20 minute read

Temat wydania

Next Article
Temat z okładki

Temat z okładki

Advertisement

Polish your kitchen, czyli jak szczecinianka promuje polską kuchnię za granicą

Anna Hurning jest rodowitą szczecinianką, która w 2001 roku postanowiła wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Dziś znów mieszka w Szczecinie i zajmuje się promocją naszego miasta i polskiej kuchni na skalę światową na swoim blogu o nazwie „Polish your kitchen”.

AUTOR ŁUKASZ CZERWIŃSKI / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

Anna i jej mąż Mark poznali się w Stanach Zjednoczonych i tam też urodziła się ich nastoletnia już córka. To właśnie za Oceanem powstał pomysł stworzenia kulinarnego bloga o polskiej kuchni. - Pomysł zrodził się jeszcze w Stanach Zjednoczonych, jakieś 6 lat temu. W 2005 urodziła nam się córka i ważne dla mnie było, żeby znała swoje polskie korzenie. Pomyślałam sobie, że fajnie byłoby spisać wszystkie domowe przepisy, co zaczęłam robić w formie bloga. Wtedy pracowałam jeszcze na pełny etat, więc było to w okrojonej formie – wspomina Anna Hurning.

Powrót do Polski

Anna i Mark pracowali w amerykańskim wojsku. Jej mąż jest emerytowanym żołnierzem zawodowym. - Mój mąż ciężko pracował i żartuje sobie, że on już wyrobił swoje godziny pracy na całe życie. Ja też pracowałam zawodowo w wojsku jako cywil. Nie było to moją pasją, a gotowanie jest dla nas przyjemnością – opowiada Anna.

Trzy lata temu, już po przejściu Marka na emeryturę, zdecydowali się na przeprowadzkę do Polski, a ich wybór padł na rodzinne miasto Anny, czyli Szczecin. Jak przyznaje, wielu znajomych zadziwiła decyzja o przeprowadzce z USA do Polski.

- Zadecydowaliśmy, że przeprowadzimy się do Polski, żeby tutaj trochę pomieszkać. Ludzie bardzo nam się dziwią, że podjęliśmy taką decyzję. Po przyjeździe do Szczecina małżeństwo zdecydowało się poświęcić pasji gotowania i turystyce, a do rozwoju internetowej działalności namówili ich właśnie znajomi.

- Po przyjeździe do Polski mieliśmy więcej czasu, żeby bardziej poświęcić się tej działalności. Za namową znajomych zaczęliśmy kręcić filmiki kulinarne i wrzucać je do sieci. Później pojawił się pomysł, żeby pokazać naszym odbiorcom Szczecin – mówi autorka bloga. - To jest nasze jedyne zajęcie i bardzo nam to odpowiada – dodaje.

Nauka polskiej kuchni

W swoich filmach szczecinianka przedstawia różne przepisy dotyczące polskiej kuchni i pokazuje, jak je przygotować. Jak to się stało, że postanowiła zająć się gotowaniem?

- U nas w domu zawsze się dużo gotowało, lubimy spędzać czas w kuchni, nie tylko przy polskich daniach. Kuchnia w naszym domu jest bardzo ważna i lubimy gotować nie tylko dla siebie, ale też dla naszych znajomych i rodziny – odpowiada.

Każdy odcinek swojego internetowego programu Anna prowadzi w języku angielskim. Nie ukrywa, że jest on skierowany głównie do odbiorców ze Stanów Zjednoczonych, ale także innych krajów anglojęzycznych. Program ma jednak swoich fanów również w Polsce. - Największym naszym odbiorcą są Stany Zjednoczone, ale widzimy, że te filmiki są oglądane na całym świecie, głównie w krajach anglojęzycznych. Widzę, że oglądają nas również odbiorcy w Polsce, którzy być może chcą trochę poduczyć się języka.

Autorka bloga podkreśla, że jej program jest też adresowany do osób, które mają polskie korzenie, ale nie urodziły się w naszym kraju. Mogą znać smak polskiej kuchni z dzieciństwa, lecz niekoniecznie potrafili odtworzyć te dania. Te filmiki mogą im w tym pomóc. A jakie polskie danie najbardziej lubi Mark? - Kapuśniak! – odpowiada zdecydowanie mąż Anny. - Wcześniej był żurek. Nie lubi natomiast galarety - dodaje szczecinianka.

Podróże drugą pasją

Choć tematem przewodnim jest kuchnia, to małżeństwo nagrywa również filmy ze swoich podróży. Są to małe wycieczki po Szczecinie, ale także wyjazdy w różne zakątki Polski. - Zapraszamy naszych widzów, żeby podróżowali do Polski. Jest duży odzew od odbiorców, którzy planują wizytę. Ludzie wyjeżdżali w różnych momentach historii naszego kraju i dużo osób jest zaskoczonych zmianami, które zaszły – mówi Anna Hurning.

Szczecinianka przyznaje, że czasami trudno im przywyknąć do życia w naszym kraju i zdarza się tęsknić za Stanami Zjednoczonymi, jednak na ten moment nie zamierzają wracać. Polska i USA to dwa zupełnie różne światy. - Życie w Polsce w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi jest trudne i inne. Myślę, że oboje potrzebujemy czasu, żeby przywyknąć do nowych realiów. Zdarzają nam się czasami momenty zwątpienia, ale czujemy, że tutaj jest teraz nasze miejsce. Cieszymy się, że nasza córka może teraz być blisko mojej rodziny i zaznać innego życia w sercu Europy – opowiada Anna.

Prace nad książką kucharską

- Pracuję nad książką kucharską, która powinna ukazać się w ciągu najbliższych dni. Książka będzie miała tytuł „Polish your kitchen. My family table.” Będzie zawierała część przepisów, które są na blogu wraz ze zdjęciami – chwali się autorka.

Książka trafi głównie na rynek amerykański, ale została napisana, a także będzie drukowana w Szczecinie.

Marka Standfor - więcej niż ubrania

Kunszt i mistrzostwo to dwa słowa, które powinny przychodzić na myśl za każdym razem, gdy pada nazwa Standfor. Szczeciński brand odzieżowy przedkłada jakość nad ilość i przelewa tę filozofię w kolejne projekty swoich ubrań. A obok tych trudno przejść obojętnie.

Standfor to projekt grupy przyjaciół, który wyrósł na kanwie hip-hopowej dekady początku lat 2000. Deska, graffiti, koszykówka, MTV Raps i marzenia, żeby nosić się jak rówieśnicy zza oceanu były wyskocznią ku własnym projektom. W końcu moda, jak nic innego, potrafi wyrazić styl bycia i podkreślić przynależność do subkultury. Od pierwszych koszulek Standfor do dzisiejszych limitowanych linii minęło już ponad 15 lat, jednak styl, jakość i przesłanie, z jakim odzież jest tworzona, pozostały na tym samym wysokim poziomie. - Produkujemy własne dzianiny, nie kupujemy gotowych materiałów - podkreśla zespół. - Robimy dużo customowych rzeczy. Nasze kolekcje są limitowane. Zależy nam, aby nasi klienci otrzymywali najlepiej zaprojektowaną odzież, która przetrwa całe lata.

Długą żywotność ubrań zapewnia produkcja w Polsce i staranne przygotowywanie każdej sztuki odzieży. Nie ma tu mowy o stosowaniu półproduktów z Azji. Niezależnie od tego, czy mowa o bluzie, czy t-shircie, jego powstanie poprzedza burza mózgów i konsultacja. Najlepszym przykładem jest seria bluz Camo, której przygotowanie zajęło cały rok. Specjalnie barwiona, gruba dzianina to unikatowy projekt, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej. Specjalista odpowiedzialny za przygotowanie materiału przyznał, że w jego 30- letniej karierze nie miał jeszcze do czynienia z tak trudnym wzorem. Wyłącznie osoby zapisane do newslettera Standfor wkrótce będą miały możliwość podglądu linii i skorzystania z przedsprzedaży. Szykuje się prawdziwa gratka dla kolekcjonerów.

Warto jednak podkreślić, że odzież Standfor, prócz strony www, jest dostępna w Szczecinie, skąd pochodzi, w Warszawie, w Cork w Irlandii, a niedługo także w Dublinie i w Lizbonie w Portugalii.

- Przenosimy nasze biuro właśnie do Lizbony - zdradza Tomek, Standfor. - Gdzie będziemy rozwijać brand, wchodząc w kolaboracje z portugalskimi artystami. Mamy solidny plan i masę projektów.

Jednym z nich jest wprowadzenie do sprzedaży linii… płaszczy. Styl bardziej stonowanej i eleganckiej serii nadal będzie inspirowany miastem i hip-hopem. Kolekcja ma być alternatywą dla osób, które są zabiegane i w szybki sposób - narzucając na bluzę płaszcz, chcą przyjąć bardziej oficjalny wygląd. Pojawią się też nowości dla pań i kilka inspirujących kolaboracji. - Zależy nam na promowaniu mistrzostwa i pasji naszych odbiorców - podkreśla Tomek. - Myślimy o projekcie, który będzie inspiracją dla młodych ludzi, którzy podobnie jak my 15 lat temu marzą, by stworzyć coś swojego. Chcemy udowadniać, że chcieć to móc, a odzież to znacznie więcej niż tylko moda. To styl bycia.

www.standfor.pl

Dla dojrzałej duchem młodzieży i młodych duchem dorosłych

Już 12 lutego na Dużej Scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie odbędzie się premiera sztuki „Edukacja seksualna”. O przygotowaniach do spektaklu rozmawiamy z Michałem Buszewiczem, reżyserem i Martą Gosecką, pedagożką teatru.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO KAROLINA BABIŃSKA

„Edukacja seksualna” to tytuł najbliższej premiery w Teatrze Współczesnym. To spektakl dla młodzieży czy dorosłych?

Michał Buszewicz - „Edukacja seksualna” to sztuka dla dojrzałej duchem młodzieży i młodych duchem dorosłych. Staramy się wprowadzić trochę „powietrza” w nasz dialog o seksualności, a jednocześnie porozmawiać o ważnym aspekcie ludzkiego życia, który dotyczy praktycznie każdego. Napięcia, jakie narastają wokół tego tematu, wiążą się z naszą obyczajowością i przekonaniami kulturowymi, ale w żaden sposób nie powinny zamykać drogi do dyskusji. Chcemy to pokazać naszym widzom.

Tylko czy na pewno jako społeczeństwo, mamy w sobie tyle otwartości? Jaką perspektywę postanowiliście przyjąć, aby dotrzeć do widzów?

M.B. - To spektakl międzypokoleniowy. W obsadzie są osoby od 25. do 70. roku życia. Doświadczenia każdego z bohaterów są różne. Długo zastanawiałem się, jaką perspektywę przyjąć w rozmowie z młodymi ludźmi, i pomyślałem, że trzeba przyjąć uczciwą perspektywę. Czyli taką, w której pokażemy, na ile te wszystkie pokolenia miały szansę rozmawiać na temat seksu, a na ile nie doświadczyły tego wcale. Być może dla osób starszych dialog okaże się większym problemem. Mimo wszystko chcemy przełamać bariery i zbudować enklawę pełnego przyzwolenia na zadawanie pytań i dzielenie się doświadczeniami z zakresu własnej seksualności.

W tworzeniu spektaklu uczestniczyła grupa doradcza złożona z młodzieży. Młodzież chętnie dzieliła się swoimi spostrzeżeniami?

M.B. Poprosiłem o utworzenie takiej grupy, bo zorientowałem się, że najmłodsza aktorka ma ponad dwadzieścia lat, czyli od deklarowanej grupy docelowej i tak dzieli ją dekada. Kiedy Dorota Kowalkowska – kreatorka życia teatralnego dla młodzieży – zaprosiła mnie we wrześniu do Teatru Łaźnia nowa na warsztaty z młodzieżą, młodzi ludzie podzielili się ważnym postulatem – jeśli robicie teatr dla nas, to zapytajcie nas co uważamy na temat, którym chcecie się zajmować. Stąd pomysł na grupę ekspercką, która towarzyszy wybranym etapom prób.

Marta Gosecka - Młodzi ludzie na pewno są dziś dużo bardziej otwarci, niż nasi rodzice czy dziadkowie w ich wieku. Powodem jest powszechny dostęp do wiedzy w internecie i umiejętność korzystania z rzetelnych i sprawdzonych stron dotyczących seksualności. Jedni badają swoją seksualność, drugi poszukują swojej tożsamości i sprawdzają różne perspektywy. Kto kogo kocha, kto kogo pożąda? Widzę też, że młodzież - przynajmniej ta, z którą pracujemy, nie zamyka się w sobie tak mocno, nie odrzuca i nie neguje tego, co się z nią dzieje. Starsze pokolenia nie są tak otwarte.

Rozpoczynając rozmowy z młodzieżą mieliście konkretne oczekiwania wobec historii, jakimi będą się z wami dzielić?

M.G. - Podeszliśmy do tych rozmów bez oczekiwań, gotowi na wszystko. Liczyliśmy na otwartość młodzieży, choć mieliśmy świadomość, że nie wszystko powiedzą od razu. Udało nam się zbudować relacje, dzięki którym jeszcze teraz dzielą się z nami kolejnymi historiami. Każda z nich jest dla nas bardzo cenna. Młodzież uczestnicząca w projekcie jest bardzo różna, więc i te opowieści mocno różnią się od siebie. Dotyczą dojrzewania, tożsamości, relacji rodzinnych, relacji międzypokoleniowych.

Na ile scenariusz jest inspirowany tymi relacjami?

M.B. - Scenariusz nie powstawał na bazie tych opowieści.

Scenariusz powstał z mojej inwencji twórczej, z rozmów z aktorami, jedna scena z improwizacji. To złożony proces. Ale rola młodzieży jest tu nieoceniona. Bo to właśnie młodzież może reagować na scenariusz, na poszczególne sceny. W każdej chwili mogli powiedzieć - tak z tym się identyfikujemy, w tym się rozpoznajemy, a ta sytuacja wydaje nam się dziwna czy obca. Niesamowite jest, jak ci młodzi ludzie eliminują ze spektaklu nawet nieintencjonalne przejawy dziaderstwa.

W ostatnim czasie sporą popularność zdobył brytyjski serial „Sex Education”. Sukces produkcji był zachęcający dla spektaklu?

M.B. - Jest dość sporo nowych seriali, które podejmują temat seksualności - nie tylko „Sex Education”. „Big Mouth”, „Euforia”… Pochłonęlismy ich cały zestaw. Ale nie powiedziałbym, że cytowaliśmy bezpośrednio. To co, zrobiliśmy to skorzystaliśmy z pewnej atmosfery, formuły rozmowy, która wydaje mi się pewną zdobyczą tych produkcji.

Jaką formę w takim razie przybierze sztuka? Trudno sobie wyobrazić, żeby była typowym otwartym dialogiem? Może raczej będzie serią opowieści?

M.B. - I tu się pani myli, ponieważ wpisaliśmy w spektakl scenę, podczas której widzowie mogą zadawać pytania dotyczące seksualności i zwierzać się ze swoich historii. Sztuka ma formę wewnętrznej podróży, opartej na edukacji seksualnej jakiej doświadczyli bohaterowie. Postaramy się pokazać, jakie lekcje odebrali w swoim życiu i jak wpłynęły na sposób w jaki rozmawiają z innymi o seksie. Seks opowiadamy z perspektywy osobistych doświadczeń, ale i społecznych uwarunkowań.

Jakie efekty chcielibyście, aby spektakl wywołał? Jakich reakcji oczekujecie?

- To, co mi się marzy to sytuacja, w której ludzie zaczną rozmawiać o seksie bez duszenia tego w sobie. Wierzę, że ten spektakl ma szansę stać się wentylem, przez który spuścimy powietrze z balona dyskusji o seksualności. O pewnych rzeczach postaramy się opowiedzieć w zabawny sposób, ale z pełną wrażliwością i zrozumieniem. Przyjrzymy się trudnościom z jakimi zmagają się bohaterowie i pokażemy, że te trudności to wcale nie koniec świata, że czasem wystarczy spotkanie, żeby je rozwiązać.

Strona wizualna spektaklu będzie równie intrygująca?

M.B. – Tak, za scenografię odpowiada Dorota Nawrot a asystuje jej Michał Dobrucki. Na pewno warto zwrócić też uwagę na warstwę muzyczną. Stworzył ją Bartek Schmidt, szerzej znany jako Baasch. Choreografią zajęła się Katarzyna Sikora. Światłem Aleksander Prowaliński. Myślę, że dzięki tym osobom nasi widzowie odczują prawdziwą przyjemność oglądając ten spektakl. A chyba o to w seksie chodzi.

Twórcza adaptacja jest przejawem inteligencji

Rozmowa z Pawłem Fortuną

Sytuacja kryzysowa może nauczyć nas konstruktywnego podejścia do zmian. Nie załamywać się, tylko działać, a można osiągnąć niespodziewane efekty - przekonuje nas o tym psycholog Paweł Fortuna.

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

W nowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy coraz istotniejsze stają się cechy nieutożsamiane dotychczas z figurą biznesmena czy lidera, czyli związane z budowaniem efektywnych relacji i firmy opartej na wartościach, rozwijaniem talentów oraz przewodzeniem zmianom. Czy te zmiany widać w polskich firmach?

Obszar biznesu jest tak szeroki, że każda generalizacja jest ryzykowna. Świadomość doskonalenia i ujawniania tego typu kompetencji dostrzegam w korporacjach z dojrzałą kulturą organizacyjną oraz w małych, dynamicznych i innowacyjnych firmach. Pozostaje jednak jeszcze mnóstwo organizacji, w których liderzy pojmują swoją rolę głównie przez pryzmat administrowania i kontroli. Życzyłbym sobie, żeby ich liczba była coraz mniejsza, ale człowiek jest tylko człowiekiem i nawet najbardziej nośne idee potrzebują czasu, żeby przejść z poziomu deklaracji do realizacji. Podczas jednego ze spotkań, w trakcie przerwy rozmieściłem w losowych miejscach tabliczki z imionami uczestników. Gdy wrócili, zajęli poprzednie miejsca z niezadowoleniem konstatując, że ktoś im pomieszał tabliczki…

Czy opłaca się organizacji tworzyć atmosferę, w której pracownicy nie zgłaszają uwag i siedzą cicho?

Opłaca, ale otwartość to rodzaj inwestycji. Kiedyś w jednym z ezoterycznych programów widziałem jak dzwoniąca kobieta spytała osobę prezentującą się jako wróżka o to, czy jej mąż ją zdradza. Pani w studiu spytała: „A udźwignie pani odpowiedz?”. Po tym rozmowa się urwała i wszyscy usłyszeli charakterystyczny dźwięk braku połączenia. Trzeba nie tylko otwartości, by przyjmować informację zwrotną i inicjatywy. Konieczny jest dystans do siebie oraz dzielność. W mentalności wielu szefów konfrontacja z tego typu sygnałami jest kwalifikowana nie jako przyczynek do zysku, lecz raczej koszt psychiczny związany z ryzykiem doświadczania trudnych emocji. Warto przy okazji wspomnieć, że wartościowa jest informacja zwrotna, którą przekazuje się podwładnym. Znam projekty, w których pracownicy produkcji są oceniani każdego dnia. W jednym z przedsiębiorstw wyliczono, że w wyniku kształtowania kultury feed-backu produktywność wzrosła o kilka procent.

Kierownik jest przewodnikiem zespołu i to w dużej mierze od niego zależy, czy wykorzysta potencjał pracowników, motywując ich do rozwinięcia najlepszych cech. Ale czy każdy kierownik chce, żeby pracownicy rozwijali swoje najlepsze cechy? Mam wrażenie, że niektórzy szefowie wolą tych mniej kreatywnych, ale posłusznych.

Ale właśnie w mniemaniu wielu zwierzchników kluczowym potencjałem pracownika jest jego posłuszeństwo. Człowiek ma silną potrzebę kontroli, a gdy zostaje szefem jej siła może wzrosnąć. Jeśli ktoś traktuje miejsce pracy jako terytorium, którym włada, wtedy liczy się poddaństwo i czołobitność. Pracownicy, którzy spełniają tego typu oczekiwania zawsze się znajdą. Na szczęście z łatwością przychodzą mi na myśl liderzy, którzy zatrudniają, jak to mówią „mędrszych od siebie”, dają im swobodę działania i odpowiedzialność. Z takim nastawieniem inaczej buduje się zespół, inne cele pojawiają się również na horyzoncie aspiracji.

Bardzo ważne są dobra wola i szacunek, które powinny leżeć u podstaw wszystkich relacji. Biorąc pod uwagę coraz częstsze doniesienia o mobbingu w pracy, zadajemy sobie pytanie, czy w polskich firmach szacunek do pracowników jest wciąż rzadko spotykany.

Nie znam badań dających podstawę do tego typu uogólnień. Interesować nas powinna raczej skala mikro, z własnymi nawykami na czele. Pamiętajmy kto jest ofiarą mobbingu. To osoba, która przyszła do pracy… pracować. I to właśnie nie podoba się opresorowi, który czuje się zagrożony i zaczyna walczyć o swój status wszelkimi możliwymi sposobami. Szef może w ogóle tego nie zauważać, ponieważ mobber potrafi świetnie ukrywać swój program działania pod osłoną słodkich słów i licznych deklaracji współpracy. Dlatego alarmujące niech będą zwolnienia pracownika, jego błędy, oznaki braku satysfakcji. Podobne symptomy najczęściej są interpretowane jako wyraz złej woli pracownika, a mogą być reakcją na trudne do zniesienia napięcie. Dlatego tak ważny jest zwyczajny, ludzki kontakt lidera z podwładnymi.

Czy polscy szefowie chętnie tworzą miejsca pracy, które cechują się elastycznością i otwartością na różnorodność?

Nie wiem. O to trzeba spytać ich samych. Im dłużej współpracuję z biznesem, tym częściej mam do czynienia z elastycznymi i światłymi ludźmi, ale to może wynikać ze specyfiki zadań, które realizuję. Posłużę się analogią. Są ludzie, którzy uczą podstaw języka, i są tacy, z którymi analizuje się niuanse tłumaczeń. Należę do tej drugiej grupy ekspertów, a stąd może płynąć mój nieuzasadniony optymizm.

Podobno strach przed porażką i popełnianiem błędów osłabia innowacyjność i kreatywność. Jak temu zapobiegać?

Obniżyć strach przed niepowodzeniem, co jest złożonym procesem. Ważne, żeby pamiętać, że nie boimy się porażek, lecz ich konsekwencji w postaci trudnych emocji, obniżenia samooceny, utraty szans a także odsunięcia się współpracowników i bliskich. Moc kształtuje się w każdym z tych wymiarów. To temat rzeka i chętnie kiedyś porozmawiamy wyłącznie o tym. Póki co rekomenduję moją książkę „Pozytywna psychologia porażki. Jak z cytryn zrobić lemoniadę”.

W biznesie nie ma przypadków. Przez chwilę może sprzyjać szczęście. Długotrwały sukces to efekt doświadczenia, ciężkiej pracy i odpowiednich kompetencji umożliwiających skuteczne przywództwo. A jeśli przywódca nie ma odpowiednich kompetencji? Jak długo taka firma może funkcjonować?

Jeśli pozycja rynkowa firmy nie zależy od bilansu zysków i strat, to może funkcjonować latami. Jeśli jednak jej status jest uzależniony od stosowności oferty, szybkości reagowania, wrażliwości na potrzeby klientów i pracowników, to należy przewidywać spektakularne kurczenie się i karłowacenie. Znam firmy, którym udało się zbudować markę znaną w całej Polsce, ale z powodu sztywności nastawień kierownictwa i jego ślepoty na możliwości są teraz jedynie drobnymi, rodzinnymi organizacyjkami.

Kiedyś pewien psycholog biznesu opowiadał, że próbował wprowadzić w jednej z firm skandynawskie standardy pracy oparte na tym, że szef funkcjonował w firmie na podobnych zasadach co pracownicy np. nie korzystał z przydzielonego mu miejsca parkingowego, nie był stawiany na piedestale. Po jakimś czasie pracownicy przestali go szanować. Czy Polacy są zwolennikami rządzenia autorytarnego w pracy?

Pracuję od lat ze skandynawskimi firmami i czegoś takiego nigdy nie dostrzegłem. Jeśli autorytet szefa zależy od przywilejów, to mamy do czynienia z fasadowym przywództwem. Lider, z którym chce się pracować, który szanuje pracowników i umożliwia im rozwijanie skrzydeł, nie potrzebuje „błyskotek”. W pewnej szwedzkiej firmie standardem były warsztaty, w trakcie których przy jednym stoliku zasiadywali szef regionu central-east, doradca klienta, pracownik obsługi i mechanik. To było zgodne ze standardem i działo się w Polsce bez ujmy dla formalnych relacji.

Pracownicy często nie chcą wychodzić przed szereg ze swoimi pomysłami, ponieważ mocno perspektywiczne myślenie bywa często krytykowane. Jak ich przekonać, żeby wychodzili ze swoimi nowatorskimi pomysłami?

Przez wiele lat prowadziłem warsztaty z innowacyjności. Przed jednym z nich podeszli do mnie uczestnicy z gorącą prośbą, byśmy niczego nie wymyślali. I nie dlatego, że ktoś to może skrytykować. Powód był inny. Obawiali się, że każdy ich pomysł będzie musiał być wdrożony i odpowiedzialność za to poniosą oni sami. Myślę, że tak to najczęściej z zamrażaniem innowacji bywa…

Wybuch pandemii Covid-19 spowodował, że weszliśmy w tryb permanentnych zmian. Izolacja, brak kontaktu ze współpracownikami, do jakiego przywykliśmy, praca zdalna, łączenie życia zawodowego z prywatnym, niepewność dotycząca pracy. Jak po dwóch latach takiego życia wrócić do normalności?

Do jakiej normalności? Chodzi o cofnięcie zegara i wymazanie z pamięci proceduralnej tych wszystkich webinariów, półek wyczyszczonych z papieru toaletowego, inflacji, medialnej dezorientacji, obostrzeń i pogrzebów przedwcześnie zmarłych przyjaciół? To nie jest możliwe. Nigdzie nie wrócimy. Gramy kartami, które są na stole, bo, jak nauczył nas Viktor Frankl, co los zrządził, tym człowiek musi zarządzić. Zmiany były, są i będą, a przejawem naszej inteligencji powinna być twórcza adaptacja, a więc osiąganie rezultatów, które w innych warunkach byłyby poza zasięgiem. Od początku pandemii zainicjowałem kilkanaście projektów badawczych, niektóre są już ukończone i zwieńczone międzynarodową publikacją, napisałem dwie książki i poznałem wielu fantastycznych ludzi. Między innymi dwukrotnie odwiedziłem Szczecin, co wcześniej zdarzało się sporadycznie. Musimy się mądrze śpieszyć. Trzeba znaleźć czas na właściwe kontakty, sensownie wykorzystywać narzędzia komunikacji i dbać o relacje, żeby nikt z nas, pracując w trybie home office, nie zamienił się w „Homo office”.

Paweł Fortuna

Psycholog, pisarz, kompozytor, coach i trener biznesu. Trzykrotny laureat „Nagrody Teofrasta” miesięcznika „Charaktery” za najlepszą popularnonaukową książkę psychologiczną oraz trzykrotny laureat nagrody „Książka dla trenera” Polskiego Towarzystwa Trenerów Biznesu.

Agnieszka od ślubów. Poznajcie autorkę sukcesu marki Butterfly Wedding

Agnieszka Abramowicz, szerzej znana jako Agnieszka od organizacji ślubów, to przede wszystkim wulkan energii i entuzjazmu. Swoją markę zbudowała od podstaw ciężką pracą. Dziś chce nie tylko spełniać marzenia o doskonałych ślubach, ale też dzielić się swoją wiedzą z innymi. Nam zdradziła, jak udaje jej się urzeczywistniać nawet najbardziej wymagające plany.

Zaczęła od bloga o dekoracjach ślubnych. Jednak szczerze przyznaje, że z interesem ruszyła dzięki… pokrowcom na krzesła, w które zainwestowała przy wsparciu ojca i które wypożyczała. Niepozorne działanie okazało się furtką do szeroko rozumianej branży ślubnej. Krok po kroku poszerzała zakres działań. Tworzyła dekoracje, przystrajała sale, doradzała parom młodym, a kiedy doradztwo zaczęło wykraczać poza temat ozdób, postanowiła zostać konsultantką ślubną. Dziś może pochwalić się statusem jednej z najlepszych na całym Pomorzu Zachodnim (ale zdradzimy, że działa nie tylko w naszym regionie). Organizuje śluby przede wszystkim w stylu glamour. Rozmach jest niemal jej znakiem rozpoznawczym, choć jak podkreśla - kameralnym weselem zajmie się z równą przyjemnością.

Za 10 lat widzi się jako właścicielkę salonu ślubnego, ale takiego z prawdziwego zdarzenia, gdzie pod jednym dachem będą czekały wszystkie najważniejsze usługi. Pary będą mogły tam obejrzeć dekoracje, pomyśleć nad garderobą, wybrać salę, muzykę i co tylko ich dusza zapragnie, a przyszłe konsultantki będą mogły się tam szkolić. Jak zapewnia pani Agnieszka - będzie jak na filmach. Jednak wszystko po kolei. Obecnie jest na półmetku uruchomienia stacjonarnej wypożyczalni dekoracji ślubnych w Szczecinie. Wiele wskazuje na to, że pierwsze pary przekroczą próg tego miejsca już na wiosnę. Równocześnie nie przestaje zabiegać o rozwój zawodu wedding plannerki. Regularnie organizuje szkolenia, podczas, których można zdobyć wiedzę potrzebną do rozpoczęcia pracy w zawodzie. Najlepszym dowodem skuteczności jej szkoły są osoby, które już po pół roku samodzielnie biorą się za organizację wesel. Jak mówi - najważniejsze to chęci. Choć potrzebne są też mocne nerwy, cierpliwość i dobra organizacja. To praca, w której łatwo się zakochać, ale której nie trzeba poświęcać się bezgranicznie. - To prawda, że pary potrafią nawet w środku nocy wysłać zapytanie, ale to my ustalamy, jak wygląda nasza dyspozycyjność - wyjaśnia specjalistka. - Dlatego myślę, że nawet osoby już aktywne zawodowo mogą podjąć się pracy wedding plannerki w charakterze drugiego etatu. Przy dobrej organizacji własnego kalendarza wszystko można ze sobą pogodzić.

A jeśli są chęci ku temu to warto. Jak mówi pani Agnieszka - nawet po tylu latach pracy nadal wzrusza się na ślubach. Ceremonia jest ukoronowaniem jej pracy. Podobnie jak przyjaźnie, które nawiązuje z parami młodymi. Bo choć ślub byłaby w stanie zorganizować w dwa dni, to jednak większość par spędza z nią średnio rok.

Na zakończenie nie da się jednak nie wspomnieć, że choć ciężka praca to pierwszy czynnik sukcesu pani Agnieszki, to ten drugi kluczowy składnik to rodzina. Rodzina, która nie tylko rozumie pasję żony i mamy, ale też wspiera w pomysłach i ich realizacjach. To dzięki nim pani Agnieszka jest dziś tym, kim jest, czyli Agnieszką od organizacji ślubów.

Dowiedz się więcej! www.butterfly-wedding.pl FB: @butterflyweddingpoland IG: @butterflyweddingpoland mail: butterflyszczecin@gmail.com | tel. +48 500 646 130

This article is from: