cENA
3,50 zł
Grupy trzymające władzę w MSZ
Szanowni Państwo Chcemy wolności. Chcemy silnej Polski. Chcemy, by Polacy mieli dostęp do ważnych i prawdziwych informacji. Bo tylko fakty się liczą.
Radosław Sikorski nadzoruje pracę ponad tysiąca urzędników. A kto naprawdę rządzi w resorcie?
Dlatego tworzymy media naprawdę publiczne. „Radio Wnet” istnieje już cztery lata. Teraz postanowiliśmy wydać gazetę niecodzienną - „Kurier Wnet”. Nasza gazeta jest własnością Spółdzielczych Mediów Wnet, które tworzy ponad pół tysiąca spółdzielców.
bowiem także czas, kiedy wzmożony ruch odbywał się w drugą stronę, kiedy Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych Ministerstwa Spraw Zagranicznych ZSRS otworzył się na ambitną młodzież znad Wisły, jak niemal nigdy dotąd w swojej historii. W okresie rządów Anny Fotygi w MSZ, absolwenci MGIMO byli programowo odsunięci od pełnienia kierowniczych funkcji w resorcie. Dlatego z westchniem ulgi i deklaracją pełnej lojalności na ustach powitali oni pojawienie się w ministerstwie Radosława Sikoskiego – było nie było głównego bohatera słynnego wywiadu rzeki „Strefa zdekomunizowana”.
Redaktorem Naczelnym „Kuriera Wnet” jest Katarzyna Adamiak-Sroczyńska. Zespół redakcyjny tworzą dziennikarze „Radia Wnet” i ludzie z nami zaprzyjaźnieni.
szkoła rosyjska
Fot. PolandMFA@flickr (CC BY-ND 2.0)
Większość tekstów jest anonimowa. Wśród autorów są ludzie ze świata mediów, polityki, biznesu i kultury. Anonimowość umożliwia pisanie tym, którzy nie mogą wypowiadać się publicznie pod nazwiskiem. Nasi dziennikarze są równocześnie naszymi źródłami informacji. Nie ujawniamy źródeł.
P
Kolejny numer Kuriera Wnet mogą Państwo kupić zamawiając prenumeratę, ale też nabyć w księgarni Radia Wnet i kupując bezpośrednio od naszych gazeciarzy.
Wywiad na str. 5 ►
z założenia jest czynością skomplikowaną i czasochłonną.
Wielka liczba wiceministrów. Jest ich w sumie ośmiu (7+vacat). Dla porównania w brytyjskiej Foreign and Commonwealth Office pracuje sześciu wiceministrów, a w niemieckim czy włoskim MSZ - czterech. Co ciekawe, odpowiedź na pytanie: „Wymień z imienia i nazwiska choć jednego polskiego wicemnistra spraw zagranicznych oraz obszar, za który jest odpowiedzialny?”, nie należy do najłatwiejszych. Nieprzypadkowo. „Zasada Tuska” dotycząca doboru takich osób na ministrów, aby nikt spośród nich nie mógł go przez przypadek przerosnąć, obowiązuje bowiem w MSZ również w skali mikro, na poziomie wiceministrów.
Dobrym tego przykładem jest chociażby historia budowy obecnego portalu internetowego MSZ, przewidzianego przez specjalnie powołany w tym celu komitet sterujący pierwotnie do uruchomienia na lato 2010 roku; następnie na okoliczność inauguracji, a później zakończenia polskiej prezydencji w UE; a ostatecznie uruchomionego wiosną 2012 r. Dlaczego? Sama organizacja spotkania zaangażowanych w projekt przedstawicieli w sumie 8 departamentów i biur, podporządkowanych 4 wiceministrom, okazywała się bowiem wyczynem samym w sobie, o realizacji podjętych przy tej okazji decyzji nawet nie wspominając.
Unikalna - także w dziejach III RP - liczba wiceministrów idzie w parze ze sztywnym przyporządkowaniem poszczególnych departamentów ministrowi i jego zastępcom. To w praktyce oznacza, że zarządzanie jakimikolwiek projektami, tylko nieco odstającymi od codziennej urzędniczej rutyny czy wychodzącymi poza bezpośrednio nadzorowany przez danego (wice)ministra „pion”,
Zapraszamy do lektury i współpracy. Przesyłajcie swoje informacje na adres: redakcja@kurierwnet.pl Generał John C. Roth – amerykański wojskowy modli się codziennie za Polskę. Dowodził w wielu misjach armii USA, jest byłym sekretarzem generalnym Stowarzyszenia Pracodawców Katolickich Legathus, które powstało na prośbę Jana Pawła II
olski MSZ wygląda dość klasycznie na tle swoich europejskich odpowiedników. Jest jednak parę rzeczy, które go wyróżniają.
Kolejkowa prywatyzacja po polsku Czy w Polsce na naszych oczach znowu dochodzi do „złej” prywatyzacji? Kto próbuje oszukać górali i przejąć m.in. kolejkę na Kasprowy Wierch?
str. 3 ►
Lajfstajl, lewica, prawica Pisma kobiece są ważnym graczem na rynku medialnym. Reklamowym i światopoglądowym. Trafiają do tysięcy kobiet, a i mężczyźni po nie sięgają. Czy redakcje interesują się polityką i politykami? Tak, ale nie wszystkie opcje polityczne lubią
str.
7►
wielopiętrowy system
W końcu MSZ pracuje w oparciu o minimum czteropiętrowy system podejmowania decyzji (naczelnik-wicedyrektor-dyrektor-wiceminister). W efekcie w Sekretariacie Ministra, w komórce odpowiedzialnej za dopilnowywanie spraw bezpośrednio dotyczących ministra Sikorskiego i jego kalendarza, pracuje ponad 70 osób, aby tylko jako tako panować nad ter-
Co się stało z naszą Stocznią? Tam zostało serce Solidarności. Jednak Stocznia Gdańska dzisiaj właściwie nie istnieje. Przypominamy 30 lat jej historii. Oskarżamy tych, którzy doprowadzili ją do upadku. Punktujemy nieudolnych i zdradliwych polityków
str.
8►
minową realizacją spotkań i koniecznych do wykonania zadań. Jak nietrudno zgadnąć, powyższa sytuacja znajduje swoje odbicie w panującym w MSZ systemie zarządzania i podejmowania decyzji, co znalazło swoje przełożenie na prawdziwy rozkwit nieformalnych struktur. Na proste, wydawałoby się, pytanie, kto dzisiaj realnie rządzi w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, niestety nie da się odpowiedzieć w jednym, a nawet w kilku zdaniach. frakcje i wpływy Najbardziej wpływową grupę decyzyjną tworzą „mgimowcy”, czyli absolwenci rosyjskiej akademii dyplomatycznej MGIMO, którzy w większości wybrali studia w Moskwie w czasie trwania karnawału „Solidarności”, stanu wojennego lub w pierwszych latach po jego formalnym zniesieniu. Wbrew obiegowym opiniom lata osiemdziesiąte w Polsce nie były bowiem tylko okresem, kiedy wielu młodych działaczy PZPR, jak na przykład Aleksander Kwaśniewski czy Włodzimierz Cimoszewicz, masowo wyjeżdżali na krótsze czy dłuższe stypendia do USA. Był to
Piotr Jegliński, twórca Editions Spotkania Jak zaczął swoją podziemną działalność jeden z najbarwniejszych opozycjonistów. Ten, który zdekonspirował nielegała Tomasza Turowskiego. Ten, który był ścigany listem gończym do 2000 roku. Niemożliwe?
str. 13 ►
Czas pokazał, że była to z ich strony trafna decyzja. W dzisiejszym MSZ szefem lub wiceszefem każdego kluczowego departamentu jest bowiem absolwent MGIMO. Jeżeli od tej reguły zdarzają się wyjątki, to raczej w „drugą stronę”. Chociażby jak w przypadku tak newralgicznej skądindąd komórki jaką jest Departament Konsularny, gdzie MGIMO ukończył zarówno dyrektor Marek Ciesielczuk, jak i obaj jego zastępcy: Jarosław Łasiński oraz Grzegorz Michalski. Absolwentem moskiewskiego MGIMO jest także dyrektor generalny MSZ Mirosław Gajewski, szef służby zagranicznej, czyli osoba podejmująca wszystkie ważniejsze decyzje personalne w sprawie każdego polskiego dyplomaty w kraju i na świecie. W przypadku tych najwyższych rangą: ambasadorów i konsulów generalnych, potrzebna jest zawsze także zgoda samego ministra, ale już w przypadku pozostałych dyrektor generalny ma w praktyce całkowicie wolną rękę. Tym bardziej, że od ładnych już kilku lat stanowisko dyrektora kadr w MSZ nie jest obsadzane. Nie ma nawet p.o. dyrektora. Wszelkie decyzje personalne do podpisu dyrektora generalnego przygotowuje któryś z wicedyrektorów, rotacyjnie wyznaczanych do pełnienia funkcji „kierownika Biura Spraw Osobowych”. Dlaczego to ważne? Otóż dyrektor, jako osoba pochodząca z konkursu, nie może być odwołany ze swojego stanowiska bez podania konkretnego powodu i stosownej procedury. Natomiast kariera wicedyrektora w MSZ, zwłaszcza w przypadku pojawienia się różnicy zdań z dyrektorem geDokończenie na stronie 4 ►
Prawda o Żylecie W 2011 roku rząd Polski z Donaldem Tuskiem na czele rozpoczął wojnę z kibicami. A wszystko zaczęło się na Żylecie, legendarnym miejscu na stadionie Legii w Warszawie. Czym jest Żyleta? Jak naprawdę wygląda ruch kibicowski
str. 16 ►
Str. 2
Kurier Wnet
czy
wiesz,
że....
czy
wiesz,
ścią pana Kazimierza, czy też nie. Przeciwnikami p. Czajkowskiego są miasto stołeczne Warszawa oraz Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa Ochota. Przez 40 lat sprawa stawała na wokandach zarówno w sądach administracyjnych, jak i powszechnych. Istotne, że zapadające wyroki były rozbieżne. Pomimo, że pan Kazimierz wybudował pawilon z własnych środków, miasto nie chce mu przekazać własności budynku. Obecnie pan Czajkowski czeka na wyrok, który zobowiąże władze miasta do podpisania z nim umowy. Ma ona dotyczyć przekazania panu Kazimierzowi wieczystego użytkowania gruntu oraz bezpłatnej własności budynku.
Oprawą mszy kanonizacyjnej Jana Pawła II będzie zajmował się Polak Trwają przygotowania do mszy, w czasie której zostanie kanonizowany papież Jan Paweł II. Został już wyznaczony odpowiedzialny za oprawę mszy. Jest nim Polak pochodzący z południa Polski. Wprawdzie nie ma informacji na temat konkretnej daty, ale wiadomo, że kanonizacja odbędzie się najwcześniej pod koniec października tego roku. W otoczeniu Ojca Św. Franciszka mówi się też o ostatnim tygodniu listopada. Proces beatyfikacyjny zmarłego w 2005 roku Jana Pawła II rozpoczął się kilka miesięcy po jego śmierci. Na szybkie rozpoczęcie procesu - zwyczajowo musi upłynąć pięć lat od śmierci - zgodę wydał papież Benedykt XVI. On też przewodniczył uroczystości beatyfikacji.
Transakcje w grach online będą opodatkowane? Ministerstwo Finansów zainteresowało się rynkiem gier komputerowych. Resort oczekuje, że gracze będą odprowadzać podatek dochodowy od osób fizycznych. Gry komputerowe mogą być dochodowym interesem, szczególnie te typu MMO (Massively multiplayer online). Posiadają one często wirtualne ekonomie, które naśladują realną. Gracze często wymieniają się lub kupują przedmioty używając wirtualnej waluty, ale w grach istnieją także transakcje, za które się płaci - wtedy należy odprowadzić podatek. - Wirtualne transakcje (np. sprzedaż wirtualnych przedmiotów) rozliczane w "realnym pieniądzu" mogą zostać uznane za usługi, w szczególności za usługi elektroniczne - odpowiedziało ministerstwo na zapytanie redakcji hotmoney.pl. Kto tworzy prawo w UE?
Fot. „Jan Paweł II. Szukałem Was...” / StudioInterFilm@youtube.com
Elektrownia w Ostrołęce nie powstanie. Skarb Państwa stracił ponad 400 mln zł. Nowy blok energetyczny, który miał zapewnić bezpieczeństwo energetyczne dla Polski północnej, nie zostanie wybudowany. Decyzję taką podjęła państwowa spółka Energa S.A. Pomimo, że Skarb Państwa stracił ponad 400 mln zł, że wykarczowano prawie 90 ha lasów, strona rządowa nie zdecydowała się na cofnięcie decyzji. Poseł Arkadiusz Czartoryski mówi, że wpływ na taką strategię rządu może mieć budowa elekReklama
trowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim. To właśnie stamtąd Polska miałby importować „lepszą” energię. Obecnie prokuratura prowadzi śledztwo ws. możliwej straty przez skarb państwa znacznej sumy pieniędzy. Jeden z najdłuższych procesów w Polsce Proces Kazimierza Czajkowskiego trwa ponad 40 lat. Do tej pory nie rozstrzygnięto czy własnoręcznie wybudowany pawilon przy ul. Grójeckiej 89 w Warszawie, jest własno-
„
Od najmłodszych lat Jarosław i Lech wiele czasu spędzali na podwórku i bawili się głównie w wojnę i grali w piłkę nożną. Trzeba jednak zaznaczyć, że pierwsze zabawy na żoliborskim podwórku były jeszcze w powojennych gruzach. Lech nigdy nie mógł zapomnieć widoku brata, który pewnego razu z radością wywijał… znalezionym granatem. Innym razem, w 1957 r., również Jarosław wraz z kolegą Tomkiem Grzywaczem walił młotkiem w pocisk moździerzowy i gdy już mieli rzucić nim o ziemię, dopadli ich przerażeni ojcowie. Bracia wspominali, że skończyło się tylko na strachu i ostrej reprymendzie. Saperskich pasji brata nie podzielał Lech, który przede wszystkim kochał piłkę nożną i był dobrze zapowiadającym się bramkarzem, walczył o przywództwo w tym niewielkim dziecięcym świecie. Cechy przywódcze zdradzał również Jarosław. Jak wspomina Jadwiga Kaczyńska: Jarek na podwórku był generałem. Sąsiadka przyszła do mnie z pretensją: „Pani syn mówi, że jest generałem!”, na co ja: „Mój syn ma 8 lat, nie mogę za niego odpowiadać, jak mówi, to widocznie jest!”.
* Pierwsze bardziej świadome wspomnienia Lecha związane były z 1956 r., choć dobrze zapamiętał też śmierć Józefa Stalina w 1953 r. "To jedna z pierwszych rzeczy, jakie mam w pamięci. Pamiętam, jak ojciec wrócił do domu w znakomitym nastroju i stwierdził, że jest świętego Józefa. Był niezwykle zadowolony. Oczywiście byli też wśród naszych znajomych tacy, którzy rozpaczali" - wspominał. Na pewno niebagatelne znaczenie dla pierwszych fascynacji polityką miały soboty z radiem. Otóż w każdą sobotę bracia Kaczyńscy mieli tzw. przywilej słuchania radiowych wiadomości. Niespełna dziesięcioletniego Lecha fascynowały relacje międzynarodowe. Wsłuchiwał się więc w dziennikarskie opowieści o próbie zajęcia Kanału Sueskiego, w konflikt Eisenhowera i Stevensona, w doniesienia o rebelii w Kongo i Lumumbie. Oczywiście wówczas sądził, że wszystko rozumie. A powtarzanie zasłyszanych fraz z radia w ustach malca musiało na wszystkich robić wielkie wrażenie. Wszak Lech Kaczyński od dziecka słynął z zaskakującej pamięci. We wrześniu 1956 r. bliźniacy poszli do pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr 194, z której kilka lat później zostaną przeniesieni do Szkoły Podstawowej nr 1 dla „rozładowania tłoku”. Zresztą zajęcia szkolne od początku nie wzbudzały w nich entuzjazmu. Ale w 1954 r. to przede wszystkim utrwalona w nich pamięć dziadka Aleksandra Kaczyńskiego, jak i sprawy polityczne, w tym i te o zasięgu międzynarodowym - zmiany w PZPR, dojście do władzy Władysława Gomułki, powstanie węgierskie. Spora jak na siedmiolatka świadomość zmian w kraju i na świecie związana była ze specyfiką domu Kaczyńskich, w którym historia i polityka były zawsze obecne. Wieczorami i nocą słuchano Radia Wolna Europa, a przy różnych okazjach rodzice, dziadkowie i wujostwo rozprawiali o przeszłości i teraźniejszości. Szybko pojawił się zachwyt Józefem Piłsudskim. Na pewno fascynację historią zaszczepiła braciom matka. Wyrosła przecież w domu, w którym toczono polityczne, historyczne spory i dyskusje. Jej szacunek do marszałka Piłsudskiego w naturalny sposób wywarł ogromny wpływ na braci Kaczyńskich. Czytali o nim wiele książek. Jadwiga często wędrowała po warszawskich antykwariatach w poszukiwaniu unikalnych tekstów o marszałku. Znali również wszystkie pieśni piłsudczyków. Edukacja patriotyczna miała więc bardzo szeroki zakres, a dzięki inteligencji i poczuciu humoru Jadwigi Kaczyńskiej toczyła się spokojnym, przemyślanym torem.
„
Redaktor naczelny: Katarzyna Adamiak-Sroczyńska Zespół: Spółdzielcza Agencja Informacyjna Redaktor techniczny: Lech R. Rustecki Skład i łamanie: PG Druk: ODDI POLAND Spółka z o.o. Wydawca: Spółdzielcze Media Wnet Adres redakcji: ul. Koszykowa 8, 00-564 Warszawa www.kurierwnet.pl
że....
Na pewno nie Polacy Kluczowy wpływ na polityki unijne mają urzędnicy starej piętnastki - szefowie departamentów, dyrektorzy, dyrektorzy generalni i szefowie gabinetów pochodzący m.in. z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, krajów Beneluxu. Szacuje się, ze ustawodawstwo unijne stanowi ok. 60 proc. porządku prawnego Polski. Prawo unijne tworzy się w instytucjach, w których polscy urzędnicy nie zajmują żadnych istotnych funkcji. Polacy nie mają bądź mają nikły wpływ na proces tworzenia prawa, które ich obowiązuje. Ćwierć miliarda w piach. I na pensje partyjnych kolegów Rząd Donalda Tuska wydał 252 mln zł na ekspertyzy lokalizacyjne elektrowni atomowej, która i tak nie powstanie w najbliższym czasie. Szukasz dobrze płatnej pracy. Zostań urzędnikiem Tuska W latach 2008-2012 liczba urzędników administracji rządowej wzrosła niemal o 20 tys. To mniej więcej tyle, ile mieszkańców liczą Pułtusk, Strzelce Opolskie, Tomaszów Lubelski, Trzebinia czy Wieliczka. A przeciętny podatnik płaci na administrację centralną średnio 1034 zł rocznie. Wynagrodzenia w sektorze administracji, mimo powolnego zmniejszania różnic, są wciąż 30% wyższe niż w sektorze przedsiębiorstw. Drastycznie o przemocy Kampania Przeciw Homofobii jest ogólnopolską organizacją pozarządową, zajmującą się przeciwdziałaniem dyskryminacji ze względu na orientację seksualReklama
czy
wiesz,
ną i tożsamość płciową w polskim społeczeństwie. Stowarzyszenie opublikowało w 2011 roku raport "Przemoc motywowana homofobią" na temat przemocy wobec gejów i lesbijek w Polsce. Według raportu sprawcami niemal 45 proc. aktów przemocy wobec homoseksualistów i lesbijek są najbliżsi i znajomi. A ponad 55 proc. takich przypadków jest wywołanych działaniami osób obcych, np. na ulicy, gdy osoba homoseksualna idzie z partnerem. Raport zawiera również opowieści osób, które zetknęły się z przemocą. Możemy w nim przeczytać między innymi taką historię: "Jestem lesbijką, powiedziałam o tym rodzicom. Od tego czasu mój ojciec i brat mnie gwałcą, bo chcą zrobić ze mnie normalną kobietę". Ta drastyczna sprawa przedstawiona została już na okładce raportu. Czy słusznie? Ryszard Krauze wpadł w kłopoty? Znany biznesmen i oligarcha wpadł w poważne kłopoty. Najpierw po Warszawie krążyły pogłoski, że jego imperium się kruszy, a pan Ryszard jest załamany, a potem gruchnęła wieść, że firma Krauzego wyprowadza się z 40 piętra hotelu Mariott. Wprawdzie nadal znajduje się na liście 100 najbogatszych Polaków wg Wprost, ale znalazł się tylko na pozycji 36. Gdzie się podziały pieniądze dla rodzin? Wysokość środków publicznych przeznaczanych na wsparcie rodziny to ok. 27,1 mld zł. Oznacza to prawie 2% PKB. Na całość tej polityki składa się kilkanaście rozproszonych działań.Niestety, nie stanowią one przemyślanej, spójnej całości. Są to zupełnie niezależne od siebie programy, kontrolowane przez różne ośrodki władzy. Czasami wręcz ze sobą sprzeczne. Przy zdecydowanej
że....
większości działań pomocowych nie zostawia się rodzicom wyboru jeśli chodzi o sposób wychowania dziecka, ale narzuca jeden konkretny rodzaj lub też wymaga zakupu konkretnych produktów. Zdecydowana większość programów nie jest kierowana do wszystkich rodziców, a jedynie do wybranych: ze względu na kryterium dochodowe lub formę zatrudnienia. Kobieta może więcej? Joanna Modzelewska, prawnik, przez 3,5 roku była przewodnicząca związku zawodowego pilotów PLL LOT, mimo że nigdy nie była pilotem ani nie pracowała w tej spółce. Kamery w domowej telewizji będą monitorować widzów W USA trwa dyskusja na temat inwigilacji obywateli w ich własnych domach. Nowa technologia, która pojawiła się w Stanach, analizuje reakcje widzów, zachowania i wypowiedzi w odniesieniu do różnych reklam, później dostarcza odpowiednie reklamy. Na takie rozwiązanie nie zgadza się republikanin Michael Capuano. Deputowany chce uchwalenia ustawy, która będzie zabraniać operatorom usług wideo gromadzenia danych audiowizualnych z otoczenia konsumentów bez ich wyraźnej zgody. Ci, którzy się zgodzą na ekranie swojego telewizora zobaczą, napis „Oglądamy Cię”. Kompromitujące śledztwo ws. Papały Minęło 15 lat od śmierci generała Marka Papały, który zginął od strzału w głowę 25 czerwca 1998 roku. Mordercy nadal nie odnaleziono, są za to dwie wersje prokuratury. Sprawą zajmują się zespoły śledcze z Warszawy i Łodzi. Przedstawiają one odmienne i wykluczające się wersje wydarzeń. Wyrok w sprawie ma zapaść latem, więc wcześniej, niż zakończy się łódzkie śledztwo.
K u r i e r W n e t
kraj
kraj
kraj
Żabka na Kasprowym Klasyczny przykład prywatyzacji w III RP. Dochodowa państwowa firma zostaje sprzedana funduszowi inwestycyjnemu, który najdalej za kilka lat sprzeda spółkę z zyskiem. W tle transakcji znajdują się wielkie nazwiska polskiej polityki z ostatnich 20 lat
Fot. Paweł Grządziel
D
laczego rząd i podległa mu Grupa PKP tak bardzo chciały pozbyć się jedynej spółki „w portfelu” kolejowego molocha, która przynosiła całkiem konkretne zyski? Minister transportu Sławomir Nowak szczerze wyznał, że głównym argumentem na rzecz sprzedaży są długi PKP, których część miała być spłacona za pozyskane z tej transakcji pieniądze. Wychodzi na to, że los Polskich Kolei Linowych SA (PKL SA) i ściśle związanego z nią regionu był dla państwa polskiego, reprezentowanego przez ministra, mniej istotny. Spółka trafiła w ręce funduszu inwestycyjnego, właściciela sieci sklepów Żabka. Polskie Koleje Linowe SA to spółka zarządzająca infrastrukturą turystyczną w Zakopanem (kolejki na Kasprowy, Gubałówkę i Butorowy Wierch), Zawoi (krzesełkowa kolejka na Mosorny Groń), Miedzybrodziu Żywieckim (kolejka na Górę Żar), Szczawnicy (kolejka krzesełkowa na Palenicę) oraz Krynicy (kolej linowo-terenowa na Górę Parkową). Saga pt. „sprzedaż PKL” trwała na tyle długo, aby pojawiło się w niej i odegrało swoje role wielu pierwszo- i drugoplanowych aktorów. Wchodzi „pośrednik”
O przejęcie PKL starała się m.in. słowacka spółka Tatry Mountain Resorts, właściciel ośrodków narciarskich w Niskich i Wysokich Tatrach. Finalna sprzedaż PKL na rzecz spółki Polskie Koleje Górskie SA (PGK SA), tworzonej przez samorządy czterech gmin Podhala z Zakopanem na czele, była ukazywana przez PKP i ministra Sławomira Nowaka osobiście jako sukces: kolejki wziął polski samorząd, a Słowacy odpadli w przedbiegach. Czy Polskie Koleje Górskie SA są polskie? Ministerstwo i PKP informowały, że nabywca to spółka utworzona przez cztery podhalańskie gminy. Po rozstrzygnięciu przetargu okazało się jednak, że gminy mają tylko 0,2 proc. udziałów w spółce. Jest bowiem piąty wspólnik, de facto dominujący w spółce, a mianowicie Mid Europa Partners, międzynarodowy fundusz inwestycyjny, który poprzez zarejestrowaną w Polsce spółkę-córkę jest właścicielem sieci sklepów Żabka i - częściowo - laboratoriów medycznych pod marką Diagnostyka. Kapitał zakładowy polskiego oddziału zarejestrowanego w Warszawie Mid Europa Partners to zaledwie 87 150 zł. Wszystkie udziały należą do spółki matki, Mid Europa Partners LLP, która inwestuje w Europie Środkowej, na Bałkanach, w Turcji i Rosji, gdzie wraz z Pilkingtonem wybudowała hutę szkła pod Moskwą. Prezes PKG SA Łukasz Chmielowski dla „Rzeczpospolitej”: - Mid Europa Partners to renomowana instytucja finansowa, obecna na rynku środkowoeuropejskim od kilkunastu lat, z kapitałem o wartości 3,2 mld euro. Jest zarejestrowana na terenie Wielkiej Brytanii i zgodnie z prawem europejskim, podlega brytyjskiej komisji nadzoru finansowego, odpowiednikowi naszej KNF. Kapitały, którymi dysponuje fundusz, zostały mu powierzone między innymi przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR), finansowany przez kraje członkowskie Unii Euro-
pejskiej, Europejski Bank Inwestycyjny czy międzynarodowe firmy ubezpieczeniowe i fundusze emerytalne.
Hanny Suchockiej (1992-93) stanowiska rządowe zamienił na te związane z wielkim, ale państwowym biznesem. W latach 1993-97 był doradcą prezesa Banku Handlowego. Zasiadał w Radzie Nadzorczej PKO BP, Poczty Polskiej, PL.2012 (spółki celowej Ministerstwa Sportu i Turystyki, która koordynowała przygotowania do Euro 2012 w Polsce). W marcu 2012 r. został prezesem Grupy Kapitałowej Polska Grupa Energetyczna (PGE), czyli największego krajowego koncernu energetycznego, któremu premier Donald Tusk powierzył zadanie przygotowania i budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. PKG pod sąd
Fundusz kupuje podmioty z myślą o podniesieniu ich wartości i rychłej sprzedaży - średnio w ciągu 5 lat od daty kupna. Do niedawna kontrolował największą w Polsce niepubliczną sieć przychodni Lux Med, którą w kwietniu 2013 r. sprzedał globalnej sieci klinik medycznych Bupa za 400 mln euro. W latach 2006-2011 fundusz był właścicielem operatora telewizji kablowej i dostawcy internetu Aster, którego sprzedał konkurencyjnej UPC.
12 czerwca 2013 r. w Urzędzie Miasta Zakopane odbyła się burzliwa debata na temat PKG SA - nowego właściciela PKL. Umowę zakupu PKL ostro krytykował radny Leszek Dorula. Przypomniał, że powołanie PKG SA miało służyć obronie majątku narodowego przed zakupem przez obcych, np. Słowaków. 2 proc. akcji, które otrzymają samorządy, nazwał ochłapami, a sposób sprzedaży PKL zdradą.
Tak samo będzie w przypadku PKL - ogłosił zaraz po nabyciu spółki prezes polskiego Mid Europa Partners Zbigniew Rekusz.
Zdaniem znacznej części górali, spółka PKG podstępem zdobyła tereny na Kasprowym. Po dyskusji Rada Miasta Zakopane wezwała Burmistrza Janusza Majchra, by wycofał się z działań zmierzających do utraty kontroli właścicielskiej nad PKG SA oraz by przedstawił dokumenty dotyczące udziału PKG SA w procesie prywatyzacji PKL. Rada domaga się także respektowania jej stanowiska podczas głosowania na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy PKG SA.
Kto zatem ostatecznie obejmie kontrolę i stanie się inwestorem oraz właścicielem Polskich Kolei Linowych - okaże się dopiero za kilka lat (sic!). Najpierw jednak Fundusz będzie musiał podnieść wartość PKL. Do tego konieczne są inwestycje, w tym przede wszystkim na Kasprowym Wierchu. A to już może być problem, bo działaniu spółki bacznie przygląda się dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Paweł Skawiński, który sprzeciwia się budowie instalacji do sztucznego naśnieżania w Kotle Gąsienicowym (chodzi o brak dostępu do wody niezbędnej dla armatek śnieżnych) i modernizacji kolejki krzesełkowej w Kotle Goryczkowym, która także zwiększyłaby obciążenie dla przyrody. Wiadomo, że Fundusz wyłożył za PKL 215 mln zł. Samorządy Zakopanego, Bukowiny Tatrzańskiej, Kościeliska i Poronina zainwestowały jedynie 400 tys. zł. Zapisy w umowie spółki PKG SA mówią, że bez zgody samorządu Zakopanego spółka nie może wydzielić z majątku PKL i sprzedać kolejek na Kasprowy, Gubałówkę i Butorowy Wierch. Cztery pozostałe (w Zawoi, Międzybrodziu Żywieckim, Szczawnicy i Krynicy) już tak. Pociągi pod specjalnym nadzorem 22 maja 2013 r. przedstawiciele PKP SA podpisali ze spółką PKG SA umowę sprzedaży Polskich Kolei Linowych. Zgodę na tę transakcję wydała rada nadzorcza PKP. Jej szefem jest Krzysztof Opawski, minister infrastruktury w rządzie Marka Belki (2004-05), wcześniej szef rady nadzorczej warszawskiej giełdy, obecnie również członek rady nadzorczej KGHM. Opawski to przede wszystkim bankowiec i finansista, zaangażowany w ostatnich 20 latach w wielkie prywatyzacje, np. Banku Handlowego (na rzecz Citigroup, dla której pracował) i Telekomunikacji Polskiej (dla France Telecom). Warto zauważyć, że w latach 1992-93 był doradcą ministra łączności Krzysztofa Kiliana z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, z którego wywodzą się m.in. Donald Tusk i jego najbliżsi współpracownicy z Platformy Obywatelskiej. Kilian to ekstraklasa politycznobiznesowa spod znaku KLD. Był wiceszefem gabinetu ministra przekształceń własnościowych Janusza Lewandowskiego w 1991 r. Potem awansował na dyrektora gabinetu samego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego (1991-92). Po okresie kierowania resortem łączności w rządzie
- Z informacji, jakie uzyskaliśmy, nie do końca wiemy, czy rzeczywiście samorząd kupił PKG S.A. Czy właściwie samorząd będzie zarządzał tą spółką? Było bardzo burzliwe posiedzenie rady, robiono wszystko, abyśmy takiego stanowiska nie przyjęli – powiedział Jerzy Zacharko, przewodniczący Rady Miasta Zakopane. Prezes PKG SA Łukasz Chmielowski: - Odstąpienie od umowy grozi samorządom karą 20 mln zł. Burmistrz Majcher zapowiada, że zaproponuje radnym odwołanie Zacharki z funkcji szefa Rady Miasta za podważanie wiarygodności zakopiańskiego samorządu. Bagatelizuje fakt nikłego udziału gmin w interesie, chwali umowę z Mid Europa Partners: – To wielki sukces mieszkańców Podhala. Nasza spółka kupuje Polskie Koleje Linowe. Po raz pierwszy samorząd ma tak silny wpływ na kształt, rodzaj i jakość oferty turystycznej. Koleje górskie będą integrującym centrum nowoczesnej oferty, oczekiwanej przez turystów. Pozyskaliśmy optymalnego partnera finansowego, który dobrze rozumie oczekiwania gmin. Przeszłość z agenturą Gestapo w tle Zofia Bigos, przewodnicząca Stowarzyszenia Właścicieli i Współwłaścicieli Wywłaszczonych Hal i Polan w Tatrach, grozi Polskim Kolejom Górskim sądem. W imieniu górali, do których należały hale Gąsienicowa i Goryczkowa oraz Kasprowy Wierch, zapowiada podjęcie kroków wobec nowej spółki komunalnej. Chce także wystąpić do sądu o zwrot Kasprowego Wierchu i przyległych dolin, ponieważ nie będą już służyć jako dobro narodowe, a tylko dla prywatnego biznesu niewiadomego pochodzenia. Słynna gaździna z Głodówki reprezentuje grupę 5 tys. potomków wywłaszczonych terenów, zajętych w 1936 roku pod kolejkę na Kasprowy. Wywłaszczonych siłą, mimo ogromnych protestów, które doprowadziły m.in. do dymisji Państwowej Rady Ochrony Przyrody z prof. Władysławem Szaferem na czele. Faktem jest, że stronnictwo zwolenników budowy kolejki było bar-
kraj dzo wpływowe. Przewodził mu Aleksander Bobkowski, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, ale także minister komunikacji, a przede wszystkim zięć prezydenta Ignacego Mościckiego. W Zakopanem wspierał go Henryk Szatkowski, krakus z urodzenia, a góral z wyboru. Jeden z najbardziej wpływowych i szanowanych w Zakopanem obywateli, żołnierz Legionów (ranny w szyję), doktor prawa i wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego, uczestnik kongresu narciarskiego w Chamonix, na którym w latach ‘40 powstał FIS – Międzynarodowa Federacja Narciarska. W okresie międzywojennym Szatkowski pełnił liczne funkcje: był m.in. naczelnikiem w Ministerstwie Komunikacji, kierownikiem zarządu uzdrowiska Zakopane. To on doprowadził do zbudowania kolejki na Kasprowy (1936) i na Gubałówkę (1938). We wrześniu 1939 roku Szatkowski okazał się niemieckim kolaborantem, pisał raporty do Gestapo. Według źródeł przedstawionych przez jego wnuka Wojciecha w głośnej książce „Goralenvolk”, Szatkowskiego już w połowie lat 30. zwerbowała Abwehra, czyli wywiad wojskowy Rzeszy. Henryk jeździł często do Niemiec na zawody narciarskie jako kapitan reprezentacji PZN i nie ukrywał fascynacji III Rzeszą. Od października 1939 r. współtworzył antypolski Goralenvolk, czyli związek górali, odwołujący się do rzekomo germańskich korzeni Podhalan. Szatkowski, jako pełnomocnik generalnego gubernatora Hansa Franka, organizował wizytę Reichsfuehrera Heinricha Himmlera w Zakopanem w styczniu 1940 roku. W 1942 r. inicjował powstanie Góralskiego Legionu Waffen-SS na wzór podobnych formacji ukraińskich. Uciekł z Podhala wraz z wycofującymi się oddziałami niemieckimi, pozostawiając w Polsce żonę i dzieci. Podobno mieszkał w Anglii, ale ślad po nim zaginął. Po wojnie w zaocznym procesie przeprowadzonym w Zakopanem w 1946 r. został skazany za kolaborację z Niemcami na karę śmierci. Reklama
kraj
Str. 3
kraj
Stanowisko nr 9 Rady Miasta Zakopane podjęte na XLI Sesji Rady w dniu 12 czerwca 2013 roku Rada Miasta nie wyraża zgody na emisje i zbycie akcji spółki Polskie Koleje Górskie S.A. (PKG S.A.) w taki sposób, aby samorządy utraciły kontrolny pakiet akcji w spółce. Emisja i zbycie akcji powodujące utratę kontrolnego pakietu akcji PKG S.A. będzie działaniem na szkodę interesów wspólnoty mieszkańców oraz jest sprzeczne z intencjami Rady Miasta Zakopane. Dotychczasowe działania Burmistrza i Zarządu Spółki PKG S.A., nie dają gwarancji na zachowanie kontroli samorządów nad Spółką i są sprzeczne z założeniami i celami powołania spółki PKG S.A. wyrażonymi w uchwale Rady Miasta Zakopane. Zgodnie z intencją Rady Miasta głównym celem powoływanej spółki miało być złożenie oferty kupna 100% akcji PKL S.A., emisja obligacji zamiennych i w efekcie doprowadzenie do zmiany właściciela spółki PKL S.A. z zachowaniem pełnej kontroli właścicielskiej przez samorządy gmin Bukowina Tatrzańska, Kościelisko, Poronin, Miasto Zakopane. Rada Miasta zobowiązuje Burmistrza do niezwłocznego wycofania się z wszelkich przyjętych uzgodnień powodujących utratę kontroli właścicielskiej nad PKG S.A. i przedstawienia wszystkich dokumentów związanych z udziałem PKG S.A. w procesie prywatyzacji PKL S.A. oraz przedłożenia wszelkich dotychczas poniesionych kosztów przez spółkę PKG S.A. Rada Miasta nie wyraża zgody na działania Burmistrza zmierzające do podwyższenia kapitału zakładowego w drodze emisji oraz zbycia akcji PKG S.A. bez uprzedniej zgody Rady. Rada Miasta Zakopane zobowiązuje Burmistrza do respektowania powyższego stanowiska podczas głosowania na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy PKG S.A. Oświadczenie spółek: PKP SA i PKG (19 czerwca 2013 r.) (fragment) „Spółki PKP S.A. i PKG wspólnie oświadczają, że podpisana 22 maja 2013 r. umowa sprzedaży 100 proc. akcji spółki PKL przez PKP S.A. na rzecz PKG S.A. była zawarta zgodnie z prawem i najlepszymi praktykami stosowanymi przy tego typu transakcjach. Umowa jest wiążąca i wszelkie oświadczenia sugerujące, że jest ona wynikiem działań niezgodnych z prawem uznajemy za próbę podważenia ładu prawnego w obszarze transakcji przejęć i fuzji na terenie Polski. Zagrażają one także przyszłości współpracy lokalnych władz i społeczności z inwestorami przy realizacji wielu projektów służących rozwojowi naszego kraju.Dodatkowo oświadczamy, że cały proces był prowadzony zgodnie z prawem i w interesie Skarbu Państwa oraz że był skrupulatnie nadzorowany przez Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej.
Str. 4
Kurier Wnet
Grupy trzymające władzę w MSZ ► Dokończenie ze stronie 1
neralnym, trwa dokładnie tak długo, jak długo trwa podpisanie przez tego ostatniego jednostronicowego dokumentu rozpoczynającego się od słów: „z dniem.... przenoszę (odwołuję) Pana/Panią ze stanowiska...”. Drugą ważną grupę wpływu w MSZ tworzą „pułkownicy”, złośliwie zwani też pałkownikami. Używana na ich określenie nazwa wzięła się stąd, że są to zwykle dzieci osób, które jeszcze przed 1989 r. dosłużyły się najwyższych stopnii w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych czy Ministerstwie Obrony Narodowej, ewentuanie w peerelowskim aparacie wymiaru sprawiedliwości. Najważniejszymi przedstawicielami tej grupy są: wicedyrektor Biura Dyrektora Generalnego Stanisław Stebelski (syn generała LWP); były dyrektor generalny ministerstwa, szykowany obecnie na ambasadora w Wilnie Jarosław Czubiński (bratanek Lucjana Czubińskiego, prokuratora generalnego PRL); także inni byli dyrektorzy generalni resortu, pracujący obecnie na placówkach, jak: konsul
generalny w Charkowie Jan Granat (syn płk Edwarda Granata); ambasador w Algierze Maciej Radlicki (syn warszawskiego prokuratora); czy typowany na przyszłego wiceministra – za odchodzącego do Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji Jerzego Pomianowskiego – ambasador w Pekinie Tadeusz Chomicki, syn pułkownika peerelowskiego wywiadu. Inną wpływową grupę decydentów w MSZ tworzą „monowcy”, tj. współpracownicy Radosława Sikorskiego jeszcze z czasów, kiedy był on ministrem obrony narodowej i którzy zdecydowali się przyjść z nim do MSZ w 2007 r. Choć mowa jest tutaj o zaledwie kilkunastu osobach, z uwagi na wieloletnią zażyłość z szefem ministerstwa ich wewnętrzne wpływy w MSZ są nieporównywalnie większe, niż mogłoby się to na pozór wydawać. Nieformalnym przywódcą monowców jest Piotr Paszkowski, szef Gabinetu Politycznego, na którego biurku lądują do decyzji czy zaopiniowania wszelkie sprawy z klauzulą „trudne”, zanim jeszcze ktokol-
wiek inny zacznie się nimi w ogóle zajmować. Z MON pochodzi także odpowiedzialny za kwestie łączności pełnomocnik Marek Michalewski, naczelnik Zbigniew Petrów, przez którego ręce przechodzi cała korespondencja ministra Sikorskiego oraz Maciej Wnuk – formalnie wicedyrektor Sekretariatu Ministra ds. modernizacji i działań antykorupcyjnych, faktycznie jednak typowa szara eminencja resortu, prawdziwy miłośnik zakulisowych gier. TW nie rządzą Natomiast, wbrew medialnemu obrazowi, wcale nie tak wiele do powiedzenia mają w MSZ „jawni TW”, czyli ci pracownicy resortu, którzy przyznali się w swoich oświadczeniach lustracyjnych do współpracy ze służbymi PRL, których obecnie pracuje w resorcie 110. Na pierwszy rzut oka liczba tych spośród nich, którzy pełnią wyższe funkcje kie-
rownicze wygląda całkiem dobrze: ambasadorowie Marek Jeziorski (Tirana), Lech Mastalerz (Reykjavik), Janusz Niesyto (Helsinki), Bogusław Ochodek (Ramallach); zastępcy ambasadora Józef Domagalski (Oslo), Dariusz Łaska (Londyn), Romuald Szoka (Wiedeń); konsulowie generalni: Jarosław Drozd (Lwów), Andrzej Kaczorowski (Wiedeń), Janusz Wach (Mumbaj), Tomasz Wasilewski (Sankt Petersburg). W samym MSZ nie są jednak oni dopuszczani do funkcji kierowniczych, musząc zadowolić się co najwyżej etatami naczelników czy kierowników referatów. Twardogłowi spośród „mgimowców” i „pułkowników” uważają ich bowiem za osoby, które w momencie próby nie sprawdziły się, przegrywając wojnę nerwów w okresie słynnego oczekiwania na werdykt Trybunału Konstytucyjnego w maju 2007 roku, kiedy jedni składali swoje oświadczenia, inni - zgodnie z wezwaniem Bronisława Geremka - ignorowali ten obo-
wiązek, czekając na dalszy bieg wypadków. Dlatego właśnie ambasador Maciej Kozłowski, który zaprzeczył swoim kontaktom z SB, mógł niezakłócenie pracować w MSZ jako wicedyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu aż do końca ubiegłego roku. Ludzie związani z ruchem „Solidarność” nie przedstawiają dzisiaj samodzielnej siły w MSZ. Do kierowniczych stanowisk dopuszczani są tylko wtedy, kiedy przyłączyli się do kogoś mocniejszego, na przykład do „mgimowców” - jak to uczynił były dyrektor generalny, a obecnie ambasador RP w Danii Rafał Wiśniewski. Ewentualnie, mają silne oparcie w kimś ulokowanym poza samym ministerstwem, jak Barbara Tuge-Erecińska, jeszcze z gdańskich czasów dobra znajoma premiera Donalda Tuska i Jana Bieleckiego. Współreżyser – nota bene pełniąc funkcję ambasadora RP – sukcesu ówczesnego szefa opozycji Donalda Tuska, kiedy ten w 2007 roku na spotkaniu
z młodą polską emigracją w Londynie składał słynne obietnice dotyczące pracy i ułatwień powrotów do ojczyzny, z której TVN24 zrobiła następnie jeden z medialnych filarów kampanii PO. Spośród osób, które pojawiły się w MSZ po 1989 r., tworzących samodzielne wobec „mgimowców”, „pułkowników” czy „monowców” środowisko, którego przedstawiciele są dopuszczani do pełnienia funkcji kierowniczych, są pracownicy byłego Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (UKIE), wcielonego do MSZ w 2010 r. w ramach przygotowań do prezydencji Polski w Radzie UE. Dysponują oni specjalistyczną, a jednocześnie mocno hermetyczną wiedzą na temat mechanizmów działania UE i podorządkowanych jej agend, co w oczach kierownictwa MSZ czyni ich niezbędnymi. Są też młodsi, bardziej więc dynamiczni oraz kompetentni językowo. W zasadzie jedyną ich słabością jest brak doświadczenia, płynącego z pracy na placówkach zagranicznych; bardzo istotnego w MSZ, którego w końcu połowa dyplomatów pracuje poza granicami Polski, okresowo wymieniając z tymi przebywającymi w kraju. Co ciekawe, o ile początkowo byli pracownicy UKIE grupowali się masowo w pionach podporządkowanych sekretarzom stanu ds.unijnych (Mikołaj Dowgielewicz, Piotr Serafin), od pewnego czasu dostrzegalna jest ich „ekspansja” na inne terytoria. W ten sposób, po Jakubie Wiśniewskim, szefie Departamentu Strategii Polityki Zagranicznej, który był pierwszą jaskółką tego procesu, przybyli w ubiegłym roku dalsi, jak: Monika Janus Klewiado – zastępca dyrektora Biura Rzecznika Prasowego czy Joanna Skoczek, szefująca Departamentowi Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej. Jeśli tendencja obejmowania kierowniczych stanowisk w MSZ przez byłych pracowników UKIE nie ulegnie załamaniu, będzie to spodziewany lub nie, ale w każdym razie jednen z niewielu konkretów, które przyniosła prezydencja Polski w Radzie UE. Igor radka Ta wyliczanka środowisk „trzymających władzę” w MSZ byłaby niepełna bez wymienienia nazwiska rzecznika prasowego Marcina Bosackiego, pełniącego przy Radosławie Sikorskim podobną rolę, co Igor Ostachowicz przy premierze Tusku. Ale to już jest temat na odrębny artykuł.
Cyberatak: bezkrwawa wojna Przykład Gruzji dowodzi, że cyberataki mogą być częścią przygotowań do prawdziwej wojny
O
d 4 do 11 marca 2013 r. czeskie instytucje publiczne (np. bank narodowy, giełda w Pradze), media, banki, przedsiębiorstwa telekomunikacyjne stały się celem licznych cyberataków. Na razie najwięcej wskazuje na to, iż ich źródłem były komputery w Rosji. Wszystkie ataki, poza tymi na czeską filię banku Unicredit, zostały przeprowadzone za pomocą DDoS. Atak DDoS polega na atakowaniu z wielu miejsc jednocześnie. Do przeprowadzenia ataku służą najczęściej komputery, nad którymi haker wcześniej przejął kontrolę. Na dany sygnał komputery zaczynają symultanicznie atakować system ofiary, zasypując go fałszywymi próbami skorzystania z usług, jakie oferuje. Rzeczniczka prasowa firmy O2 Telefonica stwierdziła, że firma wytropiła niektóre numery IP komputerów, które zostały wykorzystane do ataku, w Rosji. Wydarzenia w Czechach przypominają cyberatak na Estonię w 2007 roku – rząd w Tallinie oficjalnie Reklama
oskarżył wtedy Federację Rosyjską – oraz uderzenie z terytorium Federacji Rosyjskiej, które miało miejsce w Polsce po wizycie Wladimira Putina w związku z 70. rocznicą rosyjskiego ataku na Polskę 17 września 1939 r. W kraju trwała wówczas gorąca debata wokół sejmowej uchwały potępiającej agresję Rosji w 1939 roku.
dium do największej tragedii w historii powojennej Polski. W kwietniu 2010 r. doszło do znacznego nasilenia „awarii”. 5 kwietnia po południu nastąpiło przerwanie pracy serwerów MSZ. Praca resortu kierowanego przez Radosława Sikorskiego została na wiele godzin sparaliżowana. Zmasowane cyberuderzenie w instytucje państwa polskiego zostało jednak – jak twierdzono – powstrzymane w wyniku interwencji informatyków Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (kontrwywiad do tej
Uważa się, iż za większością poważnych cyberataków w naszym regionie Europy stoi Rosja, która jest bardzo agresywna pod tym względem. Przykład Gruzji dowodzi, że cyberataki mogą być częścią przygotowań do prawdziwej wojny. Jak pokazały przywołane przykłady, Polska nie jest dobrze przygotowana na ataki ze strony Federacji Rosyjskiej. Według statystyk, w 2012 roku było 21 020 362 użytkowników Internetu w Polsce. Nasze państwo powinno się więc bardziej angażować w przygotowanie systemu telekomu-
Zorganizowany cyberatak na instytucje rządowe dokonany z terytorium Rosji, zagadkowa awaria w największym polskim banku, przerwanie zasilania serwerów polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, to tylko niektóre z wydarzeń w cyberprzestrzeni, które stanowiły prelu-
Polska, podobnie jak większość innych rozwiniętych krajów, może stać się celem terrorystów z Azji i Bliskiego Wschodu. Rzeczpospolita wspierała od początku Stany Zjednoczone w wojnie, zarówno w Iraku, jak i Afganistanie. Jest również oczywiste, że w dobie wszechobecnych sieci komputerowych i Internetu terroryści wykorzystają ten obszar w celu infiltracji potencjalnych celów. Częste cyberataki pochodzące z nieprzyjaźnie nastawionych państw są zagrożeniem, nie tylko dla funkcjonowania obiegu informacji w administracji rządowej, ale i dotykają prywatnych firm.
Działania ze strony rosyjskiej dotyczyły serwerów polskich instytucji państwowych. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że wspomniany atak zapoczątkował cały ciąg wydarzeń poprzedzających tragedię pod Smoleńskiem, a który eksperci ds. bezpieczeństwa narodowego tłumaczą nadzwyczajną aktywnością rosyjskich służb specjalnych.
port, system energetyczny czy administracja (w tym wojskowa), mają zostać w pełni podłączone do sieci komputerowej i mocno skomputeryzowane, tak jak ma to miejsce w innych krajach zachodnich – Europy i Ameryki Północnej.
Fot. flickr.com-Defence_Images
pory nie ujawnił, jakie dane chcieli przechwycić lub zniszczyć działający z terytorium Rosji napastnicy). Protesty internautów i hakerów w 2012 roku przeciw podpisaniu porozumienia ACTA ośmieszyły rząd polski. Młodzi ludzie bez problemu zablokowali strony najważniejszych instytucji państwowych, w tym ABW, i włamali się do komputera wiceministra cyfryzacji. Rodzi się więc pytanie, jakie informacje mogli uzyskać doskonali hakerzy z Rosji, którzy dokonali ataków na polski system tuż przed katastrofą smoleńską?
nikacyjnego, odpornego na wszystkie zafrożenia, wynikające z powszechnego dostępu do sieci. Jest to bardzo ważne z kilku powodów. Co roku liczba użytkowników Internetu w Polsce wzrasta. Ten trend z pewnością utrzyma się w najbliższych latach. Bankowość internetowa staje się stosunkowo popularna, pojawia się coraz więcej klientów, którzy preferują metodę elektronicznego dostępu do swoich kont. Kluczowe departamenty infrastruktury w Polsce, takie jak trans-
Last but not least, polskie stosunki z Federacją Rosyjską były zawsze dość „gorzkie”. Jeśli spojrzeć na mapę świata i postawić pinezki w miejscach, w których doszło do cyberataków wymienionych w tym artykule, łatwo dostrzec oczywisty wzór: Estonia (kwiecień-maj 2007 r.), Litwa i Gruzja (2008), bliska zagranica Rosji. Następnie, należy wziąć pod uwagę, że dwaj następni rosyjscy sąsiedzi, Białoruś i Ukraina, są poddawane silnej presji rosyjskiej również w sferze sieci teleinformatycznych. Wydaje się, że Rosja prowadzi stałe rozpoznanie w tych krajach, obserwując ich czas reakcji na ataki, ich przygotowanie, reakcję świata, oraz możliwy stopień uszkodzenia infrastruktury. W Gruzji wojna rozpoczęła się cyberatakami, po czym Federacja Rosyjska użyła brutalnej siły. Czy Rosja stawia na nowy typ wojny? Bez względu na to, jaka jest odpowiedź, Polska powinna inwestować w bezpieczeństwo swojej cyberprzestrzeni.
Cyberprzestrzeń i cyberterroryzm
W połowie lat 90. John A. Warden III zdefiniował cyberprzestrzeń – obok oceanów, lądu i nieba – jako nowy rodzaj pola walki. Na tej ostatniej linii frontu wszystkie fizyczne obiekty są całkowicie zastąpione systemami komputerowymi, wirusami, złośliwym oprogramowaniem i wieloma innymi rodzajami broni, która pozostaje dla nas niewidzialna nawet podczas potężnego ataku. Od końca XX wieku, kiedy można było zaobserwować szybki rozwój technologii informatycznych, sieci komputerowych i Internetu, cyberprzestrzeń stała się polem bitwy dla nowej Zimnej Wojny. Wciąż pozostają w pamięci słowa ówczesnego dyrektora FBI, Roberta S. Muellera, który ostrzegał podczas konferencji RSA 2010 w San Francisco, że zagrożenie cyberwojną jest „prawdziwe... i szybko wzrasta”. Termin „cyberterroryzm” został użyty po raz pierwszy przez Barryego C. Collina w 1980 roku. W najczęściej cytowanym artykule na temat cyberterroryzmu, Dorothy E. Denning, profesor Georgetown University, stara się opisać to bardzo złożone pojęcie, które nie doczekało się dokładnej definicji: Cyberterroryzm to terroryzm w cyberprzestrzeni. Powszechnie pod tym terminem rozumie się bezprawne ataki i groźby ataku na sieci, komputery, oraz informacje w nich zapisane. Czyn możemy nazwać cyberterrozyzmem, kiedy jest podejmowany, by zastraszyć lub zmusić rząd danego kraju oraz jego obywateli do realizacji narzuconych celów politycznych lub społecznych.”
Str. 5
K u r i e r W n e t
wywiad
wywiad
wywiad
Nawet amerykański generał modli się za Polskę - Moja mama zaczęła modlić się za Polskę, gdy w 1945 r. poprosił o to Pius XII. Papież wiedział ,co robią z Polską komuniści - mówił John C. Roth, emerytowany generał armii amerykańskiej. – Dlatego moja rodzina w każdą niedzielę po Mszy Świętej i po obiedzie klękała i modliła się na różańcu za Polskę. Gdy skończyłem 19 lat i opuściłem dom, nadal modliłem się za Polskę - podkreślił generał. Gen. John C. Roth ani żaden z jego przodków nie mieli polskich korzeni, więc był to dla nich zupełnie nieznany kraj.
Gdy 60 lat później odwiedził nasz kraj, zrozumiał, jak ważna była to modlitwa i że po odzyskaniu niepodległości potrzeba jej jeszcze więcej, by naród potrafił korzystać z wolności. - Wówczas zacząłem modlić się za Polskę każdego dnia - wspomina. Gen. John C. Roth urodził się w Chicago jako drugie z siedmiorga dzieci. Jego rodzice przeszli z protestantyzmu na katolicyzm, a papież był dla nich największym autorytetem. Ojciec Johna, absolwent West Point, był szefem amerykańskiego wywiadu wojskowego i tuż po wojnie mieszkał z rodziną w Austrii. Jak wspomina gen. Roth, KGB było na wyciągnięcie ręki, tak jak wiedza, co
dzieje się w radzieckiej strefie wpływów. Tym gorętsza była modlitwa - wspomina po latach. Roth poszedł w ślady ojca. Ma za sobą fronty Wietnamu i wojnę z Zatoce Perskiej, podczas której dowodził 16 tys. żołnierzy. Gen. John C. Roth jest byłym sekretarzem generalnym stowarzyszenia pracodawców katolickich Legatus , założonego przez Toma Monaghana, byłego właściciela Domino’s Pizza. Stowarzyszenie powstało na prośbę Jana Pawła II, który chciał, by pracodawcy dawali dobry przykład swoim pracownikom i całemu światu dookoła, że można być porządnym, dobrym właścicielem biznesu i katolikiem jednocześnie. Organizacja zaczęła swoją działalność w USA, później poKW: Odejdźmy na chwilę od spraw gospodarczych. Prezydent Obama zmienił też politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych. Czy w kontekście słynnego „resetu” z Rosją dla administracji prezydenta Obamy Polska jest w ogóle jakimś istotnym graczem w tej części Europy?
Fot. razem.tv
Rozmowa z gen. Johnem C. Rothem Kurier Wnet: Jak pan ocenia politykę prezydenta Baracka Obamy? John Roth: Prezydent Obama podejmuje kroki, które osłabiają naród, degradują klasę pracującą i obniżają znaczenie Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Ludzie pokładali wielkie nadzieje w Baracku Obamie. Mówił pięknie, porywał ludzi. Miało się wrażenie, jakby chciał wzmocnić państwo. Tymczasem polityka, którą realizuje, idzie w całkowicie przeciwnym kierunku. Dlaczego? Ponieważ nie wzmacniamy się. Zamiast zmierzyć się z problemami natury ekonomicznej wydajemy więcej pieniędzy. Aby móc je wydawać, tworzymy miesięcznie 85 mld wirtualnych dolarów. Pieniędzy bez pokrycia, które osłabiają naszą gospodarkę. Kultura moralna upada,
rozmywa się definicje utrwalonych przez tradycje instytucji, takich jak rodzina czy małżeństwo. A prezydent Obama wspiera te zmiany zamiast im się przeciwstawić. Jest też wiele spraw społecznych, w których prezydent jest zdecydowanie po niewłaściwej stronie. Co jest dziś największym problemem Ameryki? Gospodarka. A jak pan ocenia rolę Funduszu Rezerwy Federalnej (Fed)? Hmm... nie jestem pewny, czy dostanę paszport powrotny... Zamiast pozwolić gospodarce na samodzielny wzrost w wyniku tworzenia nowych firm, miejsc pracy, innowacyjnych projektów, Federalna Rezerwa sztucznie kontroluje sytuację. Można odnieść wrażenie, że zajmujemy
się głównie kontrolowaniem wszystkiego, od Kongresu zaczynając, na pieniądzach kończąc. Fed siedzi sobie cichutko i produkuje wirtualne pieniądze, zarazem obniżając naszą ekonomiczną wartość. Przez wiele lat żyliśmy w przekonaniu że Fed jest instytucją federalną, instytucją państwową. Tymczasem jest to instytucja prywatna. Kto czerpie korzyści z funkcjonowania Federalnej Rezerwy? Jest to instytucja niezależna, która sprawuje pieczę nad rozwojem finansowym, nad tym, ile pieniędzy będzie przepływało w naszym systemie ekonomicznym. Jest co prawda pod nadzorem Kongresu, ale to Fed jest decyzyjny w tej kwestii. Myślę, że jeśli ktoś byłby jeszcze bardziej wpływowy, dzierżyłby losy narodu w swoich rękach.
Myślę, że prezydent Obama nie postrzega Rosji w kategoriach zagrożenia, nie widzi, by Rosja zagrażała ekspansją Europy, tak jak kiedyś. Nie sądzę, by się tego bał. Jeśli chodzi o militarną stronę, to prezydent Obama wydaje się nie rozumieć podłoża ewentualnych zagrożeń, które mogą się pojawić. Polską jest w tle. Nie postrzega Polski tak, jak ja postrzegam. Prezydent Obama wierzy, że poprzez własny wpływ na sytuację może kontrolować świat, poprzez rozmowę z przywódcami wpływać na losy porządku światowego. Z mojego punktu widzenia to mrzonki. Armia amerykańska jest po dwóch sprawdzianach w Iraku, obecnie w trakcie wojny w Afganistanie. Czy z tych wojen Stany Zjednoczone wychodzą zwycięsko? Myślę, że żołnierze amerykańscy świetnie się spisują, jeżeli chodzi o kwestię treningu czy rozwoju, zapewnianie bezpiecznego środowiska dla rozwoju kraju. Jednocześnie trzeba pamiętać, że kultura w tamtej części świata opiera się na strukturze klanowej i plemiennej, do której nie przystają zachodnie rozwiązania ustrojowe. Możemy im chwilowo towarzyszyć i pomagać w ustabilizowaniu sytuacji, ale w dłuższej perspektywie stare zasady wezmą górę.
wstały oddziały w Kanadzie i Irlandii, jest także oddział w Polsce. Gen. Roth należy do zakonu Rycerzy Kolumba. Aktywnie ewangelizuje i pracuje na rzecz Kościoła katolickiego. Ma najwyższy, czwarty stopień w tej hierarchii rycerskiej, stopień tzw. patriotyczny. Kilkakrotnie był w Polsce, a jego ulubionym pisarzem jest…Henryk Sienkiewicz. Warto dodać, że John Roth towarzyszy Barriemu M. Schwartzowi, Amerykaninowi żydowskiego pochodzenia, który jeździ po świecie z prelekcjami o Całunie Turyńskim. Schwartz był członkiem oficjalnej komisji badającej Całun.
Czy amerykańska armia nadal jest, zdaniem pana generała, najsilniejszą armią świata? Z punktu widzenia mojej wiary i dumy - tak. A jak to jest dowodzić 16 tysiącami żołnierzy w czasie wojny w Iraku? To była duża odpowiedzialność. Jestem dumny z moich żołnierzy. Byli głównie w Stanach Zjednoczonych i mieli jeszcze innych przełożonych. To była pierwsza wojna w Iraku, generał Schwarzkopf chciał zdobyć Bagdad, wtedy to się nie udało dlatego, że administracja amerykańska zadecydowała wtedy inaczej. Czy to był błąd? Nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi. Od naszego wojska oczekuje się, by było podległe przywódcom politycznym i to liderzy polityczni dokonali oceny, że zdobycie Bagdadu wpłynęłoby niekorzystnie na dalsze wydarzenia w ościennych krajach. Z punktu widzenia długoterminowego, politycznego, to była dobra decyzja. Czy było to rozczarowanie z militarnego punktu widzenia, brak zwycięstwa, rozwiązania sprawy? Po części tak. Czy to jest tak, jak widzimy często na filmach: generałowie siedzą przy owalnym stole, na środku leżą rozmaite plany, dowódcy kłócą się, co zrobić i denerwują się na to, co robią politycy, którzy nie rozumieją żołnierzy? Nie. Generałowie armii Stanów Zjednoczonych są ludźmi honoru,
oddani ojczyźnie i rozumieją, że to politycy podejmują decyzje. Czasem jest obecne rozczarowanie, ale nie wygląda to tak, jak na opisanym obrazku. Cofnijmy się o 68 lat - ten moment, gdy mama pana generała powiedziała sześciolatkowi: „modlimy się za Polskę”. Czy pamięta Pan tę sytuację i to, co pomyślał pan wtedy o Polsce? Czy pan w ogóle wiedział wtedy, co to jest Polska? Już nie pamiętam, jak to jest być sześciolatkiem... Pamiętam tylko, że się modliliśmy. Nie przypominam sobie, jak mama mi o tym mówiła. Pamiętam za to, że zapytałem, gdzie leży Polska. Wtedy opowiedziała mi co nieco o tym kraju, gdzie się znajduje i dlaczego modlimy się właśnie w jego intencji. Czy w późniejszym, dorosłym życiu modlił się pan co niedzielę za Polskę? Tak, przez całe życie. Ostatnio jednak to się zmieniło. Odkąd tu przyjechałem, po raz pierwszy, modlę się codziennie. A jaka jest Polska? Piękna! Jeden z najpiękniejszych krajów, które kiedykolwiek odwiedziłem. Pokochałem waszą kulturę. Zaczytuję się książkami Henryka Sienkiewicza. Bardzo dziękuję za rozmowę! Niech Bóg błogosławi wam oraz Polsce!
Sylwetka John C. Roth - urodził się 26 maja 1939 roku w Chicago. Pochodzi z rodziny Wojskowej, dlatego też poszedł w ślady ojca. W 1963 roku skończył akademię wojskową w West Point. To tam dwa razy dziennie kłaniał się Tadeuszowi Kościuszce, który założył amerykańską uczelnię. Polskę odwiedził ponad 10 razy. Kiedy wybierał się z pierwszą podróżą do naszego kraju chciał zobaczyć koniecznie trzy miejsca: grób księdza Jerzego Popiełuszki, grób kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz grób płk Ryszarda Kuklińskiego. Za najlepszego pisarza na świecie uważa Henryka Sienkiewi-
recenzja
recenzja
recenzja
Zarządzanie ludzką grzesznością Dokumentacja, jaką zebrał Jones, jest wielkim oskarżeniem psychologii jako nauki, wykorzystującej wiedzę o człowieku do działania przeciwko niemu samemu
cza - przeczytał wszystkie jego książki. Podobnie wypowiada się o dzienniczku św. Faustyny, w który jest dla niego lekturą z którą się nie rozstaje. Z żoną Nancy ma dwóch synów oraz pięcioro wnucząt. Z amerykańską armią brał udział w wojnie w Wietnamie oraz Iraku. To właśnie tam otarł się 3 razy o śmierć. Jednak jak twierdzi, Matka Boża wybrała dla niego inną drogę. Reklama
Kurier Wnet Zródlowe informacje i wiarygodne komentarze
www.kurierwnet.pl
Współcześnie propagowana idea wolności i samorealizacji jednostki to, w gruncie rzeczy, zasada odrzucania – w imię zaspokajania potrzeb – uniwersalnej normatywności etycznej, moderującej egoizm osobniczy. Samokontrola moralna jawi się dziś jako przeszkoda w zaspokajaniu potrzeb, a sama moralność – jako narzucona opresyjność. Książka E. M. Jonesa „Libido dominandi – seks jako narzędzie kontroli społecznej” to opowieść o tym, jak ta fałszywa filozofia życia przekłada się od wieków na ważny aspekt inżynierii społecznej, który można określić mianem „zarządzania ludzką grzesznością”. W istocie idzie o zniesienie barier, jakie ludzkiej seksualności narzuca ograniczająca ją normatywność moralna i kulturowa. Wyzwalanie się spod tego „jarzma” ma być celem samym w sobie, przekładanym na eugeniczne cele, takie, jak kontrola urodzin, antykoncepcja czy aborcja. Idzie jednak o coś więcej, niż tylko uprawomocnienie swobody seksualnej. Tam bowiem, gdzie wartości są negowane, zanika również samokontrola jednostki. Powstają wtedy warunki, w których kontrolę nad nią można przejąć z zewnątrz. I o tym właśnie opowiada „Libido dominandi.”
Niejawnym ostatecznym celem analizowanej w niej ideologii ma być realizowanie maltuzjańskiej koncepcji regulacji liczebności i składu populacji w skali światowej. Zapoczątkował to niegdyś ruch iluminatów jeszcze w XVIII wieku, bazujący na ideach Oświecenia. Proces deprawacji seksualnej rozpoczął się od nadania wielkiej rangi pomysłom i praktykom autorstwa markiza de Sade. Wiek XIX to czas rozbudowywania prawnych, jak i naukowych podstaw regulacji eugenicznych na wielką skalę. Ogromną rolę destrukcyjną odegrała psychologia. W książce Jonesa znajdujemy dokładny materiał, dokumentujący jej wkład w deprawację ludzkiej natury. Nadała ona instynktownemu biologizmowi człowieka rangę autonomicznej siły sprawczej, negując możliwość poddania jej kontroli wolnej woli. Celem inżynierii psychospołecznej stało się usankcjonowanie tej autonomii, uczynienia z niej antywartości. Efektem tych praktyk stało się usankcjonowanie postaw w istocie psychopatycznych oraz rozprzestrzeniającej się socjopatii na poziomie kryminogennym. Jones przedstawia historię tych procesów w dwóch wątkach: społeczno-politycznym oraz psychologicznym. Pierwszy to dzieje zorganizowanej działalności instytucjonalnej na rzecz propagowania i wdraża-
nia w życie eugeniki, drugi – świadome poczynania psychologów w wypracowywaniu teorii i technologii ubezwłasnowolniania ludzi. Od behawioryzmu poczynając, na tzw. psychologii humanistycznej kończąc. Wszyscy oni współpracowali z ośrodkami decyzyjnymi i grupami wpływu w skali międzynarodowej (administracja państwowa, wojsko, dysponenci wielkich funduszy, nawet organizacje religijne) w pełni zdając sobie sprawę z tego, w czym uczestniczą. Dokumentacja, jaką zebrał Jones, jest wielkim oskarżeniem psychologii jako nauki, wykorzystującej gromadzoną wiedzę o człowieku do działania przeciwko niemu samemu. Ciekawe, wręcz wstrząsające, są zaprezentowane w książce materiały o cynizmie polityków, zwłaszcza amerykańskich (o innych też jest mowa), wykorzystujących władzę na rzecz rozbudowywania systemów nadzoru mas ludzkich. Osobne miejsce ma w tej opowieści Instytut Rockefellera, który od ponad stu lat finansuje wiele ogromnych, często tajnych programów badawczych (zwłaszcza psychologicznych), a na forum międzynarodowym sponsoruje działania na rzecz eugeniki w skali światowej. Szczególnie interesujące jest przedstawienie niejawnych mechanizmów ich finansowania i wdrażania w życie. Fascynująca jest historia walki Kościoła katolickiego i Watykanu z naporem tego
ukrytego i „miękkiego” zaplecza totalitaryzmu, zwanego niekiedy elegancko globalizacją. Książka Jonesa powinna być lekturą obowiązkową dla każdego, kto interesuje się procesami cywilizacyjnymi, teorią i praktyką inżynierii społecznej i psychologicznej, zagrożeniami, jakie kryje w sobie nauka wyzwolona z poczucia powinności działania dla dobra człowieka. Znakomita narracja, dziesiątki przykładów, wątków biograficznych i dokumentów przykuwa uwagę czytelnika. Należy ją przeczytać także jako materiał do refleksji nad sobą – zwłaszcza nad własną podatnością na zagrożenia, wynikające zarówno z oddziaływań zewnętrznych, jak i z naszych słabości.
E. M. Jones „Libido dominandi – seks jako narzędzie kontroli społecznej.”
Str. 6
Kurier Wnet
kultura
kultura
kultura
Kto przejął władzę w Muzeum Historycznym miasta stołecznego Warszawy? Platformie pali się grunt pod nogami. Hanna Gronkiewicz–Waltz krytykowana jest za zamieszanie wokół śmieci, opóźnienia z budową drugiej metra, rozrost administracji, zadłużenie miasta. Niewiele osób zwraca uwagę na sposób zarządzania instytucjami kultury podległymi miastu. Tymczasem urzędnicy i działacze skupieni wokół pani prezydent przewidująco dokonują desantów na etaty i stanowiska
O
d 2012 r. taki desant spustoszył Muzeum Historyczne Miasta St. W-wy. To rozbudowana instytucja. Czystki i zmiany trwają do dziś w samym muzeum przy Rynku Starego Miasta i siedmiu jego oddziałach: Muzeum Woli, Muzeum Warszawskiej Pragi (w budowie), Muzeum – Miejsce Pamięci Palmiry, Muzeum Ordynariatu Polowego. Muzeum Drukarstwa Warszawskiego, Muzeum Farmacji im. mgr Antoniny Leśniewskiej, Ośrodku Badań i Dokumentacji Korczakianum. Do MHW należą ponadto Centrum Interpretacji Zabytków i ekspozycje we wnętrzach Barbakanu. Przygotowanie gruntu Forpocztą politycznych zmian w MHW była narzucona przez władze miasta poprzedniej dyrektor Joannie Bojarskiej i zatrudniona jako specjalista ds. Rozwoju (wcześniej takiego stanowiska nie było) radna warszawskiej PO Dorota Zbińkowska. Pracownicy widzieli jej narastający konflikt z dotychczasową panią dyrektor, mianowaną jeszcze przez Lecha Kaczyńskiego. Nie mogli wyjść ze zdumienia w jaki sposób zaczęła ona prowadzić rozeznania nt. ludzi zatrudnionych w muzeum. Nikt nie znał do końca zakresu jej obowiązków, nawet związki zawodowe Solidarność. Dostała ministerialną pensję. Nie ma formalnego zakazu bycia zatrudnionym w instytucji podległej miastu, gdy pełni się mandat radnego. Jednak taka niejasna relacja zawodowa (bycia w władzach uchwałodawczych i instytucji im podległej) nie powinna mieć miejsca, gdy pobiera się z zadłużonej miejskiej kasy na umowę o pracę w muzeum 126 416 zł rocznie, do tego 42 205 zł z innych źródeł, a do tego wynagro-
recenzja
dzenie z tytułu wykonywania mandatu radnej 27 560 zł rocznie (dane z oświadczenia majątkowego na stronach Urzędu Miasta).
wcześniej dała się we znaki jako spadochroniarze PO.
Zasłużona emerytka
Fatalna atmosfera inwigilacji osiągnęła kulminację, gdy kolejny zatrudniany na nowoutworzone stanowisko koordynator ds. naukowo-badawczych Hubert Kowalski zlecił kadrom wysłanie do pracowników pytań o ich dotychczasowe dokonania i … ich przynależność do stowarzyszeń. – Czy, gdy rządzi w muzeum PO z sympatiami do Ruchu Palikota, to zaszkodzi mi, że należę do kółka różańcowego? – pyta ironicznie jedna z moich rozmówczyń, jeszcze pracująca w muzeum.
Z racji bycia radną Dorota Zbińkowska nie mogła osobiście zostać dyrektorem MHW. Na dyrektora potrzebny był zasłużony figurant. W listopadzie 2012 została na niego powołana bez konkursu świeżo upieczona emerytka, była Stołeczna Konserwator Zabytków – Ewa Nekanda–Trepka. W celu wprowadzenia w skostniałe mury powiewu świeżości owa emerytka zastąpiła na stanowisku byłą dyrektor Joannę Bojarską, którą na emeryturę posłano. Ewa Nekanda–Trepka zasłużyła się prezydent Gronkiewicz–Walc i całemu PO na poziomie rządowym swoim znanym sprzeciwem i wydaniem negatywnej opinii wobec projektu budowy pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej na historycznym Krakowskim Przedmieściu, przed pałacem prezydenckim. Na jej opinię jako odpowiedzialnego profesjonalisty HGW powoływała się wielokrotnie walcząc ze zwolennikami uczczenia ofiar katastrofy. Zaradna radna O tym, że w muzeum faktycznie rządzi Zbińkowska i ponad miarę rozbudowuje administrację równolegle doprowadza do zwalniania na dużą skalę pracowników z działów i oddziałów merytorycznych, mówią wszyscy. Dzisiaj mnożą się koordynatorzy projektów na wysokich pensjach, dużo wyższych niż ok. 3000-4000zł/mieś., które mieli dotychczasowi kierownicy. Radna zatrudnia znajomych m.in. w działach księgowym i prawnym. Cześć tej ekipy przyszła z Łazienek, gdzie
Funkcyjni koordynatorzy
Kowalski nie mógł być mianowany na wicedyrektora, bo równocześnie jest wicedyrektorem konkurencyjnego Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego (o działalności którego chyba nawet najstarsi studenci nie słyszeli!). Zespół był też oburzony degradacją ze stanowiska Muzeum Warszawskiej Pragi Jolanty Wiśniewskiej, która od początku tworzyła program tego muzeum, inicjowała akcje zbierania pamiątek praskich i stworzyła liczne środowisko wokół powstającej placówki. Wiśniewska ma koło czterdziestki, teraz na wymoszczone już stanowisko bez konkursu zatrudniono zbliżającą się do emerytury właśnie kolejną „koordynator projektu” Aleksandrę Czyżewicz. Wiśniewska została po prostu pracownikiem. Rewolucja Inną głośną wśród załogi nominacją jest powołanie na wice dyr. ds. merytorycznych krytyka architektury i historyka sztuki Jarosława Trybusia. Absolwent UAM, mieszkający zaledwie od kilku lat w stolicy, nie
recenzja
Z
achęta na spotkanie z książkami Büschera przyszła kilka lat temu, e-mailem z Rosji, a dokładnie z Północy, znad Jeziora Oniego. Tak, tak, Mariusz Wilk pierwszy zarekomendował mi lekturę książek Wolfganga Büschera. Zacząłem od „Berlin-Moskwa. Podróż na piechotę” (Czarne 2004), później przyszedł czas na „Podróż przez Niemcy” (Czarne 2007) a potem już poszło…na najnowszą książkę niemieckiego pisarza, czekałem i nie mogło być inaczej. „Hartland. Pieszo przez Amerykę” ukazała się wiosną tego roku. Ameryka, Ameryka, tak, tak, wypowiadamy to słowo niczym zaklęcie. Powtórzę raz jeszcze: Ameryka. Z czym mi się kojarzy? Z Nowym Jorkiem i Lou Reedem i z Velvet Underground i nowojorską sceną hard core punk. Z plażami Los Angeles i narkotyczną muzyką The Doors.
Z peyotlem oraz On the road Jacka Kerouaca. Żadne z tych magicznych słów nie pojawia się w najnowszej książce Wolfganga Büschera. Za to pojawiają się nazwy, które nam nic nie mówią, mało tego, na dodatek w żaden sposób nie zaklinają rzeczywistości. Hartland, Minot, Sioux City, Omaha, Wichita, Purcell, Hillsboro, Waco, Schulenburg, Sarita – wymieniam tylko kilka nazw. I co? Coś w głowie świta? Ktoś się tam wybrał tak od niechcenia choć raz. Nawet palcem po mapie mało kto na lekcjach geografii wodził. To jest Ameryka, taka Ameryka, po której włóczy się Wolfgang Büscher. Idzie z Północy na Południe. Zaczyna swoją podróż, choć trudno nazwać to zwykłą podróżą, w Estevan w Kanadzie, a kończy ją w Matamoros, w Meksyku. Północ przestrzega go przed Południem, Południe przed Północą niczym Kain przed Ablem. Na Północy mężczyźni noszą na głowach czapki z daszkiem, popularne i u nas bejsbolówki. Południe nosi się zupełnie inaczej. Na głowę wkłada kapelusz. Takie niby nic, a jednak. Niby wszyscy o tym wie-
Trybuś, choć podobno uczęszczał do seminarium duchownego, jest znany z poglądów antyklerykalnych. Dał temu ostatnio dał szczególny wyraz „na marginesie” w wywiadzie do Focus Historia: „Nasza Dzisiejsza Świątynia Opatrzności wygląda jak meczet i myślę, że jest to jedyna zaleta tego projektu. Łatwo go będzie można przerobić, jeśli zajdzie potrzeba”. Jest wielkim admiratorem architektury modernistycznej, jednak ma uczulenie na wszelkie wątki martyrologiczne miasta, dla którego ma pracować. Nowe władze powołały nową Radę Było ok. 240 osób na etatach. By nie płacić odpraw za zwolnienia grupowe, nowe władze posuwają się do wyrafinowanych metod, m.in. szukając powodów do zwolnień dyscyplinarnych wobec ludzi, którzy pracowali tam wiele lat. Kilka zwolnień zaskarżono do sadu pracy. Atmosfera jest taka, że ludzie boją się własnego cienia, cenione jest donosicielstwo. Niektórzy odchodzą sami zmęczeni atmosferą. Pracownicy żałują rezygnacji z pracy Ewy Rozwadowskiej, szefowej działu promocji. Wydaje się, że nawet dla władz był ona dużym zaskoczeniem. Nowa dyrekcja ogłosiła konkurs na nowego szefa promocji, zatrudniono więcej ludzi w dziale. Do konkursu zgłosiło się kilkadziesiąt osób. Wybrano Annę Lewandowską, mówiono, że fantastyczną,
recenzja
Dalej niż prowadzi droga Dziwną drogę pokonują książki, zanim trafią na nasz stół. Niekiedy sami do nich docieramy, innym razem ktoś nam je wskaże.
ma żadnego doświadczenia w zarządzaniu tak licznym zespołem. Ma jednak dokonania. W 2008 był wraz z Grzegorzem Piątkiem, kuratorem wystawy w pawilonie polskim Hotel Polonia Budynków życie po życiu na XI Biennale Architektury w Wenecji nagrodzoną Złotym Lwem za najlepszą ekspozycję narodową.
dzą a jednak dopiero Büscher to zapisał. Wszak nie zapisane nie istnieje. Na początku nie spotyka ludzi. Co najwyżej trafia na przydrożne psy albo dzikiego indyka. Takiego opisu spotkania z dziką zwierzyną wcześniej nie czytałem. W Omaha droga się zagęszcza. Krajobraz się zagęszcza. Na dworcu autobusowym w Wichita prawie każdy podróżny ma co najmniej jeden tatuaż, a na dodatek klnie jak szewc. Waco. Wymarłe Waco. Martwe inaczej niż inne miasta. Na swej drodze spotyka Indian. Siuxów. Nie tak dumnych jak w książkach Karola Maya, nie tak wojowniczych, jak w dziewiętnastowiecznych relacjach Wieda, nie tak wolnych, jak w trylogii Alfreda Szklarskiego. Widzi ludzi, którzy z dumnych myśliwych przeobrazili się w nędzarzy. Nie zstąpił z nieba Czerwony Mesjasz. Mimo próśb i Tańca Ducha (Ghost Dance). Mimo płynących do nieba modlitw. Ostateczna rzeź plemienia Siuxów dokonuje się pod Wounded Knee. Biali zabrali ziemię prawowitym właścicielom. Zabrali ziemię Ameryce. A co dali w zamian? Büscher pisze, że Ameryka to nie krajo-
braz, tylko światło i ziemia. Droga jest tym, co dali biali tej krainie. (…)A kraina przyjęła ją, jakby na nią czekała. Pasowały do siebie, były jak jedno rozległe i płynące przed siebie morze.(…) (s.57) Każda droga ma swój początek i koniec. Ale Büscher idzie dalej. Idzie tam, dokąd nie prowadzi żadna droga. Zabiera czytelnika do Hartland. W samo serce Ameryki. Büscher w swoich książkach łazi, włóczy się i z tej perspektywy opisuje świat. Można powiedzieć, że pisze stopami. Tym samym wpisuje się w iście chatwinowski sposób opisywania świata. Bruce Chatwin, wielki pisarz-nomada, mawiał, że prawdziwym domem człowieka nie jest budynek, lecz droga, a życie to podróż, którą należy przejść. Wolfgang Büscher, dziennikarz ur. w 1951 roku. Współpracował m.in. z „Süddeutsche Zeitung”, „Die Welt” i „Neue Zürcher Zeitung”. Laureat licznych nagród literackich, wśród nich Nagrody im. Theodora Wolffa 2002, Nagrody im. Kurta Tucholsky’ego 2003, Nagrody Literackiej im. Johanna Gottfrieda Seume’a 2003 i Nagrody im. Ludwiga Börne’a 2006. Wszystkie trzy książki Wolfganga Büschera: „Berlin-Moskwa. Podróż na piechotę” (2004) „Podróż przez Niemcy” (2007) oraz „Hartland. Pieszo przez Amerykę” (2013) ukazały się nakładem Wydawnictwa Czarne.
z doświadczeniem z biznesu. Tymczasem pani Lewandowska wytrzymała na swoim stanowisku półtora miesiąca i odeszła skomentowawszy, że to, co tu zobaczyła jest bardziej absurdalne niż Monty Python. Jedna rada, druga rada Każde muzeum ma swoją Radę Muzeum. Zazwyczaj zasiadają w niej ludzie z szeroko pojętego środowiska kultury, specjaliści w przydatnych dla muzeum dziedzinach, zasłużeni naukowcy, przedstawiciele stowarzyszeń i organizacji. I taka rada była za poprzedniej kadencji w MHW. Stopniowo, za rządów Hanny Gronkiewicz–Waltz w mieście, dokooptowano do niej nowych członków, którzy z muzealnictwem niewiele mają wspólnego, natomiast z polityką miasta owszem. Dołączyli do niej: Marek Kraszewski pochodzący z Wrocławia, a dziś p/o dyrektora Biura Kultury Miasta St. W-wy (obiekt krytyki dziennikarzy od lewa do prawa za niekompetencje), Jarosław Jóźwiak z PO – z-ca dyrektora gabinetu prezydent M.St. W-wy, Ewa Malinowska – Grupińska z PO, przewodnicząca Rady Miasta St. W-wy, Małgorzata Zakrzewska, przewodnicząca Komisji Kultury M.St. W-wy. Wystarczy? Te nominacje zaprzeczają dobrym obyczajom panującym do tej pory w instytucjach kultury. Z uczestnictwa zrezygnowała natomiast pani Danuta Uniewicz-Koper, była wicedyrektor Zamku Królewskiego. Na siedmiu członków merytorycznych, reprezentujących ważne środowiska przypada zatem 5 polityków z miasta i jeszcze związanych z jedną partią. Bingo. Jednak nowym władzom muzeum nowa rada nie wystarcza. Jarosław
Trybuś z kolegami powołali drugą – Radę Programową. Poza nimi w muzeum nikt nie wie na jakiej zasadzie została powołana, jakie są jej kompetencje. A szczególnie ciekawe jest czy członkowie pobierają za uczestnictwo w niej wynagrodzenie. Tej informacji nie uzyskamy na stronie internetowej MHW, która od pewnego czasu jest nieaktualizowana. Powołani członkowie związani są raczej z krytyką architektury, publicystką kulturalną, działalnością eventową w mieście. Do Rady Programowej należą m.in. Grzegorz Piątek, historyk sztuki, partner intelektualny Trybusia, Bogna Świątkowska (Fundacja Bęc Zmiana), Joanna Kusiak działaczka Kultury Liberalnej, Ewa Domanos, Dariusz Śmiechowski z Wydziału Architektury Wnętrz ASP i Tomasz Fudala z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Ostatniego wymienionego mianowano już zresztą na kuratora bardzo ważnej wystawy w październiku 2013 roku pod roboczym tytułem „Warszawa wczoraj, dziś i jutro”. Dlaczego muzeum, mające wielu własnych kuratorów varsavianistów, zatrudnia kogoś z bezdomnej konkurencji do organizowania wystawy z ogromnym budżetem we własnych wnętrzach, pozostaje na razie pytaniem bez odpowiedzi. Rada po wielu naciskach i pytaniach zdecydowała się udostępnić swój program. Wśród wartości, które mają jej przyświecać na wstępie promują – Czujność… Cokolwiek to znaczy pracownikom muzeum kojarzy się złowrogo. Poza tym inne hasła to: ciekawość, wrażliwość na otoczenie, interdyscyplinarność, pluralizm, rzetelność, otwartość, integracja, aktywność, inicjatywność, itp. Nie wiadomo tylko, gdzie tu miejsce na historyczną Warszawę.
Lajfstajl, prawica, lewica Odraza do luksusu i przekonanie o marności dóbr konsumpcyjnych lewica podziela z prawicą
P
o roku 1989 pojawiła się w Polsce nowa generacja pism: magazyny „lajfastajlowe”. Pierwszy był „Sukces”. „Twój Styl” wyszedł w lipcu 1990 roku. Zaraz po nim ukazała się „Kobieta i styl”. Wkrótce weszły „Elle” i „Pani”. Gdy dzisiaj weźmie się do ręki pierwsze z tych gazet, wydają się archaiczne i nieporadne. Brzydki papier, okropne kolory zdjęć, które zresztą wtedy beztrosko kradziono z zagranicznych magazynów. Czymś takim, jak prawa autorskie w raczkującym kapitalizmie nikt się nie przejmował. Ale zgłodniała po ponurych latach 80. publiczność rzucała się na materialne zwiastuny nowej rzeczywistości. luksus Socjalistyczna misyjność pism kobiecych kontrolowanych przez państwo rozpłynęła się bez śladu. Za-
stąpiła ją ideologia egoizmu i luksusu. „Luksus dostępny dla wszystkich” – takim hasłem reklamował się „Twój Styl”. Luksus na razie występował pod postacią szminki Diora, która kosztowała jedną trzecią pensji nauczycielki. Ale od czegóż nadzieja na lepsze czasy? Spragnieni perfum, ubrań, zagranicznych wycieczek, eleganckich mieszkań, egzotycznych potraw czytelnicy rzucili się na nowe gazety. Mijał czas i one zmieniały się, dostosowywały do nowych warunków. Jedne kwitły, inne padały. Powstawały zagraniczne wersje miesięczników. Branża specjalizowała się. „Twój Styl”, adresowany do każdego wieku, był o życiu, o ludziach, o modzie. „Elle” o modzie i problemach młodych dziewczyn, „Cosmo” o seksie,
„Viva” o świecie warszawskich salonów. W 1998 ukazuje się tygodnik dla kobiet „Gazety Wyborczej” „Wysokie Obcasy”. To byt odrębny w ówczesnej rzeczywistości prasowej. Luksusem wydaje się przejmować niewiele, glamourem raczej gardzi. W „Obcasach” na trybunie jest alternatywa. Ckliwe opowieści o kobietach sukcesu ubranych w eleganckie suknie zastępuje reportaż przedstawiający problemy życia, przemoc w rodzinie i dyskryminację kobiet. Moda ma być tania lub z second handu, feministki występują bez makijażu i, wbrew tytułowi, na niskich obcasach. produkt rządzi Na rynek jedna po drugiej wchodzą zagraniczne firmy. Pisma stają się coraz ładniejsze, coraz bardziej
K u r i e r W n e t luksusowe, reklam jest w nich coraz więcej. Zmienia się też rola reklamodawcy: staje się on nie tylko klientem wydawcy, ale jego bezwzględnym zwierzchnikiem. Płaci, żąda i wymaga. Jego produkt musi pojawiać się na stronach nie tylko w ogłoszeniu płatnym. Ma pojawiać się na stronach redakcyjnych, z życzliwym komentarzem dziennikarskim. Gdzieś w połowie pierwszej dekady nowego millenium na scenie publicznej oraz w słowniku języka polskiego pojawia się nowe słowo - celebryta. Nie wiadomo, czy najpierw pojawia się on, czy pierwsze są media z rosnącym zapotrzebowaniem na bohaterów talk shows i seriali? A może wszystko zbiegło się w czasie? W każdym razie, gdy tylko witryny w kioskach i stoliki u fryzjera zapełniają się magazynami produkującymi i obrabiającymi gwiazdy, w powietrzu zaczyna majaczyć nowe zjawisko: kryzys prasy papierowej. Czytelnik poszukujący sensacji przenosi się do internetu, w papierze walka o przetrwanie staje się coraz bardziej drapieżna.
siermiężne z prawa i lewa Przewałki polityczne powodują także, że na rynku pojawia się seria pism opinii, nazywanych prawicowymi. „Prawicowe” pisma charakteryzują się długimi tekstami i ponurą grafiką. Prawica ma pogardliwy stosunek do lajfstajlu, gdyż jest pochłonięta walką polityczną, ideami narodowymi, historią i lustracją. Redaktorzy tych pism wiedzą jednak, że taki dział powinien się w każdym porządnym magazynie znajdować, bo przyciąga czytelnika i generuje reklamy. Ale nie potrafią traktować go inaczej, niż jako margines. O takich rzeczach piszą wszak głupie panie, zajmujące się modą i podobnymi rzeczami... Chcieliby wprawdzie, żeby zrobić takie pismo, jak na przykład „How to spend it”, tygodniowy dodatek life style do „Financial Times'a”, efektowny i elegancki. Ale jak? Skąd wziąć tych konsumentów, skąd piękne reklamy, skąd dziennikarzy, którzy pojadą na wywiad z Karlem Lagerfeldem? I kto da na to wszystko kasę? W związku z nikłą obecnością ładnych rzeczy w pismach prawicy nie
Str. 7
garną się do nich również reklamodawcy. W ich przekonaniu prawicowy czytelnik jest biednym, niewykształconym i ponurym mieszkańcem małego miasta, który nie nadaje się na konsumenta eleganckich produktów. Jemu wystarczy moherowy berecik, który nosi latem i zimą. Przekonanie o marności dóbr doczesnych dla prawicy wynika również z inteligenckiej tradycji. Tam liczą się inne sprawy niż torba Prady i Ferrari. Ciekawe, że mimo krańcowych różnic politycznych podobne poglądy na lajfstajl reprezentuje lewica. Może dlatego, że ani lewica, ani prawica nie jest u nas tym, co wynika z nazwy. Proletariat zszedł wprawdzie ze sztandarów lewicy, ale zastąpiła go idea antyglobalistyczna. A ta także nie lubi konsumpcji, nie zna się na niej i ostentacyjnie ją lekceważy. Odraza do luksusu i przekonanie o marności dóbr konsumpcyjnych lewica podziela zatem z prawicą. W lewicowym tygodniku artykuł o butach pisze dziennikarka, która ma jedną parę butów kupionych na przecenie za 200 zł i w życiu nie weszła do sklepu innego niż CCC. To się nazywa dziennikarstwo wcieleniowe.
Fragment książki „Brenner” Witolda Gadowskiego - Wypij za coś, o czym marzysz Andrej. - Tu mam problem. Ja o niczym, nie marzę. Tak samo jest mi rankiem jak i wieczorem. Nie liczę na nic miłego, ani nie obawiam się niczego złego. Wódka smakuje mi jak woda, a woda jak nic. - Ty! to może przestańmy pić, a na pewno przestańmy gadać. - Dlaczego? - Bo ja nie rozumiem tego, co gadasz, a jednocześnie jak cię słucham, to mam ochotę dać ci w łeb. Jakbyś dowiedział się, że masz raka, to nie leżałbyś teraz w hamaczku, tylko zapierdalałbyś do wszystkich burdeli świata i wypiłbyś wszystko, co da się wpuścić do gardła. - Wkurwiasz mnie, Andrej, takim gadaniem. Chcesz, żeby cały świat z tobą płakał. A tu ludzie oddychają, dzieci się rodzą, a pierdolony Karadzić pisze swoje wiersze. - Wiem i nie mam o to do świata żadnych pretensji. - Łaskawca! To może Boga chcesz opieprzyć, że nie słucha twoich lamentów? - Z nim to nawet nie umiem się znaleźć. Zawsze, gdy trafiam na jego trop, to ten trop okazuje się być tyl-
ko popiołem w jego ognisku, jest już zimny. Wiem, że jest i nie wiem, czego ode mnie chce. To gorsze, niż być ateistą. - Ja jestem muslimanem. Robię swoje, pójdę do piekła, ale przynajmniej wiem, gdzie jestem. Kurwa, im dalej na północ, tym bardziej pojebani ludzie... - Kemal zakrztusił się wódką i zaczął głucho kasłać. - Chciałem z tobą porozmawiać Kemal. - Mów! Czekam na to od pierwszej szklanki. - Wychowałem się w kraju, gdzie obrazy Matki Boskiej noszono ze wsi do wsi. Ludzie modlili się w szczerym polu, w deszczu. Komuniści bardziej bali się obrazów, niż ludzi. Kiedyś pod Hutą imienia Lenina w Krakowie tajna policja aresztowała obraz Matki Boskiej. Tak dorastałem. Wtedy uważałem, że świat jest prosty. Oni są najeźdźcami, a my bronimy Polski. Potem wygraliśmy wojnę z komuną i okazało się, że obrazy mogą spokojnie wisieć na ścianach kościołów, a ludzie nie muszą klęczeć w szczerym polu. Tylko, że wtedy już nie chciało mi się klękać. Kościół okazał się taki sam, jak każda inna instytucja.
Pozostał mi mój osobisty stosunek do Boga. Wiedziałem, często czułem, że jest. Modliłem się do niego, żaliłem się. Czasem pytałem go o drogę. Żyłem w przeświadczeniu, że jest i rozumie moje wysiłki. Teraz, gdy odebrał mi drogę i przyszłość, nie wiem, czy mam ochotę dalej się nad nim zastanawiać. Mój los skrzyżował się z jego planami i ani ja jemu, ani on mnie... - urwał. Zwilżył usta językiem i przymknął oczy. - Nie jesteśmy sobie potrzebni. - Jestem poza jego światem - dodał po chwili. - Andrej, znalazłeś sobie wyjątkowo złego rozmówcę do takich tematów - Ty żyłeś jako muzułmanin wśród katolików. Bóg musiał mieć dla ciebie jakieś znaczenie. - Bóg ma dla mnie znaczenie! - Więc chce znać twoje zdanie. - Allach jest łaskawy. I on sam mnie wysłał w drogę. Teraz się zgubiłem, ale przynajmniej to wiem. Chcę go znaleźć. Andrej, ja wiem, czemu tak czujesz i nie umiem ci powiedzieć nic mądrego. Jestem tylko prostym chłopakiem ze Splitu. Nie pozwól im jednak, aby zabili cię w środku.
- Oni już to zrobili, Kemal.... - To, że czujesz, jak boli, świadczy o tym, że masz ranę, a ból to znak, że organizm żyje. Są ludzie, którym w środku lęgną się już tylko mięsne muchy, które potem wylatują przez ich usta. Mogą mieć fraki i żel na kłakach, ale zawsze ich poznasz. To, że boli, to dobrze, to znaczy, że nie zgniło. Napij się, lepszego lekarstwa nikt na świecie nie wymyślił. - Porzygam się na tę twoją poezję, daj wódkę - Andrej, jestem do usług, jak potrzebujesz poezji, to dam ci wódkę, a jak chcesz prawdy, to upij się i śpij. Jak ci się coś przyśni, to będzie to prawdziwsza prawda, niż to tuuuu...- Kemal zakreślił ręką koło i lekko zatoczył się, wstając z hamaka po kolejną flaszkę. Wypili bez zastanowienia. - Ja ciągle mam ją żywą w głowie. Kemal, nie umiem zasnąć bez jej pocałunku.- zachrypiał Brenner. Chorwat wypełnił szklanki po brzegi i cisnął pustą butelką w pień jabłonki. Brzęknęło rozbite szkło. Pili w milczeniu, parskali jak konie. Mocny alkohol palił ich w usta.
- Powiedz mi, w co ty naprawdę wierzysz? Kemal, chcę to od ciebie wreszcie usłyszeć - wybełkotał mocno już pijany Brenner. - Ja? A kimże ja jestem, Andrej, pyłem na drodze, ja ci nie pomogę. - Jesteś obok mnie, byłeś wtedy i wszystko wiesz. Tobie nie musze nic tłumaczyć. Chce usłyszeć, w co wierzysz. Właśnie ty, a nie papież. - Pijany jesteś. - Nie, w tej sprawie jestem zupełnie trzeźwy. Mów! - Nie lubię myślenia Andrej. Dać komuś w mordę, to co innego, ale myślenie? - Nie błaznuj. Mów! - Wierzę... - Kemal chwilę się zawahał. - Wierzę w życie, prawdziwe, na stojąco i z oczami w słońcu. Wierzę w twój uścisk ręki i w to, jak stoisz za moimi plecami. Brenner podniósł się w hamaka i podszedł do Kemala. Pocałował Chorwata w czoło. - Wierzę, Andrej, w prawdę. Tylko, że jej nie ma w słowach. Teraz jest w twoim brzuchu, gdy masz zamknięte oczy i patrzysz na Vesnę. To prawda... - Brenner, ona rżnie ci flaki. Wierze w to, co się stało i jeszcze stanie
- szeptał pijany Chorwat. - Bo to nie koniec....- mruknął i zasnął. Brenner troskliwie okrył go żołnierskim płaszczem. Chwilę stał chwiejąc się nad zmożonym wódką towarzyszem. Wyjął z górnej kieszonki bluzy pomięty papier i sfatygowany długopis. Niezdarnymi ruchami nagryzmolił kilka linijek tekstu. Schował papier. Zwinął się w kłębek na swoim hamaku i zasnął. Obudziło go dojmujące uczucie chłodu. Świt delikatnie przedzierał się przez tumany wiszącej nad sadem mgły. Przetarł twarz i sięgnął do kieszeni. Pamiętał, że tam właśnie włożył swój zapisek. Zacisnął powieki, aby przywrócić spojrzeniu ostrość i wolno odczytał nierówne, pisane pijackim szlaczkiem, słowa: Bywam bezbronny i goły Jak spód wywrócony na wierzch Reklama
Akcja to jest fajna heca, czyli dlaczego wspominamy niezwykłego Ziutka „Pałacyk Michla” jest najbardziej znaną powstańczą piosenką, a niemal nikt nie wie, że słowa do niej napisał Józef Szczepański, pseudonim Ziutek, walczący w harcerskim Batalionie „Parasol”, powstaniec warszawski i poeta. W listopadzie zeszłego roku koncertem „Ziutkowi na urodziny” rozpoczęło się intensywne muzyczne wspominanie Ziutka. Akcja, która dopiero nabiera rozpędu… Naprawdę fajna heca! „Parasol” w akcji Wrzesień 2011. Wprawdzie nie Żytnia, ale Bema, Liceum im M. Kopernika. Wola. Nie tyle bronią jej, tylko występują w roli ekspertów chłopcy od „Parasola”. Dziewczęta również. Są tylko trochę starsi. No tak, prawie 70 lat... Ale dusze i serca nadal młode! To szczególni widzowie przedstawienia. „Gdzie jesteś, moja Polsko” Garwolińskiego Teatru Muzycznego „Od Czapy”. Na scenie młodzi ludzie wyśpiewują swoją wizję powstańczej historii. - Przecież było inaczej! Byliśmy radośni, pełni entuzjazmu! – tak to pamiętają, bo dramat następnych tygodni nigdy nie przysłonił upojenia wolnością w pierwszych dniach tamtego sierpnia. „Ziutek” – Józef Szczepański swoim „Pałacykiem Michla” oddał tamten klimat perfekcyjnie. Po spektaklu koledzy wspominają Ziutka. Jak na Starówce, po ciężkich walkach, na kwaterze w Pałacu Krasińskich czytał swoje wiersze. Było ich dużo więcej, niż tylko „Pałacyk…”. Więcej? Przecież autor powstańczego hitu, śpiewanego i po wojnie, i za komuny, i później – na pewno napisał więcej tekstów. Aż się prosi, żeby zrobić spektakl muzyczny o Ziutku. A muzyka – wiadomo – unieśmiertelnia…
Nos basisty Wkrótce okazało się, że rozmiary przedsięwzięcia przerosną to, co do tej pory robił garwoliński teatr. Anna Żochowska, która na pomysł wpadła, odpowiada, że najważniejsza była reakcja pierwszej osoby. Napisała do Darka Budkiewicza, basisty i menadżera zespołu DePress, którego płytę „Myśmy Rebelianci” rozpoczyna słynna „Czerwona zaraza” ze słowami Ziutka. – Darek podjął to entuzjastycznie. Sam zamierzał się zaangażować. Skontaktował mnie z Dorotą Serwą z Muzeum Powstania Warszawskiego, która przedstawiła projekt dyrektorowi Janowi Ołdakowskiemu. On zapalił zielone światło dla realizacji w partnerstwie z MPW. Kończył się rok 2011. Dlaczego Sztafeta? W marcu 2012 narodziła się Fundacja Sztafeta. Dwie Anny: Rygier i Żochowska miały tę odrobinę niezbędnej odwagi, żeby zacząć. U źródła nazwy jest wydarzenie z kwietnia 2010. Na Krakowskim Przedmieściu, pod pałacem prezydenckim, w jeden z tych szczególnych dni, kiedy Polacy nie byli podzieleni, tylko pogrążeni we wspólnej żałobie. A harcerze, w tym Skauci Europy z Garwolina, pełnili służbę. Krzysztof Żochowski również. W pewnym momencie starsza pani ze znaczkiem Polski Walczącej w klapie przywołała go do barierki. Podała mu znicz, ale w szczególny sposób – jakoś tak uroczyście. I powiedziała: – Dziękujemy Wam my, Szare Szeregi. Ten gest był dla niego niczym symboliczne przekazanie pałeczki. „Sztafeta” okazała się pojemnym pojęciem, adekwatnym i do działań, i do stylu pracy fun-
dacyjnej ekipy – ludzi pełnych zapału, szalenie zapracowanych, przekazujących sobie zadania na kolejnych etapach. Istotę misji fundacji można ująć najkrócej jako zachowywanie dziedzictwa narodowego – chronienie ludzi, spraw, dzieł istotnych i pięknych od zapomnienia, nadawanie im nowego blasku, m.in. dzięki działaniom artystycznym Teatru Od Czapy (fundacyjnego!), ale też poprzez wystawy, wydawnictwa, stypendia młodzieży. Najtrafniejszy opis tego, do czego chce dążyć fundacja, daje… papież Franciszek w udzielonym jeszcze jako kardynał Buenos Aires wywiadzie – rzece: „Ojczyzna oznacza wspólne dziedzictwo. To najcenniejsze, co mamy, co, otrzymaliśmy od tych, którzy żyli wcześniej. Wszystko, co uczynili dla ojczyzny, państwa, kraju, stanowi spuściznę, którą mamy przekazywać innym, ale pomnożoną.” Urok Ziutka Co sprawia, że niskobudżetowy projekt „Wspomnij Ziutka” przyciąga ludzi? Marek Patecki z IMPatecki Kia Motors, główny sponsor płyty, zaufał w ciemno, znając Teatr „Od Czapy” z Festiwalu Piosenki Lwowskiej... Urząd Marszałkowski Mazowsza przyznał środki, choć to pierwszy projekt, jaki w ogóle złożyła fundacja. Koncert „Ziutkowi na urodziny” – w MPW – na sali ponad 800 widzów. Koncerty promujące płytę: Garwolin, Kraków, Otwock, niektóre z Pawłem Kukizem i Tadkiem, „Wspomnij Ziutka akustycznie”, wieńczący Maj na Foksal w SDP. Wszystkie wydarzenia były entuzjastycznie przyjęte. A co na ten temat mówią artyści? Tomek Budzyński: – Obawiałem się na początku, że to będzie jakiś ciężki patos, a w takich klimatach
nie czuję się zbyt dobrze. Ale przeczytałem wiersze i prysły obawy. One wyrażają prawdziwe życie i pisane są z kapitalnym humorem. To byli młodzi chłopcy, którzy chcieli umawiać się z dziewczynami, a tu muszą iść na akcję. Z kolei ta akcja to jest fajna heca! Skomponowałem muzykę do 3 utworów na płycie, które wykonuje zespół „Trupia Czaszka”. Darek Budkiewicz podkreśla, że udział w „Ziutku” to dla niego kontynuacja projektu DePress „Myśmy Rebelianci” Po wydaniu tamtej płyty ojciec pokazał mu legitymację AK dziadka i opowiedział o jego udziale w walkach na Podlasiu. I nagle okazało się, że grając dotyka własnej rodzinnej historii! Przy „Ziutku” był zapracowanym muzykiem, bo gra zarówno z „Trupią Czaszką”, jak i z Teatrem „Od Czapy”. Ciąg dalszy następuje Projekt „Wspomnij Ziutka” żyje i wędruje po Polsce. W końcu sierpnia trafi na Rzeszowszczyznę, gdzie Ziutek spędził kilka okupacyjnych lat zanim wrócił do Warszawy, by włączyć się w konspirację. To ukłon w stronę druha Janusza Krężela z Mielca, autora biografii Ziutka. 100
Nie jest to jedyny projekt fundacji Sztafeta. W 30 rocznicę śmierci Grzegorza Przemyka, młodego poety, zamordowanego przez milicję w stanie wojennym, odbył się koncert jego wierszy „Wejdź w tę muzykę”. – Jeżeli tylko trudności finansowe nie staną na przeszkodzie – chcielibyśmy na początku grudnia wydać płytę – deklaruje prezes fundacji A. Żochowska. www.fundacjasztafeta.pl www.ziutkowinaurodziny.pl
95 75
25 5 0
Str. 8
Kurier Wnet
Wyrok na kolebkę Solidarności Czas na uratowanie przemysłu stoczniowego w Gdańsku jest liczony w miesiącach. Tyle mają ci, którzy wyrośli z etosu „Solidarności”
S
tocznia Gdańska od 1970 r. była symbolem walki z komunizmem. Po sierpniu ’80 ten symbol stał się ogólnoświatowym logo, miejscem rozpoznawalnym przez wszystkich. Dziś niewiele pozostało po dawnej świetności. Wyspa Ostrów, gdzie wciąż produkuje się kadłuby, w 75 proc. należy do Ukraińskiego Związku Przemysłowców Donbas (ISD).
czego interesu Polski, czy też planowa zdrada „Solidarności” przez ludzi, którzy ją tworzyli? Likwidację Stoczni Gdańskiej ogłosił ostatni komunistyczny premier Mieczysław Rakowski. To był listopad 1988 r. W Magdalence i innych miejscach, ówczesny szef bezpieki gen. Czesław Kiszczak z przewodniczącym „Solidarności” Lechem
munistycznej masakry na Wybrzeżu z 1970 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego zdecydował, że związkowcy dostaną nieodpłatnie 40 proc. akcji swojego zakładu. W styczniu 1991 r. do Warszawy przyjechał gdański desant z ówczesnym premierem Janem Krzysztofem Bieleckim. Wydawało się, że od tego momentu zaczyna się wolna Polska. Rządy w III RP
ster finansów w rządzie Olszewskiego, został doradcą ekonomicznym Lecha Wałęsy oraz szefem BBWR i kandydatem prezydenckim na stanowisko premiera. O losach stoczni i sposobie działania prawdopodobnie przesądzili Andrzej Olechowski, Leszek Balcerowicz, Janusz Lewandowski. kradzież akcji To polityczne trzęsienie ziemi miało znaczenie dla stoczniowców. Być może dopiero z listu ówczesnego ministra przekształceń własnościowych Janusza Lewandowskiego, wysłaneFot. alex-pl@flickr (CC BY-NC-SA 2.0)
Ostatniego aktu sprzedaży stoczni dokonał w latach 2006/2007 prezes Andrzej Jaworski (obecnie poseł PiS). Po odwołaniu z prezesury w 2008 został doradcą ISD Polska ds. restrukturyzacji zakładu. Dzisiaj Ukraińcy żądają od Skarbu Państwa, który jest mniejszościowym udziałowcem, 180 mln zł. W stoczni pracuje obecnie 2200 osób. Z powodu sytuacji w firmie, stoczniowcy dostają pensje w ratach.
Janusz Lewandowski, pozbawiając złudzeń stoczniowców właściceli, powołał się na opinie ekspertów finansowych z firmy Adiutor. List Lewandowskiego został wysłany dwadzieścia dwa dni po rozpisaniu przedterminowych wyborów parlamentarnych przez prezydenta Lecha Wałęsę.
szkoła liderów To, co się działo w stoczni od 1970 r., jest wielką epopeją. Tam powstał rozdział najnowszej historii Polski, która wciąż trwa. Dla premiera Donalda Tuska oraz jego najbliższego otoczenia, dla komisarza UE Janusza Lewandowskiego, jak i dla Lecha Wałęsy czy śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, było to miejsce, w którym narodziła się ich przyszłość. Stocznia to miejsce, któremu zawdzięczają swoje późniejsze kariery. W III RP, z sali BHP, w której podpisano trzydzieści trzy lata temu porozumienia sierpniowe, wyrosło pokolenie politycznych liderów, którzy rządzą dzisiaj Polską. Dlaczego w pamiętającej takie wydarzenia Stoczni Gdańskiej buldożery zniszczyły większość budynków historycznych? Dlaczego dziś tereny Stoczni Gdańskiej są polem, na którym ma powstać miasto, domy, sklepy, supermarkety? Czy zadecydował o tym zwykły rachunek ekonomiczny, nieudolność, zdrada gospodar-
„Skarb Państwa, reprezentowany przez podsekretarza stanu Tomasza Stankiewicza, zawarł we wrześniu 1991 z pracownikami spółki umowy nieodpłatnego zbycia akcji na okaziciela. Punkt 5 umowy stanowił, iż na podstawie niniejszej umowy nabywanie/nabywca akcji otrzyma świadectwo depozytowe wystawiane przez Bank Gdański, w którego depozycie znajdują się akcje spółki Stocznia Gdańska SA. AKCJE ANI ŚWIADECTWA DEPOZYTOWE nie zostały wydane pracownikom. Pragnę zwrócić uwagę, iż stosownie do Kodeksu Cywilnego przeniesienie praw z dokumentu na okaziciela wymaga wydania tego dokumentu, ponieważ wydanie akcji lub świadectw depozytowych nie nastąpiło należy przyjąć, że zawarte umowy stanowiły jedynie zobowiązanie Skarbu Państwa, a spółka jest jednoosobową spółką Skarbu Państwa. W związku z powyższym nie podzielam poglądu wyróżnionego w uchwale Rady Nadzorczej nr 42/II/93 z dnia 9 maja 1993 roku.”
Wałęsą prowadził rozmowy przygotowujące Okrągły Stół. Decyzja Rakowskiego o zamknięciu Stoczni miała ogromne konsekwencje dla jej przyszłych losów. Była sygnałem władzy wobec strony solidarnościowej, że jej wojsko zostanie rozbite. Po wyborze sejmu kontraktowego sprawę upadłości Stoczni Gdańskiej rozwiązano przez stworzenie spółki akcyjnej Stocznia Gdańska SA 17 grudnia 1990 r., tuż przed oficjalnym objęciem urzędu prezydenta przez Lecha Wałęsę, w rocznicę ko-
rozpoczęła elita wybrana z „Solidarności”. Ale szybko przyszło rozczarowanie. Po obaleniu 4 czerwca 1992 r. rządu Jana Olszewskiego, polska scena polityczna zaczęła wyglądać zupełnie inaczej. Do drużyny Wałęsy dołączył, po przyznaniu się do agenturalnej współpracy, Andrzej Olechowski. Niegdyś radiowiec, rezydent polskiego wywiadu PRL w Szwajcarii, urzędnik w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą, twórca Big Banku, mini-
go 22 czerwca 1993 r. do przewodniczącego Rady Nadzorczej Stoczni Gdańskiej, dowiedzieli się, że tak naprawdę żadnych akcji Stoczni nie posiadają. To, co zagwarantował im polski rząd w dwudziestą rocznicę masakry grudniowej okazało się czczą obietnicą. Chociaż fikcja była utrzymywana. Stoczniowcy zostali po prostu oszukani. Zakomunikował im to gdański liberał, autor programu Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, obecnie komisarz Unii Europejskiej. Komunikat brzmiał następująco:
We wrześniu 1993 r., czyli tuż przed wyborami, minister Lewandowski upoważnił wojewodę gdańskiego Macieja Płażyńskiego do reprezentowania Skarbu Państwa na Walnym Zgromadzeniu. Władza utrzymywała fikcję, stoczniowcy myśleli, że nadal są akcjonariuszami spółki. Premierem rządu koalicyjnego SLD i PSL został Waldemar Pawlak. Ministrem Przekształceń Własnościowych został Wiesław Kaczmarek, a Spraw Zagranicznych Andrzej Olechowski. W 1996 r. zostało zwołane Walne Zgromadzenie akcjonariuszy Stoczni Gdańskiej, podczas którego w imieniu Skarbu Państwa wojewoda Maciej Płażyński zdecydował, że nie będzie dokapitalizowania Stoczni. Chodziło o 60 mln zł. Miesiąc później Leszek Miller, mini-
Jak zbić kokosy na handlu biomasą? Po okresie wywożenia wszelkiego rodzaju odpadków z Europy do Afryki przyszedł czas, gdy Polacy wywożą odpadki z Afryki do Europy 10 kwietnia 2013 premier Donald Tusk przebywał w Nigerii. Z Tuskiem poleciał wówczas Jarosław Kłapucki z Consus SA. Kim jest? I po co premier zabrał go w tę egzotyczną podróż? Lider PO podczas wizyty spotkał się z prezydentem Nigerii Goodluckiem Jonathanem, gubernatorami stanów. Wziął też udział w forum biznesu. W tle tych wydarzeń pojawiał się Jan Kulczyk. Ale my nie będziemy zajmować się jego wizerunkiem. Grupa Consus jest liderem na rynku ochrony klimatu i realizacji postanowień protokołu z Kioto, który narzucił Polsce przestrzeganie pakietu klimatycznego. Maciej Wiśniewski (drugi wspólnik w firmie Consus) był po trzydziestce, gdy usłyszał od lekarza wyrok – śmiertelna choroba. Na domiar złego, wspólnicy, których uważał za przyjaciół, wykorzystali sytuację do pozbawienia go udziałów w przedsiębiorstwie. Polska w tym czasie kroczyła do raju - Unii Europejskiej. Dzięki Bogu Wiśniewski wrócił jednak do zdrowia i do dziedziny, którą zna – ubezpieczeń. Po latach będzie sprzedawał w tej Europie przyszłość – pogodowe derywaty, czyli będzie uprawiał hazard w przepowiadaniu pogody. Jednak nie w kasynie, ale na giełdach w Londynie i Paryżu. Będą to największe dzieła Macieja Wiśniewskiego. Skromni, niewidoczni, z Torunia Biuro na ciasnym poddaszu toruńskiego Arsenału. Chodząc sobie po
uliczkach starówki pokrytych granitem pamiętającym Kopernika, prezesi szukają jakiejś restauracyjki. Maciej to od zawsze Wiśniak, Jarosław ma dziś przezwisko Dwutlenek Węgla. To oni, handlując prawami do emisji tego gazu osiągnęli przychody ponad dziesięciu miliardów złotych rocznie, a zyski zaksięgowali w setkach milionów. Ale nikt się na nich nie ogląda na zapuszczonej toruńskiej „main street” – Szerokiej. Mało kto wie, że kupili dwa najdroższe w historii WOŚP złote serduszka, każde za ponad milion złotych, że do pracy często latają własnym odrzutowcem.
fot. M.Śmiarowski/KPRM / KancelariaPremiera@flickr (CC BY-NC-ND 2.0)
Samolot za 60 milionów, będący środkiem trwałym w spółce, nie jest ekstrawagancją młodych jeszcze ludzi. Jest niezbędny, a jego koszty zwracają się po wielokroć, gdy trzeba wpaść do biura w Togo albo na Borneo. W Afryce łatwo nie jest, plantacje kokosa w Ghanie i Togo potrzebują „pańskiego oka”.
Dziwią się turyści, widząc azjatycką biedotę zbierającą do wielkich worów wyrzucone łupiny kokosa. A dziś jest to źródło energii. Consus je skupuje, po czym mieli do transportu, a na końcu wrzuca do jakiegoś unijnego pieca. Gdy zabraknie tych zbieranych po turystach kokosów, można je uprawiać w Afryce. Tam same rosną przez okrągły rok. Prawdziwe kokosowe interesy.
Produkcja biomasy i kokosy
Rzymskie tradycje
Biomasę elektrownie dosypują do kotła, by spełnić absurdalne wymogi unijnego kołchozu. Biomasa to wszystko to, co rośnie i dobrze się pali. Skoro rośnie to odrasta, a skoro odrasta to jest odnawialne, a ponieważ jest odnawialne to jest ekologiczne i wrzucanie tego do ciepłowniczego kotła wypełnia warunki „procentów” odnawialnej energii. Może to być słoma zalegająca na Mazowszu, albo łupiny kokosa z indonezyjskich slumsów.
Consus to mityczny bożek zajmujący się ochroną ziarna w spichlerzach starożytnego Rzymu. Coś w rodzaju wczesnej firmy ubezpieczeniowej. Z ubezpieczeń wywodzą się Maciej Wiśniewski i Jarosław Kłapucki. „Consus S.A.” przeszedł do doradztwa biznesowego. Konsultuje dziś rządy kilkunastu państw Azji, Europy i Afryki, którym w głowach zmieścić się nie może, co też w Brukseli wymyślili. Wozić łupiny kokosa spod Australii, by je spalić w Europie pod kotłem zamiast węgla zalegającego pod ich stopami? Ich problem.
Consus SA nie zna pojęcia niemożliwe. Skoro Unia Europejska zapisała w swoim prawie konieczność stosowania odnawialnych źródeł energii – to proszę, biomasę będziemy wozić z Azji albo Afryki. Statkami.
Po spaleniu kokosów europejskie elektrownie otrzymują „zielony certyfikat”, czyli po polsku „kwit”, zaświadczający ileż to dwutlenku węgla dana elektrownia wyprodukowała nie z węgla tylko z łupin. Taki
kwit to żyła złota. Kupują go ci, którzy tradycyjnie trują atmosferę. Bez kwitu zapłacą karę. I tu „Consus” pomoże. Taki kwit dostarczy. Nie pocztą, ale poprzez giełdę, na której handluje się takimi kwitami – zielonymi certyfikatami. Giełdy kwitów znajdują się w Londynie i Paryżu. To tam swoją główną działalność przeniósł „Consus”. To tam trzeba dojechać do roboty. Samolotem rzecz jasna, bo prezesi lubią Toruń i tu mieszkają. Trójkąt Penros’a Handel prawami do emisji gazów cieplarnianych, pozyskiwanie „zielonych certyfikatów” ze spalania biomasy, prąd z wiatraków albo promieni słonecznych, zakłady wzajemne o przyszłą pogodę, to współczesny trójkąt Penrose’a, który za logo służy „Consusowi”. Czy rozwiązanie figury niemożliwej – trójkąta Penrose’a, będzie otwarciem wrót do Azji? Czy to uda się kreatywnej parze prezesów z Torunia? Ich fundusz już dziś buduje trzy kopalnie węgla kamiennego na Borneo. Na paryskim BlueNext’cie, czyli giełdzie towarowej, „Consus” rozpycha się wśród największych. Skutecznie. Obroty grupy Kapitałowej liczone są w wielu miliardach złotych, zyski – w setkach milionów,
a sprawność działania jest godna pozazdroszczenia. Kiedyś, nikomu nieznana dwójka menadżerów z Torunia została zlekceważona przez Francuzów. Gdy zakładali w 2000 roku spółkę „Consus”, „Dwutlenek Węgla” i „Wiśniak” nie przewidzieli konfuzji, w jaką wpadną przyjmujący ich na podparyskim lotnisku Francuzi. Gdy ich oczom ukazał się prywatny odrzutowiec z dumnie wymalowanym na kadłubie napisem – Consus, ubawili się po pachy. Słowo „con” po francusku oznaczać może coś między naszym „fiutkiem” i „głupkiem”, zaś wyraz „sus” fonetycznie brzmi tak samo jak „succe” – ssanie. Posiadający copyright na „miłość francuską”, Francuzi zlekceważyli polski biznesowy desant nad Sekwaną. Dziś dwaj Polacy biją na głowę ich koncerny. Rozmach, z jakim działają panowie z Torunia równać się może jedynie dyskrecji, jaka im towarzyszy. Podczas niesławnej wizyty w Nigerii premiera Tuska w rocznicę smoleńską Jarosław Kłapocki towarzyszył premierowi. Nie chodziło o darmowy przelot do Afryki pożyczoną od LOT’u maszyną. Dwutlenek Węgla mógłby Tuskowi pożyczyć wypasiony samolot. Consusowi ciągle mało afrykańskiej biomasy, a w Nigerii sporo można posadzić. Areał upraw to jedno, a siła robocza to całkiem, co innego. Nie ma jednak kim tych hektarów obrobić z głową. Z tego powodu torunianie w zaprzyjaźnionym Togo otworzyli na uniwersytecie wydział Zarządzania Odpadami. Kształci się na nim 30 studentów rocznie, a otrzymanie dyplomu uzależnione jest od odbycia obowiązkowego, ośmiomiesięcznego stażu w „Consus Togo”. Trzej najlepsi absolwenci każdego roku dostają nagrody w wysokości wystarczającej do otwarcia przedsiębiorstwa zagospodarowującego odpady. Krótko mówiąc - wytresowanego dostawcę dla Consusa.
ster Spraw Wewnętrznych i Administracji, wyrzucił wojewodę. Wojewoda autorytetem „Solidarności” poświadczył upadłość. Z dzisiejszej perspektywy możemy uważać, że został użyty. syndyk i podział 8 sierpnia 1996 r. pojawia się syndyk masy upadłościowej. To drugi upadek Stoczni. Wprawdzie 23.02.1998 r. sąd wojewódzki w Gdańsku unieważnił uchwałę nr 6 Walnego Zgromadzenia z 1996 r., natomiast nie unieważnił procedury upadłościowej, więc nie przeszkodził syndykowi sprzedać pod koniec 1998 r. Stoczni Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej (TKS), którą tworzyły: Stocznia Gdynia, Evip Progress oraz Bogumił Banach. By kupić stocznię, TKS wzięła kredyt na 72 mln zł. w Kredyt Banku. Zastawem kredytowym były tereny Stoczni Gdańskiej. W kasie Stoczni było wówczas 42 mln zł. Powstały dwa przedsiębiorstwa: Synergia 99 i Stocznia Gdańska. Tereny Stoczni Gdańskiej podzielone są na trzy obszary. Dziś dwa z nich znajdują się w posiadaniu amerykańskich funduszy inwestycyjnych: TDA Capitals Partner EEF I i EEF II. W 70 proc. właścicielem TDA jest OPIC, amerykańska fundacja rządowa. W 2004 r. władze Gdańska przekształciły tereny Stoczni z przemysłowych na budowlane. Ułatwiło to nowym właścicielom zburzenie większości historycznych budynków. Trzeci teren to Ostrów, na którym ukraińska spółka buduje kadłuby statków. Ukraińska resztówka po Stoczni Gdańskiej jest też dziś w przededniu upadłości. Ta historia ma w sobie moc symbolu. Najpierw komunistyczny premier nielegalnie ogłasza upadłość kolebki wolności, osiem lat później Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Stoczni Gdańskiej robi to samo. W ciągu tych ośmiu lat rządzący Rzeczpospolitą oszukują stoczniowców, sugerując, że mają coś, czego tak naprawdę nie mają. Później bezprawnie następuje sprzedaż majątku stoczni, a w ostatnim akcie resztę majątku sprzedaje prezes stoczni Andrzej Jaworski, obecnie poseł PIS. wina i bezkarność Patrząc na historię Stoczni Gdańskiej trudno nie zadać pytań o winę,
Chichot dziejów polega zaś na tym, że po okresie wywożenia wszelkiego rodzaju odpadków z Europy do Afryki, przyszedł czas, gdy Polacy wywożą odpadki z Afryki do Europy. My możemy żałować, gdy ludzie o potencjale godnym Billa Gatesa wyjeżdżają prowadzić firmy do Francji. Z tego powodu, że transakcje w Polsce trwają dłużej niż podróż wołami do Paryża. W skład grupy wchodzą: Consus S.A., Dom Maklerski Consus S.A., Consus Carbon Engineering Sp. z o.o., Consus France S.A.R.L., Consus Romania S.A. i Consus Kazachstan Sp. z o.o.
Reklama
K u r i e r W n e t nieudolność i intencje ludzi odpowiedzialnych za jej losy. Ciekawe i pouczając są losy niektórych bohaterów tej historii, zwłaszcza tych związanych z „Solidarnością”. Janusz Lewandowski jest dzisiaj wpływowym komisarzem europejskim. Wieloletni szef „Solidarności” Stoczni Gdańskiej Jerzy Borowczak, jest posłem PO. Były szef „Solidarności”, twórca AWS Marian Krzaklewski jest dziś przedstawicielem „Solidarności” w Brukseli. Nie stawiamy tezy, że działacze Solidarności z premedytacją zabijali Stocznię Gdańską (wyjątkiem jest Janusz Lewandowski, który musiał być świadomy konsekwencji swojego listu z 1993 r.). Zgubiła ich raczej buta, niekompetencja i pazerność. Ale to nie oni pociągali za sznurki. Gdzieś w tej historii ktoś miał scenariusz przygotowany zarówno dla kolebki „Solidarności”, jak i Stoczni Szczecińskiej. Gdzieś jest sieć zarzucona przez Mieczysława Rakowskiego. Byli też ludzie, którzy bronili Stoczni: Bolesław Hojan, Marian Moczko i Andrzej Bugajski. Zginęli w wypadku samochodowym. Była też Anna Walentynowicz, symbol buntu i protestu, która do końca żyła i mieszkała skromnie w swoim małym mieszkanku w gdańskim Wrzeszczu. Są też inni. Czas na uratowanie przemysłu stoczniowego w Gdańsku kurczy się. Jest liczony w dniach, a najwyżej w miesiącach. Tyle mają ci, którzy wyrośli z etosu „Solidarności”, by ją obronić. Jej śmierć będzie ich śmiercią.
Stocznia Szczecińska
Trafiony zatopiony
Upadek Stoczni Szczecińskiej to modelowy przykład zmowy biznesu i układu politycznego, który zrealizował plan dekonstrukcji gigantycznego przedsiębiorstwa. W tle tej dekonstrukcji były interesy Rosji i Niemiec.
L
atem 2001 roku Stocznia Szczecińska i PKN Orlen przygotowały wspólne przedsięwzięcie. Wyspa Wolin ze Świnoujściem miała być połączona podwodnym rurociągiem, a w Policach miało dojść do uruchomienia terminalu gazu płynnego. 3 września rząd skazanego na porażkę wyborczą premiera Buzka podpisał z Norwegią List intencyjny dotyczący budowy gazociągu (rurociągu) z Norwegii do Polski. Gdy 19 października 2001 r. po zwycięstwie wyborczym Leszek Miller obejmował władzę, bezpieczeństwo energetyczne Polski było w zasięgu ręki. Na samym początku urzędowania Miller zerwał porozumienie z Norwegami. W czwartym miesiącu swojego urzędowania doprowadził do aresztowania prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego. Zerwanie umowy z Norwegami otworzyło drogę do porozumienia niemiecko – rosyjskiego dotyczącego Nord Stream. Aresztowanie Andrzeja Modrzejewskiego zniszczyło koncepcję połączenia sił dwóch polskich koncernów. Trzeci atak rząd Millera przeprowadził na Stocznia Szczecińska Porta Holding S.A. Atak , który przeprowadzili minister gospodarki Jacek Piechota, minister skarbu Wiesław Kaczmarek miał jeden cel: pozbawienie Porta Holding Bazy Paliw. Na początku 2002 r. Stocznia Szczecińska wpadła w kłopoty finansowe związane z inwestycjami i kursem dolara, a w Azji wyrastała konkurencja dla europejskich stoczni. Banki otrzymywały informacje od mi-
losy Stocznii gdańskiej
1 listopada 1988 – mimo najlepszych wyników ekonomicznych ze wszystkich liczących się stoczni polskich, Stocznia Gdańska zostaje postawiona w stan likwidacji przez rząd premiera Mieczysława Rakowskiego pod pretekstem słabych wyników ekonomicznych 1 stycznia 1990 – Stocznia Gdańska zostaje przekształcona w spółkę akcyjną z dużym udziałem akcji Skarbu Państwa (ok. 60%) i załogi (ok. 40%). Sytuacja Stoczni Gdańskiej pogarszała się jednak z roku na rok. 8 sierpnia 1996 – Sąd Rejonowy w Gdańsku ogłasza upadłość spółki 1998 – syndyk masy upadłościowej sprzedaje funkcjonujący zakład Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej (będącej własnością Stoczni Gdynia S.A i firmy developerskiej EVIP Progress).
nistrów o tym, iż stocznia ma kłopoty finansowe. BRE Bank, który przed laty pomógł wyjść Stoczni z kłopotów zażądał natychmiastowego wykupu obligacji na kwotę 80 mln złotych. Banki, by dalej kredytować stocznie żądały rządowych gwaranjci kredytowych. Rząd odmówił. Stoczniowcy nie otrzymywali pełnych wynagrodzeń, rozpoczęły się protesty. 20 maja prezes Porty Holding SA – Krzysztof Piotrowski i cały zarząd zostali zmusozeni do rezygnacji ze funkcji i oddania imiennych akcji w zamian za obietnicę rządowej pomocy dla stoczni. Od tego momentu akcja potoczyła się błyskawicznie. 20 maja na czele holdingu stanęli panowie Andrzej Stachura i Zbigniew Stypa. Miesiąc później holdingiem zarządzał już tylko Stypa. W ciągu pięciu dni w których niepodzielnie rządził doprowadził do sprzedaży Bazy Paliwowej baronowi SLD Jerzy Jędykiewicz (ostatni PRL-owski wojewoda Gdański). Po sprzedaży Stypa zrezygnował. Prezesami zostali Janusz Malewski i Leszek Pacholski. Na początku lipca bezpodstawnie aresztowano b. prezesa Porta Holding Krzysztof Piotrowskiego i 5 innych członków zarządu. 12 lipca bezprawnie, bez udziału walnego zgromadzenia zarząd stoczni szczecińskiej ogłosił upadłość co potwierdził 29 lipca sąd w Szczecinie. Między 20 maja a 29 lipca zarząd holdingu Porta sprze-
Tusk powinien się zająć dokumentacją na temat zakupu bezzałogowego samolotu do ochrony naszych żołnierzy. Tam nie dopuszczono amerykańskich firm i minister Klich kupił za 80 mln kupił nienadający się do Afganistanu samolot (...). I co? I nic. Nie wolno oszukiwać żołnierzy, nie wolno okłamywać młodego pokolenia. Nie można mówić żołnierzom w Afganistanie, że będzie pa-
kiet Afgański, a jest zero. Te samoloty do niczego się nie nadają. Przypomnę, bo o tym trzeba przypominać, mimo, że jest to niemodne. W czterech katastrofach samolotów wojskowych za ministra Klicha straciliśmy 121 osób. Jesteśmy jedynym krajem, który w dwóch prawie identycznych katastrofach samolotów wojskowych najpierw stracił całe dowództwo lotnictwa, a następnie całe dowództwo sił zbrojnych, ze zwierzchnikiem na czele. I co? I nic. Szpitale Tuska i Kwaśniewskiego Sytuację naszego bezpieczeństwa w kraju można porównać do wielkiego szpitala. W tym szpitalu dyrektor sobie nie radzi. Umierają masowo chorzy, bo pomieszał chirurgów z dentystami. Przychodzi do niego dyrektor gorszego szpitala, który znany był z tego, że się upijał w różnych, nawet poważnych sytuacjach i mówi „nie martw się, połączymy siły, ja cię będę bronić”. Zmieniający się stosunek do premiera Ja byłem bardzo dobrze nastawiony do premiera Tuska i bardzo go popierałem w pierwszym okresie. To ta katastrofa smoleńska zrobiła na mnie straszne wrażenie, bo nie przypuszczałem, że jest aż tak źle. Jak tylko się tygodniowa żałoba skończyła napisałem list do premiera, gdzie doradzałem mu z mojego doświadczenia. Pan premier to zignorował i zaczął dalej brnąć.
Fot. MON
15 czerwca 2013 r. w Szczecinie odbył się I Kongres Morski połączony z bankietem. Wśród obecnych byli ci, którzy swoimi decyzjami przyczynili się do upadku stoczni szczecińskiej i gdańskiej – Jerzy Buzek i Janusz Lewandowski. 20 czerwca byli członkowie zarządu stoczniowej Porty Holding: Krzysztof Piotrowski, Grzegorz Huszcz, Ryszard Kwidzyński, Marek Tałasiewicz i Zbigniew Gąsior otrzymali odszkodowania. Sąd przyznał im od 150 do 250 tys. zł zadośćuczynienia za areszt oraz od od 5 do 94 tys. zł za straty poniesione z powodu utraconych zarobków.
Sierpień 2006 – zmiana struktury własnościowej, statutu stoczni oraz jej nazwy. Z nowego statutu firmy wykreślone zostają wszelkie wzmianki o tym, że gdańska firma w swojej działalności ma uwzględniać interesy i dobro grupy stoczni, do której wcześniej należała. Był to efekt przejęcia od Stoczni Gdynia, za długi, przez Agencję Rozwoju Przemysłu (ARP) 31,25% akcji Stoczni Gdańskiej. Pozostałe 68,75% akcji należało do ARP i jej spółek zależnych (głównie Centrali Zaopatrzenia Hutnictwa w Katowicach).
Sytuacja w wojsku J
W 1989 r. w Stoczni Szczecińskiej pracowało ok. 8 tys osób, ze stoczni żyło ponad 100 tys. W wyniku jej upadku setki małych i średnich upadło (Barlinek, Rzecz, Lipany, Ustka, Lębork). Wielkie zakłady: fabryka Cegielskiego w Poznaniu, Zamek w Elblągu, Huta Batory w Chorzowie i Huta w Częstochowie wpadły w poważne kłopoty. Dziś nie ma produkcji statków, a tereny stoczni zarządza spółka Silesia, która w 100 proc. jest właśnością Skarbu Państwa.
Na bazie tego majątku powstaje Stocznia Gdańska – Grupa Stoczni Gdynia S.A. Działalność stoczni koncentruje się na Wyspie Ostrów na powierzchni 62,5 ha (około 50% dawnego obszaru). Właścicielem 100% akcji Stoczni Gdańskiej zostaje Stocznia Gdynia. Rząd Kazimierza Marcinkiewicza podejmuje decyzję o oddzieleniu (do końca czerwca 2006) Stoczni Gdańskiej od Stoczni Gdynia i sprzedaży jej akcji innemu inwestorowi.
Gen. Sławomir Petelicki zginął w czerwcu zeszłego roku. Jego ciało znaleziono w garażu domu, w którym mieszkał. W czerwcu bieżącego roku prokuratura uznała, że popełnił samobójstwo i nie doszukała się żadnych działań „osób trzecich”
eszcze w maju 2011 r. generał Petelicki nie bał się mówić o niespełnionych obietnicach Donalda Tuska wobec polskiego wojska i liście jaki napisał do premiera tydzień po katastrofie smoleńskiej.
dał skarbowi spółkę zależną ASS za złotówkę (na jej bazie powstała Stocznia Nowa), bazę paliw i porta Ekocynk. Po upadku holdingu produkcja statków jeszcze trwała. Ostatni statek wybudowano w 2008 r., a w 2009 Stocznia Nowa ogłosiła upadłość.
W naszym kraju brakowało i brakuje dobrych doradców. Polska opiera się teraz na takich generałach jak Cieniuch, czy Janicki, którzy mówią wszystko co premier każe. Po katastrofie smoleńskiej premier miał doradców i oni powinni mu doradzić, że w takich sytuacjach trzeba zwrócić się do NATO. Nikt mu tego nie powiedział i była jakaś panika.
kalendarium Stocznii Szczecińskiej
Powstała w 1948 r. Przez lata swojej działalności zajmowała się budową statków różnego typu: drobnicowce, masowcowce, pasażerskie, promy, zbiornikowce, chemikaliowce itp. Upadek ZSRR skomplikował sytuację w stoczni i doprowadził ją na skraj bankructwa. Po przekształceniach własnościowych w latach 90-tych budowano kontenerowce, co sprawiło, że Stocznia Szczecińska znalazła się w czołówce światowego okrętownictwa. W 1997 roku Stocznia Szczecińska została uznana za najlepszego polskiego eksportera. Poza tym zajęła pierwsze miejsce jako stocznia Europy i piąte miejsce na świecie pod względem zamówień statków. Ale na tym Stocznia Szczecińska nie chciała poprzestać, chciano rozszerzyć jej ofertę. Dlatego zmodernizowano dwa ośrodki kadłubowe, a w Świnoujściu przebudowano bazę paliw płynnych Porta Petrol, która miała być najważniejszą spółką holdingu składającego się z 36 spółek zależnych. W Stoczni Szczecińskiej przez 60 lat istnienia zbudowano 676 statków, a ostatni zdano w 2008 roku.
Grudzień 2006 – 5% akcji Stoczni Gdańsk objęła firma ISD Polska (właścicielem jest ukraiński ISD – Związek Przemysłowy Donbasu) Listopad 2007 – objęcie przez ISD akcji nowej emisji o wartości 300 mln złotych. ISD staje się właścicielem 83% (z kwoty 405 mln zł) akcji. Marzec 2008 – firma ISD żąda od państwa polskiego 400 milionów złotych gotówkowej pomocy, w związku ze stanowiskiem Komisji Europejskiej. Komisja oczekuje przyjęcia planu restrukturyzacji zakładu, który będzie rokował efektywność finansową firmy. W przeciwnym razie komisja będzie wnioskowała o zwrot pomocy publicznej udzielonej stoczni przez państwo, co doprowadziłoby firmę do bankructwa. Wg Komisji pomoc publiczna (to jest: gwarancje bankowe, pożyczki, umorzenia długów itd.) udzielona stoczni wynosi 760 milionów złotych
Str. 9
A Niemcy stawiają na przemysł stoczniowy Niemcy żyją z eksportu. Eksport to handel. Nie ma handlu bez morza. I bez stoczni
K
iedy premier Donald Tusk propaguje grillowanie, to kanclerz Angela Merkel stawia na przemysł stoczniowy. Jeśli chodzi o gospodarkę, w Niemczech nie ma żartów. Bez stoczni, bez gospodarki morskiej w szerszym znaczeniu, Niemcy utraciłyby znaczenie. Dlatego jest ona priorytetem każdego rządu w Berlinie, z akcentem na „każdego”. Niemiecka gospodarka morska zatrudnia 380 tys. pracowników i osiąga obroty na poziomie 50 mld euro rocznie. W tej branży prym wiedzie supernowoczesny, oparty o technologie najwyższej generacji przemysł stoczniowy. W odróżnieniu od Warszawy, Berlin stawia na tę gałąź przemysłu. I to mimo kryzysu finansowo-gospodarczego , który od 2009 r. doprowadził do spadku obrotów stoczni. Opłaciło się. Już w 2010 r., dzięki ożywieniu gospodarczemu, obroty gospodarki morskiej w Niemczech wzrosły o 13 proc. W drugim półroczu 2010 r. także przemysł stoczniowy odbił się od dna. Kolejny kryzys (zwany europejskim kryzysem zadłużenia) oraz osłabienie koniunktury w Azji i w Ameryce w latach 2011-2012 osłabił tempo wzrostu gospodarczego na świecie, co nie poprawia sytuacji w branży stoczniowej. W rankingu Oltmann Gruppe (makler okrętowy) do dziesięciu najlepszych stoczni w Niemczech należą: 1. Howaldtswerke : Deutsche Werft GmbH (2400 pracowników, największa stocznia w Niemczech. Należy do ThyssenKrupp Marine Systems AG w Hamburgu. 2. Aker Werft Wismar: wchodzi w skład Aker MTW Werft GmbH. Spółka ta ma na Pomorzu dwie stocznie: Aker Werft w Wyszomierzu (Wismar) i stocznię w Rostoku i w Ujściu Warnawy (RostockWarnemünde). Upadek NRD nie doprowadził do upadku stoczni (2352 pracowników). Należy ona obecnie do rosyjskiej firmy FLC West. 3. Meyer Werft Papenburg: należy do Meyer Werft GmbH, założona w 1795 roku, od sześciu pokoleń w rodzinie). (2050 pracowników. Statki wycieczkowe i promy). 4. Blohm & Voss: Hamburg, (1439 pracowników). Tu buduje się fregaty i jachty dla naftowych szejków. 5. Nordseewerke: Emden, ponad 100 lat tradycji; budowała już u-booty podczas I Wojny Światowej, (1400 pracowników), dziś pracuje dla Bundesmarine i jako stocznia remontowa. 6. Volkswerft Stralsund: Strzałów (Stalsund) ; ta pomorska stocznia budowała kutry rybackie, dziś dla właściciela (Maersk) wszystko, z remontami włącznie. Wprawdzie świetność minęła (100 -7100 pracowników), ale stocznia istnieje nadal. 7. Lürssen Gruppe: Lemwerder, Brema, marynarka wojenna i wielkie jachty, także remonty. (1176 pracowników). 8. Sietas Werft: u ujścia rzeki Este, wpadającej do Łaby; jedna z najstarszych stoczni świata (założona w 1635 roku przez Carstena Sietascha (Sitarza); (1015 pracowników). 9. Peene-Werft: Wołogoszcz (Wolgast) na Pomorzu; ta dziś supernowoczesna stocznia pracuje dla Bundesmarine, ale też produkuje statki; (868 pracowników). 10. Flensburger Schiffbau: Flensburg, statki ro-ro i kontenerowce, (700 pracowników).
Str. 10
Kurier Wnet
miejsca
W
yobraźmy sobie scenerię ze sławnego filmu o chłopcu o imieniu Pinocchio, który powstał z kawałka drewnianego pieńka z wystającym sękiem i ożył dzięki miłości starego mistrza stolarskiego Gepetto. Akcja filmu dzieje się w średniowiecznym, miniaturowym miasteczku usytuowanym na szczycie góry, z wąskimi, stromo biegnącymi kamiennymi uliczkami, przy których znajdują się siedziby mieszkańców, ale też szkoła i siedziba władz miejskich oraz nieodzownych służb porządku - karabinierów.
Pamiętamy tę aurę jesienno-zimową, pełną wichrów i zimna, w której biedny stolarz Gepetto, dla ogrzania się, chciał spalić bezużyteczny pieniek, w dodatku z wystającą suchą gałęzią, trudną do ociosania. Jak się okazałobył to nos lalki-marionetki, ożywionej jako postać psotnego chłopca w wieku szkolnym. Chłopca, który nie chciał się uczyć, sprzedał książki i przystąpił do wędrownej trupy jarmarcznej z teatrem marionetek.
miejsca
miejsca
Erice – wojny gwiezdne w średniowiecznym mieście
Krótka historia przebudowy średniowiecznej siedziby na Sycylii w europejskie centrum naukowe cej niestety tylko do czasów pojawienia się ideologii totalitarnych o zabarwieniu brunatnym i czerwonym. Potem nastąpiła era reglamentacji badań, izolacji, ale nie całkowicie, czego przykładem jest utworzenie przez włoskiego fizyka Antonino Zichichi - Sycylijczyka szkoły w Erice. To dzięki jego inwencji, zapałowi i pracy umarłe miasteczko stało się sławnym w świecie miastem nauki. Tu formalnie mieści się siedziba fundacji noszącej nazwisko Ettore Majorana - sycylijskiego fizyka, geniusza, który poziomem wiedzy dorównywał twórcy potwierdzonej praktycznie teorii kwantowej budowy materii. Świadectwa mu współczesnych mówią, że problemy teoretyczne rozwiązywał stojąc tyłem do tablicy i tylko dyktując rozwiązanie równań różniczkowych.
Wiemy, że dla chłopca skończyło się to źle. Popadł w niewolę właściciela teatru, który siłą wymuszał pracę i posłuszeństwo. Pamiętamy, że nieuctwo chłopca doprowadziło do utraty przez niego złotych pieniędzy, wyłudzonych przez sprytnych oszustów lisa i wilka, którzy obiecywali ich pomnożenie bez pracy, wysiłku, ale sprytem. miasto nauki Taka jest fabuła bajki mistrza Collodiego, na której dydaktyce są wychowywane włoskie dzieci od ponad stu lat. Ale miasteczko opisywane w tej bajce istnieje w rzeczywistości na Sycylii. Jest usytuowane na szczycie góry, na wysokości ok. 700 metrów, w miejscu najbliższym Afryce i nosi współcześnie nadaną nazwę ERICE, pochodzącą z mitologii greckiej. Rzeczywiście jest to miasto jak z bajki. Widoczne z daleka na tle płaskiego krajobrazu z kamienistą glebą, na której, uprawiana jest winna latorośl i sławne w zachodniej Europie żółte melony, jedzone do równie sławnej ze smaku, surowej szynki parmeńskiej. Często w porze jesienno-zimowej obserwowane jest cudowne w swej istocie zjawisko zaczepienia się chmury pędzonej przez wiatry na tej górze i trwania tego całymi dniami, przy pełnym słońcu i bezchmurnym niebie reszty płaskiej okolicy. A wówczas w mia-
Jak wygląda Erice obecnie? Fot. AleBonvini@flickr.com (CC BY 2.0)
steczku wicher prawie uniemożliwia poruszanie się po uliczkach, w całości otulonych chmurami, przez które nie może przezierać słońce. A najbardziej ciekawy, jest fakt, że to miasto, a la rebus w odniesieniu do sławnego filmu, jest przedstawiane w folderach turystycznych jako miasto nauki (citiagrave della scienza). I rzeczywiście nim jest, o czym powiemy dalej. Historia reanimacji opuszczonej przez mieszkańców średniowiecznej siedziby, mieszczącej się na szczycie góry, nieprzystosowanej do instalowania współczesnych wygód (brak wody), na rzecz współcześnie pobudowanego miasteczka portowego, jest równie fascynująca, jak i pouczająca. Zamiana funkcji mieszkalnych miasta na centrum nauki jest znamienna dla narodu, który od stuleci hołduje kultowi prac inżynierskich, wiedzy i związanym z nią badaniom naukowym. W takiej dziedzinie nauk
podstawowych dla współczesnej cywilizacji, jaką jest fizyka. Pamiętamy czasy tzw. rzymskie, budowle inżynierskie z tego okresu, jak chociażby działające nadal akwedukty i sławne drogi łączące centrum państwa, Rzym, z odległymi prowincjami aż do ówczesnej Galii, Germanii, Bretanii. Drogi te o znanych nazwach (np. via Appia Anticha, via Salaria) do tej pory, po ponad dwóch tysiącach lat, są przejezdne w każdej porze roku, są dalej używane w ruchu samochodowym. I tylko szkoda, że Rzymianie nie dotarli nimi nad Wisłę. Do tej pory, jak nakazuje tradycja, na budowlach inżynierskich, takich jak mosty, jest posadowiona metalowa tablica z nazwiskiem inżyniera- twórcy, budowniczego tego obiektu. A zaczęło się to od prac pierwszego w świecie nowożytnym inżyniera Leonarda, pochodzącego z miasta Vinci w Toskanii
(Leonarda da Vinci). A sławni fizycy: dość wspomnieć współczesnych: Enrico Fermiego, odkrywcę reakcji rozszczepienia atomów i uzyskania w ten sposób energii jądrowej. Jego prace naukowe poparte wykonywanymi oświadczeniami umożliwiły realizację programu „Manhattan” - znalazły zastosowanie w budowie pierwszej bomby jądrowej. Tak na marginesie, należy wspomnieć o twórcach zrealizowanej w tzw. bombie wodorowej, reakcji syntezy wodoru: polskim matematyku Stanisławie Ulamie i węgierskim fizyku Tellerze. Nowoczesna nauka rodziła się w początkach poprzedniego stulecia dzięki geniuszowi fizyków z różnych krajów europejskich. Nie bez znaczenia, jak sądzę, była związana z tym atmosfera wolności badań i możliwości ich współpracy, trwają-
Bomba w dół W nienawiści obecnych władz stolicy do Wyścigów tkwi głęboki resentyment
O
d wielu lat toczy się batalia o uratowanie przed dewastacją niezwykle cennego zespołu architektonicznego jakim jest tor wyścigów konnych Służewiec w Warszawie.
W 2008 roku tor Służewiec został wydzierżawiony od Polskiego Klubu Wyścigów Konnych przez spółkę Skarbu Państwa Totalizator Sportowy. Jej zarząd przekonał radnych Dzielnicy Ursynów do zainwestowania około miliarda złotych w tzw. rewitalizację wyścigów, która miałaby polegać na wybudowaniu na ich terenie hali sportowej, restauracji, dyskotek, kina, hoteli i basenów. W tym celu spółka chce wykreślić część toru z rejestru zabytków, zmienić plan zagospodarowania przestrzennego i uzyskać od miasta dofinansowanie w wysokości 400 mln zł. Zbudowany w 1938 roku tor wyścigowy w Warszawie jest najpiękniejszy w Europie i powinien być uznany w całości za zabytek klasy „O”. Wyścigi konne nie są, jak chcieliby niektórzy, rozrywką niedobitków ziemiaństwa. Wyścigi to jedyna forma selekcji rasowych koni pełnej i czystej krwi. Bez selekcji nie ma hodowli, a hodowla koni będzie się rozwijać, bo sport jeździecki całkowicie się zdemokratyzował i wszędzie w Europie uprawia go coraz więcej osób. Wyścigi przynosiły państwu dochód nawet za PRL. Tylko połączenie wyjątkowej głupoty i złej
z lubością wyrzucają na śmietnik listy, książki i meble pozostałe po zmarłych poprzednich mieszkańcach. Nie chcą nawet słuchać, że mogliby niektóre z tych przedmiotów wykorzystać lub sprzedać z pokaźnym zyskiem. Poza ignorancją widzę tu jedyne wyjaśnienie- nienawiść do form życia, które były dla tych ludzi z różnych przyczyn niedostępne i które podświadomie odbierają jako symbol wykluczenia, jako obrazę.
woli uczyniło je na wiele lat przedsięwzięciem deficytowym. Wyścigi to poza tym niepowtarzalna atmosfera, którą tworzą zabytkowe budynki, piękne zwierzęta i ludzie toru. Pomysł zlikwidowania tej struktury, aby ją, gdzieś odtworzyć ma- jak powiedział architekt Borowski- taki sam sens, jak pomysł zburzenia Wilanowa czy Łazienek i odbudowania ich gdzieś za Koluszkami, gdzie ziemia jest tańsza. Walka z Wyścigami to tylko jeden z przejawów barbarzyńskiego niszczenia dziedzictwa kulturowego naszego kraju. Wyjątkowego pecha do swoich zarządców ma Warszawa. Trudno zliczyć obiekty, które zostały bezpowrotnie stracone. W ostatnim okresie rozebrano starą parowozownię na Pradze i wiele kamienic. W dziele zniszczenia przoduje Konstancin, gdzie bezprawnie rozbierane są wspaniałe zabytkowe wille. Miłośników starej Warszawy zdumiewa fakt, że nowi posiadacze zabytkowych domów nie rozumieją prestiżu, związanego z władaniem wspaniałymi, historycznymi obiektami. Ja mam na ten temat własną teorię. Żołnierze sowieccy, wyzwalający Polskę nie tyle od niemieckiego okupanta, co - ich zdaniem - od władzy obszarników i burżuazji, niszczyli wszystko, co stanęło na ich drodze, kierowani szczególnym resentymentem. Nie mogli znieść jakichkolwiek
Architektonicznie jest przywrócone do dawnej, średniowiecznej świetności. Centralnym miejscem jest siedziba szkoły, która mieści się w starych, nieczynnych zabudowaniach klasztornych, przystosowanych do nowych funkcji: posiada sale wykładowe, seminaryjne. Jest też stacja sejsmologiczna, wykrywająca, jako pierwsza zaburzenia ruchów ziemi na terenach kontynentu afrykańskiego, ale też połączona w sieci ogólnoświatowego monitoringu doświadczalnych wybuchów jądrowych. Struktura administracyjna miasta jest zachowana w całości, łącznie z centralnie położonym placem z siedzibą władz administracyjnych i posterunkiem policji. Ze względu na położenie, na szczycie mieszczą się potężne anteny do łączności radiowej z kontynentem afrykańskim. Miasteczko ma cztery kościoły, z których dwa pełnią funkcje liturgiczne, wnętrza pozostałych są przystosowane do funkcji nowoczesnych au-
Fot. PolandMFA@flickr (CC BY-ND 2.0)
przejawów kultury, w której nie było im dane uczestniczyć. Płonęły meble i księgozbiory wrzucane do pieca z nienawiści do książek i antyków, a nie z braku opału. Po wojnie, w zrabowanych prawowitym właścicielom dworach i pałacach urządzono izby porodowe, urzędy, wiejskie szkoły i gminne mieszkania. Ich użytkownicy nie potrafili na ogół docenić faktu, że dane im jest żyć czy uczyć się w pięknych zabytkowych wnętrzach. Z irracjonalną mściwością tak długo dewastowali powierzone im przez ludową sprawiedliwość dobra kultury, aż doprowadzili je do stanu kwalifikującego je do rozbiórki. Zabytkowe kamienice w śródmieściu Warszawy, Krakowa i wielu innych miast celowo zasiedlano ludźmi (najdelikatniej mówiąc) wykorzenionymi w nadziei, że rozsypią się same jak dwory i pałace. Władze chętnie pomagały dziełu dewastacji, rozbierając, co piękniejsze obiekty, jak na przykład secesyjną kamienicę naprzeciwko Dworca Centralne-
go. Odsłonięte po rozbiórce obskurne podwórko dotąd „upiększa” wielkomiejski pejzaż Śródmieścia Paradoksem jest, że dla reliktów ziemiańskiej i mieszczańskiej kultury materialnej najgorsze okazały się czasy po 89 roku. Wtedy dokończono dzieła ich zniszczenia. Wyjaśnienie jest proste - warstwa ziemiańska i mieszczańska zostały tak spauperyzowane, że nawet ci, którzy odzyskali (a dodajmy, że były to wyjątki) zrabowane przez komunę obiekty, nie byli w stanie ich utrzymać i konserwować. Los zabytków sprzedawanych bogatym inwestorom okazał się niepewny. Wielu z nich przebudowało je według własnego gustu, bezpowrotnie zabijając ich ducha. Choć ziemiaństwa i mieszczaństwa, czyli według terminologii marksistowskiej- obszarników i burżujów, jako wyodrębnionych warstw społecznych już dawno nie ma, resentymenty pozostały. Bogaci nabywcy mieszkań w starych warszawskich kamienicach
Współczesnym hunwejbinom wydaje się, że stare budynki można zburzyć i ewentualnie odtworzyć fasadę w dawnym kształcie. Tak postąpiono z kamienicami przy placu Zbawiciela i placu Trzech Krzyży, zamieniając je w atrapę, w teatralną dekorację. To zupełne nieporozumienie. Czym różni się obraz powiedzmy Rafaela od jego kopii tak doskonałej, że aby rozstrzygnąć kwestię jej autentyczności, przeprowadza się badania izotopowe wieku płótna, na którym została namalowana? Przede wszystkim ceną. Cena natomiast jest związana z wiekiem obrazu i jego autentycznością, a nie z efektem wizualnym, który przy dobrej kopii jest dokładnie taki sam jak przy oryginale. Płacimy za unikalność, za czas i ducha artysty zaklęte w płótnie. Ci, którzy palili pałace, meble i książki, nie walczyli przecież z drewnem i papierem. Usiłowali zabić ducha czasów obecnego w tych budynkach, meblach i książkach, nawet, jeżeli tego sobie nie uświadamiali. To samo moim zdaniem dotyczy Wyścigów. Walki o ich zlikwidowanie nie da się wyjaśnić wartością gruntów w tym rejonie Warszawy. W nienawiści obecnych władz stolicy do Wyścigów tkwi głęboki resentyment.
dytoriów spotkań naukowych, każde na paręset osób. Uczestnicy kursów w poszczególnych dziedzinach, jak przykładowo International School of Quantum Electronics, są zakwaterowani w adoptowanych pomieszczeniach dawnych klasztorów lub, w przypadku wykładowców, w hotelach, wybudowanych dla potrzeb licznie przybywających tu turystów. Można spotkać też znanych w świecie uczonych, laureatów Nagrody Nobla. Formułą działania tego ośrodka, którego dewizą było zawsze prowadzenie badań naukowych ponad podziałami politycznymi świata (nawet w okresie napięć podczas trwania tzw. zimnej wojny) były badania naukowe prowadzone przez konkretnych ludzi, a nie instytucje. Wobec tego byli zapraszani również uczeni z tzw. krajów socjalistycznych, w tym b. licznie z Polski. Pikanterii dodaje fakt, że te zaproszenia były opłacane niejednokrotnie z funduszy wrogiej politycznie i militarnie organizacji NATO i to od lat 70. Nikomu to jakoś, łącznie z władzami polskimi, nie przeszkadzało. Odbywało się za ich zgodą i poparciem. A były to pobyty naukowe, na których najwyższej marki uczeni z całego świata przedstawiali najnowsze zdobycze wiedzy w swojej dziedzinie. Pamiętam prezentację amerykańską pierwszych doświadczeń z tzw. wojen gwiezdnych, gdzie przedstawiono doświadczalnie zrealizowaną koncepcję niszczenia, przy pomocy odpowiednio skonstruowanej wiązki lasera dużej mocy, obiektów znajdujących się na orbicie. Jako ciekawostkę należy podać, że podstawy teoretyczne opracowali uczeni sowieccy, ale zrealizować to byli w stanie, technologii uczeni skupieni w amerykański ośrodku w Los Alamos (gdzie był wcześniej realizowany program Manchatam).
tory wyścigów konnych służewiec W czasach II RP wyścigi konne były prowadzone na terenie Pól Mokotowskich, jednak tamtejszy tor był przestarzały. W 1925 roku Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni w Polsce, za sprawą swojego prezesa Michała Komorowskiego, postanowiło wykupić tereny na Służewcu, planując wybudować na nim nowoczesny tor wyścigowy. Inwestycja została zaprojektowana przez Zygmunta Plater-Zyberta i oddana do użytku 3 czerwca 1939 roku. Sama pojemność drugiej trybuny przeznaczona była wtedy dla ponad pięć tysięcy widzów i uczestników. Był to innowacyjny kompleks w skali Europejskiej. 1 września 1939 roku po wybuchu wojny, niemieckie jednostki SS wykorzystywały tor wyścigowy jako magazyny. Konie zostały w części ukradzione do Niemiec, a w części przetransportowane do Lublina, gdzie dalej organizowano wyścigi. Pomimo niemal całkowitego zniszczenia Warszawy, służewiecki tor ocalał. W okresie PRL-owksim wyścigi zostały wznowione. Poza przywróceniem pierwotnej roli obiektowi, przedwojenne stajnie zostały zabrane prawowitym właścicielom przez władze. W miejsce Towarzystwa Zachęty do Hodowli Koni w Polsce, powołano Państwowe Tory Wyścigów Konnych, także administrowane przez komunistyczne władze. Kolejne problemy toru wyścigów konnych na Służewcu zaczęły się po okresie transformacji. W 1994 roku podjęto pierwsze próby prywatyzacji stajni wyścigowych. W 2004 roku Służewiec Tory Wyścigów Konnych ogłosiła upadłość. Do 2006 roku wyścigi były organizowane przez syndyka sądowego, aż ostatecznie inwestycje wykupił Totalizator Sportowy.
Str. 11
K u r i e r W n e t
ludzie
T
rudno powiedzieć, gdzie odnalazłby się dziś. Bo niby jest wreszcie pluralizm życia publicznego, życia umysłowego. Limitowany, ale jest. Problem w tym, że Piotr Skórzyński nie znał słowa „kompromis”. To niejako automatycznie czyniło go kimś na kształt „ostatniego sprawiedliwego.” Jemu było z tym zapewne trudno, ale ci, co go znali bliżej, należeli do szczęśliwców dane im było obcować z mądrością i uczciwością bez obawy, że uczestniczą w jakiejś grze, której reguły ktoś za chwilę odmieni. Self-made man W wydanej pośmiertnie książce Człowiek nieuwikłany (podtytuł Wspomnienia z PRL, Glaukopis 2012) Piotr (rocznik 1952) napisał, że już w wieku 4 lat zrozumiał, iż w życiu będzie mógł liczyć jedynie na siebie. To, co przydarzyło mu się w wieku lat dwóch (zostawiony sam w domu omal nie usmażył się żywcem, w mieszkaniu wybuchł pożar), a także całkowity brak zainteresowania ze strony najbliższych (ludzi z kręgów autentycznej polskiej arystokracji herbowej) spowodowało, że wszystko, do czego doszedł, zawdzięczał wyłącznie sobie. Rzucany falami bardzo zmiennego losu, najczęściej zresztą nieprzychylnego mu, zmieniając dosłownie dziesiątki, jeśli nie setki razy mieszkania, zawsze patrzył na jedno: czy w tym nowym mieszkaniu bądź pokoju sublokatorskim są książki. Pożerał je dosłownie od dziecka, czasem bez ładu i składu, widać jednakże wrodzona dyspozycja intelektualna uchroniła go od myślowego chaosu. Gdy się z nim rozmawiało, można było odnieść wrażenie, że ten człowiek przeczytał wszystko – a w każdym razie wszystko, co przeczytania warte. Intelektualny „obywatel świata” Interesowała go Polska. To proste zdanie może mylić – nie był szowinistą ani ksenofobem. Przeciwnie: jego cierpienie (odnosiło się wrażenie, że cierpiał całe życie) brało się z przeję-
cia się losem Ojczyzny, zdradzanej po tylekroć, rozszarpywanej przez egoizmy lub totalitaryzmy. Studiował to wszystko wnikliwie czytał przynajmniej w 3 językach. Jego dwie jakże ważne, chce się rzec: monumentalne książki (Na obraz i podobieństwo. Paradygmat materializmu oraz Wojna światów. Intelektualna historia zimnej wojny) wypełnia takie bogactwo materiału faktograficznego z całego świa-
ludzie
jeszcze PRL-owskim znał tego i owego. W ’89 r., widząc, jak rozsypuje się polski komunizm, zaproponował Leszkowi Moczulskiemu (twórcy i szefowi Konfederacji Polski Niepodległej) marsz na Rakowiecką (siedziba MSW) i przejęcie akt SB. Jak opowiadał, Moczulski bardzo się tego pomysłu przestraszył… Nie widziałem dokumentu, ale ci, którzy widzieli, twierdzą, że na akcie
ludzie
lu mu podobnych – podjął (krótką) współpracę z „Gazetą Wyborczą”, a zorientowawszy się, z czym ma do czynienia, otwarcie zerwał z Michnikiem, usłyszał od niego: „Nie istniejesz – i już nigdy nie będziesz istniał.” Ta klątwa prawie się spełniła… Na szczęście – jak głosi pewien slogan reklamowy – „prawie” czyni wielką różnicę…
wy ateistyczne, nihilistyczne, permisywistyczne, prawo obywatelstwa zyskuje sobie zimny cynizm, który coraz mniej ludzi szokuje, za to staje się coraz częstszym wyborem polityków, także tych z „cywilizowanego świata”. Przy-
znacznej nie będzie. Ale jest kilka rzeczy pewnych – jak to, że walczyłby po polskiej stronie, że nadal nie uznawałby kompromisów (może właśnie szczególnie w tym czasie…), że pisałby mądre i ważne
kładów nie trzeba doprawdy szukać daleko… Demokracja wyradza się we własną karykaturę. Doskonale to pokazuje druga ze wspomnianych książek Piotra – Wojna światów. To ciężkie, udokumentowane rzetelnie oskarżenie elit politycznych i intelektualnych Zachodu – o głupotę, krótkowzroczność, brak politycznej wyobraźni, głuchotę na argumenty, wreszcie o najcięższą chyba z przewin – o polityczną ślepotę. O to, że widząc fakty nie przyjmowano ich do wiadomości. Wiele w tej książce słów uznania dla takich ludzi, jak Ronald Reagan, Margaret Thatcher, Władimir Bukowski, Karol Wojtyła – Jan Paweł II, Wiktor Suworow… Dla ludzi, którzy powstrzymali Bolszewię w jej skoku na gardło świata.
teksty. Że wreszcie jego głos byłby słyszalny.
Pejzaż bez Piotra
Był ikoną bezkompromisowości zarówno życiowej, jak i dziennikarskiej. Opozycjonista, którego książki stają się białymi krukami. Mija pięć lat od śmierci Piotra Skórzyńskiego. Pamiętamy. ta, że ktoś mógłby odnieść wrażenie, że autor to intelektualny globtrotter, penetrujący najważniejsze książnice i biblioteki świata – tak wschodniego, jak zachodniego. Ale Piotr nie wychylił nigdy nosa poza Polskę – po prostu nie miał na to pieniędzy. Jego życie obok pogoni za prawdą było też dramatyczną pogonią za jakąkolwiek materialną stabilizacją. Nigdy jej nie osiągnął, bo ze swą postawą nonkonformisty nigdzie długo nie zagrzał miejsca. Jego badania – to były kwerendy internetowe. Zważywszy na efekty – umiał to robić znakomicie. Na pierwszej linii Był patriotą - i był obywatelem. Nie uznawał gadania, tak dziś niszczącego polską politykę, nasze życie publiczne. Chciał czynu. Z racji swoich kontaktów z podziemiem
założycielskim Porozumienia Centrum, najważniejszej już wówczas partii naprawy Polski, wśród „ojców – założycieli” widnieje także podpis Piotra. Z czego zresztą nic dla niego nie wynikło – w żadnym, także zawodowym aspekcie. Nie inaczej było, gdy PC zmieniło nazwę na PiS… W stanie wojennym na krótko trafił do „internatu”. Siedział w jednej celi z Adamem Michnikiem. Fascynujące byłoby znać treść prowadzonych rozmów. Gdzie się zgadzali, a gdzie różnili? Może wtedy różnili się mniej – bo wtedy rozmawiano teoretycznie, być może pojawiała się nawet jakaś wspólnota diagnoz? Dróg wyjścia? Obaj zapewne nie wierzyli, że to wszystko potrwa długo, wiedzieli, że stan wojenny to agonia PRL. Ale co dalej? Nigdy się tego nie dowiemy. Ale gdy w 1989 r. Piotr – jak wie-
Bo wydaje się, że przychodzi czas Piotra, jego publicystyki, jego przenikliwości, jego myśli i filozofii. Śmielej odzywają się ci, którzy postać Piotra Skórzyńskiego chcą przypomnieć, rzucić na nią pełnię światła, na jaką zasługuje. Lewica – największe zło Obie jego wspomniane wyżej książki mają w jakiś sposób jeden temat: erodowanie myśli europejskiej, myśli chrześcijańskiej, tradycji kultury śródziemnomorskiej pod wpływem pleniącego się w świecie lewactwa. To właśnie oznacza tytułowy „paradygmat materializmu”. Najbardziej chyba dramatycznym wydarzeniem w historii była, zdaniem Piotra, rewolucja francuska. Od kiedy zakwestionowano radykalnie dotychczasowy ład świata, nic nie jest już takie samo. Plenią się posta-
Co i z kim robiłby dziś Piotr Skórzyński? Na to odpowiedzi jedno-
Jego dorobek publicystyczny jest obfity, ale rozproszony. Trzeba to odnaleźć, uporządkować i opublikować. Większość jego myśli i diagnoz z pewnością nie straciła na aktualności. Wszak nie ma go dopiero od 5 lat… Minęła 5. rocznica tragicznego odejścia Piotra Skórzyńskiego, eseisty, publicysty, poety, jednego z największych polskich intelektualistów przełomu wieków. Jego dorobek, wciąż nie do końca ogarnięty i poznany, nadal jest przedmiotem sporów historycznych, politycznych i moralnych. Jego nazwisko budzi najskrajniejsze uczucia po obu stronach barykady, dzielącej dzisiejszą Polskę.
Zakazana publikacja Siostra swojego brata Rodzina zmarłego tragicznie publicysty, wytoczyła proces wydawnictwu Glankopis o sprzedawanie książki „Człowiek nieuwikłany”. W wywiadzie Wojciech Muszyński, prezes wydawnictwa, tłumaczy kulisy sprawy. Chciałbym spytać o proces jaki wytoczył Panu Jan Skórzyński w sprawie książki nieżyjącego Piotra Skórzyńskiego. Jak do tego doszło? Mogę powiedzieć tylko tyle, ile sam wiem, czyli niewiele. Stało się tak, że zostałem pozwany wykonując wolę wdowy po autorze postanowiłem wydać jego książkę(„Człowiek nieuwikłany” - red.), która jest bardzo ciekawym przykładem prozy na temat sytuacji polskiej inteligencji w okresie PRL. Wdowa określiła się jako osoba, która jest spadkobierczynią praw autorskich po swoim świętej pamięci mężu i zawarliśmy umowę. Następnie przystąpiliśmy do wydawania książki. „Człowiek nieuwikłany” ukazał się w październiku 2012 roku, natomiast w marcu 2013 roku adwokat Jana Skórzyńskiego powiedział, że zostały uszczuplone prawa majątkowe jego klienta. Równało się to z usunięciem z rynku tej książki, a także poprzedniej książki Piotra Skórzyńskiego „Wojna Światów”. Uznaliśmy jako wydawnictwo Glaukopis, że nie ma do tego powodu, ponieważ strona przeciwna nie ma żadnego tytułu do tego, żeby żądać od nas wycofania obu pozycji z księgarni i obrotu. Sądziłem, że cała sprawa ulegnie na tym zakończeniu. Taki stan rzeczy utrzymał się do maja, kiedy nagle okazało się, że bez naszej wiedzy, sąd w Gdańsku nakazał nam wycofanie z obrotu oraz zakazał reklamy książki „Człowiek nieuwikłany”. Odwołaliśmy się od tej decyzji i czekamy na dalszy ciąg w sądzie. Taka jest moja wiedza. To dotyczy wszystkich pozycji, napisanych przez Piotra Skórzyńskiego, czy tylko tej jednej? Na razie dotyczy to tylko książki „Człowiek nieuwikłany”, czyli pamiętników Piotra Skórzyńskiego. Być może w następnym rozporządzeniu sąd zakaże nam też dystrybucji „Wojny Światów”. Zupełnie nic z tej sytu-
acji nie rozumiem ale tak po prostu jest, w takim kraju żyjemy. Kiedy odbędzie się proces w Gdańsku? Tego nie wiem. Na razie jesteśmy na etapie przedprocesowym. Mamy tylko decyzje sądu o wycofaniu z obrotu książki „Człowiek nieuwikłany”. Nic poza tym. Natomiast w przypadku „Wojny Światów” Piotra Skórzyńskiego można jeszcze u Państwa normalnie kupić? Można, choć chwilo nie, ponieważ książka już się sprzedała. Praktycznie mamy jakieś resztki zupełne. Nawet gdyby nam zakazano dystrybucji tego dzieła to praktycznie, siłą rzeczy, będziemy musieli to wykonać przez to, już praktycznie jej nie mamy.
Siostra b. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego urodziła się – podobnie jak jej brat - w Białogardzie. Jest od niego młodsza o dwa lata. Małgorzata Kwaśniewska, już jako studentka medycyny, była ponoć na praktyce w Szwajcarii. Przyjechała stamtąd z czarnoskórym kolegą, co w Białogardzie wzbudziło niemałą sensację.
W
Szwajcarii otrzymała w latach 80-tych azyl polityczny. W tym czasie jej brat, Aleksander Kwaśniewski był członkiem PZPR i pełnił funkcję ministra-członka Rady Ministrów ds. młodzieży w rządzie Zbigniewa Messnera w latach 1985–1987, a następnie przewodniczącego Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej . Ostatnio media w Polsce poinformowały o tym, że w śledztwie dotyczącym majątku byłej pary prezydenc-
kiej prokuratura badała wątek górskiej willi w Davos. Według informacji, do których udało się dotrzeć dziennikarzom willa miała anonimowego właściciela. Śledztwo wykazało, że mógł być to bogacz z Austrii, który przyjaźni się z siostrą Kwaśniewskiego. Jak udało się ukryć informację o siostrze Kwaśniewskiego? Kim jest? Co robi? Jak udało się jej uzyskać azyl polityczny w Szwajcarii? Te pytania na razie pozostają bez odpowiedzi.
Reklama
Czy są ewentualne plany aby wznowić sprzedaż i zrobić redystrybucje? Sądzę, że jest to książka na tyle cenna, a w zasadzie obie są bardzo cenne. Pamiętniki, które są głównym casus belli, są niezwykłymi opisami kondycji polskich elit w okresie PRL. Natomiast „Wojna Światów”, czyli intelektualna historia zimnej wojny, jest niezwykle ciekawą opowieścią o tym, czym był ten konflikt. Nie od strony politycznej, ale od strony intelektualnej. W jakiś sposób obie strony walczyły ze sobą na ideologie. Jest to też książka o tym w jaki sposób państwa zachodnie nie potrafiły się w ogóle bronić przed intelektualną inwazją Sowietów i komunizmu. Właściwie można nawet powiedzieć, że ta pozycja pokazuje, jakim cudem był fakt, że tą „zimną wojnę” udało się Zachodowi wygrać ponieważ nic nie wskazywało na to, że oni są w stanie się obronić. A jak sąd argumentował zakaz wydawania „Człowieka niezłomnego”? Tam nie było specjalnej motywacji. Po prostu powiedziano, że zakazuje się tego z uwagi na zabezpieczenie praw powoda. Podejrzewam, że prawa powoda będą rozpatrywane przez sąd dopiero w trybie procesowym.
Wykupcie bilet do krainy wolnych mediów, Mediów Prawdziwie Publicznych. Tylko słuchacze mogą zagwarantować nam niezależność, dlatego zwracamy się wprost kupcie Bilet WNET, bo wolność się opłaca, a niezależność kosztuje!
Przelew 6,50 zł lub więcej
Przelew 19,50 zł lub więcej
Przelew 39 zł lub więcej
Przelew 78zł lub więcej
Zapłać przez internet lub kup w siedzibie Radia Wnet przy ul.Koszykowej 8
www.biletwnet.pl
Dziękuje bardzo za rozmowę . Dziękuje. Reklama Kurier 2.indd 1
2013-06-25 01:18:58
Str. 12
Kurier Wnet
cywilizacja
cywilizacja
cywilizacja
Powrót do źródeł:
Czy możliwa jest rewolucja w Polsce? Rozmiary kryzysu gospodarczego, w jaki popadła Europa nie są jeszcze do końca znane. Wiemy, że system zachodniego kapitalizmu wytworzył już olbrzymie, nie dające się już rolować, zadłużenie. Wprawdzie doktryna drukowania pustego pieniądza nadal działa, nie pozwalając na gwałtowne załamanie systemu gospodarczego. Ale nie może to trwać bez końca...
N
a tę sytuację nakładają się procesy globalizacji, które spekulacją i koncentracją zysków, niszczą lokalne rynki. Uderzając w lokalne źródła dochodów, rozbijają małe społeczności, pozbawiają ludzi chęci do życia. Taki stan doprowadza do migracji ludności, która odcina się tym samym od naturalnego sposobu rozumienia świata.
Migracja w poszukiwaniu lepszego życia jest czymś naturalnym w historii ludzkości, ale nigdy nie osiągnęła takiej skali jak w XXI wieku. Człowiek, który opuścił dom jest podatny na manipulację. Znajduje się w nowym otoczeniu i chcąc tam żyć jest skazany na nowy system wartości. Masowość migracji powoduje powstawanie uniwersalnej kultury „multi- kulti", w której człowiek przestaje rozumieć naturalne dawne pojęcia. Samotność i wykorzenienie są w globalnym świecie pożądane. Kapitalizm korporacyjno – feudalny potrzebuje niewolników. Potrzebuje człowieka, którego filozofią życia jest czysta przyjemność. Który w zamian za obietnicę swobody obyczajowej, wolności seksualnej pozostanie głuchy na działania globalnych korporacji monopolizujących nie tylko źródła jego dochodów, ale nawet sposoby spędzania wolnego czasu. Człowiek przestaje pojmować wol-
ność jako ekonomiczną samowystarczalność. Przestaje tworzyć systemy wzajemnych relacji pozwalających mu trwać, żyć, rozwijać się, kształcić dzieci, budować. Wielkie koncerny współpracując ze sobą stworzyły „homo minimusa”, którego świadomość indywidualnej siły, oryginalności, panowania nad własnym losem stoi w sprzeczności z otaczającym systemem wartości. Wolni i oryginalni wyglądają tak samo. Są tworzywem, a nie twórcą. Z niezależności zrezygnował nie tylko człowiek – jednostka, ale rezygnują z niej całe narody. Nie wróży to niczego dobrego. We współczesnym świecie, w szczególności na Zachodzie, wielcy gracze, wsparci przez chóry uzależnionych durni tworzą system, którego ofiarami będą najuboższe jednostki. Potrzebują jak najbardziej podzielonych społeczności, wykorzenionych z małych wspólnot, poddanych siłom anonimowych praw i mechanizmów. Ponieważ zakres biedy będzie się powiększał, groźba buntu będzie powodowała dryfowanie systemu w kierunku totalitarnym. Totalitaryzm – całkowite panowanie nad jednostką przez kastę – jest realnym zagrożeniem. Niestety technologiczna rewolucja umożliwia
panowanie zdecydowanej i bezwzględnej mniejszości nad większością. Większości, której wmawia się dobrodziejstwo elektronicznej obroży.
Polska, jako jeden z rozgrywanych obszarów ma niewielkie szanse, żeby z tego zamkniętego kręgu wyjść. Bogactwem Polski są dziś zasoby znajdujące się w posiadaniu państwa: złoża naturalne, lasy, ziemia. Bogactwem Polski są ludzie.
Polska jest jednego z wielu obszarów rozgrywanych przez globalny kapitał, wspieranych przez polityków i międzynarodowych urzędników. System globalny powstaje przez zawłaszczenie źródeł przedsiębiorczości i wszelkiej działalności ekonomicznej. Panowanie nad obszarem to przejmowanie rynku, możliwości pracy i kontrola wymiany pieniądza.
Możliwość ochrony wolności leży tylko po stronie ludzi, którzy posiadają źródłową wiedzę o swojej tożsamości, którzy identyfikują się z rodziną, miejscem urodzenia i Kościołem Katolickim. Którzy tworzą żywe wspólnoty wbrew czasom anonimowości i samotnego tłumu. W duchu solidarności.
To ostatnie odbywa się w świecie, który przyjął dogmat niezależności politycznej narodowych banków. Sam w sobie ten postulat jest dobry, o ile niezależność ta jest związana z dobrobytem ludzi i racją stanu obszaru, z którego bank centralny wyrasta.
Wiele razy słychać było narzekania, że Polacy potrafią mobilizować się od święta. Problemem dla rządzących jest to, że wciąż potrafią. Być może Polska jest krajem, w którym antyglobalistyczna, bezkrwawa rewolucja ducha może się powieść.
Niestety banki centralne funkcjonują w systemie światowej zależności i ich polityka nie jest podyktowana racją ekonomiczną mieszkańców, a interesami globalnych dyrygentów. System banków centralnych jest poddany wyższej centralizacji, na którą globalnym graczom łatwiej zapanować. Ten proces najbardziej widoczny jest w Unii Europejskiej, która chce poddać państwa członkowskie europejskiemu nadzorowi bankowemu.
Według słów samego Chrystusa, zawartych w wizjach św. Faustyny Kowalskiej „to przecież z Polski ma wyjść iskra, która przygotuje świat na Jego ostateczne przyjście”.
Jeśli chcielibyśmy zdefiniować politykę premiera Donalda Tuska, to trzeba powiedzieć, że świadomie lub nieświadomie, reprezentuje racje stanu globalnych manipulantów.
To z ojczyzny ruchu „Solidarność” musi wypłynąć impuls myśli o nowej organizacji społeczeństwa opartej o wolność osoby ludzkiej i solidarność międzyludzką. Jako wypełnienie testamentu papieża Jana Pawła II. Z uwagi na siłę Kościoła Katolickiego i zdolności Polaków do budowania struktur opartych na wzajemnym zaufaniu, miłości do Ojczyzny i niechęci do opresyjnych sys-
Dziesięć ziaren dla prostytutki Ziarno kakaowe dawno przestało być środkiem płatniczym. Pozostało jednak elementem gry rynkowej i politycznej
C
zy czekolada pełna produktów kakaowych może mieć coś wspólnego ze światem finansjery? Okazuje się, że bardzo wiele. Prawdziwą czekoladę robi się z surowców otrzymanych z ziarna kakaowego: miazgi, masła i proszku. Ziarno w przeszłości było jednym z pierwszych środków płatniczych. Kronikarze donoszą, że za sto ziaren można było kupić niewolnika, za cztery – królika, a prostytutce płacono dziesięć. Jezuita Pedro Martir de Angleria nazywał je „płatniczymi migdałami", „błogosławionym pieniądzem uwalniającym posiadacza od skąpstwa, albowiem nie można go gromadzić ani ukryć pod ziemią".
Pogoda i polityka Ziarno kakaowe jest jednym z surowców notowanych na giełdach: londyńskiej i nowojorskiej. Cena ziarna zależy od trzech głównych czynników: popytu i podaży, gry spekulantów oraz emocji uczestników rynku. Na początek zajmijmy się popytem i podażą. Oprócz naturalnych czynników, które wpływają na wielkość zbiorów ziarna, np. warunków pogodowych, mamy też do czynienia
sy ziarna szybko rosły, a ze względu na ciepły i wilgotny klimat groziło mu zepsucie. Giełdy zareagowały natychmiast i ceny ziarna poszybowały w górę. Dzieci w polu Kolejnym ważnym czynnikiem wpływającym na podaż ziarna kakaowego są warunki ekonomiczne i społeczne w krajach, w których się je zbiera. Panujące tam systemy polityczne nie sprzyjają szybkiej poprawie życia i bogaceniu się ich mieszkańców. W większości tych krajów panuje bieda i wysoki stopień korupcji. Często przy zbiorach pracują dzieci, których rodzice, zmusze-
Przypuszczalnie chodziło mu o to, że ziarno kakaowca zbyt długo przechowywane zaczyna się psuć. Można jednak przewrotnie powiedzieć, że brak możliwości dodruku ziarna był właśnie powodem, dla którego nie mogło się ono przyjąć na stałe jako waluta. Nawet kraje strefy międzyzwrotnikowej nie kontynuują tej tradycji, choć tam właśnie ze względu na klimat uprawiane są drzewa kakaowca. Największymi producentami ziarna są Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana. Dalej Indonezja, Kamerun, Nigeria, Brazylia i Ekwador. Światowa produkcja to około 4 tys. ton rocznie. Raz na rok, od święta Choć ziarno kakaowe dawno przestało funkcjonować jako środek płatniczy, to pozostaje ważnym elementem gry rynkowej i politycznej. Tak jak gaz i ropa są surowcami strategicznymi i nie zrezygnujemy z jazdy samochodem czy ciepłego mieszkania w zimie, tak też trudno dziś sobie wyobrazić świat bez czekolady. Jednak tak jak grozi nam w przyszłości wyczerpanie złóż gazu i ropy tak i jest możliwe, że kiedyś ilość ziarna będzie tak ograniczona, że czekolada może być dostępna tylko na co drugie Święta Bożego Narodzenia. Nie grozi nam to w najbliższej przyszłości, ale to realny scenariusz.
Fot. vår resa@flickr.com (CC BY-SA 2.0)
z czynnikami politycznymi i ekonomicznymi. Wybrzeże Kości Słoniowej, młode państwo, które teoretycznie wyzwoliło się od kolonializmu francuskiego, jest największym producentem ziarna kakaowego na świecie. Kraj jest nękany wojnami domowymi. W 2011 r. doszło do wojny domowej. Konflikt wywołał prezydent Laurent Gbagbo, który przegrał wybory i nie chciał przekazać władzy nowemu, Alassane Ouattarą. W wyniku wojny i nałożonego na kraj embargo Unii Europejskiej, z kraju nie wypływało ziarno kakaowe. Zapa-
ni brakiem pieniędzy, nie mogą wysłać do szkoły. Ekstensywne metody upraw oraz zastępowanie drzew kakaowych drzewami kauczukowca stanowią zagrożenie podaży ziarna w przyszłości. Spot i trend odwrotny Giełdy sprzedają ziarno kakaowe z kilkunastomiesięcznym wyprzedzeniem. Oznacza to, że dziś mogę kupić już ziarno z tzw. terminala na październik 2014 r. – tj. z dostawą w październiku 2014. W podobny sposób można skupować walutę. Z tą jednak zasadniczą różnicą,
że cena waluty w przyszłości w momencie zakupu zawsze będzie wyższa niż ta na tzw. „spocie”, a więc po aktualnym kursie. Bywa, że ziarno kakaowe na giełdzie w przyszłości można kupić taniej niż po aktualnym kursie. Mówi się wówczas o tzw. trendzie odwrotnym. Dodatkowo, ponieważ ziarno jest sprzedawane na giełdach w Londynie i Nowym Jorku, sprzedawane jest w funtach brytyjskich i dolarach amerykańskich. Daje to dodatkową możliwość kombinowanej spekulacji związanej, z tzw. „spreadem” między giełdami i różnicami walutowymi. Poprawa życia farmerów Głównymi graczami na rynku ziarna kakaowego są globalne firmy spożywcze oraz fundusze spekulacyjne. Każdy z uczestników tego rynku ma różne strategie kupowania. Jedni będą kupować na tzw. spocie, tj. po aktualnym kursie, inni będą mieli jakąś strategię pokrywania sobie swojego zapotrzebowania na kilka do kilkunastu miesięcy naprzód. Oczywiście każdy z tych graczy będzie brał pod uwagę w miarę przewidywalną sytuację popytu i podaży oraz sytuację polityczną w krajach, które są producentami ziarna. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze aspekt psychologiczny. Dla funduszy spekulacyjnych ziarno kakaowe, tak jak inne surowce, jest możliwością ewentualnego lokowania nadwyżek finansowych. Jak zwykle w takich sytuacjach może to prowadzić do powstawania różnych tzw. baniek spekulacyjnych. W tej całej grze rynkowej największy podział zysku następuje jednak poza bezpośrednimi producentami ziarna, tj. farmerami strefy międzyzwrotnikowej. Problem ten został zauważony i powstają organizacje, takie jak m.in. Fairtrade International, Rainforest Alliance, UTZ Certified, etc., których zadaniem jest m.in.. poprawa warunków życia farmerów zajmujących się produkcją ziarna kakaowego. Pozostaje wierzyć, że te organizacje nie staną się marketingowym narzędziem do promowania producentów czekolady i ich odpowiedzialności społecznej, a będą autentycznym źródłem poprawy warunków życia afrykańskich rolników.
temów dławiących zdolność do samostanowienia. Ustrój III RP, system prawny i ekonomiczny, sprzyja postawom rewolucyjnym. Stworzenie alternatywy dla tego systemu wymaga zdecydowanego zwycięstwa w wyborach rzeczników rewolucji - uzyskania 2/3 głosów. Zdobycie takiej większości jest możliwe tylko pod warunkiem pracy organicznej, przekonania Polaków, że pojawił się gospodarz zdolny do odtworzenia naturalnych rynków zbytu, naturalnej ekonomicznej działalności. Dobry gospodarz powinien zająć się odtworzeniem polskich szlaków handlowych, które pobudziłyby lokalne rynki pracy. Budowa autostrad nie może doprowadzić do dalszej degradacji małych miejscowości, które odgrywały historyczną rolę w I i II Rzeczpospolitej. Szydłowiec, Wiślica, Sandomierz, Tykocin, Międzyrzec Podlaski to tylko nieliczne przykład miejsc pereł, które wypadły z handlowego szlaku naszego kraju. Szlaki handlowe współczesnego świata wyznaczają wielcy gracze dążący do monopolizacji i maksymalizacji zysków (autostrada Berlin-Moskwa z węzłem w okolicy Łodzi). Dobry gospodarz musi podjąć próbę zmiany tej tendencji poprzez budowanie systemu lokalnej wymiany, opartej na dobrej infrastrukturze. Ucieczka od depersonalizacji aktów ekonomicznych jest jednym z głównych założeń antyglobalnej
rewolucji. System globalny i ludzie, którzy nim sterują ukryli się za siecią firm i związków, zza której nie widać tworzących się fortun sterujących i mających w rękach coraz więcej sznurków do manipulowania współczesnym człowiekiem. Budowie manufaktur, w przyszłości fabryk, a może wielkich koncernów opartych na innych zasadach np. spółdzielczych, musi towarzyszyć rewolucja w systemie prawnym i podatkowym. To się musi opłacać. Aby opłacało się produkować, trzeba zmienić system podatkowy radykalnie obniżając płatności, wyłączając Polskę z brukselskiego, biurokratycznego systemu redystrybucji pieniędzy. Jadąc przez Polskę podziwiamy odnowione rynki polskich miasteczek, chodniki wyłożone kostką Bauma, fasady kamienic i kościołów, na których dumnie wiszą tabliczki, że zostały odnowione dzięki środkom europejskim... Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że tym pozytywnym zdarzeniom towarzyszy budowanie klientelistycznego systemu biurokratycznego. Ten system to olbrzymie marnotrawstwo, to niszczenie prawdziwego rynku, to uzależnienie rynku od brukselskiej biurokracji. Radykalnemu obniżeniu podatków, wprowadzeniu systemu prorodzinnych rozwiązań podatkowych, musi towarzyszyć zmiana systemu prawa na taki, w którym obywatel Rzeczpospolitej nie jest traktowany jak oszust, którego bez przerwy trzeba kontrolować.
Pobudka dla Czterech Śpiących Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, wojewoda mazowiecki i minister kultury chcą przeniesienia pomnika „Czterech Śpiących”. Na co więc czeka prezydent Hanna Gronkiewcz-Waltz? Już w marcu 2013 Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa napisała pisma, w których apeluje do władz Warszawy, aby te usunęły z przestrzeni publicznej pomnik tzw. „Czterech Śpiących”, pomnik Berlinga oraz pomnik Poległych Żołnierzy Armii Czerwonej. Rada uważa, że powinny one zostać przeniesione na Cmentarz-Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie. Do tej pory jednak Hanna Gronkiewicz-Waltz nie zajęła się tą ważną dla Warszawiaków sprawą. Ratusz poinformował Kurier Wnet, że opinia przesłana przez ROPWiM jest analizowana. Dlaczego analiza dokumentów przesłanych przez radę trwa już ponad 2,5 miesiąca? Nie wiadomo. Rzecznik prasowy miasta przypomina, że decyzję w sprawie ewentualnego przeniesienia pomnika „Czterech Śpiących” podejmować będzie Rada Miasta. Jak jednak ma podejmować jakiekolwiek decyzje skoro na razie ratusz nie skonstruował tekstu uchwały?
Fot. flickr.com/olsniewajacy
Podobne zdanie do ROPWiM ma Ministerstwo Kultury. Minister Bogdan Zdrojewski stwierdził, że w stanowczy sposób zgadza się z szerokim uzasadnieniem ROPWiM i jest absolutnym zwolennikiem usunięcia z przestrzeni publicznej trzech pomników. Stanowisko to podzielił także wojewoda mazowiecki – Jacek Kozłowski. ROPWiM stwierdziła, że pomniki nie miały na celu szczerego uczczenia pamięci poległych żołnierzy, a stanowiły widomy znak sowieckiej dominacji w Polsce. Andrzej Kunert, sekretarz rady, odnosząc się do pomnika tzw. „Czterech Śpiących” zwraca również na konflikt społeczny, jaki spowoduje pozostawienie pomnika na placu Wileńskim. Lepiej więc, by pomnik znalazł się w odpowiednim miejscu, czyli na cmentarzu przy ul. Żwirki i Wigury. W swoim apelu ROPWiM pisze także o osobie gen. Zygmunta Berlinga. Jak argumentuje usunięcie jego pomnika z przestrzeni publicznej? Chodzi tutaj o zdradę stanu. Berling propagował m.in. włączenie Polski jako 17 republiki do ZSRR, potępiał w Ludowym Wojsku postawy niepodległościowe, a także współpracował z NKWD. Pod koniec maja br. porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie zwracało się do Hanny Gronkiewicz -Waltz ze stanowczą prośbą o podjęcie decyzji w sprawie definitywnego usunięcia pomnika Polsko-Sowieckiego Braterstwa Broni (tzw. „Czterech Śpiących, trzech walczach”) z placu Wileńskiego i przekazania go do miejskiego magazynu lub do skansenu komunistycznych rzeźb w Kozłówce. Czyżby Pani – jako jeden z czołowych polityków Platformy Obywatelskiej – koniecznie chciała udowodnić, że są w niej ludzie bardziej tęskniący za PRL niż w Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Komunistycznej Partii Polski? – pytali sygnatariusze listu.
Ostatni list gończy PRL-u „Reszka” - jedna z najbardziej tajemniczych operacji peerelowskich służb bezpieczeństwa. Cel: likwidacja opozycjonisty Piotra Jeglińskiego. Kto odpowiadał za inwigilację redaktora „Spotkań” oraz jego rodziny? Jak zaczęła się jego opozycyjna droga? Nasz kolega za czytanie i kolportaż gen. Andresa dostał cztery lata - „Antykomunizm wyssałem z mlekiem matki. Konspirować zacząłem mając kilkanaście lat, kiedy w szkole doklejałem orłu koronę. Wtedy wydawało mi się po prostu, że tak powinienem robić. Już będąc dzieckiem w domu słuchałem opowieści harcerzy wypuszczanych z więzienia na Rakowieckiej. Moim mentorem był mój wuj, który był szefem gabinetu Marszałka Piłsudskiego. To on mi opowiadał, jak to w Lublinie w 1905 roku z grupą „wariatów” na powielaczu drukowali bibułę i to mnie podniecało. Marzyłem, by kiedyś robić to samo. Zaczęło się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim . Na KUL trafiłem świadomie, bo to był jedyny uniwersytet od rzeki Łaby do Jangcy, gdzie nie było filozofii marksistowskiej. To był wyjątkowy rok. Razem ze mną na roku byli Bogdan Borusewicz i Ja-
nusz Krupski. Na nas testował swoje talenty profesorskie Władysław Bartoszewski. Na KUL-u miał cykl wykładów - Polskie Państwo Podziemne i tam wykładał m.in. o zbrodni katyńskiej i jej międzynarodowych reperkusjach. Jak powiedziałem studentom UW tylko o tytule wykładu, to ludzie z sali wychodzili. Szybko zaczęliśmy konspirować. Ja wyjeżdżałem dwa razy do NRD na praktyki rolne, by zarobić pieniądze na sprzęt fotograficzny. W 197273 zaczęliśmy fotografować książki, które docierały do nas z bardzo różnych stron. Za to można było wtedy zarobić nawet cztery lata więzienia. Nasz kolega siedział za czytanie, kolportaż książki gen. Andersa - dostał cztery lata, przesiedział dwa. Po pewnym czasie zdaliśmy sobie sprawę, że należy nawiązać kon-
takt z zagranicą. Udało mi się w 1974 roku wyjechać. Nawiązałem kontakt z Radiem Wolna Europa. Najpierw pojechałem do Paryża. Wywiozłem ze sobą kilkaset klatek filmowych, na których utrwaliliśmy procesy polityczne tych lat. Potem wylądowałem w Monachium, gdzie mieściło się RWE. Tam zacząłem pracować w redakcji .Przez pięć lat mieszkałem w klasztorze ojców misjonarzy św. Vincentego Paulo. Tam zacząłem przygotowywać książki, które koledzy na moich powielaczach drukowali w podziemiu. W tamtym okresie założyłem także wydawnictwo „Editions Spotkania”, a potem byłem dyrektorem Księgarni Polskiej w Paryżu. Moim autorskim pomysłem były także balony z ulotkami, które na początku stanu wojennego pojawiły się w Polsce. Myśmy to zrobili, żeby dać takie świadectwo, że junta, która chwaliła, się, że szczelnie
Spotkanie w restauracji Jest 17 marca 2010 r. W Moskwie przebywa szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasz Arabski. To prawa ręka premiera Donalda Tuska.
kiej rozgłośni Plus. Był dyrektorem programowym. Projekt się nie udał. Ks. Sowa założył później kanał Religia.tv, a Tomasz Arabski działał w Gdańsku. Gdy Platforma w 2005 r. przegrała wybory i szef PO Donald Tusk zdecydował, że odtąd będzie tworzyć bezwzględną opozycję, Tomasz Arabski został kandydatem PO do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ale nie udało dogadać się z PiS-em i jego kandydatura przepadła. Po zwycięskich dla PO wyborach w 2007 r. Arabski został szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. 17 marca ma misję. To nie jest jego pierwsze spotkanie z przyjaciółmi z Rosji. Jego zadaniem jest koordynacja wizyty premiera Donalda Tuska 7 kwietnia 2010 roku w Katyniu oraz wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia. W Polsce zacznie się kampania wyborcza, dlatego ważna jest 70 rocznica zbrodni katyńskiej. Polacy muszą poznać kontrast. Mąż stanu Donald Tusk stojący obok premiera Putina, a trzy dni później prezydent Lech Kaczyński z prywatną wizytą. Plan podoba się w sztabie Tuska. Nikt nie zawraca sobie głowy racją stanu. Nikt nie pyta prezydenta o zdanie. Nikt nie zaprasza go do wspólnych obchodów. Liczy się tylko przekaz i wizerunek ekipy rządzącej. I jeszcze jedno – nikt nie zadaje pytania czy rozgrywanie polityki wewnętrznej we współpracy z przedstawicielami wschodniego sąsiada przypadkiem nie przypomina wielu smutnych momentów historii Polski z XVIII w. Tomasz Arabski co najmniej raz rozmawiał w warszawskiej restauracji z ambasadorem rosyjskim Władimirem Grininem (ambasadorem sowieckim w latach 70. i 80. w Niemczech Zachodnich i NRD, w tym samym czasie Władimir Putin i Igor Sieczin byli oficerami KGB w Dreźnie). Nie wiemy, czy gratulował mu udanej akcji z początku 2010 roku. Wtedy to ambasador Rosji oficjalnie włączył się do wewnętrznych spraw polskiej polityki. W czasie konferencji prasowej skłamał, że nic nie wie o planowanej wizycie w Katyniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Później nastąpiła kilkudniowa akcja deprecjonowania kompetencji ministrów kancelarii prezydenta.
Fot. Wojciech Surdziel
Fot. Darek Golik
A
bsolwent Politechniki Gdańskiej, w latach ’80 w NZS, zaangażowany katolik, laureat papieskiego odznaczenia Pro Ecclesia et Pontifice. Dziennikarz prasowy i radiowy.
Młody, kontaktowy, szybki. Potrafił załatwiać różne sprawy. Został reportem Radia Zet w Gdańsku. I jego kariera nabrała rozpędu. Razem z ks. Kazimierzem Sową odpowiadał za projekt sieci katolic-
Ambasador Rosji, podobnie jak premier Władimir Putin robili to z nieukrywaną przyjemnością. W stolicy imperium w wielkich komnatach Kremla nie podobała się polityka wschodnia Polski. Nagle nie można było sterować bratnim narodem, posługując się cichą wiedzą archiwów zgromadzonych na Łubiance. Nagle prezydent Polszy prowadzi samodzielną politykę wschodnią. W newralgicznym momencie inwazji rosyjskiej na Gruzję w 2008 r., bez użycia rakiet, wojsk pancernych, z pięcioma prezydentami pojawia się
K u r i e r W n e t odcięła Polskę, była w błędzie. Z balonów zrzucaliśmy broszurki, które mówiły o tym, jak się organizować, jak drukować, nielegalnie. Wtedy też ujawniły się pierwsze struktury „Solidarności.” „Operacja-Reszka” Działalność Piotra Jeglińskiego nie mogła pozostać bez echa. Rozpoczęto intensywną inwigilację otoczenia oraz bliskich redaktora „Spotkań”. „Operacja-Reszka” - tak nazywała się akcja przeciwko Jeglińskiemu. - „Nadano mi pseudonim „Reszka”. Stałem się przedmiotem rozpracowywania operacyjnego. Teraz, jak czytam te akta, włos staje mi na głowie jak pomyślę, jak bardzo nas przeceniano. Ostatnio nawet byłem w archiwum Stasi, gdzie bezpieka zwracała się z prośbą o pomoc w próbie ujęcia mnie w NRD. Dziś jak człowiek patrzy na to, to ręce opadają, że aż takich sił używano przy tłumieniu wolnego słowa. Kto rozpracowywał Piotra Jeglińskiego? Jeden z negatywnych bohaterów, Wojciech Czerniak, do 2005 roku był
na wiecu w Tbilisi i powstrzymuje atak na stolicę. Takiego prezydenta Polski Moskwa sobie nie życzy. Ta chęć zmiany głowy państwa polskiego łączy polityków, którzy 7 kwietnia spotkają się w Katyniu. Minister Tomasz Arabski 17 marca jedzie na spotkanie do ekskluzywnej moskiewskiej restauracji. Tam czeka generał Igor Sieczin, wicepremier rządu rosyjskiego. Spotkanie ma być bez świadków, bez urzędników z MSZ i bez tłumaczy. Życiorys ministra Arabskiego już poznaliśmy. A kim jest generał Sieczin? To urodzony w 1960 r. w Leningradzie przyjaciel premiera Puti-
Reklama
w zarządzie Kontrwywiadu UOP, bo był pozytywnie zweryfikowany. Był także w Wiedniu, wiele mogliby o nim opowiedzieć panowie Kuna i Żagiel. Został generałem (Wojciech Czerniak – przyp. red.) a w internecie można znaleźć firmy, w których działa. Ten pan był wielkim bohaterem, bo mógł pastwić się nad niewinnymi ludźmi. Nasyłał bezpiekę, policję do mojego domu. Robiono np. rewizję u mojej babci, która miała 85 lat. Wtedy oni byli bardzo odważni. Ponadto byłem ostatnim ściganym przez prokuraturę wojskową listem gończym wydanym, w 1978 roku i byłem ścigany do 1999 roku. W 2000 roku sprawę umorzono, mimo moich protestów. Chciałem, by dalej prowadzono śledztwo, bo prokurator prowadzący znalazł dowody na to, że SB pogwałciła nawet ówczesne prawa peerelowskie. Nie zaangażowałem się w życie polityczne w III RP, bo widząc jakie postacie działają na scenie politycznej, brało mnie obrzydzenie. Może popełniłem błąd? Widząc, że nie przerwano tej pępowiny łączącej nas z PRL, nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Ta pępowi-
na z KGB. Razem pracowali na frontowej niemieckiej placówce w Dreźnie. Generał Sieczin jest jedną z najpotężniejszych figur w Rosji. Przed nim kłaniają się lub uciekają za granicę oligarchowie.
Str. 13
Piotr Jegliński (ur. 1951 r.) był publicystą i działaczem opozycji w PRL. Jegliński w latach 1970-1974 studiował na KUL w Lublinie. W 1974 do Paryża i tam w 1978 założył wydawnictwo Editions Spotkania, które drukowało książki zakazane w tym czasie w PRL. Znany jest również jako współtwórca siatki kurierskiej, która przemycała zakazane publikacje. Jako pierwszy zdekonspirował „nielegała” umieszczonego w Watykanie, Tomasza Turowskiego. Ścigany do 1999 roku listem gończym wydanym w PRL. Obecnie mieszka w Warszawie i jest przedsiębiorcą, właśnie powraca do wydawania książek. na istnieje do dziś. Szczególnie widać ją w wymiarze sprawiedliwości. Widać także udział służb w obecnym życiu. Pewien szef IV Departamentu [ zajmującego się w PRL –u walką z Kościołem – przyp. red.] jest np. dostarczycielem do jednej z diecezji pamiątek religijnych, dewocjonaliów, a inny za pieniądze UE remontuje kluczową świątynię w Polsce. Jestem za tym, by powszechnie pokazać archiwa IPN, bez tego nie można mówić o sanacji moralnej kraju.”
Arabski, ani generał Sieczin nigdy nie powiedzieli. Jak wiemy, w archiwach na Łubiance też nie są rozmowni.
On doprowadził do upadku Chodorkowskiego i jego olbrzymi koncern naftowy Jukos. Jemu podlega i on jest konstruktorem globalnej rosyjskiej polityki energetycznej. Jeśli chodzi o Polskę, to odciął rafinerię w Możejkach od rosyjskiej ropy. Wybudował rurociąg konkurencyjny do Rurociągu Przyjaźni, doprowadzający ropę rosyjską do wybrzeża Bałtyku, z myślą o przejęciu rafinerii w Gdańsku.
Na początku czerwca Sieczin jako prezes spółki Rosnieft podpisał z prezesem PKN Orlen Jackiem Krawcem długoterminowy kontrakt na dostawę ropy dla Unipetrolu, czeskiej spółki należącej do Orlenu. Umowa przewiduje dostawę około 8 mln ton ropy naftowej, a szacunkowa wartość kontraktu wyniesie około 20 mld dolarów. Surowiec typu REBCO zostanie dostarczony do Czech przez Rosnieft Oil Company rurociągiem Przyjaźń.
Moskwa. Restauracja... O czym była rozmowa, tego ani ambasador
Umowa obowiązuje od 1 lipca 2013 r. do 30 czerwca 2016 r.
Str. 14
Kurier Wnet
opinie
opinie
opinie
„Mały Katyń” – zbrodnia, Śmieciowy monopol z której Rosja nadal się nie rozliczyła Tzw. ustawa śmieciowa uderza w wolność obywateli W Rosji trwają obchody 70.rocznicy utworzenia Smiersza, organizacji oskarżanej o przeprowadzenie „obławy augustowskiej”. Tymczasem miejsca egzekucji oraz pochówku zwłok Polaków do dzisiaj pozostają nieznane
24
czerwca 2013 r. do Dumy, niższej izby rosyjskiego parlamentu, trafił projekt nowelizacji kodeksu karnego, który wprowadzałby odpowiedzialność karną za oskarżanie Armii Czerwonej o popełnianie zbrodni podczas II wojny światowej. Grozić będzie za to kara grzywny do 300 tys. rubli (ok. 30 tys. złotych) lub pozbawienia wolności do lat trzech. Jeśli jednak do popełnienia czynu doszłoby „z wykorzystaniem stanowiska służbowego lub mediów”, będzie on karany surowiej: grzywną do 500 tys. rubli (ok. 50 tys. złotych) lub pięcioma latami kolonii karnej. Projekt noweli wniosła Irina Jarowaja z prokremlowskiej partii Jedna Rosja, a jej poparcie zapowiedziały wszystkie trzy frakcje opozycyjne w izbie: Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej, nacjonalistyczna Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji i socjalistyczna Sprawiedliwa Rosja. Bezpośredni impuls dla wniesienia projektu do Dumy miała dać niedawna wypowiedź opozycyjnego polityka Leonida Gozmana, który przyrównał stalinowski kontrwywiad wojskowy Smiersz do nazistowskiej SS. Gozman zaapelował, by nie gloryfikować sowieckiej formacji. Zauważył też sarkastycznie, że Smiersz i SS „różniły się tylko tym, że Smiersz nie miał ładnych mundurów”. W Rosji trwają obecnie obchody 70. rocznicy utworzenia Smiersza, czyli Głównego Zarządu Kontrwywiadu przy Ludowym Komisariacie Obrony ZSRR, jednej z najbardziej zbrodniczych struktur stalinowskiego reżimu. Utworzone 19 kwietnia 1943 roku jednostki Smiersz działały w Armii Czerwonej, Marynarce Wojennej i Ludowym Komisariacie Spraw Wewnętrz-
nych (NKWD), podlegając faktycznie Stalinowi. Głównym zadaniem Smiersza było wykrywanie i likwidacja szpiegów hitlerowskich służb wywiadowczych pozostawionych na ziemiach, na które wkraczała Armia Czerwona. Zajmował się też ujawnianiem zdrajców w szeregach Armii Czerwonej i kolaborantów. Smiersz zwalczał ponadto narodowe struktury polityczne i wojskowe, które nie akceptowały sowieckich porządków wprowadzanych przez Moskwę na ziemiach wyzwalanych spod okupacji hitlerowskiej przez Armię Czerwoną. Smiersz jest oskarżany o przeprowadzenie obławy augustowskiej w lipcu 1945 r. i następnie zamordowanie co najmniej 592 członków polskiego podziemia niepodległościowego. Wynika to z szyfrowanej depeszy, wysłanej w lipcu 1945 roku przez dowódcę Smiersza generała Wiktora Abakumowa do szefa NKWD Ławrentija Berii. Depeszę ujawnił w 2011 r. rosyjski historyk Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia „Memoriał”. Z dokumentu wynika, że 20 lipca 1945 r. z Moskwy do Olecka przybyła specjalna ekipa funkcjonariuszy Smiersza, kierowana przez gen. Iwana Gorgonowa, mająca przeprowadzić „likwidację zatrzymanych w lasach augustowskich bandytów”. Miejsca egzekucji oraz pochowania zwłok Polaków do dzisiaj pozostają nieznane. Depesza z 1945 r. stanowiła dla krewnych ofiar obławy augustowskiej jednoznaczny dowód, że za śmierć ich bliskich odpowiadają sowieckie jednostki. Ale ani w Związku Sowieckim, ani w Rosji nie było postępowań prawnych związanych z obławą. Dlatego postano-
wiono podjąć kroki w celu pełnego wyjaśnienia okoliczności zbrodni, a zwłaszcza poznania miejsca złożenia zwłok. Jeśli takie kroki prawne w Rosji okazałyby się nieskuteczne, krewni zamordowanych są gotowi wnieść skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, Analogicznie, zrobiła to grupa bliskich ofiar zbrodni katyńskiej. Co istotne, to właśnie krewni ofiar obławy już teraz mają większą szansę na sukces w Trybunale niż krewni ofiar zbrodni z 1940 r., Rosja jest bowiem członkiem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka od 5 maja 1998 r. i w „katyńskim wyroku” z 16 kwietnia 2012 r. Trybunał uznał, że zarzuty dotyczące braku skutecznego postępowania wyjaśniającego Strasburg może badać wtedy, gdy w sprawie śmierci poprzedzającej ratyfikację Konwencji pojawi się w okresie poratyfikacyjnym nowa, ważna dla sprawy okoliczność. Takim nowym materiałem jest na pewno ujawniona dopiero w 2011 r. depesza dowódcy Smiersza. Jeśli jednak w Rosji wejdzie w życie ustawa wprowadzająca kary za oskarżanie Armii Czerwonej o zbrodnie wojenne, to czy nie stanie się ona narzędziem do ścigania historyków „Memoriału” ujawniających dokumenty z archiwów, a nawet krewnych ofiar obławy, bo i oni formułowaliby tezy o sprawstwie sowieckich jednostek wojskowych? Nie można przecież zwracać się w Rosji o podjęcie śledztwa nie wskazując, kto – na podstawie posiadanych dokumentów – jest odpowiedzialny za masowy mord. Oczywiście rosyjskie władze mogłyby uznać, że lipiec 1945 r. to już okres powojenny, więc nowe przepisy nie znajdą tu zastosowania. Ale projektowana nowelizacja może się okazać groźna dla wielu innych dyskusji oraz inicjatyw w Rosji.
Bądźmy im tarczą Są bezbronni. Choć znak Polski Walczącej nosi dziś z dumą tak wielu, a Rzeczpospolita jest wolna. Tylko dlaczego do nich znów się strzela, choć złożyli już broń?
P
rzysięgali, że będą Polski bronić za cenę życia; wiedzieli, że zdrada karana jest śmiercią. Jasny układ. Więc poświęcili jej wszystko. Kiedy spotykali się wieczorami, gdy składali na pamięć parabelkę,
gdy na rękach umierał kolega z drużyny, gdy bronili ostatniej barykady, gdy kryli się, tropieni jak zwierzyna, gdy wyrywano im paznokcie... wiedzieli, że to nie idzie na marne, że walka o Polskę ciągle trwa, że
to wszystko dla przyszłych pokoleń. Żołnierze Armii Krajowej. 400-tysięczna armia Polski Podziemnej. Doborowa, zdyscyplinowana i skuteczna. Po wojnie często z przetrąconym życiorysem, zmuszona do milczenia i zaszczuta przez komunistów. Wtedy - silni i odważni jak herosi, dziś schorowani i posiwiali. Odchodzą powoli na tamten świat, dołączają do niebieskich szeregów. Co mają dziś poza emeryturą i wnukami? Wydane po latach wspomnienia w miękkiej okładce. Ostatni są ozdobą uroczystości patriotycznych, w berecie i białoczerwonej opasce, kombatanci, z którymi można sobie zrobić zdjęcie, uścisnąć dłoń i ogrzać się w ich bohaterskiej aurze. Nie jest to jednak spokojna jesień życia. Na nowo szkaluje się AK-owską pamięć poprzez ośmieszanie ich bohaterskich kolegów z „Kamieni na szaniec”, robiąc z Rudego i Zośki na siłę tęczową parę, a z autora książki antysemitę. Rotmistrz Pilecki kłamliwie przedstawiany jest jako zdrajca swoich współpracowników. Dopiero po nacisku mediów – reprezentanta AK-owskiego środowiska zaprasza się na debatę po szkalującym niemieckim filmie emitowanym w TVP. Nie mogą już się nawet bronić. Nie chce się ich słuchać w przestrzeni publicznej, chyba że tylko podczas szumnych rocznic. Przełykają to z goryczą razem z kilkoma tabletkami na serce. Są bezbronni. Osamotnieni. Choć znak Polski Walczącej nosi dziś z dumą tak wielu, a Rzeczpospolita jest wolna. Tylko dlaczego do nich znów się strzela, choć złożyli już broń? Bądźmy im tarczą.
FOT. WALDEMAR KOMPALA
N
owy system, wprowadzony Ustawą z dnia 1 lipca 2011 r. o zmianie ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach oraz niektórych innych ustaw, zobligował gminy do wyłonienia na drodze przetargu przedsiębiorcy odpowiedzialnego za odbiór (zagospodarowanie) odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości. Zmiany ustawodawstwa dotyczącego gospodarki odpadami komunalnymi, wprowadzone w krajowym porządku prawnym, motywowane były koniecznością osiągnięcia przez Polskę zharmonizowanych norm odzysku i recyklingu, ustalonych aktami prawa wspólnotowego. Dla ich realizacji w 2010 r. podjęta została rządowa inicjatywa ustawodawcza. Zasadnicza zmiana w zakresie organizacji gospodarki odpadami komunalnymi polega na zwiększeniu zakresu zadań gmin w obszarze organizowania oraz nadzorowania gospodarowania odpadami na terenie gminy, zwłaszcza zaś w zakresie zapewnienia selektywnej zbiórki i przetwarzania. Rzeczona ustawa, wraz z m.in. Ustawą z dnia 14 stycznia 2012 r. o odpadach, nadaje kompetencje i wskazuje zadania także innym organom administracji publicznej. Zmienia ona dotychczasowe otoczenie prawne i konkurencyjne także dla tysięcy przedsiębiorców (zarówno tych komunalnych, jak i prywatnych) prowadzących działal-
ność w sektorze gospodarki odpadami. Co najistotniejsze, pozbawia gospodarstwa domowe możliwości wyboru podmiotu, realizacji sposobu i ceny usługi odbioru odpadów, ujednolicając relacje pomiędzy aktorami systemu na terenie całego kraju. Dotychczasowe doświadczenia związane z implementacją ustawy wskazują na konieczność dokonania ponownej oceny skutków regulacji. Wydaje się, że jej rezultatem powinno być dokonanie zmian obowiązującego prawodawstwa. Na poziomie strategicznym: a) dokonanie nowego podziału kompetencji pomiędzy organami administracji publicznej; b) ponowną delimitację regionów gospodarki odpadami komunalnymi. Na poziomie taktycznym: a) rozdział działalności związanej z odbiorem i przetwarzaniem odpadów komunalnych; b) wyłączenie przedsiębiorców prowadzących regionalne instalacje przetwarzania odpadów komunalnych z listy podmiotów prowadzących działalność regulowaną; c) w yłączenie spółek komunalnych z konieczności udziału w organizowanych przez gminę przetargach na odbiór (zagospodarowanie) odpadów; d) wprowadzenie obowiązku podziału na sektory, w których organizowany jest przetarg na odbiór (zagospodarowanie) od-
Jak UE kolonizuje nasz system prawny Tylko w tej kadencji Sejmu zalało nas ponad 1000 nowych unijnych przepisów
W
yjątkowo trudnym testem dla członków rządu Tuska są wizyty w sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej. Komisja zebrała się w przeciągu niespełna dwóch lat już prawie 170 razy. A ponieważ na każdym posiedzeniu omawianych jest przynajmniej kilka nowych aktów prawnych UE, a sporo przyjmowanych jest bez dyskusji w trybie obiegowym, oznacza to, że zalało nas tylko od początku obecnej kadencji pewnie ponad 1000 nowych przepisów unijnych. Do każdego z nich konieczne jest stanowisko rządu.
Ekipa Tuska szczególnie się w tej kwestii nie przemęcza, bo 95 proc. stanowisk rządowych, prezentowanych na posiedzeniach komisji, zaczyna się od sakramentalnego zdania: „Rząd RP popiera kierunek regulacji i stanowisko Komisji Europejskiej...”. Później padają ewentual-
ne drugorzędne uwagi szczegółowe, że chcielibyśmy więcej tu, a może mniej tam, itp. I w tym momencie na posiedzeniu zaczyna się maglowanie ze strony opozycji. Wówczas zaczynają się dziać rożne zabawne i smutne zarazem rzeczy. Warto czasem spojrzeć na stronę internetową Sejmu, gdzie transmitowane są posiedzenia komisji. Wijących się w obliczu pytań ministrów dzielnie bronią członkowie prezydium komisji z PO, szczególnie przewodnicząca poseł Pomaska, która odbiera opozycji głos, krzyczy,
padów komunalnych dla gmin liczących powyżej 10 tysięcy mieszkańców. Na poziomie operacyjnym: a) w yłączenie organizacji punktów selektywnej zbiórki odpadów komunalnych z przetargów na odbiór (zagospodarowanie) odpadów komunalnych; b) w yłączenie dostawy pojemników do zbiórki odpadów komunalnych z przetargów na odbiór (zagospodarowanie) odpadów komunalnych; c) u proszczenie sposobu segregowania odpadów komunalnych przez gospodarstwa domowe; d) w prowadzenie dla gospodarstw domowych możliwości wyboru przedsiębiorcy odpowiadającego za odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych poza systemem powszechnym, organizowanym przez gminę. Za najważniejsze w obecnej sytuacji należy uznać przywrócenie rynkowej relacji pomiędzy gospodarstwami domowymi, wytwarzającymi odpady i przedsiębiorcami odpowiedzialnymi za ich odbiór i przetwarzanie. Drugim celem korekty powinno być zwiększenie konkurencji pomiędzy przedsiębiorcami sektora gospodarki komunalnej. Cała analiza „Nowy system gospodarowania odpadami komunalnymi w Polsce. Wybrane aspekty” jest dostępna na stronie www.sobieski.org.pl
ogranicza wystąpienia, a w razie czego dzięki posiadanej większości zamyka dyskusję. Czasami heroiczne wysiłki posłów PO nie dają rezultatów i wtedy odwołują się oni do sprawdzonych strategii. Strategia ministra X: na nieprzygotowanego ucznia przed tablicą. Jeden z wiceministrów nie wiedząc, co ma mówić zaczął... bełkotać tak, by być niezrozumiałym w nadziei, że posłowie nie dosłyszawszy, co mówi uznają, że pewnie wie, ale oni nie dosłyszeli. Po pięciu minutach wydawania nieartykułowanych dźwięków w końcu spektakl ten przerwano i punkt został zdjęty z porządku. Strategia ministra Y: ucieczka z pola bitwy. Inny przedstawiciel rządu Tuska, gdy nie wiedział co ma mówić, po prostu... uciekł z posiedzenia udając, że ma pilny telefon i z komórką przy uchu wyszedł z sali, by do niej już nie wrócić. Na miejscu pozostawił zdezorientowanego dyrektora departamentu i skonsternowane prezydium komisji. Punkt znowu musiał zostać przełożony.
Pełne zapisy posiedzeń wszystkich komisji sejmowych: http://www.sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/biuletyny.xsp Transmisje posiedzeń wszystkich komisji sejmowych: http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/transmisje.xsp
Komuniści najpierw urządzili w Krzesimowie miejsce kaźni, potem robili wszystko, by świat o nim zapomniał. Teraz, według mieszkańców, historia się powtarza. W imię demokracji i swobody prowadzenia działalności gospodarczej.
K
rzesimów, senna wioska 25 kilometrów od Lublina. Dopiero wyjeżdżając z miejscowości można zauważyć to, co w niej najciekawsze. XIX-wieczny pałac, zabudowania folwarczne oraz tablicę kierującą do cmentarza ofiar obozu NKWD i UB, a dalej do cmentarza wojennego i mogił lotników polskich. Kilka razy dziennie nad Krzesimowem przelatują samoloty tanich linii lotniczych szykujące się do lądowania w pobliskim Świdniku, gdzie kilka miesięcy temu otworzono pierwsze na Lubelszczyźnie lotnisko. Długie lata milczenia Józef Baran w Krzesimowie mieszka od prawie pół wieku. – Za komuny to było niewidoczne miejsce, zalesione. Dopiero jak nastała Solidarność, postanowiono je godnie upamiętnić, ukłonić się ofiarom, których krew została tu przelana za naszą wolność – mówi Józef Baran pokazując teren dawnego obozu pracy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który funkcjonował w Krzesimowie w latach 40. XX wieku. Rzeczywiście, przez lata rządów komunistów robiono wszystko, by o Krzesimowie, jednym z czterech – obok Warszawy, Jaworzna i Potulic – Centralnych Obozów Pracy, dowiedziało się jak najmniej osób. – Po wojnie oprawcy zamieszkali w okolicach. Dlatego ludzie bali się mówić głośno o tym, co tu się działo – mówi prof. Tomasz Panfil, historyk z KUL. Dopiero remont drogi w drugiej połowie lat 90., podczas którego wydobywano masowo szkielety, odsłonił tragiczną historię. W końcu w miejscu kaźni stanął pomnik. Dziś towarzyszy mu las mogił, o którym mieszkańcy mówią: dolina krzyży. Gorzej niż na Majdanku Jak podkreśla prof. Panfil w przypadku obozu krzesimowskiego więcej jest znaków zapytania niż opartej na źródłach wiedzy. Tym bardziej, że nielicznie zachowane dokumenty pozostawiają wątpliwości. – Oficjalny okólnik Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego datuje powstanie obozu na kwiecień 1945 roku, a z dokumentów więzienia na Zamku Lubelskim wynika, że więźniowie z Lublina byli transportowani do Krzesimowa już w listopadzie 1944 roku. Wiadomo też, że płot obozu był stawiany w październiku 1944 roku, więc obóz powstawał dużo wcześniej niż mówią o tym oficjalne dokumenty – opowiada prof. Panfil. Nie zachowały się też pełne dane dotyczące liczby więźniów i ofiar obozu. – W skorowidzu zmarłych
jest ponad 470 nazwisk. Z numerów ewidencyjnych zmarłych więźniów wynika, że do obozu trafiło powyżej 2 tysięcy ludzi. Ale też nie można z całą pewnością stwierdzić, że nie było więcej więźniów, że nie było innych skorowidzów i list ewidencyjnych więźniów. To co wiemy o obozie w Krzesimowie to dedukcja - zauważa prof. Tomasz Panfil. Ostrożnie szacuje, że mogło tam zginąć ok. 2 tys. osób. Kierownictwo obozu znajdowało się w XIX-wiecznym pałacu, w którym dziś mieści się Dom Pomocy Społecznej. – Nie wiadomo, kto kierował obozem, nie znamy żadnych nazwisk. Świadkowie pamiętają jedynie, że ich oprawcy mówili po rosyjsku, więc jest to prawdopodobne,
ści uciążliwej. Taki manewr jest potrzebny, bo inwestycją w gminie zainteresowana była spółka Remondis Świdnik, która chciała wybudować w okolicach Mełgwi swoją siedzibę. Firma jest częścią niemieckiego imperium śmieciowego. Remondis to największy tego typu zagraniczny koncern w Polsce. W całym kraju ma ponad 30 spółek i oddziałów. Rok temu świdnicka spółka kupiła – nieprzekształconą jeszcze działkę – za 400 tys. zł. Chodziło o ponadhektarowe pole, sąsiadujące z „doliną krzyży”, przez lata służące jako plac buraczany. Jak mówią miejscowi gospodarze, to kilkanaście razy więcej niż ceny podobnych gruntów w tej okolicy.
Fot. Fotonews@wikipedia (CC BY-SA 3.0 PL)
że stacjonowało tam NKWD, a dokumenty w tej sprawie mogą znajdować się w Moskwie – dedukuje prof. Panfil. Więźniowie w obozie byli przetrzymywani w znacznie gorszych warunkach niż na Majdanku. W przeciwieństwie do niemieckiego obozu koncentracyjnego, w Krzesimowie nie było żadnej opieki lekarskiej. – To straszne, ale hitlerowcy bardziej dbali o więźniów na Majdanku, niż komuniści o tych w Krzesimowie – mówi prof. Panfil. Śmieci na grobach? Mimo tragicznych wydarzeń Krzesimów nigdy nie przebił się do martyrologicznej świadomości, nie tylko Polaków, ale nawet mieszkańców Lubelszczyzny. Teresa Lato z pobliskiego Piotrówka: Komuniści traktowali to jak miejsce na uboczu i próbowali wymazać z pamięci mieszkańców to, co tutaj zrobili. Mieli nawet pomysł by niedaleko dawnego obozu usytuować śmietnisko. Po latach z podobnym pomysłem przyszła do nas legalnie wybrana władza. Chodzi o wydarzenia z początku 2011 roku. Wtedy też, starosta świdnicki, ówczesny właściciel kilku działek gminie Mełgiew, w której leży Krzesimów złożył wniosek o przekształcenie jednej z nich na działalność komercyjną z możliwością prowadzenia działalno-
Spółce nie przeszkadzało nawet sąsiedztwo „doliny krzyży”. – Tam były chaszcze, trawa po pas, walały się butelki po alkoholu. Nasza inwestycja była jedyną szansą na to by „dolina krzyży” została godnie upamiętniona, a pomnik zachowany. Jako przyjaźni sąsiedzi chcieliśmy to miejsce odnowić, wybudować alejki, postawić ławki, podciągnąć oświetlenie – przekonuje Krzysztof Falenta, prezes Remondisu. Wkrótce plany firmy dotyczące inwestycji w Krzesimiowie opisał lokalny tygodnik „Nowy Tydzień”. Wtedy mieszkańcy przeżyli szok. Okazało się bowiem, że pobliżu miejsca kaźni ma stanąć sortownia śmieci. – Nikt do dziś nie ma pewności czy na dawnym placu buraczanym nie chowano ofiar krzesimowskiego obozu – oburza się Wanda Kuczyńska, która razem z Teresą Lato postanowiła założyć komitet protestacyjny. Jej słowa potwierdzają m.in. historycy z IPN i prof. Panfil. To miejsce nigdy nie zostało przebadane przez archeologów, więc nie można wykluczyć, że mogiły rozsiane są na działce Remondisu. Krzysztof Falenta przekonuje jednak, że z relacji świadków wiadomo, że na spornej działce od czasów przedwojennych do lat 70., kiedy wybudowano tam plac buraczany, rosło zboże. – Przez tyle lat nikomu to nie przeszkadzało, choć pewnie smród wysłodków był większy niż sortownia suchych odpadów –
Książka stanowi zapis swoistego „śledztwa”, jakiego podjął się Witold Pronobis historyk, dziennikarz, pracownik Radia Wolna Europa, a prywatnie bliski krewny Stefana Roweckiego. Śledztwo to, obfitujące w szereg niezwykłych przypadków, pozwoliło Autorowi ujawnić wiele nieznanych dotąd szczegółów dotyczących wydania w ręce gestapo, uwięzienia i śmierci komendanta głównego Armii Krajowej, naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych w Kraju – genenerała „Grota” – Roweckiego. Witold Pronobis: „Teraz, gdy nadszedł czas spisania wszystkiego, do czego udało mi się dotrzeć, zdaję sobie coraz wyraźniej sprawę z zupełnie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, które w efekcie pozwoliły mi wyjaśnić większość zdarzeń z ostatnich 14 miesięcy jego życia”.
Najwyraźniej wyrok wydany 25 marca 1944 r. przez Wojskowy Sąd Specjalny AK i skazujący całą trójkę zdrajców (Kalksteina, jego żonę Blankę i Eugeniusza Świerczewskiego) na karę śmierci, nie uwzględniał ich roli w pojmaniu przez gestapo gen „Grota” Roweckiego. Była natomiast już znana i przynajmniej częściowo rozszyfrowana, zbrodnicza działalność Blanki Kaczorowskiej, która jeszcze w styczniu 1944 r. udzielała się czynnie w II Oddziale Komendy Głównej AK, gdzie nierozpoznana jako agentka gestapo, denuncjowała kolejne osoby spośród swoich dotychczasowych współpracowników. Wiadomo, iż z niektórymi utrzymywała bliskie, przyjacielskie kontakty!
mówi Falenta. Ale podkreśla, że jeśli okazałoby się, że na działce znajdują się pochówki, firma odpowiednio by się nimi zajęła. – Przecież niedawno przeniesiono cały cmentarz wojenny znajdujący się na obecnym lotnisku w Świdniku. Poza tym jednym wielkim cmentarzem jest Warszawa i tam sobie radzą z budową metra – podkreśla Falenta. List do prezydenta Protesty mieszkańców spowodowały, że radni z gminy Mełgiew, w której leży Krzesimów, nie zdecydowali się na przyspieszenie zmian w planie zagospodarowania przestrzennego terenu. Sam wójt jest bezradny, bo w tej sprawie nie ma poparcia większości w radzie. – Radnym chodzi o spektakl, a nie o dobro gminy – mówi Wacław Motyl. Wanda Kuczyńska: Działalność firmy Remondis zakłóci spokój tego miejsca – szczególnego na mapie Polski. O sprawie zrobiło się coraz głośniej, tematem zainteresowali się politycy. – Krzesimów jest jednym z wielu zapomnianych miejsc straceń polskich patriotów, którego nie potrafimy uszanować. To bolączka całego państwa, rządu, że nie potrafimy rozwiązywać tych problemów – mówi poseł Józef Rojek z Solidarnej Polski, który zapytanie poselskie poświęcił sprawie Krzesimowa. We wrześniu 2012 roku Wanda Kuczyńska napisała w tej sprawie list do prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jego kancelaria odpisała, że nie może podjąć interwencji, ale sprawą zainteresowała m.in. Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Lublinie zauważa, że projekt śmieciowej działalności w tym miejscu nie uwzględnia wymogów ochrony środowiska. Przeciwny inwestycji „w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca, w którym spoczywają szczątki ofiar terroru komunistycznego” jest Wojewódzki Komitet Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Lublinie. O taki rozwój sprawy pretensje do wójta gminy Wacława Motyla ma prezes Remondisu. – Zostałem oszukany – mówi. Wyjaśnia, że kupił tę działkę przypadkiem. – Wójt zaproponował nam kilka lokalizacji w gminie. Wybraliśmy działkę w Krzesimowie. Nie znając topografii gminy sam bym tej lokalizacji nie wymyślił. Nie przypuszczałem, że będą takie problemy. Przecież nie wikłałbym się premedytacją w polityczno-patriotyczne rozgrywki – tłumaczy Falenta. Biura w miejsce sortowni? Tymczasem na początku roku Remondis zmienił taktykę. Ogłosił, że rezygnuje z sortowni. W Krzesimowie ma powstać tylko biurowiec z garażami i magazynami. Mieszkańcy obawiają się, że to tylko pretekst by i tak wejść z inwestycją śmieciową.
Informacje o działalności grupy Kalksteina, przekazane na przez E. Świerczewskiego, nakazywały ówczesnemu kierownictwu polskiego podziemia zintensyfikowanie poszukiwań zdrajców. Akcji nadano kryptonim „pudełko”. Specjalny oddział Armii Krajowej o kryptonimie 993/W, zdołał odnaleźć nowe miejsce zamieszkania małżeństwa Kalksteinów w kamienicy na rogu ulic Śniegockiej i Koźmińskiej. Oboje zdołali jednak uniknąć wykonania wydanego na nich wyroku. Kaczorowską uratowała zaawansowana ciąża i stosowany przez akowski wymiar sprawiedliwości zwyczaj, by nie zabijać skazanych na śmierć kobiet w stanie, w którym się znajdowała. Czekano więc na rozwiązanie jej ciąży. W dniu 16 kwietnia 1944r. urodziła syna (Wojciecha), najprawdopodobniej w jednym z niemieckich szpitali, gdyż całkowicie zniknęła z oczu pilnującym ją żołnierzom AK. Ukrył się też sam Ludwik Kalkstein. Bezskutecznie poszukiwano ich jeszcze w czasie Powstania Warszawskiego. Osoba Kalksteina była przedmiotem zainteresowania polskiej opinii publicznej w okresie PRL -u i trwa do dzisiaj. Zaj-
Prezes Falenta: Ten pomysł już dawno upadł. Posądzanie mnie, że pod pretekstem chcę wybudować tzw. inwestycję śmieciową jest totalnym absurdem, ponieważ w planie zagospodarowania można zakazać prowadzenia na danej działce np. działalności związanej z sortowaniem, czy kompostowaniem odpadów. Niestety do protestujących i radnych żadne argumenty nie przemawiają. Przeciwnicy inwestycji tłumaczą, że ich wątpliwości budzi proces opracowywania planu zagospodarowania przestrzennego terenu. Teresa Lato: Przebiega niezwykle opieszale i jest przygotowywany pod potrzeby firmy Remondis za aprobatą wójta. W sierpniu 2012 roku okazało się, że biuro projektowe przygotowało kilka wersji planu. I znów pojawił się szok. – Na jednej z nich działka Remondisu została oznaczona literą „P”, co według rozporządzenia ministra transportu i infrastruktury dopuszcza prowadzenie działalności przemysłowej – wyjaśnia Konrad Wysłocki, jeden z przeciwników inwestycji Remondisu. – Nic kontrowersyjnego się tam nie dzieje. Plac buraczany zostaje – szła w zaparte na sesji rady gminy w Mełgwi, Elżbieta Mącik, której biuro projektowe zajmuje się zmianami planistycznymi w gminie. – To celowe wprowadzanie radnych w błąd – nie ma wątpliwości radny Paweł Chyła. Protestujący przypominają, że kilka lat temu Mącik pożegnała się z pracą planistki w lubelskim ratuszu w atmosferze skandalu. Okazało się bowiem, że w podległym jej wydziale urzędnicy wydawali deweloperom pozwolenia na budowę na podstawie planu, który… nigdy nie obowiązywał. Sprawa otarła się nawet o prokuraturę, ale ta uznała, że doszło do urzędniczych zaniedbań, a nie do przestępstwa. Prace nad planem zagospodarowania w Krzesimowie stanęły w miejscu. Mimo to władze Remondisu zapowiadają, że będą chciały doprowadzić do ukończenia inwestycji. – Jesteśmy zdeterminowani. Nie można ograniczać działalności gospodarczej poprzez nieuzasadnione protesty – deklaruje prezes Falenta. I dodaje: Dziwię się wójtowi i radzie, że dali się sterroryzować grupie mieszkańców przeciwnych inwestycjom we własnej gminie. Po takiej awanturze żaden potencjalny inwestor nie będzie chciał rozmawiać z władzami. – Nie rozumiem dlaczego inwestorowi tak zależy na tej działce. Jest przecież w powiecie wiele innych gruntów. Firma „śmieciowa" w miejscu gdzie cierpiały i umierały setki ludzi – to niestosowne. Nie ma pewności, że ta ziemia nie kryje jeszcze szczątków ofiar – zastanawia się prof. Tomasz Panfil. Obecnie nadal nie ma uchwalonego planu zagospodarowania przestrzennego. Mieszkańcy są zaniepokojeni. Sprawą zajmuje się prokuratura.
mowali się nim historycy i oczywiście dziennikarze. Śladów zdrajców swojego ojca szukała intensywnie jedyna, nieżyjąca już dzisiaj córka generała, Irena Rowecka – Mielczarska. Sporo wiadomości zebrał też i aktywnie śledził jego kolejne miejsca zamieszkania po opuszczeniu więzienia - Tadeusz Żenczykowski. Dopomagali mu w tym (oczywiście potajemnie) przebywający w kraju byli żołnierze AK. Żenczykowski na bieżąco informował słuchaczy RWE o fakcie przedterminowego zwolnienia Kalksteina z peerelowskiego więzienia już w 1964 r. i o nowych adresach zamieszkania zdrajcy; najpierw w Zielonej Górze, potem w Mysiadle koło Piaseczna (pod Warszawą) wreszcie pod Jarocinem, we wsi Utrata. W 1981 r. L. Kalkstein zniknął i nikomu nie udawało się odszukać jego śladów (patrz np. artykuł Waldemara Grabowskiego, opublikowany w Biuletynie IPN, sierpień - wrzesień 2004 r.). Autorzy najróżniejszych publikacji, także prasowych, które ukazywały się od 1989 r. nie wykluczali, że Ludwik Kalkstein, podobnie jak jego była żona, Blanka Kaczorowska, żyją gdzieś we Francji. Także informatorzy Żenczykowskiego, byli żołnierze AK – nie byli w stanie zlokalizować ich miejsca pobytu. Zrządzeniem losu, to mnie właśnie – osobie spokrewnionej z gen. „Grotem” – Roweckim, udało się natrafić na ślad obojga zdrajców.
Reklama
Zmącony spokój ofiar
K u r i e r W n e t
Str. 15
Str. 16
Kurier Wnet
sport
sport
sport
Kibiców Legii nie zrozumie nikt,
kto nie wychował się na warszawskich podwórkach Niezależne, dumne, patriotyczne, solidarne, ale też fanatyczne, bezkompromisowe, agresywne i bezwzględne. Takie są środowiska kibicowskie.
Ż
yleta, jedna z trybun stadionu Legii Warszawa, miejsce znane w całej Polsce. Niegdyś otwarty kawał betonu i stali, wypełniony krzesełkami w barwach stołecznego klubu, stanowiący dla tysięcy fanatyków niemal drugi dom. Swoją nazwę zawdzięczający banerowi reklamującemu żyletki Polsilver. Otwarte (niezadaszone) miejsce, nad którym powiewały flagi klubu i Polski. Dziś jest dwupiętrową trybunę, skupiającą wciąż ewoluujący ruch kibicowski na Łazienkowskiej. Fanatyków Legii nie zrozumie nikt, kto nie wychował się na warszawskich podwórkach. Tysiące placów, osiedli, parków, boisk we wszystkich dzielnicach, niegdyś pełne dzieci i młodzieży bawiącej się razem na co dzień. Esencja swoistego zjawiska wychowania Grzesiukowych „ludzi ulicy”, które przez dziesiątki lat były głównym miejscem, w którym wychowywało się większość Polaków w całym kraju. Czym jest i była Żyleta? Było to miejsce, na którym zbierała się elita wszystkich stołecznych dzielnic. Miejsce, w którym nieważny był stan zamożności, znajomości, status społeczny, uroda czy wykształcenie. Liczyły się patriotyzm, tradycja, zasady i charakter. „Ultrawersytet” Warszawski, czyli wyższa szkoła życia. Szkoły, która wpajała wartości, które dzisiejsza rzeczywistość niemal całkowicie wykreśliła z życia ludzi.
mie, urzędowi, zgromadzeniu, stowarzyszeniu, szkole czy np. partii politycznej. Winę za większość negatywnych zjawisk wśród kibiców (i nie tylko) ponosi okres wychowania w PRL. Komunistyczne państwo, które skutecznie pozbawiało empatii i uczuć zwykłych ludzi. Powszechne zjawiska biedy, patologii w rodzinach, szczucia ludzi, wynagradzania konfidenctwa, zwalczania wartości, skutecznie spustoszyło polskie społeczeństwo. Lata 90. najlepiej uwypukliły powszechne zdeprawowanie. Główna różnica pomiędzy fanatykami Legii a resztą społeczeństwa polegała na realiach, w jakich funkcjonują. Świat kibiców jest światem, w którym wszystkie emocje czy uczucia są prawdziwe. Poświęcenie, miłość, ból, szczęście, nienawiść, duma czy klęska wiążą się tu z realnym starciem, podróżami w nieludzkich warunkach, traktowaniu przez organy państwa gorzej nawet od bydła oraz stosowania różnych tortur
na komendach. Z drugiej strony, niesamowita satysfakcja, radość i poczucie pełnego spełnienia w godnym reprezentowaniu swojego klubu, miasta i ojczyzny jest czymś zupełnie niedostępnym dla konsumpcyjnego społeczeństwa. Stąd m.in. generuje się pogarda fanatyków dla uczestników wyścigu szczurów, zaślepionych samych sobą, osiągających swój sukces poprzez np. donoszenie na kolegów w pracy. Stąd też strach, jaki czują ci ludzie wobec kibiców. Dla przykładu tzw. ustawki między kibicami są po prostu inną formą konkurencji. Konkurencja jaką znamy na co dzień między sąsiadami, firmami, urzędami, grupami interesu, znajomymi, frakcjami politycznymi itp. Celem jest uzyskanie dominacji i przewagi nad przeciwnikami, zgodnie z określonymi zasadami. W całym wydarzeniu nie uczestniczą postronni ludzie, zaś poza Krakowem i nielicznymi przypadkami, nikt nie ginie. Kibice z Żylety skandują zawsze po meczu hasło: „Wal-
czyć, trenować, Warszawa musi panować” zarówno do piłkarzy, jak i wszystkich kibiców, traktując te słowa dosłownie. Z drugiej strony, kiedy dochodzi do manifestacji narodowych, potrafią iść ramię w ramię ze swoimi codziennymi wrogami, by wspólnie stanowić o sile wszystkich grup patriotycznych. Kibice z Żylety, odwołując się bezpośrednio do historii swojego klubu, powstałego na bazie drużyn Legionów Marszałka Józefa Piłsudskiego walczących z bolszewicką Rosją, kultywują niepodległościowe wartości. Bezinteresownie organizują zbiórki na rzecz stołecznych domów dziecka czy dla rodaków za granicą, pomagają w życiu codziennym kombatantom AK, WiN i NSZ. Angażują się w niemal wszystkie obchody, uroczystości, rocznice, marsze czy zgromadzenia patriotyczne. Czy można powiedzieć, że fanatycy Legii to ludzie dobrzy czy źli? Trudno jednoznacznie ocenić. Z całą pewnością są solą w oku homolobby, anarchistów, środowisk lewicowych, aparatu przemocy państwa, organizacji międzynarodowych czy fanaty-
ków z innych krajów. Jednocześnie są to ludzie, z którymi kontakt w większości jest bardzo trudny. Często mając za nic panujące prawo oraz normy społeczne, potrafią wywoływać niepotrzebne awantury. Nie bez znaczenia były także media, które przez lata kreowały to środowisko jako publicznego wroga numer jeden. Media, którym nie na rękę było tak zorganizowane i konserwatywne środowisko. W którą stronę ewoluuje środowisko dzisiejszej Żylety? Na to pytanie także trudno odpowiedzieć. Dziś, z prezesem, który zdaje się najlepiej rozumieć zagadnienia kibicowskie, Legioniści po latach mają pozornie łatwiejszy czas do rozwoju. Być może w przeciągu pokoleń fanatyków uda się wykreować pokolenia Polaków i Polek nawiązujących bezpośrednio do młodych ludzi z II Rzeczpospolitej, gotowych złożyć najwyższą ofiarę dla ojczyzny. Pokolenia, które zatrzyma tragiczną sytuację demograficzną, uwolni się od patologii, zachowując wartości i zasady oraz uczyni nasz kraj w pełni niepodległym i prawdziwie silnym.
Dlaczego Żyleta stała się w Warszawie najmocniejszym punktem oporu wobec zmian forsowanych przez globalne podmioty, tworząc zorganizowane społeczeństwo obywatelskie, posiadające autonomiczną świadomość polityczną? Niezależne, dumne, patriotyczne, solidarne, ale też fanatyczne, bezkompromisowe, agresywne i bezwzględne środowisko? Jak w każdym masowym środowisku – pojawiły się patologie. Patologie nieobce żadnej większej firReklama
Fot. Darek Golik
Polska polityka obronna do zmiany Politykom brakuje kompetentnego wsparcia ze strony cywilnych doradców
dawna ośrodek prezydencki oraz MON) i trzeźwych ekspertów zgadza się, że konieczna staje się zmiana paradygmatu polskiej polityki obronnej.
Pomimo upływu już ponad dwudziestu lat transformacji nie ulega wątpliwości, iż pozostałością strategicznej zależności od Moskwy z czasów Układu Warszawskiego jest mizerny stan cywilnej ekspertyzy i debaty o polityce obronnej. Politykom, zarówno w rządzie, jak i opozycji parlamentarnej brakuje kompetentnego wsparcia ze strony cywilnych doradców dla właściwego odniesienia się do stojących przed polską strategią obronną dylematów.
Priorytet udziału w misjach ekspedycyjnych ustępuje konieczności poprawy zaniedbanej w ostatnich latach zdolności do obrony terytorium kraju. Sprzyja temu wycofanie się z ekspedycyjnego aktywizmu głównego sojusznika Polski – Stanów Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę priorytet zdolności do obrony kraju nie można oczywiście całkowicie pomijać tych zdolności obronnych, które będą mogły być użyte, z korzyścią polityczną, poza granicami RP.
Trwa wycofywanie znacznej części amerykańskich sił z Europy, co w perspektywie podważa skuteczność i wiarygodność gwarancji wynikających z członkostwa w NATO. Temu procesowi towarzyszy głęboki spadek zdolności obronnych państw członków Unii Europejskiej. W tym samym czasie Rosja podejmuje wysiłek głębokiej modernizacji swoich sił zbrojnych, w szczególności na jej zachodnich rubieżach. W ciągu ostatniej dekady rosyjskie wydatki wzrosły kilkukrotnie. Do końca dekady mają wynieść ok. pół biliona euro. Projekt modernizacji armii rosyjskiej, w opinii analiz Biura Kongresu Stanów Zjednoczonych czy brytyjskiej Izby Gmin, służy podniesieniu poziomu ich gotowości i elastyczności. Innymi słowy, ma to być instrument do błyskawicznych interwencji w obszarze „bliskiej zagranicy” Federacji Rosyjskiej (FR). Zauważalna, i sygnalizowana jest jednocześnie zwiększona gotowość do ich użycia, poza granicami FR. W tej sytuacji, większość poważnych sił politycznych (już nie tylko prawicowa opozycja, ale od nie-
Uzyskanie większego poziomu samowystarczalności obronnej powinno jednak przełożyć się także na większą elastyczność w dziedzinie polityki zagranicznej, w tym także w jej ekonomicznym aspekcie. Dzięki wielkości państwa oraz tradycjom politycznym, element militarny RP może stać się efektywnym narzędziem polityki państwa. Głównym środkiem do osiągnięcia odpowiedniego poziomu zdolności obronnych jest jednak nie tylko odpowiedni poziom budżetu resortu obrony, ale i umiejętność właściwego wykorzystania tych funduszy. Ta umiejętność powinna obejmować zwłaszcza umiejętność oceny relacji kosztu do efektu. W szerszym wymiarze polityka państwa powinna zakładać także zdolność do wykorzystania i tworzenia odpowiedniego potencjału przemysłowego. Jeśli chodzi o poziom wydatków obronnych Polski, to stopniowo wzrastają i w porównaniu do innych państw Unii Europejskiej sytuują się na dość przyzwoitym poziomie. Dla porównania, obecny budżet obronny (32 mld zł) stanowi już 2/3 podob-
nej kategorii finansów Izraela czy dwukrotność budżetu wojskowego, słynącej z dobrego przygotowania do obrony swego terytorium Finlandii. Do końca dekady same wydatki modernizacyjne mają wynieść około 130 mld zł. Całość wydatków obronnych będzie mniej więcej równa wielkości całości funduszy europejskich jakie ma (według zapowiedzi rządu) otrzymać, w tym czasie Polska. Proporcja wydatków do wielkości gospodarki (około 1,81,9 % PKB) wskazuje, że w uzasadnionej konieczności możliwe byłoby ich zwiększenie. W pierwszej kolejności należy jednak pracować nad efektywnością wydatkowania sum jakie już obecnie otrzymuje z budżetu MON. Kolejni ministrowie Obrony Narodowej nie otrzymywali jednak wystarczającego fachowego wsparcia od podległych im struktur. Wskutek braku wystarczającej liczby i jakości cywilnych ekspertów, a także wiedzy na temat możliwości ich użycia, nie istnieje również, w przestrzeni politycznej, właściwa debata na temat priorytetów polityki obronnej. Jak już wspomniano, główną przyczyną tego stanu rzeczy jest słabość odziedziczonej po PRL kultury strategicznej, a w zasadzie jej brak. Jednym z jej głównych elementów jest brak odpowiedniego cywilnego eksperckiego wsparcia dla polityków zajmujących się obronnością. Pierwszym krokiem do naprawy istniejącego stanu rzeczy jest więc praca nad podniesieniem poziomu wiedzy eksperckiej i standardów udziału wykorzystania tego środowiska, w debacie politycznej na najbardziej ważkie tematy, związane z polityką obronną Polski. Kurier Wnet został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska (CC BY-SA 3.0 PL): http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/legalcode