20 minute read
LUDO „BOEM” COECK CZŁOWIEK ZE SZKŁA
MARIUSZ MOŃSKI
Z pewnością wielu z was, przypominając sobie wielkie mecze lub wielkie turnieje, zadaje sobie pytanie – czy wynik byłby inny, jeśli zagrałby ten lub inny zawodnik? Podobnie jest w Belgii. Mnóstwo kibiców zastanawia się: czy gdyby 7 października 1985 niebieskie BMW prowadzone przez Ludo Coecka nie uderzyło w barierki na autostradzie pod Antwerpią, to Czerwone Diabły mogłyby pokonać na mundialu w Meksyku wielką Argentynę Diego Maradony? Niestety nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale za to wiem, kim był Ludo “Boem” Coeck i z wielką przyjemnością wam o nim opowiem. Ludo BOEM!
Advertisement
Ludovic Coeck urodził się 25 września 1955 roku w robotniczej dzielnicy Berchem w południowej części aglomeracji Antwerpii (tak samo, jak słynny belgijski sędzia John Langenus). Jak w klasycznej opowieści, od dziecka Ludo marzył o karierze piłkarskiej, a futbol był jego pasją. Godzinami potrafił uderzać piłkę o bramy osiedlowych garażów. Ojciec chciał, żeby syn wytrenował siłę strzału. Nocami moczył futbolówkę w wodzie, by była cięższa. Chłopak, grając na ulicy, był najlepszy. Podobnie było w zespołach juniorskich Berchem Sport, gdzie zaczął trenować w wieku 9 lat. Jak każde małe dziecko, miał również swojego piłkarskiego idola, a był nim słynny włoski gwiazdor, Gianni Rivera. W klubie szybko zdali sobie sprawę, jak wielki talent im się trafił i w wieku 16 lat, w sezonie 1971-1972, młody chłopak został przeniesiony do pierwszej drużyny. Trenerem Berchem Sport był wtedy jeden z największych belgijskich piłkarzy w historii, Rik Coppens. Chciał on, by Ludo zadebiutował w pierwszym zespole już rok wcześniej, ale nie zgodził się na to sędzia główny. Również zarząd klubu nalegał, żeby ostrożnie wprowadzać młodego chłopaka do zespołu. Jednak gdy awans do pierwszej ligi zaczął się wymykać z rąk, Coppens mając kilka kontuzji w zespole, posadził 16-latka na ławce w kluczowym spotkaniu z liderem rozgrywek Beringen. Mecz ten odbył się 6 lutego 1972 roku, a Coeck po wejściu na boisko zdobył zwycięskiego gola dla swojego zespołu. Wysoki chłopak z bujną blond czupryną zachwycił dziesięciotysięczną publiczność. Ludo zapytany po meczu czy miał tremę, odpowiedział:
Podczas rozgrzewki miałem dreszcze w nogach, ale po wejściu na boisko zdenerwowanie minęło i grałem jak zawsze.
W debiutanckim sezonie Coeck wystąpił w siedmiu meczach w barwach Berchem, w których zdobył siedem bramek. Wraz z zespołem wygrał drugoligowe rozgrywki i awansował do 1. ligi. Został jednocześnie okrzyknięty największym talentem w Belgii. Wiadomym się stało, że będą go chciały pozyskać największe kluby w kraju, ale piłkarz i jego ojciec mieli w planach pozostanie w Berchem, aż do momentu zakończenia nauki przez chłopaka. Gdy latem 1972 roku pojawiła się oferta z Anderlechtu, wszystko uległo zmianie. Legendarny prezes Fiołków Constant Vanden Stock wziął sprawy w swoje ręce i zaproponował ojcu Ludo – 10000 belgijskich franków miesięcznie (równowartość
około 250 euro) oraz prywatnego kierowcę, który będzie zawoził syna ze szkoły na treningi i do domu. Ponadto oba kluby uzgodniły kwotę transferu w wysokości 5 milionów franków (150 tys. euro). Dla kibiców Berchem Sport ten transfer był szokiem i uznali swojego pupila za zdrajcę, jednak największe pretensje mieli do zarządu klubu i oczywiście do władz Anderlechtu. W Antwerpii pojawiły się plakaty, na których napisane było:
Porwano dziecko. Opis sprawcy: mężczyzna o fioletowej cerze. Miał na sobie spodnie z dużymi tylnymi kieszeniami, które były wypełnione banknotami.
Wielu belgijskich dziennikarzy twierdziło, że ten zakup przyczynił się do sportowego upadku silnego wówczas klubu, choć miliony z tej umowy bardzo się przydały. Cały transfer do dzisiaj owiany jest tajemnicą i nikt do końca nie wie kto (i w jaki sposób) przekonał Ludo i jego ojca do zmiany planów, i przenosin na Astrid Park.
Odejście Ludo ciężko przeżyłem. Kiedy wyjeżdżałem na wakacje, wiedziałem, że jest zainteresowanie ze strony Anderlechtu, i że negocjacje były w toku. Byłem za granicą, kiedy został podpisany transfer, a dowiedziałem się o tym w rozmowie telefonicznej z dr. Romboutsem (ówczesny prezes Berchem), który nawiasem mówiąc, był moim przyjacielem. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że transfer był satysfakcjonujący finansowo dla Berchem, a występy w Anderlechcie są marzeniem każdego młodego belgijskiego piłkarza. Ale wtedy…
– Rik Coppenstak na temat transferu Ludo.
Ulubieniec Astrid Park
17-letni Coeck, przechodząc do Paars-Wit, dołączył do zespołu, w którym grali m.in. François Van der Elst, Rob Rensenbrink, Paul Van Himst, Hugo Broos czy Gilbert Van Binst. Młody chłopak został przyjęty przez drużynę bardzo dobrze. Gwiazdom RSCA zaimponowała jego pewność siebie i radosne podejście do życia. Donośny śmiech Ludo było słychać wszędzie. Niemiecki trener Mauves Georg Kessler wystawiał go początkowo tylko w meczach rezerw, ale gdy zobaczył, że młodzian jest gotowy do gry, rzucił go natychmiast na głęboką wodę. Niecałe osiem miesięcy po debiucie w Berchem, 26 listopada 1972 roku młody piłkarz został wystawiony w pierwszym składzie, w meczu przeciwko Standardowi. Mecze Anderlechtu ze Standardem to najbardziej elektryzujące pojedynki w Belgii, nazywane potocznie Belgijskim Clasico. Spotkanie zakończyło się zwycięstwem “Fiołków” 3:2, a siedemnastolatek był największą gwiazdą tego widowiska. Grał bezbłędnie. Każda jego akcja stanowiła zagrożenie dla bramki gości. Zaprezentował również swój potężny strzał z dystansu, a Léon Jeck, obrońca drużyny z Liege, który zablokował to uderzenie, długo nie podnosił się z murawy. Po meczu widownia skandowała nawiązując do nazwiska Ludo: Koekoek, koekoek! (Kukułka, Kukułka). Ten przydomek towarzyszył mu przez całą karierę. Miesiąc później, w meczu przeciwko Sint-Truiden VV, strzelił swojego pierwszego gola dla Anderlechtu. Jego gra w kolejnych spotkaniach spowodowała, że został nowym idolem kibiców zasiadających na trybunach Astrid Park. Jednak kluczowym graczem Paars-Wit został w kolejnym sezonie, kiedy to pod wodzą trenera Urbaina Braemsa, Anderlecht zdobył mistrzostwo Belgii. Początkowo był rezerwowym, ale kiedy tylko pojawiał się na boisku, swoją grą udowadniał, że zasługuje na kolejne szanse. Trener Braems wystawiał Ludo praktycznie na każdej pozycji oprócz bramkarza, a mimo to młodzian zawsze potrafił sobie poradzić. Publiczność go uwielbiała, a w drugiej części sezonu stał się podstawowym graczem Anderlechtu. Ludo Coeck był bardzo uniwersalnym piłkarzem. Zaczynał jako ofensywny pomocnik, a później przez kolejnych trenerów był wycofywany w głąb pola, gdzie mógł w pełni wykorzystać swoje największe atuty, a mianowicie: inteligencję w grze, drybling, umiejętność bardzo dokładnych podań na odległość 40-50 metrów oraz piekielnie mocny strzał lewą nogą. Po tych uderzeniach piłka często leciała z prędkością nawet 118,7 km/h. Siłę strzału zawdzięczał nie tylko treningowi, ale również nietypowej budowie ciała. Jego lewa stopa była znacznie mniejsza niż prawa.
Ta anomalia umożliwiała mu oddawanie potężnych strzałów, ale również była przyczyną urazów kręgosłupa, kolan i kostek, które prześladowały go przez niemal całą karierę. Po zdobyciu mistrzostwa Ludo mógł się cieszyć z kolejnego sukcesu. 8 września 1974 roku trener Raymond Goethals umożliwił mu debiut w reprezentacji w meczu eliminacyjnym do Mistrzostw Europy przeciwko Islandii. O ile w klubie grywał podczas pierwszych sezonów wszędzie po trochu, to w reprezentacji występował najczęściej na pozycji numer 10.
Piłkarz taki jak Coeck, mający ogromną łatwość w grze, musi podczas meczu znajdować się nie dalej niż 30-40 metrów od bramki rywala
– twierdził Goethals.
Jednocześnie trener Belgów mówił o Ludo tak:
To nie była prawdziwa dziesiątka, ponieważ nie grał bezpośrednio za napastnikiem. On był bardziej numerem sześć.
To pokazuje, że Coeck nie był mocno przywiązany do pozycji, ale najważniejsze było to, aby to on kierował grą zespołu. Od początku 1975 roku miał już pewne miejsce w drużynie Czerwonych Diabłów, oczywiście jeśli tylko był zdrowy. I tu pojawia się wcześniej wspomniany problem kontuzji. Jeszcze jako gracz Berchem, Ludo miał problemy z kręgosłupem, ale prawdziwe kłopoty dopiero miały nadejść.
Złota era Anderlechtu
Anderlecht w latach 70. należał do najsilniejszych klubów w Europie. 5 maja 1976 roku grał przed własną publicznością na stadionie Heysel w Brukseli finał Pucharu Zdobywców Pucharów z angielskim West Ham United. Fani Fiołków bardzo liczyli na zdobycie pierwszego europejskiego trofeum. Zespół prowadzony przez Hansa Croona wygrał ten mecz 4:2, ale dla Ludo to był bardzo zły wieczór. Próbując zatrzymać Trevora Brookinga, nabawił się poważnego urazu stawu skokowego i musiał zostać zmieniony po zaledwie 33. minutach. 20-letni piłkarza czekała w Barcelonie jego pierwsza operacja. Tymczasem trenerem Anderlechtu został Raymond Goethals, który rozstał się z reprezentacją.
Odkąd go znałem, zmagał się ze swoimi stopami. Pierwszą operację przeprowadził wybitny chirurg z Barcelony, Cabot. Potem były kolejne. W Anderlechcie zawsze grał w trzech butach. Godzinę przed każdym meczem owijał lewą stopę taśmą, a potem wkładał ją do specjalnego skórzanego buta. Dopiero wtedy mógł ostrożnie założyć właściwe buty. Po meczu musiał dużo odpoczywać i nie trenował kilka dni – w taki sposób nowy trener opisywał problemy Coecka.
Mimo takich problemów, Ludo przez trzy sezony był kluczowym graczem Anderlechtu i reprezentacji Belgii. Wystąpił we wszystkich najważniejszych meczach Mauves. Pod wodzą nowego trenera Fiołki zdobyły Superpuchar Europy w 1976 roku, pokonując w dwumeczu wielki Bayern (1:2 i 4:1). W 1977 przegrały z HSV finał Pucharu Zdobywców Pucharów (0:2), ale już rok później, po pokonaniu 4:0 Austrii Wiedeń, trofeum to ponownie znalazło się w gablocie klubu z Astrid Park. Po meczu z Austriakami, ze względu na coraz większe problemy ze stopą, Belg musiał ponownie poddać się zabiegowi, ale dzięki temu mógł rozegrać prawie cały sezon 1978-1979. Po wodzą Goethalsa udało się jeszcze zdobyć w grudniu 1978 roku Superpuchar Europy, pokonując angielski Liverpool FC, ale to był ostatni sukces tego zespołu. Belga zastąpił Urbain Braems, pod którego ręką Coeck zadebiutował w Anderlechcie, ale tym razem nie mieli wielu okazji do współpracy. W meczu pucharowym przeciwko Beerschot, Ludo zerwał więzadła w kolanie i w czerwcu 1979 roku konieczna była kolejna operacja. Prasa pisała nawet o końcu kariery, ale po 9 miesiącach rehabilitacji, wrócił na boisko. Niestety nie na tyle wcześnie by otrzymać powołanie na Mistrzostwa Europy, choć w towarzyskim meczu z Polską zdążył strzelić swojego pierwszego gola w reprezentacji. W 1980 roku nowym trenerem Anderlechtu został Tomislav Ivić.
Ludo, kiedy grasz z tyłu, możemy stracić mniej niż 10 goli w sezonie – oznajmił nowy szkoleniowiec. Jak powiedział, tak zrobił i piłkarz zaczął grywać na pozycji libero, podobnie zresztą jak w reprezentacji, gdzie ustawiał go Guy Thys. Nie podobało się to zawodnikowi, który zapytany jak ocenia swoją nową pozycję na boisku, odpowiedział:
Moim zdaniem, ta rola jest zbyt ograniczająca. Jestem zbyt młody żeby już sobie z nią poradzić.
Playboy
W obecnych czasach nikogo nie dziwią bardzo modnie ubrani i świetnie uczesani piłkarze. Dla wielu z nich jest to równie ważne, jak gra w piłkę, jednak piłkarz, który był gwiazdą kolorowych magazynów, był w latach 70. rzadkością. Coeck bardzo dbał o swój wygląd. Bez wizyty u swojego fryzjera Freddy’ego Arnou, nie wychodził na miasto. Bujne loki, przystrzyżony wąs, złoty łańcuch na szyi, modne ciuchy i szybkie BMW. To charakteryzowało Ludo poza boiskiem. Artykuły w czasopismach dla kobiet czy sesje zdjęciowe były dla niego codziennością. Wszędzie otaczały go piękne kobiety, które przyciągał wiecznym uśmiechem, inteligencją i rozrywkowym trybem życia.
Mundial w Hiszpanii
Jednak najważniejszym wydarzeniem w 1981 roku było przyjście do Anderlechtu Juana Lozano. Ludo Coeck szybko zaprzyjaźnił się z hiszpańskim pomocnikiem i przez dwa lata większość wolnego czasu spędzali w swoim towarzystwie. We wrześniu 1981 podczas meczu pucharowego z Widzewem Łódź, Belg ponownie uszkodził kolano i potrzebna była następna operacja. Na szczęście tym razem zdążył wrócić do formy i pojechał na mundial do Hiszpanii. Podczas pierwszego meczu wyłączył z gry samego Diego Maradonę, dzięki czemu Belgia sprawiła ogromną niespodziankę, wygrywając 1:0. W kolejnym spotkaniu z Salwadorem ponownie był kluczowym graczem swojej drużyny, a na dokładkę strzelił zwycięskiego gola. Niestety dla Czerwonych Diabłów, w kolejnej rundzie trafili na Polskę ze Zbigniewem Bońkiem. Jak to się skończyło, wszyscy doskonale wiemy (3:o dla Polski po hat-tricku Bońka). Podłamani Belgowie przegrali również kolejny mecz z ZSRR i odpadli z turnieju. Coeck był jednym z niewielu, którzy mogli wrócić do kraju z podniesioną głową, a prasa rozpisywała się na temat zagranicznego transferu blondwłosego pomocnika. Ludo jednak pozostał na kolejny sezon w Anderlechcie. Nowym trenerem Fiołków został były kolega z drużyny, najlepszy piłkarz w historii klubu z Astrid Park, Paul Van Himst. Wraz ze zmianą trenera, nasz bohater ponownie został przesunięty do linii pomocy. Z tobą w środku pola strzelamy dziesięć goli więcej w każdym sezonie– powiedział Van Himst do Ludo przed rozpoczęciem sezonu.
Zdrowy zagrał znakomity sezon, świetnie współpracując na boisku ze swoim przyjacielem Juanem Lozano. Na zakończenie swojej przygody z Anderlechtem zdobył Puchar UEFA, pokonując w dwumeczu Benfikę (1:0, 1:1).
Włoska trauma
Kilka tygodni po finale Coeck przeniósł się do Włoch i podpisał kontrakt z Interem Mediolan. Włoski klub zapłacił Anderlechtowi za belgijskiego pomocnika ponad 45 mln franków belgijskich (około 1,125 mln euro). Zdążył rozegrać tylko 9 ligowych meczów.. Los nie chciał odpuścić Ludo, który 9 listopada 1983 roku w Bernie podczas meczu eliminacji do ME poważnie uszkodził swoją lewą kostkę. Sezon dla niego się zakończył. Niestety, jak się potem okazało, dobiegła też końca jego przygoda z Serie A. W styczniu 1984 roku lewa kostka ponownie poszła pod nóż. Belg ciężko pracował nad powrotem do zdrowia, ale Inter, by zwolnić miejsce w składzie dla obcokrajowca, wypożyczył go latem do Ascoli. Kibice przyjęli go tam po królewsku, lecz nie było mu dane zagrać w barwach tego klubu. W grudniu konieczna była kolejna operacja stawu skokowego. W 1985 roku rehabilitacja zaczynała przynosić efekty. Coeck miały opuścić Włochy i powrócić do Belgii do RWD Molenbeek. Znany belgijski chirurg dr. Martens
obiecał Ludo, że szybko wróci na boisko. Ten wziął udział w programie telewizyjnym „ExtraTime” i chwilę później wsiadł w swoje BMW. Ruszył z Antwerpii do Brukseli. Niestety nie dojechał na miejsce. Przy mocno padającym deszczu, jego zbyt szybko jadące BMW wypadło z drogi, odbiło się od ciężarówki i uderzyło w barierki. Coeck w bardzo ciężkim stanie został przywieziony do szpitala, gdzie mimo przeprowadzonej operacji, zmarł dwa dni później z powodu odniesionych ran. Jego śmierć wstrząsnęła całym światem piłki nożnej. W pogrzebie wzięły udział tysiące kibiców i wszyscy najważniejsi ludzie belgijskiej piłki.
Wspaniały piłkarz, jeszcze lepszy człowiek
Ludo Coeck był miłym i mądrym człowiekiem. Prawdziwym profesjonalistą, który nigdy się nie poddawał. Mimo statusu wielkiej gwiazdy, zachowywał się całkowicie normalnie. Porozumiewał się w kilku językach. Gdy dziennikarz zapytał go, czy ma nieszczęście do kontuzji, ten odpowiedział: Widziałem dużo większe tragedie. W szpitalach, w których przebywałem. Zawsze był uśmiechnięty i optymistycznie nastawiony do życia. Raymond Goethals który obserwował jego karierę od momentu gdy Ludo skończył 15 lat, tak o nim opowiadał:
Nigdy się nie dowiemy, czy Coeck poradziłby sobie we Włoszech. Poza Grünem żadnemu Belgowi nie udało się tam nic wielkiego osiągnąć. Scifo? W Interze nie grał, a w Torino nie zadomowił się na dłużej. Uwierzcie mi, po jednym roku Włosi wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny. Czy ktoś jest dobry, czy nie. Capello, który ustawił Desailly’ego w środku pola, jest przykładem dla innych. Jednak nie wiem, czy przygoda Coecka we Włoszech mogłaby być udana. Mogę tylko powiedzieć, że u nas w kraju był świetnym pomocnikiem. Niestety miał mało szczęścia w życiu. I jeszcze jedna wypowiedź tego słynnego trenera:
Ludo Coeck miał wszystko: fantastyczną technikę z piłką przy nodze, drybling, dobrze grał głową i był inteligentny. W skrócie – urodzony talent. Dzięki niemu przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil. Potrafił podać na odległość 30 – 40 metrów z niesamowitą precyzją. To był bardzo miły facet, który potrafił cieszyć się ze wszystkiego i uwielbiał się śmiać. Nie chciałbym powiedzieć, że jego życie było dobre, ponieważ nie wiem, jak mu się wiodło prywatnie. Byłem na jego ślubie, ale później brał rozwód. Z tym piłkarzem mam tylko dobre wspomnienia. Mieliśmy bardzo dobry kontakt. Dlatego to jest bardzo trudne dla mnie, że już go nie ma.
Na nagrobku Ludo ma wypisane słowa:
Alssportman was hijgroot, als mens ishijniet te evenaren – Jako sportowiec był wielki, Jako człowiek był niezrównany.
Czy może być lepszy komplement? Na początku tekstu zadałem pytanie, czy Belgia z Ludo w składzie miałaby szansę pokonać Argentynę na mundialu w 1986 roku. Nie mam pojęcia, ale cztery lata wcześniej dokładnie to uczyniła, a Coeck wyłączył z gry boskiego Diego i z pewnością Maradona o tym pamiętał. Za pomoc w tłumaczeniach z języka francuskiego dziękuję Dawidowi Cachowi.
Jeślii podoba ci się ten tekst, polub nas na Facebooku
OKRĘŻNA DROGA JEANAPIERRE’A PAPINA DO WIELKOŚCI
MARIUSZ MOŃSKI
Francja doczekała czterech zdobywców Złotej Piłki France Football. Jednak tylko jeden gracz zdobył tę nagrodę, będąc zawodnikiem francuskiego klubu. Jean-Pierre Papin, bo o nim mowa, został wybrany najlepszym piłkarzem Europy w 1991 roku, gdy ubierał trykot Les Phocéens, czyli Olympique Marsylia. Początki jego kariery były – jak na francuską legendę nietypowe. Zanim został gwiazdą Ligue 1, błyszczał na belgijskich boiskach jako gracz Club Brugge.
Urodził się 5 listopada 1963 roku w BoulognesurMer. Tym samym, w którym blisko 20 lat później na świat przyszedł Franck Ribéry. Niewiele więc zabrakło, by małe miasto na północy Francji mogło się szczycić dwoma zdobywcami Złotej Piłki. Co ciekawe, jeden z najwybitniejszych napastników pokolenia zaczynał od zupełnie innej roli. Na początku grałem głównie jako libero” - wspominał Papin w wywiadzie dla SportFoot Magazine. - „Prawdą jest też, że pewnego dnia w szkolnych czasach stanąłem w bramce. Mieliśmy wtedy drużynę przyjaciół, którzy początkowo grali w piłkę nożną ze sobą, ale potem wzięliśmy również udział w małych lokalnych rozgrywkach. Trenowałem też w klubie. Łączyłem to ze sobą. Pewnego dnia był mecz i bramkarz się nie pojawił. Zaproponowałem więc, że stanę na bramce. Puściłem siedem goli. Tego samego dnia rozgrywałem mecz treningowy z moim klubem Jeumont [Papin grał tam w latach 1970–1978]. Nadal występowałem jako libero, ale byłem tak wściekły, że zdobyłem pięć bramek. W 1979 trafił do trzecioligowego wówczas Valenciennes FC. Następnie na początku lat 80 rozegrał trzy sezony w barwach INF Vichy, by w 1984 roku powrócić do Valenciennes - już grającego na zapleczu francuskiej Division 1. Młody napastnik został zauważony przez mocniejsze kluby, a że występował tuż przy granicy z Belgią, wzbudził zainteresowanie niedawnej potęgi europejskiej piłki, Club Brugge.
Nie mieliśmy w Valenciennes silnego zespołu, ale osiągnęliśmy dobre wyniki. W 1985 roku byliśmy bardzo blisko awansu do Division 1. W wyniku tego zainteresowanie ze strony Club Brugge wzrosło. Obserwowali mnie dwanaście razy. Ostatnie trzy mecze oglądał sam Raoul Lambert [największa legenda Club Brugge, zdobył dla nich 269 goli w 458 meczach – przyp. aut.] i za każdym razem zdobywałem bramkę. Natychmiast uznał mnie za swojego następcę. W trakcie ostatniej wizyty doszło do spotkania przedstawicieli obu klubów. To nie był trudny wybór. Powiedziano mi, że jeżeli nie podpiszę kontraktu w Brugii, Valenciennes przestanie istnieć.
Jednak transfer z Francji do Belgii to nie była taka oczywistość. Mimo że w belgijskich klubach, oczywiście głównie w Walonii, francuskich piłkarzy nigdy nie brakowało, to jednak żaden nie zrobił większej kariery. Wiedział o tym ojciec Jean-Pierre’a, a piłkarz opisywał to tak:
Nie chciałem być jak wszyscy inni piłkarze, którzy odchodzili do Lille, Lens lub Auxerre. Zagranica przemawiała do mnie bardziej niż Francja. Club Brugge był klubem, który grał w finale Pucharu Europy na Wembley kilka lat wcześniej. Dokładnie w 1978 roku. Miałem 15 lat, to była moja młodość. Na tę decyzję wpłynął też mój ojciec. Zawsze starałem się robić wszystko na przekór temu, co mówił. Czemu? Kiedyś babcia powiedziała mi, że zawsze dokonywał złych wyborów, więc od tamtej pory kiedy on powiedział „tak”, ja mówiłem „nie”. Nie żartuję, to prawda. Gdy się spotkaliśmy, zapytałem go o opinię. Powiedział: „Brugia? Zdecydowanie nie. Nigdy nie było Francuza, któremu udało się osiągnąć sukces w Belgii. To nie jest kraj dla ciebie”. Tak więc podpisałem kontrakt z Brugge.
Słowa Papina sprawiają wrażenie, że świat stał przed nim wówczas otworem, ale redaktor naczelny SportFoot Magazine Jacques Sys przedstawiał sprawy inaczej: „Dwa miesiące przed ogłoszeniem transferu Papina z Valenciennes pojechaliśmy do Francji, by przeprowadzić z nim wywiad. Tę rozmowę zapamiętałem na zawsze. Papin mieszkał w szarej i wąskiej uliczce, w małym mieszkaniu, w którym salon pełnił również funkcję sypialni. Powietrze wewnątrz było stęchłe, a jego pochodząca z uprzywilejowanego, burżuazyjnego środowiska żona przechodziła załamanie nerwowe. Rodzina, z sześciomiesięcznym synem, musiała żyć za równowartość obecnych 750 euro miesięcznie, i miała coraz większe długi. Życie przepełnione smutkiem. Kiedy po rozmowie zaprosiliśmy Papina i jego żonę, by zjeść coś w centrum miasta, jego oczy rozbłysły.”
Życie dobrego drugoligowego francuskiego piłkarza w połowie lat 80 nie było usłane różami. Dobry samochód, dom z ogrodem, wakacje w egzotycznych krajach – dla Papina były to wówczas odległe marzenia. Wyjechał do Belgii, bo nie miał nic do stracenia. Club Brugge z Papinem w składzie zamierzał rzucić wyzwanie potężnemu Anderlechtowi. Przymiotnik określający drużynę RSC Anderlecht w pierwszej połowie lat 80 nie jest nic a nic przesadzony. Wystarczy wspomnieć osiągnięcia Fiołków w europejskich pucharach: sezon 1981/82 - półfinaliści Pucharu Europy, 1982/83 - zdobywcy Pucharu UEFA, 1983/84 finaliści Pucharu UEFA, 1984/85 - 1/8 Pucharu Europy i odpadnięcie po dwumeczu z Realem Madryt. W sezonie 1984/85 Fiołki zdobyły mistrzostwo Belgii, wyprzedzając BlauwZwart [przydomek Club Brugge] aż o 11 punktów, co w czasach gdy za zwycięstwo przyznawane były tylko 2 pkt, było deklasacją. Mimo to Club Brugge miał naprawdę silny zespół, którego trzon stanowili: Hugo Broos, bracia Van Der Elst, Marc Degryse, i legendarny Jan Ceulemans. Okazało się jednak, że najważniejszą postacią miał zostać młody Francuz. Strzelał gola za golem. Przypominał maszynę, która zawsze wie, gdzie spadnie piłka i potrafi ją skierować, gdzie tylko trzeba. Ten brak spontaniczności w grze zawsze mu wypominano. On sam tak opowiada o swoich umiejętnościach strzeleckich:
Myślę, że pewne cechy są wrodzone. Miałem gole we krwi, naprawdę tak uważam. Jednak każdy dar trzeba rozwijać. Kiedy byłem bardzo mały, mój tata nauczył mnie jak prawidłowo uderzać piłkę. Byłem bardzo młody, kiedy już potrafiłem bez problemu kopnąć piłkę na odległość ponad czterdziestu metrów. Szczerze mówiąc, miałem doskonałą technikę strzału. Jeśli codziennie pracujesz, doskonalisz siebie. Policzyłem to: uderzałem piłkę ponad 1,6 miliona razy. To około 200 razy dziennie przez całą moją karierę. Z tego udało mi się uzyskać 346 bramek, co jest stosunkowo małą liczbą. Trzeba jednak pamiętać, że wykonujesz całą tę pracę, aby uniknąć myślenia podczas meczu. Po to, abyś uwierzył, że to, co robisz i gole, które zdobywasz, jest instynktowne. Ale nic bardziej mylnego. Zrozumiałem to dopiero po zakończeniu swojej kariery, oglądając bramki zdobywane przeze mnie oraz przez innych piłkarzy. Wybierane tory biegu, pozycjonowanie ciała w momencie uderzenia piłki, to nie żaden instynkt, to efekt wykonanej pracy. Godzin pracy. I tracisz te umiejętności bardzo szybko.
Walka o mistrzostwo Belgii w sezonie 1985/1986 okazała się jedną z najbardziej emocjonujących w historii, choć tylko kibice Fiołków wspominają ją z uśmiechem na ustach. Club Brugge i RSC Anderlecht zakończyły rozgrywki z taką samą liczbą punktów i zwycięstw. Obydwa mecze bezpośrednie pomiędzy tymi zespołami również zakończyły się remisami. A że w Belgii różnica bramek nie była brana pod uwagę przy ustalaniu kolejności, trzeba było rozegrać dodatkowe dwa mecze o mistrzostwo Belgii. Pierwsze spotkanie w Anderlechcie zakończyło się remisem 1:1 i o wszystkim miał zadecydować rewanż w Brugii. Club do 63 minuty prowadził na Jan Breydel stadion 2:0, a pierwszego gola zdobył Papin. Jednak końcówka należała do Mauves, którzy zdobyli dwa gole i mogli świętować tytuł na boisku największego rywala. Oprócz rywalizacji ligowej Blauw-Zwart brali udział w rozgrywkach Pucharu Belgii i Pucharu UEFA. Właśnie w meczach pucharowych Jean-Pierre Papin popisywał się najlepszą skutecznością. W rywalizacji o Puchar Belgii zdobył siedem goli w ośmiu meczach, i w dużym stopniu przyczynił się do zdobycia tego trofeum. Nie zawiódł również w Pucharze UEFA. Wprawdzie belgijski zespół odpadł w drugiej rundzie wyeliminowany przez radziecki Spartak Moskwa, ale sam Papin mógł być zadowolony ze swoich występów. Zdobył pięć goli w czterech meczach, a rewanżowy pojedynek z Boavistą Porto zapisał się na wiele lat w historii francuskiej piłki. 2 października 1985 roku Jean-Pierre Papin został bowiem najmłodszym francuskim zdobywcą hattricka w europejskich pucharach. Podczas meczu Club Brugge - Boavista Porto w pierwszej rundzie Pucharu UEFA miał 21 lat. To był idealny hat-trick, bo Francuz zdobywał gole prawą i lewą nogą oraz głową. Rekord Papina przetrwał 34 lata, a pobił go dopiero 22 października 2019 Kylian Mbappé. Żeby było ciekawiej, dokonał tego na tym samym stadionie - w meczu Club Brugge z PSG. Jean-Pierre Papin rozegrał w barwach Club Brugge 43 oficjalne mecze i zdobył w nich 32 gole. Wybitny sezon zapewnił mu powołanie do reprezentacji Francji na MŚ w Meksyku w
1986 roku. Kibice Blau-Zwart nie zapomnieli o francuskim napastniku - w ankiecie zorganizowanej w 2012 roku wybrali go najlepszym obcokrajowcem w historii klubu. Trafił do Belgii za 12 milionów franków (ok. 300 tysięcy euro), a odszedł do Olympique Marsylia za 86 milionów (2,15 miliona euro). Jest jak dotąd jedynym piłkarzem grającym
„Club Brugge był moim pierwszym profesjonalnym klubem. Nauczyłem się tam wszystkiego i to, co osiągnąłem w futbolu, zawdzięczam Clubowi. Nigdy tego nie zapomnę.
w belgijskim klubie, który zdobył później Złotą Piłkę.
*Artykuł ukazał się w 7 numerze LeBallon