Tryby styczeń-luty 2018

Page 1

dodatek specjaly:



Tryby. Dobra nowina dla studentów.

Drodzy Czytelnicy! Niedawno obchodziliśmy dzień babci i dzień dziadka - odwiedziliście swoich lub pamiętaliście, żeby się pomodlić za tych, którzy już nad Wami czuwają z najlepszego miejsca? A jak często słuchacie tego, co Wam opowiadają/opowiadali i dopytujecie o opowieści sprzed lat? Może czas to nadrobić? A jeśli w rodzinie nie ma już nikogo z tamtego pokolenia, może zainspirujecie się akcją Sieć Pomocy? Piszemy o niej na 13 stronie. Także tam znajdziecie informację o możliwości udziału w konkursie, w ramach którego zostawiamy “Ślady” - zaproszenie kierujemy absolutnie do każdego! A przy okazji - chłopaki, pytała Was kiedyś Wasza babcia, czy już znaleźliście sobie jakąś... pannicę? Dziewczyny, a Was - czy nie kręci się koło Was jakiś... kawaler (albo może używały jednego z moich ulubionych zapomnianych słów: absztyfikant)? W tym numerze podrzucamy kilka pomysłów na to, jak szukać, dorzucamy świadectwo niezwykłego poznania się Ani i Martina żyjących na dwóch różnych kontynentach, a z pytaniem o to, czy istnieje coś takiego jak “powołanie do samotności” mierzy się na naszych łamach na pewno znany Wam ks. Marek Dziewiecki. Mam nadzieję, że podczas czytania wywiadu z 92-letnią Marią Lipszyc-Nowicką będziecie czuć podobne dreszcze emocji, jakie czułam ja, gdy pojechałyśmy się z nią spotkać i nagrać rozmowę. Agatka Szewczykowska i ja miałyśmy bowiem okazję posłuchać wspomnień prawdopodobnie ostatniej żyjącej osoby, która osobiście znała Helenkę Kowalską, późniejszą świętą Faustynę! Podczas lektury można się poczuć tak, jakby się samemu ją znało. I jeszcze bonus - w środku numeru nie lada gratka dla rozśpiewanych: całe 4 strony dodatku specjalnego poświęconemu porywającej muzyce gospel. To na podkręcenie apetytu przed wielkim gospelowym koncertem w Sieprawiu, na który Was serdecznie zapraszamy!

4

W poszukiwaniu miłości

4

Tak na serio

6

Miłość może znaleźć jedynie...

7

Miłość z sieci

8

Cały czas w górę

Rozmowa z charakterem

10

Kairos, czyli dziura w płocie Podskoczmy ze szczęścia

11

Ostatni, co draństwo...

12

Niepełnosprawni a sakramenty

13

Sieć pomocy

14

Podzielone Państwo Piastów

15

Oremus... Dwoje w modlitwie

16

Obrona życia - w zasięgu Twojego serca

18

Kogoś takiego się nie zapomina

20

Z sercem na dłoni

21

Himalaistki / Brat Albert

22

Małopolski skarb

23

Bitcoinowy świat

Miłego czytania! Marianna Gurba

Temat numeru

Powołanie

Bohaterowie

Encyklopedia wiary

Góra Dobra

Historia

Ona i on

Pro life

Świadectwo

Inżynier Ducha

Recenzje

Trybka odkrywa Polskę

Tech info

Redaktor Naczelna

Redaktor naczelny: Marianna Gurba Asystent kościelny: ks. Rafał Buzała

Stopka

Manager: Kamila Ciupińska Zespół redakcyjny: Klaudia Oracz, Karolina Pluta, Dagmara Śniowska, Michał Wnęk, Dorota Kumorek, Krzysztof Kawik, Krzysztof Reszka Aneta Gruca, Damian Nejman, Marta Łysek, Katarzyna Jamróz, Mirosław Haładyj, Kamil Faber DTP, grafika: Wojciech Krakowiak str. 1-5, i-iv, 13, 15-17, 23-24 Katarzyna Krakowiak str. 6-12, 14, 18-22

Korekta: Edyta Cybińska Elżbieta Jaworek Marianna Szumal

Współpraca:

Druk: Printgraph Brzesko Adres redakcji: ul. Wiślna 12/7 31-007 Kraków Data zamknięcia numeru: 30.01.2018 r. Nakład: 5000 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów. www.e-tryby.pl biuro@e-tryby.pl manager@e-tryby.pl Wydawca:

Rysunki Trybki: Weronika Piórek Julia Krakowiak Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Archidiecezji Krakowskiej

www.e-tryby.pl


W poszukiwaniu miłości

fot. www.pexels.com

Tak na serio Majowy wieczór 2014 roku. Trwa tydzień modlitw o powołania do kapłaństwa i życia zakonnego. Grupa studentów u salwatorianów na warszawskim Mokotowie omawia z duszpasterzami temat powołania - jak się je rozeznaje, kto i po co powołuje. Ktoś z młodych pyta nagle: „A dlaczego nie ma tygodnia modlitw za powołanych do... małżeństwa?” „Zróbmy!” pada odpowiedź. Trzy tygodnie później w parafii odbyło się pierwsze „Tak na Serio”, czyli Tydzień Modlitw za Powołanych do Małżeństwa. W 2018 roku będziemy w Warszawie przygotowywać już piątą edycję Tygodnia Modlitw za Powołanych do Małżeństwa. Przez te lata do projektu “Tak na Serio” dołączyły kolejne salwatoriańskie parafie - i to nie tylko w naszym kraju! Kraków, Bielsko-Biała, Oborniki Śląskie to miasta, w których ludzie modlą się za powołanych do małżeństwa, a także uczestniczą w świadectwach, konferencjach, warsztatach. Poza tymi miejscami są inne, które tworzą inicjatywę poprzez codzienną modlitwę.

Po co taka akcja? Bo jest zapotrzebowanie. Od samego początku spotkaliśmy się z dużym zainteresowaniem. Odzew i chęć do współtworzenia “Tak na Serio” były spore. Pogłębiona odpowiedź przychodzi wraz z obserwacją rzeczywistości. Widzimy, że istnieje bardzo wiele rozpadających się małżeństw i to w stosunkowo niedługim czasie po ślubie. Również lektura adhortacji Amoris laetitia papieża Franciszka, potwierdziła nam potrzebę organizacji “Tak na Serio”: „Musimy znaleźć słowa, motywacje i świadectwa, które by nam pomogły w poruszeniu najgłębszych zakamarków serc ludzi młodych, gdzie są najobfitsze źródła ich zdolności do wielkoduszności, zaangażowania, miłości, a nawet heroizmu, aby ich zachęcić do zaakceptowania z entuzjazmem i męstwem wyzwania

4

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

małżeństwa” (Amoris Laetitia 40). O to chodzi w “Tak na Serio”. Cele jakie stawiamy sobie jako organizatorzy inicjatywy są trojakie. Po pierwsze - chcemy promować małżeństwo jako powołanie, które daje Bóg, a które należy rozeznać. Papież Franciszek we wspomnianym już dokumencie napisał: „Małżeństwo jest powołaniem, gdyż jest odpowiedzią na specyficzne wezwanie do przeżywania miłości małżeńskiej jako niedoskonałego znaku miłości między Chrystusem, a Kościołem. W związku z tym decyzja o zawarciu małżeństwa i założeniu rodziny powinna być owocem rozeznania powołania” (Amoris Laetitia 72). Jako że sprawa jest tak ważna, to pierwszą grupą odbiorców “Tak na Serio” są ludzie młodzi, przeważnie stu-

denci, którzy stoją jeszcze przed ostatecznym wyborem swojej drogi życiowej. Drugim celem jest promowanie świadomego narzeczeństwa jako bardzo ważnego etapu na drodze na sakramentalnego małżeństwa. W tym względzie również powołujemy się na papieża Franciszka, który napisał z troską: „Niestety wielu przychodzi do ślubu, nie znając się nawzajem, jedynie wspólnie się bawili, mieli wspólne doświadczenia, ale nie stawili czoła wyzwaniu, by ukazać samych siebie i nauczyć się, kim naprawdę jest druga osoba” (Amoris Laetitia 210). Rzeczywiście, czasem zatrważa wzajemna nieznajomość siebie u ludzi już zaręczonych. Chcemy wyjść naprzeciw potrzebie uczenia młodych dialogu, rozmawiania o rzeczach istotnych, które w przyszłości będą konstytuować ich małżeńskie życie. By wzmacniać ten cel, staramy się, by każda edycja “Tak na Serio” zakończyła się świadectwem narzeczonych, którzy opowiadają o swoich przygotowaniach do ślubu, o narzeczeńskich spotkaniach, rozmowach, wzajemnym poznawaniu się, walce o czystość. Trzecim celem TnS jest promowanie potrzeby stałej formacji małżonków. Ten aspekt skierowany jest już wprost do żon i mężów, aby dbali o wzajemną miłość, by pracowali nad małżeńską relacją, która jest kluczowa dla całej ich rodziny. Papież Franciszek jeszcze w kwestii pracy z narzeczonymi zachęcał, by „przekonać narzeczo-


W poszukiwaniu miłości

kontemplować wspólnotę osób obdarzającą się doskonałą Miłością.

nych, aby nie postrzegali pobrania się jako końca drogi, ale aby podjęli małżeństwo jako powołanie, które wymaga stanowczej i realistycznej decyzji, aby wspólnie przejść przez wszystkie próby i chwile trudne” (Amoris Laetitia 211). Wielką radością jest, że jest w naszym kraju coraz więcej inicjatyw, które proponują stałą formację małżonków. Mamy specjalne czasopisma, konferencje, rekolekcje, dni skupienia, zjazdy, nawet gry dedykowane małżonkom, którzy dzięki temu mogą inwestować w siebie. Tak na Serio również wpisuje się w ten nurt przede wszystkim poprzez modlitwę. Tak jak dostrzegamy w oficjalnej nazwie naszego projektu Tak na Serio jest inicjatywą modlitewną. Wierzymy mocno, idąc za słowami założyciela Salwatorianów sługi Bożego o. Franciszka Marii od Krzyża Jordana, że „modlitwa jest największą siłą świata”. Chcemy łączyć ludzi we wspólnej modlitwie za tych wszystkich, których Pan wzywa, by podjęli życie w małżeństwie jako drogę do świętości. Każdego dnia naszego Tygodnia proponujemy jedną intencję np. za kobiety, mężczyzn, za zakochanych, rozwiedzionych, itp. Chcemy w ten sposób patrzeć bardzo szeroko i objąć modlitwą wszelkie aspekty małżeńskiego powołania z jego blaskami i cieniami.

Kiedy? Tydzień Modlitw za Powołanych do Małżeństwa Tak na Serio rozpoczyna się co roku w niedzielę Zesłania Ducha Świętego, a kończy się w uroczystość Trójcy Świętej. Te ramy naszego Tygodnia nie są przypadkowe. Wychodząc od Zesłania Ducha Święte-

Obok tego, każda ostatnia sobota miesiąca jest dla nas Dniem “Tak na Serio”, czyli przestrzenią do szczególnej łączności w modlitwie za wszystkich powołanych do małżeństwa. Staramy się tego dnia odmówić specjalnie ułożoną na ten dzień modlitwę, a czasem zorganizować również jakieś spotkanie, czy też zachęcić zakochanych, narzeczonych, małżonków do szczególnego zatroszczenia się o wzajemną relację.

Ekipa

go, chcemy wskazać na Tego, który jest źródłem jedności, który sprawia, że nawet jeśli pochodzi się z różnych stron i mówi różnymi językami, można się dogadać i tworzyć życiodajną wspólnotę. Kończąc zaś w niedzielę, gdy Kościół z pokorą pochyla się nad tajemnicą Przenajświętszej Trójcy, chcemy

Siłą inicjatywy Tak na Serio jest to, że tworzona u boku zakonnego zgromadzenia salwatorianów i sióstr salwatorianek, angażuje w dużym stopniu ludzi świeckich. Wynika to z dziedzictwa, które swoim duchowym córkom i synom zostawił o. Jordan. Zatem nasze sztaby organizujące “Tak na Serio” w różnych miejscach, jak i dbający o jedność wszystkich edycji Sztab Centralny, tworzone są w większości przez ludzi świeckich. Ciągle poszukujemy nowych ludzi i kolejnych miejsc, gdzie można by zaszczepić “Tak na Serio”. Jeśli więc ktoś z czytających te słowa odczuwa w sobie przynaglenie do zaangażowania się w naszą inicjatywę, to zapraszamy do kontaktu czy to mailowego: taknaserio@gmail.com czy poprzez facebookowy profil Tak na Serio: www. facebook.com/taknaserio Niebawem również ruszy nasza internetowa strona www.taknaserio. com ks. Maciej Dalibor, salwatorianin Koordynator inicjatywy “Tak na Serio”

5


W poszukiwaniu miłości

W Starym Testamencie ludzie mogli myśleć, że Bóg jest samotny, skoro jest Bogiem jedynym. Wcielony Syn Boży zupełnie nas zaskoczył, gdy objawił, że Bóg jest wspólnotą trzech kochających się Osób – Ojca, Syna i Ducha. Trójca Święta to wspólnota, w której każdy kocha każdego. Taką wspólnotę po ludzku nazywamy rodziną. Bóg jest najszczęśliwszą rodziną we wszechświecie, a człowiek – jak wy jaśnia Księga Rodzaju – jest kimś podobnym do Boga. To dlatego pierwszym złem, przed jakim przestrzega Bóg, jest samotność człowieka.

Pierwsze polecenie W samotności człowiek nie jest podobny do Boga i nie może być szczęśliwy. Gdy jestem sam, wtedy nie mam komu okazywać miłości i nie mam kogoś, kto mnie kocha. Najlepszym remedium na samotność jest małżeństwo, gdyż z osamotnienia wychodzę nie wtedy, gdy spotykam kogokolwiek, lecz dopiero wtedy, gdy spotykam kogoś, z kim wiąże mnie wzajemna miłość. Z tego właśnie powodu pierwszym poleceniem Boga jest miłość małżeńska i wynikająca z niej miłość rodzicielska: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. Współczesnym językiem to pierwsze polecenie można sformułować tak: Mężczyzno i kobieto, tak bardzo pokochajcie siebie nawzajem, byście chcieli być ze sobą przez całą doczesność i byście chcieli razem przekazywać życie dzieciom.

Skąd ta samotność? W naszych czasach coraz mniej ludzi wypełnia to pierwsze polecenie Boga z Księgi Rodzaju. Coraz więcej osób pozostaje w samotności albo zawiera związki, które okazują się nietrwałe i nieszczęśliwe. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że coraz więcej młodych ludzi nie wymaga od siebie dorastania do miłości. A ten, kto nie kocha, przestaje wierzyć, że miłość jest możliwa i że są ludzie, którzy kochać potrafią. Nawet jeśli egoista czy człowiek, który z innego powodu nie potrafi kochać, spotka dojrzale kochającą osobę, to taka osoba nie będzie chciała – i słusznie! – związać swego losu doczesnego z kimś, kto nie dorósł do ofiarnej i wiernej miłości. Drugi powód osamotnienia to oddalanie się od Boga. Im dalej jestem od Boga, tym bardziej staję się zależny od drugiego człowieka czy od samego siebie – od mojego ciała czy od moich nastrojów. A to wszystko oddala od szczęśliwego małżeństwa trwałej rodziny.

6

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

www.unsplash.com

Miłość może znaleźć jedynie ten, kto kocha Miłość z boskimi korzeniami

Do miłości!

Największe szanse na radosne pokonanie osamotnienia poprzez pełne wzajemnej miłości więzi z żoną/mężem mają ci, którzy są serdecznie zaprzyjaźnieni z Bogiem. Tacy ludzie są pewni własnej godności i wartości. Uczą się kochać od Boga, czyli od Mistrza miłości. Dzięki temu szybko się orientują, czy druga osoba, pojawiająca się jako kandydat na małżonka, nie tylko chce, ale też potrafi kochać. Człowiek zaprzyjaźniony z Bogiem kocha i modli się o pomoc w trafnym wyborze małżonka. Jeden z moich przyjaciół modlił się przez dwa lata o szlachetną żonę. Przedstawiał Bogu czternaście konkretnych, pięknych cech przyszłej żony, o jakiej marzył. Sam solidnie pracował nad własnym charakterem, by coraz bardziej kochać. Po dwóch latach spotkał dziewczynę, która nie tylko spełniała wszystkie jego kryteria-marzenia, lecz dalece je przekraczała. Dziś on i ona są szczęśliwym małżeństwem z trójką dzieci. W każdej sytuacji ogromnie wspierają się wzajemną czystą, ofiarną i mądrą miłością. Każde z nich myśli o tym, jak jeszcze bardziej niż dotąd okazywać miłość mężowi/ żonie.

„Powołanie” do bycia singlem wmawiają sobie ci, którzy uważają, że nie muszą zobowiązywać się do wielkiej miłości na zawsze – w małżeństwie, kapłaństwie czy życiu konsekrowanym – gdyż uważają, że i bez tego będą szczęśliwi. Tacy ludzie unieszczęśliwiają samych siebie, ale odkrywają to zwykle dopiero po wielu latach. Nie zaciągamy natomiast winy wtedy, gdy nie znajdujemy małżonka, mimo że nauczyliśmy się kochać i byliśmy w środowiskach, w których najłatwiej spotkać Boże, kochające osoby. W takiej sytuacji nasza radość nie będzie pełna, ale nasze życie będzie i tak sensowne, gdyż będziemy umacniali naszą przyjaźń z Bogiem i z Bożymi ludźmi. Znajdziemy wtedy wiele osób, które potrzebują naszej miłości na co dzień. Małżeństwo to największa, ale nie jedyna forma miłości. Każda miłość szlachetna, ofiarna i wierna uwalnia nas z osamotnienia i prowadzi do świętości. ks. Marek Dziewiecki

Powołanie do samotności? Bzdura! Nikt nie może nam zagwarantować, że spotkamy dobrego kandydata na małżonka i że będziemy z nim szczęśliwi. Wyboru dokonujemy na własną odpowiedzialność i na własne ryzyko. Bóg nikogo nam z góry nie wyznacza, ani nie przeznacza, gdyż wtedy ślub byłby nieważny. Małżeństwo zawiera człowiek mocą własnej decyzji. Może się okazać, że nie spotkamy kogoś, kto spełnia wysokie kryteria dojrzałości, jaka jest konieczna do wiernego wypełniania przysięgi małżeńskiej. Rozstrzygające w takiej sytuacji jest to, czy stanie się to z naszej, czy też bez naszej winy. Największą winę zaciągają ci, którzy wmawiają sobie, że są powołani do życia w samotności, czyli do bycia singlem. Takie bowiem powołanie nie istnieje. Samotność jest – powtórzmy! – pierwszym złem. Bóg nie powołuje nikogo do tego, co sam określa jako zło.

Dr psychologii, autor licznych książek, m.in. o dojrzewaniu do małżeństwa, wśród których można wymienić tytuły: “Czy warto brać ślub”, “Kochać i wymagać”, “Młodzi pytają o miłość, rodzinę i wychowanie”, “Wychowanie do miłości”

Szukasz „drugiej połówki”? To módl się… i faktycznie SZUKAJ! Kilka podpowiedzi: • Msza o dobrego męża i dobrą żonę, po Mszy zabawa taneczna - co miesiąc w DA u Szczepana w Krakowie (http://uszczepana.org) • Msze o miłość - np. w Lublinie, Warszawie, Radomiu, Katowicach (poszukajcie, może w Waszym mieście też!) • Rekolekcje dla singli • Modlitwa do św. Józefa


W poszukiwaniu miłości

Ona - córka Słowaka i Polki, mieszkająca w Polsce. On - syn Słowaka i Amerykanki, mieszkający w USA. Dzieliło ich ponad 7 tysięcy kilometrów, połączyły… emotikony! Przeczytajcie historię Ani i Martina, młodych małżonków, którzy teoretycznie nie mieli szans się poznać.

Moja przygoda z Catholic Match zaczęła się wtedy, gdy byłem w trakcie nawrócenia z protestantyzmu na katolicyzm. Drugim z powodów, dla których dołączyłem do tego właśnie portalu, było to, że - przynajmniej w USA, nie wiem jak w Polsce - trudno jest znaleźć kogoś, kto dzieli się wiarą poza kościołem. Oprócz tego chciałem znaleźć kogoś, kto miałby takie same zainteresowania jak ja. A żeby na żywo przypadkowo spotkać taką osobę, trzeba by było nawiązywać kontakt z wieloma osobami. Zorientowałem się, że online prawdopodobnie byłoby łatwiej, dzięki temu, że ludzie po prostu wypisują swoje zainteresowania. Jest to też o tyle łatwiejsze, bo można poznawać ludzi, którzy sami… chcą być poznani. Spotkanie mojej żony było przede wszystkim Bożym błogosławieństwem. Pisało do mnie wiele dziewczyn, były miłe, ale przy żadnej nie miałem poczucia, że tę chciałbym poślubić, przy żadnej serce nie podpowiadało mi, że to właśnie to. Wtedy natknąłem się na zdjęcie Ani i pomyślałem, że to najpiękniejsza dziewczyna, jakąkolwiek w życiu widziałem i że... na pewno nie ma szans, żeby się mną zainteresowała. Ale potem zobaczyłem, że jest ze Słowacji, więc pomyślałem, że rozegram to tak, że skoro mój tata jest Słowakiem, to chociaż przywitam się po słowacku i zobaczę, gdzie mnie to zaprowadzi. Mniej więcej w tym samym czasie, z powodu braku szczęścia w szukaniu kogoś, modliłem się, prosząc Boga o jakiś znak - czy powinienem rozeznać ewentualne powołanie i zostać księdzem czy dalej szukać żony. I dosłownie dzień po jednej z takich modlitw dostałem wiadomość od Ani. To był dla mnie wystarczająco dobry znak - podobnie jak ten, że Ania była nawet z tego samego miasta, w którym dorastał mój tata! Zaczęliśmy wysyłać do siebie bardzo długie maile, rozmawialiśmy online przez długie godziny. W pewnym momencie Ania zaprosiła mnie na ślub swojej przyjaciółki. Mam wrażenie, że - ponieważ dzieliły nas tysiące kilometrów napisała na zasadzie: “haha, możesz przyjechać”, nie wierząc, że to realne, tymczasem ja powiedziałem: OK! Przyleciałem do Polski i… od razu się zakochaliśmy i ciągle bardzo się kochamy. Jestem bardzo wdzięczny Bożej Opatrzności w tej sprawie i myślę, że to wszystko stało się właśnie - dzięki Bogu!

Nie za bardzo miałam we krwi wychodzenie na różne imprezy, nie pozwalał mi na to też tryb studiów - dużo siedziałam w domu, dużo się uczyłam, nie miałam bogatego życia towarzyskiego. Któregoś dnia dostałam od mamy jedną z katolickich gazet, w której przeczytałam o Catholic Match - portalu randkowym. Zaciekawiło mnie to na chwilę, ale potem odłożyłam sprawę na bok. Niby stwierdziłam, że dla żartów założę tam konto, ale przez jakieś 2 lata do niego w ogóle nie zaglądałam. Po tych 2 latach - zalogowałam się znowu. Właściwie bez konkretnego powodu - nie szukałam wtedy męża, przyjaciela, miłości… Przychodziły mi na mail powiadomienia z portalu i właśnie po takim mailu stwierdziłam, że może zobaczę, co tam w trawie piszczy. No i weszłam, tyle że moim problemem był brak wykupionej subskrypcji. Używałam wersji podstawowej, w której wiadomości przychodzące odblokowywały się dopiero po paru dniach, a ja odpisywać na nie mogłam jedynie… emotikonkami. Więc to było trochę limitujące. Napisał do mnie Martin. Miałam w opisie, że jestem ze Słowacji i on napisał coś - co bardzo doceniłam - takim łamanym słowackim: że jego tata też jest Słowakiem i że może byśmy porozmawiali. Ja odpisałam tylko... śmiejącą się buźką. Na szczęście Martin wysłał też swój adres mailowy - odtąd rozmowa była już płynniejsza. Po kilku miesiącach Martin zdecydował się przyjechać do Krakowa. Wiedziałam, że albo będzie świetnie, albo… beznadziejnie. Tylko że gdyby było beznadziejnie, mogłoby to być nieco kłopotliwe, bo w planach mieliśmy, że zostanie w mieszkaniu mojej rodzinki całe 2 tygodnie. Ale okazało się, że jest właśnie tak, jak ma być. Pojawił się jednak dylemat - co z tą odległością. Doszliśmy do wniosku: jedynym rozwiązaniem jest po prostu ślub! Co ciekawe, Martina na żywo przed oświadczynami widziałam tylko 2 razy! Więc w sumie dość szybko się to wszystko potoczyło. Portal polecam, bo są tam zrzeszone osoby, które mają takie same wartości - zresztą w ramach zakładania konta odpowiada się na wiele dodatkowych pytań, np.: czy zgadzasz się z nauczaniem Kościoła w sprawie współżycia przed ślubem, itp.

Martin

• Dla szukających w Sieci: ԗԗ Niejeden.pl - wiele inicjatyw w jednym miejscu ԗԗ PrzystanRozwoju.pl - jeszcze więcej pomysłów ԗԗ Przeznaczeni.pl - portal randkowy dla ludzi z wartościami ԗԗ CatholicMatch.com - amerykański portal łączący katolików z całego świata (Znacie jeszcze jakieś inicjatywy, o których warto napisać? Dajcie nam znać!)

Ania

Podczas poznawania kogoś przez Internet ZAWSZE pamiętajcie, żeby zachowywać czujność - nawet jeśli korzystacie z portali katolickich!

Do zapamiętania! Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. (Mt 7, 7-8)

7


W poszukiwaniu Rozmowa z charakterem miłości

www.unsplash.com

Cały czas w górę, do nieba coraz wyżej Artysta, kabareciarz, showman, a prywatnie mąż, ojciec, a także - jak sam o sobie mówi - Pan domu. Jaka była jego droga do Boga, w jaki sposób dba o wiarę i jak godzi obowiązki zawodowe z życiem rodzinnym? Mirek Haładyj w rozmowie z “Młodym Panem” odkrywa nieznane oblicze Mateusza Banaszkiewicza. Jest pan znany ze swojej kabaretowej twórczości. Dla wielu osób będzie niespodzianką, że bierze Pan udział w takim wydarzeniu, jak „Ich areopag wiary”.

pracy, który jako kabareciarz pan prowadzi, czyli częste wyjazdy, nieraz dłuższe, z pewnością wpływa na rodzinę. W jaki sposób radzicie sobie Państwo z tym?

Zostałem zaproszony i nie odmówiłem. Gdy chodzi o spotkania na temat wiary, gdy można dać świadectwo, odpowiedzieć na pytania, które nurtują wielu młodych ludzi, to przeważnie się zgadzam. Jeżeli to wpasowuje się w grafik mojej pracy, bo trudno jest to wszystko pogodzić z życiem rodzinnym. Kraków nie jest daleko, więc przyjechałem ze szczerą chęcią i też w sumie z ciekawością – nigdy tutaj nie byłem, zobaczymy jak to spotkanie będzie wyglądać.

No, można powiedzieć, że radzimy sobie (śmiech). Razem z moja małżonką dorastaliśmy do tego, wspólnie wchodziliśmy w moją pracę zawodową związaną z kabaretem. Od samego początku. Początki były trudne: wymagały więcej wyjazdów, zaangażowania, pracy. Później, gdy minęło kilka lat, jeszcze częściej wyjeżdżałem, pojawiły się dzieci. Ale przez 12 lat działalności kabaretu wypracowaliśmy sobie taki system pracy, że część czasu jesteśmy w domu. Wychodzi mniej więcej po równo: pół roku w drodze, pół roku w domu. I jak wiadomo, w każdej pracy są plusy i minusy. Ja zawsze wyciągam te plusy, np. kiedy już jestem w domu, to jestem od rana do wieczora. Jestem wtedy panem domu, żeby nie powiedzieć panią domu, na pełen etat. Sto procent dla rodziny. Kiedy dzieci są w szkole, żona w pracy, to prasuję, odkurzam, gotuję, odbieram dzieci ze szkoły, zawożę je na zajęcia dodatkowe. Tak to sobie poukładaliśmy. Nie zawsze jest łatwo. Czasami jestem dłużej, czasami krócej, ale staramy się, żeby nieobecność trwała najwięcej siedem dni. Więc jeszcze nie tak źle.

Wiarę wyniósł pan z domu rodzinnego czy może szukał pan na własna rękę (np. zaliczając po drodze bunt i odejście od Boga)? U mnie było tak, chciałoby się powiedzieć „po Bożemu”, tak normalnie. Wychowałem się w domu, w którym wiara była obecna. Moi rodzice są wierzący. W mojej rodzinie jeden wujek jest salwatorianinem. Sam też byłem w seminarium przez niecałe dwa lata (śmiech), więc można powiedzieć życia zakonnego troszeczkę liznąłem. To był nowicjat i pierwszy rok studiów filozoficzno-teologicznych. Nie miałem w swoim życiu jakiś mocnych zakrętów, zawsze było spokojnie. Żyłem we wspólnotach, w tym była wspólnota oazowa na koniec podstawówki i w czasie średniej szkoły, później było seminarium. Jedynie koniec średniej szkoły można powiedzieć, że był taki dosyć zbuntowany. Choć może bardziej poszukujący. Czas w seminarium był okresem wyciszenia, wyrównania, takiego wypoziomowania życia. Kiedy wróciłem, jak to się mówi „do życia”, to wszystko się wypośrodkowało. Jest spokojnie, spokojnie i do przodu. Razem z żoną nie odstawiamy niczego na bok, ani do tyłu, tylko zgłębiamy, szukamy, dużo czytamy, uczymy się i modlimy. No i cały czas w górę, do nieba, coraz wyżej. Nie ukrywam, że ta wiadomość o seminarium i życiu zakonnym jest dla mnie sporym zaskoczeniem (śmiech). Tryb

8

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

Kiedy już jestem w domu, to od rana do wieczora. Sto procent dla rodziny. Może pan powiedzieć coś więcej o swojej żonie? Kim dla pana jest? Jak rozłąka wpływa na wasze relacje? Myślę, że wpływa bardzo pozytywnie, bo mało się kłócimy (śmiech). Kiedy przyjeżdżam, owszem jest natłok spraw i załatwiania, ale to tylko przez pierwszy dzień. A kim dla mnie jest moja żona? Jest najważniejszą osobą w moim życiu - tutaj, na ziemi. Zdecydowaliśmy się razem przejść przez życie, wzajemnie się wspieramy, razem żyjemy i wychowujemy nasze dzieci. Żona często mnie wspiera, ja staram się jej rewanżować,

nie zawsze jest łatwo, kiedy jesteśmy daleko. W tej pracy fajne jest to, że możemy za sobą zatęsknić. Nie widzimy się dzień w dzień, nie nudzimy się sobą, odkrywamy się na nowo. Jak przyjeżdżam po dłuższej nieobecności, to moja żona często mi mówi: „Muszę na nowo się do Ciebie przyzwyczaić” (śmiech) i to jest takie pozytywne. Mogę powiedzieć, że to też buduje nasz związek, wiele nas uczy, np. samodzielności w życiu codziennym. Tęsknota nas zbliża do siebie, odkrywamy się na nowo, no i tworzymy fajne szczęśliwe małżeństwo, fajną rodzinę. Tak mi się wydaje. Macie jakieś swoje rytuały po tym jak wraca pan z dłuższego wyjazdu? Wspomniał pan, że zajmuje się pan domem i poświecą maksymalnie dużo czasu rodzinie, ale czy to jest tylko „bycie”, czy też jest to jeszcze wzbogacone czymś szczególnym? Szczególne to jest to, że staram się, może to tak podświadomie się dzieje, wynagradzać wszystkim moją nieobecność w domu. I tak moja żona, kiedy jestem w domu, nie robi śniadań, praktycznie nie gotuje, tylko robię wszystko ja. Żeby było miło i fajnie, bo wiem, że gdy mnie nie ma, wszystko jest na jej głowie i w jej rękach. A czy mamy rytuały? Może do takich rytuałów należy to, że kiedy dzieci już śpią, to czasami napijemy się lampki wina, siadamy razem i albo oglądamy film, albo rozmawiamy ze sobą przy muzyce. Jest też wspólne czytanie książek. Kiedy leżymy już w łóżku, każdy bierze swoją lekturę, nawet po dłuższej rozłące i czytając, po prostu jesteśmy ze sobą. Zapada wtedy taka fajna cisza i spokój. Planując życie, młody człowiek myśli tak po „ziemsku”, czyli dobre studia, związek, teraz jest modne też sprawdzanie się przed ślubem, potem kariera. A jaki jest pana przepis na szczęśliwą rodzinę? Nie wiem, czy mogę dać komuś taki przepis. Kiedy już mamy tę drugą połówkę i darzymy się nawzajem ogromnym zaufaniem, to powinniśmy mieć wszystko wspólne. W moim małżeństwie i rodzinie mamy tak, że wszystko w domu jest wspólne. Nikt nie


Rozmowa z charakterem

ma miejsca tylko dla siebie, niedostępnego dla innych. Żyjemy wszyscy razem, od dzieci po moją małżonkę, rozmawiamy o wszystkim, nie mamy przed sobą tajemnic. To znaczy, że nie ma pan tak zwanego „czasu dla siebie”? Jedyny czas dla siebie mam wtedy, kiedy biegam, bo lubię biegać. Czasami uda mi się wyskoczyć na godzinę. Po odprowadzeniu dziecka do przedszkola, kiedy małżonka jeszcze śpi, ja przygotowuję śniadanie i wychodzę pobiegać. Kiedy wracam, ona już wstaje, śniadanie już jest, więc jemy wspólnie. To jest taka moja godzina. Czy czuje się Pan człowiekiem spełnionym? Czy czuje Pan, że odnalazł swoje powołanie w kabarecie? Myślę, że tak. Mogę powiedzieć, że w kabarecie czuję się spełniony, ale czy spełniony jako człowiek? W sumie mam umysł humanisty, więc może coś jeszcze wykombinuję w inną stronę. Chyba wiem, co ma Pan na myśli w jednym z wywiadów powiedział Pan, że zamierza pisać książki - mądre, zabawne i prawdziwe. Czy zrodził się pomysł na tytuł lub pierwszy rozdział? A może porzucił Pan ten projekt? Nie, nie, ten projekt cały czas kiełkuje, ale równolegle pojawiają się inne. Piszę do szuflady i być może przyjdzie czas, że coś się z tego stworzy. Zawsze mówię, że będzie jeszcze czas, a jego właśnie z roku na rok wcale nie mam więcej - ani dla siebie, ani dla twórczości. Na razie wszystko skupia się wokół kabaretu, więc póki tutaj jest więcej rzeczy do zrobienia i pojawiają się nowe projekty, to staram się je realizować, a tamto odkładam na później. Może jeszcze po czterdziestce się uda, zobaczymy. Nie mogę w takim razie nie zadać tego pytania - ma Pan ulubionego autora? W każdej dziedzinie literatury szukam czegoś dla siebie. Swego czasu bardzo lubiłem, i dalej lubię, twórczość noblisty Maria Vargasa Llosy, ponieważ jego książki nie są proste. Wiele rzeczy dzieje się tam równolegle, wymagają skupienia. Nie wracam jednak do książek. One zostają we mnie. Tak samo jak nie potrafię oglądać drugi raz tego samego filmu. Było, minęło, przeżyłem. Czekają następne rzeczy, bo książek i filmów jest mnóstwo. Benny Hill nigdy nie żartował z angielskiej królowej. Czy jest jakiś temat, którego nie poruszyłby Pan w kabaretowym skeczu? Wydaje mi się, że nie ma. Zależy jak się do tego tematu podejdzie. Zawsze ktoś może

poczuć się urażony. Nie wiemy jaką dana osoba ma sytuację, czy śmiejemy się z rzeczy, która jest jej bliska czy daleka, albo co ją dotyka, a co nie. Tu też chodzi o dystans, dlatego uważam, że nie ma takiej rzeczy, której nie można poruszyć. Równocześnie uważam, że nie można się śmiać z różnego rodzaju chorób, ale z tego skeczu się nie robi. Niektórzy ludzie uważają, że jest zbyt dużo zła, nieszczęść i smutku na świecie, aby Bóg istniał. Pan próbuje wywołać uśmiech na ich twarzach, skąd czerpie pan siły, aby wejść na scenę i dać widzom trochę beztroski? Czasami jest tak, że człowiek nie ma ochoty wyjść na scenę. Nie chodzi o to, że jest zmęczony, ale coś się takiego wydarzyło w życiu, że nie jest mu do śmiechu, a tutaj jednak trzeba wyjść i bawić. Raczej nie widać tego po nas, gramy, to jest wyuczone. Są też takie sytuacje, że człowiek się zastanawia, że jest tyle poważnych rzeczy na świecie, którymi można się zająć, można komuś pomóc, a nie chodzić i pajacować. Mnie zdarzyło się tak kilka razy, a później, gdy schodzimy ze sceny i podchodzą do nas ludzie, by zrobić sobie z nami zdjęcie, wziąć autograf, uświadamiam sobie, że to jest potrzebne. Ktoś nagle mówi „dzięki, że jesteście, teraz przeżywam trudny okres i mogłem o wszystkim na chwilę zapomnieć”. Taka lampka się wtedy zapala, że chyba jest w tym coś wartościowego, że ktoś może przy tym odpocząć, że daje się komuś to wytchnienie na chwilę, że to nie jest po nic, że to nie jest tylko wygłup. Że ten zawód jest po coś, że to się przydaje, że ta scena i kabaret coś ze sobą niosą. Mam nadzieję, że nie tylko pusty śmiech, ale i zdrowy humor. Można się pośmiać z zabawnych sytuacji, bo często dotyka nas w życiu to, co tam się spotyka, więc jest jakiś sens robienia tego. Staram się nie narzekać, wszystko wypracowaliśmy z kolegami sami. Nikt mi niczego nie dał od razu. Zawsze miałem w sobie pokorę, myślę, że mi nie odbiła sodówa. Staram się nie narzekać i z uśmiechem podążać do przodu. Zawsze wolę widzieć szklankę w połowie pełną niż pustą.

Przez niecałe dwa lata byłem w seminarium.

fii. Jestem tam w niedzielę na Mszy Świętej, o ile przebywam w domu. Pilnuję się bardzo, dbam o różaniec, szczególnie w październiku. Każdego dnia go odmawiam, szczególnie w drodze. Staram się zgłębiać Słowo Boże, wożę ze sobą Pismo Święte, modlę się, nawiedzam kościoły. Staram się trzymać siebie w ryzach. Raz się kiedyś na czymś złapałem - bardzo dużo czytam, od kryminałów przez powieści, po książki filozoficzne, a jakoś umknęły mi wtedy książki dotyczące wiary i duchowości. Jak je wykluczałem, to coś mogło się posypać, czegoś było za mało, wydarzył się jakiś trud, który nie powinien się wydarzyć. Potem znowu starałem się sięgać po jedną taką książkę w miesiącu i dbam o to. Wielu młodych ludzi boi się przyznać do tego, że wierzy, wstydzi się tego, że chodzi do kościoła, czy miał pan taki problem? Czy miałby pan jakąś radę dla takich ludzi? Może być tak, że ktoś się wstydzi, chociaż ja byłem tak wychowany, że to ja mogłem kogoś zawstydzić, bo zawsze żegnam się przed jedzeniem, obojętnie gdzie jestem. Komuś może to przeszkadzać, ktoś może się zdziwić, nawet zszokować. Fajnie jest to, że praktykujemy to w domu, młodszy syn nie do końca wszystko kuma, bo ma 6 lat, ale ten starszy ma już taki nawyk. Osobiście nie miałem z tym problemów. Owszem, może w szkole średniej, kiedy człowiek miał różne głupstwa w głowie, to może było coś takiego, że się wstydziłem, albo nie obnosiłem się z tym, chociaż dalej się nie obnoszę. Różaniec mam zazwyczaj w kieszeni, nie chodzę z nim i nie pokazuję, że teraz się modlę. Czasami mam go w ręce, wtedy ktoś go zobaczy, ale nie mam z tym problemów. A co doradzić? Nie bać się tego, to jest nasze. Czy posiada Pan jakiś autorytet w życiu osobistym, zawodowym, rodzinnym? Czerpię z każdego po trochu, nieważne czy to jest święty, czy wybitny teolog, czy papież, czy ksiądz z najbliższej parafii. Czerpię z każdego, by móc coś stworzyć, kroczyć dalej. Nie mam jednego autorytetu. Moim głównym przewodnikiem jest Jezus Chrystus.

...czyli stanąłby Pan w średniowieczu po stronie ludzi, którzy uważali, że Jezus się śmiał? Tak, myślę, że Jezus się śmiał. Jak dba Pan o wiarę, prowadząc tak intensywny tryb życia? Teraz jest boom na różne wspólnoty charyzmatyczne. Ja nie mam na to czasu. Nie mam nawet czasu na życie we własnej para-

Od lewej: Mirek Haładyj oraz Mateusz Banaszkiewicz

9


W poszukiwaniu miłości Powołanie

Kairos, czyli dziura w płocie

Podskoczymy ze szczęścia

Pamiętam, jak kiedyś jeden z moich profesorów tłumaczył, na czym polega różnica między dwoma greckimi określeniami czasu: „chronos” i „kairos”. „Chronos” to zwyczajne następstwo zdarzeń (stąd chronologia). To tak, jakbyśmy szli wzdłuż płotu. Mijamy sztachetę za sztachetą aż do momentu, kiedy natrafiamy na… dziurę w płocie! Ta dziura to „kairos” – właśnie ów moment, chwila, okazja, która jest nam dana na teraz, bo nie wiadomo, czy się jeszcze kiedyś powtórzy.

Kiedy chłopak odkrywa, że jego miłość do wybranej dziewczyny została przyjęta i odwzajemniona, dostaje jakby skrzydeł i już wszystko w jego życiu wygląda inaczej. To, co było smutne, nie wydaje się już takie ważne, bo radość, która go napełniła, całkowicie zmieniła spojrzenie i osądzanie różnych spraw.

Porównanie dość barwne, dla mnie jednak bardzo pomocne. Przypomina mi się zawsze, kiedy modląc się Słowem natrafiam na wyraz „kairos”. Tak było choćby w Ewangelii z pierwszej niedzieli Adwentu. Usłyszeliśmy wtedy słowa Jezusa: „Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie” (Mk 13, 33). „Czas” w tym zdaniu, to właśnie „kairos”. Ale nie tylko tutaj możemy znaleźć to określenie. „Kairos” pojawia się wszędzie tam, gdzie jest mowa o jakiejś szczególnej porze, chwili sposobnej, momencie wezwania, jednocześnie bogatym w łaskę. Słowo Boże zawsze odsyła nas, aby ten moment odnajdywać w swojej codzienności.

Podobnie jest z odkryciem powołania. Człowiek, który tego doświadcza, nagle spostrzega, że to sam Bóg się nad nim pochylił. Dostrzegł go i wybrał. Potrzebuje go i troszczy się o niego. Odkrycie powołania jest wielką radością, uchwyceniem własnej tożsamości, ogromną ulgą, odnalezieniem swojego miejsca na ziemi.

Czemu o tym piszę? Bo coś mi się stało po „Różańcu do granic”. Pomijając fakt, że doznałam tam małego, osobistego cudu (różaniec w naszej strefie przygranicznej trwał dwie godziny, ja pojechałam tam mocno przeziębiona, z ogromnym katarem, nie rozstając się z chusteczkami higienicznymi, pogoda nas nie rozpieszczała, a mimo to podczas trwania modlitwy nie miałam najmniejszych problemów z oddychaniem czy mówieniem, katar ustał całkowicie, a przypomniałam sobie o nim dopiero w drodze powrotnej), zaczęłam też mocniej dostrzegać wartość prostej modlitwy z Maryją. Wiecie: pierwsze soboty miesiąca, Cudowny Medalik, różaniec… Niby zawsze to jakoś znałam, ale mam wrażenie, że teraz widzę trochę ostrzej, bardziej wyraziście. Coś jakby fotografia po korekcie barw. Wyraźnie dostrzegam w tej modlitwie „kairos” Bożej obecności i łaski. Dzielę się tym moim przeżyciem, bo jestem przekonana, że ów „kairos” trwa nieustannie. Jezus jest Emmanuelem – Bogiem z nami. Przychodząc na świat, zrobił jedną wielką „dziurę w płocie”, przez którą Niebo komunikuje się z ziemią. Trzeba ją tylko dostrzec i… skorzystać!

Zakochani rozmaicie określają to, że akurat trafili na siebie: zbieg okoliczności, uśmiech losu… Ale na swoją miłość mogą również popatrzeć jako na dar od Pana Boga, który chce ich szczęścia.

Tak samo rzecz się ma z Dobrą Nowiną, czyli Ewangelią, którą przynosi nam Chrystus. A nawet więcej. On sam jest dla nas Dobrą Nowiną, Którą posłał Ojciec Niebieski, zapewniając tym samym, że pamięta i czeka na nas w swoim królestwie. Wysłał nam swój niewyobrażalny Skarb ‒ Syna, który oznajmił prawdę i potwierdził ją ofiarą z własnego życia. Prawdę, że jesteśmy dziedzicami Władcy całego świata, a On nas chce obdarować swoimi dobrami. Warunki? Miłość do Boga i do bliźniego, dzięki czemu człowiek staje się zdolny do przyjęcia tych darów. Lecz ta Dobra Nowina, czyli Ewangelia bywa czasem dla nas tak zaskakująca i niewiarygodna, że nie potrafimy jej przyjąć. Bo człowiek niekiedy nie umie marzyć i nie chce uruchomić swojej wyobraźni, a przecież otrzymał ją od Boga. A Słowo mówi: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało […], jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1Kor 2,9). Uczyńmy więc wysiłek, aby dostrzec jak Wielki Dar otrzymaliśmy od Ojca, a wtedy podskoczymy ze szczęścia i wyda się nam, że śnimy. Usta nasze będą pełne śmiechu, a język zaśpiewa z radości (por. Ps 126,1-2). br. Adam Szczygieł, paulista

s. Magdalena Wielgus, misjonarka Chrystusa Króla FOT. WWW.UNSPLASH.COM

10

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018


W poszukiwaniu Bohaterowie miłości

Ostatni, co draństwo draństwem nazywał? Słyszałem kiedyś stwierdzenie, że wybitni ludzie, którzy umierają, idą służyć swoimi talentami „tam u Góry”. Jeśli to prawda, Najwyższy kompletuje chyba bardzo mocną drużynę, bo w ostatnim czasie straciliśmy (przynajmniej w ziemskim rozumieniu) całą plejadę ludzi niepospolitych. Bez większego echa przeszła śmierć ks. Ignacego Piwowarskiego, legendarnego kapelana „Solidarności. Nic dziwnego, bo i za życia nie szukał rozgłosu. Odpowiednie dać rzeczy słowo Ignacy Piwowarski przyszedł na świat w Buczu koła Brzeska w 1941 r. Dorastał w trudnych latach powojennych, w rodzinie wielodzietnej. Poznał smak biedy i ciężkiej pracy. Jak wspominał biskup Jan Styrna, jego kolega z seminarium, to właśnie zamiłowanie do ciężkiej fizycznej pracy jednało mu poparcie prostych ludzi. Mnie kiedyś opowiadał o jeszcze jednej cesze, którą wyniósł z domu: nazywanie rzeczy po imieniu. Chyba większość kłopotów, jak i zaszczytów, jakie doznał w życiu ks. Piwowarski wynikała z tej jednej „przypadłości”. Wyczulony na każde łajdactwo, niepokorny chłopak z Bucza pierwsze kłopoty z bezpieką miał już jako uczeń Liceum Ogólnokształcącego w Brzesku. Po jego ukończeniu wstępuje do seminarium, chociaż gomułkowska Polska nie jest państwem przyjaznym dla kleryków. Święcenia kapłańskie przyjmuje w 1965 r. Od początku daje się poznać jako kapłan niezwykle odważny. W swoich kazaniach często piętnuje nadużycia władzy: - Zawsze miałem takie przeświadczenie, że trzeba bronić słabszych […] tych, którzy mają zamknięte usta. – wspominał po latach w rozmowie w „Brzeskim Magazynie Informacyjnym”.

Niezłomny W Rozdzielu (parafia Lipinki) ksiądz Piwowarski przez kilka miesięcy odprawia Msze Święte pod ścianą zaplombowanej przez władze cerkiewki. (Pretekstem do zamknięcia cerkwi były umiejętnie rozgrywane przez władze spory między prawosławnymi a grekokatolikami). Jego nieugięta postawa doprowadziła w końcu do odzyskania cerkwi przez Kościół.

Kiedy powstaje „Solidarność”, jej członkowie z Polski południowej proszą słynnego z oporu wobec władzy kapłana o opiekę duchową, ale też m.in. doradztwo w sprawach formalnych, pomoc w kontakcie z centralą związku itp. Po wprowadzeniu stanu wojennego plebania w Bereście, gdzie Piwowarski pełnił funkcję proboszcza bywała miejscem azylu, dla ukrywających się opozycjonistów. Ksiądz ukrywał również sztandar gorlickiej „Solidarności” oraz część dokumentacji związku, a także organizował pomoc dla internowanych.

Ksiądz Ignacy Piwowarski zmarł 1 listopada 2017 r. w uroczystość Wszystkich Świętych. Jak mówił w rozmowie z PAP ks. Pluta, proboszcz z Bucza, były kapelan „Solidarności” przewidział swoje odejście: - Przy ostatnim planowaniu mszy na nadchodzący tydzień […] nie chciał uwzględnić swej osoby, a powiedział nam: „Niedługo zrozumiecie, o co mi chodziło”. Teraz wiem, że chodziło mu o jego własną śmierć, którą w pewnym sensie przewidział.

Czy nie bał się? Przecież ludzie, którzy „stawiali się” władzy w tamtych czasach, musieli liczyć się z ewentualnością, że ta władza będzie się chciała zemścić (przykład ks. Popiełuszki). - Ja się spodziewałem, że mogą mnie „sprzątnąć”. I nie było tak, że się nie bałem. Każdy się boi. Nieraz ktoś mi mówił, nawet inni księża: „Siedziałbyś spokojnie. Po co gadasz? Po co ich drażnisz?” Tylko, że ja uważałem, że jeśli świeccy ludzie giną, nieraz matki i ojcowie dzieciom, czy mężowie żonom, to jak zginie jeden „głupi” ksiądz, to we wszechświecie dziura z tego powodu nie powstanie. Jak mnie sprzątną, to na moje miejsce przyjdzie kto inny. – mówił w wywiadzie prasowym.

Musicie od siebie wymagać Ale to nie był jeszcze czas na tego dzielnego kapłana. „Popiełuszko z Berestu”, jak był nazywany nie podzielił losu księdza Jerzego. Dożył we względnym spokoju emerytury, którą spędził w rodzinnym domu w Buczu, otoczony książkami, naturą, prostymi sprzętami i… nieco zapomniany (choć w okolicy cieszył się sławą świetnego spowiednika). W 2016 r. prezydent RP odznaczył go Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ksiądz Piwowarski nie był bardzo znaną postacią. A jednak wydaje się, że w dzisiejszym, wyzutym z autorytetów i pełnym relatywizmu świecie, warto wspominać tego człowieka, który zawsze wymagał w pierwszej kolejności od siebie, a draństwa nie bał się nazwać draństwem, choć samym draniom potrafił przebaczyć. Grzegorz Heród

11


W poszukiwaniu Encyklopedia Wiary miłości

Niepełnosprawni a sakramenty

- I Komunia Święta Ograniczenia sfery intelektualnej są przyczyną wielu trudności w przygotowaniu do sakramentów, w tym do sakramentu Eucharystii. Nie ma jednak wątpliwości, że osoby chore psychicznie i upośledzone umysłowo, powinny być traktowane przez innych członków Kościoła z szczególną troską, niepełnosprawność nie może być przeszkodą do otrzymania sakramentów. Trzeba dołożyć wszelkich starań, aby umożliwić im korzystanie z tych dóbr.

12

Doświadczenie wiary osób niepełnosprawnych intelektualnie jest niewątpliwie odmienne od przeżywania du-

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

om

Jest to bardzo ważne stwierdzenie dla praktyki przygotowania dzieci z niepełnosprawnością intelektualną, gdyż pozwala sferę intelektu postawić na drugim planie w przygotowaniu do Eucharystii, bez obawy popełnienia błędu.

W sytuacjach skrajnych wydaje się słuszne zrezygnowanie z sakramentu pokuty i pojednania, na przykład gdy nie ma możliwości kontaktu słownego z dzieckiem.

y.c

W prawie kanonicznym osoby upośledzone umysłowo są zasadniczo zrównane z dziećmi, czyli osobami przed ukończeniem 7 roku życia. Niezaprzeczalne jest to, że osoby niepełnosprawne intelektualnie należy przygotować do sakramentu w sposób całkowicie odmienny niż dzieci zdrowe. Dużą pomoc w wypracowaniu zasad przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej stanowi dekret Quam singulari Christus amore: „nie ma potrzeby doskonałej znajomości prawa wiary, wystarczy znajomość niektórych zasadniczych prawd, czyli jako taka znajomość, nie jest też potrzebne pełne używanie rozumu, wystarczy początkowe, czyli jako takie używanie rozumu”.

Klaudia Król

aba

Przygotowanie do I Komunii Świętej osób niepełnosprawnych intelektualnie

Ważną rolę w przygotowaniu osób niepełnosprawnych do I Komunii Świętej odgrywa rodzina. Istotne jest, aby najbliżsi otaczali niepełnosprawnych miłością, pozytywnym traktowaniem, modlitwą. W przygotowaniu do pełnego udziału w Eucharystii ogromną rolę do spełnienia ma katecheta i duszpasterz. Katecheta, duszpasterz pracujący z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, musi posiadać wiarę, że osoby te posiadają własne życie duchowe, że niski poziom inteligencji, często mały zasób słownictwa, nie dyskryminuje ich w Kościele ani w relacji z Bogiem. Najważniejszą cechą katechety powinna być wiara w sens wychowania religijnego dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Musi mieć przeświadczenie, że nie tylko intelekt, ale inne sfery osobowości człowieka, takie jak emocje, uczucia, przeżycia stanowią równoprawną wartość w rozwoju duchowym. Trzeba brać pod uwagę wyjątkowość osób niepełnosprawnych. Warto pokazywać, że Jezus w sposób szczególny traktował dzieci, ludzi chorych, słabych, potrzebujących pomocy.

chowości przez osoby zdrowe, na to trzeba być otwartym. Skoro Bóg pozwolił tym dzieciom pojawić się na świecie, to my pozwólmy im uczestniczyć w życiu Kościoła. Podobnie jak osoby zdrowe, osoby niepełnosprawne „w miarę swoich możliwości są pełnowartościowymi członkami społeczeństwa świeckiego i społeczności świętych tj. Kościoła”. Należy być również pełnym wiary w to, że wśród duszpasterzy i katechetów znajdą się powołani do pracy z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie.

.pix

Obecnie w przygotowaniu dzieci do I Komunii Świętej kładzie się nacisk na sferę intelektualną - muszą zdać wiele egzaminów. Prawo kościelne stawia dwa warunki umożliwiające przystąpienie do tego sakramentu, tj. wystarczające używanie rozumu i odpowiednie przygotowanie (zob. kan. 913 par. 1 kodeksu prawa kanonicznego). O właściwym przygotowaniu należy mówić, gdy dziecko zdobędzie wiadomości o Bogu jako swoim Ojcu, Jego Miłości do człowieka, o Jezusie jako Przyjacielu. Wymaga się również, aby dziecko potrafiło odróżnić Ciało Chrystusa od zwykłego chleba. Domniemywa się, że osoba może samodzielnie używać rozumu po ukończeniu 7 roku życia.

Rola osób przygotowujących

www

Przygotowanie do I Komunii Świętej osób zdrowych


XII Warsztaty Gospel w Sieprawiu

Patronat medialny Trybów

Zdjęcia i grafiki: archiwum Warsztatów Gospel w Sieprawiu

Koncert finałowy:

11 lutego 2018 r. 17:30 wstęp wolny Instruktorzy:

Colin Williams

Colin Vassell

Marcel Zambrzycki

Brytyjski wokalista, tekściarz, aranżer, którego praca jest przepełniona determinacją, aby wydobyć jak najlepszy głos z każdego ucznia.

Międzynarodowy instruktor śpiewu, wokalista, uznawany za jednego z najbardziej charyzmatycznych dyrygentów gospel w Londynie

Już od prawie 10 lat zajmuje się grą na djembe, swoją grę doskonalił na regularnych zajęciach oraz wielu różnych okazyjnych warsztatach.

i


XII Warsztaty Gospel w Sieprawiu

Znacznie WIĘCEJ niż sama muzyka W Polsce mamy kilka znanych chórów czy zespołów gospel. Ale co najlepsze - mamy też różne warsztaty gospel ze znanymi muzykami z Polski i z zagranicy. Jedne z nich już wkrótce odbędą się w Sieprawiu. Gospel to rodzaj muzyki chrześcijańskiej. Rozwinęła się pośród czarnoskórych mieszkańców XIX-wiecznej Ameryki, choć jej korzeni upatruje się już w wieku XVI. To niezwykle radosny śpiew z chrześcijańskimi tekstami, który naprawdę potrafi porwać. Historia warsztatów gospel w Sieprawiu jest długa, co roku od 12 lat Siepraw staje się na ten czas polską stolicą muzyki gospel. Ich początkiem stały się warsztaty dla dyrygentów, instruktorów i wokalistów zorganizowane w 2005 i 2006. Ze względu na duże zainteresowanie, ofertę warsztatów rozszerzono i od 2007 roku można brać udział w warsztatach dla chórzystów. Od tego czasu popularność warsztatów nigdy nie zmalała - od kilku lat w warsztatach uczestniczy około 300 osób w różnym wieku i z różnych stron Polski. Warsztaty w Sieprawiu przyciągają różne osoby, ale wszystkie łączy jedno: chęć śpiewania prosto z serca na chwałę Pana. Uczestnicy, którzy pokochali ten styl śpiewania, wracają na warsztaty co

Wspomnienie z warsztatów O istnieniu warsztatów gospel w Sieprawiu dowiedziałam się 3 lata temu. Byłam w klasie maturalnej, a mój szkolny chór postanowił wziąć udział w tym wydarzeniu. Na początku nie chciałam jechać - planowałam, że całe dwa tygodnie trwających wtedy ferii spędzę tylko nad książkami. Podczas studniówki zdecydowałam jednak, że mimo wszystko pojadę. Wiedziałam, że może to być ciekawe doświadczenie, że podszkolę swój angielski i że będzie to czas spędzony z ludźmi, którzy zarażają pozytywną energią. Nie myliłam się - pomimo ciężkich prób, małej ilości snu, lekkiego stresu przed koncertem finałowym dostałam bardzo, bardzo dużo. Jak to się dzieje? Sprawa jest prosta - podczas warsztatów człowiek daje całego siebie i całym sobą oddaje Bogu chwałę i uwielbienie, a On zwraca tę siłę, tyle że tysiąc razy mocniejszą. Doświadczyłam tego już trzy razy podczas trzech edycji warsztatów. Przed pierwszym wyjazdem do Sieprawia nie miałam w ogóle styczności z muzyką gospel, wydawała się dla mnie dziwna i niezrozumiała. Teraz wiem, że trzeba ją przeżyć, by ją zrozumieć. I tak od 3 lat gospel jest jakąś częścią mojego życia. Gabriela Flaszczyńska uczestniczka warsztatów

fot. Katarzyna Krakowiak

roku. Przyciąga ich autentyczność muzyki gospel oraz sam klimat warsztatów, a także to, że ten śpiew to dawanie czegoś od siebie. Trzydniowy trud bardzo intensywnego czasu warsztatów zostaje nagrodzony w ostatnim dniu. Zwieńczeniem pracy jest bowiem koncert finałowy ogromnego chóru tworzonego przez wszystkich uczestników i instruktorów. Efekty można znaleźć na Youtube’ie, a najlepiej przekonać się samemu w Sieprawiu - niejeden z Was będzie bardzo pozytywnie zaskoczony! Maria Cieszkowska

fot. Katarzyna Krakowiak

Poza warsztatami wokalnymi do Sieprawia można się też wybrać na warsztaty bębniarskie. Dają one możliwość nauki gry na djembe oraz na dundun. I co ważne - nie są wymagane własne instrumenty, więc każdy może spróbować swoich sił i ocenić, czy bębnienie to coś dla niego czy też nie.

ii

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018


XII Warsztaty Gospel w Sieprawiu

fo

t. z

a rchiwu m Wa

r sz

ta

w

Dla mnie gospel to sposób wielbienia, komunikowania się z Bogiem, głoszenia Jego chwały. Muzyka gospel jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Co najbardziej lubisz w byciu instruktorem? Uwielbiam uczyć. Bycie instruktorem to wspaniała możliwość dzielenia się muzyką i wiarą z innymi. Lubię uczyć ludzi śpiewać piosenki, o których myśleli, że nie będą potrafili ich zaśpiewać. Właśnie to jest najlepsze w byciu instruktorem. Co sprawia Ci największe trudności w prowadzeniu warsztatów gospel? Pracuję z chórami gospel od 35 lat. Absolutnie nic nie jest dla mnie trudne. Nic a nic. Prowadzisz warsztaty w różnych krajach. Jak osoby z różnych kultur reagują na muzykę gospel? Są różnice w tym, jak ludzie z poszczególnych krajów Europy śpiewają gospel. Duńczycy robią to z wielką pasją, Włosi są bardzo muzykalni, więc szybko się uczą, w Polsce podejście do muzyki gospel jest bardziej związane z tradycyjną wiarą. Dlatego Polacy śpiewają z większym duchem i zaangażowaniem. Rzeczywiście - w każdym kraju jest inaczej.

ep r a w iu

Czym jest dla Ciebie muzyka gospel?

w Si

Gdy miałem siedem lat i mama zabrała mnie do naszego kościoła, przy którym działał chór gospel.

el

Kiedy po raz pierwszy zainteresowałeś się muzyką gospel?

sp

międzynarodowego instruktora śpiewu, dyrektora chóru oraz wokalisty muzyki Gospel, jednego z instruktorów podczas warsztatów w Sieprawiu.

Go

10 pytań do… Colina Vassella,

Jako instruktor uczysz innych. A czego Ty nauczyłeś się od uczestników warsztatów? Uczenie się to proces trwający całe życie. Wiele nauczyłem się od uczestników warsztatów. Czasami rozmawiam z poszczególnymi osobami, które opowiadają mi historię swojego życia albo mówią o pracy, a ja wyciągam z tego naukę dla siebie. Nauczyłem się też, że nigdy nie wolno się poddawać. Dlaczego wielbimy Boga? Przecież On jest wszechmocny i nie potrzebuje naszego uwielbienia. Wielbimy Boga, ponieważ Pismo Święte mówi, że zostaliśmy stworzeni aby Go wielbić. Jeśli jesteśmy chrześcijanami i żyjemy wiarą, głęboko wierzymy w sens uwielbienia. Czy rozmawiasz o wierze z uczestnikami warsztatów? Jakie zadają Ci pytania? Zawsze mówię o wierze. Zawsze podczas warsztatów mówię o Bogu. Czasami wykorzystuję słowa piosenki, żeby rozpocząć dyskusję, wyjaśnić przesłanie tekstu. Czasami ludzie pytają mnie o wiarę, chcą wiedzieć dlaczego wielbię właśnie w taki sposób, dlaczego właśnie tak śpiewam. Takie pytania dają mi możliwość opowiedzenia o radości, jaką Bóg wlał w moje życie. Tworzysz muzykę gospel. Jak odnajdujesz się w przemyśle muzycznym? Czy mówienie o Bogu i wierze sprawia, że jest Ci trudniej funkcjonować w tym środowisku? Bycie chrześcijaninem i muzykiem tworzącym gospel nie wpłynęło w żaden sposób na moją pozycję w branży muzycznej. Jeśli jestem na warsztatach lub koncercie gospel, mówię o Bogu, bo piosenki o Nim opowiadają. Jeśli śpiewam jazz lub blues, przygotowuję się, sprawdzając jakie jest pochodzenie danego utworu i jak powinien zostać wykonany. Nie ma problemu, pod warunkiem, że nie mieszasz tych dwóch rzeczywistości. Stając się profesjonalnym muzykiem uczysz się odpowiedniego zachowania w każdej sytuacji. Jakie są Twoje oczekiwania i marzenia związane z nadchodzącymi warsztatami gospel w Sieprawiu? Chciałbym, żeby te warsztaty były wspaniałym doświadczeniem dla uczestników i widowni. Niech to będzie weekend pełen cudownej muzyki we wspólnocie ludzi, którzy na nowo doświadczą Boga. Jeśli tak się stanie, to będą fantastyczne warsztaty. Dziękuję serdecznie za rozmowę. Rozmawiała Marta Pająk

iii


XII Warsztaty Gospel w Sieprawiu

Kilka zdjęć z finału XI edycji Warsztatów Gospel w Sieprawiu fot. Katarzyna Krakowiak

Anielska Rodzina

O tym, co można nazwać ostatnim szczeblem drabiny do nieba, a także o niezwykłej relacji łączącej członków zespołu Angeli opowiada ”Trybom” jego założycielka i dyrygentka – Ewa Kapelska-Słysz. Jak opisałaby Pani swoją scholę? Kim są ludzie, którzy ją tworzą, jakie ich łączą więzi? Zespół Angeli to ludzie, których łączy wspólne wielbienie i oddawanie czci Bogu śpiewem. Jednakże jest to specyficzna więź. Gdy zostajesz członkiem Angeli, to nawet wtedy kiedy na jakiś czas musisz zrezygnować z uczestnictwa w próbach, nadal identyfikujesz się z pozostałymi. Nie boję się użyć stwierdzenia więzy rodzinne. Dla kogo jest muzyka gospel? Dla każdego, kto szuka Boga i dla tych, co Go znaleźli i chcą oddać Mu swoje życie, by to On się nim zajął. Ja bardzo dobrze wiem, jakie to trudne zaufać tak bezgranicznie. Co jest w gospel najważniejsze? O co chodzi w tej muzyce? Na to pytanie nie jest łatwo odpowiedzieć. Bóg jest Miłością i ja doświadczyłam tego osobiście. Myślę, że ta muzyka pochodzi od Boga, dlatego jest tak niesamowita, wyzwala niepowtarzalne uczucia. Niejednokrotnie słyszałam od chórzystów zwłaszcza na warsztatach gospel: ,,Ja nie wiem o co chodzi, coś się ze mną dzieje, coś się we mnie zmienia…” Co najbardziej lubi Pani w swojej pracy? Jest takie powiedzenie: jeżeli praca jest twoja pasją, to nigdy nie jesteś w pracy... i ja się chyba wpisuję w ten model. Dlaczego w ogóle warto śpiewać? Śpiew to radość duszy. I choć czasami na smutną nutę, to zawsze śpiewanie wyzwala dobre emocje. Tutaj też posłużę się cytatem, który dawno temu usłyszałam: Muzyka to ostatni szczebel drabiny do NIEBA. Cóż może być piękniejszego niż: wspinać się po tej drabinie i pokonywać swoje słabości, często bolesne upadki, wiedząc że Pan ochroni Cię, byś nie spadł w przepaść. A stąpając na ostatni szczebel z chórem Aniołów, wstępujesz do Krainy Wieczności.

iv

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018


Góra Dobra

sami jednak to zbyt mało i wolontariusze zgadzają się na wspólne wyjście po zakupy czy na cmentarz, by odwiedzić groby nieżyjących już bliskich. Jednak najważniejszym aspektem tego projektu jest autentyczne spotkanie z drugim człowiekiem, słuchanie podopiecznego z empatią, często otwarcie się na czyjąś historię życia. Podopieczni to osoby, które są w pełni świadome swoich czynów i słów oraz nie wymagają opieki hospicyjnej czy też pielęgnacyjnej.

Sieć pomocy Jeśli chcesz być nadzieją przyszłości, to musisz przejąć pochodnię od swojego dziadka i babci. (…) Jeśli zaś dziadkowie są już w niebie, czy będziecie rozmawiać z osobami starszymi? - takie słowa skierował do wolontariuszy papież Franciszek w ostatni dzień pobytu w Krakowie w trakcie ŚDM. Te właśnie słowa zapadły mi w pamięć na tyle mocno, że w niedługim czasie po tym spotkaniu postanowiłam rozpocząć projekt skierowany właśnie w stronę seniorów. Słowa papieża dotyczyły naszej - młodych - teraźniejszości, która jest nierozerwalnie związana z przeszłością naszych dziadków, naszych rodzin, naszych najbliższych, a co za tym idzie: naszego społeczeństwa. Obserwacja otoczenia, rodzinne doświadczenia i właśnie ta myśl Franciszka zaczęły we mnie mocno pracować, pojawił się pewien zarys pomysłu działania. Podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z zespołem projektowym “Wolontariatu Plus”, w ramach którego przygotowywaliśmy ŚDM w Krakowie, i zostały one przyjęte pozytywnie. Inicjatywę podchwyciła szczególnie Dorota Borkowska, która następnie zaproponowała nazwę i zgodziła się na wspólne koordynowanie projektu. Tak zaczęła się tworzyć cała Sieć Pomocy.

Co robimy? Nasze działanie jest skierowane do osób starszych, samotnych, opuszczonych, niezdolnych do samodzielnego wychodzenia z domu. O takich osobach dowiadujemy się od księży z danej parafii, którzy dzięki wizytom w ramach kolędy czy też comiesięcznej posłudze z sakramentami wiedzą najlepiej kto w jakiej sytuacji się znajduje. Wolontariusz raz w tygodniu spotyka się z jedną osobą, by porozmawiać, pobyć z nią, wysłuchać jej historii, tego co dana osoba chce powiedzieć, jakimi myślami chce się podzielić. Zakładamy, że odpowiedni czas, jaki wolontariusz powinien poświęcić na takie spotkanie, to półtorej godziny, jednak nierzadko się zdarza, że młodzi sami z siebie chętnie zostają dłużej. Czas przeznaczany jest przede wszystkim na rozmowę, towarzyszenie danej osobie, cza-

Jakie mamy plany?

Chcemy poszerzyć obszar działania naszego projektu na terenie innych parafii (nie tylko w Krakowie), jednak do tego potrzebujemy współpracy z proboszczami oraz wolontariuszy, którzy dysponują jednym wolnym popołudniem w tygodniu. Elementem przygotowującym do pracy wolontaryjnej jest prowadzony przez nas bezpłatny “Kurs Przełamywania Barier”, który przeszli wszyscy kluczowi liderzy wolontariatu ŚDM. Jeżeli czujesz, że chciałbyś pomagać właśnie w ten sposób, zgłoś się: kontakt@goradobra.pl Barbara Syrek

Zaczęło się od tego, że ksiądz proboszcz wyznaczył 3 osoby ze swojej parafii do projektu, a następnie przedstawił nas, wolontariuszy, każdej osobie, do której mieliśmy przychodzić. Przed pierwszym spotkaniem raczej się nie bałam, może przez głowę przeszła mi myśl o czym będziemy rozmawiać, ale w sumie ufałam, że jakoś to będzie - przecież starsze osoby zawsze mają coś do powiedzenia, a i ja potrafię pociągnąć rozmowę. Nawet nie wiem, jak to się stało, ale już w pierwszych minutach spotkania okazało się, że pani Janina (którą poznaliście w poprzednim numerze “Trybów”) pochodzi z Rawicza, a to bardzo blisko moich rodzinnych stron! Od słowa do słowa doszłyśmy do tego, że mamy „wspólnych znajomych”. I nasza - i tak już przyjemna rozmowa stała się jakby jeszcze przyjemniejsza. Obie opowiadałyśmy sobie o dzieciństwie spędzonym na tej samej ziemi, ale w skrajnie różnym czasie. O tym, jak to się stało, że jesteśmy w Krakowie i o... PKP. I jak to zwykle bywa - naprawdę trudno było przerwać wspólną dyskusję. Dorota Borkowska


Historia

Podzielone Państwo Piastów Bolesław III Krzywousty, nauczony trudnym doświadczeniem własnego panowania wśród rozlicznych intryg i walk, postanowił oszczędzić sporów swoim synom i w ramach testamentu podzielił Polskę między dzieci. Dobre intencje pociągnęły jednak za sobą konsekwencje w postaci rozbicia dzielnicowego trwającego od 1138 aż do koronacji Władysława Łokietka na króla w roku 1320.

Statut Krzywoustego W 1138 roku Bolesław III Krzywousty, syn Władysława I Hermana, wydał ustawę sukcesyjną, zwaną także statutem lub testamentem Krzywoustego. Według jej głównych postanowień najwyższa władza należeć miała do princepsa, będącego księciem Polski. Obejmował on najbardziej wpływową dzielnicę senioralną i jednocześnie stawał się zwierzchnikiem pozostałych władców. Princepsem za każdym razem zostawać miał senior. Do jego obowiązków należała obrona granic państwowych i prowadzenie polityki zagranicznej w imieniu swoim i wszystkich książąt juniorów. Tylko jemu przysługiwało prawo do bicia monety a także mianowania biskupów i arcybiskupów. Na powiernika i wykonawcę swych postanowień Krzywousty wyznaczył Piotra Włostowica, swojego długoletniego palatyna.

Podział ziem W momencie śmierci księcia Bolesława III Krzywoustego, 28 października 1138 roku, dzielnicę senioralną ze stolicą w Krakowie otrzymał jego najstarszy syn, Władysław Wygnaniec. Obszary senioralne miały być kategorycznie niepodzielne i niedziedziczne. Składały się one z ziemi krakowskiej, łęczyckiej, sieradzkiej, zachodnich ziem Kujawskich z Kruszwicą, Pomorza Gdańskiego oraz wschodniej części Wielkopolski z Gnieznem i Kaliszem. Pomorze Zachodnie, choć nie wchodziło w skład dzielnicy senioralnej, jako lenno miało pozostawać kontrolowane przez samego princepsa. Według statutu, testamentu ojca, Władysław Wygnaniec otrzymał też ziemię lubuską i Śląsk z Wrocławiem. Kolejny syn, Bolesław Kędzierzawy, dostał ziemie Mazowsza ze stolicą w Płocku oraz wschodnie Kujawy.

14

Poznań, a z nim całą Wielkopolskę, otrzymał Mieszko III Stary, zaś ziemię sandomierską, ze stolicą w Sandomierzu, z Lubelskiem aż po rzekę Bug na wschodzie otrzymał Henryk Sandomierski. Najmłodszy syn Bolesława, Kazimierz Sprawiedliwy, jako pogrobowiec nie został uwzględniony w ustawie. Wdowa po Bolesławie, o imieniu Salomea, po małżonku otrzymała tzw. oprawę wdowią, czyli terytorium łęczycko-sieradzkie, które po jej śmierci miało być włączone do dzielnicy senioralnej. Po jej śmierci princeps zajął tę dzielnicę wbrew woli braci. Od tego czasu podział dzielnicowy stał się okresem walk wewnętrznych w kraju pomiędzy rywalizującymi ze sobą braćmi – książętami. Zaczęli oni walkę o najwyższą władzę a także o terytorium, by poszerzyć tereny swego panowania.

Złe skutki dobrego pomysłu Zapisy Bolesława wywołały lawinę walk dynastycznych, co spowodowało, że prawie dwieście lat Polska pogrążona była w ciągłych konfliktach wewnętrznych, które skutecznie osłabiały państwo na arenie międzynarodowej. To spowodowało nagły wzrost znaczenia Zakonu Krzyżackiego, który choćby zagrabił Polsce Pomorze Gdańskie. Wkrótce Polska straciła kolejne terytoria. W 1181 roku Pomorze Zachodnie, składając hołd lenny Fryderykowi I Barbarossie, uznało zwierzchnictwo cesarstwa nad sobą, w 1226 roku nadano ziemię chełmińską Krzyżakom, a w połowie XIII wieku książę Bolesław Rogatko sprzedał ziemię lubuską arcybiskupowi Magdeburga. Nieco później przekazana została ona Brandenburgii. Oprócz strat terytorialnych ziemie polskie były zupełnie wyniszczone i niezdatne do uprawy na długi czas.

Początek anarchii Nie dość że państwo Piastów ograbiały i bu-

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

rzyły inne kraje, dokładnie to samo zaczęli robić jego mieszkańcy. Polskie dzielnice zaczęły całkowicie tracić więź z państwem Piastów. Przykładem może być Śląsk, gdzie mimo władzy Henryków Śląskich – Brodatego i Pobożnego – nie dążono w ogóle do centralizacji władzy. Poskutkowało to rozpadem państwa na wiele innych dzielnic po śmierci Henryka Pobożnego. Upadał także handel, a z nim cała gospodarka. Ale jakże mogłoby być inaczej, skoro granice dzielnic i ich różne systemy celne czyniły handel i powstawanie więzi między regionami niemożliwym?

Coś pozytywnego? Statut Bolesława Krzywoustego, choć wydany z dobrych pobudek, okazał się porażką. Polska podzielona na dzielnice stała się łupem, który stopniowo coraz bardziej pochłaniały inne państwa. Widząc tragizm tego systemu i idei podziału, zaczęto z czasem myśleć o rozpoczęciu działań zjednoczeniowych, jednak okazało się to niezwykle trudnym zadaniem. Niezgoda w narodzie i usilne dążenie do przejęcie władzy były bardzo silne. Po latach może cieszyć, że mimo tak wielkich podziałów dzielnicowych państwo nie uległo całkowitemu zatraceniu i zgodnie z zapowiedzią, za jaką uznawano cudowne zrośnięcie się odrąbanych części ciała biskupa Stanisława, zjednoczyło się pod jednym berłem - Władysława Łokietka. Maria Paruch Słowniczek

Ustawa sukcesyjna - akt polityczno-prawny, w którym panujący władca ustanawiał podział terytorialny kraju między potomków oraz ustalał zasady następstwa tronu po jego śmierci Princeps - najstarszy z książąt dzielnicowych, który miał sprawować władzę zwierzchnią nad pozostałymi (książę zwierzchni) Dzielnica senioralna - dzielnica, którą miał otrzymywać najstarszy książę piastowski Senior - najstarszy w momencie śmierci dotychczasowego zwierzchnika przedstawiciel rodu Palatyn - zarządca dworu królewskiego

Pogrobowiec – urodzony po śmierci ojca

Oprawa wdowia - zabezpieczenie majątkowe dla żony po śmierci męża


Ona i on

Oremus…

Dwoje w modlitwie, czyli o duchowym aspekcie randkowania

Wyniki badań socjologicznych pokazują, że w różnych religiach pary, które wspólnie się modlą, rozpadają się rzadziej niż pary pozostające na niskim poziomie uduchowienia, gdyż najgłębsza część naszej osobowej istoty znajduje miejsce w sercu drugiego człowieka, z którym pragniemy tworzyć jedność.

Wspólne podstawy wiary Praktykowanie wiary (modlitwa, sakramenty, czytanie Biblii) jest oczywistą czynnością dla człowieka rozumiejącego swoje znaczenie w Kościele. Jednak często spotykamy się z sytuacją praktykowania bez miłości, tak ot, z przyzwyczajenia lub ze strachu, albo po to, by przybrać pozór pobożności przed innymi… Jeśli zauważymy u siebie, czy u naszej sympatii takie traktowanie wiary, które z biegiem czasu nie będzie się zmieniać, nie udawajmy, że nie ma problemu. Wkrótce i druga strona zacznie odczuwać duchową pustkę, przechodzącą w poważny problemem obojga. Poziomy uduchowienia są różne i różne motywacje aktywności w sferze praktyk religijnych. Trzeba to rozeznać i szczerze przedyskutować. Z drugiej strony, nie zakładajmy, że osoba, która nie uczestniczy w spotkaniach biblijnych, czy nie angażuje się w środowiskach wspólnot religijnych, nie kocha Boga równie mocno jak ta aktywna w obszarze sacrum. Każdy człowiek ma własny czas dorastania do relacji z Bogiem, nieznany innym. Na pewno dla pary praktykowanie wiary nie jest kwestią indywidualną. Dopóki nie zaczniemy wspólnie traktować życia duchowego, nie osiągniemy zadowalającej jedności, gwarantującej satysfakcjonującą komunikację w związku. Jako osoby ludzkie do pełni szczęścia potrzebujemy dynamizmu wzrostu w sferze duchowej, podobnie jak w pozostałych sferach (psychologicznej, fizycznej, społecznej).

Modlić się więcej i częściej Jeśli duchowe aspekty naszej osobowości (uczucia umysł i duch) są zaangażowane w randkowanie, chętnie znajdujemy czas na wspólne praktykowanie wiary - modlitwy za ukochanego/ukochaną, przystępowanie do sakramentów, przyjmowanie komunii w intencjach dziewczyny i chłopaka. W ten sposób mądrze inwestujemy w rodzący się związek. Nie zwlekajmy więc z uczynieniem wiary częścią wspólnego życia. Rozmawiajmy więcej i częściej o naszej więzi z Bogiem, dzielmy się osobistymi doświadczeniami spotkania Jezusa w codzienności. Jeśli są między nami spore różnice w przeżywaniu wiary, nie upatrujmy na siłę duchowej zgodności, nie poprawiajmy też drugiego przez krytykę jego duchowych słabości czy braków. Randkowanie ma pomagać parze rozwijać się jako osoby: indywidualnie i wspólnotowo. Z dużą pomocą przychodzi mądry kapłan, wspólnota parafialna, czy duszpasterstwo akademickie, gdzie można spotkać ludzi szczerze poszukujących Boga. Randkowym rytuałem pary chrześcijańskiej może stać się też czytanie fragmentu z Biblii Świętej i „echo”, czyli dzielenie się refleksją z przeczytanego na głos Słowa Bożego. DOROTA KUMOREK

Modlitwa za mojego chłopaka Panie Boże, postawiłeś na mej drodze człowieka, z którym chcę związać swój los. Czuwaj nad nim, chroń go od niebezpieczeństw i spraw, aby w Tobie osiągnął życiową dojrzałość. Pomóż mu być prawym, mądrym i dobrym. Daj mu mężne serce, żeby się nie lękał trudności, lecz przełamywał je w imię Twoje. Uczyń go narzędziem Twojej Opatrzności. Święty Józefie, patronie mężczyzn, broń mego chłopca od pokus fałszywej męskości. Naucz go opanowywać zmysłowość i podporządkować własne ciało służbie prawdziwej miłości. Chroń go od nałogów. Spraw, abym mogła bezpiecznie oprzeć się na tym, któremu powierzam swój los. Bądź mu pomocą i wspieraj go w każdej potrzebie.

Modlitwa za moją dziewczynę Panie Boże, dziękują Ci za moją dziewczynę. Błogosław jej i spraw, aby jej było ze mną dobrze. Nie dopuść, abym ją kiedykolwiek skrzywdził. Chroń ją od pokus. Spraw, by była mi wierna i żeby mnie kochała miłością czerpaną z Ciebie. Matko Najświętsza, przygotuj ją do życia w miłości. Odkryj przed nią cud macierzyństwa. Niech w służbie na rzecz rodziny dostrzeże swoje najpiękniejsze zadanie. Niech nie czuje się ograniczona obowiązkami żony i matki, lecz w wiernym ich wypełnianiu odnajdzie swoje szczęście. Spraw, żeby umiała nieść pokój Boży i łagodziła spory. Matko, niech naśladuje Ciebie i jak Ty, wypełnia Boże plany.

Wspólna modlitwa zakochanych Panie, Boże zakochanych, obdarz nas łaską, abyśmy wzrastali w miłości; daj nam radość dzielenia się uczuciem; daj nam pokój, owoc miłości; daj nam szalone pragnienie, abyśmy nigdy nie przestali się kochać; daj nam niepewność, gdyby kiedykolwiek oziębło w nas uczucie; spraw, abyśmy zawsze nienawidzili zła, co także jest formą miłości i abyśmy szukali prawdziwych dóbr: Twoich skarbów, Twojego królestwa. Abyśmy stali się podobni do Ciebie, który jesteś największym z zakochanych. Propozycje modlitw zaczerpnięto ze strony internetowej https://modlitwy.wordpress.com

15


Pro life

Obrona życia

w zasięgu Twojego serca (cz. III)

„Gdzie nie możesz ty dotrzeć, dotrze twoja modlitwa. Gdzie możesz, mają dotrzeć twoje czyny” – tymi słowami ks. Janusz Wilk, inicjator wielu inicjatyw prolife w diecezji legnickiej, zachęcał do zaangażowania na rzecz obrony życia. Jakie to czyny? Takie, do których będzie zdolne twoje serce.

Pomoc rzeczowa Ponad 100 tysięcy pieluszek (a poza nimi wózki dziecięce, ubranka i zabawki) zebrali w ciągu minionych 5 lat członkowie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Archidiecezji Poznańskiej w ramach akcji „Pieluszka dla Maluszka”. Trafiały one do podopiecznych Domu Samotnej Matki w Kiekrzu, domów dziecka, potrzebujących rodzin naszej archidiecezji, a w ubiegłym roku do Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci prowadzonego przez Siostry Serafitki w Poznaniu i potrzebujących rodzin – wylicza Tomasz Kasprzak, prezes zarządu diecezjalnego KSM Archidiecezji Poznańskiej. W tym roku dary będą zbierane w terminie 25 marca-10 czerwca, możesz je przesłać na adres biura KSM w Poznaniu. Podobną zbiórkę pieluch prowadzi KSM Archidiecezji Katowickiej i Bractwo Małych Stópek w Szczecinie – dodaje Tomek. fot. Shutterstock / Romrodphoto

Otwarte oczy Warto rozejrzeć się w swoim otoczeniu. Może znasz kobietę spodziewającą się dziecka, której brakuje pieniędzy na zakup podstawowych artykułów pielęgnacyjnych czy ubranek? A może potrzebuje otuchy i nadziei, że poradzi sobie nie tylko z traumą gwałtu, ale i samotnym wychowywaniem dziecka? Znajoma miała w szkole średniej koleżankę, która rozważała dokonanie aborcji – jej było potrzebne wsparcie psychiczne, by zdecydowała się urodzić. Zapewne wiele decyzji o aborcji zostało podjętych przez kobiety, które znikąd nie miały pomocy – ani od ojca dziecka, ani od jego dziadków, ani od lekarzy. Jeśli nie potrafisz pomóc samodzielnie, przynajmniej przekaż kobiecie numer telefonu do ks. Tomasza Kancelarczyka z Fundacji Małych Stópek (608 752 142) i namów ją, żeby zadzwoniła.

Wsparcie finansowe Zbierane w trakcie Pasterki ofiary na tacę przeznaczane są na diecezjalne Fundusze Obrony Życia, które m.in. utrzymują Domy Samotnej Matki. Nie musisz czekać do kolejnej Wigilii Bożego Narodzenia, żeby dać na składkę – poszukaj numeru konta diecezjalnego Funduszu lub innej organizacji pro-life, która każdą złotówkę spożytkuje w konkretny sposób, na przykład na pomoc matkom w trudnej sytuacji. Jako student nie masz pieniędzy, którymi możesz się podzielić? Jeśli cztery razy zrobisz sobie spacer na uczelnię zamiast kupować bilet na tramwaj, zaoszczędzisz 10 zł, a „każde 10 zł to 20 pieluch dla dzieci, które zostały uratowane od aborcji” – czytamy w ulotce Fundacji Małych Stópek.

16

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

fot. Shutterstock / Aaron Amat


Pro life

Głos poprzez petycje Ważną częścią działań w obronie życia jest apelowanie o zmiany w prawie chroniące każde poczęte życie czy reagowanie na sytuacje naruszania tego prawa. W ten sposób działa m.in. CitizenGo – międzynarodowa organizacja, która opracowuje petycje związane m.in. z obroną życia skierowane do parlamentarzystów, sędziów oraz innych osób decyzyjnych. Jesienią ub. roku CitizenGo wspólnie z innymi organizacjami m.in. „Jeden z Nas” zebrało ponad 830 tysięcy podpisów pod projektem #ZatrzymajAborcję, mającym na celu wyeliminowanie z polskiego prawa możliwości zabijania nienarodzonych dzieci z podejrzeniem choroby. Zapisz się na newsletter CitizenGo lub podpisuj petycje na ich stronie internetowej.

Maszeruj Tychy, Zielona Góra, Świdnica, Sandomierz, Koluszki – to tylko kilka miast na liście organizatorów ubiegłorocznych Marszów dla Życia. Z każdym rokiem na coraz więcej osób wychodzi na ulicę, by manifestować swoje przywiązanie do wartości rodzinnych i szacunek dla życia – czytamy na stronie www.marsz.org. To prawdziwe święto rodzin, o czym zapewniają sami uczestnicy. “Marsz dla Życia i Rodziny” jest dla mnie czymś ważnym, chcę pokazywać sobie jak i innym, jak cenne jest życie i jak piękna jest rodzina. Warto było wyjść na ulicę i pokazać innym, że jest nas więcej i jak ważne jest, aby te dwie wartości chronić i pielęgnować, bo dziś w Polsce czy na świecie życie jest bardzo źle traktowane (aborcja), a rodziny są rozwalane... – mówił 21-letni Kacper po III Marszu w Bolesławcu w 2016 roku. Zapisz sobie w kalendarzu 10 czerwca – to data tegorocznych Marszów dla Życia w całej Polsce.

fot. Sławomir Puciato

Karolina Pluta

Zbliża się Wielki Post, a to czas łaski, dobry czas na zmiany w życiu. Można przetestować siebie w kontekście trwania w czymś, co jest dobre. Można przemyśleć swoje życie i zbliżyć się do Boga, pogłębić swoją relację z Nim. A to wszystko da się „załatwić” przez jedną rzecz: codzienne czytanie Pisma Świętego. Trudną rzecz, bo łatwo zacząć – ale czasem naprawdę niełatwo wytrwać dłużej niż kilka dni. Właśnie dlatego ekipa z bloga Maluczko wraz z przyjaciółmi organizuje wielkopostne wyzwanie pod hasłem #podarujSłowo. W wyzwaniowym pakiecie czekają m.in. trzy motywacyjne rozwiązania i sporo inspiracji. Wyzwanie będzie trwać przez cały Wielki Post, a zapisy ruszą 1 lutego. Szczegóły na Maluczko.com

17


W poszukiwaniu miłości Świadectwo

Kogoś takiego się nie zapomina W 1924 roku 19-letnia Helena Kowalska mimo braku zgody rodziców postanowiła wstąpić do zakonu. Aby zostać przyjętą, potrzebowała posagu. Zdobyła go, opiekując się przez rok dziećmi państwa Lipszyców w Ostrówku pod Warszawą. Najstarsza z tamtego rodzeństwa dziewczynka jest dziś jedną z ostatnich żyjących osób, które miały styczność ze świętą siostrą Faustyną. Do wspomnień z tamtego czasu 92-letnią Marię Lipszyc-Nowicką zaprosiła Agata Szewczykowska. Jak wyglądał wasz wspólny dzień? Jak spędzała pani czas z Helenką? Jaka była siostra Faustyna jeszcze przed wstąpieniem do zakonu? Taka zwykła, codzienna. Ja pamiętam Helenkę, a nie siostrę Faustynę! Helenka była kochana. Była ważna i my ją bardzo szanowaliśmy i ceniliśmy. Ona była wyjątkowa i każdy to doceniał. O ogromnej dobroci, o ogromnej mądrości. To była bardzo prosta dziewczyna, ale niezwykle inteligentna. Rozumiała bardzo trudne rzeczy, chociaż nie była wykształcona. Jak to się stało, że Helena trafiła do Pani rodzinnego domu w Ostrówku? Jak to się stało? A stało się tak, że ona przyjechała do Warszawy, żeby starać się o przyjęcie do jakiegoś klasztoru, bo postanowiła zostać zakonnicą. Trafiła do księdza, który przyjaźnił się z moim ojcem, kiedy ten jeszcze nie był niczyim ojcem i nie był niczyim mężem. Przyjaźnił się z proboszczem kościoła św. Jakuba na placu Narutowicza. Wtedy jeszcze nie było tego kościoła, był dopiero w budowie. Panowie bardzo się przyjaźnili. Helenka przychodzi do księdza i co dzieje się dalej? Przyjechała do Warszawy, nie wiedząc nic - co i gdzie – i szukała jakiegoś zgromadzenia, klasztoru, w którym by mogła się umawiać i trafiła właśnie do kościoła św. Jakuba. Przyjechała od siebie z domu ze wsi i szła szukać jakiegoś księdza, który by jej poradził i który by jej powiedział, jak się ma starać o przyjęcie do klasztoru. I trafiła właśnie do księdza, który był przyjacielem mego ojca. I ten ksiądz skierował ją do nas, bo ona chciała zarobić na wiano do tego klasztoru, a myśmy szukali wtedy pomocy do domu. I wtedy do nas trafiła i nas wychowywała. Jakie są Pani najważniejsze i takie osobiste wspomnienia z Heleną Kowalską? Miała pani jedynie pięć czy sześć lat, gdy do Was trafiła - co razem robiłyście? Uczyła się z panią, bawiła? Byłam najstarszą córką moich rodziców. I jak trafiła do nas, to byłam ważną osobą, która z Helenką najbliżej żyła. Ona była służącą i pomagała mojej matce w gospodarstwie domowym i w wychowywaniu dzieci. Robiła wszystko, co się robi w domu, w rodzinie, która ma dużo dzieci i już nie ma siły oraz czasu, żeby sama wszystko zrobić i musi mieć pomoc.

18

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

Helenkę kochaliśmy, Helenkę podziwialiśmy, Helenki żeśmy słuchali. Wszystkiego, czego od nas wymagała, mogła się natychmiast doczekać, bo bardzo chcieliśmy sobie zaskarbić jej dobry stosunek, żeby chciała z nami być, żeby nam śpiewała, żeby nam opowiadała. To była niezwykła dziewczyna, naprawdę. A co wam śpiewała? Piosenki wiejskie. Pamięta Pani jakąś? Pamiętam, ale już nie zaśpiewam (śmiech). A o czym pani opowiadała Helenka? O różnych rzeczach. O swoim domu, o swojej rodzinie też, o swojej wsi. Już nie wszystko pamiętam, bo w moim wieku z tą pamięcią mam już trochę na pieńku.

Bardzo umiejętnie nas zabawiała. Mówiła bajki o zwierzętach, ludziach. Była dla nas wielkim autorytetem. I tak Pani bardzo dużo pamięta. Dużo pamiętam, bo kogoś takiego jak Helenka się nie zapomina. Z pewnością! Mówi pani, że ona dużo opowiadała, śpiewała. A czy też modliła się z dziećmi w domu, czy raczej wolała sama? Nie modliła się z nami, bośmy mieli za mało lat do modlenia. Ale oprócz wiejskich piosenek śpiewała też te kościelne, rozmaite religijne pieśni. Ona miała piękny głos, pięknie śpiewała i moja mama też pięknie śpiewała, więc śpiewały razem. Myśli Pani, że to, że wychowywała Panią dzisiejsza święta, miało większy wpływ na Pani dalsze życie? Trudno powiedzieć, czy to był wpływ. Wpływ był taki, żeśmy ją kochali i chcieli spowodować, żeby nas kochała i żeby była z nas


W poszukiwaniu Świadectwo miłości

zadowolona i żeby chciała z nami być. A zdarzało się, że byliście niegrzeczni? Nie, w stosunku do niej byliśmy bardzo grzeczni. Wspomniała pani, że Helena opowiadała też o swoim domu. Nie tęskniła czasem do niego, do rodziny? Tęskniła. Bo była dobrą córką i kochającą. Jej rodzina była też taka bardzo zżyta i bardzo serdeczna. A jak pani rodzice zareagowali na to, że Helena uciekła z domu do Warszawy? Uciekła, bo jej nie chcieli puścić. Woleli, żeby była w domu i pomagała w gospodarstwie, ponieważ była potrzebna. Ale musiała uciec, żeby wstąpić do klasztoru, bo Pan Jezus jej tak polecił.

To była bardzo prosta dziewczyna, ale niezwykle inteligentna. Rozumiała bardzo trudne rzeczy, chociaż nie była wykształcona. Czy można powiedzieć, że wokół Helenki roztaczała się jakaś aura świętości? Z pewnością, bo ktokolwiek ją u nas zobaczył i poznał, był pod wielkim wrażeniem, bo to była rzeczywiście wyjątkowa osoba. Jak na prosta dziewczynę, naprawdę wręcz genialna. I miała bardzo prosty i bezpośredni stosunek do wszystkich. Pełna ogromnej dobroci i mądrości życiowej. Prostej, ale bardzo wyraźnie to było widać, że to jest ktoś wyjątkowy. Skoro Helena miała takie bardzo dobre podejście do dzieci, to pani mama nie chciała jej zatrzymać na dłużej? Chciała, ale ona nie chciała. Zarobiła na wiano i ani dłużej dnia by nie została. Mama zresztą by jej nie zatrzymywała, bo wiedziała, po co przyszła i szanowała to. Zawsze szanowała jej decyzje. Po wstąpieniu do zakonu Helenka przyjechała do nas parę razy z wizytą. Helenka z pewnością dużo wniosła do pani rodzinnego domu. Tak, bardzo dużo wniosła. Bardzo umiejętnie nas zabawiała. Mówiła bajki o zwierzętach, ludziach. Była dla nas wielkim autorytetem.

W czasie wojny z rodzeństwem już byliśmy prawie dorośli i każdy należał do jakiejś organizacji konspiracyjnej i bardzo byliśmy zaangażowani w konspiracyjną pracę. Pani była łączniczką Armii Krajowej. Co Pani robiła, pełniąc tę funkcję? Pisałam rozkazy dyktowane mi przez komendanta w naszym domu i w domu dziadka. Ja byłam łączniczką oddziału Armii Krajowej, który stacjonował w domu mojego dziadka, który teraz jest domem św. s. Faustyny. To musiała być niebezpieczna praca? No oczywiście. Nie ma bezpiecznych konspiracyjnych prac na świecie. Ma Pani może jakąś pamiątkę po Helenie? Coś, co zachowało się w domu po niej? Nie, nie było niczego takiego, co by mogło stać się pamiątką, bo ona niczego nie miała. Pracowała u nas i każdą złotóweczkę odkładała i jak się uzbierało dosyć na wiano, to podziękowała i mama rozumiała, że tylko po to do nas przyszła. Ale potem nas odwiedzała i przyjeżdżała pod opieką starszej siostry. Zawsze uważaliśmy, że nie ma lepszego kandydata na świętą niż Helenka. Nie była dla nas służącą, ale była kochaną Helenką. I moja mama też ją traktowała jak starszą córkę. Mówiła Pani, że Helena już jako siostra Faustyna odwiedzała kilka razy Pani rodzinę. Spotykała się wtedy w Panią? Ona głównie wtedy rozmawiała z moją mamą. I kiedyś się nawet rozpłakała, że siostry jej nie wierzą w posłannictwo i że Jezus rozmawiał z nią i polecił jej coś. Traktowali to jako zmyślenia i to było dla niej ciężkie przeżycie no i trudność, żeby wypełniać to posłannictwo, które jej przekazywał. Mnie Helenka nic nie opowiadała, ale rozmawiała z moją mamą. Jednak z tych widzeń z Helenką, jak nas odwiedzała, wychodziło się zapłakanym. Ma Pani piękne, niesamowite wspomnienia. Spotkania z Helenką były niesamowite. Mama ją pokochała jak własną córkę, chociaż była niewiele starsza od niej. My tęskniliśmy do niej i bardzo jej potrzebowaliśmy, ale już krótko potem była w Warszawie. Bardzo dziękuję za podzielenie się wspomnieniami i za rozmowę.

Przeżyła Pani już prawie cały wiek. Zapewne nie raz ryzykowała Pani życie – szczególnie podczas konspiracyjnych działań w trakcie II wojny światowej. Czy prosiła Pani kiedyś Helenkę o wstawiennictwo i pomoc po starej znajomości? Nie, Helenki osobiście i bezpośrednio nie. Ale rozmawiałam z nią wiele razy, tak jak nikt nie słyszał. Czy ona była Pani przyjaciółką? Nie, nie mam prawa tak powiedzieć. Myśmy kochali Helenkę jako osobę bardzo bliską, jako dobrze nam służącą i pomagającą. Ja miałam pięć czy sześć lat, jak ona u nas pracowała. W tym wieku już się widzi, kto jaki jest. I ona zawsze była ważna w naszej rodzinie. A jak wyglądał okres II wojny światowej i cały czas okupacji w Pani domu?

Od lewej: Maria Lipszyc-Nowicka oraz Agata Szewczykowska

19


W poszukiwaniu Inżynier Ducha miłości

Z sercem na dłoni W czasie 30-dniowych rekolekcji ignacjańskich napisał: „Chciałbym zostać świętym”, „Musimy być świętymi, aby innych ludzi pociągać do świętości”. Jaka droga prowadziła do spełnienia tego marzenia? Łagodny Pochodził z pobożnej rodziny, w której było wiele powołań zakonnych. Kształcił się w szkole prowadzonej przez jezuitów, a po ukończeniu 18 roku życia wstąpił właśnie do Towarzystwa Jezusowego. Jego przewodnik duchowy, określając jego osobowość, zauważył, że cechą, która go wyróżniała, była łagodność. Po przyjęciu święceń kapłańskich uczył retoryki, był ojcem duchowym młodzieży w Lyonie.

W 1675 roku sam był świadkiem objawienia. Dzięki temu, że Jezus postawił ich nawzajem na ich drogach, kult Serca Jezusa miał szansę rozkwitnąć. Klaudiusz złożył uroczysty akt poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusa i przyrzekł, że będzie szerzył Chwałę Serca Jezusa wśród wiernych. Pragnienie Jezusa dotyczące nabożeństwa do Jego Serca rozeszło się po całym świecie. Z zapałem zachęcał wiernych do poświęcenia się Sercu Jezusa - do komunii wynagradzających, pokuty w intencji nawrócenia grzeszników.

Najważniejszym przesłaniem jakie pozostawił Święty Klaudiusz jest kult Najświętszego Serca Pana Jezusa. Wśród elementów kultu można wymienić: wynagrodzenie za grzechy, ofiarowanie siebie Bogu, pokutę, pokorę, życie na Bożą chwałę, danie pierwszeństwa łasce. Klaudiusz pozostawił po sobie wiele pism (notatki rekolekcyjne, listy, dzienniki). Wśród nich dzieła: „Jezus, prawdziwy Przyjaciel”, „Umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie”, „To, co czyni godnymi pochwały nasze czyny”.

Kluczowe spotkanie

Zagraniczna misja

Jego głównym zadaniem życiowym była posługa przełożonego we wspólnocie jezuitów w Paray-le-Monial we Francji. W tej miejscowości znajdowało się również zgromadzenie sióstr wizytek. Tam spotkał siostrę Marię Małgorzatę Alacouque, o której było głośno z powodu jej objawień prywatnych. Mówiła, że Pan Jezus polecił jej propagowanie nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa, jednak posądzano ją o konfabulacje. Misja powierzona siostrze Małgorzacie przerastała ją. Czuła, że samodzielnie nie uda się jej przekonać innych do polecenia Jezusa. Była bezradna, nie wiedziała w jaki sposób ma wypełnić wolę Bożą. Potrzebowała pomocy doświadczonego kapłana. Wtedy jej spowiednikiem został ojciec Klaudiusz. Ocenił, że Jezus faktycznie objawiał jej swoje tajemnice. Polecił, aby sporządzała notatki ze swoich wizji. Uznał, że Pan Jezus podawał jej przesłanie dla całego Kościoła.

Po 2 latach posługi w Paray-le-Monial ojciec Klaudiusz został wysłany do Anglii. Został spowiednikiem księżnej Yorku Marii z Modeny. Księżna za Jego namową poświęciła się Sercu Jezusowemu. Klaudiuszowi udało się nawrócić kilka osób z anglikanizmu na katolicyzm. Spotkało się to z negatywną reakcją anglikanów, którzy pomówili ojca Klaudiusza o zdradę stanu. Skazano go na karę więzienia. Trudne warunki doprowadziły do znacznego pogorszenia zdrowia.

Dar z siebie Dzięki interwencji króla Francji wrócił do ojczyzny. Wykładał w Lyonie. W ostatnim okresie życia przebywał w Paray-le-Monial. Zmarł w 1682 roku, w wieku 41 lat. Został beatyfikowany przez Piusa XI w 1929 r., a kanonizowany przez Jana Pawła II w 1992 r. Wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest 15 lutego. Jan Paweł II powiedział: „Oby kanonizacja Klaudiusza La Colombière stała się dla całego Kościoła wezwaniem do konsekracji Serca Chrystusa, do poświęcenia polegającego na złożeniu daru z siebie, po to, by miłość Chrystusa mogła w nas żyć, udzielić nam swego przebaczenia i ukazać nam Jego gorące pragnienie otwarcia przed wszystkimi naszymi braćmi dróg prawdy.” Święty Klaudiusz pozostawił przykład pięknie przeżytego kapłaństwa - na Bożą Chwałę i pożytek ludziom. Klaudia Król

Święty Klaudiusz de la Colombiere urodził się w 1641 r. we Francji. Należy do grona wybitnych jezuitów. Dał się poznać jako gorliwy apostoł Serca Pana Jezusa, człowiek łagodny. Pokazał, że droga powołania może być prosta, a rozpoznawanie i pełnienie woli Bożej to szczęście, nawet jak napotyka się na opór i prześladowania. 20

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018


13 stycznia - wspomnienie św. Hilarego z Poitiers Nawrócił się pod wpływem wnikliwej lektury Ewangelii św. Mateusza i św. Jana, przyjął chrzest i niedługo potem został biskupem. Był zachwycony sposobem objawiania się Boga, szczególnie boskim imieniem Jestem, który jestem Żył w IV wieku. W tym czasie doszedł do głosu Ariusz, który kwestionował bóstwo Chrystusa. Nie wierzył w to że Bóg narodził się w ciele i cierpi tak jak człowiek. Stwierdził też, że Jezus nie może być równym Ojcu. Święty z Poitiers sprzeciwił się temu poglądowi na synodzie w Béziers, na południu Francji, podczas którego większość biskupów sprzyjała arianom. Został za to przez cesarza Konstancjusza (na wniosek biskupów, których Hilary nazwał “fałszywymi apostołami”) wygnany z Gallii do Azji Mniejszej. We Frygii zaczął pisać swoje najwybitniejsze dzieło „O Trójcy Świętej.” Przedstawia w nim własną drogę do Boga, udowadnia, że Pismo Święte wskazuje na bóstwo Chrystusa i Jego równość z Ojcem. Zwraca uwagę, że Jezus polecił chrzcić w Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Hilary modlił się: „Spraw, Panie, abym pozostał zawsze wierny temu, co wyznałem w symbolu mojego odrodzenia, gdy zostałem ochrzczony w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Abym wielbił Ciebie, naszego Ojca, a wraz z Tobą Twojego Syna. I bym zasługiwał na dar Twego Ducha Świętego, który pochodzi od Ciebie przez Twego Jednorodzonego. Amen.” Jest przedstawiany w stroju biskupim oraz z atrybutami: księgą, laską pasterską, mitrą, piórem pisarskim, piorunem, a także smokiem lub wężem, które symbolizują arian.

Patronuje słabowitym dzieciom oraz ukąszonym przez węże. Zmarł w 367 roku, 13 maja 1851 został przez Piusa IX ogłoszony doktorem Kościoła, we Francji jest jednym z najpopularniejszych świętych. Maria Węgrzyn

Recenzje Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonują każdą górę Mariusz Sepioło

Wydawnictwo Znak, Kraków 2017 Czternaście niezwykłych, silnych kobiet i czternaście historii umieszczonych na stronach jedwww.znak.pl nej książki. Dotyczą one początków kobiecego wspinania – przecierania szlaków, tego jak ciężkie było wypracowywanie sobie pozycji w środowisku zdominowanym przez mężczyzn, potrzeby silnego charakteru w celu udowodnienia, że kobiece wspinanie jest warte doceniania. Ale także dotykają kwestii współczesnego himalaizmu kobiecego, trudności oraz wielu wspaniałych aspektów związanych z rozwijaniem górskiej pasji. Historie tych czternastu kobiet są mocne, trudne i piękne. Wzruszają i szokują. Nie bano się w nich poruszyć tematu śmierci, miłości, ogromnej pasji, poczucia wolności, którą dają tylko góry oraz walki – nie tylko tej o szczyty górskie, ale codziennej, tu – na nizinach. „Himalaistki” są wynikiem wielu rozmów, które odbył Mariusz Sepioło z bohaterkami reportaży oraz ich bliskimi. Dzięki temu, że reportażysta w naturalny sposób oddał atmosferę pełnych emocji, osobistych spotkań, czytelnik ma wrażenie uczestniczenia w nich. Piękne zdjęcia wzbogacające książkę, niejednokrotnie pochodzące z prywatnych archiwów himalaistek, dodatkowo zacieśniają tę więź czytelnika z bohaterką. Marta Pijanowska

Brat Albert. Biografia Natalia Budzyńska Wydawnictwo Znak 2017 O zadziwiającym człowieku, który został świętym Często uważa się, że biografie to nudnawe książki, w których w sposób przydługawy opisuje się fakty z życia jakiegoś człowieka. Brat Albert. Biografia książka Natalii Budzyńskiej, której premiera miała miejsce w październiku 2017 roku, jest jednak zdecydowanie zaprzeczeniem tego stereotypu. To wciągająca, pełna autentyzmu opowieść o żywww.znak.pl ciu Adama Chmielowskiego, później Brata Alberta, która sprawia, że pod koniec niejeden czytelnik zaskoczony powie do siebie „To już tylko tyle stron? Ale jak to?”. Już na samym początku autorka przedstawia nam nieznane oblicze świętego. Najpierw jest to jedynie zarys jego postaci. Później z każdą stroną ten zarys stopniowo będzie stawał się pełnym obrazem. Niezwykle barwne opisy wzbogacone zręcznie wplecionymi cytatami, m.in. z zapisków naocznych świadków wydarzeń, zaskakująco działają na wyobraźnię. Nie zabraknie tutaj też odrobiny humoru, bo Brat Albert jak się okazuje wcale nie wiódł takiego spokojnego życia jak mogłoby się wydawać. Powstańcze działania, młodzieńcze ambicje, świat sztuki, habit, świętość – to wszystko razem składa się na niesamowitą historię, którą czyta się z zapartym tchem. Mnie ta książka i dzięki niej osoba świętego Brata Alberta zachwyciły. Urzekła mnie też liczba odwołań do - przewijających się w życiu Adam Chmielowskiego - znanych postaci, wydarzeń z historii, do sztuki. Jestem przekonana o tym, że wkrótce wezmę do ręki tę biografię ponownie. Zachęcam do przeczytania i ocenienia samemu. Maria Cieszkowska

21


W poszukiwaniu Trybka odkrywa Polskę miłości

FOT. Wizardscoat

Małopolski skarb Miasto zwane „Perłą Renesansu” - Zamość? Nie tylko! Poznajcie jedno z najpiękniejszych małopolskich miast, pełne wąskich uliczek i zaułków do odkrycia, przyciągające urokiem zabytkowej starówki. Trybka zabiera Was do Tarnowa! Miasto mecenasów Miasto to było ongiś własnością prywatną zarządzaną przez bogate rody magnackie. Początek rozwoju Tarnowa dał Spycimir Leliwita, protoplasta rodu Tarnowskich, który w roku 1329 rozpoczął budowę zamku na Górze św. Marcina. Rok później król Władysław Łokietek nadał Tarnowowi prawa miejskie. W okresie jego najbujniejszego rozwoju miastem zarządzał ród Tarnowskich, którego najwybitniejszym przedstawicielem był hetman wielki koronny Jan Tarnowski, wielbiciel sztuki, nauki i literatury, mecenas artystów. W późniejszych wiekach miastem kierowały rody Ostrogskich, Koniecpolskich i Sanguszków, Tarnów, poza prywatnym mecenatem, rozwijał się dzięki przywilejom przyznawanym kupcom tarnowskim przez władców polskich.

Serce miasta Do największych zabytków należy kościół katedralny, przebudowywany od wieków XIV aż do XIX, z pięknymi gotyckimi sklepieniami i monumentalnymi renesansowymi nagrobkami, które upamiętniają dawnych właścicieli miasta. Katedra wraz z otaczającymi ją renesansowymi kamieniczkami tworzy uroczy zaułek miasta. Tuż koło katedry siedzibę swą znalazło muzeum katedralne. Zgromadzone we wnętrzach przykatedralnej Fot. Pz

kamienicy eksponaty głównie średniowiecznej i późniejszej sakralnej rzeźby drewnianej, pochodzące z terenów diecezji tarnowskiej, przenoszą nas w rejony religijnej zadumy i kontemplacji. Zwiedzaniu wystawy towarzyszą dźwięki średniowiecznych chorałów, które wzmacniają efekt chwilowego przeniesienia w czasie. Całość estetycznego doznania czyni pobyt w muzeum doświadczeniem niemalże religijnym.

Ratusz z duszą W bliskim sąsiedztwie katedry znajduje się rynek oraz renesansowy ratusz. Jego ceglaną bryłę przykrywa ozdobny dach zwany attyką. Zdobią go, podobnie jak dach krakowskich sukiennic, maszkarony. Charakterystycznym elementem ratusza jest cylindryczna wieża zegarowa. Wewnątrz wieży kryje się XVII-wieczny mechanizm zegarowy. Jest to najstarszy zegar wieżowy w Małopolsce. W ratuszu urzędowała Rada Miejska oraz sąd. Znajdował się tu również skarbiec, kancelaria pisarza miejskiego, zbrojownia, waga oraz kasa miejska, a także mieszkanie instygatora (oskarżyciela publicznego). Do dziś zachował się trzymetrowej głębokości „dół złoczyńców”, czyli ocembrowana studnia będąca ongiś więzieniem dla przestępców.

Wybitni goście

Zaznajomieni z historią i urokiem Tarnowa możemy odpocząć w Parku Strzeleckim, gdzie znajdziemy mauzoleum Józefa Bema. fot. Zygmunt Put

Wewnątrz kościoła Bernardynów zwraca uwagę piękny barokowy ołtarz główny z XVII-wiecznym krucyfiksem oraz znajdujący się w kaplicy miłosierdzia łaskami słynący obraz Pana Jezusa Cierpiącego.

22

www.e-tryby.pl nr 1-2/57-58/STYCZEŃ-LUTY 2018

Na stokach Góry św. Marcina znajdują się ruiny średniowiecznego zamku Tarnowskich. Hetman Jan Amor Tarnowski dokonał przebudowy zamkowej kaplicy w renesansowym stylu. Przebywali tu tak ważni władcy jak Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło, Zygmunt Stary czy królowa Bona oraz najwybitniejsi przedstawiciele polskiego Odrodzenia (M. Rej, J. Kochanowski, A. Frycz Modrzewski). Zamkowe zbocze jest miejscem, z którego możemy podziwiać piękny widok na okolice. WOjciech OlejniK

Na terenie Tarnowa i w jego bezpośredniej okolicy znajdują się trzy piękne drewniane świątynie. Pierwszą z nich jest położony poniżej rynku, tuż koło płynącego przez Tarnów potoku Wątok, kościółek pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej, potocznie zwany „na Burku”. Ta niewielka budowla, postawiona przed 1458 rokiem, należy do najstarszych drewnianych sakralnych obiektów w Małopolsce. W jej wnętrzu znajduje się łaskami słynący obraz Matki Bożej Szkaplerznej. Drugi z drewnianych kościołów, pod wezwaniem św. Trójcy, wzniesiony pod koniec XVI wieku, w stylu schyłkowego gotyku, stoi niedaleko pierwszej z omawianych świątyń na tzw. Terlikówce (dawne przedmieście). Podziwiać w nim można późnorenesansowy XVII-wieczny obraz Świętej Trójcy (tzw. Tron Łaski). Trzecia drewniana świątynia znajduje się na Górze św. Marcina, niedaleko administracyjnych granic Tarnowa. Ten zbudowany na przełomie XV i XVI wieku kościółek przechowuje w swym wnętrzu piękny obraz patrona parafii oraz rzeźby św. Wojciecha i Stanisława.


Tech info

itcoinowy świat Bitcoin i kryptowaluty - to dwa słowa, które w ciągu ostatniego roku dotarły nawet do osób niemających na co dzień styczności z technologiami ani z finansami. W mediach mogliśmy usłyszeć te zwroty często połączone ze sformułowaniami takimi jak “ogromny wzrost wartości” czy “ogromne zyski”. Obok nich są i takie, które zapalają w głowie czerwoną lampkę. Czym w ogóle są kryptowaluty i jak działają? Spróbujmy to - ze sporymi uproszczeniami - wyjaśnić. „Kryptowaluta”? „Bitcoin”? Kryptowaluta - inaczej “waluta kryptograficzna” - to system pozwalający na przechowywanie informacji o stanie posiadania w umownych jednostkach. Oznacza to, że sama “kryptowaluta” jest systemem obsługującym wszystkie operacje związane z przechowywaniem i transferem pewnych jednostek wartości - odpowiednika banknotów i monet. Przykładową jednostką wartości może być wspomniany wcześniej bitcoin. Tak jak jedna złotówka dzieli się na 100 groszy tak bitcoin dzieli się na 100 000 000 mniejszych jednostek nazywanych satoshi.

Portfele z kluczami W jaki sposób można stać się właścicielem jednostek monetarnych kryptowaluty? Na początku potrzebujemy specjalnego portfela, który składa się zasadniczo z dwóch części klucza publicznego, który jest używany do stworzenia adresu, oraz klucza prywatnego, który pozwala na wykonywanie transakcji jest on swego rodzaju hasłem. Waluta jest

przechowywana w systemie i mamy do niej dostęp właśnie przez portfel. Analogią z bardziej tradycyjnej bankowości mogłaby być karta debetowa, która jest kluczem do pieniędzy na naszym koncie. W zależności od rodzaju portfela możemy go zainstalować na komputerze, na urządzeniu mobilnym, a nawet otrzymać w wersji offline - jako wydruk adresu oraz klucza. Bardzo ważne jest, żeby posiadać kopię portfela - jeśli zgubimy klucz prywatny to już na zawsze stracimy dostęp do naszych środków.

Realny/wirtualny użytek? Mając już portfel oraz trochę jednostek waluty, możemy dokonać transakcji - np. przelania komuś naszych środków. A czy za kryptowalutę taką jak bitcoin można coś kupić? Można. Poza wymianą na tradycyjne pieniądze - aktualnie jeden bitcoin jest wart prawie 60 tysięcy złotych - można nim płacić za zakupy w niektórych sklepach, zarówno internetowych jak i stacjonarnych. W Polsce taka forma płatności jest znacznie mniej rozpowszechniona niż np. w Stanach Zjednoczonych.

Uwaga! O kryptowalutach mówi się coraz więcej, a wartość bitcoina budzi ogromne emocje. Trzeba pamiętać, że jest to technologia dość młoda, a bitcoin jest pierwszą kryptowalutą rozpowszechnioną na taką skalę. Nie wiadomo co wydarzy się dalej, dlatego nie można podchodzić do kryptowalut bezrefleksyjnie. Niektórzy ekonomiści przestrzegają, że kryptowaluty mogą działać jak piramidy finansowe, a wiele osób uważa, że bitcoiny są przewartościowane i ich cena mocno spadnie. Zanim włoży się jakiekolwiek pieniądze w kryptowaluty, trzeba dowiedzieć się o nich więcej oraz umieć oszacować ryzyko. Jak powiedział jeden z najbardziej znanych inwestorów na świecie - “Nigdy nie inwestuj w biznes, którego nie rozumiesz”. Kamil Faber

Trybka wie... Czy wiesz, że aby przygotować 1 kg miodu pszczoła musi przysiąść na kwiatach lub liściach ponad 4 mln razy? Czy wiesz co łączy marchew, pomidory, kalafiory, sałatę i szpinak? Wszystkie zostały sprowadzone do Polski z Włoch przez królową Bonę w XVI wieku. Czy wiesz, że najlepszy węch spośród ssaków mają niedźwiedzie? Liczba receptorów w ich nosie jest około 100 razy większa niż u człowieka.

23



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.