3 minute read

Spotkania z Beksińskim

Pragnę malować tak, jakbym fotografował marzenia i sny. Jest to więc z pozoru realna rzeczywistość, która jednak zawiera ogromną ilość fantastycznych szczegółów.

Trudno mi pisać o artyście, którego prace zna pewnie niejeden student. Być może byliście na marcowej wystawie „Beksiński nieznany” w Krakowie, a do poduszki czytacie najnowszą książkę traktującą o artyście − Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia.

Wydaje mi się, że w tym naszym zamiłowaniu postępujemy trochę nielogicznie. Nieustannie jesteśmy otaczani informacjami o krzywdach wyrządzanych światu. O ludziach i przypadkach, które te krzywdy wyrządziły. O przypadkowych, niewinnych osobach, które tych krzywd doznały. O wypadkach, zamachach terrorystycznych, o zmianie władzy i konsekwencjach tego. Czytamy na temat wojny, głodu i chorób, jednak na deser sami wybieramy sobie dzieła Zdzisława Beksińskiego (już nie mówiąc o wisience na torcie, jaką jest modny wśród studentów, niepoprawny optymista – Schopenhauer).

Czyżby mroczna tajemniczość, skrywająca się pod powierzchnią obrazów, potrafiła wyrazić lepiej to, co czujemy?

Czy w obrazach Zdzisława Beksińskiego znajdujemy odzwierciedlenie swoich lęków? Dzieła artysty są niczym lustro, w którym przeglądamy swoje dusze. On sam mówił o swoich pracach: Nigdy nie zadaję sobie pytania »co to znaczy« ani w odniesieniu do moich obrazów, ani do cudzych. Znaczenie jest dla mnie całkowicie bez znaczenia. Najczęściej jednak spotykam się z odbiorem semantycznym, w oparciu o opis przedmiotów przedstawionych na obrazie. Z mego punktu widzenia i w odniesieniu do moich prac nie ma drogi bardziej błędnej! Ważne jest to, co ukazuje się naszej duszy, a nie to, co widzą nasze oczy i co możemy nazwać. Dlatego też artysta rzadko nadawał tytuły swoim dziełom. Podejrzewałam, że przeglądając „Suplement” na pewno zerkniecie na tę stronicę. Przecież o Beksińskim mowa. Cóż Wam mogę więcej zdradzić, niż Wy, Drodzy Czytelnicy, wiecie?

Słów kilka o Zdzisławie Beksińskim

Urodził się 24 lutego 1929 roku w Sanoku, o którym pisał: Boże mój! Kupić karabin maszynowy, wejść na wieżę kościoła i pukać do sanoczan jak do wróbli! Powrócił tam jednak po studiach (w 1952 roku ukończył je na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej).

W swoim, jakże ukochanym mieście zacznie tworzyć dzieła, którymi zachwyci się świat. Pierwszym poważnym sukcesem artysty była wystawa w Warszawie, która miała miejsce w 1964 roku. Kilka lat później zaprezentował obrazy nowego nurtu, czyli tak zwanego „okresu fantastycznego”. Oczywiście ich najbardziej reprezentacyjny zbiór znajduje się w kolekcji Muzeum Historycznego w Sanoku, w miejscu, o którym marzy każdy miłośnik niezwykłej wyobraźni artysty. Beksiński na stałe przeniósł się do stolicy wraz ze swoją rodziną. Uważa się, że spoczywało na niej fatum: żona artysty ciężko zachorowała, przez co zmarła w 1998 roku, a rok później ich jedyny syn, o którym również można by wiele napisać, popełnił samobójstwo. Równie tajemnicza wydaje się śmierć samego artysty, który został zamordowany w swoim mieszkaniu w nocy z 21 na 22 lutego 2005 roku.

Jezu, jak ja tego nie lubię! Wystawiania! Jestem chory Dokładnie rok temu byłam wolontariuszką w nowej siedzibie Muzeum Śląskiego. Przepiękne to było doświadczenie, jako że musiałam zmienić swój punkt widzenia. Nie miałam czasu zachwycać się otaczającymi mnie dziełami. Dane mi było jednak patrzeć na reakcje ludzi. Nieraz mnie one urzekły (najbardziej zauroczyła mnie Pani z Bogucic, która kontemplowała nad obrazem Nowosielskiego o tytule Plaża, po czym założyła okulary i zapytała – kaj ta plaża?). Dodać muszę, że moje urzędowanie w muzeum odbywało się bardzo blisko dzieła Zdzisława Beksińskiego. Wprawdzie przydzielono mi miejsce w tak zwanej Galerii Sztuki Polskiej po 1945 roku, więc opcji było wiele, jednak moje sprytne nóżki zawędrowały wprost pod dzieło Mistrza. Zwiedzający zazwyczaj dochodzili do tego punktu po zachwytach Matejką. Wracali jakby z balu (tego Józefa Chełmońskiego, nie z katowickich klubów). Często zachwyceni swoją wiedzą, bo przecież takie same obrazy były w podręcznikach z historii! Zazwyczaj przechodzili w nowy rozdział sztuki jakoś tak szybko, pobieżnie. Ukradkiem. Bo dziecko płakało. Bo zupa stygnie już w domu. A tu jakieś kwadraty, bohomazy i dziwactwa. Nawet to dziecko, co teraz tu płacze, umiałoby to tak namalować. Niech się tylko trochę uspokoi. Jednak przy Beksińskim zatrzymywał się każdy. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że w jego dziełach można odnaleźć oprócz magii – prawdę, która obnaża widza przed samym sobą. Ciekawe, czy artysta byłby dumny, że jego dzieła przyciągają zwiedzających ze wszystkich stron świata. A może jednak byłby zły, że jego prace są w muzeum, a nie w jego pracowni.

Praca domowa na wakacje

Zachęcam do przekonania się na własne oczy i na własną duszę o sile dzieł Zdzisława Beksińskiego! Dlatego też na liście wakacyjnych planów, oprócz popijania „pyfka” (to nie błąd, tak mówił Witkacy!), dopiszcie sobie koniecznie: zwiedzić Muzeum Historyczne w Sanoku.

I jeszcze jedno, Drogi Czytelniku, zdradzić Ci muszę! Jeśli zechcesz kiedyś kupić plakaty z reprodukcjami dzieł artysty, koniecznie udaj się do przemyskiej księgarni tuż nad Sanem. Ich ceny nie zdradzę, podpowiem jedynie, że autorkę tekstu – studentkę, stać było na obklejenie nimi całego pokoju. Przez to chyba ten mój nieustanny niepokój...

This article is from: