Rekurencje nr 1 (2), styczeń-luty 2013

Page 1

nr 1 (2) styczeń–luty 2013

Internetowy magazyn opinii


Zapraszamy do śledzenia nowych artykułów, komentowania i polemiki na stronach: http://www.rekurencje.pl/ http://www.facebook.com/rekurencje Strona Czytam ‘Czytam “Czytam lewicową publicystkę dla beki” dla beki’ dla beki: http://www.facebook.com/dlabekidlabekidlabeki

Pisz dla rekurencji! Jeżeli uważasz że masz coś ciekawego do przekazania i umiesz napisać to w stylu zbliżonym do innych tekstów w Rekurencjach, chętnie opublikujemy Twój artykuł! Oczywiście na stronie znajdzie się informacja kto jest autorem, podobnie jak w przypadku tekstów pisanych przez członków redakcji. Artykuły prosimy wysyłać na nasz adres mailowy. Publikacja artykułu w Rekurencjach nie jest równoznaczna z przyjęciem do redakcji. Jeżeli będziemy szukać redaktorów, ogłoszenie pojawi się na stronie. Za napisanie dla nas tekstu nie otrzymasz wynagrodzenia ale nie martw się, redakcja też nie otrzymuje. Jesteśmy biednym czasopismem. Przynajmniej na razie. Kontakt: Bredakcja@rekurencje.pl

Zbrodnia przeciwko grom . . . . . . . . . . . 19 Pochwała eskapizmu . . . . . . . . . . . . . . 19 Brak złodzieja . . . . . . . . . . . . . . . . . 20

Spis treści Redakcja Sztuczne Trollki BODMER: Emokulturpolitik Jagna Marczułajtis-Walczak, czyli PO ciałem się stało . . . . . . . . . . . . . . . . CIEŚLIK: Za kulisami Gość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Nowe rozdanie . . . . . . . . . . . . . . . . . Nagroda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . FOLTA: Katedra hipsterologii stosowanej Dziennikarze prześladowani . . . . . . . . . Rozczarowanie Palikotem . . . . . . . . . . Konserwatywna wrażliwość . . . . . . . . . Not your disco . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . .

ŚWITALSKI: Nerdonomicon LucasArts w 3D . . . . . . . . . . . . . . . Tu nie było rewolucji . . . . . . . . . . . . . Powinien być tylko jeden . . . . . . . . . . . 4 Pięć (nieznanych szerszej publiczności) fil6 mowych perełek 2012 . . . . . . . . . . Latający Potwór Ryfiński . . . . . . . . . . 8 WIŚNIEWSKI: Bastion logiki sakralnej 8 Feminizm antymaterialistyczny . . . . . . . Zdekonstruować naród! . . . . . . . . . . . . 9 Modernization now! . . . . . . . . . . . . . 9 10 ZASINA: Tygielek tradycjonalisty „Dookoła miasto całe właśnie kładło się spać 11 (...)” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13 Sex sells, czyli rzecz o (anty?)kulturze obec13 nych czasów . . . . . . . . . . . . . . . 14 Problem „nie do rozwiązania” . . . . . . . . 15 Potrójny filtr Sokratesa . . . . . . . . . . . 16 Vox per viam . . . . . . . . . . . . . . . . .

21 . 21 . 23 . 24 . 26 . 27 28 . 28 . 31 . 32 34 . 34 . . . .

35 36 36 38

MISZCZYK: Na dnie strumienia świadoZDANIE: Polski zielnik ideologiczny 40 mości 18 Pamflet znaleziony w salce prób . . . . . . . . 40 Czym jest logika sakralna? . . . . . . . . . . 18 Wojna z wojną z narkotykami . . . . . . . . . 42

2

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Polecane artykuły:

Zdanie: Wojna z wojną z narkotykami Popularne ostatnio historię samobójstw po wstrzyknięciu marihuany, dosłownych odlotów po kwasie i grzybach postawiły mnie — bądź co bądź eksperta w tych dziedzinach — w niezręcznej dla każdego człowieka pióra pozycji. Trzeba się wypowiedzieć. Z str. 42

Zmiany w redakcji 14 grudnia 2012

Wszystko się zmienia, nawet Czasopismo Internetowe Rekurencje. Odchodzi od nas redaktor Bytner, uczcijmy go więc minutą ciszy. Znaczy, odchodzi z redakcji i niewykluczone że wróci. Ten cmentarny ton miał tylko uwznioślić sytuację. Na miejsce redaktora Bytnera wejdzie najprawdopodobniej jedna z ostatnich osób których ktokolwiek spodziewałby się w Rekurencjach: Tomasz Wiśniewski. Tak, ten z artykułu Miszczyka Czym jest logika sakralna (s. 18). Czasopismo Internetowe Rekurencje asymiluje nawet tych których czyta dla beki. Nie ma ucieczki!

Wiśniewski: Modernization Now! Tutejszemu ludkowi właściwy jest kompleks bycia przekonanym o swojej przynależności do tzw. Europy czy Zachodu oraz nieustanne porównywanie się z krajami uznawanymi za historycznych wygrywów. To mimetyczne pragnienie pozostaje żywe od wielu dziesięcioleci. Mimo to często nastaje się jednak na jakiś Sonderweg, pozytywnie wartościuje własną odmienność (czyt. niższość) cywilizacyjną, mówi o wielości dróg do nowoczesności. Polakowie nigdy nie są zdecydowani na coś do końca. Z str. 32

25 stycznia 2013

Ze smutkiem żegnamy się z redaktorem Bodmerem, autorem bardzo dobrych artykułów i chyba jedynym członkiem redakcji zorientowanym wyraźnie lewicowo. Nie wykluczamy oczywiście ewentualnej „gościnnej” publikacji jego artykułów ani przyjęcia go z powrotem do redakcji w dającej się przewidzieć przyszłości, na razie jednak redakcja potrzebuje relatywnie regularnego przypływu artykułów. Redaktora Bodmera zastąpi Damian Zasina, autor dwóch artykułów opublikowanych dotychczas gościnnie na stronie „Rekurencji”. — CCCLPDBDBDB

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

Folta: Konserwatywna wrażliwość Ostatnio karierę zaczyna robić określenie „konserwatywna wrażliwość”. Spotkałem się z nim w wypowiedzi Krzysztofa Bosaka dla „Polityki” o Korwinie-Mikke, a także w wywiadzie z Bronisławem Wildsteinem dla „Wprost”. Dziwne — pomyślałem. Konserwatyści kojarzyli mi się do tej pory raczej z brakiem wrażliwości. Z str. 15

3


Redakcja

4

CCCLPDBDBDB

CCCLPDBDBDB to strona internetowa, a dokładniej fanpage na Facebooku. Jest to też redaktor naczelny Rekurencji, bo czemu nie? CCCLPDBDBDB w wolnych chwilach zajmowałby się trollowaniem ale nie ma wolnych chwil bo całe życie zajmuje mu praca jaką jest trollowanie.

Ludwig Bodmer

Ludwig Bodmer prowadził w Rekurencjach rubrykę „Emokulturpolitik”. Dnia 25 stycznia 2013 pożegnaliśmy się z redaktorem Bodmerem, jednak niewykluczona jest dalsza współpraca. Ludwig Bodmer według definicji Ludwiga Bodmera to „radykalny anarchosocjalliberalny konserwatysta instytucjonalny. Wannabe felietonista, leniwy działacz społeczny, emerytowany pankowiec”.

Michał Cieślik

Michał Cieślik redaguje rubrykę „Za kulisami” w Rekurencjach. O sobie pisze: „Jestem studentem pochodzącym z terenów, na których osiedliła się zakamuflowana opcja niemiecka. Interesują mnie poczynania elit politycznych, miliony euro biegające po zielonej murawie i wielogodzinne dyskusje, które do niczego nie prowadzą. Głoszę hasło «Rekurencje stroną startową każdego Polaka».”

Maciej Folta

Maciej Folta pisze dla Rekurencji w rubryce „Katedra hipsterologii stosowanej”. Na swój temat pisze: „Jestem studentem. Liberalnym pragmatykiem, oprócz tego mizantropem, lewakiem, zaprzańcem, kosmopolitą, moralną relatywistą. Słowem: ekstrema i podziemie. Czytam «Time» i «Epokę». Pijam tylko Ballantine’a, palę Winstony — dla Ciebie mam Wintermensy: zagraniczne czekoladowe cygara. Zdejm kapelusz.”

Maciej Miszczyk

Maciej Miszczyk w Czasopiśmie Internetowym Rekurencje redaguje rubrykę „Na dnie strumienia świadomości”. Sam o sobie pisze: „Pełnoetatowy nerd, wielokierunkowy student, bardzo amatorski redaktor. W wolnym czasie denerwuje ludzi i pisze dość od rzeczy.”

Michał Świtalski

Michał Świtalski jest redaktorem Czasopisma Internetowego Rekurencje, w którym prowadzi rubrykę „Nerdonomicon”. Michał Świtalski o sobie: „Wiecznie niewyspany wieczny student, wiecznie niezadowolony i narzekający, z wiecznie zepsutym samochodem. Za dnia próbuje sypiać, a nocą ratuje Internet. Koneser źle przetłumaczonych i napisanych książek oraz źle nakręconych i zagranych filmów. Słucha muzyki dokładnie takiej, jakiej nie lubisz. Głośno. Lubi koty.”

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Redakcja

Tomasz Wiśniewski

redaktor Czasopisma Internetowego Rekurencje, prowadzący rubrykę „Bastion Logiki Sakralnej”. Tomasz Wiśniewski na temat Tomasza Wiśniewskiego: „Rejczi, czyli właściwie Tomasz Wiśniewski. Nie lubi ludzi, dzieci, kobiet i zwierząt. Religiant i antyliberalna ironistka zarazem. Zwolennik katolickiego socjalizmu utopijnego i komunizmu wojennego. Urodzony lojalista i kolaborant. Partycypuje mistycznie w osobowościach kilku wdzięczących się w internetach modelek. Poza tym studiuje.”

Damian Zasina

początkowo gościnny współpracownik, dziś pełnoprawny redaktor Czasopisma Rekurencje. Damian Zasina o sobie: Na co dzień pracuję z liczbami, dlatego wyrażanie rzeczy niemierzalnych sprawia mi trudność. W wolnych chwilach czytam książki i oglądam filmy. Gdy pogoda dopisuje — włóczę się na piechotę po Warszawie, pogwizdując przy tym cicho. Wnikliwie obserwuję i staram się wyciągać samodzielne wnioski. Jestem sceptykiem i naprawdę twardo stąpającym po ziemi realistą — możesz przekonać mnie tylko, mając w rękawie kilka faktycznie rozsądnych argumentów.

To zdanie jest nieprawdziwe

jest, podobnie jak redaktor naczelny CCCLPDBDBDB, fanpejdżem na facebooku. Zdanie samo siebie opisuje w ten sposób: „Nie jestem tylko autoreferencyjnym semantycznym tworem tak jak mogłoby się wydawać. Gdy odrywam się od mojej wirtualnej tożsamości przemierzam Kraków z harmonijką w kieszeni, gitarą na plecach i kapeluszem na głowie. Towarzyszy mi ciągły brak pieniędzy i blues szumiący w głowie — który można usłyszeć stojąc dostatecznie blisko. Z przyczyn praktycznych i niefortunnych dorywczo programista, dorywczo autor. Debiut jako felietonista w Rekurencjach był moim marzeniem od dziecka. Lubię tworzyć za długie zdania, prawdziwości których sam nie jestem w stanie ocenić.”

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

5


sztuczne trollki http: // www. facebook. com/ trollky

Caravaggio — Muzykanci, 1595 Rozum i Godnośc Nerda

Gustave Doré — Raj (z cyklu Boska Komedia) CCCLPDBDBDB

Władysław Ślewiński — Młoda Bretonka, ok. 1896 Polecam Poczytać Kardaszewskiego 6

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Lucas van Valckenborch — Wieża Babel, 1594 Sztuczne trollki

Rembrandt — Uczta Baltazara, ok. 1635 Polecam Poczytać Kardaszewskiego

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

7


Emokulturpolitik

Rubrykę prowadzi: Bodmer

5 grudnia 2012

Jagna Marczułajtis-Walczak, czyli PO ciałem się stało W ramach działań krakowskiej Inicjatywy Prawo do Miasta wybrałem się na spotkanie z posłanką Marczułajtis-Walczak, pomysłodawczynią organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Krakowie. I zderzyłem się ze ścianą. Z murem zbudowanym z ignorancji i poczucia wyższości. Jestem mocno wyszczekanym typem, ale momentami brakowało mi słów. Jagna jest platformersem idealnym, obleczonym w ciało folderem reklamowym Platformy Obywatelskiej. W jej dobrym samopoczuciu nie ma żadnych szpar, przez które mogłyby się przedostać informacje psujące wyśniony obraz Polski pod rządami premiera Tuska i spółki. Po miesiącu przygotowywania listu otwartego do prezydenta Majchrowskiego, w temacie kosztów ekonomicznych i społecznych idących za organizacją dużych imprez sportowych jestem obkuty jak w żadnym innym. Wszystko na nic. Bo jak tu rozmawiać z kimś, kto dyskusję prowadzi na poziomie wczesnego gimnazjum. Posłanka nie widzi żadnej sprzeczności w popieraniu cięć w miejskim budżecie na oświatę i równoczesnym forsowaniu organizacji kolejnej wielkiej imprezy sportowej, której koszt pierdylion razy przekroczy kwotę „oszczędzoną” na zamykaniu szkół. Pozwoliłem sobie zapytać jakim cudem stać nas na ZIO, skoro w ramach oszczędności w 2012 roku pracę straciło 450 nauczycieli a w przyszłym zamkniemy 25 szkół. Była snowboardzistka położyła mnie na deski prawym prostym: „Proszę pana, to już nie jest komuna, że czy się stoi czy się leży”. Trochę mi zajęło pozbieranie szczęki z podłogi, odpuściłem więc starcie w temacie dopłat do kredytów mieszkaniowych jako rozwiązania problemów lokalowych obywateli (mieszkania komunalne to nie jest coś, co zaprząta umysł Jagny, a nad programem dopłat przecież

8

„pracowali różni eksperci i są jakieś analizy”). Kolejny mocny cios otrzymałem przy okazji „pozytywnych skutków Euro 2012”. Otóż pozytywne skutki są takie, że zbudowaliśmy drogi. Akurat budowanie infrastruktury wydawało mi się zawsze jednym z podstawowych zadań państwa, o czym nie omieszkałem poinformować. I to był błąd. Dowiedziałem się, że gdyby nie mistrzostwa, drogi zbudowano by za 10–15 lat. Nieśmiałe zwrócenie uwagi na krańcową żenę tłumaczenia, że drogi da się zbudować tylko przy okazji imprezy sportowej posłanka skwitowała krótkim „Taki jest naród polski, proszę pana”. Na pytania i słowa krytyki Jagna Marczułajtis-Walczak reagowała krzykiem i agresją. Dostało mi się m.in. za nieuwzględnienie wszystkiego w ulotkach (1/4 A4), które rozdałem na spotkaniu. Co jest dość niepoważnym zarzutem ze strony kogoś, kto nawet swój własny plan organizacji ZIO przedstawia przy pomocy krótkich haseł w powerpointowej prezentacji, bez uwzględnienia jakichkolwiek konkretów (kosztów budowy infrastruktury sportowej, źródeł finansowania itp.). Brak jakiegokolwiek przygotowania (większość odpowiedzi brzmiała „nie wiem”, „ja od niedawna jestem posłem”, „ja nad tym nie pracowałam”, „to jest dopiero w formie planów”) zaprezentowany przez posłankę odbieram jako absolutny brak szacunku do wyborców — ja biorę urlop i w swoim prywatnym czasie robię risercz, przygotowuję i na prywatnej drukarce drukuję ulotki a posłanka, której za to płacą, nie jest w stanie przygotować się do przeprowadzenia merytorycznej dyskusji na spotkaniu, które reklamuje hasłem „POrozmawiajmy o konkretach”.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Za kulisami

Rubrykę prowadzi: Cieślik

17 grudnia 2012

Gość Randy Baines łapczywie wypił z plastikowego kubka łyk kawy i poczuł, że ta wypala jego przełyk. Zaklął cicho. Pierwszy poranek w Republice Wisłocji był wyjątkowo pechowy i mocno wpłynął na nastrój Anglika. Hotelowe śniadanie mu nie smakowało, zaciął się przy goleniu, a kiedy wyszedł na zewnątrz, otrzymał termiczny cios w postaci kilkunastostopniowego mrozu. Najgorsze jednak było dopiero przed nim. Kiedy poprzedniego wieczoru wychodził z samolotu na nowoczesnym lotnisku w Węglowicach, przywitały go iście europejskie warunki, tak bardzo niepasujące do zasłyszanych w ojczyźnie stereotypów dotyczących Wisłocji. Jednak już po godzinie pobytu w tym kraju zaczęły go irytować drobne detale, małe szczególiki, które wciąż gdzieś się pojawiały i nie dawały mu spokoju. Opóźnienie pociągu wynoszące czterdzieści pięć minut do takich detali z pewnością już nie należało. Baines, który miał przeprowadzić kontrolę w wisłockim magazynie swojej firmy, stał zdezorientowany i zmarznięty na peronie, z którego już dawno temu powinien odjechać do oddalonego o 70 kilometrów miasta. Dworzec Węglowice był tego dnia dziwnie niespokojny — ludzie biegali od jednej kasy do drugiej, krzyczeli, wsiadali do podstawionych pociągów po to, by za chwilę z nich wysiąść, przechodzili przez tory. Usłyszał płacz. Dziewczyna stojąca po jego lewej stronie szlochała do słuchawki telefonu. W tym samym momencie nadano po angielsku komunikat, że jego pociąg zwiększył opóźnienie do stu dwudziestu minut. Zrozumiał, że znalazł się w centrum chaosu. W tym samym momencie ktoś popukał go po ramieniu. Odwrócił się. Był to nieznajomy mu mężczyzna o ciemnych oczach, dość bujnym zaroście, ubrany w długi zielony płaszcz i kaszkiet na głowie. ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

— Anglik, prawda? — zapytał w ojczystym języku Randy’ego, a ten kiwnął głową nieco zaskoczony. Nieznajomy miał komiczną wadę wymowy. — Nazywam się Aron Hamstein i jestem dziennikarzem Codziennika Wisłockiego — powiedział, z dumą błyskając legitymacją przed oczami. — Zapraszam na dół na coś do picia i krótką rozmowę o kraju, w którym pan gości. Obawiam się, że tym pociągiem pan już dziś nie pojedzie. Chwilę później Randy Baines siedział w niewielkim lokalu na węglowickim dworcu, popijając wyśmienitą latte. Dość niespodziewana rozmowa z dwoma młodymi dziennikarzami toczyła się w przyjemnej atmosferze. Hamstein i jego kolega z redakcji, Martin Alvaro Guerreira nieźle posługiwali się angielskim, choć wada wymowy Hamsteina bardzo raziła Anglika. Po serii pytań ze strony obywateli Wisłocji to Anglik postanowił przejąć inicjatywę: — Wiecie, zawsze lubiłem tematykę mediów. Swego czasu nawet coś tam sobie pisałem, ale ostatecznie zająłem się pracą zawodową i amatorskie dziennikarstwo odstawiłem na boczny tor. Ale mam już 37 lat, a czym człowiek starszy, tym częściej myśli o realizacji swoich marzeń. Może coś u was by się znalazło dla przybysza z Wysp? – zażartował Randy. Hamstein uśmiechnął się, ale mina Alvaro Guerreiry była całkiem poważna, a oczy świeciły się zza okularów zerówek jak jarzeniówki. Młody dziennikarz spojrzał na swojego kolegę z redakcji, po czym rzekł oficjalnym tonem: — Szukamy kogoś, kto mógłby pomóc w odzyskaniu niepodległości naszej ojczyzny, naszej Wisłocji. Kogoś, kto nie jest w żaden sposób związany z tym światem, nieskażony złym myśleniem, zepsutymi wartościami. Kogoś, kto będzie mógł o naszej sprawie powiedzieć za granicą. Musi się pan jeszcze dużo na9


CIEŚLIK: ZA KULISAMI — Nie uspokajaj mnie! Proszę się nie obawiać, pauczyć, panie Baines, ale jeśli na poważnie myśli pan o misji dziennikarskiej, to stoi przed panem otwo- nie Baines, widzę przecież tę minę. Ale ma pan sporo rem najpoważniejsza misja dziennikarska tego stule- szczęścia. Jest pan po właściwej stronie. Proszę zadzwonić do swoich ludzi w magazynie, że dzisiaj nie cia. Jest pan zainteresowany? Randy Baines nie wiedział, co odpowiedzieć. Wi- przeprowadzi pan kontroli z powodu chaosu komunisłocja po raz kolejny go zaskoczyła. Hamstein też był kacyjnego, zresztą nie pan jedyny nie dojedzie dziś do chyba wytrącony z równowagi, bo próbował szybko pracy. Zabieramy pana na krótki trip, po którym będzie miał pan pojęcie, co tu się tak naprawdę dzieje. złagodzić patetyczne przemówienie kolegi. Zgadza się pan? — Martin, wiesz że nie możemy tak tutaj na pniu... Randy ku własnemu zaskoczeniu zgodził się. Nie wiedział w co się pakuje, ale wiedział, że potrzebuje — Ale dlaczego by nie?! — wybuchnął Guerreprzygody w tym swoim nudnym życiu 37-letniego, ira. — Dziennikarze są wszędzie, nawet na dworcach! To nie jest tylko zawód, to powołanie do służenia, do bezdzietnego rozwodnika. Czuł, że na nowo budzi się walki! Panie Baines, pan nawet nie wie dlaczego pan w nim młodość. Tymczasem Martin Alvaro Guerreira wyjął swodziś nie pojechał tym pociągiem! To nie była zwykła jego Ajpada i na ulubionym Tłiterze napisał: awaria, to proces destrukcji, którym kierują obecne władze Wisłocji, proces trawiący każdy wartościowy aspekt obywateli tego pięknego kraju! — Martin...

Kompletowanie drużyny czas zacząć — nasz nowy transfer z zagranicy przechodzi szybki kurs wisłockości.

6 stycznia 2013

Nowe rozdanie Początek roku przyniósł dobry humor Pierwszemu Naczelnikowi Wisłocji, Julianowi Glaskowi. Świąteczna przerwa pozwoliła mu odpocząć od polityki, dzięki czemu wracał do niej z garścią świeżych pomysłów i zapasem pozytywnej energii. Co prawda zdenerwował go fakt, że jego wnuk zdołał już popsuć zdalnie sterowaną zabawkową koparkę za tysiąc złotych (wydane z ciężkim sercem przez dziadka), ale szybko o tym zapomniał, ponieważ na biurku wylądowały tak zwane raporty roczne.

„Europejskie Mistrzostwa Bierek Wodnych okazały się wielkim sukcesem organizacyjnym. Nienajlepsza postawa sportowa naszej kadry narodowej nie przeszkodziła obywatelom Wisłocji w dobrej zabawie pod czujnym okiem urzędników mojego resortu.” — pisała ministra Ważka. Glask uśmiechnął się. Ani słowa o tym, że dwa miesiące po mistrzostwach ktoś nierozważnie pozostawił bierki w jesiennym słońcu, a te zrobiły się za giętkie, by rozgrywać nimi mecz eliminacyjny.

Raporty roczne były uwielbianym przez Glaska zwyczajem panującym w Radzie Naczelnej, w skład której wchodzili wszyscy ministrowie Republiki Wisłocji. Na początku stycznia każdy z nich miał obowiązek w kilku punktach wymienić sukcesy swojego resortu w zakończonym roku i złożyć tę listę u Naczelnika. Julian miał zazwyczaj niezły ubaw z megalomańskiego tonu i wybujałej wyobraźni podwładnych. Raporty zazwyczaj miały niewiele wspólnego z rzeczywistością, ale doskonale czytało się je przy butelce szkockiej i cygarach.

„Coraz leprza kondycja wisłockich koleji. Drogi ekspresowe i autostrady budują się w szybkim tępie. Mimo kłopotów postempuje budowa metra w stolicy.” — minister Starzak może i potrafił dobrać krawat do garnituru, ale z ortografią zawsze był na bakier. Glask przewrócił z politowaniem oczami i zajął się lekturą raportu ministra Hartkorowicza, który uparcie twierdził, że „wisłocki pacjent coraz częściej uśmiecha się do lekarza, a pielęgniarka jest już niemal symbolem opiekuńczości”.

Nalał sobie whisky. Ten apartament lubił najbar— Pogadamy coś o sylwestrze czy dalej będziesz dziej ze wszystkich wynajmowanych na terenie stolicy. Miał prawdziwie męski klimat, co po całodziennym czytał te swoje lizodupskie raporciki? — Dariusz Gękontakcie ze zniewieściałymi hipsterskimi asystentami siński znudził się już ajpadem i chciał wreszcie przepozwalało na powrót do natury. rwać panujące w apartamencie milczenie. 10

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


CIEŚLIK: ZA KULISAMI — Tak sobie myślimy, że w Tłusty Czwartek. — Ale ja w tym roku miałem na spokojnie... Kameralnie, z rodzinką i sąsiadami. Nawet kaca rano nie Ludzie będą wpierniczali pączki, gapili się na pabyło. Zresztą naprawdę cię to interesuje? Przecież ty sek, a tam drukowanymi o Mandziadrewiczu. Końnigdy nie potrafisz dotrwać do dwunastej — z nutką czymy go? złośliwości odparł Glask. — Nie no, facet nam jest potrzebny. Ujawnimy, że ktoś chciał go skompromitować i opłacił lewe papiery. — W tym roku siedziałem do drugiej i dłubałem Podoba ci się? Jak wtedy pójdą sondaże? My czy wy w warsztacie! — oburzył się Gęsiński. — A jak już tak na pierwszym? sobie dłubałem, to parę rzeczy mi przyszło do głowy. — To zależy, czy wyjdzie, że to ktoś z naszych opłacił. Ale ja się tam nie martwię. W marcu ma być — Rozumiem, że bezczelnie chcesz mi przerwać już ten wrak, to sobie nadrobimy znowu. Ty lepiej lekturę raportu Hartkorowicza i właśnie teraz omówić myśl jak przykryć emerytury górnicze, bo mi nic do zasady gry na rozpoczynający się rok. — Glask wes- głowy nie przychodzi... tchnął, odłożył napisany przez ministra zdrowotności Raporty roczne i dyskusja z Gęsińskim. Choćby raport i rozsiadł się wygodnie w fotelu. dla tych dwóch rzeczy warto było pełnić funkcję Naczelnika. Juliana bawił fakt, że przez najbliższy rok — Tak. Znowu mamy roczek niewyborczy, więc będą z Gęsińskim skakać sobie w mediach do garprzyda się kreatywność, a tej nam nigdy przecież deł i wyzywać od zdrajców. Dobrze, że choć przez nie brakowało. O żółtych papierach posła Mandzia- ten wieczór mogli spokojnie poustawiać pionki na szadrewicza esemesowaliśmy już w listopadzie. Kiedy chownicy. Następnego dnia miała się zacząć partia dwóch partii. uderzacie?

29 stycznia 2013

Nagroda — Trzeba nie mieć rozumu i godności człowieka, żeby w trudnych czasach przyjmować takie pieniądze. Zdanie to rozbrzmiewało w głowie Amandy Starzyckiej od czterdziestu minut. Opinię wygłosił jej partyjny szef — Dariusz Melipot, udzielając wywiadu w porannej audycji radiowej. Starzycka przeciskała się właśnie prywatnym samochodem przez stołeczne korki i po usłyszeniu tych słów mało nie wjechała w tył zielonego opla. — Szlag by to trafił — zaklęła miękko, zamknęła z hukiem drzwi auta i ruszyła przez nienagannie odśnieżony parlamentarny parking. Była wzburzona — od dwóch dni jej koledzy ze Szwadronu Melipota prowadzili regularną krucjatę, krytykując przyjęcie przez Amandę pokaźnej premii. Starzycka nie rozumiała, o co ten cały krzyk. Była przecież Wicekierowniczką Parlamentu i pewne gratyfikacje finansowe należały jej się jak psu buda. Zamierzała jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę i ukarać tych, którzy podnieśli wewnątrzpartyjne larum. — Jest już stary? — rzuciła do swojej asystentki po wejściu do gabinetu. 25-letnia Angelika była dość beztroską absolwentką socjologii, córką znanego wisłockiego biznesmena, co niewątpliwie czyniło ją osobą kompetentną. ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

— Skąd ja mam to wiedzieć? Przecież pracuję u pani, a nie u pana przewodniczącego — odparła Angelika, spoglądając na swoją szefową z wyrzutem. Starzycka nie wytrzymała: — Z dupy sobie to wyciągnij! No co tak patrzysz?! Dostajesz pięć koła miesięcznie za bycie asystentką Wicekierowniczki Parlamentu Republiki Wisłocji. Jeśli pytam „jest już stary?”, a ty nie dysponujesz odpowiednią wiedzą, to twoim zasranym obowiązkiem jest sięgnąć po słuchawkę, wykręcić wewnętrzny do gabinetu Melipota i zapytać, czy już się zjawił. To chyba jasne. — Dziewczyna zrobiła skruszoną minę, co z kolei ugodziło w serce zazwyczaj łagodnej Amandy — Posłuchaj... nie chcę cię wyrzucać. Nie chcę, żeby partia przydzieliła mi tutaj jakiegoś przewrażliwionego na każdym punkcie homoaktywistę. Ale musisz się postarać, musisz pomagać mi w kryzysowych sytuacjach. A teraz dowiedz się, czy szef już przyjechał. Drewniane figurki przywiezione z Kenii przez Dariusza Melipota nigdy jeszcze nie były świadkami takiego spięcia w jego gabinecie. Twórca i przewodniczący ugrupowania za nic w świecie nie chciał się dać ugłaskać. 11


CIEŚLIK: ZA KULISAMI — Amanda, ty w dalszym ciągu nie rozumiesz w czym tkwi problem. W programie Szwadronu Melipota wyraźnie zapisano, że sprzeciwiamy się... — Darek, o jakim programie ty mówisz? — przerwała swojemu szefowi Amanda Starzycka. — O tych srutach-pierdutach, co ludzie wypisywali na forum, a wy zrobiliście korektę w Wordzie i wyszedł program partii? Przecież gdyby nie któryś z twoich szeregowych wazeliniaków z klubu, to nawet byś nie wiedział, że mamy taki punkt... — Dosyć! — Dariusz został wyprowadzony z równowagi. — Ja tutaj podejmuję decyzje, nie zapominaj o tym. Przyjęłaś grubą kasę w ramach premii za stanowisko. Ja rozumiem, masz swoje potrzeby, słyszałem jak się ostatnio chwaliłaś Hannie Prockiej, że kupiłaś sobie kosmetyki za siedem tysięcy. No cóż, twoja sprawa, ale jak chciałaś taką premię, to trzeba było najpierw poinformować mnie, przewidzieć, że jakiś brukowiec to wyniucha i będzie gorąco, że ludzie się oburzą... A ty nic, wzięłaś i po sprawie, zupełnie jak tamci! W związku z tym nie możemy dłużej popierać cię jako Wicekierowniczki Parlamentu — na zakończenie tyrady westchnął i spojrzał z obawą na Amandę. Ta sprawiała wrażenie zszokowanej.

12

— Macie już kandydata na moje miejsce? — zapytała nieśmiało zachrypniętym głosem. Wyraz jej twarzy wskazywał na zbliżający się płacz. — Tak. Chcielibyśmy, żeby laskę przejął Norbert Giedroj. Laskę marszałkowską w sensie. — No dobrze. Widzę, że już wszystko postanowione. Spisaliście mnie na straty, nie dając nawet szansy na wytłumaczenie. A ja jestem kobietą i mam swoje potrzeby, może te pieniądze były mi niezbędne, pomyśleliście? Szowinizm przez was przemawia, więc pewnie nie pomyśleliście. Wymieniasz zderzaki, jak Naczelnik Glask! Teraz rzucisz Giedroja na pożarcie! — tu urwała, przełykając łzy spływające jej do ust. — Te prawicowe homofoby go zniszczą na mównicy, nie przewidujesz tego? Norbert jest za delikatny do tej roboty! A zresztą... ty już w ogóle nie masz wizji, Dariuszu, ciągniesz ten wózek bo tak trzeba. Nic więcej nie mam do powiedzenia i nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Wyszła, zostawiając Dariusza Melipota w atmosferze pobitewnego milczenia. Zamiast wypłakać się w swoim biurze, ruszyła od razu do gabinetu Zbyszka Killera, szefa Prawdziwej Lewicy.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Katedra hipsterologii stosowanej

Rubrykę prowadzi: Folta

9 grudnia 2012

Dziennikarze prześladowani Ostatnio często natykam się na plakaty reklamujące dziecko braci Karnowskich, czyli „W Sieci”. Osobliwie często natykam się afisz z red. Markiem Pyzą. Abstrahując od rzeczy tak oczywistych jak choćby to, że zamiast red. Pyzy wolałbym widzieć jakieś ponętne dziewczę reklamujące bieliznę, nie ukrywam że irytuje mnie styl kampanii. Zdjęcia stylizowane są bowiem na fotografie policyjne z „dołka”. Jacek Dehnel półtora roku temu napisał bardzo ciekawy tekst Powstańcy kanapowi 1 , który poświęcił znanemu skądinąd Wojciechowi Wenclowi. Smutne, że przez 18 miesięcy niewiele się zmieniło. O tym, że bracia Karnowscy mają skłonność do patosu wiadomo od dawna. Hasło „dzisiaj inteligencją jesteśmy my” ulubione przez CzPPdB2 dzięki artykułowi w ostatniej „Polityce” jest teraz już powszechnie znane. Nasi „niepokorni” lubią też robić się na uciskaną mniejszość. Mniejszością, owszem, są. Ale nie są bynajmniej uciskani, a zwłaszcza — wbrew temu, co wypisują — nie są uciskani przez rząd. Rząd, by powiedzieć to w krótkich, robotniczo-chłopskich słowach, ma ich tam, gdzie pan pana majstra może... W czym więc problem? W kosmicznej hipokryzji. Można uznać, że to „zabieg literacki”, taka konwencja czy styl. Nie wiem, do jakiego stopnia „niepokorni” wierzą, że są prześladowani. Szczerze mówiąc, jest mi to w idealny sposób obojętne. Co nie jest mi obojętne, to nadużycia, których dokonują. Daleki jestem od jakiejkolwiek egzaltacji. Sądzę, że w miarę rozgarnięty człowiek wyrasta z bogoojczyźnianego kiczu à la Sienkiewicz mniej więcej w po-

1 2

czątku trzeciej dekady życia. Mimo, że powstanie warszawskie i stan wojenny wywołują u mnie raczej umiarkowanie reakcje emocjonalne, to drażni mnie wykorzystywanie pewnych skojarzeń. Nudzą mnie opowiastki kombatantów, a stan wojenny obchodzi mnie mniej więcej tyle, co potop szwedzki (z tym, że mogę posłuchać opowieści ojca o grze w berka z ZOMO; stąd też remis ze wskazaniem na Jaruzela), to jednak historię znam. Wiem, że byli w tym kraju ludzie, którzy musieli go opuścić ze względu na pochodzenie. Inni lądowali za ladą w warzywniaku lub czyścili kominy po tym jak relegowano ich z uczelni. Byli w końcu ludzie, którzy za swoje poglądy szli do więzienia. Dlatego szlag mnie trafia, kiedy widzę red. Pyzę, podobnie jak Dehnela denerwował Wencel. Widzę oto człowieka, który nawet na traumę braku teleranka się nie załapał, stylizowanego na prześladowanego bojownika o prawdę. Otóż nie. Nie, dupnięcie papierami, bo mi się szef nie podoba to nie prześladowanie. Publikowanie w tygodniku, który można kupić w każdym kiosku nie jest drugim, trzecim, czy tysiąc pięćset sto dziewięćsetnym obiegiem ani przejawem jakiejkolwiek niepokorności. To, że ktoś nie kupuje twojego światopoglądu nie jest przejawem cenzury. To życie w demokracji. Pora się z tym pogodzić.

P.S. Nie mam osobiście nic do red. Pyzy. Po prostu mijam jego wizerunek kilka razy dziennie, to zapamiętałem.

http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1515604,1,kawiarnia-literacka.read Fanpage Czytam prawicową publicystykę dla beki na facebooku

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

13


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ 19 grudnia 2012

Rozczarowanie Palikotem Wynik wyborczy Ruchu Palikota w 2011 r. był sporym zaskoczeniem. Partia, która mogła powtórzyć los UPR weszła do Sejmu. I to z trzecim wynikiem! Skutkiem tego było trwające do dziś buldoczenie konserwatywnych publicystów. Dla PiS Palikot był etatowym czarnym ludem, potworem niosącym śmierć i pożogę, uosobieniem wszelkiego zła. PiS może jednak na razie chyba spać spokojnie. Przede wszystkim, sam Palikot nie zdecydował chyba jeszcze, kogo reprezentuje. Czy — jak się wydawało na początku — liberałów? Ale skąd tutaj Piotr Ikonowicz? A może socjalistów? No, ale program mało socjalistyczny. A może drobnych przedsiębiorców? Skąd więc antyklerykalizm i wzywanie do depenalizacji marihuany? Moim zdaniem sukces, Palikota ma źródło w dostrzeżeniu i zagospodarowaniu tendencji i światopoglądów do tej pory przemilczanych, dobrym marketingu i efekcie świeżości. Polacy są coraz bardziej liberalni. Kontakt z zachodnią Europą, dostrzeganie innych stylów życia, migracja do miast, a zwłaszcza Internet3 powodują zmianę w postrzeganiu świata, której starsze partie najwidoczniej nie zarejestrowały, ignorują lub — jak PiS, SP i inne — usiłują aktywnie zwalczać. Palikot odwoływał się do liberalizmu obyczajowego i społecznego, co otworzyło tym liberałom, którzy nie utożsamiają się z obowiązującą w Polsce wersją liberalizmu konserwatywnego (co, notabene, wg mnie nie istnieje). Ma to swoje konsekwencje, ale o tym później. W kwestii marketingu lider RP odwalił kawał roboty, kampania była spójna i estetyczna, co pozwoliło się partii wypromować. Czy środowisko „Faktów i Mitów” miałoby bez tego szansę? Antyklerykalna Partia Postępu „Racja” liczy sobie parę ładnych lat. Gdyby nie Palikot, siedzieliby na pufie, bo nawet nie kanapie. Skupienie całkiem różnych środowisk, nadanie im nowej marki. Na to nakłada się efekt świeżości. Nowa partia zawsze ma u wyborców fory, bo ci z kolei mają skłonności do myślenia życzeniowego, „że oto się zmieni!” Zmieni, nie zmieni, zawsze można na tym ugrać, zwłaszcza jak jest się cokolwiek kolorową postacią, którą bardzo lubią media.

A więc udało się! RP w Sejmie, 10% ma. „Co dalej, 8. Klaso?”, jak głosiła tablica ogłoszeniowa w mojej podstawówce? W pierwszym miesiącu w Sejmie Palikot chce zdejmować krzyż, a ja chcę jęczeć z bólu. Polityk, który był uważany za komedianta dysponuje trzecią siłą w Izbie Niższej. Ma możliwość wykazania się jako „poważny”4 polityk. Ale po co, skoro można lecieć starym repertuarem? Niedługo okazuje się też, że RP jest zszyty z bardzo różnych skrawków, a ścigi zaczynają trzeszczeć. Jak „statek pijany”, Palikot żegluje od prawa, do lewa: najpierw chce budować fabryki i zerować bezrobocie, potem zerować składki ZUS przedsiębiorców i twórców5 (co ma swoje zalety, ale także i wady). A na deser wyda jeszcze książkę kucharską, co — przynajmniej u mnie — spowodowało reakcję typu WTF?! Palikot chce stworzyć chyba partię centrolewicową, ale nie za bardzo wie, na ile lewicową, a na Palikot chce stworzyć chyba par- ile centro. Skutkiem tego jest wyżej przytoczone tię centrolewicową, ale nie za bardzo wie, miotanie, a w dłuższej perspektywie — utrata na ile lewicową, zaufania wyborców, któa na ile centro. rzy mogą być rozczarowani zachowaniem RP. Ciekawa jest za to reakcja „ostrożnych sympatyków” Palikota. RP z racji na swój liberalizm społeczny ma spore wzięcie wśród części pracowników mediów czy nauki, zwłaszcza nauk humanistycznych. Mają oni do niego interesujący stosunek. Z jednej strony, cicho go popierają, z drugiej — są rozczarowani, z trzeciej wreszcie — trochę się tego popierania wstydzą. Uważam, że jest to skutek zwichnięcia polskiej sceny politycznej w prawo. RP jest pierwszą partią o liberalnym profilu społecznym, której udało się zdobyć znaczącą ilość głosów, toteż wiązane z nim były duże nadzieje. Sam piszący te słowa je żywił. A im większe nadzieje, tym większe rozczarowanie. Jednak nadzieja umiera ostatnia, więc spora część tych środowisk mimo wszystko w Palikota wierzy. Z drugiej strony, Palikot wywołuje popłoch wśród konserwatystów do tego stopnia, że PiS na swoich billboardach straszył koalicją PO-RP, konserwatywne

3

Zbigniew Izdebski wskazywał, że częste korzystanie z Internetu skorelowane jest z urozmaiceniem życia seksualnego niezależnie od wieku. To tylko jeden z przykładów, ale moim zdaniem dość istotny w kontekście RP. 4 To określenie jest tak nieprecyzyjne i nadużywane, że aż się prosi o cudzysłów. 5 http://serwisy.gazetaprawna.pl/emerytury-i-renty/artykuly/666730,ruch_palikota_chce_zniesienie_obowiazku_ oplacania_skladek_emerytalnych_przez_przedsiebiorcow.html

14

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ portale poświęcały Palikotowi sporo swojej uwagi, a na dodatek było sporo aktywności oddolnej na Facebooku, gdzie powstawały strony poświęcone wyłącznie Palikotowi. Są jednak z reguły nudne i więcej mówią o ich twórcach i sympatykach, niż o samym Palikocie. Uważny czytelnik zwrócił zapewne uwagę, że znacznie częściej piszę o Palikocie, niż o jego Ruchu. Robię to dlatego, że w moim przekonaniu tak naprawdę to on jest jedynym zwornikiem koalicji, jaką

jest RP. Wątpię, czy bez jego udziału możliwe byłoby stworzenie ze środowisk będących składową RP jednej partii i wprowadzenie jej do parlamentu. Wątpię w to. Tak samo jak nie wróżę RP sukcesu w wyborach 2014. Co nie zmienia faktu, że jednak liczę na powstanie w Polsce partii liberalnej. I mógłby ją nawet firmować Palikot, byle mogła stanowić przeciwwagę do wszechobecnego konserwatyzmu.

28 stycznia 2013

Konserwatywna wrażliwość Ostatnio karierę zaczyna robić określenie „konserwatywna wrażliwość”. Spotkałem się z nim w wypowiedzi Krzysztofa Bosaka dla „Polityki” o Korwinie-Mikke, a także w wywiadzie z Bronisławem Wildsteinem dla „Wprost”. Dziwne — pomyślałem. Konserwatyści kojarzyli mi się do tej pory raczej z brakiem wrażliwości. W ogóle, dziwna sprawa z tymi konserwatystami. Bo właściwie nie wiadomo, co to za jedni i czego właściwie chcą. Jak dla mnie, to kategoria, do której zapisują się wszyscy, którym nie podoba się otaczający ich świat, przy czym bardzo chcieliby, żeby ich wizja świata stała się rzeczywistością. A że wizja ta często jest niespójna, a i sami konserwatyści są zróżnicowani, to efekty przypominają miłość z tygrysem: i smieszno, i straszno. Tutaj odwołam się na krótko do mojego artykułu o postideologii, gdzie postawiłem tezę, że główną osią, na której będą lokowały się preferencje polityczne jest oś konserwatyzm–liberalizm. Intuicja mnie nie zawiodła o tyle, że w swoich pracach amerykański kognitywista George Lakoff stawia podobną tezę. Przy czym należy zwrócić uwagę, że ma na on myśli amerykańską scenę polityczną, co wprowadza dodatkowy zamęt, tym bardziej że wielu naszych rodaków jej nie rozumie. I tak na wykładzie z filozofii poświęconemu liberalizmowi kolega z roku usilnie usiłował udowodnić prowadzącemu, że w USA liberał oznacza komunistę... Było to o tyle znamienne, że część polskich konserwatystów (Terlikowski, Korwin-Mikke) tak właśnie liberałów postrzegają. Jako demony, które zabiorą całą własność prywatną, wszystko poddadzą drobiazgowej kontroli, zaprowadzą poprawność polityczną, z dzieci zrobią gejów, każą im palić trawę, a z kościołów zrobią w najlepszym wypadku dyskoteki... Tutaj małą dygresja odnośnie Korwina-Mikkego. On sam mieni się konserwatywnym liberałem, co według mnie jest równie sensowne, jak mówienie o suchej wodzie. Nurt ten, według moich obserwacji, opiera się ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

na połączeniu leseferyzmu gospodarczego ze skrajnym konserwatyzmem społecznym — aż do stopnia opresji. Nie wiem, w jaki sposób można z jednej strony mienić się wolnościowcem, a z drugiej przeciwstawiać się ideom równouprawnienia? Idąc dalej tym tropem, może się okazać, że KPCh jest partią konserwatywnoliberalną. Nie ma się co dziwić, że w boju z takimi potworami jak geje, feministki, zwolennicy depenalizacji marychy i euroentuzjaści cel uświęca środki — zagrożona jest w końcu europejska cywilizacja. Zagrożony jest piękny kraj, gdzie spośród wierzb przy polnych drogach wyglądają nieśmiało umajone kwiatami kapliczki Najświętszej Panienki, gdzie prosty i bogobojny lud popiera działania władz prowadzących twardą politykę zarówno przeciwko wrogom zewnętrznym, jak i wewnętrznym, gdzie policja jest surowa, ale uczciwy obywatel nie ma się czego bać, młodzież jest grzeczna, nie pali, nie pije i się nie puszcza. Co jest zabawne to to, że podobnie jak komunitarianie, tęsknią oni za wspólnotą, której nigdy nie było. To pewien fantom, który najłatwiej porównać z instagramem. Można udawać, że zdjęcie z zeszłego lipca zostało zrobione na kliszy ORWO w 1980 roku. W samej nostalgii nie ma nic złego, ale może ona być niecnie wykorzystywana i doprowadzana do absurdu. Taki absurd to właśnie dawna wspólnota połączona Wartościami. „Konserwatywna wrażliwość” jest o tyle zabawna, że posłuchawszy niektórych wypowiedzi naszych rodzimych konserwatystów, można się zadziwić. Usłyszałem kiedyś na przykład, że najlepszym, co mogłoby się Polsce przydarzyć, to kapitalizm w wydaniu wczesnej rewolucji przemysłowej. Zapewne ludzie pracujący ponad siły i często w tej pracy ginący byli bardzo szczęśliwi. I pewnie XIX-wieczni robotnicy tylko tak dla beki strajkowali, albo dlatego, że byli leniwi. Mimo najszczerszych chęci, wrażliwości się tutaj nie jestem 15


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ Konserwatystom leży na sercu dobro Polski i Naw stanie dopatrzeć. Za to staje mi przed oczami skecz kabaretu „Dudek”, w którym Moniuszko z szambela- rodu Polskiego. A więc dobro każdego Polaka. Czyli Twoje, Czytelniku, także. No, chyba że jesteś zbonem omawiali libretto „Halki”: czeńcem. Albo palisz trawę. Albo nie jesteś rzymskim — I ty mu wierzysz, biedna niebogo? Że katolikiem. Albo nie głosujesz na PiS. Lub uważasz, cię nie zwodzi, ty wierzysz mu? Jakże to?! że kibole to bandyci, a nie prawdziwi patrioci, któMiłościwie nam panujący monarcha przyrzy w wypadku wojny pierwsi stanęliby w obronie garnął do piersi bratni naród, to nie ma kraju. Wtedy nie jesteś prawdziwym Polakiem. I kiedy co pytać, czy się mu wierzy! Trzeba wieprzyjdzie Dzień Sznura, odpowiesz za swoje zbrodnie. rzyć i już!6 . Przyjdzie kara. Zgodna z Twoimi przewinami. I konZamień „monarcha” na fabrykant, „bratninaród” na serwatywną wrażliwością. „robotników” i masz konserwatywną lub konserwatywno-liberalną interpretację XIX-wiecznego kapitalizmu. P.S. A tak bardziej serio, to polecam Moral Politics Oddajmy jednak sprawiedliwość. Konserwatyści, w/w Lakoffa, gdzie Czytelnik znajdzie ciekawą intera przynajmniej ci „niepokorni”, to często wrażliwi pretację genezy postaw liberalnej i konserwatywnej, ludzie, którzy w gruncie rzeczy mają łagodne ser- a także wyjaśnienie, np. czemu konserwatyści nie widuszka. Wzruszają ich kapliczki rocznice, uroczysto- dzą sprzeczności w zakazie aborcji i popieraniu kary ści, grafiki Grottgera. Lubią pośpiewać powstańcze śmierci, a liberałowie są za edukacją seksualną w szkopiosenki. W ogóle lubią powstania, zwłaszcza powsta- łach i ochroną środowiska. nie warszawskie. Ale z braku laku styczniowe też obleci, bo można się powzruszać Grottgerem i pokrzyczeć „Gloria Victis!”.

6 lutego 2013

Not your disco Lubię czasem sobie potańczyć. Szczęśliwie, mam też gdzie pójść to robić. Cierpię na pewną postać syndromu inż. Mamonia i żeby się dobrze bawić, potrzebuję muzyki, którą lubię i którą znam. Na szczęście nie mam problemu ze znalezieniem miejsc, w których taką muzykę się gra. Jest jednak pewien problem.

Cassius - Toop toop

Jak na house’owe duo jakim jest Cassius, utwór nietypowy, bo gitarowy. Poznałem go na ENH 2008, ponieważ użyto go w czołówce „Il Divo”. Jak dla mnie — szlagier porywający na parkiet. W Polsce słyszałem Muzyka lat 80. to niemal zawsze dobry pomysł, go raz, do tego już koło 3 rano, czyli kiedy impreza ponieważ ludzie zazwyczaj ją znają i z reguły mają zaczynała dogorywać. Poniżej czołówka filmu. do niej sentyment i zagranie czegoś z repertuaru The Clash czy Depeche Mode skutecznie napędza zabawę. Czego mi jednak brakuje, to nowości. Dobra muzyka nie skończyła się na New Order. Nie skończyła się nawet na Nirvanie i Prodigy. DJ’e, z nielicznymi wyjątkami, przestali szukać nowości. Zlekceważyli też rzeczy kilkuletnie, a bardzo dobre. Poniżej moja subiektywna lista tanecznych kawałków, które stanowczo zbyt rzadko są grane.

6

16

Całość skeczu tutaj http://www.youtube.com/watch?v=L4jYV0oH65E. Jak kto nie zna, to polecam

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


FOLTA: KATEDRA HIPSTEROLOGII STOSOWANEJ

Kasabian — Shoot the runner

Timo Maas ft. Brian Molko — First day

Kasabian to zespół z Wielkiej Brytanii, który rok temu wydał czwartą płytę. Gra dynamicznego rocka zaprawionego elektroniką, ze sporymi wpływami lat 70. Poniższy utwór pochodzi z drugiej płyty „Empire”.

Kolejny utwór z 2006 r., także nieco zapomniany, choć czasem można go usłyszeć w radiu. Szybki, dynamiczny i dość powszechnie znany, przez co jego nieobecność tym bardziej dziwi.

Kasabian — Fire Utwór z trzeciej płyty, „West Ryder Pauper Lunatic Asylum” (uff...!). Znów wyraźna inspiracja latami 70., Jeden ze szlagierów roku 2006, niesłusznie bardzo znów bezpretensjonalna muzyka do tańczenia. szybko zapomniany. Trzecia płyta Ladytron i, moim zdaniem, jak do tej pory najlepsza, czyli „Witching Hour” utrzymana jest w tonacji minorowej i nadaje się bardziej do słuchania, niż tańczenia, to pierwszy singiel ją promujący, czyli właśnie „Destroy” jest dynamiczny i taneczny.

Ladytron — Destroy everything you touch

Calvin Harris - Acceptable in the 80’s Tytuł mówi wszystko. A jeśli komuś jednak nie mówi, to niech posłucha. Wysokiego poziomu synthpop, kiczowato, kolorowo i bardzo rytmicznie.

Cassius — I’m a woman Znów Cassius, tym razem w stylu Donny Summer i złotej ery disco. Wyrazisty rytm i duch starej szkoły.

Co jest dziwne to to, że te utwory są dość powszechnie znane. Może próba jest niedostateczna, ale na kilku potańcówkach na jakich byłem, nie zaobserwowałem ucieczki z parkietu. Więcej, ludzie doskonale się bawili. Może czas na więcej odwagi? Naprawdę, na Cobainie i Clash muzyka się nie kończy. ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

17


Na dnie strumienia świadomości

Rubrykę prowadzi: Miszczyk

11 grudnia 2012

Czym jest logika sakralna? Nieubłagalnie zbliża się 17 grudnia — rocznica śmierci Kim Dzong Ila. Nieubłagalnie zbliża się też 29-ta rocznica powstania „Ostatniego bastionu logiki sakralnej”1 , klasycznego przykładu ideologicznej masturbacji i skrajnej głupoty. Tekst ten nie jest jednak zwyczajnym kretyńskim rzygiem słownym xportalowców — jest on idealną ilustracją wszystkiego co złe w ideologii prezentowanej przez jego twórcę i jemu podobnych. Różnej maści faszyści (ci prawdziwi, nie ci powstali w drodze stosowania prawa Godwina), tradycjonaliści katoliccy i im podobni autorytarni onaniści dużo mówią o wielkości, o potędze, o sile, o niezłomnym charakterze — kto ich nie zna mógłby pomyśleć że to kontynuatorzy myśli Nietzschego. Dużo też mówią o wartościach, których rzekomo jako ostatni jeszcze przestrzegają w tym zepsutym świecie. Oczywiście tylko mówią, i to niezbyt szczerze — a najlepiej udowadnia to właśnie „Ostatni bastion logiki sakralnej”. Logika sakralna to nie siła ciała i ducha. To tylko pozory. Tomasz Wiśniewski2 zachwycając się Koreą Północną i jej potęgą zapomniał chyba że to wspaniałe wojsko zostałoby zmiecione z powierzchni tej planety przez każdego z potencjalnych wrogów. Że niezależ-

ność i samowystarczalność na którą nacisk kładzie koreańska władza nie istnieje — dostawy jedzenia z Chin to jedyny powód dla którego mieszkańcy tego kraju nie poumierali z głodu. Korea Północna to nie potężny wojownik którego boi się świat a otyły internauta piszący z piwnicy: What the fuck did you just fucking say about me, you little bitch? I’ll have you know I graduated top of my class in the Navy Seals...

Korea Północna nie potrafi nic oprócz znęcania się nad swoimi obywatelami — i tu dochodzimy do sedna sprawy. O ile dla xportalowca ważną wartością jest tworzenie pozorów siły, ważniejsza dla niego jest przemoc. Ci szlachetni wojownicy tak naprawdę nie znają żadnych innych wartości. Wiśniewski, Danek i cała reszta wesołej gromady internetowych reakcjonistów nie dba o idee o których głośno krzyczą — wystarczy im żeby ktoś założył obóz koncentracyjny i tajną policję. Nieważne jak i dlaczego — ma być źle i brutalnie. I nie ma to być wcale bohaterska walka w imię wyższej sprawy — wystarczy but na ryju z byle powodu albo i bez powodu.

1

Patrz Tomasz Wiśniewski, Ostatni bastion logiki sakralnej artykuł opublikowany na Xportalu 29 grudnia 2011 http://xportal.pl/?p=1628 2 Tomasz Wiśniewski, który niedługo po opublikowaniu niniejszego artykułu zaczął prowadzić w Rekurencjach rubrykę pod tytułem Bastion Logiki Sakralnej (s. 28) — przyp. red.

18

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI 22 grudnia 2012

Zbrodnia przeciwko grom Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia postanowiłem napisać artykuł który ani nie śmieje się z lewicy ani nie obraża katolickich tradycjonalistów. Wielbicieli tej tematyki pragnę zapewnić że jeszcze do niej wrócę, a tymczasem zajmę się większym problemem. Nie, nawet przedświątecznie nie mogę pisać artykułów bez narzekania. Jestem człowiekiem dość zajętym (z wyboru, sam ustaliłem sobie zdecydowanie zbyt zapchany harmonogram) przez co nie mam zbyt dużo czasu na gry komputerowe. Na szczęście dla mnie, istnieją gry które nie są zbyt czasochłonne - od krótkich casualowych minigier na komórkę po nieludzko trudne kosmiczne strzelaniny na automaty. Na nieszczęście dla mnie, od paru lat ludzie nierozumiejący czemu tego typu gry są fajne psują je, wypuszczając do sieci (najczęściej na portale flashowe i do sklepów z grami na smartfony) zbrodnie przeciwko grom. Zbrodnie te są do siebie tak podobne że nie uwierzę że nie jest to plan zmiennokształtnych jaszczuroludzi z kosmosu. Zbrodnie te to gry oparte na kupowaniu ulepszeń. Cóż to takiego? Oczywiście nie każda gra w której możesz kupić ulepszenia za pieniądze ciężko zarobione poprzez eksterminowania niezliczonych wrogów jest zła. Problem zaczyna się, gdy kupione ulepszenia zastępują jakiekolwiek wyzwanie.

Kiedy tak się dzieje? Najczęściej wtedy, kiedy gracz po śmierci nie traci zarobionych pieniędzy i jest natychmiast przenoszony do sklepu między poziomami. Kiedy poziomy robią się coraz trudniejsze, nie trzeba ćwiczyć i udoskonalać swoich umiejętności — wystarczy zabić się kilka razy żeby uzyskać pieniądze na kolejne ulepszenie. Ginąć można bez końca, bo takiej gry zwykle nie da się przegrać. Problem z takimi grami jest oczywisty — jedyną umiejętnością jakiej wymaga się od gracza jest cierpliwość. Cała gra sprowadza się do grindowania (najbardziej nielubianej części wszelkiego rodzaju RPG-ów, którą zwykle twórcy starają się ograniczyć) — to jak daleko doszedłeś i ile punktów uzbierałeś zależy nie od tego jak dobrym graczem jesteś ale ile czasu zmarnowałeś męcząc w kółko te same poziomy. Po przejściu gry nie jesteś z siebie dumny tak jakbyś był po ukończeniu gry w czasach, kiedy ukończenie gry było wyzwaniem. Jesteś zmęczony i znudzony. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że beznadziejności gier ulepszeniowych nie zauważa się od razu. Gameplay często jest podobny do starych, dobrych automatówek — dlatego te gry wciągają. Dopiero jakiś czas po ukończeniu gry można się zorientować, że za nic nie chciałoby się grać w nią drugi raz. Bo to nie jest ani zabawa ani wyzwanie — to jest wyjątkowo nieciekawa praca.

8 stycznia 2013

Pochwała eskapizmu Od pewnego czasu zastanawiałem się czemu spora część artystów, wannabe-artystów, entuzjastów sztuki i zwykłych typów pretensjonalnych ma problem z docenieniem „literatury gatunku” (np. fantastyka, kryminały), nerdkultury, popkultury i ogólnie wszystkiego co można sklasyfikować jako „rozrywkę” — niezależnie od jakości a nawet od walorów artystycznych. Zagłębiając się w temat doznałem jednak oświecenia — typy pretensjonalne nie lubią eskapizmu, a ich niechęć do niego jest wprost proporcjonalna do ich pretensjonalności. Najbardziej pretensjonalni uznają eskapizm za wadę nie do zniesienia i opowiadają się za sztywnym podziałem na prawdziwą sztukę i wszystko inne. „Prawdziwa sztuka” dla dzisiejszych głosicieli takiej idei nie musi jednak spełniać konserwatywnych, aka∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

demickich wymogów formalnych — jej prawdziwość definiowana jest albo przez niemimetyczność albo przez poświęcenie dla jakiegoś popularnej wśród innych typów pretensjonalnych światopoglądu. Mniej pretensjonalni widzą w eskapizmie coś zwyczajnie pozbawionego wartości. Tacy ludzie docenią formę, docenią zabawę konwencją, docenią nawiązania i, oczywiście, docenią wszelką dekonstrukcję. Jest jednak pewna rzecz której ci ludzie nigdy nie zrobią — nie przyznają się, że cokolwiek ich „wciągnęło” ani że fabuła sama w sobie wywołała u nich reakcję emocjonalną. W opozycji do pretensjonalnego snobizmu, ale też w celu uniknięcia dewolucji w kierunku bezmyślnej konsumpcji promuję coś, co zapewne nazwałbym „oddolnym działaniem w celu połączenia dyskursów” 19


MISZCZYK: NA DNIE STRUMIENIA ŚWIADOMOŚCI gdyby takie określenie nie wywoływało u mnie niekontrolowanego śmiechu. Mówiąc po ludzku — należy przemycić elementy dyskusji potocznej do poważnej krytyki i analizy. Niektóre elementy uznawane za czysto rozrywkowe trzeba zacząć traktować jako równoprawne składniki artystycznej ekspresji, a przede wszystkim musimy wyzbyć się przekonania, że dobra zabawa i rozrywka są z założenia mało ambitne i pozbawione wartości. Żeby do tego doszło, musimy zrobić jeszcze jedno. Nie wystarczy dostrzec sztuki w rozrywce, należy też dostrzec rozrywkę w sztuce. Wbrew pozorom, nie jest

to trudne. Wystarczy spojrzeć na historię i zauważyć, że dokładnie te same wielkie dzieła w których widzimy wytwór pewnej kultury, opis pewnego społeczeństwa, religijno-filozoficzne postulaty, opinie na temat ludzkiej natury i uniwersalne przesłanie są też zupełnie fajnymi, eskapistycznymi opowieściami o bohaterach, podróżach, przygodach, uczuciach, niebezpieczeństwach i wszystkim co sprawia, że chcielibyśmy uciec w tamten świat. I nie ma w tym nic złego.

18 stycznia 2013

Brak złodzieja Jedną z wielu rzeczy których nie lubię jest każda jena wizja społeczna idealnego. Wszelkiego rodzaju utopizm jest zwykle krytykowany za totalitarne (bądź kryptototalitarne) zapędy i za postulowanie wprowadzenia takich zmian, których zwyczajnie wprowadzić się nie da. Jest to krytyka sensowna i uprawniona, pomija ona jednak najważniejsze: społeczeństwo idealne (podobnie jak świat bez wojen czy świat bez zła) jest złe samo w sobie. Paradoks ten wyjaśnię dokładnie aczkolwiek nadmiernie zawile i przy pomocy niezupełnie trafnych porównań (zgodnie z tradycją moich artykułów, a także w celu ukrycia tego, że moja myśl zapewne nie jest szczególnie oryginalna. Nie zaskoczę nikogo i nie wyjdę jakoś szczególnie poza tradycyjną moralność mówiąc, że złodziej jest zły (są oczywiście wyjątki, ale o nich nie będę pisał ze względu na brak związku z tematem). Zły jest też oszust, gwałciciel i morderca. Nikogo nie zdziwi też stwierdzenie, że śmierć poprzez utonięcie nie jest tym czego pragnę. Są jednak rzeczy dużo gorsze niż złodziej, oszust, gwałciciel i morderca. Jest coś straszniejszego niż śmierć przez utonięcie. I nie chodzi tu o śmierć jeszcze boleśniejszą. Czymś nieporównywalnie gorszym od złodzieja jest brak złodzieja. Zupełny i całkowity. Totalna eliminacja osobowego zła i bezosobowego zagrożenia — im dalej posunięta, tym gorzej. W tym miejscu należałoby przytoczyć jeden z setek mądrych cytatów — „per aspera ad astra”, „co nas nie zabije, to nas

20

wzmocni”, coś w ten deseń. Ludzie kształtują się walcząc z tym co złe lub groźne oraz z najzwyklejszymi życiowymi trudnościami — ale ostateczne zwycięstwo byłoby najgorszym, co może ich spotkać. Można się oczywiście oburzać i krzyczeć — no bo przecież mówimy o realnym ludzkim cierpieniu i bólu, nie można tego usprawiedliwiać w imię jakichś abstrakcyjnych filozoficznych koncepcji. Problem w tym, że to nie są abstrakcyjne filozoficzne koncepcje. Każde realne działanie wynika z tego, że chcemy osiągnąć jakiś efekt — może to być stworzenie czegoś wielkiego, ale równie dobrze może to być po prostu dobra zabawa. Czegoś chcemy, czegoś nam brakuje — albo na odwrót, coś nam przeszkadza. Gdybyśmy mieli wszystko czego nam do życia i szczęścia potrzeba na drzewach, nie zeszlibyśmy z drzew (cytat z Lema wyjąkany przez wiadomego polityka idzie tutaj). Gorzej gdyby społeczeństwo idealne zostało wytworzone przez cywilizację. Nudnego samozadowolenia bez jakiejkolwiek motywacji do zmiany nie dałoby się zapchać nawet sztuką i rozrywką — nowej nikt by nie tworzył, a starej nikt by nie rozumiał (bo jak zrozumieć i jak emocjonować się konfliktem czy zagrożeniem skoro samemu nigdy nie czuło się strachu czy ekscytacji z tym związanej). Do tego potrzebne byłoby zło obecne w świecie na tyle, żeby się go bać i wiedzieć czemu jest złe. Istnienie zła jest mniejszym złem.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Nerdonomicon

Rubrykę prowadzi: Świtalski

7 grudnia 2012

LucasArts w 3D Przegląd przygodówek LucasArts, część trzecia O ile początek lat dziewięćdziesiątych był dla przygodówek złotym wiekiem, tak końcówka tej dekady okazała się znacznie mniej łaskawa. Na rynku coraz bardziej rozpychały się akceleratory 3D, a gracze zaczęli szukać w grach przede wszystkim ładnej grafiki i szybkiej akcji, a nie skomplikowanych zagadek. Lucasarts nie zamierzało jednak składać broni, przynajmniej nie od razu.

Pewnego dnia Manny zmuszony jest skazać Mercedes „Meche” Calomar na czteroletnią podróż, mimo tego, że pewien jest, że należy jej się miejsce w pociągu. Wszczyna więc śledztwo i trafia na ślad spisku, mającego na celu pozbawienie niektórych osób biletów na pociąg i handel nimi. Postanawia go powstrzymać, a przy okazji pomóc Meche. By pokazać odbiorcom, że gry przygodowe też mogą dobrze prezentować się w 3D, na potrzeby tego tytułu opracowano całkiem nowy silnik graficzny. Nazwano go GrimE (Grim Engine) i był on w pełni trójwymiarowy. Zrezygnowano zupełnie z interfejsu widocznego na ekranie — gracz sterował Mannym za pomocą klawiatury lub gamepada, a widoczna na ekranie postać kierowała spojrzenie w kierunku rzeczy, które można było użyć lub zabrać. Nie było też listy niesionych przedmiotów, kolejne rzeczy Manny prezentował graczowi wyciągając je zza pazuchy.

Gra zdobyła niemal same pochlebne recenzje (obecna średnia na Metacritic to 94/100). Zachwycano się w zasadzie wszystkim: scenariuszem, nowym interfejsem i grafiką, gra zebrała też liczne branżowe naRysunek 1: Grim Fandango grody. Na tym idealnym obrazku pojawiła się jednak jedna, dość spora rysa — gra nie sprzedawała się. Szacunkowe dane mówią, że do 2003 nabywców znalazło Grim Fandango (1998) między 100000 a 500000 sztuk gry. Dla porównania, Główny bohater, Manuel Calavera, znany jako Manny, wydane w tym samym roku „Half-Life” sprzedało się jest agentem biura podróży w świecie umarłych. Jego do listopada 2004 w ośmiu milionach egzemplarzy. praca polega na informowaniu nowo umarłych o tym, w jaki sposób dane im będzie przebyć Krainę Umar- Escape from Mokney Island (2000) łych w drodze do ostatecznego życia pozagrobowego. Grzesznicy muszą zadowolić się trwającą cztery lata Flagowej serii Lucasarts także nie ominęło przejście podróżą na piechotę, natomiast na najbardziej cno- w trzeci wymiar. W czwartej części przygód Guybrush tliwych czeka miejsce w luksusowym pociągu, na po- i Elanie powracają na wyspę Mêlée z podróży pokładzie którego całą drogę przebędą w cztery minuty. ślubnej. Tu okazuje się, że Elanie została pozbawiona ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

21


ŚWITALSKI: NERDONOMICON urzędu gubernatora i uznana za martwą. Rozpisano już wybory na nowego gubernatora, a głównym kandydatem jest niejaki Charles L. Charles, który okazuje się być nikim innym, jak (spoiler!) LeChuckiem. Guybrush musi pomóc ukochanej odzyskać stanowisko, oraz, oczywiście, powstrzymać demonicznego pirata, spotykając po drodze wielu znajomych z poprzednich gier. Tym razem zamiast walki na miecze z użyciem wyzwisk zdecydowano się na parodię „Mortal Kombat” nazwaną Mokney Kombat, która wymagała od graczy zapamiętywania kombinacji losowo tworzonych z „małpich słów” (takich jak „ook”, „eek”, czy „chee”).

Rysunek 2: Escape from Mokney Island Gra działała na lekko zmodyfikowanym silniku GrimE (przykładowo, dodano opisy tekstowe akcji, przez co gracz nie musiał zgadywać, co zrobi postać, gdy użyje jakiegoś przedmiotu, albo na co konkretnie patrzy), na jej potrzeby stworzono także nową wersję iMUSE, która korzystała z plików mp3. „Escape from Money Island” doczekała się też wersji na PlayStation 2, z nieco ulepszoną grafiką. Koniec... ∗∗∗ Po wydaniu „Escape from Money Island” Lucasarts pracowało jeszcze nad trzema przygodówkami. Pierwszą z nich była kontynuacja „Full Throttle”, zatytułowana „Full Throttle: Payback”. Prace nad nią wstrzymano pod koniec roku 2000, na skutek tego, że zespół tworzący grę i „bardzo wpływowa osoba” (takich słów użył Bill Tiller, jeden z twórców) z zarządu nie mogli dogadać się co do stylu gry. Drugie podejście do sequela „Full Throttle” zrobiono w 2002. Rzecz miała nazywać się „Full Throttle: Hell on Wheels”, miała być bardziej nastawiona na akcję i ukazać się na PlayStation 2 i Xboxa. Na targach E3 w 2003 pokazano nawet trailer oraz grywalne demo. Mimo tego, prace nad projektem wstrzymano pod koniec 2003, jak wieść niesie

22

dlatego, że grafika znacznie odstawała od innych, podobnych tytułów. Trzecim, ostatnim tytułem z tego okresu było „Sam & Max: Freelance Police”. Podobnie jak w przypadku „Hell on Wheel”, prace rozpoczęto w 2002, a na E3 w 2003 zaprezentowany został trailer. Prace nad grą wstrzymano nagle na początku 2004, zaledwie kilka tygodni przed planowanym rozpoczęciem kampanii marketingowej. Według Lucasarts przyczyną były „zmiany na rynku i towarzyszące im kwestie ekonomiczne”. Powszechnie jednak uważa się, że, zamiast tworzyć projekty niosące ze sobą ryzyko słabej sprzedaży, Lucasarts wolało skupić się na produkcji kolejnych gier na licencji „Gwiezdnych wojen”, przy których takie ryzyko było niewielkie. W 2006 Jim Ward, ówczesny szef Lucasarts, oświadczył, że firma być może powróci do produkcji przygodówek w 2015. Co było potem? Na szczęście dla wszystkich tych, którzy patrzą na te gry z nostalgią, da się w nie zagrać całkiem łatwo. Większość przygodówek Lucasarts dostępne jest na Steam, i to za mniej niż 10 dolarów, co jest, moim zdaniem, niezłą ceną w zamian za ilość zabawy, jakie oferują. Ponadto, pierwsze dwie części „Monkey Island” doczekały się ulepszonych wersji (część pierwsza w 2009, druga w 2010), dostępnych na iOSa, PC, XBoxa i PlayStation 3. Ulepszono w nich grafikę, która teraz stylem przypomina tą z trzeciej części, ale za pomocą jednego klawisza można płynnie przejść w każdej chwili do wersji klasycznej. Dla tych, którzy gdzieś w odmętach swojej kolekcji mają jeszcze oryginalne płyty albo dyskietki z którąś z gier opartych na SCUMM, grupka zapaleńców opracowała SCUMMVM. Dzięki temu programowi odpalić można dowolną wersję działającej na tym silniku gry(a w tej chwili także wiele innych klasycznych przygodówek). SCUMMVM można znaleźć pod adresem www.scummvm.org, warto tam zajrzeć choćby dlatego, że za darmo można tam pobrać „Beneath a Steel Sky”, świetną cyberpunkową przygodówkę firmy Revolution, oraz parę innych gier. „Monkey Island” oraz „Sam & Max” doczekały się kontynuacji w postaci gier wydawanych przez firmę Telltale Games (firmę złożoną w większości z ludzi, którzy zostali zwolnieni z Lucasarts po wydaniu „Sam & Max Hit the Road”). Gry te wydawane są w formie „epizodów” — czyli każda jest krótsza niż normalne gry przygodowe, ale stanowi fragment większej całości (i kosztuje odpowiednio mniej), a kolejne epizody ukazują się co kilka miesięcy. Pojawiły się głosy, że w związku z sukcesem, jaki odnoszą produkcje Telltale Games, także Lucasarts powróci niedługo do produkcji przygodówek. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się doczekać.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ŚWITALSKI: NERDONOMICON

Tu nie było rewolucji Gdy jakiś czas temu Internet ogłosił, że nadeszła era sterowania ruchem i już niedługo wszyscy będziemy używać konsol i innego sprzętu niczym bohaterowie „Raportu mniejszości”, byłem nieco sceptyczny. Mój sceptycyzm z czasem rósł, aż w końcu mogę ogłosić to jasno i wyraźnie: miałem rację. Sterowanie ruchem to przereklamowany gadżet, głupia moda, epizod, który już niedługo będziemy mieć za sobą. Trafi tam, gdzie jego miejsce: na śmietnik historii. Modę na sterowanie ruchem zapoczątkowało Nintendo. Bardzo sprytnie wypromowało Wii nie tyle jako konsolę do gier, ale jako zabawkę dla całej rodziny. W materiałach promocyjnych pełno było zdjęć młodych rodziców i ich kilkuletnich pociech bawiących się za pomocą Wii w kręgle. To zadziałało: Wii sprzedawało się świetnie. Tęgie mózgi w Microsofcie i Sony zastanawiały się nad tym i w końcu wymyśliły: to na pewno dzięki sterowaniu ruchem. Dalej poszło już z górki: obie firmy opracowały więc swoje wersje tej technologii. Nikt oczywiście nie pomyślał, że dobra sprzedaż Wii może mieć coś wspólnego z tym, że była to konsola skierowana do innego odbiorcy, niż produkty konkurencji. Nintendo nie celowało w hardkorów, tylko w graczy niedzielnych, którzy odpalają konsolę raz w tygodniu, kiedy nie ma nic ciekawego w telewizji. Nieprzypadkowo do Wii dodawana była właśnie gra „Wii Sports” — kwintesencja gry niezobowiązującej, którą można włączyć i pograć w nią 15 minut albo odpalić na imprezie ze znajomymi. Dla takich ludzi i takich gier i owszem, sterowanie ruchem było strzałem w dziesiątkę.1 Sony i Microsoft nie zrozumiały tego prostego faktu. Starając się dogonić Nintendo, jego konkurencja zapomniała o jednej, rzeczy: w grach liczy się przede wszystkim zabawa. Jasne, to truizm, ale jak się okazuje, trzeba o nim przypomnieć. Standardowy kontroler to bardzo dobry sposób na wydawanie poleceń postaci — jest szybki, precyzyjny i zapewnia maksimum efektu przy minimum wysiłku. Przy sterowaniu ruchem pojawia się jedna poważna wada — trzeba się ruszać. Jasne, na pierwszy rzut oka wydaje się to narzekaniem grubego nerda — ktoś kazał się biedaczkowi poruszać, no co za dramat. Ale zastanówmy się: od czasu do czasu można pograć z kimś w elektroniczne kręgle, ale generalnie rzecz biorąc gry to forma relaksu i odpoczynku, a jak nie od dziś wiadomo, człowiek najlepiej odpoczywa ułożony wygodnie na fotelu albo kanapie. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę

21 grudnia 2012 po powrocie z pracy jest odpalenie gry, która będzie ode mnie wymagała robienia brzuszków, podskakiwania albo machania rękami jak potępieniec. Microsoft postanowił być oryginalny i stworzył Kinect — system, który nie wymaga od gracza trzymania w ręku żadnego kontrolera. Towarzyszył mu, oczywiście, wysyp kolorowych gier dla całej rodziny, dobitnie świadczący o tym, że Microsoft nie wie kim są ludzie kupujący ich sprzęt. Ci, którzy już mieli XBoxa 360 kupili go po to, żeby sterować wielkimi jak wychodki kosmicznymi marines i rozpieprzać w drobny mak hordy kosmitów (lub robić coś w tym stylu), a tu Kinect się nie przydaje, bo jest cholernie nieprecyzyjny i wariuje, gdy gracz usiądzie czy przesunie się o kilka centymetrów. Kinect ma też mniej więcej jednosekundowe opóźnienie między gestem a zarejestrowaniem go przez system, co w zasadzie uniemożliwia wykorzystanie go w szybkich grach akcji. Złośliwie zauważę też, że „Rise of Nightmares”, horror wymagający Kinecta byłby całkiem niezłą grą, gdyby dało się w niego grać normalnie (a już to, że żeby postać szła do przodu trzeba spazmatycznie machać jedną nogą, wymyślił jakiś psychopatyczny sadysta). Ale zaraz, co z tymi wszystkimi pastelowymi rodzinkami? Przecież oni mogliby się przy grach na Kinecta dobrze bawić. Jasne, ale oni już dawno mają Wii. A nawet jeśli nie, to wybór Wii a Kinect + XBox 360 (gdzie sam Kinect cenowo porównywalny jest z Wii) bywa zwykle prosty. Sony poszło po jeszcze mniejszej linii oporu i stworzyło Move (cóż za oryginalna nazwa), będące po prostu klonem rozwiązań z Wii. Zamiast wydawać jednak gry dla dzieci czy radosnych rodzinek, postanowili, że będą próbowali wcisnąć ten wynalazek swoim dotychczasowym klientom. Wynikiem tego są takie gry jak „The Fight” czy „The Shoot” (nazwy gier i systemu wymyślił pewnie ten sam gość). Oczywiście okazało się to jeszcze gorszym pomysłem, z powodu tego, o czym pisałem już powyżej — sterowanie w grach powinno dążyć ku temu, by jak najszybciej można było przekazać postaci na ekranie to, co chcemy, żeby zrobiła, a wciśnięcie przycisku jest nieporównywalnie szybsze od machania ręką. Sony postanowiło też, że wyda kilka starszych gier z zaimplementowaną obsługą Move. Po co? Tak, „Heavy Rain” było świetne, ale nie sądzę, że historia ta stałaby się jeszcze lepsza gdybym podczas gry musiał od czasu do czasu zrobić przysiad.

1 Oczywiście, Wii kupili także wszyscy ci, którzy chcieli zagrać w nowe „Mario” i „Zeldę”, a którzy nie zauważyli, że od 10 czy 20 lat kupują wszystkie po kolei konsole Nintendo tylko po to, żeby ciągle grać w tę samą grę. Ale to w zasadzie temat na osobny artykuł.

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

23


ŚWITALSKI: NERDONOMICON Na szczęście cała ta szajba powoli już wszystkim przechodzi. Kinecty leżą sobie gdzieś w kątach sklepów, a Move nie widziałem nigdzie już od jakiegoś czasu. Nowa konsola Nintendo, choć wstecznie kompatybilna z Wii i obsługująca sterowanie ruchem, ma

już zupełnie inny sposób na zwabienie klientów. Teraz zastanawiam się tylko, czy to Microsoft czy Sony pierwsze zapowie kontroler do swojej konsoli z wbudowanym ekranem.

9 stycznia 2013

Powinien być tylko jeden Czyli jak zniszczyć dobry pomysł Jakiś czas temu narzekałem na sequele. Tym razem popatrzymy na jeden, konkretny przykład. Przykład tego, jak dobry pomysł można zniszczyć, zepsuć i stłamsić, przerzuć, a w końcu zwymiotować coś, nie tylko nie przypomina oryginału, ale jest dla niego obrazą. Popatrzymy, jak bardzo można być niekonsekwentnym i zapominać lub ignorować poprzednie części. Zobaczymy, jak nisko może upaść dobrze zapowiadający się cykl. W skrócie — przyjrzymy się dziejom serii „Nieśmiertelny”. Pierwszy film (zatytułowany po prostu „Highlander”, w Polsce „Nieśmiertelny”) miał premierę 7 marca 1986. Opowiada o grupie ludzi, którzy z bliżej nieokreślonych powodów są nieśmiertelni — nie starzeją się, a zginąć mogą wyłącznie po odcięciu głowy. Nieśmiertelni walczą ze sobą przez cały czas, a gdy zostanie ich tylko kilku, stawią się w jednym miejscu by ostatecznie rozstrzygnąć, który z nich będzie jedynym pozostałym przy życiu (stąd motto filmu i hasło często powtarzane przez bohaterów — „Może być tylko jeden”). Ten ostatni zdobędzie „Nagrodę” — nieograniczoną wiedzę i potęgę (cokolwiek miałoby to znaczyć, późniejsze części serii różnią między sobą w tej kwestii dość znacznie). Dozwolone są wszystkie chwyty, poza jednym — nieśmiertelni nie mogą walczyć na poświęconej ziemi. Głównym bohaterem jest Connor MacLeod (Christopher Lambert), Szkot urodzony w XVI wieku. Film pokazuje, jak dowiedział się o własnej nieśmiertelności, jak szkolony był przez Ramireza (Sean Connery) — innego nieśmiertelnego i o jego ciągnącym się przez kilka stuleci konflikcie z Kurganem, psychopatą powszechnie uznawanym za najpotężniejszego z nieśmiertelnych. Na końcu filmu (SPOILER!) Connor zabija Kurgana, zostaje ostatnim, ratuje ukochaną, zdobywa nagrodę i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Koniec. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na kontynuację, prawda? Nieprawda. Mimo tego, że film początkowo nie zebrał wielu przychylnych recenzji ani nie osiągnął powalających wyników finansowych postanowiono nakręcić część drugą. Fakt, że zakończenie pierwszej dość zdecydowanie wykluczało jakiekolwiek kontynu24

acje zdawał się nikomu nie przeszkadzać. Tak oto udało się wyprodukować twór, który jest jednym z najgorszych sequeli w dziejach kina. Akcja „Highlander 2: The Quickening” („Nieśmiertelny 2: Nowe życie”) dzieje się w roku 2044. Warstwa ozonowa uległa zniszczeniu, więc planeta została otoczona ochronnym polem, do którego skonstruowania przyczynił się Connor MacLeod. Sam MacLeod jest teraz staruszkiem (fakt, że zdobył Nagrodę pozwolił mu zdecydować o tym, że zestarzeje się i umrze jak normalny człowiek). Któregoś dnia udaje się do opery, a tu fabuła nagle i niespodziewanie puszcza się poręczy. Ni z tego ni z owego ukazuje mu się widmo Ramireza, które przypomina mu o jego pochodzeniu. Otóż okazuje się, że nieśmiertelni tak naprawdę nie pochodzą z Ziemi, ale z planety Zeist. Na tejże planecie MacLeod i Ramirez byli przywódcami buntu przeciw rządom generała Katany (Michael Ironside), zostali jednak pokonani i skazani na wygnanie na Ziemię, na której staną się nieśmiertelni (po co? dlaczego?) i będą musieli walczyć ze sobą, dopóki nie pozostanie tylko jeden. Ten ostatni otrzyma wybór — będzie mógł wrócić na Zeist, lub zestarzeć się i umrzeć na ziemi. Dokładnie w tym samym czasie, gdy MacLeod przypomina sobie to wszystko na planecie Zeist generał Katana (ciągle żyjący, czyżby też był nieśmiertelny?) postanawia, że nadszedł już czas zabić MacLeoda, więc wysyła na Ziemię dwóch swoich przydupasów. MacLeod nagle młodnieje, Ramirez niż tego ni z owego powraca do życia (a niedługo potem ginie w naprawdę kretyńskiej scenie), warstwa ozonowa spontanicznie się regeneruje, generał Katana osobiście wybiera się na Ziemię, gdzie zostaje zabity i film wreszcie litościwie się kończy. Zarówno fani jak i krytycy po prostu zmiażdżyli film (ranking na Rotten Tomatoes — 0%!). Durna fabuła, brak jakiejkolwiek logiki w zachowaniach bohaterów i słabe efekty specjalne nie podobały się absolutnie nikomu. Film był kompletną klapą. Reżyser tłumaczył się, że z powodu problemów finansowych kontrolę nad produkcją przejęła firma ubezpieczeniowa i to ona odpowiada za sporą część idiotyzmów. Wydana później wersja reżyserska (oraz kolejne) zostały

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ŚWITALSKI: NERDONOMICON zmienione — wycięto z nich wszystkie odwołania do planety Zeist, a nieśmiertelni pochodzą tam ze starożytnej zaawansowanej technologicznie cywilizacji. Mimo kompletnej porażki, jaką okazała się część druga, postanowiono nie porzucać serii kompletnie. W 1992 rozpoczęła się emisja serialu „Highlander”. Wymagało to, rzecz jasna, modyfikacji historii. Po pierwsze, kompletnie zignorowano „The Quickening” (i tak będzie w przypadku wszystkich kolejnych kontynuacji, które udają, że drugiej części filmu nigdy nie było). Po drugie, Connor MacLeod nie zdobył Nagrody, a na świecie jest jeszcze wielu nieśmiertelnych, wciąż walczących ze sobą. Głównym bohaterem jest Duncan MacLeod (Adrian Paul), który pochodzi z tego samego szkockiego klanu co Connor, ale nie są spokrewnieni. Serial opowiada o jego przymierzach i starciach z innymi nieśmiertelnymi, o związkach, jakie łączą go z innymi ludźmi, rozbudowuje też otoczkę mitologiczną i wprowadza tajne organizacje, które zajmują się obserwacją lub polowaniem na nieśmiertelnych. Serial doczekał się 6 sezonów i, jako jeden z niewielu przedstawicieli opowieści o nieśmiertelnych, zdobył uznanie widzów i okazał się sporym sukcesem. Już podczas trwania emisji serialu, w 1994, do kin trafiła trzecia część filmu. Nosiła tytuł „Highlander 3: The Sorcerer” („Nieśmiertelny 3: Mag”) i wprowadzała do serii jeszcze większy bałagan, ponieważ ignorowała nie tylko to, co wydarzyło się w części drugiej, ale również wszystkie wydarzenia z serialu. Historia opowiadała o starciu Connora z nieśmiertelnym o imieniu Kane, który spędził kilkaset lat zakopany w jaskini w Japonii. Jaskinia ta leżała na poświęconej ziemi, więc Kane nie mógł stawić się na ostatecznym starciu w Nowym Jorku — tym, które pokazano w pierwszej części. Film był finansową klapą, głównie za sprawą słabych efektów i faktu, że scenariuszowo był tak naprawdę słaba kopią części pierwszej. Emisja serialu zakończyła się w 1998, a w roku 2000 do kin trafił czwarty z kolei film, który zrobił to, co wydawało się naturalne — połączył bohaterów serialu z bohaterem filmów. Niestety, kontynuując niechlubną tradycję, zrobił to beznadziejnie. Osią fabuły był tym razem konflikt protagonistów i potężnego nieśmiertelnego — Jacoba Kella (Bruce Payne), a także rozterki sercowe Duncana (jego żona, również niesmiertelna, którą poślubił 200 lat temu stała należy teraz do gangu Kella). Problemów z filmem było kilka — niezrozumiały, absurdalny scenariusz, postacie zachowujące się bez sensu i zupełnie inaczej niż w poprzednich częściach, lub wprowadzone na siłę (tak jak Kate, żona Duncana — w serialu kilkukrotnie wspominano, że Duncan nigdy nie był żonaty) czy wreszcie kompletne ignorowanie zasad, którymi kierowali się nieśmiertelni (walka na poświęconej ziemi). Dodatkowo, z wersji kinowej wycięto kilka kluczowych ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

scen, zwłaszcza te, które przedstawiały widzom postacie, zatem ktoś, kto nie oglądał serialu i poprzednich filmów miał prawo poczuć się zagubiony. Większość tych scen przywrócono potem w wersji reżyserskiej wydanej na DVD. Zanim przejdę do ostatniej części, muszę wziąć akapit oddechu, oraz opowiedzieć o okolicznościach jej powstania. Otóż istnieje piekło, do którego trafiają filmy na tyle złe, że producent nie chce wprowadzać ich do kin (albo go na to nie stać), ale uważa, że da się jednak na nich zarobić. To piekło nazywa się „Straight to DVD” i filmy wydawane w ten sposób zwykle nadają się tylko do tego, żeby oglądać je dla śmiechu, niezależnie od gatunku. Okazuje się jednak, że istnieje jeszcze niższy poziom piekła filmowego. To filmy, które trafiają bezpośrednio do telewizji. Ten, o którym będzie za chwilę został po raz pierwszy wyświetlony na kanale Sci-Fi, który jakiś czas później zmienił nazwę na SyFy. Przypadek? Film nazywa się „Highlander: The Source” („Nieśmiertelny: Źródło”) i jest o niczym. Naprawdę. Scenariusz nie ma żadnego sensu. Osadzony jest w postapokaliptycznej przyszłości, chociaż nie wiadomo, co sprowadziło świat do takiego stanu. Duncan MacLeod i jego towarzysze (w tym kolejna kobieta, którą kochał od zawsze, a o której wcześniej nikt nigdy wcześniej nie wspominał) z bliżej nieokreślonych powodów poszukują tytułowego źródła, które daje im nieśmiertelność, jednak zbliżając się do niego stają się śmiertelni. Przeciwnikiem jest strażnik źródła, którego obdarzono super prędkością i wyjątkowo kiepskim dowcipem. Po drodze Duncan traci katanę, którą posługiwał się od zawsze, ginie kilka znanych z serialu postaci, a bohaterowie muszą stawiać czoła bandom pół dzikich kanibali. Efekty specjalne są tak żałosne, że aż śmieszne, a walka finałowa... Walka finałowa wymaga przedefiniowania słowa żenada. Film był, oczywiście, kompletną klapą i nic nie wyszło z planów, według których miał być początkiem trylogii. Na szczęście. Losy nieśmiertelnych opisywało także kilka książek i seria komiksowa. Był też serial rysunkowy osadzony w jeszcze innej postapokaliptycznej przyszłości i opowiadający losy jeszcze innego MacLeoda, oraz oparta na tym serialu gra (podobno kiepska, nie wiem, nie grałem, gdyż wyszła tylko na Atari Jaguar CD, a główną cechą tej konsoli jest to, że nie działa). Było anime, podobno niezłe. Był drugi serial, „Highlander: The Raven”, który miał opowiadać o grupie nieśmiertelnych kobiet, ale w końcu skoncentrował się na jednej z pobocznych postaci z serialu o Duncanie — okazał się niepopularny i nakręcono tylko jeden sezon. Obecnie powstaje remake pierwszego filmu, w którym główną rolę ma zagrać Ryan Reynolds. Już się boję. Oryginalny film jest naprawdę dobry, wart obejrzenia i niczym nie zasłużył sobie na takie traktowanie. 25


ŚWITALSKI: NERDONOMICON 12 stycznia 2013

Pięć (nieznanych szerszej publiczności) filmowych perełek 2012 Początek nowego roku to czas wszelkiego rodzaju podsumowań, zatem u mnie też jakieś będzie. Początkowo chciałem zrobić po prostu listę najlepszych moim zdaniem filmów minionego roku, ale zdałem sobie sprawę, że byłaby w większości dość przewidywalna (Dredd, Avengers, Skyfall, nowy Batman i film z pierwszego miejsca z listy poniżej), a po co mam zachęcać do oglądania filmów, które prawie wszyscy i tak już widzieli. Dlatego zdecydowałem się na coś innego: oto lista pięciu filmów, o których w minionym roku nie było głośno, a które uważam za zdecydowanie warte obejrzenia.

bonusowe za to, że film rozpoczyna się cytatem z Herberta i za to, że multimilioner w swojej limuzynie ma barek pełen wódki Sobieski.

3. Coriolanus

Pomysł na to, aby tragedię Shakespeare’a przenieść w obecne czasy nie jest nowy — wystarczy wspomnieć choćby „Romeo i Julię”. To jednak nie jest banalna historyjka o dwójce zakochanych gówniarzy. To rozbudowana (chciałoby się napisać „epicka”, ale to słowo jest w Internecie tak nadużywane, że straciło już jakiekolwiek znaczenie) historia o tym, jak tytułowy bohater najpierw zostaje bohaterem podczas wojny, a potem — na skutek knowań przeciwników politycz5. Iron Sky nych — wygnańcem i zdrajcą. Film nakręcony jest Gdy przeczytałem pierwsze zapowiedzi i pooglądałem z rozmachem, nie nudzi i powinien być pokazywany materiały dostępne w sieci, byłem wniebowzięty. Ko- wszystkim, którzy sądzą, że Shakespeare to tylko dręmedia akcji o nazistach z Księżyca, w dodatku wyglą- twe romanse albo przegadane historyjki o wariatach. dająca na lekko steampunkową i z muzyką Laibach? Tak, poproszę. Po obejrzeniu pozostało jednak lekkie 2. The Raid: Redemption rozczarowanie. Akt pierwszy (gdy widzom przedsta- Indonezja pokazuje, jak robi się filmy. Rzecz opowiana jest kolonia nazistów na ciemnej stronie księ- wiada o elitarnym oddziale policji, który ma za zażyca) i trzeci (totalna rozpierducha) są naprawdę w danie aresztować groźnego przestępcę, który ukrywa porządku. Niestety akt drugi to słaba i mało subtelna się na 30 piętrze wieżowca w slumsach w Dżakarcie. satyra na Amerykę — amerykanie i hitlerowcy szybko Policjanci próbują dostać się tam niepostrzeżenie, lecz się dogadują, to przez to, że w gruncie rzeczy niewiele plan szybko bierze w łeb, muszą zatem stawić czoła ich różni, ha ha ha... Niemniej jednak, mimo nachal- bandzie przestępców zamieszkującej wieżowiec. Oto nych momentami aluzji politycznych, film ogląda się kino akcji w stanie czystym. Nieskomplikowana (co bardzo przyjemnie i warto go zobaczyć, choćby tylko nie znaczy, że prymitywna) fabuła, efektowne sceny ze względu na sam pomysł. walk, w których główną role odgrywa pencak silat — indonezyjska sztuka walki, montaż nie przeszkadzający w oglądaniu i dobra muzyka (w wersji na rynek 4. Cosmopolis amerykański filmu nagrał ją Mike Shinoda). Smutna wiadomość jest taka, że amerykanie podobno już plaTo film wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze, miał nują remake. w Polsce premierę kinową niemal miesiąc wcześniej niż w USA, czym totalnie mnie zaskoczył i nie zdążyłem 1. John Dies at the End pójść na niego do kina. Po drugie, obsadzony w głównej roli Robert Pattison faktycznie gra, zamiast być Opowieść o tym, jak Dave i John, dwaj kumple miesztylko drewnianą dekoracją, jak w „Zmierzchu” i jego kający w małym miasteczku przypadkiem trafiają na kontynuacjach. Po trzecie, David Cronenberg, po pro- narkotyk, który pozwala im widzieć zjawiska i istoty stu. Rzecz o opowiada o multimilionerze, który w swo- niewidoczne dla normalnych ludzi i o tym, jak ratują jej supernowoczesnej limuzynie udaje się do fryzjera, świat przed inwazją kosmitów oraz najazdem z alterwolno przemierzając miasto sparaliżowane wizytą pre- natywnej rzeczywistości. Dla mnie to film roku, przezydenta i zamieszkami antykapitalistycznymi. Po dro- bijający wszystkie Bondy i Batmany. Świetnie zagrana dze spotyka się ze swoją nowo poślubioną żoną, współ- i zrealizowana historia, idealne połączenie autentyczpracownikami, lekarzem, kobietami, z którymi upra- nie śmiesznej czarnej komedii i horroru — ale takiego, wia seks, wywołuje kryzys finansowy i coraz szybciej który ma widza przestraszyć, a nie tylko wywołać zaczyna kroczyć drogą ku samounicestwieniu. Punkty uczucie obrzydzenia.

26

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ŚWITALSKI: NERDONOMICON 1 lutego 2013

Latający Potwór Ryfiński Disclaimer: przy prowadzeniu tej rubryki chciałem raczej unikać pisania o polityce i ideologiach innych niż nerdkulturalizm (bo o tym w Rekurencjach piszą inni, w dodatku lepiej niż ja). Tym razem jednak polityka wepchała się z butami do świata nerdów, nie mam więc wyboru. Na początek małe wprowadzenie: istnieje sobie na Facebooku gimbazjalnoateistyczny (o tym, czym jest gimbazjalny ateizm pisze Zdanie2 ) profil „Pan Buk Potwór Spaghetti”. Na profilu tym odwiedzający może pooglądać sobie czerstwe żarty o papieżu i kościele oraz, od czasu do czasu, zdjęcia niemal gołego tyłka dziewczyny głównego admina. Pod koniec ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że do grona administratorów tej strony dołączył Armand Ryfiński, poseł Ruchu Palikota. Na reakcję prawicowych publicystów nie trzeba było długo czekać - jak jeden mąż rzucili się na samego Ryfińskiego, na profil, a przy okazji dostało się też niczego niewinnemu kościołowi Latającego Potwora Spaghetti (bo ani pan poseł, ani nikt z prowadzących profil nie jest z kościołem bliżej związany). W związku z całą tą sytuacją mam kilka uwag. Uwaga pierwsza, natury ogólnej: co prawda już dawno wyzbyłem się naiwnego, dziecinnego przekonania, że sejm to takie miejsce, w którym Poważni, Znający Się Na Rzeczy Panowie dyskutują i podejmują decyzje o Ważnych Sprawach, ale to, co wyczyniają posłowie Ruchu Palikota to już nawet nie jest dno, tylko odwierty głęboko pod dnem. Robert Biedroń brodzący w zużytych pieluchach czy Armand Ryfiński administrujący arcyżenującą stroną dzielnie przekraczają granice absolutnego obciachu i powoli zbliżają się do granicy, po przekroczeniu której znani będą już tylko jako „kompletne palanty”. Uwaga druga: to, że Fronda czy inne wPolityce nie wiedzą, co to jest Latający Potwór Spaghetti (w oryginale Flying Spaghetti Monster, czyli FSM), nie zniżą się nawet do szybkiego gugla i nie są w stanie zrozumieć (kiepskiego, ale jednak) dowcipu, wcale mnie nie dziwi. Nie od dziś przypuszczam, że aby zostać prawicowym publicystą poczucie humoru trzeba zdać przed wejściem. Naprodukowali więc bredni o sekcie, o tym, że kościół FSM jest antychrześcijański, antykatolicki, że obraża ich przeróżne uczucia, no i przede wszyst2 3

kim traktują całą sprawę cholernie serio. To u nich reakcja normalna i zasadniczo nie byłoby się czym przejmować gdyby nie fakt, że te brednie zostały potem powtórzone przez inne, mniej skrzywione ideologicznie media. Na różnych onetach i innych interiach można było przeczytać na przykład o tym, że Ryfiński jest administratorem polskiej strony kościoła FSM, czy nawet jego przywódcą. Przy okazji wykopano też wniosek kościoła o oficjalny wpis do rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych, który uznano za kolejny atak i który wywołał kolejny napad wścieklizny po prawej stronie Internetu. Nikomu zdawało się nie przeszkadzać, że wniosek został złożony 27.07.2012, zatem na długo przed tym, jak Ryfiński spiknął się z Panem Bukiem. Najzabawniejsze jest jednak to, że po wybuchu całej afery polski oddział kościoła FSM odciął się od posła Ryfińskiego i profilu „Pan Buk Potwór Spaghetti”3 . Jak bardzo słabym żartownisiem trzeba być, gdy nawet organizacja istniejąca wyłącznie dla beki wydaje oświadczenie o tym, że chce mieć z tobą nic wspólnego? Z tego pytania wypływa uwaga trzecia: chcąc czy nie chcąc, Ryfiński zrobił to, za co między innymi potępia kościół katolicki - zawłaszczył dla siebie i swojej sprawy pewien symbol (symbol nerdkulturalny, ale jednak). W wyniku tej akcji FSM sporej części społeczeństwa będzie już zawsze kojarzyć się z nim i głoszoną przez niego głośną, wulgarną i nietolerancyjną wersją ateizmu. Tymczasem nie o to chodzi; tak, jak nie każdy katolik to opętany wielbiciel religii w wydaniu ojca Rydzyka i jemu podobnych, tak samo nie każdy, kto identyfikuje się z FSM musi od razu być ateistą wszędzie i na każdym kroku zwalczającym religię w każdym wydaniu. Latający Potwór powstał jako wysublimowany trolling, służący wyśmiewaniu absurdów, jakie niesie ze sobą religia. Podkreślam: wyśmiewaniu. Pastafarianizm nie ma nic wspólnego z walką z jakąkolwiek religią, a tylko subtelnie zwraca uwagę na to, że ślepe podążanie za przykazaniami to niekoniecznie dobry pomysł. A cała sprawa pewnie zakończy się jak zwykle: prawica znajdzie coś innego, na co będzie mogła być oburzona, Ruch Palikota znajdzie coś innego, za pomocą czego będzie mógł wyjść na głupków. I tylko mi będzie teraz trochę wstyd wyjść z domu w koszulce z FSM.

Zdanie, Neofityczny Ateizm w numerze 1 „Rekurencji”, www.rekurencje.pl/2012/11/10/zdanie-neofityczny-ateizm/ http://kosciol-spaghetti.pl/wydarzenia/item/522-w-odpowiedzi-na-artykuly-o-pastafarianach.html

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

27


Bastion logiki sakralnej

Rubrykę prowadzi: Wiśniewski

15 grudnia 2012

Feminizm antymaterialistyczny (Z premedytacją) 1. Jak wskazywał sam tytuł mojego krótkiego tekstu o chaocentryzmie1 , był on zaledwie próbką intuicji — niewykończoną, nie ostateczną i nie definitywną. W tytule tym zostały wymienione interesujące mnie pola refleksji, którymi niewątpliwie należałoby zająć się w możliwej do przewidzenia przyszłości. Jak w tamtym tekście, również tutaj zaledwie komunikuję pewne naprawdę luźne, acz niekoniecznie zborne intuicje. 2. Drugim celem, siłą rzeczy zawartym w podstawowej intencji tekściku, była krytyka (im bardziej prowokacyjna, tym lepsza) zwyczajowego modelu polskiej duchowości. Jak wiadomo to od wyobrażeń metafizycznych zależy kształt porządków doczesnych. W tym wypadku w centrum uwagi leży sfera społeczna — uwarunkowana przez niedojrzałą umysłowość, sama blokuje i deformuje ustatkowanie tego, co polityczne (bycie jest kwestią społeczną, a polityczność leży na jego granicy). Teoria gender oraz wyrosłe wokół niej nauki nie są wcale takie złe, gdy tylko wiemy, co chcemy z nich wyciągnąć. Przybranie przez nie perspektywy materialistycznej ma sens o tyle, o ile daje się w niej skrytykować stosunki wyrosłe na takich (zdecydowanie nie szlachetnych) uwarunkowaniach. U sedna historycznego materializmu „leży zasada konstrukcji”2 — człowiek nie potrzebuje fetyszystycznego stosunku do swoich własnych wytworów, lecz powinien umieć modyfikować je a nawet rozkładać w zależności od potrzeb. Należy mieć na uwadze niedoskonałość ludz1 2

28

kich konstrukcji względem ich ideowych, transcendentnych wzorców. W tej logice człowieka jako człowieka nie konstytuuje samo biologiczne urodzenie, lecz konieczne są rytuały, inicjacje wprowadzające naturalne ciało w transcendentny kosmos i tym sposobem tworzące jego godność. Człowiek jest zawsze „człowiekiem kulturowym” — gdzie kultura nie jest już tylko funkcją materialnych procesów składających się na życie jakiejś wspólnoty, ale pewną sferą mistyczną, diametralnie odmienną jakościowo od „świeckiej” natury. Rites de passage są swoistymi „urządzeniami”, stwarzającymi człowieka jako podmiot kultury. Nie można zaprzeczyć faktowi iż kultura, o ile rzeczywiście ma być czymś oddzielnym i wyższym od natury, jest konstrukcją, i to powstałą na drodze pieczołowitych zamiarów oraz wykonań, na co wskazuje zresztą sama etymologia jej pojęcia. Metodyka genderowa służy tylko badaniu różnych zjawisk rzeczywistości społecznej. Jako zwykła perspektywa analityczna aż prosi się o neutralne aksjologicznie odczytanie i zużytkowanie. Nie musi nic mówić, oceniać ani przesądzać o źródłach czy zasadności badanych konstrukcji. Samo mówienie o kulturze powinno zwracać naszą uwagę na tkwiący w niej motyw twórczej dynamiki świadomości, poskramiającej i kształtującej biologiczny czy nawet nieorganiczny materiał. Pojęcie gender w istocie powinno więc stanowić zaledwie jeden z elementów obszerniejszej perspektywy, krytycznej wobec przekonania o biologicznym zdeterminowaniu człowieczeństwa. Formowanie pełnowartościowej istoty ludzkiej to w wielu kulturach proces długi i wymagający — wydzielenie człowieka ze świata zwierząt czy wręcz materii musi odbywać się za pośrednictwem rytuałów i inicjacji. Tym samym historyczny (kultu-

Tomasz Wiśniewski, Chaocentryzm artykuł z 16 sierpnia 2012 na Xportal.pl http://xportal.pl/?p=6035 — przyp. red. W. Benjamin, O pojęciu historii, przeł. K. Krzemieniowa, w: idem, Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, Poznań 1996, s. 424.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ

Kinga Dugin i Aleksander Dunin — jedyna droga dla kraju rowy, społeczny itd.) materializm powinien ulec nie- przekazu — musi on do niego powrócić. Rozmowa kojako samoprzezwyciężeniu, nie ma bowiem budowli biet w ich własnym gronie zaś jest tylko powieleniem tego kobiecego odgrywania mężczyzny, wtórnym nabez budowniczego. wet wobec ich psychoterapeutycznej funkcji echa — ∗∗∗ tym bardziej więc brak w niej sensu, pozbawiona jest Kobieta jest pierwotnym środkiem produkcji (biolo- bowiem podmiotowego odniesienia. gicznej, ekonomicznej), a przez to przedmiotem wyKształt prostytucji w wielkich miastach miany. Biorąc pod uwagę również zasadniczą fizynadaje kobiecie nie tylko charakter toczną słabszość kobiet wobec mężczyzn (istniejące wywaru, ale i — w dosadnym rozumieniu — jątki potwierdzają ogólną regułę), należy przyznać iż artykuł powszechnego użytku. Znajduje to z punktu widzenia zasad materialistycznych kobieta swą zapowiedź w sztucznym ukryciu pod zawsze stoi na przegranej pozycji, nie można więc szminką cech osobistych, na korzyść cech ufundować na nich żadnego feminizmu (oprócz zupełzawodowych5 . nych wyjątków, oczywiście). Materia, której kondycję można w jakimś stopniu zmieniać i poprawiać, na To być może pokraczny przykład, ale oddaje on penaszym świecie zawsze pozostanie ułomną i niedosko- wien sens bycia kobietą jako ustawicznego braku — nałą. Pozostaje tedy jedynie zwrócić się w kierunku re- zawsze pozostanie niespełnioną (tj. nie osiągnie pozyligii, zawsze nadrzędnej wobec ludzkiej natury i albo ją cji równej mężczyźnie), niezależnie od tego ile by nie całkowicie gwałcącej, albo „zaledwie” poprawiającej. mówiła, jak by się nie ubrała, nie pozmieniała swoZwróćmy uwagę na chrześcijańskie, biblijne zalecenia jego zachowania czy nie dołożyłaby wszelkiego rodzaju ulżenia doli kobiet — ważne dla nas tylko dlatego, że ozdób, zapachów itd. Dalej pozostaje reczą, może barwypowiedziane zostały przez Boga-Człowieka3 . Teore- dziej wymyślną i cenniejszą, ale tym bardziej też potycznie piszący te słowa jest mężczyzną, nie może więc żądaną w międzymęskiej wymianie. mieć perfekcyjnego wglądu w kobiecą specyfikę, uważa Kobieta mówiąca (a tym bardziej czyniąca, dziaon jednak, że jakichkolwiek wzorców do reproduko- łająca) jest więc jedynie kiepską imitacją mężczywania przez ludzi należy szukać na poziomie trans- zny. Prawdziwą siłą kobiet, przydającą im majestacendentnym, mitycznym — na przecięciu metahistorii tycznej sprawczości, jest dumne i wyniosłe milczez hierohistorią. nie. Jakże często łączy się to z innymi ważnymi cnoMowa więc o feminizmie, ponieważ czasy obecne tami, oddaniem i pokorą. Rzeczą całkowicie pozbawymagają akcji ze strony zasady kobiecej; antymate- wioną sensu byłoby poszukiwanie autonomicznego, sarialistycznym zaś dlatego, że jedynym ratunkiem dla moistnego sensu w zwyczajowym kobiecym pytlowaczłowieka (a jednocześnie lepszym z jego przeznaczeń) niu. Jakąż duchową przewagę nad zerwanymi z łańcujest wyjście z materii — a że bez kobiety nie ma czło- cha „wózkowymi” przejawia D’Ormessonowska Ingewieka, to w jej właśnie gestii leży również jego osta- borga ze swoim milczeniem! I cóż bardziej kobiecego teczny los. ponad minimalistyczne — a wymuszone dopiero przez ∗∗∗ Kobieta, mówiąc, bawi się jedynie w mężczyznę. „Jeśli więc kobieta mówi swemu partnerowi «Kocham Cię!», to jakkolwiek sądzi, że słowa te są autentycznym wyrazem jej uczuć, wypowiada je nie jako kobieta, ale jako męski quasi-podmiot”4 — kobiece „Kocham Cię!” utwierdza tylko mężczyznę w jego własnej miłości. Mowa kobiety jest echem utwierdzającym mężczyznę w prawidłowości nadawanego przezeń

stanięcie w obliczu tego, co Boskie — Mariowe „fiat”? Nie umiem niestety rozpatrzyć relacji, jaka tworzy się między mówieniem a pisaniem — czy litera stanowi zwykłe przedłużenie i zapis słowa, czy też jego rewers, przeciwieństwo? Jakiemu żywiołowi — męskiemu czy kobiecemu — winno być przyporządkowane pisanie? To wielka niewiadoma i obawiam się, że spekulowanie na ten temat byłoby nazbyt czcze. ∗∗∗

3

Uważam zresztą, że fakt wypowiedzenia ich przez istotę Bogo-człowieczą jest tutaj kluczowy — samego Boga ludzie zwyczajnie by się nie posłuchali, jak to wielokrotnie bywało w Starym Przymierzu, a tym bardziej człowieka, równego im i tak samo omylnego. Dopiero zjednoczenie obu kondycji zapewnia uznanie mediacji i posłuch dla wypowiadanych wskazówek. 4 P. Dybel, Zagadka „drugiej płci”. Spory wokół różnicy seksualnej w psychoanalizie i w feminizmie, Kraków 2012, s. 308. 5 W. Benjamin, Park Centralny, przeł. H. Orłowski, w: Anioł historii, s. 407.

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

29


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ Polska nigdy cię nie zechce, drogi Sebastianie G. z łysą glacą i szalikiem ulubionej drużyny piłkarskiej. Twoja miłość jest bezprzedmiotowa i bezprzyszłościowa, na pewno nie będzie z niej potomstwa. Polska jest lesbijką. Możesz co najwyżej wzuć spodnie rurki i okulary zerówki w grubych oprawkach, to może zostaniecie przyjaciółmi (jakież to mdłe). Spróbuj ją upić i wtedy wiesz co... Ach nie! Nie pamiętasz? Przecież ta k... od kilku stuleci abortuje wszystko co może narodzić się z niej wartościowego. A więc „Polska jest lesbijką”. Żydowski marksistamesjanista Walter Benjamin (1892-1940) podaje (w odniesieniu do Baudelaire’owskiego oglądu Paryża): „Wiek dziewiętnasty zaczął bezwzględnie wciągać kobietę w proces produkcji towarowej. Wszyscy teoretycy zgodni byli co do tego, że tym samym została zagrożona swoista kobiecość kobiety. Z biegiem czasu w kobiecie musiały się nieuchronnie rozwinąć cechy męskie. Baudelaire afirmował w niej te cechy; jednocześnie jednak zamierzał je wyzwolić spod władzy ekonomii. W ten sposób dochodzi do przekonania, by nadać tej tendencji rozSpróbuj ją upić wojowej kobiety akcent czysto seksualny. Ideał i wtedy wiesz co... lesbijki jest protestem Ach nie! moderny przeciwko rozNie pamiętasz? wojowi technicznemu”, Przecież ta k... nieco dalej zaś: „Miłość od kilku stuleci lesbijska niesie uduchoabortuje wszystko co może narodzić się wienie po kobiece łono. z niej wartościowego. Tam wciąga na maszt sztandar z liliami miłoA więc „Polska ści nie zbrukanej, która jest lesbijką”. nie zna ani ciąży, ani rodziny”6 . W przypadku Polski jest nieco inaczej, jej dziejowy homoseksualizm to stałe residuum atawizmu przednowoczesnego. Paradoksalnie zaświadcza o tym współczesny rozwój ruchów nieheteronormatywnych w tym kraju, możliwy dopiero po pożarciu społeczeństwa przez kapitalizm i neoliberalizm — zideologizowanej akumulacji podlegają rozproszone i nieuporządkowane buntownicze pragnienia. Ten homoseksualizm polityczny zrodził się

w wyniku lęku, pogardy i odrzucenia ze strony polskich chłopców, bezproduktywnie zakochanych w ideale Matki Polski — samej wcielającej homoseksualizm kulturowy. Ona faktycznie „nie zna ani ciąży, ani rodziny”, co znaczy, że nie zna odpowiedzialności (historycznej). Filozofka Agata Bielik-Robson może powiedzieć: „Radykalny feminizm, który mówi: jesteś kobietą i tylko kobietą, to dla mnie krok wstecz”, ponieważ wie, iż są tutaj „obszary, w których kobiety rządzą niepodzielnie. [...] W efekcie w Polsce wszystko uchodzi młodym mężczyznom, bo są rozpieszczani przez swoje matki, i prawie nic nie uchodzi młodym kobietom; zachodzi tu dobrze znane zjawisko fali, gdzie stare kobiety mszczą się na córkach, sprawując nad nimi bezwzględną władzę”7 . Polskie dziewczęta (zarówno hetero, jak i homo) wciąż stroją się jak starożytne Sarmatki. Feminists don’t need sodomy. Kinga Dugin i Aleksander Dunin — jedyna droga dla kraju. ∗∗∗ „Nie wypada pojedynczemu człowiekowi udzielać rad dla całego narodu, ale proste życzenie jest zawsze dozwolone”8 : trzeba bronić społeczeństwa, aby poskromić naród. Centrum polskiego życia symbolicznego wciąż zajmuje zaborcze, kolektywne wyobrażenie Matki Polski. Jedyną szansą jego zniszczenia jest obranie przez tutejsze jeszcze-nie-kobiety (te, którym „prawie nic nie uchodzi”; kobiety — te, które „mszczą się na córkach” — są już stracone) dróg radykalnego kontrprowadzenia. Dziewczęta muszą zadusić (również w sobie) Kobietę, aby odzyskać mężczyzn. Wyobrażenie to musi się wyczerpać i stracić rację bytu w postaci podtrzymywania biopolitycznego habitusu narodowego. W przeciwnym razie wciąż będzie się reprodukowało i stwarzało kolejne Matki Polki — Billewiczówny, Platerówny, Siedzikówny (wariatki zazdroszczące mężczyznom możliwości bohatyrzenia) i tak dalej — na swoje podobieństwo9 . „Kochankowie, którzy nie złagodzili miłosnej udręki teoretyczną pogardą dla kobiety — musieli się zabić”10 . Tylko ojkofobia może nas uratować. — Post-Tomasz Wiśniewski

6

Ibidem, s. 395 i 398. A. Bielik-Robson (wywiad), Uwolniłam się od polskości, http://kultura.dziennik.pl/artykuly/139281,uwolnilam-sie-odpolskosci.html (14.09.2012). 8 J. de Maistre, O Papieżu, przeł. J. Miłkowski, Warszawa–Ząbki 2008, s. 494. 9 „Matki Polki — Billewiczówny, Platerówny, Siedzikówny” — aporia świadoma, doskonale wyrażająca przezwiecznie potencjalny (sprzeczny, nieukończony, załamujący się na drodze do tanatycznego celu) charakter polskiej ginekokracji. 10 É. M. Cioran, Zmierzch myśli, przeł. A. Dwulit, Warszawa 2004, s. 34. 7

30

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ 18 grudnia 2012

Zdekonstruować naród! Pionierzy rodzimego postmodernizmu, żywcem przepisujący zachodnią filozofię na miejscowy grunt, nieświadomie i niepotrzebnie wpędzili mieszkańców polackiego kurwidołka w intelektualny klincz. Zaimportowali bezpośrednio kategorie „śmierci człowieka”, „śmierci podmiotu” itd. nie zważając w ogóle, czy w Polszy byłoby co uśmiercać. Rozgrywki takie są bowiem adekwatne do sytuacji świata zachodniego, poddanego paruwiekowym procesom modernizacji oraz racjonalizacji, w którym przemiana pól mentalnych oraz materialnych została przeprowadzona całościowo i do wyczerpania. To jedyny aspekt cywilizacyjnej unikalności Zachodu, nawet jeśli jest tylko fantomowy, jak gdzieniegdzie się twierdzi. Chodzi mi z grubsza o to, że na przestrzeni nowożytności i nowoczesności została tu przeprowadzona emancypacja jednostki z jej tradycyjnych, zbiorowych środowisk i uznano ją (i jej prawa) za podstawowy, sprawczy element działalności społecznej, politycznej, kulturowej, ekonomicznej etc. Ideał wolnej jednostki musiał ulec w końcu wyczerpaniu, co jako pierwszy ogłosił marksizm. Od tej pory zaczęły się rozliczne przedsięwzięcia i eksperymenty mające wykazać jej bankructwo oraz poszukiwać jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Rzecz kulminowała w postmodernizmie, ostatecznie rozprawiającym się z ideą jednostki i jej podmiotowej pozycji. Tyle że taki obrót spraw jest właściwy jedynie kryształowemu pałacowi Zachodu, a nie całemu światu, tj. otaczającej Zachód dziczy. Niestety, niektórym tutejszym w ich ułudzie bycia Europejczykami przyszło do głowy zarzucać nasz Dziki Wschód nawałem najnowszych i najmodniejszych teorii, być może w nadziei, że dokona to szybkiej modernizacji. Ogłaszanie „śmierci człowieka” czy „śmierci podmiotu” na polackim gruncie jest całkowitą pomyłką. Tutaj po prostu jeszcze nie rozwinięto idei, które już pragnie się uśmiercać. Ten kraj jest o kilka stuleci do tyłu w stosunku do Zapadu, w który jest tak zapatrzony. Nie wyszedł jeszcze ze Średniowiecza, nie przeżył swojego XVI wieku — epoki wojen religijnych i budowy, także na planie teoretycznym, sprawnie działających monarchii absolutnych. W tym sensie działalność Ruchu Palikota jest działalnością pożądaną, jeśli tylko rzeczywiście jest w stanie doprowadzić do wybuchu wojny światopoglądowej w Kraju Przywiślańskim. To z takich rozdzierających dotychczasowe życie wspólnot wstrząsów wzięły się reakcje i próby technicznego ich zażegnania w postaci teorii suwerenności. Jean Bodin i Thomas Hobbes byli świadkami krwawych wojen religijnych i aby zapobiec ich wybu∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

chaniu w przyszłości, wymyślili właśnie zneutralizowane, opierające się na możliwie świeckiej racji stanu monarchie absolutne. Nie trzeba nikomu przypominać, że w Cebulandii nigdy nie doszło do podobnego obrotu spraw. Życie społeczno-polityczne w tym kraju dalej opiera się na archaicznej Gemeinschaft, na histerycznych instynktach i fałszywej moralności stada. Atawistyczni tubylcy, wciąż dysponujący wielomilionowymi rezerwami, nie myślą o sobie inaczej niż w kategoriach transhistorycznego „my”, natychanego obecnym we wszystkich epokach naraz i głoszącym ich dziejową misję duchem. Dysponują paroma totemami, dość wydajnie strukturyzującymi społeczną materię. Co dziwne, ta masa wciąż żyje i działa; dość wspomnieć o ruchawkach solidarnościowych oraz smoleńskich. Słowem-kluczem, a także obiektem najwyższej czci tego plemienia, jest „naród” — bliżej nieokreślony, rozlazły, pseudo-organiczny byt, w imię którego potrafi się domagać bezsensownej śmierci milionów. Ten słynny naród jest wszechobecny i ciąży nad dziejami tego nieszczęsnego kraju od bez mała tysiąca lat. Stoi za jego zwycięstwami, których zazwyczaj się wstydzi, oraz klęskami, będącymi żelaznymi punktami polackiej dumy. Nie wiadomo skąd przybył, czemu tak długo się tu zasiedział, kiedy wreszcie się ulotni i da ludziom żyć ich prywatnymi życiami. Jeśli więc jeśli w przypadku tego kraju można mówić o jakiejkolwiek podmiotowości — będącej raczej inercją zastygłych kloców powstałych w drodze erupcji tellurycznych otchłani — to jest ona absurdalnie zbiorowa, stadna, etniczno-biologiczna. W Generalnym Gubernatorstwie nigdy nie było miejsca dla człowieka, autonomicznej jednostki. Paradoksalnie — bo mimo znanego sarmackiego warcholskiego „anarchizmu” — polacki Lewiatan nigdy nie był agregatem zmechanicyzowanym i rekonstruowanym z pojedynczych, izolowanych elementów. Polskość zawsze była hydrą. Multiplikowała się i multiplikuje dalej w wyniku doznawanych ran, czy może właściwiej: od dostawania kopów w dupę. Odebranie życia narodowi jest naszym pierwszym zadaniem, jeśli chcemy ofiarować je człowiekowi. Ale jego też uśmiercimy — o to możecie być spokojni. Wszystko po kolei. Zdekonstruować. Zaorać. Ekspatriować. Wyleczymy was ojkofobią. Elo. — Rejczi 31


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ

16 stycznia 2013

Modernization now! Nieszczęściem Kraju Kalekiego Orła jest wielokrotne rozpoczynanie modernizacji przez różne panujące nad nim władze i niedokańczanie jej w efekcie zbyt szybkich zmian tychże zmian. Począwszy od końca XVIII wieku, mieliśmy do czynienia z wcielaniem w życie chyba dziesięciu różnych projektów modernizacyjnych (trzy zaborcze, napoleoński, ogólnie ujęte miejscowe, II RP, nazistowski, sowiecki, PRL-owski, post-okrągło-stołowy itd.), które dodatkowo można rozczłonkować na kilkadziesiąt pomniejszych odmian adekwatnych wobec ich ideologicznych protagonistów. Niestety, wszystkim im nie było dane utrzymać się odpowiednio długo; następowały kolejne zerwania, padały obietnice, powstawały nadzieje i tak acefaliczny polackenfest odgrywał się w najlepsze. Tutejszemu ludkowi właściwy jest kompleks bycia przekonanym o swojej przynależności do tzw. Europy czy Zachodu oraz nieustanne porównywanie się z krajami uznawanymi za historycznych wygrywów. To mimetyczne pragnienie pozostaje żywe od wielu dziesięcioleci. Mimo to często nastaje się jednak na jakiś Sonderweg, pozytywnie wartościuje własną odmienność (czyt. niższość) cywilizacyjną, mówi o wielości dróg do nowoczesności. Polakowie nigdy nie są zdecydowani na coś do końca. Efektami tego jest dość silna w lokalnej polityce pozycja stronnictw i idei atawistycznych, wyrażających plemienne urojenia. Dodatkowo, co jest szczególnie dla mnie denerwujące, w te awanturnicze programy nader często wplątuje się katolicyzm. Religia nigdy nie miała w tym kraju łatwo. Od połowy XVII wieku uległa niemal całkowitej nacjonalizacji. Ona, objawiona i uniwersalna, została skrojona na zmysłowe potrzeby polackiego postpogaństwa — do tego naprawdę niewydarzonego, bo przecież słowiańskiego (porównajmy je sobie z innymi indoeuropejskimi panteonami bóstw). Ale mniejsza z tym. W Polszy nawet system komunistyczny zszedł na psy, obrócił się w małostkowe i przaśne (chtoniczne, lunarne itd.) dziadostwo. Podziwiajmy więc Leszka Kołakowskiego z dawnych lat: „Myśmy chodzili i nosili czerwone gwiazdki z sierpem i młotem, śpiewaliśmy piosenki ze słowami Bruno Jasieńskiego, która się kończyła «o Polską Republikę Rad». Nosiliśmy nagany w kieszeniach, przyjaźniliśmy się z bezpieką, takich 32

nas było niewielu na uniwersytecie. Myśmy w zasadzie nienawidzili tej nacjonalistycznej frazeologii gomułkowskiej. Tej, co głosiła — demokracja, naród, Maria Konopnicka, Kościuszko. To wszystko bzdura. My jesteśmy komunistami i chcemy komunizmu”! Platforma Obywatelska (mam szczerą nadzieję, że to jej przypadnie zrealizować dziejową misję modernizacji) powinna ogłosić plany budowy metra w każdym mieście wojewódzkim. Po pierwsze, z pewnością zmobilizowałoby to wyobraźnię, a może nawet entuzjazm mas. Po drugie, w wydatny sposób ułatwiłoby komunikację w wielkich miastach. Po trzecie, wpłynęłoby funkcjonalnie na działanie miasta, jego poziom technicyzacji — bycie żywą, wyrastającą z rzeczywistych podziemi maszyną. Po czwarte wreszcie, jako skutek tego wszystkiego, umniejszona zostałaby rola człowieka, został on zredukowany do roli komponentu cyborgicznego systemu, a sam pogrążyłby się w większej anonimowości, jednostkowości, coraz bardziej przesuwając odpowiedzialność za dużą część swoich czynności życiowych na bezimienne struktury techniczne. Przyzwyczaiłby się do milczącego penetrowania betonowych tuneli, odchodząc wreszcie od towarzystwa pstrych i rozgadanych biedachatek. Być może bowiem pierwszorzędnym wymiarem socjalizacji jest architektoniczny. Coś, co nazwałbym funkcjonalno-tożsamościowym upodmiotowieniem jednostki, dokonuje się poprzez codzienne doświadczenie krajobrazu: rozkładu zieleni, kształtu i koloru budynków, siatki ulic, stosowanej komunikacji. Stylu tego wszystkiego. Nie można nawet próbować stać się Europejczykiem, będąc zanurzonym w krajobrazie jakiegoś Radomia, Rzeszowa czy innego Lublina. To znaczy — można, ale przy całkowitym porzuceniu uprzedniej „tożsamości” na rzecz statusu ponowoczesnego nomady (co w sumie jest pozytywne). Między tymi dyspozycjami nie istnieją żadne łączące je schody, lecz zalega przepaść, otchłań, którą można tylko przeskoczyć. Z czysto osobistych względów estetycznych uważam wprawdzie, że pierdolnik zwany Warsiawą należałoby wyburzyć (a stolicę przenieść choćby do Łodzi), to dla celów modernizacji można ją jednak zachować, a nawet powielić. Proszę zobaczyć uchwycone

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


WIŚNIEWSKI: BASTION LOGIKI SAKRALNEJ z dalekiej (wysokiej) perspektywy ujęcia zeszłorocznego listopadowego Marszu Niewydarzoności płynącego ciurkami między wielkimi szklano-stalowo-betonowymi klocami. Szczyt groteski, ale jakiś Zeitgeist idzie w tym wyczuć. Jeden ruch i robactwo zgniecione. Ten kraj potrzebuje przynajmniej połowy, a najlepiej całego wieku stabilnych rządów zapadnickiego liberalizmu. Jak najśmielszego aplikowania inżynierii społecznej w możliwych aspektach. Żeby społeczne koszta okazały się jak najwyższe. Żeby ten atawistyczny ludek uległ wreszcie całkowitemu przemieleniu, zapomniał o swoich przodkach, „wartościach”, „dziedzictwie” i wszystkim innym z czym tak absurdalnie się obnosi. Żeby nie było już jego świętych dębów, płaczących brzóz i zielonych pól, jego chat, dworków i wozów, jego miejsc chwały, pamięci poległych, martyrologii i powstańczych nor. Ktoś w końcu powinien zalać to wszystko betonem i asfaltem, wypełnić stalą i szkłem, opleść światłowodami i bezprzewodowym Internetem. Zaprowadzić „cywilizację”.

Wówczas wiele rzeczy byłoby prostszych. Ludek straciłby dysonans między swoją codzienną kondycją a tym, co ogląda w telewizyjnych reklamach i wiadomościach ze świata. Obranie jakiejkolwiek, zwłaszcza wysublimowanej postawy światopoglądowej (nie ukrywam, że myślę tu o bliskim mi ogólnie pojętym tradycjonalizmie) wymagałoby porządnego przepracowania zdobywanej abstrakcyjnej wiedzy z własnymi dyspozycjami. Może wreszcie przepadliby typowi dla tego kraju idealiści „z wychowania”, z przyzwyczajenia, a tak naprawdę — z przypadku. Żeby niniejsza notka nie zamykała się w samych jadowitych wyziewach mojej duszy antyhumanisty, a także by nadać merytorycznego kontekstu wydzielonym tutaj opiniom, pragnąłbym polecić czytelnikom lekturę pewnych książek: Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą Jana Sowy, „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności Marshalla Bermana oraz, dla kontrastu, Nigdy nie byliśmy nowocześni. Studium z antropologii symetrycznej Bruno Latoura.

Votum separatum redaktora Miszczyka: Lubię czytać o dziwnych światopoglądach, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzam. Lubię też podążać za dziwnym tokiem myślenia niektórych osób. Są jednak wyjątki, takie jak np. redaktor Wiśniewski. Czytając jego artykuły próbowałem znaleźć jakiś sens w tej ideologii, jej celach i jej metodach. Na marne. U redaktora Wiśniewskiego jest wszystko: reakcjonizm, modernizacja, religia, ojkofobia, feminizm, mizoginia, komunizm, konserwatyzm, faszyzm, chaos i przemoc. Wszystko oprócz jednego: sensu.

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

33


Tygielek tradycjonalisty

Rubrykę prowadzi: Zasina

11 stycznia 2013

„Dookoła miasto całe właśnie kładło się spać (...)”

Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam. Nic gorszego na świecie nie przytrafia się nam. Nie wierz nigdy kobiecie, nie ustępuj na krok, bo przepadłeś z kretesem nim zrozumiesz swój błąd; ledwo nim dobrze pojmiesz swój błąd, już po tobie...

Podświadoma sugestia brzmi: stało się coś złego, BARDZO ZŁEGO, a nieznajomy prawdopodobnie brał udział w wydarzeniu. To spekulacje, ale nasuwają się same (jest to dość zręcznie zaprogramowane): wypadek, samobójstwo, zbrodnia (?). Ze słów wypowiedzianych przez mężczyznę wieczorem „przy papierosie” można wyciągnąć wniosek, że cała sytuacja mogła być spowodowana przez kobietę, a wers: ledwo nim dobrze pojmiesz swój błąd, już po tobie... częściowo potwierdza spekulacje. Jako, że odkryliśmy (po raz n-ty), że kobiety są źródłem zła tego świata (tylko proszę bez fochów ), tak więc do Nich przede wszystkim ostatnie akapity: ;)

Ta piosenka zawsze robi na mnie wrażenie, lekko zachrypnięty głos, niestety już nieżyjącego Romualda Czystawa, kompozycja (riff) charakterystyczna dla Jana Borysewicza oraz niezapomniany image Budki Suflera z początku lat osiemdziesiątych. Tylko kilkanaście utworów (różnych zespołów) darzę podobnym sentymentem. Tekst opowiada o na pozór zwyczajnej sytuacji, choć można przypuszczać, że mógł zostać napisany przez Andrzeja Mogielnickiego na skutek dość nieciekawych doświadczeń osobistych (niekoniecznie akurat swoich). Z „tła” wyłania się postać mężczyzny o niepewnym wzroku. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale cała ta sytuacja sugeruje mi, że ów mężczyzna był mocno przygnębiony, być może apatyczny. Nieznajomy z oczami utkwionymi gdzieś w mrok prosi „o ogień”. Po przypaleniu papierosa i wciągnięciu dymu, dzieli się z narratorem (prawdopodobnie swoim) doświadczeniem:

Drogie Panie, Mówcie częściej swoim mężczyznom o co Wam chodzi, bo jak nie powiecie o co Wam chodzi, to my nie będziemy wiedzieli o co chodzi. (parafraza cytatu nieznanego/-ej internauty/-ki)

Coś, co da się powiedzieć, da się powiedzieć jasno. (L. Wittgenstein)

Po czym znika w mroku. Słowa nieznajomego długo dźwięczą w uszach narratora — do tego stopnia, że nie może spokojnie przespać nocy. Następnego dnia nie może sobie przypomnieć czy to właśnie nie nieznajomemu mężczyźnie, spotkanemu późnym wieczorem niedaleko domu narratora, poświęcony jest materiał w „dzienniku”.

34

Oczywiście Wittgenstein następnie mówi, że o czym nie można powiedzieć, o tym należy milczeć, błagam — nie milczcie! My, mężczyźni o umyśle skomplikowanym mniej więcej jak budowa cepa bardzo potrzebujemy od Was silnych wskazówek (na „TAK” i na „NIE”). Tylko tyle i aż tyle.

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY 14 stycznia 2013

Sex sells, czyli rzecz o (anty?)kulturze obecnych czasów Ostatnio zauważyłem (wróć — może nie ostatnio, ale to zjawisko ostatnimi czasy zaczyna być dość frapujące), że tzw. „czołowe” produkcje (kinowe, telewizyjne, książkowe, muzyczne — zupełnie nie ma znaczenia) masowe, czyli nie ukrywajmy — powstałe ku uciesze gawiedzi (albo jak kto woli na tzw. „piątkowy wieczór”), zupełnie w ten sam sposób, co spektakularne egzekucje i inne palenia czarownic (w czasach słusznie minionych) są przesycone seksem, a jeśli nie seksem, to bezpośrednimi, prymitywnymi do niego nawiązaniami. Z czasów „komuny” (czyli również słusznie minionych) bardzo niewiele pamiętam, ale podobno obiegowe wśród mężczyzn były dyskusje n/t tzw. „momentów” w filmach. Owymi „momentami” nie było nic innego jak uroczo wplecione sceny erotyczno-łóżkowe (któż by pomyślał w tak purytańskich czasach — drogi czytelniku zerknij proszę na np. artykuł Karoliny Wichowskiej pt: „Seks w PRL”, „Sztukę kochania” — niezapomnianej dr Wisłockiej, niektóre z publikacji dr. Jaczewskiego albo „wczesnego” prof. Starowicza), czyli innymi słowy takie przy których zasłania się oczy małym dzieciom, większe wyprasza z pokoju, albo po prostu zmienia kanał. Oczywiście „obyczajność” zamierzchłej epoki walki klas wynikała tylko i wyłącznie z nastawienia ideologicznego, ponieważ zbyt wiele (o tym co było „zbyt” oczywiście decydowała cenzura) nagiego, kobiecego ciała kojarzyło się wtedy ze zgnilizną zachodu, choć mniej więcej w tym samym czasie (jak na ironię) jedyna słuszna idea Dżucze w Korei Pn. przeżywała rozkwit wolności seksualnej (oczywiście jednostronny, bo to Wielki Przywódca był jedyną słuszną stroną aktywną — zainteresowanych odsyłam do pokaźnej liczby artykułów nt. „Z kim kima Kim” publikowanych w tzw. „dalekich internetach”). Tak czy siak przyszło mi żyć u progu XXI wieku i... no właśnie. Biała gorączka mnie czasami bierze (dosłownie i w przenośni, a naprawdę nie chcę używać wiązanki nieparlamentarnych wyrazów) od oglądania n-tej reklamy prostamolów, permenów (i innych spod znaku „niebieskich tabletek”), podpasek, leków wydłużających to i owo (tutaj należy się cytat z fenomenalnego dr. S. z zajęć z psychologii na które

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

przez pewien czas uczęszczałem: „stosunek trwa góra 8–9 minut, a mężczyzna średnio na świecie ma to samo ±2cm odchylenia od średniej”), panien w bikini (co ciekawe swoją budową anatomiczną rażąco odbiegających od standardów „wytrzymałościowych” ciała ludzkiego), rewolucyjnego środka wspomagającego podniecenie u kobiet i wielu innych takich „smaczków” — ręce opadają. Jest takie całkiem dobre powiedzenie wśród rolników: „Co za dużo to i świnia nie zje”. Tak, przyznaję bez bicia — mam swoje wady i chwile słabości, ale naprawdę, parafrazując kolejne powiedzenie: „z seksem/erotyką jest jak z solą”, zepsuć obiad łatwo. A przecież również w tym temacie wyraża się piękno ludzkiego życia. Przez działania wymienione jak wyżej powszednieje (i co gorsza robi się nudne). Seks nie jest fajny a priori — raczej a posteriori, a dodatkowo dlatego, że w normie nie mieści się potrzeba mienia go 20 razy na dzień (vide: „Californication” z kiedyś lepszej klasy, teraz nawet bardziej niż nieco sfilcowanym Duchovnym). Nie — nie jestem oziębły (chociaż nie jestem zbyt wylewny), ale wychodzę z założenia, że chodnik w piątkowe popołudnie (kiedy większość wraca zmęczona po pracy do domu) nie jest odpowiednim miejscem na robienie sobie vice versa organoleptycznej analizy budowy jamy ustnej z wykorzystaniem (nie tylko) czubka języka i oczywiście sobotnie popołudnie na Trakcie Królewskim w Warszawie nie jest dobrym miejscem do analizy materiału, z którego zrobiony jest tył spodni należących do kobiety idącej po mojej prawej/lewej (wersja dla mańkutów) stronie. Panowie — trochę szacunku, kurczę! Postuluję 3 razy TAK: TAK — jestem dojrzałym człowiekiem i potrafię się zachować (wiek nie ma znaczenia), TAK — zakazany owoc prawie zawsze lepiej smakuje (a tzw. „kac moralniak” to temat na inny felieton), TAK — jak w reklamie jednej z reklam — „śmiało, bądźmy delikatni”.

35


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY

Problem „nie do rozwiązania”

26 stycznia 2013

Bardzo lubię książki Kirsta, trochę niepoprawne politycznie jak na te czasy, bo nazwał Niemców czasów II wojny światowej „Niemcami” (bez znaczenia na przynależność: „jedyna słuszna partia”, Wehrmacht, SS, etc.). W tym miejscu chcę podziękować Panu Markowi — mojemu dawnemu nauczycielowi fizyki w liceum. Fizyka fizyką, pomimo nadludzkiego wysiłku włożonego przez Niego, żeby nam coś do pustych łepetyn włożyć — dużej części z tego już nie pamiętam(y) (tak nawiasem mówiąc, to zasady ruchu zrozumiałem dopiero na I roku studiów po jakim takim opanowaniu fragmentów rachunku różniczkowego) — jednak przekonanie do książek Kirsta pozostało. Po lekcjach fizyki wyrobiłem w sobie dodatkowo dwa przekonania: „Nic nie jest takim — jakim się wydaje” oraz „Należy zawsze wysłuchać drugiej strony, żeby wyrobić sobie własne zdanie”. Panie Marku — dziękuję, to były lekcje, których nigdy nie zapomnę. Ad rem. Akcja rozgrywa się przy końcu wojny, podczas zajęć w szkole oficerów Wehrmachtu. W pewnym momencie porucznik Karl Kraft zadaje swoim uczniom (kandydatom na stopień oficerski Wehrmachtu — „Fabryka oficerów”) problem do rozwiązania. Otóż wyobraźcie sobie, że jesteście na balu (jako uczeń szkoły oficerskiej) razem z wyższą kadrą (m.in. wykładowcami tejże szkoły) i tańczycie z żoną jednego z wysoko postawionych oficerów (np. szefa szkoły). Podczas tańca wpada wam monokl za dekolt partnerki (o dość wydatnym biuście). Co robić w takiej

Potrójny filtr Sokratesa

sytuacji: poprosić o zwrot, próbować wyjąć samodzielnie? Problem dla młodych ludzi okresu wojny, chcących uchodzić za prawdziwych dżentelmenów, dodatkowo aspirujących do piastowania wyższych stanowisk w siłach zbrojnych wydał się straszliwie gorszący. Co więcej, porucznik Kraft, wyposażony w dużą dawkę ironii, torpedował każdą z udzielonych przez uczniów odpowiedzi ku uciesze swojego dobrego znajomego — kapitana Federsa (wykładowcy taktyki w tejże szkole). Po zakończeniu zajęć problem pozostał bez rozwiązania, a „gorszący przypadek” doszedł do uszu pozostałej kadry oficerskiej. Wielce niezadowoleni oficerowie postanowili wnieść skargę do dyrektora szkoły — gen. Modersohna (przedstawiciela „starej pruskiej szkoły wojskowej”). Generał popatrzył beznamiętnie na plujących jadem w stronę Krafta wykładowców i wycedził przez zęby, że ktoś kto nosi monokl w tak młodym wieku, musi być fircykiem (czyli ni mniej ni więcej — przepraszam za wyrażenie: „odpicowanym lalusiem”), a jeżeli jest fircykiem — nie może być oficerem — przynajmniej nie w jego szkole. Cała sytuacja jest z pozoru poważna, gdy jednak spojrzeć głębiej — wydaje się raczej być kuriozalna: szefostwo urażone (po części zapewne ex officio) „gorszącą” sytuacją udaje się do dyrektora, prosząc o relegację młodego wykładowcy o dość niekonwencjonalnym podejściu (wynikającym z... zapraszam do lektury). Historia od czasu do czasu tu i ówdzie się powtarza. 31 stycznia 2013

Czyli dlaczego nie mam już konta na „Twarzoksiążce” Wszyscy prawdopodobnie znają starą anegdotę o So— Drugi filtr nazywa się Filtrem Dobroci. Czy to kratesie, mianowicie: co chcesz mi powiedzieć, jest dobre dla mnie albo dla Do Sokratesa przechadzającego się po Agorze pod- mojego ucznia? szedł nieznajomy z nowiną: — No nie, z pewnością nie jest... — Trzeci filtr nazywa się Filtrem Użyteczności. czy — Sokratesie, Przed chwilą dowiedziałem się czeto co chcesz mi powiedzieć jest użyteczne dla mnie albo goś o jednym z Twoich uczniów. dla mojego ucznia? — Przed powiedzeniem mi czegokolwiek musisz — Trudno powiedzieć, raczej jednak nie.... przejść przez potrójny filtr. — Poczekaj, niech określę sytuację, w której się — Nie wiem co to jest ten filtr... znaleźliśmy. Przychodzisz do mnie chcąc mi przeka— Pierwszy filtr jest Filtrem Prawdy. Czy jesteś zać jakąś wiadomość o moim uczniu, która jest dla absolutnie pewny, że to co chcesz mi powiedzieć jest niego nieprzyjemna, która nie ma żadnej użyteczności prawdą? dla mnie i o której to wiadomości nie jesteś nawet pe— No nie... ja właściwie tylko usłyszałem...., ktoś wien czy jest prawdziwa. Nie uważasz wiec, ze lepiej mi powiedział... byłoby abyś zamilkł, niż ją opowiadał? 36

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY — Tak, Sokratesie, masz rację. Zmilczę więc. I tak to Sokrates nie dowiedział się, że żona zdradzała go z Platonem.

Alana Sokala, czy też sprawa dotycząca nieistniejącego H. Batuty, patronującego jakoby jednej z ulic Warszawy);

Kiedyś („dawno, dawno temu, za górami, za lasami i siedmioma routerami...” — bez przesady, aż tak stary jeszcze nie jestem, chociaż w sumie przynależność do „Pokolenia DOS-a” silnie zobowiązuje) byłem ogromnie zainteresowany życiem innych ludzi w aspekcie tego, co przekazują poprzez tzw. portale społecznościowe. Niestety — w tym miejscu muszę pewnie rozczarować bardzo wiele osób, bo tzw. „Facebook”, rozpropagowany przez niejakiego Marka Zuckerberga — w zasadzie nie jest żadną nową ideą, zupełnie zresztą jak każde urządzenie z serii iCOŚTAM (oczywiście jestem strasznym zazdrośnikiem i prawdopodobnie nigdy nie będzie mnie stać na to „cacko” — tak BTW, jeśli ktoś szuka skutecznej grupy wsparcia w przypadku uczulenia na jabłka — polecam blog Ogrodnika Januarego). Przyszło mi właściwie żyć w epoce portali społecznościowych. Po kolei miałem okazję obserwować wielki boom związany z powstaniem (i nierzadko zgonem) Grona, Naszej Klasy (dziś: NK — miejsce spotkań), Facebooka, GoldenLine, Elity Polski (to był właściwie bardzo ciekawy przypadek — zainteresowanych odsyłam do archiwum stron internetowych) LinkedIn, Google+, Twittera (nie jest to sensu stricto portal społecznościowy, chociaż jeśli niektórzy z prominentnych przedstawicieli klasy politycznej przekazują istotne informacje jedynie za pomocą „ćwierkadełka”, to zaprawdę: „źle się dzieje w państwie Polskim”) i wielu, wielu innych. W zasadzie idea szczytna — łączymy ludzi o podobnych zainteresowaniach, mających podobne zdanie, podobnie zorientowanych politycznie, pracujących w podobnych branżach etc., zupełnie jak w wypowiedź klasyka gatunku: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”. (A nie mówiłem, że historia ma tendencje do powtarzania się?) Ale jak się ma stara anegdota o Sokratesie do reszty? Wbrew pozorom analogie są uderzające:

• secundo, à propos Filtra Dobroci: nie chodzi tutaj o rozpatrywanie wiadomości pod kątem dobra/zła (oczywiście częstsze są te złe), raczej — czy przedstawione dane są wystarczająco rzetelne, aby wyciągnąć z nich konstruktywne wnioski; zamieszanie powstałe z nadmiarem informacji jest zjawiskiem w mojej opinii wielokrotnie bardziej szkodliwym niż niedosyt tychże — doprowadza to do sytuacji, w której muszę czasami śledzić wiadomości pochodzące z różnych (nierzadko stojących do siebie w opozycji) źródeł, aby móc wybrać jedynie to co się powtarza, Filtr Dobroci działa podobnie jak Filtr Prawdy;

• primo, à propos Filtra Prawdy: sztandarowa maksyma dr. House’a, mówi, że „Wszyscy kłamią”, a skądinąd wszelkie portale społecznościowe pełne są badziewnych (IMO) akcji typu: „polub na facebooku, a dostaniesz niebieski śrubokręt”, czy „polub nas na fejsiku” — istny drive to (be) screw(ed), odrębny natomiast przypadek stanowią wszelkie próby trollingu czy też szyderczego ironizowania (np. mój ulubiony „żarcik”

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

• tertio (primo-ultimo) à propos Filtra Użyteczności: czy naprawdę każda informacja typu „Jem pierogi.”, „Idę na spacer.”, „Robię zakupy.”, czy też (o zgrozo!!!) „Idę do łazienki.” jest dla mnie użyteczna w aspekcie posiadania iluś tam znajomych i podświadomego czytania wszystkiego, co raczą spłodzić; kolejnym znaczącym utrudnieniem jest prowadzenie dyskusji na różnych forach (co wolę robić oko w oko z adwersarzami), czasami jeden grymas albo zmiana tonu powoduje, że pojawia się „prawie”, a jak powszechnie wiadomo „prawie robi wielką różnicę”. Zaciekli krytycy takiego podejścia prawdopodobnie wysuną zaraz w moją stronę działa Navarony, grzmiące, że przecież całe społeczności żyją na facebooku (np. Rekurencje, żeby daleko nie szukać). OK, tu się zgadzam, ale na szczęście strony tego typu dają możliwość podejrzenia zawartości bez logowania się (pozdrawiam m.in. CCCLPDBDBDB, Rekurencje, Sztuczne Trollki i Polecam Poczytać Kardaszewskiego — wprowadzają troszkę niepokoju, ale i równowagi do świata). Summa summarum „Umarł król — niech żyje król” — za jakiś czas prawdopodobnie powstanie następny nowy i jedyny słuszny portal społecznościowy, a ja będę mógł spokojnie napisać kolejny felieton n/t pustelniczego życia „starego konia” posługującego się jedynie skrzynką e-mailową, jakimś tam komunikatorem i telefonem komórkowym (takim który ma funkcję dzwonienia w obie strony). „Bo ja byłem hipsterem zanim to się stało modne”.

37


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY

5 lutego 2013

Vox per viam À propos neofitycznego ateizmu Czytając (mniej-więcej) artykuły: Latający Potwór Ryfiński (p. str. 27) (mniej; red. Świtalskiego) oraz „podstawę programową” ukształtowaną przez red. Zdanie1 (więcej), pragnę podzielić się garścią własnych przemyśleń dotyczących „Neofitycznego ateizmu” (dalej w tekście: NA, nawiasem mówiąc skrótem tym bardzo często oznacza się puste miejsca w różnych arkuszach obliczeniowych, dlatego też uważam jego użycie za jak najbardziej uzasadnione). Jak już zostało napisane, NA nie jest tam jakąś straszną nowinką na tle społeczno-filozoficzno-(pseudo)kulturalnym. Jakby nie było — z NA póki co żadna kultura się jeszcze nie ukształtowała, ale jestem bardzo cierpliwy, poczekam, może jeszcze dożyję. Sam doświadczyłem obecności przedstawicieli ruchu NA, tyle, że w sporo starszym środowisku, niż popularna „Gimbaza”. Argumentacja jednych i drugich jest w miarę podobna (jakościowo jak i ilościowo), a „starszyzna” ma czasami może większe tendencje do jadowitości, choć nie jest to żadną regułą.

red. Zdanie) „KRK to samo zło” urosła już prawdopodobnie do rangi dogmatu (a, tfu... „dogmat” mógłby się jeszcze źle kojarzyć), a raczej aksjomatu (pseudo)ideologii NA. A propos cytowania — nie chcą być jakimś strasznym marudą-zgryźliwcem, ale chcę nadmienić iż cytaty z tzw. „memów” oraz zabawnych filmów z serwisu YouTube nie mogą stanowić głosu w poważnej dyskusji. Nie wiem czemu, ale „bardziej gimbusiarscy” zwolennicy NA upodobali sobie zwłaszcza film „Zeitgeist” (tak, oglądałem — adwersarzy trzeba dobrze poznać) oraz Richarda Dawkinsa (moim zdaniem jedna z wypowiedzi RD dotycząca niesprzeczności ateizmu z tzw. „Teorią Wielkiego Projektu” sama w sobie się nie klei i od tego czasu RD stracił wiele w moich oczach), natomiast „Ci bardziej oświeceni” sięgają po cięższy kaliber: Stephena Hawkinga (chociażby Krótka historia czasu), czy wypowiedzi Bertranda Russella. Serce rośnie na widok tych drugich (nie jest ich jednak zbyt wielu), co prowokuje czasami do całkiem poważnych dyskusji (Russell był jednym z nauczycieli Wittgensteina i to właśnie na Jego filozofii Wittgenstein oparł swój Traktat, chociaż Russell był niewierzący, a Wittgenstein — jeśli odnieść się do „Traktatu” — nie). A tak zupełnie przy okazji polecam strzępki wywiadu z Russellem zamieszczone gdzieś w czeluściach YouTube’a.

À propos obsesji jaką jest Kościół Katolicki Rytu Rzymskiego, pragnę nieco bardziej sprecyzować — Kościół Rzymskokatolicki (dalej: KRK) jest w moim odczuciu głównym celem NA. Niestety, NA wydaje się być bardzo mocno skoligacony ze środowiskiem LGBT i tzw. „multi-kulti” o olbrzymiej tolerancji dla wszystkich (oprócz oczywiście katolików), co do opiDo „strzelania (przede wszystkim sobie) w stopę”, nii panującej zwolenników Ruchu Palikota — zgadzam się, ponieważ zajadłość tego środowiska jest już pra- nie będę się odnosił, bo prawdopodobnie nie warto — wie legendarna. Niby tolerancja, ale niestety tylko dla zainteresowani tematem mieli zapewne okazję oberwać może jakąś niegroźną drzazgę rykoszetem. „członków Klubu Fajnych”. Drogi red. Zdanie, przypominam o pedofilii wśród duchownych KRK, oczywiście „ksiądz katolicki” stał się już (w tzw. Fajnych Mediach) prawie synonimem pedofila, przeciw czemu stanowczo protestuję, bo takich uogólnień nie należy po prostu wyciągać. Raz, że jest to (jak sam już napisałeś) statystycznie nierzetelne, a dwa: „Audi et altera pars”, a komuś jak widzę (w czasach bardzo szybkiego dostępu do wszelakich informacji ze świata) nie chciało się uwzględnić podobnych przypadków występujących równie często wśród duchownych innych religii (niestety polskie media o tym milczą jak zaklęte, więc do wyszukania potrzeba jednak jakiej takiej znajomości języka angielskiego). Chciałbym również nadmienić, iż z własnego doświadczenia maksyma (parafrazując 1

38

Wszystkie następne punkty wypowiedzi red. Zdanie odnoszą się do (jakże nieudolnie!) stosowanych chwytów erystycznych wg Schopenhauera (Erystyka czyli sztuka prowadzenia sporów), jednak w mojej opinii dominują: Argumentum ad personam, Argumentum ad auditorem, Argumentum ad ignorantiam („Przecież Boga nie ma bo nikt jeszcze nie udowodnił że jest, a Ty tego nie zrobisz”, czy też: „Czy Bóg może stworzyć kamień, którego nie może podnieść” — sic!) i Argumentum ad verecundiam (por. „instytucja Mędrca”). Oczywiście stężenie chwytów erystycznych (i ich skuteczności) zależy tylko i wyłącznie od cech personalnych adwersarza, choć w przypadku ich wyczerpania — pozostaje zawsze stara i dobra „technika zdartej płyty”, wiążąca się z powtarza-

Zdanie, Neofityczny Ateizm w numerze 1 „Rekurencji”, www.rekurencje.pl/2012/11/10/zdanie-neofityczny-ateizm/

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZASINA: TYGIELEK TRADYCJONALISTY niem wszystkiego od początku, a wtedy prowadzenie merytorycznej dyskusji staje się daleko bardziej utrudnione niż na początku. Reasumując: zwolennicy NA są dość (jeśli nie bardzo) denerwujący, ale też (jak napisał red. Zdanie) nieszczególnie odporni na różnego rodzaju manipulacje (z czego sami nie zdają sobie sprawy, zapewne ku uciesze Tych, którzy ten fakt nagminnie wykorzystują). Przylgnięcie do środowisk politycznych i kulturalnych,

wywodzących się z przedstawicieli (post)lewicy, spowodowane jest tym, że lansują one „nowoczesność”, „tolerancję” i „miłość”. Oczywiście wspomniana „tolerancja” dotyczy tylko i wyłącznie zwolenników KRK, którzy mają cały czas nadstawiać drugi policzek — ehhhh, może by tak na chwilę wrócić do zasad Starego Testamentu? Redaktorze Zdanie — celujesz w samo serce problemu.

Votum separatum redaktora Folty: Red. Zasina, polemizując z red. Zdanie opisuje szeroko intelektualne braki środowiska nowych ateistów. Tekst sam w sobie ciekawy, ale nie mogę się do końca zgodzić. Ateizm to rodzaj światopoglądu. Tutaj się chyba wszyscy zgadzamy. Trzeba jednak pamiętać, że ateiści są zróżnicowanym środowiskiem (o ile w ogóle można ich uznać za środowisko). Dlatego przede wszystkim nowi ateiści nie są reprezentatywni dla całego środowiska. Czym zresztą jest nowy ateizm? Na czym polega jego nowość i skąd wiemy, który ateista jest ateistą nowym, a który nie? Wg Wikipedii, Nowy ateizm to nazwa określająca idee wyrażone w twórczości pisarzy-ateistów XXI wieku, którzy wyznają pogląd, że „religii nie powinno się jedynie tolerować, lecz należy jej przeciwdziałać, krytykować ją i poddawać racjonalnej argumentacji wszędzie tam, gdzie sięgają jej wpływy.” Polski ateizm, o czym pisała „Polityka” jesienią 2011, to zjawisko zróżnicowane, które ma kilka nurtów, przy czym najważniejsze są, moim zdaniem, nurt plebejski i intelektualny. Co tyczy się ateizmu gimnazjalnego, to jest to ateizm plebejski, udający intelektualny. Tak naprawdę większość krytyki KRK to krytyka obyczajowa, a Hawking czy Russel traktowani są jako machiny bojowe, a nie rzeczywiste autorytety. Co ciekawe, Dawkins jest zajadłym krytykiem religii, ale mimo to trzyma się form i zasad. Krytykuje religię jako taką, ale potrafi stanąć do dyskusji. Ateizm gimnazjalny za to atakuje instytucję, nie religię. Różnica ta jest doniosła, ponieważ w ten sposób ludowy ateizm gimnazjalny psuje wizerunek ateizmowi intelektualnemu. Ateizm może mieć różne oblicza. Można twierdzić, że nie ma nic złego w wyznawaniu jakiejś religii, ale przestrzeń publiczna nie jest do tego dobrym miejscem. Można nie mieć nic przeciw uczęszczaniu dzieci i młodzieży na katechezę, jak długo nie odbywa się to ∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

w publicznych szkołach. Można wreszcie krytykować KRK za pedofilię, ale nie dlatego, że miała miejsce, a za zachowanie organizacji wobec tego faktu i tuszowanie sprawy. Poprzez nowy ateizm, ale jeszcze bardziej poprzez plebejski ateizm gimnazjalny, umiarkowana postawa ateistyczna traci siłę przebicia. Dla NA i gimboateistów jest za mało wyrazisty, a dla katolickich konserwatystów i ortodoksów niczym się od nich nie różni: chce zdejmować krzyże i walczyć z rodziną. I pal licho, czy owe krzyże w ogóle powinny były się znaleźć tam, gdzie wiszą i o jaką walkę z rodziną chodzi, skoro nikomu zwalczanie rodziny nie chodzi, ba! Nie wiadomo nawet, na czym taka walka miałaby polegać. Z drugiej strony, ekstremalne nurty ateizmu wzmacniają ortodoksję, dostarczając jej wroga, którego potrzebuje ona jak powietrza. Ekstrema się żrą, a umiarkowani po obydwu stronach, nawet jeśli by chcieli, nic nie mogą zrobić. Red. Zasina wpisuje się zresztą w tę tendencję, ponieważ idee tolerancji nie są wynalazkiem NA, tak samo jak idea postępu. Nie sądzę, żeby ktokolwiek wyznający idee lewicowe był z automatu zajadłym wrogiem KRK. Niemniej jednak historycznie lewica z Kościołem się nie kochają. W Polsce KRK jest nośnikiem idei i myśli, które dla lewicowca i liberała są nie do przyjęcia, toteż lewica i centrolew niejako wpisywane są w ten konflikt. Wbrew temu, co może się niektórym katolikom wydawać, to nic osobistego. Nie chodzi o religię, ponieważ jakakolwiek by ona nie była, zachowując się jak KRK w Polsce, byłaby z automatu w konflikcie z lewicą i centrolewem. Ateizm ma tu niewiele do rzeczy. Tak samo zresztą jak tolerancja. Jeśli ktoś traktuje tolerancję jako cnotę, to przejawom nietolerancji musi się przeciwstawiać. Działa tutaj zasada, że wolność jednego kończy się na wolności drugiego. Skoro jedna opcja światopoglądowa chce narzucić innym swoją wizję świata, to owi inni mają prawo się przed tym bronić. Nie widzę w tym nic dziwnego ani godnego potępienia. 39


Polski zielnik ideologiczny

Rubrykę prowadzi: Zdanie

7 stycznia 2013

Pamflet znaleziony w salce prób Moi drodzy! Na naszej planecie, pędzącej przez galaktyki z prędkością, która niejednemu zakręciłaby w głowie, toczy się wojna. Wojna krwawa, brutalna, prowadzona od tysiącleci przez bezczelne, człekokształtne małpy. Jest to śmiertelne starcie przy którym mitologiczna walka dobra ze złem wygląda jak zabawa patykami. Jest to walka głupich z rozsądnymi. Bój ten rozgrywa się dziś we wszystkich dziedzinach życia, od polityki poprzez naukę, aż do kultury. Wystarczy zerknąć na działalność imperium1 , aby dostrzec, że ufortyfikowane bastiony kretynizmu czają się za każdym rogiem, na każdym polu i w każdej zagrodzie. Sektor muzyki (tak drogi mojemu sercu), na którym się skoncentruję, przeżył ostatnio mały, ale pokrzepiający wstrząs. Otóż około tygodnia temu Google odkrył, że koncerny muzyczne nabijają sobie oglądnięcia na potęgę2 . Na zaprzęgniętej do autopromocji, samopompującej się machinie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Liczniki koncernów zostały cofnięte, teledyski usunięte.

Jack White trwa w tej ciemnej nocy niby Gwiazda Betlejemska — występ na festiwalu Voodoo Experience w Nowym Orleanie, 2012

Któż zdrowy na umyśle wyobrażał sobie, że hegemonia stworzeń bieberopodobnych — stan równie nienaturalny, jak stabilny — kiedyś runie? Marzyliśmy o tym — wielki powrót talentu do mainstreamu, koniec muzycznych półprzetrawionych bełtów i oldboyów z dawnych lat ciągnących za sobą swoje jelita — ale były to tylko i wyłącznie marzenia. Dziś nieśmiało zaczyna się pisać o muzycznej rewolucji. Przykład? Proszę, punkt trzeci3 . Jest tego znacznie więcej. Całkiem prawdopodobne, że czujemy dziś pierwsze drgania szali zwycięstwa. Aby nie stracić szansy należałoby się jednak zastanowić jak to się stało, że na przełomie lat 90-tych XX w. i pierwszej dekady XXI w. ponieśliśmy tak druzgoczącą porażkę.

1

Strona CCCLPDBDBDB — http://www.facebook.com/dlabekidlabekidlabeki http://localm2.com/universal-sonys-youtube-page-stripped-of-over-1-billion-views/ 3 http://www.cracked.com/blog/4-easy-solutions-to-problems-we-all-complain-about/ 2

40

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


ZDANIE: POLSKI ZIELNIK IDEOLOGICZNY praszać do siebie muzyków i organizować ich koncerty przez couchsurfing5 . Można wspierać niekomercyjnych artystów w serwisach crowdfundingowych: Kickstarter, Indiegogo, Polak Potrafi — finansowanie bezpośrednio od odbiorców na pewno wpłynie pozytywnie na jakość muzyki, dla niektórych zespołów to jedyna szansa na zaistnienie. Można pisać artykuły, można je udostępniać. Edith byłaby dumna — Zaz Największymi zwycięstwami głupoty jest legitymizacja, zezwyczajnienie oraz zdobycie powszechnej akceptacji. To wszystko jest możliwe tylko i wyłącznie dzięki bierności ludzi rozsądnych — w końcu mają nad głupimi wielką, oczywistą przewagę. Wina za upadek mainstreamowej muzyki leży więc po naszej stronie. Byliśmy bierni. Patrzyliśmy ze zgrozą, w jakim kierunku idzie cały przemysł. I na patrzeniu poprzestaliśmy. Trzeba więc skłonić ludzi do działania. Takich właśnie małych iskierek jak opisana wcześniej, wstydliwa wpadka sztucznie napompowanych koncernów potrzebujemy. Iskierek takich jak sukces niekomercyjnych artystów. Potrzebujemy też piratów z The Pirate Bay, którzy zabierają przemysłowi pieniądze, potrzebne do nadmuchiwania takich trojańskich person jak Lana del Rey4 .

Mijo Biscan — Przyjemnie było usłyszeć go w domu Towarzysze broni! Jeżeli chcecie znów słyszeć w popularnym radiu kawałki klasy Bohemian Rhapsody ruszcie swoje zasiedziałe tyłki — mocno wierzę w to, że warto — ten zły trend, koszmar Lejdi Gag i Kejti Perrich w jakim się znaleźliśmy da się odwrócić. Jeżeli zależy Wam, żeby przemysł muzyczny poszedł w innym, lepszym kierunku przestańcie płacić i przestańcie milczeć. Wspaniałych artystów nie brakuje — bez nas jednak, wielu z nich nie da sobie rady.

Andy McKee Załóżmy, że przełamiemy w jakiś sposób barierę bierności. Jakie można podjąć działania, oprócz wysadzania w powietrze płyt bełtartystów? Można za-

4 5

Nowa zmiana damskiego jazzu — Melody Gardot

http://www.stuff.co.nz/entertainment/blogs/blog-on-the-tracks/6171244/Lana-Del-Rey-2012s-zero-talent-star http://www.couchsurfing.org/group.html?gid=12850

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

41


ZDANIE: POLSKI ZIELNIK IDEOLOGICZNY 24 stycznia 2013

Wojna z wojną z narkotykami Popularne ostatnio historię samobójstw po wstrzyknięciu marihuany, dosłownych odlotów po kwasie i grzybach postawiły mnie — bądź co bądź eksperta w tych dziedzinach — w niezręcznej dla każdego człowieka pióra pozycji. Trzeba się wypowiedzieć. Zacznę więc od krótkiej refleksji. Od dawna domyślałem się, że celem konserwatywnych umysłów jest umundurowanie rzeczywistości w uszytą z nudy szarość. Po kolei zabierają (lub chcą zabrać) nam możliwość śmiania się ze świętości, zabawy do nocy, dzikich biseksualnych orgii oraz gier i filmów pełnych przemocy. Przyznajmy się szczerze — nie mamy wątpliwości co do braku szkodliwości powyższych. Jeżeli zaś chodzi o narkotyki — nawet niektóre bardziej liberalne osoby przeszywa zimny dreszcz. Czy słusznie? Na pierwszy ogień bierzemy najłatwiejszy przypadek. Jeżeli drogi czytelniku nie paliłeś nigdy marihuany — opowiem Ci pokrótce jak to działa. Zioło przyjmuje się drogą wziewną lub doustną. Nie poleca się zjadać krzaków na surowo, najlepiej zrobić ciasteczka lub przepyszny kanabudyń. Efekty są różne. Relaks, dobry nastrój, śmiech, zwiększona kreatywność, bardziej dokładna samoocena, lepszy odbiór muzyki, sztuki, smaku — to tylko niektóre z pozytywnych efektów tego specyfiku. Jakie są negatywne skutki? Nie tylko pozytywny nastrój jest wzmocniony, może nastąpić przejściowa utrata pamięci krótkotrwałej — po długim zażywaniu występuje syndrom amotywacyjny — czyli ubrany w ładne słowa zwykły wulgarny leń. Po tej suchej wyliczance przychodzi czas na równie suchy efekt uboczny, zwany popularnie sucharą. Jest to zjawisko totalnego braku wilgotności w jamie ustnej — który zwalczyć może zwykła szklanka wody. Drugim ubocznym efektem jest tak zwana gastrofaza. Podczas tego zjawiska dotknięty nim osobnik ma tak wielką ochotę coś przekąsić, że jest w stanie przegryzać ściany. Ilość potwierdzonych historii osób, które zabiły się przez marihuanę wynosi zero. Chyba, że bierze się literalnie powiedzenie o pęknięciu ze śmiechu — wtedy jest to najbardziej zabójczy środek na planecie. Dla amatorów mocniejszych wrażeń zostawiłem grzyby z gatunku psilocybe cubensis. Trzeba przede wszystkim napisać, że niesłychanie ciężko jest opisać przeżycia, których można doświadczyć po tym narko6

42

tyku. Występują dwa charakterystyczne etapy, związane mocno ze sposobem konsumpcji. Pierwszy etap, etap niepokoju zazwyczaj odczuwany jest dosyć nieprzyjemnie (duży wpływ ma ciężkostrawność grzybów — można to załagodzić mieląc je na proszek i dodając soku z cytryny) — powoli odpływa się od rzeczywistości i już nawet prosta gra w makao staje się niemożliwa — przestaje zwyczajnie zależeć na regułach i szczegółach. Drugi etap atakuje kolorowymi halucynacjami znienacka, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przychodzą naprawdę owocne rozmyślania i silny efekt dysocjacji, pozwalający spojrzeć na siebie krytycznie, z boku. Zarówno pozytywne jak i negatywne bodźce są amplifikowane, w skrajnych przypadkach może nastąpić panika i badtrip. Skutki uboczne? Płacz i brak kataru po całym zajściu. Długoterminowe skutki — brak. Ilość ofiar śmiertelnych — zero. Nieprzypadkowo wybrałem te dwa specyfiki. Zapraszam do zapoznania się z opinią lekarzy i naukowców 6 , wykres po prawej przedstawiony jest w sposób dosyć jasny. Ponadto dosyć łatwo otrzymać je w domu, bez ryzyka kontaminacji (grzybnię można zamówić za jeden euro, koszt kukurydzy potrzebnej do hodowli to 3 zł, nasiona konopii są droższe, można je kupić legalnie w sklepach, potrzebna jest też lampa — nic z czym sobie nie poradzisz). Nie żebym twierdził, że narkotyki nie są szkodliwe. Są. Paląc codziennie kilogram zielska staniesz się chodzącym wrakiem, któremu nie chce się wstać z łóżka. Po piętnastu gramach grzybów odlecisz tak daleko, że prawdopodobnie nigdy stamtąd nie wrócisz. Z drugiej strony szklanka soli to dawka śmiertelna dla człowieka. Weź pięćdziesiąt aspiryn i będzie to Twój ostatni ból głowy. Bawić trzeba się z umiarem niezależnie od narkotyku. Dlatego nie rozumiem totalnie tej konserwowej nagonki. Narkotyki są świetne i zabiły mniej osób w naszej polskiej historii niż samochody w jeden długi weekend. Nie widzę, żeby ktoś delegalizował samochody. Całą retorykę związaną z porównaniem do legalnych narkotyków (kofeina, tytoń, alkohol) i wpływem prohibicji na świat przestępczy (Al Capone) chyba znacie, więc ją pominę. Summa summarum moi drodzy krajanie palcie, hodujcie i bierzcie z tego wszyscy. Przyda się trochę koloru i polotu w tym smutnym jak pizda kraju.

http://en.wikipedia.org/wiki/Substance_abuse

mwww.rekurencje.pl/ BKontakt: redakcja@rekurencje.pl


Prawa autorskie • Teksty pojawiające się w Rekurencjach są własnością ich autorów. Artykuły publikowane są na licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa — Na tych samych warunkach 3.0. Odstępstwa od tej licencji, udostępnianie na innych warunkach itp. należy uzgadniać bezpośrednio z autorem tekstu. • Cytowanie artykułów, krytyka, polemika, a także udostępnianie np. na portalach społecznościowych jest dozwolone na zasadach tzw. Fair Use. • Czasopismo Internetowe Rekurencje jest w tym momencie tylko i wyłącznie stroną internetową. Nie posiada ono osobowości ani podmiotowości prawnej, dlatego w sprawach związanych z prawami autorskimi bądź odpowiedzialnością za teksty należy konsultować się przede wszystkim z autorami. • Czasopismo Internetowe Rekurencje jest objęte licencją Creative Commons Uznanie autorstwa — Na tych samych warunkach 3.0 Unported.

Ilustracje Rubryka Sztuczne trollki: CCCLPDBDBDB http://www.facebook.com/dlabekidlabekidlabeki Sztuczne trollki http://www.facebook.com/trollky Polecam Poczytać Kardaszewskiego http://www.facebook.com/PolecamPoczytacKardaszewskiego Rozum i Godnośc Nerda http://www.facebook.com/RozumIGodnoscNerda c 1998/2000, LucasArts Ilustracje do artykułu LucasArts w 3D Ilustracje do artykułów Pamflet znaleziony w salce prób i Not your disco ukradzione z YouTube’a Nagłówki rubryk: Emokulturpolitik — ukradzione z internetów Tygielek tradycjonalisty Autor oryginału: Andrew Balet Licencja: CC-BY-SA Pobrane z: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Menlo_Lab_Cruicibles.jpg Pozostałe — fot.: Łukasz Matuszewski Okładka: Łukasz Matuszewski

FIAT SPISEG PERAT MUNDUS Dokument stworzony z wykorzystaniem LATEX przy pomocy programów Texmaker 3.5.2 oraz MiKTeX 2.9

∞ Numer 1 (2), styczeń–luty 2013

43


Zapraszamy do śledzenia nowych artykułów, komentowania i polemiki na stronach: http://www.rekurencje.pl/ http://www.facebook.com/rekurencje Strona Czytam ‘Czytam “Czytam lewicową publicystkę dla beki” dla beki’ dla beki: http://www.facebook.com/dlabekidlabekidlabeki


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.