Private Banking Nr 99

Page 1

WWW.BANKOWOSCPRYWATNA.PL

NR XCIX 2016 STYCZEŃ/LUTY

ART BANKING

13

LIFESTYLE

Coraz trudniej znaleźć na aukcji dzieła mistrzów z XIX wieku. Portfele kolekcjonerów podbija więc Modern Art.

16

MOTO

Masters, US Open i Britsh Open to trzy najważniejsze doroczne turnieje gofla. Dwa z nich są otwarte również dla amatorów.

18

Przemieszczanie się z miejsca na miejsce to obecnie już tylko jedna z wielu funkcji samochodów.

TO BĘDZIE DOBRY ROK W GOSPODARCE Ekonomiści są wyjątkowo zgodni. Rok 2016 w gospodarce nie będzie odbiegał od obrazów znanych z dwóch wcześniejszych lat. PKB wzrośnie o ok. 3,5 proc. Niestety, ta informacja nie ułatwia decyzji o wyborze celów inwestycji. Politycy wpletli bowiem swoje pomysły w rynek kapitałowy i teraz trudno przewidzieć czy np. podatek bankowy został już zdyskontowany w notowaniach giełdowych w części, z naddatkiem czy może z chirurgiczną precyzją. Nie jest też jasne, czy wprowadzenie tego podatku będzie miało wyraźny wpływ na gospodarkę, a jeśli tak, to w jakim czasie. Początkowo może być widoczny np. w wyższych marżach od kredytów hipotecznych, co może podnieść lub przynajmniej utrzymać zwrot z inwestycji w mieszkania na wynajem. Inwestorzy, którzy nie chcą podejmować nadmiernego ryzyka, mogą koncentrować inwestycje także w obszarze obligacji korporacyjnych, którym podatek bankowy może zapewnić drugą młodość. Rynek obligacji skarbowych może znaleźć się w opałach – podatek bankowy, to również podatek od obligacji skarbowych, a ponieważ z grona kupujących już wcześniej odpadły OFE, rentowności mogą rosnąć. Zwłaszcza w obliczu wydatków na rządowy program 500 plus oraz wobec oczekiwanego spadku wpływów z PIT po podwyższeniu kwoty wolnej od podatku. Jednak te programy mogą też przyspieszyć konsumpcję. Odważniejszym pozostają akcje, których notowania spadły do poziomów najniższych od 2009 r. (WIG20). WIĘCEJ NA STR. , , 6-

FOT.: THINKSTOCK

LUKSUSOWYCH NIERUCHOMOŚCI W POLSCE JEST MNIEJ NIŻ CHĘTNYCH

TO JUŻ OSTATNI DZWONEK NA REWOLUCJĘ

Liczy się lokalizacja oraz dostęp do ofert niedostępnych w ogłoszeniach. Klienci chcą też być traktowani według najwyższych standardów – tak wygląda rynek unikalnych apartamentów i domów.

Dla jednych grudniowy szczyt klimatyczny w Paryżu zakończył się wielkim sukcesem. Nigdy dotąd nie było tak wielu sygnatariuszy porozumienia w sprawie działań na rzecz powstrzymania ocieplenia. Pesymiści powiedzą jednak, że porozumienie nikogo do niczego nie zmusza, każdy może działać zgodnie z dotychczasową strategią energetyczną. A tymczasem na rewolucję w energetyce nadszedł najwyższy czas. Zarówno w ujęciu globalnym, jak i lokalnym. Nawet jeśli Polakom nie leży na sercu powstrzymanie zmian klimatycznych na świecie, to powinno nam zależeć przynajmniej na energetycznej autonomii. Wbrew temu co mówią nam kolejne rządy, węgiel nie daje takich gwarancji. Jego pokłady są zbyt małe, jest on zbyt drogi w wydobyciu, a do tego złej jakości. Polska wykorzystała już w całości pokłady łatwo dostępnego

Rynek luksusowych nieruchomości w Polsce ma się bardzo dobrze. Problemem jest raczej dostępność wyjątkowych nieruchomości, niż brak chętnych na nie – takie wnioski można wysnuć po lekturze spisanych doświadczeń pracowników Poland Sotheby’s International Realty. Oczywiście kluczowym hasłem – jak zawsze w przypadku nieruchomości – pozostaje lokalizacja. Każdy chce mieć jak naj-

lepszą, z widokiem na rynek Starego Miasta, albo na jezioro lub zatokę, dobrze skomunikowaną, a nieruchomość urządzoną gustownie, ze smakiem i trudnym do uchwycenia zapachem luksusu. Co interesujące, klienci SIR okazują się najczęściej lokalnymi patriotami. Choć interesują się możliwością zakupu wakacyjnych domów poza Polską, to transakcji dokonują głównie w kraju. Nie zawsze muszą to też być najdroższe nieruchomości. Obok lokalizacji i ceny liczy się coś jeszcze – jakość obsługi. Jak zauważył Arkadiusz Wojciechowski, dyrektor zarządzający Poland Sotheby’s International Realty, zamożni ludzie są przyzwyczajeni do najwyższych standardów obsługi, obojętnie od tego, czy wydają 5 mln zł, czy 50 tys. złotych. I to właśnie w jego firmie otrzymują. WIĘCEJ NA STR. 10-11

węgla o wysokiej kaloryczności. Pozostało nam „skrobanie dna beczki” jak ujął to Marcin Popkiewicz, autor „Rewolucja Energetyczna. Ale po co?”. Jej egzemplarze czekają na czytelników Private Banking. WIĘCEJ NA STR. 12

ISSN 1897-4147

CENA , ZŁ (w tym 8% VAT)


2

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

SPIS T R EŚCI MOIM ZDANIEM

3

Stabilny wzrost czy dynamiczne przyspieszenie? Roman Przasnyski

Od siedmiu kwartałów dynamika PKB plasuje Polskę w gronie europejskich i światowych liderów.

IN WEST YCJE

4

Zysków lepiej szukać w Niemczech niż w USA Roman Przasnyski

Główne indeksy giełd niemieckiej i amerykańskiej idą w górę zgodnie już od 2009 r.

Przecena blue chips może jeszcze potrwać Roman Przasnyski

Spadki kursów akcji od 04.2015 r. sprowadziły wyceny wielu spółek do niskich poziomów.

PR I VAT E B A N K I N G P O G OD Z I N AC H

Podatki istotnym elementem sukcesji (cz. 3) 5 Joanna Wierzejska | kancelaria Domański Zakrzewski Palinka

Planowanie sukcesji za pomocą struktury holdingowej, funduszy inwestycyjnych lub fundacji.

T EM AT N U M ERU

Kolejny dobry rok dla polskiej gospodarki 6 Emil Szweda

Ekonomiści są wyjątkowo zgodni. W 2016 r. nasza gospodarka urośnie o mniej więcej 3,5 proc.

H Y DE PA R K

Inwestowanie a spekulacja Wybrał: Emil Szweda IN WEST YCJE

Druga młodość obligacji korporacyjnych Emil Szweda

7 8

Wiele wskazuje na to, że rynek obligacji korporacyjnych odnajdzie nowy impuls silnego rozwoju.

Emisje publiczne wygasły w II półroczu Emil Szweda

W całym 2015 r. emitenci przeprowadzili 17 publicznych emisji na podstawie prospektu emisyjnego oferując papiery za 557 mln zł.

NIERUCHOMOŚCI

FOT.: THINKSTOCK

Liczy się przede wszystkim jakość obsługi

10

Luksusowe nieruchomości regionalne

11

Poland SIR uplasował się na jednym z najwyższych miejsc pod kątem efektywności w Europie.

Marcin Bajorek | Poland Sotheby’s International Realty

Nieruchomości, to przede wszystkim lokalizacja. Sztuka polega na tym, żeby potrzeby klientów zrozumieć precyzyjnie, wręcz co do ulicy.

S T R O N A A LT E R N AT Y W N A

Czas na prawdziwą rewolucję energetyczną Marcin Popkiewicz | www.naukaoklimacie.pl

12

To już naprawdę ostatni dzwonek, by od paliw kopalnych przejść do energetyki odnawialnej.

ART BANKING

Słabnąca oferta sztuki dawnej na aukcjach Iwona Żelazna

13

Raporty ze światowego rynku mówią dobitnie – segment sztuki dawnych mistrzów i prac XIX-wiecznych topnieje.

W CZASIE WOLNYM

Konferencja z okazji 20. rocznicy powstania TEP Jan Cipiur | ObserwatorFinansowy.pl

14

Rocznicowa konferencja Towarzystwa Ekonomistów Polskich musiała być poświęcona kapitalizmowi. Mowa była o faktach, punktowane były iluzje, którymi zadręcza się skołowanych ludzi.

L I F E S T Y L E/ T R AV E L

Szkolenia we Francji dla mistrzów W&FNN

Zwycięzcom VIII edycji Wine & Food Noble Night listopad upłynął pod znakiem nowych inspiracji.

16

Krzysztof Czupryna

Wisienka na torcie w świecie mody

Rozdanie tegorocznych nagród British Fashion Awards komentuje jeden z czołowych polskich projektantów – Dawid Woliński.

MOTO

Nowoczesne auto – prawie jak smartfon Henryk Jarecki

Kilka lat temu producenci chwalili się niesamowitą mocą silnika, bardzo mały spalaniem, albo dopracowanym do perfekcji zawieszeniem. Dziś z motoryzacją w czystej postaci wygrywa elektronika.

Polityka dzieli ludzi. Taki już jest jej urok. Ale dzielić też można w różny sposób. W polskim dzieleniu jest coś odrzucającego. Opowiedzenie się po jednej ze stron sporu, właściwie automatycznie powoduje otrzymanie steku obelg i wyzwisk, jak nie od polityków w mediach, to od anonimowych internautów. A ponieważ akcja równa się reakcji, każda strona ma do powiedzenia drugiej więcej niż kilka nieparlamentarnych (?) słów. Jest to droga donikąd. A właściwie w kierunku pogłębienia konfliktu. Nic bowiem nie umacnia przekonania o przynależności do właściwej strony sporu, co obelgi i świadomość niesłuszności oskarżeń wysuwanych przez drugą stronę. A tam gdzie brak zrozumienia, znajomości argumentów adwersarzy, łatwo o oskarżenia i inwektywy. Wyjście z impasu, uczynienie kroku w kierunku pojednania, znalezienia kompromisowego rozwiązania, wydaje się w tych warunkach niemożliwe. A przecież dzisiejsza opozycja kiedyś będzie zapewne obozem rządzącym, a obecnie rządzący przejdą do opozycji. Żadna z tych stron nie chciałaby zapewne znaleźć się w sytuacji tej drugiej, gdy zamienią się miejscami przy stole (tj. rząd działający pod presją demonstrantów, a argumenty opozycji traktowane jak nic nie znaczące tło).

Emil Sz weda Emil Szweda

Rzecz w tym by uświadomić sobie prawo innych do posiadania odrębnego zdania i by z niego się uczyć innego punktu widzenia. By rozpoczynając spór, być przygotowanym na to, że jego zakończenie będzie wymagało kompromisu nie tylko od drugiej strony. Słuchając się wzajemnie, może dojdziemy do wniosku, że mimo pozornych różnic, wspólnie zależy nam na tym samym. Bezpieczeństwo energetyczne nie musi się od razu wiązać z utrzymywaniem nierentownych kopalń, in vitro nie wymaga zamrażania zarodków, najmniej zarabiający nie mogą wiecznie czekać, aż szef sam z siebie zaproponuje im podwyżkę. Odrzucanie z góry innych punktów widzenia niczemu nie służy. Nie wzbogaca, a antagonizuje. Cyniczne „dziel i rządź” jest w Polsce realizowane we wzorcowy sposób. Oczywiście należy mieć świadomość, że pojednanie polityków jest niemożliwe, w każdym razie trudne do

wyobrażenia przy dzisiejszym składzie osobowym sceny polskiej. Ale jest możliwe w naszych codziennych rozmowach. Różnice w punktach widzenia nie są przecież niczym niezwykłym w wolnorynkowej grze, której jesteśmy uczestnikami na co dzień. To one decydują o zmieniającej się co dzień wycenie notowanych aktywów, one pozwalają rozwijać biznes w różnych kierunkach i dziedzinach. Analogia nie jest wprawdzie trafna – w biznesie każdy działa na własne ryzyko, w polityce zaś garstka osób decyduje za miliony – ale pozwala wrócić do normalnej rozmowy. Bez inwektyw i uszczypliwości przekonaj mnie, że masz rację i bądź otwarty na moje argumenty. W takiej rozmowie liczy się szczerość, gotowość przyznania do błędu jest ważniejsza niż chęć osiągnięcia triumfu. Celem nie jest triumf, ale kompromis i znalezienie dobrego rozwiązania, a na końcu współdziałanie. Zbyt idealistyczne? Cóż, gdy piszę wstępniaka, który jest najbardziej upolitycznioną częścią Private Banking, jest jeszcze przed świętami, więc mogę pozwolić sobie na marzenia o idealnym świecie. Dla twardo stąpających po ziemi mamy kolejne strony. Miłej lektury.

Trzy najsłynniejsze turnieje golfowe na świecie W sezonie golfowym trzy, z około 100 liczących się turniejów, przyciągają najwięcej widzów oraz posiadają największą pulę nagród.

RÓŻNIĆ SIĘ, ALE PIĘKNIE

17

ADRES REDAKCJI: Noble Concierge sp. z o.o. ul. Przyokopowa 33, 01-208 Warszawa tel.:  (22) 489 37 79 faks:  (22) 276 25 88 redakcja@bankowoscprywatna.pl PRZYGOTOWANIE REDAKCYJNE: Emil Szweda

18

REKLAMA, PROMOCJA I DYSTRYBUCJA: Wojciech Grzywacz reklama@bankowoscprywatna.pl dystrybucja@bankowoscprywatna.pl FOTOGRAFIE: stock, autorzy, archiwum

PROJEKT GRAFICZNY: Karol Koszniec SKŁAD I INFOGRAFIKA: Tomasz Pisarek, www.studioiks.pl Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam. OFERTA ROCZNEJ PRENUMERATY (9 NUMERÓW) Wyślij zamówienie na adres: dystrybucja@bankowoscprywatna.pl lub zadzwoń na numer 22 19779. Koszt: 70 zł za 9 kolejnych numerów Nr konta: 95 1560 0013 2367 1861 1009 0003


3

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

MOI M ZDA NIEM

FOT.: THINKSTOCK

STABILNY WZROST CZY DYNAMICZNE PRZYSPIESZENIE? realizacji, robią wrażenie nieproporcjonalnie rozdmuchanych. Jeśli zapowiedzi te nie stanowią jedynie propagandowego szumu, za którym kryje się przemyślana i rozważna strategia, ta dysproporcja może stać się źródłem zachwiania makroekonomicznej równowagi. Jeśli spojrzeć na ścieżkę zmian koniunktury w naszej gospodarce w ciągu poprzednich kilkunastu lat, nietrudno dostrzec, że obfituje ona w liczne okresy dynamicznych rajdów, w trakcie których gospodarka rozpędzała się do 6-7 proc. i następujących po nich faz równie gwałtownych załamań. Taka cykliczność nie jest niczym nienaturalnym, choć skala zmian do niedawna była charakterystyczna dla typowych gospodarek słabo rozwiniętych. Jej źródłem były zarówno zjawiska wewnętrzne, jak i zachodzące w globalnym otoczeniu. Warto też przypomnieć sobie, że okresy dynamicznego wzrostu charakteryzowały

Dynamika PKB (w proc.) 9 8 7 6 5 4 3 2

2015

2014

2013

2012

2011

2010

2009

2008

2007

2006

2005

2004

2003

2002

2001

2000

1999

0

1998

1 1997

Zdecydowana większość krajów może nam pozazdrościć nie tylko wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, ale także systematyczności jego osiągania. Taka stabilność w wyjątkowo zmiennych warunkach to wielka zaleta. Wystarczy spojrzeć na Stany Zjednoczone, których gospodarka w ostatnich dwóch latach doświadczała w poszczególnych kwartałach dynamiki PKB mieszczącej się w przedziale od minus 2,1 do plus 5 proc. Wiele rządów marzy o tym, by wpaść w taką pułapkę średniego wzrostu, w jakiej znalazła się Polska. Warto też porównać skalę wysiłków rządów i banków centralnych w wielu krajach świata, wkładanych w pobudzanie koniunktury, z naturalną swobodą, z jaką radzi sobie nasza gospodarka. Jej kondycję trudno przypisywać prowadzonej w poprzednich latach polityce ciepłej wody w kranie, jak również trudno nie dostrzegać licznych słabości i niedomagań,

czy wręcz zagrożeń oraz obszarów wymagających szybkiej i radykalnej poprawy. Upajanie się obecnym „błogostanem” byłoby równoznaczne z prostą drogą do kłopotów, czekających Polskę w kolejnych latach, a ignorowanie dystansu, jaki dzieli nas w wielu dziedzinach od europejskiej średniej oraz nierówności w partycypacji grup społecznych w efektach wzrostu, poważnym zaniedbaniem i krótkowzrocznością. W tym kontekście istotne staje się pytanie o pożądane i możliwe do osiągnięcia w obecnych warunkach tempo wzrostu PKB, skalę niezbędnej przebudowy gospodarki, sposoby osiągnięcia tych celów i skalę angażowanych środków oraz koszty i ryzyko związane z ich realizacją. Z tego punktu widzenia, deklaracje zwiększenia dynamiki rozwoju do około 4 proc. rocznie nie wydają się nadmiernie ambitne, a jednocześnie skala, zakres i repertuar zapowiadanych działań mających prowadzić do ich

1996

Od siedmiu kwartałów dynamika PKB utrzymuje się na poziomie 3,3-3,7 proc., plasując Polskę w gronie europejskich i światowych liderów. Prognozy na najbliższe lata są umiarkowanie optymistyczne. Pytanie, czy warto grać o większą stawkę wydaje się retoryczne tylko wówczas, gdy nie bierze się pod uwagę kosztów i ryzyka.

ŹRÓDŁO: GUS

się występowaniem wielu niekorzystnych tendencji i zagrożeń, wymagających radykalnych działań, głównie z zakresu polityki pieniężnej. Bank centralny przychodził również z pomocą w czasach, w których te zagrożenia się materializowały i trzeba było przywracać równowagę. To cykliczne abecadło gospodarki oraz antycykliczny elementarz polityki pieniężnej są kwestiami tak oczywistymi, że ich przytaczanie trąci nietaktem. Tym trudniej oprzeć się wrażeniu, że nawet w obliczu nie najlepszych, ale przecież nie dramatycznych perspektyw globalnej gospodarki oraz bardzo przyzwoitego tempa wzrostu i optymistycznych prognoz dla Polski, wytaczanie dział w postaci potężnego impulsu fiskalnego ze strony rządu i oczekiwanie od Rady Polityki Pieniężnej kontynuacji cyklu obniżek stóp procentowych, jest nie tylko działaniem na wyrost, ale także dość ryzykownym. Przy sprzyjających warunkach w otoczeniu, których wpływu nie sposób lekceważyć, osiągnięcie 4 proc. dynamiki PKB może być zasięgu ręki, bez nadzwyczajnych działań. Krótkotrwałe mocniejsze szarpnięcie grozi zachwianiem równowagi i koniecznością wciśnięcia hamulca w niezbyt odległej przyszłości. Bardziej wstrzemięźliwe sterowanie procesami makroekonomicznymi mogłoby dawać większe szanse na wprowadzenie w perspektywie najbliższych lat polskiej gospodarki na ścieżkę 3,5-5 proc. wzrostu. Warto też zdawać sobie sprawę z jeszcze jednej elementarnej makroekonomicznej prawidłowości, mówiącej w uproszczeniu o tym, że w gospodarce wydatki na inwestycje muszą być równe całkowitej kwocie oszczędności. Uzasadnienie tej zależności można znaleźć w każdym podręczniku ekonomii. Planowanie inwestycji musi

brać pod uwagę to oczywiste ograniczenie. Chcąc zwiększyć inwestycje, przy określonym krajowym zasobie oszczędności, niezbędne jest korzystanie z kapitału zagranicznego. Wszelkiego rodzaju próby uruchamiania krajowych oszczędności, nie zwiększają ich sumy, choć oczywiście mogą dawać pewne efekty. Ostatecznego wyniku równania nie zmieniają również mechanizmy lewarowania dostępnych oszczędności. Stąd też pomysły wykorzystania wolnych środków firm czy rezerw banku centralnego, są przelewaniem z pustego w próżne, gdyż te są już uwzględnione w globalnym bilansie inwestycji i oszczędności. Poprawiać ich wykorzystanie rzecz jasna należy, jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że z tych ograniczeń oraz tego, że inwestycji nie da się zadekretować, przy zachowaniu ich efektywności. Choć więc nasza gospodarka wchodzi już powoli w okres większej dojrzałości, to jednak wciąż jest skazana na korzystanie z kapitału zagranicznego, w rozumieniu makroekonomicznym, podobnie jak ogromna większość innych gospodarek, poza nielicznymi, które dysponują nadwyżkami. Aby to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na raporty NBP dotyczące międzynarodowej pozycji inwestycyjnej Polski, a także naszych sąsiadów. Ulegając modnym ostatnio porównaniom z Węgrami, warto zwrócić uwagę, że biorąc pod uwagę relację aktywów zagranicznych do PKB, mówiąc w uproszczeniu, nasi bratankowie korzystają z kapitału z importu w skali ponad dwukrotnie większej niż my.

Roman Przasnyski Roman Przasnyski


4

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

IN W EST YCJE

ZYSKÓW LEPIEJ SZUKAĆ W NIEMCZECH NIŻ W USA jest bardzo wyraźna, to nie sposób nie zauważyć, że tempo wzrostu amerykańskiego PKB od połowy 2014 r. zdecydowanie słabnie, podczas gdy w Europie powoli lecz konsekwentnie idzie w górę. Gospodarce naszego kontynentu, a w szczególności niemieckiej, sprzyja dodatkowo dynamiczne osłabienie wspólnej waluty. Dla amerykańskich firm silny dolar będzie z kolei stanowił coraz większe obciążenie. Dodatkowym hamulcem dla ich wyników będzie rosnący koszt finansowania, wynikający z podwyżki stóp procentowych. Już obecnie część koncernów w Stanach Zjednoczonych zaczyna odczuwać konsekwencje tych zmian. Na pierwszy ogień poszły zyski firm wydobywczych, jednak pod koniec roku widoczne stało się także pogorszenie wyników sektora finansowego, rozszerzając się również na część pozostałych branż. Jedynym zagrożeniem dla strategii zakładającej przewagę DAX-a nad S&P500 jest nasilenie kryzysu imigracyjnego w Europie oraz konfliktów politycznych. Fundamenty i polityka pieniężna przemawiają jednak na korzyść Frankfurtu.

Roman Przasnyski Roman Przasnyski

Zmiany DAX i S&P500 (w tys. pkt) 2500

14 000   DAX

12 000

S&P500

2000

10 000 1500

8000 6000

1000

4000 500

2000 0 03.01.2015

03.01.2014

03.01.2013

0 03.01.2012

polityki pieniężnej w strefie euro i w Stanach Zjednoczonych. Od lipca do października 2014 r. DAX przechodził poważną korektę spadkową, związaną z kolejną odsłoną wojny na sankcje ekonomiczne z Rosją, słabnącą koniunkturą gospodarczą oraz kłopotami państw Europy południowej. Przekraczająca 15 proc. spadkowa fala zaczynała wyglądać coraz groźniej, jednak złe nastroje prysły w jednej chwili, gdy tylko Europejski Bank Centralny poinformował o rozpoczęciu skupowania obligacji hiszpańskich, włoskich i francuskich banków, a towarzyszyły temu pogłoski o możliwości rozszerzenia operacji także o papiery dłużne europejskich firm. Rynki finansowe odczytały te posunięcia jako przełom w podejściu EBC, otwierający drogę do ilościowego luzowania polityki pieniężnej na wzór amerykański. Jak się okazało, był to impuls rozpoczynający spektakularny rajd, w wyniku którego DAX w ciągu

03.01.2011

regionu i będące zagrożeniem dla spójności wspólnoty. Biorąc pod uwagę skalę tych problemów, można było spodziewać się znacznie gorszego zachowania indeksu we Frankfurcie, w porównaniu ze wskaźnikami na Wall Street, nieobciążonymi podobnymi przypadłościami. Choć i w ostatnim czasie na naszym kontynencie nie brakuje poważnych zagrożeń, w ramach których problemy polityczne splatają się z silnie z perturbacjami gospodarczymi, a koniunktura w strefie euro jest nieporównanie słabsza niż w Stanach Zjednoczonych, główne giełdy europejskie radzą sobie wyraźnie lepiej niż parkiet w Nowym Jorku. Nietrudno zidentyfikować czynniki, które mogą być pomocne nie tylko w wyjaśnieniu takiego stanu rzeczy, ale także będą stanowiły podstawę prognozowania tego, co będzie działo się w najbliższej przyszłości. Najmocniej narzucającą się konstatacją jest ta, dotycząca odmiennych kierunków

03.01.2010

Od dna bessy z pierwszych miesięcy 2009 r. S&P500 zyskał 214 proc., a DAX poszedł w górę o 200 proc. Patrząc na przebieg wykresów obu indeksów, nawet nie używając statystycznych narzędzi, widoczna jest ich silna korelacja. Jednak jeśli spojrzeć trochę bardziej uważnie, łatwo dostrzec, że ta wzrostowa tendencja w przypadku każdego z nich przebiega w zdecydowanie nierównym rytmie. Dynamika ich zmian była bardzo zbliżona jedynie w 2010 i 2013 r. Nie ma oczywiście nic nadzwyczajnego ani w zbieżności dominującej, długoterminowej tendencji na giełdzie niemieckiej i amerykańskiej, ani w okresowym zróżnicowaniu jej tempa. Tym bardziej, jeśli zwrócić uwagę na specyficzne czynniki oddziałujące na rynki i na gospodarki po obu stronach oceanu. Do tej pory jednym z najbardziej istotnych były kłopoty słabszych gospodarczo krajów strefy euro, a w szczególności Grecji, rzutujące poważnie na kondycję całego

FRANKFURT/FOT.: THINKSTOCK

sześciu miesięcy wzrósł o prawie 45 proc., zakończony dopiero w kwietniu 2015 r. W tym samym czasie inwestorzy w Stanach Zjednoczonych na niemal każde posiedzenie Fed czekali z największym niepokojem, wypatrując pierwszej od wielu lat podwyżki stóp procentowych. To właśnie w kwietniu wskaźnik siły względnej indeksu giełdy we Frankfurcie osiągnął najwyższy od 2000 r. poziom wobec S&P500. Silnej zwyżce w Europie towarzyszył jedynie 14 proc. wzrost amerykańskiego indeksu. Choć posiedzenie EBC z początku grudnia 2015 r. wywołało potężne rozczarowanie inwestorów, w gruncie rzeczy oznaczało istotne wzmocnienie monetarnego impulsu w strefie euro i to w przeddzień historycznego momentu, który przynieść miał ostateczne przypieczętowanie zmiany kierunku polityki pieniężnej amerykańskiej rezerwy federalnej. Istnieją więc mocne przesłanki do tego, by spodziewać się jeśli nie fali wzrostu głównych indeksów europejskich, analogicznej do tej z sezonu jesień-wiosna 2014-2015, to przynajmniej wyraźnej dominacji DAX-a nad S&P500 w najbliższych miesiącach. Oczekiwania te mają także istotne podstawy fundamentalne. Choć przewaga dynamiki gospodarki Stanów Zjednoczonych nad strefą euro

03.01.2009

Główne indeksy giełd niemieckiej i amerykańskiej idą w górę zgodnie już od 2009 r. Nie oznacza to jednak, że odbywa się to w równym tempie. Przeciwnie, w ciągu ostatnich sześciu lat aż pięciokrotnie ich roczne stopy zwrotu istotnie się od siebie różniły, przy czym na przemian raz znaczną przewagę zyskiwał DAX, raz S&P500. Wiele wskazuje na to, że prawidłowość ta zostanie zakłócona i przyszły rok zakończy się drugim z rzędu zwycięstwem Frankfurtu.

ŹRÓDŁO: STOOQ

PRZECENA BLUE CHIPS MOŻE JESZCZE POTRWAĆ Spadki kursów akcji trwające na warszawskim parkiecie od kwietnia 2015 r. sprowadziły wyceny wielu spółek do niskich poziomów. Ich notowaniom może jeszcze grozić zniżka, tym bardziej, że w takich branżach jak finanse, surowce czy energetyka, trzeba się liczyć ze słabymi wynikami finansowymi. Żadna tendencja nie trwa jednak wiecznie, a trafne odczytanie sygnałów jej zmiany bywa zwykle źródłem inwestycyjnego sukcesu.

kursy ich akcji i zakładając, że wskaźniki miałyby utrzymać się na obecnym poziomie, można obawiać się pogłębienia spadków notowań akcji, szczególnie spółek reprezentujących branże o największym udziale w WIG20. Opierając się na liczonych przez portal stooq.pl wskaźnikach ceny do zysku na akcję dla poszczególnych indeksów, można dojść do wniosku o rosnącej atrakcyjności wycen akcji na naszym rynku. Sięgający w połowie grudnia 2015 r. 11,5 wskaźnik dla spółek wchodzących w skład WIG20 był o ponad 15 proc. niższy od swego średniego długoterminowego poziomu. Niemal identyczne było „dyskonto” dla WIG Banki. W przypadku firm energetycznych przekraczało ono 20 proc., a dla WIG Surowce sięgało niemal 40 proc. Jednocześnie obserwacja zmian ich wartości w ostatnich latach wskazuje,

że nadal nie należą one do najniższych. Dla indeksu największych spółek oraz WIG Banki dołek przypadał na połowę 2012 r., a więc na okres poprzedzający apogeum spowolnienia polskiej gospodarki (dynamika PKB osiągnęła poziom 0-0,5 proc. na przełomie 2012 i 2013 r.). Z kolei w przypadku WIG Surowce i WIG Energetyka wskaźniki ceny do zysku na akcje osiągały niższy poziom w połowie 2013 r., czyli wówczas, gdy gospodarka zaczęła już przyspieszać. Niskie poziomy wskaźników wyceny były głównie efektem spadku cen akcji większości blue chips i jednocześnie ich nienajgorszych wyników finansowych. Przez większą część 2015 r. mieliśmy do czynienia z odmiennymi warunkami. Sytuacja była nietypowa, ponieważ z jednej strony tempo wzrostu gospodarczego utrzymywało się na stosunkowo

Wskaźniki ceny do zysku na akcję wybranych indeksów GPW (w tys. pkt) 40 35

WIG20   WIG BANKI

30

WIG SUROWCE   WIG ENERGETYKA

25 20 15 10 5

03.03.2015

03.03.2014

03.03.2013

03.03.2012

0 03.03.2011

Liczony według metodologii warszawskiej giełdy średni wskaźnik ceny do zysku na akcję dla wszystkich spółek wynosił w połowie grudnia 2015 r. 18,6. Choć porównanie z poziomem z 2014 r., sięgającym 29,9 sugeruje że warto zainteresować się zakupem akcji, to jednak daleko jeszcze do oceny, że na naszym rynku jest już tanio. W każdym razie nie aż tak, by nie mogło być jeszcze taniej. Biorąc pod uwagę ostatnie piętnaście lat, w dziesięciu przypadkach wyceny akcji były niższe niż w 2015 r. Uwzględniając fakt, że na wartość wskaźnika ceny do zysku wpływają z jednej strony zyski osiągane przez spółki, a z drugiej

ŹRÓDŁO: STOOQ

wysokim poziomie, zbliżonym do 3,5 proc. Jednocześnie zysk netto większości przedstawicieli kluczowych dla kondycji WIG20 branż wykazywał tendencję spadkową. Choć w różnym stopniu, była ona jednak wyraźnie widoczna zarówno w przypadku sektora finansowego, surowcowego, jak i energetyki. Powodów do rozpoczętej w kwietniu 2015 r. spadkowej tendencji na warszawskim parkiecie było więc sporo, a część z nich miała źródło poza granicami kraju, dlatego trudno odmówić jej mocnego uzasadnienia fundamentalnego. W przypadku wszystkich wymienionych wcześniej branż, nienajlepsze są również perspektywy na przyszłość. Każda z nich ma swoje przypadłości i bolączki, leżące zarówno po stronie twardej ekonomii, jak i polityki. W najgorszej sytuacji zdają się być banki. Według informacji KNF, w pierwszych dziesięciu miesiącach 2015 r. zysk całego sektora był o 21 proc. niższy niż rok wcześniej. Co prawda, w przypadku banków komercyjnych spadek wyniósł „jedynie” 10 proc., ale kondycja banków spółdzielczych w kolejnych miesiącach wpłynie niekorzystnie także i na pozostałe podmioty. Perspektywa przedłużenia okresu rekordowo niskich stóp procentowych oraz prawdopodobieństwo jeszcze głębszej ich redukcji przy jednoczesnym wyczerpywaniu się możliwości rekompensowania konsekwencji tego zjawiska poprzez zwiększanie dochodów z opłat i prowizji, w naturalny sposób stawia banki w niekorzystnej sytuacji. Dodając do tego podatek bankowy i kwestię kredytów we frankach, można się spodziewać drastycznego spadku zysku netto większości

instytucji finansowych. Trudno sobie wyobrazić, że pojawiająca się z tej strony presja na wzrost wskaźnika ceny do zysku na akcję nie zostanie skontrowana przez spadek notowań walorów banków. Równie niekorzystnie rysuje się przyszłość spółek surowcowych, z KGHM jako głównym ich reprezentantem w WIG20 na czele. Prognozy dla rynku miedzi nie pozostawiają wątpliwości co do utrzymywania się niekorzystnych tendencji jeszcze przez co najmniej kilkanaście miesięcy. Analitycy szans dla sektora upatrują jedynie w ograniczaniu produkcji i cięciu kosztów. W polskiej energetyce problemem jest konieczność zwiększania mocy i realizacji kosztownych inwestycji, również modernizacyjnych, spełniania coraz bardziej rygorystycznych wymogów środowiskowych, a na dodatek wątpliwej ekonomicznie integracji z górnictwem węglowym. Choć w krótkim i średnim terminie sytuacja robi wrażenie beznadziejnej, z punktu widzenia inwestorów o długim horyzoncie może ona stanowić okazję do dokonywania tanich zakupów. Wskaźniki takie jak cena do zysku na akcję mają bowiem tę właściwość, że odzwierciedlają nie tylko bieżący stan rzeczy, ale równie często poprzez swoje wysokie wartości demonstrują oczekiwania poprawy sytuacji w przyszłości. Choć należy się liczyć z tendencją rynku do skrajnego niedowartościowania akcji w gorszych czasach, nie można tracić z pola widzenia nieuchronności odwrócenia się jej kierunku.

Roman Przasnyski Roman Przasnyski


5

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

PR I VAT E BA NK ING PO G ODZINACH

CZY PODATKI SĄ ISTOTNYM ELEMENTEM PRZY PLANOWANIU SUKCESJI? (CZ. 3) Oto ostatnia część naszego cyklu. Tym razem skupimy się na planowaniu sukcesji za pomocą struktury holdingowej, funduszy inwestycyjnych lub fundacji. Zachęcę także do rozdzielania majątku prywatnego od majątku przedsiębiorstwa. Budowa struktury holdingowej

Struktura holdingowa, to taka, kiedy ponad spółką lub spółkami operacyjnymi funkcjonuje dodatkowy podmiot, którego jedynymi aktywami są udziały w spółkach zależnych, a jego funkcje ograniczają się do zarządzania tymi udziałami. Struktura holdingowa umożliwia konsolidację majątku, ułatwia oddzielenie funkcji zarządczych od funkcji właścicielskich, umożliwia przeniesienie na spadkobierców udziału w całym skonsolidowanym majątku biznesowym, a nie tylko udziałów w poszczególnych jego elementach. Konsolidującą spółką holdingową może być spółka kapitałowa (z o.o. lub akcyjna), albo spółka osobowa. W przypadku holdingowej spółki kapitałowej dywidendy wypłacane przez spółki operacyjne spółce holdingowej mogą korzystać ze zwolnienia z opodatkowania i podlegać dalszej reinwestycji przez spółkę holdingową. W przypadku spółki osobowej, wypłata dywidend ze spółek operacyjnych do poziomu holdingu będzie opodatkowana podatkiem 19 proc., a kwota na reinwestycje z powodu tego obciążenia będzie niższa. Spółka holdingowa może osiągać pewne korzyści podatkowe, jeśli będzie pełnić również funkcje inwestycyjne. W takim przypadku dochody i straty z działalności inwestycyjnej będą zasadniczo podlegać sumowaniu i opodatkowaniu od łącznie ustalonego dochodu podatkowego (w odróżnieniu od sytuacji, kiedy działalność inwestycyjna – tj. nabywanie różnych instrumentów finansowych, dokonywanie

lokat, inwestycji w papiery wartościowe, prowadzona jest przez osobę fizyczną – wtedy dochody i straty z różnych źródeł ustalane są odrębnie i podlegają odrębnemu opodatkowaniu). Może zatem okazać się, że przy zrealizowaniu na inwestycjach w papiery wartościowe i instrumenty finansowe netto straty podatkowej, wystąpi zobowiązanie podatkowe do zapłaty. Jeżeli inwestycje prowadzi spółka, dochody i straty będą sumowane i ostatecznie można uzyskać niższe obciążenia podatkowe.

Uporządkowanie majątku, czyli oddzielenie majątku prywatnego od majątku firmy

Rozwijające się firmy prywatne wykorzystują często majątek rodzinny i prywatny do prowadzonej działalności (np. nieruchomości). Jeszcze częściej zdarza się, że środki pieniężne generowane w ramach prowadzonej działalności są wykorzystywane do nabywania aktywów materialnych lub prowadzenia inwestycji niezwiązanych z główną działalnością. Często motywem dla zatrzymywania zysków i niewypłacania dywidend jest ich opodatkowanie podatkiem PIT w wysokości 19 proc. przy wypłacie. Zyski przeznaczane są na zakup aktywów niezwiązanych z działalnością albo na cele inwestycyjne. Jeżeli taka sytuacja ma miejsce, elementem planowania sukcesyjnego może być wyodrębnienie takiego majątku prywatnego z przedsiębiorstwa do majątku prywatnego. Zapewnienie neutralności podatkowej przy takim wyodrębnieniu jest pożądane. O ile przedsiębiorstwo prowadzone jest w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej to przesunięcie majątku jest czynnością techniczną i pozostaje poza zakresem opodatkowania podatkiem VAT, PIT czy PCC. Natomiast wycofanie aktywów lub środków pieniężnych ze spółki osobowej lub kapitałowej będzie powodować konsekwencje podatkowe. Tytułem do wycofania majątku ze spółki osobowej może być zwrot wkładu, częściowy zwrot wkładu lub wystąpienie wspólnika ze spółki. Każda z tych operacji będzie powodowała powstanie przychodu podatkowe-

go do opodatkowania dla danego wspólnika oraz jako transakcja opodatkowana potencjalnie VAT (o ile zbycie danego aktywa będzie kwalifikować się do czynności opodatkowanych VAT). Jeśli wycofanie składnika bądź środków pieniężnych miałoby być realizowane ze spółki kapitałowej, to podstawą może być wypłata dywidendy lub umorzenie udziałów. Operacja taka będzie opodatkowana podatkiem PIT od dochodów kapitałowych 19 proc., i dodatkowo, jeśli przedmiotem dystrybucji nie są środki pieniężne, podatkiem CIT od różnicy pomiędzy wartością rynkową wydanego składnika a jego historycznym kosztem nabycia pomniejszonym o amortyzację. Planowanie podatkowe w powyższym obszarze jest niezbędne, gdyż proste wyprowadzenie aktywów do majątku prywatnego może wiązać się z istotnymi kosztami podatkowymi. Z uwagi na stałe zmiany przepisów, nie ma w tym zakresie jednego dobrego rozwiązania. W każdym przypadku należy indywidualnie przygotować model działania. Kierunkowo można myśleć o przeniesieniu aktywów do nowej spółki skupiającej aktywa prywatne, w toku podziału prawnego lub aportu, albo jej dalszej likwidacji i wydania majątku osobom prywatnym.

Wykorzystanie funduszu inwestycyjnego do planowania sukcesji

Ustawa o funduszach inwestycyjnych umożliwia tworzenie funduszy inwestycyjnych zamkniętych, tzn. dedykowanych do ograniczonego kręgu odbiorców, np. jednego inwestora lub rodziny. Fundusz nie jest spółką – jest podmiotem regulowanym i zarządzanym przez licencjonowane towarzystwo funduszy inwestycyjnych, o wyodrębnionym majątku, ale z możliwością nabywania jednostek uczestnictwa przez wyznaczony krąg osób i podejmowania kluczowych decyzji przez inwestora lub członków rodziny. Odpowiednio utworzony dedykowany dla jednej rodziny fundusz inwestycyjny może być właścicielem majątku biznesowego, prywatnego, inwestycji w aktywa

płynne. Fundusz może pełnić rolę podmiotu konsolidującego majątek rodzinny i, dzięki temu, umożliwiać alokację poszczególnym osobom części w majątku łącznym, a nie poszczególnych jego elementów. Czyli zamiast przeniesienia własności spółki X synowi, a spółki Y córce, można uczynić ich oboje, wraz z rodzicami, współwłaścicielami całej masy majątkowej. To korzystne rozwiązanie, np. dla sytuacji, kiedy biznesy mają różną dochodowość, jedne wymagają dokapitalizowania przez inne, albo kiedy nie wszyscy spadkobiercy są zainteresowani zarządzaniem biznesami, a wolą pełnić rolę właścicielską. Z podatkowego punktu widzenia wykorzystanie w planowaniu sukcesyjnym funduszu inwestycyjnego jest korzystne, gdyż fundusze tworzone na podstawie ustawy o funduszach inwestycyjnych korzystają ze zwolnienia z podatku dochodowego. Oznacza to, że dochody z tytułu zbycia spółek, dywidend, inwestycji w papiery wartościowe czy lokaty, a także, pod warunkiem odpowiednio zbudowanej struktury własnościowej spółek – dochody z działalności operacyjnych przedsiębiorstw, nie podlegają opodatkowaniu. Do opodatkowania ewentualnie może dojść dopiero w momencie wypłaty dochodów z funduszu do rąk osób prywatnych – posiadaczy jednostek uczestnictwa. Przy zakładaniu funduszu istotne jest planowanie podatkowe w zakresie sposobu przeniesienia majątku (zwykły wkład do funduszu będzie opodatkowany tak jak zbycie aktywów) oraz zbudowania odpowiedniej struktury pod funduszem (fundusz nie może posiadać bezpośrednio udziałów w spółce osobowej, ale może inwestować w udziały w spółkach kapitałowych oraz w instrumenty finansowe).

Wykorzystanie prywatnej fundacji rodzinnej

Polskie przepisy nie umożliwiają założenia fundacji prywatnej, skupiającej biznes rodzinny, z możliwością zaplanowania wypłat na rzecz członków rodziny. Dlatego niekiedy rodziny biznesowe poszukują innych jurysdykcji, aby utworzyć funda-

FOT.: THINKSTOCK

cję, która umożliwi konsolidację majątku, dysponowanie majątkiem po śmierci w sposób odmienny od ustawowego. Z podatkowego punktu widzenia, przeniesienie majątku do fundacji odbywa się w formie umowy wkładu lub darowizny. Treść takiej umowy może być różna, ale zasadniczo powinna ona spełniać przesłanki traktowania jej z perspektywy polskiego założyciela jako darowizna, nie powodując po jego stronie żadnych implikacji podatkowych. Zasady opodatkowania w fundacji zależą już od uregulowań podatkowych w danym kraju, a także od miejsca położenia majątku. Przykładowo, jeśli fundacja będzie posiadała udziały w polskiej spółce kapitałowej i będzie miała siedzibę w kraju, z którym Polska nie ma zawartej umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, to wypłata dywidend z polskiej spółki do fundacji może podlegać opodatkowaniu CIT 19 proc.. Jeśli fundacja będzie bezpośrednio posiadała nieruchomość położoną na terytorium Polski, to wszelkie dochody uzyskane w związku z tą nieruchomością oraz jej zbyciem będą opodatkowane w Polsce. Przy planowaniu założenia fundacji rodzinnej ważne jest zatem odpowiednie ustrukturyzowanie formy posiadanego przez nią majątku. Jeśli chodzi zaś o wypłaty na rzecz beneficjentów fundacji, to zgodnie z polskimi regulacjami będą one podlegać opodatkowaniu, a ponieważ są one zasadniczo dokonywane tytułem darowizny, bez świadczenia przez beneficjenta na rzecz fundacji, to powinny spełniać warunki do objęcia ich podatkiem od spadków i darowizn. Przy czym do tego rodzaju wypłat nie będą miały zastosowania zwolnienia dla darowizn dokonywanych w ramach bliskiej rodziny, gdyż darczyńcą jest osoba trzecia – fundacja.

Joanna Wierzejska Joanna Wierzejska Tax Partner i Doradca Podatkowy w kancelarii Domański Zakrzewski Palinka


6

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

T EM AT N U M ERU

KOLEJNY DOBRY ROK DLA GOSPODARKI PO PROGNOZY WZROSTU PKB SĄ ZGODNE, ALE NIE BIORĄ POD UWAGĘ RYZYKA POLITYCZNEGO Ekonomiści są wyjątkowo zgodni. W 2016 r. polska gospodarka urośnie o mniej więcej 3,5 proc., a europejska o więcej niż 1,5 proc. Paradoksalnie, stabilność gospodarki nie przełoży się na stabilne zachowanie rynków finansowych. Przeciwnie – wielu analityków oczekuje znaczących zmian na rynkach, ale trudno o consensus, co do ich kierunku. Czy jednak przy stabilnej gospodarce należy bać się inwestycji w przecenione już poważnie akcje, albo tym bardziej w obligacje? Cóż, powody do obaw zawsze się znajdą, być może więc popularność umocni inwestycja w mieszkania na wynajem, która tak dobrze sprawdziła w się w 2015 r.? Popularność wróży się obligacjom korporacyjnym, choć akurat na światowych rynkach przewidywania idą w odwrotnym kierunku.

Snucie prognoz jest zajęciem o tyle niebezpiecznym, że choćby ich autor kierował się zimną jak lód logiką przewidując ciąg zdarzeń przyczynowo-skutkowych, zawsze może się okazać, że jednak część z istotnych czynników pominął. Albo, że pojawią się nowe okoliczności całkowicie zmieniające układ sił na rynkowej szachownicy. Kto rok temu przewidywał, że baryłka ropy spadnie poniżej 35 dolarów? Albo, że deflacja utrzyma się przez cały 2015 r.? Albo, że Polska na serio będzie przygotowywała się do wprowadzenia podatku bankowego, choć istnieją powody by sądzić, że budżet (a na pewno gospodarka) więcej na nim straci niż skorzysta?

Gospodarka w świetnej kondycji

Prognozy ekonomistów co do tempa wzrostu PKB w Polsce są tak zgodne, że aż niepokojące. W 2016 r. produkt krajowy brutto ma wzrosnąć o 3,3-3,7 proc., po tym jak w 2015 r. tempo wzrostu PKB miało wynieść 3,4-3,8 proc. Jednak prognozy – choć w większości opublikowano je jesienią – nie uwzględniają istotnego elementu ryzyka, czyli tego jak realizacja pomysłów obozu rządzącego, może wpłynąć na gospodarkę. A scenariuszy jest kilka. Wpływ podatku bankowego, który jest de facto podatkiem od kredytów, może być tylko negatywny. Podatek uderza w najbardziej bezpieczne kredyty dla banków, a więc te, gdzie marże były najniższe (hipoteki oraz kredyty inwestycyjne dla dużych i średnich firm). Po prostu po jego wprowadzeniu, banki przestaną na nich zarabiać. Można więc z góry założyć, że banki podniosą marże na tych kredytach (niektóre z nich już zdążyły to zrobić w przypadku kredytów hipotecznych), natomiast trudno przewidzieć jak duże mogą to być podwyżki i jak istotne będą miały znaczenie dla gospodarki. Z jednej strony mogą osłabić apetyt na inwestycje, z drugiej jednak Polska wchodzi w kolejny cykl inwestycji współfinansowanych przez Unię Europejską, zatem nowe nakłady inwestycyjne pojawią się i tak, choć być może w mniejszym stopniu w sektorze prywatnym. Ponadto, kontrakty terminowe na stopę WIBOR przewidują, że Rada Polityki Pieniężnej wkrótce obniży stopy procentowe o 25 pkt bazowych, a poziom obniżonych stóp utrzyma się przez dwa kolejne lata. Oczywiście to tylko kontrakty terminowe (notowania WIBOR nie potwierdzają, by do obniżki stóp miało dojść tak szybko), ale możemy odnotować, że ewentualny spadek WIBOR mógłby zamortyzować wzrost marż kredytowych w bankach. Z kolei elementem pobudzającym gospodarkę może być zarówno realizacja programu 500 + (w chwili, gdy ten artykuł powstaje mówi się o jego uruchomieniu od kwietnia) jak i podwyższenie kwoty wolnej od podatku (brak jednoznacznych deklaracji co do terminu wprowadzenia tej zmiany). Obydwie zmiany mogą wspierać wydatki konsumentów, które już obecnie są główną siłą utrzymywania dynamiki PKB. Rząd szacuje koszty z realizacją programu 500+ na 22 mld złotych rocznie. Wypłaty mają być nieopodatkowane, choć można liczyć, że część tych środków wróci do budżetu w postaci VAT, akcyzy i utra-

conych przez beneficjentów programu dodatków socjalnych. W 2014 r. wartość spożycia indywidualnego w Polsce wyniosła 1,019 bln złotych, a w III kwartale 2015 r. tempo jego wzrostu wynosiło 3,1 proc., co dawało 1,8 pkt proc. wkładu we wzrost PKB, który w III kwartale 2015 r. wyniósł 3,7 proc. Dodanie 22 mld zł (zakładając, że całość dochodów z programu 500 + przeznaczona zostanie na konsumpcję) może oznaczać wzrost spożycia o dalsze 2,2 pkt proc. (do 5,3 proc., jeśli dotychczasowe tempo spożycia indywidualnego zostałoby otrzymane). Co więcej, na tych kwotach wcale nie musi się skończyć. Dopłata do dziecka obowiązywać miałaby bowiem do 18 roku życia potomka, a jej płatnikiem byłoby państwo. Tego rodzaju zobowiązania państwa są bardzo dobrym poręczeniem kredytowym, zatem można zakładać, że uruchomienie dopłat wiązałoby się także z wyższym popytem na kredyty konsumenckie, co akurat odpowiadałoby też potrzebom banków (są to kredyty o wyższej marży, dla ich zyskowności podatek bankowy ma więc mniejsze znaczenie). Zwiększenie kwoty wolnej od podatku ma kosztować kolejnych 15,5-21,5 mld złotych (zależnie od liczącego). W obydwu wypadkach w krótkim terminie korzystne dla podatników rozstrzygnięcia mogą przełożyć się na wzrost konsumpcji i pobudzenie gospodarki, problemy pojawią się kiedy okaże się, że budżetu na takie prezenty nie stać.

Europejski silnik

Jak zwykle pomyślność gospodarcza będzie zależała także od naszej wymiany handlowej z Unią, ta zaś zależna jest w znacznym stopniu od koniunktury. Osłabienie notowań złotego przy jednoczesnym przyspieszeniu wzrostu gospodarczego w strefie euro tworzy korzystną mieszankę dla naszego eksportu (i mniej korzystną dla naszych portfeli w czasie wakacyjnych wyjazdów). Oczywiście w przypadku strefy euro wzrost gospodarczy nigdy nie będzie tak duży, jak najszybciej rozwijających się gospodarek wchodzących w jej skład, ale prognozowany wzrost na poziomie 1,6-1,8 proc., przy jednoczesnym oczekiwanym powrocie inflacji (1,0 proc.) i luźnej polityce banku centralnego, tworzy dobrą perspektywę. Opiera się ona na założeniu wzrostu popytu wewnętrznego i spadku zewnętrznego – o czym pisze Europejski Bank Centralny w grudniowej projekcji inflacyjnej. Co ciekawe, ECB upatruje szansy na większy wzrost m.in. w napływie uchodźców, który ma poluzować dyscyplinę fiskalną i przez to wpłynąć na wzrost spożycia publicznego. Będzie to jednak efekt krótkotrwały, podobnie jak w przypadku popytu wywołanego przez imigrantów. W dalszej perspektywie wiele będzie zależało od skłonności imigrantów do integracji i do podejmowania pracy, w czym możemy znaleźć coś pozytywnego dla siebie, biorąc pod uwagę, że do Polski legalnie przyjechało 400 tys. Ukraińców i być może drugie tyle nielegalnie, a ich celem jest przecież podjęcie pracy. Natomiast EBC nie widzi większych szans na ożywienie na rynkach wschodzą-

Prognozy wzrostu PKB dla Polski INSTYTUCJA

Emil Sz weda Emil Szweda

cych, co mogłoby popchnąć trochę europejski eksport. Nie ma jednak tego złego – gospodarki wschodzące cierpią wskutek niskich notowań surowców, które są zarazem przyczyną niskiej inflacji w Europie. A tanie paliwa oznaczają większe wydatki Europejczyków na inne cele, stąd podkreślana jest rola konsumpcji w ożywieniu gospodarczym, zwłaszcza w obliczu zniechęcających do oszczędzania stóp procentowych. Zarazem jednak bank centralny spodziewa się, że stopniowo w przypadku inflacji zacznie działać efekt niskiej bazy, co wpłynie na wzrost indeksu cen.

Mieszkaniowa przystań

W tak naszkicowanych okolicznościach, możemy spodziewać się pewnego spadku popytu na rynku mieszkaniowym w Polsce. Przemawia za tym oczekiwany wzrost marż od kredytów hipotecznych przy wchodzącym jednocześnie obowiązku posiadania 15 proc. wkładu własnego (w 2015 r. było to 10 proc.) przez kredytobiorców. Owszem, brakujące 5 proc. można będzie ubezpieczyć, ale banki nie mogą na tych ubezpieczeniach zarabiać. Czy będą więc skłonne brać na siebie wyższe ryzyko bez dodatkowego zysku? Ważniejsza jest jednak kwestia dotycząca opodatkowania aktywów banków. Wprawdzie sam podatek ustalono na poziomie 0,39 proc. rocznie, ale dotyczy on już posiadanego portfela kredytowego. Dlatego należy założyć, że banki podniosą marże bardziej niż wynikałoby to z wysokości samego podatku. Pierwsze decyzje banków wskazują, że marże mogą wzrosnąć o 0,6 pkt proc., co dawałoby 2,3 pkt proc. przeciętnej marży. Średnie oprocentowanie kredytu hipotecznego może wzrosnąć w okolice 4 proc. Nie jest to perspektywa, która kazałaby oczekiwać załamania na rynku mieszkaniowym w Polsce, tym bardziej, że częściowo efekt wzrostu marż może zrekompensować spadek WIBOR. Warto też odnotować, że i w dwóch poprzednich latach obowiązek posiadania wkładu własnego (wprowadzono go w 2014 r.) nie przełożył się na spowolnienie na rynku mieszkaniowym. Przeciwnie – deweloperzy notują rekordową sprzedaż, za którą – według różnych źródeł – nawet w połowie odpowiadają inwestorzy wykładający gotówkę. Jest to o tyle racjonalne zachowanie, że rentowność najmu mieszkań sięga obecnie 4,8 proc. (średnio; dane za Home Broker), czyli nawet 4 razy tyle, ile można dostać za ulokowanie w banku środków dających szanse na zakup mieszkania (małe kwoty mogą być lepiej oprocentowane w okresach promocji). Warunki rynkowe u progu 2016 r. mogą tylko poprawić sytuację inwestujących w mieszkania na wynajem. Potencjalnie wyższe marże kredytowe i konieczność posiadania większego wkładu własnego, odcinają od możliwości zakupu własnego lokum ludzi młodych (poza programem MdM), nie posiadających dostatecznego kapitału na zakup mieszkania, co oznacza z ich strony popyt na wynajem mieszkań. Wprowadzenie podatku bankowego może natomiast zachęcić banki do ograniczenia oprocentowania depozytów bankowych, zwłaszcza gdyby WIBOR faktycznie miał się obniżyć w trakcie

roku – to oznaczałoby większą pokusę do zainwestowania środków poza bankiem dla osób posiadających oszczędności. Ponadto niskie oprocentowanie lokat zniechęca do budowania oszczędności, choćby w celu uzbierania środków na wkład własny. Z drugiej strony duża podaż mieszkań przez deweloperów, w sytuacji, gdy liczba kupujących może się skurczyć, może wpłynąć na korektę cen ofertowych, dodatkowo podnosząc atrakcyjność inwestycji na wynajem.

Akcje dla odważnych

Kiedy powstawał ten artykuł wszystko wskazywało na to, że grudzień będzie ósmym z kolei miesiącem spadków na warszawskiej giełdzie (od początku do połowy grudnia WIG stracił 8,4 proc.), co oczywiście nie nastraja optymistycznie przed kolejnym rokiem. Cierpią przede wszystkim notowania dużych spółek. WIG20 w 2015 r. wybił się z trwającej cztery lata konsolidacji w strefie 2000-2500 pkt. Najprostsza analiza techniczna podpowiada, że indeks powinien cofnąć się o szerokość konsoli-

Prognozy inflacji w Polsce 2015

2016

2017

Narodowy Bank Polski

3,4

3,3

3,5

Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju

3,5

3,4

Bank of America Merrill Lynch

3,5

Międzynarodowy Fundusz Walutowy Ankieta wśród ekonomistów

2015

2016

2017

Narodowy Bank Polski

-0,8

1,1

1,5

3,5

Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju

-0,8

1

1,7

3,7

Bank of America Merrill Lynch

-0,5

1,5

3,5

3,5

Międzynarodowy Fundusz Walutowy

-0,8

1

3,8

3,6

Ankieta wśród ekonomistów

-0,5

1,6

ŹRÓDŁO: ZEBRAŁ AUTOR

INSTYTUCJA

ŹRÓDŁO: ZEBRAŁ AUTOR


7

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

HY DE PA R K

LSKIEJ I EUROPEJSKIEJ się dość racji, by akcje pozostawić z boku. Jedną z nich jest ryzyko zakończenia sześcioletniej hossy na rynku amerykańskim. W końcówce roku sprzedający osiągnęli wyraźną przewagę na wszystkich rynkach rozwiniętych.

Druga strona medalu

FOT.: THINKSTOCK

dacji, co zepchnęłoby go w okolice dołka z 2009 r., który nastąpił po wybuchu kryzysu finansowego. Przyczyny spadku notowań akcji w Polsce są powszechnie znane. Odpowiada za nią demontaż OFE. Politycy dołożyli się do bessy także strasząc rynek podatkiem bankowym oraz konsolidacją sektora energetycznego z kopalniami w przededniu inwestycji w moce wytwórcze i przesyłowe, jakie stoją przed koncernami energetycznymi. Giełdę dołują więc przede wszystkim banki i energetyka, stąd najmocniej traci właśnie WIG20, czyli indeks największych spółek notowanych w Warszawie. Dodatkowo na osłabieniu złotego tracą inwestorzy zagraniczni, więc i z ich strony możemy liczyć głównie na podaż akcji. Co gorsza, indeksy małych i średnich spółek, oraz większość indeksów branżowych także zaczęły tracić w końcówce roku, choć wcześniejsze miesiące były dla nich raczej udane.

Sytuację mamy więc nieco paradoksalną. Mimo powszechnego przekonania o dobrym roku dla gospodarki, spadki na giełdzie przeczą optymizmowi ekonomistów. Zwykle w tym sporze to rynek ma rację, lepiej więc zachować ostrożność z inwestycjami na giełdzie. Z drugiej strony, kiedy kupować akcje, jeśli nie wtedy, gdy są one najtańsze od lat, a w przypadku niektórych spółek – w tym także tych największych – najtańsze w historii? Ceny akcji miały czas by zdyskontować większość zapowiadanych posunięć rządowych i to być może z pewną nawiązką. A na pewnym poziomie, rynkiem nie rządzą już kalkulacje inwestorów, ale emocje. Dość przypomnieć zakończenie ostatniej bessy – po osiągnięciu dołka, WIG podwoił wartość w ciągu zaledwie sześciu miesięcy. Niestety, jak to zwykle bywa, gdy wydaje się, że na rynku warto iść pod prąd, brakuje silnych argumentów przemawiających za zakupem akcji, za to pod ręką znajdzie

FOT.: ISTOCKPHOTO

Świeżo mianowany minister finansów, będzie miał wkrótce okazję przekonać się, jak obosieczną bronią są podatki. Podatek od aktywów bankowych oznacza także nałożenie podatku na banki kupujące… obligacje skarbowe. Motywacja banków do tego, by kupować obligacje rządowe wyraźnie więc obniży się po wprowadzeniu podatku bankowego, otwarte fundusze emerytalne już nie mogą ich kupować, a fundusze inwestycyjne wyspecjalizowane w obligacjach tracą klientów i środki na inwestycje. Jednocześnie inwestorzy zagraniczni mogą kupować obligacje skarbowe Polski bez naliczania podatku od aktywów, ale jest to grupa bardziej chimeryczna. Rynek obligacji może więc zachowywać się mniej stabilnie niż dotąd. Perspektywy zarabiania na obligacjach skarbowych nie są więc dobre, co oznacza, że funduszom obligacji skarbowych może być trudno utrzymać wyniki z lepszych lat, zbudowane właśnie na wzroście cen polskich obligacji. Licząc od początku roku do końca listopada fundusze obligacji skarbowych zarobiły w Polsce średnio 0,7 proc. i 10,9 proc. w trzyletniej perspektywie (dane: analizy.pl). O ile ekonomiści zdają się mieć wyrobiony pogląd na to, co może dziać się w gospodarce w przyszłym roku, o tyle stawianie rynkowych prognoz jest poważnie utrudnione. Część analityków uważa, że ceny akcji uwzględniają już wszystkie negatywne aspekty gospodarczej i podatkowej polityki nowego rządu, inna część uważa, że jest jeszcze miejsce na dalszy spadek cen akcji. Spór ten – jak zwykle – zostanie rozstrzygnięty dopiero za jakiś czas. Warto przy tym dodać, że większość przyszłorocznych prognoz nie uwzględnia wpływu ryzyka geopolitycznego na rozwój sytuacji (np. zaostrzenie sporu Rosja – Turcja). Również wpływ spodziewanej (w chwili pisania tego tekstu) decyzji o podwyżce stóp procentowych w USA trudno jest wymierzyć. Część analityków radzi więc koncentrację na akcjach małych i średnich firm, których sytuacja nie jest bezpośrednio powiązana z działaniami polityków czy banków centralnych. Osobom mniej skłonnym do podejmowania ryzyka związanego z wahaniami cen instrumentów finansowych, można polecić obligacje korporacyjne (więcej piszemy o nich na kolejnej stronie), przy czym tylko te krajowe. Na świecie rynek może znaleźć się pod presją rynku surowcowego, o czym pisaliśmy we wcześniejszych numerach Private Banking. W odniesieniu do 2016 r. pewnym można być tylko jednego – nie zabraknie ryzyka do podjęcia. Ale o tym, czy ryzyko zostanie nagrodzone, przekonamy się za rok.

Prognozy PKB i inflacji w strefie euro DYNAMIKA PKB

INFLACJA

INSTYTUCJA 2015

2016

2017

2015

2016

2017

Eksperci Ekosystemu

1,6

1,8

1,9

0,1

1

1,6

Komisja Europejska

1,6

1,8

1,9

0,1

1

1,6

OECD

1,5

1,8

1,9

0,1

0,9

1,3

Euro Zone Barometer

1,5

1,7

1,8

0,1

1

1,5

Consensus Economics Forecasts

1,5

1,8

1,6

0,1

1

1,5

Sonda wśród zawodowych prognozujących

1,5

1,7

1,8

0,1

1

1,5

Międzynarodowy Fundusz Walutowy

1,5

1,6

1,7

0,2

1

1,3

ŹRÓDŁO: EUROPEJSKI BRAK CENTRALNY

INWESTOWANIE A SPEKULACJA 

www.dwagrosze.com Nie o to chodzi aby przewidzieć przyszłość; chodzi o to aby być na nią przygotowanym Perykles (c 495 – 429 BC) (…) Inwestor uważa, że przyszłości zasadniczo przewidzieć się nie da, wbrew natrętnej nieraz reklamie promotorów rozmaitych inwestycyjnych produktów, które mają „pobić rynek”. A skoro przewidzieć się jej nie da, to próby podejmowane w tym kierunku będą bezowocne. Bardziej sensownie jest skupić uwagę na należytej dywersyfikacji całego portfela inwestycyjnego tak, aby być odpowiednio przygotowanym na każdy wariant obrotu spraw. Tak do rzeczy podejdzie inwestor. Oznacza to zasadniczo „siedzenie w rynkach” na dobre i na złe. Inwestor nie odgaduje co będzie specjalnie „hot” w przyszłym roku albo czego należy unikać. Byłoby to może pomocne, ale skoro przyszłości z należytą pewnością przewidzieć się nie da, to sprowadzałoby się to właśnie do spekulacji. Kontentuje się zatem zwrotem rynkowym, średnim, takim samym jaki dostępny jest dla wszystkich innych uczestników rynku. Inwestor zwróci natomiast uwagę na to, aby zwrot ten zrealizowany został pewnie, tanio i bezpiecznie. Sprowadza się to najczęściej do zajęcia pozycji w szerokich indeksach rynkowych i funduszach zrównoważonego wzrostu raczej niż w indywidualnych walorach. (…)

MARSHAL LAW 

Robert Gwiazdowski | www.wei.org.pl W 1800 roku wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, właściwie u progu kształtowania się ich państwowości i ustroju polityczno-prawnego, wygrał Thomasem Jeffersonem z partii Republikańsko-Demokratycznej po dwóch kadencjach bezpartyjnego, ale sympatyzującego z Federalistami Georgea Washingtona oraz po jednej kadencji Federalisty Johna Adamsa. Co nie tylko ciekawe, ale i ważne (nie tylko dla ówczesnej Ameryki, ale i w kontekście historycznym) była to pierwsza zmiana orientacji politycznej Stanów Zjednoczonych po przyjęciu Konstytucji, w debacie nad czym zwyciężyli Federaliści. Niektórzy nazywają ją nawet Rewolucją 1800 roku. (Nota bene Jefferson został prezydentem nie dzięki większości głosów elektorskich, które podzieliły się równo między nim a Aaronem Burr’em, lecz decyzją Izby Reprezentantów, która w takich przypadkach ma głos rozstrzygający, a stało się to dopiero po sześciu dniach obrad w 36 głosowaniu). Ustępujący ze stanowiska Adams chcąc po porażce wyborczej zapewnić kolegom jakieś wpływy przynajmniej we władzy sądowniczej, wydał słynny Act of Judiciary. Wszedł on w życie 13 lutego 1801 roku. Ustanawiał nowe sądy federalne i obsadził je nowymi sędziami, a 27 lutego podpisał akt regulujący organizację władz Dystryktu Columbia, tworząc urząd Sędziego Pokoju z 5-letnią kadencją. Mianował też Sędziów Pokoju hrabstwa Alexandria i hrabstwa Washington, którzy byli najważniejszymi urzędnikami w lokalnej wspólnocie łącząc swoich rękach elementy władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Akcja ta nosi nazwę „Midnight Appointments”, a sędziów nią objętych nazwano Midnight Judges. Jak widać praktyka taka i nawet nazewnictwo dla niej stosowane przez opozycję ma swoją długą tradycję. (…)

O KROK ZA DALEKO W UPRASZCZANIU ŚWIATA 

Trystero | www.blogi/bossa Matthew Klein przypomniał na FT Alphaville analizę amerykańskiego rynku nieruchomości z 1989 roku, której autorzy prognozowali dramatyczny spadek cen domów w następnych dwóch dekadach. Autorami analizy są dwaj znani ekonomiści – Gregory Mankiw i David Weil. Naturalnie, pod koniec lat 80. dopiero zaczynali kariery akademickie. Można oczywiście uznać badania Mankiwa i Weila za kolejną nieudaną prognozę ekonomistów, ale z bliższego przyjrzenia się podejściu badaczy można wyciągnąć przydatną lekcją dotyczącą prognozowania i procesu inwestycyjnego. Mankiw i Weil zauważyli, że wzrost cen nieruchomości w latach 70. w USA miał miejsce w trakcie wchodzenia na rynek potężnego powojennego wyżu demograficznego. Prognozowali, że wejście na rynek niżu demograficznego w latach 90. spowoduje istotny spadek popytu na nieruchomości i spadek ich cen. Do 2007 roku realne ceny nieruchomości spaść miały niemal o połowę (o 47 proc.). (…) Kwestie demograficzne wydają się także odgrywać istotną rolę w podejściu wielu inwestorów do polskiego rynku nieruchomości. Nie mam zamiaru przekonywać, że demografia nie będzie odgrywać ważnej roli na polskim rynku nieruchomości. Chciałem raczej przypomnieć, że ignorowanie czynników neutralizujących negatywny wpływ demografii może być równie bolesne, co samo ignorowanie demografii. Pierwszym czynnikiem, który się w tym miejscu nasuwa jest wzrost dochodów, który zwiększa dostępność nieruchomości. WYBRAŁ: EMIL SZWEDA


8

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

IN W EST YCJE

DRUGA MŁODOŚĆ RYNKU OBLIGACJI KORPORACYJNYCH Nie jest łatwo stawiać optymistyczną prognozę w obecnych warunkach rynkowych, ale wiele wskazuje na to, że rynek obligacji korporacyjnych odnajdzie nowy impuls silnego rozwoju. Może nawet silniejszy niż w 2009 r., bo dziś rynek ma gotową infrastrukturę. Podstawą założenia, że rynek obligacji korporacyjnych w Polsce (to ważne – impuls do rozwoju ma charakter lokalny, podczas gdy na globalnym rynku możemy oczekiwać spowolnienia) może rozwijać się w 2016 r. szybciej niż dotąd, jest zamiar wprowadzenia podatku bankowego w jego najcięższym wymiarze – naliczanym od aktywów banków. Ponieważ tymi aktywami są w przeważającej większości portfele kredytowe, podatek zadziała jak zmniejszenie dochodów odsetkowych (różnicy między kosztami utrzymywania depozytów i przychodami z udzielonych kredytów). Można założyć, że bankom trudno będzie ograniczać oprocentowanie depozytów (o czym niżej). Już teraz jest ono na historycznie niskim poziomie, a klientów trudno jest zachęcić do zakładania lokat oprocentowanych na 1-2 proc. w skali roku. Raczej należałoby spojrzeć na drugą stronę równania, czyli w stronę kredytów i to przede wszystkim kredytów korporacyjnych. Warunki ich udzielania są obecnie bardzo korzystne, zwłaszcza dla dużych przedsiębiorstw, które mogą liczyć na historycznie niski poziom marż. Pieniądze nie są szufladkowane, ale można zakładać, że w niektórych sytuacjach banki, które udzielały kredytów z zyskiem odsetkowym bliskim zera (licząc na to, że na kliencie uda się zarobić np. na przewalutowaniach lub innych operacjach finansowych), po wprowadzeniu podatku od aktywów (czyli także od kredytów), mogą mieć problemy z zarabianiem na portfelu najbezpieczniejszych kredytów.

FOT.: THINKSTOCK

Dlatego można przyjąć, że marże kredytowe po wprowadzeniu nowego podatku będą rosły, choć oczywiście w każdym banku ceny będą układały się inaczej. Jednak opodatkowanie kredytów stawką 39 pkt bazowych (do tego sprowadza się propozycja podatku bankowego) oznaczać może przeniesienie kosztów podatku na klientów banków. Jeśli tak się stanie – a jest to wariant całkiem prawdopodobny – wiele firm może zwrócić się w stronę droższego dotychczas rynku obligacji korporacyjnych, korzystając z jego innych zalet takich jak tempo pozyskania finansowania czy jego elastyczność związana np. z brakiem zabezpieczeń lub możliwości

ustanowienia zabezpieczenia po terminie przeprowadzenia emisji. Przy czym można domniemywać, że obligacje zyskałyby w oczach dyrektorów finansowych dużych i średnich przedsiębiorstw, co oznaczałoby, że rynek obligacji zyskałby nie tylko na wartości, ale również na jakości emitentów. Sytuacja mniejszych firm, dla których możliwość pozyskania finansowania bankowego już obecnie jest problematyczna, nie zmieni się po wprowadzeniu podatku bankowego, ale ponieważ inwestorzy mogą mieć lepszą (czytaj bezpieczniejszą) alternatywę w postaci papierów dużych i średnich

przedsiębiorstw, musiałyby one dostosować się do nowych warunków rynkowych oferując albo wyższe kupony, albo decydując się – nareszcie – na ocenę niezależnych agencji ratingowych, by w ten sposób uzyskać wyższą wiarygodność. Wyższego zapotrzebowania na środki finansowe można oczekiwać po firmach windykacyjnych. Banki, które mają płacić podatek od portfeli kredytowych mogą być bardziej skłonne do sprzedaży pakietów wierzytelności zagrożonych (nieobsługiwanych kredytów), zwłaszcza po wygaśnięciu legitymacji do stosowania bankowych tytułów egzekucyjnych. Za-

powiedź kontynuacji plasowania programu publicznych emisji Kruka czy Bestu, który po połączeniu z Kredyt Inkaso myśli o stworzeniu programu emisji wartego nawet 500 mln zł, to pierwsze jaskółki zmian. Jednocześnie można oczekiwać, że w oczach inwestorów wzrośnie ryzyko finansowania banków, które już obecnie zmagają się ze spadającymi zyskami (o 10 proc. w pierwszych 10 miesiącach 2015 r. w przypadku banków komercyjnych), co będzie oznaczało dla nich albo wzrost kosztów pozyskania finansowania w postaci obligacji, albo zawieszenie planów emisyjnych, co jednak wiązałoby się (jedno i drugie) z możliwością podniesienia oprocentowania depozytów bankowych. W scenariuszu, w którym podatek bankowy byłby dla rozwoju rynku obligacji korporacyjnych tym, czym był dla niego kryzys finansowy z lat 2008-2009 (banki ograniczyły finansowanie przedsiębiorstw, które w konsekwencji zwróciły się w stronę obligacji), tracą więc dwie grupy – banki oraz małe i średnie przedsiębiorstwa zaliczane do grona bardziej ryzykownych (umowną granicę postawmy na poziomie WIBOR plus 5 pkt proc. marży, jeśli chodzi o oferowane oprocentowanie). Dla tych ostatnich kosztem może okazać się nie tylko konieczność zaoferowania inwestorom wyższych kuponów, ale także problemy z refinansowaniem obligacji zapadających w 2016 r., a być może również w kolejnych latach. Dlatego należy przygotować się na możliwość pojawienia się kolejnej fali defaultów w tej grupie firm, po tym jak w 2015 r. co szósta obligacja (16,7 proc.) notowana na detalicznej części Catalyst nie została wykupiona. Dla inwestorów potrafiących powściągnąć apetyt na wysokie zyski wątpliwej jakości, cała sytuacja będzie raczej korzystna. Zwiększona podaż emisji obligacji oznaczać będzie większą konkurencję na rynku, a zatem i możliwość lepszej dywersyfikacji portfela i – w pewnych sytuacjach – sięgnięcia po wyższe kupony bez zmiany poziomu akceptowanego dotąd ryzyka emitenta.

Emil Sz weda Emil Szweda

EMISJE PUBLICZNE WYGASŁY W II PÓŁROCZU W całym 2015 r. emitenci przeprowadzili 17 publicznych emisji na podstawie prospektu emisyjnego oferując papiery za 558 mln zł. Przy czym dwie trzecie ofert (wartościowo) miało miejsce w I półroczu. Branże, do których należały firmy emitujące obligacje nie zmieniają się od lat – deweloperzy, windykatorzy i banki, choć właściwie należałoby mówić o jednym – Getin Noble Bank, który zaoferował zarówno obligacje zwykłe, o stałym oprocentowaniu, jak i podporządkowane o oprocentowaniu zmiennym (WIBOR6M plus 4 pkt proc. marży). Ponieważ we wcześniejszych latach program publicznych emisji realizował też PKN Orlen, można powiedzieć, że inwestorzy stracili część możliwości sektorowej dywersyfikacji portfela. Nadal mogli natomiast inwestować w przemysł chemiczny, bo kolejną emisję publiczną przeprowadził PCC Rokita, choć adresowaną głównie do inwestorów, którzy kupowali wcześniejsze serie. Inwestorzy zyskali za to nowych emitentów. Po półtorarocznej przerwie na rynek publicznych emisji obligacji wróciła największa firma windykacyjna w Polsce – Kruk. Co ciekawe, powrót okazał się

falstartem. Inwestorom zaoferowano bowiem obligacje o stałym oprocentowaniu (4,5 proc.), co nie spotkało się z pozytywnym odbiorem. Z oferowanych obligacji za 20 mln zł uplasowano 13,4 mln zł i była to jedna z nielicznych emisji publicznych na podstawie prospektu, która nie została uplasowana w całości. Mniej emisji adresowanych do detalicznych inwestorów przeprowadził za to Best – tylko w lutym skierował do nich ofertę wartą 35 mln zł. Dwie kolejne – o łącznej wartości 80 mln zł – trafiły do portfeli inwestorów instytucjonalnych. Ale według zapowiedzi prezesa Bestu, windykator zamierza w nowym roku ponownie zwrócić się do detalicznych inwestorów, program publicznych emisji zamierza kontynuować również Kruk. Z listy emitentów wypadło Echo Investment – deweloper zmienił właściciela, a wraz z nim także model finansowania działalności (choć i wcześniej obligacje detaliczne były tylko jego uzupełnieniem). Do grona deweloperów oferujących obligacje dołączyły za to Polnord i Murapol, przy czym Polnord przeprowadził tylko jedną emisję (w czerwcu), Murapol próbował dwukrotnie. Jesienna emisja nie została uplasowana w całości, co prowadzi nas do tytułowego wniosku. W I półroczu wartość ofert publicznych emisji obligacji przeprowadzanych na podstawie prospektu stanowiła 63 proc. ofert z całego roku. Nie jest to bynajmniej

efekt sezonowy – w 2014 r. proporcje były dokładnie odwrotne, to w II półroczu rynek publicznych emisji eksplodował (Ghelamco, Capital Park, Echo Investment, PCC Rokita). W tym samym okresie 2015 r. wyraźnie ostygł też zapał mniejszych firm do przeprowadzania tzw. małych ofert publicznych (bez prospektu, emisje do równowartości 2,5 mln EUR). Jeśli chodzi o drugą grupę, to pewien – i to znaczący – wpływ na decyzje emitentów mogła mieć fala defaultów zanotowana na Catalyst w I półroczu, a która ogarnęła zasięgiem przede wszystkim małe firmy i obligacje o ponadprzeciętnym oprocentowaniu, co z kolei sprawiło, że znacznie zmalało zainteresowanie inwestorów tego typu papierami. W przypadku dużych firm na przeszkodzie mogło stanąć najpierw ryzyko zmiany rządów w Polsce, a później jego materializacja. Jednak wiele wskazuje na to, że po etapie spowolnienia rozwoju rynku, kolejnym będzie jego dalszy wzrost, o czym więcej w tekście powyżej. Warto też zwrócić uwagę na emisje, które cieszyły się największym powodzeniem. Zapisy na drugą z publicznych emisji Kruka przekroczyły wartość oferty prawie 7x, przy czym w zapisach mogli brać udział także inwestorzy instytucjonalni. W rekordowym czasie (już pierwszego dnia zapisów) oferowana liczba papierów wyczerpywała się w przypadku Ghelamco. W tym przypadku o sukcesie decydowała

liczna sieć dystrybucji (konsorcjum domów maklerskich) i relatywnie wysokie wynagrodzenie za plasowanie oferty, dzięki czemu oferujący konkurowali między sobą. Oczywiście atrakcyjne musiały być też warunki dla inwestorów. Obok marży chodzi o dyskonto w cenie emisyjnej (spadające z każdym kolejnym dniem przyjmowania zapisów), dzięki czemu środki inwestorów pracowały od pierwszego

dnia po opłaceniu zapisów. W przypadku wszystkich pozostałych ofert, środki inwestorów były oprocentowane dopiero od dnia przydziału, który wypadał kilka dni po zakończeniu przyjmowania zapisów.

Emil Sz weda Emil Szweda

Emisje publiczne w 2015 r. SERIA

WARTOŚĆ EMISJI (W ZŁ)

OPROCENTOWANIE (W PROC.)

Best

K3

35 000 000

WIBOR3M + 3,3 pkt proc.

Capital Parki

E

11 100 000

EMITENT

Getin Noble Bank Murapol Capital Park

SP-I

50 000 000

4 proc.

P

30 000 000

WIBOR3M+4,6 pkt proc.

F

35 000 000

WIBOR3M + 4,3 pkt proc.

Ghelamco Invest

PPB

50 000 000

WIBOR6M + 4,0 pkt proc.

Kruk

W1

20 000 000

4,5

Polnord

M1

50 000 000

WIBOR3M + 3,5 pkt proc.

Ghelamco Invest

PPC

30 000 000

WIBOR6M + 4,0 pkt proc.

G

1 883 700

WIBOR3M + 4,3 pkt proc.

Capital Park Murapol Ghelamco Invest Kruk Getin Noble Bank suma

R

30 000 000

WIBOR3M+4,6 pkt proc.

PPD

50 000 000

WIBOR6M + 4,0 pkt proc.

W2

30 000 000

WIBOR3M + 2,9 pkt proc.

PP5-I

35 000 000

WIBOR6M + 4,0 pkt proc.

557 983 700 ŹRÓDŁO: OBLIGACJE.PL



10

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

NIERUCHOMOŚCI

LICZY SIĘ DOSTĘP DO UNIKALNYCH NIERUCHOMOŚCI I NAJWYŻSZA JAKOŚĆ OBSŁUGI KLIENTÓW POLAND SOTHEBY'S INTERNATIONAL REALTY PODSUMOWUJE PIERWSZY ROK DZIAŁALNOŚCI Ponad 230 zamkniętych transakcji i wysoki udział w rynku nieruchomości z najwyższego przedziału cenowego – te wyniki uplasowały Poland SIR na jednym z najwyższych miejsc pod kątem efektywności w Europie. Ważnym czynnikiem sukcesu okazało się partnerstwo z Noble Bankiem. Koncentracja na lokalnym rynku i budowaniu przewagi, jaką jest dostęp do nieruchomości nieosiągalnych w masowym obiegu, oraz otwarcie na nowe grupy klientów – tak Poland Sotheby’s International Realty definiuje swoją strategię na kolejny rok. LUKSUSOWY PENTHOUSE W WARSZAWIE

– Po pierwszych dwunastu miesiącach mamy trzy główne wnioski, na których oprzemy dalszy rozwój firmy. Po pierwsze, naszą największą siłą jest dostęp do nieruchomości pozornie nieosiągalnych – tych, których klienci nie są w stanie, nawet mając wysokie środki, kupić przychodząc z ulicy. Typowym przykładem są tu np. domy w najbardziej prestiżowych, starych dzielnicach dużych miast, właściwie nieobecne na masowym rynku, czy też top apartamenty w najbardziej luksusowych nowych inwestycjach, które z definicji objęte są rezerwacją ‘dla wybranych’. My mamy do nich dostęp i klienci to doceniają. Druga ciekawa obserwacja to koncentracja na lokalizacjach w Polsce – zagraniczne second homes cieszą się oczywiście powodzeniem i mamy o nie sporo zapytań, ale gros transakcji zrealizowaliśmy na rynku lokalnym. W tym sektorze będziemy więc szczególnie pogłębiać kompetencje. I wreszcie po trzecie: ogromnym potencjałem na polskim rynku jest zapotrzebowanie na najwyższą jakość obsługi – nasze usługi będziemy więc modelować nie tylko przez pryzmat widełek cenowych samej nieruchomości, ale przede wszystkim pod kątem klientów. Nie zamykamy się na nieruchomości poniżej 1 mln złotych, bo w większości polskich miast prestiżową nieruchomość w dobrym metrażu i lokalizacji można kupić już za kwotę 500-700 tys. zł. Naszą przewagą nad konkurencją jest najwyższy standard obsługi – zamożni klienci oczekują go niezależnie od tego czy wydają 5 mln czy 50 tysięcy, a u nas zawsze to znajdują – mówi Arkadiusz Wojciechowski, dyrektor zarządzający Poland Sotheby’s International Realty.

Jak to wygląda w liczbach?

Zdaniem ekspertów Poland Sotheby’s International Realty na rynek nieruchomości luksusowych w Polsce należy patrzeć z dwóch perspektyw – ilościowej i jakościowej. Według danych Poland SIR opracowanych przy współpracy z Cenatorium, wartość transakcji dotyczących domów i lokali mieszkalnych wycenionych na więcej niż pół miliona złotych wyniosła przez poprzednie 3,5 roku łącznie ok. 27 mld złotych – to najlepiej oddaje skalę szeroko rozumianego biznesu. Pierwszą perspektywą jest zatem ogromny potencjał. Drugą, równoległą, jest jednak zrozumienie specyfiki tego elitarnego rynku

i rządzących nim reguł, np. czasowych. W kategorii prawdziwych nieruchomościowych pereł, wartych kilka czy kilkanaście milinów złotych, w ciągu roku notuje się od kilku do kilkudziesięciu transakcji w całej Polsce. Praca nad jedną transakcją trwa zwykle minimum pół roku. I tak na przykład, według danych, do połowy 2015 roku w Polsce sprzedało się ok. 320 domów i 339 lokali mieszkalnych w cenie powyżej 1 miliona złotych. W tym np. domów za kwotę w przedziale 2-5 mln ok. 170, a już powyżej 5 mln – 30. Odpowiednio luksusowych mieszkań – pomiędzy 2 a 5 mln złotych sprzedało się około 100-120, a powyżej 5 mln – rocznie sprzedaje się kilka, kilkanaście. Jeśli za nieruchomości prestiżowe uznamy te powyżej kwoty 0,5 mln złotych (a takie objęła analiza), to transakcje z najwyższej półki, a więc dotyczące lokali powyżej 1 miliona złotych stanowią od 15 do 20 proc. rynku (15/17 proc. – mieszkania, 20 proc. – domy). Jednocześnie, należy zwrócić uwagę, że w przypadku takich transakcji kluczowa jest nie ilość, ale właśnie jakość – kwotowo relacja ta wygląda już zupełnie inaczej. Wartościowo nieruchomości najbardziej luksusowe, powyżej 1 mln złotych, to już 40 proc. rynku w przypadku domów i ok. 35 proc. w przypadku mieszkań/ apartamentów z wyższej półki. To znaczy, że rocznie spośród wszystkich transakcji nieruchomościowych na kwoty powyżej 0,5 mln zł, aż 35/40 proc. wartości generują lokalizacje najdroższe.

EKSKLUZYWNY DOM W KONSTANCINIE-JEZIORNA

W Sotheby’s luksus to jakość obsługi, nie kwota

Nieruchomości nie do zdobycia

Dużą rynkową przewagą polskiego Sotheby’s, czego dowodzą komentarze klientów, jest dostęp do największych pereł na rynku nieruchomości – lokalizacji, które są nie do zdobycia dla nabywcy z ulicy i znajdują się wyłącznie w ofercie nielicznych pośredników. Albo wręcz takich, które jak dotąd nie miały być sprzedane i trzeba dopiero wygenerować podaż. Kluczem do sukcesu, obok doświadczenia zespołu Poland SIR, okazało się partnerstwo z Noble Bankiem i sieć kontaktów z najzamożniejszymi klientami w całej Polsce. – W przypadku bardzo zamożnych klientów problemem nie jest najczęściej kwota, ale pozyskanie wymarzonej przez nich lokalizacji – zwykle prestiżowej i zajętej. Klasycznym przykładem są tu np. domy w starych dzielnicach Warszawy, Trójmiasta czy Wrocławia lub apartamenty w najnowszych luksusowych in-

westycjach (apartamentowce, renowacje kamienic w centrum), które w ogóle nie trafiają do ogólnodostępnego obiegu. W tym miejscu kompetencje SIR i Noble Banku zazębiają się i dają efekt synergii. Private bankierzy pracują na co dzień z najzamożniejszymi Polakami i mają wiedzę na temat potrzeb klientów – jaką nieruchomość mogą chcieć sprzedać, jaką chcieliby kupić, jaka pasowałaby im do portfela inwestycyjnego. Eksperci SIR z kolei posiadają swoje wieloletnie doświadczenie i relacje w sektorze nieruchomości. – W efekcie, jako jedni z nielicznych na rynku możemy tak efektywnie łączyć sprzedających i kupujących, np. błyskawicznie zdobyć rozeznanie czy w kwartale ulic X np. w Sopocie zakupienie domu jest realne, czy jest ktoś, kto rozważał sprzedaż etc. Albo czy znajdzie się kupiec na luksusowy apartament, który ktoś z obecnych klientów VIP chce dyskretnie wystawić na sprzedaż – mówi Mariusz Latek, dyrektor zarządzający obszaru sprzedaży private banking Noble Bank.

EKSKLUZYWNY DOM W KONSTANCINIE-JEZIORNA

PRZESTRONNE MIESZKANIE W SOPOCKIEJ KAMIENICY

– Ogromną satysfakcją jest dla nas fakt, że do Poland SIR trafiają nie tylko klienci poszukujący kilkumilionowej inwestycji w Warszawie czy w Cannes, ale też osoby, które chcą kupić np. 120-metrowy apartament w centrum Wrocławia czy Katowic – przychodzą, bo zależy im na najwyższym standardzie doradztwa. Mamy coraz większą liczbę zgłoszeń od klientów na transakcje np. około 700 tys. zł, głównie na apartamenty – i dla nich też chcemy tworzyć ofertę. To ludzie sukcesu, zajęci swoją pracą, nie mają czasu, potrzebują doradcy, który szybko i profesjonalnie pomoże wyszukać idealny lokal – są przyzwyczajeni do najwyższego poziomu obsługi na każdym innym polu, więc podejmując ważną decyzję o zakupie mieszkania wybierają nas. To zjawisko najlepiej przełamuje rynkowy mit, z którym zderzają się niektóre rynki Sotheby’s na świecie – gdyby szukać metafory: zawsze oferujemy jakość Aston Martin, ale w ofercie mamy nie tylko nieruchomościowe Aston Martin, Ferrari czy Bentleye – coś dla siebie znajdzie u nas również klient poszukujący Audi czy BMW. Luksus jest bardziej dostępny niż mogłoby się wydawać – mówi Piotr Śliwka, dyrektor zarządzający ds. sprzedaży Poland Sotheby’s International Realty.


11

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

NIERUCHOMOŚCI

LUKSUSOWE NIERUCHOMOŚCI REGIONALNIE Nieruchomości, to przede wszystkim lokalizacja. Nic więc dziwnego, że każdy rynek różni się nieco od innych. Tylko na dużym poziomie ogólności można powiedzieć, że klienci zawsze są zainteresowani lokalami w centrum i dobrze skomunikowanymi podmiejskimi enklawami. Ale w każdym mieście te opisy znaczą coś innego. Sztuka polega na tym, potrzeby klientów zrozumieć nie ogólnie, ale precyzyjnie, co do ulicy, a czasem nawet co do kamienicy.

KRAKÓW W Krakowie obserwujemy szczególnie duże zainteresowanie pewnym typem luksusowych nieruchomości: wielu klientów poszukuje dużych, optymalnie 150-metrowych i większych mieszkań w samym centrum, na Starym Mieście. A więc w okolicy, w której w naturalny sposób podaż jest ograniczona i dostęp do ofert mają tylko nieliczni. Minimum 4-pokojowe, często zlokalizowane w starych kamienicach, mieszkania są prawdziwymi perłami na rynku. Drugim modelowym zamówieniem bywają ostatnio mniejsze, o powierzchni maksymalnie 200 m2 domy, często na obrzeżach Krakowa. Tu z kolei klienci koncentrują się na lokalizacji w pobliżu terenów zielonych – szczególnie w ciągu ostatniego roku problem z zanieczyszczeniem powietrza w Krakowie bardzo mocno wpłynął na oczekiwania zamożnych mieszkańców – wszyscy szukają azylu. Jedną z okolic z dużym potencjałem, jeśli chodzi o zainteresowanie mieszkańców

Krakowa poszukujących nieruchomości w wysokim standardzie, jest Podgórze. Z jednej strony – dzielnica bardzo korzysta na stopniowej rewitalizacji i jej stare budynki nabierają blasku. Z drugiej, pojawiają się także nowe inwestycje deweloperskie. Połączenie komunikacyjne jest coraz lepsze, a ogromnym atutem są tereny zielone. Wejście marki Sotheby’s International Realty na polski rynek spotkało się z dużym odzewem ze strony deweloperów specjalizujących się w inwestycjach luksusowych – doskonale sprawdził się tu model nieruchomości oferowanych na wyłączność przez SIR, w zamkniętej, limitowanej ofercie. Ten nowy model sprzedaży, gwarantujący ekskluzywny dostęp, limitowane grono odbiorców i najwyższą jakość, spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, pomimo że dotyczy zwykle nieruchomości w wysokich cenach, ok. 20 tys. zł za m2 Podobnie jak w Warszawie, w Krakowie dobrze zadziałała także międzynarodowa konotacja marki – nieruchomościami w tym mieście interesuje się wielu klientów z zagranicy, mieszkających na stałe w Polsce lub często ja odwiedzających.

dą tu Grunwald i Sołacz. Nieruchomości w tych lokalizacjach nie czekają długo na nabywców. Nie brakuje też amatorów na rezydencje w otoczeniu lasów i jezior. Sprzedajemy takie nieruchomości i są one naprawdę spektakularne – idealnie wkomponowane w otoczenie i doskonale zaprojektowane architektonicznie. Rozpiętość cenowa przy okazji takich rezydencji wraz z przyległościami jest spora – od 2 do aż 18 milionów złotych (jedna z najwyżej wycenianych aktualnie ofert w Polsce). Jednocześnie, kluczową liczebnie część naszej oferty stanowią nieruchomości z niższego przedziału cenowego, około 1 miliona złotych – niewielkie miejskie domy i przestronne apartamenty w bar-

dzo dobrym standardzie. Szczególnie na tę drugą kategorię w Poznaniu jest niezmiennie duży popyt. Młodzi zamożni poznaniacy chętnie inwestują w tym segmencie. Chcą żyć w mieście, nie tylko ze względu na bliskość przedszkoli i szkół, ale także aby korzystać z uroków życia miejskiego. Uważam, że deweloperzy nie doceniają tego segmentu rynku – brakuje apartamentów z pięknymi tarasami i widokiem na miasto, które na pewno szybko znalazłyby nabywców. Klienci Sotheby’s w Polsce to w dużym stopniu zamożna klasa średnia – kiedyś będą zapewne kupować luksusowe nieruchomości powyżej 3 milionów złotych, ale teraz szukają inwestycji w okolicach do 1 miliona.

kupują np. domy do wyburzenia, w miejsce których będą mogli postawić nowe, wedle własnego projektu W SIR obserwujemy rosnące zainteresowanie nie tylko klientów przychodzących po najdroższe nieruchomości, ale też zamożnych inwestorów, którzy chcą kupić coś tańszego, ale przy obsłudze w najwyższym standardzie. Klienci są coraz bardziej świadomi – wiedzą, że lokalizacja, ale też jakość usług musi kosztować. W Trójmieście standardowe kwoty transakcji w obszarze nieruchomości luksusowych wahają się pomiędzy 500 tys. – 1,5 miliona złotych w przypadku mieszkań i apartamentów, 1-4 milionów w przypadku domów oraz widełek od 300 tys. do 1,5 miliona złotych w segmencie nieruchomości inwestycyjnych. Najwyż-

sza cena za m2 dotyczyła w tym roku lokalizacji w Sopocie i wynosiła 30 000 zł za m2. Wśród ciekawych transakcji ostatnich miesięcy wymienić można np. Tesoro Ivory – luksusową rezydencję położoną w kompleksie poza centrum, w okolicy Gdyni; wyposażoną m.in. w windę. Gorącym adresem jest na pewno La Playa – inwestycja z najwyższej półki, której historia łączy się z nowoczesnym modernizmem; topowa lokalizacja w dolnym Sopocie. W Trójmieście nieruchomości szukają chętnie Polacy mieszkający na stałe za granicą – osoby z polskim pochodzeniem, z polskimi korzeniami lub prowadzące biznes w Polsce; chętnie szukają second home i nieruchomości inwestycyjnych, które dają wysoką stopę zwrotu.

sła u nas w zeszłym roku 36 tys. złotych, naszym najczęstszym przedziałem cenowym w stolicy są transakcje o wartości około 1 miliona złotych. Czasem trochę mniej, czasem więcej: 1,5/ 2 mln złotych. Za tę cenę można kupić duże prestiżowe mieszkanie w dobrej lokalizacji. Kupujący to zwykle zamożni, bardzo zajęci ludzie – trafiają do Sotheby’s, bo nie chcą marnować czasu i oczekują obsługi na najwyższym poziomie. Luksusem jest tu więc także jakość samej usługi. W Warszawie standardem wśród zamożnych klientów są zlecenia na wymarzone nieruchomości, na które są gotowi poczekać nawet kilka lat. Zakładając budżet np. dwóch milionów złotych, zlecają nam znalezienie top nieruchomości w konkretnym segmencie ulic na Powiślu, Saskiej Kępie czy Górnym Mokotowie albo wręcz na konkretnych ulicach, jak Mokotowska. Na mieszkania w bardzo prestiżowych budynkach – starych kamienicach czy prestiżowych inwestycjach, trzeba czekać. Naszym zadaniem jest często wygenerowanie podaży i dotarcie do

ofert, które nie są dostępne w masowym obiegu. O trendach można mówić także w przypadku bardzo zamożnych sprzedających – ciekawym zjawiskiem jest tu np. tak zwana wartość sentymentalna nieruchomości. Właściciele luksusowych nieruchomości często inwestowali w ich urządzenie nie tylko duże środki, ale także wiele własnego czasu i energii, zgodnie ze swoim gustem wyposażając pomieszczenia w bardzo drogie, sprowadzane z nietypowych zakątków świata materiały wykończeniowe, antyczne lub robione na zamówienie meble, sztukaterie, nowe technologie (pokoje kinowe itd.). Rzecz jasna, wybrane przez nich elementy wyposażenia nie muszą podobać się kolejnym nabywcom… I tu pojawia się często dysonans – klient sprzedający jest np. przekonany, że kute ozdobne balustrady sprowadzane z Włoch są warte fortunę, podczas gdy potencjalny nabywca może je uważać je za kontrowersyjne. Nabywcy wolą kupować puste lokale i sami je urządzać – tymczasem, z perspektywy sprzedających wyposażenie też stanowi wartość.

Marcin Bajorek | Property Advisor

FOT.: THINKSTOCK

POZNAŃ Magdalena Kuciewicz | Property Advisor

FOT.: THINKSTOCK

„Poznań jest specyficznym rynkiem” to często powtarzane przez przedsiębiorców zdanie i nietrudno się z nim zgodzić. Sotheby’s pojawiło się w Poznaniu w idealnym momencie. Perfekcyjnie znamy rynek nieruchomości i jego trendy. Do tego mamy dostęp do szczególnych ofert, często niedostępnych dla innych firm – potrafimy wyłowić te najbardziej pożądane adresy. Poznaniacy szukają nieruchomości głównie lokalnie, niechętnie inwestują za granicą. Lubią mieć kontrolę nad inwestycjami. Mają swoje ulubione dzielnice, za które mogą zapłacić więcej – prym wio-

TRÓJMIASTO Julia Lewandowska | Senior Property Advisor

FOT.: THINKSTOCK

Największym powodzeniem, jeśli chodzi o poszukiwanie nieruchomości luksusowych, tradycyjnie cieszy się Sopot. Charakterystyczny w ostatnim okresie jest także inwestycyjny ruch w okolicy Starego Miasta w Gdańsku – zamożni klienci chętnie decydują się na bezobsługowe nieruchomości dające bezpieczną, lecz wysoką stopę zwrotu przy koszcie wejścia już od 300 000 zł Co ciekawe, z uwagi na niezwykle małą dostępność wolnych domów w najbardziej pożądanych lokalizacjach (Sopot, Gdynia Orłowo), szczególnie zaś domów nowych, klienci coraz częściej poszukują inwestycji pod kątem atrakcyjności działki – chętnie

Warszawa Piotr Ziętara | Property Advisor

FOT.: THINKSTOCK

W Warszawie szczególnie premiowana jest rozpoznawalność międzynarodowa Sotheby’s International Realty – wielu zamożnych klientów, zainteresowanych luksusowymi nieruchomościami, to ekspaci. Znają doskonale markę ze swoich krajów, ufają jej, chętniej korzystają z pomocy firmy o międzynarodowej renomie. Dlatego przychodzą do nas. Co ciekawe, obsługujemy też często klientów z różnych regionów Polski – wielu inwestorów spoza Warszawy szczególnie interesuje się inwestycjami w nieruchomości. Chcą czegoś więcej niż ulokowanie kolejnej kwoty w swoim mieście – potrzebują doradztwa w skali całego kraju, porady które rynki i okolice mogą się szczególnie rozwijać, co warto wziąć pod uwagę konstruując portfel, gdzie można trafić na ciekawe okazje itd. Choć oczywiście pracujemy także nad transakcjami o wartości kilku milionów złotych, a najwyższa cena za m2 wynio-


12

PRIVATE BANKING NR XCIX 01/02 2016

S T RON A A LT E R N AT Y W N A

CZAS NA PRAWDZIWĄ REWOLUCJĘ ENERGETYCZNĄ Także w Polsce, także w Twoim domu i w Twojej firmie. To już naprawdę ostatni dzwonek, by od paliw kopalnych przejść do energetyki odnawialnej. W przeciwnym wypadku ludzkość nie będzie w stanie zahamować procesów zwiększających uzależnienie od energii paliw kopalnych, które kurczą się i stają coraz trudniej dostępne. W efekcie cywilizacja zmierzać będzie do upadku. Po przeczytaniu najnowszej książki Marcina Popkiewicza –„ Rewolucja Energetyczna. Ale po co?” – świat przestaje być taki sam. Marcin Popkiewicz napisał kilka lat wcześniej bestseller „Świat na rozdrożu”, którego obszerne fragmenty drukowaliśmy w Private Banking. Po przeczytaniu najnowszej książki, która w styczniu trafia do księgarń, nowy samochód z potężnym silnikiem przestaje być powodem do dumy, a może wywołać nawet rumieniec wstydu. Jednak jeszcze bardziej wstydzić się mogą nasi politycy, którzy problemu kryzysu energetycznego, i związanego z nim ekologicznego, zdają się nie dostrzegać, przerzucając na podatników koszty utrzymywania nieefektywnego modelu, w którym za drogi węgiel uzyskujemy drogi prąd. Poniżej prezentujemy przedruk jednego z rozdziałów „Rewolucji” poświęconemu polskiemu górnictwu. A dla czytelników Private Banking, którzy się pospieszą niespodzianka – mamy dla Was egzemplarze książki Marcina Popkiewicza. Aby je otrzymać, wystarczy napisać do nas na adres rsvp@nobleconciege.pl. I podać dane do wysyłki. Decyduje kolejność zgłoszeń.

WĘGLOWA CZARNA DZIURA (…) Od lat słyszymy, że Polska węglem stoi, stała i stać będzie, a tani węgiel to nasza gwarancja taniego prądu i bezpieczeństwa energetycznego. Z tego też głównie powodu opieramy się unijnej polityce energetyczno-klimatycznej, priorytetowo traktującej odchodzenie od paliw kopalnych. Czy warto? W raporcie Polski węgiel: Quo vadis? Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych ocenił perspektywy rozwoju górnictwa węgla kamiennego jako jednego z wielu sektorów gospodarki, obalając dogmat, jakim kierują się „wyznawcy węgla”, o tym, że jego wydobycie to jedna z najważniejszych gałęzi polskiej gospodarki. Bynajmniej: wkład górnictwa węgla we wzrost gospodarczy jest ujemny. Sytuacja wymaga od nas sporej dozy refleksji i uczciwości. Nie ma się co czarować: łatwiejsze w eksploatacji złoża węgla wykorzystaliśmy już dawno, a teraz musimy sięgać po coraz trudniejsze – jest coraz bardziej ewidentne, że skrobiemy dno beczki. Technicznie rzecz biorąc, obecne rezerwy węgla przy obecnym poziomie zużycia wystarczyłyby nam na mniej więcej 40 lat. Jednak możliwego do opłacalnego wydobycia węgla mamy znacznie mniej, co w dużym stopniu wynika ze znacznych strat przy eksploatacji. W dotyczącym Polski raporcie Międzynarodowa Agencja Energetyczna zauważa, że „zasoby węgla kamiennego nadające się do wydobycia, dostępne z istniejących kopalni, zmniejszają się bardzo szybko. Wydobycie węgla kamiennego może znacznie zmniejszyć się do 2030 roku. Również wydobycie węgla brunatnego gwałtownie spadnie do 2030 roku”. Już od 2007 roku jesteśmy importerem węgla netto, głównie dlatego, że nasz węgiel jest niekonkurencyjny w wydobyciu.

A wszystko to pomimo oszczędzania na inwestycjach: ewentualne nadwyżki wypracowane przez nieliczne rentowne kopalnie (spośród 15 kopalń Kompanii Węglowej pod koniec 2014 roku rentowna była tylko jedna) są przeznaczane na utrzymanie przy życiu pozostałych nierentownych zakładów. Dzieje się tak nawet pomimo oszczędzania na bezpieczeństwie pracy (o czym co jakiś czas przypominają wybuchy metanu w kopalniach i raporty górników, że czujniki metanu są celowo zaklejane lub wieszane pod nawiewem świeżego powietrza, aby ich alarmy nie przeszkadzały w pracy). A nawet pomimo potężnych (mniej lub bardziej ukrytych) dotacji do górnictwa i opartej na węglu energetyki – analiza Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych z 2014 r. pokazuje, że w latach 1990–2012 na dotowanie górnictwa i elektroenergetyki węglowej polskie społeczeństwo wydało aż 170 miliardów złotych. Dla porównania: jest to piętnastokrotnie więcej od dotacji, jakie w tym czasie wsparły rozwój OZE. Gdybyśmy w rachunku za węgiel uwzględnili ponadto skumulowane koszty zewnętrzne poniesione przez nas w tym czasie w postaci gorszego stanu zdrowia, większej absencji chorobowej i śmiertelności, to podniósłby się on co najmniej o kolejne 700 miliardów, a w pesymistycznym wariancie nawet o 2200 miliardów złotych! Oj, strasznie drogi ten nasz „tani” węgiel… Naszym koncernom węglowym zalegają na hałdach miliony ton węgla, a długi rosną (według stanu na drugą połowę 2014 r. zadłużenie wynosiło aż 13 mld zł). Biorąc pod uwagę, że płace to zwykle ponad połowa całości kosztów (w Kompanii Węglowej ponad 60 proc.), można by je oczywiście zmniejszyć, ograniczając zatrudnienie i pensje, wywindowane kilka lat temu podczas okresu rekordowo wysokich cen węgla. Nie zgadzają się na to jednak górnicze związki zawodowe, nie dopuszczając nawet myśli o redukcjach zatrudnienia i pensji, bijąc się też o utrzymanie barbórkowego, czternastek, wartego kilka tysięcy złotych rocznego deputatu węglowego, kredkowego, flapsów (posiłków regeneracyjnych w postaci bonów) za ponad 300 złotych miesięcznie, deputatu mlekowego, refundacji dojazdów, dodatkowych urlopów i innych bonusów (oczywiście, praca górnika dołowego jest pracą bardzo ciężką i niebezpieczną, więc trudno oczekiwać, żeby ktoś chciał ją wykonywać za 2 tysiące brutto). No i oczywiście łożenia na (niegenerujących dochodów) związkowców.

Sytuacja finansowa polskich kolosów węglowych nie uzasadnia ponoszenia takich kosztów. Kompania Węglowa SA (KW) czy Katowicki Holding Węglowy (KHW) mają poważne problemy z płynnością, a kontrahentom płacą z opóźnieniem. Ich ceny węgla są niekonkurencyjne, dlatego spółki te nie są w stanie wygrywać przetargów, więc węgiel trafia na zwały, na których już ledwo się mieści. Na początku 2015 r. leżało na nich aż 12 milionów ton węgla. Sprywatyzowane spółki energetyczne i prywatne składy z węglem kupują natomiast tańszy i lepszy towar z importu. Nie, nie pomyliłem się. Nasz węgiel jest nie tylko droższy, lecz także niższej jakości niż zagraniczny. Wartość opałowa polskiego węgla energetycznego jest niższa od wartości opałowej węgla importowanego z Rosji czy innych krajów. Do tego zasiarczenie polskiego węgla energetycznego, przeznaczonego do sprzedaży krajowej, jest blisko dwukrotnie wyższe od tego w węglu rosyjskim. Pod względem ilości popiołu polski węgiel również przegrywa – średnia wartość zapopielenia sprzedawanego w kraju węgla energetycznego jest prawie dwa razy większa niż węgla rosyjskiego. Jako odbiorcy węgla ze spółek z udziałem skarbu państwa pozostają więc zakłady energetyczne, w których udziały posiada skarb państwa i które mają nieformalny zakaz kupowania węgla z importu. Oczywiście również one domagają się obniżek cen węgla i dostosowania ich do cen światowych. W tak ciekawej konfiguracji – z tym samym właścicielem po obu stronach – negocjacje nie mają, rzecz jasna, podłoża biznesowego, lecz polityczne. Pomysły rządowe zmierzają w kierunku zmuszenia firm energetycznych do mniej lub bardziej zakamuflowanego dofinansowywania nierentownych kopalń. Pierwszy pomysł polega na połączeniu firm energetycznych i kopalń w jeden podmiot gospodarczy. Może miałoby to jakiś sens, gdyby energetyka była w stanie wymusić obniżkę kosztów wydobycia. Gdyby jednak firmy energetyczne miały wziąć na swoje barki koszty deficytowego górnictwa, byłoby to rozwiązaniem bardzo szkodliwym dla całej gospodarki. W takim wariancie nie tylko wyparowałyby zyski firm energetycznych (potrzebne na inwestycje), lecz także na długie lata zostałaby zakonserwowana węglowa rzeczywistość naszej elektroenergetyki. Byłoby to pójście pod prąd rysujących się w energetyce europejskiej trendów, na inwestycjach w OZE koncentrują się już bowiem zarówno małe

firmy, jak i wielkie korporacje. Największy niemiecki koncern energetyczny E.ON zdecydował o skoncentrowaniu swoich nowych inwestycji na odnawialnych źródłach energii, wydzielając ze swojej struktury spółkę zajmującą się produkcją energii elektrycznej z gazu, węgla i atomu, pozbywając się w ten sposób nieperspektywicznych aktywów. Inny wielki niemiecki koncern RWE też przymierza się do wykonania takiego ruchu. Drugim pomysłem jest zmuszenie firm energetycznych do podpisania długoterminowych kontraktów na dostawy węgla ze śląskich kopalń po cenach dużo wyższych niż rynkowe lub wręcz zakup samych kopalń. Inaczej mówiąc, konsumenci (w cenie prądu), podatnicy i mniejszościowi akcjonariusze firm energetycznych mieliby zrzucić się na nierentowne kopalnie. Oczywiście nie ma żadnych rynkowych przesłanek do wprowadzenia podwyżki – energetycy duszą się od nadmiaru węgla, a do milionów ton węgla leżących na kopalnianych zwałach trzeba jeszcze doliczyć kolejne miliony ton wypełniające place przy elektrowniach. Wielkie firmy energetyczne (PGE, Tauron, Enea, Energa) również nie palą się do tak „świetnego” biznesu. Choć ich większościowym udziałowcem jest skarb państwa, to jednak posiadają status publicznych spółek giełdowych i nie uśmiecha im się płacenie za węgiel powyżej cen rynkowych. Takie pomysły wywołują też wściekłość mniejszościowych akcjonariuszy i przekładają się na negatywną atmosferę wokół całego przemysłu energetycznego. Jeśli już koncerny energetyczne miałyby przejmować kopalnie, to na swoich warunkach – nie bez kozery Tauron zadeklarował, że owszem, może kupić deficytową kopalnię Brzeszcze, ale… po zmniejszeniu zatrudnienia z 2000 osób do 828 etatów, obniżeniu wynagrodzeń pracowników i uzależnieniu ich od wyników, a także po poniesieniu przez kopalnię przed przejęciem zaplanowanych wcześniej wydatków inwestycyjnych. Według propozycji Tauronu jeśli to wszystko zostanie zrobione, to być może kupi kopalnię – oferując za nią złotówkę. Gdyby kontrolowane przez skarb państwa firmy energetyczne zostały jednak zmuszone do poniesienia kosztów ratowania kopalń, ich pozycja konkurencyjna względem pozostałych firm energetycznych, takich jak francuskie EDF czy Engie, uległaby pogorszeniu (oględnie mówiąc). Koncerny te będą przecież kupować znacznie tańszy węgiel z importu, mogłyby więc sprzedawać tańszy prąd i wygrywać konkurencję z firmami państwowymi. Podejmowane przez rząd próby zmuszenia firm energetycznych do zakupu kopalń rynek ocenił tak negatywnie, że po masowej wyprzedaży akcji przez inwestorów w ciągu letniego kwartału 2015 r. kapitalizacja giełdowa czterech grup energetycznych (PGE, Tauron, Enea, Energa) stopniała aż o ponad 15 miliardów złotych! Europa idzie w stronę Unii Energetycznej – decyzje już zapadły i zaledwie w ciągu dekady ma powstać pozbawiony barier konkurencyjny rynek prądu. Od roku 1989 Polska, dumna ze swojej taniej energii z węgla, była eksporterem prądu netto – zmieniło się to jednak w 2014 r., kiedy to zaimportowaliśmy z zagranicy o 1,4 proc. więcej prądu, niż wyeksportowaliśmy. Najważniejszy powód to coraz tańsza energia ze źródeł odnawialnych dostępna u Szwedów i Niemców. Gdyby przeszedł pomysł na przeniesienie kosztów z górnictwa na energetykę, jej pozycja konkurencyjna względem innych europejskich dostawców energii ległaby w gruzach. Firmy energetyczne tak czy inaczej czeka okres wielkich inwestycji w nowe źródła prądu i sieci, na co nie mają wystarczających funduszy i będą musiały finansować je za pomocą kredytów. Ostatnie, czego potrzebują, to zmuszenie ich do odgrywania roli sponsora nierentownego górnictwa. Nasz rząd walczy o tańszy gaz z Rosji, bo „tania energia jest dobra dla gospodarki”.

Jednocześnie walczy o drogi prąd z węgla. Jak Kalemu ukraść krowę, to źle; jak Kali ukraść krowę, to dobrze. Śląskie kopalnie, które znalazły się między Scyllą rosnących kosztów a Charybdą spadających cen węgla, ponoszą coraz większe straty. Polskie górnictwo węgla kamiennego zamknęło pierwszy kwartał 2015 r. stratą netto ponad 800 milionów złotych, prawie dwukrotnie większą niż w katastrofalnym roku 2014. Jak zauważył złośliwie Newsweek: „Namacalne efekty rządowo-związkowego programu naprawy kopalń już są. Straty górnictwa prawie się podwoiły”. Zamknięcie nierentownych kopalń nastąpi prędzej czy później. Już teraz widzimy, że wydobycie spada szybciej od niedawnych prognoz, a zamiast eksporterem węgla nasz kraj stał się jego importerem – co nie powinno dziwić przy wysokich (i szybko rosnących) kosztach wydobycia w Polsce. Prognoza Ministerstwa Gospodarki zatytułowana Strategia działalności górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 2007–2015 przewidywała, że w 2014 r. krajowe wydobycie wyniesie 91,3–97,3 miliona ton. Tymczasem kopalnie węgla kamiennego wydobyły 72,5 miliona ton – o ponad 20 milionów ton mniej! Wspomniane wcześniej zasoby bilansowe wynoszące 50 miliardów ton to tylko „księgowy” rejestr czysto teoretycznej geologicznej wielkości złóż. Szczegółowe opracowania wskazują, że w 2030 r. w Polsce czynnych będzie zaledwie 12 kopalń węgla kamiennego, których maksymalna zdolność wydobywcza nie przekroczy 47 milionów ton. Coraz wyraźniej widać, że szybko zbliżamy się do tego poziomu. Ekstrapolacja trendów wydobycia w kontekście nadpodaży surowca na rynku światowym i niskich cen wskazuje, że do 2030 r. wydobycie może spaść w okolice 30 milionów ton. Co więcej, typowy stopień wykorzystania tych zasobów jest rzędu 14 proc. Inaczej rzecz ujmując – wydobycie jednej tony węgla wiązało się ze stratą ponad 7 ton w geologicznych zasobach bilansowych. Główną przyczyną wysokich strat w eksploatowanych złożach jest ścianowy system eksploatacji, który umożliwia w miarę rentowne wydobycie, ale jednocześnie generuje wysokie straty w zasobach. Powszechność ścianowego systemu eksploatacji odzwierciedla podstawową sprzeczność polskiego górnictwa – to jest dążenie do rentownego wydobycia kosztem niedostatecznej ochrony zasobów. Zalety tego systemu (duża produkcja, wysoka wydajność i względnie bezpieczne warunki pracy) są osłabiane jego wadami (wydobycie jedynie niewielkiej części zasobów węgla w złożu, związane z formowaniem ściany wydobywczej o odpowiednio dużej powierzchni i kształcie geometrycznym). Pozostałości parcel po nadaniu im geometrycznego kształtu ścian wydobywczych, jako tak zwane resztówki, zaliczane są do strat. Obszerny raport NIK z 2011 roku Informacja o wynikach kontroli bezpieczeństwa zaopatrzenia Polski w węgiel kamienny ze złóż krajowych stwierdza, że przy aktualnym tempie wydobycia węgla kamiennego w Polsce obecnie eksploatowanych oraz wytypowanych do eksploatacji złóż wystarczy do 2035 r. Wskazuje też, że wydobycie węgla kamiennego w Polsce nosi cechy gospodarki rabunkowej. Raport ten nie uwzględnia konkurencji tańszego importowanego węgla, czyli sytuacji zmuszającej do wyboru: albo chronimy krajowe złoża, albo wydobywamy jak najtaniej. W pierwszym wypadku trzeba by dotować wydobycie lub go zaprzestać (tę ostatnią decyzję podjęły m.in. Niemcy i Wielka Brytania). W drugim wypadku wybiera się pokłady grube i płytko zalegające, ale ze złoża wydobywana jest tylko niewielka część węgla. (…)

Marcin Popkiewicz Marcin Popkiewicz

„Rewolucja Energetyczna. Ale po co?”


13

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

A RT BA NK ING

SŁABNĄCA OFERTA SZTUKI DAWNEJ NA AUKCJACH Raporty ze światowego rynku mówią dobitnie – segment sztuki dawnych mistrzów i prac XIX-wiecznych topnieje. Czy to samo dotyczy rynku polskiego? W kraju przyjęło się sztuką dawną nazywać prace wykonane przed II wojną światową, co czyni tę kategorię bardzo pojemną. Old Masters (dawni mistrzowie) to natomiast międzynarodowe określenie na artystów urodzonych jeszcze przed 1760 rokiem. Przed 1939 rokiem zmieściły się jeszcze 2 segmenty: XIX wiek i modern art (czyli sztuka współczesna, którą w Polsce określa się dzieła powojenne).

Rzadkie rarytasy

Prace z końca XVIII wieku to na Zachodzie faktycznie unikaty – najlepszej klasy obiekty rzadko trafiają do otwartego obiegu. Gdy raz znajdą się w kolekcji (muzealnej czy prywatnej) – można się spodziewać, że raczej jej nie opuszczą. W Polsce sztuki z tego okresu właściwie na rynku nie ma. Według Artprice’a w 2014 roku Old Masters odpowiedzialni byli za zaledwie 6 proc. wartości całkowitych obrotów największych światowych domów aukcyjnych, co stanowi tylko 4 proc. wolumenu sprzedaży. 10 lat wcześniej prace z tej kategorii miały 10 proc. udziału w obrotach. Warto też zaznaczyć, że znakomita większość, bo aż 64 proc. prac dawnych mistrzów nie kosztuje więcej niż 5000 dolarów. XIX wiek to z kolei 12 proc. wartości rynku międzynarodowego. Modern art na rynkach międzynarodowych jest już dla odmiany prawdziwym gigantem. W 2014 segment przyniósł ponad 4 miliardy dolarów obrotu, co daje 43 proc. udziału w rynku. To także rekordzista jeśli chodzi o prace o wartości przekraczającej milion dolarów – sprzedano ich wówczas prawie 500. Trudno zatem o jednoznaczne porównanie analogicznego okresu w Polsce, tendencje obecne u nas na rynku sztuki dawnej (rozumianej jako przedwojenna) odpowiadają raczej temu, co na Zachodzie dotyczy prac z XVIII i XIX wieku. W ciągu ostatniej dekady trend zmienił się diametralnie. Podczas gdy kilka lat temu przedmiotem obrotu było przede wszystkim malarstwo dawne, które według szacunków DESA Unicum stanowiło 80 proc. wolumenu, dziś wynosi jedynie ok. 20 proc. Zmiana ta dokonała się na rzecz sztuki powojennej i najnowszej. Jesteśmy świadkami całkowitego otwarcia się rynku aukcyjnego na sztukę współczesną – jeszcze 20 lat temu niemal całkowicie ignorowaną. Zaczyna ona dominować ilościowo i z czasem ta dysproporcja zwiększy się jeszcze bardziej drastycznie. Młodsze prace to wszak znacznie bardziej przystępne ceny, wysoka szansa szybki wzrost wartości i stylistyka, która lepiej zaspokaja potrzeby estetyczne nowej fali kolekcjonerów. Jednak mimo słabnącej oferty dawnych obiektów, wybitne dzieła klasy muzealnej zawsze znajdują swoich nabywców. – Mało tego – osiągają spektakularne sukcesy na licytacjach – mówi Roman Kaczkowski, doradca klienta z DESA Unicum. – Przykładem może być aukcja sztuki dawnej z początku grudnia – Na licytację wystawionych zostało kilkanaście płócien, które pojawiają się na rynku raz na kilkadziesiąt lat. Wśród nich znalazł się Portret dziewczyny z Marsylii Mojżesza Kisslinga, którego cena z 380 000 zł poszybowała do 920 000 zł. Płótno Józefa Chełmońskiego sprzedane zostało za 1 200 000 zł, więc i w tym przypadku mieliśmy do czynienia z niesamowitą gratką kolekcjonerską. Obrót całej aukcji wyniósł prawie 7 300 000 zł! Poziom popytu nie spada, a kolekcjonerzy gotowi są płacić zawrotne sumy za wyjątkowe obiekty. Poszukiwane są te najrzadsze i najcenniejsze, między innymi również z tego powodu zmniejszył się wolumen sprzedaży. Liczy się proweniencja, czyli pochodzenie pracy i jej historia.

WITKACY – PORTRET JANUSZA DE BEAURAIN „CHŁOPCZYKI MAJĄ WOLNE”. PORTRET TYP C. (FRAGM.), ZAREZERWOWANY DLA PRZYJACIÓŁ. DOM AUKCYJNY ARTISSIMA – I AUKCJA DZIEŁ SZTUKI 17. GRUDNIA/FOT.: DA ARTISSIMA

– Takich przedmiotów jest szczególnie mało. Sztuka międzywojenna jest bardzo poszukiwana. Nic w tym dziwnego: niewiele się zachowało, to obiektywnie najcenniejsze polska twórczość – przyznaje Adam Chełstowski, właściciel domu aukcyjnego Artissima.

Zmiana pokoleniowa

Polską sztukę dawną kupują jej wierni kolekcjonerzy, którzy interesują się rynkiem od jego początków w latach 90. Na jej aukcje rzadko trafia ktoś z przypadku. Tworzą oni spójne, konsekwentne zbiory o wysokiej wartości merytorycznej. Nabywcy to klienci o tradycyjnych gustach, często zorientowani na bardzo ściśle określony obszar poszukiwań. Kolejne zakupy dyktowane są w ich wypadku nie pobudkami inwestycyjnymi, a żywą pasją kolekcjonerską. Popularność dawnej sztuki wśród starszych uczestników rynku nie wyklucza oczywiście całkowicie zainteresowania i młodszych kolekcjonerów. – Ci skupiają się na nieco nowocześniejszych obszarach sztuki, od międzywojennych ugrupowań artystycznych, twórczości będącej praźródłem wielu powojennych nurtów. Bardzo mnie cieszy, że oprócz potrzeby dekoracji, rośnie determinacja młodszego pokolenia, aby poszerzać swoją wiedzę w zakresie okresu, dziedziny, czy szkoły artystycznej, którymi się interesują – zauważa Chełstowski. Jedną z przyczyn odwrócenia proporcji na rynku jest właśnie zmiana pokoleniowa do jakiej doszło wśród jego uczestników. Nowi kolekcjonerzy mają zdecydowanie odmien-

ne upodobania i preferencje estetyczne, niż ci aktywni jeszcze 10 – 15 lat temu. Dodatkowo, także w znanych i dobrze eksponowanych polskich kolekcjach tworzonych od lat 90. także doszło do zmiany ciężaru i coraz większym zainteresowaniem cieszą się tu nawet nie tyle artyści powojenni, co najbardziej aktualni twórcy. – Nie bez znaczenia pozostaje fakt rosnącej świadomości – wyedukowania w zakresie sztuki współczesnej – podkreśla Roman Kaczkowski. – Zainteresowanie twórczością współczesną dosłownie „wybuchło” w ciągu ostatnich kilku lat. To także wynik obserwowania trendów światowych i działań marszandów, świadomych niedoszacowania nowoczesnej sztuki i jej większej dostępności. To również moda – dodaje Adam Chełstowski.

Prym sztuki współczesnej

Rynek sztuki powojennej cechuje się odmienną dynamiką względem rynku sztuki dawnej, to obszar bardzo młody, rozwijający się szybko i skokowo. – Wolumen wzrostu obrotów z roku na rok wykazuje dwucyfrowy wzrost. Rynek sztuki dawnej to obszar w dużym stopniu już ukształtowany – mówi Roman Kaczkowski. Jak wyglądają przyrosty? Wyniki aukcji sztuki współczesnej najlepiej świadczą o tempie zmian, wzrostach podaży i zainteresowania: w 2012 roku DESA zarejestrowała obrót sztuką współczesną na poziomie 5 255 040 zł, rok później wartość ta wyniosła już 9 395 615 zł, a 2014 rok zamknął się wynikiem ponad 19 milionów

złotych. To zmiany odpowiednio o ok. 79 proc. i 106 proc. Szybkie wzrosty tego segmentu mówią też o potencjale skoków wartości dzieł, które go reprezentują. – Sztuka współczesna z impetem dominuje rynek kolekcjonerski i spektakularnie nabiera wartości. Dawna daje poczucie bezpieczeństwa, bo nie tanieje, ale nowa to zastrzyk emocji – porównuje Marta Rydzyńska. Twórczość przedwojenna wiąże się zazwyczaj z wysokim kosztem zakupu, ale faktycznie mając „w portfelu” nazwiska klasyków przełomu XIX i XX wieku możemy liczyć, że raczej nie dotkną nas spadki wartości ich prac. – Stopa zwrotu będzie w ich wypadku nieco niższa względem sztuki współczesnej, ale za to nie mają sobie równych, jeśli myślimy o długoterminowej inwestycji – radzi Roman Kaczkowski. – Trzeba też mieć świadomość, że szkic węglem Leona Wyczółkowskiego kosztuje tyle samo co obraz olejny absolwenta akademii. – dodaje Marta Rydzyńska. – O różnicy w percepcji tych dwóch okresów niech świadczy choćby fakt, że nikt nie wyrzuci obrazu Matejki, gdy przestanie pasować do wnętrza. Obrazy młodszych twórców nie raz już wyciągane były ze śmietnika – śmieje się. Miłośnicy tradycyjnej polskiej twórczości nie kierują się chęcią szybkiego zysku – raczej świadomym podziałem prywatnego kapitału, a przede wszystkim wartościami kolekcjonerskimi, nazywanymi niekiedy dywidendą emocjonalną. – Jest jeszcze jedno ciekawe zjawisko związane z dojrzałym kolekcjonowaniem

sztuki dawnej – dodaje Rydzyńska. – Obrazy te z racji swojej klasy bardzo często trafiają do muzeów jako depozyt stały, dostępny szerokiej publiczności. Poddawane są konserwacji, kataloguje je się. Słowem: ratuje kawałek narodowej kultury. A jakie są widoki na przyszłość sztuki zaprzeszłej? Kiedy nastąpi nasycenie współczesną i wzrośnie cena klasyków tego okresu, prawdopodobnie pod młotkami domów aukcyjnych ponownie pojawią się cenne stare obiekty. Trudno jednak mówić o spektakularnych wzrostach jej popularności, zwłaszcza w przypadku najdawniejszych prac dostępnych na polskim rynku. – Mogę zaryzykować dwa stwierdzenia. Percepcja dawnych mistrzów (powiedzmy sprzed przełomu impresjonistycznego) wymaga coraz większego wysiłku w odczytaniu i wyjaśnieniu kontekstu historycznego, a na to w natłoku krótkich informacji poświęcamy mniej czasu. Więc myślę, że nie stanie się w najbliższym czasie popularna. Ale już szeroko rozumiane awangardy międzywojenne należą do grupy bardzo ciekawych zjawisk przenikania się i dialogu z najciekawszymi nurtami sztuki światowej. Myślę więc, że w najbliższych latach to właśnie one będą budziły rosnące zaciekawienie i zainteresowanie kolekcjonerów – prognozuje Adam Chełstowski.

Iwona Ż elazna Iwona Żelazna


14

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

W C Z A S I E WOL N Y M

SZUKAJĄC WINNEGO ODCHYLEŃ OD NORMY, WZROK KIEROWAĆ TRZEBA NA PAŃSTWO 20 lat temu powstało Towarzystwo Ekonomistów Polskich – TEP. Jego twórcy przypominają, że zaczęli działać w oporze wobec fali krytyki transformacji po 1989 r. nieustannie podsycanej przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne – PTE. Rocznicowa konferencja TEP musiała być więc poświęcona kapitalizmowi. Mowa była o faktach, punktowane były iluzje, którymi zadręcza się skołowanych ludzi. Konferencja była naukowa, relacja będzie publicystyczna. Członkowie TEP, autorzy głównych wystąpień, paneliści i słuchacze mówili kapitalizmowi gromkie tak, a socjalizmowi – nie! Profesor Julian Aulaytner przytoczył na tę okoliczność leciwy już, ale ciągle aktualny dowcip o tym, że socjalizm to ustrój przejściowy między kapitalizmem, a komunizmem kiedy są jeszcze pieniądze, a nie ma już towarów. Dość frywolny początek sprawozdania to ukłon wobec prof. Leszka Balcerowicza, który zauważa, że niezliczone fantasmagorie przewijające się w powszechnej dziś (niestety) krytyce kapitalizmu odnoszą rany lub wręcz giną pod ostrzałem celnej, acz rozumnej satyry. Generalnie, treści, ton i wydźwięk były jednak bardzo poważne, a postawa w obronie kapitalizmu – waleczna. Nie ma kapitalizmu bez rynku, ale nie ma też kapitalizmu bez wolności. Przez trzy stulecia, od prapoczątków, kapitalizm ulegał przemianom. Zdarzały się deformacje, ale częściej dokonywał się jego rozwój w dobrym i bardzo dobrym kierunku. Rynek jest dziś często przedstawiany jako demon. Niestety, ten propagandowy przekaz trafia nawet do ludzi wykształconych i na co dzień rozsądnych, którzy nie dostrzegają jednak, że o ile spełnione zostaną pewne warunki, to żadna osoba lub grupa osób nie jest w stanie kontrolować rynku. Prof. Witold Kwaśnicki z Uniwersytetu Wrocławskiego zaznaczył, że przez całą historię ludzkość była biedna i zaczęła się bogacić dopiero po wybuchu rewolucji przemysłowej i pochodzie kapitalizmu w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej. Od pewnego czasu następuje zmniejszanie nierówności między mieszkańcami różnych regionów świata. Odbywa się zatem proces konwergencji w kierunku dobrobytu, przy czym obejmuje on te kraje, które cieszą się mechanizmem rynkowym. Najłatwiej zaobserwować to można na przykładzie RFN i NRD przed zjednoczeniem Niemiec, zniszczonej 60 lat temu do szczętu, dziś kwitnącej Korei Południowej i reżimu północnokoreańskiego, czy Kuby przed i po Castro. Leszek Balcerowicz dodał, że największe i najtragiczniejsze dla ludzi kryzysu gospodarcze zdarzały się w Chinach Mao Tse-tunga, ZSRR za Stalina, czy w Polsce epoki PRL. Profesor Uniwersytetu SWPS Andrzej Kondratowicz przypomniał, że ideologią, ale także estetyką kapitalizmu jest wolność jednostek. Cechy wolności to zwłaszcza nieskrępowane współdziałanie ludzi, a także korzystanie z wiedzy. Koszt pozyskania wiedzy spadł dziś do poziomu kiedyś niewyobrażalnego, chyba że jest ograniczany z powodów np. politycznych. Dobrze tę zależność oddaje powiedzenie o kimś kto przebywał w Chinach, lecz po pełną wiedzę musiał udać się do Hongkongu (If you are in China, go to Hong Kong and google it). Wolność jest kluczowa dla kapitalizmu, bo zapewnia mu efektywność ekonomicz-

FOT.: THINKSTOCK

ną. Mechanizm współzależności powodzenia w kapitalizmie od wolności jest wielowymiarowy. Wynika np. z dwóch tendencji. Z jednej strony, całkowita, kumulowana systematycznie wiedza ludzkości dąży do nieskończoności (wiemy jako ludzkość stale coraz więcej), a proces jej gromadzenia odbywa się szybciej w społeczeństwie wolnym niż w niewolnym. Z drugiej strony, możliwość kumulowania wiedzy przez pojedynczą jednostkę dąży do zera (możliwości poznawcze pojedynczego człowieka są ograniczone, a na starość maleją, aż do zaniku). Ten z kolei proces sprawia, że rośnie rola współdziałania, którego warunkiem jest wolność, w tym gospodarcza, nierozerwalnie związana właśnie z kapitalizmem. Prof. Jan Winiecki, członek RPP, nawiązał do ministra policji Józefa Fouché, który w razie braku wyraźnej przyczyny czegoś radził „cherchez la femme”, czyli szukać kobiety, która musi za tym stać. Postawił tezę, że w przypadku aberracji zdarzających się w kapitalizmie należałoby odwołać się do parafrazy brzmiącej „cherchez l’etat”. Jego zdaniem, „w dziewięciu przypadkach na dziesięć, jeśli gospodarka zachowuje się aberracyjnie, u źródeł tej aberracji tkwi taka, czy inna polityka interwencji, a nie niedoskonałość rynku”. Szukając winnego chorych odchyleń od normy, wzrok kierować trzeba zatem na państwo. Podał przykład azjatyckiego kryzysu finansowego w końcówce ubiegłego stulecia. W Korei Płd. wybuchł on wskutek bardzo silnych preferencji państwa w odniesieniu do rozwoju wybranych dziedzin przemysłu. Preferencje przybrały postać państwowych gwarancji kredytowych, które sprawiły, że banki wyzwolone od ryzyka zaczęły na potęgę pożyczać pieniądze biznesowi, pozyskując środki na ten cel na światowym rynku finansowym. W pewnym momencie, kiedy wartość kredytów udzielonych np. Daewoo była wyższa 10 razy od aktywów (prawdopodobnie chodzi o kapitały – red. PB) tego koncernu, banki zagraniczne uznały, że ryzyko jest zbyt duże, odcięły bankom koreańskim dalsze finansowanie i bania nadmuchana przez państwo pękła. Na zasadzie reakcji łańcuchowej nie tylko zresztą w Korei.

Z badania przedstawionego przez prof. Elżbietę Adamowicz z SGH wynika, że po rozpadzie w 1991 r. tzw. obozu, większość państw Europy Środkowej i tworzących przedtem ZSRR, a także stowarzyszonych z RWPG rozwijała się szybciej niż wynosiła średnia dla OECD. Najlepiej w redukowaniu różnicy wysokości PKB per capita radziła sobie Polska, gdzie generalnie nie próbowano zastępować kapitalizmu namiastkami, czy „wariacjami na temat”. Potwierdza się ponadto istnienie korelacji między pomniejszaniem luki rozwojowej w relacji do ścisłej czołówki świata, a otwarciem gospodarki (eksport-import). Polska jest, obok Czech, w grupie z najlepszymi wynikami w tym zakresie. W rozwoju kapitału ludzkiego (badania PISA) nasz kraj wspina się jak wytrawny himalaista. Nie jest natomiast dobrze w kwestii rachunku obrotów bieżących. W ogólnym rozrachunku jesteśmy jednak bezwzględnie w grupie państw wygranych dzięki transformacji. Widoczne skutki to dołączenie do grupy państw o średnim dochodzie, co udało się daleko nie wszystkim. W ocenia Jana Winieckiego, istotna dla wzrostu jest skala wydatków socjalnych państwa. Duży ich udział powoduje osłabienie tempa rozwoju, czego przykładem są dziś Finlandia i Włochy. Na etapie industrializacji wolność nie jest tak istotna jak później, podczas przechodzenia z gospodarki dóbr do gospodarki usług, gdy kluczem powodzenia są sprawnie działające instytucje, w tym instytucje wolności obywatelskich i politycznych. Dzisiejsze gorące spory przeradzają się w bezmyślną krytykę kapitalizmu na zasadzie, że trzeba potępiać zimę bo jest przecież zimno. Mają one obfite źródła ontologiczne, tj. wywodzą się z podejścia do kwestii bytu ludzi. W ekonomii podstawowa dziś kwestia ontologiczna sprowadza się do preferencji dla długiego życia ponad życie w dostatku. Sprzeczność tych dwóch celów ma wiele wymiarów: gdy chce się żyć długo, warto m.in. pamiętać o środkach koniecznych na długi (statystycznie) czas po zakończeniu aktywności zawodowej. Przy danych możliwościach wytwórczych, ludzkość żyjąca krócej miałaby się

lepiej i żyła przez to bogaciej. Gdy niemal 150 lat temu Bismarck wprowadzał swój system zabezpieczenia na starość, przeciętna oczekiwana długość życia wynosiła w Niemczech 45 lat, a świadczenia emerytalne przysługiwały ubezpieczonym po ukończeniu 70 lat. Amerykański ekonomista Lester Thurow oszacował prawie 20 lat temu, że gdyby relacje uzależniające świadczenia bismarckowskie zastosować współcześnie, to wiek przejścia na emeryturę wynosić musiałby 95 lat. Po dwóch dekadach od tych szacunków, byłby zapewne jeszcze bliżej setki. Wg dzisiejszych standardów, w 1890 r. aż 90 proc. Amerykanów żyło w ubóstwie. Obecnie oficjalny wskaźnik wynosi 14,5 proc., ale nie ujmuje ważnych transferów niegotówkowych, więc rzeczywisty jest istotnie mniejszy. Wynik upowszechnienia zamożności dzięki kapitalizmowi jest tym bardziej imponujący, że nie wymyślono systemu, który dawałby każdemu według potrzeb, choć były po temu bardzo zaawansowane przymiarki. Próby zastąpienia kapitalizmu socjalizmem – ustrojem pełnej szczęśliwości wskutek działań państwa utożsamianego w tym wypadku przez omnipotentnych jakoby mędrców z Biura Politycznego Powszechnego Zadowolenia, Dostatku i Równości zakończyły się krachem okupionym nieszczęściem miliarda ludzi z Chin, ZSRR i Europy po wschodniej stronie Łaby. Dziś hydra ta ponownie omotuje ludzi ślepych np. na katastrofę jaką pod rządami durniów przeżywa Wenezuela. Wśród niezliczonych plag spadających na Wenezuelę wskutek działań łotrów odwołujących się do socjalizmu jest ograbienie ludzi zarabiających w miejscowym pieniądzu. Za jednego dolara kupionego tam na czarnym rynku kupić można ponad 500 galonów, czyli ok. 2 000 litrów, benzyny. Leszek Balcerowicz sądzi, że tak silny obecnie wpływ obalonych już dawno temu tez o „krachu” kapitalizmu i „zbawiennej” roli państwa w gospodarce oznacza, że jest to mniej problem natury intelektualnej, a związany jest bardziej z propagandą i komunikacją. Nieustan-

nie dziwi go (i bardzo wielu innych) szerokie przekonanie, że ludzie w przedsiębiorstwach i instytucjach państwowych nabierać mieliby cech nadludzi o zdolnościach herkulesowych, niedościgłych dla „outsiderów” z sektora prywatnego. Jego zdaniem, ponieważ były i będą istniały grupy o zapatrywaniach etatystycznych, to problem sprowadza się do proporcji. Gdy grupy o ciągotach kolektywistycznych przeważają w społeczeństwie i państwie, trzeba pożegnać się z happy endem, a witać się trzeba ze stagnacją, co nie jest jeszcze najgorsze, bo po niej w drzwiach pojawia się kryzys. Wskazał, że nieudane transformacje gospodarcze nie należą do wyjątków. Przykładem są Węgry, Turcja, Argentyna. Trzy składowe niepowodzenia transformacji to 1) uzdolniony demagog, 2) potencjalna klientela, która przekształca się w sektę (tak powstał peronizm) i 3) coś, co dodaje dodatkowej dynamiki. Na Węgrzech tym dodatkowym napędem stały się taśmy z nagraniem socjaldemokratycznego premiera Gyurcsany’ego. W 2006 r., w miesiąc po wygranych ponownie wyborach powiedział on na zamkniętym spotkaniu z posłami swojej partii, że trzeba było przeprowadzać niepopularne reformy, a zamiast tego „kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem” (że jest i będzie dobrze, bo przecież partia i państwo wzięły, co trzeba w swoje zgrabne ręce). Ponieważ prawda sama się nie obroni, to niezwykle istotne (dla porażki lub klęski rozumu) jest przechwycenie możliwości przekazywania opinii nt. źródeł kryzysu. W Argentynie zwyciężyła (nieprawdziwa) opinia, że przyczyną trudności i kryzysu były wcześniejsze reformy rynkowe. Dziś Argentyńczycy spożywają zatrute owoce tej bałamutnej „diagnozy”. Wypada wierzyć w rozsądek i pragmatyzm Polaków, którzy odmówią przejścia na argentyńsk, węgierską, czy inną niestrawną dietę.

Jan Cipiur Jan Cipiur


15

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

A RT Y K U Ł PROMOC Y JN Y

KLASA BIZNES AIR FRANCE W NOWEJ ODSŁONIE Trwa wymiana foteli Klasy Biznes w samolotach Air France. Ponad 2100 superwygodnych, w pełni rozkładanych foteli do poziomu płaskiego łóżka jest aktualnie instalowanych w 44 samolotach Boeing 777, które stanowią trzon długodystansowej floty Air France. W oparciu o badania przeprowadzone wśród klientów, Air France zrewolucjonizował Klasę Biznes według koncepcji 3 x P: Pełnia poziomu, Pełnia prywatności i Pełnia swobody. Przede wszystkim wprowadzono zupełnie nowe fotele, które rozkładają się do poziomu idealnie płaskiego lóżka. Fotele dostosowują się w zależności od potrzeb każdego pasażera – od pozycji siedzącej po leżącą – w automatyczny sposób, za pomocą jednego przycisku.

Podróż jak marzenie

Specyficzny kształt nowego fotela zapewnia strefę prywatności pasażera, tworząc dyskretne miejsce do odpoczynku lub pracy. Niczym kokon zapewniają idealny komfort w trakcie podróżowania poprzez strefy czasowe. Jednocześnie specjalna, sztywna obudowa fotela sprawia, że jego rozłożenie nie narusza przestrzeni współpasażerów siedzących z tyłu – każdy z nich ma zapewnione poczucie prywatności. Dodatkowo siedzące obok siebie osoby mają do dyspozycji ruchomą przegrodę pomiędzy fotelami, która pomaga odizolować się od współpasażera, a opuszczona zapewnia bliskość pasażerom podróżującym razem. Badania potwierdziły, że prywatność, to drugie, po idealnie płaskim łóżku, życzenie klientów biznesowych Air France. Trzecim istotnym elementem pożądanym przez klientów jest Pełnia swobody w poruszaniu się po pokładzie. Aby temu sprostać wycofano środkowy fotel w rzędzie i tak przearanżowano rozmieszczenie foteli, aby każdy pasażer miał wygodny dostęp do przejścia i mógł się swobodnie poruszać podczas lotu.

Przestrzeń oswojona

W ramach rewolucji w kabinie biznes pojawiło się również dużo dodatkowych udogodnień. Znacznie większy niż poprzednio, rozkładany stolik – swobodnie mieszczący posiłek lub laptopa. Nowością jest osobisty, podświetlany schowek na podręczne drobiazgi: słuchawki, okulary, telefon itp. Każdy element wyposażenia fotela został tak zaprojektowany, aby jak najlepiej zorganizować cenną przestrzeń wokół pasażera, która ma być wygodna i funkcjonalna. Projektanci zadbali również o nowoczesne rozwiązania w zakresie oświetlenia – światła sufitowe w kabinie, lampka punktowa do czytania i oświetlenie strefowe podkreślają funkcjonalność i elegancję nowych kabin biznesowych Air France.

Rozrywka i technologia

Dzięki najnowszym udogodnieniom podróżny natychmiast przejmuje kontrolę nad swoim miejscem. W pełni intuicyjny fotel sterowany jest za pomocą systemu przycisków, które umożliwiają łatwe ustawienie w żądanej pozycji. Do dyspozycji jest gniazdko elektryczne oraz port USB umożliwiający ładowanie sprzętu podczas lotu. W kabinie Klasy Biznes pasażerowie korzystają z panoramicznych 16-calowych ekranów HD z dotykowym systemem nawigacji. Dla większej wygody, jest też dotykowy ręczny zestaw komunikacyjny w kształcie smartfona, który umożliwia wybór programów na odległość. Pozwala też na prowadzenie rozmów telefonicznych oraz umożliwia jednoczesne wyświetlanie dodatkowych informacji (np. parametrów lotu) bez przerywania emisji filmu

na ekranie głównym. Zestaw uzupełniają najnowszej generacji słuchawki z funkcją redukcji szumów. Bogata oferta pokładowa podczas lotów Air France obejmuje ponad 1000 godzin rozrywki na żądanie – kinowe hity filmowe, kino z różnych części świata, gry, muzykę, programy telewizyjne, kursy językowe, ofertę dla dzieci i inne. Co miesiąc Air France uzupełnia swoją ofertę o ponad 100 godzin nowych programów.

Francuska sztuka stołu i dawny szyk

Dopełnieniem przyjemnego lotu są wyborne posiłki serwowane na lnianych obrusach, niczym w eleganckiej restauracji. Menu jest przygotowywane przez cenionych francuskich kucharzy (obecnie François Adamski – nagrodzony 2 gwiazdkami Michelin), a wyszukane produkty i elegancka zastawa stołowa projektu Jean’a Marie Massaud’a dopełniają całości wrażeń. Air France częstuje swoich gości szampanem i serwuje wyborne roczniki win. Nowe, wzbogacone osobiste zestawy akcesoriów podróżnych zawierają drobne akcesoria i kosmetyki marki Clarins. Kosmetyczki w stylu vintage są miłą pamiątką z podróży, szczególnie, że ich projekt nawiązuje do oryginału rozdawanego na pokładzie legendarnego Concorde.

Nie tylko przelot

Zakup biletu w Klasie Biznes w Polsce na lot międzykontynentalny Air France uprawnia do przystąpienia do Klubu VIP i otrzymania Złotej Karty w programie Flying Blue. Poza kartą, członkowie klubu korzystają z limuzyny na lotnisko lub bezpłatnego noclegu hotelowego przed wylotem. Aktualnie Klasą Biznes w „nowym wydaniu” można podróżować z Paryża do No-

wego Jorku, Dubaju, Sao Paulo, Szanghaju, Singapuru, Tokio, Buenos Aires, Osaki, Bostonu i na innych popularnych trasach międzykontynentalnych. Wirtualną podróż w kabinie klasy biznes można odbyć w dowolnym momencie na: http://best.airfrance.com/business


16

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

LIF EST Y LE/ T R AV EL

SZKOLENIA WE FRANCJI DLA MISTRZÓW TEGOROCZNEGO WINE & FOOD NOBLE NIGHT Zwycięzcom VIII edycji Wine & Food Noble Night listopad upłynął pod znakiem nowych inspiracji. A to za sprawą nagród w postaci zagranicznych warsztatów kulinarnych. O wrażeniach z praktyk we Francji opowiadają Paweł Chomentowski, szef kuchni Bulaja i Maciej Majewski – szef Le Victoria Brasserie Moderne. Przypomnijmy – Żółty Przewodnik Gault&Millau wyróżnił warszawską restaurację Le Victoria Brasserie Moderne i podarował jej tygodniowy staż w Restaurant Le Cinq of Four Seasons George V Hotel (chef Christian Le Squer, 5 czapek Gault&Millau i 2 gwiazdki Michelin). Szef kuchni Michał Majewski wziął ponadto udział w gali premierowej Gault&Millau w Paryżu. Ci, którzy zajęli pierwsze miejsca w głosowaniu publiczności, otrzymali możliwość uczestniczenia w szkoleniu w Ecole de Cuisine Alain Ducasse w Paryżu, ufundowanym przez Żywiec Zdrój. W kategorii „Przystawka” także największe uznanie zdobył Maciej Majewski; w kategorii „Danie główne” bezkonkurencyjna okazała się propozycja dwóch szefów kuchni restauracji Bulaj z Sopotu. Odwiedziny w renomowanych kuchniach dają ciekawy ogląd na to, w którą stronę rozwija się gastronomia na świecie – mówi jeden z nich – Paweł Chomentowski. Dla każdego, kto pracuje w tym zawodzie niezwykle ważne jest, na jakich produktach pracują liderzy, co jest modne, jakie są trendy. Dobrze jest od czasu do czasu zweryfikować swoje umiejętności. Warsztaty w szkole Alaina Ducasse’a to baza kuchni francuskiej, a jego pierwszy dzień poświęcony został samym deserom. Zaczęły się od wprowadzenia teoretycz-

nego, opisu produktów, technik, sekretów mistrzów i kulinarnych tricków. Pierwsze na warsztat trafiły baba duszona w syropie cukrowym, tarta czekoladowa, makaroniki waniliowe z marakują, torcik cytrusowo-pistacjowy i ptysie. – Na początku szkolenia wydawało mi się, że nie są to skomplikowane receptury, a jednak dowiedziałem się o paru małych, lecz istotnych błędach, które popełniałem do tej pory – przyznaje Chomentowski. Drugi dzień zdominowały z kolei owoce morza: homar, krewetki, kalmary, ośmiornice, vongole i piotrosz. A ostatniego dnia doskonalono potrawy mięsne: górkę cielęcą, kaczkę, królika, sosy i dodatki. – Najbardziej inspirujące były trzy kolacje w gwiazdkowych restauracjach Benoit, restauracji Rech Alaiana Ducassa oraz Sur Mesure, także cenionego Thierrego Marxa – kwituje szef kuchni Bulaja. Szkolenie w restauracji Le Cinq to jednocześnie możliwość skosztowania wszystkich potraw z tamtejszej karty.

– To dla mnie niesamowite doświadczenie – opowiada Maciej Majewski. Oprócz degustacji dań, miałem również okazję wziąć czynny udział w ich przygotowaniu. Wśród najciekawszych propozycji, w mojej ocenie, znalazły się zapiekane cebule w stylu Parisienne i kuropatwa a la Royale. Cenne okazuje się podpatrywanie pracy najlepszych: nie tylko samego szefa kuchni, ale działania całego, doskonale skomponowanego i zdyscyplinowanego zespołu, w którym każdy dba o najmniejszy szczegół codziennej pracy. Przyjemność takiego szkolenia daje też dbałość gospodarzy o pierwszorzędne produkty, jak choćby wspomniane już owoce morza. – Ich dostępność w naszym kraju cały czas jest nie lada wyzwaniem – przyznaje Majewski. – Sedno szkoleń tkwi jednak w sztuczkach. Kilka dobrych inspiracji i tricków to nieoceniona pomoc w tworzeniu dań – zdradza.

TRZY NAJSŁYNNIEJSZE TURNIEJE GOLFOWE NA ŚWIECIE W sezonie golfowym na świecie rozgrywanych jest ponad sto liczących się turniejów zawodowych. Istnieją w ramach różnych „lig golfowych”, zwanych tourami – PGA Tour, European Tour, Asian Tour, itd. Wśród nich trzy są legendarne, przyciągają najwięcej widzów oraz posiadają największą pulę nagród.

FOT.: THINKSTOCK

To Masters (rozgrywany w kwietniu zawsze na tym samym polu – Augusta National w USA w stanie Georgia), US Open (rozgrywany co roku na innym polu w USA, w czerwcu) i British Open (rozgrywany co roku na jednym z 10 określonych pól w Anglii i Szkocji). Turnieje te należą do czwórki turniejów tzw. Majors, czyli najważniejszych golfowych konkurencji na świecie. Czwartym Majors jest tzw. PGA Championship, rozgrywany w USA w sierpniu, ale ze wszystkich czterech jest on najmniej prestiżowy. Cała czwórka to tzw. Wielki Szlem światowego golfa. Z trzech wymienionych legendarnych turniejów każdy ma swoją specyfikę i swoją legendę.

Masters to turniej, do którego można się zakwalifikować tylko będąc bardzo wysoko w światowym rankingu golfa lub wygrywając któryś ze znaczących turniejów golfowych. Jest w związku z tym najbardziej elitarny. Rozgrywany jest od 1934 roku i wszyscy jego zwycięzcy w latach poprzednich mają dożywotnie prawo gry w jego kolejnych edycjach. Nagrodą za zwycięstwo (oprócz nagrody pieniężnej w wysokości ok. 1,5 mln USD) jest słynna Zielona Marynarka. US Open to z kolei najtrudniejszy turniej na świecie. Odbywa się od 1895 r. Pola, na których jest rozgrywany, są specjalnie przygotowywane pod kątem skomplikowania. Okolice dołka, do którego trzeba wbić piłkę są ekstremalnie szybkie i pofałdowane, a wzdłuż drogi do dołka jest mnóstwo przeszkód (drzewa, woda, krzaki). Zwycięzcą US Open zostaje czasem gracz, który zagrał tylko na par pola, co pokazuje jak trudny jest to turniej. Do US Open może zakwalifikować się każdy gracz, nawet amator, który gra na bardzo wysokim poziomie. Musi oczywiście zagrać w serii turniejów kwalifikacyjnych. Zwycięzca z roku 2015 otrzymał nagrodę w wysokości 1,8 mln USD. Wreszcie British Open (zwany popularnie The Open) – najstarszy z turniejów Majors (rozgrywany od 1860 roku). Jest uważany za najbardziej prestiżowy z tego względu, że odbywa się w ojczyźnie golfa, na tradycyjnych polach nad brzegami

Krzysztof Czupryna – jest znanym w Polsce instruktorem golfa. Z wykształcenia jest psychologiem. Ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim. Jest autorem kilku książek, w tym „Skuteczna gra w golfa. Technika. Strategia. Nauczanie. Trening.”, będącą oficjalnym podręcznikiem Polskiego Związku Golfa. Jest twórcą serwisu www.target54.eu oferującego szkolenia golfowe oraz nagrywa filmy instruktażowe dla golfistów dostępne na www.zwiazekgolfistow.pl

morza o bardzo twardej nawierzchni. Na ogół brak na nich przeszkód wodnych, natomiast ogromnym utrudnieniem są krzaki, wiatr i ukształtowanie terenu. Podobnie jak przy US Open, do British Open może zakwalifikować się każdy golfista, nawet amator, który przejdzie cykl turniejów kwalifikacyjnych. Zwycięzca The Open otrzymuje puchar (tzw. Claret Jug) oraz nagrodę pieniężną w wysokości około 1 mln funtów. W golfowym świecie każdy gracz, który wygrał jeden z tych trzech turniejów przechodzi do legendy i jest uznawany za prawdziwego mistrza.

Krz ysztof Czupryna Krzysztof Czupryna


17

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

LIF EST Y LE

WISIENKA NA TORCIE W ŚWIECIE MODY Rozdanie tegorocznych nagród British Fashion Awards komentuje jeden z czołowych polskich projektantów – Dawid Woliński.

British Fashion Awards – kilka faktów Przyznawane przez: British Fashion Council od 1989 r. Tegoroczna gala rozdania: 23 listopada, London Colosseum (Opera Narodowa)

Co najbardziej przyciąga publiczność na British Fashion Awards? To chyba głównie rzadko spotykana gdziekolwiek indziej obecność gwiazd. W zasadzie nie było tylko Angeliny Jolie. W tym roku pojawiły się wszystkie najważniejsze postaci świata mody lub pośrednio z nim związani, w tym Anna Wintour, Victoria i David Beckham czy Karl Lagerfeld – słowem cała, najbardziej kremowa, śmietanka towarzyska. Brytyjska branża fashion zawsze kojarzyła się z czymś wyszukanym, wytyczała trendy, nadawała kierunek rozwoju – stąd oczy wszystkich zainteresowanych zwracają się w dniu rozdania właśnie na scenę gali BFA.

45 nominowanych i 17 zwycięzców 800 głosujących przedstawicieli świata mody Publiczność na gali: 2130 osób Lista tegorocznych zwycięzców: www.britishfashionawards.com /2015-Winners

Jak wygląda impreza? Superprofesjonalnie, jeszcze zanim się zacznie. Jest dopracowana i świetnie zorganizowana od samego przejścia po czerwonym dywanie i poczęstunku koktajlem. Najpierw przychodzą najważniejsi goście, w drugiej kolejności pozostała publiczność. Wszystko co roku odbywa się w imponującym Londyńskim Koloseum z charakterystycznym teatralnym układem wnętrza z lożami i balkonami. Specyfika sali także buduje spektakularność imprezy. Zewsząd świetnie widać scenę, choć najbliższe jej miejsca zarezerwowane są oczywiście dla gwiazd.

LONDON COLOSSEUM PODCZAS GALI ROZDANIA NAGRÓD

Na samą galę można zakupić bilet w całkiem rozsądnej cenie. A co daje „wyższy pakiet”? Ten jest już wydatkiem innego kalibru i jak można się domyślać, zaproszeń jest nieporównanie mniej, więc też trudniej jest je zdobyć. Upoważniają one do udziału w afterparty – wydarzenia absolutnie wyjątkowego i zaskakująco kameralnego. Co w tym wypadku oznacza kameralność? Wydawało mi się, że jest tam nie więcej niż 150 osób. A poza tym na miejscu odnosi się wrażenie prywatności, nieformalnej i niezobowiązującej atmosfery. To była dla mnie duża, ale oczywiście bardzo miła niespodzianka. Przebieg wydarzenia dodatkowo rozluźniają kontaktowi prowadzący, sypiący dowcipami. Nie od razu, ale po wywiadach na gali, pojawiają się tu także wspomniane już gwiazdy. Przy odrobinie odwagi można porozmawiać z nimi bezpośrednio. Udział w tym koktajlu polecam nawet bardziej niż w oficjalnej gali – atmosfera i możliwość kontaktu z najważniejszymi postaciami świata mody są nieocenione. O jakich innych nagrodach marzą kreatorzy mody? Każda nagroda, gdzie docenia się pracę projektanta jest przyjemna i stanowi gest ze strony różnych działających międzynarodowo organizacji. Coraz więcej jest inicjatyw promujących dobry design. British Fashion Awards ma już swoją długoletnią tradycję, stąd też wynika jej prestiż. Ale istnieje także na przykład federacja azjatycka – Asian Couture Federation, w której zresztą jestem zrzeszony. Jej mentorem jest Kenzo Takada. Organizacja ta przyznaje analogiczne nagrody, aczkolwiek BFA to najwyższy poziom prestiżu w Europie – wisienka na torcie w modowym świecie. Jak polska moda plasuje się na tle tego, co obserwuje pan za granicą? Mamy jedyny problem – z inwestorami czyli kimś, kto uwierzy w markę i zechce zrobić z niej szeroko zakrojone przedsięwzięcie. Jeśli chodzi o same kolekcje – nie mamy się czego wstydzić i możemy konkurować na arenie międzynarodowej. To wyłącznie kwestia środków i skali. Proszę spojrzeć na funkcjonowanie dużych firm, jak choćby Gucci: tu pracuje kilkunastu projektantów,

VICTORIA I DAVID BECKHAM NA BRITISH FASHION AWARDS 2014

DAWID WOLIŃSKI Z PAWŁEM WALICKIM, WŁAŚCICIELEM WARSAW CREATIVES NA BFA 2015

z których każdy jest odpowiedzialny za inną sekcję: paski, torebki, akcesoria itd. A jak ocenia pan tegoroczne nagrody? Zasłużone? Trudno byłoby krótko omówić wszystkich 17 wyróżnień. Przypomnijmy, że osobnymi kategoriami są akcesoria, projektant, moda damska, moda męska, marka, nowa marka, kampania reklamowa itd. Pewnym zaskoczeniem dla mnie jest tegoroczna nagroda dla J. W. Anderson. To koncept nie do końca przeze mnie zrozumiały, plasujący się gdzieś pomiędzy Jil Sander a Helmutem Langiem. Podobnie nie wskazałbym kampanii Burberry jako tej najbardziej zachwycającej. Nie zdziwiłem się natomiast wyborem Stelli McCartney na najlepszą markę. Kiedy pojawiła się na gali miałem przeczucie, że zgarnie któreś wyróżnienie. Pomysł

na markę jest naprawdę dobry i spójny: co roku konsekwentnie bardzo romantyczna kampania. To moim zdaniem jeden z ciekawszych pomysłów na modowym rynku, jeśli chodzi o całą filozofię marki. Za kogoś szczególnie trzymał Pan kciuki? Nie miałem faworytów, ale też nie było dla mnie dużych zaskoczeń. To stabilne wyróżnienia, przyznawane często za długoletnią wytrwałą pracę projektantów i domów mody. Są też kategorie dla nowych nazwisk pojawiających się na rynku, ale koncept i strategia takiej wschodzącej marki musi mieć już spójną wizję na przyszłość. To taka moda, która broni się sama – i dobrze, bo te wygrane nie powinny być sensacyjne. Rozmawiała Iwona Żelazna

ANNA WINTOUR I JOHN GALLIANO


18

PRIVATE BANKING  NR XCIX  01/02 2016

MO TO

NOWOCZESNE AUTO JEST PRAWIE JAK SMARTFON Jeszcze kilka lat temu opisując nowe modele producenci chwalili się niesamowitą mocą silnika, bardzo mały spalaniem, albo dopracowanym do perfekcji zawieszeniem. Dziś z motoryzacją w czystej postaci, wygrywa elektronika. Na co zwracamy uwagę kupując nowy samochód? Wiele osób na jego wygląd, sporo na osiągi, czy też na funkcjonalność wnętrza. Coraz większa liczba klientów zaczyna jednak pytań o coś całkiem innego: o aplikacje, o możliwości komputera pokładowego, o funkcjonalności, jakie daje nawigacja. Krótko mówiąc, zakup auta powoli zaczyna przypominać wybór nowego telefonu komórkowego. W sumie, te dwa światy – telefonów i samochodów – ewoluują w zbliżony sposób. Tak jak funkcja rozmowy jest tylko jedną z wielu możliwości smartfonu, tak przemieszanie się z miejsca na miejsce to tylko jedna z funkcjonalności auta. Dlatego w ostatnich latach producenci poświęcają mnóstwo środków na rozwój pokładowych multimediów. W niektórych przypadkach komputery pracujące na pokładzie auta mają lepszą wydajność niż niejeden domowy „pecet“ i możliwości, których nie powstydziłby się domowy „kombajn“ multimedialny podłączony do telewizora. Weźmy choćby system bazujący na słynnym iDrive’ie, który BMW wprowadziło w serii 7 w 2001 roku. Było to pokrętło współpracujące z pokazywanymi na centralnym ekranie menu. Wówczas iDrive wzbudził kontrowersje, bo tak proste czynności jak zmiana stacji radiowej wymagały w nim przestudiowania instrukcji obsługi. Po niemal 15 latach system stosowany przez BMW mocno się zmienił. Na tyle, że obecnie jest on uznawany za jeden z najlepszych. W najbardziej rozbudowanej wersji pokładowe multimedia BMW występują w najnowszej serii 7, pokazanej pod koniec 2015 roku. Dobierając opcje w swoim aucie można mieć m.in. system audio HiFi firmy Harman Kardon lub Bowers & Wilkins, odbiornik telewizji cyfrowej (DVB-T), własny hotspot bazujący na karcie SIM współpracującej z modemem LTE, a nawet swobodny dostęp do internetu i to łącznie z możliwością przeglądania stron przez zwykłą przeglądarkę. BMW pozwala też wykorzystywać liczne aplikacje, np. pokazujące prognozę pogody, ruch na drogach, najciekawsze wiadomości z różnych dziedzin... Najciekawsze są jednak sposoby przekazywania informacji z pokładowych multimediów oraz nowe metody sterowania całym systemem. Obok tradycyjnego ekranu na centralnej konsoli, mamy do dyspozycji kolorowy HUD, czyli wyświetlacz prezentujący na szybie, w linii wzroku kierowcy, m.in. wskazówki z nawigacji, ważne ostrzeżenia oraz aktualną prędkość. A sterowanie? Obok pokrętła pełniącego funkcję dżojstika i kilku przycisków, są też nieźle działający touchpad rozpoznający ręczne pismo (np. przy wpisywaniu docelowego adresu w nawigacji), mikrofon pozwalający przekazywać podstawowe polecenia głosem oraz czujnik, który rozpoznaje kilka prostych gestów. W ten sposób wykonując wskazującym palcem kółka w okolicach ekranu można regulować głośność... Kolejna nowość w serii 7 to ekran dotykowy – i to nie byle jaki, bo dający możliwość sterowania funkcjami podobnie jak w smartfonach: z przesuwaniem wyświetlanych informacji i ich powiększaniem. Trudno sobie wyobrazić inne rozwiązania związane ze sterowaniem pokładową elektroniką w samochodzie. W BMW najwyraźniej o tym nie wiedzieli, bo dorzucają jeszcze jedną możliwość: aplikację na smartfony lub tablety. Zresztą, zamontowany z tyłu tablet z 7-calowym ekranem i zainstalowanym odpo-

WYŚWIETLACZ HUD W BMW 7 – WYRAŹNY I KOLOROWY

wiednim oprogramowaniem umożliwia sterowanie wybranymi funkcjami – np. oświetleniem wnętrza, szybami, zasłonkami na okna etc. Jeśli ktoś lubi gadżety, na pewno będzie zachwycony. Poza tym, można po prostu na nim zagrać lub surfować po internecie. I na tym koniec? Nic z tych rzeczy. W siódemce mamy jeszcze opcję rozbudowanego pilota zastępującego kluczyk. Ma on ekran, zintegrowaną baterię, którą można ładować przez port USB oraz moduł łączności z odbiornikiem w samochodzie. Kluczyk podaje informacje m.in. o zamkniętych (lub otwartych) zamkach i pozwala zaprogramować ogrzewanie lub chłodzenie kabiny. Niedługo będzie on dodatkowo sterować funkcją automatycznego, zdalnie sterowanego parkowania. Dzięki niej „siódemka” będzie w stanie samodzielnie wjechać w ciasne miejsce parkingowe. Bez kierowcy. Niczego podobnego nie potrafi żaden inny obecnie produkowany samochód, choć pewnie wkrótce to się zmieni. Mercedes klasy S, najbardziej luksusowy wóz tej marki, ma na pokładzie wszelkie niezbędne technologie, by móc parkować bez kierowcy. Pod ręką jest zestaw kamer, radarów i czujników, które dbają, by nie zarysować nadwozia tej ponad 5-metrowej limuzyny. Poza tym można nią też sterować z zewnątrz, za pomocą aplikacji na iOS (czyli na iPhone’y lub iPady) lub Androida. Dzięki niej można zmieniać wiele parametrów zarówno całego samochodu (np. ustawienia foteli, oświetlenia), jak i pokładowych multimediów. Krótko mówiąc, zanim się siądzie za kierownicą można mieć już włączony ulubiony utwór, powietrze podgrzane lub schłodzone do wybranej temperatury oraz ustawiony ulubiony rodzaj masażu... Mało tego, w Mercedesie można nawet ustawić ulubiony kolor ambientowego oświetlenia kabiny – zależnie od gustu lub nastroju. Klasa S szczyci się też dużym, bardzo wyraźnym ekranem systemu multimedialnego. Ma on przekątną aż 12,3 cala i format 8:3 (rozdzielczość 1440 x 540 pikseli). Jest więc bardzo szeroki, co w samochodzie bardzo się przydaje: można np. jednocześnie wyświetlać na nim mapę nawigacji i podstawowe informacje o zabytkach u celu podróży albo choćby dane o aktualnej pogodzie. Oczywiście Mercedes, podobnie jak BMW, pozwala sterować pokładową elektroniką na różne sposoby. W najnowszym wydaniu mogą to być gesty, odręczne pismo (na touchpadzie), polecenia głosowe lub przyciski na kierownicy. Plus oczywiście standardowe pokrętło, trochę przypominające iDrive’a z BMW.

Trzeci z systemów stosowanych w limuzynach klasy premium to MMI z wielu modeli Audi, który rywali bije na głowę dwiema cechami: rewelacyjnym, dużym touchpadem oraz dodatkowym ekranem, który zastępuje standardowy zestaw wskaźników znajdujących się przed kierowcą. Touchpad z Audi to sporych rozmiarów prostokąt umieszczony na centralnej konsoli, między fotelami kierowcy i pasażera. Jego zaletą jest czułość nawet na drobne ruchy palca, którym wpisujemy wirtualne litery oraz oprogramowanie, które niemal bezbłędnie rozpoznaje prawidłowe litery i to nawet, gdy na wejściu podajemy koszmarne bazgroły. To robi wrażenie. Druga sprawa to wspomniane elektroniczne wskaźniki, które można mieć m.in. w Audi TT, oraz nowych generacjach A4 oraz Q7. Prędkościomierz i obrotomierz w tych autach to komputerowo generowane „zegary”, które jednym przyciskiem umieszczonym na kierownicy można pomniejszyć tak, by zrobiły miejsce wielkiej, kolorowej mapie nawigacji albo np. informacjom z komputera pokładowego. Tym sposobem wskazówki nawigacji można wyświetlać w aż trzech miejscach: w ramach zestawu wskaźników, na centralnym ekranie oraz – w uproszczonej formie – na HUD-zie, czyli wyświetlaczu pokazującym podstawowe informacje na szybie, jak w myśliwcu. Oczywiście innowacje w dziedzinie pokładowych multimediów nie kończą się na Audi, BMW i Mercedesie, choć w przypadku tych marek nie widać żadnych istotnych ograniczeń co do jakości i funkcjonalności pokładowych gadżetów. Stąd wiele nowatorskich funkcji. Zresztą, mowa tu o ograniczeniach spowodowanych koniecznością zachowania rozsądnej ceny całego samochodu, a przecież w przypadku luksusowych aut marek premium, koszt zakupu nie ma większego znaczenia… Takie marki jak np. Infiniti lub Lexus pozostają nieco z tyłu i to mimo sporych wysiłków. W Infiniti Q50 znajdziemy interesujący system multimedialnym z aż dwoma ekranami, z których jeden obsługiwany jest jak smartfon, a charakterystyczna, nowoczesna grafika nawiązuje do świata telefonów komórkowych. Z kolei w Lexusach system sterowania za pomocą dżojstika jest już niezły, ale oprawa graficzna przywodzi na myśl konsole do gier sprzed kilku lat. Cóż, przynajmniej na razie to Japończycy muszą się uczyć od Niemców...

NOWY KLUCZYK DO BMW SERII 7 – PRAWIE JAK SMARFON

WIELKI EKRAN NA KOKPICIE MERCEDESA KLASY S

Z TYŁU W AUDI A8 – FOTELE Z PEŁNĄ REGULACJĄ

Henryk Jarecki Henryk Jarecki

MASAŻ W KLASIE S DOSTĘPNY JEST TEŻ Z TYŁU



Audi_2015_Private Banking_320x470_Krotoski-Cichy Wawa.ai

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

1

10.12.2015

14:58


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.