Tryby styczeń 2013 nr 1(19)

Page 1

Kraków, nr 1(19)/2013

styczeń

ISSN: 2083-8948

l o a P ków 3 1/

ży je

n a ob c

e i n ź zy


z życia emigracji

1

2

3

4 1. Lori Wiest-Gleason - „I was Miss Polish Town in 1980 and my sister Christine Miss Hemsptead in 1963. We never miss a chance to come down and enjoy our heritage. This is who we are.” (www.flickr.com/longislandwins)

2. Polish Harvest Festival (Dożynki) w Vancouver (www.flickr.com/iwona_kellie)

3. Polskie pierogi dotarły do Nowego Jorku (www.flickr.com/longislandwins)

4. Wiza

(www.flickr.com/Sem Paradeiro)

5. Maximillian Kolbe Polish Dance Group 5

(www.flickr.com/longislandwins)


od redakcji

Styczeń 2013 I przybył nam kolejny rok. Nie wiem jak Was, ale mnie nowy kalendarz wiszący na ścianie skłania do przemyśleń nad upływem czasu. Są ludzie, którzy żyją przeszłością. Karmią się tym, co było, celebrują w głowie chwile, które już dawno minęły, z przesadnym namaszczeniem obchodzą się z różnymi pamiątkami. Ich życie przypomina antykwariat, w którym nigdy nie otwiera się okien. Nie ma miejsca na to co nowe, świeże, inne. Są i tacy ludzie, którzy żyją przyszłością. Duszą się w tym, co mają teraz i chcą, by jutro było dzisiaj. Szaleją na punkcie swoich planów i ambicji, wstydząc się tego, kim są teraz. Ciągle czekają, nie zawsze wiedząc na co. Myślę, że na różnych etapach mojego życia raz byłam za bardzo w przeszłości, innym razem żyłam tym, co dopiero będzie. Aż w końcu zrozumiała, że i jedno, i drugie jest bez sensu. Nie namawiam, by zerwać z przeszłością ani żeby przestać planować i żyć jak totalny luzak (w złym tego słowa znaczeniu) z nadzieją, że jakoś to będzie. Ale przecież

realny wpływ mamy tylko na to, co dzieje się w tym momencie. Na decyzje, które teraz podejmujemy. Na to, co ja właśnie piszę i na to, że Wy zdecydowaliście się to przeczytać. Nie jestem teologiem, ale czy gdy będziemy w stu procentach w naszej teraźniejszości nie upodobnimy się trochę do… Boga? Dla Niego, który jest Panem czasu, nie ma przecież przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Cały czas jest TERAZ.

temat numeru:

rozmowa z charakterem Beata i Marcin Mądrzy

10-11

Być może zapowiadany przez Majów koniec świata skłonił Was do refleksji nad sprawami ostatecznymi. Oczywiście, przykładny katolik nie powinien się tym w ogóle przejmować, bo – jak wiemy z Pisma Świętego – nawet Syn, Duch Święty i aniołowie nie wiedzą, kiedy nastąpi koniec świata, tylko Bóg Ojciec. Przykładny katolik żyje tak, jakby ta godzina miała wybić dziś. I to jest w naszej wierze wspaniałe! Mamy cały czas żyć na maksa!

wokół nas Paczka radości

12

W nowym roku życzę Wam, byście byli takimi przykładnymi katolikami! :)

emigracja

4-8 „To nie jest kraj dla młodych ludzi?” Polska przystań nad Dunajem Bóg na kole podbiegunowym

w trybach historii 9 Powstanie styczniowe

ona i on 13 Niezwiązani węzłem inżynier ducha 14 Bo teściowa to druga mamusia iencyklopedia wiary Co wiemy o końcu świata?

15

korespondencja z erazmusa 16 Moc zatrzymywania samochodów olimpiada sportów Kuba przemierza Islandię

17

pro-life 18-19 Mamy obowiązek wobec dzieci zjawiska Międzynarodowa kanapa

20

z kulturą

21

olimpiada sportów Gimnastyka

22

idźże, zróbże Czadowy Agent

23

współpraca

Redaktor naczelny: Magdalena Guziak-Nowak Asystent kościelny: ks. Rafał Buzała Sekretarz redakcji: Agata Gołda Marketing: Marcin Nowak, Wojciech Biś (Warszawa) Zespół redakcyjny: Magdalena Antkowiak, Michał Chudziński, Marta Czarny, Karolina Mazurkiewicz, Iwona Sidor, Dominik Sidor, Marek Soroczyński, Michał Wnęk Korekta: Maria Wyrwa DTP, foto: Marcin Nowak, Marek Soroczyński, Michał Chudziński Okładka: Marcin Nowak Druk: Printgraph Brzesko

TRYBY NR 1(19)/2013

Adres redakcji: ul. Wiślna 12/7, 31-007 Kraków Data zamknięcia numeru: 2 stycznia 2012 Nakład: 7000 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów. biuro@e-tryby.pl Wydawca: Orły Małopolski Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Archidiecezji Krakowskiej

reklama

tel.: 784 902 140

3


te mat nu m eru >> Emigracja

fot. nojich

4

„To nie jest kraj dla młodych ludzi?”

Ponad 20 mln Polaków żyje na obczyźnie. Stanowią oni ok. 1/3 naszego narodu. Tak wynika z danych zgromadzonych przez organizacje polonijne oraz Ambasady RP na całym świecie. Oczywiście, liczby te dotyczą wszystkich fal emigracji. O ile przyczyny wyjazdów Polaków po II wojnie światowej oraz w latach PRL były oczywiste, o tyle zastanawiające wydają się pobudki współczesnych emigrantów, czyli tych, którzy opuścili już „wolną” Polskę. Izabela J. Murzyn

R

zecz dotyczy czasów po 1989 r., czasów upadku tzw. „żelaznej kurtyny”, która dzieliła naszą rzeczywistość na Polskę i resztę świata. Wtedy właśnie pojawiła się możliwość swobodnych wyjazdów. Tych dłuższych i krótszych. Jednak (fakt ten rozczarowuje najbardziej)

www.e-tryby.pl

Polacy zaczęli wyjeżdżać na dłużej. A rok 1989 dla dużej części narodu nie był początkiem budowania silnej i bezpiecznej ojczyzny, tylko po prostu okazją do ucieczki. Rozpoczęła się wówczas nasza „nowa – młoda” narodowa emigracja.

Kolejna istotna data to 1 maja 2004 r., czyli moment, w którym Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Dzień ten był poprzedzony „naszym” wielkim, wszechogarniającym entuzjazmem. Powtarzano o korzyściach, nowych perspektywach, o powrocie do Europy (mimo że Polska jest krajem leżącym w centrum Europy i wtedy też była…). Jedną z szans, która niewątpliwie kusiła Polaków, była możliwość wyjazdów zarobkowych w ramach krajów UE. Rozpoczęła się emigracja, która bardzo różni się od poprzednich. Jest to tzw. emigracja zarobkowa. Szacuje się, że od 2004 r. z Polski wyjechało ok. 1,9–2,5 mln osób. Co sprawiło, że tak wielu rodaków postanowiło opuścić swój kraj w momencie, w którym miały pojawić się w nim nowe perspektywy?

Wyjeżdżają przede wszystkim młodzi Przyjrzyjmy się zatem osobom, które decydują się na wyjazd. Są to ludzie zarówno ze wsi jak i z miasta. Nie ma określonej tendencji w odniesieniu do pochodzenia. Wydaje się, że bardzo ważną pobudką, jaką się kierują jest praca i lepsze zarobki. Są też tacy, którzy za granicą szukają doświadczenia, chcą poznać kulturę i język. Jednak należy podkreślić, że to brak szansy na stabilne i w miarę opłacalne zatrud-


5

nienie spowodowały, że od 2004 r. Polacy zaczęli masowo wyjeżdżać z kraju. Na emigrację najczęściej decydują się ludzie młodzi (19-30 lat), rozpoczynający swoją karierę zawodową, szukający doświadczenia. Są też przykłady rodzin, w których jeden ze współmałżonków wyemigrował w celach zarobkowych. Z danych zgromadzonych przez GUS wynika, że większość polskich emigrantów ma wykształcenie średnie ogólnokształcące. Osoby mające wyższe wykształcenie stanowią ok. 30 proc. emigrantów. Natomiast jeśli chodzi o branże, w których Polacy znajdują zatrudnienie, to przede wszystkim budownictwo, przemysł, gastronomia, hotelarstwo i opieka nad osobami starszymi i dziećmi. Tylko 15 proc. wyjeżdżających znalazło zatrudnienie zgodne ze swoimi kwalifikacjami. Pozostali pracują poniżej własnych umiejętności, część z nich po roku lub dwóch zaczyna ponownie szukać zatrudnienia w zawodzie.

Niełatwy start Początki mają to do siebie, że są trudne. Zwłaszcza takie. Nowy język, otoczenie, kultura i wielka niewiadoma. Nie ma się co oszukiwać: aby wyjechać, trzeba mieć w sobie dużo odwagi i determinacji. – Spędziłem prawie 4 lata w Hiszpanii, różnie bywało. Jechałem do pewnego miejsca pracy, ale okazało się, że zostałem na lodzie. Znalazłem inne zajęcie, potem znowu inne. Za każdym razem było to przez agencję, umowa na czas określony. Zero pewności. Sytuacja zmusiła mnie do wykazania sporej inicjatywy, bo na nikogo nie mogłem liczyć. Rodzina w Polsce myśli, że pieniądze i praca leżą na ziemi, że jestem zarobiony. Ja nawet czasem nie miałem nic w lodówce, nie jeździłem na święta – wspomina Artur, który zdecydował się na powrót do kraju. Znamienne dla emigracji jest też to, że to życie w innym kręgu kulturowym. Oczywiście, że są miejsca, których znakiem rozpoznawczym jest ogromna wielokulturowość, np. Londyn. Znakomita większość emigrantów z Polski wyjechała właśnie tam. Pamiętam wywiad, który przeprowadziłam dla tygodnika „Niedziela” z ks. kan. Ryszardem Juszczakiem, wieloletnim opiekunem Polonii angielskiej, proboszczem seniorem parafii św. Andrzeja Boboli w Londynie. Scharakteryzował on w nim trzy fale emigracji polskiej do Anglii: po II wojnie światowej, tzw. emigrację solidarnościową oraz tą najnowszą. Powiedział wówczas, że ci, którzy wyjeżdżają teraz „(…) są bardzo różni i bardzo liczni. Nazywam ich emigracją za dobrobytem. To przede wszystkim ludzie młodzi – samotni i całe

TRYBY NR 1(19)/2013

0,9 mln Kanada

9,3 mln USA

38 mln Polska 2 mln Niemcy 0,1 mln Włochy 0,5 mln Wielka Brytania 1 mln Francja

1,8 mln Brazylia Wg danych Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”

rodziny. Niektórzy z nich traktują wyjazd z Polski jako ucieczkę spod presji rodziny i środowiska. Jadą sami, giną w wielkim molochu, jakim jest Londyn (…)”. O ile emigranci z poprzednich fal organizowali ośrodki polonijne (najlepszym przykładem jest wspomniana Parafia św. Andrzeja Boboli w Hammersmith w Londynie), szukali wspólnych spotkań i z czasem utworzyli lokalną społeczność polską, o tyle ci współcześni często giną w tłumie.

Zalety i skutki uboczne Zamieszkanie w miejscu, które pod względem obyczajów, tradycji czy sposobu myślenia „tubylców” różni się od naszego, ma zarówno zalety jak i wady. Emigranci „zapuszczający” korzenie na obczyźnie, zaczynają wchodzić w relacje z społecznością lokalną. Wpływ takich kontaktów jest obustronny. Pewien dziennikarz z polonijnego portalu relacjonował, Polacy nauczyli Anglików zbierać i jeść grzyby, bo dotychczas w Anglii znane były tylko te grzyby dostępne w sklepach. W Holandii natomiast niektórzy przejęli od Polaków zwyczaj święcenia pokarmów w Wielką Sobotę. A czego uczą się Polacy? Obok przydatnych umiejętności, chłoną też negatywne wzorce. Nierzadko przejmują „nowoczesny” styl życia tuziemców z Zachodu, np. swobodę seksualną. Ulegają pozorom tzw. wyzwolenia, nowe warunki oszałamiają i ogłupiają... Skutki tego są opłakane, dosłownie. Wiele rozbitych małżeństw, przypadkowych „międzynarodowych” związków, zranionych ludzi.

Zostać czy wrócić? Przychodzi moment, w którym trzeba podjąć decyzję. Zostać czy wrócić? Jeśli zostać – to z czymś, jeśli wrócić – to do czegoś. Zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku rzeczywistość rzadko okazuje się kolorowa. Jaka część emigrantów decyduje się na powrót? Bardzo ciężko podać dokładne

liczby. Z badań przeprowadzonych przez Instytut Badawczy ARC Rynek i Opinia wynika, że mniej niż połowa Polaków w ciągu ok. czterech lat od wyjazdu chce na stałe wrócić do kraju. Wielu emigrantów wraca po dwóch – trzech latach, zazwyczaj ci, którzy wyjechali w celu zdobycia doświadczenia i nauki języka. Podstawowym powodem, dla którego kupują bilet do Polski, jest zwyczajna i ludzka tęsknota za rodziną, bliskimi i otoczeniem, w którym dorastali. Samotność na obczyźnie doskwiera bardzo. Częstym zjawiskiem jest poszukiwanie przez Polaków pracy w Polsce jeszcze w czasie ich pobytu za granicą. Rozsyłają cv…i czekają na pozytywną odpowiedź, tygodniami, miesiącami, czasami latami utrwalając poczucie tymczasowości. Powrót jest wówczas zdeterminowany tym, czy uda się znaleźć pracę w ojczyźnie. Nie brakuje i takich, którzy szybko pakują walizki i wracają po kilku miesiącach czy tygodniach. Wiąże się to z rozczarowaniem samym wyjazdem. Bywa, że rzeczywistość drastycznie różni się od oczekiwań. Zdarzały się przypadki, że Polacy za granicą zupełnie nie mogli się odnaleźć. Niemożność znalezienia pracy, brak pieniędzy. Bywało, że niektórzy kończyli na dworcach lub w noclegowni. Powrót okazywał się wówczas jedynym ratunkiem. Są też dobre historie, tzn. takie, w których Polakom się udało spełnić swoje oczekiwania: „Ja wyjechałam jakieś cztery lata temu do UK. Najpierw pracowałam w fabryce produkującej telewiozry LCD, a później w fabryce Coca-coli. Na początku było trudno: nowi ludzie, nowy świat, no ale przynajmniej byłam z kolegą. Stać mnie na wymarzone wakacje, gadżety, na początku obiecywałam sobie, że wrócę, ale jak na razie cały czas odkładam to na przyszły rok i tak co roku...” – pisze na forum dla Polonii Marta.


6

te mat nu m eru >> Emigracja

Nasza narodowa walka dzisiejsza i wczorajsza Kiedyś jako naród walczyliśmy o prawo do emigracji. Teraz, aby przetrwać, musimy z nią powalczyć albo wyjechać. Można dopatrywać się w tym paradoksu, żartu… jednak nikomu sensownie myślącemu nie jest do śmiechu, bo Polacy nadal w znakomitej większości wyjeżdżają w celach zarobkowych a nie turystycznych. Oczywiście, każdy może decydować o tym, gdzie chce żyć i pracować, ale ma też prawo do pracy w kraju, w którym się urodził. Kryzys gospodarczy w Polsce się pogłębia. Ceny podstawowych produktów rosną, zarobki stoją w miejscu. Pytamy, jaki będzie rok 2013? I tutaj kończy się optymizm: – Polska gospodarka będzie w 2013 r. przechodziła głęboką recesję – stwierdził, jeszcze w 2012, ekonomista prof. Krzysztof Rybiński. Prognozy nie są optymistyczne. Ubogi obywatel oznacza ubogie państwo… Ale przecież państwo będzie musiało się z czegoś utrzymać. Sięgnie więc do kieszeni i tak już biednego obywatela, zubożając go jeszcze bardziej. Politycy będę szukać pieniędzy w wyższych podatkach i niższych świadczeniach. Koło się zamknie i bardziej rozpędzi – prawdopodobnie jeszcze więcej osób opuści Polskę za chlebem. Ci, którzy już są za granicą, nie wrócą. W grudniu 2012 roku na Uniwersytecie Warszawskim została zorganizowana konferencja pt. ,,Czy to jest kraj dla młodych ludzi? Szanse, wyzwania i perspektywy młodego Polaka”. Grono fachowców podjęło debatę o możliwościach, jakie mają młodzi ludzie w Polsce. Wnioski nie były optymistyczne. Jaka jest zatem recepta na naprawę naszej rzeczywistości? – Jedyna szansa na to, że w Polsce dojdzie do pewnego przełomu, to jest naprawdę ciężka recesja, która wymusi bardzo głębokie reformy, bo po prostu nie będzie pieniędzy – podkreśla prof. Krzysztof Rybiński. Ewentualne zmiany, które mogłyby poprowadzić ku dobremu, będą wymagać dużej świadomości społecznej wszystkich obywateli, nie tylko polityków. Czy społeczeństwo będzie na to gotowe? Czy uda nam się wreszcie zbudować „kraj dla młodych ludzi”? Chciałabym wierzyć, że tak. Nasza gotowość wyrażać się będzie w przekonaniu, że półśrodki nie rozwiążą problemów. Doraźne rozwiązania, napisane na kolanie reformy oddalają jedynie widmo recesji, która nastąpi wcześniej czy później. Jeśli później, będzie dla nas wszystkich o wiele bardziej dotkliwa. I nie jest to żadne politykowanie, ale prosta interpretacja ekonomicznych wskaźników i słupków. Rzeczywista naprawa Polski wymaga solidarnego poświęcenia się wszystkich obywateli, nie tylko tych najbiedniejszych. Takie rozwiązania są bolesne, ale trzeba pamiętać, że to tak jak z ropiejącą raną. Nie wystarczy zalepiać ją plastrami. Aby się zagoiła, trzeba ją porządnie zdezynfekować i oczyścić. www.e-tryby.pl

W stolicy stosunkowo niewielkiego kraju w Europie Środkowej, nad którym górują majestatyczne Alpy, rozbrzmiewa tyrolska muzyka i wiecznie żywe dźwięki symfonii Mozarta, swoją „małą ojczyznę” znaleźli „potomkowie Sobieskiego”. Wiedeń – stolica Austrii i emigracyjny cel tysięcy Polaków. Iwona i Dominik Sidorowie

P

odążając za historią, spotykamy naszych rodaków w Austrii przede wszystkim, gdy w 1683 r. oblężonemu przez Turków Wiedniowi przybył z odsieczą Król Jan III Sobieski, dowodząc zwycięską armią ze wzgórza Kahlenberg. Tutaj uczył się św. Stanisław Kostka i zmarł król Bolesław III Śmiały. Panujące rody Polski i Austrii połączyły się dzięki małżeństwom aż 13 razy. Polscy politycy, tacy jak Franciszek Smolka, osiągali wysokie pozycje w stolicy cesarstwa. Gościli i zadomawiali się tu artyści i pisarze, m.in. Chopin i Sienkiewicz. W kraju nad Dunajem Polacy osiedlali się zwłaszcza w okresie rozbiorów. Dopiero po odzyskaniu niepodległości, aż do połowy XX w., wielu z nich powróciło do wolnej Ojczyzny. Jednak w kolejnych dziesięcioleciach polska sytuacja ekonomiczna i polityczna pogarszała się z dnia na dzień, co – wraz ze stanem wojennym – wywołało kolejną falę emigracji, zwanej emigracją postsolidarnościową (lata 80. i 90. XX w.)

Drzwi otwarte Do dziś w Alpenlandzie (niem. kraj alpejski) mieszka ponad 40 tys. Polaków. Odkąd Polska stała się członkiem Unii Europejskiej, weszła do strefy Schengen, a Austria otworzyła dla nas swój rynek pracy, w zasadzie już nic nie stoi na przeszkodzie, by wyemigrować do kraju strefy euro, dobrych zarobków i warunków socjalnych. Na stałe zadomowiło się tam wielu absolwentów polskich uniwersytetów, lekarzy, pielęgniarek, inżynierów i innych fachowców. Mieszka tu nie tylko wielu studentów i osób w pojedynkę poszukujących własnego miejsca i sposobu na życie, ale i sporo małżeństw, chcących podreperować swój domowy budżet. Niemało jest tu całych rodzin, które zdecydowały się na osiedlenie w Wiedniu i okolicach, niejednokrotnie rezygnując z polskiego obywa-

telstwa na rzecz pełnoprawnej codzienności w Austrii. Tu wychowują się i dorastają ich dzieci, wszczepione w kulturę austriacką.

Boże, coś Polskę… A jednak poczucie przynależności narodowej w polskich wiedeńczykach nie gaśnie, pomimo mocnego przecież wpływu myślenia „na sposób zachodni”. Najlepszym na to dowodem jest mnogość polskich instytucji, organizacji, stowarzyszeń i wspólnot, które podtrzymują tradycje polskie i przekazują je kolejnym pokoleniom emigrantów. Przede wszystkim fenomenem jest tutaj Polska Misja Katolicka przy Rennwegu, gdzie od przeszło 100 lat polscy katolicy mają


7

Polska Przystań

fot. Gregor Lenart x2

nad Dunajem

swój kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, który na samych niedzielnych Mszach św. w języku polskim gromadzi ok. 6 tys. Polaków. Niewątpliwie jest to dla nich miejsce wyjątkowe. Dla starszych pokoleń – bezcenne. Duszpasterstwem tym zajmują się od lat oo. zmartwychwstańcy (ze Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego), którzy nie tylko celebrują nabożeństwa i udzielają sakramentów, ale pod swoją opieką mają sporo wspólnot, m.in. Stowarzyszenie Polskich Rodzin Katolickich w Austrii, Wspólnotę Chrystusa Zmartwychwstałego „Galilea”, Chór Polonii „Gaudete”, Ruch Światło–Życie… etc. Razem z zaangażowanymi w misję Polakami prowadzą katechezy dla dzieci, dorosłych i kandydatów do bierzmowania, poradnię rodzinną i naturalnego planowania rodziny, a także wydają miesięcznik Nasza Wspólnota. Co znajdują na Rennwegu studenci? Wiecznie żywą i pękającą w szwach Przystań – duszpasterstwo młodzieży uczącej się i pracującej. Zespół muzyczny, festiwale, wyjazdy w Alpy, na Lednicę i Taizé, spotkania ze znanymi i wartościowymi Polakami – to tylko niektóre z akcji. Przede wszystkim to tutaj, w centrum duszpasterskim Emaus, zawiązują się między młodymi i starszymi Polakami dobre znajomości, trwałe przyjaźnie, a nierzadko małżeństwa (czego sami jesteśmy przykładem).

By nie zatracić tożsamości W stolicy Österreichu (czyli w Austrii) nie tylko misja katolicka jest ostoją polskości. W Wiedniu działa także Instytut Polski, Polska Akademia Nauk, Uniwersytet III Wieku oraz Szkoła Polska im. Jana III Sobieskiego przy Ambasadzie Polski. Do szkoły tej, popołudniami, przychodzą najmłodsi Polacy, by oprócz wiedzy TRYBY NR 1(19)/2013

zdobytej w szkole austriackiej, poznać historię i kulturę Ojczyzny swoich przodków i zrozumieć własną tożsamość narodową. Co roku odbywają się Dni Kultury Polskiej i Polonijne Dyktando. Dla Polonii ważną rolę odgrywa również czasopismo „Polonika”, które oprócz poświęcania się sprawom polskim, organizuje eventy towarzyszące: coroczny Bieg o Puchar Króla Jana III Sobieskiego w rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej, wędrówki śladami jego wojsk po Lesie Wiedeńskim, odkrywcze spacery z „Poloniką”, a nawet wybory Miss Polonii – przykłady można mnożyć. W zasadzie – z punktu widzenia liczby, tradycji i krzewionej kultury – niewiele brakuje, by Polaków uznać za mniejszość narodową w Austrii.

Pierwiastek polskości Nie sposób objąć tutaj wszystkiego, co Polacy oferują swoim rodakom, którzy tak jak i oni sami wyemigrowali z Ojczyzny – z przymusu czy dobrowolnie. Wszystkie te inicjatywy, podejmowane przecież za darmo, dowodzą tego, że poczucie narodowej przynależności jest częścią każdego człowieka – choćby tylko w pierwiastku. Jedni marzą o powrocie do kraju, a polskość jest dla nich dumą, mimo iż przyszło im żyć na emigracji. I z czasem wracają. Są i tacy, którzy twardo deklarują, że do Polski nigdy nie wrócą, a okazji do przyznawania się do swojego pochodzenia unikają jak ognia, choćby język niemiecki mieli „kaleczyć” i dukać nieskładne zdania. Ot, różni są ludzie. Z własnego doświadczenia (po czterech latach emigracji w stolicy Austrii) wiemy jednak, że ten, kto ma w sobie choć trochę patriotyzmu, nie będzie czuł się w Wiedniu osamotniony – to właśnie taka Polska Przystań nad Dunajem.


te mat nu m eru >> Emigracja

O wierze i misji w Norwegii, emigracji i jej skutkach z sercaninem o. Pawłem Wiechem rozmawia Karolina Mazurkiewicz. Czy praca na obczyźnie i rozłąka z rodziną motywuje ludzi do poszukiwania Kościoła i Pana Boga? – Praca za granicą jest dla wielu koniecznością. Czasami odbywa się to kosztem rodziny. Bo rozmowa telefoniczna, czy wizyta w domu raz na kilka tygodni nie jest w stanie wypełnić tej luki. Każda następna rozłąka jest większą tragedią. Stąd wielu decyduje się przenieść z całą rodziną do obcego kraju. Znane jest powiedzenie: Jak trwoga to do Boga. W wielu przypadkach się to sprawdza. Natomiast zdecydowana większość uczestników liturgii katolickiej w Kościele to osoby wierzące i praktykujące jeszcze w Polsce. Polacy–katolicy w Norwegii. Ilu ich jest i jak to „działa”? – W Norwegii jest obecnie ponad 25 tys. zarejestrowanych w Kościele katolików, urodzonych w Polsce. Życzeniem naszym jest, aby wszyscy Polacy–katolicy, którzy posiadają norweski numer personalny, mogli się zarejestrować w Kościele katolickim. Ma to podwójny wymiar: religijny i praktyczny. Z punktu widzenia religijnego spełniamy wtedy przykazanie kościelne: Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła. Zarejestrowanie się w Kościele sprawia, że otrzymuje on wsparcie finansowe od państwa. Oczywiście, wysokośc tego wsparcia jest uzależniona od liczby zarejestrowanych wiernych. Nie jest to podatek kościelny zabierany z naszych pensji, ale pieniądze, które przez rejestrację ukierunkowujemy na swój Kościół. I drugi wymiar: praktyczny. Będąc zarejestrowanym w Kościele rzymskokatolickim w Norwegii, otrzymamy wszelkie informacje o nim, które wcześniej czy później są nam potrzebne, np. związane z programem katechezy dla dzieci, kursami przedmałżeńskimi, sakramentem bierzwww.e-tryby.pl

Bóg na kole

podbiegunowym

fot. www.sxc.hu/nwk

8

Na czym polega posługa duszpasterska polskich kapłanów dla emigrantów w Norwegii? – Kościół katolicki w Norwegii jest doskonałym odbiciem Kościoła powszechnego. Ze względu na ponad 100 narodowości i grup etnicznych, które należą do tego Kościoła. Oczywiście, jesteśmy w Norwegii cały czas mniejszością, diasporą katolicką, bo mamy tylko 110 tys. zarejestrowanych katolików. Wśród katolickich grup narodowych istnieją mniej i bardziej liczne. Dzisiaj z całą pewnością można powiedzieć, że najliczniejszą i najbardziej aktywną grupą katolików w Kościele w Norwegii są Polacy. Oni tradycyjnie mają świadomość obowiązku praktykowania niedzielnej Mszy św. i co tydzień są w kościele.

nie. Dlatego, że życzeniem księdza biskupa jest zapewnienie w dostateczny sposób dostępu do Mszy św. w języku ojczystym dla wszystkich grup narodowościowych. A więc nie tylko w języku norweskim. W związku z tym, przynajmniej raz w miesiącu, w każdej parafii w diecezji Oslo odprawiana jest Msza św. w języku polskim. Istnieje możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi św., spotkania po Mszy z duszpasterzem a często także spotkań katechetycznych dla dzieci i młodzieży. W dużych skupiskach Polonii, tj. w Bergen, Stavanger czy Oslo, Msze św. w języku polskim sprawowane są niemal codziennie, w niedziele nawet 2-3 razy. Chociaż z punktu widzenia budowania silnej wspólnoty Kościoła katolickiego ważne jest, aby nie zapominać, że język norweski jest językiem tego kraju, a co za tym idzie – Kościoła lokalnego.

Czy spotkał się Ksiądz z przypadkiem desperackiego poszukiwania kapłana przez Polaka, który np. przebył kilkaset kilometrów, by skorzystać z sakramentu pokuty? – Kilkadziesiąt kilometrów to tak, kilkaset raczej

Czy mają Księża stały kontakt z polskimi emigrantami? – Myślę, ze mówimy tutaj o katolikach. Bo dla nich jest czymś naturalnym, ze życie Polonii skupia się przy parafiach, a co za tym idzie spotykają swoich księży.

mowania, Pierwszą Komunią Świętą, czasopismami parafialnymi i diecezjalnymi.

Trzeba jednak pamiętać, że nie możemy skupiać się tylko na jednej grupie narodowej, chociaż o wiele łatwiej jest nam zrozumieć Polaka niż np. Wietnamczyka lub Filipińczyków. Większość duszpasterzy jest niejednokrotnie zmuszona do pomocy w sprawowaniu sakramentów dla innych grup językowych. Błędem jest myślenie, że polski ksiądz przyjeżdżający do Norwegii jest tylko i wyłącznie dla Polaków. Ksiądz posłany do pracy w Norwegii, jest współodpowiedzialny za dobro duchowe wszystkich katolików będących w tym Kościele, niezależnie od kraju pochodzenia, języka, kultury, tradycji czy obrzędu. Jak najlepiej znaleźć Mszę św. w języku ojczystym na terenie Norwegii i jak najlepiej skontaktować się z polskim duszpasterzem? – Najlepiej skorzystać ze strony internetowej katolsk. no albo katolicki.no, aby upewnić się, do której parafii należę oraz który ksiądz jest odpowiedzialny za duszpasterstwo polskie w tym rejonie. Na stronie są podane adresy oraz numery telefonów, pod którymi zastaniemy polskiego księdza oraz znajdziemy informacje o Mszach św.


Powstanie styczniowe

w trybach historii

Powstanie Styczniowe w powszechnej świadomości to malarstwo Artura Grottgera, Juliusza Kossaka, Józefa Chełmońskiego, przedstawiające wzniośle wydarzenia tego okresu. Ale to także kłótnie wśród dowódców powstańczych, niechęć większości chłopów do walki zbrojnej, czy stosunkowo niewielkie sukcesy militarne oddziałów partyzanckich. Kajetan Rajski

W

czerwcu 1860 r. w Warszawie zorganizowano pierwszą antyrosyjską manifestację patriotyczną na pogrzebie generałowej Sowińskiej. Od tego czasu Warszawa wrzała i konspirowała. Rosja, osłabiona po przegranej wojnie krymskiej, wydawała się być kolosem na glinianych nogach. Sytuację próbował uspokoić Naczelnik Rządu Cywilnego Królestwa Polskiego Aleksander Wielopolski, zarządzając na styczeń 1863 r. tzw. brankę do wojska rosyjskiego. Miano powołać 10 tysięcy młodych mężczyzn, co do których istniało podejrzenie, że działają w konspiracji i przygotowują zbrojne wystąpienie. Tym samym, jak wyraził się Wielopolski, chciano „przeciąć wrzód”. W Warszawie branka rozpoczęła się w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 r. Większość zagrożonej młodzieży zdążyła opuścić miasto, udając się do Puszczy Kampinoskiej i lasów serockich, gdzie zaczęto formować zbrojne oddziały. Konspiracyjny Komitet Centralny wyznaczył początek powstania na 22 stycznia. W wydanym Manifeście ogłosił się Tymczasowym Rządem Narodowym i wezwał „naród Polski, Litwy i Rusi” na śmiertelny bój „z rządem najezdniczym”. Jednocześnie wydał dekret, mówiący o uwłaszczeniu chłopów. W początkowej fazie powstania nie zdołano zdobyć Płocka, który miał stać się siedzibą Rządu Narodowego. Nie zdobyto też żadnego większego miasta, dlatego prowadzone walki zbrojne miały charakter partyzancki. Przez szeregi wojsk powstańczych przeszło ponad 200 tys. ochotników. Stoczono około 1200 bitew i potyczek. Największą z nich była bitwa pod Małogoszczem, 24 lutego 1863 r. Trwająca już od kilku lat rywalizacja pomiędzy obozem Białych (konserwatywnym) a obozem Czerwonych (rewolucyjnym) nie wygasła w czasie powstania. Biali – pomimo protestów przeciwko sposobowi wybuchu powstania – przyłączyli się do niego. Jednakże pierwszym dyktatorem został wyznaczony przez Czerwonych Ludwik Mierosławski. Po

TRYBY NR 1(19)/2013

kilku tygodniach został zastąpiony przez Białego, Mariana Langiewicza. Najbardziej jednak znanym dyktatorem powstania był Romuald Traugutt, który sprawował tę funkcję od października 1863 r. do chwili aresztowania w kwietniu 1864 r. Powstanie nieprzygotowane, bez odpowiedniej ilości uzbrojenia i amunicji, choć z dzielnymi żołnierzami, wygrać nie mogło. Pojedyncze partie powstańcze, bo tak nazywano oddziały zbrojne, przetrwały do lata 1864 r. Ostatnim oddziałem była partia powstańcza ks. Stanisława Brzóski, który po rozbiciu oddziału ukrywał się do kwietnia 1865 r., kiedy to dostał się w ręce władz rosyjskich i zginął na szubienicy 23 maja w Sokołowie Podlaskim. Pochowany został w nieoznaczonym miejscu, w fosie twierdzy brzeskiej. Sejm RP odmówił uczczenia 150 rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego. Zapewne wynika to z tego, że obecne władze próbują wykorzenić u młodych Polaków poczucie patriotyzmu i związku z Ojczyzną – a przecież tego symbolem jest każdy zryw powstańczy. kajetan94@interia.pl

został strai warszawskiej cy: Rafał el ad yt C h ac ok ni r. na st acow 5 sierpnia 1864 raugutt i jego czterej współpr an Jeziorański. T i J i ld sk ua iń om ul R Ż an cony f Toczyski, Rom Krajewski, Józe ile PolskieTermop iowym zn yc St iu w Powstan rowem Bitwa pod Węg . Węgrów r.) (3 lutego 1863 y przez an został opanow ojska rosyjskie W . w có ań powst Polaków chciały wyprzećz masowy z miasta poprze wstańczych. po ostrzał pozycji erów ni sy ko Ok. tysiąc natarcie na ło zi ad ow przepr ch armat. ki pozycje rosyjs . 150 Polaków, ok Mimo śmierci ięty i mogło gn ią os ał st cel zo nej ewakuacji dojść do spraw iasta. m powstańców z

zniowych wstańców styc Do słynnych po Józef Kalinowski (miniał należą św. Raf ek Rządu Narodowego) on zł i c ny oj w bitwie ster Chmielowski (w n Paweł t er lb Ja oraz św. A ). stracił nogę pod Mełchowemnich: „To dawanie życia za o ł , wyraziło II powiedzia ch, za rodaków przyjaciół swoi 863 r. poprzez ich udział się również w 1 ). Każdym z nich kierowaw powstaniu (…iłość Ojczyzny. Za udział ła bohaterska m inowski zapłacił Sybirem al w powstaniu K niono mu karę śmierci), ie m za stanie (na Sybir lectwem… Pow Chmielowski ka dla Józefa Kalinowskiego ło Styczniowe by lowskiego etapem na drodze ie hm C a em życia i Adam óra jest heroizm VI 1983 r.). kt i, śc to ię św do krakowskie, 22 całego” (Błonia

9


10

rozm o wa z charak tere m O wartości bycia razem, pragnieniu czystości, walce o siebie dla siebie, pierwszym dziecku i odpowiedzialności, z Beatą i Marcinem Mądrymi rozmawiają Karolina Mazurkiewicz i Michał Wnęk.

Mądrze pod prąd

Skąd pomysł spotkań–świadectw dla młodzieży? B.M.: Nasza koleżanka ucząca w Zespole Szkół Zawodowych w Krakowie półtora roku temu zapytała nas, czy wśród swoich znajomych nie mamy takich, którzy wytrwali w czystości przedmałżeńskiej. Nikt z jej uczniów nie wierzył, że ktoś taki istnieje. Wtedy zaproponowałam, że ja z mężem mogę się podzielić swoim świadectwem, bo nam się udało. I tak w Narodowy Dzień Życia stanęliśmy oko w oko z młodzieżą. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to co powiemy, będzie nowością a może i zaskoczeniem. Jednak już po 15 minutach naszego mówienia na auli zapanowała cisza. Tak to pamiętam: sto par oczu, jedni zaciekawieni, inni zawstydzeni, zmieszani, ale i wzruszeni. Jak promować to, co piękne i właściwe wśród młodzieży? B.M.: Pokazać to w bardzo atrakcyjny sposób, by czystość pociągała bardziej niż seks. Ludzie niestety nie mają właściwej wiedzy. Jednym tchem potrafią wymienić pozycje seksualne, książki o seksie, ale nie umieją powiedzieć np. ile chorób wenerycznych jest przenoszonych podczas jednego stosunku. Wielokrotnie spotykam się z dziewczynami, które w młodości wybrały inaczej. Zauważam jedno – że brak u nich tego błysku w oku i potwierdzenia, że są zadowolone ze swojej relacji z chłopakiem. Widać natomiast ich wewnętrzne rozdarcie, które pojawiło się zaraz po „pierwszym razie” i zawsze, kiedy zgadzały się na seks, by nie być odrzucone, wyśmiane. Ale to barwne www.e-tryby.pl

życie seksualne nie uchroniło przed zerwaniem, zranieniem, bezpłodnością. Opowiadanie o historiach młodocianych rodziców najbardziej trafia. Ważne jest, by mówić przykładami z życia. My naszą działalność traktujemy jako dar i misję. Wiemy, że to ma sens dzięki telefonom, mailom i słowom, które otrzymujemy po tych spotkaniach. O co pyta młodzież? M.M.: Zdarzają się różne pytania, od prostych do bardzo wulgarnych, ale też bardzo często egzystencjalnych. B.M.: Chłopaki pytają o to, jak nie zranić dziewczyny, jak randkować, żeby zachować granicę. Pytają też o ważne rzeczy: jak rozeznać, że to ona, ta jedyna. Dziewczyny pytają o bardzo techniczne sprawy i to jest dla mnie, jako kobiety, bolesne. Często zdarza się, że są bardzo wulgarne w tych pytaniach. Jakby przyzwyczaiły się, że są tylko tymi, które zaspakajają męskie potrzeby, bo taki wizerunek kobiety kreuje obecny świat. Z tego też wynika, że brak im poczucia wstydu, są przyzwyczajone, że kobieta jest tylko ozdobą. O czystość należy walczyć. Jak ta bitwa wyglądała u Państwa? Ciężko uwierzyć, że odbyło się to bez wyrzeczeń i poważnych decyzji. B.M.: Pierwszy rok to takie wspólne oswajanie się ze sobą, jak być gentlemanem, damą, poezja, śpiew, spacery, niekończące się rozmowy. Każdy temat, który nas łączył, to była kolejna więź i tak zostaliśmy obwiązani jak nici z dwóch szpulek. W momencie głębszego poznania i zrozu-

mienia przestają występować pewne bariery ciała, co zresztą jest bardzo naturalne. Chcemy być coraz bliżej. M.M.: Później przyszedł czas pragnienia bycia razem również fizycznie. Przecież byliśmy bardzo zdrowi i testosteron działał. Ale szukaliśmy rozwiązań, ucieczki od tych emocji. W momencie, kiedy czuliśmy do siebie wielkie pożądanie, dobrą metodą była przerwa w randkowaniu. Natura jest bardzo silna i łatwo nas wciąga atmosferą spotkania, wieczornym nastrojem kolacji, dlatego trzeba unikać takich sytuacji, które prowadzą do wzajemnego rozbudzania namiętności. B.M.: Marcin często mi mówił: Pamiętaj kochanie, te Przykazania Boże muszą mieć sens! Mąż jest dla mnie przykładem faceta , który jest w pełni męski i odpowiedzialny, bo umie z impetem zareagować na zło, ale i opanować swoje pragnienia dla większego dobra. M.M.: Dzisiaj sugeruje się jedyny słuszny plan na życie: najpierw studia, dom, praca, dwa samochody i dopiero wtedy można się pobrać. A tak naprawdę, to czas miłości można po prostu przespać. Trzeba być czujnym, by tych znaków czasu nie przeoczyć. My rozpoznaliśmy je w wieku lat 20 i wtedy się pobraliśmy, tydzień przed moimi studiami. I był to wybór poprzedzony

odczytaniem powołania. To była odpowiedź na Boży plan dla nas. Co Państwo zyskali zachowując wstrzemięźliwość przed ślubem? B.M.: Spotykam na co dzień żony, które nie czują się szanowane przez swoich mężów, nie są zdobywane, dla których małżeństwo to monotonia. Ja tego nie odczuwam. Mija jedenasty rok i ja nie czuję się zgaszona. To jest ten owoc czystości, że wcześniej doświadczyłam zachwytu, adorowania, a kiedy zakochanie minęło doświadczyłam trwania, wierności, humoru (z powodu wzajemnych wad). Jesteśmy ciągle razem, nawet w naszej duchowości, w wychowywaniu dzieci. Z tego czasu chodzenia ze sobą mam wiele pięknych wspomnień, do których chętnie powracam, ale nimi nie żyję. To tu i teraz wyznaję, ze jestem spełnioną kobietą. M.M.: Seks jest dla małżonków, więc naturalne jest to, że czekamy ze współżyciem do ślubu. Niestety, lansuje się co innego mówiąc, że seks jest dla każdego. Nie jest dla każdego. Słowa Jezusa są proste, Dekalog jest prosty, więc „najpierw ślub, potem siup”. Ten kto jest dojrzały do ślubu, jest dojrzały do seksu. My mieliśmy poukładaną wizję wspólnej przyszłości. O tym rozmawialiśmy na randkach.


fot. archiwum rodzinne

11

Beata i Marcin Mądrzy – na co dzień szczęśliwe małżeństwo z jedenastoletnim stażem, czwórką pociech: Pawłem, Rozalią, Lidią i Anielą. Aktywni działacze pro-life. Jeżdżą po szkołach, duszpasterstwach, kościołach dając świadectwo swojej miłości i odwagi w kroczeniu do Boga. Obecnie prowadzą firmę wodzirejską, która organizuje wesela, komersy, studniówki. Są autorami książek „ Chcę być szczęśliwa. Tylko dla dziewczyn” i „ Mogę zwyciężać. Tylko dla chłopców”.

Często słyszymy, że małżeństwo to nieustanne pasmo kompromisów. B.M.: Nie u nas! My zgadzamy się w takich kwestiach jak wiara, rodzina, wspólne pasje – to te trzy tematy, które nas łączą. No i nasze pożycie, które nas ciągle fascynuje. Wspólne spacery, randki tylko we dwoje, kiedy dzieci możemy zostawić pod opieką znajomych – są to wywalczone godziny tylko dla nas. Jednak na pewne tematy nigdy nie dyskutujemy, ponieważ ja mam swoje zdanie i Marcin swoje, a przekonywanie drugiej strony do własnych racji nie ma sensu. To nie o to w tym chodzi, by się we wszystkim rozumieć. Miłość jest ponad tym. Jak to było z tym ślubem w wieku 20 lat, mimo braku TRYBY NR 1(19)/2013

pieniędzy, domu i dwóch samochodów? M.M.: Najważniejszym kryterium zawarcia związku małżeńskiego jest to, że mamy wspólną wizję przyszłego życia, że się kochamy, że chcemy ślubować sobie wierność, wziąć odpowiedzialność za siebie nawzajem. To jest warunek konieczny i wystarczający. Inne kryteria, które tak naprawdę nie są konieczne, to stateczność materialna, dom, mieszkanie i samochód. Oczywiście, są to rzeczy potrzebne, ale nie są najważniejsze. Dzisiaj zamienia się kolejność kryteriów. Mówi się o tym, że należy zapewnić byt drugiej osobie, a dopiero potem myśleć o ślubie. Zapomina się, że w formule przysięgi, którą wypowiadają nowożeńcy, nie ma ani słowa o pieniądzach. B.M.: Potrzeby ludzi są dziś bardzo wygórowane.

zapytał, czy jesteśmy otwarci na potomstwo, którym nas Pan Bóg obdarzy. Powiedzieliśmy – jesteśmy! Pierwsze dziecko to trzeci rok małżeństwa. Po Pawle pojawiła się Marysia (żyła 10 tygodni od poczęcia), Rozalia, Mareczek (żył 7 tygodni od poczęcia) a potem jeszcze Lidzia i Aniela. Jak wyglądało życie ojca – studenta i matki – studentki? M.M.: Pamiętam, kiedy urodził się Paweł, dzień później miałem najważniejszy egzamin na studiach. I poszedłem na niego po całej nieprzespanej nocy. Kiedy przed profesorem usprawiedliwiałem swój wygląd – podpuchnięte i czerwone oczy tym, że zostałem przed kilkoma godzinami ojcem, on tylko stwierdził, że mogę przyjść w drugim terminie, a ocena zostanie wystawiona, jakbym zaliczył

śmy do pracy np. do Niemiec zbierać winogrona i za to kupiliśmy pierwszy komputer oraz piękne jesienne płaszcze. Wyprawkę dla Pawełka dostałam od koleżanek. Namawiamy do tego, by być odważnym w podejmowaniu decyzji i szczycić się wartością, jaką jest czystość, bo to nie etap do ślubu, tylko wybór drogi wierności Kościołowi Jezusa Chrystusa. Woli Pani dżinsy czy sztruksy? B.M.: Zdecydowanie sztruksy. U mężczyzn (śmiech). Sama nie mam ani jednej pary spodni. Bardzo kobieco czuję się w sukienkach, od tych długich po te krótkie. Zresztą łatwo zauważyć, że dziewczyna w sukience całkiem inaczej się zachowuje, jest bardziej kobieca. M.M.: Cieszę się, że

Chcemy pokazać, że można być szczęśliwym małżeństwem studenckim, które na początku wynajmowało mały pokoik, żyło ze stypendiów. Należy młodym mówić: „Nie bójcie się, dacie radę”. Chcemy pokazać, że można być szczęśliwym małżeństwem studenckim, które na początku wynajmowało mały pokoik, żyło ze stypendiów. Należy młodym mówić: „Nie bójcie się, dacie radę”. Należy zaufać Duchowi Świętemu, bo On działa bardzo konkretnie. Kiedy zdecydowali się Państwo na pierwsze dziecko? B.M.: Przyszedł taki moment, kiedy ja chciałam zobaczyć tę naszą miłość, zobaczyć część mnie i część Marcina. Zaglądałam do wózków obcych kobiet i już się nie mogłam doczekać. Więc cały czas dopytywałam, co z tym dzieckiem. Kiedy on pojechał na rekolekcje ORD Ruchu Światło-Życie, rozmawiał z Bogiem o swoim ojcostwie. I dostał od Niego słowo, że „jest syn”. Przyjechał do mnie i powiedział, że mamy dziecko. Dziewięć miesięcy później urodził się Paweł. Czy Państwo planowali, kiedy będą mieć dzieci? M.M.: Oczywiście, już w dniu ślubu, kiedy ksiądz

w pierwszym podejściu. To było to dla mnie bardzo budujące, proste, szczere. B.M.: Bywały też takie momenty, że w przerwie między zajęciami przekazywaliśmy sobie Pawła na przystanku autobusowym na Kleparzu, bo ja biegłam na wykład. Zdarzyło się też, że Marcin siedział na wykładzie z dzieckiem na rękach. Ja na jednym egzaminie dostałam bardzo krótkie pytanie, bo wykładowca bał się, że z nerwów mogę stracić pokarm. Czyli mówimy młodym ludziom, że się da? B.M.: Tak. My nie mieliśmy nic w sensie materialnym, choć rodzice pomagali, jak mogli. Żyliśmy ze stypendiów naukowych, staraliśmy się o dopłatę dla młodych studenckich małżeństw. Marcin studiował dziennie, w ciągu dnia chodził na uczelnię, a wieczorami dorabiał jako kelner na rynku w Krakowie. Oczywiście, prowadziliśmy skromne życie. Przez lata studiów nie kupowaliśmy ubrań. Podczas wakacji wyjeżdżali-

moja żona nosi tylko sukienki, a koledzy mówią, że jestem szczęściarzem. Sukienka wydobywa piękno z kobiety. Prowadzi Pani książkę cytatów. Który znalazłby się na pierwszej stronie? B.M.: „ Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”. Od urodzenia dzieci stałam się lwicą. Wcześniej byłam subtelna i delikatna. To jest moje nowe oblicze. Walczę przede wszystkim o dusze swoich dzieci, o czystość naszą i młodzieży, o prawdę kobiecego powołania. Jeżeli miałabym być kiedyś świętą, to chciałabym być świętą kobietą walczącą. Taką Joanną d’Arc? B.M.: Tylko w sukience (śmiech). Bycie pokorną nie znaczy cichą. Tego nauczyłam się właśnie po urodzeniu dzieci. Dziękujemy za rozmowę. Pełną wersję wywiadu przeczytacie na

www.e-tryby.pl

Zapraszamy!


12

w okół nas

Paczka radości Olgierd Ławrynowicz

K

olejny finał Szlachetnej Paczki mamy już za sobą. W minionym roku 2012 pomoc trafiła do 13 230 rodzin, a łączna wartość przekazanej pomocy materialnej wyniosła ok. 22,5 mln zł. W akcję włączyło się 7800 wolontariuszy, którzy pracowali w 432 rejonach w całej Polsce. Łączna liczba osób zaangażowanych w projekt, a więc wolontariuszy, darczyńców i rodzin, wyniosła 300 tys. Ale nie mówmy już o liczbach. Szlachetna Paczka to przede wszystkim radość – zarówno dla wolontariuszy i darczyńców z niesienia pomocy, jak i dla potrzebujących rodzin z bycia obdarowanym. Wolontariuszem może zostać każdy, kto rozumie, na czym polega mądra pomoc. Ideą Szlachetnej Paczki nie jest utrzymywanie rodziny, która żyje ze swojej biedy, licząc cały czas na zewnętrzną pomoc. Chcemy, aby rodzina, którą los postawił w ciężkiej sytuacji, poczuła się dowartościowana i zdała sobie sprawę, że ktoś o niej pamięta. Pomoc ma się stać dla rodziny impulsem do poprawy swojej sytuacji, by poczuła, że jest jeszcze dla niej nadzieja. Zadaniem wolontariusza jest spotkać się z potrzebującą rodziną, upewnić się, czy pomoc rzeczywiście jest jej potrzebna, a następnie sporządzić odpowiedni opis w Internecie. Potem zgłaszają się darczyńcy, którzy potrafią odpowiedzieć na najważniejsze potrzeby rodziny. Niekoniecznie są to zamożni ludzie, często osoby, którym także się „nie przelewa”, ale potrafią zorganizować większą grupę, np. w pracy czy wśród studentów, gdzie każdy po trochu da coś od siebie. W warszawskim rejonie na Starym Mieście mieliśmy chociażby grupę harcerek, czy gimnazjalistów. Nasza koleżanka Ania, studentka mieszkająca w akademiku, sporządziła w widocznym miejscu listę potrzeb rodziny, na którą każdy mógł się wpisywać i deklarować się, co może zaoferować. Oprócz tego stał słoik, gdzie można było wrzucać swoje oszczędności, z których następnie robiło się zakupy dla rodziny. Liczba angażujących się osób pokazuje, że ludzie chcą sobie wzajemnie pomagać, czerpią z tego radość i nie trzeba nikogo do tego zmuszać.

prezenty dostarczane są do magazynu, a następnie zawożone do rodzin. Wolontariusze mają wtedy okazję do obserwowania radości rodziny z otrzymanej pomocy. Często jest to szok dla rodziny, gdyż liczyli najwyżej na jedną paczkę, a tu otrzymują kilkanaście świątecznie opakowanych pudeł wypełnionych żywnością, środkami czystości, odzieżą i innymi produktami. Mieszkający samotnie pan Stanisław aż się popłakał; powiedział, że podzieli się paczką z sąsiadami. Kiedy natomiast wsparcie przekazywane jest rodzinie z dziećmi, wówczas można zobaczyć, jak maluchy same entuzjastycznie rozrywają paczki i cieszą się z każdego podarunku. Okazuje się, że tak niewiele trzeba, by być dobrym.

Punktem kulminacyjnym Szlachetnej Paczki jest tzw. finał, a więc czas, kiedy www.e-tryby.pl

fot. Olgierd Ławrynowicz x2

W 2013 r. rusza kolejna edycja Szlachetnej Paczki. Rekrutacja odbywa się poprzez stronę www.superw.pl. Najpierw rekrutuje się liderów rejonu, następnie wolontariuszy. W ramach fundacji Wiosna działa także projekt Akademia Przyszłości. Akademia pomaga dzieciom, które bez przerwy słyszą bolesne słowa „nie rokujesz”. Jednym z elementów projektu są cotygodniowe zajęcia dla dziecka z osobistym tutorem – wolontariuszem, który pomaga mu nie tylko w nauce, ale przede wszystkim wzmacnia jego samoocenę. Wynika to z wiary, że każde, nawet najbardziej niedowartościowane dziecko może osiągnąć sukces. Szczegóły można znaleźć na stronie: www.kupindeks.pl.


Niezwiązani węzłem W

iększość narzeczonych decyduje się na ślub konkordatowy, tzn. łączący w jedną ceremonię sakrament małżeństwa z zawarciem związku małżeńskiego w świetle polskiego prawa cywilnego. Jednak nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że kwestie dotyczące rozwiązania takiego związku są rozstrzygane oddzielnie. Prawo polskie zakłada, że małżeństwo może się rozwieść, jeśli nastąpił trwały i zupełny rozkład pożycia małżeńskiego. A więc małżeństwo, które zaistniało, zostaje rozwiązane. Natomiast sędzia kościelny zgodnie z prawem kanonicznym Kościoła Katolickiego orzeka, że dane małżeństwo nie zaistniało, czyli związek kobiety i mężczyzny nigdy nie stał się małżeństwem. W związku z tym oboje są wolni i mogą zawrzeć małżeństwo sakramentalne z inną osobą. Nie ma tu więc mowy o rozwodzie czy unieważnieniu małżeństwa, gdyż – logicznie rzecz biorąc – nie można rozwiązać czegoś, co nie zostało związane. Co może być powodem niezaistnienia związku małżeńskiego i jak przyczyny te określa prawo kanoniczne – postaramy się pokrótce wyjaśnić.

Wady formy i zgody – czym są? W adhortacji apostolskiej Familiaris consortio, napisanej przez Jana Pawła II, czytamy, że: „Miłość małżeńska zawiera jakąś całkowitość, w którą wchodzą wszystkie elementy osoby – impulsy ciała i instynktu, siła uczuć i przywiązania, dążenia ducha i woli. Miłość zmierza do jedności głęboko osobowej, która nie tylko łączy w jedno ciało, ale prowadzi do tego, by było tylko jedno serce i jedna dusza. TRYBY NR 1(19)/2013

Przeciętny Polak znawcą Kodeksu Prawa Kanonicznego z pewnością nie jest, jednak w jakimś stopniu ma świadomość, że „Małżeństwo zawarte i dopełnione nie może być rozwiązane żadną ludzką władzą i z żadnej przyczyny, oprócz śmierci” (kan. 1141 KPK). „Zawarte” i „dopełnione”… – pytanie, czy każda ceremonia i przysięga małżeńska skutkuje zawiązaniem węzła małżeńskiego? Odpowiedź na nie pomoże pozbyć się ze swojego słownika nieprawidłowych haseł, tj. „rozwód kościelny” czy „unieważnienie małżeństwa”. Iwona i Dominik Sidorowie

Wymaga ona nierozerwalności i wierności w całkowitym wzajemnym obdarowaniu i otwiera się ku płodności”. Tak rozumiane małżeństwo spełnia swój cel. Przed Sądy Biskupie trafia jednak wiele spraw, które dowodzą tego, jak stosunkowo wiele małżeństw spostrzega (czasem po latach), że właściwie ich związek nigdy nie był zdolny do takiego funkcjonowania. W wielu z tych spraw sąd orzeka o niezaistnieniu małżeństwa. O tym, że związek nie stał się małżeństwem sakramentalnym sąd może stwierdzić, jeśli wystąpiły tzw. wady zgody małżeńskiej, przeszkody zrywające lub wady formy. Te ostatnie zdarzają się najrzadziej i dotyczą braku świadków czy też kapłana (który jest świadkiem urzędowym podczas ceremonii) lub nieprawidłowego przebiegu sakramentu. Wady zgody małżeńskiej obejmują m.in. brak wystarczającego używania rozumu, a więc zazwyczaj nieuświadomione choroby psychiczne. Dotyczą również niezdolności do podjęcia obowiązków rodzinnych (uzależnienia, m.in. alkoholizm), nierozumienia praw i obowiązków małżeńskich, a także niepojmowania trwałości związku kobiety i mężczyzny skierowanego na zrodzenie potomstwa, czyli wykluczanie potomstwa. Wadami takimi są również błędy co do osoby i jej tożsamości, symulowanie przysięgi, ślubowanie pod przymusem lub ze strachu, pod stawianym drugiej osobie warunkiem, a także podstępne wprowadzanie w błąd.

Przyczyny zrywające a dyspensa Oprócz wymienionych wad, powodem stwierdzania nieważności małżeństwa są tzw. przyczyny zrywające, takie jak impotencja (niemoc zrodzenia potomstwa) czy bigamia (gdy kobieta lub mężczyzna są już związani przysięgą małżeńską). Od niektórych przyczyn zrywających można otrzymać dyspensę, tzn. zostać z nich zwolnionym, co w praktyce oznacza np. że osoba, która nie ukończyła 18 lat (wieku wymaganego), może zawrzeć związek małżeński. Podobnie jest z przeszkodą religii, gdzie pod pewnymi warunkami można zawrzeć związek małżeński z osobą nieochrzczoną. Przeszkodą taką są również śluby zakonne i święcenia kapłańskie oraz przeszkody uprowadzenia dla zawarcia ślubu, adopcji, pokrewieństwa lub powinowactwa (stosunek rodzinny zachodzący między jednym z małżonków a krewnymi drugiego małżonka – za: www.sjp.pwn.pl). Dyspensę można otrzymać również od przeszkody przyzwoitości publicznej, związanej z pozostawaniem w konkubinacie. Osobną kategorią jest kwestia tzw. matrimonium ratum, sed non consummatum – małżeństwa zawartego legalnie, ale nie skonsumowanego poprzez akt seksualny małżonków. Ze słusznej przyczyny takie niedopełnione małżeństwo może zostać uznane za nieważne przez Biskupa Rzymskiego.

13

fot. www.sxc.hu

ona i on


14

inżynier ducha > bł. Marianna Biernacka

a w o i c ś Bo te to

druga

fot. www.flickr.com/Meldelen

mamusia Co roku w Lipsku nad Biebrzą w święto Matki Boskiej Anielskiej 2 sierpnia, odbywa się spotkanie teściowych. Czuwa nad nimi szczególna kobieta, bł. Marianna Biernacka. Wszystkie panie przyjeżdżają tu, by prosić o łaski dla swoich rodzin przez wstawiennictwo tej świętej bohaterki, ale przede wszystkim, by modlić się za swoje synowe.

Niedaleko domu, gdzie mieszkała, postawiono pomnik, na którym widnieje napis: „W hołdzie zamordowanej 13 VII 1943 roku przez hitlerowskich oprawców, mieszkańcy Lipska Marii Biernackiej, która oddała swoje życie za innych, TPL 1983” (Towarzystwo Przyjaciół Lipska).

Karolina Mazurkiewicz

J

eśli tylko nasze ucho usłyszy hasło: „teściowa”, człowiek szybko się denerwuje, uśmiecha z przymrużeniem oka lub jest lekko zaniepokojony. Dzisiaj słowo teściowa, niestety, kojarzy nam się przede wszystkim ze starą, zrzędliwą kobietą, która najchętniej kierowałaby naszym życiem. W pewnym okresie wśród młodzieży największe rekordy popularności biły kawały właśnie o teściowej. Mimo to, teściowa nie powinna się nam tak źle kojarzyć. Za przykład dobrej drugiej mamy podam świętą kobietę – bł. Mariannę Biernacką.

Zwykła żona i matka Lipsk nad Biebrzą to rodzinna miejscowość Marianny. To tam się wychowywała, poznawała życie, uczyła się, jak być dobrą gospodynią w przyszłości, pomagała innym. Tam spotkała i poślubiła swojego męża, Ludwika Biernackiego. Tam też powiła sześcioro dzieci, z których czworo umarło niedługo po porodzie. Marianna była matką i żoną jak każda inna kobieta, jednak wyróżniała się pobożnością, szczerością, miłością do drugiego człowieka, pracowitością (sami wraz z mężem uprawiali 20-hektarowe pole), życzliwością i troską. Była nadzwyczaj skromna,

www.e-tryby.pl

cicha i pokorna. Za to kochali ją nie tylko w domu, ale podziwiali w całej wiosce.

Oddała życie Jednak to nie te cechy zapadły w pamięć wszystkim, lecz jej heroiczny czyn. Gdy jej syn Stanisław poślubił Annę z domu Szymańczykównę, owdowiała Marianna zamieszkała wraz z nimi. Rodzinny spokój przerwała II wojna światowa, której towarzyszyły liczne aresztowania i zabójstwa. Pewnego lipcowego poranka do domu Biernackich wszedł uzbrojony żołnierz niemiecki z nakazem aresztowania Stanisława i jego ciężarnej żony Anny. Marianna rzuciła się na kolana i prosiła, by zamiast synowej zabrał ją. Wolała poświęcić swoje życie dla uratowania istnienia Anny i jej nienarodzonego dziecka. Mówiąc do żołnierza: „Jak ona pójdzie, jest przecież w ostatnich tygodniach ciąży, ja pójdę za nią”, skazała się na śmierć. Niemiec przystał na tę prośbę. Aresztował więc Mariannę i Stanisława. Ich przetrzymywanie nie trwało zbyt długo, bo tylko dwa tygodnie. 13 lipca 1943 r. w Naumowiczach zostali wraz z innymi 48 mieszkańcami Lipska rozstrzelani. Będąc jeszcze w więzieniu Marianna napisała, że chciałaby dostać do ręki różaniec.

Uznane bohaterstwo Papież Jan Paweł II zaliczył Mariannę w poczet błogosławionych 13 czerwca 1999 r., wraz z innymi 108 męczennikami II wojny światowej. Powiedział wówczas: „Świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Słusznie zatem prosimy, abyśmy za ich przykładem wiernie podążali za Chrystusem (…) Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzie świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz członek Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi”. Warto zaznaczyć, że teściowa to przecież druga mama. Należy więc odnosić się do niej z szacunkiem, miłością, ciepłem, ale przede wszystkim – modlić się za nią, najlepiej przez wstawiennictwo jej patronki, bł. Marianny Biernackiej.


encyklopedia wiary

Co wiemy

W styczniowym numerze w dalszym ciągu przyglądamy się poszczególnym fragmentom Składu Apostolskiego. Tym razem dowiemy się, czym są „piekła” i co znaczy dla nas Wniebowstąpienie Jezusa. Beata Pochopień

Zstąpił do piekieł Rzeczywistość przebywania Chrystusa po swojej śmierci w otchłani jest dla nas tajemnicą wpisaną w triduum mortis. Powszechnie „piekła” oznaczają krainę zmarłych, przez Żydów nazywaną „Szeolem”. Ojciec dr hab. Romuald Kośla OFM, dogmatyk z katedry mariologii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, podkreśla: – „Piekła” to otchłań, stan oczekiwania zmarłych na Zbawiciela. Nie chodzi zatem o ostateczny stan odłączenia od Boga. Nie jest to również rzeczywistość, którą określamy dzisiaj w teologii czyśćcem. W „piekłach” przebywali ludzie, którzy umarli przed przyjściem Mesjasza i tym samym nie mieli przystępu do łaski oglądania Boga. Po swojej śmierci Jezus zszedł do owej otchłani wyczekujących Go dusz, doświadczających oddalenia od Boga i definitywnie zakończył cierpienie przebywających tam stworzeń, otwierając im bramy wiecznego życia z Ojcem. Dla tych, którzy umarli po przyjściu Mesjasza – mówi o. Romuald – wydarzenie to odkrywa solidarną jedność wszystkich ludzi w Chrystusie, tych którzy żyli przed Nim i tych, którzy byli i będą po Nim, aż do wypełnienia się historii. To wydarzenie jest dowodem na powszechność zbawienia, które ogarnęło całą ludzkość. Warto przy omawianiu tego punktu zwrócić uwagę jeszcze na jeden ważny aspekt, na który wskazuje kard. J. Ratzinger w swojej książce „Wprowadzenie w chrześcijaństwo”. Każdy człowiek w głębi swego „ja” jest samotny. Samotność tę może wypełnić tylko inna osoba. „Piekła” są miejscem opuszczenia. Zejście do nich przez Chrystusa sprawiło, że człowiek nawet w najskrytszej części swojej egzystencji nie jest wyobcowany. Cierpienie to zostało TRYBY NR 1(19)/2013

unicestwione właśnie dzięki tajemnicom paschalnym.

Trzeciego dnia Zmartwychwstał. Wstąpił na niebiosa. Siedzi po prawicy Boga Ojca Wszechmogącego – W Ewangelii św. Marka wniebowstąpienie jawi się jako definitywne wejście Jezusa ze swoim człowieczeństwem do chwały Bożej – tłumaczy o. Kośla. Dla człowieka jest to dawka niezmierzonej radości, bowiem to ciało, które choruje i jest przyczyną cierpienia, zostaje przemienione dzięki łasce zmartwychwstania i uczestniczy w wieczności. Innym aspektem tej prawdy wiary jest pewność, że obok ludzkiej natury Jezusa jest obecna Jego Boskość. Jezus Chrystus, będący Panem całego stworzenia, uczyni wszystko nowe (por. Ap 21, 1–5).

Stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych Ten wers napawa każdego z nas obawą i lękiem. Jeszcze nie tak dawno patrzyliśmy z trwogą na datę 21 grudnia 2012 r., która miała być momentem zagłady ludzkości. Chrześcijańskie ujęcie tej prawdy wiary powinno mieć jednak inny koloryt. Paruzja, czyli ponowne przyjście Chrystusa na końcu świata – jak mówi o. Kośla – jest objawieniem się tajemnicy zmartwychwstania, nadejściem całkiem nowej rzeczywistości. Koniec świata będzie zniszczeniem jedynie formy, tj. kształtu niedoskonałego, po to, aby świat przyjął nowy kształt. Najbardziej adekwatną reakcją człowieka na taki stan rzeczy winna być postawa oczekiwania i nadziei, mającą się zrealizować w komunii z Trójcą Świętą. Nadzieja ta większa jest od naturalnego lęku przed śmiercią, sądem i karą.

fot.: www.youcat.org

o końcu świata? W Roku Wiary czytaj

„YOUCAT” W 50. rocznicę otwarcia Soboru Watykańskiego II, 11 października br. rozpoczął się w całym Kościele Rok Wiary. Potrwa on do 24 listopada 2013 r., czyli do Niedzieli Chrystusa Króla. 158. Czym jest niebo? Niebo to patrzenie na miłość bez końca. Nic już nas nie oddziela od Boga, który kocha naszą duszę i całe życie nas szukał. Razem z aniołami i świętymi możemy się już na zawsze cieszyć Bogiem i z Bogiem. Kto obserwuje parę, która patrzy na siebie z miłością, kto widzi malucha, który szuka oczu swojej mamy, jakby chciał każdy jej uśmiech zachować na zawsze, ten pośrednio wie, co to jest niebo. Patrzeć na Boga twarzą w twarz to jest jak jedyne w swoim rodzaju, niekończące się spojrzenie miłości. 360. Co oznacza znak krzyża? Poprzez znak krzyża powierzamy się opiece Trójjedynego Boga. Rozpoczynając dzień, modlitwę, ale także ważne przedsięwzięcia, chrześcijanin czyni znak krzyża, mówiąc przy tym „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Imienne przywołanie Trójjedynego Boga, który obejmuje nas ze wszystkich stron, uświęca rzecz, której się mamy podjąć, obdarza nas błogosławieństwem i umacnia w trudnościach i pokusach. 401. Czy istnieje przewaga jednej płci nad drugą? Nie, Bóg obdarzył mężczyzn i kobiety tą samą godnością osoby ludzkiej. Mężczyźni i kobiety są ludźmi stworzonymi na obraz Boży i przez Jezusa Chrystusa odkupionymi dziećmi Bożymi. Jest zatem niechrześcijańskie i nieludzkie, by kogoś dyskryminować lub krzywdzić ze względu na płeć. Ta sama godność i prawa nie oznaczają jednak uniformizacji. Zniesienie różnic, pomijanie cech właściwych tylko mężczyźnie czy kobiecie, sprzeciwia się Bożej idei stwórczej. YOUCAT to Katechizm Kościoła Katolickiego dla młodzieży. Numery pytań odpowiadają numeracji w YOUCAT.

15


16

korespondencja z erasm usa

Moc

zatrzymywania

samocho

fot. Katarzyna Cieślik

dów

W 59 godzin do Rzymu i z Grecji do Istambułu – Katarzyna Cieślik

J

oanna Wiącek. Urodziła się na Ukrainie w polskiej rodzinie, która została po II wojnie światowej na Kresach. Tam rozpoczęła naukę w polskiej szkole. Rodzicom bardzo zależało, żeby ich córka uczyła się w Polsce i tak oto Asia znalazła się na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Studiuje turystykę i rekreację. Zdecydowanie bardziej odpowiada jej zagłębianie się w te tematy okiem praktyka, dlatego jedną z jej największych pasji jest podróżowanie.

Wszystkie stopy prowadzą do Rzymu Zachorowała na podróżowanie w maju 2012 r., kiedy to pierwszy raz pojechała autostopem do Rzymu. Było to wielkie wydarzenie, zorganizowane przez Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu. Około 1500 osób przekonanych, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ruszyło w drogę i tak oto Asia ze swoją ekipą dotarła tam w 59 godzin, po drodze zahaczając o Florencję i Wenecję. Na miejscu została okradziona, zatem do domu wracała lżejsza o plecak wypakowany jej ulubionymi rzeczami. Co najlepsze – nie zniechęciło jej to. „Nie mogłam usiąść i płakać nad tym, że ukradli wszystkie moje rzeczy. Dla mnie ważne było to, że to zrobiłam, że przejechałam stopem taki dystans. To było piękne”.

Nie ma to jak z TIR-owcami „Jak spróbujesz raz – chcesz więcej”. Wyjeżdżając na Erasmusa do Grecji postawiła sobie wyzwanie – dojechać stopem do Istambułu. Wyruszając promem www.e-tryby.pl

z Krety, dotarła do Aten. „Miasto ma swój klimat, można się w nim zakochać, ale jest brudne, na każdej ulicy spotkasz emigrantów i narkomanów. Nie czujesz się tam bezpiecznie”. Kolejnym punktem podróży były Saloniki. Dotarły tam z koleżankami z kierowcami TIR-ów, zaliczając po drodze przejażdżkę radiowozem greckiej policji. Trasę Saloniki–Istambuł dziewczyny przemierzyły również z kierowcami TIR-ów. „Są najlepsi, dadzą ci jeść, pić. Świetnie się podróżuje z takimi ludźmi”. W Istambule spędziły trzy dni. Ta jedna z największych światowych metropolii urzekła dziewczyny swoim klimatem. „Wszędzie mnóstwo ludzi, na każdym kroku napotykasz ślady historii z różnych epok. Widzisz Europę przesiąkniętą Azją, islam, wieżowce, centra biznesowe. Wszystko żyje, ludzie przekrzykują się na bazarach. To jest niesamowite”. Cała podróż trwała dwa tygodnie, a to co stało się na końcu, przerosło oczekiwania dziewczyn. Najpierw 20 godzin na granicy turecko-greckiej a potem 48-godzinny strajk generalny greckich przewoźników, który spowodował opóźnienie powrotu do domu o dwa dni. „Wtedy byłam zdenerwowana, chciałam już wracać, byłam padnięta, a tutaj okazuje się, że oni strajkują! Ale teraz przynajmniej jest co wspominać”.

Podwiozą, nakarmią i dadzą kanapę Po dwóch tygodniach przyszedł czas na kolejną wyprawę. Asia i ja ruszyłyśmy na Cypr. Bilety lotnicze za 40 euro w obie strony były głównym powodem, dla którego zdecydowałyśmy się tam wybrać. Całą wyspę przemierzyłyśmy stopem, poznając

tylko na stopa!

przy tym niesamowitych ludzi. Nie spałyśmy w hotelach. To ludzie z couchsurfingu i moi znajomi ugościli nas, jak swoich najlepszych przyjaciół. „Wszyscy myślą, że jeździsz stopem, bo nie masz kasy. To prawda, studenci nie mają pieniędzy, ale nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. W drodze możesz poznać wspaniałych ludzi. Oczywiście trzeba uważać i nie ufać w pełni każdej osobie, która zatrzyma się na ulicy, żeby cię podrzucić. Różnie z ludźmi bywa, musisz wyczuć osobę, to bardzo ważne”. A couchsurfing? Niesamowici, gościnni i ciepli ludzie. To oni pokażą ci prawdziwe miasto, zabiorą cię do miejsc, gdzie turysta nigdy sam nie trafi. Spróbujesz z nimi najlepszego jedzenia w mieście. Często hości sami ugotują coś tradycyjnego i wtedy wcale nie chce ci się opuszczać tego miejsca, bo czujesz się jak w swoim własnym domu. Możesz przekonać się, że żyją jeszcze na tym świecie ludzie dobrzy, bezinteresowni i hojni. Trzeba tylko chcieć ich szukać.

Podróżowanie to choroba zakaźna Zapytałam Asię, dlaczego lubi podróżować. Jej odpowiedź idealnie kwituje to, z czym sama mogę się zgodzić. „Kocham to po prostu. Poznajesz inny świat, mentalność ludzi i otwierasz się bardziej na drugiego człowieka. Widzisz coś, czego nie masz na co dzień, a dla kogoś to właśnie jest codzienność. Jedna tygodniowa podróż da ci więcej niż wiedza teoretyczna, którą musisz przyswoić do sesji. Najciężej jest zacząć, a potem już nie będziesz mógł przestać”.


por tret

Kuba przemierza Islandię O

d lat odwiedza najróżniejsze miejsca, od Hiszpanii przez Norwegię i Bałkany aż po Gruzję i Armenię. W listopadzie 2011 r., kiedy na swoim Facebooku zobaczył post z tanimi lotami na Islandię – po prostu kupił bilet. Kuba Sarata już wtedy postanowił, że nie będzie to zwyczajna wycieczka, ale projekt podróżniczy Iceland Adventure – pierwsza samotna wyprawa trekkingowa przez Islandię.

Jedyne takie miejsce w Europie Podróżnik nie bez przyczyny na miejsce swojej pieszej wyprawy wybrał właśnie Islandię. Wyspa przyciąga niesamowitymi krajobrazami, których próżno szukać gdziekolwiek indziej na świecie. – Islandia to dla mnie Nowa Zelandia Europy, bardzo malownicze miejsce. Podczas wyprawy miałem niezwykłą możliwość rozwijać także swoją drugą pasję, którą jest fotografia – opowiada Kuba. Soczysta zieleń wzgórz łączy się z błękitem lodowców, bielą spiętrzonych rzek i czernią wulkanicznych pustyń – krajobrazy wysypy zachwycają swoją różnorodnością.

Od latarni do latarni Na początku Kuba szczegółowo opracowuje plan wyprawy. Z Krakowa leci do Londynu, by stamtąd 26 lipca wylecieć do Islandii. Dzień później wyruszy w najdłuższe indywidualne przejście przez wyspę – ponad 600-kilometrowa trasa wyprawy połączy dwa brzegi i dwie latarnie. Miejscem startu będzie południowo-zachodni brzeg i latarnia Reykjanesta, a meta wyprawy to miejsce znajdujące się na północnymTRYBY NR 1(19)/2013

Jeśli nie podoba ci się to, gdzie jesteś – rusz się. Nie jesteś drzewem – to motto Kuby Saraty, który odbył samotną wyprawę trekkingową przez Islandię. Choć na początku projekt Iceland Adventure był tylko Kuby marzeniem, udowodnił, że chcieć to móc. Iwona Stolarska fot. archiwum x2

-wschodzie, przy latarni na półwyspie Langanes. Kiedy Kuba miał już koncepcję, zaczął poszukiwać sponsorów, dzięki którym mógłby zrealizować swoje marzenie. – To niełatwe, by przekonać kogoś, że warto zainwestować pieniądze, ale też czas i wysiłek w organizację takiego przedsięwzięcia. Dużą pomoc uzyskałem od mojej alma mater – Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, która była głównym sponsorem wyprawy, a także wspierała projekt promocyjnie – przyznaje Kuba.

(Nie)zgodnie z planem Na początku wyprawa Kuby przebiegała zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, a relację śledzić można było na specjalnie stworzonym blogu i funpagu na Facebooku. Nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń, które miały nastąpić. Podczas przechodzenia przez jedną z rzek lodowcowych młody podróżnik został porwany przez nurt i płynął

Wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć się więcej o Kubie i jego wyprawie zapraszamy na stronę internetową projektu Iceland Adventure 2012 www.adventureglobe.pl, na blog icelandadventure.tumblr.com/icelandadventure oraz Facebooka www.facebook.com/AdventureGlobe.

w lodowatej wodzie blisko 500 metrów. Wspomina: – Myślałem, że nie uda mi się wyjść z wody, odmroziłem sobie nogi. Zostałem śmigłowcem ewakuowany do Reykjaviku i tak drogę, którą pokonywałem przez 16 dni, zrobiłem w drugą stronę w 55 minut. Niebezpieczna przygoda Kuby nie zniechęciła go jednak i po wyjściu ze szpitala postanowił kontynuować podróż. Już nie pieszo, ale autostopem pokonał trasę do zaplanowanej mety. Sukces.

Refleksje po przygodzie Oprócz niesamowitych krajobrazów, młody podróżnik wspomina Islandczyków. Pomimo tego, że są to bardzo powściągliwi ludzie, jak wszystkie północne narody, można liczyć na ich gościnność i pomoc. Kuba przekonał się o tym po swoim

wypadku i w czasie rekonwalescencji. Podsumowuje: – Islandia pomimo swojego surowego krajobrazu, ma w sobie coś uspokajającego. Kiedy wracałem do Polski odczuwałem dużą satysfakcję, że mi się udało – zrealizowałem projekt. Teraz wiem, że w życiu trzeba podążać za marzeniami. Nie mam jeszcze konkretnego celu – nadal żyję Iceland Adventure – ale na pewno wiem, że podróżowanie to mój sposób na życie. Potwierdzeniem słów Kuby są udziały w licznych festiwalach i wydarzeniach podróżniczych. Instytut Badań nad Cywilizacjami Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie 15 listopada zorganizował spotkanie podsumowujące islandzką przygodę Kuby, podczas której podróżnik przedstawił fotorelację ze swojej samotnej wyprawy.

17


18

pro-life

Sukcesy obrońców życia z Małopolski Z radością kończymy akcję obywatelskiego sprzeciwu wobec prób wprowadzenia refundacji zabiegów in vitro w Małopolsce. Została ona zakończona, gdyż 9 grudnia 2012 r. minister Jarosław Gowin (jako członek zarządu Platformy Obywatelskiej w Małopolsce) oficjalnie przekazał stanowisko mówiące o tym, że działacze Platformy Obywatelskiej nie podejmą prób przeforsowania planów refundacji procedury in vitro ze środków samorządu Małopolski i miasta Krakowa. Uważamy, że sukces ten możemy zawdzięczać powszechnej mobilizacji krakowskich działaczy pro-life, którzy bardzo zdecydowanie zareagowali na doniesienia medialne o planach wprowadzenia przez radnych, zarówno w Sejmiku Województwa Małopolskiego jak i w Radzie Miasta Krakowa, refundacji procedury in vitro. Wśród protestujących było grono pracowników naukowo-dydaktycznych krakowskich uczelni, którzy sformułowali poniższy apel: W związku z doniesieniami mediów o dyskusji zarówno w Radzie Miasta Krakowa jak i Małopolskim Sejmiku Wojewódzkim o ewentualnym dofinansowywaniu z budżetów Krakowa i województwa małopolskiego procedury in vitro, pragniemy przedstawić nasze stanowisko w tej tak ważnej społecznej sprawie. Nauka jednoznacznie wykazała, że życie człowieka rozpoczyna się w momencie poczęcia.

Wygrany sondaż Cieszą nas także wyniki sondażu przeprowadzonego przez „Gazetę Krakowską” na jej stronie internetowej.

„Jezus martwo urodzony” Oraz wiele innych np. dziecko w koronie cierniowej zwisający z pochwy czy dzieciątko przywiązane do krzyża to kolekcja „dekoracji” na choinkę, które przed świętami Bożego Narodzenia wyprodukował proaborcyjny biznes. Dochód ze sprzedaży tzw. abornamentów ma zasilić konto największego providera aborcji w USA, organizacji Planned Parenthood (PP). Pozostawiamy bez komentarza...

www.e-tryby.pl

Dlatego niedopuszczalne są metody, w wyniku których ginie większość poczętych istot ludzkich. Nie do przyjęcia jest więc propagowanie metody in vitro, która nie tylko nie leczy niepłodności, ale może prowadzić do narodzin dzieci znacznie częściej obarczonych wadami genetycznymi. Nie oszczędza również zdrowia matek, zwiększając u nich ryzyko rozwoju nowotworów. Wobec dramatycznej sytuacji w polskiej służbie zdrowia apelujemy, aby nie przeznaczać społecznych funduszy na nieetyczną, mało skuteczną a w dodatku obarczoną licznymi powikłaniami metodę. Apelujemy, aby wspierać jedynie te metody, które w etyczny sposób leczą niepłodność. Dlatego apelujemy o powszechną promocję naprotechnologii, która nie narusza podstaw bioetyki, jest metodą skuteczniejszą, znacznie mniej kosztowną, a przede wszystkim bezpieczniejszą dla zdrowia matki i dziecka. Jako naukowcy powołani do merytorycznej oceny rzeczywistości, zdecydowanie popieramy metody przyczyniające się realnie do tak bardzo oczekiwanego przyrostu naszej populacji, nie naruszających zasad etyki i tradycji rodzinnych. Stąd nasze „nie” wobec in vitro oraz „tak” dla naprotechnologii. Apel podpisało 153 pracowników naukowych.

Czy może Pani opisać swoją pracę w LifeCare Center? – Pracuję tutaj od ośmiu lat. Celowo przeprowadziliśmy się w to miejsce, aby być blisko kliniki aborcyjnej Planned Parenthood. Jesteśmy tu ze względu na kobiety, które myślą o aborcji lub są w tzw. ciąży kryzysowej. Oferujemy darmowe i anonimowe wsparcie dla osób znajdujących się w trudnej sytuacji. Można u nas zrobić darmowy test ciążowy, badanie USG, otrzymać poradę. Pomagamy również w materialny sposób m.in. rozdając ubrania, pieluchy, mleko dla dzieci. Pomoc ta jest przeznaczona również dla kobiet, które mają dzieci, obecnie nie rozważają aborcji. Zakładamy, że w przyszłości mogą spodziewać się narodzin dziecka i przyjdą do nas po pomoc, a nie do Planned Parenthood. W 2011 r. mieliśmy prawie 2 tys. wizyt. Powiedziała Pani kiedyś, że odrzucenie dziecka oznacza odrzucenie kobiety. Czy może Pani to bliżej wyjaśnić? – Mówiąc ogólnie, jeśli ojciec dziecka je odrzuca, kobieta nawet nie zdaje sobie sprawy, że właśnie przez to ona sama również czuje się odrzucona. Kobiety mówią mi, że gdy dowiedziały się o poczęciu, czuły się szczęśliwe. Dopiero, gdy zdały sobie sprawę, że ojciec dziecka go nie chce, zaczęły odczuwać smutek i brak nadziei. To je dewastowało, obniżyło poczucie wartości. Wtedy zaczynały czuć, że bez męskiego wsparcia i afirmacji nie dadzą sobie rady. Czy jest Pani w stanie opisać, jak wiele kobiet czuje na sobie presję dokonania aborcji i kto za nią odpowiada? – Spośród kobiet, które przychodzą do nas, aby otrzymać darmowy test ciążowy, odczuwa ją jakieś 50-60 procent. Presja pochodzi głównie od ojca dziecka, w przypadku młodych dziewcząt często od ich rodziców. Do aborcji namawiają również przyjaciele, znajomi z pracy. Czasami


19

Mamy

obowiązek wobec

dzieci

ktoś po prostu skomentuje: Zrobisz aborcję, prawda? Wszelakim naciskom poświęcona jest strona www. unchoice.com. A co z myśleniem: „mój brzuch, moja sprawa”? – Z mojego doświadczenia wynika, że kobiety rozważające aborcję nie myślą: to moje ciało, chcę aborcji, to mój wybór, mam do tego prawo, itd. One mówią o tym, że nie mają wyboru, że są w pułapce. Czują się przymuszone albo pod presją. Czy może Pani opowiedzieć jakąś pozytywną historię dotyczącą ratowania życia dzieciom nienarodzonym w sytuacji, która początkowo wydawała się beznadziejna? – Dużo jest takich historii, ale opowiem o przypadku pewnej niezamężnej Etiopki. Miała ona już dwie córeczki i po namowie ich ojca zgodziła się na aborcję. Przyszła na umówioną wizytę w klinice aborcyjnej Planned Parenthood. Trafiła do nas, bo poczuła w sobie straszny ciężar i potworny chłód tego miejsca. Wyszła z kliniki, bo odczuła, że to jakiś znak. Kiedy do nas przyszła, była blada jak prześcieradło, cała się trzęsła. Była tak blisko dokonania aborcji. W trakcie rozmowy próbowałam zrozumieć jej sytuację. Cierpiała na poranne wymioty tak bardzo, że kilkakrotnie wylądoTRYBY NR 1(19)/2013

wała z tego powodu w szpitalu. Nie radziła sobie z utrzymaniem domu. Nie mogła gotować dzieciom, bo zapach jedzenia wywoływał u niej odruch wymiotny. Czuła, że nie jest w stanie zająć się córkami. Dodatkowo było jej ciężko z powodu śmierci jej własnych rodziców. Ojciec dzieci jej nie wspierał. Były też problemy finansowe. Po rozeznaniu sytuacji przyjęliśmy plan działania. Od razu kupiłam mrożone jedzenie, aby można było je szybko przygotować. Załatwiliśmy jej domową pielęgniarkę do pomocy, a lokalna parafia włączyła się w sprzątanie jej domu i przynoszenie jej gotowych posiłków. Wszyscy ci ludzie byli wolontariuszami. Obiecaliśmy ojcu nieograniczoną ilość pieluch. Po urodzeniu syna, kobieta ta przyniosła nam go pokazać. Czy zgłosiła się kiedyś do Was kobieta z nienarodzonym dzieckiem, u którego zdiagnozowano syndrom Downa? – Był jeden taki przypadek. Czy udało się Pani ją przekonać do urodzenia dziecka? – Cóż, miałam w tym pewną rolę. Ojciec stał się bardziej wspierający. To byli chrześcijanie. I skontaktowaliśmy ich z lokalną organizacją Prenatal Partners for Life, gdzie rodzice z dziećmi specjalnej troski, lekarzami, prawnikami i osobami duchowny-

fot.: archiwum

Z Jeanną Desideri, dyrektorem Highland LifeCare Center, centrum pomocy dla kobiet w St. Paul (Minnesota) rozmawia Natalia Dueholm.

mi pomagają sobie nawzajem. Oni specjalizują się w pomocy w przypadku niepomyślnych diagnoz, np. syndromu Downa, innych schorzeń genetycznych. Niektórzy politycy mówią, że urodzenie dziecka chorego jest aktem heroizmu. Co Pani o tym myśli? – W pewnym sensie tak, bo wymaga to dużej odwagi w sytuacji, gdy jest taka duża presja, żeby nie urodzić. Jednak każde dziecko zasługuje na życie. Mamy przecież obowiązek wobec nich. Obrońcy życia słyszą czasem, że obchodzą ich tylko dzieci nienarodzone, że łatwo jest moralizować, że w Afryce dzieci umierają z głodu i tym podobne rzeczy. Co Pani na to odpowie? – Powiem najpierw, że życie zaczyna się od poczęcia. Osoba to osoba. Dziecko to dziecko. Moje poglądy na życie są konsekwentne. Potem powiem, że prawo do życia jest fundamentalnym prawem. Nie można go uszczuplać. Każda osoba zasługuje na życie. I w końcu, że w naszym centrum pomagamy kobietom oraz ich dzieciom poczętym i narodzonym. Mówimy im, że po urodzeniu dziecka nadal będziemy do ich dyspozycji. Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się na www.pch24.pl


zja wiska

Międzynarodowa kanapa Podróżując za pomocą Couchsurfingu należy mieć w głowie kilka ważnych zasad: 1. Pamiętaj o zasadzie ograniczonego zaufania. Mimo iż 10 osób było przyjaznych i bezproblemowych, ta 11 niekoniecznie będzie uczciwa. 2. Na bieżąco sprawdzaj opinie o swoich „kanapowych” administratorach. fot.: Katarzyna Cieślik

20

W czasach, w których komputer i urządzenia IT wiodą prym, a ludzie spędzają ze sobą coraz mniej czasu, powstał portal, który zachęca wszystkich do poszerzania swojej wiedzy o świecie. Dzięki Couchsurfingowi – bo o nim mowa – możemy spełniać swoje najskrytsze podróżnicze marzenia. Aby to zrobić potrzebny jest Internet i… chęci! Marta Czarny

A

utostopowicze i podróże przez całą Polskę z namiotem i uśmiechem na twarzy kojarzą nam się głównie z czasami PRL. Wtedy zwiedzanie świata w taki sposób było modne i wbrew pozorom bezpieczne, ponieważ większa część społeczeństwa popierała tego typu aktywność. Ludzie, widząc maszerujących od miasta do miasta zapalonych poszukiwaczy przygód, dość chętnie pomagali im się przemieszczać, a także dawali dach nad głową. W latach 90. moda na podróżowanie przybrała inny charakter. Liczył się prestiż. Masowo zaczęły powstawać biura podróży, a sąsiedzi rywalizowali między sobą egzotycznymi wakacjami. Gdzieś w pogoni za pieniędzmi upadła idea podróżowania dla przyjemności i poznania świata. Przełom nadszedł w najmniej oczekiwanym momencie, bo w konsumpcyjnych latach dwutysięcznych. 27-letni Amerykanin Casey Fenton wpadł na pomysł, aby podczas swojej podróży do Islandii rozesłać e-mailem prośby o nocleg do studentów mieszkających w Rejkiawiku. Casey otrzymał pozytywny odzew, tym samym stając się ojcem popularnego dziś serwisu. Od 2003 r. za pośrednictwem Internetu każdy zapalony podróżnik może poszukiwać lub dawać miejsce noclegowe innym. Obecnie z serwisu korzysta ponad 200 tys. aktywnych internautów. Przeważają ludzie młodzi, chociaż zdążają się i 60-latkowie.

www.e-tryby.pl

Pałają entuzjazmem pokazując, że każdy wiek jest dobry, by poznawać świat. Jak mówi jedna z emerytowanych podróżniczek: „Wiek nie gra roli. Liczy się pozytywne usposobienie i otwartość na nowości”. Studenci natomiast, oprócz noclegu, starają się pokazać swoim gościom miejsca swojego zamieszkania z zupełnie innej strony. Oprócz klasycznych szlaków, ujawniają najskrytsze, a dodatkowo najciekawsze zakątki swoich miast. Dzięki takiemu połączeniu pojawia się możliwość zobaczenia realiów, a nie tylko książkowych zabytków. Z takich wypraw pochodzą najlepsze wspomnienia. Couchsurfing nie jest jedynym portalem zrzeszającym fanów podróżowania. Na podobnych zasadach funkcjonuje m.in. organizacja non-profit Servas Open Doors oraz The Hospitality Club. Są one starsze, jednak nigdy nie cieszyły się tak dużą popularnością wśród społeczeństwa jak strona Fentona. Warto jednak je znać, ponieważ użytkownicy Couchsurfingu często rejestrują się na innych portalach, by poszerzać swoje horyzonty. Jak wiadomo, marzenia same się nie spełnią. Musimy im w tym pomóc. Warto wykorzystywać szanse, jakie daje nam dzisiejszy świat. Dzięki wymianie kanapowej każdy może poczuć się jak zapomniany już angielski dżentelmen Fileas Fogg, który chciał objechać świat w 80 dni.

3. Jeśli wybierasz się w bardzo oblegane miejsca (np. Barcelona czy Wenecja), rozpocznij szukanie noclegu dużo wcześniej. W ostatniej chwili może się okazać, że pozostało ci tylko spanie warstwowo na innych. 4. Jeśli to twój pierwszy raz „na kanapie” i bardzo się boisz, poszukaj małżeństw, które chcą przygarnąć podróżnika. To zawsze bezpieczniejsza opcja niż samotny nocleg u płci przeciwnej. 5. Pamiętaj o spotkaniach grupowych w ramach wymiany kanapowej, organizowanych w wielu miastach (w Polsce i na świecie). Możesz wyrobić sobie na nich dobrą reputację, która później pomoże ci znaleźć nocleg. 6. Nie traktuj coucha tylko jak hotel! Postaraj się jakoś odwdzięczyć za gościnę, choćby drobiazgiem przywiezionym ze swojej ojczyzny. To zawsze jest mile widziane. Nikt przecież nie lubi być traktowany instrumentalnie.

„Pomysł jest niesamowity! Dzięki temu serwisowi poznałam ludzi z całego świata. Gdy mieszkałam w Paryżu potrafiłam dostawać dziennie po 7 tysięcy próśb o nocleg!”. Klaudia, 23 lata


z kulturą

Hobbit: Nudna podróż „W

pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit”. Opóźniony o prawie dziesięć lat wstęp do „Władcy Pierścieni” wypadł bardzo blado. Brakuje prawie wszystkiego, zaczynając od szybkiej akcji a na zatykających dech w piersi scenach bitewnych kończąc. Mamy za to lukrowaną otoczkę, dialogi wycięte z podrzędnych romansideł i kryminałów oraz domki w Shire, wyglądające jakby były przeniesione z bajki o Krasnoludkach i Sierotce Marysi. Jackson w swoim filmie tak naprawdę niczym nowym i ciekawym nie zaskakuje, a rozciągnięcie akcji książki Tolkiena na filmową trylogię jest pomysłem delikatnie mówiąc chybionym. Mimo iż reżyser w rozmowach twierdzi, że podzielił film na trzy części, aby nic ważnego nie umknęło z tego arcydzieła, to już po kilkunastu minutach zauważamy „wypełniacze” trzygodzinnego seansu. „Hobbitowi” brakuje przede wszystkim polotu, którym charakteryzował się „Władca Pierścieni”, świeżości oraz nowego spojrzenia na bohaterów. W niektórych momentach można odnieść wrażenie, że to nie krasnoludy wędrują, aby odzyskać swoją własność, ale Drużyna Pierścienia podąża do środka ciemności, aby zniszczyć pierścień. Tyle narzekania, bo można wyłuskać także kilka zalet. Największą z nich jest Martin Feeman grający tytułowego bohatera – Bilbo Bagginsa. Świetnie zagrana rola, doskonale wpasowana w bajkowe realia, ratuje film przed totalną klapą. Bywają również momenty, gdy gęsia skórka pojawia się na rękach, a dreszcze przechodzą po plecach. Sceny walki Azoga i jego armii z krasnoludami czy ucieczka przed goblinami dosiadającymi wargów mogą się podobać, jednak to za mało, aby zadowolić wymagających widzów. Jackson poprzednią produkcją postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i, niestety, „Hobbitem” ją strącił. Można mieć tylko nadzieję, że podobnie jak w trylogii „Władca Pierścieni”, tak i tu każda kolejna część będzie lepsza. Na podsumowanie nasuwa się tylko jedno zdanie: Z dużej chmury mały deszcz. Życzę więc wszystkim w Nowym Roku jak najmniej rozczarowań i aby czas spędzony w kinach przynosił wam chwile zabawy, radości i zapomnienia.

TRYBY NR 1(19)/2013

fot.: http://www.forumfilm.pl

MICHAŁ WNĘK

21

„Ślady małych stóp na piasku” Anne-Dauphine Julliand Wydawnictwo Święty Wojciech 2012

Miłość na zawsze „Kiedy nie można dodać dni do swojego życia, trzeba dodać życia do swoich dni” mawiał Jean Bernard, onkolog. Jest to cytat, który autorka, a zarazem główna bohaterka książki uważa za bardzo ważny w swoim życiu. W obliczu wielkiej tragedii człowiek poznaje wartość swojego życia, siłę prawdziwej miłości, nie tylko oblubieńczej, ale również rodzicielskiej. Książka pt. „ Ślady małych stóp na piasku” to historia prawdziwa, pełna rozterek, ale ukazująca wytrwałość i wielką miłość rodziców do własnych dzieci. Jak powinna wyglądać walka w obliczu strasznej choroby, noszącej jeszcze bardziej nieludzką nazwę „Leukodystrofia metachromatyczna”, co robić gdy świat wali się na głowę i nie widać rozwiązania? O wszystkim tym można przeczytać w tej poruszającej historii. Karolina Mazurkiewicz „Potęga kobiecości” Helen Andelin Wydawnictwo Bernardinum 2012

Potęga nieKobiecości Po przeczytaniu tego poradnika – jak o swojej książce pisze autorka – poczułem się jakbym otrzymał cios obuchem w głowę. Dowiedziałem się z niej np., że impotencja u mężczyzn nie ma podłoża fizycznego, lecz emocjonalne. Czyli miażdżyca, cukrzyca, choroby serca nie wpływają na tę dysfunkcję. Helen Andelin uważa także, że niewierność mężczyzn czy maltretowanie kobiet jest spowodowane przez ich wcześniejsze zachowania. A co z pracą, karierą, rozwijaniem pasji? Nic z tych rzeczy. Kobieta zaradna i samodzielna finansowo jest nieatrakcyjna dla partnera. Jest to idealna pozycja dla… No właśnie, dla kogo? Michał Wnęk


olim piada spor tó w

M

uszę przyznać, że tego sportu trochę obawiałem się spróbować. Po pierwsze, zabiegane życie nie pozwala być odpowiednio rozciągniętym i mieć dobrej kondycji. Po drugie, nasuwała się myśl biegania ze wstążką, a oliwy do ognia dolewali także znajomi pytając, czy będę hasał w „różowych majtach”. Rzeczywistość i tym razem okazała się odmienna. Ale zanim opowiem jak było, to najpierw trochę teorii. Gimnastyka sportowa jest jedną z odmian gimnastyki pochodzącą ze starożytności. Już Homer i Platon wspominali o systemach gimnastycznych. Służyły wtedy głównie do harmonijnego rozwoju ciała i osiągania sprawności fizycznej. Dyscyplina ta polega na wykonywaniu krótkich układów ćwiczeń (30-90 sekundowych) na różnych przyrządach. Na igrzyskach olimpijskich rozgrywana jest od samego początku. Gimnastykę od środka mogłem poznać dzięki uprzejmości Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” (www. sokol.pl). Wziąłem udział w treningu grupy rekreacyjnej. Na żaden inny nie było szans, bowiem „prawdziwe” trenowanie gimnastyki jest możliwe tylko wtedy, gdy zacznie się w wieku 3–6 lat. Różni to gimnastykę od sportów z ubiegłych miesięcy (szermierka, jeździectwo oraz strzelectwo), w których nawet rozpoczynając w wieku studenckim, droga do najwyższego poziomu nie jest jeszcze zamknięta. Wyjątkiem jest złoty medalista z Pekinu Leszek Blanik, który przygodę ze sportem rozpoczął w wieku 12 lat – ale Mistrzem Olimpijskim trzeba się już urodzić. W treningu brało udział ok. 20 osób obojga płci w wieku 5–30 lat. Pokazuje to, że gimnastyka jest sportem dla każdego. Rozgrzewka także to potwierdziła. Nie była aż tak intensywna i wymagająca dużego rozciągnięcia, jak się obawiałem. Przypominała te „szkolne”. Treningi grupy rekreacyjnej odbywają się wieczorami – dwa razy w tygodniu po 90 min, a miesięczny koszt to 85zł.

www.e-tryby.pl

fot. Michał Chudziński

22

Władanie ciałem w czasie i przestrzeni Zapewne kryzys i w tym roku nie zagościł na świątecznych stołach (chyba że komuś „chytra baba z Radomia” coś zwinęła) i nagromadzone kalorie trzeba spalić. Proponuję więc w tym celu spróbować kolejnego olimpijskiego sportu. W styczniu zapraszam na gimnastykę sportową. MICHAŁ CHUDZIŃSKI

Po rozgrzewce, w mniejszych grupach (już z podziałem płciowym i wiekowym) rozpoczęliśmy wykonywać różne ćwiczenia na przyrządach. Najpierw zamachy na poręczach równoległych (symetrycznych). Później dołącza się do niego kolejne elementy m.in. stanie na rękach i obroty w podporach. Jednak z troski o ciągłość mojego układu kostnego nie próbowałem na pierwszym treningu aż tak skomplikowanych ćwiczeń. Jak w każdym sporcie potrzeba wielu godzin (a nawet lat) treningu, aby dojść do odpowiedniego poziomu. W gimnastyce sportowej wykorzystuje się wspomniane poręcze, ale także kółka, drążek, koń z łękami, równoważnię dla kobiet i stół gimnastyczny do skoku (niegdyś skok przez konia). Wspomniana na początku wstążka także była stereotypem, bowiem używa się jej w innej odmianie gimnastyki – artystycznej. Wszystkie rodzaje ćwiczeń gimnastyki sportowej można zobaczyć w formie ciekawych animacji na stronie www.gymnastic. client.jp/us.

Ta olimpijska dyscyplina sportu pozwała pracować nad własnym ciałem i ciągle się doskonalić. Ma też wiele innych zalet – jest podstawą wszystkiego. I to nie tylko w sporcie, ale i w rekreacji oraz codziennych czynnościach życiowych. To rozwijanie swej sprawności (siła, równowaga, skoczność, szybkość), nauka umiejętności takich, jak przewroty, salta, stanie na rękach, przerzuty itd. Gimnastyka to świetny sposób zapobiegania wadom postawy

i ich leczenia. Na sali każdy znajdzie coś dla siebie. Jedni wolą skoki i akrobacje, inni męskie przyrządy pozwalające na kształtowanie siły i umięśnionej budowy dużo lepiej niż siłownia. Gimnastyka to zdolność władania własnym ciałem w czasie i przestrzeni – wymienia Piotr Skóra, trener gimnastyki sportowej w PTG Sokół. – Każdy powinien taką zdolność posiadać… Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zapraszam na salę! – dodaje.

Inspektor gadżet Gorące sms-y Coraz większe grono użytkowników smartfonów w mroźne dni musi wybierać – napisać sms czy uchronić od zmarznięcia dłonie. Jaka to wtedy radość dla sympatyków tradycyjnych telefonów… Jednak górą znów będą ci pierwsi! Coraz popularniejsze (i tańsze) stają się specjalne rękawiczki iGlove, które posiadają specjalne wykończenia paliczków. Pozwala to na swobodne korzystanie ze wszystkich dotykowych urządzeń. Cena: 41 zł www.sklep.jbsport.com.pl


idźże, zróbże

CZADOWY Agent

Ciekawostka Nikt nie zna szczegółowej historii powstania cappuccino, jednego z najczęściej serwowanych napojów na świecie. Wiadomo tylko, że początki tej historii w sposób tajemniczy wiążą się z zakonem kapucynów. Jak głosi legenda, kolor mniszego habitu odzwierciedla kolor idealnie przygotowanego cappuccino, a sama nazwa napoju pochodzi od określenia kapucyńckiego kaptura, który przypomina czubek pianki na filiżance kawy...

James Bond, Hans Klos i wielu innych. Do tego zacnego grona agentów aspiruje kolejny. Jest nim Agent Cappuccino. Jego zadaniem jest uratowanie dzieci głodujących w Czadzie i Republice Środkowoafrykańskiej.

fot.: www.flickr.com/jamieanne

CZADOWA MISJA

– Zadaniem, jakie w tym roku otrzymał do wykonania Agent Cappuccino, jest zdobycie środków finansowych na projekt dokarmiania dzieci prowadzony przez misjonarza kapucyna br. Roberta Wieczorka w parafii Ndim w Republice Centralnej Afryki. Pieniędzy potrzebuje także br. Jacek Siemieniak, który w Baibokum w Czadzie chce budować centrum edukacyjne – opowiada br. Tomasz Grabiec OFM Cap, jeden z organizatorów MISJI. Aby tego dokonać, Agent Cappucino poszukuje w całej Polsce współpracowników, którzy wspólnymi siłami postarają się osiągnąć te szczytne cele.

CZADOWY Werbunek MISJA Agenta Cappuccino nigdy nie miałaby szansy na zrealizowanie, gdyby nie ludzie dobrej woli – Agenci – rozsiani po całej Polsce. Ich szczególna kumulacja ma miejsce w tym roku w Krakowie, TRYBY NR 1(19)/2013

Wrocławiu i Gdańsku. Gdyż to w tych wybranych przez KAC – Klub Agenta Cappuccino – miastach odbyła się druga edycja MISJI pod kryptonimem „Cappuccino dla Afryki”. – Agent Cappuccino poszukuje swoich współpracowników przez polecenia. To sami Agenci werbują kolejne osoby do wykonania MISJI. Wszystko to dzieje się za pomocą profilu na Facebooku – stwierdza Michał Makowski, Agent odpowiedzialny za komunikację w KAC. Profil facebookowy Agenta Cappuccino znajduje się pod adresem www.facebook.com/ agentcappuccino. Prowadzony jest już od ponad roku. W tym czasie polubiło go blisko 1200 osób, co przeszło początkowe oczekiwania organizatorów projektu. Dodatkowo w ramach MISJI tworzone jest specjalne wydarzenie, dzięki któremu można dołączyć tego szacownego grona „wybrańców”.

W tym roku Agenci po raz drugi mieli szansę wspomóc dzieci z Czadu i Republiki Środkowoafrykańskiej. Jak? Pijąc cappuccino w wybranych Czadowych Kawiarniach. Właśnie w ten prosty sposób wykonują wspomnianą MISJĘ. Każda złotówka ze sprzedanych w dniach 4–6 stycznia cappucino zostanie przeznaczona na dożywianie najmłodszych. Pozwoli to odsunąć widmo głodu, gdyż stanowi ona koszt jednodniowego wyżywienia malca. – MISYJNE cappuccino można było zakupić w kilkunastu specjalnie oznaczonych kawiarniach w poszczególnych miastach – mówi nam Piotr Gajda z Fundacji Kapucyni i Misje, koordynator akcji. Każdy z Agentów musiał udokumentować wykonanie swojej MISJI poprzez złożenie meldunku na portalu Facebook oraz opublikowanie zdjęcia z akcji na profilu facebookowym Agenta Cappuccino. Ponieważ misja nie została jeszcze ukończona, Agenci kontynuują swoje dzieło. Niektóre spośród Czadowych Kawiarni postanowiły na stałe włączyć się do MISJI i oferują Czadowe Cappuccino w swoim menu. Dzięki temu, Agenci zyskują szerokie pole do działania, a także możliwość werbowania kolejnych Agentów, podczas tajnych spotkań przy filiżance Czadowego Cappuccino. Lista Czadowych Kawiarni, w których można wykonać zadanie cały czas się powiększa.

Zaproszenie do działania – Nie zastanawiaj się dłużej! Przyłącz się do mnie. Zróbmy razem coś CZADOWEGO! – powiedział naszemu reporterowi Agent Cappuccino. Agent potwierdził również informację, że od tego roku można wspierać jego MISJĘ także poprzez zakup e-cappuccino i specjalnej mieszanki kawy misyjnej MASSAIA, dostępnej w sklepie internetowym. Zajrzyj tutaj: www.cappuccinodlaafryki.pl. – Zapraszam do pomocy! Wasz Agent Cappuccino.

23


Twój 1% ratuje dzieci! Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka już od ponad 12 lat broni życia dzieci nienarodzonych. Poprzez prowadzenie społecznych akcji edukacyjnych, opracowywanie i bezpłatne rozprowadzanie ulotek, plakatów oraz broszur pokazujących rozwój człowieka przed narodzeniem uczy szacunku do życia każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Widząc ubóstwo oraz tragiczne warunki życia wielu rodzin w Polsce, organizacja zaangażowała się także w działalność charytatywną. Od ponad 7 lat pomaga finansowo matkom samotnie wychowującym dzieci oraz ubogim rodzinom.

Przekaż swój 1% na dobry cel KRS: 0000140437 www.pro-life.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.