TF # 37, May 2010

Page 1

polski magazyn

dla ludzi kochających

CENA: 13zł w tym 7%VAT NR 37/05/2010 MAJ

tatuaże

INDEKS 233021

ISSN 1897-3655





8

42 38

18

62

6

60

66

6 8

Tattoofest 2010

18 24 28 32 36 38 42

Jan Maciej Bojko i toruński Niuans

48 52

Street Art - Maped

60 62 66 70

Nautilus - Pełne wynurzenie

Alex De Pase - „Moja pasja związana z tatuażem trwa już 20 lat.” No comments - Victor Portugal Meltdown Tattoo Convention Dimitri - Tattoo Sketchbook 2 SusCon - 3rd Annual Suspension Timmy B - Cool Kid

52

Dave Fox - „Jestem częścią skomplikowanego systemu…” Cooper - „Moje inspiracje wciąż się zmieniają.” Kudi chick - Ania Muzyka - Good Old Days

e tatuaż OP

RA

CO

WA N

IE RE GR DA AF Rad KC IC J o ZN Kry sław A: ś, B Bła E: szc am As Bam zyń ia , M ski iętu s REDA K Aleksa TOR NAC ZE ndra S koczyla LNA: s

WYDAWCA: FHU Koalicja, ul. Szpitalna 20-22/s4, 31-024 Kraków

st.eu attoofe www.t t@gmail.com s tattoofe

Redak nieza cja nie zw r m a redag ówionych, ca materiałó owania zastrz w eg in n a ie a s d o o e d zamie powiada z słanych tek bie prawo a s stów z c z o nych r treść eklam .

ma udzi dla l cych kochają

ISSN 1897-3655

Max : Intro .com.pl DRUK ax ntrom www.i A: AM KL I RE NG ska m ETI zyń ail.co RK szc m g MA Bła @ a t Y: Ann oofes : IC to tatt N f o ak A sz W a O D K z J n et C a Ł A kas ak . A g R Ra O K . Łu j a s z ŁP ki, l), fot w w. PÓ ows rt.p i w S W arw la.a wsk LI a o A id K (3f ąk ST aw k Kr D are wid D a D

Ciekawe/nadesłane

poglaszkyin

48

32 28

24


Piąta edycja Tattoofestu nadciąga wielkimi krokami. Już za miesiąc uwieńczymy naszą niemal roczną pracę i starania, by krakowski festiwal z każdym kolejnym wydaniem stawał się co raz lepszy i był prawdziwą frajdą nie tylko dla nas, na co dzień żyjących tatuażem, ale i dla tych, którzy zetkną się z nim po raz pierwszy. Jako, że nie samym tatuażem żyje człowiek podczas festiwalu odwiedzający będą mogli zapoznać się z różnymi dziedzinami od ciekawych wystaw, street artu, poprzez muzykę po sporty mniej

TATTOOFEST 6

i bardziej ekstremalne. Na tych dwóch stronach udało nam się zamieścić ogólne informacje, czego możecie się spodziewać w tym roku, ale tak naprawdę prace trwają aż do ostatnich dni i o kolejnych atrakcjach będziemy informować na naszej stronie. Nie zapominajcie zapoznać się z profilami i pracami artystów, bo przecież to oni są najważniejsi w tym wydarzeniu. Możliwość wytatuowania się u tak znakomitych tatuatorów to z pewnością największa zaleta każdego festiwalu. Gorąco polecam i zapraszam! Ola


DLA MILOSNIKOW MUZYKI - c.d.

TATTOOFEST 7


O istnieniu Alexa De Pase wiedziałem już od dłuższego czasu. Pamiętam, gdy większość jego prac średnio mnie przekonywała. Mimo wszystko wiedziałem, że w tym tatuatorze tkwi niebywały potencjał. Wystarczyło dać mu trochę czasu i bang! Jest kolorowo, jest realistycznie, przede wszystkim jest bardziej przejrzyście i czytelnie niż kilka lat temu. Chciałem jeszcze zobaczyć jego prace na żywo. Mediolan dostarczył w tym roku wielu emocji, między innymi była to możliwość podpatrywania Alexa przy pracy. Wątpliwości rozwiane na dobre, tego człowieka trzeba pokazać!

Bam: Wiem, że bardzo wcześnie zaczynałeś swoją przygodę z tatuowaniem. Jak całe zjawisko wyglądało oczami 15 latka, a jak odbierasz je z perspektywy 34 letniego mężczyzny z pokaźnym dorobkiem artystycznym? ALEX: Mój sposób postrzegania tatuaży i ogólnie tatuowania zmieniał się ogromnie wraz z tym jak dojrzewałem. Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, postrzegałem tatuaż jako wyraz buntu przeciwko „normalności”, uprzedzeniom i stereotypom, które tkwią w ludziach. W tamtych czasach mieszkańcy mojego regionu mieli zerowe TATTOOFEST 8


pojęcie o tatuażu, przez co o tatuatorach czy osobach wytatuowanych słyszało się złe rzeczy. Pamiętam, że paradoksalnie wpłynęło to na bardziej ochocze pokazywanie tego, co na sobie miałem. Już wtedy marzyłem o otwarciu własnego studia tatuażu, lecz uzbieranie odpowiednio dużej sumy potrzebnej do realizacji tego celu było dla mnie niemożliwe. Nigdy nie podejrzewałem, że tatuaże zostaną aż tak dobrze zaakceptowane w naszej kulturze. Dziś właściwie każdemu się one podobają. Minęło 20 lat od moich początków, w tym czasie tatuowanie urosło do rangi gałęzi sztuki, jak malarstwo. Dla mnie jest to pasja, dzięki której mogę dużo podróżować. Praca, która sprawia, że chce się rano wstawać, a także relaks i sposób na ciągłe stawianie sobie wyzwań. Bam: Jakie najważniejsze rzeczy wydarzyły się w ciągu tych 20 lat? ALEX: Jeżeli mówimy ogólnie, niekoniecznie poruszając jedynie aspekt pracy, najważniejszą rzeczą są urodziny mojej córeczki, które miały miejsce rok temu. Jeżeli zaś chodzi o tatuowanie to wiem, że znalazłem swoją drogę i styl, który jest dla mnie najbardziej atrakcyjny, czyli realizm. Bardzo ważny był czas, w którym zaczą-

łem być z tego stylu znany, a moje prace stały się rozpoznawane. Bam: Skoro już przy tym jesteśmy, opowiedz co właściwie fascynuje cię w realiźmie i dlaczego zdecydowałeś się podążyć w tym kierunku? ALEX: Moim zdaniem, jednym z najbardziej fascynujących aspektów realizmu jest fakt, iż to co widzimy na skórze jest tak naprawdę czymś dużo więcej niż jedynie reprodukcją. Uważam za błędne myślenie, że realizm w sztuce to jedynie kwestia techniki. Mówiąc szczerze, mimo że oczywiście wymaga to techniki i to bardzo szczegółowej, tak samo ważną rolę odgrywa tu wrażliwość, własna interpretacja, umiejętność odpowiedniego nasycenia kolorami, oddania szczegółów, atmosfery, itp. Każdy artysta ma swoje własne doświadczenie i myśli towarzyszące próbie reprodukcji danego motywu na skórze. Im więcej będziemy analizować to, co kryje

się w danym obrazie, tym bardziej będziemy mogli dostrzec to co najważniejsze, jego esencję. Naturalnym rezultatem będzie to, że staniemy się coraz lepsi. Dlatego właśnie każdy tatuator tworzący w stylu realistycznym czuje się wyróżniony mogąc doprowadzić dużą pracę do końca. Czasem to uczucie jest tylko momentem, ponieważ za jakiś czas widząc swoje własne dzieło, wiemy że to czy tamto zrobilibyśmy już inaczej. W ten sposób tatuowanie stanowi ciągłe poszukiwanie i polepszanie swoich umiejętności, niekończącą się pogoń za doskonałością. Dobrze jest mieć na uwadze, że nieważne jak piękna czy „idealna” będzie owa kopia, rzeczywistość zawsze będzie piękniejsza. TATTOOFEST 9


Bam: Zabierasz się za wykonanie tatuażu. Oczywistym i głównym celem będzie to żeby zrobić go jak najlepiej, jakie jeszcze stawiasz sobie wyzwania? ALEX: Najważniejsze na pewno będą tony, przejścia między kolorami, jak i dokładność w odtworzeniu detali. Dużo uwagi poświęcam efektowi okrągłości i trójwymiarowości. Staram się, aby TATTOOFEST 10

tatuaż nie wyglądał płasko. Myślę też o tym, by w portretach dobierać odpowiadające rzeczywistości kolory skóry, dzięki temu nie wyglądają one „plastikowo”. Bam: Stałe pytanie. Czym się inspirujesz? ALEX: Inspiruje mnie wszystko dookoła. Często robię sobie „przerwę”: oglądam,

analizuję strukturę, kolory przedmiotów, myśląc o tym jak to odtworzyć. Rozmyślam o efekcie światła nałożonego na kolor i o cieniu. Czytam mnóstwo książek o sztuce. Ponadto uważam, że współczesny świat tatuażu ma do zaoferowania wielu artystów stanowiących źródło inspiracji.


Bam: Co powiedziałbyś o scenie tatuażu we Włoszech? ALEX: Scena tatuażu we Włoszech, jak zresztą wszędzie, przechodzi przez fazę wzmożonego zainteresowania, co ma swoje odbicie na rynku. Mamy tu wielu artystów robiących świetne prace w wielu różnych stylach, z drugiej strony popularność i duża liczba klientów

doprowadziły do powstania pokaźnej ilości studiów tatuażu, w których pracują ludzie bez żadnego doświadczenia i umiejętności. Bam: Produkujesz również maszynki do tatuażu. Opowiedz o tym. Do czego najbardziej się nadają i czym różnią się od reszty?

ALEX: Cała różnica polega na ustawieniu. Znalezienie tego odpowiedniego do moich realistycznych prac spowodowało ogromne zmiany w efektach końcowych tatuaży. Moje maszyny niewiele różnią się od tych, które możesz dostać na rynku. Ustawienia szybkości bicia, mocy i paru innych elementów muszą być inne w zależności od tego, co robimy i jakie mamy TATTOOFEST 11


potrzeby. Oczywiste jest, że motocykl przeznaczony do szutrów i nieregularnej powierzchni nie będzie miał najlepszych osiągów na szosie, szczególnie w porównaniu z motocyklami przeznaczonymi do jazdy po niej. Tak samo nie można oczekiwać, że maszyna którą robisz oldskule będzie idealnie służyła do kolorowych portretów. Konieczne jest ustawienie maszyn pod konkretne potrzeby. Inaczej ma TATTOOFEST 12

pracować ta do kładzenia warstw, tonów koloru, bez ryzyka przepracowania skóry, inaczej maszyna służąca nam do wykonywania detali jak źrenice czy zęby, gdzie potrzebna jest doskonała precyzja. Bam: Wiem, że prowadzisz prywatne, nazwijmy to seminaria, gdzie twarzą w twarz uczysz sztuki wykonywania portretów. Jak wygląda to w praktyce?

ALEX: Moje seminaria przede wszystkim nie są przeznaczone dla ludzi, którzy dopiero uczą się tatuować, nie jest to „szkoła tatuażu”. Spotkania ze mną mają na celu polepszyć wyuczone już wcześniej techniki tatuowania, ze wskazaniem na tatuaż realistyczny i portrety. Nauka zaczyna się od przygotowania odbitki, mieszania barwników, uzyskiwania tonów w odcieniach


twarzy… Uczę też rzeczy w stylu: jak zoptymalizować pracę do uzyskania odpowiednich efektów. Później wyjaśniam zagadnienia związane z tym jak otrzymywać dobre nasycenie, cienie i kontrast, jak buduje się realistyczny efekt 3D, czy używa białego barwnika. Pokazuję jak powinny być ustawione maszyny do wykonywania prac realistycznych.

Bam: Klienci często proszą o portrety postaci z filmów. Zdarzyło ci się przedstawiać którąś z takich postaci kilkakrotnie? ALEX: Nigdy nie robię tego samego portretu dwa razy. Klienci wiele razy proszą mnie o taki sam tatuaż, który już widzieli w moim wykonaniu. Tak na przykład było z Alem Pacino z filmu „Scarface”, którego przedstawiałem już trzy

razy. Cały czas dostaję maile z prośbą o tą postać i za każdym razem szukam innego zdjęcia. Bam: Co robisz gdy nie tatuujesz? ALEX: W czasie wolnym od pracy lubię surfować. Ostatnio zacząłem bawić się airbrushem, najbardziej jednak ze wszystkiego lubię spędzać czas z moją rodziną i fantastyczną córeczką! TATTOOFEST 13


www.alexdepasetattoo.com www.myspace.com/alexdepase TATTOOFEST 14


TATTOOFEST 15




Studio „Niuans” istnieje od niedawna, za to całkiem intensywnie działa. Jego założycielem i jedynym tatuatorem jest Jan Maciej Bojko. „Niuans” od początku swej działalności pojawia się na polskich konwencjach tatuażu, dzięki czemu łatwo wpadliśmy na jego trop. Studio posiada ciekawą stronę internetową, na której znajdziecie sporo informacji o samym Macieju, zdjęcia jego obrazów, rysunków i regularnie uzupełnianą galerię tatuaży - od razu widać, że właścicielowi zależy na dobrym kontakcie z klientem. Od teraz naszym czytelnikom Toruń może kojarzyć się nie tylko z Kopernikiem i piernikami…

TATTOOFEST 18


www.niuanstattoo.pl

Krysia: Studio „Niuans” funkcjonuje bardzo krótko, to znaczy że do tej pory byłeś domowym tatuatorem? Opowiedz o drodze do otwarcia lokalu, kiedy podjąłeś decyzję, że tak będziesz zarabiał na życie? Jan Maciej Bojko: Pierwsze poważne myśli o tatuażu pojawiły się jakoś na trzecim roku moich studiów, wcześniejsze lata spędziłem przed sztalugą malując i rysując. Bardzo zależało mi na zdobyciu warsztatu plastycznego, żebym mógł ze swobodą odtwarzać na obrazach to, co zechcę. W końcu zrozumiałem, że te umiejętności warsztatowe są podstawą do tego aby „poprawnie” tatuować. I tak to się chyba zaczęło, bo przedtem dziarałem naprawdę sporadycznie, była to bardziej zabawa. Tatuowałem przeważnie znajomych - a tatuaże każdy z nas uwielbiał. Pochodzę z małego miasteczka i to było dla nas coś naprawdę alternatywnego jak na tamte czasy i nie chodziło o to, żeby mieć super wyczesane tatuaże, tylko żeby zrobić sobie dziarę i tyle. Po skończeniu studiów pomyślałem, że tatuaż jest dziedziną plastyczną, która naprawdę szybko i dynamicznie się rozwija, więc dlaczego by nie otworzyć studia w Toruniu i móc z tego żyć…?! Teraz tatuowanie traktuję już cholernie poważnie. Krysia: Kto pracuje razem z tobą? Chciałbyś w przyszłości poszerzyć skład studia? J. M. B.: Pracuje ze mną Dawid, który zajmuje się kolczykowaniem. Dawid ma do piercingu podobne podejście jak ja do tatuażu - zależy mu na ciągłym rozwoju. Nie jest to niestety proste na naszym rynku, ale pierwsze kroki nigdy nie są łatwe, a my jesteśmy właśnie na początku naszej niuansowej drogi… Zawsze pracowałem sam jako tatuator i myślę, że praca z kimś byłaby fajną odmianą, ale to może w przyszłości. Krysia: O tym, że masz talent plastyczny wiedziałeś od dawna, świadczy o tym np. wybór szkoły. Wyczytałam, że próbowałeś swoich sił w kilku dziedzinach sztuki - jakich? J. M. B.: Próbowałem różnych technik plastycznych, ale to wszystko po to, by się czegoś nauczyć. Ponad wszystko uwielbiam malarstwo. Początki to po prostu chęć złapania jakiegoś sposobu ekspresji, TATTOOFEST 19


w moim przypadku najpierw była muzyka, potem doszła do tego szeroko rozumiana plastyka. Teraz, prowadząc studio tatuażu nie mam za bardzo czasu na nic, a do malarstwa potrzeba go naprawdę sporo. Kiedy tylko mam jakąś okazję, staram się malować, choć jest z tym coraz trudniej. Moje obrazy są dość spore, ale takie właśnie lubię: dużo farby, terpentyny, oleju i poczucie, że mogę robić to, na co mam ochotę, niezależnie czy się to komuś podoba czy nie. Krysia: Wiem, że zacząłeś tatuować 7 lat temu, to już sporo czasu, co sądzisz o swoim poziomie, umiejętnościach. Co chciałbyś osiągnąć? Poprzeczka w Polsce postawiona jest dość wysoko… J. M. B.: Chciałbym w miarę swoich możliwości robić to coraz lepiej. Nie jest to proste, bo tatuowanie nie należy do łatwych zajęć, skupia w sobie bardzo wiele elementów,

TATTOOFEST 20

nad którymi trzeba panować. Mogę powiedzieć, że to dopiero początek nauki i czas wyciągania pewnych wniosków. Poważne traktowanie tej pracy pojawia się kiedy zaczynasz to robić w miarę regularnie. Wtedy progres w twoich pracach jest zauważalny, poprawiasz kwestie techniczne, a to z kolei pozwala bardziej skupiać się na aspektach czysto formalnych związanych ze wzorem. Poprzeczka w Polsce rzeczywiście postawiona jest wysoko i ten fakt mnie cieszy! Krysia: Wiem, że zależy ci na robieniu ambitnych tatuaży. Jacy są toruńscy klienci, kto i z czym do ciebie przychodzi?

J. M. B.: Jest różnie, dużo jest jeszcze osób, które żyją latami 90., czyli prowadzimy sobie dialog

w stylu: - Dzień dobry, czy macie jakieś katalogi? - Nie mamy, a co pan/pani chciałby sobie wytatuować? - Nie wiem, może motylka albo tygrysa, albo może tribala… Staramy się z takimi osobami rozmawiać i czasami jest owocnie, a czasami nie. Zdarzają się ludzie z bardzo ciekawymi pomysłami, a ja bardzo lubię takich klientów. Czasami przychodzą tacy, którzy po prostu chcą mieć „coś fajnego”, „coś ładnego”, „coś brzydkiego” itp. i to często też jest fajna grupa klientów, choć nie zawsze… Powoli zaczynają trafiać do nas ludzie, którzy chcą mieć tatuaż zrobiony w „Niuansie” i bardzo mnie to cieszy. No


i nikt nie czyta naszego cennika!!! (odsyłam do strony www, przyp. red.) Krysia: Jaki styl w tatuażu preferujesz, kogo podziwiasz i czyje prace inspirują cię do działania? J. M. B. : Najbardziej ze wszystkich tatuatorów cenię Shige. Rozmach, precyzja i wyrafinowanie jego prac wprawia mnie w osłupienie. Podziwiam Guy’a Aitchisona za przełożenie swojego malarstwa dosłownie z płótna na skórę i uwielbiam prace Roberta Hernandeza, w których z każdą kreską i walorem czuć niesamowitą biegłość i lekkość plastyczną. Zresztą znakomitych tatuatorów jest dziś naprawdę wielu, ale ta trójka jest dla mnie najbardziej inspirująca. Co do stylu, to na razie nie preferuję żadnego - po prostu wszystkie je lubię. Krysia: Oprócz plastycznego, masz jeszcze talent muzyczny - jakie masz osiągnięcia w tej dziedzinie? J. M. B. : Jako największe „osiągnięcie” muzyczne uważam granie i współtworzenie zespołu „No Se”. To, do jakiego poziomu doszliśmy jako kapela napawa mnie niesamowitą satysfakcją i uczuciem, że warto było przez te wszystkie lata po prostu grać! Wspólnie z kolegami z zespołu zrealizowaliśmy także projekt o nazwie „Sylwetki”, który jest akustyczno-

instrumentalnym przełożeniem tego, co robimy od lat w zespole. Przez pewien czas tworzyłem trio instrumentalne zwane „Nieszksypczrze” (bas, altówka, gitara akustyczna), grałem także w dwóch zespołach z nieco bardziej ekstremalną muzyką - były to „Anus Mundi” i „Aniibal”.

Krysia: Twoje tatuaże. Co przedstawiają, kto je robił? Uczyłeś się na sobie? J. M. B. : Na ramieniu czachy (zawsze w modzie) robione dawno, dawno temu w „Tat Studio” i przez Maję z Kołobrzegu. Przedramię w ornamencie robił Gonzo, a na nodze mam najbardziej sentymentalny

„Próbowałem różnych technik plastycznych, ale to wszystko po to, by się czegoś

nauczyć. Ponad wszystko uwielbiam malarstwo. Początki to po prostu chęć złapania jakiegoś sposobu ekspresji, w moim przypadku najpierw była muzyka, potem doszła do tego szeroko rozumiana plastyka.

TATTOOFEST 21


TATTOOFEST 22


tribal robiony przez mojego kumpla Żwirka, dzięki któremu zaczęła się w ogóle moja przygoda z tatuażem. Próbowałem na sobie wypełniać tribala, ale jestem z tych co potwornie czują ból jak ktoś ich dziara, więc kłucie samego siebie bolało potrójnie he, he! Krysia: Konwencje - starasz się być na nich obecny, jakie masz względem nich oczekiwania?

J. M. B. : Jako studio na konwencje tatuażu zaczęliśmy jeździć niedawno. Wcześniej odwiedzałem te imprezy prywatnie, chodziłem w tę i z powrotem i obserwowałem. Konwencja jest dla mnie imprezą, która w jakimś stopniu stymuluje do działania.

Mam tak, że jak przyglądam się czasami naprawdę znakomitym pracom, to myślę sobie: „fuck, ile ja muszę się jeszcze nauczyć żeby naprawdę dobrze dziarać…”

www.niuanstattoo.pl

„Poważne traktowanie tej pracy pojawia się kiedy zaczynasz to robić w miarę

regularnie. Wtedy progres w twoich pracach jest zauważalny, poprawiasz kwestie techniczne, a to z kolei pozwala bardziej skupiać się na aspektach czysto formalnych związanych ze wzorem.

TATTOOFEST 23


TATTOOFEST 24


TATTOOFEST 25


TATTOOFEST 26


TATTOOFEST 27


Najlepszy tatuaż jaki kiedykolwiek widziałem Daveee - król pierwszego planu. Piti - książę drugiego planu

Ninja Dolls w akcji

Ed Perdomo tworzy sztukę

Dwa tygodnie po powrocie z Mediolanu ponownie spakowałem plecak. Tym razem obrałem całkowicie inny kierunek. O Szwecji, naszym celu podróży słyszałem przez ostatnie lata całkiem sporo różnych opinii, nie mogłem jednak do tej pory skonfrontować ich z rzeczywistością… Miejscowość Trollhättan odwiedziliśmy z powodu odbywającej się tam konwencji tatuażu „Tattoo Meltdown”, organizowanej przez studio „Amigo Ink”.

D

ziennikarski obowiązek nakazuje wiernie trzymać się osi czasu, zaczynamy więc od początku. Do wyjazdu oddelegowani zostaliśmy w kameralnym składzie: Daveee, Piti i ja. Redakcyjne koleżanki z pewnością będą głęboko zawiedzione jeżeli nie użyję w tym miejscu słowa dżentelmeni, wszystko w swoim czasie… Pierwszą rzeczą wartą wspomnienia była podróż do miasta stołecznego Warszawy w celu odbycia lotu koleją powietrzną, na odcinku Warszawa Okęcie - Göteborg. Nie bez podejrzeń wsiedliśmy do ultra taniego pociągu mającego dostarczyć nas do Warszawy. Obawy okazały się całkiem słuszne, biorąc pod uwagę „turbulencje” będące zapewne wypadkową zabytkowego stanu maszyny i trzech godzin, które miały wystarczyć na dostarczenie nas na miejsce. Po tej darmowej karuzeli przedostaliśmy do hotelowych łóżek, gdzie spędziliśmy całe 3 godziny. Następnie trójka dżentelmenów w entuzjastycznych nastrojach udała się na lotnisko. W tym miejscu należy pozdrowić taksówkarza zasypującego nas o 4 rano dowcipami! Terminal, TATTOOFEST 28

wylot, lądowanie, dojazd z Göteborga do Trollhättan, wszystko to odbyło się bez najmniejszych zakłóceń, dzięki czemu w szampańskich nastrojach przestąpiliśmy progi hotelu noszącego tę samą dźwięczną nazwę co miasto, w którym się znajdował. Czas na przywitanie się z celem podróży… mpreza „Meltdown Tattoo Convention 2010” odbyła się w budynku zwanym przez ludność tubylczą „Kulturhuset” - nowoczesnej budowli całkiem pokaźnych rozmiarów. Po przywitaniu się z Mardo, organizatorem całego tego zamieszania i Edem Perdomo, który pracuje w jego studio, mieliśmy moment na rozłożenie sprzętu w naszym boksie (który swoją drogą okazał się wręcz ogromny, za co niewątpliwie organizatorom należą się duże podziękowania). Pierwsze wrażenia i opinie, którymi się wymienialiśmy były mieszane. Z jednej strony świetna organizacja, wszystko jest na czas i współpraca układa się wprost idealnie, z drugiej, raz po raz każdy z nas pytał „gdzie są ludzie?”. Fakt, dwie, trzy godziny po oficjalnym otwarciu odwiedzających

I


Daveee, KULT Tattoo, Polska

Björn, Temple of Art, Szwecja Buri, Wicked Tattoo, Islandia

Marcus, Funny Farm Tattoo, Szwecja

Na każdym kroku miłe akcenty

Grrrrrr…….

konwencję była dosłownie garstka. Nie wspominając o fakcie, iż wiele boksów w dalszym ciągu świeciło pustkami. Nie wróżyło to rewelacji. Jednak bardzo szybko przekonaliśmy się, że Szwedzi, mimo tego że zdają się nigdzie nie śpieszyć, wykonują swoją pracę tak jak należy i w godzinach przedwieczornych konwencja zaczynała „żyć”. Obserwacja zaproszonych na imprezę gości pozwoliła na wyciągnięcie wniosków na temat szwedzkiej sceny tatuażu. Od samego początku naszą uwagę zwróciła ogromna przewaga tatuatorów specjalizujących się w stylu traditional. Doskonale widać, że w Szwecji ten styl przyjął się idealnie: dużo oldschoolowych tatuatorów, dużo ludzi z oldskulowymi tatuażami i jury patrzące na tatuaże przede wszystkim pod kątem precyzji konturu i solidności wypełnienia. Poza tym, można było tam znaleźć parę stanowisk ze sprzętem, ciuchami, akcesoriami i biżuterią - jak wszędzie, bez rewelacji, ale i bez większej lipy. Niedługo od rozpoczęcia imprezy przyszedł czas na pierwszą konkurencję „Best Small”, w którym moje stopy pokolorowane

ręką Edka zajęły drugie miejsce! Tego samego dnia odbyły się jeszcze konkursy w kategoriach „Best black and Grey”, „Best Color” i „Best Realistic”, w większości kameralne jeżeli chodzi o liczbę wystawianych tatuaży. Wyjątkiem było „Best Small”, w którym pokazało się kilkunastu modeli. Konkursy były przedzielone blokami tak zwanych „atrakcji”. Tu z jednej strony pochwała za chęci uatrakcyjnienia czasu konwencji, z drugiej bardzo szkoda, że na chęciach chyba się skończyło, ponieważ większość atrakcji prezentowało poziom wręcz żenujący. Po pokazie mody jak z horroru (i wcale nie mam na myśli konceptu, rekwizytów czy scenografii) nastąpił pokaz „The Magnifficent Glam & Drama Girls”. Pin-upki „plus-size” ochoczo i z humorem zabawiały widzów tańcem, podczas którego kolejno pozbywały się elementów ubioru. Jeden z moich ulubionych aktorów, z wdziękiem wcale nie mniejszym niż owe panie przekonywał, że: „śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej…”. Cóż, fanom rubensowskich kształtów z pewnością przypadły one do gustu, dla mnie to co widziałem TATTOOFEST 29


J

TATTOOFEST 30

Filip, Red Dragon Tattoo, Szwecja I Best Traditional Friderik, Evil Eye Tattoo, Szwecja - I Best Small

Ed Perdomo, Amigo Ink, Szwecja Alex, Rites of Passage, Dania I Best of Show

Friderik, Evil Eye Tattoo, Szwecja

było zabawne… i wszyscy byli zadowoleni. Późnym wieczorem nastąpił koniec pierwszego dnia konwencji, postanowiliśmy udać się na spoczynek po „dniu”, który wypełniony podróżą kilkoma środkami transportu i konwencją trwał dla nas 20 godzin. estem zdania, że w życiu należy cieszyć się krótkimi chwilami, małymi przyjemnościami, które zebrane razem pozwalają patrzeć na świat przez różowe okulary. Sobotni poranek w hotelu Trollhättan z pewnością należał do takich drobnostek, po pierwsze dzięki temu, że dane nam było porządnie się wyspać, po drugie za sprawą mistrzowskiego śniadania, na które daliśmy radę załapać się krótko po tym jak Daveee deprawował nas Ballantinesem na „dzień dobry po polsku”. „Drugi dzień konwencji czas zacząć” - rzekł któryś z nas, po czym po kilkuminutowym spacerze byliśmy na miejscu. Pod kątem frekwencji dzień drugi zdecydowanie pobił na głowę piątek, o którym

zdążyliśmy już zapomnieć. Ludzi przybywało z godziny na godzinę, wszędzie panowała wyluzowana szwedzka atmosfera, a praca w boksach wrzała. odobnie jak pierwszego dnia, program konwencji podzielony był na atrakcje i konkursy. Jednym z ciekawych punktów programu był konkurs w rysowaniu dla… dzieciaków, w wydzielonym dla nich, specjalnym pomieszczeniu z zabawkami. Następnie scenę powtórnie (a może chciałem powiedzieć potwornie) opanowały dziewczęta z „The Magnificent Glam & Drama Girls”. Reszta konkursów tatuażu odbyła się bez specjalnych opóźnień, po czym nastąpił „Best Traditional”, w którym zgodnie z moimi oczekiwaniami zaprezentowano bardzo dużo prac. Poziom nieco mnie rozczarował, ale mógł być to wynik tych właśnie wygórowanych oczekiwań, więc nie będę się nad tym rozwodził. Ogólnie kunszt prac pokazanych na konwencji był

P


Z

Jeremy Ashe, Built 4 Speed Tattoo, Szwecja

Maximo Lutz, Hiszpania - II Best of Show

Ed Perdomo, Amigo Ink, Szwecja - II Best Oriental

Filip, Red Dragon Tattoo, Szwecja

zdecydowanie wysoki, co ciekawe, oceniający kolejne dzieła jurorzy postanowili nie przyznawać 3 miejsca w żadnej z kategorii. Poziom organizacji imprezy również muszę uznać za wysoki. Ciągle odnosiliśmy wrażenie, że Szwedzi nigdzie się nie śpieszą, a wszystko i tak jest na czas. Duże podziękowania należą się Mardo, organizatorowi konwencji, jak również całej ekipie ludzi zaangażowanych w organizację tego wydarzenia. Ostatnią atrakcją konwencji było afterparty, podczas którego serwowano całkiem niezłą lazanię, a piwo smakowało jak piwo… anim się zorientowaliśmy, nastąpił czas pożegnania z miasteczkiem Trollhättan. Ruszyliśmy z Piotrem w podróż przez pół Szwecji do Malmö, z którego mieliśmy polecieć z powrotem do kraju. Na miejscu zostawiliśmy Daveee’a, dla którego szwedzka przygoda dopiero miała się rozpocząć. Ogromne podziękowania kierujemy w stronę Eda Perdomo, który okazał nieocenioną pomoc w kraju, gdzie wszystko jest pre-paid i bez karty kredytowej niewiele można zdziałać. Bam

TATTOOFEST 31


TATTOOFEST 32


TATTOOFEST 33




W

styczniowym i marcowym numerze „TattooFestu” mogliście przeczytać kilka zdań o suspension i Kavadi, czyli dwóch rytuałach, w oparciu o które organizowany jest „SusCon - 3rd Annual Suspension” - bardzo specyficzna i niecodzienna impreza skupiająca się na wielu aspektach Modern Primitives oraz BodMod. Event jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych osób, które ukończyły 18 lat. Obecność na „3rd Annual Suspension” daje możliwość aktywnego udziału we wszystkich warsztatach oraz seminariach, tzn. możliwość podwieszenia się, czy też odbycia Kavadi Attam. Wiemy jak ważne dla wielu osób, które do tej pory nie miały styczności z suspension jest to, aby najpierw zobaczyć na własne oczy czym ono jest i jak wygląda taki SusCon. W związku z powyższym, o podwieszaniu czy Kavadi można będzie zdecydować na miejscu. W momencie, w którym czytacie ten artykuł najprawdopodobniej znajdujemy się na końcu długiej drogi jaką musieliśmy przejść, aby w dniach 11-13 czerwca 2010 spotkać się razem z Wami i wspólnie cieszyć się magią suspension i Kavadi. Ostatnie miesiące ciężkiej pracy pozwoliły nam na wprowadzenie w tym roku kilku nowych i bardzo ciekawych elementów związanych z samą imprezą, o których systematycznie informowaliśmy za pośrednictwem newsów na naszej stronie www.alteredstates.pl.

TATTOOFEST 36


Pierwszą i największą zmianą jest przeniesienie całego wydarzenia do Krakowa (do tej pory odbywało się ono we Wrocławiu). Kolejną jest data, w tym roku event odbędzie się 11-13 czerwca i z okazji trzeciej rocznicy trwać będzie 3 dni. Podczas czerwcowego weekendu do Krakowa na SusCon zawita Marzena Tkacz, która przeprowadzi seminaria oraz warsztaty dotyczące kolczykowania ciała, w skład których wchodzą m.in.:

Seminarium II stopnia - Piercing intymny

1. Anatomia ciała 2. Przekłucia Przygotowanie miejsca przekłucia: - dezynfekcja, oznaczanie, znieczulanie, przygotowanie klienta do zabiegu, rodzaj stosowanego sprzętu, przeprowadzenie zabiegu, procedura po zabiegu - tamowanie krwawienia 3. Rodzaje przekłuć - opis, rodzaj kolczyka: długość, grubość, materiał; miejsce: anatomia, nerwy, żyły i tętnice; głębokość, szerokość przekłucia, pielęgnacja, komplikacje i zapobieganie im, czas gojenia i ewentualne konsekwencje przekłucia

Seminarium III stopnia - Surface piercing, Dermal Anchor - mikrodermale, SD, Genital Beading

- wykonanie surface piercingu i mikrodermali oraz skin diver, zastosowanie uzyskanej wiedzy w praktyce - szycie skóry, rodzaje technik i sprzęt do szycia, rodzaje igieł i nici, plus inne formy łączenia tkanek (klamry, klej, plastry)

Pojawią się również seminaria związane z:

- dotacjami z UE dla salonów/ sklepów tattoo & piercing: czym są dotacje? skąd je pozyskiwać? na co zwracać uwagę?; dofinansowania na otworzenie działalności i na rozwój, wybór odpowiedniego projektu, wymogi i wnioski formalne - marketingiem bezpośrednim dla salonów/sklepów tattoo & piercing, skuteczną reklamą, efektywnym systemem pozyskiwania klientów, obsługą klienta, zastosowaniem baz danych, zatrzymaniem klienta - zarządzaniem finansami i firmą: podstawy zarządzania, kontrola wydatków, ograniczanie kosztów oraz zwiększanie efektywności firmy Naszym kolejnym gościem będzie Sala - znany w Polsce, hiszpański piercer, który oprócz kolczykowania i podwieszania zajmuje się również skaryfikacjami i cięższymi modyfikacjami, które będzie można wykonać u niego podczas „3rd Annual Suspension”. W czasie imprezy pojawią się takie warsztaty jak: Fetish, BDSM, otwarte panele dyskusyjne związane z kulturą Modern Primitives oraz BodMod, codzienne after party, projekcje filmowe związane z „odmiennymi stanami świadomości” jak i BodMod. Przygotowaliśmy jeszcze kilka innych niespodzianek, o których dowiedzą się tylko osoby obecne na miejscu.

Do redakcji Fabryki Zespołów zgłosiło się ponad 700 zespołów chętnych do zagrania koncertu na Dużej Scenie w Kostrzynie. Fabryka i Jurek Owsiak długo trzymali w niepewności wszystkich zainteresowanych. W końcu jest lista, nie 24 - jak zakładano - a 28 półfinalistów! Wybór okazał się trudniejszy, niż myśleliśmy - mówi Gosia Kaczmarek, prezes Fabryki Zespołów - poziom zespołów, ich aktywność i specyfika granej muzyki były naprawdę bardzo wysokie, dlatego tak długo zwlekaliśmy z ogłoszeniem wyników i dlatego wybraliśmy 28 a nie 24 półfinalistów. Oto lista wybranych zespołów: Amaryllis Andy Animations Biff Carrion CF98 Digger Enej Frushtuck Killjoy

K=I=W=I LessDress Maqama Marcelle Spirit Materia None Ocean Pampeluna Plagiat 199 Radio Bagdad

Rotten Bark Sen Zu St.James Hotel Stage of Unity The 30th of July The Lolipops Votum Ziggie Piggie

Bez konieczności brania udziału w koncertach eliminacyjnych zaproszono na tegoroczny Przystanek Woodstock solowy projekt Titusa z Acid Drinkers - Titus`Tommy Gunn! Cieszę się z tak dużego zainteresowania ze strony młodych muzyków - podsumował rekordową liczbę zgłoszeń Jurek Owsiak - Fabryka Zespołów poświęca tym Eliminacjom naprawdę mnóstwo pracy, co jest niezwykłym ukłonem właśnie w stronę wszystkich tych wciąż zbyt mało znanych w naszym kraju kapel. Więcej: www.fabrykazespolow.pl www.fabrykazespolow.pl/woodstock

Tradycyjnie, jak co roku ilość miejsc jest ograniczona, a o przyjęciu decyduje kolejność zgłoszeń. Pozdrawiamy i do zobaczenia na evencie. Załoga Altered States

alteredstatessuspension@gmail.com www.alteredstates.pl www.myspace.com/alteredstatessuspension

Oprócz nagrody głównej, jaką jest koncert na dużej scenie Przystanku Woodstock, Fabryka Zespołów przygotowuje nagrody dodatkowe, których łączna wartość przekroczyła już 80.000 zł. Są to m.in. sesja w jednym z najlepszych w Polsce studiów nagrań Izabelin dla wszystkich finalistów, efekty gitarowe dla wszystkich finalistów od firmy Taurus, nagranie klipu z woodstockowego koncertu zwycięzcy Eliminacji przez firmę Złoty Melon, gadżety muzyczne dla wszystkich półfinalistów od firmy Canto, profesjonalna sesja fotograficzna czy wykonanie projektu graficznego okładki płyty, plakatu etc. Eliminacje do XVI Przystanku Woodstock wspierają: Europejskie Centrum Odszkodowań, Invest Consulting oraz LIONAnti Alergic System. TATTOOFEST 37


Kiedy trafiłam na Timmy’ego B zachwycił mnie ilustratorsk i i utrzymany w stylu neotraditional charakter jego prac. Później okazało się, że jest „spoko dzieciakiem”, którego podejście mogłoby służyć za przykład początkującym i wyjadaczom w branży tatuatorskiej. Timmy jest dzieciakiem, któremu radość sprawia samo tatuowanie, praca z inspirującymi ludźmi , tworzenie więzi w środowisk u. Naprawdę docenia to, czego częścią się staje i wierzy, że sam może coś wnieść. Właśni e to inspirujące podejście, jak i oczywiście jego prace powinny, być wystarczającą zachętą do przeczytania tego wywiadu. Zapraszam!

Ola: Przedstaw się. Timmy: Nazywam się Timmy B. Mam 23 lata i od razu chciałbym podziękować za możliwość udzielenia tego wywiadu. Bardzo to doceniam. Ola: Jaka była ulubiona zabawa małego Timmy’ego? Czy było to coś związane z rysunkiem albo malarstwem? Timmy: Nie pamiętam żebym specjalnie przepadał za jakimiś zabawami, za to bardzo lubiłem filmy. Zawsze pociągały mnie artystyczne, abstrakcyjne obrazy. Kochałem dziwne rzeczy, wszelkie zniekształcone postacie czy widoki. Nierealna rzeczywistość zawsze zapadała mi w pamięć. TATTOOFEST 38

Ola: Kiedy zacząłeś tatuować? Timmy: Zacząłem tatuować zanim osiągnąłem pełnoletniość, trwa to więc już 5 lat. Muszę przyznać, że moi przyjaciele pchnęli mnie do przodu i zachęcali do tego, żebym rozwijał się jako tatuator. Pamiętam, że rysowałem im na rękach różne wzorki już we wczesnych szkolnych latach. Historia o tym w jaki sposób znalazłem się tutaj gdzie jestem jest długa, chyba za długa na ten wywiad. Najważniejsza wiedza jaką zdobyłem to ta: nigdy nie ucz się tatuować od domowego mistrza tatuażu, który myśli jedynie o imprezowaniu, i dla którego właściwym miejscem do tatuowania jest kuchnia czy salon we własnym domu. Ci ludzie naprawdę nie wiedzą, co robią…

Ola: W jaki sposób tatuowanie zmieniło twoje życie? Co zaskoczyło cię najbardziej? Timmy: Tatuowanie zmieniło wszystko! Na początku super było to, że nie musiałem nosić jakiegoś specjalnego uniformu w pracy czy walczyć o posadę. Zadziwiającym jest fakt, że można robić całkiem niezłą karierę siedząc na foteliku na kółkach i malując po ludziach… Brzmi niewiarygodnie, ale jest możliwe. Ola: Jaką część swojej pracy lubisz najbardziej? Timmy: Jest naprawdę tyle wspaniałych rzeczy w tym zawodzie, że ciężko


jest wymienić jedną najważniejszą. Jeżeli musiałbym coś wybrać, powiedziałbym, że najfajniejszą rzeczą jest możliwość poznawania tych wszystkich świetnych artystów i inspirowania się nimi. To, że po jakimś czasie twoi idole stają się twoimi przyjaciółmi jest tak wspaniałe, że nie da się tego opisać na papierze. Ola: Największe wpływy w twoim życiu i sztuce? Timmy: Głównie inspiruję się Russem Abbottem, Mykem Chambersem, Bryanem Reynoldsem, Taylorem Cortem, Jeffem Ensmingerem, Nickiem Baxterem, Dustinem Goldenem i Ronem570. Mógłbym wymienić ich więcej, ale Russ,

Bryan i Myke są moimi dobrymi przyjaciółmi, na których pomoc zawsze mogę liczyć. Kocham was chłopaki! Ola: Czym tatuatorzy muszą zasłużyć, żeby zdobyć twoje uznanie? Timmy: Już częściowo na to pytanie odpowiedziałem. W tym miejscu pozostaje mi dodatkowo pozdrowić Russa. On pomógł mi najbardziej, dzięki niemu zacząłem się starać i wyniosłem moje tatuowanie na wyższy poziom, wciąż dużo mi pomaga. Wszyscy musicie kupić jego DVD - jest tego warte!!! Ola: Co motywuje cię do tego, aby jeszcze ciężej pracować?

Timmy: Na pewno będzie to zdrowa konkurencja i współzawodnictwo w grupie przyjaciół, to zawsze motywuje do tego, by utrzymywać się na topie. Ola: Na jakie etapy dzieli się twoja praca? Jakie wymieniłbyś wady i zalety pracy z klientami? Timmy: Myślę, że jeżeli chodzi o stadia pracy nad tatuażem, wygląda u mnie to mniej więcej tak samo jak w przypadku większości tatuatorów. Potrzebuję pomysłu klienta, zarysu co i gdzie chce wytatuować, pytam też o ewentualną symbolikę danego wzoru lub co ma oznaczać, żeby łatwiej było mi stworzyć własną interpretację. Do zalet moich klientów należy TATTOOFEST 39


fakt, że zdecydowana większość dobrze wie jaki styl prezentuję, dlatego wybierając mnie mniej więcej mogą przewidzieć, co im zaprojektuję. Żałuję czasem, że nie mogę wejść do głów ludzi. Wtedy widziałbym to, co oni. Czasem ciężko jest wszystko tak pogodzić, by tatuaż mógł być idealny zarówno dla tatuatora jak i klienta. Ola: Jakie inne plastyczne sztuki uprawiasz? Timmy: Bardzo lubię akwarele i dużo nimi maluję. Ostatnio zajawiłem się malarstwem olejnym i postaram się w najbliższym czasie bardziej się temu poświęcić. Ogólnie dużo rysuję w domu. Czasem ciężko jest znaleźć na to czas, ale kawa to świetny wynalazek, dzięki któremu nie zwalniam obrotów. TATTOOFEST 40

Ola: W twoich pracach można odnaleźć dużo symboli, które stały się dość popularne w neotraditionalu. Czy stoi za tym coś więcej? Timmy: Bardzo lubię wszelkie symbole związane z masonerią i iluminatami, lecz staram się być ostrożny jeżeli chodzi o ich nadużywanie. Często zamiast powielać jakiś symbol, tworzę własny, jemu podobny. Nie chcę żeby ktoś kiedyś dostał po twarzy za posiadanie kontrowersyjnego znaczka, przecież zawsze można coś pozmieniać. Ola: Team Cool Kids - jaka była idea przewodnia, kto stoi za tym projektem? Timmy: Tanane Whitfield zaproponował mi pewnego dnia żebym zmobilizował ekipę tatuatorów nowej ery. Pomysł

polegał mniej więcej na tym, żeby wyeliminować bezsensowne współzawodnictwo i biznesowe podejście, aby udowodnić że nowa generacja artystów może i powinna zjednoczyć to środowisko i wprowadzić nastrój zabawy i przyjaźni. Chcemy pokazać ludziom, że zazdrość i nienawiść są niepotrzebne i naprawdę wszyscy możemy być „spoko dzieciakami” w tym wspaniałym fachu. Mamy też wyższe cele. Zarówno indywidualnie, jak i jako grupa chcemy udowodnić, że tatuaż nie jest rakiem społeczeństwa, chcemy sprzedawać swoje obrazy na aukcjach przeznaczając dochód na cele charytatywne, chcemy żeby ludzie wiedzieli, że jesteśmy artystami z potrzeby serca i ich przyjaciółmi. Sporo wspaniałych artystów jest już w tym momencie związanych z teamem. Sprawdźcie na


MySpace, kto jest z nami. Dzięki Tanane za to wszystko! On jest naszą największą inspiracją. Ola: Kolaboracje, konwenty, guest spoty, przyjacielskie współzawodnictwo… Jakie masz doświadczenia w tych dziedzinach? Jaki najważniejszy wniosek wyciągnąłeś z tego typu współpracy? Timmy: Mam doświadczenie z każdą z tych dziedzin. Również dzięki nim poznałem najlepszych przyjaciół z branży. Kolaboracje są świetne: dwa umysły pracujące wspólnie, by dać komuś niesamowicie oryginalny tatuaż, jednocześnie dobrze się bawiąc i ucząc nawzajem. Guest spoty to zawsze fajnie spędzone chwile, można obserwować jak inni ludzie żyją i spędzają czas, jak podchodzą

do realizacji własnych planów. Uwielbiam konwencje, to jest trochę tak jak wizyta u rodziny na święta. Dobrze jest móc zobaczyć przyjaciół, pracować w ich sąsiedztwie, spędzić miłe 3 dni i być wesołym. Zdrowa rywalizacja jest jedyną na jaką mam ochotę. Nie mam czasu ani energii na zawiść i żale. Ola: Jakie w tej chwili masz priorytety? Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Timmy: Skupiam się na tym, aby jak najwięcej rysować i ukończyć moje obrazy. Przeniosłem się właśnie na Florydę i potrzebuję się tu zadomowić. Mam duże plany dotyczące konwencji w tym roku, ale aktualnie mam sporo do nadrobienia i muszę się na tym skupić.

Ola: Czy masz jakieś rady dla początkujących tatuatorów? Timmy: Najlepsza rada jaką mogę dać młodym tatuatorom brzmi „kontrolujcie swoje ego”. Trzeba zachować otwarty umysł, od każdego można się czegoś nauczyć, a nauka to proces nieustanny. Kochajcie sztukę, doceniajcie ludzi i bądźcie szczęśliwi. Będzie ciężko, więc przygotujcie się na to, że trzeba będzie przeć mocno do przodu. Na tyle długo, na ile będziecie doceniać, że jesteście częścią imperium jakim jest świat tatuażu, wszystko będzie w porządku.

www.myspace.com/timmynitemare

TATTOOFEST 41


D

ave Fox,

tatuator i muzyk w jednym. Jego prace trudno jest pomylić z jakimikolwiek innymi. Dave tworzy niezwykle kolorowe i pełne detali tatuaże w swoim wyrazistym stylu. Największe wrażenie wywarło na mnie zilustrowanie postaci z japońskich legend. Jego wydawnictwo „Haunted” powinno być pozycją obowiązkową dla każdego tatuatora zafascynowanego tematyką orientalną w innowacyjnym wykonaniu. Dave jest oszczędny w słowach, poniżej możecie przeczytać to, co udało mi się z niego wycisnąć.

Bam: Kim jest Dave Fox? Dave Fox: Jestem mieszkańcem kuli ziemskiej, częścią skomplikowanego systemu, który tworzy wszechświat. Tatuuję, maluję, gram na gitarze, jeżdżę na snowboardzie i kocham moją rodzinę. Bam: Co sprawiło, że jesteś dziś tatuatorem? Dave: Zawsze uwielbiałem tatuaże, któregoś dnia poczułem, że gdybym mógł się spełniać robiąc to co kocham, byłoby świetnie. Bam: Miałem kiedyś w rękach publikację twojego autorstwa, poświęconą postaciom z tradycyjnych japońskich legend. Która z wielu przedstawionych jest twoją ulubioną? Dave: Zaintrygowała mnie opowieść o Ajari Joan, buddyjskim mnichu, który tak mocno zakochał się w pewnej kobiecie, że zatracił się całkowicie i stał się „oni” (rodzajem demona). Później,

TATTOOFEST 42


dzięki pomocy innego mnicha i w jego asyście rozpoczął medytacje w celu oczyszczenia, a następnie zamienił się w pył. Uważam, że ludzie tworzą dla siebie własne piekło, tak samo jak mają zdolność i możliwość stworzenia dla siebie nieba poprzez zrozumienie prawdy. Niektórym (jak Ajari Joan) nie uda się zrobić tego na czas. Bam: Skąd w ogóle wziął się u ciebie pomysł ilustrowania japońskich legend w całkowicie inny sposób? Dave: Zawsze wolałem tworzyć własne, oryginalne rzeczy. Nie cierpię kopiować, a te postacie wydały mi się tak inspirujące, że postanowiłem wykorzystać ich historie. Japońska kultura to dla mnie ogromne źródło inspiracji. Bam: …tak powstało „Haunted” by Dave Fox… Dave: Tak. Stworzyłem tą książkę ponieważ czułem, że nie ma żadnej „encyklopedii” czy przewodnika po świecie japońskich duchów i demonów, który byłby dostępny na rynku tatuatorskim, wydałem więc własny. Bam: Wiem, że niejednokrotnie odwiedzałeś Japonię. Jakie miejsca poleciłbyś turyście z Europy? Dave: Kocham Japonię. Tamtejsi ludzie zdają się zachowywać równowagę pomiędzy szacunkiem dla życia, ciężką pracą i zabawą. Nie biorą nic za pewnik, jak większość ludzi z Zachodu. Bardzo podobało mi się w Endoshimie, jest to „nawiedzona” wyspa niedaleko Yokohamy. Jest tam mnóstwo świątyń, posągów oraz jaskiń, które trzeba zobaczyć. Nie wybierałem się dotąd na południe od Tokio, więc nie widziałem jeszcze Kyoto, w którym podobno jest bardzo dużo zabytków. Bardzo podobała mi się Thunder Gate w Tokio, której wejścia chronią bogowie wiatru i grzmotów: Fujin i Rajin. Bam: „Gdyby nie Tom, prawdopodobnie ja i wielu innych tatuatorów mojej ery nie robiłoby teraz tego co robi, być może w ogóle byśmy nie tatuowali”. To twoje słowa a’propos roli Toma Johnsona w twojej karierze tatuatorskiej. Na czym dokładnie polegał jego wpływ na ciebie?

TATTOOFEST 43


Dave: Tom był gościem, któ-

ry robił świetne, artystyczne i oryginalne tatuaże, długo przed tym zanim ktokolwiek inny się tym zainteresował. We wczesnych latach 90. kiedy królowały motywy dla motocyklistów robione kreską jednej grubości, Tom robił z freehandu komiksowe/newschoolowe prace. Tatuowałem się u niego w momencie, kiedy sam zaczynałem przygodę z tym tematem, zawsze chętnie udzielał mi rad i sugestii. Był świetnym tatuatorem i nieocenionym przyjacielem, wszystkim nam bardzo go brakuje. Bam: Jak brzmi przepis na zostanie „wziętym” tatuatorem? Dave: Rysuj, maluj, rysuj, maluj, rysuj, maluj… Ucz się na podstawie wyglądu prawdziwych przedmiotów i sztuki, którą tworzą inni. Ciężka praca to jedyny sposób na osiągnięcie sukcesu w życiu. Bam: Opowiedz o kolaboracjach, które odbywałeś z Joshem Hoffmanem. Dave: Minęło już kilka lat odkąd ostatnio pracowaliśmy razem. Wcześniej bardzo na siebie oddziaływaliśmy, próbowaliśmy nowych technik, wzajemnie motywowaliśmy się do rozwijania umiejętności plastycznych. Sporo także kombinowaliśmy z tematyką, chcieliśmy żeby było zabawnie i inaczej. To były dobre czasy. Bam: Od kilku dni nieustannie słucham „The Dark Lords of Stonehurst”. Wiem, że jesteś mocno zaangażowany w ten projekt i nie chodzi tylko o oprawę graficzną… Dave: „The Dark Lords of Stonehurst” to moja stara thrash/ death metalowa kapela. Wydaliśmy jedną płytę, która zawiera 10 kawałków. We wkładce do niej jest sporo moich prac. Zespół rozpadł się rok temu. Teraz gram w nowym składzie o nazwie „Samsara”. Pracujemy nad stworzeniem rockowo-metalowej, epickiej opery. Mam nadzieję, że już niedługo ujrzy ona światło dzienne. Bam: Opowiedz o swojej kolekcji gitar elektrycznych. Dave: Uwielbiam ręcznie robione, dobrze zaprojektowane, nieźle brzmiące gitary o zwariowanym kształcie. Zawsze chciałem mieć kolekcję. Kilka lat temu zacząłem ją tworzyć i trochę mnie TATTOOFEST 44

poniosło. Nie umiem się już powstrzymać od kupowania kolejnych. Jedna z moich gitar powstała w Moser Custom Shop w Kalifornii, nazywa się „The Basilisk” i sam zaprojektowałem jej kształt. Bam: Co jest najfajniejsze w heavy metalu? Dave: Wszystko jest fajne! Dzięki niemu zafascynowałem się sztuką i tatuażem. Granie na gitarze stanowi główne źródło mojej życiowej radości. Bam: Tatuaże, sztuka, gitary, muzyka, snowboard… Jakie jeszcze hobby posiada Dave Fox? Dave: Na snowboardzie jeżdżę niestety mniej niż kiedyś, gdy byłem młodszy. Lubię też rower. Uwielbiam spędzać czas z moimi kotami i żoną, jeść dobre jedzenie, przebywać na łonie natury. Bam: Stałe pytanie, plany na przyszłość…? Dave: Nie przestawać cieszyć się życiem!

ww w.myspace.com/dave_fox ww w.evilballs.com


Dave Fox

TATTOOFEST 45




Warsztaty w Zgierzu - Panorama

Z Maped przy pracy, fot. Pati

aprzyjaźniliśmy się kilka lat temu, jak to najczęściej bywa w tym fachu - podczas malowania wspólnej ściany. Maped to bardzo otwarty człowiek, gotów do współpracy i chętnie wspierający swoim talentem organizacje pozarządowe. Przeczytacie między innymi jak ratowaliśmy beskidzkie lasy z Fundacją Ekologiczną Arka. Maped to artysta uliczny, którego już za chwilę poznacie… Dariusz, 3fala.art.pl

TATTOOFEST 48


TK: Człowiek-rysunek, czyli kto? Maped: To jeden z moich „artystycznych” kryptonimów. Kiedyś bardzo starałem się o zachowanie anonimowości. TK: Dlaczego się ukrywałeś? Maped: Z tych samych powodów co większość artystów działających nielegalnie. Wolę uniknąć odpowiedzialności wynikającej z zasad narzuconych przez mocno ograniczone kulturowo państwo. Jedni nazwą to kompleksami lub strachem, z punktu widzenia artysty ulicy jest to odpowiedzialność. Drugim powodem jest to, że nie warto „promować” pewnej marki dopóki nie ma się nic do pokazania, stąd ukrywanie się pod różnymi pseudonimami, z których większość znam tylko ja. Przez długi czas unikałem jakichkolwiek publikacji w sieci, czegokolwiek co można by ze mną skojarzyć. Rozumiem, że internetowe udostępnianie wykonanych dzieł stało się przyjętą przez światek street-artowy kontynuacją tego, co pozostawiono na ścianie. Przez długi czas nie chciałem być kojarzony z moimi pracami. Uważam, że

street-art przenoszony do galerii traci swój charakter. Kiedy idziesz ulicą, nie spodziewasz się, że natrafisz na sztukę, odwrotnie jest w galerii czy na poświęconej temu tematowi stronie… Staram się unikać takich właśnie zdefiniowanych przestrzeni, bo ograniczają nie tylko odbiorców, ale i dzieło. TK: Prowadziłeś bloga, w którym sporo wpisów dotyczyło szeroko pojętej sztuki, umieszczałeś zdjęcia swoich prac w blogowej galerii… Maped: Tak był blog, ale traktowałem go terapeutycznie - dla siebie. Na początku służył mi do zaspokojenia potrzeb ekshibicjonisty. To chyba jeden z głównych grzechów artystów działających w przestrzeni miejskiej… i artystów w ogóle. Ekshibicjonizm dobrze wykorzystany to piękna forma otwarcia, niekoniecznie prowokacyjna i w złym sensie. Prowadzenie tych dzienników internetowych pozwoliło wyłonić to, co inspirowało mnie wiele lat temu. Dzięki dość częstym aktualizacjom, blog stał się obrazem mnie, w którym od zdziczałego frustrata-dzieciaka doszedłem do etapu zdziczałego-frustrata, którym z radością muszę stwierdzić - jestem teraz.

TK: Na czym malowałeś? Maped: Na ulicach, latarniach, drzewach, płytach chodnikowych. Wyliczać mogę długo, bo nie ograniczam się do ścian. Sporo prac trzymam w domu, w obwoźnej pracowni. Mam masę projektów, które wymagają ode mnie zaangażowania i cierpliwości. Latami zbieram graty, które później przerabiam. Robię instalacje składające się z wielu identycznych elementów: kapsli, paragonów, sprzętu elektronicznego. Jest to ekologiczne wykorzystanie materiału, którego ktoś nie potrzebował. Sypiamy na śmieciach i jemy śmieci, dlaczego nie zamienić ich w sztukę? W Warszawie jest coroczna impreza dotycząca tego tematu, nazywa się „Przetwory”. TK: Gdzie aktualnie prezentujesz zdjęcia swoich prac? Maped: Chwilowo na starym blogu. Od lat robię dokumentację, ale przez długi czas nie widziałem potrzeby udostępniania jej większemu gronu. Niedawno wkroczyłem w nowy etap swojego życia, razem z nim pojawiła się koncepcja strony internetowej, zbudowania portfolio, zajęcia się promocją nie tyle samego zjawiska, co mnie w nim. Z takich pomysłów zbieranych przez lata,

Poznań, Szablonowa Ewolucja, fragment muralu Warsztaty w Zgierzu

Der Golem - Drewniana, Warszawa 2008

Tomasz Kozłowski: Powiedz kim jesteś. Maped: Jestem Maped, człowiek-rysunek. Obserwuję rozwój sztuki w mieście i obraz miasta w sztuce, promuję to zjawisko i staram się w nim aktywnie uczestniczyć.

TATTOOFEST 49


wyklarowała się strona maped.republika.pl. Ostatnio zamknąłem sporą jej część, bo uznałem, że nie przemawia moim językiem. Jedyne co można tam teraz znaleźć to kontakt do mnie. Nowa wersja strony jest w fazie testowej, niedługo planuję ją uruchomić w pełnej krasie. Ma to być narzędzie informacyjne traktujące o sztuce. Chcę tam oczywiście zawrzeć swoje portfolio i terminarz nadchodzących warsztatów, spotkań związanych ze sztuką miejską ale i teksty o artystach, wywiady, relacje z eventów. TK: Prowadzisz warsztaty ze streetartu? Maped: Zabawnie to brzmi, ale tak. Uczę street-artu w moim rozumieniu. Opowiadam o podstawach grafiki, kompozycji, rysunku, malarstwa. Skupiam się na technice szablonu, która jest moim ulubionym medium. W trakcie prowadzenia zajęć staram się przemycić jak najwięcej wiedzy dotyczącej odpowiedzialności w przestrzeni. Miejska dżungla wymaga od artystów specjalnego podejścia i w dość szczególny sposób traktuje swoich użytkowników. Miasto to naprawdę trudny materiał. Osoby, starające się pokazać w miejscach publicznych swoje pomysły, powinny liczyć się z ponoszeniem odpowiedzialności. Nawet jeżeli tego nie chcą, odpowiedź ze strony odbiorcy jest zawsze. Czasami jest to obojętność, czasami „moher-anti-wandal crew” pokryją ścianę pięknym odcieniem szarości, wspaniale niekontrastującym z poprzednią warstwą tej mdłej mieszanki… byle tylko nie było widać śladów pracy artysty. TK: Długość życia twoich prac nie potwierdza tak radykalnych odpowiedzi ze strony społeczeństwa. Maped: Mimo to uważam, że odbiorca powinien mieć prawo do natychmiastowego uskutecznienia wyroku usunięcia pracy. Jednym z powodów takich zachowań jest to, że ludzie nie wiedzą jak zareagować na sztukę zastaną na przykład na przystanku. Jeżeli ładuję się w przestrzeń jakby była moja, ci do których moja praca trafia powinni mieć możliwość zdecydowania czy chcą ją oglądać. Dlatego staram się robić prace łatwe do usunięcia albo nieingerujące w przestrzeń w sposób kontrastujący z zastanym otoczeniem. To działa na zasadzie współ-reakcji. Odbiorcy okazują mi, co im się podoba a co nie. Na tej podstawie uczę się posługiwać miastem jako narzędziem artystycznym. Miasto-organizm należy przecież do wszystkich. TK: Traktujesz społeczeństwo jak anonimowego klienta, któremu dajesz to czego potrzebuje. Pozwalasz kształtować siebie przez krytykę swojej twórczości. Czy zawsze poddajesz się krytyce publiki? Maped: Nie zawsze. Proponuję pewne rozwiązania, które moim zdaniem mogą wprowadzić coś pozytywnego. Wkładam w to swój czas, zaangażowanie i materiały, w zamian za to chciałbym spersonalizować kawałek wspólnej przestrzeni. Nikt nie straci jej fizycznie,

TATTOOFEST 50

nadal będzie wspólna ale z oznakami, które moim zdaniem współgrają z dynamiką miasta. Czasami jestem na przekór tej dynamice… bo nie godzę się na billboardy na zabytkach! TK: Często krytykujesz konsumpcyjny styl życia. Maped: Niektórzy, chyba nie wiedząc czego bronią, mówią, że „obrażam” ten styl życia. Pierwszą kampanię przygotowaną w tym nurcie nazwałem Der Golem. Golem to mityczna postać z gliny, którą w drugiej połowie XVI wieku rzekomo ulepił rabin Maharal w Pradze. To piękna opowieść, z której zaczerpnąłem nazwę i koncepcję człowieka-naczynia. Uważam, że każdy ma pewien potencjał i warunki do samorealizacji. Ludzie zwodzeni potrzebą posiadania i kompleksami wynikającymi z nieosiągalności celów, ograniczają się do tego co ja nazywam Golemem. Wyzbywają się wartości, potrzeby zdobywania umiejętności i wiedzy, a nawet szukania celu w życiu. Skrytykowałem to zjawisko jako chorobę, która toczy wiele społeczeństw, jest wymysłem człowieka i co gorsza jest akceptowana jako coś naturalnego. TK: Jaką formę przyjęła ta kampania? Maped: Zaczęło się od postaci Golema, którą przedstawiałem w mocnych barwach. Połączenie czerni z mocnym oranżem stało się moim rozpoznawczym zestawieniem. Zrobiłem wlepki i plakaty, na których opowiedziana była historia Der Golema. Po kilku latach wykonałem ręcznie malowane, gliniane figurki, które później rozstawiałem w mieście. W międzyczasie powstał ruch golemowy: jeździłem po Polsce i rozmawiałem na ten temat z różnymi ludźmi, na bieżąco robiąc nowe wlepki, których w efekcie powstało kilka tysięcy. Później zostały rozklejone przez moich znajomych w Japonii, Indiach, Turcji, Etiopii, Afryce Południowej, Tunezji, Meksyku i wielu innych krajach, w tym oczywiście w Europie. Golem stał się moim logo. TK: Siedzi w tobie mały rewolucjonista. Współpracowałeś z Greenpeace, Amnesty International, wieloma organizacjami pozarządowymi. Jak to wspominasz? Maped: Malowałem dla Greenpeace wielki banner - 150 metrów kwadratowych żywego ścieku w dwa dni… i miało falować. Zrobiłem to, bo sprawa spuszczania chemii przemysłowej dotyczyła moich rodzinnych stron. Współpracę z organizacjami typu Greenpeace i Amnesty wspominam bardzo dobrze. Powiedziałem im na początku znajomości: „maluję wszystko za kawę i farby, o ile zgadzam się z danym tematem”. Dzwonili i pytali czy mi to pasuje, ja w domu łapałem za projekt i szablony, przyjeżdżałem i malowałem co tylko chcieli. Miałem dzięki temu poczucie spełnienia nie tylko artystycznego ale i społecznego w skali globalnej. Tak działa 3fala. Przyjechałem trzy lata temu do Bielska-Białej, żeby wziąć udział w akcji ratowania naturalnego drzewostanu beskidzkich lasów.

Taśma


Twoja Klisza z Powstania, Warszawa

Darek siedząc w domu wykonał kilka telefonów i zapraszał artystów z całej Polski. Mieliśmy czas na malowanie, rozmowy z mediami w celu nagłośnienia problemu i pyszne rohliki, które przy akompaniamencie westchnień, podawała ładna pani. Wszystko to fantastycznie przyjemne, prowadziło do zmian fantastycznie przyjemnych, przyszłościowych…

Kaplica - Warszawa, Rondo Sedlaczka,Szablon Dżem 4,Praca wykonana we współpracy z Jansem i Oslo

TK: Coś ciekawego planujesz w tym roku? Maped: Pracuję teraz dla Opery Narodowej w Warszawie. Razem z dwoma znajomymi artystami będę robił fragmenty dekoracji. Każdy element będziemy szykować przy pomocy technik rodem wyssanych ze street-artu, całość będzie promować nowe sztuki. Przeprowadziłem się na wschód Polski i tam mam zamiar podziałać. Ponadto planuję wziąć udział w spotkaniach graffiti, w których nigdy przedtem nie uczestniczyłem. Będzie ciekawie.

Der Golem - Zajęcza Topiel, Warszawa

Warszawa, Drewniana, Szablon Dżem 3, Mural-instalacja

TK: Dużo jeździsz po Polsce, odwiedziłeś też sporą część Europy. Gdzie jeszcze szukasz inspiracji? Maped: Coraz rzadziej wychylam się za granice naszego kraju. Uważam, że jest co robić tutaj i nie narzekam na brak miejsc do odwiedzenia. Przynajmniej trzy miesiące w roku spędzam poza domem. To dzięki kooperacji jaką prowadzę z różnymi artystami i z powodu pracy, która często sama do mnie nie przyjedzie. Ułatwia mi to przyjrzenie się polskim realiom, a przy okazji dobrze obrazuje to, jak artystarzemieślnik może przeżyć nie sprzedając bułek z błotem. Kilka lat temu „przy okazji” poprowadziłem w Zakopanym sylwestrowe warsztaty z szablonu. Poznałem tam człowieka, który zaprosił mnie do swojego rodzinnego miasta. W efekcie, w zeszłym roku poprowadziłem warsztaty w Zgierzu. Tam poznałem fantastyczną dziewczynę, z którą jestem do dzisiaj. Mam rodzinę w Warszawie i na Śląsku, sentymenty do Podlasia, gór i Lubelszczyzny, miłość w Łodzi, przyjaciół w Krakowie i Poznaniu. Zawsze znajdzie się jakiś powód żeby podróżować, a to przynosi masę pomysłów.

Warsztaty w Zgierzu - Detal

TK: Dzięki! Maped: Hej! Może jeszcze Ciebie przedstawię żeby nie było, że człowiek-nikt mnie tu wypytywał. Tomasz Kozłowski to mój wieloletni przyjaciel, student historii sztuki i absolwent krakowskiego ASP na wydziale konserwacji zabytków. Zapalony zwolennik uwolnienia miasta dla artystów, demon pracy, aktualnie na wakacjach. Potrafi słuchać i zmusić do mówienia kiedy to potrzebne.

TATTOOFEST 51


M

ój pierwszy kontakt z pracami Coopera okraszony był komentarzem: „Motyla noga, przecież tak się nie da tatuować! To jest nieprawda i wielki masoński spisek”. Cóż, jednak jak widać „da się”, ponadto aż ciężko uwierzyć, że człowiek z tak dobrym zapleczem plastycznym miał problemy z zaistnieniem w branży - o tym będziecie mogli przeczytać poniżej. Kolejną zastanawiającą rzeczą jest fakt, że tatuator ten jest właściwie kompletnie nieznany na Starym Kontynencie. Prace Coopera wyróżnia zarówno idealna kompozycja, jak i perfekcja techniczna. Nie wiesz jak ma wyglądać dobry kontur, gładkie przejścia i idealne cienie? Proszę bardzo! Cooper jest jednym z moich ulubionych tatuatorów, tym bardziej cieszę się, że mogę go Wam przedstawić.

w skarpetce Bam: Tytułem wstępu… Cooper: Hej, nazywam się Cooper. Jestem obsesyjnym i okazjonalnie produktywnym tatuatorem z San Diego w Kalifornii. Bam: Jak to się stało, że zostałeś tatuatorem? Cooper: Zainteresowałem się tym tematem gdy odkryłem, że szkoła plastyczna, do której uczęszczałem była stratą pieniędzy i czasu. Bliżej było jej do taśmociągu w fabryce niż do jakiejkolwiek sztuki. Kilka lat zajęło mi wykombinowanie samemu co i jak robi się w tatuażu. W tych czasach w Kolorado naprawdę niewiele działo się w tym temacie, a jeżeli już było jakieś studio, to bardzo skutecznie chroniło wszelkie informacje. Dość szybko zdałem sobie sprawę, że jeżeli cokolwiek ma z tego być, muszę udać się po porady do profesjonalistów. Tak, do tych wrednych, małomównych, ponurych typów, których bardzo TATTOOFEST 52

potrzebowałem! Podglądałem ich prace starając się jak najwięcej wywnioskować. Na siłowni gdzie trenowałem boks, poznałem profesjonalnego zapaśnika. Niebawem okazało się, że ten typ był tatuatorem z wieloletnim stażem. Nazywa się Bobby Lee, zanany jest także jako „The Reverend Bobby Black”. Oczywiście, gdy tylko się o tym dowiedziałem, zacząłem wiercić mu dziurę w brzuchu zadając setki idiotycznych pytań w stylu: „jak to działa?”, „jak to się robi?”. Myślę, że dość szybko miał mnie dosyć. Odesłał mnie więc do pewnego właściciela studia, który okazał się mieć dla mnie więcej czasu i cierpliwości. Zauważam, że ludzie nie doceniają tego, jak kiedyś było ciężko wkręcić się do tej społeczności. Bam: „Guru Tattoo”. Jakie to uczucie być na co dzień otoczonym tak dużą ilością doskonałych tatuatorów? Jak wpływa to na ciebie i twój rozwój?

Cooper: Jestem niezwykle szczęśliwy mogąc pracować z tak utalentowaną grupą artystów. Dzięki nim mam ciągle motywację. Nie pozwalają żebym się lenił! Od lat szukałem miejsca takiego jak to i nigdy nie podejrzewałem, że moje marzenia staną się rzeczywistością. Tak poważnie, to myślę, że najcenniejszą rzeczą, jaką możesz w tym zawodzie osiągnąć jest możliwość otaczania się świetnymi artystami. Dzięki nim możesz konfrontować poglądy i pomysły, a codzienna porcja produktywnej krytyki sprawia, że jest się w stanie posiąść nieprawdopodobną chęć samodoskonalenia. Bam: Twój styl jest bardzo osobliwy, nazwałbym to mieszanką stylu ilustratorskiego z nutką traditionalu, ale wszystko utrzymane jest w klimacie cartoonowym. W tym wszystkim jesteś bardzo uniwersalny. Skąd czerpiesz inspiracje?


Cooper: Wow, całkiem trafny opis. Staram się jak najbardziej zbliżać moje prace do stylu „modern classic”. Zawsze jednak trudne było dla mnie znalezienie określenia, które dokładnie nazywałoby styl moich prac. Moje inspiracje wciąż się zmieniają. Generalnie podziwiam artystów, którzy w prosty sposób potrafią bardzo wiele przekazać, jak Hirschfeld czy Don Hertzfeldt. Ten sukinsyn rozwala mnie na kawałki! Lubię wszelkie dziwaczności i lowbrow, ale ludzie nie doceniają już tego tak bardzo jak kiedyś. Chciałbym robić te wszystkie małpki w kapeluszach, potwory, hot rody i lamparcie cętki, ale dni tych wzorów już minęły. Bam: Jakiego rodzaju tatuaże wykonujesz najchętniej, zarówno jeżeli chodzi o tematykę jak i technikę? Cooper: Ogólnie usiłuję przedstawiać po swojemu całą masę różnorodnych rzeczy i wiecie co? Bardzo to lubię! Lubię też nieco łamać tradycyjne zasady tworząc najważniejsze elementy kompozycji, które nadają całości dynamiki. Staram się w zupełnie inny sposób je zastosować, by uzyskać oryginalny efekt. Myślę, że jestem w stanie pozmieniać klasyczny sposób tatuowania tak, aby zachować czytelność wzorów i jednocześnie tworzyć coś bardzo oryginalnego. Przy tym trzeba pamiętać, że tatuaż na skórze rządzi się swoimi prawami. Przez świadomość ograniczeń tego medium można odkryć całkowicie nową przyszłość dla tatuowania. Bam: Opowiedz o „imprezie z body suitami”. Wiem tylko tyle, że miało to miejsce w waszym studio… Cooper: Impreza odbyła się w zeszłym roku… jestem strasznie leniwy jeżeli chodzi o aktualizowanie mojej strony. Generalnie malowaliśmy wzory body suitów na płótnach. Na wystawie pokazano 21 płócien naturalnej wielkości. Każdy z artystów pracujących w „Guru Tattoo” namalował po kilka sztuk. Ciągle można znaleźć je gdzieś w sieci. TATTOOFEST 53


www.thesuperstition.com

TATTOOFEST 54


TATTOOFEST 55


Bam: Boks. Interesujesz się nim bardziej z perspektywy kanapy i pilota czy nadal aktywnie? Cooper: Po stanie mojej strony internetowej możesz wywnioskować, że nie mam zbyt wiele czasu na cokolwiek poza pracą. Mimo to myślę, że w przyszłości dobrze byłoby znaleźć chwilę na tego typu rzeczy. Może już nie będzie to boks, bo za bardzo potrzebuję sprawnych rąk i oczu, ale zdecydowanie poszukam sobie czegoś nowego. Bam: Jak w takim razie spędzasz czas wolny? San Diego jest wymarzonym miejscem połowy mieszkańców tej planety, coś musi się za tym kryć… Cooper: A co to jest czas wolny? Mieszkam tu już od jakichś pięciu lat i ciągle powtarzam sobie, że trzeba by wyjść i pozwiedzać bardziej to miasto. San Diego jest wyjątkowym miejscem, wiecie co mówią? Nic nie pobije dziewcząt z Kalifornii! Bam: Zabawni klienci i ich historie. Masz coś w zanadrzu? Cooper: Kiedyś pracowałem w takim jednym studio, które znajdowało się w okolicy więzienia dla kobiet. Byłem świadkiem doskonałego przykładu zachowania „jak sprawić, by tatuator zwrócił na ciebie uwagę”. Kiedy przygotowywałem stanowisko do studia weszła pewna kobieta i stanęła przede mną. Po chwili usłyszałem: „kto chce się pieprzyć?!”. Gdy podniosłem głowę była już bez bluzki. Moim oczom ukazał się jeden z najpotworniejszych widoków jakie pamiętam. Była to starsza kobieta wyglądająca jak przed chwilą obudzony bezdomny drag queen, któremu ktoś przyszył do klatki piersiowej wypchane cytrynami skarpetki… Ach, te kalifornijskie dziewczęta. Ha, ha! Bam: Jak przedstawiają się twoje plany na najbliższą przyszłość? Cooper: Chciałbym odwiedzić więcej zagranicznych konwencji. Straszna hańba, wciąż nigdy nie byłem na żadnej europejskiej, więc chcę to naprawić w tym roku. Konwencja w Polsce, Brukseli i Londynie to pierwsze miejsca na mojej liście. Bam: Pragniesz coś jeszcze dodać? Cooper: Myślę, że już za dużo powiedziałem. Dziękuję!

TATTOOFEST 56


TATTOOFEST 57




„Na otwarcie zapraszamy

„Nautilusa” otwieramy.

N

N

a Szczęśliwej nas znajdziecie, ale to już, dobrze wiecie. a 18-stą zapraszamy, bez gorzały nie wpuszczamy.

Nasze studio ekstra będzie, usłyszycie o tym wszędzie.

S

pania nie zapewniamy Na otwarcie zapraszamy.”

o i pojechaliśmy w ostatnią sobotę marca do Wrocławia… Cieszę się, że pojechałem do Wrocławia z dwóch powodów. Po pierwsze, mogłem zobaczyć nowe, śliczne studio „Nautilus” Sławka Myśkowa i Woyta. To kolejne studio wychodzące poza stereotypowe, biało-kafelkowe wyobrażenie o tego typu miejscach. Po drugie, była to okazja by spotkać kilka osób i porozmawiać z nimi swobodnie o tym, co w trawie piszczy. Zacznę więc od samego otwarcia. Okolica nie budzi specjalnego zaufania. Lokal położony niedaleko od centrum Starego Miasta, w szarej kamienicy z sąsiadującymi blokami. Jedyny ważny element w pobliżu, przy którym warto się zatrzymać, to sklep z piwem dla prawdziwych koneserów i smakoszy, z gatunkami o jakich nigdy nie słyszałem i nie widziałem. Wchodząc do studia przenosimy się w inny świat. To

TATTOOFEST 60


prace Sławka lokal z duszą, ciekawymi pomysłami w wystroju i przede wszystkim z odpowiednią powierzchnią. Zaczynamy od dużej recepcji, dalej pomieszczenie dla tatuatorów z dwoma stanowiskami. Obok kolejny pokój, w którym w przyszłości będą mogli tatuować zaproszeni goście oraz zaplanowana jest pracownia malarska. Idealnie. Był tort, wino, przemówienie, gratulacje. Sporo osób, chociaż dziwi brak tak wielu. Myśków to przecież postać już bardzo znana i przede wszystkim lubiana. Woyt także posiada wyrobioną markę, a polska scena dzięki jego powrotowi do kraju również bardzo wiele zyska. Otwarcie zarówno „Nautilusa” we Wrocławiu, jak i niedawno temu „Jazzu” w Poznaniu powinno być wielkim świętem wszystkich tych, dla których tatuaż jest częścią życia. Na koniec pozdrawiam ekipę od Prykasa z Rybnika, Dareckiego, Ultra Tattoo, Aero i Cezara z Vikinga, Anabiego i TheTattoo oraz wszystkich, którzy świętowali!!! Oby więcej takich otwarć! Dzięki za zdjęcia dla autora, Łukasza J. Radek

Nautilus

Wrocław, ul. Szczęśliwa 16 www.myspace.com/nautilus.tat www.myspace.com/myskow www.myspace.com/woyts TATTOOFEST 61


A

nię

Dziki Kwiat

Cypru TATTOOFEST 62

fot. Łukasz Jaszak www.jaszak.net

poznałam ponad rok temu przez wspólnych, podkarpackich znajomych. Minionego roku, bywalcy rodzimych imprez tatuatorskich mieli szansę zamienić z nią kilka słów przy okazji zakupów na jej stoisku. Nie mogłam nie wykorzystać tej znajomości, tym bardziej, że Polki w naszym magazynie nie pojawiają się często. Gdy tylko Ania przyjechała do Krakowa, od razu udałyśmy się do naszego dyżurnego fotografa i spędziłyśmy kilka miłych godzin robiąc „okładkową” sesję zdjęciową.


gdzieś na wakacje. Cypr sam w sobie jest piękną wyspą, bardzo zróżnicowaną kulturowo i krajobrazowo, pełną kontrastów. Krysia: Kilka słów o twoim tatuowaniu. Od kiedy się tym zajmujesz, kto cię uczy, jaki masz do tego stosunek? Jakie było studio, w którym pracowałaś? Ania: Tatuuję od około trzech lat za sprawą mojego chłopaka Marcina, który dostrzegł mój rzekomy potencjał i uwierzył w moje

możliwości. Niestety, jego pociąga mrok i tatuaż szaroczarny, a ja ukierunkowana jestem na kolor, więc skończyło się jedynie na wdrożeniu techniki. Póki co, uważam, że w miarę przyzwoicie mi to wychodzi, jednak nie mogę powiedzieć, że odnalazłam swój styl. Ostatnie lata spędziłam w studiu „Tattoo House” w Ayia Napie. Razem z Marcinem i „szefową” Jayne tworzyliśmy tatuatorską rodzinę, jednak nasze drogi musiały się rozejść ze względu na

różne priorytety. Czas przepracowany tam i szczególnie powracających z roku na rok klientów, którzy nieraz zaskakiwali nas wyszukanymi pomysłami na tatuaż, wspominam bardzo miło. Poznałam wielu ciekawych ludzi, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. Oczywiście jak na miejscowość turystyczną przystało, duży procent wykonywanych tatuaży to gwiazdki i inne „komercyjne” wzory, ale nie narzekam - lubię swoją pracę i spełniam się w niej.

fot. Tomek Kotusiewicz

fot. Tomek Kotusiewicz

Krysia: Jakie jest życie na Cyprze? Co stało się, że właśnie tam wylądowałaś? Ania: Trafiłam tam w 2005 roku za namową znajomej ze studiów. W miarę szybko dostałam pracę w studiu tatuażu „Rockeagle”, gdzie mogłam doskonalić technikę piercingu i pracować ze wspaniałymi tatuatorami, m.in. z Nyíri Sándorem z „Loco-Motive Tattoo”, czy Bona Attila z węgierskiego „Dark Art Tattoo”. Pracowałam w tym studiu przez dwa sezony. Jak się żyje na Cyprze? W sumie bardzo przyjemnie. Zdarzają się oczywiście chwile, kiedy chciałabym to wszystko rzucić i wyjechać

fot. Łukasz Jaszak www.jaszak.net

Krysia: Wydaje mi się, że twoje miejsce zamieszkania zmienia się wraz z porą roku. Przebywasz trochę w Polsce, trochę na Cyprze… Gdzie jest twój dom? Ania: Ciężko powiedzieć, jeszcze nie znalazłam miejsca, do którego mogłabym się przywiązać i nazwać swoim domem. Nie potrafię wytrzymać w jednym otoczeniu dłużej niż pół roku, stąd system polsko - cypryjski. Cieplejszą część roku spędzam za granicą, wtedy wszystko kręci się wokół pracy. Na zimę wracam do Polski w celu naładowania akumulatorów przed kolejnym wyjazdem.

TATTOOFEST 63


zakończyć wszystkie swoje sprawy w Polsce. Z drugą połową firmy sytuacja wygląda podobnie - Asia również zmieniła swoje plany zawodowe, dlatego firma przestała istnieć. Krysia: Aktualne życie zawodowe. Pamiętamy cię jak jeszcze niedawno sprzedawałaś ciuchy, ale zdaje się, że pomysł z firmą „Freaksville” nie wypalił? Ania: Z wykształcenia jestem totalną marudą, jednak nie dane mi było pracować w tym zawodzie :). Do tej pory tatuowałam i pełniłam funkcje menedżerskie w polskim studiu ulokowanym pod Poznaniem, które prowadziłam wraz z Marcinem, i w tym cypryjskim. Natomiast jeżeli chodzi o „Freaksville”, prowadzony wraz z koleżanką, to określenie „nie wypalił” jest nieadekwatne. Firma istniała aż do stycznia tego roku, jednak ze względu na moje częste wyjazdy musiałam

Krysia: Wiem, że otwieracie własne studio na Cyprze, jakie wiążesz z tym nadzieje, jak do tego doszło? Ania: Po tym jak zrezygnowaliśmy z pracy w „Tattoo House” stanęliśmy przed trudnym życiowym wyborem: osiedlić się w Polsce, wyjechać za granicę i dalej dla kogoś pracować, czy zostać na Cyprze i otworzyć coś swojego. Najbardziej skłonni byliśmy uczepić się ostatniej wersji, jednak w grę wchodziły ogromne koszty. Na szczęście podobny dylemat miał „przyjaciel rodziny” Bora, więc szybko doszliśmy do wniosku, że trzeba połączyć siły. Co będzie to będzie, ciężko mówić o jakichkolwiek nadziejach, nastawiam się pozytywnie

i biorę to, co przynosi życie. Życzcie nam szczęścia! Krysia: Kto był w Polsce pierwszym tatuatorem, który stanął na twojej drodze i czym to zaowocowało? Ania: Przed pierwszym wyjazdem na Cypr miałam do czynienia z amatorami, których efekty pracy już dawno zostały przykryte innymi wzorami. Od tamtej pory wzbogaciłam się o kilka tatuaży wykonanych przez mniej lub bardziej zdolnych tatuatorów, jednak największy wpływ miało na mnie poznanie obecnego partnera. Krysia: Opowiedz o tatuażach, które na sobie nosisz. Czy mają jakieś specjalne znaczenie? Ania: Mam na sobie mnóstwo nieprzemyślanych, nieplanowanych i nieskończonych tatuaży. Nigdy nie zastanawiałam się nad znaczeniem, często dawałam wolną rękę osobie, która mnie tatuowała i

różne bywały efekty takiej pracy. Prawie cała lewa ręka (oprócz kotwicy wykonanej przez Borę) i wzór na dekolcie są dziełami mojego partnera, laska z nożem to robota Dobby’ego z „First Class Tattoo” (Niemcy), floral na wewnętrznej stronie ramienia jest autorstwa Gonza, Daruma - króliczek budzący dwuznaczne skojarzenia jest od Eda Perdomo, szyja to wspomniany już Bora, biomechanika na udzie Nyíri Sándora, kolejna biomechanika na nodze od Rafała (on the road), pseudoaitchinsonówa na łokciu jest autorstwa Dimy’ego z Moskwy. Nie ukrywam, im jestem starsza, tym bardziej zależy mi na przemyślanej kompozycji, dlatego kilka postanowień z mojej długiej noworocznej listy dotyczy właśnie tatuaży - poprawić, dokończyć i pokolorować. Krysia: Wytatuowana kobieta w Polsce - jakie masz doświadczenia

www.myspace.com/xephedrax

TATTOOFEST 64

fot. Darek Marcinkowski

fot. Łukasz Jaszak www.jaszak.net

„Co będzie to będzie(…) nastawiam się pozytywnie i biorę to, co przynosi życie.”


Krysia: Odwiedzisz nas w tym roku na Tattoofeście? W ubiegłym chyba nieźle się bawiłaś - nowy tatuaż, kolczyk… jakie masz plany na ten rok? Ania: Faktycznie bawiłam się dobrze, mimo iż ominęła mnie większość rozrywek. Podobają mi się wasze imprezy i najprawdopodobniej zjawię się i w tym roku. Po cichu liczę na to, że Gonzo znajdzie chwilę na dokończenie mojej ręki, a reszta to już spontan!

„Nie ukrywam, im jestem starsza, tym bardziej zależy mi na przemyślanej kompozycji, dlatego kilka postanowień z mojej długiej noworocznej listy dotyczy właśnie tatuaży - poprawić, dokończyć i pokolorować.”

fot. Łukasz Jaszak www.jaszak.net

fot. Łukasz Jaszak www.jaszak.net

Krysia: O Ani bardziej prywatnie. Ania: Wrodzona skromność nie pozwala mi na szczególne uzewnętrznianie się, więc będzie krótko. Lubię odpoczywać po całym dniu pracy popijając whisky z colą. Potrafię iść na kompromis, gdy wymaga tego sytuacja. Jestem zakupoholiczką na odwyku. Mam białego psa, który przejął moje cechy charakteru. Potrafię być

strasznie wkurzająca, ale w gruncie rzeczy jestem urocza ;)

fot. Darek Marcinkowski

z tym związane? Jak wygląda to na Cyprze? Ania: Na Cyprze nikt nie zwraca uwagi na tatuaże, tym bardziej w miejscowości Ayia Napa, w której mieszkam. Jest to typowo imprezowe miejsce, do którego zjeżdżają się ludzie z różnych zakątków Europy, tutaj tatuaże są na porządku dziennym i nie robią na nikim wrażenia. Jeśli chodzi o Polskę, również nie spotkały mnie z tego powodu żadne nieprzyjemności, lecz co bardzo mnie cieszy - ciekawość lub totalna obojętność.

TATTOOFEST 65


Piotr Trager - pewnie większość z Was zna go jako frontmana i wokalistę toruńskiej formacji hardcorowej „Good Old Days”. Jednak Piotrek od dawna interesuje się też tatuowaniem i od roku prowadzi własne studio. Dla TF przeprowadziłem krótką rozmowę. Cześć. Udzielasz się w „Good Old Days” i masz własne studio tatuażu. Jak to do tego doszło? Piotr: Zanim studio „Till Death” zostało otwarte, zajmowałem się głównie konserwacją zabytków, gdyż związane było to z moim kierunkiem studiów. Od zawsze jednak wiedziałem, że nadejdzie taki moment, w którym podejmę decyzję o otwarciu studia tatuażu. Stało się to latem zeszłego roku. Od kiedy interesujesz się tatuowaniem, kiedy zrobiłeś sobie swój pierwszy tatuaż i kto był autorem twoich pierwszych śladów na skórze? Piotr: Z tatuażem zetknąłem się bardzo dawno temu, kiedy w Polsce maszynki robiło się z długopisów i silniczków, a blask tatuażom nadawał żel z żel-penów. Inspiracją do skupienia się na tej sztuce była muzyka. Hard core nieodzownie związany jest z „obdziarganymi” muzykami. Zawsze chciałem wyglądać tak jak oni. Na początku szkoły średniej cały wolny czas spędzałem w nieistniejącym już toruńskim studiu „Waldi Tattoo”, w roli towarzysza i podglądacza, a później jako klienta. Właśnie wtedy pojawił się jeden z moich pierwszych tatuaży. Wykonał go nieżyjący już Waldi. Moja skóra zawiera historię jakichś ostatnich 15 lat. Co do moich własnych doświadczeń, to niestety jak większość ludzi w tamtych czasach, również zaczynałem kaleczyć znajomych maszynkami własnej roboty. Jednym z pierwszych „królików” był nasz gitarzysta - Gaszkes. Po jakimś czasie pracy na tych wynalazkach dałem TATTOOFEST 66

sobie z tym spokój i zająłem się na poważnie studiami. Dopiero kilka lat temu zacząłem ponownie wkręcać się w ten temat. Jak sobie radzisz, bo na razie „Till Death” to chyba jednoosobowa akcja? Piotr: Póki co jest to jednoosobowy biznes, przez co praca jest zdecydowanie cięższa, gdyż w większości muszę polegać na sobie i moim własnym doświadczeniu. Każdy kto prowadzi jednoosobową firmę musi liczyć się z trudnościami. Właściwie każdą wolną chwilę trzeba poświęcić na ogarnięcie wszystkiego. Bywa to uciążliwe, bo nie zawsze mogę skupić się na własnym rozwoju, a czas „marnotrawię” na trywialne rutynowe prace, które są niezbędne w codziennym funkcjonowaniu studia. Nie mogę jednak nie wspomnieć, że wiele dobrych rad zawdzięczam Pawłowi z „3rd Eye”, który zawsze służy pomocą (całuski dla Pawła), a i Koral nie szczędzi dobrych rad (całuski dla Korala). A co słychać u „Good Old Days”? Mimo wydanych w ostatnich latach kilku super płyt, rzadko widać was na żywo? Piotr: W „Good Old Days” wszystko w porządku.Tak jak w życiu, raz są lepsze raz gorsze chwile. Obecnie znajdujemy się w tej drugiej fazie. Wiosną zeszłego roku nasze szeregi opuścił Mario (tzn. wziął urlop na dokończenie doktoratu) i przez kolejne miesiące szukaliśmy nowego bębniarza. Przez to nasza aktywność koncertowa spadła do zera. Próbowaliśmy z innymi muzykami, niestety z marnym skutkiem. Dzieciaki wolą inne zajęcia niż granie na

instrumentach, więc dobrych bębniarzy w okolicy jest jak na lekarstwo. Na szczęście znalazł się zastępca i od niedawna na koncertach śmiga z nami Kaczmar z konińskiego „Preshrunk”. Trzeba też dodać, że nie jesteśmy młodziakami i większość z nas ma rodziny, co dodatkowo ogranicza nasze koncertowe zapędy. Jak oceniasz postępy kapeli na przestrzeni tych 11 lat, a szczególnie paru ostatnich? Macie dalsze plany na rozwój i działanie? Piotr: Postępy są, szczególnie widać je jak wchodzimy na wagę i jak patrzymy w lustro, he,he. Świat się zmienia, technika idzie do przodu. 11 lat temu nie było takiego sprzętu i była spora przepaść np. w brzmieniu. Tak samo jeśli chodzi o nagrywanie płyt. Obecnie nie ma już praktycznie żadnej różnicy między kapelami z Polski, a tymi zza wielkiej wody. Oczywiście jako zespół nie powiedzieliśmy jeszcze „dość” i mam nadzieję, że zapału do skakania po scenie starczy nam jeszcze na kilka lat. Chcielibyśmy wypuścić wznowienie płyty „Knock It Off” z małym bonusem. Poza tym, mimo braku stałego bębniarza pracujemy nad nowym materiałem. Split z „Only Attitude Counts” miał być nie lada wydarzeniem, ale wyszło tak, że Austriacy olali to po całej linii. Nie dość, że trasa promocyjna padła, to nawet potem dali numery na inne swoje wydawnictwo. Piotr: Oooo, nie miałem pojęcia, że to miało być nie lada wydarzenie. Tak po


prawdzie to trasa padła nie przez Austriaków czy przez nas. Tu znowu rzeczywistość dała nam po nosie i tyle. Nie ma nad czym debatować. Nie jesteśmy z USA i trasy 2-3 tygodniowe, choć bardzo byśmy chcieli je grać, nie wchodzą w grę. Oczywiście wyniknęły drobne spięcia między nami, ale nie będę zwalał winy, czy też obgadywał „Only Attitude Counts”. A kto z kapeli jest jeszcze wydziarany, może pochwalicie się przed czytelnikami? Piotr: W naszej kapeli nie ma hardcore’owców pozerów, każdy musi mieć dziarę i nieważne jaką ,ważne żeby ją miał ha, ha. Wszyscy jesteśmy posiadaczami różnych wynalazków na swoim ciele, a ich autorami są m. in. wspomniany wyżej Paweł z „3rd Eye”, Niewczas z „Czas Tattoo”, ja i jeszcze paru innych gagatków. Kiedy możemy spodziewać się nowych numerów „Good Old Days”? Piotr: Nowy materiał się tworzy. Chociaż… Wiktor znalazł po 5 latach pracę i nie wiem co teraz :) Niech wszyscy fani czekają, bo oprócz wyżej wspomnianego wznowienia „Knock It Off”, planujemy wypuszczenie pierwszego w historii „Good Old Days” vinyla. Chcesz coś dodać? Piotr: Wielkie dzięki za możliwość udzielenia wywiadu i wypowiedzenia się na łamach waszego magazynu. Rozmawiał Dawid Krąkowski TATTOOFEST 67




Tofi, Ink-Ognito, Rybnik

a

lestus, Warszaw

Bartosz Panas, Gu

Paweł G

awkowsk

TATTOOFEST 70

i, Panteo

n, Białys

tok


lona Góra

Cezar, Viking, Zie

Bartosz Panas, Gules

tus, Warszawa

, Tattoo

nabinabi, A

A

cin

Szcze

Darecki, Darkness Tattoo, Świdnica

TATTOOFEST 71


Jawor, Jawor Art,

Opole

Kosa, Art Line, Rybnik

Darcy, Prykas Tattoo,

Jawor, Jawor Art, Opole

TATTOOFEST 72

Rybnik


Kamil Mocet, Kamil Tat

too, UK too, UK

Kamil Mocet, Kamil Tat

TATTOOFEST 73





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.