Tryby grudzień 2012 nr 9(18)

Page 1

nt - ś

r nume ny a j l spec

u

misje

y w at el

de

ISSN: 2083-8948

St

grudzień

adomy

ob

Kraków, nr 9(18)/2012

wi


MISJE

www.mbcr.pl www.swm.pl www.wyprawamisyjna.wordpress.com

fotografie: Salezjański Wolontariat Misyjny i o. Maciej Braun CR


od redakcji

Czy i Wam się wydaje, że kończący się rok mija zbyt szybko? Czy i Wy macie czasem wrażenie, że nie nadążacie? A stąd już blisko do smutnej refleksji, że życie przecieka nam przez palce, jakby bez naszego udziału. Ale na szczęście mamy Adwent, okres roku liturgicznego, który może nadać życiu inną perspektywę. Zamiast ciągle się spieszyć, zacznijmy czekać. Nie spieszmy się z robieniem zakupów, przygotowywaniem prezentów, sprzątaniem domu, gotowaniem, chodzeniem na roraty, a 24 grudnia nie spieszmy się na Pasterkę. Zamiast tego – czekajmy na Boże Narodzenie. Co za różnica? Pośpiech to gonitwa. Spieszymy się najczęściej wtedy, gdy musimy wyrobić się z jakimiś zadaniami, coś „odbębnić” i mieć względny spokój. Byle zdążyć, na ostatnią chwilę, rzutem na taśmę. Tylko czy Pan Bóg chce, byśmy w stresie i chaosie przygotowywali się na Jego narodzenie? Nie. Tu jest potrzebny radosny spokój, niecierpliwa tęsknota, optymistyczne oczekiwanie. Bo słowo „czekać”

ma w sobie coś pozytywnego – przecież liczymy, że to, na co czekamy, będzie lepsze od tego, co jest teraz. Kończący się rok nie mija zbyt szybko. Od stycznia do grudnia biegnie swoim normalnym tempem, niezrażony naszym wiecznym narzekaniem, że doba ma tylko 24 godziny. Gdyby miała ich 50, to na co byśmy je wykorzystali? „Nie mam czasu” jest dziś łatwą, wiarygodną i prestiżową wymówką, bo czasu nie mają ci, którzy są na topie, robią karierę, harują. Modne jest ostentacyjne otwieranie kalendarza i wertowanie kilkunastu kartek, zanim znajdzie się „pierwszy wolny termin”. Myślę, że Pan Bóg patrzy wtedy na nas z politowaniem. On, który istnieje poza czasem, jest przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, jednocześnie jest Panem czasu i już dawno temu policzył nam każdą minutę. Więc się nie spieszmy bez sensu, bo i tak nie wytargujemy ani chwili więcej niż te, które są nam pisane.

Grudzień 2012 temat numeru:

Misje

4-8 Jedna Ziemia, jeden Bóg, jedno Słońce Kiszenie kapusty w Ghanie Przysłani przez Ducha Świętego Kto tańczy, dwa razy się modli

portret 9 Michał Kosior rozmowa z charakterem Natalia Dueholm

10-11

ona i on 12 Kryzys – szansa czy klęska? z kulturą

13

pro-life 14-15 Żywe lekarstwo inżynier ducha Błogosławiony poliglota

16

encyklopedia wiary Jezus: Bóg i człowiek jako jedność

17

DODATEK SPECJALNY 18-21 Student - świadomy obywatel Dobra nowina dla biznesmenów olimpiada sportów Strzelectwo

22

idźże, zróbże AIESEC

23

współpraca

Redaktor naczelny: Magdalena Guziak-Nowak Asystent kościelny: ks. Rafał Buzała Sekretarz redakcji: Agata Gołda Marketing: Marcin Nowak, Wojciech Biś (Warszawa) Zespół redakcyjny: Magdalena Antkowiak, Katarzyna Brzezowska, Michał Chudziński, Marta Czarny, Diana Drobniak, Karolina Mazurkiewicz, Karolina Pluta, Iwona Sidor, Dominik Sidor, Marek Soroczyński, Tomasz Wierzbicki, Michał Wnęk Korekta: Maria Wyrwa DTP, foto: Marcin Nowak, Marek Soroczyński, Michał Chudziński Okładka: o. Maciej Braun CR Druk: Printgraph Brzesko

TRYBY NR 9(18)/2012

Adres redakcji: ul. Wiślna 12/7, 31-007 Kraków Data zamknięcia numeru: 4 grudnia 2012 Nakład: 7000 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów. biuro@e-tryby.pl Wydawca: Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Archidiecezji Krakowskiej Orły Małopolski

3


4

te mat nu m eru >> Misje

Jedna Ziemia, Jeden Bóg, Jedno Słońce! Podczas gdy w Internecie wyskakują kolejne ogłoszenia o nowym modelu iPhona czy innego ericsona, za oknem rozlega się głos wrzeszczący przez megafon: „Ni dawa ya mende, kunguni, chawa, viroboto, sumu ya panya na dawa ya kuua popo, elfu moja tu”.* o. Maciej Braun CR

O

t, jak różny świat priorytetów i wartości. W sumie niedaleki, ale tak diametralnie inny: jedna Ziemia, jeden Bóg, jedno Słońce, a różnica przeogromna. Czarna Ziemia rządzi się swoimi prawami, swoim życiem, swoim rytmem. A kim w tym wszystkim jest misjonarz? No właśnie, to pytanie pojawia się bardzo często. Kim jestem? Czy ewangelizatorem, który goni po buszu półnagiego sprzedawcę bananów, a potem pospiesznie opowiada mu o Chrystusie, dokonuje szybkiego chrztu, by pozyskać kolejną owcę dla Chrystusowej owczarni?

Misjonarz – byt przedziwny Z daleka od kraju, żyjący w dwóch ojczyznach. Nie swój – wśród swoich. Nie czarny – a jednak bardzo wrośnięty i kochający czarny lud i Czarną Ziemię (swoją drogą, skąd wzięła się czarna ziemia, skoro wokół jest czerwona?). Każdy z nas, pracujący w takiej rzeczywistości, nie raz zastanawiał się, co jest jego misją. Bez ogródek, jasno i otwarcie powiedzieć www.e-tryby.pl

mogę: misja to bycie z człowiekiem, tym najbiedniejszym, tym brudnym, tym cuchnącym, bycie obok niego. Ktoś zapyta: po co? Po to, by dostrzec w nim Chrystusa i w nim Go pokochać. Niełatwe to zadanie. Wedrzeć się z europejskim myśleniem, węchem, zmysłem w ten całkowicie inny świat. Nie jest on światem pierwszej ewangelizacji. Diecezja Musoma, w której pracuję, obchodziła w zeszłym roku 100-lecie chrześcijaństwa, zatem jesteśmy bardzo młodym Kościołem. Jeszcze sporo wody musi upłynąć w rzece, aby widoczne były zmiany w mentalności i przeżywaniu tego, co wzniosłe, święte, wyjątkowe. Każdy misjonarz nosi w swoim sercu tajemnice swego zaistnienia tutaj, w tym konkretnym Kościele. Zaistnienia jako jednostka, ale w szczególny sposób zaistnienia jako pasterz dusz. Aż boję się napisać czarnych dusz, gdyż będzie to miało bardzo pejoratywny wydźwięk. Zatem jaka była moja historia? Nie ma w niej nadzwyczajności, nadprzyrodzonych interwencji, raczej nazwałbym to

* (W wolnym tłumaczeniu: środek na robaki, trutka na szczury i środek na nietoperze, tylko tysiąc szylingów.)

cichą zgodą na Boże działanie. Pamiętam, że zawsze chciałem robić więcej, być więcej, kochać więcej – i tak to się zaczęło. Po latach pracy z młodymi ludźmi przyszedł czas na zmianę koloru i miejsca. Dlaczego mówię o kolorze? Otóż, nigdy nie byłem rasistą i nim nie jestem, ale lecąc samolotem po raz pierwszy jako jedyny biały na pokładzie, człowiek czuje się dziwnie. Bo gdyby ktoś nie wiedział – misjonarz to też człowiek. Ale jestem tu i czuję się jak wśród swoich, niespodzianka, którą Bóg przygotował, wypaliła w stu procentach. Chciałem jechać na misje, ale do innego kraju, a jestem zupełnie gdzieś indziej. Bez dwóch zdań – lepiej sam wymyślić nie mogłem. Dziś widzę w tym Boży palec i działanie. Zatem rodzi się definicja – być misjonarzem to zgadzać się z tym, co Bóg chce od człowieka, iść tam, gdzie On cię prowadzi, posyła. By potrafić prowadzić innych, samemu trzeba poddać się owemu prowadzeniu. I to jest właśnie misja. Prowadzić tych ludzi do Chrystusa. Rzecz jasna w innym języku, suahili, który znany jest nam z ekranizacji


5

„Króla Lwa”, czy też z utworów muzycznych lat 80. Komu obca jest postać Simby czy Rafiki, któż z dorosłych nie zna piosenki Malaika Nakupenda Malaika? To jest właśnie suahili. Niby obcy, a jednak blisko. Zawsze z uśmiechem mijam sklep w centrach towarowych, na którym widnieje napis „duka”. No właśnie, w suahili „duka” znaczy sklep. Okazuje się, że Tanzania wcale nie jest tak daleko, ale tuż za rogiem.

Bezradność białego Ktoś powie, że nic tu nie ma innego, żadnej wyjątkowości, to samo czyni się w Europie. Otóż, różni się pastwisko owiec i trawa ma inny kolor, a deszcz i słońce są bardziej palące i męczące. Ja posługuję na pastwiskach Butiamy, wioski znanej w całej Tanzanii, gdyż to z niej pochodził pierwszy prezydent niepodległej i zjednoczonej Tanzanii, Julius Kambarage Nyerere. Nie różni się ona od innych wiosek, może z wyjątkiem pozostałości po prezydencie, czyli jego rezydencji. Klimat tu bardzo sprzyjający, wioska położona jest nad jeziorem Wiktorii, na wysokości 1520 m n.p.m. Zatem nie narzekam na upały, czasem wręcz można solidnie się przeziębić. Piękne okolice, zielone krajobrazy, pagórki leniwie rozłożone wokół wioski, jakby chciały ją uchronić przed tym, co może ją zniszczyć. Komary jak w każdej części, te malaryczne dają o sobie znać, po dwóch tygodniach od spotkania zaczyna się przechodzić kolejną malarię, którą po czasie traktuje się jak grypę. Jednak nie choroby, bakterie, ani nie robactwo to największy problem. Tym, co najbardziej dotyka misjonarza (mówię tu o sobie), jest bezradność wobec biedy, nędzy, myślenia, zarówno w sferze ciała, jak i ducha. Staję wobec bezsilności, zwykłej, ludzkiej, kiedy po adoracji, modlitwie kilkugodzinnej w kościele wierny udaje się do czarowniTRYBY NR 9(18)/2012

ka, aby pomógł mu rozeznać dokąd iść. Chce, by ten powiedział mu co ma uczynić, aby mąż bardziej pokochał, aby żona była wierna. Ten, przywołując czarne siły, złego, który wkracza tym samym w życie człowieka, odpowiada, radzi i kieruje. Rzecz jasna, nie za darmo. Zostawia się u niego kozę, kurę lub pieniężny dar. Cóż zrobić w takiej sytuacji? Można się tylko modlić, wskazać Bożą drogę, reszta musi być interwencją Najwyższego. Drugi rodzaj bezradności to fizyczna bieda, kiedy kolejna osoba przychodzi po pomoc, bo gliniany dom się rozleciał, bo nie ma za co wykształcić dziecka, bo jedzenie się kończy. A głodnemu nie da rady mówić o Chrystusie, który litując się nad biednymi, najpierw nakarmił tych, których było około pięciu tysięcy. Zwykła ludzka kolej rzeczy. Powiedz drugiemu „Bóg cię kocha”, ale niech miłość wyrazi się sytością jego żołądka. Nie pomagają argumenty, że nie mam skąd wziąć, w końcu jestem biały, a to zobowiązuje – muszę mieć kasę i już. Misjonarskie serce chciałoby pomóc, ale albo nie jest to możliwe, albo nie ma na to środków.

Niczym pierwsi chrześcijanie Trudne chwile rekompensuje zawsze żywy, rozśpiewany, roztańczony kościół. Eucharystia, roztańczona, rozśpiewana, rozklaskana, a mimo wszystko skupiona, rozmodlona i pełna powagi. Młodość zawsze ma w sobie więcej siły, zawsze chce więcej, a co za tym idzie łatwo się wznosi ponad przeciętną. Czasem mam wrażenie, że duszpasterz wręcz musi prosić ludzi w Europie, by pojawili się w kościele. Musimy wymyślać coraz to lepsze koncerty, religijne festiwale, coraz bardziej multimedialne rekolekcje, by przyszli, by byli. Trzeba rozbudzić świadomość, po co i dla Kogo tu jesteśmy. Po co i dla Kogo

przychodzimy; czyż chrześcijan powinno się prosić, błagać, by przyszli do domu Pana przyjąć Jego Ciało i Krew? Wydaje mi się, że tak być nie powinno… Ten Kościół nie jest ani lepszy, ani gorszy, jest żywy. Pamiętam, pewnego dnia przyjechałem na urlop do ukochanej Ojczyzny; na jednej z pierwszych Mszy św. ksiądz przyjmował do parafialnej rodziny nowego członka. Oto ten mały człowieczek rodził się przez chrzest po raz drugi – dla Chrystusa. Ksiądz ogłosił wiernym, że mamy nowego parafianina. A wierni przyjęli tę wiadomość z zabójczym spokojem. Nawet uśmiech na ich twarzach się nie pojawił. Wtedy wyobraziłem sobie, co dzieje się w momencie chrztu w mojej wiosce. Ludzie klaszczą, kobiety krzyczą w charakterystyczny sposób. Gratuluje się dziecku, rodzinie. Jest wspólne święto. Oj, tego moglibyśmy się nauczyć. Czy jest to jakiś fenomen afrykański, jakaś nadzwyczajność? NIE! To zapomniana chrześcijańska rzeczywistość.

U progu Europy Oczy biskupów, przełożonych zakonnych, skierowane są na Afrykę. Kiedy jakieś zgromadzenie lub zakon zaczyna pracę, wkrótce potem pojawiają się pierwsi chętni, by naśladować Chrystusa. Chcą żyć inaczej. Nie ma w Afryce problemu z liczbá powołań, ale raczej z ich jakością. Mnóstwo powołanych, chętnych do wstąpienia do zgromadzenia, których trzeba przepuścić przez sito wymagań, by zostali ci, którzy powinni. Nie ilość, ale jakość, dwóch a dobrych. Pewnie też stanie się tak, że kiedyś tych dwóch zawita do granic Europy, jak 100 lat temu zawitali biali ojcowie do granic Tanzanii. Dziś, odwiedzając zakonne domy, w tym również w Polsce, zwłaszcza sióstr różnej zgromadzeń i różnego koloru habitów,

fot. archiwum autora x2

Kim jestem? Czy ewangelizatorem, który goni po buszu półnagiego sprzedawcę bananów, a potem pospiesznie opowiada mu o Chrystusie, dokonuje szybkiego chrztu, by pozyskać kolejną owcę dla Chrystusowej owczarni?


te mat nu m eru >> Misje coraz częściej widać czarne twarze. Czy to znak? Na pewno przejaw Bożej troski o Kościół. By i u nas nie zabrakło tych, którzy powiedzą nam, że warto żyć, kochać, cierpieć, przebaczać, że warto żyć z Jezusem i dla Jezusa. Pamiętam spotkanie z pewnym człowiekiem, który był poganinem. Kiedy rozpoczął swoje przygotowania do chrztu (a takie trwa dwa lata) rozbawiał wiernych w kościele. Dlaczego? Ano dlatego, że wchodził do kościoła, zazwyczaj się spóźniając, i pozdrawiał swoich znajomych, kolegów, sąsiadów na głos i dziwił się, że jakoś dziwnie nikt mu nie odpowiada. Po Mszy podszedł do mnie twierdząc, że on to chyba zostawi to przygotowanie do chrztu, bo ludzie go tu w kościele nie lubią. A to dlatego, że nikt nie odpowiada na jego pozdrowienie. Co za tym idzie – nie jest tu akceptowany. Po wyjaśnieniu, dlaczego tak się dzieje, dlaczego nie pozdrawia się ludzi wchodząc do kościoła, zrozumiał i teraz sam upomina tych, którzy niepotrzebnie mówią coś wtedy, kiedy nie trzeba.

Kolebka ludzkości

Słysząc „Afryka”, ludzie kojarzą ją jako jeden kraj, kontynent. Ona kojarzy się

fot. archiwum autora x3

6

z małymi dziećmi z opuchlizną głodową, ludźmi niosącymi na głowie różne rzeczy, żyjącymi w glinianych domach. Tymczasem Afryka to bogactwo języków, kultur, krajów i przedziwna bieda, ta codzienna zwyczajna i ta niezwykła duchowa, trudna do zmierzenia. Jeśli ktoś chce zobaczyć, dotknąć, poczuć – może to zrobić. Przyjedź, daj coś z siebie, przekonaj się sam. Masz grosz? Dorzuć się, kiedy misjonarz pod kościołem zbiera, wiedz jedno: nie zbiera dla siebie. A stając kolejny raz i prosząc, niemało go to kosztuje. Co prawda, polscy artyści w muzyce do

filmu „W pustyni i w puszczy” śpiewali: „Samotna, ale dumna trwa, Afryka Mama, Afryka”. Ale tak być nie musi, dopomóż, pewnie sam masz niewiele, pamiętaj – kto daje, ten dostaje. No właśnie, Mama Afryka, kolebka ludzkości – to ponoć tutaj według „mądrych głów” pierwszy człowiek otworzył oczy i ujrzał cud świata. U podnóża Kilimandżaro, na terenie kraju, który nazywa się Tanzania. Kraju rogu Afryki, wschodniej jego części. Kraju bogatego w złoto, rajskie wyspy Zanzibaru, parki z przechadzającymi się zwierzętami i turystami wyposażonymi w oddychającą odzież firmy Campus, lub innego Mountainlife, odbywającymi właśnie swoje życiowe safari. Kraju pięknych i wielkich jezior Manyara, Wiktoria, wielu plemion i przeróżnych języków. Myliłby się ten, kto twierdziłby, że jest to kraj dziki, bez kultury, była kolonia – i to bardzo biedna. Owszem, biedę widać tu na każdym kroku, była to kolonia niemiecka, potem brytyjska, ale to kraj ciekawej i barwnej kultury. Trochę inaczej trzeba ją rozumieć niż kulturę chrześcijańskiej Europy. Mieszkają w swoim sąsiedztwie ludzie różnych plemion i religii, chrześcijanie, muzułmanie, wyznawcy boga Słońca, wierzeń plemiennych. Ale to też miejsce, gdzie ludzie żyją i kochają inaczej.

A Twoja misja? Żeby się przekonać, jako student możesz przyjechać popracować. Kąt do spania i miska strawy raczej się znajdzie. Wejdź na stronę www.mbcr.pl, napisz do mnie, zapytaj, jak się tu dostać. Tobie też ktoś przyniósł Chrystusa – zanieś Go innym. Póki na świecie żyje człowiek, który Go nie zna i nie kocha – nie możesz spać spokojnie! Zatem niech w codziennej twej modlitwie sprawa misji będzie żywa i aktualna, bombarduj Niebo w intencji misji i misjonarzy. Już teraz zacznij modlić się. Niech Pan pokaże Tobie t woją misję życia, może nią jest Tanzania, daj się prowadzić. Tylko i aż tyle. Asante Sana! o. Maciej Braun CR

www.e-tryby.pl


7

Kiszenie kapusty fot. archiwum autora

w Ghanie

Razem z grupą znajomych ze wspólnoty Świeckich Misjonarzy Kombonianów odkryłem tak daleki i ciekawy kraj, jak Ghana. Tomasz Wierzbicki

Tomek Wierzbicki (drugi od lewej) w misyjnym teamie w Ghanie

J

akiś czas temu przygotowywałem artykuł do „Trybów” dotyczący misji. Zacząłem pytać i odkrywać. Tak zaczęła się moja przygoda z misjami. Na początku wydawały mi się odległe i niedostępne, a później wyjechałem. Teraz żyje we mnie myśl Papieża-Polaka: „Wszystko, co otrzymaliśmy od Boga – tak życie, jak i dobra materialne – nie jest nasze, ale zostało nam dane do użytku. (…) Nie możemy być spokojni, gdy pomyślimy o milionach naszych braci i sióstr, tak jak my odkupionych krwią Chrystusa, którzy żyją nieświadomi Bożej miłości” (Redemptoris missio, 81–86). Doświadczenie misyjne w Ghanie miało na celu rozeznanie powołania, obserwowanie życia misjonarza i życie we wspólnocie z Afrykańczykami. Wiele osób pytało, co tam będziemy robić i ciężko było wytłumaczyć, że nie jedziemy tam, by coś robić, a jedynie żyć. Bardzo często jako Europejczycy myślimy wymiernymi, ekonomicznymi i „ludzkimi” schematami. Ten pobyt w Afryce pokazał, że można przełamać te schematy. Już sam wyjazd z kręgu kultury europejskiej pozwala dostrzec, że nie cały świat kręci się wokół galerii, promocji w modnych sklepach, kariery,

TRYBY NR 9(18)/2012

Facebooka, wokół bycia eko-, homo- i innych nowobogackich dorobkiewiczów, związanych z byciem trendy i występami w TVN. Pobyt w Afryce pomógł dostrzec, że duża część świata żyje inaczej, a nasza kultura i wartości zaczynają gnić od środka.

Nie można chować talentów w ziemi Przebywaliśmy głównie w południowo-wschodniej Ghanie – w regionie Volta, tuż obok największego na świecie sztucznego zbiornika wodnego w miejscowości Abor. Rezydowaliśmy w wiosce dziecięcej, gdzie przeszło setka dzieci trafiła tam, bo nie ma rodziców lub rodzina się rozpadła. Tę całą chmarę młodych odszukali w wioskach misjonarze, resztę skierowała pomoc społeczna, prowadzona przez rząd. Pobyt w „In my Father’s House” jest dla nich często jedyną deską ratunku i perspektywą na edukację. Wielu z nas zaoferowało pomoc w swoich profesjach. Oddaliśmy swoje

talenty, bo Afryka potrzebuje profesjonalistów i fachowców, a nie ludzi od wszystkiego, jak tłumaczył nam o. Giovanni, założyciel misji. Ten niezłomny i niezwykle pracowity misjonarz działa w Ghanie od 1974 r. i wciąż twierdzi, że jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Podkreśla także, że bardzo istotną rolę do odegrania mają świeccy misjonarze i zaprasza tam wszystkich z Polski. Wiele razy obserwowaliśmy pracę tego misjonarza, pokonując na pace samochodu godzinne trasy po bezdrożach, w nocy, przez jeziora i rzeki, po to, by dojechać do kilku wiernych zgromadzonych w małej, prowizorycznej kaplicy na tzw. outstation. Trzy osoby miały wykształcenie medyczne, dlatego służyły chorym w szpitalu i przychodni oraz ucząc dzieci zasad higieny i pierwszej pomocy. Część grupy była zaangażowana w nauczanie w szkole. Mieliśmy też okazję poprowadzić katechezę, przybliżyć życie św. Daniela Comboniego i wspólnie się modlić. Grupa farmerska odda

Zainteresowanych odsyłamy do bloga: wyprawamisyjna.wordpress.com i na stronę www.kombonianie.pl, a także zapraszamy na spotkanie duszpasterstwa misyjnego w każdy czwartek o 19.00 w czerwonym lektorium u oo. dominikanów.

wała się uprawie roli i roślin. Przed wyjazdem wzięliśmy ze sobą nasiona wielu roślin hodowlanych, by przeprowadzić polskie eksperymenty. Wysialiśmy m.in. soczewicę, gorczycę, pomidory, cebulę, a największe poletko zajęła kapusta. Jest więc szansa, że Ghana stanie się niebawem potentatem w kiszeniu kapusty i kolejnym razem Polacy zostaną ugoszczeni bigosem.

Chrześcijanin w Ghanie

Afryka nadal walczy z sektami, zabobonami i wciąż wielu Ghańczyków jest związanych z religią Voodoo. Mieliśmy okazję odmówić Ojcze nasz z osobami, które chciały przyjąć chrzest, jednak było to niemożliwe ze względu na tradycję czy presję społeczną w małych społecznościach. Pobyt w tym odległym kraju pokazał nam, jak barwne i radosne, pełne śpiewu i tańca może być życie chrześcijanina. Że mimo biedy i cierpienia można być godnym i szczęśliwym. Zobaczyliśmy, jak bardzo można odczuwać wspólnotę, poświęcać się dla innych, żywo i szczerze modlić oraz traktować Kościół jak swój dom.


8

te mat nu m eru >> Misje

Przysyłani przez

Ducha

Świętego Karolina Pluta

Niewysoki mężczyzna o ciemnej skórze, niemal białych włosach i rozbrzmiewający język angielski przykuwały uwagę wchodzących do Namiotu Łaski w Rychwałdzie w czasie wrześniowych rekolekcji 2010 r. Zaskoczenie ustępowało zapewne w miarę upływu czasu, kiedy to wierni wsłuchiwali się w pełen entuzjazmu przekaz Ewangelii i chłonęli żywe świadectwo wiary o. Jose Maniparampila – jednego z wielu kapłanów i charyzmatyków, którzy przebywają tysiące kilometrów, aby w Europie głosić Słowo Boże. Przeglądając strony z rekolekcjami charyzmatyków, spotkamy jeszcze nazwiska o. Johna Bashobora z Ugandy, oo. Antonello Cadeddu i Enrique Porcu (Brazylia), o. Josepha Vadakkela czy o. Jamesa Manjackala z Indii. Również o. Jose Maniparampil pochodzi Indii, z południowego stanu Kerala.

Kto

tańczy, razysię modli

dwa

Z ks. Adamem Parszywką, misjonarzem, prezesem Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi Światu”, rozmawia Karolina Mazurkiewicz. Jak przeżywają Mszę św. ludzie w krajach misyjnych? Czy są jakieś zasadnicze różnice? – Części liturgiczne są takie same, gdyż nie mogą one ulec zmianie. Różni się natomiast ich forma, czyli oprawa liturgiczna, nawiązująca do folkloru, jest o wiele bardziej żywiołowa niż nasza. Jest to, oczywiście, związane z temperamentem osób przeżywających. Nawet w Polsce Eucharystia przeżywana jest na różne sposoby, ma przekazy na innym poziomie. Dynamika podczas Mszy św. powinna być dostosowana do odbiorców. Tak jak www.e-tryby.pl

O. Jose ManipaŚwięcenia kapłańskie przyjął rampil w czasie – tłumaczy o. Bogdan Kocańw 1989 r., a następnie uzyskał da OFMConv, dyrektor domu Eucharystii doktorat z teologii biblijrekolekcyjnego i proboszcz w rychwałdzkim parafii w Rychwałdzie. Dodaje, nej w Bangalore. Obecnie Namiocie Łaski, że odwiedzający Polskę głoszący jest wykładowcą biblistyki, 2010 r. głównie w seminariach i inmają świeżość wiary, której nam stytutach w Indiach. W jedbrakuje. nym z jego wykładów w 2005 r. udział wzięli paryżanie, którzy zaprosili go do – 97 proc. mieszkańców Indii nie wyswojego kraju i dzięki temu o. Jose zaczął znaje chrześcijaństwa, ma inną kulturę głosić rekolekcje i konferencje w krajach i zwyczaje, przez co życie chrześcijan europejskich (odwiedził już m.in. Austrię, jest tu trudne, ale i piękne – mówi o. Hiszpanię, Włochy i Francję). Do naszego Jose Maniparampil w imieniu własnym kraju trafił dzięki Polce, która uczestniczy- i swoich rodaków. – Tymi wyzwaniami ła w jego rekolekcjach w Niemczech. bycia chrześcijaninem oraz doświadczeniem Boga chcemy się dzielić z braćmi W ten sposób organizowanych jest wiele w Europie, głosząc Słowo Boże. To rekolekcji. – Charyzmatycy odpowiarównież przypomina nam, że Kościół jest dają na zaproszenie tworzących Kościół uniwersalny i nie ma w nim miejsca na ludzi świeckich, którzy podjęli się misji dyskryminację ze względu na kolor skóry. ewangelizacji i którzy reagują na to, czego Wszyscy jesteśmy jednym ludem Bożym potrzeba, na głód doświadczenia wiary – dodaje kapłan.

kapłani wygłaszają różne formy kazań dla określonych grup wiekowych, tak Msza św. przybiera inne formy w konkretnych krajach. Potrzebne są zarówno cicha adoracja, jak i żywy przekaz. Wiara to nic innego jak złożenie naszego życia Panu Bogu. Bardzo ważny element to również czas trwania Eucharystii. W krajach południa Msze św. trwają nawet do 3 godzin. U nas jest to nie do pomyślenia i na pewno spotkałoby się z problemami. W krajach misyjnych katolicy podczas ofiarowania i procesji z darami tańczą. – Tak, taniec to ich forma modlitwy i sposób przeżywania Eucharystii, bardzo ekspresywny, ale i duchowy. Kiedy byłem na misjach, często szedłem w tańcu z wiernymi podczas ofiarowania. Zaś jako główny celebrans na ofiarowaniu nieraz odbierałem od ludzi w darze kury, kozy, banany i inne plony ziemi. Osobiście mogę powiedzieć, że bardzo lubię tańczyć. Nawet w Polsce, gdy podczas Mszy św. młodzież śpiewa, jest mi trochę ciężko ustać w miejscu. Wtedy przytupuję w takt muzyki. Która z form przeżywania Mszy św. jest Księdzu bliższa i czy to ważne w oczach Boga, jak się modlimy? – Przyznam szczerze, że lepiej czuje się

w tamtych warunkach. Ten odbiór, to przeżywanie jest bardziej swobodne, jest to po prostu bycie sobą. Bardzo często powtarzam młodzieży, że w Kościele powinniśmy się czuć jak w domu Ojca. Powinniśmy czuć swobodę, a struktury, które istnieją mają nam pomagać, a nie przytłaczać. Różnica w przeżywaniu Mszy św. dotyka problemu tradycji i charyzmatu. My przyjęliśmy wiarę z mlekiem matki i powoli zapominamy o modlitewnym przeżywaniu Eucharystii. Oni zaś poprzez charyzmat i swoją kulturę w wielkiej prostocie modlą się do Chrystusa. Co do ważności modlitwy, Bogu ta modlitwa jest bliższa, która pozwala wejść w relację z Nim samym, bez zważania na kolor skóry czy miejsce zamieszkania. Czy kościoły na misjach są podobne do tych, do których my chodzimy? – Kościoły w krajach misyjnych nie są podobne, a wręcz znacznie się różnią. Osobiście bardzo złoszczę się w momencie, kiedy próbuje się przenieść europejski styl budowania miejsc świętych na grunt misyjny. Pod względem architektonicznym i również pod względem inkulturacji te kościoły powinny być ich, na tamte warunki i kulturę. Kościół to miejsce spotkania z Bogiem i wierni mają się czuć w nim dobrze.


por tret

J

ęzyki są naszą przyszłością i jedyną szansą na międzynarodowe życie, o jakim wielu z nas marzy. Są osoby, które wiedzą o tym już od dawna i z wielkim zaangażowaniem starają się wykorzystać tę chwilę. Być może jedyną w swoim rodzaju. Pomagając innym przejść granice blokady językowej pokazują, jak z podniesioną głową realizować swoje marzenia. Michał Kosior urodził się w małej podkarpackiej miejscowości, jaką jest Tarnobrzeg. Karierę studenta postanowił jednak rozpocząć w Krakowie na Akademii Górniczo-Hutniczej. Jego celem stało się Zarządzanie i Inżynieria Produkcji, a następnie Zarządzanie Logistyczne na tej samej uczelni. Szybko zorientował się jednak, że nie warto zamykać się w jednym miejscu i na pół roku przeniósł się do słonecznej Hiszpanii, aby tam odbyć studia w ramach programu Erasmus. Jako ambitny, młody człowiek, postanowił także poszerzyć swoją zawodową atrakcyjność i odbył praktyki na Politechnice we Lwowie. Tam też poznał swoją przyszłą żonę – Yanę, Rosjankę, będącą, podobnie jak on, na studiach na Ukrainie.

Nauka języka jak wyzwanie! Aż do liceum języki obce nie były mocną stroną Michała. Wręcz przeciwnie, twierdzi, że nie szło mu z nimi zbyt dobrze. Chęć podróżowania i poznawania mentalności innych ludzi zwyciężyła i dała Michałowi siłę, by ze swojej słabości zrobić mocną stronę.

TRYBY NR 9(18)/2012

Zero nudy, zero stresu,

100%

satysfakcji „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają” – powiedział i miał rację Mikołaj Rej. Jednak dziś język ojczysty jest jednym z wielu, którymi władamy. Wie o tym dobrze Michał Kosior. Marta Czarny

Jego pasja była motorem do próbowania i doskonalenia mniej lub bardziej innowacyjnych metod nauczania. Dzięki pracy nad sobą i wielkiemu samozaparciu, pokonał barierę i z każdym kolejnym rozdziałem nauka szła o wiele łatwiej. Bardzo szybko okazało się, że zdolności językowe Michała są większe, niż by się spodziewał. Już pod koniec liceum władał trzema językami: angielskim, hiszpańskim i rosyjskim. Obecnie potrafi nauczyć się nowego języka w dobrym stopniu w ciągu roku. Talent? Być może też, ale przede wszystkim duża wiara we własne możliwości i praca, praca, praca…

Minimum teorii – maksimum praktyki! …oraz odpowiednia metoda nauki. Michał nie ukrywa, że w tej sferze jest samoukiem, a system, według którego

naucza w swoich szkołach językowych, został przez niego stworzony w trakcie jego własnej nauki. Różni się on od tego stosowanego w szkołach publicznych i językowych. O ile niektóre z zasad są uniwersalne, jak np. stworzenie odpowiednich „fundamentów językowych”, pozwalających na komunikowanie się w sposób poprawny gramatycznie, o tyle wiele z nich jest zupełnie innowacyjnych. Szczególnie ciekawą teorią, sformułowaną przez Michała, jest stwierdzenie, że angażowanie obydwu półkul mózgowych pozwala na o wiele skuteczniejsze przyswajanie języka. Podczas swoich lekcji, Michał stara się stymulować zarówno lewą, jak i prawą część mózgu, poprzez pobudzanie wszystkich zmysłów, m.in. dzięki obrazom, filmom i nagraniom. Według niego, ten sposób szczególnie sprawdza się w pracy z dziećmi, a przy okazji pozwala im

się skoncentrować na lekcji przez cały czas jej trwania, nie nudząc ich powtarzającymi się ćwiczeniami i teorią starogermańskiej deklinacji. Jako nauczyciel nie stara się jednak oszukiwać swoich uczniów, że wiedza sama wtłoczy się w ich głowy, bez odpowiedniego zaangażowania z ich strony. Oprócz fundamentów gramatycznych, na lekcjach Michała najważniejsza jest praktyka i ćwiczenia wymowy. Przez 80 proc. czasu to uczeń mówi, zaś nauczyciel tylko poprawia jego błędy. Ważnym elementem nauki języka w szkołach Michała jest odpowiedni coaching językowy. Podczas tego typu spotkań głównym celem jest przełamywanie barier psychologicznych, zbudowanie u uczestnika kursu „językowej pewności siebie” oraz pokazanie, że konwersacja w języku obcym nie jest wcale straszna.

„Zanurzyć się w języku…” Taką właśnie odpowiedź otrzymałam od Michała, gdy zapytałam, jak skutecznie i szybko się ich uczyć. Najpierw trzeba znaleźć w sobie pasję i zaangażowanie. I ta dewiza przyświeca całemu stylowi życia Michała. Bez zastanowienia, w bardzo młodym wieku stworzył dwie szkoły językowe, wierząc że jeżeli ma się ciekawe pomysły i chęć ich realizacji, to zwykle można je spełnić bez wielkich nakładów finansowych. Jego marzeniem jest bycie szczęśliwym każdego dnia. Michał chce maksymalnie wykorzystywać możliwości, jakie daje mu świat, razem z osobami, które są bliskie jego sercu.

9


10

rozm o wa z charak tere m 25 grudnia, w dzień Bożego Narodzenia, kończy się uroczyście dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego, podjętej w Dniu Zwiastowania Pańskiego. Pani dziennikarska i publicystyczna działalność w dużej mierze dotyczy obrony życia od poczęcia. Dlaczego? – Każdy dziennikarz powinien stać na straży dobra i prawdy. Kiedy są one przedmiotem ataków, trzeba działać. Poza tym, tak naprawdę wielu ludzi o aborcji wie niewiele. To bardzo przekłamany temat w mediach wysokonakładowych. Myślę, że warto nagłaśniać rozwinięcie terminu: Aborcja Boli. Okalecza Rodzinę Całą. Jest Antyludzka, aby ludziom utkwiło w głowach, co ten temat oznacza. Za to dziennikarska strona internetowa Prawda o aborcji (www.prawdaoaborcji.wordpress.com) powstała z trochę innym zamysłem. Aby ujawniać informacje, o których media nie piszą prawie wcale. Chodzi głównie o aborcję i pieniądze. Do tematu pieniędzy jeszcze wrócimy. W zeszłym roku zachęcała Pani dziennikarki do podpisania otwartego listu przeciwko aborcji... – I nadal zachęcam. Podpisy można wciąż składać. Proszę o kontakt przez www. za-zyciem.pl. Zbierzmy się w jedną siłę i działajmy razem. Aborcji można zakazać, jeśli uaktywnią się dziennikarze, dla których dobro i prawda mają znaczenie, a potem inni (m.in. lekarze). Tak było kiedyś w Stanach Zjednoczonych, gdzie te dwie grupy zawodowe miały ogromny wpływ na stanowych legislatorów. To się już dzieje w Polsce. Mam nadzieję, że jeszcze mocniej włączą się również studenci. Powinni m.in. wspierać organizacje pro-life, przychodzić na pikiety Fundacji PRO pod szpitale, w których zabija się dzieci nienarodzone. Fundacja ma swoje oddziały w Warszawie i Krakowie. Ale co miał na celu ten List? – Chciałyśmy pokazać, że wiele kobiet – dziennikarek nie tylko nie popiera aborcji, ale popiera za to obywatelski projekt zakazujący aborcji. Informacja dotarła do powww.e-tryby.pl

Pod płaszczykiem O zabijaniu dzieci i dużych pieniądzach z dziennikarką zza oceanu Natalią Dueholm rozmawia Magdalena Guziak-Nowak. słów i senatorów. W Sejmie powiedziano o nas z trybuny. Oprócz tego, z ciekawszych spraw, odezwała się do nas dziennikarka radiowa z Danii o tzw. poglądach pro-choice. Nasza akcja wywarła na niej duże wrażenie. Zapis tej ciekawej rozmowy ukazał się w miesięczniku „Opcja na Prawo”. Czy ta inicjatywa pokazała, że media w Polsce są pod tym względem mocno „spolaryzowane”, czy wręcz przeciwnie? – Myślę, że niektóre media są proaborcyjne, ale nie tak, jakby tego chciały feministki. Poparcie dla aborcji na żądanie jest bardzo niskie. Im większa świadomość tego, czym ona jest, tym niższa jej akceptacja. Bardzo efektywnie edukuje w tym względzie Fundacja PRO. List podpisywały kobiety z mediów katolickich i świeckich, publicznych i prywatnych. Szybko po tym liście ukazał się List mężczyzn – dziennikarzy. Są wśród sygnatariuszy niekatolicy, jeśli o to Pani pyta. Aborcja, eugenika, eutanazja… To dziennikarskie pola minowe. Nie boi się Pani publikować pod swoim nazwiskiem? – Nie mam poczucia, że to pola minowe. Za każdym tematem kryje się kopalnia wiedzy. Jakieś obszary, o których pewnie nie wiemy zbyt wiele. Szukam sposobów dotarcia z nimi do jak największej liczby ludzi. Każdy człowiek się czegoś boi. Strach

nie może jednak paraliżować naszych działań. Skąd wielkie dysproporcje między szacowanymi rozmiarami podziemia aborcyjnego? Obrońcy życia podają, że jest w Polsce kilkaset nielegalnych aborcji rocznie, a lewicowo-feministyczne środowiska mówią o tysiącach. – Lobby aborcyjne ma ogromny interes w tym, żeby te liczby zawyżać w krajach, gdzie aborcja jest całkowicie lub częściowo zakazana, bo to ma pokazać, że takie prawa nie działają. Ma w tym interes polityczny (aby prawa zmienić) i finansowy (aby rozwinąć sieci providerów). Taktykę wyolbrzymiania statystyk potwierdził nieżyjący już były aborter, dr Bernard Nathanson. W wielu krajach zauważono, że dane pochodzące od środowiska aborcyjnego nie trzymają sie kupy. Dr Robert Johnston, fizyk zajmujący się danymi aborcyjnymi, zauważa również, że w wielu krajach (głównie rozwijających się) oparte są one na badaniach ankietowych (o bardzo ograniczonej liczbie respondentów), wykonywanych w dużym skupisku miejskim. Inne wliczają do nich samoistne poronienia. Do kolejnych manipulacji służy posługiwanie się tzw. turystyką aborcyjną, która jest trudna do zbadania. Solidne dane liczbowe nie są łatwe do znalezienia i pokazują, że tak naprawdę statystyczny obraz aborcji, lansowany przez aborcjonistów, jest mocno zniekształcony.

W dyskusjach o aborcji warto zastanowić się, skąd biorą się opisujące ją dane statystyczne. Ogólnie mówiąc, pochodzą one głównie od organizacji aborcyjnych i instytucji rządowych. Jednym z uważanych za najbardziej poważnych generatorów takich krajowych i międzynarodowych statystyk jest amerykański The Guttmacher Institute (GI). Instytucja ta jest nie tylko proaborcyjna, ale została stworzona specjalnie do celów „naukowych” przez Planned Parenthood, największego amerykańskiego providera aborcji, więc jej obiektywizm możemy włożyć między bajki. Jej dane mogą być niedokładne z wielu powodów. Po pierwsze, w przypadku USA oparte są one na tym, co w formie badań ankietowych, dobrowolnie, co 3–4 lata zgłaszają jej abortoria (tzw. kliniki aborcyjne). Jak podaje Dennis Howard z The Movement for a Better America, mogą być one o 20–30 proc. wyższe, gdyż aborcje z powikłaniami i opłacane gotówką mogą być celowo zatajane. Statystyki rządowego Center for Disease Control są jeszcze mniej dokładne, bo nie zawierają w ogóle danych z kilku stanów, w tym Kalifornii, gdzie dokonuje się ich bardzo dużo (według GI w 2008 r. aż 17,7 proc. wszystkich aborcji w USA). W Stanach Zjednoczonych nie ma prawa federalnego, które nakładałoby na providerów obowiązek dostarczania informacji, a nawet gdyby było, nie gwarantowałoby ono ich prawdziwości.


11

praw kobiet I kolejna istotna sprawa: wyżej wymienione liczby dotyczą najczęściej metody chirurgicznej, pozostawiając poza opisem m.in. aborcje farmakologiczne przy użyciu RU-486, tzw. antykoncepcję postkoitalną czy spirale. Służą zaś do udowodnienia, że proaborcyjne prawa wpływają na obniżenie liczby aborcji (jednak nie może ona spaść zbyt nisko, bo wtedy lobby nie może wykazać jej powszechności). Wyciąganie takiego wniosku może być problematyczne nie tylko z powodu niesolidnych danych. Spadek może przecież również nastąpić w wyniku niżu demograficznego czy migracji ludności. To dość szeroki temat. Co tak naprawdę stoi za propagowaniem aborcji i antykoncepcji? – To kolejny temat-rzeka. Pewnie jakaś grupa ludzi naprawdę myśli, że chodzi o prawa kobiet. Jednak jest cała masa dowodów na to (i tak myślą nawet niektóre uczciwsze feministki), że chodzi o ideologię związaną z ruchem kontroli ludności świata (neomaltuzjanizm), podszytym eugeniką. Aborcja i antykoncepcja to dwa narzędzia polityczne. Krajem odgrywającym największą rolę i finansującym te działania, które obecnie sprzedaje się pod płaszczykiem praw kobiet, są Stany Zjednoczone. To po prostu ich polityka zagraniczna mająca kontrolować dany region i m.in. chronić dostęp do złóż naturalnych. Została opisana TRYBY NR 9(18)/2012

w odtajnionym dokumencie National Security Memorandum 200 z 1974 r., zatytułowanym „Implikacje wzrostu ludności świata dla bezpieczeństwa i interesów zagranicznych USA”. Choć może się wydawać, że to zamierzchłe czasy, wypowiedzi przedstawicieli CIA czy Departamentu Stanu pokazują, że może tu być mowa o pewnej ciągłości tej wizji, która trwa do dziś. Tę politykę USA wspierają takie kraje jak Wielka Brytania, Szwecja, Holandia, nie tylko dlatego, że tam eugenika była popularna, ale dlatego, że mają zbliżone interesy do USA. Do realizowania tej polityki USA posługują się takimi organizacjami jak International Planned Parenthood Federation (w Polsce należy do niej Towarzystwo Rozwoju Rodziny, będące członkiem Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny), Population Council, USAID, Bank Światowy, ONZ (jej Fundusz Ludnościowy: UNFPA)... itd. Niektóre z nich coś sprzedają (np. tzw. usługi aborcyjne, czy antykoncepcję), a inne zajmują się masową dystrybucją. W grę wchodzą ogromne pieniądze. Cała ta machina działa od dziesiątek lat i ma się dobrze, bo mit przeludnienia jest wciąż żywy. Ludzie ci uważają, że wiąże się to z niepokojem społecznym, zamieszkami. Kiedyś chodziło o kontrolowanie komunizmu, a teraz również terroryzmu. Jednym z pierwszych krajów, który zalegalizował aborcję, była Japonia po II wojnie światowej, na życzenie generała MacArthura i jego

doradców. Oni bali się właśnie tego, że komunizm stanie się popularny również w Japonii. Podobna sytuacja była w Korei Południowej, kontrolowanej po wojnie koreańskiej przez USA, gdzie aborcja była masowo dokonywana (w wojskowych ciężarówkach amerykańskich), pomimo że formalnie nawet jej nie zalegalizowano. Kiedy aborcja była legalizowana w Indiach w latach 70., tamtejsze Ministerstwo Zdrowia było praktycznie przejęte przez Stany Zjednoczone, które je finansowały. Chiny także zainteresowały się ideą kontrolą populacji, która do nich przyszła z Zachodu. Przykładów krajów, które ilustrują podobny mechanizm jest cała masa. Nie ma aż tak dużego znaczenia, kto formalnie rządził. Prawda jest taka, że w latach 60. i 70. wiele krajów biednych czy rozwijających się zniszczyło prawną ochronę nienarodzonych, wiele pod presją USA, kiedy to propagowano hasło „bomby populacyjnej”. Przed tymi zmianami prawa nie było w tych krajach ani dyskusji obrońców życia, ani feministek. To nie miało niczego wspólnego z demokracją ani żadnymi prawami. „Świetnie” w tej sytuacji odnalazły się koncerny farmaceutyczne. – Tak. Doczepiły się do tej politycznej machiny, na której zarabiają krocie. Warto również dodać, że niektóre organizacje non-profit to też takie nieformalne biznesy. One też coś sprzedają, np. plastikową aparaturę do aborcji, jak to jest w przypadku organizacji Ipas, która przekazywała pieniądze Federze. Aktywiści aborcyjni też mają nieźle, bo ich działalność jest finansowana przez dobrze rozwiniętą sieć organizacji. Jeżdżą sobie na konferencje organizowane na różnych kontynentach, a ich koszty są pokrywane przez jakąś organizację aborcyjną. Niedawno odbyły się wybory na jeden z najważniejszych urzędów świata – prezydenta USA. Czy Romney i Obama uczynili aborcję i eutanazję ważnymi elementami swoich kampanii? Jakie było ich stanowisko?

– Tak, Obama to najbardziej użyteczny człowiek lobby aborcyjnego. Ma obok siebie również demokratkę, Kathleen Sebelius, obecną Minister Zdrowia, która otrzymywała finansowe wsparcie od zastrzelonego abortera George’a Tillera. Jak napisał LifeSiteNews, żona Erica Holdera, szefa Departamentu Sprawiedliwości, wynajmowała budynek, którego była właścicielem, na klinikę aborcyjną. Mówię o tym, żeby pokazać, jak głęboko i wysoko może się dostać to lobby. Choć Partia Republikańska ma w swoim programie ochronę prawa do życia i jest przeciwna wydawaniu publicznych funduszy na aborcję, osiągnięcie tego celu w praktyce nie jest łatwe. Obie partie są finansowo zależne od koncernów farmaceutycznych, a Demokraci na dokładkę od lobby aborcyjnego (organizacji Planned Parenthood, która wydała chyba z 15 milionów dol. na wsparcie kampanii Obamy). A zwyczajni obywatele? Polacy są za ochroną życia. Według najnowszych badań aż 80 proc. społeczeństwa jest przeciw aborcji. Jak to wygląda w Stanach Zjednoczonych? – Podobno większość jest pro-life. Jednak Amerykanów też nikt nie pytał o zdanie, kiedy była ona legalizowana. W tym czasie cały świat straszono bombą populacyjną, a mit ten robił bardzo duże wrażenie na ludziach akademii. Sąd Najwyższy zalegalizował aborcję w 1973 r. W USA można zabić dziecko nienarodzone do końca ciąży. Wielu Amerykanów nawet o tym nie wie. Podobnie zresztą jest w Polsce. PAP już wielokrotnie podał informację nieprawdziwą, że w Polsce można dokonać aborcji „gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej (...) do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej”. To nieprawda. Ustawa nie precyzuje, więc nie ma ograniczenia czasowego. Widzi Pani, ile jest pracy z prostowaniem prawdy... Dziękuję za rozmowę.


12

ona i on Jak dotąd para była razem szczęśliwa, jednak po jakimś czasie – nie wiedzieć czemu – przestaje się układać. Zakochani nie mają motywacji do angażowania w ożywianie relacji. Co może być tego przyczyną? – Na miłość nie można patrzeć tylko z perspektywy zakochania, gdzie czas przeżywa się, jakby się zatrzymał we właściwym momencie, a do nas należy jego smakowanie. Miłość, podobnie jak życie, jest drogą. Miłość zakochania nie jest szczytem miłości, raczej jest do niej zaproszeniem. W sposób naturalny nie trwa wiecznie, ale jakiś określony czas (każda para jest w tym względzie inna). W miłości zakochania, kochanie jest „łatwiejsze”, ale etap ten prędzej czy później się kończy. Zamiast niepotrzebnie wpadać w lęk, należy potraktować nowy etap jako zaproszenie do dojrzałej miłości, aby to, co było początkiem miłości, przekuć w dojrzałą miłość. Ale na to trzeba już „trochę więcej” wysiłku. Oczywiście, jeśli uznamy, że prawdziwa miłość to ta, która wyraża się w zakochaniu, to nie znajdziemy w sobie na tyle siły, aby dojrzewać i uczyć się mądrze kochać. Sytuacje tego rodzaju nie są oderwane od konkretnego życia. Czasami problemy w pracy, zdrowotne itp. mogą sprowokować ów kryzys. Nie oznacza to jednak, że moment odkochania nie nadszedłby, gdyby nie było tych zewnętrznych sytuacji. Dla jednej pary ów moment może być czymś łagodnym, w innym związku może nawet spowodować większy kryzys. W takiej sytuacji naturalnie zaczynamy obwiniać siebie nawzajem, doszukiwać za-

www.e-tryby.pl

Kryzys – klęska

?

szansa czy

O tym, co zrobić, gdy w związku zrobi się chłodno, a miejsce „wiosennego zakochania” zajmie „zimowy kryzys” – z o. Pawłem Samborem OFM, autorem książki „A kiedy zabrakło wina…” rozmawiają Iwona i Dominik Sidorowie. niedbań, błędów w komunikacji – czy to ma sens? – Na pewnym etapie może być to naturalne i niejako instynktowne. Gdy miłość zakochania ustępuje miejsca, dwoje ludzi nie doświadcza już w sobie całego bogactwa uczuć, które wcześniej im towarzyszyły i które dodawały siły, aby w życiu iść odważnie do przodu i aby akceptować drugą osobę. Gdy zakochanie mija, również ta „naturalna” cierpliwość wobec braków czy przyzwyczajeń drugiego człowieka ulega zmianie. To, co było „naturalne” i spontaniczne staje się trudem. Czasami to właśnie te wady, które wcześniej cierpliwie i, w jakimś sensie, z radością znosiliśmy, zaczynają nas szczególnie drażnić i stawać się główną soczewką naszego spojrzenia na drugą osobę. Czynione wyrzuty mogą stać się czymś cennym i pożytecznym w budowaniu relacji (nie chodzi tutaj oczywiście o usprawiedliwianie takiej postawy); mogą one zacząć coś do nas mówić, zarówno o nas samych jak i o współmałżonku. To, co jest często problemem i to, co zaciemnia takie sytuacje to postawa obrony wynikająca z poczucia bycia atakowanym.

Często kończy się to jeszcze większym nieporozumieniem. Zamiast instynktownie „odbijać piłeczkę” szukając kontrargumentów na usłyszane zarzuty, trzeba raczej uczyć się słuchać tego, co drugi człowiek do nas mówi, nawet pod wpływem emocji. Czasami za „wyrzutami” kryje się człowiek, który potrzebuje więcej uwagi lub akceptacji itd. To, czego powinniśmy uczyć się w ciągu całego życia, zwłaszcza małżeńskiego, to starać się usłyszeć i zrozumieć czym bliska nam osoba „aktualnie” żyje. Podkreślam słowo „aktualnie”, ponieważ w relacji można ograniczyć się do obrazu, który sobie wyrobiłem na temat drugiego czlowieka, który ostatecznie będzie go ranić. Nikt z nas nie lubi być „zaszufladkowanym”. Trzeba również pamiętać, że poczucie zaniedbania jest najczęściej dwubiegunowe. Podobnie jak napięcie pojawia się tam, gdzie jest „plus” i „minus”, tak też w relacji poczucie zaniedbania nie wynika tylko z obiektywnego zaniedbania, ale i z tego jak sobie wyobrażamy miłość, a najczęściej czego od niej oczekujemy, często nie do końca świadomie.

Jak możemy odróżnić kryzys, który może oznaczać wygasanie i koniec miłości, od tego, który może być przełomem w związku, szansą na rozwój? – Jeśli w sercu tli się pragnienie, aby budować miłość, nawet jeśli to, co się przeżywa jest trudne i bolesne, to wewnętrzne pragnienie jest motorem, aby dojrzewać w miłości. Jeśli natomiast kryzys wynika z jakiejś niezrozumiałej, totalnej obojętności wobec drugiego człowieka, trudno jest wówczas budować. Tam, gdzie tli się w nas płomień, aby „ponownie spróbować”, ponieważ zależy nam na drugiej osobie, nawet jeśli jeszcze chwilę wcześniej mówiliśmy sobie, że już „mamy dosyć”, tam jeszcze można budować. Chodzi tutaj, żeby nie gasić w sobie duchowego napięcia i pragnienia, aby ponownie spróbować. Czasami też trzeba poprosić o pomoc lub mądrą radę kompetentną osobę. Jeśli taka obojętność w relacji pojawia się zbyt szybko, to może pojawić się pytanie o sens samej miłości: na ile te osoby naprawdę się kochają? Dodajmy, że w życiu trzeba bardziej koncentrować się na tym, jak naprawić czy poprawić relacje, aniżeli „reanimować uczucie”. Poczucie jedności i miłości powróci jako owoc trudu. Nie oznacza to, że będzie ono takie samo jak wcześniej, ale będzie przede wszystkim dojrzalsze. Miłość nie tyle się przeżywa (jak bierni widzowie spektaklu o tytul. „Nasze życie”), ale się ją buduje dzień po dniu. Dziękujemy za rozmowę. Pełną wersję wywiadu znajdziecie na www.e-tryby.pl. Zapraszamy!


Kryzyswiary

kultura „Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie” Szymon Hołownia Wydawnictwo Znak 2012

to publicystyczny

fetysz Rozmawia Diana Drobniak

Pytanie o Pana książkę „Last minute” – na co last minute? – Nie wiem, niech ta koleżanka, co ten tytuł wymyśliła, się wypowie (śmiech). Oni mi w tym wydawnictwie wymyślają tytuł, nawet czasami te książki piszą! A ja tylko podpisuję. Oczywiście, czasami – oni piszą te gorsze, ja piszę te lepsze. A tak poważnie – to ostatni moment może na nawrócenie? – Zawsze jest ostatnia chwila na nawrócenie, bo nigdy nie wiadomo, która chwila jest ostatnia. Nie doszukiwałbym się tutaj nie wiadomo jakich sensów i znaczeń, z których będziemy później wyprowadzali nieprawdopodobną egzegezę. Dla mnie to był taki ostatni moment i załapanie okazji, żeby moje myślenie o Kościele trochę przewietrzyć i upowszechnić, bo brakuje nam myślenia o Kościele w kategoriach Kościoła powszechnego, przynajmniej mam takie wrażenie. Uchodzi Pan za autora, który przekłada zwykłemu Kowalskiemu prawdy Kościoła, nierzadko próbując przy tym przekonać do wiary w Boga. Proszę powiedzieć, jak dzisiaj umiejętnie ewangelizować, zwłaszcza wśród młodych ludzi? – Trzeba zacząć od budowania więzi, od wsłuchiwania się w to, co mamy nawzajem w głowach, od rozmowy po prostu. Monolog jest fajną rzeczą, ale dopiero jak wiemy, że ta druga strona chce słuchać. I czasem tego nie mamy „załatwionego”, a wy-

głaszamy monolog. Od tego się chyba zawsze zaczynało – kiedy Jezus chodziło po świecie, to też zaczynał od spotkania z ludźmi, od pytania o ich stan, żeby sami powiedzieli, co u nich się dzieje, czy Go potrzebują. Prosta rozmowa: więzi, rozmowy, a później wiedza. Myśli Pan, że mamy kryzys wiary wśród młodych, zwłaszcza tych, którzy przyjeżdżają do dużego miasta na studia? Bywanie na Franciszkańskiej o 19.00 w niedzielę nie należy do „must do”. – Nie wiem, czy to nie jest taki nasz dziennikarski fetysz, którym lubimy się bardzo zajmować. Kryzys wiary wśród młodych ludzi – ja już po prostu nie mogę tego wytrzymać, gdy słyszę po raz któryś, że mamy kryzys wiary wśród młodych ludzi. Wśród starych też jest kryzys wiary, dokładnie taki sam, jak wśród młodych, młodzi nie są tu w żaden sposób wyróżnieni. Mam takie wrażenie, że my wszyscy przeżywamy jakiś kryzys, jesteśmy na jakimś zakręcie. A to wszystko musi zmierzać w jednym kierunku – uświadomienia sobie, że chrześcijaństwo to nie światopogląd, a relacja z Bogiem przeżywana we wspólnocie. Jeśli to sobie uświadomimy, to nie będzie kryzysu wiary. I to jest rzecz, od której trzeba w ogóle zacząć. Bo zaczynamy czasami od końca. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Last minute

Fot. Marcin Świdziński

Książka na przewietrzenie myśli, wśród młodych nie ma większego kryzysu niż u starszych – wywiad Szymonem Hołownią.

13

Mamy 24 godziny na okrążenie najdzikszych i najbardziej katolickich miejsc na świecie. Pilotem, rezydentem i przewodnikiem będzie znany prezenter telewizyjny, Szymon Hołownia. Każda złotówka z biletu zostanie przekazana na sierociniec w Afryce. Startujemy zaraz po osobistym wstępie autora. Pierwszy przystanek: gorące Guam. Kolejne, nie mniej egzotyczne: Filipiny, Honduras, Bhutan czy Turkmenistan. W każdym spotkanie z żywym, chodzącym przykładem, że „chcieć znaczy móc”, „wszystko w rękach Boga” i „modlitwą można góry przenosić”. Lot przeznaczony zwłaszcza dla tych zaangażowanych lub mających lekki kryzys, ponieważ ta podróż podnosi na duchu. By się w nią wybrać nie trzeba nawet samolotu! Wystarczy ponad 400 stron zamknietych w niebieską okładkę. Diana Drobniak „WAMBURA. Urodzony w deszczu” o. Maciej Braun CR Wydawnictwo AA

Hakuna matata Ten reporterski przewodnik po codziennym życiu białego misjonarza w tanzańskiej wiosce udowadnia, że hakuna jambo lisilowezekana kwa Mungu – dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych! Nie tylko pozwala zobaczyć z bliska afrykańskie pejzaże i niemal odczuć gorąco czerwonej ziemi, ale też spotkać zwyczajnego człowieka – dziecko Czarnego Lądu – podobnego do każdego z nas. Pełne humoru opowieści, splecione ze wzruszającymi historiami, sprawiają, że dalekim staje się myślenie, jakoby Bóg opuścił Afrykę… „Urodzony w deszczu” pomaga zrozumieć piękno i ból tego kontynentu; dociera do tego miejsca w czytelniku, w którym rodzi się pokusa, by pójść śladami autora. Iwona Sidor „Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo” Benedykt XVI Wydawnictwo ZNAK 2012

Jezus z Nazaretu 3 Papież Benedykt XVI zamyka swój cykl o Jezusie w sposób zaskakujący – wracając do Jego dzieciństwa. Jednak lektura tej książki szybko ujawnia głęboki sens takiego zamysłu. Dopiero w kontekście śmierci i zmartwychwstania Jezusa wydarzenia z początków Jego życia stają się w pełni zrozumiałe. Papież omawia je szczegółowo i głęboko, a zarazem w sposób bardzo prosty i bezpośredni, jakby siedział z nami przy świątecznym stole. Uświadamiamy sobie, że tak naprawdę niewiele z nich rozumiemy, choć co roku do nich wracamy. Benedykt XVI pragnie nam przypomnieć, jak wstrząsające i niezwykłe jest przesłanie Ewangelii, choć zaczyna się od bezbronnego Dziecka. Elżbieta Kot

TRYBY NR 9(18)/2012


pro-life

Historia Pierwszy raz problem dziecka-leku pojawił się w 2011 r. we Francji. Urodził się tam chłopiec, którego krew pępowinowa została przetoczona jego starszemu bratu choremu na β-talasemię. Wywołało to ogromny sprzeciw episkopatu Francji. Głos w tej sprawie zabrał abp Pierre d’Ornellas, metropolita Rennes i przewodniczący grupy roboczej ds. bioetyki episkopatu francuskiego, który powiedział, że każde dziecko ma niezbywalne prawo, by narodzić się dla siebie samego, a legalizacja instrumentalizowania narodzin dziecka jest sprzeczna z najbardziej elementarnym szacunkiem należnym każdej istocie ludzkiej.

Żywe lekarstwo Oglądałam w telewizji śniadaniowej program o... dzieciach-lekach. Wielu widzów mogło nie zdawać sobie sprawy z wagi problemu, który zaprezentowano jako innowację w dziedzinie medycyny. A problem jest. Karolina Mazurkiewicz

Embriony uzyskane w probówce są istotami ludzkimi i podmiotami prawa; ich godność oraz prawo do życia powinny być uszanowane od pierwszej chwili ich istnienia. Wytwarzanie embrionów ludzkich przeznaczonych jako dostępny „materiał biologiczny” jest niemoralne

fot. archiwum Trybów

14

Donum vitae I

Nienaruszalne prawo Można się zastanawiać, w czym jest problem, skoro poczęte dziecko żyje, a nawet „przysługuje się” swojemu starszemu rodzeństwu. Otóż rozważyć należy kilka aspektów tego zjawiska. Należy zacząć od pojęcia in vitro, ponieważ tzw. „dziecko-lek” powstaje przez sztuczne zapłodnienie. Kościół stanowczo mówi „nie” tego typu zabiegom. Jest to zerwanie więzi miłości między kobietą a mężczyzną, którzy w akcie małżeńskim przekazują życie. W dodatku technika zapłodnienia in vitro polega na selekcji embrionów, wybraniu tych najlepszych a zniszczeniu tych, które według lekarzy są najsłabsze. Rodzice (często ci niemający żadnych problemów z poczęciem dziecka) w celu ratowania chorego powww.e-tryby.pl

tomka uciekają się do metody sztucznego zapłodnienia, tylko po to, by z embrionów wybrać ten z najbardziej odpowiadającymi genami. W momencie odnalezienia embrionu spełniającego wszystkie wymagane kryteria, wszczepia się go do macicy matki i oczekuje na poród. Właśnie ta chwila jest w zabiegu najważniejsza, ponieważ tylko podczas porodu można pobrać krew pępowinową zawierającą komórki macierzyste, które mają nieprzeciętną zdolność szybkiego regenerowania się i zmieniania się w komórki innego typu.

Życie święte samo w sobie Należy jeszcze zapytać o motywację rodziców. Otóż poczęcie dziecka nie było

pragnieniem posiadania potomka, ale ratowania dziecka już żyjącego. To jest zaprzeczeniem powołania życia. Jan Paweł II zawsze powtarzał, że każdy człowiek jest celem samym w sobie i nie może być w żadnym wypadku wykorzystywany jako środek do osiągnięcia innych celów, a w tym przypadku zdrowia dziecka żyjącego. Przestrzegał również, że należy unikać metod, które nie szanują ludzkiej godności i wartości, a techniki manipulacji embrionami są moralnie niedopuszczalne, nawet, gdy cel wydaje się słuszny. Na koniec trzeba jeszcze powiedzieć, że w momencie poszukiwania wśród embrionów tego najbardziej podobnego tkankowo, nie daje się szansy na życie reszcie embrionów, które mają do tego niezbywalne prawo. Nikt nie ma prawa decydować


Kolejny problem etyczny zasadza się na tym, że powołuje się do życia ludzką osobę nie dla niej samej, ale dla ratowania innej. Jest to instrumentalizacja człowieka. Dziecko w takim przypadku nie jest podmiotem; nie jest chciane jako osoba, lecz ze względu na kogoś innego; staje się przedmiotem manipulacji. Jego rola sprowadza się do tego: ma być tylko dostarczycielem, dawcą tkanek. Owszem, etyka katolicka sądzi, że ktoś może dać cząstkę siebie (np. oddać swoją krew), lecz czyni to wyłącznie człowiek dorosły, w pełni świadomy, informowany o wszystkim. Sam udziela zgody na taki dar. Natomiast dziecko nie jest informowane, nie wie, co się z nim dzieje; po prostu pobiera się z niego tkanki, nie licząc się z żadnym standardem etycznym – brakuje informacji, świadomej zgody itp. Już nie mówiąc o tym, jak bardzo jego organizm jest osłabiony przez oddanie własnych tkanek. Należy pamiętać, że cel nie uświęca środków. Etyka katolicka proponuje w zamian inne terapie. Szczególny nacisk kładzie na poszukiwanie dawców organów i szpiku osób już żyjących. Najskuteczniejszym wyjściem jest stworzenie międzynarodowych banków tkanek do transplantacji, z których będzie można korzystać w każdym zakątku świata. ks. dr hab. Andrzej Muszala

o tym, kto i kiedy ma prawo żyć, kto jest gorszy a kto lepszy. „Kościół jest świadom, że Ewangelia życia, przekazana mu przez Chrystusa, wzbudza żywy i poważny odzew w sercu każdego człowieka, tak wierzącego jak i niewierzącego, ponieważ przerastając nieskończenie jego oczekiwania, zarazem w zadziwiający sposób współbrzmi z nimi. (…) Każda ludzka istota ma prawo oczekiwać absolutnego poszanowania tego swojego podstawowego dobra. Uznanie tego prawa stanowi fundament współżycia między ludźmi oraz istnienia wspólnoty politycznej.” (Evangelium vitae)

Głos „Trybów” w publicznej debacie

fot. flickr.com / Image Editor

Problem moralny dzieci-leków jest już w tym, że powołuje się je na drodze in vitro. Tworzy się wówczas wiele zarodków, z których lekarze wybierają tylko te, które są najbardziej zbliżone genowo do chorego dziecka. Następnie wszczepia się 3-4 embriony do macicy kobiety (żeby zwiększyć szansę implantacji zarodków). Zdarzają się przypadki, że w ciele matki zagnieżdżają się wszystkie embriony, wtedy pozostawia się tylko jeden, a reszta jest abortowana.

KOMENTARZ

Cel nie uświęca środków

W związku z planowanym głosowaniem w sprawie refundacji zabiegu in vitro dla Małopolan, redakcja „Trybów”, podobnie jak inne środowiska pro-life, chce zabrać głos w publicznej debacie. Projekt uchwały ma wejśc pod obrady Sejmiku Województwa Małopolskiego jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. Wnioskodawcy proponują, by przeznaczyć na ten cel 440 tys. zł. Miałoby to wystarczyć na dofinansowanie in vitro dla 220 par. Każda z nich otrzymałaby 2 tys. zł. Zwracamy uwagę, że zarówno radni, jak też – ku naszemu zdziwieniu – niektórzy lekarze, mylą pojęcia. Pomysł dofinansowania zapłodnienia pozaustrojowego tłumaczą chęcią pomocy w LECZENIU par mających kłopoty z płodnością. Tymczasem in vitro nie jest metodą leczniczą. W żaden sposób nie usuwa przyczyn problemów z poczęciem dziecka, a jedynie tuszuje objawy. Ponadto zaskakuje nas, że z publicznych pieniędzy miałaby być dofinansowywana procedura, której poddanie się skutkuje narodzinami dzieci znacznie częściej obarczonymi wadami genetycznymi. Skutki in vitro są niebezpieczne także dla kobiet, u których zwiększa się ryzyko zapadnięcia na nowotwory. Ponadto, skuteczność in vitro jest zwykle przeszacowywana. Jej rzeczywista skuteczność waha się między 21 a 26 proc. (Mladovsky, Sorenson 2009). Co jednak najważniejsze, ginie „nadmiar” niepotrzebnych zarodków. Od 60 do 95 proc. dzieci poczętych metodą in vitro, umiera na początkowym etapie swojego życia. Sprzeciwiamy się dofinansowywaniu tej nieskutecznej, nieetycznej i obciążonej poważnymi skutkami ubocznymi metody z pieniędzy publicznych. Nie, nie proponujemy, by wspomniane 440 tys. zł przeznaczyć na stypendia dla studentów. Pomocy finansowej wymagają choćby zadłużone szpitale, domy samotnej matki, przedszkola. Naszym zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby zainwestowanie tych środków w rozwój naprotechnologii, która diagnozuje niepłodność i LECZY ją z bardzo dobrymi efektami: w czasie do 2 lat od rozpoczęcia leczenia, upragnionego potomstwa może się doczekać nawet 80 proc. par! Poza tym, metoda ta jest o wiele tańsza od in vitro. Redaktor naczelny Magdalena Guziak-Nowak wraz z Zespołem Redakcyjnym

TRYBY NR 9(18)/2012

15


16

inzynier ducha

bł. o. Gabriel Maria Allegra

Błogosławiony

poliglota Czy zastanawialiście się, ile może trwać tłumaczenie Pisma Świętego na język chiński? Aż 26 lat! Dokonał tego włoski franciszkanin bł. o. Gabriel M. Allegra. Przekład ten używany jest do dziś w katechezach i liturgii tamtejszego Kościoła. Karolina Mazurkiewicz

Sobota, 29 września 2012 r. Dzień bardzo niepozorny dla świata, dla misji chińskiej i włoskiego zakonu franciszkańskiego stał się wiekopomną chwilą. Plac przed katedrą Acireale na Sycylii zamienił się w miejsce narodzenia dla nieba nowego błogosławionego, o. Gabriela Marii Allegry z Zakonu Braci Mniejszych. W imieniu Ojca Świętego Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato włączył Włocha w poczet świętych i błogosławionych. Historia włoskiego misjonarza Chin rozpoczęła się w 1907 r. na Sycylii. Choć jego rodzina była duża i uboga, zawsze swoje miejsce miała blisko Boga. Taki też przykład od rodziców otrzymał mały Jan. Jego błysk w oku i wielka radość wskazywały na wybitną inteligencję, świetną pamięć, chęć do nauki i poznawania świata, a także na spokój ducha. Kiedy w 1919 r., jako 12-letni chłopiec, postanowił rozpocząć naukę w kolegium Zakonu Braci Mniejszych w Acireale, dla nikogo nie okazało się to zaskoczeniem. Jan nigdy bowiem nie zapominał o wartościach, jakimi są wiara i modlitwa. To dzięki gorliwej rozmowie z Bogiem szybko rozpoznał w sobie powołanie do bycia świadkiem Chrystusa na ziemi, szczególnie zaś w tych częściach, gdzie chrześcijaństwo nie było dobrze znane.

www.e-tryby.pl

Pewnego razu, podczas studiów w Rzymie, uczestniczył w konferencji naukowej poświęconej bł. Janowi z Montecorvino, pierwszemu arcybiskupowi Pekinu. Dowiedział się wtedy, że Chiny nie posiadają jeszcze kompletnego tłumaczenia Pisma Świętego. Tam, pod natchnieniem Ducha Świętego postanowił i założył sobie jako cel przekład na język chiński Świętej Księgi. 20 lipca 1930 r. dla młodego Jana był początkiem nowej drogi, już nie jako świeckiego, ale wyświęconego Apostoła Chrystusowego. Przyjął imię zakonne Gabriel Maria. Niedługo potem wyruszył w podróż życia, na misje do Chin, do Hengyang. Tam objął funkcję rektora niższego seminarium duchownego. Swój cel, czyli tłumaczenie, zaczął realizować najpierw w pojedynkę, później przy pomocy Studium Biblijnego, utworzonego przy Uniwersytecie Katolickim w Pekinie. Od 1935 do 1961 r. trwały prace nad przekładem Pisma Świętego z języków oryginalnych. O. Gabriel był bardzo dokładny i nigdy nie zostawiał sobie miejsca na żadne niedomówienia czy niezgodności. Wiele godzin, a nawet dni, poszukiwał odpowiednich słów do tłumaczenia. Oczywiście nie zaniedbywał przy tym swojej pracy duszpasterskiej. Dla niego zawsze ważny był Bóg i drugi człowiek. Pamiętał o powołaniu franciszkańskim,

jakim jest modlitwa i uczynki miłosierdzia względem najuboższych. Dzieło zaś, którego się podjął, miało posłużyć do ewangelizacji chińskiego społeczeństwa. Kiedy całość tłumaczenia ukazała się w dzień Bożego Narodzenia, nie zabrakło radości z wykonanego zadania. Nie brakowało jej również u o. Allegry, gdy wręczał wraz ze swoimi współpracownikami

egzemplarz przetłumaczonego Pisma Świętego papieżowi Pawłowi VI. Misjonarz zmarł 26 stycznia 1976 r. Był czcicielem Matki Bożej, apostołem najuboższych, światłym biblistą, wielkim kaznodzieją, wymagającym spowiednikiem i przewodnikiem duchowym, duszpasterzem chorych i trędowatych oraz poliglotą (posługiwał się 11 językami).

„Zdrowaś Mario” w języku chińskim

(新式)萬福瑪利亞,妳充滿聖寵。主與 妳同在。妳在婦女中受讚頌,妳的親子 耶穌同受讚頌。天主聖母瑪利亞,求妳 現在和我們臨終時,為我們罪人祈求 天主。阿們。(舊式)萬福瑪利亞,滿 被聖寵者,主與爾偕焉。女中爾為讚 美,爾胎子耶穌,並為讚美。天主聖母 瑪利亞,為我等罪人,今祈天主,及 我等死候。亞孟。 阿們。


encyklopedia wiary

17

Jezus: Bóg i człowiek jako

jedność Michał Wnęk

Wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego… Nie chodzi o wiarę, że Jezus istniał, bo to po prostu wiemy. Niezależnie od wyznawanego światopoglądu, poważni badacze nie kwestionują już dziś historyczności tej postaci, której życie udokumentowane jest nie gorzej (a nawet wręcz znacznie lepiej) niż np. Buddy czy Sokratesa. Wiara w Jezusa to wiara w Jego tożsamość jako Syna Bożego, oraz poleganie na Nim jako Zbawicielu (czyli „ratowniku”) człowieka. – Bóg nie tylko stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, ale następnie sam się do niego upodobnił, zniżył się do jego poziomu. Wieczne Słowo Boga, rozumna Moc, która nas stworzyła, staje się istotą ludzką, żeby nas jeszcze bardziej związać ze Stwórcą i pociągnąć na Jego „poziom”. Jest to idea niespotykana w innych religiach, nawet w tych mitach, gdzie bogowie zjawiali się na ziemi przyjmując zewnętrzną ludzką postać – wyjaśnia dr Marek Kita, filozof i teolog, zastępca dyrektora Międzywydziałowego Instytutu Ekumenii i Dialogu na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II. – My wierzymy, że Słowo Boga naprawdę stało się jednym z nas, przyjęło nasze ograniczenia, podzieliło z nami życie i śmierć.

Począł się z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Dziewicy… Wierzymy więc, że Jezus jest nie tylko Bogiem, ale także człowiekiem cudownie poczętym. Jego człowieczeństwo stwarza bezpośrednio Duch Święty, tajemnicze osobowe Tchnienie Boga. W rezultacie Jezus jest człowiekiem, bo posiada ludzką matkę, ale zarazem – nie mając ludzkiego, biologicznego ojca – okazuje się człowiekiem całkiem nowego rodzaju. Mamy do czynienia z „drugim Adamem”, protoplastą nowej ludzkości. Dziewicze poczęcie Jezusa to znak, że Bóg zaczyna całkiem nowy rozdział historii, objawiając ludziom niezwykłe „pokrewieństwo” ze Stwórcą na zasadzie łaski, a nie natury. Mianowicie ten sam Duch, który utworzył Jezusowi naturę ludzką, tworzy z kolei w wierzących Jezusowi ludziach Boskie cechy charakteru, prowadzi ich do „uczestnictwa TRYBY NR 9(18)/2012

w Boskiej naturze” (2 P 1, 4). Dzieje się to mimo naszej zwykłej słabości – mamy w sobie „skarb w kruchym naczyniu” (por. 2 Kor 4, 7).

Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion… Chrześcijańskie Credo zawiera imię poganina Piłata i wbrew pozorom nie jest to fakt bez znaczenia. Chodzi o wskazanie konkretnego czasu śmierci Chrystusa, będącej wydarzeniem historycznym, a nie mitycznym. Jezus umarł na krzyżu w czasie, gdy urząd namiestnika Judei pełnił Poncjusz Piłat, a na tronie cesarstwa rzymskiego zasiadał Tyberiusz. Przy tym, zgodnie z wiarą chrześcijan, owa śmierć nie stanowiła tylko tragedii samego Jezusa oraz bliskich Mu osób, lecz w zupełnie wyjątkowy sposób zaważyła na losach wszechświata. Słowo Boga, którym jest Jezus, podążyło za człowiekiem na samo dno jego upadku, weszło w najstraszniejsze doświadczenie, jakie spotykamy w porządku natury. Biblia ukazuje obecną sytuację człowieka, który cierpi i w końcu umiera, jako skutek pierwotnej katastrofy, zwanej grzechem pierworodnym. Wszyscy dziedziczymy po pierwszych ludziach pewien defekt natury, sprawiający, że choć zostaliśmy stworzeni do miłości, to jednak wciąż wychodzi z nas egoizm. Ta duchowa choroba skutkuje też degeneracją materialnego świata. Natomiast Bóg – zamiast wkroczyć w tę sytuację na sposób siłowy, jakoś „zresetować” rzeczywistość – wchodzi w naszą historię pokornie i łagodnie, żeby leczyć człowieka od wewnątrz. Ukrzyżowanie Jezusa to burza nienawiści wobec Niewinnego, który zamiast odpowiedzieć agresją, kocha do końca. Dzięki temu w najmroczniejszym momencie egzystencji pojawia się czyste światło i ono właśnie rehabilituje człowieczeństwo. Na tym polega ofiara, zmywająca grzech świata. „To nie śmierć, ale miłość tego, który umiera, podoba się Bogu” – napisał średniowieczny mistyk, św. Bernard. Miłość Jezusa, silniejsza od śmierci, promieniuje na każdego człowieka, który nie stawia jej świadomego oporu i przemienia go w dziecko Boże.

fot.: www.youcat.org

W tym numerze będziemy kontynuować nasze rozważania dotyczące Składu Apostolskiego. Razem z doktorem Markiem Kitą wyjaśnimy, dlaczego Maryja była dziewicą i dlaczego Jezus musiał umrzeć na krzyżu.

W Roku Wiary czytaj

„YOUCAT” W 50. rocznicę otwarcia Soboru Watykańskiego II, 11 października br. rozpoczął się w całym Kościele Rok Wiary. Potrwa on do 24 listopada 2013 r., czyli do Niedzieli Chrystusa Króla. 366. Dlaczego jest ważne, żeby państwo chroniło niedzielę? Niedziela prawdziwie służy dobru społecznemu, gdyż jest znakiem sprzeciwu wobec totalnego zawłaszczenia człowieka przez świat jego pracy. Chrześcijanie w krajach z dawna chrześcijańskich nie tylko powinni domagać się usankcjonowania niedzieli jako dnia świątecznego przez prawo państwowe, ale także nie powinni żądać od innych pracy, której sami nie chcą się w niedzielę podejmować. Wszyscy powinni mieć udział w odpoczynku stworzenia. 464. Dlaczego wstyd jest dobry? Wstyd strzeże intymności człowieka: jego tajemnicy, jego wnętrza, jego godności, przede wszystkim jego zdolności do miłości i erotycznego oddania się drugiemu. Odnosi się do tego, co wolno zobaczyć jedynie miłości. YOUCAT to Katechizm Kościoła Katolickiego przeznaczony dla młodzieży. Numery pytań odpowiadają numeracji w YOUCAT.


www.e-tryby.pl

de

w świecie

r nume ny l a j spec

u

prawdziwych

finansów Mikołaj Bylina

fot. www.sxc.hu

Przeprowadzając się do obcego miasta, do obcych miejsc, młody człowiek może czuć się niepewny, zagubiony, ale mimo to musi sobie radzić. Po niedługim czasie zaczyna się tęsknić za „obiadkami mamusi” oraz brakiem większych obowiązków związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Po przeprowadzce do akademika, domu studenckiego, czy po prostu zwykłego mieszkania, z dala od rodzinnego gniazdka młody człowiek musi w krótkim czasie sam zacząć praktycznie prowadzić własne domostwo, płacić rachunki/czynsz, robić zakupy, kupować materiały dydaktyczne, podręczniki akademickie etc. Te wszystkie, powiedzmy obowiązki, wiążą się nierozłącznie z kosztami, a nie są to jedyne wydatki studenta, bo jak na młodego „na swoim” przystało, wypada zaszaleć, dlatego należy też trochę gotówki przeznaczyć na rozrywkę. Dotychczas tych wydatków (z naszego punktu widzenia) nie było aż tyle, bo większość opłacali rodzice, bądź inni prawni opiekunowie. Teraz, po przeprowadzce młody-dorosły ma do dyspozycji najczęściej trochę pieniędzy przesyłanych przez rodziców, a niekiedy nawet nie. Nie li-

Pierwszy krok

adomy y w at el

18, 19 czy 20 lat wydaje się być młodym wiekiem, jednak dla wielu – zwłaszcza początkujących studentów – jest to okres wielu poważnych zmian i decyzji. Bez wątpienia początek studiów dostarcza ciekawych przeżyć: zajęcia w zupełnie innej formie niż w szkole ponadgimnazjalnej, nowe znajomości oraz przede wszystkim poczucie „dorosłości”, ponieważ wielu żaków właśnie wtedy zaczyna (mniej lub bardziej) samodzielne życie. Tak zwaną „oczywistą oczywistością” jest fakt, że student mieszkający z rodzicami, mający wsparcie finansowe, jak i moralne rodziny, ma – krótko mówiąc – łatwiej. Z pewnością wielu może mieć co do tego zastrzeżenia, ale nie budzi wątpliwości fakt, że opuszczając dotychczasowy dobrobyt, student zostaje rzucony na głęboką wodę.

wi

ob

Kredyt studencki

nt - ś

zadbaj o sw oje finanse

St

18

czymy tu na razie żadnych dodatkowych stypendiów naukowych ani socjalnych itp. Wydatki wzrastają w nieoczekiwanym tempie, a wsparcie rodziców lub innych źródeł niekiedy nie wystarcza. W takiej sytuacji wielu młodych studentów zwraca uwagę na ciekawy produkt finansowy, jakim jest kredyt studencki. Kredyt studencki jest to pierwszy poważny i dostępny dla studentów niezależny krok w świat prawdziwych finansów, gdyż może się o niego ubiegać każdy student, niezależnie od tego, czy studiuje on na uczelni państwowej czy prywatnej. Nie jest też istotne, czy są to studia dzienne, wieczorowe czy zaoczne. Kredyt

studencki w obecnej formie jest wypłacany w comiesięcznych transzach po 600 zł miesięcznie (10 miesięcy w roku) przez 5 lat, dając w sumie kwotę 30 000 złotych. Dla niektórych jest to sposób na przeżycie na studiach, pozwalający na opłacanie różnych wcześniej wymienionych wydatków, inni opłacają z takiego kredytu studia płatne, a są również i tacy, którzy owe pieniądze odkładają. Inwestują, zbierają na większy wydatek lub założenie własnej działalności gospodarczej. Większość teraz pewnie zastanawia się, jak to inwestować pieniądze z kredytu, skoro jak powszechnie wiadomo kre-

dyty mają duże oprocentowanie i należy ich unikać?! Otóż, kredyt studencki jest najbardziej opłacalnym kredytem na rynku finansowym, ponieważ jego oprocentowanie wynosi jedynie połowę WIBOR-u, czyli oprocentowania kredytów na polskim rynku międzybankowym, co znaczy, że jest to ok. 2-2,5 proc. w skali roku. Jak na kredyt jest to bardzo niskie oprocentowanie i przy inwestycjach mających nawet najniższy zwrot w skali roku w wysokości 6, 7 proc. można liczyć na zysk. Dodatkowym plusem kredytu studenckiego jest fakt, iż jego spłatę zaczynamy dopiero dwa lata po zakończeniu studiów, a w przypadku problemów finansowych możemy odwlec ową spłatę


dodatek specjalny nawet jeszcze o kolejne 12 miesięcy. Spłata taka wynosi 50 proc. miesięcznie wypłacanej transzy podczas pobierania kredytu, czyli na obecną chwilę nieco ponad 300 zł. Są również sytuacje wyjątkowe, w których student – kredytobiorca, może być zwolniony z 20 proc. kwoty kredytu, gdy jest w gronie 5 proc. najlepszych absolwentów uczelni lub nawet z całości, gdy znajdzie się w trudnej sytuacji życiowej lub w przypadku trwałej niezdolności do pracy.

Start startem, ale co dalej? Kredyt studencki jest oczywiście najprostszym w otrzymaniu i najwygodniejszym w posiadaniu produktem. Nie może on jednak wzbudzić w nas poczucia, że zapożyczanie się w banku jest dobre, bo absolutnie nie jest. Powinniśmy się tego bać jak ognia. Dlaczego? Niewiele osób wie, że do Wielkiego Kryzysu w Stanach Zjednoczonych, który później przeniósł się na resztę świata, doszło z powodu olbrzymiej ilości udzielonych kredytów. Klienci nie byli w stanie ich spłacić, doprowadzając się tym samym do bankructwa i zatrzymując gospodarkę. To z kolei sprawiło, że upadły same banki. Kredyty i pożyczki udzielane w bankach są bardzo wysoko oprocentowane. Przeciętny klient zaciągający pożyczkę w banku rzadko kiedy jest świadomy tego, ile w sumie będzie go kosztować takie zadłużenie. W ostatnich latach klienci kuszeni są przez instytucje bankowe różnymi sposobami. Najczęściej jest to po prostu reklama, w której nie ma zawartych wszystkich informacji, ponieważ bankowi zależy na tym, żeby klient tylko przyszedł do oddziału, później odpowiednio przeszkolony pracownik przekona nas, że mimo dodatkowych kosztów jest to opłacalny produkt. Dobrym tego przykładem jest popularny bank proponujący kredyt gotówkowy z oprocentowaniem 9,99 proc., co – jak się nietrudno domyślić – jest podejrzanie niskie. Po sprawdzeniu oferty okazuje się, że rzeczywiste oprocentowanie TRYBY NR 9(18)/2012

jest dużo wyższe. W przypadku, gdy oprocentowanie jest podejrzanie niskie, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że jest to jedynie oprocentowanie nominalne, nieuwzględniające dodatkowych kosztów takiego kredytu (np. prowizji, ubezpieczenia itp.). Najważniejszą rzeczą przy świadomym zaciąganiu pożyczki jest sprawdzenie RRSO, czyli Rzeczywistej Rocznej Stopy Oprocentowania, która jest całkowitym oprocentowaniem kredytu/pożyczki z uwzględnieniem wszystkich dodatkowych kosztów, dlatego wzmianki o tym należy zawsze szukać w umowie kredytowej lub wprost zapytać przedstawiciela proponującego nam owy kredyt o jego wysokość oraz o to, żeby pokazał nam to w dokumencie. Rynek

zaoszczędzić sporo pieniędzy i nerwów.

A co później? W Polsce rynek i świadomość finansowa nie są na najwyższym poziomie. Szczerze mówiąc, dopiero raczkujemy, dlatego też wiele osób nie ma nawyku odkładania, oszczędzania i inwestowania swoich pieniędzy. Na początku chcę obalić stereotyp, że inwestycja to coś, co zawsze wiąże się z dużym ryzykiem. Są fundusze gwarantowane zapewniające nam stały zysk. Oczywiście, nie po kilkadziesiąt procent w skali roku, jak można zyskać np. na funduszach akcyjnych, ale małymi krokami, jak to się dzieje np. w przypadku inwestowania w fundusze obligacyjne czy bony skarbowe. Z kolei np. w Niemczech

Kredyty i pożyczki udzielane w bankach są bardzo wysoko oprocentowane. Przeciętny klient zaciągający pożyczkę w banku rzadko kiedy jest świadomy tego, ile w sumie będzie go kosztować takie zadłużenie. kredytowy, jak zresztą cała branża finansowa, jest bardzo dynamiczny i oferty zmieniają się niemal z dnia na dzień, co sprawia, że przeciętny Kowalski, a nawet osoba znająca się trochę na instytucjach finansowych, nie jest w stanie znać wszystkich ofert, tych najkorzystniejszych i najtańszych. Zatem zawsze lepiej zasięgnąć informacji u doradcy finansowego (ważne, żeby to był doradca niezależny), który będzie miał o tym duże pojęcie i potrafi doradzić to, co najlepsze. Najważniejsze, o czym trzeba pamiętać, jeśli chodzi o kredyty, to by ewentualnie mieć jeden większy, niż kilka mniejszych, ponieważ każdy produkt ma swoje stałe koszty. Ale pamiętajmy, że kredyt to ostateczność, więc jeśli nie jest konieczny, najlepiej z niego zrezygnujmy. Pozwoli nam to

„tradycja” oszczędzania jest tak głęboko zakorzeniona, że każdy młody, idąc do swojej pierwszej pracy, zaczyna odkładać małe kwoty, żeby później, na emeryturze, dostawać godziwe pieniądze, a nie polegać tylko na nieszczęsnym ZUS-ie, z którego fortuny nikt nigdy nie wyniesie. Nie ma reguły i jednej możliwości oszczędzania. Zawsze lepiej spytać niezależnego (!) doradcy, jak, gdzie i ile odkładać nie tylko na emeryturę, ale na jakikolwiek cel, ponieważ pieniądze same w sobie nie są celem, tylko przepustką do osiągnięcia założeń, zrealizowania marzeń.

Z inwestowaniem, czy to w fundusze inwestycyjne, papiery wartościowe, czy nawet zwykłe przetrzymywanie pieniędzy na lokacie bankowej, wiążą się zawsze dwie rzeczy, o których trzeba pamiętać. Pierwszą z nich jest inflacja, czyli utrata wartości pieniądza, która na zmianę raz jest wyższa, raz niższa, za co odpowiada koniunktura (po każdym spadku jest wzrost i na odwrót). Drugą wspomnianą rzeczą jest podatek od zysku kapitałowego, czyli tzw. podatek belki, który wynosi 19 proc. zysku z naszej inwestycji albo lokaty. Warren Buffet powiedział, że „Najlepiej jest zainwestować i zapomnieć o tym na 30 lat, żeby potem móc wyciągnąć z tego konkretne zyski”, co znaczy, że dobra inwestycja to taka, która trwa.

Więksi gracze Podejmując decyzje ws. zarządzania swoimi finansami, trzeba postępować z głową. Jak wspominałem, warto poradzić się doradcy, który potrafi porównać oferty z kilku instytucji. Musimy jednak uważać na tzw. „grube ryby” rynku doradztwa finansowego, czyli firmy widoczne na ulicach w postaci oddziałów wielkich firm doradczych, czasami nawet notowanych na giełdzie (konkretnych nazw niestety podać nie mogę). Są to firmy najczęściej oparte na kapitale firmy świadczącej własne usługi bankowe, przez co ich doradztwo nie zawsze jest obiektywne, bo doradcy w pierwszej kolejności muszą proponować produkty swojej firmy-matki. Po drugie, klient jest tam jednym z wielu: pojawił się, zaraz pójdzie i przyjdzie następny. Z tego powodu nie zawsze, a nawet powiedziałbym, że bardzo rzadko spotykane jest zaangażowanie doradcy w naszą konkretną sprawę. A to, wiadomo, bezpośrednio przekłada się na jakość usługi, bądź proponowanego nam produktu. Autor jest doradcą finansowym

Artykuł powstał w ramach projektu „Student – świadomy obywatel” dofansowanego ze środków Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego w ramach konkursu Małopolska WIE – Wiedza Innowacja Edukacja

19


Zorganizowaliście m.in. spotkanie z panem Romanem Kluską, pielgrzymkę z okazji beatyfikacji Jana Pawła II. Bogata oferta. – Tak. Przygotowujemy też rekolekcje wielkopostne oraz w ciszy. Mamy cykliczne spotkania z „Talentem” w kilkunastu miastach Polski. Tylko w pierwszym półroczu tego roku było ich ponad 50. Dziś (rozmowa odbyła się 18 października podczas konferencji „Talentu” w Krakowie – przyp. red.) mieliśmy lecieć do Gdańska, ale kupiliśmy bilety w OLT Express i nic z tego nie wyszło (śmiech). Jacy ludzie przychodzą do duszpasterstwa? Czym się zajmują? – Ktoś złośliwie powiedział, że sprzedawcy marchewek. A mnie to uświadomiło misję – docierać do mikro i małych przedsiębiorstw, do normalnych ludzi. Nie raz pracują w bardzo trudnych warunkach i nikt się nimi nie interesuje, nie mają swojej reprezentacji w sejmie. Są na końcu łańcucha ustawodawczego, borykają się z uciążliwymi przepisami. Ich jest u nas najwięcej. Dzielą się swoim doświadczeniem, pomagają, gdy ktoś inny znajdzie się w tarapatach. Ale zaglądają do nas także ci, którzy zatrudniają ponad 100 osób. Pomysłodawca duszpasterstwa, pan Marek Świeży, też rozwija swą firmę. Na naszym pierwszym spotkaniu w 1999 r. zatrudniał kilkanaście osób, teraz ok. 110. www.e-tryby.pl

r nume ny l a j spec

de

Dobra nowinadla u

Ile osób skupia „Talent”? – Trudno powiedzieć. My nie jesteśmy typową organizacją, funkcjonujemy jak ruch. Spotkania są otwarte dla wszystkich, nie ma składek, legitymacji członkowskich. Być może w tym tkwi nasz sukces. Korespondencję mailową prowadzimy z grupą ponad 3000 osób.

adomy y w at el

Jest Ksiądz szefem Duszpasterstwa Przedsiębiorców i Pracodawców „Talent”. Dla kogo taka organizacja? – Wszystko mówi nazwa. W duszpasterstwie chodzi o prowadzenie ludzi przez Kościół do zbawienia. Przedsiębiorcy mają specyficzne problemy, które mogą im tę drogę utrudniać, dlatego uważamy, że tworzenie grupy adresowanej konkretnie do nich, ma sens. To, co znajdą w parafii, to za mało. Często nie odnajdują się w homiliach i kazaniach, kiedy np. księża piętnują nieuczciwych naciągaczy. Tacy są, ale nie oni stanwią większość. Co do talentu, słowo to ma znaczenie nie tylko materialne – kiedyś był jednostką pieniądza. Talent ma także wymiar duchowy, psychologiczny, znaczy, że jesteśmy obdarowani. To dla nas wezwanie, by z wdzięcznością odpowiedzieć na umiejętności, które zostały nam dane.

wi

ob

nt - ś

zadbaj o sw oje finanse

St

20

biznesmenów „Ze świadectw przedsiębiorców wiemy, że nieuczciwość nie gwarantuje sukcesu. Niejedna firma wygrała przetarg dzięki łapówce, a potem padła. Kłamstwo i tutaj miewa krótkie nogi”. Z ks. Grzegorzem Piątkiem ze Zgromadzenia Księży Sercanów rozmawiają Magdalena Guziak-Nowak i Marcin Nowak.

Czy da się oszacować, ilu mamy w Polsce praktykujących katolików-biznesmenów? – W Polsce przecież wszyscy są katolikami (śmiech). Ktoś mi się żalił, że na Mszy św. spotyka się z urzędnikami, którzy chcieli od niego łapówki. Nie potrafię powiedzieć, ile osób traktuje przykazania na serio, a na swoją pracę patrzy jak na realizację powołania. Bo działalność gospodarcza, liderowanie w biznesie jest powołaniem. Nawet papież o tym napisał. – Ściślej mówiąc – Papieska Rada Iustitia et Pax. W tym roku wydała dokument „Powołanie Lidera Biznesu”. Jakie jest jego najważniejsze przesłanie? – „Powołanie przedsiębiorcy stanowi autentyczne, ludzkie i chrześcijańskie wezwanie, którego waga w życiu Kościoła i światowej gospodarce jest nie do przecenienia” (pkt. 6). To dobra nowina na dzisiejsze czasy. Zmieni to myślenie niektórych księży, którzy krzyczą z ambony, że pieniądze to samo zło? – Formowanie sumienia kapłanów to także zadanie dla naszego duszpasterstwa. Zawsze warto zbadać, z jakich środowisk pochodzą tacy księża, z czego wynika ich niewłaściwe patrzenie. Może to bagaż z domu rodzinnego? W Polsce ciągle jest wiele do zrobienia w zakresie promocji przedsiębiorczości. Ciągle używamy komunistycznych kalek, gdzie przedsiębiorczość była piętnowana, pokazywana jako wyzysk, coś z pogranicza prawa. Muismy nad tą

mentalnością mocno pracować, bo nieprawdziwy refren ciągle powraca. W zeszłym roku pan Kluska powiedział, że sprzedał swoją firmę, bo pracując uczciwie, nie da się w Polsce robić biznesu. – Na naszym wykładzie powiedział jeszcze jedną rzecz. Że gdyby nie był do bólu uczciwy, dziś siedziałby w więzieniu, bo znaleźliby na niego haka. Mimo że trudno być uczciwym w obowiązującym systemie prawnym, trzeba nim być i nie chodzić na skróty. Jeśli buduje się swoją działalność w oparciu o obowiązujące prawo, ma to perspektywy na przyszłość. Co nie zmienia faktu, że ogólna sytuacja gospodarcza rodzi dylematy. Nasze pokolenie dotyka emigracja zarobkowa. Czy to etyczne wyjechać i pracować za granicą, czy lepiej w imię patriotyzmu zostać tutaj i klepać biedę? – Człowiek ma prawo do emigracji, do poszukiwania lepszego losu. Katolicka nauka społeczna podkreśla to bardzo mocno. Nasze zgromadzenie prowadzi duszpasterstwo w Finlandii. Kolega powiedział mi, że w średniej wielkości mieście ma 74 języki! Zło tkwi w tym, że młodzi nie mogą się rozwijać w swojej ojczyźnie. Nie zrzucałbym więc winy na nich, ale na zarządzających naszym krajem. Bo – na przykład – jaka jest realna szansa na kupno mieszkania? Kredyt. – A według tego, co mówi Pismo Święte i zdrowy rozsądek, kredytu brać nie można. Jeśli mnie na coś nie stać,


dodatek specjalny Sześć praktycznych

zasad biznesu Zasady szacunku dla godności ludzkiej i dążenia do dobra wspólnego stanowią fundament społecznego nauczania Kościoła. Wraz z sześcioma praktycznymi zasadami biznesu mogą one stanowić konkretne wytyczne dla trzech szerokich celów przedsiębiorczości.

fot. Magdalena Guziak-Nowak

Ciągle używamy komunistycznych kalek, gdzie przedsiębiorczość była piętnowana, pokazywana jako wyzysk, coś z pogranicza prawa. Muismy nad tą mentalnością mocno pracować, bo nieprawdziwy refren ciągle powraca. powinienem przewartościować hierarchię swoich potrzeb. Uwiązanie sznura na gardle na 40 lat nie jest roztropne. Wracając do pytania. Nie potępiam emigrujących. Ale zastanawiam się, co zrobią w Anglii, Irlandii czy Stanach i czy będą chcieli wrócić. Zamierzam za parę dni oddać auto do przeglądu do Polaka, który wiele lat pracował za granicą. Wrócił, założył dobrze wyposażony warsztat, mam do niego zaufanie. Nie byłoby tego bez jego emigracji. To szlachetne robić przegląd o polskiego mechanika i kupować ziemniaki w osiedlowym sklepiku pana Kazia, ale za każdym razem jest to wybór. Dla wielu osób trudny. Bo w niemieckim Lidlu albo holenderskiej Biedronce jest dużo taniej. – Wiem, że to trudne. Ale pamiętajmy o tym, że ci mali przedsiębiorcy naprawdę mają najbardziej pod górkę. Nikt się nimi nie interesuje, a to oni tworzą najwięcej miejsc pracy, zabiegają o podstawową własność dla swojej rodziny, dokładają się znacząco do wzrostu gospodarczego. Czy korzystanie z luk w prawie jest w porządku? – W myśleniu i działaniu obowiązuje obecnie pozytywizm prawny. Oznacza TRYBY NR 9(18)/2012

on, że za dobre uznaje się tylko to, co jest ogłoszone jako prawo. Według tej logiki, można korzystać z luk prawnych. Jednak tego pozytywizmu nie należy pochwalać, bo zwalnia nas z myślenia i kierowania się sumieniem. Jest on niedobry z jeszcze jednego powodu. Dziś potrzeba setek tysięcy stron przepisów, by regulować życie obywateli. To absurd. Kiedyś wystarczyło 10 przykazań... I na koniec – co zrobić, by się uczciwie dorobić? – Po prostu – dorabiać się uczciwie. Przedmiot działalności musi być godziwy. Nie można się uczciwie dorobić na narkotykach czy pornografii, ale też nie powinno się stwarzać sztucznych potrzeb, które nie pomagają ludziom w lepszym życiu. Choćby suplementy diety i niektóre produkty spożywcze – co się ludziom daje, że występuje tyle chorób i uczuleń? Poza tym trzeba przestrzegać prawa. Z wielu świadectw przedsiębiorców wiemy, że nieuczciwość nie gwarantuje sukcesu. Niejedna firma wygrała przetarg dzięki łapówce, a potem padła. Kłamstwo i tutaj miewa krótkie nogi. Dziękujemy za rozmowę.

1 2 3 4 5 6

Zaspokojenie potrzeb świata poprzez tworzenie towarów oraz rozwój usług. Przedsiębiorstwa, które wytwarzają towary prawdziwie dobre i świadczą prawdziwie dobre usługi, przyczyniają się do dobra wspólnego. Przedsiębiorstwa solidaryzują się z ubogimi poprzez gotowość do obsłużenia społeczności dotychczas pozbawionych usług na odpowiednim poziomie oraz ludzi będących w potrzebie.

Organizowanie dobrej i wydajnej pracy Przedsiębiorstwa przyczyniają się do dobra społeczeństwa poprzez wspieranie szczególnej godności ludzkiej pracy. Poprzez zasadę pomocniczości przedsiębiorstwa dają pracownikom możliwość partycypacji w zarządzaniu, dzięki czemu osoby te przyczyniają się do wypełniania misji organizacji.

Tworzenie trwałego bogactwa i jego sprawiedliwy podział Przedsiębiorstwa kształtują sposób zarządzania i opieki nad zasobami, które otrzymały: kapitałem, a także zasobami ludzkimi i środowiskowymi. Przedsiębiorstwa są sprawiedliwe w przydzielaniu zasobów wszystkim udziałowcom: pracownikom, klientom, inwestorom, dostawcom oraz społeczeństwu. Dokument „Powołanie lidera biznesu” www.duszpasterstwotalent.pl

Artykuł powstał w ramach projektu „Student – świadomy obywatel” dofansowanego ze środków Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego w ramach konkursu Małopolska WIE – Wiedza Innowacja Edukacja

21


22

olim piada spor tó w

Zawsze z tarczą – nigdy na tarczy!

za pierwszym razem, aby jednak strzelać dobrze, potrzeba dużo czasu.

MICHAŁ CHUDZIŃSKI

Kto jeszcze pamięta o Sylwii Bogackiej? Mam nadzieję, że każdy. Po 12 latach przerwy, Polska znów może poszczycić się medalem olimpijskim w strzelectwie. Jest to istotne, tym bardziej, że po niemal dwu latach od zniesienia obowiązku czynnej służby wojskowej, dla większości osób trzymanie pistoletu w ręku wiąże się już bardziej ze sportem. Właśnie tę dyscyplinę postanowiłem przybliżyć w grudniu. Proch strzelniczy wymyślono już w IX w. w Chinach. Nie myślano jednak wtedy o sporcie i wykorzystywano go tylko do bardziej barbarzyńskich celów. W sporcie olimpijskim strzelectwo istnieje od samego początku, czyli pierwszych igrzysk nowożytnych w 1896 r. Broń wykorzystywana w tej dyscyplinie sportu może być palna lub pneumatyczna. Strzela się do tarczy lub celów ruchomych. Wyróżnia się 15 strzeleckich konkurencji olimpijskich: 9 męskich i 6 kobiecych. Oczywiście nie mogłem poprzestać na teorii. Najbliższą strzelnicą okazała się należąca do Wojskowego Klubu Sportowego Wawel (www.wawel-klub.pl/strzelectwo). Jak się później okazało, dobrze trafiłem, bo zawodnicy tego klubu mogą się poszczycić 17 medalami Mistrzostw Europy i Świata. Na strzelnicy spotkałem głównie młodzież i dzieci, bowiem standardową ścieżkę kariery w tym sporcie rozpoczyna się mając 13–14 lat. Dla starszych jednak nic straconego! – Strzelectwo jest sportem dla każdego, charakteryzuje się długim czasem uprawiania, nawet do wieku 60–70 lat. Z wiekiem człowiek nabiera opanowania i potrafi lepiej się skoncentrować, a właśnie te cechy są tu bardzo istotne – przekonuje Piotr Ludwig, wiceprezes Małopolskiego Związku Strzelectwa Sportowego. W środowisku strzeleckim powszechnie znany jest przypadek Rajmunda Stachurskiego, wielokrotnego medalisty Mistrzostw Świata i Europy, który strzelać zaczął w wieku 26 lat. Strzelnica przy ul. Podchorążych 3 w Krakowie posiada dziewięć stanowisk do treningów pistoletowych oraz karabinowych. Jest to strzelnica pneumatyczna, ze stanowiskami oddalonymi 10 metrów od tarcz. Na obrzeżach Krakowa w letnie miesiące czynna jest także strzelnica kulowa, gdzie strzela się z większych odległości. www.e-tryby.pl

Pierwszą bronią, jaką miałem w ręku tego wieczoru, był karabin pneumatyczny. Po krótkim instruktażu sposobu ładowania broni, przyjęcia postawy oraz wykonania prawidłowo czynności strzeleckich, mogłem oddać pierwsze strzały. Instruktaż był krótki, bo zdarzyło mi się już kiedyś strzelać. Było to jednak jednorazowe i kilka lat temu, więc wątpiłem w celność (jakąkolwiek) pierwszego strzału. Co prawda nie w sam środek, ale w tarczę trafiłem. Z ulgą przystąpiłem do dalszych strzałów. Nie były jednak szybkie, bo celowanie ze względu na drgania rąk musiało trochę potrwać. Muszę jednak zaznaczyć, że nie spożywałem w tym ani poprzedzającym trening dniu alkoholu, a drgania rąk są nieodzownym elementem celowania w tym sporcie. Dlatego też opanowanie i wyciszenie jest takie istotne. Po oddaniu 10 strzałów, byłem z siebie całkiem zadowolony, większość z nich trafiła w „8” i „9” (tarcza zawiera pola 1–10, gdzie najcelniejsze są „10”). Szybko jednak na ziemię sprowadził mnie miejscowy trener karabinu – Jacek Babula, dał mi bowiem do pierwszych strzałów tarczę, która wykorzystywana jest do strzelania z pistoletu. Właściwa tarcza, do której strzela się z karabinu, ma 45,5 mm średnicy, a ta, do której ja strzelałem aż 155,5 mm. Aby celnie trafiać w tę właściwą tarczę, potrzeba wiele godzin treningów. Jak powiada trener: – Strzelać umie się już

Pora spróbować i pistoletu. I kolejny instruktaż. Przeprowadził go Michał Bernaciak, były medalista Mistrzostw Polski i Europy, a obecnie trener pistoletu WKS Wawel. W przypadku tej broni, choć do większej tarczy, a z tej samej odległości, strzelało mi się trudniej. Głównie z powodu konieczności celowania i samego oddawania strzału z pistoletu trzymanego w wyprostowanej ręce. Ręka wraz z tą bronią drży intensywniej, bo w przypadku karabinu był on trzymany w dwu rękach i dodatkowo opierany na barku. Jest to jednak kwestia indywidualna. Jedno w przypadku obydwu broni jest niezmienne – strzały, zwłaszcza gdy są celne, dają wielką frajdę. Sport godny polecenia, zarówno w wersji rekreacyjnej, jak i sportowej. Na początek zachęcam do wybrania się na strzelnicę „na spróbowanie”. Godzina na strzelnicy pod okiem specjalistów (w przypadku WKS Wawel) kosztuje 30 zł, można przyjść w godzinach otwarcia (10–19), o wolne miejsca w godzinach popołudniowych trzeba się wcześniej dowiedzieć telefonicznie. W przypadku chęci rozpoczęcia regularnych treningów, na pierwszym treningu warto poradzić się trenera, czy talent strzelecki widać w nas jest z daleka, czy lepiej poszukać innej dyscypliny. Później można trafić do grupy „powszechnej”, czyli amatorskiej, i trenować w miarę wolnego czasu lub do grupy „sportowej”, gdzie należy przewidzieć czas na kilka treningów w tygodniu. Roczny koszt członkowstwa w WKS Wawel to 360 zł, a w przypadku grupy sportowej dochodzą jeszcze koszty zakupu własnego sprzętu, patentu strzeleckiego, itd. W każdym przypadku ze strzelnicy wychodzimy z tarczą w ręku – nigdy na tarczy!

Inspektor gadżet Zima za pasem, śniegu po pas – a w stopy zimno! Na tę zimową przypadłość cierpią nawet gorące studentki. Tymczasem za oceanem opracowano rozwiązanie – specjalny system ThermaCELL®, który zastosowany został… we wkładkach do butów! Bez zbędnych kabli i zdalnych akumulatorów przypiętych do kostki, sterowane za pomocą pilota, spoczywającego w ciepłej kieszeni. Wbudowane litowo-jonowe baterie, z możliwością doładowania, wystarczają na ponad 2500 godzin, co oznacza 4 zimy intensywnego użytkowania. Takie wkładki uprzyjemnią wszystkie zimowe spacery! Jedynie na cenę trzeba spojrzeć zimnym okiem. Heated Insoles ThermaCELL, www.thermacell.com, cena: 129.99 $


idźże, zróbże

AIESEC nie tylko

po krakowsku „Dzięki pracy mojego zespołu od początku roku do Krakowa przyjechało 140 osób z całego świata. Satysfakcja? Nie do opisania!” – tak zaczyna się historia Dominiki, którą tysiące studentów poznało dzięki plakatom promującym organizację. W komitecie lokalnym AIESEC Kraków można usłyszeć więcej podobnych opowieści. Sukcesy nie zawsze wyznaczają liczby, znacznie częściej są nimi nabyte umiejętności i nawiązane znajomości. x3 fot. archiwum AIESEC

AIESEC globalnie

W mieście królów

Ponad 80 tys. członków w 113 krajach na ok. 1600 uniwersytetach to liczby, które opisują największą organizację studencką na świecie. AIESEC pozwala młodym ludziom kształtować wrażliwość kulturową, zdolność aktywnego uczenia się, przedsiębiorczość i odpowiedzialność społeczną. Rozwijając swój własny potencjał, biorą oni udział w tworzeniu globalnego środowiska edukacyjnego.

W logo komitetu lokalnego AIESEC Kraków znajduje się korona. To nawiązanie do królewskiego miasta ma też inny wydźwięk – krakowski oddział AIESEC może pochwalić się pierwszeństwem wśród polskich komitetów pod względem liczby osób korzystających z programu praktyk i wolontariatów. Znajduje się także w czołówce, biorąc pod uwagę liczbę osób wyjeżdżających na praktyki zawodowe. Poziom tych ostatnich również jest imponujący. Krakowscy studenci są bardzo cenieni przez pracodawców i inne oddziały.

Jak to wygląda w praktyce? Przystępując do organizacji młodzi ludzie stają się częścią projektów oraz są odpowiedzialni za kontaktowanie stowarzyszeń i firm, organizowanie eventów, sprowadzanie studentów z całego świata czy współpracę medialną. Wszystko to pozwala im zdobywać umiejętności z dziedzin: negocjacji, sprzedaży, marketingu, logistyki oraz zarządzania zasobami ludzkimi. Projekty opierają się na programie wymiany międzynarodowej, w ramach którego młodzi ludzie z całego świata mogą uczestniczyć w zagranicznych praktykach i wolontariatach. W ten sposób zarówno wyjeżdżający na nie studenci, jak i ci działający w lokalnych komitetach, mają szansę odkrywać swój własny potencjał i wpływać pozytywnie na społeczeństwo.

TRYBY NR 9(18)/2012

Sukces komitetu to owoc pracy działających w nim studentów. – Tyle, ile wysiłku włoży się, by wspierać organizację, tyle samo, a nawet więcej można otrzymać w zamian. Ogromne możliwości, jakie daje AIESEC, sprawiają, że liczą się tylko dobre chęci, ambicja i wytrwałość, by zdobyć bardzo przydatne kwalifikacje zawodowe – mówi Przemek, wiceprezydent ds. marketingu, który aktywnie uczestniczy w życiu tutejszego oddziału. Możliwość nawiązywania nowych kontaktów i praca z ludźmi okazują się równie ważne. – Nigdy nie myślałem, że praca z ludźmi może być czystą przyjemnością, a budowanie własnego zespołu może dawać taką satysfakcję – doda-

je Przemek. Działalność w lokalnym komitecie to w końcu także dobra zabawa. Kultywowana tu zasada „work hard, play harder” nie pozwala zapominać nie tylko o obowiązkach, ale i rozrywce.

Międzykulturowość Obok szerokich możliwości, jakie daje działalność lokalna, równie cenne są te, jakie mają praktykanci i wolontariusze wyjeżdżający z AIESEC. – Wolontariat to nie tylko praca, ale także możliwość poznania fantastycznych ludzi z całego świata. Po pierwsze udało mi się przełamać stereotypy na temat innych narodów, np. Chińczycy wcale nie są tacy pracowici, a Niemcy tacy markotni. Poza tym nauczyłam się, w jaki sposób powinno się wznosić toast w Serbii, jak zatańczyć tradycyjny egipski taniec oraz jak przygotować turecką kawę. Ale co najważniejsze, spotkałam cudownych ludzi –

wspomina Kasia, uczestniczka wolontariatu na Ukrainie. Tworząc międzynarodową platformę wymiany, AIESEC pozwala młodym ludziom zdobywać cenne międzykulturowe doświadczenie, poznawać obce, często egzotyczne, kultury oraz nawiązywać znajomości i przyjaźnie z ludźmi z różnych zakątków świata. Na koncie organizacji jest już ponad 10 tysięcy zrealizowanych praktyk i wolontariatów, 10 tysięcy niezwykłych historii, które nie powstałyby bez AIESEC.

23


To właśnie tego wieczoru, gdy m róz lśni, jak g wiazda na d w orze, przy stołach są miejsca dla obcych, b o nik t być sa m otny nie m oże. To właśnie tego wieczoru, gdy wiatr zim ny śniegie m d m ucha, w serca zła m ane i sm utne p o cichu wstępuje otucha. To właśnie tego wieczoru zło ze wstydu u miera, widząc, jak silna i piękna jest Miłość, gdy pięści rozwiera. To właśnie tego wieczoru, o d bardzo wielu wiekó w, p o d dache m tkliw ej kolędy Bóg ro dzi się w czło wieku. Emilia Waśnio wska

Życzy m y Wa m, żeby TEGO WIECZORU to wszystko się w ydarzyło! Zesp ół redakcyjny „Tryb ó w ” — dobrej no winy dla studentó w


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.