cENA
5 zł (8 % VAT)
Numer 1
wrzesień – październik 2013 ISSN: 2300-6641
W
ojna dokonała zniszczenia. PRL nacjonalizował. Trzecia Rzeczpospolita sprzedała. Patrzyli na to wszyscy. Protestowali niektórzy. Nieliczni rozumieli. Tu nie tylko sprzedawano i niszczono przemysł. Rozbito też ostatnią prawdziwą armię w Europie. Tą armią była „Solidarność”. Dziś jeszcze manifestuje, ale nie ma już siły, by samodzielnie wstrząsnąć Polską. Nie ma tysięcy zakładów, które stanowiły o sile polskiej gospodarki. Destrukcja przyszła wraz z planem Balcerowicza, prywatyzacją Lewandowskiego i wejściem globalnych korporacji. Dzieła zniszczenia dopełniła komunistyczna nomenklatura, służby specjalne i obca agentura. Do likwidacji polskiego przemysłu przyczynili się też ludzie, którzy bez refleksji w 1989 roku pomagali podbijać lokalny rynek globalnym korporacjom.
D
ziś rząd premiera Donalda Tuska trwoni resztki zasobów Polski, marnotrawiąc energię Polaków. Nasz kraj ma coraz mniej możliwości i sił witalnych, by zapewnić bezpieczeństwo ekonomiczne obywateli. Setki tysięcy Polaków zostało złapanych w klatkę prywatnych długów. Miliony emigrują w poszukiwaniu pracy, której tu nie ma. Państwo się zadłuża w zastraszającym tempie.
W
ierzymy jednak, że z tego labiryntu jest wyjście. Dlatego jest Kurier Wnet.
1322 znaków
Katarzyna Adamiak-Sroczyńska – redaktor naczelna Krzysztof Skowroński – prezes Spółdzielczych Mediów Wnet
Viktor Orbán
specjalnie dla Kuriera Wnet!
Życie jest piękne, życie jest śliczne Życie nastraja optymistycznie Życie to bajka więc co tu kryć Warto, ach warto jest żyć Trzeba na przekór wszystkim wokoło Brać się do życia zawsze wesoło I choćby z bólu chciało się wyć Warto, ach warto jest żyć
Reklama
Źródłowe informacje i wiarygodne komentarze
Reklama Kurier 1.indd 1
2013-06-24 23:32:37
str. 3
Apel do wszystkich, którzy mają kredyty we frankach Jak obalić
S
ytuacja ludzi, którzy zdecydowali się na zaciągnięcie kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich, jest niezwykle trudna. Raty kredytu wzrosły, podczas gdy wartość nieruchomości spadła. Wielu kredytobiorców nie jest w stanie regulować swoich zobowiązań. Ok. 700 tys. polskich rodzin spłaca kredyt we frankach szwajcarskich. Długi w szwajcarskiej walucie wynoszą obecnie w Polsce ok. 200 mld zł. Najwięcej na tym interesie zarobiły banki. Najwięcej stracili ich klienci. Nie chcemy w tym momencie wdawać się w dyskusję na temat tego, kto jest odpowiedzialny za tę sytuację, ani rozstrzygać tego, czy rząd może ingerować w swobodę zawierania umów kredytowych. Pragniemy zachęcić Państwa do konkretnych działań. Po pierwsze musimy razem zdobyć źródłowe informacje na temat tego, co politycy opłacani z naszych podatków zrobili, aby uchronić swoich obywateli przed skutkami działalności wielkich banków oraz ryzyka wynikającego z wahań kursów walutowych. Przygotowaliśmy „Wniosek o udzielenie informacji publicznej”, którego celem jest zdobycie wiedzy na temat działalności polskich władz w tym zakresie. Wniosek gotowy do wypełnienia i wysłania na adres Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
www.kurierwnet.pl
Fot. ONS
„Wiem, jak ważne jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego, również poprzez inicjatywy spółdzielcze. Z serca życzę powodzenia, rozwoju i wszelkich sukcesów Wam i wszystkim 201 znaków drogim Przyjaciołom w Polsce”
Wywiad z synem żołnierza wyklętego Józefa Franczaka ps. Lalek
str. 7
znajdą Państwo na str. 13. Przekażcie Kurier Wnet wszystkim tym, którzy mają kredyty we frankach. Nawet jeśli sami go nie posiadacie, w geście solidarności wyślijcie wniosek do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Tylko efekt skali zapewni nam sukces akcji, którą dziś rozpoczynamy. Po drugie należy skorzystać z przysługujących nam wszystkim praw i przepisów zawartych w kodeksie postępowania administracyjnego (k.p.a.) po to, aby złożyć wniosek lub skargę na organy władzy administracyjnej na wypadek uznania ich odpowiedzialności za trudną sytuację kredytobiorców. Odsyłamy do „Instrukcji obsługi” na str. 13, dotyczącej składania wniosków i skarg w trybie przewidzianym przez k.p.a. Postanowiliśmy nie czekać na pomysły polityków. Szukamy rozwiązania naszych problemów sami. Rolą obywateli nie jest proponowanie gotowych rozwiązań. To urzędnicy powinni je znaleźć. My możemy na nich naciskać. Korzystając z przynależnych nam praw i istniejących przepisów, chcemy walczyć o prawo do rzetelnej informacji. To na początek. O dalszych etapach naszej akcji będziemy informować na bieżąco.
2277 znaków
str. 13
PKP, czyli Pociąg do Kolejowych Pieniędzy
str. 5
Polska na gazie
str. 8
reżim Łukaszenki?
str. 10 Redakcja Kuriera Wnet poszukuje dystrybutorów w całej Polsce. Ofereujemy atrakcyjne warunki współpracy. Zgłoszenie prosimy wysyłać na adres: redakcja@kurierwnet.pl
indeks prasowy nadany przez RUCH S.A. 298050
Str. 2
Kurier Wnet
czy
wiesz,
Brak wpływów z mandatów zawali budşet. Kierowcy, których niepokoi dziura budşetowa , powinni łamać prawo! A wszystko przez wyliczenia ministra Rostowskiego, który zaplanował w tegorocznym budşecie 1,5 mld zł wpływów z mandatów. Tymczasem Puls Biznesu obliczył, şe kierowcy zasilą Skarb Państwa kwotą najwyşej 86 mln zł. Kierowcy widząc fotoradary, które powstają jak grzyby po deszczu, jeşdşą ostroşniej i dają odpór represyjnej polityce MSW i policji. Eksperci wskazują, şe rząd skupia się na ściganiu kierowców zamiast przeciwdziałać sytuacjom prowadzącym do wypadków. Na koncesjach na wydobycie gazu z łupków w Polsce moşna świetnie zarobić Znany amerykański finansista i spekulant, miliarder George Soros inweFot. Wikipedia
Ĺźe....
czy
ď Ž
zabójstwo uznano za zwykłe przestępstwo, a nie zbrodnię funkcjonariuszy komunistycznych. W wydanym 17 września 2013 r. wyroku ETPC uznał, şe Polska naruszyła art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Zdaniem Trybunału polskie sądy zbyt długo rozpatrywały sprawę śmierci Grzegorza Przemyka, dlatego skarşącemu naleşy się 20 tys. euro odszkodowania. Mennica Polska jest w prywatnych rękach Jako jedna z nielicznych na świecie polska mennica nie jest w rękach państwa, lecz znajduje się w rękach prywatnych. Większościowym udziałowcem, posiadającym 51,13 proc. jest biznesmen Zbigniew Jakubas. W roku 2005 przedsiębiorca z Lublina przejął od państwa kontrolny pakiet akcji Mennicy Polskiej, zaś w 2010 mennica została całkowicie sprywatyzowana. Ministerstwo Skarbu Państwa wraz z Bankiem Gospodarstwa Krajowego sprzedały 42 proc. akcji spółki Mennica Polska o wartości 347 mln zł Przypomnijmy, şe w ubiegłym roku Zbigniew Jakubas kupił od Fabryki Samochodów Osobowych na warszawskim ŝeraniu. 28 hektarów ziemi. Na terenie byłej fabryki samochodów ma powstać kilka tysięcy mieszkań, biur i sklepów. Pełna kontrola nad bankami w strefie euro
stuje w polskie łupki. Ma działy w co czwartej koncesji na poszukiwania gazu łupkowego w Polsce. Od trzech lat konsekwentnie przejmuje spółki wydobywcze, na co przeznacza setki milionów dolarów. W ten sposób rząd polski traci kontrolę nad strategicznymi koncesjami. Trybunał Praw Człowieka potwierdza opieszałość sądów w Polsce w procesie dot. zabójstwa Grzegorza Przemyka Leopold Przemyk, ojciec zakatowanego w 1983 r. przez MO Grzegorza Przemyka, złoşył na Polskę skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Skarşył się na opieszałość polskich sądów (sprawa toczyła się kilkanaście lat), co doprowadziło do jej przedawnienia. Doszło do tego, gdyş
Parlament Europejski przegłosował ustanowienie wspólnego nadzoru bankowego w strefie euro, który wejdzie ostatecznie w şycie w marcu 2014 r. Europejski Bank Centralny uzyskał od PE nowe uprawnienia, m.in. prawo do nakładania kar finansowych na banki, które nie będą respektować jego decyzji, przyznawanie i odbieranie licencji oraz ocenę przejęć w sektorze. Będzie teş mógł przeprowadzać inspekcje w wybranych instytucjach finansowych. W zamian nowe rozwiązania umoşliwią bezpośrednie dofinansowywanie banków z funduszu ratunkowego. Nadzorowi EBC podporządkuje się 6 tysięcy banków w krajach strefy euro. Polska będzie walczyć na światowym rynku broni. Premier zabrał się za konsolidację zbrojeniówki Donald Tusk zapowiedział powołanie polskiej grupy zbrojeniowej. Do grupy naleşeć mają m.in. Huta Stalowa
wiesz,
Wola, Polski Holding Obronny (dawny Bumar) i 11 wojskowych przedsiębiorstw remontowo-produkcyjnych. Konsolidacja, na którą w ciągu 10 lat wydamy 130 mld zł, ma umoşliwić skuteczną konkurencję na światowym rynku broni. Kolejna Stocznia w Polsce ma kłopoty Morska Stocznia Remontowa S.A. w Świnoujściu (MSR) przez lata była wzorowym przedsiębiorstwem wśród polskich firm państwowych. Zamówienia realizowała w terminie, kontrakty miała podpisane pół roku do przodu i potrafiła wypracować zysk 10 milionów złotych rocznie. Mimo rynkowego sukcesu przyszłość zakładu jest przesądzona – zostanie przejęta przez zadłuşoną Szczecińską Stocznią Remontową Gryfia S.A. Protestowali jedynie stoczniowcy.
Budşet Rosji wzbogaci się na ropie i gazie o 35 mld rubli więcej niş prognozowano na 2013 roku. Stało się tak, gdyş wojna w Syrii i niepokoje w północnej Afryce utrzymują ceny tych surowców na wysokim poziomie. To wyjątkowa sytuacja, gdyş zwykle wpływy budşetowe są przeszacowane. Rosja to obok Arabii Saudyjskiej największy producent ropy na świecie. Dziennie wydobywa się tam 11 milionów baryłek surowca. Ograniczenie marnotrawstwa şywności w Polsce Od 1 października firmy, które przekaşą şywność na cele charytatywne, będą zwolnione z płacenia podatku VAT (od 5 do 23%). Pod warunkiem şe zrobią to za pośrednictwem organizacji poşytku publicznego. Do tej pory dla właścicieli sklepów bardziej opłacalne było wyrzucenie jedzenia niş skomplikowane zabiegi księgowe. Nie będzie juş przypadków jak ten w Legnicy, gdzie piekarz zbankrutował, bo urząd skarbowy naliczył mu ponad ćwierć miliona zł podatku za rozdawanie chleba ubogim. Największe sklepy m.in. Tesco, Carrefour, Auchan i Biedronka juş zadeklarowały, şe większość jedzenia nadającego się do spoşycia, ale z kończącą się datą waşności, będzie przekazywana potrzebującym. Z szacunków ekspertów wynika, şe rocznie marnuje się ok. 300 tys. ton dobrej şywności.
5316 znakĂłw
Wykupcie bilet do krainy wolnych mediĂłw, MediĂłw Prawdziwie Publicznych. Tylko s uchacze mog zagwarantowa nam niezale no , dlatego zwracamy si wprost kupcie Bilet WNET, bo wolno si op aca, a niezale no kosztuje!
Przelew 19,50 z lub wi cej
Przelew 39 z lub wi cej
Przelew 78z lub wi cej
Zap a przez internet lub kup w siedzibie Radia Wnet przy ul.Koszykowej 8
www.biletwnet.pl Reklama Kurier 2.indd 1
Redaktor naczelna: Katarzyna Adamiak-Sroczyńska Sekretarz redakcji: Artur Bazak Zespół: Spółdzielcza Agencja Informacyjna Skład i łamanie: PG Druk: ODDI POLAND Spółka z o.o. Wydawca: Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. ul. Koszykowa 8, 00-564 Warszawa Prezes: Krzysztof Skowroński Adres redakcji: ul. Koszykowa 8, 00-564 Warszawa www.kurierwnet.pl ISSN 2300-6641
ď Ž
czy
Nielegał w Stoczni Oficer słuşb PRL, nielegał Tomasz Turowski na początku lat 90. dostał zadanie, by razem z 20 osobami „naprawiać� w Polsce przemysł stoczniowy. Jak znalazł się w spółce, która miała decydować o kierunkach rozwoju polskich stoczni? Jaki udział w sprawie miał Wojciech Kostrzewa, obecnie prezes zarządu i przewodniczący Rady Nadzorczej TVN? Krzysztof Piotrowski – były prezes spółki Stocznia Szczecińska Porta Holding SA, który po 11 latach wygrał sprawę o nielegalne aresztowanie ws. naraşenia stoczni na szkody, w rozmowie z Radiem Wnet mówił o systemie, który miał „uzdrowić� polskie stocznie. Fot. Radiownet
2013-06-25 01:18:58
wiesz,
Ĺźe....
ď Ž
Tomasz Turowski pojawił się z kolei z poręki pana Pollana. Jedyne, co pamiętam, to to, şe był dyplomatą związanym z jedną z zachodnich stolic; miał teş mieć powiązania z Watykanem. To był epizod, który w tym okresie mi nic nie mówi, bo nie mieliśmy wtedy şadnych powiązań kapitałowych z Watykanem – mówił Piotrowski. Cel wprowadzenia Turowskiego do spółki pozostaje niejasny. Spółka Porta miała połączyć wszystkich kooperantów i stworzyć koncern, który będzie przeciwstawiał się konkurencji. – Trzecią osobą, która weszła w skład spółki zajmującej się konsolidacją przemysłu okrętowego, a nie była z nim związana, był Grzegorz Skarşyński. Co motywowało udział tych trzech osób w spółce? – Pan Pollan ze względu na swoje ogromne doświadczenie w banku, pan Grzegorz Skarşyński z podobnych przyczyn. Był juş poza Agencją Restrukturyzacji Przemysłu, a dla nas jako wolny strzelec był bardzo przydatny, a trzeci pan Turowski to nie wiem, dlaczego pojawił się w tej spółce. Prawdopodobnie z polecenia Pollana i Skarşyńskiego, na pewno nie z mojej. Przyznam, şe nie protestowaliśmy w przypadku tej osoby – mówi były prezes Stoczni Szczecińskiej Porta Holding. Piotrowski dodał, şe tak naprawdę wszystkie decyzje ws. stoczni szczecińskiej zapadały ówcześnie w Warszawie. – To właśnie wtedy byliśmy zaleşni od stolicy. Pan Lewandowski zobaczył listę osób tej pierwszej spółki i nie zrobił w tej sprawie nic więcej.
Wojna słuşy Rosji, bo dzięki niej utrzymują się wysokie ceny ropy i gazu
Reklama
Przelew 6,50 z lub wi cej
Ĺźe....
Były prezes mówił takşe o dziwnych powiązaniach pomiędzy zatrzymaniem członków zarządu Porty Holding a tzw. aferą Orlenu, gdzie aresztowano prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego. Czy komuś zaleşało na przerwaniu współpracy pomiędzy dwoma polskimi spółkami, które mogły doprowadzić do częściowego uniezaleşnienia się od rosyjskich dostaw paliwa? To właśnie w latach 90. powołano do şycia spółkę Porta, w której skład miały wchodzić wyłącznie osoby fizyczne. Co dziwne wśród tych 21 wybawicieli polskiego przemysłu znalazły się trzy osoby zupełnie niezwiązane z tą dziedziną. Pierwszą z nich jest Tomasz Turowski, oficer słuşb wywiadowczych PRL, który przez wiele lat pod przebraniem jezuity inwigilował otoczenie Jana Pawła II. Drugą osobą dołączoną do superspółki jest Robert Pollan, przedstawiciel ówczesnego Polskiego Banku Rozwoju, który był amerykańskim specjalistą doradzającym polskiej gospodarce. To właśnie on z ramienia ministra przekształceń własnościowych Janusza Lewandowskiego kierował oddłuşaniem stoczni. – Z panem Pollanem zapoznał nas pan Wojciech Kostrzewa – ten z grupy ITI. Przywiózł go po prostu ze sobą do stoczni i powiedział, şe jest to specjalista, który współpracuje z jego bankiem, i który będzie słuşył nam pomocą; dosyć efektywną. Reklama
Stocznia Szczecińska Porta Holding SA miała w drodze prywatyzacji skonsolidować przemysł okrętowy, restrukturyzując m.in. stocznię i bazę paliwową. W efekcie wyprzedano majątek spółki, a sama spółka w 2002 r. ogłosiła upadłość. Prezesów aresztowano za naraşenie spółki na szkody w wysokości ponad 63 mln zł. W kwietniu 2008 r. szczeciński Sąd Okręgowy uniewinnił prezesów od zarzucanych im czynów. Prokuratura odwołała się. W październiku 2010 r. Sąd Najwyşszy oddalił wniosek prokuratury. Nieuzasadnione z ekonomicznego punktu widzenia i wątpliwe pod względem zgodności z prawem ogłoszenie upadłości Stoczni doprowadziło do istotnego naruszenia praw akcjonariuszy – w tym licznych stoczniowców, pracowników stoczni. W 2011 r. Sąd Rejonowy w Szczecinie przyznał odszkodowania członkom zarządu Porty Holding. W 2012 r. pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa o odszkodowanie złoşyli stoczniowcy, byli akcjonariusze stoczni.
4202 znakĂłw
K u r i e r W n e t
wywiad kuriera wnet
wywiad kuriera wnet
Str. 3
wywiad kuriera wnet
Redakcja Kuriera Wnet postanowiła przeprowadzić wywiad z premierem Węgier Viktorem Orbánem. To nie było proste. Ale udało się. Viktor Orbán to symbol niezłomnej walki. Od jego zwycięstwa zależy nie tylko przyszłość Węgier. To tam rozstrzygają się przyszłe losy Europy, a więc i Polski. Polacy też powinni uwierzyć w siebie szczególna odpowiedzialność za przyszłość Europy.
Kurier Wnet: – Unia Europejska znajduje się dziś w kryzysie ekonomicznym. Jaką ma pan na to receptę? Czy propozycje Brukseli, by pogłębić integrację, m.in. zwiększając ilość regulacji oraz ujednolicając przepisy w dziedzinie gospodarki, są trafione?
Nieraz wspominał pan, że liczy na powstanie projektu geopolitycznego krajów Europy Środkowej, leżących między Rosją a Niemcami? Na czym miałaby polegać istota takiego przedsięwzięcia i czy istnieje szansa jego zrealizowania?
– W okresie komunizmu zmagaliśmy się na Węgrzech z żelazną kurtyną. Dążyliśmy do pełnej europejskiej jedności. Zresztą podobnie jak u was, w Polsce. Dlatego łączy nas wspólnota doświadczeń. Paradoksalnie, kiedy nadszedł czas realizacji naszego wspólnego celu, Europa jakby zgubiła drogę. Wygląda to tak, jakby w ostatnich dwóch dekadach procesu jednoczenia się Europy czegoś nam zabrakło. Jakby Europa się poddała.
– Bardzo wiele spraw nas łączy. Przyjaźń Polaków i Węgrów istnieje naprawdę. To nie są puste hasła. Lecz nawet kraje, między którymi istnieją problemy, napięcia czy historyczne zaszłości, o wiele więcej łączy, niż dzieli. Węgrzy, Słowacy, Czesi, Polacy, Chorwaci i inne narody mogą porozumieć się z łatwością, ponieważ wszyscy żyjemy w podobnym kodzie kulturowym.
Trwający od lat globalny kryzys finansowy skurczył się dziś praktycznie do europejskiego wymiaru. Państwa członkowskie Unii Europejskiej są w kłopocie, ponieważ finansują swój rozwój gospodarczy, dobrobyt oraz systemy socjalne na kredyt. W wielu krajach UE panował pogląd, że trzeba redukować zdolności produkcyjne i rozwijać złożone narzędzia finansowe, które pozwolą podtrzymywać tempo rozwoju gospodarczego. Pracę zastąpiły skomplikowane operacje finansowe, produkcję – giełdowe spekulacje. Przy takim podejściu do rozwoju gospodarczego pogłębianie integracji europejskiej wprowadza strukturalne nierówności między krajami rozwiniętymi i całą resztą.
Nasz region zamieszkuje 90 mln mieszkańców, a z krajami bałkańskimi i z Ukrainą ponad 150 mln. To oznacza bardzo dużą siłę, ogromny rynek i bardzo poważne źródło zasobów. W obecnym układzie największy potencjał wzrostu posiada właśnie region Europy Środkowej. Porozumienie i solidarność narodów środkowoeuropejskich to stary pomysł i nie jest przypadkiem, że naszą współpracę nazwaliśmy wyszehradzką (od Wyszehradu). Już w średniowieczu chodziło o zabezpieczenie gospodarczych interesów regionu. Zaś od czasu okupacji tureckiej również problem współpracy politycznej raz po raz powraca jako kwestia zasadnicza. Na naszych podziałach, na rozbiciu zawsze korzystali inni.
Ponadto Bruksela w wielu przypadkach przekracza granice swoich kompetencji, w innych zaś często zagrzebuje się w absurdalnych szczegółach. Wygląda to tak, jakby unijne instytucje zajmowały się wszystkim, tylko nie tym, co do nich należy.
To jest ten historyczny moment, w którym powinniśmy zacząć realnie współdziałać na rzecz naszych wspólnych interesów: poszerzenia pola działania, poprawienia naszej pozycji na rynkach międzynarodowych i wzmocnienia gwarancji naszego bezpieczeństwa. To jest nasz czas. Nie zmarnujmy go!
Wśród najstarszych wartości naszego kontynentu jest różnorodność. Europa to wspólnota wolnych, różnorodnych narodów. I tę różnorodność musimy chronić. Nie można mierzyć wszystkich państw jedną miarą. Gdyby na przykład Węgry weszły do strefy euro w czasie kryzysu, skończyłoby się to bankructwem. Z drugiej strony, jedność europejska jest wciąż naszym niezrealizowanym celem. To, że potrafiliśmy zbudować wspólny dom jest wielką wartością. To pogląd eurorealisty, nie eurosceptyka.
Dziękujemy za rozmowę. Dziękujemy, że znalazł pan dla nas czas. – Zrobiłem to z przyjemnością. Wiem, jak ważne jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego, również poprzez inicjatywy spółdzielcze. Z serca życzę powodzenia, rozwoju i wszelkich sukcesów wam i wszystkim drogim przyjaciołom w Polsce. tł. hp
9032 znaków
To jest nasz czas. Nie zmarnujmy go! Fot. ONS
Swoją receptę na wyjście z kryzysu ma Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW ). Jednak Węgry nie zgodziły się na jego propozycje. Na czym polegały rozbieżności między Budapesztem a MFW?
– Węgry pod względem kapitału są krajem ubogim, dlatego ściąganie inwestycji jest dla nas niezbędne. Nie ma mowy o walce z zagranicznym kapitałem. Tu chodzi o coś zupełnie innego.
Wiele osób nie jest w stanie sobie uświadomić, że świat po kryzysie będzie zupełnie inny. Że wiele spraw ułoży się zupełnie inaczej. Nie możemy żyć w przekonaniu, że wystarczy poradzić sobie z kryzysem i działać nadal według starych schematów. Dzisiaj jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż kilka lat temu.
Przed 2010 rokiem, w czasie nieodpowiedzialnych i nieuczciwych rządów naszych poprzedników, do Węgier trafiło wiele firm, które nie były zainteresowane rozwojem naszego kraju, lecz pogonią za szybkimi zyskami i monopolem. Z takimi firmami nie chcielibyśmy w przyszłości współpracować. Nie interesuje nas współpraca z przedsiębiorstwami, których celem są inwestycje, oparte na grze spekulacyjnej.
Wśród przedstawicieli MFW dominuje pogląd, że cenę za skutki kryzysu powinni płacić obywatele, podczas gdy sprawcy odpowiedzialni za jego powstanie mogą pozostać bezkarni. W taki sposób nie można pokonać kryzysu. Uważam, że trzeba rozszerzać krąg odpowiedzialnych za koszty funkcjonowania państw i prowadzić inwestycje przy wsparciu państwa. Jeśli spojrzeć na Europę jako całość, to zobaczymy, że Węgry stoją stabilnie na własnych nogach, gdy tymczasem w krajach uszczęśliwianych przez MFW panuje bieda i niepewność. Okazało się, że poza MFW jest życie. Eksperci podnosili straszne larum. Ale o dziwo, dziś podstawy finansowe Węgier są o wiele bardziej stabilne niż wcześniej. Deficyt budżetowy utrzymujemy na poziomie poniżej 3 proc. i zdołaliśmy zredukować zadłużenie. Nasze problemy chcemy rozwiązywać sami. Niedawno ogłosił pan koniec ery kolonizacji Węgier przez wielkie koncerny. Czy oznacza to, że wypowiedział pan wojnę kapitałowi zagranicznemu?
ryzacyjnego. Szczególnie dobre są nasze związki z kapitałem niemieckim w tym obszarze. Ostatnio koalicja Fidesz-KDNP wymusiła na firmach obniżkę cen za usługi komunalne. Czy nie jest to zbyt duża ingerencja państwa w wolny rynek? Oponenci zarzucają wam, że jest to powrót do praktyk z okresu socjalizmu, gdy państwo sterowało gospodarką. – Węgry należały do tych krajów UE, w których różnice między cenami za mieszkanie i płacami były najwyższe. Tego stanu po prostu nie można było dalej utrzymywać. Ogromna liczba mieszkańców miała zaległości w bieżących ra-
W 2010 roku Węgry weszły na drogę realizacji swoich narodowych interesów. Wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski z kryzysu. Nie pozwolimy, by pod pozorem wolnego rynku panowały mechanizmy w rzeczywistości z nim sprzeczne, mechanizmy naruszające nasze najbardziej podstawowe interesy. Dlatego cieszą nas zwłaszcza ci inwestorzy, którzy są zainteresowani współpracą długoterminową, którzy nie uważają Węgier tylko za obszar kolonizacji. Ale widzą w nas partnera, chcą inwestować i jednocześnie pomagać w rozwoju naszego państwa. Z trzydziestoma takimi firmami zawarliśmy już strategiczne rządowe porozumienia o współpracy. W większości są to firmy międzynarodowe. Mówiąc językiem sportowym, wśród zagranicznych inwestorów staramy się przeprowadzić zmianę kadry. Dzięki temu nowemu podejściu Węgry wyrosły dziś na regionalnego lidera przemysłu moto-
chunkach. W dodatku w czasie kadencji jednego z rządów lewicy sprywatyzowane zostały przedsiębiorstwa komunalne. Potem działały w warunkach monopolu lub oligopolu. Bez żadnych zahamowań mogły realizować swoje cele, wyprowadzając z Węgier ogromne zyski. Wszystko pod płaszczykiem wolnego rynku. W 2010 roku Węgry weszły na drogę realizacji swoich narodowych interesów. Wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski z kryzysu. Nie pozwolimy, by pod pozorem wolnego rynku panowały mechanizmy w rzeczywistości z nim sprzeczne, mechanizmy naruszające nasze najbardziej pod-
stawowe interesy. Poza tym są takie obszary życia publicznego, w których wolny rynek nie działa. W ciągu ostatnich trzech lat na nowo zorganizowaliśmy i umocniliśmy nasze państwo. Naszą naczelna zasadą jest realizacja interesu narodowego. Podsumowując, słabe państwo plus wolny rynek to pokusa kolonizacji przez silniejsze podmioty. Mocne państwo plus wolny rynek to gwarant stabilnego rozwoju. Europa znajduje się dziś nie tylko w kryzysie ekonomicznym, lecz także demograficznym i duchowym. Jaka przyszłość czeka nasz kontynent? Czy zagraża nam widmo globalnej marginalizacji? – Europa musi sobie szybko odpowiedzieć na pytanie, co myśli o sobie samej. Musi odnaleźć i zdefiniować swoją tożsamość. Bez tego daleko nie zajdziemy. Nie można bezkarnie oderwać się od tysiącletnich tradycji i własnych korzeni. Nie można pod hasłem postępu wyrzucać naszej przeszłości na śmietnik. Europa musi na nowo odkryć swoje chrześcijańskie korzenie i musi powrócić do społeczeństwa opartego na pracy. Wszędzie na świecie rodzą się nowe siły, nowe ośrodki władzy. Jeśli chcemy przetrwać w globalnej grze w XXI wieku musimy – w podstawowym znaczeniu tego słowa – dać z siebie wszystko. Bez tego nie możemy liczyć ani na sukces, ani na szacunek. Jeśli odpuścimy znaczenie Europy w świecie będzie dalej słabło, w dodatku coraz szybciej. My, ludzie Europy Środkowej, jesteśmy na to bardziej uwrażliwieni, dlatego ciąży na nas
Viktor Orbán – dwukrotny premier Węgier w latach 1998–2002 oraz od 2010 roku. Swoją karierę polityczną zaczynał jako liberał. Wszyscy Węgrzy pamiętają jego słynne przemówienie w czasie pogrzebu Imre Nagya i innych bohaterów rewolucji węgierskiej z 1956 roku. To właśnie wtedy w roku 1989, młody 26-letni prawnik, wezwał sowieckie wojska do opuszczenia Węgier. Zszokował tym i ówczesnych komunistów, i opozycję. W roku 1998 razem z Fideszem wygrał wybory i po raz pierwszy stanął na czele węgierskiego rządu. W kolejnych wyborach jego partia również zwyciężyła, jednak w związku z brakiem możliwości zawiązania koalicji musiał oddać władzę socjalistom. Drugi raz los dał mu szansę na rządzenie Węgrami w 2010 roku – jego partia zdobyła wtedy 2/3 głosów. Orban przeprowadził gruntowne reformy ustrojowe, gospodarcze i kulturowe. Węgry zmieniły konstytucję wprowadzając do preambuły zapis, że okres od okupacji nazistowskiej do pierwszych wolnych wyborów w roku 1990 to okres braku niepodległości Węgier. Wbrew trendom panującym w Unii Europejskiej wpisał również do konstytucji zapis: Boże, pobłogosław Węgrów! Oraz uznał kluczową rolę chrześcijaństwa w podtrzymaniu narodu węgierskiego, a także wprowadził zapis, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Prywatnie mąż Anikó Lévai i ojciec piątki dzieci.
1305 znaków
Str. 4
Kurier Wnet
raport
raport
raport
raport
Bankowcy wzięli się za PKP
Pośpiech w wyprzedaży majątku PKP jest częścią strategii obecnego zarządu, która polega na spłacie około 4 mld zł zobowiązań bankowych spółki
P
olska kolej to jeden z największych systemów transportowych w Europie. Składa się z ponad 19 tysięcy linii kolejowych, którymi przewozi się około 220 mln ton ładunków w ciągu roku oraz około 240 mln pasażerów. Kolej jest ciągle największym pracodawcą w Polsce – zatrudnia ok. 120 tysięcy ludzi, a wliczając w to branże pracujące na rzecz kolei szacuje się, że jest to około 0,5 mln ludzi. Jest to ogromy potencjał, mogący stanowić istotne koło zamachowe dla polskiej gospodarki. Grupa PKP jest jednak podmiotem nieefektywnym i źle zarządzanym. Jednym ze źródeł dzisiejszych problemów kolei była ustawa o komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji przedsiębiorstwa państwowego Polskie Koleje Państwowe uchwalona 8 września 2000 roku, która podzieliła PKP na kilkadziesiąt spółek. Takie rozdrobnienie spowodowało duży chaos kompetencyjny i organizacyjny, który uniemożliwia efektywne zarządzanie tak złożonym organizmem, jakim jest kolej. Nie ma jednego ośrodka koordynującego wszystkie działania, a dobór kadr odbywa się na podstawie klucza politycznego, a nie kompetencji. Brak myśli strategicznej Od wielu lat procesowi zmian na kolei nie towarzyszy żadna wizja strategicznego rozwoju. Sam pomysł podziału PKP – ogromnego przedsiębiorstwa państwowego – na dziesiątki spółek nie był przygotowany profesjonalnie. Ze skutkami tej niedokończonej reformy borykamy się do dziś. Przykładem tego zjawiska jest alokacja infrastruktury liniowej w spółce PKP Polskie Linie Kolejowe. Z założenia właśnie to PKP PLK miały być zarządcą infrastruktury kolejowej, które ją remontują i modernizują. Dziś okazuje się, jednak że część infrastruktury kolejowej należy do PKP Energetyka (infrastruktura energetyczna) oraz TK Telekom (infrastruktura komunikacyjna). Z punktu widzenia bezpieczeństwa jest to sytuacja niedobra, ponieważ oba podmioty, zgodnie z zapowiedziami zarządu Grupy PKP, będą sprywatyzowane. Sprzedaż tych firm spowoduje pozbycie się części infrastruktury liniowej koniecznej do prowadzenia pociągów. Żaden ze znanych mi krajów na świecie nie sprzedaje własnej infrastruktury kolejowej, ponieważ stanowi jeden z najważniejszych elementów systemu bezpieczeństwa państwa.
Polskie Koleje Państwowe S.A.
PKP Cargo LHS
DB Schenker, CTL, Pol-Miedź, Orlen, Lotos
PKP Intercity PKP SKM
Pozostałe spółki
PKP PLK PKP Energetyka
TK Telekom sp. z o.o. PKP Informatyka sp. z o.o. CS Szkolenia sp. z o.o. Natura Tour sp. z o.o. Drukarnia Kolejowa sp. z o.o. KOW sp. z o.o.
Przewozy regionalne, WKD, SKM, KD, Arriva
O tym wiedzą osoby zarządzające koleją w krajach sąsiednich, gdyż kolej to system naczyń połączonych i ważny sektor gospodarczy mający wpływ również na bezpieczeństwo narodowe. Kolej rosyjska (RŻD) jako przedsiębiorstwo państwowe stanowi jednolity podmiot koordynujący pracę wszystkich obszarów aktywności kolejowej. W przypadku Niemiec (DB) kolej funkcjonuje w formie holdingu, którego właścicielem jest państwo. DB kilka lat temu planowało pozyskać środki na rozwój m.in. poprzez częściową sprzedaż przewoźnika towarowego. Wielkość akcji przeznaczonych do sprzedaży miała nie przekraczać 25%, ale później odstąpiono od tego pomysłu. Natomiast w naszym przypadku usilnie forsuje się pomysł sprzedaży PKP Cargo właściwie za wszelką cenę. Porażka usamorządowienia Większość prób naprawy sytuacji na kolei kończyło się na doraźnych pomysłach. Najnowszy pomysł to usamorządowienie oraz prywatyzacja. Usamorządowienie polega na przekazaniu udziałów spółki Przewozy Regionalne władzom wszystkich województw. Reforma była nieprzygotowana, nieprzemyślana i została zrealizowana bez wsparcia legislacyjnego. Dlatego musiała skończyć się porażką. Spółka Przewozy Regionalne jest dziś praktycznie bankrutem z ujemnym kapitałem wynoszącym
ponad 300 mln zł – czyli innymi słowy wielkość zobowiązań jest wyższa o około 300 mln zł od majątku, jaki posiada spółka. Taka wielkość zgodnie z kodeksem spółek prawa handlowego kwalifikuje podmiot do ogłoszenia bankructwa. Warto podkreślić, że Przewozy Regionalne są dziś największym przewoźnikiem pasażerskim w Polsce. Wyprzedaż, czyli prywatyzacja po polsku Prywatyzacja w Polsce to sposób na ratowanie budżetu, z pominięciem rachunku ekonomicznego i interesu państwa. Dziś motywem działania decydentów kolejowych – zarządu Grupy PKP pod kierunkiem wychowanka prof. Leszka Balcerowicza Jakuba Karnowskiego – jest wiara, że prywatyzacja uleczy wszystkie bolączki polskiej kolei. Przykładem skrajnej ideologizacji prywatyzacyjnej była sprzedaż Przedsiębiorstwa Napraw Infrastruktury (PNI) i Polskich Kolei Linowych (PKL). Spektakularną porażką procesu prywatyzacji było PNI, które ostatecznie sprywatyzowano w listopadzie 2011 roku. W sierpniu 2012 roku, czyli niespełna rok po jej sprzedaży, spółka ogłosiła bankructwo. W przypadku PKL, zakupu formalnie dokonała firma pod nazwą Polskie Koleje Górskie (PKG) założona przez podhalańskie samorządy. Ale tak naprawdę transakcję finansuje fundusz inwestycyjny Mid Europa Partners, ponieważ do niego należy 98% PKG, a 2% należy do samo-
rządów podhalańskich, tj.: miasta Zakopane, gminy Bukowina Tatrzańska, gminy Kościelisko i gminy Poronin. Polskie Koleje Linowe są monopolistą na rynku. To niespotykany przypadek, że przedsiębiorstwo, które jest rentowne i nie ma konkurencji oraz jest właścicielem infrastruktury, zostaje sprzedany prywatnemu kapitałowi (o prywatyzacji PKL czytaj więcej poniżej). Dzisiaj mamy podobną sytuację z PKP Cargo, którą zarząd Grupy PKP chce sprzedać za wszelką cenę. PKP Cargo to drugi przewoźnik w Europie pod względem przewozu ładunków. Warto w tym kontekście jeszcze raz podkreślić, że całkiem niedawno Niemcy wycofały się ze sprzedaży swojego przewoźnika towarowego. Ten pośpiech w wyprzedaży majątku najbardziej atrakcyjnej rynkowo spółki jest częścią strategii obecnego zarządu PKP, która polega tak naprawdę na spłacie ok. 4 mld zł zobowiązań bankowych PKP. Taka strategia jest korzystna dla instytucji finansowych, ale nie dla kolei. Spłata zobowiązań finansowych poprzez wyprzedaż majątku w oczywisty sposób poprawia płynność finansową sektora bankowego, ale z naprawianiem sytuacji PKP ma niewiele wspólnego. Dlatego można odnieść wrażenie, że taka dynamiczna spłata zobowiązań bankowych przez prezesa Karnowskiego jest dowodem lojalności wobec swoich bankowych kolegów, a może wręcz realizowaniem polityki jego finansowych mocodawców.
Groźby jawne, groźby „prywatne i poufne” Kto ostatecznie przejmie kolejkę na Kasprowy Wierch i pozostałe składniki majątku Polskich Kolei Linowych? Potencjalni kupcy nie przebierają w środkach
Fot. ONS
P
rywatyzacja Polskich Kolei Linowych, których największym skarbem jest kolejka na Kasprowy Wierch, wkroczyła w decydującą fazę: szantażu i pogróżek ze strony prywatnego inwestora wobec radnych, którzy próbują bronić interesu publicznego. Z perspektywy tzw. Warszawy rzecz wygląda tak, że Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej ogłosiło sukces sprzedaży PKL na rzecz spółki samorządowej, a instytucje państwowe jak dotąd pozostają głuche i ślepe na wszelkie sygnały o nieprawidłowościach w procesie prywatyzacji. Przypomnijmy: w nr 1 „Kuriera Wnet” napisaliśmy, jak to 22 maja 2013 r. przedstawiciele Polskich Kolei Państwowych SA, do których należy spółka PKL, podpisali umowę sprzedaży Polskich Kolei Linowych na rzecz spółki Polskie Koleje Górskie SA. Zgodę na tę transakcję wydała rada nadzorcza PKP.
dokapitalizowanie założonej wspólnie z samorządami Bukowiny Tatrzańskiej, Kościeliska i Poronina spółki PKG SA. Jak się jednak okazało w czerwcu 2013 r., większościowy pakiet akcji PKG SA ma wykupić fundusz inwestycyjny z Anglii – Mid Europa Partners. Problem polega na tym, że radni o roli funduszu dowiedzieli się od burmistrza Zakopanego Janusza Majchra dopiero po tym, jak w Warszawie zarząd PKP rozstrzygnął proces prywatyzacji PKL na rzecz PKG SA.
Aby prywatyzacja PKL doszła ostatecznie do skutku, Rada Miasta Zakopanego musi się jednak zgodzić na
Minister transportu Sławomir Nowak ogłosił sukces w postaci prywatyzacji PKL na rzecz samorządów, ale to
prywatny fundusz wykłada 215 mln zł, czyli prawie 100 proc. niezbędnego kapitału, nie kryjąc się, że za kilka lat chce wyjść z inwestycji – sprzedać PKL z zyskiem. Samorządy włożyły w ten interes tylko 400 tys. zł. Gdy zakopiańscy radni nabrali wątpliwości w sprawie umowy z funduszem, prezes spółki PKG Łukasz Chmielowski postraszył, że odstąpienie od umowy z Mid Europa Partners grozi samorządom karą 20 mln zł. „Cywilnoprawne podżeganie” Co grozi radnemu Zakopanego, który patrzy na ręce stronom biorącym udział
w grze o Polskie Koleje Linowe, aby interesy miasta zostały należycie zabezpieczone? Jerzy Zacharko, przewodniczący Rady Miasta Zakopanego, jest szantażowany przez adwokata warszawskiego oddziału międzynarodowej kancelarii prawnej, występującego w imieniu Mid Europa Partners. Mec. Arkadiusz Korzeniewski z Kancelarii C’M’S’ Cameron McKenna skierował do Jerzego Zacharki pismo, które dla wywarcia odpowiedniego wrażenia opatrzył gryfem „Prywatne i poufne”. W korespondencji ostrzega i wzywa niejako do zaprzestania wykonywania obowiązków i praw radnego wynikających z zapisów ustawy o samorządzie gminnym w zakresie, w jakim kolidują one z interesem funduszu. Korzeniewski pisze m.in.: „Należy również wskazać, że nawoływanie przez Pana Przewodniczącego do rozwiązania umowy z Funduszem, (…) może być kwalifikowane jako cywilnoprawne podżeganie do wyrządzenia Funduszowi i PKG wielomilionowej szkody. Choć Fundusz nie uznaje ziszczenia się tego scenariusza za prawdopodobne, w takim wypadku Kodeks cywilny pozwalałby przypisać Panu Przewodniczącemu odpowiedzialność za całość wyrządzonej Funduszowi szkody”. Jerzy Zacharko nie przestraszył się tych gróźb na tyle, aby je przemilczeć. Udało nam się dotrzeć do korespon-
Dzisiejsza koniunktura na rynku europejskim i polskim nie sprzyja uzyskaniu dobrych cen transakcyjnych, ponieważ jest kryzys i inwestorzy niechętnie płacą wysokie ceny. Zatem z całą pewnością można powiedzieć, że obecna strategia władz kolei nie jest dobra z punktu widzenia maksymalizacji wartości i wpływów dla właściciela, czyli Skarbu Państwa.
13 września bieżącego roku. Tak znaczne ubytki środków finansowych szczególnie na modernizację infrastruktury kolejowej w dużym stopniu obniżą konkurencyjność polskiej kolei i na pewno nie zmniejszą dystansu cywilizacyjnego w tym obszarze.
Inwestycyjny „niedasizm”
Od końca XIX wieku transport szynowy niezmiennie pozostaje głównym środkiem komunikacji zbiorowej. Transport kolejowy należy traktować, jak system naczyń połączonych. Jego architektura powinna być efektywna i nastawiona na jej rozwój. Na pewno nie da się w całości odwrócić wszystkich negatywnych procesów, jakie zaszły w ciągu ostatnich kilkunastu lat, ale biorąc pod uwagę dzisiejszą ogromną dekompozycję rynku kolejowego należy zaproponować strategię ewolucyjnego uzdrowienia tej sytuacji.
Wielkość środków na inwestycje kolejowe w perspektywie finansowej 2007– 2013 to około 21,6 mld zł, przy czym Unia Europejska finansuje około 50% inwestycji. Druga część, czyli również ponad 20 mld zł, powinna być wkładem własnym. Taka sytuacja powoduje, że aby te środki unijne efektywnie zaabsorbować, należy przeprowadzić inwestycje rzędu 40 mld zł. Środki na wkład własny mogą pochodzić ze źródeł własnych zarządcy infrastruktury, czyli spółki PKP PLK, oraz z pożyczki w Europejskim Banku Inwestycyjnym (EBI), która byłaby spłacana z Funduszu Kolejowego lub innych instytucji finansowych. Do dnia dzisiejszego PKP PLK z 40 mld zł koniecznych inwestycji zrealizowało zaledwie około 15 mld zł, przy czym jedynie około 11% tych inwestycji zostało zaakceptowanych przez UE do finansowania z programów pomocowych. Słabe wykorzystanie środków unijnych wynika w dużej części z bezczynności wysokiego szczebla urzędników kolejowych w PKP PLK i Ministerstwie Transportu. Niski poziom wykorzystania funduszy unijnych to przede wszystkim brak przygotowanych zadań, a może wręcz pomysłów na wykorzystanie reszty środków unijnych. Aby te środki w pełni wykorzystać na modernizację sektora kolejowego do końca grudnia bieżącego roku należałoby rozpocząć prace warte ponad 20 mld zł. Poza brakiem pomysłów szczególnie na projekty infrastrukturalne należałoby dodać jeszcze zawiłe i czasochłonne procedury przetargowe zgodne z prawem zamówień publicznych. To powoduje, że możliwość wykorzystania w pełni środków unijnych jest praktycznie zerowa. Z puli środków finansowych z perspektywy finansowej 2007–2013 kolej straci według ostrożnych szacunków około 10 mld zł. Do tego rachunku należałoby dodać kolejny 1 mld zł mniej na kolej z budżetu państwa w 2014 roku zgodnie z przyjętą nowelizacją budżetu
dencji skierowanej do adw. Ziemisława Gintowta, dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie oraz adw. Jacka Brydaka, rzecznika dyscyplinarnego Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie, w której szef Rady Miasta Zakopanego stwierdza: „Należy uznać za groźbę bezprawną zawarte w piśmie pełnomocnika będącego profesjonalnym adwokatem twierdzenia, że podejmowane czynności w zakresie pełnienia obowiązków radnego i przewodniczącego Rady Miasta, które są w interesie miasta Zakopane, ale miały być niekorzystne dla Funduszu i spółki PKG SA (której adw. Korzeniewski nie jest pełnomocnikiem ani akcjonariuszem) mogą spowodować przypisanie Przewodniczącemu Rady odpowiedzialność za całość wyrządzonej Funduszowi wielomilionowej szkody. Zapis ten nie znajduje podstaw prawnych, ale jednocześnie grozi skierowaniem wobec radnego wielomilionowych roszczeń, o ile nie będzie reprezentował podczas prac rady i głosowań stanowiska sprzyjającego interesom Funduszu. Kierując te pogróżki autor pisma ostrzega też niejako przed uznaniem, że takie pełnienie mandatu radnego, jakie jest zgodne z sumieniem radnego, ale jest niezgodne z interesem Funduszu oraz interesem spółki PKG, ma być uznane za podżeganie do wyrządzenia Funduszowi i PKG wielomilionowej szkody – co w połączeniu z groźbą skierowania roszczeń o jej naprawienie wobec przewodniczącego rady zdaje się wyczerpywać znamiona przestępstw z art. 224 i 250 kodeksu karnego”.
Jak uzdrowić sytuację na kolei?
Pierwszym takim działaniem powinno być jak najszybsze wyposażenie w odpowiednie narzędzia prawne Urzędu Transportu Kolejowego (UTK), który nadzoruje funkcjonowanie systemu kolejowego w Polsce, a szczególnie należyte dbanie o jego bezpieczeństwo. Kolejna rzecz to jak najszybsza konsolidacja działalności spółek w ramach Grupy PKP. Ten proces powinien polegać w pierwszej kolejności na zgrupowaniu ich według tzw. linii biznesowych takich jak przewozy pasażerskie, przewozy towarowe, infrastruktura, dworce i inne. Następnie w miarę możliwości operacyjno-właścicielskich należy dokonać ich konsolidacji w ramach tychże linii biznesowych. We wszystkich działaniach powinniśmy mieć na uwadze nadrzędną zasadę, że infrastruktura kolejowa to domena państwa, a stawki dostępu do niej to narzędzie polityki transportowej państwa. Z kolei w obszarze doraźnym należy przyspieszyć, a w niektórych przypadkach rozpocząć proces inwestycyjny. Modernizacja kolei i wykorzystanie wszystkich dostępnych środków finansowych, w tym szczególnie środków Unii Europejskiej, to jest dzisiejszy priorytet działania. Taka wielkość środków finansowych na rozwój kolei może się już nigdy w przyszłości nie powtórzyć. Dzisiejszy proces inwestycyjny szczególnie realizowany przez PKP PLK przebiega bardzo wolno i opieszale, a groźba utraty przynajmniej 10 mld zł graniczy praktycznie z pewnością.
10315 znaków
Według Zacharki adwokat powinien wiedzieć, że art. 25 ustawy o samorządzie gminnym stanowi, iż w związku z wykonywaniem mandatu radny korzysta z ochrony prawnej przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych – „ale mimo to stara się wywrzeć bezprawny nacisk na działania radnego, zastraszając go wielomilionową odpowiedzialnością w razie wypowiadania się lub głosowania w sposób niekorzystny dla Funduszu”. Szef Rady Miasta Zakopanego zwraca uwagę, że adw. Korzeniewski, poza tym, że swoim działaniem wyczerpał znamiona popełnienia przestępstw z art. 224 i 250 k.k. poprzez wywieranie nacisku w niedopuszczalny sposób, to jeszcze naruszył par. 16 kodeksu etyki adwokackiej poprzez grożenie ściganiem karnym. Pod nadzór prokuratora generalnego W następstwie bezprawnych gróźb, kierowanych przez adwokata Arkadiusza Korzeniewskiego wobec przewodniczącego Rady Miasta Zakopanego, grupa siedmiu posłów skierowała do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta wniosek o objęcie specjalnym nadzorem postępowań prokuratorskich, toczących się na skutek dwóch zawiadomień Jerzego Zacharki o popełnieniu przestępstw przez burmistrza Zakopanego Janusza Majchra i adwokata Arkadiusza Korzeniewskiego. Według Zacharki, burmistrz miał przekroczyć swoje uprawnienia i działać na szkodę interesu publicznego poprzez zawarcie niekorzystnej dla Zakopanego umowy z Mid Europa
K u r i e r W n e t
raport
raport
raport
raport
PKP, czyli Pociąg do Kolejowych Pieniędzy Rośnie kolejka chętnych do obracania kilkudziesięcioma miliardami złotych z funduszy Unii Europejskiej na inwestycje kolejowe w Polsce. W ogonku roi się od ciekawych figur
P
olska być dziwny kraj – mawiają cudzoziemcy i trudno się z nimi nie zgodzić. Wystarczy spojrzeć na tytuły prasowe, dotyczące sektora kolejowego. „Pendolino show. Tysiące ludzi oglądało nowoczesny pociąg”, „PKP robi porządek z nieruchomościami”, „PKP poprawia wyniki finansowe. Prawie 389 mln zysku” – tekstami o pozytywnym przesłaniu raczy czytelników „Gazeta Wyborcza”. Jednak, równolegle, inne media alarmują: „Pendolino. Ile wzięliście w łapę”, „Skok na kasę PKP”, „Kolej na Balcerowicza”, „Pociąg Korupcją Pachnący (PKP)”. Skąd takie rozbieżności w ocenie rzeczywistości? O co chodzi? Czy, jak zwykle, o pieniądze? Ależ nie, tym razem idzie o ogromne pieniądze! Marsz za kasą z UE W powszechnej, utrwalanej przez media świadomości, kolej w Polsce, a już szczególnie wszystko, co kojarzy się z szyldem Polskich Kolei Państwowych, to skansen, dziadostwo, relikt PRL, niekontrolowalny moloch, zadłużony po uszy i potrafiący tylko mnożyć swoje zobowiązania finansowe. Obrazu tego nie zmienia szereg przeprowadzonych w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat radykalnych cięć w sieci połączeń kolejowych, komercjalizacja i restrukturyzacja PKP, remonty części dworców czy wyprzedaż zbędnych nieruchomości i zwolnienia pracowników na masową skalę, sięgające łącznie kilkudziesięciu tysięcy osób wcześniej związanych z kolejami. Można odnieść wrażenie, że walka o utrwalenie takiego nieciekawego, a wręcz odpychającego wizerunku, to nie przypadek. W tej grze może bowiem chodzić o to, aby kolei nie kojarzyć z wielkim biznesem. Dlaczego? Powód jest banalnie prosty. Chodzi o wielkie pieniądze z Unii Europejskiej, od kilku lat płynące na inwestycje w tabor i modernizację linii oraz dworców kolejowych. Zarządzają nimi politycy przy pomocy wynajętych menedżerów, bądź, odwróćmy ten schemat, decydujący głos mają ludzie obeznani w świecie finansów, którym politycy tworzą warunki do działania. A na styku wielkich pieniędzy i polityki potrzeba spokoju. Od niedawna sektor kolejowy przeżywa nadzwyczajny najazd menedżerów z górnej półki, finansistów i wszelkiej maści fachowców o nazwiskach znanych w świecie wielkich pieniędzy i politycznych wpływów. Wszyscy oni lokują się wokół ośrodków, które właśnie transferują grube miliardy z funduszy Unii Eu-
Partners w taki sposób, że samorządy utracą pakiet kontrolny akcji Polskich Kolei Górskich SA na rzecz Mid Europa Partners. Drugie zawiadomienie dotyczy gróźb kierowanych przez adwokata występującego w imieniu Mid Europa Partners. Posłowie Beata Szydło, Barbara Bartuś, Anna Paluch, Andrzej Adamczyk, Edward Czesak, Wiesław Janczyk i Piotr Naimski podkreślają, że w proces prywatyzacji Polskich Kolei Linowych zaangażowane są znaczne środki publiczne, a sama prywatyzacja dotyczy majątku Skarbu Państwa przy udziale samorządów lokalnych. „Pan Jerzy Zacharko, stając w obronie majątku publicznego, starając się bronić go przed nielegalną próbą jego przejęcia oraz domagając się przejrzystości i jawności procesu prywatyzacji, naraził się jednocześnie na bezprawne groźby ze strony podmiotów zmierzających do przejęcia mienia publicznego” – napisali posłowie w wystąpieniu do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Jakie będą skutki zawiadomień składanych w prokuraturach krakowskiej i warszawskiej, a także w nowej siedzibie
ropejskiej. W tym kontekście zastanawia fakt, że ministrem odpowiedzialnym za sektor infrastruktury jest człowiek „nie z tej bajki”, o którym wiadomo jednak, że jest ustosunkowany, od lat towarzysząc premierowi w czasie lotów samolotem rejsowym na trasie Gdańsk–Warszawa– Gdańsk. I dobrze podaje gałę, gdy premier chce poharatać.
Po co nam zagraniczne i drogie nibypendolino, skoro w Polsce są producenci (np. bydgoska PESA czy nowosądecki Newag), którzy mogliby znacznie taniej dostarczyć tabor bez problemu rozwijający prędkość 200 km na godz., co spokojnie wystarczyłoby do sprawnej obsługi stosunkowo krótkich, jak na warunki europejskie, tras krajowych?
W polskie koleje jest obecnie pompowany gigantyczny strumień pieniędzy. I będzie on zapewniony na ładnych kilka kolejnych lat, co najmniej do roku 2020. Bowiem proporcjonalnie najwięcej środków przeznaczonych na infrastrukturę w perspektywie budżetowej UE 2014– 2020 rząd planuje przeznaczyć właśnie na inwestycje w polskie koleje. W dobiegającym końca okresie budżetowym 2007– 2013 Bruksela gniewnie łajała polskie władze, że za dużo pieniędzy przeznaczają na drogi, gdy to właśnie transport kolejowy jest priorytetem transportowym Unii.
Coraz głośniej mówi się o „innych”, niż merytoryczne, przesłankach stojących za tym zakupem. Warto w tym miejscu przypomnieć, że do zakupu pendolino przymierzała się Ukraina przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej w 2012 r. Kraj dużo większy niż Polska rozważał zakup 7 składów (wobec 20 dla PKP IC), ale w końcu decydenci w Kijowie doszli do wniosku, że ten kontrakt nie ma sensu. Od 2007 roku z pendolino korzystają koleje państwowe w Czechach (Czeske Drahy). Obecnie pociągi kursują codziennie tylko na jednej trasie: z Pragi
larnie przypomina o ogromnych, sięgających 4 miliardów złotych długach PKP, z których 2 mld mają być spłacone do końca 2014 roku. Przecież nawet sfinalizowaną na początku września sprzedaż za 215 mln zł Polskich Kolei Linowych z kolejką na Kasprowy Wierch resort transportu tłumaczył potrzebą znalezienia środków na spłatę długów. Jak wobec tego tłumaczyć świadome wpędzanie PKP w większe zadłużenie, skoro kontrakt na pendolino za 2,7 mld zł będzie w 75 proc. finansowany na kredyt (dofinansowanie z UE wyniesie 25 proc. wartości)? Dzisiaj mało kto już pamięta, że saga pt. „Pendolino dla PKP” rozpoczęła się już w latach 90. XX wieku. Finalizacja kontraktu była planowana u schyłku rządu Jerzego Buzka, odpowiedzialnego m.in. za fatalną restrukturyzację, czyli podział PKP na liczne spółki, który spowodował narastanie gigantycznych długów w obrębie Grupy PKP, między jej poszczególnymi spółkami-córkami. W roku 2000 Najwyższa Izba Kontroli,
Pytanie, na co pójdzie kilkanaście miliardów złotych przeznaczonych na inwestycje i moderrnizacje na kolei? A raczej: ile procent z nich rzeczywiście przyczyni się do podniesienia standardu kolejowych usług? Te pytania należy stawiać, bo widać, że obecny rząd bez skrępowania brnie w nakłady wizerunkowe, pozorujące przełom na kolei, ale w istotnej części będące tylko bardzo kosztownym liftingiem. Pendolino – drugie podejście Wrażenie na ludziach mają zrobić pociągi pendolino międzynarodowego koncernu Alstom z siedzibą we Francji, budowane na zlecenie PKP InterCity we Włoszech. Spółka PKP IC, która jak wynika z oficjalnych danych, przyniosła w 2012 r. ponad 20 mln straty, inwestuje pożyczone 342 mln euro w projekt, którego sensowność podważa wielu kolejowych ekspertów. Po co państwowa spółka zadłuża się na zakup 20 składów imitujących szybki pociąg (pozbawionych wychylnego pudła, które w założeniu pozwala utrzymywać wysoką prędkość na zakrętach, bo na polskich torach, nieprzystosowanych do prędkości 250 km na godz., pociągi nie miałyby gdzie się wychylać)? Mimo ograniczenia dofinansowania z UE na kontrakt pendolino do 224 mln euro, zamówienie nie zostało zmniejszone, a zamiast tego PKP po prostu zwiększy swoje zadłużenie w bankach. A rząd gwarantuje spłatę długu.
Prokuratury Generalnej przy ul. Rakowieckiej 26/30 w stolicy, okaże się niebawem. Prokuratura Okręgowa w Krakowie wszczęła już śledztwo z art. 231 kodeksu karnego, który mówi o nadużyciu funkcji lub niedopełnieniu obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych. Informacje te w rozmowie z „Tygodnikiem Podhalańskim” potwierdził prokurator Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Przeglądając komunikaty Prokuratury Generalnej, próżno szukać informacji o działaniach w sprawie PKL. PG, jak premier i szef MSW, zajmuje się „kibolami” (komunikat z 27.08.2013: prokurator generalny o przestępstwach popełnianych przez pseudokibiców), a także fotoradarami (05.08.2013 r.: Prokuratura Generalna o fotoradarach stacjonarnych; 08.08.2013 r.: Prokuratura Generalna o fotoradarach i monitoringu wykorzystywanych przez strażników gminnych). A prywatyzacja Polskich Kolei Linowych nie napotyka poważnych przeszkód. 8 sierpnia 2013 r. prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel, wydała zgodę na przejęcie PKL przez PKG
Polskie Koleje Linowe SA to spółka zarządzająca infrastrukturą turystyczną w: Zakopanem – kolejki na Kasprowy, Gubałówkę i Butorowy Wierch, Zawoi – krzesełkowa kolejka na Mosorny Groń, Międzybrodziu Żywieckim – kolejka na Górę Żar, Szczawnicy – kolejka krzesełkowa na Palenicę, Krynicy – kolej linowo-terenowa na Górę Parkową
Fot. ONS Leszek Balcerowicz
na wschód: przez Ostrawę do Bohumina pod polską granicą. Kursy z Pragi przez Brno do Bratysławy zostały zlikwidowane z uwagi na straty. Tylko w weekendy pendolino jeździ jeszcze z Pragi do kurortów na zachodzie kraju. Eksploatacja pendolino w Czechach generuje straty, bo konkurencyjne połączenia (także prywatnego przewoźnika kolejowego Leo Ekspress) są znacznie tańsze, a wcale nie dużo wolniejsze. Już 7-letni, nieudany eksperyment naszych południowych sąsiadów, powinien stać się przestrogą dla decydentów w Polsce. Jednak tak się nie stało. Widać nad Wisłą wchodzą w grę inne czynniki niż prosty rachunek ekonomiczny. Czy to nie dziwne, skoro minister Nowak regu-
SA. „Spółka PKG zakupi 100 proc. akcji Polskich Kolei Linowych od spółki PKP. Aby uzyskać środki niezbędne do przeprowadzenia transakcji, PKG zawarło umowę inwestycyjną ze spółką Mid Europa Partners należącą do grupy kapitałowej, która posiada m.in. udziały w spółkach Żabka Polska czy Alpha Medical Polska. Po przeprowadzeniu postępowania antymonopolowego prezes urzę-
którą wówczas kierował Janusz Wojciechowski (dzisiaj eurodeputowany PiS), przedstawiła miażdżący raport o warunkach kontraktu na zakup pendolino, wskazując tło korupcyjne i, o dziwo, kontrakt udało się zablokować. Dzisiaj NIK milczy, podobnie jak inne służby państwowe, jak choćby CBA, choć powinny reagować, gdy mamy do czynienia z trwonieniem publicznych środków i wpędzaniem państwa w miliardowe długi. Co tam jednak rozważania o opłacalności inwestycji w pendolino w kraju, w którym lekką ręką wydaje się publiczne miliardy na Stadion Narodowy w Warszawie, by kilka razy w roku przyjął reprezentację piłkarzy. Obecny rząd wie
du uznała, że transakcja sprzedaży PKL nie doprowadzi do istotnego ograniczenia konkurencji. Zgodnie z przepisami transakcja podlega zgłoszeniu do urzędu antymonopolowego, jeżeli biorą w niej udział przedsiębiorcy, których łączny obrót w roku poprzedzającym przekroczył 1 mld euro na świecie lub 50 mln euro w Polsce” – czytamy w komunikacie UOKiK z 13 sierpnia 2013 r.
8807 znaków
KADRY: Łukasz Chmielowski prezes Polskich Kolei Górskich SA (38 lat) w 2010 r. uzyskał 157 głosów w wyborach samorządowych z listy komitetu Twoje Zakopane burmistrza Janusza Majchra. Chociaż ten wynik nie dawał mu mandatu radnego Zakopanego, to jednak Chmielowski znalazł się w radzie miasta, zajmując miejsce Majchra, który wybrany został równolegle na burmistrza. Już w 2011 r. Chmielowski zrzekł się mandatu i przyjął posadę etatowego asystenta doradcy burmistrza Zakopanego. To właśnie jemu Janusz Majcher, za zgodą wójtów Bukowiny Tatrzańskiej, Kościeliska i Poronina powierzył funkcję prezesa spółki Polskie Koleje Górskie SA o kapitale założycielskim 400 tys. zł, powołanej przez Zakopane z trzema podhalańskimi gminami do udziału w prywatyzacji Polskich Kolei Linowych (215 mln zł na PKL wykłada fundusz inwestycyjny Mid Europa Partners). Wcześniej Chmielowski próbował sił w biznesie. Odpowiadał m.in. za marketing stacji narciarskiej Harenda, prowadził rodzinne biuro podróży. Pracował także w Biurze Promocji Zakopanego oraz w Tatrzańskiej Agencji Rozwoju, Promocji i Kultury w Zakopanem. Chmielowski prezesuje w PKG SA społecznie, nadal pobierając pensję na stanowisku: „doradca burmistrza ds. marki Zakopane”. Do kampanii reklamowej „Polska Kocha Góry” – ocieplającej wizerunek spółki Polskie Koleje Górskie SA – Chmielowski pozyskał m.in. Justynę Kowalczyk i Adama Małysza (który opowiada w filmowej reklamie o swoich oświadczynach na Kasprowym). Występujący w filmie obok narciarskich mistrzów burmistrz Janusz Majcher deklaruje: „musimy zrobić wszystko, żeby ona została (kolejka na Kasprowy Wierch – red.) w naszych lokalnych, podhalańskich, polskich, po prostu, rękach”.
1681 znaków
doskonale, że gdy brakuje chleba, jeszcze głośniej trzeba igrzysk. Pewnie dlatego 28 maja 2013 r. minister Nowak wybrał właśnie Stadion Narodowy jako najlepsze miejsce do prezentacji zalet pendolino, chwaląc design autorstwa Giorgetto Giugiaro, projektanta bolidów Ferrari i Maserati. Korowód fachowców Rynek nie pozostaje głuchy ani ślepy na ten jasny komunikat. Stąd wysyp „fachowców” wokół kolejowych pieniędzy. Od niedawna członkiem rady nadzorczej szwajcarskiego Stadlera, producenta pociągów elektrycznych i wagonów kolejowych, np. piętrowych, jest Wojciech Kostrzewa, były prezes Banku Rozwoju Eksportu, a obecnie szef zarządu Grupy ITI i członek radny nadzorczej telewizji TVN. Prezesem PKP zostaje z kolei Jakub Karnowski, był osobisty sekretarz, doradca i szef gabinetu politycznego wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza. Aby obraz był w miarę pełny, należy dodać, że ministrem transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, odpowiedzialnym za infrastrukturę drogową i kolejową w Polsce (czyli największy plac budowy w kraju i wielomiliardowe transfery), po jednej z rządowych rekonstrukcji zostaje Sławomir Nowak, wcześniej znany jako model i właściciel agencji reklamowej, a od 10 lat baron Platformy Obywatelskiej na Wybrzeżu. Równolegle z przygotowaniami do rozdzielania dotacji z UE na inwestycje kolejowe w Polsce z budżetu 2014–2020, odbywa się atak na redaktora naczelnego tygodnika „Wprost” Sylwestra Latkowskiego. Wzięła go w obroty firma lobbingowa MDI, działająca m.in. na zlecenie notowanej na giełdzie spółki Orzeł Biały SA, przerabiającej ołów (z szefem rady nadzorczej Krzysztofem Opawskim, wzmiankowanym wyżej szefem rady nadzorczej PKP). Najpierw w „Tygodniku Powszechnym” ukazał się artykuł Cezarego Łazarewicza opisujący, jak Orzeł Biały z pomocą agencji PR MDI zmanipulował dziennikarzy i opinię publiczną, żeby wywrzeć presję na Ministerstwie Środowiska i uniemożliwić nowelizację ustawy o recyklingu i utylizacji akumulatorów. Zarówno Orzeł Biały, jak i MDI stanowczo zaprzeczyły doniesieniom „TP”. Oświadczyły, że nie prowadziły żadnych działań lobbingowych wobec polityków (co było sugerowane w tekście Łazarewicza), a tylko starali się poprzez kampanię informacyjną zainteresować tą sprawą media tradycyjne. Właściciele MDI zasugerowali poprzez wpis na Facebooku, iż naczelny „Wprost” Sylwester Latkowski jest podejrzewany o podwójne morderstwo popełnione 20 lat temu,
Reklama
Str. 5
a w lipcu br. prokuratura w Szczecinie wznowiła śledztwo w tej sprawie. Warto przypomnieć, że wiosną „Wprost” Latkowskiego zdecydował się na śmiały, jak na warunki III RP ruch, czyli wypunktował ministra transportu, publikując teksty o słabości Sławomira Nowaka do drogich, luksusowych zegarków. Późniejszy atak MDI, której klientem jest Orzeł Biały SA, na Latkowskiego można odczytywać jako komunikat do wszystkich nieświadomych: wara wam, dziennikarze i inni ciekawscy, od kwestii związanych z nieformalnym lobbingiem w rządzie i Sejmie oraz pieniędzy płynących szerokim, jak nigdy wcześniej w polskiej historii, strumieniem na infrastrukturę: wielomiliardowymi wydatkami Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (jedne z najdroższych w świecie, a na pewno w Europie, autostrady i drogi ekspresowe), takimiż wydatkami Grupy PKP i samorządowych spółek kolejowych.
10777 znaków
Kolejowa liga mistrzów: Jakub Karnowski, były osobisty sekretarz, doradca i szef gabinetu politycznego wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza, staje na czele kolejowej spółkimatki PKP SA z 60 tys. zł pensji miesięcznej, zapisanej w kontrakcie menedżerskim. Krzysztof Opawski, ekonomista i finansista, współwłaściciel spółki doradztwa finansowego Saski Partners, były minister w „rządzie fachowców” Marka Belki, były szef Rady Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, a obecnie szef rady nadzorczej spółki Orzeł Biały SA (potentata na rynku ołowiu) i członek rady nadzorczej państwowego giganta miedziowego KGHM, kieruje równocześnie radą nadzorczą PKP, która zatwierdza miliardowe transfery w kolejowej grupie. Wojciech Kostrzewa, bankier i finansista, były prezes Banku Rozwoju Eksportu, a obecnie szef medialnej Grupy ITI i przewodniczący rady nadzorczej spółki TVN, zasiada od niedawna w radzie nadzorczej koncernu Stadler Rail AG, szwajcarskiego producenta i dostawcy pociągów dla polskich kolei. Zbigniew Jakubas, były właściciel i wydawca „Życia Warszawy”, właściciel Grupy Multico, inwestor giełdowy – od 10 lat właściciel nowosądeckiego Newagu, firmy produkującej i modernizującej tabor kolejowy, dostawcy pociągów dla kolei wojewódzkich oraz (wspólnie z Siemensem) pociągów metra dla Warszawy – to tylko kilka wybranych, prominentnych i nieprzypadkowych osób, które można odnaleźć w biznesie kolejowym w Polsce.
1416 znaków
Str. 6
Kurier Wnet
wywiad kuriera wnet
wywiad kuriera wnet
wywiad kuriera wnet
Trzeba kochać Polskę i o nią walczyć Wywiad z Lidią Lwow-Eberle, towarzyszką życia majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” Kurier Wnet: – Takich ludzi, jak pani i pani towarzysze broni określa się żołnierzami wyklętymi. Czy czuła się pani kiedykolwiek wyklęta? Nie, nigdy. Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że przez lata my i nasza sprawa, o którą walczyliśmy, były wymazane z ludzkiej pamięci i kart historii, ale ja mimo wszystko czułam się normalnie. – Z pochodzenia jest pani Rosjanką. Kiedy podjęła pani decyzję, że trzeba walczyć o wolną Polskę? Pamięta pani ten moment? Przyjechałam do Polski, kiedy miałam pół roku. Wychowałam się w Polsce i na historii Polski. Poznając tę trudną historię bolałam nad tym, jak Rosjanie wielokrotnie postępowali z Polakami. Chociaż jestem Rosjanką, kocham Polskę, bo to moja ojczyzna. Wychowałam się w Polsce, chodziłam do polskiej szkoły, walczyłam ramię w ramię z Polakami o wolność. – Dla pani pokolenia było naturalne, że stanęliście do walki o wolną Polskę. Byliśmy pierwszym pokoleniem, które żyło w wolnej Polsce. W odzyskanym po 123 latach niewoli państwie, które budowaliśmy od podstaw. Polska odzyskała wolność i wszędzie się to czuło: w szkole, w pracy, na ulicy i w domu. Autentycznie przeżywaliśmy to, że odzyskaliśmy wolność. Kochaliśmy Polskę naprawdę i byliśmy gotowi za nią oddać życie. – Dlaczego nie złożyła pani broni wraz z końcem wojny w 1945 roku?
W ostatnim słowie podczas procesu powiedziałam, że uważam, iż walczyłam słusznie.
Co panią skłoniło do walki w lesie z majorem Zygmuntem Szendzielarzem „Łupaszką”? Nasze spotkanie z majorem „Łupaszką” było zupełnie przypadkowe. Od 1943 roku byłam w pierwszym polskim oddziale partyzanckim AK na Wileńszczyźnie pod komendą ppor. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. W sierpniu tego roku oddział „Kmicica” został rozbrojony przez partyzantów sowieckich, którzy zabili 50 żołnierzy z dowódcą. Ja cudem przeżyłam. Odnalazłam brygadę mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i wstąpiłam w jej szeregi. Chłopcy traktowali mnie tam bardzo życzliwie. Mimo że to czas krwawych walk, ukrywania się w ciągłym napięciu i strachu, były to najpiękniejsze lata mojego życia. Byliśmy młodzi i całe życie było przed nami. Przynajmniej tak wtedy myśleliśmy. – Jakie wrażenie zrobił na pani major „Łupaszka” podczas pierwszego spotkania? To był typowy inteligent, postać dużego formatu. Czuło się do niego respekt. I chociaż był bezpośredni, wesoły, umiał rozmawiać z każdym człowiekiem, niezależnie od tego, czy był to prosty chłop, rzemieślnik czy człowiek wykształcony. Major „Łupaszka” lubił po prostu ludzi. Chłopcy z oddziału bardzo go szanowali i kochali. Byli w stanie pójść za nim w ogień. – Jak pani wspomina czas wojny? Mieszkałam w Kobylniku – małym miasteczku, gdzie uczyłam w szkole
– Ile lat spędziła pani w więzieniu? Prawie 8 lat. Dwa lata byłam w Inowrocławiu, gdzie było więzienie o zaostrzonym rygorze. Siedziałyśmy w pojedynkę w celi, bez możliwości widzeń i spacerów. Po śmierci Stalina nastąpiło odprężenie. Trafiłam do Fordonu. Mogłam pracować. Za zarobione pieniądze mogłam kupować jedzenie w kantynie. W 1956 roku była amnestia. Wróciłam do domu.
Fot. Jerzy Dąbrowski/ONS
podstawowej. Do nas dochodziły tylko wieści z frontu. Nie byliśmy bezpośrednimi świadkami walk. W tym sensie wojny u nas nie było. Wiedziałam, że jest wojna, ale jej nie doświadczyłam w tym najgorszym sensie. Pamiętam pierwszy przyjazd Niemców – pięknie ubranych, zajadających się czekoladkami. I szok, kiedy przybyli Sowieci – biedni, obdarci, śmierdzący… – Ale później brała pani udział w walce. Była pani sanitariuszką, więc widziała pani poległych i rannych. To było całkiem normalne, służyłam kolegom, którzy potrzebowali pomocy. Każdego dnia była akcja i widziałam, jak nasi chłopcy giną.
Podhalu. Dwa lata później rozpoczął się proces byłych członków Okręgu Wileńskiego AK. Wszyscy z wyjątkiem kobiet zostali skazani na karę śmierci. Jak pani wspomina ten czas? Myślałam, że ja też dostanę karę śmierci. Ale, ponieważ nie miałam nigdy broni, to dali mi dożywocie. Pamiętam, jak przed wejściem na salę rozpraw mjr „Łupaszka” podszedł do mnie i mnie pocałował. Potem odsiedział za to miesiąc w karcerze… – Jakie myśli pojawiają się wtedy w człowieku? Przecież walczyliście w słusznej sprawie, chcieliście wolnej Polski.
– Aresztowano panią razem z mjr. „Łupaszką” 30 czerwca 1948 roku na
Reklama
– Co pani poczuła, kiedy dowiedziała się o tym, że zostały zidentyfikowane szczątki majora „Łupaszki” i że wreszcie będzie można go pochować? Byłam bardzo szczęśliwa. Nigdy nie przypuszczałam, że może leżeć w kwaterze Ł na Powązkach. Podejrzewałam, że jest pochowany raczej na Służewcu. Jestem przekonana, że „Łupaszka” powinien być złożony razem ze swoją córką w swoim symbolicznym grobie na Powązkach. – Z córką, która umarła rok temu i której państwo polskie nie mogło godnie pochować, bo nie było pieniędzy. W Radiu Wnet zbieraliśmy pieniądze na pogrzeb córki majora „Łupaszki”. A niedługo zapewne pogrzeb majora „Łupaszki”?
Tak. Będzie w marcu. – Pani Lidio, co pani myśli o współczesnej Polsce? Dużo brakuje jej do normalności. Teraz wyłączyłam się z codziennego życia, czasem słucham wiadomości wieczorami i wiem, że w Polsce dużo trzeba zmienić. Jestem szczęśliwa, że Polska istnieje, ale położenie kraju pomiędzy Niemcami a Rosją jest zawsze niebezpieczne. – Czy jest coś, co chciałaby pani przekazać młodym ludziom? Młodzi ludzie powinni zawsze kochać swoją ojczyznę i o nią walczyć. To bardzo ważne, żeby zapamiętać, że Polska jest naszą kochaną ojczyzną, jedyną ziemią i trzeba o nią zawsze dbać, pamiętać o niej i walczyć, jeśli przyjdzie taka potrzeba. – Co trzeba zrobić w życiu, żeby być szczęśliwym? Mieć wiarę i Boga w sobie. Naprawdę nic więcej nie potrzeba. – A czym jest miłość?
5825 znaków
Miłość to wielka siła…Wie pani, ja pokornie podchodzę do życia i nawet w najtrudniejszych czasach nie byłam pesymistką. Już mam taką naturę. Nawet wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że „Łupaszka” zostanie skazany na śmierć.
Księżna Lidia Lwow-Eberle urodziła się w 1920 r. w Rosji. Po zakończeniu rewolucji październikowej, w roku 1921, rodzina księżnej opuściła Rosję i przeniosła się do Polski – do Nowogródka, a później do Święcian. Początkowo księżna nie należała do konspiracji, uczyła w małej, wiejskiej szkole. Dopiero w roku 1943 dostała się do I Oddziału Partyzanckiego na Wileńszczyźnie, pod dowództwem „Kmicica”. Po śmierci „Kmicica” Lidia LwowEberle razem z większością Polaków przystąpiła do brygady mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. W momencie wkroczenia Armii Czerwonej na Litwę, w roku 1944, „Łupaszka” rozproszył oddział i z garstką partyzantów przekroczył linię Curzona, kierując się w okolice Białegostoku. „Lala” była z nim, jako narzeczona do końca. Aresztowana razem z „Łupaszką” 30 czerwca 1948 we wsi Osielec na Podhalu. W październiku 1950 roku rozpoczął się proces byłych członków Okręgu Wileńskiego AK. Wszyscy, oprócz kobiet, skazani zostali na wielokrotną karę śmierci. Księżna została skazana 2 listopada 1950 roku na karę dożywotniego więzienia, a jej narzeczony Zygmunt Szendzielarz został zabity 8 lutego 1951 rok strzałem w tył głowy. Przed śmiercią, na ostatnim widzeniu, „Łupaszki” poprosił Lidię, żeby się uczyła i dobrze wyszła za mąż. Lidia Lwow-Eberle spędziła w więzieniu ponad osiem lat, w tym półtora roku w pojedynczej celi. Na wolność wyszła w 1956 roku, a rok później zaczęła studia na Wydziale Archeologi UW. Wtedy też rozpoczęła nowe życie. Wyszła za mąż i urodziła córkę. Pracowała m.in. w Muzeum Historycznym Miasta St. Warszawy.
1566 znaków
Fot. Jerzy Dąbrowski/ONS
Reklama
Czytaj reklamy! Reklama to nie tylko nakłonienie konsumentów do kupienia towarów i usług. Między innymi dzięki reklamie ta gazeta może dalej istnieć. Nie ma takich słów, aby wyrazić wdzięczność wobec słuchaczy, spółdzielców i darczyńców Radia Wnet dla ich zaangażowania i pomocy. Czy wiecie Państwo, że dzięki Wam możemy się rozwijać? Wybierz wolność, wybierz reklamę w mediach prawdziwie publicznych! Zapytaj o reklamę w Kurierze Wnet reklama@radiownet.pl / 507 000 759 Dziękujemy!
K u r i e r W n e t
wywiad kuriera wnet
wywiad kuriera wnet
Str. 7
wywiad kuriera wnet
„Lalek” – ostatni symbol wolności Bał się tortur, nie chciał wydać ludzi, którzy ratowali mu życie. Dlatego poświęcił wszystko walce z komunistami – tak o ostatnim żołnierzu wyklętym opowiada jego syn Marek Franczak
przysięgać komunistom drugi raz, nie chciał się zeszmacić i służyć czerwonym. Miał swoją godność. Akcje „Lalka” bywały spektakularne. Ojciec był dobrym żołnierzem. On kochał wojsko i miał „to coś”, co uczyniło go wyjątkowym. Pamiętam jedną sytuację, która dobitnie pokazuje jego charakter. Ojciec schronił się w stodole znajomego. Spał z rękami splecionymi za głową. Kiedy otworzył oczy, stał nad nim komunista i powiedział: „Stawaj Franczak, skończyło się”. A ojciec wyciągnął ręce zza głowy i okazało się, że spał tak trzymając jeszcze pistolet w dłoniach. Momentalnie wypalił w niego. I znów ocalał. Był też doskonałym strzelcem. Raz umówił się na spotkanie w lesie. Podczas rozmowy ni stąd, ni zowąd wyciągnął pistolet i strzelił. Okazało się, że bez problemu trafił z daleka w zwierzynę, którą kazał zanieść do wsi, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do rozmowy.
Fot. Tomasz Nieśpiał
Kurier Wnet: 21 października minie pół wieku od śmierci Józefa Franczaka, ps. Lalek. Pana ojciec był legendą za życia. Oj, był legendą, był. Może nie na miarę osoby publicznej, ale ludzie go znali i podziwiali. Wiedzieli, że był dobrym człowiekiem i mu pomagali. Dzięki temu tak długo udawało mu się przeżyć. Było lato 1963 roku, niedługo przed śmiercią pana taty, kiedy widział go pan po raz pierwszy i jedyny. To moje jedyne wspomnienie ojca, które sam pamiętam. Jedyny raz, kiedy widziałem jego na własne oczy. W czasie żniw poszliśmy na pole. W stogu siana zauważyłem ukrytą postać, która wyciągnęła rękę i pomachała w moim kierunku. Pewnie stamtąd obserwował nasz dom, chciał zobaczyć własnego syna, którego nie mógł przytulić, z którym nie mógł porozmawiać. Żadnych innych kontaktów z ojcem pan nie miał? Żadnych nie pamiętam. Z tego, co mówiła mama, odwiedzał mnie, jak spałem. Było jeszcze coś, ale znam to z opowieści rodziny, bo sam tego nie kojarzę. Jeździliśmy furmanką i zdarzało się, że w lesie zatrzymywał nas ten sam człowiek. Zamienił kilka słów z dziadkiem, który zastępował mi ojca, spojrzał na mnie i uciekał. Kiedy ojciec żył, nie mógł się pan o nim nic dowiedzieć. Rodzina nie chciała go w żaden sposób zdekonspirować. Kiedy matka zaczęła o nim opowiadać? Jak zginął. Wcześniej robiono wszystko, by ojciec był bezpieczny. W domu nie było żadnych zdjęć i pamiątek związanych z ojcem. W sumie zachowały się trzy czy cztery jego zdjęcia. Także dlatego, że ojciec nie lubił się fotografować. Chociaż pamiętam, że w domu, gdzieś w krokwi wywiercona była dziura, w której ukryta była jakaś klisza. Ale po jednej z rewizji dziadek kazał ją spalić. Ostatnią pamiątką, jaką po nim mam, jest medalik z Maryją ze srebrnym łańcuszkiem. Jakieś dziesięć lat temu zadzwoniła do
mnie kobieta i poprosiła o przyjazd. Miała w ręku ten medalik. Opowiedziała, że ojciec zatrzymywał się u niej. Zawsze nosił ten medalik. Pewnego razu łańcuszek musiał się przetrzeć i urwać. Medalik upadł, a ojciec już nigdy do tamtego domu nie wrócił. Potem, jak się okazało, zginął. Może ta Maryja go przez cały ten czas chroniła… Jak zareagował pan na informację o jego śmierci? To był szok, bo okazało się, że miałem jednak ojca. Ale jako małe dziecko interesowało mnie bardziej, jaką nosił broń. Na tłumaczenie szczegółów jego działalności jako żołnierza wyklętego, to nie był odpowiedni czas. To był temat tabu.
Ojca zdradził kuzyn matki, co dopiero stosunkowo niedawno ustalił lubelski IPN. Wcześniej z piętnem zdrajcy żył gospodarz, u którego schronił się „Lalek”. Jak na tę wiadomość zareagowała matka? Choć nigdy publicznie o tym nie mówiła, ona wiedziała, że to nie Wacław Beć zdradził ojca. Od początku podejrzewała o to Stanisława Mazura, swojego kuzyna. Ale dowodów nie miała. Bezpośrednich nie, chociaż dzieci Mazura wygadały się kiedyś przy okazji, że do taty przychodzą znajomi z bronią. Zresztą, jego rodzina już wcześniej budziła wątpliwości. Banda jego ojca, zwykłe rabusie, podszywała się pod AK. Dlaczego zdradził? Miał w tym interes. Myślę, że skusił się na parę groszy, to wszystko.
Kiedy dotarło do pana, kim był ojciec?
Bezpieka długo szukała odpowiedniej osoby, która wystawi im „Lalka”.
Przez wiele lat dusiłem w sobie tę świadomość. Ale w wieku 20–21 lat zrozumiałem, kim był, czego dokonał. Byłem z niego dumny.
Tak. W IPN-owskich teczkach zachowały się relacje ludzi, którzy odmawiali SB współpracy. Gdy to czytałem, byłem wzruszony. To było niezwykle budujące.
„Lalek” całe życie spędził w ukryciu. Pana mama wielokrotnie mawiała, by zaczął z nią normalne życie. Czy – już po jego śmierci – miała o tę jego partyzantkę żal? Mama, łączniczka między ojcem a oddziałem „Uskoka”, była bystrym obserwatorem. Z jednej strony chciała ułożyć sobie życie z ojcem, byli nawet kiedyś u kapucynów, by sformalizować swój związek. Nie udało się. Wszyscy się bali dekonspiracji. Z drugiej strony matka wiedziała, co mu grozi i rozumiała, że walczy za słuszną sprawę. „Lalek” nigdy nie skorzystał z amnestii, chociaż były okazje. Dlaczego? Bał się tortur. Chciał się nawet ujawnić. Był gotów przesiedzieć i 20 lat, ale nie chciał wpaść w ręce UB, która przez tyle lat tropiła go jak zwierzę. Mawiał: „Jestem tylko człowiekiem i nie wiadomo, jak się zachowam podczas tortur”. Nie chciał wydać ludzi, którzy często ratowali mu życie kromką chleba, dawali schronienie przed komunistami. Poza tym on był żołnierzem, przysięgał wierność Polsce i za nią walczył. Nie chciał
Stanisław Mazur, czyli „Michał”, który zdradził ojca, umarł zanim prawda wyszła na jaw. Wcześniej utrzymywał pan z nim jakieś kontakty? Sporadyczne. Kiedyś jednak zaprosił mnie na wesele swojej córki. To było niezwykle dziwne, bo rodzonego brata nie zaprosił na to przyjęcie, a mnie namawiał kilka razy. Odmówiłem. Dlaczego? Mama cały czas podejrzewała go o zdradę i mówiła, bym nie jechał, bo może chcą mnie spić i łeb ukręcić. Podczas sekcji zwłok odcięto „Lalkowi” głowę, co okazało się podczas przeniesienia jego grobu. Dlaczego tak się stało? Nikt tego już nie wie. Ci, którzy mieli wiedzę na ten temat, tajemnicę zabrali do grobu. Jakiś czas temu trafiłem na sugestie, że mogło chodzić o jego złote zęby, które można było wyrwać i się na nich wzbogacić. Jak było naprawdę? Tego już się chyba nie dowiemy.
Stanę na każde Twoje zawołanie POLSKO! Po Bogu pierwsza, poza Nim przed Tobą nikt. Płaczesz, gdy zło wyklina Twoje wierne wojsko. Upomnisz się, jak Matka o Synów swych. Znać cię nie może, w noc go przyniosę, gdy śpi, Pod palcami jego włosy zawsze będziesz czuć. Najciszej jak można na czołach znaczysz nam krzyż, Sercem zawsze z nami, ale my na zawsze sami… Dopada kula, ziemia pachnie naszym ślubem, Trawa jak włosy dziecka, mocno w nią dłoń wtuliłem I dałeś Boże siłę, by ostatnia myśl prosiła: Spraw, bym wybaczył moim wrogom każdą winę!
Płyta „Panny Wyklęte” to 16 utworów, które wykonują młode polskie wokalistki z zespołem Maleo Reagge Rockers.
Stanę na każde Twoje zawołanie POLSKO! Po Bogu pierwsza, poza Nim przed Tobą nikt. Płaczesz, gdy zło wyklina Twoje wierne wojsko. Upomnisz się, jak Matka o Synów swych.
Pomysłodawcą projektu realizowanego przez lubelską Fundację Niepodległości w ramach Roku Żołnierzy Wyklętych jest Dariusz Malejonek.
Swoich żołnierzy wywołujesz dzisiaj POLSKO! Stoją w szeregu, na ich czapkach Orzeł lśni. Lalek, Rój, Uskok, Inka i całe Niezłomne Wojsko Po Bogu pierwsza, poza Nim przed Tobą nikt.
Płytę można kupić w dobrych sklepach muzycznych i Księgarni Radia Wnet. www.sklep.radiownet.pl
NOC wyk. Darek Malejonek, Ania Brachaczek & MRR sł. Barbara Konarska muz. D. Malejonek & MRR
1294 znaków
Wśród opisów „Lalka” – oprócz odwagi, determinacji i waleczności – można wyczytać, że był uśmiechnięty, przystojny, starannie ubrany, ogolony, uczesany, niezwykle miły i uprzejmy. Dzisiaj o takim człowieku mówi się playboy. (Śmiech) Dobre porównanie. On rzeczywiście taki był. W najtrudniejszej sytuacji kobiety przynosiły mu wodę do kryjówki, by się ogolił. Jest pan do niego podobny? Fizycznie to nie bardzo, może trochę z twarzy. Ale znajduję w sobie niektóre jego cechy charakteru. Jakie? Na przykład zawziętość. Potrafię bronić swoich racji do końca. Dziś wiadomo już bardzo dużo o działalności Józefa Franczaka. To ryzyko i jego poświęcenie, pana zdaniem, było potrzebne Polsce? Myślę, że tak, bo on był powiewem wolności. Symbolem przetrwania w trudnych czasach. Kpił sobie z komunistów. Pan też jak ojciec chciał zmieniać Polskę. Jak powstała „Solidarność” to chciałem się zaangażować. Ale matka mi powiedziała: „Jeden w rodzinie poświecił się dla kraju. Wystarczy”. Dlatego chociaż działałem w związku zawodowym, to już nie na „pierwszej linii frontu”. To prawda, że w szkole był pan gnębiony przez nauczycieli i milicję z powodu ojca? To była już wtedy znana informacja? Oficjalnie nazwisko Franczak przyjął pan dopiero w latach 90. w wyniku wyroku sądowego, który uznał pana za syna „Lalka”. Reklama
Józef Franczak ps. Lalek drugi od prawej. Zdjęcie pochodzi prawdopodobnie z 1946 roku
Józef Franczak (1918–1963), ps. Lalek, Laluś. Nazwisko konspiracyjne Józef Bagiński. Dowódca drużyny i plutonu w ZWZ-AK, żołnierz WiN. W 1939 roku walczył na Kresach Wschodnich. Trafił do niewoli sowieckiej, ale po kilku dniach uciekł. W 1946 roku wpadł w zasadzkę UB, ale udało mu się uciec podczas transportu. Wkrótce potem nawiązał współpracę ze Zdzisławem Brońskim „Uskokiem”. Wtedy też po raz pierwszy nie skorzystał z amnestii, pozostając w konspiracji. Komuniści próbowali wielokrotnie go schwytać, ale dzięki regularnemu przemieszczaniu się „Lalek” wciąż pozostawał w ukryciu i kierował kolejnymi akcjami na Lubelszczyźnie. W 1963 roku SB zwerbowała do współpracy Stanisława Mazura, kuzyna narzeczonej „Lalka”, który wydał esbecji partyzanta. Franczak ukrywał się w gospodarstwie znajomego. W październiku 1963 roku otoczony przez funkcjonariuszy próbował uciec, ale dosięgła go seria z kałasznikowa. Początkowo został pochowany w bezimiennym grobie. Dziś jego ciało spoczywa w Piaskach pod Lublinem.
1008 znaków
Tak. Wcześniej nazywałem się Mazur, ale i tak nie było tajemnicą, czyim jestem synem. Zdarzało się, że wołano za mną Franczak. Ale nie spotykały mnie z tego powodu nieprzyjemności od znajomych. W szkole był taki nauczyciel historii, który się wyżywał na mnie z powodu ojca. Jak skończyłem 18 lat, to zaczęły się u mnie regularne wizyty milicji, rewizje, przesłuchania. W latach 90. dojrzałem do zmiany nazwiska. Uznałem, że nie ma co chować głowy w piasek. Jak wyglądał proces sądowy w tej sprawie? Początkowo dość komicznie i niezręcznie. Sąd w Chełmie domagał się bowiem aktu zgonu, a ja miałem tylko kartę
zgonu, której sędzia nie chciał uznać za dowód śmierci ojca. Dlatego kazano mi dać ogłoszenie w gazecie, by ojciec – jeśli żyje – zgłosił się do mnie. Na szczęście udało się przekonać sąd, by karta zgonu ojca wystarczyła jako dowód jego śmierci. Od wielu lat jest pan strażnikiem pamięci o Józefie Franczaku, który w 2008 roku otrzymał pośmiertnie od prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
8628 znaków
To było niezwykłe wydarzenie, którego nie zapomnę do końca życia. Gest prezydenta Kaczyńskiego to najważniejszy dowód na to, że to, co robił ojciec, było potrzebne Polsce.
Str. 8
Kurier Wnet
raport
raport
raport
Polska na gazie
Mimo obniżki nadal płacimy Gazpromowi najwięcej w Europie. Wkrótce czeka nas kolejna runda negocjacyjna z Gazpromem. Dlatego trzeba wyciągnąć wnioski z błędów przeszłości
G
az importowaliśmy od 1945 roku z ZSRR, a następnie z Federacji Rosyjskiej. Był to wynik „przesunięcia” granicy państwa polskiego na zachód, co spowodowało, że część złóż, jakie przed wojną należały do II RP, znalazła się na terenie ZSRR.
W 1990 roku kupiliśmy od ZSRR 7,8 mld m3, mieliśmy zawarte z ZSRR dwa kontrakty: orenburski na dostawy 2,6 mld m3 gazu rocznie (obowiązywał do 1998 r.) i jamburski na 2,3 mld m3 w ciągu roku (obowiązywał do 2006 roku). Zakontraktowane wielkości gazu nie wystarczały na pokrywanie pełnych potrzeb kraju, dlatego też należało co roku wizytować Moskwę i uzgadniać warunki dostaw brakujących 1,5–2,5 mld m3. Za każdym razem stwarzało to pole do uzyskiwania przez dostawcę określonych korzyści. We wrześniu 1990 roku Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów (KERM) przyjął „Raport w sprawie możliwości alternatywnego importu gazu ziemnego do Polski”, który zawierał kierunki działań zmierzających do zwiększenia i dywersyfikacji dostaw gazu ziemnego do Polski. Pod koniec 1991 roku przedsiębiorstwo PGNiG rozpoczyna rozmowy dotyczące dostaw gazu z Morza Północnego. Rosjanie w tym samym czasie planują wybudować nowy gazociąg do RFN, gdzie porozumieli się w sprawie współpracy z koncernem BASF. W podpisanym w maju 1992 roku przez prezydentów Polski i Rosji „Traktacie o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy” znalazł się punkt dotyczący budowy gazociągu przez terytorium Polski. Pięć dni później podpisano list intencyjny w sprawie budowy gazociągu z Półwyspu Jamalskiego. W grudniu 1992 roku KERM przygotował raport w sprawie dostaw gazu przewidujący, że w 2010 roku zużycie gazu ziemnego w Polsce będzie wynosiło 27–35 mld m³ rocznie. Te, w ogromnym stopniu, przestrzelone prognozy będą służyły za podstawę przy podpisywaniu w następnych latach kolejnych umów z Rosją. Polska stanęła przed alternatywą: gaz z Rosji czy z Morza Północnego. Wybór padł na Rosję (właściwie było tak, że kiedy tylko Rosjanie stwierdzili, że chcą budować przez Polskę gazociąg, nie rozważano już poważnie żadnych alternatywnych źródeł dostaw). Według ówczesnych rządowych dokumentów za wyborem dostawcy rosyjskiego stały: najniższe koszty pozyskania gazu dla Polski, możliwość zakupu dużej ilości gazu na zasadzie długoterminowych kontraktów, to, że powiązanie gazociągu tranzytowego z krajowym systemem gazowniczym powinno znacznie zmniejszyć koszty jego rozbudowy, zwiększenie pewności dostaw gazu ziemnego z Rosji w stosunku do istniejących gazociągów, możliwość rozwoju produkcji przemysłu dla potrzeb gazociągu tranzytowego, pobieranie opłaty za tranzyt w postaci gazu, stworzenie nowych miejsc pracy. 28 lipca 1993 roku przedstawiciele polskiego i rosyjskiego rządu parafowali – po wielomiesięcznych negocjacjach – umowę o budowie wielkiego rurociągu, którym gaz z syberyjskiego półwyspu Jamał popłynąć miał przez Polskę do Niemiec. Rurociągiem transportowane miało być 67 mld m3 gazu rocznie, z czego Polska miała mieć prawo do kupna 14 mld3. Dwa miesiące później zawiązano polsko-rosyjską spółkę akcyjną EuRoPol Gaz, która zajmie się budową i eksploatacją polskiej części gazociągu. Po 48 proc. udziałów obejmują PGNiG oraz ogłoszenie
drobne
Wynajmę mieszkanie 2-pokojowe (44m2) na działalność gospodarczą/komercyjną 4 piętro, winda Ząbki, ul. Piłsudskiego (przy granicy z Warszawą). kontakt 502-673-593
raport do Gazprombanku oraz Raiffeisenbanku i miała pozwolenie od Gazpromu na handel gazem z Turkmenistanu. Jej powołanie zostało uzgodnione przez prezydentów Ukrainy Leonida Kuczmę i Rosji Władimira Putina w połowie 2004 roku. W sierpniu 2005 roku rozstrzygnięty został przetarg na dostawę 3,16 mld m³ gazu do końca grudnia 2006 roku. Wygrała go firma RosUkrEnergo (RUE), która jako jedyna spełniła warunki formalne w nim określone. W momencie podpisywania kontraktu z RUE spółce PGNiG zaczynało brakować gazu na zimę, a podpisany kontrakt był kontraktem 15-miesięcznym zapewniającym zapotrzebowanie szybko rozwijającej się polskiej gospodarki w stopniu minimalnym.
rosyjski Gazprom, zaś 4 proc. otrzymał Gas-Trading, której udziałowcami byli również PGNiG i Gazprom, a także Bartimpex, polski Węglokoks i niemiecki Wintershall. Prace trwały dwutorowo. Z jednej strony EuRoPol Gaz wykupował tereny pod budowę jamalskiej rury, a z drugiej przedstawiciele państw i przedsiębiorstw negocjowali warunki umów. W efekcie 19 lutego 1995 roku wicepremier Rosji Wiktor Czernomyrdin i minister przemysłu i handlu RP Marek Pol podpisali protokół o budowie gazociągu z półwyspu Jamał do Europy Zachodniej.
Podstawą wyznaczania wielkości dostaw były przeszacowane prognozy, które opierały się między innymi na założeniu, że polski mix energetyczny energii pierwotnej będzie zbliżał się do tego, co w tamtych czasach było w państwach stowarzyszonych w ramach UE. W polskim bilansie tzw. paliw pierwotnych gaz ziemny stanowił 8 proc., zaś w Europie Zachodniej średnio 21 proc. Kolejnym założeniem był przewidywany wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną, które to zapotrzebowanie można by zaspokoić dzięki spalaniu gazu stosując turbiny gazowe. Spodziewano się, że ceny gazu na świecie będą spadać, co spowoduje, iż stanie się on bardziej konkurencyjny dla powszechnie używanego w RP węgla.
Samo Ministerstwo Przemysłu przyznawało w połowie lat 90., że cena gazu dla najmniejszych odbiorców (tak zwanych kuchenkowiczów) powinna wzrosnąć o co najmniej 40 proc. Tym samym gaz nie będzie stawał się tak szybko popularnym paliwem, dodatkowo do kosztów, jakie byłyby doliczane do ceny gazu, należało dodać te związane z budową odpowiedniej infrastruktury i zagwarantowania odpowiedniej stopy zwrotu z inwestycji w taką infrastrukturę. Te „przekontraktowane” wielkości dostaw gazu w kontrakcie jamalskim, a także złe ich złożenie z obowiązującymi wówczas umowami, staną się swego rodzaju grzechem pierworodnym polskiego sektora gazowego. Umowa handlowa pomiędzy PGNiG a rosyjskim Gazeksportem została podpisana 25 września 1996 roku i miała obowiązywać do 2020 roku. Pomimo posiadania trzech umów z Rosją, polska strona co roku w kolejnych latach musiała negocjować zakupy dodatkowego gazu. A że infrastrukturalnie byliśmy podłączeni tylko do Wschodu, dawało to możliwości do uzyskiwania dodatkowych korzyści przez stronę rosyjską. Po wyborach w 1997 roku nowy rząd dochodzi do wniosku, że aby móc renegocjować kontrakt z Rosjanami, należy mieć możliwość dostaw z innego kierunku. Posiadanie alternatywnego źródła dostaw gazu ma fundamentalne znaczenie, jeżeli chce się uniknąć gazowego szantażu ekonomicznego lub politycznego. Rozpoczynają się negocjacje z Norwegami i Duńczykami na temat alternatywnych dostaw gazu ziemnego do Polski. 4 października 2000 roku doszło do podpisania przez PGNiG porozumienia
żenie okresu obowiązywania istniejącego kontraktu długoterminowego z 2022 roku do roku 2037 oraz ustala poziom dostaw gazu na 10,27 mld m3. Zmianie nie ulega ustalona przed laty formuła cenowa, nie zostaje zniesiony także zakaz reeksportu gazu. Negocjacje międzyrządowe również są zakończone. Po głośnych protestach opozycji i opinii publicznej Pawlak wycofał się z postulatu przedłużenia kontraktu do 2037 roku. Zarówno zapisy umowy międzyrządowej, jak i handlowej budzą wątpliwości części urzędników. Wątpliwości zaczyna mieć też Komisja Europejska (KE), która stwierdza m.in., że zapis o zakazie reeksportu oraz warunki, na jakich jest eksploatowany gazociąg jamalski w Polsce, są sprzeczne z prawem UE. Negocjacje przeciągają się o kilka miesięcy, uczestniczą w nich przedstawiciele KE, daje to taki skutek, że umowa jamalska nie jest przedłużana, zniesiony zostaje zakaz reeksportu, państwowy Gaz-System zostaje operatorem jamalskiego gazociągu, dzięki czemu Polska może bezinwestycyjnie odbierać z jamalskiego gazociągu więcej gazu, kupując go nie tylko w Rosji, ale i w Niemczech. Ostatecznie wychodzi na to, że lepsze warunki uzyskaliśmy dzięki KE i polskim „urzędnikom-sabotażystom” (jak swego czasu nazwał ich wicepremier Waldemar Pawlak). W latach 2008–2010, kiedy Polska negocjowała z Rosją dostawy gazu, wybuchł światowy kryzys, który zredukował popyt na gaz ziemny. Nastąpił znaczący wzrost wydobycia gazu ze złóż niekonwencjonalnych w USA i rozbudowana została w państwach UE infrastruktura umożliwiająca import gazu ziemnego w postaci skroplonej (LNG). To wszystko przyczyniło się do znaczących spadków cen gazu ziemnego. Polska w czasie negocjacji nie podejmowała kwestii ceny za gaz, jednak temat musiał powrócić, gdyż płaciliśmy za niego Rosjanom prawie najwięcej pośród państw UE. Na początku 2011 r. rosyjska agencja Interfax i „Wiedomosti” podały, jakie ceny gazu odbiorcy wpłacili za rosyjskie paliwo – Wlk. Brytania 191$/1000 m3, Niemcy 271$/1000 m3, Francja 306$/1000 m3, Polska 336$/1000 m3.
W podpisanym porozumieniu znalazły się precyzyjnie określone limity dostaw dla Polski, jakie mieliśmy odbierać z dwóch nitek gazociągu (nie licząc 5 mld m3 gazu, który już dostawaliśmy z innych kontraktów).
Przeciwnicy podpisywania umowy z Rosjanami argumentowali, że po pierwsze umowa całkowicie uzależniła nas od dostaw rosyjskiego gazu. Po drugie w następnych 10–15 latach nie dokona się żadna rewolucja w elektroenergetyce, elektrownie na gaz nie będą budowane, a jeżeli nawet tak, to nie w tej skali. Po trzecie cena gazu musi zacząć rosnąć ze względu na fakt, że ówczesne ceny gazu nie pokrywały kosztów jego dystrybucji, nie wspominając już np. o kosztach magazynowania (tu przywoływano między innymi na plany i prognozy Ministerstwa Przemysłu).
Fot. ONS
z duńską firmą gazową DONG i norweskim Statoilem w sprawie planowanego gazociągu przez Bałtyk do polskiego Wybrzeża (tzw. Baltic Pipe). W pierwszym etapie miał on transportować gaz ziemny z Danii do Polski, a w przyszłości miał się stać częścią gazociągu z norweskiego szelfu do Polski. 2 lipca 2000 roku w Warszawie w obecności premiera Danii Poula Nyrupa Rasmussena i premiera Jerzego Buzka podpisany został wieloletni kontrakt na dostawy gazu z Danii do Polski. Od końca 2003 roku lub początku 2004 roku z Danii do naszego kraju miało być dostarczane 2–2,5 mld m3 gazu rocznie gazociągiem na dnie Bałtyku. Dwa miesiące później 3 września podpisano kontrakt gazowy pomiędzy PGNiG oraz norweskimi producentami: Statoil, Norsk Hydro, TotalFina Exploration Norge, Norske Shell i Mobil Exploration Norway. Dostawy miały rozpocząć się od 2008 roku wielkością 2,5 mld m3, a od 2011 roku wzrosnąć do 5 mld m3. W sumie przez 16 lat otrzymać mieliśmy 74 mld m3.
zania zakupu gazu z 218,8 mld m3 do 161,3 mld m3, a kontrakt przedłużyliśmy o dwa lata – do 2022 roku. W momencie podpisywania umowy dla wszystkich stron było jasne, że strona polska będzie musiała zakontraktować od jakiegoś podmiotu dodatkowe ilości gazu ziemnego. Problem polegał na tym, że Polska nie posiadała praktycznie innej infrastruktury niż ta, jaka dawała możliwość odbioru gazu ze Wschodu. Tym samym zamieniliśmy długoterminowe zobowiązania wobec Gazpromu na krótkoterminowe umowy od nie wiadomo kogo, ale wiadomo, że musiał on mieć zgodę Gazpromu. Krótkoterminowe kontrakty wiązały się, podobnie jak miało to miejsce w latach poprzednich, z możliwością uzyskania różnego rodzaju dodatkowych korzyści od strony polskiej. To oznaczało utrwalenie sytuacji, jaka miała miejsce od początku lat 90. Gdyby gazu nawet było w jednym czy drugim roku zbyt dużo, to można za niego zapłacić, ale odebrać go później. Kiedy gazu jest zbyt mało, a ma się do czynienia z monopolistą, to na ogół należy za niego zapłacić więcej, jeżeli nie prędzej, to później.
Wobec tego kontraktu swego krytycyzmu nie kryli liderzy lewicy i po wyborach 2001 roku rozpoczęły się działania mające, z jednej strony zmienić umowę jamalską, a z drugiej storpedować wykonanie umów ze Skandynawami. Z założeń polityki energetycznej państwa rząd Leszka Millera celowo usunął zapis mówiący o zapewnieniu Polsce gazu bezpośrednio z alternatywnych wobec Rosji źródeł. Jednocześnie rozpoczyna się straszenie parlamentarzystów i opinii publicznej wizją nadmiaru gazu, za który będziemy musieli zapłacić miliardy dolarów, ale go nie będziemy mogli odebrać.
28 października 2003 r. PGNiG podpisało kontrakt na dostawy 2 mld m³ gazu w ciągu roku i 1 mld m³ gazu do końca 2006 roku z firmami NAK Naftohaz i EuralTransGas. Jak podały, powołując się na rosyjskie gazety, polskie media, spółka Eural TG związana była z poszukiwanymi przez CIA członkami ukraińskiej i rosyjskiej mafii, w szczególności z Siemionem Mogilewiczem poszukiwanym listem gończym w 17 krajach, w tym w USA.
W wyniku negocjacji następuje rzecz, która będzie rzutowała na całą późniejszą pozycję PGNiG. 2 stycznia 2003 roku Polska porozumiała się wstępnie z Rosją w sprawie zmniejszenia dostaw gazu. Ogłosił to wówczas wicepremier Marek Pol, który prowadził rozmowy z Rosjanami. Aneks do kontraktu w tej sprawie PGNiG podpisało pod koniec czerwca 2003 roku. Ówczesne władze twierdziły, że dzięki wprowadzonym zmianom uda się zaoszczędzić 5 mld dolarów, które musielibyśmy wydać na niepotrzebny nam gaz. Były to wyliczenia wyssane z palce, a mające usprawiedliwić podjęte decyzje. Zmniejszyliśmy nasze zobowią-
Zarejestrowana pod koniec 2002 roku na Węgrzech firma EuralTransGas o kapitale zakładowym w wysokości 12 tys. dolarów natychmiast po powstaniu dostała od Gazpromu wyłączność na tranzyt gazu z Turkmenistanu. W październiku 2004 roku PGNiG przedłużyło umowę z NAK Naftohaz na dodatkowe 1,5 mld m³ gazu, który miał być dostarczony do Polski do końca czerwca 2005 roku. Pośrednikiem pomiędzy NAK a PGNiG pozostała firma Eural TG. W marcu 2005 roku w miejsce Eural TG wstąpiła w roli pośrednika spółka RosUkrEnergo (RUE). Ta zarejestrowana w połowie 2004 roku w Szwajcarii firma należała
W styczniu 2006 roku następuje rosyjsko-ukraiński kryzys gazowy, który obnaża wszystkie nasze słabości – brak odpowiednio dużych magazynów gazu, brak infrastruktury gazowej pozwalającej importować gaz z innych źródeł niż Rosja. Nowy rząd Prawa i Sprawiedliwości podejmuje działania mające na celu budowę infrastruktury umożliwiającej dostawy gazu z Norwegii i poprzez terminal LNG. Jednak infrastrukturę buduje się latami, a o dostawy gazu należało zatroszczyć się szybko. Jedynym dostawcą gazu uzupełniającym braki w polskim bilansie gazowym mogła być namaszczona przez Gazprom spółka RUE, która stwierdziła, że gaz posiada, ale na jego dostawy musi się zgodzić Gazprom. A Gazprom zażądał zmiany formuły cenowej w kontrakcie jamalskim, czyli wzrostu ceny o 11,1 proc. To był moment zapłaty za działania wicepremiera Pola. Polskie władze miały do wyboru brak gazu od stycznia 2007 roku w wielkości 2,5 mld m3 rocznie (RP zużywała wówczas 13,7 mld m3 gazu) i związany z tym kryzys energetyczny od pierwszych dni zimy albo zgodzić się na dyktat. Wybrały to drugie. Strona rosyjska dyktuje, że kontrakt ma być zawarty na trzy lata, co oznacza, że w 2009 r. znowu trzeba będzie wysłuchiwać jej żądań. Ta gorzka lekcja była dla rządzących dodatkową motywacją do budowy terminala LNG, gazociągu do Skandynawii i rozbudowy podziemnych magazynów gazu. W styczniu 2009 roku wybucha kolejny gazowy kryzys rosyjsko-ukraiński, wskutek którego m.in. spółka RUE przestaje dostarczać gaz do Polski i rozmowy o warunkach dostaw gazu do Polski muszą rozpocząć się wcześniej, niż pierwotnie można było przypuszczać. W czasie kiedy trwają rozmowy z Gazpromem, PGNiG w czerwcu 2009 roku podpisuje umowę z katarskim Qatargasem na dostawy 1,38 mld m3 gazu do terminala LNG, jaki ma być wybudowany w Świnoujściu. Rozmowy z Rosjanami prowadzi od strony rządowej wicepremier Waldemar Pawlak, a od strony handlowej przedstawiciele PGNiG. Na początku listopada 2009 roku zarząd PGNiG akceptuje porozumienie z Gazpromem, które zakłada przedłu-
W 2011 roku PGNiG wystąpiło do Gazpromu o obniżkę cen gazu, na co Gazprom odpowiedział negatywnie i sprawa trafiła do międzynarodowego sądu arbitrażowego. Po ponad 1,5 roku rozmów i postępowaniu w arbitrażu pod koniec 2012 roku PGNiG doszło do porozumienia z Gazpromem w sprawie obniżki cen gazu, cena została obniżona. Ale nadal płacimy Rosjanom więcej niż państwa położone na zachód od Odry o około 10 proc. (porównanie cen polskich z cenami gazu, jakie obowiązują na giełdach w Niemczech). Nadzieją na spadek cen gazu dla odbiorców w Polsce jest wzrost wydobycia gazu ze złóż krajowych (które w ciągu ostatnich 20 lat wynosiło od 3,6 do 4,4 mld m3), w tym gazu ziemnego ze złóż niekonwencjonalnych. Dzięki tej sytuacji możliwe będzie także zwiększenie bezpieczeństwa dostaw gazu oraz rozwój rynku gazu ziemnego, dającego klientom większe możliwości wyboru dostawcy, niż ma to miejsce obecnie. Aby wydobycie rosło, potrzebne jest odkrywanie nowych złóż i ich eksploatowanie, czyli pieniądze, których podmioty z polskim kapitałem mają zbyt mało. Sytuacja na rynku gazu ziemnego zmieni się także, kiedy zostanie oddany do użytku terminal LNG w Świnoujściu, pozwalający na import gazu z innych niż rosyjskie źródeł. Wprowadzanie obligatoryjnego handlu giełdowego, uwolnienie cen gazu ziemnego i realizacja kolejnych inwestycji w rozbudowę systemu przesyłowego gazu ziemnego w kraju, budowa podziemnych magazynów gazu ziemnego, rozbudowa terminala LNG do możliwości odbioru 7,5 mld m3 rocznie, a także rozważna polityka budowy połączeń międzysystemowych (interkonektorów), będą zwiększały nasze bezpieczeństwo energetyczne i powodowały spadek cen gazu. Złożenie tych wszystkich działań zaowocuje przygotowaniem do kolejnej rundy negocjacyjnej z Gazpromem, jaka czeka nas tak naprawdę niedługo, bo powinna się zakończyć przed końcem 2019 r., gdyż wtedy wygasa umowa na tranzyt gazu gazociągiem jamalskim przez terytorium RP. Jeżeli decyzje inwestycyjne i handlowe, jakie będą podejmowane w ramach wyżej wymienionych działań, mają być racjonalne, polski rząd biorąc pod uwagę przepisy i zobowiązania wobec UE powinien określić w ramach zweryfikowanej polityki energetycznej, jaką rolę gaz ziemny ma pełnić w polskiej energetyce i gospodarce, a jeżeli nadal będzie tak jak jest, to przywołując starą rabinacką mądrość, „jeżeli dłużej to potrwa, to długo to nie potrwa”.
17863 znaków
K u r i e r W n e t
Właściciele
Właściciele
Właściciele
Wielka nadzieja Cegielskiego
Jacka Domogałę trudno spotkać na imprezach biznesowych czy politycznych. Nie udziela się w prasie czy telewizji. Unikał mediów – skutecznie. Aż do czasu, kiedy Prokuratura Okręgowa w Gliwicach postawiła jemu i członkom najbliższej rodziny zarzuty. Zostali oskarżeni o nieprawidłowości związane z zakupem ziemi zwróconej Kościołowi przez Komisję Majątkową
S
prawa ma związek z Markiem P., pełnomocnikiem instytucji kościelnych w sprawach toczących się przed Komisją. Według śledztwa, to właśnie za jego pośrednictwem, po złożeniu nieprawdziwego oświadczenia o adresie zameldowania oraz o statusie indywidualnego rolnika Jacek Domogała kupił nieruchomości od archidiecezji katowickiej oraz Towarzystwa Pomocy dla Bezdomnych im. Św. Brata Alberta w Krakowie z wyłączeniem prawa pierwokupu przysługującego Agencji Nieruchomości Rolnych i dotychczasowym dzierżawcom. Później ziemię sprzedawał lub darował innym członkom rodziny – stąd ich obecność na ławie oskarżonych. Łącznie okazyjne transakcje miały dotyczyć blisko 1000 ha ziemi. W wyniku działania sześciorga podejrzanych Skarb Państwa mógł stracić kilkadziesiąt milionów zł – wynika z ustaleń śledztwa. Na Jacku Domogale, wymienianym w rankingach najbogatszych Polaków przedsiębiorcy z branży zaplecza górniczego, ciąży pięć zarzutów, dotyczących m.in. wyłudzenia poświadczenia nieprawdy, używania dokumentu poświadczającego nieprawdę oraz przywłaszczenia prawa majątkowego. Prokuratura zarzuciła mu też pranie brudnych pieniędzy – śledczy przyjęli, że miał świadomość, iż ziemia, którą nabywa, została uzyskana niezgodnie z prawem, a jej późniejsza sprzedaż członkom rodziny zmierzała do utrudnienia stwierdzenia przestępczego pochodzenia tej nieruchomości. Kolejnym oskarżonym jest syn Jacka Domogały, Tomasz, który odpowie m.in. za pranie brudnych pieniędzy. Robert W.
Właściciele
Jacek Domogała pochodzi z bardzo ubogiej, typowo śląskiej rodziny. Jego znajomi mówią, że nigdy nie zapowiadał się na człowieka sukcesu, uczył się słabo, nie wiązano z nim większych nadziei. Jego przyjacielem z dzieciństwa jest Piotr Libera, obecny biskup płocki. To jemu oraz darowiznom i działalności charytatywnej Domogała zawdzięcza świetne kontakty z Kościołem. Famur oraz sam Jacek Domogała są wielkimi darczyńcami archidiecezji katowickiej. W 2004 i 2005 r. grupa przekazała archidiecezji w sumie prawie 5,5 mln zł, w 2007 r. aż 6 mln zł. W IPN nie ma śladu jego jakichkolwiek kontaktów Domogały z SB ani zainteresowania bezpieki nim samym. Nie ma jego akt paszportowych. Jacek, gdy skończył 9 lat, dorabiał, roznosząc gazety. Swój nowy pierwszy płaszcz dostał, gdy miał 15 lat, po zdaniu egzaminu do elitarnego technikum – Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych w Katowicach. Absolwent Wydziału Techniki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Fot. ONS
jest oskarżony o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy, przywłaszczenia prawa majątkowego i pranie brudnych pieniędzy. Za to ostatnie przestępstwo odpowiedzą też: żona Roberta W. – a zarazem córka Jacka D. – Hanna W., żona Jacka D. – Gabriela K. i Karolina D. – żona Tomasza Domogały. Oskarżeni nie przyznają się do stawianych im zarzutów. Wobec Jacka Domogały prokuratura w śledztwie zastosowała poręczenie w wysokości 200 tys. zł, a wobec Roberta W. – 50 tys. zł. Zabezpieczono też mienie wartości 29 mln zł – prokurator uznał, że ziemia, która była przedmiotem obrotu pomiędzy tymi osobami, może ulec przepadkowi jako korzyść majątkowa pochodząca z przestępstwa. Tomasz Domogała w 2013 roku znalazł się na 10. miejscu na Liście 100
Tarieł Szakrowicz Wasadze
to ukraiński oligarcha gruzińskiego pochodzenia, który od 2005 roku jest właścicielem Fabryki Samochodów Osobowych (FSO) na warszawskim Żeraniu. A dokładnie jest prezesem ogromnego motoryzacyjnego koncernu UkrAvto, do którego należy firma AvtoZAZ – obecna właścicielka FSO. Przypomnijmy, że w lutym 2011 roku z taśm produkcyjnych FSO zjechał ostatni samochód. Był nim Chevrolet Aveo. Od tamtej pory w warszawskich zakładach nie wyprodukowano żadnego pojazdu. Majątek spółki, hale produkcyjne, lakiernie, razem ze zwolnieniem prawie 2 tysięcy pracowników, niszczeją na oczach wszystkich Polaków. Jednak jeśli przyjrzymy się naszym wschodnim sąsiadom, to rzecz ma się zupełnie inaczej. Koncern Waszadze produkuje nowe samochody takie jak ZAZ Forza czy ZAZ Vida. Na swoich stronach firma chwali się dobrą sprzedażą produkowanych przez siebie aut i obiecującymi planami rozwojowymi na przyszłość. W takiej sytuacji nasuwa się jedno pytanie: Czy kupno warszawskich zakładów FSO nie miało na celu wzmocnienia branży motoryzacyjnej na Ukrainie Czy nie było to tzw. wrogie przejęcie? I jeszcze kilka słów o samym szefie ogromnego koncernu. Wasadze to przedsiębiorca, który bardzo dobrze dogaduje się z każdą ukraińską władzą. Na początku politycznej kariery wspierał blok Za Jedyną Ukrainę – stworzony przez Leonida Kuczmę. W 2005 roku przeszedł jednak do Bloku Julii Tymoszenko, stając się jednym z głównych sponsorów tego ugrupowania. Z listy Tymoszenko był wybierany do parlamentu V i VI kadencji. W trakcie tej ostatniej po przejęciu władzy przez prorosyjską Partię Regionów wsparł nowy rząd i przeszedł do frakcji tego ugrupowania. Majątek naszego wschodniego sąsiada – Wasadze, po ogromnym kryzysie w branży samochodowej w roku 2010, szacowany był na kwotę około 250 mln dolarów. W 2012 roku Wasadze ponownie uzyskał mandat poselski, a władza na Ukrainie nie zapomniała o jego zasługach dla kraju. W ub. roku otrzymał on jedno z najwyższych odznaczeń państwowych „Order za zasługi”.
Andrzej Zarajczyk
to dyrektor generalny Pol-Mot Holding SA, do którego należy legendarna firma URSUS. To właśnie ten mężczyzna za pośrednictwem Pol-Mot kupił udziały w ogromnej polskiej spółce za symboliczną złotówkę. Jak do tego doszło? Przypomnijmy historię. W 2008 i 2009 roku prowadzono rozmowy z Pol-Mot Warfama na temat sprzedaży Ursusa. Ostatecznie zarząd Bumaru zrezygnował z planów sprzedaży zakładów Ursus oraz rozpoczął proces restrukturyzacji przedsiębiorstwa. 6 kwietnia 2011 r. spółka Pol-Mot Warfama SA podpisała jednak ze spółką Bumar sp. z o.o. umowę sprzedaży ciągników marki Ursus, znaków towarowych oraz udziałów spółki Ursus, za łączną maksymalną kwotę ponad 15 mln zł netto. Przy czym cena sprzedaży znaków towarowych Ursus wyniosła ponad 8 mln, a udziały spółki URSUS wyceniono na kwotę... uwaga 1 zł. W ca-
Najbogatszych Polaków 2013 „Forbesa” z majątkiem 1800 mln zł. Na temat procesu, który trwa w Sądzie Okręgowym w Katowicach, i oskarżenia – m.in. o pranie brudnych pieniędzy oraz bezprawne skupowanie gruntów od Kościoła – i tego, czy ta sprawa przeszkadza w prowadzeniu biznesu biznesmen Jacek Domogała mówi: „Patrząc na te notowania naszych spółek giełdowych mogę powiedzieć, że chciałbym, by ta sprawa trwała ze dwadzieścia lat. A mówiąc całkiem poważnie, ta sprawa nam nie szkodzi. Uważam, że ona w ogóle nie powinna się zacząć. Na każdej rozprawie widać, jak kolejne tezy prokuratora nie trzymają się kupy. Na przykład mówił, że nie jestem rolnikiem, a ja od lat 70. mam gospodarstwo i papiery rolnika. Przykre jest też to, jakimi
łym przedsiębiorstwie wybuchły strajki. Zaraz po zakupie Ursusa przez Pol-Mot nowy zarząd zmienił nazwę Ursus na Lubuskie Zakłądy Mechaniczne Dwa – i zgłosił wniosek o upadłość firmy. Sąd jednak wniosek zarządu odrzucił i ogłosił stan likwidacji w spółce. Warto wspomnieć, że Andrzej Zarajczyk wchodził w skład rad nadzorczych innych polskich przedsiębiorstw, m.in. FSO Warszawa, które zostały sprywatyzowane, a obecnie należą do ukraińskiego oligarchy Tarieła Wasadze. Jest również synem Aleksandra Zarajczyka – I sekretarza KW PZPR w Katowicach (1972–1979). Konsekwentnie trzymając się przyjętej strategii, w czerwcu 2012 r., Pol-Mot Warfama zmienił nazwę z powrotem na Ursus SA, a produkowane już nie w Warszawie, a w Lublinie traktory opatrzono znanym w całym świecie logotypem Ursusa. Obecnie dawne tereny zakładu Ursus SA leżą odłogiem. Skarb Państwa pozbył się jednego z największych zakładów w Polsce na rzecz prywatnej firmy. Pracę straciło kilka tysięcy ludzi.
Lakshmi Narayan Mittal
to indyjski wyzwoliciel polskich hut i jednocześnie prezes firmy ArcelorMittal – największego producenta stali na świecie. W 2012 roku, wg Forbesa, zajął 21. miejsce wśród najbogatszych ludzi na świecie. Jego majątek szacowany jest na ok. 16 mld dolarów. Jak stał się przemysłowym potentatem na polskim rynku? 27 października 2003 roku Piotr Czyżewski, minister Skarbu Państwa, i Lakshmi N. Mittal podpisali umowę sprzedaży akcji Polskich Hut Stali SA, tym samym oddając pod jego kontrolę 70% produkcji stali w Polsce. Do PHS należały wtedy: Huta Katowice SA w Dąbrowie Górniczej, Huta im. T. Sendzimira SA w Krakowie, Huta Florian SA w Świętochłowicach oraz Huta Cedler SA w Sosnowcu. W roku 2007 w polskich oddziałach koncernu zwolnionych zostało ok. 7 tys. pracowników. Dzięki temu we wszystkich hutach pracowało już tylko 10,4 tys. pracowników. Przypomnijmy, że w latach świetności w czterech ww. hutach pracowało około pięćdziesięciu tysięcy ludzi. Podobne „udane” przejęcia miały miejsce m.in. w Meksyku, Kazachstanie czy RPA. To tam Mittal z rąk państwowych odkupował upadające huty i wyprowadzał je na prostą. Do spółki ArcelorMittal należy także Huta Warszawa (w latach 1992–2005 należała do włoskiego koncernu Lucchini), która w ostatnim czasie również sukcesywnie zwalnia swoich pracowników. Koncern Mittala był ponoć jednym z najbardziej lobbujących podmiotów na rzecz tego, by to właśnie w Polsce i na Ukrainie odbyły się mistrzostwa w piłce nożnej w 2012 roku. Kontrolując przemysł stalowy mógł zarobić duże pieniądze na dostarczaniu materiałów do budowy stadionów oraz autostrad.
5560 znaków
Obecnie korporacja Mittala zastanawia się, czy nie przenieść produkcji stali z Polski za naszą wschodnią granicę. Tam nie obowiązują przecież restrykcyjne przepisy unijne. A jak widzimy, z roku na rok pan Mittal chce zarabiać więcej.
metodami CBA wyciągało zeznania świadków. To wszystko wychodzi podczas procesu”. Obrońcą Jacka Domogały w procesie jest m.in. mecenas Jacek Dubois, wiceprzewodniczący Trybunału Stanu. Już samo nazwisko adwokata wywołuje nerwowe drżenie głosu sędziego, który orzeka w procesie. Sam Jacek Domogała podczas procesu niewiele mówi. Wyznaje zasadę, iż „milczenie jest złotem”. Widać jednak, że przeżywa mocno oskarżenie. Kim jest zatem Jacek Domogała, szczupły mężczyzna, z długimi włosami zaczesanymi do tyłu. Urodził się w 1952 roku. Wychował się w katowickiej dzielnicy Bogucice. Jego dziadek zginął w III powstaniu śląskim. Domogałowie żyli bardzo skromnie.
Reklama
Str. 9
W 1977 r. założył spółkę z bratem Michałem. Pierwszy, ogrodniczy biznes. Hodowali biało-czerwone goździki i asparagus. Zarabiali po tysiąc dolarów na głowę miesięcznie. Rentowność branży była nieprawdopodobna. Po stanie wojennym zajęli się produkcją elementów blacharki do malucha. Towar sprzedawał się na pniu w sieci Polmozbytu w całym kraju. Potem była fabryka butów, którą do dziś prowadzi Michał Domogała. Początek lat 90. to wejście Jacka w branżę spożywczą, m.in. produkcja flaczków. Miesięcznie zarabiali na tych flaczkach milion ówczesnych marek niemieckich. W latach 1994–1995 dzięki swoim firmom zależnym uzyskał blisko trzydziestoprocentowy udział w rynku chłodni. Chciał przejąć Hortex, zostawić sobie tę część działalności, a resztę sprzedać, np. produkcję soków.
Famur nabył od NFI w 2002 roku. Potem konsekwentnie budował grupę okołogórniczą. Kiedy w 2002 roku Jacek Domogała, przez swoje firmy zależne (Lodus, Przedsiębiorstwo Handlu Chemikaliami Chemia Wrocław i Polaris Chłodnie Śląskie), kupił Famur, na Śląsku huczało od plotek. Wielu prorokowało: ma głowę do interesów, ale zakład nabył tylko po to, aby sprzedać grunty, a fabrykę zamknie. Po wykupieniu większości akcji Famuru przez Domogałę, spółka weszła na giełdę. Pytanie, jakie zadawały sobie wszystkie możliwe służby specjalne dziesięć lat temu – skąd jednak Jacek Domogała miał aż tyle pieniędzy, że mógł sobie na taką inwestycję pozwolić? Obecnie jego Grupa Famur to pierwszy pod względem wielkości w Polsce producent maszyn i urządzeń dla przemysłu wydobywczego oraz urządzeń na potrzeby kolei i przemysłu cementowego. Jacek Domogała jest szefem rady nadzorczej spółki. „Forbes” niedawno pisał: „W ciągu dwóch lat, po przejęciu Remagu i Gliniku (dwóch mniejszych spółek z tzw. zaplecza górniczego), grupa Domogały podwoiła przychody, a co ważniejsze, zwiększyła zyski z 80 do 271 mln złotych. Nadzwyczajny wzrost rentowności, która z roku na rok na poziomie operacyjnym podniosła się o jedną trzecią, rodzi spekulacje, że Jacek Domogała mocno wyciska firmę, aby móc z niej wyciągnąć relatywnie dużo pieniędzy na kolejne inwestycje. Swoją spółkę holdingową TDJ, przez którą kontroluje Famur, jakiś czas temu przekształcił w rodzaj funduszu private equity specjalizującego się w inwestycjach przemysłowych – w portfelu ma m.in. Polską Grupę Odlewniczą, Zamet i Pemug. W ramach tej strategii dziś stara się m.in. o zakup poznańskich zakładów Cegielskiego (jak zapewniają przedstawiciele spółki, na tę transakcję środki ma już zresztą zabezpieczone)”.
7058 znaków
Str. 10
Kurier Wnet
świat
świat
świat
świat
Jak obalić reżim Łukaszenki? Odrzucając zarówno pokusę współpracy z reżimem, jak i jego ostentacyjne obalanie, Polska powinna skupić się na tych działaniach, które budują trwałe relacje z Białorusinami Fot. ONS
odwiedzając dyktatora z niemieckim ministrem spraw zagranicznych Guido Westerwellem. Raz deklarując świętą wojnę z reżimem, włącznie z pogróżkami pod adresem Aleksandra Łukaszenki, któremu Radosław Sikorski radził zapewnić sobie samolot na wypadek konieczności ucieczki z Mińska. Skądinąd, do tych pogróżek prawdopodobnie by nie doszło, gdyby nie wcześniejsze publiczne wydrwienie Sikorskiego i Westerwellego przez Łukaszenkę po wspólnej wizycie w Mińsku i sugerowanie, że obaj są homoseksualistami. Zasadnicze problemy w stosunkach Polski i Białorusi pozostają jednak niezmienne, niezależnie od prywatnych ambicji ministra spraw zagranicznych i związanej z nimi przynajmniej pięciokrotnej już zmiany kierunku polskiej polityki zagranicznej. Obiektywny kryzys polityczny i gospodarczy na Białorusi uzależnia ją coraz bardziej od Rosji, która w zamian za pomoc finansową sukcesywnie przejmuje kontrolę nad białoruską gospodarką i narzuca jej współpracę wojskową. Dalsze trwanie dyktatury Łukaszenki będzie oznaczało wyłącznie pogłębianie się tego procesu i w długim okresie czasu okaże się zgubne dla Białorusi i bardzo niekorzystne dla Polski. Przedłużanie się dyktatury będzie się także wiązało z coraz większym zubożeniem i zniewoleniem białoruskiego społeczeństwa oraz pogorszeniem się sytuacji polskiej mniejszości.
P
roblem reżimu na Białorusi jest jednym z najważniejszych wyzwań dla polskiej polityki zagranicznej. Niestety, od prawie sześciu lat, czyli od momentu objęcia resortu spraw zagranicznych przez Radosława Sikorskiego, jest także polem największych porażek. Choć Białoruś jest państwem ubogim, o skromnym potencjale demograficznym i pomijalnych zasobach naturalnych, jest bardzo ważna dla Polski z co najmniej kilku powodów. Niezależna, demokratyczna i przewidywalna Białoruś mogłaby stanowić bufor bezpieczeństwa pomiędzy Polską a Rosją. Tymczasem zagrożona całkowitą wasalizacją przez Rosję staje się dla Polski otwartym zagrożeniem militarnym. Zagrożenie to pokazują choćby wspólne rosyjsko-białoruskie manewry wojskowe „Zachód 2009” i manewry „Zachód 2013”, w których każdorazowo
symulowana jest wojna Rosji i Białorusi z Polską i Litwą. Jeszcze większy niepokój budzi systematyczne rozlokowywanie na Białorusi od 2011 roku kolejnych rosyjskich baterii rakiet przeciwlotniczych Tor-M2, a także tegoroczne decyzje o umieszczeniu na zachodniej Białorusi rosyjskiego pułku obrony przeciwlotniczej, w tym rozmieszczenia na Białorusi znanych z Syrii rosyjskich systemów rakietowych S-300. W tym roku zapowiedziano także uruchomienie w Lidzie rosyjskiej bazy lotniczej dla myśliwców przechwytujących Su-27. Dodatkowo, przez Białoruś biegną zaopatrujące Polskę gazociągi, których bezpieczeństwo w sposób oczywisty wiąże się z bezpieczeństwem energetycznym naszego kraju. W ostatnich latach Rosji zdarzyło się już kilkakrotnie zmniejszać dostawy gazu ze względu na wewnętrzne zatargi z reżimem Łukaszenki, tym samym zagrażając dostawom tego surowca do Polski. Co gorsza, każdorazowo do
Angela Merkel, którą przywiało z niemieckiego satelity Związku Sowieckiego, jest symptomem czy też chorobą? Systemy kompleksowe pracują w zwolnionym tempie i bezgłośnie. Przybywając na Zachód, Merkel wiedziała już bardzo dużo na temat tymczasowości systemów. Nadal liczyła się z tym, że każdą decyzję można poddać rewizji. Została sytuacyjną decydentką, ponieważ zrozumiała, że nic nie jest trwałe. Z jej doświadczenia wynikało, że władza musi ukrywać prowizoryczność decyzji, by utrzymywać obywateli w posłuszeństwie. Merkel odnosiła swoje zwycięstwa w niemieckiej polityce, odstępując od tego wszystkiego, co było domeną jej zachodnich współgraczy. Zyskała przewagę i utrzymała ją, ponieważ nie spełniła żadnych oczekiwań ze strony partii, w której ostatecznie znalazła swoje miejsce. Niemcy szybko się przekonali, że chrześcijańska i demokratyczna jest tylko w określonych sytuacjach – gdy zyskuje na tym jej kariera. Z tym że ona nigdy nie działała na rzecz partii, a wszystkie bonusy zachowywała dla siebie. Dlatego jako kanclerz utrzymuje, że każda decyzja jest „bezalternatywna”, a każda uchwała – „nieodwracalna”. Szefowa zjednoczonych Niemiec stosuje filozofię rządzenia stanowiącą kombinację dwóch strategii komunikacyjnych, które zaobserwowała u rządzących w podzielonych Niemczech. W przypadku każdej decyzji zostawia sobie z jednej strony furtkę do odwrotu, z drugiej zaś – deklaruje, że decyzja ta jest wiążąca. Jest to doświadczana od 2005 roku przez Niemcy i ich sąsiadów filozofii a władczyni, której nie krępują żadne więzy. Od tego czasu demokracja poddawana jest testowi w warunkach skrajnych. Kanclerz Merkel realizuje swoje cele po cichu, gdy opinia publiczna kieruje uwagę na
szantażu gazowego dochodziło w sezonie jesienno-zimowym, gdy zapotrzebowanie na gaz było największe.
cych, przykładających większą wagę do własnego wizerunku, niż realnych wyników sprawowanych przez siebie rządów.
Po trzecie, na Białorusi żyje około miliona osób o polskich korzeniach, w oficjalnych spisach do polskości przyznaje się ponad 200 tys. osób. Mniejszość polska na Białorusi jest od lat poddawana systematycznemu naciskowi, którego celem jest jej zupełne zdemobilizowanie i narzucenie postsowieckiej tożsamości kulturowej. Roztoczenie efektywnej pomocy nad Polakami na Białorusi jest nie tylko kwestią zobowiązań historycznych wobec potomków obywateli II RP, jest też kwestią prestiżową, świadczącą o sprawności państwa polskiego wobec wszystkich krajów naszego regionu.
W ujęciu potocznym najczęściej przeciwstawiano sobie dwa modele polskiej polityki wobec Białorusi. Pierwszy, konfrontacyjny, dążący do jak najszybszego obalenia reżimu w imię doktryn praw człowieka i demokracji, grożący konfliktem oraz drugi, który można nazwać kohabitacyjnym, polegający na umiarkowanej współpracy z białoruskim reżimem w imię stabilności w regionie i unikania zadrażnień w stosunkach z Rosją.
Od 2007 roku Polska odnosi na Białorusi kolejne spektakularne porażki, co wynika z dość nieudolnego zdefiniowania możliwych celów polskiej polityki zagranicznej, jak i temperamentu rządzą-
Tym samym, za nierozsądne należy uznać wszelkie projekty polityczne opierające się na założeniu, że Aleksander Łukaszenko jest gwarantem niepodległości Białorusi. Łukaszence jako rzekomemu gwarantowi niezależności Białorusi vis-à-vis Rosji naprawdę nie warto pomagać, gdyż od momentu gdy przejął władzę w 1994 r., nie zajmował się niczym innym, niż stopniowym wyprzedawaniem niepodległości w zamian za niezbędne polityczne wsparcie ze strony Kremla. Niestety, w fazach kompulsywnej miłości z reżimem polska dyplomacja zdążyła już jednak pójść na szereg bezmyślnych ustępstw, np. nie reagując na represje wobec Związku Polaków na Białorusi (ZPB), wymuszając rezygnację Andżeliki Borys z funkcji prezesa ZPB,
wydając reżimowi opozycjonistę Alesia Białackiego czy nieoficjalnie reformując polski program stypendialny im. Kalinowskiego, który zamiast studentów relegowanych z uczelni za działalność na rzecz demokracji z roku na rok przyjmował coraz więcej synów i córek białoruskiej reżimowej nomenklatury. Za równie nierozsądne uznać należy wszelkie obliczone na szybki efekt działania polityczne, np. otwarte wspieranie przez Polskę kontrkandydatów Łukaszenki na fotel prezydenta, tak jak miało to miejsce w 2010 r., gdy obok Szwecji byliśmy jawnymi, choć nieoficjalnymi sponsorami kampanii prezydenckiej Uładzimira Nieklajeua. Pikanterii dodaje fakt, że wspieraliśmy w ten sposób najbardziej prorosyjskiego ze wszystkich kandydatów biorących udział w wyborach. Niestety, ostentacyjne kreowanie za pomocą pieniędzy przypadkowej wręcz osoby na polityka zostało fatalnie odebrane przez białoruskie społeczeństwo. Podkupowanie bystrzejszych działaczy i polityków z już istniejących białoruskich partii i ruchów politycznych na rzecz sztucznej kampanii Nieklajeua miało niekorzystny wpływ na całą niezależną białoruską scenę polityczną, dezorganizując jej pracę w późniejszych latach. Wrażenie obcej interwencji spotęgowała tylko ministerialna impreza „Solidarność z Białorusią” z lutego 2011 r., podczas której minister Sikorski publicznie zbierał deklaracje wsparcia finansowego dla białoruskich opozycjonistów. Choć z zadeklarowanej wówczas kwoty 10 milionów euro na Białoruś trafiła z czasem tylko część, wrażenie sprzedajności białoruskiej opozycji pozostało. Owszem, obalenie reżimu Łukaszenki powinno być celem polskiej polityki zagranicznej, ale tylko pod warunkiem, że zajmą się tym sami Białorusini, traktowani przez nas podmiotowo i wspierani w sposób, który nie będzie zabijał ich własnej godności i inicjatywy. Tylko taki proces zapewni bowiem niezbędną stabilność i niepodległość Białorusi po zakończeniu rządów przez Łukaszenkę. Odrzucając zarówno pokusę współpracy z reżimem, jak i jego ostentacyjne obalanie, Polska powinna skupić się na tych działaniach, które budują trwałe relacje z Białorusinami. Tu na szczególną uwagę zasługują nadające z Białegostoku przygraniczne białoruskie Radio Racyja oraz telewizja satelitarna Biełsat. Choć wymagają niebagatelnych nakładów finansowych, są nastawione na działanie długofalowe, przygotowując Białorusinów do koniecznych zmian. Kwestią najwyższej wagi jest również okazanie jednoznacznego wsparcia przez instytucje państwowe RP dla mniejszości polskiej na Białorusi. Polskie podejście do własnej mniejszości jest bowiem dla Łukaszenki i Putina probierzem tego, na ile zdecydowaną politykę zamierza prowadzić Polska na Wschodzie.
8106 znaków
Reklama
Największym przekleństwem polskiej polityki wobec Białorusi ostatnich pięciu lat było to, że w zależności od sondaży, czy też nastroju ministra zpraw sagranicznych, Polska miotała się pomiędzy tymi dwoma biegunami, raz organizując rozkoszne tête-à-tête Sikorskiego z Łukaszenką przy wątróbce z żubra i samogonie w Puszczy Białowieskiej czy też
problemy finansów publicznych. I także tę niewygodną prawdę ubiera w prosty element językowej układanki: chodzi o euro, o skrzynie pełne dukatów. „Jeśli upadnie euro, upadnie Europa” – mówią jej doradcy. Merkel wystawia demokrację na próbę. Jest pierwszą ponadpartyjną, a już wkrótce pewnie bezpartyjną kanclerz Niemiec. Prasa sięga po kolejne górnolotne frazesy: „Angela Merkel – królowa Europy”. Ale także przy okazji tej „nominacji” nikt nie stawia pytania, czy pani kanclerz jest Europejką. I tu uwidacznia się posłuszeństwo niemieckich obywateli, którzy nie chcą znać odpowiedzi na to pytanie, skoro kanclerz uważa, że nie jest ono istotne. Wraz z jej nadejściem pojawił się typ polityka o wybujałym ego, który nikomu nic nie jest winien, nawet partii. Pnąca się po szczeblach kariery Merkel wykorzystała sprzyjające okoliczności i pozbawiła władzy „patriarchę”. Był to pierwszy okrutny czyn, którego się dopuściła. Potem mogła już przez całe lata trzymać w szachu swoich rywali. Mężczyźni, którzy powierzyli kobiecie popełnienie „ojcobójstwa”, mieli od tej pory dwie możliwości: uciec od niej albo jej służyć. Silni odeszli, słabi pozostali. Merkel zainkasowała swoją zapłatę. Tak narodził się system M. Wierna zasadzie, że przewagę zyskuje się poprzez odstępstwo od reguły, ruszyła do boju po zwycięstwo. Podczas gdy jej koledzy wzywali do lojalności lub powoływali się na normy prawne, ona mogła sobie pozwolić na swobodę w kwestiach moralnych i etycznych, która przynosiła jej same tylko korzyści. Merkel doświadczyła w dyktaturze bezgranicznej obojętności rządzących i odrobiła swoją pierwszą lekcję. Lekcja ta pewnie wprawiłaby w przerażenie zachodnich kolegów pani kanclerz, gdyby ta nie odrobiła też lekcji drugiej, że przewagę nad innymi można utrzymać jedynie dzięki milczeniu.
Prof. dr Gertrud Höhler, literaturoznawczyni, publicystka, ekspert w sprawach związanych z gospodarką i polityką, wieloletnia doradczyni Helmuta Kohla oraz zwierzchnika Deutsche Bank Alfreda Herrhausena. Autorka wielu bestsellerów o tematyce społecznej, gospodarczej i politycznej, odznaczona Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec.
3483 znaków
Gertrud Höhler, „Matka chrzestna. Jak Angela Merkel przebudowuje Niemcy", Zysk i S-ka, Poznań 2013
W PAZDZIERNIKU
K u r i e r W n e t
wyprzedaż
wyprzedaż
Świńska akcja W
Smithfield ltd. to międzynarodowa korporacja, która zaczynała jako mała firma z miasteczka o tej samej nazwie z stanu Wirginia, założona w 1936 roku przez rodzinę Luterów. Obecnie w dalszym ciągu korporacją zarządza Joseph W. Luter III, a firma jest największym producentem i przetwórcą wołowiny na świecie. Korporacja działa na terenie USA, Kanady, Polski, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Rumunii, Chin, Brazylii, Meksyku oraz innych krajów. W ramach jej struktur działają m.in. spółki typu joint-venture, przyczyniając się do efektywniejszego wprowadzenia na rynki krajowe. W 1999 roku doszło do wykupienia przez Smithfield większościowego pakietu akcji Animeksu S.A., znanej spółki handlu mięsem. Transakcja została poprzedzona negocjacjami między Josephem Lutrem a ówczesnym polskim premierem Jerzym Buzkiem. Jak to mają w zwyczaju polskie rządy, korporacja przeforsowała likwidacje małych polskich rzeźni będących naturalną konkurencją. Realna wartość Animeksu,
Fot. ONS
po niedawnym zmodernizowaniu jego zakładów, wynosiła 500 milionów dolarów, natomiast spółkę sprzedano za 10 proc. tej kwoty. W strukturach Smithfield w Polsce działają oprócz Animeksu, m.in. d. Prima Farms, obecna Agri Plus, wchodząca w skład Murphy Brown Group, która jest częścią amerykańskiej korporacji. Wszystkie części korporacji zajmowały się masowym importem zwierząt, deprecjonując krajowe hodowle. Był to początek ścisłej kooperacji pomiędzy amerykańskim koncernem a polskimi władzami, torującymi drogę do jego ekspansji i jednocześnie w jego interesie, eliminującymi polską rozproszoną konkurencję, obsługującą lokalny rynek i będącą istotnym elementem infrastruktury społecznej i ekonomicznej polskiej prowincji.
wyprzedaż
dzięki którym zmuszono do likwidacji tysiące małych rzeźni niemogących sprostać wymogom produkcji ponad 7 ton mięsa dziennie, co pozwoliło na przejęcie znacznie większej części polskiego rynku.
Robert Francis Kennedy Jr., syn zamordowanego w 1968 roku Roberta Kennedy’ego i bratanek zamordowanego prezydenta USA Johna Kennedy’ego, protestował i pisał listy otwarte, które nie trafiały do szerokiej opinii publicznej w Polsce. Protest dotyczył rozpoczęcia działalności w Polsce Josepha W. Lutera III, potomka założyciela i obecnego właściciela korporacji Smithfield
ielkie agrobiznesy nieustannie poszukują subsydiów niedostępnych dla mniejszych firm, co często kończy się sukcesem. Ponieważ działania takie niemożliwe są tam, gdzie prawo jest w pełni respektowane, a obywatele cieszą się równością, korupcja polityczna stała się nieodłącznym składnikiem „formuły na sukces”. Zamach wielkich korporacji na polskie tradycyjne rolnictwo jest z tego powodu również zamachem na polską demokrację – ostrzegał Robert F. Kennedy.
Zmiany natury prawnej dotyczą m.in. ustawy o nawozach i nawożeniu z 2000 roku. Była to najważniejsza zmiana prawna dla firmy, definiująca gnojownice jako nawóz. W ten sposób korporacja mogła przeprowadzać utylizacje odchodów, rozpryskując je na terenie pól, stanowiących poważane zagrożenie dla środowiska i ludzi. Kolejne ustawy i rozporządzenia stanowiły nowe prawo, wdrażające dyrektywy Wspólnot Europejskich. Analogicznie zostało wprowadzone prawo weterynaryjne, dzielące rzeźnie na kategorie w okresie rządów AWS–UW i SLD–PSL. Podział dotyczył dopasowania polskich zakładów do wymogów prawa unijnego, które dzieliły się względem ilości dziennej produkcji oraz zaawansowania technologicznego. Była to jedna z przyczyn,
Na Zachodzie już od dawna są rozwiązania prawne, które skutecznie blokują tucze kontraktowe,na zasadach takich, jakie ustalił Animex, ale w Polsce Smithfield ma widocznie lepsze wejścia i dlatego jest na to przyzwolenie, choć w konstytucji jest zapis, że polskie rolnictwo powinno się opierać na gospodarstwach rodzinnych i obowiązkiem rządu jest ich ochrona. Taki tucz kontraktowy, absolutnie nie kwalifikuje się jako działalność rolnicza. Jeśli rząd nic nie zrobi, żeby ratować nas przed Smithfieldem, to koniec branży mięsnej jest bliski – pisał anonimowy rolnik. W ten sposób rozpoczęto proces tzw. integracji pionowej, polegającej w tym przypadku na monopolizacji przetwórstwa oraz hodowli surowca. Po likwidacji małych przedsiębiorstw przetwórstwa mięsnego wprowadzono do Polski zakaz uboju własnego zwierząt hodowlanych wraz z wejściem do Unii Europejskiej. W ten sposób polski rolnik nie miał możliwości prowadzenia sprzedaży mięsa z własnego gospodarstwa. Zamknięte rzeźnie zmusiły małe gospodarstwa do zmiany sposobu działania. Był to moment, w którym korporacje wysyłały swoich przedstawicieli do rolników, oferując im wyhodowanie świń dla wielkich rzeźni na zasadzie kontraktu. W przypadku amerykańskiej firmy umowa dotyczyła także paszy podawanej zwierzętom, którą wskazywała korporacja. Dzięki temu Smithfield kontrolował ilość świń i mógł dyktować dowolną cenę za surowiec, zaniżając wartość. Postulatów „Solidarności” wiejskiej ustanowienia ceny minimalnej, jako zabezpieczenia dla rolników, nie wzięto pod uwagę. W ten sposób doszło do kolejnego zjawiska tzw. „Monopsonu”, polegającego na ustanowieniu jednego odbiorcy zwierząt hodowlanych.
Str. 11
Działalność Smithfield Foods w Polsce przypomina wręcz działalność neokolonialną, gdy się zważy że polskie państwo poprzez ustawy, rozporządzenia i regulacje działa na korzyść zagranicznego koncernu zdecydowanie kosztem polskich producentów, i w dziedzinie hodowli trzody chlewnej w dużo większym stopniu wydaje się być ono reprezentantem interesów obcych niż polskich. Obecnie jest finalizowana transakcja pomiędzy Shuanghui International Holdings Ltd a Amerykanami w sprawie wykupu Smithfield, a wraz z nim Animeksu i Agri Plus. W ten sposób, w ramach globalizacji, bez prze-
kraczania granic od polskiego chłopa na naszych stołach, za zgodą Waszyngtonu, dzięki przepisom UE, pojawi się mięso, z którego zyski czerpać będzie chiński kapitał.
5473 znaków
Robert Francis Kennedy Junior jest synem zamordowanego w 1968 roku, byłego szefa Departamentu Sprawiedliwości Roberta Francisa Kennedy’ego Seniora oraz bratankiem zamordowanego prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego. Urodził się w Waszyngtonie i ma 59 lat. Ojciec sześciorga dzieci i rozwodnik. Żonaty dwa razy. Ukończył Harward na kierunku historia i literatura Ameryki w stopniu odpowiadającym polskiemu licencjatowi. Na Pace Uniwersity of Law zakończył edukację z stopniem magistra prawa, w specjalizacji prawa środowiskowego. Z zawodu jest adwokatem, przynależy do partii politycznej demokratów oraz jest działaczem na rzecz ochrony środowiska. Był asystentem prokuratora okręgowego w Nowym Jorku. Obecnie jest głównym prawnikiem organizacji zajmującej się ochroną środowiska rzek, Hudson Riverkeeper oraz prezydentem Waterkeeper Alliance o tym samym profilu działalności, obejmującej teren USA oraz Kanady. Wspiera także rdzenną ludność m.in. w Ameryce Południowej, na rzecz ustanowienia traktatów zabezpieczających nienaruszalność plemiennych terytoriów. W 2003 roku odwiedził Polskę w związku z działalnością korporacji Smithfield w Polsce. Podczas wystąpienia w Senacie RP ostrzegał polskie władze przed zgubną działalnością firmy. Korporacja Smithfield zaczynała jako mała firma z miasteczka o tej samej nazwie ze stanu Wirginia, założona w 1936 roku przez rodzinę Luterów. Obecnie w dalszym ciągu korporacją zarządza Joseph W. Luter III, a firma jest największym producentem i przetwórcą wołowiny na świecie. Korporacja działa na terenie USA, Kanady, Polski, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Rumunii, Chin, Brazylii, Meksyku oraz innych krajów. W ramach jej struktur działają m.in. spółki typu joint-venture, przyczyniając się do efektywniejszego wprowadzenia na rynki krajowe. Korporacja Shuanghui International Holdings Limited to największa chińska firma zajmująca się przetwórstwem wołowiny w Chińskiej Republice Ludowej. Pierwotnie był to mały zakład przetwórczy założony w 1958 roku w mieście Luohe. Rodzina Wan, która jest właścicielem Shuanghui, doprowadziła do znacznego rozwoju firmy. Korporacja wydała pierwsze w historii Chin markowe produkty mięsne. Głową korporacji jest Wan Long. Obecnie prowadzone są rozmowy z Amerykanami ws. wykupu korporacji Smithfield przez Shuanghui Group.
2300 znaków
Jeszcze nie wszystko stracone. Raz, dwa... sprzedane Nie udało się zatrzymać prywatyzacji Zespołu Elektrowni Wodnych Niedzica w Małopolsce. Wszystko wskazuje na to, że pienińskie elektrownie, które rocznie przynoszą blisko 40 milionów złotych zysku, pójdą jednak pod młotek. Niewykluczone, że strategiczna spółka trafi w obce ręce. Jej przejęciem bardzo zainteresowana jest czeska firma Energo-Pro, ze spółką zależną Cambert Investments. Już w czerwcu zeszłego roku podpisali oni z Ministerstwem Skarbu Państwa przedwstępną umowę sprzedaży. Proces prywatyzacyjny wstrzymały jednak ostre protesty mieszkańców regionu oraz władz samorządowych. Okazało się bowiem, że spółka może zostać sprzedana wraz z atrakcyjnymi terenami położonymi wokół Jeziora Czorsztyńskiego, które do elektrowni nie należą
K
iedy 21 kwietnia 2011 roku ogłoszono, że Zespół Elektrowni Wodnych idzie do prywatyzacji, na Spiszu zawrzało. „Jak to? Zapora, która powstała na krzywdzie ludzkiej, w imię wyższej konieczności ma teraz trafić w prywatne ręce?” – oburzali się mieszkańcy Pienin, którzy decyzji Ministerstwa Skarbu nie rozumieli i nie akceptowali. Jezioro Czorsztyńskie i zapora powstały bowiem w bólach i łzach. Budowa tego sztucznego zbiornika, nie tylko pochłonęła gigantyczne państwowe pieniądze, ale także wymagała całkowitego zalania wsi Maniowy. Wszyscy mieszkańcy wioski zostali wywłaszczeni. Musieli opuścić swoje domy, gospodarstwa i zaczynać nowe życie, w innym miejscu. Dla wielu rodzin była to dramatyczna decyzja, z którą nie pogodzili się do dziś, mimo że zapora i Jezioro Czorsztyńskie okazały się kołem zamachowym rozwoju tego regionu. Elektrownie przynoszą zysk, jezioro przyciąga tłumy turystów, wielkie korzyści mają również flisacy pienińscy. Dzięki dobrej współpracy z władzami spółki mogą bezpiecznie pływać po Dunajcu, znając stan rzeki i plany dotyczące spuszczania wody ze zbiornika. Dlatego, gdy gruchnęła wieść o prywatyzacji ZEW, flisacy jako pierwsi podnieśli larum, a gdy okazało się, że elektrownie prawdopoFot. ONS
dobnie kupią Czesi, ich niepokój sięgnął zenitu. Ministerstwo Skarbu Państwa wystawiło na sprzedaż 2 258 379 akcji imiennych ZEW Niedzica, o wartości nominalnej 100 zł każda, stanowiących 100 proc. jej kapitału zakładowego. Zespół Elektrowni Wodnych Niedzica zajmuje się przesyłem, dystrybucją oraz obrotem energią elektryczną. W skład zespołu wchodzą cztery elektrownie wodne o łącznej mocy około 100 MW. Ministerstwo Skarbu Państwa dopuściło do negocjacji pięć podmiotów: Energa, Energo-Pro, KGHM II Fundusz Inwestycyjny Zamknięty Aktywów Niepublicznych, Tauron oraz konsorcjum ZEW Niedzica-Pracownicy, KI Energy oraz Kulczyk Holding. Najkorzystniejszą ofertę złożyła czeska spółka Ergo-Pro i to ona szybko dostała wyłączność negocjacyjną. Jak donosiły media, Czesi zaoferowali za spółkę ponad 500 milionów złotych, o 100 milionów zł przebijając propozycję konsorcjum ZEW NiedzicaPracownicy, połączonego z holdingiem Kulczyka. Ministerstwo miało nadzieję na szybką transakcje, bo już w połowie czerwca 2012 roku podpisano z Czechami przedwstępną umowę sprzedaży. Władze samorzą-
dowe początkowo sprzyjały tym planom, nie wnikając w intencje rządu i nie pytając, dlaczego pozbywa się tak ważnej dla regionu spółki. Lakoniczne tłumaczenie ministerstwa, rozsyłane również do mediów, że „prywatyzacja państwowych spółek jest naturalnym procesem dokańczania transformacji ekonomicznej naszego państwa”, wyraźnie im wystarczała. Górale byli jednak innego zdania, „dokańczanie transformacji” interpretując jako ekonomiczne „wykańczanie” naszego kraju, dlatego zaczęli ostro protestować. Najmocniej flisacy oraz pracownicy spółki ZEW Niedzica. Ich postawa zmusiła samorządowców do zmiany stanowiska, zwłaszcza że zaczęły dochodzić słuchy, iż Czesi po przejęciu elektrowni będą dążyć do całkowitego zautomatyzowania zapory, tak by możliwa była jej bezzałogowa obsługa, co wiązałoby się z grupowymi zwolnieniami obecnie pracujących tam ludzie. Flisacy pienińscy obawiali się tymczasem o los spływu przełomem Dunajca. Stan wody w rzece jest bowiem podstawą bezpiecznego pływania tratw. Jan Sienkiewicz, prezes flisaków pienińskich, wielokrotnie przypominał, że operat wodno-prawny obejmuje tylko minimalne przepływy wody w rzece. Nie ma za
to żadnych ustaleń co do maksymalnych stanów wody. I to niewątpliwie może być zarzewiem konfliktu z nowym właścicielem spółki. Dunajec potrafi bowiem toczyć 125 m sześc./s wody i choć to nie jest jeszcze fala powodziowa, to jednak flisakom nie pozwala już pływać. Teraz, przy dobrych relacjach z władzami zapory, przy ulewach, udaje się utrzymać stan nieprzekraczający 80 metrów sześc., choć taki kompromis, dla elektrowni oznacza straty. Interes flisaków jest jednak dla „państwowych” władz zapory ważny, więc teraz obie strony potrafią się dogadać na zasadzie: „Dziś pływacie 6 godzin zamiast 8. Potem spuszczamy wodę”. Kiedy przyjdą Czesi, skończą się dobre czasy, mówią wprost flisacy. „Nikt nie będzie się nami przejmował”, uważa Jan Sienkiewicz i dodaje: „Automatyzacja oznacza, że co najwyżej będziemy mogli wysłuchać, oczywiście w języku czeskim, suchego komunikatu, ile wody zostanie zrzucone i na tym koniec. Jeśli spółka będzie musiała wybierać pomiędzy własnym zyskiem a interesem lokalnej społeczności, to jaką podejmie decyzje?”, zadaje retoryczne pytanie. Ze spływu przełomem Dunajca żyje co najmniej 500 rodzin. Tylko dobra współpraca z elektrownią daje szansę na rozwijanie tej działalności. Na szczęście te argumenty dotarły do samorządowców, którzy zweryfikowali swoje wcześniejsze stanowisko w sprawie prywatyzacji elektrowni. Nagle okazało się, że są dokumenty świadczące o nieprawidłowościach przy wywłaszczeniach pod budowę zapory. Do dziś wiele prywatnych osób ma prawo własności do części terenów na
dnie jeziora i na samej tamie. Dodatkowo, samorządowcy przypomnieli, że zgodnie z prawem, nawet „prawidłowo” wywłaszczeni górale mają możliwość odbioru swoich dawnych dóbr, gdy nie będą one w rękach państwowych i nie będą już służyły celom publicznym. Prywatyzacja zaś, niewątpliwie może tak być traktowana. Wobec takich faktów Ministerstwo Skarbu Państwa zmuszone było bez rozstrzygnięcia zamknąć proces prywatyzacyjny. Stało się to 4 stycznia 2013 r. Nie zamknęło to jednak sprawy. Rząd, który za wszelką cenę szuka pieniędzy na łatanie dziury budżetowej, wpadł na nowy pomysł „upłynnienia spółki”. Kilka dni temu wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik przedstawił plan podziału ZEW Niedzica na trzy podmioty: na spółkę wodną, energetyczną i turystyczną. W skład spółki turystycznej wchodziłyby hotele, pensjonaty, kawiarnie i ośrodek narciarski należący do ZEW. W spółce wodnej byłyby nieruchomości przeznaczone do zarządzania infrastrukturą hydrotechniczną, a w spółce energetycznej znalazłyby się nieruchomości związane z produkcją, przesyłem i dystrybucją energii w obiektach Czorsztyn, Niedzica i Sromowce Wyżne oraz całość nieruchomości w Łączanach i Smolicach. By zamknąć góralom usta i uniemożliwić im blokowanie prywatyzacji, pod hasłem niedotrzymania warunków wywłaszczenia, ministerstwo zatrzyma spółkę wodną. Wg zamysłu, zrobi z niej jednoosobowy podmiot Skarbu Państwa, który będzie realizował zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa prze-
ciwpowodziowego regionu. Pozostałe dwie spółki, energetyczna i turystyczna, pójdą zaś pod młotek. Tomasz Lenkiewicz, wiceminister skarbu, wyznał: „Jeśli uporamy się z problemami prawnymi, to ZEW Niedzica będzie bardzo ciekawą spółką. Mamy głosy z rynku, że w momencie, gdy uruchomimy prywatyzację, to 4–5 dużych chętnych inwestorów zgłosi akces, w tym najprawdopodobniej ponownie czeska spółka Energo-Pro”. Jednym słowem, jeśli rząd „upora” się z trudnościami, natychmiast pozbędzie się kury znoszącej złote jaja, atrakcyjnej spółki energetycznej, a nam podatnikom zostawi tamę i wały przeciwpowodziowe, czyli infrastrukturę wymagającą wielkich nakładów finansowych, których elektrownia nie będzie już wspierać. Powinszować! Cały zamysł, by zapora chroniła region przed żywiołem i jednocześnie sama na siebie zarabiała, weźmie w łeb i to na oczach ludzi, których wyrywano z ojcowizny z korzeniami, obiecując im lepsze czasy. Jakby tego było mało na Podhalu szykują się kolejne prywatyzacje. Na sprzedaż już wystawiona jest spółka Polskie Tatry, do której należą m.in. Aqua Park Zakopane i zespoły hotelowe Antałówka na zboczu wzgórza Antałówki, Dolina Białego przy wejściu do Doliny Białego i Tatry na Polanie Zgorzelisko. To jedne z najpiękniejszych i najcenniejsze terenów Podhala. Już wiadomo, że do walki o nie staną Polskie Koleje Górskie, Zdrojowa Invest oraz konsorcjum spółek Wartico Invest, Mazur-Tourist i Warszawa/Olsztyn Nosalowy Dwór. Skarb Państwa chce pozbyć się także Geotermii Podhalańskiej, która pochłonęła setki milionów złotych, by dać Zakopanemu „świeży oddech”. Dziś geotermia ogrzewa 1/3 miasta i po odbiciu się od dna, nareszcie przynosi zyski. Dlatego znalazła się na rządowej liście wyprzedaży. Tylko patrzeć, jak jej potencjał dostrzeże Anglik, Francuz czy Niemiec i zbijając na niej kokosy, da nam nieźle popalić, pokazując, jak droga może być ekologia.
8604 znaków
Górale z przerażeniem przyglądają się tym rządowym posunięciom. Zostaniemy „gołodupcami”, niewybrednie komentują decyzje polityków, przypominając starą góralska prawdę: „Nie mos nic, nic ześ nie wort”. Ciekawe, że rozumie to cały świat, oprócz włodarzy naszego państwa.
Str. 12
Kurier Wnet
cywilizacja
cywilizacja
cywilizacja
Wojna w sieci Reakcją na agresywne działania Federacji Rosyjskiej w cyberprzestrzeni było ustanowienie przez niektórych członków NATO centrum walki z tego typu zagrożeniami z siedzibą w Tallinie. Grupa Cooperative Cyber Defense Center of Excellence rozpoczęła swoją działalność z początkiem 2009 roku. K5 – nazwa kodowa centrum w ramach struktur sojuszu północnoatlantyckiego – analizuje w trybie ciągłym wszelkie zagrożenia cybernetyczne, przekazując informacje i ostrzeżenia swoim członkom
P
oczątkowo za utrzymanie działania centrum odpowiedzialne były Litwa, Łotwa, Estonia, a także Niemcy, Włochy, Hiszpania i Słowacja. W ciągu ostatnich trzech lat do instytucji przyłączyły się Stany Zjednoczone, Holandia, Węgry oraz Polska. NATO Cyber Defense Center w Estonii, rekrutując od 2008 roku wybitnych ekspertów w dziedzinie bezpieczeństwa cybernetycznego, stało się w naszej części świata, na poziomie ponadnarodowym, główną linią obrony przed cyberatakami. Polska – dążąc do zapewnienia sobie bezpieczeństwa w interesującej nas dziedzinie – nie powinna jednak poprzestawać na samym członkostwie w opisanym wyżej przedsięwzięciu. Dobrym przykładem właściwych działań może być dla nas Estonia, która przeszło pięć lat temu, 8 maja 2008 roku, ogłosiła narodowy plan naprawy znany jako Strategia Bezpieczeństwa Cybernetycznego. Podstawowym celem przyjętej strategii było zmniejszenie naturalnej podatności każdego społeczeństwa na zagrożenia związane z cyberprzestrzenią. Dokument nakreślił trzy główne obszary działań państwa w okresie średnio- i długoterminowym: 1. rozwój wiedzy i świadomości społecznej w zakresie bezpieczeństwa informacji,
2. rozwój odpowiednich ram prawnych i regulacyjnych wspierających bezpieczeństwo systemów informatycznych, 3. wzmocnienie współpracy międzynarodowej mającej na celu wzmocnienie bezpieczeństwa cyberprzestrzeni w regionie. Estonia, realizując plan naprawczy, prowadziła i prowadzi projekty edukacyjne dla swoich obywateli, które nie tylko zwiększają świadomość zagrożeń, ale i promują określony styl zachowań wśród użytkowników Internetu, który można by szerzej nazwać jako kultura bezpieczeństwa cybernetycznego. I Polska powinna włożyć większy wysiłek w budowanie programów edukacyjnych zwiększających świadomość zagrożeń, a także przygotowujących obywateli do korzystania z nowych usług cyfrowych. Mimo ostatnich wydarzeń związanych z postacią Edwarda Snowdena, warto przyjrzeć się zmaganiom samych Stanów Zjednoczonych w sferze bezpieczeństwa cybernetycznego.
Fot. ONS
pieczeństwo kluczowych sieci przepływu informacji w Stanach Zjednoczonych. W Stanach Zjednoczonych trwają również prace nad uruchomieniem oddzielnego dowództwa w ramach sił powietrznych – Air Force Cyberspace Command – którego zadaniem, prócz obrony kraju przed atakami w cyberprzestrzeni, ma być również prowadzenie badań oraz szkoleń żołnierzy pozostałych typów sił.
Jedną z najważniejszych decyzji podjętych przez amerykański Departament Obrony (DoD) było ustanowienie w 2009 roku oddzielnego dowództwa ds. cyberbezpieczeństwa – U.S. Cyber Command.
Co ważniejsze, sam prezydent Obama ogłosił rozpoczęcie Narodowej Inicjatywy Cyberbezpieczeństwa. Była to odpowiedź na rosnące w bardzo szybkim tempie zagrożenia cyberterrorystyczne przeciwko Stanom Zjednoczonym i ich obywatelom. Inicjatywa ta ma pomóc w osiągnięciu następujących celów:
Jako pierwszy na szefa nowej jednostki został powołany gen. Keith B. Alexander. Cybercom jest odpowiedzialny za bez-
1. Ustanowienie zintegrowanej, jednej linii obrony przed bezpośrednimi zagrożeniami poprzez rozpoznanie wszystkich,
potencjalnych luk w systemie przepływu informacji zarówno na poziomie instytucji federalnych, lokalnych, jak i podmiotów prywatnych. 2. Wzmocnienie zdolności kontroli bezpieczeństwa łańcucha dostaw w zakresie kluczowych technologii informacyjnych. 3. Skoordynowanie wysiłków badawczych i rozwojowych różnych podmiotów publicznych w wymiarze przeciwdziałania zagrożeniom w cyberprzestrzeni. Cyberterroryzm stał się w Stanach Zjednoczonych szczególnie gorącym tematem w 2010 roku po pierwszych, przeprowadzonych na wielką skalę atakach, za którymi miała stać Chińska Republika Ludowa. Była sekretarz stanu USA Hillary Clinton powiedziała wówczas w swoim przemówieniu w Paryżu, iż „czołgi, bomReklama
Publiczne miliardy w prywatnych bankach Wiele miliardów samorządowych środków budżetowych znajduje się na kontach prywatnych, najczęściej zagranicznych banków. Polski rząd w tej sprawie nie robi nic, a wystarczyłoby tylko zmienić jedną ustawę
W
ybór odpowiedniego rachunku bankowego, a co za tym idzie banku, który będzie obsługiwał cały budżet danego urzędu, regionu (w przypadku Krakowa ponad 3,5 mld zł w roku 2012) odbywa się na podstawie ustawy o zamówieniach publicznych z 2004 roku. To właśnie w niej zapisane jest, że przetarg wygrywa nie ten bank, który posiada polski kapitał – jest państwowy – lub większościowym udziałowcem jest firma polska, tylko ten, który złoży najbardziej korzystną propozycję. Nie ma więc dla rządzących znaczenia, że publicznymi pieniędzmi zarządzać będzie najczęściej bank zagraniczny, a już na pewno prywatny. Nie ma też znaczenia, że te oto banki będą pobierać ogromne prowizje za prowadzenie rachunków bankowych, a także będą miały swobodny dostęp do dokładnych danych dotyczących wpłat, wypłat i stanu konta danego urzędu, a także pełnej dokumentacji bankowej jednostek samorządu terytorialnego ( JST). Aby samorządowe środki budżetowe trafiły na państwowe konta, zmian wymaga przede wszystkim ustawa o finansach publicznych. To właśnie z niej wynika, że jednostki samorządu terytorialnego, takie jak urzędy miast czy urzędy marszałkowskie, wybierają rachunki bankowe w wyniku przetargu nieograniczonego zgodnie z ustawą – prawo zamówień publicznych. Ale już takie jednostki jak urzędy skarbowe, prokuratury czy sądy posiadają swoje rachunki w odpowiednich oddziałach Narodowego Banku Polskiego czy Banku Gospodarstwa Krajowego. Takie samo uregulowanie tyczy się także urzędów wojewódzkich. Zgodnie z art. 196 ustawy o finansach publicznych, jednostki budżetowe (np. Mazowiecki Urząd Wojewódzki) zobowiązane są do prowadzenia swoich rachunków bankowych w Narodowym Banku Polskim lub w Banku Gospodarstwa Krajowego. Czy właśnie takie uregulowanie nie powinno mieć miejsca odnoście rachunków JST i środków na nich zgromadzonych? – Oczywiście, rachunki jednostek samorządu terytorialnego winny być prowadzone przez Narodowy Bank Polski. Tymczasem stają się niejako „finansami” prywatnych banków. Przez prowadzenie rachunków JST banki prywatne uzyskują nieprawdopodobny przywilej obsługi tak pewnej lokaty, a dodatkowo otrzymują wynagrodzenie związane z obsługą tych rachunków. Jeśli rachunki prowadziłby np. NBP, zyski zasilałyby Skarb Państwa, a nie prywatne banki – tłumaczy prof. Witold Modzelewski z Instytutu Studiów Podatkowych. Dodaje, że prowadzenie takich rachunków daje ogromne zyski dla prywatnych przedsiębiorstw. – Jest to najbardziej pewna lokata, jaką w ogóle można mieć, wiadomo, iż pieniądze z podatków zawsze wpłyną. Mówimy tu o kwotach liczonych w miliardach złotych. Do tej pory nie uzyskałem jednak informacji, ile zarobiłby (nie straciłby – red.) Skarb Państwa, gdyby obsługę rachunków JST zlecono NBP. Reasumując, obsługa rachunków JST powinna być w prowadzona przez bank polski, a gdyby samorząd był innego zdania i chciał zarabiać, co
to za problem, aby powołać bank samorządowy – mówi profesor Modzelewski. I na koniec dodaje: – My jesteśmy taka dojna krowa, na Polsce robi się dobre interesy. My lubimy, jak nas na Zachodzie chwalą, a chwalą nas wtedy, kiedy dajemy na sobie zarobić. Patrząc na statystyki, bankiem, który ma najlepszą i najbardziej korzystną, już od wielu lat, ofertę dla urzędów, jest włoski bank Pekao S.A. Świadczy on usługi m.in. dla Urzędu Miejskiego w Białymstoku, Urzędu Miasta Łodzi, ratusza w Lublinie, Białymstoku, Krakowie czy Gdańsku. To właśnie tym bankiem przez wiele lat kierował były premier Jan Krzysztof Bielecki. Przypomnijmy, że jeszcze kilka lat temu bank Pekao SA posiadał w swym portfelu specjalną ofertę dla polityków i pracowników administracji publicznej, jako przyszłych klientów. Pośrednie dowody są na wyciągnięcie ręki. Choćby te, że wg oświadczeń majątkowych, klientami tego banku z pokaźnymi kredytami do spłacenia są między innymi przewodniczący KNF pan Andrzej Jakubiak czy wiceprzewodniczący KNF bezpośrednio nadzorujący banki pan Krzysztof Kwaśniak. Krzysztof Kwaśniak posiadał również, co przyznał w swoim oświadczeniu, akcje Pekao! Warto też wyjaśnić, że żona pana Krzysztofa Kwaśniaka, nadzorcy banków, zajmuje eksponowane stanowisko członka zarządu Pekao Bank Hipoteczny SA z Grupy Unicredit. Kolejnym z banków, który obsługuje budżety urzędów marszałkowskich czy urzędów miast, jest Getin Noble Bank SA. To właśnie w tym banku przewodniczącym rady nadzorczej i większościowym udziałowcem jest Leszek Czarnecki – jeden z najbogatszych Polaków, wg rankingu „Wprost”. Bank Czarneckiego obsługuje m.in. rachunki Urzędu Miasta Łodzi czy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubuskiego. Warto podkreślić, że każde pieniądze znajdujące się czy to w banku Pekao S.A., czy to w Banku Handlowym (obsługuje Urząd Miasta Stołecznego Warszawy – budżet ponad 12 mld w 2012 roku), to dodatkowy i ogromny kapitał dla prywatnych i zagranicznych podmiotów. Niestety od kilkunastu lat żaden rząd nie odważył się na zmiany w obowiązującym prawie. Ustawa o finansach publicznych ma się dobrze i nie widać, by jakiekolwiek ugrupowanie kwapiło się do zmian w zakresie rachunków bankowych jednostek samorządu. Czy w takiej sytuacji NBP i BGK nie powinny być jedynymi bankami obsługującymi JST? Na odpowiedź Ministerstwa Finansów niestety się nie doczekaliśmy. Nie poznamy więc zdania ministra Rostowskiego na temat przetrzymywania publicznych pieniędzy przez prywatne podmioty. Ale przecież chodzi o to, by deficyt stale zmniejszać, a nie przejmować się jakimiś tam nic nieznaczącymi ustawami.
5444 znaków
bowce i pociski są konieczne, ale już nie wystarczają, aby utrzymać europejskie i amerykańskie bezpieczeństwo... nasz arsenał musi zawierać również narzędzia, które chronią cyberprzestrzeń". Czy Polska nie powinna wykorzystać doświadczeń innych krajów takich jak Estonia czy Stany Zjednoczone, by nie stać się kolejną ofiarą ataków organizowanych przez inne państwa? Co powinno znaleźć się w naszym „arsenale” chroniącym bezpieczeństwo systemów przepływu informacji? Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia i uwarunkowania międzynarodowe, Polska powinna – na wzór Estonii i Stanów Zjednoczonych – opracować narodowy program, który przygotuje kraj na zagrożenia w najbliższej przyszłości. Rząd polski powinien zabiegać o powstanie kolejnych, ponadnarodowych
inicjatyw z udziałem państw zachodnich, które w dłuższej perspektywie zapewnią stworzenie jednolitej przestrzeń bezpieczeństwa. Wraz z innymi, największymi państwami europejskimi powinniśmy również stworzyć porozumienie, które będzie dokładnie określać zakres wzajemnej pomocy w przypadku ataku na innego sygnatariusza dokumentu. Powinniśmy z całą pewnością dokonywać częstych symulacji możliwych działań obronnych w celu zoptymalizowania procedur obowiązujących w zespole szybkiego reagowania.
5210 znaków
Warto pamiętać też, idąc za przykładem Estonii, stworzyć program edukacyjny w dziedzinie bezpieczeństwa cybernetycznego nie tylko dla pracowników sektora publicznego, ale i ogółu społeczeństwa.
K u r i e r W n e t
wojna z frankiem
wojna z frankiem
Wnioskodawca Imię ............................................................... Nazwisko ..................................................... Adres ...........................................................
Miejscowość . ............................................ Data . ..........................................................
Pan ..................................................................... Prezes Rady Ministrów 00-583 Warszawa Al. Ujazdowskie 1/3
WNIOSEK o udzielenie informacji publicznej Wnioskodawca zwraca się o udostępnienie w ustawowym terminie 14 dni w formie pisemnej w trybie ustawy z 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej informacji określonej w art. 6 ww. ustawy odnośnie działań organu władzy publicznej ……………… w sprawie rozwiązania problemu obywateli spłacających kredyty zaciągnięte w CHF. Wnioskodawca oczekuje pisemnej informacji w trybie art. 6 ust. 1 pkt 3) w formie odpowiedzi na poniższe pytania. Wprowadzenie Pomimo braku takiego wymogu ustawowego wnioskodawca informuje o przesłankach skierowania niniejszego wniosku o udzielenie informacji publicznej. Wnioskodawca kieruje niniejszy wniosek w celu zasięgnięcia w trybie przewidzianym ustawą informacji odnośnie działania organu władzy publicznej w niżej poruszonej kwestii. Przedmiotowa informacja jest istotna dla wnioskodawcy jako obywatela przez wzgląd na art. 77 Konstytucji RP, gdyż umożliwi ocenę czy zaszły określone w konstytucji przesłanki dla egzekwowania przez obywatela odpowiedzialności organu władzy publicznej. Mając na uwadze wykładnię ww. artykułu konstytucji działanie organu władzy publicznej obejmuje wszelkie możliwe działania mieszczące się w kompetencji takiego organu. Przy czym działanie może mieć zarówno formę działania, jak i zaniechania ze strony organu władzy publicznej. Wnioskodawca zabiega o informacje przez wzgląd na koszty, które ponosi jako obywatel, klient i usługobiorca, w związku z widoczną zdaniem wnioskodawcy biernością organów władzy publicznej. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o działanie organu władzy publicznej jest zasadne, gdyż wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 4 grudnia 2001 r. (SK 18/00) uchylił art. 418 kodeksu cywilnego, który uniemożliwiał uzyskanie odszkodowania od organu władzy publicznej, gdyż zawierał już nieistniejący warunek, że wina sprawcy szkody musi być stwierdzona wyrokiem sądu karnego lub orzeczeniem dyscyplinarnym. Było to praktycznie nie do wyegzekwowania w odniesieniu do organów władzy. Wnioskodawca posiłkując się ww. wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego zauważa, że obecnie do ponoszenia odpowiedzialności materialnej państwa polskiego za działania lub zaniechania funkcjonariuszy jego organów nie jest już konieczne stwierdzenie winy funkcjonariusza za szkodę obywatela. Tym samym zasadne jest skierowanie poniższych pytań zmierzających do ustalenia stanu faktycznego.
Str. 13
wojna z frankiem Załączony wniosek o udostępnienie informacji publicznej (patrz po lewej) może wnieść każdy obywatel. Takie prawo wynika z osobnej ustawy. Można ten wniosek skierować do każdego organu administracji publicznej i innych państwowych osób prawnych. Jest on zwolniony z opłat, za wyjątkiem sytuacji, gdy obywatel oczekuje kopii dokumentów. Za kopie musi on urzędowi zapłacić. Zapytany urzędnik, np. minister, musi odpowiedzieć w ciągu 14 dni. Jeżeli sprawa jest bardzo zawiła, wówczas ma dodatkowo maksymalnie 30 dni na odpowiedź. Obywatel lub grupa obywateli może pytać o wszelkie sprawy, które można uznać za publiczne. Nie jest to zamknięty katalog spraw. Niezależnie od załączonego wniosku o udostępnienie informacji publicznej mamy jako obywatele jeszcze do dyspozycji skargi i wnioski przewidziane w kodeksie postępowania administracyjnego (k.p.a.). Poniżej instrukcja możliwych dalszych działań w tym trybie.
906 znaków
Instrukcja obsługi Informacja i możliwe działania obywateli z wykorzystaniem kodeksu postępowania administracyjnego. 1. Kto? Taką możliwością są wnioski i skargi. Skargę oraz wniosek wnieść może każdy w interesie własnym lub innych osób (tylko za ich zgodą). Można wnieść skargę w interesie publicznym. Może to zrobić pojedynczy obywatel. 2. Za ile? Wniesienie takiej skargi jest wolne od opłat i może zostać złożone w dowolnej formie – pisemnej, ustnej do protokołu. 3. Kiedy mogę złożyć skargę? Skargi mogą być złożone w dowolnym czasie przez dowolną ilość osób. Zaleca się wniesienie skargi w formie pisemnej. Skargi i wnioski mogą składać np. całe grupy obywateli lub pojedyncze osoby. 4. Przedmiot skargi
Pytania wnioskodawcy w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej
Przedmiotem skargi może być, np. zaniedbanie lub nienależyte wykonywanie zadań przez właściwe organy, w tym np. organ administracji publicznej. Przedmiotem
Wnioskuję o udzielenie odpowiedzi na poniższe pytania: 1. Jakie czynności bankowe (art. 5 ustawy prawo bankowe) w ocenie prezesa Rady Ministrów mają wpływ na kurs franka szwajcarskiego (CHF)? 1.1. W nioskodawca zwraca się o odpowiedź przez wzgląd na fakt, że czynność bankowa jest zwięźle ujętym zespołem czynności prawnych oraz faktycznych zarówno banku jako usługodawcy, jak i wnioskodawcy wykonywanych w charakterze partnera/klienta banku jako usługobiorcy. 1.2. I stotne dla wnioskodawcy jest udzielenie przez prezesa Rady Ministrów odpowiedzi konkretnej na powyższe pytanie w rozbiciu na dwie grupy czynności bankowych: – pierwszą – czynności naturalnych rozumianych jako czynności podstawowe, a tym samym przypisane wyłącznie do instytucji banku, – drugą – funkcjonalnych czynności jako podejmowanych przez banki lub inne instytucje niebędące bankami. 2. W nioskodawca oczekuje od prezesa Rady Ministrów odpowiedzi, w zakresie jakich bankowych stosunków umownych interweniował rząd RP w obecnej i minionej kadencji Sejmu w celu przeniesienia tzw. ryzyka kursowego CHF również na instytucję banku? 2.1. Jeśli rząd interweniował, to w jakiej z poniższych form: projektów ustaw, rozporządzeń Rady Ministrów, rozporządzeń ministrów? Wnoszę o informację, które z ministerstw (lub Rada Ministrów) było inicjatorem projektów rozwiązań? 2.2. Informuję, że wnioskodawca jest obywatelem polskim płacącym podatki w RP. W momencie gdy, w roku ……………….. instytucja banku oferowała wnioskodawcy kredyt w CHF, kurs franka szwajcarskiego był znacznie niższy niż obecnie. Wnioskodawca w dobrej wierze, ufając instytucji banku oraz organom władzy publicznej, zaciągnął kredyt. Wysokość zobowiązania kredytowego wnioskodawcy wobec instytucji banku liczona w PLN wzrosła do roku 2013 w przybliżeniu o…... Stało się tak, pomimo że wnioskodawca spłaca raty kredytu. Wnioskodawca podnosi, że bankowe stosunki umowne są obszernie unormowane zarówno w kodeksie cywilnym, prawie bankowym, ustawie o NBP itd. Jednocześnie stosunki umowne dotyczące instytucji banków są unormowane też pozaustawowo m.in. w formie rozporządzeń do ww. ustaw. 3. W nioskodawca oczekuje na odpowiedź prezesa Rady Ministrów odnośnie tego, jakie w ciągu ostatnich sześciu lat, pan minister oraz rząd RP podejmowali inicjatywy, w celu: – rozłożenia tzw. ryzyka kursowego pomiędzy instytucję banku a klienta, które obecnie ponoszą wyłącznie klienci banków, – zajęcia się przez Ministerstwo Finansów istotnym wzrostem zysków instytucji banku liczonym w PLN, przez wzgląd na fakt, że wysokość kredytów w CHF po przeliczeniu na PLN znacznie wzrosła, pomimo spłacania rat kredytu przez kredytobiorców w walucie narodowej PLN . 4. W nioskodawca oczekuje odpowiedzi, o ile wzrosły wpływy do budżetu państwa z tytułu danin publicznych związanych z zyskami instytucji banków obliczanymi w walucie narodowej, powiązanych ze znacznym wzrostem liczonej w PLN wartości kredytów zaciąganych w CHF przez obywateli polskich. 5. W nioskodawca wnosi o odpowiedź na pytanie czy – w związku z sytuacją setek tysięcy obywateli RP, których kwoty kredytów liczone w PLN (walucie narodowej) znacznie wzrosły w związku z kursem CHF, zwiększając liczone w PLN zyski instytucji banku – były lub są prowadzone prace legislacyjne nad rozwiązaniem tego problemu w drodze nowelizacji ustaw na wzór np. obowiązującej od 1 maja 2004 r. nowelizacji prawa bankowego (art. 63g ust. 1) dotyczącego przelewu i wypłat gotówkowych w obrocie z państwami UE lub umieszczenia w prawie bankowym drobiazgowej regulacji kwestii rozliczeń miedzybankowych. Powyższe dotyczy unormowania ustawowego uwzględniającego sytuację kredytów udzielonych w CHF w ramach tzw. stosunków kredytowych normowanych w art. 69–79 ustawy prawo bankowe oraz w przepisach art. 720–724 kodeksu cywilnego. 6. W nioskodawca oczekuje informacji odnośnie oceny przez organ władzy publicznej tzw. ceny kredytu w CHF, w rozbiciu na ustawowe elementy.
skargi może też być naruszenie praworządności lub interesów skarżących, a także przewlekłe, lub biurokratyczne załatwianie spraw (art. 227 k.p.a.). 5. Przedmiot wniosku Mogą być przedmiotem wniosku m.in. sprawy ulepszenia organizacji, wzmocnienia praworządności, usprawnienia pracy i zapobiegania nadużyciom, ochrony własności, lepszego zaspokajania potrzeb ludności, np. w zakresie kredytobiorców, którzy w dobrej wierze skorzystali z oferty banków biorąc kredyt w CHF, a obecnie ich kredyt pomimo spłaty wzrósł znacznie licząc w PLN na skutek kursu CHF. 6. Czy przyjmą? Organy państwowe oraz organy samorządu terytorialnego mają obowiązek przyjmować obywateli w sprawach skarg i wniosków (art. 253 k.p.a.). Powinni być przyjmowani obywatele nie rzadziej niż raz w tygodniu (jeśli nie ma w ministerstwie określonego dnia, to ministerstwo ma problem) oraz przynajmniej raz w tygodniu po godzinach pracy. 7. Co z naszą skargą lub wnioskiem? Złożone skargi i wnioski podlegają zarejestrowaniu, a także muszą być przechowywane w sposób, który ułatwi kontrolowanie ich rozpatrywania. Złożenie skargi lub wniosku powoduje obowiązek ich rozpatrzenia przez organ do którego zostały one skierowane, jak i zawiadomienia wnoszącego o sposobie załatwienia jego wniosku lub skargi. 8. Czy załatwią? Skarga powinna zostać załatwiona „bez zbędnej zwłoki” nie później niż w ciągu miesiąca. Jeżeli jednak skargę wnieśli: posłowie, senatorowie, radni, to należy ją rozpa-
Wnioskodawca oczekuje odpowiedzi na adresy:
trzyć w terminie 14 dni (art. 237 k.p.a.). 9. A jak nie dotrzymają terminu?
1 ..................................................................................
Jeśli terminy te zostaną przekroczone, zastosowanie mają przepisy o milczeniu administracji (art. 36-37 k.p.a.).
..................................................................................
Identyczne do opisanych powyżej są zasady rozpatrywania wniosków.
..................................................................................
10. Co zrobić, jak urzędnik lekceważy swoje obo-
2. „Kurier Wnet” Ul. Koszykowa 8 00-564 Warszawa
6612 znaków
Podpis Wnioskodawcy i data
wiązki?
2819 sposobu, w jaki jego wniosek załatwiono, może wnieść znaków skargę. Skargę można wnieść również wówczas, jeżeli
W przypadku, gdy wnioskodawca jest niezadowolony ze
wniosek nie zostanie rozpatrzony w terminie.
Str. 14
Kurier Wnet
żywa historia
W
arto przypomnieć najważniejsze fakty, te znane i nieznane. Prowadzona od początku lat 80. działalność ks. Popiełuszki jesienią 1984 r. objęła szerokie kręgi. Kościół Świętego Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu połączył działaczy podziemnej „Solidarności”, przedstawicieli różnych opcji i grup społecznych z całego kraju. W homiliach mszy za ojczyznę z tamtego okresu ks. Jerzy był głosem pokrzywdzonych i represjonowanych. Przeciwstawiając się reżimowi, a jednocześnie nawołując do walki o prawdę bez stosowania przemocy, operując hasłem „zło dobrem zwyciężaj”, zyskał podziw tysięcy rodaków. Tzw. problem Popiełuszki dla władz PRL przeistoczył się z problemu jednego kapłana w dylemat polityczny. Nie pomagały szykany: groźby, prowokacje i oszczerstwa. Ostatecznie „problem Popiełuszki” rozwiązano 19 października 1984 r. Ks. Jerzy został uprowadzony i zamordowany, a jego ciało wrzucone do Wisły. Władze nie mogły zaprzeczyć udziałowi oficerów SB w zbrodni. Jej uczestnicy zostali osądzeni w tzw. procesie toruńskim i skazani na wyroki więzienia. Ustalenia tego procesu od początku jednak kwestionowano. Powszechnie uważano, że czterej skazani oficerowie SB nie byli wyłącznymi uczestnikami zbrodni, lecz działali na zlecenie pozostających w cieniu mocodawców, osób zajmujących najwyższe stanowiska w państwie. Pomimo licznych wątpliwości wersja ustalona w Toruniu przetrwała wiele lat, a samo zabójstwo przeszło do historii, jako najgłośniejsza, a zarazem najbardziej tajemnicza zbrodnia polityczna w powojennej Polsce. Oficjalnie „wersję toruńską” podważył dopiero prokurator Andrzej Witkowski, który z gronem współpracowników dokonał ustaleń całkowicie zmieniających dotychczasową wiedzę o zabójstwie ks. Popiełuszki oraz o jego zleceniodawcach i nadzorcach. W śledztwie prokurator od początku napotykał przeszkody, decyzją zwierzchników dwukrotnie w kluczowych momentach śledztwo przerywano i ostatecznie Witkowskiemu odebrano. W efekcie, choć od zbrodni minęło prawie 30 lat, tajemnica śmierci kapelana „Solidarności” do dziś nie została wyjaśniona. Wersja Witkowskiego, jedyna istniejąca obok „wersji toruńskiej”, opinii publicznej jest niemal zupełnie nieznana, ponieważ jej szczegóły opatrzono klauzulą najwyższej tajemnicy. By zrozumieć, dlaczego tak się stało, trzeba przedstawić – choć skrótowo – zapis dokonań Andrzeja Witkowskiego, który rozpoczął śledztwo wiosną 1990 r. W tamtym czasie Witkowski miał opinię prokuratora specjalizującego się w wyjaśnianiu najpoważniejszych przestępstw, zwłaszcza
żywa historia
żywa historia
W kontekście 29. rocznicy śmierci ks. Jerzego Popiełuszki warto przypomnieć, że zamordowanie kapelana „Solidarności” było nie tylko zbrodnią założycielską III RP, ale też – i o tym już wiele osób nie wie – zbrodnią dotąd niewyjaśnioną zabójstw. Na jego plus przemawiała statystyka – nigdy nie poniósł procesowej porażki. Już pierwsze miesiące potwierdziły zasadność pytań o wiarygodność Waldemara Chrostowskiego. Śledczy zdawali sobie sprawę, jak ważne jest wyjaśnienie tych wątpliwości. Jako bohater i jedyny
Prokuratorzy skupili się na dociekaniu, jak naprawdę wyglądało uprowadzenie kapelana „Solidarności” i co naprawdę wydarzyło się w październiku 1984 r. Po kilku miesiącach śledztwa prokuratorzy uzyskali dowody, że jesienią 1984 r. wysiłki decydentów skupiły się nie na wyjaśnianiu tego, co się naprawdę wydarzyło, a na ukrywaniu i fałszowaniu faktów.
1984 r. oznaczał, że oprawcy księdza skazani w procesie toruńskim musieli mieć nieznanych dotąd wspólników, ponieważ sami przebywali w areszcie już od 23 października. Witkowski i jego współpracownicy dotarli do świadków i dokumentów wskazujących na fakt, że wszystko to, co
kuratora. Był nie tylko bardziej doświadczony, ale też ostrożniejszy. Przystąpił do wznowionego śledztwa ostrożnie, zostawiając najważniejsze wątki na przyszłość. Odkrywając kolejne elementy tajemnicy prokuratorzy poznali smutną prawdę o osamotnieniu ks. Jerzego w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Relacje przyja-
Tajemnica zbrodni państwowej
Fot. ONS
świadek zbrodni Chrostowski położył fundamenty pod ustalenia procesu toruńskiego. Podważenie jego wiarygodności podważało de facto ustalenia tego procesu i rozpoczynało historię od początku. Uzyskana wiedza upoważniała prokuratorów do stawiania tezy, że rola Chrostowskiego w tragedii ks. Jerzego była inna, niż dotąd przyjmowano. Wątpliwości wywołały reakcję łańcuchową: jeżeli ta rola mogła być mistyfikacją, to ustalenia procesu toruńskiego, oparte na zeznaniach Chrostowskiego, mogły być nieprawdziwe.
Kulminacyjny punkt operacji zafałszowywania prawdy miał miejsce nocą z 25 na 26 października 1984 r. Z zeznań świadków i dokumentów wynikało, że w nocy z 25 na 26 października 1984 r. zwłoki ks. Jerzego zostały wrzucone z tamy w nurty Wisły, a następnego dnia, po otoczeniu terenu milicyjnym kordonem, odnalezione przez nurków. Informacja o tym fakcie wydostała się poza kordon i dotarła do seminarium we Włocławku oraz do Warszawy. Fakt wrzucenia zwłok ks. Jerzego do nurtów Wisły w nocy z 25 na 26 października
stało się 19 października 1984 r., było reżyserowaną przez kogoś misterną grą. Okazało się, że miesiąc przed zbrodnią ktoś „przewidział” skład przyszłej ławy oskarżonych nakazując objęcie obserwacją Adama Pietruszki, Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękali. Obserwacje prowadzili funkcjonariusze Wojskowych Służb Wewnętrznych (poprzednik WSI). Taką decyzję mógł podjąć tylko ktoś z najwyższego szczebla władz państwowych. Prokuratorzy dowiedzieli się, że także tragicznego wieczoru 19 października 1984 r. Piotrowski i jego współpracownicy byli obserwowani przez sześciu funkcjonariuszy WSW. To oznaczało, że było sześciu nieznanych dotąd świadków uprowadzenia ks. Jerzego. Witkowski i jego współpracownicy poznali ich nazwiska i poddali przesłuchaniu. Trzech z przesłuchiwanych zadeklarowało wolę współpracy z prokuratorami, stawiając jeden warunek: gwarancje bezpieczeństwa dla siebie i rodzin. Gdy Witkowski dotarł z tą informacją do ministra sprawiedliwości, został odsunięty od śledztwa, które zostało skazane na zapomnienie. Wraz z powstaniem IPN zrodziła się możliwość powrotu do sprawy. Śledztwo zostało przywrócone Witkowskiemu, któremu częściowo udało się reaktywować grupę współpracowników. Przez 10 lat śledztwo stało w martwym punkcie, Witkowski przeciwnie. Osiągnął wiele sukcesów, miał już opinię wybitnego pro-
ciół ks. Jerzego pozwoliły na zrozumienie ogromu tragedii, która zaczęła się na długo przed zbrodnią. Osaczony przez SB, opuszczony przez własne środowisko, zdradzony przez współpracowników ks. Jerzy samotnie zmierzał ku swemu przeznaczeniu. Pomysłodawcy zbrodni nic nie pozostawili przypadkowi, nie tylko w aspekcie uprowadzenia księdza, ale także później. Wszystko, od najdrobniejszego elementu śledztwa po wybór składu sędziowskiego, a nawet dobór publiczności podczas procesu, było realizowane zgodnie ze scenariuszem, który powstał w MSW. Transmitowany w radiu i TVP proces toruński był pierwszym polskim reality show. Jesienią 2003 r. współpracownicy Witkowskiego dotarli do taśm i stenogramów z lat 1984–1990 opatrzonych klauzulą najwyższej tajności. Nagrania pochodziły z podsłuchów rodzin oraz przyjaciół funkcjonariuszy SB skazanych w procesie toruńskim. Z treści rozmów rysował się obraz „spreparowania sprawy” przez kierownictwo MSW z uwypukleniem roli gen. Jaruzelskiego i Kiszczaka. Kluczową rolę w sprawie miał odegrać Jaruzelski, który żądał od Kiszczaka „uciszenia” ks. Popiełuszki. Dla Witkowskiego informacje uzyskane z podsłuchów stanowiły kropkę nad „i” dla przekonania o kierowniczej roli, jaką w sprawie odegrali Kiszczak i Jaruzelski. Sześćset godzin zachowanych
rozmów stanowiło ułamek podsłuchów prowadzonych przez MSW w ramach operacji o kryptonimach „Teresa”, „Trawa”, „Robot”. Już jednak ten fragment pokazywał skalę przedsięwzięcia: pełną inwigilację blisko stu osób prowadzoną przez 6 lat przez kilkuset funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB. Uzyskane nagrania były dowodem, że „scenariusz” ukrywania i fałszowania prawdy zaczęto realizować bezpośrednio po zbrodni i realizowano dużo dłużej niż do czasu przemian z 1989 roku. Witkowski i jego współpracownicy dotarli do świadków i ściśle tajnych dokumentów MSW wskazujących, że uprowadzenie i zamordowanie ks. Jerzego poprzedziło szereg przygotowań, odnośnie których decyzja musiała zapaść na najwyższym szczeblu. Prokuratorzy zdobyli dowody, że uprowadzenie kapelana „Solidarności” było zaplanowane w oparciu o kombinację operacyjną, której celem było nie tylko zamordowanie ks. Jerzego, ale też próba przerzucenia odpowiedzialności za zbrodnię na wybranych, szczególnie niewygodnych z punktu widzenia reżimowych władz, przedstawicieli opozycji i duchowieństwa. Na ostatnim etapie śledztwa pojawiły się sygnały o planowanym rozbiciu zespołu śledczego Witkowskiego. Jedyną szansą na odwrócenie trendu było przyspieszenie sprawy, postawienie zarzutów i wywołanie reakcji łańcuchowej. W październiku 2004 r. akt oskarżenia był gotowy. Wśród oskarżonych o współudział w zbrodni bądź w okolicznościach z nią związanych miało się znaleźć kilkanaście osób, w tym m.in. generał Czesław Kiszczak. Do przekazaniu aktu oskarżenia nigdy nie doszło. 14 października 2004 r., niemal dokładnie w dwudziestą rocznicę zbrodni, szef pionu śledczego IPN ogłosił, że misja Witkowskiego została zakończona. Po odebraniu śledztwa Andrzej Witkowski zrezygnował z pracy w IPN i poprosił o przeniesienie do prokuratury powszechnej. Na dzień przed odejściem z IPN Witkowski uzyskał kolejny wyrok skazujący dla funkcjonariuszy SB, którzy w latach 80. prześladowali przedstawicieli opozycji. Tym samym podtrzymał pasmo sukcesów trwające nieprzerwanie od 30 lat, w trakcie których oskarżając w ponad 300 sprawach nie poniósł ani jednej procesowej porażki. Sprawa zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki jest jedyną, której nie udało mu się dokończyć. Do dziś sprawa zamordowania ks. Popiełuszki uważana jest za najbardziej tajemniczą zbrodnię polityczną PRL.
9720 znaków
Reklama
KSIEGARNIA RADIA WNET
ul. Koszykowa 8
Lech Jęczmyk, wydawca, tłumacz, publicysta, tym razem przedstawia wspomnienia widza i uczestnika wielkiego widowiska typu „światło i dźwięk”, w jakim uczestniczył od początku drugiej wojny światowej…
NOWOŚCI
Zawsze fascynowała mnie różnorodność światów, w których przyszło mi żyć. Postanowiłem podzielić się tą fascynacją z czytelnikami, tym bardziej że byłem - jak mi się wydaje - dość bystrym obserwatorem, a - poza tym - pamiętam wszystko, co się wokół mnie działo, od drugiego roku życia. Kawał czasu - od niemowlęctwa do sklerozy. To prawda, że nie wszystko rozumiałem, byłem jak magnetofon i aparat fotograficzny, a potem, kiedy obrazki zaczęły sie łączyć w ciągi, jak kamera filmowa. Moje wspomnienia nie pretendują do roli przyczynku historycznego, są jedynie zapisem obserwacji, zdziwień i fotografii moich oraz relacji moich znajomych. Jednym z bodźców do ich powstania była lekka irytacja po lekturze młodych historyków, którzy grzebią w papierach z pieczątkami, nie znając dźwięków, obrazów i zapachów. A mnie tylko to w życiu interesuje. LECH JĘCZMYK
Lech Jęczmyk urodził się w 1936 roku w Bydgoszczy, a od 1939 mieszka w Warszawie. Z wykształcenia jest filologiem rosyjskim. Publikował m.in. w „Nowej Fantastyce”, „Frondzie”, „Gazecie Polskiej”, „Rzeczpospolitej”; był (krótko) kierownikiem działu publicystyki w telewizji publicznej. Tłumaczył książki Vonneguta, Hellera, Dicka i Le Guin. Wydał dotąd trzy zbiory esejów: „Trzy końce historii, czyli Nowe Średniowiecze” (2006), „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze Średniowiecze” (2011) i „Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane” (2013). W 2011 roku otrzymał Nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – Laur SDP za całokształt twórczości, „za to, że widzi to, co skryte”.
Piszę „Sowieci”, bo Rosjan w tej wojnie widziałem bardzo mało. Przez pewien czas na naszym podwórku kwaterowali żołnierze – spali chyba w fabryczce pana Sikorskiego, ale urzędowali głównie na zewnątrz. Byli to Azjaci, Kazachowie i Uzbecy, dla których język rosyjski stanowił zupełnie obcy żywioł, bardziej niż dla nas. Pięćdziesięcioletni wówczas Polacy chodzili jeszcze do rosyjskiej szkoły, a oni dopiero dwadzieścia parę lat wcześniej zostali połknięci przez imperium. Żołnierze byli dość obdarci, mieli „kirzowyje sapagi”, to jest brezentowe buty do pół łydki, zabezpieczone od wody czarnym smarem. Fascynacja ludzi sowieckich czasomierzami Europejczyków. Moje żartobliwie wygłaszane podejrzenia co do przyczyny tego zjawiska potwierdziła lektura wspomnień pewnej Polki zesłanej do Kazachstanu. Była tam felczerką, która wychodziła z pracy dużo wcześniej od wszystkich, a kiedy priedsiedatiel próbował ją krytykować, wskazywała na zegarek i powoływała się na ośmiogodzinny dzień pracy. Priedsiedatiel postanowił również zdobyć zegarek, zaprzągł więc konia i udał się do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów większej miejscowości. Zegarków i tam nie było. W ten to sposób dziesiątki milionów ludzi sowieckich pracowało po dwanaście godzin dziennie w przekonaniu, że pracują osiem. Coś jednak podejrzewano i wojna z wędrówką milionów na Zachód była okazją do zdobycia zegarka. Ojciec w czasie okupacji odkrył w sobie talent do interesów i po wojnie przez chwilę wydawało się, że będzie mógł rozwinąć skrzydła. Szczecin świeżo zdobyty, pan Grzesiewicz pracował przed wojną w Kongu, słychać zew morza. Trzeba założyć spółkę Import-Eksport Polska-Afryka. Pan Grzesiewicz, który na wszelki wypadek zapisał się do partii, pojechał do Szczecina, żeby zarejestrować spółkę i wybrać jakiś gustowny budynek w porcie. Wylądował w ubeckim areszcie, ale że miał niezwykłą siłę w rękach, wyrwał kraty, wyskoczył przez okno i poszedł się poskarżyć do komitetu partyjnego. Wrócił cały i zdrowy, ale marzenia o wielkim biznesie padły i ojciec wrócił do warsztatu elektrycznego w norze pod schodami. Było to dziwne miejsce, mroczne, zakręcone, jak z Piranesiego. Długie pomieszczenie z dwiema ladami, ukośna linia kamiennych, eleganckich schodów i obmurowana ze wszystkich stron antresola, dawniej podest.
2289 znaków
Zapraszamy na spotkania autorskie
K u r i e r W n e t
cywilizacja
cywilizacja
cywilizacja
Str. 15
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu Obejmowały całe imperium. Te o nawierzchni z kamienia lub betonu miały 100 000 kilometrów, a o tylko utwardzonej 150 000 kilometrów. Służyły wszystkim
T
o Etruskowie, protoplaści Rzymian żyjący na obszarze obecnej Toskanii, zbudowali pierwsze drogi niezbędne do funkcjonowania państwa. Jako materiału używali tufu – naturalnej porowatej skały, łatwej w obróbce, ale nietrwałej. I o ile zachowały się do dziś liczne i wspaniałe zabytki kultury materialnej Etrusków, świadczące o wysokim poziomie ich techniki, m.in. przedmioty i narzędzia z brązu, to ich drogi nie przetrwały. Jednak wytyczone przez nich, optymalne w przebiegu, szlaki komunikacyjne posłużyły Rzymianom. Podjęli oni dzieło poprzedników używając nowych technik i materiałów. Niektóre z dróg, które dotrwały do naszych czasów: via Clodia, via Cassia łącząca Rzym z Cortoną czy via Aurelia – z Morzem Tyreńskim, są właśnie pochodzenia etruskiego. Oczywiście rozwój cywilizacji wymuszał konieczność budowy nowych traktów w innych kierunkach, dostosowanych do imperialnych planów Rzymu, który panował nad ówczesnym cywilizowanym światem rozłożonym wokół Mare Tirenum. Wpływami obejmował większą część Europy aż do Wysp Brytyjskich i do obrzeży Morza Czarnego, Azji Mniejszej oraz Afryki. Centralne kierowanie Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Tutte le strade portano a Roma. Powiedzenie to obecnie znaczy to samo, co dawniej: działająca sieć dróg w państwie wychodzi z jego centrum zarządzającego. Starożytne świetne drogi publiczne, o nawierzchni z kamienia lub betonu, obejmowały całe imperium. Miały długość szacowaną na 100 000 kilometrów! A dróg o powierzchni tylko utwardzonej było 150 000 kilometrów. Dowodem na doskonałość starożytnych projektów komunikacyjnych jest to, że dzisiejsza sieć dróg we Włoszech wiodących do Rzymu też na nich się opiera. Te o statusie dróg państwowych (SS – Strada Statale) o numerach
od 1 do 7 biegną antycznymi szlakami (Strade Consolari) noszącymi nazwy: Apia, Cassia, Aurelia, Flaminia, Salaria, Tiburtina, Casilina. Były to drogi budowane od II w. przed Chrystusem przez konsulów lub pretorów, reprezentujących władzę polityczną i wojskową ówczesnego Rzymu i z tego tytułu noszą ich imiona. Trwałość wówczas wybudowanych dróg jest tak duża, że nawet po dwóch tysiącach lat użytkowania z wielu z nich można dalej korzystać. Dzisiaj ograniczenia wynikają jedynie z nowych przepisów drogowych. Dobre drogi. Dobra władza Drogi służyły tworzeniu potęgi gospodarczej i militarnej państwa i były szlakami komunikacyjnymi dla ludzi, towarów, ale też dla propagowania cywilizacji rzymskiej (nie zawsze w sposób pokojowy) w odległych prowincjach. Wykorzystywano je w celach militarnych. Wówczas maszerowały po nich legiony w sandałach założonych na bose nogi. Skarpetki do sandałów to już wynalazek germański. Drogi wytyczano też w celach gospodarczych, np. via Salaria służyła do przewozu soli z salin morskich Adriatyku. Inne łączyły z portami lub też pozwalały
blicznej, sprawowali m.in. nadzór nad drogami o charakterze strategicznym, zapewniając płynność ruchu i porządek, np. przy przemarszu legionów. Odpowiadali nawet głową przed obywatelami za właściwe funkcjonowanie państwa, w tym za przejezdność dróg. Nie istniała ówcześnie żadna główna dyrekcja dróg. Dla użytkowania ich był wymagany dokument (passaporto Romano) zezwalający posiadaczowi na podróż konną, ewentualnie pojazdem o określonym przeznaczeniu. Tysiąc lat bez remontu Drogi rzymskie były projektowane i wykonywane przez konkretnych inżynierów. Konstruowane tak, by nie było potrzeby ich remontowania. Udokumentowane są przypadki, że po dwóch tysiącach lat użytkowania wierzchnia warstwa, z betonu, uległa starciu (nie skruszeniu!), ale pozostałe warstwy i tak zapewniały równość jej powierzchni. Beton został wynaleziony właśnie przez Rzymian. Inny przykład dotyczy drogi miejskiej w starożytnej Pompei. Przy bardzo intensywnym ruchu, po setkach lat, głazy bazaltowe na jej powierzchni zostały wyżłobione kołami pojazdów. Powstały
Udokumentowane są przypadki, że po dwóch tysiącach lat użytkowania wierzchnia warstwa, z betonu, uległa starciu , ale pozostałe warstwy i tak zapewniały równość jej powierzchni. na przewóz towarów z krajów na peryferiach, m.in. bursztynu znad Bałtyku. Drogi były budowane przez państwo z pieniędzy publicznych, ale też przy udziale funduszy prywatnych właścicieli terenów, przez które przebiegały. Mimo tego miały charakter całkowicie publiczny i były dostępne dla wszystkich obywateli. Ograniczenia wynikały jedynie z prawa określającego zakres ich użytkowania i priorytety. Cenzorzy, reprezentanci władzy pu-
koleiny, ale wciąż ulica nadawała się do ruchu ówczesnych pojazdów o standardowych rozstawach kół. Drogi publiczne były oznakowane kamieniami milowymi ustawionymi co tysiąc kroków (mille passi), tj. 1478,5 metrów. Były nimi okrągłe kolumny z o wadze ponad dwóch ton i wysokości 1,5 m z bazą kwadratową wpuszczoną w grunt. Na kamieniu znajdowały się informacje o wykonawcy drogi, jej celu, rodzaju nawierzchni i odległości od Rzy-
mu. W Wiecznym Mieście stał ozdobny zerowy kamień milowy. Technika budowy drogi rzymskiej Drogi publiczne były wytyczane metodami inżynierskimi. Biegły w zasadzie wzdłuż linii prostej i mogły przechodzić przez tereny prywatne. Prawo gwarantowało przejazd bez opłaty przez taki teren każdemu użytkownikowi. Szerokość drogi zależała od jej ważności. Główne miały nawet do 7 metrów, jednak standardowo 4,1 metra (14 stóp rzymskich), co pozwalało na mijanie się pojazdów osobowych i towarowych.
Miary Mila (1478,5 m) millie passus (tysiąc kroków) Kamienie milowe Milliarum aureum umieszczony przez Augusta na Forum Romanum, skąd rozchodziły się wszystkie drogi imperium.
Etymologia słowa „strada” wyjaśnia jej budowę. Składała się ona z pięciu warstw o głębokości od 0,6 m do 1 m, począwszy od stałego podłoża, do którego trzeba było „korytować” podłoże po wytyczeniu trasy przebiegu drogi. Te warstwy na podłożu stałym to: kamienie na zaprawie wapiennej, dalej – tłuczeń na zaprawie, żwir na zaprawie, ubity żwir i piasek. Ostatnia warstwa, nawierzchniowa, jezdna, budowana była z głazów bazaltowych, ułożonych na przemian tak, by nie było przedłużania się linii łączenia. Była też budowana z betonu wykonywanego z pyłów wulkanicznych. Czasem warstw było mniej. Via Apia Anticha, znana nam z „Quo vadis” zbudowana jest z głazów w kształcie ostrosłupów o wysokości 1,5 metra, wbitych tak, że ich podstawy o wymiarach metrowych tworzą nawierzchnię jezdną. I można tą drogą jeździć dziś samochodem, chociaż przy większych prędkościach trzęsie. Co ok.18 mil były posadowione „stacje serwisowe” służące wymianie koni i innych zwierząt jucznych, nierzadko
Emigracja i bezrobocie niszczą państwo i rodzinę
Polska lokalna – krajobraz po wielkiej ucieczce Prawdziwego obrazu spustoszenia, jaki dokonał się w naszym kraju z powodu wyjazdów do większych miast oraz exodusu ok. 2 milionów Polaków za granicę, nie oddają w pełni suche liczby i dane statystyczne. Niech więc mój rodzinny Biskupiec na Warmii będzie skromnym przykładem do poznania trudnych losów młodych ludzi, ich straconych złudzeń co do „zielonej wyspy” i kondycji Polski lokalnej
R
azem z niewielką ekipą buduję Londyn. Budowlanka, wykończeniówka, co tam się trafi. Już prawie 10 lat – opowiada Michał, mój dawny dobry sąsiad zza płotu, którego po latach spotkałem latem, gdy z rodziną przyjechał do domu na krótki urlop. Jego dwóch braci i siostra również budują potęgę Albionu, jedynie najstarszy i rodzice zostali w Polsce. Z utęsknieniem czekają na przyjazd dzieci i wnuków – góra dwa, trzy razy w roku. Nie ma po co wracać Krzysiek, inny bliski znajomy, od 9 lat także próbuje lepszego życia w Wielkiej Brytanii, ściągnęła go tam siostra, lekarka. On prowadzi szkółkę tenisową w jednym z kurortów i sobie radzi. – Za rok żenię się z Klaudią, Portugalką. Pewnie już tam zostaniemy, nie mam po co wracać. Wiesz, Biskupiec wygląda fajnie: jest zadbany, domy odnowione, tylko 11-tysięcy mieszkańców, a wokół lasy i jeziora, ale pracy i perspektyw brak. Można tu przyjechać tylko na krótki wypoczynek – zwierzał mi się na weselu, które w sierpniu wyprawił inny z biskupieckich przyjaciół. Specjalnie na nie przyjechał z Londynu też 33-letni Tomek. Jeszcze dwa lata temu miał stabilną pracę i etat w miejscowym banku spółdzielczym. Najgorzej nie miał, ale czegoś mu brakowało. Teraz z bratem dziewczyny (spod Biskupca) montuje rolety i bramy po całej Anglii. Raczej na stare śmieci już nie wróci. Jeszcze dobitniej skalę ucieczki z Biskupca, nie tylko za granicę, uświadomiło mi spotkanie klasowe, które z bólem próbowałem zorganizować w wakacje. Z bólem, bo połowa klasy z podstawówki po-
szukuje szczęścia w Niemczech, Irlandii i Anglii. Reszta wylądowała w Olsztynie, Gdańsku i w Warszawie, ja też od 15 lat mieszkam w stolicy. Ilu z nas pozostało w rodzinnej miejscowości? Zaledwie kilku. Przykłady można mnożyć. 28-letni Paweł rzucił pracę w Warszawie, wrócił do Biskupca i lada dzień wyjedzie do Norwegii do pracy przy hodowli łososi. Reszta z mojej bandy podwórkowej trafiła w końcu do Warszawy, choć też kilka lat pracowała na Cyprze i na Wyspach. Taki stan rzeczy na pierwszy rzut oka nie jest łatwo dostrzegalny. Biskupiec doczekał się nowych dróg i chodników, dzięki środkom z UE odnowiono rynek, park, okolice jeziora i sporo budynków. Miasto dorobiło się kilku dyskontów i nawet kawałka dwupasmowej obwodnicy. Tempo życia jest wolniejsze, koszty utrzymania niższe, ulice czyste, a turystom podoba się ilość sklepów, punktów usługowych i niezłych knajpek. Teoretycznie żyć, nie umierać. Turystyka to za mało Głębsze spojrzenie już takich optymistycznych wniosków nie przynosi. W mieście i w całym regionie szaleje bezrobocie, a nowych miejsc pracy jak na lekarstwo. Pomysł władz krajowych i samorządowych, by głównie stawiać na szeroko pojętą turystykę i produkcję żywności, nie przynosi spodziewanych efektów. W dużej mierze są to zajęcia sezonowe. Brak zakładów przemysłowych (przecież nie muszą zaraz truć środowiska) daje się mocno we znaki. Wystarczy porównać w tym względzie woj. warmiń-
sko-mazurskie z Podkarpaciem – ten region, uznawany za esencję ciemnogrodu, przoduje w innowacjach, przemyśle lotniczym i powstawaniu klastrów gospodarczych. Czyli jednak można. Degradację Polski lokalnej na przykładzie Biskupca widać w sferze infrastruktury, w tym dostępu do szerokopasmowego Internetu. Stacja kolejowa została tu zamknięta na cztery spusty, choć jako licealista jeździłem zapchanymi pociągami do Olsztyna, Mrągowa czy Mikołajek. Teraz nie ma kto nimi jeździć, bo wielu 20- i 30-latków wyjechało za chlebem, a reszcie pasażerów zostali prywatni przewoźnicy i PKS.
Najnowsze wyniki GUS mówią: poziom bezrobocia w województwie warmińsko-mazurskim jest najwyższy w kraju i wynosi 20,2%, w kilku powiatach dochodząc do 30%. Drugie i trzecie miejsce w tej niechlubnej statystyce zajmują odpowiednio: woj. kujawsko-pomorskie (17,4%) i zachodniopomorskie (16,8%). W całej Polsce stopa bezrobocia wynosi 13,1%.
z opieką weterynaryjną. Można tam było naprawić pojazd i odpocząć. Były też hostele dla podróżnych. Pierwszeństwo ruchu miały zawsze legiony, które nie korzystały z hosteli, bo po przebyciu odcinka na noc rozbijały obóz warowny. I tak szły aż do krańców imperium, na północy – aż do Brytanii. Drogi rzymskie były dla ruchu uprzywilejowanego – szybkie. Udokumentowany jest z historii „rekordowy” czas przejazdu imperatora Tyberiusza, który spiesząc do umierającego brata Drususa Germanika przebył 500 mil w czasie doby. Via a sprawa polska Pozostaje jednak pytanie – dlaczego Rzymianie, ich legiony, dziarsko maszerujące po wspaniałych drogach publicznych na północ, przeprawili się przez morze i osiedlili na paręset lat w Bry-
Mało tego. GUS opublikował w lipcu br. interesujący raport pt. „Jakość życia. Kapitał społeczny, ubóstwo i wykluczenie społeczne w Polsce”. Co w nim czytamy? „Najwyższe stopy ubóstwa warunków życia odnotowano w województwach: warmińsko-mazurskim, świętokrzyskim i zachodniopomorskim (ok. 18–20%)”. Ten upadek Krainy Tysiąca Jezior zauważyła także Komisja Europejska. W przedstawionym w sierpniu „Indeksie konkurencyjności regionalnej UE: RCI 2013” opisano wyniki badań 273 regionów z 28 państw UE. I znów bez niespodzianki: woj. warmińskomazurskie zajęło 241. miejsce i tym samym zostało uznane za najsłabiej rozwinięte w Polsce. Według Brukseli mieszkańcy Warmii i Mazur są statystycznie słabo wykształceni, rzadko poprawiają swoje kwalifikacje po osiągnięciu 25. roku życia i znajdują się
Fot. ONS
Innym problemem, z którym borykają się mniejsze miejscowości, jest likwidowanie bądź prywatyzowanie szkół i przedszkoli. W kilku okolicznych wsiach prowadzenia podstawówek podjęły się stowarzyszenia rodziców i nauczycieli, a w samym Biskupcu w 2011 r. wybuchł głośny na całą Polskę strajk rodziców przeciw prywatyzacji przedszkola. Miejscowa prasa donosi o następnych placówkach do zamknięcia. Ten negatywny obraz dopełniają patologie, często dziedziczne. Słaby to powód do dumy, ale niedawno moja klasowa koleżanka „wsławiła się” na całą Polskę, gdy w stanie upojenia alkoholowego urodziła pijane dziecko. Ogólnopolskie media zrobiły aferę, co jednak wcale nie przybliżyło nas do rozwiązania problemu. Najgorsze województwo Dane statystyczne odnośnie sytuacji w regionie nie pozostawiają złudzeń.
Problem braku pracy jest strukturalny i zakorzeniony. Warto zauważyć, że mimo takiego exodusu z regionów naszej „ściany wschodniej” bezrobocie tam wcale się nie zmniejsza. W przypadku Warmii i Mazur problem częściowo załatwia mało chwalebna szara strefa w przemycie i handlu z Rosją czy nielegalna i dorywcza praca na budowach.
„w nie najlepszej sytuacji majątkowej”. Nic dodać, nic ująć. W tym kontekście nie dziwią wnioski, do jakich doszedł ks. dr Krzysztof Bielawny, który na podstawie informacji z parafii o rzeczywistej liczbie ludności zanalizował sytuację demograficzną archidiecezji warmińskiej (obejmuje 8
tanii, a nie dotarli do obszarów obecnej Polski? Przecież pierwsze mapy imperium z trasami, wykonane zostały przez trzech greckich geografów o imionach: Zenodoxus, Teodoto e Policlito za czasów Cezara Juliusza, jeszcze przed narodzeniem Chrystusa i były dostępne. Jest pewne wytłumaczenie. Na ówczesnych mapach kartografowie rysowali graniczną linię krain nieznanych, na których był napis, wprawdzie błędny, ale groźny: „tam, gdzie żyją lwy” (Ubi sunt leones). To nas uratowało przed byciem prowincją Rzymu, a co za tym idzie, przed budową drogi do centrum politycznego (Gniezno?). Pewnie dotrwałaby do naszych czasów i nadal by służyła. Może jedynie obudowana dziś ekranami dźwiękochłonnymi. Na polecenie władz brukselskich. W trosce o dobre samopoczucie zwierzyny łownej, lwów.
7677 znaków
powiatów województwa z połową jego ludności). W jego ocenie z tego obszaru, głównie na emigrację, wyniosło się ponad 17% mieszkańców. Polacy się budzą? Zdaję sobie sprawę, że wieloletnich opóźnień nie nadgoni się na zawołanie, ale trzeba działać szybciej, zanim wszyscy opuszczą tę wyjątkową krainę na dobre. Rejterada państwa z działań na rzecz Polski lokalnej jest faktem, czego nie zmienią fundusze unijne. One stanowią tylko iluzoryczny parawan dla nierozwiązanych fundamentalnych spraw. Pozostaje pytanie dotyczące modelu rozwoju kraju. Czy jeszcze wierzymy w mniejsze ośrodki i stwarzamy im szansę rozwoju? Chyba nie wierzymy, bo pozwalamy ich młodym i energicznym mieszkańcom uciekać za granicę. Wielu z nich ściąga do siebie rodziców, m.in. do pomocy przy dzieciach. Zmierzamy ku demograficznej katastrofie, a władze nie dają ludziom na zachętę przysłowiowej wędki. Trudno się dziwić milionom rodaków uciekających z rodzinnych wsi i miasteczek za granicę czy do dużych miast. Nikt o nich nie zadbał, więc sami muszą się o siebie troszczyć. Kupują bilet w jedną stronę. Najgorsze, że rzadko kiedy są wściekli czy zrozpaczeni. Po prostu przyjmują za pewnik, że w ich ojczyźnie nie ma dla nich przyszłości i tak już musi być. Czy zapowiedzią zmian w Polsce były lokalne referenda na Warmii i Mazurach, podczas których w Elblągu i Ostródzie powiedziano „nie” nieudolnej władzy? Być może. Na pewno jednak wniosek z tych głosowań jest taki: choć do społeczeństwa obywatelskiego nam daleko, Polacy ślepi i głusi nie są.
7547 znaków
Str. 16
Kurier Wnet
polska
polska
polska
Twój archipelag Sytuacja obecna przypomina tę z roku 1918, gdy szło o to, by Polska była. Jako państwo suwerenne. Państwo sobie podległe, a nie komuś innemu
P
ewne rzeczy niełatwo dostrzec. Rzeczywistość społeczna jest tak złożona, iż często trudno uchwycić to, co najważniejsze. Dlatego też dość późno i z niemałym zaskoczeniem uświadomiłem sobie, że sytuacja dzisiejsza, sytuacja Polski w roku 2013 pod pewnymi względami przypomina nie tylko tę z roku 1989, ale – w jeszcze większym, jak się zdaje, stopniu – sytuację z roku 1918. Przesadzam? Czy wiemy, kim jesteśmy?
My, ludzie mieszkający dzisiaj w Polsce. I poza nią, ale jakoś czujący się z nią związani. Jednak przede wszystkim chodzi o tych, którzy tu są – rosną, uczą się, pracują, są na emeryturze. Kim jesteśmy? Mam wrażenie, iż odpowiedź na to pytanie jest o wiele mniej oczywista, niż nam się wydaje. Od czego zależy ta odpowiedź, a dokładniej poprawność tej odpowiedzi? Każdy z nas jest częścią pewnej całości – jakkolwiek by się ona nie nazywała, gdziekolwiek, by się ona nie znajdowała. To kim jesteś, zależy od tego, w ramach jakiej szerszej całości żyjesz. Gdy nie wiemy, jakie kontury i jakie faktyczne cechy ma ta całość, to tak naprawdę, w istocie, nie wiemy, kim jesteśmy. Nie wiemy, czemu/komu służy wiele z naszych działań. Zatem, jaki jest świat, jaki jest kraj, w którym jesteś Czytelniku zanurzony? Może jest to kraj inny niż myślisz, wiesz, odczuwasz? Obywatelem być raz na kilka lat Jeśli system, który w Polsce mamy, jest w zasadzie OK, jeśli podstawowe procesy Reklama
społeczne przebiegają w zgodzie z głównymi wartościami, które wyznajemy, z podstawowymi naszymi interesami, to można powiedzieć, iż nasza aktywność obywatelska może być dość płytka. Niemal sprowadzona do odświętności. Może ograniczać się do umiarkowanego zainteresowania polityką – raz na kilka lat. Takiego zainteresowania, które wystarcza, by raz na jakiś czas uczestnicząc w wyborach – samorządowych, parlamentarnych, prezydenckich, europejskich wreszcie – oddać rozsądny głos. Wiedzieć o polityce tyle, by nie być palantem, który na złość mamie odmrozi sobie uszy i odda głos np. na partię twórcy Ruchu Imienia Swojego Nazwiska.
przesadne, nadmiarowe, to pod wieloma kluczowymi względami obecna sytuacja naszego kraju przypomina już nie tylko rok 1989, gdy stanęliśmy wobec wyzwania budowy nowego demokratycznego ładu na, jak myśleliśmy, gruzach (okazało się, że raczej na lepkiej mazi, przypominającej wciągające tak wielu bagno bylejakości) starego systemu, ustroju, który bezpowrotnie i całkiem już odszedł. Sytuacja obecna przypomina raczej tę z roku 1918. Z okresu, gdy szło o to, by Polska była. Jako państwo suwerenne. Państwo sobie podległe, a nie komuś innemu. Przesadzam? Rozważmy to na spokojnie.
Jeśli podstawy, ogólne ramy ładu społecznego są skonstruowane właściwie, to wystarczy, gdy większość obywateli od czasu do czasu przygląda się polityce i raz na kilka lat idzie do urn. Mamy wtedy do wyboru kilka partii, które szanują zasady demokracji i państwa prawa, troszczą się o suwerenność i w zasadzie działają zgodnie z interesem narodowym; choć różnić się mogą – niekiedy w całkiem sporym zakresie – co do sposobów troski o ten interes. Ale…
By sprawy złożone ująć w sposób przejrzysty, skorzystajmy z metafory autobusu. Wyobraźmy sobie, iż dzisiejsza Polska, dzisiejszy nasz organizm terytorialny, państwowy, gospodarczy, kulturowy to taki większy autobus, który przemieszcza się w terenie niezbyt łatwym. I cóż widzimy, gdy się temu autobusowi przyjrzeć bliżej? Wyraźmy rzecz w trzech argumentach.
… tak dobrze nie ma! Są bowiem poważne powody (za chwilę je przedstawię), drogi Czytelniku, by założyć, iż sytuacja w Polsce pod ważnymi względami nic, a nic nie przypomina tej pożądanej, nakreślonej powyżej. Że na poziomie najogólniejszym, systemowym – czy jak byśmy tego nie nazwali – sprawy są z gruntu źle ustawione. Że są spaprane do tego stopnia, iż bez nadzwyczajnej obywatelskiej mobilizacji nie sposób ich wyprostować. Że choć może się to wydać
Tylko trzy argumenty
Argument pierwszy: autobus nie tylko wymaga generalnego remontu, ale w dodatku jego silnik przestaje działać. Argument drugi: nie jest łatwo znaleźć mechaników, bo, ci, którzy by się do tego nadawali, chcą się przenieść do innych, lepiej urządzonych autobusów. Argument trzeci: choć za kierownicą ktoś siedzi (manekin?), to tak naprawdę, autobusem nikt nie kieruje. A teraz od metafor przejdźmy do konkretów.
polska Argument pierwszy: zepsuty silnik to dzietność Polek, która jest dramatycznie niska. Wynosi zaledwie 1,3, co lokuje nas powyżej dwusetnego miejsca wśród 224 krajów statystyki ONZ. Takie tendencje urodzeniowe już bardzo negatywnie oddziałują na system zabezpieczenia społecznego. Nie chodzi tylko o wypłacalność systemu emerytalnego w przyszłości. Uważa się, iż dla zapewnienia równowagi społeczno-gospodarczej co roku powinno przychodzić na świat ok. 600–650 tys. dzieci. Tymczasem w bieżącym roku urodzi się ich zaledwie ok. 370–380 tys. Argument drugi: trudno będzie zmobilizować Polaków do wysiłku reformatorskiego, który da wyraźny wzrost dzietności, bo wielu energicznych rodaków już wyemigrowało, a większość młodych, którzy jeszcze są na miejscu, coraz poważniej myśli o dołączeniu do tych, którzy są za granicą. Specjalistka od migracji prof. Krystyna Iglicka twierdzi, iż z ankiet przeprowadzonych wśród ludzi młodych wynika, że 64 proc. z nich tylko w pracy i życiu za granicą widzi dla siebie szanse na przyszłość. Argument trzeci: brak kierowcy. „Gdzie Tusk ma mózg” to tytuł artykułu Edwina Bendyka zamieszczonego w tygodniku Polityka (nr 9, 2013). Czytamy tam m.in.: „Gdzie jest władza? Zastanawiają się komentatorzy analizujący decyzje personalne premiera. Postawmy pytanie szerzej: gdzie jest mózg polskiego państwa? Polskie państwo mózgu jest pozbawione – odpowiada prof. Jerzy Hausner, ekonomista, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Marka Belki. – W Polsce nie istnieje ośrodek suwerennej myśli strategicznej – przekonuje. W konsekwencji decyzje na wszystkich szczeblach władzy, od premiera po wójta w gminie, podejmowane są głównie na podstawie intuicji i wynikają z bieżącej gry interesów. Mają charakter reaktywny, a nie proaktywny, czyli wynikają z reakcji na aktualną sytuację i rzadko odnoszą się do foresightu – analizy możliwych wariantów rozwoju przyszłości”. Dzietność kobiet to efekt procesów długiego trwania, procesów, które narastały latami, były przez rządzących lekceważone, chociaż zagrażają biologicznej ciągłości narodu i które trudno jest szybko odwrócić. Drugi proces – ogniskowanie głównych strategii życiowych młodych ludzi na zewnątrz Polski, a nie w kraju, oznacza, że ci, których aktywność jest niezbędna do odwrócenia degradujących Polskę tendencji, tracą wiarę w swój kraj. Argument trzeci dotyczy czegoś, co wydaje się być względnie proste – bo w pewnym sensie zależne od jednego człowieka, od woli politycznej. Woli politycznej niezbędnej do podjęcia działań negatywne trendy odwracających. A nie ma tej woli, bo facet, którego zdezorientowani (m.in. przez media, ale częściowo przez własne gapiostwo) wyborcy posadzili na fotelu kierowcy, z jakichś powodów woli zachowywać się jak manekin. Na co dzień wykonuje kierownicą chaotyczne ruchy, a gdy autobus zbliża się do rozjazdów o większym znaczeniu, odwraca głowę gdzieś w bok. Nietrudno ustalić, iż manekin posługuje się pseudonimem „premier Donald Tusk”. Teraz już wiemy, kim jesteśmy. Niezależnie, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy też nie, jesteśmy pasażerami zdewastowanego autobusu bez kierowcy, który toczy się do przepaści. Wgląd ogólny Moim zdaniem, te trzy argumenty dają sumaryczny i zarazem głęboki wgląd w obecną kondycję naszego kraju. Oczywiście, nie wszystko wygląda źle. Ale, patrząc całościowo, jest bez znaczenia, że autobus lewe lusterko akurat ma w porządku, że przedni zderzak jest najnowszej generacji, a karoseria w kilku miejscach została pięknie polakierowana i wypucowana, zaś w bagażniku leży elegancko wydany komplet dzieł zebranych Adama Michnika. Pojazd, niezdolny do przemieszczania się w potrzebnym kierunku, traci swoją wartość zupełnie. Tu nie pomogą żadne pociechy w rodzaju: „ale przyzna Pan, że nie wszystko jest źle, prawda?”. Nie, nieprawda. Chodzi o to, że nie gra to, co jest podstawą!
polska kazują, iż dla tych z nas, którzy czują się dziedzicami powstańców warszawskich – a pamiętamy, że oni z kolei czuli się dziedzicami wcześniejszych pokoleń Polaków – kaliber obecnej sytuacji przypomina tę z roku 1918. Tak, to jest ten rodzaj wyzwania i zobowiązania. Archipelag Ludzie nie zawsze na zło, które ich otacza, reagują systematycznymi diagnozami. Często reagują za pomocą gestów symbolicznych i emocjonalnych. Niekiedy za pomocą działań o bardzo różnej skuteczności. Mam wrażenie, iż po 10 kwietnia 2010 r. znacząco wzrosła skala działań, które określam jako tworzenie wysp i wysepek archipelagu polskości. Stanowią go niezależne wydawnictwa, czasopisma, portale, kluby dyskusyjne, stowarzyszenia, grupy rekonstrukcyjne, internetowe radia i wiele innych projektów. W archipelagu tym biją polskie serca. W wielu regionach kraju (choć zgoła nie wszędzie) oddolne inicjatywy rosną jak grzyby po deszczu. W innych się umacniają. Mam wrażenie, iż jest to potężna reakcja wobec trwającego od dłuższego już czasu ataku na polskość. Wiele osób, które specjalnie się polityką nie interesują, dostrzegło, że w przestrzeni kulturowej, która poddana jest wpływowi mediów głównego nurtu, trwa ostrzał, którego odłamki raz po raz docierają do tego, co mamy głęboko wewnątrz siebie: do kodu polskości. Kodu wyniesionego z domu, w którym jest nasza historia, tradycja, religia, chwała i – owszem – także nasze słabości. Słabości, ale nasze. Ten proces najpierw wyłaniania się, a obecnie już umacniania archipelagu, to zarazem proces samowychowywania się elit zakorzenionych w polskości. Skąd się biorą zasoby? Skąd się bierze władza? Jaki jest teraz priorytet? Po pierwsze, odsunąć manekina od kierownicy. Na jego miejsce nie potrzebujemy nowego manekina, wprawdzie o innym wyglądzie, ale nader podobnie zaprogramowanego na bezradność. Potrzebujemy kogoś, komu Polska nie kojarzy się z nienormalnością. Kogoś, dla kogo Polska jest wyzwaniem i wspaniałą przygodą jednocześnie. Kogoś, kto będzie sprawny dzięki naszemu poparciu. Aby takie poparcie było wystarczająco silne, musimy się nadal organizować. Szybciej i lepiej niż kiedykolwiek. Coraz więcej Polaków zaczyna to rozumieć. Dlatego procesy konsolidacji archipelagu trzeba zogniskować i przyśpieszyć. Tekst niniejszy rozpocząłem od całościowej – choć składającej się z trzech tylko argumentów głównych – diagnozy, by jak najjaśniej pokazać, iż sytuacja nie jest zwyczajna. Znaczy to, że i nasza mobilizacja niezwyczajną być powinna. Na co dzień potrzebna jest obywatelskość i patriotyzm iście niecodzienne. Bo czasu Polsce może zabraknąć. Konsolidacja tysięcznych inicjatyw archipelagu potrzebna jest z wielu powodów. Bo utrudni manipulowanie Polakami i skłócanie nas. Bo wytworzy efekt grawitacyjny polegający na przyciąganiu zdezorientowanych. Bo da podglebie dla projektów reformatorskich o większej skali. Bo w ten sposób oddolnie, jakby z niczego, tylko z naszej woli, tworzone są zasoby. Zasoby potrzebne nie tylko do odsunięcia manekinów od władzy, ale także dla odmienienia naszego kraju.
Rok „1918”?
Proponuję następującą kolejność realizacji planu dla Polski. Po pierwsze, skatalogować liczne oddolne inicjatywy ludzi z patriotyzmem w sercach, którzy tworzą przybierający na sile archipelag. Po drugie, zorganizować kongres polskości, który zaproponuje ścieżki łączenia składającego się z małych wysp i wysepek archipelagu w większe, żywotne organizmy. Po trzecie, konsolidację wzmocnić przez profesjonalne warsztaty patriotycznego przywództwa dla osób, które już ukazały swój potencjał, tworząc (często jakby z niczego) inicjatywy, które już okrzepły. Po czwarte, uruchomić program coachingu patriotycznego dla liderów o największym potencjale, który przyspieszy i sprofesjonalizuje konsolidację archipelagu.
Trzy argumenty przedstawiłem po to, by pokazać, iż sytuacja nie jest zwyczajna. Że sprawy polskie w złą stronę zaszły już bardzo daleko. Te trzy argumenty po-
zować. Do dzieła!
12158 Władza w Polsce będzie z nas, jeśli mądrze, w toku otwartej debaty, ale w przyznaków śpieszonym tempie będziemy się organi-
W następnym numerze Kuriera Wnet: ► Odratrans. Komu po 150 latach udało się zniszczyć polską żeglugę ? ► Raport o bezpieczeństwie energetycznym Polski. ► Kolejny etap w walce o prawa posiadaczy kredytów.