K
‒
luty · 2O16
nr 20
U
‒
G A Z E T A
R
‒
I
‒
E
‒
R
w tym 8% VaT
5 zł
N I E C O D Z I E N N A W
n u m e r z e
Wyzwanie dla mediów publicznych Zainspirowany słownikową definicją kultury Andrzej Nowak analizuje misję nadawców publicznych w odniesieniu do tej definicji, a także w kontekście fundamentów i kultywowania więzi wspólnotowych.
krzysztof Skowroński Redaktor naczelny
Kurier Wnet jest wspierany przez
Radio Wnet nadaje w internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07 - 9:00 W prenumeracie krajowej – 2x więcej Kuriera – 44 strony! Zamów: www.kurierwnet.pl U
‒
G A Z E T A
R
I
‒
‒
E
‒
R
10 Toczy się walka o duszę narodu O Polsce w roku 1050-lecia naszego chrztu mówi ksiądz Stanisław Gądecki, arcybiskup metropolita poznański, przewodniczący konferencji episkopatu Polski, w rozmowie z Jolantą Hajdasz i krzysztofem Skowrońskim.
‒a
b ‒ a
‒ r ‒ a ‒ r ‒ a b ‒
Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I
t
11 To nie Polska jest problemem Unii Europejskiej Syed Kamall – brytyjski polityk, przewodniczący frakcji poselskiej ekR w Parlamencie europejskim, żarliwie broni niezależności polskiego rządu.
P
olskę natomiast – „prewencyjnie”, już po dwóch miesiącach rządów PiS, ze strachu, by w kraju kilka razy większym od Węgier nie umocniła się reformatorska „zaraza”. Zachodnich inicjatorów ofensywy najbardziej denerwowało zagrożenie zysków ich koncernów i banków. Faryzejsko wybrali jednak zupełnie inne pole nagonki na oba kraje, podnosząc alarm z powodu rzekomego zagrożenia praw człowieczych i demokracji. Przyczyną ataków na Polskę stały się zmiany w mediach i osłabienie roli Trybunału Konstytucyjnego. Węgry zaś zaatakowano nie za błyskawicznie wprowadzony bardzo ostry podatek bankowy, lecz pod pretekstem rzekomo niedemokratycznych ustaleń w nowej ustawie medialnej i w nowej konstytucji. Zachodni pseudoobrońcy demokracji milczeli o jaskrawym jej łamaniu za poprzednich rządów postkomunistycznych, w tym o bezwzględnym pacyfikowaniu antyrządowych manifestacji na Węgrzech. Wśród najostrzej atakujących i Węgry,
Jerzy Robert Nowak
i Polskę znaleźli się Martin Schulz, znany z niepełnego wykształcenia (bez matury) i brutalności (nazwany kapo przez S. Berlusconiego) oraz Guy Verhofstadt.
Pierwsza nagonka na Węgry W styczniu 2011 r. doszło do pierwszych gwałtownych ataków na Orbána ze strony unijnych polityków. Wyjątkową napastliwością wykazał się austriacki lider frakcji socjaldemokratycznej w UE Hannes Svoboda, mówiąc, że „obecne Węgry nie zostałyby w ogóle przyjęte do UE”. Przedstawiciel liberalnej partii FDP w europarlamencie Otto von Lambsdorff na łamach „Frankfurter Rundschau” wezwał Komisję Europejską, aby nakazała rządowi Orbána natychmiastową zmianę ustawy medialnej. Zalecił też wprowadzenie sankcji wobec Węgier, jeśli nie podporządkują się nakazom. Szczególnie gwałtowny atak spotkał Orbána ze strony przedstawiciela
19
GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A
G A Z E T A
Ł ‒‒ Ó ‒‒ D ‒‒ Z ‒‒ K ‒‒ I
G A Z E T A
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
N I E C O D Z I E N N A
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
N I E C O D Z I E N N A
WYDAWCĄ KURIERA WNET SĄ SPÓŁDZIELCZE MEDIA WNET Zostań właścicielem mediów prawdziwie publicznych. każdy udziałowiec ma jeden głos, niezależnie od liczby zakupionych udziałów, a cena jednego udziału wynosi 10 zł.
www.mediawnet.coop
Profesor Michaele Abdalla, asyryjczyk mieszkający od 40 lat w Polsce, w rozmowie z magdaleną Uchaniuk apeluje do Zachodu o docenienie bliskowschodniego chrześcijaństwa i zrozumienie jego dramatu.
Opór Węgier wobec Brukseli
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I
8 Europo! Wołamy o pomoc!
łączy nas poczucie dumy z bycia Polakiem
Z Wojciechem Setnym, współzałożycielem i prezesem firmy „Surge Polonia” – pierwszej w Polsce i na świecie marki odzieży z przesłaniem patriotycznym rozmawia Michał Soska.
7
W drodze do Dabiq Co dla świata oznacza islamski powrót do korzeni? Paweł Zyzak referuje „plan dwudziestoletni” zdobycia świata przez muzułmanów, ujęty w osiem faz, z których pięć już zostało zrealizowanych.
W kontekście najnowszych nacisków UE na Polskę warto przypomnieć casus Węgier, które jako pierwsze walczyły od stycznia 2011 r. z falami brutal- 14 nej presji UE, chcącej zastopować tam radykalne działania reformatorskie. Węgry zaatakowano po ośmiu miesiącach gruntownych reform. Kulisy tajnej
N I E C O D Z I E N N A
‒
‒
w ‒ i ‒ ę ś ‒
K
3
LGBT kontra rodzina Organizacje lGBT w Niemczech próbują wtłoczyć do szkół perwersyjną edukację seksualną pod nazwą „Pedagogiki seksualnej różnorodności” – pisze magdalena Czarnik.
„Zielonych”, Daniela Cohn-Bendita, znanego z awanturnictwa, skandalizowania i prowokacyjnej postawy w majowych rozruchach w Paryżu w 1968 r. Nazywano go wówczas „Czerwonym Danim”. Cohn-Bendit słynie ze skrajnego awanturnictwa politycznego i grubiaństwa w polemikach z prawicowymi politykami. W swoim czasie pisał w „Le Nouvel Observateur” o „okresie nacjonalistycznych represji pod rządem braci Kaczyńskich”. Przez lata był najbardziej napastliwym i zajadłym przeciwnikiem premiera Orbána na różnych europejskich forach, nader często atakując go bezpardonowo. Dla skrajnego kosmopolity Cohna-Bendita Orbán – symbol patriotyzmu – jawił się jako szatańskie wcielenie zła. 18 stycznia 2012 r. Cohn-Bendit powiedział do Orbana w Parlamencie Europejskim: „Pan idzie w stronę pana Chaveza i pana Castro, i wszelkich totalitarnych i autorytarnych reżimów, które wspólnie zwalczamy”. Moralizatorstwo Cohn-Bendita w Parlamencie było dość wątpliwe, jako R e k l a m a
że skompromitował się pedofilskimi wynurzeniami w pamiętnikach.
S
zef liberałów Guy Verhofstadt zaproponował wysłanie misji parlamentarnej na Węgry, żeby oceniła, czy rząd Orbána przestrzega zasad demokratycznych. Węgierską ustawę medialną przyrównał do słonia w składzie porcelany. Właśnie Verhofstadt jako pierwszy zaatakował Węgry w przesłaniu noworocznym na rok 2012, zarzucając Orbánowi, że „nie zrobił praktycznie nic, by uczynić Węgry bardziej nowoczesnymi i demokratycznymi”. Cały szereg europosłów wyłamało się jednak z kampanii przeciw Orbánowi, stanowczo krytykując zarzuty niszczenia wolności na Węgrzech. Szczególnie ważne było wystąpienie przewodniczącego frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim, Josepha Daula. Powiedział on, że wierzy w Orbána i uważa go za „wielkiego Europejczyka”. dokończenie na str. 17
władzy
architekci i promotorzy globalizmu, masoneria, spiski i stowarzyszenie Cecila Rhodesa. Pierwszy odcinek cyklu Alfreda Znamierowskiego o niejawnych mechanizmach zdobywania i utrzymywania władzy nad światem.
15
Emigracja, uchodźstwo, zesłania Juncker wezwał Polaków do przyjmowania uchodźców w ramach wdzięczności za pobyt 20 mln Polaków w różnych krajach świata. O tym, jak serdeczne przyjęcie spotykało przez wieki naszych rodaków ze strony Rosji, pisze Władysław Grodecki.
16
O wątpliwym pożytku z „Gazety Wyborczej” Ukraińcy, tworząc własne niezależne media, swoją znajomość Polski opierają głównie na „Wyborczej” i innych mediach głównego nurtu. Paweł Bobołowicz o zaniedbaniach prawicy w kształtowaniu wizerunku Polski na Wschodzie.
13
ind. 298050
C
hciałbym poznać specjalistę od PR, który wymyślił kOd. Ciekaw jestem, czy to ten sam, który podpowiedział kiedyś donaldowi Tuskowi, że skutecznie walczy się o władzę za pomocą rozbudzenia nienawiści i pogardy do politycznego przeciwnika. Czy to on wskazywał ludzi i idee, którymi należy pomiatać? może też jest bezpośrednim spadkobiercą tego, który w cichym laboratorium zmieniał znaczenia słów i łańcuchami przykuwał ludzi do nowego, lepszego świata? Nie znam tego rycerza propagandy, ale wiem, komu służy i kto z jego rad korzysta. mam nadzieję, że będę miał okazję zadać któremuś z przywódców zakOdowanych pytanie, dlaczego mówi i działa w taki sposób. Przecież wie, że kłamie. a skoro wie, to czy chce tylko władzy, czy może chodzi jeszcze o coś innego. Chciałbym wiedzieć, kto jest reżyserem tego całego przedstawienia w obronie wolności słowa i demokracji i jak to się dzieje, że potrafi on zaprząc do niego komisarzy europejskich, skazując eurokratów na groteskowe kłamstwa, upodabniające ich do partyjnych sekretarzy? Jakie sekrety kryje kłamstwo? To dobre pytanie dla niektórych mediów. mam nadzieję, że tropy prowadzące do właściwej odpowiedzi znajdą Państwo w tym kurierze. a może szukanie źródeł kłamstwa jest pokusą, którą należy odrzucić? W końcu rok 2016 jest pierwszym, w którym na nic nie musimy czekać. Wszystkie pory roku są nasze – i wiosna, i lato, i jesień, i zima… Wszystko jest nasze: 1050 rocznica Chrztu Polski, Światowe dni młodzieży. a poza tym mamy Rok miłosierdzia. K
kURieR WNET
2
O·P·i·N·i·e
Pora na zmiany?
Ciągnie lisa do kurnika
Pielęgnacja sukcesu
Jolanta Hajdasz
Jadwiga Chmielowska
Hubert Bekrycht
Red. NaCZelNy WielkOPOlSkieGO kURieRa WNeT
Red. NaCZelNy ŚlĄSkieGO kURieRa WNeT
Red. NaCZelNy ŁÓdZkieGO kURieRa WNeT
W
S
sprawujących przez ostatnie 8 lat władzę osób, wyrażające się choćby w niezapraszaniu ich do radiowych czy telewizyjnych programów – to taka poznańska norma, do której przyzwyczaili się już chyba wszyscy mieszkańcy Poznania. ale na zewnątrz – usta pełne frazesów o wolności słowa i szanowaniu wartości chrześcijańskich. lokalne media nigdy nie były przy tym radykalne, zawsze bardziej zajmowały się ulicznymi korkami i remontami budynków niż mechanizmami sprawowania władzy i wpływania na rzeczywistość. ich cechą stał się więc infantylizm i zwyczajna nuda, co skutkuje systematycznie malejącą grupą widzów i słuchaczy. korzystają na tym media komercyjne …i wszyscy, którzy chcą odwracać naszą uwagę od spraw ważnych i istotnych. Pora na zmiany, prawda? K
chlesierzy przegrali wybory parlamentarne. dostali tylko 18 tys. głosów. Tymczasem sejmik wojewódzki 18 stycznia poparł ich wniosek o wprowadzenie ustawą uznania Ślązaków za grupę etniczną i sztucznego języka. kilka dni wcześniej Sejm po pierwszym czytaniu skierował ustawę do dalszych prac w komisji. miejmy nadzieję, że wiedza historyczna, językoznawcza i zdrowy rozsądek zwyciężą. Z inicjatywy posła PO Plury, dziś eurodeputowanego, zbierano podpisy pod projektem obywatelskim tej ustawy. Większość podpisujących nie rozumiała, za czym się opowiada. Radni gminni i powiatowi podejmowali kilka lat temu uchwały. Posłowie PO, a nawet PiS, na posiedzeniach sejmowej komisji mniejszości domagali się uznania języka śląskiego.
Znacie piękny Kazimierz nad Wisłą? Znacie, no to zasuwajcie tam póki co, bo już niedługo to urocze miasteczko zostanie rozryte i zadeptane. Wieki przetrwało, ale z nowobogacką szmirą przegra.
Straszydło C
wielkich sum żądają. Już teraz. Z góry. Za samo podjęcie głosu sprzeciwu przez mieszkańców Kazimierza Dolnego nad Wisłą – i ludzi kochających to jedyne w swoim rodzaju miasteczko. Protesty piszą: „Kamieniołomy są też nasze! To wyrobisko powstało przez lata cięż-
K
‒
U
‒
G A Z E T A
R
‒
I
‒
w ten sposób można zapobiec bezrobociu i wymieraniu miasteczka. Ten ostatni tak wielki teren blisko centrum może przyczynić się do podniesienia Kazimierza z upadku gospodarczego”. A ziemia tu bogata, pokłady surowca ogromne. Nie tylko zresztą chodzi o piaskowiec. W pobliskim Cele-
Bardzo niedaleko od kamieniołomów, w Mięćmierzu, też nad samą rzeką, stoi wielki i piękny wiatrak. Budował go i dokończył dzieła jeden człowiek. Zajęło to mu wiele lat, bo wszystko robił sam i za swoje. Nikt mu nic nie dał, on zresztą nie prosił. Warto to miejsce odwiedzić. Gospodarz jest gościnny. Rozciąga się stąd piękny widok na Wisłę, która jest tu wyjątkowo szeroka i ma nawet wyspę pośrodku – zwaną Krowią. Było to kiedyś wielkie pastwisko dla bydła okolicznych gospodarzy. Dziś to zabytek przyrody u podnóża
N
awet najbardziej wytrzymałą roślinę należy podlewać. Od czasu do czasu trzeba ją też przyciąć, aby za bardzo nie wyrastała, bo to szkodzi innym częściom ekosystemu. Po wyborach najgorsze dla PiS byłoby lekceważenie przeciwnika. dlatego sukces, jak roślinkę, trzeba pielęgnować. Nie zaszkodzi też zadbać o ogrodników. ludzi, którzy zaufali PiS i całej Zjednoczonej Prawicy. Po Trybunale konstytucyjnym, mediach publicznych (choć zmiany w regionach nie są tak szybkie jak w stolicy) i uciszeniu eurokratów z Brukseli, którzy na zamówienie PO i Nowoczesnej próbowali wmówić wszystkim, że w Polsce łamane są prawa obywatelskie, przyszła pora na kolejne ważne sprawy.
Przede wszystkim gospodarka. Nie tylko reformy podatkowe i bankowe. Polacy oczekują od nowej władzy uzdrowienia rynku pracy i rozbicia samorządowych układów biznesowo-towarzyskich. Niejasnych powiązań pomiędzy liberałami z PO i Nowoczesnej oraz ludowcami (PSl) i nie mniej pragmatycznymi postkomunistami (Sld). W Łodzi jak w soczewce widać, że łatwo nowej władzy nie będzie. magistrat i Urząd marszałkowski są zdominowane przez PO i PSl. Prawicy trudno wprowadzać pomysły, które wymagają zaangażowania władz lokalnych. dlatego tak ważne jest, aby PiS pielęgnowało owoce sukcesu wyborczego. Na swoją szansę czekają ludzie młodzi i przedsiębiorczy, którzy nie są politykami, ale mogą politykom prawicy pomagać w reformowaniu kraju. K
wokół miasta. Płoty w lesie? Tak! Skandal! Wzgórza – pomniki przyrody – sprzedaje się tu po cichu. Za klasztorem Franciszkanów, wędrując wąwozem, natykamy się na bramę z napisem „Morelówka”. Siatka druciana odgradza wzgórza od drogi. Ciągnie się przez kilkaset metrów. Kto to sprzedał? Kto pozwolił? Lessowe wzgórza mają to do siebie, że przemieszczają się. Oczywiście to bardzo wolna wędrówka. Jej szybkość można mierzyć nie w kilometrach na godzinę, ale w metrach na setki lat. Załóżmy jednak, że kiedyś te pogrodzone pagórki dotrą do ratusza. Drzewa i góry zapytają – kto je sprzedał? Za ile? Tylko, że wówczas nikt już nie będzie tego pamiętał.
siostra Feliksa Dzierżyńskiego. Właśnie tu mieszkała. Mimo że było już wiele lat po rewolucji październikowej, tej kobiety naprawdę się bano. Obecnie o jeszcze jednej osobie miejscowi mówią przyciszonym głosem. Chodzi o ex-prezydenta Kwaśniewskiego. Kupił sobie przed kilku laty Pan Aleksander willę położoną na wysokiej górze za historyczną kazimierską basztą. Kiedyś palono na niej ogień, który z daleka widzieli płynący rzeką flisacy. Dziś obiekt jest do sprzedania ale nikt nie pali się do kupna. Chałupa się marnuje. A bardzo ładna jest. Dzierżyński, Kwaśniewski, a teraz wisząca jak miecz nad głową zmora straszydła SPA. To miasteczko biedne było przez wieki. Biedni byli Żydzi, którzy tu mieszkali. Uwiecznił ich na obrazach malarz Chaim Goldberg. Niedawno zorganizowano w Kazimierzu wielką wystawę prac artysty dokumentalisty. Bardzo piękne to obrazy, choć przedstawiają nędzę i strach. Dziś strach ma tu zupełnie inne podłoże. Jest to obawa przed pazernością. Przed tym, że w pogoni za zyskiem chce się podeptać to, co naprawdę piękne. Mamy przecież swoją przebogatą historię, swoją przyrodę i powinniśmy strzec tego wszystkiego mądrze i uparcie. Chaim Goldberg, gdyby żył, na pewno nie malowałby betonowych straszydeł – bo to ani piękne, ani nasze.
Kto zrobi porządek? Czy w Kazimierzu nad Wisłą znajdzie się ktoś silny i skuteczny? Prawdziwy zarządca, a nawet dyktator, który poradzi sobie w walce o zachowanie walorów tego unikalnego miejsca. Kiedyś dawno, dawno temu zrobiłby to król. Po nim jednak pozostało już tylko imię. No i wspaniałe zabytki. Zamek, wieża i ruiny, które niegdyś były mieszkaniem kochanki króla. Niedaleko znajdował się mająteczek otoczony do dziś ciemną sławą – to własność Dzierżyńskich. Owszem, tego właśnie złowieszczego Feliksa. Jedyne zresztą dobre wspomnienie z niedawnych czasów to niewykonanie wyroku kary śmierci na bohaterskim żołnierzu podziemia i działaczu niepodległościowym Władysławie Siła-Nowickim. Ubecy zabiliby go bez skrupułów, gdyby nie wstawiła się za swoim krewnym
Kończę pisać i podnoszę głowę. W telewizji serial o księdzu Mateuszu. Jakież to piękne miasto ten Sandomierz. Czy także tu czai się i dogaduje podstępnie jakiś megainwestor? K
Czy w Kazimierzu nad Wisłą znajdzie się ktoś silny i skuteczny? Prawdziwy zarządca, a nawet dyktator, który poradzi sobie w walce o zachowanie walorów tego unikalnego miejsca?
Protest i strachy Dojrzewa. I wzbiera. Miłośnicy Kazimierza nie siedzą bezczynnie. Choć przestraszeni, skrzyknęli się i reprezentują zwartą grupę. Zanim najazd gromady Hunów zadepcze miasteczko, zanim właściciele pensjonatów pójdą z torbami – powstają dokumenty protestu, apele i odezwy. Do władz, do ludzi odpowiedzialnych, by okazali się nimi naprawdę. Jak uczy doświadczenie ostatniego ćwierćwiecza, a szczególnie świeżo minionych 8 lat – ludzi krótkowzrocznych, bez wyobraźni, a nawet przekupnych mamy w kraju tabuny. Ślepa Temida ma jak dotychczas nie opaskę, ale wór gruby na oczach. To tak jak zbędny koronny świadek, który nic nie widział i nie słyszał. Sprawiedliwość wali jedynie w maluczkich. Geszefciarzy i łapowników nie tyka. Zegar historii odlicza straty, ludzie drepczą na kolejne wybory. Ciągle mają nadzieję, że coś się zmieni. I co? Nico! Lawina protestów. Wysyłane i wygłaszane w mediach pozostają bez odpowiedzi. Zaczęło się za to straszenie ludzi. Wynajęte papugi, przepraszam – kancelarie, już zadziałały. To bardzo drodzy przedstawiciele palestry, i także
Inwestor rzeczywiście da pracę masażystom i pokojowym. Zniszczy jednak drobną przedsiębiorczość, drobnych hotelarzy i sklepikarzy. Beton kontra przyroda. Wspaniały surowiec – kamień kazimierski pozostanie na zawsze w ziemi. Chodzi o wielkie pieniądze, ale tylko dla niektórych. Moloch przydepnie miasteczko.
Wiatrak
Stefan Truszczyński hmury nad dawną kopalnią kamienia w Kazimierzu, na wprost wiślanej przeprawy do Janowca, koniec nadziei na eksploatację ogromnych, pozostających jeszcze w ziemi złóż piaskowca. Jeśli zamach na miasteczko się uda, zatrzęsą się chałupinki przy kazimierskich uliczkach biegnących wzdłuż królowej polskich rzek. Posypią się mury klasztoru Franciszkanów. Ponieważ wypatrzono ten rzeczywiście wspaniały teren na gigantyczną stodołę, jakich już wiele mamy w górach i nad jeziorami. To będzie moloch dla ludzi bez gustu, ale z kasą. Podobne obiekty wciskane są w najpiękniejsze miejsca naszego kraju. Za nic – tradycja, zabytki i harmonia z przyrodą. Tu mają ułożyć się na leżakach obywatele bogaci, tu mają być znoszone złote jaja przez obcą kurę, która zagdacze kazimierskiego koguta. Wypasione czołgi osobowe rozjadą stare bruki i odbiorą ochotę do przyjazdu miłośnikom miasteczka. Wszystkim tym, którzy tu przyjeżdżali dotychczas. Ludziom z gustem, wiedzą, bezradnym wobec nachalnego pchania się w jedno z najpiękniejszych miejsc nad Wisłą – z tupetem i bez pardonu.
Sejmik śląski przyjął wtedy jeszcze uchwałę propolską. Teraz zabrakło chyba silnych liderów wśród radnych PiS, a PO wyczyściła szeregi nie tylko z członków Ruchu Polski Śląsk, ale i zdrowo myślących osób. Pewna była posłanka rozdawała po szkołach ślabikorz, czyli elementarz sztucznego języka śląskiego. Nie została wojewodą, więc marzy o posadzie kuratora oświaty. No cóż, ciągnie lisa do kurnika. Brak zmian w kierownictwie spółek węglowych, zapowiedź „usypiania kopalń” i „uporządkowania deputatów” rodzi niezadowolenie górników, którzy uwierzyli, że PiS będzie ratował polski przemysł. kopalnie muszą zostać oczyszczone z żerujących na nich spółek, często związkowych. Czasu na uporządkowanie Polski jest coraz mniej. K
kiej krwawicy kilku pokoleń okolicznych mieszkańców. Niektórzy z nich jeszcze żyją. Górnicy kazimierskich kamieniołomów i ich rodziny – to oni przede wszystkim powinni być beneficjentami tego wyrobiska. To m.in. ich dzieci i wnuki powinni mieć tutaj pracę oraz przyszłość”. Oddano decyzję na koncepcję zagospodarowania terenu po kamieniołomach grupie, która w żaden sposób nie będzie się kierowała dobrem mieszkańców gminy. A przecież miasteczko to zawdzięcza sławę malarzom i artystom wszelkiej maści. Oni się teraz nie liczą. Kolejny fragment protestu: „Mieszkańcy z utęsknieniem czekają na poprawę kazimierskiej koniunktury, czekają na nowe miejsca pracy, które mogłyby powstrzymać ucieczkę młodych z gminy. Chodzi o rozwój zadłużonej gminy, której kasa jest pusta. Ale proponowana inwestycja jest tylko dla garstki wybrańców. Zablokuje ona rozwój polegający na inwestowaniu w przemysł wydobywczy. Tylko
E
‒
N I E C O D Z I E N N A
R
jowie są już wykonane odwierty wód termalnych. Na razie rury zabito na głucho. Może i tą sprawą zajmie się ktoś rzetelny. Póki co dochodzą żądania i straszenia z kancelarii reprezentującej inwestora. Wysyłane są do blogera broniącego terenu kamieniołomów przed aneksją i wzniesieniem tu mega-SPA – straszydła, jako centrum turystyki i sportu. Żądania są kategoryczne, dotyczą: • natychmiastowego usunięcia tekstów na autorskich blogach, • ogłoszenia przeprosin, • bloger ma stwierdzić, że inwestycja jest zgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego i nie jest szkodliwa dla lokalnej społeczności, • karę pieniężną obliczono na 100 000 zł (plus 200 zł dla notariusza i 46 złotych VAT). Czy bloger się przestraszy? Czy ludzie z Towarzystwa Przyjaciół Miasta Kazimierza Dolnego wycofają się z walki?
wiślanej skarpy. Ale i miejsce szczególne. Powinno być upamiętnione. Tutaj bowiem czerwonoarmista gen. Żukow stracił kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Parli na przeciwległy brzeg, ale dość bezładny był to atak, a obrona mocna. Ta bitwa nie zapisała się dobrze w annałach pogromców Hitlera. Niemcy bronili się zaciekle. W nurcie rzeki zginęło wielu Ukraińców i Rosjan. Nie ma tu żadnego pomnika, mało kto wie, co działo się na tym odcinku Wisły w czasie II wojny swiatowej. Okoliczne wzgórza, lasy – to wszystko przepięknie otacza Kazimierz od południa. Nic dziwnego, że te tereny to prawdziwa mekka artystów. Mają tu domy aktorzy, malarze. Jest tam też Dom Dziennikarza, a także – niedawno – kupili siedzibę filmowcy. Kazimierz nad Wisłą, wiemy, wiemy – można usłyszeć. Ale, niestety, cichcem zbierają się czarne chmury. Od pewnego czasu zaczęło się grodzenie lessowych wzgórz i niezwykłych wąwozów, unikalnych w kraju, a znajdujących się
Redaktor naczelny
Libero
Projekt i skład
Redakcja
Zespół
Dział reklamy
krzysztof Skowroński magdalena Uchaniuk maciej drzazga antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski
lech R. Rustecki Spółdzielczej agencji informacyjnej
Wojciech Sobolewski
Stała współpraca
Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl
Korekta
Dystrybucja własna Dołącz!
Wojciech Piotr kwiatek magdalena Słoniowska
dystrybucja@mediawnet.pl
Most na rzece Qingshuihe Teresa Brykczyńska
C
hińczycy udowodnili, są obecnie mistrzami w dziedzinie budowy wiszących mostów. W prowincji Guizhou w południowo-zachodnich Chinach na początku tego roku otwarto jeden z najwyższych (ponad 400 m wysokości) i najdłuższych mostów wiszących na świecie (1130 m pomiędzy głównymi filarami). Najwyższy i najdłuższy także znajduje się w Chinach – jest to Sidu River Bridge (1222 m długości). Z uwagi na wysokogórski teren przedsięwzięcie było wyjątkowo
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca
Spółdzielcze media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie
prenumerata@kurierwnet.pl
skomplikowane, ale Chińczycy perfekcyjnie opanowali niezwykle trudną technologię budowy mostów w tak ciężkich warunkach. Most połączył miasto Weng’an ze stolicą prowincji – Guiyang, dzięki czemu czas dojazdu pomiędzy nimi skrócił się z 4,5 godzin do zaledwie 1 godziny. Koszt budowy tego giganta to ok. 216 mln euro, a budowa trwała niewiele ponad dwa lata. Od początku 2009 roku w Chinach otwarto już kilkanaście podobnych mostów.
Data wydania
30.01.2016 r.
Nakład globalny
13.160 egz.
iSSN 2300-6641 NUMER 20 LUTY 2016
ind. 298050
ieloletni prezes, a dziś szef rady nadzorczej publicznego radia w Poznaniu, protestuje na manifestacji razem z kOd-em; zdejmująca do niedawna programy katolickie z anteny i wyrzucająca z pracy dziennikarzy za poglądy dyrektor poznańskiej telewizji publicznej przemawia na spotkaniu opłatkowym u arcybiskupa o tym, jak rozumieć nauczanie Jana Pawła ii – takie to dwa obrazki z mijającego miesiąca ukazujące specyfikę świata poznańskich mediów. Niejeden obserwator tego zdarzenia przecierał oczy ze zdumienia: „co on, ona tu robi?” Jak daleko kierowane przez nich media odeszły od rzetelnego dziennikarstwa, przekonać się można było w ostatnich latach, niestety, bardzo często. Przemilczanie niewygodnych politycznie tematów, pomijanie nielubianych przez
kurier WNET
3
m·e·d·i·a
Nie będę rozwijać wątku wszechobecnego w mediach publicznych III RP kłamstwa i hipokryzji. W tej sprawie chcę przypomnieć jedynie najbliższą mi, zwięzłą refleksję Barbary Toporskiej, żony Józefa Mackiewicza, wybitnej pisarki i publicystki londyńskich Wiadomości. W swym najważniejszym może tekście publicystycznym – O demokracji, pisze ona tak: „We wszystkich sporach można znaleźć platformę kompromisu lub przynajmniej wzajemnego szacunku. Oprócz sporów o rzeczywistość”.
Wyzwanie dla mediów publicznych
D
ostęp obywateli do rzetelnej wiedzy o rzeczywistości, do faktów – to jest fundament demokracji: „Im lepsza informacja, tym lepsza demokracja, a bez rzetelnej informacji demokracji nie ma” (Wiadomości londyńskie, listopad 1971). Dam, dla ilustracji, tylko jeden przykład uderzającej nierzetelności mediów III RP. Oto tuż przed konferencją założycielską partii Nowoczesna, w maju ubiegłego roku, pan Ryszard Petru został wybrany przez Ministerstwo Gospodarki, kierowane przez ówczesnego wicepremiera z PSL, pana Janusza Piechocińskiego, na „twarz” kampanii reklamowej. Produkcja i emisja spotów promujących faktycznie pana Petru kosztowała polskiego podatnika 2 miliony 200 tysięcy złotych. Największe telewizje i portale internetowe wypełniła twarz Ryszarda Petru – jakże korzystnie dla tworzonej właśnie Nowoczesnej – w ramach reklam opłacanych przez wicepremiera rządu PO-PSL. W tym samym czasie inna ważna instytucja państwowa, Narodowe Centrum Kultury, kierowane przez (byłego radnego Platformy Obywatelskiej) pana Krzysztofa Dudka, uznało za stosowne sfinansować publikację i wesprzeć promocję medialną dwóch książek ekonomisty, pana dr. Ryszarda Petru. Tytuły tych książek to: Zaskórniaki i inne dziwadła z krainy portfela oraz Koniec wolnego rynku?. No cóż, w istocie, jeśli instytucja mająca promować polską kulturę narodową wydaje poważne pieniądze na takie dzieła czynnego polityka, to naprawdę jest koniec wolnego rynku. Za to początek – a może środek, nie wiemy gdzie się ta historia zaczyna – operacji medialno-polityczno-biznesowej, której twarzą jest rzeczywiście pan dr Ryszard Petru. Czy dziennikarze telewizji czy radia publicznego, np. pracownicy TVP Info, zajęli się tak ciekawą kwestią? Nie, byli zajęci czymś zgoła odmiennym. Jak obliczył Piotr Legutko w Gościu Niedzielnym, w czasie wyborów parlamentarnych pan Ryszard Petru i jego komitet był pokazywany w TVP Info 6 godzin, podczas gdy np. prezydent RP Andrzej Duda – dwukrotnie krócej. W listopadzie „się wyrównało”: lider partii, która zajęła w wyborach czwarte miejsce (7,6%, czyli 1 155 370 głosów) otrzymał tyle samo czasu, co prezydent RP, który kilka miesięcy wcześniej zyskał osiem razy więcej głosów aniżeli Nowoczesna…. Taka była „normalność”: nie widzieć, nie liczyć, nie pytać. Nie widzieć, nie liczyć, nie pytać, gdy chodzi o najbardziej bezczelny nawet skok na państwową kasę, jeśli tylko skaczą nasi. Przeciwko próbie naruszenia tej „normalności”, przeciwko samej możliwości zadawania pytań – o odpowiedzialność ministra Piechocińskiego, o zasadność decyzji dyrektora NCK, o sens tych decyzji, budujących medialną karierę pana Petru – występują dziś dziennikarze wspomnianych przed chwilą filarów medialnej konstrukcji III RP. Tacy, jak choćby specjalista od rynsztoka, pan Wojciech Czuchnowski (nigdy nie zapomnę jego artykułów poświęconych szkalowaniu Janusza Kurtyki – to było najgłębsze dno dziennikarstwa polskiego, skąd nie powinno być nigdy powrotu do zawodu), który manifestacyjnie opuścił niedawno studio TVP Info w proteście przeciwko odchodzeniu od owej „normalności”. Skoro już mowa o rynsztoku, do którego sprowadziła pracę dziennikarską praktyka medialnej szczujni z czerwonym prostokącikiem obok tytułu, pozwolę sobie zaproponować krótkie rozważania o tym, co powinno nas ponad ten poziom wydźwignąć, pozwolić na rozróżnienie w ogóle, gdzie góra, gdzie dół. Chodzi o kulturę. Gdybyśmy zaczęli od definicji tego słowa, moglibyśmy zauważyć, że termin ten pojawia się w naszych słownikach w roku 1861, kiedy to wileński Słownik języka polskiego notuje jego znaczenie przenośne: „uprawa umysłowa, kształcenie umysłu i obyczajów” (Wilno 1861, cz. 1, s. 564). Pierwszy
Andrzej Nowak dwudziestowieczny słownik języka polskiego – Karłowicza, Kryńskiego, Niedźwieckiego – w nader interesujący sposób rozbudowuje tę definicję. Przypomnijmy ją – otóż kultura to „wpływ przeobrażający, wywierany przez człowieka na udoskonalenie spraw ludzkich i przystosowanie warunków otoczenia przyrodzonego do swoich potrzeb; ogół wytworów ducha ludzkiego i przeobrażeń w otaczającej przyrodzie usiłowaniami człowieka osiągniętych” (J. Karłowicz, A. Kryński, W. Niedźwiedzki, Słownik języka polskiego, t. 2, Warszawa 1902, s. 628). Bardzo mnie ta definicja zainspirowała. Przeanalizujmy jej odniesienia do misji nadawców publicznych. Wszyscy chyba zgodzą się co do tego, iż telewizja czy radio wywierają „wpływ przeobrażający” – i że o wpływie tym, o jego kierunku decydują ludzie, konkretni ludzie – nie zaś bezosobowe procesy, siły czy żywioły. Wszyscy chyba zgodzą się także co do tego, iż wpływ ten zmienia warunki „otoczenia przyrodzonego” – że przedmiotem oddziaływania wielkich mediów elektronicznych jest natura, natura człowieka. Media „uprawiają” naturę człowieka. W jakim kierunku? Co chcą osiągnąć? Czy rzeczywiście jest to wpływ „na udoskonalenie spraw ludzkich”? – Tu już zgody łatwo nie osiągniemy. To jest właśnie wielki problem, który nas zajmuje.
N
ieco dwuznacznie w jego kontekście brzmi już stwierdzenie o dostosowywaniu owej natury, owego „otoczenia przyrodzonego” do „swoich potrzeb”. Jakie są to potrzeby? I czyje konkretnie: potrzeby nadawców raczej czy odbiorców? Kto i na jakiej podstawie je określa? Coraz częściej słyszy się, że problem odpowiedzi na owe pytania unieważnia obiektywne działanie praw rynku. Potrzebą instytucji działającej na rynku jest zysk. Instytucje medialne szukają zatem potrzeb odbiorców swojej oferty w taki sposób, by zapewnić sobie przede wszystkim zysk. Przy takim założeniu odbiorcą jest jednostka, chciałoby się powiedzieć – statystyczna jednostka, dająca się odnotować w sondażach oglądalności czy słuchalności. Jednostka – konsument. Logika rynku zdaje się jednak w takim wypadku dyktować nie przystosowanie „warunków otoczenia przyrodzonego” do potrzeb „udoskonalenia spraw ludzkich” – ale odwrotnie: przystosowanie oferty mediów do „warunków otoczenia przyrodzonego”. Mówiąc inaczej: do instynktów ludzkiej natury. Najłatwiej do tych najniższych. W rzeczywistości można mówić nawet o zjawisku zmieniania owej natury – nie ku temu, co doskonalsze, ale ku temu, co gorsze. Współczesne wielkie media pokazują często człowieka nawet nie takim, jak jest, ale gorszym, niż może być. Łatwiej jest schodzić niż się wspinać. W każdym razie ludziom o słabym sercu. Cywilizacji jednak nie da się w ten sposób budować. Buduje ją bowiem to, czego ona od ludzi wymaga, a nie to, co im daje. Co im pod nos, pod oczy podsuwa. Cywilizację telewizji konsumenckiej buduje jeden wymóg – konsumowania właśnie. To zaś oznacza redukcję natury ludzkiej do jej zwierzęcego poziomu. Charakterystyczna dla cywilizacji współczesnych mediów obsesja zwierzęcej natury człowieka wyraża się w widoczny sposób w zainteresowaniu głównie tym, co znajduje się między jego nogami – nie tym, co nad głową. Media są narzędziem rozrywki. Rozrywki, która za ich pośrednictwem uległa totalizacji. Świetnie opisał ten fenomen Neil Postman, który zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo zabawienia się na śmierć. Na uniepoważnienie wszystkich poza rozrywką dziedzin życia – poprzez ich redukcję w mediach do poziomu rozrywki właśnie. „Bez większego protestu i w sposób niezauważony przez opinię publiczną polityka, religia, informacja, sport, oświata i gospodarka zmieniły się w dodatek do przemysłu rozrywkowego”. Homo
ludens staje się w tym systemie alternatywą homo sapiens. Współczesne media mają jeszcze jedną wyrazistą tendencję, w której podważona zostaje inna, przez starożytnych już dostrzeżona jako wyróżnik człowieczeństwa cecha. Człowiek współczesnych mediów to nie jest już zoon politikon – istota o naturze społecznej. Media są narzędziem przede wszystkim rozrywki, ale rozrywki inaczej organizowanej i inaczej przeżywanej niż miało to miejsce we wcześniejszej historii ludzkości. To jest rozrywka organizowana dla wyizolowanych jednostek i przeżywana przez nie także w izolacji. Telewizor nie jest miejscem spotkania. Każdy ogląda w samotności – można powiedzieć. Nawet jeśli obok siebie siedzą przed telewizorem dwie osoby lub więcej. Podważenie społecznej natury człowieka, potraktowanie odbiorcy oferty mediów jako indywidualnego konsumenta jest doskonale sprzeczne z samym pojęciem „nadawcy publicznego”. Publiczny musi znaczyć w tym wypadku adresowany do pewnej wspólnoty. Jaka to jednak ma być wspólnota? I czy misja nadawcy publicznego polegać ma na podtrzymywaniu, czy też raczej burzeniu jednej wspólnoty i próbie zastępowania jej inną? Kto o tym powinien decydować? Bardzo trudne pytania. Zanim spróbujemy na nie odpowiedzieć, zacznijmy od stwierdzeń mniej kontrowersyjnych. Jako polityczny układ odniesienia dla współczesnych mediów publicznych w Polsce wskazujemy bez wahania demokrację. Demokracja oznacza zgodę na poddanie się próbie chaosu, anarchii nawet, w którą przerodzić się może swoboda wyrażania sprzecznych opinii i interesów. By takiej tendencji zapobiegać, potrzebny jest w demokracji stały wysiłek wychowawczy. Sankcją demokracji będzie zawsze uznanie obiektywnej prawdy o wartościach, poczucie moralne jako podstawa, na której można oprzeć racjonalnie pojęty wspólny interes – wspólne dobro. Ów wysiłek wychowawczy można podjąć po spełnieniu kilku warunków. Pierwszy i bodaj najważniejszy jest taki, by wysiłek ten podejmować z perspektywy członka danej wspólnoty, jej uczestnika, kogoś, kto dzieli jej losy, a nie stoi ponad nią. Trzeba ją podejmować z perspektywy obywatela miasta, nie zaś chłodnego analityka, rozcinającego tkanki obcej sobie istoty. Także nie z pozycji moralisty, który ocenia, sam nie poddając się ocenie. R e k l a m a
Wielkim niebezpieczeństwem jest oddanie kontroli nad wychowawczą misją mediów publicznych w ręce ludzi, którzy stawiają się ponad wychowywaną wspólnotą. Richard Pipes w swojej analizie fenomenu roli intelektualistów rosyjskich w przygotowaniu bolszewickiej rewolucji określił ich mianem samozwańczych rzeczników wszystkich tych, którzy nie mają udziału we władzy. Ostrzeżenie przed kulturową dyktaturą takich rzeczników wydaje się nadal aktualne. Odnosząc się bezpośrednio do sfery współczesnych mediów Erich Fromm czy Abraham Maslow mówią także o niebezpieczeństwie „dyktatury anonimowych autorytetów”. Polega ona na tym, że istotnych wyborów za nas – odbiorców masowych mediów publicznych – dokonują ukryte „autorytety”: specjaliści od reklamy, kreatorzy mody – nie tylko tekstylnej, ale intelektualnej. Wmawiają oni odbiorcom pewne poglądy, co więcej – że te poglądy są szczególnie oryginalne, że są świadectwem niezależności. To stąd biorą się takie hasła, jak „Wybierz siebie” czy – plakatowane niegdyś w Krakowie – „Zrób se dobrze”. Bądź sobą – wybierz Coca colę, Philipsa albo KOD czy PO (nie idzie mi o nazwę partii, tylko o sam mechanizm). Zasadniczą cechą owego mechanizmu jest manipulacyjne podejście do odbiorcy medialnej oferty. Fundamentem wspólnoty jest nie manipulacja, ale przyjaźń – filia, opisana w Etyce Nikomachejskiej (ks. VIII i IX) przez Arystotelesa. Szacunek oparty na wzajemnej znajomości, na podzielanych wzajemnie wartościach i na wspólnym uczestnictwie w rzeczywistości. Największą, najszerszą wspólnotą, do której człowiek jest w stanie najczęściej odnieść swoje osobiste doświadczenie, wspólnotą, w której można nadać swojemu życiu kształt dążenia ku wspólnemu dobru, jest wspólnota narodu. Poprzez nią lepiej możemy się zrozumieć, w niektórych aspektach naszej kultury tylko poprzez nią możemy się zrozumieć. Tak ujął to np. Jan Paweł II w Warszawie w 1979 roku: „Nie sposób zrozumieć człowieka inaczej, jak w tej wspólnocie, którą jest naród [...] wspólnocie najważniejszej dla dziejów duchowych człowieka”. Papież spod Wawelu wskazał także bez wahania najważniejszy wyznacznik owej wspólnoty. Mówił o nim w swoim przemówieniu na forum UNESCO w 1981 roku tymi słowami: „Naród jest wielką wspólnotą
ludzi, których łączą różne spoiwa, ale nade wszystko kultura”. Otóż „nadawca publiczny” nie może o tej wspólnocie, o tak rozumianej wspólnocie zapomnieć. To właśnie jest najważniejszy odbiorca jego misji. I z tej perspektywy – uczestnictwa w owej wspólnocie – najważniejszym zadaniem, jakie stoi także przed mediami publicznymi, jest praca nad odbudową przyjaźni między Polakami, przyjaźni w ramach polskiej polis. Bez odtworzenia przyjaźni w najszerszej wspólnocie nie obronimy się przed bandytami, naszych dzieci przed pornografią i narkomanią, siebie samych na koniec przed eutanazją... Jeśli podstawą naszej wspólnoty ma pozostać kultura, to sprawą niewątpliwie zasadniczą jest utrzymanie przekazu miedzypokoleniowego: kultura jest bowiem owocem kultywowania darów natury, podnoszenia ich wzwyż dla „udoskonalania spraw ludzkich”, pracą nie jednostkową, jednorazowym zrywem, ale pracą kilkudziesięciu już pokoleń, które we wspólnocie polskiego języka, polskiej historii, polskiej kultury nas poprzedzają. Musimy tę pracę, pamięć o niej, a przede wszystkim jej owoce przywoływać stale.
W
mediach publicznych potrzeba, jak mi się wydaje, o wiele więcej żywo, atrakcyjnie przedstawionej historii. Naszej historii. Pod tym względem na pewno jest bardzo wiele do zrobienia, do nadrobienia. Wzór kultury masowej współczesnego świata – telewizja amerykańska – eksploatuje własne wątki historyczne z ogromnym powodzeniem. Przypomnę nagradzane i cieszące się wielką popularnością seriale paradokumentalne o wojnie secesyjnej, nawrót heroicznej historii amerykańskich chłopców z czasów II wojny światowej w obsypanym Oscarami Szeregowcu Ryanie, historię pionierską powracającą w micie westernu. Gdzie są nasze seriale o Kościuszce, gdzie żywe portrety ojców-założycieli polskiej demokracji z XVI wieku? Gdzie są dokumenty ożywiające wspomnienie współczesnego wojnie secesyjnej powstania styczniowego? O tej epoce możemy dziś zobaczyć tylko ponury, choć świetnie zrobiony film Quentina Tarantino, ukazujący rozbicie społeczeństwa amerykańskiego przez wojnę secesyjną właśnie… A co z polską historią w mediach, z dosłownie tysiącami niewykorzystanych, a fundamentalnie ważnych i zarazem fascynujących w swej narracyjnej warstwie tematów?!
Bez stałego wysiłku przypominania tego, co heroiczne, wielkie i dobre w naszej historii – nie odnowimy przyjaźni między Polakami. Na wspólnym wstydzie z własnej historii ani, tym bardziej, na jej zapomnieniu – przyjaźni nie da się zbudować. Przypomnienie historii ma jednak inny jeszcze, bezcenny jak mi się zdaje, walor we współczesnej sytuacji kulturowej. Historia to oczywiście nie tylko dobro i nie tylko heroizm. Historia to także przypomnienie zła i uwrażliwienie na jego potencjalną obecność również w naszym życiu. Rzetelne przypomnienie historii wyraża się językiem dramatu. Tak jak w starożytnej Grecji – dramat jest środkiem poruszenia naszych najgłębszych emocji i ich oczyszczenia. W dzisiejszych mediach dominuje tymczasem raczej ton ironii, zabójczy dla zrozumienia powagi życia. Dziś często nie chcemy przyjąć do wiadomości zła, przykrości, nawet dramatu wyboru: wybór bowiem nie jest tylko szansą, ale także dramatem właśnie. Historia, a zwłaszcza historia polityczna, jest lekcją dramatu życia, dramatu moralnych wyborów. Dziś próbuje się ją usuwać jako nieużyteczną – jako coś, co nam się już nie przydarzy w naszych szczęśliwych czasach, w każdym razie w naszej, wreszcie „szczęśliwej szerokości geograficznej”. Historia się nie skończyła. Nie skończył się także dramatyzm naszego życia. Musi być on wyrażany językiem poważnym. Prawdziwy świat, który opisują „twarde fakty” historii, nie da się zredukować do rozrywki. Występujące w nim dylematy i dokonywane w nim wybory nie są dyktowane wyłącznie seksualnym libido bądź żądzą materialnego zysku. To, co nas wynosi ponad zwierzęcą naturę – to właśnie przedmiot historii rozumianej jako opowieść o dojrzałych ludziach, próbujących brać swój los w swoje ręce, odnajdujących w zaangażowaniu w sprawy publiczne szansę wyjścia poza rutynę materialnych konieczności prywatnego życia, traktujących sferę publiczną jako domenę także wolności i odpowiedzialności. Historia przypominana w tej perspektywie byłaby może również lekcją dla współczesnej polityki, szansą wydostania kwestii politycznych z obszaru wszechogarniającej dzisiaj ironii, drwiny. Historia tak kultywowana byłaby na pewno ważnym elementem pracy nad „przystosowaniem warunków otoczenia przyrodzonego” do potrzeb człowieka, potrzeb udoskonalonych. K
kURieR WNET
4
k· U · l·T· U · R·a
Liturgia i tango Z Martinem Palmerim, argentyńskim kompozytorem, dyrygentem i pianistą rozmawia luiza komorowska. Co było pierwsze: tango, muzyka klasyczna czy wiara? Pierwsza była muzyka klasyczna, potem wiara, na końcu tango. Jestem Argentyńczykiem, pochodzę z rodziny katolickiej – normalnej, praktykującej, chodzącej co niedziela do kościoła, lecz nieprzesadnie religijnej. Wiarę przekazała mi babcia.
w klasie u profesora opanowałem tę sztukę i zbliżyłem się do tanga. W pewnym momencie chórzyści Chóru Buenos Aires, którego jestem dyrektorem, poprosili mnie, bym napisał i zaaranżował jakiś utwór w rytmie tanga, tak aby oni i orkiestra mogli zagrać i zaśpiewać w jego rytmie. Przearanżowałem więc muzykę klasyczną,
Nie jestem nadmiernie religijny, do kościoła chodzę, kiedy tam gram. Ale moja religijność wyraża się w muzyce, to jest dla mnie modlitwa. Potem wiara zaczęła przenikać do mnie poprzez muzykę chóralną i muzykę klasyczną – szczególnie oddziaływała na mnie muzyka chóralna z tekstami kompozytorów, wszystkich klasyków muzyki chóralnej począwszy od renesansu (Palestrina). Analizując ich teksty, w większości religijne, zacząłem zastanawiać się nad wiarą. Zacząłem odczuwać i rozumieć religię właśnie przez muzykę, poprzez wielkie teksty kompozytorów muzyki religijnej. Potem przyszło tango jako drugi rodzaj muzyki i opanowało moje wnętrze. Co więc znaczy dla Pana tango? Tango jest muzyką ludową Buenos Aires, takim folkiem. Kiedy miałem 20 lat i od sześciu lat poważnie zajmowałem się muzyką klasyczną, zacząłem się zastanawiać, dlaczego ja, który się tu urodziłem, wcale nie czuję tanga i nie umiem go grać. Wtedy zapisałem się do klasy prof. Rodolfa Mederosa, by od niego nauczyć się transkrypcji, aranżacji i kompozycji tanga oraz by zrozumieć ten rodzaj muzyki. Bardzo podoba mi się cała orkiestra, która jest potrzebna, żeby zagrać tango, ale wtedy tego nie rozumiałem. Dopiero R e k l a m a
trzeba skomponować nową muzykę. Ponieważ my, wszyscy dyrektorzy chórów, jesteśmy przepojeni i przesiąknięci tekstami religijnymi, stworzyłem mszę. Starałem się, dopasowując głosy w chórze i orkiestrę, połączyć je i wykorzystać na nowo, żeby brzmiały tak, jak powinno brzmieć tango. Msza jest po łacinie, ponieważ dla mnie łacina jest językiem ściśle związanym z muzyką chóralną i religijną.
tworząc z niej tango. Opierałem się na wzorcach najlepszych pierwszych tang z początku XX stulecia, takiej klasyki tanga. Nie jestem do końca z tego zadowolony, bo lepiej jest tworzyć i komponować niż przetwarzać.
Jak to jest śpiewać Kyrie, Gloria, Sanctus i Agnus Dei w rytmie tanga? Ta muzyka jest grana na całym świecie, bardzo się podoba i różnie się ją próbuje interpretować, co wychodzi lepiej lub gorzej. Jest w niej wiele akcentów, staccato, które przyciągają uwagę słuchacza. Zauważyłem, że wszystkim ta muzyka dodaje energii, jakby na nowo odkrywają te teksty, które są przecież znane.
Rozmawiamy w Muzeum im. Jana Pawła II w Warszawie podczas próby przed koncertem Misa a Buenos Aires w wykonaniu Chóru Artos im. Władysława Skoraczewskiego. Dlaczego zdecydował się Pan połączyć liturgię, muzykę klasyczną i tango? Na pewno jest to pewien eksperyment. Głosy w chórze to jest zupełnie inny świat niż to, co jest w tangu. Między tymi światami jest zupełnie niemoż-
Czy to był tylko eksperyment muzyczny, czy może chciał Pan opowiedzieć jakąś historię, przekazać przesłanie? To jest tak, że kiedy się komponuje, nigdy nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Jestem przesiąknięty tekstami religijnymi i tangiem. To moja codzienność. Dla mnie to połączenie było naturalne i spontaniczne. Na początku napisałem tylko Kyrie i spodobało się to chórowi,
Argentyńczycy bardzo przeżywają polityczne wypowiedzi papieża Franciszka. Wszyscy oni chcieliby, by papież opowiedział się po ich stronie. liwe zbudowanie jakiegoś mostu, połączenia. Zrozumiałem, że tego mostu nie można zbudować, łącząc coś, co już jest stworzone. Aby to połączenie zaistniało,
więc stworzyłem całą mszę. Zawsze jakoś wyobrażam sobie, jak zabrzmi moja muzyka, ale tak naprawdę trudno przewidzieć, jak będzie ona wykonana przez różnych artystów.
Jak ścisła jest u Pana relacja wiara – muzyka – życie? Nie jestem nadmiernie religijny, do kościoła chodzę, kiedy tam gram. Ale moja religijność wyraża się w muzyce, to jest dla mnie modlitwa. Wiarę przeżywam wewnętrznie, nie we wszystkich zewnętrznych praktykach religijnych. Dla mnie tą praktyką jest muzyka. Oczywiście gram w Watykanie, archikatedrze i ta muzyka służy przekazywaniu treści religijnych. Jednak nie jestem wzorem, jeśli chodzi o codzienne praktykowanie wiary. Jakim dziełem muzycznym opisałby Pan swoje życie?
Na pewno byłoby to Magnificat Bacha albo Msza b-moll. Może też opera włoska; jedną z moich ulubionych oper jest Gianni Schicchi Giacomo Pucciniego, która jest przepełniona humorem. Czy ma Pan ulubionego świętego? W Argentynie nie ma szczególnego kultu świętych. Dziś się dowiedziałem, że imieniny są ważniejsze od daty urodzin. W Argentynie nie ma takiej tradycji. Czy poznał Pan osobiście papieża Franciszka? Jakie to ma dla Pana znaczenie, że ojciec święty jest Argentyńczykiem? Czy coś się w Argentynie z tego powodu zmieniło?
Kiedy wybrano Bergolia na papieża, była wielka radość, euforia i święto. Zarówno dla mnie, jaki i dla wszystkich Argentyńczyków była to wielka niespodzianka. Kardynała Bergolia poznałem jeszcze jako księdza dwadzieścia lat temu i niczego specjalnego nie odczuwałem. Był to po prostu zwyczajny znajomy, bardzo prosty i skromny. Po tym, jak został papieżem, już z nim nie rozmawiałem, ale wiem, że zna moją Mszę Buenos Aires. Argentyńczycy bardzo przeżywają polityczne wypowiedzi papieża Franciszka. Wszyscy oni chcieliby, by papież opowiedział się po ich stronie. K
P O d Z i Ę kOWa N i a
Podziękowania za wsparcie i udział w akcji
Podaruj Nam Miesiąc! Dziękujemy...
Joannie i Oskarowi Tułodzieckim Marii Wiśniowskiej z Gdańska Agacie i Mariuszowi Lulom Magdalenie i Andrzejowi Jurewiczom Magdalenie i Krzysztofowi Głuchowskim łukaszowi, Agnieszce i Dominice Olewińskim Danucie Malitce-Górskiej Annie i Pawłowi Magom Ewie i Maciejowi Grochulskim Krzysztofowi Jaszczur Aleksandrze i Zbigniewowi Niecieckim
Włodkowi Dobraczyńskiemu Annie i Bartoszowi Janeczkom Annie Wronieckiej Wandzie i Zbigniewowi Wasiukiewiczom Małgorzacie i Piotrowi Oporskim Małgorzacie Radziszewskiej Ewie Pyrkosz-Jadach Agacie i Michałowi z Zaborowskich Rysi. Tomaszowi Sajowi Tekli i Stanisławowi Witek
W 2016 roku, aby kontynuować i rozwijać dzieło MEDIA WNET, musimy osiągnąć stabilizację finansową. Teraz to jest najważniejsze i najpilniejsze zadanie. Zadanie, w którego realizacji potrzebuję Państwa wsparcia. Jesteśmy wdzięczni za każdą złotówkę, którą nam już Państwo podarowali.
kurier WNET
5
T· E · L· E · G · R·A· F Minęło 5 lat od samobójstwa Muhammada Buaziziego, skonflik-
najwyższy rating AAA dla najbardziej zadłużonego państwa
towanego z urzędem skarbowym sprzedawcy warzyw z Tunisu,
UE, Niemiec (2 bln euro), obniżając zarazem notowania Polski
którego śmierć zapoczątkowała arabską wiosnę, militarną inter-
do BBB+ z perspektywą negatywną.TRządy Prawa i Sprawied-
wencję Francji, wybuch wojen domowych i religijnych na wielkich
liwości wzbudziły żądzę władzy wśród europejskich komisarzy.
obszarach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, a w końcu pow Europie.TPrzewodniczący Donald Tusk potwierdził decyzję
TPolska polityka i polityka Polski wpadły w tryby Trybunału. TJan Góra OP udał się na wieczny odpoczynek.TW wieku 73 lat zmarł arbiter elegantiae Bogusław Kaczyński.TJak ujawnił
Rady Europejskiej sprzed pół roku, że „do pół roku zostaną
IPN, bł. S .Mysakowski, franciszkanin E. Huchracki, mariawicki
opracowane wszelkie szczegóły funkcjonowania Europejskiej
arcybiskup J.M. Kowalski oraz ponad tysiąc polskich duchow-
Straży Granicznej”.TZ okazji rozpoczęcia 2016 roku (1437
nych okazało się pierwszymi ofiarami – doświadczalnych jeszcze
A.H.) na ulicach Kolonii i kilkunastu innych niemieckich i skan-
– komór gazowych, uruchomionych wiosną 1940 roku w zamku
dynawskich miast doszło do masowych gwałtów i przemocy sek-
Harkeim.TZa rozdawanie białych róż kobietom oczekującym
wstanie państwa islamskiego i hidżrę („zasiedlanie ojczyzny”)
sualnej wobec kobiet.TChodzi
drogi, w Niedzicy.TWiem, że nie zmieni Pan swego stanowiska i Polaków nie przeprosi. Trzeba wielkości, by uznać swój błąd. Dlatego w „zimowe święta” – tak przecież nazywacie Boże Narodzenie – życzę Panu rozwagi, mądrości i wyobraźni – napisał bp. Wiesław Mering do Martina Schulza, który oskarżył władze w Warszawie o „putinizację polityki”.TOrgany ścigania i kontroli finansowej USA rozpoczęły śledztwo w sprawie Deutche Bank, podejrzanego o łamanie międzynarodowych sankcji wobec Rosji poprzez „wypranie” ok. 10 mld dolarów, należących m.in. do bliskich współpracowników Władimira Putina.TW 2015 roku do polskich kin zawitało rekordowe 43 mln widzów.TZa niedostateczne koncentrowanie się na prowadzeniu pojazdu pracę stracił „wesoły kierowca”
o to, aby ugodzić w „źrenicę oka”, w to, na czym drugiemu człowiekowi zależy najbardziej, w to, co konstytuuje szczęście wspólnoty: radosne oczekiwanie na nowe życie, rodzinę, ciągłość pokoleniową. Masowe gwałty to nic innego, jak metodyczna próba unicestwienia genu tam, gdzie się on powiela, czyli w łonie kobiety, za czym stoi chęć zniszczenia całej wrogiej społeczności – skomentowała ta-
Temperatura sporów się podniosła. I tak przeciwko ludowi smoleńskiemu stają wyznawcy peowszczyzny, których wspierają resortowe cyngle z TVN-u. I nie ma co się dziwić, w końcu zlikwidowano demokrację, planuje się wprowadzić stan wojenny. W zasadzie czekamy już tylko na koniec świata – skomentowała atmosferę polityczną w kraju profesor frazeologii Grażyna Majkowska.
darzenia francuska antropolog Véronique Grappe-Nahoum.
na aborcję Mary Wagner ponownie została osadzona w kana-
TTrzej Królowie z licznym orszakiem zawitali do 420 miast w całej Polsce.TDzięki decyzjom nowego rządu 6-latki nie będą
dyjskim więzieniu.TJacek Kotula i Przemysław Sycz wygrali
już zmuszane do pójścia do szkół, a 5-latki do edukowania się
zu porównywania zabiegów aborcji do morderstwa.TStowa-
w przedszkolach.TUstawowe zmiany otworzyły młodym dro-
rzyszenie Dziennikarzy Polskich oficjalnie potwierdziło, że Lis
gę do szybszej kariery w służbie cywilnej, a Jackowi Kurskiemu
stał się hieną.TW dniu, w którym premier Szydło na szczycie
drzwi do gabinetu prezesa TVP.THejnał Mariacki ponownie
klimatycznym w Paryżu wywalczyła korzystne dla polskiego
zaczął być transmitowany przez Polskie Radio w swojej pełnej
przemysłu zapisy dotyczące sposobu wyliczania kwot emisji
długości.TRozwiązaniu uległo kilkunastoosobowe Biuro Peł-
CO2, w TVN24 newsem dnia okazał się źle zaparkowany – o 20
nomocnika Rządu ds. Wprowadzenia Euro, powołane do życia
cm – prywatny samochód prezydenta Dudy.TW walce o szefo-
po słynnym żarcie premiera Tuska o wprowadzeniu Polski do
stwo w PO RP Schetyna w przedbiegach wyeliminował: Kopacz,
eurozony w 2011 roku.TAgencja Standard & Pors utrzymała
Budkę i Siemoniaka.TKaczyński i Orbán spotkali się w pół
proces z rzeszowskim szpitalem Pro-Familia, który żądał zaka-
Lech Jęczmyk proponuje
J
Samobójstwo państwa? Tymczasem chyba po raz pierwszy w historii w Państwie Polskim panoszą się organizacje działające na rzecz jego likwidacji. I państwo w jakimś odruchu samobójczym pozwala im na to. Trzeba i można z tym skończyć albo uznać, jak jeden z ministrów poprzedniego rządu, że Państwo Polskie to fikcja. U niego to się nawet rymowało. Kto w Polsce popiera Sorosa (a więc i jego plan likwidacji Polski)? W roku 2000 w Pałacu w Łazienkach, w obecności urzędującego wówczas prezydenta Kwaśniewskiego, Michnik na uroczystości jedenastolecia „Gazety Wyborczej” wręczył Sorosowi
pasażerów warszawskiego ZTM.
TPrezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, znany z aktywnego udziału w tzw. marszach równości i manifestacjach KOD, zbojkotował państwowe obchody 97 rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego, dodatkowo ostentacyjnie fotografując się tego dnia w do-
i uregulowania prawdziwie globalnej gospodarki potrzebujemy globalnego systemu podejmowania decyzji politycznych (1999). I dodaje z właściwą sobie skromnością: Jestem aniołem, który chce ratować świat (Davos 2012). Ten anioł ze skrzydłami nietoperza działa w Polsce za pomocą wielu organizacji, współpracuje ściśle ze środowiskiem „Gazety Wyborczej”, jego Open Society Foundations usiłują obalić istniejący porządek w Europie Środkowej (niezawodny prezydent Komorowski odznaczył szefów tych fundacji). Należy rozumieć, że kiedy mówi się o „społeczeństwie otwartym”, chodzi o likwida-
ośmiu latach, oczyścił Wojciecha Sumlińskiego ze stawianych mu – m.in. przez prezydenta Komorowskiego – zarzutów.TNa 10 podjętych prób wejścia i wyjścia z podrobionymi dokumentami oraz atrapami broni przez bramki bezpieczeństwa na lotnisku Okęcie, 10 okazało się skutecznych.TNiemieccy uczeni przeanalizowali wszystkie szlaki komunikacyjne od Hiszpanii po Rosję i od Norwegii po Grecję, aby dojść do wniosku, że do Rzymu da się dojechać za pomocą 500 tysięcy dróg z 3,3 mln miejsc Starego Kontynentu.TNa listę gatunków na wymarciu trafiła Geospizinae – zięba z Galapagos, która natchnęła Darwina do sformułowania teorii ewolucji.
cję państwa. Co w zamian? ONZ, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy powinny dyktować politykę gospodarczą i społeczną, mówi Soros. Czym konkretnie zajmują się agendy (żeby nie powiedzieć „agentury”) Sorosa? Analizowały podręczniki do biologii i rekomendowały zmiany uwzględniające problemy odmieńców (tzw. LGBT). Badały problemy lesbijek mieszkających poza dużymi ośrodkami miejskimi i na terenach wiejskich (90 tys. zł). Fundacja Wiedza Lokalna otrzymała 330 tys. złotych na cele monitorowania treści na forach internetowych pod kątem politycznej poprawności. I tak dalej. Wszystko to ma na celu zbieranie danych i przygotowanie do rozbijania społeczeństwa poprzez kwestionowanie pojęcia normy. Ciekawe w tym jest jedno: oto państwo nie tylko toleruje, ale dopieszcza i nagradza organizacje, które od wewnątrz niszczą to państwo, żeby je w końcu zlikwidować. Toż to oczywiste samobójstwo! K
Maciej Drzazga
R e k l a m a
STOWARZYSZENIE DZIENNIKARZY POLSKICH DOM PRACY TWÓRCZEJ
Położony na Górze Małachowskiego, w sąsiedztwie domu Marii i Jerzego Kuncewiczów, otoczony 3,5 ha parkiem, stanowiącym część Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Oferujemy: • 130 miejsc noclegowych w pokojach 2- i 3-osobowych z łazienkami oraz w apartamentach 2-pokojowych • Sale konferencyjne dla 300 osób z nowoczesnym sprzętem audiowizualnym (sala duża z klimatyzacją) • Restauracja • Kawiarnia • Grill • Parking
Czym konkretnie zajmują się agendy (żeby nie powiedzieć „agentury”) Sorosa? Analizowały podręczniki do biologii i rekomendowały zmiany uwzględniające problemy odmieńców (tzw. LGBT). Badały problemy lesbijek mieszkających poza dużymi ośrodkami miejskimi i na terenach wiejskich (90 tys. zł). odznakę „Człowieka Roku”. To jeszcze nic, ale w roku 2012 prezydent Komorowski odznaczył Sorosa Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej! Prezydent państwa wręcza bardzo wysokie odznaczenie komuś, kto działa na rzecz likwidacji tego państwa. Tego jeszcze na świecie nie było! A Polacy omal nie wybrali takiego prezydenta na następną kadencję. Może rzeczywiście nie chcą już mieć własnego państwa i godzą się na przyłączenie do kalifatu europejskiego? W Tajlandii, którą Soros zrujnował swoimi spekulacjami, tłum wdarł się na lotnisko i nie pozwolił mu wysiąść z samolotu, dysząc żądzą linczu. Tajlandia walczy – Polska się poddaje. Soros ma obecnie obywatelstwo amerykańskie i stamtąd oddziałuje na cały świat. W roku 2011 amerykańska gazeta „Human Events” uznała go za „najbardziej niebezpiecznego człowieka na świecie”. Może i tak jest. Soros nie ukrywa swoich zamiarów: W celu ustabilizowania
imi wypowiedziami rozśmieszał
mowych pieleszach.TSąd, po
jone początkowo w Niemczech wy-
esienią 2015 roku Soros powiedział: Są tacy, którzy uważają za swój cel obronę granic, a „uciekinierów” za problem. Nasz plan stawia sobie za cel obronę „uciekinierów”, a za problem uważamy granice. Mamy dziś w Polsce dwa wrogie obozy, między którymi nie może być mowy o jakimkolwiek porozumieniu. Bo jedni chcą bronić granic, czyli integralności terytorialnej Polski, a drudzy chcą likwidacji granic, czyli Państwa Polskiego. Ci drudzy to wrzaskliwa mniejszość, ale dysponująca środkami przekazu i pieniędzmi. Pieniędzmi, dodajmy, Sorosa. Zwróćmy uwagę, że Soros mówi „nasz plan”. Kto to są ci „my”? Soros jest Żydem z Węgier i Węgier obok Polski nienawidzi najbardziej. Jego Fundacja Batorego, która działa na rzecz obalenia granic i likwidacji państw narodowych, nie przypadkiem nosi imię Węgra, który był królem Polski. Nie słyszałem, żeby Soros domagał się likwidacji granic Izraela, otaczającego się pięciometrowym murem. Kim jest ten Soros i ci, w których imieniu mówi „my”? Soros ogłasza swój plan rozcieńczenia wciąż jeszcze zbyt narodowej ludności europejskiej. Według jego zaleceń Unia ma przyjmować milion przybyszów rocznie. Ma dawać każdemu z nich 15 tysięcy euro rocznie przez dwa lata. Czyli przeszło 60 tysięcy złotych (dla przykładu – ja otrzymuję przez rok około 25 tysięcy emerytury). Ma powstać wspólna straż graniczna. I trzeba wymusić na Kościele, żeby sponsorował i urządzał u siebie noclegownie. Kościoły (luterańskie, na szczęście) w Norwegii i Szwecji już ogałacają swoje budynki ze wszystkich oznak chrześcijaństwa. U nich to łatwe, bo ich kościoły są i tak gołe w porównaniu z katolickimi. Jak to możliwe, że Soros finansuje w Polsce fundacje działające jawnie na rzecz likwidacji granic? Tych granic, których nasi przodkowie przez tysiąc lat bronili, pozwalając powstać pięknej i oryginalnej kulturze? Są głosy, że niewiele brakowało, aby można było mówić o własnej, polskiej cywilizacji.
Robert Chilmończyk, który swo-
Zapraszamy: uczestników kongresów, szkoleń, konferencji i gości indywidualnych.
24-120 Kazimierz Dolny ul. Małachowskiego 17 recepcja: tel. 81 881 01 62 fax 81 881 01 65 www.domdziennikarza.com info@domdziennikarza.com
Ceny usług do negocjacji. Stali Klienci otrzymują rabaty.
kURieR WNET
6
H · i ·S ·T· O · R· i ·a
Do napisania tych kilku słów skłonił mnie mój przyjaciel, który – podobnie jak i ja – ma w swojej rodzinie niemałą gromadkę protoplastów, którzy brali nieźle w skórę w kilku ostatnich powstaniach, poczynając od listopadowego, a na warszawskim kończąc. …Napisz i daj świadectwo. Pokaż, że jesteśmy i żyjemy, potomkowie powstańców. Dla pewnej równowagi, wobec [ jak to z konsekwencją nazywa] „koncesjonowanych patriotów”, specjalistów od każdej rocznicy, ekspertów na każdej z uroczystości patriotycznej…
J
a może tak radykalny w ocenach nie jestem, ale trochę racji w tym widzę. Pamiętam dobrze, jak przeszło trzy lata temu odmówiono gronu rodzin, potomków powstańców styczniowych, uczestnictwa w obchodach okrągłej, 150 rocznicy wybuchu powstania (niestety, nie tylko tych oficjalnych), z właściwą sobie subtelnością zapełniając uroczystości dyżurnym zestawem osób. I przemaszerowała – jak co roku – ta sama grupa uczestników, według tego samego scenariusza, do tych samych miejsc… Wobec powyższego: co robić? Sięgnąłem na półkę i zdecydowałem się zacytować niewielkie fragmenty tego, co spisał, a czego wcześniej doświadczył w trakcie Powstania Styczniowego mój przodek, porucznik Ludomir Grzybowski h. Prus, oficer Żandarmerii Narodowej, adiutant Zygmunta Chmieleńskiego, powstańczego naczelnika województwa krakowskiego. Zapewne jak wielu z nas, mam swoją prywatną ocenę Powstania Styczniowego. Czym było dla Polski, ale także czym było dla tysięcy rodzin, w tym naszej. Oprócz dziesiątek publikacji historycznych pomagają w tym przekazy dziadków, którzy mieli to szczęście, że o powstaniu słyszeli bezpośrednio jeszcze z ust jego uczestników. Opowieści i wspomnienia o tragediach, jakich doświadczyli członkowie rodziny, pobrzękiwały w moich uszach nastolatka. Opowieści o aresztowaniach i torturach. O konfiskacie majątku, wygnaniu i w konsekwencji kilkudziesięcioletniej tułaczce… I teraz, po latach, na nowo odkrywam „moje” Powstanie Styczniowe. Teraz mnie przychodzi dbać o pamięć o przodkach. O właściwe ich miejsce w historii. W historii, z której wyrosła II Rzeczpospolita. Jednym słowem – o prawdę. Pisząc te słowa, mam cały czas taką nadzieję, że już niebawem znajdę sposobność, aby się z Państwem podzielić całością. A dziś uprzejmie proszę o życzliwe przyjęcie choć części tej wspaniałej historii, spisanej z siodła przez młodego wówczas oficera, powstańca… autora „Pamiętników z Powstania Styczniowego” – Ludomira Grzybowskiego. «…Kiedy w roku 1861 rozpoczęły się manifestacje, byłem aplikantem sądowym w sądzie poprawczym. Podmuch do wspomnianych manifestacji, a w następstwie i zaburzeń w Polsce, przyszedł z zagranicy, o ile wiem, z Anglii. Nie bawiłem się nigdy dyplomacją, więc nie znam powodów, jakie skłoniły Anglię do podniecenia umysłów, wzbudzenia nadziei, słowem do obudzenia patriotyzmu w narodzie (któren co prawda był uśpiony), a tym samym do wywołania zaburzeń wewnątrz państwa rosyjskiego; to tylko pewne, że tak było. Na prowincji rozpoczęły się manifestacje śpiewaniem pieśni patriotycznych, jak: „Boże coś Polskę”, „Z dymem pożarów” itp., po kościołach, pod figurami, krzyżami etc. Następnie sprawieniem chorągwi do kościołów z godłami: Orła Białego w czerwonym polu, Pogoni w niebieskim. Dalej ubiorami polskimi, mianowicie czamarkami, konfederatkami, żupanami, a niekiedy i kontuszami. W końcu urządzano procesje na odpusta, z chorągwiami, obrazami pod przewodnictwem księży i z pieniem pieśni patriotycznych, do których to procesji należała tak zwana wyższa sfera. Było w tych pielgrzymkach odrobinę nabożeństwa, a dużo profanacji, bo szli tacy, którzy w zwykłych warunkach nie byliby się chcieli pokazać, wobec zaś prądu patriotycznego wychodzili pierwsi, aby byli widziani, śpiewali najgłośniej, aby byli słyszani, grozili najbardziej, aby ich miano za najodważniejszych. Każden chciał się odznaczyć, bo była pora ku temu, bo nikt za to nic nie mówił, bo nikogo do żadnej odpowiedzialności nie pociągano. W Warszawie zaś zgromadzał się naród przed figurami świętych, statuami Matki Boskiej, na ulicach: Leszno, Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto, i tam śpiewy i modły odprawiał… Był naówczas namiestnikiem w Królestwie Polskim z rezydencją w Warszawie książę Gorczakow i czy te obawy uważał za nic nieznaczące, czy traktował to jako
bo jednocześnie doznałem bólu w piersiach i krzyżu; ponieważ mimo to przytomności nie straciłem, począłem ręką po krzyżu szukać, czy nie ma otworu, którym by kula wyszła, a nie znalazłszy żadnej skazy w surducie, podniosłem się, a w trakcie też tym rozpoczął się odwrót vel rejterada. Przeszliśmy przez las, przez rzeczkę koło młyna „Bocheniec” zwanego i wydostali się na łąki i pola. Tuż za nami, jak spod ziemi wyrośli, zjawili się dragoni ruscy i poczęli rozwijać front, sposobiąc się widocznie do szarży…
Moje Powstanie Styczniowe Piotr Teodor Grzybowski zabawkę dziecinną, czy wreszcie z rozmysłem działając, patrzał przez szpary, aby późniejsze następstwa, jakie zarządził, były usprawiedliwione, dość, że policja przeszkód żadnych nie czyniła. To pobłażanie władzy poczytał lud za obawę i dowód jej słabości, a podżegacze zapewniali zwycięstwo nad wojskiem niedostatecznym do zwalczenia ludności Warszawy. Jawnie więc zapowiedziano, że w dniu 25 lutego obchodzić będą rocznicę bitwy pod Grochowem. Władza zamiast zapobiec temu zbiegowisku, Rynek Starego Miasta, gdzie zapowiedziany był obchód, poleciła uprzątnąć ze wszystkich na nich będących straganów, zamieść i oczyścić. W oznaczonym dniu, tj. 25 lutego z rana kilkaset osób wyszło na Pola Grochowskie i odśpiewawszy kilka pieśni narodowych, spokojnie wrócili do miasta. Następnie przed wieczorem zebrały się tłumy naprzód na Rynek Starego Miasta, a potem do kościoła Ducha Świętego. Po nabożeństwie wyszli procesjonalnie z pochodniami i chorągwiami o barwach narodowych, zamierzając przejść Krakowskie Przedmieście do kościoła św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Lecz pochód ten został wstrzymany przez wojsko, przy czym doszło do krwawego starcia, bo dużo osób było mniej lub więcej rannych. Jeszcze przed manifestacjami za zezwoleniem Rządu utworzone było Towarzystwo Rolnicze, w skład którego wchodzili obywatele ziemscy, a prezesem tego Towarzystwa był hr. Andrzej Zamoyski. Skutkiem zatrważających pogłosek, jakie rozeszły się po mieście, Andrzej hr. Zamoyski na czele zebranej deputacji udał się do księcia Gorczakowa z przedstawieniem względniejszego obchodzenia się z rozgoryczonym ludem. Książę Gorczakow zaręczał, że nikt życia w tym starciu nie stracił i że nie będzie mściwym, ale żadnych ustępstw nie myśli robić zbuntowanemu ludowi. Lecz nie dotrzymał obietnicy, bo w dwa dni potem oddał władzę bezbronnemu ludowi, a stało się to w sposób następujący. Dnia 27 lutego w kościele oo. Karmelitów na Lesznie pod pozorem pomodlenia się za poległych w starciu, o jakim wyżej była mowa, zebrała się masa różnorodnego ludu. Po modlitwie wyszli z kościoła i uszykowawszy się w czwórki, bez księży i śpiewów, ruszyli z zamiarem przejścia ulicą Długą na Krakowskie Przedmieście do Pałacu Namiestnikowskiego, gdzie Towarzystwo Rolnicze odbywało swe posiedzenia, aby się z obradującymi połączyć. Książę Gorczakow wydał rozkaz, aby wojsko, tj. kozacy i piechota, zaczaili się koło zamku i uderzyli na tłum przy wyjściu ze Starego Miasta. Wtedy to nastąpiło groźniejsze od pierwszego starcie, bo kozacy bili i kaleczyli naród, a piechota sobą zagrodziła przejście przed Gmachem Dobroczynności. Lud bronił się, czym kto mógł, laskami, parasolkami, a w końcu kamieniami. Piechota dała ognia z karabinów i położyła trupem pięciu. Po tej krwawej scenie tłumy
rozbiegły się na wszystkie strony, a wojsko zajęło stanowisko przed Pałacem Namiestnikowskim, aby nie dopuścić połączenia się z ludem obradującym członkom Towarzystwa Rolniczego. Lud porwał ciała pięciu poległych, nosił po ulicach i przeklinał zabójców, poprzysięgając zemstę. Książę Namiestnik, widząc, że głupstwo się stało, nie wiadomo, czy ze strachu wobec oznajmienia delegacji, dość groźnego, że lud zbroi się w noże i siekiery, czy dla braku dostatecznej, jak utrzymywano, załogi wojskowej, czy, jak głoszono, wskutek telegraficznego rozkazu z Petersburga, dość, że nazajutrz po dniu niewinną krwią naznaczonym wydał proklamację do mieszkańców Warszawy, że policmajster, który w dniu 25 lutego napadł na lud, otrzymał dymisję, a jenerał, który w dniu 27 lutego nakazał strzelać do ludu, oddany pod sąd. Przy tym udziela pozwolenia pogrzebu poległych, z tym, aby utworzyć straż obywatelską z uczni szkół publicznych dla utrzymania w mieście porządku, bo ani policja, ani wojsko do czasu ukończenia pogrzebu nie pokaże się na ulicach. Takim sposobem książę Gorczakow zrzekł się władzy, a obywatele tak miejscy, jak wiejscy oraz studenci jako konstable utrzymywali porządek. Kiedy Wielki Książę Konstanty przybył wraz z żoną na mieszkanie do Warszawy, nie był ani witany, ani przyjmowany tak jak powinno było być wobec przybywającego nadawcy czy wskrzesiciela praw i swobód narodowych, bo Polacy już marzyli o czym innym, bo pragnęli zmiany panującego, bo chcieli mieć na tronie nie Moskala, ale Polaka, bo chcieli mieć Polskę i Litwę, i wszystkie kraje, jak za czasów Jagiełły. A że tego od razu stosownie do życzenia nie otrzymali, więc utworzył się Rząd Narodowy, który wydawał proklamacje, rozporządzenia itp. Między innymi polecał odbierać od wszystkich dobrze myślących Polaków przysięgę, która była bardzo krępująca, bo wymagała ślepego posłuszeństwa Rządowi Narodowemu, bo niewykonanie jakiego bądź rozkazu, choćby on we własnym przekonaniu był zbrodnią, stanowiło złamanie przysięgi. Taki stawał się już krzywoprzysięzcą i mógł być skazany na karę śmierci. Przysięgający obowiązany był na każde wezwane Rządu Narodowego stawić się w miejsce oznaczone i stosownie do okoliczności chwycić za bron i walczyć do ostatniej kropli krwi, aż się wroga wytępi, czy też iść inną drogą, tj. podstępem, chytrością etc., etc. I wobec rozbudzonych, roznamiętnionych uczuć narodowych, ile wiem, młodzież przysięgę wykonywała i gotowa była na każde skinienie iść na ofiarę, bo tego Rząd Narodowy wymagał. Kto był ten Rząd Narodowy, gdzie jego siedlisko, kto wchodził w skład jego, czy odbywały się jakie gremialne posiedzenia, wspólne narady, czy tylko członkowie tego Rządu Narodowego, każden na swoją rękę, wedle swego widzimisię wydawał rozkazy
i rozporządzenia, nic i nikomu nie było wiadomym. Przyłożona pieczęć z wyobrażeniem Orła Białego w czerwonym polu i Pogoni w niebieskim, z napisem: „Rząd Narodowy”, stanowiła wszystko. A kto odebrawszy jaki bądź rozkaz z takim godłem takowego co do litery nie wykonał, już był zakwalifikowany na karę śmierci. I byli tak zwani sztyletnicy, którzy takie wyroki Rządu Narodowego wykonywali. Były znów losowania i na kogo padł taki los, bez względu na to, co go czeka, musiał spełnić rozkaz, bo inaczej byłby zasztyletowany. Taki właśnie los spadł na niejakiego Jaroszyńskiego, aby zabił Wielkiego Księcia Konstantego. Wielcy Księstwo Konstantowie byli względnie sympatycznie usposobieni do Polaków. Chcieli zdaje się nawzajem, aby i Polacy odpłacali się sympatią. Aby dać dowód jednoczenia się z Polakami, kiedy narodził im się syn w Warszawie, nadano mu imię Wacław. Chodzili i jeździli bez konwoju i straży, dając dowód ufności do Polaków. Ale to wszystko nic nie znaczyło, bo Polacy nie chcieli widzieć Moskala panującym i postanowili wszystkich wytępić. Otóż pewnego dnia, kiedy Wielki Książę wyszedł wraz z żoną, aby wsiąść do pojazdu, ów wylosowany Jaroszyński strzelił do niego z rewolweru. Kula utkwiła w szlifie, nie czyniąc żadnego obrażenia ciała. Jaroszyński został pojmany i osądzony jako królobójca na powieszenie. Strzelano również i do margrabiego, lecz margrabia po pierwszym chybionym strzale laską kilka razy uderzył owego śmiałka i ten ze strachu czy z bólu stracił tak przytomność, że więcej nie strzelał i policja go ujęła. Po tych faktach Margrabia Wielopolski zarządził pobór do wojska (rozumie się, ruskiego) wszystkich młodych ludzi, w mniemaniu zapewne, że tym sposobem przetnie wszystkie wybryki. Z obawy, aby i mnie nie wzięli, wyjechałem na wieś do znajomych. W parę dni przyszła wiadomość, że Rząd Narodowy, przeciwdziałając rządowi ruskiemu, wydał rozkaz, aby wszyscy młodzi ludzie chwycili za broń i stanęli do walki przeciw wrogom. Niestety, cóż to za broń, trochę dubeltówek i kos, a co za żołnierze? Trochę urzędników, trochę uczni ze szkół, trochę szlachty, którzy pozabierali za sobą ekonomów, lokai i stangretów. A tu armia ruska wyćwiczona, umontowana, z zapewnieniem przebywania wszędzie, gdzie się podobało, czy po miastach, czy po wsiach, opatrzeni w odzież, żywność etc, etc. A Polacy nigdzie punktu oparcia, nigdzie miejsca swobodnego do jakiegoś zorganizowania się, bo niby w swoim kraju, ale gorzej wychodziło jakby na obczyźnie, bo tu każden chłop był wróg i nierzadko chłopi łapali powstańców i oddawali w ręce Moskali, a ile namnożyło się szpiegów, donosicieli etc. Wszystko to bowiem szło do przewagi, do siły, słowem, do mocniejszego.
Więc tedy wybuchło powstanie i były dwa rządy: ruski i tzw. Rząd Narodowy Polski, i obydwa wydawały rozporządzenia, rozumie się wprost sobie sprzeczne. Urzędnicy odbierali rozkazy od Rządu Narodowego z poleceniem wykonania takowych pod karą śmierci. Od rządu zaś ruskiego przeciwne, z zagrożeniem dymisji i odpowiedzialności osobistej. I tak na przykład Rząd Narodowy wydał i rozesłał do wszystkich naczelników powiatu rozporządzenie, aby nakazali młodym ludziom zdolnym do noszenia broni stawić się do wojska polskiego formującego się w danym miejscu. Więc niektórzy naczelnicy przed odebraniem przeciwnego polecenia rządu ruskiego wydali do wójtów gmin w myśl tego odpowiednie rozkazy. Czytałem taki w oryginale okólnik naczelnika powiatu stepnickiego, aby „wszyscy młodzi ludzie chwycili za broń i stawili się pod sztandary polskie”. Małogoszcz, licha bardzo mieścina, starodawnego typu budynki, przeważnie drewniane, zamieszkane przez mieszczan-rolników, a częścią i Żydów. Otoczona ze wszystkich stron lasami i górami. Samo zaś miasteczko rozpołożone w dolinie. Przybyliśmy w sobotę witani uroczyście, bo wyszła naprzeciw nam procesja z chorągwiami, obrazami. Księża na czele i mnóstwo ludu. Wprowadzeni tak do miasteczka rozlokowaliśmy się po domach, a Langiewicz ze sztabem zajął kwaterę na plebanii… Tam staliśmy dni kilka, nikt nas nie niepokoił. Odbywaliśmy musztry i ćwiczenia. Było nas tedy w Małogoszczu około pięciu tysięcy, zresztą sądzę, że nikt tego dokładnie nie wiedział, bo nie było godziny, aby bądź mniejsze oddziały, bądź pojedynczo nie przybywali. Nareszcie po tygodniowym postoju oznajmiono nam, że nazajutrz będzie bitwa, bo Moskale się zbliżają. Jakoż z rana zaczęto nas rozprowadzać na pozycje, ale tylkośmy wyszli z miasta, dały się słyszeć za nami strzały karabinów… Cały batalion nasz był uzbrojony w dubeltówki, które w najlepszym razie mogły szkodzić przeciwnikowi na 150 do 200 kroków. Moskale stali od nas na jakie 1500 do 2000 kroków, bo widzieliśmy ich i przedstawiali się oczom naszym jak jakieś punkciki małe i z tych punkcików wylatywało trochę dymu, a potem huk. Kule zaś ich karabinów nie tylko dochodziły do nas, ale przenosiły poza nasze pozycje… Stałem frontem zwrócony do nieprzyjaciela, czekając na sposobność wystrzelenia choćby z jednej z lufy, kiedy naraz tak silnie zostałem w piersi uderzony, że zachwiałem się i na wznak upadłem. Doznałem takiego w całym ciele wstrząśnienia, że byłem pewny, iż kula przeszyła mnie na wylot,
Siedziałem w tej Rudzie Promnickiej jak mysz w pudle, a chociaż jeszcze o ruchach wojsk ruskich wiadomość od dworu do dworu nadchodziła, więc jak tylko dano znać, wynosiłem się w las i tam czasami całe dnie, a niekiedy i noce przebywałem. Nie zawsze jednak mogli zdążyć wysłać ostrzeżenie, a czasami posłańcy byli chwytani, wtedy znienacka Moskale nadchodzili... Prawdopodobnie w tym razie tak się też stało, że jednej nocy, rozbudzony hałasem i niezwykłym ruchem koło dworu, zerwałem się, a wyjrzawszy oknem, zobaczyłem cały dom dookoła otoczony wojskiem... Otworzono drzwi i wszedł oficer od piechoty z kilkoma żołnierzami. Zrobili rewizję w pokoju, a mnie kazano wstać, ubrać się, mówiąc, że jestem aresztowany… Ledwieśmy się rozejrzeli po tym niby odwachu, a właściwie kozie, gdzie złodziei i włóczęgów trzymali, przyszedł oficer dyżurny z dwoma żołnierzami i zapytał: „Któren to pan Grzybowski?”, a gdym się odezwał, mówi: „Proszę do jenerała”. Poszedłem pod eskortą na pierwsze piętro i tam mnie wprowadzili do gabinetu. Oficer żołnierzy zostawił ze mną, a sam wyszedł. Niezadługo słyszę ostrogi i wszedł pan jenerał. Usiadł na fotelu i zwyczajnym głosem zaczął wypytywać, gdzie byłem, w których oddziałach, w jakich bitwach, jaka była organizacja: „Wszystko tu jest zapisane i tyś dawno powinien być jeśli nie na szubienicy, to na Syberii”. Na wszystko odpowiadałem i na każde pytanie wymijająco. W końcu mówię: „Jako Polak musiałem i powinienem był iść walczyć, inaczej wszyscy by mną pogardzali, tak jak ja sam sobą. Powinien ekscelencja uwzględnić, bo inaczej zrobić nie mogłem”… Jednego razu przyjechał zwierzchnik jenerała Czengierego, jenerał Bellegarde, wieszatiel, drugi tom Murawiewa, tylko w mniejszym stopniu, ale także dużo ludzi wyprawił na tamten świat. Otóż ten wieszatiel wraz z Czengierym i ze świtą zwiedzał więzienie i do każdego numeru zachodził. Zjawili się i u mnie. Tego dnia na obiad przynieśli mi na misce kapuśniak, a w nim kawałek mięsa nadzianego na patyk. Nie mogłem jeść, więc nietknięte stało, kiedy weszli, pierwszy Bellegarde, za nim Czengiery itd. Bellegarde podszedł do miski, zaczął mieszać łyżką i pyta po niemiecku: Was ist das?. Nie ma odpowiedzi. Zwrócił się do Czengierego z zapytaniem: Szto, eto Niemiec?. Tamten odpowiada: Niet, Polak. A za szto on sidit? Czengiery mu recytuje: Był snaczała w bandie, posle zanimałsja unistom knig narodnonasilenia, a na koniec ostał kakim-to komisarom ichnaho rządu. Po takiej rekomendacji struchlałem i nic nie mówiłem. Bellegarde wpatrzył się we mnie i mówi: A wy szto na eto? Powiadam: „Byłem w powstaniu, ale żadnym komisarzem ani żadnym urzędnikiem nie byłem”. Bellegarde mówi: Ja by wam sowiet prawdu gawarit. Odwrócił się i poszli wszyscy… Po pięciu miesiącach siedzenia w „sekretnym” kazali mnie ponownie odstawić do komisji śledczej, w której rezydował pułkownik Sorniew, kilku innych oficerów, a jako asesor prowadzący badanie był porucznik Kuliczkowski»… K Ciąg dalszy nastąpi...
Piotr Teodor Grzybowski – absolwent Politechniki Warszawskiej, Uniwersytetu kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz akademii Obrony Narodowej; niezależny ekspert i analityk z dziedziny Bezpieczeństwa Narodowego; działacz społeczny i publicysta; kawaler papieskiego Złotego krzyża „Pro ecclesia et Pontifice”.
kURieR WNET
7
Z·kRa JU .11.2011 r. powstała 11 triotyczto ” ia n lo „Surge Po a odzieży pa a jnowświecie mark pierwsza na matykę patriotyczną z n zyjapr te nej, łącząca designu. Tworzy ją grupa órzy i kt m , ą da ri en to tr is i h szym polską h yc an w epizoo e yn sz kaw ciół zafasc iżyć jej na jcie nada jąc im bl zy pr i il w , o orców postan u gronu odbi dy szerokiem ymiar. w ozpowspółczesny nie szeroko r oką ze r o w st st ją je rzonej z w ys Naszą a mbic i odzieży koja zekazem. Chcerk a m ej ln a znaw ym pr z patriotyczn nego patriotyzmu jakością ora es cz o w o n ideę równo my promować patriotyzm może być za , że oraz dowieść iezw ykle inspirujący. i n k ja y, aw ciek
T
aki opis można przeczytać na stronie internetowej firmy z Wrocławia, która wprowadziła w Polsce modę na odzież z przesłaniem patriotycznym. W krótkim podsumowaniu swojej misji firma stwierdza: Nazwa firmy pochodzi od zawołania „Surge Polonia!” (Powstań, Polsko!) umieszczonego na sztandarze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej dowodzonej przez gen. Stanisława Sosabowskiego – patrona naszej marki – która zasłynęła udziałem w największej w historii operacji powietrzno-desantowej […] we wrześniu 1944 r. Odzież z przesłaniem patriotycznym widoczna jest na polskich ulicach coraz częściej. Mam na myśli przede wszystkim koszulki z motywami historycznymi czy husarskimi oraz bluzy. Noszą je różni ludzie: młodzież, niektórzy nowi politycy sejmowi, a w ostatnim czasie nawet prezydent Duda dał się sfilmować w bluzie firmy produkującej odzież patriotyczną. Wprawdzie nie była to bluza Pańskiej firmy, ale chyba jednak jest zauważalny pewien pozytywny trend w odniesieniu do popularności tego typu odzieży? To prawda, tego rodzaju odzież nosi dziś nie tylko młodzież lub fani historii i militariów, lecz także całe rodziny z dziećmi, sportowcy, eksploratorzy, menadżerowie, ludzie w różnym wieku i różnych zawodów. Łączy ich poczucie dumy z bycia Polakiem. Jestem przy tym przekonany, że to nie jest kwestia mody. Polacy zawsze mieli potrzebę wyrażania swojego patriotyzmu, ale jeszcze kilka lat temu nie było w naszym kraju tego rodzaju odzieży na odpowiednim poziomie, czyli wysokiej
też z najlepszymi drukarniami sitodrukowymi i szwalniami. Gwarantują precyzję wykonania i wykończenia na najwyższym poziomie, a o to od początku nam chodzi. Poza tym w ten sposób wspieramy miejsca pracy w Polsce. W wymiarze ekonomicznym patriotyzm przekładamy na konkretne działania i model biznesowy. Obserwując motywy na odzieży firmy „Surge Polonia”, można wyodrębnić przede wszystkim symbole Polski Walczącej i Narodowych Sił Zbrojnych, orły państwowe i stylizowane,
jakości i z designem inspirowanym najnowszymi trendami. A jak sprawa wyglądała niecałe pięć lat temu, kiedy powstawała firma „Surge Polonia”? To była pierwsza tego typu firma w Polsce i początki zapewne nie były łatwe? Od początku było dla nas jasne, że cały proces produkcji naszej odzieży będzie się odbywał tylko w Polsce. Rzeczywiście nie było łatwo, ponieważ od podstaw musieliśmy poznać tajniki przemysłu tekstylnego i branży odzieżowej, znaleźć odpowiednich kontrahentów i opanować logistykę, a nikt z nas nie miał wtedy doświadczenia w prowadzeniu tego rodzaju biznesu. Druga trudność polegała na tym, że praktycznie od zera kreowaliśmy pojęcie odzieży patriotycznej. Na początku nikt nie wiedział, co to jest, a na dodatek nasza odzież była droższa niż zwykłe „koszulki z nadrukiem”. Teraz wiele się zmieniło. Obserwujemy, że klienci coraz większą wagę przywiązują do wartości, które od początku nam przyświecały. Asortyment firmy obejmuje obecnie nie tylko koszulki i bluzy, ale i kurtki, koszulki termoaktywne, spodenki, spodnie, różne dodatki i akcesoria (paski, czapki, portfele, etui na telefon…). Oferujecie odzież dla mężczyzn, kobiet, nawet dzieci, a wszystko w polskiej, patriotycznej stylistyce. A jak jest z produkcją? Czy wszystko wytwarzane jest w kraju i z polskich materiałów? Tak, dzianiny kupujemy tylko na zamówienie, wyłącznie w najlepszych łódzkich dziewiarniach. Kosztuje to więcej i trwa dłużej, ale dzięki temu mamy pewność, że materiał będzie wysokiej jakości. Współpracujemy
powstają spontanicznie? A może kierujecie się też propozycjami bezpośrednich odbiorców? Autorem wielu pomysłów jestem ja sam. Szukam inspiracji w ważnych wydarzeniach czy postaciach z naszej historii oraz w symbolice narodowej. Chętnie sięgam do tych motywów, które są związane z chwałą oręża polskiego, ale mamy też koszulkę z misiem Wojtkiem, który „służył” w II Korpusie Polskim gen. Władysława Andersa. Poszczególne wzory na podstawie naszych wytycznych tworzą już profesjonalni designerzy.
Pomysł na firmę i produkcję odzieży patriotycznej z wysokiej jakości materiałów i wykonaniem, a także z oryginalnym i nowoczesnym designem zrodził się stąd, że nie mogliśmy znaleźć niczego, co spełniałoby nasze oczekiwania. Zależy nam na tym, żeby manifestowanie dumy z bycia Polakiem stało się w naszym kraju czymś naturalnym. Angażujemy się także w różnego rodzaju wydarzenia, akcje i inicjatywy, ponieważ patriotyzm oznacza przecież przede wszystkim praktyczne działanie.
łączy nas poczucie dumy z bycia Polakami Z Wojciechem Setnym, współzałożycielem i prezesem firmy „Surge Polonia” – pierwszej w Polsce i na świecie marki odzieży z przesłaniem patriotycznym – rozmawia michał Soska motywy husarskie i emblematy znanych polskich jednostek wojskowych z okresu II wojny światowej. Kto jest autorem tych motywów i kto je wykonuje? Czy są jakieś odgórne wytyczne dla twórców? Czy motywy
To wprawdzie pytanie retoryczne, ale postawmy je mimo wszystko: Jaka była intencja powstania firmy produkującej odzież patriotyczną i jaka idea przyświeca jej działalności?
Wśród partnerów firmy znajdują się między innymi: „Polski Ślad” – portal wspierający polską przedsiębiorczość, portal Historia.org.pl – poświęcony historii, wojskowości i rekonstrukcjom historycznym,
akcja „Ratujmy Roja”, wspierająca powstanie filmu pt. „Historia Roja”, Stowarzyszenie Odra-Niemen zajmujące się propagowaniem i wspieraniem inicjatyw kresowych, polonijnych i historycznych. W jaki sposób układa się współpraca z takimi organizacjami i na czym polega? Na przykład dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Odra-Niemen możemy wspomóc polskich kombatantów mieszkających na dawnych Kresach. Tego rodzaju inicjatywy są dla nas bardzo ważne i chętnie bierzemy w nich udział. Z kolei współpraca ze środowiskami historyków i rekonstruktorów jest dla nas czymś naturalnym, ponieważ sami jesteśmy pasjonatami takich tematów. Uważamy także, że w ramach wspierania patriotyzmu warto budować również świadomość ekonomiczną. Stąd nasze związki z portalem „Polski Ślad” czy twórcami aplikacji „Pola”, działającymi w Klubie Jagiellońskim. Ta aplikacja ułatwia rozpoznawanie miejsca pochodzenia produktów i firm. Takie inicjatywy mają ogromne znaczenie. Wspieranie polskiej przedsiębiorczości bezpośrednio przekłada się na wzmacnianie naszego kraju. Pana firma jest już rozpoznawalna, a odzież patriotyczna cieszy się pewną popularnością (choć na pewno jeszcze nie taką, jak byśmy sobie tego życzyli). Czego życzyłby Pan firmie „Surge Polonia” na kolejne lata? A może są jakieś nowe plany, które czekają na realizację? Mam marzenie, żeby w strojach „Surge Polonia” grała reprezentacji Polski w piłce nożnej. Wspieramy już polskich sportowców, ale to jednak na piłkarzach skupiają się nasze narodowe nadzieje i ta drużyna jest traktowana jako najważniejsza reprezentacja Polski. W bliższej perspektywie będziemy w dalszym ciągu rozwijać sieć dystrybucji. Chcielibyśmy mocniej zaistnieć w galeriach handlowych. Myślimy też o tym, by nasza odzież była dostępna w dużych skupiskach Polaków na świecie, na przykład w Londynie, Nowym Jorku, Chicago czy brazylijskiej Kurytybie. Dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia tych marzeń. K
Sądząc po histerycznej reakcji „obrońców demokracji” w kraju i za granicą, objęcie rządów w Polsce przez prawicę oraz pierwsze decyzje większości parlamentarnej i nowego rządu zostały odczytane jako poważne zagrożenie dla rozlicznych interesów – zarówno politycznych (a nawet geopolitycznych) jak i gospodarczych.
KNUT-em i KOD-em do „demokracji” Grzegorz kucharczyk Zaniepokojenie „potęgi w środku” Zapowiadane i – co ważniejsze – realizowane przez Prawo i Sprawiedliwość usamodzielnienie polskiej polityki zagranicznej z pewnością nie spotkało się z przychylną reakcją Berlina. Oficjalnie na szczeblu międzyrządowym wszystko jest poprawnie, a rozmowy toczone są „w atmosferze współpracy i wzajemnego zrozumienia”. Nietrudno jednak domyślić się, że szukanie przez nowy rząd RP możliwości ożywienia współpracy w obszarze Europy Środkowej (Grupa Wyszehradzka plus nowi partnerzy – np. Rumunia lub Bułgaria) jest traktowane przez niemieckie elity rządzące jako zagrożenie na drodze ustanowienia w tym regionie Starego Kontynentu nowej wersji „Mitteleuropy”. Przypomnę, że projekt ten oznaczający plan ustanowienia politycznej, ale i gospodarczej dominacji Niemiec między Bałtykiem, Morzem Czarnym a Adriatykiem po raz pierwszy został sformułowany w okresie pierwszej wojny światowej (książka Friedricha Naumanna „Mitteleuropa”). Ważne jest również, by pamiętać, że autorzy tej strategii jako konieczny wstęp do realizacji projektu „Mitteleuropy” uważali
zerwanie przez Berlin z restrykcyjną, germanizacyjną polityką wobec Polaków. Ba, zakładali nawet powołanie państwa polskiego, tyle, że złączonego „wieczystym sojuszem” z Rzeszą Niemiecką – czytaj: trwale zwasalizowanego i podporządkowanego „niemieckiemu typowi gospodarczemu”, który – jak głosił F. Naumann – miał zapanować w całej Europie. W ostatnim czasie ta idea powraca nad Renem i Sprewą, oczywiście z uwzględnieniem radykalnie innych uwarunkowań politycznych i gospodarczych, które aktualnie panują w Europie. Jednak coraz głośniejsze staje się wezwanie do tego, by Niemcy w ramach Unii Europejskiej objęły rolę „potęgi w środku” (Macht in der Mitte). Pod takim tytułem ukazała się niedawno książka jednego z bardziej znanych politologów i historyków niemieckich (znanego również w Polsce) – H. Muncklera. Jak jednak Niemcy mają stać się „potęgą w środku”, gdy z jednej strony coraz bardziej krnąbrni stają się Brytyjczycy (sprawa „Brexit”), a z drugiej bruździ nowy polski rząd. W tej drugiej sprawie tym trudniej niemieckim elitom rządzącym przychodzi skonfrontowanie się z nową rzeczywistością polityczną nad Wisłą, że w ostatnich
latach przyzwyczajono się nad Sprewą do płynących z Warszawy wezwań do objęcia przez Niemiec przywództwa w całej Unii Europejskiej (por. berliński hołd ministra r. Sikorskiego).
Dyscyplinowanie KNUT-em Na razie Berlin próbuje dyscyplinować upartych Polaków przez swoich przedstawicieli. Uruchomiono więc „niezależne” niemieckie media (w sposób niezwykle zdyscyplinowany okazujące swoją „niezależność” także w sprawie solidarnego przemilczania kolońskich gwałtów na kobietach), które szybko odkryły – jeszcze przed powstaniem rządu Beaty Szydło – że w Polsce do władzy doszła „nacjonalistyczna prawica”. Gdy to nie poskutkowało sięgnięto po tzw. Europejskich polityków. Tutaj pierwsze skrzypce gra nieoceniony pod tym względem Signor Schulz (ciągle w pamięci pozostaje jędrny opis działalności tego niemieckiego socjalisty w wykonaniu premiera S. Berlusconiego). Ostatnio otrzymał wsparcie ze strony KNUT- a czyli Komisarzy – Nadzorców Unijnych Technokratów. Pouczająca pod tym względem była niedawna debata w Parlamencie
Rodzimi „obrońcy demokracji” doskonale wiedzą, że cztery lata rządów prawicy oznacza radykalną wymianę kadr nie tylko w centralnych urzędach państwowych i utratę ich lukratywnych źródeł dochodu, ale również stworzenie sytuacji, z której nie będzie już powrotu do „demokracji” rozumianej jako rządy jedynie słusznej partii wspieranej przez jedynie słuszną gazetę. Europejskim nad „stanem praworządności” w Polsce. Zauważmy, że politycy niemieccy dokładali wówczas starań, by nie eksponować swojego stanowiska agresywnego wobec rządu polskiego. Martin Schulz koncentrował się na prowadzeniu obrad i w zgodzie ze swoim wolnościowym zacięciem ( które każe mu tropić wszędzie putinizm) pilnował, by nikt na widowni nie klaskał
w nieodpowiednim momencie. Z kolei szef parlamentarnej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (do której należy również skarżąca na Polskę Platforma Obywatelska) Manfred Weber wydelegował do debaty hiszpańskiego parlamentarzystę. Z niemieckich polityków jedynie „błysnęła” wówczas niemiecka eurodeputowana z partii „Zielonych”, która czujnie monitorował – ma się rozumieć w imię większej wolności – momenty, w których klaskała polska premier. Irytacja „potęgi w środku” zwiększa fakt, że wprowadzane przez polski rząd nowe podatki (od banków i od hipermarketów) bezpośrednio uderzają w niemieckie interesy gospodarcze nad Wisłą. Można zresztą odnieść wrażenie, że nie tylko Berlin czuje się zagrożony przez kolejne kroki podejmowane przez polski rząd. A cóż powiedzieć o rządzie francuskim z pewnością dokładającym wszelkich starań, by rozstrzygnięcia, które w sprawach miliardowych zamówień na dozbrojenie polskiej armii ma w niedługim czasie podjąć polski resort obrony narodowej w „wystarczający” sposób uwzględniały interesy francuskich firm (por. sprawa kontraktu na Caracale).
Te rozliczne niepokoje Berlina i Paryża doskonale współgrają z atmosferą zagrożenia odczuwaną przez rodzimych „obrońców demokracji”. Doskonale wiedzą, że cztery lata rządów prawicy oznacza radykalną wymianę kadr nie tylko w centralnych urzędach państwowych, utratę lukratywnych źródeł dochodu (choćby poprzez zniknięcie wielkich inseratów rządowych agencji „jedynie słusznej” prasie), ale również stworzenie pewnej masy krytycznej, tzn. sytuacji, z której nie będzie już powrotu do „demokracji” rozumianej jako rządy jedynie słusznej partii wspieranej przez jedynie słuszną gazetę. Trendy są bowiem takie – co dokumentują chociażby sondaże publikowane w momencie szczytu histerycznych ataków na obecny rząd – że PiS-owi wystarczy zachować „swoje” trzydzieści procent poparcia, by mieć realną perspektywę rządów także w drugiej kadencji. Chodzi więc o obalenie rządu wszelkimi możliwymi sposobami – czy to przez „ulicę i Europę”, czy przez obniżanie ratingu Polski i spekulacyjne ataki na złotego, zanim społeczeństwo nie odczuje wprowadzanych przez nowy rząd zmian (program 500 plus). K
kURieR WNET
8
Panie Profesorze, Europejczycy niewiele wiedzą na temat narodu asyryjskiego. Kim są Asyryjczycy? Gdzie mieszkają? Asyryjczycy, właściwie ich resztka, żyją tam, gdzie znajdowała się ich starożytna ojczyzna. W chwili obecnej jest to pogranicze północnego Iraku, południowo-wschodniej Turcji, południowo-wschodniej Syrii i częściowo Iran, głównie wokół jeziora Urmia. Trwające tam skupiska asyryjskie nie miały problemów z określeniem swojej tożsamości. Naszymi przodkami są starożytni Asyryjczycy. Mamy pełną świadomość tego faktu. Zachowaliśmy żywą pamięć o przodkach, częściowo także imiona asyryjskie, a także język – aramejski, nadal używany nie tylko w liturgii, ale także w domu. Od podboju naszych ziem przez muzułmanów w VII wieku zaczęto klasyfikować nas według
C·y·W·i·l·i·Z·a· C·J·a wioski, która już nie była nasza, lecz kurdyjska. W takim środowisku się wychowywałem, bez telewizji, bez radia. Łącznikami między nami, dziećmi, a historią byli głównie dziadkowie. Ze łzami w oczach opisywali owe tragedie, wymieniając nazwy miejscowości i asyryjskich rodów, z których przy życiu nie pozostał nikt. Dzieci zasypiały, słysząc lament matek nad zamordowanymi krewnymi. One opłakiwały swój los: z majętnych gospodarzy staliśmy się tułaczami. Słowa owych „kołysanek” pamiętam do dziś. Staram się je zapisywać. W Turcji południowo-wschodniej znajduje się region Hakkari, gdzie od wieków Asyryjczycy rządzili się prawie samodzielnie. Bywali tam podróżnicy z Europy. Zachowały się ich liczne raporty. Owe społeczności odwiedzali także archeolodzy, którzy w połowie
W naszym wydaniu msza św. trwa dłużej, cytujemy Ojców Kościoła, ale jej główne elementy są identyczne. Liturgia trwa prawie 2,5 godziny. Ale jakoś ludzie się nie nudzą. Jest urozmaicona, z pięknymi melodiami.
Jednym z nich jest klasztor św. Marka w Jerozolimie. Tak, tam podobno odbyła się Ostatnia Wieczerza. Jednak najwięcej takich obiektów znajduje się w północnym Iraku i w południowo-wschodniej Turcji. Większość niestety jest w ruinie. W jednym tylko regionie w Turcji, zwanym Tur Abdinem, skąd pochodził mój dziadek, w VI wieku czynnych było około 50 klasztorów. Mamy nawet informację o liczbie mnichów w tych klasztorach i o biskupach stąd się wywodzących, którzy służyli m.in. w Afganistanie (zamek o nazwie Tura Bura, oznaczającej po aramejsku „dzika góra”, gdzie rezydował Bin Laden, był kiedyś asyryjskim klasztorem) i w innych krajach Azji. W tej chwili w Tur Abdinie zostało tylko pięć czynnych klasztorów; w każdym żyje kilku mnichów. Tak samo jest w północnym Iraku. Tydzień
Europo! Wołamy o pomoc! Z prof. Michaelem Abdallą, asyryjczykiem mieszkającym od 40 lat w Polsce, o pierwszych chrześcijanach, kościele asyryjskim, o przemilczanym ludobójstwie narodu asyryjskiego i jego aktualnym cierpieniu rozmawia magdalena Uchaniuk klucza religijnego. Religia z urzędu stała się ważniejsza niż narodowość. Odtąd liczebność Asyryjczyków spadała z powodu ciągłych pogromów. Najbardziej przerażająca i najtragiczniejsza w skutkach rzeź miała miejsce w latach I wojny światowej. Zginęło wtedy z rąk Turków i Kurdów prawie 80% Asyryjczyków. Powiedzmy więcej o tym tragicznym wydarzeniu. Turcy, jak wiemy, dopuścili się ludobójstwa na Gre-
W tej chwili więcej Asyryjczyków żyje na emigracji w Europie, Australii, Ameryce, Kanadzie, na Kaukazie. W Europie Zachodniej jest nas już około ćwierć miliona, najwięcej w Niemczech i Szwecji. Ogólnie nasza populacja może liczyć około 3 milionów. kach i Ormianach. Jednak mało kto wie, że zamordowali również kilkaset tysięcy Asyryjczyków. O tych rzeziach świadczą ruiny setek klasztorów i kościołów oraz zajmowane przez oprawców miasteczka i wsie asyryjskie. Zachowały się liczne świadectwa: dzienniki, fotografie. Na ten temat organizuje się duże konferencje, publikuje się książki, organizuje się wystawy, stawia się pomniki (w Australii, USA, Europie, Armenii i na Ukrainie). Świadkiem tych rzezi był mój dziadek i jego rówieśnicy. Opowiadali o tym do końca życia. Dziadek opłakiwał swoich krewnych – ściętych, spalonych żywcem. Jego marzeniem był powrót do
XIX prowadzili w pobliżu prace wykopaliskowe, np. Henry Layard. Opisywali oni krajobraz i poszczególne wioski, rozmawiali z gospodarzami, podkreślali ich asyryjskość. Ten region został całkowicie wyludniony w 1924 roku. Turcja do tej pory nie przyznała się do tego ludobójstwa. Tak, Turcja nie chce się przyznać, ale ona jest sprawczynią ludobójstwa. Badacze specjalizujący się w tym temacie (istnieje taka dziedzina nauki, gdzieniegdzie wykładana na uniwersytetach) dotarli do archiwów tureckich, znaleźli dekrety sułtana, korespondencje gubernatorów, oficerów, rozkazy wojskowe itp., opublikowali książki. Faktom nikt nie może zaprzeczać. Turcy nie klasyfikowali chrześcijan według narodowości. To był holocaust wymierzony w żyjące na terenie Turcji narody chrześcijańskie, stanowiące wówczas około 30% ogółu mieszkańców. Kim był człowiek, który wydawał tak nieludzkie rozkazy? Masakry Asyryjczyków powtarzały się regularnie co jakiś czas. Stosunkowo dużo informacji mamy o tych, które rozegrały się w latach 1842 i w 1895. Sprawcą pierwszych był kurdyjski kat, Badr Chan, któremu Kurdowie stawiają dziś pomniki w północnym Iraku i nazywają bohaterem narodowym. Inicjatorem następnych masakr był sułtan i równocześnie kalif, Abdul-Hamid II, nazwany „czerwonym sułtanem”. Stworzył on ogromne oddziały, składające się głównie z Kurdów. Ziemie, których mieszkańców Kurdowie spacyfikowali, stawały się ich własnością. Nasz problem z Kurdami nie został rozwiązany; nadal opanowują nasze ziemie w północnym Iraku, a ostatnio próbują to robić w także w Syrii. Kto podczas wojny podjął decyzję o ludobójstwie? Sułtan Abdul-Majid, obalony przez Atatürka, w pewnym sensie kontynuatora jego „dzieła”. Atatürk zlikwidował kalifat i to on wymordował najwięcej Greków pontyjskich. Ofiarami czystek etnicznych padli także Ormianie
i Asyryjczycy, których największa koncentracja znajdowała się na południu i wschodzie Turcji. Ilu Asyryjczyków żyje obecnie na świecie? Obecnie Turcja nie uznaje nas, Asyryjczyków, jako odrębnej grupy etnicznej. Zdaje się, narodowość asyryjska figuruje w dowodach osobistych jedynie w Rosji i chyba także w Iranie, gdzie w parlamencie zasiada nasz przedstawiciel. Swoich reprezentan-
Zachowaliśmy żywą pamięć o przodkach, częściowo także imiona asyryjskie, a także język – aramejski, nadal używany nie tylko w liturgii, ale także w domu. tów w parlamencie Iranu mają także Ormianie, Żydzi i zoroastrianie, czyli reprezentowane są tylko niemuzułmańskie mniejszości. W krajach arabskich zaś takich spisów nie ma; jesteśmy uważani za Arabów, odmawia się nam bycia Asyryjczykami. Sądzę, że w tej chwili więcej Asyryjczyków żyje na emigracji w Europie, Australii, Ameryce, Kanadzie, na Kaukazie (głównie Armenia i Gruzja). W Europie Zachodniej jest nas już około ćwierć miliona, najwięcej w Niemczech i Szwecji. Ogólnie nasza populacja może liczyć około 3 milionów. Jak to się stało, że Asyryjczycy przyjęli chrześcijaństwo? Według naszych źródeł jesteśmy jednym z pierwszych, o ile nie pierwszym narodem, który przyjął chrześcijaństwo. Wśród nas działali Apostołowie – mamy na to liczne dowody. O tym świadczą też starożytne klasztory.
temu państwo islamskie zrównało z ziemią kolejny klasztor, Świętego Eliasza. Te klasztory były kiedyś prawdziwymi centrami kultury, z wyższymi uczelniami i bogatym księgozbiorem. Panie Profesorze, czy to prawda, że określenia „chrześcijanie”, a dosłownie „chrystianie”, użyto po raz pierwszy w stosunku do Asyryjczyków zamieszkałych w Antiochii Syryjskiej, obecnie na terenie Turcji? Tak, Antiochia była wielkim, za czasów Chrystusa podobno trzecim co do wielkości miastem na świecie. Do niej udali się Apostołowie Chrystusa, uciekając z Jerozolimy. W Antiochii wyznawcy Chrystusa nazwali siebie chrześcijanami. I tam też powstał pierwszy Kościół chrześcijański. Tak, tam powstała pierwsza zorganizowana gmina ze świętym Piotrem na czele, który jest naszym pierwszym patriarchą. Tam ustalono strukturę Kościoła i stamtąd Apostołowie i wybrani uczniowie wyruszyli w świat z Dobrą Nowiną, między innymi na te tereny, gdzie mieszkali moi przodkowie, czyli na wschód, do Edessy (obecnie Urfa w Turcji). To miasto odegrało kluczową rolę w dziejach chrześcijaństwa wschodniego. Jako pierwsze zostało schrystianizowane z rozkazu swego króla, Abgara V, który rzekomo miał zaprosić Chrystusa do siebie. Apostołowie wyruszyli dalej na wschód, do miasta Nisibis (obecnie Nusaybin w Turcji), gdzie w pobliżu zbudowano podobno kościół. W Nisibis działał słynny biskup Jakub, uczestnik I Soboru Powszechnego w Nicei (325 r.), i tam urodził się słynny Święty Efrem, pierwszy poeta chrześcijański (zm. 373). Trasa ewangelizacyjna wiodła dalej na wschód, do Mezopotamii. Czy w Antiochii Syryjskiej nadal są Asyryjczycy, czy zostali wypędzeni? W tej chwili Antiochia i wszystkie miasta, które wymieniłem, są muzułmańskie. W nich chrześcijan już nie ma. W Antiochii stało się to już kilka wieków temu. Natomiast jeśli chodzi
o Nisibis, ostatni Asyryjczycy opuścili je w latach pierwszej wojny światowej, uciekając na południe, do Syrii, gdzie na przygranicznym terenie zbudowali od zera miasto Kamiszli, które obecnie, korzystając z chaosu, Kurdowie chcą sobie przywłaszczyć. Ostatnia karawana Asyryjczyków opuściła Edessę w roku 1924, udając się do Aleppo, gdzie obecnie zajmują dwa osiedla, poważnie zniszczone w wyniku trwającej w Syrii wojny. Na terenie Syrii, na południe od Tur Abdinu, zaczęto budować nowe wioski i miasta. Warto jeszcze przypomnieć i pochwalić się, że w pierwszym stuleciu po Chrystusie to właśnie Asyryjczycy przełożyli Ewangelie na aramejski. A przypomnijmy, że tym językiem posługiwał się Jezus Chrystus. Zgadza się. Ta wersja, nazywana Peszitta, jest używana w naszych kościołach. Uchodzi za pierwsze, najdoskonalsze i najdokładniejsze tłumaczenie. Zainteresowani językiem aramejskim piszą dużo na temat tego przekładu, ja sam porównuję nieraz pewne zwroty ze współczesnymi tłumaczeniami europejskimi i znajduję rozbieżności. Warto też przypomnieć, że w II wieku n.e. święty Tacjan, żyjący w Rzymie Asyryjczyk, dokonał kompilacji czterech Ewangelii, zwanej Diadessaron. Ile tysięcy lat ma język aramejski? Pierwsze zapiski w tym języku pochodzą z połowy II tysiąclecia przed Chrystusem. Aramejski rozpowszechnił się bardzo szybko. Składał się jedynie z 22 znaków, a samogłoski zostały dodane dopiero w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Do jego upowszechnienia przyczynili się Asyryjczycy, zarówno przed, jak i po wprowadzeniu chrześcijaństwa. Przez prawie tysiąc lat (do VII wieku) był lingua franca całego Bliskiego Wschodu. W nim nasi misjonarze szerzyli chrześcijaństwo aż do Chin i na jego bazie powstało wiele alfabetów w Azji i na Kaukazie. Zachowało się mnóstwo zabytków, inskrypcji, monumentalnych figur. Nasz język był przyjmowany wszędzie tam, gdzie dotarli misjonarze. Dzięki aramejskiemu powstały też inne języki; np. staroturecki bazował na naszym języku i alfabecie. Aramejski zachował się także dzięki temu, że był włączony do liturgii. Do dzisiejszego dnia nabożeństwa w naszym Kościele są bardzo bogate w dzieła naszych świętych. Nadal używamy starych pieśni i hymnów. Proszę opowiedzieć o Kościele asyryjskim. Bo, jak wiemy, nie istnieje jeden główny obrządek i sytuacja jest dość skomplikowana. Podziały nastąpiły już w V wieku n.e. Na III Soborze Powszechnym w Efezie, w roku 431, bardzo duża grupa Asyryjczyków, nazywana mylnie nestoriańską, wyłączyła się z Kościoła powszechnego. Byli mocno prześladowani przez Bizancjum. Uciekli do Persji, gdzie udzielono im schronienia i tam
Tak naprawdę w sferze dogmatów nic nas nie dzieli, poza tym, co Kościół rzymski ustanowił w późniejszych wiekach bez udziału Kościołów wschodnich. Jeśli ktoś chce szukać prawdziwej wiary chrześcijańskiej, u nas ją znajdzie. założyli nową stolicę w Seleucji – Ktezyfonie. Zostali uznani przez Persów za jedyny legalny odłam chrześcijański. Ta grupa chrześcijan była najliczniejszym Kościołem na świecie aż do końca XIII wieku, większym niż Kościół katolicki. Właśnie to ten Kościół dotarł do Azji, do Chin. Na czwartym z kolei Soborze Powszechnym w Chalcedonie nastąpił dalszy podział. Konflikty były bardziej natury politycznej, kulturowej niż teologicznej. Bizancjum chciało podbitym narodom narzucić kulturę grecką, a one, mając swoją historię, język i korzenie, protestowały. Wtedy odłączyły się trzy starożytne narody – Asyryjczycy, Egipcjanie (Koptowie) i Ormianie. Zostali w literaturze – znów błędnie – nazwani monofizytami. To
jest czarna karta historii chrześcijaństwa. I od tamtego czasu do 1971 roku nie było prawie żadnych kontaktów z Kościołem bizantyjskim, oczywiście z Kościołem rzymskim również. Dalsze podziały miały miejsce od połowy XVI wieku, kiedy to Kościół katolicki zaczął wysyłać misjonarzy i nawracać chrześcijan Orientu na chrześcijaństwo katolickie, rzymskie. Z każdego Kościoła, o którym mówiłem, wyłoniła się grupa uniatów. Do Kościoła katolickiego przyłączył się np. Kościół nazywany przez Watykan chaldejskim. Jest on teraz najliczniejszy w Iraku i też posługuje się językiem aramejskim. Inni Asyryjczycy, którzy odmawiali latynizacji, nie byli wspierani finansowo. Misjonarze budowali szkoły, drukarnie, zapraszali na studia do Europy, zostawiając innych chrześcijan bez pomocy, nie zauważali ich. Ja pochodzę z takiego miasta, gdzie uniaci byli najbogatsi, dysponowali całymi osiedlami. Sprawująca mandat nad Syrią katolicka Francja dawała im ziemię. Mojemu dziadkowi zaproponowano przejście do Kościoła katolickiego, oferując mu duży obszar ziemi w mieście. On się nie zgodził. Ziemię kupowaliśmy od naszych rodaków, którzy przeszli na uniatyzm. Czyli rozumiem, że część wiernych Asyryjskiego Kościoła Wschodu utworzyła grupę, która zawarła unię z Rzymem? Zgadza się. Ale odbywają się spotkania. Paweł VI zaczął dialog z Kościołami orientalnymi w roku 1971. To był pierwszy kontakt patriarchy naszego Kościoła z papieżem. Później powstały grupy teologów z obu Kościołów, podpisano deklaracje – z naszym Kościołem podpisał ją Święty Jan Paweł II. Okazało się, że tych różnic nie było wiele. To, że nas nazwano odszczepieńcami, heretykami, jest dużym nieporozumieniem i bardzo krzywdzące, nieodpowiedzialne, powiedziałbym nawet – to podejście imperialistyczne w łonie chrześcijaństwa. Jest oczywiste, że warunki geopolityczne, odrębne kultury, inne otoczenie i uwarunkowania historyczne zrobiły swoje. Tak naprawdę w sferze dogmatów nic nas nie dzieli, poza tym, co Kościół rzymski ustanowił w późniejszych wiekach bez udziału Kościołów Wschodnich. Jeśli ktoś chce szukać prawdziwej wiary chrześcijańskiej, u nas ją znajdzie. Czyli idzie ku połączeniu. A jakiego Pan jest obrządku? Należę do Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego Antiochii. Czyli powszechnie nazywanego jakobickim? Tak. Muszę powiedzieć, że z tymi nazwami spotkałem się po raz pierwszy w literaturze europejskiej, w Polsce. To jest ta część Kościoła, która nie przyjęła unii z Rzymem. Ma swojego patriarchę, w tej chwili w Damaszku, a przedtem, przez wieki, na terytorium Turcji. Patriarcha opuścił Turcję w 1932 roku. Po powrocie z wizyty duszpasterskiej w Indiach nie wpuszczono go do Turcji. Wszyscy chrześcijanie w Indiach do końca XVI wieku należeli do naszego Kościoła, Portugalczycy zaczęli ich prawie na siłę nawracać do Kościoła katolickiego. Mój Kościół, starożytny i ortodoksyjny, antiocheński, syryjski, nie chciał uznać papieża jako głowy Kościoła. Mamy własnego patriarchę. Kiedyś było przecież pięć równorzędnych stolic apostolskich: Jerozolima, Antiochia, Aleksandria, Rzym i Konstantynopol. W dokumentach pierwszych soborów czytamy, że każdej stolicy podlegał określony obszar i bez zgody biskupa danego regionu biskup innego regionu nie miał prawa tam działać. Z przykrością muszę powiedzieć, że Kościół katolicki złamał tę regułę i wysyłał misjonarzy do chrześcijan orientalnych. Jakie są główne różnice w rycie mszalnym rzymskokatolickim i asyryjskim? W naszym wydaniu msza św. trwa dłużej, cytujemy Ojców Kościoła, ale jej główne elementy są identyczne. Liturgia trwa prawie 2,5 godziny. Ale jakoś ludzie się nie nudzą. Jest urozmaicona, z pięknymi melodiami. Czy w Polsce jest jakiś kościół asyryjski? Niestety nie. W Polsce jest nas bardzo mało, może 15-20 osób. Ja chodzę zarówno do kościołów katolickich, jak i prawosławnych, i w nich przyjmuję wszystkie sakramenty. dokończenie na s. 16
kURieR WNET
9
W·a· R·T· O ·Ś· C · i
C
hesterton jest powszechnie nazywany mistrzem ujawniania kłamstwa, obłudy mediów i miernych polityków, miłośnikiem prawdziwej demokracji, tradycji i wartości chrześcijańskich, demaskatorem wypaczeń dotyczących życiowego powołania mężczyzny i kobiety, apologetą normalności i prawdy. Ojciec święty Pius XI nazwał go wyjątkowo utalentowanym obrońcą wiary i Kościoła.
Poprzez rozum do nawrócenia Czytając mnóstwo antychrześcijańskich publikacji, pisarz odkrywał kuriozalne sprzeczności w antychrześcijańskich, a szczególnie antykatolickich stanowiskach, wiele absurdalnych zarzutów: zarzuca się chrześcijaństwu elitaryzm, podczas gdy zarzucający sami mu ulegają i w najwyższej formie reprezentują. Wytyka się bogactwo (przejawiające się na przykład w baroku) i wypomina ascezę i wstrzemięźliwość. Wygląda na to, że chrześcijaństwo jest tak złe, że można w nim znaleźć wszystkie wady, i że każdy kij jest wystarczająco dobry, by nim uderzyć w chrześcijaństwo, a atakujący nie zwracając uwagi na nic, przeczą sami sobie („Heretycy” 1905). 30 czerwca 1922 roku, w 48. roku życia Chesterton wyspowiadał się i złożył katolickie wyznanie wiary wobec księdza O’Connora w prowizorycznej kaplicy w Beaconsfield. Nie zgodził się, aby uroczystość miała miejsce w katedrze. Przyjął po raz pierwszy Komunię Świętą, do której przygotowywał go ksiądz William Walker, proboszcz Beaconsfield. Chesterton, mimo swej rozległej wiedzy religijnej, podczas przygotowania pragnął, aby ksiądz wszystko mu wytłumaczył, tak jak tłumaczy się dziecku przygotowującemu się do Pierwszej Komunii („Autobiografia”). Nawrócenie znanego pisarza odbiło się szerokim echem w Anglii i na świecie. Jak czytamy w „Autobiografii”, jedni przyjęli to z radością i gratulowali – oczywiście Berin i Belloc; inni, na przykład Bernard Shaw, kwitowali wiadomość irytacją i gniewem. We wrześniu 1922 roku Chesterton przyjął bierzmowanie. Na patrona wybrał św. Franciszka z Asyżu, o którym w 1923 roku napisał książkę „Święty Franciszek z Asyżu” (PAX 1999). Chrzest i bierzmowanie przyjęła również Frances, żona pisarza. Pytana, kto nawrócił ją na chrześcijaństwo, odpowiadała: Diabeł. Kiedy przekonałam się o istnieniu osobowego zła, uwierzyłam w osobowe Dobro. Analogicznie można powiedzieć, że Chesterton został nawrócony na chrześcijaństwo przez ateistów, agnostyków i wyznawców laickiego „postępu”. Trzeba zaznaczyć, że dzięki Frances, na długo przed jej konwersją (Frances była anglikanką) Chesterton pozbył się uprzedzenia względem Kościoła jako instytucji i zainteresował chrześcijaństwem jako religią, a nie tylko cywilizacją. Gilbert i Frances zawarli sakramentalny związek. Randze sakramentu małżeństwa i jego nierozerwalności ten wyjątkowy myśliciel XX wieku poświęcił opracowanie pt. „Zabobon rozwodu” (Sandomierz 2012). Wykazał, że zdrada dotyka boleśnie osobę zdradzaną, a jednocześnie druzgocze psychikę i osobowość osoby zdradzającej.
Świat współczesny żyje z katolickiego kapitału Zarówno za życia, jak dziś Gilbert Keith Chesterton należał i należy do zdecydowanych kontestatorów i krytyków współczesności oraz zachodzących na świecie przemian światopoglądowych. Wiele tych zmian, zapoczątkowanych rewolucją francuską, następowało już w jego czasach; inne pisarz proroczo przewidział, zwłaszcza te wynikające z założeń „intelektualnych” postmodernizmu. Zdaniem Chestertona rozwój ludzkości został na skutek kryzysu rozumu zahamowany na rzecz „postępu”, który charakteryzuje się bezkrytyczną ekscytacją zmieniającymi się modami. Pisarz uważał, że świat współczesny z jego współczesnymi ideami żyje z katolickiego kapitału. Dowodził, że świat • Odbierzcie
używa i zużywa prawdy, które wyartykułowało i przechowało chrześcijaństwo, sam zaś nie zapoczątkowuje niczego nowego, a jednocześnie zwalcza chrześcijaństwo, a przede wszystkim katolicyzm. Wskazywał, że cała nowość obecnego świata to reklamy (!) sprowadzające się do krzykliwych haseł, etykietek i... oczywiście, aroganckiej negacji Prawdy. Oto słowa Mistrza: Dzisiejszy świat nie tworzy już nowych idei, które mógłby zanieść w przyszłość następnym pokoleniom, przeciwnie – chwyta za dawne idee, których nie jest w stanie donikąd zanieść, bo nie potrafi ich nawet udźwignąć, dlatego je niszczy. […] Udźwignąć, czyli zrozumieć – w czasach kryzysu rozumu zrozumieć, że jedynym ratunkiem dla świata jest powrót do domu, którego fundamenty i mury wzniesione są z jednego ponadczasowego materiału: z chrześcijańskiej ortodoksji („Dla sprawy”, Antyk 2004). W swoich dziełach ten mistrz posługi myślenia zdemaskował zupełny brak logiki w obszarze „kultury” liberalizmu pełnego hipokryzji. Natomiast w każdym jego dziele znajdujemy odpowiedź na podstawowe pytania, które przynosi współczesna rzeczywistość. Oto wybrane: O podstawie daru wolności [J]est nią posiadanie ROZUMU. Dla Chestertona – giganta intelektu – przykładem właściwego używania rozumu jest dobre prowadzenie dyskusji, czego dziś negatywne przykłady spotykamy na każdym kroku. Za św. Tomaszem powtarzał: iść za rozumem jak daleko się da („Święty Tomasz z Akwinu”, PAX 1999). W kolejnych dziełach rozwijał tę myśl: Głównym kryzysem współczesnego świata jest kryzys rozumu pozbawionego treści („Dla sprawy”, Antyk 2004). Wolność może istnieć tylko w obrębie pewnych zasad, łamanie tych zasad rodzi konsekwencje, które sprowadzają się do utraty wolności („Ortodoksja”, Fronda-Apostolicum 2008).
po zęby i okopani na pozycjach wielkiej Ortodoksji Agnostycznej. [...] Ludzie, którzy zarzucają chrześcijaństwu dogmatyzm, sami są skrajnie dogmatyczni – ale, w przeciwieństwie do chrześcijan, nie zdają sobie z tego sprawy. Religia to dogmatyzm świadomy. Ateizm i agnostycyzm – to opieranie się na dogmatach niezidentyfikowanych i najczęściej nawet nieuświadomionych („Dla sprawy”).
O poprawności politycznej
O „nowoczesnym” kościele
Na naszych oczach rozpowszechnił się pogląd, że wyciągnięcie wniosków co do cudzej etyki i poglądów politycznych to przejaw małoduszności i ciasnoty umysłowej. [...] W efekcie wolno nam okazać nieufność wobec kogoś, kto żyje w odmiennym systemie politycznym, lecz nie wolno okazywać nieufności wobec kogoś, kto żyje w odmiennym kosmosie duchowym. I to nazywa się „oświeceniem”, odwrotnie – takie wyobrażenie jest niewyobrażalną ciemnotą, lansowaną pod hasłami „poprawności politycznej” i „tolerancji” („Ortodoksja”).
W pojęciu postmodernizmu – Kościół, który zmienia się zgodnie z modą lansowaną przez ośrodki propagandy podległe narzucanej ideologii. Chesterton oświadcza: Nie chcemy Kościoła, który, jak to piszą gazety, powinien zmieniać się wraz ze światem. Chcemy Kościoła, który zmienia świat. Chcemy Kościoła, który pchnie świat na nowe tory, dalej od tego, ku czemu świat dziś zmierza. I, na podstawie tego właśnie sprawdzianu, historia oceni wszystkie Kościoły i osądzi, który z nich jest Kościołem prawdziwym („Obrona świata”).
– miłości rodzaju ludzkiego. Dla nich to, co szczególne, jest wrogiem tego, co ogólne. O imperiach Imperia są lekkie i ulotne; wiodą krótki żywot motyla. Chesterton zwracał uwagę, że naród w zestawieniu z imperium jest czymś niezniszczalnym. Wskazując na przykład Polski i Irlandii, dowodził, że niektóre chrześcijańskie narody zostały pożarte, lecz żaden nie został strawiony. Żywe narody nie zostały przez naturę przeznaczone do pożarcia. Tłumaczył, że imperializm z tendencją do wchłaniania narodów jest zaprzeczeniem cywilizacji i powrotem do barbarzyństwa, swoistym, dobrowolnym upokorzeniem Europy. Podkreślał, że idea narodu zakorzeniona jest w wielowiekowej tradycji racjonalnej, kształtującej się już od starożytności. Jest to idea wyrosła nie z interesów dyktowanych egoizmem widzącym wyłącznie własne interesy, lecz ze zdrowego rozsądku („Obrona świata”).
Gilbert Keith
Chesterton Apostoł zdrowego rozsądku Barbara Wodzińska
„Wolność religijna”, która miała dać prawo do swobodnej dyskusji i wyznawania religii, w praktyce sprowadziła się do tego, że mało komu można o niej wspomnieć („Autobiografia”, Fronda-Apostolicum 2011). O zdrowym rozsądku
O narodzie
O „nowoczesnym” teologu
O kolektywizmie
Postawa zdrowego rozsądku jest stanem, w którym osiąga się równowagę pozornych sprzeczności („Obrona wiary”, Fronda 2012).
W ujęciu pisarza naród jest przedstawiany jako organiczna i naturalna wspólnota o historii dużo starszej niż era nowożytna. Jest wspólnotą, która nadaje człowiekowi tożsamość, o którą człowiek powinien się troszczyć i jej bronić, i poddawać uczucia żywione wobec narodu miłości chrześcijańskiej. Zdaniem Chestertona normalny człowiek nie akceptuje ani imperializmu, ani kosmopolityzmu, potrzebuje więzi z homogeniczną społecznością, wystarczająco wielką, aby budziła w nim respekt, bo jest zakorzeniona w historii, i wystarczająco małą, aby budziła przywiązanie, bo on sam jest w niej zakorzeniony („Obrona świata”, Fronda-Apostolicum 2008).
Jest nowoczesnym teologiem ten, którego teologia jest liberalna [...], który czuje sympatię do ludzi, którzy chcą rozmiękczyć nasze doktryny [...], którzy reklamują konkurencyjne religie Wschodu, byśmy chłonęli cnoty buddyzmu czy islamu; często zajmuje wysoką pozycję w tym nowoczesnym parlamencie religii, w którym wszyscy wyznawcy szanują wzajem swoją niewiarę („Obrona człowieka”). Chesterton był przeciwny stanowisku, że „Kościół powinien iść z duchem czasów”.
Chesterton przestrzegał przed kolektywizmem jako zgubną ideą pochodzącą z Azji, sprzeczną z koncepcją godności ludzkiej w rozumieniu chrześcijańskim. Wskazywał, że w kolektywizmie klasie społecznej przyznano boskie atrybuty, redukujące wartości jednostki zatracającej swoją osobowość („jednostka zerem”); pisał w dziele „Wiekuisty człowiek” (Fronda-Apostolicum, 2004): Istoty ludzkie stają się mniej ludzkie, gdy tracą na odrębności.
O średniowieczu Średniowiecze, w przeciwieństwie do współczesności, to czasy jedności społeczno-religijnej Europy, w których urzeczywistniały się ideały ludzkiej wolności i samorządu, rozwoju i rozkwitu nauki i kultury. Średniowiecze pozostawało nieskażone dominacją polityczno-gospodarczych oligarchicznych elit odpowiedzialnych za podkopanie przedreformacyjnego, chrześcijańskiego porządku Europy („Charles’a Sarolea i G.K. Chestertona listy o sprawach polskich”, 2009). Średniowiecze było epoką racjonalną, erą doktryny; nasze czasy są epoką przesądu („Ogólnie biorąc”, WERS 1998). O postępie Słowo „postęp”, właściwie pojęte, ma zacne pojęcia, kiedy jednak używa się go jako przeciwwagi dla konkretnych ideałów moralnych, brzmi kompletnie niedorzecznie. Postęp nie tylko nie jest pojęciem przeciwstawnym do fundamentalnych pojęć religii i etyki, lecz na odwrót, nikt nie powinien używać tego słowa, jeśli nie posiada dogmatycznej wiary i nieugiętego kodeksu moralnego [...]. Lubimy mówić o „postępie”, ale postęp rozumiany współcześnie to ucieczka przed pytaniem o dobro. [...] Zdaniem ideologów „postępu”, wszelkie przywiązanie zgodne z naturą, pielęgnowane w przeszłości, przeciwstawia się lansowaniu nowoczesności; tak rozumiany „postęp” rodzi potwory, które dominują siłą, nigdy odwagą. Odważni są ci, którzy stoją po stronie PRAWDY i tylko takim można zaufać, że okażą się silni w potrzebie, w czasach, gdy wszystko się chwieje. Lansowany „postęp” – zdaniem Chestertona – stał się herezją, atakującą przy pomocy trzech czynników:
Jak przedstawia się paradoks współczesności? W dziele „Kościół Katolicki a konwersja”, autor dowodzi, że to, co było potępiane przez współczesny świat w katolicyzmie, zostało przez potępiających przywrócone, ale w wypaczonej i niższej postaci. Purytanie odrzucili sztukę i symbolizm, a dekadenci je wskrzesili, ale – podczas gdy dawniej odwoływały się one do zmysłów, teraz odwołują się do zmysłowości. Racjonaliści odrzucili naturalne uzdrowienie, które przywrócili amerykańscy szarlatani (uzdrowienia przez dotyk i na odległość), nie tylko głosząc nadnaturalne leczenie, lecz potępiając naturalne. Protestanccy moraliści znieśli spowiedź, a psychoanalitycy ją przywrócili, ze wszystkim, co w niej rzekomo niebezpieczne. Protestanckim patriotom nie podoba się interwencja międzynarodowej religii, ale zbudowali nowe imperium, uwikłane w międzynarodową finansjerę. O emancypacji kobiet Emancypacja jest współczesną kapitulacją kobiet. [...] Nowoczesne kobiety bronią swojego biurka z całą zaciekłością walki o rodzinę. Walcząc o biurko i maszynę do pisania jak o ognisko domowe, stają się poddane jak wilczyce niewidzialnemu szefowi firmy („Co jest złe w świecie”, Sandomierz 2013). O płci W powszechnej edukacji nie ma żadnego myślenia, żadnego zastanowienia nad tym, czym jest płeć, czy ma znaczenie i dlaczego. Nawet dzikus rozumiałby przynajmniej tyle, że to, co fizycznie właściwe u mężczyzny, będzie złe dla kobiety, i odwrotnie (tamże). O winach europy
O wolności religijnej
ludziom to, co nadnaturalne, a zostanie to, co nienaturalne. to nie Kościół, do którego się chodzi, ale kosmos, w którym się żyje. • Ewangelia to zagadka, a Kościół – to odpowiedź. • Kto nie wierzy w Boga, jest gotów uwierzyć w cokolwiek. • Ludzie w większości nie pojmują, co znaczy słowo „miłość”. Nie rozumieją przez słowo „miłość” tego, co rozumie mistyk przez miłość do Boga, ale to, co rozumie dziecko przez miłość do bitej śmietany. • Religia
poprawności politycznej, ignorancji i bezpośredniego ataku na chrześcijaństwo („Ortodoksja”). Ideologia „postępu” sprowadza się do postawy: Nie rozstrzygajmy, co jest dobre; uznajmy za dobre, że o tym nie mówimy; rozstrzygajmy, czy mamy tego, co my uważamy za dobre, coraz więcej; [...] reagujmy alternatywą, by zdobyć więcej, obojętne, że nie wiadomo czego („Heretycy”).
O tradycji [J]est udzieleniem prawa głosu tej najbardziej zapomnianej z wszystkich klas: naszym przodkom. Tradycja to demokracja umarłych, która nigdy nie poddała się małej, choć aroganckiej oligarchii tych, którzy teraz właśnie chodzą po świecie („Autobiografia”). O chrześcijaństwie Wszystkie filozofie poza chrześcijaństwem stwierdzają to, co od razu wydaje się rzeczywiste, natomiast jedynie chrześcijaństwo stale powtarza rzeczy, które nie wydają się rzeczywiste, a jednak takie są. Jest to jedyna religia, która przekonuje nawet wtedy, gdy nie jest atrakcyjna; w końcu zawsze okazuje się, że miała rację („Ortodoksja”). O dogmatyzmie i ateizmie Religijną filozofię studiowały kiedyś, i będą jeszcze studiować, najwybitniejsze umysły; stanowiła ona fundament najpotężniejszych narodów, o czym nasza skarlała cywilizacja nie pamięta, tak jak się nie pamięta, czym jest przyzwoity umysł; [...] wy, ateiści, nie chcecie w to uwierzyć, bo jesteście uzbrojeni
O patriotyzmie Jest naturalnym ludzkim przywiązaniem do tego, co bliskie. Patriotyzm sławi świat, poczynając od tego, co najbliższe, i w ten sposób daje pewność, że wszystko na tym świecie zostanie należycie docenione, a to jest sprawa najbardziej zasadnicza („Obrona rzeczy wzgardzonych”, 2009). Zagadnieniu patriotyzmu Chesterton poświęcił osobne dzieło pt. „Napoleon z Notting Hill”. O kosmopolityzmie Chesterton przez pojęcie kosmopolityzmu rozumiał wszelkiego rodzaju idee jedności europejskiej i światowej, które negowały (a dziś nakazowo negują – B.W.) sens istnienia narodów i granic, głosząc potrzebę zjednoczenia ludzkości w ponadnarodowej organizacji, najczęściej w oderwaniu od tożsamości chrześcijańskiej, i znalezienia jakiejś nowej, „wygodnej” religii światowej. My jesteśmy świadkami agresywnego wdrażania owej idei. Pisarz o apostołach kosmopolityzmu, takich jak Lew Tołstoj i różnego rodzaju intelektualistach typu Immanuela Kanta, na internacjonalistycznych socjalistach kończąc, w „Obronie świata” pisał: Rosnąca w siłę sekta Lwa Tołstoja wspólnie z intelektualistami z różnych szkół w bezpośrednim ataku podważają idee patriotyzmu, twierdząc, że kłóci się ona z szerszą ideą
• W dzisiejszych czasach pokora jako jedna z cnót kardynalnych wymaga obro-
ny pośród współczesnej apoteozy jaźni – ego, które ma w sobie coś niepisanie łotrowskiego. Należy żywić gorące uznanie dla pokornych ludzi. • Francuscy rewolucjoniści czcili boginię rozumu, choć było to bóstwo najmniej dla nich łaskawe. • W ostatecznym rozrachunku nie będzie ważne, czy pisaliśmy dobrze, czy kiepsko, czy walczyliśmy szpadą, czy cepem. Ważne będzie, po której stronie walczyliśmy.
O bolszewizmie Bolszewizm i każda z podobnych teorii braterstwa opiera się na jednym, dogłębnie mistycznym katolickim dogmacie: równości ludzi. Komuniści stawiają wszystko na równość ludzi [...].. Zajeżdżają to pojęcie na śmierć, a ich koń zmienia się w upiora [...]. Socjaliści mocno się plączą, próbując zastosować równość ludzi. Sprzeniewierzają się własnym ideałom; zmieniają własną doktrynę. W końcu [...] po wszystkich swoich skrajnych szaleństwach, jedynie przybliżają się o jeden dzień marszu do Rzymu. Krótko mówiąc, historie tych sekt to nie proste linie [...], układają się one w krzywe, wciąż powracające na kontynent, gdzie jest życie naszej cywilizacji. Streszczeniem tej cywilizacji i właściwego jej zdrowego rozsądku jest filozofia Kościoła katolickiego („Pisma wybrane”). O rozumieniu pojęcia pokoju Wolałbym już wojnę, choćby długą i straszną, niż straszny, nikczemny pokój. Wolałbym każde ryzyko niż haniebne tchórzostwo, które sprawia, że człowiek nie śmie nacisnąć spustu nawet w imię elementarnej sprawiedliwości lub pilnie niezbędnej rycerskości. Tak, wojna to przerażająca katastrofa. Owszem, niech zamilkną karabiny, ale, na honor, niech człowiek nie milknie w lęku przed karabinem („Wiekuisty człowiek”).
Europa zamiast chrzcić i uczyć Azję człowieczeństwa, uczyła ją najgorszych swoich grzechów, niszcząc przy okazji te ideały, które były w niej dobre i wartościowe. [...] [N]asza cywilizacja o tyle jest lepsza od azjatyckiej, o ile jest chrześcijańska [...]. Pozwoliliśmy, aby Chińczycy zmienili to, co mają na głowach, a nie to, co mają w głowach [...]. Religia była największym darem, jaki Europa mogła dać Azji, zamiast tego daru Europa ofiarowała jej wiele upokorzeń i krzywd. Europa nie oduczyła Azji barbarzyństwa, gorzej – dorzuciła do niego jeszcze część swojego, a następnie wszystko to przebrała w zachodnie modne stroje („Ogólnie biorąc”).
Barbaryzacja Europy Chesterton pisał o barbaryzacji Europy w duchu germańskim („Krótka historia Anglii”, 2009). Korzeni pruskiego imperializmu upatrywał w reformacji, szczególnie w luteranizmie, podkopującym chrześcijańską jedność Europy przez wojowanie z Polską, Francją, Austrią i Danią. Anglię obarczał odpowiedzialnością za to, że Prusy stały się barbarzyńskim potworem w sercu Europy, czego przyczyną były sojusze militarne z Anglią. O wpływie niemieckim na Anglię w końcu XIX wieku pisał: Doszliśmy wtedy do szczytowego punktu owego nabrzmiewającego stale wpływu, który zaczął narastać u nas w XVIII wieku, wzmocnił się przez militarne przymierze w XVIII wieku, a w wieku XIX przerodził się w pewnego rodzaju filozofię, żeby nie powiedzieć mitologię. Zdaniem Chestertona, wskutek braterstwa angielsko-niemieckiego władza w ciągu wieków oddaliła się od ludzi. Dowodził, że dzieje Anglików można streścić, odwołując się do haseł rewolucji francuskiej „wolność, równość, braterstwo”: Anglicy kochają wolność, a stracili i równość i braterstwo. Europejską politykę XX w. streszcza krótki fragment powieści Chestertona „Przygody Księdza Browna” (1969): W dwudziestym wieku gazety są redagowane tak, że kroniki policyjne skupiają najbardziej pewne i najważniejsze wiadomości, a morderstwom poświęca się więcej szpalt niż polityce. Tłumaczy to powód prosty i łatwo zrozumiały: morderstwo stało się sprawą bardziej serio niż polityka. K Skrótu dla kuriera Wnet dokonał adam domaradzki Foto: fiorabooks.com
• Doprawdy, bardzo trudno dotrzymać kroku postępującemu zidioceniu dzi-
siejszego świata. Cokolwiek przychodzi mi do głowy jako dowcip, zostało już przez kogoś wymyślone jako mądrość. • Reformacja poniosła klęskę, ale warstwa społeczna, która wprowadziła reformację, odniosła sukces. Socjalizm również poniesie klęskę – ale warstwa, która go zaprowadzi, będzie odnosić sukcesy. Gilbert keith Chesterton
kURieR WNET
10
Przed nami 1050 lecie chrztu Polski. Jaka jest Polska dziś, na początku stycznia 2016 roku? To bardzo obszerne pytanie. Wtedy był początek ewangelizacji, chrześcijaństwo poprzez sieć parafialną dopiero się kształtowało, silne stało się dopiero w XII wieku. Mogę tylko powiedzieć, że widzę jakieś podobieństwo w zmaganiu duchów, w którym w tej chwili uczestniczymy, gdzie widać parcie ku powrotowi do pogaństwa. Mam wrażenie, że to powrót w swoich celach głębszy aniżeli samo pogaństwo. Tu idzie nie tylko o kult stworzenia, o materię, ogólnie biorąc, ale o zniszczenie tkanki społecznej, rodziny, o wprowadzenie kontrkultury, która człowieka całkowicie zatomizuje i doprowadzi do tego, że można będzie nim kierować bez oglądania się na jego mniemanie. To wydaje mi się gorsze aniżeli zwykłe pogaństwo, które do rodziny odnosiło się jednak z szacunkiem, ceniło dobra doczesne, ale czuło, że Bóg jest, chociaż czciło fałszywych bogów, ubóstwione stworzenie. Teraz chodzi o to, żeby człowieka uczynić bogiem i dzięki temu zniszczyć prawdę stworzenia, a właściwie – zniszczyć samą ludzką naturę.
P·O·l·S·k·a Razem ze chrztem otrzymaliśmy praktycznie 1500 lat kultury, której u nas nie było. W tamtym momencie Polska zyskała całe dziedzictwo i rzymskie, i greckie. zaprzeczenia rzeczywistości, ale przeważająca u nas mentalność nie jest podobna do niemieckiej. Jaka jest polska mentalność? Jest o wiele bardziej emocjonalna aniżeli ta, która ciągle odwołuje się do rozumu i poza rozumem właściwie niczego nie widzi.
Czy w takim właśnie kontekście będą się odbywać uroczyste obchody 1050-lecia chrztu Polski? W Polsce sytuacja nie jest jeszcze taka groźna, jak na Zachodzie. Oni wprawdzie mówią – poczekajmy 20 lat, tak samo będzie u was – chcą jakoś siebie usprawiedliwić. Istotnie, jeśli Polacy poddadzą się manipulacji medialnej, jaką zastosowano na Zachodzie, to za 20 lat rzeczywiście u nas może dokonać się to samo, co tam. U nas sytuacja nie jest taka groźna, dlatego że ludzie jeszcze czują w sposób naturalny wiarę. Może to jest wiara na poziomie pobożności ludowej, niemniej jednak ostatni papieże zaczęli doceniać pobożność ludową. W Polsce religijność jest jeszcze naturalna, oczywista. Opiera się na stosunkowo dobrym „obłożeniu” parafii duszpasterzami, no i wielu z tych duszpasterzy jest ludźmi niezwykłej gorliwości. Gdyby tę samą pracę mieli wykonać niektórzy księża w Niemczech, to trzeba by było trzech albo czterech, żeby zastąpić polskiego kapłana. Zresztą praca polskich duszpasterzy, którzy przenieśli się do Austrii czy do Niemiec, napotyka duży opór w parafiach rdzennie niemieckich, ponieważ tam nie rozumieją polskiej duchowości. Tamtejsze dziedzictwo filozofii idealistycznej rodzi typ człowieka, który musi wszystko skrytykować i jest zdania, że tylko przez opositum może dojść do jakiejś nowej wartości. To sprawdziło się na poziomie nauki niemieckiej i oni tam uważają, że to samo można powtórzyć w odniesieniu do religijności i religii w ogóle. W Polsce są elity, które z gruntu wychodzą od
Jan Paweł II przed Światowymi Dniami Młodzieży w Paryżu powiedział do młodzieży polskiej: „Idźcie i powiedzcie w Paryżu, że jesteście od Mieszka”. Czy Polacy mają świadomość tego, że jesteśmy „od Mieszka”?
gdy stajemy nad grobem, zdajemy sobie sprawę, ile otrzymaliśmy od naszych przodków i jak łatwo jest to wszystko zmarnotrawić, roztrwonić. Zmagania całych pokoleń, które na przykład na terenie zaboru pruskiego walczyły o polskość, były ogromnie trudne i także wymagały ofiary krwi. Do tej pory mówiło się o dwóch tysiącach Polaków zabitych przy okazji Powstania Wielkopolskiego. Teraz ktoś powiedział o pięciu tysiącach. Nie wiem, czy to zostało udowodnione. To jest dziedzictwo zdobyte krwią. Gdybyśmy powiedzieli, że to nie ma żadnego znaczenia i że chcemy być tylko Europą, krajem bez własnej specyfiki, bez swojej kultury, to byśmy przyjęli najbardziej dziwaczne rozwiązanie z możliwych. Żaden z Włochów nie uważa, że jest Europejczykiem w takim sensie, jakoby włoskość i dziedzictwo Italii nie miało dla niego znaczenia. Nie, on najpierw jest Włochem, a potem Europejczykiem. Nie można też inaczej widzieć
O Polsce w roku 1050-lecia naszego chrztu mówi ksiądz Stanisław Gądecki, arcybiskup metropolita poznański, przewodniczący konferencji episkopatu Polski, w rozmowie z Jolantą Hajdasz i krzysztofem Skowrońskim
Komu i dlaczego miałoby zależeć na tym zniszczeniu? Zależeć może nurtom lewicowym, skrajnie radykalnym, pragnącym innego porządku aniżeli chrześcijański. I sama religia, i te najbardziej trwałe instytucje społeczne, które przetrwały wieki, są im w tym przeszkodą. Dlatego chcą pozmieniać albo tak redefiniować pojęcia, żeby słowa znaczyły zupełnie co innego niż dotąd. Ten proces widać gołym okiem. Może w Polsce nie jest on taki silny jak na zachodzie Europy, ale i tu ma już wielu wyznawców. 1050 lat temu Polska wstępowała do chrześcijańskiego świata. Teraz widzimy, że za naszą zachodnią granicą ten chrześcijański świat się rozpada. Na pewno się kurczy. Rozpad nie jest totalny, bo rodzą się nowe ruchy, które stanowią chlubę dla chrześcijaństwa. Młodzież i rodziny zwracają się ku nowym formom duchowości, nie zawsze prawidłowym, ale na przykład we Francji jest wiele ruchów odrodzenia chrześcijaństwa, które dobrze rokują. Jednak proces tego kurczenia się jest ewidentny. Jeżeli pięć parafii łączy się w jedną i wystarczy jeden ksiądz do objechania w niedzielę tych pięciu kościołów, dalszym etapem jest zamykanie kościołów i przeznaczanie ich a to na księgarnię, a to na bibliotekę, szpital, hotel albo coś gorszego. Słyszałem o pierwszej próbie zamiany kościoła – protestanckiego, w Hamburgu – na meczet. To są ewidentne znaki tego, że ludzie przestali interesować się wnętrzem, dążyć do poznawania samych siebie. Płytki konsumpcjonizm zawładnął nimi i wystarcza im zamiast wiary. Tak im się przynajmniej wydaje – że to im zastąpi wiarę.
Wschodnich”. One przepisywały teksty greckie i one przekazywały potem je dalej. Islam tylko wziął to, co już było zebrane przez Kościoły. To jest niewyobrażalnie dużo – będąc krajem analfabetów, nagle dostaliśmy możliwość i szkolnictwa, i czerpania z dorobku całej kultury. To byłoby inaczej niemożliwe. W sensie korzeni – jak wiele i wstecz, i do przodu zyskaliśmy pod względem cywilizacyjnym! I to wszystko przyszło do nas właśnie z kulturą zachodnią. Owszem, było też trochę wpływów wschodnich, zmieszania na granicy, ale w sumie przejęliśmy ogromną cywilizację, której nie byliśmy twórcami.
Toczy się walka o duszę narodu
Dlaczego 1050-lecie chrztu Polski będziemy obchodzić tak uroczyście? Jest wiele racji. Obchody tysiąclecia chrztu w 1966 roku, które przecież odbywały się w opozycji do rządu i partii, były dla Kościoła polskiego wielkim wyzwaniem i jednocześnie wielkim zwycięstwem. Bo ważne jest, żeby nie lekceważyć swoich korzeni. Musimy do nich wracać, choćby dlatego, żeby wiedzieć, kim jesteśmy. Człowiek potrzebuje mocnego źródła refleksji, która pozwala zrozumieć, że nasza kultura wyrasta z chrześcijaństwa i że w dużym stopniu państwowość polska jest wynikiem chrztu. W tamtym czasie bez pomocy Kościoła nie było możliwe funkcjonowanie państwa, nie tylko w sensie wewnętrznym, ale także na arenie międzynarodowej. To przyszło przez Kościół. Mówiąc w skrócie, razem ze chrztem otrzymaliśmy praktycznie 1500 lat kultury, której u nas nie było. W tamtym momencie Polska zyskała całe dziedzictwo i rzymskie, i greckie. To, że zaczęto budować szkoły klasztorne i uczyć dzieci – to wszystko było wniknięciem w spuściznę, którą przekazał Kościół. Jesteśmy w błędzie, myśląc, że islam przechował filozofię grecką. Biskupi Kościołów Wschodnich przypominają: „nasze Kościoły obejmowały całe Mediterraneum. Cały obszar Morza Śródziemnego pozostawał pod administracją Kościołów
Pewnie wiedzą tyle, na ile wiedza historyczna jest obecna w mentalności dzieci, młodzieży i starszych. Wiedzą, lecz prawdopodobnie niewiele się tym interesują, bo upowszechnia się mentalność nowożytna, dla której tylko przyszłość ma znaczenie, a wszystko, co jest za nami, nie liczy się. Ale na pewno wiedzą, bo odniesienie do Gniezna, do Poznania to jest odniesienie do naszych najbardziej pierwotnych korzeni, do prapoczątku, który determinował dalszy rozwój. Kula wystrzelona z karabinu musi mieć energię, która ją poniesie do przodu, a jej tor jest zdeterminowany. Profesor Andrzej Nowak powiedział: „jesteśmy 38. pokoleniem Polaków”. To wcale nie jest tak dużo. Podobnie powiedział mi pan Dejmek, kiedy rozmawiałem z nim przy okazji organizacji obchodów tysiąclecia śmierci Świętego Wojciecha: „Co to jest tysiąclecie? Wystarczy wziąć dziesięciu ludzi po sto lat i już mamy tysiąclecie”. Sprawy nie przedstawiają się tak prosto. Prawie czterdzieści pokoleń, a każde musiało nie tyle zdobywać tę kulturę od nowa, co o nią walczyć. Musiało także walczyć o państwowość. To jest dorobek, którego nie wolno lekceważyć – to pot i krew tych, którzy żyli przed nami. Często na cmentarzach powtarzam ludziom: dopiero wtedy,
polskiego miejsca w Europie, jak tylko – najpierw jestem Polakiem, a potem Europejczykiem. Czy to, co obserwujemy teraz na polskiej scenie politycznej, jest elementem tej walki, która trwa w Polsce od 1050 lat? Kto tu jest dobry, a kto zły? To Pan Bóg wie, kto jest dobry, a kto zły. Ale niewątpliwie jest to element walki o duszę narodu. I zresztą o tym, jak głęboko to ludzi dotyka, świadczą wszystkie te marsze za i przeciw. To pokazuje, że część ludzi rozumie, że tutaj idzie rzeczywiście o coś więcej, aniżeli tylko o władzę. Czy Ksiądz Arcybiskup niepokoi się tym, co się dzieje? To zawsze jest powodem do niepokoju – dla wielu ludzi wybory innych są nieoczywiste i dopóki nie sprawdzą się drogi, które się proponuje, i nie pokażą dobre owoce, człowiekowi jest trudno wyrokować. Dlatego po tej nowej drodze też oczekujemy owoców dobrych, które by potwierdziły, że wybór jest słuszny i że naprawdę trzeba na jego rzecz tak intensywnie pracować, jak tylko jest to w naszej mocy. Jeżeli w Polsce dojdzie do jeszcze ostrzejszego konfliktu politycznego, bo ten konflikt się zaostrza, czy Kościół polski zajmie w nim
stanowisko? Myślę, że Kościół nie może opowiadać się wprost za wyborami politycznymi. Z kolei świeccy, którzy są częścią Kościoła, są zobowiązani do polityki i do odpowiedzialności za ojczyznę. Kościół hierarchiczny zaś nie może się angażować po żadnej stronie, chociaż każdy z hierarchów osobiście opowiada się za jakąś opcją polityczną. Angażując się, Kościół dzieliłby dodatkowo ludzi, którzy są zwolennikami różnych opcji. Natomiast gdyby sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzyła, Kościół zawsze może wystąpić jako mediator, żeby pomóc ludziom z jednej i z drugiej strony wyjść z tego z twarzą. Myślę, że ostatecznie to pewnie o to chodzi, że jest trudno samemu się wycofać, natomiast jak włącza się trzecia strona, wtedy jest o wiele łatwiej. Czy w tym dynamicznym sporze politycznym, dotyczącym np. Trybunału Konstytucyjnego, ktoś jest bardziej winny, a ktoś mniej? Myślę, że każdy broni własnego przekonania, dowodząc drugiemu, że zapomina o pewnej części swojego postępowania i swoich wyborów. Obie strony nie chcą pamiętać o tym, co uczyniły wbrew prawu albo próbując wyeliminować innych. Strona przeciwna jest potrzebna, żeby o tym przypominać. Jeżeli ma być uczyniony jakiś krok do przodu, potrzeba rzeczywiście poważnej zmiany. Jak takim razie zwykły człowiek ma się zorientować, co robić i co myśleć, kiedy jedna i druga strona ma rację – jak mogłoby wynikać z tego, co usłyszeliśmy przed chwilą? Tak prosto nie jest, że obie strony mają rację. Jest pewien szczególny moment forsowania zmiany i taki moment jest trudny z natury, ponieważ dotyka nie tylko mentalności, ale i kieszeni. I jest pewne, że ta kieszeń jest ważniejsza niż mentalność. Dlatego politycy muszą brać na siebie odpowiedzialność i wyjaśniać swoje decyzje i postępowanie. A co robić z politykami, których główną cechą działalności publicznej staje się hipokryzja? Weźmy przykład z naszego poznańskiego podwórka – prezydenta miasta. Twierdzi on, że postępuje zgodnie z tym, co mówi arcybiskup Gądecki, który jest dla niego autorytetem, a opublikował w lipcu kłamliwy raport na temat relacji finansowych kurii poznańskiej i miasta Poznania. Ten raport roztrąbił, brzydko mówiąc, na cały kraj, a kiedy Ksiądz Arcybiskup wykazał nierzetelność jego dokumentu, milczy. Lekceważy też Poznaniaków i nasze dziedzictwo – nie uczestniczył na przykład w tegorocznych obchodach rocznicy Powstania Wielkopolskiego i myślę, że zbulwersowało to nawet jego zagorzałych zwolenników. Uważam, że osądzać drugiego człowieka trzeba ostrożnie. Nawet jeżeli są podstawy, należy zawsze pamiętać, że postawa bliźniego powinna prowadzić do zmiany nas samych. Bardziej trzeba oceniać własne sumienie, nawet w sytuacjach tak kontrowersyjnych, aniżeli sumienie drugiego człowieka. Wprawdzie tworzymy społeczność i wpływa-
Czterdzieści pokoleń, a każde musiało nie tyle zdobywać tę kulturę od nowa, co o nią walczyć. Musiało także walczyć o państwowość. my wzajemnie na siebie – ale zawsze wobec tego rodzaju faktów musimy pytać o własną postawę – i w odniesieniu do patriotyzmu, i do rzetelności, i do przejrzystości poglądów. Ja szedłbym raczej w takim kierunku. Inny kierunek łatwo prowadzi do wojny, a wojen już mieliśmy dosyć. Chrystus przyniósł światu pokój i dlatego my powinniśmy być współpracownikami pokoju, także tutaj, w Poznaniu. Politycy europejscy ostatnio lubią się wypowiadać na temat sytuacji w Polsce. Są zaniepokojeni tym, co się dzieje z polską demokracją. Episkopaty europejskie tak nie postępują. Przewodniczący episkopatów spotykają się na dorocznym spotkaniu; w tym roku było to w Izraelu. Spotkanie
rozpoczynamy od zdawania relacji z minionego roku. To, co z tych relacji wynika, jest bardzo interesujące. Kraje mają różną wielkość, Kościoły są w niejednakowych sytuacjach, prawodawstwo jest na różnym poziomie – a napór postmodernizmu wszędzie jest obecny. To znaczy – o gender mówi się w każdym państwie. Nie w każdym ten niszczący ruch ma jednakowe osiągnięcia, ale widać, że prze do przodu. Jeżeli przycicha na skutek wyborów czy sondaży, to tylko na moment. Potem znowu stara się niszczyć prawodawstwo, w swoim mniemaniu polepszając je. To dowód na to, że jest coś większego niż rządy krajowe. Ja z tego wnioskuję, że istnieje coś większego, co steruje całą Europą, a na pewno nie tylko Europą; że jest jakiś impuls, jakiś... trudno mi powiedzieć „rząd”, ale coś ponad tym wszystkim, co nakazuje robić to samo we wszystkich krajach o tak różnej mentalności i kulturze. Ojciec święty Franciszek w Sarajewie w czasie homilii, ale nie tylko, mówił o tym, że właściwie trzecia wojna światowa już trwa. Czy Ksiądz Arcybiskup zgadza się z tym? Franciszek powiedział: „trzecia wojna światowa w kawałkach”. Ja myślę, że nie do końca tak jest, bo wojny w takim kształcie, jak teraz, toczyły się już w XIX wieku. Dzisiaj zmieniło się to, że większe są środki i mocniejszy nacisk globalizacji. Wzrósł też wyzysk krajów, które dawniej nazywaliśmy „trzecim światem”. Tam, gdzie nie można sięgnąć po surowce drogą pokojową, wznieca się wojnę, pozbawia się ludzi wpływu na decyzje i przechwytuje surowce w sposób wojenny. Do tego dojdzie jeszcze napór islamu, tego skrajnego, który wprowadza w tej chwili niepokój również w Europie, nie tylko na Bliskim Wschodzie. To wygląda tak, jakby jedna wojna się kończyła, druga się zaczynała, a nawet wybucha kilka równoległych. Te wojny są prowokowane pod pretekstami różnic etnicznych, religijnych, ale w zasadzie nie chodzi ani o etniczność, ani o religię, tylko o surowce. Mamy 1050-lecie chrztu Polski, a później wydarzenie na skalę globalną, czyli Światowe Dni Młodzieży. Ojciec święty Franciszek, milion – dwa miliony młodych ludzi z całego świata. Co się wydarzy? Za czasów kardynała Wyszyńskiego potrzeba było tłumów, żeby pośród ówczesnego kłamstwa medialnego pokazać, że jest nas wielu. Teraz również potrzeba wielkich zgromadzeń, bo na podstawie tego, co płynie z telewizji, czasami ludziom może się zdawać, że świat jest zupełnie niechrześcijański. Tymczasem okazuje się, że ten milion, dwa miliony są w stanie pokonać długą drogę, żeby spotkać się z Ojcem świętym. To wydarzenie ma też wiele innych wymiarów poza religijnym. Poznają się chrześcijanie z różnych krajów, widzą swoją różnorodność, otwierają się dzięki temu, ubogacają,. No i powstaje z tego dużo małżeństw, a to też jest niebagatelna rzecz. Czy z Krakowa pójdzie w świat iskra miłosierdzia? Na pewno sam fakt kanonizacji siostry Faustyny zwróci uwagę na Kraków i na Łagiewniki, ale miłosierdzie nie rozpoczęło się w Krakowie. Miłosierdzie jest myślą Starego Testamentu, czyli ma już za sobą przynajmniej trzy tysiące lat. Jest też ideą przewodnią Nowego Testamentu. Ale to dobrze, że ta iskra biegnie w świat z Łagiewnik. Dzisiaj wszędzie na świecie spotyka się obrazy Jezusa Miłosiernego. To coś niewyobrażalnego wiek wcześniej – żeby jakaś polska inspiracja stała się uniwersalna. Na pewno objawienia siostry Faustyny z mocą przypomniały światu o miłosierdziu i o konieczności miłosierdzia wobec drugiego człowieka. To, co było stare, stało się nowe, na nowo przeżywane. Gdyby Pan Bóg wobec nas był sprawiedliwy, to nie ma nadziei i dla ludzkości, i dla pojedynczego człowieka. Ale jest miłosierny, i w tym jest nadzieja. Podobnie przyszłość świata – gdyby ludzie okazali się tylko sprawiedliwi, to praktycznie wszystko, co mieści się w pojęciu i skutkach grzechu pierworodnego, musiałoby zostać unicestwione. A przecież w każdym człowieku jest i grzesznik, i święty. Trzeba robić wszystko, przynajmniej ze strony Kościoła, żeby święty przeważył. Serdecznie dziękujemy Księdzu Arcybiskupowi za rozmowę. K
kURieR WNET
11
e·U·R·O·P·a Po pierwsze bardzo dziękuję za wspaniałą obronę Polski w Parlamencie Europejskim. Dziękuję. Zwykle odpowiadam, że po prostu wykonałem swoje zadanie. Prawo i Sprawiedliwość jest częścią mojej grupy politycznej. Bardzo jestem z tego dumny. Zostało też niezasłużenie oskarżone i potraktowane z wielką hipokryzją. Uważam, że musimy monitorować wydarzenia w sprawie Polski i doprowadzić procedury do szczęśliwego końca. Czy debata 19 stycznia różniła się od innych debat w Parlamencie Europejskim? Nie. Pod wieloma względami była podobna do debat prowadzonych przez parlamentarzystów z różnych grup Parlamentu Europejskiego, którzy wykorzystują po prostu okazję do zaatakowania przeciwnika politycznego. Często też zdarza się, że politycy nie mogą doprowadzić do wymiany poglądów w parlamencie krajowym, więc starają się wnieść problem pod obrady Parlamentu Europejskiego, żeby ich sprawa zyskała wymiar międzynarodowy. Dla mnie jednak była to debata nieusprawiedliwiona. Nie było żadnego powodu do ataku. W wyborach powszechnych Prawo i Sprawiedliwość uzyskało wyraźną większość, atak poprowadzono zaś nie tylko na tę partię, ale przede wszystkim na wyborców, którzy wynieśli ją do władzy. Kiedy popatrzymy na niektóre „uzasadnienia” przedstawiane przed debatą, takie jak sprawa Trybunału Konstytucyjnego czy mediów, to widzimy, że poczynania poprzedniego rządu w tym względzie zostały całkowicie zignorowane. Stąd moje pytanie, dlaczego Parlament Europejski nie reagował wtedy? Dlaczego działa właśnie teraz? Jedynym uzasadnieniem jest fakt, że Prawo i Sprawiedliwość uzyskało zdecydowaną większość w wyborach. W Polsce zastanawiamy się, czy PiS wygrał tę debatę. Jaka jest Pana opinia? Myślę, że PiS odniósł zdecydowane zwycięstwo. Początkowo chcieliśmy tylko wytłumaczyć, że debata nie ma uzasadnienia. Ale kiedy wyłożyliśmy karty na stół, każdy mógł bardzo wyraźnie zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Wtedy parlamentarzyści musieli poszukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego zajmujemy się tą sprawą akurat teraz? Dlaczego kwestionowane jest Prawo i Sprawiedliwość albo to, co robi teraz w sprawie Trybunału Konstytucyjnego i państwowych środków masowego przekazu? Każdy, kto się zapozna z faktami, dostrzeże sensowność zrównoważenia narracji medialnej oraz to, że poprzedni rząd usiłował upchnąć swoich ludzi w Trybunale Konstytucyjnym. Widać, że jest Pan wprowadzony w polskie sprawy. Czy Pana zdaniem działania przeciwko Polsce będą kontynuowane? Poczekajmy i zobaczmy. Komisja Europejska oczywiście rozpoczęła postępowanie. Myślę, że bardzo ważnym krokiem ze strony polskiego rządu było zwrócenie się do Komisji Weneckiej o ocenę i radę w kwestii podjętych kroków prawnych. Teraz musimy poczekać na wynik tej oceny i dopiero później zobaczymy, co zrobi Komisja Europejska. Na razie wszystko to zwykła, prostacka polityka i atak na demokratycznie wybrany polski rząd. Zasiada Pan w Parlamencie Europejskim niemal od dekady. Jakie są najważniejsze sprawy dla naszego kontynentu? Naprawdę mamy co robić zamiast atakowania rządu w Polsce. Po pierwsze – kryzys imigracyjny o niespotykanej skali. Dotychczas nie próbowaliśmy rozróżniać ludzi na tych, którzy uciekają przed wojną i szukają azylu i poszukujących lepszych warunków życia. Możemy oczywiście zrozumieć, że oni wybierają się w drogę, skoro jest okazja, ale niekoniecznie są pierwszymi, którym powinniśmy zaoferować pomoc. Sprawę pogarsza otwarte zaproszenie, jakie wystawiła Angela Merkel. Zapowiedziała, że zostaną przyjęci bez względu na okoliczności. Wywarło to wielki nacisk na strefę Shengen i kraje graniczące z Niemcami, podważyło też międzynarodowe porozumienie dublińskie. Dla mnie osobiście to po prostu szokujące. Drugi kryzys toczy się w strefie euro. Zamiast naprawiać sytuację – przykładamy plasterki, jak to mówimy w Anglii. Mamy wysokie bezrobocie, nie wrócił wzrost gospodarczy, cała strefa euro cierpi z tego powodu.
zapewnić zaspokojenie swoich potrzeb, ale też spłacać zaciągnięte długi. Po prostu wszyscy decydenci muszą działać odpowiedzialnie i brać odpowiedzialność za rzeczy zrobione źle.
To nie Polska jest problemem Unii Europejskiej Syed Kamall – brytyjski polityk, przewodniczący frakcji poselskiej europejscy konserwatyści i Reformatorzy w Parlamencie europejskim, który żarliwie bronił Polski podczas debaty w Strasburgu 19 stycznia br., udziela wywiadu aleksandrowi Wierzejskiemu dla kuriera Wnet. Kolejna sprawa to zbliżające się referendum w moim kraju, Wielkiej Brytanii. Obywatele mogą zadecydować, że opuszczamy Unię Europejską. To trzy wyzwania, jakie Unia ma przed sobą. I nawet nie wspomnieliśmy o takich sprawach jak terroryzm. Przecież w minionym roku mieliśmy ataki terrorystyczne we Francji, w innych krajach europejskich, a można zaryzykować tezę, że kolejne się szykują. Wymienił Pan kilka ważnych zagadnień. Zacznijmy od imigracji. Idzie wiosna, wraz z nią ponownie ruszy fala ludzka. Co należy zrobić, by to jakoś opanować? Mamy kilka różnych rozwiązań tej sprawy. Najważniejsze jest uspokojenie sytuacji w Syrii. Powinniśmy zrobić wszystko, co jest możliwe – o ile w ogóle mamy jakiś wpływ na te sprawy – by pomóc ludziom tam mieszkającym. Możemy pomóc we wznowieniu rozmów, przyczynić się do odbudowy i odtworzenia instytucji państwowych. Po drugie, kiedy już mamy do czynienia z osobami, które opuściły swój kraj, to trzeba sprawdzić, czy rzeczywiście uciekły w obawie utraty życia, były w jakiś sposób ścigane, czy też po prostu są uchodźcami ekonomicznymi. W tej chwili na granicach Unii pojawiają się „uchodźcy” nie tylko z Syrii i Afganistanu. Są również podróżnicy z Pakistanu, Bangladeszu, Maroka czy Algierii. Tam przecież nie grozi im skrajna bieda ani prześladowania. Przychodzą, bo szukają lepszego życia. To oczywiście zrozumiałe. Nie należy im się jednak żaden priorytet. W tych krajach działają ambasady i konsulaty, nasze państwa mają działające systemy imigracyjne i można z nich skorzystać. Złożyć odpowiednie aplikacje, dokumenty, itp. W moim okręgu wyborczym w Londynie jesteśmy bardzo zróżnicowani i bardzo otwarci. Mamy ludzi dosłownie z całego świata, niektórzy chcą sprowadzić rodziny i czekają, aż ich sprawa zostanie zgodnie z prawem rozpatrzona przez urząd imigracyjny. Mówią teraz do mnie: może moja rodzina powinna po prostu wskoczyć na gumowy ponton, przepłynąć Morze Śródziemne i przybyć do Wielkiej Brytanii? Oczywiście takie podejście dodatkowo podminowuje legalnie działający system. Musimy też zorganizować punkty przyjęcia na granicach strefy Schengen. Tam wszyscy powinni przejść procedurę, złożyć odciski palców i na tym
etapie powinno być ustalone, kto jest prawdziwym uchodźcą, a kto nie. Ci, którzy nie są uchodźcami, powinni zostać zawróceni. Natomiast uchodźców należy podzielić pomiędzy kraje Unii, ale na zasadach dobrowolności. Nie może mieć miejsca próba wymuszania przez Komisję Europejską liczby przyjętych imigrantów. No i powinniśmy wreszcie określić, jaką pomoc możemy
Często zdarza się, że politycy nie mogą doprowadzić do wymiany poglądów w parlamencie krajowym, więc starają się wnieść problem pod obrady Parlamentu Europejskiego, żeby ich sprawa zyskała wymiar międzynarodowy. Dla mnie jednak była to debata nieusprawiedliwiona. zaoferować, kiedy się dostaną do kraju. Taka powinna być zdroworozsądkowa polityka, zamiast uproszczonego podejścia Angeli Merkel – witamy wszystkich – i uproszczonego stanowiska Junckera – rozdzielamy na siłę kwoty uchodźców pomiędzy kraje członkowskie. Jakie są przyczyny postępowania Niemiec i Angeli Merkel? Stoją za tym jakieś prawdziwe powody? To rzeczywiście ciekawe. Pytałem moich niemieckich przyjaciół o przyczyny takiego postępowania. Dlaczego pani Merkel wystawiła taką szczodrą ofertę. No i odpowiedzi zależą od tego, z kim w Niemczech się rozmawia. Niektórzy mówią, że motywem były protesty w obozach dla uchodźców i pani Merkel zareagowała na to. Pewną rolę odegrały zdjęcia tego biednego chłopczyka, który utonął podczas próby dotarcia do Europy i jego ciało leżało na plaży. Inni Niemcy wskazują na historię swojego kraju i fakt, że ludzie ciągle pamiętają,
co zrobiliśmy reszcie Europy w czasie II wojny światowej. W związku z tym mają ciągle poczucie winy i dlatego chcą być w czołówce wysiłków humanitarnych. Jest też inna kwestia; niemieckie społeczeństwo się starzeje. Potrzebują młodych ludzi, którzy będą pracować, bo ich własna stopa urodzeń jest za niska. Dlatego widzą młodych mężczyzn przybywających do ich kraju jako potencjalną siłę roboczą. Problem jednak polega na tym, że nie uczynili żadnych kroków w kierunku rozróżnienia rzeczywistych uchodźców od osób dążących do poprawy bytu materialnego. I to wywiera presję na kraje sąsiednie. Wspominał Pan o kryzysie gospodarczym w strefie euro. Zaczęło się w 2008 roku i trwa do dziś. Czy jest Pan zaskoczony rozmiarami i długim trwaniem trudnej sytuacji gospodarczej w Europie? Mamy do czynienia z kilkoma różnymi kryzysami naraz. Jest oczywiście kryzys banków, ale jest on powiązany z nadmiernym zadłużeniem. Zresztą w dużej mierze kryzys w bankowości wyniknął z kryzysu zadłużenia i prób jego rozkładania i rolowania za pomocą instrumentów finansowych. Dlatego dużo czasu zabierze doprowadzenie banków do porządku, tak by były konkurencyjne i opłacalne. Po drugie, ciągle są rządy, które myślą, że mogą wydawać pieniądze, jakich nie mają na kontach. No i to jest problem. Każda rodzina wie, że z pieniędzmi trzeba się obchodzić ostrożnie. Bardzo dokładnie musimy wiedzieć, ile zarobimy, ile możemy z tego zaoszczędzić, ile wydać. Nie pożyczamy raczej na byle co i nieodpowiedzialnie. Tymczasem rządy zachowują się inaczej. Jak się pojawiają kłopoty, to włączają drukarki i myślą, że sprawa załatwiona. Niektóre rządy w Unii tak się zachowują i liczą, że poratują ich ci oszczędni. Musimy po prostu zachowywać się bardziej odpowiedzialnie, kraje powinny stosować się do reguł – czy dotyczą one Schengen, strefy euro, czy też innych. Dwa lata temu bankierzy zajęli konta na Cyprze, Grecja wyprzedaje teraz nieruchomości – czy to są kroki, jakie pomogą rozwiązać kryzys, czy raczej wprowadzą nas w jeszcze większy? Powtarzam – to sprawa odpowiedzialności. Musimy być przygotowani do podjęcia naprawdę trudnych decyzji. Na przykład kraj powinien zbilansować swój narodowy budżet po to, by
To bardzo uniwersalna rada. Czy Pana zdaniem Unia Europejska przetrwa następne dziesięciolecie? Jestem przekonany, że będzie Unia Europejska. Ludzie, którzy mówią, że to koniec, mocno przesadzają. Pytanie, czy może przetrwać w obecnej formie? Ta instytucja musi się zreformować. W tej chwili nie możemy odejść od podejścia typu „one size fits all” (jeden rozmiar dla wszystkich) – uniformizacji wszystkiego według nakazów Brukseli. Jeśli wprowadzą coś w jednym kraju, to wszystkie muszą się dostosować i zrobić dokładnie to samo i tak samo. Tymczasem musimy mieć bardziej elastyczną i giętką Unię Europejską. Powiedzmy sobie szczerze, że nie wszystkie kraje przyłączą się do euro. Ta waluta nie wszystkim wyszła na zdrowie i nie udawajmy, że wszyscy tam wejdą. Może nie wszystkie kraje powinny być w strefie Schengen? Ale prawdziwy problem polega na tym, że jeśli dany kraj członkowski zobowiązał się do przestrzegania uzgodnień, np. w kwestii strefy Schengen, to powinien się do nich stosować, i to jest prawdziwy problem Unii Europejskiej. Jaka byłaby idealna Unia według Pana partii? Czy jest Pan wśród autorów reformy proponowanej przez Wielką Brytanię? Faktycznie pomagam premierowi Cameronowi w negocjacjach i rozmowach na temat reformy Unii. Nasz pomysł to Europa bardziej elastyczna, która odpowiada na pojawiające się problemy i zagrożenia. Może właśnie dlatego nie dajemy sobie rady z trapiącymi nas kryzysami, że na każdy problem jedyną odpowiedzią jest „więcej Europy”, co oznacza więcej władzy dla brukselskiej biurokracji i więcej przepisów. Konkretny przykład? Kryzys uchodźców. Kraje powinny się zebrać i każdy powinien powiedzieć, co może w tej sprawie zrobić. Zamiast tego są próby dyktowania krajom członkowskim liczby osób „do rozlokowania”, bez względu na okoliczności. A budżet UE? Tak samo! Biurokracja mówi – i wszystko musi być rozwiązane jak sobie życzy Bruksela. W przypadku kryzysu uchodźców Wielka Brytania nie powinna przyjmować wielu ludzi, bo mamy już od lat bezprecedensową imigrację. Ale możemy pomóc na miejscu – tam, gdzie uchodźcy już są, i np. wziąć ludzi bezpośrednio z obozów, a nie przyjmować tych, co przepłynęli Morze Śródziemne. Wielka Brytania przeznaczyła też miliard funtów na szkolenia dla ludzi przebywających w obozach. To są konkretne działania w przeciwieństwie do postępowania Komisji Europejskiej, która chce arbitralnie rozdzielać kwoty uchodźców pomiędzy państwa. Potrzebujemy więcej elastyczności. Podobnie politycy Francji, Holandii, Finlandii, a w szczególności Niemiec muszą swoim wyborcom i podatnikom uczciwie powiedzieć: jeśli uboższe kraje mają być członkami Unii, to podatnicy muszą liczyć się z dopłacaniem do nich. Polacy w Wielkiej Brytanii boją się ograniczenia zasiłków socjalnych, które im przysługują jako imigrantom z Unii Europejskiej. Rozmawiam z Polakami i wieloma przybyszami z całego świata. Wielka Brytania od stuleci jest celem dla ludzi, którzy chcą tu budować życie dla swoich rodzin i jesteśmy na to bardzo otwarci. Nie wszyscy wiedzą, że Polacy mieszkają w Wielkiej Brytanii od XVI wieku! Więc Polskiej imigracji nie można łączyć z Unią Europejską. Nawet gdy Wielka Brytania zdecyduje o opuszczeniu Unii Europejskiej albo gdy wprowadzimy zdecydowane reformy działania tej instytucji, to przecież Polacy będą nadal mogli do nas przyjeżdżać. Wspaniałą cechą naszego kraju jest to, że jesteśmy otwarci i zapraszamy wszystkich, którzy chcą dokładać się do rozwoju społeczeństwa brytyjskiego. Kiedy idę ulicami Londynu, to widzę sklepy polskie, litewskie, bułgarskie i inne. Wszyscy ci ludzie żyją obok siebie i razem. I to jest wspaniałe. Tak więc Polacy nie mają się czego obawiać po planowanych reformach. Jedyna zmiana będzie polegać na ujednoliceniu warunków dla wszystkich. W tej chwili mieszkańcy państw Unii są uprzywilejowani. To prawdopodobnie pierwszy wywiad z Panem w polskich mediach. Opowie nam Pan o historii swojej rodziny?
Moja rodzina wywodzi się, rzecz jasna, z subkontynentu indyjskiego. Mój dziadek wyemigrował z Indii do Gujany. W latach 50. mój ojciec przeprowadził się stamtąd do Wielkiej Brytanii, a w latach 60. trafiła tu moja mama. Ojciec pracował na kolei i zawsze powtarzał mi, że tu mogę być, kimkolwiek zechcę. Nie ma żadnych granic dla twojego awansu, o ile będziesz ciężko pracował i wierzył w Boga i swoje możliwości. Powtarzam to podczas spotkań w szkołach z młodzieżą. Tak wśród mieszkających w Londynie Hindusów, jak i Polaków. Mówię im: wasi rodzice przyjechali tu po to, byście wy i wasze dzieci mieli wspaniałą przyszłość w Zjednoczonym Królestwie. Chcemy, żeby Londyn był waszym miastem, czujcie się tu jak w domu. Wśród moich polskich znajomych część chce któregoś dnia wrócić do kraju, ale sporo osób widzi swoją przyszłość właśnie w Wielkiej Brytanii, i to jest wspaniałe. Nie rozmawialiśmy jeszcze o kryzysie związanym z terroryzmem. Co Pana zdaniem rządy powinny zrobić, by zapanować nad tym zjawiskiem?
Dorastałem w Londynie i wiem, że ludzie z różnych środowisk, wyznań, kultur mogą spotkać się i doskonale współpracować. Dla mnie szkołą tolerancji i współpracy było londyńskie podwórko, gdzie dorastałem. Miałem kolegów żydów, chrześcijan, muzułmanów i ateistów. Nie istnieje jeden sposób, który zaradzi temu problemowi. W Anglii mówimy, że nie ma żadnej srebrnej kuli (jak na wampira). Terroryzm przychodzi z Bliskiego Wschodu i musimy działać właśnie tam, by go ograniczyć. Musimy też ustalić, co sprawia, że młodzi mieszkańcy Wielkiej Brytanii czy Francji lub Belgii wybierają się za granicę, by zostać terrorystami. Czy jest to po prostu poszukiwanie przygody? Młodzi ludzie spotykają się z islamistyczną propagandą w więzieniach – trafiają tam z powodu przestępstw kryminalnych, a wychodzą jako zmotywowani wojownicy i potem rozładowują agresję, usprawiedliwiając to religią. Wreszcie są kłopoty z dorastaniem. Jeden z psychologów powiedział mi, że szczególnie narażeni są chłopcy w wieku dojrzewania – do nich właśnie usiłują dotrzeć werbownicy dżihadu. Może odpowiedzią jest zaangażowanie w ramach lokalnych społeczności? Nie gdzieś tam, w Brukseli, ale u siebie, w sąsiedztwie. Tworzę teraz lokalny klub piłkarski, gdzie chłopcy i dziewczęta spotykają się raz w tygodniu wszyscy razem, bez względu na różnice, i wszyscy mogą przyjść bez obawy wykluczenia. Moim zdaniem to doświadczenie jest bardzo pozytywne i chcę, by takie kluby powstawały w innych dzielnicach i małych społecznościach. Najwyraźniej celem terrorystów jest wytworzenie głębokich podziałów w państwach europejskich. Czy uda się przezwyciężyć to budowanie murów? Tak. Na podstawie własnych doświadczeń wiem, że to możliwe. Dorastałem w Londynie i wiem, że ludzie z różnych środowisk, wyznań, kultur mogą spotkać się i doskonale współpracować. Niedawno w Brukseli było spotkanie wyznawców różnych religii. Przybyli biskupi, rabini, imamowie – wszyscy w uroczystych i kosztownych ubraniach. A dla mnie szkołą tolerancji i współpracy było londyńskie podwórko, gdzie dorastałem. Miałem kolegów żydów, chrześcijan, muzułmanów i ateistów. I tam wszyscy rozumieli, że obchodzę ramadan, ja wiedziałem, że żydzi mają swoje święta, na przykład kolacje sederowe, z kolei chrześcijanie mówili nam o Wielkanocy i Wielkim Poście. W Boże Narodzenie wszyscy dawaliśmy sobie prezenty bez względu na wyznanie, bo wszyscy tak robią. Wzrastając razem, nauczyliśmy się wiele od siebie. K
kurier WNET
12
T
rzy ułożone w jednej linii gwiazdy mocno rozświetlające niebo natchnęły mnie do rozmowy o wierzeniach staroegipskich i przewodnik zaczął ochoczo opowiadać: – Starożytni Egipcjanie wierzyli w wielu bogów, ale najważniejsi byli Ozyrys, Izyda i Horus. Oczywiście przez wieki wiele się zmieniało, ale oni stanowili taką najważniejszą trójkę. Ozyrys był synem bogów, zabitym przez własnego brata. Jednak został wskrzeszony i stał się bogiem zaświatów i sędzią umarłych. Izyda była boginią płodności oraz jedną z najbardziej czczonych bogiń nie tylko tutaj, w Egipcie, ale w całym starożytnym świecie śródziemnomorskim. Przedstawiano ją często jako karmiącą dziecko – Horusa, który pokonał złych bogów i panował nad światem. Stałem i zastanawiałem się, czy mój rozmówca słyszał koncepcję, że chrześcijaństwo jest przetworzoną i unowocześnioną na potrzeby helleńskie religią staroegipską. Przecież w tej narracji wystarczy pozmieniać nazwy postaci i wyjdzie fabuła bardzo dobrze znana tym, którzy jeszcze nie rozstali się z krzyżem. Rozlega się gardłowy okrzyk: Yalla Mahmud taal! Na te słowa Mahmud szybko rzuca papierosa w pustynny piasek i energicznie odpala automobil. O świcie musimy być w starożytnych Tebach – stolicy Nowego Państwa Egipskiego, tak odległego w czasie, że mojemu umysłowi brakuje wyobraźni, żeby to pojąć. – Kiedy było Nowe Państwo? – pytam Mahometa. – Przed Mojżeszem do Aleksandra Wielkiego. –A biblijny Józef i piramidy w Gizie? – dopytuję się. – Wtedy Giza już była zapomnianą historią, starszą nawet o tysiąc lat – wyjaśnia. Pojęcie i doświadczenie czasu jest relatywne i uwarunkowane kulturowo, przypominam sobie banał ze studenckich kajetów. A przecież ostatnie kilkuset lat dominacji Europy nad światem jest zaledwie mgnieniem, krótkim epizodem historii ludzkości, który za tysiąclecia może nie być wart wspominania. Obrońcy tzw. cywilizacji europejskiej wskazują na Grecję i Rzym jako źródło mądrości wieków, w większości nie wiedząc, że te dwa ośrodki są małoletnie wobec starożytnych Chin, Indii, Persji czy Egiptu, nie wspominając o cywilizacjach Nowego Świata. To, że w dzisiejszych czasach globalny środek ciężkości powraca na Wschód, nie jest anomalią, lecz prawidłowością dziejową, która wieńczy okres absurdu w historii człowieka. Być może jest to niepojęte dla aroganckiego europejskiego umysłu, ale świat będzie trwał w najlepsze. Czy jest czego żałować? – rozmyślam nad naszymi nadwiślańskimi, iście szczenięcymi dziejami. W zupełności
R· E · P · O · R·T·A·Ż monotonny krajobraz, zmierzając do Teb, dzisiaj zwanych Luksorem, albowiem Arabowie, zdobywszy Egipt, uznali starożytne kolosalne obiekty za pałace. Na niebie nieustannie towarzyszy nam gwiazdozbiór Oriona i dopiero wschód słońca oświetla wąski pasek zieleni wyrwany pustyni przez Nil. To wzdłuż tej życiodajnej enklawy toczy się życie od tysięcy lat, a dzieje Doliny Nilu są fundamentem naszej części ludzkości (Chiny czy kultury prekolumbijskie to totalna abstrakcja dla świadomości Starego Kontynentu), jak niektórzy twierdzą, w o wiele większym stopniu niż to się potocznie wyobraża. Wpływy kulturowe starożytnego Egiptu, jak zauważył nasz wybitny myśliciel Feliks Koneczny, zdominowały imperium i cywilizację rzymską (zdaniem krakowskiego uczonego w jej destrukcyjnym aspekcie). Wybujała ceremonialność, nadrzędność formy nad treścią i utożsamianie władcy z bytem boskim, a także bierność społeczna i mistycyzm, jak wyliczał Koneczny, stały w opozycji do warunków cywilizacyjnych pierwotnej Hellady, lecz z czasem to właśnie Egipt przejął Rzym, z czego wykluło się Bizancjum. Ospały, pobieżnie zerkam na budzące się do życia miasto (raczej przerośniętą – ponad 1,5 mln – wieś). Tu i ówdzie wałęsają się chude krowy i mężczyźni w tradycyjnych sukniach – galabyja. Wszędzie widać niedbalstwo, brud i śmieci. Co prawda w kulturze muzułmańskiej przestrzeń publiczna jest nieistotna, ważny jest dom, gdzie jest tak czysto, że posiłki można jeść z podłogi, ale ten widok zdegustował mnie bardziej niż obrazy biedy. Ta, jak wiadomo, jest mocno relatywna, albowiem obfitość Nilu i prawo muzułmańskie wyklucza głód i zapewnia biologiczne przetrwanie. Niekiedy ubóstwo materialne kompensowane jest bogactwem relacji społecznych i międzyludzkich. Luksor w dalszym ciągu ma przestrzeń rolniczą, jak i nowoczesną tkankę miejską. Jadąc ulicami od czasu do czasu widzę pewne dyskretne symbole nad drzwiami – raz jest to gołąbek, innym razem ryba czy rycerz przebijający zielonego gada. Nasi tu są, przecież to w okolicach Teb powstawały pierwsze pustelnie i klasztory – oprzytomniałem z letargu i powiedziałem do siebie: Allah Masbach – hasło zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych. W oczy uderza wybujała zieleń pól i krzewów całkowicie kontrastująca z pustynnym otoczeniem. – Mamy zbiory 3–4 razy w roku, bo jest słońce, woda i bardzo dobra ziemia – wyjaśnia Mahomet. – Czy ludzie tutaj żyją jak za faraonów? – spytałem. – Różnice są, oczywiście, bo tutaj wszyscy są muzułmanami albo chrześcijanami. Ale w wielu aspektach życie tu się nie zmieniło, ponieważ nie musiało. Nil zawsze żywił,
To, że dzisiejszych czasach globalny środek ciężkości powraca na Wschód, nie jest anomalią, lecz prawidłowością dziejową, która wieńczy okres absurdu w historii człowieka. nie! Niech giną! Za rozbiory, powstania, za 1939, za Jałtę, Solidarność, za Transformację czy emigrację. I tylko pozostaje błagać niebiosa, żeby Anioł Śmierci, niczym w Księdze Wyjścia, omijał domy sprawiedliwych. Jedziemy przez pustynne piaski, nie zatrzymywani przez żadne patrole. Przyklejony policzkiem do szyby obserwuję
a Egipt był głównym dostarczycielem żywności do Rzymu. W Egipcie, poza naprawdę krótkimi epizodami, nie było nigdy głodu – wyjaśniał przewodnik. To naprawdę zdumiewające, pomyślałem. Jak jedno gigantyczne źródło może żywić 90 mln ludzi w kraju, którego populacja permanentnie wzrasta i będzie rosnąć? Pytam Mahometa o zabytki
w mieście, na co on z dumą oznajmia – 1/3 wszystkich zabytków UNESCO znajduje się w Luksorze. I mówimy o tych, które dotychczas odkopano. A te, które odkopano, to w sumie niewielki procent. Teraz jedziemy do Doliny Królów, grobowców faraonów Nowego Państwa, i wiemy, że powinno być 60 grobowców. Do dzisiaj mamy odnalezione około połowy – wylicza. – Czyli ludzie mieszkają na zabytkach? – dopytuję się. – Tak. Co jakiś czas historycy muszą pisać książki na nowo, ponieważ coś jest odnajdywane – oznajmił z dumą Egipcjanin.
hieroglify, ale tyle z tego zrozumiałem, ile z bilansu rocznego, czyli nic. Przy którejś ściance znalazłem greckie napisy. – To nie greckie, lecz koptyjskie. Koptowie chronili się tutaj w czasach rzymskich – wyjaśnił Mahomet i kontynuował opowieść. – Pierwsi Polacy byli w Dolinie Królów w 1768 roku. Później przyszli tutaj z Napoleonem. Do dzisiaj polska archeologia jest bardzo mocna i znacząca w świecie egiptologii. Nawet ostatnio polska ekipa najprawdopodobniej odnalazła nowy grób faraona. Jeśli przypuszczenia się potwierdzą, będzie
Gwiazdy w styczniu – mruczę pod nosem, patrząc na rozświetlone sklepienie nieba. – Widzi pan te trzy gwiazdy obok siebie? – zagaduje mnie Mahomet, dobrze mówiący po polsku przewodnik. – To Orion, dawni bogowie Egiptu – oznajmia i przez chwilę stoimy w ciszy na posterunku wojskowym.
Orion Paweł Rakowski
Dojechaliśmy do Doliny Królów. Rażące, ostre słońce oślepia i przygrzewa, chociaż jest dopiero 9 rano. Czasami lekki wiaterek przypomni, że mamy styczeń, a znajduję się w mieście, w którym ostatniego lata 7 osób umarło z powodu upałów. Jeszcze trochę na południe i w ogóle zdarzają się siedziby ludzkie bez dachów, ponieważ nie ma takowej potrzeby. Mahomet opowiada o poszczególnych grobach. Gubię się w rozróżnianiu i numerkach poszczególnych faraonów. W sumie interesują mnie tylko dwaj – Ramzes II – uważany za biblijnego faraona, który siłował się z Mojżeszem, i Echnaton – władca
to znalezisko na skalę światową, przewyższające odkrycie Tutenchamona – zapewnił. Po Dolinie Królów przejechaliśmy na drugą stronę potężnego masywu skalnego, w którym pochowana jest starożytność. Gdy mijaliśmy osiedle, Mahomet opowiadał: – Tutaj mieszkają kamieniarze, nieprzerwanie od czasów faraonów. Tam, w zboczu, są groby budowniczych grobów faraonów. Dokładna lokalizacja każdego grobowca była tajna, tak więc robotnicy mieli zawiązane oczy, idąc do pracy. Byli to w większości wybitni fachowcy i mieszkali w pobliżu Doliny Królów, a także
Egipska myśl oscylowała wokół przekonania: życie trwa kilkadziesiąt lat, a stan śmierci jest wieczny. Egiptu, który zrobił coś niebywałego – uznał że jest tylko jeden bóg – słońce – i tym samym stworzył podwaliny pod monoteizm. – Czy możemy uważać, że Mojżesz tutaj spotykał się z Ramzesem? – Niewykluczone, ale dowodów nie ma. Grób Ramzesa II, wielkiego faraona Egiptu, był zamknięty. Pozostał Echanton. – Ale on nie został odnaleziony – wzdycha mój przewodnik. – Jest plotka, że mumia Echnatona była na Titanicu, ale pan wie, że o tym faraonie jest dużo mitów i legend – mówiąc to, uśmiecha się tajemniczo. Rzeczywiście z postacią Echnatona związana jest wiedza, której dla zdrowia psychicznego i duchowego lepiej nie badać. Rozczarowany tym, że nie pierwszy raz w Egipcie nie widzę tego, co chciałbym zobaczyć, wszedłem do trzech grobowców. Przewodnik objaśniał
mieli przywilej pochówku w tej okolicy. Oniemiałem wobec tej wspaniałomyślności w obejściu z klasą robotniczą, niewyobrażalnej dla współczesności. Egipska myśl oscylowała wokół przekonania: życie trwa kilkadziesiąt lat, a stan śmierci jest wieczny. A co może być wartościowsze dla człowieka niż szansa, że bóg-faraon nie zapomni o swoich poddanych na tamtym świecie? Zanim ochłonąłem, znalazłem się pod potężną świątynią Hatszeptsut. – Ile było takich świątyń? – Tyle, ilu faraonów, albowiem każdy z nich budował świątynię i grobowiec. – A gdzie reszta? – Jeszcze nie znaleziona. Niech pan popatrzy na tę ścieżkę. Wiemy z opisów greckich, że powinno być tutaj 49 sfinksów, a jest tylko jeden – opowiadał przewodnik. Przytłoczył mnie ogrom niewiedzy dotyczącej naszej przeszłości. Ryszard
Kapuściński kiedyś zakpił, że na podstawie jednego hieroglifu naukowcy tworzą opisy całych dynastii. Wiedza albo raczej iluzja iluzji wiedzy? Grunt, że ktoś z tego dobrze żyje! Chociaż Bliski Wschód nauczył mnie, że jak się czegoś nie wie, to znaczy, że nie powinno się tego wiedzieć. Po chwili milczenia poruszyłem drażliwy temat – Mahomet, niech pan mi powie, co tutaj się stało w 1997 roku. Widzę, że Egipcjanin przez chwilę się zawahał, tym bardziej, że posługuje się obcym językiem. Po chwili jednak zaczął: – W 1997 roku nie było tutaj ochrony, takiej jak pan teraz widzi. Był tylko jeden stary strażnik i nie mógł nic zrobić – tłumaczył, jak mogło dojść do rzezi niemieckich turystów, w której islamiści część ofiar zaszlachtowali maczetami. Następnie przeprawiamy się przez rozległy Nil i w drodze do Karnaku – kilkudziesięciohektarowego kompleksu świątynnego, Mahomet oznajmił, że teraz zwiedza Luksor chiński premier. Ciekaw jestem, czy notable podyskutują, która cywilizacja starsza – chińska czy egipska? Chińczycy, wydaje się, zachowali większą ciągłość w stosunku do starożytności. Dzisiejszy Egipt ma zaledwie 1400 lat, mimo że stał się od razu najważniejszym ośrodkiem politycznym i religijnym sunnickiego islamu. Niemniej zarówno Chiny, jak i Egipt są pewne trwania przez następne stulecia, a nawet tysiąclecia. Ciekawiło mnie, co współcześni Egipcjanie myślą o swoich zabytkach i faraonach. Przecież Koran bardzo negatywnie odniósł się do tej epoki. Przez cały okres chrześcijański i islamski dziedzictwo antyczne nikogo nie interesowało. – Jesteśmy z niego dumni. To jest przeszłość zostawiona nam przez przodków i musimy o nią dbać – zaznaczył Mahomet. – Czy myślisz, że jak doj-
okazuje pogardę. Dla handlarzy podstawowym pytaniem jest skąd jesteś, co nie wynika z ciekawości wobec obcych krain i przestrzeni, lecz jest ordynarnym „badaniem rynku” i możliwości finansowych przybysza. I niestety, turysta z Polski, ku swojej uciesze, zapłaci mniej, albowiem wszyscy w Egipcie wiedzą, że Polska nie jest tak zamożna, jak Rosja czy Niemcy. I to dobitnie ilustruje, do czego to doszliśmy po tym ćwierćwieczu niby-wolności i demokracji – pariasi świata, „biali drugiej kategorii”. Czas mija i trzeba wracać. Po drodze busik się psuje i poznajemy trasę niezbyt chętnie pokazywaną przybyszom. Musimy zatrzymać się w Qanie – 3,5 milionowej wsi, prezentującej realny obraz nędzy mieszkańców Doliny Nilu. Postój mamy obok wielkiego, nowoczesnego meczetu i po chwili wojsko okrąża nasz pojazd. Tak dla bezpieczeństwa. Obrazy tego miasta i mijanych wcześniej miejscowości uświadomiły mi, że Palestyna czy przedwojenna Syria jest Szwajcarią w porównaniu z egipskim brudem i syfem. A przecież Egipt to wierny sojusznik Ameryki, dostaje miliardy tylko za podtrzymywanie pokoju z Izraelem, a także ma potężne dochody z Kanału Sueskiego, turystyki (11 mln ludzi zatrudnionych w tym sektorze), eksportu najszlachetniejszej bawełny, płodów rolnych i minerałów. Pomimo to około 13 mln mężczyzn po trzydziestce nie stać na zawarcie kontraktu ślubnego (koszt około 30–100 tys. dolarów). Przestrzeń Qany przypomina Strefę Gazy, a jak wiadomo, ta jest od 70 lat permanentnie zamknięta i bombardowana, podczas gdy Egipt żyje w relatywnym pokoju. Stoję z Mahometem obok busika i palimy papierosy. Ile tu trwa służba wojskowa? – zagaduję. – 3 lata dla analfabetów, 2 dla ludzi z jakimkolwiek wykształceniem i rok dla absolwentów
Turysta z Polski, ku swojej uciesze, zapłaci mniej, albowiem wszyscy w Egipcie wiedzą, że Polska nie jest tak zamożna, jak Rosja czy Niemcy. dzie tu Daash, to zniszczy zabytki, jak w Iraku czy w Syrii? – dociskałem rozmówcę. – To nie są muzułmanie, a po drugie zrobimy wszystko, żeby ich tu nie wpuścić – oznajmił. Po chwili znaleźliśmy się w rzucającym na kolana Karnaku. Obejść tego nawet w tydzień się nie da, dlatego idziemy najważniejszą alejką i przewodnik opowiada skrótowo, co i jak. Rozglądam się po imponującym ciągu kolumn, murów i posągów. Widzę grupki młodych ludzi, rodzin z półtuzinem bachorków i krajowe wycieczki szkolne. Niektóre panienki opatulone są tak jak meczet nakazuje, a niektóre mają gołe głowy. Po chwili siedzę na murku i oglądam gigantyczne ruiny świadczące o tytanicznym wysiłku i wielkiej mądrości budowniczych. Obserwuję, jak handlarze badziewia pędzą do turystów jak świnie do chlewu. Do trzódki opalonych Niemców, którym młodość przepadła na długo przed zjednoczeniem, ustawiają się handlarze cmokający z zachwytem nad urodą dam. Zdumiewam się, jak ci, którzy głoszą równość, nie są konsekwentni w jej egzekwowaniu. Niemcy stoją uśmiechnięci i wypytują grzecznie o ceny portek nubijskich czy chust, zapewne przeszkoleni, że należy szanować obcą kulturę, nawet kiedy ta świadomie
wyżej uczelni. – A kadra oficerska? – Stopnie oficerskie się dziedziczy, albowiem w Egipcie to normalne, że synowie robią to samo, co ich ojcowie. Chociaż praca w policji czy w wojsku jest bardzo trudno dostępna dla Egipcjanina bez koneksji – wyjaśnia. Usterka została naprawiona i nasz szofer zgrabnie wymija osiołki i posklejane konstrukcje spalinowe występujące na drogach. To nie ma prawa długo się utrzymać. Za minimum 2–3 dekady oni runą na północ, przecież port w Aleksandrii jest praktycznie przedmieściem Rzymu. Zmęczony i znużony brudem wytworzonym przez człowieka, zasypiam, spoglądając na ponowne pojawienie się egipskiej trójcy świętej na niebie. Po kilku godzinach ciężkiej drogi siadam w hotelowym ganku i zamawiam fajkę wodną. Na dłoni podającej mi shishę zobaczyłem czarny znak nad kciukiem. Przytrzymałem rękę, żeby utwierdzić się w tym, co zobaczyłem – wytatuowany czarny krzyżyk. – Allah Masbach – mówię do zdziwionego młodego człowieka. Allah Masbach – odpowiada z błyskiem oka, spoglądając na mój dyndający znaczek krzyżowców na szyi. Nie trzeba więcej słów, kiedy wszystko jest jasne – niczym gwiazdozbiór Oriona czuwający nad wiecznym krajem faraonów. K
O G ł oszenia · drobne • SoftwareMill Niestandardowe oprogramowanie w standardzie (http://softwaremill. com). Dedykowane systemy dla biznesu: telekomunikacja, startupy, bankowość, logistyka. • Centrum Medycyny Snu Prywatny ośrodek leczenia i diagnostyki zaburzeń oddychania podczas snu zaprasza osoby, które stwierdzają u siebie nadmierną senność, ciągłe zmęczenie i chrapanie, w celu konsultacji i przeprowadzenia niezbędnych badań. Dr n. med. Jacek Nasiłowski tel. +48 603 035 733 www.centrummedycynysnu.pl • Dzień Dobry, nie mam potrzeby dawania ogłoszenia. Rezygnuję z tego przywileju. Pozdrawiam – Iwona Gajowniczek • Tłumaczenia, język angielski tel. 516 17 87 86, paul.lightfrost@ gmail.com
• Stowarzyszenie Solidarni 2010 zaprasza na Koncert „Skrawek wolności" wrocławskiej "Grupy 44" w spektaklu autorskim Wojciecha Rohatyna Popkiewicza – 28 lutego godz. 19.30 ul. kard. S. Hozjusza 2, Dom Pielgrzymkowy Amicus oraz na Spotkanie z podkomendnymi Hieronima Dekutowskiego "Zapory" – mjr. Marianem Pawełczakiem ps. "Morwa" i Zbigniewem Matysiakiem ps. Kowboj oraz historyk dr Ewą Kurek, w programie prezentacja filmu "Major Zapora" w reż E. Kurek – 27 lutego, godz. 17.00, ul. kard. S. Hozjusza 2, Dom Pielgrzymkowy Amicus. • Licencjonowany przewodnik PTTK po Warszawie i Polsce, Jerzy Kudlicki. Polecam wycieczki jeno i wielodniowe, a także zielone szkoły o wysokich walorach wychowawczych i dydaktycznych. Wystawiam faktury VAT. Agencja Turystyczna KUDLICKI jkudlicki66@gmail.com, tel. +48600915818; +482431748
• Bardzo dziękuję Twórcy Radia WNET Panu redaktorowi Krzysztofowi Skowrońskiemu i wszystkim zaangażowanym w jego funkcjonowanie za wspaniałe, NORMALNE radio! Pozdrawiam serdecznie wszystkich wspierających to radio zarówno finansowo, jak również dobrą myślą. Życzę nam wszystkim pomyślności w Nowym Roku i spełnienia nadziei związanych z DOBRĄ ZMIANĄ w Polsce. Krzysztof Wolski, Warszawa • Masz pomysł na grę planszową? Chcesz promować swoją firmę lub organizację w atrakcyjny sposób? Chcesz skutecznie przekazać wiedzę o historii, regionie lub Twojej pasji? RegioGames pomoże Ci wymyślić, zaprojektować i wyprodukować nowoczesną grę planszową, która na pewno nie będzie kurzyć się na półce z niepotrzebnymi gadżetami. Więcej informacji na stronie www.regiogames.pl lub pod telefonem 663 751 767.
• Chcesz, by Twoje dziecko spędzało atrakcyjnie i twórczo czas z dala od komputera? Zorganizujemy dla Ciebie warsztaty, na których pokażemy dzieciom nowoczesne gry planszowe rozwijające umiejętności logicznego myślenia, planowania, współpracy oraz poszerzające wiedzę. Więcej: www. regiogames.pl, tel. 663 751 767. • Serdecznie gratuluję wszystkim, którzy głosowali w roku 2015 na Prezydenta A. Dudę oraz na Prawo i Sprawiedliwość wraz ze Zjednoczoną Prawicą. Gratuluję także sobie, życząc Nam wszystkim dalszego patriotycznego i prawicowego myślenia oraz działania. Brawo Polska! Brawo My! Daliśmy radę! Piotr B. • Patrz życiu prosto w oczy! Leczenie zeza zachowawcze i operacyjne u dzieci, młodzieży i dorosłych. Dr n. med. Anna Zamłyńska. Zapisy: 22 654 96 58, 22 710 35 00.
• Szukam pracy 15 lat doświadczenia pracy w organizacjach pozarządowych w kraju i za granicą, firmach konsultingowych oraz w administracji państwowej. Doskonała znajomośc jezyka angielskiego i rosyjskiego, doświadczenie pracy w krajach b. ZSRR. Doskonałe umiejętności organizacyjne i przywódcze. Zdolności komunikacyjne oraz pracy zespołowej – umiejętność pracy środowiskach zróżnicowanych kulturowo i politycznie. Zdolności analityczne. Kontakt: kzam12@wp.pl. • Wszystkim Rodakom życzę wytrwałości, cierpliwości i męstwa na długiej i niełatwej drodzę do wolności. Damy radę! MG • Akcja Katolicka przy parafii Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa w Legionowie zaprasza na film Zakazany Bóg dnia 7 lutego, godz. 15.00, sala widowiskowa Ratusza.
• Doradzamy na rynku powierzchni biurowych. www.gwiazda.info tel. 22 845 2468 • Absolwentka Iberystyki UW i Sorbony wykonuje tłumaczenia z hiszpańskiego i francuskiego, włącznie z literackimi i audiowizualnymi. Kontakt: obroniecka@hotmail.com • Firma eldom oferuje kompleksowe wykonanie instalacji klimatyzacji, wentylacji, centralnego odkurzania w budynkach mieszkalnych i obiektach komercyjnych. Wykonujemy projekty, dostawy, montaż i przeglądy gwarancyjne i po gwarancji. Kontakt: www.eldom-instal.pl biuro@eldom-instal.pl tel. 601 345 135 , 22 783 23 55
kURieR WNET
13
U·k·R·a·i·N·a z Patem Coxem. Kwaśniewski przez lata spotykał się z ukraińskimi politykami, nie stronił od picia z nimi alkoholu, czego tragicznym świadectwem było jego zachowanie na polskim memoriale w Charkowie. Z Kuczmą deklarował wzajemne przebaczenie i pojednanie, mimo że jego polityczny partner był we własnym kraju oskarżany o dławienie wolności słowa i zarzuca mu się udział w morderstwie dziennikarza Georgija
Polacy masowo występują ponoć przeciwko autorytarnym rządom, uosabianym przez bezwolną premier Beatę Szydło, która „w powszechnym przekonaniu realizuje instrukcje zwyczajnego posła Kaczyńskiego”. nasz kraj jest tylko etapem dalszej podróży, przebywa u nas około miliona Ukraińców. Głównie są to migranci ekonomiczni, ale wiele osób studiuje. W czasie Międzynarodowych Targów Edukacyjnych w Kijowie w listopadzie 2015 roku najwięcej osób wykazywało zainteresowanie polskimi uczelniami, których na targach było zresztą ponad 60. Młodzi Ukraińcy chcą się uczyć w Polsce, bo uważają nasz system kształcenia za lepszy, bardziej przejrzysty niż ich, bo lubią język polski. Polska jest bliżej i jest tańsza niż inne kraje Europy. Wielu przyznaje się do polskich korzeni. Jednak od kilku tygodni przez ukraińskie media przetacza się fala bezkrytycznie powtarzanych negatywnych opinii o zmianach w polskim życiu publicznym. Ukraińcy sami ich nie wymyślają – czerpią je z polskich mediów i od polskich tzw. autorytetów.
Polski wzór Na jednym z ukraińskich kanałów telewizyjnych powtarzana jest reklama społeczna dotycząca decentralizacji. To hasło-klucz, a może i wytrych, w ukraińskiej polityce. Decentralizacja ma być remedium na prawie wszystkie problemy Ukrainy: od poprawy życia mieszkańców po cudowne przywrócenie kontroli nad Donbasem, Krymem i odnowienie jedności Ukrainy. W spocie jako przykład udanej decentralizacji pojawia się Polska. Lektor tłumaczy, że dzięki niej w Polsce średnia płaca wynosi 1000 euro. Oczywiście nie dodaje, ze to pensja brutto i co to „brutto” oznacza. Polska dla wielu Ukraińców to po prostu kraj, który odniósł sukces, chcą do niego wyjechać i na nim się wzorować. Nie ulega wątpliwości, że przykład Polski jest nadużywany, a polski sukces wyolbrzymiany na tle ukraińskich niepowodzeń. Czasem dochodzi do paradoksów: podczas Rewolucji Godności rozmawialiśmy z deputowanymi, którzy przygotowywali ukraińską wersję lustracji i dekomunizacji. Twierdzili, że wzorują się na polskim przykładzie i byli zaskoczeni, że polska lustracja wcale nie jest taka doskonała, a dekomunizacja nigdy się nie odbyła. Nie ulega wątpliwości, że środowiska, które przez wiele lat „eksportowały” polski przykład reform na Ukrainę, bardzo często „zapominały” mówić o problemach naszej transformacji, a takie tematy jak „dekomunizacja” obchodziły szerokim łukiem. Latem 2015 roku w audycji na żywo z Kijowa na antenie Radia Wnet występował Andrij Bondarenko, wtedy jeden z liderów Prawego Sektora, ugrupowania o silnie nacjonalistycznym zabarwieniu. Pytany o ukraińskie zmiany stwierdził, że ich wzorem jest Polska, której ekonomiczny sukces to efekt działalności Leszka Balcerowicza. I tak oto ukraiński radykalny, nacjonalistyczny polityk jako główny ekonomiczny autorytet wskazuje postkomunistycznego liberała. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wspomnianego „autorytetu” Bondarenko bynajmniej nie jest zwolennikiem pełnej prywatyzacji na Ukrainie, za którą optują jej obecne władze. Skąd się zatem bierze ten fenomen? Leszek Balcerowicz występuje jako komentator i autor w opiniotwórczych ukraińskich mediach, przyjeżdża na Ukrainę z odczytami, a z wieloma ukraińskimi politykami utrzymuje bezpośrednie kontakty. Jest stałym autorytetem „Gazety Wyborczej”, która nadal stanowi główne źródło informacji o Polsce dla wielu Ukraińców. Jego nazwisko wciąż pojawia się na ustach osób, które określa się w niej „przyjaciółmi Ukrainy”.
Fałszywe autorytety Największym z nich był przez lata Aleksander Kwaśniewski. Dwukrotnie pełnił on na Ukrainie rolę mediatora w konflikcie między władzą i opozycją: w czasie Pomarańczowej Rewolucji i podczas misji Parlamentu Europejskiego realizowanej wspólnie
Gongadze. Głośne, werbalne wspieranie Ukrainy na forum międzynarodowym (inna rzecz, czy nie gołosłowne) zyskiwało Kwaśniewskiemu ukraińską sympatię. Ukraińcom ciężko było zrozumieć, dlaczego ich zachwyty nad nim wielu polskich rozmówców kwituje co najmniej milczeniem. Na stwierdzenie, że Kwaśniewski to były komunistyczny aparatczyk, padały odpowiedzi: „z chęcią go wymienimy na naszych aparatczyków”. Może część Ukraińców zmieniła zdanie o Kwaśniewskim, gdy okazało
ze środowisk prawicowych, do tej pory wypomina mu, że szedł pod „banderowskimi czerwono-czarnymi flagami”. Na Majdanie była poseł PiS Małgorzata Gosiewska, która wraz z innymi uczestnikami protestu i dziennikarzami nocowała w śpiworze na podłodze w pomieszczeniach Profspiłek – głównego sztabu rewolucji. Gosiewska zostawała na noc w sztabie rewolucji w sytuacji zagrożenia szturmem Berkutu. Jej obecność stawała się swoistego rodzaju gwarancją bezpieczeństwa – miała chronić przed atakiem sił reżimu Janukowycza. Takiej gwarancji nie chciał udzielić polityk Platformy Obywatelskiej Radosław Sikorski, który w Kijowie przebywał w najbardziej dramatycznych chwilach, ale na Majdan się nie wybrał i wolał towarzystwo Janukowycza i swoich zachodnich kolegów niż protestujących Ukraińców. Obaw przed pojawieniem się na Majdanie nie miała była minister spraw zagranicznych, poseł PiS Anna Fotyga, która, tak jak wielu innych polityków, przyjechała bezpośrednio do protestujących. Gdyby codziennie na Majdanie przebywał chociaż jeden zachodni polityk, być może sytuacja potoczyłaby się inaczej… W tych działaniach politycy PiS bazowali na trwałym autorytecie, ja-
informacji ignorowali. Większość naszych rozmówców, którzy interesują się sprawami Polski, przyznaje, że wiedzę czerpie z portalu „Wyborczej” i Onetu. Nieliczni dodają „Rzeczpospolitą”. Ukraińskie związki z „Wyborczą” są tym silniejsze, że wielu ukraińskich ekspertów, intelektualistów miało okazję publikować na jej łamach. Od kilku miesięcy na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” pojawiają się artykuły ukraińskiego politologa Jevhena Mahdy. ale szeroko rozumiany polski obóz patriotyczny jest generalnie bardziej zamknięty na Ukrainę niż środowiska liberalne.
Odzew ukraińskich mediów W takiej sytuacji chyba nie może dziwić, że polityczne zmiany w Polsce wywołały na Ukrainie co najmniej niezrozumienie. W dodatku Ukraina, mierząca się z wojną i skomplikowaną sytuacją wewnętrzną, w sposób oczywisty koncentruje się głownie na własnych sprawach. Nic dziwnego, że przez długi czas zmiany w Polsce były tam tylko odnotowywane, a komentatorzy nie spieszyli się z ich ocenianiem. Taka sytuacja chyba jednak nie za bardzo spodobała się bliskim Platfor-
Polska dla Ukrainy jest wzorem reform i transformacji systemowej. Ukraińcy najbardziej lubią Polaków. Zostawiamy daleko w tyle Kanadyjczyków czy Niemców, o Rosjanach nie wspominając.
O wątpliwym pożytku z lektury „Gazety Wyborczej” Przypadek Ukrainy Paweł Bobołowicz
się, że łączą go interesy z ukraińskimi oligarchami. Po Rewolucji Godności opublikowano informacje o tym, że pracuje on dla spółki gazowej Burisma Holdings, której właścicielem jest Mykoła Złoczewski, współpracownik Janukowycza, w czasie krwawych wydarzeń 20.02.2014 roku pełniący funkcję zastępcy Sekretarza Rady Bezpieczeństwa i Obrony Narodowej. Sam Kwaśniewski nie widział w tym nic niewłaściwego i wbrew faktom twierdził, ze Złoczewski nie był człowiekiem Janukowycza. Nawet Donald Tusk uznał, że taka sytuacja jest niezręczna i dwuznaczna. Kwaśniewski jednak nadal jeździ na Ukrainę, gdzie uchodzi za „ojca chrzestnego” forum Jałtańskiej Europejskiej Strategii –YES. Na marginesie: cóż za niesamowita nazwa w kontekście historycznym! Forum odbywa się od 2004 roku z inicjatywy zięcia Leonida Kuczmy, jednego z najbogatszych Ukraińców, Wiktora Pińczyka. Forum przed okupacją Krymu było organizowane w Jałcie, a od dwóch lat ma miejsce w Kijowie. Głównym jego sponsorem jest firma DTK należąca do innego ukraińskiego oligarchy, Rinata Achmetowa. Wśród sponsorów wymieniana jest też Fundacja Vidrodżenie Georga Sorosa. Forum przyciąga również innych byłych i obecnych polityków europejskich, a nawet amerykańskich. W ubiegłym roku Kwaśniewski zabłysnął na nim, śpiewając hymn Związku Sowieckiego, co, o dziwo, miało być elementem krytyki polityki rosyjskiej. Występ skutecznie przypomniał o byłym polskim prezydencie w ukraińskich mediach. I takiego polskiego polityka opinie o tym, co dzisiaj dzieje się w Polsce, są powtarzane jak mantry!
Ukraiński potencjał PiS W czasie Rewolucji Godności na Majdan przyjeżdżali politycy różnych opcji, nawet Leszek Balcerowicz. Na scenie Majdanu śpiewał Kukiz, który najpierw bratał się z Ukraińcami, a później zbratał się z prorosyjskimi polskimi nacjonalistami. Jednak 1 grudnia 2013 roku, w przełomowym momencie, określanym jako transformacja „Euromajdanu” w rewolucję, pod rękę z liderami protestów kroczył Jarosław Kaczyński. Wielu jego krajowych oponentów, także
ki wypracował na Ukrainie (a także w Gruzji) śp. Lech Kaczyński. Prezydent Kaczyński we współpracy z Ukraińcami nie odwoływał się do neoliberalnych haseł i nie do końca zrozumiałych interesów, lecz do idei wspólnoty europejskiej, wolności i idei Międzymorza, bazującej na wspólnej tradycji historycznej narodów zamieszkujących basen mórz Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego. Idea ta znalazła wielu zwolenników wśród Ukraińców, także wśród tych, którzy w Polsce są przyjmowani z dużą ostrożnością – jak chociażby wspomniane wcześniej środowiska Prawego Sektora, czy w wielu innych, określających się jako patriotyczne i nacjonalistyczne – jednoznacznie antyrosyjskich, upatrujących w Polsce najważniejszego sojusznika. Polskim prawicowym politykom ciężko jest jednak tę sympatię odwzajemnić i okazuje się, że na Ukrainie po prostu nie mogą znaleźć partnera. Być może dlatego po zakończeniu Rewolucji Godności PiS nie przełożył swojego wypracowanego potencjału na regularną współpracę polityczną. Trudno znaleźć frakcję w parlamencie Ukrainy, która byłaby partnerem dla PiS albo chociaż miałaby takie zamiary. Także dla ukraińskich sił porewolucyjnych atrakcyjniejsza była współpraca z rządzącą w Polsce Platformą Obywatelską niż z opozycyjnym, nie mającym wpływu ani na polską, ani na europejską rzeczywistość PiS. Ten ukraiński koniunkturalizm w polityce międzynarodowej w pewnym momencie zresztą okazał się pułapką. Najpierw wygrana Andrzeja Dudy (Ukraińcy nie mieli po prostu pojęcia, kim jest nowy prezydent), potem zwycięstwo PiS kompletnie zaskoczyło Ukraińców. Nie przygotowały ich do tego informacje z „Gazety Wyborczej”, TVN, czy nawet z polskich mediów publicznych. Nazwy polskich niezależnych mediów: „Gazeta Polska”, Telewizja Republika, portal Niezależna, czy wreszcie Media Wnet dla ogółu Ukraińców wciąż pozostają nieznane. Problemem jest niezrozumienie polskich przemian i swoistego „drugiego obiegu” medialnego, ukształtowanego w Polsce podczas rządów koalicji PO-PSL. O ile w swoim kraju rolę nowych mediów Ukraińcy doskonale zrozumieli i wykorzystali, w przypadku Polski ten kanał
mie środowiskom polskich dziennikarzy zajmujących się problematyką ukraińską. 2 stycznia na swoim profilu na Facebooku Piotr Andrusieczko, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, uznany korespondent pracujący na Ukrainie (w tym na Donbasie) wezwał ukraińskich dziennikarzy, by pomimo świąt zainteresowali się tym, co dzieje się w Polsce. Dodał, że Polskie Radio
tekst opisujący działania nowej ekipy rządowej w Polsce. Materiał opatrzył tytułem (w nieskróconej wersji): „A teraz, k…, my – jak zmienia się Polska w ciągu kilku miesięcy nowej władzy”. Tytułowe słowa autor przypisał Jarosławowi Kaczyńskiemu, zapomniał jednak dodać, że zostały wypowiedziane w 1997 roku jako krytyka działań AWS i nie są, jak mogłoby wynikać z artykułu Andrusieczki, credo polityki PiS. Andrusieczko stwierdził, że w Polsce „Majdanu nie będzie”, ale dodał: „przynajmniej na razie”. Zaznaczył, że nie można mówić w Polsce o końcu demokracji i porównywać obecnej władzy z autorytarnymi reżimami albo dyktaturami, ale zaraz potem, pisząc o niebezpieczeństwach przejęcia władzy przez PiS, porównał sytuację do wygranej Janukowycza w 2010 roku. Telewizja Espresso TV, która zaczęła swoją działalność w czasie „Majdanu” i stała się popularna również w Polsce dzięki relacjom na żywo transmitowanym w Internecie, w grudniu ub.r. opublikowała materiał o polskich zmianach. Przedstawiła w nim PiS jako ugrupowanie ultraprawicowe, które ustanowiło „dyktaturę demokracji”. Polska ma być targana wielotysięcznymi, antyrządowymi manifestacjami organizowanymi przez demokratów spod znaku KOD. Nie zabrakło również manipulacji słowami Kaczyńskiego ze słynnym stwierdzeniem o „gorszym sorcie Polaków”, którym, według ukraińskiej telewizji, a wbrew faktom, Kaczyński miał określić swoich przeciwników politycznych. Rządy PiS mają oznaczać „eurosceptyczne przechylenie”, które może „pogrążyć Polskę w wewnętrznej batalii i osłabić partnera Ukrainy zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie”. Telewizja przytoczyła badania IPSOS, z których wynika, ze 56% Polaków uważa, że demokracja w Polsce jest zagrożona. Nie wspomniała jednak o rzeczywistym poparciu dla PiS. Espresso TV jest własnością Mykoły Kniażyckiego – deputowanego do Rady Najwyższej, który swego czasu współpracował z Julią Tymoszenko, a obecnie należy do frakcji wspierającej premiera Jaceniuka. Kniażyckiego wiązały bliskie relacje i pomysły biznesowe z Janem Kulczykiem. Najdalej posunął się chyba tygodnik „Novoje Vremia”, który na swojej stronie internetowej materiał o Polsce opatrzył tytułem „Wojna z putinizacją. Dlaczego Polacy powstali w obronie demokracji”. Według tygodnika „putinizacją” są rządy PiS, a demokracji bronią politycy PO i Nowoczesnej. Polacy masowo występują ponoć przeciwko autorytarnym rządom, uosabianym przez bezwolną premier Beatę Szydło, która „w powszechnym przekonaniu realizuje instrukcje zwyczajnego posła Kaczyńskiego”. Autor materiału
Brakuje na Ukrainie refleksji, czym jest Unia i jaka ona ma być. Proste skojarzenie z kredytami, rozwojem infrastruktury, dobrymi pensjami i swobodą przemieszczania się jest przecież głębokim uproszczeniem. na znak protestu przeciwko zmianom w polskich mediach emituje co godzinę hymn państwowy. Zastrzegł, że zagrożenie dla wolności słowa widzi w zmianach „część” polskich dziennikarzy. Być może nie mogąc się doczekać dostatecznie silnej reakcji, 20 stycznia Andrusieczko opublikował po ukraińsku na portalu „Ukraińska Prawda”
zastanawia się, „czego jest więcej w Jarosławie Kaczyńskim: nacjonalizmu czy klerykalizmu”, a PiS nazywa „skrajną prawicą”. Jako eksperci występują w artykule Andrzej Zoll, Aleksander Smolar, Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa. Według NV coraz więcej Polaków domaga się przedterminowych wyborów – ponoć 42%, a 27% jest przeciw. Autor
zapomniał jednak wskazać, skąd wziął takie dane i oczywiście nie wspomniał o rzeczywistym poparciu dla PiS.
Polska telewizja dla Wschodu W prywatnych rozmowach politycy, dziennikarze, eksperci przyznają, że właściwie nie wiedzą, co dzieje się w Polsce, a ich wspieranie rzekomo zagrożonej demokracji i wolności słowa wynika przecież z dobrych pobudek. Nie znają prawdy, bo ich poglądy są kształtowane przez polskie media „głównego nurtu” i te ukraińskie, które opierają się na tych samych źródłach. W dodatku słysząc, że rząd PiS jest „antyunijny”, wpadają w pewną myślową pułapkę: „przecież na Majdanie walczyliśmy o integrację europejską, a kto jest jej przeciwny, musi być naszym wrogiem”. Brakuje na Ukrainie refleksji, czym jest Unia Europejska i jaka ona ma być. Proste skojarzenie z kredytami, rozwojem infrastruktury, dobrymi pensjami i swobodą przemieszczania się jest przecież głębokim uproszczeniem. Nikt nie przygotowywał Ukraińców na dyskusję o Europie, nikt ich nie uprzedzał, że zbiurokratyzowana i skorumpowana UE nie jest wcale marzeniem Polaków i wielu innych narodów Europy. Brakuje też wyjaśnienia, że sprzeciw wobec obecnych metod stosowanych przez eurokratów nie jest negacją idei zjednoczonej Europy i że krytyka Unii nie oznacza jej całkowitego odrzucenia. Z jakiegoś powodu niewystarczające okazały się zapewnienia o wsparciu dla Ukrainy w czasie grudniowej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie. Być może dlatego, że Polska nie jest jeszcze gotowa przedstawić nowego, ambitnego, wspólnego projektu politycznego dla naszych krajów. Obraz Polski na Ukrainie, niestety, może zmienić się na gorszy. Część ukraińskich mediów uległa panice europejskich liberałów i obrażonej na wyniki wyborów polskiej opozycji. Dzieje się jednak tak w dużej mierze na nasze własne życzenie. Dziś już nie można powiedzieć, że to przeciwnicy polityczni mają wszystkie środki do tego, by kształtować opinię międzynarodową. Ma je również obecna ekipa rządząca. Ona ponosi odpowiedzialność i za decyzje, i za ich brak. Polska polityka zagraniczna nie może koncentrować się tylko na Zachodzie, szczególnie w sytuacji, gdy wiele niebezpieczeństw płynie właśnie ze Wschodu. Fatalne jest też oddawanie Wschodu w ręce środowisk prorosyjskich, nawet jeśli odbywa się to w ramach ważnych dla kraju negocjacji politycznych. PiS już raz taki błąd popełnił, dając możliwość prowadzenia samodzielnych działań na Ukrainie Lepperowi i wprowadzając jego ludzi, pokroju Borysiuka, do mediów publicznych. Skutki tego są odczuwane do dzisiaj. Powołując anglojęzyczną telewizję Poland24, trzeba od razu myśleć, jaki projekt medialny możemy stworzyć dla Wschodu. Może w języku rosyjskim? A może zamiast nowych projektów wystarczy wielojęzyczna TVP Info? W dniu powstania tego artykułu ukraińska gazeta „Den'’’ zamieściła artykuł ministra Waszczykowskiego na temat sytuacji w Polsce, opublikowany w wielu mediach europejskich. To bardzo dobry ruch, który w jakimś stopniu daje szanse na dotarcie do Ukraińców z realnym obrazem tego, co dzieje się w Polsce. K
R e k l a m a
Jałowy pieniądz
Historia kapitalizmu jako konfliktu między pracą a lichwą E. Michael Jones W wydanej w 3. tomach książce Jones przedstawia historię kapitalizmu jako konfliktu między sankcjonowaną przez państwo lichwą a ludzką pracą, będącą podstawowym źródłem wartości. Lichwa stanowi podstawę całego współczesnego systemu bankowego, którego geneza sięga XV i XVI wieku. Pozwala ona na uzyskiwanie zysków bez wkładu pracy. Ten pasożytniczy mechanizm jest nie tylko źródłem fortun i gwarancją władzy, ale także przyczyną upadku współczesnego świata.
Nieświęta wojna
Grzech pierworodny Ameryki F. William Engdahl
Autor odsłania zakryte dotąd karty. Zakreśla z zadziwiającą logiką, inny niż ten powszechnie propagowany, obraz przyczyn odrodzenia radykalnego islamu. Krok po kroku, wskazuje na destrukcyjną rolę Stanów Zjednoczonych i prowadzonej przez nie „dobroczynnej” działalności na rzecz „szerzenia demokracji”. Ujawnia kulisy strategii Waszyngtonu, który w sposób cyniczny wykorzystuje radykalizację środowisk islamskich do zwalczania swoich konkurentów geopolitycznych, nie bacząc przy tym na coraz bardziej wyraźną destabilizację światowego ładu wynikającą z tych działań.
NOWOŚĆ 2016!
58
% Ukraińców deklaruje pozytywny stosunek do naszego kraju. W badaniu agencji „Rating” wyprzedzamy m.in Białoruś – 53%, Gruzję – 46%, Litwę – 45%, Kanadę – 42%, czy wreszcie Niemcy – 42% i USA – 39%. Rosję pozytywnie w tym badaniu oceniło tylko 16%. W ubiegłym roku polskie konsulaty na Ukrainie wydały 900 tysięcy wiz! I chociaż często
Czarna księga prywatyzacji 1988-1994 czyli jak likwidowano przemysł Ryszard Ślązak
Na początku lat dziewięćdziesiątych panowało przekonanie, że jedynym lekarstwem na chorobę socjalizmu w gospodarce jest pełna prywatyzacja i pozbycie się własności państwowej. Dziś jednak możemy mieć wątpliwości, czy owa prywatyzacyjna kuracja okazała się skuteczna i czy pacjent nie zmarł w trakcie leczenia. Dlatego informacje o tym, jak prywatyzowano polski przemysł, handel i sektor usług, są dziś bezcenne: kto kupował, za ile, co robił z kupionym dobrem, jakie Polska miała z tego korzyści, a jakie straty. Dr Ryszard Ślązak – ekonomista, specjalista w dziedzinie finansów międzynarodowych, absolwent Szkoły Głównej Planowania i Statystyki.
tel. 693 077 999, e-mail: info@wydawnictwowektory.pl, www.WydawnictwoWektory.pl
kURieR WNET
14
W
Europie, gdzie ludzie poczuli już na szyjach zimny sztylet dżihadystów, nawet politykom lewicy odechciało się zabawy w etymologiczno-semantyczne subtelności. Wzięli się za stawianie płotów, ogłosili stan zagrożenia, wyprowadzili wojsko, pojazdy opancerzone i policję na ulice, uruchomili specjalne grupy inwigilująco-śledcze oraz wezwali USA do podjęcia zdecydowanej rozprawy z enklawą terrorystów zwaną państwem islamskim (ISIS). Barack Obama, bodaj dzień przed zamachami w Paryżu, chełpił się, że jego strategia izolowania ISIS odniosła pełen sukces. Nie spokorniał bynajmniej po fakcie. W polityce zagranicznej wezwał do wstrzemięźliwości, a w kraju rozpoczął wojnę z republikańskimi gubernatorami, którzy jak jeden mąż stwierdzili, że nie życzą sobie u siebie tzw. uchodźców z Syrii. Obama smutnym głosem, cynicznie oświadczył na konferencji prasowej, że republikanie boją się „sierot i matek”. Obama wie, że mniej więcej 25% tzw. uchodźców to Syryjczycy, a pozostałe 75% to „uchodźcy zarobkowi” z Iraku, Afganistanu, Pakistanu, Erytrei, Somalii, Nigerii itd. Około 80% wszystkich „uchodźców” to mężczyźni w wieku poborowym. Po raz kolejny Obama, próbując zagłuszyć argumenty i fakty, wywołał emocjonalną burzę, w czym wsparły go media. Typowego „uchodźcę” od dawna przedstawiają one właśnie jako kobietę, matkę z dzieckiem lub, najlepiej, martwe dziecko. Republikanie od dawna nawołują do ustanowienia na terenach objętych konfliktem bezpiecznych stref dla uchodźców. Wzywają do formowania z owych uchodźców wojsk do wyzwalania okupowanych terenów i pilnowania potem na nich porządku. Republikanie, ale i Europejczycy, nie mają złudzeń, że naloty nie rozwiążą problemu i konieczny będzie udział wojsk lądowych. Pytają, dlaczego ich rodacy mają narażać swoje życie, niepokoić rodziny, a „uchodźcy” – wić gniazdka w ciepełku europejskiego dobrobytu i otwierać „nowy rozdział w życiu”?
Powrót do korzeni w islamie Jaką religię, obszar cywilizacyjny reprezentują owi przybysze? Religii albo krainy o nazwie „Dżihadija” nie ma, jest za to islam. Na jego obszarze przytomny człowiek nie chciałby zaczynać „nowego rozdziału w życiu”. W świecie islamu generalnie spokojnie nie jest i transfer milionowych rzesz muzułmanów gdzie indziej tego nie zmieni. Wichrzycielem nie jest tu kolor skóry albo arabskie potrawy czy język, ale zespół polityczno-kulturowo-religijny, w islamie nierozerwalny. Asymilacja wyznawców islamu na Zachodzie jest bardzo długa i bolesna. Niektórzy mówią, że dla większości przybyszów z Afryki Północnej czy Pakistanu, którzy przez ostatnie dekady zasiedlali miasta Francji czy Wielkiej Brytanii, wręcz niemożliwa. Pochodzą oni z obszaru, gdzie cywilizacja islamu istnieje niemalże od jej zarania. Krainy te zostały podbite jeszcze przez kalifów z rodu Umajjadów, na przełomie VII i VIII w. po Chrystusie. W aspekcie duchowym, dla muzułmanów podstawowym, współczesny Francuz czy Brytyjczyk nie jest w stanie zaoferować im niczego atrakcyjnego. Bośniaków czy polskich Tatarów można wprawdzie nazwać muzułmanami z „dziada pradziada”, ale już nie spadkobiercami dawnego imperium arabskiego. Mongołowie przyjęli islam dobrowolnie dopiero w XIII w., wyznając wcześniej różne formy szamanizmu, Bośniacy to po prostu Słowianie, którzy w okresie okupacji Bałkanów przez Turcję przeszli, dobrowolnie lub nie, na islam. Obie nacje nie ciążyły nigdy ku radykalnej formule islamu. Radykalizm chrześcijański utożsamiamy zwykle ze skrajnym uduchowieniem, pobożnością, ubóstwem, pustelnią. Słowem, ze wszystkim tym, z czym kojarzy się Jezus Chrystus, Apostołowie i Ojcowie Kościoła. Moja znajoma próbowała ostatnio „zastrzelić” mnie argumentem „radykałów katolickich z IRA”. IRA, jak wskazuje sama jej nazwa i nazwy jej odłamów, to armia wyzwoleńcza Irlandii Północnej. Kontekst religijny jest tu absolutnie wtórny. Amerykańscy komentatorzy lubią zestawiać terrorystów islamskich z Ku Klux Klanem, jakoby także „chrześcijańskimi radykałami”. Jak gdyby Murzyni czy katolicy, którym KKK, i owszem, dawał się we znaki, chrześcijanami nie byli. Nawet wyprawy krzyżowe stanowiły
i·S·l·a·m odpowiedź na agresję Turków Seldżuckich wobec chrześcijańskiego Cesarstwa Bizantyjskiego i terror antychrześcijański inspirowany przez nich w Palestynie po względnie spokojnych czasach arabskich. „Radicus” to po łacinie „korzenie”. Radykalizm oznacza nie co innego, jak powrót do korzeni. Jeśli więc mamy mówić o radykalizmie islamskim, musimy wrócić do islamskich „ojców założycieli”, a raczej do jednego, kluczowego „ojca”. I tak się składa, że początki islamu wiążą się z dżihadem, a Mahomet był pierwszym islamskim „radykalnym dżihadystą”...
Droga Mahometa Biblia jest zbiorem opowieści i objawień pisanych w trzeciej osobie, przez człowieka – natchnionego, ale człowieka. Koran zaś jest ponoć słowem samego Allaha, wyrażonym w pierwszej
zapoczątkował pierwszy w dziejach dżihad, który trwał przez najbliższy tysiąc lat, formalnie do zniesienia kalifatu. Ponieważ polityka i wiara zostały przez Mahometa ściśle połączone, w islamie nie istnieje rozdział religii od państwa. Kalifowie arabscy, potem tureccy, byli jednocześnie przywódcami religijnymi i politycznymi. Ustanawiali prawa oparte na naukach „proroka” i skodyfikowali je w szariat obejmujący wszystkie sfery życia, cofające każdego z wyznawców islamu do VII w. Szariat, oparty na „boskich” zaleceniach, góruje nad każdym prawem ludzkim i zwyczajowym. Pobożny muzułmanin nie uznaje prawa świeckiego. Najcięższymi w szariacie winami są apostazja lub konwersja na inną wiarę i ateizm. Karą za nie jest śmierć. Gasi to wszelki indywidualizm w świecie islamu. Los zaś chrześcijan, żydów czy zaratustran zależy od interpretacji Koranu. W wersji łagodnej – mogą zacho-
doń tysiące rekrutów chętnych stoczyć ostatnią bitwę przed apokalipsą. Mahomet stwierdził ponoć, że Dadżal pojawi się gdzieś między Irakiem i Syrią. Wedle hadisu Mahometa Dadżal przyjdzie w czasach, kiedy będzie panował kult homoseksualizmu i narkotyków, zwiedzie 70 tys. Żydów i wraz z nimi stoczy walkę z prawdziwymi muzułmanami, którymi będzie dowodził następca Mahometa, Mahdi – zbawiciel we własnej osobie. Oczywiście nie „nasz”, chrześcijański Zbawiciel. Mahomet zdetronizował Chrystusa, przydając nowemu zbawcy, jak i samemu Jezusowi, bardziej krwawych rysów. Postać Mahdiego zrodziła w świecie islamskim ostre podziały, łącznie z podstawowym, na sunnitów i szyitów. 85 do 90% wszystkich muzułmanów to sunnici. Sunnicka jest Turcja, Arabia Saudyjska, Egipt, itd. ISIS to też sunnici. Większość szyitów zamieszkuje natomiast dzisiejszy Iran,
islamskiego, purysty, Muhammada ibn Abdul Wahhaba. Wahhab postanowił oczyścić islam z „przesądów”, czyli właśnie wrócić do korzeni. Stał się ojcem współczesnego ruchu salafickiego, nawrotu do islamskich „ojców założycieli”. Reformator ów stwierdził m. in., że żydzi i chrześcijanie są „czarownikami” i w kraju szariatu miejsca dla nich nie ma. To dlatego na wczasy do Arabii Saudyjskiej lepiej nie jechać. Wahhab znalazł silnego protektora w rodzie Saudów, którzy zjednoczyli półwysep i władają nim do dziś dnia. Salafici uważali sułtanów tureckich za niegodnych tytułu kalifa, lecz upadek kalifatu za prawdziwą tragedię, spowodowaną przez „żydowskiego zdrajcę” Atatürka. Podobnego zdania są przywódcy ISIS. Wielu saudyjskich szejków darzy skrywaną (przed amerykańską opinią publiczną) sympatią skrajne organizacje sunnickie, takie jak Al Kaida. Wyrazem tej sympatii są pe-
Najpopularniejszy fragment listopadowej debaty prawyborczej Demokratów otwiera pytanie moderatora o termin „radykalny islam”. Dziennikarz cytował kandydata republikanów, Marca Rubio. Hillary Clinton, Berniego Sandersa i George’a O’Malleya dosłownie sparaliżowało z powodu kierunku, jaki przybrała dyskusja. Bełkotali o niedzieleniu Amerykanów i o wyższości terminów „radykalny dżihad” i „krwawy ekstremizm” nad „radykalnym islamem”.
Al Kaidy. W fazie tej Al Kaida miała zyskać, i zyskała, tysiące rekrutów. Nadto połączyła swe siły z siatkami terrorystycznymi w Pakistanie. • Faza III: Powstanie (2007–2010). Rozszerzenie walki z Iraku na Syrię, Jordanię, Turcję i Izrael, gdzie rządzą świeckie, antyislamskie władze. Hussein zaznaczył, że głównym celem będzie Syria. • Faza IV: Rozpad (2010–2013). Przez cały Bliski Wschód przetoczy się rewolucja. Rządy takie, jak egipski, upadną. Będzie prowadzona nieustanna walka z USA, również w postaci cyberataków. Dziś wiemy, że „arabska wiosna” wpasowała się idealnie w powyższe daty, uderzając w reżim egipski, tunezyjski, algierski, marokański i inne. • Faza V: Kalifat (2013–2016). Zachód będzie tracił wolę walki, dzięki czemu powstanie państwo islamskie. Świat podzieli się na kalifat i „niewiernych”. • Faza VI: Totalna konfrontacja (2016–2019). Islamskie armie zetrą się z „niewiernymi”. Zachód użyje przeciwko muzułmanom wszystkich swych zdobyczy technologicznych. • Faza VII: Ostateczne zwycięstwo (2020). Kalifat zatriumfuje nad Zachodem. Państwo islamskie przekona miliony muzułmanów, by się doń przyłączyły. Mając za sobą 1,5 miliarda muzułmanów, będzie rządziło światem. Bzdura? Zwróćmy uwagę, że dekadę po publikacji Husseina jesteśmy u progu fazy szóstej… Pięć zostało zrealizowanych. W Syrii mamy państwo islamskie, założone przez Al Kaidę, a jego armie jeszcze niedawno parły w kierunku Dabiq, Istambułu i „końca świata”. Ajatollahowie szykują się do wojny z sunnitami i odbudowy imperium perskiego, zlikwidowanego przez Umajjadów. W uszach jednych i drugich dźwięczy ta sama, apokaliptyczna nuta.
Droga do zniewolenia
W drodze do Dabiq Paweł Zyzak
osobie. Tego nie wolno podważać ani zmieniać. Mahomet nauczał, że islam jest nie tylko religią, ale kompletnym poddaniem się holistycznej, politycznej ideologii oraz bezdyskusyjnym prawom ustanowionym za jego pośrednictwem przez Allaha. Pozostaje mieć nadzieję, że facet, który pośredniczył w przekazaniu słów Allaha, był faktycznie przezeń natchniony. Ale jak to sprawdzić, skoro badanie życiorysu Mahometa grozi badaczom, zwłaszcza w krajach muzułmańskich, śmiertelnym niebezpieczeństwem? Mahomet jest postacią wszechstronną, ale i niestabilną, czego owocem są słynne „szatańskie wersety”. Nieakceptowany w Mekce jako twórca religii, postanowił zostać politykiem. Zawarł z mieszkańcami Mekki porozumienie. Zgodził się przez rok czcić ich bogów, jeśli oni potem będą przez rok czcić Allaha. Objawił mu się anioł, który wskazał trzy boginie sprzyjające Allahowi. W objawienie, jak się okazało, wkradł się w ten sposób Szatan i splugawił słowo Allaha, któremu, jak podaje Koran, nie podobał się układ z Mekkanami. Dla wielu muzułmanów ów fragment stał się przedmiotem sporu interpretacyjnego. Liczni zaś krytycy islamu stawiali potem pytanie: jaką mamy pewność, że to jedyny fragment Koranu skażony przez diabła? Mahomet wycofał się z oferty złożonej Mekkanom i udał się do oazy o nazwie Medyna. Tam islam przestał być religią pokoju, koegzystencji z innymi wyznaniami. Ton objawień Mahometa zmienił się na bardziej bojowy. Przez pierwsze 13 lat w Mekce były to objawienia sekowanego przywódcy religijnego. W surach z Medyny, gdzie zgromadził wokół siebie rzeszę wyznawców, zresztą byłych mieszkańców Mekki, jest już mowa o otwartej wojnie i o wrogach. Islam stał się jedyną słuszną wiarą. Wszyscy inni to wrogowie. Mahomet z proroka i polityka przerodził się w wodza. Każdemu muzułmaninowi, który polegnie w walce z „niewiernymi”, został obiecany raj. To w powstałej za czasów medyńskich części Koranu terroryści islamscy znaleźli swe ulubione cytaty. Mahomet
wać wiarę i płacić za to podatek – dżizję. ISIS, które prowadzi apokaliptyczną wojnę, heretyków i innowierców, czyli „niewiernych”, po prostu zabija.
Apokalipsa W Europie coraz większą popularnością cieszy się organ prasowy ISIS – „Dabiq”. Gdyby odpowiednie służby zainteresowały się tym pięknie ilustrowanym pismem dżihadystów, może nawet udałoby się uniknąć zamachów w Paryżu. W islamskiej tradycji Dabiq, miasto przy granicy z Turcją, to miejsce biblijnego Armagedonu, w którym „krzyżowcy” czy „armie Rzymu” doznają decydującej klęski od miecza wyznawców Allaha. Wrota do Istambułu, dalej Rzymu, staną przed nimi otworem. To klucz do zrozumienia sensu państwa islamskiego. Przywódcy ISIS nie planują klasycznego państwa z dodatkiem szariatu i bardziej dosadnego języka dyplomacji. Uważają się oni za aktorów ostatniego aktu zapisanego w Koranie – końca świata. Od wszelkich islamskich grup purystycznych i ruchów apokaliptycznych odróżnia ich to, że nie czekają na koniec świata; oni mają go radykalnie przyspieszyć. Bardziej obrazowo: gdyby przywódcy ISIS dostali w swe ręce broń jądrową i środki do jej przenoszenia, mamy 100% pewności, że nazajutrz zdetonowaliby ją gdzieś na Zachodzie. Pozwalanie na istnienie ISIS jest zwyczajną głupotą Zachodu i jego przywódców. Koran w sprawie końca świata jest nieprecyzyjny. Niedomówienia uzupełniły z biegiem wieków hadisy, swoiste opowieści z życia „proroka”, składające się na sunnę, czyli tradycję. Sunna jest dla pobożnego muzułmanina drugim najważniejszym po Koranie autorytetem. Wedle hadisów koniec świata będą zwiastować narodziny Dadżala, czyli Antychrysta. Dadżal urodzi się z jednym okiem, a całe jego ciało będzie pokryte gęstym owłosieniem. Wśród terrorystów z ISIS furorę robią dziś zdjęcia przedstawiające jednookie, owłosione niemowlę gdzieś z bliskowschodnich pustkowi. Zdjęcie jest fałszywe albo nie, ale nie da się ukryć, że ISIS skutecznie pobudza wyobraźnię, skoro ciągną
czyli dawną Persję, oraz tereny Iraku. Szyici wierzą, że Mahdi przyszedł już na ziemię, ale się ukrywa. Obydwaj ajatollahowie, Chomeini i Chamenei, to gorący zwolennicy prędkiego końca świata i powrotu Mahdiego, który „obetnie głowy zachodnim przywódcom”. Wedle muzułmanów Jezus Chrystus również ma wrócić na ziemię. Znają miejsce: okolice Damaszku – znów Syria. Jezus odbędzie pielgrzymkę do Mekki, odda pokłon Allahowi i wesprze Mahdiego – prawdziwego zbawiciela – w dziele narzucenia islamu całemu światu. Będzie to ostatni dżihad na ziemi... Wielu ekspertów, kiedy terroryści z ISIS ogłosili kalifat, zanosiło się od śmiechu. Ostatni kalifat zniósł w 1924 roku, przy pomocy parlamentu, Atatürk. Kalifat wszakże JEST nieunikniony, jeśli chce się przyspieszyć koniec świata. Reaktywacja kalifatu była jednym z głównych celów Osamy bin Ladena i Al Kaidy – organizacji sunnickiej. Niektórzy islamiści wierzą nawet, że Mahdim jest kalif ISIS, Abu Bakr al-Baghdadi. Wkrótce wesprze go Jezus i razem najadą Europę.
Plan dwudziestoletni Mówi się, że jatkę zaczęli Amerykanie, że zamachy na World Trade Center nastąpiły, bo do wojny parli Bush i amerykański przemysł. Ale radykalni islamiści chcą jej jeszcze bardziej, jakkolwiek Amerykanie usilnie starali się ją sprowokować, jako że mają na Bliskim Wschodzie swoje interesy. W latach 80. USA, prowadząc wojnę z komunizmem, zacieśniły współpracę z domem panującym w Arabii Saudyjskiej. Pogłębili ją Bushowie ojciec i syn, związani z sektorem naftowym. Sektor ten od lat 30., kiedy Rockefellerowie odkryli w strefie Półwyspu Arabskiego ropę naftową, lobbował na rzecz domu saudyjskiego, który szybko stał się najbogatszą i najpotężniejszą rodziną w świecie islamu. Dla niewtajemniczonych: w Arabii Saudyjskiej panuje szariat. Jego fundamentem jest skrajna odmiana islamu sunnickiego, która wywodzi się od XVIII-wiecznego duchownego
trodolary, płynące na broń oraz rozwój i działalność obozów szkoleniowych dla dżihadystów. Chociaż finansjera amerykańska przyłożyła rękę do potęgi Saudów, pośrednio więc do radykalizmu islamskiego, to nie USA są faktycznym promotorem Al Kaidy. Na scenę wchodzą Sowieci. Al Kaida, czyli „Baza” powstała de facto w Afganistanie pod koniec sowieckiej okupacji. Dowartościowana „zwycięstwem” nad jednym mocarstwem, przeorientowała swe cele na skrytą wojnę z kolejnym. Do ataków w Nowym Yorku w 2001 r. przygotowywała się przez całe lata 90. Już w 1993 r. próbowała roznieść WTC. W 1998 r. zdetonowała ładunki wybuchowe na terenie amerykańskich ambasad w Kenii i Tanzanii. W 2000 r. nastąpił atak na amerykański okręt w porcie jemeńskim. Obwinianie USA o atak na islam można porównywać do potępiania amerykańskiej „imperialistycznej” odpowiedzi na najazd Korei Południowej przez siły obozu komunistycznego. W 2005 r. ukazała się słabo u nas znana książka jordańskiego dziennikarza Fouada Husseina, zatytułowana: Al-Zarqawi: The Second Generation of Al Qaeda (Al-Zarkawi. Drugie pokolenie Al Kaidy). Hussein dotarł do wewnętrznych kręgów Al Kaidy. Zdobył zaufanie czołowych terrorystów i na podstawie wielu rozmów poznał ich „plan dwudziestoletni”. Składa się on z siedmiu faz i ma przybliżyć koniec świata. Oto te fazy: • Faza I: Przebudzenie muzułmanów (2000–2003). Zaczęła się 11 września 2001 r. i zakończyła wraz z inwazją USA na Afganistan. Miała polegać na sprowokowaniu Zachodu. Amerykanie i ich sojusznicy znaleźli się bliżej dżihadystów i stali się łatwiejszym celem. • Faza II: Otwarcie oczu (2003– 2006). Polegało na transformacji Al Kaidy z grupy kryminalnej w ruch ideologiczny, stanowiący awangardę dla milionów muzułmanów. Podobno zakończyła się powodzeniem, głównie dzięki taktycznemu zwycięstwu Al Kaidy w Iraku, skąd USA – jak czas pokazał – w końcu wycofały się i zostawiły grunt pod centrum operacyjne
Bush i Obama mają swój udział w powstaniu obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie Co ich łączy? Ideologia. Konserwatyzm nie jest ideologią, jest kultywowaniem praktycznego umysłu, logiki, pokory i moralności, kosztem determinizmu i egoizmu. Neokonserwatyzm, który był motorem administracji G.W. Busha, jest ideologią. Ideologią opartą na prozelityzmie – i wywodzącą się z trockizmu. Osobowość Obamy z kolei uformowały środowiska „nowej lewicy” amerykańskiej, odwołującej się do dziedzictwa Lenina, a metod Gramsciego i Alinsky’ego. Jedni i drudzy brzydzili się dyktatorami świata muzułmańskiego i chcieli przeszczepić tam zasady demokracji liberalnej. Jedni i drudzy wciąż są święcie przekonani o słuszności swej doktryny. Neokonserwatyści popierali „arabską wiosnę”, tak jak wcześniej popierali i budowali demokrację w Iraku i Afganistanie... Ignorancja ideologów ułatwiła „radykałom islamskim” czy, jak kto woli, „radykalnym dżihadystom” – choć nie ma „umiarkowanego dżihadu” – realizację ich diabelskiego planu. Ideologii nie ugasi się ideologią, tak jak hitleryzmu nie udało się ugasić stalinizmem. Próbuje się zastąpić słowo „islam” „islamizmem”, by odróżnić religię od ideologii i znieść wrażenie wojny cywilizacyjnej. Jednak, jak dowodzi „życie i twórczość” Mahometa, dżihadysty i wojownika, islam sam w sobie jest ideologią, która dąży do panowania nad światem, do jego zniewolenia. Brakuje uczciwego osądu sytuacji. Nawet Kościół katolicki wycofał się z wnikania w istotę islamu. W przedsoborowych książeczkach do nabożeństwa były modlitwy o uwolnienie od „zła islamu”. Potem nastały czasy ekumenizmu i „dni islamu” w Kościele katolickim. Kiedy czytam, że Papież Franciszek modli się w meczecie, zwrócony w kierunku Mekki, wzywa Europę do otwarcia granic dla muzułmanów, przechodzą mi ciarki po plecach. Papież bez wątpienia wie więcej o islamie niż ja, i może nawet ma kontakt z Allahem. Wolałbym jednak, aby zamiast naśladować Mahometa, zachęcał swych wiernych do modlitwy za ludzi żyjących w okowach cywilizacji zbudowanej na jego spuściźnie. Moglibyśmy wspólnie zacząć od Aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusowemu: „...Królem bądź tych wszystkich, którzy jeszcze błąkają się w ciemnościach pogaństwa i islamizmu, i racz ich przywieść do światła i Królestwa Bożego”. K
kURieR WNET
15
W·Ł·a·d·Z·a
W
yśmiewana przez liberałów tak zwana „spiskowa teoria dziejów” nie jest zupełnie bezpodstawna. Zapoczątkowane ponad sto lat temu działania na rzecz narzucenia światu rządów oligarchicznych były z początku bardzo mocno utajnione, a dopiero w ostatnich dziesięcioleciach stały się niemal zupełnie jawne. Na początku jednak miały wyraźny charakter spisku. Spisek to zmowa kilku ludzi, którzy, chcąc zrealizować swe zamiary, muszą być nadzwyczaj oddani sprawie, lojalni wobec swych towarzyszy i nieprzekupni. Co najmniej do czasu realizacji planów nie sposób ich wykryć, schwytać i osądzić, a w razie niepowodzenia wpadają na ogół tylko wykonawcy, którzy nie byli na tyle wtajemniczeni, by mieć kontakty z ludźmi z wewnętrznego kręgu. Ośrodek kierowniczy często do końca pozostaje anonimowy dla większości uczestników spisku z kręgów zewnętrznych. Najczęściej o spiski podejrzewa się masonerię. Jest to w dużym stopniu uzasadnione, bo gdyby masoni chcieli podejmować decyzje i realizować swe plany jawnie, niepotrzebne byłyby kolejne stopnie wtajemniczenia i zakaz ujawniania decyzji podejmowanych w masońskich lożach. Większość ich działań nie ma jednak charakteru spiskowego, lecz raczej lobbingu ideowe-
kilkanaście lóż i kilkuset członków. Mają z nią związki Kluby Rotary, działające w USA od 1905 r., a w Polsce od 1931 r. (reaktywowane w czerwcu 1989 r.). Ideologia masońska, której filarami są wartości republikańskie i laickie, lewicowość oraz dążenie do rządów ponadpaństwowych i gospodarki światowej, bardzo dobrze wpisuje się
ma podwójną strukturę. Na pierwszy rzut oka rodzi się ono zdrowo z demokratycznych wyborów, jest z ludu i jest prawie ludem. Ale w tym ciele mieści się niewidoczne ciało astralne, zjawa nieuchwytna dla oka, a bardziej realna niż owo ciało widzialne i naprawdę władcza: nie rejestrowany nigdzie ośrodek dyspozycyjny, nieoficjalny klub czy konwentykiel kapitalistycznych poten-
brytyjskiemu terenów od Kapsztadu na południu po Kair na północy Afryki. Realizację tego celu miały ułatwić olbrzymie pieniądze, jakie zapisał w swych testamentach. Powszechnie znany jest testament, na mocy którego utworzono instytucję Stypendiów Rhodesa na kształcenie w Oxfordzie młodych ludzi wyróżniających się wyjątkowymi zdolnościami intelek-
czyli w pierwszym kręgu, znajdowali się Rhodes i wykonawca jego ostatniej woli, lord Alfred Milner. Drugim był krąg wtajemniczonych, do którego należeli między innymi lord Victor Rothschild, lord Arthur Balfour, lord Albert Grey i Harry Johnston. Krąg zewnętrzny, zwany Stowarzyszeniem Pomocników, lord Milner przemianował później na Grupy Okrągłego Stołu.
Globalizm, czyli działania możnych tego świata, których celem jest pomnażanie bogactwa i osiąganie coraz silniejszego wpływu na politykę, jest już dobrze widoczny i znane są jego coraz groźniejsze skutki dla zwykłych ludzi na całym świecie. Natomiast nadal w cieniu pozostają główni architekci i promotorzy globalizmu. I właśnie o nich chcę Czytelnikom opowiedzieć w cyklu kilku artykułów.
Kulisy tajnej władzy Część I
alfred Znamierowski
Obecnie masoni są zazwyczaj tylko wykonawcami zadań postawionych im przez ich mistrzów, na których wpływ mają koła znacznie potężniejsze i lepiej zakonspirowane go, który dzięki łączącym ich więziom grupowej solidarności prowadzi do zapewnienia sobie możliwości kształtowania poszczególnych dziedzin życia społecznego i politycznego. Dzieje się tak w różnych krajach, lecz krajowe loże masonerii nie zdołały połączyć się i stworzyć organizacji międzynarodowej kierującej się wspólnymi dla całej masonerii interesami. Masoni działają wprawdzie we wszystkich ugrupowaniach, o których będzie dalej mowa, lecz masoneria jako taka nie stanowi zagrożenia globalnego, gdyż zajmuje się głównie zdobywaniem wpływów politycznych i oddziaływaniem na ustawodawstwo w krajach, w których działa. Największe powodzenie osiągnęła we Francji, gdzie do tej pory już 6 członków loży Wielkiego Wschodu Francji pełniło urząd prezydenta, 34 urząd premiera, a setki masonów zasiadały w obu izbach parlamentu. Bardzo silną pozycję masoneria ma również w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. We Włoszech wpływy masonerii zostały znacznie ukrócone wraz z likwidacją w 1981 r. loży P2, którą oskarżono o konspirację przeciw republice. Jej wielki mistrz Licio Gelli miał kontakty z tajnymi służbami wielu państw oraz bardzo szerokie powiązania ze światem finansów, polityki, mediów i policji. W czasie śledztwa okazało się, że były to między innymi powiązania z Henrym Kissingerem, Wiliamem Caseyem, Alexandrem Haigiem i Giuliem Andreottim. W PRL masoneria zaczęła się odradzać w latach 60. ubiegłego stulecia, głównie dzięki działalności Antoniego Słonimskiego, Klemensa Szaniawskiego, Jana Józefa Lipskiego, Edwarda Lipińskiego i Ludwika Cohna. Związane były z nią kręgi „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi”. Obecnie liczy R e k l a m a
w ideologię kół bardziej wpływowych od masonerii. Ale sama masoneria przeżyła już szczyty swych możliwości pod koniec XVIII w. i w wieku XIX, kiedy obalała rządy brytyjskie w Ameryce, kierowała rewolucją francuską oraz inspirowała niemal wszystkie ruchy wyzwoleńcze i republikańskie w Europie i Ameryce Południowej. Obecnie masoni są zazwyczaj tylko wykonawcami zadań postawionych im przez ich mistrzów, na których wpływ mają koła znacznie potężniejsze i lepiej zakonspirowane. I tak się dzieje, przynajmniej w przypadku rozpoczętych pod koniec XIX w., z początku tajnych, działań w kierunku opanowania całego świata. Na początku XX w. doszło do połączenia zwolenników socjalizmu i imperializmu w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, przy współpracy z żydowskimi potentatami finansowymi, a kończy się obecnie całkiem jawnie, pod egidą Komisji Trójstronnej, przy współudziale ONZ i Unii Europejskiej. Działaniom tym sprzyja ułomność ludzi sprawujących władzę, na co już w 1960 r. zwrócił uwagę mój dziadek, filozof i prawnik profesor Czesław Znamierowski, w książce „Szkoła prawa, rozważania o państwie”, napisanej w 1960 r., a wydanej dopiero w 1988 roku: Z żądzy zysku u rządzących rodzi się niejawna ich zależność od szarych eminencji wielkiego kapitału. Wstydliwie zachowywane są pozory demokracji i rządów odpowiedzialnych przed narodem. W istocie rzeczy ciało władcze
tatów, który widzialnemu ciału władczemu daje dyrektywy ramowe, co chronić mają ich interesy nienaruszalne, resztę zaś – dla nich obojętną, jeśli się taka znajdzie – zostawiają swobodnej woli ludu. Twórcą pierwszej tajnej organizacji, która osiągnęła wymierne sukcesy na drodze do tworzenia rządu światowego, był brytyjski imperialista i w swoim czasie jeden z najbogatszych ludzi na świecie – Cecil John Rhodes (1853-1902). Zbił on majątek na wydobyciu diamentów w Afryce Południowej. W 1880 założył De Beers Mining Company i w tym samym czasie zaangażował się w politykę. Dzięki jego staraniom w 1885 r. Beczuana została protektoratem brytyjskim. W 1889 r. utworzył Brytyjską Kom-
tualnymi i przywódczymi. Z samych Stanów Zjednoczonych beneficjentów stypendiów Rhodesa było dotychczas około 1400. Natomiast mało komu znanych jest pięć wcześniejszych testamentów, w których mowa o utworzeniu tajnego stowarzyszenia dążącego do utrzymania i rozszerzenia imperium brytyjskiego, a później osiągnięcia dominacji nad światem. Rhodesowi przyświecała myśl, którą wyniósł z jednego z wykładów w Oxfordzie, że pożądane jest skupienie środków produkcji i władzy w rękach wąskiej elity lub jednego dyktatora. Rhodes był masonem i jednocześnie wielkim krytykiem nieefektywnego działania brytyjskiej masonerii. Gdy został mistrzem, dobrał sobie braci myślą-
Po wyborach Wilson przyznawał publicznie, że w wielkim stopniu jest zależny od wskazówek i rad House’a oraz stwierdzał, że jest on jego drugą osobowością, a myśli jego i House’a to jedno. panię Afryki Południowej, władającą rozległymi terenami od rzeki Limpopo po Kongo Belgijskie, na których utworzono później Rodezję Południową i Północną (obecnie Zimbabwe i Zambia). Przy współpracy z Bankiem Anglii i bankami Rotschildów udało mu się ustanowić monopol na eksport diamentów i większości złota z Afryki Południowej. Celem jego działalności było podporządkowanie imperium
cych podobnie jak on, inteligentnych i przedsiębiorczych, tworząc z nich trzon stowarzyszenia. Fakt, że Rhodes utworzył to stowarzyszenie pod koniec życia i że działa ono do dzisiaj, ujawnił profesor historii na uniwersytecie Georgetown Carroll Quigley, który badał jego działalność przez dwadzieścia lat, a przez dwa lata miał dostęp do dokumentów, w tym tajnych. Stowarzyszenie miało strukturę koncentryczną. W środku,
Po śmierci Rhodesa w 1902 r. jego miejsce zajął Alfred Milner, Gubernator Generalny i Wysoki Komisarz Afryki Południowej, dyrektor wielu banków, który w krótkim czasie stał się jedną z najbardziej wpływowych osobistości w świecie finansów i polityki. Wprowadził on do stowarzyszenia utalentowanych absolwentów Oxfordu i Toynbee Hall, którzy dzięki jego kontaktom znaleźli się na kluczowych stanowiskach w rządzie i bankowości. To umożliwiło im wywieranie decydującego wpływu na brytyjską politykę zagraniczną. Wpływy te rozszerzali poprzez zakładanie w latach 1903– 1919 Grup Okrągłego Stołu w dominiach brytyjskich i Stanach Zjednoczonych. Po I wojnie światowej uznali konieczność stworzenia organizacji jawnej, dzięki której będą mogli zwiększyć zakres oddziaływania. Miał to być anglo-amerykański instytut spraw międzynarodowych, o którym będzie mowa w następnych odcinkach. W swej książce z 1966 r. („Tragedy and Hope, A History of the World In Our Time”) Quigley napisał, że stowarzyszeniu chodzi obecnie o nic innego, jak o stworzenie światowego systemu kontroli finansowej w prywatnych rękach, zdolnej do dominacji nad systemem politycznym każdego kraju i ekonomii świata jako całości. Ten system ma być kontrolowany w feudalny sposób przez działające zgodnie banki centralne na świecie i przez tajne porozumienia zawierane na często zwoływanych poufnych spotkaniach i konferencjach.
Okazją do zarobienia wielkich pieniędzy były wojny. Rothschildowi do zdobycia olbrzymiego majątku wystarczyła tylko informacja, kto wygrał pod Waterloo; inni zbijali fortuny na dostawach sprzętu wojennego, żywności i wszelkiego innego zaopatrzenia dla walczących stron. Olbrzymie możliwości bogacenia się zostały udostępnione w czasie wojny secesyjnej w Ameryce (1861–1865) oraz dwóch wojen światowych. Na wojnie secesyjnej dorobił się wielkiego majątku Junius Spencer Morgan, który udzielał dużych pożyczek rządowi Północy. Wcześniej utworzył on wraz z George’em Peabodym (powiązanym z Nathanem Mayerem Rothschildem) spółkę Peabody, Morgan & Company. Kiedy w 1864 r. Peabody wycofał swój udział, Junius i jego syn John Pierpont Morgan utworzyli firmę Morgan & Company, która prowadziła interesy w ścisłym porozumieniu z N.M. Rothschildem. Później J.P. Morgan został partnerem w jednej
Rhodesowi przyświecała myśl, którą wyniósł z jednego z wykładów w Oxfordzie, że pożądane jest skupienie środków produkcji i władzy w rękach wąskiej elity lub jednego dyktatora. z firm ojca (Drexel, Morgan & Company), którą z czasem przemianował na J.P. Morgan Company. Firma ta w krótkim czasie stała się głównym źródłem finansowania rządu USA. J.P. Morgan rozszerzył swą działalność na kolejnictwo i już na początku XX w. kontrolował sieć kolei amerykańskich o długości ponad 8 000 kilometrów. Aktywne przyczynił się również do połączenia koncernów produkujących urządzenia elektryczne, stal i maszyny rolnicze. Tak powstały dzisiejsze koncerny General Electric, United States Steel Corporation i International Harvester Company. Innym beneficjentem wojny secesyjnej był poufny agent bankierów londyńskich, głównie Rotschildów, ojciec Edwarda Mandella House’a. Z kolei Edward uzyskał swą szansę, gdy wybuchła I wojna światowa. Jego bogactwo i powiązania z amerykańską Grupą Okrągłego Stołu sprawiły, że miał bardzo szerokie wpływy, które pogłębił, będąc w latach 1913–1921 najbliższym doradcą prezydenta USA Woodrowa Wilsona. Jest publiczną tajemnicą fakt, że to właśnie House wysunął Wilsona na kandydata w wyborach prezydenckich i dzięki swym wpływom w kręgach politycznych zapewnił mu nominację. Po wyborach Wilson przyznawał publicznie, że w wielkim stopniu jest zależny od wskazówek i rad House’a oraz stwierdzał, że jest on jego drugą osobowością, a myśli jego i House’a to jedno. House ustalał skład rządu i formułował jego politykę oraz praktycznie kierował polityką zagraniczną USA. Pomni nakazu swego pierwszego prezydenta George’a Washingtona, by nie wchodzić w układy z innymi państwami, Amerykanie byli przeciwni jakiemukolwiek zaangażowaniu w I wojnę światową. Zaangażowanie to miało jednak żywotne znaczenie dla Anglików. Byli tego świadomi członkowie Grup Okrągłego Stołu po obu stronach Atlantyku i zadbali o to, by pretekst się znalazł. Wiedzieli, że musi to być wydarzenie, które wstrząsnęłoby opinią publiczną na tyle, żeby społeczeństwo uznało przystąpienie do wojny za patriotyczny obowiązek. K Ciąg dalszy nastąpi...
kurier WNET
16
H · I ·S ·T· O · R· I ·A „ Jeżeli poza krajem żyje ponad 20 mln Polaków, to przecież dzięki temu, że wiele krajów świata zdecydowało się ich przyjąć i w związku z tym nadszedł czas rewanżu” ( J.C. Juncker). W taki sposób Przewodniczący Komisji Europejskiej zarzuca Polakom brak solidarności i egoizm, ponieważ odmawiają przyjęcia do naszego kraju większej liczby uchodźców w obliczu tragedii, jaka dotknęła miliony ludzi na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce.
Emigracja, uchodźstwo, zesłania
W Dokończenie ze str. 8
Europo! Wołamy o pomoc! Zdziwiła mnie informacja, że podczas rządów Saddama Husajna chrześcijanom wcale nie żyło się źle. Czy Pan przychyla się do tego zdania? To prawda. Tamte rządy nie były islamskie, ich laickość, choć ograniczona, dawała chrześcijanom pewną swobodę. Znany polityk w czasach Saddama Husajna, Tarik Aziz, był chrześcijaninem, Asyryjczykiem. W tamtym okresie budowano kościoły, dbano o język. Wychodziły pisma
I w Iraku, i w Syrii traktowano nas tylko jako chrześcijan, nie Asyryjczyków, a nasz język jako język liturgii, a nie narodowy. asyryjskie. Mam chyba ze 30 numerów różnych czasopism asyryjskich wychodzących w Iraku. W Syrii Asyryjczycy też byli liczniejsi niż teraz. Ale i w Iraku, i w Syrii traktowano nas tylko jako chrześcijan, nie Asyryjczyków, a nasz język jako język liturgii, a nie narodowy. Gdyby nas uznawano za Asyryjczyków, musiano by nam nadać jakieś prawa. Saddam Husajn tolerował nas, w Syrii też tolerowano nas jako chrześcijan. To się jednak skończyło. Kto jest największym wrogiem Asyryjczyków? W tej chwili zagrożeniem dla nas stali się dżihadyści i Kurdowie. Jest zastanawiające, w jaki sposób islamiści mogli np. zdobyć Mosul w ciągu jednej nocy, mając zaledwie kilkuset żołnierzy, podczas gdy w mieście stacjonowało około 20 tysięcy żołnierzy irackich. Mosul był znanym asyryjskim centrum w Iraku. Następnego dnia Kurdowie zdobyli Kirkuk. Prawdopodobnie był to jakiś układ, zmowa. Śledzę sytuację od prawie dwóch lat. Asyryjczyków Mosulu i z Doliny Niniwy atakowali islamiści. Jedyna droga ucieczki wiodła na północ, do Iraku. Kurdowie mają plan, by każdą miejscowość asyryjską odbitą od islamistów włączać do Kurdystanu i realizują to. Kurdowie sami są prześladowani przez Turków. W każdym kraju jest inaczej. 30 grudnia Kurdowie zaatakowali dwie restauracje asyryjskie w Kamiszli, gdzie się wychowałem, w północno-wschodniej Syrii, przy granicy tureckiej. Zginęło 16 Asyryjczyków. 11 stycznia o północy zaatakowali nasze osiedle asyryjskie, zabijając trzech Asyryjczyków i raniąc kilkunastu.
Jednak najbardziej bezpiecznie miejsce dla Asyryjczyków to Iran. Tak, chociaż w Iranie dwa tygodnie temu podano informację, że kościół asyryjski, duży ośrodek kultury w centrum Teheranu, państwo chce zamienić na meczet. Moi rodacy w Iranie protestowali przeciw temu. Ale w Iranie rzeczywiście jest stosunkowo dobrze. Czy gdzieś na Bliskim Wschodzie Asyryjczycy mogą jeszcze czuć się bezpiecznie? Spokojnie jest w Libanie. Nasi emigranci i tamtejsi Asyryjczycy organizują spotkania, uroczystości, w których uczestniczą miejscowi oficjele. Ale tylko w tych dwóch krajach chrześcijanie nie są zagrożeni. W Syrii i w Turcji sytuacja jest bardzo trudna. Na koniec: jakie ma Pan życzenie na nowy, 2016 rok? Bardzo bym chciał, żeby Europa i Ameryka w końcu zrozumiały, że konflikt na Bliskim Wschodzie ma na celu wyrugowanie chrześcijan. Te kraje nie chcą nam pomóc, abyśmy tam zostali i pielęgnowali swoją kulturę, byli strażnikami miejsc kultu chrześcijańskiego. Strata tych terenów odbije się na całym chrześcijaństwie.
My nigdy nie byliśmy agresorami. Giniemy dla naszej wiary, naszej kultury, ale tych ziem, przesiąkniętych krwią męczenników, nie opuścimy. Niech Europa zrozumie naszą determinację. Tam są przecież nasze korzenie. Właśnie. My jesteśmy pierwszymi chrześcijanami, narodem męczenników, przez wieki prześladowanym. Jest nas coraz mniej. Prosimy Europejczyków, aby pomogli nam pozostać na naszej ziemi, zachować nasz język, wychować nasze dzieci w naszej kulturze. To jest przecież nasza ziemia. Zdobyli ją obcy, którzy niszczą wszelkie ślady naszej cywilizacji. My nigdy nie byliśmy agresorami. Giniemy dla naszej wiary, naszej kultury, ale tych ziem, przesiąkniętych krwią męczenników, nie opuścimy. Niech Europa zrozumie naszą determinację. Niech nie pozwoli barbarzyńcom niszczyć zabytków kultury i cywilizacji, wyrugować ludzi, którzy byli budowniczymi tej cywilizacji. K
tórują mu w tym niektórzy polscy politycy i dziennikarze: „Polacy wielokrotnie w swej historii korzystali z europejskiej solidarności. I za caratu, i za komuny, i za kapitalizmu. Kto więc, jak nie my, powinien być w awangardzie solidarności wobec dzisiejszych imigrantów?” Ile cynizmu i arogancji jest w słowach o braku wdzięczności Polaków! Bogaty Zachód nie jest w stanie zrozumieć, co to znaczy życie bez pracy, mieszkania, bez żadnych perspektyw. Emigracja to zło, a nie dobrodziejstwo, to zaczynanie wszystkiego od nowa, to życie wśród ludzi innej religii i kultury, to rozbite rodziny, choroba sieroca u dzieci, to życie w „przedsionku”. Polaków zmusza się do wyjazdu z ojczyzny poprzez niszczenie lub przejmowanie za bezcen polskiego przemysłu (często konkurencyjnego dla zachodnich firm), handlu, banków, mediów itd. W katastrofalnej sytuacji na rynku pracy najbardziej przedsiębior-
Władysław Grodecki Amerykanów pochodzenia europejskiego za krajem przodków). Muzułmanie nie są ulepieni z innej gliny. Ich przywiązanie do religii i tradycji jest znacznie silniejsze niż u europejskich chrześcijan i bardzo niechętnie emigrują. Przemierzyłem cały świat islamu, a na Bliskim Wschodzie spędziłem kilka lat i wiem, jak ważną sprawą jest dla nich wiara w Boga. Wiem, że mimo licznych konfliktów między chrześcijanami a „wyznawcami Proroka”, katolicy są im najbliżsi, że muzułmanie nie akceptują bezbożnego ateizmu, a nigdzie na świecie nie ma takiej gościnności, jak w Iranie, Pakistanie czy w Turcji!
ZESŁANIA Rosja carska i bolszewicka – ten kraj zyskał wśród Polaków okropną sławę. Tu znalazło się ich najwięcej. Przeważnie byli to zesłańcy, skazani na osiedlenie lub katorżniczą pracę na Syberii. Jednych wywożono kibitkami, inni musieli iść pieszo, czasem 2–3 lata; jeszcze in-
Do najsurowszych kar należała kiedyś banicja – wygnanie z kraju, swego rodzaju śmierć społeczna. czy, wykształceni i zdolni młodzi ludzie emigrują na Zachód i często podejmują pracę, której nie chcą miejscowi. Jako podróżnik sporą część swego życia poświęciłem na poznanie naszej planety. W czasie czterech samotnych wypraw dookoła świata i około 50 innych odwiedziłem ponad 100 różnych krajów i niemal wszystkie największe ośrodki polonijne świata. Obcowałem z ludźmi różnych ras i kultur. Interesowałem się ich życiem i obyczajami, słuchałem ich. Rozmawiałem z potomkami pierwszych emigrantów znad Wisły i z tymi, którzy wyemigrowali z Polski pod koniec XX w. Opowiadali, jak byli przyjmowani w Europie i za oceanem ich przodkowie (nie oferowano im takich warunków jak obecnie Arabom w Europie). Wiem, jak bardzo lubiani są Polacy za swą gościnność, odwagę, liczne talenty i pracowitość. Za to, że ich przodkowie karczowali lasy, zamieniali nieużytki w spichlerze danego kraju, budowali koleje, drogi i mosty, byli odkrywcami, inżynierami, profesorami wyższych uczelni, chętnie uczyli się miejscowego języka, a gdy była taka potrzeba, przelewali krew za wolność swej drugiej ojczyzny. Sam również doświadczyłem ogromnej życzliwości i gościnności, ale nie od ludzi, którzy dziś najgłośniej krzyczą, by im dziękować i przyjmować uchodźców!
EMIGRACJA Od najdawniejszych czasów istniał problem uchodźstwa, które jest formą migracji niedobrowolnej. Do najsurowszych kar należała kiedyś banicja – wygnanie z kraju, swego rodzaju śmierć społeczna. Polacy prawie zawsze emigrowali ze względów politycznych lub ekonomicznych. W czasie swych samotnych wędrówek dookoła świata bardzo często przyglądałem się, jak żyją, co myślą, co czują współcześni emigranci. Sam wielokrotnie znajdowałem się w podobnym położeniu. Nostalgia czyli tęsknota za ojczyzną, za domem rodzinnym, bliskimi, ojczystym językiem, szkołą, lasem, cmentarzem jest szczególnie boleśnie odczuwana przez Polaków. Zdrowie, pieniądze, ładny domek, liczna rodzina to nie wszystko. Jeśli Polak mówi, że na obczyźnie jest szczęśliwy, to kłamie. Inni myślą i czują podobnie (świadczy o tym na przykład tzw. zemsta Indian – tęsknota
nych wieziono koleją transsyberyjską. W trakcie pochodu nierzadko zakładano skazańcom kajdany, choć przecież nikt nie uciekał. Trzeba było bowiem unikać nieprzyjaznych tubylców, pustych przestrzeni, tajgi. Jeśli strzelano, to do zwierząt. Słusznie więc nazwano Syberię „więzieniem bez krat”, a Rosję „nieludzką ziemią”. Jako pierwszych „zaproszono” tu jeńców z czasów wojen Stefana Batorego z Moskwą. W 1767 r. z rozkazu posła carskiego Nikołaja Repnina porwano polskich senatorów z biskupem krakowskim Kajetanem Sołtykiem. Później na Sybir wywieziono konfederatów barskich i powstańców kościuszkowskich. Ten sam los spotkał uczestników kampanii napoleońskiej po 1813 roku. 8613 jeńców znalazło się w tym czasie na Kaukazie i w Gruzji („ciepła Syberia”). W latach 1815–1830 wysyłano na Sybir spiskowców. Najwięcej, i to najbardziej wartościowej polskiej młodzieży znalazło się tam po powstaniach listopadowym i styczniowym. Przyczyną wybuchu tego drugiego powstania było ogłoszenie przez cara „branki”. Do wojska carskiego wcielano nie tylko rodowitych Rosjan, ale i Polaków. Jeśli ci pierwsi mieli służyć np. 15 lat, to Polakom przydzielano podwójną stawkę. Ponieważ Rosja prowadziła wiele wojen, rzadko komu udawało się przeżyć te 20 czy 30 lat służby i wrócić do domu. Jeśli nawet, to już w bardzo zaawansowanym wieku. Powstanie było więc nie bardziej ryzykowne niż służba w armii carskiej. Wracając do skazańców, przeważnie byli to zdolni, wykształceni ludzie różnych profesji: nauczyciele, geolodzy, inżynierowie, etnografowie, podróżnicy itp. Wielu z nich, zafascynowanych niezwykłą przyrodą krainy zesłania, nawet po odbyciu kary nie wracało do Polski, tym bardziej, że tam, daleko, kajdany niewoli nie uwierały tak mocno. Ponadto Syberia przełomu XIX/ XX w. potrzebowała ludzi światłych, którzy by ją cywilizowali, i wielu Polaków wyjeżdżało tam dobrowolnie. To głównie Polacy projektowali i budowali kolej transsyberyjską. Najgorsze czasy dla zesłańców nastąpiły jednak po dojściu do władzy bolszewików i Stalina. Każdy mieszkaniec Rosji i znajdujący się w niej czasowo mógł zostać oskarżony o to, że jest wrogiem władzy radzieckiej czy kontrrewolucjonistą i bez możliwości obrony zesłany na Sybir czy za koło
polarne. Skazańcy to była darmowa siła robocza, a po odkryciu złota i innych bogactw mineralnych potrzeba było rąk do pracy. Po agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r. władze bolszewickie rozpoczęły eksterminację ludności polskiej na nieznaną do tej pory skalę. Cztery wielkie deportacje w latach
chroniła Europę przed zalewem obcej kultury i religii. I nie tylko w wiktorii wiedeńskiej w 1683 r. czy dzięki „Solidarności”, która legła u podstaw upadku zbrodniczego systemu, jakim był komunizm. Przypomnę rok 1920, gdy Polska została rzucona jak wiązka chrustu na płonący stos rewolucji światowej. To po „trupie Polski” bar-
Cztery wielkie deportacje w latach 1940–41 i zsyłki sprawiły, że około 1,5 mln Polaków z terenów II Rzeczypospolitej znalazło się za kołem polarnym, w Azji Środkowej i na Syberii. 1940–41 i zsyłki sprawiły, że około 1,5 mln Polaków z terenów II Rzeczypospolitej znalazło się za kołem polarnym, w Azji Środkowej i na Syberii. Najgorszą sławę zyskał obwód Archangielski (55 tys. zesłanych tam polskich obywateli) i Kołyma – mroczne serce Rosji. Na tym obszarze krzyżowały się nędza, głód, potworne cierpienie, upokorzenie, upodlenie, zimno, choroby, strach, rezygnacja, ale także wiara w ocalenie i miłość. Tu były kopalnie złota i innych minerałów. Tu w latach 1932–53 budowano słynną drogę R 504, nazwaną autostradą do piekła. Około 10 tys. Polaków znalazło się właśnie nad Kołymą. Na tej przeklętej ziemi tylko nielicznym udało się przeżyć. Dzięki porozumieniu Sikorski-Majski ocalało około 500 osób (w tym były prezydent na uchodźstwie, Ryszard Kaczorowski). Dla Polaków agresja Niemiec na Rosję w czerwcu 1941 r., umowa Stalin-Sikorski i wynikająca z niej tzw. amnestia oznaczała ocalenie. Jednak dla skazańców – obywateli II Rzeczypospolitej, którzy przez lekkomyślność
barzyńcy ze Wschodu mieli przejść do Atlantyku, by tam poić swe konie. Marzyły im się kąpiele w fontannach Rzymu! Jak szczury z tonącego statku uciekali w lecie 1920 r. z Warszawy obcy dyplomaci. Pozostał tylko nuncjusz apostolski Achilles Ratti (późniejszy papież Pius XI ) i przedstawiciel Turcji. Ale osamotniona Polska nie dała się uśmiercić. Za co więc i komu mamy dziękować u progu XXI w.? Za rozbiory, za układ Ribbentrop-Mołotow, za zdradę Francji i Anglii w 1939 r.? A może należałoby przeprosić Polaków za bezczynność, gdy umierała Warszawa, mimo że amerykański dziennikarz Julian Bryan, filmując we wrześniu 1939 r. bezprzykładną rzeź mieszkańców polskiej stolicy, apelował do władz USA, by przyjść Polsce z pomocą? Przeprosić za przyglądanie się niewiarygodnemu barbarzyństwu, jakim było w 1944 r. mordowanie bezbronnych ludzi i metodyczne niszczenie Warszawy, kamienica po kamienicy, ukrywanie przez dziesiątki lat wiedzy o zbrodni katyńskiej, wreszcie oddanie
Do tej pory nie ma w Polsce miejsca dla Polaków z Kazachstanu czy Mariupola, choć przyjmujemy Czeczeńców i Ukraińców. czy zwyczajną głupotę zadeklarowali inną niż polska narodowość, była tragedią. Oznaczała bowiem pozostanie w Rosji i wieczne zatracenie. Niestety w tym krótkim tekście nie ma miejsca, by szerzej rozwinąć temat. Dziś wiemy, że tylko nielicznym udało się wyjść z tego piekła, że dla wielu spośród tych, którzy opuścili je w 1942 r. był to tylko pewien etap wiecznej tułaczki. Wiemy też, że już w 1940 r. Sowieci w Katyniu i innych miejscach Rosji wymordowali ok. 14 tys. polskich oficerów. Znamy też prawdę o uprowadzonych 16 członkach rządu Polski Podziemnej, o innych wywózkach i narzuceniu części Europy przez Rosję Sowiecką na okres półwiecza swej dominacji, komunistycznego zniewolenia, nowego podziału kontynentu za przyzwoleniem naszych „sojuszników” – Wielkiej Brytanii i USA (w układach z Teheranu, Jałty i w Poczdamu).
KOMU JESTEŚMY WINNI WDZIĘCZNOŚĆ Wybór metropolity krakowskiego Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową i wybuch „Solidarności” sprawił, że Polacy pozbyli się wreszcie szkodliwego i zupełnie nieuzasadnionego kompleksu „Zachodu”. Poczuli się dumni ze swojej historii i kultury. Każdy przeciętny Kowalski słyszał o staropolskiej gościnności i o tym, że gdy średniowieczna Europa była pogrążona w wojnach domowych i religijnych, I Rzeczpospolita przyjmowała fale uchodźców z Zachodu i Wschodu. Polska, przedmurze chrześcijaństwa, niejednokrotnie
Polski w łapy sowieckiego okupanta w Teheranie i Jałcie! Przeprosić za to, że Amerykanie i Anglicy odmówili przyjęcia polskich sierot z Syberii w czasie II wojny światowej. Uczynili to inni, a polski rząd na uchodźstwie, wspierany przez różne instytucje chrześcijańskie i osoby prywatne (np. maharadżę Jama Saheba w Indiach), musiał zapłacić za kilkuletnie utrzymanie polskich obozów. Dla Anglików niewygodnymi gośćmi stali się po wojnie nawet ci Polacy, którzy w czasie jej trwania walczyli z Niemcami w Wielkiej Brytanii. Po zakończeniu wojny, gdy byli już niepotrzebni, Brytyjczycy proponowali im pracę w kopalniach… Dzisiaj około 2 mln młodych, wykształconych i zdolnych Polaków pracuje za granicami Ojczyzny na wysokie pensje i emerytury urzędników UE. Szkoda, że nie można całej prawdy o tym dowiedzieć się na lekcjach historii w polskiej szkole. Szkoda, że często zapomina się, że historia naszej Ojczyzny pisana jest i była nie tylko między Bałtykiem a Tatrami. Dziś także, w obliczu zalewu Europy przez uchodźców z innego kręgu kulturowego i religijnego, nie pamięta się o tysiącach znanych i nieznanych rodaków, którzy marzą o powrocie nad Wisłę. Do tej pory nie ma w Polsce miejsca dla Polaków z Kazachstanu czy Mariupola, choć przyjmujemy Czeczeńców i Ukraińców (w tym roku przyjęto 4 000 wniosków uchodźczych)! Specjaliści od rachunku sumienia polskiej duszy sami powinni uderzyć się w piersi! K
kURieR WNET
17
W·Ę· G·R·y dokończenie ze str. 1
Mimo wielkiej liczby piętnujących Orbána europosłów szybko okazało się, że atak na premiera Węgier poniósł całkowite fiasko. Wbrew nadziejom prominentów UE nie udało się zmusić Orbána do uległości. Wręcz przeciwnie. Jego wystąpienie pod koniec debaty było majstersztykiem retoryki i znakomitą manifestacją węgierskiej godności narodowej, przekonania o słuszności węgierskiej sprawy. Na filmie z debaty widać, jak Orbán w doskonale skonstruowanym, długim przemówieniu punkt po punkcie zbija argumenty przeciwników, ani na chwilę nie sięgając do kartki. Bardzo szybko przeszedł do kontrataku, wypominając atakującym go europosłom obłudę w krytykowaniu rzekomego zagrożenia wolności w jego kraju. Przypomniał, że władze UE zupełnie nie reagowały na przestępcze niszczenie wolności przez poprzedni węgierski rząd postkomunistów i liberałów. Przywołał m.in. wykorzystywanie tajnej policji przeciw opozycji przez poprzedni rząd oraz nasyłanie policji na pokojowe tłumy. Przypomniał fałszowanie danych statystycznych przez poprzednie władze. Teraz dopiero przywracamy państwo prawa – powiedział.
Kolejna wielka nagonka na Węgry – styczeń 2012 Pod koniec 2011 r. zaczęła się nowa nagonka na Orbána. W początkach grudnia 2011 r. przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso publicznie skrytykował Orbána za jego stosunek do prezesa Węgierskiego Banku Narodowego i przerwanie rozmów z MFW. Atak ten był uwerturą do wielkiej próby „osądzenia” go w czasie debaty Parlamentu Europejskiego 18 stycznia 2012 r. Skąd taki upór i zajadłość w atakach na węgierskiego premiera? W polskich mediach wyjaśnił to wiosną 2012 r. Grzegorz Górny w świetnym szkicu: „Viktor Orbán i jego wrogowie”. Według niego Orbán stał się „wrogiem publicznym numer jeden dla lewicowo-liberalnych elit w Europie”, wykreowanym na główne „zagrożenie dla pokoju i demokracji” na naszym kontynencie. Zdaniem Górnego, broniąc Węgier, Orbán naruszył interesy różnych grup. Pierwszą z nich było uderzenie podatkiem w banki i wielkie koncerny zachodnie. Drugą stała się stara i nowa lewica europejska. Starą zdenerwowały działania rządu Orbána na rzecz rozliczeń ze zbrodniami komunistycznymi. Nowa lewica: lewicowi liberałowie i socjaliści – nie mogła znieść odwoływania się Orbána do tradycyjnych wartości i chrześcijaństwa (vide nowa konstytucja zawierająca odwołanie do Boga, zapis o ochronie życia od momentu poczęcia i wreszcie zapis o małżeństwie jako związku mężczyzny i kobiety). Trzecią grupą przeciwników Orbána stali się eurobiurokraci, przeciwni głoszonej przez Orbána wizji węgierskiego państwa narodowego. Reprezentacja tych trzech grup miała zdecydowaną większość w Parlamencie Europejskim (frakcje liberałow, socjalistów i zielonych). Stąd wynikały też ich nadzieje na łatwe rozbicie i upokorzenie Orbána podczas debaty. Bardzo się zawiedli. Orbán, obecny na debacie w Strasburgu, uprzedził ataki, przewidując, że główne gromy spadną na niego za treść nowej konstytucji. Już na początku debaty przypomniał, że Komisja Europejska po przeanalizowaniu węgierskiej konstytucji nie znalazła w niej ani jednego budzącego wątpliwości prawne paragrafu, a krytyczne uwagi ekspertów Brukseli odnosiły się wyłącznie do dwóch punktów wydanych poza konstytucją aktów prawnych (dotyczących wieku emerytalnego węgierskich sędziów i statusu szefa Urzędu Ochrony Danych Osobowych). W tych zaś sprawach Orbán wyraził gotowość do dyskusji. W ten sposób wyrwał żądło potencjalnych ataków. Szybko okazało się, że atakujący mają przeciwko niemu wyłącznie ideologiczne ogólniki. Brak udokumentowanych zarzutów prominenci unijni nadrabiali generalnymi zastrzeżeniami wobec idei kryjących się za reformami Orbána. Otwarcie stwierdził to przewodniczący grupy liberałów, b. premier Belgii Guy Verhofstadt: „Myślę, że rzeczywisty problem nie polega na jednym czy drugim artykule, ale leży w całej filozofii, która kryje się za tym, co w tej chwili się dokonuje”. Zabrakło konkretów również w wypowiedzi José Manuela Barroso. W gruncie rzeczy prominentów z UE najbardziej denerwowało deklarowanie chrześcijańskości w węgierskiej konstytucji, „nacjonalistyczna
wymowa” jej preambuły i akcentowanie wyłączności rodziny złożonej z mężczyzny i kobiety. Okazało się też, że usiłujący osądzać Orbána unijni prominenci nie mogą liczyć na pełną aprobatę zgromadzonych. W jego obronie stanęli bowiem przedstawiciele Europejskiej Partii Ludowej oraz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Szczególnie stanowczo bronił Orbána znany francuski polityk Joseph Daul, wówczas przewodniczący grupy Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańskich Demokratów) w Parlamencie Europejskim VI i VII kadencji, a od 2013 r. – przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej. Przez lata konsekwentnie wspierał politykę Orbána i chętnie gościł na kongresach Fideszu. Warto podkreślić, że w dyskusji w PE nie zabrakło zdecydowanych głosów poparcia dla Orbána ze strony przedstawicieli Polski: Ryszarda Legutki, Zbigniewa Ziobry, Jacka Kurskiego i Mirosława Piotrowskiego. Szczególnie
zdołano udowodnić żadnych zarzutów. Jak komentował już 20 lutego 2012 r. jeden z najlepszych polskich europosłów, Konrad Szymański: „Miłym zaskoczeniem była lojalna obrona węgierskiego premiera przez niemal całą prawicę, także wypłoszonych często polityków tej najbardziej umiarkowanej z prawic – chadeckiej. Członkostwo w EPP do czegoś się Fideszowi przydało. Viktor Orban wylatuje ze Strasburga z tarczą. Lewica i liberałowie wracają do swoich biur, szukając nowych motywów do zaczepki polityka z Europy Środkowej, który odważył się być podmiotowy”. Parokrotnie jeszcze próbowano osądzić Orbána, m.in. wyprodukowano uderzający w Węgry tzw. raport Tavaresa. Wszystkie te próby poniosły jednak całkowite fiasko. Niemałe znaczenie w tym względzie miały wielkie manifestacje poparcia Węgrów dla Orbána w 2012 r. – trzy razy po ponad czterysta tysięcy Węgrów, czyli proporcjonalnie jak ponad 1 milion 600 tysięcy w Polsce.
dostrzegł, że skończyły się czasy, gdy Węgrom dawano do zrozumienia, jak powinna wyglądać ich konstytucja”. Długa jest lista niemieckich polityków, którzy w swych wystąpieniach atakowali węgierskie reformy. Dość wymienić takie osoby jak kanclerz Angela Merkel, wicekanclerz Niemiec i przewodniczący SPD Sigma Gabriel, niemiecki minister spraw zagranicznych Guido Westerweile czy przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz.
Jak brutalne naciski UE rozczarowały do Unii Węgrów i Victora Orbána Presje i intrygi luminarzy UE nie doprowadziły do obalenia rządu Orbána. Spowodowały jednak odczarowanie obrazu UE w oczach węgierskiego premiera. Początkowo Orbán miał bardzo wiele złudzeń wobec Unii. Jeszcze 7 stycznia 2011 r. określił jako „historyczny sukces” uzyskanie przez Wę-
nie będziemy kolonią! Program i życzenia Węgrów w 2012 roku również brzmią: nie będziemy kolonią!”. W kwietniu 2012 r. w programie radiowym premier Węgier wyraził rozczarowanie z tego powodu, że Unia „nie może sobie poradzić z historycznym wyzwaniem”, a „odnowa w niej jest zbyt powolna”. W 2012 r. w wywiadzie dla miejskiej telewizji w Eger zaakcentował swą europejskość, równocześnie jednak wyraził osobistą niechęć do UE z powodu zachowania brukselskich biurokratów. Powiedział dosłownie: „Jest bardzo wiele osób oddanych ideom europejskim, taka jest większość mieszkańców Węgier. To jednak, czego doświadczamy, to zachowanie, ten sposób traktowania, ten obraźliwy, lekceważący ton, w jakim mówią z nami i o nas, na pewno nie czyni z nas przyjaciół Unii Europejskiej, lecz raczej zmienia w jej nieprzyjaciół”. W kolejnej wypowiedzi z 2012 r. premier Orbán stwierdził: „Unia powoli staje się jak alkohol: inspiruje do wielkich rzeczy
Opór Węgier wobec Brukseli Jerzy Robert Nowak
mocne było wystąpienie prof. Ryszarda Legutki, przewodniczącego delegacji Prawa i Sprawiedliwości w PE. Podczas debaty powiedział do Orbána: „Jak każda ludzka istota, Pan również ma swoje wady i zasługuje na sprawiedliwą krytykę. Ale wiele z tego, co słyszeliśmy dzisiaj, nie było krytyką, ale serią wybuchów gniewu na granicy histerii. (...) Niektóre przepisy, za które moi koledzy krytykują Węgry – odnośnie do Banku Centralnego lub Sądu Najwyższego – istnieją również w moim kraju, Polsce, ale myśl krytykowania tych regulacji nigdy nie przyszła im do głowy. Dlaczego? Ponieważ aprobują rząd polski i potępiają rząd węgierski z czysto ideologicznych pobudek. (...) Kiedy Węgry były niszczone przez rządy socjalistyczne, ten parlament haniebnie milczał. Dlaczego? Z powodu choroby podwójnych standardów przenikającej dzisiejszą politykę europejską. Ale jest też inna choroba: nie ufać ludziom. Węgrzy nadal wspierają rządy pana Orbana. Dlaczego nie mamy zaufania do tych ludzi? Przecież to oni, a nie UE, są prawdziwymi strażnikami demokracji. Panie Premierze, wszystkiego najlepszego dla Pana i obywateli Węgier!”. Zdecydowanie poparł Orbána również przywódca Solidarnej Polski, europoseł Zbigniew Ziobro: „Zakrawa na paradoks historii, że dziś w Unii Europejskiej usiłuje się wykorzystać instytucje tejże Unii oraz środki finansowej presji, by ponownie ograniczać wolny wybór narodu węgierskiego. Tym razem naród węgierski musi bronić swojej wolności, demokratycznych wyborów, suwerenności przed zakusami ponadnarodowych korporacji, które wobec Węgrów reprezentuje Unia Europejska”. Viktora Orbána spotyka krytyka nie tylko z powodu tego, że „miał odwagę nałożyć podatki na banki międzynarodowe i korporacje”, ale przede wszystkim dlatego, że „miał odwagę odwołać się w konstytucji do tradycyjnych wartości: chrześcijaństwa, pięknej narodowej tradycji, tradycyjnego rozumienia rodziny, w odróżnieniu od lewicowej poprawności, która bryluje na salonach europejskich”. Debata w PE faktycznie zakończyła się zwycięstwem Orbána, któremu nie
„W środku Europy mógłby powstać jako wyraz normalności taki silny i potężny sojusz, który byłby zdolny przeciwstawić się choremu psychicznie dyktatowi z Zachodu i gospodarczej zależności od niego, a także zagrażającej ze Wschodu migracji i najazdowi”. Tym mocniej ubolewam, że w Polsce nie doszło w styczniu 2016 r. do podobnej manifestacji poparcia dla rządu premier Szydło wobec nacisków Brukseli. Uważam za wielki błąd polskich sił patriotycznych to, że mając o wiele silniejsze poparcie od różnych KOD-ów, działających przeciw interesom Polski, biernie pozwolono na to, że tylko oni manifestowali na ulicach, zamiast pokazać o wiele potężniejszą manifestację uczuć przeważającej części narodu.
Niemieckie ataki na rząd Orbána W wydanej w 2009 r. książce „Alarm dla Polski” przewidywałem zwycięstwo Orbána w wyborach w 2010 r. (choć nie myślałem, że będzie tak miażdżące) i proponowałem stworzenie swoistego politycznego trójkąta: Kaczyński-Klaus-Orbán. Wyrażałem tylko obawę, by przyszły rząd Orbána „nie znalazł się w wyłącznej orbicie wpływów niemieckich, czego nie wykluczam ze względu na tradycyjne germanofilstwo Węgrów”. Na szczęście okazało się, że premier Orbán nie ma w sobie ani krzty germanofilstwa. Na dodatek, poza zaprzyjaźnionymi z Orbánem politykami bawarskimi z premierem Horstem Seehoferem na czele, właśnie politycy niemieccy i niemiecka prasa najmocniej atakowali Węgry. Zaczęło się od określania nowej konstytucji węgierskiej jako „klerykalno-nacjonalistycznej”, „faszystowskiej”, „szkolnego przykładu nacjonalizmu”. Nie wytrzymał tych obelg rzecznik rządu Orbána Péter Szijjartó (obecny minister spraw zagranicznych Węgier ) i oświadczył: „Niemiecki rząd nie
gry członkostwa w UE, a 19 stycznia stwierdził na plenarnej sesji Parlamentu Europejskiego, że „silna Unia Europejska jest warunkiem sukcesu Węgier”. Ataki unijnych prominentów na Węgry dość szybko zaowocowały zmianą jego stanowiska wobec UE na dużo bardziej krytyczne i sceptyczne. Zauważono to we francuskim „Le Monde” z 16 października 2010 r. Z jednej strony przypomniano, jak mocno agitował Orbán za wejściem do UE w 2004 r. Z drugiej strony zauważono nowe zjawisko z jesieni 2010 r. – w czasie przemówień Orbána były widoczne wyłącznie węgierskie flagi narodowe, podczas gdy zupełnie zniknęły europejskie, tak ochoczo wywieszane przez oficjeli z poprzedniej koalicji. Już podczas przemówienia na manifestacji z okazji święta narodowego Węgier w dniu 15 marca 2011 r. Orbán powiedział: „Wierni naszej przysiędze, nie mogliśmy ścierpieć w 1848 roku tego, żeby nam dyktowano z Wiednia. Nie znieśliśmy też w 1956 r. i w 1990 r., żeby nam dyktowano z Moskwy. Teraz też nie pozwolimy, aby z Brukseli czy skądkolwiek ktokolwiek coś nam dyktował. Od nikogo nie zniesiemy więc pouczeń i od każdego oczekujemy, że będzie odnosić się do Węgier i Węgrów z odpowiednim szacunkiem”. W kwietniu 2011 r. Orbán powiedział w parlamencie, że „nie wierzy w Unię Europejską, tylko w Węgry”. W przemówieniu na uroczystościach z okazji święta narodowego Węgier w dniu 15 marca 2012 r. porównał gospodarczą „walkę wolnościową” (szabadságharc) z Unią z rewolucją 1848 r. przeciw Habsburgom, mówiąc; „Polityczny i intelektualny program 1848 roku głosił:
i przeszkadza w ich osiągnięciu”. W innym wystąpieniu z 2012 r. powiedział, że „nikt nie będzie mógł ograniczyć suwerenności gospodarczej Węgier i jest to główna zasada stojąca u podstaw filozofii rządu”. Wśród najostrzejszych słów polemicznych premiera Orbána wobec jego krytyków z KE znalazło się porównanie ingerencji UE do czasów sowieckiej dominacji na Węgrzech: „Znamy lepiej niż dobrze ten rodzaj nieproszonej bratniej pomocy, nawet kiedy teraz nosi ona dobrze skrojony garnitur, a nie mundur wojskowy z pagonami” (cytat za stroną internetową J. Korwin-Mikkego, dostęp 7 lipca 2015). Stwierdzenie Orbána wywołało ostrą reakcję szefa KE Josefa Emmanuela Barroso i jego rzeczniczki, Pii Ahrenkilde Hansen. Zarzucili Orbánowi, że porównując UE do ZSRS, wykazuje brak zrozumienia tego, czym jest demokracja. Kilka miesięcy później, w lipcu 2012 r. Orbán bezpardonowo zaatakował instytucje europejskie i ich możliwości rozwiązania godzącego w Europę kryzysu gospodarczego: „Trzeba sobie powiedzieć: (obecny) kryzys jest faktycznie kryzysem Brukseli. Bruksela jest główną przeszkodą w poszukiwaniu dobrych rozwiązań dla uporania się z problemami gospodarczymi. Bruksela traci cenne dni i tygodnie, ustalając wymiary klatek dla kur, zalecając zabawki w chlewach, uznając za ważną kwestię dobrostan gęsi, podczas gdy setki tysięcy ludzi tracą pracę, nasza waluta się załamuje i każdego dnia coraz trudniej nam związać koniec z końcem” (cyt. jw., 29 lipca 2012). Szczególnie mocno zabrzmiały słowa Orbána w obronie suwerenności Węgier przeciw wszelkiego typu naciskom z zewnątrz w jego raporcie o stanie państwa z 22 lutego 2013 r. Powiedział: „Budujemy kraj, w którym ludzie pracują nie dla zysku obcokrajowców. Kraj, gdzie to nie bankierzy i zagraniczni biurokraci mają mówić, jak mamy żyć, jaką mamy mieć konstytucję, kiedy możemy podnosić płace czy emerytury. Budujemy kraj, w którym nikt nie może narzucać Węgrom, by służyli interesom innych”.
Amerykańskie ataki na Węgry Węgrom udało się wyjść zwycięsko z kilkuletniego osaczenia, mimo że traktowano ich jak „czarną owcę” Unii i próbowano straszyć szantażem izolacji gospodarczej i pozbawieniem dotacji unijnych. Były też, mało relacjonowane w polskich mediach, ostre napaści na Węgry ze strony czołowych polityków i publicystów amerykańskich. Zaczęło się już w grudniu 2010 r. od agresywnego ataku żony Radosława Sikorskiego, Anny Applebaum, na łamach „Washington Post”, który dziś tak mocno atakuje Polskę pod rządami PiS. Applebaum zarzuciła Orbánowi stwarzanie zagrożeń dla węgierskiej demokracji. Szczególnie piętnowała węgierską ustawę medialną. Później zaatakowała Orbána w „Rzeczypospolitej” z 6/7 stycznia 2011 r. w artykule „Orbánie, nie idź ta drogą!”. Zarzuciła tam premierowi Węgier „niepohamowaną pogardę dla liberalnej elity i mainstreamowych mediów”. 23 grudnia 2011 r. z atakiem na Węgry wystąpiła Hilary Clinton, zarzucając rządowi Orbána rzekome niszczenie węgierskiej demokracji, po niej zaś, na początku stycznia 2012 r., były ambasador USA na Węgrzech Mark Palmer, wsławiony brutalnym ingerowaniem w węgierskie życie polityczne w czasie transformacji po 1989 r. Amerykańskie napaści medialne nasiliły się w 2014 r., kiedy to Węgry naraziły się Amerykanom, oskarżając o manipulację dwa amerykańskie koncerny w Budapeszcie: Bunge i Cargil i aresztując 16 osób. Niedługo potem prezydent Obama napiętnował Orbána jako rzekomego dyktatora, zaatakowali go również oboje Clintonowie. Orbán nie ugiął się, lecz wzmocnił swe „wymuszone otwarcie na Wschód”, najpierw wobec Chin, które pożyczyły mu 3 miliardy euro, potem wobec Turcji, Singapuru i Kazachstanu, i wreszcie wobec Rosji. Zapowiedział przy tym, że Węgry będą dążyć do zmniejszenia obrotów gospodarczo-handlowych z krajami UE o 50%, aby zapobiec szantażom i naciskom gospodarczym w przyszłości. Poparcie Węgier Orbána dla wiodącej roli Polski w Europie Środkowej Pomimo całkowitego fiaska długotrwałej nagonki na Węgry Orbána i problemów kryzysowych w Unii (narastający problem z imigrantami, groźba wyjścia W. Brytanii z UE), w styczniu tego roku luminarze UE przypuścili koncentryczny atak na Polskę. Dlaczego się na to zdecydowali? Warto przytoczyć w tym kontekście wyjaśnienie Zsolta Bayera, od lat przyjaciela premiera Orbána i jednego z najwybitniejszych publicystów węgierskich. W dniach 18–19 stycznia 2016 r. Bayer opublikował w dzienniku „Magyar Hirlap” ogromny artykuł pt. „Lengyelek” (Polacy). Odwołując się do łączącej nasze narody przeszłości, wezwał do maksymalnego współdziałania dziś, gdy znów „tak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem”. Przytoczył stwierdzenia z artykułu w lewicowym dzienniku „Népszabadság” z 18 stycznia 2016 r.: „Unia Europejska próbuje odciągnąć od Orbanowej drogi Polskę, ważniejszą dla niej strategicznie. Mogłoby to doprowadzić do rozpadu integracji, gdyby pod kierownictwem Warszawy powstał «Blok Wschodni», liczący prawie 90 milionów ludzi, łączący kraje bałtyckie, czwórkę wyszehradzką i Rumunię, blok, który z Zachodu wspieraliby Brytyjczycy”. Według Bayera w ten sposób „w środku Europy mógłby powstać jako wyraz normalności taki silny i potężny sojusz, który byłby zdolny przeciwstawić się choremu psychicznie dyktatowi z Zachodu i gospodarczej zależności od niego, a także zagrażającej ze Wschodu migracji i najazdowi”. Znamienny jest fakt, że Bayer, przyjaciel Orbána, właśnie teraz opowiedział się tak mocno za powstaniem „Bloku Wschodniego” z czołową rolą Polski. Na pewno nie zrobił tego bez konsultacji z Orbánem. A przypomnijmy, że sam Orbán, który jest wielkim polonofilem (magisterkę pisał na temat „Solidarności”), już szereg lat temu jednoznacznie optował za uznaniem wiodącej roli Polski w środku Europy. Wystarczy przypomnieć jego wymowne stwierdzenie w wywiadzie z naczelnym redaktorem „Frondy” Grzegorzem Górnym w 2009 r.: „Kiedy w lewicowej prasie węgierskiej czytam krytykę pod adresem Polski, że ma aspiracje, by na nowo stać się regionalną potęgą Europy Środkowej, to wtedy głośno mówię do siebie No, wreszcie!” K
kurier WNET
18
Uwertura «W dzień listopadowy i dżdżysty (17 listopada 2015 roku, wtorek) wybieram się na wykład mojego towarzysza broni, Aleksandra Smolara. Z nim i grupą innych kolegów-chemików mieszkałem w jednej izbie żołnierskiej na studenckim obozie wojskowym w koszarach w Bartoszycach (1965). „Nasi filozofowie” – tak ich niezbyt ściśle nazywaliśmy – traktowali nas łaskawie. Niemniej mówili, pół żartem, pół serio, dobrze to pamiętam, bo było to niezwykłe (czas zatarł jednak konkretne twarze), że… oni będą nami rządzić. Historia pokazała, że mieli rację! I tak z naszej żołnierskiej izby wyszli w świat ludzie wielcy: i były ważny minister, nazywany teraz przez internautów dziadkiem Waldemarem, i wielki marksista/ heglista, i wicemarszałek Sejmu Rzeczypospolitej, i prezes potężnej finansowo Fundacji Batorego – pan profesor Aleksander Smolar, dzisiejszy wykładowca. W roku 1965, po komendzie kapitana Nowikowskiego: „Partyjni wystąp!” i nadaniu tylko tym ostatnim wyższego stopnia wojskowego (st. szeregowca), rozpoczęli marsz ku karierze. Przypuszczam, że teraz nasz prelegent jest bardzo ważnym demokratą. Jestem ciekawy, o czym pan profesor Smolar będzie mówił. Dodatkowo, jak nas pouczył ostatnio Jego Magnificencja Rektor Marcin Pałys, Uniwersytet Warszawski jest środowiskiem o najwyższych standardach, w którym nie można dawać podstaw do nawet cienia podejrzenia o preferowanie jakiejś partii politycznej. Chcę zobaczyć, jak to jest wzorcowo realizowane i czy Magnificencja będzie obecny». Tak napisałem do kilku moich kolegów w dzień wykładu prof. Smolara. Wspomnienie Magnificencji Rektora Marcina Pałysa, dobrze nam znanego z Wydziału Chemii UW, było spowodowane moją niedawną korespondencją z nim (ramka 1). Korespondencja zaś była związana z niezwyczajną na Uniwersytecie prośbą. Mianowicie, aby uniknąć zaskoczeń, poprosiłem go o zgodę na wykład profesora Wiesława Biniendy (USA) na Wydziale Chemii UW, choć żadnej zgody na referat nie musieliśmy dostawać od rektora nawet w czasie komuny. Szybko (20 października) otrzymałem odpowiedź negatywną, a to jest w środowisku uniwersyteckim bardzo niezwykłe. Na moją uwagę przesłaną mailem 21 października, pan rektor Marcin Pałys odpowiedział, rzekłbym, pokrętnie.
E T O S · N A U KI A tymczasem w Auli dawnej Biblioteki Uniwersyteckiej gromadzą się słuchacze. Jest około 60 osób. Wchodzi oczekiwany profesor Aleksander Smolar z byłym rektorem, profesorem Piotrem Węgleńskim. Na końcu pojawia się malowniczo rozchełstany, z jakąś wielką, zieloną chustą ciągnącą się mu z kieszeni, pan redaktor „Gazety Wyborczej” Adam Michnik. Dla potomnych informacja: to on przez 25 lat oddziaływał na umysły polskiej inteligencji, dając jej co rano wykładnię rzeczywistości. Tym wszczepionym zapisem mogli się inteligenci od razu posłużyć, gdy byli zapytywani o swoje zdanie. Redaktor zasiada na miejscach zarezerwowanych w pierwszym rzędzie. Zaczyna się wprowadzenie przewodniczącego do wykładu. Wykład należy do cyklu o dość osobliwej nazwie „Osiem Wykładów na Nowe Tysiąclecie”. Wprowadzenie pana profesora Węgleńskiego do wystąpienia pana profesora Smolara w skrócie: mamy do czynienia z człowiekiem mądrym oraz powszechnie uważanym za mądrego. Magnificencja dodał, że życie nie jest różowe i w Internecie pan profesor Smolar jest przedmiotem szczególnie obrzydliwego tzw. hejtu. Wspomniał z uśmiechem, odwzajemnionym przez wykładowcę, o członkostwie czcigodnego prelegenta w PZPR – wiele wybitnych autorytetów było tak mądrych, że trenowały się w demokracji w tej komunistycznej organizacji.
Elegia i natchnienie Profesor Smolar zaczął wykład, który nosił tytuł „Polityka polska 2015”. Niestety, mam inne pojęcie o wykładzie. To były luźne refleksje i odczucia na jeden i tylko jeden temat: „Dlaczego przegraliśmy?”. Prelegent zakładał wprost, że jesteśmy w tym gronie zjednoczeni w żałobie po przegranej Platformy Obywatelskiej na wszystkich frontach. Ani razu nie wspomniał o skasowaniu przez wyborców reprezentacji lewicy w Sejmie. Partię Petru określił jako… „najlepszą część Platformy Obywatelskiej”! W wykładzie nie chodziło o to, że coś zrobiono dobrze czy źle dla Polski. Tu chodziło o to, czy zrobiono coś źle dla przegranej teraz Partii. Jeśli Polska się w wykładzie pojawiała, to była to zawsze Polska „liberalna, otwarta, nie bojąca się wyzwań, Polska postępu”. Te sformułowania rażą brakiem precyzji. Tak samo zresztą było i z komunizmem: narody o niego walczyły, ale nigdy nie powiedziano, jak ten
20 X 2015 r. Szanowny Panie Profesorze, moim zdaniem i wydarzenie i termin to czytelne wsparcie polityczne dla jednej z partii, w przededniu głosowania. Z poważaniem, Marcin Pałys 21 X 2015 r.
Szanowny Panie Rektorze, przykro mi, ale odpowiedź jednak nie jest jasna. Jeśli już nawet przyjąć, że naukowe spojrzenie na katastrofę smoleńską ma charakter polityczny (co to właściwie znaczy? Czy Pan Rektor wie?), to proszę zwrócić uwagę, że referat ma być PO wyborach. To założenie o polityczności równania Newtona jest absurdem. Proszę sobie tylko wyobrazić rektora Pańskiego Uniwersytetu w Twente w Holandii, który zabrania uczonemu referatu o mechanice katastrofy MH17. Nie zabronił Pan na UW sympozjum o pornografii http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/219799–pornokonferencja–na–uniwersytecie–warszawskim–to–skandal–ze–uniwersytet–gloryfikuje–pornografie, to może jednak wyrazi Pan zgodę i dla nas? Jeszcze raz prosimy o zgodę, a jeśli nie, to o jasne stwierdzenie, że Pan tego referatu zabrania. Z poważaniem, Lucjan Piela 25 X 2015 r. Szanowny Panie Profesorze, w takim razie wyjaśniam: 1. Katastrofa smoleńska jest od wielu lat wydarzeniem eksploatowanym przez partie polityczne jako narzędzie walki, opinie na jej temat stały się doktrynami partyjnymi, a w dyskursie społecznym stosunek do niej niezwykle emocjonalnie został podniesiony do rangi wyznacznika światopoglądowego. 2. Z powyższych powodów każde wydarzenie, prezentacja czy wypowiedź na ten temat nabierają charakteru głosu w sporze politycznym, niezależnie od intencji organizatorów. Ignorowanie tego faktu nie ma wpływu na to, że tak właśnie się dzieje. 3. Wydarzenia wiążące się z dużym ładunkiem emocji społecznych czy politycznych muszą być przygotowywane i prowadzone w szczególny sposób. Oznacza to, że nie tylko należy brać pod uwagę rzetelność naukową, ale również konieczność przekonania niespecjalistów, że dochowano wszelkiej staranności, aby prezentacja i dyskusja były bezstronne, kompetentne, prowadzone w fachowym środowisku, z udziałem specjalistów, co do których nie ma podejrzeń o pozanaukowe preferencje dla jakiegoś punktu widzenia, obejmujące całość dostępnych faktów, a wyniki są oparte na znanych założeniach i mogą być sprawdzone i powtórzone. Z poważaniem, Marcin Pałys
komunizm ma konkretnie wyglądać. Informacja dla Jego Magnificencji Rektora Marcina Pałysa: bez najmniejszej wątpliwości to była od początku do końca partyjna mowa propagandowa, wyłącznie na korzyść jednej partii. Partia Prawo i Sprawiedliwość pełniła w tym wykładzie rolę zła, ale zawsze bez podania uzasadnienia, co jak na tak wysokie standardy Uniwersytetu jest dziwne. Jedyne, co jej prelegent przyznał, to to, że demokratycznie wygrała wybory. Jedno, według pana profesora Smolara, nie ulegało wątpliwości: kraj kwitł, jak nigdy w historii, a z nim polska demokracja. Więc dlaczego to nieszczęście się zdarzyło? Wykładowcy nie interesowały takie zagadnienia, jak wyprzedaż polskiego majątku narodowego, masowa emigracja, wystawienie Państwa na śmiertelne niebezpieczeństwo przez skarlenie wojska, straszliwa katastrofa smoleńska, parodia związanego z nią śledztwa, nieustanne afery finansowe o ogromnej skali, zapaść prawa, seryjny samobójca, taśmy pokazujące żulię na najwyższych stanowiskach, likwidacja debaty publicznej, zastąpienie jej popisami klaunów i seansami nienawiści medialnej bez precedensu, wyzucie milionów z należnych im praw, pierwsze miejsce wśród wszystkich państw Unii Europejskiej w założonych podsłuchach obywateli, gigantyczny wzrost długu publicznego Polski, itp. Wykładowca upatrywał odpowiedzi w niefrasobliwości pana premiera Tuska, w jego zdolności do uwodzenia obywateli i w tym, że pan premier Tusk odrzucał wszelkie myślenie w kategoriach wizji. No i pan premier Tusk nie przewidział, że za rogiem czai się niebezpieczeństwo: potężniejące Prawo i Sprawiedliwość. Wykładowca nawet cytował
zareagował siedzący tuż koło prelegenta przewodniczący zgromadzenia, były Magnificencja, pan profesor Piotr Węgleński. Nawiasem mówiąc, podobne pomyłki zrobili kiedyś i pan premier Tusk, i pan minister Sikorski. Czy to podświadomość popychana od środka przez wapory wypełza niekontrolowana na zewnątrz, czy też jest to zimna kalkulacja z myślą o przyszłości? Temu wszystkiemu przysłuchiwaliśmy się, a tuż koło prelegenta, rozpostarty w fotelu, palił e-papierosa pan redaktor Adam Michnik. Nigdy czegoś takiego w auli uniwersyteckiej nie widziałem.
Debata surowo wzbroniona Wreszcie koniec wykładu. Zgłaszam się pierwszy do dyskusji. Przedstawiam się: emerytowany profesor zwyczajny, dziekan w latach 1993–1996, i mówię, że za chwilę ta informacja odegra swoją rolę. Mówię, że obraz rządów pana premiera Tuska, przedstawiony przez pana profesora Smolara, jest dla premiera Tuska druzgocący. Profesor Smolar potakuje. W takim razie, mówię dalej, w interesie kraju byłoby, aby zadziałały obronne mechanizmy demokratyczne. Tak zdecydowanie się nie stało! Otóż istniał pewien powód. Tym powodem była medialna przemoc w wykonaniu m.in. tu siedzącego pana redaktora Michnika. Spojrzał na mnie, a siedział tuż tuż. Powiedziałem, że ja i grupa kilkunastu profesorów UW byliśmy również obiektami przemocy medialnej także na naszym uniwersytecie. Chcieliśmy opublikować artykuł w czasopiśmie „UW”, ale nam to udaremniono. „Z chemii?” – pyta z tyłu jakaś pani. „Nie z chemii” – od-
21/2 wykładu na UW Lucjan Piela
premiera Tuska, z czego wynikało, że pan premier Tusk odrzucał z zasady myślenie o jutrze Polski, to go programowo nie interesowało. Taki mąż stanu stał na czele naszego państwa i miał się bardzo dobrze przez 8 lat (potem miał się jeszcze lepiej). Według prelegenta to, co pana premiera Tuska naprawdę interesowało, to zagrać sobie „w gałę” z kolegami. Dla nas pozostaje pytanie, czy w takim razie poradzi on sobie na stanowisku głównego wizjonera Unii Europejskiej. To nie był wykład o przyczynach chorób Państwa i o potrzebnych sposobach leczenia Polski. To był wykład o ratowaniu „naszej Polski”, naszej Polski „liberalnej”, w której „my” tak dobrze się czujemy. Wspomniał nawet o ostatnich, niebezpiecznych dla wolności sztuki protestach we Wrocławiu. Tam, w teatrze dotowanym przez Państwo, zawodowi aktorzy porno, demonstrujący wolność wypowiedzi wbrew krzykliwemu ciemniactwu, szykują się właśnie do publicznego odbywania stosunków płciowych, na razie heteroseksualnych, ale w miarę dorastania Polski do coraz wyższego poziomu kultury, pewnie i wszelkich innych. Nawiasem mówiąc, zdarzyło się także coś dziwnego. W pewnym momencie wykładu pan profesor Smolar, jakby skądś iluminowany, powiedział o… „zamachu smoleńskim”! Nikt z sekty smoleńskiej (data objawienia: 10 IV 2010 r.), tak licznie na sali reprezentowanej, nie zareagował. Nawet pan redaktor Michnik nie skoczył na równe nogi, nie krzyknął, nie napiętnował pana profesora Smolara mianem patentowanego nieuka, rzekomego profesora i oszołoma ostatniej kategorii. Spokojniutko to pan redaktor Adam Michnik… przełknął, także nie
powiadam. Ostatnio zaś zabroniono nam zorganizowania wykładu profesora Wiesława Biniendy na temat rozwiązywania równań Newtona metodą elementów skończonych (dla samolotu zderzającego się z przeszkodą). To właśnie przemoc medialna zorganizowana w Polsce na masową skalę umożliwiała takie rządy. Pojawiły się dalsze głosy, było ich około dziesięciu. I choć echa mojej wypowiedzi w nich się przewijały, nikt spośród dyskutantów mnie nie wsparł. Jednym z uczestników dyskusji był profesor matematyk Stefan Jackowski, prezes okrytego chwałą Polskiego Towarzystwa Matematycznego i sam dobry matematyk. Zawsze odnosi się do mnie sympatycznie, to relikt z czasów dziekańskich. I tak było tym razem. Niemniej po miłym wstępie powiedział, że chce dodać, że on także zabroniłby nam publikacji artykułu. „Uzasadnił” to tym, że… artykuł ten dotyczył katastrofy smoleńskiej! Jakoś związał to w wypowiedzi z konferencjami smoleńskimi. Dodał, że jest niewłaściwe, czy też użył podobnego słowa, że Pan Prezydent Rzeczypospolitej Andrzej Duda pisze list do uczestników Konferencji Smoleńskiej (ramka 2), a w nim mówi, że jej uczestnicy zachowali się zgodnie z etosem pracownika naukowego. Jedna z dyskutantek powiedziała, że razi ją, gdy pani premier Beata Szydło zwraca się do „Polek i Polaków” zamiast do „obywatelek i obywateli”. Niestety, odniosłem wrażenie – bardzo bym chciał, by ono było błędne – że dla wielu obecnych Polska nie jest chyba Ojczyzną, jest raczej jakimś terytorium z tubylcami oddającymi się dziwacznym, niezrozumiałym dla ludzi postępowych gusłom (np. śpiewaniu tzw. kolęd), jakąś
14 listopada 2015 r. Szanowni Państwo! Serdecznie pozdrawiam wszystkich zgromadzonych na IV Konferencji Smoleńskiej. Motto, zaczerpnięte z Cypriana Kamila Norwida, pięknie i wiernie oddaje cel i znaczenie tych spotkań: „Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom, / A Prawdom kazać, by za progiem stały”. Konferencje Smoleńskie organizowane są społecznie od 2012 roku dzięki wysiłkom ponad stu profesorów, reprezentujących nauki techniczne i ścisłe: mechanikę, fizykę, lotnictwo i aerodynamikę, elektronikę, chemię i geodezję. To znamienne, że w obliczu tragedii 10 kwietnia 2010 roku uczeni odwołują się do słów wielkiego poety po to, by podjąć konkretne prace badawcze. W ten sposób deklarują Państwo: nie będziemy kłaniać się okolicznościom, czyli sposobowi, w jaki wyjaśniano przebieg i okoliczności katastrofy. Nie godzimy się także, by raporty oficjalnych komisji pozostawiły naukową prawdę poza progiem naszej wiedzy, naszych możliwości i umiejętności dochodzenia do wiarygodnych ustaleń. Chciałbym dzisiaj podziękować Państwu za wierność etosowi pracowników nauki i wytrwałe dążenie do poznania prawdy w zgodzie z dorobkiem własnej dziedziny wiedzy. To właśnie skłoniło Państwa do przeprowadzenia własnych badań i dociekań. W realizację tego – zdawałoby się oczywistego – naukowego przedsięwzięcia włączyli się także archeolodzy, prawnicy, socjolodzy i przedstawiciele nauk medycznych. W ramach Komitetu Organizacyjnego i dziesięciu Komitetów Naukowych przygotowali i przeprowadzili Państwo już trzy Konferencje Smoleńskie, na których zaprezentowano 78 referatów. To cenny i znaczący dorobek, zwłaszcza jeśli zważyć, że powstał bez udziału i wsparcia struktur państwowych i instytucji naukowych, z wykorzystaniem jedynie społecznie zebranych środków finansowych i pomimo bardzo ograniczonego dostępu do materiałów i dowodów. Organizatorzy i prelegenci Konferencji, podobnie jak naukowcy wspierający Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku, nie mogli bowiem liczyć na przychylność mediów i polityków rządzących Polską ani też – niestety – na przychylność i wsparcie licznych przedstawicieli środowiska naukowego. A jednak przeprowadzone badania i analizy pozwalają sformułować najważniejszy, jak się zdaje, wniosek: raporty MAK i komisji Millera to tylko hipotezy, które nie wytrzymują konfrontacji z naukową analizą dostępnej dokumentacji zdjęciowej i filmowej. Tym samym zaś trzeba uznać, że prace nad wyjaśnieniem przebiegu katastrofy smoleńskiej oraz jej przyczyn nie zostały zakończone. I za to podstawowe osiągnięcie Konferencji także dzisiaj Państwu dziękuję. Jestem przekonany, że badaczom, którzy – działając poza oficjalnymi strukturami polskiej nauki, w nieprzychylnej medialnej atmosferze, z ograniczonym dostępem do materiałów i dowodów – podjęli trud samoorganizacji obywatelskiej w zgodzie z etosem uczonego i obywatela, należy się wdzięczność i szacunek. Uważam też, że podjęte przez Państwa prace trzeba kontynuować. Andrzej Duda Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
przeszkodą, czymś wstydliwym, co trzeba jak najszybciej przerobić na jasną, smolaropodobną masę. Wątek smoleński powrócił jakoś spontanicznie w wyrywkowej formie. Ogólne zdanie było takie, że o Smoleńsku się nie dyskutuje, trzeba go wyśmiewać. W tym miejscu pan redaktor Adam Michnik: „no to właśnie my wyśmiewamy!” Ja: „A może jednak dyskutować, zrobić debatę?” Na to pan redaktor Michnik: „No, jak może Pan dyskutować o tym, czy Polska napadła na Niemcy w 1939 czy Niemcy na Polskę?” Ja na to: „Podejmuję się, można ustalić, jak było”. Potem Jego Magnificencja Profesor Węgleński zamknął dyskusję, podziękował prelegentowi i powiedział, że on od siebie chce coś dodać. I dodał, że w naszym społeczeństwie funkcjonują całkowicie nieracjonalne poglądy w sprawach takich jak… GMO, in vitro, posyłanie do szkoły sześciolatków i katastrofa smoleńska. Lista sama w sobie dość osobliwa. Otóż według pana profesora Węgleńskiego jest to winą m.in. naukowców, profesorów, zapewne – tego już nie precyzował – w szczególności profesorów zwyczajnych. Dodał, że on nawet zadał sobie trud i przygotował wykład p.t. „Przyczynek do dziejów głupoty w Polsce”. Tak się złożyło, że miałem niedawno okazję wysłuchania jego wykładu inauguracyjnego w elitarnym kolegium UW (MISMaP) i nosił on bardzo podobny tytuł (Jego Magnificencja usunął tylko nazwę Polski). Tytuł jest sam w sobie „nieuniwersytecki”, zwłaszcza gdy dotyczy wykładu inauguracyjnego. Wykład miał, zdaniem wielu słuchaczy, poziom zatrważający. Taki wykład nie powinien się na uniwersytecie w ogóle zdarzyć, właśnie ze względu na brak rozumowania, a zamiast niego obecność piętnowania w sprawach, z których przynajmniej część to realne i poważne dylematy. W uczonym musi być powątpiewanie, dochodzenie do prawdy – tam była pewność ujęta w gotowe zdania, jakby żywcem wzięte z jakiejś gazety. A może o to chodziło w tytule?
Nowa matematyka Sympatyczny „mój kolega” profesor Stefan Jackowski wraz z małżonką dołączył do naszej trójki profesorów i wywiązała się już całkowicie kuluarowa i nieformalna dyskusja. Na jej początku pan profesor Jackowski, po zwyczajowych duserach, pogardliwie wyrażał się o profesorach z konferencji
smoleńskich, używając tradycyjnego argumentu gazetowyborczego, że nie są oni „specjalistami od katastrof lotniczych”. Na spokojną uwagę pani profesor Anny Gruszczyńskiej-Ziółkowskiej o wielodyscyplinarnych aspektach katastrof, zaczął mówić o urzędowo stwierdzonych polach kompetencji uczonych. Profesor Jackowski zamilkł, gdy powiedziałem mu, że pan przewodniczący komisji Jerzy Miller był inżynierem od obrabiarek i osobą w nauce nieznaną, a nieliczne publikacje pana doktora Macieja Laska dotyczą raczej latających w kanałach wentylacyjnych mechanicznych insektów („entomopters”). Milczał także, gdy powiedziałem, że ci „specjaliści od wypadków lotniczych” nie zrobili szkicu powypadkowego, nawet takiego, jaki obowiązuje przy stłuczce samochodowej. Co więcej, nie sporządzili na miejscu katastrofy żadnego innego dokumentu… Zamilkł, ale tylko na chwilę. Potem przytoczyli z żoną argument, że znają dwóch profesorów matematyki, którzy się zajmują katastrofą smoleńską. Pani profesor Bojanowska wymieniła pana profesora Zbigniewa Jelonka i nie jestem pewny, czy wymieniła nazwisko drugiego. Ten drugi jest, według pani prof. Bojanowskiej, większym matematykiem i on uważa, że w Smoleńsku zamachu nie było. Przecież nasi rozmówcy to są matematycy. Matematyka to rozumowanie bez skazy. Jak oni mogą podawać argumenty takiego rodzaju? Bardzo mnie to boli, bo podkopuje wiarę w polską naukę. Pan profesor Stefan Jackowski zapraszał mnie na kieliszek wina do reprezentacyjnej Sali Złotej w Pałacu Kazimierzowskim Uniwersytetu Warszawskiego. Tam uczył się w Szkole Rycerskiej Tadeusz Kościuszko, tam właśnie fetowano Wykład na Nowe Tysiąclecie pana profesora Aleksandra Smolara. No, nie mogłem pójść. Jak Jego Magnificencja Rektor Pałys, którego znam „od naukowej kołyski”, może być taki dwulicowy? Powodem jest, być może, 45 milionów srebrzystych złotówek, jakie Jego Magnificencja otrzymał dla UW nieco później, dosłownie niemal w ostatnim dniu urzędowania pani premier Ewy Kopacz, decyzją Rady Ministrów. Zorientowani prostują: „nie 45 milionów, tylko 945 milionów”. My dodajemy żartem: no, tę cyfrę „9” pani premier dopisała chyba z entuzjazmu, gdy się dowiedziała, że pan rektor Pałys odmówił nam sali na wykład profesora Wiesława Biniendy. I tak wygląda w tej chwili etos uniwersytetu. K
kurier WNET
19
S · P · O · Ł· E · C ·Z· E ·Ń·S ·T·W· O
rys. Wojciech sobolewski
Od kilku lat organizacje LGBT, z którymi usłużnie współpracują czerwono-zielone koalicje rządzące w wielu niemieckich landach oraz państwowe instytucje na szczeblu federalnym, próbują wtłoczyć do szkół perwersyjną edukację seksualną pod nazwą „Pedagogiki seksualnej różnorodności”.
Magdalena Czarnik
LGBT kontra rodzina
W
kilku landach, jak np. Nadrenia Północna-Westfalia, Berlin, Nadrenia-Palatynat, takie próby się już powiodły. Niemieckie dzieci i tak już od lat zachęcane są w ramach szkolnych zajęć do przedwczesnej aktywności seksualnej. Teraz, na życzenie seksualistów z LGBT, od pierwszej klasy aż po maturę na wszystkich przedmiotach szkolnych mają być trenowane w postawie tolerancji i wyrażania akceptacji dla wszelkich praktyk seksualnych, a w szczególności dla tych nieheteroseksualnych. Równocześnie mają być uczone kwestionowania biologicznych różnic między mężczyzną a kobietą i podawania w wątpliwość własnej płci. Wszystko oczywiście w szczytnym celu przeciwdziałania dyskryminacji. Głos rodziców: Żadnych programów edukacyjnych pod dyktando „tęczowej” ideologii Dla wielu w końcu miarka się przebrała. Blisko 200 tys. rodziców z południowego landu Badenia-Wirtembergia (Ba-Wü) podpisało petycję „Żadnych programów edukacyjnych pod dyktando «tęczowej» ideologii” i od początku 2014 roku, protestując regularnie na ulicach Stuttgartu, domagają się od władz wycofania perwersyjnego Bildungsplanu. 11.10. br. w Stuttgarcie spotkali się już po raz ósmy na profesjonalnie przygotowanej manifestacji pod hasłem „Stop seksualizacji naszych dzieci i ideologii gender”. Tym razem wpisali również na swoje banery hasło „Małżeństwo ma zostać małżeństwem”.
Dobrze zorganizowane lobby LGBT, ze swoją przemyślaną strategią, wspierane przez elity władzy tego świata, jest zdecydowanie potężniejsze od rządów poszczególnych państw, na których potrafi wymusić uległość. Organizatorem jest sojusz wielu prorodzinnych inicjatyw zawiązany pod egidą stowarzyszenia Familienschutz. Nawiązują do francuskiego ruchu sprzeciwu wobec homomałżeństw – „La Manif pour tous” – czyli „Demonstracja dla wszystkich” – po niemiecku „Demo für alle”. Pierwsze uliczne protesty zaczęły się od małej grupki rodziców odczytujących punkty z owego Bildungsplanu, które zapowiadały molestowanie dzieci już od pierwszej klasy szkoły podstawowej tematyką różnorodnych praktyk seksualnych. Od początku protestujący rodzice byli brutalnie atakowani przez obscenicznie i wulgarnie zachowujących się przedstawicieli środowisk LGBT. Od początku musiała interweniować policja. Od początku rodzice
byli szkalowani w mediach jako histeryczni przeciwnicy tolerancji, homofobiczni wichrzyciele i prawicowi podżegacze, powodujący rozruchy na ulicach. Od początku aż po dziś dzień władze nie podjęły żadnych rozmów z organizacjami protestujących rodziców ani nie znalazły czasu na rozpatrzenie ich petycji. – Nie ustaniemy w naszych protestach i nie będzie w tym kraju spokoju, dopóki rząd nie przestanie poddawać dzieci w przedszkolach i szkołach przymusowej seksualizacji! – mówiła z trybuny Gabriele Kuby. Głos polityków i mediów: szykany i kanonada oszczerstw Inicjator tej petycji, nauczyciel Gabriel Stängle, za to, że wyciągnął na światło dzienne Bildungsplan 2015 i zaczął go jako pierwszy głośno krytykować, wykazując nachalną indoktrynację dzieci i brak zgodności „genderowej wiedzy” ze standardami naukowymi, stał się celem kanonady kłamstw i oszczerstw ze strony mediów i swoich przełożonych. Oświadczył w jednym z wywiadów: „Zamierzano mnie zawodowo i społecznie wykończyć”. Organizatorka protestów Hedwig von Beverförde podczas jednej z manifestacji została dotkliwie poszkodowana przez jednego z kontrdemonstrantów. Sprawa trafiła do sądu, gdzie po długotrwałym przewlekaniu została umorzona. Pamiętając o wsadzanych do więzień uczestnikach „La Manif pour tous”, niemiecka organizatorka (w takiej samej bluzie jak demonstranci w Paryżu) powinna się w zasadzie cieszyć, że z miejsca zajścia nie została zaciągnięta prosto za kratki. Minister Edukacji Landu Ba-Wü Andreas Stoch, najwidoczniej mocno poirytowany, że uknute w jego gabinecie plany natrafiają na rosnący opór społeczny i że nie wywiąże się należycie ze swoich zobowiązań wobec lobbystów LGBT, zaczął obrzucać inwektywami protestujących rodziców. Zapominając o masce tolerancyjnego i otwartego na potrzeby obywateli demokraty, w wywiadzie dla magazynu „Christ und Welt” („Chrześcijanin i Świat”) z 2.07 br. nazwał uczestników „Demo fur alle” „prawicowymi szczurołapami z fundamentalistycznych kręgów religijnych”. Państwowa stacja TV ARD, której odbiorcy przyzwyczaili się już do drwin z uczestników „Demo fur alle”, w audycji „Extra 3” posunęła się do bezpardonowego określenia ich „homofobicznymi kutasami”. Na temat ataków na Gabriele Kuby, która jako pierwsza w Niemczech zaczęła jasno i trafnie krytykować państwowo zarządzoną seksualizację dzieci, można by napisać obszerny elaborat. Bawarskie radio Bayerischer Rundfunk nazwało ją fundamentalistką religijną i zagrażająca demokracji kryptonazistką, rzucającą w społeczeństwo – jak stwierdziła prowadząca audycję – „na razie tylko werbalne ładunki wybuchowe”. Nadsyłane do radia zażalenia wielu słuchaczy na fałszowanie informacji nie wpłynęły w żaden sposób na zmianę tonu redakcji w kolejnych oszczerczych audycjach.
Ruch oporu wobec planów LGBT rośnie Mimo tak zmasowanej propagandy i nowych problemów z falą uchodźców, na każdej kolejnej manifestacji „Demo fur alle” pojawia się coraz więcej rodziców z dziećmi, ich dziadków i babć, nauczycieli, przedstawicieli Kościołów, organizacji studenckich i wielu obcokrajowców, w tym muzułmanów mieszkających w Niemczech. Partia Alternative für Deutschland od początku popiera protesty rodziców i prowadzi w kraju antygenderową kampanię. W Stuttgarcie pojawili się też przedstawiciele konserwatywnej części CDU i bawarskiej CSU. Do Stuttgartu przyjeżdżają przedstawiciele pokrewnych antygenderowych ruchów z innych krajów – z Francji, Polski, Austrii i Włoch i potwierdzają w swoich przemówieniach globalny zasięg nacisków na seksualizację dzieci, pochodzących od międzynarodowego lobby LGBT. Na ostatniej manifestacji niemieccy organizatorzy skrupulatnie doliczyli się 5350 uczestników, inni mówią o 7 tysiącach. W porównaniu z manifestacjami francuskimi czy z włoską z czerwca tego roku, gdzie wyszło na ulice ponad milion osób, a nawet z 15 tysiącami, które w czasie wakacji udało się z dnia na dzień zwołać do Warszawy na 30.08 ub.r. – to niezbyt wielka liczba. Ale dobre i to. Od czegoś trzeba zacząć. Bildungsplan nadal nie został wprowadzony do szkół w Ba-Wü. Po kilku pierwszych demonstracjach został wycofany do ponownego przepracowania. W międzyczasie ruszyła w środowiskach pedagogów fala krytyki wobec „Pedagogiki różnorodności seksualnej” i kilka innych skandalicznych programów edukacji seksualnej zostało publicznie zdemaskowanych. W landzie Schlezwig-Holstein podobny Bildungsplan, o nazwie „Skrzynia skarbów do nauki prawdziwej różnorodności”, został też wycofany, gdyż tamtejsze Ministerstwo Edukacji orzekło, że „nie nadaje się do szkół”. W czasie ostatniej manifestacji w Stuttgarcie przemówił młody mężczyzna, Marcel: – Zaangażowanie naszego rządu na rzecz tzw. „różnorodności seksualnej” działa na szkodę wielu osób mających odczucia homoseksualne. Gdybym jako dorastający chłopak przyjął takie poglądy, to prawdopodobnie nigdy nie odkryłbym, że mój homoseksualizm powstał pod wpływem nadużyć seksualnych, jakich doznałem w dzieciństwie. Ten pozornie przyjazny człowiekowi przekaz o różnorodności seksualnej jest czystą ideologią i nie ma w sobie nic z naukowości. Nie niesie nikomu pomocy, ale sieje trwały zamęt w głowach dzieci i młodzieży. „Wasze dzieci będą takie jak my, przerobimy je na queer!” Wygląda na to, że środowiska LGBT poczuły, że ich interesy zostały zagrożone. Wiceprzewodnicząca Landtagu Badenii-Wirtembergii Brigitte Lösch osobiście nawoływała do organizowania kontrdemonstracji wobec prawicowych podżegaczy z „Demo fur alle”. Do kontry ruszyło kilkuset przedstawicieli lewicowego konglomeratu. Członkowie niemieckiej agresywnej Antify,
rozpoznawalni w czarnych ubraniach i okularach, wymachują pośród innych kolorowych przebierańców swoją czerwoną flagą. Największy gejowsko-lesbijski portal queer.de i inne podobne zachęcały od wielu tygodni do kontrataku. Ruszyli z kilku stron, z krzykiem, wyciem, piszczałkami i bębnami mającymi zagłuszyć przemówienia odczytywane z podium. Policja trzymała ich za bramkami, a jednak napierali i krzyczeli: „Wasze dzieci będą takie jak my, przerobimy je na queer!”, „Pierdolcie się wszyscy!”, „Homofobia jest obrzydliwa!”. Kim są te młode osoby, reprezentujące w tym sporze zdanie władzy i sterujących nią organizacji LGBT? Dziwacznie ubrane, mężczyźni w różowych sukienkach i perukach, dziewczyny obnażające mimo chłodu swoje pośladki i dekolty. Pokazują obscenicznie języki i środkowe palce. Skąd taki tupet u młodych osób, aby zebranym rodzicom grozić, obrzucać ich wyzwiskami i dosłownie czym popadnie (kasztanami i szlamem z miejskiej sadzawki)? Policja użyła gazu pieprzowego, aby pohamować tych najbardziej agresywnych i rozgonić zrobioną przez nich blokadę. Tych samych przedstawicieli nowego wspaniałego świata można zobaczyć podczas gejowsko-lesbijskich tzw. parad miłości i Christopher Street Days. Wiele krajowych ministerstw wywiesza z tych okazji na swoich budynkach tęczowe flagi i wysyła przedstawicieli w uliczny tłum podrygujących półnagich obywateli, bez ograniczeń i zahamowań prezentujących swoje wyzwolone, seksualne upodobania. Pani B. Lösch udostępniła tym razem w Stuttgarcie kontrdemonstrantom wejście na dach imponującego budynku teatru narodowego, z którego w stronę idących rodziców z dziećmi spuszczono gigantycznych rozmiarów tęczową flagę z napisem „różnorodność”. Islam i homoseksualizm Gabriele Kuby powiedziała na ostatniej manifestacji „Demo fur alle”: – Codziennie przybywa do nas 10 tysięcy imigrantów z krajów kultury islamskiej, do końca roku będzie to pewnie półtora miliona osób. Ponad 200 tysięcy dzieci imigrantów musi zostać przyjętych do naszych szkół. (…) Teraz tym dzieciom podczas lekcji będzie się pokazywać szczegółowy przebieg stosunków seksualnych. Ich poczucie wstydu wobec własnego ciała zostanie mocno naruszone, tak samo jak i u naszych dzieci. Będą uczone, że można praktykować seks z osobami tej samej płci, jak również, że można swoją płeć zmienić, i że należy to wszystko pochwalać. Co powiedzą na to młodzi mężczyźni muzułmańscy? Będą tą zdechrystianizowaną i zdemoralizowana kulturą pogardzać, a w szczególności kobietami. Drodzy przyjaciele – to kultura chrześcijańska jest tą, która zapewnia najlepszy status kobiecie. Ale kultura, która wyrosła na bazie chrześcijaństwa, walczy obecnie sama ze sobą. Niszczy własną tożsamość, niszczy tożsamość człowieka i jego godność, pogrążając się w obłędzie ideologii gender. „Zieloni” chronią drzewa i ropuchy, ale niszczą ekologię człowieka.
„Strzelajcie im między oczy, dopiero wtedy będą rzeczywiście martwe” Dwa tygodnie po ostatniej „Demo fur alle”, 25 października, w Berlinie na scenie przy Lehniner Platz odbyła się premiera sztuki teatralnej „Fear” (Strach). Chwalony w publicznych mediach za trafne diagnozy społecznych fenomenów reżyser Falk Richter wprowadził tym razem na scenę aktorów trzymających na twarzach zdjęcia kobiet, które sprowadzają na Niemcy groźbę odrodzenia się nazizmu w czystej postaci. Pięć z nich publicznie popiera lub bezpośrednio bierze udział w „Demo für alle”. Birgit Kelle – antygenderowa publicystka, Gabriele Kuby, Beatrix von Storch – przewodnicząca Partii Alternative für Deutschland
Blisko 200 tys. rodziców podpisało petycję „Żadnych programów edukacyjnych pod dyktando «tęczowej» ideologii” i od początku 2014 roku, protestując regularnie na ulicach Stuttgartu, domagają się od władz wycofania perwersyjnego Bildungsplanu. i jej koleżanka Frauke Petry oraz główna organizatorka „Demo für alle” – Hedwig von Beverförde. Widz patrzy na makabryczne kobiece kreatury, snujące się po scenie zombi, wykrzykujące hasła pełne nienawiści i siejące strach. Kuby grozi powrotem „katolickiego aparatu przymusu”, inne rzucają ogień „nazistowskiej bandy”. Powinny dawno ze swoimi poglądami gnić w grobie, a jednak rozkładające się trupy wylazły na ulice, by siać zniszczenie. Grozi nam wszystkim „zombizacja Zachodu”. Zombi przerażają widza i budzą najwyższą odrazę. Nie da się z nimi wytrzymać – koniecznie trzeba się ich pozbyć. Ze sceny padają słowa: „Strzelajcie im między oczy, dopiero wtedy będą rzeczywiście martwe!”. Czy ktokolwiek uważa, że jest to podżeganie do zamachu na życie przedstawionych osób, a zatem czyn karalny, którym powinien się zająć wymiar sprawiedliwości? W żadnym wypadku, to przecież finansowana przez państwo sztuka! Obcowanie ze sztuką, jak wiadomo, inspiruje odbiorców do dobra i piękna. W noc po premierze zostało podpalone w Berlinie auto należące do Beatrix von Storch, zaatakowano i zniszczono kilka biur partii Alternative für Deutschalnd. Kilka dni później w Magdeburgu, w nocy z 30 na 31 listopada, pod adresem organizacji „Demo fur alle”, gdzie mieści się siedziba rodzinnej firmy von Beverförde, stanął w płomieniach volkswagen-bus, w którym przewożono wielokrotnie materiały na demonstracje, a także spora część budynku wraz z wyposażeniem. Katolicki publicysta z Berlina Josef Bordat otrzymuje groźby ataku na życie za to, iż na swoim blogu ośmielił się skrytykować te akty przemocy.
Artystyczne przesłanie sztuki Richtera przyniosło szybko pierwsze owoce; czy zatem reżyser czuje się usatysfakcjonowany? Antifa dumnie przyznała się na swojej stronie internetowej do dokonanych akcji: Niech ten Atak na Beverförde pokaże jasno, że podżegaczy i ich politycznych partnerów można dosięgnąć, dostali to, na co zasługują. Hedwig von Beverförde oświadczyła po zamachu, że nie da się zastraszyć i nie zamierza zaprzestać kampanii w obronie dzieci, małżeństwa i rodziny. Obawia się jednak, że wszelkie działania w kraju mogą być wkrótce utrudnione ze względu na rodzący się stan anarchii. Jeśli państwo przestanie być gwarantem bezpieczeństwa obywateli, dojdzie zapewne do otwartych prześladowań chrześcijan – powiedziała w wywiadzie dla portalu „Kirche in Not”. Czy niemieccy lobbyści LGBT czują się również usatysfakcjonowani? Stawiam tezę, że absolutnie nie. Globalna rewolucja seksualna trwa Globalna walka o redefinicję małżeństwa i likwidację wszelkich norm w dziedzinie seksualności trwa. Dobrze zorganizowane lobby LGBT, ze swoją przemyślaną strategią, wspierane przez elity władzy tego świata, jest zdecydowanie potężniejsze od rządów poszczególnych państw, na których potrafi wymusić uległość. Zatem dziarsko maszeruje do przodu i nie znosi sprzeciwu. Wiceprzewodniczący Komisji UE, Holender Frans Timmermans, powiedział niedawno w Brukseli podczas uroczystej „Gali Równości”: Komisja Europejska podejmie globalną walkę we wszystkich międzynarodowych gremiach, w których ma wpływy, o prawa osób LGBTI, czyli w ONZ, w OBWE, w Radzie Europy i wszędzie tam, gdzie prawa osób LGBTI nie zostały jeszcze zaakceptowanie. Jestem przekonany, że Komisja Europejska będzie nadal nalegać, aby wszystkie kraje członkowskie UE uznały bez zastrzeżeń małżeństwa osób homoseksualnych. Przeznaczymy na to konkretne środki. W ramach naszych programów na lata 2014–2019 Prawa, Równouprawnienie, Obywatelstwo Unijne przeznaczymy finansowe granty dla trzech nadrzędnych organizacji: ILGA-Europe, Transgender Europe i organizacji młodzieżowej IGLYO. Będziemy razem zwalczać dyskryminację . Swoje interesy ILGA (International Lesbian and Gay Association) forsuje w Niemczech poprzez 24 organizacje, w tym Partię Zielonych, z której pochodzi premier landu Ba-Wü Winfried Kretschman (w Polsce natomiast poprzez 5 organizacji, w tym Kampanię Przeciw Homofobii Roberta Biedronia i Fundację Trans-Fuzja Anny Grodzkiej.) Na zakończenie ostatniej „Demo für alle” w Stuttgarcie Hedwig von Beverförde zawołała do mikrofonu: – Kierujemy nasz apel do wszystkich rządów w pozostałych landach! Wysyłamy stąd sygnał dla całych Niemiec i dla całej Europy! Wyznaczmy razem kierunek ku małżeństwu i rodzinie! Data kolejnej manifestacji Demo für alle została wyznaczona na 28 lutego 2016, czyli na dwa tygodnie przed wyborami do parlamentu krajowego. K
kURieR WNET
20
O S TaT N i a· S T R O N a
Historia jednego zdjęcia...
TXT Starcie między górnikami i policjantami przed siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej w Jastrzębiu-Zdroju. W spółce trwał protest przeciwko zmianom mającym ograniczyć przywileje górnicze. Autor: Andrzej Grygiel. Nagroda im. Erazma Ciołka.
Od Wydawcy
B
iorąc do ręki oryginał „Zapisków” ks. Jerzego, które wydałem w 1985 roku w Paryżu, nie mogę nie wspomnieć tamtej atmosfery. Było to kilka miesięcy po Jego śmierci, a atmosfera w kraju i za granicą była ogromnie podminowana – w każdej chwili mogło dojść do wybuchu. Wielu nie od razu uwierzyło, że nie mogło się to stać bez wiedzy najwyższych czynników partii i rządu PRL. Dziś, po kilkudziesięciu latach od tych wydarzeń, staje się jasne, że ta śmierć była zaplanowana według scenariusza konsultowanego lub opracowanego w Związku Sowieckim: Jaruzelski i Kiszczak byli jedynie jego wykonawcami, a proces morderców w Toruniu – zaplanowanym spektaklem transmitowanym przez telewizję. W parę tygodni po otrzymaniu „Zapisków” docierały do mnie różnymi drogami rady, płynące głównie z kręgów bliskich kurii warszawskiej, abym może zastanowił się nad wydawaniem tej książki; wskazywano na fragment, w którym ksiądz Jerzy bardzo gorzko wypowiada się o spotkaniu z księdzem prymasem Józefem Glempem oraz o upomnieniach, jakie od niego otrzymał. Postanowiłem pojechać do Rzymu. Tam, po audiencji dla grupy polskiej w Sali Klementyńskiej, po wyjściu pielgrzymów, zostałem przez chwilę z Janem Pawłem II, któremu ofiarowałem najnowsze tytuły Editions Spotkania. Wtedy też powiedziałem, że mam maszynopis „Zapisków” ks. Jerzego i wspomniałem o sugestiach dokonania skrótów, a nawet wstrzymania wydania książki. Stwierdziłem, że nie chcę być cenzorem męczennika. Papież mnie wysłuchał i pobłogosławił. Następnego dnia do klasztoru, w którym się zatrzymałem, przekazano mi następujące słowa: „Proszę wydawać jak najszybciej i bez skrótów”. Piotr Jegliński Warszawa, 13.12.2015 r.
Od Redakcji
O
ddajemy do rąk Czytelników – wznowione po 30 latach – zapiski księdza Jerzego Popiełuszki. Obejmują one lata 1980–1984, najważniejszy okres jego działalności duszpasterskiej i patriotycznej, kiedy to – jak sam
pisze – nie miał chwili czasu dla siebie. Pochodzą z trzech zeszytów: z kieszonkowego notesu w kratkę formatu A6 (zapiski z podróży do Ameryki w czerwcu i lipcu 1980), z niebieskiego zeszytu szkolnego (okres od listopada 1982 do maja 1983) oraz ze szkolnego brulionu w czarnej okładce (okres od grudnia 1983 do czerwca 1984). Lukę pomiędzy pierwszym zeszytem a następnymi uzupełniliśmy obszerną notą, opisującą jego życie i działalność w latach 1980–82, opartą w dużej mierze na wypowiedziach księdza Jerzego dla prasy i radia. Podobnie jak w pierwszym wydaniu, ze względu na wagę tego dokumentu zachowaliśmy zapis i pisownię oryginału, dokonując jedynie minimalnych poprawek błędów, które były zapewnie spowodowane pośpiechem, z jakim dokonywał ksiądz Jerzy swoich zapisków, oraz drobnych uzupełnień – dla lepszej czytelności tekstu; uzupełnienia te zostały ujęte w kwadratowe nawiasy.
Ze wstępu ks. Stanisława Małkowskiego
S
przeciw wobec kłamstwa, złodziejstwa i zbrodni w polityce jest obowiązkiem katolików i wszystkich ludzi dobrej woli. Albo w polityce, w sprawach osobistych i społecznych, prywatnych i publicznych panuje Chrystus, albo diabeł. Szatańska polityka nie tylko oddziela ludzi od nieba, ale również niszczy dobro i ludzi na ziemi w sprawach duchowych i materialnych. Albo Polska zmierza ku ruinie, albo ku odbudowie. Patronem odrodzenia i ocalenia Polski jest w swoim świadectwie słowa, cierpienia i męczeństwa bł. ksiądz Jerzy. Zabicie ks. Jerzego w zamyśle sprawców było mordem założycielskim III RP jako PRL-bis. Natomiast męczeństwo ks. Jerzego, odniesione do polskiego dzisiaj, może stać się, przy współudziale Polaków, znakiem zwycięstwa i drogą ku Polsce, która byłaby i – jak ufamy – będzie rzeczywistym królestwem Chrystusa i Maryi Matki. Ksiądz Jerzy zapewnia nas z nieba: „jeszcze Polska nie zginęła!”, kiedy żyje w Polsce wiara, nadzieja i miłość. ks. Stanisław małkowski Warszawa, 23 lipca 2015 r. św. Brygidy, Patronki europy
Świadectwo ks. Jerzy Popiełuszko – Zapiski 1980-1984 wyd. editions Spotkania Fragment z notesu 29 czerwca Odprawiłem Mszę św. w Holy Family kościele, a potem wróciłem do cioci. We wtorek przyjechał Bogdan [Ks. B. Liniewski. To właśnie z jego samochodu został uprowadzony 19.IX.1984 r. ksiądz Jerzy], dobrze się zaprezentował. Przywieźliśmy go na 21.00, ponieważ samolot spóźnił się godzinę. We środę o 16.00 byliśmy na kolacji z Mr. Jabłońskim. 2 butelki wina francuskiego, oczywiście przedniego. Restauracja z widokiem na miasto i rzeki, wysoko na Mount Washington. Cena obiadu 170 $. We czwartek, tzn. 3. VII pojechaliśmy autobusem do New Britain. 13 godzin jazdy. I tu bida. Jest ciepło, a Bogdan w ciepłym swetrze, kurtce i trzęsie go febra. Wysoka temperatura. W piątek Bogdan do łóżka i wstał dopiero dzisiaj na sumę. W kościele pełno ludzi. Zupełnie jak w Polsce. Dzisiaj idziemy na obiad do sąsiadów, a jutro o 9.05 do N[owego] Jorku. Tam, okazało się wczoraj przy rozmowie przez telefon, jest mój kolega z wojska. Planujemy 3 dni w N[owym] Jorku. Wczorajszy dzień spędziliśmy u rodziny kolegi Zygmunta, który jest tu na urlopie. Cały dzień spędziliśmy na jedzeniu, aż wstyd.
Fragment z zeszytu niebieskiego 13 listopada 1982 Jedenaście miesięcy udręki narodu, pod dyktaturą władzy wojskowej. Chwała tym, którzy cierpią dla Ojczyzny, którzy nie załamują się pod naciskiem ubeckich metod. Nie bardzo wiem, dlaczego wziąłem do ręki dzisiaj długopis, aby myśli na papier wylać. Ostatnie dni miały wiele ciekawostek dla mnie, szkoda więc może, aby poszły w niepamięć... Nie mogą sobie darować nasze władze, oczywiście nie kościelne, tych Mszy
Liczę się z tym, że mogą mnie internować, mogą aresztować i spreparować skandal, ale nie mogę przecież zaprzestać tej działalności, która jest służbą Kościołowi i Ojczyźnie. św. za Ojczyznę, które odprawiam zawsze w ostatnią niedzielę. Mówią, że jest to największy wiec w stanie wojennym. Byłem 1 XI w katedrze. Miałem możliwość porównania atmosfery Mszy św. tam i u nas. Tam może i można by [to] nazwać wiecem, choć wcale niegroźnym. Były krzyki, brawa, sto lat. U nas zawsze pełna powaga modlitwy, uczuć patriotycznych. Ludzie wychodzą w skupieniu i powadze. Dzisiaj w nocy „znani sprawcy” pomalowali aerozolem olejnym na biało samochód ks. Henryka. Pomylili samochody, bo nie mam wątpliwości, że było to przygotowane na moją Zastawę. Stare metody, te same, którymi mszczą
się na aktorach. Mój niewiele, tylko muśnięty. Czyścić nie będę. 8 listopada Wieczorem miałem telefon z Toronto z radia kanadyjskiego, z prośbą o wywiad. Bardzo miła pani, zatroskana o sprawy polskie, pełna niepokoju. Oczywiście wywiadu nie udzieliłem, bo przecież na drutach telefonicznych wiszą cudze uszy. 11 listopada Rano byłem w Kurii. Ks. Kanclerz poinformował mnie, że Wydział Wyznań, chyba pan Śliwiński, nie jest zadowolony z formy moich mszy za Ojczyznę. Biskupowi J. Dąbrowskiemu minister Łopatka miał powiedzieć, że w najbliższym czasie w Warszawie muszą aresztować trzech księży (ks. Kantorski, ks. Prus, ks. Małkowski), a mnie na pierwszym miejscu internować. Przyjąłem do wiadomości. Wieczorem bp Miziołek po powrocie z Częstochowy zdziwił się, że jeszcze chodzę na wolności. Ale też wymknęło mu się, że Jaruzelski wymieniał ks. Prymasowi, wśród trzech księży, również i moje nazwisko. Liczę się z tym, że mogą mnie internować, mogą aresztować i spreparować skandal, ale nie mogę przecież zaprzestać tej działalności, która jest służbą Kościołowi i Ojczyźnie. Dzisiaj ks. Prałat siedząc w konfesjonale zawołał mnie i mówi, pokazując wycinek z gazety z listem Wałęsy: „Cholera, całą noc spać nie mogłem przez tego Wałęsę. To wszystko musi być spreparowane”, a na Mszy św. o 8.00 modlił się, aby Ojciec św. przyjechał do Polski, ale bez żadnego szachrajstwa. Ks. Prałat Bogucki, wspaniały człowiek i patriota, to zupełnie inny rozdział. Myślę, że warto kiedyś tej osobie poświęcić więcej miejsca. Już 23.20 i teraz jestem znowu sam.
Fragment z zeszytu czarnego 18 XII na Mszach św. księża odczytali w kościele moje oświadczenie wyjaśniające sprawę mieszkania i znalezionych w nim przedmiotów. Na drugi dzień pojechałem z kwiatami do Arcybiskupa Dąbrowskiego, podziękować mu za wstawiennictwo. Przyjął mnie serdecznie. W Kurii wydział katechetyczny przyjął [mnie] z kwiatami. Wezwał mnie bp Romaniuk. Pojechałem do Seminarium i tam spotkałem
przy furcie ks. Prymasa. Weszliśmy do pokoiku. To, co tu usłyszałem, przeszło moje najgorsze przeczucia. To prawda, że ks. Prymas mógł być zdenerwowany, bo wiele kosztował Go list pisany do Jaruzelskiego w mojej sprawie. Ale zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowało mnie bardziej. Nie jest to oskarżenie. Jest to ból, który uważam za łaskę Bożą, do lepszego oczyszczenia się i przyczynek do większych owoców mojej pracy. Nie wchodzę w szczegóły tej rozmowy. Najbardziej zabolały zarzuty, że położyłem duszpasterstwo służby zdrowia, któremu przecież serce i duszę oddawałem od pięciu lat. W związku z tym zarzutem napisałem list do moich przełożonych, ks. bpa Miziołka i ks. Króla, którzy na tym odcinku moją pracę znają doskonale. Boże, jak wielkie doświadczenie mi dajesz, ale jednocześnie dajesz mi tyle sił i ludzkiej życzliwości. K
Hymn G. k. Chesterton Boże ołtarza i ziemi, Wsłuchaj się w nasze łzy, Nasi ziemscy władcy zdrożeni, Lud rozbity ginie i drży; Złoty grób się nad nami zawiera, Dzieli szyderstwa miecz, Grzmotu swego nam nie odbieraj, Ale pychę wyrwij nam z serc. Od nauki czerpanej z lęku Od kłamstwa języków i piór, Od łatwych przemówień dźwięku Co złych stawiają za wzór, Od hańby i kupczenia Honoru i miecza wianem, Od snu i potępienia Wybaw nas, dobry Panie. Połącz żywe ogniwa Książąt, kapłanów i sług, Zwiąż nas wspólnotą życia, Uderz, byś zbawić nas mógł; Wśród gniewu, radości i żaru Wolność i wiarę wskrześ, Płomienny, żyjący naród Podnieś – Twój jeden miecz. 1906 tłum. magda Sobolewska
W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I
nr 20
G A Z E T A
Pamięć o Wyklętych
redaktor naczelny Wielkopolskiego Kuriera Wnet
W
ieloletni prezes, a dziś szef rady nadzorczej publicznego radia w Poznaniu protestuje na manifestacji razem z Komitetem Obrony Demokracji, zdejmująca do niedawna programy katolickie z anteny i wyrzucająca z pracy dziennikarzy za poglądy dyrektor poznańskiej telewizji publicznej przemawia na spotkaniu opłatkowym u Arcybiskupa o tym, jak należy rozumieć nauczanie Jana Pawła II – to takie dwa obrazki z mijającego miesiąca ukazujące specyfikę świata poznańskich mediów. Niejeden obserwator tego zdarzenia przecierał oczy ze zdumienia „co on, ona tu robi?” Jak daleko kierowane przez nich media odeszły od rzetelnego dziennikarstwa, przekonać się można było w ostatnich latach, niestety, bardzo często. Przemilczanie niewygodnych politycznie tematów, pomijanie nielubianych przez sprawujących przez ostatnie 8 lat władzę osób wyrażające się choćby w nie zapraszaniu ich do radiowych, czy telewizyjnych programów - to taka poznańska norma, do której przyzwyczaili się już chyba wszyscy mieszkańcy stolicy Wielkopolski. Ale na zewnątrz – usta pełne frazesów o wolności słowa i szanowaniu wartości chrześcijańskich. Lokalne media nigdy nie były przy tym radykalne, zawsze bardziej zajmowały się ulicznymi korkami i remontami budynków niż mechanizmami sprawowania władzy i wpływania na rzeczywistość. Ich cechą stał się więc infantylizm i zwyczajna nuda, co skutkuje systematycznie malejącą grupą widzów i słuchaczy. Korzystają na tym media komercyjne …i wszyscy, którzy chcą odwracać naszą uwagę od spraw ważnych i istotnych. Pora na zmiany, prawda? K
Gen. brygady Jan Podhorski w swoim mieszkaniu na poznańskiej Śródce
D
la Jana Podhorskiego „Zygzaka”, awans ze stopnia pułkownika na generała brygady był wielką niespodzianką, otrzymał go niewiele ponad miesiąc temu, 30 grudnia, a odpowiednie dokumenty w tej sprawie podpisał minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. Ja ten awans przyjmuję jako uznanie dla naszej organizacji, bo poza NSZ wszyscy przewodniczący i członkowie związków kombatanckich w ostatnich latach dostawali takie awanse wojskowe, niektórzy w latach PRL-u, inni później, tylko myśmy byli pomijani –wyjaśnia generał, który był swoim awansem całkowicie zaskoczony. Jan Podhorski mieszka w Poznaniu, w tym roku skończy 95 lat, ale to
on będzie honorowym uczestnikiem organizowanej w Sejmie w Warszawie konferencji „Żołnierze Wyklęci – droga wolnych Polaków”, która jest elementem tegorocznych obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Zaplanowana na 25 lutego konferencja odbędzie się pod patronatem prezydenta Andrzeja Dudy. Jestem już w tym wieku, że na zaszczyty patrzę z dystansem, bo one już niczego w moim życiu nie zmieniają, to trochę koledzy mnie zmuszają, bym je odbierał, bo mi już na tym tak nie zależy – mówi „Kurierowi” Generał – chciałbym tylko przekazać młodzieży te wartości, którym ja i moi przyjaciele poświęciliśmy życie, dlatego młodym nigdy nie odmawiam, jeśli proszę mnie na spotkanie, czy rozmowę. To akurat wiedzą
Środowisko akademickie apeluje o wsparcie dla rządu Zwracamy się do wszystkich Polaków z apelem o wspieranie rządu w realizacji niezbędnych reform, o cierpliwość społeczeństwa w oczekiwaniu na zmiany i nieuleganie stronniczym głosom opozycji wypaczającym zamierzenia rządu. Demokratyczne wybory oddały władzę
w ręce PiS i zjednoczonej prawicy. Szacunek do wyborców wymaga, by zwycięskiej ekipie umożliwić sprawowanie władzy i wykonanie wyborczego programu – czytamy w najnowszym oświadczeniu Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
wszystkie środowiska patriotyczne i prawicowe w Poznaniu. Mimo sędziwego wieku generała Jana Podhorskiego często można spotkać na uroczystościach patriotycznych w naszym mieście. Jest on wielkim autorytetem dla młodzieży, zarówno dla członków grup rekonstrukcyjnych, jak i kibiców piłkarskich. To oni witają go na stojąco przy okazji patriotycznych rocznic, czy dyskusji na tematy związane z naszą historią. Klaszczą i skandują „chwała bohaterom”. Dzięki temu, że nagrywają te spotkania i umieszczają je w internecie, pułkownik stał się osobą znaną tym, którzy interesują się najnowszą historią Polski. On swoje losy opisał i wydał drukiem dopiero trzy lata temu. Można nimi obdzielić kilkanaście osób. Jego losy dokumentuje, także na łamach Wielkopolskiego Kuriera Wnet (i współpracującego z nim portalu wolnypoznan24.pl) dr Rafał Sierchuła z Poznańskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Jan Podhorski urodził się w Budzyniu w powiecie chodzieskim, a w Wolsztynie chodził do szkoły podstawowej i gimnazjum. W kwietniu 1942 roku przyłączył się do organizacji wojskowej obozu narodowego „Związek Jaszczurczy”, który wszedł w skład Narodowych Sił
Zbrojnych. Część NSZ w 1944 roku została scalona z AK. W jej szeregach brał udział w powstaniu warszawskim. Po zakończeniu powstania więziony był przez Niemców w Stalagu IV B w Muehlbergu nad Łabą, który został przejęty przez sowietów 23 kwietnia 1945 roku. Po przyjeździe do Poznania początkowo rozpoczął studia medyczne, ale szybko przeniósł się na leśnictwo. Współorganizował też działalność konspiracyjną Młodzieży Wszechpolskiej, w której zajmował się sprawami wojskowymi. Po rozbiciu grupy przez Urząd Bezpieczeństwa i po 6 miesięcznym pobycie w areszcie, został skazany na 7 lat pozbawienia wolności, a po uwzględnieniu amnestii ostatecznie spędził w więzieniu we Wronkach 3 lata. W 1959 roku ukończył Wydział Leśny Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu, pracował w spółdzielczości, m.in. jako specjalista kosztów i cen i nadal pracuje jeszcze jako rzecznik patentowy. Ja mam bardzo udane życie – mówi Jan Podhorski, od ponad 60 lat szczęśliwy mąż, później ojciec, dziadek i pradziadek – bo ja nigdy nie byłem bardzo radykalny, choć zawsze byłem przeciwko „czerwonym” i „różowym”, ale znajdowałem się tak metr „od ściany”- śmieje się świeżo upieczony generał, który przez lata nie mógł ujawniać swojej bohaterskiej przeszłości. Zachęca wszystkich do udziału w obchodach Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który obchodzony jest 1 marca. Przez tyle lat naszym oprawcom żyło się lepiej niż nam, trzeba więc teraz zrobić wszystko, by to nie oni pisali naszą historię – dodaje generał. JH K Szczegółowy program tegorocznych obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Poznaniu podajemy na str. 20
Patriotyzm po poznańsku
N
C
szkoły, a wszystkim pracującym, wyboru czasu przejścia na emeryturę. Niepokojem napawa zachowanie i działalność opozycji, która nie mogąc pogodzić się z wyborczą przegraną i utratą bezpośredniego wpływu na sprawy państwa, uprawia nieustannie obstrukcję parlamentarną i – wbrew zapewnieniom o uznaniu wyników wyborów – w istocie dąży do unieważnienia decyzji wyborców. Co więcej, opozycja nie waha się głosić poglądów podważających demokratyczne procedury podejmowania decyzji i sprawowania władzy przez zwycięski obóz. Do naturalnej w demokracji, wewnętrznej walki politycznej, w oparciu o fałszywe informacje przekazywane przez zaprzyjaźnione z poprzednią ekipą, nieobiektywne media, wciągani są politycy obcych państw, instytucje unijne oraz część prasy światowej. Zwracamy się do wszystkich odłamów opinii publicznej w Polsce o wspieranie rządu w realizacji niezbędnych reform, o poważny i rzeczowy udział w konsultacjach społecznych, o merytoryczną postawę opozycji w parlamencie, wreszcie o cierpliwość społeczeństwa w oczekiwaniu na zmiany i nieuleganie stronniczym głosom opozycji wypaczającym zamierzenia rządu. Demokratyczne wybory oddały władzę w ręce PiS i zjednoczonej prawicy. Szacunek do wyborców oznacza, iż trzeba zwycięskiej ekipie umożliwić sprawowanie władzy i wykonanie wyborczego programu.
Lista sygnatariuszy znajduje się na stronie internetowej ako.poznan.pl; można tam złożyć swój podpis.
n u m e r z e
Trudne pytania, ważne decyzje Wojewoda musi umieć służyć obywatelom i ich sprawom mówi Zbigniew Hoffmann, nowy wojewoda wielkopolski w rozmowie z Przemysławem Terleckim.
2
Łamanie prawa PRL-U O tym, do czego służyło komunistom prawo prasowe wie Andrzej Radke, który odsiedział w więzieniu 9 miesięcy z 2 lat zasądzonych mu z 45 art. prawa prasowego. Tak, tego samego, z którego teraz w 2016 r. ponownie postawiono go przed sądem – pisze Hanna Szumińska.
4
Europo! Wołamy o pomoc! Profesor Michaele Abdalla, Asyryjczyk mieszkający od 40 lat w Polsce, w rozmowie z Magdaleną Uchaniuk apeluje do Zachodu o docenienie bliskowschodniego chrześcijaństwa i zrozumienie jego dramatu.
To nie Polska jest problemem UE
Jerzy Zerbe a Placu Adama Mickiewicza w Poznaniu w styczniowe, niedzielne popołudnie miała miejsce prawicowa manifestacja patriotyczna pod hasłem „Przywracamy Polskę należnemu Jej Dziedzictwu”. Była odpowiedzią na antypolskie poczynania zwolenników tzw. Komitetu Obrony Demokracji, czyli sitwy, która w wyniku zwycięstwa PiS w wyborach utraciła swoją uprzywilejowaną pozycję i wpływy w państwie. Byłem na tej manifestacji. Uczestni-
W
8
Organizatorem poznańskiej manifestacji, o której piszę, był Poznański „Związek Patriotyczny – Wierni Polsce” wraz ze średzkim „Stowarzyszeniem – Narodowa Środa”. Podkreślić tu trzeba osobiste zaangażowanie i wysiłek przewodniczącego Poznańskiego Związku Pana Bogdana Freytaga. Ale wśród zgromadzonych ludzi zabrakło widocznych kiedy indziej na ulicach miasta członków i sympatyków Klubu Gazety Polskiej. Czy to skutek trwających jeszcze animozji osobistych, które
Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta L. Kaczyńskiego w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Łodzi, Katowicach, Gdańsku i Lublinie w sprawie aktualnej sytuacji politycznej złonkowie środowiska akademickiego zrzeszeni w Akademickich Klubach Obywatelskich wyrażają pełne wsparcie dla realizacji programu wyborczego PiS i zjednoczonej prawicy. Z zadowoleniem przyjmujemy wysokie tempo realizacji przez rząd Pani Premier Beaty Szydło zobowiązań złożonych wyborcom. Stwarza to nadzieję na wprowadzenie Polski na drogę szybkiego rozwoju gospodarczego i wykorzystanie rezultatów tego rozwoju także dla słabszych ekonomicznie grup społecznych. Dlatego ze szczególnym uznaniem odnosimy się do zaawansowania prac nad istotną zmianą polityki rodzinnej. Realizacja programu 500+ ułatwi wyjście z biedy wielu rodzinom, ponoszącym największe ciężary wychowania młodego pokolenia, zarazem wnoszącym perspektywicznie największy wkład w przyszłość Polski. Cieszy szybkie tempo prac w innych ważnych sferach działalności rządu, zwłaszcza w dziedzinie obronności, finansów, polityki społecznej i informacyjnej. Uzdrowienie sytuacji w mediach, powrót do pluralizmu przekazu, otwiera szansę zrównoważonego udziału w debacie publicznej wszystkim Polakom, niezależnie od ich opcji politycznych. Z dużym uznaniem przyjmujemy istotne poszerzenie zakresu wolności obywatelskich przez danie rodzicom możliwości wyboru czasu posłania dziecka do
5 zł
N I E C O D Z I E N N A
– Na pewno będę uczestniczył w obchodach Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, bo razem z młodzieżą robię to od lat – mówi gen. brygady Jan Podhorski, „Zygzak”, jeden z ostatnich żyjących żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. W Poznaniu jak co roku obchody te organizuje Społeczny Komitet Upamiętnienia „Żołnierzy Wyklętych”.
Jolanta Hajdasz
w tym 8% VAT
Syed Kamall – brytyjski polityk, przewodniczący frakcji poselskiej EKR w Parlamencie Europejskim, który żarliwie bronił Polski podczas debaty w Strasburgu – w rozmowie z Aleksandrem Wierzejskim.
11
Góra z niebem w tle... Miesiąc po śmierci o. Jana Góry, twórcy i głównego organizatora Spotkań Młodzieży nad Jeziorem Lednickim prowincjał polskich dominikanów, wyznaczył jego następców. Nowymi duszpasterzami ruchu zostali O. Maciej Soszyński OP i O. Wojciech Prus OP. Kim są?
17 czyło w niej około 150 osób. A więc -jak na poznańskie uwarunkowania – stosunkowo dużo. Dla niektórych liczba to zupełnie nieznacząca, dla innych dobry zaczątek publicznej aktywności politycznej zwolenników rządu, popierających działania zwycięskiej partii w ostatnich wyborach – Prawa i Sprawiedliwości. Obserwacje poczynione podczas manifestacji na Placu Mickiewicza budzą jednak wątpliwość, czy osąd taki nie jest nazbyt optymistyczny. Tracąc źródła swojego osobistego dobrobytu ustępująca władza i jej beneficjenci postanowili grać va banque. Celem działań tych ludzi jest walka ze zwycięską władzą fałszywymi oskarżeniami o zamach stanu, niszczenie demokracji i wiele innych rzekomych nieszczęść, kolportowanymi na różne sposoby w kraju i zagranicą.
przed około dwoma laty spowodowały odejście z Klubu grupy osób i utworzenie radykalnego Związku Patriotycznego – Wierni Polsce? Jeżeli tak, to pora zakopać wojenny topór, pojednać się i zjednoczyć wysiłki zmierzające do odpierania ataków admiratorów starego porządku i wrogów nowego. Tego wymaga dobro Polski! W obliczu niesłabnącej agresji przeciwników nie pora na małostkowość, szanowne Panie i szanowni Panowie. W manifestacji zabrakło także widocznego udziału Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To kolejna rzucająca się w oczy luka. Klub zrzeszający w swoich szeregach liczbę członków w przybliżeniu równorzędną liczbie uczestników niedzielnej manifestacji, powinien być tam należycie reprezentowany, łącznie z jego władzami. Dokończenie na str. 4
Czekamy na Pomnik Pomnik Wdzięczności ma przywrócić poczucie narodowych, polskich wartości, odebranych nam przez Niemców i Rosjan podczas wojny oraz po jej zakończeniu. Dlatego dziś jest najlepszy czas, by go odbudować. Wbrew nazizmowi, komunizmowi, ku naprawie III RP – pisze Łukasz Łuczewski.
18
ind. 298050
Luty · 2O16
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
KURIER WNET
2
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Podczas manifestacji KOD-u na Placu Wolności w Poznaniu ich uczestnicy śpiewają „Odę do radości”. Niestety, nie wygląda to dobrze. Gdy kibice Lecha śpiewają na stadionie Mazurek Dąbrowskiego, aż huczy.
„Nie trać czasu z objaśnieniem, ludzie usłyszą tylko to, co chcą usłyszeć”, to Paulo Coelho. Rzadko cytuję innych, ale tym razem to zdanie jest jak najbardziej właściwe, by nadać wydarzeniu właściwą perspektywę.
Bój to jest ostatni
By było jak dawniej
A
mbicją tego środowiska stało się, by każdy kibic znał na pamięć cztery zwrotki hymnu. Tymczasem na Placu Wolności hymn UE śpiewany jest z rozdawanych manifestantom kartek. To już w PZPR zaangażowanie było większe. W tej partii pierwszą zwrotkę i refren pieśni „Bój to jest nasz ostatni” znali wszyscy. Ten drobiazg pokazuje, że to nie miłość do europejskich wartości łączy manifestantów, a coś zdecydowanie bardziej przyziemnego. Poznaniem rządzą elity polityczno-biznesowo-towarzyskie, które ukształtowały się w ostatnim dziesięcioleciu komunizmu. Panowie biznesmeni z tzw. firm polonijnych w czasie, gdy zwykli poznaniacy stali w kolejkach, by wykupić swoje kartkowe przydziały, zyskali możliwość bogacenia się na handlu z Zachodem, niedostępną dla zwykłych poznaniaków. Ceną było posłuszeństwo wobec komunistycznej bezpieki, tej samej, która
Czy mamy konflikt wojewoda – marszałek? Dlaczego zdecydował się Pan publicznie „upomnieć” Marszałka? Nie ma żadnego konfliktu osobistego. Trudno jednak było milczeć, gdy noworoczne spotkanie wbrew tradycji i przyjętym zwyczajom, zostało przez Marszałka wykorzystane do formułowania bałamutnych stwierdzeń. To zresztą zaskakująca zmiana w dotychczasowej postawie Marszałka i w stylistyce jego wypowiedzi. Miałem przykre wrażenie, że Marek Woźniak nie mówi, tylko jest mówiony… Warto pamiętać, że mimo iż polszczyzna się zmienia, to jednak słowa mają swe znaczenie i jeśli używa się ich wbrew właściwym im sensom, to wypowiedź staje się nonsensowna. Marszałek województwa Wielkopolskiego składając wszystkim życzenia powiedział: „Przede wszystkim życzę nam wszystkim, aby nie było wojny. Ani światowej, ani europejskiej, ani domowej. Wiem, że brzmi to niezmiernie poważnie, jeszcze niedawno nikt takich obaw by nie podzielał. Jednak dziś, gdy i wokół nas, i w naszym kraju rośnie agresja, napięcie, niestety nie można tego wykluczyć.” Napięcie w naszym kraju, zdaniem Marka Woźniaka jest tak wielkie, że grozi wybuchem wojny. A warto podkreślić, że owo napięcie jakoby spowodowała dobra zmiana, której życzyli sobie Polacy i którą uzyskali w rezultacie demokratycznych wyborów. W rozumowaniu autora tych specyficznych życzeń noworocznych do których musiałem się odnieść, demokracja jest tożsama z dyktaturą wówczas, gdy PO musi przejść do opozycji…. Takie rozumowanie, poza wszystkim innym, nie ma sensu jako niezgodne ze stanem rzeczywistym. Trzeba mieć świadomość – głosił Marszałek, „że konstytucja nie chroni wystarczająco dobrze stabilności samorządów, a prezydent i Trybunał Konstytucyjny, z różnych powodów, tej ochrony nie gwarantują.” Powyższą wypowiedź odbieram jako jawne przekroczenie norm demokracji i dopuszczalnych działań opozycji. Słowa Marszałka sytuują się w poetyce Komitetu Obrony tzw. Demokracji fałszując prawdziwe znaczenia zarówno słów jak i czynów. Znamienne jest życzenie Marszałka złożone samorządowcom „(…) abyście nie zastanawiali się codziennie, czy ta dobra zmiana to konkwista czy rewolucja.” Zawiera się w nim przekonanie, że obecny rząd jest napastnikiem sięgającym przemocą po cudzą własność, zaś Polska stanowi niepodzielną własność PO i ludzi z nią związanych. Powtórzę więc pytanie z mego oświadczenia – a co z pozostałymi obywatelami, co z wyborem tych, którzy mocą swych głosów odsunęli od władzy koalicję PO-PSL? W swoim oświadczeniu pisze Pan, że Marszałek dezintegruje i konfliktuje środowisko samorządowe
W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I
prześladowała, a czasem zabijała tych, którzy chcieli niepodległej Polski. Oni do dziś niepodzielnie rządzą w Poznaniu polityką, biznesem, mediami, kulturą, a przede wszystkim PR-em. Ci biznesmeni oraz ich potomkowie nauczyli się, że metodą bogacenia się jest kupowanie przychylności władzy. Ten archaiczny, przedpotopowy sposób myślenia realizują do dziś. Ten mechanizm dołuje Poznań, powoduje, że jest on traktowany przez zachodnich inwestorów jak miasto w mało cywilizowanym bantustanie, gdzie za błyskotki dla kacyków można szybko się nachapać, a nie nastawiać się na poważne inwestycje. Po 1989 r. z Poznania nie wywodził się ani jeden znaczący w skali ogólnopolskiej polityk. Dlaczego? Bo tzw. „Kulczykowo” potrzebowało posłusznych wykonawców poleceń, sprawnych PR-owo, a nie indywidualności. Ten postkolonialny establishment stanowi obciążenie dla Poznania. Jan Paweł II w encyklice Centesimus Annus pisał o państwach
A
wszystko dotyczy manifestacji, jakie organizuje Komitet Obrony Demokracji (i nie tylko on) w sprawie mediów, czy jak chcą organizatorzy „zawładnięciu ich przez polityków”. Ja nie dostrzegam in minus zmian, mam jednak zastrzeżenia i pretensje, żeby ktoś zewnątrz nam się przyglądał i dawał nam rady. Mamy swoją wartość i krzyk niby oburzonych nic nie zmieni. Media stały się pewnymi narzędziami przebudowy społecznej. Dla Polski demokratycznej czy obywatelskiej te wymuszane manifestacje nie są oddolnymi działaniami. KOD głosi, że jest apolityczny. Przed ostatnim zgromadzeniem, rzekomo o ustawę medialną, Platforma Obywatelska wysłała do swoich instrukcję następującej treści „Nie godzimy się na kneblowanie ust dziennikarzom i zmuszanie ich do głoszenia jedynie słusznych idei. Jednym z symbolicznych elementów naszej pikiety będzie pokazanie naszych zakneblowanych twarzy
Trudne pytania, ważne decyzje
Jako były radny jak Pan ocenia szanse na powstanie nowoczesnego szpitala dziecięcego? Czy można mówić o konkretnych, realnych terminach, czy można liczyć na dofinansowanie przez państwo tej potrzebnej w Poznaniu placówki? Szpital to jeden z priorytetów programu dla Wielkopolski. Kluczowa inwestycja, którą zamierzam wspierać. Niestety, rządzącą sejmikiem koalicję PO-PSL, mimo wielu obietnic do dzisiaj jej nie zrealizowała. A z informacji, które do mnie docierają wynika, że pojawił się przed nią kolejny bardzo poważny problem. Sytuacja robi się nader skomplikowana lecz to nie osłabia mojej woli działania i przekonania o absolutnej konieczności budowy szpitala dziecięcego.
Wojewoda musi umieć służyć obywatelom i ich sprawom – mówi Zbigniew Hoffmann, wojewoda wielkopolski w rozmowie z Przemysławem Terleckim
zamiast integrować je wokół dobra wspólnego. W jaki sposób zamierza Pan, jako wojewoda, budować lokalną wspólnotę skoncentrowaną na dobru wspólnym? Wojewoda musi umieć służyć obywatelom i ich sprawom. Mam świadomość, że w czasie nieprawdopodobnej dewaluacji wartości, deklarowanie pokory i patriotyzmu może wydawać się nieco podejrzane. Ale zarazem, jestem o tym głęboko przekonany, że starczy zarówno patriotyzm jak i służbę innym czy pokorę potraktować absolutnie serio, by można było skutecznie animować lokalną wspólnotę i umożliwiać jej działanie dla dobra wspólnego. Oczywiście, nie jestem naiwny, by nie mieć świadomości jak to jest trudne i skomplikowane! Również z racji pewnej ociężałości machiny biurokratycznej, środowiskowych przyzwyczajeń bądź niedoskonałości prawa. Pani Premier mówi o współpracy z samorządami jako o „wielkim osiągnięciu Polski”. Jako samorządowiec podzielam ten punkt widzenia. Zatem fakt, iż moja formacja rządzi krajem, a formacja marszałka Woźniaka w województwie żadną miarą nie może ograniczać naszej współpracy w sprawach strategicznych dla regionu. Starczy wspomnieć drogę S5 czy połączenie kolejowe między Poznaniem a Piłą czy szerzej – transport kolejowy. Mówiłem już o tym w wywiadach i dodam jeszcze do tego problem stepowienia Wielkopolski. Potrzebna jest nam dobrze zaplanowana melioracja i zbiorniki wodne. Czy do napięcia na linii Urząd Wojewódzki – Urząd Marszałkowski możemy dopisać
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
Urząd Miasta? Publicznie wyraził Pan swoje krytyczne zdanie na temat udziału Prezydenta Miasta w proteście KOD na Placu Wolności. Bo to działania pochodzące z obcej tradycji i skali wartości, które nie są do zaakceptowania. Wydaje się, że Prezydent Jaśkowiak trochę rozmija się z istotą roli prezydenta na rzecz działań stricte politycznych. Były wojewoda, Tadeusz Dziuba, nie krył swojej niechęci do Prezydenta Miasta. Czy Pana kadencja upłynie pod znakiem podgrzewania konfliktów z samorządowymi ośrodkami władzy, które reprezentują inne barwy polityczne niż PiS? Jesteśmy osobami o odmiennych charakterach i predyspozycjach. Zmieniło się od 2007 roku zbyt wiele, a poza wszystkim jest zupełnie różna sytuacja polityczna i społeczna, by można dopatrywać się prostych kontynuacji. Nie widzę powodu by – jak Pan to określa – podgrzewać konflikty. Staram się patrzeć poprzez zjawiska, nazywać je i definiować po to, by działać racjonalnie. Rozwiązywanie problemów jest zdecydowanie ważniejsze dla ludzi, którym mamy służyć aniżeli danie im możliwość przyglądania się jak zarządzamy konfliktami, które sami będziemy generować! Mam doświadczenie samorządowca i jestem przekonany, że wraz z samorządowcami wypracujemy model współpracy. Jest w naszym mieście kilka obszarów, problemów, które dzielą mieszkańców, niekoniecznie jest to
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
Krzysztof Skowroński
Redaktor naczelny N I E C O D Z I E N N A
Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl
z zaklejonymi ustami. Zbieramy się pod hasłem WOLNE MEDIA. Prosimy każdego kto może – o wydrukowanie lub napisanie na kartce A4 napisu WOLNE MEDIA lub WOLNOŚC SŁOWA i zabranie jej ze sobą na manifestacje w sobotę. Zabierzmy również ze sobą flagi Polski i UE. Mamy nadzieję na obecność dziennikarzy, którzy jeszcze mogą mówić. Zapraszamy!” To uprzejmie pytam, czy to również dotyczy tych 80 dziennikarzy, którzy w sprawie afery taśmowej byli przez PO inwigilowani? A na marginesie dodam, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przygotowała budżet na rok 2016 o 10 mln zł większy niż dotychczas na zwiększenie zatrudnienia dla 70 kolejnych etatów. Jakże prześmiewczy w tej sytuacji był w Poznaniu transparent „Wasze media – to komedia”. Media publiczne TVP Poznań i Radio Merkury pokazały kilkuminutowe relacje z poznańskiego placu Wolności. Również pełniący wiele lat funkcję
Wdzięczności, który był szczególnym wotum społeczeństwa za odzyskaną wolność, jest niekwestionowalna i piękna. Co do reszty, to wojewoda nie ma tu żadnego wpływu decyzyjnego.
WIELKOPOLSKI KURIER WNET
G A Z E T A
Krzysztof Wodniczak
Zespół WKW
Sławomir Kmiecik Przemysław Terlecki ks. Paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek Kowalski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski
podział polityczny. Taką sprawą jest odbudowa Pomnika Wdzięczności nad Jeziorem Maltańskim. Powinien zostać odbudowany w tym miejscu i w przedwojennym kształcie? Sama idea postawienia Pomnika
Czy przywiązuje Pan jako Wojewoda jakąś szczególną wagę do rocznicy 1050 rocznicy Chrztu Polski i 60 rocznicy Czerwca 1956? Pytam, bo mamy ostatnio przypadki dość nonszalanckiego traktowania pewnych „świętych” dla poznaniaków i Polski rocznic. Szczerze mówiąc, to jestem dumny, że jest mi dane rozpoczynać kadencję
prezesa radia publicznego Piotr Frydryszek zabrał głos historyczny mówiąc, że właśnie na Placu Wolności rozpoczęła nadawanie Rozgłośnia Poznańska i wtrącił coś o współczesnym upartyjnieniu. Chciałbym mu więc przypomnieć, w jaki sposób odbyła się nominacja z jego rekomendacji obecnego prezesa naszego lokalnego radia publicznego i jego zastępcy... Nie mieli referencji uniwersyteckich, nie były przestrzegane założenia procedur konkursowych, a wygrali... W sprawie mediów i ich upolitycznia wypowiedziała się także przeszło 5 tysięczna grupa kibiców pątników, jaka przyjechała na Jasną Górę z całej Polski. Apelują oni o gruntowne zilustrowanie środowisk opiniotwórczych i trudno się z nimi nie zgodzić. Zacząłem cytatem i nim zakończę „Nikomu nie odbiera się wolności słowa, wręcz odwrotnie – przywraca się wolność słowa większości narodu, która była tego pozbawiona „ powiedział na antenie radiowej minister Antoni Macierewicz. Nie przypuszczałem, że kiedyś przyjdzie mi podpisać się pod tym, co mówi akurat ten konkretny minister, ale co mam zrobić, skoro on ma rację! K
wojewody wielkopolskiego w roku jubileuszu 1050- lecia chrztu Polski. Akt ten dał początek naszej państwowości i stał się fundamentem tego wszystkiego, co na wieki określiło naszą tożsamość, ducha narodu i kultury. Ten jubileusz splata się w sposób niezwykły z najnowszą przemianą, jaka z woli narodu dokonała się w minionym roku w wyniku wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Ta piękna koincydencja zdarzeń, dopełniona 60 rocznicą Ostatniego Powstania z 1956 roku, obliguje nas wszystkich w sposób szczególny do wspólnego przemyślenia naszej tożsamości narodowej, społecznej i kulturowej w wymiarze zbiorowym, ale także głęboko osobistym. Zobowiązani jesteśmy nie tylko poprzez daty i wydarzenia. Nade wszystko zaciągnęliśmy dług wobec minionych pokoleń, które składały daninę krwi, męstwa, mądrości i czynionego dobra. Jest więc naszą powinnością byśmy spłacali go poprzez działania roztropne i wolne od partykularyzmu czy tchórzostwa. Ten rok będzie zapewne czasem trudnych pytań, ważnych decyzji, ale nade wszystko, winien być czasem utrwalania naszej wspólnoty budowanej wokół wartości przez wieki kształtujących nasze dziedzictwo państwowe, kulturowe i duchowe. Jestem głęboko przekonany, że takie rocznice są niezmiernie istotnym elementem spajającym naród, bo „przeszłość to dziś, tylko cokolwiek dalej”. K
Oświadczenie wojewody wielkopolskiego Zbigniewa Hoffmanna W sobotę, 9 stycznia wziąłem udział w spotkaniu noworocznym zorganizowanym przez Pana Marka Woźniaka, Marszałka Województwa Wielkopolskiego. Było ono połączone z uroczystością przyznania Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za „czynienie dobra”. Marszałek Województwa Wielkopolskiego składając wszystkim życzenia powiedział: „Przede wszystkim życzę nam wszystkim, aby nie było wojny. Ani światowej, ani europejskiej, ani domowej. Wiem, że brzmi to niezmiernie poważnie, jeszcze niedawno nikt takich obaw by nie podzielał. Jednak dziś, gdy i wokół nas, i w naszym kraju rośnie agresja, napięcie, niestety nie można tego wykluczyć”. Jako obywatel i Wojewoda Wielkopolski, czuję się przynaglony słowami Marszałka do ukojenia ewentualnych samorządowych lęków wojennych, które w ustach Marszałka brzmią jak dalszy ciąg wyborczej propagandy. Jednakże wszelkie przerysowania, ostatecznie dopuszczalne w kampanii wyborczej,
Projekt i skład
Wojciech Sobolewski Dział reklamy
w normalnej rzeczywistości po wyborach, stają się niestety groteskowe i nieodpowiedzialne. Życzenia Marszałka, w których pada sugestia niepewności samorządowców co do stabilności państwa i jakości współpracy z rządem, rozpoznaję jako działanie stricte polityczne. Tym sposobem Marszałek, co z przykrością stwierdzam, dezintegruje i konfliktuje środowisko samorządowe zamiast integrować je wokół dobra wspólnego. Działania te w sposób oczywisty lekceważą wynik wyborów parlamentarnych i wolę obywateli, którzy opowiedzieli się za dobrą zmianą. Trzeba mieć świadomość – wywodził Marszałek, „że konstytucja nie chroni wystarczająco dobrze stabilności samorządów, a prezydent i Trybunał Konstytucyjny, z różnych powodów, tej ochrony nie gwarantują”. Powyższą wypowiedź odbieram jako jawne przekroczenie norm demokracji i dopuszczalnych działań opozycji. Słowa Marszałka wpisują się w poetykę KOD-u fałszując prawdziwe znaczenia
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl
Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl
Wydawca
Dystrybucja własna Dołącz!
Informacje o prenumeracie
dystrybucja@mediawnet.pl
Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507
słów i czynów. Nie pomoże przywoływanie poezji Słowackiego i Herberta, jak czynił to Marek Woźniak, by niegodziwość tych opinii zamieniła się w cnotę. Pragnę uspokoić wszystkich, którzy mogli poczuć się zagrożeni wizją nakreśloną przez Marka Woźniaka ujętą w życzeniu: „[…] abyście nie zastanawiali się codziennie, czy ta dobra zmiana to konkwista czy rewolucja”. Odnoszę wrażenie, że Pan Marszałek niepogodzony z wynikiem wyborczym, legalną władzę traktuje niczym agresora, bowiem Polska, w jego przekonaniu, niepodzielnie należy do PO i ludzi z nią związanych. A co z pozostałymi obywatelami, co z wyborem tych, którzy mocą swych głosów odsunęli od władzy koalicję PO-PSL? Mam nadzieję, że Marszałek Marek Woźniak w następnym przemówieniu nie posunie się krok dalej i nie zamieni się w wielkopolskiego Robespierre’a, którego na razie tylko cytuje. Wojewoda Wielkopolski Zbigniew Hoffmann
Data wydania 30.01.2016 r. Nakład globalny 13.160 egz. NUMER 20 LUTY 2016
(Wielkopolski Kurier Wnet nr 12)
ind. 298050
Piotr Lisiewicz
postkolonialnych: „w chwili formalnego odzyskania państwowej suwerenności kraje te często rozpoczynają dopiero budowanie autentycznej niepodległości. (…) decydujące dziedziny gospodarki pozostają jeszcze w rękach wielkich przedsiębiorstw zagranicznych, które nie chcą w trwały sposób wiązać się z rozwojem goszczącego je kraju; nawet polityka znajduje się pod kontrolą obcych sił”. To ta archaiczna formacja organizuje manifestacje KOD-u. Broni swoich przywilejów i prawa do pomiatania zwykłymi poznaniakami. Urzędujący prezydent miasta Jacek Jaśkowiak wznoszący okrzyki „Precz z kaczyzmem” z definicji uznaje część mieszkańców miasta, takich jak ja, za gorszych. To się zawsze mści. Myślę, że przyjdzie moment, gdy poznańskie środowiska niepodległościowe okrzepną na tyle, by usunąć pana Jaśkowiaka w referendum.Czas na to, by postkolonialne podstarzałe elity, które reprezentują Grażyna Kulczyk, Rafał Grupiński czy Jacek Jaśkowiak przestały w Poznaniu decydować o czymkolwiek. Kontestujący ów skansen młodzi patrioci, odporni na prymitywne mechanizmy korupcyjne, będą zarządzać miastem zdecydowanie bardziej profesjonalnie. K
KURIER WNET
3
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
O reformowaniu mediów publicznych Henryk Krzyżanowski
O
statnie kilka lat bardzo poważnie osłabiły pozycję mediów publicznych, zwłaszcza TVP. Okazało się, że można się bez nich świetnie obywać, pozostając mimo to au courant spraw publicznych i wydarzeń na froncie wojny polsko-polskiej. Paradoksalnie, wsparcie władzy dla „swoich” mediów wzmocniło media niezależne – ostatnie kilka lat to czas ich szybkiego wzrostu. W tej dziedzinie dobra zmiana wyprzedziła więc ubiegłoroczne wybory. Za to mocno przesadzony okazał się wpływ mediów prorządowych na wyborców. Zauważmy, że PO i prezydent Komorowski sromotnie przegrali, mimo zdecydowanego wsparcia ze strony TVP, największej gazety codziennej i obu głównych prywatnych
stacji telewizyjnych. To wsparcie PO przez TVP Charles Crawford, były ambasador UK w Warszawie (na pewno nie admirator PiS-u), określił ostatnio jako ‘skandaliczne’ lub ‘haniebne’ (ang. disgrace). Podobnie skandaliczne było rozpoczęcie przez te media walki z nowym prezydentem i nowym rządem natychmiast po ich inauguracji. Było to zresztą głupie, bo dało PiS-owi dobre uzasadnienie gładkiego pozbycia się z telewizji dziennikarzy najmocniej zaangażowanych w walkę z „kaczyzmem”. Ta szybka zmiana postawiła w nowej sytuacji zwolenników bezstronności mediów publicznych – o ile tacy jeszcze są. Teoretycznie, powinni oni wykorzystać najbliższe miesiące do
energicznego propagowania swoich pomysłów w sejmie, w mediach, wszędzie na forum publicznym. Celem winno być wywarcie wpływu na kształt dużej ustawy medialnej, która ma zostać uchwalona za pół roku. Niestety, wydaje się, że zwolennicy bezstronności mediów publicznych – o ile tacy jeszcze są – nie wyzwolili się spod presji medialnych układów partyjno-towarzyskich. Od debat w sejmowych komisjach wolą więc antyrządowe demonstracje urządzane przez partie opozycyjne. Podskakiwanie na ulicy w obronie Tomasza Lisa trudno jednak uznać za skuteczny sposób prezentacji swoich poglądów na to, jak powinny się zmienić media publiczne. Bo to, że powinny się zmienić, jest poza sporem...
B
Kibice na Jasnej Górze
lisko 5 tys. osób, przede wszystkim kibiców różnych klubów piłkarskich z całej Polski uczestniczyło w 8. patriotycznej Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę. Odbyła się ona 9 stycznia. Organizatorem pielgrzymki jest salezjanin, ks. Jarosław Wąsowicz, duszpasterz i kibic Lechii Gdańsk, posługujący obecnie w Wielkopolsce (w Pile). W pielgrzymce uczestniczyły także delegacje kibiców z Węgier, Białorusi i Litwy. Podczas tegorocznego spotkania kibice upamiętnili przypadające w tym roku rocznice – 1050. chrztu Polski oraz 60. rocznicę Poznańskiego Czerwca. Patriotyzm i tradycja to wartości, dla których jednoczą się sympatycy zwaśnionych drużyn – wyjaśnia ks. Jarosław Wąsowicz. Patronem jasnogórskiego spotkania kibiców jest ks. Jerzy Popiełuszko, dlatego w pielgrzymce uczestniczy także Marcin Klejno, przedstawiciel rodziny błogosławionego. Jak
przebywających na VIII Ogólnopolskiej Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców Do Pani Premier-Beaty Szydło i Ministrów jej gabinetu Kibice zebrani na VIII Ogólnopolskiej Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców na Jasnej Górze, zatroskani o losy Polski naszej Ojczyzny, zwracają się zwracają się do Premier z uprzejmą prośbą o rozpatrzenie naszych postulatów i wdrożenie ich w życie:
2. Gruntowne zlustrowanie wszystkich środowisk opiniotwórczych i kulturalnych w Polsce. 3. Stosunkowo najszybsze upublicznienie zbioru zastrzeżonego (akta tajne, akta specjalnego znaczenia). 4. Dofinansowanie mediów narodowych w celu promowania naszej ojczyzny poza jej granicami, jak i również w Polsce w dobrym i przyjaznym świetle. 5. Osłabienie, a następnie wycofanie z Polski wpływów zagranicznych, a zwłaszcza niemieckich, koncernów medialnych, które prowadziły i nadal prowadzą szeroko zakrojona politykę antypolską i mocno oddziaływają na polskich odbiorców w kraju i za granicą. 6. Wystąpienie do władz Unii Europejskiej w celu wsparcia polskich działań mających doprowadzić do sprowadzenia do ojczyzny naszych rodaków z terenów byłego ZSRR. Doprowadzenie do uznania na arenie międzynarodowej mordów dokonanych na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu, Podolu i Galicji Wschodniej za ludobójstwo. 7. Podjęcie działań w sprawie ratowania najbardziej zagrożonych przez najróżniejsze rodzaje fanatyzmu i reżimu środowisk chrześcijańskich na świecie (za świętą wiarę ginie około 1 miliona chrześcijan rocznie). Jeśli mamy wypełniać zobowiązania dotyczące sprowadzania do Polski uchodźców złożone przez poprzedni rząd Ewy Kopacz, to w pierwszym rzędzie ratujmy chrześcijan, względem których dopuszczane są akty eksterminacji i ludobójstwa. 8. Stworzenie instytucji, która będzie walczyła z przejawami antypolonizmu w świecie i która będzie wyciągała konsekwencje prawne wobec wszystkich winnych tego podłego zjawiska (instytucja działająca na wzór żydowskiej Ligi Przeciwko Zniesławieniu). 9. Surowe wyciągnięcie konsekwencji do osób, które dopuściły się do wynaturzeń podczas prywatyzacji
Targi o nową Targowicę Sławomir Kmiecik by miało dzisiaj znaczyć), ale w istocie to działalność sprzeczna z polską racją stanu i kompletnie niewiarygodna. Lider KOD, Mateusz Kijowski, pytany w wywiadzie, dlaczego nie protestował, gdy pod rządami koalicji PO-PSL wyrzucano z pracy i inwigilowano dziennikarzy oraz zwiększano liczbę podsłuchów, odpowiedział, że... nie wpadł na taki pomysł. Cynizm czy głupota? To w sumie nieistotne, bo tak czy inaczej wypowiedź ta wystawia czołowemu KOD-owcowi druzgocącą opinię. Rozmaici celebryci i dziennikarze, którzy dzisiaj złorzeczą w obcych mediach na polskie władze i apelują w Berlinie o „nadzór” nad Polską, kompromitują się w stopniu takim samym, a nawet większym. I zarazem głośno gardłują przeciwko nazywaniu ich Targowicą.
To może przypomnijmy, co miała na celu ta niesławna konfederacja. Otóż pod hasłami „obrony zagrożonej wolności” wystąpiła przeciwko reformom Konstytucji 3 Maja, w porozumieniu z rosyjską carycą Katarzyną II. Była to próba przywrócenia przez magnaterię dawnych porządków w Polsce przy bezpośrednim wsparciu ze strony obcego mocarstwa. Targowiczanie pisali bez wstydu: „A że Rzplita podbita i w rękach swych ciemiężycielów własnemi z niewoli nie może się podźwignąć siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jak i na traktatach, które ją z Rzecząpospolitą wiążą”. Język staroświecki, ale co do idei słowa te dzisiaj – niestety – znów są powtarzane – we współczesnej wersji...
podkreśla, jest kibicem Jagiellonii Białystok i bierze udział w pielgrzymce, by pokazać, że kibice są jednością, że mają swoje wartości, które uważają za najważniejsze i że tych wartości się nie wstydzą. I że nie są chorągiewką, którą można machać od lewa do prawa. Najważniejszym punktem pielgrzymki była Msza św. w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej. Zebranych powitał o. Jan Poteralski, podprzeor Jasnej Góry, który podkreślił, że kibice są tymi, którzy „tak bardzo ukochali Polskę”. To przecież wy na stadionach mówicie o żołnierzach niezłomnych, to przecież was można spotkać na ulicach polskich miast, gdzie opowiadacie się tak bardzo wyraźnie za Polską, za tymi, którzy walczyli o Polskę – powiedział o.Jan. Podkreślił także, że „patriotyczni kibice” są „wielkimi bohaterami XXI wieku”, których głos jest ważny dla przyszłości Polski. Pomysł pielgrzymowania środowiska
kibiców na Jasną Górę wyszedł od śp. Tadeusza Duffek, legendarnego kibica gdańskiej Lechii, który zmarł 21 października 2005 r. po długiej i ciężkiej chorobie. Swoim pomysłem podzielił się on z ks. Jarosławem Wąsowiczem, Ten ostatni pisał wtedy książkę „Biało-Zielona Solidarność. O fenomenie politycznym kibiców Lechii Gdańsk 1981-1989”. Postanowili wtedy, że razem zorganizują pierwszą pielgrzymkę polskich kibiców do Częstochowy, by modlić się przed jasnogórską ikoną Matki Bożej. Chcieli tylko poczekać, aż „Dufo” wyzdrowieje. Niestety, śp. Tadeusz nie doczekał tej pielgrzymki. Kiedy zaczynaliśmy pierwszą pielgrzymkę robiliśmy to w myśl wypełnienia testamentu Tadka, myślę, że efekt przerósł jego oczekiwania – podkreśla ks. Jarosław Wąsowicz. Zamieszczamy fragmenty wygłoszonej przez niego na Jasnej Górze homilii. K
„Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!”
Petycja kibiców
1. Ponowne rozpoczęcie śledztwa w sprawie zbadania okoliczności śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki pod przewodnictwem pana prokuratora Andrzeja Witkowskiego.
S
łów, zwłaszcza mocnych, nie należy nadużywać, ale w niektórych sytuacjach inaczej nie można – trzeba walić prosto z mostu. Tak rozumiem motywacje osób ze środowisk patriotycznych i niepodległościowych, które o obecnych działaniach opozycji i „obrońców demokracji” mówią twardo: „Nowa Targowica”. Tak, to opinie dosadne, bo przecież konfederacja targowicka, zawiązana w maju 1792 roku, była zdradą interesów ojczyzny, zaś jej przywódcy zostali skazani na karę śmierci i powieszeni na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Jak jednak łagodniej nazwać dzisiejsze donosy na Polskę do zagranicznych instytucji i mediów? Jak oględniej określić starania o obcą ingerencję w polskie sprawy? Jak inaczej zdefiniować zakulisowe plany liderów opozycji, by legalnie wybraną władzę w kraju obalić poprzez „ulicę i Brukselę”. To przecież nic innego, jak forma zdrady własnego kraju. Owszem, ubrana we frazesy o rzekomej obronie demokracji, porządku konstytucyjnego i standardów państwa prawa, podbarwiona „troską” o zachowanie w Polsce europejskich wartości (cokolwiek by to
(patrz- wyprzedaży za bezcen) polskiego majątku narodowego, wypracowanego przedtem przez wiele pokoleń Polaków (przykłady: PZMOT, PŻM, banki, stocznie, huty, kopalnie). Jeśli sprawy uległy przedawnieniu to prosimy o upublicznienie kulisów działalności grup przestępczych „białych kołnierzy”. 10. Ustalenie obecnej listy polskich przedsiębiorstw (np. Orlen, Lotos, Azoty, KGHM, czy też Energa) i polskich dóbr narodowych (Lasy państwowe, parki narodowe, kopaliny, surowce naturalne, grunty rolne) strategicznych dla polskiej gospodarki celem ich szczególnej ochrony, aby nie dopuścić do ich wyprzedaży w ręce obcego kapitału. 11. Stworzenie warunków do ponownego budowania dobrej marki i rozwijania w świecie polskiego przemysłu (np. samochodowego, samolotowego-chociażby PZL Świdnik a nie Caracal, morskiego, zbrojeniowego), transportu, łączności, rolnictwa, sadownictwa, przetwórstwa itp., które przyczynią się do rozwoju polskiej gospodarki. 12. Prowadzenia aktywnej polskiej polityki historycznej sławiącej naszą ojczyznę w oparciu o polskich bohaterów i wspieranie polskiej kultury przez działania patriotyczne (filmy, sztuki teatralne, uroczystości i inscenizacje historyczne). 13. Ustanowienie przywilejów i ochrony prawnej dla polskich bohaterów narodowych, bojowników o wolną Polską w czasie II wojny światowej, jak i po jej zakończeniu- „żołnierze wyklęci”, szczególnie w latach 1944-1956. Przykładem takiego zbioru może stać się lansowana w II r.P. idea Józefa Piłsudskiego dotycząca powstańców styczniowych (specjalny ubiór, honory, fundusz pomocy dla powstańców itp.). 14. Przywrócenie w szkołach zwiększonej ilości lekcji historii oraz listy lektur opartej na polskich dziełach patriotycznych (np. powieści Sienkiewicza, poezje wieszczów narodowych, wspomnienia Sybiraków, więźniów obozów koncentracyjnych i ubeckich katowni powojennych). Kibice obecni na pielgrzymce
ks. Jarosław Wąsowicz SDB Kazanie na VIII Ogólnopolskiej Pielgrzymce Kibiców
P
rzed tronem Miłosiernego Boga stajemy już ósmy raz w kibicowskiej wspólnocie wiary. (…)W naszej modlitwie za Ojczyznę, jak co roku pragniemy odwołać się do historycznych wydarzeń, ważnych w naszych dziejach, które uczą nas umiłowania wolnej Polski, objawienia się w jej historii mocy Boga. W 2016 roku jest to przede wszystkim 1050 rocznica chrztu który jest zupełnie fundamentalnym wydarzeniem dla historii naszego narodu. Staliśmy się wówczas pełnoprawnymi członkami chrześcijańskiej Europy, wnosząc przez kolejne wieki swój znaczny wkład w budowę jej kultury i innych cywilizacyjnych osiągnięć. (…) Na naszej pielgrzymce wspomnieć dzisiaj chcemy także 60 rocznicę pierwszego po wojnie, wyłączając II konspirację niepodległościową i walkę Żołnierzy Wyklętych, narodowego zrywu Polaków, którzy wyszli na ulice protestować przeciwko deptaniu przez zbrodniczą socjalistyczną ideologię godności człowieka, jego podstawowych praw, w tym wolności do wyznawania swojej wiary. Trudny to był czas, represje stalinizmu zastraszyły naród. W więzieniu przebywali jeszcze kard. Stefan Wyszyński prymas Polski, bp Antoni Baraniak, ówczesny sufragan gnieźnieński, wielu kapłanów, żołnierzy AK i podziemia narodowego. W dniu 28 czerwca 1956 robotnicy w poznańskich Zakładach im. Stalina (obecnie im. Hipolita Cegielskiego) rozpoczęli strajk generalny, który przerodził się w wielotysięczną manifestację, a następnie w walki uliczne. Protesty pojawiły się także w innych miasta Wielkopolski. Wydarzenia te przez propagandę PRL były bagatelizowane jako „wypadki czerwcowe” lub przemilczane. Przez część historyków i uczestników Czerwiec ’56 bywa dzisiaj określany także jako powstanie poznańskie. Demonstranci, jak zawsze w trudnych chwilach narodowej walki, śpiewali na ulicach Poznania hymn, „Rotę” i pieśni religijne, między innymi „Boże,
coś Polskę”, z frazą „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Pojawiły się biało-czerwone sztandary i transparenty z hasłami ekonomicznymi np. „Żądamy podwyżki płac”, „Chcemy chleba”, czy „Jesteśmy głodni”, „My chcemy wolności”, czy „Precz z czerwoną burżuazją”. Władze wprowadziły blokadę telekomunikacyjną miasta i godzinę policyjną między 21.00 a 4 rano. Przeciwko walczącym o godność Wielkopolanom, na ulice Poznania wysłano około 8. tysięcy żołnierzy, 300 czołgów, kilkadziesiąt transporterów opancerzonych i samoloty. Pojedyncze walki w mieście trwały jaszcze 30 czerwca rano. Najnowsze badania mówią o 57 ofiarach, a pion śledczy IPN podaje liczbę
doświadczyło specyficznego umiłowania przez nich wolności, chcieliśmy im przypomnieć o naszych kolegach przetrzymywanych przez nich niewinnie i przez wiele miesięcy w więzieniach, pod fałszywymi zarzutami, a tak naprawdę za udział w antyrządowych manifestacjach kibicowskich; o kibicach masowo karanych za udział w tych protestach kolegiami; przypomnieć o karach wymierzonych w nasze środowisko za patriotyczne transparenty wywieszane na stadionach; o karach za protesty przeciwko wykładom na polskich uniwersytetach stalinowskich aparatczyków; przypomnieć policyjne prowokacje na Marszach Niepodległości; wspieranie prowokatorów podczas modlitw przy krzyżu
Kiedy dziś niedawni włodarze podnoszą lament nad rzekomo łamaną demokracją, chcieliśmy im przypomnieć o naszych kolegach przetrzymywanych przez nich niewinnie i przez wiele miesięcy w więzieniach, pod fałszywymi zarzutami, a tak naprawdę za udział w antyrządowych manifestacjach kibicowskich. 58. Najmłodszą ofiarą buntu był Romek Strzałkowski, który miał zaledwie 13 lat. Ogółem aresztowano ok. 250 osób, w tym 196 robotników. Bilans walki w imię umiłowanej wolności był więc wówczas tragiczny. Ale ta ofiara polskich patriotów w dalszej perspektywie zaowocowała. Jednym ze skutków Poznańskiego Czerwca była aktywizacja społeczeństwa. Społeczeństwo powoli odrzucało strach paraliżujący je w okresie stalinizmu, potęgowany przez czerwonych oprawców represjami, torturami i więzieniem, egzekucjami dokonanymi na tych wszystkich, którzy starali się być wierni Polsce niepodległej i Panu Bogu. Kolejne lata potwierdziły, że wartości płynące z Ewangelii były, są i będą naszą siłą oraz pancerzem przed współczesnymi zagrożeniami. (…) Kiedy dziś niedawni włodarze podnoszą lament nad rzekomo łamaną demokracją, jako środowisko, które
na Krakowskim Przedmieściu; używanie przemocy wobec protestujących górników; przypomnieć o masowym zwalnianiu nieprawomyślnych dziennikarzy; o manifestacjach w obronie Telewizji Trwam, w których uczestniczyły setki tysięcy Polaków, kiedy odmawiano katolickim mediom miejsca na multipleksie; o promowaniu wielce aroganckiej, agresywnej i krzykliwej mniejszości, która domagała się i wciąż to czyni, zerwania silnego związku Polaków z chrześcijaństwem. Ta litania mogłaby być naprawdę długa. W Roku Miłosierdzia prosimy o ten Boży dar także dla was. Każdy jest w tym czasie łaski wezwany do nawrócenia, które w chrześcijańskiej tradycji zakłada szczere wyznanie swoich grzechów, szczery żal za ich popełnienie, postanowienie poprawy, zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu. „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”. (…) Boże błogosław Polsce! Amen!
KURIER WNET
4
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Znamy program centralnych obchodów 1050. rocznicy chrztu Polski
U
roczyste obrady Zgromadzenia Narodowego, orędzie prezydenta RP, jubileuszowa celebracja na Ostrowie Lednickim i specjalne obrady Episkopatu – to główne elementy kwietniowych obchodów 1050. rocznicy Chrztu Polski. Jubileuszowe obchody rozpoczną się w czwartek 14 kwietnia o godz. 15, celebracją jubileuszową na Ostrowie Lednickim. Episkopat Polski, zaproszeni goście i wierni będą tam dziękować za Chrzest Polski, zabrzmi też dzwon „Mieszko i Dobrawa”. Wcześniej o godz. 11.00 biskupi uczestniczyć będą w obradach plenarnych KEP w gnieźnieńskim seminarium duchownym. O godz. 17.00 w Katedrze Gnieźnieńskiej rozpocznie się uroczysta Msza św. a o godz. 20.00 w tamtejszym Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie odbędzie się prapremiera filmu o Chrzcie Mieszka I. Program dwóch kolejnych jubileuszowych obchodów realizowany będzie w Poznaniu. W piątkowe przedpołudnie, 15 kwietnia, w seminarium duchownym odbędzie się zebranie Episkopatu. O godz. 12 w Sali Ziemi na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich rozpoczną się uroczyste obrady Zgromadzenia Narodowego z orędziem Prezydenta r. Następnie w Filharmonii Poznańskiej zabrzmi jubileuszowe „Oratorium 966.pl”.
Bartłomiej Wróblewski Poseł Prawa i Sprawiedliwości
T O godz. 15.45 rozpocznie się procesja maryjna z Fary do Katedry Poznańskiej, gdzie o 17.00 rozpocznie się Msza św. W sobotę 16 kwietnia w Seminarium Duchownym w Poznaniu po raz kolejny zbierze polski Episkopat. O godz. 10.50 na INEA stadionie pod hasłem „Gdzie chrzest, tam nadzieja” rozpocznie się świętowanie jubileuszowe. O 14.00 zostanie odprawiona Msza św. z chrztem dorosłych. Wieczorem, o godz. 19.00 w teatrze Muzycznym w Poznaniu rozpocznie się historyczny quiz multimedialny „Człowiek 1050-lecia” zaś o 19.45 – musical „Jesus Christ Superstar”. Podczas konferencji
prasowej abp Stanisław Gądecki zaznaczył, że choć o okolicznościach przyjęcia chrztu przez Mieszka I i jego poddanych wiadomo niewiele, to jednak nie ulega wątpliwości, że akt ten był najbardziej doniosłym i brzemiennym w skutki wydarzeniem w dziejach Polski. – Można nawet powiedzieć, że bez chrztu mogło nie być państwa polskiego, ani Polaków, ani naszej wielkiej historii oraz kultury. Narodziny państwa polskiego i jego chrzest są ze sobą ściśle związane – powiedział przewodniczący episkopatu Polski. K Wywiad Kuriera Wnet z abpem Stanisławem Gądeckim, przewodniczącym KEP na str. –
Więcej informacji o obchodach 1050.Rocznicy chrztu polski : www.chrzest966.pl kalendarium wydarzeń Roku Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski; www.stadion2016.pl zapisy/aktualności/materiały do pobrania
Gdy w Rosji wprowadzono obowiązek rejestracji blogów (i blogerów), podniósł się wielki krzyk oburzenia Tymczasem okazuje się, że Sąd Rejonowy w Szamotułach ma w stosunku do blogerów dokładnie takie same oczekiwania jak reżim w Moskwie. Czy w stosunku do senatora Libickiego, który również nie zarejestrował bloga, policja i sąd podejmą takie same działania jak wobec Andrzeja Radke, właściciela wikiduszniki.pl?
Łamanie prawa PRL-u Szumińska Hanna
T
o miała być ostatnia rozprawa z komunistycznego prawa. Nie będzie, bo czeka nas jeszcze apelacja. Czy tym razem sąd uzna, że obywatel nie może ponosić konsekwencji niedostosowania prawa do realiów oraz braku regulacji dotyczących internetu i nowych mediów? Czy sąd stanie po stronie wolności słowa? Mam taką nadzieję – mówi Andrzej Radke, kolejny raz uznany winnym wydawania dziennika bez koniecznej rejestracji.
Co to za prawo? Tym razem rzekomym dziennikiem jest blog o nazwie wikiduszniki.pl. Nie jest to pierwsza tego typu sprawa w Polsce, ale nabrała szczególnego rozgłosu przez fakt, że Andrzej Radke był już raz oskarżony z tego samego artykułu... w stanie wojennym. Chodzi o art. 45 prawa prasowego, który zakłada karę za wydawanie dziennika lub czasopisma bez rejestracji. – W prawie prasowym nie ma zapisu, z którego wprost wynika konieczność rejestracji bloga. Uważam, że sąd nie może ukarać mnie za to, że ustawodawca nie nadąża za rozwojem internetu i nowych mediów. Poza tym, nie mam wątpliwości, że nie chodzi tu o rejestrację, ale krytykę władzy – wyjaśnia Andrzej Radke. Sprawa wikiduszniki.pl, o której pisaliśmy wcześniej, doczekała się finału w sądzie I instancji. Tak jak za komuny sąd uznał Andrzeja Radke winnym wydawania dziennika bez rejestracji. Tym razem jednak sąd odstąpił od nałożenia kary (oskarżyciel publiczny żądał grzywny 200 zł). W ustnym uzasadnieniu sędzia Legawiec stwierdził, że obowiązkowa rejestracja tytułów nie jest – jak sugerowała obrona – narzędziem ograniczania wolności słowa, ale ochrony konkurencji na rynku mediów. Tytuł wikiduszniki.pl konkurencji na rynku mediów nie naruszył, więc winny nie podlega karze. Narzędzie ochrony konkurencji?! O jaką ochronę konkurencji mogło chodzić, gdy uchwalano prawo prasowe?! Przypomnijmy kilka faktów: Sąd powołuje sią na prawo prasowe
W sprawie Trybunału raz jeszcze
uchwalone w 1984 r., więc przypomnijmy : w 1984 roku zamordowano Piotra Bartoszcze i ks. Jerzego Popiełuszko, Janusz Pałubicki prowadził głodówkę w więzieniu, a ówczesny Sejm przedłużył swoją kadencję o pół roku. Wcześniej przyjął prawo prasowe, wymierzone w pisma tzw. drugiego obiegu. Z kim, o co i w jaki sposób „konkurowali” komuniści na tych przykładach widać dokładnie. O tym, do czego służyło komunistom prawo prasowe wie też doskonale Andrzej Radke, który miał wątpliwą przyjemność odsiedzieć w więzieniu 9 miesięcy z 2 lat zasądzonych mu z 45 artykułu prawa prasowego. Tak, tego samego, z którego teraz ponownie postawiono go przed sądem.
Ochrona konkurencji Narzędzie ochrony konkurencji?! Do prokuratury z wnioskiem o sprawdzenie, czy dokonano koniecznej rejestracji tytułu zwrócił się wójt, który był na blogu krytykowany i ośmieszany, a nie konkurencja, której zresztą blog nie ma. – Uznając Andrzeja Radke winnym sędzia uzasadniał, że skazanie byłego opozycjonisty na podstawie PRLowskiego przepisu nie było motywowane ograniczaniem obywatelom wolności słowa. Nie kwestionuję zapewnień sędziego, ale gdyby nawet powtórzył je sto razy, nie zmieni to faktu, że sala sądowa stała się miejscem zemsty za krytykę lokalnej władzy prowadzonej na blogu. Narzędziem tej zemsty była również policja, formalnie odżegnująca się od poprzedniczki-milicji, która to przed laty zatrzymała Andrzeja Radke pod zarzutem z tego samego paragrafu, z którego go kiedyś skazano – skomentował sytuację Krzysztof M. Kaźmierczak, opozycjonista, dziennikarz śledczy, autor kilku książek, także tej najnowszej, o śledztwie w sprawie zaginięcia Jarosława Ziętary. – W sprawie o brak rejestracji wikiduszniki policja zgromadziła dwa tomy akt. Poza wydrukami stron są to głównie notatki służbowe. Policjanci opisują w nich, jak przesłuchują przypadkowe osoby i to wielokrotnie, bo zdarza im się pomylić
adresy. Przykład: policjanci pofatygowali się do firmy Andrzeja Radke, żeby przesłuchać jego pracowników. Przy okazji przesłuchali też klienta. Chcieli to zrobić jeszcze raz, ale źle zapisali adresy i nachodzili potem Bogu ducha winne osoby – czytamy na stronie wikiduszniki.pl. Choć w aktach sprawy nie ma informacji o kontroli logowań na stronie i identyfikacji IP, takie działania zostały podjęte. Wszystko to w sprawie, która w ogóle nie powinna trafić do sądu, bo karanie za brak rejestracji tytułu jest niezgodne z konstytucją. Opinia biegłego, na którą powołał się sąd, pozostawia wiele do życzenia: wynikało z niej na przykład, że biegły badał www.wiki.duszniki.pl, a więc stronę Dusznik-Zdroju, a nie stronę obwinionego, wikiduszniki.pl. Z wypowiedzi biegłego wynikało też, że wszystkie publikacje dokonywane częściej niż raz w tygodniu to dzienniki, a rzadziej – to czasopisma. Jednak w ramach swojej niezależności sędzia uznał za trafne argumenty biegłego, który sam przyznał, że ma problemy nawet z obsługą edytora tekstu, a jego doświadczenie w zakresie nowych mediów wynika z tematyki prac studentów w ramach prowadzonego przez niego seminarium i jest niewielkie.
Tu nie chodzi o 200 zł Obwiniony i jego obrońca, Agnieszka Wardak, od początku byli zgodni, że trzeba walczyć o uniewinnienie, bez względu na to, jak niski byłby wyrok. – W tej sprawie nie chodzi o 200 złotych, a o wolność słowa w Polsce – powiedziała mec. Wardak. Aby nadać sprawie jeszcze większy rozgłos i dynamikę, Andrzej Radke tuż po ogłoszeniu wyroku złożył w prokuraturze zawiadomienie, że senator Libicki bez rejestracji wydaje dzienniki internetowe czyli swoje blogi. Wydawać by się mogło, że osoba z tak wybujałymi ambicjami blogowymi jak Libicki co najmniej wypowie się sensownie na temat obowiązujących przepisów. Gdzie tam... Senator Libicki stał się kolejną osobą, która straciła szansę, by zachować się
rybunał Konstytucyjny nieoczekiwanie znalazł się w ostatnich miesiącach w centrum wydarzeń politycznych w Polsce. Jest to o tyle dziwne, że niemała część społeczeństwa niewiele bądź nic nie wie o sądzie konstytucyjnym i jego uprawnieniach. Naprzemiennie dyskusja dotyczyła ustawy o Trybunale, wyboru sędziów, kolejnych jego orzeczeń, a w końcu wypowiedzi obecnych i byłych sędziów Trybunału z prezesem Andrzejem Rzeplińskim na czele. Stosunkowo rzadko mówiono o przyczynie sporu bądź kojarzono ją wyłącznie z okolicznością bezpośrednią. Było nią uchwalenie w czerwcu 2015 r. przez koalicję PO-PSL nowej i w części niekonstytucyjnej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, a następnie już w trakcie kampanii wyborczej kontrowersyjny wybór głosami koalicji PO-PSL pięciu sędziów Trybunału. Zgodnie z propozycją zmiany Konstytucji, którą w grudniu złożyli w Sejmie posłowie PiS i Kukiz’15, w przyszłości wyboru sędziów miałaby dokonywać większość 2/3 posłów. Dzięki temu przy wyborze konieczne byłoby porozumienie między aktualną większością parlamentarną, a przynajmniej częścią opozycji. W mojej ocenie
rozwiązanie ograniczające się do zmiany sposobu wyboru sędziów jest niewystarczające. Przyczyny konfliktu i jego rozwiązanie sprowadziłbym do kwestii powściągliwości. Po pierwsze, powściągliwości w interpretacji przepisów Konstytucji, które stanowią o kompetencjach Trybunału. Jeśli Trybunał, który jest sądem prawa, zaczyna badać konstytucyjność aktów stosowania prawa, wychodzi poza rolę przypisaną przez Konstytucję. Po drugie, powściągliwości w uznawaniu tego, co jest niezgodne z Konstytucją i w formułowaniu uzasadnień wyroków. Gdy tego brakuje sąd konstytucyjny zaczyna być postrzegany jako instytucja polityczna. A wreszcie konieczna jest wstrzemięźliwość w wystąpieniach publicznych obecnych i byłych sędziów, a w szczególności prezesów Trybunału. Jeśli nie zmieni się praktyka ostatnich lat, sędziowie będą coraz bardziej postrzegani jako aktorzy na scenie politycznej, bądź co gorsza wręcz jako rzecznicy określonej partii. Pamiętam, jak w latach 2006-2007 prezes Trybunału jeździł z otwartymi wykładami po kraju i ostrzegał przed zagrożeniami dla demokracji. Oczywiście ostrze tej krytyki wymierzone było przeciwko ówczesnym rządom Prawa
i Sprawiedliwości. Być może część słuchaczy została zagrzana do walki, wielu innych zaczęło jednak powątpiewać w bezstronność instytucji. I na tym polega zasadniczy problem Trybunału. Dla części społeczeństwa przestał on być instytucją wiarygodną. Stał się sądem, który reprezentuje i broni interesów części klasy politycznej. Tymczasem jedną z najważniejszych cnót sędziowskich jest powściągliwość. W interesie nas wszystkich jest to, aby było jej więcej w Trybunale. Nie oznacza to, że kiedykolwiek zgadzać się będziemy z każdym wyrokiem Trybunału, ale powinniśmy być przekonani, że orzeczenia Trybunału nie służą jednej określonej opcji politycznej. Dobrze, że zaistniały spór stał się okazją do dyskusji na temat funkcjonowania tego sądu konstytucyjnego w Polsce. Jako Prawo i Sprawiedliwość podjęliśmy pierwsze kroki legislacyjne, aby naprawić sytuację. Zmiana samej ustawy może jednak nie wystarczyć, jeśli nie dojdzie do autorefleksji w samym Trybunale Konstytucyjnym. W każdym przypadku będziemy dążyć do przemyślanej i opartej o szerokie porozumienie zmiany Konstytucji. K Autor jest dr nauk prawnych, posłem Prawa i Sprawiedliwości.
w tej sprawie. przyzwoicie. – Wybrałem senatora Libickiego, ponieważ jest autorem często cytowanego bloga. Jest senatorem z okręgu obejmującego Szamotuły, gdzie sąd uznał mnie winnym. Wreszcie jako przedstawiciel rządzącej do niedawna koalicji PO-PSL Libicki ponosi również odpowiedzialność za kształt obowiązujących przepisów. Libicki zadeklarował, że zajmie się sprawą, gdy trafi ona do sądu czyli zapewnie nigdy, ze względu na obejmujacy parlamentarzystów immunitet – mówi Andrzej Radke. Wyrok i sprawa wikiduszniki stały się przedmiotem licznych komentarzy i publikacji, wśród których przeważają niestety teksty sugerujące konieczność rejestracji blogów. Trudno się z tym zgodzić. Polskie prawo nie opiera się na precedensach, a z faktu, że rejonowy sąd wydał nieprawomocny wyrok w sprawie jednego z blogów nie można wyciągać wiążących wniosków dla blogosfery, tym bardziej, że inne sądy w podobnych sprawach orzekały inaczej. – Wierzę w sprawiedliwość – deklaruje mecenas Agnieszka Wardak. A Andrzej Radke dodaje: „Chciałbym, żeby moja sprawa przyczyniła się do zmiany prawa prasowego. I jest mi wszystko jedno, czy Sejm ustawę w tej sprawie podejmie w dzień czy w nocy, byle szybko. Jak dowiedziałem się właśnie pojawiła się kolejna sprawa, taka jak moja, Łukasza Siegiedy i innych, nękanych pozornie za brak rejestracji, a tak naprawdę za krytykę lokalnych władz. Tym razem na Podkarpaciu”. K Dokończenie ze str. 1
Patriotyzm po poznańsku Jerzy Zerbe
R
edagowanie i rozsyłanie w kraju okolicznościowych krytycznych oświadczeń na temat aktualnych wydarzeń w Polsce nie wystarcza, szanowne Panie i szanowni Panowie Profesorowie. Trzeba w niedzielne wczesne popołudnie wstać z foteli i w największej liczbie dołączyć do manifestantów. W tej materii także potrzebny jest zbiorowy wysiłek. Zaryzykuję twierdzenie, że to ważniejsze od wszelkich oświadczeń. Wreszcie wśród zebranych trudno było dostrzec przedstawicieli partii Prawo i Sprawiedliwość. Pod koniec manifestacji prowadzący p. Freytag zapytał, czy ktoś reprezentujący tę partię chciałby zabrać głos. Odpowiedziało głuche milczenie. Niedobrze, doprawdy, bardzo niedobrze. Trwa bowiem walka o rząd dusz w naszym kraju. Trzeba to widzieć. Dzień wcześniej odnowiona ponoć telewizja publiczna na kanale TVP Info epatowała widzów migawkami filmowymi z warszawskiego, przyznać trzeba dość licznego, pochodu zwolenników KOD. Zwróciłem uwagę na
sposób realizacji przekazu. Na ekranach widzieliśmy ludzi idących całą szerokością ulicy Świętokrzyskiej. Po chwili pokazywano nam obraz tych samych ludzi od tyłu, ujmowany przez drugą kamerę. Z kolei znowu, kolejny raz przedstawiano widok od przodu i ponownie od tyłu. Czysta manipulacja, sprawiająca wrażenie kilkakrotnie większego pochodu niż pochód rzeczywisty. Co jeszcze? Duża liczba uczestniczących w warszawskim pochodzie nie dziwi, ma proste uzasadnienie. Byli to zapewne idący w setki, o ile nie w tysiące funkcjonariusze opozycji sejmowej i ich współpracownicy, pracownicy mnogich urzędów centralnych nadal zasiedlonych przez „starą gwardię”, plus zastępy lemingów – wraz z rodzinami. Słowem – beneficjenci poprzednich układów, ludzie systematycznie, choć często z niemałym trudem odrywani od koryta. Pamiętajmy jednak, że o zwycięskich wyborach nie zdecydowali lokatorzy Warszawy, a mieszkańcy mniejszych miast i miasteczek oraz polscy wieśniacy. Oni w pochodach nie demonstrują, bo nie mają warunków
ku temu. W nich dla nas oparcie i nadzieja. I jeszcze jedno: Organizatorzy manifestacji w Poznaniu nie powinni w przyszłości aranżować wieców lub innych spotkań patriotycznych w niedzielną porę obiadową (godzina 14.00). Bo poznaniacy to domatorzy, dla których niedzielny rodzinny obiad ma swoją nieprzemijającą wartość. I na koniec – konieczna jest skuteczniejsza informacja o organizowanych spotkaniach, docierająca do szerokiego kręgu odbiorców. Rozsyłanie zawiadomień przez pocztę elektroniczną nie wystarcza. Trzeba domagać się przekazywania takich wiadomości lokalnymi kanałami telewizyjnymi oraz za pośrednictwem lokalnej prasy. W Poznaniu mamy kanały Telewizji Regionalnej i Wielkopolskiej Telewizji Kablowej (jedynie ta ostania stanęła na wysokości zadania) oraz mniej przychylny jak dotąd „Głos Wielkopolski”. Przypuszczam, że tą droga można by skutecznie zwielokrotnić liczbę uczestników podobnych manifestacji. K Więcej komentarzy Autora na jego blogu na www.niepoprawni.pl
KURIER WNET
17
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A O tej historii nie napisze książki Jan T. Gross, nie nakręci filmu Agnieszka Holland, choć dzięki tematyce około żydowskiej (niezbędny warunek) mógłby on dostać dofinansowanie z PISF.
Sąsiedzi Jan Martini
O
to ona. W jednej kamienicy we Lwowie, przy ul. Potockiego, mieszkali mecenas Rutkowski i emerytowany urzędnik celny Franciszek Ciekliński. W 1942 roku Niemcy aresztowali mecenasa z powodu niedostatecznie udokumentowanej „aryjskości”. Okazało się, że mecenas przyjął wiarę katolicką (i nazwisko żony) z okazji ślubu, a „z domu” nazywał się Rapaport. Emeryt Ciekliński wpadł na szalony pomysł – znając perfekcyjnie niemiecki (był tłumaczem w sztabie armii austro-węgierskiej), postanowił pójść na Gestapo i zaświadczyć o „właściwym” pochodzeniu mecenasa. Powiedział, że znał rodziców mecenasa, dobrych chrześcijan, a sam Rutkowski jako mały chłopczyk, miał operację („z powodu stulejki wywiązała się infekcja...”), stąd obrzezanie. Niemcy wysłuchali uprzejmie, ale nie wydali się przekonani. Znajomi poradzili Cieklińskiemu, że musi zniknąć ze Lwowa, więc
„zadekował” się na jakiś czas poza miastem. Jednak żona mecenasa Rutkowskiego błagała go, aby jeszcze spróbował. Emeryt Franciszek nie był w stanie odmówić zrozpaczonej kobiecie i poszedł na Gestapo drugi raz. Tym razem już nie wrócił. W przeciwieństwie do Warszawy, we Lwowie Niemcy unikali egzekucji ulicznych. Mordowali dyskretniej, poza miastem. Jednym z miejsc kaźni była okolica miejscowości Winniki. W tym pod lwowskim miasteczku, w lecznicy weterynaryjnej, pracował doktor Włodzimierz Pleszkiewicz pochodzący z dobrej, inteligenckiej rodziny ukraińskiej. Ożenił się on (przy braku entuzjazmu ze strony rodziny) z Polką Jadwigą Cieklińską, bratanicą emeryta Franciszka. Pewnego dnia ekipa dokonująca egzekucji przyszła do lecznicy umyć ręce po robocie, napić się herbaty itp. Niemcy położyli gdzieś „dokumentację”, do której ukradkiem zajrzała żona weterynarza. Na liście rozstrzelanych
był jej stryj Franciszek, a także mecenas Rutkowski. Trzeba przyznać, że Niemcy wykazali pewną powściągliwość – nie zamordowali żony adwokata (w końcu „ukrywała” Żyda w domu), a także rodziny Franciszka Cieklińskiego. Katolik
Rutkowski nie zginął w komorze gazowej jak tysiące swych współplemieńców – został rozstrzelany wraz z Polakami i pogrzebany w bezimiennym dole. Los katolików pochodzenia żydowskiego był bardzo smutny – Żydzi traktowali ich jako zaprzańców, Polacy nieufnie, a Niemcy nie mieli żadnych względów.
O męczeństwie Żydów powstało tysiące filmów i książek, ale los ok. 100 tysięcy „przechrztów” nie inspirował twórców. Dzieje mecenasa Rutkowskiego mogłyby przypuszczalnie zainteresować Hollywood tylko po pewnym „podrasowaniu” scenariusza: chciwy polski emeryt idzie na Gestapo, by donieść na sąsiada, bo chce przejąć jego złote zęby, szlachetny Niemiec za pomocą ukraińskiego weterynarza ukrywa adwokata w komórce z chorymi zwierzętami itp. Taki film miałby szanse na sukcesy festiwalowe, nominacje do Oskara, znakomite recenzje. Zadziwia łatwość, z jaką Niemcy „wyłuskiwali” spolonizowanych Żydów, którzy nie zgłosili się do getta. Długo panowała opinia, że źródłem wiedzy Niemców były donosy. Dopiero historycy ustalili, że Judenraty – urzędy autonomii żydowskiej w gettach, gorliwie wykonując polecenie władz okupacyjnych, dostarczyły listy członków gmin żydowskich (także byłych) wraz z adresami... Mój dziadek – Franciszek Ciekliński nie ma swojego drzewka w Yad Vashem, nikt nigdy nie zapalił świeczki na jego grobie. Zdołał tylko pomachać ręką na pożegnanie swojej córce, gdy jechał na otwartej ciężarówce w swoją ostatnią podróż... K
Wielkopolski Kurier Wnet poleca
Drezdeński szafot
C
elem niniejszej publikacji jest ukazanie funkcjonującego w czasie okupacji systemu prawnego III Rzeszy oraz bezwzględnej działalności niemieckiego sądownictwa na terenie Kraju Warty, z drugiej zaś - przywrócenie pamięci o żołnierzach i organizacjach prowadzących antyhitlerowską działalność podziemną. Tytuł książki nawiązuje do kompleksu sądowo-więziennego znajdującego się przy placu Monachijskim w Dreźnie, w którym w latach 1942-1944 wykonano na podstawie niemieckich wyroków Wyższego Sądu Krajowego w Poznaniu 84 wyroki śmierci - przez zgilotynowanie – na członkach polskiej konspiracji niepodległościowej. Drezdeński szafot, red. Rafał Sierchuła, Studia i Materiały Poznańskiego IPN, t. XXXIV, Poznań 2015.
Więcej na: www.ipn.gov.pl
Rafał Sierchuła – historyk, dr nauk humanistycznych, współautor, redaktor i współredaktor publikacji dotyczących historii obozu narodowego w tym m.in. Brygada Świętokrzyska NSZ (1994), Narodowcy. Myśl polityczna i społeczna obozu narodowego w Polsce w latach 1944-47 (2001), Obóz narodowy w obliczu dwóch totalitaryzmów (2010); „Wierni do końca”. Studia i materiały źródłowe o „Poznańskiej Piątce” Męczenników II wojny światowej (2012; 2014); Historia człowieka myślącego. Lech Karol Neyman (1908-1948). Biografia polityczna (2013).
Góra z niebem w tle...
P
rowincjał polskich dominikanów O. Paweł Kozacki miesiąc po śmierci o. Jana Góry, twórcy i głównego organizatora Spotkań Młodzieży nad Jeziorem Lednickim wyznaczył jego następców. Nowymi duszpasterzami Ruchu Lednickiego zostali O. Maciej Soszyński OP i O. Wojciech Prus OP, mieszkający obecnie w poznańskim klasztorze ojców dominikanów. Największym zadaniem, jakie czeka w najbliższym czasie obu duszpasterzy, jest przygotowanie XX Spotkania Młodych, które odbędzie się na Polach Lednickich już 4 czerwca. Jubileuszowa Lednica połączona zostanie z 1050-leciem chrztu Polski i 800-leciem dominikanów. Ojciec Jan Góra, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce duchownych, zmarł 21 grudnia ub. roku. Był wieloletnim duszpasterzem młodzieży i studentów w Poznaniu, twórcą ośrodków w Hermanicach, na Jamnej i Lednicy. Od 1997 roku organizował spotkania młodych na Polach Lednickich. Pierwszy wywiad z nowymi duszpasterzami Lednicy opublikował portal dominikanie.pl Był jeden Jan Góra. W jego miejsce wchodzi dwóch braci: dwie energie, dwa mózgi, dwa pomysły. To będzie dobre dla Was i dla Lednicy? Wojciech Prus OP: – Kiedy rozmawiałem z Prowincjałem w okolicach pogrzebu ojca Jana, to powiedziałem, że warto, aby to dzieło wzięła w swoje ręce ekipa, zespół. Proponowałem nawet, żeby to były trzy osoby, szkicując różne możliwości. Cieszę się, że jest nas dwóch, bo św. Dominik rozsyłał braci po dwóch na misje. A to jest dla nas przygoda braterstwa. Ojciec Jan radził sobie z tym sam, mając braci bardziej do pomocy niż do współprowadzenia dzieła. Ale ojciec Jan był unikatowy, jak to ujmował śp. ksiądz Józef Tischner: „jeden taki musi być”. Mam głębokie przeświadczenie, że teraz – aby to dzieło wydawało wielkie owoce – potrzeba, żebyśmy byli razem. I jesteśmy. Mamy z Wojtkiem doświadczenie wspólnej pracy w zakonie, na przestrzeni lat działo się to kilka razy (…)
Czyli nie zaczynacie swojej przygody z Lednicą dzisiaj? Maciej Soszyński OP: – Przez ostatnie kilka lat zawsze uczestniczyłem w spotkaniach czerwcowych na Polach Lednickich. Natomiast jako syndyk klasztoru poznańskiego, czyli odpowiedzialny za sprawy finansowe i ekonomiczne, jeździłem do ośrodka po całe palety wody mineralnej i inne dobra, którymi ojciec Jan dzielił się z klasztorem (…) Co Was łączy w zainteresowaniach, a co macie indywidualnego? Wojciech Prus OP: – Obydwaj zajmowaliśmy się dużo finansami zakonu. Po drugie –kontekst krakowski. Maciej jest z Krakowa, ja przeżyłem tam cenny czas duszpasterski. Dalej: wrażliwość na ludzi niepełnosprawnych. Maciej rozpoczynał w „Beczce” grupę „Łanowa”, którą potem przejąłem – to jest grupa opiekującą się niepełnosprawnymi umysłowo chłopcami z Domu Pomocy Społecznej na ulicy Łanowej w Krakowie. Przygotowywaliśmy ich do sakramentów, organizowaliśmy spotkania i wyjazdy. Maciej Soszyński OP: – I oczywiście św. Teresa od Dzieciątka Jezus! Wojciech Prus OP: – Jej duchowość rzeczywiście nas zawsze łączyła. Natomiast, co mamy innego? Widzę różnicę potencjałów przy organizacji imprez masowych. Byłem pełen podziwu, kiedy Maciej koordynował przygotowania i przebieg pogrzebu ojca Jana. On w takich sytuacjach dostaje jeszcze więcej energii. Maciej Soszyński OP: – Różni nas wrażliwość na sztukę, podejście do malarstwa. Nie maluję jak Wojciech, rzadko bywam w galeriach sztuki. Wojciech Prus OP: – Jeszcze jedna różnica. Jak jeździsz po dużych parkingach w centrach handlowych, to wiesz zawsze gdzie jesteś. Ja jestem totalnie zagubiony. To chyba różnica pokoleniowa. Maciej, jesteś kibicem Lecha Poznań? Tak jak Wojtek?
Maciej Soszyński OP: – Nie! W ogóle nie lubię piłki nożnej. Mam wyrozumiałość i szacunek dla pasjonatów tego sportu, ale tu się różnimy z Wojtkiem, wiernym fanem i kibicem. Moją pasją jest żeglowanie: zawsze, wszędzie i przy każdej pogodzie. Wojciech Prus OP: – Ja bym nie potrafił wsiąść na łódkę, gdy nie widać brzegów. I na dodatek spać na takiej łódce. Maciej Soszyński OP: – Ja dopiero wtedy zaczynam czuć morze. Wojciech Prus OP: – Ważne są dla mnie kwiaty, którymi się opiekuję. Zaczęło się od tego, że jeden z braci powiedział mi: „pielęgnuj kwiaty na korytarzu, bo braci nowicjuszy u nas już nie ma”. Ja się zdenerwowałem: „ja ich nie posadziłem – nie będę ich pielęgnować”. I sam nie wiem kiedy zacząłem, ale stało się to moją pasją i mam na tym polu sukcesy. Jan Góra to była Lednica. Lednica to był Jan Góra. Jan Góra odszedł do Pana. Lednica pozostała. Co teraz? Wojciech Prus OP: – Dokładnie to co powiedziałem o kwiatach, to jest dla mnie ważny obraz. Żeby dobrze dbać o kwiaty, trzeba je obserwować. Nauczyłem się tego, że zbyt duża ingerencja w życie roślin jest bardzo niebezpieczna. Łatwo je za często podlewać, a od tego gniją korzenie. Sztuka polega na tym, aby podlewać je adekwatnie. Trzeba patrzeć. Trzeba słuchania. Jestem pod ogromnym wrażeniem wysiłku braci przygotowujących pogrzeb. Tam się zaczęło piękne słuchanie i obserwowanie tego co i kogo pozostawił nam ojciec Jan. Nasza nowa i dobra współpraca wtedy się zaczęła. Ucieszyłem się słysząc świadectwo osób ze Wspólnoty Lednickiej, że w tym trudnym czasie poczuli się przyjęci przez klasztor. Maciej Soszyński OP: – Wobec Lednicy mam taką zasadę jak w żeglowaniu: na morzu nie wykonuje się sterem i żaglami gwałtownych ruchów, bo to prowadzi do katastrofy. Najważniejsza jest obserwacja, ostrożność, pokora wobec żywiołu, wyczucie wiatru, wtedy dopiero się delikatnie koryguje kurs myśląc o celu. Wokół Lednicy przez
lata zgromadziło się bardzo wielu dobrych, zaangażowanych ludzi. Rozumiem i szanuję, że ta Wspólnota wyrosła w duchowości i niepowtarzalnej osobowości ojca Jana. My z Wojtkiem jesteśmy innymi ludźmi, mamy też swoje pomysły, zdolności, ale mamy też coś wspólnego z ojcem Janem. Wszyscy trzej jesteśmy dominikanami, czyli przeznaczeni do głoszenia Słowa. Jeżeli Lednica jest największą katedrą, to dla nas jest ona naszą nową amboną. Zaczynamy nowy etap, przede wszystkim we własnym życiu. Postrzegam to jako nowe wyzwanie i przygodę. Dziś ojciec Jan Góra to już cała wielka legenda: relacja ze świętym papieżem Janem Pawłem II, pomysł na spotkania nad Jeziorem Lednickim, chrzcielne źródła Polski, Jamna, Hermanice, wielki duszpasterz działający przez całe dekady dla setek tysięcy ludzi w Kościele. Kim dla was osobiście jest Jan Góra i jego legenda? Maciej Soszyński OP: – Dla mnie jest ojcem założycielem, charyzmatykiem, bezgranicznie oddanym dziełu swojego życia, rasowym duszpasterzem z mnóstwem zalet i paroma wadami. A tak na co dzień moim starszym współbratem, z którym przeżyłem ostatnie 10 lat przez ścianę. Żył obok mnie – nasze cele ze sobą sąsiadowały. Nigdy się nie skarżył na moje sąsiedztwo, a nawet je sobie chwalił. Wojciech Prus OP: – Przeżyłem pewnego rodzaju objawienie, o którym mówiłem w kazaniu po śmierci ojca Jana. Zapamiętałem go już w czasie szkoły średniej jako miłośnika słowa, zawsze coś czytał, był zafascynowany literaturą, poezją. Kiedyś jechaliśmy do Gdańska czytał w pociągu „Chłopów” Reymonta i zachwycał się jak autor zmysłowo pokazuje świat polskiej wsi. Gdy ojciec Góra zmarł, wróciłem do „Chłopów” i tych czterech pór roku, w które jest wpisana scena śmierci Macieja Boryny. Nieprzytomny i umierający bohater ni stąd ni zowąd dostaje wielkiej energii i w księżycową noc wychodzi na pole siać zboże.
Umiera na polu siejąc. Jan Góra siał ziarno słowa. Był prawdziwym Siewcą Lednicy – ta nazwa jest nie przez przypadek. Przy całej złożoności każdego z nas kaznodziejów trzeba powiedzieć, że często słowo, które głosimy nas przerasta, przekracza. Nie mierzymy
piękna słowa miarą naszej słabości, tylko siejemy słowo. Taki był Jan Góra. Jeżeli zasiał i ziarno słowa jest prawdziwe, a jestem przekonany, że jest dobre, to będzie plon i będziemy zbierać. Zrobimy plony. (Śmiech). Wypieczemy chleby i będziemy rozdawać. K
W 2014 r. poznański pisarz Jan Grzegorczyk opublikował wywiad – rzekę z o. Janem Górą pt. „Święty i błazen”. Obaj mówili o niej, że jest to „publiczna spowiedź wielkiego grzesznika, który pragnie zostać świętym”. Z całą pewnością jest to niepowtarzalna w swej szczerości opowieść dominikańskiego wizjonera, o najtrudniejszych i najważniejszych sprawach w jego życiu. Z książki „Święty i błazen” Jan Góra pozwalał sobie przy Papieżu na zachowania i działania, o których inni baliby się nawet pomyśleć. Niektórzy określiliby je jako nieodpowiednie albo gorszące. A Papież, gdy Góra wsadzał jego rękę do wiaderka z silikonem protetycznym po to, aby uzyskać odlew jego dłoni dla potomnych, stukał się widelcem w czoło i mówił do księdza Dziwisza: „Stasiu, po co z tym facetem zaczęliśmy się zadawać?”, i ponownie zapraszał ojca Górę, i wspomagał jego projekty, plany, wizje... Dopóki żył Jan Paweł II, Góra miał w nim potężne wsparcie. Papież mu wyznaczał zadania i błogosławił. Po jego śmierci postawiono mu zarzut, że się wypalił i nie potrafi żyć w epoce po „21:37”. Kiedyś ks. Józef Tischner pytany, co sądzi o Janie Górze, odpowiedział krótko: „ Jeden taki musi być”. Jan Grzegorczyk o swojej książce: „Święty i błazen” to zapis chwili i emocji. A także – spojrzenie z dystansu. Obie perspektywy wydały mi się niezbędne. Tę książkę napisałem z przyjaźni. Nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem, gdybym nie spotkał Jana Góry. Czerpałem z niego jak ze studni. Ale ta przyjaźń była wielokrotnie wystawiana na próby. Nie jestem wyjątkiem – bywałem też przez Górę raniony. Nawet w trakcie pisania tej książki przeżyłem potężne zwątpienie. Podobnie jak on przeżył zwątpienie we mnie. „Święty i błazen” powstawał w autentycznym, bolesnym dialogu. A teraz myślę, że to moje zwątpienie było bardzo potrzebne, bym potrafił tę rzecz pisać ze zrozumieniem dla ojca Jana, ale też z empatią dla tych, którzy nie potrafią różnych jego zachowań zrozumieć. Jan Grzegorczyk (ur. 1959 r.) – pisarz, publicysta, w latach 1982-2011 redaktor miesięcznika „W drodze”.
KURIER WNET
18
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Pomnik Wdzięczności ma przywrócić poczucie narodowych, polskich wartości, odebranych nam przez Niemców i Rosjan podczas wojny oraz po jej zakończeniu. Dlatego dziś jest najlepszy czas, by go odbudować. Wbrew nazizmowi, komunizmowi, ku naprawie III RP.
Czekamy na Pomnik Łukasz Łuczewski
W
październiku 1932 r. na odsłonięciu Pomnika Wdzięczności Najświętszemu Sercu Pana Jezusa w Poznaniu tłumnie zebrali się mieszkańcy Poznania i okolic. Przybyli, bo uważali, że tak trzeba. Moja Babcia, wtedy mała dziewczynka, też tam była. Przyjechała z rodzicami i rodzeństwem z pobliskiego Piątkowa. Zapytana, czy coś pamięta z tego zdarzenia, mówi, że pamięta, iż był tam tłum ludzi. „Ten pomnik był ważny, rodzice często o nim rozmawiali”. Zbudowano go z obywatelskich składek. Powstał w podziękowaniu Chrystusowi za odzyskaną niepodległość. W 1918 roku stał się cud, więc komu jak nie Bogu mieliśmy za to dziękować? Celem jaki przyświecał inicjatorom wystawienia tego Pomnika było odbudowanie wspólnoty, tak bardzo potrzebnej po ponad 120 latach rozbiorów. Zbudowano go w 1932 roku, w czasach sanacji, gdy tak wiele dzieliło wtedy Polaków. Dlatego Pomnik był nie tylko wyrazem wdzięczności Chrystusowi za odzyskaną wolność, ale także przypominał o jedności, był próbą odwołania się do tego co cenne i wspólne. Mówił o tym też widniejący na nim napis „Sacratissimi Cordi – Polonia Restituta” czyli „Najświętszemu Sercu – Odrodzona Polska”. „Wnuczku,
C
przecież to oczywiste” – mówi moja Babcia. Znienawidzony przez Niemców Od 1939 roku, gdy budowa niepodległej Rzeczypospolitej została brutalnie zatrzymana, upłynęło 77 lat. Niemcy znali znaczenie symboliki Pomnika Wdzięczności, dlatego jednym z ich pierwszych działań po zdobyciu Poznania było rozebranie i jego przetopienie. Zniszczenie pomnika osobiście nadzorował Eckhardt Greiser, syn namiestnika III Rzeszy w Kraju Warty, Arthura Greisera. Monument nie został przewieziony do Niemiec, by zasilić zbiory muzealne. Przetopiono go już w październiku 1939 roku, jeszcze szybciej niż insygnia koronacyjne, które Prusacy ukradli po zajęciu Krakowa w 1794 roku. Wówczas unicestwiono je dopiero w 1811 roku, by tym samym napełnić skarbiec Fryderyka Wilhelma III po przegranej wojnie z Napoleonem. Tym razem Niemcy chcieli w Poznaniu budować III Rzeszę, a ślad po Polsce i jej obywatelach miał zniknąć z kart historii na zawsze. Po II wojnie światowej przyszła okupacja ruska, komunizm. Rozpoczęto budowę nowego społeczeństwa i komunistycznej Polski w myśl założeń Marksa i Lenina. Kontynuowano podjętą przez Trzecią Rzeszę walkę ze społeczeństwem i Kościołem, kulturę zdegradowano do socrealizmu, a w szkole
nauczano zakłamanej wersji historii. Fałszywa ideologia komunizmu, tak jak nazizm, oparta była na odwróceniu systemu wartości, pojęć podstawowych, w szczególności w zakresie dobra i zła. O pomniku przypominającym o Chrystusie, niepodległości i wspólnocie Polaków mieliśmy na zawsze zapomnieć. Komunizm, jak wcześniej III Rzesza, miał się przecież nigdy nie skończyć. Ponadto, w odróżnieniu od Niemców, komuniści wywodzili się z polskiego narodu. Byli naszymi dziadkami, ojcami, dziećmi, sąsiadami. Działając z ramienia Moskwy nawiązywali oni do haniebnej tradycji zdrady narodowej, od wieków wyraźnie obecnej w naszej historii. II Wojna Światowa zniszczyła ciało polskiego narodu, komunizm złamał jego ducha. Po dwóch okupacjach, w III Rzeczpospolitej Polskiej nadal nie powrócił Pomnik Wdzięczności na swoje dawne miejsce. Bo jakże różniła się ta nasza III Rzeczpospolita Polska od tej wolnej Polski z 1918 roku…
Odzyskać to, co utracone Wielokrotnie po 1989 roku zadawaliśmy sobie pytanie czy III Rzeczpospolita Polska jest wolnym, suwerennym krajem? Intuicyjnie Polacy dostrzegali fałsz. Z tego względu tak wielu z nich
nie uczestniczyło w wyborach. Niektórzy wręcz mówili, że za komuny żyło się lepiej. Przyczyna leżała u podstaw III Rzeczpospolitej Polskiej, która w wielu dziedzinach kontynuowała system wartości wywodzący się z czasów Polskiej Republiki Ludowej. Nie potępiono i nie osądzono zbrodniarzy, a co więcej chowano ich w chwale i czci, w asyście wojskowej. Nie zmieniła się również filozofia rządzenia, która przedmiotowo traktowała swoich obywateli, a kraj jak podbite terytorium. Na poznańskiej cytadeli, w miejscu gdzie czcimy naszych bohaterów, nadal widnieje płyta z przemówieniem Stalina z okazji „wyzwolenia” z niemieckich rąk Poznania w 1945 roku. Gruba kreska nie oznaczała odbudowy kraju na solidnych podstawach, lecz budowanie go bez podstaw. III Rzeczpospolita Polska, walcząc z religią chrześcijańską, stawała się jakby bezpośrednim kontynuatorem dwóch poprzednich totalitaryzmów. Obecnie większa część społeczeństwa w III Rzeczpospolitej Polskiej dostrzega ten problem i wiele innych mankamentów, które należy wyeliminować z życia narodu. Oznacza to ponowne zdefiniowanie podstawowych wartości, w tym dobra i zła, by na tej bazie odbudować wspólnotę narodu i państwa. Pomnik ma przywrócić poczucie narodowych, polskich wartości, odebranych nam przez Niemców i Rosjan podczas wojny oraz po jej zakończeniu. Dlatego dziś jest najlepszy czas, by odbudować Pomnik Wdzięczności wbrew nazizmowi, komunizmowi, ku naprawie III Rzeczpospolitej Polskiej. By Pomnik Wdzięczności stał się symbolem nas wszystkich, należy odbudować naród. Dziś różnimy się w ocenie komunizmu, stanu wojennego. Podział dotyczy podstaw III Rzeczpospolitej Polskiej – obrad tzw. Okrągłego Stołu. Aktualnie przebiega on od lustracji, przez obronę życia poczętego, do Smoleńska. Często w naszych rodzinach boleśnie dzieli braci, siostry, małżonków, rodziców i dzieci. Potrzeba jedności jest priorytetem, abyśmy mogli odbudować wzajemne zaufanie, a także, by do czekających nas zadań, przystąpić bez bagażu niezałatwionej sprawy. Na drodze do jedności narodu najważniejsze jest odbudowanie wspólnoty. Polacy, na przestrzeni ostatnich lat, kilkukrotnie mieli okazję jej doświadczać – w czasach istnienia pierwszej Solidarności, podczas pielgrzymek papieża św. Jana Pawła II do Polski. Katastrofa smoleńska była ostatnim z tych wspólnych, jednoczących nas, doświadczeń. Doświadczenie wspólnoty zawsze związane było z próbą stanięcia w prawdzie, a co za tym idzie, miało głęboki religijny charakter. Wynika to z genezy naszego narodu, który swój początek miał na chrzcie Mieszka I, gdzie podstawa naszego patriotyzmu i państwowości została na zawsze połączona z chrześcijaństwem. Nie odbudujemy wspólnoty i narodu
zasem było to parę godzin w jakimś miejscu, czasem regularna praca 2-4 godz. w tygodniu. Czasem dzień lub 2 w tygodniu. Byli zadowoleni jak pracodawca płacił 8 zł za godzinę. To dobra stawka – słyszałam. Oczywiście, że dobra. Dla studenta, jeśli ma zaplecze w rodzinnym domu. Czy nasi włodarze znają sytuacje młodych ludzi? Czy jeżdżą pociągiem, tramwajem, autobusem? Czy chodzą pieszo ulicami? Czy mają jakikolwiek kontakt poza swoim środowiskiem, nie licząc kontaktu wykładowca – student? Obawiam się, że tylko przed wyborami kwapią się wystąpić publicznie w przestrzeni miejskiej a i tak czas na rozmowy mają mocno ograniczony bo wszak gorący to czas i należy być w wielu miejscach.
Parę dni temu, w piątek, wracałam pociągiem z Gdyni. Pociągiem pełnym studentów, którzy na czas wolny od zajęć jechali do swoich domów rodzinnych. Wracali z uczelni Gdańska, Bydgoszczy, Torunia. Niektórzy czytali notatki z zajęć, inni rozmawiali o pracy, którą już podjęli.
Módl się i pracuj
bezrobocia i wielomilionowej emigracji za chlebem. Jak byśmy byli narodem nierobów, obiboków, gdzie bezrobotny czeka na zasiłki lub lekką pracę na stanowisku z konkretnym dochodem. A jak to wygląda faktycznie? Jest Biuro Karier dla absolwentów uczelni, gdzie można się zapisać i czekać, bo oferty wiszą od lat a konkretnej pracy nie ma. Można się douczyć licząc, że ten dodatkowo poświęcony czas zaowocuje. Są Powiatowe Urzędy Pracy, gdzie można złożyć swoje dokumenty, obejmą bezrobotnego szkoleniem jeżeli akurat mają, ustalą profil pomocy i wyznaczą termin następnej wizyty. Jeśli ktoś leniwy może się odmeldować telefonicznie a ofert zatrudnienia szukać na portalu PUP. Jeżeli znajdzie coś dla siebie, dostanie wydruk tejże oferty i może złożyć pracodawcy
„Ora et labora” módl się i pracuj. Pracuj dla kraju, na swoje i rodziny utrzymanie. Ta piękna sentencja, a właściwie jej druga część w obecnym czasie, kiedy rządy doprowadziły do „ ch..., d.... i kamieni kupa” jak to wyartykułował były minister Bartłomiej S. nie ma odniesienia do życia młodych ludzi. Sumienna nauka nie popłaca, często jest nawet przeszkodą w znalezieniu pracy. Jest wiele instytucji powołanych do pośrednictwa w poszukiwaniu pracy – Powiatowe Urzędy Pracy, Agencje Pracy Tymczasowej oraz mnogie portale ogłoszeń. Wszystkie one zamieszczają setki ofert pracodawców, którzy nie mogą znaleźć wymarzonego pracownika. Dziwne to przy tak dużym procencie
Proszę przysłać CV, rozpatrzymy… Alicja Jach wraz z dokumentami potwierdzającymi ukończoną naukę, CV, list motywacyjny i czekać na wiadomości gdzie i kiedy ma się stawić celem odbycia rozmowy kwalifikacyjnej. Po dopełnieniu tych formalności ponownie ma czekać aż pracodawca zadzwoni z propozycją zatrudnienia lub nie zadzwoni, bo obowiązku nie ma. Najczęściej nie dzwoni. Są Agencje Pracy Tymczasowej, których nazw nie będę wymieniać. Zamieszczają oferty pracy na portalach OLX, pracuj.pl, praca, gratka itp. najczęściej te same oferty są na wielu portalach. Bezrobotny aplikuje i czeka na odzew. Najczęściej odzewu nie ma, bo nie ma obowiązku odpowiadać, tym bardziej, że zamieszczona klauzula mówi wyraźnie, że skontaktują się z wybranymi osobami. Kliknięć przy
jednej ofercie pracy bywa 4 tys. czasem powyżej 6 tys. A czemu tak, skoro ofertę zamieszczono wczoraj? Bo te oferty odnawiane są co jakiś czas i niekoniecznie oferowana praca musi być faktycznie. Oni wszak szukają pracowników dla współpracującymi z nimi pracodawcami, którzy raczej są w ogłoszeniach anonimowi, więc bezpośrednio do pracodawcy nie sposób trafić bez pośrednika. Można osobiście iść do Agencji, złożyć CV, poprosić o pracę i czasem oddzwonią aby gdzieś przyjść na rozmowę a następnie czekać na odpowiedź. Realizacja tej wersji podobnie jak poprzednia, bezskuteczna. Można szukać po mieście bezpośrednio – od drzwi do drzwi. Proszę przesłać CV na adres majlowy, rozpatrzymy. Efekt takiego podejścia jak powyżej.
Pamięć miasta
Iwona Horodecka
starszy kustosz w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu
M
iasto – specyficzne uniwersum kultury, tworzące poprzez strukturę materialną w swojej funkcji utylitarnej, sferę symboliczną, miejską przestrzeń tożsamości, jej strukturę społeczną i kulturową, kształtowaną przez tradycję oraz indywidualną i zbiorową pamięć jej mieszkańców. Czym wpisuje się miasto w zbiorową pamięć? Przestrzenią urbanistyczną – gdzie układ ulic, alei i zaułków wkomponowanych w nieregularne plamy zieleni ogrodów, parków i skwerów tworzy niepowtarzalny klimat. Zabytkami architektury świeckiej i sakralnej. Najtrwalej jednak wpisują się w pamięć zbiorową miejsca, które upamiętniają najważniejsze wydarzenia w życiu tego miasta. Mieszkańcy święcą nimi swoje tryumfy, upamiętniają historię. Nabierają one symboliki, mityczności, zaczynają żyć własnym życiem i funkcjonują w społecznej świadomości, tworząc poczucie silnej z miastem więzi emocjonalnej. Pomniki. To one tworzą swoistą historiae pauperum dla mieszkańców, nie pozwalając, „by czas nie zaćmił i niepamięć”, wpisując się w przestrzeń zbiorową, w pamięć społeczną nie tylko miasta, ale i kraju. W dwudziestoleciu międzywojennym odsłonięto taki pomnik. Widomy znak triumfu walki wyzwoleńczej
bez solidnego fundamentu jakim jest religia chrześcijańska oraz wspólna historia. Europa zapominając o tych korzeniach wyraźnie się zagubiła, a my nie powinniśmy powielać tego błędu. Z tych właśnie powodów należy odbudować Pomnik Wdzięczności Narodu Polskiego w Poznaniu, kolebce Państwa Polskiego, na ziemiach, gdzie 1050 lat temu miał miejsce chrzest Polski.
Nie tylko historia Odbudowa Pomnika Wdzięczności Sercu Pana Jezusa ma znacznie szersze znaczenie, niż wynika to tylko z naszej dbałości o pielęgnowanie historii. Wiemy, że bezpieczeństwo obywateli jest jednym z podstawowych zadań państwa. Dziś, w czasach zagrożenia islamskiego w Europie, okazuje się, że laicki, anty-kulturowy i lewicowy model państwa, takiego bezpieczeństwa zapewnić nie potrafi.
Z życia wzięte Parę miesięcy temu myślałam, że to jakieś fatum, więc rozpytywałam znajomych czy ktoś o jakieś robocie nie słyszał. Ludzie z prawej strony raczej pracodawcami nie bywają, ale parę rad dali. Pierwsza – schować dyplom do szuflady aby nikt się nie dowiedział, że to absolwent uczelni i udawać, że ma się ukończone tylko liceum lub gimnazjum. Jest wtedy szansa na robotę fizyczną w Biedronce, stacji paliw, przy wykładaniu towarów w markecie. Jest szansa przeżycia. Druga rada – zapisać się na studnia na drugi kierunek. Jest wtedy szansa na stypendium i zatrudnienie jako student, bo pracodawca nie ma dodatkowego obciążenia finansowego, więc robotę się znajdzie. A później może się zmieni. Trzecia rada – wyjechać za granicę, bo tam jakąkolwiek pracę każdy znajdzie, a jak się pierwsze miesiące przemęczy to się zaaklimatyzuje. Czwarta rada – właściwie nie jest radą tylko łopatologicznym wyjaśnieniem sytuacji. Oferty pracy, szczególnie w urzędach, ale nie tylko, są ustawione pod konkretnego człowieka a obowiązek nakazuje zamieścić ofertę dostępną dla wszystkich potrzebujących. Inni też mają prawo ubiegać się, nie tylko wybraniec. Mają prawo. O konkretnych przypadkach jakie prześledziłam krok po kroku pisać nie będę. Wszędzie te same schematy. Konkludując jak się nie ma znajomego pracodawcy lub innej osoby w konkretnej firmie, która poleci, pozostaje tylko nadzieja i szansa na
i dziękczynienia Opatrzności Bożej za odzyskaną Ojczyznę. Pomnik Wdzięczności. Pomnik, który tak jak Powstanie Wielkopolskie, był dziełem nie tylko Poznaniaków, ale i Wielkopolan, zbudowany został z woli i ofiarności nie tylko mieszkańców tego miasta, ale całej Wielkopolski. A stanął w godnym miejscu tego miasta, bo ono jest stolicą tych ziem. Był monumentalną bryłą, w której łuki tryumfalne sławiły zwycięstwo oręża wielkopolskiego, a błogosławiąca figura Chrystusa w centrum, stanowiła wyraz wdzięczności za Opatrzność Boską. Złote serce Chrystusa było darem matek katolickich. Ofiarne Wielkopolanki przeznaczyły na ten cel swoje pierścionki, obrączki, broszki, a kiedy biżuterii zabrakło, wysupływały spinki ze swoich włosów i złote nitki z kotar. Pomnik wrósł, wydawałoby się, trwale, w życie i przestrzeń tego miasta. Tego pomnika pozbawił nas okupant. Okupant, który chciał zniszczyć naszą pamięć o własnej historii. A pomimo istnienia od ponad dwudziestu lat wolnej Polski, przestrzeń Poznania pozostaje ułomna, kaleka, zubożona w tak ważnej sferze pamięci. Pomnik Wdzięczności nie został odbudowany do dziś. Dlaczego z taką pieczołowitością Poznań dba o zachowanie śladów obecności okupanta na terenie miasta – rewitalizacja Zamku, powstanie Traktu Królewsko-Cesarskiego… A pomnik upamiętniający tryumf oręża wielkopolskiego, jednego z niewielu zwycięskich powstań polskich, krwawej daniny Wielkopolan, której zwieńczeniem był powrót tych ziem do granic Rzeczpospolitej, nie może powrócić w przestrzeń Poznania? K Prawo do odbudowy Pomnika Wdzięczności wynika także z idei wolności i naszego prawa do korzystania z niej. W Europie, od wielu lat, obserwujemy kryzys wolności, która oparta została o reżim tolerancji i poprawności politycznej. Pomnik Wdzięczności Najświętszemu Sercu Pana Jezusa przypomina o wolności w jej republikańskim wymiarze, która oparta jest o wzajemny szacunek, jest darem danym człowiekowi od Boga. Najwyższy czas, w dobie kryzysu, który na różnych płaszczyznach dotknął już prawie całą Europę, odwołać się do tej wolności. To dzięki niej, w czasach I Rzeczpospolitej, znajdowali tu schronienie wyznawcy odmiennych religii, przedstawiciele różnych narodów i kultur. Z tego względu Pomnik Wdzięczności jest również symbolem uniwersalnym, znacznie wykraczającym poza nasze polskie sprawy, przypominającym o korzeniach na jakich zbudowana została Europa. K
wyławianie żywych karpi z marketowego basenu przed świętami lub robota wykładowcy /wykładanie towaru na półki / na nocki też w markecie 7,30 za godzinę pracy. Można jeszcze rozwozić pizzę własnym samochodem, być akwizytorem usług, na które nie ma zbytu przy zubożałym społeczeństwie. I tym podobne ciekawe intratne zajęcia z doskoku. W sam raz aby się usamodzielnić, ożenić, założyć rodzinę i planować dzieci. A to, że niejeden człowiek pluje sobie brodę, że czas zmarnował na nauce, za którą nikt nawet najniższej krajowej tj. 1.750 zł brutto / ciut pow. 1.300 na rękę / nie chce zapłacić, to już zupełnie inna sprawa. Wszak nikt nic nie gwarantował, każdy ma prawo do pracy. Zgodnie z konstytucją. Takie marnotrawstwo ludzkich talentów, ambicji, zdolności, poświęconego czasu. Marnotrawstwo czasu pracy nauczycieli, utrzymania szkół, uczelni. Jesteśmy krajem bez fabryk, przemysłu. Mamy dobrze wykształconych ludzi bez doświadczenia, bo stażów w tym roku nie przewidziano. Moje miasto szczyci się, że jest miastem akademickim. Fabryki pozamykano i zniszczono po 1989 r. Nierentowne były. Teraz mamy markety, magazyny, montownie z zagranicznym kapitałem. Mamy więcej hoteli, parkingów. I miejsca pracy w tych instytucjach oraz urzędach. K Powyższy tekst jest napisany pod wpływem emocji, własnych doświadczeń i obserwacji stanu faktycznego w dużym mieście.
KURIER WNET
19
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Równi i równiejsi
PO-Nowoczesna „logika”
Natalia Hajdasz
Michał Bąkowski
studentka
O
d kilku miesięcy studiuję za granicą, więc grono osób z którymi kontaktuję się teraz najczęściej to bardzo międzynarodowa grupa, Szwedzi, Niemcy, Irlandczycy, Hiszpanie, Francuzi… Zaskoczyło mnie kiedyś bardzo, gdy moi zagraniczni znajomi dziwili się, że w Polsce mamy swoją własną walutę. Tak samo reagowali, kiedy tłumaczyłam, że nasze domy od dawna nie są kryte strzechą, że mamy w kranach bieżącą wodę, ciepłą i zimną, a kobiety naprawdę mają jakieś prawa. Prostowanie ich wyobrażeń o Polsce to zadanie trudne, czasochłonne i nie da się ukryć, frustrujące. Bo czasem po prostu brakuje odpowiedzi, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Inaczej, wcale nie znaczy jednak, że gorzej. Za granicą jest drogo, to oczywiste. Przestaliśmy się już krzywić patrząc na zmieniające się kursy euro, funta, dolara. Nawet gdy kurs idzie w dół, różnice w kosztach życia za granicą i w kraju są horrendalne. Odradzane jest zdecydowanie przeliczanie z walut zagranicznych na złotówki. Ostatnio zapomniałam niestety o tej świętej zasadzie. Rozmawialiśmy w grupie o tym, że po egzaminach mamy aż dwa tygodnie wolnego, więc przyznałam się, że chętnie bym sobie znalazła jakąś tymczasową pracę. Kolega odpowiedział, że może coś za pięć euro na godzinę uda mi się znaleźć. Ucieszyłam się, bo od razu zdążyłam pomyśleć, że zarabiałabym w sumie prawie dwa razy więcej niż w Polsce
w czasie wakacji. Moi znajomi (z Niemiec) roześmiali się szczerze. To był żart, płaca w wysokości pięć euro na godzinę jest tu, w kraju UE zabroniona jako za niska. Przecież wszyscy to wiedzą. Żyjąc w innym kraju nie sposób nie analizować, dlaczego te pieniądze rozchodzą się aż tak szybko... Zaczęłam zauważać, że nie jest to wcale taka prosta zależność: my w Polsce zarabiamy trzy, cztery razy mniej, ale w naszym kraju wszystko jest analogicznie trzy, cztery razy tańsze. Tak nie jest. Prosty przykład. Tania kurtka we Francji kosztuje ok. 20 euro. Żeby na nią zapracować wystarczą dwie, maksymalnie trzy godziny prostej pracy biorąc pod uwagę stawkę minimalną w tym kraju. W Polsce taka tańsza kurtka kosztuje ok. 80 złotych. Dla studenta dorabiającego w Pizzy Hut, McDonaldzie, kawiarni Starbucks w Polsce to jednak 9 lub 10 godzin. Tańsze u nas jest pieczywo, produkty spożywcze, opłaty za mieszkanie, transport. Ale inne rzeczy nie, choćby bilety na koncerty muzyczne, czy do kina, albo na mecze, droższe bywa jedzenie w kawiarni, czy niektóre ubrania. I żeby na nie zarobić, my musimy zostać w pracy dwa razy lub trzy razy dłużej. Obiad na uczelni poznańskiej kosztował 12 złotych, równowartość więc około jednej, a czasem nawet dwóch godzin pracy. W Niemczech, we Francji tani obiad kosztuje pracownika maksymalnie połowę tego, co zarobi przez godzinę. Pewnie dlatego nasze kawiarnie i restauracje, bary i puby
w porównaniu do francuskich są bardzo wyludnione. Ilu z nas w sobotni poranek, wolny od pracy, je śniadanie poza domem? Tutaj to norma tak powszechna, że chyba by się wszyscy zbuntowali, gdyby im to odebrać. U nas na nikim to nie robi wrażenia i być może dlatego można nas nazywać narodem pokornym, ale też przecież narodem ludzi inteligentnych, sprytnych, pełnych pomysłów. Przecież w tych trudnych ekonomicznie czasach prawie każdy stara się jak może i tak wielu sobie z tą codziennością radzi, a musimy pokonać o wiele więcej przeciwności niż Francuzi, czy Niemcy. Ciekawe, czy by sobie poradzili, gdyby przyszło im się z nami zamienić? Wszystkie te piękne przepisy Traktatu Lizbońskiego mówiące o swobodach przepływu towarów i świadczenia usług, slogany o równości szans uczestników relacji międzynarodowych i braku hierarchii w prawie międzynarodowym ciągle jeszcze wydają się tylko pozorem, fasadą, za którą można zobaczyć, że nie, to wciąż nie jest równe traktowanie i to nie są te same zasady. Można oczywiście przypomnieć, że przecież Polska jest krajem wciąż rozwijającym się, że dwadzieścia pięć lat temu było jeszcze gorzej. Ale takich jak ja, czyli osób z pokolenia, które tamtych czasów nie pamięta, taka odpowiedź już nie zadowala. Czujemy się i jesteśmy tacy sami jak oni. I chcielibyśmy, żeby nas i nasz kraj traktować tak samo. K
W
ostatnich dniach doszedłem do wniosku, iż większość polityków obecnej opozycji powinna udać się do psychiatry. Widzę bowiem, iż wielu przedstawicieli PO i Nowoczesnej żyje w dwóch różnych rzeczywistościach. Wzorcowym przedstawicielem owej grupy jest poseł Katarzyna Lubnauer. Zdaniem Pani Poseł nasze społeczeństwo po raz pierwszy od lat osiem-
Media głównego nurtu zawyżają liczebność manifestacji KOD-u i nadają jej ogólnopolski charakter. Prawda jest brutalna. Więcej ludzi Komitet nigdy nie zbierze. dziesiątych ubiegłego wieku zaczęło się organizować we wspólnym proteście w obronie ustroju demokratycznego naszego państwa. Pani Poseł raczyła wielokrotnie podkreślać, że manifestacje KOD-u (który powstał równie szybko i w dziwnych okolicznościach jak Nowoczesna) mają charakter spontaniczny, a sam Komitet nie jest związany z żadną partią polityczną. Jeśli faktycznie Ci państwo tak bardzo respektują wolę obywateli, to przede wszystkim powinni uszanować decyzję większości z nas, którą podjęliśmy przy urnach wyborczych
i zaakceptować wygraną Zjednoczonej Prawicy. W okresie przedwyborczym obecna opozycja zarzucała przedstawicielom Zjednoczonej Prawicy dokonywania podziałów między Polakami. Były to zarzuty oczywiście bezpodstawne, wykorzystane w celu zbicia kapitału politycznego. Wystarczyło kilka tygodni i Ci sami ludzie ten podział uskuteczniają, a właściwie go tworzą. Mówią o marszu KOD, jako o pierwszym od czasów Solidarności „spontanicznym” zrywie społecznym. Czyli część społeczeństwa biorąca udział w Marszu Niepodległości, Marszu w Obronie Wolnych Mediów, nie istnieje? Ci ludzie nie są społeczeństwem, czy może tamte wydarzenia nie są spontaniczne? Czyż to nie zakamuflowany zarzut, czy w ten sposób nie dzielą narodu? Media głównego nurtu zawyżają liczebność manifestacji KOD-u i nadają jej iście ogólnopolski charakter. Prawda jest brutalna. Więcej ludzi Komitet nigdy nie zbierze. Ci ludzie nie są zaprawieni w społecznych bojach. To nie oni stali po stronie Solidarności, nie oni chodzą na Marsze Niepodległości, nie oni stawali w obronie wolnych mediów. Marsze prawicy liczebnie kilkakrotnie przewyższają demonstrację KOD-u. I nigdy w ich przypadku nie padały zarzuty, że uczestnicy pikietują za pieniądze. To sympatycy Radia Maryja i dzieł przy nim powstałych, wyborcy o inklinacji prawicowej walczyli i nadal walczą o demokrację. To te środowiska
były stygmatyzowane, nazywane Polską B, lekceważone. Wtedy nikt o nich nie wspominał. To Telewizji Trwam odmówiono dostępu do cyfrowego multipleksu, co było pogwałceniem zasad demokracji. Zlekceważono ponad 2 miliony podpisów. Wtedy nie zawiązał się żaden KOD, wtedy pan poseł Petru cieszył się z niedemokratycznych rządów dzięki, którym on i jemu podobni gromadzili fortuny finansowe, okradając nasze państwo i Polaków. Dzisiaj natomiast wyborcy Platformy i Nowoczesnej podszywając się pod patriotów, których niedawno wyszydzali, śpiewają na swoich manifestacjach Hymn Polski, Rotę i inne pieśni. Zachowują się kompletnie inaczej niż dotychczas, ale cel pozostał ten sam: zbicie kapitału politycznego, zdobycie władzy i bogacenie się kosztem własnego narodu. Media ostatnio próbowały jeszcze podszczypywać Zjednoczoną Prawicę m.in. atakując rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza w związku z jego pracą w aptece. Zarzut ten, wyśmiany przez społeczeństwo pokazuje, że do nowej ekipy rządzącej nie można przypiąć żadnej racjonalnej łatki. Otóż do władzy doszli ludzie, którzy nie są w układach, nie można nimi manipulować i którzy zrobią wiele, aby odkłamać naszą historię, także tą dotyczącą katastrofy smoleńskiej i ostatnich lat rządów PO. Kiedy im się uda, a uda na pewno, wtedy nie będziemy mieli do czynienia z podwójną rzeczywistością. K
Historia warstwą wydarzeń powleka zmagania sumień. W warstwie tej drgają zwycięstwa i upadki. Historia ich nie pokrywa, lecz uwydatnia”. Od lat fascynują mnie te słowa Karola Wojtyły z jego poematu „Myśląc Ojczyzna”. Słowa, które wyrastają z wcześniejszych rozważań na temat wolności, prowadzą przez owo zmaganie wolności i sumienia, a kończą się znamiennym opisem kondycji moralnej narodu: „Słaby jest lud, jeśli godzi się ze swoja klęskę gdy zapomina, że został posłany, by czuwać, aż przyjdzie jego godzina. Godziny wciąż powracają na wielkiej tarczy historii.
S
am Jan Paweł II jako papież wracał niejednokrotnie do tych słów, choćby w czasie pielgrzymek do Polski. Mówiąc – „Historia warstwa wydarzeń powleka zmagania sumień. W warstwie tej drgają zwycięstwa i upadki. Historia ich nie pokrywa, lecz uwydatnia” dopowiadał słowa swojego poematu: „Czyż może historia popłynąć przeciw prądowi sumień?” I dodawał pytanie aktualizacji: „Za jaką cenę może?” Przywołane słowa z poematu zacytował także w swojej testamentalnej książce „Pamięć i tożsamość”. W ten sposób ów czwórmian: wolność – historia – sumienie – naród osadził w płaszczyźnie najbardziej fundamentalnej: pamięć – tożsamość.
Strategia polityki historycznej 17.11.2015 r. w Belwederze odbyło się spotkanie, pod patronatem Prezydenta RP i z jego osobistym udziałem, poświęcone budowaniu strategii polskiej polityki historycznej. Ttaką politykę budował śp. prezydent Lech Kaczyński. Potem przyszedł czas na hasła typu „polskość to nienormalność” i „wybierzmy przyszłość”. Oczywiście wybór przyszłość wydaje się być czymś równie normalnym, co oczywistym. Przyszłość to nadzieja, a człowiek jest istotą złożoną z nadziei. Jest ona siłą napędową jego życia. Już starożytni mawiali „dum spiro spero” – dopóki żyję mam nadzieję. Jednak w programowym haśle minionej (nie tak dawno i nie tak do końca) epoki – wybór przyszłości oznaczał pogardę albo wręcz wrogość dla przeszłości. Oznaczał arogancję dla tego, co w tej przeszłości jest prawdą a co fałszem, co jest stereotypem, a co udokumentowanym zdarzeniem. Może dlatego w ramach funduszu reprezentacyjnego premier polskiego rządu wydała 35 tysięcy złotych na alkohol, głównie wódkę, traktując je jako dobro narodowe? Może dlatego, w gabinecie pani Ewy Kopacz, została jako spuścizna – bateria 350 butelek wódki? Może dlatego polski rząd nie miał konkretnego pomysłu na celebrację polskich śladów bohaterstwa, nie znajdował pieniędzy na realizację filmu o żołnierzach niezłomnych, ale nie szczędził wsparcia dla działań „demitologizujących” polską przeszłość?
Historia i sumienie Paweł Bortkiewicz TChr
Mówimy, że historia jest nauczycielką życia. Powtarzamy to zdanie tak często i tak beznamiętnie, że staje się ono (czy też już się stało) stereotypem, sloganem, pusto brzmiącym dźwiękiem. Czy chodzi o to tylko, że historia odczytana rzetelnie – przywołuje nam szereg zdarzeń, które przełamują nasze poczucie wyjątkowości, niepowtarzalności, absolutnej oryginalności? Czy chodzi o to, że historia pozwala nam zestawiać na przykład donosy Polaków na Polskę, przedkładanie interesu własnego rodu, czy też własnej partii ponad dobro wspólne Rzeczpospolitej? Czy nie dlatego, że niezmiennie przypomną za Norwidem, że „historia to dziś, tylko nieco dalej”? I skargi prominentnych polityków polskich u niepolskich władców i przywódców do złudzenia przypominają karty zdrady narodowej.
Lekcje wyborów wolności Tym, co jest jednak szczególnie intrygujące i pouczające u nauczycielki życia jaką jest historia, to nie tylko owo zestawienie tego, co było i co jest. To dostrzeganie mechanizmów zdarzeń. Wszak nie są one prostym determinizmem faktów, ale wyborami ludzkiej wolności. Są sposobem rozumienia owej wolności. Zatem pierwsze pytanie to kwestia sprawczości człowieka – takiego sposobu działania, które staje się wyborem, decyzją, aktem wolności. Wolności, która nie jest aktem raz na zawsze danym, wolności, która nie jest kwestią wcale tak bardzo prostą i oczywistą. W ostatnich miesiącach bardzo wielu polityków ówczesnego obozu władzy na czele z byłym prezydentem Bronisławem Komorowskim dokonywało apologii wolności. Rok 1989 – symbol i gwarant odzyskanej wolności. Brakowało jednak w owej apologii choćby najbardziej elementarnej analizy krytycznej owego okresu. A przecież był to okres bardzo ciekawego poszukiwania istotnego sensu zaprzeczenia dotychczasowego stanu zniewolenia, suwerenności ograniczonej, krótko ujmując – faktycznej niewoli.
Tym, co jest szczególnie intrygujące i pouczające u nauczycielki życia, jaką jest historia, to nie tylko owo zestawienie tego, co było i co jest. To dostrzeganie mechanizmów zdarzeń. Wszak nie są one prostym determinizmem faktów, ale wyborami ludzkiej wolności. Są sposobem rozumienia owej wolności. Wyrazem tamtych zmagań o prawdziwą wolność i jej sens było chociażby bezpośrednie odrodzenie się lewicy laickiej i jej agresywny antyklerykalizm. Prąd ideowy, który był realną przyczyną, a zarazem symbolem zniewoleni i podległości, okazał się prądem niezwykle żywym. Ożywienie to miało przy tym charakter wysoce wyrafinowany, dokonywało się bowiem nie pod dotychczasowymi hasłami ruchów lewicowych (które zostały zdyskredytowane), ale pod hasłami neolewicy zachodnioeuropejskiej. Tak więc
w trzeciej Rzeczypospolitej część polityków nawiązała w budowie nowej Europy do wschodniego i zachodniego socjalizmu, który może uchodzić za postać neosocjalizmu. Miałby on być pozbawiony okrucieństwa, zniewolenia i utopizmu wschodniego, a jednocześnie odarty z indywidualizmu, wyzysku i irracjonalizmu kapitalistycznego. W Polsce dały się zauważyć dwie postacie tego ruchu. Jedną była część wiodąca w postaci lewicy laickiej, na czele z takimi nazwiskami jak: Bronisław Geremek, Adam Michnik, Jan
Józef Lipski i inni. Wspierała ją satelitarna „lewica katolicka”, której liderów można upatrywać w osobach Tadeusza Mazowieckiego, Jerzego Turowicza, czy Andrzeja Wielowiejskiego. Ów swoisty alians postkomunistów z katolikami tworzy wizję budowania jednej Polski i Europy. Była to przy tym koncepcja o zdecydowanym prymacie pierwiastka społecznego, ekonomicznego i politycznego. Troska o tak rozumianą bazę sprawia, że kultura, religia, życie duchowe pozostają na drugim miejscu. Nietrudno dostrzec w takim wartościowaniu wyraźne dziedzictwo marksizmu. W konsekwencji stworzyło to nieuchronny minimalizm w podejściu (także katolików) co do religii. Stąd zauważalne przeżywanie wspólnego Europie „kompleksu katolickiego”. Innym charakterystycznym elementem było i jest to, iż religia zostaje pozbawiona prawa do udziału w życiu publicznym, politycznym, naukowym, kulturalnym. Natomiast spycha się ją do sfery życia prywatnego, osobistego, wyłącznie świątynnego. Zwolennicy tego swoistego aliansu godzą się na to, że życie publiczne może być pod wpływem etyki chrześcijańskiej, ale etykę tę interpretuje nie Kościół, ale każda jednostka prywatnie i na swój sposób. Ten pogląd dał się wyraźnie zauważyć u niedawnych przywódców Polski. Pod tym względem postacie takie jak Komorowski, Kopacz, Gronkiewicz Waltz czy Tusk byli typowymi reprezentantami ogólnoświatowej kontestacji roli autorytetu (religijnego) w kwestiach moralności, rozdziału wiary od sfery moralności, wreszcie – promocji kreatywnej rolę sumienia w kwestiach decydowania o normach moralnych. Zjawisko to w Polsce było jednak i jest o tyle charakterystyczne, że kontestacja obiektywnych norm moralnych dotyczy Kościoła, który do niedawna był wyłącznym autorytetem, proklamowanym przez ludzi różnych orientacji. Zmianę sytuacji w tym zakresie wyraził przed laty syntetycznie ks. prof. Czesław S. Bartnik: „Kościół zresztą, według nich, zwłaszcza w Polsce, jest
«totalitarny, wsteczny, niesoborowy». Kościół, naród, ojczyzna, patriotyzm są przeżytkiem w obliczu Megalopolis Europea”.
Wybory sumienia Interpretacja wolności decydowała o wyborach sumienia. Sprawiała, że sumienie przestało być lektorem obiektywnych norm moralnych, ale stało się kreatorem nowych zasad, reguł, zdecydowanie nie liczących się z prawdą, ale poddanych koniunkturze, pragmatyce, interesowi własnemu lub, co najwyżej partyjnemu. Otóż „Historia warstwa wydarzeń powleka zmagania sumień. W warstwie tej drgają zwycięstwa i upadki. Historia ich nie pokrywa, lecz uwydatnia. Czyż może historia popłynąć przeciw prądowi sumień?” Przeżywamy rok 1050 rocznicy chrztu Polski. Decyzja o chrzcie to dzieło wolnej decyzji i wyboru władcy Polski, ale podejmującego tę decyzję w określonym kontekście i otoczeniu personalnym. To związana z działaniem misyjnym Kościoła w Polsce postać św. Wojciecha, który wyznaczył na wieki charakter polskiego etosu narodowego, naznaczonego dialogiem a nie podbojem, tolerancją a nie dyskryminacją, zasadą „plus ratio quam vis” (tłum. „więcej znaczy rozum niż siła”). W te same dzieje Kościoła w Polsce wpisuje się postać św. Stanisława ze Szczepanowa, który miał odwagę wypomnieć władcy zło jego czynów. Ale dzieje Polski chrześcijańskiej to także wybory ludzkich sumień, które nie dały się zdławić prądowi historii bardzo współcześnie – to postawa obrońców Polski w 1939 r. w sytuacji opuszczenia i osamotnienia przez Europę, to także postawa Maksymiliana Kolbe, który oddał swoje życie za drugiego, ale nie pozwolił, by mu to życie zabrano, to postawa polskich oficerów, którzy nie dali się skaperować sowieckim władzom i stać się narzędziem w walce z suwerenną prawdziwie Polską, to postawa Anny Siedzikówny – Inki, która po prostu „zachowała się jak trzeba”, to postawa żołnierzy niezłomnych, i ludzi autentycznej Solidarności, bohaterskich i wzgardzonych jak Anna Solidarność. Chciałbym zaproponować Państwu w tym roku na łamach Wielkopolskiego Kuriera Wnet taką wędrówkę ścieżkami wolności, które wiją się między historią i sumieniem. K
KURIER WNET
20
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
O hasłach dla edukacji Henryk Krzyżanowski
N
ikt nie jest lepszy od nikogo!” To jest hasło, które mój znajomy, człowiek twórczy o niepospolitej inteligencji, chętnie przyjąłby jako naczelną zasadę edukacji. „ Jesteś lepszy? Pomagaj!” To hasło było wywieszone na korytarzu zakładu karnego w Gębarzewie, w którym zamknięto internowanych z Wielkopolski po 13 grudnia 1981. Paradoksalnie, o ile hasło z komunistycznego kryminału nie budzi sprzeciwu, to z hasłem z humanistycznej pedagogiki mamy kłopot. Pojawia się na rozmaitych warsztatach dla dzieci organizowanych przez domy kultury i biblioteki. A przecież niezupełnie zgadza się ze zdrowym rozsądkiem. Wiem, wiem, chodzi o wzbudzenie w wychowanku poczucia własnej wartości, o równe traktowanie osób niepełnosprawnych, o uszanowanie inności
czy obcości, wreszcie o zastąpienie rywalizacji współpracą. To bardzo szczytne cele. Jednak pobrzmiewa w tym także fałsz poprawności politycznej. Czyż bowiem uznanie, że „nikt nie jest lepszy” nie wymaga odrzucenia wartościowania oraz wyrzeczenia się hierarchii? Jeśli nikt, to dlaczego tylko niektórzy są drużynowymi w ZHR? Dlaczego spośród księży z tego samego rocznika jeden przechodzi na emeryturę z małej parafii na prowincji a drugi jako kardynał? Amerykanie, którzy w dużej mierze wylansowali poprawność polityczną w debacie publicznej, nigdy nie wyrzekli się przecież swojego ulubionego terminu „role model” czyli wzór do naśladowania. Ostatnio wśród konwulsji kończącej się brzydko III RP rozmaici jej obrońcy zaczęli się przedstawiać jako „Polacy gorszego sortu”. Przyznam się,
że w wielu przypadkach zamiast docenić subtelną ironię aspirującego celebryty, miałem ochotę przyklasnąć realistycznej samoocenie. A z drugiej strony, czy można zakwestionować hasło o tym, że bycie lepszym stwarza obowiązek pomagania innym? Prawda, na korytarzu PRL-owskiego więzienia stanowiło ono ponurą ironię, zwłaszcza wobec internowanych. Oni swoje uwięzienie zawdzięczali właśnie wyższej pozycji w solidarnościowej hierarchii. Zatem w oczach służby bezpieczeństwa to oni byli tymi lepszymi. Ale to była ironia sytuacyjna – samemu hasłu trudno zaprzeczyć. Zwłaszcza, że jest zgodne z ewangeliczna zasadą – Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. A wracając do wychowania - czy mamy je oprzeć na szlachetnej fikcji czy na realistycznym oglądzie ludzkiej natury? K To można taką sentencją streścić: Ta pedagogika jest rozumna, gdy uczeń do najlepszych równa.
Zenon Torz – człowiek pracy organicznej
5
lutego mija druga już rocznica niespodziewanej śmierci naszego przyjaciela Zenona Torza, niezwykle aktywnego i kreatywnego przewodniczącego Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej. Zenon mógłby pomyśleć sobie z zaświatów – „non omnis moriar” (nie wszystek umrę), gdyż istotna część jego jestestwa trwa. Był on bowiem typem „zaczynszczyka”. Takim słowem tajna policja rosyjska i sowiecka określała kłopotliwych dla siebie ludzi, którzy byli zaczynem fermentu – inicjowali pewne procesy społeczne. Po rewolcie 1956 roku komuniści objęli Poznań szczególnym nadzorem. Działania okazały się skuteczne – kolejne „polskie miesiące” omijały Poznań, stan wojenny przebiegał w miarę łagodnie, a od lat władzę nieprzerwanie pełni zabetonowany oligarchiczny układ „okrągłostołowy”. Oddziaływanie na społeczeństwo za pomocą medialnej propagandy, owe osławione „zarządzanie postrzeganiem” jako narzędzie kształtowania świadomości, okazuje się w naszym mieście szczególnie efektywne. Poznań (i Wielkopolska) naprawdę potrzebują pracy organicznej i „zaczynszczików”. I właśnie tu, siedem lat temu, w miejscowym klubie Gazety Polskiej pojawił się inżynier Torz. Klub wówczas składał się z grupki emerytów spotykających się co 2 tygodnie w kawiarni, aby
sobie wspólnie ponarzekać. Inżynierska precyzja, zaradność przedsiębiorcy, solidność rodowitego poznaniaka, emanująca pozytywna energia, świetne pomysły, pewna niezależność materialna – te wszystkie cechy składały się na skuteczność Zenona. Jednak najważniejsze były jego zdolności interpersonalne – łatwość nawiązywanie kontaktów z ludźmi. Gdy Zenon Torz został przewodniczącym, klub zaczął
przyciągać coraz więcej nowych członków. Rozproszeni ludzie zatroskani Polską mogli się odnaleźć i poznać. Powstało środowisko skupione wokół wspólnych celów i zdolne do działania. Byliśmy świadkami tworzenia się społeczeństwa obywatelskiego. Przedsięwzięcia poznańskiego klubu (i następnie współtworzonej przez Zenona sieci klubów wielkopolskich) wymagały
spontanicznego i bezinteresownego zaangażowania dużych grup ludzi. Dzięki temu zaangażowaniu organizowano wystawy na tematy nieobecne w głównych mediach (np. katastrofa smoleńska), a na spotkania przyjeżdżały najwybitniejsze postacie – pisarzy, dziennikarzy, reżyserów, działaczy – z kręgów eliminowanej z mainstreamu prawicowej strony ideowej. Klubowicze uczestniczyli we wszystkich marszach i protestach patriotycznych, inicjując także marsze w obronie TV „Trwam”. Zenon Torz był również jednym z organizatorów comiesięcznych obchodów tragedii smoleńskiej w Poznaniu i ta jego inicjatywa trwa aż do dziś. Mimo niesprzyjającej atmosfery w naszym mieście, mimo ograniczonego zainteresowania także i z „prawej” strony, poznańscy klubowicze wiernie każdego dziesiątego dnia miesiąca spotykają się na Mszy św. w intencji ofiar, a potem przemaszerowują na krótką uroczystość pod pomnik ofiar Katynia. Zamiast budżetów, grantów, dotacji unijnych, wystarcza wiara w sens wspólnych działań i troska o Polskę. Poznański Klub Gazety Polskiej w dalszym ciągu prężnie działa, budując kolejny „archipelag polskości”, w którego stworzeniu walny udział miał nasz nieodżałowany kolega Zenon Torz. K Jan Martini Poznański Klub Gazety Polskiej
Danuta Moroz-Namysłowska
Niedroszla Niedroszla, zakładka w sercu, dom kryty gontem, jodłowym nad Straczą fiołkową w niej poił konia „Łupaszka”, który tu zgubił podkowę… Tak głosi rodzinny przekaz o bitwie pod Radziuszami z Sowietami tuż po krwawej rozprawie pod Wornianami z Niemcami Niedroszla, mała Ojczyzno wśród łąk i łagodnych pól zbyt bezlitośnie, zbyt szybko poznałaś i rozpacz i ból W czterdziestym nie wrócili Wujkowie – Tomaszewicze Dziadkowie nie przeżyli, nie chcieli uczestniczyć w budowie nowoczesności bez Boga i bez sumienia ludzkiego Mama się odtąd nie śmiała do dnia ostatniego… Niedroszla czysta, jak serca Niezłomnych, których wyklęto Ciesz się, mała Ojczyzno, wolna Polska obchodzi Ich Święto! Bitwa z Sowietami pod Radziuszami, stoczona 2 lutego 1944 r., tuż po krwawej bitwie pod Wornianami z Niemcami, jest świadectwem dowódczego geniuszu majora Zygmunta Szyndzielarza „Łupaszki” i ofiarności żołnierzy 5 Wieleńskiej Brygady AK. To doskonały scenariusz na polski, a nawet hollywoodzki film! Przebieg i wynik tej, w propagandowym założeniu sowietów, zwycięskiej bitwy był nieprawdopodobnie zaskakujący. Stacjonujący u Wujostwa Miłoszewskich w majątku Niedroszla nad rzeką Straczą „Łupaszka” tak pokierował jej przebiegiem, że siły polskie liczące tylko 150 żołnierzy, odniosły druzgocące zwycięstwo nad dziesięciokrotnie większymi (1500 żołnierzy połączonych brygad im. Woroszyłowa, Gastella, Suworowa, Susłowa i Rokossowskiego) siłami sowietów! Straty polskie: 1 żołnierz zabity, dwóch rannych, jeden utonął w przeprawie przez rzekę. Straty sowietów według miejscowej ludności – około 250 zabitych i rannych. I klęska propagandowa. Młodzi! Czytajcie o tej bitwie i wielu innych bohaterskich czynach Żołnierzy Niezłomnych. Scenarzyści i producenci – historia Polski woła o pamięć i prawdę!
Wielu samorządowców w Polsce zauważa, że mieszkańców w ich miejscowościach ubywa, dzieci rodzi się niewiele, nadal rośnie liczba wybierających emigrację. Trzeba zacząć robić coś dla rodzin na poważnie. My, rodziny wielodzietne, tak bardzo chcemy uwierzyć, że rządzący też to widzą.
Być ZA, bardzo ZA, a nawet PRZECIW Elżbieta Lachman
mama siedmiorga dzieci, dziennikarz, germanistka
W
Polsce oczywiście są gminy, które wprowadzają pojedyncze, prorodzinne rozwiązania finansowe, organizacyjne, czy promocyjne, ale nie można powiedzieć, że w którejś z nich polityka prorodzinna jest modelowa. Chyba każdy burmistrz i wójt życzyłby sobie mieć wyższy wskaźnik przyrostu naturalnego, by zatrzymać wyludnianie, ale praktyka dnia codziennego jest bardzo prozaiczna. Gdy dochodzi do finansowania czegoś, co mogłyby powodować, że małżeństwom z kilkorgiem dzieci żyłoby się lepiej, o decyzję trudno. Okazuje się, że wielu jest ZA, ale po obliczeniu kosztów – nawet PRZECIW. Jako mama siedmiorga dzieci z powodów oczywistych śledzę to bardzo uważnie.
Ścieżka rowerowa kontra polityka dla rodziny Łatwo buduje się oczyszczalnię ścieków, sortownię odpadów, ścieżki rowerowe, a nawet rewitalizuje miejskie kamienice. Tutaj efekt widoczny jest gołym okiem najwyżej w kilkuletniej perspektywie. Tymczasem inwestycja w RODZINY? Nie dosyć, że efektu nie ma od razu, to czasami nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie, a kadencje są przecież takie krótkie. Podobno lokalna polityka rodzinna jest kosztowna. Można wprawdzie urządzić dwa place zabaw i wprowadzić kartę dużej rodziny, jednak z powodu takich rozwiązań
dzieci raczej nie przybędzie. Na polu politycznych działań dla rodziców konieczne jest realizowanie spójnej, dopasowanej do potrzeb mieszkańców długofalowej strategii.
Mieszkania Choćbyśmy bardzo chcieli dochody Polaków nie będą rosły w zawrotnym tempie, a banki nie będą udzielać kredytów za darmo. Nie tylko, dlatego istnieje pilna potrzeba stworzenia oferty mieszkań komunalnych dla rodzin, które mają dzieci. Spłata pożyczek hipotecznych powoduje, że wiele małżeństw nie decyduje się na drugie i trzecie dziecko. Jeśli do tego dodamy niepewność zawodową, to już mamy odpowiedź, dlaczego wskaźnik demograficzny jest w wielu miejscowościach na poziomie 1,0. Urzędy zlecają firmom badawczym przygotowanie raportów na temat potrzeb i nastrojów mieszkańców. W wielu z nich widać czarno na białym, że rodziny borykają się z kłopotami mieszkaniowymi. Tymczasem w Nysie opracowano model budownictwa, wg którego powstają domy wielorodzinne w cenie tysiąc złotych za metr kwadratowy. Kluczem do zwycięstwa okazały się fundusze przeznaczane na rzecz zwalczania bezrobocia. Niski czynsz i przyzwoita powierzchnia do zamieszkania to dla wielu obecnych i przyszłych rodziców nadal sfera marzeń, a po sprawdzone pomysły z kategorii – dobrze i tanio, wystarczy sięgnąć do Internetu.
Praca Istnieje wiele programów wspierających zatrudnienie różnych grup wiekowych lub społecznych. Można do nich zaliczyć np.: praca dla absolwenta, praca dla studenta, praca dla kobiet powracających na rynek pracy, ale czy ktoś gdzieś w Polsce słyszał o programie, który pomagałby znaleźć pracę ojcu mającemu na utrzymaniu wielodzietną rodzinę? Władze regionalne i krajowe w Unii Europejskiej coraz lepiej radzą sobie z tym problemem. Zanim zwolniony z pracy jedyny żywiciel rodziny znajdzie zatrudnienie, otrzymuje czasowe świadczenia. To właśnie zasiłki przydzielane na określony czas zapobiegają sytuacji kryzysowej, która może oznaczać brak pieniędzy na jedzenie, czy opłaty za prąd, wodę i gaz. Tymczasem polskie ośrodki pomocy rodzinie, choćby bardzo chciały pomóc czasowo bezrobotnemu ojcu, to nie mogą, jeśli ten nie jest np. alkoholikiem. Pracownicy MOPR-ów, GOPR-ów i MOPS-ów nie mają żadnych prawnych narzędzi, by zainterweniować w sytuacji, w której jeszcze nie ma dramatu. Gasimy pożar – wypłacamy zasiłki po fakcie, rodzicom po rozwodzie, z uzależnieniami i problemami. Bardzo często dochodzi do nich, ponieważ w jakimś momencie pomoc nie pojawia się na czas. Pora na zbudowanie mądrych programów dla bezrobotnych ojców i matek, ze szczególnym uwzględnieniem tych wysoko wielodzietnych, którzy mają na wychowaniu pięcioro i więcej dzieci. Olbrzymią rolę mogą odegrać w tym temacie władze samorządowe, urzędy pracy, lokalny biznes, organizacje pozarządowe i społeczni, nieformalni liderzy, którzy dobrze wiedzą, co, komu trzeba.
Najważniejsze, by rodzice mogli wybierać. Nie wszystkie matki chcą pracować od razu po ukończeniu rocznego urlopu rodzicielskiego. Są takie, które marzą pozostaniu z dzieckiem w domu do ukończenia przez nie 3. roku życia, o pracy na część etatu, albo o założeniu własnej firmy, by móc pracować wtedy, kiedy chcą. Nie wymyślono do tej pory nic lepszego od bonu opiekuńczego. Nysa wprowadziła go jako pierwsza gmina w Polsce i chociaż od rozpoczęcia programu minęło raptem kilka tygodniu, to już widać, że zadziała. Ruch w urzędzie stanu cywilnego trzykrotnie wyższy niż przed rokiem, ponieważ bon przysługuje tylko rodzicom żyjącym w związku małżeńskim.
Docenić rodzinę
Opieka nad dziećmi
Jeżeli Kowalski, który ma dzisiaj 5 lat zostanie w Polsce po skończeniu studiów i będzie pracować do emerytury, to zarabiając tylko średnią krajową w wysokości 3,8 tys. zł, w podatkach odda fiskusowi ok. 1,5 miliona złotych. Obliczył to krakowski ekonomista Tomasz Cukiernik i opublikował na portalu rodzin wielodzietnych KartaDuzejRodziny.pl. Dziecko jest nie tylko pragnieniem rodziców, ono musi się stać celem władz każdego szczebla, ponieważ to przyszły podatnik. Miasta się wyludniają, kobiety w wieku rozrodczym z wyżu demograficznego lat 80-tych właśnie zbliżają się do czterdziestki. To już ostatni dzwonek, by doceniać rodziców i realizować plany pod hasłem – STAWIAMY na RODZINĘ. Wg zeszłorocznego raportu fundacji Ordo Iuris na temat polityki rodzinnej w Polsce, dzieci rodzą się częściej w tradycyjnych rodzinach i to właśnie na nie trzeba stawiać budując przyszłość dla swojego miasta, gminy, dla Polski. K
Żłobki, kluby malucha, przedszkola, opiekunki, nianie na godziny etc.
Więcej informacji na temat polityki prorodzinnej znaleźć można na portalu KartaDuzejRodziny.pl
Społeczny Komitet Upamiętnienia „Żołnierzy Wyklętych” w Poznaniu
1 marca 2016
pamięci
START: godz. 18:30 ul. Fredry
Godz. 17:30 Msza św. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela, ul. Fredry Godz. 19:10 Uroczystości przy pomniku Polskiego Państwa Podziemnego
Obchody Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” Poznań 2016 26 lutego, piątek, godz. 19:00 Kino Rialto Przedpremierowy pokaz filmu „Historia Roja” Po seansie spotkanie z twórcami filmu 27 lutego, sobota, godz. 12:00 Sala wykładowa im. Braci Śniadeckich UAM, ul. Fredry 10 Wręczenie nagród laureatom konkursu „Żołnierze Wyklęci – Bohaterowie Niezłomni” „Żołnier 27 lutego, sobota, godz. 18:00 Kino Rialto Drugi pokaz filmu „Historia Roja” 28 lutego, niedziela, godz. 12:00-17:00 Plac Wolności Namioty Wyklętych: prezentacje multimedialne, spotkania z kombatantami i historykami, pokazy grup rekonstrukcji historycznej, kiermasz książek Prezentacja projektu pomnika „Żołnierzy Wyklętych” w Poznaniu Ciepły poczęstunek (grochówka wojskowa, herbata)
P O Z NA Ń SK I K LU B GAZETY POLSKIEJ im. generała pilota Andrzeja Błasika LUTY 2015
4 LUTEGO W tym dniu mija 2. rocznica śmierci naszego Przewodniczącego śp. Zenona Torza. O godz. 17.00 w kaplicy Bożego Miłosierdzia przy dolnym kościele Księży Pallotynów przy ul. Przybyszewskiego 30 w Poznaniu w Jego intencji odprawiona zostanie Msza św. Po Mszy św. spotkanie klubowe i wspomnienia o Naszym Przewodniczącym. Wszystkich wiernych Jego pamięci serdecznie zapraszamy. 10 LUTEGO ŚRODA godz. 16.00 (uwaga! zmiana tradycyjnej godziny!). 70 miesięcznica Tragedii Smoleńskiej. Msza św. w Kościele pw. Najświętszego Zbawiciela, ul. Fredry 11, po Mszy św. przemarsz uczestników pod pomnik Ofiar Katynia i Sybiru, a następnie modlitwa, apel i złożenie kwiatów pod pomnikiem. 11 LUTEGO godz.17.30 spotkanie klubowe. Prelekcja kol. Jana Martiniego na temat inwazji ”uchodźców” islamskich na Europę. 18 LUTEGO godz.17.30 spotkanie klubowe. Sprawozdanie z działalności PKGP w 2015 roku. 25 LUTEGO Obchody Dnia Żołnierzy Wyklętych. W godzinach południowych złożenie kwiatów pod pamiątkową tablicą Stanisława Kasznicy. Godz. 17.30 spotkanie klubowe – film poświęcony Żołnierzom Wyklętym. SPOTKANIA KLUBOWE ODBYWAJĄ SIĘ W SALCE PRZY DOLNYM KOŚCIELE PW. ŚW. WAWRZYŃCA, UL. PRZYBYSZEWSKIEGO 38, W KAŻDY CZWARTEK O GODZ. 17.30. WSZYSTKICH KLUBOWICZÓW I ZAINTERESOWANYCH SERDECZNIE ZAPRASZAMY!
b ‒ a
‒ r a ‒ r ‒ a b ‒
w ‒ i ‒ ę ś ‒
‒
‒a
‒
Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I
t
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
Luty · 2O16
w tym 8% VAT
nr 20
5 zł
GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A W
Bez ogródek, bez półsłówek Krzysztof Tytko
Jadwiga Chmielowska redaktor naczelny Śląskiego Kuriera Wnet
S
chlesierzy przegrali wybory parlamentarne. Dostali tylko 18 tys. głosów. Tymczasem sejmik wojewódzki 18 stycznia poparł ich wniosek o wprowadzenie ustawą uznania Ślązaków za grupę etniczną i sztucznego języka. Kilka dni wcześniej Sejm po pierwszym czytaniu skierował ustawę do dalszych prac w komisji. Miejmy nadzieję, że wiedza historyczna, językoznawcza i zdrowy rozsądek zwyciężą. Z inicjatywy posła PO Plury, dziś eurodeputowanego, zbierano podpisy pod projektem obywatelskim tej ustawy. Większość podpisujących nie rozumiała, za czym się opowiada. Radni gminni i powiatowi podejmowali kilka lat temu uchwały. Posłowie PO, a nawet PiS, na posiedzeniach sejmowej komisji mniejszości domagali się uznania języka śląskiego. Sejmik śląski przyjął wtedy jeszcze uchwałę propolską. Teraz zabrakło chyba silnych liderów wśród radnych PiS, a PO wyczyściła szeregi nie tylko z członków Ruchu Polski Śląsk, ale i zdrowo myślących osób. Pewna była posłanka rozdawała po szkołach ślabikorz, czyli elementarz sztucznego języka śląskiego. Nie została wojewodą, więc marzy o posadzie kuratora oświaty. No cóż, ciągnie lisa do kurnika. Brak zmian w kierownictwie spółek węglowych, zapowiedź „usypiania kopalń” i „uporządkowania deputatów” rodzi niezadowolenie górników, którzy uwierzyli, że PiS będzie ratował polski przemysł. Kopalnie muszą zostać oczyszczone z żerujących na nich spółek, często związkowych. Czasu na uporządkowanie Polski jest coraz mniej. K
P
rzyjaciółmi górnictwa nie są ci, którzy snują populistyczne opowieści, tylko ci, którzy potrafią mówić prawdę” – powiedział były premier, Pan Janusz Steinhoff. Cieszę się, że w sposób pośredni mówiąc prawdę o polskim górnictwie, nazwał mnie Pan jego przyjacielem, czego nie mogę powiedzieć o Panu, bo ciągle snuje Pan populistyczne opowieści w zależności od tego, jak wiatr wieje. Będąc premierem, zamiast zwolnić tych, którzy nie tworzyli wartości dodanej, spowodował Pan wraz z liderami wiodących związków zawodowych odejście kadry i górników, którzy jedynie decydowali o koszcie jednostkowym wydobycia i konkurencyjności sektora. Ta decyzja była jawną niegospodarnością na niespotykaną dotychczas w górnictwie skalę, wręcz sabotażem, za który powinien Pan z powództwa cywilnego odpowiedzieć jako za rażące działania na szkodę podmiotów gospodarczych, którymi Pan pośrednio zarządzał. Przez 26 lat transformacji zmieniano tylko szyldy, ograniczano w sposób bezpardonowy przychody, świadomie maksymalizowano koszty, by skutecznie doprowadzać spółki górnicze do upadłości. Celem tych działań było przekazanie perspektywicznej branży obcemu kapitałowi, który chętnie przejmuje odchudzone na koszt podatnika kopalnie, uważane przez Was za trwale nierentowne (bez podania definicji nierentowności). W konsekwencji kopalnie te będą przyszłością dla nowych akcjonariuszy, z dużą stopą zwrotu. Gdyby taki scenariusz nie był prawdziwy, nie doszłoby do przejęcia kopalni „Silesia”. Wprawdzie po 5 latach od zmiany właściciela nie osiągnęła ona jeszcze progu rentowności,
Sprawa śląskiej mniejszości etnicznej wróciła podczas obrad Sejmu VIII kadencji Bożena Cząstka-Szymon
P
rojekt nr 2699 (obywatelski) z poprzedniej kadencji Sejmu był na nowo rozpatrywany podczas VIII kadencji jako druk 27. Pierwsze czytanie odbyło się 15 stycznia br. Sprawę referował dr Jerzy Gorzelik. Tym razem posłowie dobrze przygotowali się do debaty. Niemal każdy z nich – a występowali jako przedstawiciele swoich klubów (mieli na to 5 minut), jako dyskutanci (2 minuty) albo w trybie sprostowania – odnosił się do historycznych aspektów Uzasadnienia. Analizowano też sytuację na Śląsku oraz domagano się od Gorzelika wyjaśnień, dotyczących jego dawnych oświadczeń, odnoszących się do Polski, jej symboli, przysięgi na wierność. Pytano też o prawdziwość apeli, które byli członkowie RAŚ kierowali do Putina. Ponadto żądano od Gorzelika wytłumaczenia się z jego antypolskich wystąpień. Zauważono absencję poprzedniego reprezentanta wnioskodawców – dra hab. Zbigniewa Kadłubka. Skomentowano ten fakt jego kandydowaniem do Sejmu razem z przedstawicielami mniejszości niemieckiej. Chciano w ten sposób pokazać nie tylko, z kim sympatyzują członkowie RAŚ, ale też – co ważniejsze – podkreślić, że ponieśli oni klęskę w wyborach. Nie zdobyli ani jednego mandatu, ponieważ nie uzyskali progu wyborczego. Wynosił on 25 tys. głosów, tymczasem oni uzyskali tylko – 17 tysięcy! Przeciwko projektowi ustawy występowali posłowie PiS, koła Kukiz’15, PSL, a także niezrzeszeni – Kaszub oraz były internowany – i jeden poseł PO (były wojewoda opolski). Zdecydowane wystąpienia miały posłanki z Tarnowskich Gór i Gdyni. Jedynie przedstawicielki klubu PO i Niezależnej optowały za mniejszością etniczną. Ich argumenty nie były merytoryczne, ale emocjonalne. Próbowały się odwoływać do woli Ślązaków. Kompletnie skompromitowała się posłanka Danuta Pietraszewska, mówiąc, że w ustawie chodzi o „narodowość etniczną” i o pieniądze, bowiem – jej zdaniem – Ślązacy nigdy niczego od Polski nie dostali… Na kolejnym posiedzeniu Sejmu posłowie zdecydują, czy projekt ustawy zostanie odrzucony od razu po pierwszym czytaniu, czy wróci jeszcze do rozpatrzenia w komisjach. K
pomimo zainwestowania w nią ponad miliarda zł, i prowadzi działalność ze stratą rzędu ponad 100 mln rocznie, nowi akcjonariusze jednak wiedzą, że te straty odbiją sobie w długim terminie, bo w odróżnieniu od Pana myślą długofalowo i z intencją służenia właścicielom, których reprezentują. Wiedzą, jakie ilości zasobów dobrego węgla
To, co potrafią najlepiej nasi wieczni „uzdrowiciele”, to notoryczne wskazywanie na brak koniunktury na rynku globalnym, pomimo faktu, że świat w tym czasie podwoił produkcję węgla, dzięki czemu prowadzi swoją działalność z zyskiem. przejęli i w jaki sposób czyste technologie węglowe mogą przyczynić się do zwiększenia rentowności kopalni, aż do
wyczerpania jej zasobów. To samo stało się z kopalnią „Brzeszcze”, którą najpierw podpalono w najlepszym jakościowo pokładzie i dokapitalizowano, potem „odchudzono” w SKR, a następnie sprzedano za przysłowiową złotówkę „Tauronowi”, w którym Skarb Państwa ma już tylko około 30% akcji. Kopalnia „Boże Dary” po przejściu tej samej procedury również będzie wkrótce obiektem zainteresowania mądrych inwestorów, którzy wiedzą, jakimi zasobami i jakimi parametrami jakościowymi ona dysponuje. Premierzy, ministrowie, rady nadzorcze, zarządy, liderzy związków zawodowych przez 26 lat nie potrafili oddzielić majątku produktywnego od nieproduktywnego (aktywów i ludzi), celem „wykluczenia” tego drugiego z procesu wydobycia, by doprowadzić do względnej doskonałości operacyjnej wszystkie procesy wydobycia węgla, drążenia chodników oraz terminowego likwidowania i zbrojenia ścian. Czy to trudna operacja? W każdym razie przekracza zdolności pojmowania dotychczas zarządzających górnictwem!
To, co potrafią najlepiej nasi wieczni „uzdrowiciele”, to notoryczne wskazywanie na brak koniunktury na rynku globalnym pomimo faktu, że świat w tym czasie podwoił produkcję węgla, dzięki czemu prowadzi swoją działalność z zyskiem, w przeciwieństwie do Polski, która prawie 2,5-krotnie zmniejszyła wydobycie, więc siłą rzeczy musiała działać ze stratą ze względu na brak efektu skali. Zobaczymy, czy KW, KHW, JSW spotka wkrótce ten sam los, co kopalnię „Silesia”, w której Skarb Państwa w perspektywie długoterminowej stracił wiele dziesiątków mld zł. Negatywny efekt skali w przypadku przekazania kontroli nad KW, KHW i JSW zagranicznym wierzycielom będzie wielokrotnie większy, co odbierze nam, Polakom, ostatnim już bastion suwerenności gospodarczej, który mógłby przyczynić się do wzrostu naszego standardu życia. To, co zrobił i nadal robi Janusz Steinhoff, autor artykułu „Nowa Kompania Węglowa to zły pomysł”, jest jawnym, bezwstydnym i bezkarnym działaniem na szkodę polskiej racji stanu. Szczęść Boże! K
Często słyszy się wypowiedzi niektórych liberalnych publicystów o wyczerpaniu się misji związków zawodowych, które tworzą podobno tylko koszty dla przedsiębiorstw, głoszą populistyczne, nieuzasadnione rachunkiem ekonomicznym żądania płacowe i domagają się utrzymania różnych przywilejów dla poszczególnych grup pracowniczych.
Głos w sprawie praw pracowniczych Mariusz Patey
W
niosek nasuwa się sam: jeśli nie zlikwidować, to przynajmniej poważnie ograniczyć ich wpływy. Jest prawdą, że dziś związki zawodowe jakby dalej żyły w epoce wielkich państwowych przedsiębiorstw. Chronione ustawą o związkach zawodowych, są dużym obciążeniem dla wielu przedsiębiorstw. Konieczność utrzymywania zarządów, może i słuszna pod koniec lat osiemdziesiątych, dziś jest nie do obrony. Jednak czy rzeczywiście nie ma obecnie miejsca dla organizacji pracowniczych? Mamy prawo pracy, Państwową Inspekcję Pracy, więc wydawałoby się, że pracownik powinien czuć się względnie bezpiecznie. Niestety tak nie jest. Nie od dziś wiadomo, że wielu przedsiębiorców stara się unikać płacenia podatków, zwłaszcza związanych z kosztami pracy i ubezpieczeń społecznych. Nowym zjawiskiem są jednak wyłudzenia świadczenia pracy na szkodę pracowników zatrudnianych czasowo.
Historia pewnego przypadku Mój rozmówca (nazwijmy go Jan) pochodzi spod Białegostoku. Znalazł w ogłoszeniu internetowym ofertę pracy w Warszawie: 12 złotych netto za godzinę, po okresie próbnym umowa o pracę. No i jak tu nie mówić o szczęściu? Już na miejscu okazało się, że na razie będzie praca bez umowy, a rozliczenia co 2 tygodnie na rękę. Po pierwszym tygodniu pracodawca (nazwijmy go pan Kamil) rozliczył się bez zarzutu, za drugi tydzień pracy zapłacił tylko połowę. – Kontrahent nie zapłacił
– wyjaśnił. Następne dwa tygodnie praca już bez zapłaty. Kiedy skończyły się pieniądze na wynajem pokoju, Janek musiał wracać do siebie. Pracodawca przestał odbierać telefon. W Państwowej Inspekcji Pracy kazali złożyć podanie i czekać miesiąc na odpowiedź. Po miesiącu przyszło pismo, że mimo podania numeru dowodu osobistego nieuczciwego pracodawcy, nie udało się go znaleźć w ewidencji pracodawców, w związku z tym do czasu uzupełnienia dokumentacji przez pokrzywdzonego sprawa będzie zawieszona. Tak więc człowiek dokonuje wyłudzenia, nie rejestruje nawet firmy, nie płaci podatków – i może spać spokojnie. Dla PIP nie jest pracodawcą, więc go szukać nie będzie. Policja odsyła do PIP, bo oni zajmują się przestępstwami, a nie rozstrzyganiem sporów między pracownikiem i pracodawcą, i radzą zainteresować właściwy Urząd Skarbowy. Właściwy – znaczy jaki? To już musi ustalić pokrzywdzony... Tak, łatwiej złapać źle parkującego kierowcę i poprawić sobie statystyki, niż oszusta wyłudzającego świadczenie pracy. A czymże różni się wyłudzenie świadczenia pracy od np. niezapłacenia rachunku w restauracji? Widocznie dla naszych organów ścigania jest to różnica... Taki los spotyka też wielu pracowników ze Wschodu. Nasi związkowcy żyjący z dotacji dużych przedsiębiorstw nie interesują się pracownikami sektora MSP. To błąd, gdyż tam przybywa pracowników i tam
właśnie często dochodzi do naruszania interesów pracowniczych przez nieuczciwych przedsiębiorców. Jak wygląda mechanizm wyłudzenia świadczenia pracy, już wiemy.
Kto na tym korzysta? Prócz nieuczciwych przedsiębiorców beneficjentami są często duże firmy. Pan Jurek prowadził prace ziemne w nowej siedzibie pewnej dużej firmy kurierskiej na terenie Warszawy. Wszedł na teren, wpisując tzw. „martwą duszę”. Ochrona jakoś przymykała oczy na takie machlojki. Pracował 3 dni i nie dostał wynagrodzenia. Pan Damian – szef – przestał odbierać komórkę. A zlecający panu Damianowi usługę nie wnika w rozliczenia z nieswoimi pracownikami. Zleceniodawcy prac budowlanych patrzą przez palce na proceder zatrudniania pracowników na czarno. Dlaczego? A bo dzięki temu można wykazać się znaczącymi oszczędnościami, oczywiście kosztem pracowników. Wymuszony wolontariat na rzecz dużych korporacji nie jest jednak zmartwieniem ani dla naszych państwowych instytucji, ani związków zawodowych. Korporacja dba o pracowników – swoich. Kreuje się na firmę wrażliwą społecznie. Hipokryzja uderza w pracowników „cudzych”.
Jak poprawić rynek pracy? Może warto wzorem fair trade wprowadzić certyfikat solidnego pracodawcy i propagować, by takie firmy były przychylniej traktowane przez zleceniodawców? Może warto stworzyć związek zawodowy wyspecjalizowany w ochronie pracowników zatrudnianych na umowy śmieciowe bądź zmuszanych do pracy w szarej strefie? Nie zwiększymy kapitału zaufania w naszym kraju, tolerując patologie. One same nie znikną. K
n u m e r z e
Arystokracja manipulacji, czyli wystawa „Silesius” Recenzja Dariusza Faleckiego z krążącej po Górnym Śląsku, budzącej wiele emocji wystawy, w założeniach prezentującej wielkich Ślązaków – arystokratów śląskiego ducha i ziemi.
2
Łączy nas poczucie dumy z bycia Polakami Z Wojciechem Setnym, współzałożycielem i prezesem firmy „Surge Polonia” – pierwszej w Polsce i na świecie marki odzieży z przesłaniem patriotycznym rozmawia Michał Soska.
7
Europo! Wołamy o pomoc! Profesor Michaele Abdalla, Asyryjczyk mieszkający od 40 lat w Polsce, w rozmowie z Magdaleną Uchaniuk apeluje do Zachodu o docenienie bliskowschodniego chrześcijaństwa i zrozumienie jego dramatu.
8
W drodze do Dabiq Co dla świata oznacza islamski powrót do korzeni? Paweł Zyzak referuje „plan dwudziestoletni” zdobycia świata przez muzułmanów, ujęty w osiem faz, z których pięć już zostało zrealizowanych.
14
Kulisy tajnej władzy Architekci i promotorzy globalizmu, masoneria, spiski i stowarzyszenie Cecila Rhodesa. Pierwszy odcinek cyklu Alfreda Znamierowskiego o niejawnych mechanizmach zdobywania i utrzymywania władzy nad światem.
15
Przeszłość dla przyszłości Obyczaje, normy społeczne, patriotyzm, kultura wysoka jako czynniki niezbędne dla zachowania ciągłości wspólnoty narodowej. Krzysztof Tracki zachęca do lektury refleksji nad Polską prof. Anny Pawełczyńskiej.
19
ind. 298050
Januszowi Steinhoffowi do sztambucha
kurier WNET
2
K U R I E R · ś l ą s ki Od 7 stycznia krąży po Górnym Śląsku wystawa pt. „Silesius”. Jej organizatorzy planują pokazać ekspozycję w europarlamencie. Pomysłodawcą jest Marek Plura – eurodeputowany z PO. Merytorycznie przygotowała ją dr Łucja Staniczek – wiceprezes Związku Górnośląskiego.
Arystokracja manipulacji, czyli wystawa „Silesius” Dariusz Falecki
Arystokracja ducha, sami Niemcy: Eckert, Eichendorf, Scheffler. Arystokracja ziemi: Donnersmarck, Hochberg, Winckler, itd.
więc, że zaprezentowanie dorobku i zasług Niemców dla Śląska w (krypto) kontraście do Ślązaków-Polaków jest bardzo łatwe. Kogo zabrakło w subiektywnym
wyborze dr Łucji Staniczek? W segmencie poświęconym uprzemysłowieniu autorka nie była w stanie uwzględnić Górnoślązaka-Polaka Walentego Roździeńskiego – pioniera hutnictwa. Potem
Jak czworo posłów próbowało wprowadzić nową, śląską mniejszość etniczną w Sejmie
Siła złego... O Bożena Cząstka-Szymon
bywatelski projekt ustawy o wpisaniu na listę mniejszości etnicznych dodatkowej, śląskiej, po raz pierwszy był prezentowany na początku października 2014 roku. Zapamiętano go zwłaszcza dlatego, że ówczesny reprezentant wnioskodawców, doktor habilitowany Zbigniew Kadłubek z Uniwersytetu Śląskiego, zamiast przedstawić główne argumenty Uzasadnienia, przekonywał izbę poselską o lojalnych w stosunku do Polski, pokornych i delikatnych Ślązakach, którzy proszą o uznanie ich inności etnicznej. Było to wystąpienie kompletnie rozmijające się z treścią wniosku i podanymi w nim argumentami. Pamiętamy, że jednym z dowodów na tę odrębność Ślązaków, na którą powoływano się w Uzasadnieniu, były statystyki hitlerowskie z czasów II wojny światowej! Projekt trafił później do trzech komisji, ponieważ stwierdzono, że tam właśnie posłowie zajmą się nim pieczołowicie. Rzecz charakterystyczna, że o ile wcześniejsze (trzykrotne) starania o śląski język regionalny miały kilkanaście opinii, głównie socjologów i językoznawców, o tyle przy ubieganiu się o status mniejszości etnicznej nie wystąpiono już o ekspertyzy fachowców. Nie zadbano więc ani o opinie etnografów i etnologów, ani folklorystów czy historyków! Projekt z błędami w Uzasadnieniu – bez opinii!
‒a
b ‒ a
‒ r
a ‒ r ‒ a b ‒
w ‒ i ‒ ę ś ‒
‒
t
‒
Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I
Czyżby o powołaniu nowej mniejszości – wbrew jakimkolwiek kryteriom naukowym – mieli zdecydować sami posłowie?! Czyżby w tak ważnej sprawie wystarczyło zebrać pewną liczbę podpisów (nawet dość obfitą) i później dyskutować, debatować, rozważać wszystkie „za i przeciw” bez konsultacji?! Pojawiły się wprawdzie cztery opinie, ale trzy z nich to tylko jednozdaniowe teksty o charakterze wprowadzającym. Wypowiedział się prezes Sądu Najwyższego, który stwierdził, że „nie uważa za celowe opiniowania obywatelskiego projektu”, a przedstawiciel Związku Powiatów Polskich „nie zgłaszał zastrzeżeń”. Była też spóźniona opinia Prokuratora Generalnego, który „nie wnosił do projektu uwag”. Ważna okazała się opinia, wystosowana dopiero 21 października 2014 r. Przygotowała ją Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Miała ona zdecydowanie negatywny charakter. Jej autorzy uznali, że Ślązacy nie są grupą etniczną, ale społecznością regionalną. Zwracali ponadto uwagę na negatywne skutki społeczne oraz możliwość pojawienia się innych grup o ambicjach mniejszościowych. Posłowie jednak tę opinię pominęli, a kiedy przypominał o niej poseł PiS, zlekceważono go. W grudniu 2014 roku na zlecenie Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży powstały kolejne dwie opinie-ekspertyzy:
K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R
socjologiczna i – bardzo krytyczna – prawnicza. Jednak żadna z nich przez cały czas procedowania projektu ustawy nie była brana pod uwagę. Podczas posiedzenia trzech komisji w dniu 22 lipca 2015 r. doszło – mimo sprzeciwów – do powołania podkomisji nadzwyczajnej, która liczyła 7 posłów (trzech posłów PO, dwóch PIS, po jednym z PSL i SLD). Zadaniem jej miało być „szczegółowe rozpatrzenie projektu”. Podkomisja ta zebrała się 4 sierpnia. W burzliwych obradach wzięło udział tylko pięciu posłów oraz przedstawiciele rządu i wnioskodawców (Z. Kadłubek i J. Tomaszewski), a także prawnicy. Na wniosek posła PiS, by dr Kadłubek przeczytał Uzasadnienie, ten oświadczył wyraźnie, że argumenty historyczne go nie interesują, że Uzasadnienie miało charakter „patchworkowy” i że w „istocie chodziło o projekt kulturowy, o pewną wizję”… Tylko że ta „wizja” może mieć dość niebezpieczne konsekwencje. Wprowadzenie nowej mniejszościowej grupy etnicznej jako przejaw „woli ludu” mogłoby stać się wzorcem dla przyszłych secesji. Podkreśla się, że obywatelski projekt podpisało ok. 140 tysięcy Ślązaków. Ale nie wiadomo, jaką część rodzimej śląskiej społeczności ta grupa stanowi. Pochylano się, jak mówiła posłanka Ziemi Cieszyńskiej, nad prośbą
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
Krzysztof Skowroński
Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A
Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl
w dziale tym „lecą” już Niemcy i Prusacy. W dziedzinie sztuki zabrakło Michaela Willmanna – wybitnego malarza tworzącego na Dolnym Śląsku w okresie, kiedy Śląsk należał do
– a raczej żądaniem – tej grupy i nie próbowano określić, jaki procent Ślązaków musi koniecznie mieć tę odrębną od polskiej etniczność. Jeśli szacować liczbę rodowitych Ślązaków na ok. 2,5 mln osób – może 2 mln, może 3 mln (dokładnie nie wiadomo) – to i tak 140 tysięcy jest to zaledwie jakieś 4 do 7%. Rodzi się pytanie, co z większością, która takiej potrzeby nie widzi? Czy będzie do mniejszości przypisana? Wróćmy do obrad podkomisji. Trwały niecałą godzinę. Przewodnicząca Danuta Pietraszewska nie zdecydowała o powołaniu dodatkowych
Na wniosek posła PiS, by dr Kadłubek przeczytał Uzasadnienie, ten oświadczył wyraźnie, że argumenty historyczne go nie interesują, że Uzasadnienie miało charakter „patchworkowy” i że w „istocie chodziło o projekt kulturowy, o pewną wizję”… ekspertyz, nie zwróciła się o opinię rządową, pominęła możliwość uzyskania szacunkowych obliczeń kosztów, które byłyby związane z wprowadzeniem nowej mniejszości etnicznej. Podczas procedury, przy jednym głosie przeciwnym (PiS), czworo posłów (PO i SLD: troje posłów ze Śląska i Białorusin) zdecydowało o wpisaniu do ustawy nowej, śląskiej mniejszości etnicznej, a dwóch jej przedstawicieli do komisji. Ustawa miała wejść w życie 1 stycznia 2016 r. To nie było posiedzenie, podczas którego zastanawiano się nad celowością i skutkami zapisu. To była praca zgodnie z wcześniej przygotowanym planem
Stali współpracownicy
dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr M irosława Błaszczak-Wacławik, dr Michał Soska, dr Krzysztof Tracki, Paweł Zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska – sekretarz redakcji Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski
Plakat do wystawy „Silesius” przedstawiający pomnik Powstańców Śląskich.
Austrii. W ten sposób zamiast śląskiej sztuki wysokiej znalazły się na wystawie bohomazy malarstwa naiwnego. Zabrakło księcia Henryka Brodatego – wybitnego władcy tej ziemi i niedoszłego króla Polski. Pojawili się Adam Małysz i Jerzy Chromik. Zabrakło Gerarda Cieślika – ikony śląskiego futbolu, wzoru wierności barwom, bezkompromisowości i skromności. Trudno ustalić, kto jest bardziej zasłużonym Ślązakiem. Skoro na wystawie znalazł się Wojciech Kilar, kompozytor urodzony we Lwowie, to dlaczego zabrakło Michała Grażyńskiego (również z Galicji), wojewody śląskiego i mecenasa sztuk pięknych, który przyczynił się m.in. do rozwoju kulturalnego województwa śląskiego w międzywojniu? Doktor Łucja Staniczek jest wiceprezesem Związku Górnośląskiego. Stowarzyszenie to przyznaje nagrodę im. W. Korfantego za zasługi dla regionu. Wśród nagrodzonych nazwiska samych Polaków (podajemy alfabetycznie), m.in.: Górecki, Hadyna, Jasiński, Kutz, Miodek, Skrzek, Stryja, Szołtysek, Zimoń, itd. Praktycznie żadnego Niemca. Dlaczego zatem na wystawę „Silesius” pani Staniczek wybrała w większości Niemców? Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy bez komentarza dla myślących po polsku. Gdzie się podziali: Arka Bożek (z Markowic k. Raciborza, panie Plura), Hlond, Lompa, Ligoń, Miarka, Nankier, Stalmach, Szewczyk (5 stycznia br. 100-lecie urodzin), Szramek i wielu innych? Dopełnieniem wystawy jest plakat, na którym widnieje Pomnik Powstańców Śląskich. Trudno o gorsze zestawienie: wystawa prezentująca galerię w większości Ślązaków-Niemców – i trzy orle skrzydła, symbolizujące trzy zrywy zbrojne propolskich Ślązaków
przeciw przynależności tej części Śląska do Niemiec. Szok! Według zamysłu Marka Plury wystawa będzie prezentowana w kilku miastach Górnego Śląska: Siemianowicach, Chorzowie, Świętochłowicach, a potem w europarlamencie. Dlaczego nie rozpoczęto prezentacji wystawy w pierwszej kolejności od Wrocławia – stolicy Śląska? Powinna zawitać też do Legnicy, Jeleniej Góry, Zielonej Góry, Zgorzelca, Wałbrzycha, Cieszyna, Bielska-Białej, Opawy, Frydka i innych śląskich miast. Ale tam nie ma zagorzałych ślązakowców i ekspozycja mogłaby spotkać się z niezrozumieniem i sprzeciwem Polaków. Wystawa wpisuje się w blichtr mody na źle rozumianą śląskość, która ma być pomocna w karierach, przeważnie politycznych. Iluż to pojawiło się w ostatnich latach ślązakowców-wydawców, gadżeciarzy, krzykaczy, koniunkturalistów, karierowiczów i intelektualnych kanciarzy! Na pochwałę zasługuje wymiar estetyczny ekspozycji – wspaniała panorama Nikiszowca i duże widoki Wrocławia. Tablice informacyjne utworzono w kilku językach. Imponuje oświetlenie i wykonanie zdjęć portretowych. K
Dariusz Falecki jest z wykształcenia germanistą, naczelnikiem Wydziału Naukowo-Oświatowego w Centralnym Muzeum Pożarnictwa, wykładow cą przedmiotu Historia Pożarnictwa w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie, doktorantem z historii śląskiego pożarnictwa na Uniwersyte cie Jana Kochanowskiego w Kielcach, miłośnikiem Dolnego i Górnego Ślą ska, autorem ok. 600 artykułów z wymienionych dziedzin.
wprowadzenia nowej mniejszości! Ażeby poznać przebieg posiedzenia, nie możemy – jak to zwykle bywa – skorzystać ze stenogramów, bo ich nie sporządzono! Jest tylko zapis elektroniczny! Jednak na archiwalnych nagraniach można sprawdzić, z jaką to pieczołowitością powołano śląską mniejszość. To był rzut na taśmę! Wydawało się, że we wrześniu ubiegłego roku sprawozdanie podkomisji zostanie przyjęte i posłowie ustawę przegłosują. Na szczęście nie doszło do tego. Poseł PiS wytknął przewodniczącej brak opinii rządowej oraz wstępnego oszacowania kosztów. Bo trzeba byłoby wprowadzić dodatkowe nazwy ulic, miejscowości, prawdopodobnie też tłumaczy do urzędów itp. Bo przeca Ślązok niy poradzi godać po polsku! Ostatecznie sprawę śląskiej mniejszości etnicznej przesunięto na obrady w nowej kadencji Sejmu. Gdyby chciano sumiennie i rzetelnie badać śląską godkę oraz dążyć do jej zachowania, wykorzystano by obowiązujące polskie ustawy. Od siedemnastu lat mamy przecież Ustawę o języku polskim, gdzie wyraźnie mówi się o ochronie polskich gwar jako dziedzictwa narodowego. Od maja 2014 r. mamy zapis naszego sejmiku samorządowego, który jednogłośnie podjął uchwałę o ochronie wszystkich gwar, używanych w województwie śląskim. Wystosował też apel do innych polskich sejmików o podobne działania. Członkowie podkomisji, a wcześniej wszyscy posłowie, nie zainteresowali się możliwością wykorzystania tychże ustaw. W polskim parlamencie można było zauważyć rozdwojenie jaźni – Sejm przez osiem lat próbował zajmować się śląskim językiem regionalnym oraz śląską mniejszością etniczną. Równocześnie zaś Senat – z inicjatywy pani wicemarszałek Marii Pańczyk-Pozdziej – podczas konferencji i obrad komisji pokazywał
Reklama
Wiktoria Skotnicka, reklama@radiownet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl Prenumerata W tytule podać imię, nazwis
ko, adres i dopisać: „Śląski Kurier Wnet” Konto:16 2490 0005 0000 4510 2687 8174
różnorodność i wielość śląskich gwar. Starał się też wypracować oraz stworzyć programy kulturowe i dydaktyczne, by te regionalne wartości chronić. To przykład pozytywnego działania. Dlaczego między obydwiema izbami parlamentu nie było współpracy w tym względzie? Dlaczego jedna izba dbała o dobro narodowe – bo dziedzictwo regionalne nim jest – a druga próbowała doprowadzić do podziału i skłócenia Ślązaków? Jeszcze parę słów o sytuacji, jaka panuje na Śląsku. Za czasów, gdy wicemarszałkiem sejmiku był dr Gorzelik, większość stanowisk w kulturze i w szkolnictwie zajęli zwolennicy separatyzmu. Nic więc dziwnego, że drukuje się książki, które tendencyjnie pokazują przeszłość Śląska. Zauważamy też przerost nieobiektywnie wybranych treści, a ograniczanie informacji o związkach z Polską. Dokonuje się różnych manipulacji. Taki tendencyjny charakter mają również przygotowywane materiały dla szkół i wystawy. Ostatnia, pt. „Silesius”, pokazywana obecnie w Mysłowicach, to prezentacja 26 postaci wybitnych Ślązaków. Zabrakło na niej miejsca dla prymasa Hlonda, Roździeńskiego, Ligonia czy Morcinka. 2/3 tej listy stanowią nazwiska Niemców mieszkających na Śląsku… Jeśli tak ma wyglądać prawda o wybitnych Ślązakach, to nasuwa się pytanie, czy aby wymienione wcześniej starania nie łączą się w logiczny ciąg i nie rysuje się wytyczony cel na przyszłość? Nie bez powodu rozkrzyczały się śląskie separatystyczne gazety. Nieprzypadkowo w Unii Europejskiej rzecznikiem interesu śląskich mniejszościowców stali się europosłowie z Niemiec. Takie właśnie pytania – o prześladowanie mniejszości śląskiej – zadawano pani premier Szydło. Kto na tym zyskuje? Nie wiadomo. Traci na tym na pewno wizerunek Ślązaka i w naszym kraju, i w parlamencie europejskim. K
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data wydania 30.01.2016 r. Nakład globalny 13.160 egz. Numer 20 luty 2016
(Śląski Kurier Wnet nr 15)
ind. 298050
W
ystawę podzielono na kilka części, zatytułowanych m.in.: „Arystokracja ducha”, „Arystokracja ziemi”. W zamierzeniu pomysłodawców ma ona prezentować zasłużonych i znanych Ślązaków. Inicjator wystawy, Marek Plura, tytułem wprowadzenia do niej przywołuje na swojej stronie internetowej postać humanisty Anzelma Ephorinusa, który, podobnie jak Plura, określał się w pierwszej kolejności jako Ślązak. Wybór postaci Ephorinusa nie jest przypadkowy. Anzelm Ephorinus urodził się w Mirsku (Dolny Śląsk), studiował w polskim Krakowie i był tam lekarzem. Dla ślązakowców to idealny Ślązak, ponieważ w korespondencji z Erazmem z Rotterdamu, gdy ten drugi zwracał się do niego jako Polaka, Ephorinus pouczał Erazma, że jest Ślązakiem. Notabene pan Plura i pani Staniczek nie umieścili tegoż praojca Ślązaków na wystawie. Anzelma Ephorinusa łączy z Markiem Plurą fakt studiowania w Krakowie (ten drugi u Jezuitów nomen omen). Mniemamy, że pan Plura kształcił się w trybie dziennym, za polskie pieniądze, co nie przeszkadza mu podkreślać swojej śląskości w opozycji do polskości. W dalszych słowach wprowadzenia do wystawy informuje, że (…) oni wszyscy (Silesiusi z wystawy, przyp. aut.) byli pełnoprawnymi Ślązakami, a my, współcześni Ślązacy, choć ograbieni z naszej naturalnej, a zarazem w Polsce niezrozumiałej polikulturowości, mamy pełne prawo do ich dziedzictwa. Dlaczego jednak nie nazywa po imieniu tych, którzy ograbiają Śląsk z jego wielokulturowości? Twierdzi, że Polska nie rozumie polikulturowości Śląska. Tymczasem Polska przez większość swojej ponad tysiącletniej historii była krajem wielokulturowym i kto jak kto, ale światli Polacy rozumieją o niebo lepiej, co to takiego wielokulturowość, bo przeżyli i poczuli jej dobrodziejstwa i krzywdy na własnej skórze. Autorzy ekspozycji przykrawają to pojęcie do własnych, niedefiniowanych publicznie celów. Następny „przekręt” autorów wystawy to brak informacji o tym, że Śląsk nie należał do Polski ponad 600 lat i przez ten czas rozwijał się w orbicie kultury niemieckiej. Nie dziwota
kurier WNET
3
K U R I E R · ś l ą s ki Główne przesłanie współczesnego lumpenliberalizmu brzmi: „Konsumpcjonizm najwyższą wartością życia”. Trudno się więc dziwić, że postęp w dziedzinie materialnej zasadniczo osłabił duchowość, kulturę, religię, rodzinę i naród. Upowszechnia się typ człowieka, do którego można zastosować zdanie widniejące na nagrobku jednego z londyńskich cmentarzy: Tu spoczywa X. Urodził się jako człowiek, umarł jako sklepikarz. Ryszard Legutko w eseju „O duszy polskiej” (2012) zauważył, że jeszcze w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku przywołuje się godność człowieka oraz jego rozum i sumienie. W Karcie Praw Podstawowych (Konstytucji Europejskiej) pozostała już tylko godność (specyficznie pojmowana). Rozum i sumienie znikły. Dlaczego? Otóż nieobecność sumienia w życiu publicznym sprawia, że zostaje rozmyta granica pomiędzy moralnością a obyczajem. Obyczaj można wykształcić przez powtarzanie. Kłamstwo, przekupstwo, oszustwo – powtarzane stają się obyczajem i przekształcają w pewną kulturową normę. Rozróżnienie dobra od zła następuje w sumieniu, które nie jest produktem kulturowej edukacji. Sumienie z samej swej natury jest niekonformistyczne; musi umieć powiedzieć „nie”, kiedy wszyscy inni mówią „tak”. Stoi bowiem na straży przestrzegania imperatywu moralnego: czyń dobrze – unikaj zła (A.E. Szołtysek, „Filozofia pedagogiki”, 2003). Sumienie istnieje tylko wtedy, gdy człowiek postrzega sam siebie jako osobę ludzką, a nie jako rzecz, towar. Sumienia nie da się zniekształcić; owszem, w wyniku przemyślanej edukacji i permanentnego doświadczania upokorzenia jest możliwe jego „zasłonięcie” warstwą kulturową, lecz ten edukacyjny zabieg w konsekwencji prowadzi do „zneutralizowania” w człowieku osoby ludzkiej. To tłumaczy, dlaczego ludzie skupieni wokół jakichś idei czy korzyści mogą krzywdzić jednostki stojące im na drodze, nie odczuwając przy tym skrupułów. W „majstrowaniu” przy sumieniu chodzi przede wszystkim o to, by podważyć wiarę w autonomiczność sumienia, aby wykazać, że jest ono od czegoś zależne. Uczestniczą w tym wszyscy, którzy głoszą prymat prawa nad moralnością czy norm obyczajowych nad moralnymi. Kiedy sumienie ludzkie zostaje podporządkowane pewnym normom społecznym, przestaje wyrażać uniwersalne dobro, a staje się głosem porządku publicznego. Jednak człowiek jako istota z natury rozumna nie może przegrać najcenniejszego, co ma: swojego człowieczeństwa – sumienia i godności. Dał tego świadectwo znany całemu światu wiolonczelista i dyrygent Mścisław Rostropowicz, który wspominał: Najlepszą rzeczą, którą stworzyłem, nie była muzyka. Był nią list do „Prawdy” w obronie Sołżenicyna. On dał mi czyste sumienie.
prawego (a więc nie zasłoniętego warstwą kulturową, a raczej popkulturową) sumienia. Wiele współczesnych kierunków filozoficznych, zakorzenionych w epoce oświecenia, odrzuciło Dekalog i sumienie, a systemy władzy oparte na nieludzkich, zbrodniczych ideologiach przemocą i gwałtem wyrywały Boga z ludzkich serc i umysłów. Pod wpływem laickich, ateistycznych ideologii wymordowano w XX wieku dziesiątki milionów ludzi. Systemy te oficjalnie poniosły polityczną klęskę i wydawało się, że lekarstwem na zło morderczych ideologii będzie dla Europy powszechna demokracja. Niestety! Demokracja nie chroni przed światopoglądo-
rozkażę generałowi, żeby jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek albo żeby zamienił się w morskiego ptaka, a generał nie wykona tego, to czyja to będzie wina? – pytał retorycznie Król, najwyraźniej świadomy ograniczeń, jakim musi podlegać prawo stanowione. Nawet gdy prawodawcą jest władca absolutny. Dlatego prawo stanowione staje się groźne, gdy dekretuje, że coś jest tym, czym nie jest, i ustawodawca każe uznać, że istnieje coś, czego nie ma. Na przykład małżeństwo wywodzi się od słowa matrimonium, a ono ma swe źródło w słowie matka. Matka jest osobą dającą życie. To leży u podstaw pojęcia matki, a następnie
kneblowania wolności słowa za pomocą wyroków sądowych – itd., itp. Niszczy to zaufanie i rujnuje człowieka, jakby go „rozszczepia” – albowiem co innego wie, a co innego widzi i czyni. To właśnie stanowi istotę zła moralnego. Wierność prawdzie przesądza nie tylko o formacie człowieka, ale całego społeczeństwa. Jest w interesie uczciwego państwa. Prawo stanowione opiera się na pomyśle człowieka. Chodzi o pomysł kierowania człowieka do celu. Ale prawo nie może kierować do dowolnych celów. Przeciwnie, źródłem i uzasadnieniem prawa musi być pomysł rozumny, zgodny z dobrem osoby ludzkiej.
Refleksje niewyemancypowanego pedagoga
Na marginesie toczącej się dziś w Polsce wojny polsko-polskiej o Trybunał Konstytucyjny warto może przypomnieć o prawie naturalnym (prawie Bożym) i prawie stanowionym (prawach człowieka), uwyraźnić, że o tym, czy jakieś dobro jest rzeczywiście dobrem, informuje człowieka jego sumienie. To sumienie – naucza Kościół – jest najwyższym dla człowieka trybunałem. I tu narzuca się dramatyczne pytanie (postawił je w 1995 roku w Skoczowie Jan Paweł II): Czy i jak długo może historia płynąć przeciw prądowi sumień? Za jaką cenę może? Właśnie: za jaką cenę?
„Majstrowanie” przy sumieniu Herbert Kopiec
A
leksandra Sołżenicyna, po napisaniu „Archipelagu Gułag” z hukiem wyrzucono ze Związku Dziennikarzy Radzieckich, pozbawiono części księgozbioru, a jego nazwisko wpisano na listę zakazanych przez cenzurę. Kiedy od nowego „trędowatego” odsunęła się część dawnych znajomych, Rostropowicz zaprosił Sołżenicyna do swej podmoskiewskiej daczy, gdzie pisarz mieszkał przez cztery lata. Wkrótce potem muzyk wysłał do dziennika „Prawda” apel skierowany do Leonida Breżniewa, w którym bronił Sołżenicyna i innych dyskryminowanych intelektualistów. „Prawda” nie wydrukowała listu, a Rostropowicz za odwagę i czyste sumienie zapłacił całkowitym zakazem występów zagranicznych i niemal pełnym – narzuconym przez partię komunistyczną – bojkotem przez filharmonie, sale koncertowe i uczelnie muzyczne w Związku Radzieckim. Dzisiaj na decyzje podjęte w sumieniu ludzie powołują się raczej wtedy, gdy przekraczają powszechnie przyjęte normy moralne. Stwierdzenie: tak zdecydowałem we własnym sumieniu bywa równoznaczne z ucięciem każdej niewygodnej dyskusji. Trudno oczywiście orzec, na ile owo „własne sumienie” nawiązuje do znanego, krotochwilnego powiedzonka: Ma czyste sumienie, bo nieużywane. Jakoż obserwacje potwierdzają, iż powołanie się na „moc sumienia” bywa zazwyczaj skuteczne. Kończy dyskurs. Nie dopuszcza już żadnych argumentów. Dlaczego? Ano, udało się zmarginalizować świadomość, iż rozumne (rozróżniające) rozstrzygnięcia w sprawach ludzkich dokonują się w sferze duchowej. Czyli na gruncie
Rys. bogna podbielska
P
rawo naturalne nie powstało w następstwie decyzji jakiejkolwiek władzy politycznej. Jest niezależne od państwa i żadna władza polityczna nie może go unieważnić. Przysługuje każdemu człowiekowi i wynika z faktu bycia człowiekiem. Prawo naturalne, czyli prawo do życia, jego przekazywania oraz prawo do moralnego i intelektualnego rozwoju ma zatem charakter nadrzędny wobec prawa stanowionego. Godzi się dopowiedzieć, że prawo do moralnego i intelektualnego rozwoju oznacza też, aby, mówiąc mało elegancko – nie być ogłupianym. Tymczasem w Europie został już zburzony świat wartości osadzony w wielkiej tradycji filozofii klasycznej i chrześcijaństwa. Można uogólnić, że problemy, które pozostawił totalitarny komunizm, w postkomunizmie istnieją do dzisiaj, gdyż zarówno komunizm, jak i współczesna skrajna liberalna demokracja metafizyczne sprawy moralne i duchowe (odnoszące się do sumienia i prawdy) odsuwają i marginalizują. Zdaniem Josepha Ratzingera najprawdziwszy kryzys, który po sobie pozostawiły [rządy totalitarne], nie jest natury gospodarczej: polega na wyjałowieniu dusz, polega na zniszczeniu sumienia (2004). Ideologia usypiającej ludzkie sumienia politycznej poprawności stawia na głowie cały świat, wymuszając respekt dla rzeczy, które jeszcze niedawno gorszyły i brzydziły. W dobie poprawności politycznej prawda, rozum, sumienie to kategorie podejrzane i ich przywoływania należy się wystrzegać. Nastał czas pogardy dla rozumu, schodzenia umysłu i ducha ludzkiego na manowce. Polski katolicyzm, ten sam, który wydał kardynała Stefana Wyszyńskiego, św. Jana Pawła II i był głównym źródłem antykomunistycznego oporu, okazuje się dziś – zdaniem lewackich liderów postępu – przeszkodą dla modernizacji Polski. Ta ponura diagnoza jest dla konserwatysty zakamuflowaną przyczyną tego, iż nie tylko nie wygraliśmy satysfakcjonująco wolności, ale utraciliśmy także świadomość zniewolenia. Jak pokazują dzieje ludzkie, choć świat, nauka, technika, ideologie i całe życie bez przerwy się zmieniają, religia pozostaje naturalną potrzebą człowieka. Prawo Boże, Dekalog, Ewangelia, wartości chrześcijańskie są niezmienne, ponadczasowe i nie wolno ich porzucać. Mimo że świat się stale zmienia, Krzyż stoi w miejscu – modli się Kościół w swojej liturgii. Jeszcze niedawno ludzie mówili „człowiek sumienia” o kimś, kto za cenę osobistych wyrzeczeń, poświęceń respektował znane wszystkim normy moralne. Na gruncie chrześcijańskim przede wszystkim wierność przykazaniom Dekalogu oznaczała postępowanie zgodne z sumieniem. Co się więc stało z rozumem i sumieniem w zmieniającym się świecie? W szkołach i na uniwersytetach ogołoconych z klasycznej filozofii, za to hołdujących lansowanej ideologii poprawności politycznej, takich słów jak dusza, sumienie już się nie używa. Na próżno też szukać informacji, że cywilizacja chrześcijańska ukształtowała narody Zachodu zgodnie z zasadą, iż wysiłek (a nie „luzactwo” i hedonizm) jest podstawowym warunkiem godności, przyzwoitości, ładu i sensowności życia. Teraz jest już tylko jaźń – współczesny, postępowy synonim natury ludzkiej. Ma to brzemienne konsekwencje. Tradycyjne normy i wartości w większości są dziś ośmieszane przez radykalne mniejszości. Ruch feministyczny – przykładowo – obiecuje wolność od macierzyństwa. W Rosji wojujący ateizm lansuje hasła wolności od sumienia… Na pytanie o sens życia zwolennicy jaźni odpowiadają, iż zawiera się on w zaspokajaniu potrzeb naszej jaźni. Oczywiście jaźni bez sumienia. Człowiek bez duszy może przecież mieć potrzeby wyłącznie materialne. Takie są następstwa współczesnego, postępowego ducha czasu, który przyniósł pierwszą w dziejach próbę zbudowania cywilizacji nie wokół religii, lecz wokół projektu czysto świeckiego. Kiedy jakaś postępowa Holenderka mówi, że jej wolność i godność wyraża się doskonale w swobodzie zabijania swego jeszcze nienarodzonego lub chorego dziecka albo w zabiciu swojej starej matki, żeby się wyzwolić od etyki chrześcijańskiej, to gdzie jest godność, wolność i sumienie? Społeczeństwo prędzej czy później musi dokonać wyboru, czy będzie przestrzegać przykazania: „Nie zabijaj”, czy nie. Musi też mieć świadomość, że tam, gdzie to przykazanie nie jest respektowane, zaczyna się szerzyć nowe barbarzyństwo.
wą dyktaturą. Okazało się, że w niej również nie ma miejsca na Absolut, nie ma miejsca dla Boga, że człowiek pozostaje nader często bezbronny wobec nieludzkich praw, narzucanych/ stanowionych przez władzę już nie siłą, lecz uchwalanych przez tzw. demokratyczną większość. Pismo Święte nauczyło chrześcijan, aby prawomocność władzy przypisywać nie człowiekowi, ale Bogu. Z tego powodu – jak pisał E. Gilson – prawa człowieka są o wiele droższe chrześcijanom niż niewierzącym, według tych ostatnich bowiem opierają się tylko na człowieku, który o owych prawach zapomina, natomiast chrześcijanie opierają się na prawach Boga, który nie pozwala nam o nich zapomnieć. Prawo ustanawiane jest dla ludzi, nie może zatem pomijać tego, jacy ludzie są. Dobrze ilustruje to rozmowa Króla z Małym Księciem w powieści Antoniego de Saint-Exupery’ego: Jeśli
pojęcia małżeństwa. Tymczasem dziś proponuje się, aby terminy te znaczyły całkowicie coś innego! Dlaczego? Bo współczesna rewolucja kulturowa, aby była skuteczna, musi być silnie wspomagana przez prawo. Póki co, budzi to jeszcze sprzeciw. Wielu rodziców w różnych krajach nie życzy sobie, by ich dzieci uważały parę gejów za normalne małżeństwo, eutanazję za godny sposób na zakończenie życia, a aborcję za podstawowe prawo kobiety („Rzeczpospolita”, 2007). Ale rewolucyjny slogan Simone de Beauvoir: Nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje do dziś zasiedla tęgie feministyczne głowy. Ingerencja prawa przybiera różną postać: poprzez sądy zastrasza się głoszących prawdę (absurdalnie oskarżając o tzw. mowę nienawiści), blokuje się tytuły prasowe albo poszczególne publikacje. Przyblakła gwiazda obozu postępu i demokracji walczy z polemistami, dążąc do
M
amy tu do czynienia z tzw. błędem antropologicznym, powiązanym ściśle z rozumieniem człowieka. Potwierdza to cała historia filozofii (jak za Arystotelesem przypominał św. Tomasz): mały błąd na początku okazuje się wielkim i brzemiennym w konsekwencje na końcu. Szczególnie uwidacznia się to w odpowiedzi na pytanie: kim jest człowiek? To, jak człowiek angażuje się w budowę swojej przyszłości, zależy od jego pojmowania siebie, swojego przeznaczenia i człowieczeństwa w ogóle. Przykładem błędnego odczytania prawdy o człowieczeństwie może być definicja sformułowana przez autora podręczników socjologii okresu PRL, prof. Jana Szczepańskiego, który napisał (1981): Ogół cech społecznych – zarówno w ujęciu socjologicznym i polityki społecznej – nazywa się człowieczeństwem.
W
isława Szymborska uznała swego czasu Lenina za nowego człowieczeństwa Adama. Zauważmy, że jest to człowiek, który własne człowieczeństwo preparuje, używając do tego zabiegów socjotechnicznych, ideologicznych, polityki społecznej i psychotechniki. W przywołanej definicji człowieczeństwa odrzucono Boga jako Stwórcę – źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie natury ludzkiej jako rzeczywistości, zastępując ją wytworem myślenia dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności. Pod płaszczykiem troski o tak zwany wszechstronny wymiar człowieczeństwa toczy się powszechna walka dobra ze złem. A wszystko w imię niczym nieograniczonego „prawa do samorealizacji” oraz „indywidualnego kreowania wartości”. Społeczeństwu próbuje się narzucić pozornie potrzebny, jednolity dyskurs – pisze Gabriela Kuby – który ma na celu egzekwowanie zapisanego w prawie stanowionym równego traktowania oraz walkę z dyskryminacją. Ale za tym kryje się w rzeczywistości radykalny przełom: zmiana pojęcia człowieczeństwa i rozumienie go w dowolny sposób (2013). W zarysowanych okolicznościach trudno się dziwić, że chrześcijańska cywilizacja życia i rzeczywistej miłości jest coraz słabiej reprezentowana. „Nowy proletariat”, czyli mniejszościowe/ rewolucyjne środowiska antyrodzinne, w szczególności krańcowo feministyczne, homoseksualne czy skrajnie lewicowe, są dobrze zorganizowane. Wspierane przez media i polityków, mając jasne cele, sterują już większością. Coraz mniej odczuwająca swoje zniewolenie większość słabo reaguje, gdy w imię dyktatury tolerancji ogranicza się jej wolność i wartości, jakie są jej wciąż bliskie. Trwa marsz – nie w stronę obiecywanej wolności i rozumnej tolerancji, lecz w kierunku nowoczesnego totalitaryzmu. To nie przypadek, że aktywistka feministyczna prof. Magdalena Środa stwierdziła swego czasu, że z polityki należy wyrugować kategorię sumienia, ponieważ jest ono niebezpieczne („Nasz Dziennik”, 2004). Oczywiście niebezpieczne dla postępowców są także wyrzuty sumienia. Z pomocą w ich przezwyciężaniu przychodzą popularne programy z gatunku talk- i reality show. Przegrani są tu publicznie poniżani, zachowania zwycięzców stają się pożądaną normą. W założeniu programy służą odreagowaniu codziennych upokorzeń znoszonych w pracy, wzmocnieniu ducha konkurencyjności oraz tłumieniu wyrzutów sumienia idących do sukcesu po trupach. Jest to ideologia dążąca do przebudowania społeczeństwa według barbarzyńskiego wzoru. Mamy prawo do sprzeciwu, rugowania niszczących idei z przestrzeni społecznej, gdyż są one skrajnie antydemokratyczne. Fundamentem naszej kultury jest sumienie. Inne cywilizacje sprawy sumienia stawiają na dalszych miejscach. Rezygnacja przez cywilizację zachodnią z nadrzędności sumienia jest odcinaniem się od własnych korzeni. A obojętność wobec Prawdy to niewątpliwie śmiertelna choroba sumienia. W XX wieku prawo stanowione stało się normą, na której oparto konstytucje państw Zachodu. Nie trzeba dodawać, że wychowanie organizowane przez państwo nakazuje szanować prawo. Jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie osoby ludzkiej, mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej. Sumienie – powtórzmy raz jeszcze – nie jest produktem kulturowej edukacji ani kulturowego uczłowieczania wychowanka. Tak jak życie, jest mu zadane. Niewykluczone, że współczesna wojna o wolność i tolerancję, której ofiarą padło sumienie, podobnie jak komunistyczna „wojna o pokój” skończy się dla świata szczęśliwie i wrócimy wkrótce do normalności. Ale pewności mieć nie można. Jedno jest pewne: katolik nie może stawać jednocześnie po stronie prawdy i kłamstwa, dla własnej wygody stawiać między nimi znaku równości. Nie może milczeć, kiedy trzeba głośno mówić. Nie trzeba dodawać, że „majstrowanie” przy sumieniu, czyli zakwestionowanie teologicznego uzasadnienia godności człowieka, jego duchowego fundamentu, jaki stworzył Bóg, zanegowanie znaczenia sumienia w życiu człowieka w nadziei na stworzenie tolerancyjnego, „nierepresyjnego, Wspaniałego Świata”, ma wszelkie znamiona cywilizacyjnego samobójstwa. K
KURieR Wnet
4
P
oczątkowo organizował na Śląsku sieci „Akcji Kolejowej” powołanej do prowadzenia działalności sabotażowej na kolei, ale pod koniec stycznia 1940 r. otrzymał nowe zadania. Miał zorganizować siatkę sabotażowo-dywersyjną na obszar Rzeszy. Kierownikiem dywersji na szczeblu Komendy Głównej OOB był kpt. Władysław Karaś ps. „Pankracy” i jemu podlegał Wacław Smoczyk używający pseudonimu „Magik”, a następnie „Szeliga”. Oddajmy w tym miejscu głos Zygmuntowi Walterowi-Janke, który w taki sposób scharakteryzował Wacława Smoczyka: Urodzony 17 września 1919 r. w Bytomiu, syn katowickiego zegarmistrza, po maturze wstąpił do Oficerskiej Szkoły Saperów w Warszawie, której z powodu wybuchu wojny nie zdążył ukończyć. Po kampanii wrześniowej włączył się do pracy podziemnej, początkowo w szeregach Organizacji Orła Białego, a potem w ZWZ i AK. Utworzył sieć ZO na Śląsku, ale działał głównie na obszarach Rzeszy. Od czasu odejścia „Pankracego” (listopad 1940 r.) do Warszawy, gdzie „Pankracy” objął dział dywersji na Rzeszę, sieć Smoczyka związana była również z Szefostwem ZO w Komendzie Głównej i tworzyła ekspozyturę na Śląsku dla wspomnianych działań w Rzeszy. Smoczyk specjalizował się w dywersji kolejowej. W przypisie Zygmunt Walter-Janke dodaje: Jak wynika z relacji płk. dypl. Kazimierza Pluty-Czachowskiego, Smoczyk zameldował „Pankracemu”, że osobiście podłożył dwie bomby zegarowe umieszczone w walizkach w poczekalniach dworcowych we Wrocławiu i w Berlinie 15 sierpnia 1940 r., w święto żołnierza polskiego. Przeglądając w Archiwum Państwowym w Katowicach akta gestapo, natrafiłem na odpis sprawozdania, w którym możemy przeczytać (w kontekście aresztowań, które miały miejsce na Śląsku w latach 1940 i 1941): Dowódcy Oddziału Saperskiego nie udało się aresztować, ponieważ nie wiedziano o nim nic więcej, jak tylko pseudonimy, którymi się posługiwał, mianowicie „Szeliga”, „Koniecho”, „Magik”, „Sznajderski”. Pomocny w rozpracowaniu Smoczyka okazał się Paweł Ulczok, który został wystawiony we wrześniu 1941 roku przez Helenę Mathea, znaną jako „Krwawa Julka”, i który w zamian za zwolnienie zgodził się na współpracę z gestapo. Smoczyk dobrze znał Ulczoka z czasów, kiedy ten był łącznikiem sztabu Okręgu Śląskiego ZWZ, i miał o nim jak najlepsze zdanie. W tamtym okresie spotykał się z nim wielokrotnie, później kontakt się urwał. Tak więc w dalszej części przywołanego sprawozdania gestapo możemy przeczytać: Latem 1941 r. aresztowano b. kuriera ze sztabu Korola i po pewnym czasie zwerbowano go. Wykorzystano go do ustalenia pozostałych zbiegłych członków „SZP”. Z końcem lutego 1942 r. spotkał on na dworcu w Katowicach „Szeligę”, którego znał z organizacji, w której „Szeliga” pełnił funkcję dowódcy oddz. saperskiego. W trakcie rozmowy „Szeliga” zwierzył się agentowi, że obecnie pełni funkcję dowódcy grupy terrorystyczno-sabotażowej „ZO”. Grupa ta wchodzi w skład „ZWZ” i działa na terenie
KURieR·ŚL ąSKi dawnych Niemiec. Następnie „Szeliga” podał agentowi adres, gdzie chciał z nim szerzej porozmawiać, a mianowicie: zegarmistrz Smoczyk Jan, Katowice, ul. 3 Maja 71. Dnia 13.03.42 r. agenta powiadomił starszy człowiek, że Szeliga chce z nim rozmawiać pod wskazanym adresem (tym starym człowiekiem był zegarmistrz Smoczyk Jan). Po wejściu do mieszkania agent został ponownie zobowiązany do pracy organizacyjnej i otrzymał wytyczne odnośnie do jego działalności. Poza tym wręczono mu 100 RM i pewną ilość kartek żywnościowych. „Szeliga” zaznaczył, że kartki te są sfałszowane. Równocześnie udzielił zgody na wypłacenie agentowi 300 RM jako jednomiesięcznego odszkodowania oraz na zwrot wszelkich innych kosztów. Na dzień 14.03.42 r. ustalono wyjazd do Zawiercia, a agenta umówiono w tym dniu na godz. 7.00 w mieszkania Smoczyka. Stamtąd udali się piechotą na dworzec główny w Katowicach. Po drodze „Szeliga” powiedział agentowi, że jadą do Zawiercia po „materiał”. Dalej mówił o swojej działalności jako dowódcy grupy sabotażowej. Wspomniał przy tym, że od czasu swojej ucieczki przebywał przez parę miesięcy w Berlinie, a następnie przez kilka tygodni pracował w dowództwie organizacji w Warszawie. Dokonał już ok. 50-60 akcji sabotażowych, jak wysadzanie pociągów, szyn itp. Również pożar w fabryce
22
marca 1863 roku nieduży oddział pułkownika Teodora Cieszkowskiego dotarł od strony Blanowic do Zawiercia, gdzie powstańcy spalili dwa mosty kolejowe, pozrywali linie telegraficzne i rozkręcili tory. Z Zawiercia oddział podążył drogą wzdłuż toru kolejowego w stronę Łaz. Koło Kuźnicy Masłońskiej powstańcy zniszczyli trzeci most kolejowy, na Czarnej Przemszy. Prawdopodobnie po zniszczeniu mostu rozłożyli się obozem pod Lasem Rokickim w pobliżu toru kolejowego. Mogli czuć się pewnie pomiędzy
postanowił go zatrzymać, po czym próbował telefonicznie skontaktować się z jego rzekomym miejscem pracy. W tym momencie Smoczyk wyszarpnął celnikowi jego pistolet i strzelił do niego, kładąc go trupem. Wyskoczył następnie przez okno i pomimo pościgu zbiegł. Po przybyciu do Katowic spotkał się z Ulczokiem, któremu opowiedział, co przeżył. Równocześnie zwrócił się do niego, by odebrał z przechowalni bagażu na dworcu w Katowicach dwie walizki z „maszynami piekielnymi”, wręczając mu kwit bagażowy, bo sam wolał się tam nie pokazywać. Ulczok miał przechować walizki u siebie, po czym następnego dnia, tj. 29 marca 1942 r., o godz. 10.00 miał się spotkać ze Smoczykiem w mieszkaniu Niemczyków przy ul. Stalmacha 26. Poinformował o tym prowadzącego go funkcjonariusza gestapo, któremu nadto dostarczył list do kuzynki Smoczyka, z którego na gestapo zrobiono odpis; do tego walizkę przyniesioną z domu Jana Smoczyka oraz kwit bagażowy. O tym, co stało się następnego dnia w domu Niemczyków, wiemy z zeznania, które po wojnie na procesie Ulczoka, Kamperta i Grolika złożyła Wanda Niemczykówna, kuzynka Smoczyka: Ulczok przyszedł do naszego domu 29 marca 1942 r. na kwadrans przed godziną dziesiątą. Jedliśmy wówczas śniadanie i zaprosiliśmy do śniadania również Ulczoka. Udałam się do kuchni, aby przygotować śniadanie. W tym czasie
Gestapo stwierdziwszy, że Smoczyk żyje, przewiozło go do szpitala, a nas aresztowano, a więc mnie, ojca mego Pawła i matkę Wiktorię. Przed tym wydarzeniem, tzn. dnia poprzedniego, Wacek opowiadał mojej siostrze Augustynie o zastrzeleniu strażnika w Poraju i polecił jej jechać do Warszawy, aby kogoś uprzedzić i przekazać zlecone informacje. Siostra wyjechała do Warszawy i w czasie podróży została w pociągu aresztowana. O aresztowaniu siostry dowiedziałam się w więzieniu w Mysłowicach. Naczelnik więzienia umieścił mnie w jednej celi z siostrą, nie orientując się, że jesteśmy siostrami, bowiem siostra jako mężatka nosiła odmienne nazwisko. Nad siostrą znęcano się potwornie. Dopiero po przesłuchaniu okazano siostrze odpis listu Wacka, jaki Wacek wręczył Ulczokowi do doręczenia siostrze. W tym samym tragicznym dniu, 29 marca 1942 r., aresztowano całą rodzinę Smoczyków, ojca, matkę, córkę, zamężną Sznajderską, oraz przypadkowo przybyłą do mieszkania panią Kościelniakową. W tym też dniu aresztowano w Krakowie brata mego Pawła. Odpisem listu, jaki był przesłany przez Ulczoka, udowodniono siostrze winę i stracono ją w Oświęcimiu razem z rodziną Smoczyków. Urzędowe zawiadomienie o zgonie, jakie nadeszło z Oświęcimia, informowało, że siostra zmarła 26 maja 1942 r. W tym samym dniu stracona została cała rodzina Smoczyków. Następnie straceni zostali Koś-
Porucznik Wacław Smoczyk był człowiekiem pełnym poświęcenia i obdarzonym niespożytą energią. Jesienią 1939 roku związał się z Organizacją Orła Białego.
„Paulek, ty świnio!” Wojciech Kempa w Radomsku, gdzie straty wyniosły ok. 12 000 000 RM, był jego dziełem. Po przybyciu do Zawiercia udali się do niejakiej Steni Straszakówny, zam. przy ul. Piekarskiej 40, po odbiór materiału wybuchowego. Na miejscu stwierdzono, że materiał ten jeszcze nie nadszedł, skutkiem czego „Szeliga” oświadczył, że musi
której stał zwyczajny budzik. Po wskazaniu tych rzeczy „Szeliga” mówił dalej: „To jest już gotowa maszyna piekielna. Tylko druty należy podłączyć do budzika. Te materiały zostaną zapakowane, umieszczone w walizkach i przewiezione koleją z Katowic do Berlina. Pojedziemy razem, lecz w oddzielnych przedziałach,
Pomocny w rozpracowaniu Smoczyka okazał się Paweł ulczok, który został wystawiony we wrześniu 1941 roku przez Helenę mathea, znaną jako „Krwawa Julka”, i który w zamian za zwolnienie zgodził się na współpracę z gestapo. natychmiast jechać do Częstochowy. Aby nie wzbudzić podejrzeń podczas kontroli, wręczył agentowi na przechowanie swój pistolet (kal. 7,65 mm), 603 RM oraz notes podróżny „Orbisu” z czterema biletami. Wreszcie uzgodniono, że będą wracać pociągiem pospiesznym przyjeżdżającym w nocy z Warszawy i na dworcu w Katowicach znów się spotkają. Miało to miejsce 14.03.42 r. ok. godz. 24. Z dworca katowickiego agent odprowadził „Szeligę” do mieszkania przy ul. 3 Maja 71. W drodze „Szeliga” poprosił o zwrot swoich rzeczy oraz zaznaczył, że
tajemnica powstańczej mogiły Tadeusz Loster
następnego dnia ma jechać do Berlina na okres 3 – 6 dni. Polecił agentowi, aby nazajutrz przed południem przyszedł do mieszkania Smoczyka, gdzie żona Smoczyka wręczyła mu wspomniane wskazówki oraz 200 RM. Z kwoty tej agent miał wręczyć 100 RM niejakiemu „Toniemu”, który w najbliższych dniach miał przybyć do mieszkania Smoczyka. Drugie 100 RM „Szeliga” przeznaczył dla agenta, by ten pokrył wydatki związane z pracą. Poza tym „Szeliga” polecił agentowi, aby wystarał się o książki i pisma pt. „Wykłady w służbie wojskowej” i współpracował z „Tonim”, który miał specjalne zadania. Dnia 17.03.42 r. ok. godz. 20.30 do mieszkania agenta przybył Smoczyk, który polecił mu natychmiast stawić się u „Szeligi” w mieszkaniu przy ul. 3 Maja 71. W mieszkaniu „Szeliga” przyjął go słowami: – Na pewno się Pan dziwi, że już wróciłem? Zrobiłem w ostatnich dniach ok. 3000 km koleją. W Berlinie załatwiłem „przygotowanie” i w podobnej sprawie byłem jeszcze w Gdyni. Jutro będę w Warszawie w Centrali po odbiór ostatnich instrukcji odnośnie do przeprowadzenia omówionych akcji sabotażowych. O „Toniego” nie musicie się już martwić, przywiozę go samochodem ciężarowym w sobotę lub w niedzielę. Z podróży swojej przywiozłem również gotowe maszyny piekielne (bomby zegarowe), które w razie zastosowania należy nastawić na odpowiedni czas”. Przy tym „Szeliga” wskazał na paczkę wielkości 18x14x7 cm, obok
Powiedz, co skryło głuche wnętrze twoje? Czy stare bogi i ofiarne noże? Czy cenne cacka i spiżowe zbroje? Czy kości jakich bohaterów może? Wincenty Pol dwoma zniszczonymi mostami kolejowymi, co uniemożliwiało zaatakowanie ich przez wojska rosyjskie dowiezione szybko drogą żelazną. Za oddziałem Cieszkowskiego została wysłana z Częstochowy kolumna wojsk rosyjskich pod dowództwem majora Leo, w sile 2 rot piechoty i 15 kozaków. Do spotkania doszło 22 marca 1863 roku około godziny 5 po południu. Miejsce walki było oddalone od zniszczonego mostu o ponad kilometr w stronę Zawiercia. Na przygotowujących się do posiłku Polaków napadło około 200 żołnierzy rosyjskich. Jednym z pierwszych poległych był kapelan oddziału Cieszkowskiego, ks.
aby nie wzbudzić podejrzenia, gdyż każdy z nas będzie miał 2 walizki ważące 10 – 20 kg. Należy zachować wszelkie środki ostrożności. W Berlinie oddamy walizki do przechowalni bagażu na różnych dworcach. Następnie zaraz zniknę, a pan (agent) pozostanie tam jeszcze parę dni i zbierze wszystkie wycinki prasowe z gazet dotyczące wybuchów”. 28 marca 1942 r. przy przekraczaniu granicy między Rzeszą a Generalną Gubernią w punkcie granicznym w Poraju dokumenty Smoczyka wzbudziły podejrzenia niemieckiego celnika, który
Benwenuto Mańkowski. W momencie, kiedy krzyżem błogosławił Polaków, padł kulą przeszyty. W potyczce zginął również obywatel ziemski Henryk Wodziński, który, nie mogąc ocalić powierzonej sobie amunicji, podpalił proch, na którym siedział, i tym sposobem wyrzucony w powietrze, wkrótce żyć przestał. Źródła powstańcze podają, że w starciu zginęło 9 powstańców, a 8 zostało rannych. Straty rosyjskie wynosiły 20 zabitych oraz 20 koni. Oprócz powstańców Rosjanie zabili względnie ranili 3 robotników i 2 urzędników kolei, przybyłych w celu naprawy mostu. Jednym z rannych był zawiadowca stacji – Twardzicki. Według źródeł rosyjskich pod Kuźnicą Masłońską zginęło 120 (!) powstańców, kilku wzięto do niewoli, w tym 2 księży. Zabrano zapasy prochu i amunicji, 6 karabinów, 19 koni i korespondencję powstańczą. Informacje o stratach i sukcesach poniesionych przez walczące strony są typowym przykładem podawania zaniżonych strat po stronie własnej, a zawyżonych po stronie przeciwnika. Jednak w tym przypadku bliższe prawdy są informacje podane przez powstańców. Zaskoczony oddział pułkownika Teodora Cieszkowskiego walcząc wycofał się w stronę Siewierza przez Porębę. Plac boju został przy nieprzyjacielu, który
Ulczok podszedł do radia i zwiększył siłę jego głosu. O godzinie dziesiątej ktoś zadzwonił. Drzwi otworzył mój ojciec. W drzwiach stało czterech drabów. Jeden z nich trzymał w ręku metalową puszkę, do jakiej zbierało się w tych czasach uliczne datki na tzw. Winterhilfe i potrząsając puszką oraz wołając „Eine kleine Spende, eine kleine Spende” wdarł się do mieszkania, a za nim pozostali. Ulczok po raz drugi wzmógł siłę głosu radia, chcąc widocznie uniemożliwić ojcu ostrzeżenie Wacka. Wacek zorientował się jednak, że do mieszkania wdarło się gestapo i wyciągnął pistolet ze słowami: „Paulek, ty świnio” – strzelił do Ulczoka, lecz chybił. Kula przeznaczona dla Ulczoka trafiła rykoszetem w rękę jednego z gestapowców. Wacek nie miał już czasu, aby po raz drugi strzelić do Ulczoka, nie chciał dopuścić, aby wzięto go żywcem, i przyłożywszy pistolet do swej skroni, oddał drugi strzał, tym razem samobójczy. Zraniony w rękę gestapowiec zabrał mnie do kuchni i kazał sobie zrobić opatrunek. Do kuchni wpadł ich szef, teraz wiem, że nazywał się Bauch, i chciał mnie zastrzelić za to, że Wacek strzelił do jego ludzi. Zraniony gestapowiec powstrzymał go słowami: „Das war Abschluss” (to był odprysk).
cielniak i Kościelniakowa oraz Hala ze Smoczyków Sznajderska oraz brat mój, Paweł Niemczyk. W mieszkaniu Smoczyków, Niemczyków i Kościelniaków założone zostały kotły, wszyscy przychodzący zostali aresztowani i niemal wszyscy z tych osób osadzeni zostali w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Aresztowania przeprowadzone zostały także w Krakowie. W uzupełnieniu do cytowanego uprzednio sprawozdania gestapo przesłało meldunek następującej treści: Jan Szeliga został rozszyfrowany jako czołowy funkcjonariusz znany z zamachów bombowych na terenie Rzeszy. Dnia 29.03.1942 r. podczas aresztowania go popełnił samobójstwo przez strzał w głowę. W międzyczasie ustalono, że Szeliga i b. polski aktywny porucznik Wencel Smoczyk to jedna i ta sama osoba. Agentowi polecono odebrać materiał wybuchowy od wskazanych przez Szeligę osób oraz wejść w kontakt z poszczególnymi adresatami, również podanymi przez Szeligę alias Smoczyka. Jak wynika z dokumentów gestapo, w związku ze sprawą Smoczyka zostali między innymi aresztowani: Jan Kościelniak, który „miał wysłać maszyny
K
Ksiądz Benwenuto Mańkowski – kapelan oddziału płk Teodora Cieszkowskiego. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie
według zwyczaju poobdzierał wszystkich trupów i zostawił niepogrzebanych na polu. Po odejściu Moskali rozpoznano zwłoki księdza Mańkowskiego. Złożone do drewnianej skrzyni, zostały odwiezione do Przyrowu pod Częstochową, gdzie uroczyście pochowano je w grobowcu pod kaplicą św. Anny. Daty pogrzebu kroniki i zapiski nie podają.
siądz Benwenuto Mańkowski był znaczącą postacią w okresie powstania styczniowego. Urodził się w 1816 roku w rodzinie chłopskiej, w powiecie konińskim. W roku 1838 został wyświęcony na kapłana. Zasłynął jako znany kaznodzieja warszawski – Popiełuszko tamtych czasów. W roku 1850 został aresztowany przez władze carskie i osadzony w warszawskiej cytadeli. Oskarżony o podburzanie ludu przeciw władzy, po długim i głośnym procesie został zesłany na Syberię do guberni wołogodzkiej. Ze zsyłki wrócił w 1856 roku, po ogłoszeniu przez rząd carski amnestii. Chory na gruźlicę, z nakazu władz rządowych i za zgodą Kościoła zamieszkał w klasztorze św. Anny w Przyrowie pod Częstochową. Tam, ograniczony murami klasztoru, został skazany na polityczną bezczynność. Wypadki lutowe i kwietniowe w Warszawie 1861 roku odrodziły księdza Benwenuto. Mimo moskiewskiego zakazu głosił religijno-polityczne kazania dla pielgrzymów podążających przez Przyrów do Częstochowy. Był to okres największego rozkwitu jego kaznodziejskiego talentu. 22 stycznia 1863 roku wybuchło powstanie. Ksiądz Benwenuto czekał chwili, aby wstąpić do oddziałów powstańczych. Około 20 marca, na wieść
piekielne (bomby zegarowe) do Rzeszy” oraz Janusz Plitowski, który „odbył kilka spotkań ze Smoczykiem alias Szeligą, a to w Berlinie oraz w Warszawie”, a nadto „przyjechał 10.4.42 r. do Krakowa i przywiózł ze sobą ważne zapiski”. W kolejnym dokumencie gestapo czytamy: W międzyczasie wpłynęła do nas kennkarta Szeligi na nazwisko Rudolf Wolf, wystawiona przez Naczelnika Miasta w Częstochowie (dla volksdeutschów). Szeliga po zastrzeleniu niemieckiego celnika w dniu 28.03.1942 r. koło Poraja zostawił tam powyższą kennkartę, przez co stwierdzono jego identyczność z Rudolfem Wolfem. Politowski twierdzi, że poznał Wolfa w Berlinie. Pozostałe dane odnośnie do tej znajomości wydają się nieprawdopodobne. Niewątpliwie jest on kurierem działającym na terenie Rzeszy. Aresztowania przeniosły się następnie do Częstochowy, gdzie w siatce AK gestapo również miało swojego agenta. W kolejnym dokumencie, do którego dotarłem, sporo uwagi poświęcono kobiecie używającej pseudonimu „Marysia”, którą nadto tytułowano „panią doktor”. Miała ona należeć do ścisłego kierownictwa Związku Odwetu. W dokumencie tym czytamy: Jak się dowiedział agent, kobieta ta w dniu 8.04.1942 r. była w Częstochowie, gdzie zostawiła 100 maleńkich buteleczek zawierających bakterie cholery. Agentowi udało się je przechwycić. W tej chwili znajdują się w Instytucie Kryminalnym w Berlinie. Agent otrzymał również od niejakiego „Kazimierza” instrukcję odnośnie do sposobów użycia materiału wybuchowego zapalającego bomby termitowe, truciznę itp. Dalej, „Kazimierz” doręczył agentowi następujący materiał sabotażowy: 20 kg materiału wybuchowego „szedyt” (tego samego, który zastosowano przy wysadzaniu gazociągu w tutejszym dystrykcie oraz w Rzeszy), 8 kostek materiału wybuchowego. Z uwagi na to, że materiał ten miał być przekazany jak najszybciej do dystryktu katowickiego, zamieniono część zapalników do bomb termitowych na zapalniki niedziałające. Przewidując dla agenta inne zadania i mając dla niego zastępstwo, aresztowano go w fabryce w ramach akcji kryminalnej i przetransportowano do Radomia, gdzie jest przesłuchiwany. Wczoraj aresztowano również nieznajomego, który swego czasu zapoznał agenta z „Szeligą” alias Wenclem Smoczykiem. Aresztowanie to nastąpiło na ulicy i osobnika tego również przetransportowano do Radomia na przesłuchanie. Próbujemy zamienić resztę materiału wybuchowego, który agent przekazał swemu następcy, na materiał fałszywy, niedziałający. Poza tym polecono agentowi sfałszowany materiał przekazywać dalej, aby wykryć dalsze kontakty. [...] Aresztowanym kurierem, u którego znaleziono ważne materiały organizacyjne, okazał się student Gejm Władysław, ur. 17 I 1918 r. w Sosnowcu, zam. w Częstochowie 7, kamienica nr 19/9. W/w był znany z przeprowadzonej akcji aresztowań jako członek „ZWZ”. W tym czasie zamieszkiwał u swojej matki w Starachowicach przy ul. Małej 11. K
o zbliżaniu się do Przyrowa oddziału Teodora Cieszkowskiego, porzucił klasztorną celę, by zostać kapelanem powstańców. Niestety na krótko. 22 marca 1863 roku zginął. Dwa dni po potyczce, 24 marca 1863 roku, o godz. 12 do parafii św. Bartłomieja w Ciągowicach (obecnie Cięgowice) stawili się mieszkańcy Kuźnicy Masłońskiej i okolic, zgłaszając śmierć trzech mężczyzn: Marka Stefanowicza – kawalera z Rokitna, lat 19, Jakuba Panczyka – kawalera, lat 30, służącego w Lesie Rokickim, oraz Józefa Gałki – włościanina z Kuźnicy Masłońskiej, żonatego, lat 50. Wszystkich łączyła jedna data i godzina śmierci: 22 marca 1863 roku, godz. 17. Z kolei 3 kwietnia 1863 roku do parafii pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu w Niegowonicach, oddalonej o 12 kilometrów od miejsca opisanej potyczki, zgłosiło się dwóch mężczyzn, oświadczając (co zostało zapisane w księdze zgonów) iż w dniu dwudziestym drugim marca roku bieżącego, o godzinie piątej z południa, pod wsią Kuźnicą, w Lesie Rokickim, znaleziono ciało poranione i nieżywe Henryka Wodzińskiego lat trzydzieści mającego... Jednym ze zgłaszających zgon powstańca był brat poległego – Władysław Wodziński, współwłaściciel
kurier WNET
17
K U R I E R · ś l ą s ki Mija właśnie 25 lat od ostatecznego zamknięcia Cementowni Goleszów – jednego z największych zakładów przemysłowych Śląska Cieszyńskiego.
Cementownia Goleszów Zapomniane zabytki śląskiego przemysłu (1) Michał Soska
J
ej początki sięgały roku 1885 i były związane z występującymi w okolicy złożami margli i łupków wapiennych (zwanymi od swej lokalizacji łupkami cieszyńskimi lub goleszowskimi). W 2016 roku mija także równe 100 lat od przekształcenia pierwotnego małego zakładu wypalającego cement w dużą fabrykę. Cementownia Goleszów produkowała nie tylko cement portlandzki, ale i zapewniała wsi Goleszów dostęp do ciepłej wody oraz elektryczności. Na całym okresie funkcjonowania cementowni swe piętno wycisnęła historia: niewolniczą pracę wykonywali tu rosyjscy więźniowie z armii carskiej oraz żydowscy i radzieccy więźniowie obozu zagłady w Auschwitz.
XX wieku. Do domów pracowników fabryki prąd trafiał za darmo, a w roku 1937 długość zakładowej sieci energetycznej liczyła 37 km i sięgała od Goleszowa aż po Cisownicę pod Ustroniem. Podczas Wielkiej Wojny cementownia odczuła dotkliwie brak rąk do pracy. Załogę fabryki wówczas w większości stanowiły kobiety. Wtedy też po raz pierwszy goleszowska cementownia stała się miejscem pracy przymusowej. W fabrycznych warsztatach oraz okolicznych kamieniołomach, w których wydobywany był surowiec, pracowali jeńcy rosyjscy. Z powodu ciężkich warunków pracy fizycznej często zdarzały się (udane lub nie) próby ucieczek. Odnotowywano je szczególnie w dwóch ostatnich latach wojny.
Goleszowskie wapno i pierwszy prąd
W wolnej Polsce
Wapno w Goleszowie wyrabiano już w XVII wieku. W 1875 roku uruchomiono wypalarnię kamienia łupkowego, położoną nieco bliżej miejsca wydobycia surowca, u stóp górującego nad miejscowością wzniesienia zwanego górą Jasieniową. Pierwsza fabryka z prawdziwego zdarzenia, położona w miejscu późniejszej Cementowni Goleszów, została założona w roku 1885. W 1906 roku – czyli dokładnie 100 lat temu – fabrykę wykupiła austriacko-duńska spółka o nazwie „Goleszowska Fabryka Portland Cementu SA” z siedzibą w Wiedniu (a po odzyskaniu niepodległości, od roku 1924, w Warszawie). Na ten rok możemy tak na dobre datować początek rozwoju cementowni – i otaczającej ją miejscowości. Zakład początkowo posiadał 12 pieców szybowych o łącznej wydajności sięgającej skromnych 180-200 ton cementu na dobę. Pierwszą poważną modernizację fabryki przeprowadzono w okresie I wojny światowej: wówczas otrzymała dostęp do elektryczności. Dzięki dwom generatorom o mocy 600 kW każdy zastąpiono stare maszyny parowe nowymi elektrycznymi. Obok nowych podnośników i łamaczy szczękowych do wapienia zamontowano też cztery piece obrotowe, każdy o długości 38 metrów i wydajności produkcyjnej wynoszącej 100 ton cementu na dobę. Cementownia zapewniła mieszkańcom Goleszowa coś więcej niż tylko pracę: gazami powstającymi podczas procesu wypalania wapnia (o temperaturze od 700 do 900°C) ogrzewano wodę, która następnie trafiała do mieszkań osiedla robotniczego. Cementownia wytwarzała też energię elektryczną, dzięki której Goleszów jako jedna z pierwszych miejscowości Śląska Cieszyńskiego został w pełni zelektryfikowany już na początku lat 30.
wsi Wola Życińska. W tzw. reptularzu przy nazwisku zmarłego wpisano: in praelio (w bitwie). W pobliżu toru kolei warszawsko-wiedeńskiej, przy drodze biegnącej wzdłuż Lasu Rokickiego, przez dziesiątki lat stawiano brzozowy krzyż. Z opowiadań miejscowych było wiadomo, że jest to miejsce pochówku powstańców poległych 22 marca 1863 roku. Po uzyskaniu niepodległości przez Polskę władze otoczyły opieką miejsca walk i pamięci narodowej. W latach dwudziestych brzozowy krzyż ogrodzono skromnym żelaznym płotem, przymocowanym do podłoża betonowymi słupkami. W okresie dwudziestolecia międzywojennego powstańczą mogiłą opiekowali się miejscowi harcerze. W rocznicę bitwy i w święta narodowe nie zapominali o niej okoliczni mieszkańcy i lokalne władze. Okres pamięci skończył się wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. Za czasów tzw. komuny mogiłę otaczała opieką tylko wdzięczna pamięć rodaków. Okoliczni mieszkańcy z uporem stawiali w miejscu walącego się starego brzozowego krzyża nowy. Jednym z opiekunów mogiły był Stanisław Jaros, kolejarz zamieszkały w Rokitnie Szlacheckim. Od dziecka nie zapominał zapalać świateł i sprzątać grobu w rocznicę potyczki
Okres działalności w II Rzeczypospolitej cementownia rozpoczęła od drugiej w swej historii wielkiej modernizacji. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych w miejsce poprzednich zamontowano nowe, duńskie piece obrotowe: trzy o wydajności 170 ton cementu na dobę oraz jeden o wydajności 260 ton. Dostarczono też wiele innych nowoczesnych maszyn i urządzeń pomocniczych, w tym suszarnie i młyny kulowe. Od początku do połowy lat trzydziestych na cementowni w Goleszowie odcisnął swe piętno światowy kryzys gospodarczy. Zatrudnienie spadło do poziomu 500 robotników, a zakład osiągał ujemne wyniki finansowe. Zdarzały się okresy przestoju w produkcji – w całym roku 1933 wykorzystano jedynie 12% mocy produkcyjnej. Ale już w 1938 roku sytuacja wróciła do normy, cena cementu wzrastała, a bardzo wysokiej jakości cement, pakowany nie w worki, lecz w wytwarzane w fabrycznym zakładzie stolarskim beczki, był kupowany przez państwo. Przeznaczano go do budowy umocnień wojskowych, wiaduktów kolejowych (w niedalekiej Wiśle) oraz zapór wodnych (wykorzystywany był między innymi do budowy wojskowych bunkrów żelbetowych w okolicach Cieszyna, Czechowic-Dziedzic i Bielska-Białej oraz zapór wodnych przy zbiornikach w Wapienicy i Porąbce). Po polsko-niemieckiej wojnie handlowej znalazły się też nowe rynki zbytu dla goleszowskiego cementu: trafiał on aż do Brazylii, na Maltę (do budowy umocnień wojskowych) i Cypr (budowa portów) oraz do Izraela (gdzie służył do rozbudowy Tel Awiwu oraz portu w Hajfie). Do wybuchu II wojny światowej w goleszowskiej cementowni pracowało aż 1,4 tysiąca robotników, a roczna moc produkcyjna wynosiła 240 tys. ton cementu. Technologicznie i finansowo
i na Wszystkich Świętych. W 1959 roku opiekunem powstańczej mogiły został leśniczy Lasu Rokickiego – Marian Dudek, zięć Stanisława Jarosa. Opiekował się mogiłą nie tylko z urzędu, ale i z rodzinnego obowiązku.
B
udowa Huty Katowice w latach siedemdziesiątych nie oszczędziła mogiły powstańczej. Na początku maja 1974 roku leśniczy Dudek dowiedział się, że w pobliżu drogi będzie położony dodatkowy tor kolejowy. Nie było w tym nic niezwykłego, ale tor miał przebiegać w bliskim sąsiedztwie powstańczego grobu. Mogiłę, według państwowych planów budowlanych, zamierzano zlikwidować. Stary Jaros nie mógł uwierzyć, że może dojść do zniszczenia narodowej świętości, i to bez przeniesienia mogiły w inne miejsce. W sobotę 11 maja 1974 roku koparka zaczęła rozkopywać powstańczą mogiłę, przygotowując teren pod budowę Centralnej Magistrali Kolejowej. Było zaskoczeniem dla operatora koparki oraz obecnych przy tym leśniczego Mariana Dudka i jego teścia Stanisława Jarosa, że łyżka koparki nie natrafiła na ślady powstańczego pochówku. Pod mogiłą ziemia stanowiła nienaruszoną caliznę. Dopiero kilkadziesiąt metrów
cementownia miała wspomóc budowę nowej, położonej w Centralnym Okręgu Przemysłowym (w okolicach Kielc lub Starachowic). Wybuch II wojny światowej przekreślił jednak te plany.
Podobóz KL Auschwitz Rejon Śląska Cieszyńskiego został zajęty przez Niemców już w pierwszych dwóch dniach kampanii wrześniowej. Także goleszowska cementownia trafiła pod niemiecki zarząd i miała pracować wyłącznie na potrzeby przemysłu zbrojeniowego i dla celów wojennych. Ponieważ jednak po zwolnieniu lub ucieczce polskich kadr Niemcom brakowało wykwalifikowanych ekspertów i pracowników, ponowne uruchomienie cementowni stało się możliwe dopiero w kwietniu 1940 roku. Zakład rozpoczął pracę pod nazwą „Golleschauer Portland-Zemment Aktiengesellschaft” i jak wszystkie zakłady przemysłowe na terenach wcielonych do Rzeszy – podlegał nadzorowi SS. Podczas II wojny światowej znów zaistniał problem znany z poprzedniej wojny: brak rąk do pracy. Z tego powodu w lipcu 1942 roku w budynkach cementowni Niemcy urządzili tzw. filię obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wydzieloną część cementowni otoczono drutami kolczastymi pod napięciem i ustawiono cztery drewniane wieżyczki wartownicze. Pierwszymi więźniami byli Polacy, a ich zadaniem – przygotowanie pomieszczeń dla więźniów, którzy mieli tu przybyć z obozu śmierci w Auschwitz. Około 1000 więźniów (przeważnie Żydów, ale także żołnierzy Armii Radzieckiej) było zmuszanych do niewolniczej pracy w cementowni i okolicznych kamieniołomach. Budowali także kolej linową z Lesznej Górnej (wieś położona tuż przy granicy czeskiej), w której wydobywano kamień po wyczerpaniu surowca w na goleszowskiej górze Jasieniowej). Bestialskie traktowanie więźniów, bardzo złe wyżywienie (więźniowie – sami dorośli mężczyźni – ważyli średnio 50-60 kg) oraz drakońskie warunki pracy (więzień musiał każdego dnia załadować 6 ton kamienia na wagony kolei wąskotorowej) były przyczyną wysokiej śmiertelności – statystycznie do momentu ewakuacji umierało 7 więźniów dziennie. Przez goleszowski podobóz w czasie jego funkcjonowania przewinęło się około trzech tysięcy więźniów. Niemcy próbowali straszyć miejscową ludność i cywilnych pracowników cementowni, mówiąc, że jako więźniowie będą pracować wyłącznie najciężsi kryminaliści, mordercy i zbrodniarze. Jednak szybko przekonano się, że byli to zwyczajni więźniowie z obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau. Na ile to było
dalej natrafiono na ludzkie kości. Jarosowi udało się wykopać dwie czaszki: jedna była dobrze zachowana, z pełnym uzębieniem, druga uszkodzona i spróchniała. Stanisław Jaros zbił drewnianą skrzynkę, do której złożył ludzkie szczątki i pochował je w nowym miejscu, blisko leśnej drogi oddalonej od dawnej mogiły o około 50 metrów. Po kilku dniach świeżo usypany kopczyk ozdobił brzozowy krzyż i stalowo-betonowe ogrodzenie przeniesione ze starej mogiły. 29 maja 1974 roku, ponad dwa tygodnie od pamiętnej daty likwidacji powstańczej mogiły, w Urzędzie Powiatowym w Zawierciu zebrała się siedmioosobowa Komisja Ochrony Pomników i Męczeństwa miejscowego ZBoWiD-u, której przewodniczył Piotr Kowalczyk. Uchwalono, że groby powstańców znajdujące się obok torów kolejowych PKP w Zawierciu należy przenieść w nowe miejsce. Miejsce to wyznaczono po przeciwległej stronie magazynów PZGS na Wydrze Zielonej, w dość ruchliwym punkcie przy rozwidleniu dróg biegnących z Zawiercia do Kromołowa oraz Ogrodzieńca. Kilka miesięcy po usypaniu przez Jarosa „nowej powstańczej mogiły” do jego domu w Rokitnie Szlacheckim
możliwe, starano się im pomagać, chociażby przez przekazywanie żywności w umówionych miejscach. Sposobność do tajnego przekazania ziemniaków czy chleba istniała między innymi podczas konwojowania więźniów z cementowni do kamieniołomów przez centrum Goleszowa, choć więźniowie byli pilnowani przez uzbrojonych niemieckich strażników, posługujących się specjalnie szkolonymi psami. Więźniom pomagali polscy pracownicy cementowni oraz pozostali mieszkańcy Goleszowa. Do dzisiaj w Gminnym Ośrodku Kultury istnieje Izba Pamięci Podobozu, a na dawnym budynku dyrekcji wisi tablica pamiątkowa. Na ścianie ceglanej hali fabrycznej, w której Niemcy urządzili podobóz, zachowały się oryginalne rysunki przedstawiające obozowe życie więźniów, narysowane przez więźnia Jeana Bartichanda, francuskiego Żyda, który do Goleszowa trafił wprost z obozu przejściowego w podparyskim Drancy. Rysunki obecnie znajdują się w muzeum Auschwitz-Birkenau, natomiast kopie można obejrzeć w goleszowskiej izbie oświęcimskiej.
Cementownia w PRL: od zwiększania mocy po stagnację W styczniu 1945 roku Niemcy ewakuowali podobóz, a krótko potem także swoje kadry cementowni, wywożąc przy okazji większość maszyn i urządzeń oraz niszcząc poprzez bombardowanie linie kolejowe z Goleszowa do Ustronia oraz w przeciwnym kierunku, do Cieszyna. Po wojnie złożony z dawnej załogi cementowni 100-osobowy oddział ochotniczy najpierw naprawił tory kolejowe, a potem za pomocą zakładowego parowozu i trzech wagonów węglowych, prowizorycznie przystosowanych do przewozu ludzi, przywrócił połączenia kolejowe dla miejscowej ludności na wspomnianych odcinkach. Normalna produkcja w cementowni została wznowiona w styczniu 1946 roku. Wówczas zakład był już własnością państwa. Najlepszy okres dla działalności Cementowni Goleszów przypadł na lata 50., 60. i 70. Rekordowy pod względem ilości wyprodukowanego cementu okazał się rok 1974 – 312 tys. ton. Odbyło się to jednak kosztem corocznego miesięcznego remontu, kiedy to produkcję wstrzymywano. W 1949 roku uruchomiono kolejkę linową z Lesznej Górnej, którą dostarczano kamienie wapienia po wyczerpaniu kamieniołomów na goleszowskiej górze Jasieniowej (stamtąd do cementowni surowiec transportowany był kolejką wąskotorową oraz drewnianymi wozami konnymi). Podkłady po
przybyło trzech działaczy ZBoWiD-u. Zażądali od Jarosa zwrotu karabinów i szabel zakopanych przez powstańców pod krzyżem w „starej mogile”. Doszło do słownej utarczki. Działacze nie zapytali i nie byli zainteresowani, co faktycznie kryła powstańcza mogiła.
Mogiła powstańców z 1863 roku w Lesie Rokickim
W 113 rocznicę wybuchu powstania styczniowego w 1976 roku, podczas hucznej patriotycznej uroczystości, w wyznaczonym przez komisję miejscu odsłonięto pomnik. Zgodnie z ówczesnymi standardami był z wapiennego
wspomnianej kolejce wąskotorowej istniały w Goleszowie do początku lat 60. Dawne kamieniołomy na Jasieniowej zostały zalesione, a w jednym istnieje strzelnica sportowa. W roku 1960 rozpoczęto budowę nowej, ogromnej, krytej hali surowcowej, która miała umożliwić składowanie w jednym miejscu wszystkich niezbędnych surowców, począwszy od węgla kamiennego poprzez żużel wielkopiecowy po kamień wapienny i gips. Budowę hali wraz z suwnicą i czerpakiem ukończono dwa lata później. W latach 1971–75 zamontowano na kominach goleszowskiej cementowni nowe elektrofiltry, dzięki czemu gruntownie poprawiły się warunki pracy robotników, a zapylenie Goleszowa i okolic spadło o 50–60 %. Aż do końca lat 70. Cementownia Goleszów była też jedynym dostawcą prądu dla Goleszowa i okolicznych wsi. Z powodu znacznego wydłużenia sieci energetycznej, coraz liczniejszych odbiorców (w tym kilku mniejszych zakładów przemysłowych, tartaków i kamieniołomu) i znacznych odległości od stacji transformatorów, a także corocznych (z jednym wspomnianym wyjątkiem) miesięcznych przestojów w pracy turbin, cementownia nie mogła już sprostać roli dostawcy prądu i w latach 70. stopniowo sieć energetyczną przejmowała Energetyka Cieszyńska. Mechanizacja wydobycia surowca przyczyniła się jednak do tego, że spadała jakość produkowanego w Goleszowie cementu. Podczas gdy przed wojną produkcyjnym „hitem” był tzw. cement portlandzki 450, trzy dekady później produkowano już tylko cement portlandzki 250. Ale i tak w powojennej rzeczywistości Polski Ludowej goleszowski cement cieszył się sporą popularnością. Warto też wspomnieć, że produktem ubocznym cementowni były wypalane w niej dachówki oraz rury betonowe. Już w latach 70. zaczęto poważnie myśleć o wstrzymaniu produkcji cementu w Goleszowie. Powodem był przede wszystkim brak poważnych remontów i modernizacji (z powodu użytkowania przestarzałego sprzętu oraz niezbyt dokładnie przeprowadzanych napraw, kilka razy dochodziło do poważnych awarii pieców i przestojów produkcyjnych). Przeważył jednak niski koszt produkcji cementu (najniższy w całym Śląskim Kombinacie Cementowym) oraz ciągłe niedobory cementu na rynku. Do roku 1984 ostatecznie wyczerpały się zasoby surowcowe w okolicy i wtedy też zaprzestano w Goleszowie produkcji cementu. Jeszcze przez kilka lat zakład był wypalarnią wapna (kamień dostarczano z kopalni wapienia koło Kielc i Krzeszowic) oraz przesypownią i pakowalnią cementu (dostarczanego luzem aż ze Strzelec Opolskich). Jednak problemy cementowni były już zbyt wielkie. Kryzys lat 80., problemy z zaopatrzeniem, dostawami energii, nawet transportem, a także potwierdzony przez nadzór budowlany katastrofalny stan zabudowań zadecydowały o tym, że w 1988 roku Rada Ministrów ogłosiła zamknięcie Cementowni Goleszów. Próby jej uratowania poprzez przejęcie przez inne zakłady lub uruchomienie w niej oddziału produkcji elektronarzędzi przez cieszyńską „Celmę” nie powiodły się. Nie bez znaczenia
była też skrajnie niekorzystna struktura społeczno-demograficzna cementowni: pod koniec lat 80. zakład zatrudniał 300 pracowników, utrzymywał natomiast aż 900 emerytów i rencistów, korzystających z deputatu węglowego oraz darmowych dostaw energii elektrycznej. Ostateczny koniec zakładu nastąpił w 1991 roku. Do roku 1996 wyburzono wszystkie kominy, górujące nad Goleszowem i okolicami (groziły zawaleniem). Część budynków administracyjnych cementowni udało się wynająć firmom prywatnym, natomiast budynki fabryczne przez lata popadały w ruinę, aż w końcu, po roku 2000, rozpoczęto ich wyburzanie.
kamienia, składał się z trzech masztów, stalowego „piastowskiego” orła oraz napisu informującego, że jest to pomnik ku czci uczestników powstania styczniowego. Po uroczystości w lokalnej gazecie „Wiadomości Zagłębia” (nr 6/1976) na pierwszej stronie ukazała się notatka zatytułowana: „Odsłonięcie pomnika uczestników powstania styczniowego w Zawierciu” o treści: Przy drodze prowadzącej z Zawiercia do Kromołowa dokonano odsłonięcia pamiątkowego pomnika uczestników powstania styczniowego, którzy zginęli w trakcie walk roku 1863 w Lasach Rokickich. Poprzednio obelisk znajdował się na terenie, gdzie obecnie prowadzone są prace związane z budową Centralnej Magistrali Kolejowej. Dzięki staraniom miejscowych działaczy ZBoWiD-u, a także pomocy dyrekcji PKP, prochy poległych wraz z pamiątkowym obeliskiem zostały przeniesione na nowe miejsce. Jakież było zdziwienie starego Jarosa, kiedy dowiedział się, że na Wydrze Zielonej odsłonięto pomnik, w którym złożono prochy poległych powstańców. Jaros dobrze wiedział, że nikt nie wykopał z „nowej mogiły” jego drewnianej skrzynki z ludzkimi szczątkami. Pomnik na Wydrze Zielonej, usytuowany w niedostępnym dla turystów
miejscu, był za to łatwo dostępny dla złomiarzy, którzy częściowo ogołocili go z metalowych elementów. W 150 rocznicę Powstania Styczniowego pomnik odnowiono, a miejsce skradzionego „piastowskiego” metalowego orła zajął granitowy krzyż. Wmurowano także granitową tablicę z napisem „Grób powstańców 1863”. Pan Konstanty Szulhan zainteresował się powstańczą mogiłą jeszcze w okresie, kiedy była na „starym miejscu”. Wtedy na wycieczki rowerowe na mogiłę przyjeżdżało ich dwunastu. Trzech z nich zaczęło się nią opiekować. Pan Konstanty jeszcze niedawno przyjeżdżał na rowerze, aby ją uporządkować, choć jest już po osiemdziesiątce. Obecnie pamięta tylko jedno nazwisko z trzech opiekunów – Zbyszka Majewskiego. Z utrzymaniem porządku na mogile nie ma kłopotu, znaleźli się „nowi”, którzy traktują to jako swój patriotyczny obowiązek. W 1990 roku, w nowej polskiej rzeczywistości odbudowano symboliczny grób powstańczy. Otoczony troskliwą opieką zawierciańskiego PTTK-u, jest miejscem pamięci narodowej. Emerytowany kolejarz Stanisław Jaros zmarł w 1982 roku. Nie doczekał się nowego wystroju powstańczej mogiły w Lesie Rokickim. K
Nie tylko przemysł Cementownia, która była największym zakładem pracy między Ustroniem (w którym działała Kuźnia – zakład hutniczo-kuźniczy) a Cieszynem, zaspokajała liczne potrzeby społeczne i kulturalne miejscowej ludności. Przy zakładzie prężnie działały orkiestra dęta oraz Zespół Pieśni i Tańca (wyposażony w oryginalne stroje regionalne). Przy cementowni działał sklep – kantyna „Konsumu Robotniczego”, popularna wśród pracowników ze względu na niskie ceny i powszechnie znaną możliwość kupowania „na krechę”. W latach 50. w centrum Goleszowa cementownia wybudowała Ośrodek Zaopatrzenia Robotniczego (dzisiejszy Gminny Ośrodek Kultury). Do 1973 roku przy cementowni działał basen rekreacyjny (miejsce zapasowego zbiornika wody o pojemności 2400 m³), a do 1989 – zakładowe przedszkole (później przekształcone w publiczne). Cementownia posiadała własną bocznicę kolejową, przy której na potrzeby pracowników wybudowano przystanek osobowy Goleszów-Fabryka (obecnie Goleszów Górny). Pracownicy cementowni mniej lub bardziej dobrowolnie uczestniczyli w licznych przedsięwzięciach patriotycznych, politycznych i gospodarczych. Obok zwyczajowych obchodów 1 Maja czy 22 Lipca, warto wspomnieć o udziale pracowników zakładu w budowie drogi Goleszów–Kamieniec (1960), udziale cementowni w kosztach budowy wodociągu Ustroń–Goleszów (1960), oświetleniu drogi Goleszów–Cisownica, w remontach i utwardzeniu kilku dróg lokalnych, a także w budowie pomnika ofiar okupacji hitlerowskiej pod Grabówką w Goleszowie (1968), modernizacji goleszowskich skoczni narciarskich dla młodzieży poprzez nałożenie igielitu (1974), oraz w dofinansowaniu modernizacji sieci wodociągowej dla gminy Goleszów (1985). Jedynym dużym budynkiem dawnej cementowni, który przetrwał do dnia dzisiejszego, jest ceglana hala, w której mieściły się pomieszczenia dla więźniów obozu. Zresztą do dzisiaj jest w nim prowadzona działalność gospodarcza związana z obróbką drewna. Poza tym jednak o dawnej cementowni, która przez prawie wiek dominowała obraz Goleszowa – ćwierć wieku po jej zamknięciu i ponad 100 lat od jej utworzenia – świadczy jedynie wielkie przestrzeń pokryta rumowiskiem z cegły i betonu po wyburzonych halach byłej Cementowni Goleszów. K
kurier WNET
18
K U R I E R · ś l ą s ki
Dzień 8 lutego 1296 roku, który rozpoczął się wraz ze wschodem słońca o godz. 7:38, miał się położyć krwawym cieniem na pamięci potomnych Polaków. Współcześni długo jeszcze mieli wspominać wydarzenia, które nagłym cięciem przerwały drogę do zjednoczenia Polski. Wraz ze śmiercią z obcych rąk świeżo koronowanego Przemysła II upragnione scalenie kraju rozbitego na dzielnice oddaliło się na wiele lat.
Krwawy Popielec W 720 rocznicę zamordowania Przemysła II Krzysztof Tracki
Na przekór przeciwnościom Jeszcze w połowie XIII wieku Polska dzieliła się na kilkadziesiąt dzielnic, prowadzących na ogół samodzielną politykę i często rywalizujących ze sobą. Od lat trwał napływ obcych przybyszów, głównie osadników z Niemiec, którzy zgodnie z intencjami miejscowych książąt wprowadzali nowinki gospodarcze i organizacyjne (trójpolówkę, nowe formy organizacji miast na prawie magdeburskim, lubeckim, itp.), przyczyniając się do wzrostu dochodów i awansu cywilizacyjnego rozległych obszarów Polski. Idący w parze z tymi przemianami entuzjazm wielu Piastów rodził jednak rosnące obawy odwiecznych mieszkańców tych ziem, dla których było to często pierwsze zetknięcie z żywiołem niesłowiańskim. Dominacja Niemców w kolonizowanych miastach, w tym nieskrywana pogarda dla Polaków, musiała sprawić, że na tym gruncie krzepnąć poczęła polska tożsamość narodowa (silnie sprzyjająca ambicjom Piastów dążących do zjednoczenia kraju). Wywodzący się z gałęzi wielkopolskich Piastów książę Przemysł II już przed urodzeniem postradał ojca, zdany odtąd na opiekę matki, czterech sióstr i stryja – znanego z dobroci księcia Wielkopolski Bolesława Pobożnego. Mimo troskliwości ze strony męskiego zwierzchnika całej gałęzi wielkopolskiej, dzieciństwem Przemysła rychło wstrząsnęła nowa tragedia rodzinna. Gdy miał zaledwie osiem lat, zmarła jego matka. Przedwcześnie osierocony, mógł teraz liczyć wyłącznie na stryja, ojca czterech córek, który nie miał męskiego dziedzica. I rzeczywiście Bolesław całą miłość przelał na swego bratanka, świadom, że jest on jedyną nadzieją przetrwania dynastii wielkopolskiej. Jednak choć podobno troszczył się o całą swą przybraną rodzinę, nie mógł zastąpić Przemysłowi miłości rodzicielskiej. A trzeba zaznaczyć, że
utrata rodziców w tak wczesnym dzieciństwie musiała pozostawić bardzo silny ślad na umysłowości młodego Piastowica. Głęboko zakorzenione w jego świadomości przekonanie o kruchości ludzkiego życia (silnie wryte w umysłowość Średniowiecza, także w szczerą religijność książęcego opiekuna Przemysła) zdominowało jego osobowość obok niewzruszonego przekonania o właśnie jemu przypisanej przywódczej roli w walce o zjednoczenie Polski. Dla tego celu gotowy był bardzo wiele poświęcić, nie przebierając zresztą w środkach. Z tym bodaj wiąże się opinia o wielkim okrucieństwie, jakie wykazał szesnastoletni książę podczas swej pierwszej wyprawy wojennej, prowadzonej przeciw zastępom brandenburskich Niemców, a mającej odzyskać „klucz Królestwa Polskiego” – nadnotecki Santok. Po zdobyciu Drzenia (Drezdenka) rycerstwo wielkopolskie podobno z trudem powstrzymało Przemysła II od wydania rozkazu wymordowania wszystkich pojmanych w twierdzy Niemców. Legenda ta jednak podawana jest w wątpliwość. Natomiast mniej wątpliwości budzi postępek księcia względem małżonki Ludgardy. Nieskrępowany kuratelą nieżyjącego już stryja (zmarłego w 1279 r.) mógł Przemysł podejmować śmielsze kroki w staraniach o wzmocnienie dynastii wielkopolskiej. Tymczasem – jak na ironię i na przekór ambicjom – Ludgarda, którą pojął za żonę zaledwie w szesnastym roku życia, rychło okazała się niezdolna do wydania na świat potomstwa. Świadoma problemu, coraz częściej odsuwała się w zacisze dworu poznańskiego, nosząc się z zamiarem przeniesienia się do rodzinnego Szczecina, gdzie mieszkał jej ukochany dziad i wychowawca, książę Barnim I. Małżonek jednak, z obawy przed plotkami, stanowczo zabronił jej wyjazdu. Dalej już pisze sam Długosz: „Błagała go [Ludgarda] ze łzami i zaklinała,
żeby niewieście i małżonce swojej nie odbierał życia, ale pomny na Boga i na uczciwość tak książęcą, jak i małżeńską, pozwolił jej wrócić do ojczystego domu, choć w jednej koszuli, chętniej bowiem znosić będzie los nawet najbiedniejszy, byleby jej życie darował”. Wkrótce Ludgarda „zeszła ze świata w zamku poznańskim od własnych domowników i służebnic zamordowana” (14 grudnia 1283 r.), najpewniej za wiedzą męża czy wręcz za jego pełnym przyzwoleniem.
Po królewską koronę Tragedia Ludgardy rzuciła cień na postawę moralną Przemysła II, nie spowolniła jednak jego konsekwentnych starań o poszerzenie swojej domeny, a w dalszej perspektywie – o zdobycie korony królewskiej. Z tą myślą już w 1282 r. udał się książę do Kępna, aby podpisać z Mszczujem II, władcą Pomorza Gdańskiego, układ na przeżycie. W ten sposób w wypadku bezpotomnej śmierci Mszczuja Przemysł stawał się sukcesorem i władcą ujścia Wisły. Śmiały ten plan trzynaście lat później doczekał się realizacji, dając księciu wielkopolskiemu niepodważalne podstawy do starań o polską koronę. Wielkim sprzymierzeńcem ambicji Przemysła był ówczesny arcybiskup gnieźnieński i wielki mąż stanu, „cieszący się ogromnym poważaniem” Jakub Świnka, ze wzgardą patrzący na rosnący wpływ żywiołu niemieckiego w Polsce. W swym patriotyzmie nie wzdragał się Świnka przed publicznym określaniem Niemców mianem „psich łbów” i piętnowaniem ich nieskrywanej niechęci do polskości. Postawa ta nie była zresztą obca większości polskiego duchowieństwa, które drogę do zjednoczenia kraju postrzegało przez pryzmat walki z napierającą niemczyzną. „Aby Polska była Polską, nie Saksonią” – dosadnie wyrażał te poglądy arcybiskup. A Kościół pozostawał ówcześnie jedyną instytucją obejmującą całość
ziem polskich, żywotnie zainteresowaną w likwidacji resztek podziałów dzielnicowych. Cele i ambicje obu stron okazały się w tej dziedzinie zbieżne. Przemysł, nie czekając na ostateczne scalenie ziem polskich, 25 czerwca 1295 roku koronował się w katedrze gnieźnieńskiej. Obrzędu dokonał Jakub Świnka, wskazując tym samym na dominującą pozycję władcy Wielkopolski pośród książąt polskich. Wszakże Przemysł miał za sobą – jak napisał Jan Długosz – „świetny poczet jego przodków i czyny, już to w bojach sprawiedliwie toczonych, z chwałą dokonane”. Nie bez znaczenia było również umocnienie pozycji jedynego spośród Piastów zdolnego do przeciwstawienia się uzurpatorskim zakusom na koronę polską Wacława II, czeskiego Przemyślidy, który zdążył był już z sukcesem wyprzeć piastowskich konkurentów z Krakowa (opierając zrazu swoje rządy w Małopolsce na poparciu miejscowych Niemców). Długosz tak opisywał doniosłość aktu koronacji Przemysła: „Dzień ten stał się uroczystym i pamiętnym: w tym dniu bowiem zniesione zostały zgubne i niesławne wielorządy książąt, zagoiły się dawne rany, a Polska za łaską Zbawiciela przyszła do stanu kwitnącego, zamożności, powagi i zaszczytów korony”. W rzeczywistości jednak pozycja Przemysła była niezwykle skomplikowana. Król Polski nie mógł liczyć na niczyje poparcie poza księciem brzesko-kujawskim, Władysławem Łokietkiem, z którym łączył go układ na przeżycie. Większość książąt z niechęcią patrzyła na Przemysła II, który ich „zaćmił swoim blaskiem królewskim” i przekreślił osobiste ambicje. Podkreślmy w tym miejscu rzecz wielce symboliczną: poważne obawy przed nową sytuacją żywili miejscowi możnowładcy z rodami Nałęczów i Zarębów na czele, widzący w planach zjednoczeniowych Przemysła zagrożenie dla ich wpływów w Wielkopolsce. To
W lutym tego roku mija kolejna rocznica tzw. Tragedii Górnośląskiej – czyli sowieckich represji na Ślązakach, Niemcach i Polakach w latach 1945–1948. I niestety cały czas jesteśmy świadkami prymitywnych prób manipulowania i zawłaszczania pamięci o tych wydarzeniach przez ślązakowskich separatystów z RAŚ i współdziałających z nimi środowisk tzw. mniejszości niemieckiej.
Pamiętać – tak, manipulować – nie Tragedia Górnośląska
N
ie trzeba po raz kolejny przypominać, jak wielkim wsparciem cieszy się ta grupa ze strony głównych mediów na Śląsku, pozostających w rękach kapitału niemieckiego, oraz regionalnych działaczy PO. Pomimo uporu, z jakim środowisko RAŚ, pomniejszych ruchów separatystycznych i mniejszościowych propaguje swą skrajnie subiektywną wizję historii, nie można się do tej propagandowej nawały po prostu przyzwyczaić i udawać, że nic się nie dzieje. Pamięć historyczną pielęgnować trzeba. Ale na sprowadzenie dramatu do antypolskiego propagandowego schematu: polski prześladowca – śląska/ niemiecka niewinna ofiara – zgody być nie może. Katowiccy radni z ramienia Ruchu Autonomii Śląska: znany doskonale ze swych poglądów Aleksander Uszok oraz Marek Nowara (znany biznesmen,
Michał Soska prezes grupy kapitałowej Inter-System, któremu za pomocą usług wpływowych krewnych i usłużnych wrocławskich urzędników udało się przez lata zdominować zamówienia publiczne wrocławskiego magistratu) zwrócili się do władz miasta z prośbą o zmianę treści tablicy pamiątkowej, która ma się pojawić na placu Ofiar Tragedii Górnośląskiej w stolicy województwa. Nowa nazwa placu została nadana w czerwcu 2015 roku. Zdaniem radnych z Ruchu Autonomii Śląska treść napisu na tablicy pamiątkowej opisuje wyłącznie jeden aspekt Tragedii Górnośląskiej – wywózek mieszkańców Śląska w głąb ZSRR, a pomija zupełnie drugi, którym były osadzania w obozach oraz inne represje na terenach Polski. Tak radni RAŚ napisali w swym liście do katowickich władz miasta, w którym przypominają też fragment oświadczenia Rady
Miasta Katowice z czerwca ubiegłego roku: Te cenne inicjatywy – napisano, mając na myśli upamiętnienie ofiar Tragedii Górnośląskiej – mają na celu przypomnienie i uczczenie dramatycznych wydarzeń, które 70 lat temu miały miejsce na obszarze Górnego Śląska. Niewinna ludność cywilna stała się ofiarą powojennej żądzy zemsty i bezdusznej nienawiści. Tysiące Ślązaków umieszczonych zostało w obozach koncentracyjnych nadzorowanych nierzadko przez polskie władze, dziesiątki tysięcy wywieziono do pracy przymusowej na terenie Związku Sowieckiego, gdzie masowo ginęli na nieludzkiej ziemi. Dopiero niedawno te dramatyczne wydarzenia stały się przedmiotem studiów historycznych pozwalających poznać i upublicznić skalę tragedii mieszkańców Górnego Śląska w pierwszych miesiącach po wkroczeniu Sowietów.
P
owołując się na to stanowisko Rady Miasta, działacze separatystyczni domagają się, by tablica pamiątkowa wspominała też o tych ofiarach Tragedii, które były osadzone na terenie Polski i represjonowane przez polskie władze. Można przypuszczać, że chodzi przykładowo o słynny obóz na Zgodzie, podległy (polskiemu oczywiście) Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Jego komendantem był oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, pochodzący z żydowskiej rodziny (Polak oczywiście) pułkownik Salomon Morel, który podczas okupacji wsławił się napadami rabunkowymi na ludność polską. Wracając do obozu na Zgodzie – skoro radni z RAŚ domagają się uzupełnienia napisu na tablicy o fakt, że istniały obozy na ziemiach polskich i zarządzane przez polskie formacje, należałoby pójść nieco dalej i napisać na tejże tablicy nie tylko, kto był komendantem obozu i jaki
w nich, w reprezentantach miejscowej elity, należy widzieć pierwszą zapowiedź rodzimej zdrady, zaprzaństwa i warcholstwa (jakie będą toczyć nasz organizm państwowy przez wieki całe po dziś dzień), nie wahającego się dla swych ciasnych ambicji zabiegać o pomoc zewnętrzną. Ofiarna pomoc dla rodzimych zdrajców przyszła z niemieckiej strony, wykorzystując waśnie pomiędzy Polakami (przecież nie po raz ostatni). W ówczesnej sytuacji zrozumiałe były lęki brandenburskich margrabiów, dostrzegających na politycznym horyzoncie widok odradzającego się królestwa. Czy wobec tego faktu mogli pozostać obojętni? Wszakże od połowy XIII wieku zdołali zdobyć poważny obszar ziem na wschód od Odry (począwszy od Ziemi Lubuskiej). Perspektywa upomnienia się monarchy polskiego o ziemie niegdyś utracone czyniła ich naturalnymi wrogami zjednoczenia domeny piastowskiej – wrogami Przemysła II. W poszukiwaniu sprzymierzeńców kreatorzy niemieckiego Drang nach Osten („parcia na wschód”) musieli zatem zwrócić uwagę na grono wielkopolskich możnych, gotowych nawet wspomóc zamach na życie namaszczonego króla Polski.
Ostatnie zapusty Okres karnawału po świętach Bożego Narodzenia – pierwszych po koronacji – postanowił monarcha spędzić w Rogoźnie, miejscowości pozbawionej wszelkich obwarowań i wystawionej na ataki z zewnątrz. Długotrwały pobyt dworu królewskiego połączony z hucznymi zabawami jednoznacznie wskazywał na beztroskę króla i fakt, że niczego się on nie spodziewał. W takiej atmosferze, w dzień zapustnych ostatków udał się Przemysł po kolejnej uczcie na wieczorny spoczynek. Niewielką odległość 35 kilometrów, dzielącą miejscowość od granicy państwa na Noteci, oddziały brandenburskie przebyły w ciągu kilku nocnych godzin. Bez zwłoki też Niemcy „przypadli do Rogoźna o świcie, tak kryjomo i niespodziewanie, że ich niczyje oko nie dostrzegło [...] i na króla Przemysła, w swej komnacie królewskiej spoczywającego, tudzież jego rycerzy [...] twardo zaspanych, zaczem bezbronnych i bynajmniej do walki nie gotowych [...] zdradziecko i po łotrowsku napadli”. Rozpoczął się finał dramatu króla: „A lubo król Przemysław, zbudzony zgiełkiem i rozruchem, nie wiedział jakich i jak licznych miał nieprzyjaciół, wszelako zebrawszy odwagę, jako mąż dzielny i wielkiego serca wraz z drużyną swoich dworzan i rycerzy [...] uderzył na napastniczą zgraję: a stoczywszy walkę, wielu poranił i trupem położył”. Według relacji Jana Długosza walka była zacięta. Król jednak „pod przemagającą liczbą nieprzyjaciół, nawałem strzał i mieczów, które go zewsząd
urząd nim zarządzał, ale i kim byli jego więźniowie: volksdeutsche, czyli nazistowscy kolaboranci, donosiciele, zdrajcy – a prócz nich członkowie polskiego podziemia zbrojnego: przede wszystkim Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Pod względem narodowościowym byli to Polacy, Niemcy, Ukraińcy, Żydzi, Rumuni, Austriacy i inni obywatele polscy pochodzący z Górnego Śląska. Początkowo w obozie przetrzymywano niemieckich jeńców wojennych, później trafiali do niego też członkowie zbrodniczych organizacji nazistowskich: SA i SS, narodowosocjalistycznej partii NSDAP oraz jej młodzieżówki, Hitlerjugend. Tyle tylko, że dla RAŚ byłoby to zbyt wiele informacji. I zbyt skomplikowany obraz rzeczywistości. Rzeczywistość bowiem jest taka, że owe „polskie obozy” („polskie obozy koncentracyjne” – aż chciałoby się dodać i panowie z RAŚ zapewne nic by przeciwko temu nie mieli) były obozami władzy komunistycznej, która represjonowała – owszem – Niemców, a wśród nich przede wszystkim nazistów, zbrodniarzy, członków Wehrmachtu czy SS, ale też, wcale nie mniej bezwzględnie, członków polskiego podziemia. I tak w jednej celi czy jednym obozie obok zbrodniarza z SS, hitlerowskiego kata, siedział wrześniowy oficer i okupacyjny partyzant. Władza „ludowa” prześladowała Ślązaków i polskich, i niemieckich. Dla niektórych była to słuszna kara za zbrodnie. Inni z kolei byli Bogu ducha winni. W niuanse narodowościowe, czyli w jakim stopniu ta władza była „polska”, już nawet nie będziemy wchodzić, bo to dla niektórych temat drażliwy.
dosięgały, walcząc chwalebnie, jak na ród jego przystało, omdlał i padł na ziemię mnogimi okryty ranami”. Wiele wskazuje na to, że pierwotnie król, jak i liczni jego dzielnicowi poprzednicy, miał być porwany, aby w niewoli zrzec się pod przymusem pasa ziem nadnoteckich, a być może również i korony królewskiej. Taki był zapewne zamysł organizatorów zamachu rogoźnieńskiego. Ale wypadki potoczyły się inaczej: „Porwali go Sasi – pisze dalej Długosz – ledwo półżywego, z wielką radością i uszczęśliwieniem. Chcieli bowiem Przemysława jako na tryumf żywcem do kraju swego prowadzić [...] sobie zaś zjednać zaszczyt i wielką sławę u Niemców. Ale osłabionego mnogimi śmiertelnymi ranami na próżno wsadzali na koń, usiłując go uwieźć do swoich; leciał bowiem z konia i już na wozie nawet wytrzymać nie mógł; mdlejący wreszcie i skonania bliski padł na ziemię prawie bez duszy. Gdy więc żadnej już nie było nadziei, ażeby król dożył dnia następnego, [Niemcy] wściekłym uniesieni szałem, na ciało spętane, poranione i już naznaczone znamieniem śmierci, rzucili się z zapalczywością i zakłuli je licznymi razy”. Bezprzykładny zamach na pomazańca Bożego musiał stać się wstrząsem nie tylko dla współczesnych królowi Polaków. Wydawać się mogło, że proces zjednoczenia na wiele lat został zatrzymany, a rywalizujące o wpływy w Polsce Brandenburgia i Czechy (po cichu także „sojuszniczy” jeszcze zakon krzyżacki w Prusach) odniosły łatwy sukces. Najbliższe lata miały przekonać o nieuchronności zjednoczenia. Jakkolwiek bowiem królestwo Przemysława było jedynie namiastką Polski, symboliki korony w żaden sposób nie można było zbagatelizować, widząc w niej pożądaną przez Polaków, w tym i polskie duchowieństwo, ideę ostatecznego scalenia państwa. Tymczasem oprawcy porzucili martwego króla w Siernikach pod Rogoźnem, gdzie wkrótce odnalazł go pościg oddziałów wojska polskiego. W ogromnym bólu kondukt żałobny rychło ruszył w stronę stolicy Wielkopolski. „Okryte żałobnym całunem zwłoki króla Przemysła, kiedy je wieziono z Rogoźna do Poznania, wycisnęły wiele łez zarówno u osób duchownych, jak świeckich” – pisze Długosz. Pierwszy od czasów Bolesława Śmiałego koronowany król Polski znalazł miejsce ostatecznego spoczynku w tamtejszej katedrze na Ostrowie Tumskim. Śmierć ambitnego Piasta utrwaliła pośród Polaków na wiele lat przekonanie, że plan utworzenia w Europie Środkowej znaczącej siły politycznej musi napotkać na reakcję ze strony państw sąsiadujących, które gotowe będą stanąć na straży nienaruszalności swoich interesów, nawet za cenę podstępu, prowokacji i spisku. K
W
każdym razie: obraz przeszłości według RAŚ ma być czarno-biały (w przeciwieństwie do normalnego życia), a w dodatku zafałszowany. Według RAŚ Polska i Polacy to samo zło dla Śląska, to prześladowanie niewinnych Ślązaków (dla RAŚ równoznacznych z niewinnymi Niemcami). Według RAŚ obecne państwo polskie ponosi winę za represje roku 1945 i lat powojennych, a Polacy są narodem sprawców i prześladowców. Dla RAŚ, cytując znów słynne słowa jego szefa, Jerzego Gorzelika, Polska jest małpą, która zepsuła śląski zegarek. Ideolodzy czy działacze RAŚ nie mają ochoty na rozpatrywanie historycznych niuansów i szczegółów, z których złożona jest rzeczywistość. Środowiska, które od lat próbują zawładnąć prawem do pamięci historycznej i przekształcić swoją zakłamaną manipulację w obowiązującą ideologię, są na szczęście mniejszością. Ale mniejszością krzykliwą i wpływową, wspieraną przez media oraz z zagranicy. Ślązakom potrzebne jest kultywowanie pamięci o przeszłości, o meandrach historii, o wzlotach i upadkach regionu i jego tragediach. Ale o pamięć trzeba walczyć, by nie przekształciła się w fałsz i propagandę. Autentyczna pamięć jest gwarancją, że zmanipulowana i zafałszowana wizja historii nie stanie się „jedynie słuszną” ideologią. Dbając o pamięć – dbamy też o prawdę i przeciwdziałamy ideologicznym fałszerstwom, uprawianym przez separatystów z RAŚ i podobnych ruchów ślązakowskich. K
kurier WNET
19
K U R I E R · ś l ą s ki
U
derzenie w fundamenty więzi narodowej, ośmieszanej czy wręcz wyszydzanej, przybrało formę narzędzia walki o kontrolę nad Polakami zagubionymi w chaosie nowych pojęć, obyczajów i „europejskich” postaw. Wszystko w imię utrzymania władzy w rękach mafijno-partyjnych – wbrew interesom wspólnoty narodowej, traktowanej z najwyższą pogardą. Oto tylko niewielka część myśli zmarłej niedawno Anny Pawełczyńskiej. Nie są to myśli nasycone optymizmem. Profesor Anna Pawełczyńska (1922–2014), uznany socjolog kultury, dystansuje się od hurraoptymizmu „resortowych dzieci”, funkcjonariuszy medialnych z kręgu michnikowszczyzny, piewców dzieła Okrągłego Stołu i „osiągnięć” III RP. W swych rozważaniach nie podejmuje analizy wszystkich patologii towarzyszących budowie kapitalizmu we współczesnej Polsce (mafijność działań w sferze gospodarczej ukazał jej rówieśnik, prof. Witold Kieżun, w Patologii transformacji). Pawełczyńska kładzie nacisk na katastrofę w wymiarze społecznym – zatratę w Polakach poczucia „ponadpartyjnej” wspólnotowości (słabe poczucie narodowej tożsamości), tryumf liberalnego indywidualizmu (przeradzającego się w egoizm), zamęt moralny, upadek edukacji patriotycznej, wreszcie na emigrację zarobkową i kryzys demograficzny. Osąd ten – poddany krytyce przez „postępowych” socjologów – jest dla Pawełczyńskiej ważnym warunkiem zrozumienia naszego miejsca w czasie i przestrzeni. Nasza sytuacja jako społeczeństwa jest etapem i kontynuacją „wygaszania Polski”. Pozostaje tragicznym dopełnieniem zbrodni rozpoczętych przez Hitlera i Stalina. Szczególne miejsce zajmuje na tym tle uparte podtrzymywanie pośród Polaków wewnętrznych waśni i podziałów (będące przecież domeną polityków z „salonu III RP”). Owocem tych działań staje się widoczna destrukcja więzi narodowej. A wszystko to w imię odebrania Polakom zdolności do zbiorowego oporu – do pozbawienia nas jednego z ważniejszych atrybutów dawnej polskości. Atrybutu wyrastającego z cnót staropolskich, strzegących naród przez długie wieki przed zniewoleniem wewnętrznym i zewnętrznym. Bez tych walorów mieszkańcy Polski stają się dziś bezwolną masą. Tak. Są to oceny twarde i brutalne. Czy jednak oderwane od rzeczywistości? R e k l a m a
Czy można oczekiwać innego spojrzenia od ofiary obu totalitaryzmów? Od więźniarki Pawiaka i Auschwitz-Birkenau, działaczki polskiego podziemia? Od naukowca, który w dojrzałym życiu zmagał się z destrukcyjnością komunizmu? Trudno się dziwić spojrzeniu Pawełczyńskiej. Jest ono dla niej smutnym dowodem trwającej wciąż walki z polskością. Tak jak pisała przed kilkoma laty w słowach bezwzględnie aktualnych (Zatrzymajmy Hunów Europy, Gazeta Polska 15 II 2012): „Mam poczucie bardzo logicznej kontynuacji od totalitaryzmu komunistycznego poprzez rewizjonizm (…) do lewicowości propagowanej obecnie w Europie.
skłaniające do uwspółcześnionych refleksji, obraz dawnych obyczajów, norm społecznych, szkoły i życia rodzinnego – ukazujący skalę i głębokość różnic pomiędzy II i III RP. A wszystko to dla ukazania czytelnikom nici łączącej przeszłość ze współczesnością. Dla ukazania prawdy, przebijającej co rusz ze słów i myśli Pawełczyńskiej – że odbudowa polskiej wspólnoty narodowej nie będzie możliwa bez odwołania się do wartości, tkwiących w jej tradycji – do sprawdzonych w przeszłości form wewnętrznego współżycia na poziomie rodziny i narodu. Bez nich nie da się w pełni odtworzyć narodowej wspólnoty na poziomie moralnym
Myśli o wychowaniu Pawełczyńska z konsekwencją zwraca się w stronę II Rzeczypospolitej. Jest ona – zresztą nie tylko dla niej – okresem wielkich osiągnięć, które niemal na wszystkich płaszczyznach współgrały z polską racją stanu. Do nich należał zbiór przedsięwzięć oświatowych i wychowawczych. Cel był ten sam – wyzwolenie w człowieku zaangażowania na rzecz dobra wspólnego, a zarazem kreowanie postaw opartych na poczuciu więzi międzypokoleniowej. Podziw wzbudza spuścizna tego czasu – kondycja rodzin i grup środowiskowych (związków zawodowych, drużyn harcerskich itp.). W znaczącym
moralne zasady. Sprzyjała postawom heroicznym. Bo nie ma przecież „takiego piekła, żeby ktoś nie zapukał od spodu” (Pawełczyńska). Nie znaczy to jednak, by ludzka wrażliwość nie spotykała się z grozą wojny. Więźniarki Pawiaka ciężko przeżyły widok powstania w getcie. Nie mniejsze wstrząsy przyniósł pobyt w Auschwitz, gdzie Pawełczyńska trafiła (niespełna miesiąc po ucieczce Witolda Pileckiego, twórcy konspiracji obozowej) w maju 1943 roku. I tam, wzorem młodych aktywistów, znalazła się w tajnych strukturach. Nie inaczej po zakończeniu wojny, gdy po ucieczce z transportu więźniów z KL Flossenbürg współorganizowała
Polskę po roku 1989 zdominowały lumpenelity. Jedyną cechą przynależności do nich jest stan konta, nie zaś ludzka godność bądź normy moralne. Poprawność polityczna i pseudotolerancja w III RP stały się czymś na kształt autoknebla, hamującego obieg wolnych myśli, tłamszącego komunikację społeczną.
Myśli o współczesności
Przeszłość dla przyszłości Pawełczyńskiej refleksje nad Polską Krzysztof Tracki W dziedzinie światopoglądowej jego hasłem wywoławczym jest m.in. poprawność polityczna”. Czy można sąd ten odrzucić? Wydane niedawno przez Ryszarda Surmacza rozmowy z Anną Pawełczyńską (Przeszłość dla przyszłości, Wydawnictwo POLIHYMNIA, Lublin 2015) stanowią zapis doświadczeń człowieka, który swe myśli, czyny i uczucia w całości ofiarował Polsce. Na karty książki trafiły wspomnienia
i emocjonalnym. A są to obszary najskuteczniej niszczone przez systemy totalitarne, począwszy od dyktatury komunistów w PRL, a skończywszy na rządach III RP, hołdujących europejskiej zasadzie „poprawności politycznej” (UW-PO). Część zapisu rozmów Pawełczyńskiej stanowi swoiste dopełnienie wspomnień z jej Końca kresowego świata (2003). I tak jak one jest głosem dawnej międzywojennej Polski. Głosem, będący twardym napomnieniem dla wszystkich zwolenników „postępu”.
stopniu tożsamość Polaków określała świadomość historyczna, oparta na niezwykle silnym (na tle Europy) etosie szlacheckim. Pawełczyńska podkreśla, że tradycja szlachecka wytworzyła kulturę wyższego rzędu. Z niej wyrastała polska inteligencja, formułująca cele dla odrodzonego państwa. Istniały jednak konieczne warunki, służące realizacji tych zadań. Do nich należała wewnętrzna niepodległość, rozumiana jako stan ducha ówczesnych Polaków. Dla pokolenia pozaborowego wolność oznaczała prawo do nieskrępowanego rozwoju we wszystkich możliwych dziedzinach – materialnej, duchowej i intelektualnej. Interes państwowy determinował prawo do własnej interpretacji historii (wolnej od skażenia zapatrywaniami obcymi), do dbałości o kształt ojczystej mowy, a także o czystość obyczajów. W swojej diagnozie Anna Pawełczyńska nie odbiega od prawdy historycznej. W momencie odrodzenia Rzeczypospolitej kultura polska miała z dawna ustaloną pozycję. Wyróżniał ją status szczególnej rangi – w warunkach zaborczych zwykła ona zastępować instytucje państwa, nadawać kształt życiu narodowemu. Nieprzypadkowo mawiano, że Ignacy Paderewski „wygrał Polskę na fortepianie”, zaś pisarka Irena Krzywicka, witająca ułanów w Warszawie (na Krakowskim Przedmieściu 11 listopada 1918 r.), pisała w uniesieniu o polskich wieszczach, którzy stali wraz z tłumem, ze łzami w oczach, doczekawszy się zmartwychwstania Polski. Kultura wysoka wniosła wielki wkład w ukształtowanie nowego pokolenia. Wraz ze znaczącym ograniczeniem analfabetyzmu wychowano kilkanaście roczników młodzieży. Młodzi Polacy nie wyobrażali sobie życia inaczej niż we własnym państwie. Sukces ten zresztą nie byłby możliwy bez zaangażowanej patriotycznie kadry, w tym bez rzeszy profesorów uniwersyteckich, którzy dla pracy w odrodzonej Polsce nierzadko porzucali intratne posady na najlepszych uczelniach świata. Patriotyzm dla pokolenia, w którym rosła Pawełczyńska, miał być wyposażeniem na czas pokoju. Los powykreślał jego role…
Myśli o walce Wojna rozpoczęła czas wielkiej dewastacji. Brutalny terror skupił się na jednostkach najbardziej wartościowych (głównie na inteligencji). Jednak Pawełczyńska z mocą podkreśla, że okupacja kraju nie uszczupliła w niczym kondycji moralnej Polaków. Stan ich ducha sprawiał, że niepodległość pozostawała stanem rzeczywistym, dla którego realną płaszczyzną odniesienia było Polskie Państwo Podziemne. Tajne komplety pozwalały zaliczyć maturę, kończyć studia. Okupant nie zdołał zawładnąć duszą narodu. Walka z nim hartowała, wyznaczała
co się wstydzić”). Jak blisko tego lokuje się stanowisko części z nich względem Powstań Śląskich – tych wszystkich, którzy dalece bezkrytycznie określają je mianem „polskiej interwencji” (w najlepszym razie „wojny domowej”)? Przykładów bez trudu odnajdziemy więcej (bo czym są sondaże przedwyborcze?). Nie widzę w tym obiektywizmu naukowego. Często jest to wyraz tendencyjności bądź nawet nie zanadto skrywanej woli uderzenia w świętości. Wola ta zamienia się zwykle w nie zawsze uświadomioną służalczość – w działanie dla dobra cudzych interesów, na szkodę rodzimej wspólnoty. Stąd tak silny głos Pawełczyńskiej w kwestii polityki historycznej. I twarde napomnienie, że bez jej odnowy polska tożsamość będzie kulawa. Interes Polaków żąda odnowy całej polskiej humanistyki, wejścia w jej obszar ludzi wielkich duchem, przenikniętych troską o Polskę. Od ich działania w ogromnym stopniu zależy przyszłość wspólnoty, w tym zdolność obrony przed zniewoleniem umysłów – przed kulturowym tryumfem totalitaryzmu.
polski Komitet Pomocy Wracającym do Kraju w Koenigstein nieopodal Drezna. Jej solidarność w działaniu na rzecz bliźnich była dziedzictwem młodości, wychowania w domu i wzorców społecznych obecnych w przestrzeni publicznej. Zachowała tę cechę w całym swym życiu, także w karierze naukowej.
Myśli o nauce Surowy osąd wydaje Pawełczyńska na temat stanu dzisiejszej humanistyki. Wychowanka legendy polskiej socjologii, prof. Stanisława Ossowskiego, wspomina pytania swojego mistrza o rolę systemu wartości w nauce: czy badacz w swoich działaniach naukowych powinien kierować się wartościami? Jakie miejsce w jego wysiłkach winien zajmować wzgląd na dobro wspólne? Profesor zostawiał pytania bez odpowiedzi. Młodzi naukowcy, wychowankowie mistrza, zachowywali je jednak w pamięci. Doświadczenia badawcze z roku akademickiego konfrontowali podczas wakacji, przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz i analizując życie Polaków. Obraz Polski poddanej sowietyzacji rysował się tragicznie. W latach pięćdziesiątych widać już było dramat ujarzmionego narodu. Rozbite więzi społeczne, zatrata oddolnej aktywności, narastanie patologii, kryzys rodziny. Pomimo cenzury dociekliwy socjolog był w stanie odnaleźć prawdę. Kierował się bowiem systemem wartości nakazującym troskę o dobro wspólne. Na tym tle współczesna socjologia to narzędzie w rękach możnych. Badania często są prowadzone na zlecenie ośrodków władzy (bo czym są reżimowe media?). W kieszenie „naukowców” spływają fundusze wprost z tych ośrodków wpływu. Za te pieniądze stać jest „badaczy” na wakacje z dala od kraju. Pawełczyńska dosadnie przedstawia ten problem: naukowiec, który bada sprawy swojego kraju, winien pożądać konfrontacji swej wiedzy z realiami życia rodaków! Konfrontacji wolnej od pośrednictwa mediów. Winien chcieć poznać swój naród przez pryzmat własnych doświadczeń praktycznych. Do prawdy dochodzić rzetelnie, nie na skróty, bez względu na oczekiwania z zewnątrz. Dziś dominuje tendencja odwrotna niż w czasach młodości Pawełczyńskiej. Głęboki kryzys świadomości narodowej dotyka także ludzi nauki. Z tej perspektywy trudno się dziwić upowszechnianej w kręgu nauk humanistycznych „pedagogice winy” (nakłaniania Polaków do potępiania własnych cech). Z jaką łatwością młodzi historycy podważają dziś etos powstańczy! Przyjmują tak łatwo retorykę cudzą, uznając nas za „naród sprawców”. I to nie wyłącznie historycy z „Wyborczej” (w tym niezmordowany Bartosz T. Wieliński, głoszący – a jakże – w imieniu nas wszystkich, że „mamy za
Pesymizm Pawełczyńskiej nie jest absolutny. Pesymistyczna jest jednak diagnoza. Współczesna Polska uległa przekształceniu w kraj podporządkowany Niemcom: „Pozbawienie Polski przemysłu, handlu i miejsc pracy w najbardziej intratnych przedsiębiorstwach, ograniczenie do tranzytu i usług, jest w zasadzie – stwierdza Pawełczyńska – kontynuacją (niemieckich) dążeń imperialnych XIX-wiecznych”. Nie inaczej rysuje się obraz tendencji wpływających na życie polityczne. Tu dominuje „liberalny totalitaryzm” – pokłosie minionej epoki. Prowadzi on wojnę ze staropolską tradycją i wszystkimi jej filarami. Pod szyldem „wolności” dopuszcza metody brutalnego niszczenia opozycji. Cel przecież uświęca środki. Dzielenie Polaków na lepszych i gorszych, wzniecanie wzajemnej nienawiści… „Liberalny totalitaryzm” bazuje na dzieleniu, wyzwala najgorsze instynkty, wpisuje się ściśle w „epokę chamstwa” – w dewastację kultury chrześcijańskiej. Dodajmy, że pogarda „salonu III RP” wobec wartości staropolskich stanowi proste pokłosie ideowe marksistowskiego stosunku do narodu. W Manifeście Komunistycznym Marks określał świadomość narodową jako przeżytek. Musiała zginąć razem z burżuazją, będącą reliktem przeszłości. Poczucie więzi jednostki z narodem było przeszkodą w tworzeniu nowego społeczeństwa. Ta właśnie cecha złączyła w wielkim stopniu komunizm z „liberalnym totalitaryzmem”. „Resortowe dzieci” z podobną odrazą reagują dziś na „katolicki patriotyzm”, szydzą z aktów oddania Ojczyźnie, nie licujących z europejskim kosmopolityzmem. Dla nich stanowi on wyłom w procesie – nie inaczej niż dla Karola Marksa… I tu rzecz nie mniej ciekawa. Wydawałoby się, że Anna Pawełczyńska nie będzie w swych diagnozach pomocna w zrozumieniu dzisiejszych kryzysów politycznych. Tak nie jest. Gorący spór o Trybunał Konstytucyjny skupił się z pozoru na personaliach. „Salon” – niczym grupa weteranów ze Związku Bojowników o Wolność i Demokrację – wezwał do obrony przed dyktaturą. Głośny krzyk o „Majdan” w Warszawie zakończył się kompromitacją. Nie zmienia to faktu, że jest to zaledwie początek obrony ich „demokracji”. Demokracji? Co znaczy to słowo w ustach Olejnik i Lisa? O jakiej formacji ustrojowej myślą, występując w obronie „systemu”? Kogo bronią, mając poparcie cudzoziemskich grup interesu (banków, korporacji, sieci handlowych)? Czy są w swych intencjach nieskazitelni? Gdzie tu troska o los Polaków, egzystujących na krawędzi nędzy? Gdzie odrzucenie wyzywającej arogancji wobec tych, co myślą inaczej i nie mają szansy należeć do kręgu „młodych, wykształconych, z wielkich miast”? Czym zatem jest ich „demokracja”? Oddajmy głos Annie Pawełczyńskiej, skłaniającej ku refleksji: „Wszystko wskazuje na to, że koncentracja zasobów materialnych we współczesnym świecie robi coraz większe postępy i jest własnością coraz mniejszej liczby ludzi. Wszelkie hasła demokratyczne stanowią więc tylko zasłonę dymną, która służy do tego, aby zrobić zamęt w ludzkich głowach, wskazując na rzeczywistość, która nie istnieje”. W tej „rzeczywistości, która nie istnieje”, zdają się żyć obrońcy „demokracji”. Gorzej, gdy swoją rzeczywistość wszczepiają w ludzkie głowy. Szczęśliwie jednak coraz mniej skutecznie… K
kurier WNET
20
Gromniczka to woskowa świeca, błogosławiona w kościele w dzień wspomnienia Ofiarowania Panu Bogu Dzieciątka Jezus przez Jego Matkę Najświętszą, Maryję, i Opiekuna, Świętego Józefa.
Gromniczka Barbara Maria Czernecka
J
est to jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, znanych od IV wieku. Już wtedy w Rzymie jego elementem była procesja z zapalonymi świecami. W średniowieczu świece do liturgii obowiązkowo musiały być wyrobione z czystego, pszczelego wosku, jako że panowało przekonanie o dzieworództwie tych szlachetnych owadów produkujących miód. W kalendarzu liturgicznym Uroczystość Ofiarowania Pańskiego i Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny występuje już od IX wieku, zawsze drugiego lutego, kończąc czterdziestodniowy okres związany z Bożym Narodzeniem. Święty Jan Paweł II w 1997 roku na tę uroczystość ustanowił coroczny Światowy Dzień Życia Konsekrowanego, aby wierni bardziej zagłębili się w refleksji nad darem życia poświęconego Bogu. Obecnie kończymy przeżywanie Roku Życia Konsekrowanego, ustanowionego przez papieża Franciszka i trwającego od pierwszej niedzieli Adwentu 2014 do 2 lutego 2016 roku. Obchodzony był on w całym Kościele pod hasłem: „Ewangelia, proroctwo, nadzieja – życie konsekrowane w Kościele dzisiaj”. W Ewangelii według Świętego Łukasza Ofiarowanie Dzieciatka Jezus jest opisane następująco: Gdy potem upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. (Łk 2, 22–24). Po tym tekście następuje jeszcze wspomnienie sprawiedliwego Symeona, oczekującego na pojawienie się Mesjasza, oraz sędziwej Anny. Oboje pokornie i z oddaniem służyli Bogu przez posty i modlitwy. Wypowiedziane przez Symeona proroctwo znacząco określa Dziecię Jezus jako: „Światło na oświecenie pogan” (zob. Łk 2, 32a). Współcześnie w Uroczystość Ofiarowania Pańskiego, zwaną także Matki Bożej Gromnicznej, wierni tradycyjnie przynoszą ze sobą do kościoła woskowe świece, które kapłan błogosławi
S
ami stwarzamy sobie ogrom problemów, bo to nie Dzieciątko wymaga od nas, abyśmy bliskich obdarowywali złotem, kładli pod choinkę najnowszej generacji sprzęt elektroniczny... Kiedyś wystarczał miły uśmiech i drobny upominek, często wykonany własnoręcznie... Pamiętam czas, kiedy w domu z jakiegoś powodu bardzo brakowało pieniędzy. Tato w tajemnicy przede mną, w pocie czoła, by zdążyć na czas, własnoręcznie zrobił wymarzone przeze mnie sanki. Spawał je na długo przed Wigilią, a ja udawałem, że o niczym nie wiem. Te sanki mam do dziś i są mi tak samo drogie, jak wtedy… Stajenkę wykonywał ojciec rodziny, zwykle z drewna. Wszystkie przygotowania tworzyły niepowtarzalny nastrój zbliżających się świąt. To był taki szczególny czas, bez coca coli i Santa Clausa. Mieliśmy wrażenie, jako małe podówczas dzieci, że wokół nas roztacza się bajkowa aura. Za oknem śnieg, mróz malował swoje arcydzieła na szybach, w żeleźnioku błyskały płomienie i raz po raz wyskakiwały czerwone iskierki. Staroszek z ojcem, rozprawiając na trudne dla dzieci tematy, kończyli budowę kolejnej stajenki, bo przecież co roku musiała być nowa. Ojciec stawiał obok Świętej Rodziny kolejną postać biblijną (bo nie stać było nikogo na zakup całego wystroju) i to także była swego rodzaju celebra, niecierpliwe oczekiwanie, co też rodzice kupili do stajenki w tym roku? Ileż radości było z każdej najmniejszej rzeczy! Starka z mamą krzątały się przy bratrule, by nie przypalić ciasta. Na stole leżały bakalie przygotowane na moczkę i mak na makówki, w komórce na talerzu porcje biednego karpia, który stracił swój żywot, by nacieszyć nasze podniebienia cudownym smakiem podczas wigilijnej kolacji. Unosił
w specjalnym obrzędzie. Ma to odniesienie do starotestamentowego obyczaju oczyszczania kobiet po porodzie. Prawo to miało przypominać nieczystość pochodzącą z grzechu pierworodnego. Najświętsza Maryja Panna była wolna od tego grzechu, poddała się jednak w posłuszeństwie i pokorze żydowskiej tradycji. Z tego obrzędu też wziął się późniejszy zwyczaj wywodu, czyli błogosławienia matek po sześciotygodniowym połogu. W naszych czasach nie jest to już powszechnie stosowane. Także mało która kobieta przestrzega obecnie dawnej tradycji pozostawania po porodzie w izolacji, aby w tym
delikatnym okresie chronić zdrowie swoje i dziecka. W naszych czasach obrzęd sakramentu Chrztu Świętego noworodka odbywa się już bez tych dawniejszych rytuałów. Pozostał jednak zwyczaj poświęcania gromniczek podczas Mszy świętej w Uroczystość Ofiarowania Pańskiego. W niektórych regionach ta właśnie świeca jest używana jako chrzcielna i pierwszokomunijna. W mieszkaniach religijnych rodzin zajmowała ona poczesne miejsce przy domowym ołtarzyku. Dziś jest to coraz rzadziej spotykane. Co roku 2 lutego wierzący i praktykujący katolicy po powrocie z kościoła z pobłogosławioną, zapaloną gromnicą,
K U R IE R · śl ą sk i czynią nią znak Krzyża Świętego na belce stropowej lub suficie i obchodzą z nią cały swój dobytek. Nazwa świecy pochodzi od wiary w to, że chroni ona dom od uderzenia gromu. Zapalano ją więc podczas burz i stawiano w oknie. Przy jej blasku modlitwa zanoszona do Maryi ratowała dom od piorunów. Niegdyś świeca odstraszała też wilki zagrażające wiejskim zagrodom. Od zapalenia gromnicy rolnicy zaczynali wiosenne prace polowe. Do dziś towarzyszy cierpiącemu przy przyjmowaniu Sakramentu Namaszczenia Chorych, a podana umierającemu, jest symbolem jasności wiodącej do życia wiecznego.
D
ziś budowle są zabezpieczone piorunochronami, wilków w lasach nie ma, a pola uprawne mogą stać ugorem dzięki unijnym dotacjom. Która też współczesna matka ma czas wylegiwać się w pieleszach i w błogim spokoju cieszyć macierzyństwem w erze wzmożonej działalności feministek? A czy samotna śmierć na szpitalnym łóżku, z podłączonym do ręki wenflonem, jest umieraniem bardziej godnym niż w domu, w otoczeniu rodziny, z modlitwą, z gromnicą w dłoni? Ale któż ośmiela się nad tym zastanawiać w piorunującym postępie cywilizacji? Niektórym wydaje się przeżytkiem starodawny zwyczaj zapalania gromnic. Jeśli już jest w domu taka pobłogosławiona świeca, to często schowana gdzieś w rzadko otwieranej komodzie. Czy słusznie?! A może wspólna modlitwa przy jej blasku niejeden raz załagodziłaby rodzinne konflikty i ochroniłaby wiele małżeństw od epidemii rozwodów? Ile byłoby w tym dobrego przykładu dla wzrastającego nowego pokolenia! A wielu emerytów w „domach spokojnej starości” poczułoby się mniej samotnie u kresu swojego ziemskiego życia przy odrobinie ciepła promyka tej niezwykłej świecy! Gdyby tak odrodził się w nas stary i dobry obyczaj przodków, którzy w prostocie swojej mądrości wszystko to dobrze rozumieli, wiedzielibyśmy, co jest w życiu najistotniejsze! Od tylu nieszczęść mogłoby nas ocalić chwilowe chociaż zatrzymanie się we współczesnym, chaotycznym świecie! A duszom zbłąkanym, zagubionym i umierającym wskazałoby drogę ku prawdziwemu oświeceniu. Wyciągnijmy ze staromodnych szuflad nasze gromnice. Pójdźmy z nimi do kościoła, pobłogosławić je w Święto Ofiarowania Pańskiego. Oświetlmy nimi nasze domy. Niechaj wraz z ich blaskiem zaniknie błędna ciemnota, która coraz bardziej ogranicza naszą wiarę „nowoczesnymi” przekonaniami. K
XXII Międzynarodowy Festiwal Kolęd i Pastorałek im. ks. Kazimierza Szwarlika Opr. Maria Wandzik
O
kres Świąt Bożego Narodzenia to czas, kiedy zewsząd słychać kolędy, a podobno najpiękniejsze są te polskie. Tarnowskie Góry zostały jednym z rejonów eliminacyjnych XXII Międzynarodowego Festiwalu Kolęd i Pastorałek im. ks. Kazimierza Szwarlika. Przesłuchania konkursowe odbyły się 10 grudnia w Powiatowym Młodzieżowym Domu Kultury im. Henryka Jordana przy ul. Gliwickiej 36. Konkurs jest przeznaczony wyłącznie dla amatorów oraz dla dzieci ze szkół muzycznych pierwszego stopnia. Mogą w nim wziąć udział zespoły wokalne i wokalno-instrumentalne, duety, soliści oraz chóry działające w domach kultury, przy parafiach i stowarzyszeniach. Uczestnicy przesłuchania prezentują trzy kolędy lub pastorałki, w tym obowiązkowo jedną tradycyjną, polską.
Tegoroczne eliminacje cieszyły się dużą popularnością. Najwięcej zgłoszeń otrzymaliśmy od solistów, bo zespołów tarnogórskich zgłosiło się zaledwie siedem. Wszyscy wykonawcy grudniowego kolędowania to debiutanci. Uczestnikami przesłuchań konkursowych w Tarnowskich Górach byli głównie dzieci i młodzież (od 6 do 16 lat) oraz kilkoro dorosłych. Podział na konkretne kategorie artystyczne jest tak różnorodny i bogaty, że tarnogórskie jury miało nie lada orzech do zgryzienia. Jego skład zaszczycili swoją obecnością: Grażyna Wikarek-Meus, Andrzej Sarapata oraz Krzysztof Kudajczyk. Przebieg festiwalu dzieli się na dwa etapy: eliminacje w poszczególnych regionach (od 5 do 20 grudnia) i przesłuchania finałowe w Państwowej
tegorocznym konkursie wzięło udział ponad tysiąc osób. Jury festiwalowe pod przewodnictwem prof. dr. hab. Wiesława Delimata przyznało wyróżnienia i nagrody w wielu kategoriach: dzieciom, młodzieży i dorosłym, solistom, zespołom, scholom i chórom, reprezentantom Polski i dawnych Kresów Wschodnich. Grand Prix XXII Międzynarodowego Festiwalu Kolęd i Pastorałek im. ks. Kazimierza Szwarlika zdobył Zespół Pieśni i Tańca Gminy Pruszcz Gdański „Jagódki”. Wielki koncert galowy z ogłoszeniem zwycięzców i wręczeniem nagród odbył się 17 stycznia w Sanktuarium Polskiej Golgoty Wschodu w Będzinie. K
Sztuka to kobieta Oprac. Maria Wandzik
C
entrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim prezentowało prace znanej artystki, Anny Marii Rusinek, znane z tego, że wabią kolorem i intrygują symboliką. Wystawę, której głównym tematem jest kobieta, można było oglądać od 13 listopada 2015 do 10 stycznia 2016 roku. Kobiety z obrazów kuszą, uwodzą swoimi tajemnicami… Pojawiają się one na płótnach w konfiguracjach damsko-damskich, damsko-męskich, a historie opowiadane przez malarkę aż kipią od namiętności. Obecnie artystka zajmuje się aktem i portretem, a bliski jej styl art
O Bożym Narodzeniu nostalgicznie i krzepiąco Tadeusz Puchałka
déco, w niepowtarzalny sposób przefiltrowany przez osobistą wrażliwość malarki, nadaje obrazom rys nieprzeciętnej indywidualności. Anna Maria Rusinek ukończyła studia na Wydziale Malarstwa Instytutu Sztuki Akademii Pedagogicznej w Krakowie, pod kierunkiem prof. Stanisława Sobolewskiego. Tworzy zarówno drobne formy malarskie, jak i duże płaszczyzny figuralne. Obrazy artystki są piękne i niepokojące. Każdy z nich opowiada własną historię o miłości, tęsknocie, rozstaniu... Wystawy malarki obfitują w akty i portrety, ale również pejzaże
kolacją, pod nim betlejka, a obok prezenty dla każdego z domowników. Rozmawiano ze sobą wtedy jakby inaczej, bo więcej przykładano uwagi do wypowiadanych słów. Stół odświętnie ubrany i radość, ale też gdzieś w myślach wspomnienie o przyszłej męczeńskiej śmierci Tego, co dopiero się narodził. Wszędzie było podobnie – świątecznie, inaczej niż zwykle. Rodzinne święta – to było coś szczególnego. I tradycja śpiewania kolęd… Nazwa,,kolęda” powstała w pogańskim Rzymie, gdzie obchodzono każdy pierwszy dzień miesiąca, a szczególnie uroczyście kalendy styczniowe. Tradycja śpiewania kolęd wzięła się od pomysłu św. Franciszka z Asyżu i podobnie jak budowanie stajenek, tak i kolędy pojawiły się w XIII wieku. W czasach średniowiecza pieśni kościelne były bardzo poważnymi utworami, a kolęda z jej prostą melodią trafiła w gusta prostego ludu...
Z budził nas ciepły głos mamy: – Wstań, słyszysz, już dzwonią, czas się ubierać na Pasterkę. Pierwszego dnia świąt ustawał gwar i wigilijna krzątanina, wyczuwało się niecodzienność czasu, który nastał. Rano do kościoła, a później wielkie świętowanie. W tym dniu mama ze starką miały wolne, nie było obiadu, każdy podjadał ze świątecznego stołu, a komu było mało, ukradkiem zaglądał do komórki – a tam już sam zapach zwalał z nóg... Szynki, preswuszty, wuszty wędzone według swojskich przepisów...
W
Wystawa prac Anny Marii Rusinek
Dziś słyszymy, że święta Bożego Narodzenia są ogromnie stresujące. To niezrozumiałe...
się zapach wędzonki i swojskich kiełbas (bo przecież co roku przed świętami było świniobicie i swojskie wyroby). Ukradkiem spoglądało się na zegar, którego wskazówki jakby stały w miejscu... I te rozmyślania o tym, co też w tym roku przyniesie Dzieciątko pod choinkę? A już za chwilę ogromna radość, bo znalazły się i zabawki, i książka, i katejmus z łobrozkami, biblyjka kolorowa od starki w prezencie. Pocałunki, życzenia, opłatek, a później wspólne kolędowanie przy choince. Otoczeni prezentami zasypialiśmy obok pastuszka w betlejce i nagle
Szkole Muzycznej w Będzinie (między 14 a 16 stycznia).
Wspomnienia, już tylko wspomnienia babcinej kuchni... Nieco później spacer i odwiedziny u bliskich, a po drodze cmentarz. Drugiego dnia oczywiście uroczysta msza święta, obiad, a później zwiedzanie parafialnych betlejek – zwyczaj, tradycja. Betlejka na Śląsku od dawien dawna stanowiła stały element wystroju izby, w której rodzina spożywała wigilijną wieczerzę, i wielu twierdzi, że niegdyś ważniejsza była u nas od choinki. W tym wigilijnym familijnym wieczerniku drzewko stało ubrane dzień wcześniej lub na krótko przed wigilijną
a najstarszą polską kolędę uważa się tekst z 1424 roku „Zdrów bądź, Królu anjelski”. Autorami wielu naszych kolęd są sławni poeci. Na przykład za twórcę tekstu kolędy „W żłobie leży” uważa się Piotra Skargę; Teofil Lenartowicz jest autorem „Mizerna cicha”, a „Bóg się rodzi” to dzieło Franciszka Karpińskiego (pieśń tę z uwagi na akcenty narodowe chciano uczynić hymnem narodowym). Tak samo piękna jak tekst i melodia kolędy „Cicha noc”, jest historia tej kołysanki, którą śpiewa niemal cały świat, bo przetłumaczono ją na 300 języków i dialektów. Wszystko zaczęło się w pewną grudniową wigilijną noc u podnóża Alp, w niewielkiej austriackiej wiosce Oberndorf w roku 1818. Wikary Josef Mohr musiał udać się do wioski, by ochrzcić nowo narodzone dziecko. Dziecko przyszło na świat
i martwą naturę. Artystka prezentowała swoje prace na wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych, a jej prace znajdują się w kolekcjach i zbiorach prywatnych w Polsce, Europie i za oceanem. K
w najbiedniejszej rodzinie we wsi... Ksiądz, nie zwlekając, udał się na miejsce, a po drodze nie mógł się nadziwić spokojowi i niezwykłej ciszy panującej wokół. To zaiste święty czas – pomyślał... Kiedy wszedł do domu, do którego zmierzał, na początku przeraziła go panująca tam nędza. Na legowisku leżała rozradowana, uśmiechnięta kobieta i w ramionach trzymała otulone w pieluchy maleństwo. Wszystko to stanęło przed oczami księdza niczym biblijny obraz. Wikary wypełnił swój obowiązek, a wracając, podświadomie układał słowa, które po powrocie do parafii przelał na papier. Kartkę z tekstem pozostawił na organach. Nazajutrz organista Franz Xavier Gruber przeczytał go i zainspirowany nim, natychmiast ułożył do niego melodię. Jeszcze tego samego dnia zagrał nowo powstałą kolędę w kościele. I wszystko pewnie pozostałoby w małej wiosce, gdyby nie kolejny przypadek. Pewnego dnia Gruber zagrał ów utwór organmistrzowi Mauracherowi, który naprawiał i stroił instrumenty, a także uczył muzyki organowej. Ten, urzeczony jego pięknem, zabrał nuty do siebie, do Tyrolu, gdzie nauczył kolędy dzieci i okolicznych muzyków. Któregoś dnia, z kolei za sprawą rodziny niejakich Strasserów, melodia dotarła na dwór królewski. I tak pieśń, którą zainspirowały narodziny w domu ubogiego węglarza, spod,,strzechy” dotarła do królewskich komnat. Kościół w Oberndorfie już nie istnieje. W 1937 roku wybudowano na jego miejscu kaplicę i tam co roku w kilkunastu językach wykonuje się „Cichą noc”. Kolęda jest jak opłatek, jak znak pojednania, przebaczenia, podanie dłoni. Kolędujmy więc, a przez resztę dni w roku pamiętajmy, że te pełne ciepła rodzinne święta powrócą. K