Janusz Styczeń
Pani Wyrocznia tomik poezji
Janusz Styczeń, w tle wystawa fotografii − Jan Paweł II w 30. rocznicę Pontyfikatu Dolnośląskie Centrum Fotografii, Domek Romański we Wrocławiu 3 a ziernika 2008, fot. K. Kuzborska
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
3
Projekt jest dofinansowany ze środków Budżetu Województwa Dolnośląskiego
Dziękuję Igorowi Wójcikowi − Dyrektorowi Ośro ka Kultury i Sztuki we Wrocławiu za dofinansowanie przygotowania tomiku. Serdecznie dziękuję Oli Zasę ie za oskonałe teksty krytyczne o mojej oezji, za świetne wyczucie i inter retację moich wierszy. Kasi Kuzborskiej ziękuję za przygotowanie i sfinansowanie druku tomiku z okazji jubileuszu 50-lecia moich okonań oetyckich.
Tomik „Pani Wyrocznia” e ykuję moim Drogim Czytelnikom, których ogromnie cenię, a którym życzę, by s ełniały się Państwa najo ważniejsze sny, które s rawiają, że życie bywa szczęśliwsze. Zachęcam o oznawania wszystkich znaczeń, ukrytych w moich wierszach, a które la mnie były również użym o kryciem. Dziś kończę 77 lat, a ostatnie 50 lat oświęciłem na realizację mojego mło zieńczego marzenia – bycie oetą. Marzenia się s ełniają. Warto marzyć. Janusz Styczeń Wrocław, 7 listo a a 016
4
Miłość jest taka łza która nie chce się ujawnić i s aść w rze aść taka łza cieszy się swoim istnieniem przez sen istnienia ta łza ługo śni i nie można jej zobaczyć wszystko co człowiek czyni rze tem śni to łza śni ogromne morze samej siebie i człowiek żałuje że to żywioł niewi zialny w tym morzu nie może się uto ić ale cieszy się że nie jest sam wie że łza go nie o uści we nie i w noce człowiek czuwa by łza nie rzerwanie śniła i by nie rzebu ziła się o życia i by jakimś nagłym wo os a em w rze aść świata nie runęła bowiem człowiek żyje na swojej górze wysoko na światem więc tym bar ziej musi oruszać się cicho jak anioł i skrzy ła na śniącą łzą roz ościera Z tomu Wi zialne ciała tajemnicy, 1982
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
5
Aleksandra Zasępa1 − Pod osłoną nocy2 Furia instynktu – tomik wierszy Janusza Stycznia dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że Styczeń wciąż jest poetą mroku i tajemnicy, poddającym się urokom lustrzanych odbić, melancholijnych nastrojów, doświadczającym istnienia wpisanego w nieustannie pulsujący rytm Czasu, a zarazem penetrującego instynktowne zakamarki ludzkiej duszy. Ten znany już z poprzednich tomów świat poezji urzeka czytelnika swoistą konsekwencją, dostrzegalną przede wszystkim w niezwykle osobnym, a przez to właśnie rozpoznawalnym dla tej twórczości repertuarze poetyckich trybów ekspresji, które wyraźnie osadzone zostały w onirycznej przestrzeni, dopełnianej emocjonalnością obrazów uwolnionej podświadomości, która podpowiada te wszystkie wyraziste i niezwykle sensualne/seksualne wizje. Na poetyckim nieboskłonie tej liryki nadal panuje Księżyc – jeden z najważniejszych symboli indywidualnych doświadczeń artystycznych Stycznia – choć w najnowszym zbiorze wierszy ten sam, a zarazem inny Księżyc, nie tylko współtworzy senną scenografię dla miłosnych przeżyć, ale także oświetla swym bladym światłem to, co głęboko ukryte, istniejące gdzieś w świecie naturalnych pierwotnych popędów, odpowiadających naszej pierwotnej, jakże biologicznej naturze. Wraz z poezją Stycznia wkraczamy w obszar tych najbardziej intymnych tajemnic, mrocznych namiętności, które poeta przywołuje przy pomocy erotycznych marzeń, obsesji i lęków. W najnowszym zbiorze wierszy Styczeń prezentuje własną poetycką erotykę, połączoną z fenomenologią zmysłów, w której znów tworzy widzialne symbole, raz po raz odkrywając intensywne pragnienie miłości i bliskości fizycznej. W językowym świadectwie intymnych przeżyć podmiot liryczny tych wierszy niejednokrotnie sublimuje się w coś na kształt bytu łciowego, obdarzonego nadzwyczajną świadomością ciała, którym kierują instynktowne, niezwykle śmiałe zachowania seksualne. Późne erotyki Stycznia lokują miłość nie tylko w spontanicznych, niemalże autonomicznie funkcjonujących zachowaniach biologicznych, zrodzonych z wewnętrznych popędów, i potwierdzających zdolność „czucia”, ale także w wypływających z energii ciała pragnieniach, którym jednocześnie przypisana jest jakaś podświadoma tęsknota za ich zaspokojeniem. Obrazowaniu aktu erotycznego jako fizycznego, cielesnego spotkania kobiety i mężczyzny towarzyszy także metafizyka obecności, tajemnicza aura współobcowania z drugim człowiekiem, jednoczesnego pełnego współbycia, obejmującego coś więcej niż tylko radość zmysłów: ołykam twoje serce, chciałabym je mieć całe w sobie, obronić je rze nicością, nie uronić z twojego serca niczego, o tak, niech wy ełni mnie o brzegi, a teraz niech i moje serce w twoich ustach ze szczęścia się wzburzy i o ciebie rze łynie (s. 39). Wciąż pulAbsolwentka śląskiej polonistyki, doktor nauk humanistycznych, pracuje w Zakładzie Literatury Współczesnej Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej im. Ireneusza Opackiego Uniwersytetu Śląskiego. Jej zainteresowania skupiają się wokół poezji współczesnej, głównie wokół zjawiska wyobraźni poetyckiej. 2 Tekst towarzyszył promocji tomiku J. Stycznia Furia instynktu: http://biuroliterackie.pl/ksiazki/furiainstynktu-2-2/opinie. Furia instynktu otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Nike 2012. 1
6
suje w poezji Stycznia erotyczna tęsknota za bliskością, za absolutnym połączeniem kobiecych i męskich żywiołów, za transcendentną równowagą, która ma się dokonać w akcie cielesnego spełnienia. Wciąż pociąga poetę owa ciemna strona księżyca, który staje się wymownym symbolem mrocznej pierwotnej psyche, kierowanej przez naturalne instynkty. W tych poetyckich wizjach miłosnych rytuałów to właśnie instynkt płciowy staje się źródłem działań wszystkich bohaterów lirycznych. Ta poezja mówi wycinkami prywatnych zmysłowych doświadczeń, opiera się na kreowaniu sytuacji jednorazowych i indywidualnych, które jednocześnie sygnalizują bardzo ogólne refleksje tej miłosnej kroniki o niespełnieniu, pożegnaniu, niewypowiedzianej tęsknocie za przeszłością, za czułością pierwszego pocałunku. Erotyki Stycznia ewokują swoistą grę miłosną, jaką prowadzą kobieta i mężczyzna − uwikłani w sieć własnych namiętności i wspomnień, egzystencjalnych lęków i cielesnych pragnień. Czułości doznaje się tu na każdym kroku, nawet materialny konkret darzony jest miłosną atencją. Przedmioty codziennego użytku, łączące się z jakimś wspomnieniem czy konkretnym przeżyciem, rzeczy osobiste, takie, jak: pończochy, filiżanka naznaczona śladem kobiecych ust, upuszczona w pośpiechu chusteczka, zostają obdarzone dotykiem najczulszym, stają się obiektem miłosnej fascynacji, jakby zastępowały najbliższą osobę, do której przynależą. Tym intrygującym światem w ogóle kieruje jakaś psychofizyczna potrzeba nasycenia intensywnego „głodu miłości”, a jednocześnie chęć zaspokojenia pragnienia egzystencjalnego i metafizycznego. Miłosne przeżycie bohaterów ma przede wszystkim charakter zmysłowy, ciało wraz ze swoją fizjologią staje się naturalnym instrumentem w osiągnięciu rozkoszy, chociaż więź erotyczna przekłada się również na silne poczucie bliskości, które może pokonać samotność bohaterów i ich tęsknotę za tym, co zostało utracone, co należy do przeszłości: słyszy szum słów, słyszy słowa o obne o zaklęć, chce runąć w to morze rzeszłości, chce z o wo nym księżycem miłości scalić się/ o wo ny księżyc miłości łynie rzez morze czasu, jest tym wszystkim, co mię zy nimi s ełniło się, jest s ełnieniem coraz ełniejszym, bo coraz bardziej wiecznym (s. 62). Za wszystkimi obrazami fizyczności i seksualności, prezentowanymi w tym tomie, kryje się pewna ogólna koncepcja miłości, wedle której jest ona jakimś pierwotnym prainstynktem, pierwotną, niemalże zwierzęcą predyspozycją naszej natury, jej „ciemną stroną”. Nie bez powodu zatem w poezji Stycznia symbolem tego wrodzonego popędu staje się noc, odzwierciedlająca mroczną, skrywaną cząstkę psyche. W swym ostatnim i najbardziej intymistycznym tomie „poeta mroku”, jak niegdyś określono Janusza Stycznia, po raz kolejny przywdziewa dostojny płaszcz nocy. Noc jest nieświadomością, z której czerpie się wiedzę o sobie samym, jest czułą kochanką i towarzyszką, która budzi i podsyca zmysły, stając się jedynym światem dla miłosnych uniesień i pragnień, skrywanych za zasłoną dnia. Janusz Styczeń po raz kolejny przypomina nam, że w ciemności intensywniej odczuwa się tajemnice własnej duszy i ciała, bo tylko noc, zupełnie jak ludzka natura kierowana przez furię wrodzonego instynktu: jest naga i ciemna, i prawdziwa. Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
7
Janusz z ro zicami: Julią Styczeń z omu Obłąk (1911-1995) i Janem Styczniem (1913-2008), lato 1940
8
Cz. I. Tajemnice Czasu Wiersze nigdy wcześniej niepublikowane z lat 1970-2010
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
9
Czysta miłość mężczyzna patrzy na kobietę przy sąsiednim stoliku, patrzy na klipsy, które na brzegu włosów migają refleksami, jakby ta kobieta gdzieś podróżowała, jakąś drogą, jej dusza w powozie ciała gdzieś jedzie, nie wiadomo gdzie, ona sama nie wie, gdzie jej dusza jedzie mężczyzna patrzy na refleksy klipsów, usiłuje zrozumieć je, wie, że to światła duszy, chciałby wziąć jej duszę za rękę, a potem wziąć w ramiona ciało kobiety, to on chciałby być kierowcą w tym powozie chciałby poprowadzić kobietę do swojego ogrodu, na noc gasić te światła, powóz jej ciała wyhamowywać, wyjmować duszę i układać do snu ale kobieta nagle włosami zasłania światła swojej duszy, nie chce, żeby ktokolwiek je widział, włosami, wszystkimi snami i zapamiętanymi nocami gasi świecące klipsy mężczyzna wzrok odwraca, patrzy w siebie i też się zasłania − całym sobą, wszystkim, co w sobie już dawno zapomniał
Przypływ i odpływ widzę w twoich oczach przypływy i odpływy tajemnego morza, widzę ten moment, kiedy morze nieruchomieje, jakby patrzyło na mnie, na swój księżyc, który może nakazać twojemu morzu przypływ, nagle się cieszę, że jednak jestem nadal księżycem, księżyc zawsze musi być w oddali, i ja jestem w oddali, księżyc łączy się bardziej z wewnętrznym morzem świata niż z samym światem, i ja − nie będąc z tobą − swoim mrocznym światłem świecę na powierzchni twojego wewnętrznego morza księżyc kocha wszystko cudze,
10
wszystko, co za dnia należy do słońca, wszystko, co i w nocy do księżyca nie należy, i ja kocham wszystko cudze, wszystko, co do mnie nie należy za dnia i w nocy, wszystko, co przez tę godzinę w kawiarni też do mnie nie należy, patrzę na ciebie jak księżyc − cudza żono
Spacer wśród snów dziewczyna wychodzi z domu nad ranem, jest w długiej białej nocnej koszuli, przedziera się przez zarośla w ogrodzie, jest to dziki ogród, nikt nie porządkuje tego ogrodu biała koszula dziewczyny jest coraz bardziej ubrudzona, zwłaszcza u dołu, koszula jest coraz bardziej wilgotna od porannej rosy, jakby to była wilgoć spełnionej nocy, jakby dziewczyna chciała zaczerpnąć miłosnej wilgoci od wilgoci spełnionej w miłości nocy, jakby przedzierała się poprzez swoje sny, wciąż mocne, wciąż ogromne, wciąż mokre
Tożsamość wyobraziła sobie swoją duszę − zawsze chodzi w czarnym kapeluszu, tak jak ona sama, do kapelusza jej dusza dodała czerwoną wstążkę, by czerwienią miłości świecić w nocy życia, i by ta wstążka odwijała się z czarnego kapelusza w powietrzu poruszonym namiętnością, również czerwonym szalem jej dusza okrywa szyję, jakby ten szal był miękkim dotykiem anioła, jakby anioł w miękki czerwony szal zamieniał miłosne rany, jej ręce czynią wszystko, co chce dusza, jej dusza lubi żaluzje, wszelkie rodzaje żaluzji, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
11
jej dusza lubi kryć się za żaluzją, i w cieniu żaluzji jej dusza lubi długo czuwać, czuje się wtedy bezpieczna, ona sama chce być Panią-Żaluzją, chce otoczyć swoją duszę żaluzjami, ona sama jest taka jak jej dusza, ona nie umie wyobrazić sobie innej duszy, jej dusza jest jak widzialny transparent jej samej, ona chce zjednoczyć się ze swoją duszą, zupełnie − bez reszty i nie odstępować jej na krok
Dzieci kwiaty zagarniały ich kwiaty, mnóstwo kwiatów na tej łące, były rajem, zapomnieniem, sanktuarium, te kwiaty oddzielały ich od grozy świata, koiły w nich obojgu lęk, patrzeli na siebie poprzez kwiaty, widzieli w sobie tak dużo, że nigdy więcej w sobie nie zobaczą, nie chcieli wstawać, chcieli wieczność spędzić w tych kwiatach, chcieli rozgarniać swoje włosy i znajdować w nich kwiaty, chcieli kochać się kwiatami nadchodziła noc, musieli wstać z łąki, wszystkie kwiaty mroczyły się, już nie były sanktuarium, były mrokiem, nie oddzielały od grozy, same były stratowane przez grozę, widzieli przed sobą cienki sierp księżyca, wycinał im drogę w dżungli mroku, chcieli księżycowi pomóc, chcieli sami to robić, ale oni nie mieli mocy, teraz w dworcowej poczekalni na ławce drzemią objęci ponieważ nie mogą iść do żadnego domu, chcą wyjść z siebie i za księżycem iść jak dwa ciemne kwiaty po stratowaniu przez grozę podnoszące się ku niebu i mieszające się kielichami
12
Czy może mi pan podać ogień? stary mężczyzna podaje dziewczynie ogień, podaje ogień zapałką, dziewczyna myśli, że powinien mieć zapalniczkę, dziewczyna jest w czerwonej sukni mężczyzna myśli, że sama suknia jest zastygłym ogniem, otaczającym ciało dziewczyny, zazdrośnie okrążającym dziewczynę, ten zastygły ogień wręcz przykrył ciało dziewczyny swą uśpioną, pozornie martwą postacią mężczyzna patrzy na piersi dziewczyny wysuwające się z jej sukni, dziewczyna nie ma biustonosza, piersi wymykają się z ognia sukni, jakby chciały coś zaszeleścić o miłościach już zastygłych, przeżytych, których czerwona suknia jest ognistym cieniem mężczyzna nachyla się niebezpiecznie blisko piersi dziewczyny, jakby chciał usłyszeć, co szeleszczą piersi dziewczyny, dziewczyna to zauważa, odsuwa się od mężczyzny, chce zapalić nowego papierosa, przepraszam – mówi, idzie kupić zapałki, nie chce, żeby ten starszy pan dobudowywał nieskończone mity do zwykłego podania ognia, dziewczyna wraca, róża w jej włosach przechyla się, dziewczyna woli, żeby to róża we włosach nachylała się do mężczyzny, a nie jej piersi, ich stoliki w kawiarni prawie się stykają mężczyzna widzi, że dziewczyna zmieniła taktykę, z różą w jej włosach pójdzie mu trudniej, i w ogóle mu nie pójdzie dziewczyna bierze, torebkę i wstaje od stolika, czy przyjdzie pani jutro, może − odpowiada dziewczyna, już odwrócona nagle przystaje, i z powrotem zwraca się do mężczyzny, jakby chciała coś jeszcze dodać, poprawia tylko różę we włosach i nic nie mówi, w końcu odchodzi, jakby to róża nakazała jej milczenie, jakby róża była jej główną tajemnicą Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
13
Schodami w górę, schodami w dół mężczyzna stoi na szczycie schodów, widzi, że po schodach idzie do niego dziewczyna, mężczyzna wyciąga rękę do dziewczyny, tak mu wypada, nie schodzi po dziewczynę schody są wysokie i strome jak ze snu albo jak z życia, mężczyzna nie wie, skąd wzięła się ta dziewczyna, i dlaczego idzie do niego po schodach, może jest posłańcem, ale od kogo, od jakiego boga, od jakiej bogini − czy od Wenus, czy od Hermesa, czy dziewczyna ma przynieść mężczyźnie miłość, czy nowe zdarzenia − czy jedno i drugie dziewczyna pokonuje poszczególne schody, jakby szła przez życie, przez życie zawsze się przejdzie, niezależnie od tego, jakie byłyby schody, mężczyzna nic nie czyni poza wyciągnięciem do dziewczyny ręki, jakby nic od niego nie zależało, jedynie obserwuje, jak dziewczyna radzi sobie ze schodami, jakby mężczyzna utożsamiał się z Czasem, chociaż Czas nie wyciąga do nikogo ręki dziewczyna jest sama na schodach, jakby te schody były jej przeznaczeniem, jej fatum, jakby jej wędrówka była celem samym w sobie, nagle sukienka zsuwa się z jej ciała i spada na niższy stopień, jakby to dziewczyna sama się rozbierała, dla mężczyzny dziewczyna rozbierze się ze wszystkich sukienek, rozbierze się ze wszystkich swoich osobowości pokazuje mężczyźnie, że potrafi ze swoich osobowości się rozebrać, tych osobowości ma wiele, ale mężczyzna nie będzie miał z nią kłopotów, jakby zostawiała za sobą jedno życie, i dla mężczyzny porzuci każde swoje życie, by mieć z nim życie nowe mężczyzna zastanawia się, dlaczego dziewczyna nie podniosła sukienki ze stopnia schodów, mężczyzna chętnie by zszedł do dziewczyny, ale we wszystkich snach schodzenie po schodach w dół
14
oznacza coś niedobrego – niepowodzenie, porażkę, więc mężczyzna nie zejdzie po schodach, będzie czekał na szczycie schodów w tym śnie podobnym do życia sukienka dziewczyny spada na jeszcze niższy stopień, jakby dziewczyna już o niej zapomniała, jakby to sam Czas popchnął sukienkę na niższy stopień, jakby Czas coś roztrząsał, nad czymś się zastanawiał, czy może dziewczynę popędzać, czy zatrzymać ją na którymś stopniu mężczyzna widzi, że dziewczyna na schodach zwalnia kroku − naprawdę Czas się waha, dziewczyna idzie tak wolno, jakby wyszła na schody na spacer jakby na każdym schodku chciało jej się tańczyć, dziewczyna nagle uświadamia sobie, że jest w bieliźnie, przystaje na schodach, patrzy na zegarek, jakby chciała zapytać Czasu − co dalej, jakby nie widziała mężczyzny u góry schodów, jakby nikogo wokół nie było, jakby nagle Czasu nie było obok, jakby nagle Czasu nie było nigdzie wokoło, jakby Czas chciał stać się dziewczyną − nią samą, i ona musi na to zaczekać, zatrzymać się na tym stopniu schodów, i nie zważać na to, że Czas czasem decyduje się długo
Bez skrzydeł i bez łuku dziewczyna wygląda przez otwarte okno, widzi w ciemnym ogrodzie jakąś postać, wyglądającą zza największego drzewa, postać jest naga, ale nie tylko z powodu zmierzchu nie wiadomo, czy to chłopiec czy dziewczyna, chyba jest to chłopiec, ale ten chłopiec zasłania rękami piersi, jakby był dziewczyną, mimo że jest nagi, nie widać jego płci, jedną stopą przykrył swoją drugą stopę i tą nieco uniesioną nogą zasłania swój seks, włosy na głowie mogą należeć tak do chłopca, jak i do dziewczyny, jakby się kulił w sobie z nieśmiałości, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
15
jakby sam się obejmował i scalał, jakby sam się zastanawiał, czy być nadal chłopcem, czy stać się już dziewczyną, czy być Kupidynem, czy być tylko wczasowiczem z nudystycznej plaży dziewczyna myśli, że to ona sama budzi się do miłości, o której jeszcze nic nie wie, ten tajemniczy chłopak był dla niej zwierciadłem, on już się wycofał, nie odwracał się do niej tyłem, jakby nagle coś go zasłoniło, nie widać go zza drzew i krzewów, jakby drzewa i krzewy nagle stały się ciemną, chaotycznie poszarpaną zasłoną wieczności
Dama z kielichem kobieta siedzi na krześle, na werandzie, trzyma na kolanach kielich, trzyma kielich za pokrywę, jakby chciała zasłonić tę pokrywę, żeby nikt nie wiedział, że kielich ma pokrywę, kobieta jest czujna, nawet gdy wypoczywa na werandzie, nawet gdy spaceruje w ogrodzie przy domu, ma ze sobą kielich, na kolanach kobieta trzyma wciąż koc, jakby natychmiast chciała przykryć kielich, kiedy jakiś nagły intruz zbliżyłby się do niej, ale nikt nie przychodzi, i nikt nie przyjdzie, sąsiad lubi patrzeć na ogród nieznajomej, i nie wie, czy kiedykolwiek pozna nieznajomą, czy ona stale będzie nosiła ze sobą kielich, czy ona mieszka sama, pojawiła się w sąsiednim domu niedawno, może ona ma siostrę-bliźniaczkę, może głuchoniemą, która chodzi do sklepów, robi zakupy, kontaktuje się ze światem, ale ponieważ jest głuchoniema, tajemnicy nie wyjawi, nic nie powie, sąsiad mógłby nie obserwować ogrodu i domu nieznajomej, ale nie przerwie obserwacji, jakby wyznaczył go do tego Los
16
kobieta chyba chce, żeby nikt nie wiedział, kim ona jest, i co zawiera kielich, może ten kielich to jest lodówka w kielichu-lodówce jest serce ukochanego, obłożone kostkami lodu, mimo kostek lodu to serce już nie nadaje się do przeszczepu, lód w kielichu-lodówce jest nieco stopiony kobieta jest z tego zadowolona porwała to serce, by nikt go nie przeszczepił, żadnemu nieznajomemu i żadnej nieznajomej, ale musi być czujna, by nikt serca ukochanego jej nie wydarł, przyzwyczaiła się być czujna, kielich z sercem ukochanego stoi przy jej łóżku, na nocnej szafce jednego dnia sąsiad widzi, że przed domem damy zjawiają się jacyś ludzie, może krewni damy z kielichem, wkrótce wyprowadzają z domu na noszach kogoś zawiniętego szczelnie w prześcieradło, tak jak wyprowadza się umarłego, zapewne to dama z kielichem jest umarłą, a więc nie miała siostry-bliźniaczki sąsiad niczego więcej się nie dowie, teraz nie jest ważne, gdzie jest kielich, i czy w tym kielichu było serce miłości, teraz już naprawdę umarło serce miłości
Sarkofag nie całkiem umarła, zostały po niej stare suknie, bluzki, brudna bielizna, niczego nie wyrzucał, brudna bielizna ma w sobie życie, jego spełnienia i jego brudy, idąc spać, kładł ją obok siebie w łóżku, wolał mieć jej bieliznę niż nic, ta bielizna była nią, żywą i obecną, ale taką, która już go nie zdradzi, która z krzykiem na niego się nie rzuci dotykał wszystkich spełnień i brudów, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
17
czuł wilgoć miłości, ożywiała go, zwilżała jego wyschnięte ciało, owijał się szczelnie jej bielizną jak bandażami, leżał jak mumia − spełniona, przeżyta, znieruchomiała w nudzie wieczności
Jawa i noc dziewczyna chce, żeby noc objęła jej ciało, jej duszę noc objęła dawno, ale jej ciało wciąż należy do światła dnia, wciąż jawy nabiera, od tej jawy staje się ogromne jej piersi stają się światami, te światy ją porywają, ona ledwo nadąża za nimi jej narząd rozkoszy staje się jeziorem, wciąż wzbierającym i zalewającym wszystkie brzegi jej postaci, jej włosy stają się obłokami prześwietlonymi słońcem, one ją unoszą gdzieś w niebo życia, jej ciało jest tak ogromną jawą, że zupełnie przytłacza duszę, ale w duszy noc jest coraz ciemniejsza, ona w tej nocy nie może odnaleźć ani gwiazd, ani księżyca, ani swojego serca, rozproszonego wśród mroku duszy czeka, kiedy noc rzuci pierwszy cień na jej ciało, kiedy zacznie ciało nasycać mrokiem, i kiedy jej ciało z jej duszą w mroku się spotka, ona wtedy swojego serca dotknie i popatrzy, jak ten księżyc bólem świeci
Sekrety alkowy dziewczyna budzi się, patrzy na chłopca, on jeszcze śpi, dziewczyna widzi wielką plamę krwi na kołdrze, dotyka chłopca, chłopiec jest martwy, jakby to dziewczyna zalała go swoją krwią odebranego dziewictwa, chłopiec wytoczył z niej krew, i tą krwią się nakrył, i skonał
18
chłopiec też stracił dziewictwo, mówił jej to w nocy, gdy ją gwałcił, to była jakby jego krew dziewicza, chłopiec stracił dziewictwo i skonał, ciemny anioł dziewictwa chłopca zabił, w środku nocy, w środku snu, może anioł dziewictwa się wahał, kogo zabić, dziewczynę czy chłopca, wybrał do zabójczego ciosu chłopca, dziewczyna odchyla kołdrę, widzi ranę w okolicy serca na nagim torsie chłopca, anioł utraconego dziewictwa uderzył w samo serce, w samym środku nocy, w samym środku snu, anioł dziewictwa przybrał ciało nocnego bandyty, dziewczyna ogląda prześcieradło, widzi, że krew chłopca złączyła się z krwią jej dziewictwa ten nocny bandyta wyszedł jakby z ich dusz, jakby nie bał się samego siebie, oni oboje bali się samych siebie, po ciało chłopca przyszła jego pierwsza niespełniona umarła kochanka, przybrała postać nocnego bandyty a może to ze snu dziewczyny wyszedł morderca, i by wykonał swoje zadanie, ona musiała cały czas spać, i snem bez snów wciąż mordercą kierować dziewczyna myje ręce, czuje się tak jakby zmywała z rąk dziewictwo i morderstwo jednocześnie, jakby była swoją własną duszą i nikim więcej, jakby nie miała ciała, i to ze swojej duszy zmywała dziewictwo i morderstwo, wdziewa szlafrok, ale nadal jest tylko swoją własną duszą, i żeby wrócić do życia, będzie musiała wykąpać się, ubrać i pójść na policję dziewczyna zamyka okno, jakby zamykała sen, chodzi po mieszkaniu, jakby miała w ręce rewolwer z tłumikiem i jakby rewolwer wyrzuciła do zsypu, a nie nóż, powinna zaraz kupić drugi nóż, dziwny to dom, gdzie w kuchni nie ma noża Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
19
dziewczyna przystaje, jakby była nieznanym nocnym bandytą, bardzo podobnym do ducha, którego właśnie płoszy dzienne światło
Krwawiące marzenie w domu rodzinnym jest biesiada, dorośli bawią się, piją, grają na gitarach, tańczą, dziewczynka w białej sukience po raz pierwszy doznaje krwi, idzie do ubikacji, dotyka palcem swojej krwi, wraca do stołu, siedzi z krwawym palcem, ogląda telewizję, gdzie dama w długiej białej sukni jedzie na białym koniu, cwałuje, jakaś gałąź rozrywa białą suknię damy dziewczynka chciałaby być damą z telewizji, ale teraz wymachuje krwawym palcem przed oczami dorosłych, nikt tego nie zauważa, dorośli są zajęci sobą, niektórzy drzemią, jeden nadal gra na gitarze, śpiewa słowa coraz bardziej szalone, dziewczynka ich nie rozumie, domyśla się zwariowanych podtekstów, maże krwawym palcem na brzegu białego obrusa, już i tak zaplamionego, jakby chciała natychmiast zapisać słowa szalonej pieśni, by nie uciekły, by nie przebrzmiały, jednak nie nadąża, zatrzymuje krwawe pismo na obrusie, jeden z dorosłych zasypia z głową na krwawym piśmie, dziewczynka niezadowolona, że zasłonił jej tekst, jakby świat zasłonił jej tekst, świat śpi z głową opartą na jej tekście dziewczynka wybiega na dwór, patrzy na księżyc, wchodzi do stajni, podchodzi do białego konia, tak wiele razy bawiła się z tym koniem, w ogrodzie, pod opieką ojca, koń ją poznaje i poddaje się jej pieszczotom, dziewczynka wybiega ze stajni, patrzy na księżyc, zanurza się w wilgotnej trawie, ociera się o wilgotne krzewy, jakby nieznane słowa szalonej piosenki
20
nagle zwilgotniały, jakby jej krew zaczęła szlochać, i jakby zamieniła się w ogromną wilgotną czułość, jakby ona sama wydobywała z siebie tę niezmierzoną wilgoć, jakby zatapiała w niej trawę i krzewy, i dawała je księżycowi
Królowa miłości kobieta znieruchomiała w fotelu, jakby nagle zapragnęła być rzeźbą, z nagimi piersiami, jak wypada klasycznej rzeźbie, jedną rękę odrzuciła w tył, poza oparcie fotela, jakby zapragnęła być rzeźbą rozmarzoną, rozmarzone są jej oczy, patrzą gdzieś w dal, jakby wypatrywały nadchodzącego narzeczonego, przysłowiowego księcia z bajki, artysty malarza, który jest karłem, i który z urodzenia jest prawdziwym księciem drugą ręką kobieta bawi się naszyjnikiem, jakby to była pętla wokół szyi, obroża, jakby ktoś był właścicielem kobiety i na tym naszyjniku było jego nazwisko, ukryte, bo nie może być jawne, na koralach naszyjnika napisane ideogramami, ledwo widocznymi, kobieta sama nie wie, kto jest jej właścicielem, może jakiś inny daleki narzeczony, może jej właścicielem jest sam Bóg, ale to kobietę przeraża sięga ręką do drugiego naszyjnika, szerszego, zwisającego na jej nagich piersiach, jakby piersi kobiety chciały, żeby coś je dotykało, jeżeli nie może ich dotykać ktoś, niech je pieszczą perły, jakby perły same z siebie wszystko wiedziały o dotyku rozkoszy, jakby ten drugi naszyjnik był narzędziem miłości, a nie obrożą, jakby należał tylko do niej
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
21
łono i uda kobiety w tym fotelu przykryte są białą halką, halka sięga do kolan, zasłania majtki i pas do pończoch, jeśli piersi są odsłonięte, grota miłosna musi być zasłonięta, na białych majtkach w kroku wyhaftowana jest wielka czerwona róża, jest to wizerunek jej duszy kobieta jest zawodową miłośnicą i dlatego kazała wyhaftować różę właśnie w tym miejscu, by wizerunek jej duszy był jak zwierciadło dla jej miłosnej groty, by ten wizerunek swojej duszy mieć stale pod ręką, i by zdjąwszy szybko bieliznę, nie pokazywać wyhaftowanej róży żadnemu kochankowi, ta róża po wielu praniach nie płowieje, a nawet jest coraz bardziej czerwona, coraz bardziej krwawa, coraz bardziej żywa
Mokre serce ona ma serce całe z deszczu, które wiecznie płacze, serce, które przedziera się przez swoje deszcze, i wszyscy bliscy mokną chcą pomóc płaczącemu sercu, by nikt więcej nie mókł, ale od tej pomocy jej serce jeszcze bardziej płacze nawet ona sama nie może siebie zatrzymać w płynącym sercu, serce gdzieś ją zabiera, płynie bardzo szybko i unosi ją ona chce siebie wyrzucić z płaczącego serca, ale tylko czuje, jak serce strasznie chlapie
22
Monstrualna metamorfoza zawsze, gdy dziewczyna wychodzi z mieszkania, na ciemnych schodach czai się monstrum, ukryta w mroku ośmiornica, dziewczyna czuje, jak jej macki sięgają jej sukienki, chcą podrzeć jej bieliznę, monstrualnie długa staje się jej bielizna, rozdzierana prószy niezliczonymi confetti na całe schody dziewczyna schodzi naga i przez cały dzień kiedy przebywa między ludźmi, swoją bieliznę zbiera, wciąż ją zszywa i na nowo wdziewa tamten mężczyzna tylko raz wyszedł ze schodów, jakby te schody wychodziły z samej ciemności, dokonał gwałtu na jej bieliźnie, bo nie potrafił dokonać gwałtu na jej ciele, i ze wstydu, że gwałcić nie umie, zbiegł szybko schodami, by pomogła mu ciemność zostawił na bieliźnie dziewczyny plamy, które przesiąkły w jej duszę, i w jej duszy rozlewają się w wielkie morze, włosy na głowie dziewczyny wiążą się w monstrualne sploty, tworzą welon i suknię ślubną, splatają się jeszcze bardziej, są nie do rozdarcia, nikomu nie ulegną, zamieniają dziewczynę w senną ośmiornicę, za tą zasłoną dziewczyna może wreszcie usnąć
Kwiaty dla kurtyzany młodzieniec wręcza kobiecie bukiet kwiatów, ona jest zażenowana, że dostaje bukiet, jakby była narzeczoną młodzieńca, może powinno się robić uroczystość pierwszej kobiety w życiu mężczyzny, nawet jeśli to jest prostytutka, kobieta chce się ogarnąć, zapina bluzkę, poprawia spódnicę, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
23
młodzieniec bierze rękę kobiety, jakby chciał ją pocałować, a przecież to nie ręka damy, lecz kurtyzany, mówiąc uroczyście − młodzieniec się waha, czuje się tak, jakby do tej kobiety się zalecał, a przecież do prostytutki nie trzeba się zalecać, noga młodzieńca wsuwa się w spódnicę kobiety, śmiało dotyka jej nogi, kwiaty upadają na spódnicę kobiety, gdy mężczyzna wręczał bukiet, kobieta spóźniła się ze swoją ręką, bukiet się rozsypał, jakby był widzialnym symbolem wahania, wahania z obu stron, kwiaty rozsypały się na spódnicy kobiety, i po chwili z niej spadły, jakby chciały tylko dotknąć kobiety na chwilę, jakby chciał jedynie ją lekko pocałować i nic więcej, jakby młodzieniec chciał jedynie lekko pocałować kobietę, i demonstruje to przy pomocy kwiatów, kurtyzana jest zbita z tropu, ponieważ nie wie, o co chodzi, zbiera rozsypane kwiaty, jakby chciała sama się pozbierać, młodzieniec też zbiera rozsypane kwiaty, jakby musieli na początku miłości wykonać mnóstwo czynności zastępczych, oboje zderzają się schyleni, jakby chcieli trafiać na siebie najpierw na oślep, jak to się dzieje, kiedy zaczyna się miłość, i jakby chcieli pozbierać się już wspólnie, i wspólnie się wyprostować, razem trzymając bukiet miłosnej schadzki, naprawdę są teraz parą, kobieta cały bukiet trzyma w jednej ręce, drugą ręką rozpina młodzieńcowi spodnie, ale jego spodnie są mokre, jakby on te kwiaty zrywał, idąc przez wodę, przez głębokie jezioro, jakby to były kwiaty z niedostępnej wyspy na środku jeziora, jakby to były kwiaty z samego marzenia, podobnego do wyspy na chwilę wystającej z płynnego, wodnistego, głębokiego chaosu, i jakby to dla ukochanej młodzieniec zdecydował się iść po kwiaty przez tak głęboką wodę
24
Kobieta i pies znalazła tego psa w zaroślach, jakby śniła, znalazła go jak ideę − chorą, krwawiącą, powyrzucaną ze wszystkich domów, to sam los podrzucił jej psa, by mogła się do końca wyzwolić, by mogła stać się pielęgniarką totalną, spędzała przy psie bezsenne noce, jakby potrzebowała wszystkich snów, by psa znaleźć i wyczerpawszy swoją dawkę snów, skazana została na noce bezsenne, pies − zabrawszy jej wszystkie sny − dostawał epilepsji, wzdrygał się, gdy zbliżała się do niego, by mu opatrzyć rany, jakby bał się, że chcą go uśpić śmiertelnie, ten pies był ze snu, i te zarośla były ze snu, to był las pradawny, mityczny, który tak zmalał, gdy się przesnuł w jawę, odkładała słuchawkę, gdy dzwonił wielbiciel, wolała zajmować się chorym psem, umiała być pielęgniarką dla psa, nie umiała być pielęgniarką dla mężczyzny, ale nie martwiło jej to, nad psem miała władzę i wiedziała, że nad psem będzie mieć władzę, nad mężczyzną władzy nie miała, i nie będzie miała władzy, to jej sny wziął w siebie pies, i wziął na siebie wszystkie jej choroby, była mu wdzięczna, że uwolnił ją z chorób, tych chorób było dużo i zapewne dlatego pies był konający, miał nawet już bielmo na oczach, jakby wziął na siebie także jej przyszłe choroby i ona już będzie zdrowa przez całe życie pies był świętą ofiarą dla jej życia, i taką ofiarę postanowiła ocalić, chciała, żeby i jej zawdzięczał ktoś życie, postanowiła przedstawić psa swojemu wielbicielowi, chciała pokazać mu, że jest już zdrowa, i że pies wziął jej choroby na siebie, jej wielbiciel jest u niej, patrzy na psa, i wie, że on nigdy nie będzie z nią w takiej więzi, nawet podczas miłosnego aktu Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
25
patrzy, jak pies tuli się do kobiety, widzi, że kobieta nagle jakby drzemie, jakby pies właśnie koił jej melancholię, tę najwcześniejszą, wielbiciel podziwia nieprzenikalność tajemnicy łączącej kobietę i psa, i wie, że musi wyjść i zostawić kobietę i psa ich wspólnemu mroku, okiełznanemu jedynie konturami tego czarnego wielkiego psa
Ostatni spektakl jej biała bluzka ma rozcięcie i nie jest zapięta, nie zasłania całych piersi, jedną swoją częścią piersi wyglądają zza bluzki, jakby ostatni raz chciały popatrzeć na widzów, jej spódnica jest również biała, tak jak bluzka, kobieta kładzie ręce na spódnicy, pilnując, żeby nic nie odsłoniła, żeby nie odsłoniła zarazy, przecież zaraza i tak jest zakryta, ale kobieta czuje, że zaraza czyni ją nagą kobieta stara się żyć tak, jakby była zdrowa, tak samo nie może spać w nocy, i budzi się koło południa, tak samo trzyma się marzeń w chaosie dnia, tak więc zaraza staje się podobna do zdrowia, tylko o wiele prędzej się umiera, i Śmierć zabiera piękno, a nie starość Śmierć nie zawsze sobie pozwala na realizację swojego tajemnego marzenia, by zabrać piękno, a nie starość
Tren odeszła, kiedy jeszcze dzień ich nie związał, odeszła, jak sen odchodzi − bez słowa, jakby najlepsze odejście było bez słowa, zostawiła go sam na sam z księżycem, by w księżycu wypatrywał tajemnicy jej śmierci, by księżyc powiedział mu za nią,
26
dlaczego to zrobiła, by księżyc powiedział mu, jaka ona była, jakby ona sama chciała, żeby to księżyc pokochał go zamiast niej księżyc co noc będzie o niej opowiadał, księżyc ma wiele nocy, ma wiele nowiu i wiele pełni wreszcie księżyc przestanie o niej mówić, pogrąży ją w nocy, sobą ją stłumi
Śnieg na grobie dzisiaj jej grób jest przykryty śniegiem, mężczyzna ze wszystkim się godzi, czy to byłyby jesienne liście, czy to jest śnieg, mężczyzna wyjmuje z płaszcza magnetofon, słucha jedynej taśmy z głosem ukochanej, znów słyszy jej głos, jakby mówiła właśnie w tej chwili z grobu, jej głos ma coś ze śniegu, jakby nagle nad cmentarzem padał śnieg, ale śnieg jeszcze nie pada mężczyzna słucha tej taśmy już któryś raz, słucha jej także w domu, najbardziej lubi jej słuchać na cmentarzu, śnieg jest jesienny, listopadowy, ukochana jest Persefoną, którą Hades porwał, ale Hades tym razem ją zabił, i ta Persefona wiosną nie wróci do życia, rzeczywiście − zaczyna padać śnieg, ukochana przywołała ten śnieg, ukochana wciąż mówi z taśmy i jej głos snuje taki ruchomy kwiat ze śniegu, jakby to był kwiat samego Czasu, zmienny, a jednocześnie ten sam, słowa ukochanej rozdzielają się na śnieżne płatki i chcą mężczyznę obsypać, jakby zza grobu ukochana chciała mężczyznę obsypać pieszczotami
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
27
Pierwszy raz koń mężczyzny stawał się ogromny, nadnaturalny jak zjawa ze snu, ale mimo że zjawa, był dziwnie realny, cielesny, podziwiała, jak mężczyzna panuje nad harcami swojego konia, chciała, żeby mężczyzna na swojego konia ją zabrał, i żeby razem pogalopowali w bezkres, i wtedy ona przestała być dzieckiem, stała się realną, cielesną dziewczyną właśnie galopują razem, drogę zna jedynie koń, i wbiega z nimi w sam środek księżyca, dziewczyna chce spać jak najdłużej w środku księżyca koń też usypia, a mężczyzna wystawia głowę poza księżyc, jakby chciał gdzieś iść i nawet konia w księżycu zostawić ona szepce − nie wracaj na ziemię, możesz tam nie trafić, to tak daleko
Nimfa ona nie lubi wilgoci męskiego nasienia, ona nie lubi plam na prześcieradle i kołdrze, zostających po miłości przerywanej, ona chce bardziej przerwać tę miłość, wychodzi do łazienki, zmywa z siebie nasienie męża wychodzi do ogrodu, bierze rosę z trawy, z krzewów, z kwiatów, naciera nią ciało, jakby to księżyc ją napełniał wraca do domu, wraca do łóżka, kładzie się w łóżku daleko od męża, prawie na brzegu swojej krawędzi łóżka
28
mąż zaspokojony też leży daleko od niej, wyciąga się na swojej części łóżka, jakby wypełniał całym sobą swoje legowisko w oddzielnej grocie ona nie nakrywa się kołdrą, niech wszystką kołdrą będzie wciąż nakryty mąż, jakby chował się w swoim grobie, ona rozkłada nogi, ręką zgarnia z ciała księżycową rosę i miesza ją ze źródłem między swoimi nogami, jej nocna koszula zamienia się w sukienkę kwiatu
Widmo mam zaklęte ciało i ono nic nie zrobi wbrew zaklęciu, nawet w dzień porusza się jak we śnie, nawet w dzień wciąż je obejmuje ciało nieobecne, obejmuje mocniej, niż gdyby było fizyczne, obejmuje tak mocno, jak gdyby było snem, chcę oderwać się od ciała nieobecnego, muszę gwałtownie szarpnąć, muszę szarpnąć swoim dniem i swoją nocą
Safona ja to poczułam, przebudziłam się, przebudzona patrzyłam na włosy śpiącej ukochanej, po jej włosach poznałam, że śpiącą nawiedził koń miłości, jej włosy splecione dotąd w całą tarczę zasznurowanych i napiętych warkoczy teraz przestały bać się okrutnego świata, ufnie opadły szerokim strumieniem na pościel przebudzona nie czułam zazdrości o konia, wpatrywałam się w rozplecioną i spełnioną śpiącą rozkosz jak w źródło Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
29
Duch tańca mężczyzna patrzy na taneczną parę i chciałby być duchem tańca, tym duchem tańca z czasów pierwotnych, wie, dlaczego duch tańca wybrałby tę właśnie parę, nie parę, tę kobietę − tańczącą tajemnicę tajemnicę tańczącą u brzegu źródła, wokół źródła, dającą źródłu wzorowe zwierciadło, mężczyzna patrzy, jak duch tańca zgarnia we włosy kobiety całą noc z księżycem, i niewidzialny za nocą włosów karmi się duszą kobiety, jakby dusza była także kobiety ciałem, chciałby się nią karmić całą wieczność duch tańca chciałby mieć ciało, choćby tego mężczyzny, który siedzi w kącie sali i ducha tańca sobie wyobraża, mężczyzna widzi, że o jego krzesło rozpryskują się fale tańca, to szepty tajemnicy rozpryskują się, nim wyraźnie zabrzmią, to wirujące włosy kobiety rozpryskują się o niego niczym fale, to dusza kobiety potrąciła go w tańcu mężczyzna na marynarce, na krawacie, na koszuli szuka włosów kobiety, zaczekaj − zaraz dam ci serwetki − mówi gospodarz, mężczyzna chowa serwetki do kieszeni, nie chce niczego pozorować, widzi, że kobieta zostawia swojego partnera i tańczy sama ona tańczy ze źródłem, ona formuje taneczne koło kręci się źródło, kręci się koło tańca, tajemnica tańczy sama ze sobą, by na mgnienie odsłonić się i na mgnienie kogoś namacalnie dotknąć mężczyzna wciąż się mija w tym kole z kobietą, wciąż nie może się do niej dotańczyć, przerywa koło, wygląda przez okno, noc jest jak głębokie źródło, księżyc to jest duch tańca, który rzucił się w źródło
30
to on sam powinien być duchem tańca, powinien otworzyć okno i rzucić się w głąb źródła, ale mężczyzna wraca na swoje krzesło, ogarnia go noc podobna do włosów kobiety, włosów gęstych, nieprzebranych jak fale rozchodzące się od źródła mężczyzna swoją głowę w tych włosach chowa, całego siebie we włosy nocy chowa, chce swoją duszę z kobiety włosami spleść, chce swoją duszę z nocy włosami spleść, chce być tych włosów księżycem
Oczy otwarte i zamknięte w oczach jest jej istota, ona wie o tym i często mruga powiekami, spuszcza powieki jak nocne zasłony, wie, że ludzie widzą jej istotę i chcą atakować wprost, jej istota jest bezradna tak jak jej oczy, dziewczyna dodaje uśmiech jak tarczę, by jej istotę przykrył, ale uspokaja się dopiero w nocy, w nocy otwiera szeroko oczy, jej istota wygląda oczami jak oknami, mrok długo bywa spokojny, aż poruszony tą uporczywą prowokacją wyłania z siebie księżyc, księżyc jak strażnik wpatruje się w oczy dziewczyny, jest strażnikiem nie tylko mroku, − także jej istoty, jest posłańcem − i dziewczyna wie, że kiedyś przeprowadzi jej istotę na drugi kraniec mroku, ale jeszcze nie teraz, mrok wie − kiedy, mrok wysyła księżyc, by czuwał, by istota dziewczyny przedwcześnie z jej oczu się nie wyrwała dziewczyna nocą o tym wie, nocą ona cała jest w swojej istocie, jej ciało staje się niewidzialne, dziewczyna staje się swoimi oczami i do księżyca się uśmiecha Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
31
Klips odpięła jeden klips i dała mu go, jakby pieczętując pocałunek, żegnali się pośród mżawki, przyspieszyli pożegnanie, bo mżawka przeszła w deszcz ten zamglony deszcze wiedział to, czego oni nie wiedzieli, był deszczem rozstania, był szlochającym duchem rozstania klips jest dobrze naperfumowany – powiedziała, teraz klips leży na stole, w pokoju mężczyzny, mężczyzna lubi na niego patrzeć, niekiedy mężczyzna podnosi klips i wącha go, czy perfumy jeszcze są w klipsie, jakby były ładunkiem miłości, ten ładunek miłości nie może wyparować, miłość nie może wyparować klips jest zaklęciem, jest mrocznym, tajemniczymi okiem, czujnie wodzącym za mężczyzną, jest coraz mniej perfum w klipsie, jest coraz mniej dziewczyny odkłada słuchawkę, gdy mężczyzna do niej dzwoni, nie ma jej i może nigdy jej nie było, jest jej włos wkręcony w klips mężczyzna późno zauważył, że w klipsie został jej włos, nie zauważyła dziewczyna, włos sam się wkręcił w klips, gdy dziewczyna odpinała go z ucha mężczyzna patrzy na włos jak na dziwną substancję, jak na niewypowiedziany szept, szept zachował we włosie miękką czułość, ale nic nie powie klips stał się pieczęcią nie pocałunku, ale nieobecności
32
Mroczny przyjaciel mrok ma w sobie tyle ciemności, że wszystkich tajemnic może użyć, mam w sobie tyle ciemności, ale nie panuję nad nimi, mrok może robić ze swoją ciemnością, co mu się podoba mrok mnie rozumie, moją ukochaną przywoła, choćby w tej chwili, właśnie z nieba, szepce do mnie coraz gwałtowniej, że mi pomoże szeptem powtarzam imię kobiety, ale to mrok swoimi liśćmi imię recytuje, i kobietę wywołuje w postaci księżyca, jej oczy, krągłe piersi, węzeł włosów − wszystko to jest księżycem w pełni z tęsknotą wpatruję się w ukochaną, ale na jej księżycowym obliczu widzę duszę po raz pierwszy tak w pełni, pełnia kobiety świeci tak bezczelnie, tak bezczelnie widać jej oszustwa i zdrady, w jej oczach jest więcej pogardy niż ironii nie chcę widzieć tak dużo, to jest więcej niż wspomnienie, muszę okryć się mrokiem, muszę kobietę okryć mrokiem mrok szeleści wszystkimi gałęźmi, cały czas jest przy mnie − niech popatrzę, w ogromnym niebie przeszłości kobieta może zaraz zniknąć chmury już kładą się nieuchronnym spokojem na ostatnich świecących włosach wspomnienia, jakby to wspomnienie chciało się ze wstydu zasłonić jak dobrze przyjaźnić się z mrokiem
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
33
Ojciec uczy Janusza cho zić, lato 1940
34
Cz. II. Światy tajemne Wiersze publikowane tylko w pismach artystycznych i w prasie literackiej w latach 1960-2016
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
35
Pani Wyrocznia kobieta siedzi na leżaku − właśnie siedzi, a nie spoczywa, bowiem ma w ręku otwartą książkę, leżak jest blisko drzwi domu, w ogrodzie, kobieta jakby bardziej wsłuchiwała się w Czas niż czytała książkę, tak jakby w domu nikogo nie było, i nie ma nikogo poza nią na ogrodzie, wsłuchiwanie się w Czas coraz bardziej kobietę wciąga, nie wraca do lektury, ale książkę trzyma otwartą, nie wiadomo co to za książka podglądający kobietę zza ogrodzenia mężczyzna czeka, aż kobieta zamknie książkę, wtedy zobaczyłby tytuł na okładce, ale kobieta nie zamyka książki, ani jej nie czyta, patrzy gdzieś ponad książką, bardziej nasłuchuje niż patrzy, jakby nie mogła na coś się zdecydować, mężczyzna postanawia cierpliwie czekać, aż kobieta na coś się zdecyduje mężczyzna wie, że będzie długo czekał, może kobieta przeczytała coś przerażającego i musi odpocząć od lektury, może to będzie dłuższy odpoczynek, jakby coś musiało się stać, może w tej książce jest przepowiednia przyszłości, lepiej nie czytać tej przepowiedni, lepiej zatrzymać się przed tym, kobieta nie chce nic więcej wiedzieć, póki kobieta nie przeczyta całości tekstu, Czas nie ruszy kobieta uśmiecha się, że może zatrzymać Czas, mężczyzna za ogrodzeniem myśli, że to czarownica albo bogini
36
Stary mężczyzna patrzy na jesień stary mężczyzna patrzy na jesień przez okno ulubionej kawiarni, kobiety jego życia były jak jesień, minęły jak jesień, a przecież jesień jest wieczna, jesień mija, ale tak by nie minąć, w czasie innych pór roku jesień odpoczywa kobiety jego życia są dzisiaj nieobecne w jego życiu, mimo że nieobecne, są wciąż obecne, są wciąż napełnione wilgocią mężczyzna pamięta ich wonie, zawsze pamięta się woń jesieni, jesień zawsze jest wilgotna, wilgoć w jesieni coraz to wzbiera, są dni, kiedy jesień milknie, długo się nie odzywa, żaden liść nie spada z drzewa jesień na coś czeka, kobiety są nieobecne, ale jakby na coś czekały, na to, żeby stary mężczyzna wytłumaczył im swoje zachowanie, mężczyzna myśli, że może to opowiedzieć samej jesieni, bo przecież jego kobiet przy nim nie ma popełnił wiele złych czynów wobec kobiet swojego życia, najgorszy czyn popełnił wobec pierwszej sympatii, pewnego razu udał, że jej nie zna, było to w stołówce studenckiej, mężczyzna czuł, że popełnia samobójstwo, i chciał popełnić to samobójstwo do końca, nie wybiegł za dziewczyną, żeby ją przeprosić mężczyzna uświadomił sobie w tamtych dniach, że miłość to nie jest absolut, miłość nie powoduje cudów, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
37
miłość nie sprawiła, że on stał się kimś innym czy jesień zrozumiała jego historię? jesień może odpowiedzieć coraz większym deszczem coraz większym szlochem nad nim samym
Stary jak Ramzes mężczyzna ma 90 lat, chodzi o lasce, ale z coraz większym trudem, spaceruje po swojej dzielnicy Zacisze, nie spotyka nikogo ze swego pokolenia, ani z pokolenia trochę młodszego − czuję się jak Ramzes − mówi do swoich synów, kiedy w Egipcie ludzie żyli po 30 lat, Ramzes Wielki dożył 92 lat, według innych kronik dożył 87 lat, − uważano go za boga wszędzie naokoło chodzi młodzież, dużo młodzieży − mówi mężczyzna do swoich synów, z najstarszym jeździ taksówką do kliniki Vita, − ma pan serce jak młodzieniec − mówi lekarka − ale moje nogi − mówi mężczyzna − powinienem już umrzeć − mówi mężczyzna do swoich synów, ale przecież nie będę robił eutanazji, na co umarł Ramzes − mężczyzna pyta najstarszego syna − na reumatyzm − jak można umrzeć na reumatyzm − dziwi się mężczyzna
Sam z welonem mężczyzna nawet nie zdjął płaszcza, nie zdjął marynarki i spodni, rzucił się na kanapę w płaszczu, kanapa jest przykryta welonem, bezładnie, mężczyzna zatopił twarz w welonie, jakby zatopił twarz w źródle, jakby chciał się przemyć welonem, jakby chciał się przemyć ślubem, który się nie stał,
38
ten niestający się ślub jednym skrzydłem welonu osunął się na podłogę, mężczyzna jakby tego nie zauważył, kapelusz mężczyzny leży na podłodze, nieodbyty ślub tym kapeluszem kłania się mężczyźnie, nieodbyty ślub jest coraz bardziej agresywny, mężczyzna spada z kanapy jakby zrzucił go nieodbyty ślub, ale mężczyzna spadł razem z welonem, mężczyzna jest tego pewien, nie odbierze mu welonu agresja nieodbytego ślubu, sprawdza szczelność owinięcia welonem i wciąż myśli o kobiecie, która tuż przed ślubem dowiedziała się o mężczyźnie czegoś, czego nie powinna nigdy wiedzieć, ona uciekła spod kościoła, nie doszło do ślubu ona rzuciła w mężczyznę welonem i powiedziała − owiń się welonem i zapomnij o mnie − owiń się jeszcze bardziej, niech welon ci się śni − a nie ja
Miłość po śmierci już po jego śmierci przyszedł do niego ostatni list, kobieta czyta ten list co wieczór jakby czytała wzburzone morze Czasu, stoi oto nad urwistym brzegiem przeszłości i patrzy na burzące się fale − słyszy szum słów, słyszy słowa podobne do zaklęć chce runąć w to morze przeszłości, chce z podwodnym księżycem miłości scalić się, podwodny księżyc miłości płynie przez morze Czasu, jest tym wszystkim, co między nimi spełniło się, jest spełnieniem coraz pełniejszym, bo coraz bardziej wiecznym, i wreszcie spełnienie staje się tak ogromne, że jednej nocy ona nie wytrzymuje, daje się pochłonąć ogromnej pełni księżyca morze Czasu staje się realne, prawdziwe, jest wilgotne, coraz bardziej mokre, ono płynie, wypływa całe z niej, i nie przestaje Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
39
Biała róża na grobie kobieta kładzie białą różę na grobie, na świeżo usypanym grobie kochanka, który był złym człowiekiem, róża jest samotna na tym grobie, nikt więcej nie położył na grobie żadnych kwiatów − i nie położy, tylko kilka osób było na pogrzebie kobieta wychodzi z cmentarza, zawierzyła białej róży całą śmierć złego ukochanego, teraz jego dusza jest uwolniona od złego ciała, to przecież jego ciało popełniało grzechy, jego ciało zaważyło na jego duszy, jego ciało jakby usiadło na jego duszy, przecież za życia on nie mógł strącić swojego ciała ze swojej duszy teraz jego dusza jest uwolniona od złego ciała i może zjednoczyć się z kruchą, wątłą, białą różą
Pierwsza róża w noc chłopiec jakby za dziewczyną się skradał, różą na długiej łodydze sięga jej policzka, kwiat jest bardziej czerwony niż nieumalowane usta dziewczyny, chłopiec łodygę róży opiera delikatnie listkami o kurtkę dziewczyny, listki drżą jak schody cierpliwości, chłopiec po schodach listków nadal się skrada cicho, delikatnie, światło latarni wydobywa z ciemności twarz dziewczyny, dziewczyna poddaje się ufnie światłu, bardziej poddaje się światłu niż róży, dziewczyna ma lat czternaście, spogląda na dotykającą jej policzka różę, ale nie obraca się aż tak, by spojrzeć na chłopca, ta róża jest pierwszą czerwienią między chłopcem i dziewczyną, chłopiec o dwa lata od dziewczyny starszy o czerwieni miłosnej wie jeszcze mniej, dziewczyna zastanawia się, czy pocałować różę,
40
woli na razie na nią patrzeć i śnić oczami wszystkie i przyszłe czerwienie, gdy tylko dotknie kwiatu róży, nawet ustami, a co dopiero ręką, popłynie z róży krew chłopiec nie wie, o czym myśli dziewczyna, patrzy na jej zmrużone oczy, a nie na różę, wchodząc po stopniach listków, ma jeszcze daleko do kwiatu, i skradając się, stoi nadal na brzegu światła i ciemności, kosmyk długich włosów dziewczyny dotyka kwiatu róży długo plotący się sen dotyka pierwszej miłosnej czerwieni, kosmyk włosów zwiesza się wzdłuż kurtki dziewczyny, zaraz dosięgnie ziemi, jakby się wahał, czy oplatać się wokół nieśmiałej róży, dziewczyna śni ten kosmyk włosów, i ona sama się waha, czy dośnić różę, czy odsunąć od niej policzek
Morscy kochankowie pocałowali się dopiero po kąpieli w morzu, ich usta były nasycone morzem, całowały się ich morza, całowały się ich morza wewnętrzne, odnalezione w wielkim morzu, byli sami na plaży, cieszyli się, że są sami − że świat się zaczyna, że są Adamem i Ewą, przez ich wszystkie słowa przelewały się fale morza, w środku ich słów morze szumiało i wiedziało, kiedy z tych słów się przelać, a kiedy nie wytrząsnął ani kropli, wierzyli, że ich miłość się zaczyna, że ich miłość wypłynęła z morza, i miłosną wilgocią skropiła ich oboje − i scaliła, całowali się, jakby to morze ich całowało, jakby to morze było nią i nim, całowali się bez przerwy, bo zaraz musieli się ubierać, musieli narzucać na swoją miłość zasłony, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
41
i musieli wracać do miasta, do swoich mieszkań, wiedzieli, że morze ich nie opuści, że ich nie zapomni, ich miłosna wilgoć każdej nocy będzie pierwotną wilgocią wielkiego morza miłości
Kobieta karmiąca łabędzie kobieta na brzegu rzeki karmi łabędzie, rzuca im kęsy chleba, przybliża się do łabędzi, jakby chciała włożyć im jedzenie do dziobów, jakby chciała spojrzeć w oczy czystemu pięknu, jakby chciała z bliska zobaczyć, że czyste piękno ma dziób, ale nie można bezkarnie patrzeć w oczy czystego piękna kobieta wpada do rzeki, usiłuje utrzymać się na wodzie, na brzegu gromadzi się coraz więcej gapiów, jakby kobieta wpadła do rzeki Czasu, i dlatego nie może utrzymać się na powierzchni, bo nie można utrzymać się na powierzchni rzeki Czasu, kobieta jest już w rzece Czasu, kilka metrów od brzegu świata policjanci ją ratują kobieta na chwilę otwiera oczy, chce coś powiedzieć, ale nie ma siły, nie ma siły powiedzieć, jak było w rzece Czasu, łabędzie odpływają, kobieta zapomina o łabędziach, pływające symbole piękna, zawierające w sobie pytanie, poddają się rzece Czasu, by ta rzeka niosła je dalej i dalej kobieta, która chciała wtrącić się między Czas i Symbol, dochodzi do siebie otulona kocami na posterunku policji, czyste piękno ma coś tak prozaicznego, czyste piękno może coś jeść zwierzęcym dziobem, czyste piękno coś zjadło i więcej już nie chce, kobieta nie pamięta nic z rzeki Czasu, może zobaczyła swoją przyszłość, i musi o niej zapomnieć
42
Ciało poezji czuła się tak dobrze w swoim ciele jak w łodzi, ciało płynęło przez świat, przez czas, a ona niekiedy wychylała się z ciała i patrzyła na daleki horyzont, na dzień i noc nocą ciało ją przykrywało, ona nakrywała się nim szczelnie, ciało jej ręce prowadziło nieomylnie w najtajniejsze swoje źródło i ona tam − przy źródle chowała się na całą noc, ciało przez noc napełniało ją źródlaną wodą podobną do rozkoszy, ale dlaczego ciało postanowiło ją utopić, wyrzucić z siebie w głębię oceanu, którym jest Czas podobny do śmierci, i dlaczego właśnie w głębi źródła rozkoszy ciało umieściło swojego dzikiego strażnika, który straszliwą bronią nowotworu z ciała ją wypycha
Roztargniona topiel kobieta wciąż unosi się na wodzie, może tak zaraz nie chce się utopić, może chce przed śmiercią wypocząć, nacieszyć się nagłym spokojem, jej dzieci − Jaś i Małgosia − stoją na brzegu, nie zdążyli zatrzymać matki, jednak skoczyła do rzeki, ale teraz ona widzi dzieci tatuś za późno nas zawołał, bawiliśmy się na ogrodzie z tyłu domu, przyszedł tatuś − Jasiu i Małgosiu biegnijcie nad Odrę, mama poszła utopić się w Odrze − zatrzymajcie mamę mama dopływa do brzegu, mokra sukienka ją oblepia jak całun, który się zawahał, ale zdążył nasiąknąć rozpaczą, wypoczęłam na wodzie, uspokoiłam nerwy, − wyglądam chyba jak Ofelia, brakowało mi tylko kwiatów w ręce kto to jest Ofelia − pytają dzieci, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
43
− jej ukochany wysłał ją do klasztoru, a mnie wasz ojciec wysłał do Odry, − czy mama chciała się utopić − pyta Jaś, − gdybym nie umiała pływać, tobym się utopiła, chciałam się utopić, ale mi przeszło − odpowiada matka Małgosia nagle płacze, jakby tymi łzami tworzyła rzekę − taką małą dziecięcą, bezpieczną, w której można się taplać i bawić
Biała rozłąka mróz jakby szedł od księżyca, marzniemy, każde w innym mieście, i marznie między nami świat, ale nasze dusze nigdy nie zamarzną, mroźny księżyc trzyma wysoko naszą rozłąkę i jej nie wypuści, ty też patrzysz na ten sam księżyc, jeśli wrócisz przed końcem kalendarzowej zimy, stopnieje śnieg naszej rozłąki, to ty dosięgniesz księżyca, i księżyc ogrzejesz swoimi dłońmi, zima sama zacznie drżeć z zimna i by się ogrzać − przed czasem wyjdzie
Ciemna więź mężczyzna i kobieta patrzą, jak łączą się ich cienie, najtrwalej łączy wspólny mrok, cienie są długie, ciemna harmonia będzie długa, mężczyzna i kobieta widzą, że ich cienie całują cię, idą za cieniami szybko, chcą zdążyć, w świetle księżyca widzą, że ich cienie wciąż, nieprzerwanie całują się, zazdroszczą cieniom takiego spełnienia, sami zamieniliby się w cienie, oboje czują się jak umarli, jakby księżyc był światłem ich śmierci, całują się tą wielką nocą, ustami wszystko widzą, życie im już nie przeszkodzi
44
Uciekająca Dafne po latach mężczyzna odszukał jej adres, ścigał tę kobietę listami, był coraz bliżej, kobieta odpisywała − ona zaprosi go do siebie, ale jeszcze nie teraz kobieta była zaskoczona, jego listy stawały się namiętną i natrętną ręką z innego miasta, wsuwającą się pod jej suknię, mężczyzna ustami z listu całował nawet jej katar, mężczyzna podał w liście datę i godzinę swojego przyjazdu, mężczyzna szukał kobiety pośród ludzi na peronie, jakby szukał widma kobiety pośród ruchomych drzew zmieniającego się lasu, jakby szukał kobiety pośród widm podobnych do ludzi kobieta na pewno była zaskoczona, nie było jej na peronie i milczał telefon i zza drzwi jej mieszkania nikt się nie odzywał, róża, którą trzymał mężczyzna w ręce, była bezużyteczna, była pięknem samym dla siebie, była najpiękniejszą pointą listu następnym pociągiem mężczyzna wrócił do domu, list stał się różą stojącą teraz we flakonie na stole, ten list więdnie tak jakby więdnął świat, i zmienianie wody światu nie pomoże
Ukryty w deszczu poprzez deszcz, ale to deszcz jego duszy, mężczyzna patrzy na okna wysokiego domu, są ciemne, tylko jedno oświetlone, pojawia się w nim kobiecy cień, mężczyzna nie może powstrzymać deszczu swojej duszy, kobieta w wysokim domu gasi światło, jakby ze środka ciemności lepiej jej było patrzeć w deszcz duszy mężczyzny mężczyzna cieszy się, że kobieta zauważyła go, że wypatruje go, kobieta zapala znów światło, jakby wcale nie wypatrywała mężczyzny, jakby nie zauważyła deszczu jego duszy, jakby sobie przypomniała, że przed snem musi coś jeszcze w domu zrobić Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
45
mężczyzna powinien teraz wejść do jej domu, ale nie wejdzie, szedłby schodami swojego mrocznego serca, gdyby otworzył drzwi jej mieszkania, otworzyłby także drzwi swojego serca, i naprawdę nie wie, czy zastałby kobietę żywą, czy też jego mroczne serce by jej nie zabiło
Dziewczyna z ławki dworcowej dziewczyna leży na ławce, na dworcu, jej czarne włosy szeroką strugą sięgają brudnej podłogi, jej to nie przeszkadza, jej sny sięgają błota dworcowej uliczki i budzą się − ciała ukochanego już tam nie ma dziewczyna snów ma dość, woli teraz patrzeć otwartymi oczami na noc, dziejącą się na dworcu jak na sen, żadne miłosne ręce nie wsuną się pod jej bluzkę i pod spódnicę, nie dotkną jakiejkolwiek jej nagości, mogą to zrobić tylko jej własne ręce, ale nie tu − na dworcu, tu na dworcu jej ręce dotykają róży, wydrukowanej na spódnicy dziewczyna z czułością gładzi tę różę, jakby róża była dziewiczą plamą po pierwszej miłości, jakby przypominała dziewczynie miłość, zakończoną różą śmierci, jakby była zastygłą plamą krwi, przeniesioną tu z błota spod ciała ukochanego, róża na spódnicy wydaje się dziewczynie raz bledsza, raz bardziej krwawa, jakby chciała ożyć, zerwać się ze spódnicy i wyszeptać to, co ukochany powiedział przed śmiercią, a co usłyszał tylko nieznany morderca dziewczyna ma otwarte oczy, ale nie chce się jej czuwać nad swoim życiem, jej życie teraz leży razem z nią na ławce dworcowej − jak bezsenna zjawa
46
Sylwester w sześćdziesiątym piątym − pamięta pan sylwester w sześćdziesiątym piątym, słuchał jej głosu przez telefon, − pamiętam − to ja byłam pana partnerką na tym sylwestrze − pamiętam dobrze ten sylwester − mówi mężczyzna i nagle widzi między sobą a kobietą wielką ciemną sypialnię ich miłości, jest to nieznana sypialnia ich niespełnionej miłości, mężczyzna czuje na ustach usta kobiety, ich smak, ich zapach, jakby dusze ich ust odnalazły w ciemności niespełnionej sypialni pocałunek z sylwestra w sześćdziesiątym piątym, mężczyzna nie może zapytać, czy kobieta to samo czuje na swoich ustach, − oddaję słuchawkę mężowi − mówi kobieta, jakby była zakłopotana niezadanym pytaniem, mężczyzna rozmawia z mężem kobiety przez wiele dni szukał tego numeru telefonu, jakby dawny Czas mógł mieć telefon, jakby wystarczyło tylko na czas zadzwonić
Kwiaty we flakonie dziewczyna patrzy na kwiaty we flakonie na stole, tym kwiatom nie zabraknie wody, tak jak nie zabraknie wilgoci w miłosnej grocie dziewczyny, te kwiaty to dni jej życia, dni jej życia najpierw są w kwiatach, potem się staną, najpierw są metaforami przybierającymi ciało kwiatów, potem będą powietrzem, światłem, cieniem, przestrzenią, nie będzie ich widać, nie będzie kwiatów we flakonie
Obserwator mężczyzna lubi ten stolik, tuż przy szybie wystawowej kawiarni, za szybą jest szeroki chodnik, tą uliczką rzadko jeżdżą samochody, chodnik przy kawiarni jest szerszy niż jezdnia, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
47
po drugiej stronie jezdni chodnik jest bardzo wąski, tak więc najważniejszy jest szeroki chodnik przy kawiarni, na tym chodniku Czas demonstruje siebie, tym szerokim chodnikiem idą ludzie w jedną i drugą stronę, Czas pokazuje siebie w dwóch postaciach, tam i z powrotem, dwie postaci Czasu są równoważne, Czas się otwiera, ale tak jakby się zamykał, Czas się zamyka, ale tak jakby się otwierał, niektóre postaci ludzkie tak jakby się powtarzały, tak jakby szły w jedną stronę, a zaraz potem wracały, wszyscy idą tak jakby szli w rytmie tajemniczego zegara, nie wiedząc o tym, mężczyzna za szybą kawiarni też nic nie wie o tajemniczym zegarze, chociaż wie, że taki zegar może istnieć, mężczyzna codziennie siada przy tym stoliku, i codziennie patrzy na Czas, zastanawia się, czy to wszystko Czasowi się nie znudzi
Rycerz melancholii rycerz odnalazł wreszcie grób ukochanej, przez lata nie wiedział, na którym cmentarzu ona leży, w ten powszedni dzień rycerz na cmentarz wjechał na koniu, to jego koń zawiódł na turnieju, więc teraz rycerz musi razem z koniem odwiedzić grób ukochanej widzi, że na grobie ukochanej wyrosła róża, bardzo czerwona, jakby miała w sobie krew, jest to krew niespełnionej miłości, a więc nieśmiertelna, rycerz wierzy, że w czasie deszczu wiatr strąca z róży krople krwi, a nie deszczu, rycerz po chrapach konia poznaje, że nawet koń czuje krew róży, dusza rycerza oczyszcza się, jakby leczył ją aromat krwi róży, rycerz chce długo smakować to oczyszczanie rycerz nie wygrał turnieju dla ukochanej, nie oddał jej szarfy w geście zwycięstwa, szarfę ukochanej rycerz przyłożył do swojej rany, rannego i przegranego wynoszono go z turnieju, szarfa ukochanej zużyła krew jego rany, musiał szarfę wyrzucić, musiał wyrzucić zmiętoszoną różę zakrwawionego opatrunku, ukochana umarła, bo rycerz przegrał turniej gdy wynoszono rannego rycerza z areny,
48
ukochana złapała się za serce, i tak długo trzymała ręce na sercu, że jej serce pękło, rycerz nie sprostał miłości rozumianej jako absolut, kompleks winy był widmem, które rycerz ścigał w podróżach po świecie rycerz widzi, że koń jakby też nasiąkał krwią róży, krwią umarłej dziewczyny, rycerza ogarnia senność, jakby aromat krwi róży był środkiem nasennym, wywołującym narkotyczny sen, koń się niecierpliwi, jakby krwi umarłej dziewczyny było dla niego za dużo, rycerz jakby się budził, trzeba umarłą ukochaną zostawić, trzeba różę nagrobną zostawić, nie można przy niej pełnić straży dzień i noc gdy rycerz będzie stale o umarłej myślał, gdy jego koń będzie miał zapach róży nagrobnej ciągle w chrapach, nikt tej róży z grobu nie zerwie, nikt nie zrani umarłej ukochanej
Afrodyta Kallipygos kobieta jest odwrócona tyłem, jednym kolanem klęczy na krześle, rękami opiera się o poręcz krzesła, jakby się oddaliła do niewidzialnego boga miłości i przed bezpośrednim z nim kontaktem kobieta jakby młodzieńca chroniła, jej nagie pośladki wysuwają się spod spódnicy i wystają nad zwiniętymi do kolan pończochami, jakby pośladki wcześniej niż ona sama chciały ujawnić się spod zasłon, podobnych do ciemnych chmur, jakby była ciałem miłości oddzielonym od kobiety samej, młodzieniec wpatruje się w pośladki kobiety, jakby z jej bielizny wyłoniła się kula świata, przepołowiona bruzdą, rozpadliną, tektonicznym rowem, ale ten rów kończy się źródłem, które sprawia, że ciało kobiety staje się delikatnie wilgotne młodzieniec myśli, że świat miłości jest taką samą planetą jak świat i że kobieta chce mu to właśnie powiedzieć, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
49
tak od tyłu połóż mi ręce na piersiach, każe młodzieńcowi kobieta, on robi to po raz pierwszy, musi być zasłonięty przed własną nieśmiałością i niezręcznością, młodzieniec od tyłu pieści piersi kobiety, kobieta się nie odwraca, jakby przed mrocznym i drapieżnym bogiem miłości, większym od niej samej, nie przestawała młodzieńca chronić
Zwyczajne piersi mam takie obwisłe piersi − mówi kobieta, właśnie dlatego je kocham, są obwisłe i takie zwyczajne − mówi mężczyzna, lubi je podnosić, i właśnie to robi, one chcą twojego konia, przejedź po nich swoim koniem − mówi kobieta, oboje kładą się na łóżku, jego koń jej piersi wyprostowuje, to naprawdę koń − mówi cicho kobieta, moje piersi to góry, kobieta czuje, że koń mężczyzny dobiega do źródła i wchodzi do wody, źródło ujawniło się nagle, i coraz bardziej wzbiera, zatapia góry jej piersi wielką powodzią
Mężczyzna jako posąg mężczyzna wie, że jest pierwszym mężczyzną, którego dziewczyna widzi nagiego, pierwszy raz dziewczyna widzi genitalia mężczyzny a nie genitalia rzeźby w muzeum, dziewczyna ma wrażenie, że mężczyźnie się zdaje, że ona jest wyróżniona, że ona dostępuje zaszczytu, ale coś w tym jest, myśli dziewczyna, ona jest mała i ona wie, że patrzy na wysokiego mężczyznę jak na nadnaturalną rzeźbę, mężczyzna zastanawia się, czy ta skromna i prosta dziewczyna odczuwa jego męską megalomanię, niech dziewczyna traktuje go najdłużej jak rzeźbę, niech ogląda go jak turystka, ze wszystkich stron,
50
jego męska megalomania aż się uśmiecha, dziewczyna to czyni, odchodzi ku drzwiom pokoju, jakby odchodziła w dal, i patrzy na mężczyznę, jakby patrzyła z oddali na zabytkową rzeźbę, podchodzi blisko i zagląda w oczy rzeźbie, mężczyzna zamyka oczy, jakby nie chciał, żeby dziewczyna zobaczyła w jego oczach za dużo, nagle mówi − muszę iść do ubikacji, jakby znalazł pretekst, żeby dziewczyna nie patrzyła mu w oczy, chce wdziewać piżamę, dziewczyna zabiera mu piżamę, nie wychodź na korytarz − mówi, siusiaj do umywalki, jakby ostatecznie chciała się przekonać, że to nie posąg, ale mężczyzna siusia do umywalki, dziewczyna patrzy z bliska, jakie to dziwne − mówi, ona dziwi się, jak posąg może siusiać, − myśli mężczyzna, wyobraża sobie, że naprawdę jest słynną rzeźbą starożytną albo renesansową, i jako bóg rzeźby ożywił na chwilę siebie-rzeźbę, żeby siusiać jak zwykły człowiek, jakby moja mama widziała, na co ja patrzę − mówi dziewczyna, mężczyzna spłukuje umywalkę, jakby spłukiwał nagłe życie rzeźby, jakby postanowił znowu być posągiem, bądź spokojna, jesteśmy w Polanicy-Zdroju, a nie we Wrocławiu, nie znasz mojej mamy, nie byłabym zdziwiona, gdyby nagle zapukała tutaj do drzwi, jest północ − mówi mężczyzna, północ czy nie północ, mojej mamie by to nie przeszkodziło, mój nagi posąg zagrodziłby twojej mamie drogę, mama odsunęłaby ten posąg na bok, twoja mama nie dałaby rady temu posągowi, nie wiadomo − mówi dziewczyna, oboje kładą się do łóżka, przykrywają kołdrą, noc poślubna jest okrutna − mówi dziewczyna, to nie jest noc poślubna − mówi mężczyzna, weź mnie siłą, ja nigdy nie będę gotowa − mówi dziewczyna, jakby naprawdę musiała robić specjalne przygotowania, by spędzić noc z posągiem, jakby naprawdę mężczyzna nie przestał być dla dziewczyny posągiem, mimo że widziała, jak siusia, dziewczyna myśli, że posągi też siusiają, nocą, kiedy nikt nie widzi, zwykle przy posągach są fontanny, i nawet nagi szermierz, stojący jako posąg przed uniwersytetem, nocą ożywa, odkłada szpadę i siusia do pobliskiej fontanny Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
51
Dotykanie marzenia młodzieniec i dziewczyna lubią pieścić palcami wnętrza swoich dłoni, jakby chcieli dotknąć swoich dusz, i nie mogąc znaleźć odpowiedniego sposobu i odpowiedniego miejsca, wybrali wnętrza narzędzi dotykania, niekiedy oboje lekko drapią wnętrza swoich dłoni, jakby chcieli swoje dusze pobudzić, czasami ich palce nieruchomieją na wnętrzach dłoni, jakby na chwilę ich dusze zasypiały, i jakby tego snu palcami można było nasłuchiwać, tak pieszcząc się, spacerują przez miasto, jakby chcieli dotrzeć do wielkiej bramy ogrodu, może raju, ale docierają do bramy codziennego rozstania, będę cię kochała − mówi dziewczyna, ja cię już kocham − mówi młodzieniec, krótko, przelotnie całują się w usta, nawet nie próbują docałować się do ust wielkiej miłości, widząc, że tak do niej daleko, mimo że wiedzą, że jutro się zobaczą, po odejściu od siebie oglądają się za siebie, jakby chcieli z dystansu zobaczyć, czy wyglądają jak zakochani w domach swoich rodziców, gdzie żadne z nich nie ma osobnego pokoju, każde z nich chce wędrówkę do miłości dośnić
Małe pomarszczone jabłko jabłko jest małe, pomarszczone, szarozielone, przyniosła je dziewczyna na ich pierwsze spotkanie, zakończone kłótnią, teraz dziewczyna pokazuje mężczyźnie to jabłko, to jest ich pierwszy pocałunek, nie spełnił się dziewczyna opowiada, jak przez czas rozstania tuliła jabłko do policzka, szeptała do jabłka, jakby szeptała do pocałunku,
52
więc teraz muszą oboje zjeść to małe pomarszczone jabłko, nim się pocałują muszą zjeść starość swojego pocałunku, muszą zjeść okrągłą pełnię starości swojego pierwszego pocałunku
Mały kwiatek młodzieniec i dziewczyna wychodzą z Bachusa na Rynku, trzymają się za ręce tak jakby wiedzieli, że my uwielbiamy Petite fleura − mówi dziewczyna, w kawiarni były poetki − mówi młodzieniec, i może ciągle dla nas puszczali tę płytę, ale to jest rodzaj żeński − La petite fleur, jakby zapowiadało się coś pięknego − mówi dziewczyna, i jakby to coś pięknego nagle, niespodziewanie urywało się, ale nasza miłość tak nagle się nie urwie − mówi dziewczyna, jakby słyszała myśli młodzieńca łzawi mi oko − mówi młodzieniec i zdejmuje okulary, dziewczyna ogląda załzawione oko, jakby oglądała załzawioną miłość, myśli młodzieniec, cholera − mówi dziewczyna, cholera, może nie odprowadzaj mnie − mówi dziewczyna, weź taksówkę i wracaj do domu z tym załzawionym okiem, zbliża się północ i nie zostawię cię samą w tej nocy, jakby ich miłość była tym muzycznym małym kwiatkiem, narażonym w ciemności nocy na stratowanie, będę twoim rycerzem z chorymi oczami − mówi młodzieniec, i z chorą duszą chłopaku, dlaczego masz być rycerzem − mówi dziewczyna, dlaczego uważasz, że masz chorą duszę, czy ty kochasz mnie, czy kochasz swoje pragnienie bycia doskonałym − mówi dziewczyna i mocniej ściska młodzieńca za rękę, ręka dziewczyny jest mała, wręcz misterna, ale jest jak amulet młodzieniec odczuwa działanie tego amuletu, ten amulet uspokaja go, równoważy, czy byłabyś moją pielęgniarką − pyta dziewczynę, co ci przychodzi do głowy − odpowiada dziewczyna, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
53
czasami masz takie pomysły, że mnie przerażasz, to już tu, dziewczyna jakby wypowiadała pointę, puszcza rękę młodzieńca, to jest właśnie nagłe urwanie melodii Małego kwiatka, myśli młodzieniec, stara kamienica przed młodzieńcem jest jak zamek zamek pochłania dziewczynę jak swoją tajemniczą księżniczkę, oko młodzieńca coraz bardziej łzawi, ta miłość łzawi, cholera − mówi do siebie młodzieniec, cholera
Kwiaty w środku ciała szedł do niej z kwiatami, a ona nie podniosła się z kanapy, leżała z podniesionymi kolanami, czekała na niego leniwie i sennie, jej suknia zsunęła się z kolan, jakby jej nogi czekały na ten bukiet, jakby jej ciało czekało na ten bukiet, i włożył bukiet między jej kolana, ona ścisnęła kolanami kwiaty, chciała je pieścić tak perwersyjnie, nachylił się nad jej kolanami i wąchał kwiaty, jakby wilgoć jej pochwy nagle wezbrana zakwitnęła kwiatami, i kwiaty szeptem zapowiadały zbliżanie się rozkoszy naciągnęła nagłe sukienkę i zakryła kwiaty, jakby chowała kwiaty pod śniegiem, poprzez białą sukienkę zaznaczały się kontury margerytek, pocałował kwiaty poprzez zasłonę, jakby chciał całować wszystko przez zasłonę, nim pocałuje samo źródło, jakby chciał całować cienie, jakby całował emanacje kwiatów ukrytych w jej ciele wyobrażała sobie, że jest ziemią pod śniegiem, i ona ten śnieg jeszcze bardziej naciąga, by dobrze otulał kwiaty, ona może to robić, przecież jest ziemią, jako ziemia nasłuchuje, jak źródło wzbiera, i ona słyszy, że kwiaty piją ze źródła, robi się jej wilgotno i ona musi śnieg odgarnąć, mężczyzna cały śnieg zbiera, podnosi i zdejmuje,
54
kwiaty bierze z jej kolan i kładzie obok jej głowy, by zmieszały się ze snami, i on sam, który jej kwiaty przyniósł, miesza się z jej snami
Nieznana grota kobieta jakby była ziemią, i jakby kwiaty wysuwały się z niej-ziemi czerwone, wilgotne kobieta naciągnęła znów halkę, jakby chciała dobrze nakryć kwiaty, jakby biała halka była śniegiem, który musi otulić wilgotne kwiaty przed mrozem, i jakby mężczyzna chcący to wszystko oglądać był mrozem ale on nie był mrozem, odgarnął białą halkę z ciała kobiety, jakby odgarniał białe szaty marzenia, jakby odgarniał śniegi wszystkich czasów, i jakby wreszcie teraz mógł dotknąć wilgotnej, płynnej róży czasu
Źródło i róża Dla Kiyori twarz dziewczyny kryje głębokie źródło, nad źródłem czuwa róża ust, zasłania źródło przed intruzami, róża nieustannie szepce, mężczyźni przechodzący obok niej szeptu nie słyszą róża szept powtarza, ale głosu nie podnosi, bo wie, że szept ma usłyszeć mężczyzna jedyny, róża wie, że mężczyzna kiedyś nadejdzie, dziewczyna śni, że mężczyzna już jest, już bierze w ręce różę jej twarzy, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
55
już słyszy jej szept i już sam do niej szepce, dziewczyna we śnie słyszy harmonię tych szeptów, drżącą na powierzchni źródła, budzi się, gdy we śnie mężczyzna swoimi ustami jej drżące płatki uspokajał rozgląda się wokół dnia, wsłuchuje się w szum swojego źródła, ale źródło jest ciche jest cierpliwą różą, może długo czekać, będzie kwitła całe życie
Janusz Styczeń i Kiyori Takahashi − Ja onka wła ająca iękną olszczyzną, fot. Krystyn Styczeń
56
Z odwróconą głową patrzy na nią śpiącą i nagą, stoi przy oknie, za którym jest czas prawdziwy, czas prawdziwy wygląda jak świat, czas prawdziwy jest tak wielki, że sięga do nieba jej ciało jest przedziwnie białe, jakby zmrożone od lęku rozstania, może jej się śni, że on odchodzi, jej ciało jest bielsze niż światło z okna odchyliła kołdrę bezwiednie przez sen, jakby przez sen chciała, by popatrzył na jej ciało po raz ostatni, to jego oczy nadają jej ciału taką białość rozstania cicho otwiera drzwi, tak jakby otwierał okno, i jakby przez to okno skakał
Strażniczki grobu kobiety, które kochały tego samego mężczyznę, siedzą w opustoszałej kawiarni, rozpamiętują śmierć ukochanego, mało ze sobą rozmawiają samotny mężczyzna, który siedzi w przeciwległym rogu kawiarni, zastanawia się, na co czekają te kobiety, czy na klientów, może na aniołów, może na sam Czas, może na jedyną miłość, na jedynego mężczyznę mężczyzna coś podsłuchał, wpatruje się w obie kobiety, siedzi dostatecznie daleko, by wpatrywać się w kobiety zupełnie bezczelnie, jakby był Czasem, który z daleka może wpatrywać się we wszystko bez końca, mężczyzna nic nie wie o tych kobietach, wyglądają jak kurtyzany-anielice, a może to jest zakochana para, kobiety, które upodobniły się do siebie za przyczyną miłości kobiety wreszcie zauważają, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
57
że samotny mężczyzna gapi się na nie, wychodzą z kawiarni, jakby uciekały przed podglądaczem, jakby nie chciały, żeby podglądacz posiadł je samym podglądaniem
Podpalone zdjęcie to była część zdjęcia, oderwał kobietę ze zbiorowego zdjęcia jednym szarpnięciem, jakby chciał wydrzeć dawną ukochaną ze świata, jakby ją samą chciał rozedrzeć, podpalił oderwaną część zdjęcia, dawną ukochaną chciałby podpalić, chciałby podpalić jej duszę i patrzeć, jak płonie, chciałby podpalić w jej duszy brak miłości do niego, patrzył, jak palą się jej włosy, jej oczy, pali się jej suknia, a wraz z suknią palą się jej piersi, jej grota, ogień parzył go w rękę, rzucił spaloną kobietę na podłogę i ją zdeptał, jakby deptał popioły swojej ukochanej, wrzucił jej popioły do śmieci, do kosza, jakby wyrzucał bagaż, a nie trumnę, a jednak pożądanie nie spaliło się, to był za mały stos
Zamknięte dusze mężczyzna i dziewczyna stoją przed zamkiem, dziewczyna przywiozła tu mężczyznę samochodem, jakby wiedziała, że zamek im pomoże, i że w zamku jak w widzialnym symbolu zobaczą swoje marzenia i swoje demony dziewczyna przywiozła także Parkę jako przyzwoitkę, Parka cała ubrana na czarno zostaje w tyle, jakby z dystansu chciała kontrolować sytuację ścieżkami zarośniętego parku mężczyzna i dziewczyna oddalają się od zamku i zbliżają, jakby myśleli, że oddalając się od zwierciadła, zobaczą się w nim, przystają w zaroślach, jakby chcieli się zamroczyć,
58
przystają na mostkach nad parkowymi strumykami, jakby chcieli się przejrzeć choćby w strumyku, jeśli nie w zamku to dziewczyna prowadzi, wybiera kierunek, jakby to dziewczyna wiedziała, co zamek znaczy, jak się go oswaja, jak się wokół niego krąży, ale to mężczyzna zna miłość, a nie dziewczyna, pan pisze ciągle o ciele − mówi dziewczyna, piszę o duszy − odpowiada mężczyzna, dusza musi użyć ciała, aby dać znak zza najdalszych drzew i krzewów zamek wygląda jak czarny księżyc ich miłości, z krańca najdalszej promenady zamek wygląda jak mroczny jednorożec ich miłości dziewczyna jest w czerwonym sweterku i czarnej spódnicy, w czarnej halce w czerwone róże, w czarnym biustonoszu, jakby chciała się upodobnić i do Parki, i do czerwonej róży miłości, jej dusza w białej halce, z rozwianymi włosami, nie idzie przez park, ale biegnie podziemnymi korytarzami zamku, biała bielizna duszy się brudzi, dusza dziewczyny zdumiona przystaje w najgłębszym lochu zamku dziewczyna nie wie, dlaczego jej dusza nie może z lochu się wydobyć, dlaczego jej dusza podobna jest do brudnej bielizny, jaka szkoda, że dusza musi posługiwać się ciałem podchodzi Parka z zerwanym liściem, jakby musiała coś zerwać, choćby liść, żeby poczuć, że jest żywą kobietą, a nie Parką, musimy już jechać, bo zacznie padać − mówi Parka, dziewczyna budzi się, jakby śniła z samochodu mężczyzna i dziewczyna patrzą na zamek, jak na ogromny narząd ich lęku, jak na ogromny narząd ich marzenia Parka też patrzy i uśmiecha się, jakby wiedziała, jaki kształt przybierze ich miłość, jadą poprzez deszcz, jakby ciałami kropel deszczu płakały jakieś dusze niespełnione Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
59
Front miłosny tutaj zostałam zgwałcona − mówi dziewczyna do ukochanego kocham cię − powtarza ukochany, obejmuje mocniej dziewczynę, ale odwraca od niej wzrok, by nie zobaczyła w jego wzroku odrazy, udaje, że ogląda miejsce gwałtu, trawę − dzisiaj wyrównaną, bez żadnych śladów, drzewo − dzisiaj takie samo jak wtedy, krzewy obok − ani mniejsze, ani większe, zapewne to była miłość psia − opowiada dziewczyna, ten gwałt nie miał twarzy, gwałciciel zaatakował mnie od tyłu, tak jakby zgwałciła mnie ciemność, tak jakby zgwałcił mnie park, niewidzialny mężczyzna po gwałcie uciekł, odwróciłam się na plecy, długo leżałam na ziemi, w ręce trzymałam ułamaną gałązkę, jakbym chciała bić tą gałązką ciemność, skoro nie mogłam uderzyć gwałciciela, jakbym chciała pokiereszować tę ciemność, jakbym chciała poszarpać twarz ciemności, jakbym chciała poszarpać twarz swojej duszy, jakbym chciała bić samą siebie, dziewczyna nagle szlocha, ja też miałam orgazm, tak, spuściłam się, może dlatego, że ten gwałt nie miał twarzy, nie widziałam twarzy gwałciciela, więc jakbym sama się zgwałciła, to ja sama zgwałciłam się swoją własną ciemnością zgwałciłam się swoją ciemną duszą, to ja sama uprawiałam ze sobą psią miłość, to ja sama weszłam w siebie od tyłu jak pies, mężczyzna całuje dziewczynę, tak jakby całował przedmiot, piękny przedmiot, jednak uszkodzony, chce, żeby dziewczyna opowiadała dalej, żeby on miał czas oswoić się z tym gwałtem, gwałciciel moimi majtkami się wytarł − szlocha coraz bardziej dziewczyna, jakby chciał doznać nie tylko mojego ciała,
60
ale i jakiegoś mojego stroju, zostawiłam te majtki w parku, a w domu wyrzuciłam sukienkę, była wybrudzona ziemią i trawą, mężczyzna wie, że powinien dziewczynę utulić, powtórzyć, że ją kocha, ale czuje coraz większą odrazę do dziewczyny, chciałby ją wyrzucić ze swojego życia, chciałby, żeby dziewczyna wyrzuciła nie tylko majtki i sukienkę, niech wyrzuci samą siebie mężczyzna przewiduje, tak nagle, na chłodno, że nigdy nie przezwycięży odrazy do ukochanej, jest zły na siebie, samego siebie by wyrzucił, nazywa w myśli dziewczynę ukochaną, ale już wie, że z nią nie będzie, wszystko mu wyznała, tak bardzo szczerze, ale tę miłość trzeba wyrzucić, zaraz po wyjściu z parku, zaraz po wyjściu z tego zalesionego piekła jakby to piekło potrzebowało maskować się drzewami, krzewami, trawą, kwiatami, już nic więcej nie wyrzucę − mówi dziewczyna, jakby słyszała myśli mężczyzny wyrzuć mnie − mówi mężczyzna, odprowadzę cię do domu, a potem mnie wyrzuć, dziewczyna nagle staje w miejscu, czuje się tak, jakby to jej ukochany musiał dokończyć ten gwałt, nie odprowadzaj mnie, wyrzucam cię już teraz − mówi dziewczyna, zupełnie bez szlochu
Na progu sypialni kobieta otwiera drzwi do swojej sypialni, jakby unosiła zasłonę, jakby już podnosiła swoją suknię, mężczyzna jakby natychmiast chciał wyżyć się na tej sypialni, nie czekając na wyżycie się na kobiecie, jakby chciał w tej sypialni coś strącić, jakby chciał zrobić hałas, jakby chciał, żeby sypialnia krzyknęła Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
61
mężczyzna dotyka komody, lustra nad komodą, oparcia łóżka, ta sypialnia już jest wilgotna, kobieta rozpina mężczyźnie ubranie, sypialnia jakby podglądała tę czynność, i nie mogąc wytrzymać, jakby przyłączyła się do kobiety, i razem z kobietą sypialnia rozpina mężczyźnie ubranie
Najcichsze pożegnanie kołdrę odchyliła bezwiedne przez sen, jakby przez sen chciała, by popatrzył na jej ciało po raz ostatni, i jakby przez sen wiedziała, że on odchodzi, on właśnie żegnał się z paprocią w wielkiej donicy jak z żywą postacią, nie przykrył jej kołdrą, nie chciał, żeby się zbudziła najlepiej żegnać się z ciałem, mając cały czas nagość tego ciała przed sobą, i najlepiej żegnać się z duszą, mając jej postać-paproć cały czas przed sobą podczas gdy jej ciało płonęło przez dni i noce ich miłości, jej dusza wtedy sublimowała się w paproć, dopiero teraz to zrozumiał, kiedy popatrzył na tę paproć po raz ostatni, jej dusza przez sen przesyła mu taki znak, on się przyczynił do tej sublimacji, jej duszy bardzo dobrze u tej paproci, dusza nie będzie czuła się opuszczona widział jej nagie ciało i w paproci jej nagą duszę, widział więc ją podwójnie nagą, tak jakby poznał jej wszystkie tajemnice i nie mając nic już do poznania, mógł się pożegnać, i pożegnaniem ją zasłonić, i ciszą tego pożegnania zasłonić ją podwójnie wyszedł z jej mieszkania i cieszył się, że nie zbudził nawet paproci
62
Kobieta w futrze kobieta otwiera drzwi mężczyźnie, nagie ciało owinęła futrem, ale nie narzuciła futra na ramiona, jakby nagie ciało chciała przepasać futrem tak jak ręcznikiem, chociaż nie widać, żeby się kąpała, jakby przerwała taniec, jakby przed chwilą tańczyła nago przed lustrem, chcąc zobaczyć ucieleśnioną postać swojego losu w nagle poruszonym zwierciadle czasu, wchodzący mężczyzna widzi, że to w tańcu włosy kobiety z jej wzgórza miłości tak się uniosły, że zaczęły tańczyć, i w postaci futra zaczęły zagarniać całe jej ciało, jedna ręka kobiety częściowo zasłania piersi, ta ręka nagle znieruchomiała podczas nagle przerwanej pieszczoty, podczas nagle przerwanego tańca, drugą ręką kobieta się nie pieści, ona tą ręką przytrzymuje futro, jakby przytrzymywała rozkosz, by za szybko się nie działa, włosy na głowie kobiety są rozwichrzone, jakby chciały się zsunąć z głowy i połączyć z włosami futra, z włosami łona, w jeden gigantyczny las pożądania, całe jej ciało jest gigantycznym lasem pożądania, wszystkie noce miłosne snują się w tym lesie, mężczyzna zamyka drzwi, jakby zamykał drzwi Czasu, jakby nie chciał, żeby Czas wychodził gdzieś na zewnątrz, niech czas zwolni, niech nic się nie dzieje poza miłością, niech wszędzie na zasadzie zwierciadła dzieje się miłość, futro owijające biodra kobiety jakby zadrgało, jakby gigantyczny las jej włosów łonowych sam chciał ruszyć na wchodzącego mężczyznę, ale to nie jest las Birnam, mężczyzna zrzuca futro z ciała kobiety, jakby to on sam wędrował przez mroczny las pożądania, i wreszcie go roztrącił, by znaleźć się przed księżycem kobiecej groty, kobieta kładzie się na kanapie i swój księżyc, nagle odsłonięty, ku mężczyźnie wznosi jest to jedyny księżyc, który można dotknąć, jedyny księżyc, który można pieścić, jest to jedyny księżyc, który się otwiera Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
63
Staruszka, która znała Van Gogha3 młoda dziennikarka wciąż ogląda staruszkę, jakby była eksponatem w muzeum, wciąż pytań nie zadaje, jakby szukała w starszej pani kobiecości ukrytej, ale wiecznej, jak na sto dwadzieścia dwa lata i jak na wózek inwalidzki, starsza pani ubrana jest elegancko, w granatowy kostium i w białą bluzkę, ekstrawagancki jest jej wiek, więc strój musi być klasyczny − myśli dziennikarka włosy staruszki układają się w kask rowerzysty, jakby cały czas, już nieruchoma na wózku inwalidzkim, pedałowała pod prąd Czasu albo z prądem Czasu, i jakby prąd Czasu jej włosy układał w głowę siwego ptaka, dziennikarka nie może oczu oderwać od starszej pani, jakby wypatrywała, gdzie ukrył się ogień miłosny, który kiedyś musiał rozpalać to ciało, pięćdziesiąt pięć lat temu umarł jej mąż dziennikarka chciałaby dotknąć ciała staruszki, chciałaby wyczuć pod palcami popioły jeszcze tlące, jakby wdzierała się niemal fizycznie w duszę starszej pani podobno znała pani Van Gogha − pyta wreszcie, − znałam Van Gogha naprawdę, był arogancki, stale cuchnął alkoholem, jego obrazy wszyscy uważali za dziwactwa − nie podobały się pani jego obrazy? − mieszkańcy Arles dali mu do wyboru: albo wypędzenie z miasta, albo szpital psychiatryczny − co pani teraz czuje, widząc reprodukcje Van Gogha nawet w tym hospicjum − sama czuję się teraz jak Van Gogh, umieścili mnie w hospicjum, a przecież miałam swój własny dom, teraz ludzie na całym świecie uważają obrazy Van Gogha za coś pięknego, − od stu dwudziestu dwu lat patrzę, jak zmieniają się ludzie, jak zmieniają się słowa, pojęcia, gusty, jak zmienia się piękno, jak zmienia się nawet dobro, co innego znaczy teraz piękno, a nawet co innego znaczy teraz dobro
3
Wiersz owstał o w ływem wywia u rasowego, 1997.
64
staruszka nagle słabnie, muszę odpocząć − szepce, dziennikarka jest przerażona, nadwerężyła siły staruszki, patrzy na staruszkę, jak na wielkiego ptaka, który leci razem z Czasem, a czasami pod prąd Czasu, ale chyba cały czas razem z Czasem, ten ptak musi teraz odpocząć dziennikarka patrzy z podziwem na starszą panią, skąd ona ma tyle sił, że potrafi wciąż razem z Czasem lecieć, dziennikarka niemal widzi lot Czasu i widzi, jak staruszka nagle drzemiąca na swoim inwalidzkim wózku tak naprawdę jest w locie równoległym do lotu Czasu młoda dziennikarka jest przerażona jeszcze bardziej, może Czas tak szybko pofrunie, że starsza pani nie nadąży, spadnie na ziemię i znieruchomieje martwa od tego uderzenia, ale staruszka spokojnie drzemie, nie spadła na ziemię, nadal leci − za Czasem nadąża
Przygotowania do pogrzebu gdy umarła, położył się na niej ostatni raz, jej szminkami malował umarłą, jakby była pierwotną kobietą, chowaną w grobowcu jaskini, i jakby on sam był pierwotnym mężczyzną, dzikimi farbami malującymi umarłą, by po drugiej stronie śmierci jej dusza przetrwała z jej obliczem, jakby chciał, by jej twarz była jak maska mumii − już na wieczność był zadowolony, że dokonał obrzędu, nim weszła rodzina, jej rodzina, bo on ze swoją rodziną zerwał dawno, zadzwonił po jej rodzinę, jakby dzwonił sam zza grobu, wyręczając w tym umarłą, jej siostry, jej rodzice właśnie wchodzą, by ją zabrać zabiorą ją bardziej niż śmierć ją zabrała, zabiorą ją bardziej niż nowotwór, łaskawie zezwalają mu na udział w pogrzebie, był jej konkubentem, ale spełnił jej życzenie, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
65
zadzwonił po rodzinę, na szczęście − jej rodzina nie zmywa makijażu, jaki jej zrobił, właśnie jedna z sióstr pyta o jej suknie, chce ją ubrać do trumny, ona nie może być pochowana w nocnej koszuli, siostra otwiera szafę i szuka sukni do trumny, pozostałe siostry łażą po pokoju, łażą nieustannie po całym mieszkaniu jej siostry jakby były Parkami, przestały już prząść nić żywota, ucięły tę nić, a teraz sprzątają resztki nici, wyplątują z przypadkowych pętli, Parki robią to, co do nich należy, jej rodzice jak bogowie na Olimpie, są spokojni, poważni, czcigodni, olimpijscy jakby też nieśmiertelni
Prawie w drzwiach mężczyzna otwiera drzwi, wchodzi dziewczyna w letnim płaszczu, jesteś w płaszczu − dziwi się mężczyzna, przecież jest ciepło, dziewczyna rozpina płaszcz, jest naga, tak jakby księżyc zasłaniały chmury, a teraz wiatr przepędził chmury i księżyc jest widoczny – mówi mężczyzna ciągle mówisz o księżycu – mówi dziewczyna, są opinie, że w twoich wierszach księżyca jest za dużo, lubię symbole – odpowiada mężczyzna, nie jestem symbolem, ale ciałem – odpowiada dziewczyna, i nie jestem księżycem, ale konkretem, jesteś nimfą, tylko z zegarkiem na ręce, skoro ja jestem nimfą, do czego porównasz zegarek – mówi dziewczyna, zegarek na ręce nimfy to jest mechaniczny Hermes – odpowiada mężczyzna − który prowadzi cię przez czas i świat, i który wciąż skanduje: jeszcze nic się nie stało, jeszcze nic się nie stało, to niech się coś stanie, to niech się coś stanie, – mówi dziewczyna i obejmuje mężczyznę
66
Dziewczyna, która lubi jego krawat lubię, jak bawisz się moim krawatem, chcesz oswoić węzeł, chcesz rozplątać węzeł, ja sam jestem takim węzłem, − pana krawat jest krwisty jak życie, niech pan zawsze przychodzi w takim czerwonym krawacie, − ja sam nie mam w sobie życia, chcesz oswoić najpierw mój symbol, zacznij oswajać mnie samego spojrzała na zegarek − jestem spóźniona, − ja też wychodzę, zapiął marynarkę, po raz ostatni spojrzał w ogień ściemniający się w jej kasztanowych włosach, ona nie spojrzała na węzeł jego krawatu, cześć, cześć, szli w innych kierunkach, mężczyzna dotknął swojego krawatu, jakby nie był pewny, czy krawat się nie rozwiązał, ale węzeł zawsze zostaje, węzeł jego życia też zostaje
Sąsiedztwa i kwiaty Dla U. dziewczyna, która jest pączkiem róży, od wpatrywania się w nią tracę wzrok, bo niczego nie chcę widzieć po tym pączku róży, cóż innego ma skrzydlatą siłę, z jaką kieruje mój wzrok na siebie dziewczęcy kwiatek ale czy wy nie chcielibyście widzieć, jak w jakimś poruszonym momencie, rozkwita ludzka róża patrzę na dziewczęcy pączek, przenika mnie dziwne uśmiechnięte ciepło, jakbym sam miał rozkwitnąć, bo różę najlepiej zobaczyć różą, wiem, że nawet we śnie to niemożliwe, słyszę dziewczęcy szept − spróbuj i jeszcze raz spróbuj zakwitnąć Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
67
Małżeńskie medium ona spotyka się z adoratorem, by wesprzeć swoje małżeństwo, czerpie z jego oczu zachwyt i uwielbienie, by dać to mężowi by pokazać mu, jak wyglądają takie oczy, wraca do adoratora, by zachwytu i uwielbienia mężowi wciąż dostarczać oczy adoratora są niewyczerpane, są jak morza, są jak księżyce, ona słyszy w nich szum Czasu, widzi w nich światło nieprzerwanej nocy wieczności, te oczy są jak wieczność i jej miłość małżeńska będzie jak wieczność
Dziwne spotkanie nie znali jeszcze wszystkich swoich płaszczy, kostiumów, przebrań, gestów, ruchów, oczu, i okazało się, że także nie znali jeszcze swoich dusz, szukali się w tłumie, jakim jest świat, szukali się w gęstym tłumie swojego życia, było coraz więcej ludzi i coraz więcej ciemności w wielkim kinie światowych rozkoszy, widzieli się, ale nie poznali swoich przebrań, widział ją, ale nie poznał jej w innym płaszczu, wpatrzona była w księżyc i nie widział jej oczu, wpatrzona była w dal patrzył na nią, wypatrującą jego ze snu, z księżyca, i była mu w tym obca, była obca jemu realnemu, on sam ze snu bierze ją w objęcia, on realny nie może jej poznać, on sam ze snu jest księżycem, dotyka kobiecej wilgotności jej ciała, czuje przypływy jej i odpływy, coraz bardziej jest księżycem, coraz bardziej jest niewidzialny dla kobiety, coraz bardziej kobieta wygląda go w ciemnościach, w wilgoci jej ciała księżyc coraz bardziej pogrąża się i śni mężczyzna realny nie pamięta, że jest księżycem, przedziera się przez wzbierające ciemności i szuka kobiety, tak jakby szukał samego siebie
68
Nie poznał pierwszej ukochanej wołała go od swojego stolika, jej głos był głosem kogoś obcego, jakiegoś nieznanego natręta, cześć − odpowiedział odruchowo, jakby chciał się uwolnić od tego głosu i przejść dalej, nie poznajesz mnie – powiedziała, idąc do jego stolika w tej kawiarni, wygłosiła swoje nazwisko, nic sobie nie przypominał, to nazwisko było jak zaklęcie, które on słyszy po raz pierwszy, nie wiedząc, do czego zaklęcie służy dosiadła się do jego stolika, patrzył na nią z bliska i jej nie poznawał, mówiłeś na mnie − Dafne, zostawiłam ci to imię, nikt mnie już tak nie nazwał, jej twarz rozbłysła księżycem, wpatrywała się w niego jak księżyc w nagle zapadającej nocy Dafne! Dafne! − pamiętam, ty nic nie pamiętasz, księżyc jej twarzy zbladł, pierwsza ukochana odeszła od stolika, już jej nie było w kawiarni i przed kawiarnią, jakby Czas razem z nią poszedł, była jak księżyc, który przywdziewa twarz dnia podobnego do białej nocy − i znika chciał ją wołać, jakby chciał wołać sam Czas, siedział długo w kawiarni, jakby było po wszelkim Czasie, i zostaje tylko siedzieć w kawiarni, zapragnął, żeby naprawdę nie było Czasu, i żeby pierwsza ukochana nadal trwała przy jego stoliku, nie miał jej adresu ani telefonu, chciał powiedzieć pierwszej ukochanej, że wszystko sobie przypomniał, musiał to powiedzieć choćby samemu Czasowi, i powtarzał to Czasowi, jakby naprawdę przy jego stoliku Czas stanął Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
69
Myśli dziewczyny niemogącej usnąć być kobietą wieczną, być nocą, oddawać się księżycowi, patrzyć, jak księżyc z najwyższego nieba nad nocą się nachyla, poczuć, że posiada ją całą, wielką jak świat, i napełnia ją swoim wilgotnym światłem, i otwierać się, by napełnił ją do końca, i rozłożyć się na ziemi, tak bez końca, niech księżyc przy niej czuwa, niech lekko drażni jej nocne włosy, niech to będzie akompaniament jej spokojnego snu, być nią, być nocą, samej sobie sen przedłużać, poczuć, jak księżyc zmęczony gaśnie, znika, jakby dał się zamroczyć kobiecie-nocy, jakby dał się pochłonąć kobiecie-nocy, z księżycem w swoim ciele dziewczyna byłaby tak wzmocniona, że spokojnie przetrwałaby dzień, i to z niej wstawałby księżyc
Początek miłości a teraz ja cię pocałuję − powiedziała, i pocałowała go, bez gryzienia, tak jak ona lubi, cieszył się, że pokazała mu, jaki rodzaj pocałunków lubi, on ją przedtem całował, tak jakby jej ciało przybrała jego poprzednia dziewczyna, nie gryź – szepnęła i wiedział, że to nie jest poprzednia dziewczyna, ustami poznawali swoje dusze, ich dusze wystawiały się całe ich ustom, jakby wiedząc, że usta i tak nie będą zdolne wypowiedzieć dusz wszystkie zakamarki, ich usta oderwały się i patrzyły na siebie, moja matka czeka, tylko w jej pokoju się świeci, usta dziewczyny były bardzo daleko mężczyzna odwrócił się i popatrzył na starą kamienicę, ten dom miał jakby jedno świecące oko, to osobowość matki dziewczyny świeciła, matka całą mądrością żywego czasu czuwała nad ich pocałunkiem i świecącym oknem niczym reflektorem wyróżniała ich z mroku, by chaos mroku ich nie pochłonął
70
trzymał ją w ramionach, ale tak jak trzyma się kobietę, kiedy dusze jeszcze się nie poznały, kiedy ciała zachowują dotkniętą samym brzegiem tajemnicę dla siebie, księżyc nie świecił, matka dziewczyny była księżycem, księżycowe oko jej okna czuwało, by oni oboje zobaczyli się takimi, jakimi są, ale oni widzieli, jak ich pocałunek zaciera się w mroku nocy i ich prawdziwe postaci ze sobą zabiera, oboje byli w swoich odległych domach i całowali się teraz samymi duszami
Miłość na fortepianie długo stała w drzwiach, patrząc jak on gra, nie chciała zbyt szybko podchodzić, chciała, żeby wygrał wszystko, co ma do wygrania, widziała teraz inną nagość mężczyzny, nagość rozmarzoną, melancholijną, zamgloną, nie znała takiej jego nagości, chciałaby pocałować tę nagość, i nie czeka dłużej, podchodzi i obejmuje mężczyznę mężczyzna sadza dziewczynę na klawiaturze fortepianu, jakby właśnie sadzał swą muzyczną, rozmarzoną nagość, i przypadkowymi dźwiękami uciszał ją, chce zobaczyć tę swoją inną nagość w dziewczynie, kładzie dziewczynę na klawiaturze fortepianu, jakby chciał grać na jej ciele, jakby na jej ciele chciał wygrać do końca swoją inną nagość, rozmarzoną i zamgloną ciało dziewczyny gra na fortepianie w nieprzewidzianych zupełnie chwilach, jakby to jej dusza wygrywała szczęście, i jakby szczęście nie potrzebowało muzyki ani triumfalnej, ani nieokiełznanej, i nim mężczyzna zdjął dziewczynę z fortepianu, zabrzmiał ostatni, krótki, urwany dźwięk, jakby ich obie dusze uderzyły razem w jeden klawisz fortepianu, zamykając drzwi, by nikt nie podejrzał ich zasłoniętych nagości, widzialnych jedynie dla nich samych
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
71
Hiszpańska mucha chłopiec gra na pianinie, nagle widzi muchę tuż nad piersiami nauczycielki, zasłoniętymi sukienką, chce zabić muchę, i chce dotknąć piersi nauczycielki, chce zabić swoje dzieciństwo i od razu doznać rozkoszy, jakby po dzieciństwie zaczynała się rozkosz, i nic innego, mucha ucieka, chłopiec nieruchomieje z uniesioną ręką, nie śledzi lotu muchy, nie chce jej łapać, mucha nie pomoże mu, już nie siądzie na marzeniu nauczycielka upewnia się, że jej piersi są zasłonięte, grozi palcem chłopcu, zastanawia się, ile on może mieć lat, gramy dalej − mówi nauczycielka, ale chłopiec wciąż się myli, chce pomylić swoje dzieciństwo zupełnie, wraca mucha, chłopiec śledzi jej lot, mucha nie siada na piersiach nauczycielki, mucha jest teraz zupełnie obca, chłopiec patrzy na piersi nauczycielki i nie patrzy, gdzie odleciała mucha, nauczycielka znów poprawia sukienkę i nagle jedna jej pierś wysuwa się spod sukienki, jak nagła pełnia, jak zupełnie pełna pointa, chłopcu jest za mało takiej pointy, uważnie obserwuje sukienkę i widzi, że nauczycielka jest bez biustonosza, cały czas była bez biustonosza, ale teraz ona starannie chowa piersi pod sukienką, nie będzie innej pointy, to i tak była mocna pointa kończy się lekcja, chłopiec wychodzi, nauczycielka zadowolona, że jest wreszcie sama, gra na pianinie sama dla siebie gra swoją miłość, źle zakończoną, źle rozegraną,
72
wyjmuje piersi spod sukienki kładzie się piersiami na klawiszach fortepianu, wsłuchuje się w ten zgrzyt, tak właśnie wszystko się skończyło, przypomina o sobie mucha, nauczycielka patrzy na jej lot, jakby to był bzyczący groteskowy Amor, i jakby nie przestawał chichotać
Wilgoć księżyca mężczyzna nie może spać, długimi smugami snuje się księżyc przez pokój, mężczyzna wstaje i przechodzi przez te smugi, jakby przechodził przez długo ciągnące się włosy czasu, tylko nocą księżycową widzialne, jakby czas księżyca używał, by swoje przezroczyste włosy pokazać, mężczyzna słyszy szum włosów czasu, szybko kroczy przez czas, otwiera okno i patrzy w inne okno − w księżyc, jest to okno czasu, jest to twarz kobiety, i to jej księżycowe włosy docierają do mężczyzny, i gdyby nie wstał z łóżka, oplotłyby go szumiącym pierścieniem, kobieta jest daleko, świeci w oknie czasu, jej blask zastępuje blask księżyca i jest jeszcze silniejszy, mężczyzna patrzy, jak tajemną wilgocią kobiecą napełniają się jej oczy, jak ta wilgoć zwilża jej usta, chciałby do niej podejść przez mrok czasu, chciałby trzymać się księżycowych włosów i za nimi płynąć przez noc, kobieta jakby się zbliżała, jakby wysnuwała swoje ciało ku niemu, jakby patrzyła całym zagarniętym księżycem i całym księżycowym dystansem, czy dobrze swoje wezbrane wilgocią ciało ku mężczyźnie wysnuwa mężczyzna czuje na sobie księżycową rosę, jakby był kwiatem pozostawionym gdzieś w nocy i już wrosłym w nocną ziemię, wpatrzonym nieruchomo w sam księżycowy środek czasu, i po coraz większej księżycowej rosie mężczyzna poznaje, że kobieta cała z ciemności czasu jest coraz bliżej Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
73
Ogrodowe ozdoby dwie dziewczynki przystają na ścieżce w ogrodzie, zrobię ci wianek − mówi większa dziewczynka, mniejsza dziewczynka marzy o kwiatach wielkich jak ona sama, te kwiaty zasłonią ją do końca, większa dziewczynka zbiera kwiaty, konkretne kwiaty z ogrodu mała dziewczynka patrzy na plecący się wieniec, to jej los się splata, to splata się jej daleki ślub, większa dziewczynka boi się wizji ślubu własnego, dlatego wieniec wkłada na głowę małej dziewczynce, a resztę kwiatów wrzuca jej na podołek sukienki mała dziewczynka trzyma kwiaty na podołku, jakby niosła je na tacy, jakby miała wnieść je na salę balową, jakby miała dać je komuś w ofierze, kwiaty na podołku zawierają różne możliwości, zapowiadają życie tajemnicze, wieniec na jej głowie to zamknięte koło ślubu, męża, domu, dzieci mała dziewczynka przez chwilę myśli, że te kwiaty na podołku są całe z wyobraźni i ona musi je dotknąć, odrzuca rękę większej dziewczynki, gdy ta chce także kwiaty z podołka wplatać w wianek, nie, nie − krzyczy mała dziewczynka patrzy w zmierzch chowający się w krzewach, w jej oczach jest też zmierzch, kwiaty na podołku stają się płatkami cieni, jakby dłoń zmierzchu je nakryła, ale mniejsza dziewczynka wie, że to ona oczami zahipnotyzowała te kwiaty w cienie, większa dziewczynka zabiera małej wieniec i rzuca daleko w zmierzch, obie nie interesują się wieńcem większa wraca do domu, mniejsza siada na trawie i wpatruje się w ciemne kwiaty, podnosi te, które wysypały się jej z sukienki, ciemne kwiaty nie mogą się rozsypać, ona sama nie może się rozsypać
74
Płyńmy z deszczem deszcz wszystko ze sobą miesza, wszystko ze sobą zlewa, miłość ze śmiercią, rozkosz z melancholią, i dobrze, niech deszcz pada, deszczem zamglone stają się tajemnice, pożądania szlochają z deszczem, deszcz wszystko wie, deszcz dopłynie do morza Czasu, deszcz nie myli drogi, kiedy przestaje nawet na wiele dni, pamięta, kiedy znowu zacząć padać, kiedy świat zatapiać, by świat nim płynął, by świat poznał drogę
Reszta gwałtu dziewczyna leży na trawie, w zaroślach, jedną rękę ma podłożoną pod głowę, drugą rękę trzyma na spódnicy, na brzuchu, chciałaby tak wypoczywać jako umarła, właśnie tak, nie w trumnie, nie z rękami złożonymi do modlitwy, tak zupełnie bez pogrzebu, nie zależy jej na tym, czy ktoś z żywych zobaczy jej nagie piersi, wszyscy są umarli, i ten park jest po drugiej stronie śmierci, a więc tak wygląda raj, spódnica nie przykrywa jej kolan, i mogłaby nie przykrywać jej cytadeli godności, sprofanowanej wielokrotnie, jakby właśnie ktoś mówił pogrzebową mowę, i mówiąc to, jakby ktoś obudził ją ze śmierci, dziewczyna wstaje i znajduje niedaleko biustonosz, poszarpany, jakby to była poszarpana tarcza, podnosi z trawy bluzkę i wdziewa ją, jakby wdziewała ją nie na swoje ciało, ale na postać swojej zbeszczeszczonej duszy, jej dusza chciałaby jeszcze wypoczywać w uśpieniu, ale jej ciało wraca do życia, jej ciało chciałoby wdziewać koronkowe czarne majtki ale gwałciciel powoli i starannie chował je do kieszeni, jakby wykonywał ceremonię chowania trofeum, drugi gwałciciel żadnego trofeum nie zabrał, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
75
z dziewczyny ciała wylewa się nasienie gwałcicieli, dziewczyna stara się je wytrzeć poszarpanym biustonoszem, jakby chciała nasienie gwałcicieli wziąć na tarczę, jej tarcza jakby płakała łzami w postaci nasienia gwałcicieli, nasienia gwałcicieli jest tak dużo, że jest to prawdziwa rzeka Styks, dziewczyna bierze ten Styks na swój biustonosz i odrzuca daleko, by wszyscy umarli, spacerujący w tym parku, wdeptali to nasienie gwałtu, ten Styks gwałtu, pod ziemię, w głębiny Hadesu, żeby nie urodził się z tego nasienia żaden demon
Księżycowy ślub przyszła do niego cała w bieli, jakby chciała przekreślić poprzednie miłości, i jakby chciała mu powiedzieć, że to jest właśnie ta prawdziwa miłość, i jakby białym strojem sama przywracała sobie dziewictwo, spowiadała się przed nim z całego życia, ale on słuchał bardziej jej bieli niż słów, zrozumiał, że biel jej szat udzieliła jej już rozgrzeszenia, jakby sam księżyc swoją bielą objął jej postać, i to księżyc dał jej rozgrzeszenie mężczyzna dotknął tej bieli, tej białej spódnicy, białej bluzki, dotknął białego Czasu miłości, jaki jest zawsze na początku, poczuł w dotyku księżyc, poczuł w dotyku białe świecące ciało miłości − jeszcze zamknięte, ale zamknięte tak jak księżyc jest zamknięty, a przecież w pewnej chwili księżyc się otwiera i można wejść w jego ciało, tak jakby stało się przezroczyste patrzył, jak biel dziewczyny odbija się w nim samym jak w zwierciadle i jego też przyobleka w białe szaty, nie było między nimi mroku, ich życia pełne mroku wycofały się poza ich postaci, by nie przeszkadzać
76
trzymali się za ręce i mężczyzna był pewien, że póki będą trzymać się za ręce, stado mroków jej życia i jego życia księżycowego kręgu nie przekroczy i na nich się nie rzuci
Śmiertelne wesele panna młoda jest w sukni ślubnej i w welonie, ale welon ciągle poprawia, jakby sam Czas chciała inaczej upiąć, patrzy w lustro, by naprawdę Czas odwrócić na drugą stronę, pana młodego ciągle nie ma, panna młoda widzi w lustrze, że do pokoju wnoszą martwego pana młodego, tak jakby wnosili go prosto z lustra, tak jakby został zamordowany w lustrze, to jej wahania go zamordowały, jej wątpliwości zwątpiły go na śmierć, to ona wywróciła Czas panna młoda pochyla się nad noszami, ale nie może odchylić zasłony, nie może popatrzeć umarłemu w twarz, nie może spojrzeć w twarz wywróconemu Czasowi, tak jakby suknię ślubną włożyła odwrotną stroną, tak jakby ona sama była wywrócona i jakby patrzyła do wewnątrz siebie, policja zabiera umarłego, jakby z powrotem miało pochłonąć go lustro, panna młoda wie, że jej wewnętrzna śmierć zaczyna się i będzie trwała długo
Imperium jednej chwili kobieta jest sama w pokoju, jest naga, bo jest gorąco, siedzi na krześle, jakby pozowała niewidzialnemu malarzowi, spogląda raz w jedno okno, raz w drugie, jakby chciała zobaczyć nadchodzącego malarza, warkocz jej włosów porusza się między jej piersiami, jakby delikatnie je pieścił, jakby był ręką ze snu, Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
77
ręką kogoś tajemniczego, niewiadomego, kto może przyjdzie, cienie okiennic rysują się na jej nagim ciele, okiennice są uchylone, ale żaden powiew nie wchodzi do mieszkania na parapecie okna leży zwiędły kwiat, może kobieta dostała ten kwiat od adoratora, położyła go na parapecie, nie włożyła do flakonu z wodą, jakby była roztargniona, i nie wie, jak traktować adoratora, czy jak przyszłego kochanka, czy jak przyjaciela, czy jak artystę, któremu jedynie się pozuje, kobieta jakby już nie pamiętała, od kogo dostała kwiat, jakby to było przed wiekami i ten kwiat przetrwał, ponieważ Czas znieruchomiał w tym mieszkaniu, kobieta nieruchomieje, nie wstaje z krzesła, nie porusza się, nawet warkocz zastyga między jej piersiami, ręka przybierająca zasłonę jej warkocza przestaje kobietę pieścić, ktoś niewidzialny, daleki oddala się zupełnie, cienie okiennic kładą się na jej nagim nieruchomym ciele, jakby z rozkoszy zasypiały i jakby czuwały, by Czas się nie poruszył
Upuszczona chusteczka podniósł chusteczkę upuszczoną przez dziewczynę, jakby zrodziła się z jej ciała, jakby to były płatki białego kwiatu wyrosłego z jej ciała, zmęczone od tęsknoty, wymięte od marzeń, chciał zobaczyć ranę, jaka otworzyła się w jej ciele po utracie kwiatu, chciał sam zasklepić tę ranę, tej rany nigdy nie zobaczy, nawet gdyby mógł wpatrywać się w dziewczynę nagą, ona sama zasklepi ranę, właśnie chowa chusteczkę do kieszeni spódnicy właśnie kwiat − jej duszę, kwiat traci cielesność, mężczyzna pomyślał, że chce być zawsze takim podnoszącym marzenie z ziemi
78
Pogoń dziewczyna w sukni ślubnej pędzi na koniu, chce zdążyć na swój ślub, ciągle jest spóźniona, jej życie polega na spóźnieniach, może spóźniła się na całe swoje życie, ona chce zmusić konia do maksymalnego galopu, koń nie daje rady przyspieszyć, tak jakby to był Los, który nigdy nie przyspieszy, jeżeli nie musi dziewczyna dostaje histerii, jej życie nigdy nie mogło przyspieszyć, dziewczyna gwałtownie zeskakuje z konia, przewraca się na ziemię, jej suknia ślubna brudzi się od ziemi, jej życie zawsze brudziło się od ziemi, dziewczyna się podnosi, usiłuje otrzepać suknię ślubną, nadal pełno ziemi jest na sukni ślubnej, nie otrzepała swojego życia z ziemi, dziewczyna zostawia konia, biegnie, jakby chciała zostawić Czas, brzeg sukni ślubnej trzyma w jednej ręce, jakby swoje życie nagle wzięła w jedną rękę, teraz suknia ślubna nie przeszkadza jej w biegu, widać jej bieliznę, dziewczyna wysoko podniosła suknię ślubną, nie wstydzi się niczego, ona jest, jaka jest, może pokazać się światu naga dziewczyna coraz szybciej biegnie, nie ogląda się na życie dziewczyna nie słyszy stąpania konia, tak daleko wyprzedziła swoje życie, dziewczyna dobiega do kościoła, otwiera drzwi, zapomina, że jej suknia ślubna jest ubrudzona ziemią, wszyscy ludzie w kościele odwracają się, dziewczyna w brudnej sukni ślubnej biegnie do ołtarza, jej narzeczony bierze ślub z inną kobietą, w czystej sukni ślubnej, dziewczyna w brudnej sukni ślubnej pada na podłogę, mężczyźni z kilku ławek podbiegają do leżącej, i wynoszą ją poza kościół dziewczyna jest pewna, że oczyściła swoje serce, jej suknia ślubna jest jak życie − biała niewinność coraz bardziej poplamiona ziemią dziejącego się życia Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
79
jeszcze tylko trochę sobie odpocznie, tu na chodniku pod kościołem, jakby chciała nacieszyć się swoim oczyszczonym sercem, nie odszuka konia, to nie był jej koń, to nie było jej życie, jej życie teraz dopiero się zaczyna
Pod drzwiami przyniósł jej dwie białe róże, na znak zgody i przyjaźni, czekał na nią pod drzwiami, na deszczu nie czekał już na miłość, czekał na przyjaźń, w oknach jej domu świeciło się, ale kobieta nie otwarła drzwi, i jeszcze większą ścianą chciała się odgrodzić, światło zgasiła, jakby to on sam je zdeptał, gniótł w rękach róże, rozdzierał je, rzucał na deszcz, jakby gniótł i rozrywał duszę kobiety i duszą swoją, jakby był bogiem rozstania, dusze ich obojga będą już takie podarte, w strzępach, w błocie marzeń, i nawet swoimi deszczami ze sobą się nie zjednoczą
Wróżba z deszczu dziewczyna patrzy w otwartym oknie na deszcz, struny deszczu splatają się w różne obrazy, to patrzenie na deszcz jest jak czekanie, dziewczyna jakby całe życie patrzyła na deszcz, w strugach deszczu dziewczyna stara się zobaczyć swojego przyszłego ukochanego, może deszcz będzie łaskawy dla niej i na chwilę zamgli się w postać przyszłego ukochanego, ale deszcz nagle przestaje padać, jakby się zastanowił i postanowił odwlec odpowiedź, niech dziewczyna czeka do następnego deszczu, dziewczyna ma jeszcze czas, dziewczyna teraz sama szlocha, jakby to w jej duszy deszcz padał i może w deszczu swojego szlochu dziewczyna zobaczy przyszłego ukochanego
80
Ulewa weszli do tego kościoła w czasie ulewy, to była wielka ulewa ich dusz, na ulicy ich dusze nie mogły wytrzymać, chciały się objąć, chciały się na siebie rzucić, chciały się zjednoczyć w jednym szlochu szczęścia, nie mogli już iść ulicą, ich ciała nie wytrzymywały ulewy ich dusz drzwi kościoła same się otwarły, by ciemność kościoła ich ulewę ukoiła, usiedli w tylnej ławce, tak na brzegu kościelnej ciemności, by ich nie pochłonęła, ale by ich chroniła, całowali się poprzez woalkę, kobieta naciągnęła białą woalkę na całą twarz, by kościół podczas pocałunku uszanować ich usta całowały się jak przez mgłę, ten kościół pomaga im nie rozpłynąć się, nie rozpuścić się w morzu samych siebie, mogą przystanąć na brzegach samych siebie
Ciało nostalgii w jej włosach pojawia się nowy kolor, rano nasila się kolor krwawy, ona sama wstaje późno, jest jakby potargana, poszarpana, jakby sen w nocy coś z nią czynił i nie chciał kończyć jej ciało jest coraz bledsze, nie rozwija się, jest ciałem małej dziewczynki, z nierozwiniętymi piersiami, ale z twarzą dorosłej kobiety, jakby krew opuszczała ciało i zbiegała się we włosach, nie mogąc już dalej zbiec jak we włosy, we włosach krew przystaje, jakby się namyślając, jakby próbując marzyć, jakby próbując marzenia ze sobą spleść, mężczyzna nie przestaje dziewczyny odwiedzać, widzi, że jej ciało chce się spełnić w bieli, i w niczym innym, tylko biel nada piękno ciału, piękno rzeźby Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
81
dziewczyna wie, że staje się rzeźbą, wie, że takie jest jej przeznaczenie, może lepiej, żeby marzenie miało krew, żeby włosy były krwawe, krwawe włosy są jak pointa dziewczyna wygląda jak topielica, jak Ofelia, pogrążająca się w niewidzialnej głębinie swojego snu podobnego do życia, mężczyzna trzyma jej białe ręce, jej ręce białej rzeźby, bierze do ust jej krwawe włosy, jakby chciał ją zatrzymać choć na chwilę na powierzchni
Zraniony posłaniec dziewczyna w bieli, w długiej, białej sukni, w białym kapeluszu, w białych butach, siedzi na kamiennym obramowaniu fontanny, jej białe buty nie sięgają ziemi, ona sama chciałaby się oderwać od ziemi, skraj jej białej sukni dotyka gałązki zielonego bluszczu, jakby dziewczyna chciała dotknąć czegoś żywego przynajmniej skrajem sukni, zielony bluszcz jest uparcie i skrycie witalny, potrafi bez końca otulać i wpatrywać się w miłosną otchłań źródła woda fontanny wypływa z pyska lwa, dziewczyna sama chciałaby być tym wyrzeźbionym lwem, z jej ust płynąłby długi, wodnisty pocałunek, zatapiający ciało każdego kochanka, dziewczyna nie może znieść na sobie tyle białego światła, ona ma dosyć tej bieli, wystawia ją na pokaz, demonstracyjnie siedzi na skraju fontanny, jakby czekała, aż ktoś ją potrąci, zamoczy, zatopi w fontannie miłosnej wilgoci, nagle wbiega ranny mężczyzna, jakby uciekał przed samym sobą mężczyzna patrzy, jak wyrzeźbiony lew wydobywa z siebie miłosne wody i napełnia naczynie fontanny,
82
by można zaczerpnąć pocałunki, najbardziej lejące się i najbardziej mokre, mężczyzna przysiada na brzegu fontanny obok dziewczyny, jakby to była biała bachantka, ręka mężczyzny krwawi, jakby w pieszczotach ta ręka dotarła aż do krwi, dziewczyna wyjmuje ze swojej torebki białą chusteczkę, jakby to było jej prześcieradło, mężczyzna przytyka chusteczkę do rany, jakby całował dziewictwo dziewczyny, rana już nie krwawi − mówi mężczyzna i oddaje zakrwawioną chusteczkę, dziewczyna patrzy za odchodzącym mężczyzną, w ręce trzyma zakrwawioną chusteczkę, jakby trzymała wizerunek swojego dziewictwa, na białej chusteczce jest krew obcego mężczyzny, nieznanego zupełnie, to był posłaniec i zranioną ręką przyniósł dziewczynie wiadomość, ukrytą w żywym symbolu, dziewczyna wpatruje się w krew na chusteczce, krew jest prawdziwa, dziewczyna zwija chusteczkę i chowa do torebki, jakby chowała coś żywego, dziewczyna czuje, jak chusteczka całą bielą oddaje się krwawej pieszczocie
Sfinks turysta patrzy na Sfinksa i ma wrażenie, że Czas chciałby zamienić się w Sfinksa, że Czas chciałby stanąć, odsunąć się od świata, ale Czas przecież musi pozostać na tym świecie, Czas nie ma innego wyjścia, Czas może tylko marzyć o wybraniu sobie jakiegoś ciała i zamienieniu się w duszę tego ciała, turysta myśli, że Czas mógłby wybrać sobie kamienny posąg Sfinksa i tu byłoby Czasowi najlepiej w tym kamiennym ciele można przetrwać tysiące lat prawie nieruchomo, turysta myśli, że to on, a nie Czas chce, aby świat znieruchomiał i długo nie ruszył Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
83
Gwiazdka mężczyzna samotnie spędza Wigilię, nie powiedziałby nikomu, dlaczego, wypatruje przez okno gwiazdy, pije kawę, jego misją jest przetrwać, tylko tyle i aż tyle zamiast uczty wigilijnej kawa, wreszcie widzi gwiazdę, ta gwiazda jakby była spoza jawy, jakby była z wyobraźni, jakby to jego wyobraźnia wyświetliła tę gwiazdę nad horyzontem, jakby to jego samotność wymarzyła wigilijną gwiazdę, jego samotność ma taką siłę marzenia, cała jego samotność świeci w tej latarni nad horyzontem mężczyzna nie zapala światła w mieszkaniu, niech ta gwiazda znad horyzontu oświetla jego mieszkanie, ona jest za daleko, nie oświetli jego mieszkania, jego samotność ma siłę mroku, w jego mieszkaniu jest coraz ciemniej, mężczyzna milczy, i milczy wigilijna gwiazda, mężczyzna chciałby zaprosić wigilijną gwiazdę do swojego stołu, na jego stole jest filiżanka z kawą, gdyby wigilijna gwiazda była osobą, mężczyzna postawiłby przed nią drugą filiżankę kawy, powiedziałby, że jego samotność ma wielką potrzebę tej wigilijnej gwiazdy i żeby ta wigilijna gwiazda stała się osobą jawa jest wciąż bezmiernym pustym stołem z jedną filiżanką kawy, wigilijna gwiazda nagle jest jedną z wielu podobnych gwiazd na nocnym niebie, jakby jej wcale nie było
84
Jan Bortkiewicz – fotografik oraz isarze: Ewa Ferenc, Janusz Styczeń, Wacław Grabkowski, Domek Romański, Wrocław 008, fot. K. Kuzborska
Janusz Styczeń i Henryk Wolniak-Zboży arzyc (1939) poeta lingwista, filozof Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu, 009, fot. K. Kuzborska
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
85
Wieczór autorski Janusza Stycznia − Otchłań Czasu, DCF Domek Romański we Wrocławiu, 6 kwietnia 007, fot. K. Kuzborska
86
Cz. III. Lustro-sofista4
4
Zapis wierszy według I wydania: Zakład Narodowy im. Ossolińskich − Wydawnictwo Wrocław 1969. Nakład 850+150 egz. Redaktor wydania: Tadeusz Lutogniewski. Okładka: Edward Kostka. Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
87
Akt ta chwila przemyka się za oknami godzin zyskuje wreszcie swoją twarz wzrok który jest jej otwartym bijącym sercem i teraz: lustro spogląda w lustro Narcyz widzi Narcyza sekunda się waha ale zwycięża księżyc cień otwiera drzwi usta z powietrzem wiąże fałszywa stuła liście między powiekami zyskują skrzydła jestem tronem który poi się u źródła wskazówka zegara leży bezczynnie rży słucha mnie krew dmie w żagle moich rąk punkt zero jestem berłem samego siebie biorę swoją samotność flirtuje ona z włosem który zasnął paruję pod słońcem samotności oddaję się jej nie tylko przybrawszy postać klucza i zdziwienie ptak w klatce piejący psalmy
Usta normalna introdukcja oko księżycem jest dla ręki ciągnie swoją gwiazdę za włosy usprawiedliwienie to serce odprawia pokutę gdzie w kościele słońca trzeba się zidentyfikować: ja i klucz strząsamy popiół z warg dostajemy skrzydeł teraz tylko ja: na mocy nowego prawa ścinam głowę swojemu cieniowi zbroczony wiatrem odmykam powiekę mojej głowy dzwoni pierwsze „a” następny znak jedzie na miotle widzimy anioła: ja i klucz całujemy usta anioła akt wyzbywa się ciała w księżycu oka wypełniłem się ziemią używa się tu słów: dobra łza wypalony promień mówi się banały Pani Bovary spogląda w lustro stwarza się symbol wypełnia się go ziemią
88
Ślina kiedy będę jadł gwiazdy w 2 minuty 27 sekund po właściwym podwieczorku listonosz z numerkiem słońca na daszku poczęstuje mnie wiadomością o rewolucji jakiej dokonały promienie w moim oku tym które jest i czwarte i szóste wtedy będę mówił z tobą ptakami muzo o połamanych paznokciach i także liście prześlę belce w twoim oku swój własny uśmiech złapię na lasso a na zakończenie (tu zmrużyć krawat albo jeden guzik) księżyc wpadnie mi do ust zaszczebioce mi w prawym boku
Lęk zmrużyłem swój cień i zatrzymałem wskazówki lewego oka była woda w sercu moim i szczyt górski po którym chodziłem we śnie w okresie wzmożonej protuberancji zęba tego który w dwa dni potem mi wypadł − był przesunięty o 24 centymetry na lewy zachód ale nad swoim herbem nie zastanawiałem się długo między jedną swoją rzęsą a drugą minąłem własne łyse muzy
Byłem cieniem jestem białym krukiem dla niego ciągnąłem słońce za włosy gdy byłem cieniem samego siebie
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
89
i promień mieszkał w moich ustach z którymi byłem zaręczony rzucam w niego włócznią swojego głosu a on patrzy spokojnie w siebie swoje serce trzyma na ręce pocieszam się ostatecznie i jemu też nie w każdy dzień chce się powozić swoim karawanem co Mister Liść
Rozwód wyszedłem z siebie − ty klatko − powiedziałem mój dotyk kraje teraz jak diament − co tyle gadasz stary − odpowiedział jestem prestidigitatorem noże palców moich rąk zżółkły opadły ze mnie jak liście − ty klatko − roześmiał się ja też nie jestem już
Owoc taca była dziewczynie do twarzy a ja kapłan owinąłem się w koc źdźbła owca uciekła z monstrancji nie było krwi na tacy dziewczyna odebrała cyborium napełniła je łzami potem zasnęła w nożu
90
Transcendencja wspinam się na górę dnia nie mogę powiedzieć że widok z niej olśniewający przez parę godzin jestem w zenicie potem zabiera mnie ptak na Ocean Indyjski chmury przeciekają mi między palcami lubiłem kiedyś fantazjować przybierało to u mnie rozmiary zaskakujące a mój jeden znajomy mówi fantazja piękna rzecz a tak naprawdę to wykruszają mi się zęby po prostu czas sobie robi z nich spinki do swoich koszul
2×2=4 moja muzo denerwująca nie wciągaj rękawiczek na usta moje oko wsiadło na koń i gna Mister Liść powozi karawanem drogą od krawatu do trzeciego guzika marynarki który − jak wiadomo − jest ostatni w każdym razie przy obecnej modzie licząc od katedry w Angers do jeziora Ontario promień słońca wbił mi się w serce ale nie od tego się dławię moja muzo lewa poszło ci oczko w ustach a potem Liliana − muza kapryśna podarowała 1957 swoich włosów księżycowi nie w pełni
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
91
Muza moja muzo nieobecna zakwitł ci księżyc pod paznokciem małego palca chodzę ostatnio głodny nie miewam wizji mimo że wkładam widelec do butonierki moja muzo żałobna mój cień mi się dzisiaj nie ukłonił nie należy robić z tego trzech zębów ani fosy przy zamku Anvoix notabene zasypanej kursuje autobus między twoim jednym włosem a drugim 5 biała damo mam serce siwowłose słońce mi zachodzi za jednym okiem
Bitwa pod Ypsylon Rimbaud czy lustro liścia jest sufitem oka Liliana odpowiada, że jest chociaż nie zawsze, dodaje po pięciu włosach, które nie rozwinęły żagli czasem w suficie oka są rozety pisze mi Liliana na kopercie swojego głosu siedzę z Lilianą w knajpie Mrs. Wargi ta Mrs. jeszcze nie zdjęła obrączki po swoim ostatnim monologu chwila zawiera rzęsy ścigamy się z Lilianą, każde na swojej chmurze ta knajpa jest dobrą aproksymacją – mówię i świeca cienia też lata oko Liliany, trzepie skrzydłami, zupełnie jak motyl − śmieje się Liliana i wtedy jej włos rozpoczyna podróż 5
Wojaczek napisał: Dokonałem egzegezy je nego, notabene znakomitego utworu oetyckiego Mojego Kolegi Janusza Stycznia, nie mogąc ociec tylko tego, czy autor, isząc: „kursuje autobus mię zy twoim je nym włosem a rugim”, miał na myśli, że osoba, której się to tyczy, jest łysa.
92
ten 25 z szeregu, nazwijmy 2x, kryjącego się jeszcze pod opaską koloru lilaróż w czarne paski 4 cm od spinki czy lustro liścia jest sufitem oka, podrzucam klucz Lilianie a ona wyprzęga swoje konie, zapina włos na dzwonek który nie rzuca cienia ta knajpa Mrs. Wargi jest całkiem, całkiem − mówię
Moja wewnętrzna Liliana ta moja wewnętrzna Liliana jedno oko ma spięte sierpem księżyca i czasami gubi zdumienie tak samo jak to robi podróż rozmawiam z tą moją wewnętrzną Lilianą na jedenastej atlantydzie jej głosu − mówi moja wewnętrzna Liliana o świecy klucza, która wypełnia lustrem swoje oko o słońcu liścia które wsiada na koń trzy razy miałem mojej wewnętrznej Lilianie za złe a teraz w tej właśnie chwili moja wewnętrzna Liliana bierze cyprys pod rękę i zamienia się w harfę która swój sen układa do snu
Wielkanoc W Café Sport w Katowicach ściskam rękę losu (pijana kelnerka całuje mężczyzn) pojęcie mityczne ale dzisiaj byłem na cmentarzu już jeden poeta amerykański Cummings mówił do ciebie po imieniu panie Śmierć (pijaną kelnerkę z zeschniętym kielichem w prawej ręce prowadzi druga do kierownika) dłonie Liliany jak białe gołębie płyną w powietrzu mówię stolikowi Wesołych Świąt
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
93
nie mogę być co prawda słowo jest kurtyzaną cyniczny (pijana kelnerka upuściła zeschnięty kielich) nie mogę być co prawda słowa oglądają same siebie cyniczny jest most z powietrza między mną a moją nie można mówić że ręka losu dziewczyną (w Wielką Sobotę Café S ort najdłużej otwarta ale oni też chcą mieć święto) nie mogę być co prawda słowa kończą masturbacją cyniczny między mną nie można mówić że ręka a moją losu już starożytni (pijana kelnerka śpiewa na wszystkich swoich włosach Alleluja)
Erotyk III (ona nadaje głosowi subtelną słodkość wtedy gdy ja i zdołałem jeszcze dostrzec że kiedy chowa tę drugą do) ale to dlatego że rękawiczki są między nami i nie tylko atrofia księżyca a swoje podróże zaczynam powielać ale dlatego że wszystko jest takie brutalne powiedziała gdy nie przyszła na umówioną wycieczkę bo przed dworcem stali oni i tak na nią patrzyli niebiescy ptacy przyśnili się Bogu już w siódmym dniu
94
Liliano co godzinę będę zrywał liść z drzewa i posyłał ci aż będziesz miała tak jak i ja swoją zieloną górę i włócznię swojego głosu rzucę na 153 km rozbije ci szybę w mieszkaniu tymczasem deszcz tubylczy zalewa moje serce ale to dlatego że rękawiczki między nami i tak ona po tym wszystkim nie ma mieć wykończonych nerwów (jedno oko to nawet wypadło jej i się rozbiło a drugie) i przyjechałem do niej na pięknym koniu i ucięty czwarty palec lewej swojej nogi zatknąłem za miecz powiedziała ty też czujesz do mnie żal Liliano przecież mówię do ciebie o kopercie błękitu dam głowę smutny cyprys wyrośnie mi w sercu
Lilianie C. G y nie rzyszła o klubu związków twórczych 4 lipca 1966 z owo u ulewy, bo o ro ze złamał się jej arasol
moja muzo nieprzybyła deszcz ci zalał prawe oko masz usta w rękawiczkach a ja mam ptaka za uchem ach gdzież ci się zapodziała szczoteczka do czyszczenia nóg nie martwię się o obłok i gwizdam wkładając dwa palce do oka
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
95
moja muzo oddzielona wyrwij sobie włos i jedź nim żwawo stawiam sobie krzyż na powiece tej równocześnie lewej i prawej
Walc żałobny mam w pięści proch no co wypadło się poza ramy stary niedźwiedź mocno śpi my się go boimy bo jak i nawet moja piękna złotowłosa obroża sypiam z różą choroby mówi do mnie o a ja i szyja moja pusta gotowa nie zawsze czerń lubiłem raz mi zakwitło oko i paznokieć u małego palca moja złotowłosa obrożo weź gwoździa o długości co najmniej 4 m 53 cm i przykuj mnie może znajdziesz go na Wyspie Pirata (o ile taka wyspa istnieje ale tu musisz już sama wziąć atlas zresztą możesz ją wyrysować na oceanie którejś z map) i 8 mm się obudzi to nas zje mówi do mnie ta róża choroby o mam w pięści proch i przyjdzie dzień że rozsadzę nim siebie (o tym że w czasie narkozy byłem w Australii i głaskałem kangura to bardzo przyjemne zwierzę)
96
Sarabanda łza mi siwieje już dawno nie spuszczałem jej ze smyczy liść księżyca który mi rósł w donicy prawej ręki więdnie z szybkością pięciu węzłów na 4 sekundy cień mi podaje konia jest ci w tym wcale do twarzy mówi mi na moje przedwczorajsze oko a gdzie moja złotowłosa obroża przychodzą Wanda Mariola piorą moje włosy nie są pedantkami − muszę dodać podają mi ptaki regularnie co rano głos mi czyszczą tylko raz je skarciłem tańczą tango z moją lewą nogą i co moja złotowłosa obrożo włóczni mojego głosu wyrzuconej w twoim kierunku (z kwiatem zamiast ostrza nie tu nie chodzi o zupełnie co) przeszkadzają obłoki za blisko podchodzą nawet próbowałem przekupić wyciągnąłem z butonierki moje berło ze źdźbła naturalnie nie określa mnie to że śniłem twoją jawę Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
97
moja złotowłosa obrożo przeręblo mojego oka postawię ci świecę tak oczywiście tylko że ty świecę słowa i list pożegnalny wyślę na adres twojej trzeciej piersi no ze słońcem żałoby moja złotowłosa obrożo a wiesz ta Mariola której matematyka jest w stadium szczątkowym ona raz przed radiem wrocławskim idealizowała perliczkę porównując ją z gęsią lub kaczką jej łagodność jej piękne pióro od którego kontemplacji wyłysiał pewien pan ale wreszcie stwierdziła że to samograj
Msza zegara jesieni wiem jak zwykle wyjmę z lustra swoją głowę ucałuję swoje usta ofiaruję sobie różę (włożę ją do ucha obojętnie do którego raz do tego raz do tamtego) wypiję herbatę zamieszam ją piórem zerwanym ze skrzydełek mojego pegaza któremu czasami zdaje się że jestem kobyłą zainspirowałaś mi trochę wierszy moja gwiazdo chodząca na szczudłach po niebie mojego dziesiątego oka (tak między nami za dużo ostatnio się mówi o róży ona też maluje paznokcie swojej lewej nogi pędzelkiem utkanym z kilku (dokładnie trzech i 2/50) cieni wczorajszego słońca a o jej sercu ile wspominano między poszczególnymi liśćmi plotki która swoje ogrody od pewnego czasu zaczęła brać poważnie)
98
tymczasem wskazówki twoich oczu idą idą wiosłują twoje włosy a ja ja widzę topór seledynowy i twoje usta które chciały jedną krągłą harmonijną kroplą do mnie spłynąć wyjmuję oto z mojego serca (czasem trzeba je odtworzyć wziąwszy wytrych sobie zza ucha) parę zeschniętych liści i posyłam ci z nich obrączkę niech ją ci zawiezie mój pegaz który jeździ na miotle wiem to atrofia kręć się kręć wrzeciono ukręcono łeb ptakowi w Ariadny ustach a ja ja widzę gilotynę miękką aksamitną (między moimi żyłami lata motyl podobno jedna kwitnie na niebiesko a inna nie ma pieczęci) wiem mój subiektywizm jest dniem który śni moja noc Liliano poślę ci mój uśmiech niech ci się zamknie obrączką na twoim palcu a ja ja wyjmę siebie z lustra napiję się z naczynia swojej krwi i swoją głowę uciętą ucałuję w usta trzeba tu jeszcze zmówić modlitwę robi to w tej chwili na razie krew jednej żyły nr Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
99
Lustro-sofista Teresie Monice K.
wskazówka obłoku przestawia swoje krzesła ale to nie wytłumaczenie i nie chodzi tu o słońce w ciąży miłość − to nie włos który zaświtał nam z głowy oto Miss Mona Lisa z cyprysem w oku i ręka z obrączką mgły Tereso masz rację ptak jest ironią bo apokalipsą zagraną jako missa pulcherrima Tereso masz rację fakt nie wiąże sobie liścia pod szyją Kło zko 1966
Leżę już w trumnie żołądek podchodzi mi do gardła − tędy nie wyjdziesz − mówię wtedy on do odbytnicy − tędy też nie − krzyczę − przespałem dzwonek − tłumaczy się a serce wyjmuje miecz z pochwy − czemu pan tak długo to trzymał − pytam (kiedyś byłem z sercem na ty) włosy rozpoczynają lot jako obłok tworzą niebo mojej trumny − trochę za późno − mówię ledwie mnie tolerują − przydałaby się jakaś pościel − myślę w życiu obchodziłem się zimno
100
Jabłko gwiazdy jeden palec zbuntował się przeciw mojej ręce z chorągwią ruszył na nią a ona co ona czmychnęła w przysłowie zatrzasnęła drzwi wywiesiła tablicę zły to tak, co własne gniazdo kala i słuchała tętentu palca narastającego a w mojej głowie lęgnie się okno wykluwa się ptak okna dziobem wyłupuje dziurę w czaszce jest to dla mnie trochę bolesne ale ja mam swoje metody ślinę swoją lubię podróżuję po niej stado sów-słów siedzi sobie na łodzi mojego języka każda(e) mądra(e) jest i lustrem a jeśli lustrem to i zegarem wiosłują wiosłują i hop obsiadło to stado moje serce − dobrze wam tu − pytam a każda(e) z nich trzyma robaka w dziobie milczą wietrzę wnętrze kładę dywany ścieram kurze a zegary nie biją nie biją hopsasa do lasa hopsasa do lasa moje oko taki dzielny rycerz wyśmienity jeździec zsiada z kulbaki − jedynie alkohol mi pomaga – powiada i zabiera się do umierania
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
101
− może cztery księżyce trzy cyprysy – mówię i zjada ono te cztery księżyce i trzy cyprysy można odetchnąć spokojnie się położyć w łóżku swojego ciała jak zwykle we śnie będę trzymał w ręce krągłe harmonijne jabłko swojej gwiazdy a noc wbija gwoździe wbija hebluje hebluje a łódź mojego języka przecieka przecieka
W oknie Z wazonu swojego słowa wyciągam sobie kwiatek swojej bajki wzeszedł księżyc nad kluczem zasnął nad nim − no to wreszcie się odkluczę – powiedział klucz i przystępuje do rzeczy − nawet z jabłkiem sobie poradzę − chełpi się wsunął się do snu księżyca cicho łowi sobie sowi księżyc zlany potem wskakuje cały w kindżał − ty nigdy nie będziesz moim lustrem − ty nigdy nie będziesz moim lustrem i klucz kluczy a ja wycieram się w ręcznik swojego ucha jeżdżę trochę na koniu mojej żyły nr 1 mimo to pewien paragraf mnie studiuje ptak choroby tłucze dziobem w korę serca puszczam mu strużkę krwi na odczepnego ale myślę
102
jak przytrzasnę go w sidłach mojego ciała da sobie własną głowę i da sobie spokój wyjdzie mi bokiem wtedy zaśpiewam
Galop wstaję z łóżka swojego ciała budzę oko ono odchyla firanki i całe bije we mnie mam krew niebieską przezroczystą muszę przyznać że jestem zachwycony cały świecę przechadzam się po swoim ciele od krzesła do krzesła ujeżdżam jedną rękę potem drugą podkuwam paznokcie aż trzeszczą skry cień moich ust pada na mnie obłoki potu płyną nade mną zatrzymuję się stoję na stole swojego dnia jedna ręka galopuje naokoło stołu − jakby usiłowała złapać swój ogon − śmieję się będę sobie tak stał na stole swojego dnia zawsze zdążę na prześcieradło własnej skóry
Olimp wchodzi mi muza poprzez lewą rękę zamykam sprawdzam haczyk ust
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
103
− moja muzo – mówię patrz słońce wywija się z lassa okna a kochanie niech wywinie się z lassa nas i niech spokojnie nad nami czuwa – mój jeden włos wyjrzał sponad wszystkich − ho ho ale muza − zdziwił się jeden z wodorostów w żyłach podpłynął mi do ust − dobra robota – szepnął muza mnie muzi gromadzi się sperma słowa napływa narasta wzbiera
Objazd królestwa słucham jak łopoce chorągiew serca jeździ się jeździ na rumaku swojego ciała ściana przykłada ucho jedna druga szósta kielicha jabłka jak nie ma tak nie ma wszędzie mokro trzeba się przesiadać mam ślinę niesymetryczną i zabieram się do podglądania Boga widzę że Bóg trzyma w ręce mysz niebieską − nie zaczynam się od zera − mówi Bóg wracam ściany mnie malują − spokój to farba – szepcą stado cytatów obsiaduje mnie lepi się w farbie ust − krra krra –
104
Dobranoc krew nie dochodzi mi do lewej ręki kto jej dyszel zatrzymuje ja ja zatrzymuję jej dyszel? to bardzo ładna rzecz być koniem w wozie własnej krwi sama nie chce? nie odpowiada jej? żąda lepszych warunków? położyłaby się i usnęła? a ja? też do spania? gdy mam co innego we krwi?
Psalm dzisiaj się zaczęło od któregoś tam już włosa który wykonał śpiew łabędzi na grzebieniu i poszedł w podłogi grzebień chuchnął poprawił sobie krawat − nie pamiętam – powiedział i miał wszystko w kieszeni a jeszcze przedtem słońce z dużą chorągwią − bum − przebiło okno i spaceruje spaceruje w pokoju (ale nie wie, że samo złapane na lasso okna) a ja zbój z nożem do rozcinania kartek swojego serca patrzę na ten nóż Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
105
i na mgłę dnia − nie będę przebijał nim pluskiew – mówię − rozkroję już teraz mgłę dnia – ptaki sekund obsiadły mi nóż fruwają spacerują po ostrzu i potem ta mgła dnia mgła a więc nic − hop − zjadła mi nóż (do wieczora wypluwała po kawałku zbierałem pilnie)
Pozytywizm głowa mojej myśli na moim stole − jak to jeść − pytam języka język odważny Indianin podchodzi tropi węszy a głowa myśli wystawia ze swoich ust most zwodzony klucza i zapala go sobie jak papierosa puszcza kłęby dymu z klucza-papierosa na mój język język wraca na tarczy rozebrany z głosu opasuje się śliną kładzie się do snu zęby-księżyce cicho obchodzą lekko opukują głowę myśli
106
krążą naokoło gdy się skoncentrują to dźgną głowa myśli łapie je wtedy w sieci swoich włosów plum plum i pali papieros-klucz wtedy wypuszczam gwóźdź oka długo ostrzę trenuję gwóźdź oka warczy zrywa się głowa myśli wysyła mu naprzeciw chmurę kataru swojego nosa chmura go owija przykłada się miękko do jego ostrza i gwóźdź mojego oka spowity płynie w tej chmurze − jak jeść tę głowę myśli – koń ucha cwałuje cwałuje jest już na stepie głowy myśli wychodzą z jego brzucha rycerze echa łapią na lasso pętają ja ciągle przed głową myśli − nie mam czym jej jeść – krzyczę płynę w swojej ślinie nurt szybki i spokojny coraz więcej śliny i coraz bliżej jestem rybą wpadam w usta głowy mojej myśli bo właśnie ziewnęła
Apologia idealizmu moje serce założyło niebieskie okulary słońce lilią i cień lilią a dzień staje się jabłkiem lilii trzymam więc jabłko lilii w swojej ręce pełno głosów szumu huku wokoło ale wszystko to staje się liliami Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
107
dzień − jabłko lilii w mojej ręce dojrzewa rumieni się − niemalże literatura piękna − mówię mucha jest także lilią niebieskie okulary mojego serca odbijają ogień wchodzę w słowo − lilię moje ciało jest poza moimi ustami moje serce w niebieskich okularach płynie przez powietrze mówi coś do mnie ja − słowo lilia rozchylam płatki
Pasowanie na wojownika siła otwiera drzwi mówi do klucza − ty zardzewiały gwoździu oddawaj głowę poszło to bez specjalnych oporów klucz tuż przed faktem otworzył jedno oko i powiedział − a kuku siła trenuje rękę − może podpiszemy układ − mówi ręka i chowa swoje źdźbła pod koc − no no − mówi siła i zabiera się do oka − won z powieką – krzyczy a oko pracuje pracuje i już dynda sznurkiem nowej powieki pochowała się siła w sobie w pokoju zatapia zęby w cytrynie swojego snu a ja sobie wyszedłem
108
Konfirmacja mówię głodowi − do widzenia bawię się w przerywanie telefonów zgarniam swoją krew wiadrami podlewam rękę staram się być na dystans z głodem nie będę jego Chlebem ale on maszeruje − nie mam ciała − krzyczy wystawiam za oko swoją muzykę wewnętrzną głodowi idzie ślina wychodzę mu naprzeciw z transparentem który zamieniam w białą flagę − daj mi ciało − woła głód − nie mam nawet gdzie spać – zamykam usta on dobija się podważa rygle wchodzi przystaje przed sercem które berła krwi nie wypuszcza dotyka berła sprawdza czy uścisk serca na tym berle dosyć mocny
Łaska nawiedzony chodzę po sobie jak po trumnie − jeszcze jeden gwóźdź − słyszę z góry piszę wiersz o zamkniętych okiennicach − na zdrowie − wypijam spirytus i patrzę jak kwitnie mi pięść (ale to mówię tylko dla ciebie który spodziewałeś się inne – lewa
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
109
Lawa urwałem głowie myśli kilka słów-włosów zrobiłem krawat zawiązałem lusterko ręki mi świeci ale ślina mi cieknie knebluję knebluję a już serce całe zalane i zamienia się w rybę − co z tą śliną − wznoszę tamę z obu rąk a ślina ma ptaka w ustach szantażuje mnie rzuca mi go pod nogi i tak bez serca kroję ją językiem zastyga przysiada na tylnych łapach lawa i lawa język-księżyc nad nią świeci tralala lala lala
Pauza sen kapie mi z palców biały anioł siedzi mi okrakiem na sercu i to jest mój dom potem jestem tiulem dom przenika przeze mnie tracę równowagę kwitnę różą w butelce czarnej kawy łyżeczką wiosłuję
110
Elegia krzyknąłem wszystkie moje żyły tu uformował się pokaźny oddział żył − dzień podał na talerzu wodorosty choroby – mówię żyły wybrały więc przewodniczącego a wodorosty zamulają zamulają co robić może drabinę z alkoholu i jeszcze na dodatek rozpalić ognisko spuścić sznury posłużyć się kukułką
Strumień spojrzałem na swoje ręce były przezroczyste jak woda (on spał gdzieś na łąkach) widziałem już swój pierwszy palec (on przebudził się nasłuchiwał) rysowała mi się cała ręka (on patrzył z zawiązanym wzrokiem) z dwiema rękami szedłem (on stał naprzeciw) z noży były jego ręce widzę cię przecież po źdźbło powiedział przynajmniej się zakryj Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
111
te ręce są moje odpowiedziałem podszedł do mnie i oberwał mi ręce tak jak się obrywa liście
Lustra ten o języku z płomienia wyciągnął do mnie rękę pokazał jak się chwyta na lasso mężczyzn o oczach tak szczerych i otwartych jak morza − przeklnij łagodność ptaków − powiedział − spokój w nożach jak spokój trawy – chwytałem na lassa mężczyzn o oczach tak szczerych i otwartych jak morza moja ręka stała się celniejsza od najszybszego łuku − zostaw mnie już samego – wrócił − przecież jestem tobą – − nie wiem jak wygląda moje serce – odpowiedziałem znów odszedł i znów wrócił pokazał mi swoją rękę była źdźbłem spadły mi usta z twarzy potem patrzyłem na swoją rękę aż zdjąłem oczy
112
Oswajanie demona bykowi z którym mam walczyć podsuwam delikatnie siano mój oddech był kiedyś płomieniem dużo miałem niewypałów tak właściwie to czytam − że nadchodzi era kobiet − w paru artykułach nawet powietrze − gdy otwieram rano okno − mnie rozgrzesza
Urodziny gody mojego cienia na stole z wodą sodową na szyi mam czerwony krawat serca przeglądam swoje 44 wiersze w których koń z pola gry będącego na urlopie robi do mnie oko (to kłamstwo że to ja robię oko do niego) piszę cień myśląc że złapałem cień za marynarkę przydałby mi się własny kildare pod skórą
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
113
Ewa Ferenc rowa zi wieczór oetycki Janusza Stycznia, Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu, 009, fot. K. Kuzborska
Urszula Benka oraz Janusz Styczeń & Stanisław Styczeń, Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu, 009, fot. K. Kuzborska
114
Janusz Styczeń Requiem dla nieśmiałego Prasowy debiut literacki, 1960 Spieszyłem się na wykład. Było późno. Przed budynkiem doleciał mnie odgłos kroków. Poznałem szpilki kobiety. Stukanie było szybkie. Miałem wrażenie, że biegnie, minie mnie obok i popędzi dalej jeszcze szybciej. Zatrzymała się, gdy stanąłem pod drzwiami. Odwróciłem się. Kobieta uśmiechnęła się i powiedziała: − No, proszę? wskazując ręką drzwi. Chwyciłem za klamkę. Drzwi były zamknięte. − Nie ma? − usłyszałem za sobą. Spróbowałem jeszcze raz. − Nie! − powiedziałem. − Nie ma − powtórzyła kobieta. Chwilę jeszcze stała, znowu powiedziała − nie ma, z jakimś zdziwieniem, że się z tego nie cieszę, i usłyszałem takt szpilek. Ale gdy przedtem takt był zdyszany, nerwowy, teraz przeszedł w swobodny, radosny, równy marsz. Zobaczyłem ją na następnym wykładzie. Już się rozpoczął, gdy w otwartych drzwiach pojawił się niebieski płaszcz. Poznałem ją. Koleżanka siedząca obok mnie zaczęła do niej machać ręką i pokazywać na wolne miejsce koło siebie, które było zarazem wolnym miejscem przy mnie. Przybyła uśmiechnęła się, podniosła brwi do góry jakby zdziwiona, że tak już późno, albo że potrafiło się jej coś takiego przydarzyć jak spóźnienie. Szybko zdjęła płaszcz, powiesiła go na klamce okna, podeszła do rzędu, w którym siedziałem, i powiedziała: „przepraszam”. Wszyscy się podnieśli, ona szybko przecisnęła się, zbliżyła do mnie, powiedziała raz jeszcze „przepraszam”, musnęła mnie sukienką i swoim zapachem, usiadła i powiedziała coś koleżance. Obejrzała się wokoło, jej czarne tęczówki skakały z jednego położenia w drugie nie jednym, ciągłym ruchem, ale tak, jak się skacze na jednej nodze. Potem wyjęła zeszyt, pióro, tęczówki zatrzymały się jak gdyby zmęczone i zabrała się do słuchania i notowania. Serce biło mi szybko. Nie chciałem, żeby się do mnie odezwała, póki mi się serce nie uspokoi, bo odpowiedziałbym drżącym i nieswoim głosem, wyszłoby nie tak, jak bym chciał. Zacząłem myśleć o wykładzie, ale nie udało mi się nigdy schwytać całego zdania, zawsze tylko początek, połowę lub co najwyżej trzy czwarte. W jej zeszycie również zapisanych było kilka linijek, ona sama pochyliła się do koleżanki. Nie chce mi się myśleć, usłyszałem, potem przestała szeptać, oparła się o ławkę, słuchała, ale od czasu do czasu znowu coś szeptała. Mnie serce już tak nie biło i słuchałem wykładu. Chciałem jeszcze być w stanie wewnętrznego napięcia, jakie miałem podczas „planów” i przed samym wykładem, ale coraz więcej notowałem, samo mi to teraz wpadało do ucha, jakby mimo woli. Spoglądałem kątem oka na nią. Nie odwracała się i czytała „Przekrój”. Zauważyłem, że patrząc na nią, brwi mam na pewno nieco ściągnięte, a dolną wargę skrzywioną tak, jakbym Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
115
zaraz miał się uśmiechnąć, ale tego wtedy sobie nie uświadomiłem, dopiero po wykładzie, w czytelni, kiedy jej już nie widziałem. Siedziałem nad książką, gdy powiedziała. Przepraszam, czy może pan się przesiąść na moje miejsce − tu pokazała numerek − a ja bym tu usiadła. Kolega – wskazała na mojego sąsiada przy stoliku − ma książkę, o którą mi chodzi. Będziemy razem czytali. Poruszyła wesoło brwiami i uśmiechnęła się, tworząc przez cofnięcie dolnej wargi trójkącik taki, jakim jest listek koniczyny lub płatek kwiatka bzu, jakby przepraszając tym uśmiechem za ową prośbę i dając mi od razu do zrozumienia, że sprawa jest bardzo prosta. Powiedziałem swobodnie: − Proszę bardzo. Niech pani czyta – uśmiechnąłem się, wstając. To spotkanie − nazywałem to spotkaniem − wywołało znów „plany”, tym bowiem słowem wyrażałem przesuwające się przez świadomość obrazy jej i siebie, uprzejmego, dowcipnego, „zagadującego” ją, śmiejącą się trójkącikiem ust, podobnym do listka koniczyny czy kwiatka bzu, wtedy jeszcze „plany” były pomyślane tak, abym mógł je wykonać, nie jak późniejsze marzenia, nieliczące się z faktami. Wpatrywałem się w nią na wykładach, zwykle siedzącą parę ławek przede mną i zawsze najpierw w myśli układałem słowa, którymi się do niej zwrócę, ale zaraz miałem uczucie, jakby to odezwanie się do niej było przekroczeniem jakiejś bariery, która w miarę wahania rosła i której w końcu nie przekraczałem. Zrobiłbym to na pewno, gdyby to było niespodziewane − tak, żebym nie miał czasu pomyśleć − uzmysłowiłem sobie później, po tym kole, a może nawet jeszcze w tym kole oczekiwań i pustki, przyjemnych oczekiwań, wypełnionych świadomością, że będę ją widział, i nadzieją, że coś się stanie, pustki po oczekiwaniach i znów oczekiwań, gdy zbliżał się dzień, w którym miałem ją widzieć na wykładzie. Pamiętam, jak wyobrażałem sobie wtedy siebie i ją w samochodzie. Ja za kierownicą. Ona coś mówi. Zwiększam szybkość. Ona krzyczy: − Już wystarczy. Zmniejszam, a ona patrzy na mnie z podziwem. Ma już wysiadać. − Za taką jazdę należy mi się od ciebie jakiś upominek – mówię. Ona uśmiecha się, wyciągając usta w trójkącik. − Jeszcze ci go kiedyś dam. Chce wysiadać. Ale ja ją obejmuję i mówię: − To ja sobie sam ten upominek odbiorę. Wtedy miałem ją pocałować. Cieszyłem się, jakby to było naprawdę. Pomyślałem, że teraz zawsze mogę być w ten sposób szczęśliwy, w każdej chwili mogę sobie wyobrazić jakąś rozmowę czy spotkanie z nią, nawet w takich warunkach czy okolicznościach, w jakich w rzeczywistości nigdy bym nie mógł spotkać. Teraz wiem, to też była pomyłka. To może nawet nie była pomyłka, to były już wspomnienia. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to wspomnienia, ale to jednak były one, wspomnienia zostające po szczytowym punkcie miłości, nieodbytej wprawdzie w rzeczywistości, ale istniejącej w pełni w moim umyśle. Bo ten szczytowy punkt nastąpił wreszcie.
116
Wyobrażałem sobie ją w zielonej sukience, z wielkimi czarnymi kwiatami u dołu, sukience na sztywnej białej halce − i siebie, obejmujących się i leżących na czymś, co w marzeniu jest ciemnością, a dotąd zawsze zatrzymywałem się na chwili pierwszego pocałunku, samej krótkiej chwili tego długiego, trwającego miesiące pocałunku. Ale nawet i teraz nie wyobrażałem sobie dokładnie jej ud czy piersi, tylko sam moment obejmowania − samo szczęście, zielone od tej jej sukienki. Przypominam sobie ten wieczór, kiedy przechadzałem się w parku i zatrzymałem się, patrząc z oddali na pędzące ulicą samochody. Odprowadzałem wzrokiem te ciemne owalne grudy metalu do wielkiego bloku na prawo, za którym znikały, i przenosiłem wzrok z powrotem na lewo, śledząc od początku, nieustannie zaczynający się i kończący ruch, który wydał mi się upostaciowaniem czasu, jakby wystarczyło tam podejść i dotknąć tego pędzącego węża, jakim stąd wydawały się auta − węża ciągnącego się w smugach reflektorów, będących niby jakimś gazem broniącym doń dostępu. Te auta jakby zabierały w przeszłość moje spojrzenia, myśli, po kolei moje teraz. To jest nieustanny ruch odchodzących atomów mojego życia − pomyślałem wtedy. Uczułem spokój. To z nią też przeminie. Nie chciałem, żeby już przeminęło, ale ucieszyłem się, że przecież kiedyś przeminie.
Janusz Styczeń jako juror Turnieju Je nego Wiersza, organizator: SPP Kawiarnia Mleczarnia, Wrocław 011, fot. K. Kuzborska Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
117
Janusz Styczeń Pragnę, by wiersz był widzialną stroną niewidzialnego Preferuję poezję indywidualistyczną, która mówi przede wszystkim o pojedynczym człowieku w jego zderzeniu ze światem, innymi ludźmi, miłością, śmiercią, ciemnością istnienia. Nigdy nie fascynowała mnie poezja społeczna, polityczna. Może dlatego, że zawsze źle czułem się w grupie, w zbiorowości. Lubię mówić o poezji słowami: piękno, mrok, dziwność, niesamowitość, dzikość, liryzm, tajemnica, wieczność, sen itp. Wydawać by się mogło, że to jest pewien tradycyjny stereotyp mówienia o poezji, ale te słowa stanowią jakby wieczną Biblię mówienia o poezji. Przechodziłem w swojej poezji różne epoki, uznawałem się za przynależnego do różnych nurtów poetyckich, od awangardy i surrealizmu począwszy. Obecnie uwolniłem się od wszelkich teorii artystycznych, potrafię fascynować się poetami piszącymi w bardzo różnych poetykach. Pragnę wyrazić to − co mroczne, nieznane, tajemnicze w miłości mężczyzny i kobiety, to − co doprowadza kogoś do śmierci, to − co sprawia, że los człowieka wypełnia się właśnie tak a nie inaczej, to − co umarły przekazuje żyjącemu. Pragnę, by wiersz był widzialną stroną niewidzialnego. Bywam nazywany poetą księżycowym, co bardzo mi odpowiada. Księżyc jest dla mnie ukojeniem, ocaleniem po męczarniach światła dnia, czasami tylko księżycowi można się zwierzyć. I on wysłucha, a nawet pomoże.
Aleksan ra Zasę a rowa zi wieczór autorski Janusza Stycznia − Otchłań Czasu DCF Domek Romański we Wrocławiu, 6 kwietnia 2007, fot. K. Kuzborska
118
Janusz Styczeń Od Faulknera uczyłem się, jak oswajać grozę Poezja ma coś z Czasu. Tak jak Czas − dokonuje interpretacji przeżyć, zdarzeń, uczuć. Dopiero po Czasie wiemy, co tak naprawdę zdarzyło się, co tak naprawdę przeżyliśmy. Poezja mówi tak jak Czas. Co znaczyła dana sytuacja, czym było dane przeżycie, czym nadal jest. Poezja jest jak wspomnienie: wydobywa ukrytą istotę zdarzeń, sytuacji, uczuć. Wychowałem się na prozie Williama Faulknera (1897-1962). Był to mój pisarz kultowy, chociaż wtedy nie używano takiego określenia. Otchłań, w jakiej się znajdowałem w młodości, zobaczyłem zinterpretowaną w jego prozie. Zafascynowany byłem Azylem (1957). Bardzo lubiłem także Sartoris (1929), Dzikie palmy (1939), Światłość w sier niu (1959). Przez długi czas nie umiałem sobie wytłumaczyć magii oddziaływania na mnie Azylu, bowiem nie wiedziałem, że właśnie w tej powieści znalazłem klucz do siebie. Od Faulknera uczyłem się, jak oswajać grozę, jak interpretować moją indywidualną grozę, umieszczając ją na uniwersalnym obszarze świata i czasu. Jest poznanie poprzez księżyc i poznanie poprzez słońce. Bliższe jest mi poznanie poprzez dystans, melancholię, wszystkowidzący mrok − wszystkowidzący, ponieważ mrok. Poznanie poprzez słońce często oślepia. Moim malarzem kultowym jest malarz niemieckiego romantyzmu: Caspar David Friedrich. Jeden ze swoich tomików nazwałem tytułem obrazu Friedricha: Mężczyzna i kobieta atrzą na księżyc. Na obrazach Friedricha postaci ludzkie pokazywane są od tyłu, ich twarze są nieznane, ci ludzie − przeważnie pojedynczy, czasami we dwoje, swoimi nieznanymi twarzami − wpatrują się w księżyc, mrok, morze, jakby się wpatrywali w niewytłumaczalne fantomy swojego Przeznaczenia. Sam jestem jakby jedną z postaci z obrazów Friedricha. Z twarzą niewiadomą dla czytelnika − który mało co o mnie wie, albo nic. Niekiedy z niewiadomym obliczem, także dla siebie − wpatruję się w fizyczne i widzialne ciała tajemniczych symboli Przeznaczenia, Czasu, Miłości, Śmierci. Przez całe życie towarzyszyły mi powieści Jamesa Joyce'a (1882-1941) Portret artysty z czasów mło ości (1916) czy Ulisses (1922). Monolog wewnętrzny Ulissesa był głębinowy i nowatorski dla literatury XX wieku. Opowiadania ze zbioru Dublińczycy (1914) to arcydzieła Joyce'a, do których chętnie wracałem. W 2008 roku odbyłem podróż do Irlandii, by móc nacieszyć się atmosferą miejsc, które były bliskie pisarzowi. Odwiedziłem w Dublinie m.in. Centrum Jamesa Joyce'a i Muzeum Joyce'a. Zachwyciłem się Dublinem, klimatem miasta. Spacerowałem uroczymi uliczkami, siadywałem nad rzeką Lifey. Wspominałem Joyce'a i jego dzieła. Odczuwałem jego obecność. Czas zwolnił. Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
119
Janusz Styczeń rzy moście na rzeką Lifey, Dublin 2008
Katarzyna Jarosz-Rabiej ( oetka) i Janusz Styczeń przed pomnikiem Joyce'a przy Earl Street North w Dublinie, fot. Agnieszka Haupe
120
Janusz Styczeń Modele równoległe Tajemnicy6 Magritte pisał, że w swoich obrazach przedstawia myśl absolutną, myśl, której sens jest niepoznawalny, tak samo jak sens świata. Taką myśl absolutną widać w obrazach Złotnickiej. Myśl absolutna jest widzialna tylko jedną swoją stroną, dlatego też obrazy przedstawiające myśl absolutną, nie są ilustracjami, ale kreacjami. Obrazy takie znajdują widzialny ekwiwalent nieznanego. Obrazy Złotnickiej często mają daleką perspektywę, jak obrazy włoskiego Renesansu. Są obrazami powstałymi we wszystkich wiekach, w XV we Włoszech, i pod koniec XX we Wrocławiu, a także w wielu jeszcze tajemniczych miastach, w różnych wiekach. Są to obrazy obrazów, śniące się wszystkim, którym przeznaczenie nagle objawia swój sens. Działają jak magia. Można z nich czerpać pozytywne energie i pod tym względem zdają się być niewyczerpane. Dzieła przywracają harmonię całej skomplikowanej naturze naszego „ja”.
Burza, 1994, olej, płótno, 55×38, fot. Cz. Chwiszczuk
Bardzo istotnym obrazem Złotnickiej jest Burza. Zachwyca senna w swojej precyzji geometria tego obrazu. Drzewa tutaj wyglądają tak jakby to były pojedyncze gigantyczne liście, jednokolorowe. Rzucają one cienie, i w cieniach ich listowie jest bogatsze w kolory, kolory jesieni, brązy w różnych odcieniach. Na obszarze cieni ujawnia się bogactwo duszy tych drzew. Do granicy horyzontu obraz ma charakter idylliczny. 6
Tekst Janusza Stycznia ukazał się w katalogu Eulalii Złotnickiej Malarstwo, towarzyszącym wystawie malarstwa. Wrocław, listopad 1998. Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
121
Nastrój idylli podkreśla także osiedle małych baśniowych domków. Burza jest za horyzontem. Jakby zawsze za horyzontem codzienności czaiła się burza, niewiadoma, z jakimś swoim nieprzewidywalnym demonem, nieprzewidywalnym kotem z samego środka labiryntu, labiryntu całkowicie metafizycznego. Codzienność ma światło przedburzowe, pozornie idylliczne, odwracające uwagę od czającej się burzy. Kot zawsze ma coś z codzienności, ale oprócz tej codzienności w kocie jest nieprzewidywalność. Kot czającej się za horyzontem burzy jest nieprzewidywalny gigantycznie. Ten pozaczasowy kot jest tajemniczym bóstwem burzy, w jego oczach i uszach można spostrzec zapowiedź błyskawic, ale obok kota jest widoczna tęcza. Zapowiada ona nowe odrodzenie po burzy, nową integrację po burzliwej dezintegracji. A więc kot jest nie tylko gigantyczną groźbą, ale i zapowiedzią równie gigantycznego odrodzenia. Jakby kot sam nasłuchiwał tego odrodzenia, jakby nasłuchiwał odrodzenia, nim jeszcze stanie się burza.
Opoka, 1991, olej, płótno, 100×80, fot. Cz. Chwiszczuk
Przed tym ołtarzem nie ma kapłana. Może widz będzie tutaj kapłanem, Jak istotna jest interpretacja symboli w malarstwie Złotnickiej, uświadamia nam obraz Opoka. Intryguje tutaj patrzącego dziwny ołtarz, usytuowany we wnęce okiennej, za którą rozciąga się łąka z pasącym się białym koniem. Jest to wizja raju, a może jedynie marzenie. Na parapecie tej wnęki okiennej są święte atrybuty mszy: kielich z winem-krwią, święte ciało nie w postaci hostii, ale bochenka chleba, biała stuła, jakieś tajem-
122
nicze drobiazgi. W górze unosi się wizja tego kielicha, może jego dusza. Po obu stronach duszy-kielicha unoszą się wizje murów, barier, ścian. Czy w górze nie znikają mury, bariery? Może mury i bariery też mają swoje dusze. Z jednej strony ołtarza, po murze pnie się bluszcz, symbol nieśmiertelności i wierności. Ślady bluszczu są także na wizyjnych murach w górze, w niebie. Występuje tutaj realizacja starej zasady: jak na ziemi, tak i w niebie. Czeka na nas niebo takie, jakie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Widz może patrzeć z dystansu na swoje marzenie o życiu wiecznym, i może widzieć to marzenie jako niezwykłego białego konia. [...]
Eulalia Złotnicka, Amazonka, 1983, akwaforta 37/50 Dedykacja: Januszowi Styczniowi – Staremu-Nowemu Znajomemu, tworzącemu na tej samej fali, z wyrazami sym atii − Eulalia
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
123
[...] Nagrodę Literacką Czterech Kolumn odbierze skromny wrocławski poeta Janusz Styczeń. [...] W tym, co pan Janusz pisał, zawsze był osobny, odporny na mody i koterie. Nie bawił się w lingwistyczne eksperymenty, ale kąpał swoje wiersze w onirycznym albo surrealistycznym sosie z odrobiną szaleństwa. Przed laty rozbroił mnie fragment wiersza z tomiku Rozkosz gotycka: włosy uniosły mnie i szybowałem ookoła okoju, mój ługo is unosił się rze e mną i isał sam siebie. Budował brawurowo symboliczne obrazy z egzystencjalnym piętnem7.
7
Krzysztof Kucharski, Poeta w sa zie, „Gazeta Wrocławska”, 29 sierpnia 2008.
124
Kazimiera Kuzborska Pani Wyrocznia kontroluje Czas Debiut poetycki Stycznia to tomik Kontury (1966). Tę datę przyjęliśmy jako początek kariery poetyckiej, rozpoczynającej obchody Złotego Jubileuszu, mimo iż wcześniej publikował wiersze w pismach literackich. Natomiast pierwszy napisany tom wierszy to Lustro-sofista, wydany jako drugi (1969). Był − z pewnością − dużym wydarzeniem w świecie poezji, sztuki wyjątkowej, muzy doskonałej acz kapryśnej i nie zawsze wiernej. Poezja Janusza Stycznia uznawana jest rzez wielu krytyków za je yną świa omą kontynuację rogramu surrealistycznego w ogóle, a jego oetycka taktyka – z aniem niektórych ba aczy literatury – wskazuje na chęć poety do stworzenia nadrealistycznego ogniwa poezji polskiej 8. Skrajna i swoista meto a twórcza Stycznia ujawnia się mię zy innymi w niezwykłym świecie rze stawionym, który jest kom ilacją rze miotów, fenomenów, rocesów, z arzeń i i ei. Świat ten tworzy la wierszy Stycznia aurę ziwnych słów, owtarzających się z obsesyjną konsekwencją ojęć, które reten ują o miana symboli, za ożyczonych w użym sto niu z mo ernistycznej „rekwizytorni”9. Nagroda Literacka Czterech Kolumn przyznawana jest poszukiwaczom i odkrywcom, czyli tym, którzy ( arafrazując Blaise’a Cen rarsa) mają o wagę iść aż o końca horyzontu − za zieła oetyckie i prozatorskie (narracyjne i eseistyczne), na isane w języku olskim, tj. za konkretne książki lub za całokształt twórczości10. Janusz powiedział mi przed laty, że od młodości pragnął być poetą. Wyraził kiedyś życzenie: Mogę być bie ny, ale chcę być oetą. Życzenie spełniło się dokładnie. Poeta do dziś nie może pozwolić sobie na więcej niż dobra kawa, ulubiona lektura i fascynacja sportem. Poetą jest znakomitym. W tym kontekście otrzymana Nagroda Literacka Czterech Kolumn (s. 123) potwierdza, iż należy do tego wąskiego grona artystów, którzy mają o wagę iść aż o końca horyzontu. Zawsze był wierny swoim marzeniom, szedł aż po kres. Po kres poetyckiej metafory, po kres wyobraźni odbiorcy, po kres wierności sobie – contra spem spero. Kontury to zapowiedź nowych światów poetyckich, odkryć niezwykłych przeplotów jawy i snu, poszerzających granice wyobraźni, granice słowa poetyckiego, granice projekcji myśli, np. Poranek biały ptak okna przystanął przed łóżkiem szelest w twoich oczach jak ci się spało M. Baranowska: Surrealna wyobra nia i oezja. Warszawa 1984, s. 309. O. Stokłosa: Janusz Styczeń – Surrealistyczny poeta symbolu. 10 Poeta otrzymał Nagro ę Literacką Czterech Kolumn za twórczość poetycką (2008). Fundator: Stanisław Pasternak (1937), historyk sztuki, poeta, prozaik, lotnik; pasternak.art.pl. 8 9
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
125
niepotrzebnie pytam wszystkie sprzęty w pokoju zmieniają się w drzewa twoich snów przeciągasz się w twoich żyłach zamiast krwi szemrze trawa przysiadł w pokoju srebrny motyl lustra szumi baobab szafy Styczeń przeczuwa i zapowiada swoją wielkość w tomiku Lustro-sofista (s. 86): jestem tronem który oi się u ró ła, a zarazem potwierdza gotowość bycia samotnym – biorę swoją samotność […] aruję o słońcem samotności o aję się jej – za cenę uznania, za cenę bycia autsajderem. Jest świadomy nowej drogi życiowej, ważnej i oczekiwanej, dającej władzę nad słowem: unkt zero jestem berłem samego siebie (Akt, s. 87). Tom skrzy się od surrealistycznych zwrotów, metafor. Poeta bawi się słowami, skojarzeniami, zmienia sensy i konotacje: bę ę mówił z tobą takami. Przestrzeń nie ma odległości: księżyc w a nie mi o ust. Czas jest projekcją zdarzeń, zdarzeń wręcz niewyobrażalnych, możliwych tylko w poezji. Styczeń konstruuje fabuły spójne, syntetyczne, niedookreślone, zaskakujące – doskonałe, np. Ślina (s. 88) kiedy będę jadł gwiazdy w 2 minuty 27 sekund po właściwym podwieczorku listonosz z numerkiem słońca na daszku poczęstuje mnie wiadomością o rewolucji jakiej dokonały promienie w moim oku tym które jest i czwarte i szóste wtedy będę mówił z tobą ptakami muzo o połamanych paznokciach i także liście prześlę belce w twoim oku [...] Poeta posługuje się niczym nieskrępowaną projekcją surrealistyczną, bawiąc się sytuacją, kreując sceny z jednym bohaterem akcji wśród rekwizytów własnej wyobraźni, np. Galop (s. 102) wstaję z łóżka swojego ciała budzę oko ono odchyla firanki i całe bije we mnie mam krew niebieską przezroczystą muszę przyznać że jestem zachwycony cały świecę przechadzam się po swoim ciele od krzesła do krzesła
126
ujeżdżam jedną rękę potem drugą podkuwam paznokcie aż trzeszczą skry Janusz Styczeń kreuje własny o rębny oetycki świat, wyjątkową autonomiczną rzeczywistość: wyśnioną, stworzoną z sennej materii i zbu owaną na zasa zie konstrukcji snów, o zwiercie lających najintymniejsze zakątki wnętrza o miotu lirycznego 11. Ostatni spektakl (s. 26) jej biała bluzka ma rozcięcie i jest niezapięta, nie zasłania całych piersi, jedną swoją częścią piersi wyglądają zza bluzki, jakby ostatni raz chciały popatrzeć na widzów [...] kobieta stara się żyć tak jakby była zdrowa, tak samo nie może spać w nocy, i budzi się koło południa, tak samo trzyma się marzeń w chaosie dnia, tak więc zaraza staje się podobna do zdrowia, tylko o wiele prędzej się umiera i Śmierć zabiera piękno, a nie starość, śmierć nie zawsze sobie pozwala na realizację swojego tajemnego marzenia: zabrać piękno, a nie starość We wrześniu 2016 roku ukazały się utwory Janusza Stycznia w piśmie „Новая Польша”12. Leszek Szaruga w tekście W księżycowej oświacie tak pisze o poezji Stycznia: [...] To oezja czer iąca z tra ycji słabo w polskiej liryce obecnej – z oetyki surrealizmu z jej ółsennymi owi okami, ozwalającymi łączyć to, co realne z wyobrażonym. W oezji Stycznia rzejścia mię zy jawą i snem, ale też mię zy życiem i śmiercią są łynne i niepochwytne, status obrazu zaś wyznaczany jest nie przez racjonalny orzą ek, lecz rzez siłę artystycznej kreacji. [...] Erotyzm jest tu siłą s rawczą wszelkiej egzystencji, jego zaś o świa ome o ziaływanie determinuje s osób o czuwania świata jak choćby w wierszu „Białe noce”: zamiast dziewczyny mieć jej postać we śnie, zamiast życia mieć nocny księżyc życia [...] W oświacie tego „nocnego księżyca życia” kontury świata zacierają się, tracą swą wyrazistość, ale je nocześnie na ają mu sens magiczny – tym bar ziej że rzywołuje Styczeń w swych utworach stare, zakorzenione w ra awnych formułach symbole, takie jak ogień czy róża 13. Rafał Kuleta, Janusz Styczeń i autonomiczna „rzeczywistość” snów, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego. Prowadzi badania naukowe nurtu nadrealistycznego w poezji polskiej XX-XXI wieku oraz nurtu surrealistycznego na świecie. Jest jednym z prekursorów nowego gatunku literackiego w Polsce: bizarro-fiction, zwanego też avant-punkiem albo neosurrealizmem. 12 Януш Стычень, Стихотворения, перевод: Анастасии Векшиной [w:] „Новая Польша”, 9/2016, http://novpol.org/ru. 13 Лешек Шаруга, В лунном свете | Leszek Szaruga, W księżycowej oświacie [w:] „Новая Польша”, 9/2016, http://novpol.org/ru/E17s72wn-/V-lunnom-svete. 11
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
127
Oto jeden z zamieszczonych w miesięczniku wierszy Stycznia. Девушка, которой нравится его галстук14 люблю, когда ты теребишь мой галстук, хочешь освоить узел, распутать узел, я и сам − тоже такой узел, у вас галстук кровавый, как жизнь, всегда приходите в этом красном галстуке, во мне самом нет жизни, хочешь сперва освоить мой символ – начни с освоения меня самого, посмотрела на часы, опаздывает, и мне тоже пора − он застегнул пиджак, последний раз посмотрел в огонь, темнеющий в ее каштановых волосах, она не взглянула на узел галстука, пока, пока, пошли в разные стороны, мужчина коснулся галстука Pismo „Новая Польша” ukazuje się od 1999 roku, promując m.in. poezję polską, której towarzyszą interesujące teksty uznanych krytyków. W sposób celny acz dowcipny i serdeczny opisał Stycznia przyjaciel – Rafał Wojaczek15 w utworze Notatki do opisu Januszu Stycznia Janusz Styczeń imię i nazwisko ojciec i matka zdaje się także brat czy dwu dokładnie nie pamiętam spytam przy okazji ukończone studia wyższe wydział humanistyczny filologia polska magister to brzmi nie najgorzej choć zdaje się Janusz o to nie stoi może w skrytości debiut prasowy 1960 „Odra” Wrocław nakładem Ossolineum dwie książki 1966 i 1969 tytuły w Roczniku Bibliograficznym autor w Związku Literatów 14 15
Dziewczyna, która lubi jego krawat, s. 67. Rafał Wojaczek (6 grudnia 1945 Mikołów − 11 maja 1971 Wrocław) skończyłby właśnie 71 lat, a już od 45 nie ma go wśród nas. Jest w naszej pamięci.
128
Janusz Styczeń rocznik 1939 spod Strzelca jednak zdolność do służby wojskowej żadna albo w wysokim stopniu ograniczona poeta czyż nie brzmi to niezdrowo Janusz Styczeń wzrok słaby wzrost średni włosy blond oczom się dobrze nie przyjrzałem dochody marne od czasu do czasu tu i ówdzie zatrudniony od czasu do czasu tu recenzja ówdzie wieczór autorski Janusz Styczeń nie jest pijakiem jak ja Janusz Styczeń nie jest łajdakiem jak ja złodziejem chuliganem Janusz Styczeń może tylko kobietą jest jak ja16 Pożycza mi pieniądze stawia kawę 16
Kiedyś mnie podejrzewał, że piszę wiersze o nim na drzwiach wychodka w empiku, oczywiście była to nieprawda. Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
129
dużą z podwójnym cukrem rozmawia ze mną o tym i owym np. o Bogu gdy jestem pijany też się mnie nie wypiera zresztą nie wiem nie pamiętam Janusz Styczeń którego fotografię ukradłem onegdaj z tableau wystawionego z okazji i postawiłem sobie na biurku by − gdy pracuję – przed oczami zawsze mieć obraz prawdziwego pisarza Janusz Styczeń imię i nazwisko duch i dosyć mdłe ciało grube okulary wyalienowany obecny śmieszny poeta − sam o sobie tak mówi − śmieszny poeta grał ze mną w ping-ponga i wygrał raz ja wygrałem Styczeń Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik
130
Listopad Grudzień i znowu Styczeń cóż już wszyscy znają trzynastu najlepszych poetów Wrocławia Janusz Styczeń ten znakomity Styczeń zarzygał lokal napisał reportaż ogłosił opowiadanie o życiu intymnym wiem mało nieprawdaż M. że mało Ewo w jego raju wewnętrznym kurwo w jego wewnętrznym burdelu Niech nikt nie pyta czy nie widziałem gdzieś Stycznia bowiem nadchodzi uwaga uwaga nadchodzi Janusz Styczeń chwieje się dyszel krwi w długim płaszczu w wysokiej futrzanej czapie z teczką nadchodzi
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
131
Głównym celem wydania Pani Wyroczni jest przypomnienie czytelnikom poezji Stycznia – szczególnie wczesnej. Część pierwsza Tajemnice Czasu to wiersze, które poeta pisał w latach 1970-2010, a które chronił przed światem jak relikwie, jak tajemnicę, jak wyraz pragnień, oczekiwań, niespełnień, marzeń. Publikowane są po raz pierwszy. Część druga Światy tajemne zawiera wiersze ukazujące się tylko w pismach artystycznych i w prasie literackiej w latach 1960-2016. Od lat nie ma w bibliotekach ani na rynku księgarskim wczesnych tomików Janusza. Nawet poeta nie ma kompletu swoich książek. Stąd teksty z Lustra-sofisty − pierwszego zbioru wierszy surrealistycznych, opublikowanego jako drugi, ale jak sprawdziłam − nieznanego już nawet pisarzom i krytykom średniego pokolenia. Najnowszym tomikiem pragnę przypomnieć o Styczniu, o jego poezji, której nie zna najmłodsze pokolenie czytelników. Odchodzą także przyjaciele-pisarze: Ernest Dyczek (1935-2014), Feliks Netz (1939-2015), którzy mogliby opowiedzieć o poezji szczególnej, o poecie wyjątkowym, o człowieku bezkompromisowym. Ludzie odchodzą. Czas odchodzi. Pani Wyrocznia kontroluje Czas ziemski.
Literaci: Jerzy Pluta (1942), Mieczysław Machnicki (1943) i Janusz Styczeń fot. Ernest Dyczek
132
Kazimiera Kuzborska z Januszem Styczniem, DCF Domek Romański Wrocław, 6 kwietnia 007, fot. Przemysław Kuzborski
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
133
Nota o poecie Janusz Styczeń − poeta i dramaturg − urodził się w 27 listopada 1939 roku w Biadolinach Szlacheckich, województwo małopolskie. W latach 1940-1945 mieszkał z mamą w Borzęcinie u Dziadków Obłąków. Ojciec w tym czasie działał w strukturach Armii Krajowej, odwiedzając żonę i syna. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim Wydział Filologiczny (1962). Promotorem pracy dyplomowej Kształt sentymentalizmu w poezji Ignacego Bykowskiego był prof. Władysław Floryan (1907-1991). Styczeń debiutował opowiadaniem Reqiuem la nieśmiałego w „Odrze” (1960). Współtworzył m.in. z Ernestem Dyczkiem, Jerzym Plutą, Bogusławem Kiercem (1943) grupę poetycką Ugrupowanie 66, założoną na jednej z Kło zkich Wiosen Poetyckich. Pierwszym opublikowanym tomikiem Stycznia były Kontury (1966). Do Związku Literatów Polskich został przyjęty w 1969 roku po opublikowaniu drugiego tomiku Lustro-sofista, bardzo wysoko ocenionego przez Tymoteusza Karpowicza. Od 1989 należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka we Wrocławiu od 1946 roku. Tomiki poetyckie Furia instynktu, 2011 Zamarznięty łabę , 2007 Melancholii symboli, 2003 Wieczna noc miłosna, 1999 Groza wtajemniczenia, 1996 Poezja mroku, 1995 Liście księżyca, 1989 Mężczyzna i kobieta atrzą na księżyc, 1989 Wiersze wybrane, 1984 Trujące iękno, 1982 Wi zialne ciała tajemnicy, 1982 Rozkosz gotycka, 1980 Ten najżarliwszy seans s irytystyczny, 1975 Boski paragraf, 1971 Lustro-sofista, 1969 Kontury, 1966 Dramaty Echnaton i inne dramaty, 1982 Uśnij snem morskim i inne ramaty, 1977 Utwory Stycznia publikowane były w pismach artystycznych i prasie literackiej, m.in.: „Akcent”, „Akapit”, „Arkusz”, „Dialog”, „Format”, „Kwartalnik Artystyczny”, „List Oceaniczny” (Kanada), „Nurt”, „Nowy Nurt”, "Migotania, Przejaśnienia", „Odra”, „Poezja”, „Pomosty”, „Strony”, „Student” „Sycyna”, „Śląsk”, „Topos”, „Twój Styl”, „Twórczość”, „Wiadomości Kulturalne”, „Wieczór Wrocławia” „Życie Literackie”. Wiersze poety tłumaczone były na języki: angielski, japoński, niemiecki, rosyjski, serbochorwacki, ukraiński.
134
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
135
Spis treści Aleksandra Zasępa − Po osłoną nocy Cz. I. Tajemnice Czasu 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29.
136
Czysta miłość Przypływ i odpływ Spacer wśród snów Tożsamość Dzieci kwiaty Czy może mi pan podać ogień? Schodami w górę, schodami w dół Bez skrzydeł i bez łuku Dama z kielichem Sarkofag Jawa i noc Sekrety alkowy Krwawiące marzenie Królowa miłości Mokre serce Monstrualna metamorfoza Kwiaty dla kurtyzany Kobieta i pies Ostatni spektakl Tren Śnieg na grobie Pierwszy raz Nimfa Widmo Safona Duch tańca Oczy otwarte i zamknięte Klips Mroczny przyjaciel
6 9 10 10 11 11 12 13 14 15 16 17 18 18 20 21 22 23 23 25 26 26 27 28 28 29 29 30 31 32 33
Cz. II. Światy tajemne 30. 31. 32. 33. 34. 35. 36. 37. 38. 39. 40. 41. 42. 43. 44. 45. 46. 47. 48. 49. 50. 51. 52. 53. 54. 55. 56. 57. 58. 59. 60. 61. 62. 63. 64. 65. 66. 67. 68. 69.
35
Pani Wyrocznia Stary mężczyzna patrzy na jesień Stary jak Ramzes Sam z welonem Miłość po śmierci Biała róża na grobie Pierwsza róża w noc Morscy kochankowie Kobieta karmiąca łabędzie Ciało poezji Roztargniona topiel Biała rozłąka Ciemna więź Uciekająca Dafne Ukryty w deszczu Dziewczyna z ławki dworcowej Sylwester w sześćdziesiątym piątym Kwiaty we flakonie Obserwator Rycerz melancholii Afrodyta Kallipygos Zwyczajne piersi Mężczyzna jako posąg Dotykanie marzenia Małe pomarszczone jabłko Mały kwiatek Kwiaty w środku ciała Nieznana grota Źródło i róża Z odwróconą głową Strażniczki grobu Podpalone zdjęcie Zamknięte dusze Front miłosny Na progu sypialni Najcichsze pożegnanie Kobieta w futrze Staruszka, która znała Van Gogha Przygotowania do pogrzebu Prawie w drzwiach
36 37 38 38 39 40 40 41 42 43 43 44 44 45 45 46 47 47 47 48 49 50 50 52 52 53 54 55 55 57 57 58 58 60 61 62 63 64 65 66 Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
137
70. 71. 72. 73. 74. 75. 76. 77. 78. 79. 80. 81. 82. 83. 84. 85. 86. 87. 88. 89. 90. 91. 92. 93. 94.
Dziewczyna, która lubi jego krawat Sąsiedztwa i kwiaty Małżeńskie medium Dziwne spotkanie Nie poznał pierwszej ukochanej Myśli dziewczyny niemogącej usnąć Początek miłości Miłość na fortepianie Hiszpańska mucha Wilgoć księżyca Ogrodowe ozdoby Płyńmy z deszczem Reszta gwałtu Księżycowy ślub Śmiertelne wesele Imperium jednej chwili Upuszczona chusteczka Pogoń Pod drzwiami Wróżba z deszczu Ulewa Ciało nostalgii Zraniony posłaniec Sfinks Gwiazdka
67 67 68 68 69 70 70 71 72 73 74 75 75 76 77 77 78 79 80 80 81 81 82 83 84
Cz. III. Lustro-sofista
87
95. 96. 97. 98. 99. 100. 101. 102. 103. 104. 105. 106. 107. 108.
88 88 89 89 89 90 90 91 91 92 92 93 93 94
138
Akt Usta Ślina Lęk Byłem cieniem Rozwód Owoc Transcendencja 2×2=4 Muza Bitwa pod Ypsylon Rimbaud Moja wewnętrzna Liliana Wielkanoc Erotyk III
109. 110. 111. 112. 113. 114. 115. 116. 117. 118. 119. 120. 121. 122. 123. 124. 125. 126. 127. 128. 129. 130. 131. 132. 133.
Lilianie C. Walc żałobny Sarabanda Msza zegara jesieni Lustro-sofista Leżę już w trumnie Jabłko gwiazdy W oknie Galop Olimp Objazd królestwa Dobranoc Psalm Pozytywizm Apologia idealizmu Pasowanie na wojownika Konfirmacja Łaska Lawa Pauza Elegia Strumień Lustra Oswajanie demona Urodziny
95 96 97 98 100 100 101 102 103 103 104 105 105 106 107 108 109 109 110 110 111 111 112 113 113
Janusz Styczeń − Requiem la nieśmiałego − debiut prasowy Janusz Styczeń − Pragnę, by wiersz był wi zialną stroną... Janusz Styczeń − O Faulknera uczyłem się, jak oswajać grozę Janusz Styczeń − Mo ele równoległe Tajemnicy Nagroda Literacka Czterech Kolumn Kazimiera Kuzborska − Pani Wyrocznia kontroluje Czas Nota o poecie Orfeusz − Nagroda Poetycka Spis treści Stopka redakcyjna
115 118 119 121 124 125 134 135 136 141
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
139
Agnieszka Hauke, Katarzyna Jarosz-Rabiej i Janusz Styczeń przy rzece Lifey Dublin 2008
Janusz Styczeń przed Muzeum Joyce'a, Dublin 2008
140
Janusz Styczeń
Pani Wyrocznia Publikacja objęta prawem autorskim | All right reserved © Kazimiera Kuzborska i Janusz Styczeń
seria tomik wydany z okazji jubileuszy Janusza Stycznia redakcja merytoryczna dobór tekstów i zdjęć projekt graficzny i skład
zdjęcia ©
kontakt z artystą strona artysty wydawca © objętość tekstów wymiary
Ocalić o za omnienia 50-lecie pracy artystycznej 77-lecie urodzin
© Kazimiera Kuzborska
okładka – modelka Patrycja Neumann fot. Grupa Symbioza Cz. Chwiszczuk, E. Dyczek, A. Hauke K. Kuzborska, P. Kuzborski K. Styczeń, J. Styczeń janusz.styczen@artwroc.com janusz.styczen.artwroc.com Kazimiera Kuzborska – artwroc kuzborska.artwroc.com, 510 764 257 7,6 ark. wyd. 15,5 × 23 cm
Janusz Styczeń − Pani Wyrocznia
141
Okła ka – modelka Patrycja Neumann fot. Grupa Symbioza
142