Janusz Jaroszewski – TO COŚ... bez nazwy

Page 1

Biblioteka Pisma Artystycznego


Janusz Jaroszewski / TO COŚ… bez nazwy / 2017 Publikacja o charakterze artystyczno-naukowym Wydawca / Wydział Malarstwa i Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu / Wrocław, Pl. Polski ¾ www.asp.wroc.pl

Janusz Jaroszewski

Seria wydawnicza / Biblioteka Pisma Artystycznego „Format” Redaktor naczelny / Andrzej Saj Redakcja / Urszula Benka Korekta / Zofia Gebhard i Urszula Benka Projekt książki / Janusz Jaroszewski Opracowanie graficzne / Tomasz Piotrek Pierwsza strona okładki / Praca z cyklu Oswajanie pornografii / Janusz Jaroszewski / 2006 Czwarta strona okładki / Janusz Jaroszewski / fotografia – Jacek Samotus

TO COŚ… bez nazwy Traktat artystyczno – naukowy

Wydanie pierwsze Nakład / 300 egzemplarzy Druk i oprawa / SYSTEM-GRAF Zemborzyce Tereszyńskie / Lublin Wrocław 2017 © Copyright by Janusz Jaroszewski (Jaro) januszjaroszewski@gazeta.pl ISBN ?????????????????

Podtytuł pierwszy

Zwięzła, lecz Nieskończona historia TEGO CZEGOŚ… bez nazwy Podtytuł drugi

Od inteligentnego przejęcia banana do The End-u Podtytuł trzeci i ostatni

Czyli o wyobraźni stosowanej w teorii i praktyce

Biblioteka Pisma Artystycznego


Motto Głowa powinna być głową, która szuka, szuka błędów, głową szukającą błędów ludzkości, poszukującą klęski głową. Ludzka głowa jedynie wtedy, gdy poszukuje błędów ludzkości, jest ludzką głową. Ludzka głowa nie jest ludzką głową, dopóki nie wyruszy na poszukiwanie błędów ludzkości, powiedział Roger. Dobra głowa to głowa w poszukiwaniu błędów ludzkości, wyjątkowa głowa to głowa, która te błędy ludzkości znajduje, natomiast genialna głowa to głowa, która na te odnalezione błędy po ich znalezieniu zwraca uwagę tudzież wszelkimi dostępnymi jej środkami owe błędy „ukazuje”1. Thomas Bernhard

Rozdział pierwszy Sensibilizatory to inaczej „uczulacze”, związane z produkcyjnym procesem technologicznym Zakładu Kalkomania w Wałbrzychu, w którym Kazimierz Głaz2 odbywał obowiązkową praktykę w 1955 roku jako studentdyplomant wrocławskiej PWSSP (obecnie ASP). Taki, według profesora Michała Jędrzejewskiego3, jest rodowód nazwy ujawnionego przez Głaza nurtu zwanego Sensybilizmem i Sensibilizmem oraz Sensibilismem (na równych prawach). Nikt tej idei nie stwarzał i nie odkrywał, po prostu w jakimś widzie, owemu artyście objawiła się i zapragnęła istnieć w jego umyśle pod jakąś nazwą. Michał Jędrzejewski w słowie sensibilizm doszukał się również paraleli ze słowem socrealizm (objawienie Głaza miało miejsce u schyłku tej doktryny), Jędrzejewski w pamięci zarejestrował charakterystyczną dla tamtego czasu reakcję na to określenie: słowo sensibilizm budziło ulokowane na pograniczu podświadomości skojarzenia ze słowem socrealizm, wywołując efekt pozornie nonsensownego rozbawienia i towarzyszącej temu poprawy nastroju4. M. Jędrzejewski dowiedział się od K. Głaza, że jest sensibilistą podczas historycznego (patrząc z dzisiejszej perspektywy) spotkania w okolicy połowy roku 1955, w kawiarni Centralna we Wrocławiu (obecnie Mc Donald). Prawie na pewno jego rozmówca użył określenia „sensybilizm”, a nie „sensibilizm” („y” a nie „i”), ale być może w tym gastronomicznym lokalu 1 2 3 4

Thomas Bernhard, Dawni mistrzowie, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 27. Kazimierz Głaz, absolwent PWSSP (obecnie ASP) we Wrocławiu z roku 1956, malarz i pisarz, od 1968 zamieszkały w Toronto. „Prorok” Sensibilizmu i pierwszy jego wyznawca. Michał Jędrzejewski, absolwent PWSSP (obecnie ASP) we Wrocławiu z roku 1960, rektor tej Uczelni w latach 1984-90, profesor zwyczajny, autor wielu rozmaitych dzieł. Artysta-sensibilista. Kazimierz Głaz, Michał Jędrzejewski, Sensibilism, ASP we Wrocławiu, „Biblioteka Format-u”, 2004, s. 146. 4

było zbyt głośno lub tamten trochę seplenił i Jędrzejewski nie dosłyszał? Po jakimś czasie obaj wybrnęli z tej niezręczności ustalając zgodnie, że: sensibilism=sensybilizm. W trakcie tego ustnego, semantycznego porządkowania doszło zapewne do następnej niezręczności, ponieważ tym razem Głaz czegoś nie dosłyszał i to równanie zapisał z członem sensibilism, a nie sensibilizm („s” zamiast „z”) – być może w kolejnej kawiarni również panował gwar, lub Jędrzejewskiemu nie dopisała dykcja? Tak czy owak, przy tej okazji stworzyli definicję następującej treści: Sensibilism – słowo tworzące przestrzeń mentalną – pozytywną przestrzeń dla artystycznych zdarzeń5. Niech im będzie, że „artystycznych”, choć sądzę, że wystarczyłoby samo słowo „zdarzeń” (i tak nikt już dzisiaj nie wie – również dzięki obu tym panom – gdzie kończy się i zaczyna sztuka). Możemy tylko dedukować, jak sensibilizm=sensybilizm=sensibilism nazywał by się, gdyby K. Głaz zamiast do drukarni Kalkomania w Wałbrzychu trafił na dyplomową praktykę, w charakterze grafika-projektanta, do jakiegoś cyrku lub dajmy na to Muzeum Przyrodniczego. Być może używalibyśmy określeń: akrobatyzm/akrobateizm lub kuriozalizm, albo zgoła łacińskiej nazwy chamaeleo glazoni xantholophusism? Stało się, jak się stało. Ja nazywając TO COŚ… bez nazwy, w czego mentalnej aurze od dawna jestem zanurzony, preferuję określenia: irracjonalizm (logiczny i alogiczny), asensualizm i absurdalizm dwojakiego rodzaju (zastosowany lub nie, czyli wykorzystany w praktyce lub pozostający li tylko w wyobraźni). Wolę te określenia, ponieważ słowo sensibilizm zawiera w sobie przedrostek „sens”, a sens w znacznym stopniu spowalnia procesy myślowe… czyli jest bez sensu. Sensybilistyczna wizja oparta na intelektualnej antynomii, choć bez jasno sprecyzowanej doktryny, za sprawą żywiołowej, towarzyskiej aktywności obu wymienionych twórców, owładnęła umysłami sporej grupy pierwszych jej entuzjastów, uczniów i wyznawców, których – gdyby to był nurt religijny – śmiało moglibyśmy nazywać apostołami6. „Prorok” Głaz stał się postacią legendarną, co zrozumiałe, wszak u podwalin każdej dowolnej doktryny: religijnej, artystycznej, politycznej i innej zawsze umieszcza się założycielskie mity. Już po pierwszych akcjach Teatru sensibilistycznego i Teatru katastroficznego7 wyczerpująco i dowcipnie opisanych przez M. Jędrzejewskiego i K. Głaza w książce Sensibilism; po artykule prasowym w Gazecie Robotniczej omawiającym 5 6

Ibidem, s. 5 W tej pierwszej grupie znaleźli się studenci PWSSP (w nawiasach lata ich studiów): Kazimierz Głaz (1950-56), Michał Jędrzejewski (1952-60), Tadeusz Fyda (1955-61), Regina Konieczka (1952-58), Jan Kosiński (1953-59), Adam Krzemieniewski (1953-59), Anna Lisowska (1952-58), Andrzej Migdal (1954-57), Jerzy Popowski (1954-60), Wiesław Zajączkowski (1952-58) oraz pracownik PWSSP Stefan Górski (1954-73). Wymieniam tylko tych, którzy 07.05.1957 roku uczestniczyli w akcji pt: Teatr Sensibilistyczny odbywającej się w sali Teatru Kameralnego we Wrocławiu. 7 Rok 1958. 5


pierwszy z tych spektakli, oraz po I Niezależnej Szopce Sensybilistycznej8 zaprezentowanej w Wałbrzychu i opisanej w zależnej (od UKPPiW9) Trybunie Wałbrzyskiej oraz po rozmaitych spotkaniach i dysputach (także tych wykorzystujących drabiny) mających zapewne charakter nieformalnych, chaotycznych sympozjonów i konferencji – wszystkie wcześniejsze i następne działania sprawcy tego całego zamieszania, Kazimierza Głaza, nabrały dla jego sympatyków oraz wyznawców mitologicznego, wręcz mistycznego zabarwienia: - Jego udział w legendarnym Arsenale w 1955 roku, o jakiej to wystawie inni studenci mogli sobie tylko pomarzyć. - Wycieczka do Moskwy i Leningradu w 1962 roku, gdzie w piwnicach Galerii Trietiakowskiej odkrywa nowe znaczenie zakurzonych, starych ikon. - Cudem prawdziwym otrzymana nagroda na wystawie w Sopocie (znak z Nieba?), w 1965 roku, która staje się pretekstem jego wyjazdu na wystawę do Paryża, gdzie zdobywa uznanie samego Chagalla! (kolejny znak Opatrzności?). - Spotkanie w Vence z nieprzystępnym dla innych Gombrowiczem i jego trzyletnia z nim bliska znajomość (1965-68), która zaowocowała książką Gombrowicz w Vence. - Osiedlenie się w Toronto nad magicznym Jeziorem Ontario i tamtejsza jego misyjna działalność artystyczno-prorocza. - Ponowne (tym razem sensybilistyczne) odkrycie ukrytego sensu kolumny z pałacu w Knossos na Krecie w 1976 roku… i wiele, wiele innych zdumiewających, mitologicznych czynów. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że przy okazji nie całkiem okrągłej, ale jednak rocznicy sensibilistycznego objawienia Głaza, w pamiętnym roku 2004, jakiś bliżej nieokreślony Komitet ufundował jego popiersie, zamawiając je przypuszczalnie u domniemanego Jana Mikołaja Bibersteina. Jak plotka głosi, zostało ono wykonane z pietyzmem, w oparciu o klasyczne rzymskie wzory, w pracowni niejakiego Bogusza Steinborna. Wtedy też albo nieco wcześniej Aleksander Rybczyński przeprowadził z „Prorokiem” wywiad, z którego dowiedzieliśmy się (no chyba, że ktoś tu czegoś nie pamiętał?), że do mistycznego objawienia doszło na prastarej Górze Ślęży (w pobliżu Wrocławia w Polsce) gdzie młody Głaz: usłyszał ten głos: Sens-ibi-lism. Na pytanie: Jakie są największe osiągnięcia Sensibilizmu? Mistrz odrzekł (zapewne wspomagając się mądrością Kanta): Nie definiowanie spraw niedefiniowalnych. Stwierdził też jednoznacznie (z czym w pełni wypada się 8 9

Lato 1957 roku, miejsce akcji – Wałbrzych. Urząd Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk cenzurujący w PRL-u wszelką publiczną aktywność.. 6

zgodzić), iż: Sensibilism był już przed potopem, a dowodem na to jest: Potop właśnie10. Nie chcę być uszczypliwy, ale te ostatnie stwierdzenia stoją w jawnej sprzeczności wobec wcześniejszych o niemal pół wieku twierdzeń zawartych przez Mistrza w Manifeście Sensibilistycznym opublikowanym 27.05.1957 roku, w nakładzie 300 egzemplarzy, za zgodą (co warto zaznaczyć, a nawet podkreślić) Miejskiego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk w Wałbrzychu. Oto kilka ustępów z tego pamiętnego, limitowanego druku: Sensibilizm jest najnowszym kierunkiem w sztuce (…) (?), Sensibilizm – pierwszy wielki kierunek artystyczny po renesansie (znowu - ?, bo chyba grubo przed renesansem). Nurt ten: jest dla każdego człowieka zrozumiały na zasadzie interpretacji semantycznej (no nie wiem… mam spore wątpliwości). Z każdym dniem zatacza coraz szersze kręgi11 (tu nie mam żadnych zastrzeżeń). Prof. Michał Jędrzejewski, tę ewidentną rozbieżność wczesnych i późnych twierdzeń Mistrza Głaza tak inteligentnie tłumaczył: W swojej pierwotnej postaci sensibilizm był nurtem wartościującym rzeczywistość. Również rzeczywistość artystyczną, nie wychodził jednak od formy. Forma pojawiła się jako rezultat artykulacji sprzeciwu, środek perswazji wobec zastanej rzeczywistości12. Mnie nie zmylił i choć nie mam dowodów, nadal podejrzewam, że Głazowi chodziło o marketingowy sukces, o to, by sensybilizm jako produkt pod wybraną nazwą dobrze się wszystkim kojarzył. A jeśli tak rzeczywiście sprawy się miały, to na rodzimym – polskim, siermiężnym gruncie – sensibiliści byli prekursorami nie tylko w takich obszarach aktywności jak: happening, teatr, instalacja i film13, ale również w dziedzinie reklamy!

Rozdział drugi Myślę o tym przedpotopowym istnieniu sensibilizmu= (≠)absurdalizmu dwojakiego rodzaju, spoglądając jednocześnie na słynny Poszerzony lecz jeszcze nieskończony diagram sztuk awangardowych od potopu do zalewu informacji zamieszczony na okładce książki Sensibilism, sporządzony przez tandem Głaz & Jędrzejewski i… zastanawiam się, jak należałoby go skończyć? Obecnie zawiera 65 pozycji i jeszcze więcej gałęzi do nich prowadzących. 1 – to potop, 2 – arka Noego… Natomiast nr 65, do którego zbiegają się wszystkie pokrętne ścieżki, dróżki i odnogi historii, to widniejący u dołu diagramu – sensibilizm. 10 K. Głaz, M. Jędrzejewski, Sensibilism, op. cyt., s. 9. 11 Ibidem, s. 102. 12 Ibidem, s. 102. 13 Zwłaszcza ten nienakręcony, a tylko opisany (dziejący się w głowach realizatorów i widzów). 7


Ewidentnie, w mojej ocenie, brakuje tu prapoczątku, numeru 0. Co nim było? Kto pierwszy zastosował w praktyce tę przewrotną – sensybilistyczno=(≠)absurdalistyczną logikę? Czy nie była to przypadkiem ta pierwsza małpa, która wydała z siebie groźny pomruk ostrzegający o nadciągającym niebezpieczeństwie (zbliżaniu się lwa), nie po to jednak, by ostrzec inną małpę, ale by wejść, chytrym sposobem14, w posiadanie banana porzuconego przez tamtą, w panice uciekającą na drzewo? Jeśli mam rację, to na samej górze diagramu, od numerów: 3 – piramidy egipskie, 4 – sztuka asyryjska oraz 5 – wynalezienie koła, powinny biec trzy ścieżki do wykoncypowanego przeze mnie numeru 0 opisanego jako Inteligentne przejęcie banana. Mam nieodparte wrażenie – niemal objawienie (choć żadnych głosów nie słyszę), iż ten diagram nie powinien kształtem przypominać drzewa, lecz należałoby go przedstawić w formie klepsydry. Obecnie nie zawiera żadnych proroctw… a cóż to za sensybilizm bez wieszczenia? A zatem, w najwęższym miejscu owego wyimaginowanego zegara dziejów – tam, gdzie przesypuje się piasek zdarzeń (w moim głębokim przeświadczeniu) należałoby umieścić, jeden pod drugim, numery: 65 – sensibilizm, 66 – TO COŚ… bez nazwy (znajdujące się dokładnie pośrodku diagramu) i 67 – absurdalizm dwojakiego rodzaju, połączone ze sobą jedną alejką. Od tego ostatniego numeru mogłyby biec dwie dróżki do: 68 – irracjonalizmu i 69 – asensualizmu. Od nich z kolei poprowadziłbym dalsze ścieżki do tego, co już dziś jest wyraźnie widoczne (i czasem mocno daje się we znaki), do: sieci komórkowych, internetu, portali społecznościowych, hejtu, spamu, rzeczywistości wirtualnych, globalizacji, terroryzmu islamskiego, neopostmodernizmu, dekonstruktywizmu, eklektycznego nowego realizmu, braku zasad, postabstrakcyjnych nurtów wszelkiego rodzaju, wszechobecnej reklamy, kolejnych fal frustracji, elektroniki wszędzie, paleoastronautycznej teorii, genderu, triumfującej pornografii (w wersjach dla kobiet i dla mężczyzn), kosmopolityzmu, korporacjonizmu, kosmoteizmu, weganizmu, rzesz uchodźców, arogancji władzy, nowych absolutyzmów, aberracji wszelakich, upadku liberalnych demokracji (tu już zaczyna się wieszczenie), nowych-starych nacjonalizmów, zupełnego braku jakichkolwiek artystycznych kierunków, chińskiej hegemonii, tłoku wszędzie, permanentnych kryzysów, lądowania człowieka na Marsie, picia, aby nie zwariować, prześladowań inteligencji, kontentego z siebie prymitywizmu, chamstwa powszechnego, nepotyzmu, terroru mediów, totalnej inwigilacji, indoktrynacji, nowych teokracji, końca motoryzacji, nieodwracalnego skażenia wód, zniszczenia warstwy ozonowej, braku jakiegokolwiek klimatu… aż do numeru 133 opisanego jako The End (a więc wyrażonego w języku uniwersalnym) umieszczonego na samym dole tego przerobionego=rozbudowanego diagramu, dokładnie vis a vis 14

Dowcipnie, z gracją, lekko i bez wysiłku. 8


(przez całą historię istnienia bezrozumnego gatunku homo) numeru 0, oznaczającego (jak już ustaliliśmy) – Inteligentne przejęcie banana. Post scriptum 1 W uzupełnieniu dodam, iż 23.04.2016 roku, w sobotę, w okolicy południa, w kawiarni Oleńka na Krzykach, we Wrocławiu (w Polsce), miało miejsce historyczne (patrząc z przyszłej perspektywy) spotkanie autora tego tekstu z Michałem Jędrzejewskim – „Szymonem Piotrem” Sensibilizmu. Ten ostatni wyraził spore zainteresowanie dla zaproponowanych w diagramie zmian, nawet dorzucił do listy proroctw „weganizm” i „brak jakichkolwiek artystycznych kierunków”, jednak (jak na razie – wysiłki w tej sprawie będą ponawiane) nie dał się namówić do rozrysowania rozszerzonego wariantu omawianego diagramu. Ponadto stwierdził, że w sprawie: Inteligentnego przejęcia banana oraz The End-u musi się skontaktować telefonicznie z „Prorokiem” Głazem, bo przecież sprawą najwyższej wagi jest, jak TO COŚ… bez nazwy – wspólne dla wszystkich – zaczęło się i jak się skończy. Post scriptum 2 W poniedziałek – 25.04.2016 roku, w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” ukazał się artykuł pod wysoce niepokojącym tytułem: To już koniec bananów, jakie znamy. Drzewa umierają. Zagrożony jest byt przeszło 400 milionów ludzi. Może się zatem okazać, iż z powodu nagłej zarazy, już niebawem, nie będzie czego inteligentnie przejmować… bo tego czegoś zwyczajnie nie będzie. Post scriptum 3 Wiadomość jeszcze późniejsza. W środę, 27.04.2016 roku, w legendarnej (w nieodległej przyszłości – być może?) sali 31915, znajdującej się na trzecim piętrze głównego gmachu ASP (dawniej PWSSP) we Wrocławiu, spotkałem prof. Andrzeja Klimczaka-Dobrzanieckiego16. W trakcie luźnej rozmowy, która zahaczyła też mimochodem o ów słynny diagram i jego ewentualne modyfikacje, profesor zauważył przytomnie, że na pierwotnym schemacie, wśród 65 pozycji liczonych od potopu do sensibilizmu, nigdzie 15 16

10

Kwestia legendarności tej sali pozostaje otwarta do czasu ukończenia i wydania mojej powieści Mesjasz Niekonieczny, w której odegrała znaczącą rolę. Jej legendarność – rzecz jasna – uzależniona jest od ewentualnego sukcesu rynkowego tej książki. Prof. Andrzej Klimczak-Dobrzaniecki – absolwent ASP/PWSSP we Wrocławiu z 1971 roku, jej były rektor (1990-93), laureat licznych nagród i medali, w tym Złotej Glorii Artis, malarz i autor ponad setki przewodowych recenzji, jeden z 28 uczestników pamiętnej wystawy zorganizowanej w 1990 roku z okazji XXXV rocznicy Sensibilizmu, towarzyszącej Międzynarodowemu Korespondencyjnemu Sympozjum Sensybilistycznemu. 11


nie uwzględniono Odkrycia alkoholu – dokonania bardzo ważnego dla przebiegu naszych dziejów. No cóż, być może w ferworze tworzenia obu autorom diagramu jakoś to umknęło?

Rozdział trzeci Na pierwotnym diagramie Od potopu do Sensibilizmu nie odnajdziemy też nigdzie znanego z podręczników, albumów i almanachów, nieco od Sensibilizmu starszego i bardziej od niego poważanego17, nurtu Dadaizmu. Młodsza od obu tych formacji grupa Fluxus obie swoje poprzedniczki konsekwentnie pomijała milczeniem… fenomenalni, bezsprzecznie genialni członkowie Monty Pythona również. Fluxus (i wszystko, co wcześniejsze) praktycznie nie istnieje dla legendarnej (niech im będzie, że tak) wrocławskiej grupy Luxus=(≠)Luksus i jej lidera Pawła Jarodzkiego18 (mojego rówieśnika i kolegi z roku). Na dobrą sprawę ja też mógłbym udawać, że tego wszystkiego, o czym tu wspominam oraz wielu innych osób i zjawisk nigdy nie było, że spadłem ze swoją sztuką a także myśleniem z odległej galaktyki Alfa Minor-Pomidor 622 upadki Bunga19 – tylko po co?... By przejąć na krótką chwilę20 tego, nadjedzonego przez poprzedników banana? Jako młodszy od wymienionych wyżej trendów i formacji wyznawca oraz teoretyk TEGO CZEGOŚ… bez nazwy mógłbym postąpić jak wszyscy, ale, powtarzam raz jeszcze, po co? Coś się przecież już dawno skończyło, czas przejmowania wszelkich bananów za pomocą dowcipnego wypłaszania i chytrego przemilczania dobiegł kresu. Dziś palmę pierwszeństwa, wieńce laurowe, całe bananowe gaje kradnie się hurtem, w biały dzień, w zupełnie inny – neopostmodernistyczny sposób – przez a-b-s-t-r-a-h-o-w-a-n-i-e. Dziś (wiem to od fenomenalnego Josepha Hellera 21) organizuje się Wielkie Korporacje, w których udziały mogą mieć wszyscy, ale to w-s-z-y-s-c-y… przynajmniej w teorii. Przejdźmy zatem do rzeczy. Przed kilku laty, w wyniku iluminacji, objawiła mi swoje odwieczne, permanentne, patologiczne istnienie taka oto Gigantyczna Firma: 17 18 19 20 21

Nie wiadomo dlaczego. Paweł Jarodzki, absolwent PWSSP (obecnie ASP) we Wrocławiu z roku 1984, prof. nadzwyczajny tej Uczelni, malarz, rysownik, krytyk artystyczny i kurator wystaw. Pozwoliłem sobie nawiązać do tytułu książki Stanisława Ignacego Witkiewicza, którego osobę, myśli i twórczość niezwykle poważam. Na krótką chwilę, bo przecież niebawem z pewnością ktoś nowy się objawi i mi go wykradnie. J. Heller - autor Paragrafu 22. Nawiązuję tu do opisanej przez niego korporacji założonej przez Mila Minderbindera, oficera zaopatrzeniowego bazy lotniczej USA. Jego spółka zwała się w skrócie M&M (od imienia i nazwiska jej założyciela)… i wszyscy mieli udział w zyskach. 12

Globalna Korporacja J&J Spółka z o. o.

Zajmująca się: rozmnażaniem, przejmowaniem, odnawianiem, intensyfikowaniem, przerabianiem, dystrybuowaniem, obracaniem, propagowaniem, dezawuowaniem i zawiłym komentowaniem

TEGO CZEGOŚ… bez nazwy

Wszechogarniającego, nieskończenie rozmaitego i złożonego, choć całkiem prostego22. By dowiedzieć się czegoś konkretniejszego o TYM CZYMŚ… bez nazwy, przeprowadziłem ze sobą wywiad. Ta wewnętrzna rozmowa miała miejsce w poniedziałek o zmierzchu, dnia 25 kwietnia 2016 roku: J.J. – Czym jest TO COŚ… bez nazwy? J&J – To zło i dobro wspólne. J.J. – Czyli? J&J – Kłamstwo, które jest innym rodzajem prawdy. J.J. – Cytujesz Picassa. J&J – I co z tego? J.J. – Nic. Tylko przypominam. J&J – Złośliwie? J.J. – Nie. Żeby uporządkować fakty. J&J – Ich się uporządkować nie da. J.J. – Dlaczego? J&J – Bo każdy postrzega je inaczej. J.J. – Przez pryzmat własnych przekonań? J&J – I wyobrażeń, i doświadczeń…. J.J. – I własnych chceń? J&J – Chceń i niechceń także. J.J. – Czyli wszystko jest ambiwalentne? J&J – Na tym właśnie bazuje TO COŚ… bez nazwy. J.J. – Dlaczego jest bez nazwy? J&J – Bo gdyby miało jakąś to zostałoby w najbliższej przyszłości skonsumowane przez nowsze pojęcia. J.J. – Tak jak Sensybilizm pożarł Dadaizm, a grupa Luxus – grupę Fluxus? J&J – Bez komentarza. Nie zamierzam narażać się na ostracyzm innych akcjonariuszy naszej Wielkiej Korporacji – oni też mają swój udział w naszych wirtualnych zyskach. J.J. – Już się naraziłeś. J&J – Czym? J.J. – Wchłaniając ich do J&J Globalnej Spółki z o. o. 22

Jedno drugiego nie wyklucza, ponieważ są to dwa bieguny tego samego czegoś – symbolicznego magnesu, globu, każdej dowolnej rzeczy, pojęcia, idei... 13


J&J – Takie są twarde reguły rynku. Globalne zawiera lokalne, nienazwane - nazwane. uniwersalne jest nieskończone, a określone – skończone. J.J. – Czyli mniejsze? J&J – Właśnie. Mniejsze nie może ogarnąć większego, a większe nieogarnionego. TO COŚ… bez nazwy jest tym ostatnim obszarem. J.J. – Czyli nie da się go przejąć i zawłaszczyć? J&J – Nigdy. Ta przestrzeń zawiera w sobie wszelkie meandry duszy i intelektu. J.J. – Strony ciemne i jasne? J&J – Każde i w każdym czasie… aż do The End-u włącznie. J.J. – Czyli możemy spać spokojnie? J&J – Czuwać także. J.J. – Stan czuwania mieści w sobie elementy zagrożenia i oczekiwania. J&J – I co z tego? J.J. – Zagrożenie i oczekiwanie to emocje konkretne, a więc nazwane. J&J – TO COŚ… bez nazwy zawiera w sobie wszelkie rzeczy, osoby, pojęcia, zjawiska… nazwane i nienazwane, stany czuwania i spania, logikę i jej brak, bezmyślność i myślenie, sens i bezsens, wszelkie lęki i radości… J.J. – Czyli nie oddziela sansary23 od nirwany24? J&J – Właśnie. W związku z tymi ostatnimi stwierdzeniami zawartymi w powyższym wywiadzie należy dodać, a nawet wyraźnie podkreślić, iż niebagatelną rolę w pojmowaniu TEGO CZEGOŚ… bez nazwy odgrywa stan ducha. W tym miejscu, by rzecz wyjaśnić, a jednocześnie trochę zagmatwać, odsyłam do okolicznościowej ulotki reklamowej: Ulotka informacyjna nr 794. Globalnej Korporacji J&J Spółki z o.o. Ów specyficzny stan ducha i umysłu można osiągnąć: 1. Na drodze długotrwałego, żmudnego, wyczerpującego bardzo marszu do przodu, nie szczędząc sobie przy tym duchowego potu, intelektualnych potknięć i pomyłek ani też potoków całkiem realnych, krokodylich łez. Rozwoju wymagającego rozlicznych, jakże często kłopotliwych: spotkań, upijania się, konwersowania o różnych bzdetach, czytania setek opasłych tomów (w tym również poezji i filozoficznych traktatów), medytowania godzinami, grania w szachy, układania pasjansów, nudzenia się w oczekiwaniu, dłubania w nosie, ślęczenia nad każdym zapisywanym zdaniem i nad każdą nakładaną na płótno plamą… 23 Sansara to stan emocji utkany z oczekiwań, pragnień i gnębiących nas udręk – przeciwieństwo nirwany. 24 Nirwana to stan po przebudzeniu umysłu – błogostan, świat pełnej, wszechogarniającej harmonii. 14

2. Lub można lekko i całkiem zwyczajnie wejść w TEGO CZEGOŚ… bez nazwy współposiadanie w wyniku banalnego oświecenia umysłu doznanego na prastarej Górze Ślęży, pod mityczną szopą z narzędziami (w swoim ogrodzie), w legendarnym tramwaju, w magicznej ubikacji, mitycznej kawiarni… lub w dowolnym innym wyjątkowym, choć całkiem zwyczajnym miejscu i czasie. Ten drugi sposób, firma J&J szczególnie wszystkim poleca, jako technicznie mniej skomplikowany, prostszy, tańszy, łatwiejszy i przynoszący wśród znajomych więcej: poklasku, zawiści, szacunku, pogardy, uznania, niechęci, a nawet uwielbienia.

Rozdział czwarty Nabytą w trudzie i znoju lub w wyniku prostej iluminacji zdolność ambiwalentnego pojmowania świata można błyskawicznie poprawić poprzez poddanie się próbie ogarnięcia umysłem tego, co Nieogarnione. Aby to zadanie wszystkim ułatwić, pozwolę sobie teraz na zacytowanie trzech fragmentów z moich książek25. Na początek proponuję cały pierwszy rozdział z nie opublikowanej jeszcze26, naukowo-artystycznej27 rozprawy MISTYCZNA MGŁA rozszyfrowującej, przynajmniej w zamierzeniu, zagadki pierwszych ludzkich kultur i cywilizacji. Rozdział, który przytaczam nosi tytuł:

Granice wyobraźni Wyobraźmy sobie czas, skalę czasu. Miliard lat dla Wszechświata to nie więcej niż minuta dla człowieka. Wszechświat jest zatem bardzo, bardzo młody. Mija właśnie czternasta kosmiczna minuta od jego narodzin. I tylko teraz, pod koniec tego pierwszego kosmicznego kwadransa my – istoty żywe, możemy w Dziele Stworzenia uczestniczyć, bo już za chwilę, za kosmiczną godzinę, kosmiczny dzień lub tydzień wypali się w niezliczonych gwiazdach cały zapas wodoru przemieniającego się w hel – budulec gęstych gwiazd neutronowych (zbyt gęstych jak na nasze możliwości istnienia). Ale i one – kosmiczne latarnie – pulsary po kolejnych kosmicznych miesiącach i latach (tryliardach i kwadrylionach lat) zgasną pozostawiając po sobie zimne, ponure łby czarnych karłów rozrzucone nieskończenie daleko od siebie w bezmiernej kosmicznej pustce. Te ostatnie z jeszcze istniejących skupisk materii w trakcie kolejnych kwintylionów i sekstylionów lat zostaną (to tylko moja spekulacja) wciągnięte w czeluście gigantycznych czarnych dziur, 25 Nie robię tego wyłącznie z próżności, ale również z powodu lenistwa. Ponadto, w przeciwieństwie do wielu innych autorów, nie widzę potrzeby ujmowania tych samych treści we wciąż modyfikowanej, zrecyklingowanej formie. 26 Bo jeszcze nieukończonej. 27 Zapewniam, że jedno drugiego wcale nie wyklucza. 15


w głębi których, daleko poza horyzontem zdarzeń, zachodzi, jak mniemam, zdumiewający proces sprężania czasoprzestrzeni, energii i materii; proces megalitycznej kondensacji wszystkiego, co istniało do rozmiarów małej piłeczki – nasienia, z którego być może narodzi się kolejny Wszechświat – następne ogniwo nieustającego łańcucha przemian. A teraz spróbujmy ogarnąć przestrzeń. Światło w ciągu roku przemierza dystans około dziesięciu bilionów kilometrów. Wystarczy to przemnożyć przez 93 miliardy lat świetlnych (tyle według niektórych obliczeń liczy sobie obecnie średnica Wszechświata – rzecz jasna trudno o pewność, bo przecież jego obszar wciąż jeszcze dynamicznie się rozszerza), a uzyskamy przybliżony wynik liczony w kilometrach. Jeśli założymy, że kształt tego obiektu przypomina bańkę mydlaną (choć nie wszyscy w to wierzą, a i ja mam wątpliwości) to wystarczy wyliczoną liczbę podzielić na pół i wstawić do wzoru na objętość kuli… Niby proste, ale mówimy tu o przestrzeni, w której po pierwszych kilku kosmicznych minutach uformowała się sieć bilionów połączonych w grupy galaktyk oddalonych od siebie o miliony i setki milionów lat świetlnych. Tę, widoczną dla naszych instrumentów badawczych, pajęczynę połączeń, wyobrażam sobie jako fragment, wycinek jakiegoś gigantycznego układu nerwowego z nieskończoną liczbą synaps i neuronów zatopionych w środowisku, wzburzonego przez grawitacyjne fale oceanu ciemnej materii, który jak płyn mózgowo - rdzeniowy u człowieka wypełnia „czerep” Wszechświata (wiem, że ta „organiczna” hipoteza nie ma naukowych podstaw, ale jako artysta kieruję się raczej intuicją niż logiką w interpretowaniu zjawisk przekraczających aktualne granice poznania). Spróbujmy teraz skupić swoją uwagę na mikroskopijnym elemencie tej monstrualnej sieci, fragmencie jednego z miliardów „neuronów” – naszej Galaktyce. Droga Mleczna to obiekt spiralny pozostający w grawitacyjnym związku z galaktyką Andromedy i galaktyką Trójkąta oraz kilkudziesięcioma innymi galaktykami karłowatymi lub nieregularnymi, „pożeranymi” systematycznie przez te trzy masywniejsze zbiorowiska materii. Szacuje się, że rozciąga się ona na odległość przeszło stu tysięcy lat świetlnych (przypominam, że wystarczy to przemnożyć przez 10 bilonów kilometrów); jej grubość może sięgać nawet 3000 lat świetlnych. W skład jej masy wchodzi od 200 do 300 miliardów różniących się znacznie wiekiem i wielkością gwiazd. Wszystkie one wraz ze swoimi układami planetarnymi, obłokami gazów i materii międzygwiezdnej, wirują z ogromnymi prędkościami wokół leja jednej z wielu miliardów, znajdujących się we Wszechświecie, supermasywnych czarnych dziur. Droga Mleczna wstępnie ukształtowała się, podobnie jak wiele innych galaktyk, w połowie czwartej kosmicznej minuty – jakieś dziesięć

miliardów lat temu (najwidoczniej Wszechświat był już wtedy na tyle rozrzedzony, że proces formowania kosmicznych „neuronów” mógł się swobodnie dokonywać). Nie znam szacunków dotyczących jej pierwotnej objętości i masy, nie wiem ile mniejszych galaktyk pochłonęła do tej pory, ile gwiazd zdążyła przez ten czas uformować, a ile wypalić w spektakularnych wybuchach supernowych; jak dużo powstało po tych zdarzeniach mgławic i jak wiele kolejnych, młodszych gwiazd z nich się wykluło, faktem jest, że zanim narodziło się nasze Słońce, nim rozpoczął się wirowy taniec kosmicznej materii dookoła tej nowej gwiazdy, nasza Galaktyka istniała już od bez mała pięciu miliardów lat, a Wszechświat od niemal dziewięciu. Dziewięć miliardów lat! Rzecz trudna do ogarnięcia, a to przecież w skali Wszechświata tylko preludium, zaledwie początek początku, pierwsza scena pierwszego aktu. Tysiące milionów lat formowania niezliczonych galaktyk, powstawania i przemijania nieskończonej ilości tętniących energią słońc i krążących wokół nich planetarnych układów, narodzin i śmierci zagadkowej liczby innych niż nasza, kto wie jak rozwiniętych cywilizacji, po których zapewne pozostał ślad jedynie w naszej wyobraźni… a wszystko to bez nas, czy choćby cienia nadziei na naszą obecność. Musiało upłynąć dalszych pięć miliardów lat (zupełny drobiazg, mała chwilka) termojądrowych eksplozji o niewyobrażalnej skali, skomplikowanych chemicznych reakcji w ogromnych kosmicznych tyglach, monumentalnych magnetycznych zawirowań, apokaliptycznych zderzeń gwiezdnej materii, by wreszcie uformował się na małą chwilkę, na kosmiczną minutę lub dwie ten nasz swojski, wokółsłoneczny porządek planet i księżyców oddalony (na swoje szczęście) od centrum Galaktyki o jakieś 27 tysięcy lat świetlnych. Magia wszechobecnego magnetyzmu i gigantycznej energii przenikającej Wszechświat, cud formującej wszystkie kosmiczne obiekty grawitacji i chemii na poziomie elementarnych cząstek i bardziej złożonych związków, to było wciąż zbyt mało, by powstało życie na naszej mikroskopijnej planecie. Wszak bez tej szczególnej, wąskiej strefy wokół-słonecznej – naszej orbity, na której woda może występować jednocześnie w trzech stanach skupienia, bez zdumiewającego fenomenu foto-syntezy przetwarzającej światło słoneczne w tlen i wreszcie bez jakże fascynującego, nieustannego procesu ewolucji nie byłoby to możliwe. Cztery i pół miliarda lat formowała się Ziemia. Gigantyczna kolizja z inną planetą u zarania jej dziejów ustaliła naszą orbitę, odchylenie osi oraz wstępną prędkość obrotową. Od tamtego też czasu cząsteczki wody i aminokwasy przenoszone na niezliczonych meteorytach spadały cierpliwie, kropla po kropli na jej powierzchnię, aż utworzyły życiodajne oceany. Większe meteoryty, a czasem też planetoidy, dość regularnie

16

17


i często bombardujące powierzchnię globu, co jakiś czas zmieniały porządek rozwijającej się tu ewolucji organizmów. Takich małych, globalnych kataklizmów mogło być kilkadziesiąt lub kilka tysięcy – jak ten dobrze znany sprzed 250 milionów lat zwany wymieraniem permskim, czy sprzed 65 milionów lat, gdy w Kredzie wyginęły dinozaury. Pierwsze atomy i złożone z nich cząsteczki zaczęły się formować z materialno-energetycznej magmy po około 300 tysiącach lat od Wielkiego Wybuchu. Pierwsze organizmy żywe złożone z cząsteczek tworzących zdumiewające, nietypowo duże i skomplikowane struktury, pojawiły się na naszej planecie jakieś 3,8 miliarda lat temu28. Około 3 miliardy 794 miliony lat później, a więc 6 milionów lat temu (jest to mniej-więcej 0,15789% całego okresu ziemskiej ewolucji), pewna małpa, żyjąca prawdopodobnie na terenie Afryki Wschodniej, urodziła dwie córki – „jedna z nich stała się przodkinią wszystkich szympansów, a druga naszą prapraprababcią”29. W kwestii szympansów i ludzi wypowiedziałem się jasno i dobitnie w mrocznej, choć ironicznej powieści &, w rozdziale p.t. Lawina. Oto ten fragment: Wśród miliardów gatunków istnień tylko wy – homo i głupie szympansy czerpiecie seksualną podnietę, sadystyczną przyjemność ze znęcania się, zadawania swoim pobratymcom bólu (stwierdził diabeł). To już udowodniono empirycznie (doprecyzował patrząc na powątpiewającą minę swojego rozmówcy). Różnica jest tylko taka, że szympansy pastwią się wzajemnie nad sobą bez najmniejszego polotu, natomiast wy – ludzie, zrobiliście z tego prawdziwą sztukę, świetnie prosperującą, rozległą gałąź show biznesu30. W kolejnym fragmencie owego dialogu głównego bohatera – Michała Burego z diabłem, ten ostatni (na dowód prawdziwości swoich słów) wyliczył z największym podziwem nazwy rozmaitych miejsc, narzędzi i rodzajów stosowanych przez tysiące lat tortur. Następny fragment MISTYCZNEJ MGŁY, noszący tytuł: Post Scriptum, perfidnie uściśla=rozszerza, doprecyzowuje=zamąca oraz wyjaśnia=komplikuje rozmaite naukowe (i nie) kwestie poruszone w przytoczonym wcześniej rozdziale Granice wyobraźni:

28 Szacunek ten zaczerpnąłem z książki Od zwierząt do bogów – krótka historia ludzkości Yuvala Noaha Harariego. 29 Yuval Noah Harari, Od zwierząt do bogów – krótka historia ludzkości, PWN, Warszawa 2014, s. 18 30 Janusz Jaroszewski, &, OKiS we Wrocławiu, 2016, s. 172. 18


Post Scriptum Wiek Wszechświata (13,8 miliarda lat) oraz przyśpieszająca nieustannie dynamika jego rozrostu – tempo, w jakim gwiazdy i galaktyki oddalają się od siebie – zostały przez naukowców wyliczone na podstawie pomiarów natężenia światła kosmicznych „świec standardowych” – supernowych typu Ia. Model fizyczny, wedle którego wszystkie, ale to wszystkie bez wyjątku, białe karły wybuchają podobno po osiągnięciu 1,44 masy Słońca (nazywanej granicą Chandrasekhara) traktowano jako nie podlegający dyskusji. Zapewne Chandrasekhar – fizyk, który tę wielkość wyliczył, musiał się cieszyć ogromnym autorytetem w kręgach naukowych, bo bardzo długo nikt nie ośmielił się jego twierdzenia zakwestionować. Bazując na nim – jak na „świętym dogmacie” – inni naukowcy, w wielu ośrodkach, prowadzili żmudne, wieloletnie obserwacje i badania tyczące owych supernowych typu Ia, które – jako obiekty wybuchające zawsze z tą samą siłą, a więc i jasnością – wprost idealnie nadawały się do mierzenia kosmicznych odległości – wszak, jeśli znamy odległość do pierwszej żarówki, to odległość do drugiej (takiej samej) możemy wyliczyć oceniając ile mniej światła od niej do nas dociera, bo wiemy, że jasność maleje wraz z kwadratem odległości. Stosując tę metodę wyznaczono odległości do dalekich galaktyk, określono wiek najodleglejszych z nich, a nawet oszacowano wiek całego Wszechświata. Co więcej, porównując dane z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku z późniejszymi ustalono, że kiedyś Wszechświat rozszerzał się wolniej, a teraz robi to zdecydowanie szybciej. Zresztą, za to odkrycie: Przyspieszonej ekspansji Wszechświata poprzez obserwację odległych supernowych, (które było też wielkim triumfem wspomnianego Chandrasekhara) fizycy: Saul Parlmutter, Brian P. Schmidt i Adam G. Riess w roku 2011 odebrali prestiżową Nagrodę Nobla, która wiązała się nie tylko z szacunkiem naukowych gremiów i wysoką pieniężną gratyfikacją wypłaconą w koronach szwedzkich, ale – co może ważniejsze, z uwagi na niewątpliwą, przyspieszoną ekspansję ludności na Ziemi – zapewniała im ona własne miejsca parkingowe przed ich macierzystymi Uczelniami. Wspomniani fizycy otrzymali tę nagrodę mimo, iż nie potrafili wyjaśnić czym jest i skąd się wzięła zagadkowa siła odpychająca, przeciwstawiająca się przyciągającej sile grawitacji, powodująca tę przyspieszoną ekspansję. Zresztą, wszyscy inni fizycy również nie mają o tym bladego pojęcia. Nazwano ją zatem ciemną energią, a nawet wyliczono (mimo, iż nic o niej nie wiadomo), że stanowi 68,3 procent całego Wszechświata. Niestety, wygląda na to, że te wszystkie pracochłonne szacunki wraz z „bezdyskusyjną” granicą Chandrasekhara trzeba będzie wyrzucić do lamusa, ponieważ w sierpniu roku 2014 pani Marina Orio z Uniwersytetu Wisconsin-Madison, wspierana przez swój zespół (zapewne również 21


powodowana pilną potrzebą uzyskania własnego miejsca parkingowego) opublikowała w „Monthly Notices of the Royal Astronomical Society” pracę w której jasno wykazała iż białe karły mogą eksplodować osiągając dużo mniejsze rozmiary, a więc mając nawet 0,85, a nie owe „graniczne” 1,44 masy Słońca. Krótko mówiąc – „Świece standardowe” okazały się niestandardowe! Oznacza to, że wybuchają z taką energią i jasnością, jaka im się spodoba, czyli na podstawie ich eksplozji niczego dokładnie wyliczyć ani oszacować nie można. Według pani Mariny Orio przeszło połowa z nich wybucha w odległości nawet o 30% bliższej niż wcześniej zakładano (mowa o setkach tysięcy, milionach, a może nawet miliardach lat świetlnych!), a to oznacza, że Wszechświat – którego wielkość i wiek znowu jest wielką niewiadomą – rozszerza się jeszcze szybciej, a ciemnej energii jest w nim dużo więcej niż owe, wcześniej wyliczone, 68,3%. Do tej arcyciekawej dyskusji (też zapewne z powodu miejsca parkingowego?) włączył się Peter A. Milne – specjalista od badania widma supernowych typu Ia, który w swojej pracy opublikowanej w kwietniu 2015 na łamach „Astrophysical Journal” ogłosił, iż owe interesujące wszystkich „świece” – niemal standardowe (gdy się je bada w widzialnym świetle), w świetle ultrafioletowym znacznie od siebie się różnią. Milne wyodrębnił ich dwie populacje: czerwoną i niebieską, a ten podział (jak się okazało… choć czy na pewno?) ma kolosalne znaczenie dla dalszych badań tyczących przyspieszonego tempa ekspansji Wszechświata. Wedle Milne’a, zarejestrowane różnice w widmach tych rozmaitych „żarówek” świadczą, iż ciemnej energii jest dużo mniej we Wszechświecie niż wcześniej zakładano. Konkluzja, jaka sama się nasuwa z tej naukowej debaty jest następująca: wiek Wszechświata może o kilka miliardów lat różnić się od tego, co pierwotnie zakładano, rzutuje to też w oczywisty sposób na wiele pozostałych podanych w Granicach wyobraźni wielkości, lecz (co ciekawe i bardzo wymowne) w żaden negatywny sposób nie wpływa na sedno poruszonych przeze mnie zagadnień związanych z TYM CZYMŚ… bez nazwy. Tak czy inaczej, z powodu niestandardowości „standardowych świec”, naukowcy muszą wszystko policzyć od nowa… jeśli jest to w ogóle możliwe... w co raczej wątpię.

Rozdział piąty Utytułowani specjaliści od porządkowania chaosu31 ustalili podział na nurty: oficjalnej nauki oraz tej alternatywnej – wszak każde wyobrażenie winno mieć swoje odbicie lustrzane (ukłony dla antynomii). Jeśli dla kogoś ten pierwszy obszar rozważań jest godny uznania, to ten drugi sektor 31 W każdej epoce znajdziemy ich całe mrowie. 22

sobie lekceważy32, i vice versa. Co mnie wydaje się dosyć zabawne, bo przecież nikt z przedstawicieli obu tych obozów panującej nam miłościwie Wiedzy nie potrafi wytyczyć wyraźnej granicy między tymi strefami. Prawda jest taka (co daje się łatwo zauważyć), iż wielu przedstawicieli nauk wszelakich oraz rozmaitych „paranauk”33 dokonuje swobodnych wycieczek, czy raczej małych najazdów, ekspedycji karnych34 na tereny okupowane przez nienawistnego wroga. Jest to typowa zabawa dzieci w piaskownicy, w której wcale nie chodzi o rozwój szeroko pojętej Nauki, ale raczej… o wiaderko, czyli tę jedną, jedyną, niepodważalną rację35. Ciekawe i bardzo zastanawiające jest to, że właśnie takie wojownicze, archetypiczno-plemienne zachowania przynoszą najlepsze dla postępu wiedzy rezultaty, bo przecież owa „Kwintesencja” – „Istota Rzeczy”, o czym od dawna wiemy=nie wiemy, znajduje się gdzieś pośrodku, w tym znaku równania pomiędzy wiedzą i wiedzą pozorną, nauką i „paranauką”. Najwybitniejsi badacze są mistrzami akrobacji, balansowania między wszelkimi nurtami i światami, które wciąż powołujemy do istnienia. Wielu z nich to giganci odwróconego myślenia – przewrotnego przechodzenia przez Alicji lustra, na pozór szalonego, choć na wskroś zdroworozsądkowego, myślenia w swojej istocie irracjonalnego, a nawet aberracyjnie absurdalistycznego36. Oto kilka wymownych przykładów odnotowanych w dokumentacji naszej Gigantycznej Firmy:

WIELKA KSIĘGA ODKRYĆ i POMYŁEK J&J - Spółka z o. o.

DZIAŁ I WIEDZA, WIEDZA POZORNA I CIEKAWA NIEWIEDZA Rozległa, choć niepełna lista akcjonariuszy (Pozycje wybrane z archiwów na zlecenie nr 3/5/2016).

Poz. 0000001. Małpa (ta pierwsza, która inteligentnie przejęła banana) – Za owo nowatorskie przejęcie czyjejś własności i nieświadome stworzenie podstawowej zasady społecznego współistnienia opartej na równaniu: informacja=dezinformacja, które legło u podstaw wielu dziedzin naszej aktywności: religii, dyplomacji, handlu, 32 Wykpiwa, ośmiesza, pomija milczeniem, deprecjonuje. 33 Okultyzm, paleoastronautyka, telekineza, parapsychologia… Paranauka to nazwa wymyślona przez naukowców – nie będę przytaczał tej ich definicji, bo jest z gruntu złośliwa. 34 W Polsce szlacheckiej o takich poczynaniach mówiło się jako o zajazdach (pisał o tym Mickiewicz w Panu Tadeuszu), były to skromne liczebnie, lokalne i chwilowe najazdy zbrojne na dwory, wsie i miasteczka. 35 Bo jak matka Pawlaka, z filmu Sami swoi stwierdziła, wręczając synowi granat: Prawo prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. 36 Co mnie – odkrywcę i przedstawiciela owych nurtów – cieszy niezmiernie. 23


traktatów naukowych, kształtowania stosunków społecznych i wszelkich kontaktów międzyludzkich (w tym też, co z przykrością stwierdzić musimy, również rodzinnych). Poz. 0572299. Albert Einstein – Za całokształt: wygląd, poczucie humoru, niekonwencjonalne zachowanie, przewrotne myślenie; świadomość, że wszystkiego nigdy nie da się ogarnąć… i dlatego właśnie należy próbować. Za złote myśli godne cytowania, takie jak choćby ta: Najbardziej niezrozumiała w świecie jest zrozumiałość, lub ta: Istnieje wewnętrzna lub intuicyjna historia i zewnętrzna lub dokumentalna historia. Ta druga – bardziej obiektywna, a ta pierwsza – bardziej interesująca. Większość jego intelektualnych, naukowych, społecznych i artystycznych osiągnięć jest wszystkim świetnie znana, dlatego nasi specjaliści od wszystkiego zdecydowali się wypunktować w tej prezentacji zaledwie dwa z ogromnej liczby jego dokonań, które są mniej znane szerokiej opinii, a z pewnością zasługują na wielkie uznanie: 1. Opatrzenie życzliwym wstępem rewelacyjnej książki „Maps of the Ancien Sea Kings” (Mapy starożytnych królów morza) Charlesa Hapgooda, pomimo, iż niemal wszystkie gremia naukowe tę bezcenną pozycję oraz jej autora wykpiły, wyszydziły i zdeprecjonowały37. 2. Teoretyczne niewykluczanie istnienia tuneli czasoprzestrzennych, a nawet ich ewentualnego konstruowania38. Einstein wspólnie z Nathanem Rosenem w roku 1935 taki model odkryli, a nawet wyliczyli. Nazywa się go dwojako: Mostem Einsteina-Rosena lub Tunelem Schwarzschilda39. Poz. 0582563. Charles Hapgood – Za przeprowadzenie szalenie skrupulatnych analiz i porównań kopii starych map, poświęcenie im wielu lat życia i upór oraz wytrwałość w prowadzeniu tych żmudnych badań, w wyniku których powstało rewolucyjne (w opinii naszych kartografów) dzieło Maps of the Ancien Sea Kings rewidujące praktycznie całą dotychczasową wiedzę na temat historii ludzkich kultur i cywilizacji oraz ich migracji. Ta książka otworzyła też szeroką przestrzeń dla kolejnych spekulacji i domysłów, które w nieodległej przyszłości zapewne wysa-

37 Po szczegóły odsyłam do mojej jeszcze nie skończonej (i nie wydanej) książki naukowo-artystycznej Mistyczna mgła. 38 Niestety kosztem ogromnych energii, którymi obecnie nie dysponujemy… i nie wiadomo czy kiedykolwiek będziemy dysponowali. 39 Najpewniej fizyk Schwarzschild też się tym zajmował. 24

dzą w powietrze cały gmach naszego dotychczasowego pojmowania i interpretowania odległej przeszłości40. Poz. 0583776 i 0583777. Dr Hertza von Dechend z Uniwersytetu we Frankfurcie i Prof. Giorgio de Santillana z Massachusetts Institute of Technology – za odkrycie i udowodnienie41 istnienia na Ziemi wielkiego korpusu wiedzy astronomicznej już 6000 lat przed Wergiliuszem (czyli około 6000 roku p. n. e.). W wydanym w 1969 roku, obszernym studium naukowym: Hamlet’s Mill przyznali (co prawda z ociąganiem42), że tę „historyczną anomalię” zawdzięczamy: Jakiejś niemal niewiarygodnie starej cywilizacji(…),rozumiejącej świat jako stworzony zgodnie z liczbą, miarą i wagą, cywilizacji opartej na: bezlitosnej, kosmologicznej metafizyce powiększającej umysł ludzki niemal nie do zniesienia43. Według nich ta pierwsza cywilizacja wywarła ogromny wpływ na późniejsze, rozrzucone w czasie i nierzadko bardzo odległe od siebie kultury. Z tego pierwotnego źródła miały zrodzić się: sumeryjskie państwa-miasta, Egipt faraonów, indyjskie pierwsze stolice, indiańskie kultury w Mezoameryce i wiele innych ośrodków opartych na tym samym kosmologicznym i ideowym wzorcu oraz wynikającej z niego „astronomicznej teokracji”44. W uzupełnieniu warto dodać, że głoszone przez nich poglądy, wzmocniła swoimi badaniami i autorytetem pani Jane B. Sellers – archeoastronom i egiptolożka, autorka książki The Deathof Gods in Ancient Egypt (Śmierć bogów w starożytnym Egipcie) odnotowana w rejestrze akcjonariuszy, jako Poz. 0583784, oraz prof. Janusz J. Jaroszewski z Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu – znany ze swoich przeważnie nieukończonych i jeszcze niewydanych książek, a figurujący praktycznie we wszystkich rejestrach wszystkich działów J&J Spółki z o. o. pod takimi numerami jakie tylko przyjdą mu do głowy45. Poz. 0571234. Erich Von Daeniken – Za kreowanie niestworzonych rzeczy, dziwnych osobników, frapujących zdarzeń, fascynujących mitów, oraz interpretowanie w bardzo nowatorski – odkrywczy sposób 40 Wszystkich zainteresowanych tą wybitną postacią odsyłam do jego książki, oraz mojej, o której kilka przypisów temu wspominałem. 41 Choć czy na pewno? 42 Jako naukowcy głównego nurtu, nie mogli tego zrobić bez ociągania. Co nasi specjaliści od norm zachowań społecznych świetnie rozumieją. 43 Graham Hancock, Zwierciadło nieba, Amber Sp. z o. o., Warszawa 2000, s. 50 44 Szerzej te kwestie opisałem w książce Mistyczna mgła, o której już była mowa. 45 Co chyba zrozumiałe i całkiem oczywiste. 25


starych wierzeń. Także należą mu się słowa uznania za sprawne miksowanie, kompilowanie, podważanie, dowcipne dezawuowanie… czynione z dużym literackim wdziękiem. Jest to niewątpliwie mistrz ubarwiania, sprzedawania i nad wyraz sugestywnego uzasadniania swoich wyobrażeń. Każdą książką46 (a wydaje je w setkach tysięcy egzemplarzy) zaświadcza o tym, że jedna nauka i jedna obiektywna prawda po prostu nie istnieją, że są one tylko kwestią potęgi ludzkiej wyobraźni, wiary i zdolności pozyskiwania przychylności zasłuchanych w te opowieści sympatyków, wyznawców i szukających sensacji czytelników. Na zakończenie należy wyraźnie zaznaczyć, że to nie ów wielki „rekultywator” przeszłości wymyślił przylot na Ziemię niezbyt sympatycznych zielonych ludzików – paleoastronautów i innych kosmitów, ale, że dokonali tego ci, co potem stali się mniej od niego znani – przypisani w naszym rejestrze WIEDZY, WIEDZY POZORNEJ I CIEKAWEJ NIEWIEDZY do pozycji: 0000945, 0009475, 0035195, 0568786, 0568787 oraz 0568788. Poz. 0006666. Hermes Trismegistos (Po Trzykroć Wielki) – zwłaszcza za to, że jest znany z tego, że jest dla większości czytelników zupełnie nieznany47. Prorok hermetyzmu (wspaniałej, choć zapomnianej dawno religii rozwijającej się w pierwszych czterech wiekach n. nieszczęsnej e.). Wizjoner i mędrzec, któremu przypisuje się autorstwo kilkudziesięciu tysięcy dzieł tyczących rozmaitych dziedzin: alchemii, filozofii, teologii, techniki, mistyki, astrologii i astronomii. Był lekarzem, zajmował się przyczynami chorób; interesowała go anatomia, a nawet napisał coś o przypadłościach kobiet. Jedni uważali go za starożytnego mędrca, żyjącego w czasach Mojżesza, inni twierdzili, że był prorokiem i astrologiem króla Amona, legendarnym nauczycielem Platona, egipskim królem… Wedle najwybitniejszego po Hipokratesie lekarza starożytności Claudiusa Galena (ok. 130 – 200, w rejestrze DZIAŁU I Poz. 0006752), Hermes Trismegistos to nie kto inny tylko – Hermon – wybitny kapłan i lekarz egipski, żyjący i tworzący w Aleksandrii48.

46 Nie będę ich wymieniał, bo pewnie wszyscy je znają. 47 Wpływowe katolickie gremia zadbały kiedyś o to bardzo skutecznie, i teraz nasza Firma ma sporo ciekawego zajęcia, aby ten stan jakoś zmienić. Robimy to przeważnie za pośrednictwem napisanych i nienapisanych jeszcze, wydanych i niewydajnych książek naszego autora – Jaro (Janusza Jaroszewskiego). 48 J. Jaroszewski, &, op. cyt. s. 89. 26

Najwybitniejsi specjaliści J&J od czarnej i białej magii oraz ich demaskowania, jak również ci od: wiedzy tajemnej, mistyki, parapsychologii, okultyzmu i filozofowania – jednomyślnie stwierdzili, że Hermes=(≠)Hermon jako pierwszy opisał prawidłowo, lub nie, Najwyższą Boską Istotę/Nieistotę. Jego wizja została przedstawiona w Księdze Asklepiusa, ostatnim – 18 tomie Corpusu Hermeticum powstałym za czasów panowania rzymskiego imperatora Konstantyna Wielkiego (lata 280 – 337 n. nieszczęsnej e.): Myśl nasza nie byłaby nigdy zdolna wytworzyć sobie pojęcia Boga i żaden język nie byłby zdolny określić go. To, co jest bezcielesne, niewidzialne, nie posiadające kształtu widomego, nie może być uchwycone za pomocą zmysłów; to, co jest wieczne, nie może być mierzone krótką miarą czasu: Bóg jest niewypowiedziany. Bóg może, co prawda, udzielić wybranym swoim zdolności wznoszenia się ponad rzeczy przyrodzone i dostrzegania tą drogą promieni jego doskonałości najwyższej, wybrani ci jednak nie mogą znaleźć słów dla oddania w języku pospolitym bezcielesnej wizji, która wstrząsnęła do głębi ich jestestwem. Mogą oni wyjaśnić ludzkości wtórne przyczyny tworzenia, które dane im było oglądać jako obrazy życia we wszechświecie, pierwotne jednak źródło pozostaje osłonięte mgłą tajemnicy(…)49. (Wypisała wg Zlecenia 3/5/2016, St. archiwistka J&J - Dr Pelagia Wincencjusz)

Nic dodać, nic ująć. Bóg istnieje, ale w wersji dla ludzi raczej nieprzystępnej50. Należy też z ogromnym uznaniem i wielkim szacunkiem stwierdzić, że ta – klasy najwyższej dezinformacja=(≠)informacja została wypowiedziana z pewnością z samego wierzchołka jakiejś, metaforycznie ujętej, bardzo wysokiej, solidnie rozstawionej, archaicznej drabiny. Lista tego I DZIAŁU liczy sobie setki tysięcy pozycji, stąd ogromna trudność w jej przybliżaniu, omawianiu i komentowaniu. Przedstawiłem zaledwie 6 przykładów, ale równie dobrze mogłem zlecić wybranie z tych obszernych rejestrów pozycji odnoszących się do: - Bardzo zabawnie tam opisanego profesora fizyki Chandrasekhara, o którym już była mowa. - Panów profesorów-fizyków: Saula Parlmuttera, Briana P. Schmidta 49 Ryszard Bugaj, Hermetyzm, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, Warszawa i Kraków, s. 35, 216, 49, 43 albo 44 – w tej chwili nie pamiętam, która to była strona. 50 Poeta Świetlicki powiedziałby – nieprzysiadywalnej. 27


i Adama G. Riessa – grupy ad hoc połączonej przy okazji wręczania nagrody Nobla, a z tym wyżej wymienionym, wpływowym uczonym powiązanych ściśle. - Karola Darwina, bo wiadomo przecież jakiego przewrotu dokonał51… i z jaką spotkał się nagonką ze strony ówczesnych mediów i religijnie zorientowanych innych badaczy dziejów. Przecież bez jego teorii (być może?) nie byłoby tej pierwszej małpy, która… - Tollmannów – Alexandra (światowej sławy geologa) profesora Uniwersytetu Wiedeńskiego, oraz jego żony Edith – mikropaleontologa. Wszak wzbogacili naszą przeszłość o co najmniej jeden dodatkowy potop wywołany prawdopodobnie przez kometę, która (to całkiem możliwe) spustoszyła naszą planetę jakieś 7540 lat p. n. e.52 - Prof. Yuvala Noaha Harariego, któremu zawdzięczamy bardzo wymowny szacunek wagowy istnień obecnie zamieszkujących naszą planetę. Wynika z niego, że blisko 7 miliardów ludzi stanowi około 300 milionów ton żywej wagi. Rozmaitych zwierząt hodowlanych (trzymanych przeważnie w warunkach urągających wszelkim humanitarnym normom) wegetuje w naszych obejściach i fabrykach śmierci około 700 milionów ton. Zwierząt dziko żyjących, którym udało się jakimś cudem przetrwać do współczesności, jest niespełna 100 milionów ton (mniej niż 10% wszelkich istnień!). Oto rzeczywisty skutek dynamicznej ekspansji naszego bezrozumnego gatunku. - Właściwie wszystkich alchemików poszukujących formuły złota lub „kamienia wiedzy”, a przy okazji znajdujących coś całkiem innego, choć nie mniej ciekawego, na przykład proch strzelniczy, pastę do butów lub wzory chemiczne: gumy, kauczuku, benzyny, a także zaśmiecającego dzisiejszy świat (choć tak przecież temu światu potrzebnego) plastiku. - Niemal wszystkich archeoastronomów ze szczególnym uwzględnieniem wieloletnich astronomicznych czy raczej astralnych dokonań pani dr lub już prof. Chantal Jegues-Wolkiewicz, której odkrycia są nie mniejszym intelektualnym wstrząsem niż dokonania Charlesa Hapgooda53. 51 Choć nie udało mu się obalić z kretesem wszechwładnej i wciąż wszechobecnej, nietykalnej Biblii. 52 Wszystkich zainteresowanych tym tematem odsyłam do książki A jednak był potop autorstwa tej pary, oraz do mojej książki o starożytnych cywilizacjach, która (być może?) za parę lat zostanie skończona i wydana. 53 Szerzej te postacie i ich dokonania omówię w innej książce, bo naprawdę warto. Polecam też film poświęcony pani Chantal – dostępny w internecie. 28

Z pewnością należało też wspomnieć o: - Zapatrzonym w homeryckie mity Henryku Schliemannie – odkrywcy Troi i złotej biżuterii pięknej z pewnością Heleny. - I o Evansie - odkrywcy pałacu Minosa na Krecie – egejskiej prastarej kolebki. Obu tych marzycieli po prostu nie wypadało przemilczeć, tak jak lingwistycznego geniusza i detektywa dziejów: - Michaela Ventrisa (urodzonego przez pewną Polkę w 1921 roku, a zmarłego grubo przed czterdziestką54). Geniusza, ponieważ w wieku zaledwie 30 lat złamał szyfr nie do złamania – kreteńskich zapisów, tworząc tym samym podstawę rozległej dziś wiedzy zwanej Mykenologią. Zatem, ten nasz pół-rodak dokonał tego, czego nie udało się: - Prof. Bedrichowi Hroznemu (czeskiemu odkrywcy klucza do języka Hetytów) ani ogromnie doświadczonemu lingwiście z Włoch prof. Pierro Meriggiemu – najwybitniejszemu znawcy pism starożytnego Wschodu, ani też Anglikowi prof. Flindtrsowi Petriemu – legendarnemu twórcy naukowych badań rozmaitych starożytnych zapisów. Zapewniam, że oni wszyscy w archiwach J&J mają grube naprawdę teczki. Podobnie jak: - Archimedes, znany z tego, że dużo myślał i dzięki temu wiele po sobie zostawił, na przykład: Traktat o liczbie ziarenek piasku w całym Wszechświecie. Warto wiedzieć, że operował w nim liczbami sięgającymi cyfry 10 do 63 potęgi! - A Platon? Koniecznie należało o nim wspomnieć, jak również o egipskim kapłanie pochodzącym z Sais – dużego ośrodka kultu Wielkiej Bogini Neit55. Obaj przecież, wspólnym działaniem56, rozkręcili ogromny, kwitnący do dziś i świetnie prosperujący przemysł pisania tysięcy mniej czy bardziej naukowych rozpraw tyczących mitycznej Atlantydy, którą – jak zapewne wszyscy doskonale 54 Bardzo tego żałuję, bo naprawdę mógł jeszcze wielu wielkich rzeczy i przewartościowań dokonać. 55 „Tej, która wskazuje drogę”, nazywanej też: „Ojcem ojców i Matką wszystkich matek”. 56 Polegającym na jednej pogawędce, zapisanej potem przez filozofa Platona. Nie sposób ustalić, czy rozmawiali na odległość z wysokości drabin i czy do nich nie dołączył się jeszcze ktoś trzeci stojący zwyczajnie na parkiecie. 29


wiemy=nie wiemy – w jedną noc pochłonęła toń Oceanu57. Dodam, że z powodu ich tajemnej wiedzy lub tylko siły sugestii ich wyobraźni, archiwiści J&J byli zmuszeni dokonać tysięcy dalszych wpisów w naszych rejestrach. Jako raczej alternatywny badacz58 pragnę jeszcze (z powodów czysto sentymentalnych), przed końcem omawiania tych gigantycznych archiwów, coś koniecznie napisać o moim znakomitym współtowarzyszu drogi: - Fenomenalnym autorze światowych bestsellerów, Grahamie Hancocku. Być może nieco ekscentrycznym i nadmiernie egocentrycznym, ale za to arcy skrupulatnym, pełnym pasji i szalenie dociekliwym59 badaczu. Myślę, że on (podobnie jak ja) z wrodzonej przekory woli się przemieszczać wąskimi, stromymi graniami i głębokimi, przepastnymi parowami. Lubi (jak ja) grzęznąć w bagnach i moczarach wiedzy oraz niewiedzy, wspomagając się przy tym, dla zachowania równowagi, znalezionym przypadkiem kijaszkiem. Sądzę, że i on uwielbia wędrować przez gęste leśne ostępy, obok, wbrew i pomimo wytyczonych dróg, zasadniczych szlaków i nurtów oraz wytwarzanych tam doktrynalnych wizji aktualnie obowiązujących prawd objawionych.

Rozdział szósty Podczas historycznego, w przyszłości, spotkania w kawiarni Oleńka na Krzykach60, ustaliliśmy wspólnie z prof. Michałem Jędrzejewskim, że równoległych wszechświatów jest więcej niż ludzi. Jest ich więcej, ponieważ niektórzy z nas potrafią ich wyprodukować po kilka, a nawet całe tuziny. W naszej zgodnej opinii najlepiej z nadprodukcją wszechświatów radzą sobie rozmaici szaleńcy, mesjasze, prorocy, politycy, naukowcy oraz nawiedzeni artyści. Wszystko to za sprawą potęgi wyobraźni, która była, jest – i pewnie aż do samego The End-u pozostanie podstawowym 57 Zdania są podzielone, który to był ocean, bo niektórzy twierdzą, że wcale nie Atlantycki. Inni z kolei uważają, że utonęła gdzieś na stałym lądzie – na Grenlandii, Antarktydzie, w Peru albo w obecnej Szwajcarii. Ja opowiadam się za tą ostatnią lokalizacją i w innej książce spróbuję to udowodnić (jeśli oczywiście uda mi się ją dokończyć i wydać). 58 Choć przecież z tytułem profesora zwyczajnego. 59 Komu innemu przyszłoby do głowy liczenie centymetrem krawieckim kamiennych bloków najsławniejszych egipskich piramid, wdrapując się na nie w towarzystwie żony, po nocy, całkiem nielegalnie? Albo uczenia się na starość nurkowania po to, by poszukiwać zatopionych ruin w celu czegoś udowadniania?, by już na miejscu przekonywać się jedynie, iż owe ruiny owszem tam są, ale są niewyraźne, trochę zamazane, a tak w ogóle pod wodą jest prawie zawsze za ciemno na robienie fotograficznej dokumentacji. 60 Przypominam, miało ono miejsce w sobotę, 23 kwietnia 2016 roku, w południe. 30

budulcem naszych codziennych działań i zachowań. Jej przejawy można zaobserwować w każdym dowolnym miejscu i czasie. Wystarczy tylko się rozejrzeć i nadstawić ucha. Oto trzy wybrane przykłady z jednego zaledwie tygodnia: 01 Do pewnej starszej pani siedzącej na ławeczce przystanku tramwajowego (tego koło Hali Targowej we Wrocławiu) dosiadła się druga, nieco od tamtej młodsza, i zagaiła: - Widzę, że pani bez laski. - Bez. Trochę kolano nawala, ale jakoś jeszcze daję radę. - A ile latek pani sobie liczy? - 88. - To jeszcze dwa i będzie okrągłe dziewięćdziesiąt! - No tak. - Sama pani mieszka? - Nie, z mężem… Po chwili głębokiej zadumy, niechętnie, z rezygnacją, cicho doprecyzowała: - Co prawda mąż już nie żyje. Zapadła długa, niezręczna cisza, którą ta młodsza pani, głosem pełnym nabożnego skupienia i głębokiej troski, wreszcie przerwała: - Dawno umarł? - Dwadzieścia lat temu. 02 Rozmowa sms-owa z przyjacielem (zawsze łasym na kobiece wdzięki): - Cześć, czy jesteś zajęty? Bo jak tak, to ja jestem od razu wycięty. - Trochę. - Czyli więcej niż mniej? - Mniej więcej. - A zatem? - Spędzam czas roboczo… - Twórczo? - Nie. Nudzę się po prostu, jak w każdą niedzielę. - Możesz wyrażać się jaśniej. - Poprawiam błędy zaocznym studentkom. -? - Z proporcji gołej modelki. 31


- Cooo!!! - Joanna, modelka, 22 lata, ruda, wysmukła, bezbłędnie zbudowana, siedzi naga na podeście i wpatruje się we mnie jak w Boga61. - O ku… Ja pie… I co dalej? - Nic. Zwyczajna, niedzielna alergia. - … jednego kretyna? - Z grzeczności nie przeczę. - Chciałbym być błędem twojej modelki… jej wielkim BŁĘDEM!!! - Na razie jesteś moim błędem. - Ty to masz dobrze!!! - Powtarzam – nuda i tylko NUDA. - Chyba oszalałeś? - I tak do godziny 17. A co, chcesz się potem spotkać? - Z kim? - No… ze mną. - Jeżeli z kimś, to wyłącznie z twoją modelką! - Lub studentkami? One też są szalenie URODZIWE. - WAL SIĘ! - Ja ciebie też serdecznie pozdrawiam. 03 Scena w kawiarni Literatka we Wrocławiu: Przy owalnym stole siedzi kilka osób. Mój przyjaciel (ten wielbiciel dam z sms-owej rozmowy) między dwiema ponętnymi, dużo młodszymi paniami – Zuzanną i Marianną. Przymila się do jednej i drugiej – na przemian, kompletnie nie zważając na moją osobę. Panie i owszem – są rozbawione. Wreszcie tracę cierpliwość i obcesowo przerywam wartki nurt tej podwójnej, z lekka sprośnej adoracji: - Adorowanie i przymilanie się nie jest najlepszą metodą na damy. - A znasz lepszy sposób? – drwiąco odparował cios przyjaciel. - Znam. - Jaki? - Nie zwracać na nie uwagi… - Bredzisz – spostponował mnie. - … Opowiadając jednocześnie ciekawe dykteryjki – dokończyłem zdanie. - Aleś wymyślił – podsumował, po czym wstał i oddalił się do toalety. - Jakie dykteryjki? – zaciekawiła się Marianna. - Najlepiej miłosne. 61 Bo czemu nie? Przecież mogłaby tak się wpatrywać, a jeżeli tak mogło być – to ewidentnie się wpatrywała. 32

- Opowiedz jakąś – poprosiła Zuzanna. - Proszę bardzo – odparłem. I opowiedziałem tę o gadaniu: Jak to kiedyś przyjechała do mnie w góry (bo tam mieszkałem w stanie wojennym) zaprzyjaźniona para artystów ze swoją nastoletnią córką. Ponieważ chcieli z moimi rodzicami rozegrać partyjkę brydża, poprosili mnie, żebym w tym czasie zabawiał ich „pociechę” rozmową. Zaprosiłem młodego gościa do pracowni, posadziłem w fotelu, zrobiłem herbatę, zapytałem o to i owo… niestety gość okazał się mało rozmowny, zamknięty w sobie, sfrustrowany i bardzo wycofany. A zatem ciężar konwersacji spoczął na mojej wyłącznie osobie. Gadałem i gadałem o: sztuce, życiu, filozofii, filmach, hodowli kur, meandrach osobowości psów i kotów; o poezji i prozie, uprawie truskawek, o szachach, sarnach objadających korę z drzew, o lesie wieczorową porą, a także o poranku… O wszystkim, co wtedy kotłowało się w mojej rozpalonej głowie. Partyjka brydża przeciągnęła się do drugiej w nocy. Ojciec mojej o 15 lat młodszej słuchaczki, po kilku wcześniejszych przyganach i ostrych napomnieniach, w końcu ciągnąc ją siłą za rękę (bo się opierała) zabrał córkę ode mnie dopiero o świcie. Parę godzin później wszyscy wsiedli do samochodów i odjechali. We wtorek przed południem młoda dama zjawiła się na ganku sama! Znowu gadałem i gadałem o wszystkim, co mi ślina na język przyniosła – niemal do zmierzchu to trwało, czyli do czasu, gdy do moich drzwi zapukali jej bardzo przejęci rodzice. Zasypali córkę gradem wymówek, mnie skarcili mroźnym spojrzeniem, potem wsadzili ją do samochodu i prędko odjechali. Podobno przez następny miesiąc trzymali ją pod kluczem. Nie zważali na dochodzące z jej pokoju wrzaski i wyzwiska, lamenty i płacze, ale dla pewności, co jakiś czas sprawdzali, gdy robiło się niepokojąco cicho, czy ich latorośl całkiem nie wyzionęła ducha. - Co o mnie naopowiadali wszystkim bliższym i dalszym znajomym (tu teatralnie zawiesiłem głos)… możecie się drogie panie domyślić same – podsumowałem. Obie moje słuchaczki pokiwały współczująco głowami, a ja w tym czasie zapaliłem papierosa. - Mów dalej – poprosiła Marianna. Podjąłem zatem przerwany wątek: - Gdy do matury (bo młoda dama miała ją w maju zdawać) zostały tylko cztery tygodnie, zatroskani rodzice wraz ze swoją latoroślą pojawili 33


się niespodziewanie u mnie. Przybyli z prośbą wielką, żebym: pomógł, o ile to możliwe, jej w nauce. Niemal błagali, więc po dłuższych wahaniach, z dużymi wszak obiekcjami, pewnie z litości i zwykłego, ludzkiego współczucia, uległem ich namowom. Tym samym na te przedmaturalne tygodnie zostałem z młodą damą sam na sam… Z nią, a także z jej: podręcznikami, kompleksami, wymownymi spojrzeniami, kłopotliwym milczeniem i… jej niemym uwielbieniem.

- A co z tą maturą? – zapytała Zuzanna, ponownie przymilnie nachylając się w moją stronę. - Zdała ją. - I to wszystko? – parsknęła zawiedziona, po czym wyprostowała się i odsunęła gwałtownie. - A co byś chciała więcej? – odparłem na zakończenie z szerokim, ironicznym uśmiechem.

Zamilkłem, ponieważ w tym miejscu opowiastki wrócił mój przyjaciel, na którego powrót zasłuchane panie nie zwróciły najmniejszej uwagi.

Mój ironiczno-kpiarski ton nie był złośliwy, wziął się po prostu z nagłego olśnienia – uświadomienia sobie wyraźnej, absurdalistycznej antynomii, asensualnej aberracji, w której się zapętliłem. Otóż teza na temat natury kobiecej, którą przed chwilą wygłosiłem, a nawet bezspornie udowodniłem, okazała się także antytezą tej tezy! Bo niby, z jakiego powodu milcząca maturzystka zadurzyła się po uszy we mnie? Czy przypadkiem nie z tej oto przyczyny, że do tej pory w swoim krótkim życiu nie spotkała nikogo, ale to nikogo, kto by poświęcił jej i tylko jej osobie, tak wiele czasu, uwagi i twórczej inwencji? Z drugiej jednak strony – należy tu szczerze przyznać – moje zachowanie zinterpretowała zgoła opatrznie (stąd owa antynomia). Bo ja przecież wtedy, w jej niemej obecności (o czym nie mogła mieć bladego pojęcia) tylko na głos (jak to już miałem w zwyczaju) sam ze sobą konwersowałem. W tamtym okresie życia robiłem to nieustannie… z konieczności – by odegnać i jakoś rozproszyć przytłaczającą, wszechogarniającą, dojmującą ciszę swojej egzystencji.

- I co było dalej? – zapytała zapatrzona we mnie Zuzanna. - Z czym? – spytał z kolei przyjaciel, obejmując ją swoim ramieniem. Ta ostentacyjnie odsunęła się od niego wraz ze swoim krzesłem, potem nachyliła się w moją stronę, położyła rękę na moim udzie i cicho wyszeptała: - Mów dalej. - Ale o czym? – zapytałem z kolei ja, bo z tego wszystkiego zgubiłem wątek. - O tych korepetycjach w górach – obie panie niecierpliwie, jedna przez drugą, skwapliwie przypomniały. - To za chwilę – odparłem. Po czym wstałem i oddaliłem się w kierunku toalety. Gdy po kilku minutach wróciłem, zastałem całe towarzystwo pogrążone w jakimś zaiste dziwnym milczeniu. Przerwał je przyjaciel, najwyraźniej bardzo skonsternowany: - Coś ty im zrobił? - Nic – odparłem – bawiłem rozmową. - Tylko tyle? - Aż tyle. - Nie wierzę! - Uwierz. - Czyżby? - Mówiłem ci przecież… na panie nie należy zwracać najmniejszej uwagi. - Dlaczego? – odezwały się jednocześnie obie nasze towarzyszki, wyraźnie oburzone. - Bo wy – kobiety bardzo, ale to bardzo tego nie lubicie… i zrobicie wiele, naprawdę w-i-e-l-e, by takie karygodne, niecne zachowanie jak najprędzej zmazać, zmienić, zniwelować i z pamięci swojej w-y-r-e-t-u-s-z-o-w-a-ć. 34

Rozdział siódmy Obok wyobraźni niezbywalnym, wręcz sine qua non składnikiem TEGO CZEGOŚ.. bez nazwy jest entropia – wszech nam panująca. Prawda jest taka, że (tu Biblia nie kłamie62) Chaos był już na samym początku stworzenia i będzie w mrocznym końcu naszego istnienia. Co więcej – wszyscy jesteśmy z nim spokrewnieni. Mamy jego genetyczne kody w spiralach DNA, w połączeniach nerwowych i jelitach także, i w wątrobie, i w trzustce, i przysadce mózgowej oraz innych sterownikach funkcjami istnienia, a zwłaszcza w narządach płciowych… niezależnie, jakiego rodzaju je posiadamy obecnie (bo zdaje się – już je można zmieniać dowolnie – wedle mniej lub bardziej przemyślanego życzenia).

62 Szczerze przyznam, że cała masa innych fragmentów obu Testamentów nie budzi mojego entuzjazmu. Wręcz powątpiewam o ich prawdziwości i autentyczności, a nawet słuszności. W moim przekonaniu, na co zebrałem bardzo mocne dowody, te księgi, to w większości tylko zmyślne kompilacje wcześniejszych, zaczerpniętych z dużo starszych źródeł opowieści. 35


FETELE HAOSULUI63

Autor: JARO. Poemat prozą… chyba?64 Właściwie NIC nie trzeba robić, by Chaos świata swoją osobą znacznie spotęgować. Wystarczy po prostu być, czyli żyć: Urodzić się, budzić się czasem, jeść, pić, wymiotować, gdy zaszkodzi coś zjedzone z podłogi lub z miski kota. Wrzeszczeć, gdy w pieluchach mokro, rozrzucać po pokoju klocki, lalki, misie lub inne pluszaki. Uczęszczać do żłobka, przedszkola i szkoły (lub żadną siłą nie dawać się tam ciągać). Brać udział w lekcjach zanadto pilnie tak, że klasa cię znienawidzi, lub przeciwnie – z zajęć szkolnych wagarować stale i zostawać na drugi rok w tej samej klasie. Nosić za długie lub zbyt krótkie (niż to się akurat toleruje) włosy, lub lepiej – purpurowego irokeza na czubku głowy i koniecznie wyrazisty makijaż na twarzy w kolorach tęczy (niezbędne też do kompletu są masywne glany albo przeciwnie – wysmukłe, polakierowane szpilki). Zadawać zbyt trudne dla belfrów pytania. Podważać prawdy objawione. Protestować w imię jakichś zasad i wartości – domagać się WOLNYCH KONOPI, walczyć (najlepiej z gołymi cyckami) pod transparentami (o ile jesteś feministką) głoszącymi wrzaskliwą, pokraczną czcionką: moja macica należy tylko do mnie, lub wara biskupom od mojego brzucha. Wyjść za mąż – ożenić się (bo teraz wrócę do tych szowinistycznych świń, czyli facetów), żyć na kocią łapę z właściwą lub całkiem niedobraną panną, wdówką, rozwódką, kobietą po przejściach, z przeszłością nie całkiem udaną… mieć z nią dzieci, albo wychowywać cudze, mieć kochanki, na boku romanse, mieć kolegów z wojska (bo o wojsku – ważnym elemencie powszechnej entropii całkiem zapomniałem). Pić z nimi do białego rana bełkocąc coś niecenzuralnie o jakimś ogólnym bezsensie. Nie być wpuszczanym po tych libacjach do własnego domu, wrzeszczeć zatem przed świtem pod oknami rodzinnego bloku zdania oznajmiające typu: Ja cię kurwo chyba zabiję i słyszeć w odpowiedzi tylko trzy lakoniczne, choć dosadne słowa: Goń się matole… potem godzić się w lepkich uściskach pełnych nadziei płonnych, miłości, przemocy i dojmującej rozpaczy. Być na rencie, zasiłku, lub chodzić do jakiejś z gruntu nudnej pracy. Coś godzinami liczyć, nosić, ważyć, sprzedawać, degustować, mierzyć, przykręcać… lub tylko przekładać z kupki na kupkę papierki. Mieć psa, chodzić z nim na spacery i nie sprzątać po nim. Awansować w końcu, po latach wielu. 63 Fetele Haosului (rumuński) – Oblicza Chaosu (polski) – The Faces of Chaos (angielski). 64 W sprawie przynależności tego poematu do szeroko pojętej Poezji zdania są mocno podzielone. Niektóre znajome poetki (a właściwie tylko jedna, ale niestety utalentowana) podważają tego poematu poetyckość, choć autor przy tym stanowisku się upiera. Ale, aby sporu nie eskalować, nie jątrzyć, nie kłócić się i nie spiskować w tej ważnej kwestii z innymi poetami, oraz by niczego nie musieć udowadniać w jałowych dysputach o pryncypiach… po głębszym namyśle, dla świętego spokoju, tenże autor zdecydował się na dopisanie do podtytułu słowa „chyba” z wymownym znakiem zapytania. 36

Jeździć na wywczasy do Egiptu, Grecji, na Wyspy Salomona… by się w końcu przekonać, że wszędzie jest tak samo, a nawet bywa gorzej. Odchudzać się, by nie utyć więcej, chodzić na masaże, spożywać tylko zdrową żywność. Rzucać palenie oraz picie, dbać o siebie biegając lub robiąc idiotyczne pompki przed wyjściem do pracy… W końcu pieprzyć to wszystko w cholerę. Mieć depresje. Mieć jakąś nową całkiem nadzieję, nową pracę, nową żonę, nowy z nią dom, nowe dzieci. Co roku kupować im prezenty pod choinkę, dekorując przedtem te świąteczne drzewka. Kupować kolejne mieszkania, domy, pałace, letniskowe dacze. Nabywać coraz większe i większe samochody. Gromadzić inne luksusowe dobra. Zakładać polisy, kupować złoto, waluty, akcje, obligacje… inwestować, bogacić się lub plajtować (w zależności od meandrów losu i zmiennej koniunktury rynku). Wyrzucać co drugi dzień śmieci, nie mieć zdania na temat tych wstrętnych pedałów i wrednych syjonistów oraz brudnych, zawszonych uchodźców (być może terrorystów?). Wierzyć w Boga i jego rodzicielkę. Chorować przewlekle. Być emerytem siedzącym bez sensu przed telewizorem. Uczęszczać na kółko różańcowe lub na wykłady dla trzeciego wieku. Modlić się, lepić coś z gliny, malować, szydełkować, grać w bingo żeby całkiem nie zwariować. Chodzić na coraz liczniejsze pogrzeby… i stypy także. Wreszcie samemu umierać i żałować tego umierania. Wreszcie odejść w zaświaty… lub pustkę (bo przecież nie wiadomo) i pozostawić na koniec bliższej rodzinie oraz dalszym krewnym wlokące się latami, bardzo zawikłane prawnie, kłótnie o nasze długi lub nieco konkretniejszy spadek.

Rozdział ósmy Jeśli już mowa o konkretach – wątpliwej schedzie pozostawionej nam przez wszystkie przeszłe pokolenia (że przejdę teraz z jednostkowego poziomu na uniwersalny), to sądzę, iż w zwięzłym przybliżeniu tego zagadnienia bardzo pomocne okazać się może sięgnięcie do przepastnych archiwów prasowych naszej J&J Korporacji:

Serwis Prasowy J&J Spółki z o.o. z dnia 19.07.41956 roku p. n. e. informuje: TO COŚ… bez nazwy zaczęło się od słowa, a owo słowo było tylko jakimś mało zrozumiałym dźwiękiem. Mimo, że w sensie muzycznym (być może?) nie brzmiało ono zbyt pięknie, to z szacunkiem przyznać trzeba, przenosiło w sobie sporo równoważnych (i sprzecznych zarazem), rozmaitych, bardzo intrygujących znaczeń. W wolnym tłumaczeniu ten ciąg określeń moglibyśmy przedstawić mniej-więcej tak: kłamstwo = żart = cwaniactwo = 37


chamstwo = spryt = świństwo = inteligencja = przewaga umysłowa = polityka. W lakonicznej, zwięzłej formie jego sens sprowadzałby się zatem do stwierdzenia: kłamstwo=polityka, lub do bardziej oględnego zapisu: informacja=dezinformacja (w wyniku czego – raz jeszcze przypominamy – ktoś przejął inteligentnie od innego kogoś tego pierwszego banana). I teraz już wiemy i wreszcie rozumiemy, dlaczego prawie zawsze białe oznacza czarne, prawo=bezprawie, a sprawiedliwość jest tylko dla grupy swoich wybranych kolesi. Pełniejszą informację na ten arcyciekawy temat odnotowano w innej – dużo późniejszej notatce:

Serwis Prasowy J&J Spółki z o.o. z dnia 10.05.2011 roku n. e. donosi: Nie wiadomo kto jako pierwszy, spoglądając w niebo, w rozpalonej gwieździe zobaczył wcielonego Boga. Był to zapewne jakiś nawiedzony artysta, mistyk lub inny szaleniec, któremu coś się przewidziało. Dość, że ta intrygująca informacja=dezinformacja bardzo sugestywnie wpłynęła na wyobraźnię i sposób pojmowania świata przez pozostałych członków jego zagubionej w pomroce dziejów hordy. Gdzieś indziej inny ktoś, obdarzony też bujną wyobraźnią, rozpoznał w wolno stojącym głazie czyjąś sylwetkę. Wkrótce też się okazało, że pewne zwierzęta, na przykład: byki, węże, ptaki, tygrysy oraz niektóre ludzkie samice potrafią stawać się bytami bardziej niż do tej pory znaczącymi, wręcz niezwykłymi – „spirytualnymi”. Wcześniej lub później (mniejsza o szczegóły), niczym myszy, wszy lub karaluchy, rozmnożyły się duchy przodków oraz rozmaite animalistyczne kulty, bóstwa, zjawy i upiory. Najwidoczniej jakimś inteligentnym kreatorom było to bardzo na rękę. Wkrótce stało się tak, że jedni wymyślali (stwarzali niestworzone rzeczy), rośli w siłę, zbierali na tę przysłowiową „tacę” obfite daniny, a drudzy dla nich, w znoju i trudzie harowali – nosili gigantyczne głazy, układali z nich magiczne kręgi, budowali grobowce, usypywali kurhany, wznosili piramidy, łuki triumfalne, katedry i pałace pod kierunkiem (ma się rozumieć) tych pierwszych – obdarzonych wybujałą wyobraźnią cwanych teokratów. Magna Mater, duchy przodków, wróżki, czarownicy i czarownice, złe moce i ich odczyniacze – szamani, kasty kapłańskie, rozliczne panteony bogów – ich mitologiczne czyny, wybrańcy bogów, dzieci bogów – herosi i giganci, boscy królowie, cesarze-Słońca, mistycy, prorocy, mesjasze… ich przepowiednie, wizje i objawienia. Bóg Ojciec oraz Szatan – jako jego przeciwieństwo, Raj i Piekło a także inne mityczne krainy, wreszcie 38


jeden z rozlicznych synów bogów – Zbawiciel-Odkupiciel, jego wyznawcy i uczniowie. Błogosławieni między aniołami, święci, papieże (niektórzy z nich bardzo występni), zastępy zakonników, zakonnic i księży … i tak to się toczyło i nadal toczy. Wirtualne, wyimaginowane światy, czyli TO COŚ… bez nazwy, całkowicie zawładnęły naszymi umysłami, zdominowały nasze wyobrażone dusze, a także postrzeganie tego, co zwykło się określać jako obiektywne, racjonalne – realnie istniejące. Konsekwencje tego stanu rzeczy są niestety wprost katastrofalne. Nie wliczając w ten rejestr: poezji, innych dziedzin sztuki, niektórych dzieł naukowych i wynalazku pisma (choć tu już można mieć zastrzeżenia), to lista „osiągnięć” wynikających z uruchomienia machiny TEGO CZEGOŚ… bez nazwy nie napawa raczej optymizmem: Wyzysk, kłamstwa, krętactwa, nepotyzm, powszechna korupcja i chciwość, rozwarstwienie społeczne, ucisk jednych przez drugich, podatki, daniny i kontrybucje, rozmaite podziały na MY i na oni, pogarda dla słabszych i innych gatunków homo, a także pozostałych istnień, wojny plemienne, narody „wybrane” (którym więcej wolno, bo są „naznaczone”), nakazy i zakazy, prawo „boskie” – nienaruszalne i „święte”, teokracje i autokracje, ciemnota ludu, feudalizm, arystokracja i pańszczyzna, krucjaty „w imię Boga Najwyższego”, tortury i stosy, zniewolenie kobiet, mściwe rewolucje, rozliczne nacjonalizmy, szowinizmy, absolutyzmy, imperializm i polityka kolonialna mocarstw, niewolnictwo, uprzedzenia rasowe, bezpardonowe wojny, rozwarstwienie świata – wielkie obszary nędzy, enklawy bogactwa, władza burżuazji, wszechobecna reklama, powszechna apatia, niemoc i zobojętnienie, aż wreszcie wściekłość, gniew ludu, frustracja i wynikający z niej terroryzm. Ta z pewnością niepełna lista krzywd, niesprawiedliwości, fatalnych skutków działania owej machiny wciąż pozostaje otwarta. Być może uniknęlibyśmy wielu z tych błędów, nieszczęść, kłopotów, a nawet potworności, gdyby pewne prominentne, znane z encyklopedii postacie zamiast walczyć ze sobą, mądrzyć się po próżnicy, deliberować i innych nawracać na tę lub inną (z gruntu fałszywą przecież) wiarę… gdyby owe prominentne, decyzyjne czynniki znalazły choć jedną wolną od swych płonnych zajęć chwilę i zapoznały się z poniższą, lakoniczną agencyjną notatką, pochodzącą z naszych archiwów, a sporządzoną już dosyć dawno, bo w pierwszej połowie pierwszego wieku tej nieszczęsnej ery:

40


Serwis Prasowy J&J Spółki z o.o. z dnia 29.04.44 roku n. e. uspokaja: Doktryny wszelkich religii wymyślonych do chwili obecnej, a też tych, które teraz i w przyszłości ktoś wykoncypuje, zostały raz na zawsze, ostatecznie zdemaskowane jako zgubne i z gruntu fałszywe, i jako takie podważone przez światłe grono naszych wybitnych ekspertów. Pragniemy jednocześnie wszystkich uspokoić oraz zapewnić, iż nie jest to równoznaczne z nieistnieniem Boga. Bóg, czy raczej – ten Byt/Niebyt z całą pewnością istnieje/nie istnieje i śledzi nasze poczynania, a nawet bierze w nich aktywny udział. Nasi konsultanci od czarnej i każdej innej magii oraz ich demaskowania są tego najzupełniej pewni. Ponadto są przeświadczeni, że Jego – Boga bezsporna Obecność/Nieobecność polega na całkiem czymś innym niż zwykło się sądzić. Bezdyskusyjnie ustalono, iż Bóg jako Byt/Niebyt, Istota/ Nieistota Nienazwana, Niewypowiedziana – Absolutna, ogarnia sobą wszelkie porządki wszystkich rzeczywistych i wymyślonych Wszechświatów. Tym samym (mimo, że niekoniecznie jest Stwórcą Wszechrzeczy) ogarnia też wszelkie wyobrażenia, nawet TO COŚ… bez nazwy, a zatem i całą naszą Globalną Spółkę J&J… niestety. Za co wszystkich akcjonariuszy serdecznie przepraszamy, bo nasze akcje po tym nieopatrznym (choć szczerym) wyznaniu mogą znacznie stracić na swojej aktualnej, choć tylko wirtualnej wartości. Starszy wykładowca Krzysztof Wałaszek65 – wybitny specjalista od mówienia: popatrzcie na to wszystko z kompletnie innej perspektywy – jeden z rekinów naszej Niebotycznie Wielkiej Korporacji, otóż ten ważny udziałowiec, ostatnią z przytoczonych notatek skomentowałby zapewne tylko dwoma słowami: artysta poszalał… i niech mu będzie, że poszalał.

Rozdział dziewiąty Nie łudźmy się, wszelkie „prawdy objawione”, a więc obowiązujące w danym momencie dziejów narracje i wynikające z nich wierzenia, ustroje społeczne, obyczaje i przekonania: megalityczna teokracja, judaizm, chrześcijaństwo, islam, feudalizm, kapitalizm, rasizm, socjalizm, komunizm, faszyzm, imperializm, konsumpcjonizm, korporacjonizm, wolny rynek, liberalna demokracja… były lub nadal są wyłącznie produktem tych lub innych, sprytnie wykoncypowany, intersubiektywnych porządków 65 Krzysztof Wałaszek (właśc. Andrzej Wałaszek), absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1989. Doktor, starszy wykładowca tej Uczelni. Malarz, performer i twórca multimedialny. 42

wyobrażonych. Intersubiektywnych, czyli takich, którym ślepo zawierzyła bezrozumna większość społeczeństwa. Jak sprawiano w przeszłości, aby ludzkie masy poddawały się tym stwarzanym przez cwanych „kreatorów dusz” globalnym wymysłom? To proste – bardzo sugestywnie, cynicznie k-ł-a-m-a-n-o – że określony ład (czyli nieład) jest dziełem Bogów, Boga-Stwórcy lub wprost wynika z odwiecznych praw natury. Nie wspominano też ani słowem, iż owe „konstrukty mentalne” tworzono i propagowano jedynie w tym, zgoła perfidnym, pragmatycznym celu, by zapewnić nieograniczoną władzę nad ludzkim motłochem owym „kreatorom”, i by mogli oni z niej czerpać wymierne profity. W HISTORII NATURALNEJ – KSIĘDZE PIERWSZEJ, wydanej wirtualnie przez dział prasowy Globalnej Spółki J&J przed około 6 milionami lat66, we Wschodniej Afryce, w pierwszym akapicie pierwszego rozdziału zatytułowanego POCZĄTEK czytamy: 1. Na początku był dźwięk, czyli słowo. A słowo było kłamstwem będącym innym rodzajem prawdy. I zostało stworzone TO COŚ... bez nazwy. I ukształtowało całe ludzkie dzieje. Ta reguła będzie działała aż do samego The End-u. Reguła kłamstwo=prawda funkcjonuje wszędzie. Nasi kreatywni specjaliści od promocji i marketingu odkryli też, już bardzo dawno, że propaganda i marketing to właściwie jedno i to samo. Tę dziedzinę jako pierwsi świetnie opanowali hierarchowie i funkcjonariusze rozmaitych wspólnot wyznaniowych, politycy wszelkiej maści i orientacji oraz rekiny handlu, przemysłu i wielkiej finansjery. Oto tajna notatka67 sporządzona przed kilkoma wiekami, a dotycząca tych właśnie ciekawych kwestii:

GLOBALNA AGENCJA PROPAGANDY J&J Spółka z o.o.

Druk wewnętrzny 7/1410/PLK PODSTAWOWE ZASADY WSZELKIEJ PROPAGANDY 1/2 Powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać bezustannie ten sam zwrot, słowo lub frazę. Nie ma najmniejszego 66 Nikt jeszcze wtedy nie zaprzątał sobie głowy dokładnym datowaniem zdarzeń. 67 Ujawniam ją, bo wierzę, że ten traktat nigdy nie dostanie się w niepowołane ręce. 43


znaczenia, czy ma to coś sens i czy jest logiczne. Nawet najbardziej absurdalne COŚ powtórzone po wielokroć przeobrazi się w zbiorową, wspólną dla większości, objawioną prawdę. A wtłaczane do głów słuchaczy na okrągło stanie się po pewnym czasie bezdyskusyjnym, „świętym” dogmatem.

i wyznawcom) dobrze się skojarzą, i by mieli ochotę mieć je stale przy sobie na przykład zawieszone na szyi jako amulety (nasze wszystkie filie na produkcji i sprzedaży tych błyskotek mogą zarobić, zarabiają i zarabiały krocie).

PORADY PRAKTYCZNE I ZALECENIA

h. Oprócz sztandarów, symboli i znaków potrzebne są nazwy, a więc słowa. Zaleca się wybierać takie, które wszystkim dobrze się kojarzą – mają dobre konotacje. Przykładowo: dobro/dobry/dobra – we wszystkich przypadkach, prawo i sprawiedliwość, ojczyzna i naród, równość i demokracja, wolność i braterstwo, honor i patriotyzm, oraz inne takie patetyczne slogany i frazesy znaczące wiele i właściwie nic. Warto je zawłaszczać dla swoich potrzeb poprzez permanentne powtarzanie – w tym, a nie innym kontekście oraz wprowadzać jako składniki do nazw własnych ugrupowań oraz innych instytucji, by na ich tle dobrze się prezentować w oczach ciemnego ludu, na którym takie rzeczy zawsze robiły, robią i będą robiły sugestywne, choć z gruntu mylne przecież wrażenie.

a. Firma radzi, by już od wczesnego dzieciństwa, za pomocą baśni, ilustracji, malowideł, propagandowych haseł oraz innych form przekazu kształtować wiarę i umacniać nawyki oraz przekonania naszych klientów. b. Za pomocą obietnic, gróźb, perswazji, nagród i rozmaitych nakazów nakłaniać ich do samodzielnego powtarzania tego, co od nas usłyszą. c. Najlepiej ująć TO COŚ w formie łatwej do zapamiętania rymowanki lub nawet modlitwy – gdy na jakimś przekazie szczególnie nam zależy. d. Dobry skutek odnosi również gromadzenie klientów Firmy w dużych, przestronnych pomieszczeniach, aby określone treści razem skandowali. Obowiązuje tu psychologiczna zasada, że jednostka może się mylić, ale tłum już raczej nie. A ogromny tłum (masy/motłoch) – w złudnym przekonaniu większości – nie myli się nigdy. e. Miejsca zgromadzeń (stadiony, areny, rynki miast, kościoły, hale widowiskowe, etc.) powinny być dobrze nagłośnione, bogato zdobione, dekorowane, upstrzone obrazami, kwiatami, girlandami, sztandarami, naszymi banerami i transparentami (odpowiednio do potrzeb) albowiem efekt wizualny szalenie wzmacnia przekaz pojęciowy. f. Najlepiej, żeby owe architektoniczne obiekty kultu przytłaczały swoim ogromem i żeby niosło się w nich donośne, zagłuszające wszelkie wątpliwości echo. g. Należy wymyślać, kraść innym i projektować dla każdej z propagowanych informacji=dezinformacji, proste w formie, ciekawe w kształcie, wyraziste znaki i symbole, z którymi te przekazy wszystkim odbiorcom (klientom 44

i. Do przekazywania propagandowych treści należy dobierać tych z naszych akcjonariuszy lub ich wiernych klientów, którzy wyglądają sympatycznie i schludnie, ubierają się w modne, eleganckie ciuchy, często myją nogi, ładnie pachną i budzą powszechne zaufanie. Ponadto obdarzeni są odpowiednim aktorskim talentem lub najlepiej charyzmą (wiemy oczywiście, że takich osobników bardzo trudno znaleźć, dlatego ich nałogi, moralność i przekonania nie powinny stanowić dla Spółki żadnego problemu, pod warunkiem, iż wiedza o tych rzeczach nigdzie nie wycieknie). j. Koniecznie należy zadbać o powielanie naszych sloganów za pomocą: pras drukarskich, miedziorytów, stalorytów, heroldów, bajarzy, gawędziarzy, zielnych bab i innych mediów, które w przyszłości zostaną wynalezione. Opracował: St. spec. J&J od pijaru Dr K. Keszaław

Zatwierdził: St. insp. J&J od propagandy Prof. J. Oraj

45


Inne porady w sprawie propagandy=kłamstwa=prawd objawionych zawarto w późniejszym utajnionym druku:

GLOBALNA AGENCJA PROPAGANDY J&J Spółka z o.o.

Druk wewnętrzny 11/1918/RP PODSTAWOWE ZASADY WSZELKIEJ PROPAGANDY 2/2

W odpowiedzi na liczne zapytania, które Agencja otrzymała od naszych terenowych działaczy, w okresie ostatnich pięciu stuleci obecnej nieszczęsnej ery, postanowiliśmy doprecyzować wewnętrzną listę porad i zaleceń rozszerzając ją o kilka ważnych pozycji. Mamy nadzieję, iż owe uzupełnienia rozwieją wszelkie złudzenia i wątpliwości dotyczące zasad, a właściwie ich braku, w omawianych kwestiach. PORAD PRAKTYCZNYCH I ZALECEŃ CIĄG DALSZY k. Docierać z naszym przekazem do wszystkich niezadowolonych, wściekłych i sfrustrowanych (frustracja to bardzo silne uczucie). Zradykalizować ich, ogłupiać, bałamucić. Tworzyć z nich zwarte szeregi wspólnoty. Obiecywać im gruszki na wierzbie, a po zwycięstwie dawać cokolwiek zabierając innym. l. Wmawiać im, że są wyjątkowi, wspaniali i ważni. Że są przedmurzem czegoś wielkiego (chrześcijaństwa, islamu lub jakiejś innej dużej religii). Ubierać ich w mundury z naszymi symbolami. Urządzać patriotyczne marsze ze sztandarami i pochodniami. Palić niezgodne z naszą doktryną publikacje. ł. Twierdzić, że Bóg i racja jest zawsze po naszej stronie. Kontestować inaczej myślących. Dezawuować ich, zastraszać, wykpiwać i ośmieszać. Nazywać ich zdrajcami ojczyzny, sprzedawczykami, zaprzańcami, rebeliantami… Wprowadzić wyraźne rozróżnienie na MY i na oni. m. Mieć wewnętrznego wroga - najlepiej słabego. Obarczyć go winą za całe zło tego świata. Dezawuować go, poniżać i odczłowieczać nazywając szczurem, wszą, karaluchem 46

lub jakąś padliną. Przejmować jego własność, eliminować wszelkimi sposobami, zacierać pamięć o jego istnieniu. n. Być Zbawcą ludzkości, narodu, nacji lub klasy społecznej. Wieść do rewolucji, do przewrotu lub podstępem wygrywać wybory. Przejmować media, sądy i resorty siłowe. Wprowadzać własne prawa, zasady i reguły preferujące tylko tych, którzy nam jednoznacznie sprzyjają. Opracował: Gł. spec. J&J od pijaru W. I. Ninel

Zatwierdził: Gł. insp. J&J od propagandy J. W. Nilats

Niestety, z przykrością wypada stwierdzić, iż bez spajających opowieści, wydumanych teorii, rozmaitych bredni… – intersubiektywnych kłamstw branych za prawdę, społeczeństwa ludzkie najzwyczajniej nie potrafią egzystować. I właśnie z tego powodu, jako swoistą przestrogę, pozwolę sobie na koniec tego rozdziału przypomnieć w formie cytatu moją, sformułowaną przed kilku laty, definicję reklamy: REKLAMA – Do szpiku kości cyniczna, na wskroś kłamliwa, wyzuta z wszelkich zasad, perfidna i oszukańcza, podstępna - bo czasem podprogowa, bazująca na najniższych instynktach marketingowa strategia zakłamanych partii politycznych, banków i innych pazernych firm najczęściej zrzeszonych w drapieżnych korporacjach oraz podejrzanych holdingach, mająca na celu uzyskanie maksymalnych korzyści przy możliwie jak najmniejszym wysiłku i minimalnych kosztach produkcji68.

Rozdział dziesiąty Jak już zapewne zdążyliście się zorientować, akcjonariuszami Globalnej, choć tylko wirtualnej, Korporacji J&J – byli, są i aż do The End-u pozostaną ci wszyscy, którzy coś wymyślają – mnożą wirtualne byty, zjawiska i światy. Mają zwidy, omamy, przewidzenia, obsesje i urojenia; przeżywają dziwne stany umysłu, miewają szalone (w powszechnej opinii) skojarzenia i pomysły, iluminacje, objawienia, duchowe uniesienia; uważają się za Zbawcę, za Boga samego lub wcielonego Diabła (bez żadnej różnicy); doznają deja vu (wszystkich 19 rodzajów), realizują jakąś misję świat ratującą, a twórcza wena pcha ich nieustannie do czegoś robienia i nie pozwala normalnie zasnąć przed telewizorem w kapciach, z piwem i gazetą w ręce... – to właśnie są nasi udziałowcy. A cała ogromna reszta bezrozumnego gatunku homo, to tylko nasi klienci. 68 J. Jaroszewski, &, rozdział: Granice cynizmu, op. cyt., s. 148. 47


Rzecz jasna ostatnie stwierdzenie nie jest zbyt precyzyjne. Nic przecież nie jest tylko białe albo wyłącznie czarne… i nie zawsze bywa też szare lub zgoła różowe (dla odmiany). Udziałowcem Spółki J&J po prostu nie jest się, ale się bywa… w tych natchnionych, choć zwykle krótkotrwałych stanach „poszerzonego” umysłu. W innych okolicznościach i stanach, na przykład nudy, apatii lub tylko zniechęcenia jesteśmy zwyczajnie (by nie powiedzieć – banalnie) podatni na zewnętrzne bodźce. Chcąc nie chcąc dajemy się wtedy uwodzić hipnotycznej sile wyobraźni innych. A wtedy?… Wtedy, tak jak cała przeogromna reszta bezrozumnego gatunku homo, stajemy się tylko łupem naszej własnej Korporacji. Przyznam szczerze, choć bardzo niechętnie, że ja również wpadam czasem w dołki zwątpienia i też (niestety) w takich chwilach podlegam powszechnym prawom ciążenia, w wyniku czego daję się innym mamić i ich marzeniom sennym zwodzić. A skoro już jesteśmy przy obrazach sennych – to niektóre z nich zdumiewają, ponieważ bywają (jak czas pokazuje) bardzo prorocze. Otóż – przed kilku laty taki sen mi się przyśnił, który niestety obecnie się ziścił. Opisałem go w opowiadaniu Sen I69, które zaczynało się tak: Którejś wrześniowej nocy miałem sen o snach. Potem opisałem, co się wszystkim śniło (ludziom same raczej wyuzdane i bardzo dla nich lub innych nieprzyjemne rzeczy). W moim śnie o snach nadszedł poranek, wstał nowy dzień, ale(…) nikt się nie obudził. W blasku słońca nadal obowiązywały prawa snu, nadal rządziły światem niczym nie skrępowane pierwotne instynkty, do tej pory za dnia tłumione (…). Obudziłem się z przeświadczeniem, że to już kiedyś się wydarzyło (myśląc o Hitlerze, Leninie, Stalinie, Kim Ir Senie, Mao, Pol Pocie… i innych tego typu groźnych dla otoczenia, psychopatycznych zbirach „poszerzonej jaźni”). W związku z tym, przed końcem swojego opowiadania stwierdziłem, iż: są tacy, którzy potrafią swoim obsesyjnym snem na jawie hipnotyzować innych, nawet całe narody, a wtedy poddani ich woli, przestajemy być ludźmi a stajemy się tylko ich wyobrażeniem sennym: narodem wybranym, plugawym robactwem, siłą najemną, mierzwą historii… Ich sen staje się obowiązującym prawem, a głęboka, ciemna noc jedyną porą dnia70. Potem zająłem się już tylko swoim kotem… nie przypuszczając, iż ów senny koszmar (być może w nieco złagodzonej formie) już niedługo może wśród nas realnie zagościć. Niestety, to jest ta druga – groźna, ponura i mroczna, bardzo wstydliwa strona działalności naszej prężnej Korporacji. Wszak ci wymienieni 69 Zamieszczonym w książce Historia naturalna, czyli patyczki Pana Boga, wydanej przez ASP we Wrocławiu w 2012 roku. 70 J. Jaroszewski, Historia…, op. cyt., s. 61, 62. 48

(i nie) przed momentem, wielcy giełdowi gracze – właściwie spekulanci snujący niezwykle szkodliwe dla ogółu, piramidalne wizje – otóż te szakale i krwiożercze hieny żerujące na padlinie zbiorowej wyobraźni, też są i to bardzo prominentnymi członkami J&J Korporacji. Prywatnie sądzę, a nawet wieszczę, iż to oni właśnie, w exxxxxxpresssssowym tempie doprowadzą nasz bezrozumny gatunek homo do ostatniego punktu diagramu dziejów, czyli – The End-u.

Rozdział jedenasty Ten jak się zdaje nieuchronny, dynamiczny, gnilny proces rozkładu, z którym mamy od kilku dekad do czynienia najlepiej (w moim odczuciu) zobrazował wybitny pisarz i dramaturg, Thomas Bernhard w powieści Dawni mistrzowie, wydanej w 1985 roku. Poniżej pozwalam sobie przedstawić fragment monologu osiemdziesięciodwuletniego Rogera, zgorzkniałego, pozbawionego złudzeń, zgryźliwego bohatera tej fascynującej książki: Dla człowieka rozumu, jak i człowieka uczucia, takiego jak ja, świat i ludzkość staną się niedługo nie do wytrzymania. W tym świecie i pośród tych ludzi ja nie znajduję już niczego, co stanowiłoby dla mnie jakąś wartość, powiedział, wszystko w tym świecie jest tępe i w tej ludzkości wszystko jest równie tępe. Świat i ludzkość doszły dzisiaj do takiego stopnia otępienia, na który nie może sobie pozwolić człowiek taki jak ja, powiedział, człowiek taki z takim światem nie powinien już wspólnie żyć, z taką ludzkością wspólnie egzystować, powiedział Roger. Wszystko w tym świecie i w tej ludzkości zostało już sprowadzone na najniższy poziom, powiedział Roger, wszystko w tym świecie i w tej ludzkości osiągnęło już taki stopień zagrożenia dla ogółu i niskiej brutalności, że jest dla mnie niemożliwe utrzymać się w tym świecie i w tej ludzkości choćby przez jeden jeszcze dzień, a potem następny. Takiego stopnia niskiej tępoty nie przewidzieliby nawet najbardziej jasnowidzący myśliciele, powiedział Roger, ani Schopenhauer, ani Nietzsche, nie mówiąc o Montaigne’u, powiedział Roger, co zaś się tyczy naszych wybitnych poetów świata i ludzkości, to ohyda i upadek, które przewidzieli i przepowiedzieli światu i ludzkości, są niczym w porównaniu z obecnym stanem. Sam Dostojewski, jeden z naszych największych jasnowidzów, opisał przyszłość jedynie jako śmiechu wartą idyllę, tak samo jak Diderot opisał jedynie śmiechu wartą idyllę przyszłości, przerażające piekło Dostojewskiego jest wobec tego, w którym my znajdujemy się dzisiaj, tak niewinne, że kiedy zdamy sobie z tego sprawę, po plecach leje nam się lodowaty pot, tak samo piekła przepowiedziane i przewidziane przez Diderota. (W tym miejscu pozwoliłem sobie nieco skrócić monolog Rogera z uwa49


gi na kompletny brak cierpliwości do wysłuchiwania zrzędzenia starych ludzi u współczesnych czytelników). Wszystko dzisiaj jest pełne niecności i pełne złośliwości, kłamstwa i zdrady, powiedział Roger, ludzkość nigdy nie była tak bezczelna i perfidna jak dzisiaj. (Znowu bezczelnie, złośliwie tudzież perfidnie ocenzurowałem klika stwierdzeń Rogera, bo oprócz zapiekłej złości nic nowego nie wnoszą). Mówimy, że nie ma kraju bardziej niż ten zakłamanego, bardziej obłudnego i złośliwego, ale gdy tylko wyjedziemy z tego kraju lub choćby tylko wychylimy z niego głowę, zobaczymy, że także za granicą tego naszego kraju ton nadają złośliwość, obłuda, kłamstwo i niegodziwość. Mamy najwstrętniejszy rząd, jaki można tylko sobie wyobrazić (tu chyba, jak wszystkich innych pisarzy zawiodła Bernharda wyobraźnia), najwięcej w nim obłudy, złośliwości, niegodziwości, a do tego jeszcze głupoty. (Ponownie, choć to nieeleganckie wobec autora, oszczędzę czytelnikom kilku zajadłych tyrad). Codziennie, kiedy o tym pomyślimy, mamy tylko uczucie, że rządzi nami rząd obłudny i zakłamany, i bezecny, który jednocześnie jest najgłupszy, jaki można sobie w ogóle wyobrazić, powiedział Roger, a zarazem myślimy, że nie jesteśmy w stanie niczego tu zmienić, i to jest najstraszliwsze, że nic nie jesteśmy w stanie tu zmienić, że musimy się po prostu bezsilnie przypatrywać, jak ten rząd z każdym dniem popada w jeszcze większe zakłamanie, obłudę, bezecność i niegodziwość, że w zasadzie codziennie musimy w prawdziwym osłupieniu przypatrywać się, jak rząd ten robi się coraz gorszy i coraz bardziej nie do wytrzymania. Jednakże nie tylko rząd jest zakłamany, obłudny, bezecny i niegodziwy, lecz i parlament, powiedział Roger, czasami wydaje mi się nawet, że parlament jest jeszcze o wiele bardziej obłudny i zakłamany od rządu (też często miewam takie wrażenie), a jakże zakłamane i bezecne jest w końcu w tym kraju (i w każdym innym kraju) sądownictwo, jakże podła i zakłamana w tym kraju jest prasa, a wreszcie i kultura, i w końcu przecież wszystko w tym kraju, w tym kraju już od dziesięcioleci rządzi (rządziło i będzie rządzić – nie łudźmy się, że zajdą jakieś pozytywne zmiany) wyłącznie zakłamanie i obłuda, i niegodziwość, i bezecność, powiedział Roger. Faktycznie, kraj ten (i każdy inny) zszedł obecnie na absolutnie najniższy poziom, powiedział Roger, i niebawem ostatecznie zrzeknie się swojej racji bytu i celu istnienia, i wyrzeknie się ducha. A wszędzie te wywołujące wstręt brednie o demokracji. Wychodzi pan na ulicę, stwierdził, i musi pan nieustannie zatykać sobie oczy i uszy, nawet nos, żeby móc przetrwać w tym kraju, który koniec końców stał się niebezpiecznym dla ogółu państwem, powiedział Roger. Codziennie nie wierzy pan własnym oczom i uszom własnym pan nie wierzy, powiedział, codziennie z coraz większym przestrachem przeżywa pan upadek tego zniszczonego kraju i tego zepsutego państwa, i tego ogłupiałego narodu. A ludzie w tym kraju i w tym państwie nawet się temu nie sprzeciwiają,

powiedział Roger, to właśnie dzień w dzień najbardziej trapi człowieka takiego jak ja (no cóż – nic dodać, nic ująć). Ludzie, rzecz jasna, widzą bądź czują, jak państwo to z każdym dniem robi się bardziej niegodziwe, z każdym dniem coraz bardziej bezecne, ale temu się nie sprzeciwiają. Politycy to mordercy, wręcz masowi mordercy, w każdym kraju i w każdym państwie, powiedział Roger (w pełni podzielam ten pogląd), od wieków mordują politycy całe kraje i państwa, a nikt nie próbuje im przeszkadzać. (Kolejny raz miłosiernie, lub zgoła perfidnie oszczędzę czytelnikom powtarzanych przez bohatera oskarżeń i kalumnii skierowanych pod adresem rządzących i przejdę do konkluzji). Politycy(…), dopóki sprawują władzę, dopóty będą mordować, bez najmniejszego zażenowania, wspierani w tym swoim bezecnym i niegodziwym mordowaniu, w swoich bezecnych i niegodziwych nadużyciach przez państwowe sądownictwo. No ale każdy naród i każde społeczeństwo zasługują, rzecz jasna, na państwo, w którym żyją, zasługują zatem również na swoich morderców-polityków, powiedział (rzecz jasna) Roger71.

50

51

Rozdział dwunasty Nie wierzcie politykom – ktoś kiedyś taką celną frazę umieścił w piosence. Ja im nie ufam i w przyszłości też nie dam się ich słowom uwieść i omamić – nie złożę na ich kunktatorskich ołtarzach ofiary ze swojego losu. Wobec wszelkich wyznań, wiar, ideologii i kościołów (także tych politycznych) wciąż pozostaję w twardej opozycji. Jako przedstawiciel przekornego, kontrkulturowego podziemia artystycznego wolę propagować inne idee idące często wbrew machinie dziejów. Dokonania, które były, są i pozostaną z całą pewnością najjaśniejszą, choć w wielu przypadkach też w przekazie mroczną, kryształową stroną naszej J&J Korporacji: Malarstwo jaskiniowe oraz Magna Mater (Wielka Matka)72, a też twórczość: Dadaistów, Surrealistów, Konceptualistów, Monty Pythona, Graffiti, Pop artu, Street artu, Fluxusu, Luxusu73, Łodzi Kaliskiej, Pomarańczowej Alternatywy, The Krasnals… oraz takich artystów jak: Giuseppe Arcimboldo, Balthus (właśc. Balthasar Klossowski de Rolla), Banksy, Francis Bacon, Georg Baselitz (właśc. Georg Kern), Jean Michel Basquiat, Zdzisław Beksiński, Hans Bellmer, Pieter Bruegel, Hieronim Bosch, Fernando Botero, 71 T. Bernhard, Dawni…, op. cyt., s. 123-127. 72 Pasjonująco i dogłębnie opisane przez wybitnego znawcę tych tematów, prof. Zygmunta Krzaka, wieloletniego pracownika Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. Odsyłam do jego fascynujących dzieł: Megality Europy, Megality Świata, The Złota Culture, Od matriarchatu do patriarchatu. 73 Luxus, jak już wiemy, jest wręcz legendarny (podobno).


William Blake, Victor Brauner, Bernard Buffet, Georgio de Chirico, Marc Chagall (właśc. Mark Szgał vel Moisza Zacharowicz Szgałow), duet Christo, Jim Dine, Otto Dix, Andrzej Klimczak-Dobrzaniecki, Marcel Duchamp, Jean Dubuffet, Paul Delvaux, James Ensor, Max Ernest, Erro (właśc. Gudmundur Gudmundsson74), Maurits Cornelis Escher, Lucian Freud, Paul Gauguin, Vincent Van Gogh, Arshile Gorky (właśc. Vosdanig Manoog Adonian75), George Grosz, Francisco Goya, Jerzy Duda-Gracz, Keith Haring, Władysław Hasior, Edward Hicks, Morris Hirshfield, Edward Hopper, Konrad Jarodzki, Paweł Jarodzki, Janusz J. Jaroszewski (właśc. Jaro), Jasper Johns, Zdzisław Jurkiewicz, Paul Klee, Tadeusz Kantor, Anselm Kiefer, Yves Klein, Gustav Klimt, Oskar Kokoschka, Willem de Kooning, Ewa Kuryluk, Wilfredo Lam, Jan Lebenstein, Fernand Leger, Roy Lichtenstein, Bronisław W. Linke, Natalia LL (właśc. Natalia Lach-Lachowicz), Rene Magritte, Kazimierz Malewicz, Matta, Joan Miro, Amadeo Modigliani, Jarosław Modzelewski, Nikifor, Emil Nolde, Jerzy Nowosielski, Georgia O’Keeffe, A. R. Penck (właśc. Rolf Winkler), Pablo Picasso, Jackson Pollock76, Wojciech Pukocz (w duecie i bez z Michałem Sikorskim), Robert Rauschenberg, Odilon Redon, Henri Rousseau, James Rosenquist, Erna Rosenstein, Mark Rothko (właśc. Marcus Rothkowitz), Antonio Saura, Egon Schiele, Kurt Schwitters, Seraphine de Senlis, Krzysztof Skarbek, Chaim Soutine, Yves Tanguy, Antoni Tapies, Mark Tobey, Lech Twardowski, Paulo Uccello, Krzysztof Wałaszek (właśc. Andrzej Wałaszek), Mariusz Waras, Andy Worhol, Stanisław Ignacy Witkiewicz (właśc. Witkacy), Witold Wojtkiewicz, Wols (właśc. Otto Alfred Wolfgang Schulze-Battman77), Andrzej Wróblewski, Ai Wei Wei……….78

jest dostrzegalna na rynkach sztuki, zakotwiczona w poświęconych jej broszurach, folderach, katalogach, albumach, almanachach i innych okolicznościowych drukach. Dlatego ja – samozwańczy prorok, teoretyk i wyznawca TEGO CZEGOŚ… bez nazwy skupię się raczej na nurcie Sensibilizmu, którego odkrywca – Spółka Głaz & Jędrzejewski80 niestety ostatnio zaniedbała swoje działy: promocji, marketingu, handlu wymiennego ideami oraz ich skutecznej propagandy81. Zatem, nie przeciągając już dłużej tego z konieczności przydługiego wstępu, przejdę od razu do właściwej rzeczy.

Są to zjawiska znane, wielokrotnie nagradzane i piętnowane także, i wyszydzane, a też pomijane i opisywane z zachwytem, z pogardą lub z żenującą emfazą komentowane przez rozmaitych znawców tych zawoalowanych – mglistych, ulotnych i niekonkretnych zagadnień. Działalność wymienionych (i nie) przed chwilą osób i ugrupowań79 od dawna

Jasne, proste, logiczne, sensowne (choć też absurdalne) podsumowanie całej tej rzeczy – Istoty Rzeczy – strategii działania naszej wspólnej, i nie, J&J Globalnej Spółki z o. o. oraz wszystkich jej filii, oddziałów, również tych psychiatrycznych, zakładów (także tych ryzykownych),

74 Zupełnie nie rozumiem, jak komuś z takim imieniem i nazwiskiem mogło przyjść do głowy żeby je zmieniać. 75 To samo, co w przypisie poprzednim. 76 Którego imienia Fundacji miałem przyjemność być, w 1990-91 roku, stypendystą. Nie ma co owijać w bawełnę – jego duchowa obecność i rzeczywiste materialne wsparcie uratowały mnie wtedy od całkiem realnej, bytowej nędzy. 77 To samo, co w przypisach 74 i 75. 78 Postawiłem na końcu tej długiej wyliczanki więcej niż trzykropek, ponieważ ta lista z pewnością jest za wąska i wciąż pozostaje niedomknięta. Zawęziłem ją tylko do malarzy, a przecież dotyczy ona również całej chmary: rzeźbiarzy, architektów, performerów, happenerów, instalatorów… oraz twórców z psychicznymi aberracjami – jakimiś ciekawymi odchyleniami jaźni. 79 Czyli też osób, ale ze sobą powiązanych w celu osiągnięcia większej skuteczności działania na rynkach wschodzących wyobraźni. 52

Profesor Michał Jędrzejewski (M&J), jeden z najświatlejszych przedstawicieli TEGO CZEGOŚ… bez nazwy, choć oficjalnie wolący uchodzić za skromnego artystę-sensibilistę, człowiek… a właściwie Postać legendarna, której zawsze staram się usilnie kłaniać pierwszy, co nie jest takie proste, bo ona (ta Postać) wobec każdej osoby jest zawsze versa vice82; otóż artysta ten – obdarzony talentem niebywałym, lotnym intelektem i kulturą społecznego obycia sięgającą najwyższych szczebli każdej drabiny… tu może jednak przerwę i konkretami się zajmę. W kontekście polityków M&J, w tomie Sensibilizm, zacytował cenne niezmiernie dla naszej rozległej Firmy zdanie Kazimierza Głaza, wygłoszone (zapewne z wysokiej drabiny) podczas jednego z owych słynnych, drabinowych sympozjonów – ad hoc zwoływanych, lub powoływanych przy okazji montaży jakichś całkiem nikomu niepotrzebnych wystaw83: Sensibilizm dąży do połączenia sztuki z rzeczywistością, a rzeczywistości ze sztuką. Nakazy staną się wówczas formą wypowiedzi artystycznej i nikomu nie będą szkodzić84.

Będąca znaczącą filią Korporacji J&J (czy im się to podoba, czy nie). Za co właściwie należy im się, ze strony centrali J&J, nagana, lub przynajmniej reprymenda. Nie mylić z vice versa. Dodam, że jakieś pół wieku później, rektor ASP (dawniej PWSSP) we Wrocławiu, prof. Jacek Szewczyk, połączył mnie i prof. Zbigniewa Makarewicza (absolwenta tej Uczelni z 1965 roku, rzeźbiarza, performera, teoretyka i krytyka, animatora sztuki i późnego sensybilistę także) w Grupę Ad Hoc… przez niego zawiązaną przy okazji przyznania nam wspólnej nagrody. Od tamtej pory jesteśmy grupą artystyczną Ad Hoc i będziemy nią na wieki wieków (bo nikt nas nie rozwiązał). Co prawda jedynym naszym wspólnym dokonaniem było wskrzeszenie dyskusji prowadzonych z drabin. Przyznam jednak uczciwie, że były to raczej pozowania do zdjęć, a nie żadne panelowe dysputy, ale co robić… każdy czas ma swój rodzaj drabin, dyskusji i sympozjonów. Na dowód, że się odbyły załączam w książce dwa zdjęcia. 84 Głaz/Jędrzejewski, Sensibilism…, op. cyt., s. 148.

80 81 82 83

53


Instytutów Badań Sensowności Bezsensu (IBSB), Akademii (nie tylko tych uroczystych) i wielu innych, przeważnie jednoosobowych spółek z o. o. Prof. M&J we wspomnianej publikacji zawarł też kilka własnych niezwykle celnych przemyśleń czy wręcz definicji z pewnością godnych najwyższej uwagi, cytowania i rozpowszechniania. Oto niektóre z nich: Obraz powinien skupiać ślady zderzeń indywidualnych wszechświatów, a jednocześnie akcelerować bieg myśli, zarówno twórców, jak i odbiorców (to ostatnie rozróżnienie nie jest zresztą ani istotne, ani potrzebne)85. Jeśli nie liczyć drobnych incydentów regionalnych, nauka i sensibilizm koegzystują zgodnie, nie odbierając sobie wzajemnie nagród Nobla i równorzędnych laurów sensibilistycznych. Sensibilizm spaja naukę ze sztuką, wypełniając luki przeszłych i przyszłych transmutacji86. Artysta, jako wolny ptak, powinien szybować ponad czasem i przestrzenią oraz obdarowywać społeczności swoim istnieniem. Społeczeństwo unika w ten sposób mitręgi uczestnictwa w życiu artystycznym, a twórcy mogą akcelerować bieg swoich myśli o dziełach doskonałych, gdyż niezrealizowanych87. (…) sensibilizm jest niepodzielnym w swojej złożoności dziełem artystycznym, które składa się z dzieł artystycznych, zarówno zrealizowanych, jak i pomyślanych, ale i takich, które mogłyby zostać pomyślane lub zrealizowane albo były p. lub z., lecz nic bliższego o nich nie wiadomo88. Dzieło pomnażające dokonania sensibilistyczne może powstać pod wpływem: a) impulsu, b) przemyślanej decyzji, c) nieprzemyślanej decyzji, d) niedopatrzenia (lub przeoczenia), e) z innych powodów89. Chyba nie muszę ponownie przypominać, że owe myśli odnoszą się generalnie do TEGO CZEGOŚ… bez nazwy, którego częścią jest sensibilizm90 i, że były, są i będą (aż do The Endu-u) wspólne dla wszystkich naszych akcjonariuszy. 85 86 87 88 89 90

Ibidem, s. 109. Ibidem, s. 110. Ibidem, s. 114. Ibidem, s. 119. Ibidem, s. 120. Jako posiadający nazwę – a więc mniejszy obszar. 55


Dokonania, a zwłaszcza odkrycia M&J, zostały pieczołowicie, odnotowane w: Wielkiej Księdze Odkryć i Pomyłek (w skrócie WKOiP), w Dziale III naszych przepastnych archiwów. choć czy na pewno?,

WIELKA KSIĘGA ODKRYĆ i POMYŁEK

J&J Spółka z o. o. DZIAŁ III ODKRYCIA NOWYCH OBSZARÓW, ZJAWISK, RZECZY, OSÓB I IDEI Tom 11/14, str. 354-359 - Michał & Jędrzejewski 01 Wykreowanie zaiste sporych rozmiarów biblioteki dodatkowych książek91: sztuk teatralnych, powieści (w tym też science fiction), rozpraw artystyczno–filozoficznych, kryminałów, tomików quasi-poetyckich, a nawet harlequinów… składających się (co godne uznania) tylko z początków, zakończeń lub cytatów wyjętych z środka! Godne najwyższego podziwu jest również to, iż autor tych dzieł nie specjalnie się umordował, pozostawiając większą część twórczego wysiłku swoim czytelnikom. Warto też nadmienić, że te wszystkie dzieła zostały bardzo pięknie i arcy dowcipnie zilustrowane przez samego pisarza, rysownika, filozofa, satyryka i poetę w jednej osobie. Cały ten bogaty księgozbiór został podzielony, naszym zdaniem bardzo sensownie=bezsensownie, na dwa odrębne choć przenikające się działy: Małowiele oraz Wszystko, co można sobie wyobrazić, może zaistnieć. Wyjątek stanowią żyrafy. Nasi konsultanci literaccy wybrali z działu pierwszego tej rozległej biblioteki dwie pozycje, które poniżej w całości przedstawiamy: 1. Dziennikarz przeprowadza wywiad z uczonym: - Czy można sobie wyobrazić coś, czego nie ma? - Oczywiście. - I jak to wygląda? - Czy coś, czego nie ma może wyglądać?92 2. Profesor zadumał się, przetarł okulary i oświadczył: - Dokonałem podwójnego odkrycia w zakresie kwintesencji przestrzeni: Im bardziej się do czegoś zbliżamy, tym bardziej się od tego oddalamy. 91 Odsyłamy do ich zbioru zawartego w Początkach opowieści M. Jędrzejewskiego, wydanych w 2014 roku, nie wiadomo, przez jaką oficynę. 92 M. Jędrzejewski, Początki opowieści, tożsamość wydawnictwa nieznana, miasto lub wieś gdzie tę pozycję wydano również pozostaje zagadką, rok 2014, s. nie wiadomo – nieznany wydawca ich nie ponumerował (na nasze oko 13, 14, 15, lub 16 jeżeli liczyć od okładki, która też sprawia wrażenie jednej z pozycji tego księgozbioru). 56

- To fascynujące – stwierdza redaktor – a jak pan profesor to uzasadnia? - Rzecz w tym, że nie potrafię tego uzasadnić. - Może więc jest odwrotnie? - Oczywiście, ta hipoteza stanowi drugą część mojego odkrycia93. A teraz, subiektywnie z pewnością, wybrany przez naszych astronomów-lingwistów przykład trzeci pochodzący z działu drugiego (tego od tej nieszczęsnej żyrafy): 3. Międzynarodowe Jury ogłosiło wyniki konkursu na obowiązujący model wszechświata. Wygrała praca dr Cornelii Tomahawk, która w wywiadzie dla wszystkich sieci telewizyjnych, tak opisała swoją koncepcję: - Z moich pomiarów i obliczeń wyłonił się wszechświat jako zamek błyskawiczny, łączący fizykę z metafizyką. Zamek ten można rozpinać i zapinać, a zamek, czyli wszechświat pozostaje wszechświatem94 Godne najwyższego uznania jest i to, że autor, przez prosty zabieg zacytowania, powołał również do istnienia=nieistnienia cały drugi tom zbiorów swoich ksiąg, i to przy pomocy tylko jednej małej, czteroosobowej rodzinki zgromadzonej przy wieczornym posiłku: „Kolacja” (cytat z nieistniejącego II tomu niniejszej publikacji): Babcia: Moja droga, odsłoń firankę. Tato: Co to jest? Mama: Przecież to Wezuwiusz! Synek: Ale jaja. Babcia: Wczoraj mówili o anomaliach, ale żeby po drugiej stronie ulicy… podajcie mi cukier95. 02 Odkrycie wchodzenia na rozmaite drabiny w celu dyskutowania z nich, a też stania pod nimi – by wymieniać poglądy z tymi, którzy się na nie wdrapali. Albo wreszcie – wynalazek stania na parkiecie i tylko dumania o sensowności=bezsensowności dyskutowania z wysokości rozmaitych szczebli drabin z całą resztą uczestników tych improwizowanych, chaotycznych debat96. Wszystkie trzy dokonania doniosłe i ważne – wdrażające w czyn nowatorską formę komunikacji międzyludzkiej. Nie ustalono niestety, 93 94 95 96

Ibidem, s. 8, 9, 10 lub 11. Ibidem, s. 7, 6 lub 5 licząc tym razem, dla odmiany, od końca. Ibidem, s. 4, 3, 2 lub pierwsza. Tych kwestii do końca nie rozstrzygnięto, jak i tego, kto owe dyskutanckie drabiny wymyślił. Jedno jest pewne – M&J był prawdopodobnie pierwszym, który owe sympozjony wykorzystujące drabiny opisał. 57


czy osoby dyskutujące ze szczytów drabin, dzięki większej wysokości n. p. m. uzyskiwały nad swoimi interlokutorami intelektualną przewagę. A może drabiniarze-dyskutanci doznawali pod sufitami również jakichś nadzwyczajnych iluminacji i objawień różnego stopnia… czy raczej szczebla?97 03 M&J wymyślił98 produkcje filmowe tak tanie, że prawie bezbudżetowe – kręcone jedynie w głowie, zapisywane na jakichś serwetkach, ręcznikach papierowych i innych dowolnych płaszczyznach nadających się do takich rzeczy. Filmowane=notowane w każdym miejscu i w dowolnym czasie bez konieczności czekania na dobrą pogodę. Ten rewolucyjny przemysł filmowy wyeliminował szkoły i studia filmowe oraz wszystkie kina, a też (co może ważniejsze) sprzedawane tam drogie bilety. Właściwie – całkowicie zlikwidował pojęcie „widza kinowego” wprowadzając w to miejsce tzw. „czytaczy filmów” oraz ich „słuchaczy”, a twórcy tych fabularnych, animowanych i dokumentalnych dzieł stali się „gadaczami” i „filmowymi skrybami” – zupełnie tak samo, jak działo się to przed wieloma wiekami99. Z kilkoma świetnymi filmami twórcy tego niebywale oszczędnego gatunku sztuki, możemy (a nawet powinniśmy) się zapoznać – wszystkich zainteresowanych odsyłamy do książki Sensibilism. My natomiast teraz zapraszamy na projekcję filmu zrealizowanego 25 czerwca 2016 roku, w godzinach wieczornych, między 23,35 a 23,37 przez Studio Filmowe J&J Production & Lelusza, autorstwa jednego z naszych utalentowanych, choć mało znanych „skrybów filmowych”, reprezentującego prężnie rozwijający się nurt kina tak zwanego Drugiego sortu – społecznie=aspołecznie100 zaangażowanego. Ponieważ nie ma u nas działu cenzury, to wyświetlamy go bez prewencyjnego montażu:

Za potrzebą

Reżyseria, scenariusz i wszystko inne - JARO

J&J Production & Lelusza

Etiuda filmowa 1/5/2016 – ujęcie pierwsze i ostatnie.

97 W 50 rocznicę tego odkrycia, Grupa Ad Hoc – Jaroszewski & Makarewicz powtórzyła ten wyczyn po raz pierwszy. Ale objawień żadnych nie mieli, co najwyżej udawany podziw ze strony skromnej liczebnie publiczności. 98 Lub był współwymyślaczem? Niestety, nie mamy w tej sprawie pełnej orientacji. 99 Tyle, że nikt w tej dalekiej przeszłości nic o jakimś filmowym przemyśle nie słyszał, ot zwyczajnie gawędził sobie przy wspólnym ognisku, lub do swojej baby gadał (zwykle po próżnicy). 100 Zależnie od politycznych przekonań widzów=czytaczy. 58


Jesień ponura. Pora szara – przedwieczorna. Siwe pochmurne niebo. Wielkie puste, oszronione pole. Wokół ani jednego krzaczka. (Kamera ustawiona statycznie, nie porusza się wcale). Na tym ogromnym polu – w samym jego środku – stoi przeciętny Polak, właściwie nie tyle stoi, co podryguje, raz na jednej, innym razem – drugiej nodze. Trzyma się za ukryte w spodniach przyrodzenie i się rozgląda… a wokół (co już wiemy) ani jednego krzaczka. (Od tego momentu taśma filmowa nabiera przyspieszenia). Facecik znika z kadru, po chwili wraca – z młotkiem i deskami. Znowu znika i wraca z kolejnymi dechami, dłutem i piłą oraz gwoździami. Potem z łopatą i zawiasami. Znika i wraca, znika i wraca – kilkakrotnie (w szybszym i szybszym tempie), desek przybywa. Kopie dół. Nad tym dołem, na wysokości kolan, osadza deskę – z dziurą wcześniej piłą wyciętą. Resztę desek przycina i dopasowuje (już dość błyskawicznie), stawia nad dołem trzy osłonowe ścianki, potem buduje daszek, wreszcie w jednej z desek wyrzyna dłutem serduszko ładne, z tej i kilku innych zbija drzwiczki, mocuje je na zawiasach. Na koniec odsuwa się o trzy kroki (w tym momencie kamera zwalnia raptownie do pierwotnej prędkości). Widzimy jak przez moment (wciąż trzymając się za przyrodzenie i przestępując z nogi na nogę) ogarnia dumnym spojrzeniem, postawioną właśnie przez siebie budkę, z pięknie wyciętym w niej małym serduszkiem. Wreszcie podchodzi, otwiera drzwiczki, chce wejść… ale nie może, bo tam, ze spuszczonymi do kostek portkami, siedzi na dziurze w desce zrobionej sam Pan Prezes Jarosław K. we własnej, postury raczej skromnej Osobie. Siedzi ON sobie na dziurze i do Polaka uśmiecha się… Nie sposób jednak orzec po jego minie, jak to czyni – życzliwie i przepraszająco, czy tylko władczo i pogodnie? Gwoli uzupełnienia należy ze smutkiem stwierdzić, że niektórzy z naszych utalentowanych artystów filmu pisanego i opowiadanego, zwłaszcza ci obracający się w kręgach związanych z reklamą i marketingiem, cynicznie sprzeniewierzają się wzniosłej idei uprawianej przez siebie sztuki, doprowadzając do rejestracji swoich dzieł na przysłowiowej „taśmie filmowej”, czyli w formie elektronicznej –cyfrowej. Co więcej, owe dzieła w postaci telewizyjnych a także internetowych i kinowych spotów wyświetlane są milionom widzów wciąż i wciąż – na okrągło, aż do owych odbiorców śmiertelnego zanudzenia i dokumentnego ich „odmóżdżenia”. Czyni się to pod płaszczykiem sprzedaży rozmaitych „dóbr”, a więc w celach wyłącznie handlowych – z elitarnym kinem słuchanym i czytanym niemających żadnych związków. Między innymi, tak właśnie się stało z powstałą w tym roku rewelacyjną etiudą filmową jednego z naszych uzdolnionych twórców, która została cynicznie wykorzystana do reklamy jakiejś marki lodów. Etiuda (w wersji pierwotnej) nosiła tytuł: 61


Faux pas Rzecz dzieje się w dużym mieście, w jego podupadłym rejonie, w otoczeniu starych, niezbyt zadbanych kamienic. Dwoje młodych ludzi wpatruje się w coś na górze. (Chwilowo nie wiemy, co ich uwagę przykuwa, ponieważ obiektyw kamery skierowany jest na nich). On – chudy, długi, jakiś niewyspany i wymięty, z koszulą wyłażącą ze spodni – na oko – niezguła. Ona (wybranka jego serca) – zdecydowanie mniejsza, szykowna, na biało ubrana, schludna, ładna, z wyglądu – inteligentna studentka. Stoi z miną niewyraźną, lekko skwaszoną. (Cięcie. Teraz, na moment, w kadrze innej kamery pojawia się postać starszego pana). Podobnie jak ten młody, też jest trochę długaśny i wymięty, tyle, że pochylony a raczej odrobinę zgięty. Stoi na tle ceglanej ściany. Ma bejsbolówkę przekrzywioną na głowie. Z wyglądu klezmer, hiphopowiec lub jakiś inny dziwaczny artysta. Stoi i się lekko, „luzacko” uśmiecha. (Teraz kamera go filmująca kieruje się ku górze). Widzimy całość ceglanej ściany kamienicy, wypełnionej pstrokatym gąszczem napisów i malunków nachodzących na siebie. Pośród nich, w samym środku tego kilkupiętrowego, ceglanego „płótna” ktoś namalował sporych rozmiarów purpurowe serce z widniejącym w jego centrum imieniem ANIA – białą farbą wykaligrafowanym. (Tylko przez trzy sekundy ten napis widzimy, ponieważ następuje kolejne cięcie i mamy znowu ujęcie z kamery pierwszej – skierowanej na młodą parę). Widzimy, jak ona z niezbyt tęgą miną, czy wręcz politowaniem osłodzonym krzywym uśmieszkiem, zwraca głowę w kierunku swojego wybranka i – z drobną przyganą w głosie – mówi do niego: - Ale ja mam na imię ASIA. Jej długaśny chłopak–niezguła, ewidentnie skonsternowany, zwraca się na to do starszego pana (tego w bejsbolówce), i z wyrzutem przesyconym czymś na kształt wylęknienia, a nawet popłochu, dość głośno, prawie woła (jakby na ratunek): - Dziadek! (Teraz jest najazd tej drugiej kamery na starszego pana). Widzimy jak ten do wnuka swojego przepraszająco, choć wciąż jednak „luzacko” się uśmiecha. Taki był finał wersji artystycznej tej niewątpliwie finezyjnej, subtelnej i psychologicznie wnikliwej filmowej produkcji. Niestety, w wersji marketingowej ktoś kazał starszemu ulicznemu artyście złożyć młodej, skonsternowanej parze, na koniec ostatniego ujęcia, taką oto cyniczną propozycję: - A może byście poszli na lody? Z pewnością to zakończenie zostało dokręcone później, z uwagi na interesy handlowe jakiegoś lodowego kontrahenta, bo akurat takiego, 62

wtedy, ta reklamowa Agencja obsługiwała. Gdyby inny ktoś im się w tamtym czasie nawinął, pytanie podstarzałego malarza mogłoby mieć inny zgoła, choć z gruntu podobny wydźwięk: - A może byście poszli do baru (tu nazwa polecanej sieci) na karczek z grila, podlewany czerwonym, bułgarskim winem? Lub ten sam początek zdania, lecz zamiast „poszli”, dziadek wymieniłby inną czynność – „usmażyli sobie”: - … karczek (już bez podlewania go jakimś winem, bo to wersja dla uboższych), przygotowany przez (tu nazwa producenta przypraw). Albo: - A może byście pojechali do antycznej Grecji (lub romantycznej Wenecji) z Tur-Landią (Słoneczną Skandynawią, Pol-Tursem, lub innym, dowolnym tur-operatorem). To tylko kilka, z nieskończonej ilości możliwości rozwinięcia tej kuszącej propozycji, bo równie dobrze mogła ona dotyczyć smażalni, pralni, kopalni, a nawet nabycia nowego dresu lub sedesu. 04 Profesor M&J, w październiku 2015 roku, jasno wykazał, że aby powołać do istnienia=nieistnienia nowe wyspy, całe ich archipelagi, równoległe do istniejących: przedsiębiorstwa, prowincje, powiaty, gminy, województwa, państwa z ich stolicami, a nawet całkiem nowe kontynenty – wystarczy stworzyć przynależne do nich banknoty i znaczki. We wstępie do swojej książki101 zatytułowanej Poczta osobista, wydanej przez Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu, tłumaczył to tak: Forma będąca pochodną funkcji, jest zarazem bytem autonomicznym, zdolnym do niezależnego istnienia. (…) Znaczki pocztowe od początków istnienia fascynowały swoją formą kolekcjonerów. Funkcja stawała się kwestią marginalną. Ponieważ po spełnieniu zadania potwierdzenia opłaty, znaczek stawał się właściwie bezużyteczną makulaturą. Tymczasem wydawano ich katalogi i drukowano albumy, tworzono giełdy i cenniki, powstał wręcz cały przemysł filatelistyczny. (…) Wychodząc z założenia, iż realna rzeczywistość jest znacznie mniej atrakcyjna od nieistniejącej, zaprojektowałem ponad 300 znaczków (i kilkanaście banknotów), usytuowanych w urojonym obiegu fikcji pocztowo-filatelistycznej102. 101 A właściwie filatelistycznego albumu. 102 Michał Jędrzejewski, Poczta osobista, Wydawca MPiT we Wrocławiu, 2015, s. 3. 63


Nic dodać, nic ująć… no i to mistrzowskie wykonanie! 05 Miał on też swój udział w stworzeniu nowego – sensibilistycznego (mniej patetycznego od obowiązującego) słownika określeń tyczących rozmaitych zagadnień z obszarów historii, innych nauk oraz rozmaitych dziedzin sztuki. Przykładowo: W podrozdziale „Rzeźba” stwierdzono, że polega ona „na deformowaniu różnych materiałów”. Wyjaśniono również, iż: W zależności od tego, co przy końcu twórczej pracy wyjdzie rzeźbiarzowi, rozróżniamy rzeźbę witalistyczną i frustracyjną. Z rzeźbą witalistyczną mamy do czynienia wówczas, gdy glina ugniecie się, kamień odkuje – w formę podobną do czegokolwiek; stąd nazwa „witalistyczna”, tzn. „jak żywa” (od łac. vita – życie).(…) Jeśli natomiast materiał ułoży się w formę niepodobną do niczego, otrzymujemy rzeźbę frustracyjną (…). Rzeźba witalistyczna nie podlega podziałowi, rzeźba frustracyjna dzieli się na buły, gnioty i farfocle103. Aby poznać definicje tych trzech ostatnich słów, dowiedzieć się, co kryje się za pojęciami: Akropol, Ambi-Ambi, Brandthleya Model, Frigiera zapis graficzny… oraz poznać skład chemiczny gruntu „Fortissimo” stosowanego w malarstwie – należy sięgnąć do często tu cytowanej, choć trudno dostępnej książki Sensibilism. Do czego namawiamy, a nawet wzywamy… wzorem sensibilistów, którzy już w 1992 roku w miejsce tradycyjnych zaproszeń na wystawy wprowadzili „wezwania” na nie. Zaczynały się od słów: Wzywa się Ob. (tu imię i nazwisko) do stawienia się (nazwa i adres galerii) w charakterze świadka (danego artystycznego przedsięwzięcia). Warto też nadmienić, iż podczas otwarć owych wystaw, przed mikrofonami stacji radiowych i obiektywami telewizyjnych kamer odczytywano fikcyjne listy gratulacyjne prominentnych czynników oficjalnych, kierowane do organizatorów i artystów, co też wydaje się działaniem z gruntu pionierskim.

Rozdział czternasty104

cie K&G), na szczycie prastarej Góry Ślęży – niewielkiego wzniesienia wyrastającego z szerokiej równiny znajdującej się w południowo-zachodnich rejonach naszego kraju, gdzieś między Wałbrzychem, a Wrocławiem – w pobliżu Sobótki. O ile atmosfera Wrocławia, a zwłaszcza funkcjonująca na jego terenie, chaotycznie rozgorączkowana mentalnie, społeczność PWSSP (obecnie ASP) z całą pewnością mogła zapłodnić umysł K&G do bardzo osobliwych rozmyślań, to miasto Wałbrzych pozwoliło mu, jak się domyślam, te rozbiegane myśli pozbierać i ująć w karby – dało mu ono odpowiedni do tego dystans. Ale, by te wszystkie wewnętrzne procesy mogły złożyć się w rodzaj olśnienia, iluminacji lub wręcz skłaniającej do działania wizji, nieodzowne było coś więcej – właściwy czas i to szczególne miejsce. Miejsce niezwykłe, pełne pierwotnej mocy, przesycone magiczną aurą, oddziaływujące na podatne umysły w sposób zniewalająco hipnotyczny. Góra Ślęża, według powszechnej opinii znawców przedmiotu, o czym warto wiedzieć, uchodzi za najsilniejszy po Wawelu czakram w Polsce105, nie powinno zatem nikogo dziwić, iż odegrała (i wciąż odgrywa) tak znaczącą rolę w historii mitów, wierzeń i oczywiście sztuki. Wszystkich zainteresowanych tym zagadnieniem odsyłam do nieistniejącego drugiego tomu mojego traktatu, zatytułowanego: TO COŚ… bez nazwy i Kosmiczny Magnetyzm. W Rozdziale III tej niepublikacji: Wpływ czakramów na zjawiska w sztuce przeprowadziłem (lub nie – mniejsza o detale) dogłębne porównania i analizy ukazujące wyraźną zależność istnienia fenomenów ciekawych artystycznych środowisk – krakowskiego, ale zwłaszcza wrocławskiego oraz kilkunastu innych powstałych i działających w rozmaitych miejscach globu – od występowania w ich pobliżu silnych pól magnetyzmu kosmicznego, czyli czakramów. W kolejnym – IV Rozdziale owej wirtualnej niepublikacji wykazałem (lub wcale nie) wyraźny wpływ potężnego ślężańskiego czakramu na środowisko artystyczne Wrocławia i okolic, a zwłaszcza na rodzaj rodzących się tu nurtów, trendów i tendencji. Uznałem, że nie jest przypadkiem, iż to właśnie Wrocław w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat stał się jednym z najważniejszych i najprężniejszych na świecie centrów sztuki którą można by określić (choć z zasady nie lubię niczego określać, kategoryzować i definiować), jako przekornie krytyczną wobec rzeczywistości doktrynalnej – a więc tej zewnętrznej106. Tylko tu mogła

103 Głaz & Jędrzejewski, Sensibilism, op. cyt., s. 193, 194. 104 Z powodu przesądów, aby nie kusić złego losu, wyeliminowałem z tej książki rozdział 13, tak jak czynią to niektóre hotele ze swoimi trzynastymi piętrami i pokojami.

105 Należy w uzupełnieniu dodać, że racjonalni naukowcy (deprecjonujący hipnotyczne bodźce magicznych mocy) uważają, iż pojęcie czakramu wymyślono wyłącznie w celach czysto reklamowych, aby do określonych miejsc wabić rzesze turystów. Ponadto szeregowanie czakramów na silniejsze i słabsze pozostawia wiele wątpliwości, zależne jest od subiektywnej oceny tych lub innych opisywaczy oraz ich literackiego talentu. W mojej ocenie oddziaływanie Ślęży jest dużo potężniejsze niż krakowskiego Wawelu. 106 Która podobno istnieje niezależnie od wszelkich rzeczywistości wyobrażonych. Dodam, że w hitlerowskich Niemczech tego typu nurty artystyczne określano jako: „sztukę zdegenerowaną”, ale nie ma się czym przejmować, ponieważ ten termin ukuli zdegenerowani politycy, czyli faszyści, a zatem – versa vice.

64

65

Idea sensibilistyczna, jak już to wcześniej ustaliliśmy, objawiła się młodemu praktykantowi dyplomowemu, Kazimierzowi & Głazowi (w skró-


powstać jedna z najbardziej szalonych form Konceptualizmu oraz takie specyficznie przewrotne i z gruntu rewolucyjne zjawiska jak: Sensibilizm, Luxus, Pomarańczowa Alternatywa, Grupa Ad Hoc… Poniżej pozwoliłem sobie (dla potwierdzenia tej tezy) na skróconą, bardzo lakoniczną prezentację zaledwie trzydziestu paru spośród wielu dziesiątków artystów wrocławskich i tysięcy stworzonych przez nich dzieł, będących dowodem na niewątpliwe, potężne oddziaływanie pola magnetycznego wspomnianego czakramu.

TO COŚ… bez nazwy i Kosmiczny Magnetyzm Traktat Wirtualny – J&J Spółka z o. o.

Rozdział IV

Wpływ ślężańskiego czakramu na sztukę artystów z Wrocławia

Sztuki plastyczne – Lista artystów

(Wyrwane z rozmaitych kontekstów cytaty)

*

(…) w odróżnieniu od surrealistycznego realizmu lirycznego Marca Chagalla, baśniowy realizm surrealistyczny Krzysztofa Skarbka107 ma charakter totalny. Tu już ta przysłowiowa krowa nie tylko może unosić się nad tym symbolicznym Witebskiem lub Wrocławiem, ona może fruwać w przestworzach z telewizorem pod pachą, z wiankiem na głowie (jako symbolem Marzanny), może być wystrojona w najnowszą kreację od Armaniego… a tak w ogóle, to wcale nie musi być krową, bo równie dobrze może być różowym Yeti, tygrysem–mutantem lub czerwonym rekinem karmionym w locie egzotycznymi owocami przez dzielnych robotników spieszących do pracy (…).

*

(…) i tak oto doszliśmy do jego (Wojciecha Pukocza108 - przyp. red.) rozmaitych instalacji. Mówimy tu nie tylko o dziełach wyłącznie wyobrażonych – rozrysowanych („Urządzeniu do redukcji grawitacji” lub „Punkcie obserwacyjnym”), ale również o tym zrealizowanym… czy raczej częściowo nadmuchanym obiekcie „Bez tytułu”, z 2014 roku, wykonanym z folii, w kształcie jakiegoś krzyża lub samolotu, który zapewne (…).

*

Jego autor, Marek Sienkiewicz109, nigdy się nie dowiedział, jaką opcję polityczną wandale reprezentowali – prawą, czy lewą?... a może byli zwykłymi rzeźbobórcami, lub bezideowymi ochlapusami, działającymi wyłącznie z pobudek osobistych – w celu zagłuszenia koszmarnej nudy swojej monotonnej, szarej egzystencji?

*

Na zakończenie nie zaszkodzi, po raz chyba już piąty, w tym obszernym omówieniu, przypomnieć, że Eugeniusz Stankiewicz - Get110 jest, od chwili swojej śmierci, Honorowym Obywatelem miasta Wrocławia, co nas wszystkich napawa (…).

*

„(…) wydobyte świetlistości kosmicznych przestrzeni i wypukłości nabrzmiałych, trójwymiarowych form pierwszego planu manifestują jednorodność ich istoty. Podkreśla tę jednorodność fakt równie częstej sytuacji wypływania wężownic od tyłu kompozycji i lewitacyjnego unoszenia się ich w eterze, jak płynięcia do góry w przestrzenie wyzbyte horyzontu”111.

*

(…) nie ulega więc kwestii, iż Eugeniusz Smoliński112 najlepiej z wrocławskich artystów opanował sztukę zwięzłego komentowania wszelkich dualizmów, oraz tego wszystkiego, czego skomentować się nie da.

*

(…) Krzysztofa Wałaszka (właśc. Andrzeja Wałaszka). W jego dorobku odnajdziemy także (lub wcale nie) mniej znane od wcześniej przytoczonych sloganów i pytań, na przykład: „Skoro Bóg istnieje, to czy może zachorować?”, „Masz brudne myśli? – umyj głowę. Masz brudne sumienie? – umyj ręce”, „Czy święta krowa może zmartwychwstać?”, „1. Dobra zmiana. 2. Bardzo dobra zmiana. 3. Rewelacyjna zmiana. 4. Najwspanialsza z możliwych zmiana. 5. Na zachodzie bez zmian”113, albo: „Jeżeli wiewiórka ma aż 90% naszych genów, to dlaczego banan ma ich tylko 40%?”, „Ile ludzkich genów miał Jezus?” (obie ostatnie prace pochodzą, lub nie, z serii Zagadki DNA – przyp. red.)… można by tak wyliczać długo.

107 Krzysztof Skarbek, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1985. Obecnie prof. zwyczajny tej Uczelni. Malarz i twórca multimedialny. 108 Wojciech Pukocz, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1997. Obecnie prof. nadzwyczajny tej Uczelni. Dziekan Wydziału MiRz w kadencjach 2012-16 i 2016-20. Malarz i twórca multimedialny.

109 Marek Sienkiewicz, absolwent ASP w Poznaniu z roku 1994. Obecnie wykładowca ASP we Wrocławiu. Rzeźbiarz i twórca multimedialny. 110 Eugeniusz Get-Stankiewicz, zmarły w 2011 prof. zwyczajny ASP we Wrocławiu. Grafik i twórca multimedialny. 111 Bożena Kowalska, cytat za: Konrad Jarodzki „Nadchodzi” (katalog wystawy), Wrocław 2008, s. 54-55. Konrad Jarodzki, emerytowany prof. zwyczajny ASP we Wrocławiu. Rektor tej Uczelni w latach 1993-99. Malarz i architekt, promotor autora tej książki. 112 Eugeniusz Smoliński, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1967. Prof. zwyczajny, dziekan Wydziału Grafiki ASP we Wrocławiu w kadencji 1996-99, obecnie na emeryturze. Grafik i rysownik. 113 Połączone z serią 5 schematycznych rysunków ilustrujących owe sytuacje.

66

67

(…) było sporych rozmiarów. Zostało ustawione pod koniec kwietnia 2016 roku przed budynkiem ASP. Niestety, już tej pierwszej nocy owo symboliczne „wiosło”, zostało przez nieznanych sprawców połamane.


*

(…) „Prosty przyrząd do czynienia znaku krzyża” autorstwa tego artysty (mowa o Tomaszu Opani114) posłużył nawet jako ilustracja do artykułu o wymownym tytule „Zgorszenie polskie” autorstwa Mirosława Wlekłego, zamieszczonego w DF „Gazety Wyborczej”, dnia 12.05.2016 roku. Warto wyjaśnić działanie tego urządzenia, otóż (…).

*

Słynny lider znanej grupy „Luxus”, autor legendarnego hasła reklamowego: „Tylko sztuka cię nie oszuka”, Paweł Jarodzki115, w ostatnim katalogu wydanym do jednej z 5 najnowszych wystaw 3 katedr malarskich Wydziału MiRz, ASP we Wrocławiu, o swoich szkicach rysunkowych, wypowiedział się następująco: (…).

*

(…) Jego116 artystyczne dokonania, na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat charakteryzuje, ów niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, melancholijny nastrój pełen asocjacji przywodzących na myśl (…)

*

Stanisław Dróżdż117, jeden z najwybitniejszych na świecie poetów -konkretystów, znany głównie z tworzenia „przestrzeni lingwistycznych” oraz „pojęciokształtów”, potrafił jak mało kto (…).

*

„Sztuka butów”, „sztuka spodni” i „żywa rzeźba” to zaledwie trzy z pośród kilkunastu obszarów jego121 twórczej aktywności. Nie można przecież pominąć milczeniem także (…).

*

Projekty wyobrażeniowe Jerzy Rosołowicz122 zaczął tworzyć już w latach 60-tych XX wieku, zatem były to bezsprzecznie jedne z (…).

*

(…) warto nadmienić, że jego123 „Plan bitwy pod Kłobuckiem” z 1986 roku, był chyba (…).

*

(…) ponadto, Natalia LL124, prawdopodobnie najsugestywniej ze wszystkich wrocławskich artystów wykorzystała w swoich twórczych działaniach symboliczny potencjał tkwiący w bananach.

*

(…), bo nie jest przecież zwykłym przypadkiem, iż Tomasz Broda125 swój pomnik kartofla zaprojektował specjalnie dla szczytu Góry Ślęży?

*

*

(…) sądzimy również, że pani redaktor Agata Saraczyńska byłaby niepocieszona gdybyśmy pominęli całkowitym milczeniem twórczość Antka Wajdy126, który z całą pewnością (według naszych radiestetów) również pozostaje pod silnym wpływem oddziaływania magnetyzmu ślężańskiego czakramu.

*

Reasumując: w obrazach i rysunkach Zdzisława Nitki127 naszym koneserom podobają się najbardziej: zające, króliki, wilki, kruki i wrony oraz to, jak on - malarz (lub ktoś inny) wśród nich przeżywa emocjonalne stany ducha.

Wrocławską tradycję „ lingwistycznych wnętrz” podtrzymał Marek Grzyb118 w swoich cyfrowych instalacjach: „Labyrinth” z 2006 roku i „Memory” z 2008 roku. Jego wirtualne przestrzenie, zbudowane z pozornych ścian i przepierzeń, opierały się na (…). (…) z kolei, wśród artystów grafików wykorzystujących w swoich pracach figurki krasnali i innych takich „uroczych” stworzeń, na pewno warto wyróżnić Ludwika Żeleźniewicza119 oraz Ryszarda Jędrosia120, a także (…).

*

*

(…) no, bo skoro tysiące artystów amatorów mogą stale przerabiać motywy ze znanych obrazów na swetry i inne robótki ręczne, to chyba jeden profesjonalny

114 Tomasz Opania, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1994 i Ecole Superieure d’ Arts Visuels w Genewie z 1996 roku. Doktor, wykładowca, instalator, rzeźbiarz, performer. 115 Paweł Jarodzki, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1984. Obecnie prof. nadzwyczajny tej Uczelni. Malarz, rysownik, twórca multimedialny i kurator wielu wystaw. 116 Mowa o prof. Wojciechu Kaniowskim, absolwencie PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1977, malarzu, byłym dziekanie (1996-99) Wydziału MiRz oraz byłym prorektorze (1999-2005) tej Uczelni. 117 Stanisław Dróżdż, absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego z roku 1979. Artysta multimedialny zaliczany do nurtu konceptualizmu. 118 Marek Grzyb, absolwent ASP we Wrocławiu z 1997 roku. Obecnie adiunkt (lub profesor) w Katedrze Sztuki Mediów tej Uczelni. Zajmuje się grafiką cyfrową, animacją i filmem wideo. 119 Ludwik Żeleźniewicz, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z 1973 roku. Prof. zwyczajny. Dziekan Wydziału Grafiki (2005-2012), prorektor tej Uczelni (2012-2016). Grafik i rysownik oraz twórca multimedialny. 120 Ryszard Jędroś, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1980. Prof. zwyczajny tej Uczelni. Realizuje instalacje wideo, filmy eksperymentalne i projekty graficzne.

121 Mowa o Andrzeju Dudku-Durerze – ostatniej inkarnacji Albrechta Durera. Artyście nad wyraz wszechstronnym i głęboko mistycznym. 122 Jerzy Rosołowicz, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z 1953 roku. Zmarły w 1982 roku. Malarz, teoretyk sztuki, autor obiektów i dzieł z zakresu sztuki pojęciowej. 123 Mowa o Jerzym Kosałce, absolwencie PWSSP/ASP we Wrocławiu z 1981 roku, pedagogu tej Uczelni w latach 1983-87, jednym z kilku członków grupy Luxus, malarzu i instalatorze. 124 Natalia LL, absolwentka PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1963. Artystka multimedialna, performerka, autorka tekstów o sztuce, feministka. 125 Tomasz Broda, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1992. Scenograf, projektant, ilustrator, karykaturzysta, twórca obiektów artystycznych. 126 Antek Wajda, absolwent ASP we Wrocławiu z przełomu XX i XXI wieku. Malarz wykorzystujący w swoich pracach rozmaite niekonwencjonalne materiały. 127 Prof. nadzw. Zdzisław Nitka – absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z 1987 roku, obecnie pedagog tej Uczelni. Zdeklarowany malarz-ekspresjonista.

68

69


malarz128 miał prawo stworzyć iluzję struktur wełnianych splotów na płaskiej powierzchni swoich płócien?

*

(…) Projekt naukowo-badawczy „Wisłok” (2015), przeprowadzony przez Michała Marka129, być może nie przyniósł oszałamiających rezultatów w kwestii ustalenia malarskiego uwrażliwienia testowanych kleni130, niemniej zaowocował on z pewnością kilkoma niezwykle interesującymi woblerami131, które stały się prekursorskimi dziełami z pogranicza malarstwa i wędkarstwa śródlądowego.

*

(…) nie możemy nie wspomnieć, że już pokaz dyplomowy ujawnił intrygujący tok skojarzeń Bartosza Radziszewskiego132, polegający na zestawianiu obrazów ze spalonymi fajerkami z pieców węglowych, starymi od nich drzwiczkami, przepalonymi patelniami, a także elektrycznymi skrzynkami wyrwanymi z jakichś ścian. Te twórcze działania przyniosły nieco później ciekawy rezultat w postaci (…).

*

Kamil Moskowczenko137, komentując artystyczną postawę Marcina Michalaka138, stwierdził jednoznacznie, że: „(…) różnica pomiędzy kategorią zwyczajności a niezwykłością wydaje się dla autora zupełnie zatarta i powiedzieć tu należy już na wstępie, autor nad utrzymaniem tego stanu rzeczy niestrudzenie pracuje”139. W pełni podzielamy ten pogląd, z uwagi na fakt, iż (…).

*

(…), a poza tym, miał zabawną pilotkę na głowie140.

*

*

(…) warto też dodać, że Małgorzata Kaźmierczak141, oprócz tych wszystkich wymienionych wcześniej intermedialnych realizacji i gigantycznych projektów kuratorskich pływających po rzekach, lub rozpiętych nad głowami przechodniów, jest też autorką kameralnego, bardzo poetyckiego i symbolicznego działania polegającego na przyczepianiu do drzwiczek swojej lodówki dziesiątków karteczek z rozmaitymi przypomnieniami dla siebie oraz instrukcjami dla swojego partnera.

*

(…) Ostatni z prezentowanych do tej pory diagramów, to „Glocal”. Wystawił142 go w Cluj-Napoce, w Rumunii, w marcu 2016 roku. Tym samym, w sposób wyjątkowo skuteczny, przyczynił się do wzniosłej idei potęgowania chaosu.

(…) o ile u Łukasza Huculaka133 „archeologiczne” motywy pojawiają się zwykle w aluzyjnej, czy raczej iluzyjnej postaci, to w twórczości Marka Kuliga134 mamy do czynienia z konkretnymi artefaktami, wirtualnymi wykopaliskami wydobytymi z wyobrażonych stanowisk badawczych. (…) owe nieostre „dagerotypy”, zamazane ślady czyjejś obecności, wprowadzające widzów w melancholijny stan zamyślenia nad przemijaniem, stały się w ostatnich latach przewodnim tematem jego135 obrazów.

*

(…), bo nie da się zapomnieć owego legendarnego, podwórkowego performance, zatytułowanego „Immaculate”, w trakcie którego ruda jak płomień Monika Konieczna136 wystąpiła w tej wiele mówiącej, śnieżnobiałej sukni (…).

*

*

(…) „Small talks” Piotra Kmity143 składa się z serii prac nawiązujących do używanych w internecie kodów zabezpieczających „captcha”, w których litery są charakterystycznie powyginane – tak, by żaden program komputerowy nie mógł samodzielnie ich odczytać. Te kody (na razie) czytelne są wyłącznie dla ludzi, którzy dzięki ich istnieniu i odczytywaniu mogą weryfikować swoje człowieczeństwo.

128 Mowa o prof. Leszku Mickosiu – absolwencie PWSSP/ASP z roku 1968, dziekanie Wydziału MiRz ASP we Wrocławiu (1990-96 oraz 1999-2005), malarzu i rysowniku. 129 Michał Marek, absolwent ASP we Wrocławiu z roku 2005, dr, asystent autora tej książki. Malarz i twórca multimedialny. 130 Kleń – niedużych rozmiarów ryba słodkowodna występująca w rzekach. 131 Woblery – drewniane, barwione przynęty zakończone haczykami, udające małe rybki i służące do oszukiwania kleni. 132 Bartosz Radziszewski, absolwent ASP we Wrocławiu z roku 2009 (dyplom w pracowniach prof. J. Jaroszewskiego i prof. W. Kaniowskiego). Obecnie pedagog tej Uczelni. Malarz i twórca multimedialny. 133 Łukasz Huculak, absolwent ASP we Wrocławiu z roku 2002. Prof. nadzwyczajny tej Uczelni. Malarz, twórca artystycznych obiektów, teoretyk sztuki. 134 Marek Kulig, absolwent ASP we Wrocławiu z roku 1996. Dr, pedagog tej Uczelni. Malarz, rzeźbiarz i projektant, twórca obiektów artystycznych. 135 Mowa o twórczości Karola Babicza, absolwenta ASP we Wrocławiu z roku 2011, malarza i konserwatora. 136 Monika Konieczna, absolwentka ASP we Wrocławiu z roku 2005. Malarka i performerka, asystentka prof. Janusza Jaroszewskiego.

137 Kamil Moskowczenko, absolwent ASP we Wrocławiu z roku 2009. Obecnie pedagog tej Uczelni. Malarz, instalator i performer. 138 Marcin Michalak, absolwent ASP we Wrocławiu z roku 2005. Studiował też Wychowanie Plastyczne na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym w Kaliszu, UAM w Poznaniu, a także rzeźbę w Bratysławie (Vysoka Skola Vytvarnych Umeni). Rzeźbiarz, sztukator i kaligraf. Pracownik ASP we Wrocławiu. 139 Cytat z broszury Zwykłe rzeczy wydanej z okazji wystawy M. Michalaka w Galerii Sztuki Współczesnej w Ostrowie Wielkopolskim, otwartej w czerwcu 2016 roku. 140 Mowa o Dariuszu Orwacie, absolwencie ASP we Wrocławiu z początku lat 90., malarzu i performerze. 141 Małgorzata Kaźmierczak, absolwentka PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1995. Dr, pedagog tej Uczelni. Artystka multimedialna i kreatorka wielu przedsięwzięć artystycznych. 142 Chodzi o dr Andrzeja Kostołowskiego – pedagoga PWSSP/ASP we Wrocławiu. Artystę multimedialnego, krytyka i wybitnego teoretyka sztuki. Autora książki Sztuka i jej meta, wydanej w 2005 roku. 143 Piotr Kmita, urodzony w 1981 roku, absolwent ASP we Wrocławiu. Malarz, grafik, instalator.

70

71


*

(…) zdumiewa w najwyższym stopniu fakt, iż prof. Zdzisław Jurkiewicz144, już w 1970 roku, w swojej pracy „Białe, czyste, cienkie płótno” przewidział, że za kilkadziesiąt lat, jedynym sposobem sprawdzania swojego człowieczeństwa staną się kody „captcha”, a przecież wtedy nikt jeszcze nic nie słyszał o jakimś internecie!

*

(…) i to właśnie tymi głębokimi, społecznie zaangażowanymi działaniami, Karolina Freino145, przed kilkoma laty, „wpuściła w maliny” większość Rady Wydziału Malarstwa i Rzeźby ASP we Wrocławiu, w wyniku czego (…).

*

(…), a tak w ogóle, to nie kto inny, tylko właśnie Wiesław Gołuch146 zaprojektował niekonwencjonalny trójkąt masoński w postaci czworokąta z okiem w środku i strzałkami na jego obrzeżach, jako niezwykle celny znak firmowy ASP im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu.

*

(…) spośród pozostałych dzieł Marcina Mierzickiego147 zwraca uwagę huśtawka dziecinna zwrócona frontem do ściany, oraz zakrzywiona kiełbasa wbita na jakiś rożen, z widniejącym na niej, bardzo symbolicznym napisem, wyrażonym w języku uniwersalnym, a oznaczającym koniec, czyli – The End. Cytaty z kontekstów wyrywała mgr Beata Krępa Gł. specjalistka J&J od Potęgowania Chaosu

Rozdział piętnasty W poprzednich rozdziałach kilkakrotnie sięgałem do przepastnych archiwów J&J Globalnej Spółki z o. o. Do jej utajnionych zaleceń, ulotek informacyjnych i reklamowych, nawet zacytowałem pierwsze akapity PIERWSZEJ KSIĘGI prastarej HISTORII NATURALNEJ, ale zasadniczym źródłem wiedzy o akcjonariuszach Firmy, ich działaniach na wielu rozległych polach aktywności, była i pozostanie: WIELKA KSIĘGA ODKRYĆ i POMYŁEK. Jest ona pogrupowana w pięciu gigantycznych DZIAŁACH, wciąż modyfikowanych i uzupełnianych: 144 Zdzisław Jurkiewicz, absolwent Politechniki Wrocławskiej (Wydział Architektury) z 1956 roku. Nieżyjący już profesor tej Uczelni. Malarz, twórca multimedialny, ekscentryk i poeta. 145 Karolina Freino, absolwentka ASP we Wrocławiu z roku 2003. Obecnie pedagog tej Uczelni. Rzeźbiarka, artystka multimedialna. 146 Wiesław Gołuch, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1974 (projektowanie form przemysłowych) i z 1976 (grafika). Prof. zwyczajny tej Uczelni. Grafik, rysownik i twórca multimedialny. 147 Marcin Mierzicki, absolwent ASP we Wrocławiu z 2001 roku. Obecnie pracownik tej Uczelni. Instalator, autor obiektów artystycznych i prac rejestrowanych na wideo. 72







I. WIEDZY, WIEDZY POZORNEJ I CIEKAWEJ NIEWIEDZY. II. KOMPENDIUM SENSÓW, POZORNYCH SENSÓW I BEZSENSÓW. III. ODKRYĆ NOWYCH OBSZARÓW, ZJAWISK, RZECZY, OSÓB I IDEI. IV. NADINTERPRETACJI, KONFABULACJI, CUDÓW POTWIERDZONYCH I NIE. V. CIEKAWYCH OBSESJI, MANII, NAWYKÓW I PRZYZWYCZAJEŃ. O ile na pierwszy z tych działów składają się przede wszystkim dokonania najróżniejszych badaczy, to ten drugi i trzeci są głównie domeną artystów i filozofów. Przeważają wśród nich (rzecz jasna) pisarze, dramaturdzy, reżyserzy, scenarzyści, redaktorzy i poeci – wszak to oni wymyślają rozmaite, intersubiektywne oblicza historii – jednych wywyższają, innych wykpiwają lub pomijają, tworzą hierarchie osób, zdarzeń i rzeczy; nazywają nienazwane, systematyzują, ustalają prymat tego nad tamtym, coś uwypuklają lub zgoła odwrotnie (w zależności od życzenia zleceniodawcy lub kaprysów własnych osądów). Oni wszyscy, poczynając od przysłowiowych knajpianych bajarzy i wierszokletów, po największych epików i wieszczów, lepią ze słów, jak z plasteliny, konstrukcje mentalne całych społeczeństw, klas i narodów. Ustalają normy, te lub inne zasady i uświęcone tradycje wraz z ich patronami – zmitologizowanymi, pomnikowymi postaciami. Rozpisują role, tworzą trendy i atrybuty, pożądane typy piękna, zachowań oraz obyczajów. Nie łudźmy się jednak, większość z tych wyprodukowanych dzieł, nawet te największe – opasłe tomiska, to tylko propagandowe gierki i wymysły dopasowane do tych lub innych grup ludzkich, idei i momentów w dziejach. Skrojone jak suknie ślubne lub generalskie mundury, a szyte wyłącznie po to, by zbiorowości mogły się w nie stroić, także mizdrzyć w tych przebraniach przed lustrem historii. Nie łudźmy się, bo przecież prawda jest inna – jak słusznie zauważył prof. Harari: Historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pola i nosiła wodę148, oraz gniła w jakichś slumsach, na zasiłkach, lub w pańszczyźnianej niewoli, albo ginęła podczas bestialskich wojen rozpętywanych przez tę chciwą bogactw i zaszczytów garstkę. Jeśli chodzi o historię Polski, to wymyślił ją (jak wiemy) Sienkiewicz, a poczet królów wraz z ich wyimaginowanymi obliczami, brodami, berłami i koronami zawdzięczamy Matejce. I jeszcze dużo wody w korycie Wisły przepłynie, zanim uda się coś w tym baśniowo-patriotycznym schemacie zmienić. Od naszych największych, romantycznych wieszczów (Mickiewicza i Słowackiego) wiemy też z całą pewnością, iż jesteśmy Mesjaszem i Winkelriedem narodów w jednym. I z tą wyjątkowością zapewne trudno będzie nam – dumnym Polakom się kiedykolwiek rozstać. Pewne jest tylko to, że wszyscy czterej wymienieni przed chwilą panowie artyści, dzięki swoim sugestywnym, bogoojczyźnianym wizjom figurują we wszystkich 148 Y. N. Harari, Od zwierząt… op. cyt., s. 130. 84

85


trzech pierwszych działach WIELKIEJ KSIĘGI naszej Globalnej Korporacji, oraz w dziale czwartym (NADINTERPRETACJI, KONFABULACJI, CUDÓW POTWIERDZONYCH I NIE) oczywiście także. Figurują tam obok rzeszy innych mistyków, apostołów, szerzycieli tej lub innej wiary, nawiedzonych proroków, szamanów, szarlatanów, natchnionych wariatów i zakonnic oraz trójki fatimskich dzieci. W tym fascynującym IV DZIALE roi się od zdumiewających objawień, urojeń, wskrzeszeń, przewidzeń, fantasmagorii, wróżb i zabobonów, a także proroczych snów, wizji i omamów stanowiących pożywkę dla wielu mitów, legend, religii i innych „nadwartościowych” idei. Niesamowicie rozległy DZIAŁ V, z natury rzeczy powiązany wieloma zawiłymi łańcuchami przyczynowo-skutkowymi z poprzedzającymi go czterema pierwszymi działami WIELKIEJ KSIĘGI ODKRYĆ I POMYŁEK, wypełniają wszelkie możliwe aberracje, tak zwane odchylenia, odloty, psychologiczne zawirowania i zapętlenia, od których – z racji posiadania ludzkiego umysłu – nikt z nas praktycznie nie jest całkiem uwolniony. Nie sposób ich tu wszystkich wyliczyć. Samych obsesji na punkcie: - swoim, - zdrady męża lub żony, - teściowej (bo raczej nie teścia), - seksu, - romantycznej miłości, - śmierci, - wiecznej młodości, - jakiejś idei (na przykład Boga, sprawiedliwości lub ojczyzny), - motocykla (najlepiej na wyobraźnię działają harleye), - samochodu, - zdrowia, - wyglądu (zwłaszcza tuszy, piersi i łysiny), - higieny, - cholesterolu, - niskobiałkowej diety, - kosmetyków, - biegania, pływania, aerobiku, jazdy na bicyklu… - czytania wszelkich poradników, - ocieplenia klimatu, - ekologicznej żywności, - chodzenia do kościoła, kina, teatru lub na ligowe mecze, - modlenia się do Boga lub innego kogoś, - regularnego imprezowania, - przebywania w knajpach w towarzystwie pijanych kolesi, - gier komputerowych, - portali społecznościowych i w nich czynnego udziału,

- lajkowania, streamowania, szerowania, followowania oraz hejtowania wszelkich wygłaszanych przez innych opinii, - robienia sobie z kim popadnie selfi, - uczestnictwa w życiu społecznym, - wychowywania dzieci, - działki, - daczy za miastem, - telewizyjnych seriali, - alkoholu, - narkotyków, - plotek, - polityki, - pornografii, - UFO, - najmodniejszych ciuchów, - kupowania niepotrzebnych rzeczy… Samych tylko obsesji jest niepoliczalne zaiste mrowie, a przecież są jeszcze rozmaite fobie. No i zadziwiająca skłonność do gromadzenia dóbr wszelakich. Jeśli zbieramy coś metodycznie, z jakimś wybiórczym zamysłem, to natychmiast zasilamy sobą rozległy sektor tego V DZIAŁU, poświęcony wyłącznie kolekcjonowaniu – poczynając od zbierania znaczków, kapsli po piwie, szklanych kul lub figurek słoni, komiksów, książek, płyt, filmów, lalek, noży, starych monet, karabinów i pistoletów (o ile ktoś ma pozwolenie), biżuterii… a kończąc na antykach, bezcennych obrazach starych mistrzów, wyścigowych koniach arabskich, limuzynach, samolotach, zamkach i pałacach (w zależności od zasobności portfela, wyobraźni i indywidualnych skłonności oraz gustów). O nawykach i przyzwyczajeniach powiem tylko tyle, że niektóre z nich (jak jeżdżenie na wakacje zawsze w to samo miejsce) stają się nałogami. Inne wiele dające do myślenia meandry naszych umysłów ocierają się wręcz o patologię – myślę tu o skrajnym sknerstwie, seksoholizmie, przesadnym lizusostwie, psychopatii, niepohamowanej żądzy władzy, bogactwa lub uwielbienia (jakby to były jakieś istotne wartości). W tym kontekście warto zauważyć, a nawet podkreślić, że inne zwierzęta, powiedzmy koty, doskonale obchodzą się bez przesadnych zachowań, głębszych sensów, nadwartościowych idei oraz mitów i mnogich Wszechświatów. Poprzestają jedynie na prawdach przydatnych do życia, na świecie ograniczonym do własnego ogrodu, domu lub podwórka. Nie gromadzą niczego prócz doświadczeń i nigdy nie modlą się do Słońca lub innych bogów – tylko, najzwyczajniej pod słońcem, opalają się na różnych parapetach, murkach i pagórkach… mrucząc z rozkoszy.

86

87


Przyznam z żalem, że nam ludziom do tego ideału (z racji posiadania nadaktywnego umysłu) jest bardzo, ale to bardzo daleko.

Rozdział szesnasty Niestety, nie miałem szansy zaznaczenia swojej obecności na słynnym Arsenale 1955 – urodziłem się stanowczo zbyt późno, ale już w Arsenale 1988 wziąłem czynny udział, a nawet, jak napisała pewna recenzentka149, mój obraz stał się przypadkowo tej wystawy lustrem. Po raz pierwszy o bananach wspomniałem w wywiadzie, który ukazał się w roku 1991, choć nie mogłem przecież wówczas wiedzieć, że ćwierć wieku później jeden z nich (ten pierwszy inteligentnie przez kogoś przejęty) zainspiruje mnie do napisania traktatu poświęconego dziejom i meandrom ludzkiej wyobraźni. Mam w swoim archiwum dwa dokumenty, które przechowuję ze szczególnym pietyzmem. Nie będę wnikał w to, czy zawarte w nich wyrazy uznania należały mi się „jak psu buda”, czy raczej wszedłem w ich posiadanie „psim swędem”, faktem jest, że jako jedyny malarz z Katedry Malarstwa zostałem uhonorowany Dyplomem w zakresie twórczości rzeźbiarskiej, sporządzonym naprędce – „na kolanie” przez prześwietną kapitułę złożoną z wszystkich profesorów siostrzanej Katedry Rzeźby, wchodzącej w skład Wydziału MiRz mojej macierzystej Uczelni. Otrzymałem go za zaprojektowanie i wykonanie pierwszego w historii sztuki „pomnika kieszonkowego”150. Owo prekursorskie dzieło miałem przyjemność wręczyć uroczyście w dniu 4 października 2002 roku – podczas obrad pierwszej po wakacjach Rady naszego Wydziału – profesorowi Aleksandrowi Dymitrowiczowi151, w uznaniu jego niewątpliwie doniosłych zasług na polu pracy ze studentami jednej z niestacjonarnych form, którymi od lat się opiekowałem. Drugi dokument został sporządzony odręcznie przez samego prof. Michała Jędrzejewskiego jako forma uprzejmego podziękowania za współudział w realizacji obchodów pięćdziesięciolecia ASP we Wrocławiu. Uroczystości te miały miejsce w 1996 roku. Co prawda takimi samymi listami i zawartymi w nich wyrazami wdzięczności zostało zaszczyconych jeszcze kilkanaście osób, a ja zupełnie nie mogę sobie przypomnieć 149 Mowa o Zofii Gebhard, absolwentce historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego. Poetce, dziennikarce, krytyku artystycznym, autorce licznych audycji radiowych. Od 1990 roku żonie autora tej książki, nie jest więc wykluczone, że pisząc tekst o Arsenale 88, powodowana sentymentem, naddała odrobinę znaczenia temu dziełu. 150 Jest w kształcie pudełka o rozmiarach: 14cm – wysokość, 10cm – szerokość i 3,5cm – grubość. W środku znajduje się obiekt drewniany znaleziony na plaży w Kątach Rybackich, do złudzenia przypominający kobiecą waginę. Pomnik zaprojektowałem tak, by mieścił się w bocznej kieszeni marynarki, aby jego posiadacz mógł zawsze go mieć przy sobie i okazywać zainteresowanym osobom. 151 Aleksander Dymitrowicz, absolwent PWSSP/ASP we Wrocławiu z roku 1971. Prof. zwyczajny tej Uczelni (obecnie na emeryturze) i pedagog Instytutu Sztuki Uniwersytetu Opolskiego. Artysta malarz. 88

jakiejkolwiek własnej aktywności w sprawie tej rocznicy, ale pismo szefa Komitetu owych pamiętnych obchodów wciąż przepełnia mnie największą dumą i satysfakcją. Nałogi, obsesje, intelektualna nadpobudliwość, twórcze pasje oraz doznawane często rozmaite wizje i iluminacje sprawiły (co chyba w pełni zrozumiałe), że figuruję praktycznie we wszystkich pięciu działach omawianej tu KSIĘGI, a także w spisie artystów Rozdziału IV wirtualnego traktatu: TO COŚ… bez nazwy i Kosmiczny Magnetyzm – wszak i ja (nie da się ukryć), przez całe swoje życie pozostawałem w zasięgu silnego magnetycznego oddziaływania ślężańskiego czakramu. Moje dokonania twórcze z pewnością nie są tak doniosłe jak prof. Michała Jędrzejewskiego, ale niektóre z nich, mimo wszystko, zasługują (jak mniemam) na to, by je tu przytoczyć:

WIELKA KSIĘGA ODKRYĆ i POMYŁEK J&J Spółka z o. o.

DZIAŁ III ODKRYCIA NOWYCH OBSZARÓW, ZJAWISK, RZECZY, OSÓB I IDEI Tom 13/14, str. 144-145 - Janusz & Jaroszewski 01 Powołanie do istnienia trzech wariantów kultury Atlantydy. Ponieważ do chwili obecnej, mimo tysięcy publikacji i wielu postawionych hipotez, nie rozstrzygnięto tego, gdzie owa mityczna kraina mogła w przeszłości mieć swoją siedzibę – w Europie, Azji, Ameryce Południowej lub na zatopionej wyspie jednego z oceanów – J&J odtworzył, za pomocą kilkuset rysunków i dwóch serii malarskich, trzy różne warianty tej superkultury (domniemanej matki wszystkich późniejszych kultur). Rysunki z lat 1986-89: Improwizacje, Mutacje, Notatnik oraz dziesięć dużych obiektów z serii Czarne płachty, to pierwszy zaproponowany wariant. Dziewiętnaście obrazów składających się na Sytuacje (powstałe w latach 1987-88) stanowi drugą propozycję. Natomiast trzecią, powstałą najpóźniej wersję (19962000), tworzą obrazy z serii Relikty. Te ostatnie swoją stylistyką sugerują dalekowschodnie pochodzenie domniemanej Atlantydy (to w związku z jedną z nowszych hipotez152).

152 Niekoniecznie z tą lokalizacją się zgadzam, ale wykluczyć jej przecież nie mogłem. 89


02 Stworzenie nowej kosmologicznej teorii i wynikającej z niej religii głoszącej, że Wszechświat jest żywym organizmem. J&J uczynił to za pomocą jednej książki i wciąż rozrastającej się instalacji z nadmorskich patyczków153. Ta z gruntu heretycka – gnostycka wiara niczego nie obiecuje i niczym nie straszy, obywa się też bez jakichkolwiek hieratycznych struktur (papieży, biskupów, tłumów księży i zakonników), nie buduje kościołów i klasztorów, nie gromadzi żadnych dóbr materialnych i nie zbiera datków. Nie zamierza też nawoływać do religijnych krucjat ani prześladować inaczej myślących. Jej aktywność skupia się wyłącznie na zachęcaniu do wewnętrznego rozwoju umożliwiającego osiągnięcie stanu pełnej, niczym niezmąconej, harmonijnej łączności z Absolutem, czyli Bogiem, którego jesteśmy (w myśl wspomnianej doktryny) mikroskopijnymi cząstkami. Ta więź, w opinii J&J, wyzwala od wszelkich egzystencjalnych trosk, lęków, frustracji i niepokojów. Jest ona bezsprzecznie najlepszym balsamem na nasze skołatane, zabłąkane w meandrach psychiki dusze. 03 Zobrazowanie na kilkunastu płótnach, składających się na cykl Puls (1999-2000), niedostrzegalnego gołym okiem tętna żywego organizmu Wszechświata, a więc (jak to ustaliliśmy wcześniej) samego Boga. 04 Stworzenie (w 2002 roku) nowej kategorii rzeźby pomnikowej tzw. „pomnika kieszonkowego”. Rzeźby dużo prostszej w realizacji od tradycyjnych monumentów, niezwykle praktycznej, poręcznej (czy raczej podręcznej) i, co dosyć istotne, nie zabierającej cennego miejsca w przestrzeni publicznej. 05 Podjęcie się (w 2006 roku) ambitnej próby oswojenia pornografii.

153 Książka (wydana przez ASP we Wrocławiu w 2012 roku) oraz instalacja (rozpoczęta w 2002 roku) funkcjonują pod wspólnym tytułem Historia naturalna, czyli patyczki Pana Boga. 90





Rozdział siedemnasty No właśnie... Czy zanurzoną w trywialnej, zgrzebnej estetyce odsłoniętych i wyeksponowanych genitaliów, siermiężno-ludyczną, prymitywną, przeważnie fatalnie kadrowaną i oświetlaną (znaczy fotografowaną), z gruntu kiczowatą, panoszącą się po całym internecie pornografię da się choć w minimalnym stopniu oswoić – przekształcić/przetransformować/przetworzyć/zmodyfikować/przystosować/przerobić… za pomocą rozmaitych technicznych sztuczek (komputerowych manipulacji obrazem) tak, by w efekcie uzyskać dzieło sztuki? Czy porno-fotki ściągnięte z rozmaitych sex-portali, jako baza – punkt wyjścia mogą posłużyć do stworzenia wyrafinowanych, głębokich, niedopowiedzianych, poetycko metaforycznych lub symbolicznie aluzyjnych obiektów artystycznych? I... czy tego rodzaju artystyczne zamierzenie ma w ogóle jakikolwiek sens? Te oto pytania nurtowały mnie w 2006 roku. Naturalnie na dwa pierwsze z nich mogłem odpowiedzieć jedynie poprzez twórcze działania, natomiast swoje rozterki tyczące sensu owych zamierzeń rozwiałem stawiając w myślach inne, z gruntu przecież retoryczne pytanie: Czy traktujący poważnie swój fach, świadomy, nie chowający głowy w piasek, ciekawy ludzi i świata, wnikliwy, odpowiedzialny (choć też przekornie ironiczny), refleksyjny artysta (za jakiego się uważam), mógł przejść do porządku dziennego, całkowicie pominąć, zignorować i wykluczyć z kręgu swoich rozważań oraz twórczych zamierzeń bezsporny – poparty j-e-d-n-o-z-n-a-c-z-n-y-m-i statystykami – fakt, iż od wielu już lat, wśród stron przeglądanych codziennie przez przeogromne rzesze internatów, z-d-e-c-y-d-o-w-a-n-y prym wiodą te związane z szeroko pojętą erotyką i wyuzdanym sexem?! W tym miejscu wypada zaznaczyć, iż Globalna Firma J&J spółka z o. o. nie prowadzi dokładnych rejestrów tyczących rozmaitych chuci, żądz, erotycznych fantazji, obsesji, a nawet skłonności daleko odbiegających od tzw. „normy”. Nie jest to możliwe, wytwarzamy ich bowiem w swoich głowach niewiarygodne wprost ilości, choć mało kto ową zmysłową nadprodukcją swoich wyobrażeń publicznie się chwali. Podyktowane jest to (jak sądzę) obyczajowo-kulturowymi normami i religijnymi doktrynami, najwidoczniej (w przeciwieństwie do kotów, kanarków i innych stworzeń) dajemy sobą w tych kwestiach gremialnie manipulować, w konsekwencji czego – wstydzimy się (całkiem niepotrzebnie) swoich pierwotnych skłonności i naturalnych popędów. Negujemy je, odpychamy od siebie, bagatelizujemy, czasem wręcz potępiamy popadając tym samym w rozmaite fobie, zahamowania, kompleksy i inne paranoje. A przecież (jak dowodzą tego badania zachowań) to jedna z najistotniejszych, wręcz 98

99


fundamentalna sfera naszej egzystencji i naszej wybujałej, niczym nieposkromionej wyobraźni także! Wiem o czym mówię, ponieważ w fazie gromadzenia materiałów do planowanych komputerowych przekształceń, przekopywałem się (przyznam bezwstydnie i szczerze, że z ciekawością i bez żadnych zbędnych uprzedzeń oraz zahamowań) przez gąszcz pornograficznych galerii precyzyjnie posegregowanych w gigantycznych sekcjach tyczących rozmaitych gustów i fetyszy: miejsc (sypialni, kuchni, łazienek, schodów, samochodów, jachtów, nadmorskich plaż, obejść gospodarczych, piwnic... a nawet ponurych lochów), wieku modeli i modelek, rozmiarów (genitaliów, nóg, piersi, pośladków…), gęstości, długości i koloru owłosienia (lub jego zupełnego braku), tuszy, karnacji skóry, zmarszczek, bielizny, okularów, pończoch, innych części garderoby, biżuterii, kolczyków wpinanych tu i ówdzie, tatuaży, przybieranych pozycji: stania, siedzenia, kucania, leżenia, wypinania się na rozmaite sposoby... Nie czas i miejsce, by nad tym szerzej się rozwodzić, wszak (jeśli polegać na statystycznych, beznamiętnych danych) są to szczegóły bardzo dobrze znane. Tych nielicznych, którzy mniej są z tymi kwestiami obeznani, pragnę zapewnić, iż porno w internecie to wybujała tropikalna dżungla z setkami poskręcanych konarów, pnączy i oplatających ich gęsto lian. Jest to busz świadczący wymownie o powikłanych meandrach naszych rojeń, obsesji i innych wyobrażeń! Przyznam, że podczas prac nad cyklem Oswajanie pornografii, po wykonaniu kilku niezbyt udanych prób, z przykrością stwierdziłem, iż pornografii z kategorią hard raczej nie uda mi się okiełznać. Natomiast wersja soft okazała się dużo bardziej podatna na wszelkie twórcze transformacje, przekształcenia, manipulacje oraz modyfikacje… oceńcie zresztą sami.

100










Bibliografia 01. Allen J. M., Atlantyda w Andach, AMBER Sp. z o. o., Warszawa 1999. 02. Artymowski D., Lech J., Niwiński A., Reiche A., Słuszkiewicz E., Wróblewski A. K., Ziółkowski M., Z powrotem na Ziemię – Spór o pochodzenie cywilizacji ludzkich, praca zbiorowa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2000. 03. Bernhard T., Dawni mistrzowie, Czytelnik, Warszawa 2010. 04. Bugaj R., Hermetyzm, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, Warszawa i Kraków 1991. 05. Cremo M. A., Thompson R. L., Zakazana archeologia, Wydawnictwo ARCHE s. c., Wrocław 1998. 06. Eliade M., Historia wierzeń i idei religijnych. Tom I, PAX, Warszawa 1988. 07. Głaz K., Jędrzejewski M., Sensibilism, ASP we Wrocławiu, „Biblioteka Format-u”, 2004. 08. Hancock G., Zwierciadło nieba, AMBER Sp. z o. o., Warszawa 1999. 09. Hancock G., Underworld, Crown Publishing Group, Nowy Jork 2002. 10. Hancock G., Ślady palców bogów, AMBER Sp. z o. o., Warszawa 1997. 11. Hapgood Ch. H., Maps of the Ancien Sea Kings, Adventures Unlimited Press, Illinois 1996. 12. Hapgood Ch. H., The Path of the Pole, Chilton, Filadelfia 1970. 13. Harari Y. N., Od zwierząt do bogów – krótka historia ludzkości, PWN, Warszawa 2014. 14. Heller J., Paragraf 22, PIW, Warszawa 1975. 15. Jaroszewski J., Historia naturalna, czyli patyczki Pana Boga, ASP, Wrocław 2012. 16. Jaroszewski J., &, OKiS we Wrocławiu, seria wydawnicza „Arch2pelag”, 2016. 17. Jaroszewski J., Mistyczna mgła, książka w opracowaniu. 18. Jędrzejewski M., Początki opowieści, tożsamość wydawnictwa nieznana, 2014. 19. Jędrzejewski M., Poczta osobista, Wydawca MPiT we Wrocławiu, 2015. 20. Jędrzejewski M., Sympozjum XXI & XXI(2), ASP we Wrocławiu, 2008. 21. Kukal Z., Atlantis in the light of modern research, „Earth Sci. Rev.” Nr 21 22. Kutuzow B.G., Albert Einstein, PWN, Warszawa 1966. 23. Krassa P., Badacz bogów Erich von Daniken i jego świat, Warszawa 1998. 24. Krzak Z., Megality Europy, PWN, Warszawa 1994. 25. Krzak Z., Megality świata, Ossolineum, Wrocław 2001. 26. Platon, Timajos. Kritias, Warszawa 1999. 27. Tollmannowie A. i E., A jednak był Potop, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999. 28. Volkrodt W., Było zupełnie inaczej. Inteligentna technika w prehistorii, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1996. 29. Von Daeniken E., Wspomnienia z przyszłości. Nierozwiązane zagadki przeszłości, PIW, Warszawa 1974. 30. Von Daeniken E., Ślady istot pozaziemskich, Świat Książki, Warszawa 1995. 31. Witkiewicz S. I., 622 upadki Bunga.

Wirtualne Wydawnictwo J&J Lelusza & Production



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.