ROZMOWY O POLSCE JERZY STUHR MANUELA GRETKOWSKA I BOGDAN BORUSEWICZ 44/2016 24-30.10.16 cena 6,90 zł 3 euro (w tym 8% VAT) Nr indeksu 36679X
www.newsweek.pl
WOJNA PiS Z POLSKĄ ROK DOBREJ ZMIANY NISZCZENIE LUDZI, PRAWA, OBYCZAJÓW, GOSPODARKI I POZYCJI POLSKI NA ŚWIECIE
rrein@wp.pl
I_OKL_NW_44.indd 1
21.10.2016 23:57
rrein@wp.pl
SKITEAM.indd 1
21.10.2016 12:58
24 -3 0.1 0. 2 01 6
/
NUMER 44
PO PROSTU
65 / Pepper, czyli Pieprz
2 / Tomasz Lis podsumowuje rok
Jak robot trafił do PGNiG
po zwycięstwie partii Jarosława Kaczyńskiego
68 / Gadżety
PERYSKOP
NAUKA
6 / Polska i świat
78 / Z bliska
Na śnieżną i mroźną zimę
Niewidzialne ryby w Morzu Karaibskim
80 / Inne spojrzenie
POLITYKA
Mózgi kobiet inaczej postrzegają ciało – dowiedli psycholodzy. Dlatego kobiety częściej chorują na anoreksję
14 / Jerzy Stuhr O roku z Prawem i Sprawiedliwością
20 / Rok wielkiej ściemy Niedotrzymane obietnice PiS
KULTURA
22 / Bogdan Borusewicz Człowiek, który zagraża PiS
86 / „Księgowy”
27 / Burmistrz wyrokowiec
Nowy film Bena Afflecka w kinach od 28 października
Udział w pobiciu kijami i metalowym prętem – taką kartę w życiorysie ma człowiek, którego mianowała burmistrzem premier Beata Szydło
SPOŁECZEŃSTWO 30 / Manuela Gretkowska W Polsce od ćwierć wieku kobiety są prowadzone na rzeź – mówi pisarka
36 / Prof. Maria Janion Wychowała pokolenia intelektualistów. W grudniu kończy 90 lat
48
ŚWIAT
OBLĘŻENIE ALEPPO Gdyby Picasso żył, zamiast „Guerniki” mógłby namalować „Aleppo”. Tak jak Guernica w 1937 roku czy Warszawa w 1944 syryjskie miasto stało się symbolem okrucieństw wojny, w której cierpi głównie ludność cywilna
PiS pozbyło się państwowej komisji, złożonej z najwyższej klasy specjalistów od badania wypadków lotniczych Aktywnych blogów jest w Polsce około 25-30 tys. Dla 10 proc. zarobki z bloga są głównym źródłem dochodów
ŚWIAT
Jego kapitalne „Loving” zobaczymy na American Film Festival
96 / Hipsterski underground Nie wiadomo, kto zagra, a adres do ostatniej chwili jest tajny
FELIETONY 8 / Krzysztof Materna Prosty wniosek
10 / Jerzy Mazgaj Villa Montorsoli Chianti DOCG
40 / Koniec komisji Laska
44 / Blogerzy
92 / Jeff Nichols
35 / Marcin Meller 14
POLITYKA
Widelec godności
47 / Zbigniew Hołdys
JERZY STUHR
Pełna autonomia!
Dziś do władzy doszli odwetowcy folwarku. Nawet jeśli jako tako wykształceni, w krawatach, to widelec wystaje im z butów – mówi o władzy PiS wybitny aktor
48 / Tragedia Aleppo Rosyjskie samoloty celują w szkoły i szpitale, giną cywile
54 / Wybory w USA Kto głosuje na Trumpa
BIZNES OKŁADKA: FOT. THINKSTOCK (2) MOHAMMED THAER/AFP/EAST NEWS
58 / PZU chce przejąć Pekao Władze PiS przyspieszają repolonizację banków
62 / Kłopoty Samsunga Zaczęły się we wrześniu, kiedy zapaliły się nowiutkie smartfony z serii Note
rrein@wp.pl
001_NW_44.indd 1
44
SPOŁECZEŃSTWO
BLOGOSFERA 2016 Życie blogera kulinarnego to ciągłe gotowanie i jedzenie zimnego, bo najpierw trzeba jedzenie sfotografować. Ale lepiej zarabiają ci od lifestyle’u – po kilka tysięcy za wpis 86
KULTURA
BEN AFFLECK Jeden z najokrutniej wykpiwanych hollywoodzkich aktorów i zarazem piekielnie utalentowany reżyser 24-30.10.2016
1
22.10.2016 01:55
Newsweek
Redaktor naczelny
Tomasz Lis
PO PROSTU
Rok temu Jarosław Kaczyński wypowiedział wojnę najlepszemu państwu, jakie Polacy mieli od 300 lat. Dziś już nie ma wątpliwości – albo będzie władza PiS, albo normalna, europejska, otwarta, obywatelska Polska. Albo-albo
ok, jaki minął od wyborów parlamentarnych, które niemal absolutną władzę dały jednemu człowiekowi, był dla Polski bardzo zły. Bezdyskusyjnie najgorszy po 1989 r. Ocena tego, co się stało, ocena tej władzy, wymaga specjalnych kryteriów. Bo też jest to ekipa całkowicie odmienna od wszystkich, które wcześniej mieliśmy. To nie jest po prostu kolejna władza, kolejny rząd, choć ma taki sam, bezdyskusyjnie demokratyczny mandat, jak ekipy poprzednie. Poprzedników nie uznaje, ich osiągnięciami gardzi, a wszystko to, co się Polakom przez ponad ćwierć wieku udało w wielkich bólach zbudować, dewaluuje i niszczy, łamiąc prawo i dobre obyczaje. Mamy więc demokratycznie wybraną władzę uzurpatorów, którzy dokonują zamachu. Nie na III RP, ale po prostu – na Polskę i demokrację. Bez zrozumienia tej wyjątkowej natury obecnej władzy nie sposób zrozumieć ani jej samej, ani jej poczynań, ani dramatyzmu tego, co się dzisiaj w Polsce dzieje.
R
C
o jest głównym rysem obecnej władzy i jej poczynań? Tu muszę zaserwować dłuższą wyliczankę. Niszczenie konstytucji i demolowanie państwa prawa, negatywna selekcja przy wyborach personalnych – masowy awans ludzi miernych, których jedynym wyróżnikiem jest całkowita lojalność wobec partii. Nienawiść do elit. Populizm i paternalizm. Konflikty ze wszystkimi prawdziwymi sojusznikami Polski i przesunięcie jej na Wschód. Zdemolowanie
reputacji kraju. Reanimacja najbardziej antypolskich stereotypów. Uczynienie z prezydenta i premiera figurantów i skupienie całej władzy w rękach nowego pierwszego sekretarza, nowej kierowniczej partii. Ordynarna, agresywna propaganda. Inwazja kłamstwa i chamstwa. Prymitywny nacjonalizm. Obłaskawianie ksenofobów, rasistów i kiboli. Dążenie do totalnej centralizacji państwa. Tworzenie państwowego kultu smoleńskiego. Instytucjonalizacja polskiego piekła – szczucie na siebie Polaków stało się narzędziem sprawowania władzy. Swoista ekshumacja wszystkiego, co w polskiej duszy mroczne i zawstydzające. Lista na pewno nie jest pełna. To wszystko zdarzyło się w rok. Dlaczego? Z pewnego punktu widzenia nie stało się nic nadzwyczajnego. Po ośmiu latach ludzie pożegnali zmęczoną, wypraną z pomysłów, energii i pasji partię rządzącą i powierzyli władzę największej partii opozycyjnej. Tak się dzieje w każdej demokracji. 37 procent wyborców zagłosowało na partię, którą mimo jej przedwyborczej mimikry można było podejrzewać o chęć zdemolowania państwa, jakie mamy, reform, które przeprowadziliśmy, i elit, które się narodziły. A może owe 37 procent głosowało na PiS, dobrze przeczuwając właśnie takie skutki. W imię rewanżu i zemsty na elitach. Ten resentyment nie był jednak wyłącznie polskim fenomenem. Jego efekty widzimy dziś w Ameryce – największa demokratyczna potęga na świecie wstrząsana jest przez niekompetentnego błazna, który – co pewnie zabrzmi znajomo – mówi, że Ameryka jest w ruinie, elity są skorumpowane, a wynik wyborów zaakceptuje albo i nie. Amerykańska demokracja poradzi sobie pewnie z kandydatem Trumpem (z trumpizmem już będzie trudniej). Poradziłaby sobie zapewne także z prezydentem Trumpem, bo ma naprawdę silne instytucje, naprawdę potężne i silne elity, prawdziwy Sąd Najwyższy i najlepsze na świecie uniwersytety. Polska demokracja okazała się, niestety, zbyt młoda, by zamortyzować kaczyzm. Konstytucja okazała się kiepskim bezpiecznikiem, gdy nowa władza postanowiła ją po prostu wyrzucić do śmietnika. Poważne, niezależne media okazały się zbyt rachityczne. A polskie mieszczaństwo, klasa
FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI, ILUSTRACJA JACEK GAWŁOWSKI
PiS kontra Polska
2 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
002-004_NW_44.indd 2
22.10.2016 00:17
średnia są wciąż na dorobku i nie stanowią siły, która paroksyzmom populizmu mogła natychmiast zapobiec. Państwo i społeczeństwo były więc za słabe, by przeciwstawić się brutalnej sile uzurpatora, demagoga i populisty.
W
yliczyłem wcześniej wiele cech obecnej władzy, ale być może ważniejsze od tego, co się na tej liście znalazło, jest coś, czego na niej nie ma. Bowiem sens zmiany, jaką obserwujemy, polega w dużym stopniu na radykalnej redefinicji relacji między władzą a społeczeństwem, państwem a obywatelem. Poprzednie rządy starały się – raz lepiej, raz gorzej, a czasem po prostu źle – rozwiązywać problemy ludzi. Władza pełniła funkcję służebną. Teraz ma być dokładnie odwrotnie. Władza pragnie absolutnego prymatu państwa. Nie państwo ma służyć obywatelowi, ale obywatel państwu. Dokładnie tak jak w reżimach autorytarnych. W PRL proponowano Polakom swoisty kontrakt: zostawimy was w spokoju, jeśli nie będziecie kwestionować naszego mandatu. Obecna władza aż tak szczodra nie jest. Nie zostawi w spokoju nikogo, a tych, którzy są wobec władzy krytyczni, będzie karać w dwójnasób – degradacją, wykluczeniem, insynuacją. Mamy więc totalną zmianę filozofii państwa i sprawowania władzy. Przesunięcie Polski przez ten rok na Wschód jest oczywiste. Ale cel tej władzy, nawet jeśli niezwerbalizowany, jest o wiele bardziej ambitny. Chce ona uformować nowego, wschodniego Polaka, swoistego homo soviePiSusa. Władza nienawidząca społeczeństwa obywatelskiego i niezależnych instytucji oraz ludzi niezależnych nie chce mieć obywateli świadomych swych praw i gotowych ich bronić. Chce poddanych, petentów, zakładników. To ma być Polska klientów władzy, nagradzanych przez nią za poparcie i głosy. Nowy Polak ma tej władzy czapkować, ma nienawidzić jej przeciwników, ma się odwdzięczać władzy za prezenty oraz akty łaski. Ta rewolucja ma się odbyć za pomocą wielkiej redystrybucji prestiżu i pieniędzy. Klasa średnia albo jest przeciw PiS, albo ze względu na ekscesy PiS może przeciw niemu wystąpić, więc jedynowładca Kaczyński chce stworzyć
rrein@wp.pl
002-004_NW_44.indd 3
nową klasę panującą. W normalnym kraju elity tworzą się powoli, w sposób naturalny. Państwo jest w tych krajach wystarczająco mądre, by pozostawiać otwarte ścieżki – zdolni i pracowici zawsze mogą do elity dołączyć. W państwie PiS zamiast rozszerzania elity mamy mieć jej eliminację. Na margines mają wylecieć nie skorumpowani, przestępcy, korzystający z nieformalnych wpływów, ale wszyscy, którym się udało. To społeczna inżynieria, która wydaje się też częścią jakiejś koszmarnej psychoterapii. Tak ambitny zamysł rozbicia całej społecznej struktury wcześniej mieli tylko komuniści. Jest to bowiem zamysł, w swej istocie, czysto bolszewicki. Lider PiS chce powtórki z 1946 r., chce gwałtownego przyśpieszenia i nowej elity, którą nominuje sam. Degradując jednych, awansując innych, uderzając podatkami w nie swoich i obdarowując swoich. Już nie praca i nie sukces mają być środkami do awansu, lecz decyzja władzy. Uderzenie w elity nie wynika tylko z pragnienia zemsty i z chęci wzmocnienia własnego zaplecza. Ma być w gruncie rzeczy śmiertelnym ciosem w demokrację liberalną, o niebo potężniejszym niż rozwalenie Trybunału Konstytucyjnego. Gdy władza rzuci na kolana jej obrońców, demokracja w liberalnym kształcie po prostu padnie. Tak jak padnie społeczeństwo obywatelskie, gdy tylko zmasakruje się pozycję obywatela. Już 10 lat temu Jarosław Kaczyński z właściwą sobie szczerością powiedział, że społeczeństwo obywatelskie jest zagrożeniem dla państwa. Oczywiście, dla normalnego, demokratycznego państwa żadnym zagrożeniem nie jest, przeciwnie – jest jego wsparciem. Ale dla państwa autorytarnego, jakie buduje Kaczyński, rzeczywiście jest zagrożeniem śmiertelnym. 24-30.10.2016
3
22.10.2016 00:17
O
peracja niszczenia reform, instytucji i wszelkich oponentów władzy jest skrajnie cyniczna i śmiertelnie niebezpieczna dla Polski, jest przemyślana i konsekwentna, ale też całkowicie irracjonalna. Władca i właściciel państwa niszczy nie tylko po to, by osiągnąć swe cele. On chce napawać się samym zniszczeniem. Nie mogąc pojąć owej irracjonalności i nie chcąc się z nią pogodzić, na siłę staramy się nadać pozory logiczności temu, co nielogiczne. Dlaczego na przykład Kaczyński z taką lubością obraża swych przeciwników, w czym pomagają mu poręczne zabawki w postaci mediów narodowych? Otóż czyni tak wcale nie po to, by skonsolidować swój elektorat. Obraża, bo kocha obrażać, depcze, bo uwielbia deptać, opluwa, bo się w tym pławi, poniża, bo wszystkich, którzy go nie lubią, nie podziwiają, chce widzieć poniżonych. Tak po prostu. Z sadystyczną satysfakcją. Dlaczego twarzą walki z Trybunałem Konstytucyjnym jest prokurator stanu wojennego Piotrowicz? Bo celem jest nie tylko pognębienie Trybunału, ale jednocześnie upokorzenie jego sędziów i obrońców. Mamy więc Kaczyńskiego w wersji o wiele groźniejszej niż ta, którą poznaliśmy w latach 2005-2006. Teraz nie ma pęt w postaci koalicjantów, ale przede wszystkim nie ma już absolutnie żadnych hamulców moralnych. Nie miał ich i wtedy, ale wówczas hamulcowym był prezydent Kaczyński. Lech Kaczyński uważał po prostu, że pewnych rzeczy robić
Rozpoczęte niemal rok temu dzieło destrukcji trwa w najlepsze. Niszczone jest niemal wszystko, czego ta władza się tknie, mamy festiwal dyletanctwa nie można i mówić nie można, czym mitygował brata, będąc jedyną osobą w sferze publicznej, z której zdaniem ten się jakoś liczył. Dziś żadnych bezpieczników nie ma. Stąd radykalizm rewolucji, której prawdziwego zasięgu jeszcze nie znamy. Stąd bezceremonialna brutalność, której skalę dopiero poznamy. Władza czerpie też garściami z modelu państwa, które szczęśliwie pożegnaliśmy w 1989 r. Jej nacjonalizm łącznie z tzw. polityką kulturalną jest niemal kalką moczaryzmu, jej polityka gospodarcza sięga do wzorców gierkowszczyzny, jej brutalna propaganda, łącznie z językiem, wskazywaniem i potępianiem wrogów ustroju – przypomina epokę Jaruzelskiego. Pod względem ostentacji i bezceremonialności obecna władza czasem nawet komunistów przebija. Działalność i występy ministra Macierewicza są tego doskonałą ilustracją. Nawiasem mówiąc, nie sposób zrozumieć tak wielkiego poparcia dla władzy, której dwoma najważniejszymi przedstawicielami są panowie Kaczyński i Macierewicz, od dawien dawna najbardziej niepopularni politycy w kraju.
R
ozpoczęte niemal rok temu dzieło destrukcji trwa w najlepsze. Niszczone jest niemal wszystko, czego ta władza się tknie, w sumie mamy niesamowity festiwal dyletanctwa. Ta ekipa specjalistów od demolki serwuje nam niezmiennie fantasmagorie o gospodarczym cudzie, którego dokona. Mówiąc krótko: 500 + zemsta i mrzonki. Ponieważ nie ma ani bezpieczników instytucjonalnych, ani hamulców moralnych, tym bardziej estetycznych, należy się zastanowić, czy jest cokolwiek, co tę władzę może zatrzymać. Linia demarkacyjna wskazująca na ograniczenia władzy, którą narysowano w konstytucji, już została wymazana. Trzeba więc ją namalować od nowa. Może to zrobić tylko społeczeństwo stawiające opór władzy. Toczy się wielka batalia, która zdecyduje nie tylko o najbliższych latach, ale może nawet o dekadach. To batalia między autorytarną władzą a społeczeństwem obywateli. Stawka jest w niej większa niż dorobek III RP i dorobek ludzi, niż konstytucja i Trybunał Konstytucyjny, prawa obywateli i prawa kobiet. Stawką jest przetrwanie Polski wolnych obywateli, zachowanie państwa, które nie będzie wrogiem dla większości społeczeństwa, i przetrwanie Polski jako członka demokratycznej, zachodniej wspólnoty narodów. Batalia ma więc charakter egzystencjalny. To bój o wszystko. eśli społeczeństwo tę batalię przegra, kraj, być może na całe pokolenie, osunie się w mroki nieposkromionego autorytaryzmu i brutalnego zamordyzmu. Jeśli społeczeństwo zwycięży, poniekąd wywalczy demokrację ponownie. Nie, jak 27 lat temu, wskutek kontraktu garstki opozycjonistów z upadającą władzą, ale wskutek wielkiego ożywienia obywatelskiego, które będzie znakiem dla tej i dla każdej innej władzy, że są rzeczy, na które wolni obywatele Polski nie zgodzą się nigdy. Dokładniej rzecz ujmując, że nie będziemy tolerować władzy naruszającej obywatelskie prawa, niszczącej pozycję Polski i uderzającej w interesy przyszłych pokoleń. To może być jednocześnie wielki akt założycielski polskiej demokracji, na którego brak narzekało tak wielu, także tych, którzy uznają historyczną wagę Okrągłego Stołu i wyborów z czerwca 1989 r. Gdzieś na końcu, gdy krajobraz po bitwie się oczyści, a kurz opadnie, potrzebna będzie być może nowa, wielka umowa społeczna, która nie będzie wykluczała nikogo, żadnej grupy społecznej, także wielomilionowej rzeszy Polaków, którzy obecną władzę popierają. Polska nie może być za ciasna dla nikogo. Każdy powinien czuć się tu u siebie, żyjąc w przekonaniu, że jego prawa są gwarantowane. W najbliższym czasie to sami Polacy odpowiedzą na pytanie, ile są w stanie znieść, na ile pozwolą, czego nie będą tolerować. Sami Polacy zdecydują, jakiego kraju pragną i jaką twarz chcą pokazywać światu. W gruncie rzeczy jest to więc batalia o polskiego ducha. To z niej narodzi się, na dobre lub na złe, nowy Polaków portret własny. N
J
4 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
002-004_NW_44.indd 4
22.10.2016 00:17
mBank.pl/pb
Długo zastanawiałem się, jak przekazać synowi mój biznes. To ważny moment dla wszystkich: dla rodziny i firmy. Nie chciałem odwlekać tego w nieskończoność. Mój doradca private banking skontaktował mnie ze specjalistami w tej dziedzinie. Teraz mogę kibicować synowi.
private banking & wealth management Niniejszy materiał nie stanowi oferty w rozumieniu Kodeksu cywilnego i ma charakter wyłącznie informacyjny. Szczegółowe informacje dostępne są na stronie www.mBank.pl/sukcesja rrein@wp.pl
MBANK.indd 1
21.10.2016 14:18
Newsweek
Peryskop NA SKRÓTY PRZEZ ŚWIAT Królestwa. Wprawdzie jesienią 2014 r. 55 proc. Szkotów odrzuciło niepodległość, ale proporcje może odwrócić perspektywa Brexitu. Blisko dwie trzecie szkockich wyborców chce bowiem dalszego członkostwa w UE.
ministerstwo kultury. Ma to ukrócić inicjatywy takie jak zorganizowanie w ubiegłym roku w pobliżu mogił polskich żołnierzy „wioski św. Mikołaja”. Jarmark zamknięto dopiero po protestach polskiej ambasady.
ABORCJA BLIŹNIAKÓW
ZERO SYMBOLI RELIGIJNYCH
KOBIETY W CIĄŻY BLIŹNIACZEJ MOGĄ dokonać aborcji NA WYBRANYM PŁODZIE, NAWET
MARINE LE PEN, LIDERKA FRONTU NARODOWEGO, PROPONUJE ROZSZERZYĆ OBOWIĄZUJĄCY OD PIĘCIU LAT W MIEJ-
BEZ WSKAZAŃ MEDYCZNYCH
TRZĘSIENIE ZIEMI O SILE PRZEKRACZAJĄCEJ 6 stopni w skali Richtera NAWIEDZIŁO W PIĄTEK ZACHODNIĄ JAPONIĘ. W rejonie dotkniętym kataklizmem prawie 40 tys. gospodarstw domowych zostało odciętych od prądu, wstrzymano też ruch pociągów, ale nie ucierpiała tamtejsza elektrownia atomo-
wa. Blisko 20 proc. trzęsień ziemi o magnitudzie 6 lub większej ma miejsce właśnie w Japonii.
MONTE CASSINO POD OCHRONĄ SZKOCJA CHCE UE RZĄD SZKOCJI ROZPOCZĄŁ KONSULTACJE SPOŁECZNE DOTYCZĄCE PROJEKTU USTAWY O DRUGIM
TERENY WALK O MONTE CASSINO, W TYM POLSKI CMENTARZ WOJENNY NA WZGÓRZU, UZYSKAŁY STATUS MIEJSCA O SZCZEGÓL-
REFERENDUM w sprawie odłą-
NYM ZNACZENIU HISTORYCZNYM
czenia się od Zjednoczonego
– postanowiło włoskie
TYDZIEŃ Z...
Czy leci z nami pilot?
DARIUSZ ĆWIKLAK
POLSKA POLITYKA WCIĄŻ KRĘCI SIĘ wokół śmigłowców. Minister Macierewicz nie potrafi wyjaśnić, dlaczego zerwano rozmowy z francuskim Airbusem na zakup caracali i w jaki sposób będą wybierane nowe śmigłowce. W Mielcu obiecał wojsku kluczyki do blackhawków, a kilka dni później zapowiada nowy przetarg. I budowę polskiego śmigłowca razem
z Ukrainą. Minister odlatuje, a armia wciąż nie wie, jaką maszyną.
WIADOMO ZA TO, jakimi samolotami będą latać polskie VIP-y: MON wybrało gulfstreamy. Producent, koncern General Dynamics, podobnie jak Lockheed Martin, właściciel Mielca, postawił na właściwego doradcę: firmę Park Strategies zaprzyjaźnionego z Macierewiczem byłego amerykańskiego senatora Alfonse’a D’Amato.
DOBRY DORADCA TO SKARB. Pewnie dlatego szef MON jest tak wierny swemu rzecznikowi Bartłomiejowi Misiewiczowi. Ten 26-latek zajmuje się teraz „analizą dezinformacji medialnych wymierzonych w bezpieczeństwo państwa”. Ciekawe, czy to jego zasługa, że Macierewicz z sejmowej mównicy powtórzył rosyjską plotkę, jakoby Egipt odsprzedał Rosji za dolara francuskie okręty Mistral? WPADKA Z MISTRALAMI to i tak pikuś przy komisji smoleńskiej Macierewicza, która
SCACH PUBLICZNYCH
zakaz noszenia burki (czyli muzułmańskiego stroju zakrywającego twarz) na pozostałe symbole religijne, takie jak jarmułka czy krzyżyk. Wyjątek stanowiłyby osoby duchowne, jak imamowie, rabini czy księża.
„ujawniła” nagranie ze Smoleńska dostępne od 6 lat na YouTube. Ileż to będzie rewelacji, kiedy komisja w końcu odkryje wyszukiwarkę Google!
W OBECNĄ POETYKĘ MON najlepiej wpisał się portal Fronda, którego autor snuje rozważania o śmigłowcu elektrycznym made in Poland: „Można by mu naładować baterie nawet z rosyjskiego gniazdka w centrum tajgi (...). Polski helikopter elektryczny skradałby się cicho jak kot i atakował błyskawicznie jak jastrząb”. I niech się nazywa LECH: Latający Elektryczny Cichy Helikopter. AUTOR FRONDY PRZEKONUJE, że wicepremier Morawiecki powinien zainwestować w elektryczny śmigłowiec. Ale wicepremierowi co innego w głowie. „Zanurzyłem się w budżecie [na 2017 rok] i jestem w nim zakochany. I jest to miłość odwzajemniona” – wyznał. Rządowy Excel pełen czerwonych serduszek? Co za odlot.
FOT. EASTNEWS, PHILIPPE WOJAZER/REUTERS/FORUM
WSTRZĄSY W JAPONII
– zdecydowało norweskie ministerstwo zdrowia. Do zabiegu uprawnione są również cudzoziemki przebywające w Norwegii.
6 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
006_NW_44.indd 6
22.10.2016 01:11
C O L L E C T I O N A P PA R T E M E N T F R A N Ç A I S PRINTEMPS | ÉTÉ 2016 / 2017
Kolekcja dostępna w salonach Pierre Cardin: Białystok CH Alfa, Bielsko-Biała CH Sfera, CH Gemini Park, Bydgoszcz CH Focus, Czeladź CH M1, Częstochowa CH Jurajska, Gdańsk CH Bałtycka, Gdynia CH Klif, CH Riviera, Gliwice CH Forum, Gorzów Wlkp. CH Askana, Kalisz CH Amber, Katowice CH Silesia CC, Kielce CH Echo, Kraków CH Bonarka CC, CH Kazimierz, CH Galeria Krakowska, CH Plaza, Łódź CH Galeria Łódzka, CH Manufaktura, CH M1, Lublin CH Felicity, Nowy Sącz CH Trzy Korony, Olsztyn CH Galeria Warmińska, Poznań CH City Center, CH Auchan (Komorniki), CH Posnania, Płock CH Wisła, Rybnik CH Plaza, Rzeszów CH Galeria Rzeszów, Szczecin CH Kaskada, CH Galaxy, Tarnów CH Tarnovia, Toruń CH Copernicus, Warszawa CH Arkadia, CH Galeria Mokotów, Wrocław CH Magnolia, CH Pasaż Grunwaldzki, ul. Wita Stwosza 42/43, Zabrze CH M1, Zielona Góra CH Focus
rrein@wp.pl
pierre cardin04.indd 1
21.10.2016 14:28
Newsweek PERYSKOP
POŻEGNANIE MISTRZA
Krzysztof Materna OBSERWATORIUM
Prosty wniosek ostatnich dniach przeczytaliśmy i wysłuchaliśmy wielu wspomnień dotyczących mistrza Andrzeja Wajdy. Mimo świadomości, że zostawił nam w spadku wielkie dzieła, trudno mi oprzeć się wrażeniu, że odszedł ktoś, kto każdym swoim wystąpieniem kształtował nas, dodawał otuchy i prowadził przez meandry artystycznych decyzji i wyborów. Mam w swoim życiorysie taki epizod bezpośredniego kontaktu z Panem Andrzejem, który daleki jest od opowieści o jego roli jako narodowego reżysera. Pan Andrzej Wajda wspólnie z Wojciechem Marczewskim zaprosili mnie kiedyś do swojej szkoły, ażebym podzielił się z młodymi reżyserami swoją wiedzą na temat konstrukcji żartów. Spodziewałem się wielu rzeczy, ale jednej nie przewidzia-
W
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
łem. Najbliżej mnie siedzącym słuchaczem był mistrz Andrzej Wajda, który w pierwszej ławce w czasie mojego wykładu pilnie prowadził notatki i kiwał głową. Nie muszę dodatkowo opowiadać, jak bardzo mnie to stremowało. Zwłaszcza że z charakterystycznego kiwania głową nie wynikała dla mnie ani aprobata, ani też rodzaj sprzeciwu. Wykład zakończył się warsztatami przeprowadzonymi pod moim kierunkiem, w których udział wzięli studenci oraz aktorzy. Instruowani przez kandydatów na reżyserów grali różnego rodzaju żartobliwe scenki wspólnie przez nas przygotowane. Po warsztatach Pan Andrzej zaprosił mnie na indywidualne podsumowanie tego, co wspólnie zrobiliśmy. „To bardzo ciekawe, co zrobiliśmy – powiedział. – Bardzo dużo się nauczyłem, a końcowy wniosek nawet sobie napisałem”. Pokonałem tremę i zapytałem: „Czy dowiem się w takim razie, jaki to wniosek i co pan zapisał?”. „Nie wiedziałem do tej pory – odpowiedział mistrz – że wszyscy, którzy reżyserują żarty, mają łatwiej niż ja. Jak zrobi pan coś śmiesznego, to widownia się śmieje, a pan wtedy wie, że dobrze pan wyreżyserował. Jak robi pan coś takiego jak ja, to widownia się nie śmieje i ja zostaję cały czas ze znakiem zapytania, czy dobrze reżyserowałem. I właśnie dlatego pan ma łatwiej”. Wniosek prosty i ciekawy. Zostaje mi wśród wielu innych wspomnień. N
FOT. FOT.PAP/JACEK TURCZYK, RYS. MATEUSZ KÓEK/FOT. MAREK SZCZEPAŃSKI
Prochy Andrzeja Wajdy pochowano w Krakowie Reżysera żegnała rodzina, przyjaciele, ludzie świata kultury, politycy (m.in. były i obecny prezydent RP) i rzesze fanów
8 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
008_NW_44.indd 8
21.10.2016 21:27
rrein@wp.pl
JAGUAR.indd 1
21.10.2016 14:11
Newsweek PERYSKOP
MOJE WINA
24 PAŹDZIERNIKA
Villa Montorsoli Chianti DOCG
1929 R.
o zawdzięczamy Toskanii? Na przykład brukowane ulice. To właśnie Florencja w XIV wieku zdecydowała się na ten krok, a że była wówczas bogatym miastem wyznaczającym trendy, takie udogodnienie szybko znalazło naśladowców. Toskański dialekt, który ukształtował się w czasach odrodzenia, stał się natomiast podstawą języka włoskiego w wersji, jaką dzisiaj znamy. Z Toskanii pochodzi również wino wręcz stworzone do postawienia go na stole wśród jesiennych przysmaków. Pełnokrwisty symbol regionu, pijany zarówno przez wielkich, jak i maluczkich tego świata. W połowie XVI stulecia podawano je na papieskim dworze. Dwa wieki później książę Toskanii Kosma III Medyceusz po raz pierwszy określił granice terytorium jego pochodzenia i sposób produkcji. Finalne szlify trunkowi nadał zaś arystokrata i zasłużony włoski polityk Bettino Ricasoli. Mowa oczywiście o chianti. To wino z regionu Chianti – ziem pomiędzy Florencją a Sieną. Przez środek Chianti przebiega słynna i niezwykle malownicza Via Chiantigiana, beznamiętnie zaznaczana na mapach jako SR 222, która znakomicie ułatwia orientację w tym terenie. Pochodzenie słowa „chianti” jest niejasne. Prawdopodobnie wywodzi się od etruskiego „clante” mającego coś wspólnego z wodą i będącego jednocześnie nazwiskiem ważnego miejscowego etruskiego rodu. Od 1872 roku, kiedy skład procentowy chianti uporządkował wspomniany baron Ricasoli, przepisy nieco się zmieniły. Współcześnie to 80 proc. sangiovese z dodatkiem canaiolo, colorino, merlota lub cabernet sauvignon. Choć spotyka się wyśmienite okazy wyprodukowane wyłącznie z sangiovese. Niektórzy mówią, że chianti pachnie i smakuje jak Włochy. Bo znajdziemy w nim wiśnie, oregano, pomidory, ocet balsamiczny i aromatyczne espresso. Nie inaczej jest w przypadku Villa Montorsoli Chianti DOCG z Castello di Oliveto. To 80 proc. sangiovese oraz po 10 proc. canaiolo i merlota. Otworzywszy butelkę, dajmy trunkowi nieco pooddychać i rozwinąć owocowo-fiołkowy aromat. W tym czasie podziwiajmy jego wytrawną rubinową czerwień z fioletowymi refleksami. Nagrodą za cierpliwość będzie smak – dobrze zbalansowany, lekko pikantny, z wyraźnymi taninami. N
C
Czarny czwartek na Wall Street. Po podwyżce stóp procentowych przez bank centralny USA zwiększona podaż akcji spowodowała panikę na giełdzie. Inwestorzy, którzy kupowali akcje na kredyt, popełniali samobójstwa, firmy plajtowały, zadłużeni farmerzy opuszczali swe gospodarstwa. Nastąpiła kilkuletnia recesja określana mianem Wielkiego Kryzysu
NOTOWANIA
VARUJAN VOSGANIAN, rumuński pisarz o ormiańskich korzeniach, który dzięki „Księdze szeptów” został laureatem Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus
THERESE JOHAUG, norweska biegaczka narciarska, która jest podejrzana o stosowanie dopingu i została zawieszona w prawach sportowca, bo w jej organizmie wykryto steryd y clostebol
SONDAŻ CZY MINISTER ANTONI MACIEREWICZ POWINIEN ZOSTAĆ ZDYMISJONOWANY PO UJAWNIENIU JEGO ZWIĄZKÓW Z LOBBYSTĄ AMERYKAŃSKIEGO PRZEMYSŁU LOTNICZEGO?
15%
63%
NIEE
TAK
222%
NIE WIEM, TRUDNO POWIEDZIEĆ
ŹRÓDŁO: SW RESEARCH DLA „NEWSWEEKA”. BADANIE PRZEPROWADZONE NA GRUPIE 800 POLAKÓW W WIEKU 16-64 LAT
MACIEREWICZ DO DYMISJI W UBIEGŁYM TYGODNIU POLITYCY PO ZAAPELOWALI DO PROKURATURY I ABW, BY ZAJĘŁY SIĘ SPRAWĄ POWIĄZAŃ SZEFA MON ANTONIEGO MACIEREWICZA Z LOBBYSTĄ ALFONSE’EM D’AMATO. BLISKO DWIE TRZECIE POLAKÓW UWAŻA, ŻE MACIEREWICZ POWINIEN STRACIĆ STANOWISKO – POKAZAŁ SONDAŻ SW RESEARCH DLA „NEWSWEEKA”. – Wraz ze wzrostem wieku rośnie odsetek ankietowanych, którzy uważają, że Macierewicz powinien zostać zdymisjonowany. Wśród najmłodszych badanych odsetek takich wskazań wynosi 51 proc., wśród najstarszych aż 72 proc. – zwraca uwagę Piotr Zimolzak z agencji badawczej SW Research. – Wyniki sondażu pokazują, że Antoni Macierewicz staje się dużym obciążeniem dla rządu PiS. Jednak dla pozycji politycznej Macierewicza większe znaczenie od sondaży ma zaufanie, jakim obdarza go Jarosław Kaczyński – kwituje dr hab. Robert Alberski, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. PASZA
SIĘ RZEKŁO Jestem zakochany w tym budżecie Mateusz Morawiecki, wicepremier
Jerzy Mazgaj – prezes zarządu Delikatesów Alma. Miłośnik wina i dobrej kuchni
FOT. MATERIAŁY PRASOWE (2), KUBA BŁOSZYK/NEWSPIX.PL, PRZEMYSŁAW FISZER/EAST NEWS, IMAGO/DIGITALSPORT/EAST NEWS
Jerzy Mazgaj
KARTKA Z...
10 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
010_NW_44.indd 10
22.10.2016 01:50
Newsweek GENEALOGIA
W POSZUKIWANIU PRZODKÓW W specjalnym wydaniu „Newsweeka” pomagamy stworzyć drzewo genealogiczne. Radzimy, jak poruszać się w archiwach i czytać księgi parafialne. Odkrywamy również tajemnice DNA i prezentujemy rodzinne historie Jerzego Stuhra, Daniela Passenta, Pawła Huellego, Jacka Dehnela, Małgorzaty Niezabitowskiej, Alexiego Lubomirskiego i Mikołaja Reya
144 strony
W SPRZEDAŻY OD 26 PAŹDZIERNIKA
od 2001 roku Adres redakcji tygodnika: 02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 52. Kontakt z Czytelnikami: (22) 232 21 00 (w godzinach 8–16), faks (22) 232 55 26; www.newsweek.pl, redakcja@newsweek.pl Redaktor naczelny: Tomasz Lis / Zastępca redaktora naczelnego: Aleksandra Karasińska / Redaktor prowadzący: Łukasz Ramlau / Dyrektor artystyczna: Magdalena Mamajek-Mich / Sekretarz redakcji: Ryszard Holzer / Sekretariat redakcji: Małgorzata Kacprzak, Katarzyna Klejnocka, Lucyna Dyczkowska / Polska: Wojciech Cieśla, Rafał Kalukin, Michał Krzymowski, Marcin Meller, Aleksandra Pawlicka, Teresa Torańska, Paweł Szaniawski – PERYSKOP / Społeczeństwo: Renata Kim, renata.kim@newsweek.pl, Aleksandra Gumowska, Wojciech Staszewski, Anna Szulc, Małgorzata Święchowicz, Jacek Tomczuk / Świat: Jacek Pawlicki, jacek.pawlicki@newsweek.pl, Michał Kacewicz, Maciej Nowicki, Nowy Jork: Piotr Milewski, piotr.milewski@newsweek.pl / Biznes: Dariusz Ćwiklak, dariusz.cwiklak@newsweek.pl, Radosław Omachel, Marek Rabij, Miłosz Węglewski / Nauka: Dorota Romanowska, dorota.romanowska@newsweek.pl, Katarzyna Burda / Kultura: Piotr Bratkowski, piotr.bratkowski@newsweek.pl, Dawid Karpiuk, Karolina Pasternak, Joanna Ruszczyk, Małgorzata Sadowska, Łukasz Saturczak / Wydanie cyfrowe: Marek Wójcik, marek.wojcik@ringieraxelspringer.pl, Józef Lubiński – redaktor prowadzący / Internet: Marta Ogórkiewicz (product manager newsweek.pl), Marcin Marczak – wydawca, Marta Ciastoch, Jakub Korus, Hubert Orzechowski, Łukasz Rogojsz, Paula Szewczyk, Marta Tomaszkiewicz, Mateusz Wojtalik / Foto: Rafał Pyznar, Tomasz Królik, Mikołaj Starzyński, Marek Szczepański / Studio graficzne: Grzegorz Brodowski, Urszula Gardy, Aleksandra Kuc, Michał Peas, Sylwia Urbańska, Marek Zipper – grafik projektant / Asystent redaktora naczelnego: Krystian Durma, krystian.durma@ringieraxelspringer.pl / Korekta: Ewa Leszczyńska-Al-Khafagi, Agata Rytel, Iwona Trzaskoma Wydawca: RINGIER AXEL SPRINGER POLSKA Sp. z o.o., Członek Izby Wydawców Prasy i Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, www.ringieraxelspringer.pl / Adres: ul. Domaniewska 52, 02-672 Warszawa, recepcja główna tel.: (22) 232 00 00, 232 00 01 / Prezes zarządu: Edyta Sadowska / Prezes honorowy: Wiesław Podkański / Dyrektor finansowy: Grzegorz Kania / Dyrektor HR: Monika Remiszewska / Dyrektor marketingu: Olga Korolec / Dyrektor zarządzający marką: Dariusz Zieliński / Dyrektor ds. projektów specjalnych: Joanna Chlebna / Reklama: Media Impact Polska Sp. z o.o., Mariusz Szynalik, mariusz.szynalik@mediaimpact.pl, tel. 22 232 01 25 / Marketing: Anna Więckowska / Menedżer wydawniczy: Bernadetta Byrska / PR korporacyjny: Agnieszka Odachowska / Księgowość: Katarzyna Fita (dyrektor) / Kolportaż: Rafał Kamiński (dyrektor) / Produkcja: Mariusz Gajda (dyrektor), Jarosław Sokołowski / Druk: Quad/Graphics Europe Sp. z o.o. / Prenumerata i zamówienia kolekcji: tel.: 22 336 79 01, 801 000 869, e-mail: prenumerata.axel@qg.com, www.newsweek.pl / Sprzedaż internetowa wydań archiwalnych, specjalnych i prenumeraty: www.kiosk.redakcja.pl / Reklamacje: tel.: 22 336 79 01, 801 000 869, e-mail: prenumerata.axel@qg.com / Prenumerata krajowa: Poczta Polska oraz Ruch SA na terenie całego kraju / Prenumerata zagraniczna: http://kiosk.redakcja.pl Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów. Za treść ogłoszeń redakcja ponosi odpowiedzialność w granicach wskazanych w ust. 2 art. 42 ustawy Prawo prasowe. Zabroniona jest bezumowna sprzedaż czasopisma po cenie niższej od ceny detalicznej ustalonej przez wydawcę. Sprzedaż numerów aktualnych i archiwalnych po innej cenie jest nielegalna i grozi odpowiedzialnością karną. Newsweek magazine Published by Newsweek LLC, EDITORIAL STAFF: Editor in chief: Jim Impoco / Deputy Editor: Bob Roe / International Editor: Nicholas Wapshott / Managing Editor: Kira Bindrim BUSINESS STAFF: Chief Content Officer, IBT Media: Johnathan Davis / Chief Executive Officer, IBT Media: Etienne Uzac
rrein@wp.pl
011_NW_44.indd 11
24-30.10.2016
11
21.10.2016 21:31
rrein@wp.pl
Apart 2cale.indd 4
21.10.2016 14:04
rrein@wp.pl
Apart 2cale.indd 5
21.10.2016 14:04
14 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
014-019_NW_44.indd 14
21.10.2016 21:18
Newsweek POLITYKA
JERZY STUHR O R O K U Z P R AW E M I S P R AW I E D L I WO Ś C I Ą
POMYLONY PATRIOTYZM Ta władza zaraziła nam Polskę bezwstydem – mówi o rządach PiS wybitny aktor J ERZY S TUHR ROZMAWIA
rrein@wp.pl
014-019_NW_44.indd 15
ALEKSANDRA PAWLICKA ILUSTRACJA THE KRASNALS
24-30.10.2016
15
21.10.2016 21:18
Newsweek POLITYKA JERZY STUHR O ROKU Z PRAWEM I SPRAWIEDLIWOŚCIĄ
Nie. Pan prezydent, powołany do stania na straży przestrzegania konstytucji, stoi na straży dyktatów, którymi w tym kraju próbuje od roku rządzić prezes PiS.
NEWSWEEK: Jak pan ocenia „dobrą zmianę”, czyli rok rządów PiS? JERZY STUHR: Zmiana rodzi defek-
ty, problemy, pomyłki, zdegenerowanie szczytnych ideałów. A to musi budzić niepokój.
Co jest główną siłą Jarosława Kaczyńskiego?
– Manewrowanie ludźmi. Zebranie grona lojalnych wykonawców rozkazów, wykonawców, którymi zwykle się pogardza. Hitler też miał tę umiejętność. Wiedział, jak dobrać. Jak od siebie uzależnić. Jak uwikłać. Zbuntowałeś się? Myślisz, że ja cię do więzienia wsadzę? Nie, chodź, mam dla ciebie specjalne zadanie, tylko jak podskoczysz, to ci wyciągnę takie rzeczy, że jesteś na całe życie skończony. W literaturze pisał o tym Dostojewski. Czasami mówię studentom, którzy mają grać Piotra Wierchowieńskiego w „Biesach”: „Obserwuj prezesa. To jest Piotr Wierchowieński”. I wiem, co mówię, grałem tę postać przez 10 lat. Bohater Dostojewskiego to umiłowanie anarchii, mistrz zawiązywania intryg.
Co pana najbardziej niepokoi?
Pana to boli?
– Sprawia przykrość, bo kwestionuje dorobek życia. Oczywiście, nie zamkną mi możliwości wyjazdu i pracy za granicą, ale odbierają prawo do bycia ambasadorem polskiej kultury. Dziś słyszę, że nie jestem patriotą, tylko kosmopolitą, co łasi się do obcych nacji, wysługuje innym. Że jeśli chcę występować, to bardzo proszę, ale przed Polonią. Teraz takie są dyrektywy. Skoro prezydent za granicą najchętniej spotyka się z Polonią, to Jerzy Stuhr nie może?
Niebezpieczny gość.
PROBLEM Z NASZYM POMYLONYM PATRIOTYZMEM, Z NASZĄ FAŁSZYWĄ DUMĄ NARODOWĄ POLEGA NA TYM, ŻE ONE SĄ Z KOMPLEKSÓW I ZE STRACHU PRZED INNYMI
– Ależ ja gram dla Polonii, traktując te występy jako pomoc w leczeniu głównej choroby emigrantów – nostalgii. Nie uważam jednak, że jest to moja najważniejsza misja. A pan prezydent spotyka się z Polonią, bo to głosy wyborcze pomagające wygrywać w Warszawie. Nie powiem niczego odkrywczego, mówiąc, że mamy prezydenta, który jest trybikiem w partyjnej machinie Jarosława Kaczyńskiego. W grudniu ubiegłego roku zmienił się w Polsce ustrój. A przynajmniej poważnie zmutował. Ustawami o Trybunale Konstytucyjnym PiS zlikwidowało trójpodział władzy i przeszedł od demokracji do dyktatury. Czy pan prezydent, który jest głową państwa, zauważył tę zmianę?
– Dlatego tę cechę prezesa PiS wymieniłem na pierwszym miejscu. Wierchowieński to rewolucjonista, którego rewolucja prowadzi do totalnej destrukcji. Wykończyć jednego, żeby resztę związać szantażem. Zniszczyć stary porządek, nie liczyć się z kosztami, bo ofiary przecież muszą być. Wzbudzić powszechny strach, zburzyć wzajemne zaufanie, niech jedni donoszą na drugich. Nieufne społeczeństwo to łatwa do zarządzania masa. I potrzebuje silnego przywódcy. Wierchowieński to nihilista, a prezes PiS głosi potrzebę moralnego ozdrowienia narodu.
– Pani Olu, chce mnie pani sprowokować, ale przecież oboje dobrze wiemy, że „dobra zmiana” oznacza w gruncie rzeczy złą zmianę. Trudno nam pewne rzeczy zrozumieć, bo my jesteśmy z kultury wstydu. Nie robimy pewnych rzeczy, bo nie chcemy się potem za siebie wstydzić. A dla ludzi „dobrej zmiany” to żaden problem. Czy pan wiceminister od widelca się wstydzi? Nie sądzę. Rąbnął głupotę roku, obraził Francuzów, ośmieszył Polaków i chodzi dumny jak paw. Bo wszyscy o nim mówią już drugi tydzień. A ta pani, która nazwała sędziów Sądu Najwyższego grupą kolesi, to czy ona się wstydzi? Zdaje się, że pełni jakąś zaszczytną funkcję w swojej partii, jest rzecznikiem? A pan od dyplomacji, który o Komisji Weneckiej powiada, że nie życzy sobie jej wycieczek do naszego kraju? Czy on się wstydzi? Albo pan, który twierdzi, że Amery-
FOT. ALBERT ZAWADA/AGENCJA GAZETA
– Najboleśniejsza jest nowa żelazna kurtyna. Ta władza wpycha nas za nią, wbrew woli takich jak pani czy ja. Przez większość życia miałem potworny kompleks żelaznej kurtyny. Za wszelką cenę chciałem się przez nią przebić. Do Europy, z którą czułem się związany, do świata. Zdrowy patriotyzm pojmowałem jako propagowanie kultury polskiej za granicą. Zrobić Mrożka w Palermo albo w Parmie. W Buenos Aires pracować nad Gombrowiczem. Nie zapomnę, gdy kiedyś zapytałem argentyńskich studentów, czy chcą zająć się „Iwoną, księżniczką Burgunda”, a oni mówią: „Panie profesorze, był taki piękny polski film o weselu, duchy w nim przychodziły. Może zajęlibyśmy się tym scenariuszem?”. „Dzieci – odrzekłem – przecież to największa polska sztuka teatralna”. I robiliśmy tego Wyspiańskiego, choć nie było przekładu „Wesela” na hiszpański. A teraz okazuje się, że ten mój patriotyzm jest podejrzany. Że nie wiadomo, po co on komu.
16 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
014-019_NW_44.indd 16
21.10.2016 21:18
REKLAMA
kanie mogą się uczyć od nas demokracji. Jest ministrem obrony naszego kraju. No skoro tak, to każdą głupotę można u nas powiedzieć bez mrugnięcia powieką. Ta władza zaraziła nam Polskę bezwstydem. Ryba psuje się od głowy?
– Zachowanie władzy daje przyzwolenie. W mojej rodzinie mówiło się zawsze: „Jak wychodzisz z domu, to miej zapiętą kamizelkę”, co znaczyło: nie wychodź rozchełstany i to nie tylko w znaczeniu garderoby. Chodziło o godność zachowania. Tymczasem nasi politycy wchodzą na sejmową mównicę intelektualnie rozchełstani. Rozmemłani. Gadają, co im ślina na język przyniesie, bez żadnej odpowiedzialności, bez żadnych konsekwencji, całkiem bezwstydnie. Czasami wręcz kłamią, jak minister edukacji, która zapewniała, że żaden nauczyciel nie będzie zwolniony, a już zwolniono parę tysięcy.
– W przypadku tej władzy bezwstyd łączy się z kłamstwem. Często obserwuję ich zachowanie. Gdy druga strona zaczyna używać argumentów, faktów, liczb, dowodów na to, że to, co głosi PiS, jest nieprawdą, to przedstawiciele tej partii zapadają w przedziwną śpiączkę. Jakby byli ulani z betonu. Wszystko po nich spływa, spływa, aż spłynie i natychmiast zaczynają tokować swoje dobrze wyuczone kwestie. Jakby wycięto im z mózgu komórkę wstydu. Może są po prostu dobrymi aktorami?
– Dobry aktor uwiarygadnia rolę, którą gra, a nie recytuje jak katarynka podsunięte mu kwestie. Najgorsze jednak jest to, że przyzwolenie na bezwstyd kłamstwa zawsze prowadzi do demoralizacji. Jeśli cały czas się kłamie, oszukuje, to potem można już wszystko. Wszystkiemu można zaprzeczyć. Można każdą prawdę zakwestionować. Zanika umiejętność rozpoznawania własnych błędów. Dwa razy oblałem na egzaminie wstępnym do szkoły teatralnej Kingę Preis. Dostała się za trzecim razem i okazała się świetną aktorką. Napisałem więc do niej list: „To była moja wielka pedagogiczna pomyłka”. I ona ten list, w którym przyznałem się do błędu, zachowała do dziś. Dla mnie to naturalne, że jak się człowiek pomyli, to powinien się do tego przyznać i przeprosić. Ale jeśli ktoś nie ma takiego odruchu, to może tylko tkwić w błędzie. I brnąć coraz dalej i dalej. Inna rzecz, że oni muszą brnąć, żeby utrzymać się przy władzy, bo w przeciwnym razie czeka ich Trybunał Stanu. Nie łudźmy się więc, że ktokolwiek odpuści. Będą chlapać największe głupoty i robić z tego cnotę. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o konieczności rodzenia zdeformowanych dzieci, aby je ochrzcić, to było chlapnięcie?
– Podejrzewam, że to jest jakiś straszliwy haracz, który prezes PiS płaci Kościołowi za pomoc w przejęciu władzy. Palnąć taką głupotę w tak rozgrzanym czasie, gdy ubrane na czarno kobiety z parasolkami zdołały zrobić wyłom mentalnościowy w społeczeństwie przekupionym przez „pięćset”? Czarny protest udowodnił, że w krótkim czasie można na tej władzy coś wymusić, a przynajmniej naruszyć jej status quo. Pomijam aborcję i życie poczęte, bo nie to jest istotą protestu kobiet, ale niezgoda na upokarzanie. Kobiety walczą o prawo do decydowania
rrein@wp.pl
014-019_NW_44.indd 17
21.10.2016 21:24
Newsweek POLITYKA JERZY STUHR O ROKU Z PRAWEM I SPRAWIEDLIWOŚCIĄ
o sobie, także katoliczki. Chcą móc wybierać, a nie poddawać się dyktatowi PiS i episkopatu. Jarosław Kaczyński, broniąc partii i Kościoła, wchodzi w buty Gyubala Wahazara. Ale zaraz, zaraz, czy nasze elity władzy wiedzą, kim był Wahazar? Bohaterem sztuki Witkacego.
– Czy pan od widelca wie, kim był Witkacy? Może warto byłoby go o to zapytać. Otóż Witkacy sztukę „Gyubal Wahazar” opatrzył cytatem z Nietzschego: „Es ist doch teuer zu macht zu kommen – Die macht verdummt”, czyli „Zdobywanie władzy jest kosztowne – władza ogłupia”. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć wypowiedzi prezesa PiS o przymusie rodzenia zdeformowanych płodów. Ani wypowiedzi wiceministra Sellina o odpowiedzialności komunistów za pogrom kielecki. Ja dobrze znałem Sellina, przyjeżdżał do nas na inauguracje roku akademickiego. To był inteligenty gość i partia może tak odmóżdżyć? Dla władzy można tak zatracić zdrowy rozsądek? Mam taki notes, w którym zapisuję różne cytaty. Ten pana Sellina sobie zapisałem. I pana Kaczyńskiego o artystach, który raczył powiedzieć, że trzeba „przegonić te starcze klany”. Właśnie żegnamy Andrzeja Wajdę, no to Andrzej ułatwił panu prezesowi zadanie. Wie pani, mnie zadziwia nie to, co oni robią, ale jak to robią. W jak prymitywny sposób. Nawet komuniści uprawiali swoją propagandę o wiele sprytniej. Z ministrem Tejchmą można było porozmawiać. A nawet tak się ułożyć, żeby obie strony miały poczucie, że coś dla siebie wywalczyły. Dziś to jest niemożliwe. Dlatego że prymitywne?
Niektórzy wybierają emigrację wewnętrzną.
– A niektórzy wolą czekać na panią Szydło, która wysiądzie z szydłobusu i w małej mieścince na ryneczku pogaworzy z babinkami. Pochyli się z troską i zapyta: „Co tam, kochaneńkie? Źle wam? My wam ulżymy. Pięćset żeśmy dali, mieszkania wam damy”. Pani Szydło jest z nich. Z tego folwarku, który wszedł na salony, bo zgadzam się z tezą o folwarcznej mentalności naszego narodu, który jeszcze długo będzie płacił cenę za wielowiekowe ciemiężenie chłopa. Dziś do władzy doszli odwetowcy folwarku. Nawet jeśli jako tako wykształceni, w krawatach, to widelec wystaje im z butów. Jak długo potrwają rządy PiS?
– Ja wierzę w prawo sinusoidy. Tak jak po duchowości średniowiecza przyszła epoka człowieka, czyli renesans; po deformacji baroku – potęga rozumu w dobie oświecenia; jak po beztroskim liberalizmie „róbta, co chceta” przyszło PiS i zarządziło: „zrobimy, co chcemy”, tak i oni w końcu przegrają. Wszyscy przegrywają. Nawet największa marchewka kiedyś się kończy. Socjał Gomułki trwał 14 lat: stołówki, żłobki, sanatoria od Wisły po Kołobrzeg, wszystko dla ludu, straszna marchewa. Gomułka przegrał. Gierek dał małego fiata, gierkówkę, coca-colę, która w zapyziałych czasach była smakiem Zachodu. I przegrał. Kaczyński też przegra. Pytanie nie brzmi wcale: kiedy, tylko: ile do tego czasu zdąży napsuć?
KACZYŃSKI PRZEGRA, NAWET NAJWIĘKSZA MARCHEWKA KIEDYŚ SIĘ KOŃCZY. PYTANIE NIE BRZMI WCALE: KIEDY, TYLKO: ILE DO TEGO CZASU ZDĄŻY NAPSUĆ?
– Cały świat nam trochę schamiał. W Ameryce rynsztok, jakiego nie pamiętam. W moich ukochanych Włoszech – kac po dekadzie Berlusconiego. Ten boski i rebeliancki naród ciągle się z niego leczy. Włosi przyznają, że dali się uśpić jednemu gościowi, wprowadzić w stan letargu. A my zmierzamy dokładnie w tym samym kierunku. To znaczy w jakim?
– We Włoszech Berlusconiego kultura została sprowadzona do poziomu pióra w pupie. A bez kultury wysokiej, bez rozbudzania aspiracji, bez głodu wiedzy grzęźnie się w zaścianku. Niedawno na spotkaniu autorskim w Bielsku podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że znał mojego ojca, który pracował w tym mieście jako prokurator. I ten starszy pan powiedział, że chodził z moim ojcem na spacery i rozmawiali ze sobą po angielsku. Mój ojciec po angielsku? On znał niemiecki, owszem, ale o angielskim nie miałem pojęcia, choć odziedziczyłem po nim słowniki. I tak sobie myślę, że uczył się angielskiego, bo może chciał poczytać Szekspira w oryginale? Albo Locke’a? Na wyjazd za granicę nie miał przecież szans. Nigdy zresztą nie był, ale żyjąc za żelazną kurtyną, szukał wewnętrznej wolności. A my tę wolność sami pozwalamy sobie odbierać.
No właśnie, ile?
– Biorąc pod uwagę piekielne tempo przeprowadzanych zmian – sporo. Choć i to nie jest najgorsze. Nie? A co?
– Niefrasobliwość przeprowadzania tych zmian. Jeśli prawdą jest to, co czytam w gazetach o MON, to, co mówi pan Giertych, że nie zdziwiłby się, gdyby Macierewicz odbierał emeryturę w rublach, to mnie się włos na głowie jeży. Bo normalnie po takich insynuacjach szef MON powinien wytaczać proces za procesem. A u nas nic, cisza. Może więc to prawda, że pod płaszczykiem Polski niezależnej, niepodległej, wstającej z kolan, dokonuje się proces zgoła odwrotny. Podsuwa się Polskę Putinowi na talerzu? Tego się strasznie boję. Tego, że z głupoty, z niewiedzy ktoś wmanewruje nas w coś bardzo niebezpiecznego. W czasach pomylonego patriotyzmu jest to szczególnie niebezpieczne.
Co rozumie pan przez pomylony patriotyzm?
– Nacjonalizm. Szczerzy kły wkoło. A my udajemy, że jesteśmy mocarstwem. Zrywamy sojusze, obrażamy się na Brukselę i pompujemy własną fałszywą dumę. Ciągle słyszę o prawdziwych Polakach, a skąd oni się biorą? Z kapusty? Gdzie byli do 25 października ubiegłego roku? Siedzieli w podziemiu? Problem z naszym pomylonym patriotyzmem, z naszą fałszywą dumą narodową polega na tym, że one są z kompleksów i ze strachu przed innymi.
18 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
014-019_NW_44.indd 18
21.10.2016 21:18
Newsweek POLITYKA
Czy zapowiedziana przez prezesa PiS ekshumacja prezydenta Lecha Kaczyńskiego może stać się elementem budowania tej fałszywej dumy? Bo drugi pogrzeb, prawdziwy, a nie organizowany przez PO?
osobowości pęka ze śmiechu. Lepiej niż pan Brudziński nie wymyśliłbym tego, pisząc scenariusz komedii. Jest taki wiersz Herberta: „Potęga smaku”. Cytując za poetą: „w gruncie rzeczy była to sprawa smaku”.
– Myślę, że to raczej rozpaczliwa próba zachowania twarzy w bitwie smoleńskiej, którą PiS wydało i którą przegrywa na wszystkich frontach. Chodzi o przedłużenie jej trwania, bo jeśli będą ekshumacje, to będą ekspertyzy, grzebanie się w trumnach i to co najmniej przez najbliższy rok albo dwa. Po drodze wydarzą się jakieś mniejsze lub większe skandale, o których będzie można mówić miesiącami. Prezes uznał pewnie, że ekshumacja to cena, którą warto zapłacić za podtrzymanie konfliktu smoleńskiego. A że poświęci przy tej okazji brata? Czy to pierwszy raz? Może tym razem najłagodniejszy.
Pan czuje absmak?
Kreśli pan szatański portret Jarosława Kaczyńskiego. Odwołanie do „Biesów” Dostojewskiego rzeczywiście nie było przypadkowe.
Musimy znosić władzę PiS?
– Jarosław Kaczyński to przedziwna postać. Z jednej strony kręci całym interesem, a z drugiej pozwala się stawiać na drabince do mycia okien, żeby przemawiać o patriotyzmie przed pałacem prezydenckim. Jak widzę te występy, to kabaretowa część mojej
– To, co robi ta władza, jest niesmaczne. Jest w bardzo złym guście. PiS psuje Polakom smak?
– Już popsuło. Moja babcia, gdy nie można było komuś przerwać, mówiła: „Wydaje mi się, że Moskale radio włączyli”. Długo nie rozumiałem, o co jej chodzi, aż pewnego razu zapytałem i ona mi wyjaśniła: „To znaczy, że głośniki stoją na ulicach i nie można ich uciszyć. Nawet zamknięcie okna nie pomoże. Trzeba to znosić”. – Mamy KOD, czarny protest, nieposłuszeństwo obywatelskie i kwestię smaku. Sinusoida odbije się wreszcie od dna i pójdzie w górę. A wtedy prawdziwe wartości zaczną znów mieć znaczenie. N aleksandra.pawlicka@newsweek.pl REKLAMA
rrein@wp.pl
014-019_NW_44.indd 19
21.10.2016 21:18
Newsweek POLITYKA
Rok wielkiej ściemy GÓRA DŁUGU
Zmiana PKB rok do roku
Wartość zadłużenia skarbu państwa
4,3% 3,1%
II kw. 2016 r.
2,8%* III kw. 2016 r.
3%
I kw. 2016 r.
W tegorocznym budżecie zapisano wzrost za 12 miesięcy na poziomie 3,8 proc. PKB. Wicepremier Morawiecki ocenił niedawno, że będzie to 3,4 proc. Analitycy są bardziej sceptyczni: Bank Światowy daje nam 3,2 proc., agencja Fitch – 3 proc., a Pekao SA – 2,7 proc.
INWESTORZY PIS-OWI NIE WIERZĄ
-3%*
-4,9% -6%*
ZAPAŚĆ NA GIEŁDZIE
Dane: GUS, * prognoza Pekao SA
IV kw. 2016 r.
III kw. 2016 r.
-1,8%
II kw. 2016 r.
IV kw. 2015 r.
Jeszcze w ostatnim kwartale 2015 r. nakłady inwestycyjne rosły. Od początku 2016 r. – spadają. Powód? Niepewność: skoro kwestionowana jest pozycja TK, zapowiadane jest przykręcenie śruby podatkowej i upaństwowienie części gospodarki, to kto wie, co rządząca partia może zgotować przedsiębiorcom?
I kw. 2016 r.
780 mld zł
2015 r.
889,3 mld zł
2014 r.
600 mld zł
lipiec 2016 r.
Państwo polskie od stycznia do lipca pożyczyło 54,7 mld zł. To mniej więcej tyle, ile w całym 2015 r. To pożyczanie pieniędzy kosztuje nas coraz więcej, bo agencje ratingowe zmieniły perspektywę polskiego długu na negatywną. Powód? Przede wszystkim osłabiony system kontroli poczynań rządzących – efekt zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego.
OBIETNICE I REALIA
Zmiana nakładów inwestycyjnych rok do roku
4,9%
834,6 mld zł
Minęło 12 miesięcy od wygranych przez PiS wyborów, 11 od powołania rządu Beaty Szydło. Co z realizacją obietnic partii Kaczyńskiego? CO JEST PROGRAM 500+: NA KREDYT Program działa od 1 kwietnia. Tyle że 500+ to rozdawanie pożyczonych pieniędzy. Dług spłacą... dzieci, na które dziś się je przyznaje. BEZPŁATNE LEKI DLA SENIORÓW: SĄ, CHOĆ NIE WSZYSTKIE Od 1 września darmowe leki (ok. 1,1 tys.) przysługują osobom po 75. roku życia, ale receptę może wystawić tylko lekarz rodzinny. Na liście brak podstawowych leków, m.in. na nadciśnienie, ból czy chorobę Parkinsona. PŁACA MINIMALNA: W GÓRĘ Minimalna stawka 12 zł za godzinę będzie obowiązywać od stycznia 2017 r. dla wszystkich rodzajów umów. Płaca minimalna ma wzrosnąć do 2 tys. zł brutto. Ekonomiści ostrzegają, że zepchnie to najmniej zarabiających do szarej strefy.
-43% -43% -47%
-51%
-6%
-20%
Orlen – 28 mld zł
-34%
CZEGO NIE MA
PGNiG – 30 mld zł
PKO BP – 32,9 mld zł
Tauron – 4,4 mld zł
KGHM – 14,8 mld zł
PZU – 22 mld zł
PGE – 18,9 mld zł
Ile straciły na wartości spółki państwowe
WIEK EMERYTALNY: JAK KOGOŚ STAĆ... Obniżka wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn miała być łatwa, prosta i szybka w realizacji. I co? I nic. Już widać, że propozycje obozu rządzącego idą w taką stronę, żeby nikomu nie opłacało się tak wcześnie odchodzić z pracy. KWOTA WOLNA OD PODATKU: MOŻE KIEDYŚ Pamiętacie, jak Andrzej Duda perorował w kampanii: „Nie dajcie sobie państwo wmówić, że nie da się podwyższyć kwoty wolnej od podatku". PiS obiecywało nawet 8 tys. zł kwoty wolnej (dziś to 3091 zł). I co? I nic. Może kiedyś...
KREDYTY FRANKOWE: NIE DA SIĘ Andrzej Duda przekonywał: „Nie ma: nie da się” i zapewniał, że załatwi przewalutowanie kredytów frankowych po kursie ich zaciągnięcia. I co? I nic. Nie da się, bo koszty przewalutowania (ok. 70 mld zł) zdruzgotałyby system bankowy. Na otarcie łez frankowicze dostaną zwrot części wysokich spreadów. TANIE MIESZKANIA: NA OBRZEŻACH 17 MIAST Państwowa spółka BGK Nieruchomości podpisała listy intencyjne z 17 gminami, które udostępniły tanie grunty pod 6 tys. mieszkań. I co? Pożyjemy – zobaczymy. Warto przypomnieć, że ogółem w Polsce jest ponad 300 gmin miejskich. PODATEK BANKOWY I OD SUPERMARKETÓW: NIE WYSZŁO Szumne obietnice PiS miały zostać sfinansowane tymi dwiema daninami. Podatek bankowy udało się wprowadzić, ale nie przyniesie on zakładanych 7 mld zł, lecz może 3 mld zł. Za to podatek handlowy okazał się porażką – rząd musiał zawiesić jego wprowadzenie, bo jest sprzeczny z unijnym prawem podmiotów działających na rynku.
ILUSTRACJA PIOTR CHATKOWSKI, INFOGRAFIKA MICHAŁ BIENIEK
IV kw. 2015 r.
II kw. 2015 r.
I kw. 2015 r.
3,1%
3,4%
III kw. 2015 r.
3,6%
Dane: GUS, * prognoza Pekao SA
GOSPODARKA ZWALNIA
20 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
020-021_NW_44.indd 20
21.10.2016 20:15
rrein@wp.pl
020-021_NW_44.indd 21
21.10.2016 20:15
22 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
022-026_NW_44.indd 22
21.10.2016 23:49
Newsweek POLITYKA
O P O Z YC J O N I S TA W T E DY I D Z I Ś
Człowiek, który zagraża PiS Moje pokolenie, które raz już wywalczyło Polskę demokratyczną i praworządną, nie dopuści do realizacji autorytarnego projektu PiS. A po czarnym proteście jestem pewien, że dołączą do nas też młodzi – zapewnia wicemarszałek Senatu BOGDAN BORUSEWICZ ROZMAWIA
RAFAŁ KALUKIN
NEWSWEEK: Obywatelu marszałku, zarzuca się wam, że stanowicie zagrożenie dla organów ustawodawczych Rzeczypospolitej. Przyznajecie się? BOGDAN BORUSEWICZ: Już w pierw-
szym liście gończym z 1968 roku zostałem przedstawiony jako „groźny przestępca”. Prawie pół wieku później znów stanowię zagrożenie.
A co z tego, że Trybunał miał obradować? Czyżbyście nie słyszeli, że to wsteczny komunistyczny relikt blokujący przodującą rolę suwerena?
– Z tym suwerenem to ciekawa sprawa... O najwyższej władzy suwerena pisał już w latach 30. dr Hans Frank. Znany nam, prawda?
FOT. ARCHIWUM PRYWATNE
Samowolnie zarządziliście nieuzasadnioną przerwę w pracy Senatu!
– Ależ przerwa była uzasadniona i zgodna z regulaminem! To senator PiS Jan Maria Jackowski poprosił o przerwę w obradach do 19 października – aby Senat miał czas na przygotowanie się do debaty nad informacją prezesa Rzeplińskiego. Tyle że w dniu wskazanym przez senatora Trybunał miał akurat obradować nad regulaminem wyboru nowego prezesa. Podejrzewam, że kolizja terminów nie była przypadkowa. Sam jednak w momencie złożenia wniosku nie wiedziałem o niej. Gdy już się dowiedziałem, przedłużyłem przerwę o kolejny dzień. I tym właśnie, jak się teraz okazało, stworzyłem zagrożenie.
rrein@wp.pl
022-026_NW_44.indd 23
Proszę pana, ja to się bardzo źle czuję z tym, że Polska, którą budowaliśmy od 1989 roku, poszła w tak złym kierunku. I nie jestem w tym osamotniony. Uważam zresztą, że protestów będzie przybywać
Po 1939 r. gubernator Generalnej Guberni... Choć są i bliższe naszym czasom analogie. „Suwerenna demokracja” to eufemizm na system putinowski autorstwa słynnego kremlowskiego technologa władzy Władisława Surkowa.
– Niedługo po tym, jak ten termin się pojawił, byłem na konferencji w Moskwie. Powiedziałem, że gdy demokrację opatruje się przymiotnikiem, to tak naprawdę już jej nie ma. Tak było z demokracjami socjalistycznymi, suwerennymi... A demokracja liberalna?
– Jeśli jest demokracja liberalna, to logicznie patrząc, powinna też być nieliberalna. Ale demokracja nieliberalna nie jest już demokracją. Nie ma więc sensu mówić o liberalnej, mówmy po prostu o demokracji. Albo ona jest, albo jej nie ma. Kiedyś mi się wydawało, że jeśli są wolne wybory, to jest i demokracja. Teraz wiem, że równie ważna jest praworządność. Mamy więc dziś w Polsce demokrację?
– Mamy. Mocno ona cierpi z powodu dziwnych nawrotów ku autorytarnej przeszłości, ale ciągle jeszcze trwa. 24-30.10.2016
23
21.10.2016 23:49
Newsweek POLITYKA OPOZYCJONISTA WTEDY I DZIŚ
– Nie dopuścimy do takiej sytuacji.
nie zmienia faktu, że obecne prawo antyaborcyjne uważam za bardzo radykalne. A jak się z tym czuję? Proszę pana, ja to się bardzo źle czuję z tym, że Polska, którą budowaliśmy od 1989 roku, poszła w tak złym kierunku. I nie jestem w tym osamotniony. Uważam zresztą, że protestów będzie przybywać. Weźmy ograniczenia w obrocie ziemią. Na razie rolnicy jeszcze się cieszą, bo ustawa wykluczyła z obrotu „miastowych”, więc pozbyli się konkurencji. Ale gdy zorientują się, że spadną ceny ziemi, co osłabi ich własną konkurencyjność, to się zbuntują. Wiele jeszcze przed nami. Idzie też przecież podwyżka podatków.
Proszę wybaczyć, ale opozycja w parlamencie może co najwyżej powiedzieć: „Nie dopuszczamy”.
Tylko czy osobno płynące strumienie zdołają połączyć się w jednym nurcie politycznym zdolnym obalić PiS?
– Jeśli coś się mówi, to potem trzeba to robić. Moje pokolenie, które raz już wywalczyło Polskę demokratyczną i praworządną, naprawdę nie dopuści do realizacji takiego scenariusza.
– To nieuniknione.
Starczy wam sił i energii?
I co z tego wynika, skoro każde głosowanie przegrywacie?
To by znaczyło, że i praworządności jeszcze nie straciliśmy.
– Jest systematycznie niszczona. Ale dopóki istnieją niezależne sądy i niezależny Trybunał Konstytucyjny, to praworządność się utrzymuje. Jeżeli partii rządzącej uda się uzależnić od siebie sądownictwo konstytucyjne i powszechne – a z zapowiedzi wynika, że taki jest cel – będzie to oznaczać koniec naszej praworządności. I jednocześnie demokracji?
– Tak jest. Wybory będą wtedy pustym gestem. I co dalej?
Czemu akurat czarny protest tak pana poruszył?
– Jakieś dwie trzecie uczestniczek to młode dziewczyny. Tego nie było na manifestacjach KOD. Ale to na razie była tylko jednorazowa eksplozja sprzeciwu. Jeśli temat aborcji zginie, to nie będzie tematu, wokół którego uczestniczki marszu mogłyby się znów spotkać.
– Ten temat nie zginie. PiS jest pod dużym ciśnieniem i nie może tak po prostu się wycofać. A że uczestniczki marszu nie miały wspólnej identyfikacji politycznej? Mogę się tylko z tego cieszyć, bo inaczej protest zostałby przejęty przez skrajną lewicę. Przecież na marsz przyszły zarówno zwolenniczki liberalizacji ustawy aborcyjnej, jak i kobiety opowiadające się za utrzymaniem obec-
– Protestujemy, jesteśmy aktywni. I w Sejmie, i w Senacie.
Jeżeli partii rządzącej uda się uzależnić od siebie sądownictwo konstytucyjne i powszechne – a z zapowiedzi wynika, że taki jest cel – będzie to oznaczać koniec naszej praworządności
nej ustawy. Która – podkreślam – nawet bez zaostrzenia i tak jest bardzo ostrą ustawą antyaborcyjną! Dobrze się pan czuje z tym, że konflikt polityczny przeniósł się na ten obszar? Nie był pan przecież nigdy obyczajowym liberałem.
– W swoim życiu istotnie nie praktykowałem obyczajowego liberalizmu. Co
– My jesteśmy aktywni tutaj, a ulica w tym czasie nie milknie. Ulica niechętnie was jednak ogląda. Pana to akurat nie dotyczy, ale innych liderów PO otwarte ramiona raczej nie witają.
– To fakt, że zwykle czuję się dobrze przyjmowany. A gdzie nie jestem proszony, tam się po prostu nie pcham. Dostaję jednak więcej zaproszeń, niż starcza mi możliwości. Ale nie w tym rzecz. Ważne, że nadszedł czas wyłaniania się nowych liderów. Od dawna ich wyczekiwano i wreszcie zaczęli się pojawiać; spontanicznie – jak te dziewczyny organizujące i prowadzące czarny protest. Naszym, polityków, obowiązkiem jest temu sprzyjać. Będziecie kręcić sznur na własną szyję?
– Te nowe ruchy są dziś bardzo potrzebne. Gdyby ich nie było, starzy i doświadczeni musieliby próbować je inspirować. Jednak jest o wiele lepiej, gdy tworzą się spontanicznie. Gdy dawni bohaterowie opozycji zaczynają mówić o Polsce pod rządami PiS, młodzi biorą to za obsesyjne stra-
FOT. RADEK PIETRUSZKA/PAP
– Tak, bo od czarnego protestu jestem już absolutnie pewien, że dołączy do nas nowe pokolenie. Ono urodziło się w Polsce demokratycznej i praworządnej – oddychało tymi wartościami jak powietrzem, nie czuło więc ich wagi i znaczenia. Teraz, w obliczu bezpośredniego zagrożenia, zaczyna nabierać świadomości.
A jaka tu rola dla was, polityków parlamentarnych?
24 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
022-026_NW_44.indd 24
21.10.2016 23:50
Newsweek POLITYKA
szenie Kaczyńskim i wykonują odruchowy krok w tył.
Tak o panu mówił rok temu Krzysztof Wyszkowski.
– Jeśli tak jest, to tym bardziej to pokazuje, jak bardzo potrzebni są nowi liderzy. Bo ja już mam swój język i nie zamierzam go zmieniać. Niby dlaczego miałbym to robić? Aby się komuś przypodobać?
– (śmiech) Akurat o nim nie myślałem, bo to przypadek szczególny. Krzysiek swego czasu gorliwie wspierał Wałęsę, a dziś równie gorliwie z nim walczy. Niech więc daruje sobie zarzucanie innym oportunizmu. Zresztą „wspierał Wałęsę” to za mało powiedziane. W czasach pierwszej Solidarności Wyszkowski donosił na mnie do Wałęsy – że chciałem Wałęsę obalić, zająć jego miejsce.
Ma pan jeszcze znajomych po stronie PiS?
– Oczywiście. Jeśli byliśmy razem w opozycji – zwłaszcza przed Sierpniem ‘80, gdy naprawdę nie było to liczne grono – to niezależnie od ocen politycznych zawsze będę czuł do takiej osoby ogromny szacunek. Wspólna walka cementuje na całe życie. „Człowiek, który za młodu walczył z komunizmem, z wiekiem przeobraził się w oportunistę usiłującego przetrwać w postkomunistycznej partii”.
Mimo wszystko jak na standardy polskiej polityki traktowany był pan do tej pory przez ludzi z obozu PiS ze sporą rewerencją. „Stanowiąc zagrożenie”, wystawia się pan na ostrzał.
– A co mi mogą zrobić? Najwyżej odwołać z funkcji wicemarszałka. Usłyszymy, że właściwie to nie wiadomo, jak z tym Borusewiczem kie-
dyś było – czy on bohater, czy zdrajca. W teczce w IPN brakuje wielu papierów, a to dobrze nie wygląda...
– I pewnie jeszcze powołają się na insynuacje Wałęsy pod moim adresem sprzed kilku lat? No nie, chyba trudno im będzie. Nie wszystko przecież można... Można, można... Pamięta pan, co spotkało Władysława Bartoszewskiego, gdy dosadnie wyraził swe zdanie o PiS? Zrobiono z niego niemalże niemieckiego kolaboranta.
– Zorganizowana akcja wygwizdywania go w rocznicę powstania warszawskiego faktycznie była okropna. Ale cóż mogę zrobić? Sam staram się przestrzegać w polityce podstawowych wartości etycznych – pomawianie i oskarżanie bez oparcia w faktach jest dla mnie nie do przyjęcia. I mam nadzieję, że nie jeREKLAMA
rrein@wp.pl
022-026_NW_44.indd 25
21.10.2016 23:50
Newsweek POLITYKA OPOZYCJONISTA WTEDY I DZIŚ
stem w tym jedyny. Jakiś czas temu znaczący polityk drugiej strony publicznie powiedział o mnie coś nieprawdziwego i krzywdzącego. Spytałem, czy uważa, że wolno tak robić. „To jest polityka” – odparł. A ja na to, że kiedyś mieliśmy zasady i powinniśmy mieć je nadal. Przyznał rację?
– Nie wprost. Ale wydaje mi się, że zaakceptował to, co powiedziałem. A wręczając senacki medal prezesowi Rzeplińskiemu, wiedział pan, że zostanie to potraktowane jak prowokacja?
– Nie kalkuluję takich spraw. Prezesowi należy się ogromny szacunek za to, jak broni praworządności. Dzięki niemu Trybunał Konstytucyjny nadal istnieje i nie jesteśmy bezradni. Opanowanie Trybunału miało być przecież w planie PiS rozgrywką wstępną, przygotowaniem do dalszych kroków. Tymczasem okazało się rozgrywką zasadniczą, dzięki czemu udaje się na razie powstrzymywać wiele innych planowanych działań. Jakich działań?
– PiS-owi chodzi o to, aby polskie państwo przyjęło zasady zbliżone do zapisanych w konstytucji kwietniowej z 1935 roku. Różnice pomiędzy władzą wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą zostały wówczas zatarte, co pozwoliło scentralizować całą władzę w jednych rękach. Dlaczego postsolidarnościowa partia, jaką jest PiS, powraca do autorytarnych rozwiązań z lat 30.?
– Wielu ludzi tego obozu już od dawna było zwolennikami podobnych rozwiązań. Pamiętam dyskusje sprzed wielu lat, gdzie niektórzy moi koledzy ciepło mówili o konstytucji kwietniowej. Mnie zresztą też ona wydawała się kiedyś całkiem ciekawa, skoro wzmacniała pozycję Piłsudskiego. Proszę pamiętać, że młodzież opozycyjna była w znacznej mierze piłsudczykowska. Ale nie zamordystyczna. Sami przecież walczyliście z zamordyzmem!
– Od 1989 roku minęło 27 lat. To przecież szmat czasu! Wiele wspaniale zapowiadających się małżeństw nie było w stanie tak długo ze sobą wytrzymać. Tak już jest, że ludzie się zmieniają – raz się kochają, raz popadają w głębo-
kie konflikty, czym innym zaczynają się fascynować. A pan by chciał, żeby świat nam zastygł w miejscu i wszystko było zawsze tak samo? Chciałbym mieć poczucie, że zmierza w jakąś stronę. Przez lata wydawało się, że mimo slalomów i zmian tempa kierunek jest znany. A teraz nic już nie wiadomo.
dząc z uroczystości, widziałem już przyjazne twarze. Nie ukrywam, że byłem zaskoczony tą sytuacją. Ona pokazuje, że wpływ lidera politycznego na odczucia ludzi jest ogromny. Chociaż raz prezydent poszedł za obietnicą „odbudowania wspólnoty”. Ale czy takie wydarzenia mają polityczne znaczenie?
– Są ważne, bo pokazują, że coś ważnego nas jeszcze łączy. Ale na bieżącą politykę to się nie przekłada.
Ktokolwiek przyjdzie po PiS, stanie przed pokusą skorzystania choć z części instrumentów władzy odziedziczonych po tej władzy. Zrobię wszystko, aby wyplenić te pokusy na dobre
– Kiedyś też nie było to takie oczywiste. Przecież PiS raz już kiedyś rządziło i nie były to wcale rządy kontynuacji. Choć, przyznaję, tamto PiS sprzed 10 lat było nieco inne. Był w nim Lech Kaczyński i grupa „pisowskiej lewicy”. Niestety po katastrofie smoleńskiej to skrzydło odpadło. Efektem był głęboki skręt partii na prawo. A może to klimat epoki się zmienił? Dziesięć lat temu rządy PiS były w Europie odosobnioną ekstrawagancją; teraz wpisują się w szersze trendy.
– To się tak tylko wydaje. Uważam, że najważniejsze jest to, co głoszą liderzy polityczni i jak wpływają na poglądy ludzi. Wytłumaczę to na osobistym przykładzie: w tym roku po raz pierwszy od lat poszedłem na uroczystości podpisania Porozumień Sierpniowych. Gdy wchodziłem do sali BHP, czułem na sobie niechętne spojrzenia. Ale gdy prezydent Duda przypomniał moją rolę w wydarzeniach 1980 roku, to wycho-
Bo jesteśmy już na etapie „kto kogo” i trzeba bić się do upadłego?
– Na to by wychodziło, skoro niszczy się państwo prawa. Ale odrzucam takie myślenie. PiS kiedyś upadnie – i to pewnie szybciej, niż może się dziś wydawać; ktoś nowy przyjdzie na ich miejsce. Ktokolwiek to będzie, z pewnością stanie przed pokusą skorzystania choć z części instrumentów władzy odziedziczonych po PiS. Bo te instrumenty – myślę o podporządkowaniu prokuratury, sądów, Trybunału Konstytucyjnego – są, co tu dużo gadać, bardzo pomocne w sprawowaniu władzy. Zapewniam pana, że zrobię wtedy wszystko, aby wyplenić te pokusy na dobre. A więc rozumiem, obywatelu marszałku, że w przyszłości też będziecie stanowić zagrożenie.
– (śmiech) Na to wygląda.
N
rafal.kalukin@newsweek.pl Bogdan Borusewicz (ur. 1949). Po raz pierwszy aresztowany w 1968 roku. Lider Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, członek KOR, w 1980 roku. główny organizator strajku w Stoczni Gdańskiej. zatrzymany w styczniu 1986 roku, przebywał w więzieniu do września 1986 roku. wspierał strajki w stoczni w 1988 roku. Jeden z najważniejszych opozycjonistów w czasach PRL. Po 1989 roku. poseł i senator, obecnie wicemarszałek Senatu z ramienia PO. Decyzją marszałka Stanisława Karczewskiego – pod pretekstem „stanowienia zagrożenia dla funkcjonowania Senatu” – w ubiegłym tygodniu został odsunięty od prowadzenia obrad
26 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
022-026_NW_44.indd 26
22.10.2016 02:04
Newsweek POLITYKA
N O M I N AT B E AT Y S Z Y D Ł O
Tuptuś ma plecy Udział w pobiciu kijami i metalowym prętem, kopanie leżącego – taką kartę w życiorysie ma człowiek, którego właśnie mianowała burmistrzem premier Beata Szydło TEKST
rrein@wp.pl
027-029_NW_44.indd 27
MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA, ILUSTRACJA MAR C I N BON DAR OW I C Z 24-30.10.2016
27
22.10.2016 01:32
Newsweek POLITYKA NOMINAT BEATY SZYDŁO
SŁYNNA ULICA W WARSZAWIE
To, co wydarzyło się w sierpniu 1997 roku przed lubraniecką dyskoteką, trudno nazwać honorowym pojedynkiem. Włodzimierz L. jest sam i ucieka przed pięcioma napastnikami. Gdy pada na ziemię, mężczyźni wymierzają mu kopy. W ruch idą kije, drewniane kątówki i metalowy pręt. Jednym z bijących jest Jacek Kowalewski. Trzy lata później sąd we Włocławku skaże go na dziewięć miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata (wyrok jest już zatarty). Jakim cudem człowiek z taką plamą w życiorysie dostał nominację od pani premier? Gdy we wrześniu zmarł poprzedni burmistrz Lubrańca, wojewoda kujawsko-pomorski Mikołaj Bogdanowicz wystąpił do rządu o powołanie Kowalewskiego na jego tymczasowego następcę (przedterminowe wybory w miasteczku mają się odbyć 18 grudnia). Wybór odbył się po linii partyjnej, bo wojewoda i jego kandydat razem działają w PiS. Beata Szydło podpisała nominację 6 października. Z prawnego punktu widzenia sprawa jest czysta, bo od zatarcia skazania napastnik spod lubranieckiej dyskoteki może się posługiwać zaświadczeniem o niekaralności. „Pan Jacek Kowalewski spełnił wszystkie wymogi, w tym przedstawił oryginał dokumentu z Krajowego Rejestru Karnego potwierdzający,
iż na dzień 21 września 2016 r. nie figuruje w Kartotece Karnej tego rejestru” – podkreśla rzecznik prasowy wojewody Adrian Mól w e-mailu przesłanym do „Newsweeka”. Lubraniec, małe miasto pół godziny jazdy samochodem od Włocławka, liczy niespełna trzy tysiące mieszkańców. Każdy zna tu każdego i każdy wie, kim jest Jacek Kowalewski. Jego historia też jest tu dobrze znana. Tym bardziej że do pobicia doszło w centralnym punkcie miasteczka, przed domem kultury mieszczącym się w XVIII-wiecznym budynku synagogi. To tu odbywała się dyskoteka. Mimo to mieszkańcy boją się mówić o Kowalewskim pod nazwiskiem, bo nikt nie chce się narazić nowemu burmistrzowi. Włodzimierz L., pobity dziewięć lat temu przed dysko-
Wojewoda wiedział o przeszłości swojego kandydata i wpuścił panią premier na minę. Pytanie tylko, czy Beata Szydło wdepnęła na nią świadomie lokalny działacz PiS
teką, nie zgadza się nawet na anonimową rozmowę. Lokalny działacz PiS: – Sprawa pobicia była w Lubrańcu głośna, ludzie o niej nie zapomnieli. Kiedy w mieście rozeszło się, że wojewoda szykuje Kowalewskiego na nowego burmistrza, do Bydgoszczy zaczęto słać anonimy o pobiciu. Wojewoda wiedział o przeszłości swojego kandydata i wpuścił panią premier na minę. Pytanie tylko, czy Beata Szydło wdepnęła na nią świadomie. Lubraniecki samorządowiec: – Nominacja Kowalewskiego wzbudziła kon-
trowersje nawet w PiS. Ale przeważyło wsparcie, którego udzielił mu poseł Jan Ardanowski, były wiceminister rolnictwa i doradca nieżyjącego prezydenta. W jego sprawie mógł też lobbować zaufany prezesa PiS Krzysztof Czabański, wstawiony do naszego okręgu jako spadochroniarz z Warszawy. Kowalewski kręcił się przy nim jakiś czas, poseł przedstawiał go mieszkańcom Lubrańca jako asystenta społecznego. Sprawa ważyła się wysoko, podobno w samej Warszawie, na tej słynnej ulicy u Jarosława Kaczyńskiego. O, tak, właśnie tam! Na Nowogrodzkiej. INNI BILI, JA NIE
To, czy premier Szydło wiedziała o przeszłości swojego nominata, nie jest pewne, bo Kancelaria Premiera nie odpowiedziała na nasze pytania. Ale już przedstawiciel rządu w Kujawsko-Pomorskiem musiał znać historię spod dyskoteki. Chociażby z anonimów słanych z Lubrańca. – Wojewoda podjął decyzję po analizie wyjaśnień złożonych przez kandydata na burmistrza – przyznaje w rozmowie z „Newsweekiem” poseł Ardanowski, który najwyraźniej uczestniczył w naradach dotyczących Kowalewskiego. – Sprawa jest stara, wyrok się zatarł. Chłopak miał wtedy 23 lata i został w tę bójkę wkręcony. – Jak to? – W tamtym czasie Lubrańcem rządził SLD, a Jacek był działaczem prawicy i występował przeciw tej partii. Jego aktywność mogła być nie w smak działaczom Sojuszu, został wmanewrowany. – Ma pan na to dowody? – Widziałem obdukcję tego niby pobitego. Kilka dni po zdarzeniu stwierdzono u niego otarcie o długości 15 mm i szerokości 7 mm. Czy tak wygląda człowiek pobity kijami? Zwróćcie się do Kowalewskiego, to zobaczycie, jak było. Zanim swoje dowody wyłoży burmistrz z rządowego nadania, dostajemy odpowiedź z włocławskiego sądu: Kowalewski działał wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami, uczestniczył w pobiciu z użyciem niebezpiecznych narzędzi. Czy jego ofiara rzeczywiście
ILUSTRACJA MARCIN BONDAROWICZ
J
acek Kowalewski to przyk ł a d ny d z i a ł a c z P r a w a i Sprawiedliwości. Na Facebooku chwali się zdjęciami z Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem, ma wsparcie posła PiS i byłego wiceministra rolnictwa Jana Ardanowskiego. A kilkanaście dni temu pani premier wyznaczyła go na burmistrza Lubrańca, miasteczka w województwie kujawsko-pomorskim (poprzednik zmarł). Gdy decyzja Beaty Szydło dotarła do Lubrańca, wśród mieszkańców zapanowała konsternacja. Przecież ten Kowalewski przed laty uczestniczył w brutalnym pobiciu, widocznie ma plecy w rządzie!
28 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
027-029_NW_44.indd 28
22.10.2016 01:32
Newsweek POLITYKA
wyszła z bójki z drobnym zadrapaniem? Rzecznik sądu pisze, że Kowalewskiego skazano za „spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub spowodowanie obrażeń ciała naruszających czynności narządów ciała na okres trwający powyżej 7 dni”. Kowalewski nie chce rozmawiać przez telefon o wydarzeniach spod lubranieckiej dyskoteki, wymawia się obowiązkami w urzędzie. E-mailem przysyła uprzejme, kilkuzdaniowe wyjaśnienia: „Nie wiedziałem, jak się w tej sprawie bronić przed oskarżeniami. Nie brałem udziału w bójce, o którą Pan pyta, zostałem niesłusznie oskarżony i skazany. Z wyrokami sądu nie dyskutuję, a konsekwencje tego wyroku ponoszę do dnia dzisiejszego, pomimo że upłynęło prawie 20 lat od tamtej pory. Sprawę tę konsekwentnie wyciąga mi się każdorazowo, gdy kandyduję na funkcje publiczne lub zmieniam pracę. Prawo polskie przewiduje instytucję zatarcia skazania, z którego korzystam wspólnie z innymi obywatelami Polski”. Dzwonimy raz jeszcze. – Możemy zobaczyć tę obdukcję? – Pokażę dowody na swoją niewinność, jak przyjdzie na to czas – ucina. I mówi, że podczas procesu dwóch świadków zeznało, że Włodzimierza L. bili inni. Nie on. – Ale sąd pana skazał, a o pobiciu pisały też lokalne gazety. Pozywał pan dziennikarzy? – Oczywiście. Niektóre z tych spraw wygrałem. O linczu na Włodzimierzu L. najszerzej pisała w 2005 roku Małgorzata Goździalska z „Gazety Pomorskiej”. Według jej relacji Kowalewski dołączył do awantury dopiero wtedy, gdy L. wylądował na ziemi. Miał go kopać, a bójkę podobno przerwali świadkowie. „Gdyby nie interwencja obserwatorów zajścia, nie wiadomo, jaki byłby finał” – czytamy w artykule. – Czy Kowalewski pozwał panią za ten tekst? – pytamy. – Nie. – A czy występował przeciwko innym dziennikarzom piszącym o sprawie? – Nic o tym nie wiem.
rrein@wp.pl
027-029_NW_44.indd 29
Pokażę dowody na swoją niewinność, jak przyjdzie na to czas. Podczas procesu dwóch świadków zeznało, że Włodzimierza L. bili inni. Nie ja Jacek kowalewski
je się, że miał nawet sukcesy. Startował w zawodach, zdobywał medale. Później przerzucił się na boks w Starcie Włocławek, pamiętam, że ze względu na niski wzrost walczył w bardzo niskiej kategorii wagowej i cały czas musiał zbijać wagę – wspomina znajomy Kowalewskiego. Inny z mieszkańców dodaje: – Kojarzę Jacka z dyskoteką w Kąkowej Woli [12 km od Lubrańca – przyp. red.]. Tylko nie wiem, czy stał tam na bramce, czy tylko przychodził towarzysko do karków, którzy pracowali w ochronie. Po incydencie z Włodzimierzem L. – wspominają ludzie z Lubrańca – Kowalewski zatrudnia się w bibliotece. Stoi za kontuarem i wydaje mieszkańcom lektury. Jest grzeczny, pracuje bez zarzutu. Ostatnie lata spędza na stanowisku szefa Zarządu Dróg Powiatowych w Aleksandrowie Kujawskim, dodatkowo sprawuje mandat radnego w Lubrańcu. Jak twierdzą nasi rozmówcy, Kowalewski od jakiegoś czasu mieszka we Włocławku, ale meldunek ze względów wyborczych ma w mieszkaniu mamy w Lubrańcu (ustawa mówi, że kandydat musi być zameldowany na terenie okręgu, w którym startuje). Pod tym samym adresem figuruje jego brat Tomasz. On jednak w rodzinnych stronach nie pokazuje się od lat, jest poszukiwany przez policję za „przywłaszczenie”. Kowalewski zapytany, czy to prawda, że adres jego meldunku można znaleźć w liście gończym za bratem, zasłania się ochroną danych osobowych. Jak mówi, brata nie widział od dziesięciu lat.
U KARKÓW Z KĄKOWEJ WOLI
Gdy pytamy w Lubrańcu o nowego burmistrza, padają hasła: Tuptuś, kick-boxing, dyskoteka w Kąkowej Woli, praca w bibliotece i brat Tomasz. Tuptuś to – jak słyszymy – pseudonim, pod którym Kowalewski od lat jest znany w Lubrańcu. Kto go wymyślił, nie wiadomo. Wiadomo, że szybko się przyjął. – Ksywka wzięła się stąd, że Jacek jest bardzo niski. Skromną posturę zawsze sobie rekompensował dużą sprawnością. Długo trenował kick-boxing, zda-
***
Mieszkańcy Lubrańca od kilkunastu dni głowią się, czy ostatecznie PiS wystawi Jacka Kowalewskiego w grudniowych wyborach na burmistrza Lubrańca. On sam mówi, że decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła. Ale poseł Ardanowski już wie: – Powinien kandydować. To najlepszy kandydat. N wojciech.ciesla@newsweek.pl michal.krzymowski@newsweek.pl
24-30.10.2016
29
22.10.2016 01:32
30 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
030-034_NW_44.indd 30
22.10.2016 00:23
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO
MANUELA GRETKOWSKA O CZARNYM PROTEŚCIE
ZARAŻENI WIRUSEM POGARDY W Polsce od ćwierć wieku kobiety są prowadzone na rzeź. Do tej pory nic nie robiły, ale teraz już nie mają wyjścia – mówi pisarka MANUELA GRETKOWSKA ROZMAWIA
R E N ATA K I M, ZDJĘCIE F I L I P Ć W I K
NEWSWEEK: Naprawdę robi pani horoskopy? MANUELA GRETKOWSKA: Nie, bo to wymaga olbrzymiej wie-
dzy. A ja, z wykształcenia antropolog kulturowy, posiadam trochę wiedzy mitologicznej, psychologicznej. Nie jestem jasnowidzem, ale mam czasem przebłyski odsłaniające, co się dzieje w życiu ludzi, których spotykam albo których horoskop znam. I wtedy mówię, co czuję. Opisałam w mojej najnowszej książce „Kosmitka” medyczne powody tego jasnowidzenia. Ludzie nie patrzą na panią dziwnie?
– Dlaczego? Bo dziwne rzeczy pani opowiada.
– Nie trzaska mnie piorun na ulicy i nie robię za Wernyhorę. Nie zaczepiam obcych, nie chcę się wystawiać na śmieszność. Rodzina i znajomi wiedzą, że jestem czarownicą, żyję w świecie znaków i mitów. Piszę książki o dziwnych historiach. W najnowszej przewidziałam, że Bob Dylan dostanie literacką Nagrodę Nobla. „Kosmitka” to historia z trochę innego świata, nie tak ograniczonego jak nasz. I przez to może się niektórym wydawać odjechana. Ale jest o Polsce tu i teraz, o prawdziwych ludziach, po nazwisku.
rrein@wp.pl
030-034_NW_44.indd 31
24-30.10.2016
31
22.10.2016 02:00
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO MANUELA GRETKOWSKA O CZARNYM PROTEŚCIE
Zdarza się pani zejść na ziemię. Ostatnio wygłosiła pani płomienne przemówienie w czasie czarnego protestu przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej.
– Powiedziałam, że witam syrenki warszawskie. Bo my jesteśmy jak te syrenki, co wypełzły z Wisły. Do połowy człowiek, niby obywatel topless, ale od pasa w dół zwierzę, którym zarządza jakiś pan. I może im mówić: będziecie rodzić albo nie. Zrobicie in vitro albo nie. Będziecie mogły zdecydować o sobie albo wręcz przeciwnie. My, jak te syrenki, wyszłyśmy ostatnio z Wisły. I od razu odniosłyście sukces: restrykcyjna ustawa została odrzucona.
– Sukces? Czy możemy teraz decydować o sobie? Nie! Jest radość z ustępstw PiS. W Polsce przeciwwagą dla tego śmierdzącego patriarchalnego garnituru polityków stały się młode kobiety, to jest olbrzymi sukces. Dziesięć lat temu, kiedy powstała Partia Kobiet, pisałam, że jeżeli się nie zorganizujemy politycznie, to kiedyś przyjdzie rząd, który będzie chciał nas zabijać. Sprawdziło się w roku 2016. Dlatego jestem na wszystkich czarnych marszach i będę dalej na nie chodzić. Przyniosę plakat „Odpierdolcie się od kobiet” i będę wrzeszczeć. Nie chodzi tylko o aborcję, ale i o cały pakiet równościowy. Drakońskie przepisy antyaborcyjne są najjaskrawszym symbolem dyskryminacji kobiet. Więc mamy sukces manifestacji, a i tak znowu zrobią nas na szaro. Jak to?
Bardzo lekceważąco dla kobiet to zabrzmiało.
– Lekceważąco?! Że mogą sobie podemonstrować, a i tak nic z tego nie będzie.
– To nie jest lekceważące, ja tylko namawiam kobiety do udziału w polityce. Politycy nas lekceważą, bo nie mamy politycznej siły. Ziemkiewicz sprowadza nasz protest do krzyku „cip”, bo nie traktuje nas jako godnego przeciwnika. A siła polityczna to zmiany prawne dokonujące się w parlamencie. Musimy wejść do Sejmu, żeby się z nami wreszcie zaczęli liczyć. Dlatego zakładałam Partię Kobiet, żeby dotrzeć do źródła władzy. Partia Kobiet miała kiedyś 11 procent w sondażach, a teraz w nich nie istnieje. Nie ma żadnej siły politycznej. A skąd się wzięło?
Gdzie tu tragedia?
– Bo trzy czwarte narodu popiera kompromis aborcyjny, czyli niewolnictwo. Mówiłam na czarnym proteście, że w sprawie zakazu aborcji będziemy tak czy owak przegrane, ponieważ ustawa przejdzie i będziemy zabijane w obliczu prawa albo zostanie wycofana, więc będziemy musiały być wdzięczne PiS. Polki muszą być zawsze wdzięczne jakiejś partii złożonej z mężczyzn i przez nich kierowanej. Na domiar złego nadchodzi młode pokolenie, wśród którego według sondaży jest największe poparcie dla totalnego zakazu aborcji. Nic dziwnego, skoro ci 17-24-latkowie na lekcjach religii już od podstawówki czy nawet przedszkola słyszą, że aborcja to zabijanie dziecka. Oni sami są jeszcze dziećmi bez doświadczenia. Kto porządny chciałby krzywdzić dzieci?!
PRZECIEŻ MY NIE DYSKUTUJEMY TERAZ, CZY MA BYĆ ZAKAZ ABORCJI, CZY WOLNY WYBÓR, TYLKO CZY MAMY ZABIJAĆ KOBIETY, CZY NIE
– Z jednej strony mamy nasz czarny marsz, a z drugiej biały, organizowany przez antyaborcjonistów – więc w sumie wychodzi na szaro. A politycy już zacierają rączki. Wychodzi pani Ewa Kopacz na scenę i mówi, że czarny protest to fantastyczny bunt przeciwko PiS. Zapomniała, co głosiła jako minister zdrowia? Nie będzie środków znieczulających dla Polek w szpitalach, bo w Biblii napisano, że poród jest cierpieniem. A potem lider KOD Mateusz Kijowski oświadcza, że kompromis aborcyjny jest dobry. To znaczy, że niewolnictwo jest dobre. My się już przyzwyczaiłyśmy do niewolnictwa, dlatego zrobią nas na szaro.
– To się nie wzięło znikąd.
– Polską rządzą dwie siły: kler i mafie partyjne, męskie mafie z kobiecymi żołnierzami. Żadna partia w Sejmie od powstania Polski niepodległej nie opowiadała się za kobietami. Lewica przyjęła restrykcyjną ustawę antyaborcyjną, prawica nas teraz dobija. Polki są w zaciskającym się imadle tej władzy, a wmawia się im, że to uścisk pełen troski. Proszę zobaczyć, wyszły na ulice dopiero wtedy, kiedy się przekonały, że ich kraj nie jest państwem obywatelskim, tylko projektowaną ubojnią kobiet, rzeźnią. Przecież my nie dyskutujemy teraz, czy ma być zakaz aborcji, czy wolny wybór, tylko czy mamy zabijać kobiety, czy nie. Wtedy kobiety się wreszcie ruszyły. To fantastyczne, ale też tragiczne.
A może popieranie kompromisu jest politycznie roztropne?
– Dla kogo? Dla pani? Dla mnie? Żeby nasze dzieci miały spieprzone życie?! To jest roztropne?
Dlatego, że każdy projekt liberalizujący ustawę aborcyjną wywoła wojnę i znowu będziemy się latami o to kłócić.
– O co będziemy się kłócić? O to, czy kobiety mogą o sobie stanowić? Czy mogą być dorosłe? Jak się niewolników wyzwoli, będzie problem. Lepiej ich na drodze do Rzymu poprzybijać na krzyżach. A jeśli mowa o Rzymie, uważam, że Polki są mięsem armatnim Watykanu, więc będą wykorzystane po raz kolejny. Kobiecy ruch sprzeciwu zostanie namówiony do popierania jakiejś partii. Wiadomo, najważniejsza jest Polska! A Polska to Polacy, Polactwo, nie demokracja. Demokracja składa się z kobiet i mężczyzn o równych prawach. Znowu będzie się Polkom wmawiać, że nie powinny wystawiać własnej reprezentacji, bo odbiorą głos innym ugrupowaniom. Znowu usłyszą męskie zapewnienia: my wam pomożemy... Może tym razem naprawdę pomogą?
– Proszę wsłuchać się w polszczyznę, w ten szum duszy narodu: „Podziemie aborcyjne”. Kto nas tam zepchnął? Była Polska podziemna, teraz Polska podziemno-aborcyjna, prześladują nas Polacy. Zawsze tak było, jak nie wojny, powstania i oprawcy – to własne szaleństwo. Mężczyźni nie pomogli nam przez 25 lat wolnej Polski i nie pomogą! Znowu damy się wykorzystać, bo jesteśmy obdarzo-
32 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
030-034_NW_44.indd 32
22.10.2016 00:23
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO
ne wielkim sercem. Namawiałam Henrykę Bochniarz i Magdę Środę trzy lata temu na Kongresie Kobiet – przekształćcie to w partię. Wahały się, że za wcześnie. Pewnie miały swoje powody. Uważam, że Basia Nowacka powinna się odciąć od tego garnituru dziadów i na fali kobiecego buntu stworzyć partię polityczną. Będzie jej bardzo trudno, przed wyborami będzie sekowana, wyśmiewana, ale może jej się uda. Mam nadzieję, że do Sejmu wejdzie też Partia Razem, która od początku popierała prawa kobiet. Nie sądzę, żeby oni Polki zdradzili. Wszyscy inni – owszem. Przemawiają przeze mnie gorycz, doświadczenie i emocje.
ba się obudzić z uzależnienia od mężczyzn. Wiemy, że faceci nie dorastają do współczesności. Przekazujemy swoje rozczarowanie mężczyznami synom. Furię i rozpacz niespełnionej miłości sublimujemy w uwielbienie dla synusia. Hołubimy go, wyręczamy. Bezwarunkowa akceptacja jest wychowaniem narcystycznego mizogina. Synusie-chujusie nauczyli się wykorzystywać REKLAMA
Jest pani bardzo rozemocjonowana.
– Tak. Ale to, co mówię, jest racjonalne. W Polsce od ćwierć wieku kobiety są prowadzone na rzeź. Do tej pory nic nie robiły, ale teraz już nie mają wyjścia. A jak nie masz wyjścia, nie masz też nic do stracenia. Uważam, że nadszedł czas, by na antyaborcyjnych manifestacjach palić opony. Postraszyć rząd. Już liczba kobiet, jakie wzięły udział w czarnym poniedziałku, zrobiła na nich wrażenie, cofnęli się o krok. Ale jeżeli kobiety zadowoli obecny kompromis, to będzie pozamiatane. Jeśli uwierzymy tym, którzy mówią, że chcemy zabijać dzieci z downem, przegramy. Większość kobiet wróci do domu, na placu boju zostanie tylko garstka. I to będzie znak, że nie wyrwałyśmy się z roli niewolnic. Dałyśmy sobie wmówić, że tak wygląda wolność. Scedujemy ją na żądnych naszego poparcia polityków. A dlaczego panią to tak obchodzi? Ma pani śliczny domek za miastem, może sobie pisać książki.
– Właśnie dlatego. Gdyby mnie nie obchodziło, żyłabym w Szwecji, pisała powieści science fiction albo romanse. Jestem dorosła, a polega to na tym, że się ceni czas, który się ma do wykorzystania. Na studiach angażowałam się w manifestacje polityczne, musiałam wyjechać z Polski, prosić o azyl. Potem wróciłam, chciałam tutaj pracować. To jest mój kraj! Myślę po polsku, piszę po polsku, wściekam się po polsku. Pyta pani, czemu się tym tak przejmuję? Bo kto by chciał żyć w bagnie? Kto by chciał być podczłowiekiem? To może jednak czas, by przestać narzekać i wziąć się do roboty?
– Kobiety mają się wziąć do roboty?! One są utyrane do łokci, najpierw we krwi wojen, a teraz w rzygach mizoginii. Trze-
rrein@wp.pl
030-034_NW_44.indd 33
22.10.2016 00:23
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO MANUELA GRETKOWSKA O CZARNYM PROTEŚCIE
kobiety i jeszcze za to nimi gardzić. Polki, w 90 procentach katoliczki, cierpią też na syndrom sztokholmski. Swoich oprawców kochamy, całujemy po pierścieniach i dajemy im pieniądze. Oni nas kamienują: gender, zakaz totalny aborcji – niech kobiety umierają. A my jeszcze te kamienie kupione za wdowi grosz przynosimy, żeby im ułatwić zadanie. Typowe cierpiętnice.
– Dlatego musimy uwolnić się z syndromu sztokholmskiego, przestać szanować naszych oprawców, przestać wierzyć, że w polityce mężczyźni są nieodzowni. Rządzą od tylu lat i co zrobili? Jestem przekonana, że gdyby nie poniewierano kobietami, to do tej pory powstałyby takie hamulce mentalne i prawne, że żadnej władzy nie przyszłoby do głowy niszczyć totalnie opozycję i działać na zasadzie „Teraz, kurwa, my!”. A przychodzi, bo przez lata kolejne rządy ćwiczyły to na kobietach. Ponad połowa narodu była spychana w niebyt. Politycy poczuli, że to boli, dopiero gdy ten sam mechanizm zastosowano wobec nich i nietykalnych zdawałoby się instytucji jak Trybunał Konstytucyjny. Mało jest polityków uczciwych, pracujących dla przyszłości kraju, a nie pajacujących dla kasy lub ego. Na palcach jednej ręki mogłabym ich policzyć. Proszę policzyć.
– W miarę poważnym człowiekiem był Tusk. Ale się wykasował. Co to znaczy?
– Wyjechał do Brukseli, myślę, że bardzo świadomie. Potem Władysław Bartoszewski, choć jego woleliśmy nazywać autorytetem. Katolicyzm może mieć świętych, kraj patriarchalny może mieć autorytety. My mamy demokrację i prawo. Doprowadza mnie do białej gorączki proszenie Agaty Dudy o zmiłowanie, czyli opinię w ważnych sprawach. Jej wstawiennictwo u męża, jak Maryi u Jezusa, zmieni prawo? Zwariowałyście kobiety? Baby proszalne jesteśmy czy obywatelki?! W dniu, kiedy był protest przeciwko zakazowi aborcji pod Sejmem, Agata Duda demonstracyjnie pojechała na Jasną Górę. Pani prezydentowa całą kadencję swojego męża będzie się modlić na Jasnej Górze, a my, prosząc ją, by przemówiła, znajdziemy się w ciemnej dupie. Chodzi pani na marsze KOD?
– Nie. Dlaczego?
– Bo jak zobaczyłam pierwszy marsz, to mnie wycofało.
Kto wygra najbliższe wybory?
– Polska to jest kraj cudami słynący, a my jesteśmy Polaki-cudaki, nie obywatele. Cudem uzyskaliśmy niepodległość, był Cud nad Wisłą, do cudów niewytłumaczalnych zaliczamy Okrągły Stół. Kiedy prezydencki samolot spadł pod Smoleńskiem, był niewiarygodny wybuch wulkanu, który uniemożliwił światowym przywódcom przyjazd na pogrzeb pary prezydenckiej. Więc wcale mnie nie zdziwi, gdy jakimś cudem pod obecnie rządzącą ekipą rozstąpi się ziemia. Pojadą wszyscy na Śląsk i katastrofa totalnej obsuwy, tam to się zdarza. Jak mnie walnie atak jasnowidzenia, to taki cud ogłoszę i pani powiem. Ale na razie myślę logicznie. I co pani wychodzi w sprawie przyszłości Polski?
– Że PiS jest dinozaurem, nie tylko mentalnie. Wielkie cielsko zajmujące w sondażach ponad 35 proc. polskości. Ale jak to dinozaur – mózg ma malutki w porównaniu z wagą, bo zarządza tym politycznym kolosem jedynie mózg Kaczyńskiego. Zwykły dinozaur się uczy, powoli, ale jednak. Nie popełnia błędów z poprzednich kadencji. Jest jednak groźba, że się ogarnie i wyewoluuje w tyranozaura. Wystarczą przyspieszone wybory, gdy mają jeszcze wielkie poparcie. Wygrana da możliwość zmian w konstytucji, a wtedy... wyjście na ulice przeciw zakazowi aborcji będzie karane. Nastaną godne Hollywood i Spielberga atrakcje epoki jurajskiej, już nawet nie średniowiecza. A czy płyn na haluksy, o którym pisze pani w „Kosmitce”, działa?
– Działa. Mogę pokazać moje stopy, haluksy nie rosną. Jako artystka nie mam emerytury, więc pomyślałam, że na nią zarobię, produkując skuteczny płyn na haluksy, przekazany w recepturze przez moją mamę. Niestety, okazało się, że nie mogę go opatentować, bo jest zrobiony z ogólnie dostępnych substancji. Chociaż wodę święconą Kościół opatentował. Piotr, mój mąż, mówi, żebym teraz wymyśliła coś na mentalne haluksy Polek. A co to jest?
Dlaczego?
– Na trybunie sami faceci. Basia Nowacka gdzieś między nimi przemknęła. Pomyślałam wtedy: kurna, dorwą się do władzy i znowu będzie to samo! Dlatego chodzę tylko na marsze kobiet. Jeżeli KOD, PO i Nowoczesna zorganizują stutysięczny marsz w obronie kobiet, a nie demokracji, też pójdę. Kiedy zrozumieją, że demokracja to nie tylko faceci i władza. Kiedy zerwą z polskim neoplemiennym mentalem. To się zaczęło po upadku komunizmu. Kościół od początku dyktował warunki: konkordat, lekcje religii, zakaz aborcji. Dostawał wszystko od kolejnych partii, którym zależało wyłącznie na władzy. Priorytety zawsze były męskie. Kobiety
wykorzystywano. Pamiętam, gdy Joanna Kluzik-Rostkowska po odejściu z PiS założyła partię, chłopcy poszli za nią, ratując się od politycznego niebytu. Zrobiła najtrudniejszą robotę, a oni jej podziękowali: Joasia musi już iść do domu, bo ma tyle dzieci, teraz my będziemy kręcić lody. Taka właśnie jest polska polityka: jesteś cipą, bo jesteś kobietą i tylko o twojej cipie będziemy dyskutować, tzn. okładać ją zakazami. Głęboka mentalna pogarda dla kobiecości, a tak naprawdę dla równości praw i demokracji.
Manuela Gretkowska Kosmitka Świat Książki
– To, że najpierw dajemy sobie wmówić patriarchalną wykładnię, w której seksualność, macierzyństwo, rodzicielstwo są dla kobiet niebezpieczne. Cała intymna sfera człowieczeństwa zostaje zawłaszczona przez instytucję państwa czy Kościoła, normalnie czysty Orwell. Po rozgrzeszenie za gorszość chodzimy do facetów, a potem się dziwimy, że mają nad nami władzę? To są umysłowe haluksy. Myślę, że kiedyś się Polkom zmniejszą. Uwolnią się ze współuzależnienia od mężczyzn. Przestaną kochać swoich oprawców, w domu, w polityce i wejdą śmiało na ambonę własnego życia. N renata.kim@newsweek.pl
34 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
030-034_NW_44.indd 34
22.10.2016 00:25
Newsweek FELIETON
MELLINA
Marcin Meller
Widelec godności obrze, że Bartosz Kownacki, wiceminister rozrywki narodowej, przypomniał Francuzikom, dzięki komu nauczyli się jeść w sposób cywilizowany. Szkoda, że poprzestał na widelcach, przecież należałoby też podkreślić, że gdyby nie przodkowie ministra Kownackiego, to żabojady nadal piłyby sok z winogron, nie wiedząc, że można z nich robić wino, o serach nie miałyby bladego pojęcia, o kulturze już w ogóle nie wspominając. Mały prymitywny narodzik, który mamy tam, gdzie Moliery, Balzaki i inne Stendhale mogą nas pocałować w dupę. Może przy najbliższym kontakcie dyplomatycznym ktoś im przypomni, co po polsku znaczy „francuska choroba”. Jankesy nie lepsze. Już przełożony Kownackiego, sam minister rozrywki narodowej Antoni Macierewicz, zwrócił uwagę, by amerykańskie imperialisty nie szczekały, bo po drzewach latały, gdy nasi przodkowie krzewili w średniowieczu demokrację i zarażali nią całą Europę. Myślę, że Francuziki i amerykańskie przygłupy skuliły się ze strachu i wstydu na te pełne godności i dyplomatycznego kunsztu słowa. Niemiaszki też niech siedzą cicho, bo przypomnimy, jak ich uczyliśmy porządku i dyscypliny pracy. I ten Holender unijny, co pyszczy na nas, niech się ogarnie, koleś jeden. Znalazł się mądrala z kraiku, co tylko tulipany wynalazł, ale one przecież w ziemi rosną, więc wystarczy zrywać, co tu wynajdywać. I Hiszpanie niech nie plują na naszych kibiców wyklętych, którzy pojechali do Madrytu nauczać, czym jest honor, a którego, sądząc po żałosnych komentarzach, gospodarze wyzbyli się do cna. Bo prawda, niestety, jest taka, że za sprawą wiadomych sił i określonych kół cały świat sprzysiągł się, by szkalować Polskę. Trochę wynika to z kompleksów rzeczonego świata, niekiedy z ignorancji, a często ze złej woli inspirowanej przez bankrutów politycznych. W porządku są tylko Węgrzy. Choć być może, na razie wstępnie, tak w imię rewolucyjnej czujności, należałoby się zastanowić, dlaczego nasi przyjaciele są tacy przymilni wobec Niemców. No i Turcy. Turcy nie są źli, ich władza podobnie jak nasza rozumie zasady prawdziwej demokracji, a nawet, co wstyd przyznać, w swojej dobrej zmianie poszła już parę kroczków dalej. Ale spokojnie, nadgonimy. Co zaznaczywszy, przyznać muszę, że zdarzyły się momenty w moim życiu, kiedy doświadczyłem czegoś tak jakby – aż boję się użyć tego przymiotnika – pozytywnego ze strony pośledniejszych państw i narodów.
RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI
D
No na przykład czeskie poczucie humoru i stosunek ich twórców do dziejowych kataklizmów, dyktatur i innych politycznych dopustów bożych. Tak, wiem, Czesi generalnie są żałośni, ślepi na piękno wpływów Kościoła katolickiego na politykę i życie prywatne ludzi. Tak, wiem, źle to świadczy o mej sile duchowej, że podoba mi się ich akceptacja dla ludzkich słabości, niechęć do używania wzniosłych pojęć i podkreślanie absurdu ludzkich relacji i zdarzeń, który przepełnia nawet tragedie. Wspominam też mój pierwszy egzamin na amerykańskiej uczelni. Mimo że byłem wolnym słuchaczem, czyli do egzaminu nie musiałem przystępować, a nawet po jego zdaniu żadnego papierka bym nie uświadczył, to dla własnej ciekawości podszedłem do próby z historii Ameryki Łacińskiej. Uczyłem się w miarę pilnie, ale gdy przyszło co do czego, rankiem krytycznego dnia wpadłem
Przy kolejnym kontakcie dyplomatycznym ktoś przypomni, co po polsku znaczy „francuska choroba” w otchłań paniki. Wypakowałem więc plecak książkami, by wspomagać się solidną techniką ściągania wyniesioną z polskiego systemu edukacji. Jakaż była moja radość, gdy pani profesor napisała tematy na tablicy, oświadczyła, o której i gdzie mamy zdać prace, po czym sobie poszła. Jupi! Już w ekstazie zmieszanej z niedowierzaniem chciałem sięgać po doping, kiedy zauważyłem, że tak jak każdy siedzący w sali ma wypełnioną książkami torbę, tak nikt do niej nie zagląda. Niektórzy rwali sobie włosy z głowy, inni ciężko wzdychali, jakaś dziewczyna się popłakała, ale nikt nie ściągał. No cóż, i ja dostosowałem się do grupy i pisałem tylko to, co siedziało w głowie. Później mój przyjaciel Hindus próbował mi tłumaczyć: „A po co mielibyśmy ściągać? Moi rodzice płacą ciężkie pieniądze za moją edukację. Kogo bym oszukał? No przecież nie uczelnię ani wykładowcę, tylko samego siebie”. Przez lata uznawałem ten egzamin i słowa przyjaciela za pożyteczne życiowo doświadczenie. I dopiero teraz, dźgnięty widelcem godności, zaczynam pojmować, jakim byłem niewolnikiem, jak skomlałem na kolanach przed amerykańskim panem i jego prostacko-materialistycznym systemem wartości. I jest mi wstyd jeszcze bardziej niż Amerykanom i Francuzom, kiedy za sprawą naszych ministrów uzmysłowili sobie, ile zawdzięczają tej tak opluwanej przez siebie Polsce. N
Marcin Meller jest dziennikarzem, prowadzi „Dzień dobry TVN” oraz „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN24
rrein@wp.pl
035_NW_44.indd 35
24-30.10.2016
35
22.10.2016 00:14
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO
Maria Janion podczas wykładu, Warszawa, czerwiec 2010 r.
36 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
036-039_NW_44.indd 36
22.10.2016 01:36
Ś W I AT W E D Ł U G M A R I I J A N I O N
Profesorka w krainie książek „A co ty jesteś student, żebym miała dla ciebie czas?” – drażniła się ze znajomymi. Dla studentów zawsze miała. Wychowała całe pokolenia intelektualistów. W grudniu prof. Maria Janion kończy 90 lat TEKST
ALEKSANDRA GUMOWSKA
FOT. JACEK DOMIŃSKI/REPORTER
N
a stoliku w kącie, pomiędzy sięgającymi sufitu regałami książek, leżały zapisane równym czytelnym pismem karteczki A5, notatki, kilka książek z zakładkami, gdyby przyszło którąś część listu rozszerzyć. – Ma system teczkowo-zakładkowowycinkowy – tłumaczy Kazimiera Szczuka, magistrantka prof. Marii Janion z 1995 r. i autorka wywiadu rzeki „Janion. Transe – traumy – transgresje”. Szczuka przyszła z laptopem, żeby przepisać list prof. Janion do październikowego Kongresu Kultury. Profesor Janion od lat 30. XX w. pisze ręcznie i nie zmieniła tego, kiedy pojawiły się maszyny do pisania, maszyny elektryczne, komputery, tablety i smartfony. Napisała tak ponad 20 książek i kilkaset rozpraw z historii literatury XIX i XX w. Teraz podaje Szczuce tekst listu: „Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać. Stąd płyną szokujące sadystyczne fantazje o zmuszaniu kobiet do rodzenia półmartwych dzieci, stąd rycie w grobach ofiar katastrofy lotniczej, zamach na zabytki przyrody, a nawet, proszę się nie zdziwić – uparte kultywowanie energetyki węglowej”. I jeszcze: „Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu”.
rrein@wp.pl
036-039_NW_44.indd 37
Na wystąpienie na kongresie prof. Janion się nie zgodziła, mocy brak. Nie za bardzo wychodzi z domu. Coraz mniej przyjmuje gości, od lat nie udziela wywiadów. Mówi, że musi oszczędnie gospodarować siłami. List przedrukowały gazety, tygodniki i serwisy internetowe. Ona sama swego czasu widziała w mesjanizmie „słuszną gloryfikację polskiego cierpienia”. Powtarzała, że w Polsce są trzy punkty oporu: Kościół, indywidualne rolnictwo i romantyzm. Ale po 1989 roku perspektywa się zmieniła i obecny pop-mesjanizm, do którego zalicza teorię o zamachu na samolot prezydencki pod Smoleńskiem, ją zdumiewa. – Nie spodziewała się, że list odbije się takim echem. Widać, że ją to cieszyło – mówi Kazimiera Szczuka. TWIERDZA Z KSIĄŻEK
Są tacy, którzy śmieją się, że według planu dnia prof. Janion można regulować zegarek. Rano do śniadania słucha radia Tok FM, potem czyta gazety. Do
Małgorzata Czermińska wspomina, że prof. Janion miażdżyła ludzi, ale chciała, żeby stawiali opór
obiadu jest czas na czytanie lub pisanie – teraz przygotowuje tekst do wystawy dla Muzeum Historii Żydów Polskich. Wiadomo, że nie można dzwonić po godz. 14, bo wtedy jest obiad i drzemka. Ale jak telewizja transmituje obrady Sejmu w sprawie ustawy antyaborcyjnej, prof. Janion ogląda, łamiąc stały harmonogram. Tak samo, jak pokazują demonstracje KOD. – Ten pomysł z zakazem aborcji to niewyobrażalny koszmar – mówi Szczuce. Profesorka umie rzucić mięsem, ale to w sytuacjach najwyższej konieczności. Raczej powie: „To niebywałe!” albo: „To jest klęska!”. – To styl, który panował w pracowni romantyzmu Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk – opowiada Szczuka. – Profesorowie, nawet kiedy wpadali w furię, używali dystansujących form. Często dzwoni do profesor, kiedy np. na Planete ma być jakiś dobry film. – Mówię: Będzie „Proces Eichmanna”, a ona: Widziałam. „Mundial. Zbędne stadiony, zmarnowane miliony”. – Widziałam. „W piwnicy” Ulricha Seidla. – Widziałam. Najnowsze książki – czytałam. Bardzo to jest dziwne, że ona to wszystko wie – nie przestaje się zdumiewać Szczuka. Przecież profesorka nie korzysta z internetu. Nigdy nie korzystała. Jej uczniowie twierdzą, że ma wyszukiwarkę Google w głowie albo że używała Google’a, zanim został wymyślony. Mówiła: – Poczekaj, zaraz ci znajdę ten cytat 24-30.10.2016
37
22.10.2016 01:36
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO ŚWIAT WEDŁUG MARII JANION
– i wracała po kilku minutach z książką z drugiego pokoju. W jej mieszkaniu w bloku na warszawskiej Ochocie nie ma przestrzeni bez książek, chociaż część została wywieziona do piwnicy Szczuki. Książki są w kuchni, w przedpokoju, łazience, oczywiście w obu pokojach, a łóżko w maleńkiej sypialni jest otoczone książkami z czterech stron, z trzech – aż po sufit. Niedawno profesorka zauważyła, że chronią też przed chłodem. LEKTURY I GALARETA
O godz. 11, wyjątkowo, dzwoni dr hab. Monika Rudaś-Grodzka, wychowanka prof. Janion. – Mam dla pani „Męskie fantazje” Theweleita – informuje, a prof. Janion pyta: – Czytała już pani Auerbach? Jest porażająca. Chodzi o „Pisma z getta warszawskiego” Racheli Auerbach, o których ostatnio prof. Janion mówi najwięcej. Wcześniej książki dostarczał Robert Kowalski, partner Kazimiery Szczuki, ale został zwolniony z Polskiego Radia i odcięty od tamtejszej biblioteki. Od czerwca Rudaś-Grodzka załatwia lektury z Biblioteki Narodowej, z której emerytowana profesorka oficjalnie nie może wypożyczać. Na liście ma teraz 30 tytułów. Prof. Janion wynajduje je w czasopismach, w innych książkach. – Prawda jest taka, że ja nie nadążam za lekturami pani profesor. To niewiarygodne, ile ona czyta! – podkreśla kilka razy. Ostatnie lektury poklasyfikowała na te, które opisują lewą i prawą stronę polskiej sceny politycznej, te związane z tematyką I i II wojny światowej, historyczne, ale z problematyką osadzoną w dzisiejszych czasach, oraz o tematyce kobiecej. – Widać, że próbuje zrozumieć, w jakim kierunku idzie obecna polityka historyczna – podsumowuje Rudaś-Grodzka. – Janion nie jest radykalna. Zawsze próbuje znaleźć różne punkty widzenia. Bywa jednak, że rozmawiają nie o książkach, a o kuchni. Jakiś czas temu o tym, co profesorka chciałaby najbardziej zjeść. Okazało się, że galaretę. W wywiadzie rzece mówiła Szczuce, że zawsze miała smak mocno mięsny. Grasica cielęca, cynaderki, żołądki, wątróbki. Teraz stara się mięso ograniczać. Rudaś-Grodzka, we-
getarianka, nigdy galarety nie robiła, ale z pomocą przyszła mama jej doktorantki. Wyszło świetnie. – Drugim marzeniem była babka ziemniaczana – opowiada Rudaś-Grodzka. – Pomyślałam, że profesor jest jedyną osobą, dla której mogłabym coś upiec. Nie dałam groszku ani marchewki, starałam się, żeby nie było za dużo tłuszczu, żeby babka pani profesor nie zaszkodziła. Sama nie spróbowałam, ale domyślam się, że wyszła porażka. Nigdy nie rozmawiałyśmy o mojej babce – śmieje się. NIE PAĆKAĆ KLEJEM PO PODŁODZE
Kiedy profesor Janion pracowała jeszcze ze studentami (przestała sześć lat temu), wstawała o szóstej rano, kładła się spać o północy. Szkoda jej było czasu na spanie. Szczuka: – Nie miała czegoś takiego: „O, pójdę sobie do Łazienek”. Miron Białoszewski pisał, że Profesor Misia, po 30 latach mieszkania w Warszawie, zna tylko drogę ze swojego mieszkania do Instytutu Badań Literackich i już po drugiej stronie bloku, w którym mieszka, gubi się. Oczywiście to było zmyślone. Chodziła do kina, do teatru, odwiedzała przyjaciół, wyjeżdżała na wakacje, konferencje zagraniczne, ale podstawą jednak było mieszkanie, a w nim – praca.
Jest żarłoczna w sensie egzystencjalnym. Żeby jeszcze coś połknąć, przyswoić, zrozumieć Marek Bieńczyk, pisarz i dawny doktorant prof. Janion
– Jest żarłoczna w sensie egzystencjalnym. Żeby jeszcze coś połknąć, przyswoić, zrozumieć – mówi Marek Bieńczyk, laureat nagrody Nike. Jako doktorant w latach 80. woził profesorkę na czwartkowe seminaria, które prowadziła w Instytucie Badań Literackich PAN.
Przed zajęciami zawsze była lekko zestresowana, ale przygotowana. Nawet jak miała omawiać III część „Dziadów” Mickiewicza, to czytała ją przed zajęciami. Na nowo. Jeszcze i jeszcze. Za każdym razem mogła wyczytać coś nowego. Zabierała na zajęcia po kilkanaście książek, Bieńczyk nosił po siatce w każdej ręce. – Tu miała zaznaczony cytat, tu większy fragment, tam inny, gdyby padło o to pytanie z sali, kilka książek było na wszelki wypadek, jakby dyskusja potoczyła się w innym kierunku – opowiada. Wychowała rzesze janionistów, którzy zostali potem profesorami, pisarzami, dziennikarzami, krytykami, działaczami kultury. Prace magisterskie napisało u niej ponad 400 studentów i studentek, a doktorskie – ponad 36. Przyciągała ich charyzma, zaangażowanie totalne. – To jesteśmy w końcu przykuci do tego cholernego łańcucha bytu czy nie jesteśmy? - Potrafiła porządnie ryknąć. Na jej zajęciach studenci i studentki wykłócali się o Hegla, ale dyskutowali też kwestię prześwinienia (zamiast przeanielenia słowackiego, czyli przejścia w sferę ducha). Magistranci nie mieli jasności, czy miała dar wyłapywania osób, które dobrze rokowały, czy takich, które tego potrzebowały. Wyciągała ludzi, zwłaszcza kobiety, z takiego typowo kobiecego bagna: „jestem do niczego, do niczego się nie nadaję” – ocenia. – Kiedy feministki oddawały kolejne rozdziały doktoratu, zawsze okraszały to przeprosinami, że to takie g… Profesor znosiła to do czasu, potem ucinała krótko: „No już, nie obgówniać się tu!”. Bieńczyk jest przekonany, że gdyby nie ona, zapewne byłby nauczycielem francuskiego, a nie pisarzem. – Ona zmienia biografie ludzi, zawsze jej to powtarzałem – dodaje pisarz. Mówili na nią Profesor Misia, Miśka, czasem Niedźwiedzica, Janionka, Janioneczka, starsi profesorowie – Janionówna, gdańscy uczniowie – Mistrzyni. Przez 37 lat jeździła z wykładami do Gdańska. W latach 80. przyciągały nie tylko studentów filologii polskiej, ale i ludzi spoza uczelni. Przywoziła albumy, książki, filmy wydawane na Zachodzie, a w Polsce dostępne dla nielicznych. Jej studenci
38 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
036-039_NW_44.indd 38
22.10.2016 01:36
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO
Maria Janion w swoim mieszkaniu, Warszawa, 1978 r.
wspomagali strajkujących w Stoczni Gdańskiej. Wydali słynną serię „Transgresje”, w której drukowali zachodnich myślicieli i wykłady prof. Janion. – Z każdym pokoleniem wiązała się na nieco innych zasadach – uważa Bieńczyk. – Potrzebowała zmiany czy raczej przemiany. W naszej grupie każdy był samotnym wilkiem. Powstało parę niezłych książek, ale nie stanowiliśmy siły zbiorowej, każdy szedł własną ścieżką. Potem przyszły dziewczyny, które tworzyły wspólnotę feministyczną i dały nową energię. I, czasem, robótki ręczne. – Ona wykładała, a my robiłyśmy gadżety do happeningów, wycinałyśmy litery na transparenty – wspomina Szczuka. – Prosiła tylko, żeby nie paćkać klejem i farbami po podłodze.
FOT. JANUSZ SOBOLEWSKI / FORUM
CZUŁY BELFEGOR
Drażniła się ze znajomymi: „A co ty jesteś student, żebym miała dla ciebie czas?”. Dla studentów miała. – Każdy rozdział doktoratu omawiała godzinami. Ustalała twarde daty i trzeba się było ich trzymać. Pierwszy rozdział miał być 10 października, 13 stycznia drugi, i koniec, kropka, te daty były świętością – opowiada Bieńczyk. – Kiedyś na tydzień przed seminarium ukradli mi z samochodu torbę z rozdziałem, który
rrein@wp.pl
036-039_NW_44.indd 39
pisałem cztery miesiące. Napisałem go w kilka dni, bo nie wyobrażałem sobie, że mogę go nie oddać. – Co to za bździny pan napisał?! – potrafiła zganić podniesionym głosem, a głos miała porażający. Czasem jak sunęła po korytarzu niczym Belfegor, upiór Luwru, strach było powiedzieć „dzień dobry”. Nie cieszyła się, kiedy ktoś zakładał rodzinę, bo nie mógł się od tej pory poświęcić literaturze. Troszkę była dzieciofobem, ale to jej przeszło. Bieńczyk: – Niektórzy nie wytrzymywali presji. Jedni odchodzili ze studiów, inni szmergla dostawali. Prof. Małgorzata Czermińska, która z prof. Janion zaczęła pracować w Gdańsku, i która pisała u niej doktorat, mówi, że Mistrzyni miażdżyła ludzi, ale chciała, żeby stawiali opór. Potrafiła też inaczej. Bieńczyk oddał raz kiepściutki tekst. Profesorka kluczy, nie mówi wprost, w końcu on pyta: – Profesor boi się, że rzucę wszystko w diabły i się więcej nie pokażę? Odpowiedziała: – Tak. – Wiedziała, że jestem panikarz – śmieje się Bieńczyk. Mówiła mu czasem: – Jest pan wybitną osobowością. – Jak ktoś był głuptasem, to przyjmował to jako pewnik. A jak nie był, to wiedział, że inni też to słyszą – tłumaczy pisarz. – I że może nie jest to bezwzględ-
na prawda, ale jednak było to niesłychanie mobilizujące. O swoich 90. urodzinach nie chce myśleć – urodziła się tego samego dnia co Adam Mickiewicz, 24 grudnia. Dziesięć lat temu była wielka impreza w „Gazecie Wyborczej”, Jerzy Pilch mówił, że „pisarz przez nią przeczytany na ogół pisze zdaniami lepszymi niż w oryginale”. Prof. Janion zapewnia, że w tym roku na żadną imprezę się nie wybiera. Ale świętowanie się szykuje. Swoiste. Po akademicku. Zespół „Archiwum Kobiet” Instytutu Badań Literackich PAN już przekazał profesorce dedykowaną jej antologię „Rok 1863. Narodziny nowej Polski” – zbiór esejów badaczy i badaczek przestawiających skrajnie różne podejście do powstania styczniowego, według prof. Janion – najważniejszego polskiego powstania. Zespół wraz z Laboratorium Cyfrowym Humanistyki Uniwersytetu Warszawskiego przygotowuje też stronę internetową www.mariajanion.pl. W grudniu opublikują 50 nagranych na kasetach magnetofonowych wykładów. Profesorka pytała po kilka razy: – Na pewno tego chcecie? Warto tego słuchać? W końcu zadeklarowała współpracę. – Profesor ma u siebie notatki do tych zajęć w teczkach i te teczki są przedmiotem naszych marzeń. Chciałybyśmy te wykłady przepisać i wydać – mówi Monika dr Rudaś-Grodzka, szefowa zespołu. W styczniu w Gdańsku i Warszawie będzie przegląd „Kino według Marii Janion” z filmami, które profesorka lubiła i o których mówiła w swoich wykładach i na pokazach w DKF w latach 80. Będzie jeszcze przynajmniej jedna niespodzianka, ale na razie to tajemnica. N Zespół Archiwum Kobiet Instytutu Badań Literackich PAN prosi o kontakt osoby, które mają nagrania z wykładów prof. Marii Janion: archiwumMariiJanion@ibl.waw.pl. Przegląd filmów „Kino według Marii Janion” odbędzie się w Gdańsku w klubie Żak 2-8 stycznia 2017 roku oraz w Warszawie w kinie Muranów 13-19 stycznia 2017 roku
aleksandra.gumowska@newsweek.pl
24-30.10.2016
39
22.10.2016 01:36
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO
P
JAKBYM BYŁA ŚMIECIEM
Łojek, 63 lata, pracę w PKBWL straci w listopadzie. Jego umowa wygaśnie. Podobnie wygasła lub wygaśnie innym ekspertom komisji, jeśli nie otrzymają nowej propozycji pracy lub nie przyjmą nowych warunków zatrudnienia. Tak zdecydował latem parlament. Głosami posłów PiS przeforsowano wtedy nowe prawo lotnicze, zgodnie z którym skład specjalistów, którzy nie chcieli potwierdzić, że pod Smoleńskiem doszło do wybuchu, może zostać wymieniony. – Państwo, moje państwo potraktowało mnie, jakbym była śmieciem – uważa Agata Kaczyńska (51 lat), do października sekretarz państwowej komisji. Jest prawniczką; specjalizacja – prawo lotnicze. Skakała ze spadochronem, reprezentowała Polskę na mistrzostwach świata. Przestała, gdy ratując ucznia, straciła rękę. To
KO N I E C KO M I S J I L A S KA
Nauka milczenia Wyzywali ich od zdrajców i kłamców. Porównywali do stalinowców. Prawo i Sprawiedliwość wreszcie pozbyło się państwowej komisji złożonej z najwyższej klasy specjalistów od badania wypadków lotniczych TEKST
AN N A SZU LC
FOT. STEFAN MASZEWSKI/REPORTER
rofesora Marka Żylicza, rocznik 1923, światowej sławy specjalisty od prawa lotniczego, byłego członka Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, zaczepiła niedawno znajoma. – Pani też myśli, że jestem zaprzańcem? – zagadnął trochę żartem. – Przecież podpisał się pan pod tymi kłamstwami o Smoleńsku – żachnęła się. – Ta praca naprawdę łatwa nie była – opowiada Edward Łojek, inżynier lotniczy, radiooperator, kiedyś kierownik w PLL LOT. – Świątek – piątek, dzień, noc, a tu trzeba się w 10 minut spakować i jechać na drugi koniec Polski, by zbadać, co i dlaczego spadło. Akurat w Krakowie zdarzył się wypadek awionetki, zginęli pilot i trzy dziewczynki. Musisz zbadać sprawę, ale też spotkać się z rodzicami, którzy stracili dzieci. Łojek formalnie jest jeszcze członkiem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. I też pracował przy raporcie Millera o katastrofie smoleńskiej. Podpisał się pod raportem, z którego wynikało, że piloci lecieli za nisko, że katastrofę – według ustaleń specjalistów lotniczych – spowodowały brak doświadczenia, błędy w wyszkoleniu, stres i złe procedury. Zdania nie zmienił.
40 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
040-042_NW_44.indd 40
22.10.2016 00:34
Smoleńsk, 11 kwietnia 2010 r.
ŻÓŁTA KARTECZKA
jeden z powodów, dla których zaangażowała się w poprawę bezpieczeństwa. – Gdy trzeba było badać nawet drobny incydent, wracałam do domu o piątej rano. Zamiast zajmować się egzaminem gimnazjalnym córki, siedziałam nad stenogramami i dokumentami z katastrofy pod Smoleńskiem. Pracowaliśmy bez wytchnienia, niektórym posypały się rodziny. Nie załamała się nawet wtedy, gdy usłyszała w Sejmie porównanie swojej pracy do stalinowskiej komisji Burdenki. – Tej, która cynicznie za zbrodnię katyńską obwiniała Niemców – burzy się. Ostatni rok pracy w komisji Agata Kaczyńska wspomina jako koszmar: – Widziałam szykany i mobbing, nie zawsze w białych rękawiczkach – przyznaje. Zaczęło się od tego, że rok temu z witryny nowej premier Beaty Szydło zniknęły strony Faktysmolensk.gov. pl i Komisjasmolensk.gov.pl, na których wisiały raport i protokół z prac komisji Millera. Na stronie Faktysmolensk.gov.
rrein@wp.pl
040-042_NW_44.indd 41
pl eksperci punktowali też błędy w hipotezach zespołu Antoniego Macierewicza – tej o wybuchach na przykład, o pancernej brzozie, o ofiarach, które rzekomo cudem przeżyły katastrofę. Najmilsi przez ten ostatni rok dla członków komisji byli ministerialni ochroniarze. Uśmiech, „dzień dobry”, „jak dziś leci”? Jakby nie słyszeli tych wszystkich szeptów i krążących plotek. Na korytarzach też było prawie jak zwykle. Tylko czasem ktoś na ich widok odwrócił wzrok, nerwowo szperał w papierach. Tylko raz wpadł komuś do prywatnej poczty liścik: „Uważaj, wiemy, gdzie mieszkasz, gdzie do szkoły chodzi twoje dziecko”. PiS-owski minister infrastruktury i budownictwa Andrzej Adamczyk, w którego imieniu – w zasadzie tylko formalnie – działała PKBWL, nie pofatygował się do członków komisji ani razu. Za to publicznie bębnił, że komisję czas zmienić, bo się upolityczniła; zwłaszcza jej przewodniczący Maciej Lasek.
Do Laska minister przesyłał w tym czasie różne papiery. Na przykład odmowę środków, gdy komisja poprosiła o pieniądze na ekspertyzy. Bo nadal – choć rząd się zmienił – o dziwo, zdarzały się wypadki. Komisja dostawała zwrot prośby z adnotacją na żółtej karteczce: kierownictwo się nie zgadza. Zimą minister wysłał przewodniczącemu komisji przedartą delegację. – Przedartą, a potem wymiętą – uśmiecha się były już przewodniczący Maciej Lasek. A poza tym doktor nauk technicznych, inżynier, specjalista od mechaniki i dynamiki lotów, pilot i instruktor. I autor licznych publikacji na temat bezpieczeństwa w lotnictwie. Prawicy naraził się, bo podpisał się pod raportem komisji Millera. A jeszcze bardziej, że został szefem zespołu prostującego mity smoleńskie, propagowane przez polityków i zespół parlamentarny PiS. Wniosek dotyczył wyjazdu Laska na zagraniczną konferencję ekspertów lotniczych. Nie pojechał. Nie odpuścił jednak, gdy zaproszono go do Dęblina na szkolenie z bezpieczeństwa. Czekało na niego dwustu studentów Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych. Oficjalnie zgody na wyjazd nie było. – Wziąłem urlop. To był mój obowiązek, od wyszkolenia tych młodych ludzi zależeć będzie w przyszłości nasze życie – tłumaczy. To było już po tym, jak – przez pośredników – usłyszał nieformalną prośbę ministra, by sam się zwolnił. Nie zdecydował się. – Zostałem demokratycznie wybrany przez kolegów specjalistów. Poza tym przyzwyczaiłem się nie ulegać naciskom – wyjaśnia. Miał z nimi do czynienia wcześniej, na przykład za poprzednich rządów PiS. Badał poważny incydent na Okęciu. – Doszło do uszkodzenia silników podczas startu. Pilot wybrał złą procedurę, ale problemy pojawiły się również dlatego, że pas lotniska nie był do końca odśnieżony. Projekt raportu niezależnej komisji trafił, jeszcze przed publikacją, do gabinetu politycznego ówczesnego ministra transportu. Lasek wylądował na dywaniku. Usłyszał, że skarb państwa może stracić fortunę na rzecz przewoźnika. Udał, że nie słyszy. Potem – także 24-30.10.2016
41
22.10.2016 00:34
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO KONIEC KOMISJI LASKA
za poprzedniej władzy PiS – zdarzyła się jeszcze afera z prywatną awionetką, która utonęła w Wiśle. – Znów błąd ludzki, ale też dziwna niechęć polityków, by wyciągnąć z wody maszynę i ją przebadać. Bo to kosztowne. Dla mnie kosztowne jest ludzkie życie. Zdaniem Laska każdy incydent warto badać, bo może się okazać, że ekspertom uda się wykryć błąd w systemie i procedurach. Tak było z wypadkiem Tu-154M. – Nas zawsze interesował system, który zawodzi. Nie to, czy głos w kokpicie należał do generała Błasika. Owszem – napisaliśmy, że głos należał do dowódcy sił powietrznych. Ale przecież to nie był osąd czy nasza fanaberia, tylko efekt pracy specjalistów najwyższej klasy w dziedzinie fonoskopii. Inna sprawa, czy to oznaczało dla pilotów nacisk. Stres na pewno.
Maciej Lasek: – Chyba ostatnim razem czynny wojskowy był przewodniczącym cywilnej komisji w czasie stanu wojennego. Dziś, być może, zdarza się to w krajach rządzonych przez juntę. Wyobraźmy sobie, że wojskowy samolot rozbija się na cywilnym lotnisku, bo zawaliły procedury. Jaką mamy dziś szansę na poznanie prawdy, jeśli na czele komisji stoi ktoś, kto ma nad sobą i państwowych, i wojskowych przełożonych? Ktoś, kto został wybrany na cztery lata, bo tyle trwać będzie teraz kadencja, ale w każdej chwili może zostać odwołany? Ktoś, kto musi wykonywać rozkazy, bo jest w czynnej służbie. A na dodatek być może po prostu się boi, że jak ujawni kompromitujące dla państwa fakty, to straci pracę?
GREMIUM JAK Z JUNTY
Lasek był nie do zaakceptowania dla obecnej władzy, bo gwarantował komisji niezależność
– Lasek był nie do zaakceptowania dla obecnej władzy, bo gwarantował komisji niezależność i apolityczność – uważa Michał Setlak, lotnik i dziennikarz „Przeglądu Lotniczego”. Jego zdaniem niezależność komisji stała się fikcją w chwili, gdy jej przewodniczącym we wrześniu został Andrzej Lewandowski, pułkownik w czynnej służbie. To on zastąpił Laska. – Lewandowski jest wojskowym, być może zna się na lotach wojskowych – domyśla się Michał Setlak. – Niewiele o nim wiadomo. Wiadomo na pewno, że jest podwładnym ministra obrony narodowej. A Macierewicz od lat sieje zamęt; produkuje jak automat bzdurę za bzdurą. Profesora Żylicza martwią zmiany w prawie: – NATO zaleca, by przepisy i wymagania lotnictwa cywilnego były stosowane również w razie wypadku statków powietrznych wojskowych używanych dla celów niewojskowych. Tymczasem w naszym lotnictwie wojskowym dotychczasowe przepisy, zbliżone do przepisów cywilnych, zostały zmienione z rażącym naruszeniem wymagań profesjonalizmu i niezależności komisji. Obawiam się, że delegowanie oficera do kierowania komisją lotnictwa cywilnego oznacza, że „dobra zmiana” może być przeniesiona z lotnictwa wojskowego do cywilnego.
Michał Setlak, dziennikarz „Przeglądu Lotniczego”, lotnik
Dla Edwarda Łojka sprawa jest prosta – zniszczono ekipę specjalistów. Agata Kaczyńska: – Byłam druga w kolejności. Przyszli nowi ludzie, przekazałam im papiery, pożegnałam się, wyjechałam w sprawach rodzinnych na Podkarpacie. Nie mam pracy, może jej szybko nie znajdę. Słyszałam o sobie tak straszne rzeczy, że zwykłym ludziom nie przyszłyby nawet do głowy. Unikałam dziennikarzy i rozgłosu, chciałam po prostu być badaczem. Może zabrakło nam jakichś umiejętności? Może mówiliśmy do Polaków zbyt skomplikowanym językiem? – zastanawia się. – Wiem, że poświęciliśmy naprawdę dużo, by dotrzeć do prawdy. Zdaniem Kaczyńskiej dla tych, którzy wsiądą do samolotu, wyczyszczenie komisji z ludzi, którzy na dochodzeniach
w sprawach wypadków lotniczych zjedli zęby, oznaczać może jedno: brak pewności, że polecą bezpiecznie. PYŁ ZMIESZANY Z KRWIĄ
Prof. Marek Żylicz: – Prawdopodobnie nie uda się nikomu wykazać zamachu ani wybuchów w Smoleńsku. Sformułowane jedynie zostaną jakieś mało istotne zarzuty wobec ustaleń komisji Millera, to jednak da Macierewiczowi podstawy do podtrzymywania oskarżeń. Czy zatem czeka nas szukanie haków na specjalistów, którzy myślą inaczej? – Powiedziałem lekarce, by do więzienia przesłała mi zaświadczenie, że mogę umrzeć bez palenia fajki – śmieje się 93-letni Marek Żylicz. – Nie jest śmiesznie, gdy publicznie wyciąga się wyjęte z kontekstu fragmenty nagrań z posiedzeń komisji, gdy zapowiada się masowe ekshumacje – ostrzega inżynier Edward Łojek. Dodaje: – Gdy ujawniane są zeznania świadków, którym gwarantowaliśmy anonimowość. Co to oznacza? Że gdy dojdzie do kolejnej katastrofy, oby nie, świadkowie ze strachu będą milczeć. Będą bać się osądu, może nawet więzienia. Szczególnie w czasach, gdy prokuratorom pracę dyktują politycy. Łojek dziwi się śledczym, że zdecydowali się na ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej i to wbrew woli rodzin. – Trudno o tym mówić, ale wypadki lotnicze to często miazga. Pył ziemi pomieszany z krwią. – Jeździłem do wypadków, po których, wcale nie z powodu bomby, tylko ludzkiego błędu, tkanka ludzka była w każdym zakątku maszyny, na trawie, na drzewach. Nawet najlepszy ekspert w takich sytuacjach ma problem. I łzy w oczach, bo my też jesteśmy ludźmi – potwierdza dr Lasek. – Ale to nie znaczy, że mamy kłamać! Co teraz będzie robił? Będzie latał na szybowcach z uczniami; wykładał, szkolił, mówił prawdę. Większych złudzeń jednak nie ma. Jeszcze jako przewodniczący PKBWL poszedł do kina na film „Smoleńsk”. Nadziwić się nie mógł inwencji twórców. Trzy bomby: dwie na skrzydle i trzecia w kadłubie. N anna.szulc@newsweek.pl
42 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
040-042_NW_44.indd 42
22.10.2016 00:34
rrein@wp.pl
Epson.indd 1
21.10.2016 14:03
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO
BLOGOSFERA 2016
Stawka blogera Życie blogera kulinarnego to ciągłe gotowanie i jedzenie zimnego, bo najpierw trzeba jedzenie sfotografować. A i tak lepiej zarabiają ci od lifestyle’u – po kilka tysięcy za wpis TEKST
WOJCIECH STASZEWSKI
N
a 16. urodziny Eliza miała zarobić 200 zł u brata – wstawiała gry dla dzieci na stworzoną przez Huberta stronę internetową. Ale po robocie brat powiedział, że
nie da jej tych 200 zł – tylko stronę, którą razem budowali. Eliza najpierw się załamała ( już widziała te szminki, lakiery, które sobie pokupuje), ale potem weszła w internetowy biznes. W klasie maturalnej pojechała na ferie do taty do Londynu.
Zwiedziła już wszystko, ojciec wychodził do pracy, więc z nudów założyła blog – Fashionelka.pl. Po kilku miesiącach przyszły pierwsze propozycje barterowe: masz tu pięć kosmetyków, zrób fotkę i wrzuć na blog. Po dwóch latach komercyjne: roczny zapas pasty do zębów (obdarowała całą rodzinę) i plus 2 tys. zł za wpis. – Na początku wszystkie pieniądze inwestowałam w swój wizerunek. Pokazując luksusowe marki, przyciągałam reklamodawców z wyższej półki – opowiada Eliza Wydrych. – Choć głupio mi było wyceniać wpis na 5 tys., bo ludzie tyle przez miesiąc nie zarabiają. A teraz w najlepszym miesiącu zarobiłam ponad 100 tys. zł. Uznanie Fashionelki znalazł ostatnio pewien model laptopa. „Ulubiony fotel, najlepsza angielska herbata i moja chwi-
FOT. ARCHIWUM PRYWATNE, OLGASMILE.COM
ELIZA WYDRYCH BLOG FASHIONELKA.PL ZAŁOŻYŁA Z NUDÓW NA STRONIE INTERNETOWEJ, JAKĄ DOSTAŁA OD BRATA. PO DWÓCH LATACH ZAROBIŁA PIERWSZE 2 TYS. ZŁ. TERAZ JEJ NAJLEPSZY MIESIĄC TO 100 TYS. ZŁ
44 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
044-046_NW_44.indd 44
22.10.2016 00:04
la relaksu w ciągu dnia, kiedy przeglądam nasze zdjęcia z wyjazdów. Spokój to zdecydowanie także fakt, że pracuję na świetnym sprzęcie. Kilka miesięcy temu stałam się szczęśliwą posiadaczką (tu pada nazwa laptopa)”. – To nie jest ściema, że testuję produkty, o których piszę. Polecić coś kiepskiego to strzał w kolano. Nawet na siłę dopatruję się mankamentów, żeby zachować wiarygodność, piszę, że torebka świetna, ale z gładkiej skóry i może się porysować, więc trzeba uważać. Tym blog się różni od artykułu sponsorowanego w prasie – mówi Eliza. Najnowszy wpis Fashionelki dotyczy dylematów dietetycznych: „Jadę właśnie na lotnisko, wcinam orzechowo-kakaowe smoothie i tak się zastanawiam: dlaczego kiedyś każdy mój wyjazd był równoznaczny z zakończeniem zdrowej diety?”. Teraz już nie jest, można sobie zrobić smoothie do słoiczka, zabrać kubeczek bakalii albo kupić jeden z dwóch batonów proteinowych – konkretnych marek. 1,5 TYS. TALERZY
– Życie blogera kulinarnego to ciągłe stanie przy kuchni, jedzenie zimnego, bo zanim zjesz, musisz zrobić zdjęcie. Dzieci, jak widzą coś na stole, pytają: „Czy już po zdjęciach?” – opowiada Olga Smile (olgasmile.com). – Muszę ugotować wszystko do 15., póki jest dobre światło do zdjęć. Kuchnia wygląda jak poligon, mój rekord to 11 zapełnionych zmywarek. Potem mam czas dla dzieci, a wieczorem siadam do pisania. Codziennie umieszczam jeden, dwa przepisy. Olga ma poczucie misji. Pamięta, jak do jej domu na warszawskiej Saskiej Kępie przychodzili goście, a mama cały czas serwowała kolejne dania, a kiedy w końcu usiadła, goście się zbierali do domu. Początkowo (była jeszcze wtedy szkoleniowcem) lansowała na blogu hasło: „Nie stój przy garach, gdy goście za stołem”. Umieszczała przepisy na potrawy, które można wcześniej przygotować, a potem szybko podgrzać. Wyszła za mąż, urodziła dzieci i zobaczyła, że problemem są alergie pokarmowe. – Umieszczam przepis na chleb bezglutenowy, bo jak pięć kromek kosztu-
rrein@wp.pl
044-046_NW_44.indd 45
10 TYSIĘCY ZA WPIS
OLGA SMILE MA POCZUCIE MISJI. KIEDY GOTUJE, KUCHNIA WYGLĄDA JAK POLIGON. JEJ BLOGA CZYTA 1,8 MLN CZYTELNIKÓW W MIESIĄCU – WIĘCEJ NIŻ JAKIKOLWIEK KOLOROWY MAGAZYN
je 12 złotych, to trzeba piec samemu. I ludzie pytają, jak to zrobić jeszcze bez mleka albo bez jajek, albo bez drożdży. Więc próbuję, odpisuję. A potem ktoś dziękuje, że pierwszy raz mógł zrobić 12-letniemu dziecku naleśniki albo pierwszy raz od pięciu lat zjadł pierogi. Bezcenne. Olga dziwi się niskim stawkom dla blogerów kulinarnych: – Mam 1,8 mln czytelników w miesiącu. Więcej niż jakikolwiek magazyn kolorowy. A mam też koszty, za sam serwer przy takim obciążeniu płacę miesięcznie kilka tysięcy. Trzeba też inwestować w talerze! Olga ma ich 1,5 tys., każdy inny. Zajmują dziesięć regałów. – Ludzie nie chcą przecież oglądać jedzenia ciągle na tym samym talerzu – wyjaśnia Olga. Zarobków nie zdradza, mówi tylko, że są podobne jak w szkoleniach. Tyle że robi to, co naprawdę lubi: – Ja ciągle myślę o gotowaniu.
– Bloger to nowy zawód. Aktywnych blogów jest w Polsce około 25-30 tys. – mówi Anna Pytkowska z sieci reklamowej BLOGmedia, która opublikowała właśnie raport „Polska blogosfera 2016” (na próbie 8,5 tys. blogerów). Dla 10 proc. zarobki z bloga są głównym źródłem dochodów. Dodatkowym – dla kolejnych 18 proc. Czyli mamy w Polsce blisko 10 tys. ludzi zarabiających na blogowaniu. Najwięcej jest w Polsce blogów lifestyle’owych oraz kulinarnych (po ok. 15 proc.). Blogi polityczne, technologiczne, motoryzacyjne, marketingowe, naukowe, sportowe czy finansowe – tematy popularne w mediach tradycyjnych – stanowią zaledwie po ok. 1 proc. blogosfery. 10-20 tys. zł – to najwyższe stawki blogerów za wpis sponsorowany odnotowane w badaniu. Średnia stawka to 870 zł. Do tego dochodzą posty na Facebooku czy Instagramie – tu średnia wartość, jaką pokazały badania, to 495 zł. Marki fundują też blogerom wyjazdy sponsorowane – przeciętna wartość to 2,6 tys. zł. – Koszt dotarcia do użytkownika na blogu jest wyższy niż na portalu – wyjaśnia Anna Pytkowska. – Ale bloger ma swoją społeczność, czytelnicy się z nim identyfikują, ma wpływ na ich decyzje zakupowe. Dużo częściej blogują kobiety – 84 proc. Zwłaszcza w kategoriach uroda (co oczywiste) oraz handmade, czyli zrób to sam. ŁAŃCUCH ZE SKÓREK POMARAŃCZY
– 12 lat w salonie samochodowym i w tym męskim świecie wyżej asystentki nie podskoczysz – myślała Kasia Ogórek z Torunia. Rzuciła pracę i założyła blog twojediy.pl. Już w szkole lubiła lekcje ZPT, szyła, haftowała, każde mieszkanie wykańczali z mężem sami, a w domku letniskowym sama kładła dach i robiła ocieplenie. Kiedy miała co miesiąc 10 tys. czytelników, firma dała jej narzędzia za kilka tysięcy złotych. – One były mi wtedy bardzo potrzebne – wspomina Kasia. – Potem z wpisów sponsorowanych zaczęłam utrzymywać dom. A teraz wolę własne projekty. 24-30.10.2016
45
22.10.2016 00:36
Newsweek SPOŁECZEŃSTWO BLOGOSFERA 2016
W ostatniej notce Kasia wpuściła czytelników do sypialni, którą właśnie odnawia: „Moja kolorowa dusza domagała się akcentów koloru, więc nad łóżkiem mam »Kremową delikatność«» [nazwa producenta]. Jeżeli ktoś się zastanawia, dlaczego tak lubię [nazwa producenta] to w tym poście znajdzie odpowiedź »Testujemy – [link z nazwą producenta]«»”. Kasia ma też największe w Polsce konto w serwisie vine. To sześciosekundowe filmy (emitują się w pętli) pokazujące, jak zrobić np. zabawkowy aparat. – Jak mi się instrukcja zrobienia łańcucha na choinkę ze skórek pomarańczy zapętliła milion razy, to poczułam dumę – mówi Kasia. – Teraz blog jest moim najlepszym portfolio. Po tym milionie odezwała się do mnie agencja z Nowego Jorku, wyprodukowałam dla nich już 60 filmów. PISAĆ POD SEO
Tomasz Tomczyk 10 lat temu jako student dziennikarstwa chodził z ostatnim groszem w kieszeni i pół roku obmyślał bloga. Wymyślił Kominka – chama traktującego kobiety z góry („Prawdziwy mężczyzna po udanym dla niego seksie kładzie się na bok, wydaje głośnego pierda w stronę niedojebanej partnerki i zasypia dywagując, czy spał już z lepszymi i czy miały większe cyce”). Kiedy zrobiło się wokół niego głośno, porzucił wulgarną maskę i został królem blogosfery. Teraz prowadzi blog jako Jason Hunt i koncentruje się na pisaniu książek. – Jego książki to do dziś biblia dla blogerów – zaznacza Anna Pytkowska. Teraz na lidera blogosfery wyrósł Michał Szafrański z jakoszczedzacpieniadze. pl. Od 20 lat prowadzi budżet domowy, od 10 lat pisze o oszczędzaniu na blogu. Dziś jest królem. W pierwszym półroczu 2015 r. zarobił ponad milion. Kolejnych zarobków – na prośbę żony – już nie ogłasza. Treść bloga to tylko wierzchołek sukcesu. – Najważniejsza jest pasja, ale nauczyłam się korzystać z SEO, żeby do bloga docierali nowi czytelnicy – deklaruje Anna Zając z bloga fashionable.com.pl. SEO to „optymalizacja dla wyszukiwarek internetowych”. Przy pisaniu bloga należy używać słów kluczowych, które odnajdą wyszukiwarki i umieszczą stro-
nę wysoko na liście wyników. Dotyczy to zwłaszcza tytułów. Najnowszy przepis Olgi Smile to „Pasztet bez mięsa”: „Ha, dzisiaj przyszła pora na pasztet bez mięsa. Osobiście uwielbiam pasztet bez mięsa dosłownie w każdej postaci”. W dziesięciozdaniowym wstępie kluczowa fraza „pasztet bez mięsa” pada osiem razy. Żeby wyprzedzić konkurencję, trzeba zadbać o tzw. pozycjonowanie. – Koszt to niecały tysiąc złotych miesięcznie. A trzy pierwsze pozycje w wyszukiwarce zgarniają ok. 30 proc. wejść – opowiada Mikołaj Rychlik z firmy inVette. Trzeba być regularnym. – Codziennie dostajemy tyle e-maili od czytelników, że odpisuję nawet kilka godzin dziennie; w drodze z Gdyni do Warszawy pisałam
Aktywnych blogów jest w Polsce około 25-30 tys. Dla 10 proc. zarobki z bloga są głównym źródłem dochodów
post na bloga – opowiada Anna. Dlatego dwa lata temu zrezygnowała z pracy (w firmie kosmetycznej, w trakcie studiów dziennikarskich ukończyła szkołę wizażu i makijażu), a rok temu pracę w firmie telekomunikacyjnej porzucił jej mąż Kuba. Postanowili, że zrobią to, kiedy przez pół roku dochody z bloga będą co najmniej takie jak z wcześniejszej pracy. Teraz dużo podróżują, a przed każdym wyjazdem pytają marki, z którymi współpracują, czy nie chcą pokazać swoich produktów na pięknych zdjęciach. Ostatnio byli na Malcie: „Zatoka Anchor jest przepiękna, a kolor wody sprawia, że można się zakochać w tym miejscu”. Do tego wiele zdjęć z designerskim zegarkiem na ręku Ani. ROZMOWA Z DROGOWSKAZEM
Bloger siedzi przed komputerem, a obok napis „Nie mam nic do powiedzenia. Mówię to regularnie”. Taki żartobli-
wy obrazek pokazuje Magda Kuflińska, która na Onet.pl organizuje konkurs Gala Twórców. – Na pewno mają determinację – mówi już na serio. – Poprawiają warsztat, inwestują w sprzęt foto, zapisują się na kursy. Za blogiem stoi konkretny autor, co buduje więź z użytkownikiem. Podejmując decyzje zakupowe, najbardziej ufamy rodzinie i znajomym albo blogerom. Ludzie pod wpływem treści na blogach podejmują nie tylko decyzje zakupowe czy dotyczące stylu życia, ale także np. na kogo głosować. To wyszło z badania, które realizowałam ostatnio na zlecenie miasta Gdańsk, przy okazji Blog Forum Gdańsk. W dobie nadmiaru treści ludzie szukają w sieci tzw. drogowskazów i naturalnie stają się nimi influencerzy – przede wszystkim dla młodszych użytkowników – opisuje Natalia Hatalska, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Blogerów i Vlogerów. – Ta popularność im nie spada z nieba, te dziewczyny naprawdę się znają na modzie, potrafią tworzyć stylizacje. A że ludzie wolą treści proste i przyjemne, to nie wina blogerów ani internetu. Co pokazuje nam dziś telewizja w prime time? Kontent dla debili – ocenia Paweł Lipiec z agencji 24/7 Communication. – Ale są dwa światy. Blogi modowe z jednej strony, a z drugiej tak filozoficzne blogi jak haloziemia.pl, gdzie po każdym tekście człowiek się zastanawia nad życiem. Zdaniem Lipca blogosfera to przyszłość: – Dwa lata temu pytano w Stanach młodych ludzi, kto jest dla nich idolem. Na 10 osób były tylko cztery osoby ze świata kina, a sześć z internetu. Środek ciężkości przechodzi gdzie indziej. Są jednak rzeczy, których bloger się nie tknie: żele do higieny intymnej i podpaski, choć budżety są tu trzy razy większe. Jedna z blogerek opowiada, jak odrzuciła intratną propozycję środka do czyszczenia rur (miała napisać tylko, że budują studnie w Afryce), ale błaga potem, żeby tej historii nie łączyć z jej nazwiskiem. N Raport Polska Blogosfera 2016 można pobrać ze strony www.blog-media.pl/raport
wojciech.staszewski@newsweek.pl
46 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
044-046_NW_44.indd 46
22.10.2016 00:04
Newsweek FELIETON
MÓJ ŚWIAT
Zbigniew Hołdys
Pełna autonomia yobraźmy sobie takie coś. Jest taki ranek jak dzisiaj, schodzicie do garażu, tam stoi Wasza Tesla, „auto na prąd, które odjeżdża w 3 sekundy do setki”, klepiecie je po dachu i mówicie: „Czółko”, a ono odpowiada męskim lub żeńskim głosem: „Siemanko, co tam?”. „Pojedź do sklepu i kup wiejski twarożek, 6 jajek, 4 bułki i 5 pomidorów”. „OK” – odpowiada Tesla. „Coś jeszcze?”. „Nie, to wszystko, mała”. Drzwi od garażu się otwierają, światła w samochodzie się zapalają i pojazd powoli wytacza się na ulicę. Za 5 minut bezszelestnie podjedzie pod sklep, gdzie wyemituje stosowne fale, a sklepowy czytnik je przechwyci i przekaże dalej. Po chwili wyjdzie piękna sprzedawczyni, auto otworzy jej bagażnik, ona włoży do środka siatkę z zakupami, bagażnik się zamknie, Tesla wyśle impuls płatniczy, sklep wirtualnie przyjmie należność i po kilku minutach pojazd zamelduje się w garażu. Leżąc w wannie, odczytacie ze smartfona SMS: „Jestem, Mistrzu”. Kto pamięta książkę „Wielka, większa i największa”, ten wie, o czym mówię. Starutki, przeznaczony na złom Opel Kapitan, zagadał nagle do chłopca imieniem Groszek i jego siostry Iki, a następnie zabrał oboje, by wspólnie ratować inne porwane dziecko. Ulubiona książka mojego dzieciństwa. Gdy podrosłem, trafiłem na opowiadanie Rogera Zelaznego „Diabelski samochód” o inteligentnym sedanie imieniem Jenny, który mówił, myślał, używał uzbrojenia, a wszystko w walce ze zgrają zdziczałych samochodów, które najpierw zabiły swoich właścicieli, a potem sterroryzowały okolicę, Kilka dobrych lat temu napisałem felieton o pustce, jaka otacza młode pokolenie. Takiej prozaicznej pustce, w której rodzą się nowi ludzie, a tu wszystko już zostało odkryte, zdobyte, zajęte, nie ma żadnej ziemi niczyjej, bezludnych wysp, nieodkrytych skarbów. Najwyższa góra zdobyta, największa głębia spenetrowana, oceany przepłynięte w samotnych rejsach nawet kajakami, człowiek był już w kosmosie i łaził po Księżycu. Nie ma nic do odkrycia i zdobycia. W sporcie rekordy są tak wyśrubowane, że właściwie nie ma sensu trenować, bo pobić się ich nie da. Z desperacji zaczęto wymyślać nowe dyscypliny i bić w nich rekordy, by tworzyć nowe pola eksploracji – deskorolki, supertańce, skiboardy, gry komputerowe, kto szybciej ułoży kostkę Rubika (tu już rekord jest znów blisko ostatecznej granicy). Jeszcze Baumgartner skoczył ze spadochronem z krawędzi kosmosu. Ale – pisałem – tego cudu odkrycia czegoś nowego w naturze,
choćby nowej rośliny czy zwierza, już zaznać raczej nie mogą, bo wszystko odkryte. Aż mi się smutno zrobiło. Aż tu nagle sezam otworzył drzwi. Najpierw Richard Branson, miliarder, który dorobił się, handlując wysyłkowo płytami muzycznymi (odkrył Mike’a Oldfielda i jego legendarne „Tubular Bells”, za co moja dozgonna wdzięczność), potem stworzył imperium fonograficzne, lotnicze, hotelowe i nawet własną colę – wszystko o nazwie Virgin – postanowił okrążyć Ziemię balonem bez lądowania. To mu się nie udało, ale balon z jego wkładem finansowym cudu dokonał. Potem patronował pracom nad samolotem Bertranda Piccarda zdolnym polecieć na energii słonecznej dookoła globu (Solar Impulse). Wreszcie wpadł na pomysł, by stworzyć samoloto-rakietę Space Ship One wielokrotnego użytku, która będzie latać na granice stratosfery z wycieczkowymi lotami tu-
RYS. MATEUSZ KOŁEK/FOT. MARCIN KALIŃSKI
W
Idealista Elon Musk wszczął rewolucję w świecie motoryzacji – benzyna wkrótce zniknie rystycznymi w kosmos. We wszystkich tych przedsięwzięciach liczył wyłącznie na własny kapitał, co najwyżej z pomocą wspólników, ale bez udziału państwa. Inni poszli w jego ślady. Elon Musk jest postacią zjawiskową. Ten kosmicznie bogaty człowiek (miliardy na wynalazku opłat internetowych PayPal) postanowił, że wyekspediuje Ziemian na orbitę taksówką o nazwie Space X, a potem na Marsa i go skolonizuje. Powiało Stanisławem Lemem. Wcześniej idealista Elon postanowił dać światu elektryczny samochód Tesla, z którego patenty na budowę baterii rozdał za darmo. Tym samym wszczął rewolucję w świecie motoryzacji – benzyna wkrótce zniknie. Niedawno zapowiedział darmową energię elektryczną dla wszystkich – trwają prace nad wydajnymi panelami słonecznymi, które w połączeniu z jego bateriami będą w stanie gromadzić energię nieba i zasilać nią całe domostwa, a nawet miasta. Kilka dni temu zapowiedział samochód, który opisałem na wstępie. W pełni autonomiczny, który będzie sam jeździł i wykonywał wszelkie polecenia. Powiesz mu „do domu” – pojedzie choćby z drugiego krańca kontynentu. Będzie mógł płacić, tankować prąd. Bajka się ziszcza. Ciekawe jedynie, czy pewnego dnia powie: „Wiesz, stary, wy ludzie nam przeszkadzacie, mam parę spraw do załatwienia, wysiądź”. N
Zbigniew Hołdys jest muzykiem, kompozytorem i dziennikarzem. Był liderem grupy Perfect
rrein@wp.pl
047_NW_44.indd 47
24-30.10.2016
47
21.10.2016 21:19
Newsweek ŚWIAT
TRAGEDIA ALEPPO
Gdyby Picasso żył, zamiast „Guerniki” mógłby namalować „Aleppo”. Podobnie jak Guernica w 1937 roku czy Warszawa w 1944, syryjskie miasto stało się symbolem okrucieństw wojny, w której cierpi głównie ludność cywilna TEKST
JACEK PAWLICKI
FOT. THAER MOHAMMED/AFP/EAST NEWS
ZABIJANIE MIASTA 48 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
048-053_NW_44.indd 48
21.10.2016 23:09
Jameel Mustafa Habboush cudem przeżył
rosyjski nalot na dzielincę Fardous we wschodnim Aleppo, październik 2016 r.
,
rrein@wp.pl
048-053_NW_44.indd 49
24-30.10.2016
49
21.10.2016 23:09
Newsweek ŚWIAT TRAGEDIA ALEPPO Białe Hełmy wyciągają z gruzów ciało młodego mieszkańca Aleppo
W
czoraj widziałem, jak umiera dziecko. Przeżyłoby, gdyby było miejsce w szpitalu albo choćby znalazł się jakiś lekarz. Ostatnio głód zaczyna doskwierać nam bardziej niż bomby. Chleb racjonujemy. Warzyw nie widzieliśmy od dawna. Brakuje prądu. Wschodnie Aleppo to prawdziwe piekło – opowiada mi Kareem Abeed z Aleppo Media Center, które dzięki grupie ochotników śledzi na bieżąco sytuację w oblężonej części miasta. – Facebook i Twitter to nasze okno na świat – tłumaczy. Ale i to okno może się niedługo zamknąć, bo kończy się paliwo do generatorów. Mieszkańcy oblężonej części Aleppo mówią, że stracili już wszystko, z czego składa się życie. – Ostatnio odebrano nam nawet sen, bo bombardowania zdarzają się też nocą – żali się Ammar Al Salmo z Białych Hełmów, ochotniczych oddziałów ratowniczych niosących pomoc cywilom. – Wiemy, że to, co robimy, to tylko kropla w morzu potrzeb, ale dla wielu Syryjczyków jesteśmy jedyną nadzieją – tłumaczy. Białe Hełmy często nie mają odwagi powiedzieć rodzinom ofiar, że ich bliscy już nie żyją. Ale przez ponad cztery lata śmierć w Aleppo spowszedniała. Front przebiega przez domy, ulice, piw-
nice. Giną starzy, młodzi i dzieci. W miniony poniedziałek niedługo przed ogłoszonym przez Rosję „humanitarnym zawieszeniem broni” w nalocie na dzielnicę Marjah zginęła cała 20-osobowa rodzina. Pod gruzami straciło życie dziewięcioro dzieci – w tym dwoje półrocznych niemowląt. – To nie jest walka z terroryzmem. To barbarzyństwo – skomentowała ambasador USA przy ONZ Samantha Power. W Aleppo od dawna nie ma zachodnich dziennikarzy, więc amatorskie filmy są jednym z ważnych źródeł informacji. Oto na trwającym ledwie minutę nagraniu kilkunastoletni chłopiec zwisa bezwładnie z ruin zbombardowanego budynku, bo betonowe elementy konstrukcji przytrzasnęły mu nogi. 16-letni Marouf jednak przeżył, bo wyciągnęli go ratownicy z Białych Hełmów. Ośmioletnia Bayan nie miała już tyle szczęścia – kilka dni wcześniej zginęła we śnie podczas nocnego bombardowania. Podobnie jak 110 innych dzieci, zabitych w nalotach od 22 września, kiedy to wspierane przez Rosję reżimowe wojska przystąpiły do szturmu na kontrolowane przez rebeliantów wschodnie Aleppo.
BOMBY I TWEETY – Musimy zrobić wszystko, by [w Syrii – przyp. red.] uniknąć drugiej Rwandy, drugiej Srebrenicy – mówił niedawno specjal-
50 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
048-053_NW_44.indd 50
21.10.2016 23:10
Newsweek ŚWIAT
FOT. AMEER ALHALBI/AFP/EAST NEWS, JAWAD AL RIFAI/ANADOLU AGENCY/ABACA/NEWSPIX.PL, TWITTER.COM/ALABEDBANA
Zniszczona dzielnica Tariq al-Bab w kontrolowanej przez rebeliantów wschodniej części Aleppo
ny wysłannik ONZ do Syrii Staffan de Mistura. Ten doświadczony dyplomata, który zęby zjadł na gaszeniu międzynarodowych pożarów, ostrzegł, że jeśli świat niczego nie zrobi, to do Bożego Narodzenia Aleppo przestanie istnieć. Zginą kolejne tysiące ludzi z ponad ćwierć miliona wciąż uwięzionych w obleganej części miasta. Reszta podzieli tragiczny los kilkunastu milionów innych Syryjczyków, którzy uciekli z domów, by ratować życie. Kiedy de Mistura snuł pesymistyczne scenariusze, w oddalonym o 2800 km od Genewy Aleppo 7-letnia Bana al-Abed dyktowała swej mamie tweeta: „Panie Asad, nie jestem terrorystką i chcę żyć. Proszę więc nie zrzucać bomb”. Założone 26 września twitterowe konto Bany w dobie mediów społecznościowych stało się czymś w rodzaju „Dziennika” Anny Frank. Internetowe trolle Asada i Putina kwestionują wiarygodność tego przedsięwzięcia, ale kilka zachodnich gazet nawiązało kontakt z matką Bany – Fatumeh – i potwierdziło oryginalność wpisów. Ze względu
rrein@wp.pl
048-053_NW_44.indd 51
na bezpieczeństwo autorek nie ujawniono jednak, gdzie dokładnie ukrywa się Bana z rodziną. Asad mógłby wysłać tam bombowce, bo w Syrii toczy się nie tylko wojna konwencjonalna, ale też cyniczna wojna propagandowa. Reżim odpiera zarzuty o zbrodnie wojenne na cywilach; twierdzi, że po prostu „czyści” miasto z terrorystów, którzy ze zwyczajnych ludzi uczynili swe żywe tarcze. Tweety dziewczynki i jej mamy zadają kłam tej propagandzie; w ciągu kilku tygodni Bana zyskała 75 tys. followersów, w tym wielu zwyczajnych ludzi z całego świata. Niedawno za pośrednictwem kanadyjskiego „Globe and Mail” matka Bany zaapelowała o pomoc do prezydentów USA i Kanady: „Obama i Justin, proszę wskoczcie tu i wykorzystując swoją siłę uratujcie 275 tys. ludzi, jeśli nie chcecie, żeby zginęli” – napisała. Ale nadzieje na interwencję Zachodu są płonne. Obama, Hollande czy Theresa May nie wyślą do Syrii wojsk, by przerwać rzeź ludności cywilnej; nie będą ryzykować konfrontacji z Rosją, a poza tym 24-30.10.2016
51
21.10.2016 23:10
Newsweek ŚWIAT TRAGEDIA ALEPPO Od czasu rozpoczęcia drugiego oblężenia miasta pod koniec września zginęła już więcej niż setka dzieci
zbyt świeże jest wspomnienie o tym, jak fatalnie skończyły się interwencje w Afganistanie, Iraku czy Libii. Bitwa o Aleppo to wojna w Syrii w miniaturze – krwawa, pogmatwana, niezwykle zaciekła. Trwa ponad cztery lata i przeszła wszystkie fazy: od partyzanckich potyczek poprzez wojnę na wyczerpanie po oblężenie. Dla syryjskich powstańców Aleppo to „matka wszystkich bitew” i „syryjski Stalingrad”. Dla Baszara al-Asada klucz do przetrwania. Dla Putina ważna karta przetargowa w rozmowach z Zachodem o sankcjach, Ukrainie i współpracy gospodarczej. Problem w tym, że zakładnikiem tej rozgrywki stała się ludność cywilna. W Aleppo zginęło już co najmniej 15 tysięcy ludzi, czyli więcej niż w Sarajewie podczas oblężenia w latach 90. – Podziały w Aleppo odzwierciedlają podziały w całym kraju. Dla wszystkich stron konfliktu to miasto ma strategiczne znaczenie i to z każdej perspektywy: geograficznej, ekonomicznej, kulturalnej i militarnej – tłumaczy Hussein Ibish, ekspert waszyngtońskiego Arab Gulf States Institute, autor wielu publikacji o konfliktach na Bliskim Wschodzie. Jego zdaniem dalsze losy wojny domowej zależeć będą od tego, kto przejmie kontrolę nad miastem. – Zwycięstwo reżimu skończyłoby się zepchnięciem rebeliantów na odległe rubieże. Syria stałaby się państwem
ROSYJSKIE SAMOLOTY CELUJĄ W SZKOŁY I SZPITALE – ZNISZCZONO DWA Z NICH, A SZEŚĆ DZIAŁA NA PÓŁ GWIZDKA WSKUTEK ZNISZCZEŃ kadłubowym, ale takie rozwiązanie jest do przyjęcia dla al-Asada i jego sojuszników. Utrzymanie miasta w rękach rebeliantów byłoby zaś sygnałem, że wojna trwać będzie bez końca – tłumaczy ekspert. Aleppo jest dziś cieniem tego, czym było dawniej – handlowej stolicy Syrii. Ze zdjęć satelitarnych wynika, że zrujnowano 80 proc. zabytkowej starówki. 1,5 mln mieszkańców żyje w zachodniej części miasta, kontrolowanej przez reżim. Choć tu także giną cywile, nieporównywalnie gorzej jest w części wschodniej, gdzie reżim al-Asada i Rosjanie stosują nie tylko tradycyjną amunicję, ale i wyjątkowo zdradliwe dla ludności cywilnej bomby beczkowe oraz bomby niszczące bunkry. Te ostatnie zrzucane są nie tylko na posterunki rebeliantów, ale także na podziemne
52 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
048-053_NW_44.indd 52
21.10.2016 23:10
Newsweek ŚWIAT Dzielnica Dżarabulus Większość dzieci przez kolejny rok nie poszła do szkoły, bawią się w gruzach i kryją przed bombami
FOT. ABDALRHMAN ISMAIL/REUTERS/FORUM, HALIL FIDAN/ANADOLU AGENCY/ABACA/NEWSPIX.PL
szkoły i schrony. Brytyjski „Guardian” napisał niedawno, że tak wściekłego ataku na miasto nie było, odkąd w 1944 roku naziści zniszczyli Warszawę.
SPIRALA PRZEMOCY Jak wynika z danych ONZ i Lekarzy bez Granic, bitwa o Aleppo staje się coraz bardziej krwawa. Rosyjskie samoloty celują w szkoły i szpitale – zniszczono dwa z nich, a sześć działa na pół gwizdka wskutek zniszczeń. Brakuje lekarstw, środków opatrunkowych, zakrwawione bandaże są prane i wykorzystywane ponownie, podobnie jak igły jednorazowe. Ranni leżą pokotem na podłodze, ostatnich 35 lekarzy nie nadąża z operacjami. – Niedawno trafił do nas ranny pacjent, któremu trzeba było pilnie otworzyć brzuch, ale umarł, nie doczekawszy się zwolnienia sali operacyjnej. Inny ranny wykrwawił się na śmierć, czekając na karetkę; nie przyjechała, bo zabrakło paliwa – opowiada doktor Abu Huthaifa. – Rosja i reżim chcą wycisnąć życie z Aleppo – żali się jednej z zachodnich gazet szef misji Lekarze bez Granic (MSF) w Syrii Carlos Francisco. W oblężonym mieście brakuje środków higienicznych. Zniszczono wiele stacji pomp, więc bieżąca woda nie wszędzie dociera. Kończy się mąka na chleb; racjonowane są suchary i pasta pomidorowa, będące podstawą diety oblężonych. Żywność moż-
rrein@wp.pl
048-053_NW_44.indd 53
na kupić tylko w kontrolowanej przez oddziały kurdyjskie dzielnicy Sheikh Maqsoud, ale tam mieszkańcy innych części miasta nie są w stanie się przedrzeć. Gdy w lipcu 2012 r. zaczęła się bitwa o Aleppo, broniło go 15 tys. bojowników, przy czym wielu z nich wywodziło się z umiarkowanej Wolnej Armii Syrii. Dziś zostało 6-8 tys. rebeliantów, ale ponad połowa to dżihadyści ze związanego z Al-Kaidą ugrupowania Jabhat Fateh al-Sham. To m.in. dlatego Amerykanie pozostają głusi na prośby o dostarczenie im wyrzutni rakiet ziemia – powietrze. – Stany Zjednoczone mają złe doświadczenia z talibami. W latach 80. dostarczyły im wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych do walki z Sowietami, a potem tego żałowały. Teraz obawiają się, że podobnie jak to się stało w Afganistanie, również w Syrii precyzyjna broń mogłaby trafić w niepowołane ręce i posłużyć np. do zestrzelenia samolotów cywilnych bądź sojuszniczych – tłumaczy Ibish. Ekspert ma nadzieję, że jeśli wybory w USA wygra Hillary Clinton, to może zdecyduje się jednak wesprzeć rebeliantów. Jakkolwiek skończy się bitwa o Aleppo, to w wymiarze moralnym Zachód już ją przegrał. Pokazał, że nie jest w stanie powstrzymać zagłady miasta. N jacek.pawlicki@newsweek.pl
24-30.10.2016
53
21.10.2016 23:10
Newsweek ŚWIAT
K T O G ŁO S U J E N A T R U M PA
Stany Zjednoczone Paranoi Donalda Trumpa wynieśli na szczyty polityki biali mężczyźni. Kiedyś byli najbardziej uprzywilejowaną grupą społeczną, dziś to kurcząca się mniejszość
Zwolennicy
Donalda Trumpa pokazują obraźliwy gest przedstawicielom mediów podczas wiecu wyborczego w Cincinnati, 13 października 2016 r.
PIOTR MILEWSKI, NOWY JORK
FOT. MIKE SEGAR/REUTERS/FORUM
TEKST
54 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
054-056_NW_44.indd 54
21.10.2016 21:20
O
d ponad miesiąca Donald Trump przegrywa z Hillary Clinton w niemal wszystkich sondażach. Przewaga demokratki rośnie – wśród elektoratu ogólnokrajowego bije rywala o 7,2 proc. – Wyścig dobiegł końca. Nie wiadomo tylko, jak wielu prawicowych kongresmenów Donald Trump pociągnie za sobą w przepaść – twierdzi republikańska analityczka Sarah Isgur-Flores. A wiceprezes think tanku Center for American Progress Daniella Gibbs Léger powiedziała „Newsweekowi”: „Gdyby wybory odbywały się jutro, Hillary by wygrała. Niechęć kobiet prawdopodobnie uniemożliwi Trumpowi zwycięstwo”. Republikanin nazywał panie „tłustymi świniami”, „sukami”, „głupimi laskami”, „dupami” i „wstrętnymi zwierzętami”. O prezenterce Fox News Megyn Kelly powiedział, że „krew ciekła jej z oczu, krew ciekła jej z tego, co tam jeszcze ma”. Kto mieczem wojuje, od miecz ginie – niedawno wyciekło nagranie, w którym Trump przechwalał się łapaniem obcych kobiet za genitalia. Tłumaczył, że były to tylko „męskie żarty w szatni”. Latynosów (17,6 proc. populacji) Trump zraził tezą, że Meksykanie, którzy przyjeżdżają do USA, to złodzieje i gwałciciele. Obiecał budowę muru na południowej granicy Stanów oraz deportację 11 milionów nielegalnych imigrantów, głównie hiszpańskojęzycznych. Niepochlebnie wyrażał się także o Afroamerykanach (12,6 proc. obywateli), mówiąc: „Czarni chcą liczyć moje pieniądze. Jeszcze czego! Pozwalam na to tylko zasuszonym facetom w jarmułkach”. Orzekł ponadto, że „lenistwo jest wrodzoną cechą czarnoskórych”.
WYNOCHA DO PIEKŁA
Magnat cieszy się największym poparciem wśród białych mężczyzn z wykształceniem średnim lub niższym. Stanowią oni 26 proc. elektoratu. Na zdrowy rozum wydaje się, że robotnicy powinni wspierać lewicę i faktycznie tak było do drugiej połowy lat 60. XX wieku. Dopiero gdy Ameryką wstrząsnęła re-
rrein@wp.pl
054-056_NW_44.indd 55
wolucja obyczajowa, protesty przeciw wojnie wietnamskiej, zwycięstwo Afroamerykanów walczących o przyznanie pełni praw cywilnych i ruch emancypacji gejów, pracownicy fizyczni zwrócili się ku Partii Republikańskiej. Ich frustrację zwiększyło poparcie przez demokratów feministek, odwracających tradycyjne role społeczne. W roku 1960 zawodowo pracowała tylko jedna trzecia amerykańskich kobiet, a posady wymagające wysokich kwalifikacji były dla nich niedostępne. Dwie dekady później odsetek wzrósł do 71 proc., zaś 36 proc. pań pełniło funkcje kierownicze. Nie dość, że odbierały facetom pracę, to jeszcze nimi dyrygowały!
Czarni chcą liczyć moje pieniądze. Jeszcze czego! Pozwalam na to tylko zasuszonym facetom w jarmułkach Donald Trump
W latach 80. niechęć białych robotników do lewicy pogłębili tzw. nowi demokraci, opowiadający się za dyscypliną fiskalną, wolnym handlem oraz cięciami wydatków na opiekę społeczną, a zarazem wspierający prawa kobiet i mniejszości seksualnych, bolesne dla przemysłu i kopalń ostre normy ochrony środowiska, ograniczenia w swobodnym dostępie do broni palnej. Za czasów Billa Clintona – pierwszego prezydenta z pokolenia flower power – zaczął się bezprecedensowy wysyp popularnych wśród białych, niewykształconych wyborców teorii spiskowych. 19 kwietnia 1995 r. zamach na siedzibę władz federalnych w Oklahoma City przypomniał światu, że Ameryka B – kraina tabloidów i „Jerry Springer Show”, barakowozów, postindustrialnych ruin
i rdzewiejących dodge’ów – stanowi również wylęgarnię paranoi. Renesans przeżywał Ku Klux Klan, rosły w siłę ugrupowania neofaszystowskie i milicje obywatelskie, czyli paramilitarne organizacje „prawdziwych Amerykanów”, dążące do wyzwolenia narodu spod władzy rządu federalnego. Do takiej właśnie milicji należał Timothy McVeigh, sprawca zamachu z Oklahoma City. Wyznawcom teorii spiskowych sekundowali gospodarze prawicowych audycji radiowych, jak Rush Limbaugh i Paul Emerson, wydawcy broszurek, książek i periodyków (Larry Nichols, Chris Ruddy), blogerzy (Matt Drudge). Skrajna prawica zarzucała „byłemu hipisowi” Clintonowi nie tylko przekręty finansowe, lecz także układy z kolumbijskimi gangsterami, zlecenie, zaaprobowanie lub zatuszowanie ponad 50 morderstw politycznych, uzależnienie od narkotyków. Równocześnie tradycyjne środki przekazu traciły wpływy. Amerykanie przestawali czytać gazety ogólnokrajowe, oglądać dzienniki głównych sieci. Woleli prasę lokalną, radio nadające na obszar powiatu, biuletyny redagowane przez współobywateli, internetowy Drudge Report. W rezultacie spora część społeczeństwa nabrała przekonania, że krajem rządzi wykolejeniec i kryminalista. Wspomniany Emerson stawiał pytania: Czy chorych na AIDS należy zamykać w obozach koncentracyjnych? Czy Clinton jest narzędziem w rękach komunistów i lesbijek? Czy Amerykanie powinni mieć prawo do odstrzału nielegalnych imigrantów? Kiedy przed studiem demonstrowali nosiciele HIV, prezenter ryczał do mikrofonu: „Wynocha do piekła! Tylko tam wzbudzicie litość kumpli, którzy już się smażą!”. Zagubieni, niedokształceni i nieprzygotowani do stawiania czoła wyzwaniom cyfrowej rewolucji mieszkańcy prowincji uwierzyli, że ich frustracje to przejaw zdrowego patriotyzmu. Za sprawą Limbaugha i spółki społeczne doły przestały się wstydzić przekonań, że wszystkiemu, co złe, winni są Murzyni, Żydzi, geje, nielegalni imigranci. Łatwiej przecież zwalić winę na obcych, niż przyznać się do lenistwa, ignorancji czy nieudolności. 24-30.10.2016
55
21.10.2016 21:20
Newsweek ŚWIAT KTO GŁOSUJE NA TRUMPA
PARANOJA JEST BIAŁA
W pierwszej dekadzie XXI w. deregulacja sektora finansowego oraz dwie wojny na Bliskim Wschodzie doprowadziły do zapaści ekonomicznej i rekordowego wzrostu długu publicznego. W rezultacie powstała Partia Herbaciana, czyli oddolny ruch sprzeciwu wobec waszyngtońskiego establishmentu. Oprócz konserwatystów fiskalnych pod jej sztandarem skupili się wzburzeni wygraną Baracka Obamy członkowie ruchów patriotycznych i milicji, biali suprematyści, spauperyzowani farmerzy, lumpenproletariat, zwolennicy teorii spiskowych. Ponieważ sam fakt, że prezydent ma czarną skórę, trudno było wykorzystać jako argument w debacie publicznej, rasiści wymyślili problem zastępczy. Twierdzili, że Obama urodził się w Kenii, zatem wedle konstytucji nie może być prezydentem USA. Sugerowali, że na domiar złego skrycie wyznaje islam. Trump zaczął się umizgiwać do „urodzeniowców” („birthers”) już w 2011 roku. Żądał od prezydenta okazania aktu urodzenia, a gdy Obama to zrobił, stwierdził, że dokument jest sfałszowany. Wynajął detektywów badających metrykę podejrzanego, twierdził, że ma nagrania dowodzące nieprawego pochodzenia głowy państwa. Poza lumpami z przyczep kempingowych skupił też wokół siebie republikanów „w niebieskich kołnierzykach”, sceptycznych wobec wolnego handlu oraz demontażu opieki społecznej. W 2012 r. tylko jedna trzecia białych Amerykanów z wykształceniem średnim, mających stałą pracę, poparła Obamę. Podobnie jak skrajna prawica są oni niechętni poprawności politycznej, obyczajowym swobodom, liberalnemu podejściu do orientacji płciowej, seksu, aborcji. Przede wszystkim jednak boją się procesów gospodarczych, które powodują zmniejszenie liczby miejsc pracy w przemyśle. Trump obiecał im uchylenie podpisanego przez Bila Clintona Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu (NAFTA), zablokowanie Partnerstwa Transpacyficznego (czyli kolejnej strefy bezcłowej), nałożenie karnych ceł na
amerykańskie firmy przenoszące produkcję za granicę, wyrzucenie z USA nielegalnych imigrantów i zbudowanie muru, by nie przyjechali kolejni. A ponadto – w przeciwieństwie do konserwatystów fiskalnych – zapewnił, że nie będzie ciął wydatków na fundusz emerytalny i opiekę zdrowotną dla seniorów. Elektorat dewelopera nie jest monolitem. Popierają go tradycyjni republikanie, którzy nie wyobrażają sobie, że
Zagubieni, niedokształceni i nieprzygotowani do stawiania czoła wyzwaniom cyfrowej rewolucji mieszkańcy prowincji uwierzyli, że ich frustracje to przejaw zdrowego patriotyzmu
mogliby zagłosować na Hillary Clinton, ale także jedna trzecia kobiet, 25 proc. Latynosów, część młodzieży, która lubi wszelki radykalizm. Jednak trzon wyborców Trumpa to „gniewni biali mężczyźni” uważający, że „kraj schodzi na psy”. Właśnie pod nich skrojone zostało hasło wyborcze: „Przywrócić Ameryce wielkość!”. Biali panowie są bardziej sfrustrowani niż czarni i kobiety. W sondażach przyznają, że ich sytuacja finansowa jest gorsza, niż spodziewali się, gdy byli młodsi. Obwiniają o to „trudne okoliczności”, a nie „własne decyzje”. 10 proc. białych Amerykanów przyznaje się do niechęci wobec czarnych, 40 proc. uważa za rasistów Afroamerykanów. Trump rozumie problemy „gniewnych”, a jeśli nawet nie, to wie, że potrzebują oni polityka, który by rozumiał. Nie wstydzi się, że jest biały, męski i czasem złapie kobietę za „ci...ę”. Amerykanie zawsze mieli lekkiego świra na punkcie spisków. Ponad połowa obywateli wierzy, że Johna Kennedy’ego
zabiła CIA. 37 proc. uznaje globalne ocieplenie za oszustwo jajogłowych, jedna piąta sądzi, że szczepionki wywołują autyzm. 13 proc. uważa Obamę za Antychrysta z Apokalipsy św. Jana. 21 proc. twierdzi, że prezydent zorganizował masakrę dzieci w Newtown, by odebrać Amerykanom broń palną. Trump zjednoczył paranoików. Nie tylko puszcza do nich oko jak republikanie sprzymierzeni w poprzednich cyklach wyborczych z Partią Herbacianą (np. Sarah Palin, Michele Bachmann), ale wali prosto z mostu. Straszy, że terroryści z ISIS będą wkrótce czaić się za każdym rogiem, bo Obama chce ich masowo wpuszczać do USA; może sam jest terrorystą – kto wie? „Albo nie rozumie co robi, albo właśnie doskonale rozumie!” – stwierdził pokrętnie Trump na wiecu w Indianie. Miliarder mówi, że liberalne media, bankierzy i politycy „prowadzą wspólną kampanię” przeciw niemu. Wybory „prawdopodobnie zostaną sfałszowane”. A szczepionki? „Nie wiem, czy wywołują autyzm – bzdurzył Trump. – Ale znam ludzi, którzy mówią, że wywołują. Moja pracownica zaniosła do szczepienia piękne dwuletnie dziecko. Lekarz wziął wielką strzykawkę jak dla konia, zrobił zastrzyk, dwa tygodnie później to piękne dziecko dostało niesamowitej gorączki, bardzo, bardzo się rozchorowało i bam! Autyzm!”. Magnat odgrzał nawet teorie dotyczące zabójstwa JFK, sugerując, że mógł w nim maczać palce ojciec Teda Cruza. Trump zatarł granice między prawdą a fikcją, wprowadził do publicznej debaty tezy, które nie mieściły się dawniej w głównym nurcie, oprócz mieszkańców barakowozów przyciągnął robotników. Nawet jeśli przegra wybory, to wywołany przez niego ferment szybko nie ucichnie. Prezydentura Hillary przypominałaby zapewne rządy jej męża – niekończące się pasmo dętych pseudoafer oraz śledztw wszczynanych przez republikanów z Izby Reprezentantów. I niewykluczone, że w roku 2020 do walki o Biały Dom stanęłoby dwóch Donaldów Trumpów. N piotr.milewski@newsweek.pl
56 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
054-056_NW_44.indd 56
21.10.2016 21:20
rrein@wp.pl
NW_warcraft.indd 1
21.10.2016 19:41
Newsweek BIZNES
PZU CHCE PRZEJĄĆ PEKAO
UDOMOWIENIE ŻUBRA Władze PiS przyspieszają repolonizację banków. Kłopot w tym, że akurat w momencie, gdy cały sektor jest na zakręcie, a jego perspektywy są coraz mniej pewne TEKST
W
MIŁOSZ WĘGLEWSKI, ILUSTRACJA P I OT R C H AT KOWS K I
naszym światku finansowym krąży żart: dlaczego władze PiS wycofały się z zakupu śmigłowców Caracal? Bo zorientowały się, że choć karakale są krewniakami naszego rysia, to jednak żyją w Afryce, a PiS nie chce nad Wisłą uchodźców. Pewnie dlatego woli za podobne pieniądze, głównie z portfela PZU, odkupić swojskiego żubra. Król naszej puszczy przez lata był symbolem Banku Pekao SA, aż włoski właściciel, UniCredit, zastąpił go swoim logo. I teraz nadszedł czas, aby wraz z bankiem odzyskać go dla Polaków. Negocjacje w sprawie zakupu Pekao są już na ostatniej prostej. Jeśli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, to za kilka tygodni nastąpi „udomowienie żubra”.
GROM Z NIEBA Problemy finansowe UniCredit przyspieszyły bieg wydarzeń na rynku bankowym. Decydenci PiS musieli błyskawicznie podjąć decyzję, czy wchodzić do rozgrywki o kontrolny pakiet akcji Banku Pekao SA, wart kilka miliardów euro. Choć partia Jarosława Kaczyńskiego od lat niesie na swoich sztandarach hasło repolonizacji sektora bankowego, to sama niewiele tu zwojowała – przynajmniej w porównaniu z czasami rządów koalicji PO-PSL. Trzy lata temu PKO BP kupił za ponad 2,8 mld zł większość polskich aktywów grupy Nordea, a w zeszłym roku PZU, jeszcze z Andrzejem Klesykiem za sterami, przejął Alior Bank, odkupując za ok. 1,6 mld zł kontrolny pakiet jego akcji od włoskiej spółki Romain Zaleskiego, biznesmena o polskich korzeniach i polskiej duszy. Klesyk zapowiadał, że to początek budowy przez PZU grupy bankowej.
58 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
058-061_NW_44.indd 58
21.10.2016 23:43
rrein@wp.pl
058-061_NW_44.indd 59
24-30.10.2016
59
21.10.2016 23:43
Newsweek BIZNES PZU CHCE PRZEJĄĆ PEKAO
Obóz PiS w ciągu ostatniego roku sfinalizował tylko jedną, raczej drugorzędną transakcję – w wakacje Alior przejął od amerykańskiego GE Capital bankowy rdzeń grupy BPH za ok. 1,2 mld zł. PZU i PKO BP mają też apetyt na aktywa Raiffeisen Polbanku, ale wstępne oferty złożyło też ponoć kilku zachodnich potentatów, a do sprzedaży dojdzie raczej w przyszłym roku. Proces repolonizacji dalej toczyłby się niespiesznie, gdyby nie grom z jasnego nieba u progu wakacji. UniCredit sprzedał 10 proc. akcji Pekao zachodnim funduszom; operację wartą 3,3 mld zł przeprowadzono w głębokiej tajemnicy. Konsternację decydentów PiS wywołała nie tyle sama transakcja, ile towarzyszące jej pogłoski, że UniCredit chce sprzedać (i to możliwie szybko) pozostałe 40 proc. udziałów w Pekao. – Władze znalazły się pod ścianą. Bo przecież wyborcy pamiętają, jak ostro PiS krytykowało rządy PO-PSL za to, że nie zadbały, aby to PZU czy PKO BP przejęły udziały w bankach BZ WBK i BGŻ. I teraz PiS miałoby nie wykorzystać szansy na odzyskanie „sreber rodowych”? – pyta retorycznie analityk dużego domu maklerskiego.
PODCHODY DO ŻUBRA
go, że wycena giełdowa Pekao obniżyła się od tamtej pory o prawie 3 mld zł. Istotniejsze, że UniCredit ma poważne problemy finansowe, więc stronie polskiej wręcz opłaca się gra na czas. Na tle całego sektora bankowego Włoch, gdzie niemal co piąte euro pożyczone klientom jest nie do odzyskania (suma „złych kredytów” przekracza 300 mld euro), sytuacja UniCredit nie jest tragiczna. Ale największemu włoskiemu bankowi brakuje kapitału, a unijny nadzór finansowy żąda szybkiego uzupełnienia zasobów. Analitycy mówią o 10-15 mld euro, które UniCredit musi zgromadzić przed końcem roku. Nowy prezes Jean-Pierre Mustier, który objął stanowisko w wakacje, chciałby zdobyć tę sumę jeszcze wcześniej, bo za kilka tygodni ma przedstawić inwestorom nową, wieloletnią strategię banku i nie chce straszyć dziurą kapitałową. Dlatego UniCredit próbuje spieniężyć, co się da. Sprzedał już 30 proc. banku internetowego Fineco za prawie 900 mln euro. Liczy też na 3 mld euro ze sprzedaży Pioneer Investments, jednej z największych na świecie firm zarządzających aktywami, obecnej też nad Wisłą. O determinacji UniCredit świadczy to, że kilka dni temu sprzedał Krukowi, naszemu potentatowi windykacyjnemu, portfel „nieregularnych” kredytów o nominale prawie miliarda euro. Dostał najwyżej kilkanaście procent tej kwoty. Ale to wszystko za mało. Kluczowe wydaje się 3,5 mld euro za resztę udziałów w Pekao. W każdym razie na tyle rzekomo cenił się UniCredit w pierwszej fazie negocjacji. Dziś na taką kwotę raczej już nie ma co liczyć. Na rynku mówi się, że strona polska gotowa jest kupić jedynie 30 proc. akcji banku. Przy rozproszonym akcjonariacie Pekao tyle wystarczy do kontroli, a koszt może się zamknąć na poziomie 2,5 mld euro; dziś to około 11 mld zł. Dla przypomnienia – to mniej, niż sześć lat temu zapłacił hiszpański Santander za 70 proc. akcji BZ WBK. Tyle że wtedy nasz rynek bankowy wchodził w fazę bezprecedensowego boomu, zyski rosły lawinowo i w samej dywidendzie Santander odzyskał już sporą część zainwestowanych pieniędzy. A dziś – niezależnie nawet od ryzyka kolejnego kryzysu bankowego w UE – perspektywy finansowe naszych banków są nieporównanie gorsze.
RYNKOWA DOMINACJA DWÓCH KONTROLOWANYCH PRZEZ PAŃSTWO I JEGO URZĘDNIKÓW GRUP BANKOWYCH WCALE NIE MUSI NAM WYJŚĆ NA ZDROWIE
Pekao to bank numer dwa nad Wisłą. Ma ponad jedną dziesiątą aktywów całego sektora oraz podobny udział w depozytach i kredytach Polaków. Przy tym to jeden z najbardziej efektywnych i zyskownych banków w stosunku do posiadanych kapitałów – znacznie bardziej niż wyprzedzający go PKO BP. 40 proc. akcji UniCredit przy cenie z „pilotażowej” transakcji warte byłoby ponad 13 mld zł. W praktyce, z premią za oddanie kontroli nad całym bankiem, zapewne jeszcze więcej. To dużo, jak na obecne możliwości finansowe PZU czy PKO BP, nie mówiąc już o wydrenowanym przez program 500+ budżecie państwa, którego deficyt ma sięgnąć w przyszłym roku prawie 60 mld zł. Władze początkowo starały się ukryć, że wchodzą do gry o Pekao. Pod koniec sierpnia, gdy prezes PZU Michał Krupiński pakował już walizki przed wyjazdem do Mediolanu, wicepremier Mateusz Morawiecki przekonywał w rozmowie z Reutersem: „Nie prowadzimy żadnych konkretnych negocjacji w sprawie Pekao” – w rzeczywistości do Włoch wysłał z Krupińskim swoją prawą rękę, Pawła Borysa, prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju, czyli państwowego wehikułu inwestycyjnego, który miałby wesprzeć PZU w transakcji z Włochami. PZU potwierdził, że prowadzi negocjacje, dopiero pod koniec września. Spółka wydała wtedy komunikat dla inwestorów giełdowych, choć o rozmowach dawno huczały już nasze media, a za granicą „Financial Times” czy „Wall Street Journal”. Ale mniejsza o kulisy negocjacji. Istotne będą ich efekty.
WYŚCIG PO KAPITAŁ Koszt odzyskania „żubra” może się okazać mniejszy, niż dwa-trzy miesiące temu szacowali analitycy. Nie tylko dlate-
NIE TYLKO CENA Listę plag, które ostatnio na nie spadały, można długo ciągnąć – ponad 3 mld zł przymusowej „zrzutki” na ratowanie upadających SKOK-ów, obniżone administracyjnie, niemal do zera, opłaty interchange od transakcji kartami czy rekordowo niskie stopy procentowe, zmniejszające marże i dochody. Do tego rzecz jasna nowy haracz, czyli podatek bankowy (samo Pekao zapłaci go rocznie około pół miliarda złotych) i wciąż nieznane koszty rozwiązania problemu kredytów frankowych. Na razie banki walczą o zyski, podnosząc opłaty i prowizje, ale perspektywy są raczej mroczne. Nawet Wojciech Sobieraj, autor sukcesu Aliora, przepowiada powolny zmierzch tradycyjnej bankowości, widząc jej przyszłość w niezależnych od banków platformach internetowych, pozyskujących kapitał na rynku, a nie od klientów.
60 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
058-061_NW_44.indd 60
21.10.2016 23:43
Newsweek BIZNES
Żubr w logo banku był od 1 stycznia 1999 r. do czerwca 2012 r., kiedy włoski właściciel UniCredit zastąpił go swoim logo. Czy teraz powróci? Na zdjęciu: siedziba banku przy ul. Grzybowskiej w Warszawie
Kupno od Włochów kontrolnego pakietu akcji Pekao, nawet za 11 mld zł, wcale nie musi więc być dobrym interesem. Zwłaszcza dla „państwowego” ubezpieczyciela, któremu taka transakcja wydrenuje kasę do dna. Szacuje się, że PZU ma 5-6 mld zł wolnych środków, ale to może być za mało, bo PFR ma dorzucić do „żubra” najwyżej 2-3 mld zł. Owszem, już w czasach Andrzeja Klesyka PZU głowił się, co zrobić z „nadpłynnością kapitałową” i malejącymi dochodami z tradycyjnych lokat – stąd pomysł na inwestycje w sektor bankowy. Tyle że PZU był wtedy maszynką do zarabiania pieniędzy przynoszącą rok w rok po ok. 3 mld zł czystego zysku. Za nominata PiS, prezesa Michała Krupińskiego, sytuacja jest inna. Wprawdzie PZU nadal zwiększa wpływy ze składek – w dużej mierze za sprawą umów ubezpieczeniowych z innymi spółkami kontrolowanymi przez państwo – ale zarabia coraz mniej. Z jednej strony przez topniejące oprocentowanie depozytów, z drugiej przez wyraźny spadek dochodów z lokat na giełdzie. Za to drugie Krupiński może „podziękować” własnemu rządowi, który państwowe spółki notowane na GPW traktuje instrumentalnie. A to przekłada się na spadki ich kursów i giełdowych indeksów. Zysk netto PZU był w I półroczu br. niemal o połowę mniejszy niż przed rokiem, a wartość rynkowa ubezpieczyciela spadła w tym czasie niemal o jedną trzecią. Inwestowanie w banki jest dla PZU dodatkowym ryzykiem. Przejęty rok temu pakiet akcji Aliora, banku wciąż dobrze prosperującego, jest dziś na rynku wart niemal o połowę mniej, niż wynosiła cena zakupu, a to oznacza, że PZU stracił na nim (choć tylko „na papierze”) prawie 800 mln zł. Jeśli zyski Pekao, a więc i wypłacane dywidendy, będą topnieć, PZU może długo czekać na zwrot zainwestowanych pieniędzy.
FOT. KAROL PIECHOCKI/REPORTER
NARZĘDZIE POLITYKI PIS Ale dla obozu władzy rachunek ekonomiczny nie jest najważniejszy. „PZU powinno się stać realnym narzędziem polskiej polityki gospodarczej” – zapowiadał (były już) minister skarbu Dawid Jackiewicz. A prezes Krupiński przypomina, że „udomowienie” banków jest przecież zasadniczą częścią programu rządowego, a główną rolę mają w nim grać właśnie podmioty z grupy kapitałowej PZU. Po przejęciu kontroli nad Pekao grupa bankowa PZU miałaby podobny udział w aktywach sektora bankowego jak PKO BP. Li-
rrein@wp.pl
058-061_NW_44.indd 61
cząc z BGK, BOŚ, bankami spółdzielczymi oraz SKOK-ami, do „udomowionych” instytucji finansowych należałoby prawie 50 proc. tych aktywów, szacowanych na 1,6 bln zł. Jeśli doszłoby do zakupu Raiffeisena – już ponad połowa bankowego „tortu”. PiS mogłoby odtrąbić sukces repolonizacji. Czy skorzystaliby na tym klienci detaliczni banków, gospodarka, polskie firmy? W przypadku jakiegoś armagedonu finansowego w Unii pewnie tak. W czasie kryzysu w latach 2008-2009 polskie firmy rzeczywiście odczuły hamulec kredytowy, jaki wcisnęły centrale zagranicznych banków. Teraz większość decyzji byłaby podejmowana nad Wisłą. Ale jeśli widmo finansowego krachu przejdzie bokiem, to rynkowa dominacja dwóch kontrolowanych przez państwo i jego urzędników grup bankowych może nam nie wyjść na zdrowie. Wśród analityków nie brakuje głosów, że „udomowienie” Pekao – banku uchodzącego za drogi, jeśli chodzi o opłaty i prowizje, rygorystyczny, jeśli chodzi o udzielanie kredytów, i dość bezpardonowo poczynający sobie z firmami, swoimi dłużnikami – zmieni ten bank w bardziej przyjazny dla klientów. Ale przecież „państwowy” PKO BP, choć chętniej pożycza pieniądze, też klientów nie rozpieszcza oprocentowaniem depozytów. Po wprowadzeniu podatku bankowego jako jeden z pierwszych zapowiedział podwyżkę wielu opłat i prowizji. Obie te grupy bankowe, mając wspólnie ponad jedną trzecią udziału w rynku, mogłyby wręcz narzucać klientom i innym bankom swoje warunki gry. Być może twardsze niż dotąd, bo priorytetem władz nie będzie przecież dopieszczanie klientów, ale finansowanie z ich pieniędzy projektów gospodarczych wicepremiera Morawieckiego. Kontrola nad takim imperium bankowym da politykom możliwość ręcznego sterowania, nawet jeśli nie będzie to miało wiele wspólnego z rynkowym rozsądkiem. I nie chodzi tu tylko o bankowość. Grupy PZU i PKO BP będą zapewne wykorzystywane do poszerzania kontroli państwa nad gospodarką i do zdobywania nowych przyczółków tam, gdzie ręce polityków i urzędników PiS jeszcze nie sięgają. Mowa choćby o budownictwie, transporcie czy handlu. Ale też o niezależnych od władzy mediach. Już dziś słychać o apetycie partii Jarosława Kaczyńskiego na „repolonizację” niektórych grup wydawniczych – zwłaszcza w perspektywie wyborów samorządowych 2018 r., gdy przychylność lokalnej prasy i lokalnych portali będzie bezcenna. „Gazeta Wyborcza” doniosła ostatnio, że rząd analizuje możliwość zakupu od niemieckich właścicieli koncernu Polska Press, do którego należy większość gazet regionalnych w Polsce. Kupującym miałyby być PKO BP lub któraś ze spółek zależnych banku. Krążą też plotki, że politycy PiS sondowali możliwość przejęcia grupy RASP Polska, wydawcy m.in. „Faktu” i „Newsweeka”. Tu z kolei inwestorem miałby być PZU. Na razie to plotki, którym wszystkie strony zaprzeczają. „PZU nie ma pomysłu, projektu czy zamiaru zakupów udziałów w gazetach i telewizji i nie są prowadzone w tym kierunku żadne prace” – odpowiada biuro prasowe tej grupy. Cóż, wicepremier Morawiecki jeszcze w przeddzień rozpoczęcia negocjacji w sprawie zakupu akcji Pekao stanowczo zaprzeczał, jakoby coś takiego miało mieć miejsce. N milosz.weglewski@newsweek.pl
24-30.10.2016
61
21.10.2016 23:43
Newsweek BIZNES
P
TEN TELEFON NIE POLECI
Problemy ze sprzętem zdarzały się w przeszłości także innym producentom. Między innymi amerykański Apple musiał wymieniać zewnętrzne głośniki do iPhone’a, bo też przegrzewała się w nich bateria. Zwykle takie akcje serwisowe przechodziły bez echa. Ale przypadek Samsunga jest inny. Po pierwsze, ze względu na skalę – w ciągu dwóch miesięcy od uruchomienia sprzedaży nabywców znalazło ok. 2,5 mln sztuk Note 7, więc wymiana tych urządzeń będzie jedną z największych tego typu operacji w historii. Poza tym Galaxy Note to nie byle jaka słuchawka, tylko szczytowe osiągnięcie wzornictwa i technologii Samsunga. Smartfon z ekranem wiel-
KŁOPOTY SAMSUNGA
Jak ugasić płonące telefony To był naprawdę świetny rok koreańskiego koncernu – do września, kiedy to zaczęły się palić nowiutkie flagowe smartfony z serii Note TEKST
RADOSŁAW OMACHEL
FOT. LYNN BO BO/EPA/PAP
od koniec września niejaki Brian Green wsiadł do samolotu Southwest Airlines z Louisville do Baltimore. Rozsiadł się w fotelu i zgodnie z poleceniami załogi wyłączył swój telefon – Samsung Galaxy Note 7. Kilka minut później z kieszeni jego spodni zaczął wydobywać się dym. Green zerwał się na równe nogi i wyrzucił tlący się smartfon na podłogę. Note 7 zdążył jeszcze wypalić dziurę w wykładzinie. Samolot został ewakuowany, a lot przełożony. To nie był pierwszy przypadek samozapłonu tego smartfona. Spośród prawie 2,5 mln sprzedanych od sierpniowej premiery egzemplarzy zapaliło się lub wybuchło mniej więcej pół setki; czasami bardzo spektakularnie, jak na Florydzie, kiedy przy okazji spłonął samochód Jeep Grand Cherokee. Te 500 sztuk to niby niewiele, ale na początku września koreańska firma zaczęła wymieniać telefony na model z inną baterią, co według inżynierów Samsunga miało rozwiązać problem. Tyle że, jak się szybko okazało, telefon Briana Greena miał już raz wymienioną baterię. Stało się jasne, że spece od elektroniki z Seulu nadal nie wiedzą, dlaczego telefony płoną. Kilkanaście dni temu Samsung Electronics podjął jedyną słuszną decyzję: wstrzymał produkcję i wycofał model Note 7 z salonów. Jego nabywcy mogą wymienić telefon na inny model, ewentualnie odzyskać pieniądze.
62 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
062-064_NW_44.indd 62
22.10.2016 00:23
Samsung po serii samozapłonów smartfona Note 7 wycofał model ze sprzedaży. Na zdjęciu reklama w Birmie, październik 2016
kontrolowały przy wejściu na pokład wszystkie smartfony Samsunga z serii Galaxy, które nosi w kieszeniach – lekko licząc – kilkadziesiąt milionów ludzi. W amerykańskich sądach pojawiają się już pierwsi użytkownicy Note 7, którzy zamierzają powalczyć z korporacją o odszkodowanie. Widać, że wizerunkowy kryzys dopiero się rozkręca. Według analityków chińskiej firmy inwestycyjnej KGI Securities, aż 5-7 mln niedoszłych klientów Samsunga zamiast Note 7 nabędzie konkurencyjnego iPhone’a. Zmielenie milionów supernowoczesnych słuchawek, choć kosztowne, to jedyny rozsądny ruch, którym Koreańczycy mogą ratować nadszarpniętą reputację. Już kiedyś coś podobnego zrobili. OD RYB DO TABLETÓW
kości małego zeszytu, wydajnym procesorem i wysokiej jakości aparatem fotograficznym, a także dziesiątkami mniej lub bardziej przydatnych funkcji, za które klienci byli gotowi zapłacić prawie 4 tys. zł. To najbardziej wyrafinowany telefon, jaki powstał w biurach projektowych Samsunga, od czasu gdy dwa lata temu stery w firmie przejął Lee Jae-yong. Na razie jego największa biznesowa wpadka. Zarząd firmy jeszcze niedawno kalkulował, że tylko w ciągu pierwszych trzech kwartałów sprzeda 15-19 mln sztuk Note 7. Wstrzymanie produkcji i sprzedaży oznacza, że Samsungowi przejdzie koło nosa – lekko licząc – 13-15 mld dolarów przychodów. Sam Samsung prognozuje, że afera z Note 7 przełoży się na spadek zysku o 3 mld dolarów. To suma do przełknięcia dla firmy, która ze swego biznesu elektronicznego ge-
rrein@wp.pl
062-064_NW_44.indd 63
neruje 166 mld dolarów przychodów i 21 mld zysku (dane za 2015 r.). Ale do rachunku trzeba doliczyć także straty wizerunkowe – bolesne w branży, w której reputacja jest równie ważna jak nowinki techniczne. Nieprzypadkowo roczny budżet reklamowy Samsung Electronics sięga 14 mld dolarów rocznie, z grubsza tyle samo co wydatki na badania i rozwój. Teraz te pieniądze przydadzą się do gaszenia rynkowego pożaru i walki o utrzymanie lojalności klientów – nie tylko kilku milionów rozczarowanych właścicieli Note 7. Po samozapłonie aparatu Briana Greena wiele linii lotniczych wprowadziło zakaz wnoszenia tego modelu na pokład samolotów. A że nie wszyscy pracownicy załóg samolotów rozróżniają modele serii Note, także użytkownicy starszych modeli miewają problemy. Kilka dni temu stewardesy linii Brussels Airlines
Początki firmy sięgają lat 30. ubiegłego wieku, gdy rolnicza Korea była ubogą kolonią Japonii. Kiedy w Europie wybuchała II wojna światowa, Lee Byung-chul, dziadek obecnego szefa Samsunga, założył firmę handlującą suszonymi rybami. Z czasem rozszerzył działalność na obrót odzieżą, ubezpieczenia i handel detaliczny. Wielka szansa rodzinnej firmy pojawiła się wtedy, gdy do władzy w powojennej Korei doszedł generał Park Chung-hee ze swym centralnym planem rozwoju konkurencyjnej gospodarki. Przez lata Koreańczycy zarabiali, produkując buty i ubrania dla zachodnich marek – podobnie jak dziś mieszkańcy Wietnamu czy Bangladeszu. Potem – podpatrując sukces japońskich sąsiadów – zabrali się do produkcji urządzeń elektronicznych. Samsung zaczął od central telefonicznych, potem przez lata produkował na masową skalę mało wyrafinowane i dość zawodne, ale za to bardzo tanie magnetofony, komputery i telewizory. Jeszcze w latach 80. importował z Polski substancje ciekłokrystaliczne potrzebne do produkcji prostych wyświetlaczy LCD. Masowa produkcja elektronicznej tandety skończyła się w latach 90., gdy syn założyciela firmy Lee Kun-hee uznał, że konkurowanie jedynie ceną to droga donikąd. Zaordynował radykalną zmianę: z imitatora nowoczesnych technolo24-30.10.2016
63
22.10.2016 00:23
Newsweek BIZNES KŁOPOTY SAMSUNGA
gii koncern miał się stać ich kreatorem. – Musicie zmienić wszystko, poza swoimi żonami i dziećmi – powiedział na jednym ze spotkań z kierownictwem firmy. Egzekwowanie nowych standardów szef Samsunga rozpoczął z przytupem. Jak głosi korporacyjna plotka, na początku lat 90. podarował komuś telefon komórkowy. Kiedy okazało się, że urządzenie nie działa, wsiadł w samochód i pojechał do oddalonej o trzy godziny fabryki. Kazał zwieźć na parking wszystkie znajdujące się w magazynach aparaty – w sumie ok. 150 tys. sztuk – i na oczach pracowników rozjechać je buldożerami. Od tamtej pory Koreańczycy wydali dziesiątki miliardów dolarów na badania nad nowymi technologiami i poprawę jakości. Udowodnili, że są w stanie produkować niezłe urządzenia za przyzwoitą cenę. W I kwartale tego roku Samsung kontrolował 23 proc. globalnego rynku smartfonów – dwa razy więcej niż Apple, główny konkurent, z którym od lat prowadzi wojnę. W tym starciu nieszczęsny Galaxy Note przez lata był mocną bronią koreańskiego koncernu.
brać Apple choćby kawałek najbardziej lukratywnej części rynku. Koreańczycy nie bawili się w uprzejmości i (co potwierdził amerykański sąd) skopiowali kilka rozwiązań z iPhone’a – za te praktyki Samsung musi zapłacić miliard dolarów kary. Amerykanie nie byli zresztą lepsi, bo według sądu koreańskiego Apple kopiował pomysły Samsunga. Zafascynowani biznesowym fenomenem iPhone’a Koreańczycy wysyłali swoich szpiegów do kolejek po nowe wersje telefonu Apple’a. Przy okazji premier jednej z wersji amerykańskiego telefonu Samsung wypuścił spoty re-
W koreańskiej prasie pojawiły się rozważania, czy koncern, który chciał zostać drugim Apple’em, nie stanie się drugą Nokią?
MARZENIE O MARŻY
Gdy w czerwcu 2007 r. Apple wprowadzał na rynek pierwszą generację iPhone’ów, przed sklepami ustawiały się kolejki – rekordziści spędzili w nich po kilkadziesiąt godzin. Zaawansowane technologicznie urządzenie stało się punktem odniesienia na rynku smartfonów – zarówno pod względem wzornictwa, jak i modelu biznesowego. Dzięki sprytnie skonstruowanemu wizerunkowi Apple sprzedaje bowiem swoje telefony z rekordową marżą. Gdy przeciętny producent z branży jest zadowolony z zysku rzędu 15 proc., Apple potrafi na sprzedaży iPhone’a zarobić nawet 60 proc. – tak przynajmniej szacują amerykańscy analitycy. Samsung produkował już wtedy kilkadziesiąt różnych modeli komórek, ale nie miał w ofercie urządzenia porównywalnego z iPhone’em. Dopiero w 2010 r. wprowadził na rynek serię Galaxy S – najpierw w tradycyjnym rozmiarze, a rok później w powiększonej wersji Note. Nowe telefony miały ode-
klamowe, w których nabijał się z fanów Apple’a tracących czas w kolejkach, choć bez problemów mogą w najbliższym sklepie kupić Galaxy Note. Ta taktyka dała efekty. Apple nadal ma bardziej lojalnych klientów (według firmy badawczej Kantar Media w USA ledwie co dwudziesty użytkownik iPhone’a decyduje się na zakup Samsunga, zaś co ósmy użytkownik Galaxy S przechodzi na urządzenie Apple’a), ale pod względem liczby sprzedanych egzemplarzy górą jest Samsung – nie tylko na całym rynku smartfonów, ale także w jego najbardziej prestiżowym segmencie, w którym topowa wersja Galaxy S7 (także w wersji Note) konkuruje z iPhone’ami serii 6 i 7. Według Kantar Media Samsung kontroluje 16 proc. tej części amerykańskiego rynku, a Apple – 14 proc. Mało tego – polityka odchodzenia od produkcji imitacji do wymyślania innowacji okazała się tak skuteczna, że to Samsung jest dostawcą wielu podzespołów dla Apple’a – pamięci, procesorów
czy ekranów OLED. Według koreańskiej prasy amerykański koncern zamówił niedawno kolejną partię wyświetlaczy podobnych do tych, jakie miał Galaxy Note 7. Armia pracujących dla Samsung Electronics 62 tys. inżynierów co rusz podrzuca klientom techniczne nowinki. To Samsung jako pierwszy wprowadził na rynek zintegrowany z internetem zegarek czy smartfon z ekranem z zaokrąglonymi brzegami. Teraz firma dopracowuje własny system operacyjny o nazwie Tizen, by uniezależnić się od Androida Google’a. Tizen będzie kontrolował wszystkie urządzenia Samsunga – od smartfonów i tabletów po telewizory, zegarki i nowe kategorie przenośnych urządzeń, które dopiero wejdą na rynek. Ten festiwal technologicznych sukcesów przerwała jednak kompromitacja z Note 7. ZREKOMPENSUJĄ SOBIE
Do czasu wybuchu afery kurs akcji koreańskiej firmy rósł jak na drożdżach. W pierwszym półroczu 2016 roku kapitalizacja firmy wzrosła prawie o połowę, a w sierpniu akcje koncernu były najdroższe w historii. Gdy firma wezwała właścicieli Note 7 do wymiany baterii, kurs się załamał – jednego dnia firma straciła na wartości 17 mld dolarów. W koreańskiej prasie pojawiły się rozważania, czy koncern, który chciał zostać drugim Apple’em, nie stanie się drugą Nokią? Fińska firma przed laty też w spektakularny sposób podbiła rynek komórek, a potem zbankrutowała w wyniku kilku błędnych decyzji biznesowych. Jednak fiński scenariusz raczej Samsungowi nie grozi. Zaraz po wpadce z płonącymi telefonami analitycy poobniżali koreańskiemu koncernowi prognozy zysku operacyjnego na III kwartał o mniej więcej 5 proc. Wszystko jednak wskazuje, że rentowność firmy nie tylko nie spadnie, ale nawet wzrośnie, bo miliardy utracone w wyniku rynkowej katastrofy Galaxy Note 7 z nawiązką rekompensuje rosnąca sprzedaż komponentów, które chętnie kupują od Samsunga inni producenci elektroniki. N radoslaw.omachel@newsweek.pl
64 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
062-064_NW_44.indd 64
22.10.2016 00:24
Newsweek BIZNES
Robota Pepper ma kupić za kilkadziesiąt tysięcy złotych spółka PGNiG Serwis. W galeriach handlowych będzie sprzedawać gaz
JAK ROBOT TRAFIŁ DO SPÓŁKI SKARBU
FOT. PHILIPPE DUREUIL/TOMA/SOFTBANK ROBOTICS (5)
Pieprz na gazie To jest robot na miarę naszych możliwości. My tym robotem otwieramy oczy niedowiarkom. Mówimy: to jest nasz robot, przez nas trochę zrobiony. I to nie jest nasze ostatnie słowo. Znacie? W „Misiu” Barei był „miś”, a nie „robot”. Ale czy to wielka różnica? TEKST
WOJCIECH CIEŚLA, MICHAŁ KRZYMOWSKI
rrein@wp.pl
065-067_NW_44.indd 65
P
a ń st w o w e G ó r n i c t w o Naftowe i Gazownictwo sprzedaje gaz, szuka ropy, obraca milionami. Od miesiąca sprawdza nowego pracownika – plastikowego robota o nazwie Pepper, czyli Pieprz. Wart kilkadziesiąt tysięcy złotych gadżet ma kupić jego spółka córka, PGNiG Serwis. Robot będzie chodzić po galeriach handlowych i sprzedawać ludziom gaz. Spółką kieruje prezes, miłośnik sportu (pochodzi z Opola), a robota sprzedaje inny miłośnik sportu, prywatnie znajomy prezesa (też pochodzi z Opola). Zatrudnienie robota wymyślił członek zarządu PGNiG, też znajomy prezesa, też miłośnik sportu (i też z Opola). Humanoidalny robot Pieprz też jest trochę z Opola, choć rodem bardziej z Chin. Co to znaczy, że Pieprz jest humanoidalny? Może to, że ma dwie ręce, którymi macha? A może to, że potrafi odtworzyć 24-30.10.2016
65
22.10.2016 02:04
Newsweek BIZNES JAK ROBOT TRAFIŁ DO SPÓŁKI SKARBU
plik z dźwiękami, a także rozpoznaje emocje i na nie reaguje? Bo raczej nie to, że w czasie rozmowy świecą mu się uszy. Gdy dwa lata temu japońska firma Aldebaran wypuściła go na rynek, dowodziła, że to pierwszy uczuciowy robot: gdy rozpozna, że komuś jest smutno, zaśpiewa mu piosenkę lub pogłaszcze. Gdy wyczuje, że ktoś sobie nie radzi, zaniepokoi się i będzie chciał pomóc. Z informacji prasowych: „Humanoidalna maszyna ma twarz podobną do Astro Boya oraz ekran na korpusie. Jego zadaniem jako towarzysza jest wykrywanie twoich emocji i reakcja na nie. Analizuje on wyraz twarzy, mowę ciała oraz słowa, które wypowiadasz. Wszystko to po to, aby ustalić twój nastrój oraz zareagować na niego odpowiednią reakcją”. Elektroniczny gadżet można od maja kupić przez internet. Opole, koniec czerwca. Prezentacja opolskiej spółki Weegree. Jest godnie i urzędowo, za stołem prezydent miasta Arkadiusz Wiśniewski. Do stołu podjeżdża Pieprz, pstrykają flesze. Grzegorz Kuliś, prezes Weegree, przedstawia robota humanoidalnego. – Nad jego rozwojem pracują dział IT firmy Weegree oraz naukowcy politechniki – słyszą goście. Dziennikarze słuchają i notują: robot powstał dzięki współpracy polsko-francusko-japońskiej. Jest produkowany w Chinach w tej samej fabryce co iPhone. Kosztuje 16 tys. euro. – Za kilka lat 24 czerwca nie będzie się już kojarzył z Brexitem, tylko z początkiem rewolucji robotycznej w Polsce – mówi z emfazą prezydent Arkadiusz Wiśniewski. ROBOT BEZ PRZETARGU
14 września, Warszawa. Zamknięta prezentacja firmy Weegree. Plastikowy Pieprz macha do członków zarządu PGNiG: Piotra Woźniaka, Łukasza Kroplewskiego, Bogusława Marca i Janusza Kowalskiego. Mówi do nich dziecięcym głosikiem. Opowiada nasze źródło w PGNiG: – Pomysł był taki: kupimy albo wynajmiemy tego robota, wstawimy do jakiejś warszawskiej galerii handlowej, Złotych Tarasów albo Arkadii, niech sprzedaje prąd z gazem. Mamy taką ofertę, prąd i gaz na jednym rachunku. Postawiłoby się robota
przy stoisku PGNiG, niech zaczepia ludzi. Akcja wizerunkowa. Jak do PGNiG trafiła firma Weegree z Opola? Prezesem PGNiG Serwis za rządów Prawa i Sprawiedliwości został Tomasz Hryniewicz, miłośnik sportu, szef opolskiego klubu dżudo. W kwietniu w lokalnej telewizji w Opolu występował jeszcze jako działacz sportowy, w czerwcu został szefem PGNiG Serwis. To spółka, która wobec innych spółek PGNiG pełni funkcję centrum usługowego: prowadzi bazy danych, finanse i księgowość, zarzą-
Robot Pieprz miał już tydzień temu sprzedawać prąd z gazem w Warszawie. Prezentacja planowana była w jednej z galerii handlowych. Po naszych pytaniach PGNiG wstrzymało akcję
dza flotą samochodów i nieruchomościami. Pięć dni po spotkaniu z robotem Hryniewicz podejmuje decyzję o zakupie Pieprza „z wolnej ręki”, bez przetargu. Z dokumentów PGNiG wynika, że firma Weegree pokazała prezesom robota, ale nie ma do niego oprogramowania, którym mógłby wabić chętnych na kupno gazu z prądem. Stworzenie takiego oprogramowania może kosztować ponad 41 tys. zł. A ile kosztuje sam Pieprz? PGNiG zasłania się tajemnicą przedsiębiorstwa. Na stronie internetowej Weegree wyceniony jest na ponad 80 tys. zł. Mówi nasz informator: – Na pomysł zatrudnienia robota wpadł Janusz Kowalski, członek zarządu PGNiG. To on zlecił zakup Hryniewiczowi. Przysłana e-mailem wersja Grzegorza Kulisia z Weegree: „To PGNiG skontaktowało się z nami, gdyż mieli wiedzę z informacji medialnych o fakcie posiadania przez nas takiego produktu”.
Kuliś to szef agencji pośrednictwa pracy, od lat sponsoruje sport w Opolu. Hryniewicz żyje pasją sportową syna dżudoki, niedawno założył własny klub dżudo. W 2015 r. medal młodego Hryniewicza wylicytował na aukcji charytatywnej właśnie Kuliś. Pytamy w PGNiG o znajomość obu panów. Odpowiedź przychodzi e-mailem: „Pan Tomasz Hryniewicz poinformował zarząd PGNiG, że zna pana Grzegorza Kulisia jako właściciela dużej agencji pośrednictwa pracy w Polsce oraz znanego medialnie prywatnego sponsora opolskiego sportu (…)”. Grzegorz Kuliś, też e-mailem: „Tomasza Hryniewicza znam i kojarzę przede wszystkim z tego, że jest ojcem uzdolnionego dżudoki. (…) Nie utrzymujemy ze sobą bliskich relacji”. ŁOWCY POKEMONÓW
Listopad 2015 r., Hryniewicz tak opowiada w wywiadzie o finansowaniu sportu w Opolu: „Widzę, że zarówno aktualni włodarze miasta, jak i niektórzy przedsiębiorcy, jak prezes Grzegorz Kuliś z Weegree, wykazują zdecydowanie większą świadomość i wrażliwość społeczną pod tym względem niż poprzednicy”. Weegree to znana w Opolu agencja pośrednictwa pracy. Ze sprzedażą gazu, robotami i PGNiG nie miała do tej pory do czynienia. Ostatnio dla jednego ze swoich klientów poszukiwała trenera pokemonów, na umowę śmieciową, 10 zł netto za godzinę. Pracownik PGNiG: – Ludzie w Opolu, gdzie biznes prywatny ma 10-15 większych firm, po prostu się znają. W czerwcu na prezentacji Pieprza opowiada o nim prof. Politechniki Opolskiej, dr hab. inż. Ryszard Beniak. Przedstawiony jest jako naukowiec, który współpracuje przy tworzeniu oprogramowania do robota. Piszemy e-maila do profesora, nie odpowiada. Sprawdzamy: Beniak jest też pracownikiem firmy Weegree. Jak ustalił „Newsweek”, nad oprogramowaniem dla robota wciąż pracuje kilkanaście osób, nadal poszukiwani są programiści. Sprawa Pieprza oprócz tła towarzyskiego ma tło polityczne. Wiceprezesem PGNiG jest pochodzący z Opola 38-letni Janusz Kowalski, współautor książki „Lech Kaczyński. Biografia polityczna”, wydanej przez pisowską spółkę Srebrna.
66 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
065-067_NW_44.indd 66
21.10.2016 21:38
Newsweek BIZNES
To właśnie Kowalski ściągnął do PGNiG Hryniewicza. – O Kowalskim mało kto w Polsce słyszał, ale w Opolu uchodzi za ideowego patrona układu, który tworzy Patryk Jaki – opowiada dziennikarz lokalnej redakcji. – W ramach dobrej zmiany wstawiają swoich ludzi na wszystkie możliwe stołki. Z Wiśniewskim, prezydentem miasta, żyją w symbiozie, Kowalski był przez chwilę jego zastępcą. Jego żona prowadzi agencję marketingu sportowego, on sam w mieście odpowiadał za sport, jego oczkiem w głowie był remont sportowej hali za 40 mln zł. W PGNiG wypowiedział wszystkie kontrakty sportowe i skupił się tylko na piłce ręcznej. W Opolu tło towarzyskie przenika się z politycznym. Grzegorz Kuliś, którego innowacyjność zachwala prezydent Wiśniewski, w wyborach samorządowych wpłacił 5 tys. zł na jego kampanię. Więcej
przekazał tylko Patryk Jaki. Nasze źródła w PGNiG twierdzą, że Kowalski zna Hryniewicza od niedawna, poznał go jesienią ubiegłego roku podczas rehabilitacji zerwanego ścięgna Achillesa. Gdy trafił do PGNiG, ściągnął Hryniewicza. CEL ROBOTA: OBNIŻENIE KOSZTÓW
Robot Pieprz miał już tydzień temu sprzedawać prąd z gazem w Warszawie. Prezentacja planowana była w jednej z galerii handlowych. Po pytaniach „Newsweeka” PGNiG wstrzymało akcję. Pracownik PGNiG: – Marketingowo to było ustawione tak: mamy robota, więc media i ludzie zauważą, że sprzedajemy też prąd. Pomysł wyszedł od Kowalskiego, w zarządzie odpowiada on za nadzór nad komunikacją. Kiedy przeczytał w opolskiej prasie, że jest robot, który gada, od razu wyobraził go sobie w galerii.
W serialu „Alternatywy 4” z lat 80. gra polski robot. Ma być „dla kieszeni każdego Polaka”, by zastąpić go „w każdej dosłownie kolejce”. Robot nie zdaje egzaminu: pozwala się wypychać z kolejki przez spryciarzy. Polski spryt wygrywa z myślą techniczną. Jaki los czeka Pieprza? Z e-maila od PGNiG: „Obecnie trwa faza testów funkcjonalności robota Pepper, pod kątem założonych przez PGNiG zadań takiego robota. Na obecnym etapie wyniki są pozytywne, aczkolwiek testy jeszcze nie zostały zakończone”. I jeszcze: „Celem biznesowym PGNiG jest (…) obniżanie kosztów przy wprowadzaniu nowych usług”. N wojciech.ciesla@newsweek.pl michal.krzymowski@newsweek.pl
REKLAMA
rrein@wp.pl
065-067_NW_44.indd 67
21.10.2016 21:38
Newsweek
GADŻETY
NA ZIMĘ
Mrozoodporni Śnieg spadł na razie tylko w górach, ale nie ma się co łudzić: zima idzie wielkimi krokami. To ostatnie dni, żeby się do niej dobrze przygotować
RĘKAWICZKA GŁOŚNOMÓWIĄCA Dzwoni telefon, a na dworze zimno jak diabli. Żeby odebrać rozmowę, nie trzeba sięgać do kieszeni – wystarczy przystawić rękawiczkę do głowy. Firma Kjus zaprojektowała rękawiczkę z Bluetooth i wbudowanym wodoodpornym głośnikiem oraz mikrofonem. Cena 399 dol. http://kjus-prod.cfapps.io/us/en/product/ men-bt-20-glove-fw16
WYRZUTNIA DO ŚNIEŻEK Dużo śniegu gwarantuje świetną zabawę – można rzucić się do walki na śnieżki. Wyrzutnia Snowball Blaster Pro potrafi strzelać nimi na ponad 20 metrów! Cena 23 dol. www.amazon.com/Wham-O-Snowball-Blaster-Pro/dp/B017C05HB2
OGRZEWACZ ZIPPO
NAKŁADKI ANTYPOŚLIZGOWE YAKTRAX
Zmarznięte ręce najlepiej rozgrzać ogrzewaczem Zippo. To wariacja na temat popularnej zapalniczki (nawet wygląda podobnie). Urządzenie spala też taką samą benzynę jak zapalniczki. Jedno napełnienie zapewnia 12 godzin ciepła.
Cena 119,90 zł www.polarsport.pl/akcesoria/nakladki -antyposlizgowe-yaktrax-pro-0.html
SKROBACZKA SAMSONITE Kierowcom bez garażu zima kojarzy się ze skrobaniem szyb ze szronu. Codzienna udręka może być znacznie łatwiejsza do zniesienia dzięki elektrycznej skrobaczce Samsonite. Jej podgrzewana końcówka rozpuszcza szron. Cena 29,99 dol. www.opensky.com/avimfgcorp/product/ heated-ice-scraper-by-samsonite?cacheBu ster=1451414131
Cena 19,95 dol. www.zippo.com/product. aspx?id=1027386&cid=1240
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
Kiedy zima oblodzi chodniki, warto zabezpieczyć buty przed poślizgiem. Uniwersalne nakładki Yaktrax zmniejszają ryzyko wywinięcia orła i kontuzji.
68 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
068_NW_44.indd 68
21.10.2016 18:18
amazon
goodreads
patroni:
rrein@wp.pl
SWIAT KSIAZKI.indd 1
21.10.2016 12:58
SEKCJA TEMATYCZNA TSL
TIRY NA TORY?
P
ociąg towarowy z Chengdu, stolicy chińskiej prowincji Syczuan, 20 czerwca tego roku wjechał na terminal PKP Cargo w Warszawie. Przywiózł części samochodowe i elektronikę. Skład był uroczyście witany przez prezydenta Andrzeja Dudę oraz przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpinga. W ten sposób symbolicznie otwarto Nowy Jedwabny Szlak, czyli chińską koncepcję nowej drogi handlowej łączącej Azję z Europą. Symbolicznie, ponieważ połączenie kolejowe pomiędzy polskimi miastami a Chinami funkcjonują już od jakiegoś czasu. Grupa PKP Cargo, największy polski przewoźnik kolejowy, tygodniowo obsługuje około 20 pociągów kursujących na trasie Chiny–Polska.
Na otwarciu Międzynarodowego Forum Nowego Jedwabnego Szlaku oraz IV Polsko-Chińskim Forum Regionów przywódcy obu krajów zapewnili, że chcą, by połączeń było jeszcze więcej. Z tych deklaracji cieszy się 12 przewoźników kolejowych oferujących na polskim rynku transport intermodalny (w 2000 r. było ich tylko dwóch). Transport intermodalny to rodzaj przewozu towarów, w którym wykorzystuje się więcej niż jeden środek transportu, np. pociąg i tira. W przypadku przewozów międzynarodowych dochodzi jeszcze samolot i statek. Towary w transporcie intermodalnym przewożone są w kontenerze lub na nadwoziu wymiennym. Dzięki temu, że przesyłane dobra szczelnie zamyka się w puszce kontenera, są one mniej narażone na zniszczenia.
Przewagą transportu kombinowanego nad klasycznym, zwłaszcza drogowym, jest obniżenie kosztów podróży towarów, zmniejszenie zanieczyszczenia środowiska i poziomu hałasu, a także ograniczenie uszkodzeń nawierzchni drogowej. Przewoźnicy specjalizujący się w transporcie intermodalnym zakładają, że będzie przybywać firm, które zamiast transportu morskiego z Chin będą wybierać kolejowy. Wydaje się to logiczne, bo pociąg z zachodnich i środkowych prowincji Chin do Europy jedzie 12–14 dni, podczas gdy transport morski z tamtych rejonów zajmuje minimum 35 dni. Masa towarów transportowanych drogą morską z Azji i Oceanii do Unii Europejskiej jest ogromna – sięgnęła w ubiegłym roku blisko pół miliarda ton. Jeżeli chociaż ułamek z tego uda się przejąć przewoźnikom kolejowym, ich przychody znacząco wzrosną. WIATR W ŻAGLE Z danych Urzędu Transportu Kolejowego wynika, że w 2015 r. w transporcie intermodalnym przewieziono 745 tys.
FOT. THINKSTOCK
Hasło znamy od dawna. Ale transport intermodalny nadal jest małą częścią rynku przewozu towarów. W jego rozwoju pomóc mogą inwestycje i... Chińczycy
rrein@wp.pl
070-072_NW_44.indd 70
21.10.2016 18:19
rrein@wp.pl
SYNERGIAAGENCY.indd 1
21.10.2016 12:59
SEKCJA TEMATYCZNA TSL
jednostek, czyli o 6,6 proc. więcej niż w 2014 r. Możliwe, że w tym roku będzie jeszcze lepiej. W pierwszej połowie 2016 r. Grupa PKP Cargo wykonała w przewozach intermodalnych ponad 1,1 mld tkm (tonokilometr – jednostka miary stosowana w transporcie towarowym), czyli aż o 25 proc. więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku – czytamy w półrocznym raporcie PKP Cargo. Po sześciu miesiącach tego roku przewozy intermodalne stanowiły 9 proc. całości pracy przewozowej Grupy PKP Cargo, co oznacza wzrost o 1,9 punktu procentowego w porównaniu z analogicznym okresem 2015 r. Przewoźnik liczy, że to dopiero początek dobrego. – Konsekwentnie stawiamy na przewozy intermodalne, które już niedługo mogą mieć dwucyfrowy udział w całości pracy przewozowej PKP Cargo – komentował najnowsze wyniki spółki Maciej Libiszewski, prezes zarządu PKP Cargo. Niestety, polski rynek przewozów intermodalnych w całym rynku przewozów kolejowych (mierzony masą ładunków) w zeszłym roku miał tylko 4,6 proc. udziału. Do poziomów obserwowanych na zachodnich rynkach jeszcze nam daleko. Tam realizuje się średnio trzy razy więcej przewozów intermodalnych. I dużo musi się zmienić, żeby faktycznie znaczna część transportu w naszym kraju została przeniesiona z tirów na tory. W TEMPIE ŻÓŁWIA – Przeszkodą w rozwoju połączeń intermodalnych z Chinami jest duża nierównowaga handlu z tym krajem – zauważa dr Cezary Gradowicz z Katedry Logistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Pociągi z Państwa Środka przyjeżdżają do nas pełne, a wracają puste. – Szlak musi być dwukierunkowy i rentowny – podkreśla dr Gradowicz. Na razie nie jest i w dużym stopniu funkcjonuje dzięki dotacjom regionalnych władz Chin. – Rozwijając nasz system transportu, powinniśmy też pamiętać, że Polska nie jest wyspą pośrodku oceanu, tylko częścią większego systemu transportowego – zauważa dr Gradowicz. Jego zdaniem niezbędna jest współpraca na wielu płaszczyznach z innymi
graczami na europejskim rynku transportowym, m.in. w ramach UE, i lobbowanie za korzystnymi regulacjami dla Polski. Powinniśmy też przeciwdziałać pomysłom budowy przez Rosjan połączeń kolejowych omijających nasz kraj od południa. Rozwój połączeń intermodalnych w Polsce hamuje również zmieniający się, ale ciągle niski, poziom infrastruktury
W Polsce pociągi towarowe jeżdżą z przeciętną prędkością 25 km/h. To dwa razy wolniej niż średnia w krajach Unii Europejskiej. Kontenery wiezione pociągiem z portu w Gdyni na Śląsk podróżują prawie 20 godzin kolejowej. W Polsce pociągi towarowe jeżdżą z przeciętną prędkością 25 km/h – dwa razy wolniej niż średnia w krajach Unii Europejskiej. To powoduje np., że kontenery wiezione pociągiem z portu w Gdyni na Śląsk podróżują prawie 20 godzin! Dla wielu firm zainteresowanych transportem jest to nie do zaakceptowania. ROZMACH INWESTYCYJNY Jest jednak szansa, że pociągi przyspieszą. Komisja Europejska w białej księdze dla systemu transportowego UE do 2030 r. zakłada przeniesienie na kolej lub transport wodny aż 30 proc. transportu drogowego towarów. Równolegle polski rząd chce, żeby kolej w ramach obecnej perspektywy finansowej do 2020 r. wydała na modernizację aż 67 mld zł, z czego ok. 6 mld zł ma trafić na poprawę infrastruktury intermodalnej. Według założeń strategii rządowej do 2023 r. powinna zakończyć się modernizacja najważniej-
szych fragmentów podstawowych szlaków kolejowych, co pozwoli zwiększyć prędkość pociągów towarowych. Przykładem tych działań jest zakończona kilka tygodni temu modernizacja linii towarowej z Pruszcza Gdańskiego do portu Gdańsk. Inwestycja kosztowała 370 mln zł. Z kiepskim stanem torów łączy się również brak odpowiedniej liczby terminali, na których można przeładować kontenery z pociągów na tiry lub odwrotnie. Mamy ich nieco ponad 30. Średnio przypada jeden na 10 tys. km kw. W Niemczech na ten sam obszar przypada 4,2 terminalu. Z powodu dużych gabarytów przesyłek terminale muszą być wyposażone w specjalistyczne urządzenia, m.in. suwnice, dźwigi czy samojezdne maszyny, które umożliwiają przeniesienie wielotonowego kontenera. Taki sprzęt ma np. terminal w Gliwicach. W połowie tego roku spółka PCC Intermodal, notowany na GPW operator intermodalny, świętowała zakończenie modernizacji tego obiektu. Kosztem niemal 54 mln zł powstał nowoczesny terminal – ma cztery tory kolejowe, dwie suwnice bramowe, trzy reachstackery (mobilne maszyny przeładunkowe) oraz 50 miejsc parkingowych dla ciężarówek. Przygotowany jest na przeładunek 150 tys. standardowych kontenerów w ciągu roku i utrzymuje regularne połączenia kolejowe z portami w Gdańsku i Gdyni, z centralną Polską, Dolnym Śląskiem, Frankfurtem nad Odrą, Hamburgiem, Rotterdamem, Antwerpią i Brześciem. Codziennie wyjeżdżają z niego setki tirów, m.in. do Katowic, Dąbrowy Górniczej, Opola, Bielska-Białej, Częstochowy, Krakowa i Kielc. W Polsce powstają także mniejsze terminale. PCC Intermodal uruchomił taki obiekt w sierpniu w Kolbuszowej. Zapewnia on obsługę logistyczną ładunków na terenie południowo-wschodniej Polski. Na początek obsługiwane tu będą trzy pociągi w tygodniu. Podobny terminal intermodalny w maju powstał również w Łodzi – uruchomiła go spółka Loconi. Dzięki tym inwestycjom być może w końcu uda nam się przenieść na tory zauważalną część transportu drogowego. Zyskają na tym wszyscy. Marcin Kaczmarczyk
rrein@wp.pl
070-072_NW_44.indd 72
21.10.2016 18:19
SPRZEDAĹť pojazdĂłw silnikowych i naczep WYPOĹťYCZALNIA ot cięşarowych i osobowych SPRZEDAĹť, ODKUP, ZAMIANA pojazdĂłw uĹźytkowych, osobowych i budowlanych SERWIS mechaniczny oraz blacharsko – lakierniczy KOMPLEKSOWA likwidacja szkĂłd, ubezpieczenia, ďŹ nansowanie WYNAJEM powierzchni biurowych, ekspozycyjnych, magazynowych, serwisowych, parkingĂłw
Pierwsi w Europie z demokratycznej Polski
MIĘDZYNARODOWY TRANSPORT DROGOWY, SPEDYCJA
P roponujemy szeroką gamę usług w zakresie TSL O bsługa zleceń transportowych przy wykorzystaniu nowoczesnych rozwiązań i własnej floty na terenie całej Europy
D ługoletnie doświadczenie - gwarancją jakości K ompleksowa - rzetelna obsługa – terminowość naszą domeną O ferta stałej współpracy dla przewoźników w zakresie usług transportowych i serwisowych
Wynajem naczep i ciągników krótko i długoterminowy A trakcyjne warunki finansowania oraz ubezpieczeń
DLA NAS NIE MA RZECZY NIEMOĹťLIWYCH www.podkowatransport.eu
Al. Krakowska 51, 05-551 MrokĂłw +48 22 737 77 00, +48 601 55 22 99
www.euro-truck.pl kontakt@euro-truck.pl
05-551 MrokĂłw k. Warszawy, Al. Krakowska 51 c +48 22Â 737 77 03,+48Â 605 33 44 54, +48 603-970-163 transport@pw-podkowa.pl
Mobility Power Solutions
Batcar Sp.j
Najlepsza energia zawsze gotowa do pracy.
7UDVD 3yĂŁQRFQD =LHORQD *yUD 1,3 Tel. 068/3209898 Tel. 068/3201869 e-mail: sklep@batcar.pl
Witamy w nowej gamie Titanium.
+IHQ V Ç‹YVKV^PZRV VKKHQ Z[HY` HR\T\SH[VY
2''=,$â< : 32/6&( %DWFDU %LHOVNR %LDĂŁD ² %DWFDU *RU]yZ :ONS ² %DWFDU *UXG]LÄ&#x2021;G] ² %DWFDU /XEOLQ ² rrein@wp.pl %DWFDU -DZRU ² %DWFDU 1RZD 6yO ² %DWFDU 2VWUyZ :ONS ² %DWFDU 6NXSLH ²
EURO_BATCAR.indd 2
21.10.2016 19:47
SEKCJA TEMATYCZNA TSL Magazyn spółki Takeda w Łyszkowicach – system komputerowy kontroluje tu temperaturę, wilgotność oraz zawartość tlenu w powietrzu
W Polsce powstają supernowoczesne, w pełni zautomatyzowane centra dystrybucyjne. Ich inwestorom zależy też, by były jak najbardziej przyjazne środowisku
L
atem w Łyszkowicach pod Łowiczem został uruchomiony ultranowoczesny automatyczny magazyn spółki Takeda, największego japońskiego producenta farmaceutycznego. Zbudowała go katalońska firma Mecalux, jeden z globalnych potentatów na rynku automatycznego składowania towarów. Nowy magazyn ma wysokość aż 32 m, w jego wnętrzu znajdują się dwa korytarze, w których poruszają się w pełni automatyczne układnice, czyli urządzenia obsługujące palety ustawione na regałach. Dzięki takiemu rozwiązaniu na powierzchni niespełna 950 mkw. udało się pomieścić ponad 6,5 tys. europalet. Jak dotrzeć do konkretnej palety? Można to zrobić szybko i łatwo dzięki komputerowemu systemowi zarządzania Easy WMS, który pozwala sterować wszystkimi procesami w magazynie od momentu, w którym produkt opuszcza linię pakującą, aż do jego wydania.
Ale to nadal nie wszystko. Magazyn został wyposażony w system kontroli temperatury powietrza. Monitorowana jest również jego wilgotność, tak aby nie przekroczyła poziomu 70 proc. – ma to istotne znaczenie dla przechowywanych farmaceutyków. W magazynie dodatkowo zastosowano innowacyjny system przeciwpożarowy. Obniża on zawartość tlenu do poziomu 15 proc. – poprzez wstrzykiwanie azotu do wnętrza budynku – co uniemożliwia powstanie otwartego ognia. Żeby ten system działał poprawnie, konieczne było zapewnienie wysokiej szczelności poszycia magazynu oraz zainstalowanie specjalnej śluzy. Dzięki niej z wnętrza nie ucieka powietrze o obniżonej zawartości tlenu. Magazyn Takedy w Łyszkowicach powstał w wyjątkowym okresie. Na rynku magazynowym w Polsce trwa bowiem boom. Bardzo aktywni są zarówno deweloperzy stawiający nowe obiekty, jak i firmy, które je wynajmują.
Ci pierwsi według danych JLL, międzynarodowej firmy doradczej świadczącej kompleksowe usługi na rynku nieruchomości, w pierwszym półroczu tego roku zbudowali łącznie 615 tys. mkw. nowoczesnej powierzchni magazynowej. Najwięcej powierzchni przybyło w Polsce Centralnej – 142 tys. mkw., w tym pod Warszawą 137 tys. mkw., oraz w Poznaniu – 121 tys. mkw. – Na koniec pierwszego półrocza łączne zasoby nowoczesnej powierzchni magazynowo-przemysłowej w Polsce wyniosły 10,58 mln mkw. Rynek ma szansę przekroczyć granicę 11 mln mkw. podaży jeszcze w tym roku – przekonuje Tomasz Olszewski, dyrektor Działu Powierzchni Magazynowo-Przemysłowych w Europie Środkowo-Wschodniej w JLL. Nic dziwnego, bo popyt na magazyny jest ogromny. – W pierwszym półroczu 2016 r. firmy podpisały umowy najmu na 1,31 tys. mkw., co jest najlepszym wynikiem w historii – podkreśla Olszewski. Bardzo duży popyt na powierzchnię magazynową przyczynił się do najniższego w historii polskiego rynku nieruchomości magazynowo-przemysłowych poziomu pustostanów. – Wolnych jest jedynie 6,1 proc. krajowych zasobów – zaznacza Olszewski.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
MAGAZYNY W ROZKWICIE
rrein@wp.pl
074-076_NW_44.indd 74
21.10.2016 18:22
rrein@wp.pl
ZEBRA_CURSOR.indd 2
21.10.2016 19:49
SEKCJA TEMATYCZNA
Centrum dystrybucyjne Tesco w Komornikach. Stąd będą realizowane dostawy do 140 sklepów
wierzchni prawie 16 tys. mkw. powstaje zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju. W centrum zostanie zainstalowane energooszczędne oświetlenie LED. Ponadto odpowiednie systemy zapewnią rekuperację ciepła, a także zmniejszone zużycie wody. Nacisk na zmniejszenie zużycia materiałów i energii kładziony jest również w trakcie budowy i eksploatacji bardziej tradycyjnych magazynów. Takie założenia spełnia np. uruchamiane właśnie w Komornikach centrum dystrybucyjne Tesco. Z nowego magazynu realizowane będą dostawy do 140 sklepów znajdujących się w północnej i północno-zachodniej Polsce. – Dzięki doskonałej lokalizacji centrum o 12,9 proc. skróci się roczny kilometraż samochodów ciężarowych Tesco, co wpłynie na obniżenie współczynnika emisji dwutlenku węgla aż
EKOLOGIA TO OPTYMALIZACJA JERZY DANISZ WMS Competence Center Manager, PSI Polska: Optymalizacja procesów logistycznych jest kluczem do ekologicznej eksploatacji magazynów. Nowoczesne systemy IT nie tylko minimalizują tzw. puste przebiegi wózków widłowych, ale także poprzez
kompleksowe planowanie zmniejszają liczbę operacji potrzebnych do realizacji zamówień. Zaplanowane operacje realizowane są bez konieczności drukowania dokumentów papierowych, a tam, gdzie to możliwe, jednorazowe kartony wysyłkowe zastępowane są opakowaniami zwrotnymi.
o 6,7 proc. – tłumaczy Adam Manikowski, dyrektor zarządzający Tesco Polska. Nie tylko lokalizacja budynku została precyzyjnie wybrana przez sieć handlową. Cały obiekt zaprojektowano zgodnie ze specyficznymi potrzebami Tesco. Jest w nim powierzchnia do magazynowania suchej żywności (29 tys. mkw.) oraz część biurowa (2 tys. mkw.). Istnieje też możliwość rozbudowania budynku o część magazynową dla świeżej żywności. W magazynie znajdzie się 28 stacji przeładunkowych dla przyjęcia towarów i 32 stacje transportowe. Na parkingu zaplanowano miejsca dla 50 samochodów ciężarowych. Dla 400 pracowników, którzy znajdą pracę w nowym centrum, przewidziano 160 miejsc parkingowych na samochody oraz 30 na rowery. Choć deweloperzy stawiający hale magazynowo-przemysłowe radzą sobie bardzo dobrze, ich ekspansję może przyhamować nowa ustawa gruntowa, która weszła w życie w maju tego roku. – Trudniej jest teraz zbudować nowe obiekty na działkach rolnych pod miastem, a to głównie tam powstają magazyny. O kilka miesięcy wydłużył się proces administracyjny związany z realizacją projektów magazynowych w Polsce – wyjaśnia Tomasz Olszewski. Jednak mimo to nie wydaje się, żeby boom na rynku magazynów miał się szybko zakończyć. Potrzeby wynajmujących są naprawdę duże. Marcin Kaczmarczyk
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
TSL
Supernowoczesne magazyny chcą mieć nie tylko firmy farmaceutyczne. Na tego typu obiekt zdecydował się ostatnio Kronopol, duży producent płyt drewnopodobnych. Budowę nowego magazynu w Żarach firma rozpoczęła niecały rok temu. Będzie on miał wysokość dziesięciopiętrowego budynku i umożliwi przechowywanie prawie 3 mln mkw. paneli podłogowych. Zalet nowego magazynu, który kosztował blisko 30 mln zł, jest więcej. Jedną z nich jest pełna automatyzacja pracy magazynu za pomocą komputera sterującego, co przyspiesza załadunek i rozładunek towarów oraz eliminuje stratę czasu na ich poszukiwania. – Dziś dobra logistyka jest gwarantem sprawnego serwisu, a ten daje przewagę rynkową – tak rozpoczęcie budowy nowego magazynu komentował Piotr Kaczmarek, członek zarządu i dyrektor ds. logistyki w firmie Kronopol. Nowe magazyny Kronopolu czy Takedy mają jeszcze jedną ważną cechę – nie pracują w nich wózki widłowe, co nie tylko podnosi poziom bezpieczeństwa w magazynach, ale także zmniejsza emisję spalin. Ekologia – zarówno w budowie, jak i eksploatacji magazynów – to kolejny ważny trend na polskim rynku powierzchni przemysłowo-magazynowych. Widać to dobrze np. w Jankach pod Warszawą, gdzie Panattoni Europe, jeden z największych deweloperów na polskim rynku magazynowym, buduje zaawansowany technologicznie obiekt dla firmy logistycznej TNT. Będzie to najważniejszy ośrodek w łańcuchu dystrybucji TNT na Starym Kontynencie. Budynek o po-
rrein@wp.pl
074-076_NW_44.indd 76
21.10.2016 18:22
rrein@wp.pl
PSI.indd 1
21.10.2016 19:49
NAUKA
Newsweek
Z BLISKA
rrein@wp.pl
078-079_NW_44.indd 78
21.10.2016 18:29
NIEWIDZIALNE RYBY
FOT. IAGO LEONARDO/WILDLIFE PHOTOGRAPHER OF THE YEAR
Te niezwykłe ryby, których
rrein@wp.pl
078-079_NW_44.indd 79
kontury są ledwo widoczne, to seleny żyjące w Morzu Karaibskim – mistrzynie morskiego kamuflażu. Dlaczego prawie ich nie widać? Wykorzystują bardzo sprytny system ukrywania się polegający na zakrzywianiu spolaryzowanych promieni słonecznych, padających na nie przez morskie fale. Na skórze tych ryb znajdują się płytki, które w inteligentny sposób dostosowują rozpraszanie światła do kąta jego padania. Dzięki temu są one niewidoczne dla drapieżników. Efekt ten uchwycił na zdjęciu hiszpański fotograf nurek Leonardo Iago, dla porównania sfotografował przepływające obok inne ryby – szare hemulony. Zdjęcie było w finale tegorocznego konkursu Wildlife Photographer of the Year, organizowanego przez Muzeum Historii Naturalnej w Londynie.
24-30.10.2016
79
22.10.2016 02:11
NAUKA
Newsweek
rrein@wp.pl
080-084_NW_44.indd 80
22.10.2016 01:16
ZABURZENIA ODŻYWIANIA
WCIĄŻ JESTEM
Kobiety zapadają na wyniszczającą anoreksję aż cztery razy częściej niż mężczyźni. To dlatego, że ich mózgi inaczej postrzegają ciało – dowiedli psycholodzy
FOT. DEN RISE/SHUTTERSTOCK
TEKST
rrein@wp.pl
080-084_NW_44.indd 81
KATAR Z YN A B U R DA
J
ej zdjęcia na billboardach we włoskich miastach wstrząsnęły przed kilkoma laty całym światem. Isabelle Caro, włoska modelka i aktorka, miała 25 lat, pojawiła się na nich całkiem nago. Z billboardów spoglądała wychudzona twarz z wielkimi, przerażonymi oczami, cienkie jak zapałki ręce osłaniały ciało, w którym spod skóry wyzierały zarysy kości. To już nie była piękna kobieta, ale kobieta na skraju śmierci. Isabelle Caro zdecydowała się pokazać w kampanii przeciwko anoreksji, chorowała na nią od 13. roku życia. W końcu anoreksja ją zabiła, trzy lata po głośnej kampanii. 24-30.10.2016
81
22.10.2016 01:16
Newsweek NAUKA ZABURZENIA ODŻYWIANIA
Pod koniec życia mówiła: „Wiem, że moje ciało jest ohydne”. Tak widziała je od samego początku, również wtedy, gdy było zdrowe i piękne – jako niedoskonałe, zbyt grube, wymagające morderczych ćwiczeń. Naukowcy wiedzą, jak trudno jest polemizować z tym wewnętrznym przekonaniem kobiet cierpiących na zaburzenia odżywiania. Od lat zastanawiali się, dlaczego te choroby znacznie częściej dotykają kobiety niż mężczyzn. Czy to tylko wina naszej kultury, w której dziewczyny nieustannie atakowane są wizerunkami chudych modelek jako ideałów piękna? Okazuje się, że ta odpowiedź jest zbyt prosta. Psycholodzy z angielskiego York University pod kierownictwem dr Catherine Preston dowiedli, że kobiety mają wrodzoną skłonność do niezadowolenia ze swojego ciała.
JAK FATALNIE WYGLĄDAM!
jonami mózgu odpowiadającymi za percepcję ciała i negatywne emocje może wyjaśniać, dlaczego u nich zaburzenia odżywiania występują częściej niż u mężczyzn – mówi dr Preston.
OD GŁODÓWEK DO WYMIOTÓW Skoro więc wszelkie niedostatki wyglądu są dla kobiecej psychiki o wiele trudniejsze do zniesienia niż dla mężczyzny, nie ma co się dziwić, że zaburzenia odżywiania zbierają wśród piękniejszej płci tak wielkie żniwo. Jak wynika ze statystyk, 93 proc. wszystkich przypadków anoreksji diagnozuje się u kobiet, a około 90 proc. w przypadku bulimii, czyli napadów obżarstwa połączonych z prowokowaniem wymiotów. Te statystyki podobnie rozkładają się w całym zachodnim świecie, przy czym największe różnice pomiędzy kobietami a mężczyznami widać w przypadku anoreksji, która jest najgroźniejsza ze wszystkich zaburzeń odżywiania. Anoreksja jest przyczyną śmierci 15-20 proc. chorych na tę chorobę, podczas gdy na bulimię umiera 10-12 proc. chorych. Niemal zawsze są to kobiety. Oczywiście wpływ na ten stan rzeczy mają czynniki kulturowe. – Niemal od urodzenia w procesie socjalizacji, czyli nauki życia społecznego, u dziewczynek większy nacisk kładzie się na ich wygląd i urodę niż w przypadku chłopców – mówi dr Dorota Mroczkowska, psycholog i terapeuta z Wielkopolskiego Centrum Zaburzeń Odżywiania w Poznaniu. To prawdopodobnie wmówiona przez otoczenie konieczność nieustannego kontrolowania swojej wagi sprawia, że dieta kobiet i mężczyzn mocno się różni, nawet u zupełnie zdrowych osób. Pokazało to wyraźnie badanie dr. Beletshachewa Shiferawa przedstawione na Międzynarodowej Konferencji Chorób Zakaźnych w Atlancie. Badanie zostało przeprowadzone na grupie 14 tysięcy Amerykanów, których zwyczaje żywieniowe naukowcy śledzili przez dwa lata. Wynikło z nich to, co większość z nas obserwuje w codziennym życiu – mężczyźni w swojej diecie lubią mieć dużo drobiu oraz czerwonego mięsa, kobiety zaś zadowalają się większą ilością warzyw i owoców. Kobiety częściej niż mężczyźni jedzą zdrowe produkty, takie jak np. migdały czy orzechy włoskie. Te zdrowe nawyki idą jednak w odstawkę w obliczu stresu. Panie bowiem zdecydowanie bardziej niż mężczyźni podatne są na tak zwany efekt emocjonalnego jedzenia, czyli traktowania posiłków nie tylko jako sposobu na zaspokojenie głodu, lecz także na zniwelowanie napięcia i uspokojenie się. W przeprowadzonym przed paroma laty badaniu w Finlandii wśród aż 5 tys. osób mających problem z wagą efekt emocjonalnego jedzenia naukowcy zidentyfikowali wyłącznie u kobiet. Mężczyźni radzili sobie ze stresem inaczej, choć równie destrukcyjnie – paląc papierosy, a przede wszystkim pijąc alkohol. Jednak żeby się uspokoić, nie wystarczy zjeść sałaty czy wypić jogurtu. To nie zadziała. Aby uzyskać efekt wyciszenia emocji,
KOBIETY ZDECYDOWANIE SILNIEJ NIŻ MĘŻCZYŹNI ODCZUWAJĄ NIEZADOWOLENIE Z WŁASNEGO CIAŁA I SĄ WOBEC SIEBIE NASTAWIONE BARDZIEJ KRYTYCZNIE
Okazuje się, że ta skłonność występuje nawet u zupełnie zdrowych i normalnie wyglądających kobiet. Pokazały to właśnie badania dr Preston. – Od dawna obserwujemy, że w zachodnich społeczeństwach negatywne postrzeganie przez kobiety własnego wyglądu jest stanowczo zbyt częste. Jednak do tej pory nie wiedzieliśmy nic na temat mózgowych mechanizmów, które leżą u podłoża takiego negatywnego myślenia – mówi dr Preston. To postanowiła wyjaśnić. Do eksperymentu zaprosiła 32 zdrowe osoby – 16 kobiet i tyle samo mężczyzn. Żadna z tych osób nie miała w swojej zdrowotnej historii zaburzeń odżywiania, a waga i wzrost wszystkich były w normie. Badacze wręczyli każdej z tych osób specjalne okulary do wirtualnej rzeczywistości, a następnie podłączyli je do oprogramowania, w którym dana osoba mogła widzieć swoje ciało jako bardzo szczupłe albo otyłe. Okulary tak sprytnie wyświetlały zdeformowany obraz ciała, że u noszącej je osoby wywoływały bardzo sugestywne uczucie, iż patrzą one faktycznie na siebie i tak wyglądają. Jednocześnie naukowcy podłączyli mózgi ochotników oglądających swoje wirtualnie zdeformowane ciała do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. W ten sposób mogli obserwować, jak pod wpływem tych obrazów zmienia się praca mózgu każdego uczestnika badania. Co z tego wynikło? Kiedy uczestnicy badania patrzyli na swoje „otyłe” ciała, u wszystkich aktywowało się w mózgu połączenie pomiędzy dwoma ważnymi rejonami: płatem ciemieniowym, odpowiedzialnym za postrzeganie własnego ciała, oraz częścią mózgu, w której rodzi się świadomość emocji takich jak strach, gniew czy wstyd. Jasne było więc, że bycie grubym nikomu się nie podobało. Jednak badacze zauważyli, że to połączenie w mózgu było o wiele aktywniejsze u kobiet, co dowodzi, że one zdecydowanie silniej niż mężczyźni odczuwają niezadowolenie z własnego ciała i są wobec siebie nastawione bardziej krytycznie. – Ten silny u kobiet związek pomiędzy dwoma re82 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
080-084_NW_44.indd 82
22.10.2016 01:16
144 STRONY
rrein@wp.pl
NW_GENEALOGIA.indd 1
21.10.2016 20:02
Newsweek NAUKA ZABURZENIA ODŻYWIANIA
trzeba zjeść produkt o wysokiej zawartości tłuszczu i cukru. Nie bez powodu. Jak twierdzą naukowcy z Harvard Medical School, tzw. comfort food (z ang. komfortowe jedzenie) ma bowiem bezpośredni wpływ na mózg – tłuszcze i cukry wyhamowują aktywność obszarów mózgu, w których wydzielane są hormony stresu, zwłaszcza kortyzol.
KALORIE JAK HEROINA I robi się błędne koło. W coraz bardziej stresujących czasach kobiety mają zwiększony apetyt na tłuszcze i cukry, ale jednocześnie stają przed nieustanną presją zachowania szczupłej sylwetki. To sprawia, że wiele pań niemal nieustannie myśli o jedzeniu, próbując walczyć z apetytem i kontrolować liczbę spożywanych kalorii. To iście schizofreniczna sytuacja, ale na szczęście nie wszystkie kobiety przypłacają ją chorobą. – Nie u każdej kobiety występuje takie samo ryzyko zaburzeń jedzenia – mówi dr Mroczkowska. Istnieje pewien zespół cech ryzykownych, które nazywamy syndromem gotowości anorektycznej. – Jego główne cechy to: duża ambicja, perfekcjonizm i kontrola, a jednocześnie nieskie poczucie własnej wartości oraz niska ocena własnej atrakcyjności, co skutkuje nierzadko zniekształconym obrazem własnego ciała – tłumaczy dr Mroczkowska. Bulimię cechuje niestabilność. To choroba dużo bardziej dynamiczna: okresy najadania się przeplatają się z okresami intensywnych diet i kontroli jedzenia. Duża jest także dynamika uczuć. – Kobiety z bulimią są bardzo chwiejne emocjonalnie, mniej uporządkowane – mówi dr Mroczkowska. Przy tym wszystkim i anorektyczki, i bulimiczki są całkowicie impregnowane na obiektywne opinie o swoim wyglądzie. Jak odkryli niedawno neuropsycholodzy z University of Illinois w Chicago, osoby cierpiące na zaburzenia odżywiania, zwłaszcza anoreksję, nie są zdolne do dostrzeżenia swojego niebezpiecznego zachowania. Badacze wykryli bowiem, że w mózgu tych osób nieprawidłowo pracuje część ogonowa przedniego zakrętu obręczy, rejon odpowiedzialny za wgląd we własne poczynania, rozumienie zachowań wysokiego ryzyka i uruchamianie reakcji ratowania życia. – To sprawia, że mózg tych osób nie widzi zagrożenia, niezależnie od tego, jak często mówilibyśmy im, że narażają swoje życie – tłumaczy prof. Alex Leow, szef tego badania. Do tej skomplikowanej łamigłówki przyczyn anoreksji i bulimii dokładają się też geny, które kodują różne struktury w mózgu, w tym niezwykle ważny dla kształtowania się osobowości układ nagrody. Jak dowiedli naukowcy z University of Colorado School of Medicine, u anorektyczek układ nagrody pracuje inaczej niż u osób zdrowych oraz otyłych. U kobiet z jadłowstrętem psychicznym jest on wyjątkowo wrażliwy, a u otyłych – wymaga bardzo silnych bodźców, aby doszło do jego pobu-
dzenia i odczucia przyjemności. Co ciekawe, podobne zmiany w pracy układu nagrody oraz powiązanego z nim poziomu neuroprzekaźnika dopaminy w mózgu znaleziono u osób uzależnionych od narkotyków. I rzeczywiście, kontrolowanie tego, co się ma na talerzu, staje się dla kobiety w pewnym momencie takim samym uzależniającym nawykiem jak codzienna porcja heroiny dla narkomana.
MĘSKA STRONA MEDALU Oczywiście, łatwo zrzucić dużą część winy na mężczyzn, którzy wyznaczają ideały piękna i popychają kobiety do autodestrukcyjnych zachowań. Jednak okazuje się, że mężczyźni też nie są od nich wolni, co więcej, zaburzenia odżywiania przytrafiają się im coraz częściej. – Jeszcze przed kilkunastu laty przypadków anoreksji wśród mężczyzn było zaledwie 2-3 proc., a dzisiaj odsetek ten wzrósł do 7-8 proc. – mówi dr Mroczkowska. Mają na to wpływ czynniki kulturowe, coraz większe rozmywanie się tradycyjnego wizerunku męskości oraz częstsze podkreślanie znaczenia pięknej męskiej sylwetki. Do niedawna anoreksja odnotowywana była przede wszystkim w środowiskach, w których tradycyjnie zwraca się szczególną uwagę na wygląd, np. w świecie mody czy baletu. Dzisiaj spotyka się ją także u zwykłych uczniów czy studentów, to przede wszystkim choroba młodzieży. W ostatnich latach pojawił się nawet termin: bigoreksja ( jako męski odpowiednik anoreksji). – Objawia się ona kompulsywnymi ćwiczeniami i skupieniem na budowaniu masy mięśniowej, perfekcjonistycznym zaabsorbowaniu sobą i ćwiczeniami, nierzadko wspieranymi sterydami. Dziewczynki chcą być przede wszystkim szczupłe, chłopcom zależy na muskulaturze, stąd mniejsze prawdopodobieństwo skrajnego wychudzenia – mówi dr Mroczkowska. Badania pokazują, że skoncentrowani na swojej wadze mężczyźni rzadziej zażywają środki przeczyszczające i odchudzające. Nie sprawdzają również tak obsesyjnie wagi. Jest jeszcze jedno zaburzenie odżywiania – to kompulsywne obżarstwo. W tej chorobie człowiek pochłania ogromne ilości jedzenia, liczone w wielu tysiącach kalorii dziennie, i ma poczucie kompletnego braku kontroli nad tym. To dziś częsta przyczyna otyłości wśród mężczyzn. Co więcej, jak zaobserwowali badacze z Yale University, kompulsywne objadanie się szybciej rujnuje zdrowie mężczyzn niż kobiet, bo przejadanie się szybciej skutkuje u nich podwyższonym poziomem cholesterolu i nadciśnieniem. Choć naukowcy jeszcze dokładnie nie umieją określić przyczyn tego zaburzenia, jedno wiadomo na pewno – jedzenie, które powinno być po prostu paliwem do życia, dziś często staje się dla nas śmiertelnym wrogiem. N
ANOREKTYCZKI NIE ZDAJĄ SOBIE SPRAWY, ŻE ICH ZACHOWANIE JEST NIEBEZPIECZNE DLA ORGANIZMU – ODKRYLI NIEDAWNO NEUROPSYCHOLODZY Z CHICAGO
katarzyna.burda@newsweek.pl
84 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
080-084_NW_44.indd 84
22.10.2016 01:16
Newsweek KTO ZABIŁ MICHELA H.? Świetny spektakl według Houellebecqa w gdańskim Teatrze Wybrzeże – czytaj s. 100
WYSTAWA / KSIĄŻKA / KINO / MUZYKA / TEATR
PONADTO Ben Affleck jako genialny księgowy
+
FOT. MATERIAŁY PRASOWE, EAST NEWS
PREMIERY TYGODNIA
rrein@wp.pl
085_NW_44.indd 85
Kapitalny film Jeffa Nicholsa na American Film Festival
– czytaj s. 92
24-30.10.2016
85
22.10.2016 00:14
KULTURA
Newsweek
NOWY FILM BENA AFFLECKA
DRAPIEŻNY WRAŻLIWIEC Jeden z najokrutniej wykpiwanych hollywoodzkich aktorów i zarazem piekielnie utalentowany reżyser. – Nie mogę ciągle przejmować się tym, co myślą o mnie inni – mówi mi Ben Affleck. I gra dalej. Teraz w „Księgowym” – w kinach od 28 października TEKST
KAR OL I N A PAST E R N AK
FOT. EMILY BERL/THE NEW YORK TIMES/EAST NEWS
O
baj wiemy, że w salonie jest słoń”, tak zaczęła się moja pierwsza rozmowa z Benem Affleckiem – opowiada mi Gavin O’Connor, reżyser „Księgowego”. – Nie zakładałem, że Ben będzie chciał się wtrącać w reżyserowanie, ale powiedzmy wprost: jest kapitalnym reżyserem i ma wielkie sukcesy [O’Connor jest znany głównie z „Wojownika” i serialu „Zawód: Amerykanin” – przyp. red.], trzeba było na wstępie wyjaśnić, kto będzie kim na planie. Okazało się, że dla Bena nie jest to problemem – dodaje. Podpytuję o tę kwestię Afflecka: – Czuję się bardzo komfortowo jako aktor. Nie mam potrzeby dyrygowania innymi, gdy jestem na planie po to, żeby grać. Affleck za to zdecydowanie nie czuje się komfortowo w kameralnym gronie dziennikarzy, w którym spotykamy się w hotelu na Mayfair w Londynie, żeby rozmawiać o jego nowym filmie. Ręce chowa pod stołem, ściąga barki, jakby był na dywaniku u dyrektora. Co wygląda o tyle osobliwie, że na
86 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
086-090_NW_44.indd 86
21.10.2016 21:21
PORAŻKA OJCA NA PEWNO MNIE JAKOŚ NAPĘDZAŁA. TO, ŻE NA POCZĄTKU BRAŁEM ROLE DLA PIENIĘDZY, MOGĘ ZRZUCIĆ NA KARB JEGO NIEPOWODZENIA BEN AFFLECK
rrein@wp.pl
086-090_NW_44.indd 87
21.10.2016 21:21
Newsweek KULTURA NOWY FILM BENA AFFLECKA
Księgowy w reż. Gavina O’Connora
NIE MAM POJĘCIA, KIEDY GRA. W CZASIE ROZMOWY CZASEM JEST CZARUJĄCYM, CIEPŁYM GOŚCIEM, CZASEM PRZYPOMINA DĄSAJĄCEGO SIĘ DZIECIAKA
SMUTNY BEN „Księgowy”, opowieść o autystycznym buchalterze organizacji gangsterskich z całego świata, to film hybryda, połączenie „Dextera”, „Rain Mana”, „Buntownika z wyboru”. Opiera się w dużej mierze na typowych dla kina sensacyjnego scenach bijatyk, pogoni i strzelanin. – Mielibyśmy kłopot, gdyby się okazało, że Ben nie jest w stanie udźwignąć tej roli fizycznie – tłumaczy mi O’Connor. – Nie nosi w filmie maski, nie mogliśmy podstawić kaskadera, żeby wykonał za niego brudną robotę. Ostro ćwiczył, zanim wszedł na plan. Christian Wolff z „Księgowego” to mrukliwy, wycofany, zamknięty w sobie facet. I dokładnie takie wrażenie robi na mnie przez sporą część naszego spotkania Ben Affleck. – Co myślisz o wystąpieniu Roberta De Niro na temat Donalda Trumpa? – pyta jeden z dziennikarzy. W telewizyjnym spocie aktor nazwał Trumpa oszustem, głupcem, świnią i matołem. Affleck: – Nie posunąłbym się tak daleko, ale oczywiście nie jestem zwolennikiem Trumpa. Kropka. – Myślisz, że Trump wciąż ma szanse? – dopytuje się dziennikarz. Affleck: – Myślę, że wygra Hillary. Wszystko na to wskazuje. Minęło pół roku od premiery „Batman v Superman: Świt
sprawiedliwości”, który został zmiażdżony przez widzów i prasę. Affleck wciąż podchodzi do dziennikarzy z ogromnym dystansem. Nawet trudno się dziwić, gdy ogląda się to, co zostało w sieci po jego wywiadach do „Batmana”. Nagranie z 26 marca, Henry Cavill grający Supermana i Affleck udzielają wywiadu razem. Dziennikarz pyta, czy czytali już krytyczne recenzje filmu. Do odpowiedzi wyrywa się mniej znany Cavill, Affleck nie zabiera głosu. Ktoś podłożył pod wywiad piosenkę „The Sound of Silence” Simona & Garfunkela, zaczynającą się od słów: „Hello darkness, my old friend/ I’ve come to talk with you again”, dając zbliżenie twarzy zdołowanego Afflecka. W recenzjach filmu „Batman v Superman” aktor był nazywany najgorszym Batmanem w historii ekranowych adaptacji, parodią superbohatera, „drewnianym” Batmanem. I nie był to wcale szczyt szyderstwa, z jakim Affleck – w sierpniu skończył 44 lata – zetknął się przez ostatnie dwie dekady.
KRÓL ZŁOTYCH MALIN Jego kariera układa się niemal idealnie w wykres EKG w czasie wzmożonego wysiłku: pik, dół, wychodzenie na prostą, pik, dół, wychodzenie na prostą. I tak cyklami, od końca lat 90. Pierwszy pik w jego karierze to rok 1997, ceremonia wręczenia Oscarów. O tym, że statuetka w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny wędruje do Matta Damona i Bena Afflecka, autorzy „Buntownika z wyboru” dowiadują się na gali z ust Jacka Lemmona. Znają się od dzieciństwa, to ich pierwszy Oscar. Kamera pokazuje ich wzruszone matki, bo to one towarzyszyły tego wieczoru synom na gali. Pierwszy miał 25, drugi – 27 lat. Nie mieli żon ani dziewczyn, żadnych wielkich ról na koncie. W ciągu jednej nocy z aspirujących do sławy chłopaków awansowali do grona hollywoodzkich gwiazd.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
żywo prezentuje się jeszcze bardziej monumentalnie niż na dużym ekranie w stroju Batmana. Jest barczysty, muskularny. Gdy chwilę przed wywiadem ukradkiem dostrzegam, jak przechadza się hotelowym korytarzem z filigranową Anną Kendrick, grającą w „Księgowym” Danę zauroczoną postacią Afflecka, wygląda jak jej bodyguard: czarne spodnie, opinający potężne barki czarny sweter. Kendrick sięga Affleckowi mniej więcej do połowy klatki piersiowej.
88 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
086-090_NW_44.indd 88
21.10.2016 21:21
rrein@wp.pl
2.indd 1
21.10.2016 12:54
Newsweek KULTURA NOWY FILM BENA AFFLECKA
I wtedy w karierze Afflecka przyszedł pierwszy dołek. Zaczął brać role na oślep: w kasowych gniotach, chybionych komediach romantycznych, tanim kinie akcji. Po tym okresie zostały mu w filmografii „Armageddon”, „Pearl Harbor”, „Gigli”, „Daredevil” – wszystkie były nominowane do Złotych Malin, we wszystkich Affleck miał do zagrania pomnikowe, jednowymiarowe postacie. Staje się bohaterem tabloidów, które na bieżąco relacjonowały jego związek z Jennifer Lopez. Para dolewała oliwy do ognia, upubliczniając zdjęcia z prywatnego życia. „Panuje powszechna moda na nienawidzenie Bena Afflecka. Ale umówmy się – gość sam się o to prosi” – pisał „Boston Globe”, gazeta z rodzinnego miasta Afflecka. Lopez i Affleck się rozstali, Affleck zaczął pić, musiał iść na odwyk.
WSZYSTKO O MOIM OJCU Zaczęło się jego pierwsze wychodzenie na prostą. W „Gdzie jesteś, Amando” według kryminału Dennisa Lehane’a Ben i jego młodszy brat Casey – także aktor – spotka-
li się po dwóch stronach kamery. Ben napisał scenariusz i wyreżyserował film, Casey zagrał główną rolę męską. Wyszedł im świetny kryminał z inteligentnie zarysowanym społecznym tłem biednych dzielnic Bostonu, gdzie dorastali Affleckowie. Film był też głosem w dyskusji na temat tabloidyzacji mediów. Debiut reżyserski Afflecka świecił jak diament na tle taśmowej produkcji Hollywood. Jego obsypane kilka lat później nagrodami „Argo” potwierdziło, że ma wielki talent. W „Gdzie jesteś, Amando” ważny jest wątek nieodpowiedzialnych rodziców, niegotowych na wychowanie dzieci, który pojawia się też w „Księgowym”: ojciec głównego bohatera, chcąc przygotować go na ostracyzm otoczenia z powodu autyzmu, szkoli syna w sztukach walki, chce, żeby chłopiec był zahartowany, co przynosi efekt odwrotny: tylko pogłębia trudności Chrisa w nawiązywaniu kontaktu z innymi. – Twój biologiczny ojciec od rozwodu z twoją mamą był w twoim życiu nieobecny, miał problemy z alkoholem, z akceptacją własnych niepowodzeń aktorskich. To się jakoś odbiło na twojej karierze? – pytał Afflecka po premierze „Argo” dziennikarz magazynu „GQ”. Affleck: – Porażka ojca na pewno mnie jakoś napędzała. To, że na początku brałem role dla pieniędzy, mogę zrzucić na karb jego niepowodzenia.
KIEDY BEN AFFLECK ODBIERA OSCARA ZA „BUNTOWNIKA Z WYBORU”, W CIĄGU JEDNEJ NOCY Z ASPIRUJĄCEGO DO SŁAWY CHŁOPAKA AWANSUJE DO GRONA HOLLYWOODZKICH GWIAZD
Timothy Affleck w połowie lat 60. w Bostonie był w grupie teatralnej m.in. z Dustinem Hoffmanem, Jamesem Woodsem, Robertem Duvallem. Wszyscy stali się sławni, a tacie Afflecka się nie udało. Postać ojca z „Buntownika z wyboru” – woźnego na Harvardzie – jest częściowo wzorowana na nim. – Długo miałem poczucie, że przede wszystkim trzeba grać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy role przestaną przychodzić – mówił Affleck w rozmowie z „GQ”. – Lęk przed tym, że role się skończą albo – jak u ojca – wcale się nie pojawią, sprawił, że parłem do przodu, że się nie zniechęcałem. – Jak traktujesz to, co piszą o tobie dziennikarze? Bierzesz do siebie recenzje? – pytam na koniec, szykując się na gromy. Po raz pierwszy w czasie naszego spotkania Affleck się uśmiecha. – Gdy gram, skanuję tylko tekst recenzji w poszukiwaniu mojego nazwiska: jest! „Świetnie zagrane przez Bena Afflecka!” – odpowiada. – Nie, to był żart. Jasne, że zawsze, jak coś robisz, chcesz, żeby ludziom się to podobało. Ale nie mogę obsesyjnie brać do siebie tego, co myślą o mnie inni, bobym zwariował. Nie mam pojęcia, kiedy gra. W tym momencie ma w sobie coś z czarującego, ciepłego gościa, chwilę wcześniej był jak dąsający się dzieciak uwięziony w ciele groźnego olbrzyma. Myślę, że David Fincher dobrze wiedział, co robił, obsadzając go jako enigmatycznego Nicka Dunne’a w „Zaginionej dziewczynie”, w roli idealnego narzeczonego, przed którym świat stoi otworem, i zarazem opryskliwego męża w potrzasku prowincjonalnego życia. Drapieżnika i wrażliwca. Affleck może mieć w sobie ich obu. N karolina.pasternak@newsweek.pl
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
INNY SŁOŃ W SALONIE
90 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
086-090_NW_44.indd 90
22.10.2016 00:38
rrein@wp.pl
4.indd 1
21.10.2016 12:55
KULTURA
Newsweek
JEFFA NICHOLSA DROGA DO HOLLYWOOD
Nie chcę być jak Jarmusch Zaczynał w kinie niezależnym, ale marzył o Hollywood. Pierwsza próba to była klęska, może teraz? Kapitalne „Loving ” Jeffa Nicholsa zobaczycie na American Film Festival. Początek – 25 października KA RO LIN A PASTERNAK
C
ały czas chodziłem w kółko po ogrodzie przed domem, kiedy pierwszy raz rozmawiałem przez telefon z Martinem Scorsese – opowiadał Jeff Nichols portalowi Deadline.com. – Oglądał dokument o Richardzie i Mildred Lovingach i uznał, że to kapitalny temat na fabułę. Widział moje „Take Shelter” i stwierdził, że ta fabuła to zadanie właśnie dla mnie – ciągnął Nichols. 37-letni reżyser widział jeden poważny problem. – Wydawało mi się, że ta historia ma potencjał na kinowy hit – tłumaczył. – Szczerze wyznałem Martinowi Scorsese, że nie jestem osobą, która zrobi taki mainstreamowy hit o małżeństwie Lovingów. Faktycznie, taki film nie powstał. I całe szczęście.
PIENIĄDZE NA KINO ŚRODKA
Jeff Nichols pochodzi z miasteczka Little Rock w stanie Arkansas, gdzie zamiast na ryby ojciec zabierał go do kina. – John Carpenter, Steven Spielberg, John Sayles, Ridley Scott i wszystko, w czym grał Paul Newman – jednym tchem wymienia w wywiadzie dla „Wired” idoli z czasów młodości, zanim trafił na wydział filmu University of North Carolina. Swój debiut, „Shotgun Stories”, nakręcił za własne pieniądze, w rodzinnym Arkansas. Opowiadał o tym, co było mu najbliższe: o mentalności mieszkańców południa Stanów, amerykańskich „zabawach z bronią”. Za „Take Shelter”, swój drugi film, dostał nawet gażę – 6 tysięcy dolarów (ósma część tego, co wydał na
debiut). Po festiwalowych sukcesach i kinowej klapie trzeciego pełnego metrażu, „Uciekiniera” – klimatycznej mieszanki dreszczowca i prozy Marka Twaina – przyszedł czas, by zastukać do wielkiego hollywoodzkiego studia. – Naprawdę uwielbiam filmy Jima Jarmuscha – tłumaczył w „Wired”. – Ale nie chcę być do końca życia Jimem Jarmuschem. Chcę robić filmy, które trafią do widzów, bo tylko w ten sposób będę mógł robić następne. Nikt dziś nie da mi pieniędzy na film, jeśli poprzedni się nie sprzeda. Nichols powiedział głośno coś, co słyszałam podczas niemal wszystkich kuluarowych spotkań z twórcami na festiwalu Sundance – mekce amerykańskiego kina niezależnego, a także na wrocławskim American Film Festival (siódma edycja imprezy odbędzie się 25-30 października). Spora część niezależnych reżyserów amerykańskich kręci dziś niedochodowe artystyczne filmy o skromnych budżetach, licząc głównie na to, że to będzie droga do lukratywnego kontraktu z wielką hollywoodzką wytwórnią. Na kino środka – filmy o budżetach większych niż kilkadziesiąt tysięcy dolarów, ale znacznie mniejszych niż hollywoodzkie superprodukcje – trudno dziś znaleźć pieniądze. Takie filmy robili w czasach prosperity m.in. Jarmusch, Quentin Tarantino, Richard Linklater czy Spike Lee. MAŁA APOKALIPSA
Martin Scorsese nie bez powodu zakochał się w „Take Shelter” i naciskał, żeby to Nichols napisał scenariusz
FOT. KEVIN WINTER/GETTY IMAGES)
TEKST
92 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
092-094_NW_44.indd 92
22.10.2016 01:22
NEWSWEEK EXTRA ZDROWIE 100% EKSPERCKIEJ WIEDZY O ZDROWIU 128 STRON
MAGAZYN JUŻ W SPRZEDAŻY newsweek.pl rrein@wp.pl
NW zdrowie.indd 1
21.10.2016 20:08
Newsweek KULTURA JEFFA NICHOLSA DROGA DO HOLLYWOOD
„Loving”, 2016
MITY I RUPIECIE
Nie dziwią mnie nominacje do nagród aktorskich (w ubiegłym tygodniu do Gotham Awards, które bywają zapowiedzią Oscarów) dla Ruth Neggi i Joela Edgertona, którzy grają w „Loving”, najnowszym filmie Nicholsa. Wcielają się w Mildred i Richarda Lovingów, Afroamerykankę i białego mężczyznę, którzy w końcu lat 50. zo-
Michael Shannon). Niektóre ujęcia w filmie reżyser zaczerpnął wprost z tamtego fotoreportażu. Mamy tu Amerykę mityczną: pola bawełny, dzikie rozlewiska rzek, lśniące modele starych aut, a także Amerykę „śmieciową”: podwórka pełne rupieci, wszechobecne billboardy, kicz. Miejsce na ziemi, gdzie ludzi wsadza się do więzienia, bo są ze sobą mimo odmiennego koloru skóry, ale też miejsce, gdzie ci ludzie się nie poddają, bo wierzą, że wszystko jest możliwe.
W „Loving” Jeff Nichols prowadzi swoich aktorów mocną ręką, nie uprawia publicystyki, nie próbuje grać na emocjach widzów
stali najpierw aresztowani, a następnie wypędzeni z rodzinnego stanu Virginia za to, że wzięli ślub. To ich role niosą ten film. Nichols prowadzi tę dwójkę mocną ręką, nie uprawia publicystyki, nie próbuje grać na emocjach widzów. – Uznałem, że tę historię można opowiedzieć tylko w jeden sposób – mówił reżyser na konferencji prasowej w Cannes, gdzie film walczył o Złotą Palmę – z ich prywatnej perspektywy, wchodząc z kamerą do ich salonu, podglądając ich codzienne sprawy, bardzo mało efektowne życie na wygnaniu w Waszyngtonie, a później w ukryciu w Virginii. Czyli dokładnie to, w imię czego odrzucili możliwość kontaktu z rodzinami, znajomymi, możliwość powrotu do miejsc, w których się urodzili i wychowali. W połowie lat 60., gdy sprawa niezgodności wyroku, jaki im zasądzono, z konstytucją była już w drodze do Sądu Najwyższego, nazwisko Lovingów zaczęło się pojawiać w mediach. To wtedy odwiedził ich z aparatem fotoreporter magazynu „Time” (u Nicholsa gra go
PICHCENIE HITU
Trochę jak w historii samego Nicholsa i innych filmowców amerykańskich, którzy zaczynali jako twórcy niezależni i marzyli, że kiedyś podbiją Hollywood. Gdy przyjrzeć się nazwiskom ludzi, którzy stali za wielkimi hitami ostatnich lat, okazuje się, że filmy wielu z nich oglądaliśmy na pierwszych edycjach wrocławskiego American Film Festival. Colin Trevorrow, którego debiutanckie „Na własne ryzyko” było kilka lat temu we Wrocławiu, zrobił rok temu „Jurassic World” wyprodukowany przez Spielberga, a w 2019 r. zobaczymy w kinach jego „Star Wars: Episode IX”. Ana Lily Amirpour od „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” właśnie nakręciła film z Jimem Carreyem i Keanu Reevesem („The Bad Batch”). Mogę się założyć, że „Loving” Jeffa Nicholsa odegra ważną rolę podczas Oscarów 2017. Pytanie, czy po złych doświadczeniach z pichceniem hollywoodzkiego hitu Nichols będzie chciał jeszcze spróbować pracy przy wysokobudżetowej masówce? – „Midnight Special” nie poradziło sobie w kinach tak, jak na to liczyłem – mówił portalowi Deadline.com całkiem niedawno, po majowej edycji Cannes. – Cały czas próbuję wykombinować, co robić dalej. Czy faktycznie potrzebuję kasowego hitu, żeby moje nazwisko stało się bardziej znane? Czy „Incepcja” byłaby takim hitem, gdyby wcześniej Chris Nolan nie zrobił „Batmana”? Naprawdę nie wiem. N karolina.pasternak@newsweek.pl
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
i wyreżyserował film na motywach historii małżeństwa Lovingów. W 2011 r. całkowicie niezależnie od siebie powstały trzy filmy w gruncie rzeczy na ten sam temat: nadciągającej katastrofy, zbliżającego się końca świata. Były to: „Koń turyński” węgierskiego mistrza Béli Tarra, „Melancholia” duńskiego prowokatora Larsa von Triera i „Take Shelter” prawie nieznanego wtedy Jeffa Nicholsa. Amerykanin nakręcił fatalistyczny fresk z niezwykłymi rolami Michaela Shannona i Jessiki Chastain, trzymające w niepewności studium obłędu, w jaki wprowadzają nas lęki o najbliższych. Film Nicholsa kosztował 900 tysięcy dolarów, ale miał świetne efekty wizualne: złowróżbne chmary ptaków, czarne chmury kłębiące się na horyzoncie. Ciarki przechodzą mi po plecach na wspomnienie tych sugestywnych obrazów. Następny film Nichols zrobił za 20 milionów dolarów, które dostał od wytwórni Warner Bros. „Midnight Special”, wariacja na temat „E.T.” Spielberga, nie ma niestety nawet ułamka mocy „Take Shelter”. Większy budżet pozwolił na zatrudnienie gwiazdy (Kirsten Dunst), na więcej scen rodem z kina akcji, więcej wątków dramatycznych. Jest i tajemnicza sekta, z której ucieka chłopiec imieniem Alton, i tajemnicza agencja rządowa, która go ściga, i tajemniczy „inni”, z którymi Alton chce nawiązać kontakt. Nichols nie bardzo nad tym wszystkim panuje, chce koniecznie przyspieszyć akcję filmu, ale jednocześnie zrobić obraz ambitny. Eksperyment się nie udał, „Midnight Special” zarobiło w kinach trochę ponad 6 milionów dolarów, a więc wkład nawet się wytwórni nie zwrócił.
94 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
092-094_NW_44.indd 94
22.10.2016 01:22
P A T R O N
Maria Spiss
PATRON
reż. Łukasz Gajdzis PRAPREMIERA 28 PAŹDZIERNIKA 2016
Przypadający w tym roku jubileusz 70-lecia Teatru im. A. Fredry w Gnieźnie jest znakomitą okazją, aby jedyna dziś polska scena nosząca imię „ojca komedii polskiej”, mistrza rodzimego słowa, postaci, której zasługi dla rozwoju naszej sceny narodowej są fundamentalne, pochyliła się nie tylko nad twórczością Aleksandra Fredry, ale też nad niezwykłym losem Człowieka, Artysty, Polaka, przenikliwego obserwatora i diagnosty polskiego społeczeństwa i narodowego charakteru. Spektakl, będący autorską wizją losów naszego bohatera, jest nowatorską formułą przybliżenia publiczności postaci pozornie wszystkim doskonale znanej, o której jednak przeciętny, współcześnie żyjący Polak naprawdę wie niezbyt wiele. Teatr pragnie zaprosić swoich widzów na spotkanie z Patronem, ale nie zbanalizowanym przez stereotypowe interpretacje twórcą „arcykomedii”, lecz przede wszystkim z człowiekiem targanym namiętnościami, kryzysami artystycznymi rrein@wp.pl i szczerą troską o Polskę i Naród.
6.indd 1
21.10.2016 12:55
KULTURA
Newsweek
KIEDY NIE WIESZ, KTO ZAGRA
Tajna muzyka Koncerty odbywają się w mieszkaniach, w księgarniach i na dachach budynków. Nie wiadomo, kto zagra, a adres do ostatniej chwili jest tajny. A i tak na Sofar coraz trudniej się dostać TEKST
DAWID KA RPIUK, ILUSTRACJA ADAM WÓJCIK
F
ismoll podobno nawet o tym nie wiedział, ale na pierwszym w historii warszawskim (i w ogóle pierwszym polskim) Sofarze zabrakło prądu. Za scenę robił kawałek dywanu w dużym pokoju mieszkania w kamienicy przy Wilczej. Za dekoracje – piec kaflowy, wysuszone drzewko, lampki choinkowe i widok z okna na śródmiejskie podwórko. Salą prób i garderobą była kuchnia. Publiczność – dwadzieścia parę osób – siedziała na podłodze pokoju. Kto się nie zmieścił – stał w korytarzu. Fismoll – już wtedy wschodząca gwiazda nowej polskiej muzyki – szykował się do grania, a Anna Wysocka, twórczyni warszawskiego Sofara, kupowała w hurtowni pod Warszawą dwudziestometrowy przedłużacz, ubłagawszy wcześniej sąsiada z mieszkania piętro niżej, żeby zgodził się pożyczyć prąd. – A i tak byłam zachwycona – mówi dziś. – Dwadzieścia pięć osób na tajnym koncercie w mieście, w którym ludzie niechętnie chodzą na koncerty? Mogło być znacznie gorzej.
O
d pierwszego koncertu minęło dwa i pół roku, a Sofar stał się rozpoznawalną marką. Zasady są proste: najpierw trzeba wysłać zgłoszenie przez stronę internetową. Wtedy wiadomo tylko, w jakiej części miasta odbędzie się koncert. Dokładny adres zostanie przysłany e-mailem dzień przed koncertem. Lista wykonawców jest tajna do końca. Zwykle występują trzy zespoły. Każdy gra cztery piosenki. Bilety nic nie kosztują, artyści nie biorą pieniędzy, ale w zamian za koncert dostają na-
granie wideo, które znajdzie się potem na ogólnoświatowym kanale Sofara. Dla muzyków, którzy nie mają jeszcze dużej publiczności, to nie byle co. Sofar jest organizowany – zwykle raz w miesiącu – w 279 miastach na całym świecie, kto zagra w Warszawie, ten może liczyć na to, że usłyszą o nim na świecie. W Londynie, w którym wszystko się zaczęło, Sofary odbywają się codziennie. Anna Wysocka trafiła na jeden z nich na początku 2014 r. – To cud, że w ogóle się dostałam – przyznaje. – Już wtedy na koncerty zgłaszało się 10 tysięcy osób. Dziś jest ich wielokrotnie więcej. Jak ktoś wejdzie na londyński Sofar, powinien potem zagrać na loterii. Dla porównania – w Warszawie na każdy koncert zgłasza się średnio 600 osób. To i tak dużo, bo ze wszystkich zgłoszeń organizatorzy wybierają około 50. – Staramy się dać każdemu szansę – mówi Wysocka. – Dzięki aplikacjom możemy lepiej poznać naszą publiczność. Wiemy na przykład, że w Warszawie najwięcej jest osób koło trzydziestki. Zupełnie inaczej jest w Krakowie, gdzie dominują dwudziestolatkowie. To bardzo świadomi ludzie, przychodzą dla muzyki, nie dla konkretnych zespołów. Nie wiedzą, kto zagra, muszą nam zaufać. Artystów, którzy chcieliby zagrać na Sofarze, też nie brakuje. – Zgłasza się od kilku do kilkunastu dziennie – mówi Wysocka. – A miejsca są trzy. Nie spodziewałam się, że w Polsce jest tylu utalentowanych muzyków. Mamy listę 40 zespołów oczekujących, które bardzo chcemy. Kryteria? Muszą nas czymś zachwycić. No i muszą potrafić zabrzmieć akustycznie, bo idea Sofara jest taka, że
koncerty powinny być intymne. Oczywiście, przyznaje Wysocka, zdarzają się „sytuacje”. – Na naszych drugich urodzinach było za głośno. Podczas koncertu Smolika i Keva Foxa w mieszkaniu na osiedlu zamkniętym na Żoliborzu sąsiedzi zaczęli walić miotłą w sufit, panowie musieli trochę ściszyć wzmacniacze. Ale zwykle jest na odwrót. Sąsiedzi przychodzą z winem, później zapraszają do siebie. Ludzie najczęściej sami proponują swoje mieszkania. Po każdym koncercie mamy dwie, trzy propozycje.
T
o jest tak, jakbyś śpiewał na domówce – mówi Monika Adamska z grupy Madmood. – Graliśmy w mieszkaniu na ostatnim piętrze bloku przy Wilczej. Gitarzyście Piotrkowi Lewandowskiemu pękła struna i pożyczył gitarę od innej artystki. Ona miała swój styl, na nagraniu widać, jak wysoki, wytatuowany facet gra na gitarze z brokatem i naklejonymi motylkami. Taki jest klimat Sofarów – pęknie ci struna, są kłopoty techniczne, nic się nie stało. Adamska spodobała się jednej z dużych wytwórni, usłyszała, że jest nisza po Edycie Bartosiewicz. Ale nie dogadała się z firmą i teraz Madmood wydaje płytę sam, a w wolnych chwilach Adamska pomaga przy warszawskich Sofarach. – Jak brakuje kogokolwiek na jakiekolwiek miejsce, to przychodzę – tłumaczy. Kilka miesięcy temu była konferansjerką. – No i jestem wśród publiczności, aplikuję na wszystkie koncerty. Coraz trudniej się na nie dostać, bo coraz więcej osób w Warszawie przekonuje się, że warto chodzić na koncerty nawet w ciemno. W mieście jest dziś dużo porządnej muzyki.
96 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
096-098_NW_44.indd 96
21.10.2016 23:44
rrein@wp.pl
096-098_NW_44.indd 97
21.10.2016 23:44
Newsweek KULTURA KIEDY NIE WIESZ, KTO ZAGRA
Parę dni po występie na warszawskim Sofarze, Ofelia, czyli Iga Krefft, pojechała z siostrą na wakacje do Nowego Jorku. Stamtąd miała jechać do Kalifornii, ale zamiast tego zagrała przed nowojorską publicznością. – Mój menedżer napisał, że jest szansa zagrania na tamtejszym Sofarze. Następnego dnia – opowiada. – Na początku się nie zgodziłam, bo nie miałam ze sobą gitary. Poza tym to było dość przerażające – miałam zagrać sama, przed obcymi ludźmi i w obcym miejscu. Nie miałam na czym poćwiczyć, siedziałam pół dnia w sklepie z gitarami na Manhattanie i ćwiczyłam swoje piosenki. Na koncert w ostatniej chwili pożyczyłam gitarę akustyczną od znajomego organizatorów. Śpiewałam po polsku, po koncercie podchodzili do mnie ludzie, mówili, że nie rozumieją, co śpiewam ale że to jest piękne. Krefft ma 21 lat, ale show-biznes zna całkiem nieźle. Jako jedenastolatka na półtora roku przeprowadziła się z rodzinnego Gniewina do Warszawy, żeby grać w „Akademii pana Kleksa” w teatrze Roma. Potem dostała rolę w „M jak miłość”. – Dlatego teraz jestem Ofelia, a nie Iga – przyznaje. – Żeby się z tej „Miłości” jakoś wykaraskać. Studiuje aktorstwo na krakowskiej PWST, ale właśnie wzięła dziekankę; chce mieć czas na muzykę. – To jest dla mnie najważniejsze – mówi. – Wydaliśmy już jedną epkę, teraz zbieramy siły i fundusze na płytę długogrającą.
W
arszawa szybko doczekała się krajowej konkurencji. Sofary organizuje się dziś także w Krakowie i we Wrocławiu. – Każde miasto ma specyfikę, wszyscy chcemy się trochę od siebie odróżniać – mówi Marianna Kosch, twórczyni krakowskiego Sofara. Kilka lat temu pojechała do Londynu szukać pracy w branży muzycznej. Trafiła na Sofar. – To było niesamowite – wspomina. – W kamienicy przy Liverpool Street, w samym centrum miasta. Nikt nikogo nie znał, każdy tam był w pewnym sensie obcy, ale kiedy pierwszy artysta zaczął grać, byliśmy razem, zapadła kompletna cisza. Oklaski było słychać nawet z ulicy. Kosch zaczęła współpracować najpierw z londyńskim Sofarem, potem wróciła
do rodzinnego Krakowa i zaczęła działać. Pierwszy krakowski Sofar odbył się w kwietniu ubiegłego roku. Dziś o wejście na krakowskie koncerty stara się średnio trzysta osób. Lista muzyków do zaproszenia też nieustannie się wydłuża. – Działamy trochę inaczej niż Warszawa – mówi Kosch. – Mamy pewnie mniej dynamiczną promocję, staramy się budować tu lokalną społeczność. Warszawa na początku stawiała tylko na mieszkania, my robimy częściej na dachach, w ple-
To jest tak, jakbyś śpiewał dla grupy znajomych na domówce MONIKA ADAMSKA
Z GRUPY MADMOOD
nerach. Mieliśmy problemy z mieszkaniami. Od początku było u nas sporo elektroniki i to też nas odróżnia od Warszawy. No i oczywiście stolica ma pierwszeństwo u wielu zespołów, niektórych ciężko ściągnąć na południe Polski. Wrocławski Sofar założył Portugalczyk Adrian Siegle. Na Dolny Śląsk przyjechał sześć lat temu. Za pracą. – Był kryzys, z którym Portugalia radziła sobie wyjątkowo ciężko – mówi Siegle, z wykształcenia muzyk klasyczny i nauczyciel. – Brakowało pracy, perspektyw. Któregoś dnia odpaliłem Google’a i postanowiłem poszukać czegoś w Europie. Znalazłem dziewięciomiesięczny staż dla muzykoterapeutów we Wrocławiu. To był projekt unijny, opłacano przelot, mieszkanie i wydatki. Potem już nie chciało mi się stąd wyjeżdżać. Uczyłem portugalskiego studentów, którzy wybierali się na Erasmusa, poznałem dziewczynę, znalazłem robotę w koncernie IT. Kiedy pojechałem do Indonezji na stypendium, nie wiedziałem dokąd wracać. Wróciłem do Wrocławia. Pierwszy raz zobaczył Sofar podczas innej podróży, w niewielkim mieszkaniu w centrum Reykjaviku. – Scena była w po-
koju, a garderoba dla muzyków w kuchni – opowiada. Wrocławski Sofar jest w Polsce najmłodszy. Kilka dni temu odbył się siódmy koncert. – Średnio dostajemy około stu zgłoszeń. Wejściówki są dwuosobowe, więc liczymy, że zwykle koło dwustu osób chce przyjść na koncert. Adrian nie zamierza wyjeżdżać z Wrocławia. – Jestem bardzo aktywny – mówi. – Organizuję koncerty, festiwale filmowe. Czuję się częścią tego miasta.
S
ofar mógł stać się w Polsce popularny, bo nowa polska muzyka od paru lat przeżywa rozkwit. Wciąż można natknąć się w klubach na polskie Guns N’ Roses skrzyżowane z AC/DC, ale coraz częściej gra się nowoczesną muzykę na europejskim poziomie. – To są przede wszystkim ostatnie cztery lata – mówi Oly, wokalistka związana z wytwórnią Nextpop. – Wykształciła się nowa fala polskiej muzyki i nowa publiczność. Ona autentycznie śledzi to, co się dzieje na polskiej scenie, śledzi poczynania konkretnych wytwórni, co jest w Polsce zupełną nowością. Oly wyrasta na ważną postać tej nowej fali alternatywy. Ma 22 lata, nagrywa drugą płytę i jeździ z koncertami po Polsce. Dopiero niedawno postanowiła, że muzyka będzie jej głównym zajęciem. – Wcześniej to była odskocznia – tłumaczy. – Byłam w szoku, że ludzie w ogóle chcą tego słuchać. Na Sofarze zagrała jesienią zeszłego roku, kilka miesięcy po wydaniu debiutanckiego albumu „Home”. W mieszkaniu w czteropiętrowym bloku na Mokotowie, dla 30 osób stłoczonych w połączonym z kuchnią pokoju z widokiem na ogródek. – Atmosfera była genialna, intymna, przyjacielska – wspomina. – To nie jest przypadkowa publiczność. Przychodzą prawdziwi zajawkowicze, muzyczni poszukiwacze i odkrywcy. Szukają muzyki na koncertach, nie tylko w internecie. – Dlatego to robimy – kończy Anna Wysocka z warszawskiego Sofara. – Bo wiemy, że jeszcze tylu ciekawych muzyków jest do odkrycia. N dawid.karpiuk@newsweek.pl
98 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
096-098_NW_44.indd 98
21.10.2016 23:44
rrein@wp.pl
PIOTR I PAWEL ZNICZE.indd 1
21.10.2016 12:58
PREMIERY WYBITNE
BARDZO DOBRE
DOBRE
MAPA I TERYTORIUM
ŚREDNIE
SŁABE
DNO
!
Hit
REŻ. EWELINA MARCINIAK TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU
Michał Centkowski
poleca „Mapę i terytorium” w Teatrze Wybrzeże
Kto zabił Michela H.?
J
AK PRZENIEŚĆ NA SCENĘ PEŁNĄ SMUTKU I ROZCZAROWANIA POWIEŚĆ O SAMOTNOŚCI I NUDZIE, BY TEJ NUDY UNIKNĄĆ?
Jak ożywić na scenie bohaterów nieustannie przywdziewających maski, nie popadając w kabotynizm? Ewelinie Marciniak, z najważniejszą powieścią Michela Houellebecqa, ta sztuka się udaje. Przede wszystkim dlatego, że w gdańskiej „Mapie i terytorium” bardziej niż wierność adaptacji liczą się wrażenia, nastrój, „radosny impet negacji”. Przyjemność zanurzenia się w fikcji – oto nadrzędny cel spektaklu. Przypominające półki skalne drewniane schody tworzą nieregularne pagórki, na których siadają widzowie i po których wspinają się bohaterowie. Katarzyna Borkowska zaprojektowała na scenie Teatru Wybrzeże wysmakowaną, minimalistyczną konstrukcję. W drugiej części, gdy widzowie zmieniają miejsca, wszystko staje się jasne. Ten abstrakcyjny, odrobinę nieziemski krajobraz tworzy składającą się z kolejnych warstw mapę. Wędrujemy więc wspólnie pomiędzy mapą i terytorium. Swobodna lektura powieści nie oznacza rezygnacji z fundamentalnych dla autora „Cząstek elementarnych” pytań o sens i granice sztuki, o prawdę i formę. Marciniak czyni je pytaniami o sens teatru. Podobnie jak Houellebecq wątpi w zbawczą moc sztuki, w swoje własne posłannictwo. A jednak przewrotny monolog marszanda i krytyka Franza Tellera (Jacek Labijak) brzmi trochę jak wyznanie wiary. A jeśli do szczęścia potrzebujemy właśnie życia twórczo przetworzonego i błyskotliwie udramatyzowanego? Może
bardziej niż sam świat interesuje nas opowieść o nim? – pyta widzów Teller. Ktoś jednak tę artystyczną iluzję musi wprawić w ruch. Za każdą „artystyczną przygodą” kryje się armia bezimiennych attaché de presse – takich jak Marylin, zbolała, chuda pannica, w brawurowej interpretacji Magdaleny Boć. Nie tylko sztuka wymaga zresztą pracy. Ktoś musi przecież umyć te wszystkie kamienie, by przygotować scenerię dla romantycznej górskiej przygody Jeda i jego mieszczańskiej muzy Olgi (Katarzyna Dałek). Ze sceny obrywa się mocno tym znudzonym i uprzywilejowanym kolekcjonerom przedmiotów i wrażeń. Tym niezmiennie uwikłanym w społeczne konwenanse, przez egoizm skazanym na samotność Europejczykom. I w tej zjadliwej autoironii blisko jest reżyserce do Houellebecqa. Autentyczność doświadczeń i intensywność przeżyć czeka nas już tylko w fazie agonii poprzedzającej rozkład, a co za tym idzie triumf natury nad człowiekiem i cywilizacją. MIMO WIZUALNEGO PIĘKNA I HIPNOTYZUJĄCEJ MUZYKI JUSTYNY ŚWIĘS I WOJTKA URBAŃSKIEGO ta opowieść mogła ugrzęznąć w niekończących się, chwilami pretensjonalnych rozważaniach. Gdyby nie prosty, choć ryzykowny zabieg. Każdy z bohaterów otrzymał swe dziecięce alter ego. Młodzi aktorzy świadomie, z dużą swobodą, chwilami bezlitośnie rozsadzają ramy widowiska, obnażając sztuczność konwencji. Mały Jed (Piotr Burdzela) dużo lepiej niż jego „dorosły” odpowiednik radzi sobie nie tylko z Olgą, ale i w relacjach z Ojcem, a smarkaty Hirst w wykonaniu Piotra Zamudio-Zeidlera dobrze wie, co tak naprawdę liczy się na „rynku sztuki”. Młodzi bohaterowie wygrywają, bo jeszcze przez chwilę stać ich na szczerość. W poruszającej scenie improwizacji rysują swoje własne mapy, nie tak może piękne jak te z przewodników Michelina, fotografowane przez Jeda, za to niosące autentyczne znaczenia, prawdziwe i szczere emocje. Wkrótce stracą niewinność, zostanie im to emerytowane szczęście gdzieś na sztucznej wyspie, o którym tak kusząco śpiewa Justyna Święs. N
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
TEATR
100 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
100_NW_44.indd 100
21.10.2016 18:29
rrein@wp.pl
NW_PLUS.indd 1
21.10.2016 20:07
FILM
Żegnaj, świecie DWIE IMPREZY, OD KTÓRYCH ZACZYNA SIĘ „BURN BURN BURN”, MÓWIĄ O TYM FILMIE WSZYSTKO, CO TRZEBA. Po pierwszej z nich oprowadza nas Dan – sympatyczny dwudziestoparolatek, dusza towarzystwa. Druga to jego stypa. Dan zachorował na raka i umarł. Odpadły
mu dylematy późnego dorastania, kłopoty z pracą, pieniędzmi, nieszczęśliwe miłości i trudne rozstania, czyli to, czym żyją jego dwie najbliższe przyjaciółki. Rozstając się z życiem, Dan zostawił im zadanie do wykonania. Mają rozsypać jego prochy na brytyjskiej prowincji.
Po drodze (a jakże) poszukają sensu życia, dorosną, pogodzą się z tym i owym, przebrną życiowe zakręty i pożegnają zmarłego przyjaciela, który zresztą ( jako nagranie z laptopa) będzie ich przewodnikiem. Sympatyczna historyjka o dojrzewaniu i odchodzeniu, o mo-
YOU WANT IT DARKER
JOANNE
LEONARD COHEN, SONY
LADY GAGA, UNIVERSAL
Czekając na śmierć
Królowa kiczu
WYDAWAŁO
SIĘ , ŻE PO PONU -
RYM I PRZEJMUJĄCYM ALBUMIE
N ICKA C AVE ’ A w tym roku w muzyce nie wydarzy się już nic równie przygnębiającego. Jedyną osobą, która mogła wejść jeszcze głębiej w mrok, jest mistrz Cave’a Leonard Cohen. „Jestem gotowy stanąć twarzą w twarz ze śmiercią“ – mówi wprost 82-letni bard w wywiadach z okazji premiery płyty „You Want It Darker”.
Zawsze śpiewał o przemijaniu, celebrował śmierć. Nowe utwory „Treaty” czy „Leaving the Table” mają łagodny charakter i są wyrazem pogodzenia z losem. Natomiast w „If I Didn’t Have Your Love” czy „It Seemed the Better Way” można wyczuć nawet pewien optymizm. Dobra płyta, choć nie wyzwala aż takich emocji jak „SKELETON TREE” Cave’a. JACEK SKOLIMOWSKI
LADY GAGA PRÓBUJE SIĘ ZMIEN I Ć – B EZ S KU T E CZ N I E . Do produkcji płyty „Joanne” wynajęła M ARKA R ONSONA (współtwórcę sukcesu Amy Winehouse), a ten ściągnął do studia m.in. Becka, Josha Homme’a i Kevina Parkera (Tame Impala). Jednak ci, którzy cenią tych artystów, niech lepiej nie słuchają tej płyty. W „Diamond Heart” rockowa gitara została zmik-
sowana z topornym tanecznym rytmem, akustyczna ballada „Joanne” brzmi jak ckliwe popowe country, lekko egzotyczne „Dancin’ in Circles” przypomina hity Ace of Base, a w „Perfect Illusion” wokalistka pokazuje, że wciąż ma kompleks Madonny. Lady Gaga pozostaje niezmiennie symbolem kiczu i złego smaku. JACEK SKOLIMOWSKI
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
MUZYKA
102 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
102-103_NW_44.indd 102
21.10.2016 18:30
Newsweek KULTURA PREMIERY
KSIĄŻKI DROBNA ZMIANA MARCIN ŚWIETLICKI, WYDAWNICTWO A5
Starość outsidera
mencie, w którym zaczyna się rozumieć, że się już nie tylko dorosło, ale też że się niechybnie kiedyś umrze. Nierówna, ale na swój sposób urocza. Nie ma powodu, żeby zapamiętać ją na długo, ale też nie ma powodu, żeby nie poświęcić jej wieDAWID KARPIUK czoru z przyjaciółmi.
BURN BURN BURN REŻ. CHANYA BUTTON
„W OLNOŚĆ SŁOWA TYLKO DLA TYCH, KTÓRZY NIE UMIEJĄ MÓWIĆ. Polszczyzna tylko dla tych, którzy ją kaleczą. Nieustanne obelżywe święto”. Takich cytatów, odnoszących się do polskiego tu i teraz, można w najnowszym tomie Marcina Świetlickiego znaleźć więcej. Myli się jednak ten, kto uważa, że tytułowa „Drobna zmiana” miałaby sugerować, iż na stare lata Świetlicki postanowił zostać poetą zaangażowanym. Nie sądzę też, by tytuł odnosił się do tego, że zamiast wierszy mamy PROZĘ POETYCKĄ. Ja przynajmniej widzę tę zmianę całkiem gdzie indziej. Otóż od chwili debiutu jednym ze znaków firmowych Świetlickiego było outsiderstwo. Samotność miała w jego wierszach wymiar nie tyle może heroiczny,
co triumfalistyczny; sytuowała go ponad tandetą codzienności. W „Drobnej zmianie” – tak przynajmniej ją czytam – ta sama samotność jest wyrazem bezradności wobec wariującego świata; okazuje się, że w roku 2016 oznacza dla 55-letniego Świetlickiego coś innego niż ćwierć wieku wcześniej. Może i nawet by się dokądś przyłączył, tylko dookoła pusto. PIOTR BRATKOWSKI
NAJLEPSZE LATA NASZEGO ŻYCIA MAREK HŁASKO, ISKRY
WISTECH MEDIA
Hłasko socrealista „NAJLEPSZE LATA NASZEGO ŻYCIA”
WYSTAWA
UZUPEŁNIAJĄ OBRAZ TWÓRCZYCH
ZACHĘTA, WARSZAWA, DO 15.01 2017
Folklor przeżuty „POLSKA – KRAJ FOLKLORU?” JEST O TYM, JAK WŁADZA KOMUNISTYCZNA POŻARŁA SZTUKĘ LUDOWĄ , przeżuła ją propagandowo i zostawiła wydmuszkę – estetykę bez korzeni, tradycji, głębi. Jest też o tym, jak socrealizm i modernizm łączyły się z folklorem, co unaoczniają rzeźba „Oberek” czy projekt architektoniczny Domu Chłopa w Warszawie. Jest i o tym, jak inicjowano współpracę twórców ludo-
rrein@wp.pl
102-103_NW_44.indd 103
M ARKA H ŁASKI . Pisane w latach 1951-1956 i właśnie odkryte teksty nigdy się nie ukazały. Czy Hłasko pisał je do szuflady, nie wiadomo. Są tu dwa alternatywne zakończenia „Wilka”, znalezionej w papierach Hłaski pierwszej powieści, którą pisał jako 19-latek. Jest toporny w propagandowej poetyce warszawski reportaż z czasu planu sześcioletniego. W dołączonym do niego (i nigdy niewysłanym?) liście do redakcji Hłasko pisał: „Jestem robotnikiem-samoukiem i mam dopiero osiemnaście lat. Ale napisałem to, co czuję. Wiem, że napisałem źle. (…) Wrzuć POCZĄTKÓW
POLSKA – KRAJ FOLKLORU?
wych z artystami i projektantami, czego efektem były choćby modne do dzisiaj krzesła grupy projektowej Ład czy ceramika ręcznie malowana przez malarki z Zalipia. Przypomniano też słynną wystawę „INNI” w Zachęcie w 1968 r., na której pokazywane były prace tzw. outsiderów, np. rzeźby Stanisława Zagajewskiego. Widać, że były robione z potrzeby serca. JOANNA RUSZCZYK
do kosza, ale nie śmiej się”. Jest czołobitny nekrolog stalinowskiego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego. Od paru dekad trwa spór, jak mocno Hłasko uległ socrealizmowi. Widać, że przed debiutem był pod jego silnym wpływem, ale widać też, jak dojrzały pod względem literackim był nastoletni Marek PIOTR GAJDOWSKI Hłasko. 24-30.10.2016
103
21.10.2016 18:30
RYS. HENRYK SAWKA
HENRYK SAWKA
104 24-30.10.2016 rrein@wp.pl
104_NW_44.indd 104
21.10.2016 21:22
oprawy miękk
i ej
29,99
czy
39,00
ad
23%
oty
cena regularna ce
n
oszczędzasz
J.K. J .K. Rowling, Rowling J John Tiffany, J Jack Thorne Harry Potter H i przeklęte dziecko. Część 1–2 Wydawnictwo Media Rodzina
Oferta cenowa z kartą mój empik obowiązuje do 25.10.2016 rrein@wp.pl
EMPIK.indd 1 reklama_Newsweek_od24pazdziernika_2016-ok.indd 1
21.10.2016 12:56 2016-10-20 12:12:36
rrein@wp.pl
MARTES SPORT.indd 1
21.10.2016 12:57