Newsweek polska50 2016

Page 1

PiS − PARTIA JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO

PROF. DE BARBARO O POLAKACH NA KOZETCE

DLACZEGO AŻ TAK DROŻEJĄ POLISY OC?

SZUKAJ AJ KA NEWSWEEKA KĄ Z KSIĄŻKĄ

50/2016 5-11.12.16 cena 6,90 zł 3 euro (w tym 8% VAT) Nr indeksu 36679X

www.newsweek.pl

JESZCZE NASTANIE

PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ CORAZ WIĘCEJ POLAKÓW DOKUMENTUJE, JAK PiS ŁAMIE PRAWO I NADUŻYWA WŁADZY. WIERZĄ, ŻE WINNI ZOSTANĄ ROZLICZENI

I_OKLA_NW_50.indd 1

02.12.2016 20:22


SKI TEAM.indd 1

02.12.2016 11:58


5 -1 1 .1 2 . 2 01 6

/

NUMER 50

76 / Gadżety

PERYSKOP

Absurdalne pomysły

4 / Polska i świat

NAUKA

POLITYKA

78 / Grubi i chudzi

20 / Wicepremier

Większość z nas wpada w pułapkę jo-jo: co zrzucimy kilka kilogramów, to znowu przytyjemy. Dlaczego tak jest?

Z którym nikt się nie liczy

26 / Joachim Brudziński To on jest w PiS numerem 2

82 / Z bliska

SPOŁECZEŃSTWO

Ośmiornice

30 / Kronikarze zmian

84 / Sztuczna pszczoła

Notują za każdym razem, gdy politycy PiS łamią prawo lub nadużywają władzy. Mają nadzieję, że ktoś kiedyś rozliczy „podłą zmianę”

Mały robot do zapylania roślin powstał właśnie na Politechnice Warszawskiej

36 / Prof. Bogdan de Barbaro Znany psychiatra o ukrytych lękach Polaków

40 / Aleksandra Jakubowska Dawna lwica lewicy pokazuje swą prawdziwą twarz OKŁADKA: FOT. RAFAŁ OLEKSIEWICZ/REPORTER, MICHAŁ TULIŃSKI/FORUM, RAFAŁ GUZ/PAP, PAP/WPROST/AREK MARKOWICZ ,KAROL SEREWIS/EAST NEWS, MACIEJ GOCŁOŃ/FOTONEWS/NEWSPIX.PL, GETTY IMAGES (6) FOT. STEVE NIEDORF PHOTOGRAPHY/STONE SUB/GETTY IMAGES.

44 / Uwięzione dzieci Romka nie puści córki do szkoły, bo mogą ją porwać. I porywają. Tak wygląda świat romskich dziewczynek

50 / Praca domowa z netu

KULTURA 78

NAUKA

EFEKT JO-J0 Dlaczego tak trudno schudnąć i utrzymać wagę? Wszystko przez bakterie żyjące w naszych jelitach. To one wpływają na tempo metabolizmu i decydują, czy będziemy szczupli, czy grubi

W sieci są już rozwiązania ponad połowy szkolnych zadań

20

Jeszcze niedawno Francuzi szydzili z François Fillona. Dziś widzą w nim przyszłego prezydenta swojego kraju

58 / Kuba bez dyktatora Śmierć Fidela Castro zbiegła się w czasie z dojściem do władzy Trumpa. Nowy prezydent USA może przedłużyć żywot kubańskiego reżimu

Jeśli kochacie Iggy’ego Popa, koniecznie zobaczcie dokument Jima Jarmuscha „Gimme Danger”.

94 / Meir Shalev Właśnie wyszła u nas jego powieść „Rosyjski romans”

98 / Film braci Dardenne „Nieznajoma dziewczyna” to rzecz o moralnym kacu sytej klasy średniej

FELIETONY POLITYKA

14 / Krzysztof Materna Kochany Fidel

ŚWIAT 54 / Wybory nad Sekwaną

88 / Maestro

PIOTR GLIŃSKI

16 / Jerzy Mazgaj

Liczył na posadę szefa rządu, ale został wicepremierem. Chciał odpowiadać za politykę gospodarczą – nie ma na nią wpływu. Gdy „dobra zmiana” podniosła rękę na jego żonę i przyjaciół, Piotr Gliński zaprotestował. I znów przegrał

48 / Marcin Meller

26

Crozes Hermitage Louis Bernard But why?

53 / Zbigniew Hołdys Dokąd idzie pies

POLITYKA

64 / Bunt nad rzeką Han Wygląda na to, że ogromne manifestacje zmuszą koreańską prezydent do dymisji

NASTĘPCA TRONU Gdy nadejdzie czas, nowym Jarosławem Kaczyńskim zostanie góral ze Szczecina Joachim Brudziński

BIZNES 68 / Mateusz Morawiecki Już wiadomo, że nie poskromi urzędników ani pazernego fiskusa, jak obiecywał

72 / Drogie OC Polisy tak zdrożały, że opozycja domaga się interwencji rządu, a rząd węszy zmowę ubezpieczycieli

88

KULTURA

IGGY POP Narkotyki, balangi, szpitale psychiatryczne, odwyki, zdrady, mordercze trasy koncertowe, niebezpieczne zabawy z wudu, kapitalne nagrania – to wszystko on 5-11.12.2016

001_NW_50.indd 1

1

03.12.2016 00:24


Newsweek

Redaktor naczelny

Tomasz Lis

PO PROSTU

Historia mówi: sprawdzam O

2

madzeń, odbywają się często w nocy, nie możemy tego uznać za alibi. Wszystko dzieje się na naszych oczach. Metodycznie, krok po kroku. Co my na to? To prawda, wydarzenia ostatniego roku obudziły bardzo wielu dzielnych ludzi, którzy ryzykując kariery, poświęcając swój czas, ograniczając strefę własnego komfortu, pokonując strach, odruchy konformizmu czy zwykłą apatię, postanowili bronić demokracji. Wielu prokuratorów i wielu sędziów, wielu dziennikarzy i wielu nauczycieli, urzędników czy polityków oraz bardzo wielu całkowicie anonimowych ludzi robi co w ich mocy, by powstrzymać niszczący naszą demokrację walec. Pytanie, czy jest ich wystarczająco wielu, pytanie, czy robią wszystko, co się da. Romantyzm podrzuca nam krzepiącą dusze wizję: naród jak lawa, pokryta skorupą, twardą, zimną i plugawą. Czyżby rzeczywistością była skorupa, a lawa jest tylko literackim marzeniem? Kilka dni temu dostałem zaproszenie na debatę organizowaną w Warszawie przez absolwentów Oksfordu i Cambridge. Tytuł: „Czy prawda zawsze zwycięża”. Przyznaję, że sugestię o nieuchronności zwycięstwa dobra uznałem w pierwszym odruchu za naiwną i zbyt idealistyczną. Triumf dobra nad złem często jest bardziej figurą retoryczną niż faktem. Ale potem przyszła inna myśl: tak, prawda zawsze

Tak, prawda zawsze zwycięża, jeśli tylko wystarczająco wielu ludzi staje w jej obronie zwycięża, jeśli tylko wystarczająco wielu ludzi staje w jej obronie. Sądzę, że tak jest nawet w obecnej epoce, opisywanej przez najpopularniejsze, według „Oxford Dictionaries”, słowo tego roku: postprawda. Postprawda, czyli po prostu kłamstwo prawdę tratujące, jest tylko nowym wcieleniem zła. Sensu dobra i prawdy w żaden sposób nie zmienia. W 1989 roku zawarliśmy w Polsce pewną społeczną umowę, ujętą potem w konstytucji. Władza ma prawa, obowiązki, ale też ograniczenia, obywatele mają obowiązki wobec państwa, ale i niezbywalne prawa. Jarosław Kaczyński oraz Prawo i Sprawiedliwość, łamiąc prawo, nadużywając mandatu, który dostali w wyborach, tę umowę, wbrew woli obywateli, wypowiadają. Pytanie, czy nie zwalnia to z zawartych w umowie obowiązków także obywateli. Gdy władza staje się uzurpatorem, obywatel ma prawo wypowiedzieć jej posłuszeństwo. Czy to robi, jak to robi oraz kiedy to robi, jest wyłącznie kwestią jego obywatelskiego poczucia, sumienia, a także zwykłej estetyki. N

FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI

rządzącej Polską ekipie po roku jej ekscesów wiemy właściwie wszystko. Wciąż niewiele wiemy jednak o nas samych. Norman Davies nazwał niedawno ekipę Kaczyńskiego „najbardziej mściwym gangiem w Europie”. Jeśli dorzucić do tego jej chroniczną nieudolność, mamy niemal pełny obraz. Niemal, bo nieudolna władza jest całkiem skuteczna w niszczeniu ustroju i sprowadzaniu suwerena do roli poddanego. Zmiana ustroju odbywa się na naszych oczach metodami pozornie legalnymi. Pozornie, bo fundamentem zamachu jest zniszczenie – za pomocą złamania prawa – Trybunału Konstytucyjnego, bez którego prawa są jak zapisy Kodeksu karnego bez sądów: fikcją. À propos Kodeksu karnego – są w nim dwa artykuły, które politycy PiS powinni przeczytać uważnie. W artykule 127 stwierdza się, że „kto mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub ZMIANĘ PRZEMOCĄ KONSTYTUCYJNEGO USTROJU RP, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”. Artykuł 128 stanowi z kolei, że „kto w celu usunięcia przemocą konstytucyjnego organu RP podejmuje działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3”. Twierdzenie, że główny detonator akcji rozwalania Trybunału Konstytucyjnego pozostanie tak czy owak bezkarny, w przeciwieństwie do łamiących prawo prezydenta Dudy i premier Szydło, niekoniecznie jest więc uzasadnione. Dobrze, to władza. A co z nami? Poetka pisała, że „tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”. Czyż obecny czas nie mówi nam właśnie: sprawdzam? Tabloidy zarzuciły ostatnio wyjątkową arogancję wicepremierowi Morawieckiemu, który pozostawienie ponadprzeciętnej kwoty wolnej od podatku parlamentarzystom uzasadnił tym, że ciężko pracują. Nad zmianą ustroju, demontażem instytucji demokratycznych, ograniczeniem praw obywatelskich przynajmniej posłowie i senatorowie PiS pracują naprawdę ciężko. Prezes Kaczyński może być więc złożony chorobą (podobnie jak zgodnie chorzy PiS-owscy sędziowie TK), ale jego ludzie na jego wezwanie już organizują mu w okresie przedświątecznym komplet zabawek, po zgromadzeniu których zaprowadzenie w Polsce zamordyzmu będzie dziecinnie proste. Choć posiedzenia Sejmu, na których debatuje się nad dalszą demolką Trybunału czy ograniczeniem prawa do zgro5-11.12.2016

002_NW_50.indd 2

02.12.2016 20:53


SKODA FABIA.indd 1

02.12.2016 12:13


Apart BRAITLING x2.indd 4

02.12.2016 12:04


Apart BRAITLING x2.indd 5

02.12.2016 12:04


(3) od (2) od

(1) od

89 zł

749 zł

229 zł

(5) od

(4) od

(7) od

499 zł

(6) od

449 zł (9) od

449 zł

(8) od

279 zł

479 zł

439 zł

(11) od

(10) od

(12) od

399 zł (13) od

(18) od

349 zł

569 zł (16) od

399 zł

369 zł

910 zł (14) od

349 zł (15) od

(19) od

(17) od

449 zł

179 zł

(21) od

(20) od

449 zł

299 zł

309 zł

1. od 229 zł / Złota zawieszka, wzór Z-565.01 2. od 89 zł / Złota zawieszka, wzór Z-554 M.01 3. od 749 zł / Złoty naszyjnik z brylantem, wzór 109.640 4. od 449 zł / Złote kolczyki z brylantami, wzór 109.640 5. od 499 zł / Złote kolczyki z diamentami, wzór 109.834 6. od 279 zł / Złota zawieszka z diamentami, wzór 109.834 7. od 449 zł / Złote kolczyki z diamentami, wzór 109.761 8. od 479 zł / Złota bransoleta z diamentami, wzór 109.761 9. od 439 zł / Złote kolczyki z diamentami, wzór 109.616 10. od 569 zł / Złoty pierścionek z diamentami, wzór 160.364 11. od 349 zł / Złote kolczyki, wzór AP127-5000 12. od 399 zł / Złote kolczyki z brylantami, wzór 101.232 13. od 399 zł / Złoty pierścionek z brylantem, wzór 201.107 14. od 349 zł / Złoty pierścionek, wzór P-994.01 15. od 449 zł / Złoty pierścionek, wzór AP127-5045 16. od 369 zł / Złoty pierścionek, wzór AP127-0359 17. od 449 zł / Złoty pierścionek, wzór AP127-5047 18. od 910 zł / Zegarek damski Elixa, E109-L439 19. od 179 zł / Złote kolczyki, wzór AP127-3358 20. od 309 zł / Złoty pierścionek, wzór AP127-6295 21. od 299 zł / Złota bransoleta z diamentem, wzór 109.805/B

APART A.indd 4

02.12.2016 12:06


APART A.indd 5

02.12.2016 12:07


(3) od

(1) od

109 zł

(2) od

159 1 9 zł

69 zł (4) od

119 zł (5) od

(6) od

(7) od

149 zł

109 zł (8) od

(9) od

139 zł

119 zł (10) od (11) od

94 zł

49 zł (12) od

(13) od

114 zł (15) od (14) od

99 zł

149 zł

(17) od

74 zł

(19) od

1060 zł

74 zł

(18) od (16) od

134 zł

69 zł

99 zł

1. od 109 zł / Srebrny naszyjnik, wzór AP126-7068 2. od 69 zł / Srebrne kolczyki, wzór AP126-7073 3. od 159 zł / Srebrna zawieszka z cyrkoniami, wzór AP125-8799 4. od 119 zł / Srebrny naszyjnik z cyrkonią, wzór AP127-6245 5. od 134 zł / Srebrny naszyjnik z cyrkonią, wzór AP124-0951 6. od 149 zł / Srebrne kolczyki z cyrkoniami, wzór AP125-5752 7. od 109 zł / Srebrna bransoleta z cyrkonią, wzór AP127-6244 8. od 139 zł / Srebrne kolczyki z cyrkoniami, wzór AP126-2801 9. od 119 zł / Srebrne kolczyki z cyrkoniami, wzór AP126-2810 10. od 94 zł / Srebrna bransoleta z cyrkoniami, wzór AP35-3644 11. od 49 zł / Srebrne kolczyki, wzór AP120-7037 12. od 1060 zł / Zegarek damski Bergstern, B034L167 13. od 114 zł / Srebrne kolczyki z cyrkoniami, wzór AP124-3008 14. od 99 zł / Srebrne kolczyki, wzór AP124-3243 15. od 74 zł / Srebrny pierścionek, wzór AP124-7538 16. od 149 zł / Srebrny pierścionek, wzór AP125-9565 17. od 74 zł / Srebrny pierścionek, wzór AP124-7954 18. od 69 zł / Srebrne kolczyki, wzór AP126-4998 19. od 99 zł / Srebrna bransoleta, wzór AP123-2583

APART B.indd 4

02.12.2016 12:07


APART B.indd 5

02.12.2016 12:07


Newsweek

Peryskop NA SKRÓTY PRZEZ ŚWIAT

ORĘDZIE PUTINA ROSJA JEST GOTOWA DO WSPÓŁPRACY Z NOWĄ ADMINISTRACJĄ

W SAMOLOCIE ZABRAKŁO PALIWA PRZYCZYNĄ UBIEGŁOTYGODNIOWEJ KATASTROFY SAMOLOTU PASAŻERSKIEGO BRITISH

AEROSPACE 146 W KOLUMBII był brak paliwa, zgłaszany

zresztą kontrolerom lotów przez pilota. Odnaleziono czarne skrzynki maszyny, ale śledztwo potrwa wiele miesięcy. Z 77 osób obecnych na pokładzie zginęło 71,

TYDZIEŃ Z...

Wiejska Express

STANÓW ZJEDNOCZONYCH – zapowiedział prezydent Rosji Władimir Putin w czasie dorocznego ( już 13. w jego wykonaniu) orędzia przed połączonymi izbami parlamentu. Wbrew oczekiwaniom nie zapowiedział jednak żadnej ważnej inicjatywy międzynarodowej. Rządowi wydał karkołomne polecenie opracowania programu, który sprawi, że spowalniająca gospodarka Rosji jakimś cudem wyprzedzi światową.

NICZYM TGV przez pastwiska Burgundii przemknęło przez parlament kilka ważnych ustaw. Np. o PIT. Miało być 8 tys. zł kwoty wolnej dla wszystkich, jest 6,6 tys. zł tylko dla tych, którzy mają do 900 zł brutto miesięcznie. Kwota może i wolna, za to ustawa błyskawiczna: w 19 godzin przeszła przez Senat, Sejm i biurko prezydenta. 10

INDYJSKI SĄD NAJWYŻSZY NAKAZAŁ ODGRYWANIE HYMNU PAŃSTWOWEGO PRZED KAŻDYM

SEANSEM KINOWYM. Widzowie muszą też na stojąco oddać honory fladze wyświetlanej na ekranie. Wcześniej takie przepisy obowiązywały już w niektórych stanach Indii i doprowadziły tam do ataków na osoby, które nie wstały w odpowiednim momencie.

WIĘCEJ ZIEMIAN LICZBA LUDNOŚCI ŚWIATA WZROSŁA W TYM ROKU DO 7,433 miliarda – ogłosił

Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych (UNFPA). Co roku przybywa średnio 1,2 proc. ludzi, najwięcej w Afryce (2,7 proc.). Liczba Polaków nie zmieniła się i wynosi 38,6 mln.

PRZY OKAZJI WYSZŁO NA JAW, że posłowie mają

WICEPREMIER GLIŃSKI w TVP zbuntował się

5-10 razy więcej kwoty wolnej (30 tys. zł) niż „suweren”. Wicepremier Morawiecki tłumaczył, że to dlatego, iż posłowie dawno nie mieli podwyżek. I nie była to wcale najbardziej żenująca wypowiedź na ten temat.

przeciw „Wiadomościom”, które codziennie opluwają „wrogów reżimu”. Kiedy padło na organizacje pozarządowe, w których pracuje żona ministra, prof. Gliński nie wytrzymał i uznał, że TVP to „dom wariatów”. Szkoda, że nie protestował, kiedy opluwała np. sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

PARLAMENT rozpoczął też maraton prac nad

DARIUSZ ĆWIKLAK

NACJONALIZM W INDIACH

reformą – pardon, deformą – oświaty. Odbywają się „prekonsultacje”, a podstawy programowe są pisane na kolanie do tego stopnia, że mają literówki nawet w tytułach. Nowa szkoła będzie wychowywała rozmodlonych uczniów w mundurkach, karnie słuchających apeli na akademiach ku czci, kulturalnie kibicujących (tego nauczą się na wf.) i czytających ramotowate lektury. Jedyna nadzieja, że żaden młody człowiek tego nie wytrzyma i w końcu się zbuntuje.

JAK SIĘ BUNTOWAĆ, pokazał niedawno prokurator z czasów PRL, dziś poseł PiS Stanisław Piotrowicz, który z sejmowej mównicy krzyczał: „Precz z komuną!”. Szkoda, że prawie 30 lat za późno.

TK POSTANOWIŁ wypełnić obowiązek i wskazać trójkę kandydatów na prezesa. Wybór zapewne nie zostanie uznany z braku kworum – trójka sędziów wybranych przez PiS zapadła bowiem jednocześnie na tajemniczą chorobę. I tak dokonał się konstytucyjny zamach za pomocą L4.

TRYBUNAŁ działający pod dyktando PiS nie będzie miał pewnie szans ocenić kuriozalnej ustawy o zgromadzeniach publicznych, w której pierwszeństwo mają rząd, Kościół i miesięcznice smoleńskie. Jakie będą tego skutki? Nie czytać, rozejść się.

FOT. LEON MONSALVE/LATINCONTENT/GETTY IMAGES, ALEXEI DRUZHININ/KREMLIN/SPUTNIK/REUTERS/FORUM; RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI

w tym większość zawodników pierwszoligowej drużyny piłkarskiej Chapecoense z Brazylii.

5-11.12.2016

010_NW_50.indd 10

02.12.2016 23:45


KRUK-01.indd 1

02.12.2016 16:04


KRUK-02.indd 1

02.12.2016 16:04


KRUK-03.indd 1

02.12.2016 16:04


Newsweek PERYSKOP WIETESZKA

NA SKRÓTY PRZEZ ŚWIAT SKIEJ FATAH na przywód-

cę ponownie wybrano prezydenta Palestyny Mahmuda Abbasa. Ten polityk został liderem Fatahu po śmierci Jasera Arafata w 2004 r. Rok później został prezydentem Palestyny.

KRÓL OD ANIOŁÓW KSIĄŻĘ MAHA VAJIRALONGKORN ZGODZIŁ SIĘ ZOSTAĆ NOWYM KRÓLEM

BLISKO 200 TYS. MUZUŁMANÓW NA ULICACH DŻAKARTY DOMAGAŁO SIĘ UKARANIA GUBERNATORA STOLICY

INDONEZJI, któremu zarzucają bluźnierstwo. Jednak według policji to internauta zmontował nagranie przemówienia Basukiego „Ahoka” Tjahaja Purnamy w taki sposób, że urzędnik wydaje się krytykować Ko-

ran, a nie – jak w rzeczywistości – swoich rywali. Purnama jest pierwszym chrześcijaninem na stanowisku gubernatora w największym muzułmańskim kraju świata, gdzie ateizm jest zakazany.

ZNOWU ABBAS PODCZAS PIERWSZEGO OD WIELU LAT KONGRESU

GŁÓWNEJ PARTII PALESTYŃ-

Krzysztof Materna OBSERWATORIUM

Kochany Fidel ieszę się, że znalazłem pretekst, aby odciąć się od obrad sejmowych, bieżącej polityki, ministra żeglugi oraz jego talibanów i zastanowić się przez chwilę nad konsekwencjami odejścia do Krainy Wiecznych Łowów ojca kubańskiej rewolucji, komendanta Fidela Castro. Tak się złożyło, że dwa tygodnie temu wróciłem z tej pięknej wyspy, co spowodowało, że temat Kuby stał mi się bliższy i jak się okazało, jeszcze bardziej niezrozumiały. Po śmierci Fidela Kubańczycy podzielili się na dwa obozy. Tych, którzy opłakują śmierć ojca narodu, i tych, dla których jego odejście jest ulgą oraz powodem wielkiej radości. Tylko będąc na Kubie, można dostrzec, jak mimo biedy, policyjnego systemu, nieustannej inwigilacji oraz cenzury hasło „Fidel” budzi szacunek i radość połączoną

C

Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

14

SIĘ RZEKŁO Chłopcze, na mnie leciały ruskie bomby, jak ty jeszcze w pieluchy robiłeś Radosław Sikorski, b. szef MSZ, do prawicowego publicysty Jacka Karnowskiego

z bezgranicznym uwielbieniem. Cała kubańska opozycja i jej działania do tej pory tłumione były w zarodku i nikt w wersji oficjalnej nie potwierdzał prawdy o więźniach politycznych. Słynne „białe kobiety” prześladowane przez aparat represji oraz paru manifestantów pojawiających się i głośno protestujących jest prześladowanych do tej pory. Uwielbienie dla Fidela można tłumaczyć odcięciem Kuby od świata, propagandą komitetu rewolucji oraz sankcjami, które zawsze dotykają najbiedniejszych. Z drugiej strony – mentalnością Kubańczyków, niesłychanie pogodnych, kochających swoją wyspę, salsę, wszystkich ludzi na świecie oraz pogodzonych z niedostatkiem na zawsze. W czasie mojej służbowej podróży poznałem rodowitą Kubankę, która po latach z amerykańskim paszportem mogła powrócić do Hawany, gdzie się urodziła, gdzie żyje jej rodzina, gdzie pracowała paręnaście lat temu jako dziennikarka telewizji publicznej. Kiedyś zrobiła reportaż o dzieciach, które wstrzykiwały sobie bakterie HIV po to, żeby znaleźć się w luksusowych ośrodkach (umieralniach) założonych z polecenia wodza, w których nie brakowało jedzenia ani różnych atrakcji. Wszyscy bohaterowie reportażu zmarli, a jego autorka została uznana za osobę szkodliwą dla ideologii komendanta i wspólnie z innymi dysydentami wydalona do Stanów. Trudno jest zrozumieć, za co można kochać Fidela. N

FOT. MAST IRHAM/EPA/PAP; RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI

MASOWE PROTESTY W INDONEZJI

TAJLANDII sześć tygodni po śmierci swego ojca. Nowy władca o przydomku Bodindradebayavarangkun (Król pochodzący od Aniołów) słynie ze skandali obyczajowych, licznych tatuaży i zamiłowania do hazardu. W ostatnich latach zastępował uwielbianego, ale schorowanego ojca Bhumibola Adulyadeja podczas oficjalnych uroczystości, jednak rzadko zabierał głos.

5-11.12.2016

014_NW_50.indd 14

02.12.2016 23:46


#TUDORWATCH TUDORWATCH.COM

015_NW_50_TUDOR.indd 1

02.12.2016 21:33


Newsweek PERYSKOP

CZY NALEŻY W DUŻO WIĘKSZYM STOPNIU DAĆ POLAKOM DOSTĘP DO BRONI?

MOJE WINA

5 GRUDNIA

Crozes Hermitage Louis Bernard

1933 R.

rancuzi mówią, że życie jest zbyt krótkie, by pić kiepskie wino. Pójdźmy więc dziś tym tokiem rozumowania i poszukajmy we francuskich piwnicach wina, które by nas zadowoliło. A skoro ostatnio degustowaliśmy chilijskie syrah, pomyślałem, że warto wrócić do kolebki tego szczepu, czyli do doliny Rodanu. Dolina Rodanu zaczyna się w okolicach Lyonu, a kończy po ponad 200 kilometrach, nieco poniżej Awinionu. To jeden z głównych francuskich regionów winnych i drugi, po Bordeaux, pod względem ilości wytwarzanego wina. Pierwsze winnice zawdzięcza starożytnym Grekom, natomiast publicity – rezydującym w Awinionie od 1309 roku francuskim papieżom, którzy najchętniej pili właśnie tutejsze trunki. Trzeba również wiedzieć, że dolina Rodanu dzieli się na część północną i południową. Południowa, większa i bardzo śródziemnomorska w swoim wyrazie, to królestwo grenache. W winnicach północnych wytwarza się zaś tylko kilka procent nadrodańskich win, ale są wśród nich najsłynniejsze wcielenia naszego syrah – Côte-Rôtie, Cornas, Hermitage i Crozes Hermitage. I właśnie w tej ostatniej apelacji się zatrzymujemy. Crozes Hermitage to największa apelacja północnej część doliny Rodanu. Ponad 90 proc. trunków produkowanych w winnicach o powierzchni niecałych 1,5 tysiąca hektarów to wina czerwone. Eleganckie w wyrazie, dobrze zbalansowane, wyraźnie owocowe we wczesnej młodości, z wiekiem rozwijają nuty pikantne i skórzane. Mój wybór padł na Crozes Hermitage od Maison Louis Bernard. Wino o wyjątkowo przenikliwym, ciemnym kolorze, jak na syrah przystało. W przyjemnym owocowym zapachu wyczuwamy paprykę, lukrecję i lekki aromat trufli. Trunek jest gładki, wyważony, nieco śliwkowy i na długo pozostawia w ustach esencjonalny posmak. By w pełni ujawniło swoje walory, Crozes Hermitage Louis Bernard powinno być podawane w temperaturze 16-18 stopni. Warto dać mu też nieco odetchnąć przed nalaniem do kieliszka. Towarzyszyć mu powinny przede wszystkim potrawy mięsne, chociaż producent radzi również spróbować z deserem na bazie ciemnej czekolady. N

F

Jerzy Mazgaj, założyciel Delikatesów Alma. Miłośnik wina i dobrej kuchni.

16

SONDAŻ

W USA zniesiono prohibicję. Wprowadzony w 1919 r. „Noble Experiment” (Szlachetny Eksperyment) nie zdał egzaminu, bo w samym Nowym Jorku wkrótce powstało kilkadziesiąt tysięcy klubów z nielegalnym wyszynkiem. Prohibicja doprowadziła do niebywałego rozkwitu trudniących się przemytem i produkcją alkoholu organizacji przestępczych

21%

65%

TAK

NIE

14% NIE WIEM, TRUDNO POWIEDZIEĆ ŹRÓDŁO: SW RESEARCH DLA „NEWSWEEKA”. BADANIE PRZEPROWADZONE NA GRUPIE 800 POLAKÓW W WIEKU 16-64 LAT

DALEJ OD BRONI NOTOWANIA

KATARZYNA MAZUREK, jako pierwsza kobieta w historii polskiej wojskowości objęła dowodzenie okrętem marynarki wojennej

SZEF MON ANTONI MACIEREWICZ OGŁOSIŁ, ŻE ZAMIERZA UŁATWIĆ DOSTĘP DO BRONI. JEDNAK DWIE TRZECIE POLAKÓW JEST TEMU PRZECIWNYCH – POKAZAŁ SONDAŻ SW RESEARCH DLA „NEWSWEEKA” – Przeciwnikami zwiększania dostępu do broni są częściej kobiety (72 proc.) oraz mieszkańcy wsi (78 proc.). Z wiekiem rośnie też odsetek przeciwników tego pomysłu, bo wśród najmłodszych badanych jest to 54 proc., a wśród najstarszych 73 proc. – zwraca uwagę Piotr Zimolzak z agencji badawczej SW Research. – Nie można, z moralnego punktu widzenia, kreować dodatkowej pokusy do czynienia zła, a łatwość w dostępie do broni na pewno temu by służyła. W tej kwestii żadna zmiana nie jest potrzebna, nawet „dobra” – ironizuje prof. Lesław Hostyński, etyk z UMCS. PASZA

ROBERT GREY, został odwołany z funkcji wiceszefa MSZ. Według „Gazety Wyborczej” zataił współpracę ze służbami USA

SIĘ RZEKŁO Telewizyjna propaganda zniżyła się już do takiego stanu, że bardziej jest to pałkarstwo niż dziennikarstwo Jakub Wygnański, prezes fundacji Stocznia

FOT. MATERIAŁY PRASOWE (2), VKOLETIC/ISTOCK/THINKSTOCK, PRZEMYSŁAW GRYŃ/FAKT/NEWSPIX.PL, MARCIN OBARA/PAP

Jerzy Mazgaj

KARTKA Z...

5-11.12.2016

016_NW_50.indd 16

02.12.2016 23:45


REKLAMA

Uczeń skrzypaczki z Chełma

MUZYKA

Nie ma szybszego

?

Od kiedy zniszczyłem skrzypce warte milion dolarów, obchodzę się z instrumentem jak z jajkiem – mówi David Garrett, który 10 grudnia wystąpi w łódzkiej hali Atlas Arena NEWSWEEK: Grając na skrzypcach, łączy pan muzykę poważną z elementami popu, rocka, bluesa. To trudne? DAVID GARRETT: Style

bywają różne, ale instrument ten sam. Mało tego, nawet w ramach muzyki klasycznej trzeba umieć poruszać się w różnych stylach.

FOT. PHILIPP MÜLLER/DECCA

Pan porusza się na tyle biegle, by pobić rekord Guinnessa jako najszybszy na świecie skrzypek. A mimo to twierdzi pan, że ważniejszy od technicznej doskonałości jest „duch”.

– Powiedziałem tak dlatego, że poparte ciężką pracą umiejętności to wymóg oczywisty. Ale kiedy masz do czynienia z dwoma muzykami grającymi bez skazy, na najwyższym poziomie technicznym, wtedy ów „duch” czyni różnicę. Zatem ostatecznie to sposób odczuwania muzyki okazuje się najważniejszy. Ostatnią rzeczą, o której powinien myśleć muzyk, jest trudność techniczna utworu.

017_NW_50.indd 17

A o wartości samych skrzypiec? Panu zdarzyło się roztrzaskać instrument wart milion dolarów.

– Faktycznie kiedyś poślizgnąłem się na mokrych schodach i nieszczęśliwie upadłem na swoje skrzypce. To było tak traumatyczne przeżycie, że teraz obchodzę się ze skrzypcami jak z jajkiem. Ma pan ulubionych kompozytorów lub muzyków z Polski?

– Pierwsza osoba, jaka przychodzi mi do głowy, to Henryk Wieniawski. Napisał wiele wspaniałych kompozycji na skrzypce, które poznałem już w dzieciństwie. Ale Chopin to też autor genialnych, przepięknych utworów. Szczególnie wysoko cenię jego polonezy. Jeśli jednak miałbym wskazać muzyków, to jedną z moich ulubionych skrzypaczek wszech czasów jest Ida Haendel. Jako dzieciak miałem szczęście, że ta pochodząca z Lubelszczyzny wielka artystka była moją nauczycielką. Rozmawiał Paweł Szaniawski

02.12.2016 18:16


Newsweek PERYSKOP

SIĘ RZEKŁO

Przewodnik kulinarny

Pan prezydent przyjrzy się uchwale Trybunału Konstytucyjnego i oceni, czy w tym wypadku Trybunał Konstytucyjny działał zgodnie z obowiązującym prawem Marek Magierowski, dyrektor biura prasowego Kancelarii Prezydenta RP

Kolacja roku od kuchni Wieczorem 27 listopada w odrestaurowanych wnętrzach łódzkiego EC1 zaserwowano jedną z najsmaczniejszych kulinarnych premier tego roku – nowe wydanie Żółtego Przewodnika Gault & Millau ulinarnym inspektorom Gault & Millau, którzy podczas wizyt w restauracjach oceniają niemal wszystko (od wystroju restauracji, przez podanie, po produkty i smak), podobało się aż 460 polskich restauracji – o 70 więcej niż w poprzednim roku. Rośnie też liczba tych najlepszych, które Żółty Przewodnik dodatkowo honoruje czapkami; po cztery czapki (na pięć możliwych) mają już Atelier Amaro i restauracja Senses, po trzy aż trzynaście restauracji z całego kraju. Jak co roku wyróżniono też pracę kucharzy. Tytułem Szefa Roku został uhonorowany Andrea Camastra ze wspomnianej restauracji Senses, łączącej smaki polskie i kuchni mię-

K

dzynarodowej. W karcie dań jego restauracji można znaleźć na przykład pierogi ruskie z bottargą, wędzoną śmietaną i krewetkami. Wręczono też nagrody dla najlepszego szefa kuchni tradycyjnej, kobiety – szefa kuchni, szefa jutra oraz młodego talentu. – Polscy szefowie kuchni reprezentują umiejętności i wiedzę stawiające ich na równi z szefami z całego świata – powiedziała podczas uroczystości z dumą Justyna Adamczyk, redaktor naczelna przewodnika. Impreza była udana, podobnie jak menu kolacji, na którą zaproszono niemal 600 gości. Daniem głównym była jagnięcina z quinoą, papryką i estragonem. N JK

My musimy tak pracować, a nie jak pracują Araby czy jacyś inni dziwni talibany, bo wyjdziemy w końcu w jakiś talibat portowy Paweł Brzezicki, wiceminister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej

WYJAŚNIENIE W artykule z 31.10.2016 r. „Terror trumien” znalazła się nieścisła informacja, jakoby funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej próbowali wymusić na rodzinach ofiar podpisanie oficjalnej zgody na ekshumację. Wyjaśniamy, że żołnierze żandarmerii żądają jedynie pisemnego potwierdzenia przyjęcia zawiadomienia o ekshumacji. Wyjaśniamy również, że Żandarmeria Wojskowa podlega ministrowi obrony narodowej, a nie ministrowi sprawiedliwości czy liderowi partii politycznej.

od 2001 roku Adres redakcji tygodnika: 02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 52. Kontakt z Czytelnikami: (22) 232 21 00 (w godzinach 8–16), faks (22) 232 55 26; www.newsweek.pl, redakcja@newsweek.pl Redaktor naczelny: Tomasz Lis / Zastępca redaktora naczelnego: Aleksandra Karasińska / Redaktor prowadzący: Łukasz Ramlau / Dyrektor artystyczna: Magdalena Mamajek-Mich / Sekretarz redakcji: Ryszard Holzer / Sekretariat redakcji: Małgorzata Kacprzak, Katarzyna Klejnocka, Lucyna Dyczkowska / Polska: Wojciech Cieśla, Rafał Kalukin, Michał Krzymowski, Marcin Meller, Aleksandra Pawlicka, Teresa Torańska, Paweł Szaniawski – PERYSKOP / Społeczeństwo: Renata Kim, renata.kim@newsweek.pl, Aleksandra Gumowska, Wojciech Staszewski, Anna Szulc, Małgorzata Święchowicz, Jacek Tomczuk / Świat: Jacek Pawlicki, jacek.pawlicki@newsweek.pl, Michał Kacewicz, Maciej Nowicki, Nowy Jork: Piotr Milewski, piotr.milewski@newsweek.pl / Biznes: Dariusz Ćwiklak, dariusz.cwiklak@newsweek.pl, Radosław Omachel, Marek Rabij, Miłosz Węglewski / Nauka: Dorota Romanowska, dorota.romanowska@newsweek.pl, Katarzyna Burda / Kultura: Piotr Bratkowski, piotr.bratkowski@newsweek.pl, Dawid Karpiuk, Karolina Pasternak, Joanna Ruszczyk, Małgorzata Sadowska / Wydanie cyfrowe: Marek Wójcik, marek.wojcik@ringieraxelspringer.pl, Józef Lubiński – redaktor prowadzący / Internet: Marta Ogórkiewicz (product manager newsweek.pl), Marta Ciastoch, Jakub Korus, Hubert Orzechowski, Łukasz Rogojsz, Paula Szewczyk, Marta Tomaszkiewicz, Mateusz Wojtalik / Foto: Rafał Pyznar, Tomasz Królik, Mikołaj Starzyński, Marek Szczepański / Studio graficzne: Grzegorz Brodowski, Urszula Gardy, Aleksandra Kuc, Michał Peas, Sylwia Urbańska / Asystent redaktora naczelnego: Krystian Durma, krystian.durma@ringieraxelspringer.pl / Korekta: Ewa Leszczyńska-Al-Khafagi, Agata Rytel, Iwona Trzaskoma Wydawca: RINGIER AXEL SPRINGER POLSKA Sp. z o.o., Członek Izby Wydawców Prasy i Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, www.ringieraxelspringer.pl / Adres: ul. Domaniewska 52, 02-672 Warszawa, recepcja główna tel.: (22) 232 00 00, 232 00 01 / Prezes zarządu: Edyta Sadowska / Prezes honorowy: Wiesław Podkański / Dyrektor finansowy: Grzegorz Kania / Dyrektor HR: Monika Remiszewska / Dyrektor marketingu: Olga Korolec / Dyrektor zarządzający marką: Dariusz Zieliński / Dyrektor ds. projektów specjalnych: Joanna Chlebna / Reklama: Media Impact Polska Sp. z o.o., Mariusz Szynalik, mariusz.szynalik@mediaimpact.pl, tel. 22 232 01 25 / Marketing: Anna Więckowska / Menedżer wydawniczy: Bernadetta Byrska / PR korporacyjny: Agnieszka Odachowska / Księgowość: Katarzyna Fita (dyrektor) / Kolportaż: Rafał Kamiński (dyrektor) / Produkcja: Mariusz Gajda (dyrektor), Jarosław Sokołowski / Druk: Quad/Graphics Europe Sp. z o.o. / Prenumerata i zamówienia kolekcji: tel.: 22 336 79 01, 801 000 869, e-mail: prenumerata.axel@qg.com, www.newsweek.pl / Sprzedaż internetowa wydań archiwalnych, specjalnych i prenumeraty: www.kiosk.redakcja.pl / Reklamacje: tel.: 22 336 79 01, 801 000 869, e-mail: prenumerata.axel@qg.com / Prenumerata krajowa: Poczta Polska oraz Ruch SA na terenie całego kraju / Prenumerata zagraniczna: http://kiosk.redakcja.pl Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów. Za treść ogłoszeń redakcja ponosi odpowiedzialność w granicach wskazanych w ust. 2 art. 42 ustawy Prawo prasowe. Zabroniona jest bezumowna sprzedaż czasopisma po cenie niższej od ceny detalicznej ustalonej przez wydawcę. Sprzedaż numerów aktualnych i archiwalnych po innej cenie jest nielegalna i grozi odpowiedzialnością karną. Newsweek magazine Published by Newsweek LLC, EDITORIAL STAFF: Editor in chief: Jim Impoco / Deputy Editor: Bob Roe / International Editor: Nicholas Wapshott / Managing Editor: Kira Bindrim BUSINESS STAFF: Chief Content Officer, IBT Media: Johnathan Davis / Chief Executive Officer, IBT Media: Etienne Uzac

18

FOT. TEODOR KLEPCZYŃSKI/GAULT&MILLAU POLSKA

RESTAURACJE

5-11.12.2016

018_NW_50.indd 18

02.12.2016 23:44


JUBITOM.indd 1

02.12.2016 12:11


20

5-11.12.2016

020-024_NW_50.indd 20

02.12.2016 23:32


Newsweek POLITYKA

W I C E P R E M I E R O „ D O M U WA R I ATÓW ”

MALKONTENT W RZĄDZIE Liczył na posadę szefa rządu, ale został wicepremierem. Chciał odpowiadać za politykę gospodarczą – nie ma na nią wpływu. Gdy „dobra zmiana” podniosła rękę na jego żonę i przyjaciół, Piotr Gliński zaprotestował. I znów przegrał TEKST

MICHAŁ KRZYMOWSKI ILUSTRACJA THE KRASNALS WHIELKI KRASNAL

5-11.12.2016

020-024_NW_50.indd 21

21

02.12.2016 23:32


Newsweek POLITYKA WICEPREMIER O „DOMU WARIATÓW”

Prof. Piotr Gliński z żoną Renatą Koźlicką-Glińską w przerwie premiery spektaklu „Wizyta starszej pani” w Teatrze Dramatycznym, Warszawa, 30 września 2016 r.

DLA WSZYSTKICH OSÓB Z NASZEGO KRĘGU BYŁO JASNE, ŻE RENATA NIE MA KONSERWATYWNYCH POGLĄDÓW. ZRESZTĄ SAMA DEKLAROWAŁA SIĘ JAKO OSOBA NIEWIERZĄCA WSPÓŁPRACOWNIK ŻONY PIOTRA GLIŃSKIEGO

WICEPREMIER? NIE WIEM, CO ON ROBI Szarżę w obronie trzeciego sektora trudno uznać za zwycięstwo Piotra Glińskiego. Politycy Prawa i Sprawiedliwości szybko się od niego odcięli, a szef TVP Jacek Kurski ogłosił w portalu wPolityce.pl, że odbył dobrą rozmowę z wicepremierem i uważa sprawę za zamkniętą. Po czym podziękował swoim dziennikarzom za „ważne i dobrze udokumentowane materiały dotyczące powiązań sektora organizacji pozarządowych”. Mimo telewizyjnego występu Piotra Glińskiego i jego przeprosin skierowanych do działaczy pozarządowych krucjata przeciw NGO-som trwa w najlepsze. – Wyobraża pan sobie, że TVP zaprasza do studia Antoniego Macierewicza i na chwilę przed jego występem puszcza materiał uderzający w niego i jego rodzinę? Przecież to upokorzenie, a Kurski wiedział i o materiale „Wiadomości”, i o zaproszeniu profesora. Gliński formalnie jest wicepremierem, ale w rzeczywistości nikt się z nim nie liczy. Nawet szef telewizji – mówi poseł PiS. 22

Jeden z ministrów: – Gliński miał odpowiadać za gospodarkę, a dziś nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Choć jest ministrem kultury, to stracił jakikolwiek wpływ na media publiczne. Po roku pracy jego resort nie miał ani jednej ukończonej ustawy [ministerstwo chwali się przeprowadzeniem trzech nowelizacji, ale w rzeczywistości to tylko dostosowanie polskich przepisów do prawa unijnego – przyp. red.]. Nie wiem, co on właściwie robi. W biurze partii przy Nowogrodzkiej panuje przekonanie, że w sprawie trzeciego sektora wicepremiera poniosły emocje, bo sprawa dotyczyła jego żony i znajomych (państwo Glińscy od lat przyjaźnią się z szefem „Stoczni” Jakubem Wygnańskim). A przecież profesor już kiedyś przyznał półżartem w wywiadzie dla „Polityki”, że boi się tylko Boga i żony. Czy Jarosław Kaczyński przejął się tą awanturą? – Nie. Naczelnik siedzi na Żoliborzu złożony chorobą i nawet nie spotkał się z profesorem. Uważa, że Gliński popełnił polityczny błąd i tyle – twierdzi polityk związany z Nowogrodzką.

PROFESOR DOSTAJE ZGODĘ OD ŻONY Piotr Gliński działa w polityce od czterech lat. Choć awansował na wicepremiera rządu i członka władz partii rządzącej, to jednak trudno uznać jednoznacznie ten czas za pasmo jego sukcesów. Profesor wkracza do życia publicznego w październiku 2012 roku jako kandydat na premiera technicznego. To straceńcza misja, bez szans na powodzenie. Widzą to komentatorzy i politycy. Znajomi z uniwersytetu dziwią się, że profesor daje się wykorzystać w politycznej wojnie w roli mięsa armatniego. Że kładzie na szali naukowy dorobek i ryzykuje zawodową pozycję. Gliński się jednak nie zraża. Pytany o okoliczności, w jakich zrodził się pomysł, mówi szczerze: – Propozycja od PiS padła

FOT. MARCIN DŁAWICHOWSKI/FORUM

U

biegła niedziela, gmach TVP. Wicepremier w oczekiwaniu na zaproszenie do studia ogląda wieczorne wydanie „Wiadomości” poświęcone organizacjom pozarządowym. W materiale jest mowa między innymi o Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, która dostała 50 tys. zł od jego resortu. W radzie tej organizacji zasiada jego żona Renata Koźlicka-Glińska. Kilkanaście minut później, już na wizji, wicepremier zwróci się do dziennikarza prowadzącego rozmowę: – Pana pytania powinni badać studenci dziennikarstwa jako propagandowe. To jest jakiś koszmar, dom wariatów! Państwo żeście oszaleli!

5-11.12.2016

020-024_NW_50.indd 22

02.12.2016 23:32


REKLAMA

w lipcu, a przyjąłem ją w sierpniu. Przeważyły poczucie zaufania do Jarosława Kaczyńskiego i zgoda żony. Wypowiedź zaraz podłapują media, jedna z gazet drwiąco pyta: „Piotr Gliński zostanie premierem dzięki żonie?”. Polityk z Nowogrodzkiej bierze technicznego premiera na stronę i delikatnie zwraca mu uwagę, by w przyszłości unikał takich komentarzy. – Ale o co chodzi? Przecież musiałem to skonsultować z rodziną! – najeża się profesor. – To jasne. Ale nie zawsze trzeba o wszystkim mówić – mówi tamten. Na rady jest jednak za późno. Tabloidy zachęcone wyznaniem kandydata na premiera dociekają, kim jest jego żona. – Gliński był z tego powodu bardzo niezadowolony, nie chciał słyszeć o ustawkach z udziałem rodziny. Pamiętam, że robiliśmy kiedyś wywiad z profesorem. W trakcie rozmowy nasza reporterka wspomniała, że gazeta planuje artykuł o działalności zawodowej żony. Ale taki pozytywny, bez uszczypliwości. Gliński momentalnie zesztywniał, zagroził zerwaniem wywiadu. Z naszej perspektywy sytuacja była niezrozumiała. Najpierw publicznie wskazał żonę, a potem za wszelką cenę chciał chronić jej prywatność – wspomina dziennikarz tabloidu.

KURSKI UDERZA PO RAZ PIERWSZY Po tym pomyśle z „premierem technicznym” mijają miesiące, a głosowanie w sprawie konstruktywnego wotum nieufności się odwleka. W lutym 2013 roku Piotr Gliński gaśnie w oczach. Kaczyński widzi, że szyderstwa z misji profesora podcinają mu skrzydła. – Jak szybko mu czegoś nie znajdziemy, to zrezygnuje. A nie możemy na to pozwolić, bo to zacny człowiek – frasuje się. Naprędce wymyśla nową zachętę: premier techniczny obejmie posadę szefa rady programowej PiS. Tytuł jest czysto dekoracyjny, ale ma dodać profesorowi sił. I dodaje. Gliński z powrotem wczuwa się w rolę. Chce przedstawić klubom parlamentarnym swój program, ale szybko zostaje sprowadzony na ziemię. Platforma w ogóle odmawia spotkania, a PSL zamiast zaprosić go na posiedzenie klubu ściąga go do Ministerstwa Gospodarki. Tam przy suto zastawionym stole przyjmuje go wicepremier Janusz Piechociński z pomagierami. Najcięższy cios zadaje mu jednak mały klub Solidarnej Polski. Zbigniew Ziobro stawia warunek, że rozmowa ma się odbyć przy kamerach. Profesor idzie na spotkanie w dobrej wierze, tradycyjnie ma nadzieję na merytoryczną dyskusję. Jednak na miejscu spotykają go same przykrości. Ludzie Ziobry zajmują miejsca za długim stołem, a Glińskiego sadzają jak na przesłuchaniu przed komisją śledczą. Na biurku stawiają mu karteczkę z imieniem i nazwiskiem, ale bez tytułu naukowego. Na sali panuje gwar, który szybko wytrąca go z równowagi. W pewnym momencie profesor przerywa wystąpienie i strofuje dziennikarzy, jakby prowadził wykład akademicki: – Mogą państwo zaprzestać tych rozmów? Mnie to rozprasza. Polityk PiS: – Solidarna zadawała tam Glińskiemu nieprzyjemne pytania. W mediach Ziobro i jego ludzie dodatkowo atakowali go za przeszłość w Unii Wolności. Potem jeszcze

020-024_NW_50.indd 23

02.12.2016 23:32


Newsweek POLITYKA WICEPREMIER O „DOMU WARIATÓW”

wystawili swojego kandydata na premiera, sejmowego trefnisia Tadeusza Cymańskiego. Były poseł Solidarnej Polski: – Walczyliśmy o życie. Wykorzystaliśmy Glińskiego, żeby na kilka dni zaistnieć w mediach. Kto wymyślił atakowanie go za działalność w Unii Wolności i wystawienie kandydatury Cymańskiego? Nasz spin doktor Jacek Kurski!

TEŚĆ MASZERUJE Z NAMI Im ostrzej profesor jest atakowany, tym mocniej związuje się z partią Jarosława Kaczyńskiego. Do Prawa i Sprawiedliwości powoli żeglują też jego bliscy. Gdy Gliński pojawia się na jednej z grudniowych manifestacji, razem z nim maszeruje nieznany mężczyzna, na oko rówieśnik. Gdy posłowie podchodzą się przywitać, profesor przedstawia swojego kompana: – To mój teść. A potem, już na osobności, z zadowoleniem dodaje: – Kiedyś był za Platformą, ale teraz sympatyzuje z nami. Czy za mężem podąża też żona? – Nigdy nie wdawaliśmy się w głębsze dyskusje o polityce, ale dla wszystkich osób z naszego kręgu było jasne, że Renata nie ma konserwatywnych poglądów. Zresztą sama deklarowała się jako osoba niewierząca – mówi wieloletni współpracownik Koźlickiej-Glińskiej, związany ze środowiskiem organizacji pozarządowych. – Zawsze mi się wydawało, że podobnie jak Piotr sympatyzuje z ruchami ekologicznymi. Pamiętam, że przed laty wspólnie uczestniczyli w wyprawach nad Bajkał. – Ale może w ostatnich latach jej poglądy ewoluowały? – dopytuję. – Po ludzku na pewno wspiera męża, ale nie sądzę, by mogła zmienić nastawienie. To silna osobowość. Zdecydowana, asertywna i z mocnym poczuciem słuszności własnych przekonań. Ale też taktowna. Od kiedy Piotr działa w PiS, sama nie schodzi na tematy polityczne. Ludzie dookoła też ich unikają, żeby jej nie stawiać w niezręcznej sytuacji. Październik 2015 roku, kilka dni po wyborach parlamentarnych. Jarosław Kaczyński zapowiada współpracownikom, że zamierza wycofać nominację premierowską dla Beaty Szydło i postawić na czele rządu profesora Glińskiego. A ten w tym czasie wraca z wykładu na Uniwersytecie w Białymstoku. O tym, że na Nowogrodzkiej toczy się gra wokół jego nazwiska, dowiaduje się w pociągu, gdzieś w okolicach Małkini. Informują go o tym dziennikarze. Kiedy profesor dotrze do Warszawy, okaże się, że sprawa jest już nieaktualna. Premierem jednak będzie Szydło, prezes się rozmyślił. A może zrobił to z premedytacją? Może znów wykorzystał Glińskiego, bo już na początku chciał osłabić pozycję Szydło? Na pocieszenie profesor dostaje tekę ministra kultury i wice-

premiera. Jak podkreśla w mediach – pierwszego wicepremiera, odpowiedzialnego za gospodarkę. Współpracownik Beaty Szydło: – Na początku kadencji Gliński mówił mi, że zamierza oddać kontrolę nad Ministerstwem Kultury swojemu zastępcy Jarkowi Sellinowi, a sam będzie koordynował resorty gospodarcze. I z początku rzeczywiście próbował jeździć do gabinetu w Kancelarii Premiera. Kiedy okazało się, że przegrał walkę o wpływy z Mateuszem Morawieckim i Dawidem Jackiewiczem, wrócił do Ministerstwa Kultury. Wyglądał na sfrustrowanego, opowiadał, że plan Morawieckiego jest dobry, bo opiera się na jego programie, napisanym jeszcze w czasach opozycji.

NIE MA ZGODY NA TWARDE PORNO W resorcie kultury idzie mu niewiele lepiej. Już w czwartym dniu urzędowania profesor zostaje zmuszony do przyjęcia na stanowisko wiceministra Jacka Kurskiego. A po półtora miesiąca zgadza się na przeniesienie go na posadę szefa Telewizji Polskiej. W pierwszych dniach na ministerialnym stanowisku Gliński zwraca się też o zdjęcie z afisza sztuki, w której aktorzy rzekomo mieliby kopulować na scenie. Tłumaczy, że nie ma zgody na „twarde porno” w teatrze. Kiedy wychodzi na jaw, że we wrocławskim spektaklu jednak nie ma seksu, wycofuje się i przyznaje, że uległ prowokacji. Styczeń. Gliński przedstawia w Senacie plany resortu. Jako jeden z priorytetów wymienia przywrócenie twórcom odliczenia 50 proc. przychodu. Po kilku miesiącach nowelizacja jednak grzęźnie w konsultacjach międzyresortowych i komitet ekonomiczny rządu „rekomenduje zawieszenie prac nad projektem”. Kwiecień. Wicepremier zapowiada, że w ciągu dwóch miesięcy powstanie duża ustawa medialna, między innymi przekształcająca publiczne radio i telewizję ze spółek prawa handlowego w „media narodowe”. Mijają dwa miesiące i okazuje się... że przepisy POSEŁ PIS wymagają notyfikacji Komisji Europejskiej. Będzie je można uchwalić za półtora roku. Od tamtego czasu wieść o dużej ustawie medialnej cichnie. Sierpień. Wicepremier interweniuje w sprawie niezakwalifikowania filmu Jerzego Zalewskiego „Historia Roja” do konkursu Festiwalu Filmowego w Gdyni. Bezskutecznie, bo selekcja została ogłoszona miesiąc wcześniej. Jeden z członków rządu: – Po roku pracy do Piotra Glińskiego przylgnęła łatka słabego, nieskutecznego ministra. I chyba trudno mu będzie się z nią rozstać, bo profesor ma naturę malkontenta. N

KURSKI WIEDZIAŁ I O MATERIALE „WIADOMOŚCI”, I O ZAPROSZENIU PROFESORA. GLIŃSKI FORMALNIE JEST WICEPREMIEREM, ALE NIKT SIĘ Z NIM NIE LICZY. NAWET SZEF TELEWIZJI

24

michal.krzymowski@newsweek.pl

5-11.12.2016

020-024_NW_50.indd 24

02.12.2016 23:32


Słoweńska Organizacja Turystyczna.indd 1

02.12.2016 12:14


Newsweek POLITYKA

Jarosław Kaczyński i Joachim Brudziński podczas posiedzenia Sejmu, styczeń 2016 r.

ON JEST W PIS NUMEREM 2

Gdy nadejdzie czas, nowym Jarosławem Kaczyńskim zostanie góral ze Szczecina Joachim Brudziński TEKST

26

WOJCIECH CIEŚLA

FOT. PAWEŁ SUPERNAK/PAP

Schabowy z Łupaszką 5-11.12.2016

026-029_NW_50.indd 26

02.12.2016 23:33


J

eśli w partii z jakiegoś powodu zabraknie prezesa, zastąpi go Jojo – uważa poseł PiS, który przez kilka lat pracował w biurze partii na Nowogrodzkiej. – Dekadę temu był na cenzurowanym, ale wrócił, mozolnie wydreptał nową ścieżkę do naczelnika i dziś to on jest jego najbliższym współpracownikiem. Zabiera go na łódki, na pizzę do Szczecina i w Beskidy. Po listopadowym kongresie PiS Brudziński ma w terenie mocne zaplecze. Jest wiceprezesem partii, szefem Komitetu Wykonawczego PiS, kimś w rodzaju sekretarza generalnego, który kontroluje struktury terenowe. – Wszędzie ma ludzi, którzy coś mu zawdzięczają – uważa rozmówca „Newsweeka”. Scena z rady politycznej PiS, głos ma Jarosław Kaczyński: – Gdyby mi się noga złamała, to wiecie, za wszystko odpowiada Joachim.

MARYNARZ SĄDECKI

Mówi o sobie, że jest „Lachem sądeckim”. Uwielbia rejon Nowego Sącza, gdzie się wychował. Tam spędza wolny czas. Brudzińscy mieszkają w Trzycierzy w gminie Korzenna. Chłopak chce zostać marynarzem. Pakuje manatki i młodość spędza w bursach oraz internatach. Uczy się w Świnoujściu w szkole rybołówstwa morskiego. Grzeczny nie jest. Gdy trafi do Warszawy jako poseł, o prawdziwych lub urojonych grzechach młodości Brudzińskiego opowie w tygodniku „Nie” jego były nauczyciel. Wersji o wybrykach nastolatka jest kilka – miał być niesłusznie oskarżony o zdemolowanie pociągu. Lub o napady na młodszych kolegów. Wyrzucony ze szkoły. Źródłem rewelacji o młodości posła PiS jest były dyrektor szkoły – średnio wiarygodny, związany z SLD, w Świnoujściu mający opinię politruka. Brudziński publicznie – jak mówi: „po chrześcijańsku” – mu wybacza. Pod koniec PRL Brudziński zdaje na BUSZ – tak studenci nazywają miejscową Alma Mater, od „Bolszewicki Uniwersytet Szczeciński”. Studiuje po-

litologię. Na działalność w opozycji się nie załapuje. – Żadnych ulotek, akcji, nic – mówi jeden ze szczecińskich znajomych posła. – Jedynie duszpasterstwo u jezuitów. Achim był nudny jak tapeta w kwiatki. Odhibernował się politycznie jak bohater filmu Woody’ego Allena, po 1989 r., w innej rzeczywistości. CZTERNASTU CZŁONKÓW Z KOMÓRKI

Joachim Brudziński pomaga raczkującemu Porozumieniu Centrum (PC), kręci się przy kampaniach wyborczych. Gdy reporter „Naszego Dziennika” spyta go o ten wybór, odpowie szczerze: – Nie było alternatywy. Miałem pójść do Unii Demokratycznej?

Joachim się radykalizuje. Wie, że jest następny, że Jarosław ma siedemdziesiątkę na karku. Wyczuwa wiatr pracownik PiS z centrali na Nowogrodzkiej

To o takich jak on będzie się potem mówiło: zakon PC. Dawni członkowie Porozumienia Centrum, którzy nie zwątpili w szefa. Najwierniejsi z wiernych. Gdy w 2001 r. Brudziński zakłada komórkę PiS w Szczecinie, ma czternastu członków. Lokalna prasa wspomina o nim dopiero w 2002 r., gdy zostaje szefem regionu PiS. Z czego żyje? Po drodze jest rzecznikiem Urzędu Morskiego i dziennikarzem Polskiego Radia. Zaczyna nawet pracę doktorską na Wydziale Historii UAM, której do dziś nie skończył. Jedną z niewielu samodzielnych oddolnych akcji szczecińskiego PiS jest tworzenie „Czarnej księgi czarnych charakterów”. Księga ma zweryfiko-

wać starostów, burmistrzów i radnych pod kątem uczciwości. Ale pomysł jakoś umiera. Wie, że polityka to teatr. Prywatnie lubi się z posłem PO Sławomirem Nitrasem. Publicznie – sądzi się za słowa, że Nitras skutecznie załatwia dla swoich kolegów z PO sprawy w szczecińskim magistracie. KRZYSIEK GASI WYSKOKI JOACHIMA

Jedenaście lat temu, tuż przed pierwszym rządem PiS, Brudziński jest nieznanym działaczem ze Szczecina. Na dokładkę bez sukcesów. Takim, którego już kojarzy prezes, ale który nie wybija się w partii. Brudziński nie ma sukcesów, bo Szczecin to miasto czerwone. Układu nikt się tu nie boi, lustracją nie ekscytuje. W najlepszych czasach prawica ma notowania niewiele lepsze od SLD, ale gdy Brudziński zostaje szefem regionu, szczecińskie PiS dobija już do tysiąca członków. Do Sejmu wprowadza sześciu posłów i senatora. Awans do dużej polityki przychodzi w dobrym momencie. W 2005 r. Joachim Brudziński jest jeszcze posłem z drugiego szeregu. Ale szybko idzie w górę. Nieco rok po wyborach, w 2006 r., Jarosław Kaczyński zostaje premierem. A co z partią? Ten moment to przełom w karierze Brudzińskiego – zostaje sekretarzem generalnym partii. I to z rekomendacji prezesa. Ma jeździć po terenie i ustawiać działaczy, rozwiązywać spory. Pod nieobecność prezesa sekretarz generalny to jedna z najważniejszych osób w PiS. Ale w 2007 r. rząd PiS upada, są przyspieszone wybory. Mówi mój rozmówca z Nowogrodzkiej: – Trzeba pamiętać, jak wtedy wyglądała partia. To nie było PiS Błaszczaka i Brudzińskiego, tylko Putry i Gosiewskiego. Krzysiek Putra gasił niegrzeczne wyskoki Joachima, Przemek Gosiewski był szefem zespołu pracy państwowej. Joachim nie miał szans na poważniejszą fuchę w PiS. A tę, którą dostał, schrzanił. WPADKA Z PODPISAMI

Struktury, którymi zarządza Brudziński, nie dają rady. PiS przegrywa 5-11.12.2016

026-029_NW_50.indd 27

27

02.12.2016 23:33


Newsweek POLITYKA ON JEST W PIS NUMEREM 2

wybory. Jarosław Kaczyński przez długi czas właśnie jego obarcza winą za klęskę. Opowiada jeden z działaczy: – Odpowiadał za zarejestrowanie list wyborczych. Asem na warszawskiej liście PiS do Senatu miał być Jan Olszewski, były premier. Okazało się, że nasi nie dostarczyli odpowiedniej liczby podpisów poparcia. Zabrakło kilkuset. Za wpadkę odpowiada Brudziński. – Na konwencji w Szczecinie bał się zbliżyć do prezesa – wspomina jeden z jego partyjnych kolegów. – Po wyborach prezes zabrał mu funkcję, posadził za biurkiem na Nowogrodzkiej, w pokoju obok Jarka Zielińskiego. Zieliński miał go pilnować. Joachim najpierw zamknął się w sobie, przeżywał. A potem jakoś tak zakręcił, że trafił do pokoju piętro wyżej, kanciapy po Lechu Kaczyńskim. A w sekretariacie u Zielińskiego zostawił tylko asystenta, Pawła Szefernakera. – Po co? – Żeby pilnował Zielińskiego. NIE JESTEM SILNYM FACETEM

Los się odwraca pół roku przed Smoleńskiem. Jesienią 2009 r. Brudziński zostaje szefem komitetu wykonawczego. Ma odpowiadać za struktury w terenie. Właśnie zaczął się odpływ działaczy do Solidarnej Polski. Brudziński liczy na odpuszczenie win. Rzuca się w wir pracy. Jeździ po Polsce, organizuje spotkania. W ciągu roku zalicza 50 wyjazdów, odwiedza 100 miejscowości, wozi po kraju Kaczyńskiego. W kwietniu 2010 r. rozbija się samolot w Smoleńsku. Brudziński jest na miejscu katastrofy obok prezesa. Rok później udziela emocjonalnego wywiadu Teresie Torańskiej. Mówi: – Odkryłem, że wcale nie jestem silnym facetem. Człowiek na potrzeby bardzo zmedializowanej polityki przyjmuje dość atrakcyjną pozę twardziela, który wchodzi w zwarcia, jest wyszczekany, pyskaty, czasem arogancki, nawet chamski, niestety, i nagle w obliczu tragedii pęka jak bańka mydlana. Zobaczyłem w sobie emocjonalną słabość. Poseł PiS: – Ładny był ten wywiad. Został zapamiętany. Ale kompromis? Nie 28

wie, co oznacza to słowo. Granice? W polityce ich nie ma. OWCZAREK

Brudziński po Smoleńsku wychodzi z drugiego szeregu. – Jest jak młodsza wersja Adama Lipińskiego, najbliższego człowieka Kaczyńskich – mówi jeden z posłów PiS. – Z tym że Adam nigdy nie wyszedł z cienia. Coraz częściej pojawia się w mediach. Wypada swobodnie, jak przystało na byłego dziennikarza. Ma twarde poglądy, poza ekranem dużo uroku. – Jarek specjalnie dla Joachima zmie-

Otorbił prezesa. Po śmierci jego mamy stał się jednym z najbliższych. Zabiera go na łódki nad Zalewem Szczecińskim, na wędrówki po Beskidzie działacz PiS

nił statut partii, żeby mu stworzyć stanowisko. Zakres obowiązków wyznaczył mu osobiście – wskazują koledzy z partii. Wcześniej w mediach najczęściej bryluje Jacek Kurski, nazywany bulterierem PiS. Brudzińskiego „Gazeta Wyborcza” nazywa owczarkiem. Takim, co pilnuje partii jak stada owiec. Zagoni albo obszczeka, kogo trzeba. – Brudziński to zacny chłopak, ale ma trudności z formułowaniem sensownych myśli – podsumuje Ludwik Dorn. Gdy w 2011 r. Jacek Kurski wylatuje z PiS, Brudziński zajmuje jego miejsce. Ma talent: to fighter, zabijaka. Kampanie wyborcze to jego terytorium. Twarde razy, drwina z przeciwnika, czasem chamska odzywka. Długie

godziny w autobusach, szybkie wpisy na Twitterze, refleks i szyderstwo. Zmienia się. Zamiast ciemnego golfu biała koszula i garnitur. Wciąż lubi wrzucić do sieci zdjęcie talerza z ulubioną kaszanką. Albo takie: na stole schabowy, czerwone wino, za stołem Brudziński w koszulce z Łupaszką. Nie unika ostrych komentarzy w mediach. Gdy w czasie debaty wyborczej młodzieżówka PO wspiera Donalda Tuska w debacie z Jarosławem Kaczyńskim, Brudziński komentuje: – Hołota. O Ludwiku Dornie mówi, że „to taki wyleniały, a co gorsza zgorzkniały wezyr, któremu już pozostało tylko kiszenie czosnku czy ogórków”. O Sławomirze Nowaku: „Szkoda go, taki ładny był, amerykański”. O aktorce Annie Musze, że „za okupacji za takie opinie mogła stracić włosy”. GALARETKA NA ŚCIANIE

Pięć lat temu po raz pierwszy pokazuje inne oblicze – w ustawianej sesji na kajakach w „Fakcie”. „Ależ on ma piękną żonę” – rozpływają się redaktorzy. Zdjęcia: państwo Brudzińscy w kajaku, państwo Brudzińscy na brzegu, pocałunek Brudzińskich. Tytuł „Joachim i Arletta Brudzińscy na romantycznej wyprawie kajakowej”. – Ocieplać wizerunek jednego z najtwardszych zawodników PiS to jak przybijać galaretkę do ściany. Można próbować, tylko po co – mówi jeden ze szczecińskich posłów. – Joachim się radykalizuje – uważa pracownik PiS z Nowogrodzkiej. – Wie, że jest następny. Że Jarosław ma siedemdziesiątkę na karku. Wyczuwa wiatr. Ma intuicję. Raz mieliśmy w Poznaniu pasztet, radnej od nas nie podobało się, że zwierzęta w zoo kopulują na oczach dzieci. Ludzie z Poznania prosili, żeby ją „schować”, a Achim zdecydował, żeby wystartowała. I co? Wyprzedziła konkurencję z SLD o ponad tysiąc głosów. 13 grudnia 2014 r., Warszawa, na „marszu w obronie demokracji i wolności mediów”, który zorganizowało PiS, Brudziński przyćmiewa wszystkich. Krzyczy do ochrypnięcia, dyryguje tłumem, dwoi się i troi.

5-11.12.2016

026-029_NW_50.indd 28

02.12.2016 23:33


Newsweek POLITYKA

Aleje Ujazdowskie, Brudziński przez megafon: – Urbana z Kiszczakiem potraktujmy kopniakiem! Plac na Rozdrożu: – Premier Ewa Kopacz tworzy dziś koalicję z Urbanem i pułkownikiem Lesiakiem! NA PIZZĘ DO SZCZECINA

Koniec 2016 r. Pozycja Brudzińskiego w PiS jest coraz silniejsza. Jest wicemarszałkiem Sejmu. Publicznie zaprzecza, że buduje „układ szczeciński”. – Chcę, wzorem naszego lidera Jarosława Kaczyńskiego, żeby Polska rozwijała się w sposób zrównoważony – deklaruje w wywiadach. – Nie można postrzegać Polski jak Tusk, że jak jestem z Gdańska, to „drapię” za nim bez opamiętania. Ale szczecińscy politycy z łatwością rozpoznają ludzi Brudzińskiego w zakła-

dach azotowych w Policach czy w Radiu Szczecin, w PZU, w TVP. Widzą, który ze szczecińskich kolegów serwuje catering na oficjalnych rautach. Jakie wpływy ma Brudziński w ARiMR w Nowym Sączu i w Kancelarii Premiera – tam za media odpowiada Paweł Szefernaker, były asystent posła Brudzińskiego. – Nisko upadła partia, skoro Szefernaker chodzi do prezesa i przedstawia mu propozycje medialne – wzdycha jeden z działaczy. – O jakiej strategii może z nim rozmawiać? Że zadzwoni do Macierewicza i poprosi, żeby nie wygadywał bredni o mistralach? Mówi jeden z posłów: – Brudziński walczy o ugruntowanie swojej pozycji w partii. Jesienią zadbał, żeby bitwę o wpływy w PZU przegrała ekipa znienawidzonego Adama Hofmana i Dawida Jackiewicza.

Działacz PiS: – Otorbił prezesa. Po śmierci jego mamy stał się jednym z najbliższych. Zabiera go na łódki nad Zalewem Szczecińskim, na wędrówki po Beskidzie. Dba, żeby zdjęcia z tych wycieczek wrzucać na Twittera. Niemal każdy dwudniowy wyjazd Jarosława do Szczecina to krótki urlop, atrakcja. Polubił to chyba. Nawet gdy mają partyjne spotkania, i tak wieczorem lądują u kolegi Joachima, Darka, który prowadzi pizzerię obok akademików. Wieczór. Poseł Brudziński pisze na Twitterze: „Bogu dzięki jest na świecie życie oprócz polityki :) Dobrej nocy wszystkim:)”. Pod wpisem zamieszcza zdjęcie rozpoczętej książki Ericha Marii Remarque’a „Kochaj bliźniego”. N wojciech.ciesla@newsweek.pl REKLAMA

Gotowi na przyszłość. Nowe systemy grzewcze Buderus Logamax plus GB192i

Nowoczesny wygląd

Jakość w najmniejszych detalach i perfekcyjne wykończenie gwarantuje nowy wiszący kocioł kondensacyjny – Logamax plus GB192i. Front urządzenia wykonany jest z wysokiej jakości szkła tytanowego Buderus. Ten materiał urzeka ponadczasową elegancją i gwarantuje szereg korzyści. Jest gładki i czysty, wytrzymały i odporny na uderzenia – podobnie, jak w przypadku płyty indukcyjnej. Jakość nie do pobicia, która wyznacza nowe trendy w branży grzewczej. Bądź gotowy na przyszłość z Buderusem. Więcej informacji znajdziesz na www.buderus-przyszłość.pl

Klasyfikacja efektywności energetycznej Logamax plus GB192i w zestawie z regulatorem RC300FA (opcja). Klasyfikacja może ulec zmianie w zależności od komponentów systemu i mocy grzewczej.

026-029_NW_50.indd 29

02.12.2016 23:33


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

N I E S P R AW I E D L I WO Ś Ć I Ł A M A N I E P R AWA

KRONIKARZE „PODŁEJ ZMIANY” Dokumentują łamanie prawa i nadużywanie władzy przez PiS. Zapisują najbardziej szokujące wypowiedzi i kłamstwa. I mają nadzieję, że ktoś kiedyś obecnych rządzących rozliczy TEKST

30

REN ATA K I M, ILUSTRACJA P I OT R C H AT KOWS K I

5-11.12.2016

030-034_NW_50.indd 30

03.12.2016 00:17


5-11.12.2016

030-034_NW_50.indd 31

31

03.12.2016 00:17


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO NIESPRAWIEDLIWOŚĆ I ŁAMANIE PRAWA

M

wojnę Polakom. – A dzisiaj to Jarosław Kaczyński wypowiada ożna by nie odchodzić od komputera nam wojnę – mówi. od rana do wieczora, tyle jest materiałów. Ludzie przysyłają nam opisy kolejnych afer z udziałem polityków NIE MOGĘ MILCZEĆ PiS, memy z ich wypowiedziami, inDla aktorki Klaudii Jachiry wszystko zaczęło się od prefografiki i teksty. Kiedyś myślałem, zesa PiS. Gdy w zeszłym roku startowała z list Nowoczesnej do że takie strony prowadzą agencje Sejmu, w swoim klipie wyborczym ostrzegała, co się stanie, jeśli reklamowe albo specjalnie wynajęci specjaliści, a tymczasem partia Jarosława Kaczyńskiego dojdzie do władzy. – Zaśpiewaokazało się, że to zwykli ludzie dokumentują nadużycia władzy łam: „Katuj, tratuj!” i rzeczywiście tak się stało, PiS niszczy Pol– opowiada Daniel, inżynier budowlany i jeden z administratoskę – mówi. rów popularnej na Facebooku strony „Nie lubię PiS-u”. Drugim Do Sejmu się nie dostała, ale nie zrezygnowała z recenzowajest emerytka Ela, a trzecim jej mieszkająca w USA koleżanka, nia rządów PiS. – Nie umiem milczeć, gdy na moich oczach rozktóra pracuje nad stroną wtedy, kiedy Polska śpi. walany jest kraj – tłumaczy. Dlatego nagrywa filmiki, w których Ostatnio zrobili sondę z pytaniem: „Który z trzech ministrów wyśmiewa kolejne posunięcia rządu PiS. Średnio mają po 100 tyjest najgorszy: Antoni Macierewicz, Anna Zalewska czy Witold sięcy odtworzeń, ale zdarzają się i takie, co mają pół miliona. Waszczykowski?”. – Ponad 90 procent internautów zagłosowaNajwiększą furorę zrobiły jednak zdjęcia, na których Jachira ło na Macierewicza. To pewnie przez te stoi przed siedzibą Radia Maryja w Torubojówki, które zamierza tworzyć. Ludzie niu i w jednej ręce trzyma kukłę prezesa się najwyraźniej boją, do czego mogą zoKaczyńskiego, a w drugiej plik banknostać użyte Wojska Obrony Terytorialnej tów; rozgłośnia akurat dostała 27 mln zł – zgaduje Daniel. Ale najbardziej oburza z budżetu państwa. Strasznie się jej za ten ich – co widać po liczbie przysyłanych mawystęp oberwało od zwolenników ojca teriałów – upór, z jakim PiS forsuje swoje Rydzyka. pomysły. Program 500+, obniżenie wieZainscenizowała też pogrzeb konstyku emerytalnego, likwidacja gimnazjów. tucji na cmentarzu, wyśmiewała twoI jeszcze ludzi wkurza to mordercze temrzenie obrony terytorialnej i niszczenie po, w jakim pracują posłowie PiS, to przyjpolskiej edukacji: sparodiowała minister mowanie ustaw bez żadnych konsultacji, Zalewską i żartowała, że teraz w szkobez szacunku dla sejmowych procedur. łach dzieci będą się uczyć wyłącznie języZałożyciel innej strony – „Kłamstwa ka węgierskiego i religii. Regularnie wraca PiS” – pamięta swój szok, gdy w listopatemat „misiewiczów”. Jachira mówi, że dzie ubiegłego roku Sejm przyjął w nocy to jedyna reforma PiS, która w pełni się tzw. ustawę naprawczą w sprawie Trypowiodła. – No i wznowienie śledztwa bunału Konstytucyjnego. Od razu zrozusmoleńskiego, a zwłaszcza ekshumacje miał, że chodzi o demontaż Trybunału, przeprowadzane często wbrew woli rocoś takiego robi każda autorytarna władzin ofiar katastrofy – tłumaczy aktorka. dza. Przeraziło go to, postanowił działać. Ostatnio podliczyła: nagrała już 99 filzałożyciel facebookowej strony „Kłamstwa PiS” – Stworzyłem listę najważniejszych wydamików, w których komentuje kolejne porzeń politycznych ostatniego roku, a jedmysły rządu PiS i prezesa Kaczyńskiego. nocześnie próbuję demaskować kłamstwa – Niektórzy pytają: „Czemu ciągle mówi PiS – tłumaczy. pani o Jarosławie?” No, ale jak tu nie mówić, skoro to niekoroOn też ma dużo roboty, bo – jak mówi – w zasadzie cała ponowany król Polski? Jest głównym sprawcą całego zła, niszczy lityka obecnego rządu polega na okłamywaniu obywateli. – Oni to, co przez 27 lat wolności udało nam się w Polsce osiągnąć. kłamią nawet wtedy, gdy kłamać nie muszą. Przede wszystWięc nie mam wyjścia, pokazuję najgorsze mechanizmy dziakim udało im się wmówić wielu Polakom, że w kraju dzieje się łania tej władzy. Jestem kronikarzem tych czasów, taką mam źle, a oni mają receptę na rozwiązanie problemów. Niestety nie misję – tłumaczy. Strasznie ją boli to niszczenie Polski, ta niemają, co potwierdzają ostatnie dane GUS o mocnym spowolsamowita arogancja władzy. To, że obywatele stali się wobec nieniu gospodarczym – mówi. Nazwiska nie poda, powie tylko, niej bezbronni. że jest zwykłym obywatelem, który ma komputer, sporo czasu Michał, trzydziestokilkulatek z Warszawy, przypomniał soi chce go dobrze spożytkować. Ale tego, co robi, nie nazwałby mibie ostatnio rozmowę ze znajomym przeprowadzoną tuż po sją. – Raczej moim skromnym wkładem w aktywny opór przeubiegłorocznych wyborach. – Mówiłem mu, że będzie źle, PiS ciwko niedemokratycznym działaniom władz – tłumaczy. zaraz zacznie szaleć. A on: stary, damy radę, będziemy słuchać Urodził się 13 grudnia 1981 roku i zawsze lubił żartować, że TOK FM, to tylko cztery lata. Trzy miesiące później napisał kiedy dowiedział się o tym generał Jaruzelski, wypowiedział do mnie: „Nie mogę w państwie PiS wytrzymać” – opowiada.

STWORZYŁEM LISTĘ NAJWAŻNIEJSZYCH WYDARZEŃ POLITYCZNYCH OSTATNIEGO ROKU, A JEDNOCZEŚNIE PRÓBUJĘ DEMASKOWAĆ KŁAMSTWA PIS

32

5-11.12.2016

030-034_NW_50.indd 32

03.12.2016 00:17


REKLAMA

On też z trudnością wytrzymuje i chyba właśnie dlatego spisuje na WordPressie kronikę „dobrej zmiany”. – W pewnym momencie złapałem się na tym, że już nie pamiętam wszystkich historii, jakie wydarzyły się od jesieni ubiegłego roku, gdy PiS przejęło władzę. Że owszem, na pewno nie zapomnę, jak prezydent Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego i odmówił zaprzysiężenia trzech prawomocnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, ale jakieś detale na pewno mi umkną. A nie powinny – mówi. Notatki zaczął robić kilka miesięcy temu i żałuje, że tak późno. Bo tak naprawdę trzeba by odtworzyć wszystko, co wydarzyło się w ciągu pierwszego roku rządów PiS, a ciągle brakuje na to czasu. Mieli mu w spisywaniu grzechów PiS pomagać koledzy, strasznie się do tego projektu zapalili, ale w końcu nie napisali nic. Więc Michał wszystko robi sam. W ostatnich tygodniach wrzucił kilka notek: „Kaczyński powiedział, że winni spowolnienia gospodarczego są przedsiębiorcy, którzy w większości związani są z poprzednim układem rządzącym. Nie chcą teraz inwestować, bo liczą na powrót starego”. „Posłanka PiS Beata Mateusiak-Pielucha stwierdziła, że żyjące w Polsce osoby, które nie są katolikami, powinny składać oświadczenia przestrzegania obowiązujących w naszym kraju norm i zasad. Brak takiego oświadczenia miałby skutkować deportacją”. „Sejm uchwalił ustawę powołującą wojska obrony terytorialnej złożone z ochotników. Odrzucono poprawki opozycji, że wojska nie mogą zostać użyte przeciwko obywatelom Polski”. – Każda władza ma coś za uszami, do Platformy też miałem mnóstwo pretensji. Ale nie pamiętam, żeby w kraju dział się kiedyś taki syf jak teraz – mówi.

KŁAMSTWO NAZYWAĆ KŁAMSTWEM Piotr Kołomycki, szef gabinetu jednego z europosłów PO, i publicysta „Liberte” Marcin Wojciechowski niemal równocześnie wpadli na pomysł, by najgorszym politykom wręczać coś w rodzaju antynagród. Szybko zabrali się do roboty: zebrali kapitułę nagrody, nazwali ją Akademią Lepszej Zmiany, opracowali regulamin i wymyślili nazwę – Szkodniki, bo chodzi o ludzi, którzy szkodzą polskiej demokracji. Potem spotykali się co tydzień i przy winie opracowywali konkursowe kategorie: Wulkan Intelektu, Kłamstwo, Podłość, Lizus i Obłuda Roku. Nagrody zostaną wręczone dopiero na początku stycznia, ale już teraz wiadomo, że w kategorii Obłuda Roku nominację dostała premier Beata Szydło za wypowiedź: „Szukamy rozwiązań, które mają uspokoić sytuację wokół Trybunału Konstytucyjnego”. Na wyróżnienie za Podłość ogromną szansę ma Paweł Kukiz, który tak skomentował dyskusję o aborcji: „Trzeba było zdawać sobie sprawę, komu się dawało to ciało i kiedy się dawało. I jak się dawało, że się nie rozleciało”. – Z kolei prezydent Duda kandyduje w kategorii Lizus Roku. Za to, że na uroczystości zaprzysiężenia premier Szydło, zamiast mówić o niej, wychwalał Jarosława Kaczyńskiego, mówił: „Jest pan człowiekiem wybitnym” – przypomina Piotr Kołomycki.

030-034_NW_50.indd 33

03.12.2016 00:17


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO NIESPRAWIEDLIWOŚĆ I ŁAMANIE PRAWA

– Chodzi o to, żeby kłamstwo nazywać kłamstwem, bezczelność – bezczelnością, a lizusostwo – lizusostwem. Po naszej stronie sporu politycznego widzę skłonność do unikania zajmowania jednoznacznego stanowiska. Uważa się, że nie należy używać mocnych słów. W efekcie nikt kłamcy nie zwraca uwagi, że jest kłamcą. To go tylko rozzuchwala – tłumaczy Marcin Wojciechowski. A on chce, aby Szkodniki laureatów choć trochę zawstydziły. I żeby nie czuli się całkiem bezkarni. Lista nominowanych to swego rodzaju lista hańby. Niech będzie im głupio, że się na niej znaleźli, niech wiedzą, że ich świństwa nie są zapominane. – Dopóki my, obywatele, nie zaczniemy piętnować złych zachowań polityków, dopóty niczego się nie nauczymy. I wtedy nawet jak PiS przegra następne wybory, to może kiedyś znowu wrócić. Przecież już to raz przerobiliśmy – dodaje Kołomycki. Chciałby, żeby nie skończyło się na cyklicznych antynagrodach. Marzy mu się stworzenie Kodeksu Etyki Politycznej, a także nagród promujących wartości, których tak teraz w polityce brakuje. A dlaczego chce mu się to wszystko robić? – Bo jestem patriotą. Nikt tego ode mnie nie żąda, nikt mi za to nie płaci, ale skoro mogę, to uważam, że mam obowiązek. – Dlaczego? Z poczucia solidarności z dziennikarzami, którzy doświadczyli „dobrej zmiany”, i w proteście przeciwko niszczeniu tego zawodu – założycielka strony „Obserwatorka Oczyma Widza” tłumaczy, dlaczego od miesięcy opisuje to, co się dzieje w TVP. – Staram się dokumentować wszystko, co istotne, jako dowód na to, jak w krótkim czasie można zrobić z telewizji publicznej rządową tubę rodem z PRL, opartą na propagandzie i kłamstwach ku chwale słusznej partii i jego wodza. Ona też uważa, że pamięć jest ulotna. Za kilka lat – mówi – nikt już nie będzie pamiętał, kto podniósł rękę na i tak zipiące z braku pieniędzy media publiczne, kto zgwałcił ich niezależność i obiektywizm. – Kto kłamał, kto jawnie uprawiał parszywą propagandę, który z polityków odpowiada za czystki w mediach, kto zwalniał i miał z tego dziką satysfakcję. Za kilka lat nikt nie będzie w stanie uwierzyć, że to działo się naprawdę. Warto więc dokumentować i później sięgnąć do notatek, bo być może dożyjemy czasów, kiedy ktoś mądry i rozsądny zechce rozliczyć „podłą zmianę” na podstawie faktów i dowodów.

tucji, zajmuje się Trybunał Stanu. Natomiast Centrum powinno się zajmować sprawami mniejszej wagi. Na przykład tym generałem, który próbuje decydować, jakie gazety mają się ukazywać w Polsce, i nakazuje żołnierzom, by oglądali TVP Info. Albo spółkami skarbu państwa, które zdecydowały, że na ich stacjach benzynowych nie będzie się sprzedawać pewnych czasopism – mówi. Zaznacza, że powinna to być raczej instytucja komentująca, a nie rozliczająca. – Piętnująca, ale niedopuszczająca do samosądów. Nie byłoby tam pionu śledczego czy prokuratorskiego, który jest w IPN. To byłaby rzetelna dokumentacja robiona przez profesjonalnych i emocjonalnie nienabuzowanych ludzi – mówi politolog. Jego zdaniem takie Centrum mogłoby powstać na przykład przy Komitecie Obrony Demokracji. – To powinien być jeden z elementów działalności KOD – zgadza się legendarny opozycjonista Władysław Frasyniuk. – Tym razem nie będzie Okrągłego Stołu, ale dzisiejsza władza powinna mieć świadomość, że wszystkie jej czyny będą kiedyś rozliczone. Gdyby sam miał stworzyć listę osób do rozliczenia, na pierwszym miejscu umieściłby prezydenta Dudę. – Bo to on powinien budować standardy przyzwoitego państwa, a tego nie robi. Zaraz potem byłaby premier Szydło, a także Antoni Macierewicz i Zbigniew Ziobro. I jeszcze prokurator z PZPR-owską przeszłością Stanisław Piotrowicz. Wszyscy ci, którzy z podniesionym czołem występują przeciwko państwu praKlaudia Jachira, aktorka wa – wylicza Frasyniuk. Dla Jarosława Kaczyńskiego zrobiłby natomiast osobną listę. – Tamci jako funkcjonariusze publiczni staną kiedyś przed sądem albo przed Trybunałem Stanu. A Kaczyński, który jest zwykłym posłem, nie podpisuje żadnych dokumentów, może uniknąć kary. A przecież nie może być tak, że odpowiedzialność spada na sierżanta, który pobił kogoś w więzieniu, a nie na tego, który wydał rozkaz o wprowadzeniu stanu wojennego. Kaczyński musi ponieść choćby symboliczną karę – mówi. Założyciel strony „Kłamstwa PiS” jest sceptyczny. – Nawet jeśli rozliczenia będą, to zapewne niewystarczająco surowe. Czy minister Macierewicz został postawiony przed Trybunałem Stanu za domniemaną próbę zbrojnego zamachu stanu w 1992 roku? Nie. Sprawa została zamieciona pod dywan. Czy doczekał się rozliczenia za swoją antypolską działalność przy likwidacji WSI? A Zbigniew Ziobro? Ależ skąd! Czy dzisiejsza opozycja wyciągnie z tego naukę na przyszłość? Nie wiem – mówi. – To, co robimy, to są materiały do przyszłych rozliczeń – uważa Daniel, administrator strony „Nie lubię PiS-u”. – Wszystkie niegodziwości tej władzy zostaną zebrane. Ludzie zapominają. My nie zapomnimy. Nic nie zginie. N

NIE UMIEM MILCZEĆ, GDY NA MOICH OCZACH ROZWALANY JEST KRAJ

NIE ZAPOMNIMY Prof. Radosław Markowski, politolog z ISP PAN, widzi te rozliczenia tak: na wzór IPN powinno powstać Obywatelskie Centrum Pamięci Demokratycznej, które zdokumentuje najbardziej rażące przypadki naruszenia prawa i standardów przez ludzi zajmujących publiczne funkcje. – Rozliczaniem najważniejszych w państwie osób, które nie respektują zapisów konsty34

renata.kim@newsweek.pl

5-11.12.2016

030-034_NW_50.indd 34

03.12.2016 00:17


=QDOHŞOLłP\ JR ]D D &LHELH G\ ,QVSLUDFMH L WUHQG WHUD] QD ]DODQGR R SO

ZALANDO.indd 1

02.12.2016 12:14


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

P R O F. D E B A R B A R O O U K R Y T YC H L Ę K AC H P O L A KÓW

Karmieni nienawiścią Dziś agresja wobec innych jest zachowaniem pożądanym, a jeśli potępianym, to przez te niecne elity – mówi PROF. B OGDAN DE BARBARO, psychiatra, współautor wydanej właśnie książki „Polska na kozetce” ROZMAWIA

ALEKSANDRA PAWLICKA JACEK GAWŁOWSKI

ILUSTRACJA

Jakie to mity?

że w mitach pokoleniowych tkwi wielka siła. Na przykład kłopot z patriarchatem polega m.in. na tym, że nawet jeśli ktoś ceni wartości feministyczne, to siedzi w nim pradziadek i dziadek, którzy te wartości lekceważą, a nawet z nich drwią. Więc jeśli ktoś chce się zachowywać przyzwoicie w tej sprawie, musi stoczyć wewnętrzną walkę. Mity pokoleniowe, narodowe to figury emocjonalne, które nas żywią i determinują jednocześnie.

– Polak-katolik, Polska Chrystusem narodów, matka Polka... Każdy terapeuta wie,

Obecna władza chętnie po nie sięga. Dlaczego teraz okazały się atrakcyjne?

NEWSWEEK: Czy Polacy wymagają leczenia? PROF. BOGDAN DE BARBARO: Do te-

rapii zwykle trafia się indywidualnie, a uogólnienia są krzywdzące. Dlatego mówiąc o Polakach na kozetce, myślimy nie o konkretnych osobach, ale o cechach narodowych odwołujących się do kultywowanych od pokoleń mitów tworzących naszą tożsamość.

36

– Znaleźliśmy się w środku cyklonu zmian, który dotknął nie tylko Polskę. Amerykanie mają Trumpa, Anglicy – Brexit, Europa – skrajnych nacjonalistów. W Polsce te zmiany zapoczątkowały wybory prezydenckie. Pamiętam, jak w lokalu wyborczym stojąca obok mnie kobieta powiedziała do znajomej: „Nie głosuj na Komora, bo on ci każe pracować do 90. roku życia”. To mi uświadomiło, jak łatwo o bzdurne i bezrefleksyjne uproszczenia. Jak bardzo rządzą nami emocje. Jak trudno wnikać

5-11.12.2016

036-039_NW_50.indd 36

02.12.2016 20:53


FOT. JAKUB OCIEPA/AGENCJA GAZETA

w złożoną, często skomplikowaną i niejednoznaczną rzeczywistość, a jak łatwo o czarno-białe kalki podpowiadane przez polityków.

budowaniu atmosfery chaosu i niepewności. Nie przez przypadek kategoria Obcego robi dziś karierę.

cić nasze życie, albo odpowiadać lękiem i agresją.

Mamy się go bać?

PiS definiuje obywateli dość jednoznacznie: prawdziwy Polak i Polak gorszego sortu.

– Obcy to kwintesencja lęków. Pytanie, kim jest dla mnie Obcy, Inny, jest fundamentalne i uniwersalne, bo od tego, jaki mam do Obcego stosunek, zależy moje poczucie bezpieczeństwa i satysfakcji z tego, co posiadam. Powiem teraz banał, ale myślę, że prawdziwy: na Innego można reagować zaciekawieniem, szukać w nim tego, czym może wzboga-

– Bo budzi odruch plemienny. Jeśli swoich jest więcej, to – metaforycznie rzecz ujmując – biegniemy i zabijamy, a jeśli jest nas mniej, to uciekamy, żebyśmy nie zostali zabici. Wskazanie obcych kulturowo, rasowo, narodowościowo służy temu, by rządzący mogli wyjść do narodu i powiedzieć: nie damy się, my was obronimy. W sytuacji zagrożenia liczy się ten, kto obiecuje, że nas obroni.

– Zygmunt Bauman pisał o tym, że polityk jest od wskazywania wrogów. Obecna władza niewątpliwie w tej dziedzinie jest w ekstraklasie. Wskazywanie wrogów plus mściwość w polowaniach na tych, którzy narazili się tej władzy, służy

Bo roznosi pierwotniaki i bakterie?

5-11.12.2016

036-039_NW_50.indd 37

37

02.12.2016 20:54


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO PROF. DE BARBARO O UKRYTYCH LĘKACH POLAKÓW

Nawet jeśli te obietnice rozmijają się z rzeczywistością?

– To nie ma znaczenia. Inaczej rozumujemy w sytuacji, gdy świat jest spokojny i możemy zaciekawić się jego złożonością, a inaczej, gdy musimy uciekać, bo zapowiada się trzęsienie ziemi. Ale nie jesteśmy chyba jeszcze w sytuacji trzęsienia ziemi?

– Już je przeczuwamy. W niemieckich gazetach drukowane są poradniki, co zrobić, żeby przeżyć bez zakupów parę miesięcy. Klimat zagrożenia jest coraz bardziej obecny w naszym życiu, a to rodzi lęk i skłania ludzi do szukania oparcia w silnej władzy. Do rezygnacji z relacji dorosły – dorosły na rzecz relacji dziecko – rodzic. Wielki ojciec ma się nami zaopiekować i sprawić, że dzieci nie muszą się już o nic troszczyć. Jaki jest ten ojciec narodu?

– Wszyscy wiemy, kto się mianował ojcem i kto jest zadowolony z tej obsady. Każdy z nas pozwala sobie na indywidualny profil tej osobowości, ale psychiatrze nie wolno przeprowadzać analizy i stawiać diagnoz bez przeprowadzenia badania. Powiedział pan, że fundamentalne jest pytanie o nasz stosunek do Innego. Czy coś się zmieniło przez ostatnie półtora roku?

– Po pierwsze, musimy sobie zadać pytanie, kto dziś jest tym Innym. Przez dziesięciolecia w polskim myśleniu Innym był Żyd. Dziś coraz ważniejszy staje się tak zwany uchodźca. Ale w Polsce go nie ma. Więc kto? Może elita? Może Innego znaleźliśmy w samych sobie?

– Niewykluczone. Gdy słowo „elita” zaczęło pojawiać się w wypowiedziach polityków, zorientowałem się, że czuję się tak, jakby ktoś mnie o coś obwiniał. Bo skoro należę do wytykanej palcem elity, to znaczy, że jestem niedobry, czyli powinienem czuć się zawstydzony i winny. I mogę sobie wyobrazić, że jeśli tupot przedrewolucyjny nabierze mocy, to i moje poczucie przykrości będzie narastać. W myśl zasady: kto nie z nami, ten przeciwko nam?

– Zawsze są jacyś winni i zawsze są oni w mniejszości. Inny, bo stary, Inny, bo 38

homoseksualista, rudy, bogaty, nowy... Powód do wykluczenia zawsze się znajdzie. W tym sensie każdy może być nominowany na Innego. Z czego nie omieszkają skorzystać prawdziwi Polacy?

– Internet, a właściwie jego bezkarność, przygotował grunt pod chamstwo w życiu publicznym. Kultura osobista przestaje być w cenie. No cóż, przyjemniej myśleć o sobie jako o walecznym patriocie niż chamie. Nazywać się szla-

Gdy zaczyna się nas karmić nienawiścią każdego dnia, to ta nienawiść zaczyna wchodzić nam w krew

chetnym Polakiem, obrońcą wiary katolickiej, który w imię miłosierdzia piętnuje Innych. Chamstwo przestało być czymś niestosownym?

– Niestosownym i wstydliwym. Wstydliwych rzeczy nie robimy, a jak już, to w ukryciu. Tymczasem dziś agresja wobec Innych jest zachowaniem pożądanym, a jeśli potępianym, to przez te niecne elity. Czego przejawem jest agresja?

– W każdej społeczności trafiają się ludzie, którzy są agresywni, bo to lubią. Bo im to smakuje. Ale większość aktów agresji bierze się z pęknięcia wewnętrznego, z lęku, z niespełnienia. Agresywny jest zwykle ten, kto się boi. Agresywnych pacjentów zamyka się w miejscach odosobnienia.

– Jeśli spersonalizujemy Polskę jako osobę, która trafia na kozetkę, to rzeczywiście nasze społeczeństwo zaczyna zachowywać się groźnie. Bo jeżeli można kogoś uderzyć tylko dlatego, że mówi w obcym języku, albo można organizować nasycone nienawiścią marsze pod biało-czerwoną flagą, to powinna się

nam zapalić w głowie czerwona lampka. Oczywiście można powiedzieć, że to nie jest proces, który ogarnia całe społeczeństwo, ale jeżeli ktoś jest sześć dni spokojny, a raz na tydzień bije, to ważne jest to, że bije, a nie to, że przez te sześć dni jest spokojny. Wygląda na to, że obecna władza tego zagrożenia nie dostrzega albo nie chce dostrzegać. Polacy podobno lubią być ofiarami.

– Skrzywdzeni przez Niemców, Rosjan, Brukselę i przez PO. Hasło „Polska w ruinie” okazało się użyteczne, bo chociaż nie opisywało rzeczywistości, to odwoływało się do ludzkich emocji. Nie chodziło przecież o to, że ktoś ma gorzej niż pięć lat temu, ale ma gorzej niż sąsiad. Więc może się czuć skrzywdzony i chętnie pójdzie za tym, kto się nim zaopiekuje i obieca zadośćuczynienie. Co jest konsekwencją życia w poczuciu krzywdy?

– Z jednej strony łatwo rozbudzić poczucie wyższości moralnej, bo skrzywdzony oznacza lepszy, zwłaszcza w polskiej tradycji ofiary. Jednocześnie wadą takiej postawy jest utrata własnej sprawczości. Jestem ofiarą, więc nie mam wpływu na swoje życie, ono zależy wyłącznie od moich prześladowców. Słabnę na własne życzenie. Efekt? Połowa Polaków nie głosuje w wyborach, bo nie wierzy, że ma na cokolwiek wpływ. Dlatego uważam, że o ile w PRL mieliśmy mniej, niż na to zasługiwaliśmy, o tyle dziś mamy tyle, na ile zasługujemy. Gorzkie słowa… Nie zasłużyliśmy na wolność, którą tak zachłysnęliśmy się w 1989 r.?

– Żyliśmy w przekonaniu, że wszyscy jej pragniemy, a okazało się, że wcale tak nie jest. Dziś też żyjemy w przekonaniu, że jeśli „Newsweek” ogłosi, co jest bolączką Polaków, to wszyscy chwycą się za głowę i będą szukali recepty. Przecież ten tekst przeczytają ci, którzy myślą tak samo jak my. A ci, którzy myślą inaczej, nie zadadzą sobie raczej trudu, by poświęcić czas na lekturę. Czytamy na ogół to, co nas utwierdza w naszych przekonaniach. Dlatego kluczowe dla kondycji Polski jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak dotrzeć do tych, którzy albo nie wiedzą, albo olewają, albo z założenia nie chcą usłyszeć naszego głosu.

5-11.12.2016

036-039_NW_50.indd 38

02.12.2016 20:54


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

społecznego. Więc nie będę stawiał psychiatrycznych diagnoz ani nazywał jednostki chorobowej, na jaką cierpi nasze społeczeństwo. Mogę tylko przestrzec siebie i innych przed mieszaniem świata rzeczywistego i wyimaginowanego, bo jest to szalenie niebezpieczne.

I jak to zrobić?

– Trzeba szukać sposobu na rozmowę z milczącymi. Bo przekonani – po jednej czy drugiej stronie – raczej przekonań nie zmienią. Dla przyszłości Polski, dla wyników kolejnych wyborów kluczowi będą ci, którzy się wahają. Gdy zaczęły się dziać te okropne rzeczy z ekshumacjami, napisałem wraz z koleżanką tekst, który w pierwszym odruchu chcieliśmy opublikować w „Gazecie Wyborczej”. Pomyśleliśmy jednak, że jej czytelnicy przeczytają i przyznają nam rację. Zaproponowaliśmy więc materiał „Rzeczpospolitej” z nadzieją, że może tam przeczyta go ktoś, kto się waha. Może da do myślenia choć jednemu wyznawcy religii smoleńskiej. Takie działania to kropla w morzu.

– A morze składa się z kropel. Zrobiłem eksperyment na własny użytek. Zadałem sobie pytanie, czy jestem w stanie powiedzieć coś dobrego o PiS. Szukałem, szukałem i znalazłem. Idea docenienia historii wydaje mi się zacna. Inna sprawa, i tu zaczyna się już rozjazd, jak instrumentalnie i agresywnie ta historia jest traktowana. Albo, co gorzej, wręcz pisana na nowo. „Otwarcie na dialog wymaga rezygnacji z wrogości i zawiści” – to cytat z pana tekstu w wydanej właśnie książce „Polska na kozetce”.

– I pytanie brzmi: czy to dziś możliwe? Pewnie nie, ale czy to oznacza, że nie należy szukać sposobu na dialog? Należy, gdyż wyzwaniem jest to, jak się bronić przed złem, nie używając agresji. Bo jak nie, to co? Pozabijamy się?

– Dopóki nie ma bezpośredniego zagrożenia, to nie wznosimy barykad i martwimy się wyłącznie o własny ogródek. Ale gdy zaczyna się nas karmić nienawiścią każdego dnia, w każdym przemówieniu w Sejmie, we wszystkich mediach, to ta nienawiść zaczyna wchodzić nam w krew. Przedostaje się do naszego myślenia. Porządkuje nam świat. Polityk wskazuje wroga, dziennikarz ogłasza to w formie sensacji, bo tylko w ten sposób trafi do odbiorcy, i tak powstaje trójkąt szaleństwa, w którym idea prawdy przestaje być ważna. Liczy się tylko skuteczność (polityka), sprzedawalność (media)

Czym skutkuje?

Na okrągło słucham o dobrej zmianie, o Polsce, która wstaje z kolan. A w realu: odpływamy od Europy. Odrywamy się od rzeczywistości i zanurzamy w świecie fantazji

– Dwa tygodnie po katastrofie smoleńskiej napisałem tekst o tym, że jej rozliczanie będzie trwało lata nie ze względu na badanie dowodów, ale emocje. Gdyby dziś ekshumowano wszystkie zwłoki i nie znaleziono ani pyłku trotylu, to będzie to uznane za najlepszy dowód, że trotyl był, bo tak go doskonale usunięto. Granicę między kłamstwem i prawdą łatwo rozmyć. Słowem mijającego roku jest „postprawda” – ani prawda, ani nieprawda. Wszystko można zakwestionować?

i zaspokojenie ciekawości (wyborcy). A nad wszystkim czuwa przymierze tronu i ołtarza.

– Skoro rząd, walcząc z organizacjami pozarządowymi, tworzy Narodowe Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego, to trudno zachować poczucie zdrowego rozsądku. Przecież to tak, jakby kogoś wsadzić do więzienia, informując go, że w ten sposób zwiększa się jego wolność.

Ironizuje pan.

Żyjemy w domu wariatów?

– A co mam robić? Na okrągło słucham i czytam o dobrej zmianie, o Polsce, która wstaje z kolan, o tym, że jesteśmy – albo przynajmniej będziemy – mocarstwem. A w realu: odpływamy od Europy. Odrywamy się od rzeczywistości i zanurzamy w świecie fantazji. Ale ta fantazja to nie kraina cudowna i fantastyczna, tylko nierzeczywista.

– Żyjemy w domu, w którym patriotyzm jest mylony z nacjonalizmem. Patriotyzm to uczucia i czyny dla ojczyzny. Nacjonalizm to budowanie na lęku mechanizmów obronnych służących zaprzeczaniu narodowym wstydom. Na przykład: będę dumny z Kościuszki i Skłodowskiej-Curie, ale o Jedwabne oskarżę Niemców i Żydów.

To się nazywa paranoja?

Polska jest zagrożona nacjonalizmem?

– Paranoi już nie ma w ostatnim słowniku terminów psychiatrycznych. Tę nazwę przywłaszczyli sobie i zagospodarowali politycy oraz dziennikarze. Podobnie jak histeria przestała być terminem naukowym, gdy stała się inwektywą. Nie mówiąc o słowach podwórkowych, takich jak idiota, kretyn czy imbecyl, które kiedyś były terminami psychiatrycznymi, a dziś zawłaszczone są przez bardziej lub mniej wybredną publiczność podwórkową lub internetową. Słowo „schizofrenia” też coraz chętniej używane jest przez polityków i recenzentów życia

– Tak i przyznam, że się go boję, bo w nacjonalizmie jest dramatyczny ładunek agresji udającej dumę. W skrajnej formie nacjonalizm to niedojrzały patriotyzm, którego symbolem jest kibol z pałką bejsbolową z wymalowanym znakiem Powstania Warszawskiego. Dla mnie nacjonalizm to sprofanowane, zhańbione sacrum. N Prof. Bogdan de Barbaro jest kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego

aleksandra.pawlicka@newsweek.pl

5-11.12.2016

036-039_NW_50.indd 39

39

02.12.2016 20:54


FOT. ADAM LACH/NAPO IMAGES

Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

40

5-11.12.2016

040-043_NW_50.indd 40

02.12.2016 19:17


T A K A LW I C A , J A K A L E W I C A

Kobieta, która nie lubi kobiet Uważa, że Polki nic, tylko chwalą się swoimi aborcjami, że PO to szkodnicy, a KOD to jedna wielka manipulacja. – Dowala wszystkim, jest pęknięta, do bólu zgorzkniała – mówią dawni koledzy Aleksandry Jakubowskiej z lewicy TEKST

M

iałam wrażenie, że idą na piknik – wypaliła o Polkach idących na czarne protesty przeciw antyaborcyjnym pomysłom PiS. I dodała, że są wulgarne, a ich hasła chamskie. Na salonach jest jeszcze gorzej. „Tak jak wstyd nie mieć torebki Louisa Vuittona za kilkanaście tysięcy, tak i wstyd nie mieć choć jednej aborcji i nie opowiadać o niej. A prawdziwa elita musi mieć tych aborcji kilka” – poskarżyła w „Rzeczpospolitej”. Katarzyna Kądziela, dyrektorka Fundacji Izabeli Jarugi-Nowackiej, publicystka i obrończyni praw kobiet, skomentowała słowa Aleksandry Jakubowskiej krótko: „To haniebne”. – Co ona opowiada? Ten protest był egalitarny, to była kobieca moc! – irytuje się Katarzyna Piekarska, działaczka SLD, była wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Cimoszewicza, którego Jakubowska była rzeczniczką. Piekarska dodaje, że nie zna kobiety, która by się chełpiła aborcją. Zna za to taką, która po urodzeniu chorego dziecka i nieplanowanym zajściu w kolejną ciążę błagała los, by urodziło się zdrowe. Traciła zmysły ze strachu. Tak, wie, że Aleksandra Jakubowska jest matką niepełnosprawnego syna. – Ale to nie powód, by wyszydzać kobie-

AN N A SZU LC

ty, które boją się takiego ciężaru – mówi. Jej zdaniem Jakubowska nie lubi innych kobiet. Za coś je obwinia. Tylko za co? WYSZŁA Z TOREBKĄ

Wydawnictwo The Facto wypuściło w listopadzie na rynek wywiad rzekę, w którym Jakubowska zwierza się ze swojego życia dziennikarce Anicie Czupryn. Poznajemy Jakubowską jako robotnicze dziecko z Pruszkowa. Potem jako młodą dziennikarkę „Sztandaru Młodych” i „Przyjaciółki”. Dowiadujemy się, że nie przywiązywała większej wagi do członkostwa w PZPR i że zmyśliła kiedyś artykuł na temat podrywów w dyskotekach. Po dyskotekach nie chodziła. Chodziła za to na nauki przedmałżeńskie. Uciekła z nich, gdy usłyszała, że Polki w aborcjach zabiły więcej ludzi niż naziści w Oświęcimiu. Wtedy jeszcze wydawało jej się, że ciało kobiety to jej sprawa. Teraz Jakubowska w wywiadzie, czasem wprost, częściej między słowami, opowiada o swoim uwikłaniu w koterie i wpływy jako gwiazda reżimowej i wolnej telewizji. Tej ostatniej krótko, bo w 1991 r. w proteście przeciw nowym układom w TVP na oczach milionów Polaków wyszła ze studia „Wiadomości”, zabierając pod pachą torebkę. Potem już tylko poli-

tyka. Była rzeczniczką dwóch premierów, z którego jednego (Oleksego) lubiła, drugiego (Cimoszewicza) w ogóle; szefową gabinetu premiera Leszka Millera; wiceminister kultury, posłanką SLD, by ostatecznie, po aferze Rywina, odejść z życia publicznego w niesławie. W opisie do książki jej wydawca podkreśla, że Jakubowska to osoba silna, przebojowa, lojalna. LWICA NA BRZEGU

W listopadzie Sąd Apelacyjny we Wrocławiu skazał Jakubowską na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy. To już trzeci jej wyrok, po tych za aferę „lub czasopisma” z Rywinem w tle (to Jakubowskiej przypisano samowolną zmianę w ustawie medialnej) oraz jazdę pod wpływem alkoholu. Teraz Jakubowska i jej mąż Maciej zostali prawomocnie ukarani za przyjmowanie łapówek przy ubezpieczeniu Elektrowni Opole na początku ubiegłej dekady. W trakcie śledztwa Jakubowscy, najpierw Maciej, później Aleksandra, zostali tymczasowo aresztowani, wyszli za kaucją. Jakubowska spędziła za kratkami trzy tygodnie, w ramach więziennego buntu malowała paznokcie na czerwono. Wśród skazanych są m.in. były prezes Elektrowni Opole i była dyrektor PZU 5-11.12.2016

040-043_NW_50.indd 41

41

02.12.2016 19:17


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO TAKA LWICA, JAKA LEWICA

w Opolu Stanisława Ch., z którą Jakubowska utrzymywała swego czasu bliskie kontakty towarzyskie. Mechanizm był prosty: grupa wpływowych ludzi, w tym Jakubowscy, dostawała prowizję od firmy brokerskiej, która zainkasowała milion złotych za pośrednictwo w ubezpieczeniu zakładu. Jakubowską pogrążyły zeznania Stanisławy Ch., ale także własnej siostry, która przyznała się do pośredniczenia w wyłudzeniach. Jakubowska z siostrą nie utrzymuje kontaktów. – Ola z tą elektrownią mocno zabrnęła – uważa Ryszard Kalisz, były polityk SLD. Ciężko mu komentować sprawę. Wolałby nie. Dziennikarce Anicie Czupryn Jakubowska opowiada, że w korupcję została wrobiona przez nieprzyjaciół. Przyjaciół raczej nie ma. Wyjątki – mąż oraz były premier Leszek Miller. Najbardziej z Millerem zbliżyli się w 2004 roku po wypadku samolotu, którym lecieli. Razem leżeli potem w szpitalu. Jakubowska na płycie paździerzowej, bo premier zajął jedyne normalne łóżko. W wywiadzie przypomina, że to o niej Miller powiedział kiedyś: „mężne serce w kształtnej piersi”. ONA I WÓDZ

– Miller powiedział też kiedyś, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy – przypomina dr Jacek Wasilewski, medioznawca. – To był chyba najbardziej seksistowski tekst we współczesnej polskiej polityce. Taki, jaka była ta stara, czerwona lewica – patriarchalna do bólu, konserwatywna. Pani Jakubowska dla takiej lewicy była tylko kształtną piersią noszącą za mężczyznami teczki. Kłopot w tym, że ona tę podrzędną rolę akceptowała. Więcej – to jej się podobało! Ryszard Kalisz: – Nie zgadzam się, że Ola nosiła teczki. Miała swoje zdanie, była wyszczekana, bojowa. Fakt – w Millerze widziała wodza. Charyzmatycznego przywódcę. Takiego Kaczyńskiego bis, tylko – moim zdaniem – z większymi kompleksami. Ciekawostka – Anicie Czupryn Jakubowska zwierzyła się, że gdy przy42

stępowała do lewicy, nikt jej nie pytał o poglądy. – A ona w wielu kwestiach od dawna była konserwatywna – tłumaczy dziennikarka. I taka pozostaje. Na swym blogu „Z torebki Jakubowskiej” coraz częściej chwali Prawo i Sprawiedliwość. Platformę Obywatelską uważa za szkodnika, KOD za manipulację. Najwięcej jednak pisze i mówi o kobietach. Byłą premier Ewę Kopacz nazywa „niepokojąco agresywną”. Piosenkarkę Natalię Przybysz, która przyznała się do usunięcia ciąży,

Aleksandra uciekła w małżeństwo. Z Maciejem poznała się w szkole przez sport, grali w koszykówkę. Był jej pierwszym mężczyzną. Nie ukrywa, że to małżeństwo było awansem społecznym, Jakubowski pochodzi z ziemiańskiej rodziny, mieszkał w snobistycznej Podkowie Leśnej. Imponowały jej obrazy na ścianach, maniery, drzewo genealogiczne i słodkie podwieczorki. Do dziś potrafi ze szczegółami wymienić zasługi rodziny męża dla przedwojennej Polski. Z mężem było raz lepiej, raz gorzej. Nie wyobraża sobie, by Piotrek nie miał ojca. To było zaplanowane dziecko.

Jakubowska jest głosem tysięcy sfrustrowanych, którzy głosowali na postkomunistyczną lewicę, a nowa lewica kojarzy im się z kawiarnianym latte, więc wybierają nową wersję narodowego socjalizmu

WODA CZY BOURBON

dr Jacek Wasilewski, medioznawca

podejrzewa o promowanie się. Uważa, że kobietom, które boją się niechcianej ciąży, należy podać... szklankę wody. – Nie znaliśmy prawdziwej Oli, nie mieliśmy pojęcia, że w gruncie rzeczy jest populistką – mówi Krzysztof Janik, były polityk lewicy. Jak ją zapamiętał? – Bystra. Pracowita. Oddana. Nie tylko partii. Była naprawdę dzielną matką. A jej własna matka? Jakubowska mówi wprost: miała ograniczone poglądy. – Chyba ani razu nie była u mnie w liceum na wywiadówce. O tym, że zdałam maturę, dowiedziała się przypadkowo – wspomina. Piła. Ojciec najpierw dużo czytał, potem też zaczął pić.

Na porodówce obok niej leżała kobieta, która kilka razy krzyknęła: „Och!” i urodziła zdrowe bliźniaki. A ona darła się na cały szpital. Piotrka, który ma dziś 34 lata, a czasem zachowuje się, jakby miał 3, urodziła w narkozie. Lekarze, wyjmując dziecko, użyli kleszczy. Piotrek urodził się z dużym krwiakiem na głowie – opowiada Jakubowska Anicie Czupryn. Lekarze powiedzieli jej po pewnym czasie, że chłopczyk nie będzie rozwijał się normalnie. Teściowie z Podkowy Leśnej nie chcieli jej z dzieckiem przyjąć. Wróciła do Pruszkowa. Poszła do pracy. Oddała Piotra w ręce matki, tej wiecznie pijanej. I stało się tak, że została gwiazdą telewizji, potem polityki. Piotrka trzeba było wozić od specjalisty do specjalisty, a jej całymi dniami nie było w tym domu w Podkowie Leśnej, na skraju lasu, w którym mieszkają do dziś. W książce Jakubowska wspomina, jak opuszczona przez wszystkich, szczególnie przez dawnych kolegów, bez grosza, wysłała syna po zeszyt do sklepu w Podkowie. Dała mu 10 złotych. Miał kupić za dwa złote, kupił za osiem. Sprzedawczyni chciała zarobić, wcisnęła Piotrkowi droższy kajet w twardej okładce. Gdy wrócił, robiła placki ziemniaczane. Popłakała się nad plackami. Rok temu straciła pracę w galerii handlowej. Od tamtej pory nie zarabia. – Jest bez grosza – potwierdza Anita Czupryn. Opowiada: przez ostatnie miesiące spotykały się w restauracji hotelu Marriott. Obok biznesmeni i bo-

5-11.12.2016

040-043_NW_50.indd 42

02.12.2016 19:17


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

gate panie przy lunchach. A Jakubowska zamawia wodę. Albo i nie. Czy to prawda? Na Twitterze Jakubowska chwali się, że założyła się z mężem o wygraną Trumpa. Wygrała bourbona. Więc w końcu jak to jest: woda czy whiskey? W wywiadzie rzece mówi, że musiała sprzedać biżuterię. Barbarze, żonie byłego szefa, Cimoszewicza, wypomina fatalny gust oraz pracę przy świniach. O Jolancie Kwaśniewskiej, żonie byłego prezydenta, mówi, że to pańcia bez klasy. W książce wspomina też spotkanie z dawną koleżanką podczas ostatniego, letniego wręczenia nagród im. Józefa Oleksego (nie podaje nazwiska znajomej): „Patrzę na nią i w mojej duszy rozlegają się anielskie harfy. Jest gruba, brzydka, zapuchnięta”. – Ola dowala wszystkim, mnie również. Jest jak postać z greckiej tragedii, pęknięta, do bólu zgorzkniała – mówi Ryszard Kalisz. Prof. Tomasz Nałęcz, historyk, były szef komisji ds. afery Rywina, doradca byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, nie jest tak łagodny. – To postać negatywna historycznie – przypomina. Okropnie go denerwuje, że Jakubowska staje się dziś trybunem ludu. Za to minister w rządzie PiS Jarosław Gowin publicznie ją chwali za interesujący głos w debacie publicznej. Taki pod prąd. – Jakubowska jest głosem tysięcy sfrustrowanych, którzy kiedyś głosowali na postkomunistyczną lewicę, a nowa lewica kojarzy im się z kawiarnianym latte, więc wybierają nową wersję narodowego socjalizmu – tłumaczy dr Wasilewski. Przypomina: – Ta stara lewica nigdy nie była liberalna obyczajowo, nie popierała prawa do aborcji, za to karę śmierci – owszem. Dziś podgrzewa ją nienawiść do elit i strach przed obcym. Nie prawa kobiet się liczą, tylko prawa narodu. A naród jest płci męskiej. I wypiął się na Aleksandrę Jakubowską. „Musisz być trzy razy lepsza od mężczyzn, by z nimi rywalizować. A jak będziesz – i tak cię załatwią” – wyznaje ostatecznie była „lwica lewicy” Anicie Czupryn. Jednocześnie na ulubionym Twitterze pisze, jak, jej zdaniem, mógłby wyglądać protest głodowy Polek, które

040-043_NW_50.indd 43

walczą o swoje prawa. Polki podczas głodówki... jadłyby wegetariańskie potrawy. „Jak nazwać kobiety, które nie cierpią głupich kobiet?” – zastanawia się Jakubowska w jednym ze swoich, ostatnich wpisów. Z „Newsweekiem” nie chcia-

ła rozmawiać. Na pocieszenie powiedziała, że „Gościowi Niedzielnemu” też odmówiła. N Współpraca Zuzanna Bukłaha

anna.szulc@newsweek.pl REKLAMA

SCH PLU U 04669 04669 SOHO SOHO N

k 132 5 197 197 i dd 1

27 2 27/10/16 27/ 7/1 7///1 7 10/16 10/16 0///1 0 16 12 119:17 20 07 7 02.12.2016


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

ROMSKIE DZIEWCZYNKI

Uwięzione Romka nie puści córki do szkoły, bo mogą ją porwać. Trzyma dziecko w domu po kluczem. A i tak porywają TEKST

A NNA SZULC, ZDJĘCIE BOGDAN KRĘŻEL

K

azimierz, starszy brat Ani, przyznaje, że w sumie się tego porwania spodziewali. – Najładniejsza w okolicy – chwali 13-letnią siostrę, w domu zwaną Seleną. Dlatego nie posyłali jej do szkoły. Tygodniami trzymali jak w więzieniu. Tamtego dnia Ania strasznie się popłakała, że już nie wytrzyma; chce na chwilkę przed blok, do koleżanek. – Idź, już, idź – machnęła ręką matka. – Ale zaraz wracaj! Było po szesnastej. Wciągnęli ją we trzech do srebrnego mercedesa. Na oczach koleżanki. Matka zadzwoniła na policję. To się prawie nie zdarza. „Skalany będzie Rom, który donosi na policję” – głosi prawo romskie, czyli Romanipen. Całą Polskę obiegło zdjęcie porwanej dziewczynki z Chrzanowa, w szkolnym mundurku. Wzrost 165 cm, waga około 50 kg, twarz pociągła – napisali policjanci w notatce. I dalej: Oczy brązowe, włosy ciemne, długie do pasa.

NA ROZUM NIE WEŹMIESZ

– Trzeba ją było ostrzyc na krótko – denerwuje się Anna Markowska, szefowa poznańskiej Fundacji „Bahtałe Roma”, wspierającej tradycje romskie, te dobre, jak muzyka. Markowska, pół-Romka, opowiada, że kiedyś obcięła włosy swej córce Gabrieli (dziś już dorosłej), gdy ta jeszcze chodziła do podstawówki. – Kręcili się wokół niej, porwanie wisiało w powietrzu. Tego na rozum nie weźmiesz – tłumaczy. Krótko ścięta 44

Romka uchodzi wśród swoich za brzydactwo; dla potencjalnych porywaczy przestaje być interesująca. Jesienią tego roku uchodząca za miejscową piękność Gienia z Wałbrzycha urodziła przez cesarskie cięcie dziecko Józefowi J. On ma 29 lat, ona 12. Gdy Gienia trafiła na porodówkę w Kielcach, w ogóle nie wiedziała, że rodzi. Lekarze bali się, że dziewczynka nie przeżyje, jej narządy rodne nie były w pełni wykształcone. Wcześniej na Dolnym Śląsku 12-letnia Romka urodziła martwą córeczkę. Pobrano próbki genetyczne. Ojcem okazał się jej kuzyn. Kilka lat temu głośno też było o Romie z Opola, który stanął przed sądem za związek z 16-latką. Nikt by się pewnie o niczym nie dowiedział, gdyby nastolatka nie ukradła jakiegoś drobiazgu w sklepie. Wezwano policję. Wtedy wyszło na jaw, że ma męża i półtoraroczne już dziecko. W obronie opolskiego Roma stanął wówczas Henryk Nudziu Kozłowski, cygański król. Argumentował, że proces to kara za postępowanie zgodne z romską tradycją. – Wczesne małżeństwa to jedno z naszych praw – mówił król dziennikarzom. – Tradycja, według której żyjemy. – Cholerny król – wzdycha Miklosz Deki Czureja, romski wirtuoz skrzypiec i aktywista, mąż Anny Markowskiej. Nazywa sprawę jasno: to nie tradycja, tylko przestępstwo. Może tak sobie mówić, bo pochodzi z Bergitka Roma, z Niedzicy. A górscy Romowie, Bergitka Roma,

uznawani przez Roma Polska za coś gorszego, w większości nie uznają króla. Nawiasem mówiąc, król sam kiedyś porwał dziewczynę i się z nią ożenił. Miała 13 lat. Sąd w drugiej instancji umorzył sprawę Roma z Opola. NADZWYCZAJ POBOŻNI

Ale też Henryk Nudziu Kozłowski ma rację. Porwania to stara romska tradycja. Zdarzają się w całej Polsce. Ksiądz Stanisław Opocki, krajowy duszpasterz Romów i ich wielki przyjaciel, pamięta, jak rok temu w Limanowej podczas romskiej pielgrzymki (od

5-11.12.2016

044-046_NW_50.indd 44

02.12.2016 20:18


W świetlicy edukacyjnej w romskiej osadzie Koszary pod Limanową, 24 listopada 2016 r.

lat organizuje pielgrzymki Romów, także do Częstochowy) podbiegła do niego przerażona kobieta. Błagała, by ochronił córkę, bo już szykują na nią porwanie. Opocki wciągnął dziecko w orszak między ochroniarzy. Udało się. Porywacze odpuścili. Ksiądz się gorliwie pomodlił za dziewczynkę. – Romowie są nadzwyczaj pobożni – zauważa. Choćby ta figurka Matki Boskiej, która cały czas krąży po romskich domach w Limanowej. Choćby pobożna rodzina Ciurejów z Limanowej. U Ciurejów na ścianach same święte obrazki, Jezus i Maryja. Poza tym bieda i ścisk, Ciurejowie bez

Gienia urodziła przez cesarskie cięcie dziecko Józefowi J. On ma 29 lat, ona 12. Lekarze bali się, że dziewczynka nie przeżyje, jej narządy rodne nie były w pełni wykształcone

skutku starają się o nowy lokal. I choć pieniądze z rządowych programów są, to nie mogą się o swoje doprosić u lokalnej władzy. Choć u Ciurejów biednie, to czysto. Tylko rano bałagan, gdy wszyscy po nocy w jednej izbie wstają z podłogi: senior Jan Ciureja z żoną Stanisławą, syn po porażeniu mózgowym, syn niemowa, córka niemowa, zdrowy syn nastolatek, syn z synową i dwie ich córki, Oliwia i Sara. Urszula, 31 lat, synowa Ciurejów, wykształcenie zerowe, mieszkała kiedyś w Wałbrzychu. Nie mieszka, bo Stanisław, syn Jana, wsadził ją pewnego dnia 5-11.12.2016

044-046_NW_50.indd 45

45

02.12.2016 20:18


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO ROMSKIE DZIEWCZYNKI

znienacka do samochodu i wywiózł do Limanowej. Do dziś z matką Urszula nie utrzymuje przez to porwanie kontaktu. Ale teściowa jak złoto, mąż dobry. Tylko córki chore, mają padaczkę, Oliwia dopiero skończyła 2 lata, Sara 12. Sama Urszula jest po udarze. Do Sary do domu codziennie przychodzi nauczycielka. Takie rzeczy nie często zdarzają się u Romów. Edukacja ciągle nie jest w cenie. Zwłaszcza edukacja dziewczynek. Sara marzy, by zostać fryzjerką. SZMATY ŚMIERDZĄCE

W Koszarach, romskiej osadzie pod Limanową, gdzie mieszka ponad stu Romów, prawie wszystkie dziewczynki marzą, by zostać fryzjerkami. Są w różnym wieku, siedzą w świetlicy edukacyjnej. Świetlica to zasługa księdza Opockiego, walczył o nią z miejscową władzą przez ponad dekadę. Działa od trzech lat, codziennie od 14. Dziewczynki odrabiają w niej zadania, rysują, malują, czytają. Chwalą się przed sobą, która lepiej potrafi kręcić loki. – Żadna fryzjerką nie zostanie, bo nikt nas do pracy nie przyjmie – mówi Kasandra, lat 16, szósta klasa szkoły podstawowej. Kasandra jak czasem zajrzy do szkoły, a coraz rzadziej zagląda, to głównie po to, by się bić. – W szkole mówią do nas: szmaty śmierdzące – tłumaczy Normana, lat 10. Jest bystra, śliczna, ma kruczoczarny warkocz, który przerzuca z lewa na prawo. W świetlicy w Koszarach rysuje literki. Pomagają nauczycielki. Jest sens pomagać? Jest. Coraz więcej dziewczynek kończy podstawówkę, niektóre i gimnazjum. – Bo co w domu? W domu tylko dziewczynka w okno patrzy. Księcia wypatruje – mówi Jolanta Kądziołka, asystentka romska w świetlicy, jedyna kobieta w osadzie, która oficjalnie ma pracę. Więc porywają? Kądziołka: – Porywają. Dobrze, że najczęściej już trochę starsze, 14-letnie. A co potem? – Potem wyprawiamy wesele, szukamy nowego kąta. Dla dziecka u Romów zawsze znajdzie się kąt. 46

PRACOWITY, NIE SKRZYWDZIŁBY

– Jak to możliwe? – zastanawia się Anna Markowska. – Nikt niczego nie widzi. Przyjdzie ktoś z opieki społecznej, zobaczy kilkanaście, nawet kilkadziesiąt osób w izbie, połowa z tego to dzieci. Większość podobna do sobie. I które do kogo należy? Nie dogadasz się, bo babki i matki niepiśmienne. O tym, że w domu 12-letniej Gieni z Opola, tej co właśnie urodziła dziecko, jest źle, otoczenie wiedziało od lat. Zareagowano dopiero wtedy, gdy matka przywiozła półprzytomną Gienię do szpitala. Co matka Gieni sądzi o Józefie J., ojcu dziecka? Pracowity, nie skrzywdziłby nawet muchy.

Miklosz Deki Czureja, romski wirtuoz skrzypiec i aktywista, mąż Anny Markowskiej, nazywa sprawę jasno: to nie tradycja, tylko przestępstwo

Bywa, że Markowska zwyczajnie jest wkurzona na cygańskie kobiety. – Bo nie widzą zła, które mężczyźni wyrządzają ich córkom. – Niby przestrzegają przed porwaniami i zbyt wczesnym macierzyństwem, ale potem z wypiekami na twarzy opowiadają, jak same zostały porwane, jakie to było romantyczne – potwierdza mąż Anny, Miklosz Deki Czureja. Józef J., ojciec dziecka Gieni z Wałbrzycha, przed sądem odpowiada z wolnej stopy. Agnieszka Mikulska-Jolles z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zauważa, że choć Romowie w Polsce życia nie mają, są najbardziej znienawidzoną i najbardziej dyskryminowaną mniejszością, to akurat w sprawach obyczajowych polski wymiar sprawiedliwości stosuje wobec nich taryfę ulgową. Sądy często umarzają procesy o współżycie z nieletnimi.

– Ale co robić? Zamykać do więzień, odbierać im dzieci? – pyta Mikulska-Jolles. – A może do Romów powinny przychodzić pielęgniarki środowiskowe z zachętą do antykoncepcji? – zastanawia się głośno. Kłopot w tym, że Romowie z obcymi z zasady nie rozmawiają o intymności. ZA GRUBY, ZA STARY

Ksiądz Stanisław Opocki zauważa, że Romowie na swój sposób chuchają na zimne. Nie puszczają dziewczynek na dyskoteki. Każą im, zgodnie z tradycją, ubierać się skromnie, nie zadawać z obcymi. No i nie puszczają dziewczynek do szkół. – Wielu Romów wręcz wstydzi się przed sąsiadami, że ich córka poszła do gimnazjum; „Po cholerę ma chodzić na te lekcje, jeszcze jej zamieszają w głowach” – mówią. Wielu z nas mentalnie nie wysiadło jeszcze z taborów, nie zauważyło, że świat się zmienił. Że w tym nowym świecie ludzie bez wykształcenia są bez znaczenia – martwi się muzyk i aktywista Miklosz Deki Czureja. W sumie nie dziwi się królowi, że tak odradza swoim poddanym naukę. Łatwiej jest rządzić tymi, co za dużo nie wiedzą. Zwłaszcza kobietami. – Romska kobieta nie czyta, nie pisze, jest wykształcona jedynie do obsługi męża. I pies z kulawą nogą nie lituje się nad jej losem. Zawsze znajdzie się jakaś tradycja, by ją złamać, ubezwłasnowolnić. Może Romka powinna wreszcie przekląć taki los? – zastanawia się Anna Markowska. Bo przecież da się inaczej. Jej córka Gabriela skończyła Akademię Muzyczną. Trzeciego dnia od porwania Ania z Chrzanowa – oczy brązowe, włosy ciemne, długie do pasa – wróciła do domu. Jej 19-letni porywacz zniknął, do dziś jest poszukiwany. Porwaną 13-latkę ma przesłuchać sąd rodzinny. Sprawą zajmuje się chrzanowska prokuratura. Ania nadal do szkoły nie chodzi. Brat Ani, Kazimierz, zauważa, że siostra to jeszcze dziecko. – Ten, co chciał ją poślubić, był dla niej za gruby, za stary. N anna.szulc@newsweek.pl

5-11.12.2016

044-046_NW_50.indd 46

02.12.2016 20:18


Cityboard.indd 1

02.12.2016 12:08


Newsweek FELIETON

MELLINA

Marcin Meller

But why? M

pod wpływem dyrektora Koehlera mam teraz Miłoszewskiego zapisanego w komórce jako Slobo, ale i tak właściwsze ksywki to by były: Adolf, Beria, Goebbels, Pol Pot czy przynajmniej Ziggi Rozpruwacz. Istnieje jednak drugie racjonalne wyjaśnienie mowy dyrektora Koehlera. Zajrzałem na portal Lubimy Czytać, no i stoi tam jak wół, że kilka miesięcy temu książkę „Chata Magoda. Ucieczka na wieś” wydała pani Jagoda Miłoszewicz. To opowieść o parze mieszczuchów, którzy przeprowadzają się w Bieszczady do Lutowisk, kupują kawałek ziemi, na który przenoszą blisko stuletnią chatę z bali spod Rzeszowa, i zaczynają przyjmować gości. Więc może być i tak, że dyrektor Koehler po prostu promuje na wyspach Podkarpacie, ostoję wiary, polskości i dobrej zmiany, co wywołuje histerię w określonych zdegenerowanych kręgach wielkomiejskich.

Pisarz Miłoszewski słusznie skojarzył się z serbskim podżegaczem wojennym Miloševiciem Co ważniejsze, odpowiadając na fundamentalne pytanie „But why?”, dyrektor Koehler nie owija w bawełnę i mówi, jak jest. A jest tak, że Angole mają wobec nas moralne zobowiązania za Brexit i wynikające z niego kłopoty naszych rodaków na Wyspach. Więc ich obowiązkiem jest wydawanie polskich autorów. Co w takim razie mają powiedzieć Niemcy? Ile wydań kieszonkowych w milionowych nakładach, ile kolekcjonerskich edycji są nam winni za zburzoną w powstaniu Warszawę? To rzecz do negocjacji, ale jest oczywiste, że spłata nie może się odbywać drukiem najpopularniejszych dzisiaj za zachodnią granicą polskich autorów w rodzaju pisarza Stasiuczyka czy pani Batorko. Tak samo dla polskiego interesu narodowego i historycznej sprawiedliwości niewiele wynika z popularności w Czechach książek reportera Szczygielskiego, olbrzymich rosyjskich nakładów Janusza Lwa Czereśniowskiego czy uznania we Francji rzeczonego Miłoszewskiego (Czy Miłoszewicza? Bo już się pogubiłem. Sprawdźcie w Instytucie Książki, jak się gostek nazywa). Powiedzmy szczerze: dopóki w każdej niemieckiej księgarni nie zobaczymy zbiorowego wydania dzieł Marcina Wolskiego, dopóki „Der Spiegel” nie dołączy do numeru powieści Bronisława Wildsteina, to w ogóle nie mamy o czym rozmawiać. Tak się proszę państwa wstaje z literackich kolan! N

Marcin Meller jest dziennikarzem, prowadzi „Dzień dobry TVN” oraz „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN24

48

RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI

iłościwie nam panujący uznali, że nie tylko konie powinny mieć frajdę z dobrej zmiany, i w myśl hasła „Cała Polska Janowem Podlaskim!” wzięli się do promocji polskiej literatury za granicą. Otóż na wiosnę przyszłego roku Polska będzie honorowym gościem londyńskich targów książki – efekt pracy poprzedniej ekipy Instytutu Książki, która na szczęście dzięki dobrym wiatrom dobrej zmiany jest już ekipą byłą. Na jej miejsce przyszli ludzie o dobrze działającej busoli narodowej i w Londynie na seminarium poprzedzającym targi postanowili wytłumaczyć Angolom, o co kaman z tym składaniem liter nad Wisłą. Prezentacje autorstwa dyrektora Koehlera i wydawcy Zyska przeszły już do środowiskowej czytelniczej legendy, ujmując sarmacką dumą, zadziornością, wzmożoną godnością i takim nienachalnym czy – by ująć to bardziej światowo – freestylowym podejściem do tradycyjnie rozumianej branżowej fachowości. Serca zarówno romantycznych moli książkowych, jak i cynicznych agentów literackich skradło dramatyczne i nieco mistyczne pytanie „But why?” („Ale dlaczego?”) wydawcy Zyska, usiłującego prawdopodobnie wytłumaczyć gospodarzom, dlaczego należy kupować prawa do polskiej twórczości. Na to szekspirowsko-leninowskie pytanie postanowił odpowiedzieć dyrektor Koehler. Najpierw jednak pochwalił się wybranymi polskimi twórcami, w tym autorem bez imienia o nazwisku Miłoszewicz. Prześmiewcy z kręgów skompromitowanych pseudoelit, wspieranych przez niemieckie fundacje, poczęli kpić, że dyrektor Koehler nawet nie wie, jak nazywa się autor „Uwikłania”, „Ziarna prawdy” i „Gniewu”, a nazywa się Miłoszewski, Zygmunt jego imię. Doprawdy, żałosne żarciki. Dyrektor Koehler wie z pewnością więcej niż te wszystkie podszczypujące kundelki, bo najwyraźniej miał do czynienia z rzeczonym Miłoszewskim, znanym pieniaczem i intelektualnym chuliganem. I w efekcie rzeczony Miłoszewski całkiem słusznie skojarzył się dyrektorowi ze złowieszczym serbskim podżegaczem wojennym Slobodanem Miloševiciem. Ja przynajmniej chylę czoła przed ostrą jak brzytwa dyrektorską precyzją osądu. Od czasu gdy nieopatrznie wyznałem przed rzeczonym Miłoszewskim, że nie jestem największym fanem twórczości Kurta Vonneguta, a rzeczony Miłoszewski potraktował mnie kanonadą nienawiści z armat przemysłu pogardy, wiem, jakie monstrum kryje się pod tą na pozór niewinną, dziecięcą buzią 40-latka. Więc OK,

5-11.12.2016

048_NW_50.indd 48

02.12.2016 21:50


Newsweek NOWOŚCI I TRENDY REKLAMA

W stronę gwiazd

Nowoczesny design

Nieziemska historia Kwintesencja elegancji

Więcej na stronie: www.apart.pl

Nowoczesna linia biżuterii PANDORA symbolizująca odległe galaktyki. Gładkie srebro oraz cyrkonie sześcienne silnie nawiązują do zimowego nocnego nieba. Gwiezdne szlaki odnajdziesz w kluczowych elementach tej kolekcji – eleganckich bransoletkach i kolczykach.

Zobacz całą kolekcję na: pandora.net

Polskie inspiracje

Najlepsza jakość

Polska kuchnia to nie tylko dania wytrawne, oparte na świeżych sezonowych produktach. Jest to również niekończące się źródło słodkiej inspiracji kulinarnej, w której dominują składniki takie jak mak, miód czy polskie kwiaty – róża i czarny bez. Dlatego Lidl Polska wprowadził drugą część książki o kuchni polskiej. Książka „Kuchnia polska według Pawła Małeckiego” to zbiór przepisów na dania słodkie podzielone na kilkanaście kategorii produktowych. Autorem i ambasadorem książki jest Paweł Małecki, mistrz Cukierni Lidla. Książka dostępna jest od 28 listopada we wszystkich sklepach Lidl.

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Znana z tworzenia czasomierzy dla lotników marka tym razem postanowiła pójść krok dalej. Breitling Galactic 29 Sleek T to damski zegarek, którego stylistyka odwołuje się do podróży kosmicznych. Elegancka, jednolicie czarna tarcza przyozdobiona jest inkrustowanymi znacznikami godzin i połączona ze skórzanym paskiem w tym samym kolorze. Zegarek zachwyca oszczędnym wzorem stalowej koperty i ozdobną wskazówką sekundnika. Wyposażony jest także w datownik. Całość zachowuje wodoodporność do głębokości 100 m. Cena 17 270 zł.

Przysmaki z Południa Butik delikatesowy Dolce Vita w Sopot Centrum przy ul. Dworcowej 7 to miejsce dla miłośników kulinariów śródziemnomorskich. W ofercie szeroki wybór – od foie gras do lodów wegańskich, wytwarzanych przez producentów obsługujących najlepsze sklepy na świecie. Możliwe jest spróbowanie produktów przed zakupem. Serwowane są deski wędlin i serów, makarony, pierożki, a także porchetta toskańska. Ukoronowaniem są świetne wina w przyjaznej cenie oraz prawdziwe włoskie espresso.

Więcej na stronie: www.facebook.com/dolcevitaslodkoiwytrawnie

049_NW_50_NIT POZNAN.indd 1

Kulinarna niespodzianka na święta Więcej na stronie: www.lidl.pl

02.12.2016 21:36


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

D O C Z E G O S Ł U Ż Y P R A C A D O M O WA ?

Zadania na tacy Kolejna rewolucja w oświacie: pierwsze szkoły likwidują prace domowe. Niedługo i tak zlikwidują je uczniowie – wszystko będą przeklejać z internetu, bo w sieci są już rozwiązania ponad połowy szkolnych zadań TEKST

WOJCIECH STASZEWSKI, ILUSTRACJA PATRYC JA PODKOŚCIELNY

J

oanna jasnej cholery dostaje, bo siedzą z synem nad książkami po cztery albo po sześć godzin dziennie. Przemek nauczył się czytać dopiero w czwartej klasie, nauczyciele traktują go jak głąba. Joanna jest psychologiem szkolnym, więc wie, że to głęboka dysleksja rozwojowa, i pomaga synowi, jak może. Do nocy odrabia z nim lekcje, często pisze usprawiedliwienia, że nie zdążył. A i tak potem Przemek przynosi jedynki, bo nie wszystko, co było zadane, zapisał. W gimnazjum jest jeszcze gorzej. Joanna już nie daje rady, codziennie przychodzą korepetytorki, odrabiają z Przemkiem lekcje. Kończą po 21, Przemek idzie spać, w szkole jest otępiały, niczego nie łapie, po lekcjach przychodzą korepetytorki i kółko się zamyka. Żeby zdać do następnej klasy, Przemek robi prace dodatkowe. – Myślałam, że rozwalę tę szkołę z wściekłości. Jak w końcu policzyłam, ile kasy na to przewalam, postanowiłam posłać Przemka do szkoły społecznej. Wyszło taniej, bo czesne to 980 zł, a na korepetycje szło już ponad tysiąc – opowiada Joanna. Teraz Przemek jest w szkole od 9 do 16. Ale planowe lekcje ma tylko do 14, a potem przez dwie godziny pracuje z nauczycielem. – To nie jest praca domowa, tylko taka forma nauki, żeby on wszystko rozumiał. I Przemek ma ambicje zostać najlepszym uczniem w klasie – wyjaśnia Joanna. – Wreszcie ma czas, żeby się poruszać, pograć w piłkę, pójść na parkour. A ja? – kończy Joanna. – Ja wreszcie mogę być mamą, a nie Hitlerem.

50

KWESTIA MOTYWACJI

Walkę z pracami domowymi dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 323 na warszawskim Ursynowie, Wioletta Krzyżanowska, rozpoczęła rok temu. Z jej rozmów z rodzicami wynikało, że marzy im się szkoła bez prac domowych – bo „są nudne” – za to z zajęciami dodatkowymi. Nauczyciele, jak się okazało, też nie marzą o zadawaniu do domu. Dyskutowali na radzie pedagogicznej i ustalili, że będą zadawać tylko lektury, słówka i ciekawe projekty do przygotowania. Żadnych słupków, schematycznych ćwiczeń. Do dyr. Krzyżanowskiej zaczęli przychodzić rodzice: – Odkąd nie ma tych prac domowych, dziecko jest szczęśliwe. Albo: – Dwa tygodnie nic nie robił, jak przestali zadawać. A po dwóch tygodniach sam poprosił o książki. Ale przyszła też matka, której córka przez brak prac domowych zjechała z piątek na trójki. Usłyszała od dyrektorki: – To kwestia motywacji. Czy dziecko chce się uczyć, czy tylko odrabia lekcje pod przymusem? – Praca domowa to wybieg dla rodziców. Bo nie muszą niczego konstruktywnego wymyślać z dzieckiem. Dziecko musi mieć czas na zabawę, bo z zabawy rodzi się kreatywność – entuzjazmuje się dyr. Krzyżanowska. – A że dzieci bawią się przed komputerem? Tak jest najprościej dla rodziców, łatwiej, niż porozmawiać 20 minut albo przygotować razem kolację. REGUŁA 10 MINUT

Kiedy córka poszła do IV klasy, Magda, z wykształcenia pedagog, zobaczyła, że mała

5-11.12.2016

050-052_NW_50.indd 50

02.12.2016 21:50


haruje ciężej, a przynajmniej dłużej, niż ona w pracy: – Przez dwie godziny zegarowe rozwiązujemy słupki. Widzę, że córka robi to mechanicznie, nie rozumiejąc, jak te działania można zastosować. Do lekcji siada wieczorem, bo wcześniej chodzi na angielski, hiszpański i dżudo. Jeszcze więcej zajęć ma córka Agnieszki, specjalistki PR, która jest już w gimnazjum. Chodzi na gitarę, warsztaty dubbingu, fotografię, rolki, koszykówkę, siatkówkę i piłkę nożną. Agnieszka zapewnia, że to nie jej niespełnione ambicje, tylko córka jest tak ciekawa świata. Ale przez to późno wraca do domu, zjada obiad i dopiero wieczorem siada do lekcji. Kończy po 22. – Nierzadko dzieci mają drugie życie do godziny 20. I potem mają siadać do lekcji? – pyta psycholog rozwojowy z Uniwersytetu SWPS Karina Mucha. – Byłam świadkiem, jak taki dzieciak po lekcji hiszpańskiego podszedł do swoich rodziców i poprosił o jeden dzień wolny w tygodniu. Karina Mucha popiera rozpoczynające się w szkołach zmiany. – W prawie oświatowym nie ma pracy domowej. Realizacja podstawy programowej powinna odbywać się na lekcjach, a nie kosztem czasu wolnego dziecka – zaznacza. – Praca domowa jest zła, kiedy obciąża ucznia ponad miarę. Nie można łatwiejszych przykładów zrobić na lekcji, a trudniejszych zadać do domu. Nie można zrobić na lekcji dwóch słupków, bo więcej się nie zdążyło, a uczniowi zadać do domu 20, bo kiedy on ma to zrobić? Danuta Sterna, ekspert Centrum Edukacji Obywatelskiej, dopuszcza prace domowe, ale jeśli nauczyciel będzie wiedział, po co je zadaje: – Chyba nie po to, żeby rodzice widzieli, że dziecko pracuje? Podaje wytyczne stosowane w krajach anglosaskich: odrabianie prac domowych nie powinno uczniowi zajmować więcej niż 10 razy klasa. W ten sposób uczeń klasy I powinien mieć pracę domową na 10 minut, klasy VI na godzinę, a maturzysta (12. klasa) – na dwie godziny. Poleca też nauczycielom „regułę 10 minut”. Daj uczniowi zadanie, ale powiedz, że może zajmować się nim tylko przez 10 minut. Jeśli nie zdąży go rozwiązać, to niech powie, na czym utknął. 5-11.12.2016

050-052_NW_50.indd 51

51

02.12.2016 21:50


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO DO CZEGO SŁUŻY PRACA DOMOWA?

DAJ SPISAĆ

Jeśli szkoła nie zlikwiduje prac domowych, zrobią to sami uczniowie. Wystarczy sprawdzić historię wyszukiwania w komputerze, z którego korzysta gimnazjalista. Będzie w niej zadane.pl, odrabiamy.pl, sciaga.pl, bryk.pl itd. Żeby z tych stron skorzystać przy rozwiązywaniu zadań, nie trzeba nawet wyszukiwać konkretnej książki, numeru ćwiczenia. Wystarczy wpisać charakterystyczną frazę w wyszukiwarkę i gotowe rozwiązanie wyskoczy jak królik z kapelusza. Aniela, gimnazjalistka z Warszawy, odkryła stronę dajspisac.pl w VI klasie, kiedy miała zadane pięć stron z biologii. Ponieważ to dla niej najgorszy przedmiot, spisywała biologię regularnie. – Raz to przeczytałam na lekcji i dostałam plusa – opowiada Aniela. – A kolega z ławki obok mruknął „Dajspisac.pl?”, bo miał to samo co ja. Teraz w gimnazjum spisuje najczęściej historię, jak jest zadana cała strona ćwiczeń. No i matematykę, jeśli jest dużo zadań: – Mam kolegę, który ma wykupiony gdzieś pakiet z matematyki, to go czasem proszę, żeby mi wysłał screena. To normalne, nawet wzorowe uczennice przepisują. Już połowa zadań jest rozwiązana w sieci. – Wszystkie tematy wypracowań są w internecie – opowiada Kalina, licealistka z Krakowa. – Ja też, jak piszę wypracowanie bratu do gimnazjum, to się inspiruję. Albo jak czegoś nie rozumiem z matematyki, wchodzę na portal, bo tam odpowiedzi leżą na tacy. Kalina ocenia, że tylko 20 procent jej znajomych wkłada wysiłek w każdą pracę domową, a 80 proc. spisuje z sieci. – To cholernie niesprawiedliwe, że ci, co siedzą nad książkami, dostają potem gorsze oceny, niż ci, którzy wszystko przepisują – oburza się. – A nauczyciele przymykają na to oko. – Całych wypracowań nie da się przekleić, bo pan sprawdza w internecie, czy to nie plagiat. Ale kompilacja kilku prac przechodzi – opowiada Kacper, gimnazjalista spod Warszawy. Niektórzy przepisują także na klasówce. Papierowe ściągi odeszły w przeszłość. 52

Kalina: – Nie ma u nas w klasie osoby, która by kiedyś nie ściągała z netu na klasówce. Niektórzy są tak wyćwiczeni, że potrafią wejść w każdą aplikację. Ja nie mam opanowanych takich trików koordynacyjnych jak moi znajomi, ale potrafię obejrzeć zdjęcia notatek. Telefon da się schować pod szalikiem na kolanach albo za piórnikiem. Kacper: – Moje dwie koleżanki dzisiaj całą klasówkę na niemieckim przepisały z telefonów. Jedna znalazła zadania, a druga sprawdzała słówka na Google Tłumacz. Na geografii pół klasy przepisuje sprawdziany, bo pan je bierze prosto z internetu.

Superpracą domową było przeprowadzenie wywiadu z dziadkami o PRL Kalina, licealistka z Krakowa

PAKIET DLA WNUCZKA

Portal Odrabiamy.pl założyło dwa lata temu dwóch braci – studentów krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Rozwiązanie jednego zadania można ściągnąć SMS-em za 2,46 zł. Pakiet z pełnym dostępem na 15 dni kosztuje 6,80 zł, a na 90 – 24 zł. – Z portalu każdego miesiąca korzysta kilkadziesiąt tysięcy uczniów. Kilkanaście procent decyduje się na płatną wersję dającą dostęp do wszystkich treści – wyjaśnia przedstawiciel Odrabiamy. pl, podpisujący się „Remigiusz”. – To nie tylko uczniowie, ale też rodzice i dziadkowie. Dzwonią na infolinię i mimo początkowych trudności zakładają konta, by pomagać wnukom. Od siedmiu lat działa portal Zadane.pl, na świecie znany jako Brainly. W 35 krajach ma ponad 60 mln użytkowników. Tu na razie nie ma płatnych funkcji. – Zebra-

liśmy od inwestorów 27 mln dolarów. Na razie rozwijamy społeczność – opowiada Jakub Piwnik, przedstawiciel portalu. Na Zadane.pl zadania rozwiązują sami uczniowie. Każdy po rejestracji konta dostaje 50 pkt i może zadawać pytania, pisząc przy tym, ile punktów może „zapłacić” za rozwiązanie. Żeby mu się nie skończyły punkty, sam też może rozwiązywać czyjeś problemy i zgarniać punkty zaoferowane przez tę osobę. – To baza wiedzy, w której każdy może poprawiać odpowiedzi – emocjonuje się Piwnik. – Nad poprawnością czuwa też tysiąc wolontariuszy, to uczniowie, studenci, nauczyciele. Odrabiamy.pl do rozwiązywania zadań zatrudnia nauczycieli. Kiedy spytać oba portale, czy nie mordują polskiej szkoły, odpowiadają gładkimi formułkami. Jakub Piwnik z Zadane. pl: – Nie, naszym celem jest, żeby uczeń powtórzył temat z lekcji i go utrwalił. Remigiusz z Odrabiamy.pl: – Pomagamy uczniom, dając im możliwość porównania swojego rozwiązania z tym zamieszczonym na naszej stronie. Często liczba rozwiązanych przykładów w książkach jest niewystarczająca i w przypadku trudniejszych zadań słabsi uczniowie są pozostawieni sami sobie. Oczywiście są osoby, które wchodzą na Odrabiamy. pl jedynie w celu szybkiego skopiowania rozwiązania, ale sądząc po naszych statystykach, takie krótkie wizyty zdarzają się raczej rzadko. PRACE PRZYSZŁOŚCI

– Dla mnie jako nauczyciela byłoby porażką, gdybym zadawała pracę domową, której rozwiązanie można znaleźć na portalu – mówi Karina Mucha. – Na matematykę musieliśmy narysować siatki ostrosłupów od trójkątnego do sześciokątnego. To dużo ciekawsze niż rozwiązywanie zadań – mówi Kacper. – Prezentacja o hiszpańskiej kuchni była tak ciekawa jak w „Master Chefie” – dodaje Amelia. – Superpracą domową było przeprowadzenie wywiadu z dziadkami o PRL – kończy Kalina. – A dlaczego pracą domową nie może być wyjście do muzeum? N wojciech.staszewski@newsweek.pl

5-11.12.2016

050-052_NW_50.indd 52

02.12.2016 21:50


Newsweek FELIETON

MÓJ ŚWIAT

Zbigniew Hołdys

Dokąd idzie pies apisałem to dla Martyny Jakubowicz, która kilka dni temu pożegnała swojego starego psa Torresa. Przygarnęła go ze schroniska. Był strasznie zaniedbany, z depresją, padaczką i brakiem zaufania do człowieka. „Mam nadzieję, że było mu z nami dobrze” – napisała na swoim profilu. Następnego dnia dopisała: „Torres zasnął :( śni mu się teraz rajska łąka, po której biega i nic go już nie boli! :)”. Obiecałem jej bajkę na pocieszenie. Napisałem ją na jej stronie i tu się nią podzielę. Może pomoże innym właścicielom piesków i kotów w podobnych chwilach. „Kiedyś mój kumpel Krzysiek zwierzył mi się, że będzie musiał sprzedać swój stary dom i to, co jest teraz dla niego najtrudniejsze, to sprawa jego pieska. Nazywał się Burek czy coś, zmarł wiele lat wcześniej i Krzysiek go własnoręcznie pochował pod drzewem na terenie swojego ogrodu. I teraz, kiedy pojawił się pomysł sprzedania domu, Krzysiek bardzo to przeżywał, że nie może Burka zostawić, uznał, że musi wydobyć ciało (czy co tam zostało) i zabrać je ze sobą do nowego miejsca. Nie dawało mi to spokoju. Kilka miesięcy wcześniej w odstępie paru tygodni odeszły nasze dwa jamniki Bronek i Suseł, obydwa po 15-16 lat, jeden wpadł pod autobus, drugi odszedł wkrótce potem z żalu. I też obydwa pochowaliśmy osobiście w nieodległym miejscu. Po słowach Krzyśka zamyśliłem się mocno. Wiedziałem, że ja bym ich nigdy nigdzie nie przeniósł, a kiedy zrozumiałem w końcu dlaczego, opowiedziałem o tym Krzyśkowi: »Krzysiu, Burek spędził z tobą najlepsze lata życia. Dałeś mu przyjaźń, dach, jedzenie, dom, byłeś kumplem ze stada. Byliście ze sobą niemal 20 lat, jakiś czas temu jego czas na ziemi dobiegł końca – żył tyle, ile psu jest pisane. Tak po prostu jest. On swoją misję tu wypełnił, przy tobie, też ci dał mnóstwo dobra i przeżyć. Ale jego czas się skończył i teraz on już nie należy do ciebie – należy do ziemi. I tam toczy dalej swoją drogę przez świat, swoją dalszą misję. On się z ziemią powoli połączył, on się z tej ziemi odrodzi w jakiejś innej postaci i musisz mu na to pozwolić – z jego cząsteczek powstanie coś nowego. Może już jest częścią tego klonu, pod którym go zakopałeś, może się odrodzi w formie innej rośliny, trawy, owada, nasion, nakarmi sobą jakiegoś ptaka, a ptak nakarmi lisa. Może popłynie do rzeki, bo Burek swoimi atomami i cząsteczkami wędruje po świecie od tysięcy, a może i milionów lat. Przecież on też nie powstał z niczego, był czymś przedtem – rośli-

ną, karmą, wodą – aż potem został psem, a teraz pora na ciąg dalszy. Nie wiemy, w czym się Burek odrodzi teraz. Nie zabieraj go ze sobą, bo on dzięki temu będzie trwał wiecznie, kolejną misję już zaczął i teraz niech ziemia decyduje co dalej. Podziękuj mu za wszystko, co przeżyliście razem, i uśmiechnij się do niego, może do tego drzewa, pod którym leży. Pokłoń mu się i ruszaj dalej«. I Krzysiek mnie posłuchał, podziękował mi, już nie uznał odejścia Burka za cios, raczej za przygodę i szczęście, które ileś trwało, a teraz trwa w innej postaci. Tak jak Torres, który miał szczęście, że trafił w trudnym momencie na Martynę, królową psów i kotów, pociągnął z nią, ile mógł, a teraz ruszył w drogę i gdzie indziej będzie tworzył z siebie nowe byty. To wszystko rozgrywa się od milionów lat, z udziałem tych samych atomów i cząsteczek, które raz tworzą to, drugi

RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI

N

Mój kumpel Krzysiek uznał, że po sprzedaży domu musi wydobyć ciało Burka (czy co tam zostało) i zabrać je ze sobą do nowego miejsca raz tamto. Niczego tu nie przybywa na planecie, jedynie przemienia się z jednego w drugie. Nam zostaje dobra pamięć, ona jest wyłącznie nasza”. Tyle bajki dla Martyny. Wczoraj obejrzałem film dokumentalny o piesku imieniem Żeglarz. Labradorowaty, spędził ze swoimi właścicielami 10 lat. Pewnego dnia wyskoczył z samochodu i padł nieruchomo na trawnik. Oddychał, ale był sparaliżowany. Natychmiastowa wizyta u weta, szereg badań i diagnoza: uszkodzenie wewnętrzne, nic z tego nie będzie – trzeba go uśpić. Właściciele nie chcieli się z tym pogodzić i zabrali go do domu. Tam leżał nieruchomo, nic nie jadł, nie pił, gasł. Drugiego wieczora ustalili: rano go jednak zawiozą do uśpienia. Właścicielka powiedziała: „Będę się modlić, by Bóg przysłał anioła, aby Żeglarza uratował”. Rano wyszli, by wyruszyć w drogę. Przed domem stała nieznana suczka. Nie miała obroży. Wbiegła do domu, chwilę myszkowała, podbiegła do Żeglarza, usiadła i trąciła go łapą. Żeglarz drgnął, uniósł łeb, dźwignął się z trudem i pobiegł za nią. Żył jeszcze dwa lata. Gdy odnalazła się właścicielka suczki, po powitaniu założyła jej obrożę. Wisiał na niej numerek z imieniem „Angel”. Dobrego dnia! N

Zbigniew Hołdys jest muzykiem, kompozytorem i dziennikarzem. Był liderem grupy Perfect

5-11.12.2016

053_NW_50.indd 53

53

02.12.2016 20:54


Newsweek ŚWIAT

P O P R AW Y B O R AC H N A F R A N C U S K I E J P R AW I C Y

CASTING NA ANTYJeszcze niedawno Francuzi szydzili z François Fillona. Dziś widzą w nim przyszłego prezydenta swojego kraju TEKST

54

MAC I E J N OW I C K I

5-11.12.2016

054-057_NW_50.indd 54

02.12.2016 21:51


N

azywano go „Spanielem” ze względu na flegmatyczny charakter i smutne oczy. Albo jeszcze bardziej obraźliwie „Panem Nikt”. Zaledwie trzy tygodnie przed prawyborami centroprawicy był czwarty w gronie siedmiu startujących. Teraz francuskie gazety piszą, że „Spaniel zmienił się w pitbulla!”. Ale czy to wystarczy, by pokonać Marine Le Pen?

NIE JEST MORDERCĄ – Od jakiegoś czasu wybory w krajach demokratycznych stały się zupełnie nieprzewidywalne. Tak było z Brexitem i z Trumpem. I tak jest z Fillonem – mówi mi znany francuski dziennikarz Bernard Guetta. Najpierw 2016 rok miał być czasem triumfalnego powrotu do polityki Nicolasa Sarkozy’ego. Jednak Sarkozy odpadł w I turze prawyborów. Potem arcyfaworytem stał się były premier Alain Juppé, ale Fillon pokonał go w II turze, zdobywając prawie 70 proc. głosów. Z taką łatwością znokautował rywala, że pozwolił sobie na żart: „To nie Alain mnie zranił. To rezultat zderzenia z fotoreporterami” – uśmiechał się, wskazując zadrapanie na nosie. Fillon nie jest nowy we francuskiej polityce – był przez pięć lat szefem rządu, siedem lat ministrem, cztery lata przewodniczącym regionu, 18 lat merem, 26 lat deputowanym. Zaczynał jako najmłodszy poseł w historii V Republiki. Zapamiętano go głównie jako słabego premiera w czasie nieudanej prezydentury Sarkozy’ego. Sarko miał w zwyczaju kpić ze swojego premiera. – Trochę odwagi, Fillon – powtarzał szyderczo. Od samego początku podkreślał, kto rozdaje karty. – Premier jest współpracownikiem, a szef to ja. Płacą mi, żebym podejmował decyzje, więc decyduję – mówił w 2007 roku. Na swój sposób stanowili zgrany team. Sarkozy chciał być zawsze w świetle reflektorów, a Filon szukał cienia. – François jest zbyt zamknięty w sobie, jest zbytnim samotnikiem, aby zostać liderem partii – mówił w 2012 roku były premier Jean-Pierre Raffarin. Penelope Fillon, żona kandydata prawicy na prezydenta, mówiła niedawno, że mężowi brakuje instynktu mordercy: – To sprawia, że jest przyzwoitym człowiekiem. Ale raczej nie pomaga mu w realizowaniu ambicji.

François Fillon na mitingu wyborczym

w Paryżu, 25 listopada 2016 r.

FOT. MARLENE AWAAD/BLOOMBERG/GETTY IMAGES

Y-SARKO

THATCHER Z LE MANS Fillon urodził się w 1954 r. w Le Mans na północy Francji, w katolickiej rodzinie z klasy średniej. Ojciec był notariuszem, a matka nauczycielką i oboje byli aktywistami w partii de Gaulle’a, nic więc dziwnego, że François w wieku 14 lat też miał portret generała w swoim pokoju. Chodził do jezuickich szkół, był skautem. Największy skandal z jego udziałem sprowadzał się do rozpylenia gazu łzawiącego w klasie, za co został zawieszony na trzy dni. Jedyną ekstrawagancją, na jaką sobie w młodości pozwolił, była szybka jazda samochodem. „Szalałem swoim renault 4, nieraz traktor wyciągał mnie z rowu” – wspominał. Zresztą szybka jazda to do tej pory hobby byłego premiera – przy czym warto pamiętać, że w jego rodzinnym Le Mans znajduje się jeden z najsłynniejszych torów wyścigowych na świecie. Fillon często próbuje tam swoich sił. 5-11.12.2016

054-057_NW_50.indd 55

55

02.12.2016 21:51


Newsweek ŚWIAT PO PRAWYBORACH NA FRANCUSKIEJ PRAWICY

Raz zabrał tu nawet Sarkozy’ego. Opowiadał potem każdemu, kto chciał słuchać, że prezydent niezbyt dobrze zniósł tę próbę. Kandydat prawicy nadal mieszka w tej okolicy – w XII-wiecznym zameczku koło Le Mans, wraz z żoną i pięciorgiem dzieci. Podkreśla, że nic nie jest dla niego ważniejsze niż „własne plemię”. Ten wizerunek dobrego ojca rodziny, który gotuje obiady dla dzieci, kocha wędrówki po górach, a w wolnych chwilach naprawia komputery, odegrał niemałą rolę w budowaniu jego popularności. Zwłaszcza że nie była to żadna PR-owska strategia, tylko prawda. Jego najmłodszy syn, zapytany kiedyś w przedszkolu o zawód taty, odpowiedział: „naprawia komputery”. Żona Fillona nie znosi kamer jeszcze bardziej niż on. Pod tym względem jest całkowitym przeciwieństwem Carli Bruni, którą Sarko pojął za żonę na początku swojej prezydentury. Kiedy Fillon został premierem, Penelope była zdruzgotana, że musi przeprowadzić się do rezydencji Matignon. Jedynym pocieszeniem było to, że nie była rozpoznawana na ulicy. Fillona nieraz opisywano jako „Anglika, który przypadkowo urodził się we Francji”. Ma walijską żonę („Mój ojciec był bardzo dumny, gdy wyszłam za Francuza, ale potem moja siostra wyszła za młodszego brata François. I ojciec zabronił dwóm kolejnym siostrom wychodzenia za Francuzów” – mówiła kiedyś Penelope Fillon). François ubiera się jak Anglik – nosi szyte na miarę garnitury, niezwykle drogie buty, a odrobiny szaleństwa dodają tylko czerwone skarpetki włoskiej firmy Gammarelli, producenta odzieży papieskiej. Ma angielski styl bycia – jest kostyczny, a jego język pełen jest niedomówień, z ironicznymi wstawkami. Jednak jeszcze bardziej angielskie są jego poglądy na gospodarkę – Fillon jest wyznawcą Margaret Thatcher, co we Francji jest wielką ekstrawagancją. Kiedy zapytano go, czy nie boi się, że uwielbienie Żelaznej Damy zaszkodzi jego politycznej karierze, odpowiedział: „A co jest złego w podziwie dla kobiety, która uratowała własny kraj?”.

Problem w tym, że mało kto wierzy, iż reformy Fillona przyniosą jakiekolwiek rezultaty. Juppe ironizował nawet, że jego rywal w ogóle nie będzie w stanie ich przeprowadzić, bo od razu wywoła rewolucję (a wie, o czym mówi, bo kiedy sam jako premier w 1995 r. zaproponował zmiany w podobnym kierunku, skończyło się na największych manifestacjach od maja 1968 r., na ulice wyszły miliony Francuzów). – Na Fillona głosowano trochę z braku innego wyboru. Francuzi nie znoszą Sarkozy’ego, poza tym perspektywa pojedynku między Sarkozym a Juppé zaczęła ich nudzić, więc w ostatniej chwili postawili na innego kandydata. To nie był głos na Fillona, tylko przeciw jego rywalom – przekonuje Marcel Gauchet, wybitny politolog, redaktor naczelny wpływowego miesięcznika „Le Débat”. Wybitny francuski politolog Emmanuel Todd nieco inaczej tłumaczy fenomen Fillona: „Wystarczy spojrzeć, kto na niego głosował w prawyborach. Blisko 60 proc. to emeryci, którzy chcieliby, żeby Francja pracowała ciężej. Ale im tę decyzję podejmować łatwo, bo nie oni będą ją realizować”. Wielu ekspertów kwestionuje gospodarczy program kandydata prawicy. Wzrost gospodarczy we Francji jest anemiczny – w granicach 1 proc., a cięcia zalecane przez Fillona zmniejszyłyby go niemal do zera. Jednak Fillon będzie trudnym rywalem dla Marine Le Pen z Frontu Narodowego. Nie wykazuje zaburzeń natury osobowościowej jak „hiperprezydent” Sarkozy. – No i nie ma ognia pod tyłkiem w postaci wyroków o korupcję i toczących się przeciwko niemu śledztw, jak Juppé czy Sarkozy – mówi Gauchet. W sprawach zasadniczych jest ostry: mówiąc o problemach, jakie Francja ma z islamistami, używa słowa „wojna”, a dżihadyzm jest dla niego kuzynem nazizmu. Żąda ograniczenia imigracji do minimum. Jest też żarliwym katolikiem – jeden z rozdziałów swojej książki „Faire” („Robić”) poświęcił wierze. W sprawach światopoglądowych jest bardzo prawicowy. W 1982 r. głosował przeciwko depenalizacji homoseksualizmu, potem był przeciwko związkom partnerskim i małżeństwom osób tej samej płci. Jest tak znienawidzony na lewicy, że Pierre Bergé, biznesmen i partner nieżyjącego Yves’a Saint Laurenta, porównał go do marszałka Petaina. Fillon jest konserwatystą z krwi i kości, dlatego szefowa Frontu Narodowego, która według sondaży zmierzy się z nim w maju w drugiej turze wyborów prezydenckich, postanowiła go zaatakować z lewej strony. – Program gospodarczy Fillona to najbrutalniejszy atak na zdobycze socjalne w powojennej historii – oznajmiła w dniu jego zwycięstwa w prawyborach prawicy. A jej zastępca Florian Philippot dodał: – Jego pomysły są jak medycyna sprzed wieków: chce upuścić Francji jak najwięcej krwi, choć wszyscy od dawna wiedzą, że to nie działa. Wiele wskazuje więc na to, że w kampanii wyborczej zetrą się dwie mało odkrywcze wizje Francji: ksenofobiczne państwo dobrobytu ze spóźnioną powtórką z thatcheryzmu.

JEGO NAJMŁODSZY SYN, ZAPYTANY KIEDYŚ W PRZEDSZKOLU O ZAWÓD TATY, ODPOWIEDZIAŁ: „NAPRAWIA KOMPUTERY”

BEZ OGNIA POD TYŁKIEM – Włożyli mnie do szufladki z napisem „liberalizm”, na takiej samej zasadzie, na której w średniowieczu malowano krzyż na drzwiach trędowatego. Tak naprawdę jestem realistą – mówił niedawno Fillon. Już w 2007 r. ogłosił publicznie, że Francja jest państwem w stanie upadłości. Robił, co mógł, by kraj zreformować – wszystkie najambitniejsze propozycje zmian przedstawione przez Sarkozy’ego w czasie jego pierwszej kampanii prezydenckiej pochodziły od niego. Teraz Fillon idzie do wyborów z bardzo radykalnym jak na Francję programem. Chce zredukować pół miliona etatów w administracji publicznej i zmniejszyć deficyt budżetowy o 100 miliardów euro (więcej, niż proponował jakikolwiek z kandydatów). Opowiada się za podniesieniem wieku emerytalnego do 65. roku życia i wydłużeniem tygodnia pracy z 35 godzin do 39. I – co ważniejsze – chce dokonać cięć w systemie opieki zdrowotnej, z którego Francuzi są wyjątkowo dumni. 56

5-11.12.2016

054-057_NW_50.indd 56

02.12.2016 21:51


Newsweek ŚWIAT

BUTELKA OD WŁADIMIRA

CZY JUŻ POZAMIATANE?

Fillon ma słabość do Rosji i Władimira Putina. Z wzajemnością. Gdy w 2014 roku ówczesnemu premierowi umarła matka, prezydent Rosji wysłał mu butelkę wina Mouton Rothschild z roku 1931, tego samego, w którym urodziła się Anne Fillon. „Żaden z francuskich polityków nie ma równie dobrych relacji z Putinem jak Fillon, obaj mają dla siebie wzajemny szacunek” – pisał niedawno Jean de Boishue, jeden z najbliższych współpracowników kandydata centroprawicy. W czasie swojej pierwszej wizyty w Moskwie w 2008 r. ówczesny premier Francji po spotkaniu z Putinem wpadł niemal w ekstazę. „Wyobraźcie sobie, Putin poświęcił mu trzy godziny. To było, jakby zobaczył Pana Boga” – opowiadał potem jeden ze świadków spotkania. Fillon był nieraz gościem Putina w jego daczy w Nowo-Ogariowie pod Moskwą. W prezydenckiej rezydencji w Soczi grywał z nim w bilard. Bliskie osobiste relacje przełożyły się na postrzeganie Rosji. Fillon chce jak najszybszego zniesienia unijnych sankcji wymierzonych w Rosję. Po ostatnich ludobójczych bombardowaniach syryjskiego Aleppo miał do powiedzenia tylko tyle, że lokator Kremla „dowiódł swego zimnego pragmatyzmu”. Zaś w czasie amerykańskich wyborów oświadczył, że nie tylko nie boi się przymierza Trump – Putin, ale nawet bardzo go pragnie. Nic więc dziwnego, że kiedy Fillon wygrał prawybory, Putin był zachwycony. Nazwał kandydata prawicy: „Jednym z najbardziej wyjątkowych polityków na tej planecie”. Putinofilizm Fillona nie wszystkim się podoba. Alain Juppe szydził przed prawyborami, że po raz pierwszy to Moskwa chce wybrać swego kandydata na prezydenta Francji. Ale Marcel Gauchet uważa, że nazywanie Fillona politykiem prorosyjskim nie ma sensu: „Fillon jest jak de Gaulle – nie jest zakochany w Rosji, ale po prostu szuka dla Francji jakiejś swobody manewru. I tak jak de Gaulle uważa, że dobre stosunki z Moskwą tę swobodę manewru zwiększą. To wszystko”.

Tak czy owak z sondaży wynika, że walkę o fotel prezydenta stoczy dwoje polityków mających słabość do Putina – Fillon i Marine Le Pen. Publicyści nie chcą jednak stawiać kropki nad „i”. – Do wyborów zostało jeszcze sześć miesięcy i nie można wykluczyć, że lewica wyciągnie z kapelusza jakiegoś sensownego kandydata. Ale to mało prawdopodobne, bo dziś lewica praktycznie nie istnieje – mówi Guetta. Na razie przedwyborcze manewry socjalistów przypominają polityczny wodewil. Kilka dni temu premier Manuel Valls dał do zrozumienia, że będzie walczył z Hollande’em w socjalistycznych prawyborach, co byłoby wydarzeniem bez precedensu. Hollande, który w sondażach popularności sięgnął dna (4 proc.), na szczęście wykazał się zdrowym rozsądkiem – jako pierwszy z prezydentów w powojennej historii kraju ogłosił, że nie będzie ubiegał się o reelekcję. Jednak wcześniej zaserwował Francuzom kolejny skandal: w wywiadzie rzece wyznał, że Valls jest „brutalny”, minister edukacji ma „głównie talent do nudnych przemówień”, sędziowie we Francji to „tchórze”, a piłkarze narodowej reprezentacji „powinni popracować nad mózgiem”... Na razie wszystko wskazuje na to, że w maju wygra Fillon. Francuzi są konserwatywni. I jeśli robią jakąś rewolucję, to wyłącznie przez przypadek. Nie wierzą w Fillona, ale zapewne tym bardziej nie skoczą w nieznane o nazwie Le Pen. Wolą to, co już znają – zapewnia mnie Gauchet. To dobra część wiadomości. Ale ten sam Gauchet nie ma złudzeń co do prezydentury Fillona: „On nie podniesie Francji, bo nie zdaje sobie do końca sprawy, jak głębokie są problemy naszego kraju, ani jakie ograniczenia narzuca nam euro. Jeśli wygra, Francja po jego rządach będzie w jeszcze gorszym stanie niż przed wyborami. No, chyba że zdarzy się jakiś cud”. Cóż – cuda czasem się zdarzają. N maciej.nowicki@newsweek.pl REKLAMA

054-057_NW_50.indd 57

02.12.2016 21:51


Newsweek ŚWIAT

Fidel Castro przemawia

do tłumu, 24 stycznia 1959 r.

58

5-11.12.2016

058-062_NW_50.indd 58

02.12.2016 20:27


D

ziedzictwo Fidela Castro to plutony egzekucyjne, rabunki, niewyobrażalne cierpienie, nędza i łamanie podstawowych praw człowieka – oświadczył Donald Trump na wieść o zgonie kubańskiego dyktatora. Barack Obama był bardziej dyplomatyczny. – Historia osądzi kolosalny wpływ, jaki wywarła ta szczególna postać na swój naród i na świat – powiedział. – Trzeba spoglądać w przyszłość, a Kubańczycy powinni wiedzieć, że USA to ich partner i przyjaciel. Różnica retoryki odzwierciedla rozbieżności polityczne. Obama, wbrew woli republikańskiego Kongresu, za pomocą dekretów zliberalizował politykę wobec Hawany. Trump obiecuje znów przykręcić śrubę. Lewica i prawica zawsze różniły się w kwestii kubańskiej. Już w 1964 r. demokratyczny prezydent Lyndon B. Johnson, wymieniał z Castro prywatne (i tajne) noty, gdy ten drugi zainicjował korespondencję, pisząc: „Szczerze wierzę, że wrogość między Kubą a USA jest nienaturalna i niepotrzebna, a spory można rozwiązać w klimacie wzajemnego zrozumienia”. Za Nixona i Forda panował chłód. Carter podpisał z Kubą traktat o wodach terytorialnych, otworzył sekcję interesów amerykańskich w Hawanie, zniósł zakaz podróżowania na wyspę i wysyłania tam pieniędzy. Reagan znów zaostrzył sankcje oraz przeprowadził operetkową inwazję na Grenadę, podczas której wysiadła łączność i oficerowie musieli dzwonić po rozkazy z automatu koło lotniska – jak twierdził prezydent – „zmilitaryzowanego przez Kubańczyków i Sowietów”. Clinton poluzował kaganiec, Bush junior zacisnął. A Castro trwał.

KUBA PO CASTRO

Śmierć dziadka rewolucji TEKST

PIOTR MILEWSKI, NOWY JORK

FOT. BETTMANN ARCHIVE/GETTY IMAGES

Zgon Fidela Castro zbiegł się w czasie z dojściem do władzy Donalda Trumpa. Nowy prezydent USA może przedłużyć żywot kubańskiego reżimu

APOSTOŁ WOLNOŚCI

Przetrwał 11 amerykańskich prezydentów i to nie dzięki samym represjom, lecz sile woli, charyzmie i sprytowi. Gdy pisząc w zeszłym roku reportaż dla „Newsweeka”, rozmawiałem z mieszkańcami Hawany, wielu z nich podkreślało, że nie uważają się za „socialistas” ani „communistas”, tylko za „fidelistas”. Mówili, że wierzą w mądrość i dobre chęci przywódcy, nawet jeśli nie mają co do garnka włożyć. Oczywiście na wyspie partie polityczne są zakazane, obowiązuje cenzura, opozycjoniści siedzą w więzieniach. Według Amnesty International w latach 1959-1987 na karę śmierci skazano 237 wrogów ustroju, z czego stracono 21. 5-11.12.2016

058-062_NW_50.indd 59

59

02.12.2016 22:33


Newsweek ŚWIAT KUBA PO CASTRO

Fidel Castro na trybunie honorowej podczas pochodu pierwszomajowego w Hawanie w 2005 r.

Wywłaszczonym obszarnikom płacono w obligacjach na 20 lat z 4,5-procentową stopą oprocentowania, więc formalnie rząd nie dokonał grabieży. Jednak dla Amerykanów, którzy przed rewolucją byli właścicielami trzech czwartych kubańskiej ziemi, obligacje były bezwartościowymi świstkami papieru. Waszyngton stanął więc w obronie swoich obywateli, tym bardziej że obawiał się lewicowych poglądów wodza rebelii.

Warto jednak pamiętać, że – jak w 1960 r. powiedział John F. Kennedy – wcześniejszy kubański dyktator „Fulgencio Batista zamordował 20 tysięcy Kubańczyków w ciągu 7 lat i zmienił demokratyczny kraj w państwo policyjne, podczas gdy Biały Dom wychwalał go jako wiernego sojusznika i dobrego przyjaciela”. 1 stycznia 1959 r. Batista uciekł z Kuby na Dominikanę, zabierając 300 milionów (tyle co dzisiejsze 2,5 mld) ukradzionych dolarów, zaś tydzień później do Hawany wkroczyło 5 tysięcy partyzantów. Tłum obrzucał ich kwiatami, a na czele kolumny – oparty o przednią szybę dżipa – jechał 32-letni Fidel; brodaty, bo przysiągł nie golić się, póki nie obali junty. Wieczorem wszedł na trybunę w kwaterze głównej armii i przemawiał aż do świtu. Gdy kończył, wypuszczono białe gołębie zwiastujące erę pokoju, jeden ptak siadł na ramieniu wodza, dwa inne na pulpicie mównicy. Ludzie zamarli, a potem ze wszystkich płuc wyrwał się gromki okrzyk: „Fidel!”. Kubańczycy uwierzyli, że oto przybył prawdziwy zbawca narodu – pomazaniec rzymskiego Boga i bożków Santerii. Castro uwierzył, że jest „apostołem niepodległości” jak kubański bohater narodowy José Marti, więc dla dobra ludu musi skupić w ręku pełnię władzy. Stojąc na czołgu, dowodził w 1961 roku obroną 60

CIA – w sojuszu z mafią, która straciła hawańskie kasyna i burdele – próbowała zamordować Fidela 638 razy

wybrzeża podczas zorganizowanej przez CIA inwazji w Zatoce Świń. Sam ustalał kolor mundurów poszczególnych formacji wojska. Nadzorował potomstwo słynnej krowy Białe Wymię (Umbre Blanca) dającej 110 litrów mleka dziennie (rekord potwierdzony przez Księgę Guinnessa). Wyznaczał normy plonów. Posyłał do więzień dysydentów. Konflikt z USA rozpoczął się od reformy rolnej ogłoszonej 17 maja 1959 r. Ograniczyła ona wielkość prywatnych farm do 1,3 tys. hektarów, a posesji budowlanych do 400 hektarów. Większe posiadłości zostały rozparcelowane wśród 200 tys. chłopów w formie 27-hektarowych działek lub przeznaczone na gospodarstwa państwowe. Przepisy stanowiły też, że plantacje trzciny cukrowej nie mogą należeć do cudzoziemców.

Pierwsze polityczne kroki Castro stawiał w patriotycznej Partii Ludu Kubańskiego – krytykującej korupcję i amerykański imperializm, lecz uznającej wolny rynek za podstawę gospodarki. Marksa, Engelsa i Lenina zaczął czytać dopiero w więzieniu, po nieudanym ataku na koszary Moncada przeprowadzonym 26 lipca 1953 r. Podczas toczonych od 1956 roku walk z reżimem Batisty idee komunistyczne propagował wśród partyzantów raczej jego brat Raul, który zradykalizował się pod wpływem swojego przyjaciela, Argentyńczyka Ernesto Che Guevary. Natomiast wódz rewolucji unikał komunistycznych deklaracji, by nie zrazić klasy średniej. Ale czyny przemawiały głośniej niż słowa. Premier Castro obniżył o połowę pensje sędziów i polityków, a podwyższył zarobki zwykłych urzędników. Ustalił limit wysokości czynszów mieszkaniowych na poziomie 100 dolarów. Mianował Guevarę szefem Banku Centralnego i ministrem przemysłu. Upaństwowił służbę zdrowia i przeprowadził czystkę wśród inteligencji, aresztując setki „kontrrewolucjonistów” – głównie dziennikarzy. Tysiące naukowców, lekarzy, inżynierów uciekło z kraju. Produkcja dramatycznie spadła, państwowa kasa świeciła pustkami, więc Fidel zwrócił się o pomoc do Moskwy. Zaproponował sprzedaż cukru i owoców w barterze za ropę. Pod naciskiem Waszyngtonu działające na wyspie rafinerie Shella, Esso i Standard Oil odmówiły przetwarzania sowieckiego surowca, więc Castro je znacjonalizował. W odwecie prezydent Dwight Eisenhower zakazał eksportu na Kubę wszelkich towarów poza żywnością i lekami.

FOT. CLAUDIA DAUT/REUTERS/FORUM

OKO ZA OKO

5-11.12.2016

058-062_NW_50.indd 60

02.12.2016 22:33


Newsweek ŚWIAT

Reżim odpowiedział nacjonalizacją amerykańskich firm. A wtedy Biały Dom zerwał stosunki dyplomatyczne z Hawaną i zaakceptował plan obalenia Castro. Nocą z 16 na 17 kwietnia 1961 r. w Zatoce Świń wylądował desant 1400 kubańskich emigrantów wyszkolonych i wspieranych przez oficerów CIA. Była to całkowita kompromitacja. W ciągu trzech dni armia kubańska wzięła do niewoli 1202 jeńców – Castro osobiście przesłuchiwał ich w studiu telewizyjnym. Czternastu sądy skazały za przestępstwa popełnione przed rewolucją, a resztę reżim wymienił z Amerykanami za leki i żywność warte 58 mln dol. W trakcie szczytu Organizacji Państw Amerykańskich Che Guevara przekazał prezydentowi Kennedy’emu krótki liścik: „Dzięki za Zatokę Świń. Rewolucja jest teraz o wiele silniejsza”.

Między mocarstwem a wysepką wywiązała się walka na śmierć i życie, przez co w październiku 1962 roku omal nie doszło do zagłady świata. Aby zapewnić sobie nietykalność, Castro poprosił ZSRR o rozmieszczenie na Kubie rakiet z głowicami jądrowymi. Kreml był zachwycony możliwością zdobycia nuklearnego przyczółku 150 km od Florydy, a wojna nie wybuchła tylko dzięki zimnej krwi Kennedy’ego. Prezydent zablefował, że ostrzela rosyjskie okręty płynące na wyspę, Nikita Chruszczow się wystraszył i kazał zawrócić konwój do Murmańska. SPADKOBIERCY

CIA – w sojuszu z mafią, która straciła hawańskie kasyna i burdele – próbowała zamordować Fidela 638 razy. Amerykańscy podatnicy dowiedzieli się, na co szły ich

pieniądze, dzięki raportom senackiej komisji Franka Churcha. Pomysłowi agenci chcieli zatruć cygara dyktatora jadem kiełbasianym, ukłuć go długopisem zawierającym stężoną nikotynę, umieścić ładunki wybuchowe w butli jego akwalungu, a ustnik pokryć prątkami gruźlicy, włożyć bombę do muszli żywego ślimaka morskiego. Inne akcje miały na celu skompromitowanie Castro – m.in poprzez skażenie jego butów talem, co miałoby spowodować wypadnięcie kultowej brody El Comandante, czy spryskanie studia telewizyjnego LSD, by zaczął bredzić. Planowano też rozpętanie kampanii terroru w Miami, obciążenie winą Hawany i przeprowadzenie otwartej interwencji wojskowej. Dziś Kuba jest żywą skamieliną realnego socjalizmu z postawioną na głowie gospodarką, olbrzymią szarą strefą REKLAMA

058-062_NW_50.indd 61

02.12.2016 22:33


Newsweek ŚWIAT KUBA PO CASTRO

i dwoma systemami walutowymi – jednym wydumanym, drugim opartym na dolarze. Bez kartek nie można nic kupić, bez łapówki nic załatwić. A bez charyzmatycznego Fidela komunistom zostały tylko policyjne pałki i kazamaty z betonowymi pryczami. Jednak dyktator zbudował mocne podstawy władzy dla swojego następcy. W 2008 roku przekazał funkcje prezydenta i szefa sił zbrojnych bratu, Raul miał więc osiem lat na scementowanie wpływów. Może liczyć na wojsko i pieniądze bratniego rządu Boliwii. Armia kontroluje 65 proc. gospodarki, przede wszystkim najbardziej lukratywną branżę turystyczną, więc nie ma powodu do narzekań. 85-letni Raul zapowiada odejście na emeryturę w 2018 r., lecz za kulisami czeka już 56-letni wiceprezydent Miguel Díaz-Canel, którego bracia Castro indoktrynowali i przyuczali do fachu rewolucjonisty od końca lat 90. 62

W kwietniu Raul żartował: „Mamy dwie partie jak USA – Fidela i moją. On jest komunistą, a mnie możecie nazywać, jak wam się podoba”. Młodszy Castro już od dawna próbował przekształcić gospodarkę na wzór chiński, czyli zmienić Kubę w totalitarne państwo kapitalistyczne, ale nestor oponował. Wprawdzie pozwolił obywatelom na ograniczoną działalność biznesową po upadku ZSRR, gdy zdawało się, że reżim długo nie pociągnie. Jednak gospodarka wstała z martwych i wódz znów postawił szlaban. Przez pewien czas Fidela sponsorował jego wielbiciel, wenezuelski prezydent Hugo Chavez, ale umarł. Dlatego Raul poszedł na normalizację stosunków z Obamą. Odchodzący prezydent USA uważa, że embargo godzi w zwykłych ludzi, a ponadto daje komunistom propagandowe alibi. Natomiast reformy rynkowe – jego zdaniem – rozsadziłyby system od środka.

Trump ma odmienną koncepcję; podobnie jak jego republikańscy poprzednicy chce zaostrzyć sankcje, by przypodobać się imigrantom z Kuby mieszkającym na Florydzie. Mimo że zawołanie: „Cuba libre albo sankcje” brzmi śmiesznie w kontekście klauzuli najwyższego uprzywilejowania dla Chin, gdzie opozycjoniści traktowani są gorzej niż na wyspie, czy zbrojenia arabskich szejków, którzy łamią podstawowe prawa człowieka. Ale mała Kuba nie ma ropy naftowej, broni jądrowej, ogromnych zasobów taniej siły roboczej ani półtora miliarda potencjalnych konsumentów amerykańskiej technologii. Ma jedynie świetne cygara, wyśmienity rum, trzcinę cukrową i gościnnych mieszkańców. Nowy prezydent USA bez ryzyka może więc ich kosztem zgrywać twardziela, bajdurzyć o walce z dyktaturą i czerpać z tego korzyści na własnym podwórku. N piotr.milewski@newsweek.pl

FOT. PEDRO PARDO/AFP/EAST NEWS

Scenka uliczna z Hawany dwa dni po śmierci Castro – mężczyzna czyta gazetę z portretem El Comandante na czołówce, 27 listopada 2016 r.

5-11.12.2016

058-062_NW_50.indd 62

02.12.2016 22:35


2IHUWD KDQGORZD ZDÅ€QD RG GR

89AGÄ“ \ Æ (éK_ FILET Z DORSZA BEZ SKÓRY J

99

Super Cena!

99

Super Cena! 0$1'$5<1.$ ./

NJ Hiszpania

PIOTR I PAWEL.indd 1

02.12.2016 12:13


Newsweek ŚWIAT

S KA N DA L W KO R E I P O ŁU D N I OW E J

Bunt nad rzeką Han Ogromne manifestacje najpewniej zmuszą koreańską prezydent do dymisji. Czarę goryczy przelał fakt, że technologiczną potęgą trzęsła jej doradczyni, a w rzeczywistości szamanka. Ale tak naprawdę chodzi o coś więcej – o naprawę państwa M ICHA Ł KACEWICZ

T

ydzień temu w Seulu protestowało półtora miliona Koreańczyków – była to jak dotąd największa z serii trwających od kilku tygodni demonstracji. Tak wielkich protestów nie było w Korei Południowej od lat 80. XX w., gdy obalono wojskową dyktaturę. Tyle że tym razem demonstranci domagają się ustąpienia demokratycznie wybranej prezydent Park Geun-hye, córki byłego dyktatora Park Chung-hee. Według sondaży już 75 proc. Koreańczyków chce jej odejścia. Ostatnio nawet prezydencka partia rządząca przyznała, że Park Geun-hye powinna odejść. Przyparta do muru pani prezydent dwa razy przepraszała, aż w końcu w ubiegłym tygodniu oznajmiła, że może złożyć dymisję. W tym tygodniu pani prezydent wystąpi przed parlamentem i możliwe, że ogłosi rezygnację. Otwarta pozostaje tylko kwestia terminu – czy odejdzie 9 grudnia, czy dopiero w kwietniu. Tak czy owak, dla Korei i dla całej Azji będzie to polityczny precedens, jeśli pokojowe protesty i gniew obywateli zmuszą do odejścia demokratycznie wybranego prezydenta. A wszystko przez kompromitujący skandal. W październiku wyszło na jaw,

64

że pani prezydent podejmuje ważne decyzje państwowe pod dyktando przyjaciółki, szamanki Choi Soon-sil. Korzystając ze swej wyjątkowej pozycji na prezydenckim dworze, Choi wyłudzała przy okazji gigantyczne łapówki od koreańskich koncernów. Początkowo wydawało się, że przeprosiny i aresztowania Choi Soon-sil i jej wspólników oraz dymisje w rządzie i rozpoczęcie prokuratorskiego śledztwa uspokoją nastroje. Tak się nie stało, bo Koreańczykom chodzi o coś więcej niż zmianę zagubionej pani prezydent. Domagają się naprawy państwa. MOC PRZEPOWIEDNI

Zaczęło się w latach 70., kiedy w Błękitnym Domu, 1000-letniej rezydencji koreańskich władców, a potem prezydentów, pojawił się charyzmatyczny pastor Choi Tae-min, łączący protestantyzm z tradycyjnym koreańskim szamanizmem. W Błękitnym Domu zasiadał wtedy Park Chung-hee, ojciec obecnej prezydent. Pod rządami tego brutalnego wojskowego dyktatora Korea Południowa dokonała skoku cywilizacyjnego, zwanego dziś „cudem nad rzeką Han”. W pół wieku z jednego z najbiedniejszych państw na globie wyrosła na

FOT. JUNG YEON-JE/AFP/EAST NEWS

TEKST

5-11.12.2016

064-066_NW_50.indd 64

02.12.2016 22:32


Koreańczycy na demonstracji w maskach prezydent Park Geun-hye (poniżej) i jej doradczyni Choi Soon-sil, Seul, październik 2016 r.

10. potęgę gospodarczą świata. – Mamy najszybszy internet i potrafimy produkować najlepsze komputery, a nasza pani prezydent pyta wróżkę, czy duchy zgadzają się na kontrakt z Samsungiem – mówi z sarkazmem Koo Se-woong, publicysta i redaktor portalu Korea Expose. Park Geun-hye dorastała pod wpływem pastora i wychowywała się razem z jego córką Choi Soon-sil. Gdy w 1979 r. jej ojciec dyktator zginął w zamachu, zastrzelony przy śniadaniu przez jednego ze swoich generałów (jej matka została zamordowana przez zamachowca pięć lat wcześniej), Choi Soon-sil stała się jej najbliższą powiernicą. W czasie mistycznych rytuałów rozmawiała z duchami i wróżyła córce dyktatora przyszłość. Radziła jej, jak ma kierować karierą polityczną. To ona ponoć przepowiedziała, że wróci do władzy i przyćmi dokonania ojca. Przepowiednia się spełniła. Trzy lata temu Park Geun-hye triumfalnie wróciła do wielkiej polityki, stając na czele konserwatywnej kontrrewolucji. Wygrała wybory, bo Koreańczycy zapomnieli już okropieństwa czasów dyktatury, pamiętali za to, że przyniosła ona krajowi ogromny awans cywilizacyjny. Park Geun-hye obiecywała drugi „cud nad rzeką Han”. – Wyrosła w czasach, kiedy władzy wszystko było wolno. Nie zrozumiała, że dziś jest inaczej, a Koreańczycy nie są już bezwzględnie posłuszni władcom – tłumaczy Koo Se-woong. Dwa miesiące temu w ręce dziennikarzy wpadł tablet Choi Soon-sil. Znaleźli w nim redagowane przez szamankę teksty oficjalnych wystąpień pani prezydent, pełne uwag i podkreśleń dokumenty najwyższej wagi państwowej. Okazało się, że pani prezydent konsultowała z wróżką właściwie każdą decyzję polityczną i gospodarczą. Choi Soon-sil wymuszała łapówki od koncernów, np. w zamian za zamówienia publiczne. Według spekulacji koreańskiej prasy zgromadziła majątek wart od 40 do 70 mln dolarów. Po Błękitnym Domu kręcili się podejrzani lobbyści, jej znajomi. Kiedy miesiąc temu szamanka wróciła do Seulu ze swojej rezydencji w Niemczech, została natychmiast aresztowana. 5-11.12.2016

064-066_NW_50.indd 65

65

02.12.2016 21:20


Newsweek ŚWIAT SKANDAL W KOREI POŁUDNIOWEJ

Policja zatrzymała też wiele osób z administracji prezydenckiej. – W Korei nie jest niczym dziwnym słuchanie rad szamanów, wróżbitów. Wszyscy to robią – tłumaczy Lee Na-young, profesor socjologii na uniwersytecie Chung-Ang w Seulu. – Jednak relacje Choi Soon-sil i pani prezydent były czymś więcej – szamanka cynicznie wykorzystywała zaufanie Park Geun-hye i jej wiarę w moc przepowiedni. W Korei Południowej działa dziś prawdopodobnie około 300 tys. szamanów. Noszą bajecznie kolorowe stroje i rezydują w świątyniach. Wieszczą przyszłość, tańcząc w rytm monotonnej muzyki i mrucząc pod nosem. Każą sobie za to słono płacić. Zwykli Koreańczycy pytają ich o przyszłość swoich dzieci, zaś prezesi koncernów zwracają się do nich, by dowiedzieć się, czy nowe produkty odniosą sukces na rynku. Afera z prezydencką szamanką uderzyła w dobre imię jej kolegów po fachu. Przyłączyli się więc do ulicznych demonstracji; podczas nich krzyczą, że prezydencka wróżka to szarlatanka i „Rasputin w spódnicy”. PONIEWAŻ NIENAWIDZĘ KOREI POŁUDNIOWEJ

Korea Południowa ma ostatnio pecha. Najnowszy model smartfona Samsung note 7 wycofywany jest z rynku po tym, jak zanotowano kilkadziesiąt przypadków samozapłonu i wybuchów tego modelu. W sierpniu okazało się, że bankructwo grozi Hanjin Shipping, drugiej co do wielkości w Korei i jednej z największych na świecie morskich firm spedycyjnych. Kłopoty mają koreańskie stocznie, zaś w koncernie Hyundai trwają strajki. Kłopoty wspieranych przez państwo wielkich koncernów – czeboli – osłabiają gospodarkę. Pikuje seulska giełda, osłabił się koreański won. Samsung i inne koncerny muszą się tłumaczyć, czy nie płaciły łapówek prezydenckiej szamance. Podczas obecnej fali demonstracji przeciw prezydent Park Geun-hye pojawiają się żądania reformy kraju i odejścia od polityki wspierania czeboli. – Afera z prezydencką szamanką była tylko katalizatorem gniewu; w społeczeństwie coś pękło dużo wcześniej, kie66

dy zatonął Sewol – mówi publicysta Koo Se-woong. Katastrofa promu pasażerskiego kursującego między Incheon a wyspą Czedżu miała miejsce w kwietniu 2014 r. Statek był przeładowany, a akcja ratunkowa źle prowadzona. Zginęło 300 osób – głównie płynących promem uczniów. Koreańczycy byli zszokowani, jak źle zarządzane i skorumpowane jest państwo. Koreańscy 20-30-latkowie mówią, że to „piekło Joseon”. Królestwo Joseon istniało na Półwyspie Koreańskim od XIV do XIX wieku. Jest symbolem wyzysku, bo opierało się na niewolnictwie i tyranii. – Nie ma pracy? Piekło Joseon! Wyzyskują nas? Piekło Joseon! Spasione 40-50-letnie dzieci sukcesu ostatnich dekad zbudowały nam państwo feudalne,

Mamy najszybszy internet i potrafimy produkować najlepsze komputery, a nasza pani prezydent pyta wróżkę, czy duchy zgadzają się na kontrakt z Samsungiem Koo Se-woong, publicysta i redaktor portalu Korea Expose

jak z mroków średniowiecza. Oni czują się w nim dobrze, dla nas Korea to piekło – tłumaczy Hwang Min-joo, 26-letni scenarzysta. – Wstaję o piątej rano, nieprzytomny pędzę do kolejki, by zameldować się na porannym apelu motywacyjnym w biurze Samsunga, pracę kończę o 22-23, czasem później, a zarabiam ledwie równowartość 300 dolarów – narzeka Kim Som-min z Seulu. Teoretycznie powinien być zadowolony, bo o pracę nie jest łatwo. Czebole – tnąc koszty – niechętnie zatrudniają na etatach młodych ludzi. Posady okupują 40-50-latkowie, zarabiający o wie-

le więcej od młodych. Dla młodych zaś są tylko staże i praca na krótkoterminowych umowach. Wymaga się od nich pełnego zaangażowania i uczestnictwa w wyścigu szczurów – kilkanaście godzin dziennie. Dzięki takim praktykom Korea stała się światową potęgą przemysłową. Ale to, co było normalne dla wchodzących w dorosłość w latach 70. i 80., dla ich dzieci jest „piekłem Joseon”. – Połowa świata rozmawia przez koreańskie telefony, gapi się w koreańskie telewizory i jeździ naszymi samochodami. A my mamy katorgę od rana do nocy i stres – mówi Kim Som-min. Młodzi Koreańczycy nienawidzą koreańskiego establishmentu. W pokoleniu 20-latków prezydent Park Geun-hye ma wręcz zerowe poparcie. Niemal połowa młodych Koreańczyków marzy o emigracji. Książka literackiego idola pokolenia „piekła Joseon”, Janga Kang-myunga stała się bestsellerem w Korei. Nosi tytuł „Ponieważ nienawidzę Korei Południowej” i opowiada o losach młodej Koreanki, która wyemigrowała do Australii, by być tam szczęśliwą i żyć bez stresu. „Piekło Joseon” Koreańczycy topią w alkoholu. Według danych WHO statystyczny mieszkaniec kraju wypija – w przeliczeniu na czysty spirytus – ponad 12 litrów alkoholu rocznie (Polacy ok. 10 litrów). Nic dziwnego, że rynek zbawczych środków dla tych, którzy przesadzili z alkoholem, jest ogromny. Sprzedają się masowo nie tylko pigułki, ale też specjalne kremy na zmęczoną pijaństwem cerę, a nawet zupy na kaca. Wszystko dlatego, że w Korei obowiązuje model picia na umór, po pracy. A rano trzeba wrócić do biura i czuć się świeżo i dobrze. – W pracy ludzie udają, że nic złego się w ich życiu nie dzieje, nie rozmawiają o częstych samobójstwach karierowiczów, którzy nie wytrzymują tempa, czy o operacjach plastycznych, jakie masowo robią sobie kobiety, by wyglądać bardziej europejsko – mówi pisarz Jang Kang-myung. Za sukces Koreańczycy płacą ogromną cenę, więc kiedy zobaczyli, że szamanka Choi dzięki układom dorobiła się fortuny, są wściekli i gotowi wywrócić kraj do góry nogami. N michal.kacewicz@newsweek.pl

5-11.12.2016

064-066_NW_50.indd 66

02.12.2016 21:20


KINADS.indd 1

02.12.2016 12:11


FOT. JAKUB PORZYCKI/FORUM

68

5-11.12.2016

068-071_NW_50.indd 68

02.12.2016 23:00


Newsweek BIZNES

MINISTER DZIWNYCH KROKÓW

GOSPODARKA DENNA Tym przedsiębiorcom, którzy na serio uwierzyli, że Mateusz Morawiecki poskromi urzędników i pazernego fiskusa, musi być teraz głupio TEKST

RADOSŁAW OMACHEL

W

ioska żeglarska w Mikołajkach to urokliwa marina nad jeziorem. Stacja benzynowa dla jachtów, tawerny, pralnia, szkutnia. I cztery keje, przy których może cumować 250 łodzi. Latem wioska pęka w szwach. Ale czy tak będzie także w przyszłym sezonie? Od stycznia zacznie obowiązywać opłata – nomen omen – denna. Rząd potrzebuje pieniędzy, wprowadza więc różne opłaty za korzystanie z wody. Zapłacą m.in. producenci napojów, piwa, branża spożywcza i przemysł rolny. Opłata denna będzie liczona od metra kwadratowego, więc właściciele wioski szacują, że w przyszłym roku zapłacą jej 75-80 tys. zł; to ponad połowa ich rocznych przychodów. – Wprowadzenie tego podatku w proponowanej wysokości oznacza bankructwo wielu portów – ostrzega Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu, obecnie szef Polskiego Związku Żeglarskiego.

CAŁA WSTECZ To głównie z powodu takich zaskakujących pomysłów, które diametralnie zmieniają warunki prowadzenia biznesu, polscy przedsiębiorcy zachowują ostrożność. – Jeśli w sprawie jednolitego podatku wypo-

wiada się kilku ministrów i każdy mówi co innego, to rozsądek podpowiada, żeby wstrzymać się z inwestycjami i spokojnie poprzyglądać, co się dzieje – mówi Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Skalę tego „przyglądania się” widać po tempie rozwoju gospodarczego. W III kwartale polska gospodarka urosła ledwie o 2,5 proc. w ujęciu rocznym. – Ta liczba nie oddaje skali problemu. Bardziej miarodajnie stan gospodarki pokazuje wzrost PKB liczony kwartał do kwartału – mówi prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club. Od początku roku taki narastający kwartalnie przyrost PKB wyniósł zaledwie 0,9 proc. W ubiegłym roku po trzech kwartałach – 3 proc. – Mamy do czynienia z zaskakująco silnym spowolnieniem – tłumaczy prof. Gomułka. Zadyszka gospodarki to przykra niespodzianka dla Mateusza Morawieckiego, wicepremiera, szefa resortu rozwoju, od niedawna także ministra finansów. Jeszcze w styczniu zapowiadał, że w tym roku gospodarka urośnie o 3,4 proc. Teraz OECD, agencja ratingowa S&P czy analitycy bankowi mówią w najlepszym razie o 2,5 proc. „Tempo wzrostu w IV kwartale w ujęciu rocznym może być bliższe 1 niż 2 proc. Byłby to kolejny bardzo rozczarowujący odczyt, sprowadzający całoroczne tempo wzrostu gospodarczego poniżej 2,5 proc.” – napisali w ostatnim raporcie ekonomiści banku BZ WBK, któremu obecny wicepremier przez prawie osiem lat prezesował. Wicepremier twierdzi teraz, że wskaźnik PKB nie jest najważniejszy, a za niski wzrost, przede wszystkim za spadające prawie o 8 proc. rok do roku nakłady inwestycyjne, obwinia samorządy, które z dużym poślizgiem uruchamiają współfinansowane przez 5-11.12.2016

068-071_NW_50.indd 69

69

02.12.2016 23:00


Newsweek BIZNES MINISTER DZIWNYCH KROKÓW

UE projekty. – Samorządy powinny ruszyć z inwestycjami. Inwestycje prywatne wzrosły, zagraniczne wzrosły, a samorządowe spadły – mówił Morawiecki w ubiegłym tygodniu w TVN24. Ale według nieoficjalnych danych GUS (bo oficjalnego komunikatu jeszcze nie ma) sytuacja jest nieco inna. – Z moich wyliczeń wynika, że wbrew temu, co mówi Mateusz Morawiecki, inwestycje prywatne nie tylko nie wzrosły, lecz także spadły o 5 proc. – mówi Stanisław Gomułka. – Taki brak troski o ścisłość ze strony ministra finansów jest nie do zaakceptowania. Nie powinien pod presją zamówienia politycznego uprawiać propagandy.

ło być wzmocnienie firm z polskim kapitałem. Dziś prawie dwie trzecie naszego eksportu generują przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym. Rok temu Morawiecki zapowiadał odwrócenie tych proporcji w perspektywie kilku lat. – Ma być więcej polskiej gospodarki w gospodarce – mówił w styczniu. Od tej pory wicepremier zaangażował się w rozwiązywanie bieżących problemów polskich eksporterów. Interweniował w sprawie bydgoskiej Pesy, której na rynku niemieckim lokalni urzędnicy robili problemy z homologacją pociągów. Próbuje zaordynować zmianę zasad działania mało skutecznych do tej pory Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji przy ambasadach RP, które wkrótce ma zastąpić Polska Agencja Handlu i Inwestycji. WIZJA Ale efektów tych starań raczej nie widać. Morawiecki wszedł do rządu jako człoZ danych GUS za pierwsze dziewięć miewiek dobrze ustosunkowany w kręgach bisięcy wynika, że w grupie średnich i dużych znesowych. Udzielał się w organizacjach firm inwestycje zwiększały podmioty zagraprzedsiębiorców, przez dwa lata zasiadał niczne, a te z polskim kapitałem przykręciły w radzie gospodarczej przy premierze Dokurek z pieniędzmi na rozwój. – Przedsięnaldzie Tusku. Technokrata – za jakiego biorcy jednoznacznie powiedzieli, co sądzą uchodził – i liberał z lekkim protekcjonio polityce rządu – komentuje Małgorzastycznym zacięciem, na stanowisku wiceta Starczewska-Krzysztoszek. Pytanie, ile premiera w ekipie Beaty Szydło miał być w tym winy Morawieckiego. gwarantem odpowiedzialnej polityki goWicepremier swą pozycję zawdzięcza spodarczej. Niektórzy wierzyli, że jego noprzede wszystkim Jarosławowi Kaczyńskieminacja to zapowiedź lepszych czasów dla mu. Ten nadal mu ufa, co widać po wzroście drobnych przedsiębiorców – do tej pory jego wpływów w spółkach skarbu państwa. nękanych przez fiskusa i przegrywających Wiosną odebrał nadzór nad PKO BP Dawiz międzynarodowymi korporacjami. dowi Jackiewiczowi, w czasie kiedy ten był Te nadzieje było widać podczas styczjeszcze szefem resortu skarbu – ocalił w ten niowej konferencji, poświęconej inwestysposób prezesa największego polskiego bancjom w nowe technologie. Na sali jednego ku Zbigniewa Jagiełłę, swojego dobrego znaz warszawskich hoteli setki gości: śmiejomego z czasów Solidarności Walczącej tanka biznesu, ale także właściciele mai dawnego wspólnika. Po likwidacji MSP pod łych i średnich firm. Mateusz Morawiecki nadzór Ministerstwa Rozwoju przejdą mięczaruje widownię wizją przestawienia godzy innymi PZU i warszawska giełda. spodarki na produkcję zaawansowanych Ale na najważniejsze decyzje gospodarcze technologicznie produktów. Zapowiada pupil prezesa PiS nie miał większego wpłyspecjalną proinwestycyjną ustawę, zmniejCEZARY KAŹMIERCZAK, wu. Po głosowaniu nad obniżeniem wieku szenie biurokracji, zwiększenie oszczędPREZES ZWIĄZKU PRZEDSIĘBIORCÓW I PRACODAWCÓW emerytalnego, które jest sprzeczne z ideą ności i poprawę dostępności kapitału na jego planu rozwojowego (bo osłabi rynek inwestycje. Powtarza deklarację z exposé pracy i wydrenuje budżet z dziesiątek miliardów złotych), MoBeaty Szydło: – Mamy cały czas za niski poziom inwestycji do rawieckiemu zostało tłumaczenie, że rząd wprowadzi zachęPKB, około 19 proc. Powinniśmy dążyć do 25 proc. To jest pierwty, by ludzie jak najrzadziej korzystali z tego szkodliwego dla szy element naszego programu gospodarczego. gospodarki i finansów państwa rozwiązania. Rząd będzie więc Od konferencji minęło 10 miesięcy. – Tej proinwestycyjnej próbował likwidować problem, który sam stworzył. ustawy nadal nie ma. Za to krew mi się burzy, gdy słyszę kolejne pomysły gospodarcze rządu – przyznaje uczestnik tamtego PODATKOWA LOTERIA spotkania. W listopadzie Kaczyński stwierdził, że niska stopa inwestyPostulat zwiększenia udziału inwestycji w PKB nadal pozocji to efekt sabotażu przedsiębiorców, którzy celowo rezygnują staje postulatem. Gospodarka rośnie powoli, a poziom inwestyz osiągania zysków. Wzburzyło to środowiska biznesowe. – Wycji spadł z owych niskich 19 proc. do 17 proc. starczy rzucić okiem na skutki radosnej twórczości urzędników, WSPARCIE by zrozumieć, że powody są zupełnie inne – mówi przedstawiPodstawą strategii gospodarczej Morawieckiego, przedstaciel jednej z organizacji biznesowych. I podaje przykład z ostatwionej w jego „Planie na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, mianich tygodni: przedsiębiorca X otrzymał propozycję kooperacji

JEŚLI W SPRAWIE JEDNOLITEGO PODATKU WYPOWIADA SIĘ KILKU MINISTRÓW I KAŻDY MÓWI CO INNEGO, TO ROZSĄDEK PODPOWIADA, BY WSTRZYMAĆ SIĘ Z INWESTYCJAMI I POPRZYGLĄDAĆ, CO SIĘ DZIEJE

70

5-11.12.2016

068-071_NW_50.indd 70

02.12.2016 23:00


REKLAMA

z jedną z państwowych uczelni. Zgodził się wyłożyć pieniądze na innowacyjny projekt dofinansowany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Ale do uruchomienia projektu niezbędna była promesa bankowa. Ów przedsiębiorca prowadzi średniej wielkości firmę w formie zwykłej działalności gospodarczej. Płaci 19-proc. podatek liniowy i przy takiej stawce biznesplan się spinał. Szkopuł w tym, że rząd zapowiada ujednolicony podatek, którego stawka dla takich przedsiębiorców jak X może wzrosnąć do ponad 40 proc. Bank przyjął, że taka stawka się pojawi, a wtedy biznesplan nie będzie się domykał, więc wartościowy projekt naukowy trzeba było okroić. X i uczelnia dostali tylko ułamek oczekiwanej dotacji.

KONSTYTUCJA Dwa dni po wypowiedzi prezesa PiS Mateusz Morawiecki zaprezentował w Rzeszowie swoją Konstytucję dla biznesu. Przedstawiana była jako zbiór reguł poszerzających swobodę gospodarczą. Ot, choćby zasada domniemania niewinności czy ze wszech miar sensowne zwolnienie z obowiązków rejestrowych mikrofirm osiągających mniej niż tysiąc złotych przychodów miesięcznie. A także klauzula pewności prawa, uniemożliwiająca urzędnikom dowolne żonglowanie interpretacjami przepisów. Tyle że kilka dni po tej prezentacji sam Morawiecki zmienił wykładnię przepisów dotyczących opodatkowania długów darowanych przez samorządy. W ubiegłym roku Warszawa odpuściła na przykład 12 mln zł 30 tys. dłużnikom, głównie gapowiczom z komunikacji miejskiej. W myśl nowej interpretacji ci gapowicze muszą teraz uiścić podatek dochodowy od darowanego długu, a stołeczny ratusz na przygotowanie 30 tys. formularzy PIT będzie musiał wydać ćwierć miliona złotych. Najśmieszniejsze jest to, że w projekcie Konstytucji dla biznesu połowę tekstu (14 na 28 stron) zajmują przepisy... o kontroli. Trudno też mówić o stabilności i przewidywalności prawa, jeśli inwestorzy, którzy ulokowali środki w zamkniętych funduszach inwestycyjnych, nadal nie wiedzą, czy z powodu zmian podatkowych w przyszłym roku FIZ nie stracą racji bytu. Nadal nie ma pewności, jak skończą się plany wprowadzenia ujednoliconej daniny. Wiadomo, że rząd szuka środków na sfinansowanie programu 500+ i obniżenie wieku emerytalnego, a pracująca na etatach klasa średnia to jedyna grupa, którą fiskus może łatwo i skutecznie oskubać. – Mamy do czynienia z biegunką sprzecznych pomysłów – komentuje Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Już nawet Komisja Europejska, która do spółki z Parlamentem Europejskim produkuje tony nie zawsze uzasadnionych przepisów, zwróciła się do polskiego rządu o większą przewidywalność prawa. – Pomysł z Konstytucją dla biznesu nie jest zły – mówi przedsiębiorca z Warszawy, właściciel spółki z branży rozrywkowej. – Tylko kto będzie pilnował, żeby urzędnicy jej przestrzegali? Rząd, który łamie konstytucję? N radoslaw.omachel@newsweek.pl

068-071_NW_50.indd 71

03.12.2016 00:48


Newsweek BIZNES

DROGIE UBEZPIECZENIE OC

Koniec jazdy na gapę Polisy OC zdrożały tak bardzo, że opozycja domaga się interwencji rządu, a rząd węszy zmowę ubezpieczycieli. W rzeczywistości kierowcy płacą za cywilizowanie rynku, który przez lata stał na głowie MIŁOSZ WĘGLEWSKI ILUSTRACJA M A R CIN BONDAROWICZ TEKST

I

nternetowe porównywarki ofert ubezpieczycieli komunikacyjnych notują ostatnio rekordy klikalności. Setki tysięcy kierowców, którym wkrótce kończy się polisa OC, szukają oferty tańszej choćby o kilkadziesiąt złotych od tego, co proponuje im dotychczasowy ubezpieczyciel. – Tydzień temu zadzwonili do mnie z ofertą OC na moje dziewięcioletnie mondeo. Chcą o prawie dwie trzecie więcej, niż zapłaciłem za obecną polisę, choć od czterech lat nie miałem stłuczki. Myślałem, że mnie krew zaleje – irytuje się 45-letni Paweł z Poznania. DROGO, CORAZ DROŻEJ

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu polisy komunikacyjne w Polsce należały do najtańszych w Unii. Ale ostatnio ceny skoczyły o 30-50 proc., a gdy komuś 72

zdarzyła się w trakcie roku stłuczka, musi wyjąć z kieszeni nawet dwa razy więcej. O precyzyjne dane o skali zwyżki cen nie jest łatwo. W połowie listopada wiceprezes UOKiK Dorota Karczewska szacowała, że ceny AC i OC rosną w porównaniu z zeszłym rokiem o 20-30 proc. Analitycy twierdzą jednak, że jest to dużo więcej – zwłaszcza w przypadku OC. Portal rankomat.pl wyliczył, że już na koniec czerwca polisy podrożały średnio o 46 proc. w skali roku. Najmocniej, o ponad połowę, poszło w górę OC od benzyniaków o silniku 1,6 litra, a o około 40 proc. – od diesli z większymi silnikami. Z kolei eksperci z serwisu ubea.pl twierdzą, że w skali roku, do października, polisy podrożały o 60-110 proc. Z rynku docierają sygnały nawet o kilkusetprocentowych zwyżkach, którymi niektóre firmy ubez-

pieczeniowe karzą klientów „wypadkowych” bądź tych najmłodszych, czyli najbardziej ryzykownych. A obowiązek wykupienia OC dotyczy przecież większości dorosłych rodaków – w Polsce zarejestrowanych jest prawie 21 mln aut osobowych. Nic dziwnego, że sprawa stała się polityczna. Posłowie opozycji, od PO przez Nowoczesną po Kukiz’15, zaapelowali do premier Beaty Szydło o interwencję. Ta odparła w klasycznym dla siebie stylu: „Podwyżka jest wynikiem działań rządu PO-PSL”. PiS od razu zaczęło też węszyć kolejny spisek, czyli zmowę cenową firm ubezpieczeniowych. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów otrzymał partyjne polecenie przeprowadzenia rynkowego śledztwa w ciągu kilku najbliższych tygodni. Tyle że jeśli rzeczywiście doszło do zmowy, to musi w niej uczestniczyć

5-11.12.2016

072-074_NW_50.indd 72

02.12.2016 23:34


W 2014 roku średnia składka OC wynosiła w Polsce w przeliczeniu 138 euro, czyli ledwie jedną trzecią unijnej średniej

państwowy PZU kierowany przez zaufanego człowieka PiS Michała Krupińskiego. A PZU, do którego należy z górą 40 proc. rynku polis komunikacyjnych, w wyścigu cen nie pozostaje daleko w tyle. Tłumaczy to względami ekonomicznymi. – Znacząco podniesiemy ceny ubezpieczeń komunikacyjnych OC, aby dostosować ich poziom do szkodowości – zapowiedział kilka tygodni temu członek zarządu PZU Roger Hodgkiss, dodając: – Chcielibyśmy osiągnąć rentowność w tym segmencie w 2017 roku. W branży podejrzenia o zmowę uważa się za absurd. – Wzrost cen spowodowany jest głównie szerszą ochroną osób poszkodowanych w wypadkach i znacznym wzrostem wypłat odszkodowań na ich rzecz. Od lat wartość tych odszkodowań rośnie, ale z powodu konkurencji między ubezpieczycielami nie szedł za tym

wzrost składek – tłumaczy Jan Grzegorz Prądzyński, prezes Polskiej Izby Ubezpieczeń (PIU). Konkurencja trwa nadal. Dlaczego więc hamulce cenowe puściły dopiero teraz? DOKŁADANIE DO INTERESU

Cofnijmy się ponad dekadę, gdy na rynku ubezpieczeń komunikacyjnych wybuchła wojna cenowa. Sygnał do jej rozpoczęcia dał Link4, ubezpieczyciel o brytyjskich korzeniach (ale od dwóch lat w grupie PZU), który w roku 2003 jako pierwszy zaoferował polisy OC i AC sprzedawane przez telefon i internet. Dzięki mniejszym kosztom działalności (bez sieci placówek i z niewielką liczbą pracowników) mógł zaoferować znacznie niższe ceny, odbierając konkurencji setki tysięcy klientów.

Rywale nie mogli czekać z założonymi rękami. Ceny polis, zwłaszcza OC, zaczęły opadać jak jesienne liście, aż cały ten biznes znalazł się na granicy rentowności. Zwłaszcza ci najwięksi i najbardziej zasobni w kapitał liczyli, że ewidentnym dumpingiem cenowym zmuszą mniejsze firmy do zejścia z rynku, co pozwoli znów zacząć podnosić ceny. Tyle że mimo upływu lat nikt nie pękał; Polacy kupowali i rejestrowali kolejne miliony samochodów, więc priorytetem dla firm była walka o nowych klientów. Mocno cierpiała na tym jakość usług. Ubezpieczyciele dusili koszty. Opóźnianie i zaniżanie wypłat odszkodowań, minimalizowanie czy wręcz nieuznawanie części kosztów napraw, odmawianie finansowania wynajmu auta zastępczego stały się niemal powszechną praktyką. Polacy wieszali psy na ubezpieczycielach, ale i tak kupowali polisy u tych najtańszych. Ceny ubezpieczeń OC spadły do najniższego (obok Litwy) poziomu w Unii. W 2014 roku średnia składka wynosiła nad Wisłą równowartość 138 euro, czyli ledwie jedną trzecią unijnej średniej. Starsze samochody i niższe koszty napraw? Owszem, ale też proporcjonalnie większa liczba wypadków i wypłacanych odszkodowań. Nawet w podobnej do nas pod tym względem Rumunii polisy OC były znacznie droższe; w Czechach i na Słowacji – niemal dwukrotnie. Jakim cudem ubezpieczyciele dokładali do interesu i nie bankrutowali? Ano takim, że tracili tylko na OC. Za to wciąż zarabiali na dobrowolnych 5-11.12.2016

072-074_NW_50.indd 73

73

02.12.2016 23:34


Newsweek BIZNES DROGIE UBEZPIECZENIE OC

ubezpieczeniach AC, które wykupuje jeden na czterech kierowców – choć zyski z nich topniały. Przede wszystkim jednak firmy ubezpieczeniowe dobrze zarabiały na innych polisach majątkowych i jeszcze lepiej na ubezpieczeniach na życie. Miały też pokaźne zyski z lokowania zebranych od klientów składek w bankach, obligacjach czy na warszawskiej giełdzie, która do wyborczego zwycięstwa PiS nieźle sobie radziła. Miały więc z czego pokrywać straty na OC, które Dorota Karczewska z UOKiK szacuje łącznie na prawie 4 mld zł od 2011 roku. Aż przyszła kryska na Matyska. SIEDEM PLAG

W ostatnich dwóch latach dochody ubezpieczycieli z inwestycji mocno się skurczyły – to efekt rekordowo niskich stóp procentowych i załamania giełdy. Sytuacja zaczęła się robić wręcz dramatyczna, bo wraz z osłabieniem boomu motoryzacyjnego wartość zbieranych składek OC/AC topniała, natomiast kwota wypłacanych odszkodowań wzrosła od 2013 r. prawie o jedną piątą! Tę zapaść finansową widać w tzw. wyniku technicznym całego sektora, czyli – w uproszczeniu – różnicy między zebraną składką netto z OC/AC a wypłaconymi odszkodowaniami i świadczeniami. W 2013 r. był on jeszcze na plusie (prawie 200 mln zł), rok później strata przekroczyła pół miliarda złotych, a w zeszłym roku sięgnęła 1,13 mld zł, z czego miliard przypadł na samo OC. Już w połowie 2015 roku Andrzej Jakubiak, wówczas jeszcze szef Komisji Nadzoru Finansowego, wezwał ubezpieczycieli do zakończenia wojny cenowej, bojąc się, że może ona zagrozić stabilności finansowej całego sektora. Nakazał im urealnienie cen pod groźbą kar finansowych, a nawet odebrania licencji na sprzedaż polis komunikacyjnych. Rekomendacje KNF dotyczyły zresztą nie tylko cen polis. Wyraźnie ucywilizowały rynek, dzięki czemu wzrósł standard obsługi klientów i poprawiła się ochrona ich interesów. Mowa choćby o zdopingowaniu firm do wdrożenia systemu tak zwanej bezpośredniej likwidacji szkód, dzięki któremu poszkodowany 74

może rozliczyć szkodę u własnego ubezpieczyciela, a ten odzyskuje pieniądze od ubezpieczyciela sprawcy wypadku. Wcześniej było to na głowie klienta. KNF nakazała też, aby w ramach odszkodowania z OC pokrywano klientom wynajem auta zastępczego, doprowadziła do ujednolicenia kryteriów wyceny szkód oraz ukróciła praktykę amortyzacji części koniecznych do naprawy, przez co ubezpieczyciele mogli zmniejszać odszkodowania w przypadku starych aut. To, co służy klientom, stanowi dodatkowy koszt dla ubezpieczycieli i też wpływa na podwyżki cen OC. Ale znacznie bardziej kosztowne niż rekomendacje KNF okazały się wyroki i orzeczenia sądów dotyczące rekompensat finansowych za tak zwane szkody osobowe.

PiS zaczęło węszyć kolejny spisek, czyli zmowę cenową firm ubezpieczeniowych

Nie za – mówiąc w uproszczeniu – pogięte blachy, lecz za uszczerbek na zdrowiu, także psychicznym. I to nie tylko ten, jaki dotknął bezpośrednio poszkodowanego w wypadku, ale też jego rodzinę czy bliskich. Jeszcze dwa-trzy lata temu firmy ubezpieczeniowe traktowały takie wnioski po macoszemu. Teraz już nie mogą, a wypłaty z tego tytułu rosną w lawinowym tempie. – Jak tak dalej pójdzie, to sądy, które dziś przyznają godziwe odszkodowania bliskim ofiary wypadku sprzed kilkunastu lat, puszczą nas wcześniej czy później z torbami – narzeka członek zarządu dużej firmy ubezpieczeniowej. PODATKIEM W POLISY

Zgodnie z pochodzącym sprzed kilku lat orzeczeniem Sądu Najwyższego nie ma już ograniczeń czasowych w ubieganiu się o zadośćuczynienie za skutki wypadku, w którym były ofiary lub ciężko ranni. Coraz częściej zdarza się więc,

że kilkoro członków rodziny domaga się odszkodowania „za cierpienie” po stracie bliskiego w wypadku z lat 90. A już w setkach liczy się wnioski o odszkodowanie, po kilka tysięcy złotych, za nabitego podczas stłuczki guza czy zranioną stopę. Po części to skutek wzrostu świadomości klientów, ale jeszcze bardziej aktywności rozmaitych kancelarii odszkodowawczych. Udział wypłat z tytułu szkód osobowych, który w 2012 r. stanowił ok. 10 proc. wszystkich odszkodowań i świadczeń, w tym roku sięga już jednej trzeciej. To poważny problem dla ubezpieczycieli. Tym bardziej że kwoty przyznawanych przez sądy odszkodowań są mocno zróżnicowane. – Dziś zadośćuczynienie w podobnym przypadku może wynieść 30 tys. zł, ale też 130 tys. zł. Przez tę rozbieżność nie da się przewidzieć wartości wypłaty dla poszkodowanego – mówi Marcin Tarczyński, analityk PIU, która apeluje do rządu o przyjęcie regulacji umożliwiających wyhamowanie wzrostu cen polis OC. Niebagatelny wpływ na ich wysokość ma też wprowadzony w lutym przez PiS podatek od instytucji finansowych (tzw. podatek bankowy). Obciąża on branżę ubezpieczeniową kwotą ok. 600 mln zł rocznie. W dodatku resort zdrowia kierowany przez ministra Radziwiłła bierze pod uwagę reaktywację tzw. podatku Religi z lat 2007-2008; był on pobierany od każdej składki OC (12 proc.) i przeznaczany na koszty leczenia ofiar wypadków. Eksperci szacują, że nawet jeśli tym razem ten podatek byłby o połowę niższy, przełożyłby się na wzrost cen polis OC o kolejne 10-15 proc. Na razie, po dokonanych już podwyżkach OC, ubezpieczyciele powoli łapią oddech, choć wynik techniczny za cały rok nadal będzie mocno ujemny. Ale wpływy ze składek – o ponad miliard złotych większe niż przed rokiem – rosną w dobrym tempie. Można mieć nadzieję, że z początkiem przyszłego roku ceny polis przestaną galopować. Skoro nie mogą już być tańsze, niech przynajmniej będą stabilne. Choćby dla tych, którzy jeżdżą ostrożnie. N milosz.weglewski@newsweek.pl

5-11.12.2016

072-074_NW_50.indd 74

02.12.2016 23:34


Wydanie specjalne z kolekcjonerskimi kartami postaci

5490

4999

Brian Jay Jones oprawa twarda George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia

Legion Samobójców

DVD edycja limitowana

Wydawnictwo Wielka Litera

6999 Tsum Tsum, puszka świąteczna z figurkami

3999

EMPIK.indd 1 reklama_Newsweek_205x268mm_od5grudnia_2016.indd 1

Scottie Go! Nauka programowania dla najmłodszych

4299

CD

Ørganek Czarna Madonna

16999

8999

CD

Rolling Stones Blue & Lonesome

CD

Gra Ego Family

02.12.2016 12:11 2016-12-01 14:01:10


Newsweek

GADŻETY

ABSURDALNE

Czar bezsensu Innowacyjność czasem brnie w ślepe uliczki. Bo jak inaczej nazwać telefon wbudowany w komputerową myszkę (Skype Mouse, do kupienia za ok. 30 dol.) czy odtwarzacz CD w... bucie (tu w 2007 r. skończyło się tylko na rysunku koncepcyjnym)? Ale nawet najbardziej absurdalne gadżety i tak się sprzedają

PODSTAWKA POD LAPTOP... NA KIEROWNICĘ Za używanie telefonu w czasie jazdy można dostać mandat. A za używanie laptopa? Twórca podstawki nakładanej na kierownicę wyszedł z założenia, że znajdą się ludzie gotowi zaryzykować. Cena 24 dol. www.amazon.com/ AutoExec-Wheelmate-Steering-Attachable-Surface/dp/B00E1D1GY6

IPOTTY: NOCNIK DO IPADA W 2013 r. ten gadżet zdobył nagrodę dla najgorszej zabawki roku. A jednak wciąż można go kupić. iPotty to plastikowy nocnik z podstawką do iPada, żeby dziecko uczące się korzystania z toalety miało się czym zająć. Tyle że przy tablecie maluch zapomina o bożym świecie, więc także o tym, po co usiadł na iPotty. Cena 34 dol. www.amazon.com/ CTA-Digital-iPotty-Activity -Seat/dp/B00B3G8UGQ

BRELOCZ BRELOCZEK Z FOLIĄ BĄBELKOWĄ B TWITTEROWA OBROŻA DLA PSA W 2010 r. Twitter rósł jak na drożdżach, a jego użytkownicy codziennie publikowali 65 mln „ćwierćknięć”. Wielki koncern zabawkarski Mattel postanowił iść z duchem czasu i stworzył Puppy Tweets – breloczek dla psa. Ilekroć zwierzak się poruszył czy szczeknął, gadżet bezprzewodowo wysyłał tweeta. Po roku breloczek wycofano z rynku, ale do dziś można go kupić na Amazonie. Cena 12 dol. www.amazon.com/Mattel-T7005-Puppy-Tweets-Blue/dp/ B0037W6TX0

76

WIDELEC HAPIFORK

Czas spędzany przed yć komputerem nie musi być żna czasem straconym. Można wtedy np. zadbać o bladee kończyny dolne. To nie żart – solarium dla stóp istnieje i całkiem słono kosztuje..

Widelec z Bluetooth mierzy, ile i jak szybko jemy. Jeśli posilamy się za szybko lub zbyt obficie, zaczyna wibrować. Praktyczne zastosowanie widelca drgającego w ustach wydaje się wątpliwe, ale nadaje się on na przykład na pamiątkowy gadżet dla wiceministra Kownackiego, eksperta od historii migracji sztućców w Europie.

Cena 269 dol. http://solafeet.com/buy.htmll

Cena 49 dol. www.hapi.com/ product/hapifork

Cena 12 dol. www.amazon.com/ w Bandai-Mugen Bandai-Mugen-Puti-Bubble-Keychain/dp/B000SK in/dp/B000SKIJ50

SOLARIUM DDLA STÓP Ó

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Ludzie dzielą dzi się na tych, którzy uwi uwielbiają „strzelać” folią bąbelkową, bąbelk i na tych, którzy się d do tego nie przyznają. Już nie trze trzeba nosić ze sobą kawałków ffolii, wystarczy breloczek z odpowiednimi przyciskam przyciskami, który wydaje odgłosy pękających pęk bąbelków.

5-11.12.2016

076_NW_50.indd 76

02.12.2016 23:01


DJ ADAMUS

PO RAZ PIERWSZY SZCZERZE O SOBIE I KULISACH SHOW-BIZNESU Do kupienia w księgarniach oraz na hitsalonik

Patroni książki:

Partnerzy książki:

077_NW_50_reklamy.indd 2

02.12.2016 21:40


K T O C H U D Y, K T O G R U B Y

Dlaczego tak trudno schudnąć i utrzymać wagę? Wszystko przez bakterie żyjące w naszych jelitach. To one wpływają na tempo metabolizmu i decydują, czy będziemy szczupli, czy grubi TEKST

78

DOROTA ROMANOWSKA

5-11.12.2016

078-081_NW_50.indd 78

02.12.2016 19:14


NAUKA

FOT. STEVE NIEDORF PHOTOGRAPHY/STONE SUB/GETTY IMAGES

Newsweek

Z

rzucić kilka kilogramów to nie problem. Potem trzeba jeszcze utrzymać wagę. I tu zaczynają się kłopoty. Z szacunków dietetyków wynika, że w ciągu roku aż 40 procent odchudzających się wraca do poprzedniej masy ciała, gdy rezygnuje z wyrzeczeń i przechodzi na zwykłą dietę. W ciągu pięciu lat 80 proc. z tych osób przybiera na wadze co najmniej kilka kilogramów i zaczyna ponownie się odchudzać. Wpada w pułapkę jo-jo: co zrzuci kilka kilogramów, to znowu przytyje. Co sprawia, że aż tylu osobom nie udaje się skutecznie utrzymać wagi po zakończeniu diety? Naukowcy z izraelskiego Instytutu Nauk Weizmanna właśnie wykazali, że wszystkiemu winne są bakterie zasiedlające układ pokarmowy. Zachowują w pamięci – i to na długie miesiące – informację o otyłości. Zapamiętują, że dostawały więcej kalorii, a gdy dostają ich mniej, uznają, że nastał okres głodu. Spowalniają zatem metabolizm, by przestawić się na bardziej

ekonomiczne gospodarowanie energią. To oznacza, że osoby, które po zakończonej diecie jedzą tyle samo co dotychczas, mniej energii zużyją i więcej tłuszczu zmagazynują. Zaczną więc tyć. Odkrycie to uznane zostało za tak istotne, że tekst o nim opublikowało „Nature”, jedno z najważniejszych czasopism naukowych świata. Jeśli teraz uda się opracować terapie pozwalające skutecznie zrzucić nadmiar kilogramów, może wreszcie powstrzymamy epidemię otyłości, która dziś dotyka już wszystkie kraje Zachodu. W Polsce zbyt dużo waży co piąte dziecko w wieku szkolnym. Z dorosłymi jest jeszcze gorzej – z szacunków Instytutu Żywności i Żywienia wynika, że 64 proc. Polaków i połowa Polek jest otyłych.

TŁUSZCZ BIAŁY CZY BRUNATNY Otyłość sprzyja dziesiątkom chorób, od zaburzeń sercowo-naczyniowych i hormonalnych po nowotwory, ale na zdrowiu odbija się też efekt jo-jo, czyli ciągłe tracenie kilogramów i przybieranie na wadze. Osoby, które w ciągu

5-11.12.2016

078-081_NW_50.indd 79

79

02.12.2016 19:14


Newsweek NAUKA KTO CHUDY, KTO GRUBY

życia przeszły pięć lub więcej cyklów chudnięcia i tycia, mają osłabiony układ immunologiczny – mało komórek zwanych naturalnymi zabójcami, które walczą z infekcjami wirusowymi i niszczą komórki nowotworowe. W przewodzie pokarmowym znajduje się bowiem 70 proc. komórek układu odpornościowego. Nie powinno więc dziwić, że od jego kondycji zależy odporność. – Groźne są przede wszystkim okresy otyłości, które zaburzają metabolizm i sprzyjają tak zwanemu zespołowi metabolicznemu. Podnosi się wtedy poziom cholesterolu, cukrów i trójglicerydów oraz ciśnienie krwi – mówi Katarzyna Błażejewska, dietetyk kliniczna. Ciągłe odchudzanie zmienia metabolizm do tego stopnia, że żadna dieta nie uchroni przed wagową huśtawką, co kilka lat temu wykazali naukowcy z University of California w Los Angeles, którzy przyjrzeli się ponad 30 najpopularniejszym dietom. Przed efektem jo-jo nie ustrzegą też geny – dowiodła dr Kirsi Pietiläinen ze szpitala uniwersyteckiego w Helsinkach. Przebadała genomy ponad czterech tysięcy par bliźniąt jednojajowych (a zatem mających te same geny), którym udawało się zrzucić kilka kilogramów, ale które potem nie były w stanie utrzymać wagi. I nie znalazła żadnego genu, który mógłby odpowiadać za te niepowodzenia. Dowiedziono za to, że w okresach otyłości powstaje tkanka tłuszczowa zwana białą – to są zapasy organizmu na wypadek głodu. Nie tworzy się natomiast tkanka tłuszczowa brunatna, która jest nam bardzo potrzebna i która przetwarza tłuszcz zgromadzony w tkance białej na ciepło niezbędne do utrzymania stałej temperatury ciała na poziomie 36,6 st.i C. Podjęto zatem próby, by ją uaktywnić. Efekty przyniosło m.in. chłodzenie organizmu. Osoby, które spędzały dwie godziny dziennie w pokoju o temperaturze 17,2 st. C, spalały o ponad 100 kcal więcej, niż kiedy przebywały w pomieszczeniu o temperaturze pokojowej. Tak było na początku badania. Jednak już po sześciu tygodniach komórki tkanki brunatnej zwiększyły aktywność i ochotnicy zaczęli spalać o prawie 300 kcal dziennie więcej niż przed rozpoczęciem eksperymentu.

Było to jedno z pierwszych badań, które skłoniły uczonych do wnikliwego przyjrzenia się bakteriom żyjącym w jelitach. Jest ich bowiem więcej niż komórek naszego ciała. W sumie ważą od 1,5 do 2 kg, należą do około tysiąca gatunków i, co najbardziej istotne, mają setki razy więcej niż my genów i enzymów, zdolnych do trawienia pokarmów oraz regulowania metabolizmu. Jednym z pierwszych uczonych, którzy przyjrzeli się tej niezwykłej społeczności bakterii, był prof. Tim Spector z King’s College London. Obserwował on bliźnięta jednojajowe. Najpierw sprawdzał, co jedzą, jaki mają tryb życia i ile czasu poświęcają na aktywność fizyczną, a potem poddał ich eksperymentowi – wszystkich przestawił na posiłki bardziej kaloryczne niż dotychczas. Po prawie dwóch miesiącach takiej diety okazało się, że jeden bliźniak z pary przytył kilkanaście kilogramów, a drugi jedynie kilka kilo, mimo że jedli tyle samo. Uczony uznał zatem, że za przyrost masy ciała odpowiadają bakterie zasiedlające ich jelita. Dowodów jednak nie miał. Tym zajął się właśnie zespół dr. Erana Elinava, immunologa z Instytutu Nauki Weizmanna w Rechowot. Izraelscy uczeni badania przeprowadzili nie na ludziach, ale na laboratoryjnych myszach. Wybrali je dlatego, że przeciętna długość życia tych zwierząt wynosi dwa-trzy lata. Na ludziach takie obserwacje musiałyby trwać kilkadziesiąt lat. Do badania dr Elinav wziął dwie grupy myszy – jedna była karmiona zdrowo i nie tyła. Nazwano ją grupą kontrolną. Dla drugiej zaś uczony opracował dietę, która wywoływała efekt jo-jo – najpierw myszy dostawały tłuste, wysokokaloryczne jedzenie, które sprawiało, że szybko tyły, a potem dawał im jedzenie niskokaloryczne, by prędko schudły. Okazało się, że gdy gryzonie przestawiono na zdrową dietę, szybko przybierały na wadze, i to nawet wówczas, gdy dostawały mniej kaloryczną karmę niż te z grupy kontrolnej. – To samo zjawisko obserwujemy u ludzi. Na niskokalorycznej diecie organizm przechodzi w tryb oszczędny – robi wszystko, by zmniejszyć zużycie energii. Kiedy kończymy się odchudzać i dostarczamy więcej kalorii, organizm pamięta trudny czas odchudzania, jest nadal w trybie oszczędnym i część dostarczanej energii magazynuje. Tyjemy, choć jemy tyle samo co przed odchudzaniem. Im częściej wpadamy w pułapkę jo-jo, tym silniejsze mamy mechanizmy obrony przed głodem i tym trudniej schudnąć – tłumaczy Katarzyna Błażejewska.

CIĄGŁE ODCHUDZANIE ZMIENIA METABOLIZM DO TEGO STOPNIA, ŻE ŻADNA DIETA NIE UCHRONI PRZED WAGOWĄ HUŚTAWKĄ

NA TROPIE BAKTERII Badania te przyniosły jeszcze jedno cenne odkrycie: brunatna tkanka tłuszczowa komunikuje się z mózgiem. Za pośrednictwem nerwów czuciowych wysyła mu informacje na temat otyłości, ilości zgromadzonego tłuszczu lub jego utraty. Szczególnie aktywna staje się u osób spalających dużo kalorii, a ważną rolę w tej komunikacji pełnią bakterie. Wydzielają one związki, które już 20 minut po posiłku sygnalizują, że nie powinniśmy odczuwać głodu. W ten sposób kontrolują nasz apetyt – wykazali uczeni z Uniwersytetu w Rouen, którzy swoje odkrycie opisali w czasopiśmie naukowym „Cell Metabolism”. Dowiedli też, że nadmiar tłuszczów może zaburzyć pracę bakterii zasiedlających układ pokarmowy. Lub całkiem je zniszczyć. Wtedy do mózgu nie dociera sygnał „nie jestem głodny”. Jemy zatem nadal i tyjemy. 80

POCHWAŁA CZERWONEGO WINA Bez odpowiedzi pozostawało jednak pytanie, jakie konkretnie zmiany w jelitach powodują, że organizm przełącza się na tryb oszczędzania energii. W tym pomogła druga część badania dr. Elinava. W pierwszym eksperymencie uczony podawał myszom, które doświadczyły efektu jo-jo, antybiotyki skutecznie zabijające większość bakterii w jelitach. Dzięki takiej kuracji myszy przestały przybierać na wadze po zakończonej diecie.

5-11.12.2016

078-081_NW_50.indd 80

02.12.2016 19:14


Newsweek NAUKA

W drugim eksperymencie zdrowe myszy dostały zastrzyk bakterii pobranych z jelita gryzoni, które doświadczyły efektu jo-jo. Szybko zaczęły przybierać na wadze, mimo że cały czas były na zdrowej diecie, takiej samej jak przed rozpoczęciem doświadczeń. Co gorsza, tyły bardziej niż inne zwierzęta, które karmiono jedynie wysokokaloryczną dietą. Zdaniem izraelskich uczonych to dowód, że przyczyny niepowodzeń w odchudzaniu należy szukać w bakteriach jelitowych. Badanie pokazuje też, że okresowa utrata masy ciała może być niebezpieczna – niszczy bowiem przyjazne nam bakterie i sprawia, że spalana jest mniejsza ilość energii. Oba doświadczenia miały jedną słabą stronę – żadna z metod zastosowanych u myszy nie zostanie wykorzystana w terapii osób otyłych. Nikt przecież nie będzie podawał ludziom antybiotyków, bo to osłabiłoby ich organizm. Jak zatem skorzystać z badań na gryzoniach? By odpowiedzieć na to pytanie, zespół dr. Elinava opracował program komputerowy, który analizował setki informacji dotyczących składu bakterii jelitowych każdej myszy. Na tej podstawie dało się przewidzieć, która przybierze na wadze po zakończeniu odchudzającej diety. Dalsza analiza genetyczna i metaboliczna pozwoliła

ustalić, że największy wpływ na efekt jo-jo miały dwie cząsteczki, które należą do związków zwanych flawonoidami, a które znaleźć można w warzywach i owocach, orzechach, ziarnach i czerwonym winie. Dowiedziono też, że u myszy, których waga często ulegała zmianom, poziom tych związków po zakończeniu odchudzającej diety był dużo niższy niż u zwierząt, które nigdy nie były otyłe. To upewniło uczonych, że flawonoidy są niezbędne dla rozwoju korzystnych dla nas bakterii. Jeśli tych składników brakuje w diecie, wygrywają bakterie, które nie są nam przyjazne. – Jeśli zatem naprawdę chcemy utrzymać wagę na długo, jedzmy produkty sfermentowane, czyli wszelkie kiszonki, oraz warzywa, polecam zwłaszcza cykorię i rośliny strączkowe, które są korzystne dla dobrych dla nas bakterii – mówi Katarzyna Błażejewska. A prof. Spector na stronach naukowego portalu „The Conversation” dodaje: „Unikajmy natomiast drastycznych diet i liczenia kalorii. Bo te metody skazane są na porażkę. Zamiast tego jedzmy różnorodne produkty, zwłaszcza bogate we flawonoidy i błonnik, i pozwólmy naszym bakteriom zająć się resztą”. N dorota.romanowska@newsweek.pl REKLAMA

078-081_NW_50.indd 81

02.12.2016 19:14


NAUKA

Newsweek

82

Z BLISKA

5-11.12.2016

082-083_NW_50.indd 82

02.12.2016 18:19


PODWODNE PRZEDSZKOLE

FOT. JEVIN SURJADI

Te maleńkie, 3-milimetrowe kapsułki, ozdobione niezwykłymi ornamentami (na zdjęciu), to jajeczka ośmiornicy z gatunku Thaumoctopus mimicus. Zostały podświetlone silnym światłem, dzięki czemu można dostrzec, że w ich wnętrzu znajdują się gotowe do wyklucia głowonogi. Ich sfotografowanie nie było łatwe, bo jaja bezładnie dryfują po oceanie wraz z planktonem. Gdy dojrzeją i opuszczą skorupę, opadają na dno i tam spędzają resztę życia. Część z nich zostaje zjedzona przez drapieżniki, ale część przeżywa. Pomagają im w tym wyjątkowe zdolności mimetyczne – ośmiornice z gatunku Thaumoctopus mimicus potrafią upodobniać się do różnych jadowitych i drapieżnych zwierząt morskich. Są w stanie tak ułożyć ramiona, że do złudzenia przypominają węże morskie lub groźne ryby zwane skrzydlicami.

5-11.12.2016

082-083_NW_50.indd 83

83

02.12.2016 18:19


NAUKA

Newsweek

TRUDNA SZTUKA ZAPYLANIA

Pszczoła z kolorowymi piórkami Pszczół jest na świecie coraz mniej. Czy mogą je zastąpić roboty zapylacze? Jedno z takich urządzeń powstało właśnie na Politechnice Warszawskiej TEKST

KATA RZ Y NA BURDA, ZDJĘCIA ADAM TUCHLIŃSK I

W

ielka plantacja czosnku. Kiedy zakwita, pole wygląda jak ciągnące się w dal wąskie pasy zieleni pełne smukłych żółtych kwiatów. Nad jednym z takich żółto-zielonych pasów sunie powoli półmetrowy robot. Kółkami rozkraczył się po obu stronach grządki, a nad kwiatami przesuwa dziwne urządzenie, które wygląda jak witka z kolorową miotełką na końcu. Robot delikatnie omiata nią każdy kwiat, jakby próbował go połaskotać. – Nie łaskocze, tylko zapyla – mówi z uśmiechem dr Rafał Gajerski z Politechniki Warszawskiej, konstruktor pierwszej polskiej „sztucznej pszczoły”. Co prawda do pszczoły to urządzenie wcale nie jest podobne. – Taki przydomek nadała mu prasa, dlatego każdy, kto je zobaczy, jest zaskoczony jego rozmiarami – mówi dr Gajerski Jednak jak wykazały pierwsze testy, bardzo sprawnie i skutecznie zapyla rośliny, wspomagając pracę pszczół. Naukowcy jeszcze go dopracowują i ulepszają, ale jednocześnie prowadzą prace nad czymś, co pszczołę przypomina dużo bardziej – jest niewielkie, lata i choć w części może przejąć rolę żywych owadów. 84

PRZENIEŚĆ CENNY PYŁEK

Urządzenie do zapylania roślin dr Gajerski konstruuje od kilku lat. Na początku myślał o czymś, co będzie faktycznie wyglądało jak pszczoła. Szybko okazało się jednak, że nie jest to takie proste. – Żeby nawigować pomiędzy kwiatami, latająca sztuczna pszczoła potrzebowałaby bardzo mocnego komputera, bo rozpoznawanie gatunków kwiatów i obliczanie trasy pomiędzy nimi to niezwykle skomplikowane zadanie – tłumaczy naukowiec. Największym problemem byłoby jednak dostarczenie tym maleńkim robotom odpowiedniego zasilania. – Pszczoła waży zaledwie 1/10 grama. Niemal każda dzisiejsza bateria jest zbyt duża i ciężka, żeby nadawała się do zasilania tak małego urządzenia, które ma latać nie kilka minut, ale kilka godzin – mówi dr Gajerski. Sztuczny zapylacz, który będzie jeździł na kółkach, a nie latał, to dzisiaj o wiele prostsze i bardziej efektywne rozwiązanie. – Nasz robot jest autonomiczny, co oznacza, że sam sobą kieruje i podejmuje decyzje o trasie – mówi dr Gajerski. Rola człowieka ogranicza się do wprowadzenia w komputerze stojącym w biurze lub w domu odpowiednich parametrów zapy-

lania – rodzaju kwiatów, które robot ma „pogłaskać” swoją miotełką, oraz obszaru, po którym ma się poruszać. Następnie te wytyczne są przesyłane bezprzewodowo do komputera pokładowego umieszczonego w robopszczole. – Urządzenie samodzielnie rozpoczyna pracę, a wcześniej planuje sobie trasę i za pomocą systemu kamer wypatruje odpowiednich roślin – mówi dr Gajerski. Robot wygląda jak mały samochodzik z wysokim zawieszeniem, więc nie nadaje się do zapylania kwiatów na łące. Jadąc, zniszczyłby zbyt wiele ro-

5-11.12.2016

084-086_NW_50.indd 84

02.12.2016 20:55


O robotach pszczołach słuchaj w „Dzień dobry bardzo”, poranku Radia ZET, we wtorek 6 grudnia

Dron do zapylania skonstruowany przez naukowców z Politechniki Warszawskiej

ślin. – Przeznaczony jest do prac na plantacjach, gdzie rośliny sadzone są w równych rzędach i gdzie robot może swobodnie się poruszać pomiędzy nimi – tłumaczy konstruktor. Akumulatory maszyny są na tyle wydajne, że pozwalają na kilka godzin pracy non stop na powierzchni kilkuset metrów kwadratowych. Robot pszczoła ma tylko jedną istotną wadę – nie potrafi wznieść się w powietrze. Dlatego naukowcy nie ustają w pracach nad stworzeniem urządzenia, które mogłoby latać między roślinami rosnącymi swobodnie.

RoboBee to maleńki robocik z trzema cienkimi nóżkami i śmigiełkiem zbudowany przez naukowców z Harvard University. Lata i zapyla rośliny, na razie na uwięzi

B-DROID W POWIETRZU

W pracowni dr. Gajerskiego znajduje się duży stół osłonięty z czterech stron siatką sięgającą do sufitu – to pole pracy innego typu konstruowanego w tym laboratorium urządzenia – B-Droida. Przypomina on nieco drona, ma cztery śmigiełka na bokach oraz witkę z kolorowymi piórkami do zapylania sterczącą z przodu jak długie odnóże. Przypomina już nieco owada i bzyczy. Kiedy B-Droid wzbija się w powietrze, jego silniczek wydaje odgłosy do złudzenia przypominające brzęczenie pszczół. Urządzenie nie ma jednak takiej swobody jak maszyny jeżdżące. – B-Droid może działać jedynie w polu 3 na 3 metry, bo taki jest zasięg sterujących nim kamer – tłumaczy dr Gajerski. Kamery nie są bowiem umieszczone na pokładzie sztucznej pszczoły, ale rozstawione na dwóch przeciwstawnych krańcach pola, po którym droid lata, na stojakach poza krawędzią stołu. – Analizują one lot sztucznej pszczoły, obserwując dwie kolorowe piłeczki przyklejone do jej grzbietu. To swoiste znaczniki położenia B-Droida w przestrzeni – mówi dr Gajerski. Skąd taki pomysł? – Gdybyśmy zainstalowali kamery na B-Droidzie, wymagałoby to o wiele silniejszego niż teraz komputera. Analiza obrazów musi się bowiem odbywać z prędkością co najmniej kilkudziesięciu klatek na sekundę. To sprawiłoby, że B-droid stałby się zbyt ciężki, by wzbić się w powietrze – mówi dr Gajerski. Jednak nawet takie latające zapylacze, sterowane bezprzewodowo z zewnętrznych kamer i połączonego z nimi wydajnego komputera, mogłyby znaleźć zastosowanie głównie w szklarniach. – Żywe pszczoły w szklarniach tracą orientację. Dzisiaj ogrodnicy radzą sobie z tym różnie, np. w przypadku pomidorów otrząsają ręcznie pyłek z kwiatów rosnących wyżej na niższe. To jednak zmniejsza wydajność rośliny, bo kwiaty rosnące na szczycie krzaka pozostają niezapylone – mówi dr Gajerski. Zainstalowanie na ścianach szklarni kamer i wysłanie B-droida mogłoby rozwiązać te kłopoty. – Ale to jeszcze pieśń 5-11.12.2016

084-086_NW_50.indd 85

85

02.12.2016 20:55


Newsweek NAUKA TRUDNA SZTUKA ZAPYLANIA

Dr Robert Gajerski prezentuje B-Droida, latającego robota, który potrafi zapylać kwiaty, podobnie jak robią to pszczoły

przyszłości. Na razie musimy rozwiązać problemy ze stabilizacją lotu droida i dać mu wydajniejsze baterie, które pozwoliłyby na co najmniej godzinny lot zamiast kilkuminutowego. PO CO TO WSZYSTKO?

Czy zatem nie lepiej zostawić zapylania pszczołom? Tak byłoby najłatwiej, ale od początku XXI wieku liczba pszczół dramatycznie spada, giną całe ich roje i ule. Naukowcy mają już nawet na to nazwę: „zespół masowego ginięcia pszczoły miodnej”. Nie ominął on Polski. – Według szacunków mamy obecnie 1,4 miliona rodzin pszczelich, a do skutecznego zapylenia wszystkich roślin potrzebujemy ich około 4 milionów. Do części kwiatów pszczoły więc nie dolatują – mówi dr Gajerski. Co gorsza, nie ma jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego pszczoły giną. Naukowcy wymieniają m.in. osłabienie odporności tych owadów, zatrucie pestycydami, inwazje chorobotwórczych mikrobów, zmiany spowodowane globalnym ociepleniem, a nawet wrażliwość pszczół na promieniowanie elektromagnetyczne emitowane przez telefony komórkowe. Niezależnie od przyczyny na razie nie potrafimy przeciwdziałać wymieraniu pszczół, a śmierć tych owadów może oznaczać dla człowieka widmo głodu. – Pszczoły zapylają bowiem większość warzyw i owoców – mówi dr Gajerski. Bez tych owadów wyginą takie rośliny uprawne jak cebula, czosnek, pomidory, rośliny strączkowe, ogórkowe, ale przede wszystkim drzewa owocowe. – Sadownicy w Polsce już dzisiaj skarżą się, że drzewa coraz mniej owocują. I to oni są na razie najbardziej zainteresowani naszym wynalazkiem – mówi dr Gajerski i zapewnia, że urządzenie, które powstało w jego pracowni, można przystosować do zapylania w sadach. – Drzewa owocowe, np. jabłonie, grusze czy wiśnie, sadzone są w równych szpalerach i przycinane tak, aby nie były zbyt wysokie. Wystarczy więc przerobić ramię naszego robota, by poruszał miotełką nie w dół, ale na bok i do góry – tłumaczy dr Gajerski. 86

Na takie roboty już czekają sadownicy w chińskiej prowincji Syczuan, gdzie zanieczyszczenie powietrza i olbrzymia ilość pestycydów w roślinach spowodowały całkowite wyginięcie owadów zapylających. Tamtejsi rolnicy muszą więc na razie radzić sobie sami – chodzą między drzewami z wielkimi kijkami wyposażonymi na końcach w rodzaj

Kiedy B-Droid wzbija się w powietrze, jego silniczek wydaje odgłosy do złudzenia przypominające brzęczenie pszczół

mopa i dotykając kwiatów, zapylają rośliny, aby mogły one wydać owoce. Naukowcy ostrzegają, że taka sytuacja może się zdarzyć w innych częściach świata. INTELIGENTNY RÓJ

Nic więc dziwnego, że nad sztucznymi pszczołami pracują nie tylko Polacy. Na przykład naukowcy z Harvard University próbują zbudować latające urządzenie, które będzie podobne do prawdziwej pszczoły. Swój projekt nazwali RoboBee. Na razie skonstruowali maleńkie robociki w kształcie patyczków z trzema cienkimi nóżkami i pojedyn-

czym śmigiełkiem, które komunikują się ze sobą, podobnie jak robi to pszczeli rój – potrafią koordynować między sobą lot i proces zapylania. – Będą pracowały najlepiej, kiedy wypuści się je w formie roju złożonego z tysięcy sztuk, bez jednego lidera, dowodzącego wszystkimi owadami – tłumaczy ich konstruktor prof. Robert Wood w rozmowie z „Scientific American”. Amerykanie, podobnie jak Polacy, mają jednak problem z zasilaniem RoboBee. Nie ma dziś bowiem dostatecznie małej baterii, która umożliwiłaby w pełni autonomiczny lot tych maluchów. Mogą one pracować jedynie przyczepione kabelkami do źródła zasilania, niczym pieski na smyczach. Konstruktorzy RoboBee są jednak optymistami. – Sądzimy, że problem ten uda się nam rozwiązać w ciągu najbliższej dekady – twierdzi prof. Wood. Optymistą jest również dr Rafał Gajerski, który szuka właśnie inwestorów dla swojego wynalazku. – Nie jest łatwo – przyznaje naukowiec. – Wydaje się, że wśród Polaków jest jeszcze bardzo niewielka świadomość strat, jakie przynosi zmniejszająca się populacja pszczół, a przecież dzięki podniesieniu skuteczności zapylania rzepaku można byłoby zwiększyć zbiory nawet o 30 procent – mówi naukowiec. Na razie zamierza przystosować swojego jeżdżącego robota do innych celów – inteligentnego dawkowania środków ochrony roślin i nawozów. – Zastąpimy zapylającą miotełkę dyszą do rozprowadzania pestycydów. Urządzenie będzie jeździło po uprawach i wyszukiwało tylko te części roślin, które są chore, by nie rozpylać chemii na całej roślinie – tłumaczy dr Gajerski. Według szacunków badaczy takie dawkowanie pestycydów może zmniejszyć ich zużycie aż dziesięciokrotnie. Wygląda więc na to, że urządzenie, które ma wspomóc pszczoły w codziennej pracy, zadba też o ich zdrowie. I na pewno pozostawi im monopol na produkcję miodu, którego wciąż nie umiemy robić, wychodzą nam tylko nędzne namiastki. N katarzyna.burda@newsweek.pl

5-11.12.2016

084-086_NW_50.indd 86

02.12.2016 20:55


Newsweek MEIR SHALEV – Ziemia Święta przez zbyt wiele lat była za bardzo święta dla bardzo wielu ludzi. Wszyscy tu powariowali – czytaj s. 94

WYSTAWA / KSIĄŻKA / KINO / MUZYKA / TEATR

PONADTO „Matka Courage” w Narodowym

+

FOT. ELIZABETH WEINBERG/THE NEW YORK TIMES/EAST NEWS, FILIP ĆWIK

PREMIERY TYGODNIA

WEDŁUG JARMUSCHA „Gimme Danger”: legenda kina o legendzie rocka – czytaj s. 88

087_NW_50.indd 87

02.12.2016 22:43


KULTURA

Newsweek

TA K I J E S T I G GY P O P

MAESTRO NISZCZYCIEL Jeśli kochacie Iggy’ego Popa, koniecznie zobaczcie dokument Jima Jarmuscha „Gimme Danger”. Ale jeśli chcecie się czegoś o nim dowiedzieć, sięgnijcie po kapitalną biografię Popa autorstwa Paula Trynki MAŁGORZATA SADOWSKA

FOT. DAN HALLMAN/INVISION/AP/EAST NEWS

TEKST

88

5-11.12.2016

088-092_NW_50.indd 88

02.12.2016 23:35


FOT. XXXXXXXXXXXXX

5-11.12.2016

088-092_NW_50.indd 89

89

02.12.2016 23:35


Newsweek KULTURA TAKI JEST IGGY POP

Kadr z filmu „Gimme Danger”

90

NARKOTYKI, BALANGI, SZPITALE PSYCHIATRYCZNE, ODWYKI, ZDRADY, MORDERCZE TRASY KONCERTOWE, NIEBEZPIECZNE ZABAWY Z WUDU, KAPITALNE NAGRANIA – TO WSZYSTKO IGGY POP łych współpracowników artysty, książka Paula Trynki wydłuża jeszcze tę listę. Tymczasem sam Pop zdaje się niezniszczalny. Za kilka miesięcy skończy 70 lat i w ogóle na tyle nie wygląda. Szczupły, wysportowany, gibki – jego ciało niemal nie zmieniło się od czasu, gdy dekady temu obnażony do pasa wykonywał na scenie swoje małpie tańce. Oczy w kolorze bławatków rzucają kamerze niewinne, młodzieńcze spojrzenia i nawet zmarszczki na jego twarzy wydają się dziełem rzeźbiarza pracującego w wyjątkowo trwałym, szlachetnym materiale. Jak zapracowuje się na taką twarz? Narkotyki, balangi, szpitale psychiatryczne, odwyki, zdrady, mordercze trasy koncerto-

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

B

yłem tylko chłopakiem grającym w zespole i cieszącym się latem” – przekonuje w filmie Jima Jarmuscha (premiera 9 grudnia) Iggy Pop, lider legendarnej grupy The Stooges. To lato trwało od 1967 do 1974 r. i zakończyło się nagraniem trzech fundamentalnych dla rocka płyt, po których nastąpił spektakularny upadek zespołu. „Dosłownie się rozpadli” – informują nas napisy w filmie, rozpoczynającym się właśnie w momencie, gdy The Stooges pogrążają się w kryzysie, który doprowadzi do końca ich kariery. Krytycy uznali muzykę zespołu za „pozbawioną smaku, obraźliwą, dekadencką, prymitywną, niewyszukaną, amatorską i dziecinną”. Agenci i menedżerowie uciekli. „Tłukliśmy się po Ameryce, grając okropnie” – wspomina Iggy i dodaje: „Gdziekolwiek się pojawiliśmy, wkurzaliśmy ludzi”. Naćpani, półprzytomni, wychudzeni, brudni – czasem byli w stanie zagrać koncert, czasem nie. W stronę muzyków leciały nie tylko wyzwiska. „Dziękuję osobie, która rzuciła szklaną butelką w moją głowę – mówi Pop ze sceny w jednym z archiwalnych nagrań. – Prawie mnie zabiłeś, ale znów spudłowałeś. Spróbuj za tydzień”. Te słowa młodego rebelianta muzyki w zasadzie opisują całą jego biografię: faceta, którego wielokrotnie prawie zabiły narkotyki, upadki ze sceny, tryb życia, awantury, w jakie się wdawał. A jednak Iggy Pop jest jak wańka-wstańka, wracająca do pionu nawet po najbardziej ekstremalnych przegięciach i przechyłach. „Gimme Danger” kończy się dedykacją dla czterech zmar5-11.12.2016

088-092_NW_50.indd 90

02.12.2016 23:35


REKLAMA

we aż po granice fizycznego wyczerpania, niebezpieczne zabawy z wudu, artystyczne ciągi owocujące kapitalnymi nagraniami, megalomania ( jeszcze jako młodziutki perkusista ustawiał instrument na koncertach na wielkim podeście, doprowadzając do szału zespół, który zorientował się, że facet znalazł sposób, by zwrócić na siebie uwagę). A do tego wielka wrażliwość i spora dawka bezwzględności. Sami państwo widzą, że wdawanie się w szczegóły byłoby bardzo niepedagogiczne.

NIHILISTA Iggy Pop ma wiele twarzy. Jim Jarmusch, który nie waha się nazwać The Stooges najlepszym rockandrollowym zespołem świata, pokazuje to przyjemniejsze oblicze legendy rocka. Jarmusch kocha, podziwia, nie zadaje trudnych pytań, omija wątki dla swojego bohatera przykre. Film powstał z inicjatywy muzyka, to on namówił reżysera (a ten zastanawiał się, jak mówi, ledwie dziesięć minut) na stworzenie dokumentu o The Stooges. Prace trwały, z przerwami, od 2008 r., lecz nie spodziewajcie się oszałamiająco wnikliwego i odkrywczego dzieła. Jak na film o jednym z najbardziej oryginalnych, niegrzecznych i nieprzewidywalnych zespołów „Gimmie Danger” jest zdumiewająco konwencjonalny, niemalże poczciwy, wypełniony znanymi fanom grupy i Popa archiwaliami oraz opowieściami rozmaitych gadających głów. „Rozpoczynamy przesłuchiwanie Jima Osterberga” [prawdziwe nazwisko Iggy’ego Popa – przyp. red.] – zapowiada na początku dokumentu reżyser, ale nie spełnia swojej groźby i zamiast przesłuchania dostajemy pogawędkę kumpli, którzy mieli już okazję razem pracować: przy „Kawie i papierosach” (Iggy Pop wystąpił w nowelce z Tomem Waitsem) czy „Truposzu”. Jednak biografia Jarmuscha uzasadnia takie podejście: urodzony na Środkowym Zachodzie, w Ohio, po raz pierwszy trafił na muzykę The Stooges jako szesnastolatek. I to między innymi Pop i jego kumple uzmysłowili mu, że poza senną prowincją istnieje inny świat. – Iggy Pop jest prawdopodobnie dość samolubnym człowiekiem – mówi mi z profesjonalną ostrożnością Paul Trynka, dziennikarz muzyczny, autor biografii Briana Jonesa, Davida Bowiego czy Popa właśnie. – To dlatego tworzył prawdziwą sztukę. Jego muzyka była potężną siłą, wpłynęła na losy wielu ludzi, szczególnie tych z małych miasteczek, wszelkiej maści odmieńców, którzy nie byli pokornymi członkami amerykańskiego społeczeństwa. Pod wpływem Popa wielu z nich zajęło się muzyką, on ich wyzwolił, zainspirował. „Staraliśmy się w nic nie angażować, dlatego mówiono o nas: nihiliści” – opowiada rozbawiony artysta Jimowi Jarmuschowi. Ale nawet jeśli The Stooges rzeczywiście nie dali się wciągnąć w żadną stricte polityczną działalność (choć czasy temu sprzyjały), to – jak mówi Trynka – polityczne było już to, co wyprawiali na scenie. – Ich koncerty były wyzwaniem rzuconym show-biznesowi, w swoich piosenkach Pop śpiewał o nudzie, o głupocie, o tym, co znaczy żyć na Środkowym Zachodzie, gdzie kompletnie nic się nie dzieje. Podobnie jak Bowie wypowiadał się w imieniu wszystkich tych wyalienowanych dusz. To było wyzwalające.

088-092_NW_50.indd 91

02.12.2016 23:35


Newsweek KULTURA TAKI JEST IGGY POP

Wiele zmienił już sam sposób, w jaki uprawiał muzykę, dowodząc, że nie trzeba dziesięć lat uczyć się gry na gitarze, żeby mieć prawo zostać artystą. A że przy tym wszystkim nie był miłym gościem? Cóż, Picasso też nie był. Najważniejsze, że wszystkie bolesne doświadczenia, które składają się na postać Iggy’ego Popa, ostatecznie stanowią o czystości jego sztuki, o tym, że do dziś pozostaje autentyczna. I to się czuje – opowiada Trynka. Jak mówi u Jarmuscha sam Pop: „Muzyka jest życiem, a życie to nie biznes”.

ZDRADZENI I PORZUCENI „Usiadłem kiedyś ze skrętem nad rzeką i zrozumiałem, że nie jestem czarny – opowiada w filmie muzyk, podsumowując najwcześniejszy etap kariery, kiedy grywał z afroamerykańskimi artystami. – Postanowiłem wtedy, że zrobię dla swojego pokolenia to, co czarni muzycy zrobili dla swojego”. I słowo ciałem się stało, czego dowodzi choćby niezaprzeczalny wpływ The Stooges na kolejne pokolenia muzyków: od Sex Pistols po Ramones, od Nirvany po Sonic Youth czy Red Hot Chili Peppers. Jedyne, co w tej opowieści może niepokoić – szczególnie po lekturze książki „Iggy Pop. Open Up and Bleed. Upadki, wzloty i odloty legendarnego punkowca” (2012) – to owo przekonanie o wiel-

IGGY ZACHOWAŁ SIĘ OKROPNIE WOBEC WIELU OSÓB. ALE JEŻELI CHCESZ, BY TWOJA WIZJA STAŁA SIĘ RZECZYWISTOŚCIĄ, MUSISZ BYĆ BRUTALNY PAUL TRYNKA, AUTOR BIOGRAFII IGGY’EGO POPA

kiej mocy „ja”, jakby karierę Pop zawdzięczał wyłącznie sobie. Na tym zresztą polega główna różnica pomiędzy filmem Jarmuscha a biografią Trynki. Ten pierwszy w centrum opowieści stawia lidera The Stooges; ten drugi zaś, odbywszy rozmowy z niemal dwoma setkami osób, pokazuje, w jakim stopniu fenomen zwany Iggy Pop był dziełem zbiorowym. – Istnieją dwie wizje dziejów – mówi „Newsweekowi” Paul Trynka. – Jedna jest historią wielkich ludzi. Druga – opowieścią o ruchach społecznych. Iggy Pop nie mógłby zaistnieć, gdyby nie całe mnóstwo osób. Jego sceniczna persona jest wspólnym dziełem The Stooges. Jim Osterberg był tak świetny jako Iggy Pop, dlatego że była to kreacja. „Iggy jest naszą osobowością, naszymi uczuciami i naszym spojrzeniem na rzeczywistość, naszą pogardą dla establishmentu i pieprzenia bzdur” – mówił Trynce kilka lat przed śmiercią 92

Ron Asheton, jeden z dwóch braci, którzy wraz z Dave’em Alexandrem stworzyli podwaliny The Stooges. Nie żyją już bracia Ashetonowie, Dave Alexander zmarł wiele lat temu, wkrótce po rozstaniu z zespołem. – Ludzie, z którymi rozmawiałem, często wspominali, że Iggy przetrwał, a oni nie, że ich życie uległo zniszczeniu – opowiada Trynka. – Dużo myślałem o Alexandrze, o jego samotnej śmierci w szpitalu. Zaprzyjaźniłem się z Ronem Ashetonem, poznałem go, kiedy jeszcze rezydował na kanapie w mieszkaniu swojej mamy [tam trafił po rozpadzie The Stooges – przyp. red.] i cieszyłem się z jego powrotu na scenę, gdy wreszcie oddano mu sprawiedliwość. Uznałem, że cierpienie tych wszystkich osób powinno zostać dostrzeżone, dowartościowane – historia Popa nie jest historią tylko jednego człowieka. Z pewnością jest to także historia rozlicznych zdrad, jakich dopuszczał się Pop. Zdradzeni przyjaciele, agenci, współpracownicy, partnerki – lista osób, które zapłaciły za sukces jednego człowieka, jest całkiem spora. Ich historie zebrał i opisał Trynka, niezmordowany maniak researchu ( jego idolem jest Robert Caro, autor wielotomowej, wciąż nieskończonej biografii prezydenta USA Lyndona Johnsona. Pracując nad pierwszym tomem, obejmującym młodość Johnsona, Caro na przykład zamieszkał na kilka lat w Teksasie, skąd pochodził prezydent). Trynka przytacza sporo przykrych historii dotyczących bliskich muzykowi osób (dokument Jarmuscha całkowicie pomija sferę prywatną, choć styl życia Popa był częścią jego sztuki). – Biografia Iggy’ego jest bardzo niejednoznaczna, wystarczy wspomnieć o szesnastolatce, z którą kiedyś sypiał i która została przez niego wykorzystana i porzucona – mówi Paul Trynka. – On sam był wtedy w bardzo kiepskim stanie. Musiałem o tym napisać i nie było to przyjemne, jednak uważam, że moim zadaniem jest powiedzieć: tak było, przytoczyć fakty, lecz ich nie oceniać. Podobne zachowania były zresztą w przemyśle muzycznym powszechne i gdy pracowałem nad książką, ludzie odmawiali komentowania tej sytuacji. Tymczasem rewolucja młodzieżowa miała także ciemne strony i gdy przyjrzeć się jej bliżej, okaże się, że nie była taka znów piękna. Weźmy właśnie stosunek do kobiet: były wykorzystywane, traktowane przedmiotowo jak zawsze dostępne obiekty seksualne. Ale na liście zdradzonych i porzuconych przez Popa widnieją przede wszystkim muzycy, by wspomnieć nie tylko braci Ashetonów i Dave’a Alexandra, lecz także Johna Williamsona czy braci Sales. – To prawda, Iggy zachował się okropnie wobec wielu osób. Ale jeżeli chcesz, by twoja wizja stała się rzeczywistością, musisz być brutalny – przekonuje autor książki. – Choć niektórzy bywają pod tym względem bardziej wyrachowani. Bowie był dużo bardziej fair wobec artystów, z którymi pracował. Cóż, gdybym rozwijał swoją karierę muzyczną [Trynka miał kiedyś zespół punkowy – przyp. red.], zapewne zachowywałbym się tak samo. Zobacz, właśnie w ten sposób postąpiłem z książką: napisałem ją tak, jak chciałem, i nawet jeśli Iggy Pop mnie z tego powodu nienawidzi, nie dbam o to, bo wiem, że to dobra książka. N malgorzata.sadowska@newsweek.pl

5-11.12.2016

088-092_NW_50.indd 92

02.12.2016 23:35


newsweek.pl

093_NW_50_NW ILUZJA.indd 1

02.12.2016 21:42


KULTURA

Newsweek

WSZYSCY WROGOWIE IZRAELA

Meir Shalev Rosyjski romans Marginesy

94

5-11.12.2016

094-097_NW_50.indd 94

02.12.2016 23:03


Klątwa ziemi świętej O zemście na syjonizmie i o tym, dlaczego Izrael może mieć swoje Aleppo, mówi izraelski pisarz MEIR SHALEV . Właśnie wyszła u nas jego powieść „Rosyjski romans” ROZMAWIA

JACEK PAWLICKI ZDJĘCIE FILIP ĆWIK

NEWSWEEK: Jest pan rówieśnikiem Izraela. Ułatwia to pisanie o tym kraju? MEIR SHALEV: Nie wiem, czy pomaga mi

to w pisaniu, ale na pewno daje poczucie bliskości z krajem, który jest dla mnie jakby kolegą z ławki. Pana „Rosyjski romans” opowiada o żydowskich pionierach, którzy przybyli do Palestyny na początku XX w. Czy powrót do tamtych czasów to ucieczka przed teraźniejszością?

– Ten okres w historii Izraela po prostu bardzo mnie intryguje. Także dlatego, że to dotyczy mojej rodziny, słyszałem podobne historie, kiedy byłem dzieckiem. Moi dziadkowie byli pionierami. Pisząc „Rosyjski romans”, spotkałem się z piętnastoma żyjącymi ojcami założycielami – wszyscy mieli już po 90 lat. Podziwiam tych ludzi. Mieli prawdziwie biblijne zacięcie. Czy to opowieść o narodzinach narodu izraelskiego?

– Narodziny narodu są tylko tłem tej powieści. „Rosyjski romans” to po prostu saga rodzinna trzech pokoleń pionierów, którzy przybyli do dzisiejszego Izraela z Ukrainy. To po trosze love story, historia relacji między dziećmi i rodzicami, między rodzinami, sąsiadami. Jako miejsce akcji wybrałem Dolinę Jezreela, gdzie zaczęło się osadnictwo, ale to nie jest polityczna powieść. Nie pisałem jej po to, by promować idee socjalistyczne. Urodził się pan w Nahalal w Dolinie Jezreela, gdzie powstał pierwszy moszaw – spółdzielnia rolnicza założona przez syjonistów. Czy w dzisiejszym Izraelu kogoś obchodzą moszawy?

– To już część historii, młodzi Izraelczycy nie fascynują się moszawami czy kibucami. Ale jest tak także dlatego, że obecny rząd i minister edukacji należą do innej grupy politycznej, więc starają się promować własny wkład w historię kraju.

Ta ziemia przez zbyt wiele lat była za bardzo święta dla bardzo wielu ludzi. Wszyscy tu powariowali

Kibuce stały się ideologicznym przeżytkiem.

– Wiele z nich przeszło proces prywatyzacji – to już nie są kolektywy starego typu, tylko wspólnoty ludzi, którzy, owszem, decydują się razem mieszkać, ale dostają normalne pensje, mogą żyć, jak chcą, nie nadzoruje ich żaden komitet. Pierwsi kibucnicy byli bolszewikami, ale przez lata mieszkańcy kibuców musieli się dostosować do nowych warunków. Część kibuców przeszła z produkcji rolnej na przemysłową i świetnie sobie radzi przy produkcji artykułów z plastiku czy w branży drukarskiej. Niektóre bardzo się wzbogaciły, inne mniej, ale nie mają już nic wspólnego z ideologią. Stały się częścią izraelskiego kapitalizmu.

Narratorem „Rosyjskiego romansu” jest Baruch – grabarz, który na prywatnym cmentarzu grzebie pionierów-osadników, zaczynając od swego dziadka. Czy to ma jakieś symboliczne znaczenie?

– To nie grabarz, tylko biznesmen (śmiech). Cmentarz to jego biznes, ale też ideologiczna zemsta dziadka na członkach moszawu za to, że najpierw zmuszają go do poślubienia Fejgi, a potem nie są w stanie zaakceptować jednego z synów – Efraima, który wraca straszliwie oszpecony z wojny. Syjonizm zakładał, że żydowscy osadnicy przyjeżdżają, by budować nowe społeczeństwo i państwo. Była to polemika ze starą żydowską tradycją, zgodnie z którą zamożniejsi Żydzi z diaspory organizowali pogrzeby w ziemi przodków. Syjoniści głosili, że Izrael nie potrzebuje zmarłych, tylko żywych. Wieś, w której dzieje się „Rosyjski romans”, została założona w zgodzie z tą zasadą, ale dziadek Barucha ją odwrócił. Biznes wnuczka polega bowiem na sprowadzaniu z Ameryki zmarłych Żydów – zwłok emigrantów, którzy chcą być pochowani wśród pionierów. Dla wsi to zniewaga. Inny bohater powieści, Lewin, skarży się, że na ziemi przodków „nie można rzucić kamieniem, żeby nie trafić w jakieś święte miejsce albo w jakiegoś wariata”. To chyba się nie zmieniło?

– (śmiech) Tak, to, co 100 lat temu powiedział Lewin, jest wciąż aktualne. Ale nie jest to wina Izraela ani Żydów. Taka jest natura tej ziemi, która przez zbyt wiele lat była za bardzo święta dla bardzo wielu ludzi. Wszyscy tu powariowali. Rzeczywiście, w Izraelu, jak rzucisz kamieniem, 5-11.12.2016

094-097_NW_50.indd 95

95

02.12.2016 23:03


Newsweek KULTURA WSZYSCY WROGOWIE IZRAELA

to trafisz w jakieś święte miejsce albo w jakiegoś szaleńca, który oddaje czemuś cześć. Gdy tylko wbijesz łopatę w ziemię, natkniesz się na pozostałości świątyni, groby czy jakiś święty kamień. To jak klątwa.

– To klątwa tej ziemi, która zamiast stać się latarnią morską duchowości i moralności, stała się źródłem fanatyzmu, nienawiści i agresji. Tak więc świętość tej ziemi nie przynosi jej już korzyści, wręcz odwrotnie. Co we współczesnym Izraelu boli pana najbardziej?

– Dwie rzeczy. Po pierwsze fakt, że wciąż okupujemy terytoria palestyńskie i nie widzę żadnej szansy na rozwiązanie tego problemu. Po drugie – wzrost znaczenia religii w społeczeństwie.

kłem mówić, że Jerozolima to taka starsza dama, która w czasie długiego życia miała wielu kochanków. W pożółkłym albumie są zdjęcia wszystkich jej ukochanych: króla Dawida, proroka Jeremiasza, sułtana Saladyna i proroka Mahometa. Ale kimże jesteśmy, by sądzić Jerozolimę? Spróbujmy.

– Izraelski poeta Yehuda Amichai napisał piękny wiersz o Jerozolimie. Opowiada o tym, jak wraca z rynku z koszem pełnym owoców i warzyw, ale po drodze zatrzymuje się, by odpocząć w cieniu starych murów. W pewnym momencie wskazuje na niego przewodnik i mówi do grupy turystów: „Widzicie tego człowieka z siatkami? A nad jego głową znajduje się łuk

Izrael nie jest już państwem świeckim?

– Nigdy nie był państwem całkowicie świeckim. Od samego początku władze zapewniały ludziom „usługi religijne”. To znaczy?

– Rząd budował synagogi i mykwy, gdzie można było dokonywać rytualnych kąpieli. Zapewniał też religijne śluby i pogrzeby tym, którzy tego potrzebowali. To nie jest właściwe podejście. Weźmy żydowską społeczność w Polsce – czy polski rząd organizuje jej życie religijne? Nie, zajmują się wszystkim sami. To samo dotyczy katolicyzmu – rząd nie buduje chyba kościołów? Niedawno na lotnisku Chopina w Warszawie w niedzielę usłyszałem zapowiedź mszy świętej w lotniskowej kaplicy. Sprawdziłem, tak jest od 2010 r.

– Gratulacje, witajcie w klubie! Może nauczyli się tego od nas? (śmiech). Ale przynajmniej wam religia nie nakazuje okupowania terytorium sąsiadów... Przeprowadził się pan z Jerozolimy do Doliny Jezreela. W świętym mieście nie dało się żyć?

– Większość życia spędziłem w Jerozolimie. Od pięciu lat mieszkam w Dolinie Jezreela. Atmosfera w Jerozolimie jest dla mnie zbyt depresyjna. To miejsce jest przesiąknięte religią. Przez całą swoją długą historię Jerozolima zaniedbywała teraźniejszość – swoich mieszkańców i ich bieżące potrzeby. Miasto nie interesowało się też swoją przyszłością. Zwy96

Czasami wydaje mi się, że Europejczycy są zbytnio zasiedziali, by walczyć z terroryzmem, albo że za bardzo się boją coś z tym zrobić

z czasów rzymskich”. Poeta siedzi i myśli, że odkupienie nastąpi, gdy w podobnej sytuacji turyści usłyszą od przewodnika: „Widzicie ten łuk z czasów rzymskich, on nie ma większego znaczenia, ale pod nim siedzi człowiek, który właśnie kupił warzywa i owoce, by zjeść śniadanie ze swą ukochaną żoną”. To poetyckie wyjaśnienie sytuacji Jerozolimy. Nie uważa pan, że jednym z największych problemów Izraela jest nieustanne zagrożenie terrorystyczne?

– Nie sądzę. Przecież Izrael uchodzi za bodaj najbardziej agrożone państwo na świecie – ma wielu śmiertelnych wrogów.

– Nie jestem ślepy, by nie dostrzegać pewnych rzeczy, ale dziś dużo więcej Izraelczyków ginie w wypadkach na drogach niż w zamachach. Wiele zagrożeń wynika z polityki rządu izraelskiego, a nie z zachowania naszych wrogów.

Uważa pan, że rząd Netanjahu jest odpowiedzialny za ataki palestyńskich „samotnych wilków” na Izraelczyków, które mają miejsce od ponad roku?

– Bardzo trudno jest walczyć z terroryzmem „samotnych wilków”, ale nie przynosi on tylu ofiar co masowy terroryzm w czasach Pierwszej czy Drugiej Intifady. Myślę, że problemem Izraela jest rząd pozbawiony wizji, rządzą nami ludzie niemający pojęcia, jak może wyglądać Izrael za 10, 20, 30 czy 40 lat. Co gorsza, nie są zdolni do podejmowania żadnych istotnych decyzji. Jednak choć krytykuję izraelski rząd i społeczeństwo, jestem szczęśliwy, że żyję w Izraelu. Jesteśmy demokracją, mamy wolne wybory, sprawny system prawny. Wszystkie moje obawy co do przyszłości Izraela są niczym w porównaniu z tym, co dzieje się w sąsiednich krajach. Co pan czuje, widząc rzeź syryjskiego Aleppo?

– Strasznie szkoda mi mieszkańców tego miasta. Niestety za ten cały fenomen nazywany niesłusznie Arabską Wiosną odpowiedzialny jest po części prezydent Barack Obama. Zachód dwa razy próbował bez powodzenia sprzedać na Bliski Wschód swoje główne „towary” – najpierw chrześcijaństwo, a teraz demokrację. Ale na ten „towar” nie ma nabywców. Uważa pan, że w Syrii czy Iraku nie ma miejsca na demokrację?

– Oczywiście, że jest, ale ludzie powinni jej chcieć. Tymczasem wszystkie rebelie, które miały ostatnio miejsce w świecie arabskim, były skierowane przeciwko reżimom, ale nie chodziło w nich o demokrację. Ludzie wychodzili na ulice, żądając zmiany władzy, poprawy sytuacji ekonomicznej, większych szans na rozwój, ale nikt nie domagał się demokracji, bo to nie jest coś, czego ludzie na Bliskim Wschodzie potrzebują. Po zamachach terrorystycznych w Nicei mówiło się, że Zachód mógłby uczyć się od Izraela, jak radzić sobie z permanentnym zagrożeniem terrorystycznym. Rzeczywiście?

– Myślę, że Europa wcale nie chce walczyć z terroryzmem. Dlaczego?

5-11.12.2016

094-097_NW_50.indd 96

02.12.2016 23:04


Newsweek KULTURA

– Moşe z powodu lenistwa albo pewnego rodzaju poprawności politycznej. Czasami wydaje mi się, şe Europejczycy są zbytnio zasiedziali, by walczyć z terroryzmem, albo şe za bardzo się boją coś z tym zrobić. Czego Zachód mógłby się w tej kwestii nauczyć od Izraela?

– Europa powinna zainwestować więcej w zapobieganie terroryzmowi. Ale najpierw musiałaby zdać sobie sprawę, şe jest to prawdziwy problem. Po kaşdym ataku w Jerozolimie rosną nowe betonowe zapory na skrzyşowaniach czy ulicach. Z zarządzaniem zagroşeniem nieźle sobie radzicie.

– Przecieş nikt nie zbuduje takich betonowych zapór w Paryşu. Problemem Europy jest pasywność. Czekacie biernie, aş coś złego się zdarzy, ale nie chcecie zrobić nawet jednego kroku do przodu.

Od Izraela, owszem, moşna uczyć się technik policyjnych, ale niczego więcej, bo mój kraj nie wykazał się jakąś szczególną mądrością w zapobieganiu przyczynom terroryzmu. A jednak udało się powstrzymać np. falę zamachów bombowych w autobusach.

– Tak, poradziliśmy sobie z symptomami choroby, ale nie z nią samą. A chorobą jest okupacja terytoriów palestyńskich, fakt, şe Izrael ciemięşy miliony ludzi, co pochłania niemal całą naszą energię. Bo okupacja wymaga olbrzymiego wysiłku, zasobów ludzkich, budşetu, podczas gdy te pieniądze rząd powinien przeznaczyć na inne cele. Nie obawia się pan niepodległej Palestyny?

osiągnąć kompromis w sprawie granic niş teraz, a za pięć lat będzie jeszcze trudniej. No, chyba şe chcemy, aby Izrael stał się jednym państwem dla dwóch narodów. Ale wówczas za jakiś czas będziemy mieli swoje własne Aleppo. Aş tak źle?

– Nie chciaĹ‚bym Ĺźyć w paĹ„stwie arabskim, a takim z powodu demograďŹ i staĹ‚by siÄ™ szybko Izrael w modelu jedno paĹ„stwo dla dwĂłch narodĂłw. N Meir Shalev (1948) jest izraelskim pisarzem, publicystÄ…. W Polsce ukazaĹ‚y siÄ™ trzy jego powieĹ›ci: „Rosyjski romansâ€?, „ChĹ‚opiec i goĹ‚Ä…bâ€? oraz autobiograficzna „Moja babcia z Rosji i jej odkurzacz z Amerykiâ€?. Jego powieĹ›ci przetĹ‚umaczono na ponad 20 jÄ™zykĂłw

– Zupełnie nie, ale im dłuşej z tym czekamy, tym gorzej. 20 lat temu łatwiej było

jacek.pawlicki@newsweek.pl REKLAMA

Mobility Power Solutions

Najlepsza energia zawsze gotowa do pracy. Witamy w nowej gamie Titanium.

Batcar Sp.j 7UDVD 3yĂŁQRFQD =LHORQD *yUD 1,3 Tel. 068/3209898 Tel. 068/3201869 e-mail: sklep@batcar.pl +IHQ V Ç‹YVKV^PZRV VKKHQ Z[HY` HR\T\SH[VY

2''=,$â< : 32/6&( %DWFDU %LHOVNR %LDĂŁD ² %DWFDU *RU]yZ :ONS ² %DWFDU *UXG]LćG] ² %DWFDU /XEOLQ ² %DWFDU -DZRU ² %DWFDU 1RZD 6yO ² %DWFDU 2VWUyZ :ONS ² %DWFDU 6NXSLH ²

094-097_NW_50.indd 97

02.12.2016 23:04


KULTURA

Newsweek

NOWY FILM BRACI DARDENNE

Strach przed prawdą To nie przypadek, że po dekadach opowiadania o biednych ludziach z nizin bracia Dardenne zrobili film o dobrze prosperującej lekarce. „Nieznajoma dziewczyna” to rzecz o moralnym kacu sytej klasy średniej. W kinach od 9 grudnia TEKST

KAR OL I N A PAST E R N AK

Bracia Dardenne Jean-Pierre (z lewej) i Luc

98

5-11.12.2016

098-099_NW_50.indd 98

02.12.2016 23:03


Kadr z filmu „Nieznajoma dziewczyna”. Na zdjęciu Adèle Haenel jako Jenny Davin

FOT. MAARTEN DE BOER/GETTY IMAGES, CHRISTINE PLENUS/MATERIAŁY PRASOWE

C

hcieliśmy, żeby nasza główna bohaterka, Jenny, była kimś w rodzaju akuszerki prawdy – mówił na festiwalu w Cannes Jean-Pierre Dardenne (65 lat), używając jak zwykle liczby mnogiej. Wypowiadał się także w imieniu siedzącego obok młodszego brata, Luca (62 lata), z którym od dekad razem piszą, produkują i reżyserują filmy. – Żeby Jenny była osobą, która wsłuchuje się nie tylko w to, co ludzie wyrażają słowami, ale także w to, co mówią ich schorowane ciała, by wyciągała z ludzi prawdę – kontynuował Jean-Pierre. – A ponieważ prawdę ludzie najczęściej próbują przed sobą i przed światem ukryć, spowiedź, na którą nasi bohaterowie zdobywają się przy Jenny, przypomina raczej cesarskie cięcie niż poród naturalny – dodał. Jednak nie jest łatwo się na to zdobyć. Jeden z bohaterów „Nieznajomej dziewczyny” na chwilę przed tym cesarskim cięciem próbuje się powiesić na pasku od spodni. Śmiertelny strach przed prawdą czuć w każdej scenie nowego filmu braci. Jenny Davin jest utalentowaną lekarką, uczynną członkinią społeczności miasta Liège. Lada dzień ma zacząć pracę w bogatej klinice w centrum miasta. W ten ponury zimowy wieczór szukająca pomocy imigrantka wybiera na domofonie nazwisko doktor Davin. Lekarka nie otwiera. Imigrantka ginie w niejasnych okolicznościach. Pojawia się seria ważnych pytań, które napędzają akcję filmu Dardenne’ów i nie dają Jenny spać, pytań niepokojąco przypominających te, które stawiał sobie bohater „Upadku” Camusa. Co by było, gdyby jednak otworzyła drzwi? Kim była nieznajoma dziewczyna? Kto ponosi odpowiedzialność za to, co się wydarzyło tamtego wieczoru? Metafora jest aż nazbyt czytelna: zamknięte drzwi gabinetu są jak Europa zamykająca się przed nielegalnymi imigrantami. Dobijająca się do nich czarnoskóra kobieta jest imigrantką z Afryki, a wszystko dzieje się pięć po dwudziestej, godzinę po zamknięciu gabinetu. Skoro lekarka zobowiązana przysięgą Hipokratesa do ratowania życia wyznacza sobie „limit” pomocy innym, to czego spodziewać się po zwykłych obywatelach?

Jednak głównym tematem nowego filmu braci Dardenne jest poczucie winy. Główna bohaterka przeżywa to głęboko, nie chce już nigdy przegapić potrzebującego. Gabinet dr Jenny Davin mieści się w szczególnym miejscu – to biedne przedmieścia belgijskiego Liège. Miasta symbolu w filmach braci Dardenne. Są nierozerwalnie związani z tym regionem, w którym widać dziś ledwie resztki dawnej świetności. Walonia – a zwłaszcza Liège i pobliskie Seraing, gdzie bracia się urodzili i dorastali – była kiedyś europejskim centrum produkcji stali. Po II wojnie światowej hutnictwo upadło, wzrosło bezrobocie, a z nim – napięcia społeczne. – Dawniej czuło się tu solidarność, związki zawodowe były silne – opowiadał w wywiadzie dla „Guardiana” Luc Dardenne. – Później na ulicach zaczęło przybywać bezdomnych. Ale nas interesuje nie

Spielberg to jest sława! Ale my? Wolne żarty! LUC DARDENNE

tyle to, skąd ci ludzie się wzięli, jaka jest socjologiczna przyczyna zjawiska, ale dokąd oni zmierzają? – mówił reżyser. – Jak przetrwają? Jak zachowają się w ekstremalnej sytuacji? Od lat bracia Dardenne sarkazmem reagują też na zarzuty, że wiodąc żywot festiwalowych bywalców i osiągając sukcesy, coraz bardziej oddalają się od bohaterów z nizin, o których opowiadają. Ich filmy dwa razy zdobyły Złotą Palmę i Nagrodę Jury Ekumenicznego w Cannes, dostały tu też Grand Prix i nagrodę za scenariusz. Bracia przekonują, że nazywanie ich gwiazdami to nieporozumienie. – Bel-

gia to malutki kraj, praktycznie bez przemysłu filmowego. Filmowiec w Belgii nie jest żadną sławą! – tłumaczył Luc Dardenne w wywiadzie dla „Variety”. – Spielberg to jest sława! Ale my? Wolne żarty! – dodał. Bracia Dardenne trochę się krygują, bo ich filmy miały nawet wpływ na belgijską politykę. O przyjętej w latach 90. ustawie określającej prawa nieletnich na rynku pracy mówi się w Belgii potocznie „ustawa Rosetty” – od imienia bohaterki jednego z pierwszych filmów braci, nastolatki zmuszonej do zarabiania na siebie i matkę alkoholiczkę. Bracia Dardenne często porównywani są z innym filmowcem lewicowych poglądach, Kenem Loachem. „Nieznajoma dziewczyna” pojawiała się w relacjach z Cannes w towarzystwie „Ja, Daniel Blake”, najnowszego filmu Loacha, który także całkiem niedawno wszedł na polskie ekrany. Loach pokazał, jak w sytuacji kryzysu rośnie w społeczeństwie zobojętnienie na los jednostki; np. pracownicy pomocy społecznej nie zwracają się do potrzebujących z imienia i nazwiska, ale przy użyciu numeru PESEL, bo to ułatwia emocjonalne odcięcie się od człowieka. Bracia Dardenne pokazują inną sytuację: ich bohaterka chce poznać tożsamość imigrantki, której nie udzieliła pomocy, szuka z nią emocjonalnego kontaktu. Loach zrobił film o zwycięstwie bezdusznego systemu. Bracia Dardenne – wydawałoby się – film o triumfie humanizmu, o pokucie. Jest jednak w fabule „Nieznajomej dziewczyny” pewna przewrotność, która sugeruje, że bracia Dardenne nie są wcale takimi optymistami. Bo przecież ich bohaterka nigdy nie spotka nieznajomej dziewczyny, której nie pomogła. Od początku filmu wiemy, że dziewczyna nie żyje i żadne starania lekarki – ani jej bardziej emocjonalny niż dotychczas kontakt z pacjentami, ani rezygnacja z lukratywnej pracy w klinice i dalsze prowadzenie praktyki w biednej części miasta – nie przywrócą jej życia. Mogą co najwyżej przywrócić bohaterce filmu złudny spokój sumienia. N karolina.pasternak@newsweek.pl

5-11.12.2016

098-099_NW_50.indd 99

99

02.12.2016 23:03


PATRONAT

PRZYJRZYJ SIĘ MOJEJ MUZYCE Red Bull Music Academy to muzyczny projekt edukacyjny – trochę festiwal, a trochę kolonie dla młodych muzyków i producentów

(Od lewej) Merk, The Venopian Solitude, Emma-Jean Thackray i Buen Clima występują podczas Red Bull Music Academy w Montrealu

T

rzeba już coś umieć, by przejść sito, trzeba też chcieć się czegoś nauczyć. Finaliści spotykają się raz w roku na jednym z dwóch turnusów pięciotygodniowej imprezy. Całą dobę są zanurzeni w muzyce, ale nikt ich nie pilnuje, nie stawia ocen – od nich tylko zależy, co wyniosą z tej przygody. Co roku pada na inne miasto – tym razem gospodarzem był Montreal. Za gościnę akademia odwdzięcza się zainteresowaniem lokalną kulturą: kanadyjscy artyści docierają do międzynarodowej publiczności za pomocą internetowego RBMA Radio czy portalu Red Bull Music, a malarze, rzeźbiarze i projektanci zapraszani są do urządzenia przestrzeni, która służy producentom, muzykom i dziennikarzom. Jak Phi Centre w Montrealu. Na parterze, gdzie akademicy jadają i dyskutują z gośćmi, pastelowe kolory ścian

100_NW_50.indd 100

mieszają się z zielenią kwiatów. Na piętrze są studia nagraniowe. Obowiązkowe zajęcia na RBMA to jeden czy dwa wykłady dziennie. Prowadzą je wybitni artyści i znakomici producenci, od Iggy’ego Popa po Briana Eno. Ja spędziłem w akademii tylko dwa dni i udało mi się zaliczyć trzy wykłady. Hiphopowy producent Mike Will Made It ze swadą opowiadał, jak jego muzyka z klubów ze striptizem na przedmieściach Atlanty trafiła do finału Super Bowl i napominał młodych, by nie zapominali o biznesowej stronie swej pracy. Inuicka wokalistka Tanya Tagaq opowiadała, jak trafiła na płytę Björk, ale także o swej walce o to, by rdzennym mieszkańcom Kanady żyło się lepiej. Z kolei Tim Hecker, kanadyjski guru radykalnej elektroniki, tłumaczył, że z dobrego koncertu część publiczności powinna wyjść przed końcem przerażona tym, co usłyszała.

Po wykładach jest czas na pracę twórczą, więc kto ma ochotę, udaje się do studia. Muzyka, która tu powstanie, nie będzie przez nikogo oceniana. Chodzi o to, by przejrzeć się w oczach innych uczestników, wspólnie rozwiązać problem, w razie potrzeby korzystając z rady opiekuna-fachowca, ale też by poznać możliwości sprzętu i oprogramowania. Wieczory to koncerty. Uczestnicy rozgrzewają publiczność, którą przyciąga gwiazda wieczoru. Bo w odróżnieniu od wykładów, zamkniętych dla osób postronnych, na koncerty związane z RBMA może przyjść każdy (bilety są niedrogie). Na występach niektórych uczestników bawią się głównie koledzy. Biją brawo, nawet jeśli komuś nie idzie: może to sympatia, może polisa, która ma zapewnić aplauz, gdy przyjdzie ich kolej. Poziom akademików jest nierówny: od producentów na tyle początkujących, że niekoniecznie powinni grać dla ludzi w renomowanych klubach, po takich, którzy mogliby już mieć (i często mają) profesjonalne kariery. Większość jest przynajmniej interesująca, jak Malajka Takahara Suiko występująca pod pseudonimem The Venopian Solitude, której produkcje są jeszcze dość toporne, ale za to śpiew fascynuje, albo Emma-Jean Thackray z Londynu, improwizująca na trąbce, czy przedstawiciel gospodarzy River Tiber, który wpływy funku godzi z delikatnością folku. Ten ostatni uczestniczy w zajęciach akademii, choć jest już lokalną sensacją, od kiedy fragment jego utworu trafił w formie sampla na płytę Drake’a. Wśród absolwentów RBMA są znakomitości współczesnej muzyki: Andreya Triana, Aloe Blacc, Nina Kraviz czy Flying Lotus. Akademia ich nie stworzyła, ale być może w trakcie podobnego turnusu zdecydowali, że warto zawodowo grać. Jarosław Szubrycht

FOT. KAREL CHLADEK / RED BULL CONTENT POOL

MUZYCZNA AKADEMIA RED BULLA

Newsweek

02.12.2016 20:55


PREMIERY  WYBITNE

 BARDZO DOBRE

 DOBRE

 ŚREDNIE

 SŁABE

 DNO

!

Michał Centkowski poleca „Matkę Courage” Wojna nie ma w sobie nic z kobiety

Hit

ertolt Brecht napisał „Matkę Courage i jej ku lepszej przyszłości. Bo przecież, jak z przekonaniem tłumaczy swym towarzyszom Matka Courage, nawet dzieci”, kronikę wojny 30-letniej, u progu przegrana wojna może stać się okazją do zarobienia II wojny światowej. To nie tylko manifest pacykilku groszy, a wielkie sprawy, zwycięstwa i porażki, są fizmu, lecz także reakcja na przerażający absurd powtazmartwieniem tych na górze. rzającej się historii. Michał Zadara sięga po najważniejszy To nieprawda, bo jak pokazuje Zadara w przejmujądramat Brechta, by wyrazić na scenie napięcia i lęki cym finale, przywodzącym na myśl „Metropolis” Langa, dławiące coraz bardziej rozchwianą rzeczywistość. cała ta chora przygoda zawsze ufundowana jest na cierZaczyna się wejściem muzyków, którzy towarzyszyć pieniu tych na dole. Anna Fierling za pokój płaci równie nam będą właściwie przez cały spektakl. Na wielkim ekraokrutną cenę jak za wojnę. Nienie nad sceną oglądamy filmowaną na pewność jutra, nieustanna walka żywo gigantyczną, ukrytą w kulisach o byt stanowią stan naturalny. Wojmakietę Warszawy – zaprojektowany Matka Courage na czy pokój, to bez znaczenia, poprzez Roberta Romusa postapokalipi jej dzieci reż. Michał Zadara rządek pozostaje ten sam – ci sami tyczny krajobraz pełen zrujnowanych Teatr Narodowy liczą zyski, ci sami ponoszą ofiary. ikon stołecznej architektury, drapaw Warszawie Rytm ponadtrzygodzinnego spekczy chmur i hoteli. W końcu wjeżdża taklu jak u Brechta wyznaczają kona scenę Anna Fierling, czyli tytułolejne, wykonywane na żywo songi wa Matka Courage (Danuta Stenka) w znakomitej aranżacji Jacka ze swymi dziećmi. Szymkiewicza. Dziwne, absurdalI choć tłem jest rzeczywistość zrujne i rachityczne melodie pełne pinowanej Warszawy, wojna zmienia sków, zgrzytów i grozy ożywiają się tu w globalny konflikt wywołany ten makabryczny kabaret. rozpadem Unii Europejskiej, a wóz Najbardziej przejmujący dramat markietanki – w kultowego, choć w spektaklu Zadary rozgrywa się mocno sfatygowanego mercedesa gdzieś na marginesie wielkiej hi„beczkę”. Reżyser nie uwspółcześnia storii. Opowieść o świecie wieczna siłę. Mimo że nie brak w tekście nie skazującym biednych i słabych Brechta smakowitych aluzji do katona porażkę, za sprawą fascynująlicyzmu oraz bitności Polaków, na cych kreacji aktorskich Danuty szczęście nie ma w warszawskim Stenki i Barbary Wysockiej staje się spektaklu nachalnej publicystyki poruszającą kobiecą odyseją Matczy politycznej agitki. Na scenie ogląki i Córki, samotnie walczących ze damy makabryczny karnawał. Zainfeświatem naiwnych, okrutnych i głukowany szaleństwem, drapieżny pich mężczyzn. Cała ta chłodno wyświat, w którym toczy się rozpaczliwa kalkulowana konstrukcja spektaklu walka o przetrwanie. Mieszkańcy Zadary zostaje rozsadzona kilkoma tego świata, pozornie twardo stąpając dotkliwymi scenami. Gdy żołniepo ziemi, żywią naiwną wiarę, że Danuta Stenka rze pokazują Matce Courage ciało gdzieś na marginesie wielkich spraw syna, ona wie, że nie może okazać wciąż sami mogą być kowalami swego Na scenie oglądamy śladu emocji. Albo kiedy jej córlosu. Jak grany przez Oskara Hamermakabryczny karnawał. ka, niema Kattrin, wraca z miasta skiego Żołnierz dopominają się zgwałcona przez żołnierzy. Żeby sprawiedliwej nagrody za ocalenie Zainfekowany szaleństwem, przetrwać, muszą chwilę później dowódcy, składają skargi i zażalenia, drapieżny świat, w którym toczy się wspólnie ruszyć przed siebie, jakby albo jak dziwka Yvette (Ewa Bułhak) mozolnie i konsekwentnie drepczą rozpaczliwa walka o przetrwanie nic się nie stało. N

FOT. MACIEJ LANDSBERG, RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI

B

5-11.12.2016

101_NW_50.indd 101

101

02.12.2016 22:39


Newsweek KULTURA PREMIERY

FILM LAMENT reż. Hong-jin Na, MAYFLY

Taki ładny koszmar Aż któregoś dnia w jednej chwili na miasteczko spadają wszystkie nieszczęścia świata. W okolicy pojawia się tajemniczy Japończyk, jedni ludzie odchodzą od zmysłów, a inni giną w strasznych okolicznościach. Od początku wiadomo, że Gu nie nadaje się do tej sprawy, ale tacy właśnie są małomiasteczkowi poli-

DAWID KARPIUK

WYSTAWA SLAVS AND TATARS Usta usta, CSW ZAMEK UJAZDOWSKI, WARSZAWA, DO 19.02

Slavs and Tatars, Dunjas, Donyas, Dinias (2012)

102

MUZYKA KATE BUSH

Słowa i lustra

Before the Dawn, WARNER

WYSTAWA „USTA USTA” ZNANEJ MIĘDZYNARODOWEJ GRUPY ARTYSTYCZNEJ S LAVS AND T ATARS ma w sobie coś z cucenia, ożywiania. Chodzi o ustne tradycje, wierzenia, tożsamość narodów żyjących pomiędzy byłym murem berlińskim a murem chińskim. A nade wszystko o sam język, który jest symbolem niezależności i oporu wobec imperiów i reżimów. Z lustrzanych głośników słychać XI-wieczny traktat dla władców o tym, jak używać języka w rządzeniu. W hołdzie dwóm polskim literom „ą” i „ę”, które w XIX w. pod zaborem rosyjskim próbowano unicestwić, artyści zrobili mebelki – rzeźby w kształcie tych znaków – przypominające konfesjonały. „Usta usta” są popowe, krzykliwe, ta wystawa mieni się kolorami, odbija w lustrach. Pociąga formą i łapie za słowa.

DWA LATA TEMU BILETY NA 22 KONCERTY KATE BUSH W LONDYŃSKIM HAMMERSMITH APOLLo rozeszły się w siedem minut. To były jej pierwsze po 35 latach występy na żywo. Ich rejestracja dźwiękowa ukazuje się teraz na trzypłytowym albumie. Na repertuar ponaddwugodzinnego koncertu złożyły się głównie utwory z albumów „Hounds of Love” z lat 80. i przedostatniego „Aerial”. Bush śpiewa z jeszcze większą ekspresją niż na dawnych płytach i jawi się po latach jako niezwykle oryginalna artystka i postać charyzmatyczna. A przede wszystkim jako popowa wizjonerka.

JOANNA RUSZCZYK

JACEK SKOLIMOWSKI

Popowa wizjonerka

FOT. MATERIAŁY PRASOWE (2)

JONG-GU TO SAFANDUŁOWATY POLICJANT, który zawsze się spóźnia, cierpi z powodu przedwczesnego kryzysu wieku średniego, a kiedy już romansuje na boku, nie potrafi tego ukryć nawet przed własną córką. Pracuje w komendzie w maleńkim miasteczku na południowokoreańskiej prowincji i próbuje cieszyć się życiem.

cjanci w klasycznych filmach noir, które chętnie cytuje reżyser Hong-jin Na. „Lament” to niezwykłe połączenie gatunków: straszy jak najlepsze horrory, ale potrafi też wycisnąć łzę, bo biedny Gu musi sobie radzić z rzeczami, które go przerastają. Park Chan-wook może niebawem mieć wielkiego konkurenta. Hong-jin Na jest na początku drogi, „Lament” to jego trzeci film. Trzeba go koniecznie zobaczyć. I czekać na kolejne.

5-11.12.2016

102-103_NW_50.indd 102

02.12.2016 19:13


Newsweek KULTURA PREMIERY

KSIĄŻKI EKA KURNIAWAN

ANTONI PAWLAK

Piękno to bolesna rana, WYDAWNICTWO LITERACKIE

Walizka światła, INSTYTUT MIKOŁOWSKI

Magiczna Indonezja

Dyskretna wiara w życie

„N IE

ANTONI PAWLAK TO JEDEN z ostatnich poetów urodzonych w latach 50. – młodszych od Krynickiego, starszych od Świetlickiego – który nadal regularnie publikuje wiersze. W otwierającej najnowszy tom „Ostatniej drodze po skrzypiących schodach” opisuje swoje samobójstwo. Mało dramatyczne, nawet trochę mozolne, jak przystało na starszego pana. Pawlak skończył beatlesowskie 64 lata, wydał ponad 20 tomów, w których śmierć była zawsze jednym z najważniejszych tematów. Dziś wie, że się do niej zbliża, i słowa o niej powtarzają się w „Walizce światła” jak refren. Tak jak obrazy samotności i bezradności wobec wchodzenia w starość – Pawlak tworzy klimat jak z piosenek

MA GORSZEGO PRZE -

KLEŃSTWA OD RODZENIA ŁADNYCH KOBIET W ŚWIECIE MĘŻCZYZN ZAJADŁYCH JAK GONIĄCE SIĘ PSY ” – mówi Dewi Ayu, centralna postać tej książki. Prostytutka rzuca klątwę na córkę – chce, by dziecko urodziło się brzydkie, a potem umiera. Po 20 latach wstaje z grobu, by zobaczyć, co stało się z niemowlęciem. Eka Kurniawan opowiada dzieje Indonezji z feministycznej perspektywy – mężczyźni są tu w większości żałosnymi kreaturami zniewolonymi seksualną żądzą, kobiety zaś jej ofiarami. W tle

są: holenderski kolonializm, japońska okupacja w czasie II wojny światowej, krwawa walka o niepodległość, wreszcie pucz wojskowy, ludobójstwo lat 60. i trwający kilka dekad reżim Suharto. Kurniawan inspiruje się indonezyjskim folklorem i realizmem magicznym, jej powieść jest nawet porównywana do „Stu lat samotności” Marqueza. PIOTR GAJDOWSKI

Cave’a czy Cohena, słuchanych w listopadzie o czwartej rano. Ale czy na pewno? Tytułowa „walizka światła” pojawia się w jednym z nie tak niewielu w tomie erotyków. Zaś otwierającego tom samobójstwa też nie można traktować zbyt dosłownie, bo poeta wiesza się na „smudze światła”. Paradoksalnie w tych smutnych, niby pośmiertnych wierszach odkrywamy mnóstwo dyskretnej wiary w życie. Nawet jeśli to już ostatnia prosta. PIOTR BRATKOWSKI REKLAMA

NEWSWEEK EXTRA ZDROWIE 100% EKSPERCKIEJ WIEDZY O ZDROWIU

( )

128 STRON

MAGAZYN JUŻ W SPRZEDAŻY OD 7 GRUDNIA newsweek.pl

102-103_NW_50.indd 103

02.12.2016 19:13


RYS. HENRYK SAWKA

HENRYK SAWKA

104

5-11.12.2016

104_NW_50.indd 104

02.12.2016 18:20


Cinema City.indd 1

02.12.2016 11:59


MARTES SPORT.indd 1

02.12.2016 12:00


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.