Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 9 | Zima 2015

Page 1

nr 9

Zima · 2O15

U

G A Z E T A

R

I

E

R

N I E C O D Z I E N N A

Konflikt cywilizacji! To są tylko pobożne życzenia – i to słowo „pobożne” pasuje w tym wypadku nawet do agnostyków czy do osób zwalczających religię – że muzułmanie zmienią się pod wpływem życia we Francji. Życzenia „pobożne”, czyli chrześcijańskie, że jak będziemy dobrze traktować imigrantów, muzułmanów, z całą ich religią, to oni odpowiedzą tym samym.

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny Mnożą się wypowiedzi dotyczące wojny, zamachów, upadku cywilizacji, a mało słychać głosów podpowiadających, co zrobić, by do tego wszystkiego nie dopuścić. Aby uniknąć najgorszego, trzeba zacząć mówić prawdę i podjąć konstruktywne działania. Z pewnością to nie jest proste. A dopóki elity amerykańskie i europejskie nie przyznają, że cała finansowa konstrukcja świata to jedna wielka fikcja, wpędzająca ludzi w długi i doprowadzająca kraje do bankructwa, nic dobrego się nie wydarzy. Już widać, że zamachy w Paryżu, wojna na Ukrainie, wybory w Grecji nie pchnęły elit rządzących w kierunku prawdziwego opisu rzeczywistości. „Trzymający władzę” wiedzą, że zmiany są nieuniknione, że nie można bez przerwy drukować pieniędzy i mnożyć długów a jednak nie starają się zaradzić złu. Bezczynność i hipokryzja mogą doprowadzić Europę i cały świat do katastrofy. K

T

o jest myślenie chrześcijańskie, w odniesieniu do kultury mu‑ zułmańskiej kompletnie nie‑ trafione. Jeżeli muzułmanin doświadcza dobra z naszej strony, to na‑ dal odczuwa imperatyw: chrześcijanina trzeba nawrócić, nawet siłą. I on natych‑ miast ma wypowiedzieć frazę chwaląca Allacha. Jeśli tego nie uczyni, pozosta‑ je jedna, prosta możliwość – trzeba mu obciąć łeb. My czytaliśmy Biblię, a nie znamy Koranu i komentarzy do Koranu, gdzie wyraźnie napisano, że obszar pano‑ wania islamu należy poszerzać przemo‑ cą. Oni tak kochają Allacha, że uważają, iż każdy ma obowiązek go chwalić, a jak ktoś nie chwali, to wróg. Z pobożnych życzeń biorą się głupie czyny polityków polegające na tym, że ogromne połacie Francji są wyłączone spod francuskiej jurysdykcji. Są to wyspy islamu, czyli te‑ ren, na którym samorząd muzułmański we Francji ma pełną władzę, policja nie może tam wejść, a sądy francuskie nie

Wojciech Cejrowski mają jurysdykcji. W Ameryce mówimy o takich miejscach „NoGovZone”. Oni tam rządzą się sami – trochę jak kiedyś mormoni w zamkniętych miastach. Takie wyspy we Francji to niepodległe państwa muzułmańskie na terenie Unii Europejskiej. Jest to w oczywisty spo‑ sób zagrożenie dla kultury francuskiej, dla Francuzów, którzy nie wyznają tych samych zasad co muzułmanie. Francu‑ zi wpakowali się w kłopoty i pakują się w nie dalej. Koran nie akceptuje wolności słowa. Jak się nie czytało Koranu, to się nie wie, że Koran nie akceptuje wolności słowa, nie uważa wolności słowa za war‑ tość. Koran jest szpikulcem do nawraca‑ nia niewiernych, a jak się nie nawrócą, należy ich trzebić albo zamieniać w nie‑ wolników. To wszystko jest grzecznie na‑ pisane w Koranie, tylko ktoś nie odrobił lekcji. To jest konflikt dwóch cywilizacji, od lat oczywisty dla wszystkich, dla każ‑ dego szarego człowieka. A politycy lu‑ krują rzeczywistość, udając, że konfliktu

nie ma albo że on zniknie, jak będziemy dobrze traktować muzułmanów. Część polityków francuskich na‑ zywała rzeczy po imieniu i byli potem spychani przez prasę i innych polityków na margines, wylewano na nich pomyje. Le Pen i cała jego partia mówiła o tym wprost. Cześć ich retoryki może mieć hitlerowski wąsik i ogólnie Le Pen nam śmierdzi, ale jak się wsłuchamy w treść, to nagle okazuje się, że on może mieć rację. Imigrantów trzeba odcinać od ich kultury. Czyli jeżeli przywożą ze so‑ bą Koran, to trzeba ich od tego Koranu odciąć zanurzyć ich w kulturze rzym‑ skokatolickiej. Oni uciekają ze swoich krajów, bo jest im źle, bo ich kobiety nie mogą się kształcić, bo zakładają im burki. Dlatego, kiedy przyjeżdżają do Francji, nie wolno pozostawiać ich pod wpły‑ wem kultury, której nie akceptujemy. Francja musi jasno powiedzieć, że tutaj obowiązuje cywilizacja chrześcijańska. Jeśli Europejczycy nie zrozumieją, że

– Je ne suis pas Charlie...

C

Benedetto”. A kiedy chodzi o jakiś wul‑ garny, wstrętny, obrzydliwy, obraźliwy dowcip, wtedy milion ludzi zjeżdża się do Paryża i wykrzykują „Je suis Charlie”. To jest obraz hipokryzji europejskiej, a także systemu wartości, jaki budujemy. Ten system po zamachu w Paryżu prawdopodobnie się umocni. Nie wiem, co się stanie, i tak naprawdę nikt tego nie wie. Na pewno będą jakieś próby wprowadzenia zmian, ale obo‑ wiązująca ideologia jest tak silna, że nie wyobrażam sobie żadnej wyraźnej, za‑ sadniczej zmiany systemu. Jeszcze raz od‑

Atak i slamu był tak silny, że Watykan przepraszał za wystąpienie papieża. Nikt nie mówił: „ Je suis Benedetto”. wołam się do ataku na Nowy Jork. System amerykański się nie zmienił, niezależnie od wprowadzenia Patriot Act. Chcę to podkreślić: system się nie zmienił, działają tam ciągle te same czynniki, które mogą doprowadzić do różnych nieprzyjemnych rzeczy. Także w Europie nie widzę żadne‑ go odwrotu od „multikulti”, nawet gdyby ktoś sugerował, że coś takiego następuje. Jestem przekonany, że nie zostaną wpro‑ wadzone żadne znaczące zmiany w edu‑ kacji, w polityce społecznej. To jest poli‑ tycznie trudne do wykonania. A jakie, Pana zdaniem, są źródła terroryzmu i dlaczego w Paryżu dokonano zamachów? Nie wiem. To jest fenomen drugiego, czasami trzeciego pokolenia emigran‑ tów, którzy przyjeżdżają z krajów – jak to się kiedyś mówiło – Trzeciego Świata, w tym przypadku z krajów islamskich,

i robią jakąś karierę w państwach euro‑ pejskich. W każdym razie znajdują swo‑ je miejsce w społeczeństwie, finansowo mają się przyzwoicie, ale w którymś mo‑ mencie następuje w nich radykalne od‑ rzucenie Zachodu jako całości. Dlaczego tak się dzieje? Prawdopodobnie dlatego, że Zachód jest wewnętrznie słaby i nie budzi szacunku, natomiast wywołuje nienawiść, pogardę. Co jest przyczyną tej pogardy? Już to powiedziałem: słabość. Tę słabość widać, kiedy zadamy pytanie o tożsa‑ mość Zachodu. Jaką treść tożsamościo‑ wą współczesny Zachód ma dzisiaj do przekazania swoim obywatelom? Nie znajdzie Pan na to żadnej odpowiedzi. Takiej treści nie ma. Będzie samo ga‑ danie: a to pluralizm, a to tolerancja, a to otwartość. Ale na co się otwierać? Co się pluralizuje? Na to pytanie nikt nie ma odpowiedzi. Zachód znajduje się w potężnym kryzysie pod każdym względem i wszyscy to wiedzą. Na tym polega jego słabość. A prawda jest taka, że słabość nie zjednuje nikomu szacun‑ ku, tylko coś przeciwnego. Ostatnie pytanie – przypiąłby pan sobie znaczek „Je suis…”? Nie. „Je suis Charlie”, no. Je ne suis pas Charlie. Uważam, że jeśli obraża się re‑ ligie, i to wybiórczo, nie wynika to z ot‑ wartości czy chęci zliberalizowania re‑ lacji międzyludzkich, ale z powodów ideologicznych. K Ryszard Antoni Legutko profesor filozofii, polityk, publicysta, autor książek o tematyce społeczno-politycznej, były senator i wicemarszałek Senatu, były minister edukacji narodowej, poseł do Parlamentu Europejskiego.

to jest konflikt i wojna, a nie kultural‑ na rozmowa, to przegrają. Muzułmanie grają w nasze gry demokratyczne, typu, że można coś zdobyć za pomocą kart‑ ki wyborczej, przejąć władzę w jakimś mieście. Oni biorą udział w tej grze, ale po to, aby nas ograć, a nie uczestniczyć w społeczeństwie pluralistycznym. Bo dla nich pluralistyczne społeczeństwo nie jest wartością. Proszę zapytać naj‑ bardziej lewackiego profesora od Koranu we Francji ‑ on też będzie musiał przy‑ znać otwartym tekstem, że w Koranie nigdzie nie ma mowy o społeczeństwie otwartym, o pluralizmie religijnym. Nie ma! Chrześcijaństwo jest jedyną religią na świecie, która dopuszcza taką miękką koegzystencję; w mowie Kościoła nazy‑ wa to się ekumenizmem. Nawet buddy‑ ści z trociczkami twierdzą, że tylko ich droga jest słuszna. Chrześcijaństwo jest jedyną religią na kuli ziemskiej, która dopuszcza pluralizm, a wszystkie inne religie mówią twardym językiem. K

Zdzisław Krasnodębski

Gdzie jest granica?

Z Ryszardem Legutko rozmawia redakcja Kuriera Wnet zy po zamachach terrorystycznych w Paryżu Europa się zmieni? Nie, Europa się nie zmieni, tak jak nie zmieniła się Ameryka po ataku na WTC w Nowym Jorku. Natomiast jest sporo konfuzji, ponieważ nie bardzo wiado‑ mo, co robić. Ci, którzy dokonali tych ataków, to przecież nie byli przybysze z zewnątrz, ale obywatele francuscy, a to oznacza, że jest coś złego w procesie asy‑ milacji czy też w procesie tworzenia spo‑ łeczeństwa wielokulturowego. Ta sytu‑ acja budzi lęk Francuzów, ale nie mówi się o tym wprost. Francuzi boją się także zmian w prawodawstwie, ograniczają‑ cych wolność osobistą, wzorowanych na amerykańskim Patriot Act. Jest jeszcze sprawa tych nieszczęsnych karykatur, w której Francuzi i cała Europa idą w za‑ parte, przyjmując założenie, że można swobodnie obrażać religie i uczucia ich wyznawców. Już nawet nie idzie o to, czy można krytykować religie, tylko, jak napisał niedawno Der Spiegel, o swoisty nakaz ich obrażania. Oczywiście ten na‑ kaz obrażania jest bardzo wybiórczy, bo można, a wręcz należy obrażać chrześ‑ cijan, można obrażać islam, natomiast już ideologii homoseksualnej obrażać nie wolno – za to grozi kara. Przypomnę w związku z tym, że parę lat temu, kiedy ówczesny papież Benedykt XVI wygłosił sławny wykład w Ratyzbonie, w którym nawiązał do is‑ lamu i przedstawił coś w rodzaju jego doktrynalnej krytyki, posypały się na niego gromy ze wszystkich stron. Nie tylko ze strony islamistów, ale również środowisk laickich. Atak był tak silny, że w końcu Watykan musiał za wy‑ stąpienie papieża przepraszać. Żadne opiniotwórcze środowisko nie stanęło w obronie papieskiej argumentacji, która miała przecież bardzo wysoki poziom intelektualny, i nikt nie mówił: „Je suis

5 zł

A

tak na redakcję Charlie Hebdo na pewno spowoduje w wie‑ lu krajach nasilenie i tak co‑ raz mocniejszych protestów przeciwko napływowi emigrantów, a także lęku przed islamizacją Europy. Nastroje an‑ tyislamskie istniały już przedtem, jed‑ nak były do tej pory ukryte, rozwijając się jakby podskórnie. Paryska tragedia ma jeszcze jeden aspekt. Powinniśmy sobie zadać pytanie o granice wolności słowa i wolności opinii. W przypadku Charlie Hebdo można się zastanawiać, czy czasopismo nie przekraczało granic przyzwoitości i dobrego smaku. Moim

jak wyznaczyć granice wolności zgod‑ nie z normami naszej cywilizacji, jak współżyć z muzułmanami.

O

czywiście, największa reakcja na tragedię nastąpiła we Fran‑ cji. Ale w Niemczech, na przy‑ kład, znowu pojawiło się dążenie do za‑ ostrzenia kontroli nad Internetem czy przechowywaniem danych osobowych. Istnieje tam też ruch „Pegida”, którego celem jest przeciwdziałanie islamizacji Europy Zachodniej. Jest on frapujący dla socjologa, ponieważ przejawia naj‑ większą intensywność w Niemczech

Zamachy w Paryżu są przykładem clash of civilization – zderzenia cywilizacji, używając sformułowania Huntingtona: zderzenia cywilizacji islamu z cywilizacją chrześcijańską Europy. Zresztą Europa w znacznej mierze nie jest już chrześcijańska, tylko laicka i swoje laickie postawy przejawia w sposób agresywny i nietolerancyjny. zdaniem przedstawianie Trójcy Świętej na bardzo wulgarnym rysunku nie jest ekspresją żadnej opinii. Szydzenie czy poniżanie przeciwstawia się wartościom europejskim. W wielu konstytucjach, np. w niemieckiej, istnieje zapis, że godność człowieka jest nienaruszalna. Do tej god‑ ności należą przekonania religijne. My, Polacy, mamy kilkusetletnie doświad‑ czenie współżycia z muzułmanami. Wielu naszych rodaków jest dumnych z tatarskiego pochodzenia. Tak więc nie sam islam stanowi problem. Także w przypadkach innych nurtów kulturo‑ wych – to nie one są zarzewiem konflik‑ tów, tylko ich bardzo radykalne inter‑ pretacje. I nad tym, jako Europejczycy, również musimy się zastanowić. Mamy bardzo dużo spraw do przemyślenia: jak zachować swobody obywatelskie,

wschodnich, gdzie muzułmanów prak‑ tycznie nie ma. Sądzę, że także ten ruch wzrośnie teraz w siłę. Uważam, że za‑ machy w Paryżu są przykładem clash of civilization – zderzenia cywilizacji, używając sformułowania Huntingto‑ na: zderzenia cywilizacji islamu z cy‑ wilizacją chrześcijańską Europy. Zresztą Europa w znacznej mierze nie jest już chrześcijańska, tylko laicka i swoje lai‑ ckie postawy przejawia w sposób agre‑ sywny i nietolerancyjny. K Zdzisław Krasnodębski socjolog, filozof społeczny, publicysta, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor Uniwersytetu w Bremie w Niemczech, deputowany do Parlamentu Europejskiego.

w tym 8% vat W

n u m e r z e

Strzelają do nas!

9

Druga część wstrząsającego reportażu Pawła Bobołowicza z wojny rosyjsko-ukraińskiej: Żołnierze, po omacku, prowadzą mnie do schronu. – Zapamiętaj dobrze to miejs­ce, jak tylko padnie komenda, tu musisz uciekać. Tutaj „grady” się nie przebiją.

Sun Tzu i chińscy szpiedzy 10-11 Czym się różnią zwykli szpiedzy od szpiegów przekabaconych i tych z góry skazanych? A także kim jest Pan Ch’ao i jak wpłynął na rozwój chińskich służb specjalnych? Oraz co sprawia, że każdy Chińczyk czuje się poza granicami kraju tajnym współpracownikiem chińskiej służby wywiadowczej?

Zawsze wierni: Polacy na Białorusi

12

Objazd z bożnarodzeniowymi paczkami po Grodzieńszczyźnie był doskonałą okazją do zapoznania się z Białorusią i jej mieszkańcami. Spotykam miejscowych Polaków, którzy dochowali wierności wierze ojców i narodowości, za którą w przeszłości musieli cierpieć. Dzisiejsza Białoruś jest cicha, spokojna, nie awanturująca się, stojąca z boku regionalnego fermentu.

Dokąd zmierza światowy system finansowy? 13 25 lat temu wyszliśmy z systemu, w którym Biuro Polityczne decydowało o cenie cebuli i sznurka do snopowiązałek. Dziś stoimy wobec pytania: czy stać nas dłużej na funkcjonowanie w systemie, w którym na podobnej zasadzie podejmowane są decyzje o stopie procentowej i cenie kredytu?

Wokół Marszu Trzech Króli

14

Kontrowersje wobec warszaws­ kiego Orszaku Trzech Króli przypominają spory o kształt naszego życia społecznego i politycznego. „Mędrcy, którzy musieli być ludźmi umiłowania prawdy i jej poszukiwania, decydują się na swoisty eksperyment, porzucenie dotychczasowego status quo i pójście w nieznane, kierując się jedynie przesłanką gwiazdy.

ind. 298050

K


KURiER WNET

2

O·D

C ·Z·Y·T· E · L· N · i · K· ó ·W

List do redakcji

Polska-Bartoszyce – część w całości

U

G A Z E T A

R

I

E

N I E C O D Z I E N N A

R

Innym czynnikiem niekorzystnym dla nas był negatywny stosunek niemal wszystkich liczących się mediów lokal‑ nych, w jakiś sposób zależnych od do‑ tychczasowej władzy. W takiej sytuacji podjęliśmy decyzje bojkotu tych me‑ diów i rezygnacji z udziału w debatach wyborczych przez te media organizowa‑ nych. Nasza droga docierania do ludzi była metoda „od drzwi do drzwi”, z pew‑ nością w aspekcie ilościowym zupełnie nieefektywna, natomiast w perspektywie dłuższej i jakościowej niezwykle obiecu‑ jąca i w przyszłych wyborach z pewnoś‑ cią z niej nie zrezygnujemy. Mimo krótkości czasu na prezen‑ tacje programu, niechęci mediów lokal‑ nych do naszej inicjatywy i niedojrza‑ łości struktur Wspólnoty udało mi się przekonać do siebie 1427 bartoszyczan w wyborach na burmistrza, co dało mi trzecią pozycje na sześciu kandydatów. Mamy w urzędzie miejskim Bartoszyc jednego radnego. Udało nam się stwo‑ rzyć struktury w innych miastach po‑ wiatu bartoszyckiego. Mamy swoich radnych w Bisztynku (4), Sępopolu (4), Górowie Iławeckim (2). Założone mini‑ mum celów zostało przez nas osiągnięte. Najważniejszym zadaniem, jakie przed nami stoi, jest utrzymanie istniejących

struktur i ich rozbudowa. Punkty na‑ szego programu dla Bartoszyc i powia‑ tu nadal są aktualne. Jesteśmy w trakcie budowy własnych kanałów dystrybucji informacji. Nie liczymy bowiem na neu‑ tralność, a tym bardziej życzliwość ist‑ niejących mediów w naszym mieście. Na koniec wspomnę, że jesteśmy w fi‑ nalnej fazie reaktywacji po 25 latach Ce‑ chu Rzemieślników i Przedsiębiorców w naszym mieście. Pierwszym zada‑ niem, przed jakim Cech stanie, będzie rozwój szkolnictwa zawodowego. Cała nasza dotychczasowa dzia‑ łalność jest totalną negacją dotychcza‑ sowej filozofii rządzenia naszym mia‑ stem, której istotą było nicnierobienie uzasadniane „kresowym” położeniem miasta i naszego regionu. Jestem więcej niż przekonana, że w końcu osiągnie‑ my sukces. A co jest gwarancją powo‑ dzenia naszych działań? Jest nią moja dotychczasowa działalność zawodowa i społeczna. Jako prezes Radia Olsztyn sprawiłam, że pośród wszystkich re‑ gionalnych rozgłośni Polskiego Radia zajmowaliśmy pod względem zysków pierwsze miejsce. W tym czasie udało mi się zmodernizować system operacyj‑ ny do produkcji i emisji programów, co postawiło olsztyński oddział Polskiego

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Serdecznie dziękujemy za list. Radio WNET odwiedziło Bartoszyce w lipcu 2013 roku. Poranek WNET poprowadziliśmy z bazaru, który

Pani opisała i wiemy jak potrzebny Bartoszycom jest dobry gospodarz. Czekamy na Państwa listy: redakcja@kurierwnet.pl lub ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa – budynek PAST. Zapraszamy także do siedziby Radia i Kuriera WNET. REDAKCJA

kurier WNET

kurier WNET

10

R

afineria Nafty Glimar w Gorlicach powstała w 1883 roku i była jedną z najstarszych na świecie. Miała możliwość przerabiania około 3,5 tys. baryłek ropy dziennie. Ta historia mogła wydarzyć się tylko w III RP. Szczegóły grabieży majątku Rafinerii Nafty Glimar w Gorlicach ciągle owiane są mgłą tajemnicy. I nie ma, niestety, wątpliwości, że kulisy upadku Glimaru prawdopodobnie nigdy nie ujrzą światła dziennego. Ten artykuł nie uzurpuje sobie prawa do weryfikacji pełnego stanu faktycznego złodziejskiego rozboju, którego dokonano w jednym z największych zakładów produkcyjnych powiatu gorlickiego, w najstarszej polskie rafinerii ropy naftowej. Przed laty, jeszcze w latach 90. XX wieku, jako właściciel maleńkiego, jednoosobowego przedsiębiorstwa dokonywałem niewielkich zakupów parafiny w Glimarze. Ilekroć przyjeżdżałem do rafinerii, przed bramą stały cysterny i samochody ciężarowe w oczekiwaniu na załadunek. A zakład tętnił życiem, tzn. wszędzie krzątali się pracownicy, a magazyny wypełnione były gotowyvmi do wyekspediowania produktami. Do cystern pompowano z terminali paliwa, a na platformy ciężarówek ładowano worki z parafiną czy innymi woskami mineralnymi.

t e m at· n u m e r u wynika, że zarząd spółki niezwłocznie zwoła kolejne WZA, którego przedmiotem będzie podjęcie uchwały w przedmiocie rozwiązania spółki i otwarcia jej likwidacji” – poinformował PAP prezes rafinerii Łukasz Jagodziński. Według niego, główny akcjonariusz – Grupa Lotos SA – ocenił, że należy rozważyć zakończenie bytu prawnego gorlickiej spółki. Grupa Lotos SA posiada 91,5 proc. akcji Rafinerii Glimar, 2,1 proc. znajduje się w rękach Skarbu Państwa, a resztę mają byli i obecni pracownicy. W marcu tego roku sąd wydał postanowienie o umorzeniu postępowania upadłościowego Rafinerii Glimar. W toku trwającego ponad 1,5 roku postępowania upadłościowego nie udało się pozyskać nabywcy na majątek rafinerii po cenie nawet dużo niżej od oszacowanej. Glimar jest winny ponad 1000 wierzycielom ponad 800 mln zł. Wartość pozostałego majątku rafinerii szacowana jest na około 350 mln zł. Syndyk m.in. trzykrotnie bezskutecznie próbowała sprzedać najważniejszą część majątku upadłej Rafinerii Glimar, czyli niedokończoną instalację hydrokompleksu. Ostatnia minimalna

Afera Pollexu Pierwszym sygnałem, że mafia, chyba nie tylko paliwowa, zagięła parol na gorlicką rafinerię, było afera (z lat 1999‒2001), dotycząca niezapłaconych przez płocką firmę Pollex (na rzecz Glimaru) faktur na kwotę ponad 42 mln złotych. Smaczku sprawie dodawało członkostwo Marii Oleksy (żony byłego premiera i aparatczyka PZPR oraz współpracownika tajnych służb wojskowych wywiadu PRL Józefa Oleksego) w Radzie Nadzorczej płockiego Pollexu. Marię Oleksy oskarżono o składanie fałszywych zeznań, ale ostatecznie sprawę oczywiście umorzono. Józef Oleksy także „kolaborował” z Pollexem, korzystając z samochodu z kierowcą tej firmy w 2001 roku. Żyć nie umierać. Oddzielny artykuł można by pewnie napisać o synu Marii i Józefa Oleksych Michale, którego także wieść gminna i prasowa zamieszała w czerpanie korzyści z płockiego, pollexowskiego układu. Akt oskarżenia przeciw właścicielom płockiej spółki Pollex, podejrzanej o wyłudzenie z rafinerii Glimar w Gorlicach ponad 42 mln zł, prokuratura skierowała do sądu. Oskarżeni byli także dwaj pracownicy Glimaru. W sprawie tej zapadł prawomocny wyrok skazujący Sądu Rejonowego w Gorlicach, sygn. II K 532/02, z dnia 29 kwietnia 2003 r.; 6 lat więzienia dla prezesa płockiej spółki Pollex Jacka R. i 5 lat dla jego zastępca Krzysztofa K. Na marginesie wypada przypomnieć, że Maria Oleksy nie pierwszy raz „wdepnęła” w aferalne szambo. Jej

nazwisko (obok nazwiska byłej Pierwszej Damy Jolanty Kwaśniewskiej) pada również przy okazji zbankrutowanego towarzystwa ubezpieczeniowego POLISA. Dzisiaj o Marii Oleksy cicho w przestrzeni medialnej. Syn Michał znalazł pewnie gdzieś spokojną przystań, a ojciec Józef bryluje w mediach i na salonach, głównie w TVN.

Ogłoszenie upadłości W 2008 roku Polska Agencja Prasowa ogłosiła następujący komunikat: Rafineria Glimar S.A. w Gorlicach w województwie małopolskim zostanie prawdopodobnie postawiona w stan likwidacji. W poniedziałek akcjonariusze spółki zdecydowali, że uchwała w sprawie rozwiązania spółki i otwarcia likwidacji będzie głosowana na następnym WZA. „Po zaprezentowaniu przez zarząd informacji o sytuacji spółki WZA podjęło uchwałę kierunkową, z której

cena wynosiła 180 mln zł netto. Pierwotna cena za instalację była równa kwocie oszacowania tego majątku, wynoszącej 326 mln zł. Ciekawy komunikat. Zwróćmy uwagę, że od czasu afery Pollexu w majątek gorlickiego Glimaru zamieszany był nie tylko Skarb Państwa, tj. Nafta Polska, ale także – od lutego 2005 – roku Grupa Lotos S.A. Cóż takiego wydarzyło się w pierwszych latach XXI w. w Glimarze, że już w 2008 roku najstarszą polską rafinerię trzeba było postawić w stan likwidacji? Oddajmy głos prokuratorowi krajowemu Edwardowi Zalewskiemu, który odpowiadając 6 maja 2009 roku na interpelację poselską Barbary Bartuś (PiS) w sprawie Glimaru i śledztwa prowadzonego przez prokuraturę, stwierdził m. in.: Postępowanie to w głównym wątku dotyczy niedopełnienia obowiązków oraz przekroczenia uprawnień przez członków władz spółki Rafinerii Nafty Glimar S.A. przy planowaniu i realizacji inwestycji Hydrokompleks, służącej do produkcji rozpuszczalników oraz olejów, poprzez nieuwzględnienie w projektach szeregu niezbędnych nakładów, w tym nakładów na instalacje dodatkowe, bez których niemożliwe było uzyskanie finalnych produktów, nakładów wynikających z planowanych zadań towarzyszących, wykonywanych przez Rafinerię Nafty Glimar S.A. w ramach tej inwestycji i oparcie tych nakładów na przyszłych dochodach wynikających z ulg podatkowych, zaniechanie sporządzenia jednoznacznych założeń dotyczących zapewnienia surowca niezbędnego do produkcji, opracowania analiz zagrożeń wynikających z wielkości nakładów inwestycyjnych oraz zaciągniętych kredytów w stosunku do kapitałów własnych, analiz potencjalnych cen rynkowych produktów, analiz co do sposobu rozwiązania problemów logistycznych i transportowych, co doprowadziło do pogorszenia sytuacji ekonomiczno finansowej spółki, a w konsekwencji do jej upadłości, tj. o przestępstwo z art. 296 § 3 K.k. Równocześnie w tym śledztwie wyjaśniane są wątki dotyczące niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez członków władz spółki Rafineria Nafty Glimar S.A. w Gorlicach, poprzez podejmowanie decyzji inwestycyjnych, handlowych, remontowych związanych z budową Zakładu Produkcji Pasz i Bioetanolu Agro-Glimar spółka z o.o., budową trzech stacji paliw, remontem centrum konferencyjno-hotelowego w Wysowej, jak również zawieraniu niekorzystnych umów gospodarczych z firmami Krak-Gaz w Krakowie, Produkcja Rolna w Bogdańczowicach, GAL w Krakowie, w których członkowie zarządu posiadali udziały, oraz innymi firmami z terenu Gorlic.

Dotychczas zarzuty popełnienia przestępstw z art. 296 § 3 K.k., polegających na nadużyciu udzielonych uprawnień i niedopełnieniu ciążących obowiązków przy podejmowaniu decyzji dotyczących realizacji kompleksu instalacji produkcyjnej Hydrokompleks oraz prowadzonych równolegle inwestycji: budowy gorzelni w Kobylance, modernizacji i rozbudowie ośrodka wypoczynkowo – sanatoryjnego” Chemik” w Wysowej, stacji paliw w Białymstoku oraz doprowadzenia do zawarcia niekorzystnych umów handlowych z podmiotami gospodarczymi współpracującymi z rafinerią, przedstawiono 4 członkom pierwszego zarządu Rafinerii Nafty Glimar SA i wykonano z ich udziałem czynności procesowe.

Hydrokompleks Budowa tzw. Hydrokompleksu to był prawdziwy gwóźdź do trumny dla Rafinerii Nafty Glimar. Minister Skarbu Państwa w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Wojciech Jasiński tak oto (w 2006 roku) informował o przyczynach upadłości Glimaru: Upadłość Rafinerii Nafty ˝Glimar˝ S.A. w Gorlicach, obejmującą likwidację majątku Spółki, Sąd Rejonowy w Nowym Sączu ogłosił 19.01.2005 r. Upadła Spółka w dniu ogłoszenia upadłości nie prowadziła działalności produkcyjnej, w zatrudnieniu pozostawało 431 pracowników. Zobowiązania Spółki wynosiły 814.229.425,46 zł, w tym kredyty bankowe 416.550.985,75 zł. Majątek objęty przez syndyka został oszacowany na kwotę 575.701.051,89 zł, z główną jego częścią, niedokończoną inwestycją Hydrokompleks, w wysokości 422.670,647 zł poniesionych nakładów. Hydrokompleks miał kosztować, według jednych szacunków 550 milionów złotych, według innych aż 700 milionów. Z odsetkami od kredytów bankowych zaciągniętych w bankach i zabezpieczeniem majątku niedokończonej inwestycji całkiem spokojnie możemy mówić o kosztach rzędu 1 miliarda złotych. Sprawa Glimaru była jednak jeszcze bardziej skomplikowana. Oto Łukasz Rędziniak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, odpowiadając 4 sierpnia 2008 roku na sejmową interpelację Barbary Bartuś (PiS) i Andrzeja Dery (PiS) oświadczył: Masa upadłości Rafinerii Nafty ˝Glimar˝ S.A. w Gorlicach nie stanowiła jednorodnej całości, przyporządkowanej jednemu rodzajowi działalności gospodarczej. W jej skład wchodziły: nieruchomości, na których prowadzono działalność produkcyjną (polegającą na przerobie ropy naftowej), nieruchomości, na których realizowano inwestycję instalacji Hydrokompleks, a także mieszkania, ogródki działkowe, stacje paliw, gorzelnia, niezabudowane działki budowlane i inne nieruchomości, a ponadto ruchomości i udziały w spółkach, w tym 9.059 udziałów w spółce Centrum Konferencyjno-Hotelowe Glimar Spółka z o.o. w Wysowej. Wartość nominalna udziałów wynosiła 9 059 000 zł. Udziały te stanowiły 100% kapitału zakładowego spółki. Objęte one były zastawem rejestrowym na rzecz Banku Peako S.A. (w związku z przeniesieniem części majątku Banku BPH SA na Bank Pekao S.A.) wpisanym do rejestru zastawów prowadzonym przez Sąd Rejonowy dla Krakowa-Śródmieścia w Krakowie Wydział VII Rejestru Zastawów pod nr 1013705. Wniesiony przez Glimar aportem do spółki majątek stanowiący własność i prawo użytkowania wieczystego nieruchomości o pow. 3,56 ha wraz z odrębnym prawem własności czterokondygnacyjnego budynku hotelowo-rekreacyjnego z wyposażeniem i obiektami towarzyszącym obciążony był hipoteką kaucyjną łączną ustanowioną na rzecz Banku Peako S.A. (w związku z przeniesieniem części majątku Banku BPH SA na Bank Pekao SA w Warszawie) do kwoty najwyższej 116 900 000 euro, Bayerische Hypo-Und Vereinsbank AG w Monachium do kwoty najwyższej 100 000 000 euro oraz Kredyt Bank S.A. w Warszawie do kwoty najwyższej 33 000 000 euro. Spółka została utworzona w październiku 2002 r. na bazie organizacyjnej istniejącego Sanatorium Uzdrowiskowego „Chemik” Rafinerii Nafty Glimar SA. Podstawowym przedmiotem działania spółki była sprzedaż usług hotelowych zarówno dla odbiorców indywidualnych, jak i zorganizowanych grup oraz organizowanie konferencji z wykorzystaniem obiektu konferencyjno-hotelowego, dysponującego 136 miejscami noclegowymi. Spółka zatrudniała 19 osób. Zwróćcie Państwo uwagę, które banki zaangażowane były w „interesy”

Detektyw Rutkowski wkracza do akcji

Bardzo banalna historia Glimaru. A jeśli dodamy do tego firmy, które realizowały na przykład budowę Hydrokompleksu, tj. LURGI SA i LURGI Aktiengesellschaft, nie powinniśmy mieć właściwie najmniejszych wątpliwości, o co chodziło w całej tej sprawie. Afera Pollexu za 42 miliony złotych, to była tylko bułka z masłem i wyglądała jak przygotowanie do prawdziwego skoku na wielką kasę. Od 2001 roku gra w Glimarze toczyła się naprawdę o dużo większa stawkę. I tych 600, czy nawet 800 pracowników Glimaru (plus rodziny) nie stanowiło dla europejskiej mafii żadnego zagrożenia. Wiadomo było, że za gorlickimi rodzinami i tak nikt się nie upomni. Mogą wegetować nad rzeką Ropą… Ostatecznie inwestycja w Hydrokompleks Glimar Gorlice padła. Bo musiała paść. Tak to sobie wymyślono, żeby „wyprać” kilkaset (!!!) milionów euro. W pewnym momencie banki odmówiły kredytowania budowy „jedynego kompleksu wodorowego” w polskim przemyśle. To znaczy najpierw banki (kapitał włoski i niemiecki) wyłożyły setki milionów złotych, a potem uznały, że można je spisać, ot tak po prostu, na straty. Przy okazji okradziono również Glimar, który użyczył swojego majątku, pracowników, tradycji i historii do przykrycia największego przekrętu w historii Ziemi Gorlickiej.

Prokurator wkroczył jednak do akcji: Śledztwo o sygn. V Ds. 12/09 wszczęto postanowieniem z 2 lutego 2005 r. w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przy realizacji inwestycji Hydrokompleks przez członków zarządu Rafinerii Nafty Glimar SA z siedzibą w Gorlicach, tj. o czyn. z art. 296 § 1 i 3 K.k. Zawiadomienie o przestępstwie zostało złożone w piśmie z dnia 24 listopada 2004 r. przez prezesa zarządu Nafty Polskiej, oraz w piśmie z dnia 3 lutego 2005 r. przez członków zarządu Rafinerii Nafty Glimar S.A. Jednak dopiero w 2010 roku „Gazeta Krakowska” publikuje następującą relację: Akt oskarżenia wraz z uzasadnieniem to lektura, która u czytającego może wywołać dreszczyk emocji. Strona po stronie, zdanie po zdaniu poznajemy historię powstania inwestycji, która w zamyśle miała być kurą znoszącą złote jajka. Hydrokompleks – specjalistyczna instalacja do produkcji rozpuszczalników benzynowych, naftowych i tak zwanych olejów bazowych, skok technologiczny wyprzedzający swoją epokę. Wówczas, a była połowa lat 90. takie instalacje w skali świata można było policzyć na palcach. Przecież z ropy naftowej można robić wszystko – od składników farb i lakierów po medykamenty, kosmetyki. Trzeba tylko znać technologię i mieć do tego urządzenia. Dla Glimaru rysowała się więc świetlana przyszłość. Dzisiaj wokół hydrokompleksu porasta wysoka trawa. Czy instalacja kiedykolwiek rozpocznie pracę?

11

t e m at· n u m e r u

GLIMAR w Gorlicach – anatomia grabieży

Na tym nie koniec. Po ogłoszeniu upadłości w styczniu 2005 roku instalacja miała być magnesem, który szybko przyciągnie inwestorów, którzy postawią upadłą spółkę na nogi. Tak się jednak nie stało, bowiem syndykowi nie udało się jej sprzedać. Najpierw inwestycję wyceniono na 326 mln złotych, potem na połowę mniej. Mimo to chętny się nie znalazł. Projekt inwestycji zakładał, że proces technologiczny zostanie opracowany przez firmę Chevron, zaś generalnym wykonawcą prac przy projekcie miała być niemiecka firma Lurgi. Glimar miał być odpowiedzialny za przygotowanie terenu, zbiorników magazynowych, połączeń pomiędzy obiektami. Prokuratura prowadziła swoje działania, chociaż mało kto w Polsce interesował się jakąś zupełnie nieistotną sprawą upadłości rafinerii w Gorlicach. Kogo tam w Pacanowie, Pcimiu lub Lęborku mogą obchodzić jakieś Gorlice… Tam mają swoje problemy! W dniu 30 czerwca 2010 roku Prokuratura Okręgowa w Krakowie skierowała do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu akt oskarżenia w sprawie przeciwko 10 osobom oskarżonym o działanie na szkodę Rafinerii Glimar w Gorlicach oraz pranie pieniędzy pochodzących z przestępstwa. Osoby te to byli członkowie zarządu i pełnomocnicy rafinerii. Działanie ich polegało na zawieraniu niekorzystnych umów związanych z wynajmowaniem powierzchni magazynowych od firm zewnętrznych celem prowadzenia produkcji paliwa, a następnie sprzedaż tak wyprodukowanego paliwa po zaniżonych cenach. Z tego tytułu otrzymywali oni łapówki w wysokości od 5 do 50 złotych za tonę produktu, co przysporzyło korzyść majątkową nawet 2 mln złotych dla jednej osoby. Oskarżone zostały również osoby pośredniczące we wręczaniu łapówek oraz przedstawiciele firm kooperujących, którym przedstawiono zarzuty prania brudnych pieniędzy i poświadczania nieprawdy w dokumentach. Szacowana wartość strat rafinerii to co najmniej 70 mln złotych. Na poczet kar majątkowych i obowiązku zwrotu korzyści pochodzących z przestępstwa zabezpieczono mienie o wartości około 1 mln złotych. Jest to kolejny akt oskarżenia w sprawie tzw. „paliwowej”, prowadzonej poprzednio przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie, a zakończonego w tym wątku przez Prokuraturę Okręgową Wydział V Śledczy we współpracy z ABW Delegatura w Krakowie. Jak widać, przy okazji Hydrokompleksu wyszły inne nadużycia. Bo przestępcza walka o Glimar trwała nadal. Tam, w Gorlicach, musiał być nieprawdopodobny potencjał albo, chichotem historii, nagle jakaś zupełnie nieznacząca firma (czytaj Glimar) stała się miejscem walki o miliony euro? Jak do tego doszło? Dlaczego? Oto jest właściwe pytanie!

NIK w Krakowie zapewnia, że było to samobójstwo z przyczyn osobistych i nic z materiałów inspektora nie zginęło, ponieważ, jak zrozumiałam, „zadzwonił do prezesa rafinerii i ten zabezpieczył wszystkie materiały”. W odniesieniu do powyższego kluczowe wydają się pytania, czy obecny prezes rafinerii posiada certyfikat dostępu do danych operacyjnych NIK, a nadto jakie przesłanki pozwalają sądzić, że przekazane materiały stanowią wszelkie analizowane dokumenty i wyciągnięte z nich konkluzje. Pani poseł Barbara Bartuś pyta bardzo celnie, ale Prokurator Krajowy Edward Zalewski nie jest w stanie uchylić rąbka tajemnicy, gdy odpowiada posłance Bartuś w imieniu ministra sprawiedliwości: Śledztwo w sprawie nagłego zgonu E. B. – funkcjonariusza Najwyższej

„Seryjny samobójca” w Gorlicach W relacji z tej ponurej historii brakuje wielu ważnych elementów. Jeden z nich ujawnia w swojej interpelacji do ministra sprawiedliwości posłanka Barbara Bartuś (PiS): Pod koniec stycznia 2009 r. do zbadania procesu upadłościowego (w Glimarze – przyp. M.R.) została skierowana kontrola Najwyższej Izby Kontroli. Oddelegowany z Krakowa inspektor zamieszkał w odległej od Gorlic o ok. 20 km miejscowości. Po upływie około miesiąca od przyjazdu inspektor został znaleziony martwy. Dyrektor oddziału

Izby Kontroli, którego zwłoki ujawniono 25 lutego 2009 r., prowadzone jest w Prokuraturze Rejonowej w Gorlicach pod sygn. Ds. 372/09. Postępowanie to nie zostało dotychczas zakończone, stąd co najmniej przedwczesne byłoby obecnie formułowanie wniosków dotyczących ewentualnego udziału innych osób w spowodowaniu śmierci pokrzywdzonego. W sprawie nadal wykonywane są bowiem czynności

zmierzające do wszechstronnego wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności, w tym również w zakresie ewentualnego związku śmierci E. B. z jego pracą w Najwyższej Izbie Kontroli. Z opinii Zakładu i Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie wynika, że przyczyną śmierci pokrzywdzonego było powieszenie, a na ciele zmarłego nie stwierdzono śladów wskazujących na udział osób trzecich. Skąd my to znamy? Iluż takich aktów samobójczych byliśmy świadkami w ostatnich latach w Polsce? Smaczku całej historii dodaje kolejne oświadczenie Prokuratora Krajowego z tego samego pisma z 6 maja 2009 roku: Kwestia niedopełnienia obowiązków przez syndyka masy upadłościowej Rafinerii Nafty Glimar S.A. jest przedmiotem wszechstronnego wyjaśniania w toku wielowątkowego śledztwa o sygn. V Ds. 50/08 prokuratora okręgowego w Nowym Sączu, o którym informacje przedstawiono w ramach odpowiedzi na pytanie sformułowane w punkcie 1 interpelacji pani poseł Barbary Bartuś. Opisane wcześniej śledztwo o sygn. V Ds. 50/08 prokuratora okręgowego w Nowym Sączu, obejmujące okres działalności syndyka upadłości Rafinerii Nafty Glimar S.A. od 19 stycznia 2005 r. do 11 marca 2008 r., prowadzone jest w sprawie i nie weszło dotychczas w fazę ad personam, czyli przeciwko określonej osobie. Pozostawiam te dwie kwestie bez komentarza. Być może nie mają one ze sobą nic wspólnego. Być może!!!

Hudson Oil Corporation Hydrokompleks padł. Glimar padł, setki milionów złotych strat, samobójstwo (?) inspektora NIK-u, 600 zwolnionych pracowników, rodziny gorlickie liżą rany, akty oskarżenia w sądzie, a tu nagle okazało się, że najstarszą polską

rafinerię kupuje pod koniec 2008 roku firma Drogbud ze Strzyżowa. Spróbujmy teraz uporządkować nasz wywód. Glimar od początku był własnością Skarbu Państwa. Pollex wkroczył i „przekręcił” Glimar na 42 miliony złotych. Przez Skarb Państwa powołana spółka Nafta Polska sprzedała Glimar Grupie Lotos S.A. Grupa Lotos S.A (zarządziła Hydrokompleks) po ogłoszeniu upadłości spółki w 2008

roku sprzedała Glimar firmie Podkarpacki Holding Budowy Dróg Drogbud (za 1 milion złotych). Podobno firma Drogbud zamierzała uruchomić w Glimarze produkcję asfaltów na swoje potrzeby. Na bazie majątku upadłej gorlickiej rafinerii powołano firmę Hydronaft Sp. z o.o. Drogbud przeliczył się jednak z siłami albo od początku miał inne zamiary i 6 czerwca 2011 roku sprzedał Glimar firmie Hudson Oil Corporation, ale nie wiadomo, za ile. Ta sprzedaż musiała być jednak obarczona licznymi wadami, ponieważ już niedługo doszło do gwałtownego konfliktu pomiędzy stronami tej transakcji. O czym za chwilę! I ciągle nie zbliżamy się do końca tej historii. Można zadać kolejne pytanie: czy Glimar był tylko pionkiem w większej grze? Nowy właściciel – ka-

nadyjska spółka Hudson Oil Corporation – podobno zamierzała uruchomić nieczynne od ponad trzech lat instalacje. Prezesem Hudson Oil był Wojciech Janowski, członek Krajowej Izby Gospodarczej oraz konsul honorowy w Monako. – Cieszymy się bardzo zarówno ze względu na możliwość ponownego uruchomienia rafinerii i zwiększenia zatrudnienia w Gorlicach, ale również ze względu na technologiczne możliwości zakładu – mówił pan konsul Janowski po finalizacji przejęcia. Kwota za jaką Hudson Oil kupił Glimar nie została ujawniona. Wiadomo jednak, że Drogbud kupił zakład od Lotosu za milion złotych, czyli znacznie poniżej rynkowej wartości, która była wyceniana na kilkaset milionów złotych. Kluczowym aktywem rafinerii jest niedokończony jeszcze hydrokompleks, służący do wytwarzania m.in. nafty, rozpuszczalników, olejów bazowych oraz gotowych olejów specjalnych dla przemysłu i motoryzacji. Hudson Oil, jak wynikało z oświadczeń Janowskiego, chciał przy wykorzystaniu Hydrokompleksu w procesie gazyfikacji produkować w Gorlicach paliwa syntetyczne. Wątek Hydrokompleksu ciągle pojawia się w enuncjacjach prasowych. To był znakomity argument marketingowy. Glimar miał być potęgą, chociaż już dawno zbankrutował. Ale zamieszanie własnościowe w Glimarze trwało nadal. Rafinerii właściwie już nie było, o długach w sprawie Hydrokompleksu pies z kulawą nogą też się nie odzywał. Prokuratura grzęzła w wielowątkowych aktach śledztwa. Jednak GLIMAR ciągle jawił się łakomym kąskiem dla finansowych mafiosów. Oto kolejne prasowe doniesienie z 2 sierpnia 2011 roku: Cieszymy się bardzo zarówno ze względu na możliwość ponownego uruchomienia rafinerii i zwiększenia zatrudnienia w Gorlicach, ale również ze względu na technologiczne możliwości zakładu – skomentował dla branżowego portalu Wojciech Janowski, prezes Hudson Oil Corporation, firmy będącej nowym właścicielem Glimaru. Hudson Oil planuje uruchomienie Hydrokompleksu i produkcję paliw syntetycznych Kilka dni temu rafineria została sprzedana. Dzisiaj Glimar jest w rękach kanadyjskiej spółki Hudson Oil Corporation. Z informacji na stronie internetowej dowiadujemy się, że to firma na etapie rozwoju, której głównym atutem jest kompleks rafineryjny w Gorlicach. We wtorek w Warszawie mają zostać uzgodnione ostatnie szczegóły, a oficjalne przejęcie ma nastąpić jeszcze w tym tygodniu. W tym tygodniu również mają zostać wyrównane wszelkie zaległości, zarówno wobec pracowników, jak i ZUS-u, urzędu skarbowego, kontrahentów. Jak się dowiedzieliśmy, jednym z warunków przejęcia jest to, by zakład nie miał żadnych zobowiązań. Wiemy również, że firma ma doświadczenie w branży paliwowej, dostęp do surowca oraz licencje i patenty na produkcję paliw. Plany nowego właściciela są znacznie ambitniejsze – właściciel chce wykorzystać Hydrokompleks i w procesie gazyfikacji produkować w Gorlicach paliwa syntetyczne. Na czele firmy Hudson Oil stał wówczas wspomniany już Wojciech Janowski. Towarzyszyli mu w zarządzaniu Stefan Garus, Paul McIvor oraz Urszula Majorkiewicz. Wyżej wymienieni nie udzielali żadnych szczegółowych informacji zasłaniając się tajemnicą handlową.

Jako się rzekło, transakcja pomiędzy Drogbudem i Hudson Oil nie została ostatecznie skonsumowana. W styczniu 2012 roku (10.01.2012 r.) na teren rafinerii wkroczyło 200 ochroniarzy z detektywem Krzysztofem Rutkowskim na czele. Działali w imieniu Grzegorza Wojtaszka, szefa Drogbudu, który w wydanym lakonicznym oświadczeniu stwierdził, że Hudson Oil nie dopełnił uzgodnionych warunków umowy i nie może rościć sobie praw do spółki Hydronaft, spadkobierczyni rafinerii Glimar. Zaś interwencja oddziałów Rutkowskiego ma zabezpieczyć interesy prawowitego właściciela, tj. Drogbudu. Po interwencji Rutkowskiego w Glimarze zapadła głucha cisza. Hudson Oil i Wojciech Janowski zamilkli. O sprawie media zapomniały na długie 2 lata. Spór pomiędzy Drogbudem i Hudson Oil przeniósł się na sale sądowe. Ostatecznie 8 maja 2014 roku Sąd Apelacyjny w Krakowie w sprawie z powództwa Grzegorza i Marka Wojtaszków wydał wyrok korzystny dla przedsiębiorców ze Strzyżowa. Hydronaft sp. z o.o. (dawny Glimar) ponownie prawnie stała się własnością Grzegorza Wojtaszka (3049 udziałów) oraz Marka Wojtaszka (4800 udziałów). Sąd w uzasadnieniu podkreślił, że Hudson Oil nie wywiązał się skutecznie z umowy z Drogbudem i nie przekazał na rzecz Grzegorza Wojtaszka 3 mln. akcji Hudson Oil na kwotę 30 mln. dolarów.

Honorowy konsul w Monako Wojciech Janowski Prezes Hudson Oil Corporation Wojciech Janowski. W sieci można znaleźć na jego temat wiele bardzo ciekawych i znaczących informacji. W świecie biznesu pan konsul był znaną postacią. Współwłaściciel kilku firm i współpracownik… Krew z krwi, kość z kości elit III RP. Członek Krajowej Izby Gospodarczej, od 2009 roku wiceprzewodniczący Rady Nadzorczej Unii Gospodarczej Samorządowych Funduszy Pożyczkowych Samorządowa Polska. A także przez kilka lat konsul honorowy RP w Monako.

Media podkreślały również jego zaangażowanie w działalność charytatywną. Za tę działalność, w tym dla Polskiej Misji Katolickiej we Francji oraz fundacji na rzecz dzieci z autyzmem, w maju 2010 roku otrzymał nawet odznaczenie od prezydenta Francji. Ważny gość. Dlatego wszedłem na stronę Samorządowych Funduszy Pożyczkowych Samorządowa Polska. I co się okazało? Wojciech Janowski był wiceprzewodniczącym tamtejszej Rady Nadzorczej Unii Gospodarczej (zob. www.samorzadowa-polska.eu) i miał w tej organizacji całkiem niezłe towarzystwo, np. Aleksandra Kwaśniewskiego, Krzysztofa Janika, Jacka Piechotę, Andrzeja Śmietankę (ten od Elewarru), Jerzego Buzka i paru innych słynnych działaczy i polityków, dla których Polska to jest wielka dziejowa misja. Ale tak sobie tylko bajdurzę, bo przecież z Glimarem nie ma to żadnego związku. Tylko jeden trup, 600 bezrobotnych, 1 miliard złotych zysku albo strat, jak kto woli. Z Glimarem mogą natomiast mieć związek zupełnie inne wydarzenia!

Śmierć Helene Pastor W Nicei 6 maja 2014 roku, została śmiertelnie raniona strzałami z pistoletu 77-letnia milionerka Helene Pastor, właścicielka 15% nieruchomości w Księstwie Monako. Jej majątek oceniany jest na ok. 19 mld. euro. Długoletnią towarzyszką życia konsula Janowskiego była (i jest?) 53-letnia Sylwia Ratkowski-Pastor, córka Helene.

Otrzymywała ona od matki miesięczne uposażenie w wysokości 500 tys. euro. Policja monakijska oskarżyła Wojciecha Janowskiego o zlecenie zabójstwa Helene Pastor i aresztowała go. Aresztowana została także konkubina konsula. W czerwcu 2014 polski MSZ pozbawił Janowskiego honorowej funkcji. Jak doniosła francuska gazeta „Le Parisien”, Janowski był zadłużony na blisko 9 milionów euro i jak ustaliła policja polski dyplomata i biznesmen winny był także 30 mln. dolarów w związku z zakupem Rafinerii Glimar w Gorlicach. Trwają spekulacje dotyczące motywów zlecenia morderstwa. Janowski początkowo przyznał się do zlecenia morderstwa, jednak w toku toczącego się śledztwa odwołał pierwotne zeznania. Trudno oczekiwać rychłego wyroku w tej mrocznej historii.

wyrzucał pieniądze w gorlickie błoto. Do jego grupy należą m.in. Alfa Bank i banki zagraniczne, największe sieci supermarketów w Rosji, udziały w jednym z większych koncernów energetycznych świata, czy zagranicznych sieciach komórkowych. Ponadto, według informacji w zachodnich mediach, poprzez spółki w rajach podatkowych Michaił Fridman i jego wspólnicy prowadzą inwestycje w Iranie oraz kontrolują po cichu szereg firm poza Rosją. Urodzony we Lwowie w żydowskiej rodzinie rosyjski multimiliarder głośno wspiera od kilku lat Władimira Putina.

Glimar, F-16 i Rosjanie Po co Janowskiemu był Glimar? Tak dokładnie nie wiadomo. Bez wątpienia gorlicka rafineria stała się areną działań różnych mafijnych interesów. Najpierw względnie małych przekrętów z firmą Pollex w tle, a potem większej akcji, dla której przykrywką propagandową był mityczny hydrokompleks. Nie wolno zapominać, że kredyty na hydrokompleks zaciągane były przede wszystkim w Banku Pekao S. A. Straty Glimaru w aferze hydrokompleksu wyniosły bez mała 1 mld złotych. To, jak na polskie warunki, wcale pokaźna suma. Kredyty nie zostały spłacone, a hydrolompleks rozpłynął się w gorlickiej mgle. Czy Glimar był częścią tzw. „Projektu Chopin”, do dzisiaj niewyjaśnionej afery włoskiego banku Unicredit, właściciela Pekao S.A.? Znany polski dziennikarz Witold Gadowski stawia też inne tezy. Poniżej zamieszczamy fragmenty artykułu opublikowanego na łamach tygodnika „wSieci”.

A mógł być Kuwejt w Gorlicach Wątek rosyjski w artykule Gadowskiego warto kontynuować. Oto w samym środku konfliktu na Ukrainie, jak podała Polska Agencja Prasowa, niemiecki koncern energetyczny RWE postanowił sprzedać cztery koncesje na poszukiwanie ropy i gazu w Polsce. W Polsce, czyli nigdzie… ale to nie jest takie proste. Jak się można bowiem doczytać, te cztery koncesje obejmują złoża na Podkarpaciu, a ściślej w gorlickim, nowosądeckim i limanowskim. Koncesje kupuje rosyjska grupa inwestycyjna Alfa, której pakiet kontrolny posiada Michaił Fridman, rosyjski oligarcha, zausznik Władimira Putina, jeden z najbogatszych ludzi na świecie. A za ile pan Fridman kupuje koncesje na poszukiwanie gazu i ropy w okolicach Gorlic, Nowego Sącza i Limanowej? A no za 7 miliardów dolarów – i to nie jest żart. Nie sądzę, żeby Fridman

Epilog, czyli rozpacz na Michalusa Wiedziony ciekawością, jakiś czas temu, pożeglowałem w sieci na stronę www.glimar.pl Rafinerii Nafty Glimar S.A. w Gorlicach, mającej swoją siedzibę przy ulicy Józefa Michalusa. Najstarsza polska rafineria nafty, rok założenia 1883, nie sprzedaje już żadnych produktów naftowych. Za to świadczy usługi w zakresie ważenia samochodów, a także wynajmuje pomieszczenia biurowe, magazynowe i tzw. powierzchnie placowe. Rozpacz, klęska i upadek. Przy okazji firma Hydronaft Sp. z o.o. z Gorlic reklamuje na tej stronie zupełnie „od czapy” jakieś organizacje strażackie z Rzeszowa, parafię rzymsko-katolicką albo Zespół Szkół Weterynaryjnych w Trzcianie. Zresztą zobaczcie sami, bo Hydronaft prosi czytelników, żeby polecić wszystkim ich stronę. Złodziejski poligon w Glimarze powoli już dogorywa. „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy drwiący śmiech pokoleń” – te słowa poety Tadeusza Borowskiego, jakkolwiek odnoszące się do zupełnie innych czasów i zdarzeń, pozostają dzisiaj – paradoksalnie – ciągle aktualne. W istocie w gorlickiej rafinerii został już chyba tylko złom żelazny. Co zrobiliśmy ze schedą po Ignacym Łukasiewiczu w Gorlicach? Ale właściwie powinienem był zapytać w drugiej osobie liczby mnogiej: co zrobiliście z tą schedą, wy, elity III RP, gorlickie i niegorlickie? K Źródła: „Gorlice24”, „wSieci”, „Gazeta Krakowska”, dokumenty Sejmu rP, relacje prywatne, Internet.

rosyjska pętla?

K

ilku moich informatorów twierdzi, że tym, co zdeterminowało Janowskiego do planowania skoku na fortunę (ok. 20 mld. euro) matki swojej życiowej towarzyszki (tj. Heleny Pastor – przyp. m.r.) był... zakup rafinerii Glimar w Gorlicach. rafineria Glimar w czasie jej zakupu przez firmę Janowskiego była w stanie upadłości, miała prawie 800-milionowe długi i mocno obciążała konto swojego właściciela, Grupy LOtOS. Zatem kiedy pojawił się prezes firmy DrOGBuD, niejaki Wojtaszek, Lotos z ulgą sprzedał gorlicką rafinerię. Drogbud szybko jednak odsprzedał firmę. W 2011 roku rafineria została przejęta przez tajemniczą kanadyjską firmę Hudson Oil. W Gorlicach w charakterze wiceprezesa Hudson Oil rządy rozpoczął arkadiusz K., wieloletni szef państwowej agencji rozwoju Przemysłu, a później członek rad nadzorczych Grupy Boryszew i należącego do romana Karkosika Impexmetalu. Przy bliższym sprawdzeniu okazało się jednak, że pierwsze skrzypce w Hudson Oil gra... Wojciech Janowski. Spółkę celowo założono w Kanadzie, aby nadać jej jak największe pozory wiarygodności. – Zrobili prosty numer. Przedstawili papiery mówiące o ich doskonałej kondycji finansowej oraz o notowaniu na giełdzie we Frankfurcie. tymczasem makler Commerzbanku przelał wcześniej na konto Hudson Oil znacz-

ne środki. Stało się to „omyłkowo”. Pieniądze jednak były na koncie Hudson Oil na tyle długo, że właściciele firmy otrzymali stosowne dokumenty z pięknymi pieczątkami. makler miał potem proces sądowy i nawet znaleziono ślady wiodące go do znajomości z ludźmi z Hudson Oil. Podobno wylecieli z niemieckiej giełdy – opowiada informator związany z polską branżą paliwową. to jednak nie koniec kłopotów Wojciecha Janowskiego. Proszący o bezwarunkową anonimowość informatorzy mówią, że pomysł kupienia Glimaru był obliczony na szybki zarobek. rafineria, obok już bardzo przestarzałych technologii, jakimi dysponuje, ma jednak jedna linię produkcyjną, która – po bardzo niewielkich adaptacjach – może produkować… paliwo lotnicze do myśliwców F-16. Janowski wymyślił więc, że sprzeda firmę rosjanom. rychło też znaleźli się kupcy. Janowski nie miał jednak pieniędzy na dokończenie transakcji. rosjanie naciskali, nie pozostało nic innego, jak udać się po pieniądze do „teściowej” Helen Pastor, a skoro ta nie chciała już finansować interesów swojego przyszłego zięcia… Przed szpitalem w nicei pojawili się dwaj bandyci strzelający z obrzynów. narastająca spirala długów, zobowiązania wobec rosjan, pętla zaczęła się zaciskać. „wSieci” nr 29(85), 14-20 lipca 2014

Autorem artykułu śledczego o rafinerii GLIMAR w Gorlicach, który ukazał się w poprzednim wydaniu Kuriera Wnet jest Pan Maciej Rysiewicz. Autora serdecznie przepraszamy! REDAKCJA

REKLAMA

Redaktor naczelny

Krzysztof Skowroński

Radia na szczycie najlepiej wyposażo‑ nych regionalnych rozgłośni radiowych. Wıoletta Machnıewska

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Data wydania

31.01.2015 r. Nakład globalny

16.200 egz. iSSN 2300-6641 Numer 9 Zima 2015

ind. 298050

K

biegiem rzeczy grupa przedsiębiorców, która podjęła się próby rozmów z władzą, aby ta nie wprowadzała na rynek lokalny tak potężnej konkurencji, z którą można było raczej szybciej niż później przegrać. Nie wszyscy przedsiębiorcy zrozumie‑ li istotne zagrożenia. Część z nich nie widziała potrzeby solidarności z inny‑ mi i stanęła po stronie władzy, żywiąc nadzieje, że otrzyma zlecenia, kontrakty i weźmie udział w podziale środków bu‑ dżetowych. Gdy podjęto ostatnio decyzje o budowie następnego marketu ci, którzy do tej pory nie zabierali głosu w sprawie wpuszczenia do Bartoszyc sklepów dys‑ kontowych, nagle oczekiwali solidarno‑ ści. I też jej nie otrzymali od istniejącej jeszcze na rynku reszty przedsiębiorców, którzy wyrzucali im, że nie solidaryzo‑ wali się z nimi, gdy oni byli w potrzebie. Ten egoizm i krótkowzroczność ukazały się bardzo wyraźnie w momencie otwar‑ cia tzw. małego ruchu granicznego, gdy Rosjanie przyjeżdżali do Polski w celu za‑ kupu towarów najczęściej spożywczych, ale z czasem też budowlanych czy odzie‑ żowych i władze nie potrafiły tego wyko‑ rzystać i nie potrafią nadal. Przedsiębior‑ cy, widząc przypływ pieniędzy, poczuli bezradność, gdyż one przechodziły obok nich. Po prostu Rosjanie robią zakupy w sklepach nie należących do lokalne‑ go kapitału. Skutkiem dalszej supermar‑ ketyzacji Bartoszyc będzie z pewnością dalsza utrata miejsc pracy i wyludnianie się miasta. Wedle nieoficjalnych danych nasze miasto zmniejszyło się od 1989 ro‑ ku o około 7 000 mieszkańców, a szacuje się, że wyjedzie w następnych latach ok. 5 tys. bartoszyczan. Zaprezentowany opis mojego ro‑ dzinnego miasta, do którego wróciłam po wielu latach, jest rezultatem głębsze‑ go wejrzenia w jego problemy. Otóż, gdy zdecydowałam się przed trzema laty na „powrót do swoich źródeł”, nie znałam jego faktycznej kondycji. W sferze po‑ wierzchniowej wydaje się tu wszystko na miejscu. Domy odnowione, ogródki zadbane, powstają supermarkety, korki w godzinach szczytu jak w dużym mie‑ ście. Słowem – problemów nie widać. Jedyną rzeczą, która zaburzyła mi ten idylliczny obraz, był konstatacja, że to zewnętrznie ładne miasto jest pustynia kulturalną. I to chciałam zmienić. Rea‑ lizacja projektów, które tu, na miejscu, inicjowałam, wymagała wsparcia róż‑ nych środowisk społecznych i miejsco‑ wych przedsiębiorców. I to właśnie oni, mieszkańcy miasta, naświetlili mi sytu‑ ację Bartoszyc w sposób kompleksowy i bardzo głęboki. W trakcie wielu rozmów, jakie wspólnie prowadziliśmy, narodziła się idea powołania Wspólnoty Samorządo‑ wej i mojego startu na stanowisko bur‑ mistrza w ubiegłorocznych wyborach samorządowych. Punkt ciężkości na‑ szego programu wyborczego położyli‑ śmy na sprawach ekonomicznych i – co wydawało nam się bardzo ważne – sta‑ raliśmy się, by był on bardzo konkret‑ ny. Proponowaliśmy, między innymi, obniżenie podatków od nieruchomości do najniższego poziomu, jaki obowią‑ zuje wśród miast i gmin województwa warmińsko‑mazurskiego, chcieliśmy obniżenia płac dla burmistrza i kadry kierowniczej Urzędu Miasta odpowied‑ nio z 12 000 i 10 000 PLN do 7 000 i 5 000 PLN, racjonalizacji płac kadry kie‑ rowniczej w spółkach podległych mia‑ stu i niedopuszczenia do możliwej pry‑ watyzacji bartoszyckich wodociągów i miejskiej ciepłowni. Kolejnym punk‑ tem naszego programu była racjonali‑ zacja zatrudnienia w urzędach podle‑ głych miastu, przekierowanie środków finansowych z planowanego dla miasta lodowiska na budowę nowoczesnej hali targowej, na którą od lat czekają drobni handlowcy. Przed Platformą Obywatel‑ ską mówiliśmy o potrzebie wydziela‑ nia środków na konstruowanie budżetu obywatelskiego. Nie mieliśmy wiele czasu na prze‑ bicie się do świadomości ludzi z naszym programem i przekonanie do nas i na‑ szych planów wyborców. Wspólnota Samorządowa powstała w sierpniu ub. roku, a już po trzech miesiącach odbyły się wybory. Dotarcie do ludzi było trud‑ ne nie tylko ze względów czasowych.

ryS. WOJCIeCH SOBOLeWSKI

B

artoszyce to miasto położone 10 km od granicy z Rosją. Li‑ czy około 24,5 tys. mieszkań‑ ców. Chyba nie rożni się od wielu innych miasteczek w Polsce, mo‑ że poza jednym: wysokim bezrobociem (w IV kwartale wyniosło 26 proc.), które od początku tzw. transformacji ustrojowej niezmiennie utrzymuje się bodaj na naj‑ wyższym poziomie w skali kraju. W tym małym mieście znajduje się 7 sklepów dyskontowych, jedna ga‑ leria, w której znajdują się sklepy firm określanych jako sieciowe a obecnie, tj. w 2015 roku, prawdopodobnie po‑ wstaną następne, również handlowe. Największymi pracodawcami w tym mieście są oczywiście instytucje utrzy‑ mujące się z naszych podatków, np. Urząd Pracy, Starostwo Powiatowe, Urząd Miasta , Urząd Gminy i instytu‑ cje, w których to miasto jest większoś‑ ciowym udziałowcem, w tym Zakład Gospodarki Komunalnej itp. Natomiast firm produkcyjnych jest około 20. Każda z nich zatrudnia średnio 50 pracowników. Są także małe usługo‑ we firmy typu: zakład szewski, zakład fryzjerski, firmy usług budowlano‑re‑ montowych itp. Dokonanie analizy, która zobrazowałaby rynek pracy Bartoszyc, może być nie tylko zadaniem nadzwy‑ czaj pracochłonnym, lecz i praktycznie niemożliwym do zrealizowania. Obraz ten jest po prostu zdeformo‑ wany przez różnego typu formy wspie‑ rania aktywności zawodowej bezrobot‑ nych, a finansowany z budżetu państwa czy pomocy zagranicznej . Na przykład jeden podmiot bankrutujący zastępowany jest dwoma innymi, które otrzymały tzw. dofinansowanie z budżetu państwa lub Unii Europejskiej na działalność gospo‑ darczą. Ludzie wykorzystują przyznane im środki i po roku – zgodnie z umową, która przewiduje obowiązek prowadzenia działalności gospodarczej przez rok – za‑ mykają działalność, gdyż nie są w stanie po prostu jej utrzymać. Ważnym źródłem utrzymania mieszkańców naszego miasta jest tzw. turystyka handlowa. Od początku lat 90. mieszkańcy Bartoszyc i okolic wykorzy‑ stują ekonomicznie na swój sposób po‑ łożenie przy granicy z Rosją. I trudno się temu dziwić, jeżeli paliwo w Rosji jest tańsze od polskiego o 50 proc., a papie‑ rosy o 95. Ludzie pozostawieni samym sobie na początku transformacji ustrojo‑ wej znaleźli w przemycie z Rosji paliwa czy papierosów sposób na życie, ale też wyrobili w sobie odruch egoizmu. Nie potrafią tworzyć wspólnot broniących ich interesów i zmuszać władz lokalnych do konstruktywnych działań. Egoizm i niezdolność do tworzenia wspólnoty interesów niszczą w takim sa‑ mym stopniu również środowisko lokal‑ nych przedsiębiorców, zależnych w dużej mierze od środków finansowych, jakimi dysponuje władza samorządowa i kon‑ kurujących ze sobą o przychylność miej‑ scowych notabli. Niezdolność do spojrzenia na nasze/ moje sprawy w perspektywie globalnej przez wszystkich graczy – mieszkańców, władze samorządowe i przedsiębiorców – sprawia, że nie widzą oni dobra wspól‑ nego, wspólnego interesu i wspólnoty losu. Ten stan rzeczy dobrze unaoczni przykład z życia wzięty. Otóż, przed la‑ ty nasze władze doszły do wniosku, że wpuszczenie na lokalny rynek sklepów dyskontowych uszczęśliwi mieszkańców – i w jakimś sensie uszczęśliwiło, gdyż będą mogli dokonywać zakupów po niż‑ szych cenach niż te, które proponowa‑ li mali lokalni handlowcy, a przy okazji ktoś zostanie zatrudniony no i podatek od nieruchomości wspomoże budżet lo‑ kalny. Zapominali przy tym, że nierów‑ na konkurencja zniszczy tych małych, że na krótszą i dłuższą metę nie uda się zachować istniejącej tkanki społecznej, lokalnych powiązań gospodarczych. No‑ we miejsca pracy powstaną, ale za cenę likwidacji jeszcze większej ich liczby. I na nic się zda to, że w Lidlu będzie można kupić sobie tańszego kurczaka lub chleb, jeśli się straci prace i nie będzie za co ku‑ pić sobie nawet tego tańszego kurczaka w supermarkecie. Już na początku ery zachodnich supermarketów ostrzegała przed takim


KURiER WNET

3

T· E · L· E · G · R·A· F szacunku, człowiek będzie szmatą.” – powie‑ dział biskup gliwicki Jan Kopiec w kazaniu do górników, których protest wymusił na rządzie wstrzymanie akcji zamykania kopalń.TW ta‑ jemniczych okolicznościach odszedł tajemniczy Bondaryk.TŚrednio siedem punktów na dwa‑ dzieścia możliwych uzyskało z testu znajomości matematyki 180 tysięcy uczniów piątych klas z całej Polski.TPróbnej matury nie zdał co drugi uczeń liceum.TWedług danych Eurostatu, w grudniu 2014 roku Polska liczyła 36,5 mln miesz‑ kańców, w tym 200 tysięcy cudzoziemców.TWi‑ kipedia.pl zastąpiła podawanie liczby ludności Polski wyrażeniem: „34 pozycja na świecie”.TBez żadnych ograniczeń wiekowych do sprzedaży bez recepty została wprowadzona tzw. tabletka „dzień po”, do której dołączana ulotka zawiera ostrzeżenie: „stosować wyłącznie po konsultacji z lekarzem”.TMaria, Anna, Krystyna i Elisabetta – super tarcze wiertnicze zakupione na potrzeby budowy warszawskiego metra w cenie 10 mln Euro każda, nie zostaną wykorzystane przy drą‑ żeniu tunelu pod Ursynowem. Zdecydowano, że tunel o długości 2,3 km – część trasy ekspreso‑ wej S2, zostanie wykopany metodą odkrywkową. THanna Gronkiewicz Waltz poinformowała, że zamiast na Krakowskim Przedmieściu „pomnik smoleński powinien powstać w centrum miasta, w spokojnym miejscu”, proponując jako możliwą

Rolnicy i koczownicy Julian Tuwim

P

odział na rolników i koczowni‑ ków jest stary jak świat i określa dwie odrębne mentalności. Ko‑ czownik żyje w przestrzeni bez granic (w każdym razie widocznych, bo gdzieś tam, za horyzontem, pasą się stada in‑ nego plemienia czy klanu), przechodzi na nowe miejsce, zje trawę, zrobi kupę i odchodzi. Stąd to, co po nim zostaje, nazywamy odchodami. Swój dom ko‑ czownik zwija w juki albo ciągnie po ziemi (indiańskie travois), na płozach po śniegu (bałok) czy toczy na kołach (wozy cygańskie, kazachska kibitka). Koczownicy nie sprzątają wokół siebie, bo wszędzie są przejazdem i odjadą, za‑ nim śmiecie się należycie nagromadzą. Koczownicy nie uznają granic i z natury są globalistami. W PRLu, kiedy wyjazdy za granicę bardzo utrudniano, Cyga‑ nom pozwalano przejeżdżać swobod‑ nie swoimi taborami (jeszcze wtedy nie przesiedli się na mercedesy) – było to swoiste socjalistyczne multi‑kulti. Rolnik jest związany z określonym – niewielkim jak na skalę koczownika – kawałkiem ziemi. Pole jest jego bankiem, powierza mu swoje dochody (zasilając je odchodami), żeby po roku zebrać pro‑ centy, bo kapitał w postaci ziarna siewne‑ go musi zostać ponownie zainwestowa‑ ny. Do tego banku próbuje się rolnikowi włamywać kto żyw: ptaki niebieskie, ma‑ łe, ale liczne gryzonie, nieliczne, ale duże dziki, a czasem krowa sąsiada. Dlatego teren rolnika jest otoczony wyraźnymi miedzami i oznakowany kamieniami granicznymi. Rolnik, często z widłami w dłoni, nieustannie czuwa nad granica‑ mi swojej ojcowizny. Rolnicy są z natury patriotami i zwolennikami społeczeń‑ stwa zamkniętego. Nacjonalistami mogą być i jedni i drudzy.

K

iedy koczownicy najeżdżają teren rolników, dochodzi do konflik‑ tów. Jeźdźcy‑koczownicy mają wojnę we krwi, a podczas łupieżczych na‑ jazdów nie dążą do trwałej okupacji, tylko traktują osiadłą ludność tak, jak ich bydło traktuje nowe pastwisko: po‑ żywić się, czego nie zjedzą to stratują, spalą i odjadą. Kiedyś, konsumując przywiezioną z Ukrainy słoninę nieznanej u nas jako‑ ści, wyraziłem pochwałę i zdziwienie, na co wytłumaczono mi, że kiedy na‑ padali Tatarzy, to zabierali konie, zja‑ dali krowy a świń, jako prawowierni REKLAMA

muzułmanie, nie ruszali. W ten to spo‑ sób do stosunków koczowniczo‑rolni‑ czych włączyła się religia. A świnie się mnożyły i doskonaliły swoją słoninę. Oczywiście, podziały nigdy nie są całkiem klarowne: nasi górale skalni, wikingowie i ich wychowankowie Ko‑ zacy łączyli uprawę ziemi z rozbojem, ale to są przypadki szczególne.

Z

darzało się też, że koczownicy po‑ trafili przekształcić się w pasterzy i żyć w pokoju i symbiozie z rolnikami. Tak było w Rwandzie i Burundi, gdzie przybysze Watussi ze swoim wspa‑ niałym szerokorogim bydłem osied‑ li wśród rolniczych Hutu, formalnie ogłaszając się władcami. Można tu było obserwować pokojowe współistnienie dwóch społeczności, rządzący się od‑ rębnymi prawami, i kształtowanie się układu kastowego. Tak było dopóki nie nadeszła narzucona przez białych ludzi demokracja. Odtąd koczownicy i rol‑ nicy mieli podlegać temu samemu pra‑ wu i mieli współzawodniczyć w walce o dostęp do władzy, czyli w nieznanym dotąd przedstawieniu pod tytułem wy‑ bory. Rezultatem tego narzucania de‑ mokracji i niszczenia ustalonego od wieków porządku była największa w dziejach Afryki rzeź. Ta zbrodnia bardziej obciąża białych biurokratów z legitymacjami ONZ niż członków obu plemion. Koczownicy i rolnicy wciąż wal‑ czą, jak od tysięcy lat, ale są to mar‑ ginesy świata. Ważniejsze, że potom‑ kowie koczowników zachowują swoją mentalność, nawet prowadząc osiadły tryb życia i żyją, jakby mieli się jutro wyprowadzać. Czesi i Słowacy próbują odgradzać się murami od chaotycz‑ nych osad Cyganów, ale Unia Europej‑ ska każe im mury burzyć. Koczowniczy światopogląd zachowują nie tylko bie‑ dacy, ale również niektórzy z najbogat‑ szych, przeganiający swoje stada zło‑ tych cielców bez respektowania granic. To oni wymyślili hasło „społeczeństwa otwartego”, które ogłosił Karl Popper, a energicznie propaguje George Soros, niszcząc dorobek rolników od Polski po Tajlandię. Wymyślili też teorię, że „kapitał nie ma ojczyzny”, ale to oni nie mają ojczyzny. Za wieloma konfliktami w obrębie cywilizacji zachodniej kryje się nienazwana wojna między rolnika‑ mi a koczownikami. K

przywódcy UE poparli francuską doktrynę po‑ lityczną, w myśl której muzułmanów nie wolno publicznie krytykować, wolno ich za to dowolnie obrażać. T„Arabia Saudyjska w dużej niepew‑ ności” – skomentował TVN 24 śmierć Abd Al‑ lah ibn Abd al‑Aziz as‑Sauda, którego na tronie zastąpił jego brat Salman Ben ibn Abd al‑Aziz as‑Saud.TPo kolejnej gwałtownej przecenie zło‑ tówki do szwajcarskiego franka, zalecono kre‑ dytobiorcom spokój.TDo menu publicznych przedszkoli i szkół Rzymu zawitał polski bigos. TSierżant marines Jadwiga Szczechowicz, wstą‑ piła do Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posłu‑ gujących Ubogim.TKsiężomierz Dzierzkowski, Murzasichle, Sierżniki od Chąśna, Wychódźc i Zaździebulichy zdystansowały Szczebrzeszyn w rankingu najtrudniejszych do wymówienia nazw miejscowych w Polsce.TZłoty Beduin, za wy‑ granie terenowego rajdu Dakar w klasie quadu, trafił w ręce Rafała Sonika. TPo raz pierwszy w powojennej historii, Polak – Radosław Wojtaszek, pokonał urzędującego mistrza świata w szachach. TŻubr wypchnął tyskie z pozycji piwnego lidera. TW ślad za zawiadomieniem NIK, rozpoczęło się dochodzenie w sprawie przestępstw popeł‑ nionych w trakcie budowy Stadionu Miejskie‑ go we Wrocławiu.TNa PGE Arenie w Gdańsku zadomowiły się lisy.TNa mapie połączeń PKP Intercity z Częstochowy pozostała tylko kropka.

W sprawie Śląska

Lech Jęczmyk proponuje

Ludzie, którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna, Bo żyją wszędy, Tragiczni, nerwowi ludzie, Przybłędy.

lokalizację m.in. Plac Unii Lubelskiej: rozbudo‑ wane rondo, przez które w obu kierunkach kursu‑ ją tramwaje.T„Masz superosobowość i jesteś żywiołowa. Chciałbym Cię bliżej poznać.” – wyznał nauczycielce WF w programie TVP Rolnik szuka żony jego uczestnik Paweł. Nauczycielka postano‑ wiła jednak skorzystać z innej oferty, podejmując pracę sekretarki u prezydenta Pawła Adamowicza w Gdańsku.TMinęła 6 rocznica ustanowienia Pełnomocnika Rządu do Spraw Wprowadzenia Euro, który wraz z biurem, grupami roboczymi oraz zespołami zadaniowymi został powołany do życia w konsekwencji słynnej deklaracji premiera Tuska, wypowiedzianej na Międzynarodowym Forum Gospodarczym w Krynicy: „Składam przed przedsiębiorcami obietnicę, że naszym celem jest przystąpienie do strefy euro w 2011 roku”.T„Wojsko Polskie z roku na rok staje się coraz słabsze i papierowe. Mamy blisko 23 tys. oficerów, 41 tys. podoficerów i tylko 33 tys. sze‑ regowych! Nasze 90‑tysięczne wojsko ma więcej generałów w służbie czynnej od armii II RP, choć wówczas dywizji było 10 razy więcej, niż obecnie” – napisali w liście otwartym zaniepokojeni polscy szeregowcy.TUkraina zrezygnowała ze statusu państwa neutralnego.TPo 242 dniach walk, nad ruinami portu lotniczego w Doniecku załopotała rosyjska flaga.T Po zamachu terrorystycznym na redakcję Charlie Hebdo, zgromadzeni w Paryżu

TTelefon Rachonia stał się terminus technicus polskiego dziennikarstwa.TGrzegorz Górny po raz trzeci stał się redaktorem naczelnym Frondy. Pisma poświęconego.TJak wynika z ujawnionej przez WikiLeaks depeszy, przymierzający się do startu w minionych wyborach prezydenckich Bronisław Komorowski, zasugerował amerykań‑ skiemu ambasadorowi swoje poparcie dla pomy‑ słu sprzedaży Lasów Państwowych, z czego zysk miał posłużyć wypłacie odszkodowań za mienie utracone przez Żydów na terenie okupowanej Polski.TW dniu śmierci Józefa Oleksego (†69) SLD zgłosiło kandydaturę Magdaleny Ogórek na prezydenta III RP.TW dniu pogrzebu Józe‑ fa Oleksego, warszawska prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie „przywłaszczenie mie‑ nia znacznej wartości” przez męża kandydatki. TW trzecim miesiącu prowadzonej kampanii, prezydenta z Krakowa Andrzeja Dudę polubiło na Facebooku 16 660 osób.TUsprawiedliwia‑ jąc się koniecznością częstego organizowania lotów szpiegowskich w czasach zimnej wojny, CIA przyznała swoją odpowiedzialność za liczne wówczas doniesienia o UFO. Nie poinformowa‑ no niestety, czym w takim razie były niezidenty‑ fikowane obiekty latające, o których raportowali sami piloci szpiegowskich samolotów.T

Maciej Drzazga

REKLAMA Fot. NSZZ „Solidarność” Region Śląsko-Dąbrowski

Wirus amnezji WSI zaatakował prezydenta z PO Komorowskiego, a jego mutacja ZSL p.o. prze‑ wodniczącego PO premier Kopacz.TMinister zdrowia pokłócił się z sojuszniczym Porozumie‑ niem Zielonogórskim; minister edukacji zdy‑ misjonowała zespół realizujący projekt e‑pod‑ ręcznika; minister gospodarki odmówił podania terminu uruchomienia gazoportu w Świnouj‑ ściu; minister obrony awansował komendanta garnizonu w Koszalinie, którego jesienią zdymi‑ sjonował (za zgodę na pochowanie z honorami stalinowskiego prokuratora odpowiedzialnego za śmierć m.in. Danuty Siedzikówny – Inki); mini‑ ster nauki wezwała rodaków do udziału w akcji: Cała Polska Odchudza Semkę.T„Mam świet‑ nych ministrów” – oświadczyła premier Kopacz z okazji pierwszych stu dni swojego rządu.TDo dymisji podali się: szefowa gabinetu politycznego premiera, główny doradca premiera oraz rzecz‑ niczka rządu. Swoje odejście z pełnionej funk‑ cji zapowiedział również szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. T Jawny dług publiczny Polski przekroczył sumę 1 biliona 20 mld złotych, da‑ lej rosnąc w tempie 5,2 mln złotych na godzinę. TZ odwołaniem na straty przynoszone przez sektor węgla kamiennego w Polsce, Nocna zmiana-II przegłosowała w Sejmie „restrukturalizację przez likwidację” 4 do 6 kopalń.T„Priorytetem jest szacunek do człowieka. Jeśli nie będzie

Editions Spotkania

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Krakowie, łodzi i Warszawie w sprawie sytuacji w polskim górnictwie i strajków na Śląsku.

A

kademickie Kluby Obywatel‑ skie z wielkim niepokojem obserwują narastanie napię‑ cia na Śląsku w związku z protestami górników w obronie miejsc pracy i źró‑ deł utrzymania ich rodzin. Konflikt, który wybuchł przed kil‑ koma dniami jest efektem wieloletnich zaniedbań państwa, braku reform nie tylko w górnictwie, ale w wielu dziedzi‑ nach życia gospodarczego Polski. Ma także bardzo głębokie przyczyny w ka‑ tastrofalnej dla kraju polityce ogranicza‑ nia, wręcz likwidowania polskiego po‑ tencjału wytwórczego. Doświadczamy teraz kolejnej fazy likwidacji polskich zasobów gospodarczych. Już w latach dziewięćdziesiątych zlikwidowano wiele gałęzi polskiego przemysłu, który – to prawda – wymagał dokapitalizowania, unowocześnienia, restrukturyzacji, ale nie likwidacji, wyprzedaży czy pseudo‑ prywatyzacji, kiedy polskie przedsię‑ biorstwa były przejmowane przez pań‑ stwowe firmy zagraniczne. W obce ręce przeszedł gromadzo‑ ny przez pokolenia majątek narodowy i polski potencjał produkcyjny w wielu dziedzinach gospodarczych, np. w pro‑ dukcji cukru, cementu, stali i wyrobów hutniczych itd., a wiele innych zostało po prostu zlikwidowanych – np. przemysł stoczniowy, włókienniczy, motoryzacyj‑ ny – lista jest bardzo długa. Szczególnie bolesna jest dla nas perfidna metoda sto‑ sowana przez polskich decydentów: do‑ prowadzanie przedsiębiorstw do upad‑ łości i likwidacja lub sprzedaż w obce ręce za bezcen. Nowi właściciele albo li‑ kwidowali polskie przedsiębiorstwa jako konkurencyjne, albo je rewitalizowali, by transferować zyski za granicę. Dekadę temu z troską obserwo‑ waliśmy dramat polskich stoczniow‑ ców i ich rodzin. Dziś to samo grozi polskim górnikom – mimo nadzwy‑ czajnych ograniczeń zatrudnienia i wy‑ dobycia węgla w latach dziewięćdzie‑ siątych (redukcja zatrudnienia o ok. 100 tys. osób). To wszystko dzieje się w kraju, dla którego węgiel jest najważ‑ niejszym elementem bezpieczeństwa energetycznego i w czasie, gdy władze nie mogą zapewnić ani dywersyfika‑ cji dostaw ropy i gazu (ślimacząca się budowa gazoportu), ani rozpoczę‑ cia pozyskiwania surowca z łupków. A przecież suwerenność energetycz‑ na – w Polsce nadal oparta na węglu

– jest obok demografii najważniejszym warunkiem suwerennego bytu narodu i państwa. Dziesiątki tysięcy polskich rodzin mogą stracić możliwość utrzymania się z pracy i popaść w skrajną biedę. Za‑ grożenie to ze szczególną jaskrawością pojawia się na Śląsku, którego miesz‑ kańcy w latach dwudziestych trzema powstaniami narodowymi wywalczyli sobie przynależność do państwa pol‑ skiego. Wyrażamy naszą solidarność ze śląskimi górnikami, ich rodzinami, wspierającymi ich związkowcami i sa‑ morządowcami. Wasza walka o miejsca pracy i godne życie z ciężkiej pracy jest nie tylko walką o swoje – jest niezwykle ważnym fragmentem walki o uzdrowie‑ nie życia społecznego i gospodarczego w całej Polsce. Polskie państwo, polska gospodar‑ ka mają służyć wszystkim Polakom, nie tylko tym, którzy nią zarządza‑ ją. Polskie życie gospodarcze – wol‑ ne od korupcji, przywilejów i łupów dla „swoich” – ma być sprawnie za‑ rządzane przez merytoryczne kadry kierownicze wyłaniane drogą uczci‑ wych konkursów, wolnych od partyj‑ nych nacisków. Ma służyć rozwojowi polskiego potencjału gospodarczego i dobrobytowi Polaków. Wzywamy wszystkich Rodaków do wsparcia protestu górniczego jako początku prawdziwej naprawy i resty‑ tucji polskiego życia gospodarczego – nie przez likwidację, lecz uczciwą, merytoryczną restrukturyzację, która stworzy warunki sprzyjające efektyw‑ nemu funkcjonowaniu przedsiębiorstw i godnemu życiu pracowników. Poznań, 16.01.2015 r.

www.editionsspotkania.pl

Oświadczenie podpisało ponad 400 członków AKO z Poznania, Krakowa, łodzi i Warszawy. Pełna lista nazwisk dostępna jest na www.ako.poznan.pl

RAPORT PORANKA WNET – to nowy projekt zespołu Radia Wnet, w którym chcemy opisać Polskę i Świat. Chcemy odkryć ukryte powiązania i mechanizmy, kierujące polityką międzynarodową oraz globalną gospodarką. Raport Poranka Wnet – POLSKA, EUROPA, ŚWiAT – FAKTY i OPiNiE, KTóRYCh NiE ZNAJDZiESZ NiGDZiE iNDZiEJ. Zapraszamy do słuchania na www.radiownet.pl oraz do czytania w Kurierze Wnet. Do tej pory w Raportach Poranka Wnet: • Współczesna Rosja. Mówią: prof. Andrzej Nowak, Aleksander Bondariew, prof. Włodzimierz Marciniak, prof. Piotr Eberhardt. • Co stało się z polskim przemysłem cukrowniczym? Mówimy dlaczego QR CODE

Wygenerowano na www.qr-online.pl

z prawie 80 cukrowni działających w 2000 roku, do dzisiaj przetrwało tylko 18? Odkrywamy jaką rolę w likwidacji polskiego cukrownictwa odegrał niemiecki kapitał oraz ujawniamy kto jest właścicielem cukrowni w naszym kraju.

• Środkowa Afryka i Bliski Wschód, piraci na Oceanie indyjskim

i gangi narkotykowe w Ameryce Łacińskiej… A bliżej Polski nieustający konflikt na Ukrainie. Czy ten obejmujący cały glob pas konfliktów, wojen i terroru może przerodzić się w globalny pożar? Czy iii Rzeczpospolita jest przygotowana na wyzwania nadchodzącego czasu?

Słuchaj Poranka WNET i twórz z nami kolejne raporty! Podziel się swoją wiedzą. Napisz: wydawca@radiownet.pl


KURiER WNET

4

S ·Z·T· U · K·A

Niedawno obchodziliśmy 152. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego – największego i najdłużej trwającego zrywu niepodległościowego Polaków. Dziś żyjemy w wolnej Polsce. Nie musimy przelewać krwi za Niepodległość Ojczyzny. Winni jednak jesteśmy naszym przodkom wdzięczność i pamięć, bo to dzięki ich poświęceniu możemy cieszyć się suwerennością i mówić w ojczystym języku.

Historia jednej kolekcji

N

awet jeśli pojawiają się gło‑ sy, że Powstanie Styczniowe było niepotrzebne, a nawet szkodliwe, bo zakończyło się klęską w wymiarze militarnym, ma‑ terialnym, politycznym i moralnym, to przyniosło ono niezaprzeczalne korzy‑ ści – uwłaszczenie chłopów oraz two‑ rzenie się nowoczesnego narodu. Było ono równocześnie mitem założyciel‑ skim odrodzonej II Rzeczypospolitej. Bez kultywowania pamięci o bohate‑ rach styczniowej insurekcji, która pod‑ trzymywała polskiego ducha, nie było‑ by listopadowej wiktorii 1918 r.

Krzysztof Kur poświęcałem coraz więcej uwagi. Prze‑ szukiwałem portale aukcyjne, zarów‑ no polskie, jak i zagraniczne. Gdzie‑ kolwiek bym się znalazł, udawałem się do antykwariatu. Poprzez aukcje in‑ ternetowe poznałem Brunona – anty‑ kwariusza z Bordeaux, który był w po‑ siadaniu oprawionych roczników Le Monde Illustré z 1863 i 1864 r. Kiedy kilka miesięcy później z zespołem War‑ szawskiej Opery Kameralnej, której je‑ stem solistą, byłem niedaleko Borde‑ aux, skorzystałem z okazji – spotkałem się z Brunonem i kupiłem od niego te roczniki. Nowy znajomy został moim

Bardzo wymowne ilustracje w dowcipny sposób przedstawiały państwa europejskie toczące wojnę na dyplomatyczne noty i z wielką bezradnością przyglądające się wykrwawianiu Polski w nierównej walce z carską Rosją. Wdzięczna pamięć – to właśnie je‑ steśmy winni naszym przodkom, któ‑ rzy nie zważając na nic poszli w mroź‑ ną styczniową noc walczyć z carskim zaborcą, również o naszą Niepodle‑ głość. Tę pamięć można dziś kulty‑ wować na różne sposoby. Ja staram się ją zachowywać i przekazywać moim dzieciom tworząc i pielęgnując kolek‑ cję rycin z tamtego okresu. Historia mojej kolekcji rycin doku‑ mentującej Powstanie Styczniowe nie sięga dawnych czasów. Nie odziedzi‑ czyłem jej po przodkach ani nie została odnaleziona na strychu czy w piwnicy rodzinnego domu. Nie wiąże się z nią żadna, pełna tajemnic opowieść. Kolek‑ cję tę tworzę od kilku lat sam. Nie bez znaczenia dla moich zain‑ teresowań było wychowanie i wartości, które wyniosłem z domu rodzinnego; istotna okazała się też praca w Filhar‑ monii im. Romualda Traugutta, w któ‑ rej przygotowałem wiele koncertów poświęconych polskim zrywom nie‑ podległościowym, w tym również pieś‑ niom Powstania Styczniowego, które w roku 2013 wydaliśmy na płycie CD w nowych opracowaniach zrobionych specjalnie dla naszego zespołu przez Włodzimierza Korcza. Jakiś czas temu natrafiłem na drze‑ woryty przedstawiające sceny z Po‑ wstania, drukowane we francuskich tygodnikach z tamtego czasu, głów‑ nie Le Monde Illustré i L’Illustration – Journal Universel. Te pierwsze nabyt‑ ki wyznaczyły profil kolekcji, której

„przedstawicielem na Francję”. Wyszu‑ kiwał na tamtejszym rynku antykwa‑ rycznym brakujące w kolekcji czaso‑ pisma i roczniki z okresu Powstania. W ten sposób kupiłem roczniki 1863 i 1864 L’Illustration – Journal Universel, zawierające piękne drzeworyty poświę‑ cone Powstaniu Styczniowemu. Kilka lat temu postanowiłem pod‑ jąć starania, aby na 150. rocznicę Po‑ wstania Styczniowego przygotować wy‑ stawę oryginalnych rycin poświęconych tamtym wydarzeniom. Dlatego oprócz roczników gazet, zacząłem zbierać rów‑ nież drzeworyty i litografie, które zosta‑ ły wycięte z oryginalnej XIX‑wiecznej gazety czy rocznika lub które istniały jako samodzielne odbitki. Już nie tyl‑ ko Brunon z Bordeaux pomagał mi w poszukiwaniach – włączyli się w nie kolekcjonerzy i antykwariusze z Polski i zagranicy (m.in. z Francji, Niemiec, Grecji, Wielkiej Brytanii, Cypru, USA), którzy sprzedali mi wiele rycin. Czasem pomagał mi łut szczęścia – zbieg okoliczności, który pozwalał po‑ zyskiwać szczególnie ciekawe ekspona‑ ty. Będąc w Rzymie z okazji beatyfikacji Jana Pawła II, jeden dzień poświęciłem na odwiedzenie kilku antykwariatów. Szukałem włoskich gazet z okresu Po‑ wstania lub innych grafik z nim zwią‑ zanych (a miałem już w kolekcji kilka drzeworytów pochodzących z włoskich gazet). Trochę przypadkiem trafiłem do miejsca, które było nie tyle antykwa‑ riatem, ile raczej lamusem z przeróż‑ nymi starociami – obrazami, meblami,

porcelaną i rocznikami gazet! Jego właś‑ ciciel poinformował mnie, że włoskich XIX‑wiecznych gazet raczej nie ma, ale po prawie godzinie poszukiwań położył przede mną oprawiony, nieco zniszczo‑ ny tom Illustrerad Tidning z 1863 i 1864 r. – szwedzki tygodnik ilustrowany. Dwa lata wcześniej szukałem szwedzkich tygodników ilustrowanych z tamtego okresu, będąc na wakacjach w Szwecji – bez rezultatu. Innym razem na jednej z zagranicz‑ nych aukcji znalazłem kilkanaście rysun‑ ków satyrycznych pochodzących z fran‑ cuskiego pisma Le Charivari. Niestety udało mi się kupić tylko część z nich. Zacząłem jednak zgłębiać temat rysun‑ ków satyrycznych poświęconych Powsta‑ niu Styczniowemu, często ukazujących stosunek państw europejskich do wyda‑ rzeń w Polsce i tzw. sprawy polskiej – te bardzo wymowne ilustracje w dowcipny sposób przedstawiały państwa europej‑ skie toczące wojnę na dyplomatyczne no‑ ty i z wielką bezradnością przyglądające się wykrwawianiu Polski w nierównej walce z carską Rosją. Z czasem stałem się szczęśliwym posiadaczem całych gazet, m.in. zawie‑ rających te ilustracje, których począt‑ kowo nie zdołałem wylicytować. Za szczególnie cenny eksponat w kolek‑ cji uważam piękny zeszyt – zbiór sa‑ tyrycznych miniatur poświęconych sy‑ tuacji w Polsce En Pologne par CHAM, stworzony przez znakomitego satyryka tamtego okresu o pseudonimie Cham (właśc. Amédée Charles Henri de Noé). Tak powstała satyryczna część kolekcji, licząca dziś ponad 120 gra‑ fik, do której całkiem niedawno trafiło kilka kolejnych rysunków pochodzą‑ cych z angielskiego pisma satyrycznego Punch, or the London Charivari oraz paryskiego Le Charivari, a także pięk‑ ne alegoryczne przedstawienie Polski (młodej dziewczyny) walczącej z Rosją (wielkim i groźnym białym niedźwie‑ dziem) pochodzące z włoskiej gazety Lo Spirito Folletto. Rok po roku kolekcja powiększa‑ ła się o kolejne roczniki tygodników ilustrowanych, z rycinami przedsta‑

jest pierwsze wydanie (z 1913 r. – na 50. rocznicę Powstania) dzieła J. Grabca (właść. Józefa Dąbrowskiego) Rok 1863 z pięknymi barwnymi i przejmujący‑ mi reprodukcjami obrazów Jana Sobe‑

Centrum Kultury wydało bibliofilską tekę zawierającą reprodukcje 20 rycin z kolekcji. Grafiki wchodzące w skład kolek‑ cji są wykonane w różnych technikach,

lekturze tych artykułów możemy po‑ znać atmosferę, która wytworzyła się wśród narodów Europy, a także ciepły i przyjazny stosunek do Polaków. Wystawa rycin z kolekcji pt. „Po‑

ckiego. W ostatnim czasie do kolekcji dołączyłem pocztówki wydane przez Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie, przedstawiające Romual‑ da Traugutta i Sąd Murawiewa według rysunku Michała Elwiro Andriollego, akwafortę według rysunku Walerego Eljasza‑Radzikowskiego Obóz powstańczy w lesie, a także mapę Polski z za‑ znaczeniem granic wszystkich trzech rozbiorów, opublikowaną w The Illustrated London News oraz duży drzeworyt Pożar pałacu Zamoyskich w Warszawie (19 września 1863 r.), który do tej pory miałem tylko w roczniku. Przedstawia on chwilę opisywaną przez Cypriana Kamila Norwida w Fortepianie Szopena, gdy „ideał sięgnął bruku”. W taki oto sposób powstała ko‑ lekcja obejmująca obecnie ponad 550

głównie są to drzeworyty sztorcowe i li‑ tografie. Pochodzą przede wszystkim z gazet zagranicznych. Ich autorami byli niejednokrotnie uznani twórcy, jak wspomniani wcześniej CHAM, Elwiro Andriolli, Walery Eljasz‑Radzikowski czy Gustav Doré, Juliusz Kossak i Artur Grottger. W kolekcji znajduje się wie‑ le drzeworytów, które z tego samego klocka drzeworytniczego były odbi‑ jane w różnych czasopismach, często znajdujących się w odległych krajach. Ryciny tworzące kolekcję niejed‑ nokrotnie przedstawiają wartość do‑ kumentalną, są zapisem wydarzeń dawno minionych i pamiątką po ich uczestnikach. Nawet jeśli nie zawsze w fotograficzny sposób odzwierciedlają konkretne bitwy, potyczki czy epizody z Powstania, niosą ze sobą atmosferę

wiającymi sceny i postacie z Powsta‑ nia Styczniowego, a także o luźne od‑ bitki pochodzące z takich czasopism, jak L’Univers Illustré, Le Journal Illustré, L’Ouvrier, The Illustrated London News, Illustrated Times, Über Land und Meer – Allgemeine Illustrirte Zeitung, Illustrirte Zeitung, Waldheim’s Illustrirte Zeitung, New York Illustrated News. Wzbogacają ją także książki, z których najcenniejszą

prac. Dzięki staraniom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego zo‑ stała ona zdigitalizowana i opracowana przez specjalistki z Muzeum Narodo‑ wego w Warszawie: Annę Grochalę, Ewę Milicer i Kamilę Pijanowską, a al‑ bum dokumentujący ten zbiór został wydany przez Departament Dziedzi‑ ctwa Kulturowego MKiDN we wrześ‑ niu 2014 r., natomiast Narodowe

tamtego czasu i wielki ładunek emo‑ cjonalny. Inną istotną częścią zbiorów, po‑ za grafikami, są zagraniczne artyku‑ ły na temat Powstania Styczniowego oraz wszystkiego, co działo się, rów‑ nież w polityce europejskiej, w związku z wydarzeniami w Polsce. Opisywane w nich fakty są z całą pewnością zna‑ ne współczesnym historykom. Dzięki

wstanie styczniowe w prasie zagranicz‑ nej” od lipca 2013 r. prezentowana jest w różnych muzeach w całej Polsce. Jedną z ważniejszych prezentacji była jej ekspozycja w Zamku Królewskim w Warszawie (od 5 sierpnia do 11 li‑ stopada 2014 r.). Za kilka dni – w 152. rocznicę wy‑ buchu Powstania Styczniowego wysta‑ wa zostanie otwarta w Muzeum Północ‑ no‑Mazowieckim w Łomży. Potem, aż do stycznia 2016 r. zostanie jeszcze za‑ prezentowana w: Łodzi, Nowym Sączu, Piwnicznej Zdroju, Tyczynie, Ostrowcu Świętokrzyskim i Sieradzu. Czynię tak‑ że starania, aby wystawa ta odwiedziła niektóre ośrodki poza Polską. Kolekcja jest próbą przekazania przyszłym pokoleniom pamięci o wy‑ darzeniach i bohaterach sprzed półto‑ ra wieku. Jest szczególną formą odda‑ nia hołdu tym wszystkim, którzy ginęli i cierpieli, abyśmy my mogli żyć w wol‑ nej Polsce. Myślę, że jest ona również dobrą okazją do spotkania z piękną, od‑ chodzącą już w przeszłość sztuką drze‑ worytniczą i litograficzną. Ryciny two‑ rzące kolekcję są dziełami sztuki, które swym pięknem cieszą oko nawet tych, dla których powstanie 1863 i 1864 roku jest jedynie bladym echem z przeszłości. Marzy mi się znalezienie stałego miejsca na prezentację tych rycin. Ta Kolekcja mogłaby być dobrym zaląż‑ kiem Muzeum Powstania Styczniowe‑ go – muzeum, którego w Polsce nie ma. Jedyne na świecie muzeum poświęcone tej Insurekcji jest w Podbrzeziu, małej miejscowości w rejonie kiejdańskim na Litwie. To wielkie wydarzenie z naszej historii powinno mieć swoje miejsce, miejsce w którym pielęgnowana i prze‑ kazywana kolejnym pokoleniom by‑ łaby pamięć, o tych którzy sami wol‑ ności nie doczekawszy przyczynili się do tego, że my możemy dziś cieszyć się wolnością. K


KURiER WNET

5

P·O·L·S·K·A Polityka przemysłowa neoliberalnych rządów w Polsce

Kryzys Kompanii Węglowej Stanisław Orzeł

Historia Taką sytuację można porównać do właś‑ cicielskiej funkcji państwa w obecnej strukturze przemysłu polskiego. I marze‑ niem powinno być, aby rząd Rzeczypo‑ spolitej Polskiej działał w dziedzinie gór‑ nictwa jak Dyrekcja Dóbr w Gliwicach,

u

wyraźniałem w ostatniej refleksji opłakane skutki uprawiania (po przełomie politycznym 1989 roku) tzw. pedagogiki krytycznej, przybiera‑ jącej najczęściej kształt pedagogicznej paplaniny szumnie zwanej dyskursem pedagogicznym. Choć niepowaga tej „uczonej gadaniny” bije w oczy (nie przybliża przecież jej uczestników do prawdy), to przecież rzadko kiedy spotyka się z dezaprobatą bądź choćby zażenowaniem. Obiecałem, że do te‑ go wątku jeszcze wrócę. Zilustruję go przykładami zachowań absurdalnych badaczy, którzy pomylili naukę/filozo‑ fię z doktryną, sprowadzając wycho‑ wanie do ideologicznej indoktrynacji. Będąc na usługach kolejnej nieludz‑ kiej ideologii wciąż walczą, aby nie poznać tego, co badają. Nie chcą też zrobić rachunku własnego sumienia. Raczej zajmują się szkodliwym zdej‑ mowaniem odpowiedzialności z tych, którzy doprowadzili do kryzysowej sytuacji w polskiej pedagogice. Nie chcą przeprosić i wejść na właściwą drogę badacza, lecz wykazują jedynie heroiczną postawę w walce o niepo‑ znanie prawdy. Czy taką – pozbawio‑ ną godności i powagi – postawę bada‑ cza/uczonego da się jakoś sensownie zrozumieć/wyjaśnić, a może i uspra‑ wiedliwić?

„Myślenie słabe” i jego rzekome walory Otóż po formalnym upadku komuni‑ stycznej „tyranii pewności” komuniści (w tym fachowcy od wychowania/pe‑ dagogiki socjalistycznej) zadbali, aby zatryumfowało ignoranckie, liberal‑ ne przekonanie, że żaden pogląd nie jest prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne, lecz antyreligijny hedonizm i prywatny interes. Każda pewność to rzekomo przesąd, który pachnie przymusem. Stąd – zauważ‑ my – bierze się atrakcyjność tzw. „sła‑ bego myślenia”. Oznacza ono rozstanie się ze wszystkim, co wyraźne, co zmu‑ sza do samookreślenia, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za określo‑ ne poglądy, historię, tożsamość. „Słabe myślenie”, „słabe chrześcijaństwo” – to myślenie bez konieczności, bez słusz‑ ności, bez prawdy, która by się miała narzucać. Nieprzypadkowo przykazaniem numer jeden „społeczeństwa otwar‑ tego”, nowej utopii, która zastąpiła komunizm jako wizja powszechnej harmonii i szczęśliwości, jest dogmat, że nie ma dogmatów ani prawd bez‑ względnych. ”Jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namięt‑ ności do prawdy”(Umberto Eco, Imię róży). Liberalni/lewicowi ideolodzy z dumą przypominają i ostrzegają, że Hitler i Stalin też mówili, że prawdą jest ich prawda. To my – współczes‑ na Nowa Lewica – z tym zrywamy. Stąd oczywistością jest – podkreśla‑ ją – że namiętność do prawdy może być (i jest) dzisiaj uznana za groźny

która zarządzała nimi w interesie rodu Ballestremów. „Dysponując kopalniami węgla Ballestremowie potrafili uzależ‑ nić od siebie przedsiębiorstwa hutnicze, tworząc jeden z największych koncer‑ nów górniczo‑hutniczych we wschodniej części ówczesnego państwa niemieckie‑ go. Aby uzyskać dodatkowe fundusze na rozbudowę i modernizację swoich hut, stosowali sprzedaż akcji, podwyższanie kapitału akcyjnego oraz emitowanie ob‑ ligacji. Przez wymianę akcji lub zakup pakietów kontrolnych akcji innych firm zdołali uzależnić od siebie kilkadziesiąt przedsiębiorstw w skali kraju i za grani‑ cą, tworząc skomplikowaną sieć spółek akcyjnych, gwarectw i spółek z ograni‑ czoną odpowiedzialnością o wielostop‑ niowej zależności. Zależność ta ułatwiała przesuwanie kapitałów z jednych firm do drugich przez odpowiednie ustala‑ nie wewnętrznych cen rozliczeniowych zakupu i sprzedaży poszczególnych za‑ kładów w obrębie koncernu, jednocześ‑ nie zaś umożliwiała wyzbywanie się de‑ ficytowych, formalnie samodzielnych przedsiębiorstw bez narażania na straty reszty majątku”. Warto wyciągnąć wnio‑ ski nawet z tego, że – niestety dla Polski – ten „skomplikowany, wielostopniowy

stygmat fundamentalizmu. Dziś przy‑ pominają o tym zwłaszcza byli dok‑ trynerzy wychowania socjalistycznego oraz niewierzący, ateiści i „zatroskani o Kościół katolicki”. Na gruncie „słabego myślenia” – zauważmy – zagrożenie fundamen‑ talizmem znika. W obszarze teorii pedagogicznej nie tylko możliwy, ale i wskazany jest pluralizm edukacyjny i wychowawczy. Możliwe są różne pe‑ dagogiki, nie wyłączając pedagogiki określanej czasem luzacką nazwą „pe‑ dagogika odlotowa”. „Nie zamierzamy narzucać jedynie obowiązującej teorii wychowania, gdyż sposób postrzega‑ nia tego fenomenu(…) powinien być przedmiotem osobistych wyborów każdego pedagoga – nauczyciela, wy‑ chowawcy, instruktora, duszpasterza czy opiekuna” – napisał prominentny członek salonu pedagogicznego, prof. Bogusław Śliwerski, we wstępie do podręcznika „Pedagogika, podręcz‑ nik akademicki”, PWN, Warszawa 2003 T.2, s. 13.Wygląda na to, że mamy tu do czynienia z sugestią, którą moż‑ na by ująć następująco : „ Ponieważ jest wreszcie upragniona wolność – to w płaszczyźnie aksjologicznej „wycho‑ wujta sobie jak chceta!”, wszak różne obyczaje, czy sposoby ekspresji są tak samo wartościowe i godne szacunku. Gdyby się z tym zgodzić, to zauważmy, że za równorzędne i tak samo wartoś‑ ciowe należałoby uznać wciąż prak‑ tykowany w Indiach zwyczaj palenia żywcem wdów wraz z ich zmarłymi mężami oraz obecny w tradycji chrześ‑ cijańskiej nakaz udzielania im pomocy i opieki nad nimi. To samo z religią. Można bowiem teraz w liberalnej demokracji być za‑ razem katolikiem, maoistą, socjalistą, postmodernistą i chrześcijaninem. Se‑ kularyzacja i upadek wpływów Kościo‑ ła stają się czymś pozytywnym. Zaryso‑ wane w największym skrócie podejście znajduje uzasadnienie w poglądach Ri‑ charda Rorty’ego. Ten zmarły w 2007 roku wpływowy myśliciel współczesny, uważany za czołowego przedstawiciela postmodernizmu i zarazem intelektu‑ alnego patrona amerykańskiej liberal‑ nej lewicy, proponuje zastąpienie złych (filozoficznych) pytań w rodzaju: „co jest rzeczywiście rzeczywiste?” i „czym jest człowiek?”, przez sensowne pyta‑ nie: „czy ktoś ma jakieś nowe pomysły w kwestii tego, co my, ludzie, możemy z sobą zrobić?”. Inaczej mówiąc Rorty proponuje i zachęca do alternatywnego sposobu bycia człowiekiem. To Rorty głosił koncepcję, zgodnie z którą dla liberalnej sfery publicznej najważniej‑ sza jest „literacka” cnota ironii. Dzięki niej bowiem potrafimy zdystansować się od naszych głębokich przekonań i dyskutować z racjami innych. To dlatego – zdaniem Kościoła ka‑ tolickiego – współczesny postmoder‑ nizm ze swoim relatywizmem w sferze wartości jest jedną z tendencji dziejo‑ wych, która doprowadziła do ducho‑ wego samozatrucia dzisiejszego spo‑ łeczeństwa liberalnego.

system zależności finansowej umożliwiał Ballestremowi kierowanie znajdującymi się w różnych krajach przedsiębiorstwa‑ mi (…). System ten był wykorzystywa‑ ny do finansowania jednych przed‑ siębiorstw kosztem drugich, przede wszystkim – wycofywania kapitałów z Polski do Niemiec. Przedsiębiorstwa w Polsce zostały obciążone różnymi, często fikcyjnymi zobowiązaniami na rzecz przedsiębiorstw niemieckich (np. za zaciągnięte w okresie inflacji zwalo‑ ryzowane pożyczki, podczas gdy same sprzedawały do Niemiec swoje wyroby na kredyt bez waloryzacji) i płaciły z tego tytułu wysokie odsetki”.

Teraźniejszość Tak dziś działają ponadnarodowe kor‑ poracje, wprowadzające na polski rynek swoje sieci handlowe i unikające wyka‑ zywania prawdziwych zysków osiąga‑ nych w Polsce, w celu oszukania pol‑ skiego systemu podatkowego. Co jednak stało na przeszkodzie polskiemu rządowi i jego spółkom typu Kompanii Węglowej, aby zastosować te same mechanizmy w interesie gospodar‑ ki polskiej? Otóż w roku 1980 członek

Likwidacja kopalń Kompanii Węglowej Wyjściem z sytuacji mogło być powią‑ zanie w latach 90‑tych polskiego górni‑ ctwa węglowego z sektorem energetycz‑ nym i skorzystanie za pośrednictwem energetyki z ogólnoeuropejskiej zasa‑ dy w polityce energetycznej, czyli TPA

Rzecz o niepowadze pedagogicznego salonu herbert Kopiec

RYS. WOJCiECh SiWiK

O

d czasów Karola Goduli wia‑ domo, że to nie węgiel tworzy koniunkturę gospodarczą, ale jej podlega. Dlatego Godula wykorzy‑ stał odkrycie śląskiej metody wytopu cynku do rozwinięcia koniunktury na węgiel, a wysokoenergetyczna produk‑ cja w śląskich hutach cynku napędziła ją w ten sposób na węgiel śląski. Póź‑ niej taką rolę przejęło hutnictwo żelaza i stali. Na tym polegał fenomen kon‑ cernu Ballestremów, którzy twórczo rozwinęli doświadczenia swego pierw‑ szego wielkiego zarządcy dóbr, Karola Goduli. „Rozwój koncernu Ballestrema w latach 1871‑1944 był szczególnym przypadkiem przekształcenia majątku obszarniczego w szereg kapitalistycz‑ nych spółek, przy zachowaniu w nich kierowniczego stanowiska przez daw‑ nych właścicieli majątku”.

PZPR od 1961 r., ekonomista i publicysta ekonomiczny, w latach 1968‑1972 kore‑ spondent prasowy w Bonn, ówczesnej stolicy Republiki Federalnej Niemiec – Stanisław Albinowski wszedł do Rządo‑ wej Komisji do spraw Reformy Gospo‑ darczej, a od 1981 r. do grupy ekspertów do prac nad rządowym Raportem o stanie gospodarki i Programem przezwyciężania kryzysu. Ten człowiek ukuł i upo‑ wszechnił pierwszy neoliberalny dogmat gospodarczy dotyczący polskiego górni‑ ctwa. Dogmat ten – znany pod pojęciem „Pułapki energetycznej gospodarki pol‑ skiej” – stał się podstawą rozbicia natu‑ ralnego i niezbędnego powiązania pol‑ skiego górnictwa węglowego z polskim hutnictwem. Zrealizowana pod kierun‑ kiem Balcerowicza, kolejnego neolibe‑ ralnego koryfeusza ekonomiki neolibe‑ ralnej PZPR‑owskiego chowu, reforma gospodarcza wprowadziła ten dogmat w życie. Efektem była praktyczna wy‑ przedaż i likwidacja większości polskie‑ go hutnictwa, uzależnienie jego resztek od tańszego węgla z importu i złamanie kręgosłupa polskiej suwerenności ener‑ getycznej, opartego na górnictwie wę‑ glowym.

O pożytkach wynikających ze słabego myślenia i cnoty ironii No cóż, chciałoby się powiedzieć, nic nowego, ani oryginalnego w tym, co powiedział nam amerykański postmo‑ dernista. Cnotą ironii posługiwali się sprawnie także specjaliści od „jedy‑ nie słusznej i naukowej” pedagogiki socjalistycznej. Przekonują o tym dobitnie cho‑ ciażby wspomnienia sędziwego dziś nestora polskiej pedagogiki z czasów „słusznie minionych”. Nasz rodak – urodzony w Sosnowcu prof. Czesław Kupisiewicz – opisuje swoje bliskie

związki i współpracę ze wschodnioniemieckim peda‑ gogiem o swojsko brzmiącym nazwi‑ sku Tomaschewsky. Jeden z najbardziej znanych profesorów pedagogiki opo‑ wiada o tym z wdziękiem utalentowa‑ nego ironisty. Z konieczności przyta‑ czam poniżej obszerne fragmenty tych wspomnień, gdyż tylko w ten sposób da się przekazać w całym blasku kpiarski i drwiący stosunek profesora Kupisie‑ wicza do tzw. pedagogiki socjalistycz‑ nej, na uprawianiu której zeszła mu większość jego długiego i pracowitego żywota. I co istotne, to na tej „pedago‑ gice socjalistycznej” ufundował sobie całą swoją naukową karierę. Pedagodzy z Uniwersytetu im. Humboldta z Berlina byli zainteresowa‑ ni ewolucją systemu edukacji w Polsce. Sami znani byli w Polsce między innymi z absurdalnego eksperymentu pedago‑ gicznego prowadzonego w latach 1965‑ ‑1980. Stosując metodologię marksi‑ stowsko‑leninowską zajęli się proble‑ mem sformułowanym następująco: „Kierowanie wychowawcze działalnością

(third party access). Pozwalałaby ona upłynniać nadwyżki energetyczne, po‑ wstające ze spalania polskiego węgla na rynki energii Unii Europejskiej, a nawet poza nią. Jednak prywatyzacja sektora energetycznego nie została przez kolej‑ ne neoliberalne rządy wykorzystana do powiązania go z polskim górnictwem. Przeciwnie – mimo pakietów większoś‑ ciowych Skarbu Państwa – sektor ener‑ getyczny został powiązany z dostawami importowanych nośników energii, na‑ rzucającymi konkurencję importowa‑ nego węgla z polskim sektorem węglo‑ wym. Jeszcze w połowie września 2014 roku, wicepremier i minister gospodar‑ ki w neoliberalnym rządzie Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, Janusz Piechociński, poin‑ formował podczas konferencji praso‑ wej, że „po stronie energetyki i rządu nie ma skłonności do realizacji scena‑ riusza zakładającego konsolidację czę‑ ści kopalń z grupami energetycznymi”. Jednocześnie jednak rząd nie zrezyg‑ nował ze ściągania dywidendy – w tym z należących do Skarbu Państwa kopalń; jeszcze w 2011 r., kiedy kopalnie węgla wykazywały rekordowy zysk 3 mld zł – w tym Kompania Węglowa prawie pół miliarda – rząd ściągnął z nich prawie miliard (jedna trzecią zysku!) dywiden‑ dy. Działo się to w sytuacji, gdy od 3 lat trwał na świecie wielki kryzys gospo‑ darczy i wiadomo było, że załamanie koniunktury prędzej, czy później dotrze do Polski. Na taką okoliczność dobry gospodarz odkłada oszczędności, a nie je przejada.

Niestety, neoliberalna propaganda – tak głośna w atakach na związki za‑ wodowe, prawa socjalne i politykę go‑ spodarczą państwa – jest tylko wyrazem neokolonialnego wyzysku społeczeństwa polskiego przez ponadnarodowe korpo‑ racje, realizowanego za pośrednictwem neoliberalnych rządów ustanawianych nad społeczeństwem polskim. Dlatego oszczędności być nie może, a spłacanie zaciąganych na monstrualną skalę kre‑ dytów przez dążącą do utrzymania rzą‑ dów Platformę Obywatelską wymusza ściąganie haraczu m.in. z kopalń. Jed‑ nym z jego rezultatów jest obecna sytu‑ acja Kompanii Węglowej. Wszystko to dzieje się w sytuacji konfliktu ogólnoeuropejskiego z Ro‑ sją, której celem strategicznym jest uzależnienie energetyczne państw UE, a w rezultacie podporządkowanie Unii interesom Rosji lub jej rozbicie. W ta‑ kiej sytuacji działania rządu Platfor‑ my Obywatelskiej i PSL, dążące do li‑ kwidacji kopalń Kompanii Węglowej mają znamiona świadomej dywersji, zmierzającej do pozbawienia Polski jej ostatnich atutów gospodarczych, jaki‑ mi są własne zasoby energetyczne oraz względna i coraz słabsza – suwerenność energetyczna. Dywersji – trzeba jasno powiedzieć – korzystnej dla imperial‑ nych planów wielkoruskich oligarchów Władimira Putina, dążących do odbu‑ dowy imperium rosyjskiego z granica‑ mi za Wisłą… K

uczniów w procesie nauczania w celu przyswojenia przez nich wartości świa‑ topoglądowych i moralności klasy robot‑ niczej”. Uczniowie(poddani działaniom indoktrynacyjnym) mieli przyswoić so‑ bie wartości socjalizmu, m.in. pracę so‑ cjalistyczną, miłość ojczyzny i przyjaźń do Związku Radzieckiego w taki sposób, „aby były to ich własne wartości, zwią‑ zane z ich własnymi interesami”. Eks‑ peryment przyniósł (jakże by inaczej!) obiecujące rezultaty – poinformował polskich pedagogów na konferencji w Jabłonnie (wrzesień 1981) wzmian‑ kowany K. Tomaschewsky i stwierdził m.in., że „wzrosła identyfikacja uczniów z interesami klasy robotniczej”. Na jakiej podstawie eksperymentatorzy sformu‑ łowali takie optymistyczne – z punktu widzenia obowiązującej w NRD ideo‑ logii wychowawczej – wyniki? Otóż okazuje się, że były to różne sytuacyjne wskaźniki. Za szczególnie prawomoc‑ ne oznaki uznano te, które „widoczne są w mimice i gestykulacji uczniów”... W tak zarysowanym klimacie żarliwo‑ ści ideologicznej i przywiązania do ide‑ ałów klasy robotniczej NRD‑owskich pedagogów łatwiej będzie zrozumieć to, co postanowił nam opowiedzieć w swojej książce tuz i mistrz polskiej pedagogiki. Otóż „przed publiczną pre‑ zentacją mojego odczytu – wspomina Kupisiewicz – postanowiłem doszli‑ fować moją referatową niemczyznę”, w czym pomógł mu ów prof. Toma‑ schewsky, który był jego dobrym zna‑ jomym. Okazało się, że nie miał on po przestudiowaniu referatu zastrzeżeń do niemczyzny Kupisiewicza, ale zasadni‑ czy sprzeciw wywołał w nim kosmo‑ polityczny – jak to nazwał – charakter referatu: »Człowieku, dowodził ze zna‑ czącym uśmiechem, przecież to, co na‑ pisałeś zostanie uznane przez naszych parteifryców jako „kosmopolityczne paskudztwo”(…). Pomyśl tylko! Ty piszesz po prostu o „kształceniu”, „na‑ uczaniu” i „wychowaniu”. Nasi nato‑ miast stróże ideologicznej poprawności zapytają, dlaczego nie deklarujesz się, że jesteś rzecznikiem kształcenia, naucza‑ nia i wychowania „komunistycznego”, a przynajmniej „socjalistycznego?”. I będą mieli rację! Oni zawsze mają rację, nawet wtedy, kiedy jej nie mają, to znaczy prawie zawsze. Musimy za‑ tem coś z tym twoim referatem zrobić, bo inaczej oskarżą cię o Bóg wie o jakie „izmy”. Bierzmy się więc do roboty!«. Tak też zrobiliśmy. Trochę to trwało, ale po dopisaniu sporej liczby państwowo‑ twórczych przymiotników mój niemie‑ cki kolega mógł wreszcie z satysfakcją powiedzieć: „No widzisz! Kosztowało nas to trochę pracy, ale z kosmopoli‑ tycznego paskudztwa powstał Meister‑ stueck socjalistycznej pedagogiki”. Zbliżając się do końca przytocz‑ my jeszcze wspomnienie profesora Ku‑ pisiewicza, które pokazuje jego kpiar‑ ski stosunek do osiągnięć uczonych radzieckich: „W 1962 roku opubliko‑ wano u nas z okazji 45 rocznicy Re‑ wolucji Październikowej książkę Oświa‑ ta w Związku Radzieckim (PZWS).

Kredowy papier, twarda oprawa, tzw. szybki druk – oto główne atrybuty tej „odświętnej” książki. Do mnie zwró‑ cono się o napisanie rozdziału poświę‑ conego lansowanym przez radzieckich dydaktyków metodom nauczania. Cho‑ chlik drukarski sprawił, ze zamiast – jak miało być – słowa „wysiłki” (ra‑ dzieckich uczonych), w druku ukazało się ono bez literki „ł”. Niby drobna rzecz, ale nie bez znaczenia dla opisu wchodzących w grę czynności”. (Zob. Cz. Kupisiewicz, Okruchy wspomnień. Lata 1969‑2008, Wydawca Akademia Humanistyczna im. A.Gieysztora, Puł‑ tusk 2009, s. 56‑57.) Rezygnując z ko‑ mentarza oceny wysiłków radzieckich i wschodnioniemieckich uczonych/spe‑ cjalistów jaka wyłania się ze wspomnień prof. Kupisiewicza warto może przypo‑ mnieć spostrzeżenie/przestrogę ogól‑ niejszej natury odnoszącą się do etosu zawodowego pracownika naukowego: „Jeśli grupa specjalistów zachowuje się jak motłoch, wyrzekając się swych nor‑ malnych wartości, nauka jest już nie do uratowania” (T. S. Kuhn).

(Cytaty za: Jerzy Jaros, Tajemnice górnośląskich koncernów, Śląski instytut Naukowy, Katowice 1988, s. 38-39 i 45-46).

Co robić? Coraz trudniej się skompromitować. Uczeni pedagodzy – zauważmy – po‑ rzucili po 1989 roku pedagogikę so‑ cjalistyczną i wartości moralne klasy robotniczej. Bohatersko pokonują dziś trudności, które sami stworzyli (pro‑ pagowanie szkodliwego antywycho‑ wania, ideologii spod znaku „róbta co chceta”, itp.), stawiając z reguły na ludzi cynicznych, słabych, dyspozycyjnych i posłusznych, ale za to ze sprawdzoną antykatolicką przeszłością. Ulokowa‑ ni jak zawsze w awangardzie postępu apelują do tolerancyjnego człowieka: zamień szkołę w miejsce porad sek‑ sualnych, walcz z religią, siej zamęt, zmęcz większość, która nic nie rozumie a pragnie spokoju. I co? Ano religie zostały już w za‑ sadzie (no może poza Polską) wy‑ rugowane z przestrzeni publicznej, a zdominowały je świeckie wartości uniwersalne i relatywizm. Czyli niby wszystko idzie po myśli „sił postępu, wolności i nieubłaganej tolerancji”. A jednak jest problem zasadniczy: ra‑ ju na ziemi jak nie było, tak nie ma. Co więc robić? A może posłuchać Kościo‑ ła, który przecież nie od dziś przestrze‑ ga, że rozpowszechniony relatywizm, w myśl którego wszystko jest tak samo ważne i nie istnieje żadna prawda ani żaden absolutny punkt odniesienia, nie daje prawdziwej wolności, a tylko po‑ woduje niepewność, zagubienie, ule‑ ganie panującej modzie. Trudno tej diagnozie nie przyznać racji. Stąd w miejsce podsumowania pozwolę sobie czytelnikowi poddać pod rozwagę: czy ci, którzy ów relaty‑ wizm propagują (a więc między inny‑ mi pedagogiczny salon) nie zasłużyli sobie, aby ich przenieść w stan nie‑ szkodliwości?, a tym samym próbować przywracać akademickiej pedagogice więcej powagi? K


KURiER WNET

6

C

zy Francja po ostatnich zamachach się zmieni? Bardzo w to wątpię. Pewne rzeczy zdawały się pozwalać na ostrożny optymizm: na manifesta‑ cję przyszły miliony i, co najistotniejsze, przeważał tam, po raz pierwszy od bar‑ dzo dawna, duch republikanizmu. Nie było mowy o tych wymyślonych „wspól‑ notach”, o jakich lubią gdakać lewicowe elity, które zgodnie z zasadą multikul‑ turalizmu chciałyby podzielić Repub‑ likę na odrębne, mniejszościowe grupy interesów, każdą uprawnioną do włas‑ nych przywilejów. (Notabene to właśnie wskutek m.in. tej polityki doszło do rzezi w Charlie Hebdo i w koszernym super‑ markecie.) Ludzie przyszli, żeby bronić wartości Republiki i dawali temu wyraz. Wznosili okrzyki „Vive la Republique!”. Tego od dawna nie słyszeliśmy. W par‑ lamencie, po minucie ciszy, odśpiewano Marsyliankę ponoć po raz pierwszy od roku 1918. Ale to wszystko wzbudziło tylko chwilową nadzieję. Dziś wrócili‑ śmy już do codzienności. Ten rząd nie ma pojęcia, co począć. Premier Manuel Valls powiedział, że toczy się wojna przeciw‑ ko radykalnemu islamizmowi. To oczy‑ wiście świetna wiadomość. Ale trudno przewidzieć, jaki będzie ciąg dalszy, czy zostaną powzięte jakiekolwiek skutecz‑ ne kroki. I nie wiem, czy na jakiekolwiek skuteczne kroki nie jest już za późno. Co to za rząd, który zamiast działać, zwołu‑ je manifestację?! Który, zamiast inwigi‑ lować ludzi ze znanymi powiązaniami terrorystycznymi, sprawdzać ich pasz‑ porty, kontrolować wyjazdy, wypuszcza ich z więzienia i przestaje się nimi inte‑ resować? Już w dniu manifestacji poja‑ wiły się głosy, że prawdziwymi ofiarami morderstw byli… muzułmanie. Pierwszą reakcją wielu w rządzie i w mediach stało się hasło: „Pas d’amalgame!”: nie utoż‑ samiać muzułmanów z dżihadystami. I oczywiście nie należy ich utożsamiać, ale jako bezpośrednia odpowiedź na rzeź siedemnastu osób wydaje się to osobli‑ we. Liczni spośród tych, którzy parado‑ wali z napisami „Je suis Charlie”, jeszcze niedawno oskarżali Charlie Hebdo o ra‑

F·R·A·N·C·J·A

Prawo do obrażania jest częścią wolności słowa

Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Agnieszką Kołakowską – filozofem, tłumaczką i publicystką, autorką m.in. wydanego przez Teologię Polityczną zbioru esejów Wojny kultur i inne wojny, mieszkającą w Paryżu z nas wyczekują od lat. W ciągu ostat‑ niego dziesięciolecia, a nawet wcześ‑ niej, tyle już było momentów, gdy się wydawało, że ten cały gigantyczny, sko‑ rumpowany, absurdalny cyrk się roz‑ padnie i nic. Od lat słychać głosy fran‑ cuskie, niemieckie, włoskie, że trzeba wrócić do franka, marki, lira. W Ko‑ misji Europejskiej wybucha skandal po

Na koniec unii Europejskiej niektórzy z nas wyczekują od lat. W ciągu ostatniego dziesięciolecia, a nawet wcześniej, tyle już było momentów, gdy się wydawało, że ten cały gigantyczny, skorumpowany, absurdalny cyrk się rozpadnie i nic. Eurokraci nie zrezygnują łatwo ze swoich przywilejów. sizm i obrazę uczuć religijnych. Wśród obnoszących się z tym hasłem redakto‑ rów i dziennikarzy nie widać też chętnych do przedrukowania rysunków z Charlie Hebdo. Nic nie pozwala sądzić, że wszyst‑ ko nagle się zmieni i skończy się uległość wobec islamskich terrorystów. Na kogo więc oddadzą głosy Francuzi w najbliższych wyborach prezydenckich: wybiorą „Ogórka”, bo tak, zdaje się, nazywali rysownicy z Charlie Hebdo prezydenta Hollande’a, ponownie zaufają człowiekowi, który – jak pokazał Le Monde – przepycha się podczas manifestacji, by lepiej wypaść na zdjęciu, czy też oddadzą władzę nad V Republiką Frontowi Narodowemu? Niestety raczej to ostatnie. Wszyscy się obawiają wzmocnienia Frontu Naro‑ dowego, który i tak jest już bardzo sil‑ ny. Sondaże pokazują, że Marine Le Pen będzie najsilniejsza w pierwszej turze i że w drugiej tylko Juppé albo Sarkozy mieliby szansę z nią wygrać. Gdyby Hollande przeszedł do drugiej tury, co w tej chwili wygląda bardzo mało prawdopodobnie, przegrałby zdecydowanie. (Nawiasem mówiąc, inni też się przepchali do pierwszego rzędu, na przykład Tusk.) Jest możliwe, że Marine Le Pen wygra nawet z cen‑ troprawicą. Nie mam żadnych podstaw do snucia bardziej optymistycznych scenariuszy i nic więcej w tej chwili nie mogę o tym powiedzieć. Jeśli się tak stanie, czy będzie to oznaczało koniec V Republiki, a przy okazji Unii Europejskiej? Na koniec Unii Europejskiej niektórzy REKLAMA

skandalu i nic. Eurokraci nie zrezygnu‑ ją łatwo ze swoich przywilejów. Jestem zatem pesymistką. Co do V Republiki, też wątpię, żeby zawaliła się wskutek wygranej pani Le Pen choć to już po‑ gląd optymistyczny, nie pesymistyczny. Są tacy, którzy widzą sprawę bardziej czarno, zwracając uwagę, że pani Le Pen jest gorącą zwolenniczką Putina. Gdzie w takiej sytuacji Francuzi powinni szukać nadziei? Może tylko w głupocie i nieudolności Hollande’a. Można mieć nadzieję, że wśród francuskich socjalistów nagle weźmie górę zdrowy rozsądek, że się ockną, przemogą, wyciągną nareszcie wnioski z doświadczenia i przestaną na ślepo głosować na kandydata so‑ cjalistycznego, niezależnie od jaskra‑ wej szkodliwości jego polityki. Innymi słowy, że sondaże mają rację: w pierw‑ szej turze socjaliści zagłosują jednak na centrową prawicę, która następnie wy‑ gra w drugiej turze. Można, owszem, żywić taką nadzieję. Ale pamiętam, jak socjaliści głosowali na Ségolène Roy‑ ale, od której chomik córki moich są‑ siadów ma zdecydowanie więcej inte‑ ligencji, a potem na Hollande’a z tego tylko powodu, że „trzeba głosować na socjalistów” i „nie wolno dopuścić do władzy prawicy”. Nie jestem przekona‑ na, że Hollande odpadnie w pierwszej turze zwłaszcza po medialnym cyrku, jaki zafundował Francuzom, ku za‑ chwyceniu większości z nich, po rzezi w Charlie Hebdo. Jednak nie mam ta‑ lentu do tego rodzaju przewidywań, więc może się mylę. Lecz nawet gdy‑ by centroprawica wygrała, nie jestem przekonana, że wiele się zmieni ani pod

względem zagrożenia islamistycznego, ani pod względem koniecznych reform w polityce wewnętrznej, w gospodar‑ ce, w szkolnictwie a te rzeczy są prze‑ cież powiązane. Zresztą do roku 2017 jeszcze daleko i niełatwo prorokować, jak zmieni się pejzaż polityczny. Wy‑ starczająco trudno jest przewidzieć, jakie zmiany nastąpią w najbliższych tygodniach. Wprawdzie premier Valls wypowiedział wojnę radykalnemu is‑ lamowi, bardzo stanowczo potępił też stosowanie określenia „islamofobia” jako próby delegitymizacji jakiejkol‑ wiek krytyki islamu. Oświadczył także, że nie będzie Francji bez Żydów już od kilku lat wielu francuskich Żydów wyjeżdża do Izraela w przekonaniu, że we Francji są zagrożeni i że okrzyki „śmierć Żydom!” na ulicach Paryża są niedopuszczalne. To wszystko jest ważne. Ale co będzie dalej? Le Pen udzielił Komsomolskiej Prawdzie wywiadu, w którym opowiedział historię spisku Mossadu z francuskim rządem, czego efektem miał być zamach w Paryżu. W Polsce pojawiły się pogłoski o udziale w tych wydarzeniach rosyjskich służb specjalnych, pragnących zdestabilizować Europę. Chcielibyśmy znaleźć wyjaśnienie dla procesów destrukcji, które obserwujemy; czy znasz jakąś przekonującą teorię? To absurd, świadczący o tym, że nie‑ którym na starość Pan Bóg rozum odbiera. Teoria o rosyjskich służbach

o zniszczeniu Izraela, o podbiciu za‑ chodniego świata i wchłonięciu go do „ummy”, pod prawo szariatu. Wystar‑ czy też przypomnieć sobie cały szereg zamachów i morderstw w poprzednich latach morderstw Żydów, bo są Żyda‑ mi, morderstw dziennikarzy, bo mó‑ wią prawdę albo publikują „obraźliwe” rysunki, morderstw muzułmanów, bo odcinają się od islamizmu… Tu nie ma nic do wyjaśnienia. To nie jest reak‑ cja na obrazę: chrześcijan i ich wiarę obraża się codziennie, ale oni nikogo za to nie mordują. To nie jest skutek biedy, zagubienia, prześladowań: tak samo jak terroryści zachodni w latach siedemdziesiątych, terroryści islamscy pochodzą z normalnych, często za‑ możnych rodzin klasy średniej. I jak w przypadku terrorystów zachodnich i terrorystów palestyńskich za czasów Arafata, nie ma sensu mówić o „przy‑ czynach” terroryzmu. Nie znajdziemy ich w biedzie ani traumatycznych prze‑ życiach z dzieciństwa. A jak skomentujesz wyrzucenie ze szkoły nauczycielki, która zorganizowała dla uczniów klasy maturalnej dyskusję o zamachu i w jej trakcie postawiła niepoprawną politycznie hipotezę? Po pierwsze nie została wyrzucona, tylko zawieszona w oczekiwaniu na zebranie komitetu dyscyplinarnego. Po drugie, Twoje pytanie jest bardzo mylące albo może coś zostało przekrę‑ cone w wiadomościach, które dotarły

Oczywiście, że Rosja chce zdestabilizować Europę, taki był cel sowiecki i taki jest cel Putina. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Ale nie jest też tak, że Putin kieruje światem, Al Kaidą, „Państwem islamskim”, czy nawet iranem. islamiści sami świetnie sobie radzą, nie potrzebują spiskować z Putinem. jest nie mniej absurdalna może trochę mniej, ale niewiele niż teoria o spisku Mossadu z francuskim rządem. Oczy‑ wiście, że Rosja chce zdestabilizować Europę, taki był cel sowiecki i taki jest cel Putina. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Ale nie jest też tak, że Putin kieruje światem, Al Kaidą, „Pań‑ stwem Islamskim”, czy nawet Iranem. Islamiści sami świetnie sobie radzą, nie potrzebują spiskować z Putinem. To nie jest teoria: wystarczy posłuchać, co od kilkunastu lat całkiem otwar‑ cie mówią o wymordowaniu Żydów,

do Polski bo wyrażenie „niepoprawna politycznie” sugeruje, że nauczycielka dopuściła się twierdzeń potępiających islam albo muzułmanów w ogóle, czy wygłaszała inne poglądy, które mogły być uznane za rasistowskie, ksenofo‑ biczne itd. Nic takiego. Przeciwnie: nie potępiła jednoznacznie zabicia poli‑ cjanta Ahmeda Merabeta po morder‑ stwach w redakcji Charlie Hebdo, gdy niektórzy uczniowie próbowali uzasad‑ nić te morderstwa, a inni twierdzili, że w ogóle nie miały miejsca, były tylko udawane czy też zainscenizowane, by

zohydzić i szkalować islam. Zdawała się z nimi zgadzać: milczała, nie pró‑ bując dyskutować. Na końcu podobno oświadczyła: „Można walczyć z dwóch powodów: można zabić kogoś w obro‑ nie swojej religii i w obronie swojej ro‑ dziny”. Nie słyszałam o żadnych „poli‑ tycznie poprawnych hipotezach” ze strony nauczycieli, choć zapewne takie były. Ale z tego, co wiem, w szkołach toczyły się raczej dyskusje o wolności słowa i wartościach Republiki. War‑ to jednak wspomnieć o szokujących reakcjach i wypowiedziach uczniów w wielu miejscowościach z liczną lud‑ nością muzułmańską czasem były to małe dzieci, dziesięcioletnie lub jesz‑ cze młodsze. W pewnej szkole muzuł‑ mańska dziewczynka powiedziała, że rysunki z podobizną proroka są obraź‑ liwe i że odwet za nie to rzecz normal‑ na; inni jej przytakiwali. Gdy nauczy‑ cielka chciała dyskutować o wolności słowa, kilku muzułmańskich uczniów zaprotestowało i zapytało: „Ale proszę pani, dlaczego oni nie przestają, tylko dalej to robią, kiedy już przecież im groziliśmy?” Nie pomogło tłumacze‑ nie, że Charlie Hebdo kpi ze wszyst‑ kich religii. Wielu wyrażało pogląd, że zamach był zmontowany i w ogóle nie miał miejsca albo że to był spisek żydowski, izraelski itp. że tak czy ina‑ czej zamordowani zasłużyli na to, co ich spotkało, bo Mahometa nie wol‑ no obrażać. Czyli wróciliśmy do tematu Charlie Hebdo. Czy to, co publikowali, mieści się w granicach wolności słowa? Oczywiście, że tak! Nie rozumiem, jak ktoś przy zdrowych zmysłach mo‑ że sobie wyobrażać świat, w którym byłyby to zakazane. Wraz z tym zo‑ stałaby i to raczej prędzej niż później zakazana cała zachodnia sztuka i li‑ teratura, jedzenie wieprzowiny, bycie Żydem, bycie chrześcijaninem, bycie kimkolwiek i mówienie czegokol‑ wiek, co by się komuś nie podobało. Co do obrazy, prawo do obrażania jest ważną częścią prawa do wolnego słowa. Nikt nie ma prawa do nieby‑ cia obrażanym. Inaczej nie można by było nic powiedzieć co może miało‑ by swoje dobre strony albo wszyscy byśmy się nawzajem pomordowali. Każdego z nas coś obraża na każdym kroku. To normalne, nie sposób tego uniknąć i bardzo niemądre (mówiąc

delikatnie) byłyby takie próby. Masz rację, zakaz zabija wolność, ale brak szacunku również ją zabija. W polskim prawie jest zapisane poszanowanie uczuć religijnych. Czy przez to jesteśmy niewolnikami, czy szacunek dla odmienności nie jest istotą tolerancji? Nie rozumiem, prawdę mówiąc, co ma szacunek do wolności? To polskie prawo jest niedobre i powinno czym prędzej zniknąć, także dlatego, że jak przyjdą tu muzułmanie a przyjdą – to się źle skończy. Nie, szacunek dla odmienności nie jest istotą tolerancji. Istotą tolerancji jest uznawanie – sza‑ nowanie, jeśli tak wolisz – równości wszystkich wobec prawa. Ani wolność, ani wolność słowa, ani tolerancja nie mają nic wspólnego z szacunkiem. Jak przyjmujesz informacje, że w krajach demokratycznych kontroluje się i przechwytuje e-maile? Czy w ogóle można mówić o wolności, gdy wszystko podlega nadzorowi i kontroli? Prawa pozwalające na nadzór pocz‑ ty elektronicznej są obecnie bardzo nieadekwatne do potrzeb. Rządy eu‑ ropejskie teraz (dopiero!), w przy‑ spieszonym trybie, starają się je jak najsłuszniej uaktualnić. Nie znaczy to jednak, że będą czytane wszystkie mai‑ le o urodzinach cioci Rózi. Czy sądzisz, że zachodnie wywiady i jednostki anty‑ terrorystyczne nie mają nic lepszego do roboty niż czytać maile zwykłych ludzi o tym, co zjedli na śniadanie? Czy wierzysz w teorie, które mówią o świadomym wyborze kierunku rozwoju cywilizacji przez grupę światowych oligarchów? Przepraszam, czyje teorie? Takich, co wierzą też, że światowe finanse i media kontrolują Żydzi i masoni? Czy takich, co myślą, że są Napoleonem? Czy też tych, co są przekonani, że wszyscy je‑ steśmy kontrolowani przez fale radio‑ we wysyłane przez zielonych ludzików z innej planety? W Tworkach podobno warunki się polepszyły, może powinie‑ neś tam zajrzeć, jeśli uważasz, że to jest warte dyskusji. Czy jesteś pewna, że miejsce tych, którzy myślą, że bankructwo Grecji, zadłużenie państw, pakiet klimatyczny i tym podobne rzeczy to nie przypadek, jest w zakładzie dla psychicznie chorych? Nic z tych rzeczy nie jest przypadkiem, ale nie są też one wynikiem spisku. A jak z perspektywy Paryża wygląda Polska? Ostatnio więcej mogę powiedzieć o tym, jak z perspektywy Polski wy‑ gląda Paryż. Wygląda nieźle. Sery są dobre, ryby świeże, rzeźnik za rogiem. Życie jest dobre. Pod warunkiem oczy‑ wiście, że uda się przeżyć wyjście po za‑ kupy. Zwłaszcza, jeśli się jest Żydem. Zwłaszcza, jeśli zakupy są koszerne. Pol‑ ska z perspektywy Paryża wygląda jak większość krajów europejskich z per‑ spektywy któregokolwiek z nich tylko nieco gorzej. Korupcja, marnowanie pieniędzy, oszustwa, niekompetencja, czysta interesowność jako jedyna moty‑ wacja. Nie, chyba jednak nie nieco, lecz o wiele gorzej. Mówię o politykach. Po innymi względami też wygląda kiepsko. Ale ma różne zalety, np. w postaci sze‑ rokiego dostępu do naprawdę dobrych kiszonych ogórków. Jakie są Twoje marzenia? Żeby ludzie nie zadawali głupich py‑ tań. Żeby wziąć udział w Grand Prix Monaco, pilotować AF‑22, mieszkać na pustyni z wielbłądami ale z Inter‑ netem i dobrymi, włoskimi delikate‑ sami. Żeby umyć stopy we krwi moich wrogów. Czy nosiłabyś plakietkę „ Je suis Charli Hebdo”, a jeśli nie tę, to jaką? Jedyne, co bym nosiła, to kartka z adre‑ sem i prośbą, żeby jakiś dobry człowiek zaprowadził mnie do domu, gdybym na starość zapomniała, kim jestem i gdzie mieszkam. K


KURiER WNET

7

W·Y·W·i·A·D Siedzisz teraz na tarasie swojego rancha w Arizonie. Co widzisz? Jestem oślepiony porannym słońcem, gdyż równo o siódmej trzydzieści wy‑ stawia czoło spod horyzontu. Tak tu jest o tej porze roku. I akurat mam je prosto w twarz w tej chwili. U was jest po południu, a u mnie – po pacierzu porannym. Masz na głowie bejsbolówkę i ciemne okulary… Nie, nie cierpię czapki ani ciemnych okularów, gdyż ciemne okulary ogra‑ niczają dostęp słońca, a ja lubię słoń‑ ce. W przeciwnym razie siedziałbym w kopalni w Wieliczce jako przewod‑ nik, a nie jeździł po tropikalnym świe‑ cie robić „Boso przez świat”. Siedzisz wygodnie i patrzysz na wschodzące słońce, a na twoich kolanach leży kot. Nie, na moich kolanach siedzi teraz Krzysztof Skowroński w komputerze, żeby było dobrze słychać, ale za moimi plecami, tak jak w kościele chór jest za plecami, śpiewają kardynały. Jest ich tutaj ze dwadzieścia w tej chwili. Wy‑ sypałem im ziarnka i śpiewają. To są takie czerwone ptaszeczki w kardynal‑ skich kolorach, wróble takie. Czy śpiewają pieśń o dalekiej Europie, o Polsce? Nie wiem, czy one znają język polski i czy to, co śpiewają, jest po polsku. Jeśli tak, to śpiewają o siusianiu. Bo śpiewa‑ ją „pi pi pi pi”, tak jak małe dziecko, które chce siku. O której godzinie siadasz zwykle przed komputerem żeby sprawdzić, co się dzieje w Polsce? Kiedy tu jestem, nie sprawdzam, co się dzieje w Polsce. Przysyłają mi „Gazetę Polską”, a rodak przychodzi... jak mu się przypomni. Trzy tygodnie po cza‑ sie, niekiedy pięć, co pozwala mi szyb‑ ciej przerzucać kartki, nie czytać rzeczy nietrafionych. Czytam jakieś prognozy publicysty, co też to wyniknie z tego, że Kopacz jest miękka wobec górni‑ ków. A ja już wiem skądinąd, co z tego wynikło, i że ten publicysta źle przewi‑ dział. Przewracam kartkę, a jednocześ‑ nie zapamiętuję sobie, że prognozy tego publicysty są mylne i żeby w przyszłości jego dywagacje pomijać, bo szkoda na nie czasu. Tak więc o Polsce wiem trochę mniej niż Ty. Na pewno gorzej czuję, co się w Polsce dzieje, bo nie jestem na bieżąco, a wtedy nie ma się za plecami oddechu tłumu, nie słyszy się, co mó‑ wią znajomi, nie chodzi się regularnie do Krzysztofa Skowrońskiego, żeby mu w oczy spojrzeć i zobaczyć, kiedy ma błysk w oku, a kiedy nie ma. Takie rzeczy się gubi. Jednak z dystansu, co wiemy od czasów emigracji, od zabo‑ rów nawet, z odległości, z zagranicy pewne sprawy widać lepiej. Na czym to polega? Na tym, że ja się nie emocjonuję tym, co palnęła głupia ciotka‑klotka przez telewizor, tylko mogę na spokojnie po‑ czekać, aż się w Polsce wszystko wygo‑ tuje, aż wszyscy poirytowani przestaną komentować; mogę spokojnie obser‑ wować efekty różnych wydarzeń. A co słychać w Ameryce? Oglądałem tutaj to nasze nieszczęście amerykańskie, tę zarazę, tę plagę, którą jest Obama. Bo to jest plaga pod wie‑ loma względami, to nie jest tylko jedna osoba. Przez niego psuje się cała partia demokratyczna, ześlizgując się w kierun‑ ku sprawdzonym w Europie jako droga donikąd. Oni zaczynają gadać o jakichś ubezpieczeniach społecznych, o tym, że każdy chory powinien mieć za czas cho‑ roby płacone… W Ameryce tego dotąd nie ma. W Polsce się idzie na L4 i pra‑ codawca musi płacić za to, że facet leży w łóżku. Pracodawca odpowiada finan‑ sowo za to, że robotnik sobie po prostu choruje! No, nieszczęście mu się przyda‑ rzyło i choruje, ale choruje i nie ponosi żadnych konsekwencji finansowych tego, że zachorował. To nie jest sprawiedliwy układ. W Ameryce mówią: „Człowieku, zachorowałeś, to trzeba było się ubezpie‑ czyć, niech ci ktoś inny zapłaci, ale nie pracodawca”. No więc Ameryka zjeżdża w złą stronę przez Obamę i jeszcze te‑ go świństwa będziemy mieli tutaj przez dwa lata, a jak głęboko się Ameryka ze‑ psuje, nie wiem, natomiast ma to wpływ na cały świat i Polskę. On kompletnie się nie interesuje sprawami zagranicz‑ nymi, opowiada głupoty o tym, co się dzieje w Arabii. Miał przemówienie do narodu, State of the Union, i w ogóle nie wspomniał słowa „Al Kaida”, jakby się nic nie działo. A następnego dnia Al Kai‑ da przejęła Jemen. To przykład głębokiej

pomyłki i braku zainteresowania spra‑ wami świata. Jaki to może mieć wpływ na Polskę? Możesz mi powiedzieć: co mnie ob‑ chodzi Obama, skoro mieszkam w Ło‑ miankach. Otóż musi obchodzić, bo nie ma innej siły na planecie Ziemia, która mogłaby zatrzymać tę arabską rewolucję prowadzącą do obcinania głów. Nie ma innej siły. I teraz – je‑ żeli jedyna istniejąca siła, czyli w tej chwili Obama, wyraża dezinteressement i twierdzi, że nic się nie dzieje, że możemy się zajmować tylko gol‑ fem, to my w Polsce mamy bliżej do tego, który obcina głowy, my w Polsce jesteśmy bardziej zagrożeni przez ta‑ kiego gościa. Kiedy Obama wygłaszał przemówienie dotyczące spraw ogól‑ nonarodowych, podsumowujące po‑ przedni rok, zachował się niegrzecznie. Wolno być niegrzecznym, ale nie wy‑ pada. On był niegrzeczny wobec par‑ lamentu. Parlamentu, w którym par‑ tia demokratyczna z powodu działań i zaniechań Obamy przerżnęła totalnie ostatnie wybory, demokraci tak prze‑ grali, jak jeszcze nigdy w historii, i to z powodu swojego prezydenta… Otóż on nie wspomniał ani jednym słowem,

bo Kongres jest republikański, odczuwa się zmianę sposobu i poziomu życia w Ameryce? Obama się pochwalił, jak to spadło bez‑ robocie, i wkurzył maksymalnie obu – byłego i obecnego – gubernatorów stanu Teksas, którzy natychmiast w komenta‑ rzach telewizyjnych powiedzieli: „Co za kłamca potworny, manipulator, dziad, oszust i złodziej ten Obama”. Napraw‑ dę byli wkurzeni. Otóż Obama bloko‑ wał przez całą swoją kadencję, od począt‑ ku, rozwój sektora gazu i ropy naftowej. Tylko na ziemiach prywatnych wciąż wydobywa się gaz i kopie, i udziela no‑ wych licencji, i tam się rozwija przemysł. W Teksasie, w przeciwieństwie do Wa‑ szyngtonu, udostępniono ziemie stano‑ we, stworzono ułatwienia dla prywatnych inwestorów. To dlatego między innymi ropa i gaz staniały w Ameryce, nie tylko z powodu tego, że Arabia Saudyjska pom‑ puje więcej i taniej, ale dlatego, że Ame‑ rykanie stali się samowystarczalni wbrew Obamie. A w Teksasie bezrobocie spad‑ ło dlatego, że się pojawiły nowe miejsca pracy, powstały nowe rafinerie, u ludzi pojawiły się pieniądze, w związku z tym zaczęli więcej kupować. A on się pochwa‑ lił: „O, właśnie wam zmniejszyłem bezro‑ bocie”. No to się można wkurzyć.

reprezentantem tej doktryny – że wro‑ ga trzeba koniecznie pokonać ekono‑ micznie, stłamsić go oraz trzeba mieć odpowiednią siłę militarną poza gra‑ nicami Stanów Zjednoczonych, żeby wróg bał się nas zaatakować. Ta dok‑ tryna jest dla Amerykanów czytelna: trzeba pokazać piąchę i ta piącha po‑ winna być widoczna w Iranie, w Iraku, w Afganistanie… Ludzie w tej chwi‑ li zupełnie inaczej patrzą na „wojny Bushów”, mimo że w nich popełnio‑ no wiele pomyłek: wejście do Bag‑ dadu, twierdzenie brytyjskich służb, że w Bagdadzie jest bomba atomowa i bomby chemiczne oraz inne cuda, i że trzeba Husajna w związku z tym obalić. To był grzech pierworodny tej wojny, bo okazało się potem, że on nic takiego nie miał. Był buńczucznym dyktato‑ rem, wrednym, ale nie miał tych przed‑ miotów, o które go posądzaliśmy. No ale jak już tam Amerykanie poszli, to w tej chwili, po kilku latach krytyki, że „niepotrzebnie żeśmy tam ginęli, nic nam to nie dało, tylko żeśmy rozbabrali sytuację”, teraz dochodzą do wniosku, że trzeba było tam walić tymi czołgami, że dobrze było, żeśmy tam weszli, bo jak opuściliśmy te tereny, to powstało państwo islamskie.

Nieprawda. Nie wiem, kto tę więk‑ szość policzył. Praktyka wskazuje, że większość kibicuje, tyle że nie wszyscy publicznie otwierają gębę, bo to jest niepolityczne. We Francji, a czasami i w Anglii groziłoby im aresztowanie albo namierzenie przez Służby, gdyby w meczecie chwalili to, co się dzieje w państwie islamskim, ale prywatnie kibicują. Ja nie wiem, gdzie znalazłeś tę większość, która się odcina. Mówię to na podstawie liczby wypowiedzi cytowanych w gazetach. Ale trzeba by znać liczbę wszystkich wy‑ powiedzi i zrobić jakąś klasyfikację sta‑ tystyczną, to już socjolog może podpo‑ wiedzieć, czyli ja – że trzeba by najpierw wyodrębnić grupę wszystkich imamów, a spośród nich tych, których bierzemy pod uwagę przy obliczeniach. Czyli, w tłuma‑ czeniu na język polskiego Kościoła, trze‑ ba by policzyć wszystkich proboszczów, a potem sprawdzić, ilu proboszczów się wypowiedziało, jaki to jest procent. Wte‑ dy nagle się okaże, że tych protestujących islamistów było 4 procent, a cała reszta milczy. Już sam ten fakt, że milczą, nie protestują, jest jakimś rodzajem kibi‑ cowania. Można też po prostu przestu‑ diować islamski system wartości. W tym

Arizona Dream Krzysztof Skowroński rozmawia z Wojciechem Cejrowskim

Może kiedyś dożyjemy takich czasów. A gdzie masz strzelbę? Pod ręką. Nie, gdzieś pod łóżkiem jed‑ na leży. A co? Wystrzeliłbyś na zakończenie naszej rozmowy. A, to następnym razem się przygotuję. Jakbym strzelił, to by pewnie mikrofony się wyłączyły, bo teraz mikrofony są mą‑ dre – jak dźwięk przekracza pewien po‑ ziom, to jak z ludzkim mózgiem – kiedy poziom bólu dochodzi do wielkości, któ‑ ra by uśmierciła człowieka, mózg odcina sygnały bólowe. Właściwie mogę strzelić, to byłby taki dźwięk: o, właśnie! Strze‑ liłem, mikrofon się wyłączył, a potem włączył się na nowo, jak przebrzmiało. Najważniejsze, żebyś nie postrzelił żadnego kardynała. Tak, zwłaszcza że zasadniczo one są niejadalne. Za dużo skubania tych czerwonych piórek i nie wiadomo, gdzie piórko, gdzie krew, bo to taki kolorek ma jakiś… Nie, nie, na kardy‑ nały się nie poluje. Wczoraj tutaj latał mi dudek preriowy, czyli roadrunner. Taki sam występuje w jednym z fil‑ mów rysunkowych braci Warnerów, tam gdzie królik Bugs i te wszystkie koty; jest taki ptaszek z czubeczkiem na głowie i długim ogonkiem charak‑ terystycznym. Lata po drogach i robi takie „trrrrrrruuu”, szybko lata. To tutaj jeden gdzieś ma gniazdo i szukał, wy‑ raźnie wymachiwał tym ogonem, krę‑ cił tyłkiem, wyraźnie babki szukał. To jest dosyć duży ptak, gdzieś pomiędzy polskim dudkiem a bażantem. Ale też niejadalny? Tego już by dało radę wrąbać, tylko że on jest taki przyjemny z wyglądu… Byłoby mi go szkoda. Ma czubeczek na głowie, dlatego porównuję go z dud‑ kiem, zoologicznie to on pewnie z dud‑ kami nie jest spokrewniony. Dosyć dłu‑ gie zwinne nóżki, bo musi po tej trawie wysokiej biegać, i długi ogon w for‑ mie stabilizatora, żeby się nie wywalił. I rzeczywiście tak stoi, stoi, ogonkiem macha, potem tak nagle „truuuuu” i biega – nielotem jest, nie fruwa. No, gdybym się uparł, to bym rosół z nie‑ go zrobił, ale rosół można i ze sznuro‑ wadła zrobić. Ale musiałbyś go dogonić, a niekoniecznie tak samo szybko biegasz... Jakie tam, przepraszam bardzo, dogo‑ nić?! Zasiadłem tutaj i on mi tu latał 10 metrów od czubka mojej strzelby, to jak bym ze śrutówki z zamkniętymi oczami posunął, to bym już go miał.

że przemawia do większości republi‑ kańskiej. Pokazywano w tym kontek‑ ście poprzedniego prezydenta, który miał podobną sytuację, nie w tej ska‑ li, ale podobną, czyli Georga Busha, który miał przemówienie do narodu, kiedy parlament przejęli demokraci. Bush najpierw zrobił ukłon w stronę demokratów, pogratulował im zwy‑ cięstwa, ukłonił się nowej, demokra‑ tycznej pani marszałek, po raz pierw‑ szy kobiecie, był kordialny i grzeczny, chociaż przecież dostał po łapach od wyborców. Obama natomiast zignorował kom‑ pletnie fakt przegranej demokratów, był buńczuczny i nieuprzejmy. I to mi przy‑ pomina Jerzego Owsiaka, który wywa‑ lił dziennikarzy Telewizji Republika ze swojej konferencji. Wolno mu. Zwołuję konferencję, nie muszę wszystkich za‑ praszać, mogę nie chcieć, żeby wszyscy przyszli, ale w demokratycznym i kul‑ turalnym porządku takich rzeczy się nie robi. Chamstwo Obamy i podobne chamstwo Owsiaka – a w dodatku za‑ chowanie sprzeczne z wolnością słowa, bo w ramach wolności słowa, jak orga‑ nizuję konferencję prasową, to zapra‑ szam również wrogów. W ramach roz‑ tropności zapraszam również wrogów. Ale nie wiem, czy w tym porównaniu nie zestawiłeś np. octu z winem, porównując Owsiaka i Obamę. Przecież to nie są postaci z tej samej półki. Jeśli chodzi o poziom chamstwa, zaj‑ mują tę samą półkę. Czyta się czasa‑ mi o Owsiaku, że przeklina, że ko‑ goś zbeształ, jest bezczelny, kłamie w niektórych sprawach, że jest pysz‑ ny… Obama postępuje w dokładnie taki sam sposób. A jeśli prezydent jest bezczelny i kłamie, to Amerykanie nie wiedzą, co robić. A czy przez te wynikające z rządów Obamy koncepcje, które teraz już się nie przełożą na ustawy,

I też dlatego, że FED drukował dolary na potęgę… A o tym akurat nie wiem. Nie przygo‑ towałem się z tego zakrętu historii. Na‑ tomiast warto się przyglądać Ameryce. I nie mówię tak dlatego, że sobie tu spokojnie mieszkam, tylko dlatego, że nikt inny, żadna siła na planecie Ziemia nie jest w stanie skutecznie zareagować na to, co się dzieje w krajach arabskich. A czy po zamachach terrorystycznych w Paryżu rozmawiałeś o nich z twoimi sąsiadami Amerykanami, na przykład w sklepie albo w barze? Czy to był temat rozmów? Czy też „to się zdarzyło gdzieś daleko w Europie, nie chcemy o tym rozmawiać”? To nie jest kwestia, że nie chcemy, tyl‑ ko jak się mieszka w imperium i ono się składa z 50 państw – każdy stan jest osobnym państwem ze swoją konstytu‑ cją, własnymi siłami zbrojnymi, częś‑ ciowo ze swoją polityką zagraniczną, jeśli ma taką wolę – więc jak się miesz‑ ka w imperium złożonym z 50 państw, to inne, dużo mniejsze, kulejące, słabe imperium gdzieś w Europie, Unia Euro‑ pejska, złożona z 30 państw, trochę nas mniej interesuje. Tak jak Chińczyków. Je‑ śli w ogóle coś się przebija do informacji w dzienniku telewizyjnym, to Ameryka‑ nie mogą być tym niezbyt zainteresowa‑ ni. Czy Ty się zajmujesz tym, co się dzieje w którymś z krajów afrykańskich? No, rzadko. Poza tym Amerykanie nie pa‑ sjonują się wiadomościami. Informacja o zamachu terrorystycznym była jedną z wielu informacji o wielu zamachach terrorystycznych. Dużo bardziej szokują‑ ce dla Amerykanów jest obcinanie głów i to, że państwo islamskie rośnie w siłę, że planuje zawojować Europę oraz oba‑ lić Amerykę.

To jest prawda, ale być może państwo islamskie powstało dlatego, że Amerykanie postanowili obalić Saddama Husajna… Nie, absolutnie nie. Nie mogę się z tym zgodzić, bo państwo islamskie powsta‑ ło np. też w Jemenie, gdzie Ameryka‑ nie nie obalali Husajna. Nie, nie mogę się z tym zgodzić. Ten wróg chce nas, białych chrześcijan, wymordować bądź zmusić, żebyśmy uklękli przed Maho‑ metem i się nawrócili. To jest wojna religijna i wojna ludzi niewykształco‑ nych, bo jak się złapie tych gości, to się okazuje, że to są bardzo często pro‑ staczkowie ze wsi, mówiąc łagodnym językiem, nakręceni przez jakiegoś jed‑ nego czy drugiego imama, który jest trochę bardziej inteligentny, ale dużo mniej oczytany. Oni nie reprezentują naszego świata wartości. W naszym świecie wartości np. tortury są niedo‑ puszczalne. Natomiast w świecie isla‑ mu praktyka pokazuje, że oberżnię‑ cie komuś głowy jest dopuszczalne, że chłosta jest dopuszczalna i zmuszanie torturami do tego, żeby człowiek się nawrócił, wypowiadając bez serca i bez wiary, byle to zrobił, pewne ha‑ sło nawrócenia, tę mantrę, że „ba ba ba, prorok itp” – dla nich to jest cel. Dla nich to jest cel najważniejszy. Moż‑ na się posłużyć wszystkim: obcinaniem głów, porwaniami, torturami, byle tyl‑ ko osiągnąć ten cel religijny. Z czymś takim można walczyć tylko mieczem. Nie da się walczyć za pomocą warto‑ ści słowa, nie sprawdza się doktryna Obamy, że jak wypuścimy kilku gości po tym, jak siedzieli 10 lat w więzie‑ niu w Guantanamo, to oni pójdą do swoich i będą grzeczni, bo okazaliśmy akt łaski. Oni akt łaski traktują jako frajerstwo, jako słabość i zachętę do silniejszych ataków.

Co o tym mówią Amerykanie? Że trzeba strzelać, że ta doktryna, którą wypracowali poprzedni prezy‑ denci – Ronald Reagan był wybitnym

Ale jednocześnie większość przywódców duchowych świata islamskiego odcina się od islamistów, od tych obciętych głów, od tortur.

systemie niewiernego trzeba nawrócić wszelkimi dostępnymi środkami bądź oberżnąć mu łeb. To jest system wartości, z którym się nie dogadamy. Bardzo możliwe, że masz rację. W Stanach Zjednoczonych był polski minister spraw zagranicznych. Oczywiście wiadomość o tym dotarła do Arizony? A kto jest teraz ministrem, Schetyna cały czas? Jest jeszcze. Nie dotarła nawet ta informacja, że to jest wciąż Schetyna, Polska napraw‑ dę jest małym, prowincjonalnym kra‑ jem. Moglibyśmy z powodu naszego strategicznego położenia wypracować sobie, jak np. Pakistan – dosyć mały kraj, ale strategicznie położony – jakieś szczególne stosunki ze Stanami Zjed‑ noczonymi. I każda wizyta premiera czy ministra Pakistanu jest w Stanach zauważana, wspomina się o tym w wia‑ domościach. To samo Izrael. I nie do‑ tyczy to wyłącznie diaspory żydowskiej w Stanach Zjednoczonych, Izrael się dostrzega, bo to jest twardy sojusz‑ nik w szczególnym miejscu. Polska ma takie szczególne miejsce w Euro‑ pie, pomiędzy Niemcami a Rosją, mó‑ wiąc na skróty, oraz będąc jednocześ‑ nie w NATO i Unii Europejskiej. Ma położenie, dzięki któremu mogłaby sobie wypracować szczególne trak‑ towanie w Ameryce, bo jesteśmy dla nich ważni. Ale w tym celu trzeba by założyć tutaj jakieś bazy, przyciągnąć kilka rakiet nuklearnych, które będą gdzieś pod Gdynią stały albo bezczel‑ nie w Elblągu, wymierzone w Króle‑ wiec i w Petersburg. I wtedy, gdybyśmy coś takiego u siebie postawili, zupełnie inaczej i ostrożniej patrzyłby na nas Putin, a każda wizyta naszego ministra spraw zagranicznych byłaby odnoto‑ wana przez ministra spraw zagranicz‑ nych w Ameryce, byłaby odnotowana przez wszystkie media.

Na szczęście jest ładny i Wojciech Cejrowski go oszczędził. Ładny, ładny, ale może i smaczny… Wiesz, zainspirowałeś mnie, Krzysztofie Skowroński, obrońco zwierząt, zainspi‑ rowałeś mnie w kierunku spożywczym. Dobrze, zjedz płatki, jak miliony Amerykanów, z mlekiem, są bardzo smaczne. Nie kupiłem nawet jednego płatka. Nie lubię płatków. Coś Pan redaktor kapryśny… Nie, nie smakują mi płatki, bo koncep‑ cja płatków mi nie smakuje. Koncepcja owsianki mi nie smakuje, w ogóle kon‑ cepcja śniadania nie jest przeze mnie stosowana. Nażeram się, jak Indianie, wieczorem, żebym w ciągu dnia się nie obciążał trawieniem, bo te wszystkie teorie o tym, że jak zjemy dobre śnia‑ danie, to potem dzień... A dwie strony dalej czytam w encyklopedii zdrowia, że jedzenie, które pan teraz zjadł… Cu‑ kier od razu idzie do krwi, to tak unie‑ sie powiekę trochę, ale te inne wartości z jedzenia to za sześć do dwunastu go‑ dzin będą dopiero we krwi, bo się musi strawić. To co, zjem rano i za dwana‑ ście godzin dopiero mam energię? Kie‑ dy się kładę spać? To kompletnie bez sensu. Więc jak Indianie, na instynkt poszedłem i od lat jem raz dziennie, wieczorem, jak mnie zmorzy. Nie mu‑ szę chodzić w ciągu dnia z tym pełnym kabzunem, tylko się położę, organizm sobie spokojnie zasypia albo jeszcze oglądam Fox News ze dwie godzinki, po kolacji... A jednak… Brzuch ma wtedy czas sobie strawić, roz‑ maślić to wszystko i przesunąć dalej, do kiszek. Ja się kładę i rano mam tę energię, co ją teraz słyszysz. Co „a jednak”? Że Fox News oglądam? Oglądam, a jakżeż by inaczej? I dzięki temu mamy o czym rozmawiać. Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę. Ależ proszę bardzo! K


KURiER WNET

8

W·Y·W·i·A·D

Złoty ułan

zmieniły, Anglicy są teraz o wiele bar‑ dziej życzliwi, ale kiedy chodziłem do szkoły 50 lat temu, mocno dawali nam odczuć, że jesteśmy inni, że jesteśmy „ciałem obcym”. A czy dawali Polakom odczuć swoją wdzięczność za poświęcenie polskich żołnierzy? Odwrotnie, odwrotnie. Byliśmy nie‑ chciani. Zaraz po wojnie, kiedy sta‑ nowiliśmy nowy, napływowy element, mówili, że powinniśmy wracać do Pol‑ ski: „Tu nie jest wasze miejsce”. I sku‑ tek był taki, że polska generalicja nie dostała na przykład żadnych emerytur, mimo że przez 5 lat walczyli w obro‑ nie Wielkiej Brytanii. Wielu generałów i pułkowników było zmuszonych za‑ rabiać na życie, pracując na zmywaku w Londynie.

Z Janem Żylińskim, Polakiem mieszkającym w Wielkiej Brytanii, fundatorem pomnika Złotego Ułana w Kałuszynie, rozmawia Krzysztof Skowroński

D

laczego nie wróci Pan z rodziną do Polski? Chodziło mi to marzenie po głowie przez wiele lat. Zrezygnowałem z niego w 1990 roku, kiedy umarła moja mama. Zrezygno‑ wałem, bo zrozumiałem, że moje ko‑ rzenie są w Wielkiej Brytanii, od której całe życie uciekałem psychicznie. Ale jestem Polakiem, mimo że urodziłem się i żyję w Wielkiej Brytanii, więc mu‑ siałem – i zacząłem to robić właśnie po śmierci mamy – stworzyć swoją polską wyspę, budować ją intensywnie i ener‑ gicznie na terenie Wielkiej Brytanii. Ale może to marzenie jeszcze wróci? Znamy Polaków, którzy przyjechali z Wielkiej Brytanii i mieszkają w Polsce, ale nie jest ich wielu. Dlaczego? Wyjechali, bo Polski nie było. Jest Polska, dlaczego nie wracają? Tak, nie było masowych powrotów. Wracały jednostki. Bo to nie jest Pol‑ ska przedwojenna ‑ to jest jedna odpo‑ wiedź. Druga odpowiedź jest taka, że ja jestem Brytyjczykiem narodowości polskiej. Dobrze mi się mieszka w An‑ glii, tam wszystko znam, znam ludzi, wiem, jak wszystko załatwić, znam nie‑ pisane zasady tej kultury. Dzisiejszej Polski do końca nie rozumiem ‑ nie do końca ją rozumiem… A może, gdyby Pan mieszkał w Polsce, mógłby Pan ją zmieniać? Służyłby Pan swoją wiedzą, doświadczeniem? Tak, na pewno. Ludzie, którzy wra‑ cają, przywożą ze sobą różne wzory. Niewątpliwie zrobiłem krok w tym kierunku w postaci pomnika Złote‑ go Ułana. W tych dniach zakładamy fundację Złotego Ułana. Co roku bę‑ dziemy organizować święto Złotego Ułana w rocznicę szarży mojego ojca, z rekonstrukcją szarży. W tym roku nawet planujemy koncert patriotyczny, przeznaczony dla młodzieży. Chcieli‑ byśmy, żeby jakiś znany śpiewak, który ma poczucie tradycji i historii, wystąpił w Kałuszynie we wrześniu tego roku. A więc coś w Polsce rozwijam. Nigdy nie wiadomo, może jednak się prze‑ niosę do Polski. Chciałbym jeszcze nawiązać do wiadomości w Gazecie Wyborczej, do‑ tyczącej pierwszej polskiej dżihadystki, zaaresztowanej w Niemczech. Chodzi o kobietę polskiego pochodzenia, która wyszła za mąż za muzułmanina, prze‑ szła na islam, a uwięziono ją za to, że wspierała terroryzm. Ja ją bardzo do‑ brze rozumiem, ponieważ urodziłem się jako Polak na obczyźnie. Czułem się obco, żyjąc w otoczeniu angiel‑ skim. Wiem, co przeżywa ta kobieta, ale wyciągnąłem z moich doświadczeń inne niż ona wnioski. Nie zwróciłem się w kierunku terroryzmu, jednak po‑ czucie obcości uformowało moje życie. W pewnym sensie stałem się dżiha‑ dystą polskim, ale walczę metodami pokojowymi. Na czym to polega? Na tym, że mam bardzo silną świadomość, że muszę zachować swoją polskość, bo bez niej nie istnieję. Tożsamość bie‑ rze się z przeszłości. Zrozumiałem ja‑ ko nastolatek, że gdybym doszedł do wniosku, że jestem Anglikiem, nie chcę zadawać się z Polakami, zamie‑ rzam się wtopić w żywioł brytyjski i zo‑ stać „normalnym” Brytyjczykiem, to zarazem musiałbym wyrzec się mojej rodziny, moich przodków i odwrócić się od tych wszystkich cierpień, które oni przeszli, zwłaszcza w czasie ostat‑ niej wojny. W rodzinie mojej mamy były aż cztery kacety – mój dziadek zginął w Dachau, jego brat w Stuttho‑ fie, babcia była w Ravensbrück, i był jeszcze czwarty kacet. Więc gdybym odwrócił się od polskości, byłbym po prostu świnią, nie miałbym sumienia, okazałbym brak czci i uszanowania dla tych ludzi, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych. Zresztą widzę u Po‑ laków, którzy zrezygnowali z polskości, że coś stracili: brak im kręgosłupa albo mają z nim poważne problemy. Z tym moim przekonaniem łączy się także i to, że wzrastałem w otoczeniu gene‑ ralicji II Rzeczpospolitej, z generałem Andersem na czele. Mój ojciec był je‑ go adwokatem. Znałem też osobiście

Czy odczuwali duże rozgoryczenie i poczucie krzywdy? Niektórzy tak. Ale o tym się wiele nie mówiło, bo jeśli chodzi o politykę, to kiedy byłem młody, wszelkie siły emi‑ gracji były skupione na walce z tzw. re‑ żimem czyli komunizmem. Ja jestem wychowany w tym duchu. Takie było nastawienie. Zresztą jeśli chodzi o An‑ glię, to Polacy musieli starać się osiąg‑ nąć stabilizację zawodową, kupować domy, mieszkania, kształcić dzieci, za‑ kładać rodziny itd., więc o resentymen‑ tach w stosunku do Amerykanów i An‑ glików się nie mówiło. Machnęliśmy ręką na Anglików. Myśmy się skupiali na Ruskich, na komuchach.

na przykład generała Odzierżyńskiego, który dowodził artylerią pod Monte Cassino; nawet jako 10‑latek tłuma‑ czyłem mu, że źle ustawił pod Monte Cassino swoje działa. Formowały mnie też inne sytua‑ cje. Byłem na przykład przez rok wy‑ chowawcą u polskich Ojców Marianów pod Londynem. Prowadzili szkołę z in‑ ternatem dla chłopców. Pracowałem w niej jako wychowawca i stworzyłem program przysposobienia wojskowe‑ go. Mieliśmy nawet karabiny z I wojny światowej; brytyjskie karabiny. Szyko‑ waliśmy się do wyprawy do Afganista‑ nu, żeby walczyć z Rosjanami, z ko‑ munistami. Na szczęście do tego nie doszło; ten zaszczyt zostawiłem Rad‑ kowi Sikorskiemu, który pojechał tam jako reporter. To wszystko pozwala mi rozumieć tę polską dżihadystkę i w pewnym sen‑ sie sam też czuję się dżihadystą. Na przykład mój pałac jest przejawem ta‑ kiego polskiego dżihadu ‑ żeby zaist‑ nieć w Londynie, żeby pokazać, że my nie jesteśmy gorsi od Anglików, że na‑ sza kultura, objawiona w tym polskim pałacu, jest równie wartościowa jak kultura angielska. Bo integracja, prze‑ ciw czemu buntują się muzułmanie w Europie, a tym bardziej asymilacja, której absolutnie nie akceptują, pole‑ ga na uznaniu dominującej roli kultu‑ ry, historycznej kultury danego kraju. Czyli że Polak zawsze będzie gorszy na terenie Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec, tak jak zawsze będzie gorszy muzułmanin. I przepraszam, ale ja się na to nie godzę. My mamy wspaniałą historię, jesteśmy wspaniałymi ludź‑ mi, pod wieloma względami ratujemy Wielką Brytanię. Jak doszło do powstania Złotego Ułana? Dopiero jakieś osiem lat temu dowie‑ działem się, zresztą z Internetu, że mój ojciec, rotmistrz Andrzej Żyliński do‑ wodził szarżą ‑ i to zwycięską ‑ kawa‑ lerii polskiej w 1939 roku. On sam nic o tym nie mówił, w rodzinie też nie było o tym mowy, bo ojciec był czło‑ wiekiem wyjątkowo skromnym. Poza tym to, co zrobił, nie było popularne ani popierane przez jego zwierzchni‑ ków, także przez generała Kowalskiego, który dowodził bitwą pod Kałuszynem. Dlatego nawet niektórzy historycy twierdzili, że ta szarża nie miała miej‑ sca albo że była pomyłką, czy coś ta‑ kiego. Tak więc odkryłem to osiem lat temu i przez dobrych parę lat nie wie‑ działem, co z tym zrobić, aż w końcu wpadłem na pomysł, żeby wystawić ojcu pomnik. Mam przyjaciela w Londynie ‑ to Ma‑ rek Stella Sawicki, trochę ode mnie starszy, już przeszedł na emeryturę ‑ który ma takie hobby (właściwie to nie jest hobby, ale powołanie; on ma wielkie poczucie misji), żeby stawiać

Orszak bywa prezentowany przez organizatorów i komentatorów jako szczególna przestrzeń dla ludzi niewierzących. Wszak Mędrcy nie byli chrześcijanami. Próba krytyki udziału anonimowych niechrześcijan czy obejmowania przez nich patronatu spotyka się z zarzutem nietolerancji, braku zrozumienia ducha i idei tego pochodu.

do tradycji. U mnie, to znaczy w Ka‑ łuszynie, Złoty Ułan ma cokół z czer‑ wonego granitu, a jeździec, ułan, jest pozłacany. Sprawdzałem ten pomysł i jego słuszność u wielu historyków sztuki, włącznie z prezesem Komite‑ tu Nauk o Sztuce Polskiej Akademii Nauk, który potwierdził, że to, co ro‑ bię, jest zgodne z tradycją. Więc w tym sensie jest to wyraz dobrego gustu, sprawdzonego przez wiele setek lat. Ułan jest pozłacany także dlatego, że, moim zdaniem, w życiu trzeba zawsze postępować inaczej niż inni, żeby wy‑ różnić to, co się robi. W Polsce nie ma złotych pomników publicznych ‑ ten jest pierwszy. Kiedy odbyła się szarża dowodzona przez Pańskiego ojca i jaki był jej przebieg? Szarża miała miejsce z 12 na 13 wrześ‑ nia 1939 roku, w nocy, choć w zasadzie kawaleria nie szarżuje w nocy. To była mniej więcej druga nad ranem. Po pro‑ stu wjechali do Kałuszyna, a Niemcy uciekali jak króliki. Kawalerzyści zajęli mniej więcej ćwierć miasta, a potem się wycofali, bo ruszyła do natarcia pie‑ chota, a konkretnie I Dywizja Piechoty Legionów, dowodzona przez generała Kowalskiego. I mógłby to być przełomowy moment kampanii wrześniowej, ale 17 września... ...wkroczyli sąsiedzi.

pomniki, gdzie się tylko da. Więc wy‑ stawił pomnik Polskich Sił Zbrojnych na terenie Wielkiej Brytanii, pomnik generała Sosabowskiego pod Arnhem, teraz chce postawić Sobieskiego na ko‑ niu na Plantach w Krakowie. Odsłonił już 19 pomników i dlatego w polskim Londynie mówi się o nim „Mister Po‑ mnik”. Ja jestem jego skromnym ucz‑ niem, też postanowiłem „pójść w po‑ mniki”, a zacząłem od Złotego Ułana. Pomnik ma być świadectwem. Złoty - być może - świadectwem bardziej wyrazistym. O czym świadczy Złoty Ułan? Chciałem, żeby ten pomnik był hoł‑ dem złożonym nie tylko pamięci moje‑ go ojca, ale całej kawalerii polskiej wal‑ czącej w 1939 roku. To bardzo ważny pomnik i moim pragnieniem jest, żeby był zauważalny, więc musiał się wyróż‑ niać spośród innych monumentów. Jest on też świadectwem mojego dobrego gustu, opartego na tradycji i historii. Dowiedziałem się, zresztą dość nie‑ dawno, że Kolumna Zygmunta była pozłacana, to znaczy sama kolumna pierwotnie była z czerwonego grani‑ tu, a postać króla ‑ pozłacana. Poszed‑ łem więc w ślady twórców Kolumny Zygmunta ‑ na tym polegał powrót

A marzenia o tym, że polska armia się obroni, rozwiały się. Czy mógłby Pan teraz powiedzieć coś o sobie? Kim Pan jest? Kim jestem? Bardzo często zadaję so‑ bie to pytanie. Co 10 lat radykalnie się zmieniam. Dziś nie jestem tą samą osobą, którą byłem 10 lat temu. To się tyczy każdego, bo wszyscy zmieniamy się z upływem czasu, ale ja zawsze mia‑ łem kłopoty z tożsamością. Przez cale życie był to dla mnie istotny problem, przede wszystkim dlatego, że jestem Polakiem, który się urodził w Anglii. Mało tego – miałem problem z tożsa‑ mością do potęgi, bo nigdy nie bylem Polakiem współczesnym, mimo że urodziłem się po wojnie. Ja się uro‑ dziłem w pewnym sensie jako Polak przedwojenny, bo dzieciństwo i mło‑ dość upłynęły mi wśród emigracji; znałem generałów Andersa i Hallera, Mariana Hemara ‑ wielkiego poetę pol‑ skiego, historyków polskich. W Londy‑ nie, gdzie się urodziłem, dalej istniała Polska przedwojenna, II Rzeczpospo‑ lita, więc nie dość, że jestem Polakiem urodzonym na obczyźnie, w Anglii, to do tego ‑ przedwojennym Polakiem urodzonym na obczyźnie. W swoim czasie miałem z tego powodu w gło‑ wie wielki mętlik. Paradoksalnie moją polską tożsamość pomógł mi utwier‑ dzić rasizm Anglików. Czasy się bardzo

Wiem, że skończył Pan szkołę średnią w Londynie, a potem studiował na którymś ze znanych uniwersytetów. Tak. Był to Uniwersytet Londyński, konkretnie London School of Econo‑ mics and Political Science. Studiowa‑ łem tam historię. Jaką naukę wyniósł Pan ze studiów? A może życie Pana nauczyło, że wiedzy nie zyskuje się na uczelni? Po pierwszym roku przerwałem stu‑ dia, przestałem chodzić na wykłady, bo zachciało mi się być dziennikarzem. To było wówczas moim marzeniem. A czego nauczyłem się na studiach? Bardzo dużo, bo nadal codziennie cho‑ dziłem na uczelnię, siedziałem cały dzień w bibliotece i czytałem od świ‑ tu do nocy, czasami nawet tysiąc stron tygodniowo. A jaka lektura zrobiła na Panu największe wrażenie? Pamiętniki de Gaulle’a ‑ prezyden‑ ta Francji i przywódcy tzw. Wolnych Francuzów, walczących we Francji w czasie II wojny światowej. Uważam go za wielkiego bohatera. Był dla mnie autorytetem. Jego los był przeciwieństwem losów naszych generałów. My walczyliśmy, a on wygrał. To prawda. Bo on umiał powiedzieć „nie”. W którym momencie? Zawsze. Bezustannie wyprowadzał An‑ glików z równowagi. Churchill powie‑ dział o nim, że „najcięższym krzyżem, jaki musiałem nieść w czasie wojny ja‑ ko premier Wielkiej Brytanii, był krzyż lotaryński”. Lotaryngia to jest dzielnica Francji, dawniej tak nazywano Fran‑ cję; czyli największym problemem nie był dla Churchilla Hitler, tylko de Gaulle. To był bardzo twardy i od‑ ważny człowiek. Moim zdaniem cała polityka polska w tamtym czasie by‑ ła źle prowadzona. Tu nie chodzi o to, czy powstanie warszawskie powinno wybuchnąć, czy nie ‑ rozmawiamy w gmachu Pasty, który odegrał wiel‑ ką rolę w tym powstaniu. Ja uważam, że takie dyskusje są bezcelowe, bo tak naprawdę jedyny ważny fakt, jeśli cho‑ dzi o stosunki międzynarodowe przed wojną, to był pomysł, pomysł Piłsud‑ skiego, wojny prewencyjnej przeciw‑ ko Hitlerowi. Francja nie poparła tego pomysłu, ale może Pan być pewien, że bez cienia wątpliwości wygralibyśmy tę wojnę sami. Dlaczego? Bo jeszcze wtedy Niemców obowiązywał traktat wersalski i mieli powiedziane, i zaak‑ ceptowali to, że nie mogą mieć więcej niż 100 000 wojska. A my mieliśmy kil‑ kakrotnie więcej. I mieliśmy już czołgi – oni nie. Ciężka artyleria... To wszyst‑ ko było w naszym posiadaniu. Mogli‑ śmy zająć Berlin w trzy dni. Czy miał Pan okazję przedstawić Anglikom polską wersję historii podczas jakiegoś ważnego spotkania, a nie domowej kolacji? Czy

nazywa Pan wobec nich Jałtę i Teheran zdradą? Mówi Pan Anglikom takie rzeczy? Stale to robię, na co dzień. Dużo o tym mówiłem w grudniu, kiedy była u mnie w domu telewizja BBC i przez 8 godzin nagrywali moje wypowiedzi, a ja bar‑ dzo zdecydowanie stawałem w obronie Polaków. Mówiłem o historii i przy‑ pominałem, że, być może, gdyby nie nasi polscy piloci, Anglia nie wygra‑ łaby bitwy o Wielką Brytanię ‑ i tego typu rzeczy. Z jakiego powodu BBC zrobiła z Panem ośmiogodzinny wywiad? Bo niebawem ma być emitowany do‑ kumentalny program o Polakach. Zbli‑ żają się wybory, a imigracja, czyli mię‑ dzy innymi Polacy, to jest w tej chwili w Wielkiej Brytanii temat bardzo ak‑ tualny. BBC ten wywiad oczywiście skróci i streści. A program będzie nosił tytuł „The invisible community”, czyli niewidoczna wspólnota. My jesteśmy niewidoczni na Wyspach. Dlaczego tak jest? Pierwszy powód jest oczywisty: bo nie mamy ciemnej skóry, więc nie rzuca‑ my się w oczy. Tak naprawdę dlatego, że nie mamy reprezentacji politycznej i jesteśmy politycznie bierni. Są jed‑ nostki, które piszą do angielskich re‑ dakcji, mamy posła, pierwszego posła pochodzenia polskiego, ale to wszystko mało, nie liczy się.... Kim jest ten poseł? Nazywa się Daniel Kawczyński, to bar‑ dzo sympatyczny człowiek. Jego ojciec był Polakiem, matka Angielką. Kaw‑ czyński jest doradcą premiera Camero‑ na do spraw polskich i wschodnioeu‑ ropejskich; przede wszystkim do spraw polskich. Mówi polsku w miarę płyn‑ nie, chociaż kaleczy ten język. Porozmawiajmy teraz o Londynie z 2014 roku. Mam na myśli atmosferę polityczną, która zmienia się w całej Europie. Tak, nareszcie się zmienia. Zgadzam się, że należy być kulturalnym i tole‑ rancyjnym itd., ale w czasie dobrobytu przed recesją, kiedy panował spokój polityczny, istniało wiele problemów, których nikt nie chciał zauważyć, po‑ litycy woleli się nimi nie zajmować – mam na myśli np. problem islamu czy rolę banków. Przez wiele lat było też bardzo nudno. Polityczna poprawność jest cholernie nudna. Problemów było dużo, ale ich po prostu unikano, a teraz nareszcie zaczynamy patrzeć prawdzie w oczy. Bardzo dużo się dzieje w tej chwili na świecie ciekawych rzeczy, które krystalizują poglądy obywate‑ li i polityków na temat tego, którędy trzeba iść, co nam grozi, co możemy stracić, co zyskać… Mówi Pan: „prawdzie w oczy”. To znaczy, że Pan wie, jaka jest prawda. Pan pyta o prawdę. Dla mnie na przy‑ kład jest oczywiste i stale o tym mó‑ wię, kiedy jestem w Polsce, że Polska jest supermocarstwem, tylko nikt sobie z tego nie zdaje sprawy. A gdyby ludzie sobie to uświadomili, siła przebicia na‑ szej ojczyzny byłaby o wiele większa. W takim razie proszę rozwinąć myśl, że Polska jest supermocarstwem. Zacznijmy od tego: przez ostatnie 25 lat w Polsce bardzo dużo osiągnięto, ale można by o wiele więcej, gdyby pew‑ ne rzeczy się zmieniły. Przede wszyst‑ kim należy wykorzenić sławne polskie kompleksy, wśród których najwięk‑ szym jest uciekanie od polskiej tożsa‑ mości. Podam dwa przykłady. Pierwszy to niewzruszone przekonanie Polaków, że rola kawalerii ‑ podaję ten przykład, ponieważ jest związany ze Złotym Ułanem ‑ rola kawalerii w 1939 roku, w czasie kampanii wrześniowej, była praktycznie zerowa. A okazało się – sam o tym nawet nie wiedziałem, mi‑ mo że studiowałem historię – że kawa‑ leria polska szarżowała we wrześniu 19 razy i każda szarża była wygrana. Prze‑ cież to świadectwo oszałamiającego sukcesu! Kto o tym wie? Czy to w ogóle funkcjonuje w głowach polskich? Nie. Świadomość zmienia człowieka. Jeśli będziemy mieć świadomość polskich sukcesów i pozytywnych, wartościo‑ wych rzeczy w Polsce, zmieni się nasze postępowanie. Uważam, że następne 25 lat upłynie tak jak dotąd pod zna‑ kiem Europy, rozwoju gospodarczego, ale dojdzie nowy element, od paru lat coraz bardziej istotny, a mianowicie – walka o tożsamość i o wyrażenie toż‑ samości Polaków.


kurier WNET

9

u·k·r·a·i·n·a

Kilkaset metrów od ostatniego ukraińskiego posterunku w Szczastiu jest otwarty sklep. Po ukraińskiej stronie nie ma większych problemów z zaopatrzeniem, więc jest tu wszystko: od zapałek poprzez wszelkie produkty spożywcze po alkohol. W sklepie też można zamówić sobie gorącą kanapkę i wypić kawę. W większości klientami są ukraińscy żołnierze.

Za walkę otrzymasz dwóch niewolników i ziemię…

W

środku dwie sprze‑ dawczynie. Jedna z nich widząc, jak kulę się przy kolej‑ nych wybuchach „gradów”, uspakaja mnie: Spokojnie, te tutaj nie spadną. Walą kilkaset metrów stąd, o tam! – pokazuje przez ścianę kierunek ukra‑ ińskich pozycji. Wczoraj pociski spada‑ ły przy sklepie – tym razem wskazuje ślady wybuchów na asfalcie. – Ale to były granaty z moździerzy. Sprzedawczyni opowiada o tym spo‑ kojnie, w tym samym czasie nalewa nam herbatę. Na imię ma Swietłana, jest z pochodzenia Polką. – Moja bab‑ cia przyjechała tu z Krakowa. Przyje‑ chała w latach siedemdziesiątych na Donbas w poszukiwaniu lepszej pra‑ cy. To pani Sikorska! Sama jednak nie zamierza skorzystać z możliwości wy‑ jazdu do Polski. – Niech wszyscy zosta‑ wią Ukrainę w spokoju, my sami sobie damy radę. Kilkanaście dni później kilkaset osób o polskich korzeniach decyduje się skorzystać z możliwości ewakuacji do Polski. To osoby, które mieszkają po stronie opanowanej przez terrorystów. Osoby o polskich korzeniach spotykam też w Stanicy Ługańskiej w kolejce do bankomatu. Setki ludzi przyjeżdżają tu z Ługańska. W bankomatach wypłaca‑ ją hrywny, których po stronie separa‑ tystów nie ma. Na „drugą stronę” nie docierają też emerytury,środki finan‑ sowe pochodzące z budżetu Ukrainy. Moje pytania o to, jak jest w Ługańsku, wywołują spór w kolejce. Ludzie wprost mówią, że w Ługańsku stacjonują rosyj‑ skie wojska, po mieście jeżdżą rosyjskie czołgi. Strzelają z ulic Ługańska gradami, moździerzami, oni sami strzelają po naszym mieście! To bandyci – krzyczy pięćdziesięcioletnia kobieta. Do Stanicy przyjechała z córką, w kolejce znalazła się poza pierwszą setką oczekujących na pieniądze. Mimo wszystko ma nadzieję, że uda się jej wrócić przed zmrokiem do Ługańska. W trakcie rozmowy ko‑ biety przyznają się do polskich korzeni. Próbują sobie przypomnieć, skąd po‑ chodziła babcia… Gdzieś z centralnej Polski… One już nie mówią po pol‑ sku, myślały o „karcie Polaka”, ale nie zachowały się żadne dokumenty. Pytam się czy wiedzą o ewakuacji Polaków. – Nie, gdzie można coś się dowiedzieć… ale my przecież nie wyjedziemy… Jak, a rodzina, a mieszkanie, nie możemy tego zostawić! Boimy się wychodzić z domu, wciąż strzały, wybuchy. Grabią mieszkania, przedwczoraj przyszli i zabrali nam samochód. Nie wiemy kto: czy to zwykli bandyci, czy to terroryści z ŁRL. Przecież się nie zapytamy… Do pracy nie chodzimy, kończą się pieniądze…Bandyci niszczą naszą Ukrainę. Na jej sło‑ wa odkrzykuje starszy mężczyzna: – To Ukraińcy nas mordują, zabijają naszych chłopców, to banderowcy, naziści! Sytua‑ cję z odległości kilkudziesięciu metrów obserwują ukraińscy wojskowi. Nie re‑ agują, nie wtrącają się. O ile w kolejce większość bez wątpienia stanowią mieszkańcy Ługańska – zwolennicy Ukrainy, to paradoksalnie mieszkańcy Stanicy, która formalnie jest pod kontrolą władz w Kijowie, wspierają terrorystów. Jej mieszkańcy uważają się za spad‑ kobierców kozaków, od lat działają tu kozackie stowarzyszenia – wspierane przez Federację Rosyjską. Przez środek miejscowości przebiega linia podziału pomiędzy terrorystami i siłami Ukrainy. W ciągu dnia umowną granicę stano‑ wi nasyp kolejowy, w nocy terroryści mogą być wszędzie. Wspierająca ich ludność umożliwia przenikanie w głąb ukraińskich pozycji. Terroryści ustawia‑ ją moździerze na podwórkach domów, snajperzy strzelają ze strychów. Miasto regularnie jest ostrzeliwane przez ciężką artylerię. – Strzelają do nas i ze strony terrorystów, ale też walili z terytorium Rosji – opowiada mi dowódca stacjo‑ nującego tu ochotniczego batalionu „Czernichów”, podległego ministerstwu

Paweł Bobołowicz spraw wewnętrznych. Jak i z wieloma żołnierzami, z „Romanem” też znamy się jeszcze „z czasów Majdanu”. „Czer‑ nichów” stacjonuje w mieście od sierp‑ nia. Od sierpnia w mieście nie cichną strzały. Mimo, że terroryści bombami niszczą domy mieszkańców, ci wciąż ich wspierają. – Naprowadzają na nas ogień rosyjskiej artylerii. Robią to cywile, w dużym stopniu jesteśmy wobec tego bezsilni, ale niektórych już namierzyliśmy. Jedziemy na posterunek przy linii kolejowej, która rozgranicza terytorium ukraińskie od tego kontrolowanego przez Rosjan. Ta umowna strefa wynosi 300 metrów. Rosjanie zaj‑ mują teren daleko poza granicą wy‑ znaczoną w Mińsku. Pytam, co na to obserwatorzy OBWE. Dowódca, który jest tutaj od sierpnia mówi: – OBWE?

sprzęt i opuścić zagrożony ostrzałem teren. „Safron” jeszcze pokazuje dwa ślady na dronie po pociskach. – Drobne uszkodzenia, jutro znów poleci na akcję – mówi „Safron” były komandos bry‑ tyjskiej armii. – Z Ukrainy wyjechałem ponad 20 lat temu, wróciłem, by broić ojczyzny przed Rosjanami, ale to nie takie proste. Bardzo się różnię z moimi rodakami, nie chcą się uczyć, sądzą, że jak byli na Majdanie, o wojnie wiedzą wszystko. Z „Safronem” rozmawiamy po polsku: – Polskiego nauczyłem się w Anglii, ilu tam was jest? Dwa miliony? Trzymamy się razem z Polakami, dobrze się rozumiemy. Wyjeżdżamy na akcję kontroli budynków przy samej linii kolejowej, czyli umownej granicy z terrorystami. Na miejscu z autobusów wyskakują żołnierze „Czernichowa”. Część zajmuje

Mimo, że batalion jest złożony z ochotników, pozostaje częścią ukraińskich sił zbrojnych. Oskarżanie ich o „nazizm”, „zbrodnie wojenne” to oczywisty element rosyjskiej propagandy. jeszcze nigdy ich tutaj nie widziałem, u nas nie było OBWE. Od razu piszę o tym na swoim profilu społecznościo‑ wym. Dzień później w Stanicy pojawia się misja OBWE. Ostrzały jednak cich‑ ną tylko na czas jej pobytu. Razem z ekipą 5 Kanału przejeż‑ dżamy na stronę do tej pory w pełni kontrolowaną przez terrorystów. Do‑ jeżdżamy do tabliczki komunikującej koniec Stanicy Ługańskiej. W odległości kilometra widać kopiec i pomnik knia‑ zia Igora. – Za nim ustawione są rosyjskie wyrzutnie „grad”, stamtąd do nas strzelają, uważajcie, zaraz mogą strzelać do nas – tłumaczą nam żołnierze bę‑ dący naszą „obstawą”. Dziennikarka 5 Kanału na ostatnim możliwym punkcie nagrywa stand-up. Mimo napiętej at‑ mosfery, obok nas wciąż przejeżdżają samochody tych, którzy odważyli się przekroczyć granicę terrorystycznych republik. Z terytorium kontrolowanego przez Ukrainę wywożą produkty żyw‑ nościowe, a nawet choinki (właśnie zbli‑ żają się święta). W drugą stronę wwo‑ żone są fałszywe hrywny. Batalion „Czernichów” dysponuje samolotem bezzałogowym. To pro‑ dukt wolontariuszy. – W normalnych warunkach byłaby to zabawka, ale tu to ważne narzędzie zwiadu – tłumaczy nam jeden z żołnierzy. Samolot startuje z te‑ renu, który znajduje się poza ukraińską kontrolą. Żołnierze w trybie online ob‑ serwują pozycje terrorystów przez za‑ instalowaną w samolocie kamerę. Jed‑ nak dosłownie po kilku minutach lotu ze strony rosyjskich terrorystów padają strzały. Operator traci łączność z samolo‑ tem. Jednak dron wraca – automatyczna opcja powrotu pozwala, żeby w przypad‑ ku jakichkolwiek problemów samolot powrócił na miejsce startu. Jego lot na pewno był obserwowany przez terrory‑ stów, zapewne już wiedzą, gdzie wylą‑ dował. Musimy jak najszybciej złożyć

pozycje przy torach, inni w patrolach ru‑ szają uliczkami Stanicy. Gdzieś niedaleko słychać walkę: strzały karabinowe, wybu‑ chy granatów. Po kilkunastu minutach odgłosy milkną. Funkcjonariusze wcho‑ dzą do kolejnych domów. Tam, gdzie jest zamknięte, a istnieją podejrzenia co do właścicieli o wspieranie separatystów, siłą otwierają drzwi, okna. W jednym z do‑ mów znajdują broń myśliwską, kilka‑ naście śpiworów, elementy kamuflażu. W wielu symbole separatystów, wszędzie elementy kultów kozactwa. Przed jeden z domów wychodzi starsze małżeństwo. Jeden z funkcjonariuszy trzyma w rękach szablę z sąsiedniego domu z przytwier‑ dzonymi georgijewskimi wstążeczka‑ mi. Kobieta domaga się, żeby dać jej tę szablę do ręki i oskarża funkcjonariuszy o grabież: – Co, ukradliście znowu, kradniecie, mordujecie, faszyści! Funkcjona‑ riusz szybko wykorzystuje słowa kobiety: – Sami wiecie, czyj to dom, pomagacie mu, gdzie jest? Czy też wspieracie terrorystów? Kobieta wciąż domaga się szabli do rąk: – Co, boisz się, żołnierzyku, kobiety się boisz, nie bój się, my Kozacy, my mamy honor! W końcu funkcjonariusz daje kobiecie szablę, a ona zaczyna nią kręcić, wywijać z umiejętnością, gracją daleko odbiegającą od jej wieku. Jej mąż zaczy‑ na wychwalać żonę i kozaków i ubliża funkcjonariuszom od „banderowców” i nazistów. Żołnierz, patrząc na kobietę z jakąś formą szacunku, kończy rozmo‑ wę mówiąc do jej męża: – Kozacy… tak, u was w domu widać, kto jest prawdziwym mężczyzną. Dzięki regularnym kontrolom do‑ mów w Stanicy udało się ograniczyć liczbę ataków na ukraińskich żołnierzy. Przede wszystkim zlikwidowano wiele stanowisk snajperskich, tzw. sekretów, miejsc, z których obserwowano i ata‑ kowano Ukraińców. Mimo wszystko Stanica pozostaje jednym z najbardziej gorących punktów na mapie „operacji antyterrorystycznej”.

Ze Stanicy znów wracamy do Szczastia. Na wojskowej stacji benzynowej stoi spalony samochód osobowy. Parę godzin po tym, jak poprzednio tu tan‑ kowaliśmy, w samochód trafił pocisk „grad”. Jeszcze widać jego „rurę” – ele‑ ment nośny wbity w ziemię. W samo‑ chodzie było dwóch ukraińskich żołnie‑ rzy. Zapewne schowali się w nim przed strasznym mrozem, który panował tam‑ tego dnia. Obydwaj zginęli. Szczątków samochodu nikt nie zabiera. Za każdym razem, jak będę wjeżdżał na tę stację, bę‑ dą mi przypominać, jak śmierć jest blisko i jak wobec niej jesteśmy bezsilni. Jedziemy znów przez Szczastie, wiem, że tam jest Bianca Zalewska. Nasze rozmowy telefoniczne rwą się – w strefie przyfrontowej telefony działają słabo, nie za bardzo też moż‑ na mówić o szczegółach, gdzie się jest, gdzie się będzie. Nigdy nie wiadomo, czy polski dziennikarz to sygnał dla se‑ paratystów, by się pokazywać z dobrej strony, czy okazja do ukarania tych, „co wspierają Ukrainę”. Biancę jednak zna‑ leźć nietrudno. Każdy żołnierz Ajdaru świetnie ją zna: – Idź na drugie piętro, tam na pewno będzie. Bianca wróciła na front, pomimo że według lekarzy wciąż powinna przechodzić rehabilitację po kontuzjach, otrzymanych w wyniku wypadku ostrzelanego samochodu pod Szczastiem. Razem jedziemy pod przedszkole, gdzie parę godzin te‑ mu spadły pociski moździerzowe. Na świeżym śniegu idealnie widać ślady uderzeń – kilkadziesiąt pocisków, czar‑ ne płytkie leje. Wyraźnie widać, skąd spadały. Podobnie, jak i w przypadku pobliskiego domu: tam pocisk najpierw przeleciał przez dach wyższego budyn‑ ku i wpadł do mieszkania następnego, raniąc jednego z mieszkańców. Mimo ewidentnych dowodów, że za ostrzała‑ mi stoją rosyjscy terroryści, inne zdanie ma trójka mieszkańców Szczastia, roz‑ pijająca butelkę wódki przy ostrzelanym skwerku. Siedzą w drewnianej altance, okutani w palta (na dworze minus 15), przed nimi plastikowe kubeczki i pół litra wódki. Dwie kobiety i mężczy‑ zna, wszyscy poniżej czterdziestki. Nie pozwalają się filmować: – Kto strzela? Ukraińcy! Zaskoczony pokazuję na śla‑ dy kilkanaście metrów od nich – nie pozostawiają wątpliwości, że pociski spadły od strony pozycji terrorystów. – Jak się tak znasz, to, po co się pytasz? Wypijesz z nami? Bianca zabiera mnie do zniszczone‑ go mieszkania. Dom wygląda jak z ja‑ kiegoś eksperymentu: mieszkanie po‑ łożone na parterze w czteropiętrowym bloku, tylko to jedyne, pozbawione jest ściany. W środku normalny pokój, na sprzęcie, tapetach ślady po odłamkach. Z drzwi do kolejnego pomieszczenia wychodzi starsza kobieta. Ściska Bian‑ cę w ramionach, całuje, dziękuje przez Łzy. Bianca już zdążyła zorganizować pomoc: ktoś przyniósł grzejnik, Bianca zostawiła trochę pieniędzy. Poraniony mąż właścicielki leży w kolejnym poko‑ ju. Nie chce iść do szpitala, boi się, że mieszkanie zostanie ograbione. Przed domem krząta się dwóch mężczyzn, starających się odbudować zrujnowa‑ ną ścianę mieszkania. – Dzisiaj ją jakoś zamurujemy. Jedziemy na jeden z wysuniętych posterunków sił zbrojnych Ukrainy. To pierwsza linia okopów. Podjeżdża‑ my pod wielkie wzgórze. Drogą po‑ śród śniegu zjeżdża do nas stara łada. Za kierownicą znajomy „Szturma”. – To „Architekt”, musimy zabrać stąd jego samochód. Dlaczego „Architekt”? Na co dzień pracuje jako architekt w wydzia‑ le budownictwa Chersonia. „Architekt” zabiera nas na wzgórze, po drodze mi‑ jamy rozpędzone czołgi. Podróż starą ładą po jakiś bezdrożach, mijając roz‑ pędzone czołgi, to kolejne niewojenne, ale ekstremalne przeżycie w zonie ATO. Bianca żałuje, że nie poszliśmy piechota: – Piechotą nie można, strzelają – zatem,

ze wzgórza piechotą też nie wrócimy. Na wzgórzu ostatnia linia ukraińskich okopów. W słońcu widać tylko bezkres‑ ne pole śniegu łączące się z niebem. Na tle słońca malowniczo odcinają się cie‑ nie żołnierzy wysuwających się z oko‑ pów. W schronach, prawie w każdym pomieszczeniu, żołnierzom towarzyszą koty. Łażą po pryczach, przymilają się, ocierają o karabiny. – To nasze dobre talizmany. W Piskach pod Donieckiem, w miejscowości położonej przy końcu pasa startowego donieckiego lotniska, żołnierze pokazali mi psa o imieniu „Kasztan”. Kilka krwawych śla‑ dów po odłamkach pocisku moździe‑ rzowego na jego ciele było dowodem jego „anielskości”. – Skoczył na jednego z chłopaków, jak usłyszał świst pocisku. Przykrył go swoim ciałem, w psiaka wbiły się trzy odłamki. On słyszy, wyczuwa pociski przed nami. Wtedy rzuca się i kładzie nas na ziemię. W okopach u „Architekta” robię Biance zdjęcie. Kilkanaście dni póź‑ niej portal separatystów na jego podsta‑ wie oskarża Biancę o bycie ukraińskim snajperem. Koronnym dowodem ma być polowe ubranie Bianki. W oskar‑ żeniach króluje obywatel polski Da‑ wid Hudziec, który od miesięcy działa po stronie terrorystów, nie ukrywając swoich putinowskich sympatii i uznania dla terrorystów. Nieważne, że na zdję‑ ciu Bianca trzyma kamerę, nieważne, że powszechnie wiadomo, że jest dzien‑ nikarką pracującą dla ukraińskiej stacji Espresso TV. Oskarżenie o snajperstwo to faktyczny wyrok. Wiadomo, że w cza‑ sie wojny na snajperów się poluje. Ale na prawdziwych snajperów polowanie jest niebezpieczne, a oskarżenie o by‑ cie snajperem dziennikarza, działacza społecznego, nie dość, że jest „mocne” propagandowo, to i dziennikarz niko‑ mu głowy nie odstrzeli. Swoją droga ciekawe, jak jest traktowany obywatel RP, który jawnie pomaga terrorystom… Kolejne oskarżenia zostają wysunięte pod adresem poseł Małgorzaty Gosiewskiej, która wraz z posłem Piotrem Pyzikiem objechała strefę działań frontowych i była między innymi pośród żołnierzy batalionu Ajdar. Polskie tabloidy bezrefleksyjnie powtarzały wobec Ajdaru oskarżenia o rzekome „zbrodnie wojenne”. Co cie‑ kawe, te „zbrodnie” nawet nie zostały opisane w raporcie Amnesty Interna‑ tional, który je ogłosił. Batalion, mimo że jest złożony z ochotników, pozosta‑ je częścią ukraińskich sił zbrojnych. Oskarżanie ich o „nazizm”, „zbrodnie wojenne” to oczywisty element rosyj‑ skiej propagandy. Posłowie mogli się o tym przekonać bezpośrednio na miej‑ scu. Mogli też zobaczyć, jak faktycznie wygląda sytuacja na wschodzie i czym jest rzekome „peremirja” – zawiesze‑ nie broni. Z posłami RP pojechaliśmy w okolice donieckiego lotniska do miej‑ scowości Piski na linii frontu. W Piskach pozostało ponad 100 mieszkańców. Mieszkają w piwnicach zrujnowanych bloków. Od sierpnia nie mają elektryczności, wody. – Wszystko dowożą nam żołnierze, nasz kochany Borys – staruszka ściska towarzyszące‑ go mi żołnierza batalionu OUN. Z Bo‑ rysem znam się jeszcze z marca, wte‑ dy działał w UDARZE, partii Witalija Kliczki. Pochodzi z Doniecka, mówi po rosyjsku, a nacjonalizm oznacza dla nie‑ go tylko jedno: walkę z Rosją. Pomagał mi i polskim obserwatorom bezpiecz‑ nie relacjonować początek działań se‑ paratystów w Doniecku. Dziś walczy na donieckim lotnisku, a jak wraca do Piskiw, pomaga mieszkańcom: – Rząd, prezydent udają, że ich tu nie ma, gdyby nie my, już dawno by nie żyli. Obok bloków świeża mogi‑ ła. Mieszkańcy nie mogli pochować zmarłego na cmentarzu, który stale jest pod ostrzałem. Nikt też nie zbiera

niewybuchów – zbyt niebezpieczne, a na saperów nie ma czasu. Ludzie cho‑ dzą wytartymi szlakami, omijając nie‑ wybuchy i martwe ciała psów. Dlacze‑ go nie wyjadą? – Dokąd mamy jechać, nie wiemy, co tam na nas czeka, tu są nasze domy, tu umrzemy. Razem z posłami spędziliśmy przedwigilijną noc na wysuniętej ukraińskiej placówce pod Donieckiem. Całą noc w pobliżu naszego schronu trwały ataki terrorystów, a ukraińskie pozy‑ cje były ostrzeliwane z broni artyleryj‑ skiej, czołgowej i strzeleckiej. Terroryści ostrzelali nawet monastyr patriarchatu moskiewskiego. To, że świadkami tego byli posłowie RP, musiało uruchomić mechanizm propagandowy, w których posłów trzeba było zdyskredytować. Ukraińcy przywykli do oskarżeń ro‑ syjskiej propagandy pod swoim adre‑ sem: Widzicie, jakimi jesteśmy nazistami, jak nienawidzimy Polaków. Wiecie, że w Rosji mówi się, że obiecano nam za walkę po dwóch niewolników i ziemię? Wiecie, że na kolację jemy niemowlęta? W Piskach poseł Gosiewska przekazy‑ wała polską flagę jako dowód, że Po‑ lacy pamiętają o Ukraińcach walczą‑ cych z rosyjską nawałą. Odbierając ją ukraiński żołnierz, ochotnik batalionu o nazwie w Polsce wywołującej jak naj‑ większe przerażenie i niechęć (OUN), stał na baczność przez kilka chwil z pol‑ ską flagą przyciśniętą do serca. Musicie zrozumieć, że my jesteśmy ukraińskimi patriotami, Polaków kochamy jak braci, naszym wrogiem są Rosjanie. Na pytania o nawiązywanie do symboliki nacjonali‑ stów odpowiedzialnych za rzeź Polaków na Wołyniu powtarzają się odpowiedzi: To historia, różnie było, ale dziś mamy wspólnego wroga, możemy mieć w historii różnych bohaterów, ale zawsze byliśmy najbliższymi sobie narodami, a dziś mamy wspólne niebezpieczeństwo: Rosję. Gdy Ukraińcy dowiadują się, że za kil‑ ka godzin rozpocznie się nasza Wigilia (sami obchodzą święta dwa tygodnie później, zgodnie z kalendarzem juliań‑ skim), przygotowują dla nas specjalną kolację, której głównym składnikiem są duże kawałki smażonej ryby: – Tu niedaleko jest staw, wpadł tam „grad” i posiekał ryby – tłumaczy nam żołnierz o pseudonimie „Szaman”. W batalionie jest kucharzem, lekarzem, logistykiem. W cywilu w Odessie prowadził gabinet masażu. Coś wspominam o bolących kolanach: – Musisz jeść słoninę, to pomaga na stawy, pamiętaj: jedz słoninę. W mroku słychać wybuchy, strzały ze strony terrorystów, na które odpowiada placówka „Niebo”, czyli jeden z poste‑ runków na 40-metrowej kopalnianej wieży windowej. Stamtąd „pracuje” ka‑ rabin maszynowy „maksim” wzór rok 1914, rok produkcji 1944 – „Raszia” mi tłumaczy, że wtedy już maksim był produkowany z chłodnicą: – To jeden z patentów, który Rosjanie przejęli po wojnie z Finami. „Maksim” na „Niebie” jest chłodzony spirytusem. To jedno z dwóch zastosowań alkoholu w bata‑ lionach ukraińskich nacjonalistów. Dru‑ gim jest wykorzystanie go jako walu‑ ty. – Amunicję kupujemy od regularnej ukraińskiej armii, państwo przecież nic nam nie daje. Płacimy za nią spirytusem. Oni go piją, my nie – u nas jest „suchy zakon”, czyli zakaz picia alkoholu. Po pewnym czasie w schronie głośniej słychać chrapanie żołnierzy niż wybuchy kolejnych pocisków. W krótkofalówkach ktoś mówi: – Strzelają z dwóch miejsc, tam pod lasem i obok drogi, „Niebo”, poślij im serię. Gdy 24 grudnia rano wychodziłem ze schronu, zobaczyłem stojącą przed nim choinkę. Ubraną w porozbijane bombki, potarganą nocnym ostrza‑ łem. Pod choinką leżał „Died moroz” – upadły symbol sowieckiej laicyza‑ cji. Święta spędzę na froncie. Sytuację obserwuje „Szturm”: – Nie martw się, na nasze święta przyjedziesz do nas, do Lwowa, zabieraj rodzinę, my też kiedyś musimy chwilę odpocząć. K


kurier WNET

10

temat · numeru (stąd nazwa tej kategorii), ale wydobyte z niego informacje będą miały wyso‑ ki stopień wiarygodności (uzyskano je drogą tortur), a zatem istnieje duże prawdopodobieństwo, że wprowadzą przeciwnika w błąd. • szpiedzy zwykli – to raczej wy‑ wiadowcy lub zwiadowcy, bowiem Sun Tzu do grupy tej zaliczał żołnierzy własnej armii, których zadaniem było przynoszenie informacji z obozu prze‑ ciwnika. Żołnierze rozpoznania winni być obdarzeni ponad przeciętną inte‑

Pożytek z przekabaconego szpiega jest według Sun Tzu znaczny, bowiem może on wskazać „kto wśród lokalnych mieszkańców jest chciwy i który z urzędników jest podatny na korupcję”. ligencją, ale mieć wygląd wioskowych kmiotków. Lepiej żeby byli obdarci, ale pod łachmanami winni kryć silną wolę, odwagę, sprawność fizyczną, wytrzy‑ małość na głód, chłód, fizyczne katu‑ sze i moralne zniewagi. Ten fragment traktatu sprzed 25 stuleci czyta się jak instrukcję doboru kandydatów do Gromu lub SAS. Zwłaszcza, kiedy Sun Tzu

stronę i czynić szpiegami przekabaco‑ nymi. Współczesna terminologia pro‑ ces ten określa obracaniem i pracą nad podwójnym agentem. Pożytek z przekabaconego szpiega jest według Sun Tzu znaczny, bowiem może on wskazać „kto wśród lokal‑ nych mieszkańców jest chciwy i który z urzędników jest podatny na korup‑ cję”. Dzięki takim informacjom można werbować szpiegów wewnętnych lub pozyskać szpiegów z góry skazanych i z ich użyciem prowadzić skuteczne działania dezinformacyjne. O pożytkach płynących ze sku‑ tecznego kontrwywiadu i służby bez‑ pieczeństwa wewnętrznego pisał rów‑ nież współczesny Sun Tzu filozof Mo Tzu, który zalecał kultywowanie syste‑ mu „donoszenia zwierzchnikom o rze‑ czach dobrych i złych”. Ten totalitarny w swym założeniu system opierał się na grupach rodzin odpowiedzialnych, pod rygorem srogich kar i odpowie‑ dzialności zbiorowej, za zachowanie poszczególnych członków grupy i do‑ noszących o ich słabościach i występ‑ kach, ale także o ich dobrych uczyn‑ kach i cechach pozytywnych. Opisany przez Mo Tzu system to‑ talnej inwigilacji wprowadzony został w kilku królestwach chińskich i w zało‑ żeniu miał wymuszać dobre zachowa‑ nie całych społeczności. Obowiązywał on m.in. w królestwie Chin, które w IV wieku przed narodzeniem Chrystusa było najpotężniejszą formacją pań‑ stwową na ziemiach chińskich. Sy‑ stem administracyjny królestwa Chin oparty był na grupach wsi, a w każdej wsi, każde gospodarstwo domowe od‑ powiedzialne było za zachowanie się sąsiedniego gospodarstwa. System Mo Tzu przetrwał aż do dynastii Han czyli do II wieku przed narodzeniem Chrystusa, kiedy wpro‑ wadzono hierarchiczny system urzęd‑ niczy, co dało również początek wer‑ tykalnie zorganizowanej tajnej służbie wywiadu wewnętrznego.

nadużyciami lokalnych watażków, dla wspomagania się finansowego, jako coś w rodzaju sąsiedzkich kas ubezpieczeniowych na wypadek ka‑ taklizmów. Były skuteczne w działa‑ niu, a przede wszystkim tajne, ukry‑ wające swą działalność przed okiem postronnych, bez względu na to, czy reprezentowali władzę, czy poddanych. Tworzono je i tworzy się nadal na zie‑ miach chińskich i w chińskiej diaspo‑ rze. Do dzisiaj tajne stowarzyszenia o charakterze finansowym działające w chińskiej diasporze są często sku‑ tecznym i ekonomicznym narzędziem finansowania zagranicznej działalności chińskich służb wywiadowczych. Za‑ równo podległych Pekinowi jak Tai‑ pei. Dla Chińczyków najważniejsze są bowiem Chiny, przy których róż‑ nice systemowe, ideologiczne lub poli‑ tyczne schodzą na drugi plan. Cecha ta w połączeniu z rasową odmiennością i łatwością rozpoznawania Chińczy‑ ków w tłumie „białych”, „śniadych” lub „ciemnoskórych”, sprawiają, że służby chińskie od stuleci opierają swą dzia‑ łałność o diasporę. Przy czym powią‑ zanie służb z tajnymi stowarzyszeniami kontrolującymi różne sfery życia spo‑ łecznego, gospodarczego i finansowe‑ go tej diaspory powoduje, że na dobrą sprawę nie wiadomo, gdzie zaczyna się a gdzie kończy chińska działalność wy‑ wiadowcza. Ojcem chińskiego wywiadu zagra‑ nicznego, lub raczej zewnętrznego, był działający w I wieku przed narodze‑ niem Chrystusa Pan Ch’ao – pierwszy przywódca prowadzący systematyczne rozpoznanie terenów leżących poza gra‑ nicami ziem chińskich. Wyprawiał się daleko wgłąb Azji Środkowej, niemal do granic Europy, gdzie prowadził rozpo‑ znanie, werbował agentów oraz nego‑ cjował i zawiązywał sojusze z wodzami lokalnych plemion. Stworzył pierwszą w dziejach Chin stałą agenturalną sieć wywiadowczą. W sumie spędził w Azji Środkowej prawie 30 lat i w większym

służby obejmowały nawet środowisko konkubin najwyższych urzędników ce‑ sarstwa. Zadaniem tajnej policji była identyfikacja i inwigilacja wszelkich rywali cesarzowej Wu i przedstawianie jej stosownych raportów. Służba była skuteczna i wkrótce wrogowie i rywa‑ le cesarzowej zostali wyeliminowani drogą publicznych egzekucji, skryto‑ bójczych mordów i zsyłki na banicję. Cesarzowa eliminowała przeciwników nie wedle jakiegoś widzimisię, ale po

zdymisjonowanych, korupcja została w dużej mierze ograniczona, a liczne niesprawiedliwości zostały naprawio‑ ne. Po latach waza stała się tak skutecz‑ na, że cesarzowa mogła mocno okroić swoją tajną policję. Kolejną modernizację wywiadu wewnętrznego przeprowadził na po‑ czątku X wieku kanclerz skarbu Wang An-szih. Koncepcja reformy podobna była do przemyśleń Mo Tzu – „dono‑ szenia o wszystkich rzeczach dobrych

OCZY (kaligrafia chińska)

H

istoria, a zarazem począt‑ ki profesjonalnej kultury chińskich służb wywiadow‑ czych sięgają co najmniej V wieku przed narodzeniem Chrystusa, kiedy Sun Tzu napisał traktat Sztuka Wojny. Ujął w nim własne doświad‑ czenia, a można założyć, że również przemyślenia wcześniejszych wodzów, których dzieła nie zachowały się do obecnych czasów. Sun Tzu podkreślał wagę wywia‑ du pisząc: „wiedza nie płynie od de‑ monów, ani z własnego doświadcze‑ nia, które może się zdezaktualizować. Wiedzę uzyskuje się od ludzi, od szpie‑ gów.” Wyróżniał przy tym 5 kategorii szpiegów: • szpiedzy lokalni – czyli mieszkań‑ cy podbijanego kraju i dlatego ludność tubylczą należy dobrze traktować, aby pozyskać spośród niej własnych agen‑ tów. Sun Tzu zalecał przy tym, żeby autochtonów nie zastraszać, ani nie szantażować. Werbunek winien za‑ sadzać się na okazywaniu dobrej woli werbującego. Ta dobra wola zaś winna być wsparta szczodrym podarunkiem. • szpiedzy wewnętrzni – czyli skap‑ towani oficerowie armii lub urzędnicy państwowi przeciwnika. Sun Tzu podał przykłady osób szczególnie podatnych na werbunek. Są to: ludzie usunięci ze stanowisk, pominięci w awansach, kry‑ minaliści, którzy zbiegli przed karą, „konkubiny chciwe złota” oraz kon‑ formiści skłonni stanąć przy rydwanie silniejszego lub gotowi ubezpieczać się na wszelką ewentualność służąc obu stronom. • szpiedzy przekabaceni – dzisiaj by powiedziano obróceni, czyli złapani szpiedzy przeciwnika skłonieni do pra‑ cy dla drugiej strony. Werbunek takich szpiegów winien być dyskretny i deli‑ katnie prowadzony, tak żeby nie zrazić potencjalnego agenta. Generalnie lepiej jest werbować trafnie dobranym prezentem niż na‑ chalną ofertą gratyfikacji – zalecał

Chińskie oczy – Rafał

Sun Tzu. Trzeba uważać, żeby agen‑ ta nie obrazić zbytnią natarczywością. Zwłaszcza, jeśli jest on funkcjonariu‑ szem państwowym lub oficerem wy‑ sokiego szczebla. Korzyść ze zjedna‑ nego prezentem agenta jest dwojaka: z jednej strony zyskuje się informacje z wnętrza aparatu władzy, a z drugiej bezpośrednio do wnętrza tego aparatu

Generalnie lepiej werbować trafnie dobranym prezentem niż nachalną ofertą gratyfikacji – zalecał Sun Tzu. wprowadza się dezinformacje, prowo‑ kuje dysharmonię między urzędnikami a władcą oraz niesnaski między funk‑ cjonariuszami. Jak widać w Chinach pozyskiwanie agentury wpływu i pro‑ wadzenie działań dezinformacyjnych było zalecane już 2,5 tysiąca lat temu. • szpiedzy z góry skazani (zwani w innych tłumaczeniach traktatu Sun Tzu szpiegami potępionymi) byli wy‑ korzystywani w celach dezinforma‑ cyjnych. Wobec takich szpiegów po‑ pełniano zaplanowane niedyskrecje ujawniając, niby przypadkowo, fał‑ szywe informacje. Zakładano z gó‑ ry, że wysłany na drugą stronę szpieg wpadnie w ręce przeciwnika i zdra‑ dzi na torturach wszystkie posiadane informacje, w tym również fałszywe. Szpieg zostanie wprawdzie zgładzony

pisze, że wywiadowca musi posiadać „umiejętność przetrwania” w każdych waunkach, a kto nie umie przetrwać ten się na zwiadowcę nie nadaje. Tacy zwiadowcy – elita sił zbroj‑ nych – muszą być traktowani specjal‑ nie i mieć przywilej niczym nieograni‑ czonego dostępu do naczelnego wodza, nawet w środku nocy do jego prywat‑ nej sypialni, bowiem mogą nieść infor‑ macje decydujące o zwycięstwie. Jak widać chińska filozofia wywia‑ du zapisana w Sztuce Wojny różni się znacznie od przyzwyczajeń i poglą‑ dów wielu wodzów i polityków euro‑ pejskich i amerykańskich, dla których szpiegostwo było (i czasami nadal jest) zajęciem niehonorowym i niegodnym oficera, przeniesienie ze służby w linii do wywiadu stanowi degradacją, a po‑ zyskiwanie agentów jest procederem budzącym odrazę. Odmienna jest także chińska prag‑ matyka przekazywania zebranych infor‑ macji i kontaktów z agentem. Większość służb zachodnich, a przede wszystkim służby rosyjskie/sowieckie lubują się w raportach pisemnych, co znakomi‑ cie sumuje ukute w GRU porzekadło „im więcej papieru, tym czystszy ty‑ łek”. Tymczasem Sun Tzu zalecał wer‑ balne prowadzenie agentów „z ust do ust” oraz ustne raporty. W jego opinii raport pisemny pozbawiony jest spon‑ taniczności rozmowy, może być pod‑ kolorowany, lub może pomijać drob‑ ne, ale jak się później okazuje istotne szczegóły. W trakcie raportu ustnego dowódca/prowadzący może zadać do‑ datkowe pytania, a także widzieć reakcje agenta, który nie ma czasu zastanawiać się i ewentualnie coś zmieniać. W swoim traktacie Sun Tzu zwra‑ cał też uwagę na korzyści płynące z posiadania sprawnego kontrwywia‑ du, który jest koniecznym uzupełnie‑ niem wywiadu. Zamiast surowo karać zdemaskowanych szpiegów przeciw‑ nika, Sun Tzu zalecał „nęcić nagrodą i odprowadzać do wygodnej kwate‑ ry”, a potem przeciągnąć ich na swoją

Równolegle z kształtowaniem się scentralizowanej, hierarchicznej wła‑ dzy państwowej, na ziemiach chiń‑ skich powstawały tajne stowarzyszenia – organizacje, do których tworzenia Chińczycy mają szczególną predylek‑ cję. Na różnych etapach historii Chin, stowarzyszenia te albo neutralizowały centralnie kierowane służby wywia‑

Chińska filozofia wywiadu różni się znacznie od poglądów polityków europejskich i amerykańskich, dla których szpiegostwo było (i czasami nadal jest) zajęciem niehonoro­ wym i niegodnym oficera. dowcze, albo wzbogacały je o nowe koncepcje i nowy potencjał informa‑ cyjny. To wzajemne przenikanie się, ten dynamiczny konglomerat tajnych sto‑ warzyszeń i scentralizowanych służb podległych władcy wytworzył unikalną chińską kulturę wywiadowczą. Tajne stowarzyszenia powsta‑ ły w celach samopomocowych. Dla obrony przed bandytyzmem lub

lub mniejszym stopniu podporządko‑ wał Chińczykom około 50 lokalnych księstw. Jego najbliższym współpracow‑ nikiem – wedle dzisiejszego nazewni‑ ctwa analitykiem – była siostra Pan Ch’ao, pierwsza w Chinach kobieta hi‑ storyk. Zapisywała ona relacje brata po powrocie z każdej wyprawy, sumowa‑ ła zebrane wiadomości oraz doradzała (dzisiaj by się powiedziało zadaniowa‑ ła), kiedy planował kolejną ekspedycję. Ich wspólnym dziełem było 10 tomów kronik Han Shu. W negocjacjach Pan Ch’ao kie‑ rował się łagodnością, łaskawością i rozdawaniem prezentów, a jego stra‑ tegia polegała na „odpychaniu barba‑ rzyńców” jak najdalej od granic Chin. Zorganizowana przez niego sieć wy‑ wiadu nie była obliczona na agresję zewnętrzną i rozszerzanie imperium, lecz na utrzymanie w pokoju i spokoju pogranicza ziem chińskich. Chińczycy uważali swe ziemie za Państwo Środka i dla Chińczyków liczyły się, przede wszystkim sprawy wewnętrzne. Dok‑ tryna „odpychania” odpowiadała ogól‑ nemu pojmowaniu świata przez Chiń‑ czyków i wszystko co mogło zakłócić ustalony chiński porządek należało trzymać z dala. Dlatego też sformuło‑ wana przez rodzeństwo Pan koncepcja „odpychania” stała się kanonem chiń‑ skiej doktryny polityczno-militarnej na następne tysiąc lat. Doktryna i organizacja chińskiego systemu bezpieczeństwa wewnętrzne‑ go została zreformowana w połowie VII wieku przez cesarzową Wu. Wpro‑ wadzoną przez nią doktrynę można określić jako oświecony zamordyzm. Jeśli chodzi o organizację, to cesarzowa podporządkowała istniejące policje lo‑ kalne utworzonej przez siebie osobistej tajnej służbie, którą obdarzyła pełnią władzy. Wu była pierwszym władcą bezpośrednio kontrolującym scen‑ tralizowaną tajną policję obejmującą swym zasięgiem całość państwa. Pro‑ ces centralizacji trwał kilkanaście lat, ale w rezultacie siatki donosicieli tajnej

USZY (kaligrafia chińska)

Historia i kultura chińskich

chłodnej kalkulacji, biorąc przed każ‑ dą egzekucją pod uwagę spodziewaną reakcję opinii publicznej. Wu miała ta‑ lent do PR. Rozkazała ustawić przed pałacem cesarskim wazę z bronzu, do której każdy poddany mógł wrzucić skargę, list, petycję lub donos. Waza szybko stała się dla cesarzowej źród‑ łem wielu użytecznych informacji oraz narzędziem sondażu nastrojów społecznych. Dzięki niej wielu nie‑ kompetentnych urzędników zostało

i złych”. W kraju panowało bezprawie, a na prowicji szalał bandytyzm i Wang chciał nie tylko wiedzieć o tym, co się złego w państwie dzieje, ale również, co i gdzie dzieje się dobrego, żeby wyko‑ rzystać pozytywne rozwiązania i awan‑ sować działających skutecznie, a nie skorumpowanych ludzi. Od jego cza‑ sów idea raportowania o rzeczach do‑ brych obecna jest w każdym chińskim systemie nie tylko wywiadu wewnętrz‑ nego, ale również zagranicznego.


kurier WNET

11

temat · numeru i powodował stosunkowo niewielkie straty w ludziach. Kublai Chan, który był pierwszym obcokrajowcem panują‑ cym nad Chińczykami, zachował przy tym większość chińskich praw i zwycza‑ jów, co pozwoliło na przetrwanie chiń‑ skiej administracji i struktur państwo‑ wych. W konsekwencji wkrótce po jego śmierci, Chińczycy zbuntowali się i wy‑ gnali mongolskich barbarzyńców. Był to początek dynastii Ming i całkowitego odwrócenia się Chin od reszty świata.

rys. Wojciech Sobolewski

Różni to chińskie służby od większo‑ ści światowych służb bezpieczeństwa i organizacji wywiadowczych, które koncentrują się na zagrożeniach i in‑ formacjach negatywnych. Podboje Dżingis Chana pozostawi‑ ły trwały ślad w filozofii chińskich służb. Wódz Mongołów opanował część ziem północnych przede wszystkim dzięki sprawniejszej służbie wywiadowczej. Dżingis Chan dbał o wywiad zagra‑ niczny, natomiast władców chińskich

Upadek wywiadu zagranicznego utorował w XVII wieku drogę podbo‑ jowi Manczu, którzy w 1644 roku zajęli stolicę cesarstwa Pekin, przejęli władzę i założyli dynastię Ch’ing (według in‑ nej pisowni Qing). W porównaniu do Chińczyków, Manczu byli barbarzyń‑ cami, półanalfabetami nie mającymi pojęcia o administrowaniu państwem, ale dysponowali siłą militarną. Musieli jednak korzystać z pomocu urzędników chińskich i z biegiem czasu „schińszczy‑ li się” do tego stopnia, że przejęli nawet język i chiński izolacjonizm. Manczu nie powstrzymali uwiądu wywiadu zagranicznego, chociaż zwró‑ cili się nawet o pomoc do belgijskiego misjonarza, jezuity, Ferdinanda Verbie‑ sta. Ten uczony, wynalazca i astronom zaskarbił sobie łaski cesarza K’ang-hsi budując zmyślne zegary wodne. Cieszył się też respektem mieszkańców Pekinu, po ktorego ulicach jeździł ponoć po‑ jazdem o parowym napędzie. Verbiest otrzymał od cesarza zlecenie rozpozna‑ nia artylerii różnych krajów w celu zna‑ lezienia lekkiego i łatwego w transpor‑ cie działa przydatnego do zdławienia buntów w południowych Chinach. Za‑ danie to wykonał, dzięki czemu, awan‑ sował na szefa cesarskiego wywiadu za‑ granicznego i w drugiej połowie XVII zbudował pierwszą skuteczną chińską sieć wywiadowczą w Rosji. Przez prawie cały wiek XVIII w Chinach panował cesarz Chien Lung, który na wielkiego kanclerza i szefa cesarskiej służby wywiadow‑ czej powołał młodego gwardzistę pa‑ łacowego Ho Szena, twierdząc, że jest on reinkarnacją jego ukochanej, tra‑ gicznie zmarłej konkubiny. Niektórzy historycy sugerują jednak, że cesarza i Ho Szena łączył związek homoseksu‑ alny. Jakby nie było, gwardzista awan‑ sował błyskawicznie, a jako szef wy‑ wiadu otrzymał cztery zadania: • informować cesarza o każdym za‑ rzewiu buntu wśród mniejszości et‑ nicznych,

Ho Szen przeżył cesarza Cheng Lunga, ale nie docenił młodego na‑ stępcy, który natychmiast po objęciu władzy kazał aresztować szefa wywia‑ du i wielkiego kanclerza. Torturowany wyznał, gdzie ukrył zgromadzone bo‑ gactwa w złocie, srebrze i kosztownoś‑ ciach, które po skonfiskowaniu osza‑ cowano na równe dziesięcioletnim dochodom całego cesarstwa. Ho Szen cieszył się jednak takim respektem, że w drodze łaski młody cesarz zezwolił mu na samodzielne wykonanie na so‑

Chiny zatrzasnęły się do tego stopnia, że spalono, jako niewiarygodne, przesadzone i wydumane relacje z zamorskich rejsów spisane przez dowódcę chińskiej floty. bie wyroku śmierci przez powieszenie się na eleganckim jedwabnym strycz‑ ku, a nie na chamskim konopnym. Odejście Cheng Lunga i Ho Szena spowodowało szybki rozpad struktur bezpieczeństwa i administracji. Dez‑ integrację państwa przyspieszył archa‑ iczny system łączności wewnętrznej. W cesarstwie funkcjonowało wpraw‑ dzie około 15 tysięcy stacji poczto‑ wych, ale komunikację między nimi utrzymywali piesi kurierzy, co spra‑

z Nanking sprawiły, że Lin Tse-hsu, człowiek, który oparł działalność wy‑ wiadowczą na akademickich metodach badawczych, został odwołany, a Chiny praktycznie przestały mieć tajną służbę wywiadowczą. Rewolucyjny klimat towarzyszący upadkowi dynastii Manczu (Qing) na początku XX wieku oraz powstaniu re‑ publiki Sun Jat-sena obfitował w spiski, bunty i rebelie, które prowadziły do radykalizacji życia politycznego i roz‑ kwitu tajnych stowarzyszeń. W tym kli‑ macie tworzyły się nowoczesne służby wywiadowcze Chin, których „ojcami chrzestnymi” byli trzej przedstawiciele narodu wybranego, Trebitsch Lincoln, Michaił Gruzenberg (Michaił Borod‑ in) i Mosze Cohen z Radzanowa oraz zruszczony Niemiec Wasilij Blücher. Organizowane lub szkolone przez nich służby należały do różnych ugrupo‑ wań i walczyły ze sobą o władzę, po‑ dobnie jak służby obcych mocarstw, które pragnęły poszerzyć swe wpływy w słabych i rozdartych wewnętrznie Chinach. Wpływ Mosze Cohena, niesły‑ chanie barwnej postaci, awanturnika o przydomku „Dwa Pistolety”, bo tyle nosił stale przy sobie, był na tyle trwały, że po powstaniu Izraela służby chiń‑ skie i izraelskie współpracowały wie‑ lokrotnie ze sobą w różnych stronach świata. Swego rodzaju ewenementem był fakt, że Cohen nigdy nie zdradził Chińczyków, ani interesów Chin i dla‑ tego cieszył się respektem tajnych służb zarówno komunistycznych jak i Kuo‑ mintangu. Służby Kuomintangu wyrosły z różnych tajnych grup, które Sun Jat‑ -sen i jego zwolennicy zorganizowali w Chinach, USA, Japonii i Europie. Początek służb komunistycznych dał zjazd 12 delegatów z różnych prowin‑ cji obradujący we francuskiej enkla‑ wie w Szanghaju w lipcu 1921 roku. Pod koniec czwartego dnia gorącej dyskusji do mieszkania, w którym

strony kierują się zasadami ukształto‑ wanymi przez stulecia. Sun Tzu zalecał przy werbunku ła‑ godność i dobrą wolę, komunistyczny przywódca Deng Xiaoping nakazywał w 1989 roku „opanować sztukę i spo‑ sób okazywania uległości”, żeby „ukry‑ wać nasze prawdziwe możliwości”. Niezmienne jest totalne podejście do zbierania informacji. Dla chińskich służb nie ma informacji bezwartoś‑ ciowych. Funkcjonariusze tych służb usiłują skojarzyć maksymalną liczbę

Sun Tzu zalecał przy werbunku łagodność i dobrą wolę, Deng Xiaoping nakazywał „opanować sztukę i sposób okazywania uległości”, żeby „ukrywać nasze prawdziwe możliwości”. informacji pochodzących z różnych źródeł. Totalny biały wywiad obejmuje wszelkie dziedziny, a przede wszystkim sfery gospodarcze, naukowe i techno‑ logiczne. Nazywa się to „wykorzysty‑ waniem tego, co cudzoziemskie do służby Chinom”. Swoisty chino-centryzm (który niegdyś doprowadził do odwrócenia

– Chińskie uszy Brzeski

h służb wywiadowczych

nie interesowało to, co dzieje się poza granicami kraju. Kiedy się zorientowali, czym grozi Dżyngis Chan, było już za późno. Uciekli się jednak do klasycz‑ nej formy agentury wpływu. Podsu‑ nęli mongolskiemu władcy chińskiego myśliciela Yao Sziha na wychowawcę wnuka Kublai Chana. Z biegiem cza‑ su Yao towarzyszył Kublai Chanowi w walkach i służył radą podczas mon‑ golskiego podboju kolejnych ziem chiń‑ skich, co sprawiło, że był on powolony

Porty morskie, które Kublai Chan ot‑ worzył dla rozszerzenia handlu zosta‑ ły zamknięte, ograniczono drastycznie imigrację i przyjazdy obcokrajowców, zlikwidowano wywiad zagraniczny i ze‑ rwano kontakty kulturowe ze światem. Chiny zatrzasnęły się do tego stopnia, że w XIV wieku spalono, jako niewia‑ rygodne, przesadzone i wydumane re‑ lacje z zamorskich rejsów spisane przez dowódcę chińskiej floty, pierwszego eu‑ nucha wewnętrznego dworu Czeng-ho.

• objąć nadzorem i kontrolą za‑ chodnich kupców, którzy coraz licz‑ niej docierali do Chin, gdyż w Europie zapanowała moda na „chińszczyznę”, • ograniczyć działalność misjo­ narzy, • zdławić intrygi dworskich eunu‑ chów, którzy tak urośli w siłę, że two‑ rzyli prywatne sieci wywiadowcze. Szef służby wywiadowczej Ho Szen musiał być skuteczny, bowiem w raportach dyplomatów i misjonarzy europejskich jest przedstawiany nega‑ tywnie i krytykowany za to, że bierze sute łapówki, ale dostarcza w zamian miałkie informacje. Płacono mu jednak chętnie, gdyż Ho Szen i jego podwład‑ ni umiejętnie wprowadzali Europej‑ czyków w świat orientalnych rozkoszy i luksusów. Oszałamiające wrażenia europejskich dyplomatów i podróżni‑ ków przekładały się na zainteresowa‑ nie chińskimi produktami i wkrótce eksport do Europy herbaty, porcelany, jedwabiu, wyrobów z laki oraz innych luksusowych dóbr przynosił skarbowi tak wielkie dochody, że Ho Szen, sie‑ dząc na swoim drugim stołku, wielkie‑ go kanclerza, zniósł podatki w całym kraju. Wielki kanclerz dorabiał sobie przy tym na boku, bowiem zarządził, że każdy kontrakt eksportowy musi być negocjowany z jego udziałem i pod je‑ go nadzorem. Podobnie każdy awans w administracji państwowej i w wojsku musiał mieć jego aprobatę. Oczywiście nie za darmo. A ponieważ pieniądze winny pracować, Ho Szen posiadał 42 banki oraz co dziesiąty lombard w Pe‑ kinie. Obok dochodów dawało to wiel‑ kiemu kanclerzowi wgląd w transakcje finansowe Chińczyków i obcokrajow‑ ców, co wykorzystywał jako szef służ‑ by wywiadowczej. Praktycznie od je‑ go czasów chińskie służby starają się, jeśli nie kontrolować, to przynajmniej mieć wgląd, w transakcje finansowe. Zarówno bankowe jak i prowadzone w szarej strefie lombardów, cichych po‑ życzkodawców, windykatorów, domów zastawnych, itp.

wiało, że przesyłki pocztowe z odle‑ głych prowincji trafiały do Pekinu po upływie 2 miesięcy. W konsekwencji w pierwszej połowie XIX wieku Chi‑ ny nie potrafiły już obronić się przed presją mocarstw europejskich. Zwłasz‑ cza przed agresywnym imperializmem brytyjskim. Przy pełnym wsparciu politycznym i militarnym Londynu, dyrektorzy osławionej Kompanii In‑ dii Wschodnich zredukowali deficyt w wymianie handlowej z Chinami, wprowadzając do cesarstwa niezna‑ ne tam dotychczas, a produkowane w Indiach, opium. Eksport narkoty‑ ków przynosił Wielkiej Brytanii krocie i doszło do tego, że dochody Londynu z Perły w Koronie, którą były Indie, zależały od uprawy maku i wywozu opium do Chin. Nie pomogły cesar‑ skie edykty zakazujące importu nar‑ kotyku. Pewne ograniczenie wymu‑ sił dopiero działający od wiosny 1839 roku w Kantonie specjalny komisarz cesarski Lin Tse-hsu. Lin zatrudnił tłumaczy i sprowadzał skąd się dało zachodnie gazety, książki i publikacje szukając w nich informacji związanych z opium. Było to pierwsze zastosowa‑ nie białego wywiadu, który stał się odtąd na trwałe charakterystycznym elementem pracy chińskich służb wy‑ wiadowczych. W opinii Chińczyków biały wywiad daje podstawową wie‑ dzę pozwalającą szybko i sprawnie wy‑ kryć błędy w pracy agentury, a także dezinformację przeciwnika. Ponadto, jest tańszym środkiem zbierania wia‑ domości niż praca agenta narażonego na zdemaskowanie i ujęcie. Lin Tse-hsu był informacyjnie skuteczny, ale cesarstwo okazało się zbyt słabe, kiedy zaniepokojeni jego działalnością Brytyjczycy odwołali się do siły militarnej w pierwszej wojnie opiumowej, w wyniku której Chiny musiały oddać w 1842 roku Hong‑ kong, prawa do enklaw w 5 portach, a także udzielić poddanym brytyjskiej Korony immunitetu i praw eksteryto‑ rialnych. Porażka i poniżający traktat

debatowali delegaci zapukał niezna‑ ny człowiek, który wycofał się tłuma‑ cząc, że pomylił drzwi. Delegaci na‑ tychmiast uciekli i słusznie, gdyż po kilkunastu minutach do mieszkania wkroczyła policja. Ewidentnie ktoś zdradził. Luo Yinong, młody student z tej samej, co Mao Tse-tung prowin‑ cji Hunan przeprowadził dochodze‑

Szef służby wywiadowczej był krytykowany za to, że bierze łapówki. Płacono mu jednak chętnie, gdyż Ho Szen i jego podwładni umiejętnie wprowadzali Europejczyków w świat orientalnych rozkoszy i luksusów. nie i ustalił, że policyjny „ogon” do‑ prowadzili dwaj francuscy działacze młodzieżówki Kominternu, którzy przywieźli do Szanghaju pieniądze dla chińskich towarzyszy. Służby Komunistycznej Partii Chin i trwającego na Tajwanie narodo‑ wego Kuomintangu współpracowały ze sobą, walczyły, przenikały się wzajem‑ nie, szkoliły u Rosjan, Amerykanów, Brytyjczyków, a nawet Japończyków i konflikt ten trwa do dzisiaj, ale obie

się od świata) oraz stawianie intere‑ su narodowego ponad interesem poli‑ tycznym, sprawiają, że każdy Chińczyk czuje się poza granicami kraju tajnym współpracownikiem chińskiej służ‑ by wywiadowczej, a wewnątrz kraju współpracownikiem kontrwywiadu w stosunku do obcokrajowców. Pro‑ wadzi to do istnienie unikalnej maso‑ wej agentury chińskiej, co znakomicie koresponduje z totalnym charakterem zbierania informacji. Współcześnie przekłada się to na totalny charakter chińskiej penetracji cyberprzestrzeni. Chińskie służby pracują nad wszelki‑ mi opcjami kontrolowania Internetu, nad wszelkimi szyframi i sposobami przekazywania informacji. Mówiąc krótko – nad wszystkimi metodami blokowania informacji i zdobywania informacji. W tradycji zakorzenione są rów‑ nież wady służb, a przede wszystkimj brak przedsiębiorczości cechującej służby zachodnie. To odruchowe cze‑ kanie na rozkazy, zadania i wytyczne jest pozostałością po scentralizowanej i shierarchizowanej strukturze pań‑ stwowej cesarstwa Chin, na co nałożyła się przeniesiona z NKWD ukształto‑ wana w stalinowskich czasach tradycja unikania ryzyka narażenia się przeło‑ żonym. Tą istotną wadę równoważą nakła‑ dy na służby specjalne. Tak jak w prze‑ szłości, władcy Chin nie zważają na koszty utrzymania sprawnych służb, widząc w nich nie tylko jeden z naj‑ potężniejszych filarów ich rządów, ale również narzędzie w realizowaniu da‑ lekosiężnych planów budowania potęgi Chin. Na początku obecnego stulecia chińskie służby stały się największy‑ mi i najliczniejszymi na świecie. Nie są jeszcze najnowocześniejsze tech‑ nologicznie, ale zmniejszają dystans z każdym rokiem. Pamiętajmy, że w 2049 roku, w set‑ ną rocznicę powstania Chińskiej Re‑ publiki Ludowej, chińska flaga ma być zatknięta na Marsie. K


KURiER WNET

12

R· E · P · O · R·T·A·Ż

Grodno – największe miasto na tzw. Zachodniej Białorusi przylega do Polski jak magnes. Granica jest zaledwie 20 kilometrów od miasta, które – ukształtowane już na sowiecką modłę – pozbawione jest przedmieść, tym samym chruszczowowskie blokowiska pojawiają się niezapowiedzianie. Stalin, powołując się na Linię Curzona, poczynił korekty na mapie, zabierając miasto, które pierwotnie było po polskiej stronie kordonu.

H

istorycy wyjaśniają taką decyzję sowieckiego tyra‑ na potrzebą utrzymania obu brzegów Niemna, nie‑ zbędnego dla komunikacji rzecznej. Niemen jest duchową arterią tej zie‑ mi, nad którą unosi się metafizycz‑ ny duch przeszłości i w dalszym cią‑ gu rozbrzmiewa huk insurekcji 1863 roku, jak i bohaterskiej obrony mia‑ sta przed Sowietami w 1939, za którą gród wciąż czeka na obiecany krzyż Virtuti Militari i przydomek „Zawsze Wierny” – Semper Fidelis. To w koń‑ cu w okolicach Grodna rozegrała się Operacja Niemieńska, podczas której rozgromiono wojska Tuchaczewskie‑ go i na 20 lat odroczono u nas widmo komunizmu. Do Grodna wybrałem się z darami bożonarodzeniowymi dla naszych najbardziej potrzebujących rodaków. Wyjazd zorganizowany został przez fundację Kresy w Potrzebie, która do Grodna jak co roku zaprosiła harcerzy z Pomorza Zachodniego oraz delega‑ cje nauczycieli i licealistów z Łocho‑ wa. Akcja „Paczka”, której kierowni‑ kiem był prezes fundacji, radny Prawa i Sprawiedliwości Cezary Jurkiewicz, odbyła się już 18‑ty raz, a w tym roku organizatorzy skupili się na zbiórkach środków czystości i chemii. Zebrano 420 pakunków, które dostarczone zo‑ stały najbardziej potrzebującym – cho‑ rym, samotnym czy starszym, niekiedy pamiętającym czasy polskiej niepod‑ ległości. Niestety, w większości przy‑ padków takie terminy jak łagier, Sybir czy czekistowskie kazamaty nie były dla tych ludzi pustym terminem hi‑ storycznym. Nie był to mój pierwszy kontakt z Białorusią, krajem tajemniczym dla większości Polaków, jednakże poprzez związki historyczne najbliż‑ szym z możliwych. Białoruś to daw‑ ne Wielkie Księstwo Litewskie, a elity i lud tej krainy do końca XIX w. nazy‑ wano po prostu Litwinami. Z wielką ciekawością zwiedziłem Muzeum Zie‑ mi Grodzieńskiej w historycznym Za‑ mku króla Stefana Batorego, który był świadkiem glorii i hańby Rzeczypospo‑ litej. Ekspozycja muzealna praktycznie całkowicie pokrywała się z chronologią podręczników do historii sprzed wpro‑ wadzenia gimnazjum. Na ścianach wi‑ siały zbroje rycerzy Rzeczypospolitej, dokumenty królewskie, zabytki kultury materialnej. Im bliżej współczesności, tym więcej uwagi poświęcono ludo‑ wemu obliczu kraju nadniemieńskie‑ go, ale nie zapomniano o Powstaniu Styczniowym i o litewskim przywód‑ cy Konstantym Kalinowskim, o któ‑ rym milczą nasze programy szkol‑ ne. Rozdźwięk poczyniono przy XX wieku. Nie dopatrzyłem się wzmianki o zwycięstwie Piłsudskiego, a z okre‑ su II RP wynikało, że lud białoruski niestrudzenie walczył o komunizm i zjednoczenie z ojczyzną proletaria‑ tu. Jednak i tak wolę taką narrację, niż u innych naszych sąsiadów, którzy glo‑ ryfikują morderców albo mylą historię narodową z mitologią. Przyjechaliśmy do Grodna w ciemny, grudniowy poranek, chociaż na zegar‑ kach dochodziła już 10.00. Prezydent Białorusi zarządził, że w jego kraju nie będzie przestawiania zegarków na czas zimowy, co było korzystne dla nas, al‑ bowiem mogliśmy dłużej za dnia roz‑ nosić nasze paczki. Autokar mijał blo‑ kowiska i nie było widać wyczekiwanej przeze mnie zabudowy pamiętającej carów, albo chociaż prezydenta Mości‑ ckiego. Pomimo, że byliśmy zagranicą, radio grające w autokarze dalej nada‑ wało ramówkę jednej z największych komercyjnych rozgłośni znad Wisły. Jak się okazało, polskie media były do‑ wolnie dostępne, chociaż telewizja po cyfryzacji znikła z grodzieńskich od‑ biorników. Zatrzymaliśmy się przy parafii Naj‑ świętszego Odkupiciela. Nowo wy‑ budowany kościół, prowadzony przez ks. werbistów, został postawiony dzięki ofiarom Polaków z całego świata. Tuż obok świątyni znajdowała się polska szkoła, jedyna w Grodnie, chociaż na

400 tys. mieszkańców miasta śmiało można powiedzieć że połowa lub wię‑ cej to „nasi”. Świątynia katolicka jest mniejszym zagrożeniem dla władz, niż polskie placówki oświatowe. Zdaniem naszych rodaków władze nie przeszka‑ dzają powstawaniu katolickich miejsc kultu, o ile wierni sami finansują budo‑ wę i utrzymanie. Zupełnie inaczej jest ze szkołą, gdzie program edukacyjny musi być okrojony z motywów patrio‑ tycznych, jakby Łukaszenko chciał sko‑

głową prezydenta Rosji. Czy to nie po‑ cieszające, że gorliwy Polak (tego nigdy Dzierżyński się nie wyparł) jest ulu‑ bieńcem moskiewskich imperialistów? Wyjeżdżając z Grodna można natknąć się na pozostałości osławionych w lite‑ raturze polskiej borów litewskich, po‑ między którymi wybudowane są wsie – w większości drewniane. W tych przeważnie już wymarłych osadach nie

przedwojennych województw biało‑ stockiego i wileńskiego. Przed trasą był kolejny syty posiłek (wybitne pączki z makiem!) i tym razem miejscowi pa‑ rafianie zabierali mnie i grupę harce‑ rek do objazdu po mrocznych wiosecz‑ kach, w których nie było oświetlenia, albowiem władza nie zdążyła uporać się z usterkami. Harcerki ubrane były w tradycyjne mundurki skautów pol‑ skich, co wydawało mi się w pewnym sensie symboliczne. To właśnie harce‑

bardzo zaangażowani i naprawdę dużo się dzieje w życiu duchowym. I rzeczywiście – następnego dnia byliśmy w katedrze i na mszy w para‑ fii; były tłumy, pełno było dzieci, ko‑ biet w ciąży. Polityka, jak wiadomo, w rozmowach Polaków musiała się pojawić, ale pan Włodzimierz uspokajał: – Tutaj jest tak, że jeśli nie będziesz robił awantur,

Dusza nad krajem niemeńskim Paweł Rakowski

piować rozwiązania z polskiej oświaty. Pani Violetta Kowalczuk, była nauczy‑ cielka z tej placówki, straciła pracę związku z zaangażowaniem w nad‑ programowe patriotyczne wychowa‑ nie młodzieży. O sukcesach pedago‑ gicznych pani Kowalczuk świadczy czysta polszczyzna jej byłych uczniów, jak i obywatelska postawa miejscowej młodzieży, która karnie ustawiła się w szpaler, podając sobie kolejne pacz‑ ki do busika gotowego do wyjazdu na podgrodzieńskie wsie. W parafialnej świetlicy otrzymaliśmy śniadanie. Rejon grodzieński znany jest w dawnym Związku Sowieckim ze świetnego przetwórstwa mlecznego, więc parafialny stół uginał się od serków, jo‑ gurtów i serów. Do popicia oprócz trady‑ cyjnej kawy lub herbaty był Kwas Lidz‑ ki, przy którym ciężko było zachować adwentowy umiar w konsumpcji, albo‑ wiem jego mocny, wyrazisty i świeży smak doskonale regenerował po nocy spędzonej w autokarze. Po posiłku, podzieleni na grup‑ ki, zaczęliśmy objazd. Nasz kierowca, pan Stanisław, zachwalał intensywny rozwój Grodna i rzeczywiście – żeby wyjechać z miasta, jechaliśmy przez nowo wybudowaną dzielnicę z szero‑ kimi drogami i nowymi blokami. Żeby kupić mieszkanie w tym rejonie – opo‑ wiadał pan Stanisław – młode małżeństwa z dziećmi otrzymują kredyt na 1 proc. Jeśli rodzina będzie się powiększać – zapewniał mój rozmówca – to kredytu w ogóle nie trzeba spłacać. Tutaj kobieta za urodzenie dziecka otrzymuje 300 dolarów miesięcznie i nie musi pracować przez 3 lata. Polityka prorodzin‑ na dożywotniego prezydenta Białorusi jest imponująca. Oczywiście taka opie‑ ka socjalna ma drugie dno, albowiem kto zrobi Majdan, jeśli ma kredyt do spłacania, a w przypadku zmiany wła‑ dzy dojdzie do komercjalizacji ban‑ kowości i trzeba będzie… żyć tak, jak w Polsce? Zresztą po co robić Majdan, skoro jest praca i płaca? Ulice są czyste i nie zaśmiecone krzykliwą komercyjną agitacją. Poza tym, jeśli zabraknie Łu‑ kaszenki, to czy nie wybuchnie jakaś krwawa rewolucja albo wojna? Tam za miedzą nasi sąsiedzi bacznie nas obser‑ wują i wyciągają wnioski. Pośród nowych arterii komunikacyj‑ nych śmignął nam Prospekt Feliksa Dzierżyńskiego – twórcy sowieckich służb specjalnych, polskiego szlachcica spod Mińska Litewskiego. Na Białorusi jest to bohater narodowy i niejako stał się symbolem zawiłych relacji Polski z wschodnimi sąsiadami, albowiem portret Dzierżyńskiego dalej wisi nad

ma ani kościołów ani cerkwi, a jedyny‑ mi nowymi zabudowaniami są domy letniskowe Rosjan, przyjeżdżających aż z Moskwy. Nowe osadnictwo rosyjskie zdaje się mieć mocno polityczny pod‑ tekst, tym bardziej, że wojsko rosyjskie w ramach manewrów „Zapad” dwu‑ krotnie ćwiczyło tłumienie polskiej rebelii na Grodzieńszczyźnie. Czyżby moskiewscy letnicy w rzeczywistości byli osadnikami wojskowymi lub eks‑ pozyturą wojskowej razwiedki? Pan Stanisław sprawnie przedzierał się przez zabłocone wiejskie drogi. Gonił nas czas. Lista potrzebujących liczy 40 adresów, musimy więc przeznaczyć po 5‑7 minut na dostarczenie paczki pod wskazany adres. Okazało się to wyjąt‑ kowo trudnym zadaniem, albowiem w większości samotne starsze panie, zaskoczone niespodziewanymi gośćmi, chciały nas czymś ugościć. Jednakże nie mamy czasu ani sumienia objadać ludzi, żyjących naprawdę bardziej niż skromnie. Pośród domowego inwen‑ tarza, oprócz telewizora, na wiodącym miejscu są święte obrazki: Jezu Ufam Tobie, ikony czy Matka Boska Ostro‑ bramska, patronka wszystkich ziem polskich zza Bugiem. Podobno Mar‑ szałek Piłsudski pytany, dlaczego nigdy nie odwiedził Częstochowy, odpowia‑ dał, że nie może, bo by się Matka Boska Ostrobramska obraziła. Komunikacja z naszymi chwilowymi gospodyniami odbywała się w języku rosyjskim, cho‑ ciaż zdarzały się wyjątki, jak pani Józe‑ fa, która na moje pytanie czy pamięta polskie czasy, odpowiedziała śpiewnie w akcencie Mickiewicza, Orzeszkowej czy Piłsudskiego: wtedy to było dobrze. My mieli i wieprze, i 2 krowy i konia. Pryszli bolszewiki i srazu rozkazali, że my kułaki. Czas gonił nieubłaganie. Słońce za‑ chodziło, więc musieliśmy wracać do Grodna, ponieważ tego dnia czekała nas jeszcze wyprawa na północ rejo‑ nu grodzieńskiego, który w przytła‑ czającej większości zamieszkiwany jest przez Polaków, którzy ściśnięci zostali pomiędzy trzy granice: polską, litew‑ ską i białoruską, chociaż to jeden na‑ ród i ta sama ziemia po każdej stronie miedzy. Nazwy mijanych miejscowości wiele zapewnię mówią ekspertom od Powstania Styczniowego czy polskiej partyzantki antysowieckiej po 1944 ro‑ ku. Każda z tych wsi i miasteczek nosi znamię pokoleń walk o wolność i nie‑ podległość. Po półgodzinnej jeździe po dobrych drogach z Grodna byliśmy na styku

rze stanowili awangardę obrony przed Sowietami Grodna w 1939, za co na‑ stępnie zostali rozstrzelani w pobli‑ skich lasach. Musimy się spieszyć, albowiem zmęczenie brało górę. Harcerki jechały tutaj aż z Pomorza Zachodniego i tru‑ dy wojaży i nadmiar wrażeń zaczynały dawać o sobie znać. Mijamy kolejne wioseczki i wchodzimy do kolejnych domów. Niektórzy, młodsi wiekiem, chcieli nam płacić za podarunek, ale kategorycznie odmawiamy zapłaty… W sumie to my wam powinniśmy jesz‑ cze zapłacić, taka myśl dudni w mojej czaszce pod koniec tego długiego so‑ botniego dnia. Z drugiej strony nasze objazdy przybliżały mi klimat przed‑ wojennych reportaży Józefa Mackie‑ wicza, w których autor Buntu Rojstów zapisywał życie na pograniczu kultur stojące w kontrze do wszelkich nowo‑ czesnych i inwazyjnych projektów. Wróciliśmy do Grodna. W parafii orga‑ nizatorzy porozdzielali nas do rodzin, u których mieliśmy nocować. Wraz z ło‑ chowskim licealistą Karolem zostałem przydzielony do domu pani Marii i pana Włodzimierza – miejscowych parafian i Polaków. Pani Maria była pogodną ko‑ bietą, aktywnie działającą w parafii, jak i w życiu Kościoła. Wspominała, że by‑ ła na audiencji w Watykanie u papieża Jana Pawła II, a kiedy papież – Polak dowiedział się, skąd ona jest, to prosił o śpiewanie pieśni białoruskich. Moi gospodarze mieli dwie dorosłe córki – Marię i Eleonorę, które pieczołowicie zajmowały się sprawunkami domowy‑ mi i gotowaniem… Świat bez gender jest piękny. W domu czekał nas kolejny syty posi‑ łek, ale przede wszystkim była dosko‑ nała okazja do zapoznania się z rodziną gospodarzy, a także z życiem u naszego mało znanego sąsiada. – Dużo mojej rodziny powyjeżdżało do Polski – mó‑ wiła pani Maria. – Ale ja z mamą tutaj zostałam. Kiedy zdecydowałyśmy się jechać, to już nie można było. Ale tak, to jeździmy do Białegostoku bardzo często. I w czasach sowieckich i teraz. Mamy Kartę Polaka, to możemy jeździć – stwierdziła gospodyni. Pan Włodzimierz zachwalał polskie towa‑ ry, które przewyższają cenowo i jakoś‑ ciowo białoruskie. Niemniej zasmucił cię, kiedy wespół z Karolem objaśniali‑ śmy zasady kapitalizmu w Polsce. Pani Maria zwróciła uwagę na postępującą laicyzację w Polsce, a także wyjaśnia‑ ła, jak to jest u nich: _ Tutaj jest albo katolik, albo prawosławny. Ale jak ktoś mówi, że prawosławny, to najczęściej ateista. Natomiast katolicy tutaj są

to możesz żyć i pracować. Nie mamy problemu z bezrobociem, jak w Polsce, a i też pensje są takie, że można żyć. Nie jest tak, jak na Ukrainie, że pracują i nie mogą do końca miesiąca wyżyć – objaśniał. Życie na Białorusi wydało się rze‑ czywiście senne. Wychodząc na papie‑ rosa nie zauważyłem na placu przed blokiem żadnego skupiska „trunkowej” młodzieży, natomiast stała duża cho‑ inka, było zadbane boisko piłkarskie. Po kolacji poszliśmy spać, chociaż – jak się okazało – mój kompan pomi‑ mo młodego wieku wykazywał zain‑ teresowanie polską myślą polityczną, tym samym w grodzieńskich ścianach znowu zabrzmiał spór pomiędzy linią inkorporacyjną i federalistyczną. Jak widać, nasze dziedzictwo intelektualne jest jak sztafeta i musi być przekazywa‑ ne dalej… póki my żyjemy. Niedzielny poranek – i mimo, że było już po 8.00, za oknami ciemności. Na śniadanie dostaliśmy darumliki – pla‑ cki ziemniaczane, na które wyczekiwa‑ łem. Jak wiadomo, Białoruś kartoflem stoi, a i ponoć w którymś z miasteczek obwodowych jest jego pomnik. Pani Maria i pan Włodzimierz ze zdziwie‑ niem przyjęli, że Karol chciał placki posłodzić. A więc w ten sposób po‑ jawiła się w końcu pierwsza różnica regionalna między Kongresówką i Li‑ twą. Po śniadaniu gospodarze zabra‑ li nas do centralnej, historycznej czę‑ ści miasta, nad którą lubił pastwić się i realizować swoje projekty budow‑ lane obecny wielkorządca Białorusi. REKLAMA

Historyczna zabudowa Grodna przy‑ pomina tę z Białegostoku i z Wilna, co nie jest żadną wybitną obserwacją, jeśli się zna historyczne związki tych miast. Przespacerowaliśmy się ulicą Elizy Orzeszkowej, na której jest jej popiersie z polskich czasów (z polski‑ mi napisami) i jej dom, obecnie zamie‑ niony w muzeum i bibliotekę. Całość przestrzeni wydawała się oszczędzona przez wojny, Sowietów i Łukaszenkę, a brak krzykliwych reklam, neonów, bilbordów ułatwiał doznania estetycz‑ ne. Następnie udaliśmy się na Zamek, na którym ostatni król Polski i Wiel‑ ki Książę Litewski Stanisław August podpisał akt abdykacji. Samo Grodno z dumą wspomina czasy Stefana Bato‑ rego, który stale rezydował w mieście, a bił Moskala tak, że mu skóra cier‑ pła. Pod Zamkiem leniwie i dostojnie płynie Niemen, polska rzeka etniczna, albowiem to z jej nurtem ciągnął się polski żywioł, o czym szkolnictwo po 1939 roku całkowicie milczy. Na placu Stefana Batorego znajduje się katedra grodzieńska, która swoim hi‑ storycznym dziedzictwem i inwenta‑ rzem przewyższa wszelkie duplikaty czy makiety warszawskie. Naprzeciw‑ ko świątyni jest pomnik Lenina, obok którego stoi choinka. Na historycznych kamienicach tu i ówdzie można zauwa‑ żyć jakieś ślady po pamiątkowych tab‑ licach odnośnie „masakr” urządzanych przez „pańską” polską policję na de‑ monstrantach komunistycznych, do‑ magających się zjednoczenia ze Związ‑ kiem Sowieckim. Po bardzo krótkiej wycieczce po mieście udaliśmy się do naszej bazy, czyli parafii Najświętszego Odkupicie‑ la na Mszę św. Kościół był wypełniony po brzegi, a kapłan odprawiający mszę, miejscowy Polak ks. Anatol, wygłosił bardzo ciekawe adwentowe kazanie. Jak wiadomo, kazania obecnie bywają od‑ czytywane z kartek, albo całkowicie po‑ zbawione treści, lub też robione w wersji „soft” przez księży chcących być zabaw‑ nym lub wyluzowanym. Jednak, jak wi‑ dać, w Grodnie mają szczęście do rzetel‑ nych i konkretnych duszpasterzy. Po mszy wróciliśmy na obiad, po którym musieliśmy stawić się na zbiór‑ kę do autokaru. Czas gonił nieubłaga‑ nie. Harcerki musiały być następnego dnia w szkołach, a na licealistów z Ło‑ chowa czekały próbne matury. O go‑ dzinie 16.00 wyjechaliśmy i po niespeł‑ na dwóch kwadransach znowu byliśmy na granicy. Z poprzednich doświad‑ czeń z Białorusią wyczekiwałem jakiś szykan pograniczników, niemniej być może i w tym aspekcie coś się zmieniło, ponieważ wszystko przebiegło spraw‑ nie i bezproblemowo. Wjeżdżaliśmy w terytorium, któ‑ re Stalin nam łaskawie zostawił i coś mnie biło po oczach. Tak – to bilbordy przydrożne i reklamy atakowały zmy‑ sły i zatruwały duszę. Jednak gdzieś tam w sercu tliło się wołanie: „ja chce nad Niemen” oraz „zabierzcie tę Eu‑ ropę stąd”. Tym bardziej, że czas spę‑ dzony w królestwie Łukaszenki wyjaś‑ nił mi, że to nie Polacy z Białorusi nas potrzebują, tylko my ich, inaczej nie przetrwamy i staniemy się bezsmako‑ wą papką, samą materią całkowicie po‑ zbawioną ducha. K


KURiER WNET

13

G·O·S·P·O·D·A·R·K·A

Standard złota lub barbarzyństwo uwagi o kryzysie Lehmana Jerzy Strzelecki 1. W 1965 roku de Gaulle, ostrzegając przed kryzysem międzynarodowych finansów, stwierdził: Wiele krajów przyjmuje dolary na równi ze złotem jako środek płatniczy, regulujący istniejące na ich korzyść zobowiązania związane z deficytem płatniczym Stanów Zjednoczonych. Fakt ten zachęca Amerykanów do zadłużania się, i to zadłużania za darmo, w stosunku do za-

(Fijorr Publishing 2012)) leży mone‑ tarna teoria kryzysów gospodarczych głosząca, że „wyzwolenie” banków cen‑ tralnych z dyscypliny standardu zło‑ ta musi prowadzić do „wulkanicznej” dyskrecjonalnej kreacji „siły nabyw‑ czej” w samym centrum światowego systemu monetarno‑finansowego. Oddajmy głos samemu Rueffowi: Do powstania trudności, które prześladują dziś świat, w sposób wielce znaczący przyczyniła się pewna innowacja finansowa.

Wygląda na to, iż Zachód uparł się, by wcielić w życie powiedzenie Lenina, że „żeby zniszczyć burżuazyjne społeczeństwo, trzeba wpierw zniszczyć jego pieniądz”. granicy. Dzieje się tak dlatego, że Amerykanie mogą w ten sposób regulować swoje zobowiązania, w każdym razie co najmniej po części, w dolarach, których są jedynymi legalnymi emitentami. Biorąc pod uwagę konsekwencje, wynikające z możliwego kryzysu finansów międzynarodowych, stoimy na stanowisku, że należy jak najszybciej podjąć kroki zmierzające do uniknięcia tego rodzaju kryzysu. Uważamy, że w tej sytuacji konieczne jest oparcie międzynarodowego systemu finansowego, tak jak miało to miejsce przed nieszczęściami związanymi z I wojną światową, na niekwestionowanym fundamencie monetarnym, fundamencie o charakterze niepowiązanym z żadnym specyficznym krajem. Co to za baza? Po prawdzie wydaje się, że jedyną bazą monetarną o takim charakterze jest „standard złota.” Wezwanie de Gaulle, do obejrze‑ nia na You Tube, odnotowane przez prasę i ośrodki polityczne świata, nie doprowadziło jednak do zmiany syste‑ mu Bretton Woods. W 1971 roku pre‑ zydent Nixon zerwał związek dolara ze złotem. Międzynarodowy system mo‑ netarny przeszedł na system pieniądza papierowego, bez zewnętrznej kotwicy.

2. Człowiekiem, który stał za wystąpie‑ niem De Gaulle’a, był Jacques Rueff. Urodzony w 1896, Rueff chciał pier‑ wotnie poświęcić się medycynie, jednak zafascynowany pracami Leona Walra‑ sa, twórcy Szkoły Lozańskiej, ukończył Ecole Polytechnique w dziedzinie na‑ uk ścisłych i matematyki. W 1923 ro‑ ku zdał egzamin do elitarnego korpusu urzędników administracji francuskiej, „inspecteurs des finances.” W 1926 roku, po objęciu stanowiska premiera przez Raymonda Poincare, Rueff poproszony został o opracowanie dotyczące poziomu kursu powrotu Francji do standardu zło‑ ta po odejściu w czasie I wojny światowej do pieniądza papierowego. W 1927 roku Rueff publikuje pracę Teorie systemów monetarnych; w latach 1930 – 1934 pełni funkcję attache ekonomicznego Francji w Londynie, co umożliwia mu obserwa‑ cję „z pierwszej ręki” odejścia Anglii od standardu złota; w latach 1934 – 1939 jest dyrektorem w Ministerstwie Finan‑ sów Francji; w 1939 roku zostaje wice‑ gubernatorem Banku Francji; w latach 1944 – 1952 jest doradcą ekonomicznym Alianckiej Misji Wojskowej do spraw Niemiec i Austrii, gdzie poznał Ludwi‑ ga Erhardta, ojca niemieckiego cudu gospodarczego; w 1945 roku publikuje swój główny traktat ekonomiczny Ład społeczny; w 1952 roku zostaje sędzią Eu‑ ropejskiego Trybunału Sprawiedliwości; w 1958 roku został autorem planu stabi‑ lizacji gospodarki Rueff/Pinay, przyjęte‑ go przez De Gaulle’a mimo jednogłośne‑ go sprzeciwu całego gabinetu. W 1964 roku Rueff zostaje członkiem Academie Francaise. Umiera w 1978 roku.

3. U podstaw poglądu Rueffa o koniecz‑ ności walki o powrót Zachodu do kla‑ sycznego standardu złota (Era inflacji oraz Grzech monetarny Zachodu

Chodzi tu mianowicie o wprowadzenie przez bardzo wiele państw europejskich, pod auspicjami Komitetu Finansowego Ligi Narodów, systemu monetarnego zwanego „gold – exchange” standard. W ramach tego systemu banki centralne mogą w sposób uprawniony zaliczać do swoich rezerw nie tylko złoto oraz roszczenia zdominowane w walucie narodowej, lecz także waluty zagraniczne. Waluty te, choć zapisane w aktywach banku centralnego, który jest ich właścicielem, pozostają zdeponowane w kraju pochodzenia. […] jeśli chodzi o funkcjonowanie systemu monetarnego, mechanizm ten miał istotne negatywne skutki. Po pierwsze, w znaczący sposób osłabiał wrażliwość i efektywność mechanizmu „standardu złota. […] fundusze płynące ze Stanów Zjednoczonych do kraju stosującego „gold – exchange” standard zwiększały o odpowiednią wielkość podaż pieniądza w kraju „otrzymującym”, przy czym podaż pieniądza w na rynku amerykańskim nie zmniejszała się. Bank emisyjny, który otrzymywał te fundusze, zapisując je pośrednio lub bezpośrednio w swoich rezerwach, pozostawiał je bowiem w depozycie na rynku Nowego Jorku. Tam fundusze te, tak jak przed transferem, stanowiły składnik bazy udzielania kredytu.[…] Mechanizm „gold – exchange” standard prowadzi do zupełnego odseparowania przepływów kredytu od przepływów złota. W latach 1927 – 1928 umożliwił on znacznym sumom kapitału wyeksportowanym do USA i Wielkiej Brytanii powrót do krajów kontynentalnej części Europy bez najmniejszego wpływu na poziom rezerw złota tych krajów. W ten sposób mechanizm ten nie tylko doprowadził do rozluźnienia związków między kredytem a złotem, lecz po prostu całkowicie zerwał ten związek. […] Funkcjonując w opisany wyżej sposób „gold – exchange” standard stał się fantastycznym generatorem inflacji. Fundusze płynące z powrotem do Europy pozostawały jednocześnie do dyspozycji w USA. W ten sposób zostały nagle po prostu pomnożone przez dwa, umożliwiając rynkowi amerykańskiemu zakupy w Europie bez ograniczenia zakupów w Ameryce. „Gold – exchange” standard stał się w ten sposób jedną z głównych przyczyn fali spekulacji zwieńczonej kryzysem z września 1929 roku.

Wzrost oparty na pożyczaniu popytu z przyszłości wyczerpał się, jak widać z poziomu zadłużenia krajów unii i uSA oraz Japonii, gdzie dług publiczny stanowi ponad 200 proc. GDP. Kryzys 1929 roku nie był w oczach Rueffa kryzysem kapitalizmu czy wol‑ nego rynku, lecz wynikiem błędnego sposobu powrotu do standardu zło‑ ta po I wojnie światowej. Doprowa‑ dziło to do bankructwa Banku Anglii w 1931 roku i do Wielkiej Depresji. Podobną diagnozę stawiał Rueff w la‑ tach 60. System Bretton Woods oparty był także na „gold – exchange” stan‑ dard z dolarem jako walutą rezerwową.

Bankructwo Banku Anglii z 1931 ro‑ ku przyjęło postać zawieszenia wy‑ mienialności dolara na złoto w 1971 roku, ogłoszone przez Nixona niemal dokładnie 40 lat później. Zanim Nixon podjął tę decyzję, Rueff rozpaczliwie pisał: Obserwując ewolucję międzynarodowego systemu monetarnego można dojść do wniosku, że wygląda na to, iż Zachód uparł się, by wcielić w życie powiedzenie Lenina, że „żeby zniszczyć burżuazyjne społeczeństwo, trzeba wpierw zniszczyć jego pieniądz”.

4. 25 lat temu wyszliśmy z komunizmu licząc na to, że dołączmy do Zachodu, do systemu wolnej przedsiębiorczości. Okazuje się dzisiaj – taka jest natura Kryzysu Lehmana – że dołączyliśmy do Zachodu w schyłkowej fazie for‑ macji, którą można śmiało nazwać, parafrazując pojęcie „marksizmu – leninizmu”, formacją „keynesizmu – friedmanizmu.” Centralną cechą instytucjonalną „marksizmu – leninizmu” była nacjo‑ nalizacja środków produkcji, oparta na przekonaniu Marksa, iż źródłem zła społecznego jest prywatna własność środków produkcji. Drugi kluczowy element tego ustroju to rola partii ko‑ munistycznej jako instrumentu im‑ plementacji utopii. Chociaż w okresie budowy systemu ogromną rolę odgry‑ wały policja polityczna i Archipelag Gułag, a komunizmu w jego dojrza‑ łym okresie – nacjonalizacja i monopol partii komunistycznej. Na czym polega „keynesizm – friedmanizm”? Kryzys Lehmana, po‑ zwalający, jak to o kryzysach powia‑ dali marksiści, zaglądać do wnętrza systemu, sugeruje, że formacja ta ma dwie podstawowe cechy. Po pierwsze, jak komunizm, opiera się na przeko‑ naniu o zasadniczej niedoskonałości „niewidzialnej ręki” rynku. Instytu‑ cjonalizacją tego przekonania nie jest nacjonalizacja, lecz keynesowska rola państwa „stabilizatora” gospodarki po‑ przez generowanie popytu via deficyt budżetu i wysoki udziału wydatków rządu w GDP, przekraczający w nie‑ których krajach UE 50 proc. Po dru‑ gie, co wyraźne w świetle działań FED, ECB Mario Draghi oraz Banku Japonii, kluczową rolę w tej formacji odgry‑ wa Bank Centralny, mający prawo do dyskrecjonalnej emisji papierowego pieniądza. „Keynesizm – friedmanizm” znaj‑ duje się dziś w tarapatach. Wzrost oparty na pożyczaniu popytu z przy‑ szłości wyczerpał się, jak widać z po‑ ziomu zadłużenia krajów Unii Eu‑ ropejskiej i USA oraz Japonii, gdzie dług publiczny stanowi ponad 200 proc. GDP. Długów o tej skali nie da się spłacić, chyba że w scenariuszu ra‑ dykalnej inflacyjnej destrukcji waluty równoznacznego de facto – choć nie de iure – z bankructwem suwerenów. Mówiąc wprost, wszyscy jedziemy do Grecji, tyle że stawka kolarzy jest dość rozciągnięta.

5. U źródeł intelektualnych formacji „marksizmu – leninizmu” leżą pisma Marksa (na przykład, Manifest Komunistyczny) oraz leninowska teoria par‑ tii jako instrumentu rewolucji. Źródła intelektualne „keynesizmu – friedma‑ nizmu” to Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza Keynesa oraz te‑ orie monetarne Miltona Friedmana. Klasyczna teoria kryzysów ekono‑ micznych, ukoronowana teorią cyklu koniunkturalnego Wicksella i von Mi‑ sesa, głosiła, że kryzys jest wynikiem boomu, opartego na sztucznej eks‑ pansji kredytu w ramach bankowości rezerwy frakcyjnej. Kryzysy, możliwe nawet w reżimie klasycznego standar‑ du złota, gdzie ekspansja monetarna

ze strony Banków Centralnych jest ograniczona związaniem pieniądza ze złotem, biorą się z tego, że banki komercyjne co jakiś czas zbytnio roz‑ szerzają akcję kredytową. Prowadzi to do zbyt wysokiego poziomu inwestycji, co bez realnych oszczędności owocuje krachem. Keynes zakwestionował tę teo‑ rię w 1936 roku, zastępując ją tezą, że źródłem kryzysu jest niedobór „łączne‑ go popytu.” Rząd może przeciwdziałać kryzysowi zwiększając wydatki pań‑ stwa w oparciu o deficyt budżetowy. To prawda, że lektura Keynesa wska‑ zuje, że jego pierwotna rekomendacja sugerowała działania rządu obejmują‑ ce deficyt budżetu w okresie kryzysu i nadwyżkę budżetu w okresie boomu. Dynamika polityczna sprawiła jednak, że pomysł pobudzania przez rząd ko‑ niunktury, korzystnej z punktu widze‑ nia wyborów, przekształcił deficyty bu‑ dżetu państwa w permanentną cechę ekonomicznego krajobrazu. Tym bar‑ dziej, że na zastrzeżenia krytyków, do‑ tyczące niedobrych długookresowych efektów wzrostu długu publicznego, sam Keynes z właściwą sobie dezyn‑ wolturą odpowiadał, że w długim okresie wszyscy jesteśmy martwi. Keynesowi w sukurs przyszedł Milton Friedman. Keynes i Friedman postrzegani są na ogół jako „Dwa na słońcach swych przeciwnych – Bo‑ gi”, jak pisał Słowacki. To błąd. Fried‑ man, jak Keynes, był wrogiem stan‑ dardu złota i to z jego inspiracji Nixon wprowadził świat w epokę papierowe‑ go dolara płynnego kursu, intelektual‑ nego dziecka Friedmana. Zdejmując z banków centralnych resztki ograni‑ czeń kreacji pieniądza umożliwiło to niekończącą się akumulację deficytów budżetowych, gdyż dało bankom cen‑ tralnym kontrolę poziomu stopy pro‑ centowej w drodze emisji papierowego pieniądza na zakupy papierów skarbo‑ wych. Od 1971 roku żyjemy w systemie gospodarki wojennej a la I i II wojna światowa. Tyle, że druk pieniądza nie finansuje wysiłku militarnego, tylko finansowanie długu publicznego jako fundamentu prosperity „keynesizmu – friedmanizmu.”

6. Tak austriacka teoria cyklu koniunktu‑ ralnego, jak teoria katastrofalnych kon‑ sekwencji „gold –exchange” standard Rueffa oraz teorie zawarte w książce Davida Stockmana Wielka deformacja (Fijorr Publishing 2014), najlepszej pozycji o okresie od 1971 do Kryzysu Lehmana, koncentrują się na kwestii „produkcji stopy procentowej.” Pierwotna wersja austriackiej te‑ orii cyklu koniunkturalnego powiada, że za „sztuczny” spadek stopy procen‑ towej odpowiadają banki komercyjne. Rueff i Stockman dodają do mechani‑ zmu kreacji kredytu banki centralne, Rueff w ramach analizy konsekwencji systemu „gold – exchange” standard, Stockman w ramach analizy działania banków centralnych, przede wszystkim FED, w reżimie czystego pieniądza pa‑ pierowego po 1971 roku. Jakie są, w perspektywie tych te‑ orii, główne konsekwencje analizowa‑ nych w nich mechanizmów? Najbardziej elementarna z tych konsekwencji, to – jak powiada Szko‑ ła Austriacka – „mal‑inwestycje” na rynku prywatnym, które w momencie normalizacji stopy procentowej okazu‑ ją się nieopłacalne. Rueff i Stockman idą o wiele dalej, koncentrując się na wpływie na stopę procentową już nie tylko banków ko‑ mercyjnych, lecz na konsekwencjach gospodarczych i politycznych, płyną‑ cych z działań samych banków cen‑ tralnych. Oto 5 podstawowych tez co do po‑ litycznych i gospodarczych skutków uwolnienia Banków Centralnych z dy‑ scypliny związku pieniądza ze złotem:

I. Destrukcja wartości pieniądza. Od 1913 roku wartość nabywcza dolara spadła o ponad 95 proc., głównie po 1971 roku, podczas gdy w XIX wieku siła nabywcza dolara, mimo fluktuacji, w tym z okazji wojny z Anglią w 1812 roku i Wojny Secesyjnej, była na po‑ czątku i na końcu wieku w przybliże‑ niu taka sama. II. Zaniżenie kosztów funkcjonowania państwa i kryzys suwerennego zadłużenia. W reżimie papierowego pieniądza Banki Centralne mają swo‑ bodę kształtowania stopy procentowej. Niszczy to stopę procentową jako syg‑ nał rynkowy. Przykładami tego stanu rzeczy są sprowadzenie stopy procen‑ towej do 1 proc. przez FED Greens‑ pana, polityka zerowej stopy procen‑ towej (ZIRP) FED Bernankego oraz polityka negatywnej stopy procento‑ wej (NIRP) Europejskiego Banku Cen‑ tralnego. Gdyby decyzja o wysokości stopy procentowej nie znajdowała się w rękach banku centralnego, obecny poziom suwerennego zadłużenia nie byłby możliwy do osiągnięcia. Nie byłoby także możliwe osiągnięcie tak wysokiego poziomu udziału państwa w GDP, sięgające nawet ponad 50 proc. III. Destrukcja demokracji i wzrost wielkości państwa. Rueff powiada, że jeśli u źródeł demokracji leży kon‑ trola sakwy „księcia”, której podstawo‑ wą postacią jest w demokracji parla‑ mentarnej debata o budżecie, zdjęcie z banków centralnych kagańca stan‑ dardu złota czyni debatę budżetową sztuczną i pustą, gdyż bank centralny, poza kontrolą Parlamentu, stawia do dyspozycji rządu sumy większe, niż te, o które toczy się spór o budżet. Sto‑ ckman głosi podobną diagnozę co do USA twierdząc, że debata o ryzykach długu publicznego kończy się zawsze pytaniem: „To dlaczego oprocentowa‑ nie długu jest wciąż tak niskie?” Niska stopa procentowa jako podstawa finan‑ sowania państwa poprzez obciążanie

V. Zabicie mechanizmu specie flow i Efekt Tryfina. W reżimie standardu złota jeśli kraj A ma nadwyżkę w wy‑ mianie z krajem B, a kraj B, odpowied‑ nio, deficyt w wymianie z krajem A, następuje pomiędzy nimi przepływ złota. Odpływ złota z kraju deficytu B powoduje redukcję ilości pieniądza w tym kraju i spadek cen; i odwrotnie, kraj nadwyżki (A), do którego napły‑ wa złoto, doświadcza wzrostu ilości pieniądza i wzrostu cen. Redukuje to deficyt B, gdyż w kraju deficytu ceny stają się niższe, a w kraju nadwyżki wyższe, co wpływa na wzrost atrak‑ cyjności produktów kraju B i spadek atrakcyjności produktów kraju A. Zja‑ wisko to opisał w XVIII wieku David Hume’a jako specie flow mechanism. Rueff i Stockman przypisują „śmier‑ ci” specie flow mechanism ogromną ro‑ lę. Rueff opisuje go między innymi jako Efekt Tryfina. Jako kraj waluty rezerwo‑ wej USA może finansować zakupy za‑ granicą w oparciu o druk dolarów bez respektowania zasady, iż żeby coś kupić, należy wcześniej coś sprzedać. Ułatwiało to finansowanie imperium stojącego na straży Zachodu w okresie Zimnej Wojny, grozi jednak stałym deficytem handlo‑ wym. Brak specie flow mechanism jest szczególnie jaskrawy w wymianie han‑ dlowej USA z Chinami. Brak przepływu złota z kraju deficytu do kraju nadwyżki oznacza, że poziom cen w Chinach nie idzie do góry, a poziom cen w USA nie spada. Jest to jeden z kluczowych czyn‑ ników „de‑industrializacji” Ameryki. Po‑ dobna sytuacja występuje w wymianie handlowej między Niemcami a resztą strefy euro, gdzie Niemcy nie ponoszą konsekwencji nadwyżki w wymianie z krajami euro w postaci napływu złota i wzrostu cen wewnętrznych.

7. Kluczową zawartą tu tezę przedstawił już około 200 lat temu w pracy Zasady ekonomii politycznej i opodatkowania David Ricardo, jeden z gigantów bry‑

25 lat temu wyszliśmy z komunizmu licząc na to, że dołączmy do Zachodu. Okazuje się, że dołączyliśmy do Zachodu w schyłkowej fazie formacji, którą można śmiało nazwać formacją „keynesizmu – friedmanizmu.” długiem przyszłych generacji, w kon‑ tekście rosnącego przez ostatnie 40 lat udziału państwa w GDP, rodzi pytanie, czy nie obserwujemy destrukcji Cywi‑ lizacji Zachodniej w sensie rozrostu za‑ kresu, siły i wielkości państwa do skali znanej raczej z ładu społecznego tzw. „formacji azjatyckiej” czy „Despoty‑ zmu Orientalnego”, niż z historii cy‑ wilizacji europejskiej. IV. Financjalizacja i odwrotna redystrybucja. Wyzwoleniu banków cen‑ tralnych z „kajdanów złota” towarzyszy zjawisko financjalizacji, oznaczające wzrost udziału sektora finansowego w GDP. Sztandarowym przykładem financjalizacji jest udział zysków insty‑ tucji finansowych w całości zysków go‑ spodarki USA, który w okolicach 2007 roku wyniósł około 41 proc., podczas gdy w latach 80. wynosił 17‑18 proc. Poziom financjalizacji gospodarki jest funkcją stosunku zadłużenia do do‑ chodu, który wynosił w USA w 2007 roku około 280 proc., przy średniej dla poprzedzających Greenspana okresów w okolicach 150 proc. Niskiej stopie procentowej towa‑ rzyszy odwrotna redystrybucja do‑ chodu, od biednych do bogatych. Poza państwem, z niskich stóp procentowych najbardziej korzystają właściciele akty‑ wów, których wartość jest tym wyższa, im stopa procentowa jest bliższa zera. Ci, którzy niepokoją się nierównościa‑ mi społecznymi, powinni przyjrzeć się efektom polityki banków centralnych na dystrybucję dochodów i zaprzestać narzekań na „wolny rynek” i kapitalizm.

tyjskiej ekonomii klasycznej. W XXVII rozdziale Zasad Ricardo pisał: Obowiązujące obecnie ustawy upoważniają [dyrektorów Banku] do powiększania lub zmniejszania bez żadnej kontroli obiegu pieniężnego w stopniu, w jakim uznają to za stosowne. Podobnych uprawnień nie powinno się przyznawać ani samemu państwu, ani też żadnej instytucji w państwie, nigdy bowiem nie można zapewnić pieniądzowi obiegowemu stałej wartości, jeśli zwiększenie lub zmniejszenie jego ilości zależy jedynie od woli tych, którzy go emitują. I dodawał: Doświadczenie wskazuje jednak, że nie było nigdy państwa ani banku, które by korzystały z nieograniczonego prawa do emisji pieniądza papierowego nie nadużywając tego prawa. Dlatego też emisja pieniądza papierowego powinna we wszystkich państwach podlegać pewnym ograniczeniom i kontroli. Najwłaściwszym sposobem będzie zobowiązanie tych, którzy emitują pieniądz papierowy, do wykupu wypuszczonych przez nich banknotów z zapłatą w monetach złotych albo w kruszcu.

8. 25 lat temu wyszliśmy z systemu, w któ‑ rym Biuro Polityczne decydowało o ce‑ nie cebuli i sznurka do snopowiązałek. Dziś stoimy wobec pytania: czy stać nas dłużej na funkcjonowanie w systemie, w którym na podobnej zasadzie podej‑ mowane są decyzje o stopie procentowej, cenie pieniądza, cenie kredytu, podsta‑ wowego parametru gospodarki? K


kurier WNET

14

s · p · o · ł· e · c ·z· e ·ń·s ·t·w· o

Początek roku 2015 przynosi bardzo interesujące, a zarazem dramatyczne wydarzenie – kontrowersje wobec warszawskiego Orszaku Trzech Króli. W sporze o patronat tego Orszaku powracają żywiołową falą najbardziej ważkie spory ubiegłego roku. Staje przed nami też problem kształtu naszego życia społecznego i politycznego.

Mędrcy świata, monarchowie, gdzie spiesznie dążycie?

W

uchwale Sejmu pod‑ jętej w sprawie usta‑ nowienia roku 2015 Rokiem św. Jana Pa‑ wła II podkreślono „ogromne zaanga‑ żowanie papieża Polaka w proces odra‑ dzania się polskiej niepodległości oraz w propagowanie uniwersalnego prze‑ słania o godności i prawach człowieka”. Sejm chce – czytamy w uchwale – by „te wartości towarzyszyły działaniom podejmowanym w ramach obchodów Roku św. Jana Pawła II”. Jak uda się wcielić je w życie?

Orszak Trzech Króli Wtorek 6 stycznia 2015 r. – w tym dniu w ponad 330 miejscowościach w Pol‑ sce i piętnastu miastach za granicą przejdą Orszaki Trzech Króli. Orga‑ nizowany od kilkunastu lat Orszak stał się prawdziwą atrakcją dla miesz‑ kańców miast i przybyszów. Jest wyda‑ rzeniem na wskroś społeczno- i kul‑ turotwórczym. W tym miejscu warto zauważyć poznański akcent Orszaku – jego związanie z nagrodą Pierścienia Mędrców Betlejemskich, przyznawane kilka lat temu przez Duszpasterstwo Środowisk Twórczych Archidiecezji Poznańskiej artystom, których dzieła niosą w sobie wartości chrześcijańskie. Jak mówił pomysłodawca nagrody, ks. dr Antoni Klupczyński „Nagroda ta niosła ze sobą przede wszystkim prze‑ słanie Dobrej Nowiny, ukazane w po‑ dróży Mędrców ze Wschodu (por. Mt 2, 1-12). Ich wędrówka ukazuje nam znaczenie poszukiwania prawdy w ży‑ ciu człowieka. Umysły i serca Mędrców zaintrygowała gwiazda, prowokując podjęcie wysiłku pójścia za nią właś‑ nie dla odkrycia prawdy. W efekcie Reklama

ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr doprowadziła ich do Jezusa narodzo‑ nego w Betlejem, w którym potrafili rozpoznać prawdziwego Boga i oddać Mu pokłon”. Ten poznański akcent wskazuje, że choć scenariusz Orszaku Trzech Króli jest we wszystkich miastach po‑ dobny, to jednak może mieć swój nie‑ powtarzalny, lokalny koloryt. W Kra‑ kowie Trzej Królowie jadą z Wawelu dorożkami, w Kłodzku przywracana jest tradycja wypiekania „szczodra‑ ków” – pieczywa obrzędowego przy‑ gotowywanego specjalnie dla kolędni‑ ków, w Chochołowie sąsiedzi z Suchej Hory śpiewają słowackie kolędy. Tego‑ roczne scenariusze i wydarzenia zwią‑ zane z organizacją Orszaku zostały jed‑ nak zdominowane przez jeden anons medialny – medialne ujawnienie, że patronat nad Orszakiem w Warszawie objęła prezydent stolicy Hanna Gron‑ kiewicz-Waltz.

Kto za , kto przeciw Część mediów i publicystów związa‑ ła natychmiast sprawę osoby patronki z jej działaniami administracyjnymi w minionym roku. Charakterystycz‑ na była w tutaj na przykład retoryka red. Tomasza Terlikowskiego: „[Jezus] przychodzi w chorych i upośledzo‑ nych. Swoi Go nie przyjęli, bliscy i leka‑ rze postanowili go zabić, a gdy znalazł się jeden sprawiedliwy, który odmówił wykonania wyroku – to zorganizowa‑ no nagonkę, która zakończyła się tym, że Hanna Gronkiewicz-Waltz wyrzuci‑ ła go z pracy. Za to, że nie zabił Jezusa, który właśnie jako Jaś zawitał do nas”. Mariusz Dzierżawski, zna‑ ny obrońca życia poczętego argu‑ mentował ironicznie, że „Hanna

Gronkiewicz-Waltz do jasełek pasu‑ je jak najbardziej. Przypomina postać Heroda, który zapewniał Mędrców o tym, że jego pragnieniem jest od‑ dać pokłon Dziecięciu, a następnie próbował je zgładzić. Prezydent War‑ szawy deklaruje (przynajmniej na im‑ prezach religijnych) przywiązanie do chrześcijaństwa, a następnie prześla‑ duje tych, którzy zgodnie z zasadami chrześcijańskimi postępują”. Argu‑ mentacja krytyków patronatu Hanny Gronkiewicz Waltz spotkała się, co nie może zaskakiwać, z kontrargumenta‑ cją. Organizatorzy Orszaku podkre‑ ślali w specjalnym oświadczeniu, że „do udziału w Orszaku bez żadnych warunków wstępnych są zaproszeni wszyscy zarówno wierzący jak i nie‑ wierzący. […] Chcemy w ten sposób dać szansę władzom świeckim aby powtórzyły gest Trzech Króli. Mówi‑ my, że święto Epifanii to dobra oka‑ zja, aby być jak Trzej Mędrcy: ujrzeć światło betlejemskiej gwiazdy, pójść za nią i odnaleźć Prawdę, Dobro i Pięk‑ no. Taką perspektywę od swego za‑ rania ma chrześcijaństwo dla każde‑ go – a zwłaszcza dla niewierzących, poszukujących, tych co się pogubili, upadli, a nawet prześladują innych ludzi. To słowa Macieja Marchewi‑ cza, prezesa zarządu Fundacji Or‑ szak Trzech Króli. Takie tłumaczenia nie przekonały jednak niektórych krytyków patronatu prezydent Warszawy. Trzeba zarazem podkreślić, że dyskusja była i pozosta‑ je bardzo zróżnicowana w sile i styli‑ styce argumentów. Trudna tutaj zatem o prostą polaryzację stanowisk – „ka‑ tolicy są zdecydowanie przeciwni temu patronatowi”. „wyłącznie popierającą patronat jest tylko lewa strona polskiej

sceny politycznej”. Tak powiedzieć się nie da. Obok radykalnych wypowie‑ dzi Terlikowskiego, pojawiały się głosy na portalach katolickich zdecydowanie innej opcji. I tak na przykład Konrad Sawicki na łamach portalu deon.​pl pi‑ sał iż „(...) publiczne sugerowanie, że w Orszaku Trzech Króli, któremu kard. Nycz będzie przewodził, nie pójdzie Jezus [taką retorykę stosował Tomasz Terlikowski – przyp. PB], jest chwytem poniżej pasa”. Interesującym, w moim odczuciu, był głos, który z zamierzenia miał być głosem kompromisu w sporze, wypo‑ wiedziany przez Marcina Makowskie‑ go w jednym z portali internetowych: „Kto dziś bowiem pamięta, że wład‑ cy, którzy przybyli ze wschodu oddać pokłon Jezusowi, nie byli przecież ka‑ tolikami? Sytuacja ta przypomina ak‑ tualne kontrowersje, z jedną drobną różnicą. W Betlejem przed nikim nie zamknięto drzwi”. Pomimo zapewne dobrych intencji Autora, trudno uznać ten głos za trafny, wszak dramaturgii polskiego Betlejem w Klinice Św. Rodziny w Warszawie AD 2014 dodawał fakt, że jego główni bo‑ haterowie (a i po części komentatorzy) byli deklarowanymi katolikami.

Idąc w orszaku Mędrców Warto może w tym miejscu powrócić do tego pierwszego orszaku, które‑ go zapis znanym z Ewangelii wg. św. Mateusza. Etap pierwszy tego marszu to etap najmniej znany, ledwie zasyg‑ nalizowany. Znamy go z lakoniczne‑ go przekazu samych Mędrców, którzy w Jerozolimie pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon”. W tym bardzo prostym zdaniu za‑ wiera się całe bogactwo ludzkiej decy‑ zji, sądu rozumu praktycznego, a zatem sumienia. Mędrcy, którzy musieli być ludźmi umiłowania prawdy i jej poszu‑ kiwania, decydują się na swoisty ekspe‑ ryment, porzucenie dotychczasowego status quo i pójście w nieznane, kieru‑ jąc się jedynie przesłanką gwiazdy. Ta‑ ką decyzję można było podjąć jedynie w oparciu o zakorzenione dowartościo‑ wanie prawdy, o cały ten wymiar natury ludzkiej, która jest otwarta na prawdę, która – jak mówił kiedyś na KUL Jan Pa‑ weł II – wiąże podmiotowość człowieka z poznaniem prawdy. W tym poznaniu prawdy zawiera się źródło transcenden‑ cji człowieka, które każe mu porzucić to, co jest wymierne, uchwytne, zamknięte i pójść przed siebie. Jest w tym krótkim opisie coś wię‑ cej niż tylko aluzja do natury ludzkiej, do prawa naturalnego, do tego, co sta‑ nowi najgłębszą podstawę sumienia – przypomnienie najbardziej pierwotnej prawdy o dobru, o potrzebie poszuki‑ wania dobra.

To etap pierwszy drogi Mędrców. Etap drugi to konfrontacja prawa na‑ turalnego z prawem stanowionym oraz kontekstem politycznym: „He‑ rod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betle‑ jem, rzekł: ‘Udajcie się tam i wypytuj‑ cie starannie o Dziecię, a gdy Je znaj‑ dziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon’”. Nietrudno dostrzec, że Mędrcy stają w obliczu po‑ ważnego wyzwania. Nie mogą podda‑ wać w wątpliwość tego, że są przyby‑ szami w obcym kraju, że muszą liczyć

Orszak bywa prezentowany przez organizatorów i komentatorów jako szczególna przestrzeń dla ludzi niewierzących. Wszak Mędrcy nie byli chrześcijanami. Próba krytyki udziału anonimowych niechrześcijan czy obejmowania przez nich patronatu spotyka się z zarzutem nietolerancji, braku zrozumienia ducha i idei tego pochodu. się z jego władzą i prawami. Nie mu‑ szą podejrzewać, że prośba Heroda jest motywowana złymi intencjami. W tym momencie może zrodzić się w nich po‑ czucie, powinność wierności prawu i władzy stanowionej. Przychodzi etap trzeci – spotka‑ nie z Nowonarodzonym i odkrycie najgłębszego sensu sumienia. Kościół ostatnich dekad tak ujmuje ten wy‑ miar sumienia w swoim nauczaniu: „Sumienie jest najtajniejszym ośrod‑ kiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa”. Tak określił sumienie Sobór Watykański II, tak pisał o nim św. Jan Paweł II, tak prezentuje sumienie Katechizm. Ten opis sumienia zdaje się od‑ powiadać wydarzeniu kulminacyjne‑ mu w pochodzie Mędrców: „Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Je‑ go, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skar‑ by, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną dro‑ gą udali się do swojej ojczyzny”. Zanim jednak wrócą ponownie stają wobec

niezwykle trudnej decyzji. Nawet, jeśli słyszeli ten nakaz we śnie, pamiętają, co wydarzyło się na jawie. Pamiętają wezwanie Heroda. Nawet jeśli teraz mogą odczuć niepokój serca, mogą przecież powiedzieć sobie – my tylko wypełniamy polecenie prawowitego władcy… Niczego złego nie robimy… Nie jesteśmy współodpowiedzialni za to, co się stanie… Na szczęście jednak Mędrcy po‑ myśleli inaczej. Podjęli decyzję zgodną z sumieniem.

Zawłaszczanie przez chrześcijaństwo? Nie trzeba chyba stawiać kropek nad wszystkimi „i” w dylematach związa‑ nych z pochodem Mędrców w roku 2015. Na jedno wszakże chciałbym zwrócić uwagę – Orszak bywa prezento‑ wany przez organizatorów i komentato‑ rów jako szczególna przestrzeń dla ludzi niewierzących. Wszak Mędrcy nie byli chrześcijanami. Próba krytyki udziału anonimowych niechrześcijan czy obej‑ mowania przez nich patronatu spotyka się z zarzutem nietolerancji, braku zro‑ zumienia ducha i idei tego pochodu. Gdzieś w tle wybrzmiewa to, co było i pozostaje przedmiotem tego‑ rocznego sporu – ubiegłoroczna dys‑ puta o relacjach prawa stanowionego i prawa naturalnego. To soczewka, któ‑ ra ogniskuje spór laickości z religijnoś‑ cią, państwa świeckiego z państwem wyznaniowym. Stąd już tylko krok do postawie‑ nia zarzutu, że Kościół rości sobie pre‑ tensje do zawłaszczenia rzeczywistości świeckiej, do bycia panem ludzkich su‑ mień, w tym sumień niewierzących. W roku proklamowanym przez Sejm jako rok św. Jana Pawła II war‑ to wracać do jego nauczania, tym bar‑ dziej, że w dobie deficytu nauczania doktrynalnego współczesnego Koś‑ cioła, nauczanie Świętego staje się tym bardziej aktualne. 3 czerwca 1997 r. w Gnieźnie mó‑ wił Jan Paweł II o zjednoczonej Euro‑ pie i o warunkach tego zjednoczenia. Powiedział wówczas: „Nie będzie jed‑ ności Europy, dopóki nie będzie ona wspólnotą ducha. Ten najgłębszy fun‑ dament jedności przyniosło Europie i przez wieki go umacniało chrześci‑ jaństwo, ze swoją Ewangelią, ze swo‑ im rozumieniem człowieka i wkładem w rozwój dziejów ludów i narodów. Nie jest to zawłaszczanie historii. Jest bowiem historia Europy wielką rze‑ ką, do której wpadają rozliczne do‑ pływy i strumienie, a różnorodność tworzących ją tradycji i kultur jest jej wielkim bogactwem. Zrąb tożsamości europejskiej jest zbudowany na chrześ‑ cijaństwie. A obecny brak jej ducho‑ wej jedności wynika głównie z kryzysu tej chrześcijańskiej samoświadomości. Zamieńmy słowo „Europa” na słowo „Polska”. K


KURiER WNET

15

W·i·A·R·A Ojciec jest benedyktynem, który jednocześnie jest przeorem zakonu kamedułów w Krakowie. Jak to się stało? Już prawie 9 lat pomagam kamedułom w ten sposób, że jestem przełożonym w eremie kamedulskim. Benedyktyni i kameduli mają wspólną regułę św. Benedykta, wspólną tradycję mona‑ styczną i stąd jesteśmy zakonami dość bliskimi sobie duchowo, choć oczywi‑ ście benedyktyni są zakonem, który ma charakter wspólnotowy, cenobityczny, a kameduli są zakonem pustelniczym. Jednak są pustelnikami żyjącymi ra‑ zem we wspólnocie, razem spotykają się na modlitwie. Te dwa zakony – be‑ nedyktyński i kamedulski – mają wiele wspólnych cech. A jaka jest reguła zakonu Kamedułów? Św. Benedykt żył 1500 lat temu, a póź‑ niej, 1000 lat temu żył św. Romuald, który najpierw był Benedyktynem, a następnie założył gałąź kamedulską, która kładzie nacisk na życie pustelni‑ cze, samotne, odosobnione. Natomiast w XVI wieku błogosławiony Paweł Ju‑ stynian, który był Kamedułą, stworzył nową gałąź – Kamedułów z Monte Co‑ rona. Do tej kongregacji Monte Coro‑ na. Do tej kongregacji Monte Corona należy tutejszy klasztor, na krakow‑ skich Bielanach. Należały do niej tak‑ że wszystkie klasztory kamedulskie w dawnej Rzeczypospolitej. Oprócz reguły św. Benedykta, mamy Konsty‑ tucje. Te konstytucje odróżniają nas od innych zakonów, czy to benedyktynów, cystersów czy innych, również od tej drugiej kongregacji kamedułów, której w Polsce nie ma. O czym mówią te Konstytucje? Najpierw należy powiedzieć, że wszy‑ scy chcemy żyć Ewangelią i reguła jest takim sprowadzeniem Ewange‑ lii do konkretów – jak je realizować. A Konstytucje tłumaczą jak żyć regułą w dzisiejszych warunkach, w obecnym czasie, jak ją konkretnie zrealizować w życiu. Także z jednej strony i regu‑ ła i Konstytucje są praktycznym czy prawnym ujęciem sposobu życia, któ‑ re prowadzimy, ale z drugiej strony są również tekstami bardzo duchowymi. Tekstami, które zawierają wiele ducho‑ wych pouczeń, wskazań i św. Benedyk‑ ta i później świętych czy błogosławio‑ nych Zakonu Kamedulskiego. I jakie są te najważniejsze duchowe wskazania dla kamedułów, które różnią się od innych zakonów, innego życia kontemplacyjnego? To jest właśnie nacisk na to, co my nazywamy życiem kontemplacyjnym, czyli życiem modlitwy, życiem w ode‑ rwaniu od świata, w odosobnieniu, w samotności, również nacisk na po‑ kutę, post, które tutaj podejmujemy. To życie codzienne mnicha, pustelnika, kameduły jak wygląda? Wstajemy rano, o wpół do czwartej, ponieważ za piętnaście czwarta mamy pierwsze wspólne modlitwy, tak zwa‑ ną „godzinę czytań” i ona trwa oko‑ ło godziny. Później jest czas na lectio divina, czyli własne modlitewne czy‑ tanie Pisma Świętego czy jakichś du‑ chowych dzieł. To czytanie odbywa się już w celi, w domku eremickim, a póź‑ niej powtórnie przychodzimy o 5:30 na jutrznię, na poranną modlitwę, po niej jest Msza Św. Następnie jest modlitwa przedpołudniowa. Te modlitwy kończą się około godziny 7.00 rano i wtedy, o 7.00, jest czas na śniadanie. Po śnia‑ daniu są przeróżne prace, które trze‑ ba wykonać. Jedni pracują w kuchni, inni na furcie czy w zakrystii, w ogro‑ dzie lub w lesie. Część z nas pracuje także w naszym domu kontemplacji. W eremie wszystko wykonujemy sa‑ mi, chyba że chodzi o jakieś większe remonty wymagające np. nadzoru kon‑ serwatora zabytków – to wtedy zleca‑ ne jest to firmie zewnętrznej. W połu‑ dnie spotykamy się na modlitwie Anioł Pański, później odmawiamy modlitwę południową i nasze modlitwy zakon‑ ne. Następnie jest czas na obiad i od‑ poczynek. O godzinie 14:30 jest ró‑ żaniec, później, o 15.00, modlitwa popołudniowa, a po niej jest czas na pracę do kolacji, a po kolacji, o 17:30 mamy nieszpory, czyli modlitwę wie‑ czorną. Po nieszporach jest godzina na lectio divina, a o 19.00 spotykamy się na komplecie, która jest modlitwą kończącą dzień, następnie udajemy się już na spoczynek. A czy można opuszczać klasztor? Zasadniczo żyjemy w klauzurze, w klasztorze i bez potrzeby nie opusz‑ cza się klasztoru. Oczywiście, jak trzeba

Erem Srebrnej Góry

długie lata. Natomiast po II wojnie światowej, wtedy, gdy odebrano koś‑ ciołowi majątki ziemskie, klasztor musiał sam w jakiś sposób utrzymy‑ wać się z tego, co posiadał. Na szczęś‑ cie w ramach klauzury jest duży ogród i pewien areał ziemski. Także tutaj, na miejscu, było gospodarstwo, były zwierzęta, ogród i z tego klasztor się utrzymywał. A teraz? Dzięki temu, że udało się niektóre zie‑ mie odzyskać, a także wydzierżawić, to z tego m.in. mamy jakiś przychód, który zapewnia nam funkcjonowanie. Natomiast w związku z tym, że klasz‑ tor jest zabytkiem i potrzeba pieniędzy na jego remont i utrzymanie, zwraca‑ my się o pomoc do różnych instytucji państwowych, które opiekują się zabyt‑ kami. I tak w Krakowie jest Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa, który od wielu lat nam bardzo poma‑ ga. Skorzystaliśmy z funduszy z Unii Europejskiej, czy z Ministerstwa Kul‑ tury i Dziedzictwa Narodowego. In‑ ne instytucje i osoby prywatne też nas wspomagają.

…w klasztorze kamedułów Z ojcem Markiem Szeligą OSB – przeorem kamedułów w Krakowie-Bielanach, rozmawia Krzysztof Skowroński zrobić jakieś zakupy czy załatwić waż‑ ne sprawy w urzędach, to ktoś jedzie, żeby to zrobić. Kiedy ktoś potrzebuje pojechać do lekarza, to jest to oczywi‑ ste, że jedzie. Natomiast na co dzień żyjemy w klasztorze, nie opuszczamy go, nie mamy urlopów, wyjazdów do rodziny czy do znajomych. Mamy pięć razy w roku całodzienną przechadzkę, wtedy razem wspólnotowo wychodzi‑ my czy wyjeżdżamy w góry pospace‑ rować na łonie przyrody, w miejscach bardziej samotnych.

Mniej więcej tak, chociaż oczywiście nie jest tak, że ktoś, kto tylko wyrazi taką chęć, od razu wstępuje do klasz‑ toru. Najpierw z nim rozmawiamy, zapraszamy na rekolekcje, żeby przy‑ jechał, zobaczył, poznał nasze życie. Również my chcemy poznać danego kandydata, czy... ...czy podoła? Czy rzeczywiście to jest jego miejsce.

Jak wielu tu, na Bielanach, jest tych, którzy poczuli w sobie powołanie do kontemplacyjnego życia? Ciągle oscylujemy wokół 12 aposto‑ łów, bo ta liczba się zmienia. Wiele osób próbuje, wstępuje do klasztoru, ale nie wszyscy zostają. W tym mo‑ mencie jest nas dziewięciu. Jest jeszcze drugi klasztor kamedułów w Polsce, w Bieniszewie. Wszystkich Polaków w całej kongregacji jest około dwu‑ dziestu, ponieważ Polacy są również w klasztorach włoskich. W całej kon‑ gregacji, na całym świecie, wszystkich mnichów jest około 60. Mamy, oprócz tych dwóch klasztorów w Polsce, rów‑ nież trzy klasztory we Włoszech, je‑ den w Hiszpanii, jeden w USA, jeden w Kolumbii oraz jeden w Wenezueli.

Czyli około 30 lat? Tak, byłoby to około 30 lat. Ale oczy‑ wiście w zakonie kamedulskim zakon‑ nicy są przenoszeni. Nie jest tak, jak u benedyktynów, że jak ktoś wstępuje do danego klasztoru, to później składa ślub stałości miejsca i jest już w tym klasztorze całe życie. Tutaj, jak ktoś wstępuje, to może być przenoszony do innych klasztorów tej kongregacji. A jak ktoś zapuka do furty? To tak też można zrobić? Ktoś puka i mówi „chcę tutaj zostać”. To wtedy się otwierają drzwi przed nim – „to dobrze, spróbuj”. Czy wygląda to inaczej?

odpowiada, że takie rekolekcje są dla niego dobre, to ten czas można nieco przedłużyć.

Zapytałem o najstarszego kamedułę, a najmłodszy, który jest tutaj, na Bielanach? Najmłodszy w tym momencie to no‑ wicjusz, który jest już u nas 2 lata. Obecnie jest w czasie drugiego roku nowicjatu.

Do całego życia włącznie. Potem, może i tak.

Dlaczego mnisi kamedulscy nie śpiewają, tylko recytują psalmy? Bo my się nastawiamy, że śpiewać będziemy Panu Bogu w niebie, a na razie, dopóki jesteśmy na Ziemi, tylko recytujemy. I to jest też jakimś oddaniem tego, że to nasze życie jest jeszcze drogą, jesteśmy jeszcze w drodze i w ten sposób też jak najbardziej jesteśmy bliscy wszystkim ludziom, którzy tak samo jak i my w tym świecie zmagają się i walczą o boże wartości.

Takie życie jest bardzo trudne. No, nie wiem. Dla tych, którzy rzeczy‑ wiście odkryli, że to jest ich powołanie, że to stanowi sens ich życia, że Pan Bóg chce, aby tak wyglądało ich życie na Ziemi, to nie jest trudne.

A kto jest najstarszym ojcem, który jest tutaj na Bielanach? Niedawno zmarł nam brat, który miał ponad 90 lat, i który w klasztorze spę‑ dził około pół wieku. Natomiast teraz, przypuszczam, że najdłużej w klaszto‑ rze są ci, którzy wstąpili na początku lat 80.

ponad pięcioletnim życiu nowicjusza w klasztorze też stwierdzają czymoże on złożyć takie śluby.

I takie poznawanie ile trwa? Trzy lata, pięć? Kiedy wiadomo, że to jest jego droga? Czy tego nigdy do końca nie wiadomo? Gdy są oznaki tego, że to mogłaby być jego droga, to mniej więcej po pół roku jest przyjmowany i zaczy‑ na tzw. okres wstępny, aspirantury, który trwa 3 miesiące. Później nastę‑ puje trzymiesięczny okres postula‑ tu, a potem są obłóczyny. Następnie otrzymuje habit i rozpoczyna nowi‑ cjat, który trwa 2 lata. Po nowicja‑ cie składa pierwsze śluby, śluby te są trzyletnie i po tych 3 latach może zło‑ żyć śluby wieczyste. Można powie‑ dzieć, że dopiero te śluby wieczyste są takim już ostatecznym momen‑ tem, gdzie dany człowiek stwierdza, że to na pewno jest jego droga i klasz‑ tor. Wspólnota, przełożeni po tym

Czyli są ludzie ze świata, którzy odnajdują w sobie powołanie i drogę kamedulską? Tak, oczywiście, że są i też jest dużo takich osób, które pytają, które się za‑ stanawiają i mają z nami jakiś kontakt, przyjeżdżają na rekolekcje. A gdy człowiek nie chce zostać w klasztorze, ale chciałby przez tydzień albo dwa tygodnie pożyć regułą kamedułów, czy to jest możliwe? Możliwy jest u nas pobyt rekolekcyj‑ ny. Tutaj część klasztoru została przy‑ gotowana na dom rekolekcyjny, dom kontemplacji i tutaj zapraszamy panów na takie rekolekcje. Na początek re‑ kolekcje nie są długie. Trwają od 3 do 4 dni. Później, jeśli okaże się, że ko‑ muś rzeczywiście nasz sposób życia

A klasztor na Bielanach kiedy został założony? Ten klasztor jest najstarszy w Polsce, ma ponad 400 lat. W 1604 roku mar‑ szałek koronny Mikołaj Wolski ufun‑ dował tutaj, na tym wzgórzu. Ponie‑ waż Wolski zastanawiał się nad tym, aby jakiś klasztor kamedulski powstał w Polsce i przywiózł tutaj kamedułów, którzy szukali miejsca odpowiedniego na taki klasztor. Bardzo im się spodobało bielań‑ skie wzgórze. Jednakże to wzgórze nie należało do Wolskiego, tylko do księcia Lubomirskiego, a książę Lubomirski nie wyrażał chęci, żeby dać, czy sprze‑ dać wzgórze Wolskiemu. Wolski zorganizował więc wspa‑ niałe przyjęcie, na którym była srebr‑ na zastawa i na tym przyjęciu wszyst‑ kim ogłosił, że książę Lubomirski ofiarowuje to wzgórze kamedułom i książę już za bardzo nie miał moż‑ liwości odmówienia. W zamian za to Wolski ofiarował całą tę srebrną zasta‑ wę księciu Lubomirskiemu. Stąd wzię‑ ła się nazwa Srebrna Góra. W ten spo‑ sób powstał pierwszy klasztor w tym miejscu, a później powstawały kolejne klasztory, m.in. w Bieniszewie koło Konina, czy na Bielanach warszaw‑ skich, czy... Nad Wigrami. Nad Wigrami, tak i w Rytwianach, nie‑ daleko Sandomierza Pustelnia Złotego Lasu, czy później koło Kowna, w Po‑ żajściu. Były fundowane, ale też był mecenas, był ktoś, kto utrzymuje klasztor. Kto teraz jest królem i mecenasem dla klasztoru? Dawniej był rzeczywiście taki zwy‑ czaj, że gdy powstawał klasztor kon‑ templacyjny, czy to męski, czy żeń‑ ski, to oczywiście wiadomym było, że ten klasztor musi się utrzymywać i zazwyczaj ci fundatorzy ofiarowywali klasztorowi jakieś dobra, czyli jakąś wieś czy jakiś majątek rolny i z tego klasztor się utrzymywał. Na Biela‑ nach, również było duże gospodar‑ stwo, klasztor miał wieś. Mieszkamy właśnie w Lasku Wolskim. Tutaj Wol‑ ski sprowadzał znanych artystów, żeby upiększyli tę świątynię. Ale oczywi‑ ście to wszystko wymagało funduszy i Wolski jako fundator to zapewniał. W ten sposób klasztor funkcjonował

A jakie są najcenniejsze skarby w klasztorze? Jaka jest najstarsza książka, najstarszy obraz? Od czasów marszałka koronnego Mi‑ kołaja Wolskiego klasztorną bibliote‑ kę zasilały różne osoby. Kiedyś książ‑ ka była czymś bardzo kosztowanym. Oprócz Wolskiego, który zapisał klasz‑ torowi w testamencie swój księgozbiór, był znany podróżnik Paweł Maurycy Henik czy duchowny z Krakowa ka‑ nonik Jan Chryzostom Bodzenta. Stąd powstała bardzo ciekawa i cen‑ na biblioteka, zwierająca wiele sta‑ rodruków i inkunabułów. Bibliotekę przekazaliśmy w depozyt Bibliotece Jagiellońskiej, gdzie te dzieła zostały skatalogowane, zabezpieczone przed zniszczeniem i teraz są przedmiotem badań naukowych. A jaki, zdaniem ojca, jest współczesny świat? Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Tak zwany świat, biblijnie ujmując, z jednej strony jest światem Bożym, czyli w zamiarze jest dobry, ale jest też światem, który człowiek przez swoją wolną wolę i sprzeciw wobec Pana Boga uczynił niejedno‑ krotnie bardzo okrutnym, surowym i złym. Wobec tego jest też bardzo negatywny obraz świata, któremu my jako chrześcijanie chcemy się w ja‑ kiś sposób sprzeciwić i zaświadczyć o tym, że istnieje świat Boży, dla któ‑ rego ostatecznie wszyscy żyjemy i do którego wszyscy zmierzamy, dla któ‑ rego warto porzucić ten świat. Powiedział ojciec, że bardziej należałoby zadać pytanie, czy kameduli są specjalistami od Pana Boga, a nie od świata współczesnego. W jaki więc sposób ta boska przestrzeń otwiera się przed kimś, kto życie poświęcił modlitwie i kontemplacji? Dokładamy starań by nasze życie było zbliżaniem się do Pana Boga, pozna‑ waniem Go i tym, by życie Bogiem, łaską, stawało się prawdziwą treścią naszego życia. To jest naszym zamie‑ rzeniem, jest to naszym dążeniem, na‑ szą drogą, która na razie nie jest jesz‑ cze pełnią, ale zmierza do osiągnięcia celu. Ponieważ żyjemy na tej Ziemi i jeszcze nie jesteśmy w niebie, to stąd na przykład nasze życie zawiera ele‑ ment pokuty, postu – w niebie już nie potrzeba pościć ani nie będzie trze‑ ba pokutować. Ktoś zapytał: Dlaczego mnisi kamedulscy nie śpiewają, tylko recytują psalmy? W odpowiedzi usły‑ szał: my się nastawiamy, że śpiewać będziemy Panu Bogu w niebie, a na razie, dopóki jesteśmy na Ziemi, tylko recytujemy. I to jest też jakimś odda‑ niem tego, że to nasze życie jest jesz‑ cze drogą, jesteśmy jeszcze w drodze i w ten sposób też jak najbardziej je‑ steśmy bliscy wszystkim ludziom, któ‑ rzy tak samo jak i my w tym świecie zmagają się i walczą o Boże wartości. To, że nasza rozmowa ma miejsce, zawdzięczamy, ja zawdzięczam księdzu kardynałowi Marianowi Jaworskiemu, który jest często na Bielanach… Tak, ksiądz kardynał jest naszym praw‑ dziwym przyjacielem, który dość czę‑ sto nas odwiedza mimo swojego wieku. Przyjeżdża do nas, modli się w kościele i wspiera nas w różny sposób. Bardzo cenimy sobie tę przyjaźń z księdzem kardynałem. Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę. K


kurier WNET

16

Grzech pierworodny polskiego samorządu terytorialnego Na początek kilka informacji podsta‑ wowych. W Polsce funkcjonuje trój‑ stopniowa struktura samorządu tery‑ torialnego składająca się z: • samorządu gminnego • samorządu powiatowego • samorządu województwa. Artykuł 163 Konstytucji RP sta‑ nowi, iż: „Samorząd terytorialny wy‑ konuje zadania publiczne nie zastrze‑ żone przez Konstytucję lub ustawy dla organów innych władz publicznych.” Obecnie Polska dzieli się na 16 wo‑ jewództw, 314 powiatów i 2 479 gmin (306 miejskich), w tym 66 miast na prawach powiatu – tj. mających sta‑ tus gminy miejskiej i równocześnie wykonujących zadania powiatu – tzw. „powiatów grodzkich”, 602 miejsko‑ -wiejskie oraz 1571 wiejskich. Każdy może sobie wyobrazić, ilu ludzi wybra‑ no i zatrudniono do takiej rozbuchanej struktury. Dla ułatwienia tych obliczeń dodam, że liczba samych radnych wy‑ nosi w Polsce blisko 47 tysięcy. Tyle suchych danych statystycznych. Polskie prawo samorządowe w sposób nieomal doskonały zadekretowało w śro‑ dowiskach lokalnych zwarte i niewielkie układy personalne o charakterze poli‑ tycznym i gospodarczym, które żerują na interesach pozostałego ogółu obywateli, przy okazji twierdząc wszem i wobec, że działają dla dobra publicznego. To taki marketingowy trik. Grzechem pierworodnym polskiego samorządu terytorialnego stało się cał‑ kowicie pragmatyczne i głęboko prze‑ myślane przyzwolenie na „przemianę” – z chwilą wyboru kandydata – z samo‑ rządowca na urzędnika (bo samorząd terytorialny wykonuje w Polsce zadania publiczne). Cóż to oznacza w praktyce? A więc wybierając na wójta czy burmi‑ strza jakiegoś przedstawiciela naszej wspólnoty namaszczamy go na admi‑ nistracyjnego zarządcę naszej gminy czy miasta i dajemy mu do ręki olbrzymią władzę. I płacimy mu krocie za wyko‑ nywanie stricte urzędniczych działań. W najmniejszych nawet gminach roczne dochody wójta wynoszą wszędzie grubo ponad 150 tys. złotych. Żeby utrzymać takiego funkcjonariusza publicznego przez czteroletnią kadencję, obywatele muszą wysupłać najskromniej licząc ok. 1 mln złotych. Ja nie mówię tutaj o utrzy‑ maniu Hanny Gronkiewicz-Waltz na stolcu prezydenta Warszawy, ale o jakim‑ kolwiek wójcie z Pcimia Górnego lub Dolnego. Nie trzeba tęgiej głowy, żeby sobie uświadomić, że koszty utrzyma‑ nia i funkcjonowania samorządu w III RP idą w miliardy złotych. Po wyborze taki kandydat od razu przechodzi na drugą stronę barykady, sadowiąc się w opozycji do obywatela. No dobrze, ale powiecie, że wybrani rad‑ ni powinni takiego urzędnika ograni‑ czać i dyscyplinować. Jednak szef urzędu z bardzo silnym mandatem z wyborów bezpośrednich ma cały czas inicjatywę administracyjną i radnym najczęściej wypada się jej poddać. Taka praktyka. Ma to swój głęboki sens, bo do rad gmin‑ nych czy miejskich trafiają najczęściej ludzie merytorycznie nieprzygotowani do zarządzania takimi organizmami, jak gminy czy miasta. Bo w wyborach może kandydować każdy. A po wyborze na radnego najczęściej poddaje się on manipulacji albo płynie z prądem – nie wiadomo, co gorsze. Wiele razy zasta‑ nawiałem się, dlaczego radni nie stawali w obronie swoich sąsiadów w ich spo‑ rach z urzędem. Odpowiedź jest banalnie prosta: oni nie są już samorządowcami, ale członkami korporacji urzędniczej, kierowanej przez „włodarza” gminy, czyli wójta i obowiązuje ich korporacyjna so‑ lidarność. To „włodarz” gminy rozdaje karty, chociaż z mocy prawa miał pełnić tylko funkcję wykonawczą. Może wystarczyło zbudować w Pol‑ sce system szkolnictwa kształcącego apo‑ lityczne kadry administracji publicznej, przygotowane do zarządzania infrastruk‑ turą, gospodarką komunalną, budowni‑ ctwem etc., a następnie wynajmować je w systemie menedżerskim jako nieprzy‑ padkowych wykwalifikowanych pracow‑ ników. Bo zarządzanie w gminach np.

Jakoś niedawno, może rok, może dwa lata temu w „Kropce nad »i«” u Moniki Olejnik profesor Jadwiga Staniszkis stwierdziła, że z czterech reform rządu Jerzego Buzka udała się tylko reforma samorządowa. Nic bardziej błędnego! „Reforma” samorządu terytorialnego z 1999 roku była gwoździem do trumny „polskiej drogi do demokracji”, przy założeniu, że przy Okrągłym Stole w ogóle zamierzano wytyczać taką drogę.

Klęska polskiej samorządności Autor

drogami nie powinno mieć nic wspól‑ nego z polityką. Samorząd terytorialny, odchudzony o 100 proc. – o czym za chwilę – w tym systemie pełniłby rolę swoiście rozumianej komisji nadzorczo‑ -rewizyjnej, w istocie reprezentując tyl‑ ko swoich wyborców. I taki samorząd musiałby działać społecznie, to bardzo ważne! Zwiastuny takiego systemu ma‑ my w miastach, gdzie powstały tzw. wspólnoty mieszkaniowe. Wspólnota wynajmuje i opłaca menedżera (od re‑ montów, ogrzewania, instalacji), a prze‑ wodniczący wspólnoty działa społecznie. Najważniejsze sprawy ustalają wszyscy członkowie wspólnoty na walnym ze‑ braniu. Z tego, co wiem, taki system gdzieniegdzie działa dość przyzwoicie. Korzyści płynące z wprowadzenia tak rozumianej samorządności byłyby wielo‑ rakie. Po pierwsze oszczędności, bo apa‑ rat administracyjny w naturalny sposób byłby mniej liczebny. Po drugie meryto‑ ryczny, bo nie każdy wójt czy radny ma dostateczne wykształcenie w zarządza‑ niu. Po trzecie, antykorupcyjne, bo in‑ teresy gminnych menedżerów w bardzo naturalny sposób podlegałyby kontroli społecznie pracującego wójta i radnego, którzy autentycznie reprezentowaliby in‑ teres wspólnoty. Po czwarte – społeczne pełnienie funkcji przez wójta i radnego także i w nich ostudziłoby ewentualne korupcyjne ciągoty. Natomiast człon‑ kowie wspólnoty byliby równi wybra‑ nym przez siebie samorządowcom, a nie „podwładnymi” urzędników. Koniecznie należałoby także wpro‑ wadzić kadencyjność w wyborach. To podstawa demokracji. Taki samorząd należałoby drastycznie odchudzić. Bo to, co się wydarzyło w Polsce w kwe‑ stii liczebności samorządu terytorial‑ nego, woła wprost o pomstę do nieba. „Etat” samorządowca stał się pożądaną synekurą, co samo w sobie jest zjawi‑ skiem skrajnie korupcyjnym, tym bar‑ dziej nagannym, bo zadekretowanym przez prawo. Likwidacja samorządu powiatowe‑ go, który w dzisiejszej strukturze dubluje liczne zadania zarówno samorządu wo‑ jewódzkiego, jak i gminnego, należałoby przedłożyć jako jeden z najważniejszych postulatów przyszłej reformy. Ta struk‑ tura pogłębia opisane wyżej patologie i generuje swobodny wzrost długu pub‑ licznego. Doskonale zostało to opisane przez profesora Witolda Kieżuna w jego słynnej „Patologii transformacji”. Na poziomie województwa samo‑ rządowa władza „spotyka się” nato‑ miast oko w oko z administracją rzą‑ dową. To jakieś kompletne kuriozum! Wojewoda nadzoruje marszałka i od‑ wrotnie, a każdy z nich dysponuje apa‑ ratem urzędniczym rozbuchanym do nieprawdopodobnych rozmiarów. Ten dwugłowy smok zieje ogniem dzięki fi‑ nansom „betonowych” partii politycz‑ nych i podtrzymuje ekonomiczny sta‑ tus środowisk zblatowanych z obozem rządzącym. To tutaj wykuwa się twardy elektorat PO i PSL, który raz zdobytej władzy nie zamierza nigdy oddać. Nikt nie zwraca uwagi, że koszty takiego sy‑ stemu skutecznie dławią polskie życie ekonomiczne. Ten pokrótce opisany „samorządo‑ wy” system wyklucza skutecznie budo‑ wę społeczeństwa obywatelskiego. Wy‑ starczy zwrócić uwagę na frekwencje na zebraniach wiejskich. Samorządowcy w uniformach urzędników zbudowa‑ li swoje wpływy na strachu. Odmien‑ ne zdanie powoduje tylko gwałtow‑ ną retorsję radnego czy burmistrza, bo obywatel musi mieć świadomość, że rozmawia z władzą, a nie ze swo‑ im przedstawicielem i sąsiadem zza

miedzy. Skrzywdzony obywatel nie idzie zatem do swojego przedstawiciela w radzie, bo z góry wiadomo, że ten nie podejmie się jego obrony wobec urzęd‑ nika. Skrzywdzony obywatel musi po‑ łożyć uszy po sobie, bo wybrany przez niego „samorządowiec” to reprezentant dobrze opłacanej władzy i roszczenie obywatela może zachwiać jego pozycją ekonomiczną. To dlatego 95 proc. skarg obywateli samorząd w Polsce odrzuca jako oczywiście nieuzasadnione.

rys. Wojciech Siwik

S

tawiam tezę całkowicie prze‑ ciwną: po 25 latach od tzw. transformacji ustrojowej bez obawy można powiedzieć, że reforma samorządu terytorialne‑ go okazała się totalną porażką i chyba tylko beneficjanci tego systemu, tzn. setki tysięcy samorządowców – rad‑ nych, wójtów, burmistrzów, staro‑ stów, marszałków i obsługujących ich urzędników – mogą chwalić utrwalony 1 stycznia 1999 roku system.

p·o·l·s·k·a

Samorządowy kasjer Samorządy w III RP zajmują się roz‑ dawnictwem pieniędzy, wielkich pienię‑ dzy. Brylują w tym oczywiście urzędy marszałkowskie w imieniu sejmików wo‑ jewódzkich, ale niższe szczeble samorzą‑ du terytorialnego także mają w tej kwestii wiele na sumieniu. Wiadomo skądinąd, że samorząd nie może prowadzić działal‑ ności gospodarczej i żeby sprawnie i ku uciesze samorządowych akolitów sko‑ rzystać z wielkiej (także unijnej) „kasy”, zostały powołane jak Polska długa i sze‑ roka wszelkiej maści i różnorakiej mery‑ torycznej proweniencji „samorządowe” stowarzyszenia i fundacje. Urzędy miast i gmin w wielu regionach kraju skrzyk‑ nęły się także w związki miast i gmin, wysyłając oczywiście do społeczności lokalnych przekaz propagandowy, że to dla dobra obywateli, dla dobra wspól‑ nego. Wystarczy tylko pobieżnie prze‑ śledzić oficjalne protokoły pokontrolne Regionalnych Izb Obrachunkowych, żeby zorientować się w skali powszech‑ nego łamania wszelakiego prawa przez te instytucje. Wszystkie te „samorządowe” ini‑ cjatywy i działania stanowią skuteczny instrument sprawowania władzy. Ani‑ matorami lokalnych lub nielokalnych (o zasięgu ponadregionalnym) stowa‑ rzyszeń lub fundacji są bardzo często urzędujący lub ustępujący ze stanowisk działacze samorządowi, politycy róż‑ nego szczebla lub pracownicy admini‑ stracji rządowej. Rozbuchana do granic wytrzymałości struktura biurokratycz‑ na rad gminnych, miejskich, sejmików wojewódzkich etc. to mimo wszystko zbiór ograniczony. A miłośników „ka‑ sy” samorządowej i dostępu do tych konfitur jest przecież znacznie więcej.

…A czasami prokurator! Jeśli jednak, nie daj Bóg, zostaniecie skrzywdzeni w polskim urzędzie przez funkcjonariusza publicznego poprzez wydaną przez niego decyzję admini‑ stracyjną lub jakiś akt prawa miejsco‑ wego, porzućcie nadzieje, że w waszej obronie stanie niezawisły i sprawied‑ liwy prokurator z miejscowej prokura‑ tury. Na straży nietykalności polskie‑ go funkcjonariusza publicznego stoi bowiem art. 231 §1 Kodeksu karne‑ go – funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Jakże to, przecież ten zapis jest jasny, klarowny i obligatoryj‑ ny. I nie ma w nim miejsca na jakie‑ kolwiek interpretacje. Zdefiniowano pojęcie „funkcjonariusza publicznego”, dokładnie opisano, co to jest „interes publiczny” albo „prywatny”. Bez więk‑ szych problemów można stwierdzić, zwłaszcza na podstawie dokumentów urzędowych, kiedy przekroczono tzw. uprawnienia lub nie dopełniono obo‑ wiązków służbowych. Niestety, to są tylko efektowne pozory. Bo w polskim Kodeksie karnym słowo bardzo często nie odnosi się do swojego desygnatu, a to oznacza, że powszechne niekiedy poczucie uniwersalnej sprawiedliwo‑ ści społecznej ze „sprawiedliwością” stanowioną przez prokuratorów i sę‑ dziów nie ma najczęściej nic wspól‑ nego. I żeby nie być gołosłownym, przytoczę fragment autentycznego Postanowienia o odmowie wszczęcia śledztwa, które zostało zatwierdzone 31 grudnia 2012 r. przez prokuratora Prokuratury Rejonowej w Gorlicach Arletę Osikowicz: Biorąc pod uwagę całość zgromadzonych materiałów w postępowaniu należy stwierdzić, że przestępstwo stypizowane w art. 231 §1 Kk jest przestępstwem, którego można dopuścić się wyłącznie z winy umyślnej. Brak tego elementu po stronie podmiotowej zachowania sprawcy dyskwalifikuje odpowiedzialność karną (…). W omawianej sprawie nie sposób dopatrywać się w zachowaniu Burmistrza Bobowej oraz pracowników Urzędu Miejskiego w Bobowej umyślnego przekroczenia uprawnień oraz umyślnych zaniechań. Jak zatem widać, podstawą wykład‑ ni prawnej art. 231 §1 Kodeksu karnego jest tzw. wina umyślna, a jej brak dyskwa‑ lifikuje odpowiedzialność karną. Kieru‑ jąc się elementarna logiką można bez wysiłku wyobrazić sobie przestępstwo, którego sprawcy nie można ścigać, bo nijak nie udowodnimy mu winy umyśl‑ nej. Ten nieszczęsny art. 231 §1 Kodeksu karnego został zatem tak skrojony, żeby żadnemu funkcjonariuszowi publiczne‑ mu włos z głowy nie spadł. Udowodnie‑ nie winy umyślnej, że działał on złośliwie na szkodę interesu publicznego lub pry‑ watnego, bywa praktycznie niemożliwe. Nawet zamontowanie podsłuchów i ka‑ mer w każdym urzędowym gabinecie nie przyniosłoby oczekiwanych efektów.

i zazwyczaj będzie wypowiedziana na szkodę obywatela. Jesteś zatem bez szans, Czytelniku, zwłaszcza gdy wy‑ stępujesz przeciwko funkcjonariuszowi publicznemu.

Agonia polskiej wsi

Każdy przecież może się pomylić, a co dopiero burmistrz, starosta czy wojewo‑ da. Ile decyzji administracyjnych wyda‑ no w III RP z rażącym naruszeniem pra‑ wa, w których obronie de facto stanęli prokuratorzy i sędziowie – nikt nie po‑ liczył i nikt liczyć nie będzie. No nie, powie jakiś znawca pol‑ skiego Kodeksu karnego, ale przecież obok art. 231 §1 Kk mamy art. 231 §3 Kk (Jeżeli sprawca czynu określonego w §1 działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2). I wiecie, co wtedy postanawia prokurator? Pozwól‑ cie, że zacytuję ponownie Arletę Osiko‑ wicz z Prokuratury Rejonowej w Gor‑ licach z tego samego Postanowienia: W przedmiotowym przypadku istotnej szkody nie stwierdzono. Czyli jak nie kijem go, to pałką. Dla prokurator Arlety Osikowicz na‑ wet kilkusettysięczne straty materialne w innej znanej mi sprawie nie stanowi‑ ły argumentu tzw. istotnej szkody. Bo cóż to znaczy „istotna szkoda” – in‑ terpretacja może być tylko arbitralna

Trumnę dla polskiej samorządności paradoksalnie zaczął klecić Leszek Balcerowicz, uderzając w podstawy ekonomiczne chłopskich gospodarstw rolnych. I z zimną krwią zdewastował ich fundament materialny, także kultu‑ rowy, tj. samowystarczalność produkcji rolnej rodzinnych zagród wiejskich. Z pól i łąk zaczęły powoli znikać sta‑ da krów, owiec i kóz, a także pasieki. Trudno uświadczyć kopy siana i żniw‑ ne snopki. Wartością samą w sobie (po‑ twierdzoną potem przez UE) stało się ugorowanie ziemi, a po mleko, jajka, mąkę i mięso taniej i prościej można pójść do pobliskiego sklepu najpierw Gminnej Spółdzielni, a już niedługo potem lokalnego supermarketu (Bie‑ dronka, Centrum, Spar etc.). Wkłady finansowe byłych spółdzielców roze‑ szły się oczywiście w szarej gminnej strefie. W skali rozlicznych grabieży lat 90. XX w. ta jawi się jako detaliczna, to i nikt nie podniósł gwałtu, o rwetesie nie wspominając. W okamgnieniu, na polskiej wsi upadł etos pracy, zwłaszcza że społe‑ czeństwo gremialnie zakupiło anteny satelitarne i telewizja POLSAT (najpo‑ pularniejsza w Polsce B) zafundowała obywatelom nie tylko propagandowe łgarstwa, ale także ułudę dobrobytu z reklam, sitcomów i innego medial‑ nego badziewia. Na dodatek w najbliż‑ szym mieście lub miasteczku upadły mniejsze lub większe zakłady przemy‑ słowe i tzw. chłoporobotnicy, a była

ich w Polsce armia, zostali odcięci nie tylko od naturalnych źródeł zarobko‑ wania, ale także jak za dotknięciem czarodziejskiej balcerowiczowskiej różdżki zostały rozerwane społeczne więzi, które były w dużej mierze siłą karnawału „Solidarności”. Wielu męż‑ czyzn wylądowało na zasiłkach i pod wiejskimi sklepami z piwem w dłoni, kobiety przestały piec chleb na liściach kapuścianych, grupa zaradniejszych kupiła sobie 15-20 letnie auta – rzę‑ chy, blisko 40 proc. tej populacji od‑ wróciło się od Kościoła, poddając się antyklerykalnej propagandzie w stylu urbanowego „Nie” i paru innych gadzi‑ nówek. Z niedzielnego i odświętnego krajobrazu zniknęły regionalne ludowe stroje (w enklawach pozostały jeszcze na Podhalu i na Kaszubach), bo ludzie chyba zaczęli się wstydzić swojej tra‑ dycji, uznając ją za wstecznictwo i za‑ bobon, a Europa i jej UE w POLSACIE przecież taka piękna i nowoczesna. Wesel, chrzcin i styp już prawie nikt nie organizuje we własnych do‑ mach. W tym celu zbudowano, jak Pol‑ ska długa i szeroka, obrzydliwe Do‑ my Weselne z jeszcze obrzydliwszym wystrojem, który Europy co prawda w ogóle nie przypomina, ale stanowi schedę po real-socowym poczuciu od‑ pustowej estetyki. Jednak taki społeczny ugór trzeba było jakoś politycznie i organizacyj‑ nie zagospodarować. I do dzieła za‑ brali się okrągłostołowi inżynierowie dusz. Władza centralna, która od po‑ czątku, tj. od 1989 roku, kręciła swoje aferalne lody, miała głęboko zakorze‑ nioną świadomość, że tym na dole, po‑ wiedzmy od powiatu w dół, też się od życia coś należy. No to dali im ustawy samorządowe, które po pierwsze roz‑ buchały do granic wytrzymałości „za‑ trudnienie” w tzw. samorządach, zdjęły z tzw. samorządowców odium odpo‑ wiedzialności za podejmowane decy‑ zje, stworzyły podstawy dla arogancji, nepotyzmu, korupcji i postawiły aparat samorządowy ponad szarym obywate‑ lem, pozwalając – wśród powszechnej biedy, bezrobocia i zasiłków na piwo – zarabiać np. wójtom i burmistrzom po ok. 150 tysięcy złotych rocznie (o radnych też nie zapomniano). Sło‑ wem stworzono system lokalnych sitw i koterii samorządowych, popieranych towarzysko i ekonomicznie przez wy‑ miar sprawiedliwości (policjanci, pro‑ kuratorzy, sędziowie) i wszelkiej maści biznesmenów, którzy z układów z wła‑ dzą „samorządową” czerpią material‑ ne korzyści („przewalone” przetargi, zamówienia z wolnej ręki). Nie zapomniano również o me‑ diach, które stanowią właściwie „zbrojne” ramię miejscowych ukła‑ dów i układzików. Urzędy gmin i miast, poprzez swoje tzw. ośrodki kultury wydają na potęgę gazety pła‑ wiące się w pochwałach dla przedsta‑ wicieli miejscowego establishmentu. Tu wstęga do przecięcia, tam chod‑ nik do oddania, oj, jakże ciężko ten wójt pracuje dla wspólnego dobra, czyli słynne „łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu, niech żyje nam!” ze Stanisława Barei. Powstały też prywatne media, które żerują na publicznych pieniądzach, bo przecież „samorządy” mają swoje bu‑ dżety promocyjne i komu, jak komu, ale „dziennikarzowi”, który złego sło‑ wa nie powie na miejscowego burmi‑ strza, starostę, czy wójta zawsze sypną nieco grosza – a kwoty idą gdzienie‑ gdzie w miliony złotych. Można przy‑ puszczać, że pomysł powołania takich skorumpowanych u zarani, mediów zrodził się gdzieś na jakiejś libacji grup trzymających władzę w gminie lub w powiecie. W takich kwestiach nie ma przypadku i samowolki. Bo nikt z prowincjonalnej elity nie ma np. ochoty wydawać prywatnych pie‑ niędzy na kampanię wyborczą, jeśli można to zrobić za pieniądze frajerów z naszej wioski czy miasteczka. Czy wiecie, jaką kwotę zadeklarował do rozliczenia po wyborach w 2010 roku komitet wyborczy burmistrza w mojej gminie? Ano, ok. 1200 zł i jeszcze ulot‑ ki wyborcze rozesłał pan burmistrz na koszt Urzędu Miejskiego. Niewielka kwota, ale za takie „nędzne” 1200 złotych można zdobyć posadę za owe 150 tys. rocznego przychodu, nie licząc wszystkich dodatkowych apanaży.

??? Dlatego warto na koniec tego felieto‑ nu zadać pytania. Czy w tym „samo‑ rządowym” bagnie w ogóle jest jeszcze miejsce na społeczeństwo obywatel‑ skie? I jaką mamy szansę, jako Naród, żeby podnieść się z kolan, jak prawie 35 lat temu? K


kurier WNET

17

o·p·i·n·i·e W latach siedemdziesiątych XX w. zaczęły się aktywizować w Polsce środowiska niepodległościowe. Uczestniczyłem w tym ruchu już od 1977 r., ale choć często mówiło się o niepodległości, o wolnej Polsce, która będzie wreszcie Polską, nigdy nie spotkałem się z dyskusją na temat ustrojowego jej kształtu. Mówiło się oczywiście mgliście o ustroju politycznym – o demokracji, ale nic więcej.

Ustrój moralny. O jakiej Polsce marzymy?

N

ie spotkałem się nigdy z dys‑ kusjami na ten temat nawet pod koniec lat 80., na po‑ czątku lat 90. i później. Za‑ brakło czegoś ważnego w naszej naro‑ dowej debacie. Czy w ogóle taka debata była? Czy dyskutowano na jakiś ważny temat poza rolą wartości chrześcijań‑ skich w kształtowaniu prawa i w życiu społecznym? I tak jest do dziś. Nie dyskutuje‑ my o Polsce. Nie zastanawiamy się nad tym, jaki ustrój powinno mieć nasze państwo w optymalnych warunkach. Nie rozmawiamy o Polsce naszych ma‑ rzeń. A może obraz takiej Polski jeszcze nie pojawił się w naszych umysłach? Wiedzieliśmy przez lata: nie chcemy komunizmu. Może wydawało nam się, że wszystkie nasze problemy, gdy komunizm odejdzie, rozwiążą się i Polska naszych marzeń niejako sama się pojawi? A może było dla wszystkich oczy‑ wiste, że w Polsce ma być tak, jak na Zachodzie, który z perspektywy ko‑ munizmu postrzegaliśmy jako idealną krainę wolności i dobrobytu? Jedno jest pewne – w 1989 r. i w na‑ stępnych latach nie mieliśmy wizji Pol‑ ski, ale mieliśmy nadzieję. Bardzo szybko ta nadzieja zaczę‑ ła blednąć. Łatwo było zauważyć, że to „nowe” nie jest wcale takie dobre ani dla Polski, ani dla nas. Potrafili‑ śmy krytykować, oskarżać, żalić się, ale dalej nie mieliśmy wizji Polski – innej propozycji. Może dlatego, że długo nie rozu‑ mieliśmy i nie do końca rozpoznawa‑ liśmy niszczące Polskę mechanizmy i czuliśmy się bezsilni – wiedzieliśmy, iż nie jesteśmy w stanie niczego – prze‑ de wszystkim w kwestiach fundamen‑ talnych – zmienić. Ale czy 50, 30, 20 lat temu nie po‑ winniśmy jednak pracować nad tym, by zdobyć świadomość, czego tak na‑ prawdę chcemy – jaka i czyja powinna być Polska, jej ustrój polityczny i go‑ spodarczy, jej finanse, banki itp.? Fakt, że w danym momencie nie można zrealizować swoich marzeń, nie oznacza, że z marzeń trzeba zrezyg‑ nować. Historia uczy nas, że moment, w którym będzie szansa na realizację pol‑ skich marzeń, może się pojawić w każ‑ dej chwili. Dziś powinniśmy wiedzieć, że wiele wskazuje na to, iż jest on blisko. Co się stanie, gdy będziemy mieli znowu szansę na to, żeby Polska była Polską i nie będziemy wiedzieli, co mamy robić? Czy wtedy znowu ktoś nie podpowie nam rozwiązania, które wpędzi nas w kolejne nieszczęście i kolejną niewolę? Państwo, gospodarka, pieniądz (cały system finansowy i bankowy) to ludzkie twory. Człowiek może je kształtować w dowolny sposób w za‑ leżności od tego, co chce osiągnąć. Są to bowiem narzędzia służące osiągnię‑ ciu określonych celów. Nim zatem za‑ damy pytanie o charakter, strukturę, ustrój polityczny i gospodarczy pań‑ stwa, musimy najpierw zadać pytanie o to, co chcemy osiągnąć – kim jeste‑ śmy i dokąd zmierzamy. Jesteśmy Polakami. Co to jednak znaczy? Tego uczy nas historia. Prof. Andrzej Nowak napisał w książce Uległość czy niepodległość, że do tego, by przypominać sens pol‑ skiej historii, konieczne są rozważania o wolności, o wolności, której nigdy nie możemy zapomnieć, która zawsze dawała znać o sobie jako element jednoczący ponad pokoleniami (s. 126). Napisał tam również: Do Europy wnosiliśmy zawsze ten wynikający

z samych podstaw cywilizacji łacińskiej, chrześcijańskiej – element wolności. (…) Musimy ciągle przypominać sobie, a potem naszym młodszym przyjaciołom, dzieciom, wnukom, jak głęboko i w jak różnych aspektach ta wolność jest w polskiej historii zakorzeniona (s. 129/130). Jaka jest ta wolność „po polsku”? Nowak stwierdza: Francja na przykład rozwijała się inną drogą. Wolność, która pojawi się tam na sztandarach rewolucji francuskiej w 1789 r,. wyrasta z monarchii absolutnej i prowadzi ku dyktaturze, biurokracji absolutnej, która wcześniej w żadnym kraju nie rozkwitła tak, jak właśnie we Francji (s. 127). Wolność „po polsku” narodziła się już, jak wiele na to wskazuje, wraz z Polską. Nawiązuję do faktów, które prof. Andrzej Nowak opisał w tomie I swoich Dziejów Polski (por. choćby s. 74-75). Przed chrztem Polski nasi praprzodkowie przeżywali straszli‑ wą gehennę, koszmar, który zapewne pozostawił wielopokoleniową traumę. Setki tysięcy z nich (kilkadziesiąt pro‑ cent populacji) trafiało jako niewolnicy do krajów arabskich. Naszymi przod‑ kami handlowano jak bydłem i trak‑ towano jak bydło. Proceder ten skończył się wraz z chrztem – z powstaniem Polski. Po‑ lacy narodzili się dla wolności, potrafili ją docenić i uznali ją, jak się wydaje, za wielką, swoją, polską wartość. Być może przysięgli sobie, że nigdy już nie będą niewolnikami.

W

olność „po polsku” zosta‑ ła dookreślona, doprecy‑ zowana w 991 r. Pojawił się wtedy dokument zwany „Dagome iudex” – testament Mieszka. Jak mó‑ wi prof. Nowak, dokument ten powo‑ duje pojawienie się trwałego wektora głębszej orientacji (s. 98). O czym mó‑ wi dokument? Polska zostaje podaro‑ wana papieżowi – zastępcy Chrystusa na ziemi. W Dziejach Polski czytamy: duchowa stolica Polski, jej kulturowy biegun jest w Rzymie, nie w Akwizgranie, Kwedlinburgu czy (wieki później) Berlinie. Polska opowiada się za papie‑ żem, a przeciw cesarzowi. I ten wybór – mówi prof. Nowak – jeszcze tyle razy w naszej historii będzie się nie tylko powtarzał, ale i potwierdzał (s. 99). W tym miejscu oddajmy głos Ma‑ rii Kominek OPs. W jej książce pt. Pokochać Boga, Kościół, Polskę czytamy: Państwowość polska jest nieodłącznie związana z Chrztem i nie było takiego czasu w istnieniu historycznym państwa, gdy Polska nie była chrześcijańska, i to katolicka. (…) Dlatego twierdzę: szatan atakuje Polskę, ponieważ w Bożym zamyśle jest ona wybrana do spełnienia wielkiego dzieła. (…) Idąc tym tokiem rozumowania możemy powiedzieć, że Mieszko nie musiał zdawać sobie sprawy z tego, pod jakie państwo kładzie podwaliny. W dniu dzisiejszym jednak wiemy, że pierwszy Piast założył państwo na wskroś katolickie. Takie, które na zawsze zostało związane z Rzymem, na dobre i na złe, ale nierozerwalnie. (…) Otóż Mieszko (…) wydał znaczący (…) dokument. Chodzi o „Dagome iudex”. (…) Śmiem twier‑ dzić, że nie wolno zapominać o odda‑ niu ziem we władanie św. Piotra. I że ten akt, poświadczony przez „Dagome iudex” miał i ma wielkie znaczenie i dające się odnaleźć w dziejach skutki. (…). Jeśli dla przykładu postawimy tezę, że obrona chrześcijaństwa przed nawałą turecką pod Wiedniem ma

swoje korzenie w akcie „Dagome iudex”, niechybnie narazimy się na wyśmianie ze strony niektórych historyków. Jeśli jednak spojrzymy na ten sam fakt historyczny z perspektywy duchowej, z perspektywy nadprzyrodzonej – sprawa nie będzie wydawała się taka prosta. I właśnie do takiego spojrzenia zachęcam. Wolność „po polsku” zaczęła za‑ tem od samego początku być rozumia‑ na po katolicku. Wolny jest ten, kto za‑ wsze wybiera dobro, a tym dobrem jest Bóg i wszystko to, na co Bóg wskazuje. Gdy ktoś nie wybiera dobra, musi być czymś zniewolony. Niewolnicy w ogó‑ le nie wybierają. Na tym polega istota niewolnictwa. I tak zaczęło się rodzić to, co nazy‑ wamy polskością. Prof. Nowak mówi w książce Uległość czy niepodległość za Mistrzem Wincentym Kadłub‑ kiem, że polskość to warto‑ ści i cno‑ ty wspólnie wyz­n awane i przekazywa‑ ne z pokolenia na pokolenie, wspólne rozpoz­na­wanie dobra i zła (s. 152). Prof. Nowak pisze: Podobni jesteśmy wtedy, gdy tworzymy duchową wspólnotę podzielanych przez nas wartości zaświadczoną etycznym działaniem. I stwierdza: Być Polakiem to wielki przywilej, który trzeba dopiero zdobyć. (…) Nie każdy z ojca Polaka i matki Polki jest Polakiem, a tylko ten, kto traktuje ten przywilej jako coś bardzo ważnego. Przypominają mi się tu mocne słowa polskiej matrony z powieści Między ustami a brzegiem pucharu Rodzie‑ wiczówny. Mówi ona do wnuka: To, co robisz, jest niegodne Polaka. Jedną z polskich podstawowych wartości jest wolność, ale wolność ta występuje i jest realizowana w kontek‑ ście innych wartości i w ścisłym po‑ wiązaniu z nimi. Wydarzenia potopu szwedzkie‑ go potwierdziły Polakom tę prawdę. Przestali wybierać dobro i stali się niewolnikami wroga. Reakcja mogła być jedna – radykalne zwrócenie się ku dobru – śluby lwowskie: Polska przestała być królestwem rządzonym przez ludzi według ich widzimisię. Jej Królową została na zawsze Matka Bo‑ ża. Ten wybór potwierdzały kolejne pokolenia aż po XX w. (Śluby Jasno‑ górskie). Ten wybór określił wektory polskości i wskazywał na to, co jest odstępstwem od niej. Ostatecznej jednak i precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, czym jest pol‑ skość, udzielono wtedy, gdy polskość była w szczególny sposób zagrożona – udzielili jej Konfederaci Barscy. Oni wykryli, że jest pięć wielkich wartości, które wyznaczają polskość, bez których Polski być nie może, któ‑ rych realizacja to realizacja polskości i budowanie Polski. A oto one: Wiara, Ojczyzna, Tra‑ dycja, Szlachetność, Wolność. Wykryto też, że wartości te trzeba ujmować łącznie, że żadnej nie moż‑ na odrywać od pozostałych, że każdą należy rozumieć w kontekście pozo‑ stałych, chronić i budować w ścisłym z nimi powiązaniu. Wiara musi być powiązana z Oj‑ czyzną, Tradycją, Szlachetnością i Wolnością. Ojczyzna ma służyć Wie‑ rze, funkcjonować w pers­pektywie

Szl a‑ chetności, odwoły‑ wać się do Trady‑ cji, chronić, poszerzać i po‑ głębiać Wolność. Tradycja nie może być sprzecz‑ na z Wiarą, Szlachetnością i Wol‑ nością. Nie może godzić w Ojczyz­ nę. Nie wszystko zatem, co rodziło się w Polsce i co zwykle wyznacza tra‑

dycje, wchodziło do tradycji polskiej. Szlachetność to ujęta i funk‑ cjonująca w ramach Tradycji Szlachet‑ ność Wiary, Patriotyzmu i Wolności. Wolność musi być szlachetna i zgodna z Tradycją. Nie może godzić ani w Wiarę, ani w Ojczyznę. Zauważmy, że Ojczyzna i Trady‑ cja to pewne dobra wspólne Polaków. Szlachetność to postawa tak naro‑ dowej wspólnoty, jak i jednostek. Podob‑ nie wiara, która realizuje się w Kościele, w życiu społecznym, ale tkwi również w duszach, w intelekcie i w sercu. Wolność to indywidualne zjawi‑ sko, zjawisko, które może jednak po‑ jawiać się tylko wtedy, gdy dotyczy również całej wspólnoty i ma swój państwowy wymiar. Jest zatem wolność Polski i jest wolność Polaka. Przeciwstawieniem wolności Polski jest niewola. Pojawia się ona wtedy, gdy państwu polskiemu brak jest w jakiejś perspektywie niepodległości i suweren‑ ności – pełni wspólnotowej podmioto‑ wości, gdy pojawia się jakaś zależność, np. zależność w perspektywie prawa czy w perspektywie gospodarczej.

P

rzeciwstawieniem wolności Pola‑ ka, wolności indywidualnej, jest niewolnictwo. Niewolnikiem jest nie tylko ten, kto jest w sensie praw‑ nym własnością innego człowieka, ten, którego ktoś może dosłownie sprzedać lub kupić. O zjawisku niewolnictwa du‑ żo pisał, szczególnie w swojej Polityce, Arystoteles. Temat ten podejmował również i starannie badał św. Tomasz z Akwinu, szczególnie w swoim Komentarzu do „Polityki” Arystotelesa. Ich rozważania i rozstrzygnięcia pozwalają nam uchwycić istotę nie‑ wolnictwa i zrozumieć, że pojawia się ono w różnych postaciach, wersjach i stopniach. Arystoteles ukazywał, jako podsta‑ wową strukturę, w której funkcjonuje człowiek, „dom”, przez który rozumiał niepodległą, suwerenną i samowy‑ starczalną w każdej dziedzinie, w tym gospodarczej, wspólnotę rodzinną.

rys. Wojciech Siwik

Stanisław Krajski

Rodzice wraz z dziećmi, wspomagani przez zespół niewolników (ludzi poddanych całkowicie ich władzy i spełniających wobec nich rolę służeb‑ ną), konstruowali i prowadzili rodzinne „gospodarstwo”, właśnie ten „dom”, które pozwalało im żyć i rozwijać się w sposób całkowicie niezależny od innych osób i struktur, w pełnej wolności i podmio‑ towości. Arystoteles zwrócił uwagę na to, że historycznie „domy” takie rozpo‑ czynały współpracę ze sobą, podejmując pewne wspólne inicjatywy, świadcząc sobie nawzajem pewne usługi i doko‑ nując wymiany dóbr, ułatwiając sobie w ten sposób funkcjonowanie i rezyg‑ nując jedynie z samowystarczalności. W ten sposób powstawały wspólnoty domów (zwane przez Arystotelesa „wsia‑ mi”) i wspólnoty takich wspólnot, które zaczęto nazywać państwami. Państwa jako organizacje wspólnot domów słu‑ żyć miały z założenia tym domom, ich dobru, niepodległości i suwerenności. Państwa, które z jakiś przyczyn się pato‑ logizowały, zaczynały odbierać domom ich niepodległość i suwerenność, prze‑ kształcać je w struktury służebne wobec państwa czy pewnych oligarchii. Zauważmy, że w opisie Arystote‑ lesa w strukturach społecznych zawsze funkcjonuje znaczna grupa niewolni‑ ków. Św. Tomasz z Akwinu nie chciał jednak się pogodzić ze zjawiskiem nie‑ wolnictwa, a zarazem uświadomił so‑ bie, że niewolnikiem w pewnym pod‑ stawowym wymiarze jest każdy, kto nie pracuje „na swoim”, kto nie jest gospodarczo niepodległy i suweren‑ ny, kto wykonując najemną pracę służy innym, bo „musi”. Akwinata zdawał sobie sprawę z te‑ go, że tak pojmowanego zjawiska nie‑ wolnictwa nie da się całkowicie wyeli‑ minować z życia społecznego. Uznawał jednak, że liczbę niewolników można poważnie ograniczyć, a czas niewolni‑ ctwa można bardzo skrócić – spowodo‑ wać, że każdy „niewolnik” może w pew‑ nym momencie stać się człowiekiem wolnym: zyskać własny „dom”.

Tę koncep‑ cję przyjął Kościół w swo‑ im nauczaniu spo‑ łecznym i najpełniej skonkretyzował ją w wy‑ danej w 1931 r. encyklice Piusa XI Quadragesimo anno. Idee tej encykliki zostały podjęte w Polsce przez wiele środowisk katoli‑ ckich skupiających filozofów polityki, polityków, prawników, ekonomistów. Aktywnym działaczem jednego z ta‑ kich środowisk był młody ks. dr Stefan Wyszyński. Środowiska te wypracowa‑ ły, odwołując się do tej encykliki i bio‑ rąc pod uwagę podstawowe wartości i wskazania polskości, zręby nowego politycznego i gospodarczego ustroju dla Polski, ustroju, w którym wol‑ ność „po polsku” mogłaby być w pełni realizowana. Przyjęto tu następujące podstawowe założenia: Po pierwsze – eliminacja wszelkich zewnętrznych de‑ terminacji (zniewoleń) poli‑ tycznych. Po drugie – eliminacja z terenu Polski obcego kapita‑ łu i likwidacja dużych przedsiębiorstw zagranicznych. Po trzecie – ograniczenie roli pań‑ stwa w życiu społecznym do niezbęd‑ nego minimum i przekazanie części jego kompetencji społeczeństwu i jego wspólnotom. Po czwarte – drastyczne ogranicze‑ nie liczby wielkich krajowych przedsię‑ biorstw, a części z nich, szczególnie waż‑ nych z narodowego punktu widzenia, upaństwowienie również z tego względu, by państwo mogło samo się utrzymywać i nie gnębić obywateli podatkami. Po piąte – doprowadzenie do tego, by gospodarka polska była całkowi‑ cie zdominowana przez małe i średnie przedsiębiorstwa. Po szóste – wprowadzenie obok samorządu terytorialnego samorządu gospodarczego, który pozwalałby ma‑ łym i średnim przedsiębiorstwom wy‑ znaczać prawodawstwo gospodarcze i podejmować wspólnie te wszystkie konieczne dla właściwego funkcjo‑ nowania gospodarki inicjatywy, które wymagają zaangażowania znacznego kapitału i ogólnokrajowych działań. Ten nowy polski ustrój społeczny (ustrój polityczny i gospodarczy) na‑ zwano katolickim korporacjonizmem demokratycznym. Jeśli zatem dziś chcielibyśmy okre‑ ślić ustrojowy kształt jutrzejszej Pol‑ ski, takiej Polski, która wypełniałaby postulaty polskości i odpowiadała na‑ szemu narodowemu charakterowi, na‑ szym wartościom, naszym ambicjom i aspiracjom, powinniśmy, jak się wy‑ daje, rozpocząć dyskusję w oparciu również o te właśnie koncepcje. Wolna Polska, kraj wolnych (w tym gospodarczo) Polaków, żyjących we‑ dług zasad określonych przez Wiarę, Tradycję i Szlachetność, ma szansę się ziścić, gdy wielcy tego świata przesta‑ ną być wielcy w wyniku nadchodzą‑ cego wielkiego krachu, a Polacy będą wiedzieli, czego chcą oraz dokąd zmie‑ rzają i podejmą wysiłek, by osiągnąć to wszystko, o co zawsze, od samego początku swojej historii, zabiegali. K Fragment książki pt. „Przyszły ustrój Polski”, która ukaże się za kilka miesięcy.


KURiER WNET

18

E·K·O·N·O·M·i·A

Kryzys gospodarczy w Polsce jest obserwowany na całym świecie, podczas gdy nasi rodacy są dezinformowani wzrostem znaczenia naszego kraju. Steven Philip Kramer z National Defense university w „Foreign Affairs” wymienia Polskę jako kraj poważnie zagrożony w rozwoju gospodarczym, nie tylko z powodu przewidywanego kryzysu finansów publicznych, ale prognozuje również że starzejące się społeczeństwo będzie przeżywało ciężki okres w erze szybkich zmian technologicznych, wymagających kreatywnych pracowników.

Alarm dla Polski

S

teven Philip Kramer uważa, że Uważa, że Polska już wpadła w „pułapkę niskiej rozrodczo‑ ści”, która przyspiesza spiralę depopulacji z powodu zapanowania „subkultury małodzietności”, „cykl, gdzie coraz mniej kobiet ma mniej i mniej dzieci”. W efekcie te kraje sta‑ ną się wyspami otoczonymi przez bar‑ dziej ludnych sąsiadów. I choć Kramer wprost pisze, że istnieją narzędzia poli‑ tyki prorodzinnej, polegające na finan‑ sowym wsparciu rodzin w powiązaniu z podwyższeniem jakości opieki nad dziećmi, które w historii udowodni‑ ły swoją skuteczność, to wydaje się, że są one niesłyszalne w Polsce. Rów‑ nież z perspektywy OECD widać to już obecnie w całej rozciągłości w analizie: Looking to 2060: A global vision of long-term growth nie pozostawia co do tego żadnych złudzeń. W efekcie nadciąga‑ jących zmian to goniące w dobrobycie świat Zachodu gospodarki Chin i In‑ dii wyjdą na prowadzenie w wielkości PKB. W sumie będą wytwarzały więcej, niż wszystkie kraje OECD, a najwięk‑ szym przegranym będzie starzejąca się Japonia, jak i przegapiająca swoją hi‑ storyczną szansę Polska. Powyższa analiza zakłada sta‑ ły wzrost produktywności w najbo‑ gatszym kraju, jakim jest USA, oraz trwania procesów konwergencji w kra‑ jach wschodzących. Mimo to najsmut‑ niejszą konkluzją opisywanego raportu jest projekcja zmian, które się dokona‑ ją w Polsce. Otóż wg OECD w latach 2030‑2060 najwolniej na świecie spo‑ śród badanych krajów będzie się rozwi‑ jała, a właściwie nie będzie się rozwija‑ ła, Polska. Wzrost w tym czasie będzie na poziomie zaledwie 1 proc., przy sta‑ tystyce opartej na cenach 2005 r., pod‑ czas gdy nawet znacznie bogatsze kra‑ je OECD będą się rozwijały w tempie o 70‑80 proc. szybszym (1,7‑1,8 proc.). Przyczyną ma być nie co innego, a za‑ paść demograficzna Polski, która ma zredukować nam wzrost gospodarczy w całym okresie 2011‑2060 o 0,6 pkt procentowego rocznie. Podczas gdy nawet silnie dotknięta demograficz‑ ną zapaścią Japonia (ubytek wzrostu w całym okresie o 0,5 pkt procento‑ wego) ma się rozwijać szybciej, gdyż o 1,4 proc. rocznie w latach 2030‑2060. Strata demograficzna Polski, gdy się uwzględni cały okres półwiecza, ma być rekordowa i jedynie Rosja, która ma się rozwijać szybciej o 0,3 pkt pro‑ centowego, ma mieć stratę z tego tytułu wyższą o 0,1 pkt procentowego. Powyższe czynniki wyhamowa‑ nia wzrostu gospodarczego są efektem przewidywanego rekordowego w skali świata wzrostu obciążenia demograficz‑ nego, liczonego wskaźnikiem udziału ludności w wieku poprodukcyjnym (powyżej 65 lat) do okresu produkcyj‑ nego (15‑64 lat), który poszybuje do poziomu 64,6 proc. w 2060 r., ustępu‑ jąc jedynie planowanemu poziomowi japońskiemu w wysokości 68,6 proc. Przy czym w Japonii ten wzrost obcią‑ żenia będzie wynosił 31,7 pkt procen‑ towego, podczas gdy w Polsce będzie aż 3,4 krotny (w Japonii 1,9), wzrośnie aż o niewyobrażalne 45,6 pkt. procentowe‑ go. W efekcie udział populacji w wie‑ ku produkcyjnym w całości ma spaść w Polsce z 71,4 proc. do 53,4 proc. Polska już obecnie jest areną kon‑ fliktów społecznych, dotyczących za‑ kresu świadczeń emerytalnych, jak i zdrowotnych, w sytuacji, gdy okres drastycznego spadku liczby podatników dopiero nadchodzi. Istnieje bardzo real‑ ne niebezpieczeństwo, że błędna polity‑ ka gospodarcza, jak i brak działań pro‑ rodzinnych spowodują, iż obciążenia pracy w Polsce okażą się tak wysokie, że praca w kraju stanie się nieopłacal‑ na dla nielicznego młodego pokolenia. A brak perspektyw wzrostu gospodar‑ czego w połączeniu z kosztami regulacji europejskich sprawią, że inwestowanie w kraju stanie się nieopłacalne. Podczas

Dr Cezary Mech gdy kraje zachodnie, potrzebujące pra‑ cowników i „opiekunów” dla swojego starego pokolenia, wyssają polskich pra‑ cowników, pozostawiając nam olbrzy‑ mią grupa rencistów i emerytów, dla których zabraknie środków na należne im świadczenia. Analizując tragiczny upadek Polski w ciągu ostatniego ćwierćwiecza mu‑ simy być przygotowani na najgorsze. Pod względem gospodarczym Polska, wyprzedając cały majątek za granicę, nie tylko pozbawiła się narzędzi od‑ działywania, lecz poprzez wzmacnia‑ nie złotówki sprawiła, że produkcja stała się nieopłacalna. Hojność Bruk‑ seli nie będzie jednak trwała wiecznie, a w interesie Niemiec jest z jednej stro‑ ny wydrenowanie Polski z młodzieży w ciągu najbliższych lat, a z drugiej do‑ prowadzenie do zapaści przemysłowej. Po zakończeniu obecnej perspektywy finansowej polska młodzież nie będzie miała pracy, polskie umiejętności pro‑ dukcyjne zostaną zapomniane, a do te‑ go staniemy się płatnikami netto w UE. Efektem tego będzie załamanie złotów‑ ki, upadek przedsiębiorstw i bankru‑ ctwo ludzi. Dlatego należy się liczyć, że inwestorzy, którzy zainwestowali w Pol‑ sce, chcąc uchronić się przed stratami, będą starali się wprowadzić Polskę do strefy euro. Wtedy wpadniemy w ana‑ logiczny kryzys, jak Grecja. Nie tylko przedsiębiorstwa i obywatele będą ban‑ krutować, ale to samo stanie się z pań‑ stwem – w przenośni i dosłownie.

W

Polsce błędnie przyjęto za dogmat, że prywaty‑ zacja jest dobra, a posia‑ danie czegokolwiek przez państwo jest złe. Tłumaczono to tym, że pań‑ stwo nie umie zarządzać, a prywatny właściciel umie i dokona niezbędnych przekształceń, zrestrukturyzuje je itd. Tymczasem w większości państw dąży się do posiadania przedsiębiorstw ge‑ nerujących wzrost, badania i rozwój, wspiera się tworzenie miejsc pracy, sło‑ wem – prowadzi politykę gospodarczą. W Polsce wystąpił proces odwrotny. Kluczowe sektory, decydujące o inno‑ wacyjności i możliwości organicznego wzrostu gospodarczego, zostały wy‑ przedane. Bankowość sprzedano jako jedną z pierwszych. Hutnictwo i prze‑ mysł samochodowy – także. Nikt nie zauważa, jak kosztowne stały się leki, choć kiedyś farmaceutyka była jedną z polskich specjalności. Staliśmy się po prostu w tej branży, podobnie jak w większości innych, dystrybutora‑ mi, a nie producentami. Podczas gdy w Niemczech i w innych krajach dą‑ ży się różnymi sposobami do tego, by kluczowe dla rozwoju gospodarki kon‑ cerny nie mogły łatwo zmienić akcjo‑ nariatu na zagraniczny. Nie tak daw‑ no Niemcy, którzy mają i mercedesa, i volkswagena, i BMW, toczyli zacięty spór o przejęcie opla od General Mo‑ tors. Tymczasem praktycznie każdy wolnorynkowo myślący polski liberał powiedziałby, że to dobrze, że choć je‑ den koncern będzie w rękach obcego kapitału. Niemcy byli najwyraźniej in‑ nego zdania. Klasa polityczna rozumie tam bowiem wagę polityki gospodar‑ czej i to, że duże przedsiębiorstwa są rozsadnikami wiedzy i wzrostu całej gospodarki, eksportu, badań i rozwo‑ ju, ekspansji zagranicznej itd. Mają po prostu wiedzę i możliwości finansowe, których nie mają mniejsze firmy ani nawet państwo. Deregulacja gospodarki sama w so‑ bie nie jest wystarczającym panaceum rozwojowym. Regulacyjne wymogi UE asymetrycznie uderzają w biedniejsze kraje, takie jak Polska i Węgry, które mu‑ szą ponosić ogromne koszty europejskiej biurokracji i wymagań. Z drugiej strony jednak należy zauważyć, biorąc pod uwa‑ gę wiedzę z zakresu historii gospodar‑ czej, że mit taniego państwa, w którym wszystkim wszystko wolno, jest daleki od rzeczywistości. Owszem, takie państwa

istnieją – na terenie Afryki subsaharyj‑ skiej, gdzie państwo istnieje tylko na kil‑ ku procentach terytorium, a reszta jest od państwa wolna. Tylko że tę próżnię po instytucjach państwowych wypełniają różne lokalne czy przestępcze struktury, które natychmiast duszą tak społeczeń‑ stwo, jak i jakikolwiek rozwój gospodar‑ czy. Inny przykład to Indie, które pod panowaniem angielskim, nie posiada‑ jąc własnego państwa, także nie mogły w konsekwencji prowadzić własnej po‑ lityki gospodarczej. W rezultacie z kraju,

warunki działania sprywatyzowanych firm powodują straty dla właścicie‑ li i w efekcie istnieje oczekiwanie co do taniego odsprzedania ich państwu. Mogą jednak też mieć skutek uboczny w postaci zaniechania inwestycji i de‑ kapitalizacji w oczekiwaniu, że nastąpi zmiana ekipy rządzącej. Dlatego kon‑ cernom zagranicznym oferuje się niż‑ szy wymiar podatków, jeżeli będą po‑ stępowały zgodnie z polityką rządu. Dla przykładu – o ile dostawcy energii elek‑ trycznej płacą około 50 proc. podatku

Niemcy, którzy mają i mercedesa, i volkswagena, i BMW, toczyli zacięty spór o przejęcie opla od General Motors. Tymczasem praktycznie każdy wolnorynkowo myślący polski liberał powiedziałby, że to dobrze, że choć jeden koncern będzie w rękach obcego kapitału. Niemcy byli najwyraźniej innego zdania. który przed kolonizacją był największym na świecie producentem wyrobów ma‑ nufakturowych, stały się synonimem cał‑ kowitego upadku gospodarczego, ubó‑ stwa i głodu. Wzrost gospodarczy Indii pod panowaniem angielskim w latach 1858‑1947, a więc w ciągu niemal 100 lat, wynosił średnio zaledwie 0,1 proc. PKB rocznie na mieszkańca. Dla porównania w Wielkiej Brytanii produkcja na głowę wzrosła wtedy około czterokrotnie. Ten przykład pokazuje, jak ważna jest rola państwa w ukierunkowywaniu aktywno‑ ści gospodarczej, stwarzaniu właściwych ram dla konkurencji i umożliwieniu wy‑ korzystania szans. To państwo musi zbu‑ dować infrastrukturę wzrostu, zaczyna‑ jąc od tej twardej, która ułatwia transport i przepływ informacji, a kończąc na sy‑ stemie edukacji, który trzeba rozwinąć i tak dopasować, by wiedza uzyskiwana przez obywateli przekładała się na in‑ nowacyjność i rozwój ekonomiczny. To właśnie infrastruktura i edukacja były za‑ czynem niebywałego wzrostu gospodar‑ czego świata w ostatnich dekadach, a nie‑ stety w tych dziedzinach Polska pozostaje wciąż w tyle. Tymczasem zarówno pol‑ ska, jak i węgierska gospodarka stały się właściwie jednym wielkim oddziałem zagranicznych koncernów. Polska straci‑ ła zatem na własne życzenie wielkie orga‑ nizacje gospodarcze, a co za tym idzie te możliwości rozwoju, które one dają całej gospodarce. W efekcie nie należy dziwić się, że w Polsce są jedne z najdroższych w Europie cen za połączenia telefoniczne czy prąd. Jedną z konsekwencji opisywa‑ nej sytuacji jest utrata konkurencyjności przez gospodarkę, która utrudnia poja‑ wienie się nowych miejsc pracy. Węgrzy Orbana znaleźli na te bo‑ lączki panaceum, a Polska po koniecz‑ nej adaptacji powinna je również za‑ implementować. Kluczowym filarem działalności węgierskiej było wspiera‑ nie przedsiębiorczości przy jednoczes‑ nym oddziaływaniu na monopolistycz‑ ne koncerny. Temu służyło dążenie do tego, aby ograniczyć podatek CIT do poziomu zaledwie 10 proc., przy jed‑ noczesnym podwyższeniu poziomu podatku VAT do poziomu najwyższe‑ go w UE: 27 proc. Takie rozwiązanie zdecydowanie uderza w konsumpcję. Spójna polityka dotyczyła też mono‑ poli, które za poprzednich rządów sprywatyzowano. Nastąpiło w wyniku działań władz węgierskich obniżenie stosowanych przez nie cen, tak że od‑ ciążyły one budżety konsumentów przy jednoczesnym pogorszeniu kondycji finansowej tych podmiotów gospo‑ darczych. Energetyka została obciążo‑ na podatkiem obrotowym w wysokości 1,05 proc., a operatorzy telekomunika‑ cyjni w wysokości od 2,5 do 6,7 proc. Ponadto w sumie nastąpiło obniżenie taryf za gaz i elektryczność aż o 20 proc. Obniżki cen dotknęły przede wszyst‑ kim koncernów zagranicznycg, do któ‑ rych należy niemal w całości sprzedaż energii elektrycznej i gazu na Węgrzech – niemieckie RWE, E.ON i EnBW oraz francuskie EDF i GDF Suez. Gorsze

dochodowego, nie zaś 19 proc., jak inne firmy, o tyle mogą płacić mniej, jeśli będą dokonywać inwestycji. Opodatko‑ wanie sklepów wielkoprzemysłowych stawką podatku obrotowego w wysoko‑ ści od 0,1 proc. do 2,5 proc. to wsparcie dla lokalnej przedsiębiorczości i ograni‑ czenie dystrybucji towarów importowa‑ nych oraz impuls dla lokalnego popytu. Działania, mające na celu opodatkowa‑ nie sklepów wielkopowierzchniowych w sposób uniemożliwiający im uni‑ kanie płacenia podatków w kraju, po‑ winny być zastosowane także w Polsce, warto rozwiązania węgierskie dostoso‑ wać do kształtu systemu podatkowego zaimplementowanego w Polsce.

O

podatkowanie banków w wy‑ sokości 0,1 do 0,5 proc. sumy bilansowej powoduje prze‑ rzucenie kosztów na klientów i ogra‑ niczenie ich działalności. Będzie to miało korzystny wpływ tylko w przy‑ padku, kiedy znajdzie się równoległe możliwości zwiększenia zasilenia kapi‑ tałowego dla inicjatyw produkcyjnych. Z tych powodów tego typu działania, zarówno względem banków, jak i firm świadczących usługi komunalne, po‑ winny być w Polsce odmiennie uregu‑ lowane. W Polsce istnieją instytucje kontrolowane przez władze publiczne i to one powinny być osią działań po‑ lityki gospodarczej. A banki krajowe powinny walczyć o klienta korporacyj‑ nego z zagranicznymi i prywatnymi, by w ten sposób bez zadrażnień wspierać rozwój gospodarczy. Węgierskie dzia‑ łania, nakierowane na tworzenie miejsc pracy, skutkowały utworzeniem 120 tys. nowych stanowisk oraz – przy po‑ garszającej się strukturze demograficz‑ nej – wzrostem stopy zatrudnienia z 59 do 63 proc. I to mimo, że bezrobocie młodzieży do lat 24 jest nadal na wy‑ sokim poziomie 26,1 proc., to jednak i tak na niższym niż w Polsce, gdzie bezrobotnych w tym przedziale wie‑ kowym jest 28,9 proc. W zakresie branży strategicznych premier Orban wspiera rozwój prze‑ mysłu motoryzacyjnego, natomiast my powinniśmy wspierać te branże, które wykorzystują nasze zasoby i przewa‑ gi konkurencyjne – przede wszystkim złoża energetyczne. Zamiast inwesto‑ wać w panele słoneczne czy energię

atomową, naszym celem powinno być odwołanie lub przynajmniej zawiesze‑ nie na czas kryzysu wszelkich ogra‑ niczeń związanych z gazami cieplar‑ nianymi. Właśnie na tym polu należy także walczyć z wszelkiego typu mono‑ polami, aby ograniczyć procesy windo‑ wania przez nie cen. To niezwykle waż‑ na sfera działalności państwa. Powinno się wspierać polskie podmioty, by mo‑ gły skutecznie konkurować w mię‑ dzynarodowym otoczeniu. Wskazana byłaby np. konsolidacja sektora ener‑ getycznego, by poprawić jego poten‑ cjał wzrostowy i inwestycyjny. Na wzór węgierski nieustanna walka o miejsca pracy musi toczyć się na forum Unii Europejskiej. To tam rząd musi sprze‑ ciwiać się wszelkim typom dyskrymi‑ nacji ekonomicznej, która przejawia się np. zamykaniem oddziałów i przedsię‑ biorstw zależnych w Polsce. Musimy dążyć do tego, by panowała rzeczywista swoboda w przepływie miejsc pracy do nas, niezakłócana stwarzaniem przez kraje bogatsze sztucznie atrakcyjnych warunków, mających przyciągać pra‑ cowników. Chodzi o wykorzystanie na‑ turalnej konwergencji, jak pomiędzy Chinami i USA, która skutkuje kreo‑ waniem w Chinach miejsc pracy. Dziś najważniejsze jest zbudo‑ wanie konsensusu wokół kluczowych trzech filarów polityki gospodarczej i skupienie się na zmniejszeniu nisz‑ czycielskiego efektu „tsunami demo‑ graficznego”, gdyż jeżeli tego nie zro‑ bimy, nasze wnuki i prawnuki określą dzisiejsze elity jako zdecydowanie gor‑ sze od tych z czasów saskich. K

REKLAMA

40 000 35 000 30 000 25 000 20 000

36 540

15 000 10 000 5 000 0

23

6 199

Polska

Szwecja

Wielka Brytania

25,00 20,00 15,00

19,96

10,00

18,74

5,00 0,00

0,02 Polska

Szwecja

Wielka Brytania

12,00 10,00 8,00 6,00

10,63

4,00 2,00

3,20

4,66

0,00

Polska

Szwecja

Wielka Brytania


kurier WNET

19

z daleka · z bl i ska

Kto nie jest pod wrażeniem reakcji Baracka Obamy na cybernetyczny atak na Sony Pictures Entertainment? USA po raz pierwszy nałożyły za coś takiego sankcje ekonomiczne i polityczne, w tym wypadku na Koreę Północną. I to nie koniec. Nieznani sprawcy wywołali w KRLD internetowy blackout, wreszcie Obama obiecał następną turę sankcji.

Wywiad z wampirem

R

efleks Obamy jest tak impo‑ nujący, że aż dziwny. Zwykle w takich wypadkach leniwy, prezydent zadziałał w stylu „kowboja” Reagana, którego notabene w swoich wspomnieniach przedstawiał jako politycznego gangstera. Wiosną 1986 roku, nie czekając na wyniki śledztwa po zamachu na dyskotekę w Berlinie, w któ‑ rej zginęło dwóch amerykańskich żołnie‑ rzy, i zupełnie ignorując opinię światową, Reagan wysłał bombowce nad państwo Kadafiego. Uspokoił na jakiś czas dyktato‑ ra, zaś w kraju odnotował wzrost społecz‑ nego poparcia. Ale to jest Barack – „laure‑ at Pokojowej Nagrody Nobla” – Obama. Nie Reagan, którego wpływ na tę nagro‑ dę polegał na tym, że obdarowywano nią przeciwników jego polityki.

Narzędzie czy kłopotliwy sąsiad? Jest prawdą, że kraje takie jak Libia, Ku‑ ba czy Korea straciły swego protektora w postaci ZSRS. Można by z tego wy‑ prowadzić wniosek o łatwiejszej sytuacji Obamy. Niezupełnie i niestety. Obamie przyszło rządzić w trudnych czasach, w których nie brakuje protektorów. Obecnie jedynie Kubę można uznać za osamotnioną i znajdującą się w fatalnym położeniu. W odniesieniu akurat do niej Obama prowadzi politykę miłości. Korea Północna ma w kim wybie‑ rać, a raczej miała. Rosja chwieje się aktualnie pod ciosami międzynarodo‑ wych kół polityczno-finansowych. Ko‑ ła te wciąż czują respekt przed komu‑ nistycznymi Chinami. Pekin wie o tym i z pewnością przygotowuje się na po‑ dobne starcie. Korea, jak nigdy wcześ‑ niej, jest uzależniona od ChRL. W okre‑ sie „zimnej wojny” Kim Ir Sen prowadził politykę klientelizmu wobec ZSRS. Oba‑ wiał się wpływów Pekinu, dzięki które‑ mu zresztą zachował władzę w latach pięćdziesiątych. Równie łatwo mógł za

Paweł Zyzak

jego sprawą ją stracić. Zorientowana na półkulę zachodnią Moskwa zdawała się być mniejszym zagrożeniem. Z kolei po 1991 r., w czasach potencjalnie najwięk‑ szej swobody, Koreę trapił głód i poli‑ tyczne czystki. ChRL jest więc obecnie jedynym wybawieniem i osłodą dla reżimu Ki‑ mów. Jedynym gwarantem ich władzy. Jakby wbrew tej „prawdzie”, KRLD raz po raz występuje z prowokacjami wo‑ bec Zachodu. Wówczas dowiadujemy się z mediów, że „teraz to już Chiny nie darują Korei Północnej”, że „nie będą się za nią dłużej wstawiać”, że „to jej koniec”. Odruchowo „kupujemy” tę życzeniową perspektywę. Nie ma w tym nic złego. W prze‑ ciwieństwie do psychopatów rządzą‑ cych komunistycznymi reżimami, nor‑ malni ludzie wstydzą się, przyjaźnią, odwdzięczają, itd. Nie wyprano ich z emocji. Pragną wierzyć w sprawied‑ liwość. Wierzymy zatem w rychły ko‑ niec reżimu tym mocniej, im więcej wiemy o jego naturze. Jednak polityczna perspektywa odbiera nam złudzenia. Nie ma bo‑ wiem powodów, by sądzić, że KRLD działa w sprawach geopolityki wbrew interesom ChRL. Jest dokładnie od‑ wrotnie. Komuniści chińscy używa‑ ją Korei w roli „psa” obszczekujące‑ go USA i inne państwa i instytucje, zwłaszcza te upominające się o prawa człowieka. Po co więc miałyby się po‑ zbywać wygodnego narzędzia? Zdają sobie z tego sprawę rzetelni amerykańscy analitycy i nie trzymają swej wiedzy w szczególnej tajemnicy. Przykładowo republikański senator Lin‑ dsey, odnosząc się w CNN do ataku cy‑ bernetycznego, stwierdził: „Trudno mi jest sobie wyobrazić, że cokolwiek tak ważnego dzieje się w Korei Północnej bez współudziału Chin, czy choćby bez ich wiedzy o tym”.

Kowboj czy gangster? Wkrótce po ataku hackerskim na Sony Obama oznajmił, że mieliśmy do czy‑ nienia z „aktem cyberwandalizmu”, ale nie „aktem wojny”. Jak to, więc sankcje były odpowiedzią na akt wandalizmu? W opinii republikanów prezydent wer‑ balnie pomniejszył znaczenie całego zajścia. W pewnym sensie zbagateli‑ zował ryzyko. Zrodził się z tego pewien spór po‑ znawczy. Zapatrzeni w Obamę dzien‑ nikarze wdali się z republikanami w szermierkę słowną. „Byliście kry‑ tyczni wobec Obamy przez ostatnie lata, a co teraz powiecie o jego przy‑ wództwie?” — zapytali. W odpowiedzi

„cyberterrorystów” lub „cyberwandali”. Jak powiedział jeden z amerykańskich senatorów: „Jeśli Korea może coś takie‑ go zrobić wielkiej amerykańskiej korpo‑ racji, to co inni mogą zrobić naszemu krajowi…”. Obama połechtał kowbojską próż‑ ność Amerykanów i po trosze przy‑ tępił swój wizerunek słabego prezy‑ denta. Spowodował jednak zarazem, że za jedynego winowajcę cyberataku opinia publiczna uznała KRLD. Re‑ żim północnokoreański, zakłamany i zbrodniczy, jął wrzeszczeć rozpacz‑ liwie o braku sprawiedliwości, że to nie jego sprawka, że USA odrzuciły ofer‑ tę wspólnego śledztwa. Zarzucił Oba‑ mie stosowanie „gangsterskich metod”,

,w zoo, żywiąc się okruszkami rzucany‑ mi przez odwiedzających”. Autor ten na‑ zwał go również „mieszańcem niepew‑ nej krwi”. Histeria Phenianu okazała się twórcza, ale monotematyczna. Ostatnio KCNA nazywała Obamę „następcą czar‑ nej dzikiej małpy”.

czyli bycie drugim Reaganem. Obama jakoby z końcem grudnia odciął pań‑ stwo Kim Dzing Una od światowego Internetu oraz mściwie wypuścił do sieci film szkalujący Słońce Narodu. Reżim zagroził „śmiertelnymi ciosa‑ mi”, ale wcześniej nawymyślał Obamie, licząc, że go sprowokuje. Opublikował urocze zdanie przedstawiciela Komisji Obrony Narodowej KRLD, że „Obama nie przebiera w słowach i działaniach ni‑ czym małpa w tropikalnym lesie”. Reżim dopiero się rozgrzewał. KCNA (północ‑ nokoreańska agencja prasowa) opubliko‑ wała tekst, którego autor stwierdził, że Obama „powinien mieszkać, jak małpa

zmusza się ich do aborcji i dzieciobójstw. Reżim praktykuje też znany Obamie mo‑ ralny relatywizm w praktycznym, leni‑ nowskim wydaniu i od wielu miesięcy rasizm przypisuje… Obamie. Wskazując choćby sprawę Latynosa George’a Zim‑ mermana, który zastrzelił czarnoskóre‑ go, o rasizm oskarża USA, nazywając je „królestwem dyskryminacji rasowej”. KRLD nie lubi Baracka Obamy wyjątkowo. Wypomina mu, że pławi się w luksusie i wydaje fortunę na po‑ dróże, a ostatnio niemiłosiernie mu ubliża. Obama jest pierwszym prezy‑ dentem USA, którego spotkała taka atencja Phenianu. Sam na to zresztą

Rewolucja czy okrągły stół? Otrzymaliśmy dzięki temu próbkę rasi‑ zmu północnokoreańskiego, może nawet autorstwa samego Una… Obama liznął go jedynie przez szybę. Na co dzień ofia‑ rami tegoż, czego prezydent USA może nie wiedzieć, są przede wszystkim oby‑ watele KRLD. W imię czystości rasowej

Zakochany w amerykańskim kinie Obama postanowił zagrać silnego przywódcę, więc tak samo zakochany w amerykańskim kinie Un postanowił rozegrać pojedynek dwóch „wielkich przywódców”. usłyszeli: „Świetnie panie prezydencie, słusznie skłonił pan Sony do wznowie‑ nia premiery filmu, słusznie nałożył Pan sankcje, ale teraz trzeba zabezpie‑ czyć USA przed cyberterroryzmem – przed cyberterroryzmem, a nie jakimś tam wandalizmem”. Ci się zirytowali. Może fanów Oba‑ my łatwo jest nakarmić pozorami, stąd ich skłonność do irytacji, ale już kon‑ gresmenów trudniej. Incydent z Sony przestraszył polityków, wojskowych i służby specjalne USA nie na żarty. Wy‑ kazał bowiem całemu światu w perspek‑ tywie cyberataków, jak dziurawa jest od‑ porność USA. Ośmielił potencjalnych

zapracował, angażując autorytet pre‑ zydenta w obronę Sony i Hollywood. Wystąpił jako adwokat i mściciel, więc spotkał go bandycki odwet. Zakochany w amerykańskim ki‑ nie Obama postanowił zagrać silnego przywódcę, więc tak samo zakochany w amerykańskim kinie Un postanowił rozegrać pojedynek dwóch „wielkich przywódców” bawiących się w poważ‑ ną politykę. Jeśli dobrze pójdzie, skoń‑ czy się na kacu dwóch narcyzów… Wypoczywający na Hawajach Oba‑ ma przekonywał niedawno, że koreański „cyberwandalizm” to „ciągłe zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, polityki zagranicznej i gospodarki USA”. Toczy więc swój prywatny pojedynek z „ko‑ reańskim Hitlerem”. Tymczasem ana‑ litycy tłumaczą mu, że Phenian poka‑ zał co najwyżej, że są słabi, że grozi im „cyberterroryzm”, że, być może, w ten sposób jakieś mocarstwo przetestowało możliwości obronne i reakcję USA albo „cyberatak” przykrył coś znacznie waż‑ niejszego – itd., itd. Odnoszę wrażenie, że na naszych oczach ktoś kręci prequel filmu The Interview. Teraz Kim Dzong Un za‑ prosi do siebie na wywiad Conana O’Briena i Seana Penna, a Obama ka‑ że im go „sprzątnąć”. Penn zaprzyjaźni się z Unem, a potem poczuje się zdra‑ dzony, bo w pheniańskim warzywnia‑ ku odkryje sztuczne owoce. Obydwaj z O’Brienem obnażą prawdziwe ob‑ licze Una, dodajmy – przed miliona‑ mi Koreańczyków, oglądających show na żywo (sic!). Pokażą zniewieścienie Una i podważą jego boskość, dowo‑ dząc, że jak każdy śmiertelnik po‑ siada kiszkę stolcową. Potem wsią‑ dą do czołgu i zestrzelą helikopter z Unem na pokładzie. Rozpocznie się rewolucja i „lud zostanie wyzwolo‑ ny” przez koreańskich wojskowych! Dalej akcja filmu potoczy się jak w Che – Rewolucja Stevena Soderberga… K

Specustawą w zabytek czyli afera kórnicka Nie mogę powiedzieć, że obecne władze podpoznańskiego Kórnika nie kochają zabytków. Niestety kochają inaczej. I bez skrupułów wykorzystują luki prawne do podejmowania błędnych decyzji. Jacek Kowalski

K

ażdy Poznaniak obudzony w środku nocy i zapytany: co to jest Kórnik? – odpo‑ wie: Zamek, Arboretum, Biała Dama. Bezcenne zbiory, piękny park, jezioro, narodowe dziedzictwo. Dodam: jedna z kilku rezydencji mag‑ nackich w Polsce, które zachowały peł‑ ne wyposażenie wnętrz, zbiory i nie‑ zmienione otoczenie. Nic dziwnego, że w roku 2011 cały ten zespół wraz z południową pierzeją rynku i sąsied‑ nim kościołem – nekropolią właścicieli – ustanowiony został przez Prezydenta RP Pomnikiem Historii. Ale to za ma‑ ło, by byt zabytku był niezagrożony.

Zamek kontra „modernizacja” Przejazd z rynku do Zamku prowa‑ dzi ciasnym gardłem uliczki biegnącej dalej pomiędzy jeziorem i parkiem aż do Bnina. Miejsce najurokliwsze, ale i achillesowa pięta Kórnika. Jako dzie‑ cko bałem się tamtędy chodzić: chod‑ nik wąski, samochody pędzą. Na do‑ datek narożna kamieniczka zaczęła się rozpadać. A tymczasem miasto „mo‑ dernizuje się” na potęgę. Wzdłuż je‑ ziora rośnie promenada z betonowym molo i amfiteatrem, rynek przekształcił się w granitowy deptak. Miejscami cał‑ kiem ładny. Więc co by tu jeszcze? Sa‑ morząd postanowił pomóc Zamkowi: w ramach modernizacji wyburzyć na‑ rożną ruderę, w jej miejscu przeprowa‑ dzić pieszy trakt, a ruch samochodowy

przenieść na nową ulicę pomiędzy zamkowe ogrody a pierzeję rynku. Problem w tym, że Zamek takiej po‑ mocy nie pragnął. Więc Dyrekcja Za‑ mku i Konserwator Powiatowy, który wcześniejsze pomysły włodarzy akcep‑ tował – teraz zaprotestowali. Dyrekcja nie chciała burzyć zabytkowej rudery, tylko ją odremontować. Konserwator tłumaczył, że wyburzenie „wyszczer‑ bi” pierzeję i zniekształci wewnętrz‑ ne osie widokowe wewnątrz Pomnika Historii, czyli na terenie szczególnie chronionym, na którym nie można ro‑ bić nowych dróg, bo nie pozwala na to polskie prawo i „Karta Waszyngtoń‑ ska”. A problem komunikacyjny trzeba rozwiązać inaczej. Nie było odpowiedzi. Za to Ra‑ da Miasta uchwaliła przeznaczenie 65 tysięcy złotych na projekt inkry‑ minowanej drogi. Wtedy obaj Kon‑ serwatorzy: Powiatowy i Wojewódz‑ ki przesłali Burmistrzowi pisemne pouczenie, że nowa droga w obrębie Pomnika Historii nie uzyska akcepta‑ cji i że trzeba z niej zrezygnować. To było w sierpniu ub. roku. A w grud‑ niu oddana do użytku zmodernizo‑ wana płyta rynku niedwuznacznie zapowiadała układem bruku dalszy ciąg – czyli „nielegalny” trakt samo‑ chodowy i pieszy na terenie Pomnika Historii (szczegółami owej „zapowie‑ dzi” służę kędy indziej, tu brak miej‑ sca). Konserwator dziwił się zapewne naiwnemu uporowi włodarzy miasta. Ale…

Specustawowa pułapka …ale tuż przed Wigilią wybuchła bom‑ ba. Do starostwa wpłynęło podanie o opinię w sprawie wywłaszczenia spor‑ nego terenu za pomocą „specustawy au‑ tostradowej”. Dyrekcja zamku nie dowie‑ działa się o tym oficjalnie – powiadomił ją, i to dość późno, „anonimowy przy‑ jaciel”. A termin wydania opinii upływał 4 stycznia. Konserwator opiniował nega‑ tywnie, ale znajomi prawnicy ostrzegali: w trybie „specustawy” konserwator nie ma prawa weta! Zieje tu luka prawna, która pozwala wywłaszczyć każdy za‑ bytek, choćby Wawel. Tyle tylko, że nikt jeszcze z takiej możliwości nie skorzy‑ stał. Urząd Miasta Kórnika ma tu palmę pierwszeństwa. Obawialiśmy się (piszę w liczbie mnogiej, bo gorączkowa dyskusja obie‑ gła szereg osób), że ktoś to wszystko celowo ukartował, żeby „przepchnąć” decyzję o wywłaszczeniu po cichu, w okresie między świątecznym. I że zanim Polska Akademia Nauk zdąży złożyć odwołanie (a takowe byłoby prawnie skuteczne) wjadą buldożery – i pozamiatane.

Presja ma sens Wtedy właśnie prof. Tomasz Jasiński – dyrektor Zamku, czyli Biblioteki Kór‑ nickiej PAN – wysłał do Prezydenta RP (twórcy i opiekuna Pomników Hi‑ storii) dramatyczną prośbę o pomoc. Dzień później, już w Wigilię, ja sam

Kórnik, „zmurszała buda” w rynku (rocznik 1806), którą wielu chętnie by rozebrało, prowadząc za nią nowa drogę, która odcięłaby rynek od Parku. Tyle, że „buda” ma właściciela – Polską Akademię Nauk – i przeznaczona jest do odrestaurowania oraz leży w granicach Pomnika Historii. Tego nie wolno ignorować.

jako Przewodniczący Komisji Histo‑ rii Sztuki Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk zredagowałem „List otwarty w sprawie zagrożenia Pomnika Historii – zespołu zamku, parku i koś‑ cioła w Kórniku”, kierując go do wielu adresatów, począwszy od Prezydenta, przez urzędy konserwatorskie, aż po władze samorządowe. Upubliczniłem go też w Internecie. Akcja powiodła się. Dziękuję wszystkim, którzy nas wsparli: list pod‑ pisało prawie 7 tys. osób (www.citizengo­. org/pl/signit/15113/view), a na Kórniku skupiła się uwaga ważnych decydentów. Starosta Jan Grabkowski jeszcze przed Nowym Rokiem zapoznał się ze sprawą i ogłosił, że nie wyda „żadnej decyzji, która spowodowałaby wywłaszczenie Biblioteki Kórnickiej PAN z jej terenu i wybudowanie na nim drogi”. Gene‑ ralny Konserwator RP, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotr Żuchowski, też zajął oficjalne stanowisko publikując w sieci list skierowany do Burmistrza Miasta i Gminy Kórnik, w którym wzywa go do odstąpienia od budowy drogi na terenie Pomnika Historii.

Co dalej? Interwencja odniosła sukces, bitewna kurzawa opadła, ale wśród osób po‑ stronnych nie brak nieprzekonanych. Gdzieniegdzie słychać komentarze: „po co bronić zmurszałej budy, to nie za‑ bytek, a jeździć przez centrum trzeba”. Oczywiście, że trzeba znaleźć jakieś roz‑ wiązanie. Niechby w Kórniku i kogut był syty, i kurka cała. Stąd też pod egi‑ dą Poznańskiego Towarzystwa Przyja‑ ciół Nauk tworzy się komitet do spraw rewitalizacji zabytkowych obszarów Wielkopolski, aby formułować opinie i propozycje. Można przecież poprawić komunikację w Kórniku nie ingerując w Pomnik Historii, nie burząc, nie wy‑ tyczając nowych ulic. Spróbujemy to pokazać. Polska ma problem z zabytkami. Ustawa o ich ochronie jest w pewnych miejscach zbyt restrykcyjna, w innych – żałośnie dziurawa. Przede wszystkim nie pozwala właściwie zadbać o krajo‑ braz. W takich Włoszech, jeżeli ktoś ku‑ puje dom i ziemię w okolicy Florencji, nie może stawiać byle jakiego budyn‑ ku, ani likwidować plantacji oliwek, bo

kształtują charakterystyczny toskański pejzaż, który cieszy Włochów i ściąga turystów. A u nas? Niedawno stanął w Warszawie wieżowiec, który zeszpe‑ cił widok Belwederu od strony Łazie‑ nek. W tle Wilanowa wyrosły brzydkie, acz luksusowe dzielnice mieszkaniowe. Na wprost Pomnika Historii na Świętej Górze koło Gostynia zbudowano naj‑ większy w Polsce silos cukrowniczy. W Kórniku powstaje betonowe molo na Jeziorze, z zabytkowym miastem w tle; będzie też najeziorny, betonowy „am‑ fiteatr” na wprost Zamku. A już teraz nad całym Kórnikiem góruje w dzień i w nocy logo Mc Donald’s na niebo‑ tycznym słupie. Dlaczego? Bo zmienio‑ na kilkanaście lat temu ustawa o ochro‑ nie zabytków nie chroni widoków. Tak więc zamek, układ urbanistyczny i pie‑ rzeje kórnickiego rynku (Placu Niepod‑ ległości) są ustawowo chronione, ale ich widoki skądkolwiek – na przykład zza jeziora, skąd się je najczęściej fotografu‑ je, szkicuje, maluje – już nie. To prawo trzeba zmienić. O co też upomniałem się w cytowanym wyżej liście otwar‑ tym. Żeby takie sytuacje nie zdarzyły się więcej. K


kurier WNET

20

ostatn i a · strona

Historia jednego zdjęcia Środek lipca to tradycyjnie czas wakacji. Jednak w ubiegłym roku wszystko było dalekie od sielanki. Po obaleniu Wiktora Janukowycza i aneksji Krymu przyszedł czas na Donbas. W całym regionie rozgorzały walki. W Izium koło Charkowa utworzono sztab operacji antyterrorystycznej. Po tygodniach regularnej wojny siły ukraińskie odzyskały część utraconych terenów. Wśród nich był Artiomowsk. Stał się on bazą wypadową dla m.in ochotniczych batalionów takich

jak ukraiński Donbas. W jednej ze szkół, zupełnie pustych zresztą w okresie wakacji utworzono tymczasową bazę tego zgrupowania. Choć w okolicach toczące się walki niejednokrotnie dawały sobie o znać przynosząc dźwięki eksplozji i strzałów to jednak baza pozostawała swoistą, bezpieczną przystanią. To właśnie tam żołnierze odpoczywali pomiędzy każdym kolejnym rajdem na pozycje separatystów i walkami wokół tego miasta. Baza w Artiomowsku była kilkukrotnie

ostrzeliwana w tym również przez broń rakietową. Pomimo tego żołnierze mogli choć przez chwilę odpocząć, przespać się czy przygotować broń i sprzęt na następną akcję. Zdjęcie przedstawia nogi dwóch wolontariuszek i żołnierza. W trakcie gdy nad stołem toczy się pełna emocji rozmowa jedna z dziewczyn zupełnie nieświadomie bawi się przesuwając pod butem pocisk RGP. Autorem jest Piotr Apolinarski – tegoroczny laureat Nagrody im. Erazma Ciołka. K

Był sobie zabytek Michał Soska XIX-wieczną przędzalnię – dawne Zakłady Lniarskie „Orzeł” w dolnośląskich Mysłakowicach – prywatny inwestor Robert K. wyburzył jeszcze w marcu ubiegłego roku. Pamiętający czasy rewolucji przemysłowej, unikatowy na skalę europejską zabytek industrialny, formalnie będący pod ochroną prawa, został zrównany z ziemią na oczach policji, prokuratury, konserwatora zabytków i lokalnych mieszkańców.

W

ówczas państwo i jego organy zostały po prostu ośmieszone, a Robert K. w świetle kamer i przed mikrofonami dziennikarzy (wyburzenie przędzalni stało się bowiem głośnym wydarze‑ niem medialnym) ukazał całą bezsil‑ ność prawa i stojących na jego straży instytucji. Teraz na inwestora zapadł wyrok skazujący. Robert K. zapowie‑ dział złożenie apelacji.

Robert K. tylko na jeden dzień wstrzymał rozbiórkę – gdy do Mysłakowic przyjechał konserwator. Następnego dnia, mimo protestów miejscowej ludności, znów ją kontynuował. „Inwestor” rozpoczął rozbiórkę w styczniu 2014 roku, bez żadnych po‑ zwoleń. Konserwator zabytków dwu‑ krotnie nakazywał, by przerwać wybu‑ rzanie, a po jego dokonaniu nakazał… przywrócenie stanu poprzedniego, czy‑ li odbudowę fabryki. Tylko że Robert K. nic sobie z tych wezwań i naka‑ zów nie robił. Robił swoje. Wyburzał. Nie pomogło nawet powiadomienie

prokuratury o dokonaniu przestęp‑ stwa. Robert K. teren zabytkowej przę‑ dzalni kupił wyłącznie z myślą o jej rozbiórce i zarobku na złomie, a jest on prezesem firmy złomiarskiej „Pro‑ da Metal”. Wiedział, że dawne zakła‑ dy lniarskie są zabytkiem i podlegają ochronie prawa. Wojewódzki konser‑ wator zabytków z Jeleniej Góry powie‑ dział mediom, że z takim cynizmem i świadomym oszukiwaniem urzędów nie spotkał się w całym swym życiu. Robert K. tylko na jeden dzień wstrzy‑ mał rozbiórkę – gdy do Mysłakowic przyjechał konserwator. Następnego dnia, mimo protestów miejscowej lud‑ ności, kontynuował ją. „Na szczęście” sprawa z lokalnego wydarzenia stała się sprawą medial‑ ną i na alarm bić zaczęli już nie tylko miłośnicy zabytków industrialnego dziedzictwa. Przędzalnia w Mysła‑ kowicach była perełką na skalę eu‑ ropejską i światową. Była zabytkiem techniki. Założona przez cesarza Fry‑ deryka Wilhelma III, liczyła ponad 170 lat i należała do kilku najstar‑ szych tego typu obiektów w Europie. To właśnie zaangażowaniu mediów przypuszczalnie zawdzięczamy, że Robert K. ostatecznie został pod ko‑ niec ubiegłego roku skazany: Sąd Re‑ jonowy w Jeleniej Górze nałożył na oskarżonego karę 2 lat pozbawienia

wolności w zawieszeniu, 80 tysięcy złotych grzywny i 50 tysięcy złotych do wpłaty na konto Fundacji Pała‑ ców i Ogrodów. Według ekspertów na sprzedaży złomu z samej tylko unikatowej żeliwnej konstrukcji ha‑

Setki, tysiące dawnych pałaców, zamków, rezydencji oraz fabryk, cementowni, hut pozostają w stanie tragicznym, zostawione na pastwę losu, warunków atmosferycznych, złomiarzy, bezdomnych i miejscowej ludności, pozyskującej z ruin cokolwiek się da. li przędzalni Robert K. zarobił mini‑ mum 100 tysięcy złotych. Nakaz od‑ budowy przędzalni, wydany przez Wojewódzki Urząd Ochrony Zabyt‑ ków, formalnie obowiązuje nadal, jed‑ nak na jego wyegzekwowanie nie li‑ czy zapewne nawet sam konserwator wojewódzki.

C

zy wyrok jest sprawiedliwy, wy‑ starczająco wysoki i czy odnie‑ sie zamierzony cel odstraszania od

podobnych czynów? Pozytywnym zja‑ wiskiem jest jednak sam fakt, że został w ogóle ogłoszony i że sprawa została nagłośniona publicznie. Gdyby Robert K. obiektu nie wyburzył, to przypusz‑ czalnie za kilka lub kilkanaście lat sam by się on rozpadł. Problem zaniedba‑ nia zabytków, zarówno dawnych rezy‑ dencji arystokratycznych niemieckich rodów na Dolnym Śląsku, jak i licz‑ nych zabytków industrialnych na Ślą‑ sku, pozostaje sprawą równie palącą, co przemilczaną. Setki, jeśli nie tysiące dawnych pałaców, zamków, rezydencji oraz fabryk, cementowni, hut pozosta‑ ją w stanie tragicznym, zostawione na

pastwę losu, warunków atmosferycz‑ nych, złomiarzy, bezdomnych i miej‑ scowej ludności, pozyskującej z ruin, cokolwiek się da. Zabytki albo walą się same, albo znajdują się w takim stanie, że nic innego poza wyburzeniem zrobić z nimi nie można.

W

takim właśnie stanie znajduje się, przykładowo, Cementownia Grodziec na Śląsku – pierwsza na zie‑ miach polskich, trzecia w Europie i piąta na świecie fabryka cementu portlandz‑ kiego, założona w roku 1857. Choć za‑ mknięto ją już 35 lat temu, dotąd nikt nie ma pomysłu na zagospodarowanie

terenu i uratowanie choćby pozosta‑ łej jeszcze części obiektu, który jest już tylko jedną wielką ruiną. Obiekt został jednynie wpisany do gminnej ewidencji zabytków, co nie gwarantuje jego odpo‑ wiedniej ochrony prawnej, a w listopa‑ dzie ubiegłego roku wyszło na jaw, że miasto Będzin planuje wywłaszczenie mieszkańców i wyburzenie cementowni, by zbudować przez sam jej środek nową drogę. Prezydent miasta wszystkiemu zaprzeczył, ale plany zagospodarowania przestrzennego dla tych terenów fak‑ tycznie zmieniono. Czy po cichu, powoli zbliża się koniec kolejnego unikatowego zabytku na Śląsku? K


kurier WNET

20

ostatn i a · strona

Dzień Niezłomnych Bohaterów

Już niedługo, 1 marca, będziemy obchodzić Dzień Żoł­nierzy Wyklętych, czy raczej jak powinniśmy mówić – Dzień Żołnierzy Niezłomnych. Pamięć o nich przywraca w Poznaniu grupa społeczników zaangażowanych w to przedsięwzięcie przez wiele miesięcy. Ich staraniem w tym roku obchody będą miały naprawdę wyjątkowy charakter – nastąpi odsłonięcie Pomnika, o którego budowę Komitet zabiegał od ponad dwóch lat, zostanie odprawiona uroczysta Msza św., odbędzie się wyjątkowy, historyczny festyn na Placu Wolności w Poznaniu. Każdy uczestnik otrzyma specjalną książeczkę poświęconą tym, o których Poznaniacy, tak jak wszyscy Polacy, mieli zapomnieć. Dariusz Piotr Kucharski, współpraca Bartłomiej Ilcewicz

B

unkier zbudowałem w gęstym lesie między Hutą Krzeszowską a wioską Ciosmy, na małym wzgórzu porośniętym sosnami i świerkami. Zrobiłem go przy pomocy dwóch pewnych ludzi. Oni już nie żyją. Jeden mieszkał koło Ciosmów i nazywał się Frączak Antoni. Drugi, Jan Boże, był z Huty Podgórnej. On potem dostarczał mi żywność do bunkra. Najpierw przygotowywaliśmy materiał: bale świerkowe, papę. W nocy wykopaliśmy dół. Powała została zrobiona z bali, na nie położona papa, żeby nie przemakało. Na bunkrze posadziłem świerki. Wchodziło się przez otwieraną od wewnątrz klapę, na której rósł mech, tak, że nic nie było widać. Do środka schodziło się po schodkach. W bunkrze można było stać, miał ze dwa metry wysokości. Z deszczułek zrobiłem dwa wywietrzniki na wywiew i nawiew, żeby przepływało świeże powietrze: było więc czym oddychać i mogła palić się lampa naftowa. Wywietrzniki były dobrze zamaskowane, pod pniem drzewa, nie było ich widać. W środku była studzienka, z półtora metra głęboka, wykopana i obłożona deszczułkami. Gromadziła się w niej woda, którą gotowałem. Miałem maszynkę spirytusową i zawsze zapas paliwa do niej. Ubikacja to była beczułka żelazna z pokrywą. Opróżniałem ja jak była odwilż. Miałem łóżko do spania i pierzynę do przykrycia. Były półki

na ścianach i wieszaki z rogów koziołków. Miałem zapasy jedzenia na zimę: ziemniaki, makaron, suchary. Mięso było z upolowanych koziołków, dawałem je tym ludziom, którzy mi pomagali, oni mięso ugotowali, zalali smalcem, starczyło na całą zimę. Na zimę zamykałem się w bunkrze i z niego nie wychodziłem, żeby nie zostawiać śladów na śniegu. Mogłem wyjść tylko wtedy, kiedy padał śnieg i zaraz zasypał ślady. W bunkrze było ciepło, całą zimę siedziałem w koszuli. Jedzenie i gazety dostarczał mi Bożek. Jechał koniem do lasu, żeby ściąć drzewo. Specjalnie robił wtedy dużo śladów, kiedy niby szukał tego drzewa. Było umówione, że uderzy trzy razy siekierą w dużą sosnę, która rosła koło bunkra. Kiedy usłyszałem uderzenia, uchylałem pokrywę, a on podawał mi jedzenie, gazety. Miałem różne książki i stare czasopismo „Bluszcz”, dużo czytałem. Miałem tylko 7 klas szkoły, więc byłem ciekawy świata i te książki były bardzo ciekawe, właśnie o całym świecie, tak więc nie nudziłem się. W ten sposób swoje powojenne losy opisuje Andrzej Kiszka ps. „Dąb”. Urodził się 21 listopada 1921 r. w miej‑ scowości Maziarnia (pow. Biłgoraj). Walkę w konspiracji rozpoczął w 1941 r. wstępując do Batalionów Chłopskich BCh, jednak po roku (paździer‑ nik 1942 r.) przeszedł do Narodowej

Organizacji Wojskowej NOW scalonej z Armią Krajową AK. Został podko‑ mendnym Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”, tam złożył przysięgę na Krzyż Chrystusa Pana i Flagę Biało‑ -Czerwoną. Po wkroczeniu armii so‑ wieckiej oddział „Ojca Jana” został rozwiązany. Andrzej Kiszka na roz‑ kaz swojego dowódcy wstąpił do Mi‑ licji Obywatelskiej, miał przekazywać wszystkie otrzymywane meldunki z Komendy Powiatowej MO. W li‑ stopadzie 1944 r. Kiszka, zagrożony aresztowaniem i zesłaniem na Sybir, zdezerterował z Milicji Obywatelskiej i na powrót wrócił do konspiracji wstępując do oddziału Narodowego Zjednoczenia Wojskowego por. Jó‑ zefa Zadzierskiego „Wołyniaka”. Za‑ stępcą „Wołyniaka” był kolega Kiszki z oddziału „Ojca Jana” – Adam Kusz „Garbaty. Uczestniczył we wszyst‑ kich akcjach, potyczkach i bitwach oddziału „Wołyniaka”, w tym w nie‑ zwykle wyczerpującej, 10-godzinnej bitwie z NKWD i UB pod Kuryłówką 7 maja 1945 roku. Po śmierci por. Jó‑ zefa Zadzierskiego „Wołyniaka”, Kiszka walczył w oddziale Adama Kusza „Gar‑ batego”. W 1947 r., na rozkaz „Garbate‑ go” Kiszka ujawnił się. Wkrótce jednak, zagrożony aresztowaniem powrócił do oddziału Adama Kusza. W połowie sierpnia 1950 r. oddział został rozbity.

Dla społeczeństwa – książka na 1 marca

T

egoroczne obchody Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” w Poznaniu zostaną upamiętnione także wydaniem okolicznościowej publikacji pt. Dla Niepodległej. Żołnierze Wyklęci 1944-1963, pod redakcją Dariusza Piotra Kucharskiego i Rafała Sierchuły. Jest ona przygotowana społecznie w ramach działań Społecznego Komitetu Upamiętnienia „Żołnierzy Wyklętych” w Poznaniu. Książka liczy 130 stron. Jest to zbiór artykułów, esejów oraz poezji przybliżających historię ludzi i wydarzeń z czasów walki o niepodległą Polskę w latach 1944-1963. Autorami są: Leszek Długosz, dr Rafał Drabik, abp Stanisław Gądecki, Dawid Golik, Tomasz Greniuch, Maciej Grzesiński, dr hab. Waldemar Handke, Bogna Hołyńska, Bartłomiej Ilcewicz, dr Ksawery Jasiak, Jacek Karczewski, dr Tomasz Kenar, dr Dariusz Piotr

Do 1952 r. Andrzej Kiszka ukrywał się jeszcze z kilkoma żołnierzami, m.in. z Stanisławem Flisem „Czarnym”, Ste‑ fanem Wojciechowskim „Boguckim” oraz Józefem Kłysiem „Rejonowym”, aż do śmierci dwóch ostatnich, po czym zaczął ukrywać się samodzielnie a jego kryjówką stał się wykonany późną je‑ sienią 1953 r. bunkier. W wyniku wsy‑ py, 30 grudnia 1961 r. funkcjonariusze SB i MO odnaleźli bunkier i aresztowa‑ li Kiszkę. Został skazany na karę do‑ żywotniego więzienia (jako pospolity bandyta), zwolniony został w 1971 r. Niestety do tej pory władze sądowe III RP odmówiły mu prawa do reha‑ bilitacji. Obecnie p. Andrzej mieszka w jednej z zachodniopomorskich wsi. Jest często odwiedzany i opiekuje się nim m.in. Okręg Szczecin Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych oraz kibice Pogoni Szczecin. Takich jak on były tysiące. Nie godzili się na so‑ wietyzację Polski, walczyli z nowym okupantem na wszelkie sposoby. Wielu zapłaciło za tę walkę najwyższą cenę.

Pierwsze kroki związane z uhonoro‑ waniem członków organizacji i grup niepodległościowych, którzy rozpo‑ częli walkę z okupantem sowieckim

firm i przy dużym wsparciu Zakładu Poligraficznego Tomasza Kędziory. Książka będzie również dostępna i w innych miastach kraju. Każde środowisko zainteresowane upamiętnianiem Niezłomnych – Wyklętych może otrzymać ją bezpłatnie od naszego Komitetu i we własnym zakresie będzie drukować dowolną jej ilość. Kontakt: dr Dariusz Piotr Kucharski, tel. 603 435 070.

i wysługującymi się im komunistami podjęto po upadku PRL-u. Jednak do‑ piero w 2001 roku Sejm Rzeczypospo‑ litej Polskiej przyjął uchwałę uznającą zasługi organizacji i grup niepodległoś‑ ciowych, które po zakończeniu II woj‑ ny światowej zdecydowały się na pod‑ jęcie nierównej walki o suwerenność i niepodległość Polski. Było to pierwsze upamiętnienie osób i środowisk, które stanęły w obronie polskich racji. Dal‑ sze zabiegi środowisk kombatanckich, pragnących godnego i należytego upa‑ miętnienia bohaterów podziemia antyso‑ wieckiego, zwanych obecnie Żołnierzami Niezłomnymi przyniosły owoce jeszcze później. W 2010 roku prezydent Rze‑ czypospolitej Polskiej Lech Kaczyński podjął inicjatywę ustawodawczą i prze‑ kazał do prac sejmowych projekt spe‑ cjalnej ustawy. Nie doczekał jej uchwa‑ lenia, zginął, jak wiemy, w katastrofie smoleńskiej. Ale ustawę uchwalono. Jak czytamy w jej uzasadnieniu, stało się to w „w hołdzie „Żołnierzom Wyklętym” – bohaterom antykomunistycznego pod‑ ziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi ko‑ munistycznemu”. Ustawę o Narodowym

Dniu Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął 3 lutego 2011 roku. Jako dzień ich upa‑ miętniania wyznaczył 1 marca, który stał się świętem państwowym. To sym‑ boliczne odniesienie do dnia śmierci aż siedmiu przywódców antysowieckiego i antykomunistycznego polskiego ruchu oporu. Po wieloletnich przesłuchaniach pod nadzorem NKWD, właśnie 1 marca 1951 r., między godziną 20.00 a 20.45 zo‑ stali zamordowani strzałem w tył głowy w Warszawie w piwnicy mokotowskiego więzienia Urzędu Bezpieczeństwa człon‑ kowie IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość: ppłk Łukasz Cie‑ pliński, prezes Zarządu Głównego WiN, mjr Adam Lazarowicz, wiceprezes IV Za‑ rządu Głównego WiN, mjr Mieczysław Kawalec, członek IV Zarządu Głównego WiN, kpt. Józef Batory, członek IV Za‑ rządu Głównego WiN, kpt. Franciszek Błażej, członek IV Zarządu Głównego WiN, por. Karol Chmiel, członek IV Za‑ rządu Głównego WiN, por. Józef Rzep‑ ka, członek IV Zarządu Głównego WiN. 1 marca upamiętniamy jednak wszyst‑ kich, którzy w latach 1944-1963 podjęli trud walki z wrogiem na obszarach od Odry i Nysy po granicę wschodnią II RP (tzw. ryską).Od pierwszego, nieznanego, aż po ostatniego z nich, sierżanta Józefa Franczaka „Lalka”, który zginął w walce 21 października 1963 roku. K

Co się stało z Wielkopolską?

Poznań · 1 marca 2015 (niedziela)

Sławomir Kmiecik

godz. 9.00

biało-czerwonych wstęg na drzewie – symbolu Żołnierzy Bieg Pamięci Wyklętych – przy pomniku PolNiezłomnych skiego Państwa Podziemnego, „Tropem Wilczym – Bieg Pa- wysłuchanie pieśni „Śpij kolemięci Żołnierzy Wyklętych"– go”. Warta honorowa harcerzy Cytadela, start przy Rosarium i grup rekonstrukcyjnych. (od ul. Za Cytadelą). godz. 15.00 godz. 11.30 Kościół pw. Najświętszego Zba­wiciela przy ul. Fredry 11. Msza koncelebrowana przez JE Arcybiskupa Stanisława Gą­ deckiego Metropolitę Poznańskiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.

W

zorem ubiegłych lat publikacja będzie rozdawana bezpłatnie podczas uroczystości 1 marca, także przekazywana do bibliotek i szkół, dzięki finansowemu zaangażowaniu blisko czterdziestu środowisk skupionych w Społecznym Komitecie Upamię­tnienia „Żołnierzy Wyklętych” w Poznaniu oraz wspomagających to przedsięwzięcie

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S Dzięki prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu

Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”

Msza święta

Kucharski, Barbara Lipińska-Postawa, dr Agnieszka Łuczak, Renata Łu­ka­sze­ wicz, dr hab. Filip Musiał, dr Wojciech Jerzy Muszyński, Aleksandra Pietrowicz, Tadeusz M. Płużański, Marcin Podemski, dr Rafał Sierchuła, dr Jarosław Szarek, Władysław Tarnowski, Bartosz Wiczyński, Michał Wołłejko, Leszek Żebrowski, dr Jacek Żurek. Korekta – Hanna Kucharska, skład – Grzegorz Małecki, projekt okładki – Jacek Rydecki i Maciej Witzberg.

T

„Namioty Wyklętych”

Plac Wolności. W wojskowych namiotach prezentacja his­torii Żołnierzy Niezłomnych, wystawa edukacyjna o wielkopolskim podziemiu antykomunistycznym, spotkania z historykami. Rozdawana będzie publikacja Dla Niepodległej. Udział grup godz. 12.30 rekonstrukcyjnych, harcerzy, Marsz Pamięci ciepły posiłek w postaci „żołPo Mszy św. wyruszy marsz uli- nierskiej” grochówki. cami: Fredry, Gwarną, Św. MarWręczenie nagród w Ogólcina, al. Niepodległości. nopolskim Konkursie „Żołnierze Wyklęci – Bohaterowie Niez­ godz. 13.30 łomni”, IV. edycja 2015 roku. Główne Prezentacja pomnika „Żołnieuroczystości rzom Wyklętym – Rodacy” Al. Niepodległości przy po- w Poznaniu. Podziękowania mniku Polskiego Państwa Pod- za współpracę ze Społecznym ziemnego: zapalenie zniczy, Komitetem Upamiętnienia „Żołzłożenie kwiatów, założenie nierzy Wyklętych” w Poznaniu.

o pytanie słyszę coraz częściej od obcych ludzi w różnych rejo‑ nach Polski, kiedy wyjawiam, że pochodzę z Wielkopolski. Nie jest miło słuchać tej kwestii, a jeszcze trudniej znaleźć na nią prostą odpowiedź. Bo pytanie podszyte jest zdziwieniem, za‑ skoczeniem, rozczarowaniem, a właści‑ wie pretensją. Co się stało z Wielkopol‑ ską i jej mieszkańcami, którzy niegdyś w całej Polsce byli żywymi symbolami nie tylko porządku i gospodarności, ale także pielęgnowania tradycyjnych wartości, myśli konserwatywnej, du‑ cha narodowego? Co ze sobą uczyniła społeczność, która dawniej była wzor‑ cowym przykładem i opoką polskości i patriotyzmu, prawdziwym ucieleśnie‑ niem prawej Polski? Gdzie podziała się przy tym wielkopolska odwaga, nieza‑ leżność, indywidualizm, umiejętność pójścia pod prąd, a nie z głównym nur‑ tem wytyczonym przez rządzących, któ‑ ry – jak uczy historia – wcale nie ozna‑ cza, że jest dobry dla kraju i regionu? Czy to wszystko z Wielkopolan gdzieś wyparowało? – padają pytania. Ze smutkiem muszę przyznawać rację ich autorom. Bo był przecież czas, kiedy Wielkopolanie przeprowadzili jedyne w polskich dziejach zwycięskie powstanie narodowe (1918-1919). Był okres, kiedy rozumienie interesu naro‑ dowego i poczucie własnej wartości ka‑ zało powiedzieć stanowcze „nie” poli‑ tyce prowadzonej w Warszawie (1926). Był wreszcie heroiczny moment, kiedy mieszkańcy Poznania wyszli tysiącami na ulice przeciwko kulom, by upomi‑ nać się o prawdę, godność, wolność i chleb (1956). Komunistyczny rządca,

G A Z E T A

Dołącz do nas! Wielkopolski Kurier Wnet poszukuje do współpracy dziennikarzy i specjalistów od sprzedaży

kontakt: Jolanta Hajdasz · tel. 607 270507 · j.hajdasz@post.pl

premier PRL, Józef Cyrankiewicz, po‑ straszył wtedy poznaniaków, że odrą‑ bana zostanie ręka każdemu, kto ją podniesie na władzę ludową. I potem było już tylko gorzej... W przełomowym Sierpniu 1980 protesty w Wielkopolsce były niemra‑ we i podjęte na ostatnią chwilę, więc do czarnej legendy przeszło przekonanie, że strajkujący stoczniowcy z Gdańs­ ka pisali wtedy na wagonach jadących w głąb kraju: „Poznaniacy to nie Pola‑ cy”. W wyborach w czerwcu 1989 r. na 100 mandatów możliwych do wzięcia w Senacie przedstawiciele „Solidarności” uzyskali ich 99 i tylko w Wielkopolsce, w okręgu pilskim, głosujący faktycznie nie odrzucili komunizmu, gdyż przepadł kandydat opozycji, a ludzie poparli bi‑ znesmana ze starego układu, który ofero‑ wał na festynach darmową kiełbasę. Już wtedy o Wielkopolsce, dawnym matecz‑ niku narodowej demokracji, mówiło się ze wzgardą: „Czerwona Dolina”. Kolejne lata potwierdzały te obserwacje: ogólny marazm społeczny i regularne głosowa‑ nie tak, jak tego oczekuje władza o zabar‑ wieniu lewicowo-liberalnym. W tym ro‑ ku doszła jeszcze do tego kompromitacja (a raczej skandal) z najwyższym w Polsce odsetkiem (22,77 procent) głosów nie‑ ważnych w wyborach samorządowych, co umocniło w kraju przekonanie, że Wielkopolanie do reszty „zgłupieli”. Tym bardziej, że w Poznaniu (to też ewene‑ ment) prezydentem miasta został repre‑ zentant partii rządzącej w kraju od pra‑ wie 8 lat, choć nastroje w wielu innych regionach Polski zdają się pokazywać od‑ mienną tendencję. A zatem: co się stało z Wielkopolską? K

N I E


nr 9

G A Z E T A

Zima · 2O15

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

N I E C O D Z I E N N A

Komu przeszkadza Pomnik Wdzięczności? Od trzech lat biorę udział w pracach Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego Pomnikiem Wdzięczności w Poznaniu i od tych trzech lat widzę, jak narasta problem braku rzetelnych publikacji prasowych na temat tej odbudowy. Gdzie prostować te nieścisłości, przeinaczenia i fałsze?

Jolanta Hajdasz redaktor naczelny Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Jolanta Hajdasz

Dla Was i o Was

Z

ogromną tremą i jeszcze większą nadzieją na życzliwość przy lekturze przekazujemy Państwu pierwszy numer Wielkopolskiego Kuriera Wnet. Gorąco wierzymy, że nasz miesięcznik wypełni lukę wśród poznańskich mediów, w których brakuje miejsca dla konserwatywnych, prawicowych i często po prostu niezależnych poglądów. Gdy strajkowali górnicy, blisko 300 Poznaniaków z AKO pisało do nich list poparcia, a w centrum miasta odbyła się manifestacja. Kto i gdzie rzetelnie przedstawił argumenty, które o tym poparciu zadecydowały? Dlaczego nikt do tej pory nie wyjaśnia, dlaczego akurat w Wielkopolsce w ostatnich wyborach samorządowych oddano największą w kraju liczbę głosów nieważnych, dlaczego tak niewiele można się dowiedzieć z mediów, o tym jak przebiegają prace przy odbudowie Pomnika Wdzięczności i innych tego typu inicjatywach? Dlaczego poznańscy autorzy i artyści związani z konserwatywnym nurtem życia publicznego bardziej są znani na terenie całego kraju niż u siebie? Media rzetelnie opisujące naszą rzeczywistość na szczeblu ogólnopolskim już istnieją, jest „Nasz Dziennik” i „Gazeta Polska Codziennie”, jest Radio Maryja i Radio Wnet, jest Telewizja Trwam i TV Republika, są tygodniki i portale internetowe. Pora na odrodzenie mediów regionalnych. Media są kluczem do poznania i zrozumienia współczesnego świata, dlatego dołączamy do zespołu Spółdzielczych Mediów Wnet, by pisać o tym, czego inni nie chcą, a może nie mogą opisywać. Ufamy, że będziecie nas czytać! Zapraszamy do współpracy wszystkich, dla których prawda i wolność to nie są puste słowa. K

P

omnik, który odbudowują Po‑ znaniacy to nie jest jakieś ich „widzimisię”, tylko największy monument przedwojennego Poznania, wręcz symbol naszego miasta, od którego zwiedzania rozpoczynały się wszystkie ówczesne wycieczki. Pomnik był wyrazem wdzięczności Wielkopo‑ lan i całego narodu Bożej Opatrzności (uosobionej w figurze Chrystusa Króla) za odzyskanie niepodległości po 123 la‑ tach niewoli. Powstał w przeważającej mierze dzięki ofiarności, czyli ze skła‑ dek wszystkich mieszkańców. Pomnik ten zburzyli Niemcy zaraz po wejściu do Poznania we wrześniu 1939 r. i przez ty‑ le lat nie został on odbudowany. To naj‑ ważniejsze fakty, o których najczęściej zapominają obecne media nagłaśniając tylko rzekome kontrowersje związane z zamiarem usytuowania odbudowywa‑ nego Pomnika w nowym miejscu – przy Alei Jana Pawła II wzdłuż linii Jeziora Maltańskiego. Ale po kolei. Fałsz nr 1 Stałego prostowania wymaga powta‑ rzana w kółko informacja, jakoby Społeczny Komitet Odbudowy Po‑ mnika został utworzony tylko przez Akademicki Klub Obywatelski im. Le‑ cha Kaczyńskiego i członków PiS-u. Tymczasem zakładała go grupa oby‑ wateli wśród których znaczącą rolę – obok AKO – odgrywała jeszcze tylko jedna zorganizowana grupa: Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” UAM. Ta Komisja w 1991 roku ufundowała tablicę informacyjną o tym, że w tym miejscu (na pl. Mickiewicza) stał przed wojną Pomnik Wdzięczności. Komitet został utworzony 3 lutego 2012 r. przez

ponad 200 obywateli naszego miasta z całkowitym abstrahowaniem od ich przynależności partyjnej. Fałsz nr 2 Kolejna nieścisła informacja dotyczy nowej lokalizacji Pomnika. Przeciw‑ nicy tej odbudowy z uporem maniaka powtarzają „Nie chcemy Pomnika nad Maltą”, tak jakby miał on stanąć obok toru saneczkowego, lub trasy dla nar‑ ciarzy, czy placu zabaw, lub wręcz na torze kajakarskim. Tymczasem jest on usytuowany w najmniej uczęszczanej części tego parku, blisko drogi, po któ‑ rej jeżdżą tramwaje i samochody, a wiec w miejscu, które osoby szukające nad Jeziorem Maltańskim odpoczynku i relaksu raczej unikają ze względu na hałas. Komitet wielokrotnie próbował przekazać opinii publicznej Poznania i Wielkopolski, że wyboru tej lokalizacji dokonał po przeanalizowaniu 17 możli‑ wych miejsc usytuowania Pomnika. Ta wskazana przez Komitet lokalizacja jako jedyna spełnia wymogi architektonicz‑ ne, estetyczne i emocjonalno-społeczne, godząc zarówno funkcje rekreacyjne, charakterystyczne dla parków, jak i te przypisane do miejsc o bardziej wznio‑ słym, duchowym charakterze. Wiedzę o tym władze miasta mają od co naj‑ mniej od dwóch lat. Fałsz nr 3 Całkowicie nieprawdziwe jest twier‑ dzenie powtarzane na łamach po‑ znańskiej, prasy, iż miejscowy plan zagospodarowania Poznania „chroni rekreacyjną funkcję Malty i uniemoż‑ liwia stawianie tam monumentalnych pomników.” Odmienne interpretacje

prawne przedstawiają na przykład wy‑ sokiej klasy eksperci prawa budowlane‑ go: prof. dr hab. Marek Szewczyk, prof. dr hab. Tomasz Sokołowski oraz kan‑ celaria prawna ze Szczecina Tomasza Falco, która przygotowuje ekspertyzy budowlane na zlecenie m. in. Urzędu Marszałkowskiego w Szczecinie. Komi‑

Może zabrzmi to patetycznie, ale pisząc do „Wielkopolskiego Kuriera Wnet”, chcę działać na rzecz wolności słowa, a ściślej – na rzecz jej zachowywania i poszerzania. Już XVII-wieczny filozof Thomas Hobbes zauważył, że wolność jest potęgą polityczną podzieloną na małe części. W moim przekonaniu „WKW” to właśnie taka część, jedna z niezwykle potrzebnych dziś wysp wolności. Świadomie użyłem słowa „wyspa”, gdyż obecnie w Polsce swoboda wypowiedzi nie jest – niestety – powszechna i gwarantowana, o czym świadczą takie zdarzenia, jak zatrzymanie dziennikarzy przez policję czy wyrzucanie ich z konferencji prasowych. Przy pozorach różnorodności, odbiorca otrzymuje z mediów głównego nurtu ujednolicony, „zorkiestrowany” przekaz. A każde odstępstwo od tej „normy” uchodzi za oszołomstwo. Jako autor książek „Przemysł pogardy” i „Przemysł pogardy 2” głęboko się z tym nie zgadzam. Rzeczywistość jest znacznie bogatsza od tego, co próbują wmówić Polakom sternicy społecznej świadomości. Pokażemy to w „WKW.

tet przekazał je (w formie pisemnej) do Urzędu Miasta. Wielkiej wagi jest głos wybitnych poznańskich architektów – śp. Klemensa Mikuły, który przecież jest twórcą koncepcji zagospodarowa‑ nia całego otoczenia Jeziora Maltań‑ skiego i Jerzego Gurawskiego, wielolet‑ niego Prezesa Poznańskiego Oddziału Stowarzyszenia Architektów. Obaj pa‑ nowie jednoznacznie wskazali tę loka‑ lizację Pomnika, o którą teraz zabiega Komitet. Nie jest więc ona pomysłem oderwanym od opinii fachowców, jak się ją najczęściej przedstawia.

ks. prof. dr hab.

prof. dr hab.

Paweł Bortkiewicz, TChr

Jacek Kowalski

W tak zwanych mediach „głównego nurtu” czytam o masakrze w Paryżu. Spoglądam na wiele analiz, ale umyka mi to, co wydaje mi się istotne – bluźniercze obrażanie uczuć religijnych i traktowanie bluźnierstwa jako synonimu demokracji. Nie słyszę też nic o tym, jak bronić się przed islamizacją Europy. Czytam o dramacie nowej populacji bezrobotnych, nad których dramatem próbuje się przejść do porządku dziennego, choć kiedyś biskupi amerykańscy pisali: „my jako naród — po prostu nie możemy sobie pozwolić na miliony bezrobotnych mężczyzn i kobiet w pełni sił. Nie stać nas na koszty ekonomiczne, deformacje społeczne i bezmiar tragedii ludzkich spowodowanych przez bezrobocie”. I myślę sobie tak – wnet już może nie być kraju, w którym żyję i kraju, w którym chciałbym żyć… Jeśli wnet nie przebudzimy się, jeśli wnet nie stawimy oporu bezmyślności i bezczynności, nie będzie nas. A przecież może być tak, że wnet wszystko się zmieni. To zależy tylko od naszych decyzji. Dlatego chciałbym być i pisać we „Wnet”.

Zaproszenie do pisania dla „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” odebrałem jako zaszczyt i odpowiadam na nie z obywatelskiej potrzeby. Są wprawdzie w Wielkopolsce regionalne media, które szanuję i poważam, zarazem jednak widzę, jak większość z nich niepokojąco odlatuje w stronę nienormalności. Tworzy się jakaś źle pachnąca aura przymusowej akceptacji dla tego, co winno być co najwyżej tolerowane, a tymczasem to coś samo przedstawia się jako „siła przewodnia”: począwszy od jedynowładnej opcji politycznej przez wojującą laickość po wszelkiego rodzaju dewiacje. Świat, owszem, musi się zmieniać – ale to my mamy go zmieniać. Nie wolno natomiast płynąć z zamulonym prądem w dół. Nie można też stanowić dlań zaledwie tamy. Mamy tworzyć nurt własny i porywać innych. Zaproszenie od Radia Wnet jest właśnie jednym z zaczątków takiego nurtu na wielkopolskiej niwie. Wszelkie tego rodzaju inicjatywy mają we mnie sojusznika.

historyk sztuki

archiwum autora

fot. mikołaj potocki

archiwum autora

archiwum autora

dziennikarz

Fałsz nr 4 Najważniejsza sprawa to próba wmówie‑ nia Poznaniakom, że Komitet to garstka oszołomów bez społecznego poparcia przy jednoczesnym nagłaśnianiu wszel‑ kich, nawet najmniejszych i najbardziej marginalnych akcji przeciwników Po‑ mnika. Nagłaśniane przez media są pro‑ testy, w których nigdy nie brało udziały więcej niż kilkanaście osób, a kilkuset‑ osobowe spotkania zwolenników odbu‑ dowy Pomnika są z reguły przemilczane. Nie było np. relacji z 18 maja 2014 roku, gdy po raz pierwszy odbyło się spotkanie modlitewne w miejscu nowej lokalizacji Pomnika, a było ono elementem wszyst‑ kich uroczystości w Archidiecezji Po‑ znańskiej związanych z dziękczynieniem za kanonizację Jana Pawła II. Była wzru‑ szająca modlitwa i piękny koncert pieśni religijnych i patriotycznych, w nabożeń‑ stwie uczestniczył JE ks. abp Stanisław Gądecki i bp Zdzisław Fortuniak. I co? I nic, cisza. Pomija się informowanie społeczeństwa o profesjonalnej wysta‑

w tym 8% vat W

n u m e r z e

Strzelają do nas!

Przemysław Terlecki dziennikarz

Lubię staroświecki, czarno-biały, konserwatywny format gazety. Lubię czytać gazety, uwielbiam ich zapach i szelest pod palcami. Pierwsze zawodowe kroki, zanim trafiłem do radia a potem telewizji, stawiałem w tygodniku, gdzie pisałem reportaże, takie uczciwie opowiedziane, prawdziwe historie. Bez sztucznego podkręcania tempa, koloryzowania rzeczywistości, grania na emocjach, byle więcej sprzedać. Za jedną z takich historii, już jako dziennikarz radiowy, otrzymałem nagrodę główną SDP. Lubię, kiedy prasa dostrzega i opisuje rzetelnie przejawy każdej lokalnej aktywności, bez względu na osobiste sympatie, bez politycznego czy ideologicznego zacietrzewienia. Poznańska prasa od jakiegoś czasu nie dostrzega pewnych inicjatyw, sekuje się w niej osoby czy wręcz całe środowiska wyrażające niepopularne, nieobecne w mediach głównego nurtu poglądy. Ufam, że zmieni to Wielkopolski Kurier Wnet i wierzę, że szybko stanie się opiniotwórczym, wartościowym forum wymiany poglądów.

wie „objeżdżającej” poznańskie parafie. Została ona przygotowana przez Biblio‑ tekę Uniwersytecką, mówi o dziejach Po‑ mnika, jego zniszczeniu i dziele odbu‑ dowy. Była już na pl. Mickiewicza, była wystawiona w Urzędzie Miejskim, od‑ wiedziła 45 poznańskich parafii ciesząc się wielkim zainteresowaniem zwiedza‑ jących. Zobaczyło ją dotychczas ponad 100 tys. Poznaniaków, niestety, lokalne media nie mogą jej dostrzec. Również przeoczyły to, że na pierwszy organizo‑ wany przez Komitet konkurs o Pomniku dla dzieci i młodzieży zgłosiło się ponad 420 uczniów z 41 szkół. Informuje się za to o zebraniu niecałych 3 tysięcy podpi‑ sów przeciwników odbudowy Pomnika przy al. Jana Pawła II, a przemilcza się informację o ponad 25 tysiącach pod‑ pisów poznaniaków opowiadających się za tą lokalizacją. Fałsz nr 5... 6… W informowaniu o inicjatywie odbudo‑ wy Pomnika całkowicie pomija się prze‑ słanki ideowe, patriotyczne, które stoją za jego odbudową, próbuje się sugero‑ wać poznaniakom, że za inicjatywą stoi poznański Kościół. A przecież ta inicja‑ tywa wyszła od środowisk osób świe‑ ckich i to Komitet poprosił metropolitę poznańskiego o wsparcie tej inicjatywy z racji dominacji w Pomniku elementu religijnego – figury Chrystusa Króla. To nie Kościół chce zawłaszczyć treściami religijnymi przestrzeń społeczną Pozna‑ nia, to wielka grupa mieszkańców na‑ szego miasta chce zachowania pamięci o dokonaniach przodków w dziele wal‑ ki o wolność Poznania i Wielkopolski, a w walce tej przez cały XIX i XX wiek dążenia narodowe były nieodłącznie związane z naszą wiarą (instytucjonal‑ nie i personalnie) i z Kościołem. A tak na marginesie – od ponad dwóch lat lokalna, poznańska (!?) tele‑ wizja publiczna nie może znaleźć czasu antenowego, by wyświetlić przygotowany przez Komitet 15-minutowy film o histo‑ rii Pomnika i inicjatywie jego odbudo‑ wy, nie mówiąc już o zorganizowaniu na ten temat dyskusji. Czy naprawdę żyjemy w mieście, w którym nie ma już „równych i równiejszych” i w którym każdy ma ta‑ kie same możliwości dotarcia ze swoimi poglądami do opinii publicznej? K

9

Druga część wstrząsającego reportażu Pawła Bobołowicza z wojny rosyjsko-ukraińskiej: Żołnierze, po omacku, prowadzą mnie do schronu. – Zapamiętaj dobrze to miejs­ce, jak tylko padnie komenda, tu musisz uciekać. Tutaj „grady” się nie przebiją.

Sun Tzu i chińscy szpiedzy 10-11 Czym się różnią zwykli szpiedzy od szpiegów przekabaconych i tych z góry skazanych? A także kim jest Pan Ch’ao i jak wpłynął na rozwój chińskich służb specjalnych? Oraz co sprawia, że każdy Chińczyk czuje się poza granicami kraju tajnym współpracownikiem chińskiej służby wywiadowczej?

Zawsze wierni: Polacy na Białorusi

Trzy, dwa , jeden , zero , start... Zaczynamy!

Sławomir Kmiecik

5 zł

12

Objazd z bożnarodzeniowymi paczkami po Grodzieńszczyźnie był doskonałą okazją do zapoznania się z Białorusią i jej mieszkańcami. Spotykam miejscowych Polaków, którzy dochowali wierności wierze ojców i narodowości, za którą w przeszłości musieli cierpieć. Dzisiejsza Białoruś jest cicha, spokojna, nie awanturująca się, stojąca z boku regionalnego fermentu.

Dokąd zmierza światowy system finansowy? 13 25 lat temu wyszliśmy z systemu, w którym Biuro Polityczne decydowało o cenie cebuli i sznurka do snopowiązałek. Dziś stoimy wobec pytania: czy stać nas dłużej na funkcjonowanie w systemie, w którym na podobnej zasadzie podejmowane są decyzje o stopie procentowej i cenie kredytu?

Wokół Marszu Trzech Króli

14

Kontrowersje wobec warszaws­ kiego Orszaku Trzech Króli przypominają spory o kształt naszego życia społecznego i politycznego. „Mędrcy, którzy musieli być ludźmi umiłowania prawdy i jej poszukiwania, decydują się na swoisty eksperyment, porzucenie dotychczasowego status quo i pójście w nieznane, kierując się jedynie przesłanką gwiazdy.

ind. 298050

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I


kurier WNET

2

r· e · p · o · r·t·a·ż

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, o świcie, spod parafii pw. Świętego Krzyża na poznańskim Górczynie, w daleką, liczącą ponad 800 kilometrów drogę na Wschód wyrusza rozmodlony i rozśpiewany autokar. Wypełniony do ostatniego miejsca wyjątkowymi pielgrzymami, ugina się pod ciężarem darów. To pomoc z Poznania dla naszych Rodaków na Wileńszczyźnie.

Wileński bigos po poznańsku

Przemysław Terlecki

Jezu ufam Tobie

ak jest każdego roku, już od 23 lat. Bezpośrednim impulsem pierwszego transportu z Po‑ znania do Wilna były krwa‑ we, okupione ofiarami śmiertelnymi starcia Litwinów z żołnierzami radzie‑ ckimi pod wieżą telewizyjną w styczniu 1991 roku. Natchnienie, wielki wybuch nostalgii do utraconej ziemi ojców, we właściwy sobie sposób odczytał w wieku 40 lat Ryszard Liminowicz, pomysło‑ dawca zbiórki dla Rodaków, urodzony w kresowych Piesiewiczach, na skraju znanej z „Pana Tadeusza” Puszczy Nali‑ bockiej. Postanowił działać i zrobić coś konkretnego dla zachowania więzi z Po‑ lakami mieszkającymi na utraconych terenach II Rzeczypospolitej, u siebie. Tegoroczna wyprawa na Wileńszczyznę, jak klamra, zamyka 25 lat działalności poznańskiego Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, którego pre‑ zesem jest Ryszard Liminowicz, w śro‑ dowisku kresowiaków i przyjaciół znany po prostu jako Rysiu.

Wilno jest bardzo rozległe, ale jak się okazuje, wszędzie tu blisko. Z Rossy tylko kilka minut jazdy autobusem dzieli nas od jeszcze jednego miej‑ sca, do którego wieziemy dary: środki czystości, żywność. To Hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Pro‑ wadzą go siostry ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. „Po chwili powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, któ‑ ry widzisz, z podpisem: Jezu, ufam To‑ bie. (...) Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie (...)”. To dobrze znane chrześcijanom na całym świecie słowa zapiane w Dzien‑ niczku prowadzonym przez siostrę Fau­stynę Kowalską. Pisała je w Płocku w 1931 roku. Po złożeniu ślubów wie‑ czystych siostrę Faustynę przeniesiono do domu zakonnego w Wilnie (25 maja 1933 r.). Tutaj spotkała obiecaną jej wcześ‑ niej pomoc – spowiednika i kierownika duchowego ks. Michała Sopoćkę, który podjął próbę realizacji żądań Pana Jezusa. To wiemy z historii. Ciarki przeszły nas dopiero wtedy, kiedy energiczna siostra powiedziała nam, że jesteśmy dokładnie w tym samym pokoju, w którym powsta‑ wał cudowny obraz, gdzie siostra Fau‑

T

Droga na Wschód – Pierwotnie miała to być jedno‑ razowa akcja – wspomina ten pierw‑ szy wyjazd sprzed 23 lat Rysiu Limi‑ nowicz. – Zaangażowało się wtedy zupełnie spontanicznie wielu ludzi, m.in. Andrzej Porawski z Rady Miej‑ skiej i poznańskie MPK, dzięki które‑ mu zawsze mamy transport i wspania‑ łych kierowców.Wsparcia finansowego udzielił wtedy Krzysztof Olszewski, właściciel fabryki autobusów Solaris i wielu innych. Jest jeszcze noc, kiedy pakujemy kartony i worki z darami do autokaru. Słodycze, książki, podręczniki, artyku‑ ły papiernicze, środki czystości, kilka wiader białej farby, gadżety i upominki przekazane spontanicznie przez po‑ znaniaków i zaprzyjaźnione, współpra‑ cujące z Towarzystwem Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej firmy. W naszym autobusie, który po zapa‑ kowaniu i porannej mszy w końcu rusza z Górczyna w kierunku wschodniej gra‑ nicy też jedzie wiele wspaniałych osób. Na przedzie autokaru Rysiu i jego żona Krystyna. Od początku widać, że to oni będą czuwać nad sprawnym, zgodnym z ustalonym wcześniej programem prze‑ biegiem ekspedycji. Tuż za nimi ksiądz Sławomir Baraniak, proboszcz parafii pw. Św. Krzyża i ksiądz Mateusz Misiak, proboszcz poznańskiej Fary. Ci z kolei czuwają, byśmy nie zapomnieli o „Kiedy ranne wstają zorze”, o modlitwie Anioł Pański w południe, o koronce do Mi‑ łosierdzia Bożego, wieczorem o Apelu Jasnogórskim. Przydają się śpiewniki z pieśniami patriotycznymi, kościelnymi i modlitwami, które jako obowiązkowe wyposażenie otrzymał każdy z uczest‑ ników wyprawy. Jeszcze przed prze‑ kroczeniem polskiej granicy Ogrodniki – Lazdijaj, po drodze wszyscy uczymy się bardzo trudnej, ale cudownej pieśni śpiewanej przy odsłonięciu obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej. Naszą nauczy‑ cielką jest prof. Teresa Krasowska zwią‑ zana z poznańską Akademią Muzyczną. Zaskakuje nas jednak nie nauką śpiewu. Kilka kilometrów przed Suchowolą po‑ kazuje niewielki szkaplerzyk noszony na piersi. To fragment sutanny błogosławio‑ nego księdza Jerzego Popiełuszki. Na twarzach wielu osób w autobusie pojawia się zaskoczenie, szczególnie, kiedy Pani profesor proponuje ucałowanie relikwii męczennika. Trudno ukryć wzrusze‑ nie, zwłaszcza, że za chwilę mamy krót‑ ki przystanek w Suchowoli, niedaleko rodzinnej miejscowości księdza Jerzego, wsi Okopy. W tutejszym kościele, gdzie służył do mszy jako ministrant modlimy się w intencji naszej podróży. Robi się już ciemno. Po ośmiu godzinach jazdy czas na posiłek. Sprawdzony przez lata przydrożny Bar Jagódka częstuje tym, co ma najlepszego – rarytasem wschodniej kuchni: kartaczami, kluskami ziemnia‑ czanymi z mięsem, oblanymi skwarkami i tłuszczykiem. To przedsmak tego, co czeka nas na Litwie… Godzinę później przejeżdżamy most na rzece Niemen; tych którzy przysnęli budzi rzewny śpiew Ani

Niedzieli, Basi Napieralskiej i Gosi Jagielskiej: „Nad Niemnem błękitnym (…)przepiękna kraina, kra rodzinny matki mej…”. Dwie godziny później widzimy światła śpiącego miasta, jest północ. W końcu szczęśliwie dotarli‑ śmy do Wilna. Dla wytrwałych pro‑ pozycja nie do odrzucenia. Po zosta‑ wieniu bagaży w pokoju hotelowym spacer do Ostrej Bramy. To zaledwie 10 minut drogi na piechotę. Oczywi‑ ście, że idziemy. Naszym przewodni‑ kiem jest Rysiu, mimo zmęczenia idzie dziarskim krokiem, jakby na spotka‑ nie z własną matką. Po paru zaledwie metrach rozkleja się, pokazuje ręką, gdzie przed wojną mieszkali jego ro‑ dzice, po przeciwnej stronie jest bra‑ ma, którą wjechał do miasta na studiu młody Mickiewicz. A tam na wprost, to już Ostra Brama i Matka Boska, przed którą klękał w ważnych chwi‑ lach cały polski naród, której osobi‑ ście powierzał swe najskrytsze troski i marzenia sam Marszałek Józef Pił‑ sudski, do której wiele lat później piel‑ grzymował Papież Jan Paweł II. Tak jak robili to od wieków pielgrzymi i robią

„To nie Wy z Polski, tylko Polska od Was wyjechała”. Polacy są na Litwie rdzenną ludnością i to właśnie wy‑ różnia ich od innych Polonii jak i od mniejszości rosyjskiej na Litwie. Od samego rana mamy umówio‑ ne spotkania z Rodakami i ich dzieć‑ mi w kilku polskich szkołach, głównie w rejonie wileńskim. – W tej chwili mamy na Litwie ok. 14 tysięcy uczniów w ponad 60 szko‑ łach z polskim językiem nauczania. Dzieci w polskich szkołach jest mniej, co jest konsekwencją niżu demogra‑ ficznego i emigracji zarobkowej. Dba‑ my o poziom, 75 % maturzystów koń‑ czących polskie szkoły bez problemu dostaje się na studia – wyjaśnia nam Adam Błaszkiewicz, gorący patriota, były naczelnik Harcerstwa Polskiego na Litwie, dyrektor Gimnazjum im. Jana Pawła II w Wilnie, szkoły od lat utrzymującej bardzo wysoką pozycję w rankingach nauczania. To pierwsza szkoła, do jakiej dotarliśmy z darami. – To jeden z naszych sprawdzo‑ nych przyjaciół, otwarty na nowe po‑ mysły i współpracę, zawsze możemy

przygotowały specjalny występ arty‑ styczny. Są zapomniane u nas polskie wiersze, patriotyczne pieśni, chłopcy i dziewczynki sławią piękno tych oj‑ czystych ziem, gdzie jak okiem sięgnąć rosną dębowe lasy. Język polski, z tym charakterystycznym wschodnim zaśpie‑ wem dopełnia reszty. Nie pierwszy i nie ostatni raz w czasie tej wyprawy, jeste‑ śmy bardzo wzruszeni, nikt nie wstydzi się łez. Za chwilę dzielimy się opłatkiem, rozkoszujemy się miejscowymi cepeli‑ nami i plackiem drożdżowym. Krótkie rozmowy o tym jak się tu żyje, dlacze‑ go tylu młodych wykształconych ludzi wyjeżdża stąd na Zachód. Słychać oba‑ wy przed wejściem Litwy do strefy eu‑ ro, to już niebawem, zaraz po Nowym Roku. W portfelach nauczycieli, z któ‑ rymi rozmawiam, zostaną ze trzy, cztery banknoty, ceny pójdą w górę. Na polskie zarabiają 1600 złotych… – Niech Pan Bóg wam wszystkim błogosławi – mówi na pożegnanie Pa‑ ni Dyrektor Czesława Bartoszewicz. Podobne, pełne emocji, ciepła, do‑ brego słowa, dziecięcej radości, wspo‑ mnień i problemów dnia dzisiejszego spotkania czekają nas jeszcze w Szko‑ le Podstawowej w Kolonii Wileńskiej prowadzonej przez młodego dyrektora Artura Waluczko i w Szkole Podsta‑ wowej im. Świętej Faustyny w Rzeszy, której dyrektorem jest Lila Sadajska. Wszędzie jesteśmy witani jak przy‑ jaciele, rodzina. Już teraz budzi się tęsknota i chęć powrotu za rok. Wiele z tych dzieci, które tu spotkaliśmy, zo‑ baczymy latem na wakacjach zorgani‑ zowanych przez Towarzystwo Miłoś‑ ników Wilna i Ziemi Wileńskiej nad polskim morzem.

Matka i serce syna

po dziś dzień mieszkańcy Wilna, prze‑ chodzimy pod bramą, jedyną ocalałą spośród dziewięciu bram miejskich, na chwilę przystajemy, obracamy się i wznosimy wzrok ku górze, czynimy znak krzyża patrząc w okno, gdzie za dnia można dostrzec stojący za szybą, słynący cudami Obraz, z którego mat‑ czynym wzrokiem ogarnia proszących o potrzebne łaski Najświętsza Maria Panna. Jutro do Niej wrócimy. Mamy zamówioną specjalną Mszę Święta, którą odprawią dla naszej grupy dwaj poznańscy księża.

U Rodaków Wilno nigdy nie było jednorodne et‑ nicznie. U progu II Rzeczypospolitej zamieszkiwali je głównie Polacy i Ży‑ dzi (95 %), Litwinów w mieście była garstka (do 1,5%). Polacy zamieszku‑ jący na Litwie są obecnie największą mniejszością w kraju liczącą blisko 250 tysięcy osób. Mieszkają głównie w Wil‑ nie, największe skupiska Rodaków znajdziemy w zwartym osadnictwie w rejonach wileńskim, solecznickim, święciańskim i trockim. Mieszkając na Wileńszczyźnie od wieków, uwa‑ żają, że są u siebie, dlatego też nie po‑ zwalają na nazywanie siebie Polonią. Jan Widacki, pierwszy ambasador RP na Litwie ujął to w lapidarnym, ale bardzo trafnym skrócie myślowym skierowanym do Polaków litewskich:

na niego liczyć, dlatego w tym roku, na Kaziuku Wileńskim właśnie jemu chcemy wręczyć naszą piękną Żura‑ winę 2015, wyjątkową nagrodę zapro‑ jektowaną i wykonaną przez innego przyjaciela, Władka Saletisa– zdradza mi po cichu Rysiu Liminowicz. Z dyrektorem Błaszkiewiczem spotkamy się jeszcze na Antokolu, woj‑ skowym cmentarzu, gdzie pochowano blisko 2 tysiące uczestników wojny pol‑ sko-bolszewickiej z 1920 roku. Teraz jedziemy do malutkiej wsi, godzinę dro‑ gi od Wilna, szczególnie bliskiej sercu Ryszarda Liminowicza. To Dukszty Pi‑ jarskie , dwa kilometry stąd, w Trzecia‑ kiszkach mieszkał ojciec Rysia. Kiedy podjeżdżamy przed budy‑ nek niewielkiej szkoły z białej cegły, na boisku entuzjastycznie witają nas dzieci i rozpromieniona Pani Dyrek‑ tor Czesława Bartoszewicz. Do akcji wkracza jeden z kierowców, przebrany za świętego Mikołaja – Roman Waśko. – Cały rok czekam na ten moment. Radość tych dzieci, ich szczery uśmiech, łzy wzruszenia dorosłych są najlepszą zapłatą za nasz trud. Choć sam pocho‑ dzę z Wielkopolski, nie mam wschod‑ nich korzeni, czuję silne pokrewieństwo dusz z tymi ludźmi. Ich nie można nie kochać – wyznaje Roman Waśko. Za‑ czyna się wydawanie darów. Pani Dyrektor Czesława Bartosze‑ wicz zaprasza nas do środka. A tam cze‑ kają już dzieci, które dla gości z Poznania

– Jeśli patrzycie przed siebie i nie widzicie żadnego kościoła, jeśli patrzy‑ cie w prawo, w lewo, oglądacie się za sie‑ bie i nadal nie widzicie żadnego kościo‑ ła, to znaczy, że na pewno nie jesteście w Wilnie. Tak zaczyna swoją opowieść o zabytkach Wilna Jadwiga Szlachto‑ wicz, nauczycielka ze szkoły w Kolonii Wileńskiej, która przez kilka najbliż‑ szych godzin będzie naszym przewod‑ nikiem. Istotnie, liczba kościołów jest tu imponująca. Najlepiej widać to z okien naszego hotelowego pokoju; w panora‑ mie górzystego, pełnego parków i skwe‑ rów miasta, poprzecinanego wstęgami rzek Wilii i Wilejki, dominują strzelają‑ ce wysoko w niebo kościelne wieże. Zu‑ pełnie wyjątkową lekcją historii jest dla nas wizyta na dwóch wileńskich nekro‑ poliach, wojskowym Antokolu i słynnej Rossie. Na polskie mogiły prowadzi nas spotkany już wcześniej dyrektor Adam Błaszkiewicz. – Jest ich prawie dwa tysiące, znaj‑ dziecie tu wiele nazwisk żołnierzy z Wielkopolski, którzy po zwycięskim Powstaniu Wielkopolskim przyjecha‑ li bić się z bolszewikami – opowiada Adam Błaszkiewicz. – Z moimi har‑ cerzami, na każdej z mogił zapalamy w listopadzie znicze, krzyże przewią‑ zujemy biało-czerwoną wstęgą. Pan Adam pokazuje ręką na las rozsianych na pagórkowatym cmentarzu krzyży. Robi wrażenie. – W tym roku przywieźliśmy ze sobą prawie 300 metrów nowiutkiej, biało-czerwonej taśmy. To dar Wielko‑ polskiej Spółdzielczej Kasy Oszczędnoś‑ ciowo-Kredytowej. Za chwilę potniemy

ją na mniejsze kawałki i wy­mienimy tam, gdzie taśmy uszkodził wiatr, deszcz i śnieg – wyjaśnia Liminowicz stojący nad zwojem wstęgi z dużymi nożyca‑ mi w ręku. W milczeniu, ze ściśniętym gardłem, z naręczem biało-czerwonych wstążek wędrujemy po Antokolu , na krzyżach odczytujemy polskie nazwiska młodych żołnierzy, którzy na zawsze spoczęli w przesiąkniętej krwią i cier‑ pieniem ziemi, daleko od swych rodzin‑ nych domów. W 1993 roku, podczas

jedynej pielgrzymki do Wilna, modlił się w tym miejscu Papież Polak, Święty Jan Paweł II.

Poznaniacy – Rossie „ Matka i serce syna”. Taki lakoniczny napis widnieje na najważniejszym dla Polaków grobie na wileńskim Cmenta‑ rzu na Rossie. To tam spoczywa serce Marszałka, zgodnie z jego wolą złożone u stóp trumny jego matki. Położony oko‑ ło kilometra od Ostrej Bramy Cmentarz na Rossie powstał w 1769 roku. Zajmu‑ je obszar blisko 11 hektarów. Jest jedną z czterech najważniejszych polskich ne‑ kropolii narodowych. Teraz idziemy lekko pod górkę, aby zobaczyć groby, które udało się odno‑ wić dzięki hojności poznaniaków, dzięki pieniądzom zebranym podczas dorocz‑ nej zbiórki prowadzonej przez Społecz‑ ny Komitet „Poznaniacy – Rossie”, po‑ wołany do życia dzięki pomysłowości i determinacji księdza Edy Jaworskie‑ go. Tych odnowionych, „poznańskich” grobowców szuka dziś razem z nami na Rossie Monika Straszewska, przewod‑ nicząca Komitetu: – Ostatnio udało nam się zebrać rekordowo dużą kwotę, ponad 33 tysią‑ ce złotych. Datki z tegorocznej kwesty zostaną przeznaczone na odremonto‑ wanie zabytkowego nagrobka Michała Innocentego Burhardta, lekarza, spo‑ łecznika i powstańca styczniowego, znanego między innymi z tego, że za darmo leczył ubogich pacjentów – mó‑ wi mi pani Monika Znaleźliśmy ten grób, jest w fa‑ talnym stanie. Od 2000 roku na kwe‑ stach prowadzonych na największych poznańskich nekropoliach udało się zebrać łącznie prawie pół miliona złotych. Wyremontowano za to kil‑ kanaście kaplic i nagrobków. To nie‑ wiele zważywszy na ogrom zniszczeń i liczbę grobów na Rosie. Ale waży jest gest, liczy się pamięć. Na wszystkich odnowionych grobowcach znajdu‑ jemy niewielką tabliczkę z napisem: Grobowiec odnowiony ze środków uzyskanych z akcji „Poznaniacy – Rossie”. To kolejne z odwiedzanych miejsc, do których już teraz chciałoby się powrócić.

styna, w obecności swojego spowiednika udzielała wskazówek malarzowi Euge‑ niuszowi Kazimirowskiemu. Czy to przy‑ padek, że malarz, który podjął się tego trudnego wyzwania mieszkał w tym sa‑ mym domu co ksiądz Michał Sopoćko, w pokoju na pierwszym piętrze? Na zakończenie krótkiego spotka‑ nia w Hospicjum, dostaliśmy jeszcze do ucałowania przechowywane tu z naj‑ większą czcią relikwie Świętej Siostry Faustyny Kowalskiej i błogosławionego księdza Michała Sopoćki. Wieczorem, bez żadnej mapy, w zu‑ pełnie mi obcym mieście, dzięki krótkiej modlitwie-prośbie, już po paru minu‑ tach stałem przed drzwiami niewielkie‑ go, nowocześnie urządzonego kościoła Miłosierdzia Bożego. Kiedy zajrzeliśmy z żoną do środka nie mieliśmy wątpliwo‑ ści – to Ten obraz. Tyle, że bez podpisu Jezu ufam Tobie. Dlaczego? Obraz „Jezu Ufam Tobie” po raz pierwszy wystawio‑ no w 1935 roku w Kaplicy Ostrobram‑ skiej. Następnie przez lata wędrował po kościołach Wileńszczyzny, bez stałego miejsca. W roku 1986, staraniem wi‑ leńskich księży obraz został zawieszony w bocznym ołtarzu głównej nawy koś‑ cioła Św. Ducha. Od tego czasu na Li‑ twie, a głównie w Wilnie, z tego miejsca zaczął się znów odradzać i szerzyć kult Miłosierdzia Bożego. W dniu 23 wrześ‑ nia2005 roku, mimo protestów Polaków, Litwini po kryjomu wynieśli z polskie‑ go kościoła Św. Ducha obraz, który po 20 latach został przeniesiony do pobli‑ skiego kościoła Św. Trójcy, a w zasadzie kaplicy, którą po rekonstrukcji nazwa‑ no świątynią Miłosierdzia Bożego. Jezu ufam Tobie… Rano, przed wyjazdem do domu, jeszcze na chwilę wstąpiliśmy do Kapli‑ cy Ostrobramskiej. Z miejscowymi Po‑ lakami klęczącymi u stóp Najświętszej Marii Panny odmówiliśmy „Pod Twoją obronę”. W autobusie, w drodze po‑ wrotnej do Polski przez cały czas mia‑ łem przed oczami ten właśnie obraz i obraz Jezusa Miłosiernego. Parę dni, a tyle wraże, tyle wzruszeń, tylu spot‑ kanych serdecznych ludzi. Prawdę mó‑ wił Rysiu Liminowicz: kto raz pojedzie do Wilna ten już na zawsze będzie za nim tęsknił. To było mocne przeżycie. Takie na całe życie. K


kurier WNET

19

h · i ·s ·t· o · r· i ·a

Goń z pomnika bolszewika!

Zburzenie Pomnika Karola Waltera Świerczewskiego na Osiedlu Karola Świerczewskiego, obecnie os. ks. Popiełuszki, przy ul. Grochowskiej w Poznaniu, 8.czerwiec 2009 r.

W przestrzeni miejskiej Poznania, ćwierć wieku od zapoczątkowanych w naszym kraju przemian społeczno-politycznych, ulokowanych jest nadal wiele miejsc pamięci stworzonych na użytek komunistycznej propagandy. Dlatego w naszym Stowarzyszeniu KoLiber postanowiliśmy przygotować raport o tych miejscach, by to wszystkim uzmysłowić i by przekonać opinię publiczną do wspólnego przeciwstawiania się obecności tych haniebnych dla nas pamiątek. Mateusz Gilewski, Stowarzyszenie KoLiber oddział Poznań

C

zęsto spotykamy się z pyta‑ niem, o zasadność i potrzebę dekomunizacji. Pojawiają się głosy negujące takie działa‑ nia. Redaktor Adam Michnik twier‑ dzi, że dekomunizacja, do której dążą prawicowe środowiska, „jest drogą do zniszczenia demokracji”. W tym miej‑ scu warto przywołać pewną typową w takich sytuacjach odpowiedź. Otóż przewodniczący Rady Gminy w Cho‑ ceniu (woj. kujawsko – pomorskie) na pismo prezesa Janusza Kurtyki w spra‑ wie podjęcia działań służących zmia‑ nie nazw ulic Karola Świerczewskiego oraz 19 stycznia 1945 r. (dzień „wy‑ zwolenia”) odpowiedział, iż popro‑ szono mieszkańców o opinie i uwa‑ gi w tym zakresie, jednak wszyscy opowiedzieli się za pozostawieniem obecnych nazw. „Mieszkańcy wyra‑ zili stanowczy sprzeciw wobec zmian

nazw ulic, które wrosły w choceńską rzeczywistość i stały się częścią histo‑ rii” – napisał ów przewodniczący. Ta banalna odpowiedź ilustruje o wiele poważniejszy problem. Nazwy ulic i placów, pomniki oraz inne miejsca sowieckiego kultu zakorzeniły się po prostu bardzo głęboko w mentalności ludzi i dlatego oczyszczenie przestrze‑ ni publicznej ze śladów komunistycz‑ nej propagandy jest dziś takie trudne. Ten problem, niestety, dotyczy także naszego regionu, Wielkopolski i sa‑ mego Poznania.

Goń z pomnika bolszewika Od 2,5 roku Stowarzyszenie KoLiber prowadzi akcję „Goń z pomnika bol‑ szewika”, w ramach której zbieramy in‑ formacje na temat „miejsc pamięci”

stworzonych na użytek komunistycz‑ nej propagandy, np. pomników, nazw ulic i placów i innych tego typu miejsc lub nazw znajdujących się w całej Pol‑ sce. Następnie podejmujemy działa‑ nia, aby ślady bolszewickich kłamstw zniknęły raz na zawsze z przestrze‑ ni publicznej naszych miejscowości. Bez wsparcia lokalnych samorządów jest to jednak bardzo trudne, dlatego tuż przed wyborami samorządowymi w listopadzie ub. r. podczas sesji Rady Miasta Poznania wystąpiliśmy z akcją happeningową promującą nasz pro‑ jekt. Rozdaliśmy wtedy radnym do podpisania deklarację antybolszewi‑ cką, zobowiązującą samorządowców do prowadzenia działań na rzecz de‑ komunizacji przestrzeni publicznej. Podpisało ją tylko 7 radnych, warto więc poznać ich nazwiska. Byli to : Ewa Jemielity, Lidia Dudziak, Tomasz

Lipiński, Szymon Szynkowski vel Sęk, Michał Grześ, Krzysztof Grzybowski i Przemysław Alexandrowicz. Nasza inicjatywa wywołała burzliwą dysku‑ sję na sali obrad. Ale nie zamierzamy się poddawać i nadal będziemy prowa‑ dzić działania zmierzające do usunię‑ cia z Poznania reliktów bolszewickich kłamstw. Symbolem problemów związa‑ nych z usuwaniem reliktów przeszłości w naszym mieście może być zburzenie pomnika Karola Waltera Świerczew‑ skiego na Osiedlu Karola Świerczew‑ skiego, obecnie os. ks. Popiełuszki, przy ul. Grochowskiej w Poznaniu. Dzięki determinacji posłów PiS, po kilkuletniej batalii i fali protestów po‑ mnik ten został zburzony 8 czerwca 2009 roku. Mimo wszystko, chyba wbrew woli ogółu, bo blisko 70% wy‑ powiadających się w sondzie na ten temat na portalu epoznan.pl opowie‑ działo się za pozostawieniem Pomnika. Co więcej, już po jego likwidacji jego obrońcy z Komitetu Obywatelskiego Ruchu Obrony Pomników i Pamiątek Tradycji Lewicowych w Wielkopolsce Walter, wysłali list do wiceprzewod‑ niczącego Parlamentu Europejskiego, Miguela Angela Martineza. Podzięko‑ wali w nim Hiszpanowi za wsparcie ich podczas obrony pomnika i zapowie‑ dzieli, że będą dalej walczyć z prawicą w Poznaniu, a zburzenie pomnika na‑ zywali wprost ciemnotą i podłością. Co więcej, na Cytadeli ma stanąć pomnik żołnierzy 2. Armii Wojska Polskiego, której pierwszym dowódcą był właś‑ nie Walter, pomimo tego, że marszałek województwa Marek Woźniak odmó‑ wił finansowania budowy, tłumacząc, że 2. Armia WP była elementem so‑ wieckiej machiny wojennej, która re‑ alizowała cele polityczne ZSRR i znie‑ woliła Polskę. Przeciw jest także Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Pozytywnie, co zaskakuje, wniosek za‑ opiniował Wydział Architektury i Ur‑ banistyki Urzędu Miasta Poznania. Ale w przestrzeni miejskiej śladów takiej „godnej upamiętnienia” przeszłości mamy nadal wiele. To między innymi Pomnik Braterstwa Polsko – Sowie‑ ckiego na budynku przy ulicy Rataj‑ czaka 37, gdzie przez wiele lat mieścił się Zarząd Wojewódzki Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR) z salami wystawienniczymi, do prowa‑ dzenia nauki języka rosyjskiego i salą kina “Przyjaźń. To Pomnik Związku Walki Młodych wraz z medalem Jana

Krasickiego i Pomnik Braterstwa Bro‑ ni na Cytadeli, który przedstawia pol‑ skiego i radzieckiego żołnierza w bra‑ terskim geście wspólnie dźwigających sztandar. To także Pomnik Marszałka Wasilija Iwanowicza Czujkowa, hono‑ rowego obywatela Poznania, oraz wciąż istniejący Pomnik Zygmunta Berlinga, także na Cytadeli. To tylko kilka przykładów, jeszcze gorzej jest z ulicami.

Wstydliwe nazwiska W Poznaniu nadal swoją ulicę ma Lu‑ cjan Szenwalda (lokalizacja: Świercze‑ wo), działacz komunistyczny, członek KPP, żołnierz Armii Czerwonej oraz I Dywizji Piechoty im. T. Kościusz‑ ki, wykładowca w Szkole Oficerów Polityc­zno-Wychowawczych, publicy‑ sta i poeta. Publikował propagando‑ we stalinowskie artykuły na łamach polskojęzycznego sowieckiego organu Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy „Czerwony Sztandar”, uczestni‑ czył w działalności agitacyjnej na rzecz propagowania wśród Polaków stalinow‑ skiego modelu totalitaryzmu (praco‑ wał m.in. w Lwowskim Obwodowym Radiokomitecie). Działania te realizo‑ wał mając świadomość dokonywanych przez władze sowieckie zabójstw i ma‑ sowych deportacji setek tysięcy Polaków z ziem wschodnich w głąb ZSRR – do łagrów w stepy Kazachstanu. Tworzył agitacyjną poezję, w której m.in. ata‑ kował prawowity Rząd RP na Obczyź‑ nie oraz gen. Władysława Andersa. Jest także ulica Armii Ludowej (lokalizacja Wilczy Młyn), która przecież do końca pozostała formacją realizującą priory‑ tety sowieckiej racji stanu i narzędziem polityki Stalina wobec Polski i nigdy nie była częścią sił zbrojnych Polskiego Pań‑ stwa Podziemnego. Na Wilczym Młynie swoją ulicę ma także Zygmunt Berling, do 1939 roku zawodowy oficer Wojska Polskiego, później współpracownik NKWD i działacz prokomunistyczny, zdegradowany i skazany na śmierć za zdradę, mianowany przez Stalina do‑ wódcą polskich jednostek przy Armii Czerwonej, wysoki urzędnik państwo‑ wy w PRL, który po wrześniu 1939 roku znalazł się na obszarach zajętych przez Armię Czerwoną. Na początku listopa‑ da 1939 roku został aresztowany przez NKWD i w obozie jenieckim w Staro‑ bielsku został zwerbowany do współ‑ pracy z NKWD. Czynnie włączył się w sowieckie działania propagandowe,

przekonując do wizji odbudowy Pol‑ ski jako republiki integralnie włączonej do ZSRR. Zdezerterował z Wojska Pol‑ skiego wraz z dwoma innymi oficerami podczas ewakuacji do Iranu. 20 kwiet‑ nia 1943 roku rozkazem personalnym nr 36 gen. Władysława Andersa wszyscy trzej zostali zdegradowani i formalnie wydaleni z wojska. 26 lipca 1943 ro‑ ku odbyła się rozprawa Sądu Polowe‑ go przeciw Berlingowi i towarzyszom. Wyrok nie tylko potwierdził wydale‑ nie z wojska, ale jednocześnie zaocznie skazywał ich na karę śmierci za zdradę oraz utratę praw publicznych na zawsze. Nadal mamy ulicę Marcina Kasprzaka i plac Ludwika Waryńskiego. Pojedyn‑ czych tablic na budynkach jest nadal co najmniej kilkadziesiąt, będziemy o nich pisać w kolejnych numerach Wielkopol‑ skiego Kuriera Wnet. Jak długo jeszcze będą straszyć na naszych ulicach?

Zmienić skojarzenia Działania zmierzające do usuwania śladów komunizmu wymagają teraz i pracy i determinacji. Jednak i to nie gwarantuje sukcesu. Brakuje jednoli‑ tego przepisu przyjętego przez Parla‑ ment, który rozstrzygnąłby tego typu kwestie raz na zawsze. W 2010 roku Sejm RP przygotował projekt ustawy zakazującej używania symboli faszy‑ zmu, komunizmu i innych ustrojów totalitarnych w nazwach ulic, placów i obiektów publicznych. Wszystkie koszty wymiany tablic i dokumentów ponosiłby Skarb Państwa. Ustawa do dziś nie została jednak uchwalona. Obecnie jakakolwiek zmiana zależy tylko i wyłącznie od decyzji władz sa‑ morządowych i dobrej woli mieszkań‑ ców. Ci ostatni niemal zawsze tłuma‑ czą się obawą o poniesienie wysokich kosztów wymiany dokumentów na no‑ we lub zwykłą ignorancją wynikającą z nieznajomości historii. „Ulica Armii Ludowej? Może zostać. Ani ja, ani nikt z moich znajomych takiej nazwy nie krytykuje, nikomu z nas nie kojarzy się źle” – to typowa odpowiedź zapytane‑ go o zmianę nazwy ulicy mieszkań‑ ca. Ale czy wolno nam to akceptować, skoro my wiemy dlaczego zmiana jest konieczna. Honorowanie przedstawi‑ cieli władzy zniewalającej naród jest naszym wstydem i nie chcemy się na to zgadzać. K Pełna wersja raportu „Goń z pomnika bolszewika”: www.poznan.koliber.org/raport/.

Specustawą w zabytek czyli afera kórnicka Nie mogę powiedzieć, że obecne władze podpoznańskiego Kórnika nie kochają zabytków. Niestety kochają inaczej. I bez skrupułów wykorzystują luki prawne do podejmowania błędnych decyzji. Jacek Kowalski

K

ażdy Poznaniak obudzony w środku nocy i zapytany: co to jest Kórnik? – odpo‑ wie: Zamek, Arboretum, Biała Dama. Bezcenne zbiory, piękny park, jezioro, narodowe dziedzictwo. Dodam: jedna z kilku rezydencji mag‑ nackich w Polsce, które zachowały peł‑ ne wyposażenie wnętrz, zbiory i nie‑ zmienione otoczenie. Nic dziwnego, że w roku 2011 cały ten zespół wraz z południową pierzeją rynku i sąsied‑ nim kościołem – nekropolią właścicieli – ustanowiony został przez Prezydenta RP Pomnikiem Historii. Ale to za ma‑ ło, by byt zabytku był niezagrożony.

Zamek kontra „modernizacja” Przejazd z rynku do Zamku prowa‑ dzi ciasnym gardłem uliczki biegnącej dalej pomiędzy jeziorem i parkiem aż do Bnina. Miejsce najurokliwsze, ale i achillesowa pięta Kórnika. Jako dzie‑ cko bałem się tamtędy chodzić: chod‑ nik wąski, samochody pędzą. Na do‑ datek narożna kamieniczka zaczęła się rozpadać. A tymczasem miasto „mo‑ dernizuje się” na potęgę. Wzdłuż je‑ ziora rośnie promenada z betonowym molo i amfiteatrem, rynek przekształcił się w granitowy deptak. Miejscami cał‑ kiem ładny. Więc co by tu jeszcze? Sa‑ morząd postanowił pomóc Zamkowi: w ramach modernizacji wyburzyć na‑ rożną ruderę, w jej miejscu przeprowa‑ dzić pieszy trakt, a ruch samochodowy

przenieść na nową ulicę pomiędzy zamkowe ogrody a pierzeję rynku. Problem w tym, że Zamek takiej po‑ mocy nie pragnął. Więc Dyrekcja Za‑ mku i Konserwator Powiatowy, który wcześniejsze pomysły włodarzy akcep‑ tował – teraz zaprotestowali. Dyrekcja nie chciała burzyć zabytkowej rudery, tylko ją odremontować. Konserwator tłumaczył, że wyburzenie „wyszczer‑ bi” pierzeję i zniekształci wewnętrz‑ ne osie widokowe wewnątrz Pomnika Historii, czyli na terenie szczególnie chronionym, na którym nie można ro‑ bić nowych dróg, bo nie pozwala na to polskie prawo i „Karta Waszyngtoń‑ ska”. A problem komunikacyjny trzeba rozwiązać inaczej. Nie było odpowiedzi. Za to Ra‑ da Miasta uchwaliła przeznaczenie 65 tysięcy złotych na projekt inkry‑ minowanej drogi. Wtedy obaj Kon‑ serwatorzy: Powiatowy i Wojewódz‑ ki przesłali Burmistrzowi pisemne pouczenie, że nowa droga w obrębie Pomnika Historii nie uzyska akcepta‑ cji i że trzeba z niej zrezygnować. To było w sierpniu ub. roku. A w grud‑ niu oddana do użytku zmodernizo‑ wana płyta rynku niedwuznacznie zapowiadała układem bruku dalszy ciąg – czyli „nielegalny” trakt samo‑ chodowy i pieszy na terenie Pomnika Historii (szczegółami owej „zapowie‑ dzi” służę kędy indziej, tu brak miej‑ sca). Konserwator dziwił się zapewne naiwnemu uporowi włodarzy miasta. Ale…

Specustawowa pułapka …ale tuż przed Wigilią wybuchła bom‑ ba. Do starostwa wpłynęło podanie o opinię w sprawie wywłaszczenia spor‑ nego terenu za pomocą „specustawy au‑ tostradowej”. Dyrekcja zamku nie dowie‑ działa się o tym oficjalnie – powiadomił ją, i to dość późno, „anonimowy przy‑ jaciel”. A termin wydania opinii upływał 4 stycznia. Konserwator opiniował nega‑ tywnie, ale znajomi prawnicy ostrzegali: w trybie „specustawy” konserwator nie ma prawa weta! Zieje tu luka prawna, która pozwala wywłaszczyć każdy za‑ bytek, choćby Wawel. Tyle tylko, że nikt jeszcze z takiej możliwości nie skorzy‑ stał. Urząd Miasta Kórnika ma tu palmę pierwszeństwa. Obawialiśmy się (piszę w liczbie mnogiej, bo gorączkowa dyskusja obie‑ gła szereg osób), że ktoś to wszystko celowo ukartował, żeby „przepchnąć” decyzję o wywłaszczeniu po cichu, w okresie między świątecznym. I że zanim Polska Akademia Nauk zdąży złożyć odwołanie (a takowe byłoby prawnie skuteczne) wjadą buldożery – i pozamiatane.

Presja ma sens Wtedy właśnie prof. Tomasz Jasiński – dyrektor Zamku, czyli Biblioteki Kór‑ nickiej PAN – wysłał do Prezydenta RP (twórcy i opiekuna Pomników Hi‑ storii) dramatyczną prośbę o pomoc. Dzień później, już w Wigilię, ja sam

Kórnik, „zmurszała buda” w rynku (rocznik 1806), którą wielu chętnie by rozebrało, prowadząc za nią nowa drogę, która odcięłaby rynek od Parku. Tyle, że „buda” ma właściciela – Polską Akademię Nauk – i przeznaczona jest do odrestaurowania oraz leży w granicach Pomnika Historii. Tego nie wolno ignorować.

jako Przewodniczący Komisji Histo‑ rii Sztuki Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk zredagowałem „List otwarty w sprawie zagrożenia Pomnika Historii – zespołu zamku, parku i koś‑ cioła w Kórniku”, kierując go do wielu adresatów, począwszy od Prezydenta, przez urzędy konserwatorskie, aż po władze samorządowe. Upubliczniłem go też w Internecie. Akcja powiodła się. Dziękuję wszystkim, którzy nas wsparli: list pod‑ pisało prawie 7 tys. osób (www.citizengo­. org/pl/signit/15113/view), a na Kórniku skupiła się uwaga ważnych decydentów. Starosta Jan Grabkowski jeszcze przed Nowym Rokiem zapoznał się ze sprawą i ogłosił, że nie wyda „żadnej decyzji, która spowodowałaby wywłaszczenie Biblioteki Kórnickiej PAN z jej terenu i wybudowanie na nim drogi”. Gene‑ ralny Konserwator RP, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotr Żuchowski, też zajął oficjalne stanowisko publikując w sieci list skierowany do Burmistrza Miasta i Gminy Kórnik, w którym wzywa go do odstąpienia od budowy drogi na terenie Pomnika Historii.

Co dalej? Interwencja odniosła sukces, bitewna kurzawa opadła, ale wśród osób po‑ stronnych nie brak nieprzekonanych. Gdzieniegdzie słychać komentarze: „po co bronić zmurszałej budy, to nie za‑ bytek, a jeździć przez centrum trzeba”. Oczywiście, że trzeba znaleźć jakieś roz‑ wiązanie. Niechby w Kórniku i kogut był syty, i kurka cała. Stąd też pod egi‑ dą Poznańskiego Towarzystwa Przyja‑ ciół Nauk tworzy się komitet do spraw rewitalizacji zabytkowych obszarów Wielkopolski, aby formułować opinie i propozycje. Można przecież poprawić komunikację w Kórniku nie ingerując w Pomnik Historii, nie burząc, nie wy‑ tyczając nowych ulic. Spróbujemy to pokazać. Polska ma problem z zabytkami. Ustawa o ich ochronie jest w pewnych miejscach zbyt restrykcyjna, w innych – żałośnie dziurawa. Przede wszystkim nie pozwala właściwie zadbać o krajo‑ braz. W takich Włoszech, jeżeli ktoś ku‑ puje dom i ziemię w okolicy Florencji, nie może stawiać byle jakiego budyn‑ ku, ani likwidować plantacji oliwek, bo

kształtują charakterystyczny toskański pejzaż, który cieszy Włochów i ściąga turystów. A u nas? Niedawno stanął w Warszawie wieżowiec, który zeszpe‑ cił widok Belwederu od strony Łazie‑ nek. W tle Wilanowa wyrosły brzydkie, acz luksusowe dzielnice mieszkaniowe. Na wprost Pomnika Historii na Świętej Górze koło Gostynia zbudowano naj‑ większy w Polsce silos cukrowniczy. W Kórniku powstaje betonowe molo na Jeziorze, z zabytkowym miastem w tle; będzie też najeziorny, betonowy „am‑ fiteatr” na wprost Zamku. A już teraz nad całym Kórnikiem góruje w dzień i w nocy logo Mc Donald’s na niebo‑ tycznym słupie. Dlaczego? Bo zmienio‑ na kilkanaście lat temu ustawa o ochro‑ nie zabytków nie chroni widoków. Tak więc zamek, układ urbanistyczny i pie‑ rzeje kórnickiego rynku (Placu Niepod‑ ległości) są ustawowo chronione, ale ich widoki skądkolwiek – na przykład zza jeziora, skąd się je najczęściej fotografu‑ je, szkicuje, maluje – już nie. To prawo trzeba zmienić. O co też upomniałem się w cytowanym wyżej liście otwar‑ tym. Żeby takie sytuacje nie zdarzyły się więcej. K


KURiER WNET

20

O S TAT N i A· S T R O N A

To wydarzenie wspominane jest według kalendarza liturgicznego dnia 23 stycznia. Prekursorem tegoż święta był kanclerz uniwersytetu w Paryżu, Jan Gerson (1363 – 1429). Wiadomo, że franciszkanie obchodzili je już w XVi wieku.

Zaślubiny Najświętszej Maryi Panny i Świętego Józefa Barbara Maria Czernecka

u

roczystość ta stała się popular‑ na na początku XVIII wieku, od kiedy papież Benedykt XIII w 1725 roku polecił ją do obchodzenia w całym świecie chrześcijańskim. Współcześnie trudno jest doszu‑ kać się poważniejszej wzmianki na ten temat. Nie zaznaczają tej uroczysto‑ ści nawet pobożne kalendarze. Źród‑ łem dla naszego rozważania są więc już tylko „Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku” wydawnictwa Karola Miarki w Mikołowie z 1910 ro‑ ku. Autorami tego dzieła byli ks. Piotr Skarga, o. Prokop Leszczyński i o. Otto Bitschnau. Powoływali się oni na staro‑ żytne podania oraz wizje Maryi z Agre‑ da, św. Brygidy i Katarzyny Emmerich. Według tradycji Najświętsza Pan‑ na Maryja od trzeciego roku życia mia‑ ła przebywać w szkole dla żydowskich dziewcząt przy świątyni jerozolimskiej i tam w obecności arcykapłana ślubo‑ wała dozgonną czystość. Zwyczaj taki nie był wtedy tolerowany w narodzie izraelskim, bo zgodnie z przyjętym po‑ wszechnie obyczajem kobieta powinna wyjść za mąż i wydać na świat potom‑ stwo, które było traktowane jako szcze‑ gólne Boże błogosławieństwo. Najświętsza Maryja Panna, osiąga‑ jąc wiek czternastu lat, zgodnie z pra‑ wem żydowskim powinna poślubić mężczyznę z tego samego pokolenia, wywodzącego się od króla Dawida. Wybranego oblubieńca miał wskazać osobiście arcykapłan. Zwołani przez niego młodzieńcy przynieśli ze sobą suche gałązki palmy z wypisanymi na nich swoimi imionami. Zostały one złożone na ołtarzu. Mężem Maryi po‑ winien zostać ten, którego gałązka się zazieleni, jednak żadna z nich nie wy‑ dała najmniejszego pędu. Arcykapłan, modląc się o szczególny znak, usłyszał, że wśród kandydatów brakuje jednego mężczyzny. Okazał się nim Józef, syn Jakuba z Betlejem, który nie zgłosił się z powodu wcześniejszego postanowie‑ nia życia w stanie bezżennym. Musiał jednak i On złożyć na ołtarzu swoją gałązkę. Ta zaś nie tylko zazieleniła się, ale również zakwitła przepiękną, białą lilią. Stała się ona potem szczególnym atrybutem w ikonograficznych przed‑ stawieniach Jego postaci. Najświętsza Maryja Panna oraz Święty Józef zostali uroczyście zarę‑ czeni na dziesięć do dwunastu mie‑ sięcy przed faktycznymi zaślubinami. W świątyni jerozolimskiej błogosła‑ wił im Arcykapłan. Legenda opowia‑ da o pierścieniu zdobionym agatem, który Święty Oblubieniec podarował Przeczystej Dziewicy na znak nie‑ złomnej wierności. Nazwa tego ka‑ mienia, z języka greckiego „agathos”,

na polski tłumaczy się jako „dobry”. Jestże i w tym dla nas jakaś starodaw‑ na wskazówka? Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich w swoich wizjach, zatytu‑ łowanych „Żywot i Bolesna Męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi wraz z tajemnicami Starego Przymierza”, bardzo obrazowo

opisuje nie tylko Zaślubiny, ale także wesele, które rzekomo odbyło się w Je‑ rozolimie przy górze Syjon i trwało do ośmiu dni. Po tych uroczystościach Jó‑ zef poszedł do Betlejem załatwiać jakieś sprawy. Maryja razem z kilkunastoma kobietami udała się do domu swojej mat‑ ki Anny w Nazarecie. Tam właśnie pod nieobecność Józefa nawiedził ją Archa‑ nioł Gabriel i zwiastował poczęcie w Jej łonie Syna Bożego.

O

d dawna wierzący próbowali wy‑ obrazić sobie to szczególne wyda‑ rzenie z życia Matki i Opiekuna Pana Jezusa. Artyści najczęściej przedstawiali zaślubiny Maryi i Józefa według ogól‑ nie przyjętego schematu: oblubieńcy stoją lub klęczą przed Bożym ołtarzem i w obecności arcykapłana przyjmują na siebie małżeńskie zobowiązania. Święty Józef, dzierżący w jednej ręce zakwitłą lilię, drugą nakłada pierścień na palec cnotliwej Maryi. Towarzyszą im najbliż‑ si krewni i znajomi. Taka ilustracja zamieszczona jest w dziewiętnastowiecznej książce „Obraz‑ ki świąteczne kościoła rzymskokatolickie‑ go”, wydanej w Warszawie, ale wydruko‑ wanej w Lipsku za pontyfikatu papieża Leona XIII. W niektórych śląskich ro‑ dzinach do tej pory jeszcze się zachowa‑ ły stare egzemplarze takiej literatury. Na tych naukach kiedyś wychowywały się całe pokolenia bogobojnych katolików. Najwiarygodniejszym świade‑ ctwem niezwykłego małżeństwa Naj‑ świętszej Maryi Panny i Świętego

Józefa jest jednak tylko i wyłącznie Pis‑ mo Święte. Ewangelia według Święte‑ go Mateusza wzmiankuje: „Z narodze‑ niem Jezusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Święte‑ go. Mąż Jej, Józef, który był człowie‑ kiem sprawiedliwym i nie chciał na‑ razić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi lud od jego grzechów. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę, lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodzi‑ ła Syna, któremu nadał imię Jezus…” (Mt 1, 18‑25).

S

akramentalność małżeństwa war‑ to przypomnieć sobie zwłaszcza w czasie, kiedy trwa szaleństwo kar‑ nawału. Nasi przodkowie ten właśnie okres nader często wykorzystywa‑ li na organizowanie ślubów i wesel. Również potrafili się cieszyć, chociaż z większą aniżeli dzisiaj dostojnością. Współczesna nam beztroska zabawa bez przewidywania jej konsekwencji jest obrazem aktualnie powszechnych obyczajów. Płoche uczucia bez odpo‑ wiedzialności są tylko wyznacznikami psycho‑społecznej niedojrzałości, czę‑ sto też prowadzą do osobistych trage‑ dii i unieszczęśliwiania najbliższych, zwłaszcza nieplanowanych dzieci. De‑ cyzja o związku dwojga zakochanych w sobie ludzi zbyt jest poważna, aby podejmować ją bez braku wsparcia z samego Nieba. Boże błogosławień‑ stwo szczególnie potrzebne jest tym, którzy decydują się na wspólne ze so‑ bą pożycie. Owo wspomnienie Zaślubin Naj‑ świętszej Panny Maryi i Świętego Józe‑ fa powinno być przedstawiane współ‑ czesnym ludziom młodym i starszym, samotnym i małżonkom, aby umieli oni w życiu podjąć trud prawdziwego poświęcenia się dla drugiego człowie‑ ka. Miłość jest bowiem pragnieniem dobra dla osoby, którą obdarza się tym uczuciem. Tę oto prawdę starożytną, praktykowaną przez minione wieki, wciąż jeszcze dzisiaj trzeba ponownie odkrywać. Bo to właśnie sam Bóg jest miłością! K

Był sobie zabytek Michał Soska XiX-wieczną przędzalnię – dawne Zakłady Lniarskie „Orzeł” w dolnośląskich Mysłakowicach – prywatny inwestor Robert K. wyburzył jeszcze w marcu ubiegłego roku. Pamiętający czasy rewolucji przemysłowej, unikatowy na skalę europejską zabytek industrialny, formalnie będący pod ochroną prawa, został zrównany z ziemią na oczach policji, prokuratury, konserwatora zabytków i lokalnych mieszkańców.

W

ówczas państwo i jego organy zostały po prostu ośmieszone, a Robert K. w świetle kamer i przed mikrofonami dziennikarzy (wyburzenie przędzalni stało się bowiem głośnym wydarze‑ niem medialnym) ukazał całą bezsil‑ ność prawa i stojących na jego straży instytucji. Teraz na inwestora zapadł wyrok skazujący. Robert K. zapowie‑ dział złożenie apelacji.

Robert K. tylko na jeden dzień wstrzymał rozbiórkę – gdy do Mysłakowic przyjechał konserwator. Następnego dnia, mimo protestów miejscowej ludności, znów ją kontynuował. „Inwestor” rozpoczął rozbiórkę w styczniu 2014 roku, bez żadnych po‑ zwoleń. Konserwator zabytków dwu‑ krotnie nakazywał, by przerwać wybu‑ rzanie, a po jego dokonaniu nakazał… przywrócenie stanu poprzedniego, czyli odbudowę fabryki. Tylko że Robert K. nic sobie z tych wezwań i nakazów nie robił. Robił swoje. Wyburzał. Nie pomo‑ gło nawet powiadomienie prokuratury o dokonaniu przestępstwa. Robert K. te‑ ren zabytkowej przędzalni kupił wyłącz‑ nie z myślą o jej rozbiórce i zarobku na złomie, a jest on prezesem firmy złomiar‑ skiej „Proda Metal”. Wiedział, że dawne zakłady lniarskie są zabytkiem i podle‑ gają ochronie prawa. Wojewódzki kon‑ serwator zabytków z Jeleniej Góry po‑ wiedział mediom, że z takim cynizmem i świadomym oszukiwaniem urzędów nie spotkał się w całym swym życiu. Ro‑ bert K. tylko na jeden dzień wstrzymał rozbiórkę – gdy do Mysłakowic przy‑ jechał konserwator. Następnego dnia,

mimo protestów miejscowej ludności, kontynuował ją. „Na szczęście” sprawa z lokalnego wydarzenia stała się sprawą medialną i na alarm bić zaczęli już nie tylko mi‑ łośnicy zabytków industrialnego dzie‑ dzictwa. Przędzalnia w Mysłakowicach była perełką na skalę europejską i świa‑ tową. Była zabytkiem techniki. Założona przez cesarza Fryderyka Wilhelma III, liczyła ponad 170 lat i należała do kilku najstarszych tego typu obiektów w Eu‑ ropie. To właśnie zaangażowaniu me‑ diów przypuszczalnie zawdzięczamy, że Robert K. ostatecznie został pod koniec ubiegłego roku skazany: Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze nałożył na oskarżonego karę 2 lat pozbawienia wolności w zawie‑ szeniu, 80 tysięcy złotych grzywny i 50 tysięcy złotych do wpłaty na konto Fun‑ dacji Pałaców i Ogrodów. Według eks‑ pertów na sprzedaży złomu z samej tyl‑ ko unikatowej żeliwnej konstrukcji hali przędzalni Robert K. zarobił minimum 100 tysięcy złotych. Nakaz odbudowy przędzalni, wydany przez Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków, formalnie obowiązuje nadal, jednak na jego wy‑ egzekwowanie nie liczy zapewne nawet sam konserwator wojewódzki.

C

zy wyrok jest sprawiedliwy, wystar‑ czająco wysoki i czy odniesie zamie‑ rzony cel odstraszania od podobnych czynów? Pozytywnym zjawiskiem jest jednak sam fakt, że został w ogóle ogło‑ szony i że sprawa została nagłośniona publicznie. Gdyby Robert K. obiektu nie wyburzył, to przypuszczalnie za kilka lub kilkanaście lat sam by się on rozpadł. Problem zaniedbania zabytków, zarówno dawnych rezydencji arystokratycznych niemieckich rodów na Dolnym Śląsku, jak i licznych zabytków industrialnych na Śląsku, pozostaje sprawą równie palącą, co przemilczaną. Setki, jeśli nie tysiące dawnych pałaców, zamków, rezydencji oraz fabryk, cementowni, hut pozostają

w stanie tragicznym, zostawione na pa‑ stwę losu, warunków atmosferycznych, złomiarzy, bezdomnych i miejscowej ludności, pozyskującej z ruin, cokol‑ wiek się da. Zabytki albo walą się same, albo znajdują się w takim stanie, że nic innego poza wyburzeniem zrobić z nimi nie można. W takim właśnie stanie znajduje się, przykładowo, Cementownia Gro‑ dziec na Śląsku – pierwsza na ziemiach polskich, trzecia w Europie i piąta na świecie fabryka cementu portlandz‑ kiego, założona w roku 1857. Choć za‑ mknięto ją już 35 lat temu, dotąd nikt nie ma pomysłu na zagospodarowanie terenu i uratowanie choćby pozosta‑ łej jeszcze części obiektu, który jest już tylko jedną wielką ruiną. Obiekt został jednynie wpisany do gminnej ewidencji zabytków, co nie gwarantuje jego odpo‑ wiedniej ochrony prawnej, a w listopa‑ dzie ubiegłego roku wyszło na jaw, że

Setki, tysiące dawnych pałaców, zamków, rezydencji oraz fabryk, cementowni, hut pozostają w stanie tragicznym, zostawione na pastwę losu, warunków atmosferycznych, złomiarzy, bezdomnych i miejscowej ludności, pozyskującej z ruin cokolwiek się da. miasto Będzin planuje wywłaszczenie mieszkańców i wyburzenie cementow‑ ni, by zbudować przez sam jej środek nową drogę. Prezydent miasta wszyst‑ kiemu zaprzeczył, ale plany zagospo‑ darowania przestrzennego dla tych te‑ renów faktycznie zmieniono. Czy po cichu, powoli zbliża się koniec kolejnego unikatowego zabytku na Śląsku? K

Zapraszamy na 56. miesięcznicę smoleńską z udziałem

Ewy Stankiewicz i Glenna Jorgensena

O swojej twórczości opowiada Bogusława Kuklińska

Namalować świat... Tadeusz Puchałka

"Nowe wyniki badań Katastrofy Smoleńskiej 10.04.2010"

u

rodziłam się w Gliwicach, a w Przyszowicach mieszkam od 10 lat. Do malowania ciąg‑ nęło mnie od dziecka. Od około 5 lat tworzę na poważnie. Maluję farbami olejnymi na płótnie, ale często wyko‑ rzystuję też inne materiały. Moim ulu‑ bionym tematem jest pejzaż, bo ko‑ cham przyrodę i dlatego też staram się nie retuszować rzeczywistości. W mo‑ ich pracach przechowuję wspomnienia miejsc, które odwiedzałam, stąd są na nich malownicze wybrzeża Adriatyku i sielskie miasteczka Hiszpanii. To wielkie szczęście móc robić w ży‑ ciu to, o czym się marzyło od dziecka, i mnie to właśnie spotkało. Staram się rozwijać swój warsztat, czemu też słu‑ żą regularne spotkania z grupą artystów w Gliwicach. Tam przy ulicy Studzien‑ nej raz w miesiącu wymieniamy się do‑ świadczeniami, organizujemy wystawy i wernisaże pokazujące nasz dorobek.

Program uroczystości

10 lutego 2015 Czy ja, jako osoba wyczulona na piękno otaczającego mnie świata, wi‑ działabym sens pokazywania śląskiego pejzażu w jego surowej, tak specyficznej dla Śląska formie?... Wiem, że krajobraz śląski, z jego charakterystycznymi wie‑ żami wyciągowymi szybów górniczych i hałdami, pięknie prezentuje się na czar‑ no‑białej fotografii. Uważam, że stworze‑ nie stałej wystawy o tematyce śląskiej, w której znalazłoby się miejsce na takie pejzaże, jest dobrym pomysłem. Moje korzenie wywodzą się ze wschodnich terenów II Rzeczpospo‑ litej, rodzina zamieszkiwała tereny

niedaleko Lwowa i Tarnopola. Ja uro‑ dziłam się na Śląsku i kocham ten re‑ gion, ludzi, tradycje, gwarę tak spe‑ cyficzną i jednocześnie tak bliską językowi naszych przodków. Mówi się, że Ślązak to surowy człek o go‑ łębim sercu i przekonałam się, że to prawda . Jestem wdzięczna dyrektorce, Bea‑ cie Nitsze i innym paniom z GOK–Gie‑ rałtowice za możliwość zaprezentowa‑ nia swojego dorobku w miejscowości, w której mieszkam. K (Na podst. wywiadu przeprowadzonego podczas wystawy 30 listopada 2014 r.)

17:40 - zapalenie zniczy i złożenie kwiatów pod pomnikiem smoleńskim 18:00 - Msza św. za Ojczyznę, śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Ofiary Katastrofy w kościele pw. św. Krzysztofa w Tychach 18:35 - przejście pod pomnik "Smoleńsk 2010" 18:40 - program artystyczny przy pomniku 19:00 - spotkanie z Ewą Stankiewicz i Glennem Jorgensenem w sali św. Maksymiliana przy ul. kard. Stefana Wyszyńskiego 1 w Tychach. Podczas spotkania będzie możliwość zakupu książki "Lawa" z autografem Ewy Stankiewicz. Solidarni2010 Tychy

PROJEKT

LordV


b ‒a

‒r

r ‒a ‒a ‒

w ‒i ‒ę ś ‒

‒a

‒b

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

t

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

nr 9

5 zł

Zima · 2O15

w tym 8% vat

GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A W

Czego mogą nie wiedzieć polscy górnicy?

Fot. NSZZ „Solidarność” Region Śląsko-Dąbrowski

Strzelają do nas!

Katarzyna Walewska

W

łodzimierz Karpiń‑ ski, minister skarbu państwa, nazywa po‑ rozumienie podpisa‑ ne z górnikami porozumieniem historycznym. Przewodniczący Solidarności Piotr Duda nazywa je histerycznym. Senat RP wznawia prace nad ustawą o restrukturyzacji górnictwa, która ma uwzględnić zapisy porozumienia z dnia 17 stycznia. Strajkujący wróci‑ li do domów. Nie bardzo pamiętając o ustaleniach brukselskich (z paździer‑ nika 2014 roku) podpisanych przez premier rządu, w myśl których mu‑ simy wydać na dostosowanie naszej gospodarki około 90 mld złotych.

Ku pamięci Dziś nie bardzo już pamiętamy, że Ewa Kopacz i Waldemar Mróz to były naj‑ ważniejsze nazwiska poniedziałkowe‑ go (12 stycznia 2015 roku) medialnego późnego wieczoru. Wówczas przedłuża‑ ły się w Urzędzie Wojewódzkim w Ka‑ towicach rozmowy na temat restrukturyzacji, jak chcą jedni, czy upadku, jak twierdzą drudzy, polskiego górnictwa. A więc premier rządu RP i prezes firmy Universal Energy sp. z o.o. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Po‑ starajmy się o odpowiedź.

Jest dobrze Dominik Kolorz, przewodniczący Re‑ gionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „So‑ lidarność”, ogłasza w maju 2014 r. w „Ra‑ diu Maryja”, że premier Donald Tusk wreszcie mówi „ludzkim głosem”. Trwa wtedy dialog na temat polskiego węgla (za: premier.gov.pl), ale też trwa kam‑ pania do Europarlamentu, więc Donald Tusk powiada: „W interesie państwa nie leży prosta i szybka ścieżka likwidacji ko‑ palń. Takie decyzje są bardzo kosztowne zarówno ze względów społecznych, jak i budżetu państwa. Wszyscy mamy in‑ teres w tym, aby ratować polski węgiel”. Zapewnia, „że rząd chce uniknąć wariantów dramatycznych” – czyli li‑ kwidacji kopalń i miejsc pracy. „Szuka‑ my działań – mówi ówczesny premier – które będą mało dotkliwe dla śląskiego rynku pracy. Chcemy naprawić, a nie zli‑ kwidować nierentowne kopalnie”. Szef śląsko-dąbrowskiej „Solidar‑ ności” dzieli się w radiu ze słuchaczami radosną informacją o „ludzkim głosie” premiera rządu RP. W tamtym czasie o Universal Energy sp. z o.o. jeszcze nic nie można powiedzieć, choć o Walde‑ marze Mrozie ludzie z branży już co nieco wiedzą. Otóż na początku marca 2014 roku Mróz przegrywa znacząco (niektórzy

piszą: miażdżąco) wybory na wicepre‑ zesa Katowickiego Holdingu Węglowe‑ go Spółki Akcyjnej. Pokonuje go Tade‑ usz Skotnicki. Dodajmy, że tego akurat członka zarządu KHW SA wybierają pracownicy spółki. Podczas rozmowy z portalem górniczym net.tg.pl Skotni‑ cki przyznaje, że jego konkurent, a więc Mróz właśnie, prowadził swoją kam‑ panię w sposób mało dżentelmeński. Warto zaznaczyć, że Katowicki Holding Węglowy grupuje cztery nowoczesne kopalnie węgla kamiennego: KWK Mysłowice-Wesoła, KWK Murcki-Staszic, KWK Wieczorek oraz KWK Wujek. KHW SA jest jedną z trzech najwięk‑ szych spółek węglowych. Największą jest Kompania Węglowa.

Było nieźle Ale poza tym w górnictwie było nie‑ źle. Rząd wie, co robi, można powie‑ dzieć. Jest uważny, wszak premier Tusk w maju 2014 r. powołał specjalny ze‑ spół rządowy, który ma wypracować działania wspierające górnictwo. Wielu zapamiętuje słowa premiera: „Polski rząd będzie robił wszystko, by potrzeba rehabilitacji węgla i budo‑ wania prawdziwej niezależności energe‑ tycznej znalazła praktyczny wymiar w de‑ cyzjach. Decyzje te muszą polegać także

na używaniu narzędzi państwowych, fi‑ nansowych i organizacyjnych możliwo‑ ści państwa dla wzmacniania polskiego przemysłu, w tym polskiego górnictwa”. W czerwcu 2014 r. premier dobit‑ nie podkreśla, że idzie o zapewnienie „Kompanii Węglowej bezpieczeństwa finansowego, aby dać czas na działa‑ nia naprawcze. Celem rządu jest w tej chwili stworzenie scenariuszy, któ‑ re pozwolą zwiększyć wiarygodność sektora węglowego przed instytucja‑ mi bankowymi”. Zwróćmy uwagę na liczbę mnogą: scenariusze! Chociaż sceptycy jak zawsze twierdzą, że i tak zakończy się to wszystko upadłością. Niemniej tzw. główny nurt rozpoczął wakacje w niezłych nastrojach. Niewyklu‑ czone, że Waldemar Mróz, niewybrany (jak pamiętamy) wiceprezesem Katowi‑ ckiego Holdingu Węglowego, już w mar‑ cu zaczął poszukiwania swojego miejsca w życiu. Poszukiwał skutecznie, bowiem do Krajowego Rejestru Sądowego w dniu

2014-04-09 została wpisana Universal Energy sp. z o. o., w której został preze‑ sem zarządu. Jej kapitał zakładowy wy‑ nosi 500 mln zł (bytomski.pl). „Zostało połączone doświadczenie z kapitałem” – mówi Mróz w rozmowie z dziennikarką „Dziennika Zachodniego” (dziennikza‑ chodni.pl). Czy ktoś z nas mógł przypusz‑ czać, że już wkrótce, 12 stycznia 2015 r., Universal Energy trafi, jak to się mówi, na pierwsze strony gazet? A jednak ta spółka, należąca do Krzysztofa Domare‑ ckiego (twórcy i głównego akcjonariusza giełdowej spółki Sellena, zajmującej się produkcją i eksportem artykułów chemii budowlanej), w poniedziałek 12 stycznia zwróciła się do władz Kompanii Węglowej w sprawie kupna kopalni w Gliwicach, Brzeszczu i Bytomiu. Firma chce kon‑ tynuować w nich działalność górniczą. Jej zdaniem możliwe jest przeprowadze‑ nie restrukturyzacji w taki sposób, aby zakłady zaczęły przynosić zysk. Wiemy, co należy zrobić, aby te zakłady działały Ciąg dalszy na s. 2

Węgiel – klucz do niepodległości

Migawki z 11 stycznia 2015 roku

Jadwiga Chmielowska

R

ząd podpisał bardzo niekorzyst‑ ny dla Polski pakiet klimatycz‑ ny. Przez ostanie lata rządzący Polską nie interesowali się górnictwem. Po wczesnych latach 90’, kiedy to uwol‑ niono ceny energii i zamrożono ceny węgla, zadłużone kopalnie do dziś nie mogą podźwignąć się z kłopotów. Za‑ kłady energetyczne bogaciły się wtedy kosztem kopalń, które popadły w as‑ tronomiczne długi. Dewastacja polskiego przemysłu, prowadzona permanentnie od 25 lat, jest widoczna w całej Polsce, a zwłaszcza na Śląsku. Z okien ministerstw w War‑ szawie nie widać kikutów kominów, niszczejących pieców martenowskich i zubożałych dzielnic, takich jak świę‑ tochłowickie Lipiny. Nikt nie opracował realnego i spójnego programu dla Śląska – jego rewitalizacji i rozwoju. To, czego nie udało się zniszczyć Buzkowi, próbu‑ je zniszczyć teraz Ewa Kopacz. W latach 2003-2013, kiedy by‑ ła koniunktura na węgiel, do budże‑ tu państwa i gmin, na terenie których działają kopalnie, wpłynęło 100 mld zł z tytułu dwudziestu kilku podatków, jakimi obłożony jest węgiel.

Brak polityki gospodarczej kraju Już w maju 2012 r. poseł prof. Mariusz‑ -Orion Jędrysek, były główny geolog kraju, alarmował w Sejmie, że rząd nie opracował żadnej polityki dotyczącej polskich złóż. Jego pytanie skierowane do premiera Tuska posłowie powitali salwami śmiechu. 7 listopada 2013 ro‑ ku znowu na sali sejmowej poseł Jędry‑ sek pytał wicepremiera rządu RP, czy niszczenie polskiego górnictwa ma na celu ograniczenie polskiej energetyki i uzasadnienie konieczności impor‑ tu energii np. z Kaliningradu? Poseł

zapytał też wprost, czy rządowi cho‑ dzi o uderzenie w górnictwo i związki zawodowe tej licznej jeszcze branży. Zwrócił też uwagę na import węgla z zagranicy, który konkuruje z naszym dzięki sztucznie zaniżonym cenom... Mijały lata, a rząd nie zajmował się polityką gospodarczą państwa, a jedy‑ nie PR-em. Kompanie, holdingi węglo‑ we miały coraz gorsze wyniki. Karu‑ zela stanowisk i sowitych odpraw dla prezesów zarządów kręciła się spraw‑ nie. Pensje w zarządach spółek, kom‑ panii i holdingów to prawie 100 tys. zł miesięcznie, a odprawy sięgały niemal 1 mln zł. Mafia węglowa działała od sa‑ mego zarania III RP. Nawet prezesi za‑ rządu czy dyrektorzy kopalń nie mieli szans się jej przeciwstawić. Każda próba kończyła się tak samo – pozbawieniem stanowiska. Wspominał o tych mecha‑ nizmach Aleksander Boroń, były dy‑ rektor kopalni, który przeciwstawiał się naciskom i dbał o powierzoną mu fir‑ mę. Nikt z rządu, prokuratury czy służb specjalnych nie może powiedzieć, że nie wiedział. Prasa wielokrotnie biła na alarm.

Import węgla Niejeden raz pisałam o konieczności po‑ szukiwań nowych złóż i występowania kopalń o koncesje na eksploatację no‑ wych pokładów. Wiadomo, że zasoby przypisane danej kopalni wyczerpują się, ale to nie oznacza, że powinna ona zniknąć z rynku. Wspominał o tym prof. Jędrysek na łamach portalu stefczyk.info już we wrześniu 2014 r.: „Mamy ponad 80% zasobów węgla kamiennego Unii Europejskiej, a z roku na rok wydobycie spada, przy generalnie rosnącym impor‑ cie. Współczynnik nagromadzenia za‑ sobów (zasoby/powierzchnia) wynosi dla Polski około 47000, a dla reszty Unii

Europejskiej około 700 – to daje około sześćdziesięciokrotnie większe nagroma‑ dzenie węgla u nas w stosunku do pozo‑ stałej części Europy. To my powinniśmy być surowcowo-energetyczną Szwajcarią Europy. Tymczasem Polska jest jedynym istotnym producentem węgla na świecie, który od 2000 r. zmniejszył produkcję, ale nie konsumpcję węgla kamiennego. Jed‑ nocześnie importowany węgiel stanowi dziś blisko 20% rynku w Polsce, w tym większość rynku detalicznego, a więc je‑ dynego dochodowego. Śląskie kopalnie na sprzedaży węgla w I półroczu br. stra‑ ciły ponad 1 mld złotych. Geniusz zdy‑ misjonowanego premiera Tuska w mor‑ dowaniu polskiego węgla, rozpoczętym przez premiera Buzka (a wzmacnianym przez jego brukselskie zaangażowanie w politykę klimatyczną UE), polega na tym, w mojej opinii, że z największego bogactwa zrobił największy problem. Ko‑ alicja rządząca nie ma woli powstrzyma‑ nia importu węgla, co widać m.in. w tym, że obecnie obowiązujące prawo, ustawa – Prawo zamówień publicznych w żadnym stopniu nie daje preferencji produktom pochodzenia polskiego, a bieżąca nowe‑ lizacja tego nie zmienia, za to jest niesio‑ na głosami PO-PSL”. Na pytanie dzien‑ nikarza, co to oznacza w praktyce, prof. Jędrysek odpowiedział: „Ano to, że 80% węgla dla wojska czy szpitali, a 50% dla ciepłownictwa to węgiel importowany. Około 2 mld złotych rocznie idzie z dy‑ mem, zamiast napędzać koniunktu‑ rę i zwiększać efektywność wydobycia i zatrudnienie. Każdy górnik implikuje powstanie około od 3 do 6 miejsc pracy w branżach zupełnie odległych, takich jak np. produkcja nieprodukowanych ciągników, statków, wagonów, ciężaró‑ wek… Skoro zaś każdy górnik implikuje powstanie, przyjmijmy, 5 miejsc pracy, to oznacza utrzymanie tylu rodzin, a więc około 20 osób. Idąc dalej – zwiększenie Ciąg dalszy na s. 2

n u m e r z e

Wielki Finał – WOŚP i górnictwa na Śląsku? Katarzyna Lisowska, Andrzej Pieczyrak

N

asza córka, uczennica trzeciej klasy gimnazjum, zażyczy‑ ła sobie dzisiaj rano, żeby za‑ wieźć ją do największego gliwickiego centrum handlowego. W szczytnym celu – aby jako wolontariuszka mogła wziąć udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Zacisnęliśmy zę‑ by i zawieźliśmy. Bo jak wytłumaczyć dziecku, że wolontariat to owszem, szczytna idea, ale akcja Owsiaka – już niekoniecznie?

Orkiestra Już od dobrych kilku lat, wraz z nie‑ pomiernym rozrostem tej akcji, towa‑ rzyszy mi refleksja, że w rzeczywistości zbiórki organizowane przez „Orkiestrę” są wyręczaniem państwa w jego kon‑ stytucyjnych obowiązkach. Bo to prze‑ cież państwo ma wyposażać szpitale w sprzęt diagnostyczny i na to płacimy podatki. Nie można tego trafniej ująć, niż zrobił to na facebooku Łukasz Moll z… Partii Zielonych: „Przepraszam wszystkich znajomych, którzy są/byli wolontariuszami WOŚP – nie czujcie się urażeni, bo do Was nic nie mam. Ale Jerzy Owsiak jest aktualnie – po 23 latach prowadzenia swojej akcji – już nawet nie wyrzutem sumienia tego spo‑ łeczeństwa, ale wrzodem na sumieniu, który pora przekłuć. Tak, tak – gość, który co roku zbiera miliony złotych na szczytne cele, jest wrzodem na sumie‑ niu społeczeństwa, które od 1989 roku nieprzerwanie wybiera polityków, któ‑ rzy proponują ograniczanie dostępu do służby zdrowia, wycofywanie się pań‑ stwa z gospodarki, obniżanie podatków

najbogatszym i wspomaganie wielkie‑ go biznesu połączone z przykręcaniem śruby niezamożnym rodzinom i drob‑ nym przedsiębiorcom. Nie mogę dłużej słuchać, jak to społeczeństwo zostało OSZUKANE PRZEZ POLITYKÓW. Nie, nikt Was nie oszukał. Wybrali‑ ście tanie państwo, to wrzucacie teraz co roku monetki […]. Nie dawajcie na Owsiaka, który chce nam zabrać kon‑ stytucyjne prawo do opieki zdrowot‑ nej i zastąpić je jałmużną już nawet nie w rytmie rock’n’rolla, ale w otoczce kor‑ poracyjnej pstrokacizny”. Do tych zastrzeżeń dochodzą jesz‑ cze wykazane ostatnio (i udowodnione przed sądem) przez blogera występują‑ cego jako „Matka Kurka” (Piotra Wiel‑ guckiego) dziwne przepływy finansowe pomiędzy WOŚP a spółkami-córkami, w których zatrudniona za niemałym wy‑ nagrodzeniem jest żona Owsiaka. Znów można by powiedzieć: nawet dobroczyn‑ ności nie da się robić za darmo, z czegoś trzeba żyć. Ale jeżeli „Orkiestra” obraca milionami złotych, to nie chcąc się nara‑ zić na podejrzenia i zarzuty – powinna to robić w sposób idealnie transparen‑ tny. A tak nie jest, bo najpierw media przekonują, że Owsiak i jego rodzina nie zarabia na działalności „Orkiestry,” a kie‑ dy mamy twarde dowody, że jest inaczej, to pojawiają się argumenty, że przecież „robi tyle dobrego, a nie może tego ro‑ bić za darmo”. Gdyby było dostępne w Internecie szczegółowe sprawozdanie finansowe z działalności „Orkiestry” i zależnych spó‑ łek, gdyby każdy mógł sprawdzić, ile na tym zarabia Owsiak i na co (oprócz sprzę‑ tu medycznego) przeznacza uzyskane Ciąg dalszy na s. 2

9

Druga część wstrząsającego reportażu Pawła Bobołowicza z wojny rosyjsko-ukraińskiej: Żołnierze, po omacku, prowadzą mnie do schronu. – Zapamiętaj dobrze to miejs­ce, jak tylko padnie komenda, tu musisz uciekać. Tutaj „grady” się nie przebiją.

Sun Tzu i chińscy szpiedzy 10-11 Czym się różnią zwykli szpiedzy od szpiegów przekabaconych i tych z góry skazanych? A także kim jest Pan Ch’ao i jak wpłynął na rozwój chińskich służb specjalnych? Oraz co sprawia, że każdy Chińczyk czuje się poza granicami kraju tajnym współpracownikiem chińskiej służby wywiadowczej?

Zawsze wierni: Polacy na Białorusi

12

Objazd z bożnarodzeniowymi paczkami po Grodzieńszczyźnie był doskonałą okazją do zapoznania się z Białorusią i jej mieszkańcami. Spotykam miejscowych Polaków, którzy dochowali wierności wierze ojców i narodowości, za którą w przeszłości musieli cierpieć. Dzisiejsza Białoruś jest cicha, spokojna, nie awanturująca się, stojąca z boku regionalnego fermentu.

Dokąd zmierza światowy system finansowy? 13 25 lat temu wyszliśmy z systemu, w którym Biuro Polityczne decydowało o cenie cebuli i sznurka do snopowiązałek. Dziś stoimy wobec pytania: czy stać nas dłużej na funkcjonowanie w systemie, w którym na podobnej zasadzie podejmowane są decyzje o stopie procentowej i cenie kredytu?

Wokół Marszu Trzech Króli

14

Kontrowersje wobec warszaws­ kiego Orszaku Trzech Króli przypominają spory o kształt naszego życia społecznego i politycznego. „Mędrcy, którzy musieli być ludźmi umiłowania prawdy i jej poszukiwania, decydują się na swoisty eksperyment, porzucenie dotychczasowego status quo i pójście w nieznane, kierując się jedynie przesłanką gwiazdy.

ind. 298050

O historycznym (histerycznym?!) porozumieniu węglowym


kurier WNET

2

K U R I E R · śl ą sk i

Dokończenie ze str. 1

Czego mogą nie wiedzieć polscy górnicy? nadal, dając ludziom pracę – powiedział prezes spółki Waldemar Mróz (nettg.pl). „Kupicie te kopalnie z długami?” – dopy‑ tuje się podczas cytowanej już rozmowy dziennikarka „Dziennika Zachodniego”. „Z tego, co ja się orientuję, te kopalnie nie są spółkami prawa handlowego. Spółką prawa handlowego jest Kompania Wę‑ glowa” – odpowiada prezes Mróz. Jak się domyślamy – zobowiązania ewentualnie kupionych kopalń zostaną w Kompanii.

Mamy doświadczenie „Mróz posiada 30-letnie doświadczenie w górnictwie. Przez 12 lat pełnił funk‑ cję wiceprezesa Katowickiego Holdingu Węglowego. Podkreśla, że w tym czasie wielokrotnie przeprowadzał rozmowy ze stroną społeczną i zawsze udawało mu się dojść do porozumienia. Na razie nie chce ujawniać szczegółów oferty Univer‑ sal Energy. Uważa, że jest na to jeszcze zbyt wcześnie” – podaje nettg.pl. To waż‑ ny argument – doświadczenie. Tymczasem doświadczenia w gór­ nictwie nie ma Ewa Kopacz. Ale nie musi mieć. Jest premierem i ma odpo‑ wiednie służby. Nie tylko w randze mi‑ nistrów czy wiceministrów. Fachowcem musi być (bo jakżeby inaczej) pan Woj‑ ciech Kowalczyk, pełnomocnik rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego. Z jego życiorysu, opub‑ likowanego na stronie Ministerstwa Gospodarki, wynika, że jest absolwen‑ tem Wydziału Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Planowania i Statysty‑ ki w Warszawie (obecnie SGH), gdzie obronił pracę magisterską pt.: „Przewi‑ dywanie kursów akcji. Analiza technicz‑ na”. W latach 1995-2001 oraz 2004-2010 pracował w Banku Handlowym, a latach 2001-2004 w Merrill Lynch Internatio‑ nal London. Następnie został dyrekto‑ rem Banku Gospodarstwa Krajowego,

nieco później wiceprezesem zarządu BGK, a od sierpnia 2012 r. podsekreta‑ rzem stanu w Ministerstwie Finansów, zaś w czerwcu 2014 r. podsekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa. Czy wielokrotnie prowadził rozmowy ze stroną społeczną i zawsze udawało mu się dojść do porozumienia? Nie wiemy. Wicepremierem i ministrem go‑ spodarki rządu Ewy Kopacz jest Ja‑ nusz Piechociński, także absolwent SGPiS (SGH), którą zakończył pra‑ cą magisterską pt. „Polityka inwesty‑ cyjna w Polsce w latach 1958-1965.” Doświadczenie zawodowe Piechociń‑ skiego? W latach 1987-1999 był pra‑ cownikiem naukowym SGPiS-SGH (Katedra Historii Gospodarczej i Spo‑ łecznej, specjalizacja – historia gospo‑ darcza XX wieku, historia szkolnictwa ekonomicznego, integracja europej‑ ska), a w latach 1999-2001 prezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochro‑ ny Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Polityk PSL. Wiceministrem gospodarki odpo‑ wiedzialnym za górnictwo jest Tomasz Tomczykiewicz, absolwent Wydziału Inżynierii Sanitarnej i Wodnej na Poli‑ technice Krakowskiej oraz studiów po‑ dyplomowych w zakresie zarządzania w Szkole Głównej Handlowej. Od 1990 roku prowadził działalność gospodarczą, a w 1998 został radnym województwa ślą‑ skiego i burmistrzem Pszczyny. Od 2001 roku jest posłem Platformy Obywatelskiej i szefem śląskiej PO. Czy obaj panowie: wicepremier i wiceminister gospodarki mają doświadczenie w górnictwie?

Jakże to?! Bez wątpienia i pani premier, i pan peł‑ nomocnik, i pan wicepremier, i pan wiceminister mają swoje doświadcze‑ nie zawodowe. A ich zaplecze, a więc

menadżerowie spółek, mają doświad‑ czenia specjalistyczne. Nazwijmy je – górnicze. Dlatego dziwi, że podsumo‑ wując pierwsze 100 dni swojego rządu Ewa Kopacz powiedziała (podajemy za PAP): „Kiedy w listopadzie (2014 ro‑ ku) dowiedzieliśmy się, że zabraknie pieniędzy na wypłaty dla górników tuż przed świętami, że zabraknie na wy‑ płacenie dla nich tak ważnej „Barbór‑ ki”, kiedy dowiedzieliśmy się na koniec listopada, że strata kopalń w Kompa‑ nii Węglowej – a tych kopalń jest 14 – sięga 400 mln zł, a dopłata do każdej wydobytej tony węgla to 65 zł, to wie‑ dzieliśmy, że czas rozmowy o polskim górnictwie minął, że przyszedł czas na działania”. Jakże to?! Dopiero w listopadzie 2014 roku? A przedtem? A nadzór właściciel‑ ski? A Rada Nadzorcza spółki, że o za‑ rządzie spółki nie wspomnimy? Przecież prezes Krzysztof Sędziowski, zanim objął funkcję w zarządzie, był członkiem Rady Nadzorczej Kompani Węglowej! Czy rada nie otrzymywała dokumentów zarządu? Czy członkowie Rady byli wprowadza‑ ni w błąd przez poprzedniego prezesa i poprzedni zarząd? Czy zarząd spółki – strach pomyśleć – przedstawiał niepraw‑ dziwe informacje na temat funkcjonowa‑ nia spółki? Od jakiego czasu to trwało? I dlaczego tak długo, że aż doprowadziło do krachu?! I kluczowe pytanie – czy dlatego Mróz pozwolił sobie, chciałoby się na‑ pisać: bezkarnie, choć to tylko skrót my‑ ślowy, powiedzieć: „Nie chcę teraz ni‑ kogo wskazywać palcem i mówić, że źle zarządza kopalniami. My uważamy, że da się je wyprowadzić na prostą i na nich zarabiać. Kopalnie muszą trafić w ręce prywatne. Wtedy skończą się ich kłopoty, będą firmy działać, górnicy będą mieć pracę” (za: telewizjarepublika.pl). Czy to możliwe, aby miał rację?

Restrukturyzacja U progu III RP została wylansowa‑ na teza, że odziedziczone firmy należy sprzedać za przysłowiową złotówkę, o ile znajdzie się kupiec. W języku konkretów oznaczało to doprowadzić je do upadku i zbyć jako masę upadłościową. Wtajem‑ niczeni skorzystali i szybko ich majątki wzrosły. Potem wprowadzono do języka określenie restrukturyzacja. Słowo-zaklę‑ cie. Wierzyli i wierzą w nie zaklinacze i ci, na których rzucają oni czar. Efekt? Dzisiaj wszystkie, no prawie wszystkie media „restrukturyzują” górnictwo od rana do wieczora. I liczą. Znacie przecież, drodzy Czytelnicy, te głosy oburzenia: Ile dopłacamy do tony węgla! I to nie państwo dopłaca, ale my, uwaga – święte sło‑ wo – podatnicy. My, lud (opodatkowany) miast i wsi. Powstańmy zatem, wyklęci, i restrukturyzujmy razem górnictwo, dla dobra także tych, którzy nie rozumieją naszej misji i strajkują pod ziemią w imię partykularnych celów. Bo czyż mamy inne wyjście? Ruszmy z posad bryłę węgla! I temu podobne… Także szefowa i wiceszef rządu RP widzą właśnie w restrukturyzacji jedy‑ ną szansę. Najlepiej, aby znalazł się in‑ westor strategiczny. W porozumieniu z 17 stycznia 2015 r. w pkt. 5 jest zapis o sprzedaży części kopalń inwestorom. Którym? Się okaże. Trudno nie wspo‑ mnieć w tym miejscu o tajemniczym inwestorze z Kataru (stocznie!) przed poprzednimi wyborami do Parlamen‑ tu Europejskiego. Ale przecież obecny pełnomocnik rządu zalecał wręcz głę‑ boką restrukturyzację restrukturyzacji górnictwa. Podobnie wiceminister go‑ spodarki. Jako źródło kłopotów wybitni fachowcy wskazywali i wskazują brak takiej formy działalności. Wystarczy posłuchać tego, co mówią pp. Janusz Steinhoff i Leszek Balcerowicz (obaj byli wicepremierami w rządzie Jerzego Buzka). Myśmy w 1997 roku nie czekali na cud, zdają się mówić, ale wzięliśmy się do roboty. I udało się, twierdzą. Co się udało? Dr Wojciech Błasiak (prawica.net) przypomina, że wów‑ czas „zlikwidowano 24 kopalnie węgla

Dokończenie ze str. 1

Węgiel – klucz do niepodległości zatrudnienia w górnictwie o 10 tys. da blisko 50 tys. miejsc pracy i utrzymanie dla może 200 tys. Polaków – to mniej więcej spadek bezrobocia o 1% albo powrót 10% emigrantów. Oceniam po‑ tencjał wzrostu zatrudnienia w polskim górnictwie w ciągu 5 lat na około 50 tys. – oznaczałoby to poprawienie bytu może nawet miliona Polaków”. Warto przeczy‑ tać cały artykuł na portalu www.stefczyk. info. Okazuje się bowiem, że te 8 mln ton, które leżą obecnie na hałdach, to jest roczny import węgla z Rosji. Do‑ prawdy trudno zrozumieć, dlaczego mamy jako Polacy dofinansowywać Ro‑ sję i jej zbrojenia. Dlaczego rząd RP nie odpowiedział po ogłoszeniu rosyjskiego embarga na import polskich owoców i warzyw wprowadzeniem embarga na import rosyjskiego węgla. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło, bo niekom‑ petencja naszej klasy politycznej jest niewyobrażalnie bezgraniczna.

Gdzie jest rząd i jego eksperci ? I wracając do ostatnich wydarzeń. Oka‑ zało się, że planu reform w górnictwie nie przygotowywał rządowy zespół ekspertów, a zagraniczna firma… „We właściwościach pliku rządowego «Pro‑ gramu Naprawczego dla Kompanii Wę‑ glowej» jako autor nie figuruje ani żad‑ ne ministerstwo, ani Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, ale firma The Boston Consulting Group (BCG) – informu‑ je biznesowy portal biztok.pl. Wczoraj podczas podpisywania porozumienia sygnatariuszom pomagała z kolei „pra‑ cowniczka PR Vision Group, Dominika Tuzinek (na zdjęciu w żółtej bluzce)” – informował portal niezalezna.pl, do‑ dając, że: „7 stycznia, w dniu prezen‑ tacji 100 dni rządu Ewy Kopacz” Rada Ministrów podjęła uchwałę w sprawie przyjęcia „Planu naprawczego Kom‑ panii Węglowej SA”. — Za chwilę bę‑ dziemy mieli problem wycofywania się inwestorów z tych obszarów naszego przemysłu i chcemy być pół kroku do przodu, zanim to się stanie — tłuma‑ czyła na konferencji prasowej Ewa Ko‑ pacz. — Decyzja o naprawie sytuacji Kompanii Węglowej, tak naprawdę zli‑ kwidowanie Kompanii Węglowej i za‑ stąpienie jej nową spółką doprowadzi

do konsolidacji przemysłu energetycz‑ nego z naszym przemysłem górni‑ czym — przekonywała. Okazuje się, że plan przekonania Polaków do rządo‑ wego «programu naprawczego» przy‑ gotowywano we współpracy ze świa‑ tową firmą konsultingową” (niezalezna. pl). Świadczy to o całkowitej ignorancji polskiego rządu i braku spójnej polityki ekonomicznej państwa.

Co z opozycją? Niestety nie lepiej sprawy się mają w krę‑ gach opozycji. To dobrze, że posłowie PiS i SLD wypowiadali się przeciwko forsowanej na siłę nocą ustawie, która miała już do końca zniszczyć polskie górnictwo. Opozycja jednak jak dotąd nie opracowała programu ratowania polskiego przemysłu. Dlaczego w me‑ diach, nawet niezależnych, wypowiada‑ ją się osoby bez merytorycznej wiedzy? Szkoda wielka, że ekspertem z ramienia PiS został socjolog religii, który nigdy w kopalni nie pracował, a roczny kurs ekonomii w Polskim Towarzystwie Eko‑ nomicznym to chyba jednak za mało. Jakoś do mediów nie trafiają poli‑ tycy PiS, którzy są przygotowani me‑ rytoryczne. Nie widziałam programów telewizyjnych z udziałem prof. Jędryska czy pani senator Izabeli Kloc z Mikoło‑ wa, która od kilku lat wypowiadała się merytorycznie w obronie kopalń. Szko‑ da trochę, że honoru posłów ze Śląska broni poseł SLD Zbyszek Zaborowski. Niestety, niekompetentne wypowiedzi polityków i pomysły ekonomiczne warszawki są wodą na młyn RAŚ. Aktywiści Ruchu Autonomii Śląska wykorzystują niekompetencję polityków propagan‑ dowo. Ostrzegają mieszkańców Śląska nie tylko przed niekompetencją władz warszawskich, ale wręcz oskarżają Po‑ laków o celowe niszczenie Śląska. Przerażający jest też tekst Jana Fili‑ pa Staniłki, który ukazał się na łamach „W sieci”. Ten kojarzony z Instytutem Sobieskiego ekspert w dziedzinie eko‑ nomii politycznej rozwoju w swoim artykule „Ratunkiem prywatyzacja” forsuje pogląd o konieczności sprywa‑ tyzowania wszystkich kopalń. Instytut Sobieskiego, jak i pan Staniłko, obec‑ ny dyrektor programu przemysłowe‑ go w Warszawskim Instytucie Studiów

Ekonomicznych, są kojarzeni z pro‑ mowanymi przez PiS konferencjami „Polska Wielki Projekt”. Po przeczyta‑ niu tekstu można mieć wątpliwości, czy opozycja ma taki pomysł na wydobycie węgla, jak pan Staniłko. W numerze 5 (112) z 19 stycznia 2015 r. pisze on: „ Przede wszystkim jednak kończy się zdolność jego eksploatacji przez koncer‑ ny państwowe, które – jak to w Polsce wielokrotnie w przeszłości było widać – po prostu nie są w stanie kontrolo‑ wać swoich kosztów. Czy to się związ‑ kowcom z KW podoba, czy nie (a raczej nie), nadchodzi era kopalń prywatnych. Absurdalnie, bo już bynajmniej nieza‑ bawnie, brzmią pohukiwania liderów związkowych, pytających retorycznie: „Czy prywatni właściciele chcą czerpać zyski z wydobycia?” Tak, chcą.” – głosi pan Staniłko. Jakoś zapomniał, gdzie trafiają zyski z polskich sprywatyzowa‑ nych przedsiębiorstw. III RP pozbyła się przedwojennych monopoli pań‑ stwowych, które w II RP zasilały kasę państwową. Pan Staniłko także nie zna historii Śląska. Nic nie wie o wykupie przez państwo przed wojną pakietów kontrolnych akcji przez ówczesnego wojewodę Grażyńskiego. O wygranej przez Polskę wojnie celnej z Niemcami właśnie w handlu węglem. Rację mają górnicy, władze samo‑ rządowe i mieszkańcy Śląska, gdy pro‑ testują przeciwko likwidacji kopalń. Stanowisko Solidarności było prezen‑ towane w mediach. Warto zapoznać się też z oceną tej rządowej reformy, głoszo‑ ną przez branżowe związki zawodowe. Górnik, szef ZZGwP Dariusz Potyra‑ ła, radny klubu SLD w Rudzie Śląskiej, tak tłumaczy sytuację w górnictwie i relacjonuje rozmowy związkowców z przedstawicielami rządu w styczniu 2015 r.: „Media kreują inną rzeczywi‑ stość. Ta rzeczywistość jest przekłama‑ na, jeśli chodzi o przekaz społeczny. To nie związkowcy, to nie pasibrzuchy, ale ludzie zaprotestowali w sposób bardzo czynny i aktywny, bo mają zagrożenie miejsc pracy. I to nie w sensie, jak mówi pani Ewa Kopacz, że miejsca pracy do‑ staniecie, bo wam damy. (…) To nie cho‑ dzi o wyjazd na emigrację. (…) Bytom zaraz zostanie pustynią przemysłową. Opowiadanie, że się stworzy strefy eko‑ nomiczne, opowiadanie, że się stworzy

program naprawczy Śląska – to są opo‑ wieści” (Wypowiedź jest zamieszczona na portalu YouTube.) Dzięki powszech‑ nemu dostępowi do Internetu wielu spraw nie da się zamieść pod dywan.

Co dalej z Polskim górnictwem? Wprawdzie porozumienie jest podpisa‑ ne, ale nie do końca wiadomo, co sta‑ nie się z dwiema kopalniami, które zo‑ stały przeznaczone do restrukturyzacji. Z ustawy przyjętej przez sejm zniknął zapis o wymogu konsultacji społecznych ze związkami zawodowymi i samorząda‑ mi. I to jest niebezpieczne. Pozostał nam jeszcze zapis w konstytucji. Wiele wskazuje na to, że sytuacja na Śląsku wcale się nie uspokoiła. Ja‑ strzębskie kopalnie mają również kło‑ poty. Trzeba pamiętać, że są one boga‑ te w węgiel koksujący, na który mają chrapkę Niemcy. Obawiam się, że para niezadowo‑ lenia społecznego poszła w gwizdek. Górnicy i społeczeństwo Śląska zostali po raz kolejny oszukani. Nie wiem, czy górnicy będą w stanie szybko zmobi‑ lizować się do następnej akcji. A nie jest to egoistyczna walka o podwyżki ani nawet o miejsca pracy, ale batalia o suwerenność energetyczną Polski! Coraz więcej górników obawia się, że porozumienie z rządem zostało za‑ warte, aby zakończyć protesty, żeby ich wyciągnąć z chodników kopalń, gdzie protestowali. A tak naprawdę nikt nie ma zamiaru przeprowadzić reform, któ‑ re należy zacząć od kierownictw kom‑ panii, holdingów czy spółek węglowych. Już teraz trwają dyskusje, czy te porozu‑ mienia zawarte przez związki zawodowe są korzystne. Nie chodzi nawet o zarob‑ ki, ale o przyszłość górnictwa w Polsce. Jeśli obawy się sprawdzą, to, niestety, dotychczasowych przywódców związ‑ kowych trzeba będzie odsunąć. Czeka nas też poważna dyskusja nad uzdro‑ wieniem gospodarki. Jeśli ani rząd, ani opozycja nie będą miały na to ochoty, to musi to zrobić jakiś ośrodek społeczny, stowarzyszenie, fundacja czy porozu‑ mienie samorządowe. Specjalistów ma‑ my świetnych – wystarczy tylko po nich sięgnąć. Może naprawę Rzeczpospolitej czas zacząć od Śląska. K

i zmniejszono wydobycie o 32 mln ton. Mimo tego zadłużenie górnictwa wzro‑ sło w międzyczasie (od 1997 do 2001 r.) blisko dwukrotnie, osiągając na ko‑ niec 2000 roku 22,9 mld zł. Z górni‑ ctwa odeszło blisko 100 tys. pracow‑ ników, w tym około 37 tys. zwolniło się w zamian za odprawy w wysokości 44 tys. zł w 1998 r. i 50 tys. zł w 1999 r. Były to pieniądze pochodzące ze spe‑ cjalnej pożyczki w wysokości 600 mln dolarów, udzielonej przez Bank Świa‑ towy. Odprawy te otrzymywali odcho‑ dzący górnicy w zamian za zgodę na zakaz ponownego zatrudnienia w gór‑ nictwie węglowym. Zakaz został znie‑ siony w 2006 r. z powodu drastycznego braku wykwalifikowanej siły roboczej w kopalniach, a górnicy, którzy otrzy‑ mali odprawy, mogli powrócić ponow‑ nie do pracy w górnictwie”. Warto przypomnieć, że to Leszek Balcerowicz uruchomił tzw. licznik za‑ straszająco rosnącego długu. Balcerowicz alarmuje, że dług rośnie. Czy po głębo‑ kiej restrukturyzacji górnictwa ów licz‑ nik będzie pędził z dwukrotną prędkoś‑ cią? Pytanie z gatunku retorycznych…

Cała nadzieja Jeszcze poniedziałkowej (12/13 stycz‑ nia) nocy telewizje, gazety i portale su‑ gerowały: cała nadzieja w Waldemarze Mrozie. Ma doświadczenie. Myślimy, że takiej linii będą się teraz trzymać po‑ litycy rządzący, media i ich słuchacze. Taki będzie obowiązujący przekaz wła‑ dzy i salonu – restrukturyzacja przez prywatyzację. Będą padać, pasujące do Polski jak pięść do oka, przykłady Mar‑ garet Thatcher i innych światowych re‑ strukturyzacji. Wreszcie niemal wszyscy uwie‑ rzymy, że jedynym wyjściem jest od‑ danie (bez dotychczasowych długów) wybranych kopalń z Kompanii Węglo‑ wej w prywatne ręce, najlepiej ludziom, którzy mają doświadczenie w górni‑ ctwie i wiedzą, jak wyprowadzić je na prostą. Niekoniecznie myślimy tutaj o Waldemarze Mrozie (i jego firmie), ale nie zaprosilibyśmy ich na łamy

„Kuriera Wnet”, gdyby sam Mróz nie zechciał zaistnieć w mediach w ponie‑ działkowy (12 stycznia) wieczór i trwał w nich przez następne dni. Pewnie jego miejsce zajmie wkrótce inne nazwi‑ sko oraz inna firma. Chociaż nieko‑ niecznie… Niemniej to Waldemar Mróz za‑ prezentował się jako jedyny fachowiec wśród niefachowców. Broń Boże, nie mamy tutaj na myśli Ewy Kopacz czy Janusza Piechocińskiego. Że o Toma‑ szu Tomczykiewiczu nie wspomnimy. Chociaż, niejako same z siebie, po‑ jawiają się wątpliwości co do fachowości dygnitarzy rządowych… Jak bowiem przypomina Zbigniew Kuźmiuk, to premier Kopacz z wicepremierem Pie‑ chocińskim (i ze swoimi, jak się domy‑ ślamy, ekspertami) negocjowała, a na‑ stępnie podpisała w Brukseli pod koniec października 2014 zapis tzw. pakietu klimatycznego: podwyższenie pozio‑ mu redukcji CO2 do roku 2030 o 40% i udział energii odnawialnej w całkowi‑ tym zużyciu energii aż do 27%. Czyli, jak pisze europoseł, „koszty dostosowa‑ nia polskiej gospodarki do wymogów wynikających z pakietu będą sięgały aż 90 mld zł rocznie (ze względu na ko‑ nieczność ogromnych inwestycji mo‑ dernizacyjnych i zakupu pozostałych 60% pozwoleń na emisję (…). Niestety premier Kopacz, podpisując się pod tym wszystkim, wprowadziła polską energe‑ tykę na tzw. ścieżkę dekarbonizacji do roku 2050, a to oznacza brak perspek‑ tyw dla polskiego górnictwa węglowego. I właśnie tego polscy górnicy chyba do tej pory nie wiedzą”. Czego zatem możemy się spodzie‑ wać w najbliższym, ale i dalszym okre‑ sie? Obawiam się, że niczego dobrego. Fachowcy z rządu będą zaciskać zęby i cedzić słowa o historycznym poro‑ zumieniu ze stycznia lub ewentualnie o łamaniu (próbach łamania) tego hi‑ storycznego paktu, najpierw do maja (wybory prezydenckie!), a następnie do października (wybory parlamen‑ tarne!). A potem? Przekonamy się na własnej skórze. Niestety… K

Dokończenie ze str. 1

Wielki Finał – Orkiestry i górnictwa na Śląsku? pieniądze – wtedy można by podjąć ra‑ cjonalną decyzję – czy wrzucać do jego puszki grosik, czy może lepiej przezna‑ czyć go na wsparcie innej zbożnej ini‑ cjatywy. Bo zakup sprzętu medycznego to cel, który przekonuje każdego. Nie każdy darczyńca wie jednak (bo jest to skrzętnie ukrywane w formie zawiłych przepływów finansowych), że pieniądze uzyskane na różne sposoby za pomo‑ cą logo „Orkiestry” (od sponsorów czy z odsetek) są przeznaczane np. na orga‑ nizację Przystanku Woodstock. Gdyby ta wiedza była powszechnie dostępna, zapewne część obecnych darczyńców wycofałaby się, bo nie każdy życzy sobie wspierać (nawet pośrednio) imprezę, która promuje wątpliwe postawy i za‑ chowania młodzieży. Zapewne dlatego organizatorom „Wielkiego Finału” tak bardzo zależy na utrzymaniu świetla‑ nego, choć nieprawdziwego wizerunku Owsiaka, na nieujawnianiu niewygod‑ nych faktów. Tak więc z mieszanymi uczuciami zawieźliśmy córkę na „Wielki Finał”. Trudno zgadnąć, dlaczego ta impreza rozgrywa się w centrum handlowym? Czy dlatego, że otwierane z pom‑ pą „największe centrum handlowe w środkowej Europie” świeci pustkami i trzeba mu nagonić klientów? Zapew‑ ne… Przecież i my, korzystając z oka‑ zji, zrobiliśmy tam zakupy, chociaż na co dzień staramy się wspierać lokalny handel i większość rzeczy kupujemy „za rogiem”. Tym razem rozgrzeszy‑ liśmy się. Chcieliśmy zrobić większe zakupy żywnościowe w odpowiedzi na apel związkowców z kopalni Soś‑ nica-Makoszowy, gdzie toczy się strajk przeciwko likwidacji tej i trzech innych kopalń Kompanii Węglowej.

Kopalnia Zostawiliśmy więc w końcu kolorowy, radosny tłum uczestników „Wielkiego Finału”, wypełniający parking i gale‑ rię handlową, i pojechaliśmy do odle‑ głej o niespełna kilometr kopalni, aby zawieźć tam konserwy dla strajkują‑ cych na dole górników. Powitał nas też tłum, jednak tu widać było tylko troskę i strach przed przyszłością. Spóźniliśmy się na pikietę, która była planowana na godzinę 10.00 i w której uczestniczyło

ponad 2 tysiące mieszkańców Zabrza i Gliwic. Trwała już msza św., cechownia była wypełniona po brzegi, więc wielu stało na dworze i słuchało nabożeństwa z głośników. Proboszcz sośnickiej para‑ fii, ks. Sławomir, swą obecnością i po‑ sługą wyraził solidarność ze strajkują‑ cymi i ich rodzinami. Modlono się do św. Barbary, „aby rządzący na świecie podejmowali swoje decyzje, mając na uwadze dobro obywateli”. Na mszy była obecna delegacja strajkujących na dole – młodych ludzi o twarzach uczernionych naszym śląskim czarnym złotem. Zna‑ mienne, że w mszy uczestniczył także dyrektor kopalni. Nie raz związkowcy toczyli z nim spór, jednak wobec groźby likwidacji kopalni stanęli ramię w ra‑ mię. Przewodniczący komitetu strajko‑ wego podziękował dyrekcji za wsparcie dla strajkujących, a dyrektor powiedział, że on jako górnik w pełni solidaryzuje się ze strajkującymi i całym sercem jest z nimi. Dodał też, że to wstyd, aby po 25 latach wolności górnicy musieli doma‑ gać się prawa do pracy i godnego życia, strajkując w kopalni na dole. Na sam koniec jeden ze strajkują‑ cych na dole górników, nieco spóźnio‑ ny i zadyszany, podziękował wszystkim wspierającym ich materialnie i ducho‑ wo zebranym, kończąc zapewnieniem: „Będziemy walczyć do końca świata… i o jeden dzień dłużej”. Te same słowa – „Będziemy grali do końca świata i o jeden dzień dłu‑ żej” rozlegały się niecały kilometr dalej, w największym (podobno) centrum handlowym Europy, gdzie przy dźwię‑ kach radosnej muzyki WOŚP rękami setek młodych ludzi zbiera się pienią‑ dze… na wsparcie państwa w wypeł‑ nianiu konstytucyjnego obowiązku i na uposażenie dla pana Owsiaka. Te same słowa, tylko wartości jak‑ by inne. Bo tu, pod ziemią, w spar‑ tańskich warunkach górnicy walczą o swoją godność i o byt swoich rodzin. To samo państwo, które tak chętnie przerzuca na obywateli finansowanie zakupu sprzętu medycznego, równie niefrasobliwie, w ramach pustosłowia o potrzebie niezależności energetycz‑ nej – likwiduje kopalnie, przy okazji podcinając podstawy bytu ekonomicz‑ nego tysięcy rodzin i niszcząc śląski etos pracy. K


kurier WNET

3

K U R I E R · śl ą sk i Kościół Farny Wniebowzięcia NMP, 18 października 2014 r.

Uroczystość 100-lecia Sokolstwa w Raciborzu

U

miłowani Bracia i Siostry w Chrystusie! Szczególnie Ty, Braci Sokola, pielęgnu‑ jąca wspaniałe cnoty So‑ kolstwa Polskiego! Umiłowani Bracia w kapłaństwie, parlamentarzyści oraz włodarze tego zacnego grodu. Na awersie sztandaru Towarzy‑ stwa Gimnastycznego „Sokół” w Ra‑ ciborzu wyczytałem napis: BÓG, HONOR, OJCZYZNA! Lwów 1867 – Racibórz 1914. Rewers zaś głosi pochwałę sta‑ rożytnej maksymy: MENS SANA IN CORPORE SANO – W ZDROWYM CIELE ZDROWY DUCH!, a dokład‑ niej chodzi o umysł: „Zdrowy umysł w zdrowym ciele”. Każde z tych zawołań może być przedmiotem rozważań, którym prag‑ niemy się oddać w stulecie Sokolstwa Polskiego w Raciborzu. Ta dzisiejsza dostojna uroczystość skłania mnie jednak do głębszego za‑ nurzenia się nie tyle w historię ruchu gimnastycznego, co w jego ideały. W tamtym czasie, gdy Polski nie by‑ ło na mapie świata, w 1867 roku we Lwowie powstało coś, co nazwałbym sokolim wzlotem w przestrzeń ducha i umysłu młodych pokoleń Polaków. Kto już oglądał film Jana Komasy „Miasto 44”, może się naocznie prze‑ konać, jakimi wartościami te pokole‑ nia się karmiły, według jakich wzorców postępowały i do jakich ofiar były zdol‑ ne. Często ich nazywamy „pokoleniem Kolumbów”.Wobec powyższego po‑ wstaje pełne zadumy pytanie: co legło u podstaw ich heroizmu? Myślę sobie, że tak jak mamy fun‑ dament naszej wiary, czyli Dziesięcioro Bożych Przykazań, które wszyscy znamy, tak warto tu przypomnieć in‑ ny fundament, wielu z nas zapewne nieznany, ale ja bym go nazwał istotą, ideowym aktem założycielskim II Rze‑ czypospolitej, a jest nim: 10 PRZYKAZAŃ SOKOLSTWA POLSKIEGO (1906) 1. Nie będziesz miał innych ojczyzn, jak tylko Polskę jedną i nierozdzielną. 2. Nie pozwolisz brać nadaremno imienia Ojczyzny twojej na pokrycie wstecznictwa, służalstwa i despotyzmu. 3. Będziesz pamiętał o wszystkich rocznicach narodowych, święcić je będziesz w gnieździe twoim i drugich do święcenia pobudzać będziesz. 4. Czcij i kochaj Ojczyznę twoją, abyś sam na miłość i cześć zasłużył. 5. Nie zabijaj ducha Narodu twego. 6. Nie kochaj obcej mowy, nie przedkładaj jej nad polską. 7. Nie okradaj Narodu twego z chwały i marzenia. 8. Nie przekręcaj i nie poniewieraj dziejów ojczystych. 9. Nie pożądaj łaski wrogów twojej Ojczyzny. 10. Ani godności, ani orderów, ani tytułów, które twych wrogów są. Ad 1 Nie będziesz miał innych ojczyzn, jak tylko Polskę jedną i nierozdzielną. Konfederaci barscy nosili pierścienie z krwawnikami, na których wyryte były dwa hasła: z jednej strony „Pro lege et patria” – Za prawo i ojczyznę, a z drugiej „Pro fide et Maria” – Za wiarę i Maryję. A przecież nasze hasła, te, pod którymi w bój szły całe poko‑ lenia Polaków, również młodzieży so‑ kolskiej, pod którymi dzisiaj dobijamy się niepodległości, brzmią identycz‑ nie. Chcemy Ojczyzny i prawa, chcemy wiary i Maryi. Polacy przez 250 lat ani na trochę się nie zmienili. Wciąż chcą tego samego – wciąż chcą mieć Polskę i wciąż chcą być Polakami. Bodajże największy dziś żyjący poe‑ ta, a już na pewno najwybitniejszy znaw‑ ca Mickiewicza, pisarz, profesor Uniwer‑ sytetu Warszawskiego – Jarosław Marek Rymkiewicz, napisał niedawno: Przekonanie, że zwierzęce skłonności naszych sąsiadów należą do przeszłości, jest błędne. Polak, który zrezygnuje

ks. Stanisław Juraszek ze swojej polskości i przestanie być Polakiem, nie stanie się, jak to mu się teraz obłudnie wmawia, kimś lepszym, jakimś kandydatem na Europejczyka – przeciwnie, zostanie czyimś niewolnikiem. Aby do tego doprowadzić, aby wymusić rezygnację z polskości i zmienić Polaków w plemię niewolników, kiedyś zakładano obozy koncentracyjne i przeprowadzano uliczne egzekucje, dzisiaj (…) używa się w tym celu przemocy edukacyjnej oraz medialnej. To jest słabsze niż przemoc fizyczna, ale też skutkuje. Trzeba pamiętać, że ta stopniowa likwidacja polskości, z którą mamy teraz do czynienia, to nie jest tutejszy pomysł. To jest wymyślone gdzie indziej, a realizowane tutaj przez Polaków, którzy, gardząc Polską, nie chcą być Polakami – i pewnie już nie są – kon‑ statuje Rymkiewicz. Trzeba słuchać poetów, oni ma‑ ją wizje prorocze i tej tezy nie trzeba udowadniać! Warto więc posłuchać, co dalej mówi Rymkiewicz: Utrata niepodległości nie jest już tylko zagrożeniem. To się dokonuje na naszych oczach, bardzo podstępnie, bo niemal niewidocznie. I jest to niewątpliwie operacja przeprowadzana bardzo konsekwentnie. Na ile skutecznie, to już inna sprawa. Nie będzie oczywiście tak, że Polska nagle zniknie bez śladu – obudzimy się pewnego dnia rano i dowiemy się z telewizora, że już jej nie ma i nigdy nie będzie (…). Raczej będzie to wyglądało tak, że będzie znikać powoli – będzie jej coraz mniej i będzie coraz słabsza, coraz gorzej rządzona, aż wreszcie gdzieś, w jakiejś Brukseli, zadecydują, że twór tak słaby i niepotrzebny nie może istnieć i trzeba go z czymś połączyć lub do czegoś włączyć. Ktoś się przychyli do tej prośby o zlikwidowanie i wkroczą jakieś siły porządkowe – jak w XVIII w., czarni pruscy huzarzy lub rosyjscy jegrzy. Nie daj Boże, żeby tak się stało, ale to jest możliwe. Te swoje niepoprawne politycz‑ nie, kasandryczne przestrogi snuje – na pewno bardzo nielubiany przez tzw. „elyty”, inaczej „salon” – Jarosław Ma‑ rek Rymkiewicz w swojej najnowszej książce „Reytan. Upadek Polski”. Każ‑ dy patriota musi to przeczytać. Ad 2 Nie pozwolisz brać nadaremno imienia Ojczyzny twojej na pokrycie wstecznictwa, służalstwa i despotyzmu. Młodzi mają dosyć służalstwa obcym, coraz bardziej despotycznie dyktują‑ cym nam warunki. Młodzi nie potrze‑ bują uczonych raportów, nie analizują wskaźników PKB, by wiedzieć, że klu‑ czem do zrozumienia sytuacji w Polsce jest ekonomia i wartości katolickie, któ‑ rymi ten Naród od tysiąca lat się kar‑ mił. Są za młodzi, by pamiętać 1989 rok, ale Okrągły Stół, który zafundował nam półdemokrację, jest dla nich raczej sym‑ bolem patologicznej transformacji, a nie zwiastunem odzyskanej wolności. Skutki grabieżczej prywatyzacji czują na włas‑ nej skórze. Tam, gdzie mieszkają, pro‑ pagandę rządu o najlepszym dwudziestopięcioleciu w historii Polski weryfikuje brak pracy i perspektyw. Z nowych lot‑ nisk w Rzeszowie czy Lublinie (który‑ mi chlubi się obecny rząd) ich koledzy odlecieli szukać pracy na Wyspach. Oni postanowili zostać. Dlaczego? Bo w nich rodzi się bunt. Oni już nie wierzą w sło‑ wa: Polacy, nic się nie stało. Ad 3 Będziesz pamiętał o wszystkich rocznicach narodowych, święcić je będziesz w gnieździe twoim i drugich do święcenia pobudzać będziesz. Odpowiedzią więc mogą być biało-czer‑ wone sztandary, które ściskają w rękach, i okrzyk: „Bóg, Honor, Ojczyzna!”. Święcić je będziesz w gnieździe twoim. Stąd ich pielgrzymka na Jasną Górę, o czym szyderczo donosi „Gazeta Wyborcza”, iż chcą odzyskać Polskę, zdobyć Europę i wzmocnić Kościół, który ma być prawowierny, tradycyjny i walczący. Zaś prze‑ rażona taką wizją przyszłości dyżurna michnikowego organu, Katarzyna Wiś‑ niewska, woła: Biskupi, powstrzymajcie narodowców! A przecież ciągle słyszy‑ my lewackie przestrogi, że duchowni

nie powinni się wtrącać do polityki. To dlaczego mieliby się akurat wtrącać przy powstrzymywaniu narodowców? Kilkudziesięciotysięczna patriotycz‑ na manifestacja przechodzi co roku uli‑ cami stolicy z okrzykiem: Odzyskamy Polskę! Na nic się zdają lewackie kontr‑ manifestacje, łącznie z niemieckimi le‑ wackimi bojówkarzami w lokalu „Kry‑ tyki Politycznej” przy ulicy Nowy Świat w Warszawie. Nie działają propagando‑ we zabiegi kreujące ich na nacjonalistów, pseudokibiców, faszystów. Nie odstraszają ich kontrole auto‑ karów i rewizje. W uczestnikach Marszu Niepodległości rodzi się Duma, Naro‑ dowa Duma. Warto też prześledzić inne hasła, które wznoszą, np.: Nie tęczowa, nie laicka, tylko Polska katolicka! Może to bezbożnych wzruszy i tam, gdzie grzeszna tęcza gejów, na placu mego Zbawiciela, niech powie Michał Archanioł: Bo nic nad Boga i któż jak Bóg! – Wincenty Pol”. Ad 4 Czcij i kochaj Ojczyznę twoją, abyś sam na miłość i cześć zasłużył. Oni kochają Ojczyznę jak Brać Soko‑ la, również pragnąc dobrze jej służyć. Zachwyty rządzących nad dobrodziej‑ stwem środków unijnych konfrontu‑ ją z informacjami o drenażu polskiej gospodarki przez zagraniczne korpo‑ racje. Opowieści o zbawiennych skut‑ kach strategicznych inwestycji zostawia‑ ją dla lemingów. Oni wiedzą, że kapitał

to dzisiaj potęga. Zdaje się być nawet w Kościele. Skąd się wziął ten ich triumf i czemu ma takie duże rozmiary? Dla wyjaśnie‑ nia posłużę się analogią XVIII-wieczną. Głośny francuski socjolog i polityk Char‑ les Alexis Henri de Tocqueville w swym znakomitym dziele Dawne rządy i Rewolucja (1856) przeanalizował m.in. laicyzację społeczeństwa francuskiego u schyłku XVIII wieku, która bardzo ułatwiła jakobinom działalność dechry‑ stianizacyjną (rozdział Jakim sposobem niewiara mogła stać się ogólną między Francuzami i jaki wpływ wywarło to na Rewolucję). Wskazał prosty mechanizm: agitująca przeciwko Bogu i Kościołowi garstka terroryzuje coraz większą liczbę ludzi, stając się głośną mniejszością, któ‑ ra wkrótce zastrasza wierzącą, lecz bierną niczym owce większość społeczeństwa. Efekt? Jak mówił brytyjski filozof/ polityk XVIII-wieczny Edmund Burke: Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili. Tocqueville: Wierzący milczeli, bo bali się, szczególnie wyalienowania, dlatego dołączali do niewierzących. Właśnie ten (ten sam!) mechanizm i feministyczna emancypa‑ cja przyniosły globalny sukces homo‑ seksualistom. Toksyczne lewicowe eksperymen‑ ty społeczne pustoszą Europę. Od daw‑ na nie da się już traktować ich jako dzi‑ wactw, bo wprowadzane krok po kroku z żelazną konsekwencją, ze wsparciem państwowych aparatów przymusu, sta‑

polskiej wolności, która nie jest na‑ szym współczesnym pomysłem, na‑ szą intelektualną koncepcją, naszym urojeniem, lecz została nam przed wiekami darowana. Celem wściekłej, zwierzęcej, antypolskiej propagandy, z którą mamy teraz do czynienia, jest przekonanie i zmuszanie Polaków, żeby sami się zlikwidowali, przestali być Polakami, zrezygnowali ze swo‑ jej polskości, a to znaczy – ze swojej wolności. Ta propaganda, skierowana przeciwko naszemu istnieniu, mówi nam, że Polak to jest jakiś stwór nik‑ czemny, nieudany, podrzędny – już nie człowiek, lecz jakiś podczłowiek. Ten pokraczny polski stwór powinien wstydzić się, że istnieje, a wstydząc się samego siebie, gardząc swoim polskim istnieniem, powinien sam się zlikwi‑ dować – jak najszybciej wyrzekając się swojej polskości. I o to w tym wszyst‑ kim, w tej rozwścieczonej antypolskiej propagandzie właśnie chodzi, żeby Po‑ lacy wyrzekli się samych siebie i żeby w miejscu polskiego istnienia pozo‑ stała pustka. Ad 8 Nie przekręcaj i nie poniewieraj dziejów ojczystych. Anonimowi trolle i nienawistnicy zwa‑ ni hejterami są ponurą stroną Inter‑ netu. Dzisiaj, by opluwać Polskę i Po‑ laków i poniewierać dzieje ojczyste, takich trolli się hoduje i kreuje na au‑ torytety, hejterstwo hostinguje w Sej‑ mie i w życiu publicznym. Stąd właśnie

Nie przydadzą się ani godności, ani ordery, ani tytuły, tym bardziej nadane przez wrogów, liczy się tylko to, co zasialiśmy w duszach – miłość. To było celem Sokolstwa. ma narodowość, że najlepsze polskie firmy sprzedano za bezcen, że właści‑ cielami prawie wszystkich najlepszych tzw. „polskich” spółek są obcokrajow‑ cy. A teraz owi strategiczni inwestorzy odbierają dywidendy, z każdym kolej‑ nym rokiem wyprowadzają coraz więk‑ sze kwoty do centrali. W ubiegłym roku było to ponad 80 mld zł. Ostatecznie sami tego chcieliśmy! Przecież istotą in‑ tegracji był swobodny przepływ kapita‑ łu, inwestycji i ludzi. Symbolem statusu, jaki wyznaczyły młodym Polakom elity III RP, jest plakat z wizerunkiem przy‑ stojnego hydraulika. Jesteście pariasami, a wasze miejsce to grzebanie w rurach kanalizacyjnych – zdaje się mówić autor promocyjnej kampanii Polski. W tak zaprojektowanym ukła‑ dzie nie ma miejsca na podmiotowość. Nadwiślańska prowincja ma pełnić rolę peryferii, ma być rynkiem zbytu i re‑ zerwuarem taniej siły roboczej. Polacy, macie siedzieć cicho – powiedział ongiś prezydent Francji – Jacques Chirac.

ły się twardą rzeczywistością, która przybiera formy coraz bliższe kultu‑ rowemu totalitaryzmowi.

Ad 5 Nie zabijaj ducha Narodu twego. Wiele jest przyczyn zabijania Narodu, jak chociażby ta, że mniejszość ter‑ roryzuje większość. Gejowskie lobby

Ad 7 Nie okradaj Narodu twego z chwały i marzenia. Chodzi o to, że nie możemy zgodzić się dobrowolnie na rezygnację z nasze‑ go polskiego istnienia – czyli z naszej

Ad 6 Nie kochaj obcej mowy, nie przedkładaj jej nad polską. Niedawno temu byłem na szkolnym przedstawieniu. Wszystkie piosenki były śpiewane po angielsku, ani jedna po polsku. Kiedy zwróciłem na to uwa‑ gę nauczycielce, ta popatrzyła na mnie jak na ultramohera i wzruszyła ramio‑ nami. Za chwilę polonistki będą do‑ datkiem w edukacji europejskiej, która wraz z obcym językiem przynosi nam uniwersalne wartości, nie tylko typu halloween, bo nasze katolickie uznawa‑ ne są za zaściankowe, a na dodatek kse‑ nofobiczne. Gołym okiem widać efekty twórcy fundamentów globalizmu, Jana Amosa Comeniusa, do którego to pro‑ gramu edukacyjnego – jego imienia – podpięło się wiele szkół. Nie spotkałem jeszcze dyrektora szkoły, który byłby świadom tego, czym to grozi.

wysyp inicjatyw społecznej inżynierii i obyczajowej trepanacji narodu. Redaktor naczelny polskiej edy‑ cji miesięcznika Playboy uczy Polaków moralności. Niebywała bezczelność! Dzisiaj zasadą lansu jest pogarda dla Polski. Im więcej celebryckiej pogardy dla rodaków i własnego kraju, tym le‑ piej dla „popularki”. Coraz więcej bez‑ czelnych inicjatyw służących do pacy‑ fikacji Polaków ma jeden cel: „Milcz, ciemna maso, będziesz poddawana kuracji”. Władza zaciera łapki. Kierując do polskich domów breję neobolszewi‑ ckich „projektów”, liczy na to, że przed hejterstwem naszej kultury cofniemy się zdumieni, by naszych domów bro‑ nić w ich progach. Że zatrzaśniemy drzwi, okiennice i sumienia. Że – po‑ dobnie jak w przypadku katastrofy po‑ smoleńskiej – uznając swe upokorze‑ nie i bezsilność w sferze publicznej, nie wierząc, iż potrafimy obronić się jako wspólnota, wycofamy się w prywat‑ ność. Uznamy, że z koniem nie ma co się kopać, że to dziejowa konieczność i już. Lepiej zatem udawać, że nas to wcale nie dotyka, trochę pożartować i zmienić temat. A mury rosną, łańcuch kołysze się u nóg.

Tym wszystkim antypolskim trol‑ lom, tym lemingom dedykuję słowa wiersza powszechnie adorowanego poety Kazimierza Przerwy–Tetmaje‑ ra, który takie „amoralne autorytety” zapewnia, że woli polskie g (…) w polu niż fijołki w Neapolu. Wybucha również gwałtowny atak na polski Kościół, utożsamiany z pa‑ zernością i pedofilią. Przecież nie da się zaprzeczyć wiekopomnej roli Kościoła w historii Narodu Polskiego. Dzisiaj to dziedzictwo jest wprost deptane i wpi‑ suje się w cały ten jazgot pogardy. Ad 9 Nie pożądaj łaski wrogów twojej Ojczyzny Gdzieś na początku drugiej połowy XVIII w., może nawet wcześniej, Polacy złożyli swój los właściwie całkiem do‑ browolnie w ręce obcych potęg. To tro‑ chę przypomina naszą obecną sytuację. W 1763 r. caryca Katarzyna postanowi‑ ła, że królem Polski będzie jej były ko‑ chanek, Stanisław August Poniatowski, notabene mason. Przekonała do tego, początkowo niechętnego jej pomysło‑ wi, króla Prus Fryderyka Wielkiego, też masona. Ta para ustaliła wtedy, kto bę‑ dzie królem Polaków. I nikt się temu nie dziwił, nawet dwaj wujowie Poniatow‑ skiego, dwaj Czartoryscy, z których je‑ den chciał zostać królem, też się z tym pogodzili. Przyjęto jako rzecz naturalną i oczywistą, że króla dla Polaków wybie‑ rają ruska caryca z pruskim królem. Co do proweniencji carycy też nie mam wąt‑ pliwości, przecież to pruska księżniczka, z dzisiejszego Szczecina. A teraz to kto decyduje o losie Po‑ laków? Angel (Angela Merkel) może nie lubić Wołodii (Władimira Putina), ale w sprawie polskiej jakoś się dogadują. Ad 10 Ani godności, ani orderów, ani tytułów, które twych wro-­ gów są. Na Mszy Świętej rozpoczynającej kon‑ klawe po śmierci Jana Pawła II kard. Joseph Ratzinger przypomniał, że nie pozostanie po nas ani pieniądz, ani bu‑ dowle, ani książki. Po pewnym dłuższym lub krótszym czasie to wszystko zniknie. Jedyna, co pozostanie na wieki, to dusza ludzka, człowiek stworzony przez Boga dla wieczności. A zatem owocem, który trwa, jest to, co zasialiśmy w ludzkich duszach – miłość, poznanie, gest zdolny dotknąć serca, słowo, które wzbudza w duszy Bożą radość. Nie przydadzą się ani godności, ani ordery, ani tytuły, tym bardziej nadane przez wrogów, liczy się tylko to, co zasialiśmy w duszach – miłość. To było celem Sokolstwa. Choć Karol Wojtyła napisał te słowa w 1974 roku w poemacie „Myśląc Ojczyzna”, to wy‑ daje się, że są to myśli ponadczasowe, a instynktownie wyczuwali je młodzi w Bractwie Sokolim. Kardynał pisał: Wolność stale trzeba zdobywać, a nie można tylko posiadać. Przychodzi jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie. […] Całym sobą płacisz za wolność – więc to wolnością nazywaj, że możesz, płacąc, ciągle na nowo siebie posiadać. Tą zapłatą wchodzimy w historię. […] Nie możemy godzić się na słabość. Słaby jest lud, jeśli godzi się ze swoją klęską, gdy zapomina, że został posłany, by czuwać, aż przyjdzie jego godzina. Godziny wciąż powracają na wielkiej tarczy historii…. To jest Polska – wierna swej religij‑ nej i polityczno-kulturowej tradycji. To jest cudowny przykład, jak łączyć mi‑ łość do Niej – z odpowiedzialnością za Nią – z drogą, która ma nas zaprowadzić w wieczność. I teraz nie możemy zgodzić się na słabość. I teraz musimy czuwać, nie tracąc nadziei. Widzimy, jak zmienia się godzina na tarczy historii. Wskazów‑ ką nie kieruje ludzka ręka, nawet taka, która jest uzbrojona w czołgi, rakiety (na‑ wet nuklearne) i najpotężniejszy nawet aparat propagandowego kłamstwa. Dalej, Sokoły! Żyjcie i postępujcie podług 10 so‑ kolich prawd! W myśl zawołania: „Bóg, Honor, Ojczyzna”! Czuwajcie! Amen! K


KURiER WNET

4

KURiER·ŚL ąSKi

Rada Ambasadorów w dniu 20 października 1921 r. dokonała sztucznego podziału Górnego Śląska, zaś nowe granice powiatu rybnickiego ustaliła w 1922 roku mieszana komisja polsko-niemiecka. Od początku dokładnego wytyczania granicy w rejonie Krywałdu – Knurowa (po stronie polskiej) oraz Kuźni Nieborowskiej – Nieborowic (od strony niemieckiej) trwała dyplomatyczna rywalizacja. W rejonie pogranicza jeszcze w czerwcu 1922 r. granica Krywałd – Kuźnia Nieborowska była prowizorycznie wyznaczona wiechami ze słomy.

Granica polsko-niemiecka w latach 1922-1939 Maria Grzelewska

N

iemieccy przedstawicie‑ le komisji domagali się, aby Kuźnia Nieborowska, którą początkowo przyłą‑ czono do Polski, została przyznana państwu niemieckiemu, tam bowiem swój majątek miał baron Fridrich von Schroter. Zgodę na tę zmianę wyra‑ ził delegat rządu polskiego, hrabia Jan Szembek, ale sprzeciwili się przedsta‑ wiciele powiatu rybnickiego – Teofil Biela i Paweł Cichecki, twierdząc, że 90% ludności Kuźni to Polacy. Jed‑ nak hrabia nie zmienił decyzji, argu‑ mentując: O tych trochę biedaków nie warto się bić […], gdyby się rozchodziło o jakąś kopalnię czy fabrykę, to warto by się upierać.1

Dylematy pogranicza Powiat rybnicki, w skład którego od 1818 roku wchodził Knurów, Krywałd i Szczygłowice, graniczył bezpośred‑ nio z III Rzeszą na 84‑kilometrowym odcinku od styku z granicą polsko‑ ‑czechosłowacką w wiosce Olza aż do Makoszów (obszar ten był najbardziej wysuniętym na południowy zachód te‑ renem ówczesnego państwa polskie‑ go). Prowizoryczne wiechcie słomy zaczęto wiosną 1923 roku zastępować numerowanymi kamieniami granicz‑ nymi, oznaczonymi od strony polskiej literą ,,P”, zaś od strony niemieckiej – literą ,,D”. Już od 15 czerwca 1922 roku w Knurowie został utworzony komi‑ sariat Straży Celnej (pierwszym jego kierownikiem był Teodor Mańczyk, zastępcą Józef Wyżgoł). Początko‑ wo KSC obejmował swym zasięgiem Przyszowice, Gierałtowice, Knurów, Knurów‑Zachód i Krywałd, zaś w la‑ tach trzydziestych były to placówki: Przyszowice, Gierałtowice, Knurów, Krywałd i Szczygłowice. Jego kierow‑ nikiem od 1934 roku był komisarz Ce‑ zary Nowicki2. W 1928 roku na całym obszarze Rzeczpospolitej Polskiej do‑ konano przekształcenia Straży Celnej w Straż Graniczną, która skuteczniej ochraniała granicę.

W 1922 roku wróciły do Polski wszystkie kopalnie rybnickie (,,An‑ na” w Pszowie, ,,Charlotte” w Ryduł‑ towach, ,,Anna” w Radlinie, ,,Rymer” w Niedobczycach, ,,Szyby Blüche‑ ra” w Boguszowicach, ,,Dębieńsko” w Czerwionce, ,,Knurów” w Knuro‑ wie oraz ,,Donnersmarck” w Chwa‑ łowicach), a także inne zakłady przemysłowe: huta ,,Silesia” w Rybni‑ ku‑Paruszowcu, huta ,,Pawła” w Żo‑ rach, Fabryka Sygnałów Kolejowych w Gotartowicach, Rybnicka Fabryka Maszyn w Rybniku. Niemal przy gra‑ nicy, po stronie polskiej, od 1875 roku funkcjonowała w Krywałdzie fabry‑ ka materiałów wybuchowych ,,Ligno‑ za”3. To właśnie krywałdzka ,,Lignoza” SA 1września 1939 roku była narażona w pierwszej kolejności na atak wojsk niemieckich. To tu – w przedwojen‑ nym powiecie rybnickim – rozpoczęła się II wojna światowa! Wiele się działo w okresie mię‑ dzywojennym w okolicach Knurowa po polskiej stronie granicy, a Kuźni Nieborowskiej i Nieborowic od stro‑ ny niemieckiej. Odcinek granicy gór‑ nośląskiej został oznaczony literami od L do O. Sekcja N to rejon od Rept do Knurowa wspomnianego pogranicza, a sekcja O – od Knurowa do granicy z Czechosłowacją. Granicę w rejonie Knurowa i Schoenwaldu (Szywałdu – dziś Boj‑ kowa, dzielnicy Gliwic) przedstawia dokładna mapa. Cegielnia, której właś‑ cicielem był Herman Machoczek, zna‑ lazła się w Szywałdzie. F. Von Schretter mieszkał z rodziną w Kuźni Nieborow‑ skiej (w dokumentach niemiecko‑ języcznych figurujących jako Schlo‑ eb – Nieborowitzer Hamer – Zamek w Kuźni Nieborowskiej), zaś niektóre rewiry leśne, położone w Krywałdzie od nieparzystej strony dzisiejszej ulicy Feliksa Michalskiego, znajdowały się po polskiej stronie. Były to ,,dobra ry‑ cerskie”, pochodzące z nadania cesarza za zasługi dla Prus. Na terenie przygranicznym zaczę‑ to budować urzędy celne, montować szlabany. Przemieszczanie się rodzin

czy sąsiadów, mieszkających czasami o kilkadziesiąt metrów od siebie czy też w sąsiednich miejscowościach, było, ofi‑ cjalnie rzecz biorąc, ...podróżą zagranicz‑ ną. Mieszkańcy Knurowa, Krywałdu i Szczygłowic, używając rowerów jako środków lokomocji, robili zakupy w Gli‑ wicach lub podróżowali ,,kleinbanką” (kolejką wąskotorową, łączącą od strony niemieckiej Gliwice, Rudy i Racibórz. Mieszkańcy Kuźni Nieborowskiej, Nie‑ borowic czy Pilchowic przyjeżdżali do Krywałdu, aby popływać w stawie Jagiel‑ nia, odwiedzić krewnych i znajomych, bawić się na polskich festynach i majów‑ kach, czy też oglądać zawody lekkoatle‑ tyczne na stadionie w Krywałdzie.

17 lat ,,zawirowań” Czym więc była granica w sąsiedztwie knurowskiego szybu kopalnianego ,,Foch”, albo też gontowego kościoła pw. Świętego Krzyża w Przyszowicach, który znajdował się parę kroków od granicy niemieckiej? Czyż nie pomyłką dyplomatów albo sztucznym tworem? Obowiązywały tak zwane małe paszporty [verkehrskarte], czyli karty cyrkulacyjne, i dzięki tego typu doku‑ mentom mieszkańcy polskiej i niemie‑ ckiej części Górnego Śląska mogli swo‑ bodnie poruszać się po całym terenie dawnego terenu plebiscytowego. Co ro‑ ku kilka mieszkanek Knurowa o imie‑ niu Anna uczestniczyło w pielgrzymce na Górę św. Anny (Annaberg). Polsko‑ ‑niemiecki ruch graniczny odbywał się na podstawie przepustki granicznej (Grenzausweis). Na każdym pograniczu kwitnie przemyt. Tak było również w rejo‑ nie Krywałdu i Kuźni Nieborowskiej. Ks. Alojzy Koziełek w książce ,,Knu‑ rów i Krywałd” pisze: „W latach 1928‑ 1935 przytrzymano przemyt wartości 124,143 zł. I zatrzymano 902 przemyt‑ ników [...] przy nielegalnym przekro‑ czeniu granicy przytrzymano 283 oso‑ by, 80 razy użyto broni palnej, a 5 osób zostało zabitych w placówce Przyszo‑ wice, zaś w 1929 roku zastrzelono ko‑ lejne trzy osoby4.

Każdy z Was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. ( Jan Paweł ii, Westerplatte, 12.06.1987r.)

Młodzi odkrywcy z Bojkowa Tadeusz Puchałka, konsultacja: K. Kruszyński, W. Kita, www.mdk.gliwice.pl

C

horąży Edward Szewczuk i ka‑ pral Michał Plewak uszli z ży‑ ciem z oblężenia Westerplatte i późniejszej niewoli. Po wojnie obaj zamieszkali w Bojkowie i tutaj są ich groby. Jeszcze całkiem niedawno prze‑ chadzali się tutejszymi ulicami – oni, żołnierze uczestniczący w pierwszej bitwie obronnej II wojny światowej, którzy wpisali się złotymi czcionkami w historię naszej ojczyzny. Ta wiedza zrodziła dumę w gru‑ pie gimnazjalistów i licealistów z Boj‑ kowa i zachęciła ich do włączenia się się w dzieło odkrywania mało znanych faktów historycznych, zwłaszcza tych mających związek z ich rodzinną miej‑ scowością. Młodzi znają bohaterskie czyny chorążego Szewczuka i kaprala Plewaka na pamięć, a ich patriotyzm i odwaga utwierdza ich w przekona‑ niu, że być Polakiem to wielki honor. Są świadomi, że trzeba dziś dawać

świadectwo swojego patriotyzmu w dowód wdzięczności dla bohaterów za to, że mogą żyć w wolnej ojczyźnie. Prawda, że wielcy ludzie nie umie‑ rają dopóty, dopóki trwa pamięć o nich i ich czynach, stała się dla nich zobowią‑ zaniem do jej kultywowania i dlatego ak‑ tywnie włączyli się w przygotowanie wy‑ stawy o Westerplatczykach z Bojkowa, bohaterskiej obronie Wojskowej Skład‑ nicy Tranzytowej w pierwszych godzi‑ nach wojny i siedmiu dniach heroicznej walki garstki polskich żołnierzy, którzy stanowili elitę sił zbrojnych II Rzeczy‑ pospolitej. Zbierali materiały historycz‑ ne z różnych źródeł, bo ambitnie stara‑ li się wzbogacić wystawę o mało znane fakty. Znaleźli ich wiele przez kontakty z różnymi muzeami i stowarzyszenia‑ mi w całym kraju. Tu należą się słowa wielkiego uznania rodzinom Westerplat‑ czyków, Stowarzyszeniu Rekonstrukcji Historycznej, Wojskowej Składnicy

Tranzytowej na Westerplatte i Muzeum Historycznego Miasta Gdańska. Także aktorzy ,,Teatru A” z Gliwic okazali się wyjątkowo pomocni w artystycznym ujęciu tego kawałka trudnej historii. Młodzi historycy z Bojkowa de‑ klarują otwarcie współpracę z podob‑ nie działającymi grupami rówieśników, wdzięczni, że ich przygoda z historią mogła doczekać się szczęśliwego fina‑ łu dzięki projektowi „Znaki Pamięci”, który realizuje na terenie całej Polski Klub Szkół Westerplatte. Dobrze ro‑ zumieją, że historia II i współczesnej Rzeczypospolitej musi być przekazy‑ wana w sposób rzetelny i prawdziwy. Dzięki wsparciu finansowemu Pre‑ zydenta Gliwic, pana Zygmunta Fran‑ kiewicza, i życzliwości Urzędu Miasta Gliwice została też wydana publikacja autorstwa Krzysztofa Kruszyńskiego oraz Krzysztofa Zajączkowskiego, zatytułowa‑ na ,,Westerplatczycy z Bojkowa”. K

Śląski Obszar Warowny a niemieckie ,,Stellungi” Po dojściu Hitlera do władzy granica w rejonie Krywałdu – Kuźni Niebo‑ rowskiej stawała się twierdzą. Przystą‑ piono do budowy Śląskiego Obszaru Warownego. W 1938 roku ŚOW prze‑ biegał od Przeczyc, osłaniał Chorzów i dochodził do rzeki Gostynki. Po stro‑ nie niemieckiej zaś powstał tzw. Obers‑ chlesien Stellung. Niemiecka pozycja ogólnośląska ciągnęła sie na długości ponad 40 km, tworząc samodzielne grupy schronów oraz krótkie odcinki stałych umocnień (niecały rok przed wybuchem II wojny światowej znajdo‑ wały się w Bytomiu, Szywałdzie, Niebo‑ rowicach i Pilchowicach). Jeszcze dzisiaj w lasach koło Nie‑ borowic widoczne są owe ,,stellungi” wybudowane przez stronę niemiecką. To pozostałości cementowo‑betono‑ wych umocnień, dostosowanych do krajobrazu nieborowicko‑pilchowi‑ ckiego lasu. W rejonie Pilchowic ozna‑ czone były jako Regelbau 116 A. W okresie międzywojennym Nie‑ borowice i Kuźnia Nieborowska zna‑ lazły się po stronie niemieckiej, mimo że większość ich mieszkańców opowie‑ działa się podczas plebiscytu za Polską. Pozostałości niemieckich schronów re‑ jonu pilchowickiego i nieborowickie‑ go nadal posiadają sprawną instalację głosową i wentylacyjną.

ii wojna światowa W 1938 roku w posiadłości junkra von Schroetera w Nieborowicach, przy drodze, która prowadziła z Rybnika do Gliwic, rozpoczęto wznoszenie drew‑ nianych baraków. Przeznaczone były początkowo dla młodzieży niemieckiej, odbywającej roczną służbę w majątku junkierskim. Po wybuchu wojny mło‑ dzież opuściła baraki, które stały się pierwszym obozem zagłady dla Pola‑ ków, od września 1939 roku funkcjo‑ nującym pod nazwą: ,,Aufstandisches Lager in Neubersdorf ”.

Już 2 września 1939 roku staro‑ sta rybnicki donosił: „Bardzo aktywnie zachowują się w zdobytym terenie po‑ wstańcy […]. W powiecie rybnickim – jak słyszałem – zginęło więcej żołnierzy niemieckich formacji, względnie zosta‑ ło rannych z rąk powstańców, niż przez działania regularnych polskich wojsk”5. Od teg też dnia w nieborowickim obozie „przejściowym” osadzano dzia‑ łaczy plebiscytowych, powstańców ślą‑ skich, inteligencję, żołnierzy wojska polskiego, aktywnych działaczy na‑ rodowych i społecznych. Baraki były starannie strzeżone i oznakowane na‑ pisem Insurgenten – schwarverbrecher” (zbrodniarz – przestępca). Witold Borek, przebywając w szpita‑ lu w Knurowie (lata 60. XX wieku), złożył takie oto pisemne oświadczenie: „Przeby‑ wałem jako jeniec w hitlerowskim obozie przejściowym dla Polaków w Nieborowi‑ cach w okresie od 1 XI 1939. W tym czasie widziałem następujący wypadek. W no‑ cy z 5 na 6 września 1939 roku komen‑ dant obozu w Nieborowicach Leutnant Schmidt wydał rozkaz, żeby odczytani więźniowie wyszli z baraków, założyli ręce na głowę i biegali wokół baraków. Obok baraków stali z karabinami gotowymi do strzału członkowie Arbeitzdienstu i strze‑ lali z tych karabinów do biegających Pola‑ ków jak do zająców […] Od kul tej nocy padali niżej wymienieni Polacy z Knuro‑ wa; Fryderyk Glagla, Augustyn Glagla, Jan Herich, Franciszek Herich, Antoni Pietroszek, Józef Suszka, Ryszard Michal‑ ski, Teofil Biela, ks. Władysław Robota” (proboszcz parafii Gierałtowice). Tej nocy zginęło 17 osób!”[Pisownia oryginalna.] Na rozkaz leutnanta Schmidta Bo‑ rek musiał wykopać dla nich w sąsiedz‑ twie baraków wspólny grób, w którym zostali pochowani. (Jego oświadczenie zostało przez niego podpisane 10 lub 12 stycznia 1966 roku w obecności le‑ karza szpitala miejskiego w Knurowie – Edwarda Turskiego.) „Rycerze” spod znaku swasty‑ ki strzelali do przepędzanych po pla‑ cu Polaków. Rannych dobijano. Dal‑ sze zbrodnie były dokumentowane w nieborowickim obozie, który został

otoczony drutem kolczastym na przeło‑ mie września i października 1939 roku. Dniem i nocą rozlegały się tam strzały. Mordowano Polaków pojedynczo lub grupami, a ciała wrzucano do dołów, wykopanych uprzednio przez współ‑ więźniów albo same ofiary! W toku przeprowadzonego śledz‑ twa Okręgowa Komisja Zbrodni Hit‑ lerowskich w Katowicach (dzisiaj jej prace znajdują się w gestii Instytutu Pamięci Narodowej – Oddział w Ka‑ towicach) na podstawie zebranych materiałów stwierdziła, że w ,,obozie przejściowym w Nieborowicach, prze‑ znaczonym dla aresztowanych oddzia‑ łów polskich, od 1 września do listopa‑ da 1939 roku rozstrzelano bez żadnych podstaw prawnych, polegając jedynie na donosach członków hitlerowskich organizacji ,,Freikorps Ebbinghaus” i ,,Volksbundu”, co najmniej 2000 osób”. Nieborowicki obóz był pierw‑ szym obozem masowej zagłady mię‑ dzy polską i niemiecką częścią Gór‑ nego Śląska. Chociaż istniał niecałe trzy miesiące, to jednak jest jeszcze jednym dowodem okrucieństwa prze‑ jawianego przez Niemców wobec Górnoślązaków. Należy sobie uświa‑ domić, że bestialskie rozprawianie się z działaczami polskimi nie miało charakteru przypadkowego czy też ży‑ wiołowego, lecz było od dawna dobrze przygotowane. Jaką rolę spełniała granica w re‑ jonie Knurowa – Krywałdu – Kuźni Nieborowskiej – Nieborowic w la‑ tach 1922‑1939? Była efemerydą, przechodziła przez podwórka, pola, ogródki, podziemne korytarze gór‑ nośląskich kopalń, dzieliła sztucznie miejscowości. K 1. Paweł Cichecki, Niektóre wspomnienia z czasów walk o wyzwolenie Górnego Śląska, Rybnik 1958, s. 10 (maszynopis). 2. Alojzy Koziełek, Knurów i Krywałd., Kronika na tle historii ziemi gliwickiej, Katowice 1937, s. 171. 3. Ziemia rybnicko-wodzisławska, pod red. Józefa Ligęzy (zarys dziejów), Katowice 1970, s. 220. 4. A. Koziełek, Knurów i Krywałd, tamże, s. 171. 5. Archiwum Państwowe we Wrocławiu, Minderheits politische Lagerberichte 2. 09. 1939, Op. 1938, k. 151 – 152.


kurier WNET

17

K U R I E R · śl ą sk i

Krzyczała, że ginie za Polskę Michał Soska

W

ładza ludowa” nieprzypad‑ kowo wysłała aż takie siły do wiejskiego domu: na strychu bowiem ukrywali się partyzan‑ ci z grupy Borkały ps. „Kret”, oddzia‑ łu Narodowej Organizacji Wojskowej. W wyniku tej obławy śmierć po‑ niosło czterech funkcjonariuszy UB oraz dwie postronne, cywilne kobiety. Pozostałych przy życiu domowników bezpieka zatrzymała. Annę Krużołek bezprawnie skazano na śmierć, a Jana Brudnego na 3 lata więzienia. Dom, sto‑ dołę i cały dobytek spalono. Wyrok na Annę Krużołek w III RP zostanie uznany za stalinowską zbrodnię sądową, lecz mi‑ mo takiej kwalifikacji Aleksander Bojda – wnuk Jana Brudnego – od lat bezsku‑ tecznie walczy o upamiętnienie zabitych członków jego rodziny.

W antykomunistycznym podziemiu Józef Borkała podczas okupacji był w AK. Po wojnie został komendan‑ tem posterunku MO w Iskrzyczynie koło Skoczowa, ale już w lipcu opuścił szeregi milicji, zabierając przy okazji broń automatyczną i pistolet. Dołączył do niego Józef Gabzdyl, który także był partyzantem AK i również dysponował małym arsenałem: dwoma karabinami, dubeltówką, granatami i amunicją. Ta‑ ki był początek grupy NOW-u. Narodowa Organizacja Wojsko‑ wa na Podbeskidziu powstała z po‑ czątkiem 1945 roku, obejmując swą działalnością tereny od Wadowic przez Bielsko i Skoczów aż po Wisłę i Isteb‑ ną. Komenda rejonu funkcjonowała w Cieszynie. Członkowie konspiracji składali przysięgę o następującej rocie: Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, Najświętszej Marii Pannie i wszystkim Świętym, że daną tajemnicę zachowam do śmierci, rozkazy przełożonych wiernie będę wykonywał, będę walczył aż do oczyszczenia granic Polski z najeźdźcy. Tak mi dopomóż Bóg… W Beskidach działało wówczas sporo grup niepodległościowego i an‑ tykomunistycznego podziemia, z ak‑ tywnymi siłami NSZ na czele. Góry, lasy, słabiej zaludnione tereny oraz przychylnie nastawiona ludność miej‑ scowa sprzyjały działalności partyzan‑ ckiej. Ale władza ludowa stopniowo i konsekwentnie eliminowała jedną grupę po drugiej, angażując w potycz‑ kach z małymi bądź co bądź ugrupo‑ waniami podziemia wielokrotnie licz‑ niejsze siły UB, MO, KBW, WOP i WP. Już na jesieni 1945 roku UB aresztował kilkadziesiąt członków NOW, rozbija‑ jąc jej kierownictwo. Pokazowe sądy odbyły się w cieszyńskim ratuszu oraz w Bytomiu. Doraźny Sąd Wojskowy wydał w obydwu miastach po 7 wy‑ roków skazujących na śmierć.

Sanitariuszka U rodziny Brudnych pod Skoczowem mieszkała i pracowała na gospodarstwie Emilia Czyż, którą Brudni traktowali jak własną córkę. Pod ich dachem mieszkały jeszcze dwie inne dziewczyny: Gertru‑ da Brudny i Anna Krużołek. Ta ostatnia była dyplomowaną pielęgniarką i przed wojną pracowała w cieszyńskim szpitalu, a w kampanii wrześniowej jako sanita‑ riuszka. Podczas okupacji przypuszczal‑ nie miała styczność ze szkolną konspi‑ racją „Ojczyzna, Nauka, Cnota”. Kontakt z niepodległościowym podziemiem okresu powojennego nawiązała przy‑ padkowo – przez rannego, którego do niej przywieziono, by go opatrzyła. Po‑ tem pomagała żołnierzom oddziału Na‑ rodowej Organizacji Wojskowej, którym czasami pozwalała u siebie nocować, nie

narażając jednak reszty domowników, gdyż jej mieszkanie było oddzielne i mia‑ ło własne drzwi wejściowe. Formalnie Anna Krużołek członkiem grupy jed‑ nak nie była. W nocy z 10 na 11 stycznia 1946 roku dom został obstawiony przez gru‑ py operacyjne MO, UB, KBW i WP. Pierwszą i zupełnie niewinną ich ofiarą była Zuzanna Brudny, kiedy obudzo‑ na przez hałas zbliżającej się obławy zapaliła świecę i podeszła do okna. Padł strzał i kula ugodziła ją śmier‑ telnie. Gdy funkcjonariusze weszli do mieszkania Anny Krużołek i spyta‑ li, czy w domu są partyzanci, zwani wówczas „ bandytami” i „faszystami”, ta odpowiedziała przecząco. Nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż władza dokładnie wiedziała, do kogo i po kogo jedzie, bo najprawdopodob‑ niej o obecności partyzantów doniósł jeden z sąsiadów. W czasie akcji zginęła także druga domowniczka, Gertruda Brudny, kiedy, przymuszona groźbami funkcjonariuszy bezpieki, szła po scho‑ dach na górę. Możliwe, że zginęła od kuli partyzantów, którzy w ciemnoś‑ ciach nie widzieli, kto idzie. Trzech żołnierzy podziemia – Józef Borkała „Kret”, Józef Gabzdyl „Czarny” i Teofil Młotek „Sowa” – skryło się bo‑ wiem na strychu, skąd rzucili granatem i otworzyli ogień do ubeków. Na miejscu zginęło czterech funkcjonariuszy, w tym zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bez‑ pieczeństwa Publicznego w Cieszynie. Czterech innych zostało rannych – jeden z nich zmarł kilka dni później. Z par‑ tyzantów nie ucierpiał nikt i wszystkim mimo obławy udało się przypuszczalnie zbiec, choć według relacji Romana Bojdy jego dziadek, Jan Bojda, został zmuszony przez ubeków do ładowania na wóz ciał zabitych. Oprócz dwóch zastrzelonych kobiet miały to być też zwęglone zwłoki mężczyzny. Taką wersję Jan Bojda przed‑ stawił przed sądem, a i prasa z 1946 roku podała informację, że podczas akcji zgi‑ nął Józef Borkała. W każdym razie ci par‑ tyzanci, którym udało się uciec, zostali jednak złapani już pod koniec lutego. Tuż po akcji natomiast UB aresztowało po‑ zostałych przy życiu domowników: go‑ spodarza – Jana Brudnego, Emilię Czyż oraz właśnie Annę Krużołek. Cała trój‑ ka została przewieziona do więzienia w Cieszynie. Na koniec funkcjonariu‑ sze bezpieki doszczętnie spalili dom i za‑ budowania gospodarcze. Konie, krowy i świnie zabrali.

Wyrok wbrew prawu wykonano 24 października 1946 roku w Pszczynie odbyła się sesja wyjazdowa Wojskowego Sądu Rejonowego z Katowic. Składowi orzekającemu przewodniczył zastęp‑ ca szefa WSR, mjr Mieczysław Janicki, który wydał już 59 wyroków śmierci, w większości na członków podziemia. Asesorem został Edmund R., powołany bezprawnie, jako że nie był ani sędzią, ani ławnikiem. To on orzekł w 1946 roku karę

śmierci. W 2001 roku, a więc po ponad pół wieku, po śledztwie IPN zapadła de‑ cyzja o postawieniu Edmundowi R. za‑ rzutów: Dokonane w toku śledztwa czynności w pełni uzasadniają stwierdzenie, że skazanie stanowiło czyn przestępczy. Na tej podstawie w dniu 3 lipca 2001roku przedstawiono członkowi składu sądzącego Edmundowi R. zarzut popełnienia przestępstwa zabójstwa sądowego, polegającego na bezprawnym – pozbawionym podstaw dowodowych oraz niezgodnym z obowiązującą procedurą – wydaniu wyroku skazującego pokrzywdzoną [Annę Krużołek] na karę śmierci. Dodatkowo ustalono, że podejrzany brał udział w wydaniu wyroku skazującego, będąc członkiem nieprawidłowo obsadzonego składu WSR w Katowicach (…). Przed orzecze‑ niem wyroku Edmund R. jednak zmarł i sprawa została umorzona. Na ławie oskarżonych obok Anny Krużołek, Jana Brudnego i Emilii Czyż zasiedli wówczas także Józef Gabzdyl i Teofil Młotek. Tym dwom partyzantom zarzucano – zgodnie z metodą oczer‑ niania podziemia przez władze ludowe – nie tylko przynależność do podziemia, ale i rozboje, kradzieże, rabunki, napady na członków PPR . Grupa dywersantów uzbrojona w broń automatyczną obrabowała ludność cywilną oraz gospodarstwa rolne w Skoczowie, Pierśćcu, Drogomyślu, Ochabach (…). Oddziały organizacji Borkały dokonały licznych napadów rabunkowych oraz morderstw na terenie powiatu cieszyńskiego – tak brzmiały in‑ formacje prasowe o procesie sądowym, toczącym się od października 1946 do stycznia 1947roku. Emilii Czyż żadnych zarzutów nie postawiono, a mimo to za kratami spę‑ dziła cztery miesiące. Jan Brudny został skazany na trzyletnie pozbawienie wol‑ ności, ale więzienie opuścił na szczęście przed czasem, w 1948 roku. Natomiast Józef Gabzdyl, Teofil Młotek i Anna Kru‑ żołek zostali skazani na śmierć, pozba‑ wieni całego mienia, praw publicznych i honorowych. Annę Krużołek skazano przy oczywistym złamaniu prawa: zarzu‑ cano jej „poplecznictwo” zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności, a w trakcie postępowania sądowego przypisano jej też inne przestępstwo – udzielenie po‑ mocy członkom NOW – za które groziła kara śmierci. Zabłysnęła jeszcze iskierka nadziei, gdy Najwyższy Sąd Wojskowy 6 grud‑ nia 1946 wyrok na Annę Krużołek uchy‑ lił, przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Orzeczony wyrok nie był więc w świetle obowiązujących przepisów prawomocny, a mimo to został wykona‑ ny. Anna Krużołek została rozstrzelana na podstawie nieprawomocnego wyro‑ ku 31 grudnia 1946 roku na dziedzińcu cieszyńskiego więzienia. Jak podaje IPN, oprawcy wcześniej dopuścili się „maka‑ brycznej zabawy” na skazanej, która była w więzieniu torturowana. Gdy prowa‑ dzono ją na egzekucję, krzyczała: Ginę za Polskę, ale nie za Polskę komunistyczną, tylko prawdziwie niepodległą! Miejsce pochówku rozstrzelanych nie jest znane, ale istnieje przypusz‑ czenie, że mogli zostać pogrzebani po‑ między Gumnami i Ogrodzoną, w lesie zwanym Kamieniec. Wiadomo, że w po‑ niemieckich ziemiankach i okopach bez‑ pieka w 1946 roku grzebała zamordowa‑ nych partyzantów i żołnierzy polskich. Innym miejscem, gdzie UB chowała cia‑ ła – i to przypuszczalnie na dużo więk‑ szą skalę – był nieczynny kamieniołom w Lesznej niedaleko Goleszowa.

Niełatwa pamięć Po wyjściu z więzienia Emilia Czyż no‑ siła wciąż uwięzionemu Janowi Brudne‑ mu paczki z żywnością. Ten, po swym

ułaskawieniu w 1949 roku, adoptował Emilię. Całe gospodarstwo trzeba by‑ ło odbudować i wszystkiego dorabiać się od nowa, bo nie było niczego – ani zwierząt, ani sprzętu, ani dachu nad gło‑ wą. Po powrocie Jan Brudny sam orał ziemię. Życie potoczyło się jednak da‑ lej. Emilia wyszła za mąż za Jana Boj‑ dę, nadal jednak pracowała w gospo‑ darstwie Brudnego, które w 1960 roku odziedziczyła. Posiadłość przeszła póź‑ niej na jej syna – Romana Bojdę, który od lat z uporem i konsekwencją wal‑ czy o upamiętnienie ofiar tragicznych wydarzeń styczniowej nocy 1946 roku. Pierwszy pozew o za­dość­­u­czynie­nie za doznane krzywdy złożyła jeszcze Emilia Bojda w 1996 roku do Sądu Wo‑ jewódzkiego w Bielsku-Białej. Po prawie trzech latach rozpatrywania wniosku, w 1999 roku w końcu zapadł wyrok: za‑ sądzono 15 tys. złotych odszkodowania od Skarbu Państwa. W tym samym ro‑ ku Emilia Bojda złożyła kolejny wnio‑ sek o odszkodowanie za zniszczenie przez UB domu mieszkalnego, zabu‑ dowań gospodarczych i całego dobyt‑ ku. Prawie trzy i pół roku wymiarowi sprawiedliwości zajęło rozpatrywanie sprawy i w 2003 roku zapadł wyrok negatywny. W uzasadnieniu czytamy: Zbrodnie popełnione przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego w okresie do 31.12.1956 zostały określone zbrodniami stalinowskimi w tekście ustawy z 04.04.1991 (…). Ustawa ta mówi o nieprzedawnieniu karalności opisanych tam zbrodni, ale nie zawiera przepisów dotyczących dochodzenia roszczeń odszkodowawczych. Wynika z niej jedynie, że roszczeń należy dochodzić na podstawie prawa cywilnego. Niepowodzeniem zakończyły się także starania o przyznanie Emi‑ lii Bojdzie statusu kombatanta. Choć prezes Sądu Okręgowego w Bielsku‑ -Białej w 1999 roku wydał decyzję stwierdzającą, że Emilia Bojda z racji swego uwięzienia podlega pod przepisy ustawy o kombatantach, Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowa‑ nych oddalił wniosek, tłumacząc… że ten wpłynął do Urzędu po ustawowym terminie, czyli po 31 grudnia 1998 r. Sądowe perypetie i potyczki trwały latami, a dzisiaj wszystkimi zajmuje się Roman Bojda. Nie tyle o odszkodowanie czy za‑ dośćuczynienie jednak chodzi wnuko‑ wi Jana Brudnego, co o uhonorowa‑ nie pamięci zabitych. Pamięć o śmierci Anny Krużołek po raz pierwszy została publicznie uczczona dopiero w 2002 roku. Wówczas z okazji zorganizowa‑ nej w cieszyńskiej Książnicy Beskidz‑ kiej wystawy pod tytułem „Podzie‑ mie zbrojne na Podbeskidziu w latach 1939-1947” do Cieszyna przyjechał dyrektor katowickiego IPN, Andrzej Sikora, który przywiózł teczkę Anny Krużołek. — Jedyną winą tej kobiety było to, że gdy wtargnęli do jej mieszkania żołnierze i spytali, czy ukrywają się tam partyzanci, odpowiedziała przecząco. Po przeszukaniu domu okazało się natomiast, że tam byli. Chciała ich ocalić, czy skłamała dla ocalenia własnego życia? Tego się już nigdy nie dowiemy… — powiedział dyrektor IPN-u. W 2005 roku Roman Bojda zało‑ żył dla swoich dziadków, Jana i Zuzan‑ ny Brudnych, oraz dla Anny Krużo‑ łek i Gertrudy Brudny jeden wspólny, symboliczny grób na skoczowskim cmentarzu. W Święto Niepodległości 11 listopada 2011 roku odsłonił zaś na odbudowanym budynku mieszkalnym swoich dziadków ufundowaną przez siebie tablicę pamiątkową. 1.03. 2013 roku, w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, w cieszyńskim ratuszu została odsłonięta tablica pa‑ miątkowa poświęcona Żołnierzom Wyklętym Polskiego Podziemia Niepodległościowego (…), którzy stanęli do walki z komunistycznym zniewoleniem, zamordowanym w wyniku zbrodni sądowych. Obok 15 innych nazwisk ofiar zamordowanych w Cieszynie, na tablicy upamiętniono Annę Krużołek, Józefa Gabzdyla i Teofila Młotka. Ro‑ man Bojda walczy także o pamięć swo‑ ich przodków, którzy, choć nie należeli do organizacji zbrojnej, z podziemiem współpracowali i zapłacili za to naj‑ wyższą cenę. Walczy o ich rehabilita‑ cję i zadośćuczynienie – bezskutecznie, mimo skargi na polskie sądownictwo do Europejskiego Trybunału Spra‑ wiedliwości w Strasburgu. Również i moja rodzina, która położyła wszystko na ołtarzu Ojczyzny w walce o jej Wolność i Niepodległość, jak dotychczas nie doczekała się kawałka tablicy pamiątkowej. Taka to żałosna prawda; dość żałosny to kraj, który nie umie upamiętnić swoich bohaterów, walczących z nowym okupantem – mówi Roman Bojda, wnuk Jana Brudnego. K

Kto wadzi RAŚ-olom? Jadwiga Chmielowska

O

dpowiedź jest prosta dla każdego myślącego człowieka, a zwłaszcza takiego, który ma elementarną wiedzę o Śląsku – jego historii i tradycji. W październikowym numerze Śląskiego Cajtunga aż na 3 stronach atakowany jest Gość Niedzielny. Mało tego, niejaki Adam Moćko zastanawia się nawet nad zbiorowym listem do pa‑ pieża Franciszka, w którym zamierza go postraszyć, że Ślązacy mogą „jed‑ nego dnia masowo odwrócić się od Kościoła katolickiego, by przyjąć inne wyznanie chrześcijańskie, na przykład ewangelickie”. Z kolei niejaki Dariusz Dyrda na stronie 8. tego samego numeru 10(35) z października 2014 r. posunął się do nazwania Gościa Niedzielnego agreso‑ rem. Twierdzi on, że „znacznie mocniej‑ sze uderzenia pochodzą od Gościa Niedzielnego, tygodnika ściśle związanego z katowicką kurią. Dla wielu Ślązaków‑ -katolików tygodnik mający w nazwie słowo gość jest raczej agresorem”. Takie oto mądrości stara się wtłoczyć w głowy czytelników Dariusz Dyrda. Dla tej ekipy wszyscy, którzy na śląskość mają inny pogląd niż Schlesie‑ rzy spod znaku RAŚ i jego satelickich struktur, są wrogami. Przykładem wy‑ jątkowej arogancji było skierowanie do sejmu RP petycji o uznanie narodowości i języka śląskiego, w której powołano się na niemieckie dane z okresu kanclerzo‑ wania Hitlera.

Zawadę dla RAŚ-oli stanowi też redaktor Maria Pańczyk-Poździej. Od niemal 30 lat przygotowywała audy‑ cje radiowe i telewizyjne, promujące śląskie tradycje, kulturę i gwarę. Ma‑ ria Pańczyk traktowana jest jak śląska matrona i cieszy się wielkim szacun‑ kiem i poważaniem. Pochodzi ze sta‑ rego śląskiego rodu, mieszka w powie‑ cie tarnogórskim i nikt nie może jej zarzucić, że nie zna Śląska. Redaktor Pańczyk ostrzega, że kodyfikacja tzw. języka śląskiego to nic innego jak stworzenie śląskiego esperanto, co mogłoby doprowadzić do zaniku bogactwa śląskich gwar. Ich piękno i różnorodność można podzi‑ wiać na corocznym, organizowanym przez nią konkursie „Ślązak Roku”, gdzie spotykają się Ślązacy i z Opol‑ szczyzny, i z Zaolzia, i z Rybnickiego, i z Raciborskiego; starzy i młodzi, ko‑ biety, mężczyźni, a nawet dzieci. To wszystko Schlesierzy chcą zniszczyć. Schlesierzy walczący o au‑ tonomię to według moich obserwacji po prostu Ślązacy-Niemcy. Ich ostatnie wymysły to przekonywanie, że gwara śląska nie jest dialektem języka pol‑ skiego, ale... czeskiego. Na taki pomysł wpadł Dariusz Dyrda, atakując w Śląskim Cajtungu Marię Pańczyk. Wszyst‑ ko, co polskie, jest dla nich obiektem nienawiści. No cóż, jak kogoś Pan Bóg chce ukarać, to mu rozum odbiera. K

Rudolf Nawrat – człowiek stąd

Powrót (III) Tadeusz Puchałka

fot. ze zbiorów prywatnych rodziny Nawrat (Izba pamięci Pszów)

W nocy z 10 na 11 stycznia 1946 r. do domu małżeństwa Jana i Zuzanny Brudnych, położonego tuż pod lasem niedaleko Skoczowa, przybyło, licząc według jednych źródeł – 30 do 40, a według innych – nawet 90 uzbrojonych funkcjonariuszy Grupy Operacyjnej Milicji, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Urzędu Bezpieczeństwa oraz żołnierzy Wojska Polskiego.

Rudolf Nawrat, lata sześćdziesiąte

O

niesamowitych przeżyciach swego ojca Rudolfa Nawra‑ ta opowiada syn Kazimierz Nawrat-junior. Mimo ostrzeżeń generała w Bruk‑ seli – wspomina Kazimierz Nawrat – ojciec w grudniu 1946 roku powró‑ cił do Polski. Po przyjeździe zgłosił się do Wojskowej Komisji Rejonowej w Pszczynie i, świadomy rzeczywisto‑ ści, swój życiorys przedstawił, można powiedzieć, w dość oszczędny sposób. Mimo tej ostrożności zaliczono go do grona osób podejrzanych o to, że mogą być wrogo nastawione do rodzącej się władzy ludowej i usłyszał: ,,Tacy jak wy już siedzą, a ci, co nie siedzą, będą siedzieli”. Po tych słowach Rudolf zrozu‑ miał, że generał wiedział, co mówi. Do jego świadomości dotarło, że nie o taką wolność walczył. Miał to być początek jego wielu gorzkich rozczarowań. Wracaj pan na swój za...ny Śląsk Marzeniem, które towarzyszyło mu przez cały czas wojny, była kontynu‑ acja nauki. Tak jemu, jak i wielu mło‑ dym ludziom wojna pokrzyżowała plany życiowe i zamiast pióra musieli wziąć do ręki karabin. Rudolf Nawrat chciał studiować w Warszawie, w tym mieście, gdzie jeszcze nie tak dawno stał na barykadach i walczył z hitle‑ rowcami. ,,Wilczy bilet” jednak zmusił go do wyjazdu ze stolicy i w Poznaniu został przyjęty do Akademii Handlo‑ wej, którą ukończył celująco, z tytułem magistra. Przygotowania do doktoratu zostały jednak przerwane przez Służbę Bezpieczeństwa, co tak wspomina: Na 6 tygodni wylądowałem w więzieniu we Wronkach. Codzienne pisanie życiorysu. Odpowiadanie na pytania w powodzi bijących w oczy świateł. Codzienne rozpracowywanie ludzkiego umysłu (pranie mózgu mogące doprowadzić

człowieka do szaleństwa). Nagle któregoś dnia słyszę nakazujący głos oficera: Wracaj pan na swój za....ny Śląsk, schowaj się pan w dziurze, w jednej z kopalń i nie wyłaź. Po opuszczeniu więzienia wrócił więc na Górny Śląsk i podjął naukę w Technikum Górniczym, a później studia w Akademii Górniczo-Hutni‑ czej w Krakowie. Uzyskał tytuł magi‑ stra inżyniera i podjął pracę w kopal‑ ni ,,Anna” na stanowisku kierownika działu inwestycji. Niedługo potem zo‑ stał przeniesiony na kopalnię ,,Marcel” jako zastępca dyrektora kopalni. Tam doczekał szczęśliwie emerytury (kiedy na Śląsku mówi się, że ktoś z górników doczekał emerytury, nie bez powodu dodaje się słowo ,,szczęśliwie”) i po tym wszystkim, co przeżył, mógł mówić, iż z całą pewnością anioł stróż nie opusz‑ czał go na krok. On – agent wywiadu, powstaniec, żołnierz – przeżył jednak piekło wojny i później trudne czasy rodzącej się władzy ludowej, a wielu jego kolegów i znajomych straciło ży‑ cie. Rudolf Nawrat, przy całej swojej odwadze i brawurze, miał ogromne życiowe szczęście. On, któremu grożono i którego wykpiono w PRL, został odznaczo‑ ny : Londyńskim Krzyżem Kampanii Wrześniowej 1939, Krzyżem Walecz‑ nych, Krzyżem Partyzanckim, War‑ szawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Armii Krajowej... Za swoją wojenną działalność, za powstanie – wspominał – być może otrzymałem Virtuti Militari. Mówię „być może”, gdyż w powstaniu brało udział trzech Kazimierzy Krukowskich. Do dzisiaj nie rozwikłano, któremu z nich krzyż ten został przyznany. Ale czy to takie ważne dzisiaj”? (z kart pamiętnika). Bohaterowie nie umierają, odcho‑ dzą tylko. Cześć Ich pamięci!!! K


kurier WNET

18

K U R I E R · śl ą sk i

Zapomniany dziennikarz – zapomniane dziennikarstwo

Górny Śląsk między wojnami oczami Bolesława Surówki Krzysztof Tracki

Z

nawcom znany jako wnikliwy obserwator życia politycznego i artystycznego, wielki erudyta, krytyk i recenzent, dbający o literacką polszczyznę. Głośny autor felietonów „Pod włos”, publikowanych w „Polonii” – dzienniku założonym przez Wojciecha Korfantego. Szanowany za patriotyzm i fascynację fenomenem odrodzenia polskości na Śląsku – ziemi, która na jego oczach powróciła na łono Macierzy. Rzadziej w obrazie życia Bolesła‑ wa Surówki eksponowany jest epizod wojenny (służba w „śląskim” 73 PP we wrześniu 1939 r.), a także krytyczny stosunek do wpływów niemczyzny na Śląsku. Wielu tym bardziej chciałoby zapomnieć o jego niechęci do śląskich separatystów, również w okresie mię‑ dzywojennym zapatrzonych w Niemcy i niemczyznę. Urodzony z dala od Śląska (w Rud‑ kach k/Lwowa w 1905 r.), przybył w te strony Bolesław Surówka w 1923 roku. Stał dopiero przed perspektywą studiów. Następne lata spędził głównie na Uni‑ wersytecie Jana Kazimierza we Lwo‑ wie (Wydział Prawa) i we francuskim Lille (studiując dziennikarstwo i nauki społeczno-polityczne). Szybko przeko‑ nał się, że wybór ten wyszedł naprzeciw wielkiej życiowej szansie. W Katowicach poznał Wojciecha Korfantego. Rychło więc trafił do katowickiej „Polonii”, gdzie wkrótce ujawnił talent dziennikarski. Trzeźwy obserwator śląskiej codzienno‑ ści, nie pozostawał dłużny nikomu – ob‑ łudzie strojących się w pokojowe piórka Niemców zza nieodległej granicy, sepa‑ ratystom spod znaku ślązakowców, zieją‑ cych nienawiścią ku Polsce, jak również ludziom związanym z Piłsudskim, wy‑ chylającym się zza pleców Grażyńskiego. Z tego powodu atakowani przeciwnicy odpowiadali mu pięknym za nadobne – młodego dziennikarza obrzucali drwi‑ nami i wymyślnymi epitetami („wesołek korfantowy”, „błazen polonijny”, „zapluty karzeł”). Żadna z tych obelg nie przy‑ warła jednak do Bolesława Surówki na stałe. W pamięci utrwalono „Niejakiego X” – wielkiego dziennikarza i patriotę, który w życie Górnego Śląska przez lata wprowadzał najlepsze wartości.

Śląsk, który zastał Śląsk, który zastał, był już podzielony. Niedawna umowa, podpisana w Gene‑ wie, sztucznie dzieliła zwarty dotąd ob‑ szar. Granica przebiegała wzdłuż ulic i podwórek, dzieliła rodziny. Wielu lu‑ dzi przedzielonych granicą skłaniało to do trudnych wyborów – żyć w rozłące ze swymi bliskimi czy zmienić swe miej‑ sce pobytu. Jednak nie tylko łączenie ro‑ dzin było przyczyną migracji. Z jednej i drugiej strony granicy migrowali Po‑ lacy i Niemcy. Jedni gnani obawą przed odwetem za swą polską postawę w cza‑ sie powstań, drudzy – niemożnością po‑ godzenia się z wizją życia pod domina‑ cją Rzeczypospolitej. Po obu stronach nowej granicy zmieniały się proporcje etniczne. O ile w Katowicach przed wybuchem powstań liczbę Polaków szacowano na 20%, pod koniec okre‑ su międzywojennego liczba ta wzrosła do 60% (Niemców – 20%). Proces ten jednak nie wszystko odwrócił. Odwie‑ dzający niemiecką część Górnego Ślą‑ ska Surówka zauważał: „Polskość, nawet w silnie zniemczonych miastach, jak By‑ tom, Zabrze czy Gliwice, dawała o sobie znać niemal na każdym kroku. (…). Po polsku można się było więc wszędzie rozmówić, w sklepach czy w restaura‑ cjach, a na ulicach język polski słyszało się bardzo często”. Po polskiej stronie nowej granicy następowały szybkie zmiany. Skutecznie zacierano nazwy miejscowości, którym niemieccy „chrzciciele” spod znaku ha‑ katy chcieli otworzyć germańską przy‑ szłość. Powrót do nazw prastarych i pol‑ skich nie nastręczał większych kłopotów. Jak zaznaczał Surówka, wszystkie nazwy

były polskie od wieków, zaś nowe nie‑ mieckie nawet Niemców raziły dziwacz‑ nością. Bo jak ocenić „Morgenroth”, nazwę wcześniejszego Chebzia, tłuma‑ czoną jako „Jutrzenkę” albo „Gwiazdę poranną” – jeśli uwzględni się niezbyt szczytną sławę ówczesnych mieszkań‑ ców miejscowości? Jak odnieść się do nazwy Ligoty przechrzczonej jako „Ida‑ weiche” („Rozjazd Idy”)? Jak do nowej nazwy Murcek, przezwanych „Emma‑ nuelssegen” („Błogosławieństwo Ema‑ nuela”)? Surówka dosadnie zwykł opisywać realia polskiego Śląska. Dosadnie malo‑ wał więc śląskich separatystów. Nie skry‑ wał prawdy – jakże dziś aktualnej! – że kilka tytułów prasowych w ich rękach („o bardzo niedobrej sławie”) cieszyło się wsparciem finansowym Niemców, roz‑ budzających aurę wrogości wobec pań‑ stwa polskiego i polskości. Lekkie pióro wytrawnego dziennikarza nie oszczędza‑ ło ślązakowców. Obraz Jana Kustosa Su‑ rówka kreślił krótko: „Co do Kustosa, to ten był również kanalią, tyle że poli‑ tyczną. Propagował oderwanie Górne‑ go Śląska od Polski i stworzenie z niego osobnego państwa pod protektoratem Polski i Niemiec. Nie uznawał też poję‑ cia „Polak” w stosunku do rodowitych mieszkańców Śląska, nazywając ich tylko „Górnoślązakami”, i przeciwstawiał ich „Polakom”, czyli przybyszom z innych dzielnic Polski”. Nie inaczej Surówka oce‑ niał Józefa Kożdonia, szefa Śląskiej Partii Ludowej (który „atakował zawsze tyl‑ ko Polskę”). Na ludzi tego pokroju, gło‑ szących, że „Ślązak nie tęskni do matki Polski”, spoglądał okiem zdecydowanej większości Polaków, widzących w nich głównie proniemiecką rzeszę nienawi‑ dzących Polski renegatów.

Śląsk Korfantego – Śląsk Grażyńskiego Obecność w środku świata śląskiej pra‑ sy pozwoliła poznać miejscowe realia. Na Górnym Śląsku w najlepsze trwał podział na „grażynioków” i „korfan‑ ciorzy”. Miał on swe źródła w trzecim powstaniu, kiedy dyktator Korfanty doświadczył frondy tak zwanej Grupy „Wschód” (jej ideologiem był Grażyń‑ ski). Zarzuty kierowane pod jego adre‑ sem były niezwykle poważne: zdrada interesów polskich, dążenie do wyga‑ szenia powstania i nawiązania rozmów z Niemcami, a nawet skłonność ku se‑ paratyzmowi i pragnienie utworzenia niepodległej republiki śląskiej. Kor‑ fanty do końca życia odpierał zarzuty, jednakże plama na honorze została, starannie podtrzymywana przez ludzi związanych z Michałem Grażyńskim. Obaj politycy, delikatnie mówiąc, nie pałali do siebie sympatią, a mimo to spór tylko z pozoru był osobisty. Grażyński dostrzegał siłę Korfantego, niezmiennie zdolnego porywać masy, na przekór ambicjom pomniejszych polityków i planom pierwszorzęd‑ nych rywali. Znał opinie powtarzane na Zachodzie(„Times”), że jest Kor‑ fanty „na tym brzegu Odry wszech‑ władnym panem” i „ani okruszyna wę‑ gla nie wyjedzie z kopalni, o ile on nie odwoła strajku i nie zarządzi naprawy toru kolejowego”. Wrogów jątrzył je‑ go skrajnie nielewicowy światopogląd, sposób widzenia zagadnień gospodar‑ czych i roli pieniądza w polityce. Je‑ den z najbogatszych ludzi w Rzeczy‑ pospolitej nie traktował dostatku jako koniecznego następstwa wyzysku kla‑ sy robotniczej. Swego statusu się nie wstydził. Bezpośrednio po złączeniu części Śląska z Polską zasiadał w kil‑ ku radach nadzorczych, wywierając wpływ na niemałą część gospodarki Górnego Śląska. Na tle kryzysu szale‑ jącego w Polsce bogactwo Korfantego musiało wielu razić. Żywiołem „Korfa”, giełdowego gracza, pozostawały wek‑ sle, akcje, kursy walut, transakcje, na których budował potężny kapitał i po‑ lityczną niezależność. Dlatego szybko

znaleźli się ludzie uderzający w jego popularność. Dla nich był „Wojtek” uosobieniem kłamstwa i wyzysku ro‑ botników w jednym – ucieleśnieniem stosunku elit do narodu, który ówczes‑ na „Polska Zachodnia” (organ praso‑ wy Grażyńskiego) charakteryzowała wprost jako relację zachodzącą „po‑ między pijawką a ciałem”. Czy była to jednak ocena uczciwa? Przed laty cel‑ nie opisał ten problem Kajetan Dzier‑ żykraj-Morawski: „W kraju ubogim, rolniczym, nieprzemysłowym, w na‑ rodzie stanowiącym dziwny, a często romantycznie zabarwiony amalgamat feudalizmu z rewolucjonizmem, bo‑ gacenie się było zaledwie tolerowa‑ ne, i to o ile nie szło w parze ze służbą publiczną. Jedynie posiadanie własne‑ go kawałka ziemi, jakichś Piekliszek czy Chludowa, nie budziło zastrze‑ żeń u spadkobierców wielowiekowej tradycji szlachecko-chłopskiej. (…) Szukając drogi, która w wielu krajach europejskich byłaby droga normalną, popełnił Korfanty w ówczesnych wa‑ runkach polskich niewątpliwie pomył‑ kę.” I przy tym pozostańmy.

„Polonia” Gdy we wrześniu 1924 r. w Katowicach ukazywał się pierwszy numer „Polonii”, krąg politycznych przeciwników „Kor‑ fa” nie przebierał już w żadnych środ‑ kach. Ziejący nienawiścią Wojciech St‑ piczyński (piłsudczyk i wolnomularz) pisał o nim jako o „wczorajszym nę‑ dzarzu – dzisiejszym magnacie”, któ‑ ry bez skrupułów „firmował najciem‑ niejsze spekulacje przemysłowców niemieckich”. Inne pismo piłsudczy‑ ków („Głos”) przypinało mu wręcz łat‑ kę anarchisty, bojówkarza, demagoga i alkoholika: „Przed, w czasie i po pracy – koniaczek, w akcji politycznej z re‑ guły – bojówki.” Nic dziwnego, że za‑ leżało Korfantemu na utworzeniu opi‑ niotwórczego pisma. Dla niego zakupił od Maxa Bartelsa drukarnię na terenie Rybnika, w Katowicach zaś (ul. Sobie‑ skiego 11) powołał do życia Śląskie Za‑ kłady Graficzne i Wydawnicze z ka‑ pitałem przekraczającym 1 mln zł(!). Na koniec zgromadził pod swoją egi‑ dą doborowe kolegium dziennikarskie. W nim znalazł się Bolesław Surówka. Wobec niego Korfanty, jak pokaże przyszłość, wykazał się szczególnym wyczuciem. „Ja byłem najmłodszym dziennikarzem, no i też (…) zupełnym nowicjuszem w zawodzie dziennikar‑ skim” – wspominał Surówka po latach. Do fachu szybko wciągnęli go wytraw‑ ni dziennikarze – Władysław Zabaw‑ ski i Jan Smotrycki, udzielając mu sto‑ sownych rad (ważna jest „nie tyle ilość informacji, ile ich jakość, czyli forma podania (…) możliwie zwięzła, przede wszystkim zaś zaciekawiająca czytelni‑ ka. No i trochę dowcipna, byleby ten dowcip nie był ciągniony za włosy”). Katowicka „Polonia” okazała się trudnym przeciwnikiem dla piłsudczy‑ ków. Po zamachu majowym (1926) ślą‑ ska sanacja podjęła tę niełatwą walkę. Próby rozbicia „Polonii” od środka nie przynosiły jednak rezultatu. Niewiele też dały szykany finansowe, skłaniając do użycia innych środków. Jednym z nich była instytucja cen‑ zora. W Katowicach miała ona swoją siedzibę w budynku sądu przy ul. Mi‑ kołowskiej. Tam cenzor, z reguły sędzia śledczy, analizował treść najnowszego wydania, „czytał szybko gazetę i gdy znajdywał w niej coś, co uważał za god‑ ne skonfiskowania, zakreślał dany aka‑ pit czy nawet kilka wierszy lub zgoła jakiś tytuł i wręczał gazetę czekające‑ mu w pokoju policjantowi. Ten wsiadał do naszego auta (…), które zawoziło przedstawiciela władzy do drukarni. Tam wstrzymywano maszynę rotacyj‑ ną, dłutem wydłubywano z odnośnej półwalcowatej płyty inkryminowane wiersze, następnie sporządzano czer‑ wony nadruk „Drugie wydanie po

konfiskacie”(…) i pismo szło już te‑ raz z maszyn upstrzone jedną czy kil‑ koma białymi plamami.” Ciekawy rys rządów sanacji, które i dziś dla bardzo wielu jaśnieją pozytywnym blaskiem.

„Pod włos” „Polonia” nie pozostawała dłużna wła‑ dzy, w tym pióro redaktora Surów‑ ki. Na tej fali rozgłosu nabrały jego świetne felietony „Pod włos”. Na tyle, że ta udana polemika „z bzdurą na‑ tury politycznej” doczekała się uzna‑ nia samego Korfantego i odtąd było „mu wolno pisać to, co mu się żywnie podobało”. A cóż w tym „podwłosiu” wyśmiewał? Choćby pomysł nieja‑ kiej Wielopolskiej, by profil Giewon‑ tu przerobić za pomocą dynamitu tak, by przypominał twarz Piłsudskiego! Surówka trzeźwo zalecał zatem, by innym szczytom nadać nowe nazwy: Durny zwałby się odtąd szczytem Ge‑ nerała Składkowskiego, Baranie Rogi – szczytem Jędrzejewiczów, natomiast Wołowiec otrzymałby nazwę szczytu pułkownika Becka (czy dziś w Polsce wystarczyłoby szczytów, by utrwalić w nich czyny ministrów?) Ironia i kpina pod piórem Surów‑ ki przybrała wytrawny charakter. By‑ ła przez władze puszczana płazem do chwili ataku na Grażyńskiego. Bijąc we „włodarza ziemicy śląskiej”, doczekał się aż dwóch konfiskat. A mimo to – do‑ dajmy w imię prawdy – stać było nawet czasem „Polonię” na słowa uznania dla Grażyńskiego: „Tak tedy – pisał po la‑ tach Surówka – jeśli z jednej strony Gra‑ żyński jako nasz przeciwnik polityczny był groźny i nie przebierał w środkach, to z drugiej trudno w nim nie uznać człowieka, który [jako wojewoda – KT] w administracyjnym i gospodarczym, a także w pewnym stopniu kulturalnym rozwoju Śląska, ma duże i godne zapa‑ miętania zasługi”. Czy w tym poziomie dziennikar‑ skiej krytyki było coś ze współczesnego nam kpiarstwa, właściwego celebry‑ tom i tanim tabloidom? Czy w takim rodzaju dziennikarskiej ironii, jaki na co dzień prezentował Surówka, jest chociaż cień tej umysłowej miałkości i próżnej zaciętości, obecnej u części dzisiejszych „dziennikarzy”? Już sa‑ mo porównanie urąga… Urąga, rzecz jasna, pamięci dziennikarza wiernego najwyższym wartościom, których nie trzeba artykułować, i przestrzegającego granic, których nie należy przekraczać. Ważna to przestroga dla adeptów od‑ powiedzialnej sztuki dziennikarskiej.

Surówka, składała się głównie z ka‑ towiczan, którzy „odgrażali się «pie‑ rońskim Germanom», ile tylko wlezie, i obiecywali sobie, że jak tylko spró‑ bują, to nakopią im do rzyci, że im się na zawsze odechce wojny”. Atak niemiecki przywitał go w za‑ budowaniach koszar w Oświęcimiu. Pierwsze bomby niemieckich sztuka‑ sów wzbudziły tam ogromną panikę. „Pożar w burdelu podczas powodzi” – komentował dosadnie Surówka. Z trudem przyszło opanować chaos zaskoczonej tym kadrze oficerskiej. Redaktor komentował: „Wszystko to razem wyglądało dosyć symbolicznie”. I trudno mu odmówić racji. Walki wrześniowe przebył jako oficer kompanii marszowej 73 Pułku Piechoty (w składzie Armii „Kraków”). Przechodząc szlak od kobiórskich la‑ sów aż po Tomaszów Lubelski, stał się mimowolnie świadkiem bohaterstwa i brawury wielu Ślązaków. Z zachowa‑ nych wspomnień wyłania się obraz nie‑ złomności prostego żołnierza. Aż po bój ostatni, stoczony pod Tomaszowem Lubelskim: „(…) mijał trzeci tydzień wojny – wspominał – trzeci tydzień ustawicznej walki, nadludzkiego wy‑ siłku, jakiego wymagał każdy marsz, trzeci tydzień niespania i głodowania. Ale wśród tych resztek śląskiej dywizji duch jeszcze nie był upadł i teraz, gdy zaczęliśmy rozwijać się do natarcia, też nikt się nie ociągał i nie tchórzył. Choć wszyscy wiedzieli, że to będzie chyba najcięższy bój w całej kampanii”. W niemieckie ręce wpadł dopiero ranny, gdy bitwa już dobiegała koń‑ ca, a głuche odgłosy serii z karabinów powoli zaczęły cichnąć. Nie tylko dla „porucznika-redaktora” kończy‑ ła się tu cała epoka. Ironiczne słowa

generałapvon Schoberta, wskazujące‑ go na jedną z drewnianych chat pod Tomaszowem („Das ist Europa?), wy‑ mownie tłumaczyły sens pracy redak‑ tora w całym dwudziestoleciu. W epo‑ ce tej całość swych trudów żurnalisty poświęcił obronie polskości Śląska. Tak swoją rolę pojmował przez lata jako re‑ daktor „Polonii”. I taką też spełnił jako oficer we wrześniu 1939 r.

Dziennikarz i patriota Powołaniu dziennikarza pozostał wier‑ ny do końca życia. Gdy po zakończeniu wojny ponownie zjawił się w Katowi‑ cach, trafił do „Dziennika Zachodnie‑ go” (z trudem mieszcząc się w ramach nowej rzeczywistości). Wyznacznikiem jego postawy do końca pozostał patrio‑ tyzm – głębokie umiłowanie Polski i pol‑ skości i radość z przywrócenia Polsce Śląska. Efektem jego uniesień patriotycz‑ nych były podróże po Ziemiach Odzy‑ skanych. I seria nowych świetnych felie‑ tonów, odkrywających piękno tych ziem. Surówka był patriotą prawdziwym. I takim winien pozostać dla współ‑ czesnych żurnalistów. Szczególnie tych, którzy dziś tak chętnie oddają swe pióra obcym – koncernom medialnym i gru‑ pom wpływu, zakłamującym śląską rze‑ czywistość. Bo ile wspólnego miałby z ni‑ mi dzisiaj sławetny redaktor „Polonii”? Czy przeszedłby do porządku dzienne‑ go nad manipulacjami, dokonywanymi na historii Śląska? Czy on, wierny myśli Wojciecha Korfantego milczałby, sły‑ sząc głosy kwestionujące polskość Śląska i Ślązaków? Czy byłby obojętny, patrząc na działania podsycające nienawiść do rodaków z innych dzielnic? Tego z pew‑ nością już się nie dowiemy, lecz odpo‑ wiedzi możemy się domyślać… K

Krzysztof Tracki – prezes Fundacji Patriotycznej Silesia Superior, nauczyciel historii w katowickich szkołach średnich, autor książki „Młodość Witolda Pileckiego” (nowość na półkach księgarskich).

Trzej Królowie w gierałtowickiej Betlyjce Tadeusz Puchałka Święto Trzech Króli u Matki Bożej Szkaplerznej w nowym, 2015 roku wyglądało zupełnie inaczej niż zwykle. Wszystko to dzięki zaangażowaniu proboszcza tutejszej parafii, ks. Marka Sówki, oraz wikariusza, ks. Jana Mrukowskiego.

W

dniu 6 stycznia do parafii w Gierałtowicach z dobrą nowiną i kolędowaniem przybył zespół ,,Duo Coral”, czyli Mag‑ da i Tomek w towarzystwie gitarzysty Czesława. Wierni, którzy przyszli, by wy‑ słuchać koncertu, byli świadkami nieco‑ dziennego widowiska. Zespół wykonał kolędy i pastorałki we własnych aranża‑ cjach, inne od tych, które śpiewamy na co dzień, ale także piękne. Jak widać, popo‑ wa muzyka ani nie przeszkadza Małemu Jezuskowi, ani też nie umniejsza piękna i powagi chwili związanej z Narodze‑

w Niemczech. W tym roku zaszczycili swoją obecnością parafię pod wezwa‑ niem Matki Bożej Szkaplerznej w Gie‑ rałtowicach. Na uwagę zasługuje również chęć niesienia przez zespół „Duo Coral” po‑ mocy tym, którzy potrzebują wsparcia – dlatego organizuje on różnego ro‑ dzaju akcje charytatywne. Pieniądze zebrane podczas takich koncertów mu‑ zycy przeznaczają w całości na leczenie czy rehabilitację chorych dzieci. Koncerty kolęd zespołu „ Duo Co‑ ral” obfitują w wiele wzruszających mo‑

niem Pańskim i odwiedzinami mędrców, którzy uwierzyli i podążali za światłem prawdy, by w końcu dotrzeć do ,,pałacu” króla wszech czasów, którym okazała się surowa grota skalna. Koncertu z uwagą wysłuchali rów‑ nież członkowie gierałtowickiego chóru ,,Skowronek”. Cieszył widok rodziców ze swoimi pociechami. Piękny koncert, lecz nie tylko to pozostanie w pamięci słucha‑ czy, bo w przerwach pomiędzy prezenta‑ cją kolejnych utworów mieli oni okazję wysłuchać historii działalności zespołu i ich drogi artystycznej. ,,Duo Coral” to grupa muzyczna, dla której muzyka jest pasją. Sporo koncertu‑ ją, i to nie tylko w kraju, ale i w Republi‑ ce Czeskiej, na Węgrzech, we Francji; są też stałymi gośćmi imprez polonijnych

mentów, a jednym z nich jest historia dziewczynki urodzonej z niedotlenie‑ niem mózgu, której dzięki koncertom udało się opłacić dwa turnusy rehabi‑ litacyjne w specjalistycznym ośrodku. Pewnego dnia dziewczynka zajechała samochodem ze swoimi rodzicami na posesję lidera grupy. Nie potrafiła cho‑ dzić, więc zdumiała wszystkich, kiedy nagle wstała i po raz pierwszy w życiu samodzielnie pokonała niewielką odle‑ głość, zaledwie trzy kroki. „Dla nas były one dowodem na to, że jest sens tego, co robimy. Uśmiech na buzi dziecka, które postawiło odważnie swoje pierwsze kro‑ ki w życiu, to jak promień słońca dający życie” – wspominają muzycy. „Nieść lu‑ dziom radość to nasze przesłanie”. K

Oficer kampanii wrześniowej W latach trzydziestych był już Surówka kierownikiem aż dwóch tytułów kon‑ cernu „Polonii” – „Kuriera Wieczor‑ nego” i „Siedmiu Groszy”. Zapewniło mu to pozycję wyjątkową (zważywszy, że rynek śląskiej prasy był drugi co do wielkości po warszawskim). Tę dobrą passę dziennikarza przerwała wojna wschodząca na horyzoncie. Rozkaz mobilizacyjny otrzymał 24 sierpnia 1939 r. Przemierzając dro‑ gę do Śląskich Zakładów Technicz‑ nych (gdzie formowano batalion), oglądał miasto odmienione: „Kato‑ wice w tym dniu – wspominał – wy‑ glądały już zupełnie inaczej niż wczo‑ raj. Częściowa mobilizacja ogarnęła już tego ranka tysiące ludzi. Wszędzie widziało się zaaferowanych mężczyzn, spieszących z kuferkami i walizkami w rozmaitych kierunkach. Wielu było w mundurach. Nastrój był (…) jakiś taki finałowy. Coś się kończyło, za‑ mykało czy odchodziło. Ba – odcho‑ dziła cała epoka. Czuło się to w po‑ wietrzu. Jutro wyglądało posępnie”. A jednak nastroje nie były pesymi‑ styczne. Powołani do wojska rodowici Ślązacy jednoznacznie tę prawdę po‑ twierdzali. Kompania, którą formował

więcej na: www.duocoral.of.pl


kurier WNET

19

K U R I E R · śl ą sk i

Kto nie jest pod wrażeniem reakcji Baracka Obamy na cybernetyczny atak na Sony Pictures Entertainment? USA po raz pierwszy nałożyły za coś takiego sankcje ekonomiczne i polityczne, w tym wypadku na Koreę Północną. I to nie koniec. Nieznani sprawcy wywołali w KRLD internetowy blackout, wreszcie Obama obiecał następną turę sankcji.

Wywiad z wampirem

R

efleks Obamy jest tak impo‑ nujący, że aż dziwny. Zwykle w takich wypadkach leniwy, prezydent zadziałał w stylu „kowboja” Reagana, którego notabene w swoich wspomnieniach przedstawiał jako politycznego gangstera. Wiosną 1986 roku, nie czekając na wyniki śledztwa po zamachu na dyskotekę w Berlinie, w któ‑ rej zginęło dwóch amerykańskich żołnie‑ rzy, i zupełnie ignorując opinię światową, Reagan wysłał bombowce nad państwo Kadafiego. Uspokoił na jakiś czas dyktato‑ ra, zaś w kraju odnotował wzrost społecz‑ nego poparcia. Ale to jest Barack – „laure‑ at Pokojowej Nagrody Nobla” – Obama. Nie Reagan, którego wpływ na tę nagro‑ dę polegał na tym, że obdarowywano nią przeciwników jego polityki.

Narzędzie czy kłopotliwy sąsiad? Jest prawdą, że kraje takie jak Libia, Ku‑ ba czy Korea straciły swego protektora w postaci ZSRS. Można by z tego wy‑ prowadzić wniosek o łatwiejszej sytuacji Obamy. Niezupełnie i niestety. Obamie przyszło rządzić w trudnych czasach, w których nie brakuje protektorów. Obecnie jedynie Kubę można uznać za osamotnioną i znajdującą się w fatalnym położeniu. W odniesieniu akurat do niej Obama prowadzi politykę miłości. Korea Północna ma w kim wybierać, a raczej miała. Rosja chwieje się aktual‑ nie pod ciosami międzynarodowych kół polityczno-finansowych. Koła te wciąż czują respekt przed komunistycznymi Chinami. Pekin wie o tym i z pewnością przygotowuje się na podobne starcie. Ko‑ rea, jak nigdy wcześniej, jest uzależnio‑ na od ChRL. W okresie „zimnej wojny”

Paweł Zyzak

Kim Ir Sen prowadził politykę klienteli‑ zmu wobec ZSRS. Obawiał się wpływów Pekinu, dzięki któremu zresztą zachował władzę w latach pięćdziesiątych. Rów‑ nie łatwo mógł za jego sprawą ją stra‑ cić. Zorientowana na półkulę zachodnią Moskwa zdawała się być mniejszym za‑ grożeniem. Z kolei po 1991 r., w czasach potencjalnie największej swobody, Koreę trapił głód i polityczne czystki. ChRL jest więc obecnie jedynym wybawieniem i osłodą dla reżimu Ki‑ mów. Jedynym gwarantem ich władzy. Jakby wbrew tej „prawdzie”, KRLD raz po raz występuje z prowokacjami wo‑ bec Zachodu. Wówczas dowiadujemy się z mediów, że „teraz to już Chiny nie darują Korei Północnej”, że „nie będą się za nią dłużej wstawiać”, że „to jej koniec”. Odruchowo „kupujemy” tę życzeniową perspektywę. Nie ma w tym nic złego. W prze‑ ciwieństwie do psychopatów rządzą‑ cych komunistycznymi reżimami, nor‑ malni ludzie wstydzą się, przyjaźnią, odwdzięczają, itd. Nie wyprano ich z emocji. Pragną wierzyć w sprawied‑ liwość. Wierzymy zatem w rychły ko‑ niec reżimu tym mocniej, im więcej wiemy o jego naturze. Jednak polityczna perspektywa odbiera nam złudzenia. Nie ma bo‑ wiem powodów, by sądzić, że KRLD działa w sprawach geopolityki wbrew interesom ChRL. Jest dokładnie od‑ wrotnie. Komuniści chińscy używa‑ ją Korei w roli „psa” obszczekujące‑ go USA i inne państwa i instytucje, zwłaszcza te upominające się o prawa człowieka. Po co więc miałyby się po‑ zbywać wygodnego narzędzia? Zdają sobie z tego sprawę rzetelni amerykańscy analitycy i nie trzymają

swej wiedzy w szczególnej tajemnicy. Przykładowo republikański senator Lin‑ dsey, odnosząc się w CNN do ataku cy‑ bernetycznego, stwierdził: „Trudno mi jest sobie wyobrazić, że cokolwiek tak ważnego dzieje się w Korei Północnej bez współudziału Chin, czy choćby bez ich wiedzy o tym”.

Kowboj czy gangster? Wkrótce po ataku hackerskim na Sony Obama oznajmił, że mieliśmy do czy‑ nienia z „aktem cyberwandalizmu”, ale nie „aktem wojny”. Jak to, więc sankcje były odpowiedzią na akt wandalizmu? W opinii republikanów prezydent wer‑ balnie pomniejszył znaczenie całego zajścia. W pewnym sensie zbagateli‑ zował ryzyko. Zrodził się z tego pewien spór po‑ znawczy. Zapatrzeni w Obamę dzien‑ nikarze wdali się z republikanami w szermierkę słowną. „Byliście kry‑ tyczni wobec Obamy przez ostatnie lata, a co teraz powiecie o jego przy‑ wództwie?” — zapytali. W odpowiedzi usłyszeli: „Świetnie panie prezydencie, słusznie skłonił pan Sony do wznowie‑ nia premiery filmu, słusznie nałożył Pan sankcje, ale teraz trzeba zabezpie‑ czyć USA przed cyberterroryzmem – przed cyberterroryzmem, a nie jakimś tam wandalizmem”. Ci się zirytowali. Może fanów Oba‑ my łatwo jest nakarmić pozorami, stąd ich skłonność do irytacji, ale już kon‑ gresmenów trudniej. Incydent z Sony przestraszył polityków, wojskowych i służby specjalne USA nie na żarty. Wy‑ kazał bowiem całemu światu w perspek‑ tywie cyberataków, jak dziurawa jest od‑ porność USA. Ośmielił potencjalnych

„cyberterrorystów” lub „cyberwandali”. Jak powiedział jeden z amerykańskich senatorów: „Jeśli Korea może coś takie‑ go zrobić wielkiej amerykańskiej korpo‑ racji, to co inni mogą zrobić naszemu krajowi…”. Obama połechtał kowbojską próż‑ ność Amerykanów i po trosze przy‑ tępił swój wizerunek słabego prezy‑ denta. Spowodował jednak zarazem, że za jedynego winowajcę cyberataku opinia publiczna uznała KRLD. Re‑ żim północnokoreański, zakłamany i zbrodniczy, jął wrzeszczeć rozpacz‑ liwie o braku sprawiedliwości, że to nie jego sprawka, że USA odrzuciły ofer‑ tę wspólnego śledztwa. Zarzucił Oba‑ mie stosowanie „gangsterskich metod”,

Zakochany w amerykańskim kinie Obama postanowił zagrać silnego przywódcę, więc tak samo zakochany w amerykańskim kinie Un postanowił rozegrać pojedynek dwóch „wielkich przywódców”. czyli bycie drugim Reaganem. Obama jakoby z końcem grudnia odciął pań‑ stwo Kim Dzing Una od światowego Internetu oraz mściwie wypuścił do sieci film szkalujący Słońce Narodu. Reżim zagroził „śmiertelnymi ciosa‑ mi”, ale wcześniej nawymyślał Obamie, licząc, że go sprowokuje. Opublikował urocze zdanie przedstawiciela Komisji Obrony Narodowej KRLD, że „Obama nie przebiera w słowach i działaniach

Jest w Częstochowie od trzech lat miejsce, gdzie spotykają się bezkolizyjnie sacrum i profanum. Miejsce, gdzie każdego dnia wspomina się św. Papieża-Polaka, by jego słowa, myśli i duch nigdy w nas nie zgasły. Krzysztof Witkowski, który Muzeum monet i medali wymarzył, wymyślił, wybudował i stale rozwija, cierpliwie i konsekwentnie realizuje plan rozpowszechniania myśli i dzieł Jana Pawła II.

Muzeum pełne świętości

Osiemnastego dnia każdego miesią‑ ca zaprasza Krzysztof w progi swojego Muzeum (gdzie znajduje się również doskonale przystosowana sala wido‑ wiskowa) ludzi pamiętających Święte‑ go Papieża-Polaka, współpracujących z nim czy będących jego przyjaciółmi – jak pani dr Wanda Półtawska z mał‑ żonkiem czy pan Arturo Mari wraz z małżonką. Spotkania pod wspólnym hasłem „Z Janem Pawłem II ku przy‑ szłości” stały się już stałym punktem w kalendarzu kulturalnym miasta. Przy okazji tych spotkań, bez jakiegokol‑ wiek wsparcia z zewnątrz, Krzysztof promuje młodych artystów, zarówno

Otrzymaliśmy dzięki temu próbkę rasi‑ zmu północnokoreańskiego, może nawet autorstwa samego Una… Obama liznął go jedynie przez szybę. Na co dzień ofia‑ rami tegoż, czego prezydent USA może nie wiedzieć, są przede wszystkim oby‑ watele KRLD. W imię czystości rasowej zmusza się ich do aborcji i dzieciobójstw. Reżim praktykuje też znany Obamie mo‑ ralny relatywizm w praktycznym, leni‑ nowskim wydaniu i od wielu miesięcy rasizm przypisuje… Obamie. Wskazując choćby sprawę Latynosa George’a Zim‑ mermana, który zastrzelił czarnoskóre‑ go, o rasizm oskarża USA, nazywając je „królestwem dyskryminacji rasowej”. KRLD nie lubi Baracka Obamy wyjątkowo. Wypomina mu, że pławi się w luksusie i wydaje fortunę na po‑ dróże, a ostatnio niemiłosiernie mu ubliża. Obama jest pierwszym prezy‑ dentem USA, którego spotkała taka atencja Phenianu. Sam na to zresztą zapracował, angażując autorytet pre‑ zydenta w obronę Sony i Hollywood. Wystąpił jako adwokat i mściciel, więc spotkał go bandycki odwet.

Mój Śląsk

B solistów, jak zespoły muzyczne; pre‑ zentuje wystawy niezwykłych kolek‑ cji lub dzieł artystycznych. Jest prezes Witkowski mecenasem sztuki, i to w tym najlepszym, dawno zapomnia‑ nym znaczeniu. Comiesięczne spot‑ kania w Muzeum są całkowicie non profit. Przychodzi, kto chce, kiedy chce i zostaje, jak długo może. A trwają one czasem nawet do 4 godzin! Nie wiem, czy jest drugie tak klimatyczne, energe‑ tyczne i piękne miejsce w Polsce, które łączy ducha św. Papieża Jana Pawła II z Polską dnia dzisiejszego – z wszyst‑ kimi jej wadami i zaletami. Święty Stróż i Opiekun W ostatnich miesiącach przybył Mu‑ zeum jeszcze jeden eksponat. Nie, nie medal ani moneta. To autorska, wy‑ konana przez znanego i cenionego

w świecie artystę bursztynnika, Ma‑ riusza Drapikowskiego, replika nie‑ zwykłej figury Świętego Michała Ar‑ chanioła z Sanktuarium w Gargano. Pan Mariusz Drapikowski zawędrował śladami Jana Pawła II do sanktuarium w Gargano i podczas rozmowy z księż‑ mi michalitami, którzy są strażnikami groty, pokazał swoje dzieła. Zachwyt michalitów nad pracami mistrza spra‑ wił, że zamówili rzeźbę w jego pra‑ cowni. Dla podniesienia rangi dzieła zakonnicy podarowali artyście duży fragment skały, po której przez wieki wędrowali do Świętego Michała Ar‑ chanioła pielgrzymi z całego świata. Kamień został pocięty na plastry. Je‑ den z jego fragmentów został wkom‑ ponowany w rzeźbę, która znajduje się obecnie w Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II. Jest to trzeci egzemplarz

dzieła Mariusza Drapikowskiego. Od pierwowzoru różni się tym, że w miej‑ scu napisu „Któż jak Bóg” znajdującego się na tarczy, którą w lewej ręce trzyma Archanioł Michał, znalazły się kontury naszej Królowej Polski oraz napis „Pod Twoją obronę”. Napis „Któż jak Bóg” został przeniesiony na miecz, wysoko uniesiony nad głową Michała Archa‑ nioła. Całość wykonana jest ze srebra, mierzy 110 centymetrów i jest praw‑ dziwym dziełem sztuki. Każdy, kto pielgrzymuje do Kró‑ lowej Jasnogórskiej, winien uwzględ‑ nić w czasie zaplanowanym na pobyt w Częstochowie również – choćby krótką – wizytę w Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II. Uwierzcie mi, nigdzie nie ma takiej atmosfery, jak tu! Po prostu genius loci! K

Zakochany w amerykańskim ki‑ nie Obama postanowił zagrać silnego przywódcę, więc tak samo zakochany w amerykańskim kinie Un postanowił rozegrać pojedynek dwóch „wielkich przywódców” bawiących się w poważ‑ ną politykę. Jeśli dobrze pójdzie, skoń‑ czy się na kacu dwóch narcyzów… Wypoczywający na Hawajach Oba‑ ma przekonywał niedawno, że koreański „cyberwandalizm” to „ciągłe zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, polityki zagranicznej i gospodarki USA”. Toczy więc swój prywatny pojedynek z „ko‑ reańskim Hitlerem”. Tymczasem ana‑ litycy tłumaczą mu, że Phenian poka‑ zał co najwyżej, że są słabi, że grozi im „cyberterroryzm”, że, być może, w ten sposób jakieś mocarstwo przetestowało możliwości obronne i reakcję USA albo „cyberatak” przykrył coś znacznie waż‑ niejszego – itd., itd. Odnoszę wrażenie, że na naszych oczach ktoś kręci prequel filmu The Interview. Teraz Kim Dzong Un zaprosi do siebie na wywiad Conana O’Briena i Se‑ ana Penna, a Obama każe im go „sprząt‑ nąć”. Penn zaprzyjaźni się z Unem, a potem poczuje się zdradzony, bo w pheniańskim warzywniaku odkryje sztuczne owoce. Obydwaj z O’Brienem obnażą prawdziwe oblicze Una, dodaj‑ my – przed milionami Koreańczyków, oglądających show na żywo (sic!). Po‑ każą zniewieścienie Una i podważą jego boskość, dowodząc, że jak każdy śmier‑ telnik posiada kiszkę stolcową. Potem wsiądą do czołgu i zestrzelą helikop‑ ter z Unem na pokładzie. Rozpocznie się rewolucja i „lud zostanie wyzwo‑ lony” przez koreańskich wojskowych! Dalej akcja filmu potoczy się jak w Che – Rewolucja Stevena Soderberga… K

Opowiada Wiktoria Myśliwiec z Rogowa

W

S

Z Janem Pawłem II ku przyszłości

Rewolucja czy okrągły stół?

itom wos piyknie rozto‑ mili Ludkowie! Szczynść Boże! Nazywom się Wiktoria Myśliwiec, mom 18 lot i mjyszkom w Rogowie. Porozprowiom o moim Ślonsku, co on dlo mnie znaczy. Łońskigo roku 3 moja było nie‑ chersko na dworze, wszystkim się mierzło, mamulka się znerwowała i pa‑ do: siodać do auta, jadymy! Ale kaj? A na Góra św. Anny! Siedli my do auta i jadymy, a jo se myśla: Góra św. Anny – co to było? Przeca w radyjoku godali, że w no‑ cy z 2 na 3 moja w 1921 roku wybuchło III powstani ślonski, powstańce bjyli się o ta góra, a na katelmusie godali my o Annie Samotrzeci. W łepie wszyst‑ ko mi się motlało. Jak my mijali piykne wioski, kapliczki przi ceście, to spomnioł się mi mój prastarzik Karol. Siodoł przi kuchynnym stole, drobjył chlyb na wo‑ dzionka, cicho śpiywoł „Do bytomskich strzelców wojsko zaciągają”…

Anna Dąbrowska ą więc w Muzeum przede wszyst‑ kim monety i medale, ale są rów‑ nież repliki świętych figur, relik‑ wiarze i darowane przez hierarchów – nie tylko polskiego Kościoła – piuski czy mitry. Jest zachwycająca wprost korona Matki Bożej Fatimskiej i berło Matki Bożej Ludźmierskiej. Są ryn‑ grafy rycerskie z Matką Bożą Jasno‑ górską i piękne, bursztynowe portrety Matki Bożej Ostrobramskiej i Matki Bożej Jasnogórskiej – oba autorstwa mistrza bursztynowych arcydzieł, znanego w świecie artysty Mariusza Drapikowskiego. Każde zwiedzanie rozpoczyna krótki filmowy seans, który pozwala nam zajrzeć w świat twórcy i kustosza tego wyjątkowego miejsca – Krzysztofa Witkowskiego. Później, kiedy już patrzymy na gab‑ loty muzealne, słuchając objaśnień na temat poszczególnych eksponatów, ła‑ twiej nam zrozumieć, dlaczego znaj‑ dują się właśnie tu, w Częstochowie, w tym Muzeum.

niczym małpa w tropikalnym lesie”. Reżim dopiero się rozgrzewał. KCNA (północnokoreańska agencja prasowa) opublikowała tekst, którego autor stwier‑ dził, że Obama „powinien mieszkać, jak małpa ,w zoo, żywiąc się okruszkami rzucanymi przez odwiedzających”. Au‑ tor ten nazwał go również „mieszańcem niepewnej krwi”. Histeria Phenianu oka‑ zała się twórcza, ale monotematyczna. Ostatnio KCNA nazywała Obamę „na‑ stępcą czarnej dzikiej małpy”.

o wjycie, jak był młodym karlusym, to w 1919 roku szoł ku I powstaniu ślonskimu. Na głowie kłobuk, na koszuli westa, stare oficyrki i wyciongnyto z zim‑ nioczanego broga giwera, co jom ujec przismyczył z I wojny, a ciotulka schro‑ niła i w hacce po nocy prziniysła. Jesz‑ cze kraiczek chleba do kapsy i krzyżyk od mamulki na droga, i ku powstaniu. Z kamratami bjyli sie wele Gołkowic, a dowodziył nimi niejaki Maksymilian Iksal z Turziczki. Oni chcieli, coby nasz Ślonsk był polski, coby mamulka nie była mutter, a masło butter. Te młode synki nie znały się na polityce, prastarzik godoł: „polityka to je tako tyka, co sie poli, nie chytej się, bo się oparzisz”. Oni byli Ślonzokami, to była ich ziymia i nie chcieli cudzym słożyć. Potym był plebiscyt i II powsta‑ ni. No i prziszeł „Tyn 21 roczek, cały krwią zalany…”. Ocknyłach sie i widza tabula: Góra św. Anny – Annaberg. Tatulek zabrynzowoł auto, my wy‑ leźli na taki wielki plac, a na tym placu

stoł cztyrograniaty pomnik, pora kwiot‑ ków. Obracom sie i widza we krzach tabula – tam stoło napisane, że o ta gó‑ ra we III powstaniu bjyli sie Ślonzoki z Niymcami. A jo stoła jak ta paja i za‑ glondałach we krzoki. A wjycie czamu? Spomniało mi się, jak rozprowioł jedyn ujec o swoim starziku, co we III powsta‑ niu walczył ze swoim oddziałym na Go‑ rze św. Anny.

T

o był młody śpik i nie wiadomo czamu musioł wartko iść za po‑ trzebom, chyba od strachu. Poszoł we krze, sjon galoty, powiesiył wele krzo‑ ka, a tu jak nie zacznom gwizdać kul‑ ki, on nic, yno w nogi, skora uratował, z powstanio prziszeł du dom, yno tam te jego galoty ostały i teraz wjycie, cza‑ mu żech po tych krzach zaglondała. Te powstańce mieli roztomańte uzbrojeni. Stare flinty, giwery, pistole, a ci co się bjyli wele Brzezio, to udowali, ze majom armata, coby Niymcow poner‑ wować. Zakopali do ziymie ruła z żeleź‑ nioka, ale tak rychtyk to oni mjeli wielko mjyłość do tej ziymi i wielko wiara, że wroz z powstaniym, Korfantym i nimi przyjdzie Polsko. Nikierzy tej Polski nie doczekali, insi zapłacili haresztym, insi dłogo musieli na nia czekać. Wjycie, trocha mie gańba było, że jo Ślonzoczka tak mało wjym o moji ziymi. To, że godom po ślonsku, chca znać obyczaje, to jeszcze nie wszystko. Muszymy się uczyć historie, chciała‑ bych, coby w tych naszych szkolnych kańtyczkach wjyncyj było o Ślonsku, od Piastów do dziś. Bo przeca tyn nasz Ślonsk to je tako perła w koronie Polski, kaj ojco‑ wie wyruwajom z ziymi czorno sol, kaj mamulki i starki przerzykały paciorki niejednego różańca, kaj ludzie majom wielki serca i dzielom się nimi jak kra‑ iczkiem chleba. A my, dziecka i mode ludzie, mu‑ szymy to wszystko spamiyntać, sza‑ nować pamiyńć starzików i ojców, co swojom krwiom pisali historia mojigo i twojigo Ślonska. K


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.