Newsweek polska 45 2016

Page 1

DLACZEGO PREZES PiS NIE TKNIE MACIEREWICZA

AGATA BIELIK-ROBSON: DAJEMY SOBIE WMÓWIĆ, ŻE ABORCJA TO MORDERSTWO

KRZESIMIR DĘBSKI: CO MOJA RODZINA PRZEŻYŁA NA WOŁYNIU

45/2016 31.10-6.11.16 cena 6,90 zł 3 euro (w tym 8% VAT) Nr indeksu 36679X

www.newsweek.pl

PO TRUPACH DO CELU NAJPIERW EKSHUMACJE, POTEM DRUGI WIELKI POGRZEB LECHA KACZYŃSKIEGO − TAKI MA BYĆ SYMBOLICZNY POCZĄTEK NOWEJ POLSKI

rrein@wp.pl

I_OKLA_NW_45.indd 1

28.10.2016 19:29


rrein@wp.pl

Ski Team.indd 1

28.10.2016 12:42


3 1 .1 0 - 6 .1 1 . 2 01 6

/

NUMER 45

PERYSKOP

64 / Gadżety

4 / Polska i świat

Słuchawki bezprzewodowe

POLITYKA

NAUKA

14 / Trumny smoleńskie

70 / Na przeziębienie

Po co Jarosławowi Kaczyńskiemu potrzebne są ekshumacje?

Najlepszym sposobem jest rosół, a przy gorączce lepiej się głodzić – dowiedli badacze

18 / Antoni Macierewicz W PiS nie ma drugiego polityka, któremu tyle uchodziłoby na sucho

74 / Z bliska

22 / Gang tapirów

76 / Praworęczność

Tak o trzech najbliższych współpracownicach pani premier mówią w PiS

Skąd się wzięła hegemonia prawej ręki? I co przez nią tracimy?

25 / Duńczyk smoleński

KULTURA

Kim naprawdę jest Glenn Arthur Jørgensen, mąż Ewy Stankiewicz?

80 / Michael Cunningham

Ni kot, ni lemur, czyli lotokot

28

SPOŁECZEŃSTWO 28 / Agata Bielik-Robson Polska kultura jest mizoginiczna. Wmawia się kobietom, że aborcja to egoizm, morderstwo i cywilizacja śmierci – mówi filozofka

34 / Małgorzata Rybicka O wspólnocie imienia Arama Rybickiego i rozkopywaniu grobów

38 / Krzesimir Dębski Mówi o UPA, rzezi wołyńskiej i historii rodziny

ŚWIAT 42 / Uchodźcy w Europie Grecja zgodziła się być europejskim czyśćcem dla imigrantów, ale ma z tym coraz większe problemy

46 / Wojna internetowa Trzeba opracować podobne procedury jak na czas zimnej wojny – mówi Edward Lucas, publicysta tygodnika „The Economist”

SPOŁECZEŃSTWO

DYSKUSJA O ABORCJI Zygota to nie jest życie. Jeśli zgodzimy się na taką definicję życia i zaczniemy zarodek otaczać nimbem świętości, to już przegrałyśmy sprawę. Bo wtedy każdy przypadek aborcji będzie morderstwem – mówi Agata Bielik-Robson

Amerykański pisarz o polityce, powieściach i śmierci

84 / Herta Müller Pisarze czy artyści nigdy nie zapobiegli największym zbrodniom – mówi noblistka

88 / Jerzy Pilch Ukazała się pierwsza biografia pisarza

FELIETONY 5 / Krzysztof Materna Jestem zaniepokojony

6 / Jerzy Mazgaj Dolcetto d’Alba Vagnona DOC

38

SPOŁECZEŃSTWO

33 / Marcin Meller Ex oriente lux

KRZESIMIR DĘBSKI

49 / Zbigniew Hołdys Przepowiednia Reeda Hastingsa

Dużą część malarstwa ojca stanowiły sceny z rzezi wołyńskiej – mówi kompozytor Krzesimir Dębski. Właśnie wydał książkę o swoich rodzicach i Wołyniu

70

NAUKA

50 / Alfonse D’Amato Człowiek, który potrafi załatwić każdą sprawę

OKŁADKA: FOT. 216 PHOTO/GETTY IMAGES FOT. ADAM GOLEC

BIZNES

JAK ZWALCZYĆ PRZEZIĘBIENIE Wirusa trzeba karmić, a bakterie głodzić – udowodnili naukowcy

54 / Kłopoty KGHM Polski potentat wciąż nie zarabia na złożach miedzi w Chile, ale widać już światełko w tunelu

80

KULTURA

60 / Start-upy w Izraelu

MICHAEL CUNNINGHAM

W wojsku Izraelczycy uczą się nieszablonowego myślenia. To nieocenione przy rozkręcaniu innowacyjnych spółek

Zapytano mnie kiedyś, dlaczego nie piszę o szczęśliwych ludziach. A kto chce o nich czytać? – pyta amerykański pisarz

rrein@wp.pl

001_NW_45.indd 1

31.10-6.11.2016

1

29.10.2016 00:46


Newsweek

Redaktor naczelny

Tomasz Lis

PO PROSTU

Ja wam dobrze radzę O

studiach. Ale każdy prawnik wie, że istnieją spory w doktrynie i na wszystko można spojrzeć z różnych punktów widzenia. My za chwilę będziemy musieli podejmować wiele decyzji personalnych. Ktoś w tych sądach musi być awansowany, ktoś inny pominięty albo nawet zdegradowany. Na pewno nie jest Wam obojętne, kto to będzie. Sympatyczne gesty wobec nas ze strony każdego z Was będą dostrzeżone i docenione. To samo prokuratorzy. Przeciwstawialiśmy się nieprawidłowościom w prokuraturze i dalej będziemy to czynić. Nasze państwo ma swoją politykę karną, którą prokuratorzy mają realizować. Możecie oczywiście powiedzieć, że nie ma znaczenia, czy będziecie w prokuraturze apelacyjnej w Warszawie, czy rejonowej w Ustrzykach Dolnych. Ale wiemy i my, i Wy, że to nieprawda. Dalej, pracownicy naukowi. Wiemy, wiemy, cenicie sobie swoją niezależność i krytycyzm. My też w Was to cenimy. Ale od gestów życzliwości wobec nas korona Wam z głowy nie spadnie. Wy też chcecie awansów i grantów. A my w tym możemy pomóc.

Nie musicie twierdzić, że w Smoleńsku był zamach. Wystarczy, jak powiecie, że macie wątpliwości, że do końca nie wiadomo, jak było Dziennikarze. Wielu z Was myśli, że może gadać i pisać, co chce. Czas pokaże. Jak Was przyciśniemy i lekko wystraszymy także prywatnych reklamodawców, to nagle z kasą będzie krucho. Wasi wydawcy sami do Was przyjdą, żebyście zdjęli nogę z gazu. A my i tu nie prosimy o wiele. O równowagę prosimy. Krytykujcie nas, ale i opozycję. Po aptekarsku. My też jesteśmy przeciw wypaczeniom. Redaktor Ziemiec nawet je skrytykował. I słusznie, bo to nam pomaga. Włos mu z głowy nie spadł. Nam wystarczy, żebyście nie mówili, że niszczymy demokrację i pozycję Polski. Tylko tyle. A jeśli krytyka, to konstruktywna, a nie totalna, wszystko w czambuł. Nasza oferta wydaje się naprawdę rozsądna i powinniście ją poważnie rozważyć. Poza wszystkim, nie lepiej być wśród zwycięzców, którzy realnie decydują o losach kraju? Nie lepiej włączyć się w proces przemian? Możecie na tę ofertę patrzeć krzywo i wzdychać: „gdyby nas lepiej i piękniej kuszono”. Ale my nie uwodzimy ani nie kusimy. My sugerujemy i proponujemy. Wybór jest Wasz. Wy poniesiecie jego konsekwencje. Liczymy na Wasz rozsądek. MePiStofeles

FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI

bywatelki i Obywatele. Rok po narodzinach dobrej zmiany wielu z Was wciąż stoi w rozkroku, nie wiedząc, jak się do niej odnieść. Chcę Was przekonać, że warto się odnieść pozytywnie, tym bardziej teraz, gdy nastał czas dokonania jednoznacznego wyboru. Wielu z Was myśli zapewne, że dobra zmiana to kwestia jeszcze góra trzech lat. Pobudka. Nie po to zdobywaliśmy władzę, żeby ją za chwilę oddawać. Taki Erdoğan rządzi już 13 lat, Orbán – 6, a przecież porządzi jeszcze kolejnych 6. My też nie jesteśmy tu na chwilę. Możecie oczywiście stać z boku, boczyć się i grymasić albo nawet robić nam wbrew, ale tak zwyczajnie, po prostu, Wam się to nie opłaca. Tym, którzy będą z nami, będzie się żyło łatwiej, tym, którzy przejdą na pozycje nam wrogie, będzie ciężko – co mówimy otwarcie. Ekscytujecie się obecnymi protestami i uważacie, że będzie ich więcej, że będą większe. Mrzonki. Ten Wasz KOD jest już niemal trupem, a gdy do końca rozjedziemy cały ten Trybunał, trupem będzie. Czarny protest też dogorywa. Drugi raz się nie wystawimy i nie będziemy prowokować pań. Protesty przeciw likwidacji gimnazjów są marne i nic tego nie zmieni. Wiemy, jest niby ta opozycja. I co z tego? Krzyczą, gardłują, a walec jedzie i na końcu ich rozjedzie, jeśli do tego momentu sami się nie pożrą. Bez sensu jest obstawianie w wyścigu konia, który na pewno nie wygra. Tak czy owak, przed nami i przed Wami wiele lat. A my wcale nie oczekujemy tak wiele. Nie musicie nas głośno popierać. Wystarczy, że nie będziecie głośno się nam przeciwstawiać albo po cichu przeciw nam knuć. Budujemy IV RP. To wielkie dzieło, wspierane wolą suwerena. Owszem, napotykamy pewne przeszkody, ale stopniowo je usuwamy. Trybunał za chwilę będzie nasz, sądy też, media częściowo mamy, resztę zmarginalizujemy albo zastraszymy. Nie będzie już żadnych punktów oporu. Wszelka kontestacja będzie więc zupełnie jałowa. Nie lepiej nas w tej sytuacji wesprzeć, choćby życzliwą neutralnością? Nie mówimy na przykład, że macie popierać cele naszego programu gospodarczego, prezentowane przez wicepremiera Morawieckiego. Wystarczy, jak powiecie, że trzeba nam dać szansę. To tak wiele? Nie musicie nam klaskać, gdy przejmujemy wymiar sprawiedliwości. Wystarczy, jak powiecie, że sądy rzeczywiście źle działają i zmiany są konieczne. Nie musicie twierdzić, że w Smoleńsku był zamach. Wystarczy, jak powiecie, że macie wątpliwości, że do końca nie wiadomo, jak było, i trzeba wszystko dogłębnie zbadać. To chyba nic złego, że człowiek zgłasza wątpliwości. Inteligentny człowiek ma prawo mieć wątpliwości. Wielu z Was to prawnicy. Wiemy, jesteście przywiązani do pewnych reguł, o których słuszności przekonywano Was na 2 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

002_NW_45.indd 2

28.10.2016 18:50


JESTEŚMY BANKIEM OTWARTYM OD 25 LAT Drodzy Klienci i Partnerzy, dziękujemy za wspólne 25 lat. Doceniamy zaufanie, jakim nas obdarzacie, cieszymy się z Waszych sukcesów i wspieramy Was w każdym przedsięwzięciu.

Piotr Czarnecki Prezes Zarządu Raiffeisen Bank Polska S.A.

raiffeisenpolbank.com

rrein@wp.pl

raiffeisen polbank.indd 2

28.10.2016 12:27


Newsweek

Peryskop NA SKRÓTY PRZEZ ŚWIAT

WŁOCHY SIĘ ZATRZĘSŁY

NIE OBRACAĆ W PROCH

W PONIEDZIAŁEK ROZPOCZĘŁO

TRZĘSIENIE ZIEMI o magnitudzie 5,4, KTÓRE DOTKNĘŁO ŚRODKOWE WŁOCHY, WYWOŁAŁO PANIKĘ W MIEJSCOWOŚCI VISSO KOŁO MACERATY. Są ranni i znaczne szkody materialne, w Rzymie ewakuowano budynek MSZ. Wiele osób z obawy przed wstrząsami wtórnymi wolało spać pod gołym niebem.

KOŚCIÓŁ NIE ZAKAZUJE kremacji, ALE PREFERUJE POCHÓWEK ZWŁOK, KTÓRY JEST „NAJBARDZIEJ ODPOWIEDNIĄ

SIĘ BURZENIE NIELEGALNEGO OBOZOWISKA IMIGRANTÓW W CALAIS, TZW. dżungli.

Tysiące ludzi koczowało tam w nadziei na przedostanie się przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii. Władze postanowiły przenieść imigrantów do ośrodków rozsianych po całym kraju.

ZABICI WE ŚNIE PONAD 60 OSÓB ZGINĘŁO,

ZIELONOOKA AFGANKA ZA KRATAMI

A DWA RAZY TYLE ODNIOSŁO RANY

SZARBAT GULA,

PODCZAS ATAKU DŻIHADYSTÓW

KTÓRA POJAWIŁA SIĘ

NA szkołę policyjną W KWECIE

NA OKŁADCE „NATIO-

na zachodzie Pakistanu. Kilku zamachowców z kałasznikowami zaatakowało w nocy pogrążonych we śnie, nieuzbrojonych kadetów, później dwóch napastników wysadziło się przy pomocy pasów szahida. Do zamachu przyznało się tzw. Państwo Islamskie.

NAL GEOGRAPHIC” Z 1985 R., ZOSTAŁA ZATRZYMANA W PAKISTANIE. Steve

McCurry, autor jej słynnego zdjęcia, stara się zapewnić pomoc prawną i finansową kobiecie podejrzanej o przekupienie urzędników, by otrzymać pakistańskie dowody tożsamości dla siebie i dzieci.

uznano za element dziedzictwa Hiszpanii mieszczący się w kompetencjach państwa, a nie autonomicznego regionu.

FORMĄ WYRAŻENIA WIARY

PANCERNIACY Z USA NAD WISŁĄ

I NADZIEI W ZMARTWYCHWSTANIE

SEKRETARZ OBRONY USA ASH CARTER ZAPOWIEDZIAŁ, że już w lutym zostanie w Polsce rozmieszczona brygada pancerna USA. Po kilku miesiącach żołnierzy i sprzęt ze stanu Kolorado zastąpi kolejna brygada, która przyjedzie do Europy w ramach rotacji.

CIAŁA” – głosi instrukcja

Kongregacji Nauki Wiary „Ad resurgendum cum Christo”. „Idąc za starodawną tradycją chrześcijańską, Kościół usilnie zaleca, by ciała zmarłych chowane były na cmentarzu lub w miejscu świętym” – wskazuje watykański dokument. d

PPOWRÓT KORRIDY HISZPAŃSKI TRYBUNAŁ KONSTYTUCYJNY UCHYLIŁ WPROWADZONY KILKA LAT TEMU

przez katalońskie władze zakaz korridy, bo „narusza on kompetencje państwa w kwestii ochrony dziedzictwa kulturowego”. Rytualne walki z bykami

ZIELONE ŚWIATŁO DLA CETA PO TYGODNIU TWARDYCH NEGOCJACJI WALONIA porozumiała się z belgijskim rządem federalnym i umożliwiła podpisanie umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Kanadą (CETA). Część inwestycyjna dokumentu wejdzie jednak w życie dopiero po ratyfikacji przez parlamenty 28 krajów UE.

FOT. PHILIPPE HUGUEN/AFP/EAST NEWS, PAKISTAN FEDERAL INVESTIGATION AGENCY/REUTERS/FORUM

ZBURZONY OBÓZ W CALAIS

4 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

004_NW_45.indd 4

29.10.2016 00:08


Newsweek PERYSKOP

TYDZIEŃ Z... Bodnar mentalnie do PiS nie pasuje, więc można go kopnąć nawet za plan montażu windy dla niepełnosprawnych.

DARIUSZ ĆWIKLAK

Rok samych swoich

MAJĄC W PAMIĘCI maksymę Beaty Kempy, nie wpadniemy też w nerwowy rechot, czytając marszałka Senatu, który w „Rzeczpospolitej” mówi: „Czarne protesty pokazały, że część społeczeństwa jest niewyedukowana i nie wie, czym jest aborcja”. Rozumiem, że „czarny protest” jest mentalnie obcy dzisiejszej władzy, ale w życiu nie wpadłbym na to, że mężczyzna będzie pouczał kobiety, czym jest aborcja. ZA TO WPŁYW naszych nowych polityków

MINĄŁ ROK OD WYBORÓW WYGRANYCH PRZEZ PIS. Najlepiej ten okres podsumowała minister Beata Kempa: „Nie może być tak, jak sobie wyobraża opozycja, że pozostaną ludzie, którzy się z nami mentalnie nie zgadzają”.

KIEDY CZŁOWIEK WBIJE TO SOBIE DO GŁOWY, od razu zrozumie, dlaczego posłanka Krystyna Pawłowicz czepia się budżetu Rzecznika Praw Obywatelskich i wydatków na „politykę równościową”. Adam

na sprawy globalne budzi podziw. Dopiero co minister Macierewicz jednym przemówieniem w Sejmie zapobiegł sprzedaży do Rosji okrętów Mistral po dolarze za sztukę, a już Paweł Kukiz ocalił traktat CETA z Kanadą. Wystarczyło, że pogratulował Walończykom zawetowania umowy, a ci następnego dnia zmienili zdanie.

PRZY TAKIEJ SKUTECZNOŚCI blednie siła przebicia polityków europejskich. Komisarz Frans Timmermans robił marsową

Krzysztof Materna RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI, RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI

OBSERWATORIUM

Jestem zaniepokojony estem zaniepokojony spadkiem medialnej popularności naszych najjaśniejszych rządzących. Stwórca nowego rządowego porządku w cieniu, duży brak niedomówień. Broszki pani premier przyblakły i nie odbijają już słońca, tak jak to było przy 500+. Pan prezydent Duda krąży po pustym pałacu i coraz rzadziej słyszymy, jak mówi: „Jestem przekonany”. Pytam, czy w mojej Polsce coś złego się dzieje? Czy najjaśniejszym zabrakło pary? Czy wyczerpały się dobrozmianowe baterie? O nie!!! Zgasił całkowicie blask pierwszej trójcy minister Macierewicz. Jego nazwisko odmieniają wszystkie media przez wszystkie przypadki. Jego wypowiedzi i wydarzenia, w których uczestniczy, są niepodważalnie najważniejsze. Zacząłem się zastanawiać,

J

minę, a i tak w sprawie Trybunału Konstytucyjnego doczekał się od polskiego rządu odpowiedzi w stylu: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi”.

PREMIER GRECJI pohukuje wprawdzie, że za brak solidarności w sprawie uchodźców powinno się nam obciąć unijne fundusze, ale zawsze można przecież powiedzieć, że to lewak. Suweren to kupi.

PYTANIE, czy kupi hucpę ze smoleńskimi ekshumacjami, którym sprzeciwia się część rodzin ofiar. Powiedzieć, że w tej sprawie rządząca partia przekroczyła dawno wszelkie granice przyzwoitości, to nic nie powiedzieć. WIELE MÓWI za to zestawienie dwóch innych „smoleńskich” informacji z ostatniego tygodnia. Europosłanka PiS Beata Gosiewska chce od skarbu państwa 5 mln zł odszkodowania za śmierć męża Przemysława. Z kolei dr Wacław Berczyński, przewodniczący powołanej przez ministra Macierewicza podkomisji, która zastanawia się, czy w Smoleńsku nie doszło np. do zamachu, został szefem rady nadzorczej łódzkich zakładów WZL nr 1. Wszystko na sprzedaż.

czy ktoś za tym stoi, i doszedłem do wniosku, że stoi za tym sam minister Macierewicz. Osobiście lubię postać ministra. Jest inny niż wszyscy, nietuzinkowy i wielobarwny. Rozszerzę teraz listę przymiotów. Inteligentny bardzo, błyskotliwy, ma poczucie humoru, specyficzne, ale ma. Jest szarmancki, uprzejmy, nawet dla kłopotliwych dziennikarzy. Odważny, nie boi się nikogo, ani powstańców warszawskich, ani prokuratury. Mówi pełnymi zdaniami, odmieniając przez przypadki, potrafi uwodzić nawet w obcych językach. Będzie miał niedługo tysiące własnych żołnierzy i zwierzchnik sił zbrojnych może go co najwyżej pocałować. Potrafi motywować. Dzięki niemu pan Misiewicz zaczął się uczyć, a za nim na pewno pójdą inni. Sprawdził się jako opozycjonista, a teraz jako rządzący. Potrafił rozbić najtajniejsze struktury i z kompletnych amatorów zrobić wysokiej klasy specjalistów. Dzięki niemu nie będziemy mieli francuskiego helikopterowego szmelcu, a Rosjanie g* dostaną, a nie francuskie okręty. Francuski minister obrony lubi go przez stół, a kandydat Trump żałuje, że minister nie może na niego głosować. Panie Prezesie, Pani Premier, Panie Prezydencie, uważajcie. Uważajcie, bo pan minister Macierewicz w ogóle nie sypia. Jest bardziej niebezpieczny niż licho, które nie śpi. Strzeżcie się! N

Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

rrein@wp.pl

005_NW_45.indd 5

31.10-6.11.2016

5

28.10.2016 21:44


Newsweek PERYSKOP

MOJE WINA

Dolcetto d’Alba DOC Vagnona est kilka powodów, by odwiedzić włoski Piemont – na fanów białego szaleństwa czekają alpejskie stoki, a na miłośników motoryzacji, niezależnie od pogody – turyńskie Museo Nazionale dell’Automobile. Natomiast kulturalnych i historycznych emocji dostarczy wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO kompleks Venaria Reale. A co z amatorami kulinarno-enologicznych przyjemności? Jeśli dysponują wolnym czasem, powinni się pospieszyć – sezon na tuber magnatum pico w pełni. Weekendowe targi, a właściwie cały organizowany po raz 86. festiwal słynnej trufli piemonckiej w regionie Alba trwa do końca listopada. Handlowaniu „białym złotem” towarzyszą pokazy kulinarne najlepszych szefów kuchni, prezentacje innych tradycyjnych produktów regionalnych i oczywiście degustacje okolicznych win. „Amici, oro e vino son buoni quando son vecchi” – wychwala włoskie przysłowie przewagę starych przyjaciół, złota i wina nad młodymi. A jednak wśród piemonckich win mamy takie, które najlepsze jest za młodu. Mowa o dolcetto. „To idealne wino do powolnego sączenia pod koniec pracowitego, męczącego dnia” – mówi o nim sam Ian D’Agata, jeden z najlepszych, wielokrotnie docenianych przez branżę włoskich dziennikarzy piszących o winach. Jest owocowe, aromatyczne, pełne gracji i jednocześnie przyjazne dla podniebienia. I uważa się, że najlepsze okazy dolcetto pochodzą właśnie z okolic Alby. Winogrona dolcetto dojrzewają pierwsze, wino z nich jest gotowe stosunkowo wcześnie. Dlatego często mają je w swojej ofercie producenci barolo i barbaresco, czekający, aż dwa wielkie „B” nabiorą mocy i charakteru. Nie inaczej jest w przypadku Montaribaldi. Azienda Agricole Montaribaldi powstała w 1958 r., od 1994 r. kierują nią synowie założyciela – Luciano i Roberto Taliano. Przyświeca im chlubna zasada pierwszeństwa terroir nad technologią, dlatego każda z parceli to odrębne wino. Nasze Dolcetto d’Alba pochodzi z winnicy Vagnona. Wbrew nazwie nie jest to wino słodkie. Ma słuszną budowę oraz charakterystyczną dla szczepu skromną kwasowość. Wiśniowo-malinowy zapach może uśpić nieco czujność, ale bądźcie przygotowani na owocowo-korzenne nuty z typowym dla dolcetto finiszem o posmaku gorzkich migdałów. N

J

Jerzy Mazgaj, założyciel Delikatesów Alma. Miłośnik wina i dobrej kuchni

3 LISTOPADA 1957 R. Przed wysłaniem w kosmos pierwszego człowieka wystrzelono satelitę Sputnik 2 z suczką Łajką na pokładzie. Radzieccy naukowcy ogłosili wtedy, że zamknięte w aluminiowym pojemniku zwierzę przeżyło kilka dni. Wiele lat później ujawniono, że Łajka zdechła po kilku godzinach lotu z powodu stresu i przegrzania (w kapsule było ponad 40°C)

NOTOWANIA

SONDAŻ

CZY W RAMACH WALKI Z NARKOTYKAMI W SZKOŁACH POWINNY ODBYWAĆ SIĘ KONTROLE POLICJANTÓW Z PSAMI?

22%

NIE

64%

TAK

14%

NIE WIEM, TRUDNO POWIEDZIEĆ

ŹRÓDŁO: SW RESEARCH DLA „NEWSWEEKA”. BADANIE PRZEPROWADZONE NA GRUPIE 800 POLAKÓW W WIEKU 16-64 LAT

POLICYJNE PSY W SZKOŁACH? XI JINPING, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin, która nadała mu status głównego przywódcy, jaki w przeszłości mieli Mao Zedong, Jiang Zemin i Deng Xiaoping. Zapewnia mu to absolutną władzę

JÓZEF WOJCIECHOWSKI, były właściciel Polonii Warszawa, który przegrał ze Zbigniewem Bońkiem walkę o fotel prezesa PZPN

NIEMAL DWIE TRZECIE POLAKÓW POPIERA POMYSŁ RADNEGO Z ZIELONEJ GÓRY, BY NARKOTYKÓW U UCZNIÓW SZUKALI PODCZAS

LEKCJI POLICJANCI Z PSAMI – POKAZAŁ SONDAŻ

SW RESEARCH DLA „NEWSWEEKA”. – Częściej za przeprowadzaniem takich kontroli są kobiety (68 proc. – mężczyzn tylko 61 proc.), osoby z wykształceniem średnim (71 proc.) oraz mieszkańcy małych miast (73 proc.). Z wiekiem rośnie odsetek badanych popierających takie działania, wśród ankietowanych do 24 lat wynosi on 55 proc., podczas gdy wśród najstarszych aż 72 proc. – zwraca uwagę Piotr Zimolzak z agencji badawczej SW Research. Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii uważa jednak, że podejrzewanie i kontrolowanie wszystkich uczniów to droga donikąd. – Doświadczenia z innych krajów pokazują, że uczniowie odbierają wykorzystanie psów jako wyraz braku zaufania i stosowanie wobec nich przemocy – podkreśla Anna Borucka z KBPN. Skutkuje to pogorszeniem relacji uczniów z nauczycielami, a rodzicom i kadrze szkolnej daje jedynie iluzoryczne poczucie uwolnienia się od problemu. PASZA

FOT. MATERIAŁY PRASOWE (2), LINTAO ZHANG/REUTERS/FORUM, KAMIL PIKLIKIEWICZ/EAST NEWS, ERIC ISSELÉE/ISTOCK/THINKSTOCK

Jerzy Mazgaj

KARTKA Z...

6 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

006_NW_45.indd 6

28.10.2016 19:33


Newsweek PERYSKOP

Papież syntezatorów MUZYKA

Największe w karierze?

– Chyba jednak wyżej cenię koncert dla Jana Pawła II, kiedy 30 lat temu odwiedzał mój rodzinny Lyon.

FOT. TOM SHEEHAN

Ufoludek w krainie muzyki

Słuchało pana wtedy blisko 800 tys. ludzi. Woli pan koncerty dla tłumów czy kameralne nagrywanie płyt?

Koncert dla Jana Pawła II to chyba największe przeżycie w mojej karierze – mówi Jean-Michel Jarre, który w tym tygodniu wystąpi w Łodzi i Katowicach

koleś z Francji postawił na instrumentalną muzykę elektroniczną. Ale może właśnie ta osobność była kluczem do sukcesu. Zawsze chodzę własnymi drogami.

NEWSWEEK: Jak to się zaczęło? JEAN-MICHEL JARRE: Kiedy 40 lat temu

– Album „Electronica” jest wyjątkowy. Przez pięć lat zjeździłem parę kontynentów, by nagrywać z legendarnymi twórcami, którzy mnie inspirowali. Niesamowite przeżycie.

nagrałem album „Oxygène”, byłem traktowany jak ufoludek. W okresie, gdy triumfy święciły disco, punk i heavy metal, jakiś

A jednak pana najnowszy album to owoc współpracy z 30 artystami, m.in. Pet Shop Boys, Primal Scream, Cyndi Lauper, Mobym.

– Wbrew pozorom obydwie rzeczy mają wiele wspólnego. W studiu człowiek bywa samotny, a nawet zdesperowany, ale kiedy dźwięki wskakują na właściwe miejsca, czuje się ekscytację, niemal trans, stan bliski temu w trakcie koncertu. Muzyka jest jak narkotyk. W tym tygodniu narkotyki są w Łodzi i Katowicach.

– Będzie ostro, nie mogę się doczekać (śmiech). Wiem, że ukochana przez mnie polska publiczność zawiesiła poprzeczkę wysoko, dawno u was nie występowałem. Ale wierzę, że moje nowe widowisko spełni oczekiwania słuchaczy. Rozmawiał Paweł Szaniawski

REKLAMA

rrein@wp.pl

007_NW_45.indd 7

28.10.2016 18:51


Newsweek PERYSKOP

Historia kontra Hollywood KSIĄŻKI

Inna wojna w Wietnamie Żeby przetrwać w wojennej rzeczywistości, trzeba umieć się śmiać – mówi „Newsweekowi” Viet Thanh Nguyen, tegoroczny zdobywca Nagrody Pulitzera za powieść „Sympatyk”, która właśnie ukazała się w Polsce wyjątkowo sugestywny. Dlatego w powieści spory fragment jest kpiną z tego filmu, a właściwie z całego gatunku filmów poświęconych wojnie w Wietnamie. I stąd drwina z reżysera: „Jego arogancja stanowiła przejaw niespotykanej dotąd osobliwości, gdyż po raz pierwszy w dziejach świata historię wojny opowiadali nie zwycięzcy, lecz pokonani, korzystając z najwydajniejszej machiny propagandowej, jaką kiedykolwiek stworzono”.

NEWSWEEK: Da się zwięźle powiedzieć, o czym jest „Sympatyk”? VIET THANH NGUYEN: O komuni-

stycznym szpiegu, pół Francuzie, pół Wietnamczyku, działającym w armii Wietnamu Południowego. Gdy w kwietniu 1975 r. pada Sajgon, lub – jak to woli – zostaje wyzwolony, zadaniem szpiega jest uciec z resztkami armii do USA i dalej donosić. Jest to zarazem powieść historyczna, thriller polityczny i czarna komedia. Nasuwają się skojarzenia z antywojennymi klasykami w rodzaju „Paragrafu 22” czy „Rzeźni numer pięć”. To celowy zabieg?

mordercą, alkoholikiem ani kobieciarzem i nigdy nie onanizowałem się przy użyciu kałamarnicy. Jednak dzielę wiele odczuć i przemyśleń z narratorem.

Jak wiele własnych doświadczeń wykorzystał pan w książce?

Dlaczego pana powieść przedstawia zupełnie inny obraz wojny w Wietnamie niż ten znany z filmów w rodzaju „Czasu apokalipsy”?

– Bardzo mało. Choć trafiłem do USA jako uchodźca, nie jestem szpiegiem,

– Hollywoodzkie filmy narzucają obraz tych zdarzeń, a „Czas apokalipsy” jest

SIĘ RZEKŁO Jak politycy i prokuratura to sobie wyobrażają? Wyciągniemy wszystkich z grobów i ułożymy pasjansa z 92 zwłok? Ponurą łamigłówkę, gdzie będą sobie dopasowywać i przestawiać? Izabella Sariusz-Skąpska, córka Andrzeja Sariusz-Skąpskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej

Duchowo i empatycznie jestem absolutnie po stronie rodzin, które mają pytania, wątpliwości czy jest im przykro, że będą musiały traumę sprzed sześciu lat przeżywać w pewnym sensie raz jeszcze kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski

– Brakowało perspektywy Wietnamczyków. W USA niemal każdy pamięta, że w walkach zginęło 58 tys. Amerykanów, ale większość nie zdaje sobie sprawy z tego, że zmarły też 3 mln Wietnamczyków, a tym bardziej nie ma pojęcia, że wojna toczyła się też w Laosie i Kambodży, gdzie zmarły kolejne 3 miliony ludzi. Co myśleli Wietnamczycy? Co czuli? Te myśli i uczucia są kluczowe w tej powieści. Rozmawiał Paweł Szaniawski

WIETESZKA

FOT. ORIANA KOREN/THE NEW YORK TIMES/EAST NEWS

– Podziwiam zarówno powieść Josepha Hellera, jak i Kurta Vonneguta. Na pewno wspólną cechą tych trzech książek jest przekonanie, że wojna jest nie tylko tragiczna, ale i absurdalna. Żeby przetrwać w wojennej rzeczywistości, trzeba umieć się śmiać: z siebie, z nieludzkiego bestialstwa, które jest częścią człowieczeństwa, z pobożności i hipokryzji, które znaleźć można w każdej kulturze.

Jakie aspekty wojny w Wietnamie, dotąd ignorowane przez świat sztuki, zostały opisane dopiero w „Sympatyku”?

8 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

008_NW_45.indd 8

28.10.2016 21:11


rrein@wp.pl

wejnert meble.indd 1

28.10.2016 12:28


Newsweek HISTORIA

EUROPA W POLSKIEJ TOŻSAMOŚCI Polska od chwili swego powstania ponad tysiąc lat temu była europejska. Polacy bronili Europy i ginęli za nią pod Wiedniem, w wojnie polsko-bolszewickiej czy pod Monte Cassino. Przegrywając Europę u siebie, Polska podważała swe miejsce w Europie, a nawet swą niepodległość – pisze prof. Roman Kuźniar

ANGIELKA DLA KRÓLA Wiadomość o zainteresowaniu Władysława IV siostrzenicą Karola I Stuarta wywołała pospolitej płoch w Rzeczypospolitej ku stolii zamieszanie w kilku l j cach Europy, podzielonej przez toczącą się właśnie wojnę trzydziestoletnią – opowiada dr Anna Kalinowska

POJEDYNEK NA MITY Być może jeszcze nigdy w dziejach Polski konflikt polityczny nie był w takim stopniu uwikłany w historyczne odniesienia. Wielki projekt wymiany elit – okręt flagowy „dobrej zmiany” – w całości osadzony jest w opowieściach o czasach II RP i PRL – twierdzi dr hab. Piotr Osęka

Listopadowy WYDANIE CYFROWE „Newsweeka Historii” numer dostępne również w ofercie „Newsweeka oraz w wersji na tablety. Historii” już 1,99 euro 8 zł w sprzedaży w cenie 8,90 zł. W ofercie promocyjnej roczna prenumerata (12 wydań w cenie 89 zł). Kontakt: prenumerata.axel@qg.com, www.literia.pl, tel.: 22 336 79 01

od 2001 roku Adres redakcji tygodnika: 02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 52. Kontakt z Czytelnikami: (22) 232 21 00 (w godzinach 8–16), faks (22) 232 55 26; www.newsweek.pl, redakcja@newsweek.pl Redaktor naczelny: Tomasz Lis / Zastępca redaktora naczelnego: Aleksandra Karasińska / Redaktor prowadzący: Łukasz Ramlau / Dyrektor artystyczna: Magdalena Mamajek-Mich / Sekretarz redakcji: Ryszard Holzer / Sekretariat redakcji: Małgorzata Kacprzak, Katarzyna Klejnocka, Lucyna Dyczkowska / Polska: Wojciech Cieśla, Rafał Kalukin, Michał Krzymowski, Marcin Meller, Aleksandra Pawlicka, Teresa Torańska, Paweł Szaniawski – PERYSKOP / Społeczeństwo: Renata Kim, renata.kim@newsweek.pl, Aleksandra Gumowska, Wojciech Staszewski, Anna Szulc, Małgorzata Święchowicz, Jacek Tomczuk / Świat: Jacek Pawlicki, jacek.pawlicki@newsweek.pl, Michał Kacewicz, Maciej Nowicki, Nowy Jork: Piotr Milewski, piotr.milewski@newsweek.pl / Biznes: Dariusz Ćwiklak, dariusz.cwiklak@newsweek.pl, Radosław Omachel, Marek Rabij, Miłosz Węglewski / Nauka: Dorota Romanowska, dorota.romanowska@newsweek.pl, Katarzyna Burda / Kultura: Piotr Bratkowski, piotr.bratkowski@newsweek.pl, Dawid Karpiuk, Karolina Pasternak, Joanna Ruszczyk, Małgorzata Sadowska, Łukasz Saturczak / Wydanie cyfrowe: Marek Wójcik, marek.wojcik@ringieraxelspringer.pl, Józef Lubiński – redaktor prowadzący / Internet: Marta Ogórkiewicz (product manager newsweek.pl), Marcin Marczak – wydawca, Marta Ciastoch, Jakub Korus, Hubert Orzechowski, Łukasz Rogojsz, Paula Szewczyk, Marta Tomaszkiewicz, Mateusz Wojtalik / Foto: Rafał Pyznar, Tomasz Królik, Mikołaj Starzyński, Marek Szczepański / Studio graficzne: Grzegorz Brodowski, Urszula Gardy, Aleksandra Kuc, Michał Peas, Sylwia Urbańska, Marek Zipper – grafik projektant / Asystent redaktora naczelnego: Krystian Durma, krystian.durma@ringieraxelspringer.pl / Korekta: Ewa Leszczyńska-Al-Khafagi, Agata Rytel, Iwona Trzaskoma Wydawca: RINGIER AXEL SPRINGER POLSKA Sp. z o.o., Członek Izby Wydawców Prasy i Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, www.ringieraxelspringer.pl / Adres: ul. Domaniewska 52, 02-672 Warszawa, recepcja główna tel.: (22) 232 00 00, 232 00 01 / Prezes zarządu: Edyta Sadowska / Prezes honorowy: Wiesław Podkański / Dyrektor finansowy: Grzegorz Kania / Dyrektor HR: Monika Remiszewska / Dyrektor marketingu: Olga Korolec / Dyrektor zarządzający marką: Dariusz Zieliński / Dyrektor ds. projektów specjalnych: Joanna Chlebna / Reklama: Media Impact Polska Sp. z o.o., Mariusz Szynalik, mariusz.szynalik@mediaimpact.pl, tel. 22 232 01 25 / Marketing: Anna Więckowska / Menedżer wydawniczy: Bernadetta Byrska / PR korporacyjny: Agnieszka Odachowska / Księgowość: Katarzyna Fita (dyrektor) / Kolportaż: Rafał Kamiński (dyrektor) / Produkcja: Mariusz Gajda (dyrektor), Jarosław Sokołowski / Druk: Quad/Graphics Europe Sp. z o.o. / Prenumerata i zamówienia kolekcji: tel.: 22 336 79 01, 801 000 869, e-mail: prenumerata.axel@qg.com, www.newsweek.pl / Sprzedaż internetowa wydań archiwalnych, specjalnych i prenumeraty: www.kiosk.redakcja.pl / Reklamacje: tel.: 22 336 79 01, 801 000 869, e-mail: prenumerata.axel@qg.com / Prenumerata krajowa: Poczta Polska oraz Ruch SA na terenie całego kraju / Prenumerata zagraniczna: http://kiosk.redakcja.pl Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów. Za treść ogłoszeń redakcja ponosi odpowiedzialność w granicach wskazanych w ust. 2 art. 42 ustawy Prawo prasowe. Zabroniona jest bezumowna sprzedaż czasopisma po cenie niższej od ceny detalicznej ustalonej przez wydawcę. Sprzedaż numerów aktualnych i archiwalnych po innej cenie jest nielegalna i grozi odpowiedzialnością karną. Newsweek magazine Published by Newsweek LLC, EDITORIAL STAFF: Editor in chief: Jim Impoco / Deputy Editor: Bob Roe / International Editor: Nicholas Wapshott / Managing Editor: Kira Bindrim BUSINESS STAFF: Chief Content Officer, IBT Media: Johnathan Davis / Chief Executive Officer, IBT Media: Etienne Uzac

FOT. PRISMA/UIG/GETTY IMAGES, ZAMEK KRÓLEWSKI NA WAWELU

ZADANIE: OJCZYZNA Jeśli Polacy mieli przetrwać zabory, musiał stać się cud, o którym marzył Zygmunt Krasiński: współdziałanie polskiej szlachty i polskiego ludu. By tak się stało, trzeba było wymyślić naród od nowa – przypomina dr Dobrochna Kałwa

UCIECZKA SPOD STRYCZKA Przekupstwa, intrygi, naciski na sąd, nocne przesłuchania... Historia procesu biskupa Skarszewskiego z września 1794 r. nadaje się na fabułę filmu akcji. Czy polskiej rewolucji zabrakło radykalizmu – zastanawia czymski się Stanisław Zakroczymski

10 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

010_NW_45.indd 10

28.10.2016 18:37


Newsweek NOWOŚCI I TRENDY REKLAMA

Pneumovit spray do nosa to jedyny preparat na bazie wody leczniczej z Uzdrowiska Rabka stosowanej w leczeniu dróg oddechowych o charakterze przewlekłym i alergicznym. Polecany na katar infekcyjny i alergiczny. Znakomicie sprawdza się w okresach grzewczych, kiedy mamy nadmiernie suche powietrze, doskonale nawilży śluzówkę nosa i oczyści z roztoczy lub alergenów. Jest bezpieczny dla małych dzieci, kobiet w ciąży oraz w okresie karmienia piersią. Dostępny w aptekach i sklepach.

Na zimę dla dzieci

Na katar infekcyjny i alergie

Więcej na stronie: www.gorvita.pl

Na dobry początek Emele to jedyne buty dla dzieci produkowane ręcznie. Zaprojektowane i wykonywane wyłącznie w Polsce w małej manufakturze w Częstochowie. Emele stanowią idealne rozwiązanie dla dzieci zaczynających naukę chodzenia; spełniają wymogi obuwia profilaktycznego, mają status wyrobu medycznego. Konstrukcja Emeli pozwala zachować stabilność podczas stawiania pierwszych kroczków, umożliwia stawanie na paluszkach oraz siadanie na piętach. Opracowana przez nas podeszwa zapobiega ocieraniu stopki o stopkę, a konstrukcja noska pozwala na swobodne ułożenie paluszków wewnątrz bucika. 40--osobowy zespół fachowców ma świadomość, jak ważną rolę odgrywaChronią stópki ją buciki w procesie kształtowania dziecięcej stopy. Wszystkie buciki wykonane są z taką precyzją, że otrzymujją wieczystą gwarancję producenta. Dzieci zasługują na najlepsze produkty!

Endo jak co roku zadbało o przygotowanie bogatej oferty ciepłych i lekkich kurtek rtek zimowych dla dzieci. Ciepłe, Ciepłe wodoszczelne, wodoszczelne przewiewne, koloro owe, starannie wykończone. O kurtkach Endo można mówić bez końca! Zaprojektowane z db bałością o szczegóły, wykończone miękkim futerkiem m lub miłym w dotyku polarem ochronią przed chłłodem nawet w najtęższy y mróz. Odblaskowe naszy ywki uczynią dzieci widoczne, a rodzicom pozwo olą odetchnąć, że ich dzieci są bezpieczne po zmroku.

Ciepłe, wygodne i bezpieczne Więcej na stronie: ie: www.endo.pl

Przyjazne osiedle W dzielnicy Jamno w Koszalinie powstaje osiedle 48 domów jednorodzinnych. Osiedle Norweskie budowane jest przez norweskiego dewelopera Firmus Group. Budynki realizowane są według 4 różnych projektów nawiązujących swoją koncepcją i stylem do skandynawskiego designu, który daje poczucie ładu i uporządkowania przestrzeni. Projekt został zaprezentowany w połowie września br. i już zareSkandynawski zerwowano 3 spośród 6 domów, które powstaną design w ramach I etapu wczesną wiosną 2017 roku.

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Oddychaj swobodnie

Więcej na stronie: www.osiedle-norweskie.pl

Sprawdź na: www.emel.com.pl

rrein@wp.pl

NiT Poznan.indd 1

28.10.2016 22:10


rrein@wp.pl

Apart 2cale.indd 4

28.10.2016 12:29


rrein@wp.pl

Apart 2cale.indd 5

28.10.2016 12:29


Newsweek POLITYKA

EKSHUMACJE SMOLEŃSKIE

TERROR TRUMIEN Jarosław Kaczyński zdecydował się na wyciąganie zwłok z grobów mimo sprzeciwu rodzin. To złamanie podstawowego tabu, szczególnie rażące w Polsce, gdzie szanuje się majestat śmierci. Po co liderowi PiS potrzebne są ekshumacje? TEKST

CEZARY MI C H AL S K I , ILUSTRACJA P I OT R C H AT KOWS K I

R

ewolucjom, zakładaniu nowych politycznych ustrojów, obalaniu starych, zawsze towarzyszyły rewolucje trumien. Aktem założycielskim stawały się uroczyste pogrzeby nowych bohaterów, a także bezczeszczenie grobów bohaterów dawnych. Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz są przekonani, że zakładają nowe państwo i niszczą państwo stare. Nie tylko zatem mają swoją politykę śmierci i państwowych pogrzebów, ale ta polityka przyjmuje formy coraz bardziej radykalne – staje się rewolucją trumien.

TRUMNY DOBRE I ZŁE Ta PiS-owska rewolucja trumien zaczynała się przed laty nieśmiało – od buczenia i gwizdów nad grobami powstańców warszawskich, gdzie jako jedynych legalnych dysponentów powstańczej tradycji akceptowano Macierewicza i Kaczyńskiego. I skąd próbowano przegnać „wrogów” – nawet Władysława Bartoszewskiego czy AK-owskich weteranów powstania; zwłaszcza kiedy się temu zawłaszczaniu historii przez PiS próbowali przeciwstawiać.

14 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

014-017_NW_45.indd 14

28.10.2016 23:20


rrein@wp.pl

014-017_NW_45.indd 15

31.10-6.11.2016

15

28.10.2016 23:20


Newsweek POLITYKA EKSHUMACJE SMOLEŃSKIE

Po Smoleńsku nastąpiła radykalizacja PiS-owskiej politybyć pogrzeb szczątków Juliusza Słowackiego, ulubionego poety ki śmierci. Z tej tragedii, z wybranych smoleńskich trumien JaJózefa Piłsudskiego, które zostały sprowadzone do Polski na zlerosław Kaczyński uczynił fundament i akt założycielski nowej cenie Marszałka w 1927 roku, po zamachu majowym. Uroczysty polityki, która miała doprowadzić do nowego państwa. Umieszpogrzeb poprzedzony obwożeniem po całym kraju trumny z proczenie ciał prezydenckiej pary na Wawelu – wymyślone przez chami wieszcza, z towarzyszeniem wojskowej eskorty, był zapoPR-owców PiS zupełnie na zimno jako metoda przejęcia poliwiedzią późniejszego pogrzebu samego Marszałka – największej tycznej i symbolicznej inicjatywy – stało się fundamentem żarliuroczystości państwowej międzywojennej Polski. wego smoleńskiego mitu o Lechu Kaczyńskim jako prezydencie, Była też walka polityczna przy użyciu trumien. Największy który był tak potężny i tak skuteczny, że jego wewnętrzni i zeskandal wybuchł przy okazji sporu między piłsudczykami a krawnętrzni wrogowie zdecydowali się na zamach. kowskim biskupem Adamem Sapiehą na temat umieszczenia trumny Piłsudskiego na Wawelu. Sapieha „wypchnął” trumnę Przeciętny Polak, nawet przeciętny polski polityk, bardziej Marszałka na mniej eksponowane miejsce, i to bez konsultacji szanuje trumny i martwe ciała, niż szanuje je Jarosław Kaczyńz rządzącą sanacją. Prasa katolicka broniła wówczas biskupa, ski. Może jeden Palikot był tutaj wyjątkiem, ale politycznie już zarzucając zwolennikom Piłsudskiego chęć zrobienia z katego nie ma wśród nas, właśnie dlatego, że tabu trumienne nadry wawelskiej „masońskiego antykwariatu”, a ci posługiwali się ruszał. Powtarzał bowiem nieomalże od dnia katastrofy, że równie mało subtelnym hasłem: „Sapieha do Berezy”. największą odpowiedzialność za śmierć blisko stu ludzi w SmoW PRL trumny, pogrzeby, a także odleńsku ponosi Lech Kaczyński, dla którego lądowanie (przed którym polskich pilotów mawianie prawa do pochówku, ukrywanie ofiar, mogiły zbiorowe były używane ostrzegali rosyjscy kontrolerzy lotu) oznajako element wojny politycznej, ale jedynie czało polityczne być lub nie być; efektowne rozpoczęcie kampanii prezydenckiej w okresie założycielskim nowego ustroju, czyli w epoce stalinowskiego terroru. Po albo ostateczną kompromitację z powodu odwilży 1956 roku Gomułka odpuścił niespóźnienia. PiS budując na „swoich” trumnach własboszczykom. Do końca PRL można już było bezpiecznie odwiedzać groby AK-owskie, ną polityczną potęgę, nigdy nie miało zahapowstańcze, a nawet groby polityków mięmowań przed jednoczesnym uderzaniem dzywojennych, przy których często zbieraw trumny ludzi, których uważało za poli się opozycjoniści. litycznych lub ideowych wrogów. Prawicowi politycy i intelektualiści atakowali Czesława Miłosza przy okazji jego pogrzeTRUMIENNA KORUPCJA bu na Skałce, atakowali pośmiertnie WisłaKażda rewolucja ma swoją fazę terwę Szymborską, a dziś lokalni politycy PiS roru i radykalizacji. W przypadku PiSkonsekwentnie przeciwstawiają się upa-owskiej rewolucji trumien w taką fazę miętnianiu Władysława Bartoszewskiego wkraczamy wraz z decyzją rządzących JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ poprzez nazywanie jego imieniem ulicy czy o przymusowej ekshumacji wszystkich O POWSTANIU WARSZAWSKIM skweru. Nawet niedawna śmierć Andrzeja ofiar katastrofy smoleńskiej wbrew woli Wajdy sprowokowała falę pośmiertnego znacznej części rodzin. hejtu. Wyróżnił się tu Ryszard Legutko, europarlamentarzySzokująca jest zarówno sama decyzja, jak i sposób jej forsosta PiS, szczególnie mocno zaangażowany w wojnę kulturową wania. Umundurowani funkcjonariusze żandarmerii wojskowej prawicy. Wypowiadając się w przejętym przez PiS Radiu Krachodzą po domach osób, które nie zgadzają się na bezczeszczeków, uznał Wajdę za oportunistę, „skłonnego do zachowań stadnie ciał swoich bliskich, i próbują wymusić podpisanie oficjalnych”, a całej jego twórczości filmowej łaskawie przyznał „cztery nej zgody. Liderów PiS (bo przecież prokuratorzy i żandarmeria z minusem”. wojskowa podlegają Ziobrze, Macierewiczowi, a w ostatecznej instancji Jarosławowi Kaczyńskiemu) nie powstrzymują protesty części rodzin, a nawet odwoływanie się do sądów. PAŃSTWOWOŚĆ POŚMIERTNA Wymuszanie ekshumacji na wszystkich wydaje się z pozoŚmierć znajduje się w centrum naszej polityki od czasu rozbiorów. Przez cały XIX wiek prochy najwybitniejszych Poru wizerunkowym absurdem i politycznym błędem. Kaczyński, laków traktowano jako polityczne relikwie. Pogrzeby generałów Macierewicz, Ziobro dysponują przecież nową komisją smoleńpatriotów czy patriotów twórców stawały się namiastką uroczyską, z której usunięto specjalistów od badania wypadków lotnistości państwowych państwa, które nie istniało. To przeniosło czych, a także całym legionem dziennikarzy, którzy „odkryją” się także na politykę II RP, mocno zakorzenioną w niedawnej i ogłoszą każdą rewelację na temat zamachu, w zamian za stanoepoce zaborów i powstań, gdzie uroczyste pogrzeby szczątków wiska w mediach publicznych czy spółkach skarbu państwa. Za(a nawet fragmentów szczątków) dawnych wielkich Polaków tem dowód na zamach wystarczyłoby znaleźć w szczątkach tych przeradzały się w wielkie patriotyczne święta. Przykładem może ofiar, których rodziny zgadzają się na ekshumację.

TAKA MASAKRA POWINNA SIĘ CO JAKIŚ CZAS POWTARZAĆ, ŻEBY POLACY POZOSTALI PRZYWIĄZANI DO POLSKOŚCI

16 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

014-017_NW_45.indd 16

28.10.2016 23:20


Newsweek POLITYKA

Dlaczego więc wymusza się ekshumację na wszystkich? Odpowiedzi dostarczają „umiarkowani” w obozie PiS, od których docierają przecieki, że ekshumacja wszystkich ofiar katastrofy jest jedynie wstępem do przygotowywanego przez rząd zbiorowego uroczystego pogrzebu, którego propagandowa oprawa ma przyćmić sprowadzenie do Polski szczątków Słowackiego czy pogrzeb Piłsudskiego. Uroczysty zbiorowy pogrzeb ofiar katastrofy ma się stać fundamentem nowego państwa i symbolicznym końcem III RP. Nic nie szkodzi, że będzie to już drugi uroczysty pogrzeb państwowy, skoro pierwszy odbył się w państwie „niesuwerennym” i „obcym”. Z kolei „umiarkowani” z PiS zdradzają te plany dlatego, że tak skuteczne zwieńczenie rewolucji trumien doprowadzi do dalszego umocnienia pozycji Antoniego Macierewicza, który tę agendę władzy dziś nadzoruje. Będzie on dostarczał pogrzebowej imprezie oprawę. I będzie z niej ciągnął polityczne zyski. A to budzi zaniepokojenie Jarosława Gowina, Mateusza Morawieckiego czy nawet części najbliższych przybocznych Jarosława Kaczyńskiego z ul. Nowogrodzkiej, choć dziś żaden z nich nie poskarży się głośno. Oprócz terroru trumien mamy też trumienną korupcję. Kościół, do którego zwracają się o pomoc rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej, milczy. Są duchowni, którzy wiedzą, że PiS-owska rewolucja trumien jest bluźnierstwem – także na planie religijnym. Ale pozostają oni w zdecydowanej mniejszości. Materialna, instytucjonalna i symboliczna oferta, jaką rząd PiS ma dziś dla Kościoła, przelicytowuje wszystko, co oferowały tej instytucji poprzednie ekipy rządzące Polską. Kaczyński dla swojej rewolucji trumien kupuje nie tylko Kościół. Na stole leży też oferta korupcyjna dla rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Beata Gosiewska, która wraz z innymi krewnymi ofiar otrzymała już od polskiego państwa materialne zadośćuczynienie przekraczające poziom zwykłych odszkodowań przy tego typu tragediach, wystąpiła z nowymi roszczeniami na sumę 5 milionów złotych. Gosiewska jest europarlamentarzystką PiS blisko związaną z bezpośrednim otoczeniem prezesa partii. Jej działanie to nie samowolka, ale część politycznej strategii. Tym bardziej że o podobne nadzwyczajne zadośćuczynienie wystąpiła rodzina generała Błasika, także całkowicie akceptująca PiS-owską instrumentalizację katastrofy. To jasny sygnał dla rodzin, które się ekshumacji opierają: możecie sankcjonować akt założycielski IV RP, jakim będzie wielki powtórny pogrzeb ofiar katastrofy smoleńskiej i wtedy staniecie się wyróżnionymi kombatantami nowej Polski, ważniejszymi od ostatnich kombatantów Powstania Warszawskiego, a nawet od żołnierzy wyklętych. I będzie to miało przełożenie nie tylko

na symbole, lecz także na milionową pomoc ze strony państwa. Albo odmówicie uczestnictwa w naszej propagandowej imprezie, a wówczas zostaniecie rozszarpani przez PiS-owskie media jako ludzie godni pogardy, którzy w politycznym zacietrzewieniu odmawiają uczczenia własnych bliskich.

WIĘCEJ NIŻ IGRZYSKA Można te pisowskie działania interpretować w kategoriach typowej populistycznej polityki zapewniania ludowi chleba i igrzysk, gdzie chlebem jest obniżenie wieku emerytalnego czy program 500+, a igrzyska to właśnie rewolucja trumien, dostarczająca symbolicznej rozrywki i satysfakcji, ale niemająca żadnego przełożenia na realne życie Polaków. Jednak ludzie, którzy się tą rewolucją posługują, kształtują zarówno politykę państwa, jak i symboliczne zaplecze tej polityki. Jarosław Kaczyński jest tu ostrożniejszy jako polityk. Ale już Jarosław Marek Rymkiewicz, który stał się intelektualnym i estetycznym patronem rewolucji trumien, w swojej książce o Powstaniu Warszawskim, „Kinderszenen”, uznał, że tamta „masakra” – jak ją z entuzjazmem nazywa – odegrała w historii Polski jednoznacznie pozytywną rolę. Gdyż poprzez swój rozmiar, ogrom cierpień, „przywiązała Polaków do polskości”, „uniemożliwiła im zdradę, rozpuszczenie się w Europie”. Kiedy przed kilku laty miałem okazję przeprowadzić z nim wywiad na temat tej książki (bardzo szybko przerodził się w kłótnię), Rymkiewicz powiedział mi – i pozostawił te słowa w autoryzacji – że „taka masakra powinna się co jakiś czas powtarzać, żeby Polacy pozostali przywiązani do polskości”. Autor „Kinderszenen” powiedział też wówczas, że „gdyby w czasie Powstania Warszawskiego zginęło nie dwieście, ale czterysta tysięcy warszawiaków, przywiązałoby to Polaków do Polski dwa razy mocniej”. Te akurat słowa wyciął w autoryzacji, mam je jednak zachowane nie tylko w pamięci, lecz także na nagraniu. Z kolei Tomasz Terlikowski napisał na swoim blogu dzień po tragedii smoleńskiej, że była ona słuszną karą, jaka spadła na nas za to, że „próbowaliśmy uciec od misji, jaką stawiał przed nami Bóg, w normalność”. Może to są przykłady skrajnej aberracji, ale logicznie wynikają z rewolucji trumien, z samej zasady przedkładania cnoty heroicznego umierania nad banalność życia „liberalnych lemingów”. Trumienni rewolucjoniści potrzebują świeżych trumien. Smoleńsk był dla nich okazją, którą politycznie eksploatują do dzisiaj. A dzisiejszy coraz bardziej niespokojny świat może im nowych polskich trumien dostarczyć. N

FOT. 216 PHOTO/GETTY IMAGES

ZE SMOLEŃSKICH TRUMIEN JAROSŁAW KACZYŃSKI UCZYNIŁ FUNDAMENT I AKT ZAŁOŻYCIELSKI NOWEJ POLITYKI, KTÓRA MIAŁA DOPROWADZIĆ DO NOWEGO PAŃSTWA

rrein@wp.pl

014-017_NW_45.indd 17

Cezary Michalski

31.10-6.11.2016

17

28.10.2016 23:20


Newsweek POLITYKA

Słabość do Antoniego W PiS nie ma drugiego polityka, któremu tyle uchodziłoby na sucho. To się nie zmieni, bo Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz wzajemnie trzymają się w szachu TEKST

MICHAŁ KRZYMOWSKI

W

spółpracownik prezesa PiS: – To nie jest prosta relacja podległości. Jarosław często powtarza, że Antoni uznaje jego przewodnictwo w partii, ale wciąż patrzy na niego jak na młodszego kolegę z podziemia, który biegał po mieście z bibułą. Znajomy Macierewicza: – Antoni kiedyś mi powiedział, że na dziś jego pomysł na prawicę przegrał, a Jarosława wygrał. Na dziś.

PREZES SIĘ MITYGUJE

Sala sejmowa, chwilę po głosowaniach. Antoni Macierewicz schodzi do ławy zajmowanej przez prezesa PiS. Kaczyński przerywa rozmowę z innym posłem, ale nie podaje ministrowi ręki. Zamiast tego udziela mu reprymen-

FOT. JERZY DUDEK/FORUM (3)

KAC Z Y Ń S K I I M AC I E R E W I C Z

18 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

018-021_NW_45.indd 18

28.10.2016 23:35


dy. – Siedziałem za prezesem i widziałem, jak z twarzy Macierewicza w jednej chwili znika uśmiech. Nawet się nie odezwał, tylko stał i słuchał. Sądzę, że Jarosław go zrugał za sprawę Misiewicza – mówi jeden z posłów. Bartłomiej Misiewicz od kilkunastu tygodni pojawia się w mediach jako symbol kolesiostwa i arogancji rządów PiS. 26-latek bez skończonych studiów, którego jedynym pozapolitycznym doświadczeniem zawodowym była praca w podwarszawskiej aptece Aronia, zrobił przy Antonim Macierewiczu oszałamiającą karierę. W ciągu 10 miesięcy został rzecznikiem prasowym MON, objął kierowniczą posadę w gabinecie politycznym ministra i otrzymał Złoty Medal za Zasługi dla Obronności Kraju. Od Żandarmerii Wojskowej dostał oficera ochrony oraz

rrein@wp.pl

018-021_NW_45.indd 19

czarne bmw do podróży po Polsce. A na początku września objął posadę w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Żeby tam trafić, spółka musiała zmienić statut, usuwając z niego wymóg wyższego wykształcenia. – Prezes był na to wściekły. Polecił pani premier zdyscyplinowanie Macierewicza, ale minister nic sobie z tego nie robił. Wreszcie po tekście „Newsweeka” sam wezwał Antoniego i nakazał mu zakończenie tego żenującego spektaklu – opowiada człowiek z Nowogrodzkiej. Chodzi o tekst, w którym opisaliśmy, jak współpracownik ministra namawiał bełchatowskich radnych Platformy do zmiany barw i zawarcia koalicji z PiS. Sugerował, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce. Po publikacji artykułu Misiewicz sam wystąpił o zawieszenie go w funkcjach pełnionych

w MON i zrezygnował z członkostwa we władzach PGZ. Nie minęło jednak kilka tygodni i ponownie objawił się w ministerstwie: tym razem jako specjalista do spraw „dezinformacji medialnych wymierzonych w bezpieczeństwo państwa”, prowadzący odprawy dla oficerów. Przywrócono go kilka dni po tym, jak Kaczyński w wywiadzie dla Onetu stwierdził, że kariera „nieszczęsnego Misiewicza” „nie powinna była się zdarzyć”. Co działo się tymczasem z byłym rzecznikiem MON? Jak rozumieć to, że był zawieszony? Czy cały czas miał umowę o pracę? Pobierał wynagrodzenie czy nie? Biuro prasowe ministerstwa, do którego wysłaliśmy w tej sprawie pytania, milczy. – Z tego, co wiem, to Bartek zrobił sobie nieplanowane wakacje. Wykorzystał zamieszanie i wyjechał odpocząć. 31.10-6.11.2016

19

28.10.2016 23:35


Newsweek POLITYKA KACZYŃSKI I MACIEREWICZ

Czy zabiegał o powrót do pracy? Nie sądzę. Dla wszystkich było jasne, że po urlopie będzie mógł wrócić do ministerstwa – twierdzi znajomy Misiewicza. Człowiek z Nowogrodzkiej: – Przywrócenie Misiewicza po wywiadzie Kaczyńskiego wyglądało jak rzucenie rękawicy prezesowi. Ale Macierewicz musiał jakoś załagodzić sytuację, bo gdy kilka dni później spotkałem się z Jarosławem, nie widziałem u niego złości. Wręcz przeciwnie, chwalił Antoniego. Nowa atmosfera wokół Misiewicza niemal natychmiast udzieliła się bywalcom partyjnej siedziby PiS. W jego obronie niespodziewanie wystąpił w „Rzeczpospolitej” wicemarszałek Senatu Adam Bielan, apelując, by „nie zaszczuwać tego młodego człowieka”, który przecież „zna się na świecie mediów” i „jest przygotowany do swoich obowiązków”. Po kilku dniach publicznie zmitygował się też sam Kaczyński. – Biedny młody człowiek. Stał się symbolem czegoś, czego nie powinien być symbolem – stwierdził prezes PiS w wywiadzie dla TVP Olsztyn.

POZIOM PIASKOWNICY

W całym rządzie Beaty Szydło nie ma drugiego polityka, który przysparzałby Prawu i Sprawiedliwości tyle problemów co Antoni Macierewicz. Ale nie ma też drugiego polityka, któremu wszystko uchodziłoby na sucho. Pięć miesięcy temu szef MON rozsyła do jednostek polecenie odczytywania tak zwanego apelu smoleńskiego podczas wszystkich uroczystości z udziałem asysty wojskowej. Pomysłowi sprzeciwią się między innymi powstańcy warszawscy i kombatanci z pomorskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Skrytykuje go też Marta Kaczyńska – córka nieżyjącego prezydenta. – Jarosław odbył w tej sprawie rozmowę z Macierewiczem, który przekonał go, że apele przynoszą więcej korzyści niż strat. Że jest z nimi tak jak z pogrzebem na Wawelu: pokrzyczą, pokrzyczą, ale apel zostanie ludziom w głowach na lata – argumentuje jeden z posłów. Inny przykład: Antoni Macierewicz mówi z trybuny sejmowej, że Egipt potajemnie, za jednego dolara, sprzedał Ro-

sji francuskie okręty typu Mistral – te same, których dostarczenia Moskwie Paryż wcześniej odmówił, m.in. po polskich naciskach. Dopytywany na korytarzu przez dziennikarzy rzuca, że informacje pochodzą z „bardzo dobrego źródła”. Jakiego? – Zapewne z tego samego, z którego ja je miałem, z portalu niezalezna.pl! Czytaliśmy ten sam artykuł – śmieje się jeden z posłów. Rewelacje ministra dementują Moskwa i Kair, tekst niebawem znika też ze strony polskiego portalu. Mimo to w PiS próżno szukać polityków, którzy skrytykowaliby szefa MON. W jego obronie najdalej posuwa się minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak, który twierdzi, że właśnie swoim wystąpieniem Macierewicz powstrzymał groźną transakcję. – Kto zna Mariusza, wie, że on nigdy nie wypowiada się własnym głosem. Mówi tylko wtedy, gdy zna stanowisko prezesa. Kiedy nie ma pewności, po prostu nie rozmawia z dziennikarzami. Nie ma takiej możliwości, żeby sam wymyślił teorię dotyczącą Mistrali. Musiał ją usłyszeć na Nowogrodzkiej – mówi poseł PiS.

FOT. SŁAWOMIR KAMIŃSKI/AGENCJA GAZETA

Manifestacja Porozumienia Centrum, Ruchu dla Rzeczypospolitej, Ruchu III RP, Akcji Polskiej i Solidarności z Ursusa w rocznicę obalenia rządu Jana Olszewskiego; w ostatnim rzędzie stoją m.in. Antoni Macierewicz (drugi z lewej) i Jarosław Kaczyński, Warszawa, 4 czerwca 1993 r.

20 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

018-021_NW_45.indd 20

28.10.2016 23:35


Newsweek POLITYKA

Od wpadki odcina się jedynie Beata Szydło, ale jej reakcja paradoksalnie świadczy o sile Macierewicza. Szefowa rządu, która kilka tygodni wcześniej wezwała na dywanik ministra Witolda Waszczykowskiego za niefortunną wypowiedź o uczestniczkach czarnego protestu, nie dyscyplinuje szefa MON. Jedyne, na co ją stać, to odesłanie dziennikarzy do Ministerstwa Obrony. Polityk PiS: – Beata nie jest dla Macierewicza żadnym partnerem. Zresztą podobnie jak prezydent. Dla Antoniego to poziom piaskownicy. Jedyną osobą, z którą Macierewicz się liczy, jest Kaczyński. KLUB DLA WTAJEMNICZONYCH

Prezes PiS i minister obrony narodowej znają się prawie 40 lat. Gdy w 1977 roku Jarosław Kaczyński po raz pierwszy spotyka Antoniego Macierewicza na zebraniu Komitetu Obrony Robotników, ten ma już za sobą jedną odsiadkę i niemal 10 lat działalności w opozycji. Jeszcze przed sierpniem 1980 roku Jarosław zbliża się do prawicowego środowiska „Głosu”, któremu przewodzi Macierewicz. Podczas jednej z narad z żalem odkrywa, że drugoobiegowy miesięcznik ma swoją radę, o istnieniu której wcześniej nie wiedział. Macierewicz przyznaje mu status stałego współpracownika, dopisuje go do stopki redakcyjnej, ale Kaczyński widzi, że to hermetyczny krąg, raczej niedostępny dla takich jak on – bez przeszłości w harcerstwie, bez własnych kontaktów. W „Alfabecie braci Kaczyńskich” z goryczą nazwie pismo „klubem dla wtajemniczonych przyjaciół z młodości”, a do Macierewicza będzie mieć żal, że tak późno się do niego odezwał po ucieczce z internowania. W III RP role zaczynają się odwracać. Jarosław Kaczyński szybko wyrasta na jednego z liderów prawicy, a Antoni Macierewicz przechodzi przez kolejne partie: ZChN, ROP, LPR. O współpracy nie ma jednak mowy. – Prezes często wspomina proces inwigilacji prawicy, podczas którego zaczęły wychodzić na jaw analizy Urzędu Ochrony Państwa. Jarosław był w nich przedstawiany jako typ o zdolnościach przywódczych, a Antoni jako, powiedzmy, „niestabilny”. Kaczyń-

rrein@wp.pl

018-021_NW_45.indd 21

ski zawsze się śmiał, że Macierewicz był o tę charakterystykę zazdrosny i cały czas chciał z nim rywalizować – opowiada współpracownik Kaczyńskiego. Prezes PiS jeszcze w 2006 roku w swoim „Alfabecie” przedstawia Macierewicza jako polityka kłótliwego, zbytnio skoncentrowanego na własnych ambicjach. Ich relacje na dobre zmieni dopiero Smoleńsk. Macierewicz jako główny badacz śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego zyskuje bezpośredni dostęp do jego brata. Bodaj jako jedyny polityk PiS ma równie dobre notowania w środowisku Radia Maryja i „Gazety Polskiej” ( jest ojcem chrzestnym dziecka szefa „GP” Tomasza Sakiewicza). Jego pozycja szybko rośnie w elektoracie i na partyjnym dworze.

Beata nie jest dla Macierewicza żadnym partnerem, podobnie jak prezydent. Dla Antoniego to poziom piaskownicy. Jedyną osobą, z którą Macierewicz się liczy, jest Kaczyński polityk PiS

BOŻE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO

– Kaczyński wie, że Macierewicz jest niesterowalny, umie schować go na czas kampanii, ale generalnie ma do niego słabość. Więcej mu wybacza, częściej mu ulega, łatwiej daje się rozmasować po wpadkach. Dlaczego? Na pewno kluczem są tu zasługi w sprawie Smoleńska, ale ważny jest też respekt wyniesiony z podziemia – twierdzi rozmówca z PiS. Zresztą od czasu Smoleńska Macierewicz właściwie nie daje Kaczyńskiemu powodów do nieufności. Nawet w spra-

wach ideologicznych nie zbacza z kursu wytyczonego przez prezesa. Chce płynąć w głównym nurcie, nawet jeśli ceną ma być rezygnacja z pryncypiów. Poranne posiedzenie klubu parlamentarnego PiS przed niedawnym głosowaniem w sprawie projektu antyaborcyjnego autorstwa Ordo Iuris. Jarosław Kaczyński domaga się odrzucenia dokumentu, zalecając posłom dyscyplinę moralną. Czyli nie ma przymusu, ale kto się sprzeciwi, może się spodziewać kłopotów. Prezes tłumaczy, że za projektem stoją osoby wrogo nastawione do PiS. Poza tym – ciągnie – zaostrzenie prawa ostatecznie może doprowadzić do jego liberalizacji, w myśl zasady wahadła. Podczas dyskusji głos zabiera posłanka Anna Sobecka, była spikerka Radia Maryja. Nie podoba jej się zarządzenie naczelnika. – Takie głosowanie bożego błogosławieństwa mieć nie będzie – przestrzega. W sprawach ideologicznych Antoni Macierewicz do tej pory mówił z Sobecką jednym głosem, ale tym razem twardo staje po stronie prezesa. Apeluje, by posłowie nie dali się podzielić, bo nieprzyjaciele tylko na to czekają. A w Telewizji Trwam podczas cyklicznego felietonu „Głos Polski” argumentuje: – Cała wiedza polityczna mówiła nam, że podniesienie ręki za tą ustawą jest działaniem przeciwko życiu. Bo jest działaniem, które rozpęta takie emocje, jakich zatrzymać nie będzie można. A ludzie wplątani w tę emocję, zwłaszcza kobiety – nie będą zdolne się przez długie lata wyplątać z posiewu nienawiści, jakim zostały zatrute. Poseł PiS: – W sprawie projektu Ordo Iuris była narada na Nowogrodzkiej. Jarosław kazał wszystkim współpracownikom iść do swoich środowisk i tłumaczyć stanowisko partii. Macierewicz wykonał zadanie. Inny dodaje: – Oni wzajemnie trzymają się w szachu. Antoni jest za ważny dla elektoratu, by można było go wyrzucić. Z kolei przywództwo Jarosława nierozerwalnie wiąże się ze Smoleńskiem, czyli z punktu widzenia Macierewicza jest nie do podważenia. N michal.krzymowski@newsweek.pl

31.10-6.11.2016

21

28.10.2016 23:35


Newsweek POLITYKA

PRÓBA SIŁ W RZĄDZIE

Gang tapirów Tracą wpływy i mogą pociągnąć na dno premier Beatę Szydło. O trzech najbliższych współpracownicach pani premier w partii mówią „gang tapirów” TEKST

ALEKSANDRA PAWLICKA

E

lżbieta Witek, Anna Zalewska i Beata Kempa przestały pociągać za sznurki i teraz to im wskazano miejsce w szeregu – mówi polityk PiS. Przyznaje, że określenie „gang tapirów” używane jest w partii powszechnie, także w centrali PiS na Nowogrodzkiej.

KTO NIE MA MIEDZI

Trzy panie minister z Dolnego Śląska związane są blisko z premier Szydło. Beata Kempa jest szefową kancelarii premiera, Elżbieta Witek – szefową gabinetu politycznego Szydło, zaś Anna Zalewska – minister edukacji, a prywatnie najlepszą koleżanką Witek. W politycznych rozgrywkach w regionie postawiły na Dawida Jackiewicza – europosła z Dolnego Śląska, a potem ministra skarbu w rządzie PiS. – Trzymały się z Jackiewiczem w kontrze do Adama Lipińskiego. Bo Lipiński to stara gwardia, dba tylko o swoich, a Jackiewicz dawał szansę na włączenie się w powyborczy podział łupów – mówi lokalny działacz PiS. Adam Lipiński, wiceprezes PiS i jeden z najbliższych ludzi Jarosława Kaczyńskiego, reprezentuje w partii tzw. zakon, czyli grupę działaczy, którzy byli w pierwszej partii prezesa – Porozumieniu Centrum. Jackiewicz pojawił się dopiero w PiS, a zaczynał w Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego i współpracował z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem. Panie z „gangu tapirów” też nie przeszły przez PC. Anna Zalewska karierę

polityczną zaczynała w Unii Wolności, Elżbieta Witek – w Ruchu Obywatelskim Akcja Demokratyczna, który powstał w kontrze do PC. Beata Kempa z kolei zaliczyła w karierze polityczną zdradę – odeszła z PiS do Solidarnej Polski. Obecna rozgrywka jest więc kolejną próbą sił między starymi i nowymi działaczami na Dolnym Śląsku. Lipiński wygrał już dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy przeforsował swojego człowieka na wojewodę dolnośląskiego, Pawła Hreniaka w kontrze do lansowanego przez Witek i Zalewską wicestarosty jaworskiego Arkadiusza Baranowskiego. Drugi raz, gdy obsadzano stanowisko prezesa najcenniejszej polskiej spółki skarbu państwa – KGHM. Wygrał wskazany przez Lipińskiego Krzysztof Skóra, ale Jackiewicz zdołał ulokować swoich ludzi na ważnych stanowiskach w spółce. Między innymi swojego pełnomocnika prawnego Dominika Hunka w radzie nadzorczej KGHM, skąd został on oddelegowany do zarządu na wiceprezesa.

Wydawało im się, że rozwalą stary układ Adama Lipińskiego, ale przeceniły swoje siły polityk PiS

W ostatni piątek nastąpiły zmiany w zarządzie KGHM. Odszedł Hunek, a odwołanego Skórę zastąpił człowiek wicepremiera Mateusza Morawieckiego – Radosław Domagalski. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać na osłabienie pozycji Lipińskiego, tyle że on działa dziś w nieformalnym duecie z Morawieckim. Odwołanie Skóry jest ceną za ostateczne oczyszczenie Dolnego Śląska z wpływów byłego ministra Jackiewicza, zdymisjonowanego we wrześniu za obsadzanie swoimi ludźmi spółek skarbu państwa. Zmiany w KGHM to nie jest dobra wiadomość dla „tapirów” z Dolnego Śląska. Bo to oznacza, że jeszcze bardziej słabną wpływy Jackiewicza, a umacnia się pozycja Morawieckiego. UDZIELNE KSIĘŻNE

– Witek rozdawanie posad zaczęła zaraz po wyborach, niczym udzielna księżna – opowiada działacz pochodzący z tego samego miasta co pani minister, czyli Jawora. I podaje przykłady. Franciszek Materniak, znajomy Witek, po kursach w trybie eksternistycznym został dyrektorem Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Jaworze. Bernadetta Brożyna z pracownicy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w gminie Wądroże awansowała na wojewódzkiego komendanta Ochotniczego Hufca Pracy we Wrocławiu. Siostra pani minister, Dorota Pietrzak, absolwentka technikum rolniczego, z salowej w domu dziecka stała się inspektorem w dolnośląskiej Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.

22 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

022-024_NW_45.indd 22

29.10.2016 00:11


FOT. ANDRZEJ IWAŃCZUK/REPORTER

rrein@wp.pl

022-024_NW_45.indd 23

W drodze na posiedzenie Sejmu. Od góry: Beata

Kempa, Elżbieta Witek, Beata Szydło, Anna Zalewska i Elżbieta Rafalska, 7 lipca 2016 r.

31.10-6.11.2016

23

28.10.2016 23:37


Newsweek POLITYKA PRÓBA SIŁ W RZĄDZIE

– Utworzono dla niej samodzielną funkcję z bardzo wąskim zakresem obowiązków – mówi nasz rozmówca i dodaje: – W Jaworze mówi się, że Witek stworzyła tu rodzinne PiS. Mąż, porządny gość, nauczyciel, został członkiem zarządu powiatu, a córka, lektorka języka angielskiego, jest szykowana na dyrektora szkoły w gminie Męcinka, czyli tam, gdzie Mercedes postanowił zainwestować 800 mln zł w nową fabrykę silników. W Jaworze wszyscy pamiętają Witek jej słynną wycieczkę do Warszawy w 2012 r., gdy jako poseł jechała z domu do Sejmu taksówką, bo – jak potem tłumaczyła w mediach – w pociągu nie było miejsc siedzących – 460 km na koszt podatnika. Anna Zalewska też jest dziś krytykowana w regionie. Głównie z powodu planowanej reformy edukacji. W Liceum Ogólnokształcącym w Świebodzicach, w którym była wicedyrektorką, nauczyciele nie kryją rozgoryczenia. Mówi jeden z nich: – Ona wie, że my pamiętamy, co mówiła o poprzednich ministrach i ich reformach, że to psucie edukacji. A sama co robi? Chaos po to tylko, żeby udowodnić, że poprzednicy zostawili Polskę w ruinie. Przecież ona pluje nam wszystkim do talerza. 14 października w dzień nauczyciela minister Zalewska nie pojawiła się w Świebodzicach. – Nie miała odwagi – twierdzi mój rozmówca. Tydzień wcześniej została wybuczana na forum samorządowym we Wrocławiu. W Świebodzicach wypominają jej, że po wyborach zajęła się głównie obsadzeniem swoimi ludźmi stanowisk w Wałbrzyskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej (WSSE). Szefem spółki córki WSSE – Invest Park Development – został jej dobry znajomy Łukasz Kwadrans, przewodniczący Rady Miejskiej Świebodzic. Z kolei burmistrz tego miasta, Bogdan Kożuchowicz, dostał stanowisko szefa rady nadzorczej Invest Park Development. Nikt otwarcie nie chce wchodzić w konflikt z Zalewską, ale jej stosunki z lokalnymi działaczami są napięte. Po tym jak w wyborach samorządowych

Zalewska, bez zgody lokalnych struktur partii, umieściła na pierwszym miejscu listy do Rady Powiatu w Świebodzicach swojego męża, działacze zażądali od centrali, by w wyborach parlamentarnych to nie ona była na pierwszym miejscu listy wyborczej. Grozili nawet okupacją siedziby partii w Warszawie. Nowogrodzka postanowiła, że listę będzie otwierał spadochroniarz z Warszawy Michał Dworczyk. Zalewska obraziła się na wielu działaczy ze swojego regionu.

Elżbieta Witek rozdawanie posad zaczęła zaraz po wyborach, niczym udzielna księżna opowiada działacz z Jaworza

BECIA TUPECIARA

Do czasu objęcia rządowych posad duet Witek – Zalewska nie był w zażyłych relacjach z Beatą Kempą. Gdy jednak panie zaczęły pracę w jednym rządzie, nastąpiło zbliżenie. Pomogły związki z Kościołem. Minister Zalewska jest w zażyłych relacjach biskupem świdnickim Ignacym Decem, jednym z najbardziej radiomaryjnych w polskim episkopacie. Minister Kempa szczyci się przyjaźnią z Tadeuszem Rydzykiem. Jej życzenia dla szefa toruńskiej rozgłośni z okazji urodzin Radia Maryja, które składała w imieniu rządu, od miesięcy są hitem internetu. Kempa nazwała radio „kręgosłupem biało-czerwonej drużyny”. Ostatnio Tadeusz Rydzyk udzielił ślubu córce Beaty Kempy, a wśród gości był prezydent Andrzej Duda z małżonką. Było to największe od lat wydarzenie w rodzinnym mieście minister Kempy – Sycowie.

– Ten ślub, a wcześniej żądanie Kempy, by przyznać jej ochronę BOR, to straszna buta i pycha władzy. Sodówa uderzyła jej do głowy – mówi lokalny działacz. Kempa zażyczyła sobie ochrony, bo miała dostawać pogróżki, że utną jej głowę. – Becia zawsze była tupeciarą. Tak samo zachowała się w sprawie szpitala w Sycowie – dodaje mój rozmówca. Beata Kempa w czasie kampanii wyborczej zarzekała się, że szpital w Sycowie nie będzie zamknięty. Cztery miesiące później starosta z PiS zamknął placówkę, bo miała 15 mln zł długów. Gdy lokalni działacze wypomnieli szefowej kancelarii premiera niedotrzymanie obietnicy, ta w lokalnych mediach zamieściła oświadczenie wzywające władze samorządowe do opamiętania się i wycofania z brutalnej decyzji. ODWET LIPY

Kiedy trzy posłanki z Dolnego Śląska dostały rządowe posady, poczuły wiatr w żaglach. – Wydawało im się, że rozwalą stary układ Lipy [Adama Lipińskiego – przyp. red.], ale przeceniły swoje siły. W efekcie są dziś dla Szydło obciążeniem – mówi osoba zbliżona do centrali partii na Nowogrodzkiej i dodaje: – Żadna nie została poproszona o reprezentowanie rządu, choćby w swoim regionie, w przypadającą w ubiegłym tygodniu pierwszą rocznicę wygranej PiS w wyborach. Minister Kempa wystąpiła tylko w publicznej TVP Info, gdzie z rozbrajającą szczerością przyznała, że nieważny jest stan demokracji, gdy rząd hojnie łoży na programy socjalne, takie jak 500+. Premier Szydło zdaje sobie sprawę, że wojna z Lipińskim może ją dużo kosztować. Dzięki sojuszowi z Morawieckim umocnił on swoją pozycję w partii. A nie jest tajemnicą, że Morawiecki to od dawna główny rywal Szydło i jej ewentualny następca, gdyby prezes Kaczyński zdecydował się na przetasowania w rządzie. Dla „gangu tapirów” dymisja Szydło oznaczałaby zapewne koniec rządowej kariery. N aleksandra.pawlicka@newsweek.pl

24 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

022-024_NW_45.indd 24

29.10.2016 00:11


Newsweek POLITYKA

Ewa Stankiewicz (druga z lewej) i jej mąż Glenn Jørgensen (trzeci z lewej) podczas marszu ulicami Warszawy w 6. rocznicę katastrofy smoleńskiej, 10 kwietnia 2016 r.

E R R ATA D O B I O G R A F I I

FOT. BARTŁOMIEJ ZBOROWSKI/PAP

Duńczyk smoleński Ma dwa różne życiorysy: w jednym jest ojcem dużej rodziny w nudnej Danii, w drugim nawiedzonym heroldem zamachu w Smoleńsku. Życiorys numer jeden ma luki i niedopowiedzenia TEKST

WOJCIECH CIEŚLA

rrein@wp.pl

025-027_NW_45.indd 25

J

ens Mørch uważa, że Glenn Arthur Jørgensen narobił krajowi wstydu, bo uczciwy Duńczyk nie zmyśla w CV. Tymczasem Jørgensen, jako ekspert polskiego ministra obrony, podał, że jest byłym wykładowcą Uniwersytetu Technicznego w Danii (DTU), uczelni o międzynarodowej renomie. Jens Mørch, redaktor naczelny portalu polennu.dk, postanowił sprawdzić, ile z prestiżu zacnej uczelni należy się Jørgensenowi, który od kilku lat bada katastrofę smoleńską: – Dostałem pisemne potwierdzenie od władz DTU, że wykładał tam krótko, ale jako student. Student, który uczył innych studentów. W Danii mówienie o pracy naukowej na DTU wiąże się z ogromnymi dokonaniami, jest jak 31.10-6.11.2016

25

29.10.2016 00:19


Newsweek POLITYKA ERRATA DO BIOGRAFII

pieczęć szlachectwa. Jako Duńczyk czuję w tej sytuacji duży wstyd – mówi Mørch. PREZYDENCIE, STRZEŻ SIĘ BOR

Warszawa. W poprzek marszu KOD, z jednej strony ulicy na drugą, przepycha się szpakowaty mężczyzna. Niesie baner przypięty do listewek. Przystaje na chodniku, rozwija transparent w stronę maszerujących. – Z żoną ustąpiliśmy mu z drogi, omal nas nie zdeptał – pamięta Maciej Lasek, zdymisjonowany przed miesiącem przez PiS szef rządowej komisji ds. badania przyczyn katastrofy w Smoleńsku. – Na transparencie miał jakieś nieprzyjemne rzeczy o Jaruzelskim. Że won do Moskwy czy coś w tym rodzaju. Ludzie przystawali, żeby mu tłumaczyć, że Jaruzelski nie żyje. Mężczyzna z transparentem to Duńczyk, Glenn Jørgensen. Kilka tygodni po marszu KOD zostanie ekspertem komisji Antoniego Macierewicza do zbadania katastrofy smoleńskiej. Ekspert komisji to funkcja ważna, płatna, ale niska rangą. – MON nie mógł mu na początku dać nic więcej – mówi nam jeden z byłych pracowników ministerstwa. – Formalnie nie było przeciwwskazań, Jørgensen od lat współpracuje z Macierewiczem, ale obcokrajowiec w naszej, oficjalnej, polskiej komisji? Według mnie dlatego w marcu mógł dostać tylko stanowisko eksperta. Pod koniec maja 2015 r. Glenn Jørgensen bierze ślub z Ewą Stankiewicz, znaną z egzotycznych poglądów szefową stowarzyszenia Solidarni 2010, reżyserką dokumentów. Radosną chwilę zapowiadają oboje na YouTube, w filmiku nagranym w noc wyborów. Wiadomo już, że prezydentem zostanie Andrzej Duda. – Będę miał jedną radę dla nowego prezydenta – poważnieje nagle Duńczyk. – Niech pod żadnym pozorem nie bierze sobie rządowej ochrony. Pod żadnym pozorem. POŁĄCZYŁ ICH SMOLEŃSK

W Polsce ślub dla nikogo nie jest niespodzianką. Oboje, Stankiewicz i Jørgensen, od lat żyją sprawą katastrofy tupolewa (złe języki nazywają Stankiewicz „Miss Smoleńsk”). Reżyserka długo twierdziła, że nigdy nie odejdzie z namiotu Solidarnych 2010 postawionego na

Krakowskim Przedmieściu. Potem, gdy jednak odeszła, domagała się postawienia Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu za przekazanie śledztwa Rosjanom. Odkryła też wiele podejrzanych spisków ludzi PO oraz zastanawiające luki w życiorysie Bronisława Komorowskiego. Od kilku lat Ewa Stankiewicz nagrywa krótkie filmy z Jørgensenem. Lansuje go jako fachowca od wypadków lotniczych, wspólnie dają wykłady na temat Smoleńska. Jørgensen to inżynier, biznesmen z Danii, prowadzi tam interesy. Poruszony polską katastrofą na własną rękę wykonał obliczenia, które przekonały go, że samolot minął w locie słynną brzozę. Przyjechał do Polski i zgłosił się do Antoniego Macierewicza. Został ekspertem powołanego przez niego w 2010 roku parlamentarnego zespołu do spraw Smoleńska. Ślub młodej pary odbywa się w Sadownem. „Połączył ich Smoleńsk?” – pyta jeden z tabloidów. „Polsko-duński duet, który pomógł obalić Komorowskiego”

And how do you feel as a Poles? [I jak się czujesz jako Polacy] – ekscytuje się z boku Ewa Stankiewicz niepoprawną angielszczyzną

- Honoured [Zaszczycony]!

Kaczyńskim trzyma czerwoną okładkę z orzełkiem. – Jestem Polakiem! – mówi. – And how do you feel as a Poles? [I jak się czujesz jako Polacy] – ekscytuje się z boku Ewa Stankiewicz niepoprawną angielszczyzną. – Honoured [Zaszczycony]! Zdobycie polskiego obywatelstwa nie jest proste. Trzeba mieszkać w kraju nieprzerwanie przez co najmniej trzy lata z zezwoleniem na pobyt stały lub zezwoleniem na pobyt rezydenta długoterminowego Unii, mieć regularne źródło dochodu w Polsce. A także mieszkanie. Jørgensen nie prowadzi w Polsce działalności gospodarczej, nie ma udziałów w spółkach. Wszystkie biznesy zarejestrował w Danii. Pierwsze wzmianki o nim pojawią się dopiero około sierpnia 2013 r. Najpierw w „Gazecie Polskiej”, potem w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” Jørgensen opowiada, że prowadzi biznes w Danii i że mieszka z pięciorgiem dzieci na farmie w rolniczej części Zelandii, a jego najstarsza córka hoduje krowy, owce i dziki. Dwie „smoleńskie” domeny internetowe, zarejestrowane na jego nazwisko (voicefreeeurope.com oraz poland-matters.com), lansujące Jørgensena jako eksperta, też zarejestrowane są w Danii. Ile trwała procedura przyznawania obywatelstwa mężowi Ewy Stankiewicz? Czy przebiegała standardowo, czy szybko? Zapytaliśmy o to Kancelarię Prezydenta. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. DUŃCZYK SPRAWDZA DUŃCZYKA

– cieszy się prawicowa gazeta. I dodaje: „Pani Ewa jako jedna z pierwszych nie zawahała się podać w wątpliwość kompetencji (…) Komorowskiego. To nasz prezydent, mówiła, jest posiadaczem jednego z najbardziej zawiłych życiorysów, który z racji jego funkcji powinien być absolutnie przejrzysty, a niestety niepokoi niewyjaśnionymi, dziwnymi doniesieniami”. EKSPRESOWY POLAK

Miesiąc po ślubie prezydent Andrzej Duda przyznaje polskie obywatelstwo Jørgensenowi. Filmik na YouTube: Duńczyk przy obelisku z Lechem

We wrześniu Jørgensen oficjalnie został pełnoprawnym członkiem komisji smoleńskiej przy MON. Informacja MON na jego temat jest krótka: „Duński inżynier i pilot cywilny. Były wykładowca Uniwersytetu Technicznego w Danii, posiada stopień magistra z dynamiki płynów i analizy strukturalnej. Przeszedł specjalistyczne szkolenie w zakresie dynamiki płynów związanej z lotnictwem i budową samolotów. Pracował 15 lat jako konsultant, przeprowadzając różne symulacje i analizy, w tym analizę strukturalną FEM”. O badaniu zdarzeń lotniczych nie ma słowa. Jørgensen zajmuje się badaniami technicznymi. Jakimi? Jak podaje

26 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

025-027_NW_45.indd 26

29.10.2016 00:19


Newsweek POLITYKA

„Nasz Dziennik”, jedno z urządzeń testowanych przez firmę Duńczyka służyło do usuwania piegów. – Jørgensen jest zwykłym inżynierem, nie badał nigdy katastrof – uważa Jens Mørch, redaktor naczelny portalu polennu.dk, który pisze o Polsce. – Kiedy odkryłem nieścisłości w jego życiorysie, zacząłem się bliżej przyglądać tej postaci. Co robił, zanim pojawił się w Polsce? Dlaczego dopiero trzy lata po katastrofie, choć podobno badał ją od początku na własną rękę? Jens Mørch od kilku miesięcy próbuje sprawdzić, gdzie Jørgensen robił amatorską licencję lotniczą (ma ją od 33 lat) – może jego macierzysty klub zmienił nazwę? Gdzie zarejestrował swoją turystyczną cessnę 172? Nie wiadomo. Co się stało z wiatrakowcem, który podobno skonstruował? Nikt nie wie. Co stało się z duńską żoną, o której wspominał w wywiadzie z 2014 r.? Co robią jego dzieci? W 2013 r. człowiek o nazwisku Glenn Arthur Jørgensen – w czasach, gdy Glenn Arthur Jørgensen zaczyna pojawiać się w Polsce jako specjalista od katastrofy – startuje w lokalnych wyborach w Danii z listy Enhedslisten. To skrajnie lewicowa partia, powstała jako koalicja marksistów, marksistów-leninistów i trockistów (na samym końcu dołączyli maoiści). W programie z 2013 r. Enhedslisten wzywa do zniesienia prawa własności do nieruchomości dla osób prywatnych, rozwiązania policji i wojska oraz wprowadzenia obywatelskich grup bojowych.

FOT. PAWEŁ SUPERNAK/PAP

POGLĄDY NIE SĄ ISTOTNE

Czy to możliwe, że Glenn Arthur Jørgensen od Smoleńska to ten sam Glenn Arthur Jørgensen, który w Danii startuje z ramienia skrajnej lewicy? Chciałem się spotkać z Glennem Jørgensenem od Smoleńska, zapytać o szybkie obywatelstwo, rodzinę, biznesy, licencję pilota, wykłady na DTU i Enhedslisten. Zaproponowałem rozmowę przez telefon. Odpisał mi e-mailem: „Uważam zarówno moje życie polityczne i prywatne za nieistotne w stosunku do mojej pracy w śledztwie smoleńskim. (…). Celem mojego udziału w śledztwie smoleńskim jest – jak w przypadku każ-

rrein@wp.pl

025-027_NW_45.indd 27

Czy to możliwe, że Glenn Arthur Jørgensen od Smoleńska to ten sam Glenn Arthur Jørgensen, który w Danii startuje z ramienia skrajnej lewicy?

dego dochodzenia – zbliżyć się do prawdy opartej na dowodach. Polityka jest dla mnie w tej pracy bez znaczenia”. Mówi jeden z ekspertów z komisji Macieja Laska do sprawy katastrofy: – Jørgensen rzeczywiście zaczynał bez polityki. Zrobił obliczenia, z których wyszło mu, że samolot w Smoleńsku nie mógł uderzyć w brzozę i przeleciał nad nią. Tylko że się pomylił. Wykonywał dobre działania, ale pomylił dane wejściowe. Dlatego jego równania w żaden sposób nie dawały takiego wyniku, jakiego się spodziewał. Potem zaczął się wkręcać w klimaty Solidarnych 2010. Maciej Lasek: – Jego obliczenia przeczytał prof. Grzegorz Kowaleczko. I wskazał mu, gdzie leży błąd. Wtedy dane liczbowe i geometria skrzydła zaczęły mu się bardziej zgadzać. Z opinii prof. Kowaleczki z 2013 r. w sprawie obliczeń Jørgensena: „Mam (...) nadzieję, że autor w dalszych badaniach uwzględni metody obliczeniowe pozwalające na prawidłowe i wiarygodne określenie sił i momentów aerodynamicznych, zgodnie z regułami opisanymi w licznych podręcznikach z zakresu aerodynamiki i mechaniki lotu i publikacjach naukowych. Tego mu życzę”. JAK TO MOŻLIWE

Sejm, 2015 r., posiedzenie komisji Macierewicza. – Samolot rozpadł się w powietrzu w wyniku kilku eksplozji – mówi Jørgensen. – Moim zdaniem Bronisław

Komorowski, Donald Tusk i Ewa Kopacz od początku celowo utrudniają uczciwe wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej. Jørgensen regularnie pojawia się u boku Ewy Stankiewicz na marszach i mityngach Solidarnych 2010. W 2015 r. na międzynarodowej konferencji w Augsburgu Stankiewicz i Jørgensen łapią z kamerą Macieja Laska i Wiesława Jedynaka z zespołu zajmującego się katastrofą smoleńską. Rozmowa nie trwa długo, można ją znaleźć w sieci. – Samolot z siłą 100 G uderza w błotniste podłoże i nie tworzy krateru. Jak to możliwe?! – denerwuje się Jørgensen. Maciej Lasek: – To była fachowa konferencja, dość droga, koniecznie chcieli się dostać na nasze panele, z jednego wyprosiła ich ochrona. Weszli na inny. Zadawali takie pytania, że organizatorzy pokazali, że czas to przerwać. Po panelu obskoczyli metodą „na Republikę”: kamera kręci, mikrofon pod nos, agresja. Po tym, jak na portalu polennu.dk ukazał się tekst o nieścisłościach w jego CV, Jørgensen pozwał wydawcę do tzw. Press Council. Uważa, że portal źle zinterpretował informacje o jego działalności naukowej w DTU – z biografii przecież wynika, że uczył studentów; nigdzie nie napisał, że rości pretensje do tytułu naukowego. Jak ustalił „Newsweek”, Jørgensen stara się o tytuł magistra w dziedzinie bezpieczeństwa i badania wypadków na Uniwersytecie Cranfield w Wielkiej Brytanii. Wykładowcą na wydziale jest Frank Taylor, dziś główny zagraniczny ekspert smoleński Antoniego Macierewicza. We Włoszech był oskarżany o to, że szerzył nieprawdę o jednej z największych katastrof lotniczych. Maciej Lasek: – Nieszczęściem komisji powoływanych przez Antoniego Macierewicza jest to, że rozszerzają zakres kompetencji. W komisji wojskowej, która ma badać Smoleńsk, wypadki lotnicze badała jedna osoba. Filmik na YouTube, Jørgensen po konferencji w Augsburgu, do kamery: – Myślę, że ludzie nas wspierali tu na sali. Człowiek, który siedział obok mnie, naprawdę był w szoku. N wojciech.ciesla@newsweek.pl

31.10-6.11.2016

27

29.10.2016 00:39


28 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

028-032_NW_45.indd 28

28.10.2016 19:01


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

DYSKUSJA O ABORCJI

JESTEM WŚCIEKŁA Zygota to nie jest życie. Jeśli zgodzimy się na taką definicję życia i zaczniemy zarodek otaczać nimbem świętości, to już przegrałyśmy sprawę. Bo wtedy każdy przypadek aborcji będzie morderstwem – mówi filozofka A GATA BIELIK -ROBSON ROZMAWIA R E N ATA

K I M, ZDJĘCIE ADAM G OL EC

NEWSWEEK: Solidaryzuje się pani z piosenkarką Natalią Przybysz, która przyznała się do aborcji i spotkała ją za to gigantyczna krytyka? AGATA BIELIK-ROBSON: Tak, jak najbardziej. Uważam, że to jest

głos odważny, bezkompromisowy i bardzo w tej chwili potrzebny. Pokazuje, że nie wystarczy tylko zachowanie tzw. kompromisu aborcyjnego, że trzeba walczyć o to, by dostęp do aborcji był swobodniejszy. To jest głos pokazujący, o co naprawdę w tej debacie chodzi. Że my, kobiety, chcemy mieć prawo do samostanowienia. Że chcemy być jednostkami w nowoczesnym, liberalnym sensie tego słowa. Jeśli pani Natalia uznała, że kolejna ciąża w jakiś sposób zrujnuje projekt jej własnego życia, do którego była przywiązana, to przecież nie rzucę w nią kamieniem. A dlaczego nawet kobiety, które opowiadają się za powszechnym dostępem do aborcji, tym razem zareagowały tak: ona szkodzi sprawie, bo pokazała, jak bardzo trywialne są powody przerywania ciąży.

rrein@wp.pl

028-032_NW_45.indd 29

31.10-6.11.2016

29

28.10.2016 19:01


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO DYSKUSJA O ABORCJI

– To, o czym opowiedziała, wcale nie jest trywialnym powodem. Niepokoi mnie, że strona liberalna w dużym stopniu przejęła tę atmosferę grozy, która w dyskursie katolickim otacza życie poczęte. Za bardzo przyswoiłyśmy ten wzniosły język, zgodnie z którym życie ludzkie zaczyna się od samego poczęcia. Ja na takie ujęcie sprawy się nie zgadzam. Dla mnie zygota to nie jest życie, a już na pewno nie życie ludzkie. Dobrze zaplanowana, wczesna aborcja nie oznacza uśmiercenia dziecka. Naprawdę chciałabym, żebyśmy zachowały świadomość, że jeśli zaczniemy mówić tym językiem, to tym samym wpiszemy się w logikę strony katolicko-prawicowej. Jeśli zgodzimy się na taką definicję życia i zaczniemy zarodek otaczać nimbem świętości, to już sprawę przegrałyśmy. Wtedy rzeczywiście każdy przypadek aborcji będzie, powiedzmy sobie szczerze, morderstwem. Prawica przypomniała z kolei, że Natalia Przybysz kilka lat temu mówiła, że dziecko oducza egoizmu, każdy powinien je mieć. Wzięła też udział w akcji na rzecz ochrony pszczół. Jak to więc jest, pytano, pszczółek broni, a dzieci nie?

– No, ale ona ma dwoje dzieci, więc o co chodzi? Ma dwoje i dosyć. I ma prawo, by w imię poszukiwania własnego szczęścia dokonać aborcji. A pszczółek broni, bo są to żywe istoty, które czują, mają instynkt samozachowawczy, w związku z tym mają również prawo do życia. Natomiast zarodek nie jest jeszcze samodzielną istotą. Jeśli naprawdę pozwolimy narzucić sobie ten język, zgodnie z którym usunięcie zarodka oznacza dzieciobójstwo, to powtarzam raz jeszcze: jesteśmy skończone. Wszelkie nasze żądania będą brzmieć nielogicznie. Nie można bezkarnie mordować istot żywych. A tym bardziej istot ludzkich. Była pani na pierwszym czarnym proteście?

Co ona tam robiła?

– Ma dziecko z in vitro, przyszła protestować przeciwko nagonce na dzieci urodzone dzięki tej metodzie. Uznała, że to jest przekroczenie granicy przyzwoitości i ona musi to zamanifestować. To był niesamowity tłum, skupiający ludzi z przeróżnych, jak to się mówi po angielsku: walks of life, czyli rejonów życia. Od lewaczek i feministek mieszkających na squatach po tę 60-letnią panią, która wierzy w spisek smoleński. Miała pani poczucie triumfu, kiedy PiS pospiesznie odrzuciło ustawę całkowicie zakazującą aborcji?

– Tak. Miałam poczucie, że Jarosław Kaczyński wpadł w panikę, i dało mi to dużo satysfakcji. Ale za chwilę pojawiła się afera reprywatyzacyjna, m.in. po to, żeby przykryć tę wpadkę z projektem ustawy przygotowanym przez instytut Ordo Iuris. Ta afera była szykowana od dłuższego czasu po to, żeby skanalizować uwagę ludzi i znów uwiarygodnić PiS jako narzędzie ludowego gniewu. Bo ta partia dostarcza Polakom ludowych igrzysk, stawiając pod pręgierzem elity III RP. Więc mój triumf nie trwał długo, to poczucie, że „Szydło, niestety, twój rząd obalą kobiety” szybko się rozpełzło. To mnie oczywiście bardzo, bardzo boli. Zaraz potem prezes PiS oświadczył, że przedstawi kolejną wersję ustawy.

TO WISI W POWIETRZU! KAŻDA KOBIETA W POLSCE OD URODZENIA PODLEGA TAKIEJ PRESJI. NIE JESTEŚ W PEŁNI KOBIETĄ, DOPÓKI NIE STANIESZ SIĘ MATKĄ

– Tak. Najpierw w sobotę demonstrowałam przed Sejmem, a w poniedziałek byłam na placu Zamkowym. I jak się pani czuła w tym tłumie?

– Czułam się bardzo dobrze, bo to był realny gniew. I to nie była taka demonstracja, która spokojnie maszeruje, ludzie idą w grupkach i rozmawiają o różnych sprawach. Tam wszyscy mieli ochotę pokrzyczeć. I krzyczeli. Widać było gniewną mobilizację kobiet, ale nie tylko, bo tam było również mnóstwo mężczyzn. Przyszli w solidarnym geście towarzyszenia swoim żonom, dziewczynom, matkom i córkom. Było też dużo starszych kobiet, takich, które chodzą do kościoła i są konserwatywne i jakoś im nie było w smak, kiedy wznoszono lewackie hasła w rodzaju: „mój brzuch, moja sprawa”, na ich twarzach widać było wtedy lekkie skrzywienie. Ale one nad tym skrzywieniem przechodziły do porządku i kiedy pojawiały się bardziej zachowawcze hasła, dzielnie krzyczały. Obok mnie stała kobieta, która jest katoliczką i głosowała na PiS, a nawet wierzy, że ze Smoleńskiem jest dokładnie tak, jak mówi Macierewicz.

– I zapowiedział, że chciałby, by kobiety rodziły nawet wtedy, gdy płód jest zdeformowany, kiedy wiadomo, że umrze. Ale żeby można było go ochrzcić. Wściekła się pani wtedy?

– Jestem wściekła przez cały czas, to tylko kwestia tego, czy bardziej, czy mniej. Oczywiście, że się wtedy wściekłam. Ale kiedy się pojawiłam na ostatnim proteście przed Sejmem, okazało się, że nie było nas niestety dużo. Właśnie, jakoś szybko ten gniew na rządzących wygasł.

– Tak to jest z pospolitym ruszeniem, z demokracją bezpośrednią i emocjami republikańskimi, że się pojawiają i znikają. To jest psychologia tłumu, którą bardzo trudno zrozumieć, bo jest głęboko irracjonalna. Mam wrażenie, że tym, co zadziałało na masową wyobraźnię i wypchnęło tłumy na czarny protest, była wizja całkowitego zakazu aborcji. Całkowitego, to znaczy takiego, w którym mowa była o penalizacji poronień. Trudno sobie wyobrazić większą grozę, to byłoby rzeczywiście jak w Salwadorze, gdzie policja prowadzi dochodzenie w przypadku każdego poronienia. I te Bogu ducha winne kobiety, które poroniły, mogą wylądować w więzieniu na wiele lat. W sieci krążyły reportaże na temat Salwadoru i to one przemówiły do wyobraźni kobiet, zapędziły je na demonstrację. I kiedy tego głównego powodu zabrakło, to tak jakby para z nas uszła. W niedzielę przed Sejmem nie było już energii. Było za to wywracanie oczami na hasło: „aborcja na życzenie”.

– Tak, to prawda. Zupełnie niesłusznie. Bo to, co teraz PiS nazywa ustawą eugeniczną, w gruncie rzeczy sprawi, że ten tzw. kompro-

30 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

028-032_NW_45.indd 30

28.10.2016 19:01


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

mis, który teraz mamy, będzie jeszcze bardziej kompromisowy. A to oznacza, że już w ogóle aborcji nie da się w Polsce wykonać. Nie będzie dostępu do badań prenatalnych, za to będzie presja społeczna, żeby rodzić nie tylko zdeformowane płody, które nie mają szansy na przeżycie, lecz także dzieci z zespołem Downa. A to źle?

– Kobiety, ale też mężczyźni mają prawo zdecydować, czy są gotowi poświęcić prawie całe życie na wychowanie niepełnosprawnego dziecka. Znam wiele rodzin, w których dzieci z zespołem Downa są bardzo szczęśliwe, a dla rodziców są źródłem wielkiej radości. Ale nie oszukujmy się, całe ich życie kręci się wokół tych dzieci. Kto nie chce tak żyć, tego katolicki język obwinia i oskarża o egoizm. Najchętniej robią to księża, którzy nie mają swojego życia, a wszystko podane na tacy. Oni nie mają pojęcia, co to znaczy o życie zabiegać, a tak łatwo tworzą język, w którym oskarżają kobiety o egoizm, bo te rzekomo nie chcą się poświęcać. To jest potworne nadużycie! Kaja Godek przekonuje, że skoro ona mogła urodzić dziecko z downem, to inne kobiety też mogą.

– A do kogo ta mowa? Ty urodziłaś i good for you. A ja nie urodziłam i mam się z tym dobrze. Co to są za szantaże? Ja mam się

czuć pomniejszona? Mam zacząć nienawidzić samej siebie? Bo całe moje życie upłynęło pod znakiem grzechu egoizmu dlatego, że nie urodziłam dziecka? Czuła pani presję, żeby urodzić?

– Ze strony rodziny na szczęście nie, oni są bardzo liberalni i tolerancyjni. Może dlatego, że moja rodzina nie jest katolicka i nie przykłada wielkiej wagi do „świętości rozrodu”. Ale presję społeczną czułam przez całe życie, bardzo silną. I myślę, że gdybym żyła na Zachodzie, w Anglii na przykład, tobym dziecko urodziła. Dlatego że tam czułabym, że to jest wyłącznie kwestia mojego wyboru, a nie jakiegoś obowiązku czy presji, żebym wykazała się kobiecością, która spełnić się może tylko w matczynym poświęceniu. Ktoś tego od pani naprawdę żądał?

– To wisi w powietrzu! Każda kobieta w Polsce od urodzenia podlega takiej presji. Nie jesteś w pełni kobietą, dopóki nie staniesz się matką. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy pomieszkałam trochę w Anglii, gdzie nagle zobaczyłam, że oddycham innym powietrzem, wolnym od tej toksyny. I to zmieniło moje życie. Wedle polskiej kultury i moralności jestem ciągle po stronie „winien”, a nie „ma”. Jestem winna tego, że nie urodziłam. REKLAMA

PORADNIK EKSPLOATACYJNY CO I KIEDY WYMIENIAĆ? Tabela przeglądów, dane regulacyjne, interwały międzyprzeglądowe

TYLKO

9ZŁ0

15

PRAKTYCZNE PORADY Szacujemy koszty napraw, polecamy silniki, radzimy, co sprawdzić

JUŻ W SPRZEDAŻY!

Znajdź nas na www.facebook.com/AutoSwiat www.facebook.com/Auto book.com/AutooSwiat

rrein@wp.pl

028-032_NW_45.indd 31

29.10.2016 00:49


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO DYSKUSJA O ABORCJI

A ja całe życie chciałam robić coś innego – czytać i pisać książki, co spotykało się ze zdziwionymi spojrzeniami: dobrze, dobrze, poczytasz sobie i popiszesz te książki, ale pierwszym twoim obowiązkiem jest założenie rodziny. W Wielkiej Brytanii jest inaczej?

– Oczywiście. W Anglii, która jest najstarszą kulturą liberalną świata, szanuje się prawa jednostki. A prawa jednostki, że przypomnę fragment z Thomasa Jeffersona, to prawo do życia, prawo do wolności i prawo do poszukiwania szczęścia. Pursuit of happiness. To ostatnie to prawo do własnego projektu na życie. Każdy ma prawo dążyć do takiego życia, które da mu satysfakcję. W Anglii dyskutuje się przede wszystkim o tym, jak jednostka wyobraża sobie własne życie, jak je planuje, co jej daje szczęście. A z punktu widzenia naszego katolickiego języka sama idea poszukiwania szczęścia to już niewybaczalny egoizm. Czy rozmawiała pani ze swoimi koleżankami o aborcji?

– W Anglii mam znajomą, która ma trójkę dzieci i kiedy po czterdziestce przydarzyła jej się kolejna ciąża, razem z mężem doszli do wniosku, że nie mają siły wychowywać jeszcze jednego dziecka. I mimo że jest osobą bardzo religijną, chodzi do kościoła katolickiego, dokonała aborcji. I opowiedziała mi o tym. A w Polsce?

To słuszna taktyka?

– Zaczynam dochodzić do wniosku, że mam już tego dość. Że już czas chyba uderzyć do tego elektoratu, który jest na tyle zmodernizowany, prozachodni i przywiązany do kultury liberalnej, że jest gotowy na śmielsze hasła. Tu mam na myśli przede wszystkim wielkomiejską klasę średnią. To głównie ona jest na marszach KOD, to ona maszerowała w czarnych protestach, ona zawsze stanowi twardy trzon wszystkich antypisowskich i antykonserwatywnych protestów. Najsilniejsza proliberalizacyjna grupa w Polsce. I ona jest w tej chwili grupą zagrożoną, w tym sensie, że potrzebuje silnego głosu politycznego, który by się właśnie do niej zwrócił i ją wzmocnił. Żeby powiedział, że jej tożsamość trzeba teraz wziąć pod ochronę. Więc dość kompromisów, dość przytulania się do prawej strony. Czy jest w Polsce partia, która mogłaby taki postulat wziąć na sztandary i mówić: tak, będziemy dążyć do pełnej liberalizacji prawa aborcyjnego.

POLSKA KULTURA JEST GŁĘBOKO MIZOGINICZNA. WMAWIA SIĘ KOBIETOM, ŻE ABORCJA TO EGOIZM, MORDERSTWO I CYWILIZACJA ŚMIERCI, A ONE OCZYWIŚCIE W TO WIERZĄ

– Nie słyszałam takiej historii, bo to stygmat. Polska kultura jest głęboko mizoginiczna, kobiety są na cenzurowanym od pierwszego momentu życia do ostatniego. Wmawia się im, że aborcja to egoizm, morderstwo i cywilizacja śmierci, a one oczywiście w to wierzą. Aborcja nigdy nie jest przyjemna i nawet kobiety, które nie wierzą w to, że zygota to już jest dziecko, nie chwalą się, że przerwały ciążę. Bo choć to nie jest dziecko, to gdyby nie nastąpiło naturalne poronienie, gdyby płód się rozwijał dobrze, po dziewięciu miesiącach byłoby z tego dziecko. Ta potencjalność sprawia, że decyzja o aborcji nie jest łatwa ani przyjemna. Ale nie dajmy sobie wmówić, że przerywając ciążę, zabijamy dziecko. Bo wtedy, powtórzę to po raz kolejny, nasza sprawa jest skończona. Z góry przegrana. A dlaczego aż trzy czwarte Polaków popiera tzw. kompromis aborcyjny?

– Myślę, że z poczucia lęku, że będzie się zupełnie wyobcowanym ze społeczeństwa. A ten ostrożny język, który się pojawił po stronie liberalno-lewicowej, wynika po pierwsze z powodów taktycznych, a po drugie ze strachu, że cóż z tego, że będzie się głosiło słuszne idee, skoro to się nie przełoży na żadną polityczną skuteczność. W Polsce panuje przekonanie, które podzielają wszystkie rządzące partie, a nawet SLD, że trzeba rządzić od prawej strony. Ułożyć się z głęboko konserwatywną, tradycjonalną, katolicką częścią tego społeczeństwa, bo jak nie, to jest się politycznie skończonym.

– Przez cały czas liczę, że powstanie jakaś nowa inicjatywa pod przewodnictwem Barbary Nowackiej, która jest moją ulubioną polityczką. Potrafi głosić jak najbardziej postępowe idee, a jednocześnie robi to tak, że ma się wrażenie, iż nikogo nie obraziła. Ona ma ogromny potencjał, podobnie zresztą jak Robert Biedroń. Oboje mają duży talent komunikacyjny, a jednocześnie nie wdają się w nadmierne kompromisy z tzw. moralną większością. Czy mieliby szansę na przepchnięcie ustawy o aborcji na życzenie?

– Być może na razie nie. Natomiast mogliby wejść do Sejmu, zawiązywać koalicje z bardziej liberalną stroną Nowoczesnej czy PO, współpracować z KOD. Na razie mamy do czynienia z mieszczańską oddolną rewolucją, z takim mieszczańskim pospolitym ruszeniem. Klasa średnia, czując się zagrożona, dąży do samostanowienia. I mam wielką nadzieję, że coś się z tego politycznie zrodzi.

Nie brzmi pani optymistycznie.

– Mówiąc szczerze, żadnej euforii nie czuję. Jesteśmy od roku zepchnięci do defensywy, jedyną naszą formą działalności politycznej są marsze, protesty, protesty, marsze. Zależymy od ciągłej, a niepewnej przecież mobilizacji oporu społecznego, który właściwie w każdej chwili może się rozwiać. Ludzie mogą poczuć się znużeni i nie wyjdą już na ulice. Coś takiego pamiętam z lat 80., po wprowadzeniu stanu wojennego. Przez pierwszy rok demonstracje były bardzo żywe, gromadziły mnóstwo ludzi, ale po roku było ich coraz mniej. Boję się, że nam to wszystko wygaśnie. I że ta najbardziej nowoczesna, uświadomiona i prozachodnia grupa obywateli, to wielkomiejskie liberalne mieszczaństwo po prostu zacznie znikać. I to będzie śmierć tego kraju. Po prostu. N renata.kim@newsweek.pl

32 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

028-032_NW_45.indd 32

28.10.2016 19:01


Newsweek FELIETON

MELLINA

Marcin Meller

Ex oriente lux okutuje na Zachodzie opinia, że Polacy są rusofobami, Rosji niechętni są odruchowo i bezrefleksyjnie. Co bardziej wykształceni obserwatorzy zdają sobie oczywiście sprawę z historycznych zaszłości, ale i tak uważają, że często reagujemy na poczynania wschodniego sąsiada zbyt emocjonalnie, by nie powiedzieć – histerycznie. I w efekcie gdy jest prawdziwy powód do krzyku, nikt nas za bardzo nie słucha. Sporo w tym prawdy, ale na szczęście odchodzącej w przeszłość. Faktycznie większość rządów w III RP, wliczając, o ironio, postkomunistów, charakteryzowała się daleko posuniętym moskwosceptycyzmem, by rzecz elegancko neologizmem określić. Kolejne ekipy za punkt honoru poczytywały sobie ciągnięcie Polski jak najszybciej i jak najdalej na Zachód, do którego – jak twierdziły – w sposób naturalny, wynikający z historii przesłanek cywilizacyjnych, przynależymy. Polaków tak naprawdę nie zapytano, tak jakby to była oczywista oczywistość, czy bliskie nam są mocno kontrowersyjne wartości tak zwanego Zachodu, często – nie bójmy się prawdy – promujące przeróżne zboczenia, dewiacje i patologie społeczne. Trzeba było dopiero „dobrej zmiany” i pierwszej po 1989 roku władzy, która nie bała się podnieść Polaków z kolan, a po tym podniesieniu, obróceniu ich o 180 stopni, skierowała się żwawym krokiem na Wschód. Rosjanie mawiali: „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, a już na pewno nie Zachód, i tę niespecjalnie skomplikowaną prawdę ku pożytkowi naszej wspólnej Ojczyzny rozumie ekipa „dobrej zmiany”, a efekty swego rozumienia wciela w życie. Od roku z pasją budujemy demokrację suwerenną, system testowany i z sukcesami rozwijany choćby w Rosji, na Węgrzech i Białorusi czy w Turcji i Kazachstanie. Panowie politycy z Zachodu o mentalności kolonialnych alfonsów nie są w stanie zrozumieć tego, że 40-milionowy kraj idzie własną drogą i nie wiedzie ona przez chylące się ku upadkowi uliczki Brukseli, Strasburga, Paryża, Berlina i Wenecji. Niech tam przestępczy Tusk popija szampanem swoje ostrygi i kawiory, to miejsce dobre dla jego niepolskiej mentalności. Najlepiej niech nie wraca, przynajmniej nie będziemy musieli go izolować za obrażanie Polski i dwóch wielkich Polaków, Ojców Niepodległości, Antoniego i Jarosława. Być może nadejdzie jeszcze czas, kiedy ludzie, którzy wprowadzili naszą Ojczyznę do Unii Europejskiej, zostaną pociągnięci do odpowiedzialności

RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI

P

karnej za próbę zmiany Przeznaczenia Narodu. Byłby to piękny przykład sprawiedliwości dziejowej, cała ta ferajna na jednym spacerniaku, najlepiej z przestępczym Tuskiem. Pragmatyzm podpowiada jednak, że elektorat nie dojrzał jeszcze do tak śmiałych rozwiązań, trzeba troszkę nad obywatelem popracować, a Unię jeszcze podoić. Natomiast na pewno można już się pozbywać pęt ograniczających polską wolność i suwerenność: wszelkich trybunałów, konstytucji, sądów, mediów, reguł pożycia społecznego. Wszystkie one są dziełem komunistów, UE albo jej agentów, co w sumie na jedno wychodzi. I po kolei je usuwamy. W zamian ocieplamy stosunki z bliskimi nam kulturowo Białorusią i Rosją, nie boczymy się na naszych słowiańskich braci, tak jak to czynił germański kulturowo przestępca Tusk. No i oczywiście

Nie boczymy się na słowiańskich braci, tak jak to czynił germański kulturowo przestępca Tusk podtrzymujemy żelazny sojusz z najbardziej prorosyjskim państwem w Europie – najukochańszymi Węgrami. Opłacani w ojro krzykacze gardłują, że luzowanie związków z Unią Europejską, ochładzanie stosunków z Berlinem czy Paryżem to de facto zbliżanie się do Rosji, tertium non datur, nie ma trwania pomiędzy. I mają rację: nasze miejsce jest na Wschodzie, to nasza kultura, cywilizacja, polityka i interesy. Czy wielkiemu rosyjskiemu patriocie, który podniósł swój kraj z kolan, Władimirowi Putinowi, jakaś komisja dupecka, wenecka, czort wie, jak zwą tych wodnych dziadków, mówi, jak ma rządzić krajem, któremu poświęca się nie mniej niż Polsce Antoni i Jarosław? Czy jacyś opłacani za zachodnie srebrniki agenci wpływu z rosyjskimi paszportami pouczają go, jak ma dbać o swych obywateli? Znaczy próbują pouczać, ale wtedy ich pożal się Boże organizacyjki pozarządowe się zamyka, a oni sami jadą szukać szczęścia tam, gdzie przestępca Tusk spożywa ostrygi polewane szampanem i gdzie ich miejsce. W ogóle samo to określenie „organizacja pozarządowa” sugeruje pogardę i nienawiść do demokracji suwerennej, bo przecież każdy, komu leży na sercu dobro Ojczyzny, powinien być prorządowy i na rzecz rządu działać. Więc pomyślcie tylko, kochani rodacy: tak daleko udało nam się zajść w jeden mały roczek. Jesteście w stanie sobie wyobrazić, gdzie będziemy za trzy? Serce rośnie! N

Marcin Meller jest dziennikarzem, prowadzi „Dzień dobry TVN” oraz „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN24

rrein@wp.pl

033_NW_45.indd 33

31.10-6.11.2016

33

28.10.2016 21:50


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

Małgorzata Rybicka z synem Antonim, który choruje na autyzm

34 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

034-037_NW_45.indd 34

28.10.2016 19:32


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

W S P Ó L N O TA I M I E N I A A R A M A R Y B I C K I E G O

Tato nie wróci z nieba Małgorzata Rybicka dostała pismo z prokuratury w sprawie ekshumacji. Nie zgadza się na bezczeszczenie szczątków męża. – Ale przecież nie o tym miałyśmy rozmawiać – mówi. Nie o rozkopywaniu grobów, ale o żywym pomniku Arama TEKST

M A ŁGO R ZATA ŚWIĘCHOWICZ, ZDJĘCIA MICHAŁ SZ LAGA

A

ntoni ma 32 lata, wygląda jak chłopiec, który nad wiek wyrósł. Gdy zakłada buty, długo i starannie wiąże sznurowadła, kokardki muszą być równe. Zanim założy szalik na szyję, dokładnie go obwącha. Mówi do siebie: ciuchy, ciuchy, ciuchy. Albo: woda, woda, woda. Lubi powtarzać to, co akurat gdzieś usłyszał. Wcześniej nieustająco pytał: co będzie, jeśli… Co będzie, jeśli z klatek w zoo wypuści się lwy? Co będzie, jeśli wypuści się dzikie świnie? Co będzie, jeśli wypuści się groźne jaki? Uwielbiał bawić się z tatą w „groźne jaki”. To były takie ich męskie przepychanki. Choć obaj szczupli, zwinni, to w zabawie lubili udawać, że są tymi wielkimi bykami z rodziny wołowatych. Trzeba było potem uważnie dobierać słowa, żeby powiedzieć Antkowi, że taty już nie ma i nie będzie zabaw w „groźne jaki”. Gdyby Aram dawał wiarę znakom, w ogóle nie powinien był wsiadać do tego samolotu. Zaproszenie dostał w ostatniej chwili, był w Warszawie, nie miał przy sobie paszportu. Zadzwonił do żony w Gdańsku, żeby podesłała szybko, przesyłką kurierską. Później zacięły się drzwi w windzie i miał problemy, żeby się z niej wydostać. – Zaraz po katastrofie wielu ludzi przewijało się przez nasz dom, a ja czułam się jak w czarnej dziurze – wspomina Małgorzata Rybicka. Spływały kolejne infor-

rrein@wp.pl

034-037_NW_45.indd 35

macje ze Smoleńska, później z Moskwy. Od 10 do 12 kwietnia udało się zidentyfikować tylko 14 ofiar. Do 15 kwietnia – 71. Poseł Arkadiusz „Aram” Rybicki był wśród tych, których rozpoznanie trwało najdłużej. Trzeba było czekać na wyniki badań DNA. Trumnę z jego ciałem dostarczono jednym z ostatnich transportów. Dostali po nim trochę rzeczy: marynarkę, portfel, obrączkę, paszport zalany lot-

Mówiłam: damy radę. A Aram się bał, co będzie z Antkiem, gdy umrzemy. Strasznie się tego bał Małgorzata Rybicka

niczym paliwem, zegarek, który zatrzymał się na godzinie zderzenia samolotu z ziemią. – Gdy powiedziałam Antkowi, że tato zginął, długo bezgłośnie łkał. To było straszne – wspomina Rybicka. – Tłumaczyłam, że tato jest teraz w niebie, patrzy na nas. Możemy do niego mówić, ale – niestety – nie usłyszymy tego, co on mówi do nas.

Zawsze gdy idą na cmentarz, Antek powtarza: tato nie wróci z nieba, tato nie wróci z nieba… Jak niemal każda osoba z autyzmem potrzebuje rytuałów, więc chodzenie na cmentarz to też rytuał. Idą zawsze tą samą drogą i zawsze, jak już się pomodlą, podają sobie ręce, mówiąc: sztama dla Arama. BURZE I INNE LĘKI

– W zasadzie mogłaby się skupić tylko na sobie i Antonim, a ona wciąż znajduje czas dla innych – mówi o Małgorzacie Rybickiej Elżbieta Pecyna. Też ma syna z autyzmem, więc dobrze wie, ile wysiłku trzeba, żeby być przy takim dziecku. Jej Artur ma 31 lat, a nie zawiąże sobie nawet butów. Nie powie, czy jest śpiący, głodny, czy chciałby pójść na spacer. Trzeba się domyślać. A jak nie trafi się w jego potrzeby, to siada i nic, kamień. – Mówić do niego, to jakby do ściany. Nie reaguje. Nawet nie spojrzy na mnie, tylko tak jakoś przeze mnie, nade mną, obok. Rzeczy musi mieć równo poukładane, nie można nic przestawić. Jak zaczyna jeść, to zawsze o tej samej porze, w tych samych naczyniach co zwykle, z tym samym kompletem sztućców. Żadną inną łyżeczką nie wymiesza sobie herbaty. Nie ma jego łyżeczki, to: mama, gdzie łyżeczka? mama, gdzie łyżeczka? mama, gdzie łyżeczka? I tak będzie powtarzał, dopóki jej nie dostanie. Mama Artura podziwia mamę Antka za to, że choć ma nie mniejsze problemy, jeszcze znajduje siły, żeby angażować się 31.10-6.11.2016

35

28.10.2016 19:32


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO WSPÓLNOTA IMIENIA ARAMA RYBICKIEGO

w sprawy innych. Gdy mąż żył, angażowali się oboje. – Ja teraz sobie nawet wyrzucam, że zawsze byłam skupiona wyłącznie na moim Arturze. Oni potrafili patrzeć szerzej i robić więcej. Przetarli nam szlaki – mówi Elżbieta Pecyna. Aram Rybicki, gdy został posłem, zaczął przewodniczyć parlamentarnej grupie ds. autyzmu, Małgorzata Rybicka od 25 lat jest przewodniczącą Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym oraz dyrektorem Ośrodka Rewalidacyjno-Wychowawczego dla Dzieci i Młodzieży z Autyzmem. Z inicjatywy stowarzyszenia powstały ośrodek, poradnia, prowadzone są centra aktywizacji zawodowej i społecznej w Gdańsku oraz Gdyni. Dorosłe osoby z autyzmem, które nie są w stanie przyuczyć się do zawodu, uczą się prostych czynności: robienia zakupów, sprzątania, gotowania. A także spędzania wolnego czasu, co jest dla nich najtrudniejsze. – Poznałam ich oboje, gdy moja Justynka była diagnozowana, miała wtedy trzy lata – wspomina Aleksandra Rudnicka. Teraz Justynka ma już 31 lat. Panicznie boi się hałasu, tłumu, deszczu. Gdy zbiera się na burzę, ciągnie mamę do piwnicy. Tylko tam jest w stanie przeczekać wyładowania. Dzięki systemowi wsparcia, jaki przed laty zainicjowali Rybiccy, Justyna, której nie przyjęliby ani do zwykłego przedszkola, ani szkoły, mogła mieć nauczanie w cyklu przystosowanym do osób autystycznych, a teraz nadal może korzystać z pomocy terapeutów. Ostatnio zrobiła taki postęp, że bez paniki weszła na chwilę do galerii handlowej. Wcześniej mowy nie było, żeby zabrać ją na zakupy. Widok ludzi, ruchomych schodów, ubrań na wieszakach – to wszystko zbyt ją przerażało, krzyczała. RUCH WIROWY

„W tym domu mieszkał Arkadiusz Rybicki – Aram” – przed wejściem do kamienicy w Gdańsku-Wrzeszczu jest tablica informująca, że działacz opozycji, współzałożyciel Ruchu Młodej Polski zginął tragicznie w 2010 roku. Siadamy z Małgorzatą Rybicką w kuchni, przy kawie, rozmawiamy tro-

chę o tym, co było kiedyś, trochę o tym, co teraz. Zanim się tu wprowadzili, mieszkali w dwóch ciasnych pokojach, w jednym toczyło się rodzinne życie, w drugim chodził powielacz. Pierwszą rewizję mieli w grudniu 1977. Później kolejne. I kolejne aresztowania Arama. W roku 1980, gdy staje stocznia, Aram wspólnie z Maciejem Grzywaczewskim zapisują na tablicach 21 postulatów strajkowych. W stanie wojennym jest internowany w Strzebielinku. Ona uczy polskiego, ale za akcję „Nauczanie bez kłamstwa” wyrzucają ją z pracy. Gdy w 1984 r. rodzi im się Antoni, mało kto w Polsce wie, co to jest autyzm. – Choć moja mama jest psychiatrą, sio-

Poseł Arkadiusz Rybicki był wśród tych, których rozpoznanie trwało najdłużej. Trzeba było czekać na wyniki badań DNA

stra również, długo nie potrafiliśmy nazwać tego, co się z Antkiem dzieje – wspomina Rybicka. – Zanim skończył dwa latka, mówił bardzo wyraźnie, układał słowa w szeregi: traktorami, torami, dyrektorami. Nam się wydawało, że rozumie, co mówi. Tymczasem on tylko bawił się mówieniem. Nie rozpoznawał znaczenia słów, nie rozumiał najprostszych poleceń. Już wtedy zaczął mieć sztywne rytuały. Miał swoje ścieżki, mijał stół czy szafki zawsze w tej samej odległości, w ten sam sposób. Fascynowało go wprawianie wszystkiego, co możliwe, w ruch wirowy. Usłyszeć diagnozę – autyzm – to straszny cios dla rodziców. Ale teraz przynajmniej nie jest to tak wielka niewiadoma jak wtedy, gdy brakowało podstawowych informacji, terapeutów, grup wsparcia. – Jestem typem zadaniowym – mówi Rybicka. – Skończyłam studia podyplomowe z pedagogiki specjalnej i skupia-

łam się na kolejnych zadaniach, które się przed nami pojawiały. Mówiłam: damy radę. A Aram się bał, co będzie z Antkiem, gdy umrzemy. Strasznie się tego bał. BEZ SPOKOJU

Z osobami autystycznymi jest tak, że dopóki są małe, państwo daje na nie wysoką subwencję, dostrzega ich potrzeby. Gdy dorosną, przestają się mieścić w państwowym systemie pomocy. – Odbieram telefony od zrozpaczonych matek, pytają: co robić? Syn skończył szkołę specjalną i nie chcą go nigdzie przyjąć. Ma już teraz do końca życia tylko siedzieć w domu, przy matce? – opowiada Wioleta Umławska, wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym. Szacuje się, że jedno na około 100 dzieci rodzi się z autyzmem. A to może oznaczać, że w Polsce jest nawet 340 tysięcy ludzi z autystycznymi cechami. Większość już dorosła. Nie mają wsparcia poza rodziną. Nawet jak ktoś dostanie ataku paniki na ulicy, przechodnie nie pomogą. – Gdy idzie matka z małym dzieckiem i nagle ono zaczyna panikować, szarpać się, krzyczeć, ludzie nie reagują tak źle jak wtedy, gdy idzie z dorosłym synem i on wyrywa się, drapie, szarpie, krzyczy. Nie zapytają, jak pomóc, tylko uciekają w popłochu – mówi Umławska. Jej syn Krzysiek ma 25 lat, nie mówi. Gdy się przestraszy, tylko pociera twarz rękoma. Ale inni z autyzmem potrafią użyć ogromnej siły, naprężać się, wyrywać. Matka w pojedynkę może sobie nie poradzić. – Tak długo jak to możliwe, osoby autystyczne mieszkają z rodzicami. A gdy rodzice słabną albo umierają, zostaje dom opieki społecznej. Tam nie potrafią się odnaleźć. Za dużo ludzi, zbyt wiele dźwięków, przedmiotów, zapachów – tłumaczy Małgorzata Rybicka. – Nie rozumieją, gdzie są i czego się od nich oczekuje. W panice bywają agresywni albo się samookaleczają. Wtedy bez szukania przyczyn takich zachowań wzywa się karetkę, wsadza w kaftan, wiezie do szpitala psychiatrycznego. Często z Aramem rozmawialiśmy, że trzeba szukać dla ta-

36 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

034-037_NW_45.indd 36

28.10.2016 19:32


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

Ośrodek Wspólnoty Domowej dla Dorosłych Osób z Autyzmem im. Arama Rybickiego w Gdańsku

kich osób lepszego rozwiązania. Nie ma potrzeby ich wiązać ani zamykać w szpitalach. Trzeba zadbać o to, żeby miały wsparcie życzliwych i kompetentnych osób, żeby w ich życiu panowały jasne zasady i nie zdarzały się rzeczy niespodziewane. Wszystko powinno mieć swój porządek, swoje stałe miejsce. Nie będą się bać, panikować ani krzyczeć, jeżeli nie zburzy się ich spokoju – tłumaczy. No właśnie, spokój… Rybicka zamyśla się. Ostatnio dostała pismo z prokuratury informujące, że będą ekshumowane ciała smoleńskich ofiar. Napisała list otwarty do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, że przecież wystarczyłoby ekshumować ciała tych, których rodziny nie zgłaszają sprzeciwu. Ona nie zgadza się z powodów religijnych, moralnych. Przymusową ekshumację będzie traktować jak zbezczeszczenie szczątków męża i dręczenie jej rodziny. – Ale przecież nie o tym miałyśmy rozmawiać – mówi Małgorzata Rybicka. Tak, nie o rozkopywaniu grobów. Ale o żywym pomniku Arama. ODEJŚCIA

Władze miasta przekazały działkę w dobrym punkcie Gdańska. Stowarzyszenie Pomocy Osobom Auty-

rrein@wp.pl

034-037_NW_45.indd 37

stycznym wzięło się do budowy. Łopatę robotnicy wbili dwa lata temu, 10 kwietnia, w czwartą rocznicę katastrofy smoleńskiej. I teraz już stoi piękny dom z grafitowym dachem, przestronny. Pokoje sypialne z łazienkami, gabinety dla terapeutów, kuchnie. W grudniu mogliby tu zamieszkać pierwsi dorośli autystyczni. Będą w wieku 25-35 lat. Miejsc jest w sumie dla 12 osób. Wspierać ich będzie ośmiu terapeutów. Ściany już pomalowane, podłogi położone. Brakuje tylko sprzętów, mebli. Do pełnego wykończenia trzeba jeszcze ze 400 tys. zł. Zbierają. – Nazwaliśmy to miejsce wspólnotą domową. Ma działać na wzór group-home’s, które są standardem w wielu krajach Unii Europejskiej – mówi Rybicka. Wspólnota, w której osoby z autyzmem mają się przyzwyczajać do życia bez rodziców, będzie nosić imię jej męża. Starała się zadbać o najdrobniejsze nawet szczegóły. Pomieszczenia są oplecione systemem łączności interkomowej. Jest monitoring. Są pokoje wyciszeń – bez kantów, ze ścianami wyłożonymi miękką pianką. Gdyby ktoś miał atak agresji, będzie tam mógł dojść do siebie. Ściany w pokojach jasne (bo osoby z autyzmem nie znoszą wściekłych kolorów), na podłogach izolacja wygłuszająca (źle reagują na hałas), przed domem będzie ogród (żeby mogli

uprawiać) i boisko do kosza (żeby kozłować, bo niektórzy bardzo lubią). – Będą tu mieć tyle wsparcia, ile to konieczne, i tyle wolności, ile możliwe – mówi Małgorzata Rybicka. Elżbieta Pecyna chciałaby kiedyś zobaczyć swojego Artura w takim miejscu. Jak będzie sobie radził bez niej? – Świetny pomysł, żeby – gdy rodzice jeszcze żyją – dziecko już zaczynało żyć z dala od nich – mówi. – Wyobrażam sobie, że idę go odwiedzić, a on zadowolony. Wychodzę, nie zatrzymuje mnie, macha ręką. Wioleta Umławska: – Byłabym szczęśliwa, gdyby mój Krzysiek kiedyś poszedł na swoje i wpadałby do rodzinnego domu tylko w odwiedziny, jak każde dziecko, które dorosło. Zobaczyć, że jest zadowolony, gdy wraca ode mnie do siebie – to byłoby spełnienie największego z moich marzeń. – Do tej pory często słyszałam od rodziców, że bardzo chcieliby, aby dziecko umarło przed nimi – mówi Małgorzata Rybicka. – Tak bardzo się boją, co będzie, gdy ich przeżyje, gdzie trafi, jak sobie poradzi. Pomyślałam, że trzeba coś zrobić z tymi lękami i że powinny powstawać kolejne takie wspólnoty, jak ta imienia Arama. Bo przecież zwykle rodzice umierają przed swoimi dziećmi. N malgorzata.swiechowicz@newsweek.pl

31.10-6.11.2016

37

28.10.2016 19:32


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

K R Z E S I M I R D Ę B S K I O W O ŁY N I U

Moje kresowe powołanie Pomimo upadku totalitaryzmów strasznie jeszcze mamy zakute łby – mówi kompozytor KRZESIMIR DĘBSKI . Właśnie wydał książkę o swoich rodzicach i rzezi wołyńskiej ROZMAWIA

ALEKSANDRA GUMOWSKA , ZDJĘCIE IREK DOR OŻ AŃ S K I

NEWSWEEK: Co malował pana ojciec? KRZESIMIR DĘBSKI: Robił niesamo-

lacy, jakie spodnie, kto miał jaki motocykl, domy, plany domów.

wite, dziwne i bardzo różnorodne rzeczy. Pejzaże, w kolorach pastelowych, zamiast pędzlem nożem malował, grubo nakładając farbę. Malował też na płycie pilśniowej. Był nauczycielem muzyki i dyrektorem szkół muzycznych. Namalował taki tryptyk „Śmierć nauczyciela” – cztery osły niosą trumnę nauczyciela, a rzędami idą kozy i barany. Malowaliśmy – bo od dziecka też musiałem to robić – martwe natury, sudeckie krajobrazy, portrety. Dużą część malarstwa ojca stanowiły sceny z rzezi wołyńskiej.

– W latach 70. i 80. Widocznie to musiało przyjść z wiekiem.

Dużo obrazów?

– Kilkanaście chyba. Kościół o zmierzchu, o świcie, płonący, potem ruiny kościoła. Starał się upamiętnić to, czego już nie ma. Z pamięci odtwarzał. Malował pejzaże w stylu Iwana Ajwazowskiego, jak się snopki wiązało, jak wyglądały ogródki, co w ogródkach było, jak się piec rozpalało, jakie fryzury nosili Ukraińcy, a jakie Po-

Kiedy to malował?

O Wołyniu zawsze się u pana w domu mówiło?

– Kresowiacy, Wołyniacy mocno się trzymali razem, jak rodzina. Lubiłem siadać przy stole i słuchać ich opowieści. Dla mnie to były szokujące historie. W Kielcach, gdzie mieszkaliśmy, wszyscy byli tacy sami, sami Polacy. A tu opowieści o Żydach, Ukraińcach, Czechach, Niemcach, Karaimach. Małe miasteczko Kisielin, 1,2 tys. mieszkańców, ale bardzo dużo się działo. Chóry istniały – ukraiński dobrze śpiewał, a polski ciągle szwankował. Dziadek reżyserował amatorskie przedstawienia teatralne, muzykował trochę. Dziadek Leopold? Lekarz?

– Tak, ojciec taty. Przyjaźnił się z Gerschonem Drikierem, żydowskim aptekarzem, który był zapalonym melomanem. Ten pan Drikier co jakiś czas robił żonie awantury na

całe miasteczko: „Ty wyglądasz jak ostatnia jakaś fleja! Ty masz mi jechać się ubrać do Lwowa!”. Sponsorował wtedy mojego dziadka i jechali do Lwowa czy Wiednia na operetki. Takie rzeczy były frapujące. Były też zakazane opowieści o okupacji sowieckiej, bo nie można było źle mówić o Związku Radzieckim. Ojciec nogę stracił, kiedy dostał granatem, bo banderowcy zaatakowali ludzi w kościele po mszy. Niby znałem te wszystkie partyzanckie opowieści, gdzie kto stał, w którym oknie, ale dopiero teraz pierwszy raz zauważam niektóre szczegóły. Jakie?

– Oni mówili bardzo obiektywnie i tak spokojnie, a dopiero potem wychodziły szczegóły, tak że można było się domyślić ogromu okrucieństwa. Jest taki cytat w pana książce: „Wykopano wtedy Antosię. Miała siedem kłutych ran. Dziur na wylot nie było. Majtki miała ściągnięte, a więc była gwałcona”.

– O tym nie opowiadali przy stole, o tym czytałem, jak byłem doro-

38 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

038-041_NW_45.indd 38

28.10.2016 18:38


sły. Mama dopiero przed śmiercią mi opowiadała, że najgorsze było, jak pierwszy jej pacjent zmarł, młody chłopak, kiedy go opatrywała. Potem się jakoś przyzwyczaiła. Dziadek od strony mamy, Antoni Sławiński, w ogóle nic nie opowiadał, tak boleśnie to wszystko przeżył. Wpierw był w armii carskiej, brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 r. Ranny wrócił z Mandżurii. Z wiekiem dopiero zacząłem się zastanawiać: jak to tak, iść z Mandżurii? Ranny szedł? Przecież do końca życia miał niezagojoną ranę w nodze. A skąd miał pieniądze? Co jadł? W czasie I wojny światowej na Wołyniu przez półtora roku stał front niemiecko-rosyjski. Straszna jatka, zniszczenie. Dziadek Antoni był w armii Hallera. Wrócił. Potem była wojna bolszewicka. Myślę, że I wojna i wojna polsko-bolszewicka miały olbrzymi wpływ na to, że niektórzy tak łatwo później zabijali. Do tego doszła likwidacja getta w Kisielinie w 1942 r., która się odbywała rękami Ukraińców.

rrein@wp.pl

038-041_NW_45.indd 39

31.10-6.11.2016

39

28.10.2016 18:38


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO KRZESIMIR DĘBSKI O WOŁYNIU

Nie Niemców?

– Ukraińcy byli wykonawcami rozkazów. A dziadka Antoniego, sierotę, wychowali Żydzi, piekarze. Kiedy całymi dniami strzelali do Żydów, to dziadek jak położył się w łóżku, tak leżał ponad trzy miesiące. Był w depresji, tak byśmy to teraz nazwali. Ale przypomniało mi się, że najwięcej ojciec malował portretów trumiennych. Wśród Wołyniaków zapanowała moda na obrazy ze zdjęć, których było bardzo mało. Aż emigranci z Kanady czy ze Stanów przysyłali zdjęcia zmarłych rodziców, dziadków, a ojciec malował za dolary. Pan pisał, że pierwszy raz pojechał do Kisielina w latach 70.

– Pojechaliśmy całą rodziną w 1977 roku, czyli byłem na II roku studiów. Ojciec nie wiedział, co się stało z jego rodzicami, gdzie zostali pochowani. Pojechaliście się dowiedzieć?

– Pojechaliśmy na Kaukaz do rodziny babci Anisji, a w drodze powrotnej we Lwowie nielegalnie wynajęliśmy za przemycone dolary taksówkę i pojechaliśmy na Wołyń. Przez lasy, nieużytki, polne drogi, bo nie mieliśmy potrzebnego wtedy pozwolenia. Co pan tam zobaczył?

– Ruiny kościoła, dom dziadków Sławińskich jeszcze stał, straszna bieda, pustka, liche, nowo wybudowane domy. Trudno było żywego człowieka spotkać. Cała wieś się chyba schowała przed nami. Jeden człowiek podszedł. Okazało się, że pracował u dziadka Sławińskiego, a w czasie wojny był wywieziony na roboty do Niemiec, więc nie brał udziału w rzezi. Ojciec się czegoś dowiedział?

– Nawiązał kontakty. W latach 80. zaczął budować prywatny most porozumienia polsko-ukraińskiego. Polegał na tym, że oni przyjeżdżali pracy szukać, na handel, wyrwać się z tej nędzy. Przyjechała też dziewczyna, którą samochód potrącił w Lublinie i w komie leżała pół roku. Mama się nią zajmowała. A potem okazało się, że to wnuczka mordercy dziadków. Ojciec tej wiadomości doczekał?

– Nie, zmarł wcześniej. Spotykał się z tym mordercą, korespondował, bo to był kolega ze szkoły, który mówił do mojego ojca pieszczotliwie Sławik.

Niektóre koleżanki pana mamy były w UPA. Zapytała je kiedyś, jak mogły mordować ludzi.

Krzesimir Dębski Nic nie jest w porządku Wydawnictwo Czerwone i Czarne

Czułem, że to jest zły człowiek. Wzrok miał niesamowity, twarz – straszną. Myślałem, że jest chory, ale widać, że może to go zżerało od środka

Pan go poznał?

– Podczas kręcenia z mamą filmów dokumentalnych Agnieszki Arnold. Czułem, że to jest zły człowiek. Był bardzo uprzejmy niby, mamę całował w rękę, tylko nigdy nie wpuścił nas do domu. I ciągle powtarzał: „Po co do tego wracać? Dajcie spokój!”. Wzrok miał niesamowity, twarz – straszną. Myślałem, że jest chory, ale widać, że może to go zżerało od środka. Po jakimś czasie ukazał się z nim wywiad w gazecie wołyńskiej, gdzie był lansowany jako bohater UPA. Nie podaje pan nazwiska tego człowieka w książce?

– Sąd go nie skazał, jest domniemanie niewinności. Jak pana mama zareagowała na wiadomość, że to on?

– W zasadzie tak jakby wiedziała. Nic nie powiedziała. A później się z nim kontaktowała?

– Później już nie była w Kisielinie. Przyjeżdżali tylko tzw. dobrzy ludzie, tacy, którzy nie brali w tym udziału: kobiety nieszczęśliwe, związane z alkoholikami, narkomanami, z rozbitych rodzin – potomkowie koleżanek mamy ze szkoły.

– Byłem przy tym. Pierwszy raz to słyszałem i jedyny. Była jeszcze taka scena, że jej koleżanka ze szkoły mówi, jak przed wojną było pięknie, jak było kolorowo, były 23 sklepy, trzy lokale, a dziadek Leopold taki był dobry człowiek, za darmo leczył, ze wszystkimi rozmawiał na ulicy. I mama wtedy spytała: „To czemu go zamordowaliście?”. Ona powiedziała: „A to trzeba było”. „A to nas byście też teraz zabili, jakby trzeba było?”. „No”. To są prości ludzie, więc oni chyba właściwie nie wiedzą, co mówią. Pan pisze, że jak po wojnie rodzice zamieszkali w Górkach Noteckich koło Gorzowa Wielkopolskiego i Sowieci spisywali dzieci urodzone przez Niemki z gwałtów po Sowietach, ojciec był tłumaczem. „Matki krzyczały, szarpały, czepiały się ciężarówek. Ojciec siedział w świetlicy, w której obradowała komisja spisująca te Niemki, i tłumaczył. Zdaje się, że nie robiło to na nim specjalnego wrażenia. Czasy były takie, że zbrodnia spowszedniała”.

– Tkwiło to w nim długo. Powiedział mi o tym dopiero pod koniec życia. Ojciec był w tej komisji, ponieważ znał niemiecki. Niedawno tam byłem. Spotkałem ucznia ojca, który na przywitanie mi powiedział, że szkoła była tu, ale wcześniej tam, tylko ją Ruscy spalili razem z rannymi Niemcami, którzy byli w środku. Ciąg jakichś strasznych rzeczy. Kiedy mieszkałem w Szczecinie, przyjechał goniec z Łodzi z filmem „Kingsajz”, do którego miałem pisać muzykę, i zemdlał nagle, w szpitalu wylądował. Starszy gość. To był rok 1987. Okazało się, że po wojnie przyjechał do Szczecina i na mojej ulicy, gdzie były piękne domy, widział zgwałcone przez Sowietów, rozerwane na strzępy dziewczynki. I zemdlał, bo mu się to przypomniało. Mieliście kontakt z Ukraińcami, którzy pomagali pana rodzicom się ukrywać?

– Tak, rodzice się kontaktowali, były kolacje, wypili sobie wódeczkę. Kisielin ich łączył. Czy Wołyń wpłynął jakoś na pana muzykę?

40 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

038-041_NW_45.indd 40

28.10.2016 18:38


Newsweek SPOŁECZEŃSTWO

– Na początku nie. Przy muzyce do „Ogniem i mieczem” musiałem nawiązywać troszkę do kresowego, ukraińskiego stylu. Ale jak człowiek robi się starszy, to myśli o tym, skąd pochodzi. Pisałem pieśni do tekstów Krzysztofa Kołtuna, poety kresowego, i Jakuba Barta-Ćišinskiego, który jest wieszczem serbołużyckim. Poczułem słowiańsko-kresowe powołanie. Grało się na tych spotkaniach Kresowian?

– Nie. Mój stryj trochę grał na skrzypcach lwowskie sztajerki. Ojciec uczył nas w szkole piosenek ukraińskich.

Doncowa. Nie czytali dekalogu UPA. Mówią, że krytykując UPA, idziemy na lep propagandy rosyjskiej, a jest odwrotnie: Rosjanie wykorzystują to, że Ukraińcy im się podkładają. Rosjanom staram się tłumaczyć, że wszystko się zaczęło od okupacji sowieckiej: antagonizmy, bieda totalna, niszczenie poczucia własności. Jak ojciec umarł, to zdałem sobie sprawę, że muszę kontynuować uświadamianie Polakom, co tam było.

Pamięta pan jakąś?

– Oczywiście: „Cze-re-wyczki mini ma-ty dała, szob dje-wczyna ja ho-ro-sza buła”. Czerewiczki, czyli trzewiczki, mama mi dała, żebym ja dziewczyna piękna była. Kiedy pan był ostatnio w Kisielinie?

– W 2013 r., z prezydentem Bronisławem Komorowskim. A w listopadzie jadę do Lwowa i Kamieńca Podolskiego na koncerty i będę grał z młodymi mieszanymi orkiestrami polsko-ukraińskimi. I znów będzie pan przepraszał przed koncertem, że nie mówi po ukraińsku, bo babcia, Kozaczka, która mogła pana nauczyć, została zamordowana przez banderowców na Wołyniu w 1943 r.?

– Tak, nie miał mnie kto nauczyć. Chociaż w zasadzie nie powinienem tego mówić, bo zwracałem się do nieprzygotowanych ludzi. Oni naprawdę nie wiedzą, dlaczego Ukraińska Powstańcza Armia zamordowała moją babcię. Rozmawiałem z jednym muzykiem, który mówi, że jego ojciec był w UPA. Ja na to, że może nasi rodzice walczyli przeciwko sobie, ale to zależy, na jakich terenach był jego ojciec, bo na Wołyniu z Polaków nie miał kto walczyć. Mężczyźni byli na wojnie we wrześniu 1939 r., potem Sowieci wywozili i zabijali, po nich Niemcy. Garstka trochę walczyła w 1944 r. Na Wołyniu zginęło 60 tys. Polaków i kilkanaście tysięcy Ukraińców.

– Kolega muzyk mówił o południowym Wołyniu, czyli raczej nie te rejony. Jednak to mniejszość mordowała.

– No tak. Garsteczka zaczadziałych ludzi. Ale ich się czci, a nie tych, co pomagali. Trzeba pamiętać, że Ukraińcy za pomoc Polakom zabijali też swoich. Ukraińcy nie czytali pism Bandery czy

rrein@wp.pl

038-041_NW_45.indd 41

Mordowała garsteczka zaczadziałych ludzi. Ale ich się czci, a nie tych, co pomagali

W 2011 r. wydał pan wspomnienia ojca.

– Własnym sumptem 5 tysięcy egzemplarzy w dwóch wydaniach. Teraz będę musiał dodrukować, bo się wszystko sprzedało. Ojciec całe życie walczył z przekłamaniami i uproszczeniami. Dopiero stosunkowo niedawno zaczęły się pojawiać prace historyków, monografia Ewy i Władysława Siemaszków. W 2013 r., w okrągłą 70. rocznicę, wszystko się wyjaśniło, była rekonstrukcja w Radymnie…

– Przyprowadzanie na to dzieci jest bez sensu, chociaż straszniejsze filmy teraz pokazują. Myśli pan, że pana mama by to oglądała?

– Nie, na pewno nie, nie chciałaby do tego wracać. Co daje takie dosłowne powtarzanie traumatycznych wydarzeń? Jak w „Wołyniu” Smarzowskiego, którego nie dałam rady obejrzeć do końca.

– To wcale nie jest najokrutniejszy film. To film dla tych, którzy pomimo tylu wydanych książek nadal nic nie wiedzą, znają za to bzdury z „Czterech pancernych”. Nie zgodzę się, że aby zrozumieć, trzeba zobaczyć na własne oczy rozrywanego niemowlaka.

– Uważam, że reżyser wybrał najbardziej delikatną drogę. Ukraińcy nadal nie mogą zrozumieć, że nacjonalizm to jest brzydkie słowo we współczesnym świecie, i nadal czczą nacjonalistów. My powinniśmy poznawać historię niemieckiego Wrocławia, tak samo oni powinni wiedzieć, że na zachodzie Ukrainy było wielonarodowe państwo. Powinni znaleźć prawdziwych bohaterów. Przecież mieli demokratów, wspaniałych działaczy politycznych. Ja się boję naszych nacjonalistów. W Krakowie, w pobliżu akademika i bursy, gdzie mieszka ukraińska młodzież, pojawił się napis „Wołyń pamiętamy!”, na trybunach rozwijają takie transparenty. Sprzątaczki mówią: „16 lat tu przyjeżdżam, a teraz się zaczynam bać”.

– Może tak było rzeczywiście, tylko z daleka nie było widać.

– Nasi nacjonaliści od pisiorów idą. Pomimo upadku totalitaryzmów, po komunizmie, strasznie jeszcze mamy zakute łby. Okazuje się, że prądy polityczne, które nazywają się najbardziej antykomunistycznymi, myślą tak komunistycznie obrzydliwie, głupio, że to aż wstyd na cały świat. W takim straszliwym egoistycznym nastroju wzrastamy, że poza czubek nosa nie potrafimy wyjrzeć dalej. Co za problem przyjąć parę tysięcy uchodźców? Jako kraj jednonarodowy giniemy demograficznie. Kto nam będzie na emerytury zarabiał? Musimy przyjąć ludzi z zewnątrz, emigrantów, dla własnej wygody, zysku i rozwoju. N

Czy to okrucieństwo trzeba pokazywać w rekonstrukcji? Tam były dzieci.

aleksandra.gumowska@newsweek.pl

Rekonstrukcja rzezi wołyńskiej.

– I ja sobie pomyślałem: rekonstrukcja rzezi, czy to jest dobry pomysł? Ale jak zaczęły się ataki na tę rekonstrukcję ze strony środowisk ukraińskich, które wypierają fakt, że rzeź się wydarzyła, słyszałem, że były symetryczne walki, że Polacy też mordowali. Poparłem inscenizację, byłem na miejscu, grałem swoją muzykę. Na filmikach widać wyraźnie, jak dźgają widłami, jak w świetle reflektora ucieka matka z dziećmi, jest seria z karabinu – puszczona przez głośniki – pada matka, potem druga seria, padają dzieci.

31.10-6.11.2016

41

28.10.2016 18:38


Eleonas w Atenach, 5 stycznia 2016 r.

FOT. J. LIAKOS/INTIME/ATHENA/SPLASH/EAST NEWS

Obรณz imigrantรณw

42 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

042-045_NW_45.indd 42

28.10.2016 22:20


Newsweek ŚWIAT

UCHODŹCY W EUROPIE

GRECKA PUŁAPKA Grecja zgodziła się być europejskim czyśćcem dla imigrantów, ale ma z tym coraz większe problemy. A do tego grozi nam kolejna fala uchodźców z Afryki i Azji TEKST JACEK

rrein@wp.pl

042-045_NW_45.indd 43

PAWLICKI, ATENY

31.10-6.11.2016

43

28.10.2016 22:20


Newsweek ŚWIAT UCHODŹCY W EUROPIE

G

alia ma osiem lat, kruczoczarne włosy i niezwykły zapał do nauki. W ręku ściska zeszyt z napisem „English”. Skończyła niedawno lekcje angielskiego w obozowej szkółce. – Portugal, Portugal! – krzyczy na powitanie. – Wyjeżdżasz do Portugalii? – pytamy. Galia potakuje i wskazuje palcem na mężczyznę, który stoi kilka metrów dalej. – Dziadek wszystko wam opowie – tłumaczy.

KONTENERY NADZIEI Dziadek Galii, Mahmud Asad, po angielsku jest w stanie powiedzieć tylko „yes” i „hello”, ale szerokim gestem zaprasza nas do swego kontenera. W obozie Eleonas w Atenach nie ma zbyt wielu tłumaczy, więc ratuje nas Google Translator z angielskiego na arabski. Między piętrowymi pryczami i maleńką kuchenką słuchamy rodzinnej epopei. Ich dom w Aleppo w Syrii został zniszczony, wielu krewnych zabitych. Ośmioosobowa rodzina Mahmuda ucieka przez Turcję, cudem unikają śmierci na Morzu Egejskim w drodze na Lesbos. Ponton, na którym wykupili miejsce u przemytników, jest tak przepełniony, że z trudem dobija do wyspy. Teraz wszyscy czekają na nowe życie w Europie. Hamid, ojciec Galii, pracował w Syrii na budowach, więc liczy na to, że znajdzie jakąś robotę. 56-letni Mahmud Asad był zegarmistrzem, ale nie wie, czy na Zachodzie jeszcze naprawia się zegarki. Jego żona, 46-letnia Siha, uśmiecha się spod hidżabu i parzy kawę, chce nas jakoś ugościć. Asadowie mieszkają w Eleonas od siedmiu miesięcy. Jak większość Syryjczyków chcieliby wyjechać do Niemiec, ale i tak wygrali los na loterii, bo w ramach unijnego programu przenoszenia uchodźców zostaną wysłani do Portugalii. Hamid mówi, że wszystko jest już załatwione. 22-letni Fariq z kontenera kilka metrów dalej nie miał tyle szczęścia. Dostał tylko prawo pobytu w Grecji. Mimo to wciąż wierzy, że jako prześladowany „krisian” (tak wymawia angielskie słowo „christian” – chrześcijanin) dostanie azyl w Niemczech. – W Iranie spalono mój dom. Nie mam gdzie wracać – mówi. Eleonas to jedyny na świecie obóz dla uchodźców znajdujący się w granicach wielkiego miasta. Mieszka w nim prawie 1800 dorosłych i dzieci, którzy uciekli do Grecji z Syrii, Iraku, Afganistanu z nadzieją, że powędrują dalej do Niemiec, Szwecji czy Wielkiej Brytanii. W 2015 r. przez Ateny przewinęło się 850 tys. ludzi, czyli ponad 80 proc. wszystkich uchodźców. Ci, którzy zostali w Eleonas, mieli pecha – nie zdążyli się przedrzeć na północ przed zamknięciem granicy z Macedonią w lutym 2016 r. Obóz powstał w dwa tygodnie w samym szczycie kryzysu uchodźczego, jesienią ubiegłego roku. – To najlepszy obóz w Grecji, nie ukrywam, że na wyspach są dużo gorsze, ale do Bożego Narodzenia wszystkie będą takie jak Eleonas – zapewnia nas grecki minister ds. imigracji Ioannis Mouzalas. Rzędy białych kontenerów stoją niedaleko miejsca, gdzie przed wiekami mieściła się Akademia Platona. W każdym z baraków mieszkają dwie rodziny, dobrane według klucza etnicznego i religijnego, aby nie dochodziło do konfliktów. Przed domami suszy się bie-

lizna rozwieszona na długich sznurach. Pod schodami stoją tuziny par butów i klapek. W ogromnych namiotach-świetlicach bawią się dzieci. W Eleonas jest spokojnie. – Staramy się zbudować poczucie wspólnoty, by uchodźcy mogli odzyskać utraconą godność – tłumaczy Paula Pleuser, wolontariuszka z Projektu Elea, organizacji pomagającej władzom miejskim w prowadzeniu ośrodka. Ta dwudziestoparoletnia Niemka przyjechała z Berlina. Przerwała studia teatrologiczne, by pomagać uchodźcom. – Ci ludzie są sfrustrowani długim oczekiwaniem na azyl, robimy, co możemy, by rozładować to napięcie. Są zajęcia z rzemiosła artystycznego, muzyki czy kursy jogi. – Muzułmanki też ćwiczą jogę? – dopytuję z niedowierzaniem. – Zajęcia z jogi są przeznaczone tylko dla kobiet, więc nawet muzułmanki czują się swobodnie – uśmiecha się Paula.

GEOGRAFII NIE ZMIENIMY W ponad 50 ośrodkach dla uchodźców rozrzuconych po całej Grecji przebywają ludzie 57 narodowości i wyznawcy wielu religii. Łączy ich jedno marzenie: żeby jak najszybciej wydostać się z Grecji. Z powodu kryzysu, wysokiego 27-proc. bezrobocia szanse na nowy start w tym kraju są bliskie zera. – Szkoda mi tych ludzi, ale cóż możemy więcej dla nich zrobić? Sama nie robię żadnych życiowych planów, bo nie wiem, co będzie za pół roku – mówi mi dwudziestoparoletnia Viki, którą spotykam w dzielnicy Plaka, na ateńskim starym mieście. – Uchodźcy to problem całej Europy, ale wszystko spadło na nasze barki. Geografii nie zmienimy – dodaje gorzko Viki. Gdyby nie rodzice, u których wciąż mieszka, nie wyżyłaby z 600 euro miesięcznie, które dostaje za pracę tłumaczki. Eleonas od Plaki dzieli zaledwie kilka stacji metra, ale to jakby dwa odległe wszechświaty. W centrum Aten nie widać już uchodźców tak jak rok temu. W oczy rzucają się za to bezdomni Grecy. Niektórzy śpią boso na ulicach, choć noce w październiku są chłodne. Przy placu Syntagma przed parlamentem starszy mężczyzna próbuje sprzedać kilka paczek chusteczek higienicznych, bo najwyraźniej nie ma z czego żyć. – Uchodźcy przestali być w Grecji tematem rodzinnych dyskusji. Ludzie mają dość własnych problemów – mówi mi John Papageorgiou z ateńskiego radia. Jest samotny, a mimo to, żeby się utrzymać, pracuje na dwa etaty od rana do nocy. – W Atenach imigrantami przejmują się tylko politycy, ale na wyspach, gdzie ośrodki dla uchodźców są przepełnione, ten problem dotyka całe społeczności – tłumaczy Papageorgiou. To samo słyszę później od ministra Mouzalasa: – Na kontynencie sprawy są pod kontrolą, ale na wyspach sytuacja jest bardzo napięta. Ludzie, którzy rok temu bezinteresownie pomagali uchodźcom, są dziś przerażeni, że ich wyspa stanie się europejską Ellis Island. Porównanie jest może na wyrost, ale oddaje stan ducha Greków. Przez nowojorską wyspę Ellis Island w latach 1892-1924 przewinęło się kilkanaście milionów imigrantów, którzy z całego świata zmierzali za chlebem do USA. Przez Grecję przejechało kilkanaście razy mniej ludzi, ale kiedy UE uszczelniła granice, w Grecji zostało ponad 60 tys. uchodźców, z czego ok. 15 tys. na

44 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

042-045_NW_45.indd 44

28.10.2016 22:20


Newsweek ŚWIAT

wyspach na Morzu Egejskim: Lesbos, Kos, Chios czy Leros. Stłoczeni w marnie wyposażonych obozach i pozbawieni perspektyw na wyjazd są coraz bardziej sfrustrowani. W miniony poniedziałek spłonęło biuro Europejskiego Urzędu Wsparcia Azylantów (EASO) przy największym obozie dla uchodźców na Lesbos w Morii. Policja nie wyklucza, że ogień podłożyli sami azylanci. W środę przed biurem EASO demonstrowali też uchodźcy z wyspy Chios. Na szczęście jak dotąd nikt nie ucierpiał, ale na Lesbos trzeba było ewakuować z obozu kilka tysięcy mieszkańców. Burzą się też Grecy. Niedawno przeciwko imigrantom demonstrowało kilkuset mieszkańców Lesbos. Aktywiści greckiej skrajnej prawicy pobili wolontariuszy pracujących z uchodźcami i podjudzali demonstrantów do linczu na burmistrzu Spyrosie Galinosie, który zrobił wiele dla uciekinierów. – W tak napiętej atmosferze słowa bardzo łatwo mogą zmienić się w czyny, tym bardziej że skrajnie prawicowy Złoty Świt podgrzewa nastroje – mówi mi John Papageorgiou. Europę przed wielką falą uchodźców uratowała umowa z autokratycznym prezydentem Recepem Tayyipem Erdoğanem. W marcu UE dogadała się z Turcją, że w zamian za 6 mld euro pomocy i obietnice zniesienia wiz oraz przyspieszenia negocjacji członkowskich Ankara powstrzyma ludzką falę. Unijny komisarz ds. migracji i spraw wewnętrznych, Grek Dimitris Awramopulos, zapewnia, że porozumienie z Turcją „może nie jest idealne, ale przynosi wymierne efekty”. – Gdybyśmy nie zrobili nic, w Europie byłoby dziś ponad 2 mln uchodźców – przekonuje. Szef opozycyjnej Nowej Demokracji Kyriakos Mitsotakis przyznaje mu rację, ale ostrzega, że „umowa jest bardzo krucha”. Istnieje zagrożenie, że Turcy ją zerwą, bo kilka krajów UE, w tym Holandia, nie zgadza się na zniesienie wiz dla Turków podróżujących do krajów UE.

niemal wszyscy odrzuceni składają wnioski o apelację najpierw w pierwszej, potem drugiej instancji. Co gorsza, znów wzrasta liczba imigrantów przedzierających się z Turcji na greckie wyspy – w czerwcu było to średnio 50 osób dziennie, w lipcu – 64, w sierpniu – 114, a we wrześniu już 129. Minister Mouzalas tłumaczy, że powodem jest napięta atmosfera polityczna w Turcji po nieudanym puczu. Maarten Verwey, który z ramienia unijnych instytucji koordynuje pomoc dla Grecji, przyznaje, że główną grupą uchodźców są imigranci zarobkowi z krajów Afryki czy Azji. Rosnąca nowa fala imigracji to zły znak. Europa, dogadując się z Turcją, wysłała jasny sygnał potencjalnym imigrantom: nie przypływajcie do Grecji, bo u nas nie ma dla was miejsca. Przez kilka miesięcy to przynosiło efekt – z powodu braku chętnych ceny za transport pontonem z Turcji do Grecji spadły z 1800 do 200-300 euro. Teraz chętnych przybywa. – Nie chciałbym być pesymistą, ale to wszystko może potrwać lata – mówi unijny komisarz ds. migracji Dimitris Awramopulos. – Jeśli to się będzie odbywać tak jak obecnie, to odesłanie wszystkich uchodźców z Grecji potrwać może nawet 10 lat – wtóruje mu Freyza Barutcu z ambasady Turcji w Atenach. Problem w tym, że ani Europa, ani tym bardziej Grecja nie ma tyle czasu. Na niedawnym spotkaniu z grupą europejskich dziennikarzy grecki premier Aleksis Tsipras nie ukrywał rozczarowania. – W ciągu ostatniego półtora roku Grecja przeszła przez dwa wielkie kryzysy naraz. Jeśli chodzi o kryzys uchodźców, wzięliśmy na siebie brzemię całej Europy. Było nam trudno, bo w tym samym czasie borykaliśmy się z kryzysem gospodarczym. Jestem jednak dumny, bo pokazaliśmy ludzką twarz Europy, gdy w innych krajach dochodziły do głosu DZIENNIKARZ ATEŃSKIEGO RADIA siły ksenofobiczne, budowano płoty i mury – mówił. NOWA FALA Ta ostatnia uwaga dotyczyła Węgier, ale Grecy sromotnie zaPolitycy w Berlinie, Paryżu czy Brukseli przekonują, że wiedli się też na Polsce, Czechach czy Słowacji. Zdaniem TsipraEuropa najgorsze ma już za sobą, bo dzięki umowie z Erdoğanem sa kraje, które nie chcą okazać solidarności Grecji i przyjąć od liczba uchodźców przedzierających się z Turcji do Grecji spadniej uchodźców, powinny liczyć się z poważnymi konsekwencjała o 90 proc. W Atenach optymizm jest dużo mniejszy, gdyż za mi – zmniejszeniem lub utratą funduszy strukturalnych. statystykami kryje się ponura rzeczywistość. Dziesiątki tysięcy Greków wyjątkowo irytuje lansowana przez kraje Grupy Wyuchodźców czekają na azyl albo decyzję o relokacji do któregoś szehradzkiej zasada „elastycznej solidarności”, w myśl której z krajów UE. Sytuacja jest patowa, bo kilka stolic, w tym Warszaudział w programach pomocy dla uchodźców byłby dobrowolwa, nie wywiązuje się z obietnic odciążenia Grecji poprzez przeny. – To trik zakładający, że my zostaniemy z uchodźcami, a Wysiedlenie uzgodnionej wcześniej liczby uchodźców, a pozostałe szehrad i Austria przyślą nam jedzenie i koce – mówi minister robią to zbyt wolno. Procedury azylowe ciągną się miesiącami. Mouzalas. Premier Tsipras dodaje: – Solidarność to solidarność, Greckie służby imigracyjne nie są tak efektywne jak np. niemienie może być elastyczna, nie zgadzamy się na koncepcję Europy ckie, które dziennie są w stanie przyjąć 2 tys. podań o azyl. à la carte, w której każdy wybiera sobie tylko to, co mu pasuje. N Na tym nie koniec kłopotów. Moi rozmówcy w Atenach przyznają, że do Turcji odsyłanych jest zbyt mało imigrantów, któjacek.pawlicki@newsweek.pl rym odmówiono prawa do pobytu w UE. Dzieje się tak, bo

UCHODŹCY PRZESTALI BYĆ W GRECJI TEMATEM RODZINNYCH DYSKUSJI. LUDZIE MAJĄ DOŚĆ WŁASNYCH PROBLEMÓW

rrein@wp.pl

042-045_NW_45.indd 45

31.10-6.11.2016

45

28.10.2016 22:21


Newsweek ŚWIAT

E D WA R D L U C A S D L A „ N E W S W E E K A ”

Dziś największym zagrożeniem jest eskalacja ataków w sieci. Na wypadek wojny w internecie trzeba opracować podobne procedury jak na czas zimnej wojny – mówi EDWARD LUCAS, publicysta tygodnika „The Economist” ROZMAWIA

MACIEJ NOWICKI

FOT. JORG GREUEL/GETTY IMAGES

Zimna wojna internetowa 46 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

046-048_NW_45.indd 46

28.10.2016 22:23


się żywcem wzięty z jakiegoś głupawego hollywoodzkiego filmu. Na Zachodzie nie rozumiemy, jak bardzo groźna może być Rosja. Po wojnie w Gruzji wydawało się nam, że Rosja jest zdolna atakować tylko małe państwa, ale potem przyszła kolej na Ukrainę. Mówiliśmy sobie wtedy, że jej wpływy ograniczają się do „bliskiej zagranicy”, ale teraz Rosja szturmuje Bliski Wschód i narzuca tam swoje warunki Stanom Zjednoczonym. Były dowódca sił NATO w Europie, James Stavridis, powiedział niedawno, że USA musi odpowiedzieć Rosji zdecydowanym cyberatakiem, np. doprowadzić do przecieku dokumentów, które pokazałyby, ile miliardów ukradli Putin i jego ludzie.

My, ludzie Zachodu, jesteśmy nieco naiwni, uważamy, że im większa jawność, tym lepiej. Nie zadajemy sobie pytania, kto na tym korzysta

NEWSWEEK: Chyba mało kto przypuszczał, że Rosja przy pomocy hakerów będzie starała się pomóc Donaldowi Trumpowi pokonać Hillary Clinton? EDWARD LUCAS: Rosja już wcześniej

wykorzystywała hakerów, aby wykraść różne informacje, a potem wpuszczała je do sieci, doprowadzając do napięć etnicznych, religijnych czy społecznych. Siejąc dezinformację, wpływała na wyniki wyborów w krajach bałtyckich, na Ukrainie czy w Polsce. Ale dziś wchodzimy w nowy etap. Jeszcze niedawno pomysł, że CIA będzie prowadzić śledztwo w sprawie operacji, których celem było zakłócenie przez Kreml najważniejszych wyborów na świecie, wydawał

rrein@wp.pl

046-048_NW_45.indd 47

– Jest z pewnością wiele rzeczy, które można zrobić. Niedawno w sieci pojawiły się e-maile bliskiego współpracownika Putina Władisława Surkowa dotyczące działań Rosji na wschodzie Ukrainy. Można się domyślać, kto za tym stoi. Według mnie groźby nie są najlepszym sposobem prowadzenia batalii w internecie. Wielka Brytania prowadzi zupełnie inną politykę: kiedy ktoś nas atakuje w sieci, z zasady o tym nie informujemy. Po prostu nie chcemy okazać własnej słabości. A już na pewno nie informujemy, jak i kiedy zamierzamy odpowiedzieć. To wiąże się z samą naturą cyberkonfliktu, w którym przewaga jest zawsze chwilowa. Jeśli odkryjesz jakiś rodzaj broni cyfrowej, to musisz go wykorzystać natychmiast.

Bo już za chwilę może się ona okazać bezużyteczna. Broń konwencjonalna też się starzeje, ale znacznie wolniej. Gdybym miał coś zasugerować w sprawie Rosji, to radziłbym się zająć finansami. Nie od wczoraj wiadomo, że Rosjanie trzymają wielką ilość pieniędzy w bankach na Zachodzie. W Nowym Jorku, Londynie, we Frankfurcie czy w Wiedniu jest niemało bankierów, adwokatów, doradców finansowych i księgowych, którzy pomagali w lokowaniu pieniędzy Rosjanom, niejednokrotnie naruszając prawo. Gdybyśmy powiedzieli tym ludziom: „Od lat popełniacie przestępstwa, ale teraz pójdziecie za nie na bardzo długo do więzienia”, to byłby bardzo skuteczny cios. Putin byłby przerażony, bo Rosji groziłby finansowy głód. Eksperci ds. bezpieczeństwa ostrzegają przed tzw. cyfrowym Pearl Harbor – cyberatakiem, który rzuciłby państwo ofiarę na kolana, np. niszcząc jego system bankowy. To realne?

– Cyfrowe Pearl Harbor nie jest zbyt prawdopodobne. Atak Rosjan na zachodni system bankowy nie miałby sensu, bo straciliby pieniądze, które trzymają na Zachodzie. Największym zagrożeniem jest dzisiaj eskalacja konfliktów w sieci. Choćby dlatego, że nasza zależność od internetu rośnie. Dlatego musimy opracować podobne procedury i strategie jak w czasie konfliktów zimnej wojny. Są już propozycje, np. żeby nie atakować oczyszczalni wody, systemu kontroli ruchu lotniczego czy szpitali. Czy taki zbiór zasad może powstać szybko?

– Nie. W czasie zimnej wojny zdarzały się sytuacje, w których świat stawał na krawędzi przepaści – jak choćby podczas kubańskiego kryzysu rakietowego. Żeby wejść w okres względnego spokoju, musieliśmy najpierw doświadczyć wielkiego zagrożenia. Znalezienie w miarę cywilizowanego rozwiązania konfliktów zawsze zabierało sporo czasu. I tym razem będzie tak samo. Pierwsze dni czy tygodnie cyberkonfliktu mogą być bardzo groźne. Jaki rodzaj cyberataku byłby równoznaczny z wypowiedzeniem wojny? Na razie termin „cyberwojna” jest stosowany dość dowolnie.

31.10-6.11.2016

47

28.10.2016 22:23


Newsweek ŚWIAT EDWARD LUCAS DLA „NEWSWEEKA”

– Dzisiejsze wojny w sieci często są „bezkształtne” – trudno precyzyjnie określić, kiedy się zaczynają i kiedy kończą. Często nie wiemy, kto stoi za danym atakiem – sami hakerzy czy raczej Kreml? A może jakiś żartowniś? Wszystko to utrudnia przezwyciężenie kryzysu. Cyberwojna przypomina raczej akt terroryzmu. Przecież często nie wiemy, kto tak naprawdę podłożył bombę.

Putin ma zagwarantowaną porażkę. On o wiele bardziej boi się nas, niż my powinniśmy się bać jego. Od dekad żyjemy utopią świata bez broni nuklearnej. Czy możemy wyobrazić sobie świat bez cyberkonfliktów?

– Broń biologiczna jest czymś potwornym, ale w praktyce jest bardzo trudna do zastosowania. W razie jej użycia atakujący bardzo łatwo mogą się stać ofiarami. Jeśli chodzi o broń cyfrową, jest bezpieczniej. Atak musi zostać zaplanowany wcześniej, ale potem działanie jest błyskawiczne. Kto jest głównym przeciwnikiem Zachodu w sieci? Rosja? Chiny też są groźne, bo kradzież własności intelektualnej to istotny element ich strategii gospodarczej.

– Głównym wrogiem Zachodu jest Rosja. Chiny są niejako wpisane w obecny system. Podważają go, ale w gruncie rzeczy w ich interesie jest, żeby trwał. Rosja jest aktorem „antysystemowym”. Dąży do powrotu świata, w którym poszczególne kraje nie rozmawiają z Rosją za pomocą NATO czy UE, tylko sam na sam. To daje Kremlowi znacznie większą siłę. Poza tym Chiny są w trakcie udanej transformacji, ich wpływy na świecie rosną. A Rosja ma same kłopoty – modernizacja się nie udała, gospodarka się nie rozwija. Rosja potrzebuje całkowitej zmiany reguł gry, bo w obecnym układzie wypada fatalnie. Dlaczego państwa autokratyczne są tak skuteczne w cyberkonfliktach? Przecież to USA wymyśliły i ukształtowały internet.

– Im państwo ma mniej skrupułów i poszanowania dla prawa, tym łatwiej jest mu używać internetu do atakowania innych państw. Poza tym Rosja doskonale wykorzystuje nasze słabości. My, ludzie Zachodu, jesteśmy nieco naiwni, uważamy, że im większa jawność, tym lepiej. Nie zadajemy sobie pytania, kto na

Putin o wiele bardziej boi się nas, niż my powinniśmy się bać jego Edward Lucas

tym korzysta. Nie zastanawiamy się na przykład, dlaczego WikiLeaks nigdy nie opublikowało żadnej informacji kłopotliwej dla Kremla. Rosja znakomicie dostosowała się do coraz bardziej dominującej kultury postprawdy. Trump jest wielkim kłamcą, ale z Putinem nie miałby najmniejszych szans. Czy nasilenie akcji przeciwko Zachodowi w sieci jest dowodem na to, że – jak twierdzi brytyjski generał Richard Shirreff – Rosja szykuje się do III wojny światowej?

– Rosyjskie działania w sieci mocno uderzyły w Zachód, ale to nie oznacza, że Rosjanie zamierzają zaatakować NATO. Nie zgadzam się z tezami gen. Shirreffa. Moskwa może zagrozić państwom bałtyckim, ale my możemy np. zaatakować Kaliningrad z Polski albo Władywostok od strony Pacyfiku. Możliwości Zachodu są znacznie większe. I nie chodzi jedynie o środki militarne. W starciu z NATO

Edward Lucas (ur. 1962) jest dziennikarzem „The Economist”, obecnie – wydawcą działu zagranicznego tego tygodnika. Były korespondent w Moskwie i krajach Europy Środkowej. Jego „Nowa zimna wojna” (wyd. polskie 2008), wydana w ponad 20 krajach, była jedną z najważniejszych książek ostrzegających przed imperialną polityką Putina. Najnowsza książka Lucasa „Oswoić cyberświat” ukaże się niebawem w Polsce

maciej.nowicki@newsweek.pl

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Twierdzi pan, że w pewnym sensie broń cyfrowa jest gorsza od biologicznej. Dlaczego?

– Nie. Broń nuklearna ma bardzo konkretne zastosowanie, kosztuje strasznie dużo i tylko parę państw ją posiada. Na dodatek od dawna nie była używana. Internet jest technologią o bardzo szerokim zastosowaniu, która na dodatek ma niebywałe zdolności adaptacyjne. Możemy budować coraz potężniejsze firewalle, ale kiedy przyjdzie co do czego, to mogą się one okazać internetową linią Maginota, którą łatwo obejść. I ostatnia rzecz – internet został pomyślany jako coś odpornego na przypadkowe usterki, a nie na świadome ataki. Fort Knox jest praktycznie nie zdobycia, bo to wymagałoby lądowej inwazji na USA. Ale wirtualny odpowiednik Fort Knox nie jest tak bezpieczny. Jeśli chcielibyśmy absolutnego bezpieczeństwa w sieci, musielibyśmy wyłączyć internet. A tego przecież nigdy nie zrobimy. Musimy być jednak znacznie ostrożniejsi. Musimy opracować podstawowe procedury bezpieczeństwa. Zwłaszcza że doprowadzenie do katastrofy jest bardzo łatwe. Musimy traktować komputery trochę tak jak samochody – opracować coś w rodzaju kodeksu drogowego dla internetu, zasady przeszkalania użytkowników, kary dla producentów za zły kod, polisy ubezpieczeniowe od szkód. N

48 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

046-048_NW_45.indd 48

28.10.2016 22:23


Newsweek FELIETON

MÓJ ŚWIAT

Zbigniew Hołdys

Przepowiednia Reeda Hastingsa darza się niekiedy, że wielkie przepowiednie padają na niewielkich konferencjach, rzucone od niechcenia i wtedy nikt nie zwraca na nie uwagi. A potem, gdy się ziszczają, nikt już o tym nie pamięta. Ciekawe, gdzie byłby świat dzisiaj, gdyby ludzie słuchali i reagowali na nie w czasie rzeczywistym. Roman Polański, wkrótce po zawarciu związku małżeńskiego z Emmanuelle Seigner w 1989 roku, udzielił wywiadu, w którym opowiadał o planach na przyszłość. Na pytanie o dzieci odpowiedział: „Najwyżej jedno. Największym zagrożeniem dla ludzkości jest przeludnienie. Gdy ludzi jest za dużo, pojawia się problem wyżywienia, dopada ich nie tylko głód, ale wszelkie frustracje, brak pracy, emerytur. Zaczynają skakać sobie do gardeł. Za kilkadziesiąt lat zacznie się wielka migracja i nikt tego nie opanuje, ruszą ludy z krajów arabskich, Afryki, dojdzie do niewyobrażalnie strasznych rzeczy”. Nikt w owym czasie nie snuł takich prognoz. Polański rzucił ją od niechcenia, między opowieścią o jednym filmie a drugim, po prostu jest artystą spostrzegawczym i łączy fakty z intuicją. W następnych słowach przekonywał, że jedno dziecko w rodzinie to najlepsze wyjście dla całej ludzkości. Ostatecznie ma dwoje. Nie chodzi o przepowiednie mistyczne – w rodzaju tej Nostradamusa, co to sfrunęła mu do głowy prosto z chmur, od Boga, ma dziś milion interpretacji i wszyscy, którzy ją czytali, twierdzą, że się sprawdziła tysiące razy, choć nie stało się tak ani razu. Chodzi o konkret, jakąś myśl, która nagle przemknie niezauważona. Przed laty byłem gościem w programie TV, w którym mądrzy ludzie dyskutowali o przygotowywanej w owym czasie preambule do traktatu europejskiego. Spór był między zwolennikami zapisu o „chrześcijaństwie jako źródle tradycji dla całego kontynentu” (o co zabiegała polska prawica) a zwolennikami bardziej ogólnych sformułowań „o wartościach humanistycznych wypływających z różnych tradycji i religii” (czego domagały się kraje Europy Zachodniej). Spór był ostry, na stół rzucano pliki papierów, przytaczano fakty historyczne, snuto, „kto z kim, za kim, przeciw komu”, i nagle prowadzący zapytał o zdanie mnie, siedzącego na widowni, z boczku, gitarzystę w kapeluszu. Nie mając całej tej ogromnej wiedzy, ale znając ostatnie dane na temat liczebności różnych religii w Europie, wypaliłem, że nie biorą pod uwagę faktu, iż pod traktat podpadnie około 100 milionów ludzi islamu, którzy już mieszkają

w Europie. I że oni tego nigdy nie zaakceptują. Podobnie jak my nie zaakceptujemy żadnego traktatu z wpisem o przewodniej roli islamu. Ci ludzie żyją w Niemczech, Anglii, we Francji, w Turcji, jest ich tu coraz więcej i trzeba się z nimi liczyć. Dodałem też, że choć geograficznie Izrael leży w Azji, to organizacyjnie od dawna jest państwem europejskim, nawet ich drużyny piłkarskie walczą w europejskich pucharach – nie można Żydom wpisywać do dokumentów chrześcijaństwa jako przewodniej drogi życia. A jeśli dorzucimy, że w polu zainteresowania Unii leżą Kazachstan, Azerbejdżan i nawet Gruzja, a może i cała Rosja, to robi się ponad 200 milionów ludzi przeróżnych wyznań i żarty się kończą. Instynktownie zakończyłem zdaniem: „W ogóle to, co światu w przyszłości grozi, to wojna religijna i taki zapis oznaczać może zapalenie lontu”. Jeden dziennikarz rzu-

RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI

Z

Wszyscy, którzy czytali przepowiednię Nostradamusa, twierdzą, że się sprawdziła tysiące razy, choć nie stało się tak ani razu cił: „Brednie”, drugi lekceważąco machnął ręką, trzeci się zawahał i powiedział, patrząc mi w oczy: „Naprawdę tylu ich jest?”, a gdy kiwnąłem głową, czwarty bąknął: „Islam ma swoje problemy u siebie, Europy nie dotyczą”. Było to przed zamachami na WTC. Oriana Fallaci jeszcze nie napisała książki „Wściekłość i duma”. Nie było Biesłanu, Paryża ani Londynu. Nie miałem argumentów, jedynie instynkt, więc zamilkłem. Kilka dni temu na konferencji Wall Street Journal Digital pan Reed Hastings, prezes Netflixa, gigantycznego dystrybutora filmów drogą cyfrową, dywagował swobodnie na temat przyszłości kinematografii. Nagle powiedział: „Filmy i programy telewizyjne to zjawiska przestarzałe, ich rola będzie maleć, jak zmalała rola opery czy książek. Ludzie potrzebują szybkich, mocnych doznań i zaczną poszukiwać substytutów” – powiedział. Wszyscy nadstawili uszu. „Świat zmierza do całkowitego wyeliminowania samotności i nudy – ciągnął szef Netflixa. – Myślę, że przyszłością świata rozrywki może być tabletka. Jakaś cudowna tabletka, rekreacyjny proszek, który dostarczy takich doznań, jakich nie da żaden film ani informacja”. Poczułem ciarki. Hastings ma rację. N

Zbigniew Hołdys jest muzykiem, kompozytorem i dziennikarzem. Był liderem grupy Perfect

rrein@wp.pl

049_NW_45.indd 49

31.10-6.11.2016

49

28.10.2016 22:32


Newsweek ŚWIAT

Z A K U L I S A M I P R Z E TA R G U N A Ś M I G Ł O W C E

Przychodzi D’Amato do Macierewicza Były senator USA Alfonse D’Amato umie załatwić każdą sprawę. Czy to on załatwił Lockheedowi sprzedaż helikopterów Black Hawk dla polskich sił zbrojnych? PIOTR MILEWSKI, NOWY JORK

FOT. MIKE SEGAR/REUTERS/FORUM

TEKST

50 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

050-052_NW_45.indd 50

28.10.2016 21:01


A

lfonse Marcello „Al” D’Amato jest postacią barwną i kontrowersyjną. Przez 18 lat reprezentował Nowy Jork w Senacie USA, jednak przeszedł na tak skrajnie prawicowe pozycje, że stał się niestrawny nawet dla mieszkańców prowincjonalnej północy stanu. DZIURA DROGOWA

Po wyborczym zwycięstwie w 1981 roku D’Amato zyskał przydomek Dziura Drogowa, ponieważ jego biuro było zawsze otwarte dla zwykłych nowojorczyków i rozpatrywało nawet najdrobniejsze skargi. Zdaniem jednych troska senatora o maluczkich była wielce chwalebna, według innych – obłudna. Ale tak czy siak zapewniła mu dwa kolejne zwycięstwa wyborcze. W 1986 r. D’Amato zasłynął na cały kraj drugim co długości przemówieniem obstrukcyjnym (filibuster) w historii izby wyższej. Nieznany w Polsce proceduralny kruczek pozwala uniemożliwić głosowanie nad ustawą. „Dziura Drogowa”, by zablokować budżet wojska, przez 23,5 godziny czytał książkę telefoniczną Waszyngtonu, a sześć lat później przez 15 godz. i 14 minut śpiewał z senackiej trybuny szlagier Franka Sinatry „South of the Border”. Chciał tym sposobem zapobiec przeniesieniu przez firmę Smith Corona 875 miejsc pracy z Syracuse na północy Nowego Jorku do Meksyku. D’Amato dochrapał się stanowiska szefa komisji bankowości, mieszkalnictwa i urbanistyki i wykorzystywał je do nękania prezydenta Billa Clintona niekończącymi się przesłuchaniami w sprawie jego związków z przekrętami spółki deweloperskiej Whitewater (300 godzin, 60 sesji, 250 świadków, 45 tys. stron protokołów). Na początku stycznia 1996 r. zapowiedział sensacyjny przełom. Do sali obrad zwaliły się ekipy telewizyjne wszystkich sieci i transmitowały obrady na żywo, tymczasem koronny świadek senatora, Richard Massey, zamiast pogrążyć Hillary Clinton, wykazał jej niewinność. Pierwsza dama w prywatnych rozmowach nazywała swojego prześla-

rrein@wp.pl

050-052_NW_45.indd 51

dowcę Tomato (Pomidor), co po angielsku brzmi jak D’Amato i stanowi złośliwą aluzję do jego włoskiego pochodzenia. Dziura tropiąc rzekome nadużycia prezydenta, nie zapominał o składzie swego elektoratu. W 1993 r. jako jeden z zaledwie trzech republikanów głosował za umożliwieniem służby wojskowej gejom, którzy nie ukrywali swej orientacji. Zaś po objęciu funkcji przewodniczącego komisji bankowej walczył o zwrot mienia żydowskiego zagrabionego przez hitlerowców i komunistów (w Nowym Jorku mieszka ponad 1,5 mln Żydów). Aby udowodnić wyborcom swą skuteczność, rozpętał aferę godzącą w ówczesne polskie zabiegi o przyjęcie do NATO.

Aby udowodnić wyborcom swą skuteczność, D’Amato rozpętał aferę godzącą w polskie zabiegi o przyjęcie do NATO

SZWAJCARSKA KLAUZULA

18 października 1996 r. dostałem z kancelarii D’Amato kopię dokumentu mającego potwierdzać, że władze Szwajcarii użyły pieniędzy polskich Żydów do wypłacenia odszkodowań własnym obywatelom, którzy stracili majątki wskutek upaństwowienia przemysłu przez Bieruta. Miała im to umożliwić tajna klauzula do umowy o rekompensatach podpisanej w roku 1949 z rządem PRL. Dokument rzekomo pochodził z 22 marca 1950 roku, został znaleziony w Archiwum Narodowym USA i był transkryptem odpowiedzi szwajcarskiego ministra spraw zagranicznych na interpelację posła Wernera Schmidta, zarzucającego rządowi uprawianie potajemnej dyplomacji. Minister stwierdzał, że ustaleń w sprawie „bezdziedzicznych aktywów” (należących głównie do ofiar Holokaustu) nie włączono do tekstu umowy wskutek przeoczenia.

Wedle owych ustaleń „wkłady osób, które nie dały znaku życia po 9 maja 1945 roku, zostaną objęte likwidacją i przekazane do Narodowego Banku Szwajcarii jako pochodzące od NBP”, a „polski rząd weźmie na siebie odpowiedzialność za ewentualne roszczenia osób, które okażą się uprawnione do korzystania ze zlikwidowanych wkładów”. Skandal ciągnął się przez kilka tygodni, politycy obu partii zaczęli wyrażać wątpliwości, czy zasługujemy na członkostwo w Sojuszu, polskie MSZ na gwałt szukało tajnej klauzuli. Ostatecznie nie znalazło, bo nie istniała. Okazało się, że Polska zapłaciła za znacjonalizowane mienie Szwajcarów dostawami węgla. Natomiast D’Amato zapłacił za swój popis. Szwajcaria wypomniała mu, że próbował ratować przed deportacją Karla Linnasa, komendanta obozu koncentracyjnego w estońskim Tartu, który osobiście mordował żydowskich więźniów. On sam tłumaczył, że „dał się wystrychnąć na dudka” organizacji Joint Baltic American National Committee zrzeszającej obywateli USA pochodzących z Litwy, Łotwy oraz Estonii. W trakcie zamieszania wywołanego „tajną klauzulą” szef kancelarii senatora Gregg Rickman przekonywał mnie, że rewelacje szefa w żaden sposób nie szkodzą Polsce. „Odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na Szwajcarii” – zapewniał. „To jej rząd skonfiskował żydowskie wkłady dla własnej korzyści”. Trzy lata temu światło dzienne ujrzała zrobiona w 1991 r. – podczas zbiórki pieniędzy na kampanię wyborczą – fotografia D’Amato z członkami włoskiej mafii Josephem Gambiną i Ralphem Sciullą (ten pierwszy został potem skazany za dwa morderstwa, a drugi znaleziony w bagażniku mercedesa na Long Island). Senator zeznawał jako świadek obrony w procesie Philipa Basile z mafijnej rodziny Lucchese. Próbował przekonać ówczesnego prokuratora federalnego Manhattanu Rudy’ego Giulianiego do łagodnego potraktowania capo rodziny Genovese Maria Gigante. Naciskał na rządową agencję zasobów upadłościowych Resolution Trust Corporation, by sprzedała skonfiskowaną 31.10-6.11.2016

51

28.10.2016 21:01


Newsweek ŚWIAT ZA KULISAMI PRZETARGU NA ŚMIGŁOWCE

rzeźnię Peterowi Castellano (rodzina Gambino). KONSULTANT Z KOPYTEM

Szwajcarska „tajna klauzula” nie była jedyną zagrywką D’Amato, która bardziej przystoi lokalnemu politykowi z lat 20. niż senatorowi USA. Swego przeciwnika w wyborach z roku 1998, Chucka Schumera, który stracił podczas Holokaustu niemal wszystkich europejskich kuzynów, D’Amato zaatakował otoczony byłymi więźniami obozów koncentracyjnych, zarzucając mu opuszczenie głosowania w sprawie odszkodowań dla ofiar. Jednak rzeczy naprawdę ważne działy się za kulisami. D’Amato wiedział, że jako republikański senator z coraz bardziej demokratycznego Nowego Jorku stąpa po linie nad przepaścią, i przygotował sobie miękkie lądowanie. Dzięki wpływom w stanowych strukturach partyjnych przeforsował kandydaturę George’a Patakiego na gubernatora. Nieznany wcześniej działacz pozostał lojalny wobec dobroczyńcy – umożliwił mu stworzenie sieci wpływów. Po objęciu funkcji obsadził ludźmi senatora kluczowe stanowiska w administracji. Szef kampanijnych finansów D’Amato, Charles Gargano, dostał posadę komisarza rozwoju gospodarczego. Rzeczniczka senatora Zenia Mucha została szefową biura prasowego Patakiego z pensją 106 tys. dol. (dzisiejsze 194 tys.). Według „New York Timesa” Mucha była w rzeczywistości cerberem decydującym o dostępie do gubernatora i jego najważniejszym doradcą politycznym. Nic dziwnego, że firma konsultingowa Park Strategies, którą D’Amato założył po przegranej z Schumerem, szybko stała się jedną z najpotężniejszych w Nowym Jorku. Operatorowi sieci kablowej Cablevision D’Amato załatwił kupno za 600 mln dol. nieruchomości, na której burmistrz Bloomberg chciał budować stadion NY Jets, przez co nowojorska drużyna futbolowa gra teraz w New Jersey. POLSKI ŁĄCZNIK

Trudno natomiast orzec, czy były senator pomógł także firmie Lockheed Martin sprzedać Polsce śmi-

głowce Black Hawk. Mimo wielokrotnie ponawianych próśb przedstawiciele Park Strategies odmówili odpowiedzi na pytania „Newsweeka”. Fakty są takie. 27 kwietnia Isaac Arnsdorf z portalu Politico informował, że „Al D’Amato podpisał wartą 15 tys. dol. miesięcznie umowę z konglomeratem Polska Grupa Zbrojeniowa i będzie promować polskie inicjatywy obronne, w tym wzrost wydatków na NATO, wśród dziennikarzy, członków Kongresu, think tanków oraz amerykańskich firm zbrojeniowych, a także pomagać przy lipcowym szczycie NATO”.

Gdy o kontaktach Antoniego Macierewicza z D’Amato zrobiło się głośno, strona Friends of Poland zniknęła. Wyczyszczono nawet jej zawartość w archiwum Google’a

Realizacja pierwszego zadania – sądząc z moich doświadczeń – idzie firmie słabo. Natomiast jeśli chodzi o promowanie Polski wśród firm zbrojeniowych, Park Strategies mogła osiągnąć duży sukces, wymagający jednak równie dużej dyskrecji. Wśród klientów SP znajdują się bowiem United Technologies i Lockheed Martin, zaś ta pierwsza korporacja sprzedała rok temu drugiej spółkę Sikorsky Aircraft produkującą helikoptery Black Hawk. Lockheed zapłacił w 2016 roku Park Strategies 70 tys. dol. (5. pozycja na liście 25 firm lobbystycznych reprezentujących koncern), a United Technologies – 60 tys. dol. (6. miejsce z 12). Zaś PGZ obsadzona jest byłymi współpracownikami Antoniego Macierewicza, który unieważnił przetarg na francuskie caracale, by kupić blackhawki oraz zamówić dodatkowe maszyny w PZL Mielec należącym od

2007 r. do Sikorsky Aircraft, a od niedawna do Lockheeda. Być może owe związki same w sobie nie dawałyby asumptu do podejrzeń, gdyby nie fakt, że D’Amato i Macierewicz byli współprezesami przedsięwzięcia Friends of Poland, które zakończyło byt wkrótce po ogłoszeniu decyzji o kupnie blackhawków. W zarządzie FoP zasiadali także członkowie rady dyrektorów PS Kraig Siracuse i John Zagame. Natomiast Edmund Janniger pełnił obowiązki specjalnego przedstawiciela ministra obrony narodowej ds. strategii komunikacji międzynarodowej. Na stronie internetowej FoP Macierewicz wzywał D’Amato do owocnych działań na rzecz polepszania stosunków polsko-amerykańskich. Można tam było również przeczytać życiorys ministra. Gdy o nowojorskich kontaktach PGZ i Macierewicza zrobiło się głośno, strona zniknęła (konto na Twitterze wciąż egzystuje). Wyczyszczono nawet jej zawartość w archiwum Google’a. Wpisanie do Wayback Machine adresu www.friendsofpoland.org powoduje, że wyświetla się pięciopunktowy komunikat. John Zagame podpisany jako „rzecznik prasowy Park Strategies” informuje, że „nikt z Ministerstwa Obrony Narodowej nie pobiera korzyści finansowych z firmy doradczej kierowanej przez senatora D’Amato”, „Edmund Janniger asystuje ministrowi obrony wyłącznie w interesie publicznym, nie pobierając żadnego wynagrodzenia”, „Friends of Poland jest tylko i wyłącznie stroną internetową, która służyła jako źródło informacji na temat prac prowadzonych przez senatora D’Amato w celu wsparcia szczytu NATO”, a „nazwisko Antoniego Macierewicza zostało umieszczone na stronie omyłkowo, bez jego zgody”. Poważnie? Jedna z najlepszych w Nowym Jorku firm od lobbingu i PR, obsługująca PGZ, bierze wizerunek polskiego ministra obrony, przypisuje mu niewypowiedziane słowa i zamieszcza to wszystko bez jego zgody na stronie mającej promować inicjatywy zbrojeniowe Polski? Zagame powinien dopisać szósty punkt: I co nam pan zrobi? N piotr.milewski@newsweek.pl

52 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

050-052_NW_45.indd 52

28.10.2016 23:06


rrein@wp.pl

NW Plus.indd 1

28.10.2016 22:17


Newsweek BIZNES

MIEDŹ I POLITYKA

CZY KGHM WRÓCI DO DOMU? KGHM wciąż nie zarabia na złożach miedzi w Chile, ale widać już światełko w tunelu. Porzucenie projektu, o czym mówią dziś politycy PiS, byłoby gospodarczym samobójem MIŁOSZ WĘGLEWSKI

FOT. MATERIAŁY PRASOWE/KGHM

TEKST

54 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

054-058_NW_45.indd 54

28.10.2016 21:54


Z

aczęło się w 2012 roku od zakupu przez KGHM, za ponad 9 mld zł, kanadyjskiej firmy Quadra, a wraz z nią złóż Sierra Gorda w Chile. Z tej miedzianej puszki Pandory wychodziły jeden po drugim same kłopoty – od trwającego latami spadku cen miedzi po kuriozalną batalię sądową z chilijskim dentystą, który twierdził, że pyły z magazynów kopalni i pociągów towarowych będą mu zanieczyszczać podwórko. Zablokował inwestycję na ponad pół roku. Gdy wydawało się, że limit nieszczęść KGHM się wyczerpał, o największej inwestycji zagranicznej III RP przypomnieli sobie politycy PiS.

ZAKLINANIE FIASKA Nikt jeszcze nie zrobił rzetelnego bilansu całej operacji zakupu kanadyjskiej firmy. Dochodzenie ABW nie koncentrowało się na stricte ekonomicznej stronie przedsięwzięcia, agen-

ci prześwietlali okoliczności zawarcia transakcji z Quadrą przez poprzedni zarząd miedziowego koncernu. Uznali, że umowa była bardzo niekorzystna. W sierpniu agencja zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa: wyrządzeniu szkody o „wielkich rozmiarach” w majątku KGHM. O konkretnych zarzutach nic nie wiadomo. Wrocławska prokuratura, która wszczęła śledztwo, przyznaje tylko, że w zawiadomieniu nie ma mowy o konkretnych kwotach szkód i że śledztwo prowadzi w sprawie, a nie wobec konkretnych osób. Ale PiS nie trzeba niczego więcej, aby grzmieć o fiasku projektu byłego prezesa KGHM Herberta Wirtha. „Nie wiem, czy to nieudolność, brak odpowiednich kalkulacji ryzyka, przeinwestowanie, błędy w zarządzaniu, niedopełnienie obowiązków, czy zorganizowana operacja wyprowadzenia z Polski gigantycznych pieniędzy” – mówi dla prawicowego portalu wPolityce.pl Janusz Szewczak, były główny ekonomista SKOK-ów, obwinianych o wyprowadzanie pieniędzy do luksemburskich spółek.

Odkrywkowa kopalnia

Sierra Gorda w Chile została uruchomiona w czerwcu 2014 r. Przez najbliższe 20 lat będą w niej eksploatowane złoża miedzi i molibdenu

rrein@wp.pl

054-058_NW_45.indd 55

31.10-6.11.2016

55

28.10.2016 21:54


Newsweek BIZNES MIEDŹ I POLITYKA

Szewczak uchodzi za ekonomicznego harcownika PiS, więc można by wzruszyć ramionami. Tyle że podobne opinie wygłasza jeden z gospodarczych decydentów partii Henryk Kowalczyk. Od dymisji ministra skarbu Dawida Jackiewicza nadzoruje między innymi KGHM, w którym państwo ma około 31 proc. udziałów. – Inwestycja zagraniczna KGHM była ogromnym błędem i niefrasobliwością. Trudno po tych materiałach, z którymi się zapoznałem, znaleźć jakiekolwiek ekonomiczne uzasadnienie tej inwestycji – twierdzi Kowalczyk. – Stoimy przed trudną decyzją, czy spisać na straty kilkanaście miliardów złotych i się stamtąd wycofać, czy próbować ratować pewnie nie wszystko, ale przynajmniej część zainwestowanych środków. Decyzję uzależnia od analizy raportów geologicznych złoża Sierra Gorda, które mają oszacować, ile można z niego wydobyć miedzi i molibdenu (wykorzystywanego m.in. w motoryzacji i przemyśle zbrojeniowym). Audyty, dotyczące także innych zagranicznych inwestycji KGHM, mają się pojawić w najbliższych dniach.

WYGASZANIE EKSPANSJI?

wokół KGHM International, zagranicznego oddziału koncernu, czyli dawnej Quadry. Do jego kluczowych aktywów należy projekt Sierra Gorda na pustynnym złożu Catabela w Chile. Jeszcze kilka miesięcy temu mimo ostrej w obozie PiS krytyki tej inwestycji nikt nie mówił o zaniechaniu przedsięwzięcia. Prezes Skóra zapowiadał, że projekt chilijskiej kopalni będzie kontynuowany, choć przedsięwzięcie czeka gruntowna restrukturyzacja i „optymalizacja kosztowa”. Zrewidowaną strategię rozwoju zagranicznych inwestycji KGHM miał przedstawić w I kwartale przyszłego roku, razem z raportem finansowym spółki za 2016 r. Ale nie zdążył. W piątek odwołano go ze stanowiska, a jego miejsce zajął dotychczasowy wiceminister rozwoju Radosław Domagalski-Łabędzki. O przyszłość Sierra Gorda boi się Herbert Wirth, jako ojciec projektu, ale też japońscy wspólnicy KGHM. W joint venture Sierra Gorda 45 proc. udziałów mają bowiem dwie spółki z grupy Sumitomo. – Nasi partnerzy zaczynają panikować. Bo to jednak KGHM zarządza całym projektem i bez jasnych decyzji z jego strony przedsięwzięciu grozi marazm. Obawiam się, że Japończycy stracili już do nas zaufanie. A to może być brzemienne w skutki – mówi menedżer z centrali koncernu.

STOIMY PRZED TRUDNĄ DECYZJĄ, CZY SPISAĆ NA STRATY KILKANAŚCIE MILIARDÓW ZŁOTYCH I SIĘ STAMTĄD WYCOFAĆ, CZY PRÓBOWAĆ RATOWAĆ PRZYNAJMNIEJ CZĘŚĆ ZAINWESTOWANYCH ŚRODKÓW

Herbert Wirth, którego w lutym odwołano z KGHM po prawie siedmiu latach na stanowisku prezesa, tych raportów się nie obawia. – Według moich informacji, a poCENA ROZWOJU chodzą z wiarygodnych źródeł, wskaźniki Pochodząca z Vancouver spółka Quazawartości miedzi w rudzie ze złoża Sierra dra FXN Mining była średniakiem Gorda będą bardzo wysokie. Ekonomiczny w branży. Wyszukiwała i eksploatowała sens kolejnych etapów tej inwestycji nie złoża miedzi, niklu, metali szlachetnych, podlega dyskusji – mówi „Newsweekowi”. a także molibdenu czy kobaltu. Pilotowała Ale zdaje sobie sprawę, że rząd PiS i jego kilka projektów górniczych w amerykańMINISTER HENRYK KOWALCZYK Z PIS służby nie zostawią go w spokoju. Stawiaskich stanach Nevada i Arizona, kanadyjO INWESTYCJACH ZAGRANICZNYCH KGHM ne mu zarzuty wyrządzenia szkody spółce skim Ontario, a nawet na Grenlandii. No traktuje jako część szerszej operacji, któi w Chile, które dysponuje połową światora ma uderzyć w przeciwników obecnych wych zasobów tego metalu i skąd pochowładz. Na prawicy jest traktowany jako dzi jedna trzecia produkcji miedzi. Quadra człowiek poprzedniej ekipy politycznej, miała tu kopalnię odkrywkową Franke, mający w dodatku bliskie relacje z obecale przede wszystkim 55 proc. udziałów nym szefem PO Grzegorzem Schetyną. w dziewiczym projekcie Sierra Gorda na pustyni Atakama. SzaW lutym musiał ustąpić miejsca Krzysztofowi Skórze, byłecowano, że złoża zawierają 6 mln ton czystej miedzi i pokaźne mu skarbnikowi gminy Ruja, który szefował już miedziowemu zasoby molibdenu. gigantowi za poprzednich rządów partii Jarosława KaczyńTo głównie dla Sierra Gorda koncern z Lubina przejął w marskiego. Na tym się jednak nie skończyło. Podczas czerwcowecu 2012 r. spółkę Quadra. Giełda przyjęła transakcję chłodgo walnego zgromadzenia KGHM Wirthowi (i kilku członkom no, przeceniając akcje koncernu o blisko jedną dziesiątą. Nie byłego zarządu) nie udzielono absolutorium za pracę w 2015 r. dlatego, żeby inwestorzy czy analitycy podważali sens tej inwestycji. Od lat wiadomo było, że możliwości zwiększania Taką „karę” rekomendowała zmieniona przez PiS rada nadzorprodukcji miedzi w trzech kopalniach dolnośląskich są ogranicza. Przeforsowali ją przedstawiciele skarbu państwa, mimo czone. W dodatku wprowadzenie przez rząd Donalda Tuska posprzeciwu pozostałych akcjonariuszy spółki. datku od kopalin (a KGHM kosztował on w latach 2013-2014 ok. Brak absolutorium to skaza na biznesowym wizerunku mene2 mld zł rocznie) uzasadniało biznesową ucieczkę poza granidżera, ale bez konsekwencji prawnych. Teraz jednak Wirth musi ce kraju. Samo wydobycie miedzi w Chile metodą odkrywkową już szukać dobrych prawników. Gęstnieje bowiem atmosfera 56 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

054-058_NW_45.indd 56

28.10.2016 21:54


144 STRONY

rrein@wp.pl

NW Genealogia.indd 1

28.10.2016 22:16


Newsweek BIZNES MIEDŹ I POLITYKA

miało być sporo tańsze niż w kraju. Pieniądze na transakcje były, bo zyski KGHM rosły pod koniec zeszłej dekady lawinowo, a w 2011 roku koncern zarobił na czysto aż 11 mld zł. Przygotowania do ekspansji trwały kilka lat, a podchody do Sierra Gorda – kilkanaście miesięcy. Zasobność złóż i inwestycję w Quadrę wyceniała armia ekspertów z zagranicznych firm konsultingowych, a finał negocjacji odbywał się pod nadzorem rządu. Resort skarbu przeprowadził też audyt tego projektu. Tyle że nieszczęśliwy był moment transakcji. – Kupowanie aktywów w szczycie miedzianej hossy, gdy trwalsza zmiana trendu jest kwestią czasu, to nie optymizm. To igranie z losem. Dwa lata później Quadra byłaby pewnie do kupienia 2-3 miliardy złotych taniej – twierdzi analityk dużego banku. Faktem jest, że cena miedzi – decydująca o opłacalności jej wydobycia – przez kolejne cztery lata spadła z prawie 9 tys. dol do 4,5 tys. dol za tonę. Ale konia z rzędem temu, kto przewidział taką skalę przeceny. Wirtha irytuje zresztą takie podejście do inwestycji w Quadrę. – Zainwestowaliśmy przynajmniej na dwie dekady, a w tym czasie będzie kilka cykli koniunktury na rynku miedzi – zapewnia. Zauważa też, że dla Japończyków z Sumitomo inwestycja była jeszcze droższa, bo za 45 proc. udziału w projekcie Sierra Gorda zapłacili proporcjonalnie więcej niż KGHM za 55 proc. Inna sprawa, że Sumitomo zarabia tam na dostawach sprzętu i technologii.

ŚWIATŁO W TUNELU Pierwszy transport z Sierra Gorda pojechał do Japonii pod koniec 2014 r., kiedy poziom cen metalu nie wpływał bezpośrednio na opłacalność przedsięwzięcia. Istotniejsze były koszty przygotowań i uruchomienia wydobycia. Pierwotnie ten etap miał kosztować niespełna 3 mld dol. Okazał się o ponad miliard droższy. Dla przeciwników projektu to 4-5 mld zł utopione w chilijskiej pustyni. Tworzenie infrastruktury i przygotowania do uruchomienia wydobycia to – oprócz samych poszukiwań surowca – najdroższy i najbardziej nieprzewidywalny etap przedsięwzięć górniczych. Polscy i japońscy menedżerowie najwyraźniej nie doszacowali kosztów – na przykład podciągnięcia na pustynię prawie 150 km linii energetycznej czy doprowadzenia podobnej długości rurami wody z oceanu. Grubsza, niż zakładano, okazała się pokrywająca złoże tzw. warstwa pośrednia. Koszty inwestycji podniósł też wyraźny wzrost płac w Chile, a do tego jeszcze zaostrzenie przepisów o ochronie środowiska. Niedopatrzenia, szwankująca organizacja i kontrola kosztów, frycowe płacone przez debiutantów na chilijskim gruncie, zwykły pech – wszystko to zmusiło zarząd do mocnego przeszacowania w dół wartości aktywów KGHM International w raporcie za 2015 r. W wypadku Sierra Gorda aż o 3 mld zł, więcej niż wszystkich pozostałych kopalni koncernu, np. Victoria i Afton-Ajax w Kanadzie, Robinson w USA czy Franke w Chile. Część analityków uważa nawet, że trochę przesadzono z tymi odpisami. Tak czy owak, znalazło to odbicie w drastycznym pogorszeniu wyników finansowych całego koncernu. Za 2015 rok

grupa KGHM wykazała aż 5 mld zł straty netto. Inwestorzy na giełdzie specjalnie się tym nie przejęli, wiedząc, że są to w dużej mierze straty „na papierze”. Potwierdzał to sam prezes Skóra: – Odpisy nie mają wpływu na stabilną sytuację finansową KGHM. Ale dla zajadłych krytyków poprzedniego rządu i poprzedniego zarządu te straty stały się okazją do oskarżeń o doprowadzenie do katastrofy finansowej KGHM i apeli o wycofanie się przez koncern z inwestycji zagranicznych. Jedna z najbardziej globalnych polskich firm stałaby się z powrotem lokalna, a jej kasę wciąż drenowałby podatek od kopalin, bo choć w kampanii wyborczej PiS zapowiadało jego likwidację (co później potwierdzała premier Beata Szydło), to potem tradycyjnie te obietnice zamieciono pod dywan. Warto tu przypomnieć historię inwestycji Orlenu w litewskie Możejki, wręcz forsowanej w 2006 r. przez ówczesne władze PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jako krok ku uniezależnieniu Polski od rosyjskiej ropy. Orlen przepłacił wtedy niemożebnie – nawet nie próbowali go przebić szastający pieniędzmi inwestorzy z Kazachstanu. Na rynku ropy panowała wówczas hossa. Ale wkrótce trend się zmienił i Możejki ( już jako Orlen Lietuva) dostawały cios za ciosem. Między innymi Rosjanie odcięli dostawy ropy pod pozorem remontu rurociągu Przyjaźń. Orlen Lietuva znalazł się w zapaści i brnął w miliardowe straty. Sprawa tej inwestycji też trafiła do prokuratury, ale ta nie dopatrzyła się nieprawidłowości. W 2014 r. zarząd koncernu myślał już o wycofaniu się z przedsięwzięcia, w które zaangażowano w sumie ok. 4 mld dol. Chętnych do odkupienia rafinerii jednak nie było. Dobrze, że koszty zamknięcia uznano za wyższe niż podtrzymywanie jej wegetacji. Bo spółka niespodziewanie złapała oddech. W zeszłym roku zysk Możejek wyniósł około ćwierć miliarda dolarów, w tym może być powtórzony. Projekt Sierra Gorda nadal przynosi duże straty (w I półroczu tego roku prawie pół miliarda dolarów), głównie z powodu kosztów finansowych. Ale wynik operacyjny (przychody minus koszty z podstawowej działalności) ma już dodatni. Produkcja miedzi powinna w tym roku sięgnąć poziomu 120 tys. ton. Dwa kolejne etapy biznesplanu wymagają pokaźnych nakładów, ale dają szansę na osiągnięcie pod koniec dekady docelowej produkcji rzędu 220 tys. ton. To z grubsza połowa dotychczasowego uzysku KGHM z dolnośląskich kopalni. Światełko w tunelu widać też na światowym rynku miedzi. Po osiągnięciu dna na początku roku jej cena lekko odbiła, dziś jest na poziomie 4,8 tys. dol. za tonę, a większość ekspertów twierdzi, że w najbliższych latach cena może wzrosnąć do ok. 6 tys. dol. To oznaczałoby bardzo pokaźne już zyski z Sierra Gorda, a także z północnoamerykańskich kopalni KGHM. Wycofanie się z tych inwestycji bądź ich drastyczne ograniczenie może się okazać jednym z największych błędów gospodarczych ostatnich lat. N milosz.weglewski@newsweek.pl

58 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

054-058_NW_45.indd 58

28.10.2016 21:54


rrein@wp.pl

Forbes.indd 1

28.10.2016 22:18


Newsweek BIZNES

Z

e zrujnowanego domu w Nablusie na Zachodnim Brzegu Jordanu ostrzeliwuje się zamachowiec, który przetrzymuje w środku rannego izraelskiego żołnierza. Przez ścianę mieści się palestyńska szkoła pełna dzieci. Dowódca oddziału izraelskiej armii ma do dyspozycji żołnierzy, buldożer i psa. Nauczyciele nie chcą ewakuować szkoły, by nie posądzono ich o współpracę z okupantem. Wszystko filmują ekipy dziennikarskie. Jak wybrnąć z patowej sytuacji? Żołnierze wrzucają granaty dymne do szkoły, wymuszając jej ewakuację. Po opróżnieniu budynku można wysłać buldożer, a terrorystę obezwładnić za pomocą psa. Oczywiście ratują też rannego kolegę. Dowódca oddziału miał 23 lata. – W Izraelu już nawet podoficerowie dostają ogromny zakres odpowiedzialności. Chodzi o wykształcenie ludzi zdolnych myśleć samodzielnie – mówi „Newsweekowi” Saul Singer, autor bestsellerowej książki „Start-up Nation”, w której wraz z Danem Senorem analizuje przyczyny sukcesu Izraela jako kolebki nowych technologii. ZA MUNDUREM INNOWACJE SZNUREM

– Armia jest bardzo ważnym ogniwem naszej historii innowacji – podkreśla Singer. Obowiązkowej służby w armii nikt nie uważa za czas stracony. Młodzi Izraelczycy prześcigają się, by się dostać do jednostek specjalnych czy wywiadu, bo to otwiera potem wiele drzwi. Najlepsi dostają zaproszenia na testy do Talpiot – elitarnej jednostki naukowców-komandosów, którzy w ciągu 41 miesięcy służby zasadniczej zaliczają studia fizyczne i matematyczne oraz kurs wojsk specjalnych; zobowiązują się też służyć w armii przez kolejne sześć lat i tworzyć innowacje dla wojska. – Andreas Schleicher, szef dyrektoriatu edukacji w OECD, mówi, że w światowej gospodarce nie dostaje się pracy dlatego, że się coś wie, bo przecież Google wie wszystko. Pracę dostaje się wtedy, kiedy jesteś w stanie coś zrobić ze swoją wiedzą. A w armii Izraelczy-

J A K S I Ę R O B I I N N O WA C J E W I Z R A E L U

Ziemia obiecana start-upów W wojsku Izraelczycy uczą się praktycznego działania i nieszablonowego myślenia. To nieocenione przy rozkręcaniu innowacyjnych spółek – mówi dziennikarz Saul Singer, autor głośnej książki „Start-up Nation” TEKST

DARIUSZ ĆWIKLAK

60 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

060-063_NW_45.indd 60

28.10.2016 21:46


cy uczą się praktycznego rozwiązywania problemów. I to się potem przydaje przy rozkręcaniu innowacyjnych spółek – wyjaśnia Singer. I w książce, i w rozmowie sypie przykładami jak z rękawa: praca w wywiadzie to nic innego jak rozwiązywanie algorytmów. Opisany w książce Shwat Shaked po służbie w słynnej jednostce wywiadu nr 8200 założył z kolegami firmę Fraud Sciences do wyławiania internetowych oszustów. Jej algorytm okazał się tak dobry, że PayPal w 2008 r. kupił spółkę za 170 mln dol. Byli członkowie jednostki 8200 założyli też spółkę Checkpoint Software produkującą popularne programy antywirusowe i firewalle, dziś wartą na rynku NASDAQ ponad 13 mld dol.

Intel to jeden z największych pracodawców

w Izraelu, ale inwestują w tym kraju wszyscy wielcy branży high-tech

rrein@wp.pl

060-063_NW_45.indd 61

FOT. BERNAT ARMANGUE/AP PHOTO/EAST NEWS

SŁUŻBA, CZYLI DRUŻBA

Żołnierz po obowiązkowej służbie zostaje przydzielony do sił rezerwy i co najmniej raz w roku odbywa szkolenia ze swoim oddziałem. Wojskowe przyjaźnie ułatwiają potem w biznesie nawiązywanie kontaktów, spłaszczają też społeczną hierarchię (kumplami z oddziału są często taksówkarz i profesor uniwersytetu). – W Izraelu naturalne jest, że biznes zakłada się z kolegami ze szkoły czy znajomymi z wojska – tłumaczy Singer. Trzeba jednak pamiętać, że Israeli Defense Forces (IDF) to specyficzna armia. – W większości armii żołnierz nie musi wykazywać inicjatywy. Musi wykonywać rozkazy przełożonych. W IDF jest inaczej – opowiada Singer. – W służbie podstawowej oczywiście jest pełna dyscyplina. Ale potem już nawet podoficerowie dostają ogromny zakres odpowiedzialności. W izraelskim wojsku dopuszczalna jest dyskusja, czasem na pograniczu anarchii (autorzy opisują, jak jeden z oddziałów przegłosował wotum nieufności dla dowódcy) i analiza błędów. Efekt? Izraelczycy po wojsku nie boją się zadawać trudnych pytań, uczą się też, że porażki i błędy się zdarzają, ale najważniejsze to wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. – Takiej armii nie ma nigdzie na świecie. Nie próbujcie tego w domu – żartuje Saul Singer. 31.10-6.11.2016

61

28.10.2016 21:46


Newsweek BIZNES JAK SIĘ ROBI INNOWACJE W IZRAELU

KONIEC TUŁACZKI

A może to zasługa imigrantów? Kiedy w 1948 r. powstało państwo Izrael, liczyło 806 tys. mieszkańców. Dziś jest ich 10 razy więcej. Jedna z największych fal imigracji napłynęła do Izraela w latach 90. – blisko 800 tys. Żydów z terenów byłego ZSRR. „Rosjan z doktoratami i tytułami inżynierskimi przybywało tylu, że nie dla wszystkich starczało pracy w ich specjalnościach” – piszą w książce Singer i Sonor. Jakow Mozganow, profesor matematyki z Rosji, zatrudnił się jako nocny stróż w liceum Shevah w Tel Awiwie. Wraz z innymi rosyjskimi imigrantami zaczął prowadzić w budynku szkoły wieczorowe kursy z matematyki i fizyki. Po kilku latach tę nieformalną szkołę wieczorową połączono z liceum Shevah. Dziś absolwenci „Małej Rosji” – jak zaczęto nazywać tę placówkę – regularnie zdobywają nagrody na olimpiadach matematycznych i fizycznych na całym świecie. – Myśl, że imigranci dają przewagę w kreowaniu innowacji, jest obca Europie, a w Izraelu to coś naturalnego. Tyle że imigrant musi chcieć się wtopić w dane społeczeństwo, a kraj musi chcieć go wchłonąć – mówi Singer. Rozmawiamy o imigracji w Polsce A.D. 2016, która nie chce przyjąć ani jednego uchodźcy i w której za śniadą cerę czy nawet mówienie w obcym języku można zostać pobitym. Na początku roku podczas jednej z debat „Newsweeka” Adam Kiciński z CD Projekt (producent „Wiedźmina”) mówił: – Ściągamy twórców z zagranicy. Około stu osób przeprowadziło się do Polski, często z rodzinami, by pisać u nas gry. Nasza firma stara się być otwarta, tolerancyjna, ale otoczenie w Polsce już takie nie jest. Niektórych to w Polsce tylko trochę dusi, ale niektórych wręcz odstrasza. A brak tolerancji zagłusza kreatywność.

Myśl, że imigranci dają przewagę w kreowaniu innowacji, jest obca Europie, a w Izraelu to coś naturalnego. Tyle że imigrant musi chcieć się wtopić w społeczeństwo, a kraj musi chcieć go wchłonąć Saul Singer, autor książki „Start-up Nation”

– W Europie kraje nie są zainteresowane przyjmowaniem imigrantów, a i ci chcą pozostać odrębną grupą. Inaczej niż w USA – mówi Singer. Z analizy, jaką w 2007 r. przeprowadzili AnnaLee Saxenian z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i pisarz Vivek Wadhwa, wynika, że ponad połowa start-upów w Krzemowej Dolinie miała wśród założycieli co najmniej jednego imigranta. Serwis Inc.com w 2012 r. wyliczył, że

spółki technologiczne założone w USA przez imigrantów zatrudniają 560 tys. osób i mają 6,3 mld dol. obrotów. Microsoftem od czterech lat kieruje Satya Nadella, który urodził się i wychował w Indiach. Inny imigrant z Indii, Sundar Pichai, od ponad roku kieruje firmą Google, której współzałożycielem był Siergiej Brin, syn żydowskich imigrantów z Rosji. Każdy z tych wielkich koncernów zawdzięcza imigrantom wiele, ale chyba najwięcej zawdzięcza im inna wielka korporacja: Intel. JAK IZRAEL OCALIŁ INTELA

Dov Frohman urodził się w Amsterdamie tuż przed wojną. Rodzice zginęli w Holokauście, a mały Dov przeżył dzięki ruchowi oporu. Po wojnie trafił do Izraela, studiował, a na studia doktoranckie wyjechał do Stanów. W 1969 r. trafił do nowo powstałej spółki Intel i opracował dla niej kasowalną pamięć półprzewodnikową (EPROM). Gdy po jakimś czasie zdecydował się wrócić do Izraela, amerykańscy szefowie poprosili go o stworzenie w Hajfie ośrodka projektowego. To w Hajfie powstał mikroprocesor 8088, który IBM w latach 80. wybrał do pierwszego peceta. Izraelski ośrodek badawczy ocalił Intela przed katastrofą. Już w latach 90., kiedy jeszcze ścigano się na szybkość procesorów mierzoną liczbą megaherców, jakimi taktowany jest zegar chipa, izraelscy naukowcy wiedzieli, że to droga donikąd, bo procesory, zużywając coraz więcej energii, będą się przegrzewać. Zaproponowali przyszłościowe układy o niskim poborze mocy i w końcu zdołali przekonać zarząd do zmiany strategii. W 2003 r. na rynku pojawił się pierwszy chip z serii Centrino, przeznaczony specjalnie do laptopów. Intel to jeden z największych pracodawców w Izraelu. Ale inwestują tu wszyscy wielcy branży high-tech. – Przychodzą, żeby założyć ośrodek R&D albo kupić jakiś start-up. A potem orientują się: o rany, ile tu macie innowacyjnych firm! I tak cały ekosystem się rozwija – opowiada Singer. Jak tłumaczy, startupowy sukces Izrael zawdzięcza zbiegowi kilku czynników w latach 90.:

FOT. FILIP KLIMASZEWSKI

Jak zatem wytłumaczyć, że Krzemowa Dolina rozwinęła się dzięki silnie zhierarchizowanej amerykańskiej armii? – To dla mnie dowód, że każdy kraj ma własną opowieść opartą na własnej historii, kulturze, własnych mocnych stronach – odpowiada Singer.

62 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

060-063_NW_45.indd 62

28.10.2016 23:07


REKLAMA

pojawiła się ogromna imigracja z byłego ZSRR, zaczął się proces pokojowy, a w USA pompowana była bańka technologiczna i ogromne pieniądze w funduszach venture capital. Ale nawet to by nic nie dało, gdyby nie Szymon Peres. RZĄDOWY ANIOŁ BIZNESU

– Nie bez powodu cytujemy go w książce najczęściej – uśmiecha się Singer, wspominając zmarłego niedawno polityka. – Choć nie przepracował ani dnia w biznesie, to w gruncie rzeczy był przedsiębiorcą. Traktował władzę jako narzędzie do rozwoju przedsiębiorczości czy tworzenia całych nowych branż. Urodzony w Polsce Peres, czyli Szymon Perski, był ministrem obrony, finansów, premierem i prezydentem Izraela. To za jego namową Al Schwimmer, amerykański inżynier lotniczy, stworzył w Izraelu od podstaw przemysł lotniczy, zaczynając od przemytu z USA używanych samolotów. Gdy jednak po państwowym boomie inwestycyjnym w latach 70. i 80. przyszła stagnacja i inflacja, to Peres jako minister finansów przeprowadził niezbędne reformy gospodarcze, które m.in. doprowadziły do rozwoju branży startupowej. – Rządy na całym świecie chcą promować innowacje, ale system innowacji to coś, co rodzi się oddolnie, a nie zostaje zadekretowane odgórnie – mówi Singer. – Rząd może budować parki technologiczne, wydawać pieniądze na badania czy wspomaganie funduszy venture capital, ale rozwój innowacyjnego ekosystemu to nie kwestia infrastruktury fizycznej, tylko ludzkiej. Nawet Peresowi nie wszystko się jednak udawało. W 2007 r. zafascynował go pomysł Shaia Agassiego, Izraelczyka pracującego dla niemieckiego koncernu informatycznego SAP, by stworzyć ogólnokrajowy system ładowania aut elektrycznych. Miało to uniezależnić Izrael od ropy. Peres namówił do tego szefa koncernu Nissan-Renault Carlosa Ghosna. Spółka Better Place zaczęła instalować stacje szybkiej wymiany akumulatorów w Izraelu i kilku innych krajach, ale w 2013 r. upadła, straciwszy prawie miliard dol. Koszty budowy stacji okazały się znacznie wyższe, niż planowano, a klienci nie chcieli jeździć wyłącznie autami Renault Fluence. Better Place się nie powiodło, ale elektryczna rewolucja w motoryzacji rozwija się w najlepsze. – Peres zawsze wybiegał myślą w przyszłość, aż do samego końca. W dniu, gdy dostał wylewu, rano przemawiał dla grupy przedsiębiorców z branży high-tech – wspomina Singer. N Saul Singer był gościem specjalnym konferencji Innowacyjna Europa 2016 zorganizowanej przez Koalicję na rzecz Polskich Innowacji

dariusz.cwiklak@newsweek.pl

rrein@wp.pl

060-063_NW_45.indd 63

28.10.2016 21:46


Newsweek

GADŻETY

SŁUCHAWKI BEZPRZEWODOWE

Coś ekstra do ucha

PHIATON BT-220 NC Aktywny filtr dobiegających z otoczenia dźwięków pozwala wyciąć 95 proc. hałasu. Słuchanie muzyki staje się wtedy przyjemnością. Nawet przy włączonym filtrze słuchawki Phiaton działają aż 10 godzin na jednym ładowaniu. www.phiaton.com/product/bluetooth-noise-cancelling-travel-earphones-mic/ Cena 140 dol.

APPLE AIRPODS Bezprzewodowe słuchawki Apple również są naszpikowane techniką: mikrofony kierunkowe, optyczne czujniki sprawdzające, czy słuchawka jest w uchu, oraz mikrofony wycinające szum tła, a skupiające się na głosie użytkownika. Wszystko po to, by oprócz odtwarzania muzyki Airpods służyły także jako interfejs do komunikacji z iPhone’em i głosowym asystentem Siri. www.apple.com/airpods/ Cena 159 dol.

HERE ONE Amerykańska spółka Doppler w zeszłym roku zebrała w serwisie Kickstarter ponad 635 tys. dol. na produkcję „aktywnych” słuchawek – mikrofon, procesor dźwięku i aplikacja w smartfonie pozwalają korygować odpowiednie częstotliwości, poprawiając komfort słuchania. W ten sposób można wycinać szumy tła (np. biura czy ulicy). Ale inżynierowie z Dopplera poszli dalej: słuchawki Here One, mieszczące się w uchu, mają kilka mikrofonów kierunkowych i pozwalają wyciszać lub wręcz podbijać okalające nas dźwięki. Można w ten sposób podsłuchiwać, co mówią ludzie stojący przed nami czy za naszymi plecami, albo wyławiać ważne dźwięki ostrzegawcze (syrena karetki czy płacz dziecka). Jedna z funkcji zapowiadanych przez Dopplera brzmi jak science fiction: dzięki specjalnej aplikacji można będzie w czasie rzeczywistym usłyszeć tłumaczenie z języka obcego. Premiera już w listopadzie. https://hereplus.me Cena 299 dol.

JABRA ELITE SPORT Maleńkie douszne słuchawki opracowano z myślą o sporcie. Są wodoodporne (pot im niestraszny) i mają wbudowany czujnik tętna. Specjalna aplikacja w telefonie na podstawie danych wysiłkowych podpowie – prosto do ucha – jak ćwiczyć, by osiągnąć najlepsze efekty. www.jabra.com /sports-headphones /jabra-elite-sport Cena 1099 zł

BANG & OLUFSEN BEOPLAY H5 Jak na zwykłe słuchawki bezprzewodowe Beoplay H5 mają słoną cenę. Cóż – płacimy za markę. Ale też za drobiazgi, o których pomyślano w czasie projektowania: zamiast plastikowej osłonki kabla łączącego słuchawki mamy wytrzymałą plecionkę z tkaniny, a słuchawki wyjęte z uszu można zostawić na szyi – i nie spadną, bo połączą się dzięki magnesom. www.beoplay.com/products/ beoplayh5#magnetic Cena 999 zł

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Trzeba się z tym pogodzić: producenci smartfonów będą rezygnować z gniazda minijack, więc czas, by pomyśleć o słuchawkach bezprzewodowych. Warto pamiętać, że odtwarzanie muzyki to tylko jedna pozycja z coraz dłuższej listy funkcji nowoczesnych słuchawek

64 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

064_NW_45.indd 64

29.10.2016 00:48


.UµWNR 1D G]LHĆ GREU\ wP Punkt.

0DV] FKZLOÛ" 7\OH Z\VWDUF]\ ľHE\ MXľ RG UDQD E\É QD ELHľÃ‡FR ] QDMZDľQLHMV]\PL Z\GDU]HQLDPL 3RELHU] GDUPRZÇ DSOLNDFMÛ L GRĄÇF] 1HZVZHHN Z3XQNW GR VZRMHJR SRUDQQHJR U\WXDÄ„X GET IT O N

Newswe eek e wPunkt. =ĄDS SHUVSHNW\ZÛ GQLD

rrein@wp.pl

w Punkt.indd 1

28.10.2016 22:19


SEKCJA TEMATYCZNA AUTO NA ZIMĘ Zimowe opony to podstawa bezpiecznej jazdy. Od ich jakości zależy przyczepność podczas jazdy po śliskiej nawierzchni

Zimowe opony, sprawne hamulce i dobry akumulator. Skrobaczka do szyb, saperka w bagażniku, duża dawka zdrowego rozsądku. I możesz ruszać w ośnieżoną drogę

G

rudzień, centrum Warszawy, wjazd na jeden z mostów na Wiśle. Duży SUV z wysiłkiem sunie w górę po oblodzonej jezdni. Po chwili stacza się w tył, uderzając w pojazd znajdujący się za nim. Do tej kolizji by nie doszło, gdyby kierowca SUV-a zadbał o właściwe przygotowanie swojego samochodu do zimy. Policja, która zjawiła się na miejscu zdarzenia, stwierdziła, że auto było wyposażone w letnie opony. Niestety, wielu właścicieli samochodów nie myśli o sezonie zimowym. Tymczasem statystyki są nieubłagane. Choć generalnie liczba wypadków drogowych w Polsce sukcesywnie spada (w 2015 r. było ich o 5,7 proc. mniej niż rok wcześniej), to zima każdego roku zbiera swoje niechlubne żniwo. Miesiąc

ten przoduje pod względem liczby zabitych – aż 11,1 proc. ofiar zdarzeń drogowych w 2015 r. zginęło właśnie w grudniu. WIELKIE PUCOWANIE Eksperci są zgodni. Samochód do zimy trzeba odpowiednio przygotować. – Przed nadejściem zimy powinniśmy pomyśleć o kilku ważnych elementach – mówi Michał Kościuszko, dwukrotny rajdowy wicemistrz świata (w latach 2009 oraz 2011, w klasyfikacji JWRC i PWRC), właściciel krakowskiej szkoły jazdy sjmk.pl. – Przede wszystkim skontrolujmy stan naszych opon zimowych, ich bieżnik nie może być zbyt płytki. Od jakości naszych opon zależy przyczepność podczas jazdy na śliskiej nawierzchni. Ważne jest również, żeby sprawdzić ogólny stan techniczny naszego auta,

czyli olej silnikowy, system hamulcowy, tarcze i klocki. Powinniśmy również dopilnować ewentualnej wymiany płynu hamulcowego. Wszystkie te zabiegi mają konkretny cel – zmniejszenie ryzyka nie tylko kolizji, ale i wszelkich problemów z samochodem, jakie mogą się pojawić zimową porą. Jeżeli np. nie sprawdzimy temperatury krzepnięcia płynu chłodzącego, która powinna wynosić co najmniej minus 30 st., może dojść do zniszczenia silnika. Zima kojarzy nam się z typowymi obrazkami – zdenerwowanych panów usiłujących uruchomić auto, a także mocno poirytowanych pań mocujących się z drzwiami, których nie można otworzyć. Tego rodzaju sytuacji da się uniknąć. W pierwszej wystarczy sprawdzić, w jakim stanie znajduje się akumulator – test u elektryka pozwoli nam się zorientować, czy będziemy mieli z nim zimą problemy, a także jak działa cały układ ładowania. Z kolei uszczelki w drzwiach wystarczy posmarować specjalnym środkiem przeciw zamarzaniu.

FOT. THINKSTOCK

ZIMA NA CZTERECH KOŁACH

rrein@wp.pl

066-068-NW_45.indd 66

28.10.2016 20:01


rrein@wp.pl

TRW Polska.indd 1

28.10.2016 12:30


Z SAPERKĄ W DROGĘ Zimą należy mieć w samochodzie dodatkowe wyposażenie, które może nas wyciągnąć z niezłych tarapatów. Michał Kościuszko podpowiada: – Powinno ono zawierać skrobaczkę do szyb, ewentualnie małą miotełkę do odśnieżania, buty z cienką podeszwą na zmianę do prowadzenia auta podczas dłuższych tras. Jeśli planujemy wyjazd w góry, warto zabrać ze sobą specjalne nakładki na koła lub łańcuchy. Ja zawsze mam ze sobą również kable prądowe, które mogą nas uratować, kiedy jest duży mróz i auto nie chce zapalić. Warto także pomyśleć o saperce, która może się przydać, gdy auto zakopie się w głębokim śniegu. Wyjechać z niego pomogą nam także podkłady pod koła (mogą być to dwie krótkie deski). Przydatny jest także płyn do odmrażania szyb. Ubezpieczenie OC jest obowiązkowe, ale niewielu kierowców myśli o tym, by zimą wykupić pakiet assistance. Pakiety

takie można wykupować na dłuższe okresy, np. na rok, ale też i na krócej, na miesiąc, piętnaście lub nawet tylko siedem dni. To wygodne rozwiązanie, jeśli planujemy choćby wyjazd na zimowy urlop. Pakiety assistance nie są bardzo drogie – np. w Axa Direct pakiet ekonomiczny na 30 dni kosztuje 36 zł, standardowy – 65 zł, a premium – 115 zł. Wydatek stosunkowo niewielki, a możemy liczyć m.in. na holowanie samochodu po wypadku lub awarii, transport podróżnych do wskazanego miejsca, nocleg dla podróżnych, naprawę pojazdu na miejscu wypadku lub awarii czy też dostarczenie paliwa. W pakietach wyższych znajduje się też pokrycie kosztów parkowania uszkodzonego auta, a także samochód zastępczy. Pakiety różnią się między sobą także zasięgiem – w ekonomicznym możemy liczyć na holowanie do 100 km, natomiast w premium – do 250 km. TANIEC NA LODZIE Jak wiadomo, wszyscy Polacy są znakomitymi politykami, lekarzami i oczywiście kierowcami. – Znają się na wszystkim – uśmiecha się Andrzej Słowiński, prezes Automobilklubu Wrocławskiego. – Na jeździe autem też. Ale pamiętajmy, że kierowcy przydaje się każda dodatkowa umiejętność. Automobilklub Wrocławski, podobnie jak wiele innych tego typu placówek w Polsce, prowadzi kursy z jazdy w trudnych warunkach. Warto przed zimą o takim kursie pomyśleć. – Jazda zimą różni się znacząco od jazdy o innych porach roku – twierdzi

UWAŻAJ NA HAMULEC Sprawne działanie układu hamulcowego pojazdu na śliskiej nawierzchni jest bardzo ważne dla bezpieczeństwa jazdy. Podczas serwisu samochodu mechanik powinien przeprowadzić kontrolę zużycia okładzin ciernych oraz tarcz i bębnów hamulcowych, a także sprawdzić stan przewodów hamulcowych oraz linki hamulca ręcznego. Równie istotne jest dokładne oczyszczenie prowadnic klocków hamulcowych. Należy również przeprowadzić kontrolę płynu hamulco-

wego – jego ilość w zbiorniczku, stopień zanieczyszczenia oraz temperaturę wrzenia. Zbyt niska temperatura wrzenia może doprowadzić do przegrzania układu hamulcowego, np. w czasie długich zjazdów w górach. W rezultacie może dojść do nagłej utraty siły hamowania i kierowca może stracić panowanie nad samochodem. TRW zaleca kontrolę płynu hamulcowego nie rzadziej niż raz w roku oraz jego okresową wymianę co dwa lata.

Michał Głażewski Technical Manager & Trainer w TRW

Michał Kościuszko z krakowskiej szkoły sjmk.pl, która w ofercie również ma kursy jazdy w trudnych warunkach. – Pogoda zimą bardzo szybko się zmienia. Rano występują przymrozki i gołoledź, a po południu możemy mieć słońce i niemal wiosnę z suchą drogą. Trzeba zachować czujność i umieć zmieniać swój styl jazdy. Podczas jazdy po śniegu auto reaguje z dużym opóźnieniem. Droga hamowania jest dużo dłuższa, przyczepność mniejsza, a więc zakręty musimy przejeżdżać odpowiednio wolniej. Problemem jest również ograniczona widoczność. Częste mgły, smog czy silne opady śniegu sprawiają, że trudniej nam się jeździ. Inni uczestnicy ruchu są gorzej widoczni. Generalnie w zimie należy jeździć po prostu wolniej i bardziej zwracać uwagę na innych kierowców oraz otoczenie drogi. Kurs jazdy w trudnych warunkach składa się z dwóch części – teoretycznej i praktycznej. Podczas tej pierwszej instruktorzy mówią o technice jazdy, wpływie prędkości na zachowanie samochodu itd. Dużo czasu poświęca się prawidłowej pozycji za kierownicą – sporo kierowców ma z tym ogromny problem. Potem przychodzi czas na praktykę. Obejmuje ona m.in. slalomy na placu, jazdę po płytach poślizgowych oraz hamowanie awaryjne z ominięciem przeszkody. Kursy tego rodzaju cieszą się coraz większą popularnością wśród kierowców. Zwłaszcza wśród tych, którzy mają za sobą niemiłe doświadczenia typu poślizg, stłuczka lub wypadek. Często rodzice kupują takie szkolenie dzieciom w formie prezentu. – Myślę, że największe zmiany w podejściu do takich kursów są wciąż przed nami – uważa Michał Kościuszko. – Już niedługo bowiem w życie wejdą nowe przepisy, które zobligują każdego nowego kierowcę do odbycia obowiązkowego szkolenia na płycie poślizgowej. To doskonały system, który w znaczący sposób wpłynie na obniżenie liczby wypadków na drogach. Jeśli tak wielu kierowców sprawdzi się podczas symulacji trudnych warunków, to świadomość tego, co może się stać na prawdziwej drodze, znacząco wzrośnie. Andrzej Czuba

FOT. MATERIAŁY PROMOCYJNE

SEKCJA TEMATYCZNA AUTO NA ZIMĘ

– Pomyślmy również o drobniejszych rzeczach – podpowiada Michał Kościuszko. – Na przykład porządne wymycie szyb zmniejszy ich podatność na parowanie. Lista czynności pozwalających uniknąć zimowych kłopotów z autem jest dłuższa. Na pewno warto sprawdzić stan świec zapłonowych. Bardziej zapobiegliwi mogą zająć się zabezpieczeniem miejsc podatnych na korozję, wypełnieniem ubytków po odpryskach w szybach, wymianą wycieraczek czy woskowaniem nadwozia. Tak potraktowany samochód z pewnością odwdzięczy się bezawaryjnością.

rrein@wp.pl

066-068-NW_45.indd 68

28.10.2016 20:01


rrein@wp.pl

spy_rock_cedo.indd 2

28.10.2016 12:45


NAUKA

Newsweek

rrein@wp.pl

070-073_NW_45.indd 70

28.10.2016 21:21


J A K Z WA LC Z YĆ P R Z E Z I Ę B I E N I E

WIRUSA TRZEBA KARMIĆ, A BAKTERIE GŁODZIĆ Najlepszym sposobem na przeziębienie jest rosół, a przy gorączce lepiej się głodzić – twierdziły nasze babcie. I miały rację! – dowiedli właśnie uczeni

FOT. HYBRID MEDICAL ANIMATION/SCIENCE PHOTO LIBRARY/EAST NEWS

TEKST

rrein@wp.pl

070-073_NW_45.indd 71

DOROTA ROMANOWSKA

K

iedy jesteś przeziębiony, masz ogromną ochotę na rosół z kury, choć zazwyczaj za nim nie przepadasz? A może wręcz przeciwnie – na samą myśl o jedzeniu robi ci się niedobrze. Naukowców to wcale nie dziwi. Eksperymentując na myszach, wykazali, że zmiana zwyczajów jedzeniowych w czasie choroby może mieć kluczowe znaczenie dla szybkiego pokonania infekcji. Trzeba tylko wiedzieć, co ją spowodowało – wirus czy bakteria. Bo jeśli zaatakował wirus, to jeść trzeba, a jeśli bakteria – dobrze jest nic nie jeść, wynika z badania zespołu dr. Ruslana Medzhitova z Yale University.

Łańcuchy bakterii

Streptococcus pneumoniae, która wywołuje zapalenie płuc

31.10-6.11.2016

71

28.10.2016 21:21


Newsweek NAUKA JAK ZWALCZYĆ PRZEZIĘBIENIE

Uczony podkreśla jednak, że badanie przeprowadził jedynie na zwierzętach. Nie wiadomo zatem, czy podobne diety, zależne od rodzaju infekcji, można proponować ludziom. – Trzeba to sprawdzić – mówi krótko. On sam, gdy jest przeziębiony, pije herbatę z miodem. Poleca też rosół, którego ozdrowieńczą moc niedawno potwierdzono naukowo.

CUKREM W WIRUSA Dr Medzhitov chciał się dowiedzieć, dlaczego jedni chorzy mimo przeziębienia mają apetyt, a inni jedzą niewiele. Założył, że organizm uruchamia inne procesy w zależności od rodzaju infekcji. Postanowił to sprawdzić na zwierzętach. W pierwszej części eksperymentu zaraził myszy bakterią Listeria monocytogenes, która jest wyjątkowo zabójcza – 20-30 proc. infekcji kończy się śmiercią. Jak można się było spodziewać, chore myszy traciły apetyt, przestawały jeść. Wtedy wkroczyli naukowcy z zespołu dr. Medzhitova. Jedną grupę zwierząt karmili na siłę, dając im solidne porcje pożywnej karmy. Większość myszy infekcji nie przeżyła, szybko umierały zwłaszcza te, które były na diecie bogatej w glukozę. Z drugą grupą zwierząt naukowcy postąpili inaczej – drastycznie ograniczyli im racje pokarmowe, a podstawę ich diety stanowiły białka i tłuszcze, niewiele zaś było cukrów. Efekty zaskoczyły uczonych. Tak karmione myszy wyzdrowiały. Przeżyły infekcję także te zwierzęta, którym naukowcy dawali glukozę oraz związek chemiczny 2-DG blokujący metabolizm cukru. Dowiedli w ten sposób, że słodka dieta bywa wręcz zabójcza w przypadku infekcji bakteryjnych. Odwrotnie rzecz się ma, gdy organizm zostanie zaatakowany przez wirusy, czego dowiodła druga część eksperymentu. Uczeni zainfekowali myszy wirusem grypy i również podzielili je na dwie grupy. Jedne karmili glukozą i te szybko wyzdrowiały. Nie przeżyły natomiast te zwierzęta, którym nie dawano jeść lub którym podawano substancję blokującą metabolizm cukru. „Dotychczas specjalną dietę zalecano chorym na serce, nerki czy zaburzenia metaboliczne. Teraz okazuje się, że rodzaj jedzenia powinien być dobierany także do rodzaju infekcji, jaka dotknęła pacjenta, a właściwy dobór może mieć ogromne znaczenie dla procesu zdrowienia” – pisze dr Medzhitov na stronie portalu popularnonaukowego „The Conversation”. Różnice w zalecanej diecie, choć mogą się wydać zaskakujące, mają swoje uzasadnienie. Od dawna wiadomo, że układ odpornościowy zachowuje się inaczej, gdy ma do czynienia z zakażeniem bakteryjnym, a inaczej, gdy dojdzie do infekcji wirusowej – inne komórki rzuca do walki. Wiadomo też, że komórki odpornościowe niszczą bakterie i wirusy, ale mogą też uszkadzać różne części organizmu, zwłaszcza delikatną tkankę nerwową. Badając wnikliwie reakcje chorych myszy, dr Medzhitov zauważył, że kiedy stan zapalny został wywołany przez wirusy, glukoza pozwalała ochronić komórki mózgu przed uszkodzeniem. Kie-

dy zaś myszy uruchomiły tryb obrony przed bakteriami, glukoza sprzyjała niszczeniu neuronów. Zdaniem dr. Medzhitova, działo się tak dlatego, że pod wpływem stanu zapalnego wywołanego przez bakterię uwalnianych jest bardzo dużo wolnych rodników. Pojawiają się one także w dużych ilościach w wyniku metabolizowania glukozy. W efekcie jest ich tak dużo, że organizm nie radzi sobie z ich neutralizacją i aktywne cząsteczki niszczą komórki nerwowe.

MÓZG ZAGROŻONY Odkrycie dr. Medzhitova potwierdza obserwacje innych uczonych, którzy dowiedli, że dieta uboga w glukozę pomaga chronić mózg, np. przed niszczącymi go komórkami raka. W kwietniu tego roku dr Brent Reynolds z University of Florida wykazał w badaniach na myszach, że takie menu znacznie spowalnia rozwój glejaka wielopostaciowego, najczęstszego nowotworu mózgu u ludzi i do tego wyjątkowo trudnego do pokonania. – Glejak wielopostaciowy potrzebuje do rozwoju dużo energii, dlatego dieta chorego powinna drastycznie ograniczać dostawy łatwo przyswajalnego źródła energii, jakim jest glukoza – mówi dr Reynolds. Dzięki takiej karmie myszy żyły kilka miesięcy dłużej niż gryzonie, w których pożywieniu 55 proc. kalorii pochodziło z węglowodanów. Czy takie same efekty uda się osiągnąć u ludzi? Sprawdzają to teraz naukowcy z Charing Cross Hospital w Londynie i Barrow Neurological Institute w Phoenix. Impulsem do rozpoczęcia tych badań były nie tylko obiecujące wyniki eksperymentów na zwierzętach, ale także historia Andrew Scarborougha z Londynu, który w wieku 27 lat zachorował na wyjątkowo złośliwego raka mózgu o nazwie gwiaździak anaplastyczny. Raka zdiagnozowano u niego przypadkowo, gdy zemdlał w metrze. Natychmiast został zoperowany, przeszedł też chemio- i radioterapię. Mimo błyskawicznej pomocy lekarze dawali mu co najwyżej 1,5 roku życia. Mężczyzny to nie załamało. Nie rezygnując z pomocy lekarzy, zaczął leczyć się dietą ubogą w cukry. Przeżył trzy lata. Naukowcy nie są zgodni, co mu pomogło. Jedni uważają, że po prostu wyjątkowo dobrze zareagował na standardowe terapie. – Wiemy jedynie, że posiłki dla chorych na nowotwory powinny być wysokobiałkowe. Białko jest bowiem potrzebne do budowy i regeneracji komórek, pomaga uniknąć utraty masy mięśniowej i przyspiesza gojenie się ran – mówi dr hab. Stanisław Kłęk, onkolog i prezes Polskiego Towarzystwa Żywienia Pozajelitowego, Dojelitowego i Metabolizmu. Inni, jak choćby dr Adrienne Scheck z Barrow Neurological Institute w Phoenix, są przekonani, że mężczyźnie pomogła właśnie dieta uboga w cukier. Ona sama stosuje ją od kilku lat u pacjentów ze świeżo wykrytym guzem mózgu i tych, którzy poddawani są chemio- i radioterapii. Jest przekonana, że dzięki temu komórki nowotworowe albo giną z głodu, albo są tak osłabione, że powoli się namnażają.

OKAZAŁO SIĘ,ŻE SŁODKA DIETA JEST WRĘCZ ZABÓJCZA DLA MYSZY, KTÓRE MAJĄ INFEKCJE BAKTERYJNE

72 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

070-073_NW_45.indd 72

28.10.2016 21:21


Newsweek NAUKA

O najlepszych sposobach na jesienne infekcje słuchaj w „Dzień dobry bardzo”, poranku Radia Zet, w środę 2 listopada

Dr Medzhitov ma nadzieję, że jego odkrycie okaże się przydatne także w leczeniu sepsy, czyli ciężkiego stanu zapalnego całego organizmu wywołanego zakażeniem. Dziś sepsa powoduje śmierć co trzeciego pacjenta. – Może to dlatego, że dotychczas nie analizowano, co doprowadziło do stanu zapalnego – infekcja wirusowa czy bakteryjna – zastanawia się dr Medzhitov. W zależności od przyczyny zakażenia chce stosować odpowiednią dietę: bogatą w cukier lub pozbawioną węglowodanów.

KISZONKI, JOGURTY I ROSÓŁ

li, komórek układu odpornościowego, które chronią organizm przed chorobotwórczymi bakteriami, wirusami i innymi patogenami. Pochłaniają je, a następnie trawią w swoim wnętrzu. Warto też choremu podać mięso z rosołu. – Znajdujący się w mięsie cynk wspomaga tworzenie białych krwinek, komórek układu odpornościowego – mówi Agnieszka Ślusarska-Staniszewska. Dzięki temu łagodzi objawy przeziębienia i czas jego trwania. Skuteczny jest zwłaszcza przy infekcjach wirusowych, bo wytwarza wokół wirusa powłokę, która hamuje jego namnażanie.

W przypadku chorych leżących w szpitalu ustalenie przyczyny zakażenia nie będzie większym problemem, ale jak z odSIŁA PRZYTULANEK krycia dr. Medzhitova mają skorzystać osoby przeziębione? Nie Psychologowie uważają, że rosół przede wszystkim łagojest bowiem łatwo odróżnić infekcję wirusową od bakteryjnej. dzi stres. Przyrządzony przez kochającą osobę sprawia, że chory Lekarze mają dla nas kilka wskazówek. Przeziębienia najczęściej od razu czuje się lepiej. – Bo uczucie opuszczenia i osamotnienia są wywoływane przez wirusy i mają łagodosłabia układ odpornościowy równie silnie niejszy przebieg niż zakażenia bakteryjne. jak stres – twierdzi Lisa Jaremka z Ohio Towarzyszy im co prawda męczący wodState University. Uczona dowiodła tego, nisty katar i suchy kaszel, ale gorączka jest badając poziom przeciwciał u ludzi samotniewielka – słupek rtęci nie przekracza 38 nych i żyjących w otoczeniu bliskich, u któstopni C. Wyjątek stanowi grypa wywołyrych uaktywnił się wirus opryszczki. wana przez wirusy – pojawia się wówczas Tego samego zdania jest Sheldon Cohen wysoka gorączka sięgająca ponad 39 stopz Carnegie Mellon University w Pittsburni C, a jej charakterystycznym objawem ghu. Dlatego radzi, by w okresie, kiedy wojest łamanie w kościach. Wysoka gorączkół nas krążą wirusy grypy i przeziębienia, ka towarzyszy też infekcjom bakteryjczęściej niż zwykle przytulać się do ukonym. Chory czuje się bardzo źle, ma katar chanej osoby. Poczucie wsparcia i bliskośluzowo-ropny, kaszel z odkrztuszaniem ści, jakie daje przytulanie, chroni przed zielonkawej plwociny i problemy z oddyinfekcjami, a także łagodzi ich objawy, chaniem. przekonuje uczony. Ochotnicy, których Co zatem jeszcze powinniśmy jeść, by dr Cohen zaraził wirusem przeziębienia, zwalczyć przeziębienie? – Na pewno kia którzy byli pod opieką bliskiej osoby, leszonki i jogurty, które są bogatym źródłem piej znosili chorobę i szybciej wyzdrowieli bakterii fermentacji mlekowej. Mikroby niż uczestnicy eksperymentu, którzy czute wpływają na obecność w ślinie, łzach li się samotni. i drogach oddechowych substancji, któA na koniec najnowsze odkrycie doDR STEPHEN RENNARD re neutralizują wirusy i sprawiają, że stają tyczące przeziębień – francuscy i kanaZ UNIVERSITY OF NEBRASKA MEDICAL CENTER się one mniej aktywne – mówi Agnieszka dyjscy naukowcy dowiedli, że komórki Ślusarska-Staniszewska, dietetyk z Poradni odpornościowe rdzennych mieszkańców Dietetycznej 4LINE i ekspert Rano Zebrano, internetowego targu Afryki słabiej reagują na wirusy grypy niż system immunolożywności lokalnej. Dlatego regularne jedzenie kiszonek sprawia, giczny Europejczyków. Dzieje się tak dlatego, że przedstawiże organizm lepiej radzi sobie z przeziębieniem czy grypą. ciele homo sapiens, którzy opuścili Czarny Ląd, musieli szybko Dietetycy polecają też rosół, a pierwsze badanie, w którym przystosować się do warunków, jakie zastali na Starym Konpotwierdzono jego skuteczność w walce z przeziębieniami, tynencie, m.in. patogeny nieznane w Afryce. W tej adaptacji przeprowadził w 2000 r. dr Stephen Rennard z University of Nepomogli im neandertalczycy, z którymi zaczęli się krzyżować, a którzy przekazali im geny odpowiedzialne m.in. za pracę braska Medical Center, wyniki zaś opublikował w czasopiśmie układu odpornościowego. Takiego prezentu w postaci genów naukowym „Chest”. odporności nie dostali rdzenni mieszkańcy Afryki, którzy nie Uczony zamówił zupę u swojej babci (bulion został ugotowamieli bliskich kontaktów z neandertalczykami. To dlatego luny na całej kurze z dodatkiem warzyw: cebuli, słodkich ziemdzi z Czarnego Lądu, którzy przyjeżdżają do Europy czy Ameniaków, pasternaku, marchewki, rzepy, natki pietruszki i selera ryki Północnej, przeziębienie zwala z nóg, a nam zwykle tylko naciowego). A potem podał ją grupie przeziębionych ochotnipsuje nastrój i samopoczucie. N ków. Wszyscy poczuli się dużo lepiej niż chorzy, którzy bulionu nie dostali. Łatwiej im się też oddychało. Dr Rennard uważa, że dorota.romanowska@newsweek.pl substancje znajdujące się w rosole uaktywniają pracę neutrofi-

SUBSTANCJE ZNAJDUJĄCE SIĘ W ROSOLE Z KURY UAKTYWNIAJĄ KOMÓRKI UKŁADU ODPORNOŚCIOWEGO, KTÓRE CHRONIĄ ORGANIZM PRZED BAKTERIAMI I WIRUSAMI

rrein@wp.pl

070-073_NW_45.indd 73

31.10-6.11.2016

73

28.10.2016 21:27


NAUKA

Newsweek

Z BLISKA

To dziwne zwierzę wielkości kota to lotokot, zwany potocznie latającym lemurem. Lemurem co prawda nie jest, ale jest z nim spokrewniony – wykazał dr Yamato Tsuji z uniwersytetu w Kioto, który wraz z kolegami spędził cztery lata w indonezyjskiej dżungli, by badać zwyczaje tych zwierząt. Nie było to łatwe, bo lotokoty całe dnie kryją się w koronach drzew i tylko nocą wychodzą na posiłek – raczą się młodymi liśćmi. Są jednak wybredne. Wybierają drzewa o koronach w kształcie wielkich baldachimów, w których najłatwiej im się ukryć przed drapieżnikami. Jeśli kryjówka zawiedzie, lotokot potrafi szybko uciekać. Pomaga mu w tym ogromny fałd skóry ciągnący się wzdłuż boków ciała pomiędzy kończynami. Tworzy powierzchnię nośną, która pozwala przeskakiwać z drzewa na drzewo lotem szybowcowym. W ten sposób zwierzak może pokonać nawet 150 metrów. Ale latanie nie sprawia mu przyjemności. Najbardziej lubi nicnierobienie.

FOT. HENDY MP/SOLENT NEWS/EAST NEWS

NI KOT, NI LEMUR

74 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

074-075_NW_45.indd 74

28.10.2016 20:43


rrein@wp.pl

074-075_NW_45.indd 75

31.10-6.11.2016

75

28.10.2016 20:43


NAUKA

Newsweek

JAK PRAWA RĘKA WYGRAŁA Z LEWĄ

Bezpowrotnie utracona oburęczność Już nasi praprzodkowie byli praworęczni – odkryli właśnie naukowcy. Skąd się wzięła hegemonia prawej ręki? I co przez nią tracimy? KATA RZ Y NA BURDA

FOT. DEBROCKE/CLASSICSTOCK/GETTY IMAGES

TEKST

76 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

076-078_NW_45.indd 76

28.10.2016 23:21


A

frykańska sawanna, tereny dzisiejszej Tanzanii, niecałe dwa miliony lat temu. Przed jaskinią położoną w wąwozie Olduvai siedzi człekokształtna samica homo habilis, prymitywna przedstawicielka pierwszych hominidów, które zaczęły używać kamiennych narzędzi. Samica trzyma w zębach wielki płat mięsa, jedną ręką go rozciąga, a potem kroi kamiennym nożem, który trzyma w drugiej ręce. Czasami trafia nie w mięso, lecz w zęby, pozostawiając na nich rysy i pęknięcia. Jej szczękę z zębami porysowanymi przed milionami lat znaleźli właśnie naukowcy z University of Kansas pod kierownictwem prof. Davida Frayera. – Uszkodzenia, które zaobserwowaliśmy na zębach samicy, sugerują wielokrotne uderzanie kamiennym nożem o zęby, co daje bardzo charakterystyczne rysy na szkliwie – tłumaczy prof. Frayer w rozmowie z „Newsweekiem”. U tej samicy uszkodzenia widoczne są od górnej lewej części zęba do dolnej prawej, co oznacza, że kroiła mięso prawą ręką. – Odnaleźliśmy tym samym najstarszy przykład praworęczności wśród przodków człowieka – mówi prof. Frayer. Praworęczności, która przyniosła nam na wczesnym etapie rozwoju gatunkowego sporo korzyści, ale przez którą utraciliśmy też część potencjału naszego mózgu. Z NATURY ASYMETRYCZNI

Odkrycie zespołu prof. Frayera bardzo ekscytuje antropologów, bo do dziś nie było wiadomo, kiedy właściwie człowiek stał się praworęczny. Z całą pewnością u żadnych innych naczelnych dominacja jednej połowy ciała nie jest tak widoczna jak u nas. Nie mają jej goryle ani bonobo, lekko zaznacza się u szympansów, u których jednak przeważa leworęczność. U człowieka praworęczność to cecha całego gatunku, niezależnie od miejsca urodzenia czy rasy. – Około 90 proc. ludzkości sprawniej posługuje się prawą stroną ciała – mówi prof. Frayer. Praworęczni mają nie tylko bardziej sprawną prawą rękę. Wolą też posługiwać się prawą nogą przy kopnięciach,

rrein@wp.pl

076-078_NW_45.indd 77

a do dziurki od klucza odruchowo przykładają prawe oko. W pewnym momencie naszej ewolucji musiała się więc pojawić jakaś mutacja genetyczna, dzięki której jedna strona naszego ciała stała się dominująca. Jak twierdzą naukowcy z uniwersytetów w Oksfordzie, St. Andrews w Anglii oraz Instytutu Maksa Plancka w holenderskim Nijmegen, może za to odpowiadać mutacja genu PCSK6, biorącego udział w kształtowaniu się symetrii ciała. To za jego sprawą ludzki zarodek z kulki komórek staje się organizmem mającym prawą i lewą stronę, dwie symetrycznie

W wielu sytuacjach zwierzęta naczelne wolą posługiwać się prawą ręką, zwłaszcza kiedy mają chwytać jakieś przedmioty

umiejscowione ręce i nogi, położone parzyście organy wewnętrzne. Gdyby ten gen działał u człowieka tak jak u innych zwierząt, prawdopodobnie mielibyśmy preferencje używania prawej lub lewej ręki rozłożone po równo – obie kończyny byłyby tak samo sprawne. Mutacja ta doprowadziła zaś do powstania silnej preferencji prawej strony. W eksperymentach, które badacze przeprowadzali na myszach, uszkodzenie tego genu sprawiało, że w ciele zwierzęcia pojawiały się różne przejawy asymetrii. Na przykład ważne organy lokowały się nie po tej stronie ciała co zawsze. MÓZG PO PRAWEJ STRONIE

Dziś badacze uważają, że podobna mutacja zaszła też w genomie naszych przodków. I musiała okazać się na tyle korzystna, że ewolucja postanowiła pozostawić ją jako trwałą cechę naszego gatunku. Dlaczego? Praworęczność umożliwiła nam wielki skok rozwojowy. Z badań wynika bowiem, że geny

odpowiadające za prawo- lub leworęczność wpływają również na budowę mózgu. Co ciekawe, w sposób krzyżowy: u osób praworęcznych lepiej rozwinięta i dominująca jest lewa półkula mózgu, a u leworęcznych – prawa. – Ustalenie dominującej strony ciała wiąże się z wyraźnym zróżnicowaniem funkcji mózgu na te specyficzne dla prawej i lewej półkuli, co pozwoliło na rozwój unikalnych ludzkich cech i umiejętności, takich jak zaawansowane używanie narzędzi czy mowa – mówi prof. Frayer. To zatem nie przypadek, że homo habilis, zwany człowiekiem zręcznym, zaczął na niespotykaną wcześniej skalę wytwarzać narzędzia. Coraz zmyślniejsze, coraz bardziej zaawansowane. Dominacja jednej strony ciała wiąże się bowiem z większym wyćwiczeniem jednej ręki i zwiększa jej sprawność. Takie przystosowanie zaobserwowano również u innych naczelnych, choć u nich nie występuje wrodzona skłonność całej populacji do dominacji tylko jednej strony ciała. – Mimo to każdy osobnik indywidualnie uczy się posługiwać sprawniej jedną ręką – pisze w „Scientific American” dr M.K. Holder z Center for the Integrative Study of Animal Behavior na Indiana University. W wielu sytuacjach zwierzęta naczelne wolą posługiwać się prawą ręką, zwłaszcza kiedy mają chwytać jakieś przedmioty. Tę prawidłowość zauważyła dr Gillian Forrester z University of Sussex. Przeprowadziła ona ciekawe doświadczenie, porównujące instynktowną skłonność do posługiwania się prawą lub lewą ręką u goryli, szympansów i czteroletnich dzieci, które najczęściej nie są jeszcze jednoznacznie prawo- lub leworęczne. Dała ona wszystkim do zabawy różne przedmioty: dzieciom lalki i samochodziki, gorylom i szympansom patyczki i kamyki, a następnie kamerą nagrywała ich zachowanie. Okazało się, że i dzieci, i zwierzęta częściej korzystały z prawej ręki, kiedy zamierzały wziąć do ręki jakiś przedmiot. Kiedy zaś dotykały się nawzajem czy pokazywały sobie różne rzeczy, obie ręce były tak samo aktywne. Dziś naukowcy wiedzą już, dlaczego szympansy, goryle i dzieci dokonywały 31.10-6.11.2016

77

28.10.2016 23:21


Newsweek NAUKA JAK PRAWA RĘKA WYGRAŁA Z LEWĄ

takich instynktownych wyborów. Zawiadująca prawą ręką lewa półkula mózgu odpowiada za zdolności manualne, np. za umiejętność rozpoznawania przedmiotów za pomocą dotyku, ale także za myślenie analityczne, potrzebne do planowania działań z użyciem przedmiotów. A to dało naszemu gatunkowi zupełnie nowe możliwości – położyło podwaliny pod rozwój mowy. Jak twierdzi dr Forrester, praworęczność u naszego gatunku wykształciła się w kontekście manipulowania przedmiotami, ale to nieustanne obrabianie przedmiotów, nadawanie im kształtu bardzo silnie stymulowało rozwój lewej półkuli mózgu. Po milionach lat, wraz z coraz mocniejszą dominacją lewej półkuli u praworęcznych człowiekowatych, rozwojowi uległ ośrodek Broki, odpowiadający za naukę mowy. Przy dominacji prawej ręki ten ośrodek niemal zawsze znajduje się w lewej półkuli mózgu. – To dlatego praworęczność uważamy dzisiaj za wstęp do świata mowy i komunikacji – mówi prof. Frayer. Oczywiście nie stało się tak od razu. Dzisiaj naukowcy szacują, że człowiek nauczył się mówić około 100 tys. lat temu, a praworęczna samica homo habilis prof. Frayera żyła dwa miliony lat wcześniej. Jej system porozumiewania się z członkami stada polegał najpewniej na pohukiwaniu i piskach podobnych do małpich. Ale nic dziwnego. – W czasach, kiedy żyła samica z uszkodzonymi zębami, prawdopodobnie dominacja prawej strony dopiero się ustalała i praworęcznych było około 70 proc. homo habilis – uważa prof. Frayer. WSPÓŁPRACA PÓŁKUL

Naukowcy, choć znają dzisiaj już przynajmniej część genów, które odpowiadają za praworęczność, oraz korzyści, jakie wynikają z dominacji tej strony ciała, wciąż nie znajdują odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie co dziesiąty człowiek na świecie jest leworęczny. Jak pisze w jednym ze swoich artykułów prof. Anna Grabowska z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Nenckiego PAN, o tym, czy jesteśmy lewo- czy praworęczni, nie decydują wyłącznie geny. Gdyby była to cecha

wyłącznie uwarunkowana genetycznie, bliźnięta jednojajowe zawsze miałyby tę samą preferencję strony ciała. A z badań wynika, że wcale tak nie jest, wśród bliźniąt bywają rodzeństwa różniące się pod tym względem. Tak samo jest z dziedziczeniem między rodzicami a dziećmi. Nie zawsze dziecko dwojga leworęcznych rodziców jest leworęczne – współczynnik ten wynosi nieco ponad 60 proc., choć wśród dzieci obojga rodziców praworęcznych jest tylko 2 proc. Jak twierdzi prof. Grabowska, prawdopodobnie w grę wchodzą również

Osoby leworęczne wykazują się większą kreatywnością i myśleniem nieszablonowym

czynniki społeczne. W społeczeństwach praworęcznych nasz mózg przystosowuje się do posługiwania się tą stroną ciała. Dzieje się tak nawet u ludzi z genetycznymi skłonnościami do leworęczności. Za dużą rolą czynników społecznych przemawia również to, że liczba leworęcznych w społecznościach na całym świecie waha się od 3 do aż 20 proc. I jest to dokładnie skorelowane z poziomem akceptacji dla mańkutów w danym społeczeństwie – pisze prof. Grabowska. Tam, gdzie osób leworęcznych nikt nie zmusza do zmiany preferowanej strony ciała, radzą sobie świetnie, choć ich mózgi wykazują widoczne różnice w stosunku do praworęcznych. Na przykład ośrodek Broki, który u praworęcznych niemal zawsze znajduje się w lewej półkuli, u leworęcznych w większości jest w prawej, a czasami funkcje ośrodka podejmują obie półkule naraz. To pokazuje, jak plastyczny jest ludzki mózg. Co więcej, skany mózgu pokazują, że osoby leworęczne mają o wiele większe od praworęcznych tak zwane spoidło wielkie, część mózgu łączącą obie półkule i umożliwiającą komunikację między

nimi. Neurolodzy odkryli, że u osób leworęcznych ta komunikacja jest zwykle bardziej intensywna, a funkcje obu półkul mózgu nie tak ściśle rozdzielone jak u praworęcznych. Dlatego osoby leworęczne właściwie niemal zawsze można uznać za oburęczne. Znacznie lepiej posługują się one prawą, mniej dominującą ręką, niż praworęczni ręką lewą. Ale to nie koniec korzyści, jakie daje leworęczność. Fakt, że w ich procesy myślowe zaangażowane są w większym stopniu obie półkule jednocześnie, sprawia, że w testach psychologicznych osoby te wykazują się większą kreatywnością i myśleniem nieszablonowym. Intensywna komunikacja między półkulami oraz konieczność ciągłego przystosowywania się do życia w praworęcznym świecie to dla mózgu nieustanny wysiłek i trening umysłowy, który wpływa na inteligencję. Jak dowiódł dr Alan Searleman z St. Lawrence University w Nowym Jorku, który przeprowadził badania psychologiczne na grupie 1400 osób, leworęczni mają bogatsze słownictwo i choć ich średni iloraz inteligencji nie jest znacząco wyższy niż praworęcznych, to jest wśród nich proporcjonalnie więcej osób o inteligencji wybitnej, z ilorazem powyżej 140. Z kolei naukowcy z University of Liverpool wykazali, że osoby leworęczne lepiej radzą sobie z matematyką – ale dopiero w dorosłym życiu. Dowiedli, że w dzieciństwie największe zdolności matematyczne mają maluchy oburęczne. Jednak u silnie leworęcznych dorosłych ta różnica przestaje być widoczna. W efekcie leworęczni mężczyźni są równie dobrzy w matematyce jak oburęczni i wyraźnie lepsi od praworęcznych. Naukowcy wymieniają jeszcze inne cechy świadczące o wyższości leworęcznych – łatwiejsze przyswajanie informacji i wyłapywanie niuansów, lepszą podzielność uwagi. Wygląda więc na to, że praworęczność, będąca kiedyś dla naszych przodków wielkim darem umożliwiającym budowę podwalin cywilizacji, dzisiaj stała się ograniczeniem. A może tylko zmieniły się nasze priorytety? N katarzyna.burda@newsweek.pl

78 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

076-078_NW_45.indd 78

29.10.2016 00:10


Newsweek H HERTA MÜLLER: Li Literatura nas nie obroni ni – cczytaj s. 84

WYSTAWA / KSIĄŻKA / KINO / MUZYKA / TEATR

PILCH i jego biografia Czy „Pilch w sensie ścisłym” to prawdziwy portret pisarza?

FOT. MICHAŁ MUTOR/AGENCJA GAZETA, RICCARDO DE LUCA/MAXPPP/FORUM

– czytaj s. 88

rrein@wp.pl

079_NW_45.indd 79

POZA TYM MICHAEL CUNNINGHAM

+ PREMIERY TYGODNIA

31.10-6.11.2016

79

28.10.2016 21:48


KULTURA

Newsweek

80 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

080-083_NW_45.indd 80

29.10.2016 00:01


MICHAEL CUNNINGHAM O POLITYCE, POWIEŚCIACH I ŚMIERCI

WITAJ, SMUTKU Zapytano mnie kiedyś, dlaczego nie piszę o szczęśliwych ludziach. A kto chce o nich czytać? – mówi amerykański pisarz MICHAEL C UNNINGHAM , autor głośnych „Godzin”. Właśnie ukazał się zbiór jego opowiadań „Dziki łabędź i inne baśnie” ROZMAWIA

MAŁGORZATA SADOWSKA

FOT. ULF ANDERSON/GETTY IMAGES

NEWSWEEK: Czy podczas kończącej się kampanii prezydenckiej dowiedział się pan czegoś nowego o Ameryce? MICHAEL CUNNINGHAM: Oczywiście! Kampania pokazała,

rrein@wp.pl

080-083_NW_45.indd 81

że istnieją dwie Ameryki i że mieszkańcy obu są dla siebie nawzajem całkowitą zagadką. Podobnie jak wielu innych liberałów z Wybrzeża nie zdawałem sobie sprawy ze skali gniewu przepełniającego mój kraj. Gdyby nawet jeden procent wyborców chciał głosować na Donalda Trumpa, byłbym zszokowany, tymczasem mówimy o ogromnym poparciu. Źródła tej furii pozostają dla mnie tajemnicą, w końcu przeciętny wyborca Trumpa to biały mężczyzna, który ma pracę – może nie wymarzoną, ale przyzwoitą. Radzi sobie nieźle, żyje na przyzwoitym poziomie. A mimo to czuje się oszukany, zawiedziony. Trump jest potworem stworzonym przez Partię Republikańską, która sama dziś nie kryje szoku, widząc, kogo nominowała. Ale on nie wziął się znikąd, stoją za nim dekady blokowania reformy publicznej służby zdrowia, fakt, że mamy największą populację więźniów w zachodnim świecie, problem niedoinwestowanego szkolnictwa. Czyli Trump to taki republikański golem?

– Tak, dokładnie! (śmiech) Albo monstrualny jaszczur rodem z zimnowojennych horrorów z lat 50. (śmiech) .

31.10-6.11.2016

81

29.10.2016 00:01


Newsweek KULTURA MICHAEL CUNNINGHAM O POLITYCE, POWIEŚCIACH I ŚMIERCI

No właśnie. Mam wrażenie, że w obecnej kampanii ważnym słowem jest strach, nakręcanie spirali lęków.

– Strach to pojęcie kluczowe. Strach przed obcymi, którzy zabiorą nam pracę. Lęk o pieniądze, o to, że amerykańskie firmy wyniosą się za granicę i tam będą płacić podatki. Także strach przed kobietami. Proszę pamiętać, że potężna część niechęci skierowanej przeciwko Clinton to czysta mizoginia. Wszechobecna, jak się okazuje. Trump wypowiada się o kobietach w obrzydliwy sposób, a mimo to poparcie dla niego nie słabnie. I stąd chyba bierze się nasze zaskoczenie: z odkrycia, ilu w naszym kraju żyje rasistów, islamofobów czy mizoginów. Byliśmy na to ślepi. Nie wyobrażam sobie, że są teraz w Ameryce wrażliwi ludzie, którzy nie odczuwają niepokoju. I nie chodzi nawet o obecne wybory – wszystko wskazuje na to, że Trump nie ma jednak szans – ale o kolejne. Donald Trump jest szalony, ludzie to widzą, a mimo to chcą na niego głosować. Wystarczy więc sprowadzić w jego miejsce kogoś reprezentującego te same poglądy, ale mającego większą ogładę – i ta osoba ma wielkie szanse już za cztery lata rządzić Ameryką.

Postać matki to jedna z centralnych figur pańskich powieści. W jakim stopniu inspiracją dla tych bohaterek była pańska mama?

– Nigdy nie zakładałem, że będę pisać książki o związkach matek i synów – tak się po prostu stało. Bardzo kochałem matkę, ale to była skomplikowana relacja. Walczyliśmy ze sobą, a ja nie zawsze byłem dobrym i oddanym synem. Książką, którą rzeczywiście pisałem z myślą o niej, były „Godziny”. Początkowo miała to być powieść wyłącznie o Virginii Woolf i pani Dalloway. Ale w trakcie pracy poczułem, że czegoś brakuje, że to nie jest żywe. Dobrze pamiętam ten moment: siedziałem przy biurku, zastanawiając się, po co właściwie spędziłem cały rok, budując swoje wyobrażenie Virginii, swój obraz Clarissy. I nagle zobaczyłem moją matkę. „Mamo, co robisz w moich halucynacjach?!” – zapytałem (śmiech). W ten sposób zakradła się do książki.

Wiem, że ucieszył się pan z Nobla dla Boba Dylana, a jak interpretuje pan jego milczenie po ogłoszeniu werdyktu?

– Nie znam go osobiście, nie mam pojęcia, jakie kierują nim motywy, ale uważam, że pokazał klasę, a jego zachowanie uważam za coś w rodzaju szlachetnej obojętności. Pamiętam, jak kiedyś po koncercie w Białym Domu nie chciał się sfotografować z prezydentem. „Po raz pierwszy ktoś nie chce zrobić sobie ze mną zdjęcia” – żartował później Obama. Wszyscy wiemy, jak to jest z Noblem, którego nie dostał na przykład Nabokov, a dostali dużo słabsi od niego pisarze. Podziwiam reakcję Dylana, jego obojętność na zaszczyty. Nie liczą się nagrody, liczy się muzyka. Dylan jest mistrzem w opowiadaniu o przegranych, to także cecha pańskiej literatury, której motywem przewodnim jest utrata: złudzeń na własny temat, bliskich ludzi, przegrywanie kolejnych potyczek z losem i godzenie się z nimi.

– Zapytano mnie kiedyś, dlaczego nie piszę o szczęśliwych ludziach. A kto chce o nich czytać? Nawet jeśli istnieją, nie są pożywką dla literatury. Książki mają nam towarzyszyć w mroczniejszych momentach życia. Nie potrzebujemy towarzystwa w szczęściu, potrzebujemy go w smutku. Nie napisałbym jednak książki kończącej się definitywnym rozpadem. Pod tym względem jestem romantykiem, moje powieści mają szczęśliwe zakończenia. Nie zawsze takie, o jakich marzyliby bohaterowie, ale dowodzące, że jesteśmy w stanie przetrwać wszystko, co najgorszego może nam zgotować los. I że życie toczy się naprzód. To właśnie uważam za happy end. Wszystko inne pachniałoby taniochą. A jaka strata była dla pana najdotkliwsza?

– Na pewno śmierć matki. To było 15 lat temu, nie byłem już taki młody [Michael Cunningham ma 63 lata – przyp. red.]. Utrata rodzica jest zawsze niewyobrażalna i definitywna. Moja matka chorowała na raka, zmarła rok po diagnozie. I ku mojemu zaskoczeniu to wszystko nie było takie straszne, doświadczenie odchodzenia okazało się o wiele bardziej skomplikowane. Byłem przy niej, pomagałam jej przez to przejść. I ta świadomość, że jest pośród umarłych, czyni dla mnie jej śmierć mniej przerażającą. Czymkolwiek jest tamten świat – jest tam mama.

ŚMIERĆ JEST DLA MNIE CZĘŚCIĄ ŻYCIA, O CZYM WIĘKSZOŚĆ AMERYKANÓW NIE CHCE SŁYSZEĆ. ŻYJEMY W KULTURZE, KTÓRA ZAPRZECZA UMIERANIU Jak wiele kobiet ze swojego pokolenia, Dorothy Cunningham była żoną i matką, ale jej życie, które sprowadzało się do dbania o dom, było dla niej wyraźnie za ciasne. Jednak zamiast je porzucić, rzuciła się w rozmaite obsesje – dokładnie tak jak powieściowa Laura Brown. Dzieci musiały być idealne, wszystko wokół musiało być idealne. Jeśli ciasto, które piekła, nie wyszło doskonałe, wyrzucała je do śmieci i robiła kolejne. Weźmy Virginię Woolf oraz moją matkę i spójrzmy na dzieła ich życia. W wypadku Woolf będą to książki, w wypadku mojej matki – perfekcyjnie utrzymany dom. Trudno zaprzeczyć, że pisanie książek jest ważniejsze od utrzymywania domu w czystości. Ale jest coś, co łączy te dwie kobiety: głód perfekcji, manifestowany aż do dnia, w którym odeszły. I jeśli przyjąć taką perspektywę, okaże się, że moja matka robiła to samo co Virginia Woolf. Była idealistką, perfekcjonistką. Odziedziczył pan po niej perfekcjonizm?

– Niewątpliwie. Jeśli jednak chcesz przetrwać jako pisarz, musisz pozbyć się perfekcjonizmu, pogodzić się z faktem, że książka, która przed tobą leży, nie jest tą, którą wymyśliłeś. To bardzo ciekawe: po wielu rozmowach z tłumaczami, z którymi omawialiśmy rozmaite trudności związane z przekładami, doszedłem do wniosku, że już oryginalna wersja jest tłumaczeniem. Tłumaczeniem tej o wiele lepszej książki, którą masz w głowie. Pisanie jest procesem tłumaczenia.

82 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

080-083_NW_45.indd 82

29.10.2016 00:01


Newsweek KULTURA

Nie jest pan zadowolony z wydanych już książek?

– Nigdy. Nie jestem masochistą do tego stopnia, by zaprzeczać, że napisałem kilka naprawdę dobrych stron czy akapitów. Gdybym sądził inaczej, jakie miałbym prawo sprzedawać książkę, zabierać czytelnikom czas? Ale zawsze chciałbym, żeby to, co napisałem, było wspanialsze, głębsze, zabawniejsze, bardziej mroczne. A że jestem tylko człowiekiem, zasiadając do kolejnej powieści, wyobrażam sobie, że będzie właśnie tą doskonałą (śmiech). Ogromne wrażenie zrobiło na mnie ostatnie zdanie z „Dzikiego łabędzia”, które jest także idealnym przykładem happy endu à la Michael Cunningham. Mowa tam o bawiących się w mieście dzieciach, które wieczorami słyszały głosy przyzywających je do domu rodziców: „Niektóre wracały chętnie. Inne szły jak na ścięcie, ale wszystkie dzieci, wszystkie bez wyjątku, co wieczór wracały do domu”. To bardzo piękne zdanie. Ma pan takie zdania czy akapity, z których jest pan szczególnie dumny?

– (śmiech) Tak… Nie jestem teraz w stanie niczego konkretnego zacytować. Ale wie pani, w „Godzinach” jest scena w ogrodzie Virginii Woolf, ta z martwym ptakiem. Przyznaję, że należy do moich ulubionych, to ona stała się zaczynem całej powieści. Rodziny w pana książkach to raczej rodziny z wyboru, grupy rodzinno-przyjacielskie. Wierzy pan, że te więzy są silniejsze od więzów krwi?

– Interesuje mnie przede wszystkim mit rodziny, to przekonanie, że tylko rodzina zawsze stanie za tobą murem. Tymczasem wcale tak nie jest. Mój obraz rodziny w ogromnym stopniu ukształtował fakt, że jestem gejem, który przetrwał epidemię AIDS – wtedy, gdy dotyczyła przede wszystkim gejów. Obserwowałem rodziny, które z pełnym oddaniem opiekowały się chorymi synami, ale także takie, które na słowa: „Mamo, tato, jestem gejem i mam AIDS”, odkładały słuchawkę, by nigdy więcej nie odebrać telefonu. Wokół tych ludzi tworzyły się „rodziny zastępcze”. Jesteś bardzo chory, potrzebujesz opieki i nagle twoją opoką staje się para lesbijek czy drag queen. Niekoniecznie byliśmy lepszymi rodzinami dla umierających, ale byliśmy jedynymi, jakie mieli. Byliśmy obecni. Wtedy ukształtowało się we mnie przekonanie, że rodzina jest tym, co zostaje na końcu. Jeśli masz szczęście, masz ją przy sobie, jeśli nie – musisz znaleźć inną. Albo ona znajdzie ciebie. Zastanawiam się, w jakim stopniu cień śmierci, który kładzie się na pańskich powieściach, zrodził się w czasach epidemii AIDS. Gdy jako młody człowiek był pan świadkiem odchodzenia przyjaciół.

– Z całą pewnością to dziedzictwo tamtych czasów. Niby każdy z nas jest świadom śmierci, ale wtedy to było coś innego. Nie przepadam za militarną terminologią, ale przypominało to pójście na wojnę. Kiedy masz dwadzieścia kilka lat, a wokół umierają ludzie, na zawsze zmienia to twoje odczucie własnej śmiertelności. Śmierć staje się po prostu bliska. Wiele osób wokół mnie wtedy zmarło. Śmierć jest dla mnie częścią życia, o czym większość Amerykanów nie chce słyszeć. Żyjemy w kulturze, która zaprzecza umieraniu. A już na pewno zaprzecza smutkowi. Jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Bierze-

rrein@wp.pl

080-083_NW_45.indd 83

my tabletki. Radzimy sobie. Kiedy jeździłem po kraju, promując „Godziny”, zdumiało mnie, jak wielu ludzi podchodziło i mówiło, że nie chcieli czytać tej książki, bo słyszeli, że jest depresyjna. Takie rozmowy zrodziły w mojej głowie dwa pytania. Czy smutek nie składa się czasem na bogactwo naszego życia? W „Kulturze jako źródle cierpień” Freud pisze: gdybyśmy byli wciąż szczęśliwi, nie odbieralibyśmy tego stanu jako szczęścia. Nie ma bowiem poczucia szczęścia bez smutku. A drugie pytanie brzmiało: aż tak obawiasz się przygnębienia, że zrobisz wszystko, by go uniknąć? I czy twoje poczucie zadowolenia jest aż tak wątłe, że zaburzy je 200-stronicowa książeczka? Naprawdę odbierze ci spokój? Jesteś doprawdy aż tak delikatny? Uderzyło mnie, że pańskich zmarłych zamienia pan w garść prochów rozsypywanych nad morzem albo za domem.

– Kwestia tego, gdzie złożyć szczątki, zawiera w sobie pytanie o dom, o to, dokąd mielibyśmy powrócić. Ale prochy nie są tylko pyłem, mają też swój ciężar, są w nich np. drobne fragmenty kości. Czy prochy mają zapach?

– Tak, ale zupełnie inny, niż się spodziewałem. To ledwie wyczuwalna woń spalenizny. Moje książki nie są autobiograficzne, ale oczywiście czerpię z własnego doświadczenia. Tak było w wypadku wspomnianych przez panią scen. Wysypaliśmy kiedyś prochy zmarłego na AIDS przyjaciela przez ogrodzenie Białego Domu – to było za czasów Busha seniora. Brałem też udział w takim pochówku na wydmie na półwyspie Cape Code. To było właśnie to miejsce, w którym Billy powinien był się znaleźć, do którego powinien był wrócić. Jeśli moje książki przesycone są świadomością śmierci, to dlatego, że jest ona częścią planu. Ale może robię to także dla siebie – pisząc o śmierci, oswajam ją, czynię mniej przerażającą. Mówiliśmy o przynależności i o domu. Dziś jest nim dla pana Nowy Jork. Ale czy czuje pan nostalgię za miejscem, w którym się pan wychował?

– Ależ ja pewnie nawet chciałbym być związany z miejscem, w którym dorastałem, czuć z nim łączność. To było zamieszkane przez wyższą klasę średnią przedmieście Pasadeny w Kalifornii. Oaza białych – jak zwykłem je nazywać. Jednak już jako dziecko czułem, że to nie jest cały świat, że to tylko jego malutki fragment. Odizolowany, strzeżony, zuniformizowany. Prawdę mówiąc, nie mogłem się doczekać, kiedy stamtąd wyjadę. Nowy Jork jest trudnym miastem i czasem zastanawiam się, co tam jeszcze robię, ale wychodzisz na ulicę i po przejściu paru metrów przestajesz o sobie myśleć jako o przedstawicielu jedynej rasy ludzkiej. Bo tam na każdym kroku natykasz się na ludzi całkowicie od ciebie odmiennych. Więc tak, mam niejaki sentyment do Pasadeny, ale nie żywię nostalgii. Również dlatego, że była enklawą białych. W kontekście pańskiego porównania AIDS do wojny – myśli pan o sobie czasem jako o ocaleńcu?

Michael Cunningham Dziki łabędź i inne baśnie Rebis

– Ależ my wszyscy jesteśmy ocaleńcami w naszym własnym życiu. Przetrwaliśmy. I pani, i ja. N malgorzata.sadowska@newsweek.pl

31.10-6.11.2016

83

29.10.2016 00:46


KULTURA

HERTA MÜLLER DLA „NEWSWEEKA”

Newsweek

Literatura nas nie obroni Pisarze czy artyści nigdy nie zapobiegli największym zbrodniom. Próbuję sobie uporządkować świat, ale wiem tylko tyle, że nadchodzi wielka zmiana – mówi noblistka Herta Müller SATURCZAK, BERLIN

P

ani Herta Müller? Nie widziałam, ale ona często do nas zagląda – odpowiada kelnerka i biegnie dalej. Restauracja w Domu Literatury przy Fasanenstrasse 23, gdzie mam się spotkać z pisarką, jest położona w reprezentacyjnej dzielnicy Berlina, wśród drogich sklepów i butików. Pary siedzą przy kawie, dzieci krzyczą nad rozgrzebanymi torcikami, zwykły popołudniowy gwar w centrum miasta. Jest i noblistka. Filigranowa, krótkie włosy, czarny płaszcz, modny plecak. Uśmiecha się na dzień dobry, zaczepia kelnera i pyta o dziecko, bo pamięta, że niedawno urodził mu się syn, macha innej kelnerce. Jest u siebie. – Zmienił się właściciel. Poprzedni był moim przyjacielem, zmarł – mówi i rozgląda się po sali. – Ale i tak tu przychodzę, chcę pokazać, że o nich nie zapomniałam. POWIEŚCI I WYCINANKI

Niemieckojęzyczna noblistka z 2009 r. przez ponad 30 lat żyła w komunistycznej Rumunii. Prześladowana przez tajną policję Securitate, pozbawiona pracy i środków do życia, wyemigrowała w 1987 r. do Berlina. Przed Noblem zdobyła inne nagrody, m.in. dubliński IMPAC (1998) czy Nagrodę im. Kafki (1999). Dziś częściej

niż prozę tworzy kolaże z wycinków gazetowych i pisze eseje. Niedawno ukazał się w Polsce jej wywiad rzeka „Moja ojczyzna była pestką jabłka”. Czy pisanie prozy to skończony etap? A może to są tylko przypisy do twórczości tak mocno opartej na biografii pisarki. – Opartej?! – poprawia mnie Müller. – Moje powieści w całości są autobiograficzne. Zresztą według mnie wszystko, co przeżywa autor, odbija się w jego literaturze. Język i rzeczywistość są ze sobą mocno połączone. I to połączenie jest nierozerwalne. Pisarka tłumaczy, że tworzenie kolaży, pisanie esejów albo powieści ostatecznie jest tym samym, bo i tak chodzi o słowo: – Kolaże mają podwójne znaczenie! – opowiada rozemocjonowana i gestykuluje, jakby machała w powietrzu niewidzialnymi nożyczkami. – Rozkładam wycinki, tworzę z nich panoramę, sprawdzam, czy słowa ze sobą grają, a na końcu patrzę, czy się sprawdziłam w zadaniu, które sobie założyłam. Również w formie wizualnej. Jak krawiec mający do użycia skrawki i wiedzący, co chce z nich stworzyć. Sama kreatywność nie wystarcza, bo wtedy mamy do czynienia wyłącznie z rękodziełem. Musi być w tym coś więcej, czyli historia, a już trzy słowa mogą taką opowieść zbudować. Każde zdanie, ba, każde słowo jest unikatem.

FOT. RICCARDO DE LUCA/MAXPPP/FORUM

TEKST ŁUKASZ

84 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

084-086_NW_45.indd 84

29.10.2016 00:18


Po niemiecku słowa są ordynarne. W rumuńskim nawet kicz nie brzmi kiczowato

rrein@wp.pl

084-086_NW_45.indd 85

Jeśli powiem „krzesło”, to wypowiedziane dziś znaczy coś innego, niż gdybym wypowiedziała je jutro, wszystko zależy od kontekstu czy tego, jak to słowo wypowiem. Początkowo, jak Wisława Szymborska, robiła kolaże jako prezenty dla przyjaciół. Później jednak stały się one nową formą literacką. Pisarka widzi pewne podobieństwo między tym, jak tworzyła debiutancką powieść „Niziny” w komunistycznej Rumunii, a tym, jak w dobie kapitalizmu układa kolaże. Wtedy była to walka z cenzurą o to, żeby obronić opowieść, dziś pisarka jest zakładniczką słów wycinanych z gazet, a tych słów jest z roku na rok coraz mniej. W obu wypadkach są oczywiste ograniczenia. Müller przypomina, że system komunistyczny chciał zlikwidować unikatowość słów, niedopowiedzeń, bo tak działa ideologia, dąży do tego, żeby wszystko było zaplanowane. – I to nie jest tylko sprawa komunizmu, ale każdej ideologii i dziś widać to bardziej niż kiedyś – podkreśla. I zapewnia, że sama nigdy się nie cenzurowała: – Wiedziałam, że jakieś słowa są niedozwolone, ale nigdy nie wyrzucałam ich ze swojej twórczości. Czasem dodawałam je specjalnie, żeby sprawdzić, czy cenzura je usunie. Albo zastawiałam pułapki, wrzucałam mocniejsze słowa, mając nadzieję, że te lżejsze w ich kontekście przetrwają. A dziś? Oczywiście, przez media społecznościowe mamy coraz mniej słów. Dziennikarze wiedzą, że elementy wizualne szybciej docierają do odbiorcy, teksty są krótsze, mają mniej informacji, ale za to więcej emocji. Obraz ma większą siłę niż pismo. To radykalizacja. Skąd wziął się jej szacunek dla wyjątkowości słowa? Czy miało znaczenie to, że wychowała się w socjalistycznym kraju, gdzie słowo nie mogło być unikatowe, było częścią nowomowy? A może to wpływ rumuńskiej wsi, gdzie ludzie dalej wierzyli w moc słowa? Może zderzenie dwóch języków – znanego od dziecka niemieckiego i poznanego dopiero w szkole rumuńskiego? Czy w końcu nauczyło ją tego dopiero tworzenie powieści? 31.10-6.11.2016

85

29.10.2016 00:18


Newsweek KULTURA HERTA MÜLLER DLA „NEWSWEEKA”

SŁOWA I BETON

Wychowanie. Zderzenie niemieckiego i rumuńskiego, ich zmysłowość. Pisarka mogłaby bez końca wymieniać to, co wpłynęło na językowy kształt jej powieści. – Rumuńskie przekleństwa są niesamowite – rzuca nagle. – I ten miks religii i fantazji. Po niemiecku słowa są ordynarne. W rumuńskim nawet kicz nie brzmi kiczowato. Zdrobnienia po rumuńsku dalej są piękne, po niemiecku już niekoniecznie. W niemieckim wszyscy muszą wiedzieć, o co chodzi, w rumuńskim możesz powiedzieć coś absurdalnego i czytelnik to zaakceptuje. Kiedy piszę, wyobrażam sobie słowa, dlatego gdy później tłumacz mnie pyta, jaki płot miałam na myśli, od razu odpowiadam, że drewniany, bo tak go zapamiętałam. Rumuński wiele mnie nauczył, dzięki temu mam dwie wizje świata. Gdybym nawet zapomniała rumuńskiego, to obraz, jaki powstał dzięki niemu w mojej głowie, i tak zostanie. W wywiadzie rzece Herta Müller dużo mówi o języku i wizji świata, który ją otaczał w dzieciństwie. Ale ta opowieść o życiu w komunizmie nie jest szczególnie odkrywcza dla polskiego czytelnika, który wie coś o tamtych czasach. Można odnieść wrażenie, że jest to raczej skierowane do czytelnika z Zachodu, który mało wie o tamtych czasach. Pisarka ma świadomość, jak bardzo podobne do siebie były kraje pod kontrolą Związku Radzieckiego. – Brak! – rzuca nagle, jakby właśnie znalazła odpowiednie słowo. – Nam wszystkim ciągle czegoś brakowało. Cały czas stykaliśmy się z szarością, byliśmy zabetonowani, a myślenie było niedopuszczalne. Jak podróżowałam przez kraje Europy Wschodniej, to wszystkie wystawy sklepowe wyglądały tak samo. Niby się różniliśmy, ale aranżacja była identyczna. Albo socjalistyczne schody, identyczne poręcze, wszędzie takie same. To nie było tylko ustalone odgórnie, nasze wewnętrzne odczucia tworzyły szarość, to masywne przytłoczenie. A dziś? Czy socjalistyczny człowiek istnieje? Przed rokiem inna laureatka Nagrody Nobla, Swietłana Aleksijewicz, powiedziała mi, że dalej czuje się człowiekiem radzieckim i całe życie próbuje

się od tego uwolnić. Herta Müller uważa, że podział na Wschód i Zachód wciąż jest widoczny niemal trzy dekady po upadku komunizmu, także w samych Niemczech. – Ci ze Wschodu nie chcą o tym słyszeć, ale Niemcy z NRD są przecież bliżej Polaków, Czechów czy Rumunów niż rodaków z Zachodu. To wychodzi z wnętrza ciebie, w różnych codziennych sytuacjach. To tak jak z dziewczynami, które myślą, że nie są podobne do swoich matek, ale im są starsze, tym lepiej widzą, że stają się właściwie ich kopią. Swietłana Aleksijewicz to doskonale czuje – opowiada Herta Müller. O Rosji nawet nie chce mówić, bo tam – dopowiada – to się nigdy nie skończyło: – Rosja jest jeszcze bardziej sowiecka niż 20 lat temu.

Jarosław Kaczyński jest dla mnie antystalinowskim stalinistą

NOWE NACJONALIZMY

Wywiad rzeka z Hertą Müller to również ostrzeżenie przed totalitaryzmami. Różne sposoby wpływania na ludzi, podporządkowanie państwa jednostce... Można odnieść wrażenie, że pisarka przestrzega przed powtórką, pokazując, jak wiele rzeczy z przeszłości powielają współcześni przywódcy. Kiedy pytam, czy w tamtej przeszłości należy szukać źródeł dzisiejszych nacjonalizmów, bez wahania odpowiada, że tak. – Nacjonalizm odgrywał wielką rolę w komunistycznych dyktaturach. Człowiek się przez nacjonalizm formował – tłumaczy Müller. – Te wszystkie zdania: „proletariat łączy narody”, „narody łączcie się”, „przyjaźń międzynarodowa” to były puste słowa. Przecież nie mogłam rozmawiać z nikim z innego narodu. W latach 80. podróż do Polski była bardziej niebezpieczna niż do Berlina, bo istniała Solidarność i rząd rumuński bał się, że coś się narodzi również u nas.

– Współczesny nacjonalizm to spadek po komunizmie – powtarza z naciskiem noblistka. – Jarosław Kaczyński jest dla mnie antystalinowskim stalinistą. A ludzie? Nie potrafimy podjąć odpowiedzialności. 99 proc. ludzi żyjących w czasach komunistycznej dyktatury nie miało wpływu na politykę. Państwo robiło za ciebie wszystko. Pisarka opowiada w swojej książce o tym, jak rumuński rząd, chcąc budować silne państwo i kontrolować obywateli, zmuszał kobiety do rodzenia piątki dzieci. Pytam więc, czy słyszała o trwającym w Polsce sporze o prawa kobiet: – U was to przede wszystkim kwestia Kościoła – odpowiada pisarka, ważąc słowa. – Możemy sobie tylko wyobrazić, co czuje kobieta, która ma urodzić dziecko z gwałtu. Jeśli ktoś uważa, że to jest szczęście, to nie jest ludzki. Co myśli człowiek, który wprowadza takie prawo? Oczywiście ratujemy życie, ale czy to życie jest uratowane? CO MOŻE PISARZ

Herta Müller łączy dwa światy: niemiecki racjonalizm i rumuńską wrażliwość. Wychowana w czasach dyktatury, dziś przygląda się rozpadowi współczesnego świata. Jaka jest w tym wszystkim rola pisarza? Co o współczesności myśli ktoś, kto całe życie pisał o zmaganiu się jednostki z totalitaryzmem i widzi, jak te demony wracają? – Trump? Po dwóch dniach widać, że to nieodpowiednia osoba. Dla mnie jest potworem... Marine Le Pen bierze pieniądze od Putina... My mamy partię narodowo-konserwatywną, która również chwali prezydenta Rosji. Według mnie to syndrom sztokholmski. Nie mogę tego wytłumaczyć. Zresztą nikt nie potrafi – mówi pisarka. A gdy pytam, czy jest optymistką, wybucha śmiechem, który trwa i trwa: – Kto to jest optymista? Literatura potrafi zmienić ledwie pojedyncze osoby. Żadna literatura czy sztuka nigdy nie zapobiegła największym zbrodniom. Próbuję sobie uporządkować świat, ale wiem tylko tyle, że nadchodzi wielka zmiana. N Współpraca Katarzyna Lorenc

lukasz.saturczak@newsweek.pl

86 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

084-086_NW_45.indd 86

29.10.2016 00:18


WIELKI

KUPUJ ZA 3Ðâ CENY

RABAT

26 URODZINY

NA

-50% OFERTA HANDLOWA WAŻNA OD 02.11.2016 DO 08.11.2016

GR RUSZKA ZIELONA

wyb brane rodzaje 1 kg g POLLSKA

1,99

PRODUKT POLSKI

429

SER GRAND GOUDA, RADAMER RADAME

10 00 g SPOMLLEK

1,75

WOŁOWINA BEZ KOŚCI EXTRA ZRAZOWA DOLNA

349 MAKRELA WĘDZONA

100 g 1

1 kg

19,90

3400

0,75

150

rrein@wp.pl

Piotr i Pawel.indd 1

28.10.2016 12:32


KULTURA

Newsweek

WSZYSTKIE MASKI PISARZA

Pilch non fiction „Pilch w sensie ścisłym” Katarzyny Kubisiowskiej to biografia świetnego pisarza, który – mówiąc słowami jego matki – „potrafi ranić”. I z którym nie każdy chciałby się zakolegować PIOTR BRAT KOWSKI

FOT. WOJCIECH DRUSZCZ/REPORTER

TEKST

88 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

088-090_NW_45.indd 88

28.10.2016 19:25


REKLAMA

P

odczas jednej z moich rozmów z Jerzym Pilchem autor „Pod Mocnym Aniołem” zasugerował, że po raz pierwszy spotkaliśmy się w 1981 r. podczas któregoś z rytualnych spędów młodych pisarzy. Być może. Chorzów? Poznań? Nie pamiętam. Pilch, dobijający do trzydziestki asystent na UJ i współpracownik tygodnika „Student”, którego jeszcze niemal dekada dzieliła od debiutu książkowego, miał niewysoką pozycję w ówczesnej młodoliterackiej hierarchii. Inne nazwiska się liczyły, innych aspirantów do literatury kreowano na przyszłe gwiazdy. Chyba nikt się wtedy nie spodziewał się, że kariera Pilcha będzie tak błyskotliwa. Że właśnie on okaże się najwyżej cenionym, najczęściej nagradzanym i najchętniej czytanym pisarzem naszego pokolenia. Którego pisarstwo i sposób życia obrosną tyloma legendami, że za życia doczeka się obszernej biografii.

NIE ZDĄŻYŁ UMRZEĆ

Oto jest „Pilch w sensie ścisłym” Katarzyny Kubisiowskiej, dziennikarki związanej z „Tygodnikiem Powszechnym” (który kiedyś był trampoliną dla Pilchowej kariery) i od lat zaprzyjaźnionej z pisarzem. Książka była od dawna zapowiadana i – przynajmniej w środowisku literackim – wyczekiwana, choć związane z nią emocje nieco opadły, gdy na początku tego roku niespodziewanie ukazało się „Zawsze nie ma nigdy” – wywiad rzeka z Pilchem przeprowadzony przez Ewelinę Piotrowiak. Kubisiowska była kompletnie zaskoczona. Jak pisze nie bez goryczy, sam bohater próbował jej tłumaczyć, że naruszył wcześniejsze ustalenia, bo chciał wspomóc znajdującą się w trudnej sytuacji życiowej ekspartnerkę. Nie zmienia to faktu, że oddając swoją książkę do druku, biografka Pilcha była z nim w chłodniejszych relacjach, niż gdy zaczynała. Wtedy, na początku, Pilch spytał: „Ile dostałaś czasu?”. „Dwa lata” – odpowiedziała Kubisiowska. „Aha, czyli liczą na to, że przed wydaniem zdążę umrzeć” i zrobić książce promocję, skonstatował pisarz z czarnym poczuciem humoru. I choć Pilch lubi kokietować, tym razem było

chyba inaczej. W związku z postępującą chorobą Parkinsona pisarz przechodził operacje mózgu (pierwsza nie była do końca udana) i przeżywał rozmaite fazy swego zdrowotnego upadku. Okresami nasilone drżenia uniemożliwiały mu codzienne funkcjonowanie (o pisaniu na komputerze nie wspominając). Komunikację ze światem poważnie utrudniała Pilchowi depresja pogłębiająca się wskutek antydrżeniowej terapii lekowej. Był czas, że stracił mowę. A gdy wyjeżdżał z Warszawy do rodzinnej Wisły, bodaj sam rozpuszczał wieści, że jedzie tam umrzeć. Sam w tym czasie dwukrotnie spotkałem się z Pilchem. Mam podobne co on, choć mniej zaawansowane, problemy zdrowotne (tzw. drżenie samoistne). Zapis pierwszej rozmowy znalazł się zresztą w książce Kubisiowskiej i było to spotkanie dwóch ludzi zrujnowanych zdrowotnie w zbliżonym stopniu. Parę lat później wyglądało to całkiem inaczej: gdy odwiedziłem pisarza w jego warszawskim mieszkaniu, permanentne drgawki utrudniały mu każdy ruch i z trudem wytrzymał 40-minutową rozmowę. Tak czy owak, mimo że zbrakło funeralnej promocji, dobrze, że Pilch dożył wydania tej książki i to, jak mówią, w dużo lepszej formie. Dobrze nie tylko dla Pilcha, ale i dla „Pilcha w sensie ścisłym”. Niezależnie od triumfującego hejterstwa tradycja brązownicza jest w Polsce wciąż bardzo silna, zwłaszcza wobec zmarłych. Na szczęście to sam Pilch musi stawić czoło swemu wizerunkowi stworzonemu przez Kubisiowską. Zresztą pisarz w związku z głośną przed laty dyskusją o książce „Kapuściński non fiction” Artura Domosławskiego mówi: „Biografii mamy przez to tyle, ile mamy. Ach, nie tylko przez to – też z piramidalnego lenistwa. Względy moralne są tu jakże dogodnym alibi – nie róbmy nic, bo ciotka źle się poczuje. Od samopoczucia ciotki nie ma w kulturze niczego ważniejszego!”. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Z „Pilcha w sensie ścisłym” wyłania się obraz człowieka, który – mówiąc słowami jego matki – „potrafi ranić”. Takiego, z którym nie każdy chciałby się zakolegować. Nawet gdyby tego zapragnął sam Pilch, który – uchodzący

rrein@wp.pl

088-090_NW_45.indd 89

28.10.2016 19:25


Newsweek KULTURA WSZYSTKIE MASKI PISARZA

w krakowskich latach za duszę towarzystwa – na starość i na czas walki z postępującą chorobą wybrał samotność. Owszem, Kubisiowska stara się oddać w swej książce pisarzowi co pisarskie. Jednak wbrew jej intencjom Pilch „raniący” bierze tu górę nad Pilchem od lat olśniewającym czytelników błyskotliwym pisarstwem i felietonistyką. Suche relacje umęczonych przez Pilcha kobiet mają niewspółmiernie większą siłę rażenia niż mgławicowa z natury rzeczy opowieść o narodzinach wybitnego pisarstwa i sekretach jego sukcesu. REQUIEM DLA PISARZY W DAWNYM STYLU

A może ten przechył bierze się trochę z tego, że Kubisiowska postanowiła Pilcha opisać właśnie „w sensie ścisłym”? Tytuł jest oczywisty dla znajomych pisarza i jego uważnych czytelników. Innym warto wyjaśnić, że „w sensie ścisłym” to jedno z ulubionych powiedzonek pisarza. Gdy je wtrąca, oznacza to, że mówi o czymś dosłownie, bez cienia metafory. Przyjęcie przez biografkę takiej metody ma jednak swoje konsekwencje. To zapowiedź, że w opisie bohatera będzie opierać się na namacalnych, możliwych do udowodnienia faktach. I nie bardzo wdawać we własne spekulacje. A jak bez spekulacji spróbować dobrać się do największej tajemnicy Pilcha – ciekawszej i od drżeń, i od alkoholizmu. Jak to się stało, że przez długi czas drugoplanowa postać środowiska literackiego stała się, dobijając już do czterdziestki, jedną z najjaśniej świecących gwiazd? Jak poczwarka z krakowskiego Zwisu zamieniła się w motyla? Przyznam, że próby odpowiedzi na to pytanie najbardziej mi w „Pilchu w sensie ścisłym” zabrakło. Pilch, który już nie jest dzieckiem z Wisły, a jeszcze nie jest znanym pisarzem, został tu najsłabiej opisany. Tak, Kubisiowska postanowiła przedrzeć się przez mnogość budowanych przez pisarza – ale także przez innych – jego publicznych wizerunków. Przez literackie licencje, fantazje felietonisty, zwykłe zmyślenia. Przez kolejne wcielenia: od chłopca z Wisły po celebrytę. Ale także przez obraz naczelnego literackie-

Katarzyna Kubisiowska Pilch w sensie ścisłym. Biografia Znak

go alkoholika III RP („Gdyby nie parkinson, umarłbym na chorobę alkoholową” – mówi Pilch), a w końcu – schorowanego pustelnika z warszawskiej ulicy Hożej, funkcjonującego dzięki wszczepionym do mózgu elektrodom. Zza tych wcieleń wyglądają inne, bardziej dwuznaczne – zdzieranie masek to jeden z sensów pracy biografa. Ale pisarz bez maski jest równie niepełny jak pisarz do swych masek ograniczony. Pilch Kubisiowskiej to pisarz, który – wedle starego powiedzonka – dla dobrej anegdoty sprzedałby matkę; liczne przywary krewniaków i znajomych z Wisły zostały – według ustaleń Kubisiowskiej – zmyślone. Mężczyzna, który wprawdzie przeuroczo uwodzi kobiety, ale potem wchodzi z nimi

To mężczyzna, który wprawdzie przeuroczo uwodzi kobiety, ale potem wchodzi z nimi w niezwykle toksyczne związki, po których partnerkom Pilcha pozostają trwałe blizny

w niezwykle toksyczne, wampiryczne z jego strony związki, po których partnerkom Pilcha pozostają trwałe blizny. Oczywiście, w dużej mierze za sprawą alkoholizmu pisarza, ale nie tylko. Pilch żąda w tych związkach bezwzględnego poszanowania swej samotności (gdy jest mu potrzebna), ale zarazem – gotowości do natychmiastowego przychodzenia z pomocą. Poznajemy Pilcha zdecydo-

wanie wyżej stawiającego własny interes od lojalności (np. wobec redaktorów, wydawców czy biografów), znakomicie – jak na pisarskiego wrażliwca – odnajdującego się w „kapitalistycznej dżungli” medialnej przełomu XX i XXI wieku. Poznajemy wreszcie Pilcha (żeby była jasność: sam wcześniej w jednym z opowiadań to mało chwalebne doświadczenie opisał) jako drobnego oportunistę w późnopeerelowskim stylu. W 1977 r., „wżeniony” w mocno partyjną rodzinę, zapisuje się (tylko na cztery lata) do PZPR z troski o swe świeżo uzyskane stanowisko asystenta uniwersyteckiego. Chwila jest fatalna: gdy odbiera legitymację, trwają uroczystości żałobne Stanisława Pyjasa, jego młodszego kolegi z polonistyki zamordowanego przez SB. Zostawmy w spokoju wielką etykę, ale w wyniku tej koincydencji musiał Pilch trochę punktów towarzyskich stracić. Nie na długo przecież – w chwili wprowadzenia stanu wojennego rozstaje się z partią, a parę lat później jest gwiazdą podziemnego „NaGłosu” dzięki błyskotliwym felietonom obśmiewającym partyjnych dygnitarzy. Nie warto by się o tym rozpisywać – takie wolty były wówczas na porządku dziennym – jednak jest to zdarzenie symboliczne dla portretu Pilcha wyłaniającego się z książki Kubisiowskiej. Bo ta książka jest w ostatecznym rozrachunku subiektywnym portretem człowieka, który sam przykłada do swych zachowań szczególną miarę i przez innych oceniany jest z pewną taryfą ulgową. Głównie ze względu na swój ogromny talent realizujący się w czymś, co nazywane bywało pompatycznie Pisarskim Powołaniem. Tak, to portret pisarza, który swoje miejsce na Ziemi wypracował według XIX-wiecznego jeszcze paradygmatu, kiedy to ludzi natchnionych nie mierzono ludzką miarą. I chyba jednak requiem – bo po lekturze książki Kubisiowskiej stawiamy sobie pytanie, czy istnieje literatura aż tak wielka, by była warta drobnych codziennych krzywd czynionych przez pisarza. I pozostajemy bez odpowiedzi, czy taką literaturą jest pisarstwo Pilcha. A jeśli jest – to jakim cudem? N piotr.bratkowski@newsweek.pl

90 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

088-090_NW_45.indd 90

28.10.2016 19:25


KSIĄŻKI

 WYBITNE

 BARDZO DOBRE

 DOBRE

PREMIERY  ŚREDNIE

 SŁABE

 DNO

!

Piotr Bratkowski poleca płytę Fisza i Emade Miłość w świecie smartfonów

o mogła być okropna, denerwująca płyta. Szlachetna do bólu – i do bólu w swym przesłaniu zideologizowana, banalna i naiwna. Piętnująca fanatyzm polityczny, protestująca przeciwko wynalazkom umożliwiającym permanentną inwigilację, upominająca się o los uchodźców. Odrzucająca przegięcia rewolucji technologicznej i informatycznej, gadżetyzację świata, zapośredniczenie stosunków międzyludzkich przez rzeczy. „Telefon” (powtórzony na płycie w trzech różnych wersjach), „Komputer”, „Samochody” czy chociażby tytułowe „Drony” – to tylko niektóre tytuły utworów z najnowszej płyty, nagranej przez rodzinną firmę braci Waglewskich – Fisz Emade Tworzywo. Mało tego: te wszystkie tematy, które mogły doprowadzić do katastrofy artystycznej „Dronów”, w jakimś sensie rzeczywiście są obecne na tej płycie – tyle że stanowią nie o jej słabości, a o sile. Dlaczego? Bo Fisz jako autor tekstów zrobił wszystko, by nie dały się one streścić tak, jak zrobiłem to na początku tej recenzji. I by przesłanie płyty, na każdym kroku dotykającej otaczającej nas aktualności, pozostawało niedopowiedziane i nie dało się sprowadzić do doraźnej publicystyki. No, bo na przykład „Krętych dróg” słucham jako piosenki o uchodźcach, mimo że w tekście nie ma niczego, co by jednoznacznie na ten trop wskazywało. Jest tylko tytuł, jest fraza „jestem tylko gościem tu” i parę zastanawiających metafor: „zamiast deszczu leci suchy piach” czy też „wszędzie susza niski poziom rzek”. I jest muzyka, nienachalnie przecież, ale nawiązująca do Orientu. Lecz gdyby ktoś wysłuchał tej piosenki, nie wpadając na nośne dziś polityczne i medialne skojarzenia, czy byłby w błędzie? Niekoniecznie – to jest przecież także zupełnie ponadczasowa opowieść o wędrówce (być może nawet tylko mentalnej) przez życie. Podobnie w „Fanatykach”, gdzie plakatowej deklaracji „ja nie chcę z tobą mieć wojen” towa-

RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI, MATERIAŁY PRASOWE

T

rrein@wp.pl

091_NW_45.indd 91

Bartosz i Piotr Waglewscy

Fisz Emade Tworzywo Drony Agora

Hit

rzyszy metaforyczny obraz małej, ulicznej apokalipsy, która równie dobrze kojarzyć się może z marszami ONR-owców, co z nadmiarem przemocy w świecie. Albo w – dla mnie najmocniejszych artystycznie – „Sarnach” (nawiązujących do słynnej powieści Oty Pavla), gdzie w mówiący o inwigilacji tekst Fisza wmontowany został recytowany przez samego autora wiersz miłosny Wojciecha Bonowicza – znanego poety, skądinąd biografa księdza Józefa Tischnera. Wyznania miłosne na „Dronach” to zresztą osobna, równie wieloznaczna kwestia: pojawiają się w tekstach, które właściwie mówią o czymś innym. W „Parasolu” Fisz śpiewa: „będę chronił cię przez życie jak parasol”, choć, jak sam mówi, tematem tej piosenki są konsekwencje globalnego ocieplenia. Jeszcze ciekawiej – i mniej jednoznacznie – jest w „Telefonie” i „Komputerze”, gdzie pojawia się ta sama formuła: „chcę być twoim telefonem” bądź „pozwól mi być komputerem twoim małym”. Telefonem – bo to przedmiot, z którym adresatka wyznania miłosnego nie rozstaje się, z którym stwarza szczególnie intymne relacje. Komputerem – bo komputer to najważniejszy pomocnik w drodze po szczeblach jej – zapewne korporacyjnej – kariery. Czy to gryząca ironia wobec cywilizacji, w której zazdrościmy przedmiotom, bo to z nimi, a nie z nami ludzie wchodzą w najbliższe związki? Czy też wyraz starego, artystycznego pragnienia, by „odpowiednie dać rzeczy słowo” – w końcu wyznania miłosne, metafory czerpiemy z rzeczywistości, która nas na co dzień otacza? Chyba po równi jedno i drugie, i nie ma w tym wewnętrznej sprzeczności. Prośba do ukochanej, by pozwoliła zostać pomagającym w karierze komputerem, owszem – pobrzmiewa celową trywialnością. Ale kończąca tę piosenkę fraza: „programuj mnie i resetuj” – czyż nie jest najszczerszym i najpełniejszym wyrazem oddania i miłosnym hołdem, jaki można złożyć w otaczającym nas świecie? N 31.10-6.11.2016

91

29.10.2016 00:14


Newsweek KULTURA PREMIERY

FILM WSZYSTKIE NIEPRZESPANE NOCE REŻ. MICHAŁ MARCZAK, KINO ŚWIAT

Czasem melancholia, czasem zabawa 1 SIERPNIA, GODZINA 17, UL. MARSZAŁKOWSKA NIEOPODAL RONDA DMOWSKIEGO. Warszawa na chwilę zamiera: przechodnie i auta stają, powietrze przeszywa dźwięk klaksonów. Tymczasem środkiem jezdni sunie Krzysiek, współczesny „NIEWINNY CZARODZIEJ”, główny bohater filmu Michała Marczaka. „Wszystkie nieprzespane noce” są takie jak ten obrazek: nieoczekiwane, śmiałe, z pogranicza jawy i snu. Marczak opowia-

da o młodych ludziach, przemijaniu, ubierając banalną frazę „Nikt nie uciszy morza / Nie zatrzyma biegu fal” ze szlagieru Piotra Szczepanika w serię hipnotyzujących obrazów z życia młodych warszawiaków. Są tu pierwsze miłosne uniesienia, kłótnie, zawody i zdrady. Godzina W pojawia się też nie bez kozery, bo film Marczaka, owszem, jest nowoczesny, świeży formalnie – dramaturgię buduje się raczej w monta-

żu niż scenariuszu – ale bardzo ważna jest też tradycja. Nawiązania do „Niewinnych czarodziejów” Wajdy ewidentne. Młodość zlewa się tu we wspomnieniach w jedną długą letnią i zimową noc, wypełnioną czasem melancholią, czasem zabawą, przede wszystkim beztroską. To nie tyle film, ile intymne, emocjonalne przeżycie. Trzeba to zobaczyć. KAROLINA PASTERNAK

MUZYKA EYE OF THE SOUNDSCAPE

POECI

RIVERSIDE

WINYLOWO RECORDS

INSIDEOUT/MYSTIC

W LUTYM W WIEKU 40 LAT ZMARŁ GITARZYSTA PIOTR GRUDZIŃSKI, jeden z filarów stołecznej grupy progresywno-rockowej Riverside. Jej dalsza kariera stanęła pod znakiem zapytania akurat w momencie, kiedy muzycy wypracowali sobie mocną pozycję w Europie. Ostatecznie pozostali trzej członkowie podjęli decyzję o dalszym graniu, a w hołdzie zmarłemu przyjacielowi wydali „Eye of the Soundscape”. To nietypowe wydawnictwo odkrywa mniej znane fascynacje – głównie Grudzińskiego – elektroni-

Rapując Mickiewiczem ką i ambientem, a składa się z utworów z innych płyt i czterech nowych kompozycji nagranych jeszcze w kwartecie. Dla fanów rocka ten zwrot będzie ciekawym eksperymentem, ale generalnie zespół brzmi raczej archaicznie. Połączenie przestrzennych gitar, przetworzonych riffów i solówek z transowymi bitami wychodzi topornie („Where The River Flows”), a jedynie bardziej wyciszone momenty pozbawione nachalnych rytmów („Eye of the Soundscape”) tworzą właściwy nastrój. JACEK SKOLIMOWSKI

OD SATYRYCZNEGO KRASICKIEGO PRZEZ ZRYWNEGO MICKIEWICZA, odjechanego Witkacego, wkurzonego Tuwima w „Całujcie mnie wszyscy w dupę”, wzniosłego Lechonia w „Mochnackim” aż po Jacka Kaczmarskiego. Z Konopnicką, Asnykiem, Gałczyńskim, Tetmajerem. Zestaw zaskakujący, ale „Poeci” to nie antologia sztandarowych poetów polskich, tylko dwupłytowy winyl, którego pomysłodawcą jest BODEK PEZDA z Agressivy 69. Po wiersze sięgnęli hiphopowcy Łona, Peja, Sokół, Fokus i ci od hip-hopu raczej oddaleni,

jak L.U.C czy Novika. Efekt? Brzmieniowo różnorodny, są teksty rapowane do prostego beatu i kompozycje bogatsze, rozbudowane o sekcje instrumentalne. To był świetny pomysł dać poezję raperom, zbić jej patos, przełamać stereotypy. Obie strony dostały powietrza, teksty wybrzmiały współcześnie i krytycznie. Nawet „Mochnacki” czy „Reduta Ordona” okazują się aktualne, stwarzają okazję do dyskusji o tym, czy dzisiejszy patriotyzm może być czymś więcej niż sloganem wykrzykiwanym na marszach i stadionach. JOANNA RUSZCZYK

FOT. MATERIAŁY PRASOWE (2)

Epitafium dla gitarzysty

92 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

092-093_NW_45.indd 92

28.10.2016 18:48


Newsweek KULTURA PREMIERY

KSIĄŻKA

TEATR

KRÓTKA HISTORIA SIEDMIU ZABÓJSTW

ZAPOLSKA SUPERSTAR

MARLON JAMES, WYD. LITERACKIE

REŻ. ANETA GROSZYŃSKA-LIWEŃ TEATR DRAMATYCZNY W WAŁBRZYCHU

Jamajski narkotyk

Girls power

JAKIE SKOJARZENIA MAMY Z JAMAJKĄ? BOB MARLEY TO JEDNO. Sympatyczna reprezentacja jamajskich bobsleistów to drugie. Różne twarze tego samego kraju, różne emocje. Marlon James wziął z tej palety wszystko, co najlepsze – na literackim płótnie namalował biedę, a obok niej bogactwo narkotykowych bonzów. Nie oszczędził prostytutek, ale też agentów CIA oraz dziennikarzy. Pisarz wychodzi od nieudanego zamachu na Boba Marleya – przyczynku do rachunku sumienia jamajskiego społeczeństwa. Z książki wylewają się brud, przemoc, narkotyki, a za chwilę poja-

MAMY W POLSCE ROK SIENKIEWICZA , warto więc pamiętać o Gabrieli Zapolskiej, której twórczość apologeci „pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego” zajadle zwalczali. Aneta Groszyńska-Liweń stworzyła wraz z Janem Czaplińskim błyskotliwą opowieść o niezwykłej kobiecie i artystce. Kolejne epizody z życia Zapolskiej (świetna Sara Celler-Jezierska), osobiste dramaty, sukcesy pisarskie i poszukiwania aktorskie, wygrywane przez wałbrzyski zespół z zawadiacką energią, składają się na fascynujący portret. Twórcy ze sporą dawką ironii przełamują teatralne konwencje, tak jak Zapolska wciąż

wiają się miłość, zrozumienie, ciepło. Autor stworzył mieszankę wybuchową, której eksplozje słychać w głowie długo po skończeniu książki. Nie dziwi mnie przyznanie Nagrody Bookera 2015, nie dziwi też fakt, że HBO już pracuje nad serialem na podstawie tej historii. Zdziwi mnie natomiast, jeśli Marlon James napisze w przyszłości coś, co dorówna tej książce. ADAM SZAJA

burzyła artystyczne i społeczne konwenanse XIX-wiecznej Polski. Trudne relacje z ojcem (Piotr Mokrzycki), nieudane małżeństwa, wreszcie śmiertelna choroba pisarki – całą tę humoreskę podszywa gorycz i tragizm. Wałbrzyski spektakl doskonale oddaje prawdę o życiu Zapolskiej, stanowiącym nierówną, rozpaczliwą walkę o wolność i prawo do życia (oraz pisania) na własnych MICHAŁ CENTKOWSKI warunkach. REKLAMA

100% EKSPERCKIEJ WIEDZY O ZDROWIU 128 STRON

newsweek.pl rrein@wp.pl

092-093_NW_45.indd 93

28.10.2016 18:48


WYDANIE SPECJALNE

newsweek.pl rrein@wp.pl

Psychologia rozkladowka.indd 1

28.10.2016 22:43


128 STRON

Rodzina czy praca co się bardziej opłaca rrein@wp.pl

Psychologia rozkladowka.indd 2

28.10.2016 22:44


RYS. HENRYK SAWKA

HENRYK SAWKA

96 31.10-6.11.2016 rrein@wp.pl

096_NW_45.indd 96

28.10.2016 18:49


rrein@wp.pl

Martes Sport.indd 1

28.10.2016 12:34


Samochody UĹźytkowe

rrein@wp.pl

VW.indd 1

28.10.2016 12:33


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.