Tryby - Katolicki miesięcznik studencki czerwiec 2011

Page 1

Kraków, nr 6/2011

Małżeństwa z „wpadki” w miłość NPR - Naturalnie, Pewnie, Rodzinnie Walka o siebie - wywiad z Pawłem Kukizem


I n ż y n i e r

T r y b i k


o d

Dotrwaliśmy wspólnie do szóstego numeru „Trybów”, czerwcowo-wakacyjnego. Dużo artykułów, dużo treści, czasem na poważnie, czasem z humorem, żeby Wam umilić międzyzaliczeniowe przerwy i wakacyjne dni. W bieżącym numerze znajdziecie m.in. wywiad z rektorem UEK-u prof. Romanem Niestrojem oraz muzykiem Pawłem Kukizem, a także krótkie rozważanie o teorii ewolucji i sezonie ogórkowym w mediach. Tym razem przybliżamy Wam również naturalne metody planowania rodziny. Z „rozmowy z charakterem” z Iwoną Koprowską oraz tekstu „NPR – Naturalnie Pewnie Rodzinnie” dowiecie się, o co w nich chodzi i na jakiej zasadzie działają. Mam nadzieję, że zainteresują Was świadectwa młodych studenckich małżeństw, które przekonują, że

r e d a k c j i

projektu jest Koło Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży przy PK. I, co najważniejsze, mam nadzieję spotkać się z Wami na żywo. Zapraszam Was w czwartek 16 czerwca do studenckiego klubu „Kwadrat” na Czyżykach, gdzie startujemy z „trybowym” projektem „Inżynieria zbawienia”. Zaczynamy happeningiem na PK pt. „BibliaCAD, czyli o architekturze nieba”, ale po wakacjach odwiedzimy także AGH, UR i UEK. Nasz pomysł wsparł finansowo Urząd Marszałkowski. Więcej na str. 14. Pozostaje mi życzyć Wam przespanych nocy i kompletu zaliczeń w indeksie a po sesji zasłużonego odpoczynku i niezapomnianych wakacji!

ze ślubem lepiej za długo nie czekać, bo szkoda wspólnego czasu. Polecam Wam także dodatki uczelniane. Wszystkie można znaleźć na naszym profilu na Facebooku. We wkładce „rolniczej” znajdziecie dobry wywiad Michała Wnęka o mercedesach wśród krów i ich dożywociu w raju, czyli rolnictwie ekologicznym. „Ekonomista” Michał Chudziński podaje sprawdzony przepis na wycieczkę po Ukrainie za 100 zł (ja skorzystam, a Wy?). Karolina Pluta z AGH opisuje inteligentne roboty, które mogą m.in. badać grunt, penetrować skały i drążyć tunele. Natomiast Mariola Rząsa z Politechniki przedstawia nowy kurs „Funkcjonowanie przedsiębiorstwa” przygotowany we współpracy z firmą informatyczną IBM BTO Business Consulting Services. Pomysłodawcą

„Tryby. Katolicki magazyn studencki” jest częścią projektu „Inżynieria zbawienia” Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego

3

tekstów i zmiany tytułów.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania

Nakład: 5000 egz.

Data zamknięcia numeru: 7czerwca 2011

ul. Warszawska 24, 31-155 Kraków, WIL, p. 331

Adres redakcji:

ks. Rafał Buzała

Asystent kościelny:

Archidiecezji Krakowskiej

Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży

Wydawca:

Wojciech Podlewski (AGH)

Mariola Rząsa (PK), Karolina Pluta,

Michał Chudziński (UEK), Diana Drobniak (UR),

Korespondenci:

Katarzyna Cieślik

Foto:

Okładka: Archiwum Agaty i Michała Baranów

Layout: Julian Wierzchowski

DTP: Marcin Nowak

Stanisław Żbikowski

Przemysław Radzyński, Michał Wnęk,

Karolina Mazurkiewicz, Izabela Murzyn,

Agnieszka Całek, Marta Czarny, Anna Kępiak,

Zespół redakcyjny:

Sekretarz: Agata Gołda

Tomasz Wierzbicki

Zastępca redaktora naczelnego:

Magdalena Guziak-Nowak

Redaktor naczelny:

Redakcja „Trybów” na spotkaniu z ks. kard. Stanisławem Dziwiszem


b16 / j p 2 Benedykt XVI

Wybrała Anna Kępiak

Jan Paweł II jest błogosławiony ze względu na swą wiarę, mocną i wielkoduszną, wiarę apostolską. Przychodzi nam też na myśl inne błogosławieństwo: „Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony, albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16, 17). Cóż takiego objawił Ojciec niebieski Szymonowi? To, że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga żywego. Na mocy tej wiary Szymon staje się Piotrem, Opoką, na której Jezus może zbudować swój Kościół. Bycie błogosławionym na wieki Jana Pawła II, które Kościół dziś z radością ogłasza, wpisane jest w te właśnie słowa Chrystusa: „Błogosławiony jesteś, Szymonie” i „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Jest to błogosławieństwo wiary, którą Jan Paweł II otrzymał w darze od Boga Ojca dla budowania Kościoła Chrystusowego (…) Karol Wojtyła, najpierw jako bi-

i n ż y n i e r

skup pomocniczy, a potem jako arcybiskup krakowski, uczestniczył w Soborze Watykańskim II, i zdawał sobie sprawę, że poświęcenie Maryi ostatniego rozdziału dokumentu o Kościele oznaczało wskazanie na Matkę Bożą jako obraz i wzór świętości dla każdego chrześcijanina i całego Kościoła. Tę teologiczną wizję błogosławiony Jan Paweł II odkrył już w młodości, a następnie zachowywał i pogłębiał przez całe życie (…) Karol Wojtyła zasiadł na Stolicy Piotrowej przynosząc ze sobą głęboką refleksję nad konfrontacją pomiędzy marksizmem i chrześcijaństwem, skupioną na człowieku. Jego przesłanie brzmiało: człowiek jest drogą Kościoła, a Chrystus jest drogą człowieka. Kierując się tym przesłaniem, będącym wielkim dziedzictwem Soboru Watykańskiego II i jego sternika, sługi Bożego, Papieża Pawła VI, Jan Paweł II prowadził Lud Boży do przekroczenia progu trzeciego tysiąclecia, który ze względu na Chrystusa mógł nazwać „progiem nadziei”. Tak, poprzez długą drogę przygotowania Wielkiego Jubileuszu, na nowo ukierunkował chrześcijaństwo ku przyszłości, Bożej przy-

d u c h a

Dziś, a nie jutro K arolina Mazurkiewicz Św. Ekspedyt był chrześcijańskim dowódcą legionu rzymskiego za czasów Marka Aureliusza i Dioklecjana. Chciał się nawrócić już bardzo wcześnie, ale zawsze odkładał to na później, na tzw. jutro. Aż do czasu, gdy ukazał mu się szatan w postaci kruka i namawiał go do przełożenia czasu swego nawrócenia. Ekspedyt zabił ptaka i powiedział: „Dziś zostanę chrześcijaninem”. Przyjął chrzest i połączył się z Chrystusem. Nastały ciężkie czasy dla Jego wyznawców. Cesarz rozkazał w wydanym przez siebie edykcie prześladować chrześcijan i niszczyć ich miejsca modlitwy. Żaden z rzymskich żołnierzy

nie śmiał sprzeciwić się cesarzowi z wyjątkiem Ekspedyta. Potargał on publicznie wywieszony na murze miasta edykt Dioklecjana i poniósł za to śmierć męczeńską. Święty jest szczególnie czczony w Brazylii, Argentynie, Chile i Rzymie. Nazywany jest Świętym 11, czyli ostatniej godziny. Jest on patronem spraw pilnych, trudnych i niecierpiących zwłoki, a także studentów jak i egzaminatorów. Na obrazach i pomnikach Ekspedyt zawsze trzyma w ręku krzyż z napisem hodie co znaczy dziś i jest przeciwstawieniem cras – jutro. Dlatego podążając za św. Ekspedytem, nie odkładajmy spraw najważniejszych „na później”, które tak często okazują się przełożonymi na „nigdy”. Warto w czasie trwania sesji, ale i nie tylko pamiętać o modlitwie do naszego patrona: Święty Ekspedycie, nieustraszony wyznawco Chrystusa, w wierze aż do śmierci posłuszny – módl się za nami.

4

szłości, wykraczającej poza historię, lecz również w niej zakorzenionej. Ten ładunek nadziei, który w pewien sposób został zawłaszczony przez marksizm oraz ideologię postępu, słusznie oddał on chrześcijaństwu. Homilia Benedykta XVI podczas Mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła II

Komentarz Paweł Gierech

„Człowiek jest drogą Kościoła, a Chrystus jest drogą człowieka” – gdyby szukać dewizy, jaka podsumowałaby najkrócej przesłanie pontyfikatu Jana Pawła II, to propozycja Ojca Świętego Benedykta XVI jest bardzo udana. O tej prawdzie Papież Polak świadczył wielokroć słowem – od pierwszego głośnego zdania pontyfikatu: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”, od pierwszej homilii w Polsce z „Człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa”, od pierwszej encykliki Redemptor hominis. Świadczył też o tym własnym życiem – zarówno Karola Wojtyły, jak i namiestnika Chrystusa na Ziemi, trzymającego ster Jego Kościoła. Sądzę, że powinniśmy zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny fragment tej homilii – oto Benedykt XVI w środku swojego wystąpienia nagle wypowiedział o swoim błogosławionym Poprzedniku dwa zdania po polsku. Zwłaszcza drugie zastanawia: „Pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności.” Dlaczego Benedykt XVI chciał przypomnieć o tym właśnie nam, Polakom, to, o czym Jan Paweł II mówił nam choćby 20 lat temu, kiedy odwiedził wolną już Ojczyznę? Czy nie mamy poczucia, że brak prawdy jest problemem społecznym w Polsce? Myślę, że powinniśmy w tej sprawie zrobić rachunek sumienia – prywatny i społeczny. Jesteśmy to winni obu Papieżom, którzy nam o tym mówili, ale i samym sobie. TRYBY nr 6/2011


k o s c i o l . i n f o

Beatyfikacja Jana Pawła II To najważniejsze wydarzenie ostatnich tygodniu. Niezapomniane chwile, emocje, wrażenia to coś czego nie da się wyrazić słowami. Przedstawiamy Wam kilka zdjęć z tej wiekopomnej chwili, gdzie była również nasza redakcja.

Tekst i zdjęcia K arolina Mazurkiewicz 1 1. W momencie ogłoszenia przez papieża Benedykta XVI Jana Pawła II błogosławionym, można było zobaczyć przede wszystkim polskie flagi 2. W chwilach radości z tłumów było słychać okrzyki w różnych językach: „Niech żyje Papież”, „Święty dziś”, ale najważniejszym i najczęściej pojawiającym się słowem było po prostu „Dziękujemy” 3. Nad bezpieczeństwem cały czas czuwała gwardia szwajcarska, policja, służby medyczne i porządkowe Watykanu oraz włoscy karabinierzy 4. Płacz, uśmiech, milczenie, modlitwa, oklaski – wszystko to było dziękczynieniem za dar nowego wielkiego Błogosławionego

2

3

4

5


t e m a t

n u m e r u

Małżeństwa z „wpadki” w miłość

Zjeść dwie beczki soli Zawsze wiedzieliśmy, że każdy związek ma swój czas i swoją dynamikę. Choć dziś ten czas zwykle się wydłuża, to jednak nie zawsze… Gdy zaczęliśmy się spotykać, nie od razu zdeklarowalibyśmy, że już po dwóch

Babcia mówiła: „Dziecko, skończysz studia, znajdziesz pracę…” Znajomi pytali: „Wpadliście?” A my odpowiadaliśmy, że tak, że… wpadliśmy w miłość.

Magdalena i Marcin Nowak

latach będziemy małżeństwem. Wcześniej trzeba było zjeść dwie beczki soli. Kiedy się pobieraliśmy, Mariusz kończył studia, Kasia była na II roku studiów. Decyzja o ślubie wydawała się nam oczywista, bo kolejną beczkę soli chcieliśmy zjeść już w naszej wspólnej kuchni. Mieliśmy niebywałe szczęście obracać się w gronie przyjaciół, którzy podobnie jak my zdecydowali się na ślub podczas studiów. Nie byliśmy więc ani pierwsi, ani sami. Mieliśmy przykłady młodych, pięknych małżeństw, u których zawsze mogliśmy szukać pomocnej ręki. Któż mógł nas lepiej zrozumieć? Jednak w gronie znajomych na uczelni czy w oczach dalszej rodziny – bywało różnie. „Co tak wcześnie?”, „Pożyjcie trochę!” Znamy wszystkie te opinie. Wymyśliliśmy wtedy własną odpowiedź: „Wpadliśmy w miłość!” Bo jak to inaczej nazwać? Jedną z najdziwniejszych rzeczy było wprowadzenie do studenckiego obiegu określenia „mój mąż”. Gdy wokół ludzie deklarują, że ślub (o ile będzie), to po trzydziestce, a ty mając 21

lat, masz już męża, to czujesz się inaczej. Jednocześnie i mimowolnie stajesz się ekspertem od spraw ślubnych i sercowych. Dostrzegasz, jak czasami oczy młodych ludzi rozbłyskają tęsknotą i nutką zazdrości, bo oni też by chcieli, ale nie znajdują nigdzie aprobaty dla tych swoich „dziwnych wymysłów”. Powtarzają znane na pamięć: „Skończ studia, znajdź pracę, ustatkuj się.” Oczywiście, nie zawsze jest kolorowo. Pierwsze lata to czas ścierania się, walki z samym sobą. Ale to jest wyjątkowo dobre wyzwanie w młodości, kiedy wciąż mamy w sobie zapał, aby kontynuować wzmacnianie naszego związku i przygotowywanie dobrego domu dla naszych dzieci. Coraz lepiej wiemy, ile soli potrzeba, aby miłość nie utraciła ani świeżości, ani smaku. Młodzi i doświadczeni – to przecież ideał naszych czasów! Katarzyna i Mariusz Marcinkowscy Kasia i Mariusz są redaktorami portalu www.za-kochanie.pl. Polecamy!

Nie trzeba późno w nocy wracać do domu! Zdecydowaliśmy się na ślub, ponieważ byliśmy pewni, że ta druga strona to właśnie ta osoba. Nie było więc się nad czym zastanawiać, ani – jak to się teraz mówi – „sprawdzać się”. Agnieszka spełniała moje oczekiwania w 100%. Jest zaradna, dojrzała, mimo że jest młodsza ode mnie o 9 lat, potrafi doskonale zorganizować dom, co w tej chwili, kiedy razem zamieszkaliśmy, w pełni się sprawdza. Aby odnaleźć w drugiej osobie takie cechy, nie trzeba ze sobą chodzić nie wiadomo ile… Po prostu – trzeba wiedzieć, kogo się szuka. Postanowiłem się oświadczyć w pierwszą rocznicę naszej wspólnej drogi. W ciągu tego pierwszego roku wiele rozmawialiśmy, również o planach na przyszłość, o oczekiwaniach, jakie mamy względem siebie i wspólnej przyszłości. Szukaliśmy towarzysza (-ki) życia. Nie ma sensu mieszkać osobno, skoro można zacząć razem iść przez życie, mieć oparcie w drugim człowieku. Kiedy braliśmy ślub, Agnieszka skończyła właśnie pierw6

TRYBY nr 6/2011


t e m a t Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała – dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała Karol Wojtyła

Złoto próbuje się w ogniu Zdecydowaliśmy się na ślub i wyprowadzkę do Warszawy, choć Agata studiowała jeszcze w Krakowie. Zawsze będą jakieś przeciwności losu, czasem większe, czasem mniejsze, ale dlaczego miałoby to zmieniać spojrzenie na to, co najważniejsze? Kluczowym pytaniem jest, czy bierze się ślub dla małżeńskiego trybu życia czy dla drugiej osoby, bycia z nią niezależnie od tego, jak się to będzie układać? Wiele osób mówi, że prawdziwa miłość zniesie wszystko, a wcale w to nie wierzą i boją się „głupich” 100 km odległości. Jak ktoś ma w sercu strach, to będzie się wszystkiego bał, a jak zamiast niego jest miłość i odwaga, to zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie. Co byśmy poradzili studenckiemu narzeczeństwu, które się przygotowuje do ślubu? Grunt to sakramenty. To jest coś, co buduje miłość i nas jako osoby, naszą męskość i kobiecość. Jak będzie siła i miłość, to wszystkie zewnętrzne przeciwności nie będą problemem. Ważne jest, żeby nie tworzyć okazji do

grzechu, który może rozbijać te nasze fundamenty. Wbrew tysiącom poradników to od sakramentów i unikania grzechu zależy to, czy będziemy mieli w sercach wzajemną miłość do siebie. Mając spokój w sercu, żadne organizacyjne sprawy nie stanowią problemu. Podobnie w przygotowaniu do samego ślubu najważniejszy jest sakrament a nie cała reszta, wesele i oprawa. Trudno jest określić wady i zalety studenckiego życia małżeńskiego, bo ze wszystkimi trudnościami zmagamy się na bieżąco, ale niekoniecznie nazwalibyśmy je wadami. Zaletą jest to, że nie próbujemy tworzyć sztucznie idealnego życia, tylko wspólnie w punkcie startu zderzamy się z problemami, upewniamy siebie i drugą osobę, że to ona jest najważniejsza a nie rytm dnia i zadowole-

sze studia, ratownictwo medyczne, a w tej chwili studiuje położnictwo. Jest jedną z dwóch mężatek na swoim roku. Znajomi odbierają ten fakt pozytywnie. Nie mówią: „Co ty zrobiłaś? Studia są po to, żeby się wyszaleć, a ty wyszłaś za mąż”. Myślimy, że to kwestia dojrzałości. Można szaleć również z mężem. Jeśli chodzi o nasze otoczenie to albo wszyscy się cieszyli, albo nie dali po sobie poznać, że się martwią. Zdecydowanie największą radość okazywała najbliższa rodzina. Widać było, że cieszą się naszym szczęściem. A teraz oczekują na powiększenie naszej rodziny, ale wszystko w swoim czasie. Studia to świetny moment na bu-

dowanie jeszcze silniejszych wzajemnych więzi, ponieważ jedno z nas nie musi być pochłonięte pracą i związanymi z nią problemami. Żyje zupełnie czymś innym niż druga osoba i dzięki temu dzielimy się i wnosimy do małżeństwa różne doświadczenia, które poszerzają nasze horyzonty. Uczymy się również prowadzenia wspólnego budżetu, co jest bardzo istotne – aby ustrzec się życia ponad stan i z drugiej strony nie stworzyć „dziury budżetowej”. Życie małżeńskie na studiach jest oczywiście wygodniejsze, bo nie trzeba planować, które wieczory spędzimy razem, a które nie. Po prostu wszystkie wieczory i poranki spędzamy razem, a to cementuje wzajemne relacje 7

n u m e r u

nie z siebie czy oddawanych w terminie prac i referatów. Wadą może być trochę większy stres, ale to jest wyzwanie, które jednocześnie jest szansą, żeby sobie z nim lepiej radzić. Trzeba więcej wysiłku, aby się utrzymać finansowo i uniezależnić od rodziców (także psychicznie), co w czasie studiów nie zawsze jest łatwe. (Drodzy czytelnicy, gdy czytacie ten tekst Agata i Michał są rodzicami kilkudniowego dzieciaczka, na nasze pytania odpowiadali jeszcze przed porodem) Największą zaletą całej tej sytuacji jest uzgodnienie swoich priorytetów. Nie jest dla mnie najważniejszy idealny porządek w moim życiu, zadowolenie z siebie, kult sukcesu, tylko drugi człowiek, małżonek/małżonka, co się w naturalny sposób przeradza w dar w postaci dziecka. Dziecko jest to wartość sama w sobie. Jest warte znoszenia wszelkich trudności i wyrzeczeń. A radość, która przychodzi z czasem, wynagradza to wielokrotnie. Grunt to odważne decyzje – czy to nie dla nich Pan Bóg podsuwa nam wszystkie problemy i wyzwania? W końcu, jak przypomina Pismo Święte, „Złoto próbuje się w ogniu”. Agata i Michał Baranowie

i jeszcze bardziej nas do siebie zbliża. Plusem jest to, że nie trzeba późnymi wieczorami wracać do domu. Wad nie dostrzegamy. Jeśli ktoś czeka z małżeństwem na skończenie studiów to zdecydowanie polecamy nie czekać. Po trudach i radościach związanych z przygotowaniami do ślubu, będzie wam o wiele łatwiej. Trzeba oczywiście powiedzieć, że niektórym brak małżeństwa nie przeszkadza we wspólnym mieszkaniu i życiu na studiach, tylko po co to robić bez Boga? Przecież On tylko może pomóc. Agnieszka i Kazimierz Krzyk


r o z m o w a

z c h a r a k t e r e m

Ucieczka do przodu O nowych wyzwaniach w szkolnictwie wyższym a także kreowaniu wizerunku Uczelni z rektorem UEK-u prof. Romanem Niestrojem rozmawiał Michał Chudziński. Podpisana już została przez prezydenta nowelizacja ustawy dotyczącej szkolnictwa wyższego. Od kolejnego semestru będzie większa swoboda w tworzeniu nowych kierunków studiów. Czy Uniwersytet Ekonomiczny planuje stworzenie jakiś innowacyjnych? Jest to, oczywiście, nowe wyzwanie. Będziemy mieli pełną swobodę w zakresie kształtowania kierunków studiów i ich programów, oczywiście z uwzględnieniem wymagań nakreślonych w tzw. krajowych ramach kwalifikacji. Wkrótce dowiemy się o nowych kierunkach. Są pewne pomysły, ale na razie nie chciałbym o nich mówić, dopóki nie zostaną one zaakceptowane przez właściwe ku temu gremia. Uczelnia rozbudowuje swoją ofertę także w ramach studiów inżynierskich. Czy będzie ona rozszerzana? Tytuł inżynierski od lat funkcjonuje na Wydziale Towaroznawstwa, który w dużym stopniu ma nachylenie techniczne. Od trzech lat istnieje kierunek Zarządzanie i Inżynieria Produkcji, a od nowego semestru w ramach istniejącego kierunku Gospodarka Przestrzenna zaproponowana jest ścieżka o nachyleniu bardziej inżynierskim. W ramach jednej ze specjalności absolwenci tego kierunku będą uzyskiwali tytuł inżyniera. Uniwersytet Ekonomiczny może się pochwalić tym, że właściwie wszystkie budynki znajdują się w jednym miejscu, przy ul. Rakowickiej, ale istnieją także dwa przy ul. Sienkiewicza, gdzie znajdują się

laboratoria Wydziału Towaroznawstwa, który się rozrasta. Czy są plany, aby przenieść te laboratoria na teren kampusu przy ul. Rakowickiej? Tak, jest to wpisane w strategię rozwoju naszego Uniwersytetu, którą w grudniu uchwaliliśmy na najbliższe dziesięciolecie i nawet nie tak dawno, bo w zeszłym miesiącu, omawialiśmy koncepcję funkcjonalno-użytkową zagospodarowania naszej rezerwy terenowej. Oczywiście, jednym z dwóch ważnych obiektów, które się tam znajdą, będzie budynek, w którym zmieści się Wydział Towaroznawstwa. Niestety, staną przed nami olbrzymie problemy finansowe a także formalno-prawne, trzeba będzie dokonać konsolidacji naszej bazy materialnej. W jakiej formie to się dokona trudno jeszcze w tej chwili powiedzieć, bo cały czas pamiętamy, że te dwa obiekty na Sienkiewicza to są budynki, które powstały w latach 30. staraniem ówczesnych właścicieli naszej uczelni, Akademii Handlowej. Wróćmy jeszcze do tematu wspomnianej nowelizacji. Wprowadza ona również odpłatność za studiowanie drugiego kierunku. Na Uniwersytecie Ekonomicznym sporo osób studiuje dwa kierunki na raz. Jak wejście w życie nowelizacji wpłynie na funkcjonowanie uczelni? Jestem zaskoczony sposobem potraktowania tego tematu przez media. W momencie, gdy uchwalono ustawę, tytuły prasowe głosiły, że studia w Polsce będą płatne. Nieporozumienie polega na tym, że po pierwsze studia stacjonarne będą nadal bezpłatne i dla 10% najlepszych studentów drugi kierunek pozostaje bezpłatny. W odniesieniu do naszej uczelni nie będzie to oznaczało żadnej rewolucji, bo na drugim kierunku wcale nie studiuje więcej, niż dopuszczane przez Ustawę 8

10%. Myślę, że trzeba zmierzać raczej nie w kierunku dalszego szatkowania specjalności studiów, a raczej w kierunku tworzenia interdyscyplinarnych profili kształcenia, takich, które by obejmowały szerszy zakres nie pomijając zainteresowań studentów i pracodawców. Studiowanie wielokierunkowe słusznie, moim zdaniem, zostało ograniczone do tych 10% studentów, którzy rzeczywiście swoimi wynikami dowodzą, że chodzi im faktycznie o zdobywanie wiedzy, a nie jedynie o przedłużanie okresu studiów. Ogólnie rzecz biorąc, jest to w istocie zmiana mało ważna z punktu widzenia jakości kształcenia, a wprowadza ona pewien porządek, bo przy tej okazji, nareszcie powstanie centralna baza osób studiujących w Polsce i dowiemy się, ilu my naprawdę mamy studentów. W tej chwili nikt tego nie prowadzi i zdarzali się tacy „artyści”, którzy zdążyli się zapisać na kilkanaście kierunków równocześnie. Teraz nareszcie będziemy mieli jasność, kto i gdzie w Polsce studiuje za pieniądze podatników.

TRYBY nr 6/2011


r o z m o w a

z  c h a r a k t e r e m

fot. Archiwum UEK

Groziło nam, że za chwilę wysypią się wokół nas liczne akademie i my będziemy na tym samym poziomie, więc musieliśmy starać się spełnić kryte uprawniające do posługiwania się nazwą „uniwersytet”

Poza sprawowaniem funkcji rektora specjalizuje się Pan Profesor w marketingu. Czy trudne jest kreowanie wizerunku Uniwersytetu i jego promocja? Jak to wygląda od strony rektora? Obejmując tę funkcję ma się okazję spojrzeć na pewne sprawy o których się mówi na zajęciach od strony praktycznej. Wizerunek uczelni to jest coś wybitnie długodystansowego. We współczesnym świecie przy obecnym rozwoju środków komunikacji, wykreowanie nowej marki nie jest problemem. Wręcz istnieją takie teorie, które wskazują na to, że nie należy „rozciągać” marek, bo one wtedy tracą swoją wyrazistość, tylko trzeba tworzyć nową markę, ostro w chodzić w rynek. To nie dotyczy uczelni. Marka uczelni to jest sprawa na pokolenia, dlatego cieszymy się wprawdzie, że staliśmy się Uniwersytetem, ale mamy pełną świadomość, że dalej jesteśmy również tą Akademią, która wypuściła najliczniejszą rzeszę absolwentów, bo to ci absolwenci budują wizerunek uczelni. Oczywiście, gdy my mówimy o samej działalności dydaktycznej, to najlepszym dowodem skuteczności działania

uczelni jest to, że rodzice zachęcają swoje dzieci, wnuki, że warto tu studiować. Oprócz tego, każda uczelnia musi dbać o swój wizerunek naukowy, ale to jest zupełnie inna sprawa. Samej twórczości nic nie zastąpi – autentycznej pracy badawczej ludzi tutaj pracujących. Dodatkowo opracowania naukowe są produktami. Trzeba umieć je sprzedać, trzeba umieć je rozprowadzać poprzez specyficzne dla rynku naukowego kanały dystrybucji i działania promocyjne, bo to są nie tylko publikacje, ale także udziały w konferencjach międzynarodowych, wyniki badań naukowych, współpraca międzynarodowa, a także zastosowania, a więc rekomendacje pochodzące ze sfer praktyczno-przemysłowych. Pracownicy uczelni na co dzień budują jej wizerunek, bo tak się to dzieje, że obraz uczelni, jaki wyniosą absolwenci powstaje na zajęciach, ale także przez sposób traktowania studenta w dziekanacie czy innych miejscach Uniwersytetu. Możemy nie wiem ile wydać na chwalenie się, jacy jesteśmy wspaniali, ale jeśli tego nie potwierdza rzeczywistość, to są to wyrzucone pieniądze. 9

Uważa Pan Rektor, że zmiana nazwy z Akademii na Uniwersytet była niepotrzebna? Nie, była potrzebna! Ta zmiana była pewną koniecznością, wynikającą ze zmian legislacyjnych, tak jak wszystkie poprzednie zmiany nazwy – nie z naszej inicjatywy z Akademii Handlowej staliśmy się Wyższą Szkołą Ekonomiczną, tylko to była decyzja administracyjna. Później, w latach 70. przemianowano Wyższą Szkołę Ekonomiczną w trybie administracyjnym na Akademię Ekonomiczną. Teraz wprawdzie nie było trybu administracyjnego przy nadawaniu nazwy, trzeba było o to się starać i udowodnić, że się na to zasługuje, ale zliberalizowano ustawowo warunki uzyskania nazwy „akademia”. Groziło nam, że za chwilę wysypią się wokół nas liczne akademie i my będziemy na tym samym poziomie, więc musieliśmy starać się spełnić te kryteria, które uprawniały do posługiwania się nazwą „uniwersytet” i to się nam udało. Dlatego to była swego rodzaju ucieczka do przodu, a nie jedynie próżność, że koniecznie chcemy być uniwersytetem. Sama nazwa uniwersytet zakłada uniwersalność a przymiotnikowy uniwersytet jest pewnym kompromisem pomiędzy właśnie istotą tej nazwy a rzeczywistością, która wymaga jednak, żeby uczelnia była w pewien sposób sprofilowana. Dziękuję za rozmowę.


w

t r y b a c h

h i s t o r i i

Śladami zamożnych przodków

Wakacje to czas dłuższych i krótszych podróży. Wakacyjną wyprawę warto rozpocząć od okolic Krakowa. Nie tylko miasto królów, w którym przebywamy dysponuje wspaniałymi budynkami i zapierającymi dech w piersiach murami, ale również wiele południowych miasteczek ma w swoich granicach potężne historycznych budowle. Dlatego też w tym numerze „Trybów” dział historyczny postanowił stworzyć dla was zamkową trasę wycieczki po górskiej części Polski zgodnie z przysłowiem „Cudze chwalicie, swego nie znacie”.

Na skraju urwiska Wędrówkę zaczynamy od Zamku na Pieskowej Skale, niedaleko Krakowa. Pierwsze wzmianki o tworzeniu budowli na skalnym cyplu wcinającym się w dolinę Prądnika, zwanym Dorotką, pochodzą z 1315 r. Murowaną warownię wzniósł tu Kazimierz Wielki. Stała sie ona częścią systemu obronnego zwanego Orlimi Gniazdami. System ten dostał się w ręce Piotra Szafrańca dzięki samemu Ludwikowi Andegaweńskiemu, jako rekompensata za pełnioną służbę wojskową. W XV w. na dawnym podzamczu Szafrańcowie dobudowali do starej warowni zamek z wieżą. Przebudowa rezydencji w stylu renesansowym, rozpoczęta przez Hieronima Szafrańca w 1542 r., została ukończona po ponad 30 latach przez jego stryjecznego brata Stanisława. Pieskowa Skała była trudną do zdobycia fortecą – z trzech stron mury dochodziły do krawędzi urwiska. Trzykrotnie niszczyły budowlę potężne pożary: w 1718, 1850 i 1863 r. podczas walk toczonych przez powstańców czy oddział Mariana Langiewicza. Mimo tych nieszczęsnych

Księżniczka z Dunajca Trochę bardziej na południu w 1330 r. węgierski ród Berzevicsych wzniósł na innej wysokiej skale (566 m n.p.m.) niedostępny zamek rycerski, zwany Dunajcem. Był on strażnicą na szlaku z Polski na Węgry. W roku 1470 przeszedł w ręce Emeryka Zapolyi, który do starego zamku górnego dobudował część dolną, mury obwodowe, baszty oraz pomieszczenia mieszkalne. Twierdzę kupił w 1589 r. Jerzy Horvath, który przekształcił ją we wspaniałą renesansową rezydencję. Mowa tu oczywiście o ogromnym Zamku w Niedzicy. Turystów w okolice Dunajca przyciąga nie tylko malowniczy krajobraz czy możliwość odbycia rejsu statkiem, ale również stara legenda o inkaskiej księżniczce Uminie. Choćby ze względu na ten piękny peruwiański akcent warto udać się w Pieniny.

Wieża bez wyjścia Kolejna godną uwagi budowlą w okolicach stolicy małopolski jest zamek w Lipowcu. Podobnie jak inne polskie budynki tego typu, również i ten zamek padł ofiarą niszczycielskiego najazdu Szwedów w 1656 r. Odbudował go w roku 1732 biskup

Malownicza rezydencja Zamek rycerski w Dębnie koło Tarnowa wzniesiony został w latach 14701480 przez kasztelana krakowskiego i kanclerza wielkiego koronnego, Jakuba Dębińskiego. Kamienne fundamenty, grube ściany z cegły, ozdobne wykusze i przestronne pomieszczenia czyniły z późnogotyckiej budowli wygodną rezydencję możnego rodu i świetny punkt obronny na wypadek wojny. Nad portalem wejściowym do zamku widnieje herb Tarłów – topór oraz data 1722. Po wygaśnięciu męskiej linii rodu Dębno znalazło się – na mocy małżeńskiego kontraktu – w rękach Lanckorońskich. Zamek w Dębnie przyciąga uwagę nie tylko z powodu legendy o zamurowanej pannie, ale również swoja urodą. Wspaniałe późnogotyckie wykusze szkicował sam Matejko, goszczący tu za czasów Jastrzębskich, ostatnich właścicieli rezydencji.

fot. Katarzyna Cieślik

Marta Czarny

wypadków zamek do dziś prezentuje się imponująco.

Szaniawski. Wieżę w Zamku wzniesiono prawdopodobnie około roku 1295. Więźniowie wtrąceni do lochu pod wieżą nie mieli szans ucieczki. Pod koniec XVIII w. warownia służyła jako miejsce odosobnienia i rekolekcji dla niesfornych księży. Nie pełniła już funkcji więzienia. Duchowni „skazani na Lipowiec” przebywali tu najwyżej parę miesięcy. Jeszcze pod koniec XIX w., mimo wielkiego pożaru w 1800 r., zamek prezentował się dość okazale. Ostatni mieszkańcy opuścili go w 1849.

10

TRYBY nr 6/2011


p r o

Nowa jakość leczenia niepłodności Iwona Koprowska – z wykształcenia biolog, pracuje w PORADNI ecolife w Krakowie, realizuje się tutaj w pracy z rodzicami, szczególnie tymi przyszłymi, jest instruktorem Creighton Model System – podstawowego narzędzia naprotechnologii. Szkoli małżeństwa z problemami z płodnością, przygotowując je do leczenia metodą naprotechnologii. Jest również certyfikowanym doradcą laktacyjnym, prowadzi warsztaty o karmieniu piersią dla rodziców oczekujących narodzin dziecka, jak i dla kobiet, które już karmią. Wiele lat współtworzyła i aktywizowała lokalne społeczności rodziców z małymi dziećmi przy Ogródku dla Matki i Dziecka. Prywatnie żona oraz mama Izy i Marysi.

Rozmawiała Magdalena Guziak-Nowak

Naprotechnologia jest przedstawiana jako nadzieja dla małżeństw pragnących dziecka. – Pojawienie się naprotechnologii dało parom małżeńskim etyczną i efektywną metodę leczenia problemów z płodnością . Dotychczas parom mającym problemy z poczęciem dziecka lekarze proponowali in vitro. Poza nim i adopcją nie było innej szansy na doczekanie się upragnionego dziecka. Teraz jest większa szansa na szczegółową diagnozę i dużo skuteczniejsze leczenie. Na czym polega zasadnicza różnica między naprotechnologią a procedurą in vitro? – Różnica jest diametralna. Naprotechnologia to diagnoza i leczenie.

Natomiast in vitro nie jest metodą leczenia, a jedynie doprowadzeniem do poczęcia dziecka z ominięciem przyczyny niepłodności. Jeśli para małżeńska ma problem z płodnością i uda się do lekarza naprotechnologa, to szuka on przyczyny, prowadzi leczenie, po którym w sposób naturalny i bez jego ingerencji dochodzi do poczęcia dziecka. Metody leczenia w naprotechnologii nie niosą ze sobą żadnego ryzyka zdrowotnego, które występują, kiedy para decyduje się na in vitro. Inną ich zaletą jest również to, że wykorzystuje ona potencjał pacjenta do działania. Kiedy człowiek jest chory, idzie do lekarza, który stawia diagnozę i kieruje na leczenie. Jednak pacjent jest w tym dość bierny. Naprotechnologia kładzie nacisk na zaangażowanie żony i męża w proces diagnozy i leczenia. Czują oni część odpowiedzialności po swojej stronie – od sposobu prowadzenia obserwacji, skrupulatności zapisów może zależeć owocność współpracy. Ogromne znaczenie ma precyzja wyznaczania przez małżeństwo dni, w których kobieta zgłosi się na badania poziomu progesteronu – wpływa to na wyniki. Ta metoda nie jest dla osób, które chcą zapłacić i mieć problem z głowy, które idą przez życie według określonego schematu: najpierw szkoła, potem praca i dziecko, ale tak naprawdę nie angażują się w to, co robią. Czy jest możliwe, że parze, w przypadku której in vitro okazało się nieskuteczne pomoże naprotechnologia? – Oczywiście, znane i opisane są przypadki szczęśliwych rozwiązań u par, które wcześniej bezskutecznie poddawały się sztucznemu zapłodnieniu. Czy naprotechnologię można nazwać dziedziną nauki? – Tak, jest dyscypliną nauk medycznych. Dlaczego ta nowa dziedzina na11

f a m i l y

uki budzi sprzeciw zwolenników in vitro, skoro obydwie metody z założenia mają ten sam cel – pomoc parom, które pragną mieć dziecko? – Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że powodów jest wiele. Jednym z nich może być obawa konkurencji. Teraz, gdy mamy szansę na skuteczniejsze leczenie metodą nieinwazyjną i przyjazną kobiecie, zwolennicy mogą czuć zagrożenie. Myślę jednak, że nie grozi tym lekarzom „zagłada”, ponieważ nie wszyscy zdecydują się na naprotechnologię. Co prawda nie ma przeciwskazań do jej stosowania, ale problemem może być, gdy ktoś z góry zakłada, że naturalne metody są nieskuteczne, nie chce się ich uczyć, współpracować z instruktorem i lekarzem, a chce mieć dziecko już, od razu, bez dużego wysiłku. Wtedy nauka Modelu Creightona, która wymaga czasu, dyscypliny i zaangażowania, nie ma sensu. Nie spotyka się Pani z oskarżeniami o szarlatanerię i wierzenie w zabobony? – W artykułach prasowych oczywiście. Osobiście nie spotkałam się jeszcze z taką krytyką. Wiem, że niektórzy mówią, że tylko się modlimy, że bazujemy na starych metodach. Są to zupełnie bezpodstawne zarzuty. Istotnie, osoby zajmujące się obecnie naprotechnologią to osoby wierzące. Mam nadzieję, że modlą się o sukces swoich par, niekoniecznie w czasie spotkań z nimi. Co do „starych metod”, to trzeba zaznaczyć, że Model Creightona bazuje na najnowocześniejszych metodach leczenia, a metoda obserwacji powstała 30 lat temu w oparciu o metodę Billingsów. Idąc do lekarza naprotechnologa mamy pewność, że używane przez niego metody są etyczne, bezpieczne i sprawdzone. Diagnozę stawia się w ciągu 3-6 miesięcy, a podjęte leczenie ma trwać najdłużej 1,5 roku. W razie braku poprawy stanu zdrowia, parze proponuje się adopcję.


p r o

f a m i l y

Cały czas mowa o obserwacji. Gdzie zatem w naprotechnologii jest technologia? – Przez technologię rozumiemy tutaj wykorzystanie tego, co daje natura. Trudno na język polski przetłumaczyć angielskie naprotechnology. Można by powiedzieć, że to po prostu nowoczesna technologia używana do ekologicznej prokreacji i w oparciu o dokładne rozeznanie naturalnych procesów w organizmie kobiety.

NPR – Naturalnie Pewnie Rodzinnie NPR to prorodzinny i ekologiczny (nieingerujący środkami chemicznymi) sposób dla świadomie i celowo planujących rodzicielstwo.

Diana Drobniak, K arolina Mazurkiewicz, Przemysław R adzyński

Na koniec pytanie z cyklu co było pierwsze: jajko czy kura? Czy najpierw pojawiła się naprotechnologia a potem poparcie Kościoła dla niej jako etycznej dziedziny medycyny, czy została ona stworzona, bo Kościół nie miał alternatywy dla in vitro? – Naprotechnologia nie powstała „na zamówienie” Kościoła, ale dla kobiet, małżeństw a także lekarzy, którzy chcą ofiarować moralną pomoc. Podczas lektury Humane vitae w głowie twórcy metody, dra Hilgersa, pojawiła się myśl o stworzeniu procedury leczenia, która będzie etyczna, zgodna z naukami Kościoła. Już w trakcie badań naukowych nad stworzeniem systemu Kościół wyraził swoje poparcie Dziękuję za rozmowę.

Metoda objawowo-termiczna prof. Rötzera Prowadzenie domowych badań nad swoją płodnością polega na codziennym mierzeniu temperatury ciała (ważne, by mierzona ona była rano, zaraz po przebudzeniu, o stałej porze, tym samym termometrem oraz w tym samym miejscu, czyli np. pod językiem lub w pochwie). Każdą wartość należy nanieść na kartę obserwacji cyklu. Parę razy dziennie, a szczególnie wieczorem, należy prowadzić obserwacje konsystencji i koloru śluzu z pochwy, a także badać szyjkę macicy. Te

Fakty i mity o NPR-ze Jestem katoliczką, ale nie podoba mi się utożsamianie NPR-u z Kościołem. Prawda jest taka, że ludzie nie znają NPR i nie wiedzą o jego skuteczności. Dlatego uważają, że jeśli ktoś stosuje NPR to jest na pewno „nawiedzonym katolikiem” i będzie miał 15 dzieci, przez co skończy pod mostem. Bardzo mi to nie odpowiada. Zarówno ten mit, jak i wszystkie inne wokół NPR. A prawda jest taka, że gdyby Kościół nie „uczył” NPR-u to niewiele byśmy o nim wiedziały... Bo nawet teraz, gdy stają się coraz powszechniejsze, wszelkie info na ich temat można znaleźć głównie na stronach związanych z Kościołem... ale to wynika z tego, że z NPR-u nikt nie ma korzyści materialinformacje również powinny być odnotowywane. W momencie, gdy następuje wzrost temperatury, możemy być z reguły pewni, że trzeci dzień (licząc od tzw. szczytu objawu śluzu) regularnie utrzymującej się wyższej temperatury jest ostatnim dniem płodnym. Do momentu następnej miesiączki, kobieta przechodzi okres bezwzględnej niepłodności (żadna kobieta na świecie nie zaszła w tym czasie w ciążę!). Dobrym, aczkolwiek wymagającym wiedzy i ćwiczeń sposobem określenia dni odpowiednich do poczęcia dziecka, jest obserwacja śluzu, gdyż 12

nych... – pisze użytkowniczka forum internetowego 28dni.pl podpisująca się nickiem „kwiatuszek”. Powyższa wypowiedź przywołuje dwa największe mity na temat naturalnego planowania rodziny (NPR). Po pierwsze, że to kościelna „antykoncepcja”. Po drugie, że w ogóle nieskuteczne.

Mit nr 1 Genezy pierwszego błędu można szukać w zaangażowaniu papiestwa (od pontyfikatu Pawła VI) w promocję „zasad moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego”. W encyklice przypomniano o podwójnej funkcji stosunku małżeńskiego – jedności i rodzicielstwa; żadna z nich nie jest pierwsza czy ważniejsza – obie są tak samo istotne i zawsze winny być realizowane równocześnie na znak wzajemnej małżeńskiej miłości. Nie oznacza to natomiast, że każdy stosunek seksualny ma kończyć się poczęciem dziecka. Paweł VI pisze także o świadomym rodzicielstwie, które zakłada poznanie procesów biologicznych kierujących życiem ludzkim a także konieczność opanowywania jego optymalna jakość jest jednym z kluczowych czynników (obok obecności komórki jajowej i plemnika) prowadzących do zapłodnienia. Podczas dni płodnych śluz może być przeźroczysty, ciągliwy, szklisty lub płynny. Podczas pozostałych jest mętny, białawy, żółtawy lub po prostu nie występuje. Na podstawie regularnej obserwacji swoich cykli miesięcznych każda kobieta może wyznaczyć najbardziej prawdopodobny czas owulacji. Dzięki temu można też, precyzyjniej niż ginekolog, samodzielnie wyliczyć termin porodu. TRYBY nr 6/2011


fot. Marcin Nowak

p r o

„wrodzonych popędów i namiętności”. Poza tym istnieje diametralna różnica między NPR-em a antykoncepcją. Łacińskie „anti conceptio” znaczy tyle, co „przeciw poczęciu”. Natomiast NPR z samego założenia jest metodą, która ma służyć poczęciu nowego życia lub odłożyć je w czasie (np. ze względu na warunki fizyczne czy psychiczne małżonków albo okoliczności zewnętrzne). Głównym jej zadaniem jest wykorzystanie naturalnych mechanizmów organizmu, aby powołać do życia nową istotę. Nawet u zdrowej kobiety zapłodnienie może być problemem, ponieważ „w jednym cyklu miesiączkowym kobieta może zajść w ciążę zaledwie w jednym dniu, w którym odbywa się jajeczkowanie” – pisze lek. med. Elżbieta Wójcik. Z NPR-em wiąże się kilka metod leczenia niepłodności, monitorowania zdrowia kobiety oraz w pełni kontrolowanego zapłodnienia.

Mit nr 2 Drugi mit wynika z faktu, że spora część społeczeństwa kojarzy NPR z prowadzeniem kalendarzyka. Błąd, proszę państwa! Kalendarzyk, zwany fachowo metodą Ogino-Knausa, opiera się tylko na próbie określenia momentu owulacji i na jej podstawie wyliczenia dni niepłodnych. Wystarczy niewielka nieregularność cyklu miesięcznego, aby wszystkie kalkulacje okazały się błędne. Stosować dziś „kalendarzyk” (złośliwie nazywany „ruletką watykańską”) to jakby na no-

woczesną autostradę wyjechać starym gratem. Współczesne odpowiedzialne rodzicielstwo jest mocno związane z nazwiskiem prof. Rötzera, twórcy metody objawowo-termicznej. Według wskaźnika Paerla (indeksu skuteczności sposobów zapobiegania ciąży), jest jedną z najbardziej efektywnych metod.

Wystarczy termometr i kartka papieru Prof. Josef Rötzer, austriacki lekarz, zintegrował dwa najważniejsze czynniki, czyli temperaturę i kobiecy śluz, a także dołączył badanie szyjki macicy. Współpracował z żoną, by opracować swoją własną metodę rozpoznawania płodności. Pionierski pomysł spisał w latach 70. na podstawie 400 tys. wykresów cykli przysłanych przez kobiety. Jego metoda polega na badaniu jakości wydzieliny z pochwy oraz codziennym pomiarze temperatury ciała za pomocą specjalnego termometru (w tej dziedzinie technologia poszła bardzo do przodu i na rynku mamy mnóstwo urządzeń, które same interpretują wynik, a co za tym idzie wyznaczają dokładnie dni płodne

KONKURS:

f a m i l y

i niepłodne). Podstawowy przybornik potrzebny przy stosowaniu metody Rötzera to: termometr, który mierzy z dokładnością do 0,01 °C i karta obserwacji (można ją zrobić samemu bądź pobrać ze strony www.iner.pl – Instytutu Naturalnego Planowania Rodziny wg metody prof. J. Rötzera). Warto zacząć ją stosować jak najwcześniej, ponieważ jeżeli znamy swoje ciało bardzo dobrze, to w małżeństwie nie popełnimy błędu nadinterpretacji. Przekonuje do tego Karolina Król, studentka Politechniki Krakowskiej: – Stosuję metodę objawowo-termiczną prof. Rötzera od 14 miesięcy. Półtora roku temu poznałam miłość swojego życia i za rok bierzemy ślub. Oczywiście ze współżyciem czekamy do ślubu, ale chcę wejść w związek małżeński już z pewną wiedzą o NPR-ze.

Co dwie głowy, to nie jedna Jak zawsze początki bywają trudne, ale nie ma się co zrażać. – Z racji tego, że zaczęłam prowadzić obserwacje nie będąc jeszcze żoną, to nie stresowałam się bardzo, gdy coś mi umknęło lub było nie tak. Wiedziałam, że dopiero się uczę i miałam na to stosowny czas. Czytałam książki dotyczące NPR-u, żeby wiedzieć jak poprawnie prowadzić obserwacje i jak prawidłowo nanosić notatki w karcie obserwacji. Bardzo pomógł mi też kurs NPR-u, który odbyłam razem z narzeczonym – przekonuje Maria, młoda mężatka – Ważna jest również rola męża. Po pierwsze , żeby kobieta czuła się rozumiana i wspierana. Aby małżonkowie wspólnie rozgrywali tę sferę życia, jaką jest płodność, razem podejmowali decyzje i ponosili ich konsekwencje. A po drugie, ze względów praktycznych, ponieważ mężczyźni często bar-

Jeżeli chcesz wiedzieć więcej o metodzie Rötzera polecamy ci książkę lek. med. Elżbiety Wójcik „Naturalne planowanie rodziny” wydawnictwa Rubikon. Można ją także wygrać w naszym konkursie. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego warto wybrać NPR?” Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres sekretariat. tryby@gmail.com do końca czerwca. Czeka na Was 6 książek!

13


p r o

f a m i l y

dzo dobrze radzą sobie z interpretacją obserwacji. Mój mąż jeszcze w czasie narzeczeństwa zapoznał się zasadami metody i muszę przyznać, że jest bardzo dobrze zorientowany. To dla mnie niezwykle ważne, że mam w nim wsparcie także w tej dziedzinie – dodaje Maria.

Kiedy całus smakuje lepiej Przykład Marii pokazuje, że NPR jest dobrym budulcem w relacjach małżeńskich. Metoda Rötzera wiąże się z codziennym wypełnianiem karty obserwacji, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by oddać to odpowiedzialne zadanie inżynierskiemu męskiemu umysłowi. Nie dość, że zaangażuje się w obserwacje, to jeszcze poczuje się ważny. Jego pomoc jest istotna dla ko-

biety, która potrzebuje wsparcia przy nauce jak i w późniejszym etapie stosowania. Jak zawsze robienie czegoś wspólnie łączy, a nie dzieli. Wśród małżeństw stosujących NPR i antykoncepcję przeprowadzono badania. Polegały na wybraniu z 300 przymiotników określających swojego współmałżonka tych, które najbardziej odpowiadają jego cechom charakteru. Pary stosujące NPR zaznaczały ich więcej i o znaczeniu bardziej pozytywnym i ciepłym niż ludzie, którzy stosują antykoncepcję (oni wybierali co najwyżej 7 określeń). Co z tego wynika? Przy stosowaniu NPR-u małżonkowie są sobie bardziej bliscy, gdyż wymaga to od nich chwilowej wstrzemięźliwości i „każe im na siebie czekać”. To podobnie jak z pierwszą gwiazdką: im

Najbliższe spotkanie z instruktorem NPR-u odbędzie się we wtorek 28 czerwca o godz. 16 w biurze KSM przy ul. Wiślnej 12/7 (II piętro, drzwi po prawej). W „programie” powtórka z biologii i szczegółowa prezentacja metody Rötzera. Liczba miejsc ograniczona. Udział bezpłatny. Szczegóły na www.krakow.ksm.org.pl. Zapraszamy gorąco!

Inżynieria zbawienia Inżynieria zbawienia to projekt skierowany do studentów krakowskich uczelni. Postanowiliśmy przerwać studencką monotonię. Studencie! Rozwiń ducha!

dłużej na coś czekamy, tym bardziej jesteśmy podnieceni. Poza tym podczas dni płodnych u kobiet ślina jest słodsza niż zwykle i chętniej się wtedy całują!

Jeśli nie wiadomo o co chodzi… Naturalne planowanie rodziny nie jest promowane w mediach ani w świecie lekarskim, ponieważ nie przynosi korzyści materialnych firmom farmaceutycznym. Właściwie wysoka skuteczność metod naturalnych spędza im sen z powiek. I słusznie – jeżeli kobieta może wybrać między chemią w pigułkach, a nieinwazyjną naturalną metodą można mieć nadzieję, że wybierze to drugie. Korzyści płynących z NPR-u jest co niemiara – można się o tym przekonać na szkoleniach, które od niedawna odbywają się w siedzibie Katolickiego Stowarzyszenie Młodzieży przy ul. Wiślnej 12/7. Prowadzi je instruktor metody Rötzera. Zapraszamy was serdecznie. Szczegóły na www.ksm.krakow.org.pl.

16 czerwca 2011 godzina 18.00 Klub „Kwadrat”

Cykl czterech spotkań: na Politechnice Krakowskiej, Akademii Górniczo-Hutniczej, Uniwersytecie Rolniczym oraz Uniwersytecie Ekonomicznym rozpocznie się już 16 czerwca. Zapraszamy do klubu „Kwadrat” na Czyżynach wszystkich zainteresowanych konstrukcją nieba! Naszymi prelegrntami będą prof. zw. dr hab. inż. Kazimierz Flaga – wybitny inżynier i wieloletni rektor Politechniki Krakowskiej (www.krakow.zmrp.pl/PDF/KFlaga. pdf) oraz ks. Wojciech Węgrzyniak – doktor nauk biblijnych, wykładowca, rekolekcjonista, mocno związany ze studentami (www.wegrzyniak.com). W programie spotkania, które odbędzie się pod hasłem: „BibliaCAD, czyli o architekturze nieba” znalazł się także nietypowy konkurs. Zapraszamy nie tylko studentów Politechniki!

Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego

14

TRYBY nr 6/2011


m e d i a

Sezon ogórkowy, czyli medialna mizeria Agnieszka Całek

Student wyczekuje wakacji, niczym kania dżdżu. Po trudach egzaminów i zaliczeń wreszcie może wrócić od świata żywych, odpocząć i sprawdzić, co się dzieje w wielkim świecie. A tymczasem w mediach i kulturze zaczyna się sezon ogórkowy. Brać studencka ledwo przypomina sobie, jak wygląda życie bez sesji, a wszystkie media bez specjalnego ociągania zaczynają wakacje. Telewizja nie emituje już nic nowego. Zaczyna się okres powtórek. Jeśli kogoś ominął trzy lub – nie daj Boże – czterocyfrowy odcinek ukochanego serialu jest szansa to nadrobić. Do radia wkrada się letnia

ramówka, pozbawiona ulubionych prezenterów i audycji. A co w gazetach? Te, które się bardziej szanują po prostu piszą o lekkich tematach. Natomiast te mniej przyzwoite chętnie zaserwują nam robione z głębi krzaków zdjęcia znanego polityka w kąpielówkach na kocyku z Kubusiem Puchatkiem lub powiedzmy lądowanie kosmitów na ściernisku w Koziej Wólce. Może to marne wiadomości, ale z pewnością jest to jakiś sposób na przetrwanie mediów w wakacyjnym czasie. W końcu nie można ich winić, że nie ma za bardzo o czym robić błyskotliwych materiałów dziennikarskich. Ot, po prostu taka pora, politycy i urzędnicy na urlopach, szkoły i uczelnie pozamykane na

p o d

l u p ą

głucho. Nawet w artystycznym świecie jest spokój, na dobry teatr liczyć nie można, a w kinie też coś dobrego się trafia raczej sporadycznie. W zeszłe wakacje sezon ogórkowy – paradoksalnie – niestety w Polsce nie wystąpił, a przynajmniej nie w mediach. Najpierw mieliśmy powodzie, a potem trwającą wiele tygodni walkę o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Dlatego w tym roku, wszystkim czytelnikom i sobie również życzę prawdziwej informacyjnej posuchy, tekstów o tym, gdzie kto spędza wakacje i reportaży o tym, w której wiosce wyhodowano najdorodniejsze ziemniaki. Jeśli jednak ta tematyka się nieco znudzi, proponuję zajrzeć do mediów społecznościowych. Na swoich znajomych zawsze można liczyć. Jeśli znajdą coś ciekawego, to z pewnością zechcą się podzielić, gwarantując nam przy tym różnorodność formy i treści.

A p o l l o

G e t y k

Czy teoria ewolucji wyklucza chrześcijańską naukę o stworzeniu? Przemysław R adzyński

Po pierwsze ewolucjonizm jest teorią. A to oznacza logiczną strukturę złożoną zarówno z faktów, jak i hipotez. Po drugie błędne jest utrzymywanie, że człowiek religijny nie może zgodzić się na potwierdzenie przypadkowości świata. Dzieło Stworzenia to kompozycja praw przyrody, które działają także na zasadzie przypadku. Po trzecie kreacjonizm „naukowy” nie jest poglądem Kościoła. Te twierdzenia są trudne do pogodzenia zarówno ze współczesnymi naukami przyrodniczymi, jak i aktualnymi badaniami biblijnymi. Opis stworzenia zanotowany na początku Księgi Rodzaju to opowiadanie mitologiczne.

Człowiek wierzący nie może czerpać z niego wiedzy naukowej, ale powinien odczytywać prawdę religijną. Autor biblijny nie relacjonuje początków powstawania świata – nikt tego nie obserwował. Pisma Świętego nie możemy odczytywać wyłącznie literalnie; wiedzieli o tym Ojcowie Kościoła – Orygenes w III w. wypracował zasady interpretacji Biblii oparte na alegorii. Często przytaczanym argumentem, że 6-dniowy czas stwarzania to tylko obraz głębszego sensu, jest chociażby fakt, że światło pojawiło się wcześniej niż jego źródło (świecące ciała niebieskie) a dni liczy się zanim powstało Słońce, które je wyznacza. Księga Rodzaju nie mówi jak świat został stworzony, ale przekazuje prawdę o Bogu Stwórcy. O sposobie rodzenia 15

się Wszechświata opowiadają nam teorie naukowe – w tym ewolucjonizm. Stanowisko Kościoła na omawiany temat można streścić w zdaniu: Kościół ani nie przyjął, ani nie odrzucił teorii ewolucji. Jan Pawł II powiedział: „Nowe zdobycze nauki każą nam uznać, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą.” Lekturą, którą warto w tej kwestii polecić jest kilkukrotnie wznawiana „Ewolucja i stworzenie” Ernana McMullina. Z racji na niewielkie rozmiary i stosunkowo prosty język może to być dobra pozycja wyjściowa. Bardziej wymagającym i szukającym pogłębionej refleksji nad tymi problemami rekomenduję książki: „Dylematy ewolucji”, „Początek świata – Biblia a nauka” oraz „Bóg i ewolucja”.


r o z m o w a

z  c h a r a k t e r e m Paweł Kukiz - polski piosenkarz i aktor. Założyciel i lider zespołu Piersi. W 2001 r. uczestniczył w muzycznym projekcie Yougoton, następnie w 2007 jego kontynuacji Yugopolisie. W 2003 nagrał płytę w duecie z Janem Borysewiczem. W 2005 r. wystąpił na Festiwalu Piosenki Zaczarowanej w Krakowie. W 2006 został Kawalerem Orderu Uśmiechu. W tym samym roku wziął udział w obchodach Narodowego Dnia Życia. Razem z Markiem Horodniczym był gospodarzem programu Koniec końców w TVP1. Z żoną Małgorzatą wychowuje trzy córki.

Walka o siebie O rodzinie, muzyce, wierze oraz walce o siebie z Pawłem Kukizem, polskim piosenkarzem, rozmawia Izabela J. Murzyn. Czym dla Pana jest muzyka? – Oprócz rodziny wszystkim. Generalnie jest możliwością realizacji i duchowej, i finansowej. Zapewnieniem sobie bytu i takiej frajdy emocjonalnej. Możliwością wyrzucenia z siebie emocji, udokumentowania i zaprezentowania ich. Jest też możliwością prowokowania publicznej debaty, czy myślenia na temat kwestii, które mnie intrygują. Debata publiczna do muzyki nie pasuje... – Dlaczego? Wielokrotnie miałem do czynienia z takimi sytuacjami, kiedy po prezentacji jakiejś z moich piosenek odbywała się na temat tekstu czy przekazu pewnej myśli, informacji dyskusja w mediach. Jakie emocje przekazuje „17 września”? – Jest to bardzo osobista piosenka. Jeden z moich dziadków, ojciec mojego ojca, został zamordowany przez sowietów na Brygidkach we Lwowie. Co prawda w 1941 r., to był czerwiec, ale mord był efektem wejścia wojsk sowieckich 17 września do Polski, czyli

rozbioru Polski przez Niemców i Sowietów. Emocje jak najbardziej osobiste. W utworze zwraca się Pan do Griszy, kim on jest? – Nie chciałem, żeby ta piosenka była takim jakimś moim oskarżeniem czy wywlekaniem żali w kierunku oprawców. Próbowałem sobie wyobrazić sytuację, że jestem na miejscu tego KGB-owca, tego NKW-udzisty. Ten tekst poprzedziła też rozmowa z moim ojcem, który jako dziecko polskiego policjanta był zesłany do Kazachstanu. Wrócił bodajże, w 1946 r. do Polski, na tzw. ziemie odzyskane. Pamiętam taką dyskusję, kiedy mówię: jak oni mogli nieprzytomni, pijani strzelać... jak to jest możliwe, że ta ziemia się ruszała, że oni przeżyli... Ojciec mi to bardzo plastycznie i dosłownie wytłumaczył. Po pierwsze: spróbuj nie pić w takiej sytuacji. Dostali rozkaz. Gdyby oni nie strzelali, to strzelanoby do nich. On nie usprawiedliwiał tych oprawców. Zresztą, pili, bo to mają w naturze. Druga sprawa to to, że zapijali swoje uczucia, emocje. Usypiali sumienie... – Dokładnie tak. Wracając do pytania. Chciałem od tej strony podejść do tej kwestii. Zresztą mam w planie nagranie tej piosenki w języku rosyj16

skim. Nie wiem, kiedy to uczynię, ale bardzo bym chciał to zrobić. Potrzebuję tylko dobrego tłumaczenia. Po to, by utwór trafił również do Rosjan. Myślę, że bardziej do nich trafi niż nasze dyplomatyczne noty, czy żądania. Jest po prostu ludzki. Wielokrotnie w wywiadach odnosi się Pan do swoich katolickich wartości. Czym jest wiara w Pana życiu? – Chrześcijańskich, powiedziałbym ogólnie, mimo wszystko. Bardzo głęboko wierzę. Natomiast uważam, że przede wszystkim tradycja powoduje, że jestem katolikiem a nie muzułmaninem... Chociaż moi przodkowie w XII, XIV w. modlili się do Allaha, ponieważ „po mieczu” mam pochodzenie tatarskie. Czy podkreślam... Ja szczególnie nie epatuję swoją wiarą. Ja staram się tę wiarę realizować czynem, a nie słowem. W jaki sposób? – Pomagać bliźniemu i służyć drugiemu człowiekowi. Z tą miłością bywa różnie, bo czasem jestem tak poirytowany postępowaniem bliźniego, że trudno jest reagować na nie z miłością. Miłość to nie tylko emocje... – Nie jestem pamiętliwy, to na TRYBY nr 6/2011


r o z m o w a pewno... Z wyjątkiem bolszewików, którzy są po prostu diabłem wcielonym. Jako katolik mam prawo, a nawet obowiązek szatana niszczyć. Jak szuka pan prawdy? – Empirycznie, czyli dotykalnie. Muzyka w tym pomaga? – Muzyka w moim przypadku jest wynikiem empirii, moich doświadczeń życiowych i przejść. To nie są jakieś wymyślone sytuacje czy poszukiwania filozoficzne. Jest to raczej swego rodzaju dokument słowno-muzyczny sytuacji, które miały kiedyś miejsce, które przeżyłem, których dotknąłem, które czuje. Trudno mówić, co to jest oparzenie, jak boli przytknięcie ręki do rozgrzanego żelaza, kiedy się tej ręki do żelaza nie przytknęło. Bez sensu jest skakać w ogień tylko dlatego, żeby przekonać się, że ogień parzy... – Nigdy nie wytłumaczy pani dziecku, że zapalona świeca parzy, dopóki dziecko nie będzie usiłowało zgasić tego ognia palcami. Rodzina, czym dla Pana jest? – Podstawą. Podstawą wszystkiego. Sensem bytu doczesnego. Podstawą uczuciową, opoką, przedmiotem troski... Jestem z tą samą dziewczyną od blisko 30 lat. Mamy trójkę dzieci. Co wnoszą dzieci w życie mężczyzny? – Podobno wychować jedną córkę jest trudniej niż trzech synów... Tak czytałem. Nie wiem, bo nie miałem syna, ale rzeczywiście jest to trudne. Tak jak powiedziałem wcześniej, rodzina to podstawa, niesie dużo radości. Gdyby tak nie było, to bym jej nie zakładał. Dlaczego sprzeciwia się Pan aborcji? – Podobnie jak nie zgadzam się na to, by można było na ulicy zastrzelić

człowieka, bo mi przeszkadza wejść w danym momencie do sklepu, wyjechać na wakacje albo przez niego mogę przytyć, mieć zmarszczki... To jest po prostu zabójstwo. Nie mam wątpliwości, że od momentu połączenia plemnika z jajem i zapłodnienia, mamy do czynienia z życiem, z człowiekiem. To nie jest postawa, która w moim przypadku, pojawiła się w związku z dyskusją, na ten temat. To nie jest też kwestia przejrzenia na oczy czy afirmacji jakiejś opcji. To nie wynika nawet z wyboru, to wynika z przeświadczenia, które we mnie jest od wielu lat. Na pewno od momentu, kiedy w wieku lat 12-13 na religii był prezentowany film „Niemy krzyk” i kiedy widziałem jak zachowuje się mały człowiek uciekający przed szczypcami. Czuje, żyje, jest. Dla mnie jest to kwestia nie ulegająca wątpliwości, jest to życie w łonie matki. Rozmawia Pan o tym z córkami? – Nie miałem potrzeby, żeby o tym rozmawiać. Myślę, że są pewne kwestie, które wynosi się z domu automatycznie. Tak jak ja z domu wyniosłem wrodzony antykomunizm i nie potrzebuję żadnych w tej chwili wykładów ani nauk, żeby to moje stanowisko uwiarygodniać. Po prostu wiem, że to jest zło, że to jest szatan, że to jest ciemna strona mocy. Podobnie jest z moim stosunkiem do kwestii, o której rozmawiamy. Dzieci wynoszą pewne rzeczy z domu, one wiedzą. Co daje Panu siłę do działania, do pisania kolejnych tekstów, do poruszania kolejnych problemów? – Będę się upierał przy tej rodzinie cały czas, przy podwórku, przy empirii, przy doświadczeniach... A nie jest tak, że się Pan buntuje? – Jeśli się buntuję, to buntuję się przeciwko złu. A to, że jest go tak wiele, to już nie moja zasługa. Mój bunt wynika z niezgody na zło, najnormalniej w świecie. Ja nie jestem nonkonformistą z urodzenia. To życie pisze 17

z  c h a r a k t e r e m mi te piosenki. Ja je ubieram w słowo i melodie. Trudno nazwać buntem niezgodę. Czy pani uważa za buntownika człowieka, który w społeczeństwie, gdzie aborcja jest rzeczą normalną mówi: nie zgadzam się na aborcję. Czy to jest bunt? Wtedy buntujemy się wobec tego co podsyła nam społeczeństwo, struktury prawne. – No tak, ale jeżeli żyje pani w społeczeństwie, w którym te struktury prawne są absurdalne, no to trudno się nie buntować. Trzeba być idiotą, żeby się z tym pogodzić albo człowiekiem słabym, konformistą. Bunt wynika z chęci czynienia dobra, naprawiania rzeczywistości. Zabiera Pan też głos w kwestiach politycznych. W ostatnich wyborach prezydenckich poparł Pan Marka Jurka. – Bo to porządny i dobry człowiek. Niestety, nie ma tej siły przebicia i takiego zaplecza, jakie powinien mieć. Jest to człowiek, jeden z niewielu ludzi, gdzie wiem, czego mogę się po nim spodziewać, po prostu. Dlatego zagłosowałem na niego w wyborach prezydenckich. Powiem szczerze, nie ze względu na program, na afirmację taką absolutną i chęć powierzenia mu urzędu. Jest on jedyną osobą z prawicy, która ma zasady, która kieruje się tymi zasadami również w życiu i która tych zasad przestrzega. Uważam, że dobrze by zrobił, gdyby wokół siebie zebrał jeszcze parę osób młodszych i stworzył silną partię katolicko-narodową. Oczywiście, kiedy mówię katolicko-narodową to się wszystkim kojarzy z „hajlowaniem”. Nie, po prostu fajną, cichą partię katolicką, która dzięki pokorze będzie rosła w siłę. Na to jest potrzebny czas. Młodzi nie chcą angażować się w politykę. – Niech się nie angażują. Będą mieszkać w Irlandii. W Irlandii nas nie chcą.


h y d e

p a r k

– Trudno. Jaki sens jest brać udział w polityce, której celem jest pijar sam w sobie, a nie konkretne działanie? – To trzeba mówić: nienawidzę pijaru, nie chcę pijaru. Trzeba o swoje walczyć. Ja też o swoje walczyłem i dzięki temu możemy siedzieć w tej chwili tutaj, i nie przechodzą obok pani ZOMO-owcy. Stawia się wszystko na jakąś szalę i trzeba najnormalniej w świecie walczyć, być konsekwentnym w realizacji siebie, to jest podstawa. To powinno wynikać wręcz z takiej miłości i z szacunku do samego siebie. To nie może być tak: co my mamy zrobić, jak nam nie chcą dać... weź sobie! To wszystko będzie za chwileczkę twoje, twoich kolegów, twoich koleżanek. To będzie wasze, moich dzieci. Ja oczywiście, że dzieciom zapewniam byt, ale generalnie...

Miłość jak z filmu z sosem do grilla w tle… „Miłość to wzajemne zaufanie, K atarzyna Cieślik, Marta Czarny

Dwie dzielne redaktorki wyruszyły w miasto, aby dowiedzieć się, czym dla ludzi żyjących w Krakowie jest… MIŁOŚĆ! A oto wasze odpowiedzi! „Miłość dla mnie? Bezterminowy stan uniesienia emocjonalnego, na tle chemicznym, drastycznie nadwyrężający portfel. Coś, co się czuje patrząc na drugą połówkę.” Baru, 21 lat, Politechnika Krakowska „Moja żona mnie kocha, bo zawsze robi mi kanapki do pracy. Kocha mnie wtedy, gdy do niedzielnego rosołu dokłada serce.” Mąż swojej Żony, 56 lat

Stawia Pan na wolność? – Stawiam na to, że trzeba dotknąć świecy, żeby zobaczyć, że ona parzy. Nie uchronię dziecka przed wszystkim, ale powtarzam raz jeszcze: o swoje trzeba walczyć. Nie można być tylko biorcą, nie wolno tylko oczekiwać. Jeżeli nie podoba mi się pijar to mówię, że mam dosyć pijaru. Jest mi niedobrze, kiedy widzę opalonego Komorowskiego śmigającego w Wiśle na nartach po pół roku od objęcia prezydentury, kiedy kraj jest w tak kiepskim stanie. O tym się mówi. Jednocześnie trzeba przedstawić swoją propozycję. Trzeba wiedzieć, czego się chce. W działaniu trzeba zacząć od własnego podwórka, pozytywistycznie. Trzeba zacząć od zmieniania własnego otoczenia. Od siebie. Dziękuję za rozmowę!

fot. Marta Czarny

Nie rozpieszcza Pan ich? – Ale też szczególnie nie zabraniam. Oczywiście, w ekstremalnych sytuacjach, gdyby np. chciała jechać na trzy dni do kolegi, no to w życiu, nie ma takiej opcji.

szacunek, wierność i przywiązanie.” Kasia S., studentka matematyki „Tym stanem, kiedy nie mogę oddychać. Tym, że maluję usta czerwona szminką tylko z jednego powodu” Sola, 22 lata „Uczuciem, którego nigdy nie przeżyłam.” Doświadczona życiem, 55 lat „Miłość jest cudem, którego szczere ludzkie oblicze zaznają tak naprawdę nieliczni.” B, 21 lat „Szczęściem, które rozpromienia szare dni nie można opisac słowami. Nie ma żadnej formy i kształtu. Miłość to iskierka nadziei na lepsze jutro.” Sylwitek, 21 lat „Miłość jest wtedy, gdy chcesz obudzić się wcześniej, by mieć więcej czasu na myślenie o tej jedynej.” Michał, 23 lata

A co do grilla?

Sos czosnkowy:

Smaczku każdej potrawie dodaje mała drobnostka… Wakacje to czas grillowania, dlatego zdradzamy wam nasze pomysły na sosy do grilla:

Do szklanki śmietany lub jogurtu naturalnego dodaj przeciśnięte przez praskę 4 ząbki czosnku, 4 łyżki majonezu, szczyptę cukru, soli, oregano. Dokładnie wymieszaj. Na koniec dodaj 2 starte na tarce ogórki.

Sos curry:

Dip wiosenny:

Wymieszaj 3 łyżki majonezu z 3 łyżkami śmietany 18-procentowej. Dodaj do tego ok. pół łyżeczki curry. Posmakuj. Jeżeli sos nie będzie wystarczająco słony, dodaj jeszcze trochę przyprawy. Sos idealnie nadaje się do skrzydełek z grilla.

5 łyżek majonezu połącz z 3 łyzkami śmietany. Trzy duże rzodkiewki zetrzyj na tarce. Ząbek czosnku przeciśnij przez praskę. Dodaj do majonezu razem z 2 łyżkami posiekanego szczypiorku. Wymieszaj.

K atarzyna Cieślik, Marta Czarny

18

TRYBY nr 6/2011


i d ź ż e ,

Wakacje na koniach Wokół nas bardzo często widzimy ludzi potrzebujących, którym chcielibyśmy pomóc, lecz nie wiemy jak. Często chcielibyśmy połączyć pasję z wolontariatem. Mi się to udało.

Joanna Opyrchał

Hipoterapia jest to jeden ze sposobów, w jaki możemy pomagać osobom niepełnosprawnym. Polega na wykonywaniu ćwiczeń, które mają za zadanie poprawić sprawność fizyczną i psychiczną. Poprzez przebywanie z koniem i uczenie się jazdy konnej, przywraca się im osobom sprawność. Koń staje się wtedy „współterapeutą”. Wszystko odbywa się pod opieką hipoterapeuty i jest częścią rehabilitacji tych osób. Koń już swoją obecnością pomaga – szczególnie dzieciom. Kiedy małe dziecko ma poczucie, że duży koń go słucha i może nim kierować, wtedy czuje się pewnie, że może zrobić wszystko. Bardzo ważny jest już sam kontakt z koniem – zwierzę jest ciepłe i miłe w dotyku. Zajęcia są przez to przyjemne, a dzieci chętnie wykonują ćwiczenia. Hipoterapia, choć jest okazją do niesienia pomocy potrzebującym, pomaga nie tylko osobom niepełnosprawnym, lecz także i tej drugiej stronie – wolontariuszom.

całym dniu konie pozostają na wybiegu, a wolontariusze wracają do codziennych spraw.

Największe szczęście w świecie na końskim leży grzbiecie. Wolontariusz Bardzo ważną rolę w hipoterapii odgrywa wolontariusz. Jest to osoba, której zadaniem jest asekuracja dziecka, pomaganie w wykonywaniu ćwiczeń, opieka nad dziećmi i końmi w czasie zajęć. Bycie wolontariuszem to także coś więcej niż sama pomoc. Im dłużej się pomaga, tym bardziej widać efekty hipoterapii – postępy dzieci w wykonywaniu ćwiczeń, otwieranie się na innych ludzi. W stadninie, w której jestem wolontariuszką na zajęcia hipoterapii przychodzą głównie dzieci. Przebywanie z nimi to niesamowite doświadczenie, które zmienia człowieka. Uczy przede wszystkim cierpliwości i wyrozumiałości. Dla mojego przyjaciela Wojtka największym szczęściem i niepowtarzal-

z r ó b ż e

nym doświadczeniem było spotkanie z ośmioletnią Anią. Z powodu dużej liczby wolontariuszy po skończonej pracy mógł iść do domu. Wychodząc spotkał Anię, która zatrzymała go w branie i blokując wyjście powiedziała: „A Ty dokąd, łobuzie? Jeżeli ty wychodzisz, to ja też!”.

Dlaczego warto Cennym doświadczeniem dla wolontariusza są przyjaźnie zawarte z podopiecznymi. Dzieci poznają wolontariuszy, zaprzyjaźniają się z nimi. Jednak największą nagrodą dla każdego z nas jest uśmiech na twarzy dziecka, chwycenie za rękę lub spontaniczne przytulenie się. Czasami dochodzi nawet do sytuacji, w której dziecko tak zżyje się z wolontariuszem, że chce ćwiczyć tylko z nim. Warto też dodać, że bycie wolontariuszem to niesamowite relacje z ludźmi. Stadnina łączy przeróżne osoby o wspólnej pasji i chęci pomagania innym. Jest to doskonałe miejsce na zawarcie przyjaźni na całe życie. Nie należy jednak zapominać, że jest to ciężka i odpowiedzialna praca – jednak wszystko, co otrzymuje się w zamian wynagradza cały trud. Ognisko TKKF „Przyjaciel konika”, Kraków, Fort 49 1/4 „Grębałów”. Szczegóły pod numerem telefonu: 604-077-669 oraz na www.przyjacielkonika.pl

Dzień wolontariusza

fot. Archiwum Trybów

Wszystko zaczyna się wcześnie rano od wyczyszczenia koni, a to cała ceremonia. Najpierw sprawy socjalne: herbata, ciacho i rozmowa z resztą wolontariuszy. Potem idziemy do stajni z zestawem szczotek i kopystką (szczota do kopyt) i po kilkunastu minutach konie są prawie gotowe. Jeszcze tylko założenie uzdy i dzieci mogą działać. Reszta pracy polega na pomocy i kontroli pracy konia z dziećmi, a podczas nich animowanie czasu i zabawa. Po 19


d a m s k o - m ę s k o

Zaskoczeni radością Tomek: Czym dla ciebie jest radość? Iza: Zaskoczeniem. A dla ciebie? Tomek: Miłością. I ściśle z niej wypływa. Iza: A jeśli nie ma miłości? Tomek: To nie ma pełnej radości. Iza: Czego brakuje nam bardziej: miłości czy radości? Skoro obydwie tak mocno się przenikają... Tomek: Zdecydowanie miłości. To pierwsze pragnienie. To jak drzewo z korzeniami. Dlaczego radość jest zaskoczeniem? Iza: Ponieważ uświadamia ci coś, czego się nie spodziewałeś. Radość nigdy nie pojawia się „na zawołanie”, prawie zawsze nas zaskakuje. Tomasz: A kiedy nas zaskoczy, to co wtedy? Iza: Ciężko to opisać. Jedno jest pewne: „Chwile nagłej radości znaczą we wspomnieniach o wiele więcej niż długie lata szczęścia” (C.S. Lewis) Tomasz: Ty znów z tym Lewisem... Z czego to? Iza: „Zaskoczony radością”. Koniecznie przeczytaj! Tomasz: Czym uradował cię Lewis? Iza: Niebywałą znajomością człowieka i tym, że tak pięknie umiał

o tym opowiedzieć. Swoją drogą niesamowicie pisał o miłości... Tomasz: Moja „teza” się potwierdza. Radość i miłość są jak korzeń i drzewo. Iza: To dlaczego tak bardzo uciekamy przed miłością? Tomasz: Ooo! To tylko pozory... Iza: Taki kamuflaż? Tomasz: Bardziej ucieczka. Iza: Wiesz, że o tym też pisał Lewis... Twierdził, że to lęk przed zranieniem sprawia, że boimy się kochać kogokolwiek czy cokolwiek. Z drugiej strony nie ma „bezpiecznych inwestycji”. Tomasz: Ja też myślę że to lęk. Szczególnie z naszych przeszłych doświadczeń. To on nas pokonuje. Tkwi jak drzazgi w sercu i blokuje otwarcie się na drugą osobę. Tak jest też z radością. Trzeba się otworzyć na inna osobę, obdarzyć ją radością. Inaczej radość jest pusta i fałszywa. Iza: A co z cierpieniem? Tomasz: To już wykraczamy poza zakres naszych rozważań... Iza: No ale miłość to też cierpienie... Nie jest tak? Tomasz: Tego nigdy nie mogłem pojąć, dla mnie to nie do pojęcia. Iza: Dla mnie też... Co tobie spra-

wiło największą radość? Tomasz: Uff... Wdzięczność mamy, uścisk dziecka, oczy pewnej dziewczyny, uśmiech babci, uścisk dłoni kumpla... Iza: Tęsknisz za tymi chwilami radości? Tomasz: Tak. Zawsze wraca się do tych najpełniejszych chwil... Radość z przeszłości jest cały czas. Iza: Trwa w nas. Dlatego warto dobrze żyć. Tomasz: Dlaczego? Iza: Bo wtedy się przyzwoicie zestarzejemy. Tomasz: Cóż to przyzwoitość dla człowieka bez miłości? Iza: Synonim „Moralności Pani Dulskiej”. Ale takie życie pozbawione jest radości... Tomasz: Wszystko się składa w zadziwiającą całość. Iza: Czyżbyś był zaskoczony? Tomasz: No nie, tym razem nie. A jak cierpienie może być sednem miłości? Iza: Nie wiem czy sednem, ale kochając naprawdę musimy liczyć się z tym, że kiedyś przyjdzie nam cierpieć. „Kochać oznacza wystawić się na ryzyko”. Zgadnij, kto to napisał? Tomasz: Lewis! Właśnie to jest sztuka otwartości, wyjścia z uczuciem i zaryzykowania. Iza: Ciężko się na nią zdobyć. Tomasz: To jest kluczowa sprawa.

Biblioteka wakacyjna „Zdobywcy” – to „książka wyprawa”, lecz nie tylko dla koneserów kajakarstwa. To strony wypełnione wrażeniami z wiosłowania po Wiśle, nieklęczący hołd dla Jana Pawła II, pasja i wreszcie walka z samym sobą. Co ciekawe, na spływ Wisłą z Krakowa do Bałtyku wybrało się dwóch… księży! To obowiązkowa lektura na wakacje. Polecamy wam ją nie tylko ze względu na bogactwo treści, ale też piękne zdjęcia. Książka ukazała się w wydawnictwie Serenita. Dla czytelników „Trybów” korzystny rabat (przy zakupie trzeba się powołać na nasz miesięcznik). Więcej informacji: www.serenita.pl.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.