5 minute read

Podróże - Bahamy

Island Hopping

BAHAMY

TEKST I ZDJĘCIA MACIEJ MAJERCZAK

Niespełna kilkadziesiąt mil od Florydy znajduje się archipelag ponad 700 wysp rozsianych na obszarze aż 470 tys. km2, miejsce

zdjęć wielu filmowych superprodukcji, by wymienić choćby „Piratów z Karaibów” czy niektóre części przygód Jamesa Bonda. Tutaj swoje wakacyjne domy mają Bill Gates, Johnny Depp i inni amerykańscy krezusi, ale „przeciętni” Amerykanie również lubią spędzać tu urlop, bo jest ciepło, blisko, no i nie trzeba się gimnastykować z obcym językiem. Jedziemy na Bahamy!

oty do Nassau od niedawna wprowadził niemiecki

LCondor. Z Frankfurtu w niespełna 11 godzin dolecimy bezpośrednio do stolicy Bahamów (lot powrotny jest z przystankiem w Hawanie) dość wygodnym Dreamlinerem, z nieco mniej miłymi stewardesami. Słysząc o Bahamach, każdy kojarzy właśnie stolicę, Nassau, ale mało kto zdaje sobie sprawę, że jest to archipelag kilkuset cudownych – w większości dziewiczych – wysp, otoczonych bajecznie turkusową wodą i śnieżnobiałym, aksamitnym piaskiem.

Nassau, stolica Bahamów, bardzo przypomina inne stolice Wysp Karaibskich (tak na marginesie, Bahamczycy nie uważają się za część Karaibów), jak Oranjestad czy Fort-de- France, z kolorową kolonialną architekturą i widocznymi śladami europejskiej przeszłości. W tym malutkim miasteczku życie toczy się głównie wokół portu, gdzie cumują wielkie liniowce z tysiącami turystów. Przy dokach jest mnóstwo handlarzy sprzedających wszystko: od kolorowych magnesów na lodówkę po wyłowione w tutejszych wodach piękne różowe muszle. Mieszczą się tu też dość kiczowate bary i sklepy z pamiątkami. Jako że Bahamy to główny punkt przerzutowy i „węzeł komunikacyjny” towarów płynących z Kolumbii do USA, z pewnością przy porcie można kupić dużo więcej niż tandetne muszle, tyle że nie w sklepach, a u „prywaciarzy”, no i rzecz jasna bez paragonu. W Nassau jest również znany na całym świecie (jeden z dwóch) wielki i różowy jak filmowa „pantera” hotel Atlantis. Monumentalna budowla to właściwie wielofunkcyjna instytucja. Oprócz hotelu mieszczą się tu także akwarium, kasyno, centrum handlowe i szereg pomniejszych działalności. Można zatem „pobrykać” z rekinami, ale i przebimbać kilka stówek, grając w ruletkę. Osobom lubiącym

bardziej kameralne zakwaterowanie i więcej prywatności zdecydowanie polecam ucieczkę od Nassau jak najdalej. Archipelag Exuma to 365 wysp i atoli, otoczonych wodą w obłędnym szafirowym kolorze. To miejsce stroniące od masowej turystyki, dziewicze i urzekające, z ultraluksusowymi kurortami i pięknymi willami, gdzie często

goszczą hollywoodzcy celebryci. Do tego dochodzą znakomite warunki do nurkowania i wędkowania. Archipelag jest oazą prywatności i spokoju, rajem, w którym można się doskonale „zresetować”, kiedy w Polsce za oknem typowa jesienno-zimowa szarówka. Jedna z wysp, Big Major Cay, jest naprawdę nietypowa, a to za sprawą jej dość oryginalnych mieszkańców – pływających świń. Jak na bezludną wyspę dostały się świnie? Otóż legenda głosi, że zostały porzucone przez żeglarzy, którzy zabrali ze sobą świnki jako prowiant, a którym nie udało się już wrócić z wyprawy. Inna wersja mówi, że świnie są potomkami rozbitków jakiegoś statku, którym w wyniku katastrofy udało się dopłynąć do brzegu. Tak naprawdę ta różowa trzoda jest własnością prywatną, a czar legendy pryska, gdy można dostrzec, że każda ma swój numerek przystemplowany do ucha. Nie zmienia to faktu, że pływanie ze świniami gdzieś na drugim końcu świata w bajecznych kolorach Atlantyku i dokarmianie ich pieczywem to superfrajda (uwaga! potrafią ugryźć).

Drugą wyspą, która zawróciła mi w głowie na dobre, jest Harbour Island, będąca częścią większej Eleuthery. Można ją obejść wzdłuż i wszerz w godzinę, zaś jej zabudowa to swoiste pomieszanie z poplątaniem snobistycznej, lecz dobrze ukrytej elegancji, z tą nieco przypominającą slumsy. Takie zestawienie daje interesujący kontrast; bo kto by chciał oglądać same slumsy czy też samych nudnych milionerów... Piękne kolonialne domy o zróżnicowanej, pastelowej kolorystyce, z czarującymi gankami, ogrodzone prostymi białymi, niewysokimi płotami, bardzo gościnna, leniwie uśmiechnięta lokalna społeczność, a do tego świeże, złowione „tuż za rogiem” owoce morza. Na wyspę można się dostać promem (płynie ponad 2 godziny z Nassau), na którym zjemy szybkie przekąski i napijemy się lokalnego piwa. Na wyspie Harbour znajduje się znana ze swojego różowego koloru plaża Pink Sands, której wygląd na zdjęciach zamieszczanych na instagramowych profilach niestety zdecydowanie odbiega od rzeczywistości. Oczywiście skłamałbym mówiąc, że nie jest piękna, ale przy obecnych możliwościach edycji nawet amatorskiej fotografii i filtrach „nakładanych” na zdjęcia nasuwa się pytanie, czy rzeczywiście jest różowa? Jedno jest pewne – plaża jest bardzo długa i relatywnie pusta, nie ma tu parawanów i facetów w trójkątnych kąpielówkach

Speedo, a woda jest bajecznie turkusowa. W dodatku jadłem tam nieziemsko dobre taco ze świeżymi krewetkami i salsą mango. Czy myśleliście kiedyś, aby popływać w morzu pełnym rekinów, snurkować i patrzeć, jak kilkanaście pokaźnych ryb z wielkimi i ostrymi zębami krąży pod wami, a nawet się o was ociera?! Stuart Cove’s Dive to jedna z najbardziej znanych na wyspach szkół nurkowania i wszystkiego, co z tym związane. Bahamy to bez wątpienia światowa stolica nurkowania z rekinami i – choć może to brzmieć dwuznacznie – ich karmienia. Trzeba bowiem wiedzieć, że w oddalonych o kilkadziesiąt mil Stanach Zjednoczonych świadczenie takich usług jest całkowicie zabronione i nielegalne. Budzi to wiele kontrowersji, tym bardziej że zdarzają się wypadki zranień czy nawet przypadki śmiertelnych (dla ludzi) starć z rekinami. Biznes ten przynosi jednak wyspom ok. 80 milionów dolarów rocznie, dlatego władze zakazały odłowu tego gatunku w ich wodach terytorialnych. Dla mnie było to bardzo ciekawe doświadczenie, ale przede wszystkim bardzo trudne wyzwanie z kilku powodów. Panicznie boję się pływać na otwartych wodach, nie wspominając już o lęku przed rekinami. Gdy nakładam maskę i wkładam rurkę do ust, mój oddech od razu przyspiesza, zaczynam się nerwowo rozglądać wokoło i marzę, żeby jak najszybciej stanąć na pokładzie. Generalnie za każdym razem, kiedy to robię, zastanawiam się, dlaczego. Może, aby w końcu przełamać strach, a może po prostu lubię mocne wrażenia. Na pewno nie pomógł mi fakt, że noc wcześniej wypiłem zbyt dużo ginu z tonikiem (opcja all inclusive w hotelu), a wstać musiałem o 5.00 rano. Do tego wyjątkowa jak na tę część świata pogoda była dość mizerna, wiał silny wiatr, było około piętnastu stopni, a na łódce większość osób dostała choroby morskiej. Wyjątkami byli Rosjanie, którzy choć także nie wylewali za kołnierz, to na łódce sprawiali wrażenie bardzo rześkich, a wieść, że zaraz będą pływać z rekinami, zdawała się nie robić na nich większego wrażenia. Nie było łatwo, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że było warto. Uczucie nie do opisania.

Bahamy to bez wątpienia dość daleka i droga destynacja dla przeciętnego Polaka. Na miejscu, aby skorzystać z tych ciekawych atrakcji, nie ograniczając się do mającego niewiele do zaoferowania Nassau, trzeba przemieszczać się samolotem lub łodzią, co generuje dodatkowe, niemałe koszty. Lecz piękno Bahamów, krystalicznie turkusowe wody, które podobno można dostrzec z kosmosu, niespotykany nigdzie indziej śnieżnobiały piasek, zawsze uśmiechnięci Bahamczycy czy prywatność tych mniejszych wysp są warte każdych pieniędzy. ●

This article is from: