Rekurencje nr 2-3 (3-4), marzec-czerwiec2013

Page 1

nr 2–3 (3–4) marzec–czerwiec 2013


Zapraszamy do lektury artykułów, komentowania i polemiki na stronach: http://www.rekurencje.pl/ http://www.facebook.com/rekurencje Strona Czytam ‘Czytam “Czytam lewicową publicystkę dla beki” dla beki’ dla beki: http://www.facebook.com/dlabekidlabekidlabeki Kontakt: Bredakcja@rekurencje.pl

ŚWITALSKI: Nerdonomicon 29 Teorie spisku, cz. I: O tym, jakie niebezpieczne rzeczy czają się na niebie . . . . 29 Teorie spisku, cz. II — HAARP: Niebo będzie płonąć . . . . . . . . . . . . . . . . 30 Requiem dla LucasArts . . . . . . . . . . . . 32

Spis treści Redakcja

4 WIŚNIEWSKI: Bastion logiki sakralnej 34 Przyszłość Europy . . . . . . . . . . . . . . . 34 6 Dekonstrukcja w akcji . . . . . . . . . . . . . 35 Ostatni bastion logiki sakralnej . . . . . . . . 38 10

Sztuczne Trollki BYTNER: Leniwy Lewacki Pomiot Każdy czyta to, na co sobie zasłużył Smartfony dla dumbuserów . . . . . Gnijące kasztany . . . . . . . . . . . O kasztanach raz jeszcze . . . . . . .

. . . .

. . . .

. . . .

. . . .

. . . .

FOLTA: Katedra hipsterologii stosowanej Seks bez miłości . . . . . . . . . . . . . . . Lemingi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rondo Gierka i Margaret Thatcher . . . . . Stręczenie rotmistrza . . . . . . . . . . . . .

. . . .

MISZCZYK: Na dnie strumienia świadomości Urojona przeszłość . . . . . . . . . . . . . . Nerdkultura polityczna . . . . . . . . . . . . Analiza zjawiska neoliberalizmizmu . . . . . Kyriarchia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Post-rzadkości nie będzie . . . . . . . . . . Droga jako cel sam w sobie . . . . . . . . . O niezrozumieniu natury . . . . . . . . . . .

2

. . . . . . .

10 ZASINA: Tygielek tradycjonalisty 12 Votum separatum à propos „Strumienia 13 świadomości” redaktora Miszczyka . . 15 Felieton Walentynkowy . . . . . . . . . . . . Życie Pi — doskonale subiektywna recenzja 17 Tydzień Kina Hiszpańskiego — mikrorelacja 17 A to ci dopiero... . . . . . . . . . . . . . . . 18 Felieton majowy . . . . . . . . . . . . . . . 20 20 ZDANIE: Polski zielnik ideologiczny Księżyc z sera . . . . . . . . . . . . . . . . . Wielka ucieczka . . . . . . . . . . . . . . . . 22 22 23 Artykuły gościnne Bednarski: Drugie spojrzenie na nerdkulturę 25 Zalewski: Rap w imię Jezusa Raptora . . . 26 Lechowska: Rzecz o zatrudnieniu . . . . . . 26 Pisarski: Przezorny . . . . . . . . . . . . . . 27 28 Pisarski: Pięćdziesiąta pierwsza twarz Greya

42 . . . . . .

42 42 44 44 45 47

48 . 48 . 49

. . . . .

51 51 53 55 56 57

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Polecane artykuły:

Zalewski: Rap w imię Jezusa Raptora Umysłów młodych ludzi w Polsce nie kształtują, jak chciałaby Gazeta Wyborcza, najnowsze publikacje Umberto Eco i „zabawne” fanpage na FB. Nie kształtuje ich też, jak objawia się w mokrych snach 23 kwietnia 2012 Jarosława Kaczyńskiego, troska o śledztwo smoleńskie i zamiłowanie do kandyzowanej cebuli. [...] Smutna Czasopismo internetowe „Rekurencje” niewątpliwie prawda brzmi: duża część młodzieży patrz na świat przechodzi trudny okres. Popularność pozostaje nie- przez oczy swoich ulubionych raperów. Z str. 53 wielka a artykuły pojawiają się z wyraźnie mniejszą regularnością. Czy to koniec? Być może. Ale nie martwcie się — nie wiem jak długo przeżyją Rekurencje ale zapewniam was: kiedy pewnego dnia znikniemy, pamięć o nas pozostanie w świadomości trollskiej. Być może za wiele lat jaki badacz literatury wczesnego XXI wieku odkopie te pdf-y, doceni ich geniusz i sprawi że artykuły tu zawarte będą obowiązkową literaturą na każdym stadium edukacji. Na razie jednak nie Wiśniewski: Dekonstrukcja w akcji myślmy o śmierci Rekuencji — zamiast tego czytajmy Ja wiem, że wszystko co napisałem powyżej brzmi je póki żyją. przynajmniej dziwnie, ale na pewnym poziomie trollo23 czerwca 2012 faszystowskiego wtajemniczenia cała rzeczywistość egzoteryczna zdaje się tracić znaczenie [...]. Po proDrodzy trolle, drogie trollki. stu jak ktoś czeka na nadejście Eurazjatów, wierzy Ze smutkiem ogłaszam, że Czasopismo Internetowe w ukryte istnienie i działanie Katechonu a w życiu dba Rekurencje zostaje zamknięte. Niewielka popularność tylko o to, by nie dać zimmanentyzować eschatonu, to połączona z ciągle malejącą aktywnością redakcji spra- wszystko znajdujące się poniżej tych misteriów traktuje wia, że po prostu nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. jak niezobowiązującą piaskownicę. Z str. 35 Mimo wszystko, Rekurencje były jednym z bardziej udanych projektów Wielkiego Imperium Trollskiego. Wrzuciliśmy trochę fajnych artykułów — raz śmiesznych, raz poważnych, innym razem po prostu bezsensownych. Zrobilimy coś kreatywnego, oczywiście jak na grupę ludzi spamujących ankiety na fejsbuku Krzysztofem Oksiutą. Oczywiście Rekurencje nie znikną bez pożegnania. Dla naszych czytelników zaplanowaliśmy prezent po- Miszczyk: Analiza zjawiska żegnalny, aczkolwiek szczegóły są jeszcze nieustalone. neoliberalizmizmu Szczegóły ustalicie wy, w najbardziej odpowiedniej formie — poprzez fejsbukową ankietę. Niestety będzie ‘Neoliberalizm’ to popularne słowo, szczególnie w publicystyce lewicowej, do dziś jednak nikomu nie udało ona ankietą zamkniętą się stworzyć jego spójnej definicji. [...] Zagadkę tę Pozdrawiam i żegnam, można rozwiązać tylko metodami trollskimi: wejść na wyższy stopień rekurencji i opisać ideologię nielubienia — Redaktor naczelny Strona Internetowa neoliberalizmu. Z str. 25 ∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

3


Redakcja

4

CCCLPDBDBDB

CCCLPDBDBDB to strona internetowa, a dokładniej fanpage na Facebooku. Jest to też redaktor naczelny Rekurencji, bo czemu nie? CCCLPDBDBDB w wolnych chwilach zajmowałby się trollowaniem ale nie ma wolnych chwil bo całe życie zajmuje mu praca jaką jest trollowanie.

Paweł Mateusz Bytner

Paweł Mateusz Bytner jest redaktorem Czasopisma Internetowego Rekurencje. Prowadzi w nim rubrykę „Leniwy Lewacki Pomiot”. O sobie pisze tak: „Jestem studentem matematyki, kochającym tak ją, jak i naukę w ogóle. Od dziecka jestem głodny wiedzy o otaczającym mnie świecie i nie toleruję ludzi, których w najmniejszym stopniu to dziwi. Cenię przez to u innych szerokie horyzonty i przemyślany pogląd na świat, choćby i niekoniecznie zgodny z moim. Nie boję się zadawać pytań, mówić co innego, niż ktoś by chciał usłyszeć, nie istnieją dla mnie tematy tabu, a święte krowy i kaczki najbardziej lubię upieczone. Jednak potrafię przyznać się do błędu, a wręcz czuję taką potrzebę, gdy sam swój błąd dostrzegę. Uważam, że z życia należy czerpać jak najwięcej przyjemności, byle nie kosztem innych.”

Michał Cieślik

Michał Cieślik redaguje rubrykę „Za kulisami” w Rekurencjach. O sobie pisze: „Jestem studentem pochodzącym z terenów, na których osiedliła się zakamuflowana opcja niemiecka. Interesują mnie poczynania elit politycznych, miliony euro biegające po zielonej murawie i wielogodzinne dyskusje, które do niczego nie prowadzą. Głoszę hasło «Rekurencje stroną startową każdego Polaka».”

Maciej Folta

Maciej Folta pisze dla Rekurencji w rubryce „Katedra hipsterologii stosowanej”. Na swój temat pisze: „Jestem studentem. Liberalnym pragmatykiem, oprócz tego mizantropem, lewakiem, zaprzańcem, kosmopolitą, moralną relatywistą. Słowem: ekstrema i podziemie. Czytam «Time» i «Epokę». Pijam tylko Ballantine’a, palę Winstony — dla Ciebie mam Wintermensy: zagraniczne czekoladowe cygara. Zdejm kapelusz.”

Maciej Miszczyk

Maciej Miszczyk w Czasopiśmie Internetowym Rekurencje redaguje rubrykę „Na dnie strumienia świadomości”. Sam o sobie pisze: „Pełnoetatowy nerd, wielokierunkowy student, bardzo amatorski redaktor. W wolnym czasie denerwuje ludzi i pisze dość od rzeczy.”

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Redakcja

Michał Świtalski

Michał Świtalski jest redaktorem Czasopisma Internetowego Rekurencje, w którym prowadzi rubrykę „Nerdonomicon”. Michał Świtalski o sobie: „Wiecznie niewyspany wieczny student, wiecznie niezadowolony i narzekający, z wiecznie zepsutym samochodem. Za dnia próbuje sypiać, a nocą ratuje Internet. Koneser źle przetłumaczonych i napisanych książek oraz źle nakręconych i zagranych filmów. Słucha muzyki dokładnie takiej, jakiej nie lubisz. Głośno. Lubi koty.”

Tomasz Wiśniewski

redaktor Czasopisma Internetowego Rekurencje, prowadzący rubrykę „Bastion Logiki Sakralnej”. Tomasz Wiśniewski na temat Tomasza Wiśniewskiego: „Rejczi, czyli właściwie Tomasz Wiśniewski. Nie lubi ludzi, dzieci, kobiet i zwierząt. Religiant i antyliberalna ironistka zarazem. Zwolennik katolickiego socjalizmu utopijnego i komunizmu wojennego. Urodzony lojalista i kolaborant. Partycypuje mistycznie w osobowościach kilku wdzięczących się w internetach modelek. Poza tym studiuje.”

Damian Zasina

początkowo gościnny współpracownik, dziś pełnoprawny redaktor Czasopisma Rekurencje. Damian Zasina o sobie: Na co dzień pracuję z liczbami, dlatego wyrażanie rzeczy niemierzalnych sprawia mi trudność. W wolnych chwilach czytam książki i oglądam filmy. Gdy pogoda dopisuje — włóczę się na piechotę po Warszawie, pogwizdując przy tym cicho. Wnikliwie obserwuję i staram się wyciągać samodzielne wnioski. Jestem sceptykiem i naprawdę twardo stąpającym po ziemi realistą — możesz przekonać mnie tylko, mając w rękawie kilka faktycznie rozsądnych argumentów.

To zdanie jest nieprawdziwe

jest, podobnie jak redaktor naczelny CCCLPDBDBDB, fanpejdżem na facebooku. Zdanie samo siebie opisuje w ten sposób: „Nie jestem tylko autoreferencyjnym semantycznym tworem tak jak mogłoby się wydawać. Gdy odrywam się od mojej wirtualnej tożsamości przemierzam Kraków z harmonijką w kieszeni, gitarą na plecach i kapeluszem na głowie. Towarzyszy mi ciągły brak pieniędzy i blues szumiący w głowie — który można usłyszeć stojąc dostatecznie blisko. Z przyczyn praktycznych i niefortunnych dorywczo programista, dorywczo autor. Debiut jako felietonista w Rekurencjach był moim marzeniem od dziecka. Lubię tworzyć za długie zdania, prawdziwości których sam nie jestem w stanie ocenić.”

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

5


sztuczne trollki http: // www. facebook. com/ trollky

Miniatura ukazująca Wincentego z Beauvais, koniec XV wieku Polecam Poczytać Kardaszewskiego

Karl Briullov — Portret malarza i baronowej w łódce Sztuczne Trollki

6

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Ricardo Migliorisi — Ostatni dzień Pompejów Sztuczne Trollki

Dominique Ingres — Łaźnia turecka — studium Polecam Poczytać Kardaszewskiego

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

7


[autor nieznany] — Bitwa pod Tewkesbury (iluminacja z manuskryptu z Ghent) Sztuczne Trollki

Rafael Santi — Święty Jerzy i smok Sztuczne Trollki

8

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Hans Wechtlin — Ranny człowiek (ilustracja z Podręcznika Chirurgii Hansa von Gersdorffa) Sztuczne Trollki

Pieter Bruegel starszy — Mizantrop Sztuczne Trollki

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

9


Leniwy Lewacki Pomiot

Rubrykę prowadzi: Bytner

Każdy czyta to, na co sobie zasłużył

26 marca 2013

Jakiś czas temu w pewnym zapyziałym zakątku internetu została mi rzucona ciężka rękawica — wyzwanie „sam zrób lepiej, a nie się wymądrzasz”, która zdaniem autora była chyba świetnym sposobem na odparcie krytyki. Już nawet coś pisałem na dowód, że się kurewsko myli, ale przerwałem w połowie. Dziś ponownie zostałem zainspirowany przez tę samą osobę. Tekstem tym rozpocznę mam nadzieję całą serię, dotykającą tematyki z najgłębszych czeluści nerdoświata. Odniosę się tym razem do filmiku na temat klasycznej fantastyki [„Fatalstyka” odc. 13 — „Skazani na klasykę?”]: http://www.youtube.com/watch?v= 6Tq0AWrjt_0. W powyższym filmie autor przedstawia dość popularny wśród znawców pogląd, jakoby praprzyczyną fantastyki — w każdej postaci — był Tolkien. Dowodem na to jest rzesza światów, powielających schematy tolkienowskie, czerpiących z niego garściami, wbijających się w schematy nakreślone przez guru współczesnych fantastów1 . Czerpanie garściami z Tolkiena objawia się osadzeniem akcji w umagicznionym średniowieczu, motywem tułaczki, skopiowaniem fauny i flory, obecnością wybrańca i jego dreamteamu. Coś jest jednak nie tak z przykładami podanymi przez autora filmu — Warcraftem, Warhammerem, Zapomnianymi Krainami, światami TES, Might& Magic, Wiedźmina... Przyjrzyjmy się, jak powyższe i inne utwory wpisują się w naszkicowany przez nasz absolut schemat „zrób dobre bajdurki i opchnij je za grubą kasę”.

Na początek — nie pierwszy Tolkien się zafascynował średniowieczem. Ktoś, kto uważał na języku polskim powinien był zanotować coś bezlitośnie wałkowanego na wszystkie strony — romantyzm. Wtedy przecież tak chętnie sięgano po przeczące rozumowi opowiastki i bajki obecne w przekazach ustnych, a korzeniami sięgające średniowiecza, albo i dalej. Czy to nie daje do myślenia? Kilku autorów, żyjących na długo przed Aragornem i ekipą, spisało popularne do dziś baśnie — Grimmowie, Andersen, Perrault. Do tego zachowały się eposy rycerskie — dzięki temu, że były w nielicznym przez pewien czas gronie utworów, którym nie bardzo przeszkadzano się zachować. Zaczerpnięte w nich motywy są obecne i u Tolkiena. Czy Tolkien jest niezbędnym „przekaźnikiem popularności”? Moim zdaniem to gruba nadinterpretacja. Po drugie ale — już wśród wymienionych światów znajdziemy kontrprzykład — Warhammera, osadzonego w świecie quasi-renesansowym. Łatwo mnożyć przykłady utworów osadzonych wcześniej, później, w czasach współczesnych, albo w świecie tak różnym od naszego, że ciężko mówić o nawiązaniu do jednej konkretnej epoki. W literaturze sztandarowe będą Świat Dysku, Harry Potter, twórczość Andre Norton, Neila Gaimana, czy Philipa Pullmana.

Wybraniec i dreamteam

Tu podobnie: nie podlega wątpliwości, że to dość popularne. Jednak znów ciężko twierdzić, że to powielanie Tolkiena. Raczej śmiem twierdzić, że istnieje coś w ludzkiej naturze, co wymusza wciśnięcie w utwór koCzas akcji — bród, smród i etos goś z misją i paru w jakiś sposób zajebistych towarzyOczywiście nie ma co się sprzeczać z twierdzeniem, że szy, aby mieć jakiekolwiek szanse na zaciekawienie odnajlepiej widoczne w fantastyce są utwory odnoszące biorcy. Nie wiem, w jaki niby inny sposób miałoby to się do średniowiecza. Jednak, chcąc być uczciwym wo- wyglądać. Może powinienem czytać fantasy o normalnym wieśniaku, który doi fruwające krowy i uprawia bec faktów, trzeba wtrącić „ale”. A nawet parę „al”. 1

10

W tym akapicie tak wiele słów powinno zostać ujętych w cudzysłowy, że już sobie to darowałem.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


BYTNER: LENIWY LEWACKI POMIOT rośliny many przez całą książkę, sam. To z pewnością namnożyło się elfów: wysokich, niskich, jasnych, ciemnych, śniadych, śnieżnych, pustynnych, morskich, nocbyłoby baardzo interesujące. nych, dziennych, popołudniowych, słonecznych, księżycowych i marsowych. Według tej zasady (paradokTopos — boso przez wieloświat? salnie) Tolkien „dobry” nie jest, bo elfów u niego nie Tu już ciężko się nie czepiać — motyw wędrówki, który ma2 . Tolkienowscy Quendi są — krytycznym okiem — ma być klasyką w fantastyce, to coś, co wyrosło z Tolludźmi z długimi uszami, którzy żyją wiecznie. Nie kiena? Odyseusz, jak tylko do Ciebie dopłynie, to Ci mam bladego pojęcia, dlaczego nadano im przezwitakiego konia trojańskiego zapakuje, że do końca żysko elfów — pociesznych miniaturek ze skrzydełkami, cia zapamiętasz jego imię. Chcemy czytać o Robinsoobecnych w baśniach i mitach. Trudno, od czasu wynach, Guliwerach, kapitanach Nemo, Lidenbrockach, dania Władcy Pierścieni elfy takie jak Calineczka są bo człowiek jest trójwymiarową istotą w czterowymiawysiudane z literatury fantastycznej, a szkoda. rowym wszechświecie, dla której podróż jest pojęciem Trzecią ważną rasą są orkowie, acz tu różnice są tak istotnym i elementarnym, że nawet, gdyby wyewoluował z żuka gnojarza na księżycu gazowego ol- tak wyraźne, że nie ma wiele do omawiania. Są orbrzyma w podwójnym układzie gwiazd, to tak czy siak kowie ze Śródziemia — brzydkie cherlaki, wywodzące się z elfów. Są orki z legend, które praktycznie można wiedziałby, co to znaczy „podróżować”. Ponadto, jeśli ktoś uważa, że to jest fantastyczny utożsamić z ogrami czy olbrzymami. Są też orkowie niezbędnik, to współczuję mu ubogiej biblioteki. Nie „współcześni” - wciąż brzydale, ale bardzo postawni, tak trudno znaleźć książki, które są świetne, obywając czasem tworzący własną, konkurencyjną wobec ludzsię bez motywu epickiej podróży, a poruszające dość kiej kulturę. Zdarzają się też orkowie rosnący z zarodników jak grzyby, czy inne dziwadła (tu polecam ważne tematy. Niewidocznych Akademików Pratchetta).

Technologia kopiuj-wklej — bo elf to elf, po chuj drążyć temat?

Podsumowanie

Najtrudniejszym do obalenia argumentem jest wszechobecność krasnoludów, elfów, orków i innych brzydali w większości uniwersów. Przyjrzyjmy się temu bliżej — tu przydadzą nam się przykładowe światy podane w filmie jako czerpiące z klasyki. Krasnoludy, które charakteryzują się tym, że są niskie, krępe, mieszkają w kopalniach, a ich życie polega na budowaniu, machaniu kilofem, machaniu toporem, piciu piwa i dupczeniu kobiet. Ludzkich, bo własnych nie mają. Znam jednak świat, w którym — pomijając pewne szczegóły — znajdziemy istoty z tego opisu, a który jest o wiele starszy od Śródziemia. Mianowicie nasz. Niski wzrost pewnych osób był od zawsze czymś przyciągającym uwagę, przez co karły doskonale odnajdowały się w światach mniej lub bardziej magicznych — czy to w cyrku, czy to w baśniach. Kolejną bardzo popularną rasą są elfy. Niepisana zasada mówi, że każdy „dobry” twórca fantasy musi wymyślić przynajmniej jedną własną elfią rasę, stąd

Owszem, krasnoludy, orkowie, elfy, a także inne stworzenia ze Śródziemia, mają swoje miejsce w fantastyce. Tylko czy każdy elf to Quendi? Czy to, że twórcy i tłumacze wciąż używają tych samych nazw do określania różnych istot (i kultur), jest spuścizną Tolkiena, czy zakorzenione jest głębiej? Czy przypadkiem nie jest tak — szczególnie mam na myśli polską scenę — że istnienie Tolkiena i przypisywanie mu ustanowienia podwalin pod współczesną fantastykę, nie wynika z prostego faktu, że kilka lat temu nakręcono głośny, dobrze rozreklamowany i całkiem ładny film na podstawie jego dzieła? Jako gówniarz nie miałem bladego pojęcia o istnieniu Śródziemia, a motywy fantastyczne uwielbiałem. Ciężko zarzucić Brzechwie, Kruger, Verne’owi, Parandowskiemu, Carrollowi czy Leśmianowi, że zrzynali z Tolkiena. Na zakończenie jeszcze coś o elfach [Franz Schubert — Erlkönig, op. 1, D 328]: http://www.youtube.com/watch?v=VdhRYMY6IEc

2

Zdaję sobie sprawę, że piszę głupotę.

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

11


BYTNER: LENIWY LEWACKI POMIOT 11 kwietnia 2013

Smartfony dla dumbuserów Patrzę właśnie na leżący przede mną telefon. Czarnuch ma pięć lat, kosztował mnie złotówkę, przeżył utopienie w miejscu, które wstyd wspominać, podejrzewam, że projektanci obudowy myśleli, że tworzą czarną skrzynkę. Niegdyś miałem ambitny plan nie wymieniać go, póki działa, acz zaczyna dawać się we znaki jego niezgodność z najnowszymi standardami, co skłania mnie do przyjrzenia się własnemu portfelowi i ofertom rynkowym. Przez pół dekady zadowalałem się produktem z najniższej półki, którego wybór był w dodatku pokierowany przede wszystkim eleganckim wyglądem i klasyczną, jednoczęściową obudową (przy ówczesnym zalewie tandetnych sliderów) — mianowicie Samsungiem SGH Z170. Prawie wszystkie jego wady, które stwierdzam aktualnie, były mi znane już na początku użytkowania — brak gniazda 3,5 mm do słuchawek oraz mini USB, krótki czas pracy baterii, niezrozumiała dla mnie, ale jednocześnie absolutnie nieuciążliwa niemożność ustawienia dzwonka mp3 jako sygnału przychodzącej wiadomości (przy czym można taki dzwonek ustawić dla połączeń i alarmów) oraz dziwny system dedykowany, który teoretycznie pozwala na instalowanie aplikacji Java, ale do tej pory nie znalazłem sposobu, jak taką zainstalować z własnego komputera. Jak widać są to pewne minusy względem standardów z czasów, gdy go kupowałem, nie mówiąc już o obecnych. Gdy teraz porównuję sobie dostępne w sprzedaży nowe telefony, nie wiem: czy mam płakać, czy się ciąć. Najlepiej biedę, jaką tam dostrzegam, zobrazuje reklama jabłkowych nowości, którą jakiś czas temu widziałem w telewizji. Ktoś chciał mi wmówić, że doskonałym powodem do zakupu tego cuda zza Atlantyku są niepowtarzalne możliwości w pstrykaniu i obróbce zdjęć. Widząc tę reklamę oniemiałem, bo gdybym wyjął z kieszeni swojego staruszka i zareklamował go komuś dokładnie tymi słowami, którymi próbowano mnie przekonać do zabawki droższej od mojego komputera, to praktycznie bym nie kłamał. Oczywiście nie dowodzi to, że mój telefon dorównuje współczesnym.

12

Ale też specjalnie od nich nie odstaje — ma praktycznie wszystkie funkcje potrzebne przeciętnemu użytkownikowi, a i trochę takich, które przydadzą się mniej przeciętnym, jak mi. Gdy czytam specyfikację współczesnych modeli z tej samej półki, co mój, to widzę tylko kosmetyczne różnice — większą pamięć, czy rozdzielczość matrycy aparatu. Świecie podręcznych super-gadżetów, czemu pozostajesz science-fiction? Gdzie są zegarki z wbudowanym Wszystkim? Czemu nowoczesne, ułatwiające życie technologie nie robią żadnej rewolucji, bo są po prostu niedostępne, bo ich zdobycie wymaga albo podpisania cyrografu, albo poświęcenia stu sześciopaków piwa? Oczywiście nie stawiam tych pytań dlatego, że naprawdę nie wiem. Nie odkryję Ameryki twierdząc, że produkcja tak zwanego smartfonu jest niewiele droższa od produkcji zwykłego pustaka. Dla mnie to oczywiste, że taka a nie inna sytuacja na rynku służy tylko napełnianiu kont producentów. Na jedno i drugie są klienci, nikomu nie opłaca się tego zmieniać i upowszechniać smartfonów, bo nic ich na wyższej półce cenowej nie zastąpi, a interes kręcić się musi. Wychodzi na to, że ponarzekałem głównie, że smartfony drogie. Ale jeszcze pozostaje druga część — że ich użytkownicy głupi. Rzecz jasna nie wolno uogólniać i część ludzi wie co robi, kupując taki a nie inny telefon. Ale jest też cała rzesza, która nabiera się na takie bzdury, jak we wspominanej przeze mnie reklamie. Dawniej o statusie świadczył zegarek na ręku, dziś — rodzaj cegły w kieszeni. Do tego sprowadził się wynalazek, który miał ludziom znacznie ułatwić życie. Wracam do swojego ambitnego planu — zobaczę, ile mój misiek jeszcze wytrzyma. Nie muszę mieć dotykowego ekranu, bo za parę lat wejdzie nowa moda, problem z gniazdem 3,5 mm rozwiąże polutowanie paru drutów. Dzięki odrobinie chęci mogę mieć w kieszeni ulubione filmy, muzykę, całą wiedzę ludzkości, słowniki i wszelkie potrzebne mi kontakty. Będę zrzędził, że kiedyś to były czasy, ale póki czołg nie przejedzie mojego telefonu, nie kupię dokładnie tego, co już mam, z odrobinę jedynie wygodniejszą obsługą.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


BYTNER: LENIWY LEWACKI POMIOT

Gnijące kasztany Każdy, kto w jakiś sposób ma wciąż styczność z polską szkołą (uczniowie, nauczyciele, rodzice, czy inni ludzie, którzy akurat dostali rykoszetem) powinien się zamartwiać, wręcz rozpaczać nad jej stanem, gdyż młodzież coraz trudniejsza, a testy coraz głupsze i w efekcie ciężko oczekiwać, że nasz system edukacji nie będzie marnował pieniędzy, energii i czasu. Każdy głupi potrafi zauważyć, że coś nie tak, jednak chyba nikt tak do końca nie wie, co dokładnie jest nie tak. W zależności od tego, kogo by posłuchać, można by usłyszeć, że w szkole niepotrzebne jest co innego. Po zebraniu do kupy wszelkich opinii, do wyrzucenia okażą się język polski, matematyka, historia, religia, fizyka, chemia, biologia, wf, tablice, zeszyty, podręczniki, uczniowie i nauczyciele. Bo po co mi do szczęścia pozytywizm, ciągi, starożytne cywilizacje, zasada zachowania energii, ewolucja, biegi, czemu mam dźwigać ciężki plecak? A może oni wszyscy mają rację? Może faktycznie cały system nadaje się do wypieprzenia i zbudowania od nowa, bo nie ma czego łatać? Ja jestem skłonny tak uznać, choć niekoniecznie z tych samych powodów, co zwykli podludzie. Z niecierpliwością czekam na tegoroczne narzekanie na zbyt trudne egzaminy, których poziom doprowadzi do strasznej tragedii, jaką są niewątpliwie inne niż w zeszłym roku cyferki w statystykach. Ludziom tak bardzo popierdoliły się priorytety, że przerobili egzamin sprawdzający wiedzę (czy to maturę, czy jakikolwiek szkolny egzamin) w konkurs „piękności”, na którym trzeba dobrze „wypaść”. Najpierw uczą cię setek ważnych rzeczy, a potem wymagają, byś umiał z tego 30%. Punkt w dół od progu to jest obciach i świadczy o tym, że jesteś idiotą, ale to, że ponad połowa wysiłku w uczynieniu ciebie człowiekiem renesansu nie odniosła skutku, nie świadczy już źle ani o tobie, ani o systemie i jest całkiem w porządku. Nic nie jest w porządku, skoro na czele całego tego bajzlu stoją ludzie, których bardziej martwi, że im się jakieś statystyki nie zgadzają, niż to, że zmarnowali bardzo dużą ilość zasobów na zrobienie niczego. Szkoła nie potrafi przystosować człowieka do życia we współczesnym świecie, nie potrafi zrobić z przygłupa człowieka nieco mniej głupiego, ani nie potrafi wykorzystać potencjału ludzi niegłupich. Wsadza wszystkich na taśmę dostosowaną do przeciętnego materiału i aż do osiągnięcia przez obrabiany materiał pełnoletniości praktycznie nie przejmuje się jego wynikami. Jak się gotuje zupę, to po postawieniu garnka na ogniu nie zostawia się go na 12 godzin, by na końcu sprawdzić, czy obiad nam wyszedł. Skoro już mamy centralne pla∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

25 kwietnia 2013

nowanie produkcji głąbów, to czy nie można by było sprawdzać wyników częściej niż co 3 lata? Widzę tu zbytnie zaufanie szkołom, które mogą przeciskać przez kolejne klasy kogoś, kto na promocję nie zasługuje, tylko po to, by mieć święty spokój. Najlepiej wysyłać kogoś, kto nie potrafi operować na ułamkach, do następnych klas, gdzie będzie musiał na fizyce korzystać ze średniej harmonicznej. I cały czas myśleć, że jak się mu powie, że „musi nadrobić”, to w magiczny sposób pozbędziemy się odpowiedzialności za chujowe kształcenie. Tak naprawdę taki człowiek zakończył swoją edukację na 3 klasie podstawówki, bądź wcześniej, a dalej marnuje tylko czas i pieniądze. Może zbytnim optymizmem z mojej strony jest założenie, że gdyby zakiblował w tej 3 klasie, to opanowałby w końcu materiał, ale to na pewno byłoby mniejsze marnotrawstwo niż obecna „życzliwość” nauczycieli. Zawsze, gdy dyskutuję na temat edukacji, przypominają mi się najgorsi nauczyciele, wypowiadane przez nich bzdury i popełniane rażące błędy w podejściu do ucznia. Moją absolutną faworytką jest pani praktykantka-matematyczka, która nie dała mi wiary, że na nierównobocznym trójkącie da się opisać okrąg. Dziś, studiując razem z przyszłymi nauczycielami, znam jeszcze gorsze przypadki, które na szczęście już odpadły. Jednak grono kompetentnych inaczej nauczycieli jest całkiem spore. Kolejnym moim przykładem są (zbiorczo) angliści, którzy może i umieli komunikować się po angielsku, ale często mieli problemy z tłumaczeniem na polski pewnych słów i wyrażeń, tworząc takie potwory językowe, że obcokrajowiec by się mógł wstydzić Chyba dość dobrze widać, do czego zmierzam. Jeśli mówimy do psa, to fakt, że on nam nie odpowiada, nie świadczy przecież źle o psie. A należy zauważyć, że ludzie w jakiś sposób są w stanie z psami się „porozumiewać”. Dlaczego więc nauczyciel, którego uczeń nie rozumie, winą za efekt rzadko obarcza siebie? Oczywiście nie spodziewam się cudów w kształceniu wybitnych głąbów, ale zbyt często widywałem sytuacje, w których coś zrobić się dało, tylko nikomu się nie chciało. Dlatego myślę, że powinno się częściej przeprowadzać egzaminy — co roku, albo i raz na semestr. Owszem, to wymaga czasu i pieniędzy, ale w XXI wieku, w kraju, którego ministerstwo administracji ma dopisane szumne „i cyfryzacji”, powinno to być wykonalne. A w efekcie łatwiej moglibyśmy w odpowiednim czasie reagować i nadrabiać czyjeś braki. 13


BYTNER: LENIWY LEWACKI POMIOT Myślę, że dobrym pomysłem byłoby podzielenie szkolnych przedmiotów na takie 3 grupy: przedmioty elementarne, obowiązkowe i dodatkowe. Do pierwszej należałoby wrzucić wszystko, co jest niezbędne w dalszej nauce — gramatyka języka polskiego, matematyka, sprawna obsługa komputera — bez ich opanowania nie byłoby mowy o promocji do następnej klasy. Przedmioty obowiązkowe obejmowałyby umiejętności praktycznie niezbędne w życiu, ale nie mające tak dużego znaczenia dla dalszej edukacji. Człowiek nie zdając przedmiotu obowiązkowego trafiałby do następnej klasy, gdzie nadrabiałby zawalony przedmiot. W tej kategorii widzę zajęcia nastawione na kształtowanie kultury osobistej, erudycji i zaradności, poprzez nabywanie wiedzy praktycznej, na przykład z geografii, fizyki, biologii, literatury czy języka obcego, ale też takich umiejętności, jak obsługa pralki. Ostatnia kategoria to rzeczy, które nie są niezbędne, ale mogą komuś przynieść pożytek, jak muzyka, plastyka, czy rozszerzenie materiału z przedmiotów, załapujących się do dwóch poprzednich kategorii. Zdawanie przedmiotów dodatkowych byłoby „achievementem”, a nie obowiązkiem. Człowiek kończyłby pewien etap nauczania z wiedzą, a nie z papierem na nią. Umiałby się zacho-

wać w otaczającym go świecie, nie marnowałby czasu, ucząc się drugi raz czegoś, co już umie, albo ucząc się czegoś, czego nigdy nie pojmie. Jego edukacja nie byłaby jednym wielkim kłamstwem i bzdurą, wyścigiem szczurów: do lepszego gimnazjum, lepszej szkoły średniej, lepszej uczelni. Trudniej byłoby zrobić mu krzywdę, jaką jest wstawienie dwójki dla świętego spokoju, co może nie od razu zostałoby docenione, ale na pewno dałoby pozytywny efekt. Opisałem tylko ogólnikowo mój pomysł (po którym pewnie widać, że urwałem się z choinki) na uczynienie z polskich szkół klinik leczenia dysmózgowia, w nadziei (dziecięco naiwnej), że zostanie on podłapany i przerobiony w coś rzeczywistego, czyniąc ten kraj lepszym miejscem. Zadanie nie jest proste — trzeba przekonać 40 milionów ludzi... wróć, 40 milionów polaków do zmiany sposobu myślenia. Bo nie wystarczy wszcząć reformy i liczyć na to, że wszystko samo będzie działać, bo liczenie na „samosię” to właśnie jeden z głównych mankamentów obecnego systemu. Jednak zaprojektowanie maszyny to pierwszy krok, a odpowiednie powkręcanie śrubek to już tysiące kroczków, które może nie będą proste, ale konieczne. Czekam na hejty za zbawianie świata na siłę.

Votum separatum redaktora Miszczyka: Redaktor Bytner czeka na hejty i doczeka się — ale nie za zbawianie świata na siłę tylko za de facto redukowanie edukacji do nauki przedmiotów ścisłych. Jasne, nie jest to napisane wprost w tym artykule — ale jak inaczej interpretować ideę corocznych egzaminów, sprawdzanych w dużej mierze elektronicznie? To świetny pomysł na naprawę nauczania matematyki i fizyki ale tragiczny na naprawę humanistyki. Kryzys języka polskiego spowodowany ideologię kluczyzmu pogłębiłby się — dobitoby resztki kreatywności i samodzielnych poszukiwań i zastąpiono je całkowicie sztampowym wkuwaniem podręcznikowych interpretacji. Naukę historii cofniętoby do poziomu uczenia

14

się dat na pamięć. Wiedza o społeczeństwie ograniczyłaby się do znajomości podstaw ustroju. Przedmioty artystyczne i ewentualną filozofię zmienionoby w historię tych dziedzin, ale z tym samym zastrzeżeniem jak przy ogólej historii — byłaby to historia czysto pamięciowa. Oczywiście, jak mówiłem, pomysły są świetne jeśli chodzi o nauki ścisłe. Jak najbardziej możnaby je realizować w zakresie tych przedmiotów. Nie dobijajmy jednak humanistyki pamięciówką i kluczami — bo o ile znajomość matematyki można w znacznym stopniu sprawdzić zadaniami testowymi, nie da się w ten sposób sprawdzić zrozumienia literatury czy historii.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


BYTNER: LENIWY LEWACKI POMIOT

O kasztanach raz jeszcze Ciąg dalszy przemyśleń na temat poruszony w poprzednim artykule Mój ostatni artykuł był jak się okazało niedorobiony. Pewnych rzeczy nie dopowiedziałem, co zaowocowało krytycznymi komentarzami, których część by się nie pojawiła, gdybym wyrażał się jaśniej. Nie pozostawię odpowiedzi bez odpowiedzi i odpowiem. Redaktor Miszczyk w głosie osobnym zarzucił mi chęć zredukowania nauki do przedmiotów ścisłych. O ile bardzo cenię praktyczność matematyki, fizyki, czy chemii, o tyle nie jestem dupoinżynierzydłem uważającym liczenie całek za jedyny sens życia (jest jeszcze wskazywanie homo-, izo- i homeomorfizmów między przestrzeniami). Mnie samego często razi bieda językowa znajomych „ścisłowców”. Po pierwsze, test nie musi się równać „masz cztery odpowiedzi, wybierz jedną”. Po drugie — egzamin nie musi się równać testowi. Po trzecie — częstsze przeprowadzanie egzaminów z pomocą zdobyczy techniki nie musi się równać przeprowadzaniu ich na kartkach i wrzucaniu do magicznej maszynki sprawdzającej. Absolutnie nie o to mi chodziło. Głupia „strzelanka” z czterema odpowiedziami, punktem za dobrą i zerem za złą odpowiedź nie nadaje się również do sprawdzania wiedzy ze ścisłych przedmiotów. Coś tam sprawdza, ale na pewno nie to, co ma w założeniach. Gdy otrzymuję pytanie o rozwiązania równania kwadratowego lub z modułem, to jako sprytny człowiek w parę sekund sprawdzam po kolei możliwe odpowiedzi na kalkulatorze, nie rozwiązując de facto równania. To jest tylko jeden przykład, ale obrazuje, jak strzelanka ma się do sprawdzania wiedzy z czegokolwiek. Ten model się po prostu nie sprawdza, bo ani nie stwierdza z całą pewnością, czy człowiek opanował materiał, ani nie zwraca odpowiedzi czego nie opanował. Test może być testem wielokrotnego wyboru z bardziej wyrafinowaną punktacją niż zero-jedynkowa, a wtedy może już dawać pewne szczegółowe informacje. Skoro aspirujemy do miana nowoczesnego kraju, to nie hamujmy fantazji i pomyślmy nad małym science(non)-fiction. Nie produkujmy co roku ton makulatury, wożonej po całym kraju. Odrobina chęci, pomysłu i pieniędzy wystarczyłaby, żeby uczeń otrzymywał wynik egzaminu niemal natychmiast. Czy w dobie dotykowych ekranów, kamer śledzących ruch gałek ocznych i naprawdę powszechnych mocnych komputerów, nie da się opracować ogólnokrajowego systemu egzaminacyjnego opartego o te właśnie technologie? Nie jest to oczywiście zadanie dla pojedynczego informatyka-samouka, ale nie jest to też niemożliwe do zrobienia. Dlaczego tak wielbię komputery? ∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

One, w przeciwieństwie do leniwego i nie widzącego wszystkiego człowieka, są w stanie dokonywać oceny na bieżąco i biorąc pod uwagę bardziej skomplikowane relacje. Kilka przykładów: • Gdy piszę jakikolwiek tekst (nie tylko na egzaminie z języka), program odnotowuje błędy ortograficzne, interpunkcyjne i literówki — te ostatnie odróżniając od przeklawiaturzeń — nie po to, by obciąć magiczne punkty, ale by zwrócić uwagę, że uczeń ma z tym problem. Sprawdzany pod tym kątem byłby nie tylko tekst wynikowy, ale każdy wprowadzany, również poprawiany, czy w ogóle wykreślany fragment. Dałoby się w ten sposób wyłapywać również powtórzenia, czy część „grubszych” błędów językowych, jak błędne użycie imiesłowów. • Podobnie, można by sprawdzać wykonywane obliczenia przy zadaniach z matematyki lub fizyki — program odnotowuje każdy błąd, sprawdza jak często się on powtarza i jak się ma do poziomu całego egzaminu. Jednorazowe zgubienie kwadratu, albo błędne mnożenie/dodawanie w klasie licealnej jest w końcu raczej mało znaczące (niczym literówka), ale jeśli źle pomnożymy w podstawówce, gdzie na to kładziony jest największy nacisk, to jest to warte zaznaczenia. • Gdy mam zbiór wydarzeń ustawić chronologicznie (czy też utworzyć ciąg/graf przyczynowoskutkowy), to program sprawdza dla każdego z nich, czy ma właściwie dobraną relację z każdym innym. Jeśli mam: insurekcję kościuszkowską, wojny napoleońskie, powstanie listopadowe i powstanie styczniowe, to nie tak istotne jest by wybryki Cesarza znalazły się na drugim miejscu, ale by znalazły się po insurekcji i przed powstaniami. • Aby sprawdzić zasobność języka, można by żądać podawania synonimów i antonimów do danych słów lub idiomów. Również sprawdzanie poprawności odmiany wyrazów na komputerze byłoby dziecinnie proste, jak i całkiem sporo innych praktyk językowych. A jak się to ma na przykład do oceny (przykładowo) tekstu pisanego na egzaminie z literatury? Piszesz go na komputerze, drogą elektroniczną trafia on do egzaminatora/komisji i po sprawdzeniu pod kątem merytorycznym dostajesz wynik. 15


BYTNER: LENIWY LEWACKI POMIOT Kolejną oczywistą zaletą jest znaczna redukcja kosztów — zakładając optymistycznie, że dobrej jakości, w pewien sposób wyspecjalizowany sprzęt elektroniczny posłuży przez dłuższy czas. Z tego samego sprzętu uczniowie korzystaliby na co dzień, więc wdrożenie takiego systemu nie byłoby inwestycją o wąskim przeznaczeniu — wręcz załatwiono by dwie sprawy za jednym razem, bo nauczanie informatyki w szkołach wciąż kuleje, a wyposażenie pracowni bywa chujowe pod każdym względem. Co więcej, elektronika pomogłaby dopilnować uczniów by nie zrzynali — trochę przeszpiegów ruchu w eterze i obserwacja kamerą uczniów by im zbytnio nie zaszkodziła Odnośnie krytyki pomysłu częstszych egzaminów — nie odwiedliście mnie od tej myśli. Jeśli egzamin będzie spełniał swoją funkcję, czyli zamiast dupnej miary punktów będzie stwierdzał co jest nie tak, jak bardzo jest nie tak i co należy z tym zrobić, to warto poświęcić na niego jeden dzień w roku. Teore-

16

tycznie obecnie również mamy konkretne punkty za pewne szczegóły. Tylko jakie to ma znaczenie w momencie, gdy uczeń kończy szkołę i jego braków nic nie naprawi? Przez te trzy lata powinni się byli tym martwić nauczyciele, a skoro okazuje się, że to nie działa, to nie ufajmy ocenom wewnątrzszkolnym i egzaminujmy co roku. Dzięki komputerowym systemom nie podniesie to znacząco kosztów nawet wówczas, gdy pozwoli się na poprawienie go tydzień-miesiąc później. Chciałbym zauważyć, że istotnymi czynnikami wzbudzającymi strach przed maturą są groźba poprawy w czasie, gdy część rekrutacji na uczelnie już jest niedostępna, oraz nawał materiału. Moim zdaniem jedyną wadą rocznego egzaminu byłaby eliminacja poczucia wagi matury i całej bzdurnej tradycji z tym związanej. Ponownie czekam na komentarze, z nadzieją, że nie pominąłem niczego istotnego.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Katedra hipsterologii stosowanej

Rubrykę prowadzi: Folta

22 lutego 2013

Seks bez miłości Komentarz odnośnie artykułu Marty Brzezińskiej Seks bez miłości? To dobre dla zwierząt 1 opublikowanego na portalu Fronda.pl dnia 11 lutego 2013 11 lutego przejdzie do historii jako dzień, w którym Marta Brzezińska odkryła seks bez miłości. Tego właśnie dnia do kiosków trafiło wydanie tygodnika „Wprost” z artykułem okładkowym traktującym o tym zagadnieniu. Artykuł ów nie musiał długo czekać na ostrą replikę red. Brzezińskiej. Biorąc pod uwagę bezkompromisowy ton repliki, wnioskuję że z przedmiotowego artykułu red. Brzezińska dowiedziała się o tym, że niektórzy ze sobą sypiają, nie będąc małżeństwem. Zgodnie z zasadą, że „słuszny gniew zawsze spoko” miałem dużo radości z czytania frondowej filipiki, przy czym nie mogłem powstrzymać wielokrotnie zdziwienia. Zdziwienie wzięło się stąd, że wydawało mi się, iż w miarę rozgarnięta osoba żyjąca w systemie realkapitalizmu zdaje sobie sprawę z kilku zjawisk w nim występujących. Jednym z nich jest zasada sex sells, (pol. szczucie cycem), która sprawia że każdy szanujący się magazyn co jakiś czas o tym pisze. Z reguły raz na kwartał, czasem częściej, czasem rzadziej. Szczególnie ciekawy jest „Focus”, w którym nie ma numeru bez artykułu o seksie, a raz na pół roku wychodzi nawet numer specjalny poświęcony mu w całości. Dodatkowo, artykuł który stał się przedmiotem słusznego gniewu red. Brzezińskiej ukazał się 11 lutego, czyli w tygodniu walentynek. Nie chce mi się wchodzić w spory na temat wyższości nocy Kupały nad walentynkami. Można jednak wysnuć tezę, że: sex sells + walentynki = ... PROFIT! 1

Stąd też tematyczny artykuł we „Wprost” nie wzbudził u mnie żadnego zdziwienia. Wzbudziła je natomiast reakcja red. Brzezińskiej. Po pierwsze, nie sądziłem że na tak cyniczne zagranie jak artykuł o seksie w walentynkowym tygodniu można się nabrać. Z drugiej, zdziwiła mnie żywiołowość reakcji na tezy postawione w artykule i przyjęty model polemiki z nimi. Nie jestem biologiem, ale wydaje mi się, że miłość jest wtórna do seksu. Ot, wszystkie zwierzęta wykazują zachowania seksualne, a miłość to kwestia zwierząt wyższego rzędu (wydaje mi się, że tylko ptaków i ssaków, ale niech bardziej obeznani z biologią Czytelnicy mnie poprawią, jeśli się mylę). Bulwers Marty Brzezińskiej jest dla mnie o tyle niezrozumiały, że to nic odkrywczego i nic, o czym byśmy nie słyszeli. Inną ciekawą rzeczą, na którą już zwracano uwagę jest utożsamianie miłości z małżeństwem. To, że miłość niejedno ma imię jest truizmem. Tak samo fakt seksu przed- czy niemałżeńskiego. Dlatego ciekawie brzmi zdanie o wierności przez 50 lat. Czy miłość niepotwierdzona sakramentem (bo zakładam, że według Frondy ślub cywilny się nie liczy) nie jest miłością? Najwidoczniej nie. Mam dziwne wrażenie, że Fronda traktuje pewne wzorce jako powszechnie obowiązujące i jedynie możliwe. Para to tylko małżeństwo, kobieta w zagrożonej ciąży to tylko męczennica, która ma rodzić bez względu na okoliczności. Tymczasem jesteśmy ludźmi, a nie marmurowymi pomnikami i o ile wzorowanie się na tych, których uważamy za wzór jest zazwyczaj dobre, to jednak trzeba pamiętać, że nie każdy może zo-

Artykuł dostępny pod adresem: http://www.fronda.pl/a/seks-bez-milosci-to-dobre-dla-zwierzat,26105.html

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

17


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ stać świętym. Przy okazji warto też brać pod uwagę, że różni ludzie mogą mieć różne wzorce. Dla jednych wzorem pary jest Maria i Józef, dla innych — de Beauvoir i Sartre. Problem zaczyna się, kiedy wzorem są Nancy Spungen i Sid Vicious, ale to chyba raczej margines... Argumentem, prawdopodobieństwo wystąpienia którego w wypowiedziach konserwatystów dąży do 1 jest też argument zezwierzęcenia. Że seks bez miłości właściwy jest zwierzętom. Otóż, nie zawsze tak jest, bo np. wrony łączą się w pary na całe życie, a zapewne jest i wiele innych gatunków, u których zachowanie takie występuje. Po drugie, człowiek jest jednym z nielicznych zwierząt, u których zachowania seksualne nie są bezpośrednio związane z rozmnażaniem, tj. ludzie uprawiają seks nie tylko dlatego, aby mieć dzieci. Podejmują nawet całkiem dużo działań, aby owych dzieci nie mieć. To rzekłszy, chciałbym skierować parę słów do konserwatystów. Choć może to się wydawać dziwne, na-

uczanie Kościoła Rzymskokatolickiego nie jest jedynym odnoszącym się do ludzkiej seksualności. Można do sprawy podchodzić na wiele sposobów. Jeśli dwójka dorosłych ludzi chce iść do łóżka, to niech idą, to mają do tego prawo. To że red. Brzezińskiej idea seksu bez miłości się nie podoba jest jej prawem, ale nie jest prawem powszechnie obowiązującym. Tutaj mamy zonk w postaci demokracji i wolności jednostki. Jeśli para poznała się 10 minut temu i już chce konsumować znajomość, to jest to ich sprawa. Jeśli ktoś uważa, że najlepszym na to momentem jest noc poślubna, też jest to jego sprawa. Tak samo jak sprawą red. Brzezińskiej jest to, z kim i jak spędza noce. Niewtykanie nosa w czyjeś życie osobiste jest zresztą dobrym standardem dla wszystkich (tutaj pozdrowienia dla komentujących życie seksualne Brzezińskiej — dajcie spokój. Przesadne zainteresowanie cudzą sypialnią zostawmy innym).

11 marca 2013

Lemingi

Jednym ze słów roku 2012 był rzeczownik leming. Żyłem, jak się okazuje, w kłamstwie, ponieważ Co w sumie zabawne, jako że na wyraz ten stosowany prawdziwy leming to ten koleś: w najczęstszym w ubiegłym roku znaczeniu (o czym za chwilę) natknąłem się pierwszy raz na przełomie 2006 i 2007 roku na niedościgłym forum Onetu. Jak przedstawiciel pokolenia Prince of Persia2 , lemingi kojarzyłem do tej pory z sympatycznymi pikselowatymi stworami spadającymi z nieba.

Tak wygląda leming.

Pora jednak zakończyć ten informatycznokulturoznawczo-zoologiczny wstęp i przejść do rzeczy. (Hyhy, Do Rzeczy, rozumiecie, hyhy...). W poprzedniej inkarnacji niepokornej ekipy, „Uważam Rze”, w lecie ubiegłego roku ukazał się artykuł Roberta Mazurka Alfabet Leminga 3 . Artykuł wyjątkowo słaby (aby móc to powiedzieć z czystym sumieniem, musiałem go przeczytać; mam nadzieję, że PT. Czytelnicy raczą docenić 2 Mamy już pokolenie „Teleranka”, generacje X, Y i Nic, a także dzieci sieci. Ja wymyśliłem sobie pokolenie Prince of Persia, a co! Z góry uprzedzając wątpliwości: pokolenie Prince of Persia zostało przeze mnie wyodrębnione w zgodzie z przyjętymi w polskiej debacie publicznej standartami. Czyli całkowicie arbitralnie i z dupy. 3 Artykuł dostępny pod adresem: http://www.uwazamrze.pl/artykul/909451.html

18

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ to poświęcenie graniczące nieledwie z masochizmem). Najzabawniejsze w prawicowych żartach jest to, że są absolutnie nieśmieszne, czego przykładem miał być ówże artykulik, w którym najbardziej bawi frustracja autora. Który zachęcony sukcesem popełnił też jego część drugą, podlaną sowicie Schadenfreude, bo lemingom ma spadać stopa. Co jest jednak zabawne, po całej wrzawie związanej z artykułem Mazurka (znacznie bardziej rozdmuchanej, aniżeli to dzieło zasługiwało), to to że niektórzy, nie znając ich niepokorno-onetowego rodowodu, zaczęli także narzekać na lemingi. Mimo, że PiS lubili tak samo jak ja (na rządy tej partii mam taką samą ochotę, jak na kamień w nerce). Ciekawa była argumentacja, ponieważ w tym wypadku przyczyna i skutek były całkowicie odwrotne, niż w wersji niepokornej. Dla niepokornych leming popełnia tylko jeden grzech: nie popiera PiS. To jest praprzyczyna, korzeń i źródło wszelkiego zła. Cała reszta jest wtórna i bez znaczenia; niemalże dopisana na siłę. Gdyby lemingi głosowały na PiS, to zamiast wieśniaków pracujących w korpach lansujących się w Starbucksie, mielibyśmy młodych, ambitnych ludzi z mniejszych ośrodków robiących karierę, pozostając przy tym wiernymi tradycji i pochodzeniu, wykazujących spore przywiązanie do swoich małych ojczyzn, tradycyjnej polskości i co tam jeszcze. Młodą nadzieję Polski. Jakby jeszcze byli konserwatywni, to Mazurek z kolegami nosiłby ich zapewne na rękach. Niepokorni mogliby mieć zastrzeżenia, że trochę za bardzo bezrefleksyjni i konsumpcyjni. Ale nikt nie jest doskonały, prawda? Z drugiej strony jest jeszcze weselej. Najpierw „Polityka” napisała kontrę do Mazurka (na szczęście nie siląc się na dowcipasy na poziomie oryginalnego tekstu), a potem Tomasz Lis poczuł się bardzo w obronie lemingów. Nagle stali się oni solą ziemi, rodzącą się klasą średnią, która nam tutaj wszystkim zbuduje demokrację, dobrobyt i w ogóle och i ach. A jak ja to widzę? Do tej pory leming grał dwie role: 1. zmanipulowanego bezrefleksyjnego wyborcy PO. Oddajmy głos red. Mazurkowi: [K]onstytutywną cechą lemingów — ludzi jest właśnie konformizm i bezrefleksyjność. Piotr Zaremba zdefiniował nawet lemingów jako „bezrefleksyjnych przeżuwaczy medialnych mądrości”. Wychowani na „Wyborczej”

4 5

i TVN czerpią z nich nie tylko wiedzę o świecie, ale także tegoż świata ocenę zróżnicowaną kolorystycznie jak wzrok psa — na czarne i białe.4 2. Wersja Lisa: Leming jest tak naprawdę najbardziej dojrzałym obywatelem. Potrafi popierać, ale nie bezwarunkowo. Głosuje, ale wymaga. Domaga się nie słów, ale czynów. Rozlicza nie z deklaracji, ale z efektów. Nie ulega tanim trikom. Ignoruje emocjonalny szantaż. Nie kupi się go wyborczą kiełbasą ani obietnicami wymyślonymi przez politycznych PR-owców. Leming nie cierpi pustosłowia, patosu, głupiej demagogii i wrzeszczącego patriotyzmu. Wie, że tak jak kiedyś był czas honoru, tak dziś jest czas wielkiej pracy. Nie marudzi, nie stęka, nie „allelui”, ale naprawdę jedzie do przodu. Nie wiem, jak Państwu, ale mnie aż serce urosło w ten piękny przedwiosenny dzionek. Piękne to i urocze jak wiącha sztucznych kwiatów. Obie wersje są wybiórcze i więcej mówią chyba o ich autorach, niż o lemingach jako takich. Pozwólcie więc, że zaprezentuję moją wizję leminga. Według mnie, leming nie jest u nas niczym nowym. Jest to nieco zmodyfikowany archetyp strasznego mieszczanina opisanego przez Tuwima w wierszu „Mieszkańcy”. Nie ma się co temu dziwić. Potrzeba bezpieczeństwa ma wyższy priorytet, niż potrzeba rozwoju. Nie każdy musi być intelektualistą. W Polsce tak akurat wyszło, że kanony zachowań wyznaczała inteligencja, która była nieliczną, ale wpływową grupą. Inteligent miał być wykształcony i kulturalny, wyznawać etos, etc. Przyrównując leminga do inteligenta, nietrudno dojść do podobnych wniosków jak Tuwim. Ale czy to źle? Nie wiem. Mnie mieszczańskie zachowanie drażni i nie potrafiłbym tak żyć. Na przykład za nic nie chciałbym mieszkać na strzeżonym osiedlu i jarać się nową plazmą.5 Czy potępiam tych, którzy o tym marzą? Nie. Nie szaleję za nimi, ale też z nimi nie przestaję więcej, aniżeli muszę. Oczywiście, chciałbym, żeby polskie społeczeństwo bardziej przypominało Holendrów lub Skandynawów, ale nie wierzę w cuda. Nie mam zamiaru pluć żółcią na lemingi, ani też nie będę ich wychwalał. Niech sobie żyją, robią to, co robią i niech będą szczęśliwi. Takiego podejścia życzę red. Mazurkowi i Lisowi, jak też też i Wam, drodzy Czytelnicy.

Widzicie, co ja dla Was, drodzy Czytelnicy, musiałem czytać? Chyba, że podłączą do niej playstation.

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

19


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ 14 kwietnia 2013

Rondo Gierka i Margaret Thatcher Czy ludzi już do reszty pogrzało? Na patrona ronda w Warszawie proponuje się Gierka albo Thatcher. Oba pomysły są równie debilne, więc nie wiem od którego zacząć. Chyba zacznę od Gierka. Radom i Ursus to jedno. Zresztą to fajny przykład jakie jest rozumienie pewnych procesów w Kraju Kwitnącej Cebuli: w 1923 r. rząd Witosa upada po wydarzeniach 5 listopada: wskutek strajku ginie 18 cywili i 14 żołnierzy. O tym nie pamiętamy, bo II RP i Gdynia. 1970 Wybrzeże — pada Gomułka, bo kazano strzelać do ludzi. Wybrzeże źle. 1976, Płock, Radom i Ursus. Też są ofiary śmiertelne, ale mało. Ale Gierek dobrze, więc czerwiec też dobrze. W 1981 Wujek. Jaruzel źle, to Wujek też źle. 1923, 1970 i 1981 to w sumie ten sam schemat, ale 1970 i 1981 źle, bo PRL, a 1923 dobrze, bo II RP i Gdynia się rozbudowuje. O tym, że pół roku temu spłaciliśmy wreszcie długi Gierka i o tym, że gospodarka polegała na budowie skansenów w randomowych miejscach to sprawa oczywista. Wniosek prosty i smutny: ludzie mają w głębokim poważaniu idee takie jak wolność, solidarność, etc., choć wycierają sobie nimi teraz gębę. Buntują

się jak drożeje wódka i kiełbasa zwyczajna, a stawiają pomniki za maluch i coca-colę. Co do Thatcher, to widzę tu chyba tę samą motywację co dla Ronda Reagana we Wrocławiu. Bezgraniczne i bezrefleksyjne uwielbienie bez znajomości kontekstu (bo choć rządy Thatcher pomogły wielkiej Brytanii, to jednak miały też wiele negatywnych skutków ubocznych). Do tego dodajmy kierowanie się emocjami w miejsce rozumu i nadgorliwość wynikającą z kompleksów i mentalności pańszczyźnianego chłopstwa. Przy czym postawa kultu wobec Thatcher i Reagana ze swojej natury pozbawiona jest głębszej refleksji i prostacka. I w ten sposób w moim rodzimym grodzie Reagan, którego zasługi dla Wrocławia są nikłe, ma wielkie rondo, a ofiary Festung Breslau, których było 200.000, w tym większość cywili, mają figę z makiem. Nie mówiąc już o tym, że zarówno Reagan jak i Thatcher są krytykowani m.in. za położenie podwalin pod aktualny kryzys. Na szczęście ktoś jednak w tym mieście myśli i zgłosił dobrą kandydaturę na patrona ronda. Jest to Maniuś Kitajec.

23 maja 2013

Stręczenie rotmistrza Ostatnio na warszawskim Krakowskim Przedmieściu sporo się dzieje. Od 10 kwietnia przez „Orzeł Może” po zabawę z ostatniej niedzieli. Otóż sympatyczni koledzy z ONR wpadli na pomysł, że zrobią sobie capstrzyk pod pomnikiem Kopernika. Tematem przewodnim był Witold Pilecki.

mistrza Pileckiego” w bieżącej „Polityce”). Rotmistrz robi teraz za listek figowy prawicowcom, zresztą podobnie jak modni ostatnio „żołnierze wyklęci”. Na odpowiedź6 nie trzeba było długo czekać. Pan historyk z IPN ujawnia w niej ogrom swych frustracji i wystawia dość ciekawe świadectwo instytucji, która go Chyba każdy kojarzy tę postać, ponieważ jest ona zatrudnia. od kilku lat stręczona przez IPN. „Przywrócenie puNie od dziś wiadomo, że IPN nie zajmuje się histoblicznej pamięci” Pileckiego poskutkowało zawłaszcze- riografią, tylko hagiografią. Po katastrofie smoleńskiej niem go przez prawicę. Nie tylko jego zresztą. Przy- udało się IPN wejść na wyższy poziom, ustawiając na kładem koronnym jest Powstanie Warszawskie (o ob- cokole swojego byłego szefa. Osiągnięto dzięki temu chodach rocznic PW napiszę osobny tekst w sierpniu; bardzo wysoki poziom wsobności, co w konsekwencji spoiler alert: będzie ostro), które PiS wziął do swojego może prowadzić do rekurencyjności (pracownicy IPN legowiska, położył się na nim i warczy na każdego, kto opiewają losy prześladowanego IPN). Co mnie cieszy, się zbliży. ponieważ rekurencje są zawsze dobre. Z Pileckim sprawa jest ciekawa, ponieważ „przyWróćmy jednak do meritum, którym jest stręczywrócenie go pamięci” było pozorne (więcej w artykule cielskie podejście do historii. Nauka ta, jak wiadomo, Andrzeja Romanowskiego „IPN podważa legendę rot- opisuje czasy minione. Ale opisywać i badać dzieje po6

http://www.fronda.pl/a/jacek-pawlowicz-dla-frondapl-rotmistrz-pilecki-mial-w-wiezieniu-miazdzone-jadra-izrywane-paznokcie-z-rak-inog-nie-mozna-pozwolic-na-jego-szkalowanie,28165.html

20

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ trafi każdy głupi. Zresztą, jaki pożytek z rzesz martwych ludzi, skoro nie można się nimi troszeczkę pobawić? Toteż wiele osób z prawej strony sceny politycznej robi z tych nieszczęsnych zwłok swoje pacynki: przyczepia im sznureczki i każe podskakiwać. Jako że przedstawienie ma być skierowane do plebsu, nie można wymagać zbytniego niuansowania. Ci są dobrzy, ci są źli. Kropka. Nie zadajemy zbędnych pytań i zgłaszamy wątpliwości. Psuje to tylko uroczystość chwili. A poza tym, o zmarłych tylko dobrze, prawda? Nie wiem, co mnie w tym bardziej drażni/martwi. To, że takie rzeczy się dzieją, czy to że nikt przeciwko temu nie protestuje? Nie jest tajemnicą, że ludzie o światopoglądzie liberalnym/lewicowym są mniej przywiązani do celebrowania tradycji i mają mniejszą potrzebę patosu, ale sądzę że tutaj jednak trzeba działać. O ile polska prawica jest politycznie raczej nieporadna, to jedno jej się udało: zawłaszczenie historii i sfery symbolicznej. Wynika to w dużej mierze z biernej postawy liberałów i lewicy. Nie ma się w sumie co dziwić. Jak pisze Lakoff, dla ludzi o światopoglądzie liberalnym ta sfera nie jest priorytetem. Niestety, oddaje ją w rezultacie walkowerem. Widać to na przykład na często wyśmiewanych profilach kibolskich. Stadionowi chuligani bez pro-

blemu porównują się z husarią, że o powstańcach warszawskich nie wspomnę. Co ciężka jazda ma wspólnego z demolowaniem stadionów i piłką kopaną, nie za bardzo wiem. Oczywiście, to gry i zabawy na poziomie wczesnego liceum, kiedy to umysły młodzieńców bardzo są podatne na „patriotyczną” egzaltację i sławienie oręża. Jednak skutki są poważne i to w dwóch wymiarach. Pierwszym jest narzucenie jednostronnej i zwulgaryzowanej narracji; drugim — zniechęcenie innych do poznawania historii. Nie wiem, jak Wy, ale ja bym nie był zbyt szczęśliwy, stojąc w jednym szeregu z ONR. Nie wiem, jak Wam, ale mnie nie podoba się robienie z historii dziwki na usługach prawicy (robienie z niej dziwki na usługach lewicy też by mi się nie podobało, ale nie ma to teraz miejsca). Problem polega na tym, że wielu ludziom może się nie spodobać, że historia jest nieco bardziej skomplikowana niż tekst piosenki przy ognisku. Nie obejdzie się bez histerii o zakłamywaniu historii i moralnym relatywizmie. Wystarczy przypomnieć zeszłoroczne szopki przy okazji zmiany programu nauczania historii w szkołach i histeryczną reakcję prawicy (bardziej śmieszną, niż straszną, przyznajmy). Ale chyba trzeba. Możemy też biernie patrzeć na stręczenie historii.

Votum separatum redaktora Miszczyka: Lekarstwem na przejmowanie historycznych narracji przez konkretne opcje polityczne nie jest wojna z mitami a wojna o mity — poszukiwanie miejsc wspólnych między własnym światopoglądem a działaniami bądź ideami pozytywnie kojarzonych postaci historycznych. Mitów nie da się zwalczyć z jednego prostego powodu — te patriotyczne (czy narodowe, czy państwowe) legendy są potrzebne, ponieważ spełniają pewną funkcję. Mity nie tyle upraszczają rzeczywistość co nadają jej pewne cechy opowieści fikcyjnej. Ta narracja spełnia zarówno funkcję edukacyjną (przekazuje informacje na temat historii) jak i moralizatorską (promuje określone postawy) i identyfikacyjną (tworzy pewne, nawet wyobrażone, połączenie

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

z otoczeniem geograficzno-historycznym). Oczywiście jedno i drugie dokładniej i rzetelniej spełnia nauka historii i filozofii, ale nie oznacza to że mity należy wyeliminować. Czemu nie? Ponieważ są ciekawe, a ludzie potrzebują ciekawych opowieści. Szczegółowe badanie faktów przychodzi później — bo łatwiej zainteresować kogoś historią pokazując wielkich bohaterów i epickie bitwy niż tłukąc daty, tak samo jak łatwiej kogoś zainteresować naukami ścisłymi przy pomocy efektownych eksperymentów niż przy pomocy równań — mimo że równania są niezbędne do pełnego zrozumienia tego co się obserwuje. Nie zapominajmy też że dobra opowieść stanowi wartość samą w sobie.

21


Na dnie strumienia świadomości

Rubrykę prowadzi: Miszczyk

8 lutego 2013

Urojona przeszłość Nie jest tajemnicą, że nie identyfikuję się z wszelkiego rodzaju skrajnym konserwatyzmem. Nie odpowiada mi w nim chociażby podejście do religii, posłuszeństwa czy hierarchii. Konserwatyzm to jednak nie tylko posłuszeństwo, religia i hierarchia. U podstaw wszelkiego reakcjonizmu leży tęsknota za jakimś złotym wiekiem. Za mądrymi królami, wielkimi generałami, szlachetnymi rycerzami, prawdziwą sztuką, relacjami międzyludzkimi opartymi na szczerości i życiu w imię jakiejś wzniosłej idei. Wizja taka jest ciekawa — nie jest to społeczeństwo pozbawione konfliktów1 ale społeczeństwo w którym każdy konflikt ma sens i do czegoś prowadzi, wybitni ludzie są docenieni a dobro łatwo oddzielić od zła. Pozostaje jednak pewien problem: takiego złotego wieku nie da się umieścić nigdzie na osi czasu. Potrzebny byłby raczej układ współrzędnych z osią Y rzeczywistości alternatywnych. Świat nigdy nie był wspaniały. Materialistyczne podejście, tak znienawidzone przez reakcjonistów, nie jest wymysłem XX wieku — większość ludzi zawsze żyła w ten sposób, myśląc przede wszystkim o zaspokajaniu własnych podstawowych potrzeb. Wojny zawsze prowadzono o ziemię, zasoby i pozycję polityczną, nie dla żadnych wyższych celów. Na jednego wybitnego artystę zawsze przypadała setka ta-

1

22

kich, którzy tworzyli przede wszystkim to, co spodoba się publiczności. Rycerskie eposy nie opisywały życia przeciętnego człowieka w zbroi. One próbowały pokazać szlachetnie urodzonemu ścierwu z mieczami jak powinno się żyć, bo szlachetnie urodzone ścierwo z mieczami zwykle nie było ani szczególnie honorowe ani szczególnie bohaterskie. Z przeszłości znamy wielu wielkich ludzi, ale wielcy ludzie zawsze byli wyjątkiem, nie regułą. Żaden system polityczny i żaden religijny fanatyzm nie przemienią społeczeństwa przeciętniaków w coś więcej. Żaden system nie zapewni też że to ci wielcy, wybitni i mądrzy znajdą się na szczycie drabiny społecznej — w końcu wybitne jednostki nie muszą być ani wysoko urodzone, ani tym bardziej związane z dominującym środowiskiem politycznym. Arystokracja to nie władza najlepszych ale władza tych, których przodkowie byli na tyle dobrymi politykami że zabezpieczyli swoją rodzinę na wiele pokoleń — a to jeszcze niewiele znaczy. Wielkość zawsze była wybiciem się ponad przeciętność. Przeszłość nigdy nie była tak piękna jak opowieści o przeszłości. Zwykły człowiek tysiąc lat temu nie był lepszy od zwykłego człowieka teraz i zapewne nie będzie lepszy od zwykłego człowieka za tysiąc lat. I nic tego nie zmieni.

Miszczyk, Brak złodzieja, http://www.rekurencje.pl/2013/01/18/miszczyk-brak-z%C5%82odzieja/

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI

Nerdkultura polityczna

15 lutego 2013

Wprowadzenie

Metodologia badania nerdkultury

Wprowadzenie osobiste

Nawiązując do politycznych odczytań kultury oraz do zastosowania psychoanalizy do badania literatury i sztuki (o tym jak ważne są wnioski do których doszli psychoanalitycy niech świadczy popularny mem internetowy „DICKS EVERYWHERE”6 ), najlepszą metodą badania zdaje się być nadinterpretacja i wybieranie takich faktów, które pasują do tezy. Wyniki moich badań przedstawię w formie ogólnikowych sformułowań (pozwalają one uniknąć nieokrzystnych dla tezy interpretacji wynikających ze szczegółowej analizy źródeł, zmniejszają także szanse na niepożądane przkeształcenie sekcji komentarzy w kłótnię o to czy gry komputerowe w które gram i seriale science-fiction które oglądam spełniają ogólnie przyjęte kryteria „zajebistości”) płynących luźno w strumieniu świadomości (bo to mój artykuł).

Pomysł na ten artykuł miałem w przybliżeniu od zawsze, o ile uznamy że „zawsze” jest od powstania czasopisma Rekurencje do plus nieskończoności. Najpierw chciałem żeby to był mój pierwszy artykuł, doszedłem jednak do wniosku że nie mogę zacząć swojej kariery od czegoś tak głupiego i bezsensownego. Nie, coś tak głupiego i bezsensownego musi być moim rekurencyjnym magnum opus — przynajmniej dopóki nie wymyślę czegoś jeszcze głupszego i jeszcze bardziej bezsensownego (nie bójcie się, zapewne wymyślę). Wprowadzenie satyryczne Akademicka lewica lubuje się w interpretowaniu wszystkiego politycznie. Jeszcze niedawno śmialiśmy się z Krytyki Politycznej przypisującej Żeromskiemu chęć wymordowania Żydów2 , ale przecież nie jest to odosbobniony przypadek. KryPol widzący rasistowską eksterminację tam gdzie jej nie ma, ekolodzy narzekający na wszechobecny antropocentryzm i radykalne feministki odczytujące wszystko jako „kulturę gwałtu” i „patriarchat” to tylko najbardziej przerysowane przykłady „marksistowskiego odczytania”3 , „feministycznego odczytania”4 i podobnych nurtów w krytyce literackiej. A odczytywać w ten sposób można wszystko5 . Gdy polityka tak agresywnie wchodzi w sferę kultury, najlepszą obroną dla kultury będzie działanie analogiczne. Odpowiedzią na polityczną analizę kultury będzie kulturowa analiza polityki, a pierwszym krokiem na drodze do niej musi być stworzenie opartej na kulturze ideologii. Oczywiście istnieje wiele różnych nurtów w obrębie kultury i każdy będzie patrzył na politykę inaczej. Ja wybieram ocenianie wszystkiego z perspektywy nerdkultury ponieważ jest mi ona bliska, w dodatku traktowanie jej na równi z innymi elementami kultury denerwuje pretensjonalnych ludzi — a to jest zawsze coś dobrego.

Nerdkultura jako filozofia polityczna Post-wprowadzenie Zanim przejdziemy do analizy nerdkultury, musimy najpierw ją zdefiniować. Jednoznaczny opis koniecznych przesłanek kwalifikacyjnych zdaje się być niemożliwy, dlatego przyjmiemy definicję którą wymyśliłem na poczekaniu: nerdkultura to całokształt tekstów kultury wywodzących się z niszowej części popkultury, ściśle związany z nowymi mediami i nowymin formami ekspresji, charakteryzujący się eskapizmem7 . Nerdkultura jest synkretyczna. Czy ta definicja jest kiepska? Zapewne tak. Ale nic nie możecie z tym zrobić bo ten artykuł jest moją nadinterpretacją, nie waszą. Nerdkultura jako mit heroiczny; polityka mitu heroicznego Analizując większość wytworów nerdkultury trudno nie zauważyć elementów mitycznych. Wynika to częściowo z zakorzenionego w kulturze monomitu opisywanego przez Campbella jako wędrówka bohatera8 o tysiącu twarzach9 , ale nie tylko. Dość wyraźny jest

2

Eliza Szybowicz, Fantomowe Przedwiośnie, 16.01.2013, http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/czytaj-dalej/ 20130116/fantomowe-przedwiosnie 3 http://en.wikipedia.org/wiki/Marxist_literary_criticism 4 http://comminfo.rutgers.edu/professional-development/childlit/Feminist/femread.html 5 http://greatgreatgrand.blogspot.com/2008/08/giving-text-marxist-reading-there-are.html 6 https://encyclopediadramatica.se/Dicks_Everywhere 7 Miszczyk, Pochwała eskapizmu, 08.01.2013, http://www.rekurencje.pl/2013/01/08/miszczyk-pochwa%C5%82a-eskapizmu/ 8 http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/TheHerosJourney 9 Piotr Wereśniak, Podróż bohatera o tysiącu twarzach, 11.12.2011, http://piotrweresniak.com/2011/12/11/podrozbohatera-o-tysiacu-twarzach/

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

23


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI tradycyjny obraz bohatera jako kogoś kto odważnie walczy ze złym wrogiem w obliczu zagrożenia życia. Pisarz Michael Moorcock napisał długi esej narzekający na konserwatywne implikacje literatury fantasy10 , tu jednak nie chodzi o zwykły konserwatyzm. Nerdkultura nie strzeże starego porządku, religii, prawowitej władzy czy społecznego konsensusu. Ona na pierwszym miejscu stawia niezłomnego wojownika który walczy w imię czegoś większego niż własna korzyść i nawet jeżeli nie osiąga swojego celu lub nie jest doceniony przez innych, jest obiektywnym moralnym zwycięzcą który przez swoje czyny stał się kimś więcej niż zwykli ludzie. Jest to postać analogiczna do wzoru jaki stawiają nie głównonurtowi konserwatyści a raczej inspirowani koncepcją nietzscheańskiego nadczłowieka konserwatyści rewolucyjni i tradycjonaliści integralni jak Jünger czy Evola.

tywna, jest to niemal zawsze prezentowane jako wada. Indywidualizm nerdkultury jest indywidualizmem jak najbardziej liberalnym. Etyka nerdkultury

Jest jeszcze jeden element filozofii nerdkultury niepasujący ani do ideologii tradycjonalistycznej i związanej z nią władczej deontologii ani do etycznego egoizmu14 mogącego wynikać z daleko posuniętego indywidualistycznego liberalizmu. Moralność nerdkultury to prosta, intuicyjna moralność altruistyczna15 . Dobry człowiek pomaga innym, nawet jeżeli tylko dlatego że pomaganie po prostu sprawia mu przyjemność16 . Nawet jeżeli jego działanie nie przynoszą pożytku, jego intencje nie są złe. Złoczyńca albo bezpośrednio szkodzi (kradnie, zabija, niewoli) albo dopuszcza powstanie szkody ponieważ nie obchodzi go los innych ludzi. Bardziej skomplikowani antagoniści Nerdkultura i jednostka robią złe rzeczy dla dobra innych, ale taki wróg jest Jednak nie wszystko w nerdkulturze można inter- „mniej zły”. Dość często można też spotkać się z etyką pretować tradycjonalistycznie. Popkultura mimo swo- opartą przede wszystkim na współczuciu17 . jej masowości11 często promuje postawy indywidualistyczne12 , tym bardziej indywidualistyczne są więc Zakończenie wywodzące się z popkultury nisze których celem nie Podsumowanie jest znalezienie szerszej publiczności. Jak objawia się ten indywidualizm? Najczęściej Polityczna filozofia nerdkultury to altruistyczny libew postawie bohatera, który nierzadko jest niezależny ralizm integralny. Jest to idea w której równie ważne od wszelkich odgórnych struktur — a jeżeli już się są wolność jednostki, troska o innych i dokonywaw nich znajduje, jest często niepodporządkowany, co nie wielkich czynów. Najlepiej podsumowuje ją motto prowadzi do konfliktów ze zwierzchnikami. Indywidu- (które właśnie wymyśliłem): „żyj tak, żeby twoja bioalizm wyraża się też symbolicznie — bohaterowie czę- grafia była dobrą grą komputerową”. sto wyróżniają się strojem, sposobem poruszania, sposobem mówienia. Bohaterowie zwykle nie noszą uniPost-podsumowanie formów — nawet bohater-żołnierz i bohater-policjant Ten artykuł był oczywiście pisany z przymrużerzadko pokazują się w mundurach. O ile część z tych rzeczy możnaby na siłę zinter- niem oka. Nie zmienia to faktu że jestem dość pretować jako słuszny, konserwatywny bunt przeciwko dumny ze stworzonej w nim idei, niezależnie od tego zepsutemu światu gdyby nie jeden ważny element: po- czy będziemy nazywać ją nerdkulturą polityczną, dejście do spraw społecznych. Wyraźna, agresywna altruistycznym liberalizmem integralnym, fikcjonalinienawiść bądź niechęć wobec mniejszości i grup mar- zmem18 czy bezsensownymi pierdoletami Miszczyka. ginalizowanych (rasizm, antysemityzm, mizoginia, ho- Czy nadaje się to na filozofię życia albo ideologię pomofobia) jest niemal zawsze cechą charakteryzującą lityczną? Pewnie nie, ale zawsze można spróbować. złoczyńców13 — a jeżeli nawet posiada ją postać pozy- W końcu nie ma co ograniczać się rzeczywistością.

10

www.revolutionsf.com/article.php?id=953 Stephen Young, Mass Individualism? Mass Produced Culture in Western Society, 4.02.2008, http://socyberty.com/ social-sciences/mass-individualism-mass-produced-culture-in-western-society/ 12 http://philosophynow.org/issues/64/Pop_Culture_An_Overview 13 http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/PoliticallyIncorrectVillain 14 http://philosophy.lander.edu/ethics/ethical_ego.html 15 http://en.wikipedia.org/wiki/Altruism 16 http://www.iep.utm.edu/psychego/ 17 http://en.wikipedia.org/wiki/Arthur_Schopenhauer#Ethics 18 Miszczyk, Prawdziwa dyskryminacja, http://www.rekurencje.pl/2012/11/07/miszczyk-prawdziwa-dyskryminacja/ 11

24

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI 24 lutego 2013

Analiza zjawiska neoliberalizmizmu Jako twórca altruistycznego liberalizmu integralnego19 musiałem postawić sobie pytanie jakie stawia sobie w dzisiejszych czasach każdy twórca ideologii mającej kiedyś podbić świat: „czy światopogląd który stworzyłem jest neoliberalny?”. Odpowiedź na nie brzmi oczywiście „tak” — w tym artykule wyjaśnię dlaczego. ‘Neoliberalizm’ to popularne słowo, szczególnie w publicystyce lewicowej, do dziś jednak nikomu nie udało się stworzyć jego spójnej definicji. Neoliberalizm opisuje się poprzez wskazanie pewnych cech i wyliczenie reprezentatywnych osób, partii i zjawisk — ale na podstawie takiej enumeracji także nie da się ustalić co to za dziwny światopogląd. Zagadkę tę można rozwiązać tylko metodami trollskimi: wejść na wyższy stopień rekurencji20 i opisać ideologię nielubienia neoliberalizmu.

Osoba opanowana przez neoliberalizm to neoliberał. Do klasyfikacji jako neoliberała teoretycznie potrzebne są dwie cechy, są one jednak uznawane za sprzężone (wystąpienie jednej implikuje występowanie obydwu): światopogląd niezgodny z neoliberalizmizmem i negatywne cechy osobiste (brak współczucia, okrucieństwo, egoizm, chciwość). Neoliberałowie, mimo egoizmu, wykazują zaawansowane umiejętności działania w grupie i myślenia strategicznego. W okresie dojrzewania neoliberałowi przyznawana jest pozycja społeczna:

Neoliberalizmizm — ideologia lewicowa powstała na przełomie XX i XXI wieku. Zakłada ona, że świat kontrolowany jest przez zdepersonifikowane zło występujące pod nazwą neoliberalizmu.

• polityk — neoliberał w strukturach władzy; wszyscy politycy mają poglądy neoliberalne, potrafią jednak symulować konflikt w celu dezinformacji;

Neoliberalizm jest w filozofii neoliberalizmistycznej kolejną, przystosowaną do współczesnego świata, inkarnacją transendentnego zła (jego poprzednie wcielenia to znane z marksistowskiej historiozofii: niewolnictwo, feudalizm i kapitalizm). Co ciekawe, zło to objawia się nie w osobnych kategoriach działania ale jako brak dobra: niedostateczne wypełnianie moralnych zaleceń neoliberalizmizmu. Zalecenia te nie są jednorodne: różne odłamy neoliberalizmizmu wyznaczają inne wzorce zachowań, stąd częste są przypadki wzajemnego oskarżania się o neoliberalizm.

• leming — uśpiony agent dezorganizujący społeczeństwo złośliwą apatią; • kapitalista — groźny potwór atakujący przy pomocy przewagi ekonomicznej;

• światowy bankier — ostatni boss neoliberalizmizmu; jego alignment to neutralny zły lub chaotyczny zły, zabicie go daje dużo expa. Wszystkie te grupy prowadzą skomplikowaną współpracę, dla niewtajemniczonych wyglądającą na naturalne relacje społeczne. Zdania na temat natury tej współpracy są podzielone: część neoliberalizmistów uważa że jest ona wrodzoną cechą neoliberała, dla innych jest to dowód na telepatyczne sterowanie przez demona znanego jako Baal-Tzerovich. Przeciwnicy tej tezy argumentują że wiara w Baal-Tzerovicha jest neoliberalna.

19

Miszczyk, Nerdkultura Polityczna, patrz s. 23, http://www.rekurencje.pl/2013/02/15/miszczyk-nerdkultura-polityczna/ Bednarski, Drugie spojrzenie na nerdkulturę, patrz s. 51, http://www.rekurencje.pl/2013/02/18/bednarski-drugiespojrzenie-na-nerdkultur%C4%99/ 20

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

25


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI 1 marca 2013

Kyriarchia Śmiałem się swego czasu z miłośników doszukiwania się wszędzie niesłusznego społecznego uprzywilejowania21 . W tym artykule wrócę do tej tematyki, skupię się jednak nie na samych „privileges” a na teoretycznej podbudowie tej koncepcji. Idea walki z istniejącymi i wyimaginowanymi przywilejami wywodzi się z opracowanej przez radykalną feministkę Elisabeth Schüssler Fiorenza teorii zgodnie z którą współczesne społeczeństwa nie są już oparte na ścisłej hierarchii ale nie są też prawdziwie egalitarne. Istniejąca struktura jest kyriarchiczna22 (oparta na władzy) ale władza ta nie jest prostą strukturą rządzących i rządzonych a skomplikowaną, intersekcjonalną23 konstrukcją. Nierówności rozłożone są na kategorie, dlatego każdy może posiadać zarówno cechy stawiające go w pozycji dominującej jak i cechy stawiające go w pozycji ofiary.24 Cechy te są nieporównywalne: nie da się stwierdzić czy biały niepełnosprawny jest bardziej uprzywilejowany niż czarny pełnosprawny ponieważ wzajemne przewagi jednego nad drugim są innego typu. Kyriarchia jest wszędzie.25 Czym są kyriarchiczne relacje władzy? Podobnie jak w przypadku „przywilejów” — każdą formą przeagi jednej osoby nad drugą. Teoretycy na każdym kroku podkreślają że chodzi o kwestie prawa, statusu społecznego, sytuacji ekonomicznej, ale także o natu-

ralne nierówności związane z wiekiem, pełnosprawnością, siłą fizyczną czy inteligencją. Tu właśnie ujawnia się cały absurd i bezsens walki z kyriarchią. Jest to niemal najbardziej skrajna forma dążenia do równości materialnej — tak skrajna, że za społęczną niesprawiedliwość uznaje nawet istnienie różnic w umiejętnościach. Mówię „niemal”, ponieważ przeciwnicy kyriarchii dążą nie do zniesienia wszelkich różnic a do tego żeby „tylko” nie miały one wpływu na funkcjonowanie jednostki w społeczeństwie. Alternatywą dla walki z kyriarchią niech będzie (oczywiście oparta na jedynej słusznej ideologii26 ) walka o rozsądną, merytokratyczną kyriarchię. Zamiast niwelowania wszelkich możliwych różnic — podkreślajmy i rozwijajmy dobre różnice. Niech społeczna akceptacja i idący za nią status ekonomiczny będą zachętą dla ludzi: żeby byli mądrzejsi, silniejsi, lepsi moralnie. Kyriarchia w której jedna osoba ma nad drugą przewagę intelektualną a druga nad pierwszą przewagę fizyczną, ale żadna z tych przewag nie jest przewagą porządkującą wszystkich w jednej hierarchii — czy to nie piękna wizja? Oczywiście jest to wizja nie mniej utopijna niż absolutna równość27 — ale lepiej dążyć do dobrych różnic, dobrej rywalizacji i dobrej nierówności niż do absolutnej równości. Bo świat oparty na różnicy byłby po prostu ciekawszy.

22 marca 2013

Post-rzadkości nie będzie Jedną z podstaw ekonomii jest istnienie zjawiska zwanego rzadkością. Zasada jest prosta: zasoby i możliwości ich pozyskania są skończone, ludzie potrzeby są skończone. Niemożliwe jest żeby każdy miał wszystko — do zaspokajania potrzeb konieczne są produkcja i wymiana. Niektórzy z ludzi niezadowolonych z kapitalistycznej ekonomii wierzą, że dopóki istnieje rzadkość, wymarzony przez nich „sprawiedliwy” system będzie nie do osiągnięcia. Jak pozbyć się rzadkości? Od-

powiedź podobno przyniesie rozwój technologii, chociaż bardziej odrealnieni teoretycy konspiracji (patrz: Zeitgeist Movement) wierzą że społeczeństwo postrzadkościowe jest możliwe tu i teraz, o ile tylko powierzymy władzę komuś lepszemu. Jak wyobrazić sobie społeczeństwo postrzadkościowe? Jest to proste: wystarczy pomyśleć o świecie w którym wszystkie zasoby, dobra i produkty są tak powszechne i ogólnodostępne że nie dałoby się rozpatrywać ich w kategorii własności. Elimino-

21

Miszczyk, Karty bingo i checklisty, http://www.rekurencje.pl/2012/11/15/miszczyk-karty-bingo-i-checklisty/ http://en.wikipedia.org/wiki/Kyriarchy 23 http://geekfeminism.wikia.com/wiki/Intersectionality 24 http://www.guardian.co.uk/commentisfree/2010/sep/10/kyriarchy-and-patriarchy 25 http://www.shakesville.com/2013/01/culture-of-kyriarchy.html 26 Miszczyk, Nerdkultura Polityczna, patrz s. 23, http://www.rekurencje.pl/2013/02/15/miszczyk-nerdkultura-polityczna/ 27 Miszczyk, Brak złodzieja, http://www.rekurencje.pl/2013/01/18/miszczyk-brak-z%C5%82odzieja/ 22

26

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI wałoby to konieczność zarówno rynkowej rywalizacji jak i państwowej reglamentacji. Byłoby — i już. Czyste post-scarcity jest oczywiście niezgodne z prawami fizyki, teoretycznie możliwe natomiast byłoby de facto osiągnięcie takiego stanu poprzez znalezienie gdzieś w kosmosie ogromnych źródeł zasobów i energii oraz prawie całkowita automatyzacja pracy. Na szczęście takiej okropnej utopii28 nigdy nie będzie. Pomijając nawet istnienie przedmiotów unikatowych, zabytkowych czy posiadających wartość sentymentalną (tego nie stworzy się sztucznie) — postrzadkościowi marzyciele zapominają o jednym, prostym elemencie: o potrzebach psychologicznych. Jest jedna, ogromna społeczność, ktora prawie znajduje się w erze post-rzadkościowej: internet. Pomimo wpływów złowrogiego IRL, płatnych subskrypcji, regulacji prawnych i ograniczonych zasobów wirtualnych, sfera commons jest wręcz niewyobrażalnie wielka. Wiedza, sztuka, rozrywka, oprogramowanie użytkowe — wszystko za darmo i na wyciągnięcie ręki. I co z tego? Wbrew idiotycznym marzeniom, nawet internetowe społeczności skupione na bezinteresownej wymianie informacji odległe są od przerażających, wyidealizowanych wizji ogólnej szczęśliwości. Niezależnie od tego czy wrzucamy stworzone przez nas wolne oprogramowanie na SourceForge, redagujemy encyklope-

Droga jako cel sam w sobie Jako że wszyscy chyba przyzwyczaili się już że używam artykułów w Rekurencjach do spisywania własnych średnio sensownych i niezbyt uporządkowanych przemyśleń filozoficznych, pozwolę sobie kontynuować rozpoczęte w poprzednich artykułach wątki i spisać więcej średnio sensownych i niezbyt uporządkowanych przemyśleń. Z góry uprzedzam — będą strumienie świadomości i trochę zbyt pretensjonalne porównania. Pisząc o bezsensowności utopii29 zastanawiałem się co sprawia że ludzie w ogóle chcą dążyć do jakiegoś społeczeństwa idealnego, dlaczego nie zauważają oczywistych problemów z istnieniem jakiejkolwiek doskonałości. Doszedłem do wniosku (niewątpliwie poprzez moją tendencję do tworzenia systemów myślowych na

dyczne artykuły na Wikipedię czy dzielimy się naszym dorobkiem artystycznym na jednej z niezliczonych stron dla pisarzy, grafików, fotografów czy muzyków, związana z potrzebami psychologicznymi rzadkość jest przy nas. Gdy tworzymy — chcemy uznania. Gdy dyskutujemy — chcemy przekonać. Gdy gramy — chcemy wygrać. Rywalizujemy, czasem dla samej rywalizacji. Czasem po prostu chcemy się kłócić, czasem wręcz przeciwnie — chcemy zrozumienia i bliskości. Ale wiemy że bliskość rozdawana każdemu bez wyjątku po równo to fałszywa bliskość. Że podejście „to tylko opinie, wszyscy mają trochę racji, prawda leży pośrodku” zabija sens dyskusji. Że gra w której każdy jest tak samo zwycięzcą nie jest właściwie grą — bo nawet w grach w których nie ma bezpośredniej rywalizacji między graczami i tak chcemy być najlepsi, najbardziej kreatywni, wiedzieć najwięcej. Oczywiście nie każdy chce coś osiągnąć — część po prostu chce się dobrze bawić. Inni chcą mieć święty spokój. Jeszcze inni po prostu chcą rodziny i przyjaciół. I tych rzeczy też nie zapewni im żadna technologia ani żaden sprawny rząd. I dobrze — w końcu, jak wiedzą ci którzy czytają moje artykuły, brak rzadkości w kwestii potrzeb psychologicznych byłby utopią. A nie ma nic gorszego niż stan idealny.

24 kwietnia 2013

siłę) że przyczyna leży w tym samym miejscu w którym leży niechęć do eskapizmu30 . Wszelkiej maści utopiści nie doceniają drogi, doceniają jedynie cel (czy to idealny czy materialny). Ludzie tacy zawsze tworzą sobie jakiś cel ostateczny którego osiągnięcie ma rozwiązać wszelkie problemy. Cele ostateczne mogą być różne — od Nieba po prawdziwy komunizm — zawsze jednak pozostaje coś niezmiennego: zakończenie, koniec historii, roztopienie się w wieczności. Kiedy osiągniemy cel ostateczny, żaden inny cel nie będzie potrzebny. Wygramy. Oczywiście ja z przyczyn opisanych w poprzednich artykułach sprzeciwiam się takiemu myśleniu i wysuwam alternatywny postulat: postulat braku celu ostatecznego i uznania drogi za cel sam w sobie. Traktując

28

Miszczyk, Brak złodzieja, http://www.rekurencje.pl/2013/01/18/miszczyk-brak-z%C5%82odzieja/ tamże 30 Miszczyk, Pochwała eskapizmu,http://www.rekurencje.pl/2013/01/08/miszczyk-pochwa%C5%82a-eskapizmu/ 31 Miszczyk, Nerdkultura Polityczna, patrz s. 23, http://www.rekurencje.pl/2013/02/15/miszczyk-nerdkultura-polityczna/ 29

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

27


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI wszystko jako opowieść31 osiągając jeden cel wyznaczajmy sobie kolejne — tak jak kończąc książkę sięgamy po następną a nie spędzajmy wieczności patrząc na kropkę na ostatniej stronie. Nie szukajmy świata czystych idei — czyste idee to tylko składniki, same w sobie są w gruncie rzeczy nieciekawe (czysta idea dobra staje się o wiele więcej warta jako konkretny dobry czyn lub dobry człowiek, tak jak niebieska farba staje się o wiele więcej warta kiedy użyjemy jej do na-

malowania obrazu). Nie dążmy do wiecznego pokoju, końca historii, braku zła i innych celów ostatecznych. Zamiast tego, stwórzmy sens przezwyciężając trudności a potem idźmy dalej przezwyciężać kolejne. Oczywiście zdaję sobie sprawę że możnaby to przesłanie opisać ładniej i mniej chaotycznie. Do tego chyba jednak się nie nadaję — może zrobi to ktoś lepiej piszący, o ile znajdzie się jakiś utalentowany pisarz zgadzający się z tymi bzdurami.

17 maja 2013

O niezrozumieniu natury Jedną z rzeczy która łączy myślicieli o radykalnie odmiennych światopoglądach jest umiłowanie odwołań do natury. Świat przyrody najczęściej widziany jest jako pewien wzór do naśladowania dla społeczeństw ludzkich i interpretowany jest na dwa sposoby: konserwatywnie, jako wzorzec wiecznej hierarchii i odzwierciedlenie boskich praw których nikt oprócz człowieka nie łamie, lub lewicowo-ekologistycznie, jako ideał pacyfistycznej harmonii i równości niezakłóconych przez niezdrowe i opresyjne ludzkie społeczeństwa. Obie interpretacje widzą w naturze coś stałego, wiecznego i niezmiennego. I obie są błędne. Natura nie jest niezmienna. Znany nam świat przyrody ewoluuje, zmienia się, ginie i odradza na przemieszczających się kontynentach, w wysychających morzach i na formujących się w górach, które położone są na znajdującej się w ciągłym niebezpieczeństwie ze strony tysięcy zabójczych kosmicznych zjawisk skale krążącej wokół Słońca, które kiedyś umrze ale na razie przemieszcza się przez rozszerzający się wszechświat — a i wszechświat nie jest nieśmiertelny. Pozorna niezmienność jest tylko i wyłącznie złudzeniem wynikającym z tego jak krótko żyje każdy obserwator. Pozorne jest też istnienie naturalnej hierarchii czy też prawa natury rozumianego dosłownie, jako zbiór zasad moralnych które można wywieść z tej hierarchii bezpośrednio. Wszelkie relacje władzy w przyrodzie są niczym innym jak projekcją własnego światopoglądu na zjawiska całkowicie apolityczne. W naturze nie ma feudalnej drabiny gatunków lepszych i gorszych bo ani gatunki same w sobie ani relacje między nimi nie mają 32

28

nic wspólnego z prostą dominacją — jest to raczej system różnorodnych interakcji (zarówno antagonistycznych jak i symbiotycznych) w których nierzadko nie ma jednoznacznych zwycięzców. Próżno byłoby szukać lwa rządzącego tygrysami — lwy i tygrysy tak naprawdę wolą nie mieć ze sobą nic wspólnego. Równie (jeśli nie bardziej) absurdalna jest idylliczna interpretacja natury. Ta utopijna wizja utożsamia to, co pochodzi z przyrody ze zdrowiem, dobrem i spokojem a wszelkiego zła doszukuje się w działalności człowieka. Żeby zrozumieć jej bezsensowność nie potrzebna jest nawet jakaś szczególna wiedza — wystarczy przypomnieć sobie o istnieniu z jednej strony naturalnych trucizn i groźnych zwierząt, z drugiej o tym jak wiele jest pożytecznych wytworów człowieka (wymaga to oczywiście zignorowania mitów o naturalnym zdrowiu i długowieczności przodków; te były wielokrotnie obalane więc nie ma potrzeby wdawania się w szczegóły). Skąd taka popularność błędnych interpretacji natury? Oprócz braku wiedzy można wyjaśnić ją atrakcyjnością związanych z przyrodą symboli i alegorii. Problem pojawia się, gdy na tak przeinaczonej wersji rzeczywistości próbujemy opierać systemy etyczne, chociaż to jeszcze można odratować doceniając wartość fikcji na której są oparte32 . Nie odratujemy natomiast pseudonaturalistycznych analiz wkradających się w inne nauki, prowadzących tym samym do powszechnego nierozumienia chociażby medycyny. W takiej sytuacji zły obraz przyrody z błędnego zmienia się w groźny.

Miszczyk, Nerdkultura Polityczna, patrz s. 23, http://www.rekurencje.pl/2013/02/15/miszczyk-nerdkultura-polityczna/

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Nerdonomicon

Rubrykę prowadzi: Świtalski

Teorie spisku, część pierwsza: O tym, jakie niebezpieczne rzeczy czają się na niebie Ten artykuł miał wyglądać inaczej. Miał być wyliczeniem i krótkim opisaniem kilku dość popularnych teorii spiskowych, lecz na przeszkodzie stanęły dwie sprawy. Po pierwsze, podczas poszukiwania materiałów znalazłem ich taką ilość, że aż szkoda by się zmarnowały. Po drugie, większość z nich jest tak wesoła, że grzechem byłoby nie podzielić się nimi z czytelnikami. Zatem zamiast jednego artykułu będzie całą seria. Na pierwszy ogień idzie teoria o tyle dobra, że każdy może wyjść przed dom i popatrzeć na jej efekty samemu. Mowa o smugach chemicznych, znanych też jako chemtrails.

smugami kondensacyjnymi. Mógł też dowiedzieć się, jak powstają: przy odpowiednich warunkach (wysokość, temperatura, wilgotność) dookoła drobinek spalin tworzą się kryształki lodu1 . Smugi takie w zależności od warunków pogodowych mogą utrzymywać się w powietrzu od kilku minut do kilku godzin. Gdy wilgotność na wysokości, na której się znajdują odpowiednio się obniży kryształki lodu ulegają sublimacji (zamieniają się z ciała stałego bezpośrednio w gaz, z pominięciem fazy ciekłej) i smuga znika. Smugi są nieszkodliwe dla zdrowia i nie mają na nas żadnego wpływu. Gdzieś jednak musi tkwić drugie dno. Przecież gdyby to wszystko było takie proste, nie byłoby tego tekstu. Tak się bowiem składa, że tam, gdzie zwykły, nie świadom istnienia globalnego spisku na każdym kroku czyhającego na nasze zdrowie i życie obywatel widzi niewinną smugę kondensacyjną, wytrawny teoretyk spiskowy widzi coś zupełnie innego: złowieszcze smugi chemiczne. Chemtrailsy podszywają się tylko pod bogu ducha winne contrailsy, a tak naprawdę służą zupełnie innym celom.

Rysunek 1: Chemtrails Przypuszczam, że każdy widział kiedyś na niebie takie smugi. Dla tych, których nigdy to nie zainteresowało to po prostu „te ślady, które zostawiają za sobą samoloty”. Jeżeli kogoś sprawa zaciekawiła, mógł dowiedzieć się, że fachowo nazywają się one

Teorii dotyczących tego, z czego właściwe składają się i do czego wykorzystywane są chemtrailsy jest kilka. Najmniej szalona 2 mówi o tym, że zawierają cząsteczki baru, aluminium i krzemu, stosuje się je w celu kontroli klimatu, a podtruwają nas tylko przy okazji3 . Dalej robi się weselej: rozpylanie tych związków ma również służyć systemowi HAARP (na samo wspomnienie którego fani teorii spiskowych mają mo-

1

http://contrailscience.com/contrails-are-condensation-but-not-like-your-breath/ http://www.slideshare.net/guestcdfdc5/chemtrails-experiments-in-weather-control 3 Co ciekawe, trop klimatyczny nie do końca rozmija się z prawdą — zwykłe smugi kondensacyjne mogą mieć wpływ na klimat. Istnieje badanie (http://facstaff.uww.edu/travisd/pdf/climatepapermar04.pdf) wykazujące, że gdy po zamachach z 11 września 2001 na trzy dni wstrzymano ruch samolotów nad USA różnica między temperaturami za dnia i w nocy gwałtownie wzrosła. 2

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

29


ŚWITALSKI: NERDONOMICON kro w majtach i który na pewno będzie bohaterem jednej z kolejnych części cyklu) do wywoływania trzęsień ziemi czy suszy4 . Schodząc dalej po drabinie szaleństwa mamy kolejno: nanoboty mające umożliwić kontrolę myśli5 , kontrolę populacji poprzez czynienie ludzi niezwykle podatnymi na grypę6 , masową sterylizację7 czy ukrycie przed nami istnienie planety Nibiru 8 . I shit you not. A na deser: smugi chemiczne mają być także odpowiedzialne za powstawanie morgellonów — sztucznych włókien powstających pod ludzką skórą9 . Co prawda główna teoria o morgellonach mówi, że powstają w wyniku spożywania GMO, ale niektórzy badacze łączą je też z chemtrailsami. Dowody na to, że smugi na niebie są czymś więcej niż tylko kryształkami lodu dzielą się na dwie kategorie. Pierwsze to multum opowieści brzmiących podobnie: „przeleciał nade mną samolot i źle się poczułem”, czyli dowody anegdotyczne, nie mające żadnej wartości. Druga kategoria jest ciekawsza: to wszelkiego rodzaju zdjęcia i filmy. Te znowu możne podzielić na dwa typy. Pierwszy to po prostu zdjęcia smug, których jest mnóstwo, bo niemal każdy może je zrobić z własnego balkonu. Drugi typ jest znacznie bardziej interesujący: to zdjęcia samolotów i instrumentów służących do oprysków (http://educate-yourself.lege.net/ cn/interiorofchemtrailsprayer11feb08.shtml). Wygląda groźnie, prawda? W takim razie czas na zabawę: patrzymy na oryginalne zdjęcie (http://www.airliners.net/photo/ Boeing/Boeing-777-240-LR/0855967/L/) i wskazujemy różnicę. Już? Tym o niskiej spostrzegawczości podpowiadam — chodzi o wyszczególniony przez spi-

skowców napis. Na oryginalnym zdjęciu go nie ma — jakiś buc uznał za celowe dodanie go w Photoshopie, żeby uwiarygodnić swoją brednię. Oczywiście, ktoś może zadać pytanie „a do czego w takim razie służy tak dziwnie wyposażony samolot?” Odpowiedź jest, jak zwykle w takich przypadkach, prosta — to jednostka służąca do badania zachowania się samolotu podczas gwałtownych zmian obciążenia. Beczki zawierają wodę, która zostaje przepompowywana z jednych do drugich w celu zmiany środka ciężkości (http://contrailscience. com/contrail-or-chemtrail/). Przy okazji pobytu na ostatniej z podlinkowanych stron można przy okazji dowiedzieć się, że miłośnicy teorii spiskowych za opryski i sprzęt do nich służący biorą także urządzenia do pobierania próbek atmosfery, urządzenia do sprawdzania zachowania samolotów przy oblodzeniu kadłuba, samoloty zrzucające paliwo, ciągnięte za samolotami anteny, generatory dymu służące do badania wirów powietrznych, samoloty zrzucające wodę do gaszenia pożarów, samoloty startujące przy pomocy silników rakietowych, sprzęt do tankowania w powietrzu i turbosprężarki... Na koniec informacja pozytywna: jeżeli ktoś nadal uważa, że to, co pozostawiają po sobie samoloty to nie kryształki lodu a koktajl zabójczych chemikaliów, może się bronić! Oto działo orgonowe do samodzielnego montażu (http://www.daro.it.pl/ dzialo_orgonowe.html), z materiałów dostępnych w pobliskiej Castoramie. Jak ktoś zbuduje niech koniecznie przyśle zdjęcia. Na pewno opublikujemy.

Teorie spisku, część druga — HAARP: Niebo będzie płonąć Rząd chce nas zabić. To dla każdego Świadomego ObywatelaTM oczywiste. Czasami jest to rząd światowy (bliżej niesprecyzowany), czasami rząd jakiegoś konkretnego państwa — albo naszego własnego, albo obcego, albo konkretnie Stanów Zjednoczonych. Dziś przyjrzymy się zakusom tego ostatniego, czyli programowi HAARP.

13 marca 2013

HAARP to skrót od „High Frequency Active Auroral Research Program” (po polsku „Aktywna aureola Wysokiej częstotliwości fal” — tłumaczenie ze strony http://stopnwopoznan.wordpress.com/ projekt-haarp/) to projekt prowadzony wspólnie przez US Air Force (siły powietrzne USA), US Navy (marynarkę wojenną USA) oraz DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency — Agen-

4

http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/haarp-chemtrails-moga-byc-ze-soba-polaczone http://www.conspiracyplanet.com/channel.cfm?ChannelID=42 6 http://portland.indymedia.org/en/2004/10/300542.shtml 7 https://indianinthemachine.wordpress.com/2010/11/22/public-health-notice-are-chemtrails-a-forced-masssterilization-government-nazi-project-by-dieter-braun-indian-in-the-machine/ 8 http://yowusa.com/planetx/2012/planetx-2012-05a/1.shtml 9 http://redpill8.blogspot.fr/2008/01/morgellons-chemtrials-and.html 5

30

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ŚWITALSKI: NERDONOMICON cja Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych). Według oficjalnych źródeł (dajmy na to, strony samego projektu — http://www.haarp.alaska.edu/ haarp/index.html) HAARP ma na celu poznanie właściwości i zachowań jonosfery, głównie w celu zrozumienia i użycia jej w celu ulepszenia systemów komunikacji i nadzoru elektronicznego (sami się przyznają!). Dzięki tym badaniom może udać się, na przykład, zwiększyć precyzję systemów GPS, ulepszyć metody komunikacji dla łodzi podwodnych czy umożliwić zdalne wykrywanie podziemnych złóż. Główny ośrodek projektu HAARP znajduje się niedaleko miejscowości Gakona na Alasce i wygląda tak:

Rysunek 2: Anteny HAARP. Tyle mówią źródła oficjalne. Źródła oficjalne, jak wie każdy Świadomy Obywatel(tm) oczywiście kłamią, bo gdyby nie kłamały, to nie byłyby oficjalne. Przecież nic, co tak wygląda, ma dużo różnych tajem-

niczych anten i kabli, nie może być dobre. Tak naprawdę HAARP to złowieszcza maszyneria, mająca pomagać rządowi USA w jego niecnych celach. A konkretnie? Tu jest trudniej, bo, jak zwykle w takich przypadkach, zdania są podzielone. HAARP ma zatem służyć do wywoływania trzęsień ziemi, takich jak to w Japonii w marcu 201110 albo na Haiti w styczniu 201011 . Wywołuje także huragany — na przykład Sandy, który w zeszłym roku uderzył we wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych12 . Manewrował też huraganem Erin, dzięki któremu możliwe były ataki z 11 września 200113 . Oczywiście nie może obyć się bez kontroli myśli14 , bo każdy tego typu projekt wcześniej czy później, oprócz innych zastosowań, nadaje się także do kontroli myśli. A, jest także lekarka, która po numerach PESEL rozpoznaje Żydów, a która twierdzi, że zaatakowano ją HAARP-em (z tym, że nie wiadomo, na czym konkretnie ten atak miał polegać), o czym doniosła Władysławowi Stasiakowi z Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który potem zginął pod Smoleńskiem15 . Przypadek? Nie sądzę. Jak się bronić? Tu jest problem, bo przed huraganami czy trzęsieniami ziemi, poza ucieczką z zagrożonego miejsca, obronić się raczej nie da. Da się natomiast obronić przed falami generowanymi przez HAARP, fachowcy od elektroniki polecają w tym celu dobrze uziemioną pełną zbroję + oczywiście foliową czapeczkę16 . Zakończyć wypadałoby jakąś pozytywną nutą. Może taką (uwaga: ten HAARP naprawdę może powalić słabsze jednostki): http://www.youtube.com/ watch?v=ZXKezZjwdgs

10

http://www.atlanteanconspiracy.com/2011/03/japan-tsunami-caused-by-haarp.html http://www.godlikeproductions.com/forum1/message965951/pg1 12 http://www.infowars.com/hurricane-sandy-divine-wind-for-obama/ 13 http://www.godlikeproductions.com/forum1/message1618224/pg1 14 http://www.haarp.net/mindcontrol.htm 15 http://supernowosci24.pl/wracamy-do-tematu-lekarka-po-numerze-pesel-rozpoznaje-zydow/ 16 http://www.elektroda.pl/rtvforum/topic1661084.html 11

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

31


ŚWITALSKI: NERDONOMICON 10 kwietnia 2013

Requiem dla LucasArts Wiadomość gruchnęła 3 kwietnia — Disney zamyka Lucasarts, wszyscy pracownicy zostają zwolnieni a prace nad dwoma grami, nad którymi pracowało studio („Star Wars: Final Assault” i „Star Wars: 1313”) zostają wstrzymane. Świat nerdów zadrżał w posadach. Nie do końca dlatego, że gry, które studio ostatnio tworzyło były wybitne (choć „1313” zapowiadało się całkiem nieźle). Chodzi głównie o to, że LucasFilm Games — później przemianowane na Lucasarts — to kawał historii. Dla wielu ludzi, którzy dziś mają około trzydziestki to właśnie ich gry były jednymi z pierwszych, w jakie w ogóle grali i to dzięki ich dziełom fascynują się grami do dziś. Dla mnie ma to wymiar dodatkowy — studio było moim rówieśnikiem i nie chce mi się wierzyć, że odeszło tak młodo. Aż muszę wziąć jeden akapit oddechu. O Lucasarts i ich przygodówkach pisałem już wcześniej — dzięki temu, że były kolorowe, śmieszne, skomplikowane, ale nie frustrujące przyciągały do siebie rzesze zainteresowanych, którzy do dziś wspominają je z łezką w oku. Ale Lucasarts to nie tylko przygodówki. Z okazji ich odejścia przypomnijmy sobie kilka bardziej lub mniej znanych gier, jakie stworzyli.

Ballblazer (1984)

pomysł urozmaicenia rozgrywki wpadł podobno sam George Lucas.

Habitat (1986) Ta wydana na Commodore 64 gra to jeden z praprzodków obecnych gier MMO. To zdanie nie zawiera błędu. MMO. W 1986. Na C64. Co prawda istniały już wówczas MUDy, czyli tekstowe gry online, ale „Habitat” było czymś zupełnie innym. Po pierwsze, miało interfejs graficzny, dzięki któremu grający mógł podziwiać na ekranie swoją postać. Po drugie, „Habitat” był prawie całkiem rządzony przez graczy — to oni odpowiadali za to, jakie prawa obowiązywały w wirtualnym świecie i ustalali, jakie zachowania były niepożądane.

Afterlife (1996) SimCity w PIEKLE (i w Niebie też)! Gracz wcielał się tu w rolę administratora życia pozagrobowego i miał za zadanie wybudować całą piekielną i niebiańską infrastrukturę. Zamiast mieszkańców były dusze, które musiały mieć zapewnione odpowiednio dobre (lub złe) warunki, a kontrolować należało naraz dwa „miasta” — osobno Niebo, osobno Piekło.

Outlaws (1997)

Pierwsza gra Lucasarts była trójwymiarową wariacją na temat Ponga. Gracz obserwował akcję z perspektywy pierwszej osoby, sterował pojazdem umieszczonym na zielonej planszy i miał za zadanie chwycić piłkę i wbić ją do bramki przeciwnika. Na uwagę zasługiwała muzyka przygrywająca pomiędzy kolejnymi meczami, która generowana była za pomocą specjalnego algorytmu w czasie rzeczywistym, więc za każdym razem brzmiała inaczej.

Jedna z pierwszych strzelanin FPS których akcja działa się na Dzikim Zachodzie. Bohaterem był James Anderson, któremu zbiry na usługach potentata kolejowego zabiły żonę i uprowadziły córkę, a Anderson ruszył jej na ratunek. Filmowe przerywniki zostały wygenerowane komputerowo, lecz nałożono na nie filtry tak, by wyglądały jak malowane ręcznie. „Outlaws” to pierwsza gra, w której pojawiło się coś, co dzisiaj wydaje się oczywiste — zbliżenie celu przy korzystaniu z broni snajperskiej. Rescue on Fractalus! (1984) Lucasarts miało także (a może przede wszystkim) do dyspozycji jedną z najbardziej kasowych licenCelem gry było (jak wskazuje sam tytuł) ratowanie cji w historii — „Gwiezdne Wojny” i stworzyło wiele, pilotów zestrzelonych przez rasę kosmitów zwanych wiele gier w tym uniwersum. Jedne były lepsze, inne Jaggi. Planeta, na której piloci się rozbili miała żrącą gorsze. Oto kilka takich, o których warto pamiętać. atmosferę, więc trzeba ich było uratować jak najszybciej, w czym przeszkadzały wrogie statki i artyleria Seria Jedi Knight: Dark Forces (1995), przeciwlotnicza. Po odnalezieniu pilota należało wyląDark Forces II (1997) dować niedaleko, wyłączyć silniki oraz osłony i poczekać, aż pilot zapuka do włazu. Przedwczesne urucho- Bohaterem całej serii jest Kyle Katarn, a same gry to mienie silników, osłon lub nie wpuszczenie pilota do strzelaniny FPP. W pierwszej części Katarn jest szpieśrodka kończyło się jego zgonem i misja nie zostawała giem, który wykrada plany Gwiazdy Śmierci, dzięki zaliczona. Trzeba też było uważać na to, że niektórzy czemu przyczynia się do jej zniszczenia w finale „Nopiloci byli tak naprawdę przebranymi Jaggi — na ten wej Nadziei”. Następnie udaremnia imperialne plany 32

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ŚWITALSKI: NERDONOMICON stworzenia genetycznie usprawnionych szturmowców. Na potrzeby tej gry stworzono od zera nowy silnik, który umożliwiał tak zaawansowane na tamte czasy rzeczy jak patrzenie w górę i w dół, skakanie, pływanie czy poziomy mające po kilka pięter. W części drugiej Katarn musi powstrzymać Jereka, Mrocznego Jedi, przed zawładnięciem Doliną Jedi, źródłem znacznej potęgi, a także odkrywa u siebie zdolność do władania Mocą. Zakończenie gry zależy od tego, jakie decyzje gracz podejmował wcześniej — bohater może ostatecznie stanąć po jasnej albo po ciemnej stronie Mocy. Kolejne części serii nie były już tworzone, a tylko wydawane przez Lucasarts. Gry cieszyły się uznaniem zarówno wśród krytyków, jak i graczy, a Kyle Katarn — jako jedna z niewielu postaci nie pojawiających się w filmach — doczekał się własnej serii figurek.

X-Wing (1993) oraz TIE Fighter (1994) Te dwa tytuły to symulatory kosmiczne, pozwalające wcielić się w rolę szeregowego pilota walczącego po stronie Rebelii (X-Wing) lub Imperium (TIE Fighter). Fabuła „X-Wing” toczyła się mniej więcej równolegle do fabuły „Nowej Nadziei” a kończyła — jakże by inaczej — atakiem na Gwiazdę Śmierci. W przypadku „TIE Fighter” historia w dużej mierze zainspirowana została serią książek „Dziedzic Imperium” autorstwa Timotyhy’ego Zahna. Rozgrywka w obu przypadkach była podobna — grający oglądał kokpit swojego myśliwca z perspektywy pierwszej osoby, a podczas każdej misji musiał wypełnić szereg rozkazów, polegają-

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

cych zwykle na zniszczeniu lub obronieniu konkretnego celu — choć zdarzały się i inne, niekiedy bardzo skomplikowane, zadania.

Shadows of the Empire (1996) Ta gra powstała jako część multimedialnego (oprócz niej były także figurki, książki, komiksy i płyta z muzyką) projektu „Shadows of the Empire” mającego za zadanie wypełnić lukę fabularną między „Imperium kontratakuje” a „Powrotem Jedi”. Bohaterem był Dash Rendar, najemnik (zgryźliwi twierdzą, że niezwykle przypominający Hana Solo), który wspomagał Luke’a Skywalkera w poszukiwaniu Hana Solo, a także ratował księżniczkę Leię z rąk złego księcia Xizora. Tytuł ukazał się najpierw na Nintendo 64, ale ponieważ podczas tworzenia gry nie istniał jeszcze nawet prototyp tego urządzenia, twórcy pracowali na systemach Silicon Graphics Onyx. Nie mieli też kontrolera, korzystano więc ze zmodyfikowanego kontrolera do SNES zaprojektowanego przez Konami, który był zamknięty w pudełku, do którego grający musiał wsadzać ręce. Niektórzy twierdzą, że to musiało się tak skończyć. Lucasarts od jakiegoś czasu kurczowo trzymało się jednej licencji i tworzyło gry coraz mniej oryginalne i coraz słabiej przyjmowane przez publiczność. Disney, ich nowy władca, znany jest zaś z tego, że niespełniających wymagań poddanych tnie równo z trawą. Trudno jednak nie być choć trochę smutnym i nie żałować, że tak zasłużoną dla graczy firmę spotkał tak smutny koniec. Żegnajcie, Lucasarts.

33


Bastion logiki sakralnej

Rubrykę prowadzi: Wiśniewski

28 lutego 2013

Przyszłość Europy Z perspektywy historyka dokonujące się od kilkudziesięciu lat na tym kontynencie zmiany są bardzo atrakcyjne. I choć wyznawcy wielu ideologii uważają, że wali im się świat (a bo neoliberalizm, a bo ACTA, pedały, sekularyzacja, muzułmanie itd.), to właśnie z tego należy się cieszyć. Ujrzenie radykalnej odmiany to najlepsze, co może spotkać tę stetryczałą, jałową ziemię. Mnie osobiście najbardziej podobają się postępy islamu. Można powiedzieć, że pod względem historyczno-kulturowym w wielu częściach Europy (Półwysep Iberyjski, Bałkany, Morze Czarne-Kaukaz-Wołga-Ural) islam jest uprawnionym elementem krajobrazu. Trwale zaznaczył swoją obecność, a dziś nikt nie ma już siły go stamtąd usuwać. Imperia islamu od wieków postrzegały Europę jako swój przyszły łup, tak że dzisiejsi ich spadkobiercy są doskonale obeznani z jej charakterystyką. Ważki, choć podpowierzchniowy wpływ wywarł islam na europejską filozofię, literaturę czy nauki ścisłe. Europa byłaby nie do pomyślenia bez islamu. W wieku XXI islam powraca do nas w nowej postaci. Zachód Europy jest coraz bardziej penetrowany przez pochodzących z najróżniejszych krajów muzułmańskich imigrantów. Reprezentują właściwie wszystkie kultury muzułmańskiej cywilizacji — od Maroka po Indonezję. Osiedlają się w krajach będących ich niegdysiejszymi ciemiężcami, których to obywatele ochoczo na to przyzwalają. Historyczne porachunki wyrównują się w niespodziewanie łagodny i bezstresowy sposób. Liczbowo dominują wśród nich najpewniej Arabowie, ale pamiętać trzeba także o Turkach, Kurdach, Pakistańczykach itd. Muzułmańskie osadnictwo w krajach Zachodu, tj. głównie w Hiszpanii, Francji, Włoszech, Niemczech, Beneluksie, Wielkiej Brytanii, jest obietnicą wielkiej 34

odmiany kulturowej. Zdegenerowani Aryjczycy na powrót stykają się z dziką, semicką żywotnością ludów pustyni. Oczywiście, część muzułmanów ulega europejskiemu dobrobytowi i daje się zasymilować. To nieunikniony margines. Muzułmanie triumfują jednak swoim potencjałem demograficznym. Chociaż w liczbach bezwzględnych jest ich póki co mało, to tworzą młodą i dynamiczną, pasjonarną elitę. Ich społeczności to placówki ducha przyszłości na tych wyjałowionych ziemiach (historycznie przecież cywilizacja muzułmańska jako system geokulturowy była dziełem takich właśnie aktywnych mniejszości). Dziełem owego ducha przyszłości będzie synkretyczna cywilizacja rozciągająca się na całe Śródziemnomorze, dzięki temu na powrót zjednoczone. Liczę, że powstanie ona do końca naszego wieku. Wcześniej nadejdzie oczywiście technologiczno-infrastrukturalno-instytucjonalny krach, w efekcie którego państwa Zachodu w ich obecnej postaci przestaną istnieć, zwyczajnie się rozluzują i posypią. Zniknie ich administracja, kadry, klasy, system awansów. Pozostaną niezbyt powiązani ze sobą ludzie, pozbawieni odgórnej opieki. Wszyscy znów będą musieli żyć obok siebie i ze sobą, bez możliwości anonimowego, instytucjonalnego zapośredniczenia. Panowanie będzie należeć do tych, których wspólnoty wykażą się większą zwartością, siłą czy żywotnością. A obecnie najbardziej skonsolidowane, m.in. dzięki religii, są środowiska imigranckie. Aż miło będzie popatrzeć na rozpad takiej Francji czy Hiszpanii! Pozostałe autochtoniczne wspólnoty rodzaju Bretończyków, Alzatczyków czy Prowansalczyków, Basków, Katalończyków czy Galisyjczyków, zostaną postawione na wprost często równych im liczbą wspólnot imigranckich, arabsko-muzułmańskich. Nastąpi zrównanie dotychczasowych mniejszości, będące przejawem choć odrobiny immanentnej

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ sprawiedliwości dziejowej. Dotychczasowe większości ulegną wpierw wewnętrznemu skłóceniu — wynikającemu z różnic w interesach czy wyznawanych wartościach — i rozpadowi, a wreszcie trwałemu podziałowi pomiędzy terytorialne ośrodki władzy. Rozczłonkowane, staną się mniejszościami wśród mniejszości. Oczywiście z tych otchłani chaosu wyłonią się nowi suwereni, którzy, oprócz pragmatycznej legitymizacji swojej władzy, obrosną także w symboliczną. Doskonałym kandydatem czy raczej wzorem dla przyszłości jest dziś Karol, książę Walii. Trudny do umieszczenia na mapie dotychczasowej europejskiej myśli politycznej, może okazać się wyrazicielem nadchodzących tendencji. Spotkałem się z określeniem go mianem „fourierysty”, sam wolałbym widzieć go jako perennialistę1 (perennializm pojmuję jako ściśle duchowy, odgraniczony od ambicji i uwikłań politycznych nurt czy też współistotny aspekt tradycjonalizmu integralnego — od Guénona w stronę Schuona, nie Evoli). Wyraża sympatie proekologiczne, antyindustrialne, jest przychylny multikulturalizmowi — w tym, co ważne, na płaszczyźnie duchowo-wyznaniowej. Marzę wręcz o tym, by jak najszybciej objął on panowanie nad Albionem, skupił wokół siebie ruch ezoterycznego ekumenizmu i stał się awatarem uniwersalnej, mesjańskiej monarchii w duchu Fryderyka II Hohenstaufa. Tym razem przezwycięża-

jąc wreszcie przeciwieństwa i różnice między gwelfami a gibelinami, braminami a kszatrijami. Nadchodząca epoka będzie epoką wielokolorową i policentryczną. Rozkwitnie spontaniczna i synkretyczna religijność oparta na lokalnych kultach i mobilnych bractwach. Życiem wypełnią się koleiny krateru powstałego po wymazaniu z powierzchni ziemi struktur modernej Wieży Babel. Kulturowy marksizm jedyną drogą do Imperium, quand même! ∗∗∗ Oryginalnie Europa to Ereb, czyli zachód, kraina zmierzchu i śmierci. I rzeczywiście, jej bycie znaczone jest spętaniem przez historię, nawał faktów i kompleksów wynikłych z nagromadzenia różnych szkodliwych dziedzictw. Tylko quasi-apokaliptyczne spazmy wielkich wojen ratowały ją przed śmiercią za życia. Dziś, kiedy ich zakazano, jej losem stała się pasożytnicza bezczynność lubieżnych starców. Wykroczyć poza historię pozwala tylko ekstaza bądź kontemplacja, często zresztą sczepione w paradoksalnej nierozróżnialności. Po rozkładzie społeczeństw przebycie tych dróg stało się zadaniem — zarazem przywilejem i powinnością — jednostek. — Tomasz Emil Wiśniewski

13 maja 2013

Dekonstrukcja w akcji Mam taką prywatną teorię, że permanentna historyczna głupota polskości bierze się z kłamstw konstytuujących jej język. Widać to choćby po słowach takich jak „Kościół” czy „państwo”, nie mających żadnego związku z ich etymologicznymi źródłami. Oryginalnie Kościół (ecclesia, die Kirche, the Church, cerkiew) jest rodzaju żeńskiego, państwo zaś oznacza pewien stan (der Staat, the State, État) położenia czy urządzenia wspólnoty politycznej. Zapoznano tu metafizyczno-płciowy sens Kościoła i zrobiono z niego nie wiadomo do końca co, w każdym razie jakiś magiczny byt do którego Polsza skomląc i śliniąc się leci za każdym razem, gdy dostaje od historii kopa w dupę. Podejrzanie śpieszno jej do obłapiania Jego (a właściwie Jej) kolan. Równie głupio z państwem — byt, którego główną ideą jest tworzenie neutralnej przestrzeni

wspólnej, nosi tu nazwę z ducha prywaciarską, sugerującą jakieś folwarczne warcholenie. Dlatego niezmiernie cieszą mnie wszelkie przejawy rozbijania tego języka, jego leksyki i gramatyki, modelowania go na potrzeby własnej egzystencji. Oczywiście, pod względem „ideowym” mogą mieć one różne odcienie, ale wspólny wróg jest czymś, co łączy najlepiej, a przy tym niebanalnie pobudza inwencję. Piszę teraz o czymś źródłowo kompletnie mi obcym, ale co obserwuję z niezaprzeczalną sympatią. „Rudy był gejem! Bądź taki jak on!” — powinni skandować dziś nacjole, których ideologię i (pseudo)polityczne formy działania od dawna podejrzewam o wyparty i utajony homoseksualizm. Poprzednie tego typu akcje, jako pedałów demaskujące Władysława Warneńczyka czy Henryka Walezego, i jeszcze ta z Marią Konopnicką, były dla mnie

1

Rod Dreher, The Traditionalist Prince of Wales, 3.02.2012, http://www.theamericanconservative.com/dreher/thetraditionalist-prince-of-wales/

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

35


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ raczej pretensjonalne i prostackie; nie rozumiałem właściwie ich celowości, sądziłem też, że można i należy merytorycznie je obalić. Teraz jednak, przy okazji zidentyfikowania jako pedałów dwóch harcerzyków czy tam ONR-owców, dotarł do mnie wreszcie sens takiego zagrania. Tu nie chodzi o jakieś „fakty” obciążone jakimiś „wartościami”, lecz o prawdę — uwaga, magiczne słowo — dyskursu. Nieważne, co kto robił, dlaczego i czy da się to udowodnić czy nie. Idzie o przekształcenie świadomości za pomocą wymiany cegiełek składających się na uznane elementy rzeczywistości. Zamierzenie samo w sobie odważne i intrygujące. Uznajmy to za konflikt różnych prawd: lewacy z prawdą dyskursu zdecydowanie górują w nim nad prawakami dysponującymi prawdą jedynie funkcjonal(istycz)ną (najlepszym przykładem jest tu mieszczański katolicyzm Terlikowskich, gdzie z religii ostają się tylko „etyczne” nakazy i zakazy i to po to, aby zastany, burżuazyjny podział ról społecznych funkcjonował bez zgrzytów, czego pogwałcenie grozi zaś wywołaniem podstawowej sankcji pt. „co ludzie powiedzą”), a zupełnie z rzadka np. egzystencjalną (jasność, czystość i autentyczność obranej drogi życia). O prawdziwości mających przekształcać dyskurs słów typu „geje” najlepiej świadczy strach, oburzenie i dezorientacja, jakie sieją dookoła. Jak genialnie wyraził to jeden z moich znajomych: „Zobaczyli [nacjole — T. W.] pierwszy raz dekonstrukcję w akcji i srajo po gaciach”. Spartanizujące ciągotki jakichś „warszawiaków morowych chłopaków” zupełnie mnie nie interesują (a na pewno nie dziwią). Prywatnie mogę wątpić nawet, czy rzeczywiście istnieli. Nie zdziwiłbym się, gdyby większą realnością od patridiotycznych projekcji których są bohaterami odznaczały się np. wizje Ericha von Daenikena. Realność tych powstańczych lalusiów polega na ich miejscu w dyskursie i na przekazie, którego są pośrednikami. A gdy przekaz zmienia się z „Ginęliśmy za Polskę, więc wszystkie pokolenia po nas także powinny” na „Make Greek love, not war”, to komuś wali się świat. Proste jak kuc Kelthuza. Oni wychodzą z szafy, a narodowcy mają ból dupy. Dla nich to emancypacja, dla narodowców — zbrodnia przeciwko narodowi. Przekształcanie dyskursu to zabieg do którego warto się przyłączyć aby pomóc w jego totalizacji. Wymiana językowa powinna objąć cały jego obszar przestrzenny i czasowy. Ci wszyscy bandyci przeklęci z pewnością byli jakąś zboczoną plejadą faunów i satyrów, żaden normalny człowiek nie zapuszcza się przecież na kilka lat w las by w nim koczować. No ale dalej. Pilecki? Pedał. Baczyński? Pedał. Dmowski? Pedał. Piłsudski? Pedał. Traugutt? Pedał. Kościuszko? Pe2

36

dał. Rejtan? Pedał. I tak dalej aż do Piasta Kołodzieja (prowodyra plebejskiego buntu przeciwko legitymistycznemu władcy Popielowi). Ale Polska sama jest kobietą, do tego lesbijką, nie można więc nie wspomnieć o jej tanatofilskich nimfach. Emilia Plater? Lesbijka, pewnie miała histerię macicy. Ta słynna ostatnio Inka? Też. A może i dziwka. Ktoś w końcu musiał dawać dupy tym wszystkim Rojom, Ogniom i Łupaszkom. Jaka szkoda, że żadna z nich nie zginęła gwałtowną i efektowną śmiercią. Wielka szkoda oczywiście dla polakowego plemienia, które mogłoby wówczas szczycić się jeszcze szerszym panteonem swoich idoli. A cały nabrzmiały wokół Inki szum, będący oznaką ogólniejszego syndromu, niech będzie wolno określić mianem inka/r/nacjo-(a)nalizmu. Dziwny zapis tego dziwnego słowa pozwala zrozumieć poszczególne aspekty tej polskiej choroby. Mamy więc 1) Inkę, czyli właściwie nazwę oznaczającą losową córkę-Polkęmęczenniczkę (fakt, że to pseudonim, jeszcze lepiej udobitnia losowość i typowość tejże figury), 2) inkarnację, czyli wcielenie, 3) nacjonalizm, czyli wiadomo co, oraz 4) analizm, czyli też wiadomo co. Samo to słowo, w całości, nie oznacza niczego sensownego. Jest za to zapisem hybrydowej tożsamości poszatkowanego podmiotu. Inskrypcją niezborności. Składa się z przede wszystkim dwóch słów, które w dwóch miejscach ulegają rozerwaniu, stwarzając kolejne słowa. A być może to te mniejsze słowa poprzez pewne spoiwa dają szansę zaistnienia większym wyrażeniom. Na obecnym etapie refleksji trudno wyjaśnić, czym właściwie jest /r/ i (a). Nasuwają się pewne skojarzenia z Lacanowską psychoanalizą. Istnieje tam na przykład obiekt o nazwie małe a, będący „częścią [podmiotu] pochodzącą z Innego”. Jak pisze Jan Sowa: „Nie jest on przedmiotem pragnienia, ponieważ pragnienie nie ma, ściśle rzecz biorąc, swojego przedmiotu. Poszukuje raczej wciąż nowego przedmiotu, gdyż żaden nie daje podmiotowi satysfakcji, której oczekiwał — żaden nie zapełnia braku w Innym i nie gwarantuje uspokojenia. Pragnienie jest wciąż nienasycone. Za każdym razem, gdy podmiot osiąga obiekt, do którego dążył, ogarnia go uczucie, że «to nie jest To». I szuka dalej. Dlatego małe a jest przyczynąobiektem pragnienia. Nie tym, czego się pragnie, ale tym, co sprawia, że się pragnie”2 . Tak więc z jednej strony małe a wieńczy inkarnację (wcielenie), a z drugiej — rozrywa (a może, spajając, funduje) nacjonalizm, nakierowując go na pragnienie Innego. Tu zaczyna się analizm, czyli entuzjastyczne włażenie Innemu w dupę (a może nie czynne włażenie,

J. Sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Kraków 2011, s. 401.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ lecz bierne danie się pochłonąć dupie Innego? Wpadanie weń jak do rynsztoka?), czego historyczno-politycznych przykładów mamy od groma. To groteskowa odmiana Eliadowskiego „wiecznego powrotu”, co wyrazić można obrazem obsmarowanego gównem Uroborosa, połykającego własny ogon mitologicznego węża.

Z kolei /r/ odpowiadałoby chyba, jak podaje cytowany przez Sowę Slavoj Žižek, „ekscesywnej obecności jakiejś Rzeczy [podkreślenie Sowy — T. W.], która jest w inherentny sposób «niemożliwa» i której w naszej obecnej rzeczywistości być nie powinno — w Rzeczy [podkreślenie Sowy — T. W.], którą oczywiście ostatecznie jest sam podmiot”3 . Byłoby wówczas progiem, po którego przekroczeniu możliwy jest jedynie eksces, ustawiczne trwonienie Rzeczy, czysta utrata. Inka to upostaciowiona, permanentnie w różnych epizodach historii wcielana funkcja tej utraty. Nie oczekuje się od niej niczego oprócz męczeństwa. /r/ przywodzi mi na myśl także psychoanalityczne Realne, które zawsze powraca; uznałbym je za fatalistyczny rewers Rzeczy, odpowiadający za jej uporczywą obecność. Jak więc widzimy, substancjalny rdzeń i punkt ciężkości polskości, naród, owe nacjo-, zajmuje pole ograniczone przez dwa przedziwne, perwersyjne progi, /r/ i (a). To coś, co nie tyle pozostaje po załamaniu się osobnych konstrukcji inkarnacji i nacjonalizmu, lecz jest ich miejscem wspólnym — nie wiadomo właściwie dlaczego. Polskość można zdefiniować jako przestrzeń zamkniętą w kręgu wyznaczanym przez rekurujące cielsko Uroborosa, nie mającego początku ani końca, z którym można poradzić sobie tylko przez podwójne ucięcie mu zarazem łba jak i krańca ogona (dupy). Tylko taki radykalny akt, istne „apellejskie cięcie”, pozwoli wreszcie zastopować tę histeryczno-historyczną 3

rekurencję, wydostać się z granic węża i wykopać jego zdezelowane truchło jak najdalej od nas. Możemy być pewni, że to koprofilskie bydlę jest spokrewnione z wężem kusicielem z Edenu. Naszą nadzieję budzi nadto fakt, że takiemu na przykład Harry’emu Potterowi udało się pokonać innego węża, kampiącego się w kanalizacji Hogwartu bazyliszka. A po co komu w ogóle jakaś Polsza? Ten kraj to tylko bękart Zjazdu Gnieźnieńskiego. Usankcjonowanie jego istnienia to największy dziejowy błąd Rzeszy. Cesarze zrobiliby nieporównanie lepiej, gdyby zdecydowali się na jego krwawy podbój rękami jakichś książątek, podzielili ten kraj na kilka marchii i wysłali do niego tysiące osadników z nad Renu czy z Alp. Wówczas z pewnością szybciej doszłoby do spotkania i zjednoczenia dwóch apokaliptycznych narodów, Niemców i Rosjan, a ludzkość już od być może setek lat cieszyła się końcem świata, Paruzją i Zmartwychwstaniem. Jeśli Polakowie z racji swojego duchowego infantylizmu są tym, kto powstrzymuje świat przed nadejściem antychrysta i rozwiązaniem wszystkich naszych doczesnych problemów, to zdecydowanie należy mieć im to za złe. Dekonstrukcja to maniera krytycznej, nieoczywistej, przewrotnej i wnikliwej lektury tekstów, nie zaś wyraz jakiejkolwiek tendencji ideologicznej. Jest ruchem sprzeciwu wobec bałwochwalstwa dzieł pisarskich i ich jedynie słusznych interpretacji. Dekonstrukcję uprawiali już pierwsi chrześcijanie w stosunku do pogańskich mitów i religii, obnażając ich partykularność i przygotowawczy charakter względem prawdziwego Objawienia — Jezusa Chrystusa i Jego boskości. ... i mimo wszystko: Papieża to szanujcie. Ja jeszcze pamiętam ten dandysowsko-kosmopolityczny chłód Wojtyły — a wy? ∗∗∗ Ja wiem, że wszystko co napisałem powyżej brzmi przynajmniej dziwnie, ale na pewnym poziomie trollofaszystowskiego wtajemniczenia cała rzeczywistość egzoteryczna zdaje się tracić znaczenie, a z jej elementów możliwe jest układanie zupełnie dowolnych konfiguracji. Po prostu jak ktoś czeka na nadejście Eurazjatów, wierzy w ukryte istnienie i działanie Katechonu a w życiu dba tylko o to, by nie dać zimmanentyzować eschatonu, to wszystko znajdujące się poniżej tych misteriów traktuje jak niezobowiązującą piaskownicę. — Rejczi Szczecinata

Cyt. za: ibidem, s. 393.

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

37


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ

Ostatni bastion logiki sakralnej Od redakcji: Na życzenie autora i z powodu przerw w działaniu xportalu, gdzie znajduje się oryginalny artykuł4 , umieszczamy tu niezwykle popularny tekst Tomasza Wiśniewskiego pod tytułem „Ostatni bastion logiki sakralnej”. Ten kontrowersyjny artykuł na temat Korei Północnej wywarł niemały wpływ na środowiska okołorekurencyjne (samo pojęcie „logika sakralna” stało się swego rodzaju memem), a gdyby nie jego krytyka ze strony jednego z naszych redaktorów5 , zapewne dziś nie istniałaby w „Rekurencjach” stała rubryka redaktora Wiśniewskiego pod wiadomym tytułem.

W ostatnim czasie śmierć dotknęła przywódcę jednego z ostatnich państw świata nie poddanych jeszcze reżimowi demokratyczno-liberalnemu. Zwierzchnik Korei Kim Dzong Il opuścił posterunek na oczach wrogiego sobie świata, który nie zdobył się nawet na ułamek powściągliwości i całkiem bezwstydnie okazywał euforię z powodu tej śmierci. Jeszcze niedawno taką euforię mogliśmy ujrzeć w przypadku linczu na dyktatorach obalanych zbrojnymi metodami opłacanej dywersji, jeszcze pół roku wcześniej z honorami podejmowanych przez „przywódców” państw „wolnego” świata. Śmierć Kim Dzong Ila wzbudza na świecie rozliczne kontrowersje, z których część przepłynęła również w wewnętrzne dyskusje środowisk mieniących się „antysystemowymi”. Głównym przedmiotem tej burzy w szklance wody, nieustannie obijającym się o cienkie ścianki tej ciasnej nory, jest przyświecająca koreańskiemu przywódcy i jego państwu ideologia komunizmu. Z powodów historycznych znaczna część tzw. prawicy również i dziś przejawia alergię na komunizm oraz jako pierwsza zgłasza się do jego zwalczania. Odejście jednego z ostatnich czerwonych satrapów, pamiętającego jeszcze czasy sprzed roku 1989, wzbudza ich spazmatyczną radość oraz łechce wciąż niewygasłą chęć dokonywania rozliczeń. Moim zamierzeniem jest przede wszystkim naświetlenie pewnej pociągającej interpretacji owego koreańskiego „komunizmu”, zwłaszcza w relacji do opresyjnie nam panującego globalistycznego systemu. Wiąże się z tym odparcie pewnych argumentów rzucanych głupio przeciwko Korei, podczas gdy w rzeczywistości świadczą one na jej wielką korzyść. Nie mając wiedzy co do formalnej istoty ideologicznej substan4 5

38

cji przyświecającej Korei, oprę się głównie na dobitnych i weryfikowalnych obserwacjach, na zjawiskowej stronie wydarzeń. Zacznijmy od sposobu przekazywania władzy. Jeśli wszystko pójdzie wedle przewidywań i władzę obejmie Kim Dzong Un, to będzie on reprezentował już trzecie pokolenie swojego rodu. Wielu uważa takie funkcjonowanie koreańskiego systemu za faktyczną monarchię dziedziczną. Trzy pokolenia to jednak zbyt krótko na wypracowanie jasnych i stabilnych zasad sukcesji. A. Wielomski już chciałby widzieć w tym jakiś „legitymizm”, opierając się na samym przekazywaniu władzy w obrębie rodziny. Legitymizm to kwestia zupełnie innego rzędu. Prędzej powinniśmy mówić o istnieniu w Korei linearnej formy nepotyzmu czy rodzinnej autokracji. Na obecnym poziomie rozwoju sytuacji istotna jest też arbitralność przy wyznaczaniu następcy. Pojęcie „legitymizmu” nie opisuje obiektywnie funkcjonującego w danym państwie sposobu przekazywania władzy. Legitymizm jest wykształconą w kontrrewolucyjnych polemikach doktryną charakteryzującą się posiadaniem wyznaczników prawowitości władzy w tradycji danego kraju. Podnosi je na wskutek zburzenia domyślnego ładu przez konstruktywistyczną rewolucję i oponuje jej dokonaniom z pozycji zdecydowanej afirmacji właśnie wyartykułowanych kryteriów tradycyjnej prawowitości. Jakiegoś ustroju nie można określić jako ideologicznie „legitymistycznego” — kwestia pochodzenia i sprawowania danej władzy nie jest tu zasadniczą, ale jedną z wielu, a intencje samego legitymizmu mają naturę korygującą, doprecyzowującą czy weryfikacyjną. Istnienie władzy osobowej i rodzinnej jest czynnikiem zdecydowanie pozytywnym. Niesiona na sowieckich karabinach rewolucja komunistyczna przywiodła Kimów do władzy w sposób analogiczny do germańskich ludów wydzierających sobie ziemie pod własne państwa na terenach dekadenckiego Rzymu a podążających tam będąc pchanymi przez huńską nawałę. Poszczególni wodzowie dziesiątkami lat wydzierali sobie władzę, w końcu stabilizacja jej obejmowania w ramach jednego rodu pozwoliła na sformułowanie mitów ją legitymizujących. Amalowie czy Merowingowie opierali swoje panowanie na podaniach głoszących wysokie pochodzenie ich rodów — i do pewnego czasu było to przekonujące. Po drugich z nich zostało również prawo salickie, obowiązujące w niektórych kra-

http://xportal.pl/?p=1628 http://www.rekurencje.pl/2012/12/11/miszczyk-czym-jest-logika-sakralna/

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ jach romańskich bez mała półtora tysiąca lat. Na Merowingach gwałt uczynili Karolingowie, ale ich czyn został usprawiedliwiony i uzyskał legitymizację od samego papieża. Tak ufundowana monarchia francuska aż do końca XVIII wieku miała niekwestionowane prawo społeczno-politycznej egzystencji na własnych zasadach. Nasze czasy w niczym nie są ani lepsze ani gorsze od wieków poprzednich. Tak jak wówczas tak i dziś w proch może rozpaść się dominujący system, na gruzach którego triumfujący likwidatorzy czy samozwańczy sukcesorzy będą toczyć bezlitosny bój o byt, swoją władzę wywodząc z zupełnie odmiennych źródeł. Pycha człowieka nowoczesnego — człowieka Zachodu — doprowadziła go do przekonania o „końcu historii”, że to jemu przypadło zadanie zakończenia bolesnych i nieprzyjemnych dziejów świata oraz wprowadzenia go w bezczasowy bezmiar szczęśliwości. Nic bardziej mylnego, co z pewnością już niedługo zemści się na zachodnich zgnuśnialcach, od których rytualnej eksterminacji żywotni przybysze z Trzeciego Świata z pewnością rozpoczną swój własny, nowy eon. A więc prawa historii stoją zdecydowanie po stronie Kimów, których postępowanie miało w przeszłości liczne precedensy. Jeśli ów stabilizacyjny prąd sukcesji się utrzyma i doprowadzi do wytworzenia dynastii, powinniśmy być zadowoleni. Zadowoleni i pełni szacunku dla społeczności, która w dzisiejszych zracjonalizowanych i zdesakralizowanych czasach ma szansę na trwanie w rytmie autentycznej równowagi ciała i ducha. Obrazki rozpaczających Koreańczyków można łatwo wpisać w opisywaną przez M. Eliadego umysłowość archaiczną. Człowiek archaiczny dobrze wie o niesamodzielności swojego bycia w świecie. Nie ma on tu żadnych zasług, lecz wszystko zawdzięcza „dobrym kontaktom” z siłami nadprzyrodzonymi. Obdarowawszy w czasach mitycznych świat istnieniem, samego dzieła Stworzenia dokonały one w sposób szczególny, naznaczając je wzorami, których powtarzanie — będące obowiązkiem człowieka archaicznego — ma za zadanie powstrzymać świat przed upadkiem. W przypadku Korei takim wydarzeniem początkowym byłaby rewolucja komunistyczna, która w miarę upływu czasu utraci swój wymiar historyczny i stanie się wzorcowym „onym czasem”, illud tempus, od którego wyrwania się z chaosu i nicości datuje się powstanie wszystkiego i jego sens. Kolejni Kimowie uosabiają siłę podtrzymującą istnienie kosmosu (po chrześcijańsku: są najprawdziwszym Katechonem). Stale powtarzają zakodowane zachowania, są strażnikami pamięci o rewolucji i wykonawcami jej ideałów. Od ich opiekuńczej działalności zależy usensowienie koreańskiej ekumeny. Ich bo∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

gata w oprawę rotacja to dobitny przykład manifestacji mitu wiecznego powrotu opartego na życiowych cyklach kosmicznych. Wiecznym prezydentem, transcendentnym patronem koreańskiego kosmosu jest fundator ładu Kim Ir Sen. Kim Dzong Il dotychczas należycie wypełniał jego posłanie; należy mieć nadzieję, że tak samo będzie z Unem i że stanie się to regułą na przyszłe wieki. Jestem przekonany o ontologicznej wartości koreańskich wzorców ideologicznych. Dla nas zaś katechontyczność Kimów objawia się tym, że podtrzymują oni istnienie ostatniego chyba skrawka świata wolnego od inwazji dyskursu demokratyczno-liberalnego. Śmierć Kim Dzong Ila wpędziła jego naród w zrozumiałą żałobę. Odeszła wcielona siła powstrzymująca rozpad wszechświata. Trzeba ją godnie pożegnać, stawić czoła wymaganiom chwili i zacząć wszystko od nowa. To obrót spraw równie naturalny jak cykliczne następstwo pór roku — nie może dziać się inaczej. Zakończenie cyklu przejawia się w płaczu, smutku i żalu, ale zaraz nastanie radość z powodu rozpoczęcia się nowego. Siła tych przekonań imponuje człowiekowi z zewnątrz. Można powiedzieć, iż to społeczeństwo koreańskie jest nienaruszoną przez okcydentalny racjonalizm ostoją umysłowości archaicznej; przemyślną do tego stopnia, że zorganizowaną w państwo skutecznie działające na zasadach współczesnej polityki. Warto tu zwrócić uwagę na wyczerpujący zachodni racjonalizm aspekt marksizmu i komunizmu w ogóle — niezależnie od swoich założeń, w sferze politycznej praktyki i fenomenologii objawia i demaskuje on szaleństwa rozumu, obala go, i na nowo tworzy w ludzkiej świadomości miejsce dla mitów (uważany nieraz za prekursora postmodernizmu reakcjonista J. de Maistre z pewnością byłby rad z takiej autodekonstrukcji). Człowiek Zachodu ulega w tym miejscu konfuzji — nauczono go postrzegać komunizm jako ideologię świecką i materialistyczną. Zobaczy on tylko „kult jednostki” i polityczny totalitaryzm — etykietki na miarę jego intelektu. Oto kwintesencja okcydentalnego racjonalizmu — zapoznanie konieczności symbolicznej emanacji bytu i sacrum. Komunizm koreański przejawia zapewne jakieś punkty wspólne wszystkim odmianom tej ideologii, a więc naprawdę jest świecki i materialistyczny. Co to jednak oznacza? Na pozór byłoby to zwłaszcza uznanie się za wyraz „naukowego ateizmu”, przez nas rozumiane jako zanegowanie duchowej strony życia. Z powyższych akapitów wynika jednak, że sfera mityczna i symboliczna jest silnie zakorzeniona w życiu człowieka orientalnego — przede wszystkim nie dokonał on pochopnego radykalnego rozdziału sacrum od profanum, a rzeczywistość pozostaje dla niego integralną 39


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ całością. To zdesakralizowany świat Moderny widzi w tym komunizmie jakąś „świeckość”. Korea w rzeczywistości jest awangardowym bastionem Tradycji. Nieważne jest przy tym obchodzenie się koreańskiego państwa ze wspólnotami religijnymi. Mówi się o prześladowaniach chrześcijan — dobrze, jest to więc uczciwa metoda postępowania. Komunizm wszak to odrębna religia i firmowanie go przez jakiegokolwiek chrześcijanina zahaczałoby o apostazję. Poza tym komunizm to religia szczególna, bardzo młoda i nieuformowana. Do pewnego momentu sytuowała się w horyzoncie duchowym człowieka Zachodu, kiedy została ufundowana na deformacji jego eschatologicznych nadziei. Wtedy należało postrzegać komunizm jako kolejną, daleką i radykalną herezję, walczącą o przyśpieszenie rozpadu eonu chrześcijaństwa i ustanowienie nowego. Prekursorem tamtej walki był liberalizm, racjonalizm, a komunizm — czyli wyidealizowana forma powszedniego socjalizmu — dokończył jego odczarowywującego dzieła i ugruntował przejście do eonu postchrześcijańskiego. Na obszarze Zachodu aberracje wojującego komunizmu doprowadziły w XX wieku do przejścia w postmodernizm. Liberalizm wpierw wprowadził rozdział ducha od materii; komunizm oparł się wyłącznie na materii, przyniosło to jednak mocno przesadne efekty; w postmodernizmie zatarto granicę między duchem a materią i uchylono się od wszelkich rozstrzygnięć w którym z nich spoczywa prawda. To całkowicie nowa historia i epoka myśli człowieka Zachodu. Istniał jednak i istnieje nadal wielki obszar „peryferyjny” — a może transferowy — nie przynależący całkowicie do Zachodu, czyli Rosja. To w niej komunizm zatriumfował najpełniej i poniósł swoją robotniczą „ewangelię” do krajów Azji. To kultury rządzące się zupełnie innymi prawami niż europejskie, czego nie zdołała zmienić wąska w zasięgu i krótka w czasie osmoza. Komunizm utracił tutaj swój wymiar heretycki, był za to całkowicie nowym impulsem umysłowym. Komunizmy wschodnie, azjatyckie w XX wieku to szybko różnicujące się sekty analogiczne do tych z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Nie wiadomo jeszcze, która z nich zatriumfuje i wywrze decydujący wpływ na oblicze tej nowej religii. Dochodzimy do sedna tej religioznawczej sprawy. Komunizm azjatycki to całkowicie odrębny i nowy świat duchowy (tak, duchowy), integrujący treści pochodzące od jednej z europejskich doktryn politycznych z żywym, masowym i zdyscyplinowanym przeżywaniem sacrum. Formalny ateizm to obcy a tonujący egzaltację wtręt. Dodatkowo jest to cecha pomocna dla faktu, że komunizm azjatycki jest otwarty na ewangelizację (sic). 40

Nie jest formacją heretycką, a więc nie posiada zdeformowanego pojęcia Objawienia. Posiada za to autentyczne treści duchowe, w których życie człowieka, zwłaszcza w jego aspekcie wspólnotowym, jest silnie przesycone poczuciem odpowiedzialności za losy świata. Świata rozumianego nie jako suma materii ożywionej i nieożywionej, ale jako natura objawiająca w swoim działaniu pierwiastki transcendentne. Która nie zdaje swojego istnienia na łaskę przypadku, ale pomaga w kształtowaniu woli doskonalącej życie człowieka i nie tylko jego. Zejście się komunizmu i chrześcijaństwa w niedalekiej przyszłości byłoby podobne do wielkiego fermentu umysłowego późnej starożytności, kiedy to wśród pobudzonej religijnie ludności Imperium Rzymskiego niepowstrzymanie krążyły duchowe nauki rozmaitego pochodzenia: greckie, syryjskie, irańskie etc. — a wśród nich chrześcijaństwo. Ludziom ówczesnym wspólna była nowa wrażliwość, wyrosła w opozycji do rytualnego formalizmu i skostniałości starego pogaństwa. Ów nowy rodzaj wrażliwości uczynił umysły rzesz ludzkich otwartymi na przyjęcie Prawdy. Walkę z chrześcijaństwem przegrały rewitalizowane na sposób mistyczny filozofie greckie oraz bliskowschodnie kulty słońca — a Ojcowie Kościoła umieli rozpoznać i wybrać z nich to, co prawdziwe. Sposoby rozumowania tych „konkurentów” z powodzeniem zasiliły duchowe arsenały Kościoła. Chodzi więc o to, że neutralny aksjologicznie, a życzliwy strukturalnie komunizm jest, dzięki swojemu niezanieczyszczeniu, obiecującym polem dla posiania chrześcijańskiego Słowa. Nie mając konkretnego a subiektywnego rozumienia spraw transcendentnych jest on czysty i podatny na konfrontację całościowych wizji kosmologicznych i antropologicznych. Nie ma wyartykułowanej swojej wizji tych spraw — a więc nie może przeciwstawić temu swoich wyobrażeń; może tylko przyjąć nasze. Filozoficzna i teologiczna argumentacja wyjaśniająca funkcjonowanie spraw doczesnych nie znajdzie w komunizmie paradygmatycznego odpowiednika, lecz sama wpłynie na jego ukształtowanie. Formalny ateizm to grunt znacznie lepszy niż genetyczna heretyckość, poczuwająca się do bycia interpretacją przynajmniej uprawnioną. Dodam, że chciałbym uważać niedawną i obecną karierę Korei jako analogiczną do powstania rzymskiego dominatu, torującego drogę epoce konstantyniańskiej. Rzymscy cesarze byli ubóstwiani i posiadali tytuł Pontifexa Maximusa. A jednak doprowadziło to do Konstantyna, powstania Państwa Kościelnego i przejścia owego tytułu na papieży. Po drodze był oczywiście Julian oraz herezje... ale historia dopiero się zaczyna, będzie jeszcze wiele takich zmian.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ Wracając jeszcze do pochówku Kim Dzong Ila. Ujęcia z zachowaniami Koreańczyków najpełniej i najgłębiej wyrażają religijny charakter panowania Kimów. Co każdy musi przyznać, oglądając te filmy: to nie jest zjawisko polityczne, to jest zjawisko religijne (jak w swoim czasie rumuńska Żelazna Gwardia, tak na marginesie). W świecie Zachodu reakcje w analogicznych w sprawach nawet przy swoim zewnętrznym podobieństwie byłyby mocno racjonalizowane. W ciągu ostatnich paru lat mieliśmy do czynienia ze zbliżonymi sytuacjami w Polsce. W tym kraju żałoba po śmierci JŚw. bł. Jana Pawła II oraz po smoleńskim wypadku rządowego samolotu Republiki Okrągłego Stołu przybrała formy poważnej masowej histerii. Było to podsycane przez media, usiłowało przekształcać się w konteksty społeczne i polityczne. Wszystkie te zachowania uznawano i uznaje się też dziś za normalne i usprawiedliwione; całkiem poważnie i oficjalnie się z nimi solidaryzowano. Ludzie ci — przeważnie zoologiczni antykomuniści, a raczej bezpłodne koncepcyjnie sieroty po opozycji wobec dawnego systemu — nabijają się dziś z żałoby Koreańczyków, dokładając tylko swoje „współczucie” z powodu „prania mózgów” przez propagandę totalitarnej dyktatury. Dzisiaj Korea pozostaje jedną z niewielu nadziei, być może najbardziej obiecującą z nich. Nowemu

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

Światowemu Porządkowi sprzeciwia się coraz mniej państw — obwieszone złotem macki Wielkiego Szatana wciskają się coraz głębiej pomiędzy bloki antyjankeskiej opoki i ją rozrywają. Nasi sojusznicy nie są idealni — uwikłanie islamu czy greckiej schizmy w spory przeciwko Prawdzie jest wiadome. Jednak tylko jeden z nich, Korea, w swoim negatywizmie zdołał zbliżyć się niemal do samej czystej nicości, gotowej na miłosne objęcie przez Absolut. Niech tylko Kim Dzong Un i jego Koreańczycy uporają się z okupacją południowej części swojego kraju, a ujrzymy wówczas zjednoczony naród gotowy do bycia być może lepszym sługą Prawdy niż wszystkie inne dotychczas. Ich żółta solidność i inteligencja z pewnością dorównuje żydowskiej. W epoce demokratyczno-liberalnej Apokalipsy, gdy na naszych oczach władze obala się w imię panowania McDonald’s oraz „wolności” oznaczającej zaspokojenie chuci brzucha i lędźwi, na poparcie zasługuje każdy przywódca sprzeciwiający się tym demoralizującym praktykom: Putin, Chávez czy Ahmadineżad, a nade wszystko Kimowie. Już czas, aby rewolucje przysłużyły się właściwej stronie.

41


Tygielek tradycjonalisty

Rubrykę prowadzi: Zasina

13 lutego 2013

Votum separatum à propos „Strumienia świadomości” redaktora Miszczyka Drążąc i ryjąc w głąb strumienia świadomości redaktora Miszczyka (vide: „Urojona przeszłość”, „Brak złodzieja”) można odnieść po części rodzaj niesmaku, wskazujący na to, że świat składa się tylko i wyłącznie z leni, innych nierobów oraz elementu reakcyjnego zawsze i wszędzie szukającego powodówdo wszczęcia chaosu i totalnego zamieszania. Nie polemizuję z tym bynajmniej, ponieważ wkład w/w grup społecznych w (anty)rozwój gospodarczy, społeczny i kulturalny zwraca na siebie ogromną uwagę. Oczywistym jest, że społeczeństwo pozbawione konfliktów jest wizją co najmniej pociągającą, towarzyszy tej wizji rozpaczliwy krzyk oburzonych przedstawicieli młodej, starannie wykształconej i co więcej — myślącej lewicy z Wall Street, do dziś głośno i wyraźnie dźwięczący w naszych uszach. Kto jest temu winien?

Złodziej, który skradł wszelkie talenty, możliwości a także „okno na świat” zabiedzonej młodzieży w lansiarskich okularach od Ray Bana, ze sprzętem spod znaku „nadgryzionego jabłka” pod pachą. Skąd taka niechęć do wszystkiego — małe zarobki, umowy śmieciowe, itd., itp.? Wiem, że lekko nie jest — i w najbliższym czasie na pewno nie będzie(tak przynajmniej twierdzą wróżbici — czarnowidze: Maciej, David oraz prof. Krzysztof R.). A społeczeństwa idealnego nie było, nie ma i nie będzie (write it down, please), chociaż jakieś niespełna 74 lata temu dwaj Panowie z wąsami coś mówili o jakiejś integracji — hmmm pewnie chcieli połączyć narody w jedną kochającą się rodzinę. Wybitne jednostki to rzadkość, w przeciwnym przypadku nie byłyby nazwane wybitnymi; każdy jednak ma swoją szansę — oby ją dobrze wykorzystał.

14 lutego 2013

Felieton Walentynkowy Walentynki to szczególny okres w którym rodzi się pewien spór. Spór twardych polskich tradycjonalistów, wielbicieli „Dnia Kobiet” z Tymi co bardziej postępowymi — z namaszczeniem obchodzącymi dzień Św. Walentego. Przypomina on nomen omen dyskusję o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielką Nocą i do dziś przyciąga zwolenników raz jednej, a raz — drugiej strony.

42

Nieubłaganie zbliża się ten szczególny moment (zresztą od dobrych kilkunastu już lat), gdy „cień wielkiego miasta” po raz kolejny utonie w szkarłacie dość jarmarcznych (tylko bez urazy) ozdóbek w kształcie serca. W zasadzie nie mam nic przeciwko obchodzeniu prawie dowolnego, wesołego (koniecznie w tych smutnych czasach) święta, jednak uważam, że 14 lutego to data co najmniej pretensjonalna na wyznanie komuś swoich uczuć. Nie ma ona po prostu uzasadnienia

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY w polskim klimacie. Anglosasi tłumaczą ten wybuch uczuć przede wszystkim tym, że na Wyspach właśnie od 14 lutego niektóre gatunki ptaków łączą się w pary i wiją wspólne gniazdko (ach, jakież to romantyczne). Tłumaczenie ciekawe i całkiem nieźle uzasadnione, abstrahując oczywiście od samej osoby Św. Walentego (który jakby nie było, był postacią historyczną) i jego dziejów dość skąpo ujętych w zachowanych do dnia dzisiejszego zapisach hagiograficznych. Nie chcąc denerwować żadnej ze stron wspomnianego wcześniej konfliktu, chciałbym natomiast (wzorem red. Folty) korzystając z dość dobrej okazji zaproponować listę walentynkowych (IMHO) przebojów: 11. White Lion — „Till death do us apart”. Można z niechęcią powiedzieć, że to „pościelówka”, ale melodia mi się podoba. 10. Antonio Cartagena — „Si tu no estas”. Niestety nie jest to oryginał — dajcie się wciągnąć w rytmy latino (salsa romantica), pozdrowienia dla Marty — szalonej miłośniczki salsy.

spół” Weekend, maleńką porcyjkę dziegciu stanowi jednak uboga forma instrumentalna (choć dla niektórych może być to zaletą). 6. Demis Roussos — „My friend the wind” Gość miał w tamtych czasach (1973) niesamowity głos, dla absolutnych oldschoolowców. 5. Meatloaf — „You took the words out of my mouth” — pulpet dał czadu — super scenka na początku, zwłaszcza dodane przy końcu z niesmakiem: „I bet you say that to all the boys.” 4. Bryan Adams — „Everything I do” — ehh ten cały Robin Hood i Lady Marion, łezka się w oku kręci, ileż to razy tańczyło się „tańce przytulańce” na szkolnej dyskotece. 3.

Yazoo — „Only you” — sparafrazowane do wersji bardziej „umpa-umpa” przez Jana Wayne’a — ja jednak zdecydowanie wolę oryginał, podobnie jak w przypadku B. Adamsa — przy tym też swoje wytańczyłem (dawno, dawno temu).

9. Aerosmith — „I don’t want to miss a thing”. Któż nie pamięta twardziela w osobie samego Bruce’a Willisa, ratującego (który to już raz) nasz świat przed zagładą? — na uwagę zasługuje 2. The Who — „You better you bet” — dla wielbicieli (prawie klasycznego) rock and rolla — i to tekst piosenki, dobrze i bez zadęcia wpisujący dość głośno dźwięczące w uszach „(...) you betsię w wieczór 14 lutego. ter you bet (...)”. 8. Roxette — „Almost unreal”. Moim zdaniem jedna z lepszych piosenek o miłości (wszystkich 1. Piotr Szczepanik — „Kochać” — jednak prafanów „It must have been love” muszę przeprowie zawsze trudno powiedzieć (ręce się strasznie sić — ta piosenka jest raczej smutna i nie ma pocą, głos łamie — ehhhh a kiedyś myślałem, że miejsca na mojej dzisiejszej liście). jestem twardy). 7. CeZik — „Ona tańczy dla mnie” (jazz coPowyższa lista jest całkowicie subiektywna — wever) — wyjątkowo klimatyczne i przyjemne dla ucha wykonanie piosenki lansowanej przez „ze- sołego 14 lutego!

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

43


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY 26 lutego 2013

Życie Pi — doskonale subiektywna recenzja Kilka dni temu oglądałem film pt. Życie Pi w tzw. technologii 3D. Piszę „tzw.”, bo wielkie koncerny filmowe fundują nam tę dość wątpliwej jakości przyjemność, każąc sobie sporo dopłacić, nie dając prawie nic w zamian (film w tzw. 3D nie jest w całości w 3D — niestety, ponadto to dość męczy moje oczy — zupełnie nie wiem dlaczego). Film jak film — nic specjalnego, nie wzbudził we mnie jakichś szczególnych emocji, powinien zdecydowanie znaleźć się na półce „dla dzieci”, chyba muszę przeczytać książkę, bo coś mi się wydaje, że książka z filmem nie ma wiele wspólnego. Na początku widzowi serwuje się wymuszoną historyjkę o imieniu bohatera (co ciekawe π = 3, 141592... ' 22/7 — 227 dni na łódce, sam ułamek 22/7 był używany już w starożytności dla obliczenia długości okręgu) i powiązaniu tego z nazwą paryskiego basenu. Ani motyw ten bawi, ani uczy, a historia z recytowaniem rozwinięcia dziesiętnego popularnej stałej matematycznej do kilkusetnego miejsca po przecinku

jest już zupełnie kuriozalna (trzeba było być chyba sawantem, jednak główny bohater nie zdradzał takich objawów). Kolejną lipą wstawianą przez producenta jest historia poszukiwaniu religii i sensu życia. Muszę przyznać, że najbardziej przekonująco z tego wszystkiego wypadł ojciec-racjonalista, próbujący zwrócić uwagę na pewne mankamenty myślenia syna podczas hinduskiego święta Divali (prawdopodobnie) oraz kolacji. Historia z tygrysem też mocno naciągana, ale jakoś ten fakt zdołałem przełknąć, nie mogę za to przetrawić łączenia tygrysa z poszukiwaniem Boga — to się zupełnie nie klei. Żeby nie podchodzić do wszystkiego krytykancko, pochwalę w filmie muzykę i niektóre ujęcia (krajobrazy naprawdę ładne). Szedłem z przeświadczeniem, że może będę chciał go po raz kolejny obejrzeć — fakt — nie jest to absolutna strata czasu, jednak obejrzeć raz kolejny zdecydowanie nie chcę.

Tydzień Kina Hiszpańskiego — mikrorelacja Właśnie skończyły się warszawskie obchody 13 Tygodnia Kina Hiszpańskiego, do którego, szczerze mówiąc mam ostrożne podejście, od kiedy obejrzałem (dawno, dawno temu) „Kobiety na skraju załamania nerwowego” — Almodóvara, później jakoś tak przyszedł czas na „Złe wychowanie” oraz „Porozmawiaj z nią” z moim ulubionym motywem, czyli „Historią o malejącym kochanku”. Całkiem niedawno, zwiedziony zapewnieniami rozanielonych miłośników horrorów (sam uważam horror za „dobry”, gdy mimo wielkich chęci wzbudzonych zewem Matki Natury, jakoś nie mamy ochoty iść w nocy do łazienki, a jeżeli już to czynimy — szczękamy zębami tak cicho, by nie zbudzić współlokatorów) obejrzałem film pt: „Rec”, ale najdelikatniej mówiąc, nie przekonał mnie wcale (a i nie znalazłem w słowniku ludzi kulturalnych wyrazu, którym mógłbym dostatecznie obelżywie określić to tak zwane „dzieło”). Hiszpańskie kino ostatnio uzewnętrznia się przede wszystkim poprzez filmy Almodóvara, który nawiasem mówiąc, zgarnął bezpardonowo lwią część blasku chwały współczesnej hiszpańskiej kinematografii. No może przesadziłem, bo sam artysta stwierdził w jed44

16 marca 2013

nym z wywiadów, przeprowadzonych dla hiszpańskiej telewizji w 2011 roku, że opinie na temat jego filmów są zazwyczaj skrajnie podzielone. W czasie festiwalu obejrzałem trzy filmy (jak zwykle w bardzo miłym towarzystwie, zresztą „ochrzczonym” niedawno przez współpracowników mianem, które niewątpliwie zasługuje na literackiego Nobla — ale ad rem — może kiedyś o tym napiszę).

„Sześć razy Emma” („Seis puntos sobre Emma”, 2011) Motyw przewodni (uwaga na tzw. spoilery) wydaje się dość absurdalny, ale jednocześnie całkiem życiowy i możliwy do zaistnienia w tzw. „rzeczywistej rzeczywistości”: 29-letnia niewidoma dziewczyna, podchodząca z niezwykłym dystansem do swojej niepełnosprawności, stara się ze wszystkich sił zajść w ciążę i urodzić dziecko, które mogłaby pokochać. Sam motyw miłości nie jest w filmie spłycony do seksu, ale zgodnie z laickim wyznacznikiem życia współczesnej Hiszpanii (drzewiej słynącej w Europie z gorliwości religijnej) — skwapliwie pomija się motyw ożenku czy

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY też zamążpójścia. Desperacja dziewczyny ujawnia się w scenach wykonywania (zapewne po raz n-ty) testu ciążowego, niestety pies — przewodnik nie chce współpracować i „pomóc” w odczytaniu wyników. Przyznam szczerze, że po obejrzeniu filmu trochę ucierpiało moje męskie ego. Niestety rola mężczyzny została spłycona w filmie do granic możliwości, pozostawiając końcową nutkę niesmaku, pomieszaną z niezrozumieniem, zwłaszcza motyw z odejściem głównej bohaterki w nieznane — odmawiając udzielenia jakiejkolwiek pomocy przez zaprzyjaźnione osoby. Dla mnie rzecz co najmniej niezrozumiała, jednak film zdecydowanie godny polecenia ze względu na swoiste „studium przypadku”, ogłaszającego wszem i wobec, że nie ma ludzi idealnych. Każdy z nas — ludzi jest po swojemu słaby i obarczony jakąś „niepełnosprawnością”. Pozytywna rzecz ujawnia się w zakończeniu (sam jestem dość zaskoczony) warto do końca walczyć i nigdy się nie poddawać. Przypomina mi się w tym momencie ostatnia kwestia z filmu pt. „Siedem”: „Świat jest piękny i warto o niego walczyć. Zgadzam się z drugą częścią zdania”.

„3 metry nad niebem” („Tres metros sobre el cielo”, 2010) Remake włoskiego filmu z 2004 r. na podstawie powieści włoskiego pisarza. Niestety nie zdążyłem obejrzeć oryginału, ale zachęcony ożywioną dyskusją na „filmłebie” postaram się zdobyć kopię. Sytuacja szalona: uczennica liceum, niedługo przed osiemnastymi urodzinami zakochuje się bez pamięci w typowym chuli-

A to ci dopiero...

ganie „z ulicy” — życie pisze niejeden absurdalny scenariusz. Na początku totalna sielanka: romantyczne spacery, ucieczki z domu na nocne eskapady, z pozoru wszystko w najlepszym porządku. Ale jak powszechnie wiadomo — entropia cały czas daje o sobie znać we wszechświecie. Na skutek różnych wydarzeń związanych między innymi z niemożliwością opanowania gniewu przez głównego bohatera (nie będę się zbytnio rozpisywał) związek dwojga młodych ludzi jest wystawiony na ciężką próbę, później zaś — anihilację. Końcówka z lekką goryczką, ale i nadzieją: początkowo deszcz, łzy i nieznośna samotność, a później trochę nadziei na nowe, lepsze jutro. Mimo kilku niezręcznych scen, film się oglądało bardzo przyjemnie.

„Interes życia” („A puerta fría”, 2012) Stary wyjadacz handlujący sprzętem elektronicznym powoli odchodzi w odstawkę, przeganiany przez młode szczury, które chcą zaistnieć w branży. Nie wiedzie mu się najlepiej — rozwiódł się niedawno, stopniowo popada w alkoholizm, ale jeszcze ostatkiem sił chce udowodnić, że nie wszystko stracone. Pozostał złoty strzał — opchnąć ile się da bogatemu, amerykańskiemu dystrybutorowi (nawiasem mówiąc nie spodziewałem się, że stary rozrabiaka Nick Nolte pokaże się z całkiem dobrej strony). Klasyczne studium upadku moralności: aż na samo dno, wciągające ludzi, na których Ci zależy. Sprzedasz Ich i osiągniesz sławę, czy jednak nie — masz miękkie serce i bardzo twardy tyłek? Odpowiedz sobie sam na to pytanie drogi czytelniku.

13 kwietnia 2013

Komentarz do spraw bieżących Jak widać naczelne media prorządowe znów w akcji. Najpierw niewiele, gdy minęła połowa marca dały się słyszeć głośne komentarze dotyczące wielkiej walki (bokserskiej?) podczas konklawe. Nie powiem, które to radio tak pięknie zainscenizowało, ale poleciały komentarze w stylu: „w lewym narożniku”, „w prawym narożniku”, „i już, wychodzi”, „jeszcze nie...”. Żenada — po prostu dno i pół metra mułu, ale pewnie jestem za młody i zbyt głupi, aby to oceniać.

Tak nawiasem mówiąc, żeby nikogo niepotrzebnie nie faworyzować — pewien przedstawiciel kleru rzymskokatolickiego też ostatnio (zamierzenie lub niezamierzenie — nie o tym mowa) nieźle namieszał, co nie oznacza, że metody powszechnie znane jako in vitro, cokolwiek leczą (w mojej opinii nie stanowią nawet czegoś w rodzaju leczenia objawowego, jak to jeden z moich adwersarzy chciał przeforsować) i wg mojej opinii, finansowanie tychże pod płaszczykiem leczenia jest jednak nadużyciem. Co więcej — prawdopodoPóźniej ofensywa różnorakich w 30% komentato- bieństwo zwiększonego ryzyka zapadalności na okrerów, w 70% celebrytów, chcących uchodzić za jedy- śloną chorobę (nie tylko genetyczną) nie jest tożsame nych słusznych reprezentantów polskiej nauki (chyba z prawdopodobieństwem zachorowania. Aloszy nie posłuchali: „Tisze jediesz, dalsze budiesz” zob. „E=mc2 ”). ∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

45


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY A już zupełnie na marginesie, każdy wywiad do- i wyłącznie o ubóstwo duchowe (no może ma rację tyczący bądź co bądź spraw specjalistycznych — powi- i się skonsultował z Watykanem w tej sprawie, ale jak nien być moim zdaniem szerzej konsultowany, a nawet to Anglicy mówią: I’ve smelled a rat). autoryzowany, dlatego bardziej wierzę w debatę i dysOczywiście — nie udaje się ofensywa próbująca kusję naukową, niż wywiady. Naprawdę nie trzeba się zdyskredytować papieża oskarżeniem o współpracę aż tak unosić i pisać obraźliwych listów otwartych, z argentyńską juntą, to trzeba podjąć działania na próbujących podbudować własne ego i jednocześnie gruncie krajowym. Nie chcąc tradycyjnie nikogo fa„utopić” przeciwnika ze „znienawidzonej kasty”. woryzować, trzeba rozróżnić 2 sytuacje: Wróćmy zatem do naszych celebrytów słyną• jeden z dostojników kościelnych miał promile cych z dość ciętego języka oraz wypowiedzi, jednoi spowodował kolizję drogową, po czym przyznał znacznie obnażających głęboką formację polityczną się i poddał leczeniu — oczywiście, cała Polska spod znaku „tej strony, po której ma większość się trzęsie, bo źle, bo pijak i pirat drogowy, a do z nas serce”, parafrazując słowa jednego z przed1 tego zwyczajnie się wygłupił (oczywiście jeśli się stawicieli, o ile się nie mylę ostrego jak brzytwa . popiera wiadomą opcję — wtedy ma się problem Osobiście uważam, że przedstawiona przez red. Maz alkoholem, względnie nadużywa się go); gierowskiego satyra jest raczej w lepszym stylu, niż słyszane komentarze, wygłaszane podczas kon• jeden z dostojników kościelnych został oskarklawe. Przy okazji trzeba oczywiście pamiętać, że żony przez „swojego byłego Actimelka” (co zofilozofia tylko w części jest sensu stricto nauką (lostało opublikowane głównie na jednym portalu, gika), natomiast co do wielu innych dziedzin zachodzi co pozwala podejść z dystansem do rzetelności mniej lub bardziej uzasadnione podejrzenie, że natakowej informacji), ale dodatkowo podobno spił ukami po prostu nie są (żeby nie być gołosłownym: wcześniej strasznie schorowanego i powszechnie http://www.physics.nyu.edu/sokal/weinberg.html szanowanego człowieka (filipińska choroba gooraz http://mlodyfizyk.blox.pl/2013/03/Nieuleni to przecież nie przelewki), zapewne wledana-habilitacja-z-psychologii-kwantowej.html, wając mu alkohol do ust (dla zainteresowapsychologia kwantowa? — pierwsze słyszę). nych: cała operacja wlewania alkoholu wygląWybrano zatem nowego papieża. „Ufff”, przydała prawdopodobnie w ten sposób w który tujaciele co bardziej postępowych gałęzi, chcący za czy się drób z przeznaczeniem na słynny Foie wszelką cenę unowocześnić Kościół Rzymskokatolicki gras). Nie chcę już nawet mieszać do tego red. w sprawach doktrynalnych, odetchnęli z ulgą, bo przeTerlikowskiego i jego rozpaczliwego felietonu cież idzie ku lepszemu. obronnego na „Frondzie”, szkoda słów. A tu taki klops — postępowe środowiska związane Wiadomość z ostatniej chwili — papież Franciszek z ciągłymi pracami nad ulepszaniem tego co dobre muszą pewnie przyoblec się w kir i rozpocząć głośne zawo- w 100% chce, aby Kongregacja Nauki Wiary przeddzenie, swoją drogą imię Franciszek (bez liczebnika!) sięwzięła stanowcze działania przeciwko nadużyciom i zapowiedź „Kościoła ubogich i dla ubogich” o czymś seksualnym duchownych wobec nieletnich 3 , a to Ci świadczy 2 , w przeciwieństwie do jednego z dostojni- dopiero — kolejny bastion gimnazjalnego ateizmu zoków, który twierdzi wszem i wobec, że chodzi tylko stał obalony.

1

zob. http://dorzeczy.pl/wybitni-watykanisci-tragifarsa-w-jednym-akcie-marek-magierowski/ http://histmag.org/Co-oznacza-herb-papieza-Franciszka-7760 3 http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,178,papiez-chce-stanowczej-walkiz-pedofilia.html 2

46

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY 11 maja 2013

Felieton majowy jesteśmy totalnymi ponurakami i jakoś radosnych rocznic mało świętujemy, jeśli zaś świętujemy radośnie — szybko się to ujawnia w jarmarczności i totalnym braku wyczucia (tak swoją drogą szkoda, że Orzeł nie może tego zmienić). Tymczasem na horyzoncie wieczorów przeplatanych czułymi, miłosnymi, majowymi westchnieniami do płci przeciwnej (jestem nietolerancyjny i proszę to uszanować!), gdzieś na Polu Mokotowskim, w bladej poświacie Luny oraz rozpoczynającym się zakuwaniem do sesji5 jawi się wśród raczkującej polskiej inteligencji, zjawisko zwane Juwenaliami. Z nostalgią wspominam czasy zamieszkania w „brzydalu” na warszawskiej Ochocie. Niejednokrotnie żałuję zmarnowanych chwil na słodkim nieróbstwie, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności i czasami turniejów CS-a, na których (prawie) zawsze koncertowo dostawałem w tyłek od współlokatorów. Zabawne, bardzo często człowiek ląduje po „drugiej stronie barykady”. Swoją drogą — prosiłem „moich” drogich studentów o oddanie projektów do końca maja wiedząc oczywiście, że mają moje prośby w głębokim poważaniu. Czasami prowadzenie zajęć jest zdecydowanie niezręczne, bo człowiek chętnie z niektórymi ludźmi piwa napił, a i z drugiej strony wysoce nieprofesjonalnym jest angażować się w historię jako żywo podobną do Abelarda i Heloizy (choć różnica wieku znacznie mniejsza). Tym niemniej — summa summarum jest dość wesoło. Mam nadzieję, że „druga strona” nie narzeka. Kończąc powiem: świętujmy — szczególnie w maju, dla każdego znajdzie się coś miłego: http://www.kalbi.pl/ :)

I oto zamilkły syreny i dzwony wszem i wobec obwieszczające święto ludu pracującego miast i wsi (albo jak kto woli „WSI”), nie powiewa już z taką dumą flaga naszej pięknej (ale i jakże fatalnie zarządzanej) Ojczyzny. Czekoladowy orzeł już nie jest wcale taki czekoladowy4 , a 12 gwiazdek — dawniej dumny symbol współpracy i jedności gospodarczej, uciekło gdzieś w siną dal, zagłuszone szczękiem młota i sierpa. Święta rozbrzmiewały także i 3-go dnia, kiedy to upamiętniono powstanie jednej z pierwszych konstytucji na świecie. Niestety, z żalem muszę stwierdzić, że Konstytucja Rzeczypospolitej była na zaszczytnym, drugim miejscu w Europie. Na długo przed nami była Korsyka (1755), ale ze względu na późniejsze włączenie do Francji (1769) — formalnie przestała istnieć. Co oczywiście nie znaczy, że należy przestać liczyć tamtejszą ustawę zasadniczą. Początek maja to nie tylko święta państwowe — to także również typowo katolickie święta religijne (wyjątkiem są dni: pierwszy i trzeci), kiedy naprawdę cała Polska może świętować: ta spod znaku konserwy (skrajny konserwatyzm), konserwatysty, centrowca, liberała oraz libertyna (podział raczej ze względu na poglądy kulturalno-obyczajowe, niż politycznospołeczne). Dziś (8.05) obchodzimy również szczególny dzień. Do wyboru do: rocznicę śmierci Mordechaja Anielewicza (1943 r.; tak tak, ul. Anielewicza jest na Jego cześć), jednego z dowódców powstania w getcie warszawskim, dzień podpisania przez dowództwo niemieckie w Berlinie bezwarunkowej kapitulacji wobec aliantów zachodnich i ZSRR (1945 r.; oczywiście Stalin wtedy swoje namieszał i do dziś Rosjanie świętują 9 maja), aresztowania rotmistrza Pileckiego przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa (1947 r.) czyli wedle potrzeb — dla każdego znajdzie się okazja do świętowania. Osobiście lubię świętowanie — im bardziej radośnie tym lepiej; niestety my Polacy... (w tym miejscu zdecydowanie nie będzie kryptoreklamy pewnego sympatycznego, czerwonego i nakrapianego chrząszcza, ale cóż to za chrząszcz? — zapytacie — wydaje mi się, że znane osobistości: prof. N. i prof. Sz. odpowiedzą — jako znawcy tematu i jednocześnie przedstawiciele: koalicji i opozycji)

Komentarz redakcji: Jakkolwiek ciekawa byłaby kwestia kolejnej nieudanej akcji naszych polityków, pragniemy podkreślić że podlinkowany w tekście blog kefir2010 nie jest wiarygodnym źródłem informacji. O ile w tej akurat kwestii autor może mieć rację, nie należy zapominać o tym jak absurdalne tezy są przez niego głoszone w każdej innej notce.

4 Patrz: http://kefir2010.wordpress.com/2013/05/06/orzel-z-czekolady-bronislawa-komorowskiego-byl-z-plastelinycukiernik-z-wedla-demaskuje-oszustwo/ 5 http://2.bp.blogspot.com/-B2YjZRplCQ0/Tsv0nUnjw9I/AAAAAAAAAFk/25PQCHqjliU/s1600/trollface.png

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

47


Polski zielnik ideologiczny

Rubrykę prowadzi: Zdanie

9 lutego 2013

Księżyc z sera To zdanie jest nieprawdziwe — zapraszam na piątkowy przegląd prasy. Otwieram stronę frądy by wpaść na niesamowicie ciekawy artykuł1 . Tomek Terlikowski nie pierwszy i nie drugi raz wzbudza we mnie refleksje na temat dyskusji z ideolologami. Artykuł, o którym mowa posiada oczywiście jedyną słuszną tezę. Występują standardowe kwiatki, w stylu nie znam się to się wypowiem — „swoją drogą nie jest to [ewolucja] jedyna teoria wyjaśniająca powstanie i rozwój gatunków”. Czy naprawdę można coś takiego napisać i nie bać się później chodzić po ulicach bez worka na głowie? Dalej dowiadujemy się że „odpowiedź na pytanie, czy ewolucja jest «ślepa» czy nie, nie należy do biologii, a jest już problemem filozoficznym. I filozofowie od lat się o to spierają.” — czyli w skrócie, że redaktor totalnie nie wie jak zachodzi proces ewolucji. Ze statystyki występowań takich bzdur pojawia się refleksja — może religijny, prawicowy umysł nie jest w stanie pojąć konceptów związanych z ewolucjonizmem. Zobaczcie sami — „I znowu, pomijając debatę nad tym, czy teoria ewolucji jest prawdziwa”. Koroną cierniową tego żałosnego zbitku publicystyki jest sama

jego teza, jakoby normy moralne wynikały z dziwnego, tajemniczego tworu zwanego prawem naturalnym. Szkoda tylko, że normy moralne były inne nawet sto lat temu — retoryka „prawa naturalnego” zaś od wieków ta sama. Sami jej retorycy zaś są ślepi na tą czasową zmienność, uciekając po kątach i posiłkując się dziewictwem Maryi przedziewicy. Takie profanacje papieru, jakich dokonuje Terlikowski wzbudzają odrazę podwójnie. Ktoś taki wypowiada się później w publicznej telewizji i jego pismo dostaje rządowe dotacje (tak tak, frąda jest dotowana z min. kultury). Czy czempionami konserwatystów muszą być kretyni, którzy po swoim pokazie ignorancji nie są w stanie wzbudzić w dyskutancie nawet sympatii? Nie wierzę w to, że wszyscy z prawa są tacy — mam na to nawet pisane dowody. Ale gdzie są jak dzieją się takie brednie? Czemu nie grzmią? Moje drogie konserwy, weźcie się do roboty, bo cień Terlikowskiego pada na wszystkie wasze hipotezy. Przyznajmy się sobie szczerze — czy jeżeli ktoś przekonywałby Was do swojej racji, jednocześnie twierdząc, że księżyc zbudowany jest z sera — traktowalibyście go poważnie?

1

Tomasz P. Terlikowski, Ani ewolucja, ani społeczeństwo. Normy wynikają z prawa naturalnego, 8.02.2013, http://www.fronda.pl/a/terlikowski-ani-ewolucja-ani-spoleczenstwo-normy-wynikaja-z-prawa-naturalnego,26039. html

48

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZDANIE: POLSKI ZIELNIK IDEOLOGICZNY 12 marca 2013

Wielka ucieczka Modus operandi Rekurencji powolutku przesuwa się w stronę szukania pewnych alternatyw2 obecnego stanu rzeczy. Narzekanie i piętnowanie absurdu jest efektowne i dość proste, miło jednak gdy po kontestacji nadchodzi kreatywna refleksja. Spróbujmy najpierw sprawdzić, czy aby na rynku idei nie leżą już atrakcyjne, bystre i dojrzałe do zerwania pomysły. Zacznijmy od polityki. Tutaj sprawa jest prosta, prawa strona chciałaby widzieć większą kontrolę nad obywatelem i rozwiązania gospodarcze rodem z PRL-u. Dotyczy to obu prawicowych partii, które tak naprawdę różnią się od siebie tylko poziomem kultury i intelektu — w dodatku w niewielkim stopniu. Wizji zmian brak — wszystkie odważne punkty programów znikają tuż po dojściu do władzy. Z lewej? Nihil novi, powiew świeżości, którym miał być RP zgasł w zgniliźnie ideologicznego chaosu postkomunistów. Co z zaangażowaną prasą? Katolickie tabloidy od lat chcą teokracji. Gazeta Wyborcza jeżeli już coś napomknie, to nieśmiało — bojąc się jak ognia utraty swojego rzekomego obiektywizmu. Kto nam zostaje z konkretnymi propozycjami? Narodowcy, którzy pragną stworzyć siłę, której będą bały się pedały i lewaki — ale uważać, że to coś nowego może tylko ktoś z bardzo krótką, wybiórczą pamięcią. Kukiz, ze swoimi JOW-ami — o których nie wiadomo tak naprawdę co myśleć — propozycja była platformiana, teraz wokół niej zgromadził się polityczny antyplatformiarski światek. Ekonomię trynitarną3 i ordoliberalizm4 proponują katoliccy inteligenci z Pressji — pomysły ciekawe i w sumie dla wierzących bardzo atrakcyjne — niestety tylko dla wierzących. Jeżeli o nikim nie zapomniałem (przykro mi Korwinie) — wyłania nam się dosyć smutny obraz. Ideolo-

gicznie nikt nie ma do zaoferowania nic nowego. Wałkujemy cały czas te same schematy, powtarzając błędy ojców naszych ojców i ich ojców, a nawet dziadków ich dziadków. Oczywiście zachodzą zmiany — czasem bardzo poważne, ale nie ma zmiany paradygmatu ideologicznego (niech nikt nie waży się wspominać tych postmodernistycznych idiotów). Piszę dziś ten artykuł, by zaproponować taką zmianę. Zmianę tą roboczo nazwiemy „Wielką ucieczką”. Uciekać będziemy od bardzo wielu rzeczy, a zwłaszcza od sztywnych podziałów i raf klasyfikacji politycznej — bo prawo i lewo to nie jedyne kierunki w jakie można pójść. Zarządzimy odwrót od historycznego labiryntu błędów — bezwstydnie taszcząc pod pachą ukradzione koncepty tych bardziej zmyślnych, zaradnych i ucywilizowanych przodków. Spróbujemy podjąć odważne decyzje na horyzoncie współczesnych, wyłaniających się dopiero problemów. Nie należy się bać takiego wyzwania. Wystarczy spojrzeć w przeszłość, by zobaczyć w jak prosty sposób można mieć lepsze pomysły od połowy istniejącej do tej pory ludzkości. Poza tym nie ma się co łudzić — alternatywa nie powstanie ze strony skostniałych ideologicznych trupów jakie ciągnie za sobą nasze społeczeństwo. Za brak wizji zmian odpowiada osobiście, każdy kto takich zmian pragnie. Nie chciałbym — nie śmiałbym nawet opracowywać takiej koncepcji sam. Pełny obiektywizm i perfekcyjną, krytyczną analizę można osiągnąć tylko za pomocą innych punktów widzenia. Dlatego mam nadzieję wywołać w różnych środowiskach dyskusję na temat metodologii i fundamentalnych wartości i konceptów wielkiej ucieczki — tematów, które dotknie następny artykuł z cyklu.

Votum separatum Redaktora Folty: Dużo dzieje się w „Rekurencjach” ostatnio. Ciekawe czasy (Tutaj czas na tysiąc-pińcet sto-dziwińcet powtórzenie „Obyś żył w ciekawych czasach”, a nastepnie wyjasnienie, że jest to chińska klątwa i tutej okolice. Nie dość, że to zgrane i nieśmieszne, to mniej więcej od rewolucji przemysłowej czasy są cie-

kawe.), jakie nam nastały sprzyjają rewolucyjnym nastrojom. Redaktorzy Miszczyk i Zdanie poruszyli tematy zmian, jakie trzeba byłoby nastapić, w Gdańsku ruszyła Dudowa Platforma Oburzonych, która — mnie przynajmniej — przypomina nieco seks z tygrysem (i smieszno, i straszno). Platforma Dudy przy-

2

p. str. 26, http://www.rekurencje.pl/2013/03/01/miszczyk-niech-%C5%BCyje-kyriarchia/ http://www.pressje.org.pl/issue/29 4 http://pl.wikipedia.org/wiki/Ordoliberalizm

3

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

49


ZDANIE: POLSKI ZIELNIK IDEOLOGICZNY pomina pospolite ruszenie i o ile niektóre pomysły są ciekawe i pożyteczne (np. zwiększenie roli referendum i obywatelskiej dyscypliny ustawodawczej), to jednak jest to dość zabawna zbieranina od Stacha Paprykarza, przez „ratowników maluchów” (niestety, nie chodzi tu o wielbicieli Fiata 126p, a o ludzi, którym nie podoba się pomysł wysłania sześciolatków do szkoły), po Słodkiego Gabriela, czemu przyświeca narodowo odrodzony Paweł Kukiz i pomysł z JOW. Jestem sceptycznie nastawiony do tych pomysłów, bo o ile zmiany w Polsce są są wg mnie potrzebne, to wiara w JOW jako pacaneum przeszła mi w okolicach I roku studiów, a i tak było to zbyt późno. Po tym wstępie przejdę do artykułu „Wielka Ucieczka” red. Zdanie. Wywołał on u mnie bowiem ambiwalentne uczucia: z jednej strony sceptycyzm, z drugiej — romantyzm wielkich budów. Zdanie uderza w sedno: mkręcimy się w kółko. Coraz więcej ludzi dostrzega konieczność zmiany (np. pominięte w artykule środowisko „Liberte!”), jednak jest to wciąż rewizja stanu obecnego. I stąd mój sceptycyzm. Także dostrzegam wyczerpanie dotychczasowych doktryn. Nie ma się co dziwić, w końcu ich rodowód sięga przełomu XVIII i XIX wieku, a pełnia dojrzałości — połowy wieku XIX. Podstaowa znajomość kalendarza pozwala przekonać się, że mamy wiek XXI. I o ile ludzka psychika nie zmieniła się od wieluset lat (choć zmienia

50

ją Internet — patrz: Dukaj http://tygodnik.onet. pl/33,0,51179,1,artykul.html), to jednak dzisiejsze formy społecznej organizacji i komunikacji są nowe i nie za bardzo wiemy, jak sobie z nimi radzić. Wprawdzie ponoć Marx przewidział już Internet (E. Bendyk, Marks nie żyje, niech żyje Marks, Polityka 11/2013), jednak jest to tylko zabawna ciekawostka, a nie coś, na czym moglibyśmy się realnie opierać). Problem polega jednak na tym, że XIX-wieczne doktryny ukształtowały i wciąż kształtują sposób naszego myślenia. Nasza sytuacja przypomina jazdę pociągiem, który nam się nie podoba w kierunku, który nam nie odpowiada. Ale pociąg nie ma hamulców, a wyskakiwanie w biegu to niebezpieczna zabawa. Z drugiej strony — pomysł zmiany paradygmatu jest kuszący. Nawet bardzo. Idea Wielkiej Ucieczki jest pociagająca, bo to bezczelnie ambitne założenie. I nawet jeśli coś mi mówi, że nie będziemy w stanie przełamać ideologicznego warunkowania, jakim nas poddano, to jednak próba uczynienia tego może być grą wartą świeczki. Zwłaszcza, że od dłuższego czasu odczuwam zmęczenie sztywnymi podziałami doktrynalnymi, mam wrażenie że to wszystko jest zbyt proste, a uprzedzenia oddalają nas od wartościowych rozwiązań. Dlatego cieszę się, że to w „Rekurencjach” narodził się pomysł Wielkiej Ucieczki i deklaruję mój akces.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Artykuły gościnne

18 lutego 2013

Bednarski: Drugie spojrzenie na nerdkulturę Trollizm transcendentny jako jej skrajna odmiana

Zamiast wstępu Do napisania tego krótkiego szkicu o trolliźmie transcendentnym i jego fundamentach, a także stopniowym zakorzenianiu się w polskiej świadomości sieciowej (gonimy Zachód, gonimy), zainspirował mnie tekst imć Miszczyka, kreującego nerdkulturę polityczną nad wyraz. Dlaczego kropka? Ponieważ każda nadinterpretacja jest nad wyraz i jeszcze trochę nad. Głównie nad. Rzadko ‘pod’ bo wtedy wkraczamy na grząski grunt subwersywizmu, który jest Terra Incognita jak i Terra Horrifica, toteż nie będziemy mówić o nim, ani o ciemnych sprawach jego. Mówić natomiast możemy, a więc zaczynamy: trollizm transcendentny to nazwa rozszerzona, by mniej wtajemniczonym już mówiła conieco o jego podstawowej cesze: transcendencji. Nie spodziewajcie się jednak żadnego oposa czy magnesa, natomiast przygotujcie się na bezczelną i okraszoną nadinterpretację.

O co ci w ogóle chodzi? Otóż niezbywalną i pierwotną cechą trollizmu wszelakiego jest transcendencja, tyle, że nikt jeszcze nie ubrał tego w takie słowo. Trollizm jako zbiór pewnych niedookreślonych aktywności od samego początku przekracza wszelkie możliwe granice, tabu i konwenanse, wdziera się z buciorami na salony, a do stodoły maszeruje w pantofelkach. Transcendencja w zasadzie go konstytuuje, bowiem jest ona warunkiem do uznania czegoś za trollizm. Jest więc cechą mu przyrodzoną. Kolejnym, niezwykle ważnym elementem, ale już nabytym, jest beka. Zjawisko beki to temat — rzeka, bowiem wydaje się, że towarzyszy ludziom od samych początków kultury (można więc debatować nad tym, jak beka wpływała na rozwój naszej cywili∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

zacji), a jednak spychana była, przez ludzi poważnych z gatunku kijus-w-tyłkus, gdzieś na peryferia świadomości i zapominana, tudzież pętana i w grubych kajdanach i w klatce prezentowana jako dowcip, kabaret, krotochwila. Niemniej jednak taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie — wraz z nadejściem Internetu musiała nastąpić zmiana w postrzeganiu beki. Może się wydawać, że to coś nowego, co jest wytworem, skutkiem ubocznym i niepożądanym Sieci, ale tak naprawdę Internet był jedynie katalizatorem, który wyzwolił w nas bekę na nowo. Ale czym jest sama beka? Beka jest czymś niezwykle ciężkim do opisania. Sama w sobie zdaje się być niematerialna (a jednak objawia się w materii) i pozaczasowa (a jednak przejawia się w ramach czasowych). Ale czy jest więc bytem abstrakcyjnym — stanem rzeczy, zdarzeniem, procesem, cechą, właśnością? Być może tą ostatnią właśnie, ponieważ czysta beka jest w zasadzie niepoznawalna, a dostęp do niej mamy poprzez oglądanie jej zawartej w czymś innym. Pojawia się jednak komplikacja następująca — czy beka nie jest też własnością innych własności? Czy nie stanowi czegoś w rodzaju metawłasności, którą można przypisać wszystkiemu innemu? To problem, którego podjąć nie jestem w tej chwili gotów. Beka, gdy opisywać jej zmysłowe oddziaływanie na nasze umysły, to wszechogarniający stan chorobliwego wręcz rozbawienia i rozhamowania, utrzymujący się w zależności od stężenia beki w bodźcach, które napotykamy. Wszystkie bodźce możemy podzielić na trzy kategorie, rozpatrując je pod względem zawartości beki: bodźce puste, beki nie posiadające; bodźce naturalne, w sposób nieindukowany wywołujące w nas bekę, oraz bodźce syntetyczne, tzw. lolcontent — celowa działalność i twórczość człowieka obliczona na wywoływanie beki. 51


Artykuły gościnne a przez to często wiele zjawisk nim nie będących jest identyfikowanych jako on. Trollizm to z pewnego punktu widzenia sztuka — sztuka w dawniejszym rozumieniu tego słowa, jako równowaga formy i treści, osiągnięta za pomocą niezwykłej techniki. Trollska technika posiada własne narzędzia pracy: manipulację, dezinformację, mistyfikację, prowokację, obrazoburstwo, flame oraz wiele innych. Dzięki nim pewne zdarzenia, mające miejsce w Internecie, ale nie tylko (Sieć jest najczęstszym obszarem występowania trollizmu, ponieważ posiada najdogodniejsze warunki dla jego egzystencji; można ją więc określić jako obecne środowisko naturalne trolli), będące spowodowane lub tylko pokieroCzym jest właściwie trollizm? wane przez trolli, stają się małymi arcydziełami, warTrollizm jest to świadoma postawa, polegająca na re- tymi screena, skopiowania i zachowania w notatniku alizacji wymienionych powyżej trzech filarów: trans- czy też pisania o nich artykułów w jednej z lulzowych cendencji, beki oraz rekurencji. Nie mówimy oczy- Wikipedii. wiście o trolliźmie odmiennym od prostych i prymitywnych poczynań heretyckiej sekty znanej niegdyś Ale po co to wszystko? jako Dzieci Neo, te mroczne czasy odeszły w przeszłość. Cały artykuł traktuje o odmianie trollizmu, Skoro już wspomniałem o tym, należy wyjaśnić. Lulzy którą można określić jako krytyczną. Nie jest bowiem to ostateczny cel trollizmu. Stan wszechogarniającej to trollizm ślepo zapatrzony w swoje własne założe- beki, która wychodzi sama z siebie i do siebie ponia, ale krytycznie do nich podchodzący, co wydaje się wraca, dzięki rekurencji. Oczywiście trzeba również wręcz niezbędne w przypadku, gdy jednym z nich jest wspomnieć o Przepysznym Ciastku. Trollizm bowiem rekurencja. Rekurencja bowiem dotyka wszystkiego, cel ma podwójny: osiągnięcie stanu Lulzu, jako narównież samej siebie. Dlatego trollizm właściwie jest grody metafizycznej oraz Przepysznego Ciastka, jako zmianą, która ciągle się staje, ale nigdy nie jest. Bo- nagrody materialnej. W tym momencie muszę nadmienić, że trollizm tak wiem cała jego istota tkwi w niedookreśleniu, a gdyby przecież stał się i był, to by się w ten sposób dookre- naprawdę nie ma celu, ponieważ zgodnie z naszymi ślił i przestał być sobą. Stąd też wynika jedna ze sła- założeniami, mając cel, dookreśliłby się i przestał być bości trollizmu — nie sposób wyznaczyć jego granice, sobą. Also, the game. Transcendencja w połączeniu z beką prowadzą nas do trzeciej cechy, syntezy dwóch poprzednich, mianowicie rekurencji. Jest to bowiem specyficzny rodzaj transcendencji posiadający bekę. Rekurencja przekracza samą siebie by z samej siebie czerpać i znów siebie przekraczać jeszcze bardziej i jeszcze bardziej z siebie czerpać. Jest to samowystarczalna siła łącząca w sobie aspekty kreacyjny i destrukcyjny. Gdyby próbować opisać ją na wzór Jedni Plotyna, musielibyśmy raczej stwierdzić, że transcendencja i beka są hipostazami Rekurencji, ale ciemne sprawy jego zostawmy na kiedy indziej.

52

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Artykuły gościnne 19 lutego 2013

Zalewski: Rap w imię Jezusa Raptora Umysłów młodych ludzi w Polsce nie kształtują, jak chciałaby Gazeta Wyborcza, najnowsze publikacje Umberto Eco i „zabawne” fanpage na FB. Nie kształtuje ich też, jak objawia się w mokrych snach Jarosława Kaczyńskiego, troska o śledztwo smoleńskie i zamiłowanie do kandyzowanej cebuli. Nie kreuje ich także Fronda.pl czy pokrewne potwory, jak chciałby dokładnie nikt. Smutna prawda brzmi: duża część młodzieży patrz na świat przez oczy swoich ulubionych raperów. I jest to straszna wizja. Może poza spoglądaniem przez ślipia rapera Popka, wtedy przynajmniej wszystko tonie w jaskrawym błękicie. Ale niestety większość wykonawców nie należy do ludzi, których poglądy na cokolwiek poza alufelgami i jakością narkotyków, czy jędrnością damskich pośladków powinny być znane. Nie chcę tutaj być hipokrytą — jeśli ktoś słucha moich rad jest na tyle głupi że zasługuje na wszystko co go spotka. Nie chcę też podawać się za wybitnego znawcę hiphopu. Mam za dużą głowę więc nie mogę nosić czapek, a poza tym nie mam już 15 lat. Jednak ostatnie miesiące to napływ nowej fali (swoistej bossy novy) w rodzimym rapie, która nie mogła umknąć moim zmysłom. Dokładniej zmysłowi węchu, bo ta fala jest w całości zrobiona z gówna. Krótki rys historyczny. Polski hip hop miał prawie od początku zacięcie społecznikowskie, przejawiające się w gniewnych tekstach, socjologicznych analizach i nieufności wobec oświetlenia na planie wideoklipów. Zważywszy na stan uzębienia ówczesnych gwiazd, możemy tylko dziękować. Wspomniany komentarz socjologiczny nie był może zbyt zaawansowany, ograniczał się do poziomu „mój stary całe życie zbierał na malucha, w dniu którym go dostał, rozpierdolił się na drzewie. A ja na osiemnaste urodziny dostałem czekoladę. Z ORZECHAMI.” Swoją drogą, cytat z wypowiedzi Borixona, który do trzydziestych urodzin chyba sobie odkuł traumy, bo był tak gruby że pasuje na niego tylko ponczo i sombrero. Platynowe. Jakkolwiek byłaby to naiwna i uproszczona wizja świata (pomijamy tutaj wycieczki polskiego rapu w krainy psychodelii i buraczanego naśladownictwa amerykańskich milionerów na poziomie budy z grami „Las Vegas” na Dworcu Głównym) to ciężko się z nią nie zgodzić. Cytując klasyka „policja to cipa, na ryj jej sikam”. Mocne słowa, ale kto by się pod nimi nie podpisał. Nie udawajmy że nie prowadzi to także do sytuacji patologicznych, czego uosobieniem jest kariera ∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

składu Firma, o której gwieździe Popku popełniłem już stanowczo więcej słów niż zasługuje. Skrótowo: rabunki — cacy, konfidenctwo — be. Zgadujcie jaki nuklearny holokaust zostawia takie skomplikowane myślenie w głowach, na których jest więcej strupów niż włosów. Jednak ten bandycki tok myślenia, oprócz kilkudziesięciu warszawiaków pozbawionych portfeli i komórek (sytuacja nad którą nie będę płakał), nie ma szerokiego i głośnego echa w społeczeństwie. Kto ma trochę w głowie, po skończeniu gimnazjum orientuje się że to wszystko bzdury. Świat nie dzieli się, niczym w napisanej przez zbytnio oddanego masturbacji fana wersji „Gry o Tron”, na wrogów i „swoich ludzi”. Kto nie jest w stanie wyjść poza tą dychotomię, cóż, miłego skrócenia nazwiska do jednej litery i gustownego czarnego paska na twarzy. Nie jest to nic dobrego, ale zadaniem wykonawcy hip-hopowego nie będzie naprawianie tej sytuacji. To zadania Kościoła, organizacji społecznych i, ha, ha, przepraszam. Nie dałem rady. Na horyzoncie pojawiło się jednak widmo, ponure, niepokojące i straszne. Można powiedzieć nawet... mroczne widmo. I niczym jego kinowy odpowiednik, ssie dupę w sposób niespotykany do tej pory. Mówimy oczywiście o patriotycznym rapie z zacięciem spiskowym w imię Jezusa (znak tow. zastrzeż. przez Polaków Na Rzecz Obniżenia IQ). Pokraczna hybryda, łącząca jad PiS-u, zdolności intelektualne pobitego łomem pawiana, zażarcie Tomasza Terlikowskiego w rui i podejrzliwość przeoryszy klasztoru w Mielnie. Ciężko się opędzić od wrażenia, że nad całym tym tałatajstwem unosi się duch Andrzeja Budy, blogera i królika testowego pierwszego szamponu, który wywołuje łupież. By dać perspektywę, pan Andrzej dzieli swoich czytelników na „prawdziwych” i „agentów”. Złoty chłop. Ciężko nie zwrócić uwagę, że większość tego bełkotu zaczęła pojawiać się po 2010 roku. Wcześniej, owszem, mieliśmy patriotyczne wycieczki, nawet najbardziej znanych nazwisk polskiej sceny do krainy wymachiwania flagą i sztafażu o smaku ogórka kiszonego. Prym wiodła tutaj oczywiście „Kochana Polsko” (utwór może i ambitny, ale zrozumiany przez publiczność na poziomie „Polski” Kultu i równie wkurwiający), mieliśmy też ckliwe pierdololo o Warszawie Sokoła i zgromadzonej wokół niego ekipy. Przypomnijmy też pomniejsze wyskoki mniej znanych zawodników, takich jak wybitny inteligent PiH, którzy również starali się zmierzyć z tematyką patriotyczną. Udawało się to tak, jak racjonalna debata z Antonim Macierewiczem, czyli w ogóle. Jednak to właśnie 2010 rok 53


Artykuły gościnne otworzył bramy piekieł i pokazał nam prawdziwe oblicze wielu. Przyznam że nie rozumiem. Wiem że porażka reprezentacji Francji na mundialu w RPA była dotkliwa, ale żeby aż tak? Największą ewolucję wykonał chyba Eldo (pseudonim operacyjny L-Dogg) znany z bycia ruchomym celem dla SOK-istów w filmie „Blokersi”. Od towarzystwa Jeana Claude’a Van-Damme’a woli on jednak bliskość Dawida Wildsteina i Samuela Pereiry oraz podobnych im geniuszy. Sam określa się jako artystę drugiego obiegu — ciekawe czy chodzi mu po prostu o bieżnię na stadionie lekkoatletycznym w Bydgoszczy, czy o to że najpoluarniejszy jest teraz jego położony freestyle sprzed kilku lat. Prawicowy rap mamy w każdym smaku, od wody z jeziora po pachy Rafała Ziemkiewicza. Może chcecie delikatnie schizofreniczne tuptanie małych dzieci, spod którego wyłania się oblicze Dobrego Wujka Janusza? Dla was „Leming” Ciecha i Pjusa, zupełnym przypadkiem wypuszczone dzień przed 11 listopada. Niestety nie jest zbyt bekowe, składa się ze starego dobrego „TVN to całe zło, nie ma pluralizmu” co jak zwykle cudownie współgra z pączkującymi jak żaby w stawie gazetami prawicowymi. Swoją drogą, „WStawie”? Nowy magazyn Karnowskiego po odłączeniu od brata (nie wiem od którego, obaj są dla mnie jak budyń o smaku ścierki). http://youtu.be/1kq-ZQTANh8 Jeśli szukacie większej szydery polecam oczywiście Bęsia i chłopków w koszulkach „Bóg ponad hajs” (sic!). Ciekawa sprawa — koszuleczka w sklepie za 35 zł, a nie za „Bóg zapłać”. Bóg bogiem, ale hajs się musi zgadzać. Jakimś cudem cała akcja jest sztywniejsza od księżego penisa na występie Poznańskich Słowików. Zwróćmy uwagę na klip „Fanatyk” i fenomenalną postać kelnera-mizogina. Cudo. http://youtu.be/-zVWgM96gqY Najbliższy mojemu sercu będzie zdecydowanie Medium, który zyskał ostatnio dużą atencję publiczności za sprawą odejścia z Asfalt Records (labelu do którego bezskutecznie próbował wskoczyć Magik, HA, HA, INTERNET) i założenia swojego wydawnictwa Bozon. Jako wyśmienity fan Reptilian, NWO i ruchu

54

antyszczepionkowego z przyjemnością posłuchałem całej zawartości „Illumianci.org” skondensowanej w raptem trzech minutach. Uwaga! Klip naraża na spotkanie z hipsterskim intro, na poziomie założonej przez trzy studentki kulturoznawstwa marki odzieżowej. http://youtu.be/rB4J9KnhndI Ale po 3:00 lecimy z pysznym wariactwem, które przypomina włożenie głowy do wiadra z węgorzami. GMO to zło, czipy, jaszczury, moc mistyczna. Jeśli chcecie się dowiedzieć co ów pan ma do powiedzenia na tematy tzw. różne, jest także 40-minutowy wywiad, gdzie tylko czekasz aż zacznie owijać sobie głowę folia aluminiową. Całość jest ciężka do obejrzenia, ze względu na niemalże wyczuwalną niezręczność dziennikarza. Cóż, pewnie nie miał tyle okazji do rozmawiania z wariatami co ja. Nie każdy może pracować w sekslinii dla schizofreników. http://youtu.be/Wi4-1hKc7TQ Co to wszystko oznacza? Bo przyjemnie się pierdoli i nabija z ludzi głupszych od własnych pasków w spodniach, ale trzeba gdzieś dojść. Prawda jest smutna, bo jak wspominałem, łatwo jest odrzucić przekazywany przez twardych kryminalistów sposób postrzegania świata, gdzie każdy krok to walka, a policja tylko czeka aż spuścimy portki, by molestować nasze dziewicze odbyty. Zostaje w nas po prostu nieufność do instytucji, rzecz zdrowa i polecana jak szpinak czy lewatywy z kawy. Jednak wpajanie spiskowej wizji dziejów może prowadzić do wczesnego antagonizowania z własnym otoczeniem, a co za tym idzie dalszego utwierdzania w swojej chorej opinii. Jeśli twój kolega pewnego dnia zacznie popierać kryminalne zachowania, jebanie sądu i inne młodzieńcze wybryki, pozostaje tylko ukierunkować jego zainteresowania w kierunku czegoś bardziej konstruktywnego (lepienie garnków? Domowa konstrukcja noży? Wciąganie kleju?) i pomóc mu upłynnić uzyskane dobra. Jeśli jednak pewnego dnia zacznie pierdolić o żydowskim spisku i lemingach, ciężko się przestawić. TRZEBA GO ZLIKWIDOWAĆ. Do czego oczywiście zachęcam. Okrutne? Przesada? Obejrzyjcie ostatnie nagranie i zapytajcie mnie czy nieuzasadnione. http://youtu.be/xb8s0PMghq8

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Artykuły gościnne 21 lutego 2013

Lechowska: Rzecz o zatrudnieniu Czyli seria soczystych cliché z moździerza, pod natchnieniem Gumtree.pl Zaczęłabym od tego, że bardzo mi przykro. Niezwykle. Powód mojego żalu nie jest rzeczą, której nie można zmienić, sprawić, by kłopoty odeszły w zapomnienie. Muszę jednak ze wstydem przyznać, że żal mi dla marnej pensji pozbyć się tych czy owych kłączków i/lub wypustek. Tak, mam dwie rączki i dwie nóżki. Obie pary rezolutne, machające, gotowe do działania. Mam także sprawne oczka i uszka. Dobrze widzę, a jeszcze lepiej słyszę. Moje szare komórki też (jak mi się wydaje) pracują bez zarzutu. Przynajmniej podstawowe zadania wykonują bez najmniejszego problemu. Cudownie, nie uważacie? W pełni sprawna, młoda, gotowa do pracy... ODPADA. Niestety. To nie jest target jakiego szuka współczesny pracodawca. Na cóż komu bowiem zdolny (fizycznie) pracownik, jeśli można dostać dopłaty do wynagrodzenia! ZAZNACZAM: Nie uważam, że właściciele firm to źli, bezduszni kapitaliści, wyzyskujący słabszych, wysysający z nich ostatnią krople pieniężnej krwi. NIE, nie, nie. To wina Tuska... a w zasadzie państwa od samego początku... a w zasadzie także Szacownej Unii Europejskiej... no i w zasadzie przestępczej organizacji o złowieszczej nazwie PEFRON (beware, beware, beware!). Wiadomo — ZUS-y trzeba płacić, pracownik zatrudniony na umowę to dobro niezmiernie drogie. Bez kombinowania nie da rady. Każdy kto myślał o założeniu/zakładał/pracował w jakiejkolwiek/... firmie, wie o czym mówię. Wygląda na to, że państwo rzeczywiście wspiera innowacje oraz przedsiębiorczość

Polaków. W tym celu stara się nam życie utrudnić i skomplikować tak bardzo, by wycisnąć z nas 1000% kreatywności. Tacy spryciarze! Doprowadza to jak wiemy do patologicznej sytuacji. Skomplikowana biurokracja powoduje fatalne w skutkach deformacje. Rynek pracy nie ma nic wspólnego z czystą wymianą dóbr, a jest areną akrobatycznych popisów, ekwilibrystyki robienia-administracji-w-chuja. Szanse potencjalnych pracowników na znalezienie adekwatnej do swych możliwości pracy maleją (choć i tak już są małe). Podobnie rzecz się ma pracodawców — najczęściej prozaicznie nie stać ich na pracownika, który istotnie odpowiada ich wymaganiom. Kołem ratunkowym mogą być jeszcze praktykanci i stażyści — pieniądze od uczelni za ich przyjęcie, są szansą na odrobienie części strat, uregulowanie płatności. Osobiście, coraz częściej widzę oferty praktyk, w których wymagany jest status osoby niepełnosprawnej. Ergo: trudno jest znaleźć pracę nawet taką, w której rolę wynagrodzenia pełni „wpisik” do indeksu. Bjeda. Państwo płaci. PEFRON płaci. Unia płaci → my wszyscy płacimy. Płacimy, byśmy mieli pracę → nie mamy pracy, gdyż płacimy. Rządzie strzeż się! Z takim rynkiem pracy, niedługo już wszyscy będziemy niepełnosprawni umysłowo. I skąd wtedy szacowna Unia weźmie pieniążka, by dofinansować pracodawców? Anyone? Anyone?

∗∗∗ Panie i Panowie, w ten uroczy wieczór, specjalnie dla Państwa perełka na dziś!

...i módlmy się tylko by był to bardzo słaby troll.

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

55


Artykuły gościnne 27 kwietnia 2013

Pisarski: Przezorny Chociaż była połowa listopada i ciemno na dworze, to Marek uwijał się przy kierowaniu budową schronu. Kawałek ziemi za miastem kupił niedawno, teraz ogromny dźwig umieszczał moduł bunkra wielkości sporego mieszkania w odpowiednio przygotowanym dole. Robotnicy wykonywali starannie swoją pracę, w końcu Marek — właściciel małej firmy komputerowej — przyzwoicie im zapłacił. — Panie szefie, spychaczem to my już jutro przyjedziemy, dziś już późno — odezwał się jeden z robotników.

cienia zażenowania pobierając za to stosowne sumy. Asortyment miał imponujący. W końcu bunkier został kompletnie wyekwipowany, można było już czekać na koniec świata. Zaufany sprzedawca dał na wszystkie sprzęty i bunkry gwarancje, chociaż dziwnym trafem ulotnił się na kilka dni przed zapowiedzianą apokalipsą i słuch o nim zaginął. Ale to już nie było istotne. Marek cieszył się, że jest bezpieczny i że po katastrofie przyjdzie mu w udziale budować lepszy świat. Co prawda był spłukany z oszczędności, ale to nie miało znaczenia. Z pogardą patrzył na swoich sąsiadów, którzy nadal pili piwo, plotkowali i zajmowali się najzupełniej prozaicznymi rzeczami. Oni zaś mieli go za niegroźnego dziwaka i nie zawracali sobie nim głowy. Nadszedł wreszcie sądny dzień. Już nad ranem Marek zszedł do bunkra, sprawdził uszczelnienia, zrobił przegląd wszystkich systemów utrzymywania zdatnych do życia warunków, zaryglował właz. Klimatyzator działa, wody jest odpowiednia ilość, zapasy żywności należyte. Generator sprawny, nawet naładował przed chwilą telefon komórkowy. Bunkier wyposażony był też w panel monitorowania warunków zewnętrznych, by obserwować na bieżąco, jak rozgrywa się piekło. Marek odczytał, że temperatura powietrza wynosi 2 stopnie Celsjusza, ciśnienie 1010 hPa, wiatr wieje z zachodu z prędkością 4 metrów na sekundę. „Cisza przed burzą...” — pomyślał Marek. Minęły dwie godziny, potem cztery. Monitor panelu nie wskazywał na jakiekolwiek zmiany na zewnątrz poza lekkim wzrostem temperatury. „Czyżby się zepsuł?” — zastanawiał się Marek. „Lepiej jednak nie wychylać się, nie wiadomo, co tam się dzieje na górze. Lepiej zajmę się układaniem puszek z fasolą. Trzeba być cierpliwym.” I przeszedł do segmentu spiżarnianego. Te rozważania przerwało pukanie do włazu. Niemożliwe! Ktoś pukał? „Może się przesłyszałem, może promieniowanie jednak przenika do wnętrza schronu i wywołuje omamy słuchowe? A może ktoś woła o pomoc?!” Pukanie jednak się powtórzyło. Marek odstawił karton z puszkami na podłogę, wszedł po drabince i krzyknął:

— No niech będzie. Ale jutro na sto procent — odparł Marek nieco zawiedziony. Panie szefie, na mur beton. Zgodnie z umową spychacz przyjechał dnia następnego i zasypał umieszczony na specjalnym łożu w dole schron hałdą ziemi. Gąsienicami ubił jeszcze glebę, na powierzchni wystawał już tylko niewielki właz w kształcie komina oraz zupełnie mały kominek służący do wentylacji bunkra. Bunkier ten sprzedał Markowi bardzo zaufany człowiek z grupy modlitewnej, który nie omieszkał dorzucić jeszcze niezbędnego ekwipunku — zapasów żywności, licznika Geigera, kombinezonu ochronnego i paru innych drobiazgów. O wodę pitną Marek musiał już zadbać sam, więc zamówił cysternę, a jakość tej wody ocenił osobiście przed podłączeniem węża do manifoldu zbiorników schronu. Wszystko to oczywiście słono kosztowało. Marek nie szczędził jednak pieniędzy, gdyż — jak wszyscy w jego sekcie — wierzył, że oto zbliża się apokalipsa i przetrwają tylko zaradni, znający prawdę członkowie sekty. Rządy tego świata ukrywają tę wiedzę przed ludnością, by zaprowadzić totalitarną władzę na całym globie po katastrofie. I to właśnie garstka uświadomionych przetrwa we własnych schronach i postawi opór włodarzom tego świata, którzy mają takie niecne zamiary. Niewierni oczywiście zginą w pożodze. W związku z tym Marek musiał się zaopatrzyć jeszcze w broń i środki łączności. Kupił więc nielegalnie tuzin najprzeróżniejszych pistoletów oraz zestaw radiowy. Kompletowanie koniecznego wyposażenia, koniecznego do przetrwania w obliczu zagłady, — Tak? Ktoś pukał? zajęło jeszcze kilka tygodni. Wszystko jednak, czego — Tak, panie sąsiad, niech pan wyjdzie. Coś panu Marek potrzebował, było sumiennie dostarczane przez pokażę — odezwał się męski głos zza włazu. owego zaufanego człowieka, który po prostu zaczął się — A co takiego? To niebezpieczne. kiedyś pojawiać na zebraniach sekty. Towar przycho— Nic się nie dzieje, niech pan wyjdzie. dził na czas, sprzedawca sam sugerował, co może być — Za chwilę. potrzebne do ocalenia, zgrabnie i bez najmniejszego 56

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Artykuły gościnne „A jeśli to podstęp? Tak czy inaczej trzeba być ostrożnym” — pomyślał Marek. Włożył więc kombinezon ochronny, maskę przeciwgazową, oraz dobrał do tego kałasznikowa i dwa magazynki amunicji. Zabrał też komórkę. Powoli wszedł po drabince i bardzo powoli odryglował właz. Wychylił głowę. Widok faceta w kombinezonie i masce wyłaniającego się z włazu musiał wywołać parsknięcie śmiechem u stojących na powierzchni sąsiadów. Spoważnieli, gdy chwilę potem dojrzeli karabin na ramieniu Marka. Ten zaś rozglądając się naokoło nic nie rozumiał. Niebo było szare jak zwykle, świeciło słońce, żadnych jęzorów ognia ani spadających meteorytów. W oddali zaryczała krowa. — Panie sąsiad, tylko pan do nas nie strzelaj — odezwał się jeden z sąsiadów. — Nie mam zamiaru, ale będę się bronił w razie czego. Co mi chcecie pokazać? — odrzekł Marek.

— To pójdzie pan z nami. Przez pole szły więc trzy postacie — dwóch facetów w gumofilcach i beretach oraz jeden w białym foliowym kombinezonie, maską na twarzy i sterczącym karabinem. — Niech pan zdejmie choć maskę, dzieci mogą się przestraszyć. — powiedział jeden z sąsiadów, gdy podeszli pod jego dom. Marek zdjął maskę i weszli do środka. W dużym pokoju grał telewizor, nastawiona była jedna ze stacji informacyjnych. — To chyba o was... — rzucił gospodarz. Prezenterka oznajmiła, że sekta, do której należał Marek, odwołała koniec świata i wszystkich dozgonnie przeprasza za zaistniałe zamieszanie. Wtem odezwała się komórka. To dzwonił jeden z kontrahentów z pretensjami, że Marek nie uregulował jeszcze należności swej firmy za towar z zeszłego miesiąca.

Pisarski: Pięćdziesiąta pierwsza twarz Greya

21 czerwca 2013

Recenzja powieści E. L. James pt. Pięćdziesiąt twarzy Greya Emocje i dyskusje wokół książki E. L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”pornograficzne obrzydliwości jak również jej kontynuacji składających się razem na trylogiępornograficzne obrzydliwości już ucichły. Powieść została przemielona w mainstreamie, wielokrotnie omówiona, niezliczona liczba krytyków, twórców, komentatorów do współczesnej kultury masowej jakoś odniosło się do tej pozycji. Nie ma sensu więc recenzować jej pod kątem literackim — jest napisana marnie, jeszcze gorzej przetłumaczona. Nie ma też sensu pomstować na — cytując klasyka — pornograficzne obrzydliwości, zawarte w tym dziele literackim, gdyż z o wiele obrzydliwszymi treściami mamy do czynienia codziennie, a walczyć powinniśmy z samym faktem rozgrywającego się na naszych oczach dramatu współczesnego niewolnictwa, jaki jest udziałem milionów kobiet, które pracują w domach publicznych na całym świecie. Piętnować powinniśmy gigantyczny przemysł porno traktujący kobiety jak przedmioty, a tolerowany przez hipokryzję. Wydawca zdecydował się opublikować naturalistyczne opisy stosunków seksualnych, bo taka jest logika wolnego rynku i tak on działa. Tak więc pornograficzne obrzydliwości, „na jakie może zdobyć się tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoku, człowiek o moralności alfonsa” to nie te ∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

opisy właśnie, obrzydliwe tam jest co innego. I o tym właśnie chcę opowiedzieć — co ta pozycja może nam powiedzieć o współczesnym społeczeństwie i o kondycji współczesnego człowieka. I o nas samych — że właśnie w tej zgniliźnie rynsztoka brodzimy po kokardki. Fabuła pierwszej części (namówiony przez swą koleżankę tylko pierwszą część przeczytałem, wystarczyło mi) sprowadza się do banalnego schematu, nie ma więc sensu jakoś jej rozwijać. Zarysuję ją tylko. Rzecz się dzieje w Stanach Zjednoczonych, a konkretniej w Seattle. Młoda studentka, Anastazja Steele, ma przeprowadzić wywiad do uczelnianej gazetki z bardzo bogatym, a jednocześnie młodym, przedsiębiorcą Christianem Greyem. Oto człowiek sukcesu, przykład zaradności i przedsiębiorczości, który jest personifikacją mitu o amerykańskim śnie — stoi na czele swojej własnej wielkiej korpo, wskaże drogę studentom. Brzmi znajomo, co nie? Już na wstępie ów Grey otoczony jest atmosferą tajemniczości i wspaniałości. Okazuje się, że nie dość, iż jest bardzo bogaty, to jeszcze bardzo przystojny (przeglądając fora internetowe wiele czytelniczek wyobraża go sobie jako aktora Ryana Goslinga). Studentka jest niezmiernie podekscytowana i onieśmielona kontaktem z panem Greyem, wyczuwa elektryczność. Ale co ona może, przecież jest 57


Artykuły gościnne tylko niepozorną studentką. Okazuje się, że jednak coś może. Pan Grey niedługo potem odnajduje studentkę, zaczynają się spotykać i romansować. Grey przedstawia w końcu Anastazji coś w rodzaju kontraktu: za zaspokajanie jego zachcianek seksualnych, także tych brutalnych, będzie się nią opiekował — dawał jej pieniądze na jedzenie, ubrania etc. Kupuje jej samochód, komputer i parę innych zabawek. W przerwach między robieniem interesów regularnie współżyje z Anastazją, dbając też o opiekę ginekologiczną — Anastazja ma brać pigułki antykoncepcyjne. Ona poznaje jego rodzinę zastępczą (był adoptowany, zaś jego matka biologiczna miała wywodzić się z nizin społecznych), jego służbę (w tym weterana wojny w Wietnamie), on poznaje jej rodzinę — normalną amerykańską rodzinę. Najogólniej mówiąc Anastazja jest w Greyu po prostu zakochana, ale ma pewne opory, by być jego utrzymanką. Ostatecznie do samego podpisania kontraktu nie dochodzi. Część pierwsza kończy się rozstaniem, zainicjowanym zresztą przez samego Christiana Greya. Podobno coś więcej dzieje się w następnych częściach. To by było na tyle z fabuły. Typowy Harlekin, tylko wzbogacony o naturalistyczne opisy zbliżeń między dwójką bohaterów, przesiąknięte estetyką sadomaso. Powieść ta ukazuje jednak mechanizmy rządzące w społeczeństwie późnego kapitalizmu wraz ze wszystkimi jego patologiami. Oto bowiem mamy Christiana Greya — niesamowicie bogatego młodego przystojniaka mogącego śmiało odgrywać rolę księcia na białym koniu. Jednak nie rumakiem się przemieszcza, lecz super autami i prywatnym śmigłowcem. Ma dość pieniędzy, by oczarować swą wybrankę drogimi prezentami, swoim luksusowym apartamentem z widokiem na Seattle, znakomitymi ubraniami oraz posiadaną władzą. Władzą — ma pod sobą tysiące pracowników, kontakty w świecie biznesu. W pewnym momencie Anastazja ląduje na studenckiej imprezie, nie czuje się tam dobrze, a wtem dzwoni właśnie pan Grey. Czując przez słuchawkę, że coś jest z nią nie tak, namierza jej komórkę i pokonuje śmigłowcem kilkaset kilometrów, by ją odebrać. Urocze. Niemniej namierzanie telefonu komórkowego nie jest możliwe dla zwykłego śmiertelnika. Bo Grey nie jest zwykłym śmiertelnikiem, jest współczesnym nadczłowiekiem, którego życzenia są rozkazami. Mając ogromne pieniądze i, co za tym idzie, potęgę jest właściwie poza dobrem i złem. Jego wysoki status społeczny i majątkowy pozwala mu robić, co chce włącznie z posiadaniem duszy nieśmiałej studentki na własność. Stosuje wobec niej przemoc fizyczną w sypialni, bo może. Ona zaś na to się godzi — tak onieśmielona jest przepotężną łaską, jakiej jej udzielił ten satrapa kapitału spoglądając na nią. I z narracji wynika, że to jest naturalne. 58

Innymi słowy: dysproporcje w podziale majątku są czymś oczywistym, zaś Pan Grey to absolutny nadczłowiek, übersamiec alfa, który rozpalić może pożądanie kobiety. Pieniądz i władza czynią go personifikacją zaspokojenia wszelkich potrzeb. Zastanawia więc: zboczony, hedonistyczny, wielce pewny siebie duży chłopiec trzyma w ręku władzę i dosłownie przypadek (tu zaistniały w tej książce) sprawia, że zainteresowanie swe kieruję na Anastazję. A gdyby było inaczej? A może jest inaczej? A może tacy Panowie Świata w realu urządzają sobie bardziej makabryczne rozrywki w celu zaspokojenia swych chuci? Na przykład porywanie młodych dziewczyn, gwałcenie ich i mordowanie. Osiąganie orgazmu w chwili, gdy dziewczyna umiera w męczarniach. Takie rzeczy dzieją się naprawdę. Czemu? Bo nad takimi panami Greyami nikt nie sprawuje kontroli. Filozofia Nietzschego odbija się czkawką nawet we współczesnych romansach. Co więcej z treści książki nie dowiadujemy się, jakim sposobem pan Christian Grey doszedł do swych pieniędzy. Wiemy, że ich nie odziedziczył. Jakimi więc metodami działał, by stworzyć taką potężną firmę? Jak powiedział doktor Jacek Kardaszewski neoliberalny kapitalizm nie wynagradza bynajmniej za ciężką pracę czy zaradność. Ten system wynagradza za bezwzględność i cwaniactwo. Można więc przypuszczać, że pan Grey doszedł do swej pozycji nie do końca czystymi zagrywkami. Główny bohater nie wzbudził mej sympatii. Ani w swych zachowaniach, ani w postawie, ani w ogólnym obrazie osobowości. Osobowość wykolejona, z poważnymi zaburzeniami (widać zaczątki psychopatii), a co gorsza mocno podbudowana wysokim statusem społecznym i majątkowym. Egotyczny hedonizm wzmocniony pewnością siebie wynikającą z posiadania dużych pieniędzy, możliwości i władzy. Jednak bohater tak naprawdę nie ma nic ważnego do powiedzenia światu. Parę razy rzucił cytatami z dziewiętnastowiecznych amerykańskich groszorobów — zaiste, zacne autorytety. Głównej bohaterce, Anastazji, właściwie trzeba współczuć. Jest naiwna. Onieśmielona władzą i zamożnością oraz zakochana. Dochodzimy tu do sedna. Bo w powieści Grey opisany jest jako ktoś zniewalający, ale... właściwie dlaczego? Zapewne ma „to coś”, ale dysponując takimi pieniędzmi i możliwościami jego zdolność do kreacji własnej atrakcyjności diametralnie wzrasta. Może więc sobie pozwolić na taki „rycerski” gest, jak kupno Anastazji nowego samochodu i to nie byle jakiego. Wiele kobiet marzy o kimś takim. Tylko w książce nie pojawiła się sugestia, że wszystkie bogactwa Greya pochodzą z tego, że działa on w opresyjnym systemie kapitalistycznym, że pochodzą z wyzysku. Ale to jest niewidoczne, ukryte. No bo przecież

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Artykuły gościnne „to naturalne”. Nieistotne jest to, że relacja Anastazji i Christiana jest chora, tak jak chory jest system neoliberalnego kapitalizmu. Dla personifikacji triumfów w kapitalizmie, jaką jest Christian Grey, warto znieść upodlenie. Rację mieli Marks i Engels pisząc o tym, iż również relacje erotyczne są odzwierciedleniem relacji w ekonomicznej bazie. Wyłania się więc z kart tej książki ponury obraz społeczeństwa. Bogaty stoi ponad prawem, dyktując poniżające warunki, a jednocześnie będąc obiektem pożądania. Bogaty wygrywa, słabi niech cierpią — „Pięćdziesiąt twarzy Greya” jest w istocie bardzo zgodna z duchem nihilizmu, do którego prowadzi ustrój kapitalistyczny. W powieści pojawia się też postać miłego przyjaciela Anastazji, który skrycie się w niej podkochuje i nawet w pewnym momencie wyznaje swe uczucia. Zostaje jednak odrzucony — nie jest tak majętny, nie jest taki temperamentny w swej drapieżności. Grey jest zdobywcą. W tej dżungli to Grey wygrywa. Wygrywa jego pięćdziesiąta pierwsza twarz — zboczonego wyzyskiwacza. Napisałem, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to Harlekin. Różni się tylko opisami ostrego seksu. Potwierdzają to tezy zawarte w artykule „Romans masowy.

∞ Numer 2–3 (3–4), marzec–czerwiec 2013

Pornografia dla kobiet jest inna” autorstwa Ann Barr Snitow. Artykuł został zamieszczony w numerze 9/10 Krytyki Politycznej. Nie miejsce tutaj na przedstawianie tych tez obrazujących strukturę Harlekina, odsyłam tylko zainteresowanych do literatury ciekawie opisującej ową gałąź literatury z pozycji feministycznych i gender. Polski fanpage tej książki na fejsbuku liczy sobie blisko 20 000 fanów/fanek. 1 sierpnia 2012 roku księgarnia internetowa Amazon.com ogłosiła, że w Wielkiej Brytanii „Pięćdziesiąt twarzy Greya” sprzedało się w większej liczbie egzemplarzy niż ostatnia książka z serii Harry Potter. Planowana jest ekranizacja. Zainteresowanie tą książką jest więc ogromne. Tego faktu nie należy oceniać i pomstować na zgniliznę moralną. Jeżeli jest popyt, to jest i podaż. To system kapitalistyczny demoralizuje ludzi i wystawia również ludzką intymność na sprzedaż. Określiłbym tę powieść jako neoliberalną. Albo jako z nurtu realizmu kapitalistycznego. Czas więc chyba patrzeć w stronę budowy wojującego państwa opiekuńczego, które wypleni rozsadniki neoliberalnej deprawacji, a panów Greyów umieści pod kontrolą psychiatryczną.

59


Prawa autorskie • Teksty pojawiające się w Rekurencjach są własnością ich autorów. Artykuły publikowane są na licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa — Na tych samych warunkach 3.0. Odstępstwa od tej licencji, udostępnianie na innych warunkach itp. należy uzgadniać bezpośrednio z autorem tekstu. • Cytowanie artykułów, krytyka, polemika, a także udostępnianie np. na portalach społecznościowych jest dozwolone na zasadach tzw. Fair Use.

Ilustracje Rubryka Sztuczne trollki: Sztuczne trollki http://www.facebook.com/trollky Polecam Poczytać Kardaszewskiego Strona skasowana przez administrację fb. Teorie spisku: HAARP antenna array Źródło: http://science.dodlive.mil/2010/ 02/23/haarps-antenna-array-the-kitchenin-the-sky/ Autor: Michael Kleiman, US Air Force

• Czasopismo Internetowe Rekurencje jest w tym momencie tylko i wyłącznie stroną internetową. Nie posiada ono osobowości ani podmiotowości Nagłówki rubryk: prawnej, dlatego w sprawach związanych z pra- Tygielek tradycjonalisty wami autorskimi bądź odpowiedzialnością za Autor oryginału: Andrew Balet teksty należy konsultować się przede wszystkim Licencja: CC-BY-SA z autorami. Pobrane z: http://en.wikipedia.org/wiki/ File:Menlo_Lab_Cruicibles.jpg • Czasopismo Internetowe Rekurencje jest objęte licencją Creative Commons Uznanie auPozostałe — fot.: Łukasz Matuszewski torstwa — na tych samych warunkach 3.0 Unported. Okładka: Łukasz Matuszewski


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.