
5 minute read
Ciało z ciałem przeciw ciału – o sztuce cielesności
Współczesna sztuka nie jest łatwa, zwłaszcza w wykonaniu artystów kontrowersyjnych, których działanie często wywołuje szok, przerażenie, a nawet wstręt. Jeśli jednak po zetknięciu się choćby z najbardziej odrażającym dziełem, czujemy chęć podjęcia refleksji na jego temat, a emocje same rozchodzą się po naszym ciele, to może warto zaryzykować i nazwać to działanie właśnie sztuką?
Kiedy uczestnicząc po raz pierwszy w ogromnej muzycznej imprezie, gromadzącej w Kostrzynie nad Odrą prawie milion osób, wzięłam udział w masowym body paintingu, nie potraktowałam tego zjawiska jako przejawu sztuki. Właściwie ciężko było mi zakwalifikować owo chaotyczne malowanie ciał od stóp do głów (wraz z niezbędnym odzieniem) do jakiegokolwiek wyrazu artyzmu. I choć organizatorzy mieli na celu wyłącznie rozgłos i pobicie rekordu Guinnessa w ilości pomalowanych ciał, reklamując markę jednego ze sponsorów festiwalu, to jednak między nami – uczestnikami pewnego rodzaju performance’u – wytworzyła się nienamacalna więź, która pozwoliła czerpać nam radość z samego aktu tworzenia. Kilkuset młodych ludzi malowało siebie nawzajem i niewątpliwie każdy z nas, mimo iż dysponowaliśmy jedynie trzema kolorami (białym, niebieskim i czerwonym) wyglądał wyjątkowo i był w tym, co stworzył niezwykle oryginalny. Dopiero, kiedy wracaliśmy do tłumu pozostałych, mogliśmy poczuć się jak prawdziwe „eksponaty”. Ciasnota, która krępowała ruchy i nie pozwalała poruszać się w normalnym tempie, nagle robiła się tak swobodna, iż można było przebiec do obranego przez siebie punktu w przeciągu kilku minut, a nie godzin. Ludzie, widząc kolorowe, ożywione „rzeźby” maszerujące w ich stronę, rozstępowali się z uśmiechem na twarzy i nie robili tego ze wstrętu, ale z czystej obawy, iż mogliby się ubrudzić od skapującej po naszych ciałach farby. Ruszaliśmy wtedy naprzód, wystawiając refleks spacerujących na próbę. Niektórzy po tym jak rozkładaliśmy ręce podchodzili bez obaw i dawali nam „piątki” lub też, przytulając, stawali się częścią naszej małej sztuki. Wtedy właśnie poczuliśmy, że mamy władzę, a nasze ciała stały się na moment czymś więcej!



Niebezpieczna, piękna czy kontrowersyjna?
Wychodząc od tej krótkiej historii, postanowiłam przyjrzeć się bliżej sztuce ciała, znanej we współczesnej kulturze jako body art. Nurt ten nie jest tak młody, jak mogłoby się wydawać, pojawia się już w latach 60. XX wieku przy tworzeniu artystycznych inscenizacji zwanych z języka angielskiego happening i performance. Posiada wielu swoich przedstawicieli, którzy w różny sposób traktują ludzkie ciało, zawsze jednak jako środek ekspresji i komunikacji z widzem. Jedni przy użyciu środków malarskich stwarzają z niego żywe obrazy (tzw. body painting sięgający nawet czasów starożytnych).
Dla innych ciało jest narzędziem malarskim, a dzieło powstaje na zupełnie innym materiale (na przykład twórczość
Yvesa Kleina i jego „błękitne modelki”. Francuski artysta stosował w swoich dziełach prawie wyłącznie wynaleziony przez siebie odcień błękitu. Pędzel zastępowały mu ciała nagich modelek, które po pomalowaniu farbą pozostawiały odciski na płótnie. Tworzył także obrazy przy użyciu ognia, a wzory powstawały z osiadającej na płótnach sadzy). Jeszcze inni podchodzą do tej sztuki w wysoce skrajny sposób, często uciekając się do sadomasochistycznych aktów, dokonują swoistej metamorfozy własnego ciała. Właśnie działania tych ostatnich wywarły na mnie największe wrażenie, ale i obawę, że sztuka brnie w coraz bardziej niebezpieczną przestrzeń.
Francuski, zdeformowany pocałunek
Lata 60. Na scenie skrajnego artyzmu pojawia się młoda Orlan, francuska artystka, która dekadę później zdobywa popularność, osiągającą punkt kulminacyjny na początku lat 90. za sprawą wysoce kontrowersyjnego projektu. Po raz pierwszy, traktując metamorfozę własnego ciała jako sztukę, przechodzi przez szereg operacji plastycznych, które pozwoliły jej przekształcić się w nową istotę wzorowaną na Wenus, Dianie, Europie, Psyche i Mona Lisie. Z każdej z tych postaci artystka miała wydobyć kwintesencję piękna, a następnie połączyć je wszystkie w całość. Operacje wywołały duży rozgłos również za sprawą ich transmisji na żywo. Ponadto Orlan przyjęła chwilowo przydomek „świętej”, kiedy to stylizowała się na Madonny (naśladując Ekstazę św. Teresy). Łączyła w ten sposób patos religijny ze współczesną praktyką artystyczną. Kontrastowała wizerunek świętej z kobietą wyuzdaną, chcąc zwrócić uwagę na hipokryzję społeczeństwa i prosty podział kobiet na „madonny” i „prostytutki”. W jej dorobku nie zabrakło także sztuki opartej na performance’ach (artystka kładła się na podłogach wielu znanych miejsc, na przykład w muzeach i fotografowała swoje poczynania). Tworzyła także nietypowe rzeźby, zamieniając seksualność i prostytucję w sztukę, co wywoływało ogólne oburzenie i skandale. Jedną z takich rzeźb była maszyna do automatycznych pocałunków przylegająca do ciała artystki. Monetę wrzucało się w otwór pomiędzy piersiami, przemieszczała się ona aż do krocza, po czym artystka nagradzała osobę stojąca przed automatem realnym pocałunkiem. W wyniku współpracy aparatu fotograficznego i komputera, artystka manipulowała wizerunkiem swojej twarzy, która coraz bardziej przypominała kosmiczną, murzyńską facjatę. Swoją sztukę określiła autorskim mianem carnal artu – sztuki cielesności. Jej celem nie było upiększanie urody, ale jej transformacja. Orlan zadawała w ten sposób pytania o status naszego ciała w społeczeństwie. Sprzeciwiała się presjom społecznym, które wywierane są zarówno wobec kształtów i perfekcyjności ludzkiego ciała, jak i idealnych form w sztuce.
Australijski terminator
Męski punkt widzenia na kontrowersyjną sztukę body artu przedstawił australijski artysta, Stelios Arcadiou, tworzący pod pseudonimem Stelarc. W swoim działaniu skupiał się głównie na instalacjach i performance’ach. Łączył współczesną sztukę z innowacyjną technologią. Dając temu wyraz, na przełomie lat 70. i 80. skonstruował zmechanizowane ramię, które przyczepił do własnego. Dzięki sygnałom wysyłanym z mięśni brzucha i nóg, ramię posiadało zdolność chwytania i obrotu nadgarstka, a Australijczyk stał się pierwszym człowiekiem o trzech rękach. Był to ukłon w stronę automatyki, która zaczęła współgrać ze sztuką. W 2007 roku, odrzuciwszy jednak wszelkie znamiona funkcjonalności swojego dzieła, zdecydował się na kolejny krok, wszczepiając sobie implant ucha do własnego przedramienia. Stelarc uważał swoje trzecie ucho za istne dzieło sztuki i ulepszenie formy własnego ciała. Szybko spotkał się jednak z krytyką środowiska medycznego, które potępiło przeprowadzanie tego typu zabiegów bez wskazań zdrowotnych. O tym, że sztuka wymaga poświęceń i bólu, artysta przekonywał niejednokrotnie, podwieszając się pod sufitem jedynie na haczykach trzymających się jego nagiego ciała.
Poza granicami
O ile przekraczanie granic nie tylko w sztuce, ale i w kulturze jest zjawiskiem iście naturalnym, ponieważ tworzy podwaliny do nastania nowej epoki, o tyle budowanie dzieła kosztem sadomasochistycznych działań wydaje się być już nieco przerażające i niebezpieczne dla samych twórców. Problem w tym, że społeczeństwo do końca nie wie, gdzie leży granica, którą artyści raz za razem przesuwają.
W przypadku Orlan kpina z idealności doprowadziła do tego, iż artystka podjęła się metamorfozy na koszt deformacji własnego ciała. O ile w latach 90. transmisja operacji na żywo czy łączenie prostytucji i seksualności w sztuce mogły doprowadzić do wielu kontrowersji, o tyle współcześnie w dobie wszechobecnych programów typu reality show i nagości, która nie jest już tematem tabu, nie wzbudza to już tak silnych emocji. Wydaje się, że w czasach tolerancji i wolności słowa również dzieła antychrześcijańskie nie są już tak bardzo napiętnowane jak kiedyś. Najtrudniej zaakceptować czyjś „artystyczny wybryk” w momencie, kiedy go nie rozumiemy. Jeśli gdzieś między wierszami odczytujemy, że jest to swego rodzaju sprzeciw wobec różnych zjawisk funkcjonujących gdzieś w przestrzeni społecznej, jesteśmy skłonni zaakceptować taką sztukę, a nawet ją podziwiać. Jeśli jednak nie widzimy sensu we wszczepianiu sobie trzeciego ucha do przedramienia, trudno celebrować sztukę powstającą wyłącznie dla niej samej. Niektórzy artyści posuwają się do czynów znajdujących się gdzieś na skraju wyobraźni i odpowiedzialności. W 1971 roku amerykański artysta − Chris Burden − daje postrzelić się w ramię w czasie swojego performance’u na oczach widzów. Dopóki nie zapytamy „dlaczego?”, skłonni jesteśmy odebrać artyście nawet najmniejszą cząstkę jego jestestwa. Dopiero wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę, że był to akt sprzeciwiający się wojnie w Wietnamie, a jego sztuka była iście celowa, potrafimy ją zrozumieć, a nawet oddać szacunek, który uprzednio chcieliśmy tak bezczelnie zagarnąć.
Współczesna sztuka jest trudna i aby ją w pełni podziwiać, nie wystarczy powiedzieć, że jest ładna. Warto poszukać w niej ukrytej wartości i zdać sobie sprawę, iż za każdym dziełem stoi artysta, który chce nam coś przekazać, a może to jedynie nasze umysły są na tyle zamknięte na abstrakcję, by ją dostatecznie zrozumieć.