6 minute read

Humorystyczna historia napisana z wściekłości

Rozmowa z Iwoną Poczopko, szczecinianką, autorką książki „Nie chcę, aby umarła”, która niedawno wyszła nakładem wydawnictwa SOL.

„Opowieść nie epatuje smutkiem, jest czułą historią o życiu we wszystkich jego wymiarach” - tak na okładce o pani książce napisał wydawca. Skłamał? - Ta moja opowieść, w tej swojej podstawowej warstwie, właściwie jest bardzo prostą historią. Mówi o sytuacji, kiedy kobieta w średnim wieku jest zaskoczona przez wylew swojej matki. Staje wobec wyzwania życiowego – co dalej z tym zrobić. Więc najpierw wpada w panikę, ale potem powoli, poprzez tysiące błędów, jakie popełnia, oswaja tę chorobę matki, oswaja przestrzeń, oswaja siebie i zaczyna sobie z tym wszystkim radzić. Ale to trwa, trwa bardzo długo. Na tę prostą fabułę nakłada się szereg rzeczy, które związane są z obserwacją raczej socjologiczną.

Advertisement

Socjologiczną? - Ta kobieta umiejscawia tę historię chorej matki w swojej rzeczywistości, w swoim otaczającym ją świecie, który… nijak się ma z obrazem kreowanym przez media.

Czyli? - Bo te media mówią nam, że my musimy w swoim życiu odnieść sukces i to najlepiej finansowy. W ogóle okazuje się, że miarą wartości człowieka jest pieniądz. Jesteśmy tym karmieni niemal od zawsze – poprzez reklamy, poprzez programy. Choćby wszystkie telewizyjne śniadaniówki, gdzie przychodzą przede wszystkim wypicowane piękne kobiety i mówią o tym, że były ostatnio we wspaniałym SPA albo u fantastycznego fryzjera i mają pięknie wypolerowane paznokcie. Tam panuje kult piękna, zwycięstwa, młodości. To wszystko kosztuje. A tutaj...

Szara rzeczywistość? - Właśnie. Wystarczy wyjść na ulicę, popatrzeć w twarze przechodniów. Wszędzie szarość i otaczający nas starzy ludzie. Starzy i samotni – dlatego mówię tu tak dobitnie o tej wszechobecnej szarości. Ale ja w tej książce zaledwie liznęłam ten temat.

To o czym jest właściwie ta książka? - Ma wiele płaszczyzn, a kolejne to opowieść o opiekunach chorych osób. To także opowieść, jak ludzie stają się opiekunami, jak ich życie zredukowane jest właściwie do pielęgnacji drugiej osoby. To też opowieść o tym, jakim dramatem dla rodziny jest choroba jednego z jej członków, ale także o samotności osób opiekujących się, bo świat, który ich otacza, zupełnie nie widzi ich problemów. To też opowieść, jak nowa sytuacja rodzinna wpływa na zmianę perspektywy społecznej, ale też politycznej takiego opiekuna. Jest to także książka o tym, czym jest poświęcenie.

Właściwie dlaczego napisała pani o tym książkę? - Z wściekłości.

Z wściekłości na co? - Z wściekłości na to, że trudne tematy zamiata się pod dywan, że ludzie decydujący o tym, co ma ukazać się na ekranie czy na papierze, ustawili tak szczelną blokadę ze ścianek, na tle których pozują się „celebryci” wszelkiego autoramentu, że już nie widać prawdziwego życia. Obcując z naszymi mediami, czuję się często jak alien. Karmią mnie cukierkowym plastikiem, a przecież w menu oprócz landrynek powinny być też ziemniaki, choćby na końcu. Ale to może nie aż wściekłość, tylko zwykły sprzeciw, no bunt, powiedzmy.

Czy po napisaniu książki, po spotkaniu się na kartkach papieru z tymi wszystkimi płaszczyznami opieki, to coś się u pani w życiu zmieniło? - Tak. Stałam się bardziej wrażliwa. Już bardziej rozumiem sąsiadów, znajomych, którzy przeżywają podobne sytuacje. Rozumiem ludzi, którzy stali się opiekunami.

To ważne, aby ich zrozumieć? - Szalenie. Proszę sobie wyobrazić, że niemal z dnia na dzień w naszym domu pojawia się pacjent, a my nie wiemy nawet, jak się zmienia u dorosłej osoby pieluchy. Bo kto z nas ma takie doświadczenia? Albo jak takiego pacjenta umyć? A skąd i jak załatwić specjalne łóżko i jak się je obsługuje? A to są całe bardzo skomplikowane rytuały. Lecz każdy, kto ma z tym do czynienia, musi się tego wszystkiego nauczyć, i to sam. Jednocześnie to wszystko jest szalenie skomplikowane. Dopiero osoba, która ma to już za sobą, może dzielić się tymi swoimi doświadczeniami z innymi.

To może lepiej byłoby napisać poradnik: jak opiekować się osobą niedołężną? - Wydaje mi się, że opracowanie takiego poradnika to raczej obowiązek naszej opieki zdrowotnej. Tymczasem ja napisałam beletrystykę. Napisałam ją z jeszcze jednego powodu.

Ciekawe! - Mam przekonanie, że osoby, którym przyszło się w domu opiekować takimi niedołężnymi pacjentami, czują się szalenie samotne i myślą, że wszystko co robią, opiekując się, to robią źle. Mają bez przerwy wyrzuty sumienia. Więc ta książka jest dla nich formą poradnika, ale takiego psychologicznego. To wszystko jest napisane lekko, z humorem. Chodziło mi o to, aby ludzie, którzy mają takie problemy, zwyczajnie odetchnęli. Książka ma być dla nich wsparciem.

Nie ma pani pokusy, aby teraz dać tym ludziom zwyczajne, proste rady, jak mają postępować jako opiekunowie?

- Nie. Ja już zrobiłam swoje. Moją rolą życiową nie jest robienie za samarytankę. Ja piszę książki wtedy, jak coś mnie boli albo jak chcę coś pięknego napisać. Część moich książek powstała z buntu, z mojej wściekłości, ale część została napisana, bo rozkochałam się w jakimś temacie.

Na przykład? - Na przykład temat miłości. Moja pierwsza książka jest temu poświęcona. Rozprawiłam się w niej ze wszystkimi aspektami miłości, jakie istnieją. Począwszy od miłości erotycznej, skończywszy na miłości matczynej.

Wie pani już, która z tych miłości jest najpiękniejsza?

- Nie wiem. Wszystkie one są fajne. W moim wieku, proszę Pani, najpiękniejsza jest miłość platoniczna i matczyna. Ale pewnie 40 lat temu mówiłabym inaczej (śmiech).

To co daje czytelnikom ta ostatnia pani książka? - Mówią mi, że dzięki niej nie czują się już tacy beznadziejni. Bo generalnie rzecz biorąc, opieka nad chorymi i jeszcze do tego starymi ludźmi, to jest taki stan, w którym strach, pretensja do świata i Boga za to, co nas spotyka, zamienia się czasem w agresję do podopiecznego i nie życzymy mu wcale długiego życia, a wręcz przeciwnie, wydaje nam się, że śmierć byłaby wyzwoleniem dla wszystkich. A jednocześnie ma się świadomość, że to jest bardzo bliska osoba i to, że zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy, aby mu było dobrze.

A co wtedy się dzieje z rodziną, która otacza opiekuna? - Taki pacjent w rodzinie demoluje tę rodzinę. Ten jeden chory człowiek w domu powoduje, że wszyscy chorują. Ta choroba odbija się na małżeństwie, na dzieciach, na przyjaciołach, sąsiadach. A to, że dotyka dzieci, jest szczególnie okropne. Te dzieci zmieniają swój stosunek do rodziców, ale też do tych chorych dziadków. Zaczynają inaczej patrzeć na świat. Już nie jest dla nich tak kolorowy.

To nie jest wyjściem oddanie chorej osoby pod fachową opiekę na przykład do domu starości? - Też chciałam o tym opowiedzieć w tej książce. Ale inaczej. Raczej na zasadzie rozmowy o cierpieniu i poświęceniu. Bo mówimy, że w takich przypadkach cała rodzina choruje, ale z drugiej strony nasuwa się pytanie, czy my, jako ludzie w ogóle jesteśmy stworzeni do szczęścia. Może w życiu nie chodzi o to, żeby było łatwiej i lepiej. Może chodzi, żeby było ciężej. I skąd my wiemy, jak to jest? Bo co z tego, że ma Pani większy dom, jak ma Pani mniejszą rodzinę? Co z tego, że ma Pani zegarek, jak nie ma Pani czasu? I co z tego, jak ma Pani wielu kochanków, jak nie ma pani miłości. To są takie dylematy, na które można nieskoń- czoną liczbę godzin gadać. I chyba nie ma na to odpowiedzi.

Nie zgadzam się z tym, że nie ma odpowiedzi. Ona jest. - O, jaka?

To przecież zależy od nas. Od tego. jak żyjemy, jakie mamy wartości, cele, na co zwracamy w swoim życiu uwagę i co jest dla nas ważne. To te zasady powodują, że żyjemy tak a nie inaczej. - No właśnie. To było także moją intencją, aby rozprawić się z tym w książce. Bo jak patrzymy na naszą rzeczywistość, to tak to wygląda. I dlatego powiedziałam, że możemy w nieskończoność dyskutować, co jest dobre, a co jest złe. Ale ja nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy lepsze jest poświęcić się i „mamunię hodować przez kilkanaście lat” i jednocześnie zrujnować swoje życie, rozpieprzyć małżeństwo, rodzinę, czy też oddać „mamunię do gównianego domu opieki”, bo takie przede wszystkim są w naszym świecie. Nie wiem, co jest lepsze. Ma pani na to odpowiedź? Bo ja nie. Dlatego wydaje mi się, że te wszystkie decyzje, jakie musimy w życiu podjąć, one czasami są decyzjami, na które składa się ogromna liczba rzeczy, doświadczeń, wrażliwości. I czasem człowiek postępuje wbrew rozsądkowi. Traci na tej swojej decyzji. Ale wie gdzieś w głębi serca, że to była słuszna decyzja. A co z młodym pokoleniem. Czy ono będzie miało takie dylematy – opiekować się niedołężnymi rodzicami czy oddać ich pod opiekę komuś innemu? - Wydaje mi się, że kolejne pokolenie nie będzie miało tych dylematów. Nasze pokolenie wychowane w pewnym etosie było skłonne do poświęceń. Ale młodzi… Oni raczej nie. To my jednak wychowaliśmy sobie takich egoistycznych potworów.

To aż się boję zapytać. Czy ta książka jest optymistyczna? - Raczej tak. Co prawda momentami jest brutalna, ale jednocześnie pełna miłości.

A kolejna książka o czym będzie? - Już ją piszę. Zbliżam się nawet ku końcowi. To będzie historyczno-przygodowa rzecz.

A wszystko się dzieje w XII wieku na terenach obejmujących dzisiejsze Pomorze i Wielkopolskę.

This article is from: