
4 minute read
Intel Extreme Masters 2016 w Katowicach
Intel Extreme Masters już na tyle zadomowił się w świadomości Polaków, że nawet media głównego nurtu tworzą mało sensacyjne nagłówki na jego temat, a Katowiczan coraz mniej dziwi kilometrowa kolejka skoro świt w centrum miasta. Można wręcz rzec: „kolejny rok, kolejny IEM”. Łatwo wtedy zapomnieć, że mamy do czynienia z największą tego typu imprezą w Europie i jedną z większych na świecie.

Po zeszłorocznym szturmie stutysięcznego tłumu organizatorzy spodziewali się, że ponownie tyle samo osób ustawi się przed Spodkiem i halą Międzynarodowego Centrum Kongresowego. Fani nie zawiedli i według szacunków organizatorów liczba odwiedzających wyniosła aż 113 tysięcy. By wejść za darmo, należało odstać co najmniej pięć godzin w przerażająco długiej, acz uporządkowanej kolejce. Naturalnie, były dostępne także płatne wejściówki, ale znów wyprzedano je na pniu, więc spora ilość mniej zagorzałych miłośników e-sportu musiała przełknąć gorzką pigułkę, chcąc dostać się do środka.
Jako posiadacz prasowej przepustki w kolejce stać na szczęście nie musiałem, ale zwiększone zainteresowanie łatwo dało się zauważyć także wśród przedstawicieli mediów − oficjalne liczby mówią o ponad 1100 rozdanych akredytacjach, wobec 750 sprzed roku.
Oczekując raczej powtórki z rozrywki wobec odbywającego się w MCK expo, muszę przyznać, że zostałem pozytywnie zaskoczony, będąc świadkiem zupełnie nowych wydarzeń i większej ilości wystawców. Stoiska niektórych z nich przybrały nietypowe formy, w oczy rzucał się zwłaszcza piętrowy autobus producenta peryferiów Razer oraz swoista strefa relaksu dostawcy foteli Need For Seat.
Tradycyjnie, największą ekspozycję miał Intel, główny sponsor imprezy, którego zajmujące chyba 30% hali stanowisko przepełnione było wszelakiej maści symulatorami, grami oraz nowinkami technologicznymi. Wśród nich bez wątpienia wyróżniał się „salonowy komputer” Steam Box wraz z Steam Controllerem, który w dość rewolucyjny sposób wymienia gałki na pola dotykowe. Jak się okazuje, działa to całkiem sprawnie (większa precyzja!), a dodatkową frajdą bez wątpienia była włączona do testowania z nim nietypowa polska strzelanina − Superhot
W zasadzie, jak na imprezę tak radośnie i z rozmachem celebrującą „growy” styl życia, dość zadziwiający był brak możliwości... właśnie zakupu gier. Poza sztandarowymi produkcjami Blizzarda, nigdzie nie można było dostać pozycji, które naprawdę zaprzęgną do pracy te „wybajerzone” podzespoły komputerowe, „wpychane” odwiedzającym na każdym kroku.
Jeśli na IEM ktoś przyszedł, żeby po prostu pograć (co nie jest takie oczywiste), to w tym roku miał po temu kapitalną okazję. Poza masą małych i średnich stanowisk na rozmaitych stoiskach, organizatorzy przygotowali strefę Free To Play, gdzie na przeszło 200 komputerach rozgrywały się rozmaite turnieje w popularne gry sieciowe (w tym nowość − Rocket League). Choć każdy mógł swobodnie „szarpać” co najmniej godzinę, najpierw musiał jednak swoje odstać –w dodatku niemało, bo zainteresowanie okazało się wielkie i wymogło na organizatorach rozszerzenie turniejów o kilka dodatkowych rund.
Tradycyjnie już na Extreme Masters swoje skarby pokazało Muzeum Historii Komputerów z Katowic, acz tym razem więcej niż kiedykolwiek. Quake 3 na iMacach zaliczył powrót, podobnie jak wiele automatowych klasyków (niestety obsługiwanych padem) i pasujących do okoliczności staroszkolnych strategii i strzelanin. Wśród nowinek wyróżniał się Super Mario Bros. na wielkim kineskopowym telewizorze, sieć eMaców (edukacyjna, ulepszona wersja iMaca) z Jedi Academy oraz stanowisko z Bardzo Oldskulowymi Grami, obsługiwanymi – jak to drzewiej bywało – dość tandetnym joystickiem. Nostalgia wręcz eksplodowała mi w twarz, ale ja nie wyszedłem z tego zachwycony, z ulgą rzucając do kolegi: „Dobrze, że te czasy już przeminęły”.
Podążając za staruszkami ze świata gier, wylądowałem w Spodku, gdzie wystawców było ledwie kilku, a głównie odbywały się tam rozgrywki. Tym razem sceny nie dzielono, a najważniejsze gry − League of Legends, Starcraft 2 i CounterStrike: Global Offensive − miały na niej określony czas na finałowe rozgrywki. Reszta odbyła się albo za zamkniętymi drzwiami przed otwarciem imprezy, albo na bocznych scenach w tłocznej hali MCK. Rozwiązanie to miało swoje wady i zalety, a niezadowoleni byli chyba najbardziej fani LoL-a, którzy często zamiast oglądać swoich ulubieńców, musieli czekać w kolejce do wejścia na widownię.
Podobnie jak przed rokiem, oczy widzów zwrócone były w kierunku polskiej ekipy CSGO Virtus.pro, która pomimo niewysokiej formy sprawnie przeszła przez eliminacje. Niestety „nasi” dostali tęgie baty od szwedzkiego Fnatic i z wielkim smutkiem, z dala od fleszy, udali się do swoich pokoi. Wśród dalszych rozgrywek zabrakło także lubianych w Polsce chłopaków z Ninjas in Pyjamas, więc doping na trybunach wyraźnie stracił na sile. Finałowy pojedynek odbył się między Luminosity a Fnatic i można go w dużej mierze porównać do finału Ligi Mistrzów z 2004 roku, kiedy AC Milan roztrwonił trzybramkową przewagę nad Liverpoolem i przegrał puchar. Fnatic wystąpiło także w finale League of Legends, ale ta dywizja słynnej e-sportowej organizacji opór stawiła tylko na początku − późniejsza rozpaczliwa wojna podjazdowa i gra na zwłokę tylko nużyła widzów i oddalała nieuniknione − rywale z koreańskiego SK Telecom T1 gładko zwyciężyli 3:0.
Na najwięcej emocji mogli liczyć oglądający finały Starcrafta 2. Nie dość, że w całym turnieju podejrzanie mało graczy pochodziło z Korei Południowej, to jeszcze w ostatnim pojedynku zobaczyliśmy Szweda Snute’a. Naprzeciw niego stanął legendarny w swoim środowisku Polt, którego narodowości zapewne się domyślacie. W pasjonującym pojedynku górą był ten drugi, więc puchar „został” w Korei, ale multi-kulti w turniejowej drabince wprowadziło wyraźny powiew świeżości w tej zasłużonej dyscyplinie.
Opisanie zrębu tego, co się działo podczas Intel Extreme Masters zajęło mi ładne „kilka” słów, a i tak nie wspomniałem niczego o pobocznych turniejach (np. w Rainbow Six: Siege), tłumie cosplayerów, szeregu konferencji prasowych (będzie nowe MMO od twórców World of Tanks) czy zgromadzenia „youtuberów” pod hasłem mYTup, gdzie poza masowym rozdawnictwem autografów i reklamowego „badziewia”, można było wziąć udział w sesji pytań i odpowiedzi z takimi osobistościami jak reZigiusz czy Izak.

W podsumowaniu tegorocznego IEM-a mógłbym strzelać imponującymi statystykami, miliony tego, setki tysięcy tamtego. Mógłbym obrać podejście wielu telewizji, robiących materiały o tym, ile to można zarobić na e-sporcie. Mógłbym wreszcie napisać, ile miasto zyskuje na rokrocznej imprezie tego kalibru. W zamian wspomnę tylko, że pośród tysiąca akredytacji medialnych znalazły się takie osoby jak Michał Pol, redaktor naczelny… „Przeglądu Sportowego”. Znany piłkarski dziennikarz porównał katowickie wydarzenie do finału Ligi Europy na Narodowym − niechaj to posłuży za wymowne podsumowanie.
