JESIEŃ W MIEJSKIM WYDANIU. Sprawdź najnowsze trendy! sierpień-październik 2021
OSOBOWOŚĆ BORDERLINE
emocjonalny rolercoaster można zatrzymać
MODA DLA MAM: WYGODNA I STYLOWA
JOLANTA OGAR-HILL
Wicemistrzyni olimpijska opowiada o poczuciu wolności, jakie daje żeglarstwo
Dlaczego wierzymy w przesądy i horoskopy?
DOROTA
Markowska
Z CENTRUM TERAPII CHORÓB CYWILIZACYJNYCH HOLIS-MED
Chcesz nakręcić wideo, które stanie się viralem? Marzy Ci się niezapomniany event? Potrzebujesz efektywnych kampanii w social mediach?
SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI!
ppgkujawskopomorskie.pl SKONTAKTUJ SIĘ 697 770 279 Z tel. NAMI!
3
Na początek
Bydgoszcz
Gdy ktoś podaje swój wiek, nie mówię już: „wyglądasz młodziej”, „czas się dla ciebie zatrzymał”, czy „nigdy nie pomyślałabym, że masz tyle lat”. Bo co jest złego w tym, ile naprawdę masz lat? Absolutnie nic.
REDAKCJA Redaktor naczelna: Dorota Kania Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch Teksty: Jan Oleksy Kamil Pik Tomasz Skory Lena Szuster Lucyna Tataruch Zdjęcie na okładce: Natalia Mazurkiewicz WYDAWCA Polska Press Sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa, tel. 22 201 41 00 www.polskapress.pl Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes oddziału; Marek Ciesielski Dyrektor Biura Reklamy: Agnieszka Perlińska Projekt graficzny, dyr. artystyczny: Tomasz Bocheński
Lucyna Tataruch
Grafik prowadzący: Jerzy Chamier-Gliszczyński
„Strona Kobiet”
Produkcja: Dorota Czerko Public Relations: Joanna Pazio
B
yć może oglądałyście specjalny odcinek kultowego serialu „Przyjaciele” – „Spotkanie po latach”, do którego zaproszono główną obsadę na wspominkową rozmowę. Od 1994 roku niemal cały świat śledził przygody szóstki nowojczyków, wchodzących w dorosłość. Dziś najmłodsi aktorzy z tej paczki mają 52 lata i w większości na tyle nie wygladają. Jednak emocje widzów wzbudziło to, jak ze swoim wiekiem radzą sobie trzy główne bohaterki. „The Botox” – tak w wielu miejscach w internecie proponowano zatytułować najnowszy odcinek. Bez większych zahamowań krytykowano efekty operacji plastycznych, na jakie prawdopodobnie zdecydowała się np. Jennifer Aniston. Manekin, napuchnięta twarz bez mimiki, sztuczna lalka, co ona ze sobą zrobiła... Nie umie się starzeć z godnością. Aktorki od zawsze funkcjonujące w świecie, który wprost mówi im, że mają być piękne i młode, teraz krytykowane są za to, jak próbują tym standardom sprostać. Wiedzą, w jakiej rzeczy-
wistości ży ją i czego się od nich oczekuje. Nie oszukujmy się – nikt tu nie chce „starzenia się z godnością”. Hasło to zresztą zarezerwowane jest dla osób, którym geny dały mniej wiotką skórę i piękny biały kolor włosów, idealnie komponujący się z całością. Godnie starzeją się ci, którzy po prostu „dobrze wyglądają”. Na pewno nie wszyscy, którzy przekroczą pewną granicę wieku. Aktorki więc tak naprawdę powinny pokazywać się publicznie do czasu, aż nie dorobią się zmarszczek. Później nawet operacje plastyczne nie pomogą. Przesadzam? Robię to celowo, bo wiem, jak wielu rzeczy kobietom się nie wybacza. A traktowanie kobiecej starości jako wady sprawia, że na pewnym etapie życia każe się nam zwyczajnie zniknąć. W szerszym kontekście pisze o tym Lena Szuster na str. 20-22 w tekście „Kto ma prawo do starości?”. Polecam Wam ten artykuł i zachęcam do refleksji, jak łatwo akceptujemy kult młodości i same nakładamy na siebie obowiązek nie przekraczania granic związanych z wiekiem. Czy tak musi być? Mam nadzieję, że nie. SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Sprzedaż reklam: Bydgoszcz, tel. 697 770 285 lub 609 050 447 Toruń, tel. 697 770 284 lub 691 370 519 Inowrocław, tel. 668 957 252
Reklama na stronach: 5, 7, 9, 14-17, 19, 23, 27-31, 35, 39, 42-45, 50-51, 55-56 Redakcja nie odpowiada za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk i wykorzystywanie w jakiejkolwiek innej formie bez pisemnej zgody zabronione.
4
Spis treści SIERPIEŃ - PAŹDZIERNIK 2021 24-26 OSOBOWOŚĆ Z POGRANICZA. GDY EMOCJE PRZEJMUJĄ KONTROLĘ
- Pacjenci z borderline często trafiają do gabinetu psychologa czy psychiatry z powodu głębokiego cierpienia, jakiego doświadczają. Mają już dość. A gdy słyszą diagnozę, czują ulgę. Nagle odkrywają, że nie są jedyni na świecie - mówi psychiatria dr n. med. Maciej Klimarczyk.
28-31 NIESTRUDZONA ORĘDOWNIZKA SPRAW KOBIET
20-22 10-13 STYLOWA MAMA
Jak odnaleźć się w roli mamy nie zapominając o sobie? Pokazuje Beata Bujanowska z bloga „My way of...”
14-17 ŚWIATŁO TO ŻYCIE
10-13
24-26
- Światło jest pierwotnym sygnałem dla komórek naszego ciała, inicjującym procesy naprawcze w naszym organizmie – wyjaśnia Dorota Markowska, dyrektor Centrum Terapii Chorób Cywilizacyjnych Holis-Med.
- Na pierwszym planie przez najbliższe 50 lat musimy wyeksponować to, co kulturowo utrwalone w stereotypie kobiecości: troskę o inne istoty (nie tylko o ludzi), myślenie wspólnotowe, nierywalizowanie, docenienie przestrzeni życia pozazawodowego. Inaczej nie naprawimy tego, co zepsuliśmy na naszej planecie – twierdzi filozofka Aleksandra Derra, z UMK.
36-38 NIE LUBIMY ROZMÓW O ŚMIERCI
- Z moich obserwacji to właśnie panie bardziej interesują się tematyką śmierci. Mimo że panuje przekonanie, że kobiety są bardziej delikatne, częściej się boją, to one teraz częściej chcą się mierzyć z takimi nietypowymi zawodami – mówi Kinga Ziółkowska, prezes zakładu pogrzebowego Uskom w Toruniu.
46-48
20-22 KTO MA PRAWO DO STAROŚCI?
W klasycznych bajkach Disneya, wszystkich historiach , na których się wychowałyśmy, stare kobiety są brzydkie, złe i zazdrosne. Popkultura od najmłodszych lat uczy nas nienawiści do swojego ciała, zmarszczek, siwizny i samego upływu czasu.
46-48 CZYTANIE TO PODRÓŻ
- Wychodzę z założenia, że w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym pojawia się potrzeba obcowania z literaturą – mówi Marcin Okoniewski, znany z książkowego kanału Okoń w sieci.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Nie przegap
6
BEZE MNIE JESTEŚ NIKIM. PRZEMOC W POLSKICH DOMACH Jacek Hołub
FOT. WYDAWNICTWO CZARNE
W badaniu przeprowadzonym na zlecenie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej trzydzieści procent – czyli ponad dziewięć milionów – dorosłych Polaków potwierdziło, że było sprawcami przemocy w rodzinie. Siedemnaście procent skrzywdziło bliskich kilka razy, a trzy procent wielokrotnie. Mężczyźni katują żony i dzieci. Bici synowie dorastają i znęcają się nad swoimi partnerkami. Krzywdzone dziewczynki wpadają w szpony toksycznych mężów. Dorosłe dzieci dręczą zniedołężniałych rodziców. Silniejsi terroryzują słabszych, zdrowi niepełnosprawnych, ci, którzy mają władzę, kontrolują i ranią swoich podopiecznych. Przez nasze domy płynie rzeka agresji, bólu, cierpienia i nienawiści. Oficjalne statystyki to wierzchołek góry lodowej. Jacek Hołub pokazuje, co kryje się pod spodem – prawdziwe oblicze przemocy domowej.
WIEK PARADOKSÓW. CZY TECHNOLOGIA NAS OCALI? Natalia Hatalska Dlaczego płacimy za oszukiwanie samych siebie? Czy robot może emocjonalnie złamać człowieka?Jak wielkie firmy wykorzystują naszą samotność?
FOT. WYDAWNICTWO ZNAK
W swojej książce Natalia Hatalska odkrywa mechanizmy kierujące relacjami i polityką w XXI wieku. Mówi o samotności, manipulacji, dezinformacji, a także o technologii, która może przejąć nad nami kontrolę. Nie daje gotowych odpowiedzi, ale poszerza perspektywę. Zmusza, żebyśmy się zatrzymali i zadali sobie pytanie: gdzie przebiega granica postępu technologicznego, o ile w ogóle taka granica istnieje?
FOT. WYDAWNICTWO KARAKTER
EMIL I MY. MONOLOG WIELODZIETNEJ MATKI Magdalena Moskal Wielodzietna matka feministka, zwolenniczka wolności wyboru, domagająca się szacunku dla każdej decyzji. Wychowuje troje dzieci, jedno z niepełnosprawnością. Nie pasuje do żadnego schematu, wyprowadza z równowagi konserwatystów i osoby progresywne. Walczy z szeroko rozumianym systemem – opieki medycznej, pomocy społecznej, przekonaniami innych ludzi. Magdalena Moskal pisze o tym, co pozostaje poza sferą zainteresowania państwa: o pracy opiekuńczej, trosce, mentalnym i emocjonalnym obciążeniu matek. Często z zupełnie zaskakujących perspektyw.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Dziecko chce być dobre Jeśli nie umie – naucz. Jeśli nie wie – wytłumacz. Jeśli nie może – pomóż.
Janusz Korczak
Kto ma nauczyć dziecko, aby w przyszłości było dobrym i prawym człowiekiem? Na czyich barkach spoczywa ta, jakże wielka, odpowiedzialność?
O
dpowiedzi na powyższe pytania nasuwają się wręcz automatycznie – rodzice. To oni są pierwszymi nauczycielami dziecka, osobami kochającymi bezwarunkowo, zdolnymi do największych poświęceń dla istoty, której dali życie. Co jednak w sytuacji, kiedy zabraknie owych „nauczycieli życia”, bądź kiedy z różnych przyczyn nie podołają roli rodzica? Nie każdy wie, że są osoby, które mimo braku więzów krwi wyrażają chęć wsparcia i wychowania dzieci pozbawionych opieki rodziców biologicznych. Mowa o opiekunach zastępczych, którzy zawodowo zajmują się pomaganiem potrzebującym dzieciom. Mimo iż otrzymują wynagrodzenie za codzienną pracę, jednogłośnie uważają, że pełnienie opieki nad małoletnimi to swoista misja i powołanie. Trudno z powyższym polemizować, bowiem nie sposób wycenić włożonego trudu i poświęcenia na rzecz rozwoju tych najmłodszych. A tym nieprzekonanym pozostaje zadać pytanie: czy można wycenić czułe spojrzenie i przytulenie, nieprzespaną noc, kiedy dziecko gorączkuje, wizyty u lekarzy specjalistów i trud codziennych ćwiczeń z dzieckiem, według wskazań rehabilitanta…?
Kim właściwie jest rodzic zastępczy? Najważniejsza jest gotowość do opieki i poświęcenia czasu dzieciom, których bagaż trudnych doświadczeń życiowych wprawia w osłupienie niejedną dorosłą osobę. Zmierzenie się z tymi niechlubnymi doświadczeniami, akceptacja, wrażliwość na potrzeby dzieci oraz obdarowanie ich miłością i zaufaniem to kolejne ważne cechy, którymi odznacza się potencjalny rodzic zastępczy. Czy jest coś jeszcze, o czym warto wspomnieć? A wymogi, które określają przepisy prawa? O tym chętnie porozmawiają pracownicy Działu Rodzinnej Pieczy Zastępczej Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bydgoszczy. Co istotne, ostatnio ruszyła ciekawa akcja informacyjno-promocyjna rodzicielstwa zastępczego pod hasłem „Upieczeni Rodzice”. Szczegóły poniżej!
Upieczeni Rodzice – śmiała i nowatorska kampania społeczna MOPS-u w Bydgoszczy Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Bydgoszczy przystąpił do II Edycji Konkursu Dzień Rodzicielstwa Zastępczego – Kampania Spo-
łeczna, ogłoszonego przez Fundację E&Y. Celem Konkursu jest organizacja kampanii społecznej na rzecz rodzicielstwa zastępczego na terenie powiatu lub kilku powiatów. MOPS w Bydgoszczy podjął wyzwanie, stworzył projekt i… udało się! Powstał projekt kampanii społecznej pod hasłem „Upieczeni Rodzice”, którego realizacja prężnie ruszyła od czerwca 2021 roku, a potrwa aż do wiosny przyszłego roku. Kampanię wspierają partnerzy – podmioty reprezentujące różne sektory życia społecznego (m.in. organizacje pozarządowe, firmy, bydgoskie parafie katolickie). Pracownicy Działu Rodzinnej Pieczy Zastępczej – bo to oni stali się inspiratorami działań promocyjnych – od czerwca rozpowszechniają ulotki, foldery i plakaty promujące rodzicielstwo zastępcze, o nietuzinkowej szacie graficznej. Poprzez swe działania chcą nie tylko zachęcić do kontaktu z MOPS-em, ale przede wszystkim uwrażliwić mieszkańców Bydgoszczy na problem malejącej liczby zawodowych rodzin zastępczych oraz obalić stereotypy dotyczące rodzicielstwa zastępczego, niestety nadal obecne w mentalności niejednej grupy społecznej i zawodowej. Czego jeszcze można spodziewać się w ramach tej kampanii? Już niebawem rozpowszechniony zostanie spot reklamowy – którego głównymi bohaterami są zawodowi rodzice zastępczy, a od jesieni w bydgoskich przedszkolach zaprezentowane zostanie przedstawienie
lalkowe traktujące o istocie rodzicielstwa zastępczego. Poza tym na bieżąco pojawiają się wpisy na stronach Facebooka Partnerów oraz wpisy blogowe w lokalnym medium. Nie pozostaje nic innego, jak tylko zajrzeć na Facebooka MOPS-u – Skrzydła Pieczy, gdzie na bieżąco pracownicy informują o postępach kampanii – pierwszej takiej długofalowej akcji informacyjno-promocyjnej na terenie Bydgoszczy.
Zadzwoń! Napisz! Zobacz! Wszystkich wrażliwych na los dzieci potrzebujących wsparcia i opieki bydgoski MOPS zachęca do kontaktu telefonicznego pod numerem: 52 330 12 57 lub mailowego: piecza. zastepcza@mopsbydgoszcz.pl. Poprzez facebookowe Skrzydła Pieczy również można porozumieć się z pracownikami Działu Rodzinnej Pieczy Zastępczej albo po prostu podejrzeć, co dzieje się w świecie rodzicielstwa zastępczego. Problem zapewnienia właściwego wsparcia dzieciom, pozbawionym opieki rodziców, to nie tylko bolączka instytucji odpowiedzialnych za los tych dzieci. Staje się on coraz bardziej powszechny i dotkliwy, niewątpliwie stając się problemem moralnym. Dlaczego? Każdy chyba uświadamia sobie, że dbanie o drugiego człowieka – szczególnie o bezbronne dziecko – jest zbiorową powinnością i odpowiedzialnością.
Upieczeni Rodzice Dołącz do naszego zespołu i zostań rodziną zastępczą!
Nie przegap
8
BAL SZALONYCH KOBIET Victoria Mas Jest rok 1885, Paryż, półmetek Wielkiego Postu. Oto wyjątkowe doroczne wydarzenie: śmietanka towarzyska i pacjentki szpitala psychiatrycznego Salpetriere spotykają się na wielkiej maskaradzie. W parach i korowodach tańczą do melodii walców oraz polek. Wszystko to pod batutą neurologa Jeana-Martina Charcota, gwiazdy francuskiej medycyny, kierownika szpitala, w którym diagnozy stawiają wyłącznie mężczyźni, a który kobiety uważają za przedsionek piekła.
FOT. WYDAWNICTWO MOVA
Podczas balu niektóre z nich podejmą próbę ucieczki. Jak w ogóle trafiły do szpitala i czy uda im się z niego wydostać? Przekonajcie się sami.
LINIE KRWI Jesmyn Ward Debiut powieściowy Jesmyn Ward – dwukrotnej zdobywczyni National Book Award, autorki świetnie przyjętego „Zbierania kości” oraz „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie”.
FOT. WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE
Bliźnięta Joshua i Christophe kończą szkołę średnią i muszą znaleźć pracę. Po przejściu huraganu Katrina to niełatwe zadanie. Joshua zatrudnia się w porcie, Christophe nie ma jednak tyle szczęścia, zaczyna więc sprzedawać narkotyki. Jego upadek przyspiesza najpierw uzależnienie od cracku, a potem powrót rodziców. Ojciec, również narkoman, raz po raz prowokuje Christophe’a, aż w końcu doprowadza do szokującej konfrontacji, która dla braci okaże się zbawieniem albo potępieniem.
CÓRKA RZEŹNIKA Yaniv Iczkovits
FOT. WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE
Obsypana nagrodami pikarejska powieść o kobiecie, która uzbrojona w rzeźnicki nóż, wyrusza w niebezpieczną podróż, by przywrócić spokój rodzinie. Fania Kajzman – oddana żona i matka pięciorga – szokuje mieszkańców swojego miasteczka, gdy w środku nocy opuszcza dom i rozpływa się w mroku. Wprawdzie mężczyźni znikają w tej okolicy od wielu lat, ale żeby podobnie zrobiła żona i matka, to nie do pomyślenia. Dlaczego Fani opuściła dom, co chce osiągnąć i czy jej się to uda?
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
STYLOWA MAMA
F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z
T E K S T: B E ATA B UJ A N O W S K A , AU TO R K A B LO G A M O D O W EG O „ M Y WAY O F...”
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
11
Moda
Bycie mamą to piękna i ważna rola w życiu kobiety. To także duże wyzwanie oraz wiele wyrzeczeń, choć pozytywne emocje wszystko rekompensują. Jak odnaleźć się w tym wszystkim, nie zapominając o sobie?
Zaabsorbowanie dzieckiem sprawia, że bardzo często zapominamy o swoich potrzebach. Nagle cały świat wygląda zupełnie inaczej, a priorytetem jest zadbanie o maluszka. Pamiętajmy jednak o tym, że my nadal także tu jesteśmy, a zapominanie o sobie nie wpłynie dobrze na nasze samopoczucie. Szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko i im więcej pozytywnej energii mamy w sobie, tym więcej możemy jej przekazać osobom wokół nas. Rolę mamy możemy pogodzić z rolą kobiety, bez żadnych wyrzutów, o których często słyszę od innych mam w mojej pracy. Ważne jest dobre nastawienie i dobra organizacja. Zacznijmy od zaakceptowania naszego ciała, a właściwie tego, co się w nim zmieniło. Początki nie są łatwe i na wszystko potrzeba trochę czasu. Pierwszy miesiąc po porodzie jest najtrudniejszy, ponieważ nie tylko próbujemy się odnaleźć w zupełnie nowej sytuacji, ale także mamy często inny obraz samej siebie - z inną sylwetką, często bez makijażu, którego nie zdążymy sobie zrobić, w przypadkowych ubraniach, które były akurat pod ręką. To wszystko jest bardzo naturalne i nie ma się czym przejmować. Dajmy sobie chwilę na nowy rytm dnia, który szybko się unormuje. Często
spotykam się ze zdaniem, że "inna kobieta jest lepsza ode mnie, lepiej zorganizowana i zadbana”. Widzimy jednak tylko to, co najlepsze u innych, ale zapominamy, że nie ma osób idealnych. Co zrobić, żeby poczuć się lepiej? Jak już przystosujemy się do nowej sytuacji, zauważmy wreszcie siebie i swoje potrzeby. Prostymi sposobami możemy sprawić, że znów poczujemy się kobieco. Wyjście do pracy lub na ważne spotkanie nie powinno być jedyną motywacją do zadbania o wygląd. Zróbmy to dla siebie, a jeśli to nie jest odpowiednim motywatorem do działania, zróbmy to dla naszych domowników oraz wszystkich osób, które spotykamy każdego dnia, nawet na spacerze. Każdy komplement doda nam otuchy i sprawi, że następnego dnia będzie nam się chciało zadbać o siebie jeszcze bardziej. Uwierzcie mi, wystarczy delikatny makijaż lub nawet podkreślenie ust błyszczykiem. Normalną sprawą jest to, że eleganckie stylizacje z butami na obcasie będą musiały poczekać. Ważniejsza jest wygoda. Ale jeśli nadal chcemy czuć się stylowo, nic nie stoi na przeszkodzie. Dobrym przykładem jest zwiewna lub bawełniana sukienka
UDANA STYLIZACJA TO TAKA, KTÓRA PRZEDE WSZYSTKIM JEST DOBRZE DOBRANA DO NASZEJ SYLWETKI. NAWET JEŚLI NIE POTRAFIMY JESZCZE W PEŁNI ZAAKCEPTOWAĆ SWOJEGO ZMIENIONEGO CIĄŻĄ CIAŁA, UBRANIE MOŻE POMÓC UKRYĆ TO, CZEGO NIE LUBIMY.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Moda
12
F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z
w zestawieniu ze sportowym obuwiem. To mój ulubiony patent, kiedy jestem w biegu, a przy dwójce dzieci oraz pracy cały czas muszę działać na wysokich obrotach. W domu lub na spacerze z maluszkiem nasz komfort jest tym bardziej priorytetem. Warto pamiętać o kompletach dresowych – wybór jest ogromny, a w ostatnim czasie w tym temacie królują nasze polskie marki. Wyprzedaże to zawsze idealny moment na takie zakupy, a ceny mogą czasami bardzo pozytywnie nas zaskoczyć. Stawiajmy na jakość, która dłużej nam posłuży i będzie prezentować się o wiele lepiej. Udana stylizacja to taka, która przede wszystkim jest dobrze dobrana do naszej sylwetki. Nawet jeśli nie potrafimy jeszcze w pełni zaakceptować swojego zmienionego ciążą ciała, ubranie może pomóc ukryć to, czego nie lubimy. W pierwszym okresie po porodzie idealnie sprawdzają się np. oversize’owe fasony. Pamiętajmy, aby zawsze na pierwszym miejscu stawiać swoje samopoczucie! Zdaję sobie sprawę, że w okresie macierzyństwa to nie ubrania i wygląd są priorytetem, ale czasem mała rzecz może tak bardzo wpłynąć na to, jak się czujemy. Czasem to właśnie te drobne elementy sprawiają, że odzyskujemy wiarę w siebie.
SZCZĘŚLIWA MAMA, TO SZCZĘŚLIWE DZIECKO I IM WIĘCEJ POZYTYWNEJ ENERGII MAMY W SOBIE, TYM WIĘCEJ MOŻEMY JEJ PRZEKAZAĆ OSOBOM WOKÓŁ NAS.
Zdrowie
14
ŚWIATŁO TO ŻYCIE
ŚWIATŁO JEST PIERWOTNYM SYGNAŁEM DLA KOMÓREK NASZEGO CIAŁA, INICJUJĄCYM PROCESY NAPRAWCZE W NASZYM ORGANIZMIE - WYJAŚNIA DOROTA MARKOWSKA, DYREKTOR CENTRUM TERAPII CHORÓB CYWILIZACYJNYCH HOLIS-MED W TORUNIU. TEKST JAN OLEKSY Z DJ ĘC I A TO M A S Z C Z AC H O R O W S K I
Skończyła Pani biologię i nie została nauczycielką, jak to często bywa?
Moi rodzice byli nauczycielami, więc ja z założenia nie chciałam pracować w szkole. I w związku z tym broniłam się przed kierunkiem nauczycielskim. Zawsze marzyłam o pracy w laboratorium, wybrałam więc mikrobiologię na Uniwersytecie Łódzkim, a ówczesny Wydział Biologii i Nauk o Ziemi należał do jednych z najlepszych w kraju. Studia były niezwykle bogate i ciekawe, choć niełatwe.
Czyli po studiach trafiła Pani do pracy w laboratorium ?
Otóż nie, w laboratorium nie przepracowałam nawet jednego dnia! Tak to w życiu bywa… Naturalną koleją rzeczy było macierzyństwo, które pochłonęło mnie na okres kilku lat i dziś jestem wdzięczna losowi, że mogłam poświęcić siebie naszym dzieciom, kiedy były małe. Potem zainteresowałam się profesjonalną kosmetyką. To była przemyślana, wspólnie z mężem lekarzem dermatologiem, decyzja. I tak po ukończeniu szkoły kosmetycznej, założyliśmy pierwsze w regionie i jedno z pierwszych w Polsce centrum medyczno-kosmetyczne - Pomorskie Centrum Medycyny Estetycznej. To był 1995 rok!
Czy to znaczy, że medycyna estetyczna istnieje już tyle lat?
Medycyna estetyczna powstała w połowie lat 70. we Francji i we Włoszech. W Polsce natomiast pojawiła się na początku lat 90. Mój mąż jest jednym z pierwszych lekarzy w naszym kraju szkolonych w tej dziedzinie. I tu mała dygresja: w zamyśle „ojców” medycyny estetycznej dziedzina ta była definiowana jako szeroko rozumiana profilaktyka chorób przewlekłych, której podstawą była współpraca specjalistów, takich jak endokrynolodzy, ginekolodzy, dermatolodzy, psycholodzy, biolodzy, dietetycy i inni. Niestety, w momencie pojawienia się na rynku technik szybkiego poprawiania urody - toksyną botulinową, kwasem hialuronowym - prawie całkowicie zapomniano o pierwotnych założeniach prawdziwej medycyny estetycznej. Dzisiaj większość ludzi kojarzy ją z redukcją zmarszczek. A my od początku działalności wiedzieliśmy, że ważny jest nie tylko wygląd zewnętrzny, nie tylko skóra i zmarszczki, ale dobre samopoczucie, organizm funkcjonujący harmonijnie na każdym poziomie, zarówno fizycznym, jak i emocjonalnym.
A jaka była Pani rola w tym rodzinnym przedsięwzięciu?
Moją rolą był rozwój części kosmetologicznej. Muszę przyznać, że bardzo mocno mnie wciągnęła. Biorąc pod uwagę nowatorski charakter przedsięwzięcia, rozpoczęliśmy współpracę z najbardziej profesjonalnymi i uznanymi na świecie markami. Z sentymentem wspominam francuską markę kosmetyków profesjonalnych Guinot. Dzięki tej współpracy mieliśmy możliwość poznania kosmetyki na wysokim, europejskim poziomie, poznaliśmy nowe standardy szkoleń, obsługi klienta. To był czas intensywnych treningów
JEŚLI POTRAKTUJEMY CHOROBĘ JAKO ZABURZENIA KOMUNIKACJI MIĘDZY KOMÓRKAMI, SPADEK WYTWARZANIA ENERGII, WZROST OBCIĄŻEŃ ORGANIZMU, TO PRZYWRÓCENIE PRZEZ ŚWIATŁO PIERWOTNYCH MECHANIZMÓW NAPRAWCZYCH, PRZYCZYNI SIĘ DO POWROTU DO ZDROWIA.
całego personelu - w Polsce i w Paryżu - nie tylko w merytorycznych kwestiach i technikach zabiegowych, ale także z zakresu marketingu, technik sprzedaży, rozpoznawania typów klientów itd. Z pewną satysfakcją obserwuję obecne trendy eko w kosmetologii, ponieważ my już w końcu lat 90. mieliśmy zaszczyt pracować z kolejną francuską marką Biologique Recherche - marką z niepowtarzalną filozofią, która od kilkudziesięciu lat proponuje wyjątkowe kosmetyki oparte o aktywne, wysoko stężone wyciągi biologiczne, czyli naturalne. Początek dwudziestego pierwszego wieku to kolejny nasz partner, z którym współpracujemy do dziś - pochodzący z Kapsztadu światowej sławy chirurg plastyczny dr Des Fernandez, twórca marki Environ. Koncepcja tej marki to pielęgnacja i rewitalizacja skóry w oparciu m.in. o rosnące stężenia witaminy A.
Sporo tego…
Wiele innych profesjonalnych marek przewinęło się w historii naszej firmy, np. japońska Annayake, marki dermokosmetyczne Avene, La roche Posay, Bioderma, Filorga. Na szczególną uwagę zasługuje również szwajcarski, dynamicznie rozwijający się koncern Selvert Thermal. Dzięki tym kontaktom pracujemy w pełni profesjonalnie.
Wypłynęliście na szerokie wody…
Tak, to kawał historii rozwoju kosmetologii. Na początku wszystko było nowe, technologie laserowe, endermologia, akrylowe paznokcie, pierwsze pilingi z kwasów owocowych czy depilacja woskiem. Jako ciekawostkę, która nas zdumiała, powiem, że pierwsze szkolenia depilacji przeprowadzali w Polsce mężczyźni! Trenerzy z Hiszpanii. Ciekawe to były czasy dynamicznego rozwoju i...
...zmiany mentalności Polek i Polaków.
Zdecydowanie tak. Globalizacja, otwarcie na świat spowodowały, że mieliśmy okazję poznać kosmetykę na najwyższym światowym poziomie i czerpać z najlepszych wzorców.
To były „kamienie milowe” Waszego rozwoju?
Tak. Praca ogromnie mnie pochłaniała, to był czas bardzo trudny, wymagający fizycznie, emocjonalnie i psychicznie, ale nie żałuję tych lat. Były niepowtarzalne.
Ale to nie koniec zdobywania przez Panią kolejnych doświadczeń?
Jestem spod znaku Bliźniąt, które nie znoszą stagnacji i ciągle poszukują nowych bodźców. Powiem, że po wielu latach pracy w kosmetologii, postanowiłam zagłębić się w problematykę wpływu diety na zdrowie, czyli dietoterapię, która też interesowała mnie od dawna. Ukończyłam studia podyplomowe z żywienia człowieka, psychodietetyki, odżywiania według medycyny chińskiej i ajurwedy, skaningowej diagnostyki stresu Strd, psychologii w biznesie oraz z francuskiej koncepcji odżywiania komórkowego. Moje zainteresowania skupiały się wokół przy-
W ZAMYŚLE „OJCÓW” MEDYCYNY ESTETYCZNEJ DZIEDZINA TA BYŁA DEFINIOWANA JAKO SZEROKO ROZUMIANA PROFILAKTYKA CHORÓB PRZEWLEKŁYCH, KTÓREJ PODSTAWĄ BYŁA WSPÓŁPRACA SPECJALISTÓW, TAKICH JAK ENDOKRYNOLODZY, GINEKOLODZY, DERMATOLODZY, PSYCHOLODZY, BIOLODZY, DIETETYCY I INNI.
wracania równowagi organizmu i przede wszystkim profilaktyki. Po kilku latach pracy z pacjentami wiem, jak istotną rolę odgrywa stres i wynikające z niego zaburzenia funkcjonowania organizmu. To cały szereg objawów: zespoły bólowe, zaburzenia funkcji przewodu pokarmowego i mikrobioty jelitowej, zespół przewlekłego zmęczenia, stany depresyjne.
Propaguje Pani nie tylko proste, zdrowe jedzenie, ale także odwołuje się do tradycyjnej medycyny?
W naszej działalności zawsze pociągało nas holistyczne podejście. Od zawsze wiedzieliśmy, że to słuszna droga. W dziedzinę medyczną i kosmetologiczną już bardzo dawno temu zaczęliśmy wplatać elementy medycyny chińskiej czy ajurwedy, do których warto wracać. Tak powstał Holis-Med.
Który łączy tradycyjne metody z nowymi technologiami. Powrót do natury i nowoczesność?
Poszukując uniwersalnego środka, który mógłby skutecznie przeciwdziałać procesom degeneracyjnym organizmu człowieka, odkryliśmy coś, odkryliśmy coś, co już wcześniej zostało odkryte, czyli ŚWIATŁO. Mówiąc po prostu, elementy ajurwedy i medycyny chińskiej uzupełniliśmy o światło emitowane przez niskoenergetyczne lasery. Jest to pierwotny sygnał dla komórek do samonaprawy.
W tym momencie poproszę o kilka słów wyjaśnienia, o jakie światło chodzi?
Najnowszym odkryciem związanym z wykorzystaniem światła w medycynie jest światło niskoenergetyczne LLLT (low level light therapy). Jednym z producentów laserów LLLT na świecie jest amerykańska firma Erchonia. Dodam tylko, że jako Holis-Med zostaliśmy głównym ośrodkiem referencyjnym, szkoleniowym i badawczym na Polskę marki Erchonia. Bardzo nas to cieszy! Światło o określonych długościach powoduje gwałtowny wzrost mitochondriów – centrów produkcji energii wewnątrz komórki. Inaczej mówiąc, jeśli potraktujemy chorobę jako zaburzenia komunikacji między komórkami, spadek wytwarzania energii, wzrost obciążeń organizmu, to przywrócenie przez światło pierwotnych mechanizmów naprawczych przyczyni się do powrotu do zdrowia! Zajmując się tą tematyka, mogę powiedzieć, cytując prof. Włodzimierza Sedlaka, twórcy polskiej szkoły bioelektroniki, że „światło jest życiem”.
Czy znaczy to, że światłem można leczyć każdą chorobę ?
Z doświadczenia wielu ośrodków na świecie, które stosują i badają tę technologię oraz biorąc pod uwagę nasze, kilkuletnie obserwacje, wydaje się, że za jakiś czas można będzie odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Obecnie technologia ta posiada kilkanaście certyfi-
katów FDA, potwierdzających wysoką jakość, efektywność i bezpieczeństwo produktu medycznego. Mówimy tu m.in. o wsparciu w chorobach z zakresu neurologii, ortopedii, chirurgii czy dermatologii.
Intrygujące są te tajemnicze światła o laserowej mocy.
Wykorzystywane są z powodzeniem w wielu problemach i mają związek z nowatorską metodą terapii światłem emitowanym przez lasery, a w zasadzie z trzema rodzajami światła, o różnych parametrach - czerwonym, fioletowym i zielonym. Czerwone jest stosowane w terapii m.in. bólu, neuropatii, fioletowe - w redukcji stanów zapalnych, terapii zmian trądzikowych i grzybiczych. Wyjaśnię, że wśród laserów LLLT stosowanych w różnych terapiach są również takie, które emitują zielone światło wykorzystywane do nieinwazyjnej redukcji nadmiaru tkanki tłuszczowej.
Uważa Pani to za przełom w radzeniu sobie z problemem nadwagi?
Zdecydowanie tak. Urządzenie Emerald zaopatrzone jest w dziesięć głowic, emitujących niskoenergetyczne wiązki laserowe, które działają na nadmiernie zlokalizowaną tkankę tłuszczową. Więc ta terapia stosowana jest do walki z otyłością czy nadwagą. W zasadzie może być skuteczna w każdej części ciała, gdzie nagromadzona jest tkanka tłuszczowa, oporna na dietę lub ćwiczenia (brzuch, plecy, uda, pośladki, ramiona). Dodam, że są to lasery niskoenergetyczne, nie wydzielają ciepła, nie przegrzewają tkanki, więc zabiegi nimi są całkowicie bezbolesne, nieinwazyjne i nie wymagają żadnego okresu rekonwalescencji.
Czy tylko laser jest pomocny?
Aby efekt był zadowalający, terapię układamy zawsze indywidualnie, biorąc pod uwagę wiele elementów. Ważna tu jest m.in. diagnostyka laboratoryjna, poziom stresu, styl życia pacjenta. Jest jeszcze inna technologia, którą możemy wzmocnić walkę z nadmiarem tkanki tłuszczowej. Jest nią Ion Magnum, bardzo ciekawe urządzenie wspomagające wydzielanie hormonów, usprawniających procesy metaboliczne i spalanie tkanki tłuszczowej trzewnej.
A po zabiegach pacjent dostaje wskazówki, jak dalej żyć?
Oczywiście. Holistyczne podejście, ankieta oceny stanu zdrowia pacjenta, spersonalizowana suplementacja, postępowanie zgodnie z teorią aktywnego odżywiania komórkowego, wsparcie terapii, współpraca z wykwalifikowanym trenerem personalnym – to nasza codzienność. Pacjentowi dajemy nie tylko wskazówki żywieniowe, ale również zachęcamy do zmiany stylu życia, uświadamiamy, jak ważne są zmiany pewnych złych nawyków. Wiadomo, że każdy organizm potrzebuje tkanki tłuszczowej, bo to ważny organ endokrynny, ale jej nadmiar staje się bombą tykającą wewnątrz naszego organizmu i powoduje wiele problemów zdrowotnych.
O czym warto, a może raczej o czym należy pamiętać?
Dla nas ważne jest, żeby pacjent też wziął odpowiedzialność za siebie, za swoje zdrowie i dawał z siebie tyle, ile tylko może. Wówczas rezultaty będą na pewno większe i satysfakcjonujące.
A z tą profilaktyką, jak wiadomo, nie jest najlepiej. Jak patrzy Pani na nasze społeczeństwo, to jakie nasuwają się refleksje? Co Pani widzi?
Świat przyspieszył, wszyscy pędzą, po więcej, po lepiej, byle szybko, nie widząc horyzontu. To znak naszych czasów. Tylko po co? Do tego przebodźcowanie nadmiarem informacji. To wszystko powoduje, że adrenalina i kortyzol zaczynają nami rządzić. Atakuje nas plaga chorób cywilizacyjnych: cukrzyca, nadciśnienie, otyłość, lęki, depresje, osłabione tarczyce, choroby autoimmunologiczne. Widzę jednak światełko w tunelu. Cieszę się, że coraz więcej ludzi szuka dróg wyjścia, upatrując nadzieję w jodze, medytacjach, terapii oddechowej, w slow life, slow food… Wszystko po to, żeby złapać równowagę, czyli harmonię. Wszak zdrowie rodzi się z harmonii.
Różne są sposoby na wyciszenie. Jaki ma Dorota Markowska?
Ćwiczę jogę, pranajamy. Moim małym hobby jest nasz taras, na którym uprawiam kwiaty, pomidory, zioła, truskawki, poziomki, a nawet ogórki, które wdzięcznie pną się po ścianie. Śmieję się, że w pewnym wieku „grzebanie” w ziemi zaczęło mi się podobać. Te zajęcia mnie wyciszają, czerpię radość i satysfakcję z obserwacji tego, co wyhodowałam w moim miniogródku. Zdradzę, że mam także inne, bardziej prozaiczne hobby - układanie puzzli, dla mnie to totalny reset! Tym większy, im są trudniejsze.
A gdzie można Panią spotkać poza Holis-Med?
Chodzę z kijkami. Mieszkając przy Skarpie, mam blisko do lasku i uroczych nadwiślańskich terenów, idealnych do uprawiania nordic walkingu. A zimą jeżdżę na łyżwach! Przy każdej możliwej okazji aktywnie spędzam czas z wnukami, którzy mnie absolutnie fascynują!
Dorota Markowska biolog, kosmetolog, ekspert mikroodżywiania z Ośrodka Referencyjnego i Szkoleniowego Erchonia, dyrektorka Centrum Terapii Chorób Cywilizacyjnych Holis-Med w Toruniu, a także dyrektorka zarządzająca Pomorskim Centrum Medycyny Estetycznej. Pasjonatka rozwoju osobistego. Mąż Artur, dzieci Anna i Piotr, dwójka wnuków: Adam 4,5 l i Jan 2 l.
CIEKAWE MIEJSCE NA MAPIE BYDGOSZCZY:
FABRYKA LLOYDA
Jeszcze w tym roku w Fabryce Lloyda
NIE PRZEGAP!
Z DJ ĘC I E M I C H A Ł H O R D O W I C Z
WRZESIEŃ
TEN PRZEMYSŁOWY ZABYTEK PRZY UL. FORDOŃSKIEJ 156 W BYDGOSZCZY WARTO ODWIEDZIĆ NIE TYLKO ZE WZGLĘDU NA JEGO CIEKAWĄ HISTORIĘ - CHOĆ I JEJ NIE MOŻNA POMINĄĆ. ODBYWAJĄ SIĘ TU NAJRÓŻNIEJSZE WYDARZENIA KULTURALNE.
5 Kwiat Jabłoni 10-11 Festiwal Podróżnicy 12 Dni Dziedzictwa – wykład historyczny Szlak TeH2O 14 Stand-up Piotr Szumowski 17 RapTour 19 Alternatywne Targi Ślubne 30 Dzień Chłopaka z Oddziałem Zamkniętym PAŹDZIERNIK 3 7 14 16 17 23 28 30 31
Baranovski Beztroski czwartek vol.1 Stand-up Rafał Rutkowski Grubson Anita Lipnicka Wieczór Whisky i Burleska Stand-up Główny Zawór Jazzu Marduk LISTOPAD
T
5
o tu w hali produkcyjnej bydgoski stoczni produkowano kotły parowe, żurawie, różnego rodzaju konstrukcje stalowe i łańcuchy holownicze. Dziś obiekt nawiązuje do swojego pierwotnego charakteru i onieśmiela industrialnym stylem, a jednocześnie umożliwia organizację niezwykle różnorodnych wydarzeń. Co więcej, to miejsce potrafi zmieniać się nie do poznania. Warto więc zaglądać tu regularnie! - Cały czas staramy się zainteresować różnorodną publiczność naszymi propozycjami. To nie tylko koncerty, ale także np. Alternatywne Targi Ślubne, wydarzenie w klimacie slow weddingu, wpisujące się w aktualne trendy. Przygotowujemy się do konkursu młodych talentów „Sobą być” im. Zbigniewa Wodeckiego czy drugiej edycji konwentu Bromberg Tattoo. Cały nasz zespół nieustannie pracuje nad tym, aby program Fabryki był ciekawy, inny, przyciągał osób z najróżniejszych klimatów. Sam obiekt pozwala nam podchodzić do organizacji imprez w kreatywny i elastyczny sposób. Fabryka daje ogromne możliwości – od kameralnych spotkań, przez spektakle teatralne, po koncerty plenerowe – mówi Łukasz Gliński, właściciel Fabfryki Lloyda. I choć wspomina, że w 2021, m.in. z powodu pandemii, nie odbyło się wiele z planowanych imprez, rok nie dobiegł jeszcze końca. – Na pewno do końca grudnia zorganizujemy jeszcze ponad 20 ciekawych wydarzeń, na które serdecznie zapraszamy. Warto śledzić aktualności na naszej stronie internetowej lub w social mediach.
21 27
Beztroski czwartek vol.2 Andrzej Sikorowski Daria Zawiałow Koncert finałowy po konkursie wokalnym im. Zbigniewa Wodeckiego Nocny Kochanek Wieczór wina
2 3 4
Organek Karaś/Rogucki Król
7 12 20
GRUDZIEŃ
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
19
Zdrowie
Czy jesteśmy bezpieczni? Obserwując letników w polskich kurortach nie sposób oprzeć się wrażeniu, że pandemia wirusa SARS CoV 2 jest już za nami. Czy to wynik malej ostatnio liczby zakażeń czy też szczepionki dają nam poczucie szczepionki bezpieczeństwa? Trudno powiedzieć.
S
pecjaliści wiedzą jednak, że jest to cisza przed burzą – aktualny stopień wyszczepienia populacji nie zapewnia odporności zbiorowej, a i zmutowany wirus bardziej opiera się szczepionce – niektóre badania dowodzą, iż skuteczność szczepionki Pfizera przeciwko zachorowaniu zmniejsza się u osób zaszczepionych kilka miesięcy temu. Nadal jednak w wysokim stopniu są one chronione przed ciężkim przebiegiem choroby. 4 fala epidemii będzie więc na pewno. Jest jednak szansa, iż dzięki szczepieniom więcej osób przejdzie infekcję łagodnie. Przebycie choroby to dopiero początek problemów dla niektórych pacjentów. I nie ma tutaj znaczenia czy przebieg był bezobjawowy, łagodny czy też wymagający hospitalizacji. U każdego z tych pacjentów mogą pojawić się powikłania w postaci zespołu pocovidowego. Badania pokazują, iż statystycznie u pacjentów pełny powrót do zdrowia następuje przeciętnie dopiero po około 3 miesiącach od zachorowania, ale są też osoby borykające się z obniżającymi jakość życia dolegliwościami nawet 9 miesięcy. Zespół pocovidowy może przebiegać na wiele różnych sposobów, ale najczęstsze są powikłania kardiologiczne i pulmonologiczne. Objawy na które najczęściej skarzą się pacjenci to kaszel (34% osób), problemy z oddychaniem – duszności (53% osób), obniżenie wydolności wysiłkowej (69% osób), bóle w klatce piersiowej (22% osób), a 14,6% miało depresję. Przeglądowe zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej powinno być wykonane kilka tygodni po ozdrowieniu. Po przeprowadzeniu wywiadu z pacjentem powinien je zlecić lekarz pierwszego kontaktu. U pacjentów po COVID w badaniu RTG klatki piersiowej, tylko w 62% obraz był w pełni prawidłowy. U 2% nie nastąpiła poprawa, a u 9% wystąpiło znaczące pogorszenie wymagające pogłębienia diagnostyki pulmonologicznej. Jeśli wynik wskazuje na obecność zmian w miąż-
szu płuc, zazwyczaj kolejnym krokiem jest skierowanie do pulmonologa i wykonanie tomografii komputerowej płuc. Koronawirus może doprowadzić poprzez zapalenie mięśnia sercowego do niewydolności serca. Zaobserwowano, iż u dużego odsetka pacjentów już po pozornie przebytej infekcji, w dalszym ciągu utrzymują się aktywne ogniska zapalne w mięśniu serca. W przesiewowych badaniach rezonansem magnetycznym u osób po niedawno przebytym COVID obserwowano zajęcie serca u 78% osób a zapalenie mięśnia sercowego u 60%. Przy niekorzystnym przebiegu zapalenia może dojść do trwałego i istotnego uszkodzenia serca. Problemem jest również poinfekcyjna kontrola ciśnienia tętniczego ( zarówno spadki jak i podwyższone wartości). Częściej dotyczy to osób już wcześniej leczących się z powodu nadciśnienia, ale także tych, którzy do tej pory takich problemów nie mieli. Bardzo często występuje również tachykardia zatokową – czyli przyśpieszony rytm serca. Objaw utrzymuje się nawet wiele tygodni po wyzdrowieniu. U pacjentów z napadowymi arytmiami np. migotaniem przedsionków obserwuje się nasilenie arytmii. Uszkodzenie śródbłonka naczyń (czyli wewnętrznej ich wyściółki) skutkuje procesami zakrzepowo–zatorowymi. Te z kolei mogą być przyczyną ostrych zespołów wieńcowych (zawałów serca), zatorowości płucnych. Co z aktywnością sportową po COVID? Niedawny artykuł konsensusu ekspertów zalecał dwutygodniową rekonwalescencję. W przypadku bezobjawowych przebiegów COVID nie są zalecane dodatkowe badania, natomiast u sportowców o lekko objawowym przebiegu COVID-19, aby powrócić do uprawiania sportów wyczynowych, zalecano EKG. Dlatego warto po przebytej infekcji SARS-CoV 2 skontrolować swoje serce i płuca. SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Gabinety lekarzy specjalistów: • MEDYCYNA ESTETYCZNA • KARDIOLOG • KARDIOCHIRURG • NEFROLOG • ENDOKRYNOLOG • PULMONOLOG • GASTROLOG • CHIRURG • NEUROLOG oraz PSYCHOLOG Zapraszamy do zapoznania się z naszą ofertą na naszej stronie internetowej lub na FB. ul. Chopina 3, 85-092 Bydgoszcz telefon: 48 52 330 86 05, 48 797 133 152 kontakt@przy-chopina.pl www.przy-chopina.pl
20
Inna perspektywa
W klasycznych bajkach Disneya, wszystkich historiach i baśniach, na których się wychowałyśmy, stare kobiety są brzydkie, złe i zazdrosne. W ten sposób popkultura od najmłodszych lat uczy nas nienawiści do swojego ciała, zmarszczek, siwizny, rozstępów, wreszcie – samego upływu czasu.
KTO MA PRAWO DO STAROŚCI? TEKST: LENA SZUSTER
W
tym wieku już nie wypada – założyć krótkiej spódniczki, koszulki z zabawnym nadrukiem, zbyt ekstrawaganckich ubrań, umalować się mocno, czerwoną szminką, pójść na dyskotekę, flirtować, po prostu czuć się dobrze w swoim ciele. Ale właściwie dlaczego? Co takiego jest w kobiecej starości, że trzeba ją skrzętnie ukrywać? Dlaczego nas przeraża? I kiedy właściwie się zaczyna? – Paradoksalnie coraz wcześniej – mówi Anna Dwojnych, socjolożka i filozofka, badaczka ciała i jego roli w kulturze. – Powszechnie uważa się, że kobiety po przekroczeniu pewnego wieku nie powinny nosić obcisłych strojów, intensywnych kolorów, wyrazistych wzorów, takich jak na przykład zwierzęce printy. Można by długo wymieniać cechy ubioru uważane przez niektórych za „niestosowne” w wieku sześćdziesięciu, pięćdziesięciu, a czasem nawet już czterdziestu czy trzydziestu lat. Ktoś mógłby powiedzieć, że to żadna
dyskryminacja ze względu na wiek, ale kwestia smaku. Jednak tak się jakoś składa, że często pod przykrywką nauczania „dobrego” stylu, piętnowane są te wybory modowe, które wynikają z indywidualnych preferencji, chęci wyrażenia swojej osobowości czy po prostu wygody. Symptomatyczne, że najwięcej takich uwag do kobiet zawsze mają… inne kobiety. To one są surowymi strażniczkami tego, co wolno, a czego nie przedstawicielkom ich własnej płci. Inaczej starość wygląda na mężczyznach – noszą ją z przyjemnością, wiek im służy, siwizna i zmarszczki tylko dodają charakteru. Osiemdziesięcioletni Clint Eastwood nadal jest uważany za atrakcyjnego, tymczasem aktorki w podobnym wieku mogą co najwyżej liczyć na drugoplanowe i niezbyt istotne dla fabuły role babć. Z wiekiem zmniejszają się także ich zarobki. Z przeprowadzonego w 2014 roku badania wynika, że w Hollywood wynagrodzenie aktorek rośnie do momentu, w którym kończą trzydzieści pięć lat, później gwałtownie spada. Z kolei ich koledzy po fachu mogą liczyć na podwyżki aż do pięćdziesiątego pierwszego roku życia. Tę sytuację trafnie podsumowała Carrie Fisher, szerszej publiczności znana głównie z „Gwiezdnych wojen”. Po tym, jak usłyszała, że „źle się starzeje”, napisała na swoim Twitterze: „Mężczyźni wcale nie starzeją się lepiej od kobiet, tyle że mają prawo się starzeć”. – Mężczyźni są postrzegani przede wszystkim jako osobowości – dodaje Anna Dwojnych. – Kobiety zaś w pierwszej kolejności ocenia się przez pryzmat wyglądu. Bardzo ciekawie pisze o tym Naomi
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
GETTYIMAGES.COM
22
Inna perspektywa Wolf w „Micie urody”. Na konkretnych przykładach pokazuje, jak społecznie wymaga się od nas poprawiania urody i odmładzania. Lwia część przemysłu beauty oraz medycyny estetycznej bazuje na zabiegach „anti-aging”. I choć korzysta z nich coraz więcej mężczyzn, to jednak kulturowy przymus zatrzymania czasu, ukrywania siwizny czy walki ze zmarszczkami obejmuje głównie kobiety.
CIĄŻA GERIATRYCZNA
Skąd te podwójne standardy? Dlaczego jedna starość może być pociągająca, a inna wręcz przeciwnie? – Przyczyny są przede wszystkim biologiczne – tłumaczy Anna Dwojnych. – Jeżeli założyć, że wartość kobiety wyznaczają zdolności reprodukcyjne, to rzeczywiście biologicznie tracimy je szybciej od mężczyzn. Rodzić dzieci możemy zaledwie przez niespełna połowę swojego życia. Natura jest w tym względzie dużo bardziej łaskawa dla mężczyzn. Z biegu mogę wymienić wiele przykładów celebrytów, którzy zostali ojcami w wieku raczej odpowiednim dla dziadków czy nawet pradziadków: dziewięćdziesięcioletni Julio Iglesias, osiemdziesięciojednoletni Anthony Quinn, siedemdziesięciotrzyletni Mick Jagger. W przypadku kobiet na polskim podwórku za „rekordzistkę” uchodzi aktorka Barbara Sienkiewicz, która urodziła bliźnięta w wieku „tylko” sześćdziesięciu lat. Kobiety, które rodzą „późno”, często wzbudzają sensację. Widać to nawet w języku, jakiego używamy. W ginekologii ukuto specjalne określenie dla kobiet, które po raz pierwszy zachodzą w ciążę po czterdziestym roku życia. Nazywa się je „starymi pierworódkami” albo „starymi pierwiastkami”. – To kolejny przykład stygmatyzacji wieku kobiet – mówi Anna Dwojnych. – Niedawno czasopisma plotkarskie rozpisywały się o „geriatrycznej ciąży” Meghan Markle, księżnej Sussexu. Sęk w tym, że jeżeli im wierzyć, „geriatria” zaczyna się już po… trzydziestym piątym roku życia! Do dzisiaj używa się też takich pojęć, jak na przykład „stara panna”, piętnując w ten sposób z jednej strony wiek, z drugiej pewien zestaw negatywnych cech: kobieta nieatrakcyjna, niezamężna, w domyśle pozbawiona potomstwa. Kto by taką zechciał?
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
Przecież powszechnie wiadomo, że starsze (czy po prostu dojrzałe) kobiety nie są atrakcyjne, nie mają życia erotycznego, żadnych potrzeb, cielesności, właściwie nie istnieją. Po przejściu mitycznej menopauzy powinny grzecznie wycofać się w cień i nikomu nie zawracać głowy. O ich potrzebach i aktywności seksualnej mówi się rzadko – albo wcale. W mediach, filmach, popkulturze po prostu nie są pokazywane jako atrakcyjne. Sprzeciw potrafi budzić nawet związek starszej kobiety z młodszym mężczyzną. Wystarczy chociażby wspomnieć o fali negatywnych komentarzy na temat prezydenta Francji Emmanuela Macrona i jego o dwadzieścia cztery lata starszej żony Brigitte. W najłagodniejszych można było przeczytać, że pierwsza dama jest „podstarzała”, „brzydka” i „wygląda jak matka swojego męża”, „na pewno go uwiodła”, „zdobyła podstępem”, „to nie może być miłość”, „co on w niej w ogóle widzi”. W drugą stronę nie ma tego problemu – związek starszego mężczyzny z młodszą kobietą jest społecznie akceptowalny, nawet pożądany. – Ten brak symetrii oddaje również język – podkreśla Anna Dwojnych. – Na dojrzałą kobietę, która wiąże się z młodym partnerem mamy w języku specjalne określenie: „kuguarzyca”. Termin spopularyzował serial obyczajowy „Cougar Town: Miasto kocic”, którego główna bohaterka, kobieta po czterdziestce, zaczyna się spotykać z młodszymi mężczyznami. Nie ma natomiast analogicznego określenia na mężczyzn wybierających młodsze partnerki. Wychodzi więc na to, że związki z dużą różnicą wieku nie budzą dużych kontrowersji, jeżeli tym starszym partnerem jest właśnie mężczyzna.
CZAS NA ZMIANY
Dla porządku dodajmy, że powoli, powolutku to się zmienia. W 2015 roku aktorka Maggie Gyllenhaal publicznie zaprotestowała prze-
ciwko nazywaniu jej zbyt starą, by w wieku trzydziestu siedmiu lat zagrać kochankę pięćdziesięciopięcioletniego mężczyzny. Powiedziała: „Kiedy o tym usłyszałam, najpierw poczułam się źle, potem byłam zła, wreszcie zaczęłam się śmiać”. Jej protest wsparło wiele celebrytek i zwykłych kobiet. Zaczęto też dostrzegać i tworzyć nową przestrzeń dla kobiet w popkulturze. Świetnym przykładem jest tegoroczny hit HBO – „Mare z Easttown” z Kate Winslet w roli głównej. Czterdziestosześcioletnia aktorka nie dała się upiększyć i wyretuszować, pokazała zmarszczki, fałdki na brzuchu, niedoskonałości – i wyglądała absolutnie fantastycznie. Dodatkowo grana przez nią bohaterka weszła w relację z dużo młodszym mężczyzną. – Do niedawna w reklamach rzadko można było zobaczyć dojrzałe kobiety – zauważa Anna Dwojnych. – W dużych produkcjach „starsze” aktorki często charakteryzowano na młodsze. Wymazywano starość z ekranu. Teraz robi się dla niej miejsce. Ruch ciałopozytywności zachęca do otwierania się na różne typy sylwetek i urody, pojawiła się też furtka do pokazywania starości czy dojrzałych kobiet bez retuszu. Tego lata na niemieckim rynku wypuszczono reklamę C&A z modelką o długich, siwych włosach i z wyraźnie widocznymi na twarzy zmarszczkami. Duże zainteresowanie wywołała też Andie MacDowell, która na czerwonym dywanie w Cannes pojawiła się w oprószonych siwizną włosach. W środowisku show-biznesu, wśród aktorów światowej sławy, wcześniej raczej nie zdarzało się, by gwiazda filmowa pojawiła się z widocznymi siwymi odrostami. A im lepsza widoczność starszych kobiet w mediach, tym większa szansa na zmianę postrzegania starszych kobiet w ogóle.
ODCZAROWANIE STAROŚCI
Czarownica z „Królewny Śnieżki”, macocha z „Kopciuszka”, Diabolina ze „Śpiącej królewny”, Cruella De Mon ze „101 Dalmatyńczyków”, Urszula z „Małej syrenki” – w klasycznych bajkach Disneya, historiach i baśniach, na których się wychowałyśmy, stare kobiety są brzydkie, złe, pełne zawiści, zrobią dosłownie wszystko, żeby zniszczyć piękno i młodość. Według Mony Chollet, francuskiej dziennikarki i działaczki, autorki książki „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”, promowanie pokoleniowej wojny kobiet i deprecjonowanie ich starości jest spuścizną polowań na czarownice, podczas których zniszczono kobiecą solidarność, niezależność, siostrzane zaufanie, ale też przekazywaną z pokolenia na pokolenie wiedzę. Mądrość kobiet. Jak zauważa Chollet, niemieckie słowo hexe (czarownica), angielskie hag (starucha, wiedźma) i hedge (żywopłot, szpaler, w szerszym znaczeniu: skraj, kres, granica) mają wspólny rdzeń. Miano hag przysługiwało „mądrej kobiecie, siedzącej na żywopłocie – granicy między wsią a dziczą, światem ludzi i światem duchów”. Podobne konotacje znajdziemy w języku polskim – wiedźma to po prostu „ta, która wie”, zna zioła i choroby, potrafi leczyć, pamięta opowieści. Wiedźma jest stara, pomarszczona, siwa – ale też: doświadczona, mądra i piękna, wpiera inne kobiety, opiekuje się nimi, pomaga tym, którzy tej pomocy potrzebują. – Zmiany zachodzące w ciele wiążą się nie tylko z wiekiem, ale też z naszymi doświadczeniami – podsumowuje Anna Dwojnych. – Kurze łapki od śmiechu, lwia zmarszczka od zmartwień, blizny po cesarskim cięciu, rozstępy, siwe włosy, to ślady naszych doświadczeń. Ich rugowanie oznacza nie tylko „usuwanie oznak starości”, ale też w metaforycznym sensie usuwanie doświadczeń. Ciekawe wnioski w tym temacie wyciąga Anna Kwiatkowska w tekście wchodzącym w skład książki „Ucieleśnienia II. Płeć między ciałem i tekstem”. Kwiatkowska rozwija stawiane przez inne badaczki tezy, że zabiegi z użyciem botoksu nie tylko zmieniają wygląd na młodszy, ale też ingerują w życie emocjonalne, uniemożliwiając kobietom posługiwanie się mięśniami mimicznymi, a tym samym – ekspresję emocji. Może wartowięc spojrzeć na zmarszczki i siwe włosy inaczej? Jak na coś pięknego – wspomnienia, dobre i złe chwile, wszystko co przeżyłyśmy i kim jesteśmy. Po prostu sobą. Bez względu na wiek.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
BĄDŹ EKO, wybierz swoją wyjątkową torbę i ciesz się zakupami!
Szukaj naszych toreb w sklepach. O F E R TA D L A F I R M: Możliwość wykonania torby z nadrukiem. Mogą Państwo umieścić na swojej torbie logo firmy, nazwę flagowej usługi czy produktu bądź dowolny slogan.
Już dziś pomyśl o świątecznych wzorach.
Gam Sp. z o.o.
/ ul. Żółkiewskiego 14 / Toruń / tel. +48 56 657 47 00
Psychologia
Pacjenci z borderline często trafiają do gabinetu psychologa czy psychiatry z powodu głębokiego cierpienia, jakiego doświadczają. Mają już dość. A gdy słyszą diagnozę, czują ulgę. Nagle odkrywają, że nie są jedyni na świecie - mówi psychiatria dr n. med. Maciej Klimarczyk.
OSOBOWOŚĆ Z POGRANICZA. GDY EMOCJE PRZEJMUJĄ KONTROLĘ
24
25 ROZMAWIA: LUCYNA TATARUCH
Rozmawiałam z wieloma osobami, u których zdiagnozowano osobowość chwiejną typu borderline. Wszystkie mówią to samo: „Ta diagnoza padła zbyt późno”.
Faktycznie, często pacjenci otrzymują diagnozę tego zaburzenia dopiero po latach kontaktu z psychiatrami czy psychologami. I uważają, że jest to efekt nieudolności – ochrony zdrowia, całego systemu, lekarzy. Najczęściej nie ma to jednak nic wspólnego z kompetencjami lekarzy, ale z samą naturą osobowości i tego konkretnego zaburzenia. Kształtowanie się osobowości to bardzo skomplikowany proces, który zależy zarówno od genów – dziedziczymy reaktywność układu nerwowego na bodźce oraz ich zapotrzebowanie – jak i od środowiska, wychowania, doświadczeń z młodości. Osobowość w pełni kształtuje się w trzeciej dekadzie życia. Zatem u dziecka nie możemy mówić o zaburzeniach osobowości, co najwyższej o osobowości kształtującej się nieprawidłowo. Diagnoza borderline pojawia się więc najczęściej dopiero po dwudziestym roku życia, choć zdarza się, że pacjent widuje psychiatrów od wieku nastoletniego.
Typowe dla borderline objawy – chwiejność emocjonalna, strach przed odrzuceniem, impulsywność – w wieku nastoletnim kojarzą mi się też z przeżywanymi na tym etapie życia kryzysami i samym dojrzewaniem.
Tak, dlatego trzeba rozważnie ocenić, czy w ogóle u tak młodego pacjenta mamy do czynienia z problemami dotyczącymi kształtującej się osobowości, czy innymi. Kryzys u nastolatków może przebiegać o wiele bardziej burzliwie niż u osoby dorosłej, bo adolescenci nie mają jeszcze w pełni wykształconych mechanizmów radzenia sobie ze stresem, napięciem itp. Zawód miłosny częściej niż u osoby dorosłej może prowadzić do myśli czy nawet prób samobójczych i stać się traumą na lata. Wielu dorosłych bagatelizuje takie problemy u swoich dzieci. Nieprawidłowo kształtującej się osobowości mogą również towarzyszyć inne zaburzenia psychiczne, dlatego proces diagnostyczny wymaga czasu i obserwacji. Stawianie konkretnej diagnozy borderline u tak młodej osoby byłoby ryzykowane. Musimy poczekać na pełen obraz, choć oczywiście w tym czasie prowadzi się terapię i, jeśli jest taka potrzeba, leczy farmakologiczne.
W jednym z filmów na YouTube – tłumaczącym pokrótce, czym jest borderline – usłyszałam takie zdanie: „To uczucie, że albo wcale nie żyjesz, albo żyjesz za bardzo. Odczuwasz najlepsze z najlepszego i najgorsze z najgorszego”.
buje siebie odnaleźć, np. eksperymentując z wyglądem, ale trudno jest jej przywiązać się do jakiejś jednej wizji siebie. Podobnie jest w sferze seksualnej, która przy tym zaburzeniu często pozostaje niezdefiniowania. Bywa tak, że gdy np. w gabinecie rozmawiamy o orientacji seksualnej, słyszę od pacjenta: „Chyba jestem hetero… Albo może bi? Nie wiem, trudno mi powiedzieć”. Wszystko jest rozmyte. A gdy ktoś nie wie, co lubi i co jest dla niego dobre, to bardzo łatwo skręca w stronę ryzykownych sytuacji i zachowań. Robi rzeczy, których później żałuje i po których czuje się źle. Przy czym wielu z nas miewa problem z odpowiedzią na pytanie „kim jestem?” – to nic złego, z czasem odkrywamy siebie, ale mamy już jakiś zarys. Osoba z borderline czuje w tym miejscu jedynie ogromną pustkę.
I dlatego tak mocno szuka swojego odbicia w każdym zachowaniu z zewnątrz?
Oraz przeraźliwie boi się odrzucenia. Widać to w relacjach, jakie buduje – w związkach pełnych ekstremalnych uczuć, ale też walki, by partner nigdy nie odszedł. On poniekąd tę pustkę wypełnia.
Partnerzy osób z borderline opowiadali mi także, że te pełne emocji relacje, zwłaszcza na początku, były niezwykle ekscytujące. Burzliwe, ale i uzależniające.
Tak, bo ktoś z borderline potrafi być charyzmatyczny, pociągający, ciekawy. Jest pełen pasji, we wszystko angażuje się na sto procent. Związek z nim to przeciwieństwo rutyny, nudy. Gdy jest dobrze, to wydaje się, że lepiej być nie może. Jednak w tym przypadku zwykle szybko okazuje się, że para żyje jak na rolercoasterze. Błahe sprawy urastają do rangi największych dramatów. Obok momentów szczęścia są chwile karczemnych awantur, scen zazdrości. To może być uzależniające dla obu stron, ale na pewnym etapie partner z zaburzeniem borderline nie będzie już w stanie wyobrazić sobie życia bez tej drugiej osoby. Awantury zresztą bardzo często biorą się właśnie ze strachu przed utratą miłości.
Youtuberka Sandra Martyna Lucja, która również ma borderline, opowiadała na kanale, że nie potrafiła sobie poradzić z hobby partnera – graniem w gry komputerowe. On wcale nie poświęcał na to aż tak dużo czasu, nie zaniedbywał jej. Ale ona i tak chciała, żeby przestał się tym zajmować.
Zapewne bolało ją, że w ogóle coś innego angażuje jej partnera. Automatycznie pojawiały się myśli typu: „Nie jestem już tak ważna, on ma coś innego, lepszego niż ja”.
Były więc prośby, płacze, groźby, awantury. Pewnego razu, gdy wiedziała, że grał, przez cały wieczór i noc, dzwoniła do niego. Wykonała jakieś 400 połączeń, na zmianę żądając i błagając, by przestał grać.
I na dodatek: jedno przeplata się z drugim. Osoby z borderline doświadczają ekstremalnych stanów emocjonalnych. Nigdy nie ma nic pomiędzy – jest miłość albo nienawiść, ogromna radość albo smutek, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Z jednego stanu do drugiego potrafią przechodzić kilkadziesiąt razy dziennie, ale też zatracać się całkowicie w swoim aktualnym samopoczuciu. Czasem wystarczy drobiazg, by sprowokować taką zmianę. Podam przykład: pacjentka z borderline może rozmawiać z kimś i czuć się wspaniale, bo ta osoba jest według niej najlepsza na świecie, cudownie się dogadują, ale nagle jakiś drobny gest powoduje zmianę nastawienia. Rozmówca spojrzał na zegarek – to przecież musi oznaczać, że nie ma czasu, że źle ocenia spotkanie, na pewno źle się bawi. Przychodzi wtedy fala emocji, czasem agresja, ale też strach, któremu towarzyszy na przykład taka myśl: „Nic dziwnego, nie chce ze mną rozmawiać, bo jestem przecież tak beznadziejna, że nikt by nie chciał”. To jest ta chwiejność emocjonalna.
Podszyte przekonaniem, że jeśli on nie poświęca jej tyle uwagi, ile ona chce, to na pewno przestaje ją kochać. Strach przed odrzuceniem w tej sytuacji jest tak silny, że podpowiada najróżniejsze, skrajne formy działania. Manipulacje, szpiegowanie, szantaże, nawet grożenie samobójstwem. Ale jako że przeplata się to z absolutnie cudownymi chwilami, nawet taki trudny i wyczerpujący dla obu stron związek może trwać.
W jednej chwili czuje się królową życia, w drugiej nic nie wartą osobą. Czyli na czym opiera samoocenę? Skąd osoba z borderline wie, jaka jest naprawdę?
Bo wiele osób też wierzy w taką wizję prawdziwej miłości – prowadzącej wręcz do szaleństwa. Romantyzujemy tego typu pary, choćby w filmach.
Nie wie tego. Obok chwiejności drugim charakterystycznym elementem zaburzenia jest problem z tożsamością. Ta osoba tak naprawdę nie potrafi odpowiedzieć na pytania, kim jest, jaka jest. Pró-
To jest właśnie przykład na błahą – z naszego punktu widzenia – rzecz, która dla niej zmieniła się niemalże w sprawę życia i śmierci. Partner nie spełnia jej warunków, a więc: ignoruje ją, nie liczy się z nią, nie poświęca jej uwagi.
Skrajnie zaborcze podejście.
Jednak w prawdziwym życiu, jeśli osoba z borderline nie podejmie terapii, ten związek będzie po prostu wypełniony cierpieniem. Tak jest najczęściej.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
26
Psychologia A dlaczego w ogóle tak jest? Znamy przyczyny występowania tego zaburzenia?
W pewnym stopniu chwiejność emocjonalna, czyli niestabilny układ nerwowy, jest dziedziczony. Nie znaczy to, że dostajemy w genach cały pakiet zaburzenia. U osób z borderline w wywiadach lekarskich powtarza się często jakiś rodzaj poranienia w bliskich relacjach z przeszłości, w rodzinie. Może być to chłód emocjonalny rodziców, dorastanie w domu, gdzie nikt nie był zainteresowany rozwijającym się dzieckiem lub to zainteresowanie okazywało się zbyt małe do jego potrzeb. Mogą być to także sytuacje przemocowe, z ogromną traumą w tle. Pojawia się też brak stabilności. Rodzic nie musi mieć wcale borderline, ale mimo to świat jego i dziecka okazywał zawsze się bardzo chwiejny. Nie było czego się złapać. Oczywiście każdą osobę musimy traktować indywidualnie, nie ma tu jednego jasnego wzoru prowadzącego do zaburzenia.
Brak stabilności to też brak poczucia bezpieczeństwa.
Tak, w takich warunkach u dziecka wykształca się ogromna, desperacka wręcz potrzeba bezpieczeństwa, ciepła, bliskości. Jednak później dorosłe osoby z borderline szukają tego wszystkiego w niewłaściwy sposób i zamiast przyciągać, odpychają od siebie ludzi. Trochę tak, jakby w każdej sytuacji krzyczały: „Daj mi to wszystko natychmiast, ja tego potrzebuję!!!”.
Co najczęściej sprawia, że osoba z borderline zaczyna szukać pomocy w gabinecie psychiatry czy psychologa?
Odpowiadając ogólnie – cierpienie. Tacy pacjenci pojawiają się w gabinecie z powodu głębokiego cierpienia, jakiego doświadczają, a wraz z nim obniżonego nastroju, myśli samobójczych. Czasem już po próbie samobójczej. Zdarza się, że przychodzą w towarzystwie rodziców albo partnera i to najbliżsi są motorem podjęcia decyzji o leczeniu. Przychodzą w kryzysie, czyli w stanie silnego stresu emocjonalnego, braku równowagi psychicznej. Rzadko pojawia się gabinecie ktoś stabilny, kto np. przeczytał artykuł i rozpoznał u siebie jakieś zachowania, więc pomyślał, że może warto coś z tym zrobić. Częściej jest to osoba, która potrzebuje pomocy od razu.
I jak można jej pomóc?
Jeśli pacjent pojawia się w kryzysie, to często na początku włącza się leczenie farmakologiczne, które pomoże w jakimś stopniu ten stan zażegnać. Przykładowo: jeśli dominuje u niego silne obniżenie nastroju, chcemy, żeby ten nastrój się ustabilizował. Jeśli większym problemem tu i teraz są bardzo impulsywne działania, próbujemy je wytonować. Stosuje się do tego leki przeciwdepresyjne, stabilizatory nastroju, czasem leki przeciwpsychotyczne – i najczęściej przynosi to pewne efekty. Kryzys się kończy. Ale na chwilę. Prędzej czy później przyjdzie kolejny, więc takie leczenie nie wystarcza, jest tylko doraźne. Jeśli pacjent chce sobie pomóc, musi pracować z psychologiem czy psychoterapeutą.
W jakim nurcie powinna być prowadzona terapia przy tym zaburzeniu?
To zależy – od tego, z jaką osobą pracujemy i jakie efekty chcemy osiągnąć. Nurt psychodynamiczny zakłada głęboką pracę, sięganie do korzeni, do tego, co działo się w dzieciństwie. Możemy w ten sposób pomóc pacjentowi, który będzie już ustabilizowany, np. po włączeniu farmakologii. W przeciwnym razie narażamy go na kolejny kryzys, na coś, z czym sobie w danej chwili nie poradzi. Czasem najpierw niezbędna jest nieco płytsza praca – choćby w terapii behawioralnej, np. gdy chcemy pracować nad samooceną pacjenta, bo nie jest w stanie spojrzeć na siebie inaczej, niż przez pryzmat samych najgorszych cech. W takim stanie również nie będzie miał siły na jakiekolwiek działania. Niektórzy psychoterapeuci pracują w nurcie eklektycznym, dobierając narzędzia i metody w zależności od sytuacji. Nie ma jednej, uniwersalnej recepty przy tym zaburzeniu, bo nie ma dwóch takich samych osób.
Ile może trwać taka terapia?
To jest trudne pytanie. Zdarza się, że pacjenci pozostają w terapii przez wiele lat. Ale często też ją zrywają. Ich niestabilność przenosi się na relacje z lekarzami czy psychoterapeutami. Z reguły jednak po czasie widzą, jakie terapia przynosi efekty i uczą się, że pewne ich reakcje są nadmierne. Elementem pomocy jest także psychoedukacja, która daje wgląd w schematy, wzory zachowań. Dzięki temu po jakimś okresie terapii pacjent wypracowuje pewien dystans, potrafi odczytać, co się dzieje i powstrzymać się, by nie iść za impulsem, który każe mu np. natychmiast zrezygnować z tych spotkań. Pracujemy z bardzo wrażliwymi ludźmi i zawsze musimy o tym pamiętać.
Co mogą zrobić bliscy osób z borderline? Jak pomóc na co dzień?
Na pewno pomocna będzie wiedza o tym, z czym wiąże się takie zaburzenie osobowości. Ważne jest też, by umieć rozpoznawać kryzys i namawiać bliską osobę do skorzystania z jakiejś formy pomocy. Osoba z borderline w kryzysie, pozostawiona sama sobie, może być dla siebie samej niebezpieczna.
Kilka razy usłyszałam, że diagnoza, choć późna, przyniosła jednak ulgę.
Tak, to jest uzasadnione. Bo nagle okazuje się, że jest coś, co wszystko tłumaczy. Poza tym: dowiaduję się, że nie jestem sam. Pacjenci – nie tylko z tym zaburzeniem – często odczuwają ulgę, gdy słyszą, że nie są jedyni na świecie z takimi problemami. Nie są najgorsi, beznadziejni. Mogą nad tym pracować. To też element terapeutyczny. Oczywiście trudności nie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w cały proces trzeba włożyć wysiłek, to nie jest łatwa droga – nie ma się co oszukiwać. Ale warto to zrobić, bo efekty zaczną być z czasem widoczne.
Dr n. med. Maciej Klimarczyk psychiatra, seksuolog, www.psychiatrabydgoszcz.pl. Na YouTubie prowadzi kanał promujący zdrowie psychiczne i seksualne. W tym roku ukazała się jego debiutancka powieść - thriller psychologiczny, pt.: „Śpiewaczka” (Wydawnictwo Literackie).
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Stowarzyszenie Księgowych w Polsce Oddział Okręgowy w Bydgoszczy
Dołącz do najlepszych! Działamy dla księgowych od 1907 roku
Centrum Edukacji Stowarzyszenia Księgowych w Bydgoszczy oferuje pełen wachlarz kursów i szkoleń dających możliwość rozwoju zawodowego, aktualizację specjalistycznej wiedzy, zdobycie nowych kwalifikacji i praktycznych umiejętności niezbędnych w zawodzie księgowego.
KURSY: KSIĘGOWOŚĆ DLA POCZĄTKUJĄCYCH I ZAAWANSOWANYCH PODATKOWA KSIĘGA PRZYCHODÓW I ROZCHODÓW PODATEK VAT DLA POCZĄTKUJĄCYCH I ZAAWANSOWANYCH KADRY I PŁACE ROZLICZANIE CZASU PRACY KURSY KOMPUTEROWE W SYSTEMIE „SYMFONIA” EXCEL DLA KSIĘGOWYCH - dla początkujących i zaawansowanych
SZKOLENIA KRÓTKIE, AKTUALIZUJĄCE WIEDZĘ: RACHUNKOWOŚĆ PRAWO PODATKOWE PRAWO PRACY PRAWO GOSPODARCZE
Zapraszamy również do członkostwa w Stowarzyszeniu! Więcej informacji na www.bydgoszcz.skwp.pl Bydgoszcz, ul. Toruńska 24 tel. 52 348 43 80/77
PA R T N E R T E M AT U
Z DJ ĘC I E R A FA Ł KO S T R Z E WA
NIESTRUDZONA ORĘDOWNICZKA SPRAW KOBIET
NA PIERWSZYM PLANIE PRZEZ NAJBLIŻSZE 50 LAT MUSIMY WYEKSPONOWAĆ TO, CO KULTUROWO UTRWALONE W STEREOTYPIE KOBIECOŚCI: TROSKĘ O INNE ISTOTY (NIE TYLKO O LUDZI), MYŚLENIE WSPÓLNOTOWE, NIERYWALIZOWANIE, DOCENIENIE PRZESTRZENI ŻYCIA POZAZAWODOWEGO. INACZEJ NIE NAPRAWIMY TEGO, CO ZEPSULIŚMY NA NASZEJ PLANECIE – TWIERDZI FILOZOFKA ALEKSANDRA DERRA Z UMK. R OZ M AW I A J A N O L E K S Y
PA R T N E R T E M AT U
Zapytam przekornie, po co komu dziś ta filozofia?
I o co tym filozofom chodzi? Różnie się filozofię dookreślało i to jest w niej fantastyczne, że ciągle definiujemy ją na nowo. Dla mnie filozofia to swoiste laboratorium myślenia, w którym zastanawiamy się, jak myślimy o świecie i jakie są tego konsekwencje. Francuski filozof Michel Foucault powiedział kiedyś, że filozofować, to pomyśleć inaczej niż się myśli, by sprawdzić, co to zmieni. Filozofia według mnie to gra idei, które później przekuwamy w coś materialnego, instytucjonalnego. Jest ona o tyle bezpieczna, że najpierw eksperymentujemy z myśleniem, pojęciami, ideami; sprawdzamy, zanim wdrożymy pomysł w życie. Pracuję w Katedrze filozofii praktycznej, i uważam, że filozofia jest praktyczna - to jak myślimy o świecie, przekłada się potem na działanie.
To bardzo uniwersalna dziedzina nauki.
W jakiejś mierze tak. Często w filozofii pojawia się problem sensu czy egzystencji, bo zazwyczaj na jakimś etapie życia zastanawiamy się po co tu jesteśmy, czy jak nadać wartość podejmowanym przez nas działaniom. Możemy wtedy powiedzieć, że filozofujemy.
W języku potocznym „filozofowanie” ma raczej znaczenie pejoratywne?
W znaczeniu takiego „gadania” dla samego gadania? Filozofia to „gadanie”, które ma swoje dość ścisłe zasady. Ponadto, jak już powiedziałam, każdy z nas w jakimś momencie życia uświadomi sobie, zwłaszcza dzisiaj w pandemii, że jesteśmy skończeni. Wtedy pojawią się pytania związane z tą skończonością. O to, jak usensownić, co robimy, skoro i tak umrzemy. To bardzo uniwersalne doświadczenie, niezależne od wyznawanych wartości, to jest wspólne nam wszystkim.
Podobno jest Pani osobą śmiałą?
Wiem, do czego pan nawiązuje! Do wyróżnienia na liście „50 śmiałych Wysokich Obcasów 2020 roku”. Nagrodzono działania na rzecz równości w Akademii i to mnie cieszy. Jestem raczej umiarkowanie odważna, a śmiałości się nauczyłam. Odwaga paradoksalnie bierze się u mnie ze świadomości własnej niewiedzy i niepewności, zgodnie ze słynnym Sokratejskim „wiem, że nic nie wiem”. Zawsze dzieląc się swoimi poglądami, staram się je uzasadnić, ale jeśli ktoś ma dobre kontrargumenty, to dam się przekonać. O ile nie naruszy to wyznawanych przeze mnie wartości. Nie boję się zmiany poglądów, bo wiem, że wszyscy mogą się mylić.
Ale mając świadomość pomyłki, brniemy w ślepy zaułek?
Niezupełnie, bo gdybyśmy mieli pewność od samego początku, to niczego byśmy nie korygowali. Ponadto, pewność co do tego, że tylko ja mam rację, zamyka myślenie wspólnotowe. Wydaje się dodatkowo, że ludzie bardzo pewni siebie nie są ciekawi innych i innego światopoglądu, zamknięci tylko w swoim myśleniu.
Taką obawę przed innością obserwujemy dzisiaj.
Często obawa przed „innym”, przed innym myśleniem jest podszyta egzystencjalnym lękiem, niepewnością, co do własnego światopoglądu. W filozofii można się nie zgadzać, ale trzeba ową niezgodę uzasadnić. Na tym polega różnica między takim filozofowaniem przy winie, a filozofią uprawianą naukowo. Należy podać swoje założenia, argumenty, przedstawić własne rozumowanie.
Wydaje mi się, że wrogość wobec inności uzasadnić można jedynie względami politycznymi.
Jak widać skutecznie działa paradygmat podziału „ja-inni”, w którym umieszczamy dogodne w danym momencie, określone treści. Myślę, że w Polsce pozwala to wytwarzać wrogów, ale nawet w obecnym podziale politycznym, da się pomyśleć wyjście poza podział na „swoi-obcy”, by dotrzeć do wartości, które by go prze-
tasowały. Bliski mi filozof Richard Rorty powiedział kiedyś, że to co wszystkich nas łączy, to podatność na cierpienie. Podał prosty przykład, że jeżeli ktoś się przewróci, zrani i leży na ziemi, to nikt go nie pyta o poglądy, tylko próbuje mu pomóc. Jesteśmy wspólnotą ludzi podatnych na cierpienie, a dopiero potem dzielimy się na różne kategorie. Można byłoby wrócić do tej idei.
Zamiast tego łatwiej wywoływać wrogość do LGBT, wegetarian, cyklistów, feministek… A właśnie, jest pani feministką, bo chyba trudno nie być?
Jestem. Choć zdaję sobie sprawę, że feminizm to tradycja złożona i różnorodna. Feministyczna literaturoznawczyni Hélène Cixous, powiedziała kiedyś, że życzy sobie tyle feminizmów, ile jest kobiet. To oczywiście skrót myślowy, ale dysponujemy w Polsce fantastyczną historią emancypacji kobiet, choć słabo ją znamy. Mogę zatem powiedzieć, że jestem emancypantką czy entuzjastką, jak określała dążące do emancypacji kobiety w Polsce Narcyza Żmichowska.
Niestrudzoną orędowniczką sprawy kobiet.
To brzmi jeszcze lepiej. Gdy rozmawiam z polskimi kobietami, to w zasadzie prawie wszystkie są feministkami, choć niekoniecznie tak siebie nazywają. Cenią sobie niezależność, także finansową, pracę zawodową, posiadanie praw wyborczych, ekonomicznych i politycznych!
Ale sam fakt, że rozmawiamy o feminizmie, o równości już o czymś świadczy. O dominacji patriarchatu? Czy kobiety muszą coś udowadniać w świecie naukowym? Pani też?
Trzeba bardzo dużo udowadniać. Istnieje taki domyślny tryb, że kobiety, które jak zakładamy zajmują się domem, nie będą mogły w pełni poświęcić się nauce, która jest bardzo wymagająca. Zawsze się śmiałam z Ewą Bińczyk, przyjaciółką z katedry, że chciałybyśmy mieć żony, które załatwią wszystkie sprawy, a my mogłybyśmy zająć się tylko myśleniem. Im starsza dziedzina naukowa, tym trudniej w niej kobietom, filozofia jest wciąż bardzo tradycjonalistyczna w tym względzie.
Filozofowie to wszystko chłopy.
I to z brodami. Powszechnie znany Immanuel Kant nawet dopuszczał, że może urodzić się kobieta, która będzie na tyle sprawna intelektualnie, że da radę uprawiać filozofię, a nawet, jeżeli się taka znajdzie, to poniesie wysoki koszt, bo wyrośnie jej… broda. Metaforycznie chciał on powiedzieć, że stanie się trochę mężczyzną. Kobiety są odmiennie traktowane w instytucjach naukowych, co innego wolno im powiedzieć, inaczej są oceniane ich pomysły, czy niekiedy są wprost dyskryminowane. Zostałam kiedyś nazwana przez pewnego profesora „świnką morską”, gdyż według niego kobieta filozof, to nie wiadomo.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby połączenie sposobów myślenia kobiety i mężczyzny.
Dochodzimy do bardzo ważnego filozoficznego pytania, czy myślimy po prostu jak człowiek, czy od razu jako istoty z płcią? Czy oczywisty dla nas podział na to, co męskie i to, co kobiece ma charakter biologiczny czy kulturowy? Czy oddzielenie biologii od kultury ma w ogóle sens? Wybrałam filozofię, bo wydawała się neutralnym królestwem myślenia. A w królestwie myślenia nie było ciał, które mają płeć, tylko rozum. Rzecz jasna tradycyjnie pewne zmienne przypisujemy bardziej kobiecości, a inne męskości. Ponadto wydaje się, że te kobiece dochodzą dzisiaj do głosy w kryzysie klimatycznym i w pandemii. Na pierwszym planie przez najbliższe 50 lat musimy wyeksponować to, co kulturowo utrwalone zostało w stereotypie kobiecości: troskę o inne istoty - nie tylko o ludzi, myślenie wspólnotowe, nierywalizowanie, docenienie przestrzeni życia pozazawodowego. Inaczej nie naprawimy tego, co zepsuliśmy na naszej planecie.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
PA R T N E R T E M AT U
Nazywamy to „kobiecym”, ale pan jako mężczyzna też ma do ich dostęp.
Mogę być feministą. Feministyczną wymowę ma Pani książka „Kobiety (w) nauce”. Wielce dwuznaczny tytuł…
… czyli o kobietach, które są w nauce i co nauce dały. Pisząc tę książkę, interesowało mnie, czy płeć przekłada się na odmienny sposób uprawiania jakiejś dziedziny. Np. w biologii, im więcej było kobiet w danym okresie, tym bardziej innowacyjne wprowadzano metody badawcze. Dlaczego? Dlatego, że wyprowadzano je z odmiennych doświadczeń, które generowały odmienne myślenie, także w badaniach.
Licząc na nowe spojrzenie, nieskażone tradycyjnym myśleniem?
Wielu badaczy mężczyzn wprowadzało kobiety do świata nauki z nadzieją, że popatrzą one na dyscyplinę nie przez pryzmat tradycji, tylko spróbują inaczej. To daje efekty.
Z drugiej strony, nie tak rzadko naukowy sukces kobiet jest bardziej spektakularny niż mężczyzn?
Powiedziałabym, że jego spektakularność polega na tym, że kobiety w nauce w punkcie wyjścia są na dużo gorszej pozycji niż mężczyźni. Badania pokazują także, że raczej ich osiągnięcia w kulturze naukowej są umniejszane, rzadziej doceniane i eksponowane. Mężczyznę opowiadającego o swoich sukcesach odbieramy jako pewnego siebie, kobietę jako agresywną i niemiłą. Ponadto kobiety zajmują się czynnościami opiekuńczymi, a tych się w nauce (czy w przestrzeni zawodowej) nie uwzględnia. Powiedziałabym, że jeżeli kobieta i mężczyzna mają porównywalne osiągnięcia naukowe, a ona ma jeszcze trójkę dzieci, to znaczy, że jest o wiele lepsza, że w tym samym czasie zrobiła znacznie więcej niż mężczyzna. Rodzi się tu wiele pytań związanych z równością, np. jak stworzyć warunki, żeby osoby, które podejmują pracę opiekuńczą, miały elastyczny czas pracy, żeby uczelnia oferowała instytucje, które zajmują się dziećmi, przestrzenie dla dzieci na spotkaniach czy otwartych wykładach, kąciki do opieki nad dziećmi.
To dlatego została Pani wyróżniona, tu zacytuję, „za upominanie się o równość w świecie akademickim”. Jak to rozumieć?
Z naukowego punktu widzenia na równości płci znam się najlepiej, ale nierówności nie dotyczą jedynie płci. Pamiętajmy, że równość nie oznacza, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Problem równości ściśle się wiąże z różnorodnością. Równość nie oznacza zrównania i często, żeby było sprawiedliwie, to trzeba komuś dać więcej, a komuś
mniej. Sprawiedliwość to jest podawanie ręki albo zasobów komuś, kto nie ma ich do dyspozycji.
Kwestia równości materializuje się w Pani przypadku w tym, że jest Pani pierwszą Pełnomocniczką Rektora ds. Równego Traktowania. To potrzebna funkcja na uczelni?
Potrzebna. Na uczelni, która powstała jako instytucja hierarchiczna trzeba zbudować kulturę równego traktowania. Zadaniem takiej pełnomocniczki jest tropić, gdzie nierówność się objawia i jak ją można to zmienić. Nie jestem zwolenniczką wskazywania winnych i karania, ale w przypadku naruszeń związanych z kodeksem wartości akademickich jest to konieczne. Dlatego potrzebujemy procedur, ale także dalekowzrocznej polityki. Jeżeli chcemy być uczelnią międzynarodową o świetnych wynikach naukowych to bez poczucia komfortu pracy w każdym wymiarze nie ma możliwości, by uprawiać naukę na najwyższym poziomie. Badania pokazują, że każda instytucja, w której występuje mobbing, molestowanie, nierówne traktowanie ze względu na jakąkolwiek inność, nigdy nie będzie efektywna.
W NAUCE - NP. W BIOLOGII - IM WIĘCEJ BYŁO KOBIET W DANYM OKRESIE, TYM BARDZIEJ INNOWACYJNE WPROWADZANO METODY BADAWCZE. W ramach zadań pełnomocniczki angażowała się Pani w pomoc molestowanym pracownicom i studentkom.
Nie udaję, że problemu molestowania nie ma. Dysponujemy raportami dotyczącymi skrajnych form dyskryminacji, jakimi są molestowanie, w tym molestowanie seksualne, które są niedopuszczalne na uczelniach, a ciągle mają miejsce. Moim zadaniem jest budowanie - nie w pojedynkę rzecz jasna instytucji, w której nie ma na nie przyzwolenia. Niestety, w naszej kulturze jeszcze ciągle mamy przyzwolenie na różne formy molestowania. Podam przykład. Pewien znany sprawozdawca sportowy nazywa w telewizji polskie sportsmenki z imienia i to imię zawsze zdrabnia, mówiąc Anitka albo Malwinka, natomiast nigdy nie robi tego w stosunku do sportowców mężczyzn. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, że zdrabnianie kobiecych imion w kontekście
zawodowym jest formą werbalnego molestowania. Umniejsza to ich rolę, sprowadza do pozycji dziecka. To są tylko pozornie drobne rzeczy. Widać w badaniach, że problem molestowania występuje częściej w organizacjach hierarchicznych i podzielonych płciowo, w których władza nierówno rozkłada się między płcie, a taką jest uczelnia.
To, że te problemy się nagłaśnia stwarza pewną nadzieję?
Zawsze są to trudne wielowymiarowe sprawy, dotykające ludzkiej godności. Uczelnia jest miejscem, gdzie tworzą się zawodowe, ale i prywatne relacje ludzi dorosłych, którzy nie mają tej samej władzy i zasobów. Optymistyczne jest to, że jeszcze nie tak dawno, kiedy ja studiowałam, oficjalnie się o tym nie mówiło. Mobbing i molestowanie seksualne to była wiedza kuluarowa.
Trudno się żyje filozofce?
Dlatego, że ciągle musi myśleć, zastanawiać się? Filozof Ludwig Wittgenstein, którego pracom poświęciłam swój doktorat, wszystkich młodych ludzi odganiał od filozofii, mówiąc, że jak już się zacznie, to nigdy się z tej udręki nie wyjdzie, zawsze się już będzie wszystko rozważało... Rzadko miewam takie dni, kiedy mi to przeszkadza, znaczniej więcej doświadczam takich, kiedy mnie to zachwyca. Wybierając filozofię, mówiłam mamie, że chciałabym mieć taki zawód, w którym płacą za to, że czytam książki. Mama powiedziała, że takiego zawodu nie ma. Okazało się, że jednak jest!
I zawsze Pani myśli w ten sposób: „a z drugiej strony”?
Oczywiście, że tak. Dlatego na pytanie, czy ciężko jest filozofce, to odpowiem jak filozofka. Zastanówmy się najpierw nad użytą kategorią, co to znaczy „trudno” i rozbijmy ją na czynniki pierwsze, rozważmy i wtedy zobaczymy, czy jest mi trudno, czy nie?
dr hab. Aleksandra Derra, prof. UMKa filozofka, tłumaczka, filolożka. Zajmuje się współczesnymi studiami nad nauką i technologią oraz problemem podmiotowości. Fascynatka nauk biologicznych i feminizmu. Orędowniczka minimalizmu, uporczywie tropiąca i zwalczająca ideę posiadania. Pracuje w Instytucie Filozofii UMK w Toruniu.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Rozmowa Jej pasja
ŻEGLARSTWO DAJE POCZUCIE WOLNOŚCI O sporcie i drodze prowadzącej do najwyższej formy rozmawiamy z wicemistrzynią olimpijską Jolantą Ogar-Hill .
Na zdjęciu Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar-Hill (z prawej strony)
33 ROZMAWIA: JAN OLEKSY
Srebrny medal olimpijski to chyba radość nie do opisania? Próbowałam opisać to uczucie, zastanawiałam się, do czego można porównać, i mi się nie udało. Próbowałam je porównać do pierwszego momentu zakochania, zauroczenia, gdy człowiek fruwa nad ziemią, ma motyle w brzuchu. Ale to nie jest to, bo chyba rozgrywa się w głowie na innym poziomie, dotyka innych receptorów. Radość z medalu to coś niesamowitego. Czysta euforia, która wymazuje obrazy z pamięci pod wpływem gwałtownego przypływu adrenaliny i szczęścia. Myślę, że Agnieszka ma podobne odczucia. Ile czasu trzeba razem trenować, by dojść do tak wysokiego, olimpijskiego poziomu? Z Agnieszką Skrzypulec trenujemy od 2011 roku, z małą przerwą, więc trochę czasu nam zajęło, żeby wytargać ten upragniony medal olimpijski. To była nasza piękna droga, głównie dzięki temu, że bardzo się lubimy i przyjaźnimy. Tym większą radość sprawia medal wywalczony z osobą, z którą się lubi spędzać czas. W Tokio podczas wręczania medali przeżyłyśmy niespodziewanie bardzo wzruszający moment. Otóż, z powodu pandemii medale zostały nam wręczone na tacy, więc zgodnie stwierdziłyśmy, że jedna drugiej założy je szyję. Wzruszyłyśmy się, że mogłyśmy przy tej okazji sobie same podziękować za lata wspólnych startów, poklepać po ramieniu i powiedzieć, że była to dobra robota. To był jedyny fajny aspekt igrzysk w pandemii. Z Agnieszką stanowicie zgrany team sternika i załoganta. Świetnie się dogadujecie, rozumiecie się bez słów? Działamy jak jeden organizm. Gdy widzę, jak Agnieszka porusza się na łódce, to zawsze wiem, co będzie chciała zrobić. I ona czuje dokładnie to samo. Ale na zawodach potrzebna jest również komunikacja werbalna. Doprecyzowaliśmy ją do perfekcji, cały czas podczas wyścigu rozmawiamy ze sobą, oczywiście nie o pogodzie, ani co będzie na obiad, tylko o rzeczach stricte żeglarskich. Komunikacja jest non stop, mimo że się świetnie znamy i działamy jak jedno ciało. W Tokio wyglądało tak, jakbyście się przekrzykiwały, pokonując szum fal i wiatru… Na igrzyskach była dodatkowo zabawna sytuacja. Filmowały nas dwa helikoptery, a jeden z nich latał tak nisko, głośno terkocząc, że musiałyśmy się wydzierać, żeby się usłyszeć. Ale gdy mocno wieje i jest duża fala, to też krzyczymy do siebie co sił. Jestem ciekaw, czy na zawodach macie możliwość obserwowania rywalek? Jeżeli podpłyną dosyć blisko, to nawet można dostrzec na twarzy zmęczenie, nieraz rozgoryczenie, a czasem nerwy.
A propos nerwów, czy przed zawodami dobrze śpisz, czy może nerwy nie pozwalają zasnąć? Na szczęście od lat pracujemy z psychologiem, dzięki któremu poznajemy techniki, które pozwalają nam się zrelaksować, wyciszyć, spokojnie zasnąć. Powiem szczerze, że bez tych metod byłby problem, oczywiście mogłybyśmy wspomagać się jakąś chemią, ale to zawsze daje niepewność, jak zareaguje na nią nasze ciało. Natomiast Agnieszka sypia jak dziecko, dziewięć godzin, zawsze. Tego jej zazdroszczę, ale nie mogę narzekać, bo do ostatniego wyścigu medalowego obie stanęłyśmy wyspane, wypoczęte i dobrze przygotowane. Także mentalnie? W Tokio brałyśmy udział w wyścigach każdego dnia - przez osiem dni z rzędu. Żeby utrzymać przez cały czas koncentrację i mo-
Pamiętam, jak w czasie pandemii, mieliśmy pierwsze zgrupowanie na Lanzarotte. W momencie, gdy wsiadłyśmy do łodzi nie było covidu, nie było zagrożenia, tylko woda, my... i czasem delfiny. tywację na wysokim poziomie, musimy znać pewne techniki pomocne w sytuacjach stresowych, pozwalające na przykład opanować strach czy panikę. A sytuacji stresowych trudno uniknąć. Właśnie dlatego nie możemy się ograniczać, nie możemy pozwolić, żeby strach paraliżował ruchy, ręce zaczynały się trząść z obawy przed falstartem, albo przed tym, że przypłyniemy jako ostatnie... ...albo, że musicie wygrać? My nic nie musimy! Na sukces ciężko pracujemy, staramy się pływać z otwartą głową i zawsze wykorzystywać szanse, które są tu i teraz, czyli skutecznie grać kartami, które mamy w ręce. Trzeba myśleć pozytywnie i do przodu. Oprócz odporności psychicznej istotne jest również solidne przygotowanie fizyczne. Treningi? Siłownia? Do żeglarstwa musimy też przygotowywać się na lądzie, począwszy od siłowni przez rower i bieganie, czyli treningi poprawiające wydolność. Oczywiście, cały czas pracuję nad wytrzymałością siłową. Nawet, gdy mamy ciężkie treningi na wodzie, to staramy się gdzieś wpleść siłownię, żeby pobudzić mięśnie. Chyba igrzyskami nie chcecie kończyć pływania, swojej sportowej kariery? Na razie obie myślimy o wakacjach, to jest czas dla nas, nie nakładamy sobie żadnej presji, że już za chwilę musimy trenować i startować. Zatem na razie odpoczynek, a później
usiądziemy razem z trenerem i zobaczymy, jak możemy poskładać te klocki jeszcze raz. W żeglarstwie nie przechodzi się na emeryturę. Nie, żeglarstwo to jest styl życia, nigdy nie przestaje się być żeglarzem, oczywiście można przestać być zawodnikiem, ale pływanie będzie już w moim życiu do końca. Żeglarstwo na zawsze jest we mnie, mam je we krwi. Poza tym na wodzie jest się wolnym. Pamiętam, jak w czasie pandemii, mieliśmy pierwsze zgrupowanie na Lanzarotte. W momencie, gdy wsiadłyśmy do łodzi nie było covidu, nie było zagrożenia, tylko woda, my... i czasem delfiny. To coś pięknego. Żeglarstwo daje poczucie wolności. Czego Cię nauczyło? Pływanie w parze uczy wielu rzeczy, ale przede wszystkim zaufania do drugiej osoby i to jest jedna z głównych cech, które ja i Agnieszka staramy się pielęgnować. Uczy też przejmowania odpowiedzialności za drugą osobę. Natomiast pływanie samemu jest również nauką odpowiedzialności praktycznie za wszystko w stu procentach. Każdą swoją decyzję trzeba dwa razy przemyśleć, żeby być przekonanym o słuszności. Żeglarstwo uczy również pokory, gdyż jako sport napędzany wiatrem i siłą natury jest nieprzewidywalny. Nie wszystko zależy od człowieka i nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić na wodzie. Widzę tylko jeden minus uprawiania żeglarstwa - gdy podczas treningu muszę zejść na wodę, a pada deszcz i jest zimno. Ale to żarcik. (śmiech) Hart ducha, waleczność… Co jeszcze zawdzięczasz żeglarstwu? Żeglarstwo nauczyło mnie także bardzo wielu prozaicznych rzeczy, np. jestem w stanie w domu zrobić wszystko, powiesić na ścianie telewizor czy różne półeczki, wszystko naprawić - bo łódką same musimy się zajmować, zreperować to, co się zepsuje. Na wodzie nie ma serwisu. Musimy być zaradne. Zatem kombinerki, śrubokręty i inne narzędzia nie są ci obce? Kombinerki, śrubokręt, wiertarka, żelkot, szpachlówka to narzędzia dobrze mi znane, nie kryją w sobie żadnych tajemnic. To jest zabawne, że żeglarstwo też tego wszystkiego uczy. Spotykamy się w Toruniu, korzystając z gościnności trenera Tadeusza Waltera, prezesa Twojego klubu Wiking, z którym jesteś związana. Dobrze wybrałaś? Jestem zachwycona i wdzięczna Tadziowi, że ściągnął mnie do Torunia, to był dobry krok i wydaje mi się, że z obopólną korzyścią. Cieszę się, że medalem olimpijskim sprawiłam torunianom radość.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
34
FOT. PAWEŁ RELIKOWSKI
FOT. PAWEŁ RELIKOWSKI
Jej pasja
nia z fajnym facetem, fajną kobietą i że oni wcale nie zjadają małych dzieci. FOT. PAWEŁ RELIKOWSKI
Niechęć do inności, do różnorodności wynika ze strachu przed nieznanym, ze schematycznego myślenia. My, Polacy mamy naprawdę otwarte umysły, nie boimy się wychodzić do ludzi, tylko gdzieś się pogubiliśmy.
Dwie dziewczyny z Torunia i dwa srebrne medale w Tokio. Ty i wioślarka Katarzyna Zillmann.
Baby górą! Wychodzi na to, że kobiety są naprawdę mocne, że nie tylko potrafią krzyczeć, albo - jak nam się próbuje wmówić - siedzieć w domu i tylko rodzić, i doglądać dzieci. Kobiety są naprawdę fajne. Mamy ducha wojownika i niesamowitą intuicję, której mężczyźni mogą nam tylko pozazdrościć. Cieszę się, że z Kasią mogę dzielić radość ze srebrnego medalu dla Torunia, tym bardziej, że są to dwa medale wyrwane z wody. Łączą Was nie tylko srebrne medale, ale także udział w kampanii „Sport przeciw homofobii”. Polska jest szczególna pod tym względem? To jest przykre, bo uważam, że w Polsce mieszkają naprawdę fajni ludzie. Mam
ogromne przeczucie, że nam się tę niechęć wmawia, że gdyby nas zostawiono samym sobie i nie przeszkadzało w myśleniu, to na pewno bylibyśmy otwartymi ludźmi. Jestem szczerze przekonana, że my, Polacy, nie jesteśmy narodem, który chce się zamknąć na różnorodność. W historii mamy przecież mnóstwo kolorowych ludzi, artystów, naukowców… Niestety, w pewnym momencie zaczęto nas straszyć innością, a strach jak wiadomo, jest najlepszym sposobem na kontrolowanie ludzi i sprawowanie władzy. To bardzo przykre, bo boimy się tego, czego nie znamy. Podam taki przykład: „Czy lubisz ślimaki? Nie, nie lubię! A jadłeś? - Nie, nie jadłem!” Coś w tym jest, bo gdyby każdy niechętny LGBT poznał osobę homoseksualną z imienia i nazwiska, i trochę z nią poprzebywał, to prawdopodobnie by się przekonał, że ma do czynie-
Czyli patrzysz optymistycznie? Cały czas patrzę optymistycznie i może trochę naiwnie, ale chcę być naiwna, bo nie chcę myśleć, że nasza przyszłość jawi się tylko w czarnych kolorach. Wierzę, że jesteśmy narodem myślącym i tolerancyjnym, tylko trochę uśpionym. Proszę, obudźmy się!
Jolanta Ogar-Hill reprezentantka UKŻ Wiking Toruń, którego trenerem i prezesem jest Tadeusz Walter, była mistrzyni świata i Europy, trzykrotna olimpijka, srebrna medalistka w żeglarskiej klasie 470 na igrzyskach olimpijskich w Tokio (w załodze z Agnieszką Skrzypulec), uczestniczka kampanii „Sport przeciw homofobii”, walczy z dyskryminacją ze względu na płeć.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
BUTIK Z ODZIEŻĄ DLA DZIECI I MŁODZIEŻY Odwiedź nasz butik online i skorzystaj z kodu
HELLO2021 uprawniającego do 10% rabatu na nasze nowości. www.zaazuu.pl Tu znajdziesz znane marki: MashMnie, All for Kids, QBA Kidsi inne
36
Inna perspektywa
NIE LUBIMY ROZMÓW O ŚMIERCI Z moich obserwacji to właśnie panie bardziej interesują się tematyką śmierci. Mimo że panuje przekonanie, że kobiety są bardziej delikatne, częściej się boją, to one teraz częściej chcą się mierzyć z takimi nietypowymi zawodami – mówi Kinga Ziółkowska, prezes zakładu pogrzebowego Uskom w Toruniu. ROZMAWIA: TOMASZ SKORY
Kobieta na stanowisku prezesa to rzadkość w branży pogrzebowej?
Wydaje mi się, że kobieta na takim stanowisku, tym bardziej w moim wieku, to nie tylko rzadkość, ale i nowość w branży. Bardzo długo była to męska branża – panowie wykonywali kwestie fizyczne typu kopanie grobów, usługi kamieniarskie, czynności związane z ceremonią, więc to oni zostawali prezesami. Teraz się to zmienia, ale powoli. Szukałam w internecie, czy mam jakieś rówieśniczki, ale nie znalazłam na ten temat żadnych informacji. Szkoda, bo chciałabym poznać taką osobę, która mogłaby się ze mną podzielić ewentualnymi spostrzeżeniami, czy młodej kobiecie jest łatwo, czy trudno w takim miejscu.
A jaki jest odsetek pań w tej branży?
Na stanowiskach kierowniczych? Nie powiem, jak to wygląda na skalę Polski, ale z terenu naszego województwa poznałam cztery panie, które zaczynały od obsługi klientów i z czasem przejęły zarządzanie firmą. Natomiast są to żony panów, którzy prowadzili wcześniej te zakłady pogrzebowe. Ja natomiast nie mam męża, który pracowałby w branży. U mnie zaczęło się od tego, że mój tata wraz z dziadkiem administrowali cmentarzem parafialnym w okolicach Chełmży. Administrowanie w tamtych czasach oznaczało po prostu kopanie grobów, ale później tata założył firmę oferującą szerszy zakres usług dla zakładów pogrzebowych. Od dziecka miałam więc okazję oswajać się z tą tematyką. I mimo że zawodowo poszłam w innym kierunku, zajęłam się księgowością, ta tematyka zawsze mnie interesowała. To wpłynęło na decyzję o podjęciu pracy w tej branży, następnie o wykupie udziałów w spółce Uskom i w końcu o objęciu stanowiska prezesa.
Czy w branży funeralnej jest jakiś nieformalny podział stanowisk, które mogą wykonywać panie, a które panowie?
Prace fizyczne wykonują panowie, to akurat naturalne, bo wykopanie grobu czy przeniesienie trumny jest ciężkim fizycznym zaję-
ciem. Natomiast na stanowiskach administracyjnych i przy obsłudze klientów proporcje są różne, choć większy odsetek stanowią kobiety. Podejrzewam, że to dlatego, że kobiety – przynajmniej moim zdaniem – są bardziej empatyczne, więc łatwiej im zrozumieć emocje klientów. Kwestie florystyczne wymagają z kolei pewnego zmysłu artystycznego, więc pewnie też łatwiej wykonuje się je kobietom i dlatego częściej się tego podejmują. Choć oczywiście są wyjątki. Tak jak z fryzjerami i kucharzami, choć to stereotypowo kobiece zawody, mówi się, że najlepsi w nich są mężczyźni. Nie ma tutaj reguły.
A makijaż pośmiertny? Kto się tym zajmuje?
Fachowo ta usługa nazywa się toaletą pośmiertną. My akurat nie wykonujemy tej usługi w naszym zakładzie, natomiast mogę podzielić się ciekawostką, że rozpoznała mnie kiedyś pani na stacji benzynowej i powiedziała, że zawsze marzyła jej się praca w prosektorium, malowanie i przygotowywanie ciała do pochówku. Przyznam, że trochę zaskoczyło mnie, że młoda kobieta ma takie marzenie. Ale to przykład na to, że panie same garną się do tej pracy. Z moich obserwacji to właśnie kobiety bardziej interesują się tematyką śmierci. Mimo że panuje przekonanie, że kobiety są bardziej delikatne, częściej się boją, to one teraz częściej chcą się mierzyć z takimi nietypowymi zawodami.
Na rozmowach kwalifikacyjnych pyta Pani kandydatów o ich motywację?
Pytam. Jak dotąd miałam okazję rekrutować pracowników na stanowiska fizyczne, bo do obsługi klientów nie miałam takiego zapotrzebowania. Motywacja do tego rodzaju pracy jest różna. Kiedyś miałam na przykład pracownika, który powiedział wprost, że przygotowuje się do pracy w policji i takie doświadczenie przyda mu się, gdy kiedyś będzie miał do czynienia z ciałami. Nie pracował u nas długo, ale takie było od początku jego założenie.
A zdarzyło się, że ktoś przyszedł z myślą, że to praca dla niego i w zderzeniu z rzeczywistością zmienił zdanie?
Tak, przyszedł kiedyś pan, który myślał, że sobie poradzi i bardzo szybko zrezygnował, mówiąc, że boi się widoku zmarłych. Dlate-
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
38
Inna perspektywa go na każdej rozmowie rekrutacyjnej pytam kandydata, czy zdaje sobie sprawę z charakteru tej branży i mówię pracownikom, że jeśli mają jakieś problemy, niech nie krępują się mi o tym powiedzieć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że panowie mi wszystkiego zawsze nie powiedzą, ale patrząc na nowych pracowników mogę stwierdzić, że dają radę. Na początku staram się tak przygotowywać grafik dyżurów, by zawsze osoba doświadczona towarzyszyła tej osobie, która zaczyna. I to się chyba sprawdza, bo nie ma u nas dużej rotacji. Jak już ktoś przepracuje w tej branży kilka miesięcy, z reguły chce związać się z nią na dłużej. Mam np. pracownika, który pracuje w Uskomie już 30 lat!
Jakie cechy pomagają w tej pracy? Trzeba mieć dużą odporność psychiczną?
Na pewno trzeba umieć dbać o swoją psychikę. To jest bardzo ważne w tej branży, bo codziennie spotykamy się z osobami, które doznały straty i są w różnych stanach emocjonalnych – czasami to płacz, czasami krzyk, a czasami nawet śmiech. Te emocje potrafią się udzielać, dlatego żeby się nie wypalić, trzeba zadbać o komfort psychiczny i dać sobie przestrzeń, by poukładać myśli. Inaczej może to wpłynąć na naszą efektywność albo na relacje w domu. Klienci, mimo że często przychodzą do zakładu targani emocjami, łatwo zauważają, gdy pracownicy też mają jakieś trudności. Nie zawsze wtedy ta rozmowa wygląda tak, jak powinna. A musimy być profesjonalni, bo w końcu rodziny powierzają nam swoje ukochane osoby.
Jaki jest Pani sposób na zdystansowanie się od pracy?
Uprawiam sport, trenuję crossfit. A jeśli nie mogę wybrać się na zajęcia, to jeżdżę rowerem. Wysiłek oczyszcza mi umysł i pozwala znaleźć równowagę.
Ciekawi mnie, jak w Pani branży traktuje się czarny humor? Dystans do życia i śmierci pomaga w pracy?
Uwielbiam czarny humor, jest u mnie na porządku dziennym. Ale zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim odpowiada i są sytuacje, w których jest po prostu niestosowny. W pracy, szczególnie w kontakcie z klientem, na czarny humor nie ma miejsca.
A jak otoczenie reaguje na informację o tym, czym się Pani zajmuje na co dzień? Nie pytam o tych najbliższych, ale raczej sąsiadów, dalszych znajomych...
Wydaje mi się, że coś się zmieniło w naszych relacjach. Zdarza się, że ludzie się trochę odsuwają, zaczynam wyczuwać pewien dystans. Do tego stopnia, że choć nie ukrywam, czym się zajmuję, to dopóki ktoś nie zapyta, raczej pierwsza staram się nie zaskakiwać nikogo taką wiadomością. Wydaje mi się, że jest to związane z tym, że ludzie nie lubią myśleć o śmierci. To jest coś, co czeka każdego, ale staramy się tę myśl odsuwać jak najdalej. A z racji tego, że jestem „blisko tematu”, moja obecność o tym przypomina.
o śmierci? Przynajmniej częściowo z obawy, że w ten sposób ją przyciągniemy. To kolejny przesąd. Na wsi takich zwyczajów, które zrodziły się z przesądów, jest jeszcze więcej. Jak umiera gospodarz, karawan często objeżdża wieś dookoła. Wzięło się to z tego, że gospodarz powinien pożegnać się z każdym z mieszkańców – żeby nie wrócił po nikogo już zza grobu.
Z koncepcją przemijania stara się oswoić ludzi Instytut Dobrej Śmierci...
Od stycznia tego roku działam jako członek tego kolektywu. Jego założycielem jest Anja Franczak, pierwszy towarzysz w żałobie w Polsce. Instytut zrzesza różne osoby – antropologów, psychologów, lekarzy, prawników, przedsiębiorców pogrzebowych, ale też blogerów czy tiktokerów. Wszystkie osoby, które interesują się tematyką śmierci i szerzą wiedzę na temat umierania, na różnych płaszczyznach, aby oswoić z nią społeczeństwo, ale też lepiej przygotować na to, co w końcu czeka każdego z nas. To bardzo różnorodne środowisko, które w ten sposób chce wnieść coś dobrego.
Anja Franczak jest pierwszym towarzyszem żałoby w kraju, Pani została pierwszą taką osobą w naszym regionie. Ale co to znaczy?
Towarzysz żałoby to zawód nieuregulowany w polskiej klasyfikacji zawodów, natomiast oficjalnie funkcjonujący na terenie Niemiec. Zadaniem towarzyszy jest pomoc osobom, które przeżyły stratę, ale trzeba zaznaczyć, że nie jesteśmy terapeutami. Żałoba jest naturalnym zjawiskiem, które nie wymaga terapii, tylko czasu i przestrzeni do zmierzenia się ze swoimi emocjami. Owszem, czasami nieprzepracowana żałoba zamienia się w traumę i w takich przypadkach potrzebna jest pomoc terapeuty, natomiast my w tym całym procesie wspieramy osoby dając im szansę na rozmowę o stracie.
Jak to działa w praktyce?
Odbywam roczny staż w fundacji Nagle Sami, gdzie pracuję na telefonie wsparcia. W określonych godzinach można do mnie zadzwonić i porozmawiać. To ważne, bo często osoba, która kogoś straciła, czuje potrzebę mówienia o zmarłym. Ale po pewnym czasie może zacząć się czuć obciążeniem dla swojego otoczenia, bo jeżeli opowiada coś po raz setny, nikt już nie będzie chciał jej wysłuchać. My jesteśmy takimi osobami, które słuchają. Nie udzielamy rad, ale dajemy przestrzeń na wszystkie emocje, bez oceniania. To pomaga uporać się z żałobą.
Założyła też Pani swoją fundację – Comes.
Śmierć jest tematem tabu?
Comes po łacinie oznacza towarzysza. Moja fundacja wspiera osoby po stracie pod kątem psychologicznym oraz prawnym. Zapewniamy pomoc towarzysza w żałobie, czyli mnie, a w razie potrzeby współpracuję z panem Krystianem Labudą, psychoterapeutą z Torunia. Pomagamy też w sprawach spadkowych i innych kwestiach prawnych w ramach współpracy z panią Beatą Szarszewską, która jest adwokatem w Toruniu. Prowadzę też inne działania. Chciałabym zorganizować w Toruniu pierwsze spotkanie typu Death Cafe. Są to bezpłatne spotkania dla osób zainteresowanych tematyką przemijania, na których można zadawać pytania, dzielić się swoimi spostrzeżeniami, a także problemami. Natomiast już 16 września poprowadzę konferencję pogrzebową w Toruniu, na której będziemy rozmawiać na temat nowego spojrzenia na zakłady pogrzebowe.
Poważnie? Ludzie w to wierzą?
Zakład pogrzebowy powinien być dostosowany do aktualnych potrzeb, a te są dzisiaj większe niż kiedyś. Do tej pory zakłady świadczyły tylko usługi funeralne, ale teraz moim zdaniem powinny zadbać również o osoby, które zostają. Bo to żywi zostają z konsekwencjami – prawnymi, psychologicznymi, finansowymi. I zakłady pogrzebowe powinny edukować społeczeństwo w tym kierunku. Chciałabym np. żeby trzy lata temu, kiedy odszedł mój tata, istniało takie miejsce, jak moja fundacja, gdzie mogłabym się udać i uzyskać pomoc. Dlatego dziś chcę dać taką możliwość innym.
Zdecydowanie, teraz jeszcze bardziej niż dawniej. Kiedyś, szczególnie w małych miastach i wsiach, na porządku dziennym były obrzędy i zwyczaje, które pomagały oswajać się ludziom z tematyką śmierci. Czuwanie nad zmarłą osobą, przygotowywanie samemu zmarłego do pochówku, liczne przesądy i zabobony związane ze śmiercią – to wszystko pozwalało pożegnać się ze zmarłą osobą, ale przypominało też, że śmierć jest nieodzowną częścią życia. A dziś w miastach coraz rzadziej odprawia się nawet różaniec. Chociaż zauważyłam, że część zabobonów funkcjonuje do dzisiaj. Np. że jak ciało przeleży przez niedzielę bez pochówku, to zmarły zabierze kogoś ze sobą. Tak, nawet w takim dużym mieście jak Toruń. I przekłada się to na zauważalny wzrost pogrzebów w piątki i soboty. Żyjemy niby w XXI wieku i nie chcemy rozmawiać na temat śmieci, ale te zabobony wciąż gdzieś w nas siedzą. A dlaczego nie lubimy rozmawiać
Nowego spojrzenia, czyli jakiego?
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
ZAKŁAD USŁUG POGRZEBOWYCH
całodobowa pomoc usługi kremacyjne i ekshumacyjne kompleksowa organizacja i obsługa ceremonii pogrzebowych urny od 200 zł brutto trumny od 600 zł brutto krótkie terminy oczekiwania na kremacje (również w soboty) administrujemy cmentarzem przy ul. Zaświat posiadającym wolne miejsca ziemne i nisze urnowe w kolumbarium
ul. Bałtycka 9 (24 h) [ 52 370 54 40
www.zupuniwersal.bydgoszcz.pl
ul. Św. Trójcy 28, [ 52 322 67 66 (pn.-pt. od 7.00 do 18.00)
Rozmowa Społeczeństwo
FOT. GETTYIMAGES
OSOBY SPOD TYCH ZNAKÓW ZODIAKU SĄ NAJBARDZIEJ... PRZESĄDNE
Czarne koty, piątki trzynastego, znaki zodiaku i talizmany przynoszące szczęście. Skąd bierze się wiara w przesądy i horoskopy?
41 TEKST: TOMASZ SKORY
W
ydawać by się mogło, że w XXI wieku wróżby i zabobony to jedynie element dawnego folkloru, wspomnienie po czasach, gdy nasi przodkowie szukali w siłach nadprzyrodzonych odpowiedzi, których nie potrafiła jeszcze udzielić im nauka. Tymczasem do wiary w przesądy wciąż przyznaje się prawie połowa Polaków, a artykuły typu „Co mówi o tobie twój znak zodiaku?” pojawiają się w sieci nie tylko na plotkarskich portalach, ale też w poważnych – lub udających poważne – serwisach informacyjnych. Dlaczego myślenie magiczne wciąż jest takie popularne? – Ludzie lubią chodzić na skróty. Jak widzą krótszą ścieżkę, to po co mają się wysilać i iść naokoło? Podobnie jest z naszym życiem intelektualnym. Wolimy w coś wierzyć, niż zastanowić się, czy jest tak naprawdę, bo to wymagałoby od nas refleksji. Poświęcenia czasu na zdobycie wiedzy. A powiedzmy sobie wprost – nie każdemu chce się to robić. Stąd pojawiają się skróty myślowe, stereotypy i właśnie przesądy. Upraszczają nam życie, ale tylko w krótkiej perspektywie, bo brak wiedzy powoduje lęk i frustrację, a one często często prowadzą do gniewu i agresji – mówi dr Michał Cichoracki z Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy.
BEZ REFLEKSJI
Socjolog tłumaczy, że wiara we wróżby i zabobony dla wielu osób stanowi tarczę chroniącą przed tymi lękami i frustracjami. Pozwala łatwo wytłumaczyć zjawiska, na które nie mamy wpływu i zdejmuje odpowiedzialność za niepowodzenia, których przyczyn inaczej musielibyśmy szukać w samych sobie. A gdy już nasz umysł zacznie podążać tą ścieżką, nie łatwo jest mu zawrócić na racjonalne myślenie. – Siła wiary w przesądy polega na bezrefleksyjnym charakterze. Podświadomie szukamy tego, co je wzmacnia i eliminujemy to, co im zaprzecza. Jeśli czarny kot przejdzie nam drogę i przydarzy nam się coś nieprzyjemnego, to nasz umysł skojarzy ze sobą te dwa wydarzenia. Ale jeśli spotkamy tego czarnego kota i nic się nie wydarzy, to już tego nie odnotujemy. Poza tym cechą naszego myślenia jest konserwatyzm. Jeśli już raz przyjmiemy jakieś zdanie, to trudno nam jest je porzucić, nawet gdy przedstawia nam się dowody na to, że jest inaczej – dodaje naukowiec. W rozmowie z dr Cichorackim przytaczam badanie CBOS sprzed kilku lat, w którym do wiary w przesądy przyznała się blisko połowa ankietowanych. Socjolog zwraca uwagę, że pewnie wierzy w nie jeszcze więcej osób niż się przyznaje i choć możemy odwoływać się do logiki, pewnie znala-
złoby się parę rzeczy, które sami robimy, a których nie da się w sposób racjonalny wytłumaczyć. Zaczynam się zastanawiać, gdzie leży granica między przesądem a zwyczajem, bo np. przed maturą faktycznie przestałem ścinać włosy. Ale nie dlatego, że wierzyłem, iż wpłynie to jakoś na wynik, tylko dlatego, że wielu znajomych też nie ścinało i ciekawiło mnie, jak bardzo zarosnę. – Zadaniem zwyczajów jest regulowanie norm i zachowań w danym społeczeństwie. To, że nadajemy pewnym zjawiskom to samo znaczenie, które nadają inne osoby w naszym otoczeniu, i to, że w określonych sytuacjach postępujemy tak samo, jak nasi znajomi, buduje między nami więź społeczną. Pod tym względem przesądy i zwyczaje są do siebie podobne. Dla budowania więzi i poczucia solidarności ważniejsze jest bowiem nadawanie tych samych znaczeń, niż to, czy to znaczenie ma tak naprawdę sens - mówi wykładowca.
WRÓŻKI I HOROSKOPY
Według raportu CBOS „Co przyniesie przyszłość” spada liczba osób czytujących horoskopy. W 2006 roku sięgało po nie 58 proc., a w 2018 roku już średnio 45 proc. ankietowanych. Co prawda 57 proc. czytelników nigdy nie przywiązuje wagi do wyczytanych w horoskopie informacji, traktując taką lekturę jak zwykłą rozrywkę, ale to oznacza, że wciąż blisko 20 proc. Polaków bierze pod uwagę, że wróżby mogą mówić prawdę. Co więcej – tylko, albo aż – 3 proc. czytelników zawsze stosuje się do zawartych w horoskopach zaleceń. - Jeśli wierzymy, że coś się wydarzy, podświadomie kierujemy swoim życiem tak, żeby się wydarzyło. To taka samospełniająca się przepowiednia. Życie jest bardziej skomplikowane niż horoskopy, które podają pewną skończoną liczbę wydarzeń i opisują je w taki sposób, by można było zinterpretować to na wiele sposobów. Przewidzenie pewnych rzeczy nie jest więc zbyt trudne, bo nawet jeśli wydarzy się coś innego, nasza podświadomość i tak to odczyta w świetle tego, co przeczytaliśmy w horoskopie. To ten sam mechanizm, co w przypadku wiary w przesądy - mówi dr Michał Cichoracki. Statystycznie w moc przeznaczenia i tajemnice skrywane w gwiazdach częściej wierzą kobiety. Podczas gdy horoskopy czytuje co trzeci mężczyzna (34 proc.), sięga po nie ponad połowa pań (55 proc.). Kobiety też prawie czterokrotnie częściej niż mężczyźni (22 proc. do 6 proc.) deklarują, że skorzystały kiedyś z usług wróżki lub jasnowidza. Spada liczba osób, które udawały się na takie konsultacje częściej niż raz, ale jeden na stu ankietowanych wciąż odwiedza wróżbitów mniej lub bardziej regularnie. Podczas gdy dane CBOS sugerują, że w Polsce wiara w astrologię powoli maleje, na świecie wciąż ma się dobrze. Według
raportu National Science Foundation w 2004 roku 66 proc. Amerykanów uważało astrologię za „pozbawioną jakichkolwiek naukowych podstaw”. W 2012 roku takiej odpowiedzi udzieliło już tylko 55 proc. ankietowanych. W najmłodszej grupie wiekowej – od 18 do 24 roku życia –odsetek osób całkowicie niewierzących w astrologię był najniższy i wyniósł tylko 42 proc. Ponad połowa amerykańskiej młodzieży w różnym stopniu wierzy więc w sprawczą moc ciał niebieskich. Lub… nie odróżnia astrologii od astronomii.
TALIZMAN NA SZCZĘŚCIE
Bez względu na to, czy powyższe statystyki są wynikiem wiary w czary, czy błędnego zrozumienia pytania, nie zmienia to faktu, że rynek wszelkiego rodzaju usług ezoterycznych zyskuje na wartości. Według instytutu IBISWorld jego wartość przekroczyła już 2,2 mld dolarów, a za wzrost zainteresowania astrologią odpowiadają m.in. coraz popularniejsze wśród młodych osób aplikacje do wróżb i usługi astrologiczne online. Jedną z rozwijających się gałęzi mistycznego biznesu jest też sprzedaż talizmanów, czyli przedmiotów, które mają odczyniać uroki, chronić przed ciemnymi mocami lub po prostu przynosić szczęście. W Polsce jedynie 5 proc. osób deklaruje, że posiada obecnie taki przedmiot, choć 14 proc. przyznaje, że na pewnym etapie życia się nim posługiwało. Badanie CBOS nie precyzuje niestety, czy ankietowani za swój talizman obrali specjalnie zakupiony w tym celu mistyczny amulet, czy po prostu drobiazg, który kojarzy się z przyjemnym, a więc „szczęśliwym” wydarzeniem. Te drugie talizmany popularne są wśród sportowców, często uważanych za jedną z najbardziej przesądnych grup społecznych. Ale zdaniem części psychologów, w tym szaleństwie jest metoda. Słynne „szczęśliwe skarpetki” nie wpłyną oczywiście w żaden sposób na przebieg losowych wydarzeń, ale jeśli ich właściciel w to uwierzy, zyska pewność siebie, która może zadecydować o jego wydajności na boisku. A jeśli jego drużyna przegra? Tego podświadomość nie połączy już z przykładowymi skarpetkami. – Skoro na przestrzeni lat nie pozbyliśmy się przesądów i zabobonów z naszego życia i tyle osób nadal w nie wierzy, to prawdopodobnie pełnią ważną funkcję dla określonych grup i środowisk. Zaspokajają jakąś wewnętrzną potrzebę. Na pewno przesądy pomagają nadać strukturę naszej wiedzy o świecie. I to, że jest to wiedza często nieprawdziwa, nie ma tu większego znaczenia. Paradoks życia społecznego polega na tym, że nie zawsze szukamy prawdy i w pewnych kwestiach lubimy się oszukiwać – podsumowuje dr Michał Cichoracki.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
42
JEDYNA TAKA restauracja w Bydgoszczy SZUKACIE MIEJSCA NA ROMANTYCZNĄ KOLACJĘ? ROCZNICĘ ŚLUBU? SPOTKANIE Z PRZYJACIÓŁMI ALBO INNĄ SPECJALNĄ OKAZJĘ? W TAKIM RAZIE KONIECZNIE ZAJRZYJCIE DO RESTAURACJI SCORIA. O TYM, CO ZNAJDZIECIE W ŚRODKU, ROZMAWIAMY Z SZEFEM KUCHNI PAWŁEM STAWICKIM I MENEDŻEREM SŁAWKIEM LEMIESZEWSKIM. Zacznijmy od najważniejszego – czyli od jedzenia. Jak gotujecie? Co wyróżnia wasze menu na tle innych restauracji?
Paweł Stawicki: Pomysłowe łączenie tradycji z nowoczesnością. Biorę na kulinarny warsztat potrawy, które wszyscy znamy z dzieciństwa, dodaję jednak do nich coś nowego, smaki i aromaty z różnych zakątków świata, nowoczesne techniki przyrządzania, pracuję nad tym, jak potrawa prezentuje się na talerzu. Stawiam na prostotę i jakość. Sam wybieram dostawców, szukam najwyższej jakości produktów, regionalnych smakołyków. Sławek Lemieszewski: Paweł przez kilka lat szefował kuchni Mercato w gdańskim Hiltonie, wcześniej gotował między innymi w renomowanych restauracjach w Tajpej,
Oslo i Londynie. W jego potrawach czuć ten światowy sznyt. Są pomysłowe, pięknie podane, ale bez zadęcia, serwowane w rodzinnej atmosferze. To też jest rzecz, która nas wyróżnia. Prowadzimy dosłownie otwartą kuchnię, nasi goście przez specjalną szybę mogą obserwować, jak powstają zamówione dania i rozmawiać z kucharzami.
Jak takie rozmowy wyglądają?
S.L.: Goście dzielą się wrażeniami, mówią, z czym im się kojarzy dana potrawa, często są to wspomnienia z dzieciństwa, ulubione smaki z kuchni mamy czy babci. Rozmawiamy też o kulinarnych podróżach, ciekawych daniach i bardzo dużo o dobrych winach. Na swoich półkach mamy ponad sto różnych etykiet, pod
tym względem przebijamy chyba wszystkie restauracje w Bydgoszczy. Lubimy wina polecać i rozmawiać o nich z gośćmi. To jest naprawdę niesamowite. W swojej dotychczasowej karierze nigdy wcześniej nie widziałem lokalu z takim klimatem, swobodną atmosferą. To nowa jakość – nie tylko na rynku bydgoskim.
Właśnie – dlaczego wybraliście Bydgoszcz?
P.S.: Dla mnie to trochę powrót do korzeni. Wychowałem się w małej miejscowości w województwie kujawsko-pomorskim, potem dużo podróżowałem, po świecie i Polsce, ale zawsze wracałem – na czerninę, domowe ciasta, do kuchni mojej mamy. Widziałem też, jak Bydgoszcz się rozwija, pięknieje i rozrasta. Kiedy więc w 2015 roku
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
43 inwestor pokazał mi kamienicę w Starym Porcie, od razu wiedziałem – tutaj musi powstać Scoria. Stylowy, nowy budynek, widok na Brdę, bulwar, obok centrum miasta i starówka, blisko najważniejszych miejskich atrakcji, ale też nie za blisko, bez tłoku. S.L: W Bydgoszczy jest dużo świetnych restauracji, ale myślę, że takiego miejsca jak Scoria jeszcze nie było. Jako pierwsi odważyliśmy się w takiej formie podawać dania, obsługiwać gości, wychodzić naprzeciw ich potrzebom. I już teraz mogę powiedzieć, że się nie pomyliliśmy – to działa. Często goście mówią nam, że czekali na Scorię.
Skąd w ogóle pomysł na taką nazwę? Co oznacza Scoria?
S.L.: Kilka rzeczy. Z jednej strony nawiązujemy do angielskiego słówka score, które można przetłumaczyć jako zdobywanie punktów, bo jesteśmy ambitni i wierzymy, że z czasem dorobimy się różnego rodzaju odznaczeń, czapek kucharskich, widelców, nawet gwiazdek Michelin (śmiech). Z drugiej – scoria to po włosku skorupa, która tworzy się na powierzchni lawy, coś nowego, inna jakość. I właśnie o to nam chodziło. P.S.: Chcemy wciąż się rozwijać, przygotowywać nowe potrawy, zaskakiwać gości. Nasze menu nie jest wyryte w kamieniu, wciąż coś w nim zmieniamy, udoskonalamy, dodajemy dania inspirowane sezonowymi produktami i lokalnymi tradycjami.
Na przykład jakie? Co pojawi się w Scorii teraz, na jesień?
S.L.: Mam nadzieję, że wróci zupa z gęsi – gościła w naszym menu na samym początku. Była po prostu fenomenalna. Na samą myśl robię się głodny. P.S.: Skoro tak mówisz, może rzeczywiście ją dla ciebie ugotuję (śmiech). A tak serio – zupa z gęsi jest świetna na chłodniejsze dni, pożywna, trochę cięższa, wyrafinowana w smaku. Jest duża szansa, że pojawi się wśród naszych jesiennych propozycji. Chciałbym też zaserwować trufle, jeżeli tylko uda mi się znaleźć takie, które będą naprawdę dobre. Ale pomysłów na nowe potrawy mam o wiele więcej.
Od czego zaczyna się taki pomysł na nowe danie?
P.S.: Najczęściej inspiracją jest jakiś konkretny produkt – tak jak na przykład trufle. Ale mogą to też być kurki, kalafior, pozornie zwykły pomidor. Zastanawiam się, z czym chciałbym ten konkretny produkt połączyć, jaką gamę smaków zbudować dookoła niego, co pokreślić. Inspiruję się przy tym z jednej strony klasycznymi polskimi potrawami i regionalnymi przepisami, z drugiej – przepisami oraz technikami kulinarnymi z całego świata. W całym procesie ważny jest też dialog. Pomysł na nową potrawę najpierw prezentuję mojemu zespołowi – to fantastyczni ludzie, którzy naprawdę znają się na swojej robocie. Bardzo cenię sobie ich zdanie. Nie jestem takim szefem kuchni, który zawsze musi postawić na swoim, wręcz przeciwnie. Zatrudniam profesjonalistów i ufam ich wyczuciu smaku. Wspólnie komponujemy nowe potrawy. S.L.: W efekcie powstają takie cuda, jak nasz popisowy comber jagnięcy z młodą kapustą albo prawdziwy hit – lody z brązowego masła, przygotowywane jak dawniej, bez chemii i sztucznych dodatków. Tego smaku nie da się podrobić.
Od samego słuchania można zgłodnieć.
S.L.: Zapraszamy do Scorii. Coś na ten głód na pewno poradzimy (śmiech).
Restauracja Scoria Stary Port 15, Bydgoszcz tel. 887 515 515 www.scoria.pl SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
ZADBAJ O ZDROWY SEN Kiedy ostatni raz się porządnie wyspałaś? Tak naprawdę dobrze, że nie budziłaś się wielokrotnie, przerzucając z boku na bok, a ranem nic Cię nie bolało i czułaś, że masz energię na cały dzień?
Wiele problemów związanych z zasypianiem może rozwiązać wybór odpowiedniego łóżka. I choć najwygodniejszy materac i najprzyjemniejsza pościel nie poradzą nic na płacz dzieci i chrapanie męża, z pewnością poprawią nasz komfort, gdy już uda nam się na trochę zmrużyć oczy. Sen jest niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu, dlatego jego jakość jest szczególnie ważna, gdy na co dzień mamy go tak niewiele.
ŁÓŻKO NIE MUSI TYLKO WYGLĄDAĆ
- Łóżko nie rozwiąże wszystkich problemów z zasypianiem, np. jeśli są one natury zdrowotnej, ale z pewnością pomoże je zmniejszyć. Szczególne znaczenie ma tutaj wybór odpowiedniego materaca, natomiast są też łóżka z regulowanym stelażem, które pozwalają podnieść nogi lub zagłówek, co ma szczególne znaczenie, gdy ktoś ma problemy z krążeniem czy refluksem. W takich przypadkach konstrukcja łóżka będzie miała wpływ na to, jak będziemy się w nim wysypiać - tłumaczy Kamil Pawłowski z salonu JMB Design. JMB Design produkuje łóżka na zamówienie, dostosowane do indywidualnych
ŚPIMY NIE NA SAMYM ŁÓŻKU LECZ NA MATERACU I TO OD NIEGO ZALEŻY, JAK SIĘ WYSYPIAMY. JEŚLI JEST WYGODNY, NIE BUDZIMY SIĘ, BY ZMIENIĆ POZYCJĘ, DZIĘKI CZEMU SEN JEST NIEPRZERWANY I RANO WSTAJEMY BARDZIEJ WYPOCZĘCI.
potrzeb klienta, nie tylko tych zdrowotnych, ale też bardziej prozaicznych. Często bowiem nasze sypialnie nie są zbyt duże, a z gotowych modeli nie zawsze uda nam się wybrać takie łóżko, by nie było za długie, a jednocześnie wystarczająco szerokie, kończyło się pod parapetem, albo uwzględniało skos na poddaszu... - My jesteśmy w stanie temu wszystkiemu sprostać - mówi Kamil Pawłowski. Osobom, które poszukują wygodnego łóżka w szczególności poleca łóżka kontynentalne. - Podstawę stanowi w nich baza typu boxspring, w której materac podpierają dodatkowo sprężyny. Poprawia to komfort snu, bo pracuje pod nami nie tylko sam materac, ale też ta podstawa. To bardzo popularne łóżka na zachodzie, gdzie produkowano je zazwyczaj w rozmiarach king size i były zawsze bardzo duże, ciężkie i przysadziste. Do nas dotarła ta moda w nieco zmodyfikowanej wersji, bo teraz te łóżka mają lżejszą konstrukcję, są niższe i delikatniejsze, jednocześnie zachowując swoje właściwości.
JAKOŚĆ SNU ZALEŻY OD MATERACA
Niezależnie od tego, czy wybierzemy łóżko z elastyczną bazą, czy nie, szczegól-
45
JEŻELI MAMY KIEPSKĄ PODUSZKĘ, TO NAWET NA REWELACYJNYM MATERACU MOŻE BYĆ NIEWYGODNIE.
ną uwagę powinniśmy zwrócić na wybór materaca. - Często skupiamy się na tym, jak łóżko będzie prezentować się w sypialni. Śpimy jednak nie na samym łóżku lecz na materacu i to od niego zależy, jak się wysypiamy. Jeśli jest wygodny, nie budzimy się, by zmienić pozycję, dzięki czemu sen jest nieprzerwany i rano wstajemy bardziej wypoczęci. Oczywiście dla każdego wygodny będzie inny materac i trudno trafić na ten odpowiedni kierując się tylko przeczytanym opisem. Dlatego najlepiej po prostu przyjść do sklepu i się położyć! - radzi Paulina Guzik z Materace.Sklep.PL. Starsze osoby zaglądające do toruńskiego sklepu często jeszcze nieufnie spoglądają na materace wykonane z pianek i wolą wybierać bardziej tradycyjne, sprężynowe modele. Pianki, z których wykonuje się dziś materace nie mają jednak nic wspólnego z niewygodnymi gąbkami, z którymi są zwykle mylone. - Pianka termoelastyczna to wyrób medyczny, który sam dopasowuje się do naszego ciała. Gdy się kładziemy, zmienia swój kształt pod wpływem temperatury, a gdy wstajemy, wraca do pierwotnego wyglądu. Jeszcze nie tak dawno z takiej pianki wykonywane były poduszki ortopedyczne, dostępne tylko w sklepach medycznych, ale teraz jest to produkt dostępny we wszystkich sklepach specjalizujących się w sprze-
daży materacy. Coraz częściej o takie materace pytają młode osoby, bo żyjemy w czasach, gdy problemy z kręgosłupem dotykają już nie tylko osób starszych. To wybór z myślą o przyszłości i inwestycja na lata, bo dobrej jakości materac termoelastyczny potrafi mieć nawet 15-letnią gwarancję - dodaje Paulina Guzik.
PODUSZKA Z NATURALNYM PUCHEM
Kiedy już wybierzemy łóżko odpowiadające naszym potrzebom i idealny materac, warto jeszcze przemyśleć kwestię pościeli. Chociaż często traktuje się ją zaledwie jako „dodatek” do całości, to od poduszki w znacznej mierze zależeć będzie, czy wyśpimy się na naszym nowym łóżku. - Jeżeli mamy kiepską poduszkę, to nawet na rewelacyjnym materacu może być niewygodnie. Z kolei rewelacyjna poduszka jest w stanie częściowo zniwelować dyskomfort związany z niewygodnym materacem - podkreśla Dominika Frąckowska z salonu Expert Snu. Dobrze dobrana poduszka pozwala uniknąć bólu odcinka szyjnego kręgosłupa. Odciąża też bark, zmniejszając jego ucisk na materac, co ułatwia przepływ krwi przez cały organizm – a tym samym zwiększa efektywność naszego wypoczynku. Ale jaka poduszka będzie „dobrze dobrana”? - Taka, która pozwoli wypełnić przestrzeń między barkiem a szyją. U każdego
jest to inna wysokość, więc wybór poduszki jest kwestią bardzo indywidualną. Dużo zależy tez od tego w jakiej pozycji śpimy. Przy spaniu na boku najczęściej sprawdzają się poduszki profilowane, które mają podwyższenie w okolicy szyi i zagłębienie na resztę głowy. A poduszki o regularnym kształcie dla osób, które się kręcą w nocy i zmieniają pozycję, albo śpią na plecach - tłumaczy Dominika Frąckowska. Podobnie jak w przypadku materacy, istotne jest też to, co kryje się w środku. Na popularności zyskują poduszki i kołdry ze specjalnymi włóknami, które regulują temperaturę, co zapobiega przegrzewaniu się w nocy. Zdaniem ekspertki nic nie zastąpi jednak naturalnego gęsiego puchu. - Nie należy mylić puchu z pierzem, którym wypełniano kiedyś wielkie, ciężkie kołdry i poduszki. To zupełnie coś innego. Delikatny gęsi puch jest bardzo lekki, sprężysty, bardzo oddychający i poddający się pod nasze dyktando, bo dostosowuje się do pozycji w jakiej śpimy. Potrzeba bardzo dobrej jakości produktów syntetycznych, by chociaż zbliżyć się do właściwości, jakie oferuje naturalny puch - mówi Dominika Frąckowska. Możemy przekonać się o tym osobiście odwiedzając Galerię Wnętrz AMC. W ofercie każdego z 30 salonów meblowych znajdziemy tu łóżka w różnych stylach, technologiach i na każdą kieszeń – wciąż można skorzystać z ofert specjalnych przygotowanych na koniec wyprzedażowego lata. Więcej informacji na stronie www.galeriawnetrzamc.pl/nasze-salony/.
GALERIA WNĘTRZ AMC • ul. Lelewela 33 • Toruń
46
Męskim okiem
Czytanie to podróżowanie Wychodzę z założenia, że w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym pojawia się potrzeba obcowania z literaturą – mówi Marcin Okoniewski, znany z książkowego kanału Okoń w sieci.
ROZMAWIA: LENA SZUSTER
Media alarmują: czytelnictwo spada, książki nie mają przyszłości, prawdziwa literatura umiera, tymczasem ty… Z sukcesami zachęcasz innych do czytania. Jak to robisz?
Łatwiej powiedzieć, czego nie robię (śmiech). Przede wszystkim nie przypominam szkolnych traum, nie zmuszam. Ale szkoła to dopiero początek. W dorosłym życiu dopuszczamy się czegoś znacznie gorszego – klasyfikujemy, tworzymy podziały, generalizujemy. Jakiś czas temu na łamach prasy ogólnopolskiej zawrzało. Posprzeczali się panowie literaci, jak to z tym czytaniem jest i dlaczego nie jest tak, jak być powinno. Odniosłem się do przywoływanych przez nich argumentów na swoim Facebooku, ale w wielkim skrócie chodziło o fetyszyzowanie czytania. Niektórzy czytający we wpisach w mediach społecznościowych nazywają nieczytających cymbałami, a ci odpłacają się wiązankami w stylu: „ale z was nadęci, zarozumiali bufoni”. W taki sposób zamiast czytelników mnożyć, dzielimy.
Często też słyszy się, że jedyną wartościową literaturą jest ta wysoka. Z kolei pozycje rozrywkowe, gatunkowe, na przykład książki fantastyczne czy kryminalne są po prostu niepoważne, nie warte uwagi. Spotkałeś się z takimi opiniami?
Jasne. „Jesteś rasistą, bo pokazujesz Sienkiewicza” – to chyba najbardziej skrajny komentarz, jaki przeczytałem na swój temat. Idąc tą drogą, jestem również psychopatą i mordercą, bo czytam dużo kryminałów. W sumie nigdy nie wiadomo (śmiech). Może faktycznie hasło dietetyków: „jesteś tym, co jesz”, można odnieść do czytelników i ich lektur. A na serio – Agata Passent w programie „Xsięgarnia” wygłosiła interesującą tezę, jakoby literatura fantasy przeznaczona była dla mężczyzn, którzy mają problemy z dojrzałością. Promowanie takich postaw w mediach mainstreamowych przedłuża życie podobnych stereotypów. Do tego jeszcze bardziej hermetyzuje środowiska skupiające miłośników tzw. literatury wyższych lotów, którzy otwarcie gardzą każdym, kto w kolekcji posiada książkę choćby Remigiusza Mroza. Mamy niestety skłonność do moralizowania innych i pod-
noszenia własnej samooceny przez tworzenie podziałów. Obcowanie z klasyką i literaturą piękną jest powodem do dumy, ale tylko do momentu, kiedy nie przeradza się w pychę oraz zarozumialstwo. Wielu czytelnikom brakuje dystansu i empatii, które tak naprawdę powinny ich cechować.
Myślisz, że takie snobistyczne podejście zniechęca innych do czytania?
Z czytelnictwem jest trochę jak z porażkami reprezentacji polski w piłce nożnej na mistrzostwach – wpływa na to wiele czynników. Statystyki pokazują, że od 2006 roku następuje regres czytelnictwa. To poniekąd skutki globalizacji, która zmieniła nasze życia i pojęcie czasu. Samotne wieczory w domowym zaciszu zamieniliśmy na wyjścia ze znajomymi. Łatwiej pogadać nam o ostatnio obejrzanym filmie niż o książce. Nie twierdzę, że mamy mniej czasu, ale po prostu pożytkujemy go inaczej. Mniej zobowiązująco. Książki, nawet literatura rozrywkowa, to wciąż dużo wyższy próg wejścia. Jako społeczeństwo jesteśmy reprezentantami kultury wysokiego kontekstu. Łatwo wdajemy się w konflikty z powodu błahostek, rozpamiętujemy, zadręczamy się, generujemy problemy i bierzemy sobie do głowy masę zbędnych rzeczy. Z takim obciążeniem psychicznym posiedzenie z książką może być nie tyle nieprzyjemne, co po prostu niewykonalne.
Łatwiej włączyć Netflixa. Ale czy oglądanie filmów i seriali rzeczywiście zmniejsza apetyt na czytanie?
Według mnie Netflix i inne platformy streamingowe nie stanowią poważnego zagrożenie dla czytelnictwa. Skoro po sukcesie ekranizacji „Gambitu królowej” sprzedaż szachów wzrosła o tysiąc procent, to wręcz dostrzegam bardzo korzystną dla literatury korelację. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Serialowy „Wiedźmin” w miesiącu premiery wyniósł na szczyty sprzedaży sagę Andrzeja Sapkowskiego (i to na zagranicznym Amazonie!). „Opowieść podręcznej” na Netflixie tchnęła drugie życie w powieść Margaret Atwood. Nie starczy czasu, żeby wymieniać ekranizacje, których w każdym roku pojawia się coraz więcej. Filmy i seriale mogą więc zachęcać do czytania.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
48
Męskim okiem Dodatkowo raporty Biblioteki Narodowej wciąż mają problem z właściwym pomiarem czytelnictwa w tzw. drugim obiegu. Optymizmem napawa fakt, że platformy do e-booków i audiobooków zanotowały w minionym roku gigantyczne wzrosty.
Dobrze ma się również literatura młodzieżowa. Kiedy przeglądam YouTube’a i Instagrama widzę mnóstwo fantastycznych, młodych osób, które czytają i interesują się literaturą, choć nie koniecznie tą z listy lektur…
Literatura młodzieżowa dwoi się i troi, żeby zainteresować młodych czytelników, niestety dopóki w sukurs nie ruszy system edukacji, nie przyniesie to zadowalających efektów. Ciekawie pod tym względem wypadła akcja promocji literatury przeprowadzona w Skandynawii. W jednej z tamtejszych szkół poproszono nauczycieli wychowania fizycznego, żeby w każdej wolnej chwili czytali książki. Wuefiści mają poważanie wśród uczniów, są autorytetami, słusznie więc założono, że młodzi ludzie będą naśladować ich sposób funkcjonowania. U nas nie ma nawet metody kija i marchewki, jest tylko przymus, a nauczyciele od lat bezradnie rozkładają ręce. Bo jak krzewić miłość do literatury, trzymając w ręku „Krzyżaków” i „Nad Niemnem”? Albo twierdząc, że „Harry’ego Pottera” winno się palić na stosie?
A w jakim wieku są twoi odbiorcy? Wszyscy czytają?
Bardzo różnie. Początkowo wśród moich widzów dominowały młode kobiety, z czasem te dysproporcje zaczęły się wyrównywać. Można powiedzieć, że razem dojrzewaliśmy. Kiedy zacząłem publikować więcej poważnych przemyśleń, zdobyłem uwagę osób powyżej dwudziestego czwartego roku życia. To niesłychanie oddane, ale też bardzo wymagające grono odbiorców. Co ciekawe, nie wszyscy moi widzowie czytają książki, czerpią za to satysfakcję z warstwy wizualnej moich filmów i głupich żartów. Wychodzę jednak z założenia, że w życiu każdego z nas przychodzi taki moment, w którym pojawia się potrzeba obcowania z literaturą.
A kiedy ten moment przyszedł dla ciebie? Do czytania zachęcił cię jakiś szczególny autor?
Od ponad dekady jestem ze Stephenem Kingiem. Kiedy widzowie mówią mi, że fajnie, że jest taki kanał o książkach, jak Okoń w sieci, to z podziękowaniami mogę ich odesłać do Bangor w stanie Maine. Tam na pewno każdy bez problemu wskaże drogę do domu mistrza. Choć czasem między nami zgrzyta (King potrafi przedobrzyć w ostatnim rozdziale), to uwielbiam jego styl, inteligencję i sposób kreowania bohaterów. Miałem szczęście, że zacząłem właśnie od Kinga. Drugim takim autorem jest Mario Puzo, który rozpalił mnie genialnym „Ojcem Chrzestnym”. Jego „Rodzinę Borgiów” i „Sycylijczyka” także umiejscawiam na szczytach moich list. Dalej mam już problem, ponieważ chęć poznawania nowych autorów sprawia, że nie zatrzymuję się na długo przy jednym nazwisku. Orbitowski, Sanderson, McCarthy – w nich widzę potencjał na dłuższą przyjaźń.
Poleciłbyś też naszym czytelnikom jakichś polskich autorów? Na przykład z regionu?
Toruń na całą Polskę rozsławiła zgraja kryminalistów (śmiech). Robert Małecki depcze po piętach Remigiuszowi Mrozowi. Przemek Semczuk nieustannie znajduje jakieś kryminalne historie w archiwach biblioteki UMK. Marcel Woźniak to spec od Tyrmanda i autor serii umiejscowionej w samym sercu Torunia. Piotr Głuchowski nie obawia się wtykać kija w mrowisko, czyniąc bohaterami swoich książek znanych polityków. Warto też zwrócić uwagę na kobiecy głos – Aneta Jadowska w kryminale obyczajowym niczym nie ustępuje doświadczonym autorom gatunku.
Kryminały, thrillery, groza, fantastyka, klasyka – sięgasz po bardzo różnorodne pozycje. Czy jest coś, czego nie przeczytasz? Albo co bardzo zniechęca cię do książek?
Reaguję alergicznie na wszelkie przejawy banalności i infantylności. Szczególnie w wątkach miłosnych, które wielu pisarzom wychodzą niestety bardzo koślawo. Kiedy podczas czytania na mojej twarzy pojawia się grymas zażenowania, wysoce prawdopodobne, że porzucę lekturę. Usprawiedliwiam wtedy autora, że wcale nie miał mnie za głupka, tylko po prostu wybrałem złą książkę. Nie lubię też pisarzy, którzy dają się ponieść własnemu ego. Za mocno udziela im się potęga narratora wszechwiedzącego i próbują wtłaczać swój światopogląd w bohaterów, moralizować czytelnika. Nie zaprotestuję tylko wtedy, kiedy zrobią to wystarczająco subtelnie. I jeszcze jedna rzecz – drodzy pisarze, wiem, że kochacie swoich bohaterów, ale czasem przychodzi moment, w którym muszą umrzeć z godnością (lub bez). No chyba że mówimy o komiksach z superbohaterami w roli głównej – wtedy taka nieśmiertelność jakoś się obroni. W innym wypadku dostajemy książkową wersję „Mody na sukces”, w której bohater nieudolnie spada ze schodów przez trzy kolejne tomy (śmiech).
Z drugiej strony – co cię do książek przyciąga? Dlaczego warto czytać?
Dla mnie czytanie to podróżowanie z pozycji domowego fotela. W trakcie tych wypraw zostałem sprowokowany do zadania sobie wielu pytań, a rozmyślania nad odpowiedziami poszerzyły moje horyzonty. Skutkiem ubocznym jest wejście na dość niebezpieczny w obliczu panujących trendów poziom wrażliwości i empatii.
Innym „skutkiem ubocznym” czytania jest twoja działalność na booktubie i bookstagramie. Może wyjaśnijmy, co właściwie oznaczają te pojęcia?
Obie nazwy to nowe twory językowe. Kiedyś zapytałem o nie profesora Bralczyka, który dyplomatycznie odpowiedział, że jeżeli jakieś słowo faktycznie ułatwia określenie danej rzeczy, to nie ma co się obruszać i szukać polskich odpowiedników, których może nie uda się znaleźć. Bookstagrama i booktube’a spaja słowo book (z angielskiego: książka). Jedno łączy się z serwisem Instagram, drugie z YouTube’em. To definiuje osoby publikujące w tych mediach treści związane z książkami.
Załóżmy, że nigdy wcześniej nie zetknęłam się z booktube’em. Od czego poleciłbyś mi zacząć?
No jak to?! Od wpisania w wyszukiwarkę YouTube hasła: Okoń w sieci.
A jak już zajrzę do Okonia w sieci, co znajdę?
Filmowe recenzje książek i różne serie tematyczne, takie jak na przykład Niezłe Zbooki i Światura. Pierwsza – stricte rozrywkowa. Druga – bardziej wytworna. Niezłe Zbooki miały przełamywać wszystkie stereotypy, które towarzyszą treściom książkowym. Wyszukiwałem informacje humorystyczne, kontrowersyjne i serwowałem je w komediowej formie. Natomiast Światura to seria o klasyce literatury. To była dla mnie i moich widzów najlepsza motywacja do przeczytania wielu światowych arcydzieł. Zanim rozbiła nas pandemia, spotykaliśmy się dodatkowo w księgarni Kafka i spółka w Toruniu (Ewo, Pawle – ściskam Was). Czasem wykład przy herbatce kończył się bardzo ożywioną dyskusją.
Pociągnę ten wątek – jak pandemia wpłynęła na twoją działalność?
Chyba wszyscy odczuliśmy jej skutki. Pamiętam pierwsze momenty. Strach w obliczu niewiadomego. Wydawcy zamrozili druk oraz budżety marketingowe. Odwołano spotkania i warsztaty, które miałem prowadzić. Tryb skoszarowany i praca zdalna to dla mnie żadna nowość, ale kiedy wszyscy znaleźli się w tym stanie, zrobiło się jakoś dziwne. Wydawać by się mogło, że to idealny moment na nadrabianie zaległości książkowych, ale ja w tym czasie byłem w nie najlepszej kondycji psychicznej. Przez trzy miesiące nawet nie otworzyłem książki. Zawsze szukam rozwiązań, wtedy jednak po prostu totalnie opadłem z sił. Dopiero letnie promienie słońca
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
49
tchnęły we mnie trochę pozytywnej energii. No i pojawiła się Ola. To dzięki niej moja przyszłość przestała być mglista.
Szybko też stała się ulubienicą twoich widzów – wprawdzie w samych filmach jej nie ma, ale nawet zza kadru zaraża pozytywną energią. Widać, że Ola bardzo cię wspiera.
Kiedy byliśmy na obronie mojej pracy magisterskiej (notabene z roli retoryki w promocji literatury), to nie zdążył opaść splendor wynikający z wysokiej oceny i wyróżnienia, a już dzwoniłem na Uniwersytet Warszawski, żeby dopytać, czy zdążę na doktorat jeszcze w tym naborze. Gdybyście zobaczyli minę Oli! W takich sytuacjach (mimo urodzenia pod znakiem strzelca) człowiek zdaje sobie sprawę, że musi zachować balans między życiem prywatnym a zaspokajaniem ambicji. Za to właśnie dziękuję Oli – robi wszystko, aby utrzymać mnie w odpowiedniej kondycji psychicznej, dzięki czemu łatwiej jest mi nie pomylić melodii w roli człowieka orkiestry. Czasem aż mi się dziwi, gdzie ja to wszystko w tej małej głowie mieszczę i zaproponowała, że może powinienem wreszcie zacząć pisać książki. Nie dziwcie się, ja naprawdę potrafię wygłaszać tyrady jak Fidel Castro. Na naszych dwudziestu dziewięciu metrach kwadratowych to może być męczące (śmiech).
I przy tym wszystkim jeszcze znajdujesz czas na kręcenie filmów! Ile zajmuje ci przygotowanie jednego?
Dla tych kilkunastu minut efektu końcowego potrzeba minimum trzech pełnych dni pracy. Jeden – czytanie książki i przygotowanie. Drugi – nagrywanie. Trzeci – montaż i publikowanie. Każdy z tych procesów jest tak samo istotny i często generuje spore obciążenie nie tylko psychiczne, ale też fizyczne (szczególnie kiedy trzeba z całym sprzętem przechodzić pół miasta, żeby mieć fajny kadr). A ja od samego początku przykładałem wagę nie tylko do treści, ale również formy. Chciałem zachwycać obrazem. Pokazać, że filmy o książkach to może być swojego rodzaju sztuka i uczta dla oka.
Udało ci się. Twoje filmy się wyróżniają, każdy ma swój własny, niepowtarzalny klimat, dopasowany do recenzowanej książki.
Scenariusze do moich filmów stanowią książki. To one inspirują mnie do podjęcia takiego lub innego tematu, do nagrania w konkretnym miejscu czy założenia pomarańczowej koszulki, która będzie pasować do okładki. Często mam głupie pomysły, które realizuję – i te racjonalne, które od razu skazuję na porażkę.
A jakie głupie pomysły masz na przyszłość? Co jeszcze chciałbyś nakręcić?
Czuję się dobrze w formach dokumentalnych, reportażowych. W tym roku zajmuję się produkcją cyklu o polskich autorach fantastyki. To będzie bardzo duży projekt, który wymaga mojego pełnego zaangażowania. Poza tym marzy mi się ekranizacja jednego z opowiadań Stephena Kinga, a w przyszłości, kto wie, może nawet pełen metraż, o ile da się go wykonać w pojedynkę. Moją wadą jest to, że cholerny ze mnie indywidualista. Poza tym na kanale na pewno pojawią się nowe serie. Jedna miała premierę w sierpniu. Jeżeli zostanie przyjęta entuzjastycznie, zostanę z nią na długo. Muszę też rozkręcić sklep, bo przez zmagania z pracą magisterską trochę poszedł w odstawkę. Moja ukochana narzeczona zadeklarowała pomoc w tej materii – mówię, żeby w razie czego się nie wyparła! A prywatnie – Ola namówiła mnie na jeździectwo. Okoń na koniu, dacie wiarę? Sapkowski chyba wymyślił Płotkę pode mnie (śmiech). Mam też ochotę na dalszą edukację. Marzy mi się życie akademickie z tej drugiej perspektywy. No i pisanie. Tu jestem bardzo niezaspokojony i czas wreszcie coś z tym zrobić.
Marcin Okoniewski, czyli Okoń w sieci Niezależny twórca wideo, promotor czytelnictwa, booktuber, autor kanału Okoń w sieci. Pochodzi z Kowala, mieszka w Warszawie.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
50
BMW IX3:
TYM SAMOCHODEM CHCE SIĘ JEŹDZIĆ BĘDZIE TO PIEŚŃ POCHWALNA. NIE ZAMIERZAM DOSZUKIWAĆ SIĘ W TYM SAMOCHODZIE WAD, BO BYŁOBY TO SZUKANIE DZIURY W CAŁYM. NIC NIE PORADZĘ NA TO, ŻE BMW IX3 PO PROSTU MI SIĘ PODOBA – ŁĄCZY W SOBIE WSZYSTKO, CO CHCIAŁABYM MIEĆ W AUCIE. T E K S T LU C Y N A TATA R U C H Z DJ ĘC I A TO M A S Z C Z AC H O R O W S K I
D
oprecyzuję: w aucie, którym jeżdżę po mieście i po okolicy. Niekoniecznie w długie trasy po całej Polsce, bo tu przeszkodą mogą być zasięgi silnika elektrycznego. Nie jest to jednak wina tego konkretnego modelu. Elektryki póki co przez wszystkich traktowane są jak miejskie auta i w tym przypadku dostajemy od BMW możliwość przejechania maksymalnie 400 km na jednym ładowaniu, oczywiście w zależności od trybu jazdy. Ładowarką o mocy 150 kW
od zera do stu procent naładujemy baterię w ok. 50 minut, przy gorszej ładowarce czas ten może być dużo dłuższy. Z tym jednak trzeba się liczyć wybierając taki rodzaj silnika. A oferowane w iX3 400 km to naprawdę niezły wynik. Zaczęłam od zasięgu, bo jest to coś, o co najczęściej pytają mnie znajomi, gdy słyszą, że będę mieć jazdę testową samochodem na prąd. Warto jednak zwrócić uwagę też na inne zalety tego konkretnego auta. Wymienię kilka z nich.
RELAKSUJĄCA CISZA
Pod maską BMW iX3 znajdziemy silnik elektryczny o mocy 286 KM z napędem na tylne koła. Do setki powinien przyspieszyć w 6,6 sekundy. Jak to elektryk – jest zwinny, dynamiczny i prowadzi się tak, jakby ważył tyle co nic, choć model ten nie należy do małych (jak przystało na SUV-a). Nawet jazda w trybie eco nie wywołuje w kierowcy wrażenia, jakby samochód „chciał, a nie mógł”. Tu po prostu włącza się nieco
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
51
Test auta
łagodniejsze przyspieszenie. I przy tym wszystkim – bez względu na to, czy auto stoi, jedzie przepisową pięćdziesiątką czy pędzi na trasie 120 km/h – w kabinie jest idealnie cicho! Producent daje możliwość odpalenia sobie delikatnego szumu i dźwięku przyspieszenia, podobno część kierowców nie może się bez niego obejść. Dla mnie ta cisza to relaks sam w sobie. W połączeniu z komfortową, płynną jazdą, naprawdę można pokusić się o skojarzenie poruszania się statkiem kosmicznym w grze komputerowej. Jak najbardziej mi to odpowiada. Ale jako że ulice to nie gra komputerowa, ani symulacja jazdy, równie istotna okazuje się druga cecha iX3, czyli….
BEZPIECZEŃSTWO
Należę do osób, które dobrze czują się w dużych samochodach. Nie jest to zresztą odosobione wrażenie - im większe auto, tym wydaje się bezpieczniejsze dla kierowcy. Problemem mogłyby się okazać jedynie ciasne uliczki, małe parkingi i wszystkie inne przeszkody dookoła, grożące zarysowaniem karoserii czy wgnieceniami. Ale z tym już od dawna BMW rozprawia się doskonale działającym systemem kamerek 360 stopni i licznymi czujnikami, które sprawnie rozpoznają wszystkie potencjalne zagrożenia dookoła.
JEST ZGRABNE, NIEBANALNE, ALE I NIEWYMUSZONE – IDEALNE DLA SWOJEJ GRUPY ODBIORCÓW.
Systemy wspomagające kierowcę nie ograniczają się do wyłapywania i informowania o przeszkodach. Auto może również samo przyhamować w odpowiedzi na jakieś potencjalne ryzyko, po rozpoznaniu czerwonych świateł czy znaku ograniczenia prędkości. Wiele z tych rozwiązań znanych jest fanom marki. Warto jednak podkreślić, że w połączeniu z płynnym poruszaniem się, gabarytami, czytelnością znaków ostrzegawczych i funkcji na wyświetlaczach w kabinie – jadąc, można poczuć się naprawdę bezpiecznie. Na trasie zaś, gdy zdejmiemy nogę z gazu a przed nami nie będzie innych pojazdów, auto wejdzie w łagodny tryb jazdy, który ukróci ilekroć w polu czujników znajdzie się inny samochód.
WYGODA
Wspomniane wspomagacze to wyjątkowe ułatwienie i wygoda dla kierowcy. Ale na to ostatnie wpływają też gabaryty auta. Nie ma co się rozwodzić: w środku - zarówno z przodu, jak i z tyłu – jest dużo miejsca, nawet dla wysokich i większych osób. W pełni regulowane przednie fotele, możliwość dopasowania sobie kierownicy, ergonomiczne ułożenie poszczególnych elementów sprawiają, że podczas jazdy nie czuje się zmęczenia, bólu pleców czy skurczu ściśniętych nóg. Dodatkowo kanapę można wyregulować sobie też z tyłu. Czeka tam na pasażera podłokietnik z rozkładanym schowkiem, dostęp do USB, lampa z regulowaną mocą oświetlenia i wiele innych umilaczy jazdy. W całym samochodzie nie brakuje zresztą schowków w różnych rozmiarach i formach, co ułatwia wiele sytuacji. Jednym słowem – jest tu wygodnie. W bagażniku zaś zmieści się 510 litrów lub 1560 po otworzeniu foteli. Na dodatek tam również znajdziemy schowki czy haczyk na torbę. Do kategorii wygody dodam też czytelną i elegancką deskę rozdzielczą, ale jest to standard w BMW. I choć wyświetlacze oferują mnóstwo opcji i informacji, są zaprojektowane w przemyślany sposób, więc łatwo się z nich korzysta.
ESTETYKA
Nie ma się co oszukiwać - chcemy mieć samochód, który dobrze wygląda. BMW iX3 przede wszystkim niewiele różni się od zwykłego X3 - i to dobrze. Na pierwszy plan wysuwa się jednak inny grill, a raczej atrapa grilla i dedykowane aerodynamiczne felgi, które nadają całości charakteru. Auto jest eleganckie i stylowe. Nie krzyczy, że jest elektrykiem, nie idzie w futurystyczne rejony, które za jakiś czas mogłyby się okazać raczej… śmieszne. Jest zgrabne, niebanalne, ale i niewymuszone – idealne dla swojej grupy odbiorców. Tak powinno się to robić!
Samochód do testu użyczył Dealer BMW Dynamic Motors Bydgoszcz SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
Życie w mieście
WYASFALTOWALIŚMY WIĘKSZOŚĆ STREF ŚRÓDMIEJSKICH Jak powinniśmy rozwijać miasta? Jaką rolę powinna odgrywać w nich zieleń? Te i wiele innych pytań zadaliśmy dr Idze Grześkow z Katedry Architektury i Urbanistyki na Politechnice Bydgoskiej (UTP).
FOT. GETTYIMAGES
ROZMAWIA: KAMIL PIK
53 Zapytam przewrotnie. Po co nam zieleń w mieście? Przecież to tylko koszty i niebezpieczeństwo. Trzeba pielęgnować, a jeszcze komuś może gałąź na głowę lub auto spadnie.
pełnić prawidłowo swoją funkcję. Czyli te nasadzenia zastępcze posłużą dopiero następnym pokoleniom. Warto zatem pamiętać, że możliwości technologiczne mamy współcześnie naprawdę duże. Zamiast wycinać niektóre duże już drzewa, da się je przesadzić. Przystępując do nowych nasadzeń zamiast małych sadzonek, możemy zastosować duże, już rozwinięte drzewa. Wiąże się to z kosztami i nie każdy samorządowiec czy inwestor ma możliwości te koszty ponieść. W kontekście wykonywania nasadzeń zastępczych, czasami w zupełnie innej części miasta, warto pamiętać o jeszcze jednym aspekcie. Czy nie zaburzymy działania któregoś systemu zieleni w mieście, przepływu mas powietrza? Zazwyczaj nasadzenia w innym miejscu nie są w stanie zrekompensować poniesionych strat.
Rola zieleni w miastach jest niezwykle szeroka. W ramach jej zadań architektonicznych, jest elementem kompozycji krajobrazu miast, kształtuje ich wygląd, narzuca układy urbanistyczne i architektoniczne, kieruje wzrok ludzi na najważniejsze miejsca w mieście. Jest czynnikiem miastotwórczym, rozdziela ruch, w aspekcie gospodarczym wpływa na podniesienie jakości życia mieszkańców. Do tego dochodzą wszystkie atuty klimatyczne zieleni w mieście. Przewietrza, oczyszcza powietrze, obniża temperaturę, zatrzymuje wodę, chroni przed hałasem i pyłem. Jedno duże drzewo może wyprodukować w mieście, w ciągu roku, tyle tlenu ile człowiek zużywa w ciągu dwóch lat.
Zdarzają się jednak konflikty nie o wycinanie, a o chęć nasadzenia drzew. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia na bydgoskim Starym Rynku. Projekt rewitalizacji uwzględniał nowe nasadzenia, a konserwator zabytków powiedział „stop”, w tym miejscu historycznie drzewa nie rosły i nie można ich nasadzać”.
Przez lata jednak betonowaliśmy i brukowaliśmy nasze miasta wytrwale i mozolnie. Choć ostatnio chyba coś drgnęło i zaczęło się zmieniać. Mieszkańcy miast zaczynają doceniać rolę zieleni?
Hmm… Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Rzeczywiście w wielu miastach, od momentu gdy rozpoczęły się rewitalizacje stref śródmiejskich, były one przeprowadzane według dość sztywnego schematu uwzględniającego tworzenie rozległych przestrzeni dojazdowych i parkingowych, czy przebudowę systemów komunikacyjnych. Często wiązało się to z zamianą istniejącej wcześniej przestrzeni zielonej zamienianej np. na kolejne miejsca parkingowe. Po wyasfaltowaniu i wybrukowaniu większości stref śródmiejskich, a czasami i na innych obszarach miasta, wycięciu mnóstwa drzew, doszliśmy do pewnej ściany i jako społeczeństwo zaczęliśmy się orientować, że skutki tego tych działań są katastrofalne.
Czyli deszcze musiały nas zacząć regularnie podtapiać, a słońce doskwierać na miejskich placach, abyśmy zorientowali się, że źle postępujemy?
Gdy w wielu miastach całe śródmieścia, a w niektórych przypadkach całe miasteczka, zostały w pozbawione obszarów z nawierzchniami przepuszczalnymi, wystarcza dzisiaj nieco silniejszy deszcz, by ulice zaczęły zamieniać się w wodne strumyki, a w ekstremalnych przypadkach w prawdziwe rwące rzeki. Ta sytuacja zmusiła nas do zmiany podejścia. Nie mamy już wyjścia, po prostu musimy wrócić do stosowania w miastach różnych rozwiązań infrastruktury zielonej i niebieskiej, aby przywrócić zieleń i prawidłową retencję wód.
Samorządowcy zwykle przy kolejnych wycinkach tłumaczyli, że tutaj wytniemy sto drzew, ale za to gdzie indziej posadzimy ich aż sto pięć.
Dość krytycznie przyglądam się takiej argumentacji. Oczywiście są inwestycje, które z uwagi na rozwój miasta i funkcjonowanie mieszkańców, muszą mieć taki, a nie innych przebieg i wymuszają usunięcie zieleni. W świadomości zarówno wielu samorządowców, jak i wielu zwykłych Kowalskich, panuje nadal przekonanie, że drzewo i zieleń wysoka to taki element, który łatwo podlega wymianie. Po wycięciu jednego wystarczy posadzić kolejne. A przecież wiele drzew swoją dojrzałość biologiczną osiąga po upływie dwudziestu, trzydziestu lat. I dopiero za taki okres nowo posadzone drzewo będzie w stanie
Wiele drzew swoją dojrzałość biologiczną osiąga po upływie dwudziestu, trzydziestu lat. Czyli nowe nasadzenia zastępcze posłużą dopiero następnym pokoleniom.
Zajmowałam się podobnymi przestrzeniami naukowo. I tutaj muszę przyznać rację konserwatorowi. W takiej argumentacji miał pewną słuszność. Jeśli bowiem chcemy zachowywać lub odtwarzać historyczny charakter rynku to musimy pamiętać, że ich rolą nie była przestrzeń zielona, czy parkowa, a place handlowy lub targowy. W przypadku historycznych obszarów miejskich może pojawiać się taki spór pomiędzy zachowaniem tradycji, a wolą wprowadzania zieleni. Nie ma takich konfliktów przy nowotworzonych placach. Proponowane podobne założenia mają często hybrydowe rozwiązania, wraz z obecnością zieleni miejskiej.
Takim przykładem hybrydowej koncepcji w Bydgoszczy może być społeczny projekt koncepcji ulicy Nowomazowieckiej. Miejska Pracownia Urbanistyczna widziałaby łącznik dla ulic Mazowieckiej i Gdańskiej, w postaci tradycyjnej ulicy dostępnej dla ruchu samochodów i komunikacji publicznej. Społecznicy zaś proponują dostęp wyłącznie dla ruchu pieszego i rowerowego wraz z łącznikiem zieleni.
Pomysł z wytyczeniem ulicy Nowomazowieckiej popieram. Istniał on już na planach sprzed lat, ale nie został zrealizowany. Natomiast jeśli jego koncepcja uwzględniałaby ograniczony ruch samochodowy i zieleń profesjonalnie zakomponowaną, to byłoby to moim zdaniem tylko z korzyścią dla mieszkańców jak i dla samej przestrzeni miejskiej w tym obszarze. Stworzenie tam takiego eleganckiego zielonego pasażu to naprawdę dobry pomysł.
A co Pani myśli o realizowanym właśnie projekcie rewitalizacji Starego Fordonu i tamtejszych nabrzeży Wisły?
W tym przypadku sądzę, że uregulowanie brzegu i stworzenie bulwaru jest wykonywane na stosunkowo niewielkim odcinku i ma swoje uzasadnienie funkcjonalne i estetyczne. Działania te powinny ograniczać się do jedynie niewielkich fragmentów nabrzeża. Żadne betonowanie brzegów czy koryt rzek na dłuższych odcinkach nie jest dobrym i bezpiecznym rozwiązaniem. W przypadku Fordonu myślę, że SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET
54
Życie w mieście połączenie powstającego bulwaru nad Wisłą w spójnym układzie z fordońskim rynkiem może okazać się udaną inwestycją.
Dr Iga Grześkow
Skoro już jesteśmy nad Wisłą, to również w pobliżu jej brzegu, ale tym razem w Toruniu, nie tak dawno wiele społecznych protestów wywołała przebudowa alei Jana Pawła II i placu Rapackiego.
Czyli jak to się potocznie mówi „święta przepustowość” jest głównym przykazaniem drogowców projektujących takie inwestycje. A przecież nie kto inny, jak tacy specjaliści powinni doskonale wiedzieć na czym polega prawo Lewisa-Mogridge`a.
Tak, to jest zjawisko, mechanizm bardzo dobrze już opisany i udowodniony. Najprościej wyjaśniając prawo to mówi, że tworzenie nowych, coraz szerszych ulic, tylko zwiększa napływ kolejnych samochodów i jeszcze bardziej nasila ruch. Także zakładana przed budową większa przepustowość trwa tylko „chwilę”, a potem i ta nowa większa droga także się zakorkuje. Prawo mówi, że każdy poprawiony odcinek drogi i tak zostanie zapełniony przez kierowców. Potwierdzają to obserwacje, że płynność ruchu samochodowego zwiększa się, jeśli zwęzimy ulice. Ale nie mówmy tylko o mankamentach w naszej urbanistyce. Mamy też, choćby w Bydgoszczy, sporo przykładów dobrych projektów w ostatnim czasie.
Myśli Pani, że to postrzeganie miejsca i znaczenia samochodu w przestrzeni, w której żyjemy, może się zmienić?
Myślę, że szczególnie młodzi ludzie już zmieniają to myślenie. Są coraz bardziej mobilni przy wykorzystaniu innych środków transportu, jak komunikacja zbiorowa, rowery, hulajnogi itd. To młodzi będą wkrótce zmieniać nasze miasta, mam nadzieję na lepsze. Już teraz doskonale zdajemy sobie jednak sprawę, że szybki ruch i duże arterie absolutnie nie powinny przebiegać przez centra miast. Wprowadzanie intensywnego ruchu samochodowego do ścisłych centów tylko je niszczy Powinniśmy na obrzeżach miasta budować parkingi i tak rozwijać i usprawniać komunikację zbiorową, aby można było nią wygodnie dotrzeć do centrum, czy docelowej części miasta. Niestety, na razie wciąż zbyt wielu mieszkańców miasta, codziennie dojeżdża do pracy wyłącznie autem i nie docenia wagi, jaką ma rozwój komunikacji zbiorowej.
Na koniec proszę się troszkę rozmarzyć. Gdyby dostała Pani magiczny ołówek, to które miejsca w Bydgoszczy przerysowałaby i w jaki sposób?
W takim marzycielskim tonie to życzyłabym sobie, aby w kierunkach rozwoju miasta zaczęły dominować trendy oparte o rozwój obszarów zielonych, rozwój przestrzeni publicznej, a także rozwój systemu komunikacji zbiorowej, rozwój obszarów służących integracji mieszkańców. Korzystając zaś z magicznego ołówka odtworzyłabym historyczny przebieg Kanału Bydgoskiego. W miejscu dzisiejszego ronda Grunwaldzkiego i ulicy Focha, odtworzyłabym
Prawo Lewisa-Mogridge`a mówi, że zakładane przed rozbudową drogi zwiększenie jej przepustowości, trwa tylko krótko po jej oddaniu do użytku. Kierowcy automatycznie wypełniają bowiem samochodami każdą rozbudowaną drogę.
FOT. NADESŁANE
To jeden z wielu przypadków, gdy rozwiązania komunikacyjne dyktują również rozwiązania przyjmowane w innych zakresach. Usprawnienie komunikacji samochodowej nie zawsze usprawiedliwia wszelkie inne działania kosztem istniejącej, atrakcyjnej tkanki miejskiej.
dawną przestrzeń reprezentacyjną, uwzględniającą jego znaczenie dla zabytkowej tkanki miasta, w połączeniu z historycznymi i współczesnymi nasadzeniami zieleni, przywracając w ten sposób właściwą rolę i rangę tej części Bydgoszczy.
dr Iga Grześkow adiunkt na Katedrze Architektury i Urbanistyki Wydziału Budownictwa, Architektury i Inżynierii Środowiska Politechniki Bydgoskiej (UTP). Zainteresowania naukowe: rola przestrzenno – kompozycyjna zieleni w przestrzeni miejskiej, funkcje i formy zieleni w przestrzeniach publicznych miast, cechy budujące indywidualną tożsamość miejsca i miasta, zasady kształtowania przestrzeni publicznych w miastach, znaczenie i przemiany przestrzeni publicznych we współczesnych strukturach miejskich. Uczestniczyła w projektach badawczych: „Kształtowanie współczesnej struktury przestrzennej miasta, na przykładzie południowego lewobrzeżnego obszaru Warszawy – kontynuacja badań, część II” oraz „Tereny zieleni jako element przestrzeni publicznych kształtujących tożsamość wybranych małych miast województwa kujawsko – pomorskiego”.
SIERPIEŃ 2021 - PAŹDZIERNIK 2021 // STRONA KOBIET