Internetowy magazyn „Kultura Enter” opisuje nowe formy społeczne, przeobrażenia kultury, sztukę powstającą na przecięciu dyscyplin, dzieła i inicjatywy transgraniczne. www.kulturaenter.pl
„Kultura Enter” – Almanach Koncepty miejskie 2008-2012
animacja kultury / badania kultury / dobra przestrzeń / edukacja alternatywna / Europa / krajobraz dźwiękowy / kultura niezależna / kultura wiedzy / Lublin / miasto i obywatele / nowe media / Nowy Cyrk / pamięć / Partnerstwo Wschodnie / partycypacja / performatyka / polityka kulturalna / przyszłość / samorząd / sieci / społeczności lokalne / stereotypy narodowe / tożsamość / tradycja / web 2.0 / wielokulturowość / Wschód
Lublin 2012
Redakcja Grzegorz Kondrasiuk, Marcin Skrzypek (Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”), Jarosław Cymerman, Katarzyna Hołda, Paweł Laufer Korekta Grzegorz Kondrasiuk Projekt layoutu & skład Karol Grzywaczewski, Ida Smyczyńska Logo Dawid Jurek Na okładce wykorzystano zdjęcie Wojtka Korneta, przedstawiające instalację Jarosława Koziary „Oko Cadyka”, stworzoną na Placu Zamkowym w Lublinie podczas festiwalu „Open City/Otwarte Miasto 2010” Druk Heldruk / www.heldruk.pl – nakład 500 egzemplarzy Wydawcy Warsztaty Kultury w Lublinie, 20-052 Lublin, ul. ks. J. Popiełuszki 5 Centrum Kultury w Lublinie, 20-016 Lublin, ul. Narutowicza 32 Copyright by Warsztaty Kultury & Centrum Kultury & autorzy 2012 ISBN 978-83-63145-01-9
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Na Placu Zamkowym w Lublinie szeroko otwarte Oko patrzy w nocne niebo, pośród świateł rozpiętych na horyzoncie. Nie widać miasta, jest jak gdyby przyczajone, ukryte w ciemności na obrzeżach obrazu. Właśnie mija jeden, szczególny moment z jego życia, wywołany przez interwencję Jarosława Koziary, odwołującą się poprzez esej Władysława Panasa „Oko Cadyka” do postaci chasydzkiego mistyka Widzącego z Lublina. Performerzy, pisarze, wizjonerzy wywołują z mroku to, co nierozpoznane, są niestrudzonymi wynalazcami sposobów opisywania fenomenu miasta. A dziś nie tylko artyści, ale i coraz liczniejsze wspólnoty jego mieszkańców i użytkowników proponują koncepty własne, wczoraj jeszcze niemożliwe. Przez przeszło cztery lata istnienia magazynu „Kultura Enter” szukaliśmy takich właśnie konceptów, aby po swojemu, jeszcze raz i na nowo opowiedzieć Miasto – i miasta. Tak właśnie powstały niniejsze „Koncepty miejskie” – podręczna antologia funkcjonujących obecnie sposobów rozumienia, opowiadania, używania miasta. Od początku, od numeru „zero” (wydanego pod hasłem „Miasto Marzenie”), podążaliśmy w kierunku określonym jako „Miasto i obywatele”, bo taka właśnie
była nazwa „dobro-przestrzennego” działu, stworzonego przez Marcina Skrzypka na bazie doświadczeń Forum Kultury Przestrzeni, działającego w Lublinie od 2005 roku. Spośród kilkudziesięciu artykułów poświęconych temu tematowi do książki wybraliśmy dziewiętnaście tekstów, starając się nadmiernie nie eksponować żadnego z konkretnych miast, środowisk i ideologii. Stworzyliśmy z nich szkic mapy pojęć, za pomocą których próbujemy dziś na różne sposoby przyłapać fenomen Miasta. W ostatnich kilku latach temat miasta i demokratycznego kształtowania jego dobrej przestrzeni przeżył prawdziwy renesans. Rozrzucone w kilkunastu miastach Polski, stosunkowo nieliczne grupy aktywistów stworzyły aktywną i rozbudowaną sieć Ruchów Miejskich, a w Lublinie z Forum wyłoniła się Rada Kultury Przestrzeni. Coraz skuteczniej korzystając z tego rodzaju narzędzi, testujemy zarazem pragmatyczne, jak i skierowane w przyszłość sposoby tworzenia dobrej przestrzeni. Dzięki rosnącym zasobom wiedzy praktycznej, na jaką zorientowane są wszystkie teksty niniejszej antologii, nasze „Miasta Marzenia” stopniowo wyłaniają się z mroku.
str. 8 Dobrochna Grott Życie z pierwszej ręki
DZIECIŃSTWO
str. 14 Anna Komorowska Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej
str. 26 Jacek Warda Planowanie rozwoju miasta. Danie w 3 minuty
EDUKACJA
str. 38 Marcin Rutkiewicz Katastrofa w przestrzeni
KONFLIKT
str. 48 Roland Zarzycki Kreując kreatywność
str. 32 Jan Kamiński Działania artystyczne jako sposób rozmowy o przestrzeni
str. 66 Marek i Marlena Happachowie Miasta, makiety, mieszkańcy
str. 60 Małgorzata Spasiewicz Czas architektury tymczasowej
ludzie
str. 84 Marcin Skrzypek Coming-out kultury szerokiej
str. 76 Gall Podlaszewski Demokracja a teoria architektury i urbanistyki
str. 90 Antoni Pacuk Radczenko Wilno – Europejska Stolica Kultury 2009. Antropologia porażki
str. 112 Michaił Grigoriewicz Tałałaj Miasto teokratycznych marzeń str. 116 Hubert Mącik Paradoks Formy Otwartej
stolica
str. 96 Edwin Bendyk Miasto w kryzysie, miasto po kryzysie
str. 102 Grzegorz Kondrasiuk Polskie Stolice Kultury
str. 142 Sebastian Bernat Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego
zmysły
UTOPIA
str. 126 Paweł Laufer Ukraińska perseweracja
str. 152 Maciej Bączyk Niewidzialna mapa Wrocławia
str. 132 Katarzyna Hołda Performans à la Gusto Polacco
6
str. 8 Dobrochna Grott-Korzeniowska Życie z pierwszej ręki Waldkindergarten – leśne przedszkole. Każdego dnia dzieci idą do lasu i tam spędzają kilka godzin. Nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie.
DZIECIŃSTWO
str. 14 Anna Komorowska Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej
Uczestnikami partycypacji w planowaniu przestrzeni mogą być już cztero-pięciolatki. Dzieci mogą wypowiadać się poprzez rysunek, fotografię, opowiadania, a także muzykę czy taniec.
8
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
Dobrochna Grott-Korzeniowska
Życie z pierwszej ręki Zatrzymaliśmy samochód przy działce ogrodzonej siatką, na której stały: tipi dobrze nadające się do schronienia przed deszczem i rozpalenia ognia, barakowóz, gdzie można się zdrzemnąć gdy rozłoży się materacyki, budka telefoniczna służąca jako toaleta i zadaszenie z brezentu nad piecem do wypalania gliny.
Najczęściej chcemy zabezpieczyć naszym dzieciom wszystko, co najlepsze. Dobrze się dzieje, gdy jednocześnie możemy mieć poczucie, że żyjemy w zgodzie ze światem i samymi sobą. Przychodzi jednak taki moment, w którym losy dzieci nie zależą już tylko od rodziców. Dzieci zaczynają komunikować się z otoczeniem bez naszego (rodziców) pośrednictwa i to co zauważą i czego zostaną nauczone, będzie wdzierać się poprzez nie do naszego życia. Będziemy narzekać na telewizję, reklamy, rozpieszczających zanadto dziadków, fast foody i wybrakowany system edukacji, komputery i ich możliwości pożerania czasu, angażowania myśli i wpływania na uczucia, stwarzania fikcji – jak sprzątanie u Simsów jednym kliknięciem w klawiaturę, podczas gdy we własnym pokoju wymaga to dużo więcej energii. W realu jest szmata i kurz, zabawki nie wskakują same do pudełka i nie trwa to sekundę. Co zatem możemy zrobić w zagonionym, pozbawionym spokoju świecie? Z prawdziwego przejęcia się takim pytaniem wynika poszukiwanie sposobu edukacji dla dzieci, który jak najlepiej odpowiada naszemu wyobrażeniu o dobrym życiu. Odkrycie Kilka lat temu odkryłam w Bielefeld w Westfalii leśne przedszkole. „Czy oddałaby Pani dziecko na wychowanie do lasu?” – pytam różne mamy. „Zamiast do zwykłego przedszkola, przyprowadzałaby pani dziecko – ubrane stosownie do pogody, z plecakiem jak na wycieczkę i z kanapkami – w miejsce, w którym zbierałyby się wszystkie dzieci i po pół godzinie, po odśpiewaniu powitalnej pieśni, szłyby stamtąd do
9
lasu. Tam uczyłoby się pani dziecko rozróżniać drzewa i mchy, żyć za pan brat z mrówkami i pająkami. Przy okazji nauczyłoby się też liczyć i malować, rozpoznawać i składać litery. Codziennie, bez względu na pogodę i porę roku, przez cały rok po ósmej rano odprowadzałby pani je przez kilka lat, aż dorosłoby do szkoły. Umiałoby się doskonale wspinać po drzewach, orientować w przestrzeni, ciąć drewno, wbijać gwoździe, rozpalać ognisko, byłoby odporne, odważne, miałoby naprawdę niezłą kondycję fizyczną. Umiałoby naprawić mnóstwo rzeczy, nawet zbudować szałas, który chroni przed deszczem i wiedziałoby, że na skaleczony palec przyłożyć można listek babki, a kwiaty mleczy nadają się na konfitury. Lepiłoby z błota albo z gliny miski i robiło płoty z gałęzi. Patrząc na słońce umiałoby ocenić, ile czasu musi upłynąć zanim przyjdzie po nie mama. Zresztą mogłoby robić z kolegami mnóstwo rzeczy, które tylko przyszłyby im do głowy. W końcu Jaś i Małgosia poradzili sobie w lesie mimo że zgubili drogę powrotną, a Czerwony Kapturek też nie poszedł do babci najkrótsza drogą i zjadł ją wilk, ale została uratowana przez leśniczego. Proszę się nie niepokoić. Pani dziecko będzie tam z opiekunem, on w razie czego pomoże. Zapewniam, będzie się dobrze bawiło i powinno być szczęśliwe.” Od około dwóch lat testuję polskie mamy pytając i opisując leśne przedszkole i zastanawiam się, czy jego koncepcja mogłaby się w Polsce przyjąć? Są przecież u nas przedszkola, w których dzieci mają najbardziej wymyślne zajęcia służące jako przygotowanie do rozwoju przyszłej kariery w bardziej bezpośredni pozornie sposób, a rodzice mogą śledzić
10
Dobrochna Grott-Korzeniowska | Życie z pierwszej ręki
postępy przez kamery internetowe. Siedząc w pracy przy swoim biurku, mogą w każdej chwili spojrzeć i sprawdzić, co robi ich dziecko. Dlaczego więc nie spróbować czegoś zupełnie odwrotnego? Żadnych kamer, nie wiemy nawet, gdzie dokładnie są dzieci, bo las jest rozległy, żadnych ogrodzeń i dodatkowych zabezpieczeń. Waldkindergarten nie jest nazwą własną – określa pewien pomysł na wychowanie, a w ślad za nim światopogląd ludzi, którzy tworzą takie przedszkola i rodziców decydujących się oddać tam swoje dzieci. Nie ma tu mowy o przypadku w wyborze przedszkola – na przykład ze względu na bliskie położenie lub obecność znajomych dzieci. Do podobnego przedsięwzięcia trzeba być jednak mocno przekonanym. Zabrali mnie tam znajomi, których synek uczęszczał codziennie do takiej „placówki”. Tylko, że to, co myślimy mówiąc „przedszkole” nie odpowiada idei czy pojęciu jego leśnej odmiany. Przedszkola bowiem nie ma w znaczeniu budynku czy ogrodu, nie ma nic, co bylibyśmy w stanie uznać za miłe i bezpieczne w konwencjonalnym znaczeniu. To, co tam zastałam przełamuje stereotyp ciepłego, przytulnego kącika z pluszakami i dokarmiania na siłę i stanowi dowód na to, że dzieci można traktować poważnie. Leśne przedszkola są niewiarygodnie wspaniałym i prostym pomysłem na przywrócenie współbrzmienia ze światem. Serwują życie z pierwszej ręki. Ekologia mocno łączy się także z pedagogiką waldorfską i jest obecna w programie przedszkoli waldorfskich, ale obu koncepcji nie da się całkowicie zestawiać ze sobą, bo w leśnym przedszkolu najważniejsze staje się samo
życie, które jest kreacją, zabawą, nauką, pracą i koniecznością przetrwania. Zamiast przecierania ścian pastelowymi kolorami (jeden z elementów kanonu pedagogiki waldorfskiej) tutaj zawsze nad głowami są chmury o różnych odcieniach błękitu. Zatrzymaliśmy samochód przy ogrodzonej siatką działce na której stały: tipi, dobrze nadające się do schronienia przed deszczem i rozpalenia ognia, barakowóz, gdzie można się zdrzemnąć, gdy rozłoży się materacyki, budka telefoniczna służąca jako toaleta i zadaszenie z brezentu nad piecem do wypalania gliny. Są tablice, na których wisiały rysunki, ławeczki, miejsce na ognisko. „Tutaj zbierają się rano dzieci między 8.45 a 9.00. Potem idą do lasu i tam spędzają kilka godzin każdego dnia” – objaśnia Kerstin. „Jak to każdego, a gdy leje, jest zimno i wieje?” – spytałam niedowierzająco, tak samo jak wszyscy, którym zdarzało mi się opowiadać historię o leśnym przedszkolu. „Także to robią, są może bardziej potem zmęczone i ubłocone, ale codziennie idą do lasu”. Niektórzy rodzice owijają swoje umorusane dzieci w wielkie worki i dopiero potem wkładają do samochodów, żeby ich nie czyścić z leśnych paprochów. Znajdujemy sposoby, żeby poradzić sobie z niepogodą. Mówi się nawet, że nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie. Rodzice leśnych dzieci dokładnie wiedzą, w co dzieci powinny być wyposażone. Tu żaden przedszkolak nie może dywagować, czy ubrać się w różowe czy białe rajtuzki z Hallo Kitty, bo kryterium stanowią funkcjonalność, nieprzemakalność, łatwość wchodzenia na drzewo, oraz to, czy coś nie zawadza przy pleceniu wiklinowego płotu. To przedszkole
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
przypomina nieco wizję świata Pippi – dla przyzwyczajonych do konwencjonalnej opieki jest... szalone. Zresztą korzenie pomysłu są, podobnie jak Pippi, skandynawskie. Najważniejsze pytanie brzmi jednak, jakiego człowieka w ten sposób się wychowuje? Jaką wrażliwość na świat otwiera się przed dziećmi, a i także kim są ludzie, którzy decydują się dla swojego dziecka na coś tak ekstremalnego i jednoznacznego? Rodzice Rodzice leśnych dzieci lubią się nawzajem. Uważają się za bliskich sobie ludzi, na to samo w życiu zwracają uwagę: zdrowe jedzenie, fair trade, możliwie naturalne kosmetyki i leczenie. Są chętni do pomocy. Ci, którzy mieszkają blisko, przywożą do przedszkola wodę niezbędną aby umyć ręce. Kerstin codziennie rano napełnia dwudziestolitrowy baniak i przywozi go na rowerze. Jedni przyjeżdżają do przedszkola jak ona, na rowerach, inni drogimi samochodami. Od 1993 roku przedszkola leśne w Niemczech są także dofinansowywane przez państwo, więc mimo swojej specyfiki i krótkiego czasu opieki stały się dostępne dla mniej zamożnych. Na forum o leśnych przedszkolach znajduję takie wypowiedzi rodziców o innych rodzicach: „to bardzo fajni ludzie, zawsze miło nam się rozmawia”. Łatwiej stworzyć więź w niewielkiej grupie – do przedszkola uczęszcza ok. dwadzieścioro dzieci między 2 a 6 rokiem życia, którymi opiekuje się zawsze dwoje wychowawców. Mamy twierdzą, że zwłaszcza dla chłopców przebywanie w lesie jest nieodzowne, ale mamy dziewczyn też widzą dobre strony. Wszyscy cieszą się, że dzieci mniej chorują.
11
Rozsądne przyodzianie regularnie przebywających w lesie dzieci wzmacnia ich system odpornościowy. Na forum spotyka się głosy, że dobrze jeśli jest w rodzinie jedna niepracująca osoba, bo trochę zaziębione dziecko lepiej zostawić pod kocykiem. Ci rodzice na pewno nie są nadopiekuńczy, muszą i chcą podejmować ryzyko związane z dorastaniem dzieci. Siniaki, stłuczenia, upadki z drzewa są tutaj normalne i nikt nie robi o nie wychowawcom wyrzutów. Z czasem dzieci stają się bardziej wprawne w używaniu różnych narzędzi, głównie do cięcia i rzeźbienia w drzewie, bardziej uważne i odpowiedzialne. Samodzielnie wystrugane łyżki i widelce ozdobione nacięciami w korze są przedmiotem dumy i są używane, tak jak ulepione własnoręcznie, gliniane kubki. Takie działania dają umiejętność rozwiązywania prostych problemów, poczucie użyteczności i realności mocy. Dzieci W przedszkolu nie ma gotowych zabawek, kupionych i zaprojektowanych przez dizajnerów. Dzieci nie przynoszą ich też ze sobą. Wszystko, co jest w lesie i może służyć do zabawy oraz nauki, jest wykorzystywane i zbierane do koszyków. Szyszki i żołędzie są przechowywane w barakowozie i używane są do nauki liczenia i ważenia. A ponadto wszystko może stać się wszystkim, zależy to wyłącznie od fantazji i spostrzegawczości. Każde dziecko ma swój plecak stale przy sobie, a w nim drugie śniadanie i coś do picia w termosie albo, gdy ciepło, sok. Plecaki ponadto służą jako podkładki pod pupę, gdy dzieci zbierają się na opowiadanie bajek lub śpiewanie. Oprócz
12
Dobrochna Grott-Korzeniowska | Życie z pierwszej ręki
codziennego wyjścia do lasu są to stałe punkty wspólny programu. Dzieci uczą się rozpoznawać rośliny i zwierzęta. Uczą się z nimi żyć. Świat węży, pająków, myszy, mchów i mrówek zaczyna być ich światem. Wychowawcy Sposób funkcjonowania leśnego przedszkola w dużej mierze zależy od wychowawców – od ich cech charakteru, wiedzy, tego, jak bardzo potrafią nie przeszkadzać dzieciom w snuciu ich historii. Po pokazaniu mi placu gdzie wszyscy się zbierają i skąd są odbierani oraz objaśnieniu funkcji poszczególnych obiektów, Kerstin zabiera mnie do lasu. Po dwudziestominutowym spacerze docieramy wąska dróżką na polankę, gdzie dzieci siedzą okrakiem na powalonym pniu dużego drzewa. Stajemy w pewnej odległości, by móc obserwować zabawę, ale jej nie przerywać. Okazuje się, że drzewo jest samolotem lecącym do Tokio. Pilot informuje swoich pasażerów o wysokości lotu, mijanych państwach i łańcuchach górskich, co nie zawsze się zgadza z prawdziwą mapą. Czekamy aż dolecą. W międzyczasie kapitan zapowiada międzylądowanie. Następuje zmiana pilota. Lecą dalej. Przychodzi coraz więcej rodziców. Czekamy w ciszy, bo nikt nie chce przerywać tak wspaniałego lotu. Omijają wiry powietrzne, wstrząsają nimi wichury, ale po czterdziestu minutach lądują. Jesteśmy wszyscy bardzo szczęśliwi. „Mamo jak wrócimy teraz do domu?” Kerstin nie bardzo rozumie pytanie – „Zwyczajnie” – „Mamo, przecież jesteśmy w Tokio”. – „W takim razie to będzie długa droga”. Taką opowieść dałoby się pewnie usłyszeć i w innym przedszkolu – w końcu
magia rodzi się dzięki dzieciom, które niezależnie od typu przedszkola mają dar fantazjowania, lecz leśne przedszkole oferując nie jest w stanie przeszkodzić inwencji twórczej, bo nie podsuwa gotowych rozwiązań. To tak jakby ktoś szeptał: „poszukaj odpowiedzi naokoło, w sobie. Gdzieś blisko tu leży – może w mchu, może w mrowisku. A może ten patyk nadaje się na mamę dla całej rodziny leśnych lalek?”. Poprzez takie samoistnie wykluwające się zabawy dzieci uczą obchodzenia się z lasem i nabywają siły, odwagi, zręczności. Codziennie przecież dużo się chodzi, moknie na deszczu, poci z wysiłku przy wspinaczce czy budowie leśnego miasta. Wszystkie czynności wynikają z potrzeby nastroju, odzwierciedlają to, co dzieje się w grupie. Młodsi pomagają albo przeszkadzają starszym i ponoszą tego konsekwencje. Nauczyciel jest tutaj uważnym towarzyszem i nie narzuca rozwiązań. W leśnym przedszkolu nie ma mnóstwa dodatkowych zajęć. Na aikido, balet, jogę, szachy i języki obce w przyszłości przyjdzie czas. Jest za to dość zwyczajne życie, które daje spełnienie na bieżąco i podstawy do sukcesów na przyszłość. To, co dzieje się w przedszkolu leśnym, buduje bez pośpiechu, dzień za dniem siły witalne dzieci, czyli te, z których przez całe życie będą czerpać, rozbudowując potencjał intelektualny. Właśnie w ciszy, gdy ma się czas na obserwowanie ślimaków, rośnie w człowieku siła do życia. Nie ma sensu zaczynać tego procesu za wcześnie, zanim nie uformuje się przystosowane do nauki ciało. Następuje to ok. siódmego roku życia, wraz z wymianą zębów. Wtedy dzieci są gotowe do szkoły. Aby przygotowanie do siedzenia w szkolnej
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
ławce przebiegło bez zakłóceń, trzeba dzieciom stworzyć przestrzeń do wygodnego rozwoju fizycznego. Nie zaprzątać ich nadmiarem informacji, bo tak naprawdę nie jest ważne, jak szybko nauczą się czytać i liczyć, tylko jaki pożytek w dorosłym życiu będą umiały z tego uczynić. Wszyscy w końcu będą umieli lepiej lub gorzej czytać i liczyć po kilku pierwszych latach w szkole. Ważne jest, na ile wszystkie mądrości, do których będą miały dostęp, zostaną przez nie przyswojone, czyli zmetabolizowane. Dr. Joanna Nehring, która od 15 lat prowadzi praktykę lecząc przede wszystkim metodami medycyny antropozoficznej, w wykładzie wygłoszonym do rodziców i wychowawców przedszkola waldorfskiego „Pod skrzydłami” w Krakowie, poświęconym pielęgnowaniu sił witalnych, zwróciła uwagę na nadmierny balast intelektualny, który w dobrej wierze nakładamy często na dzieci. Skutkiem tego jest deficyt metaboliczny, czyli niemożność przyswojenia pobieranych nauk, czyli takiego przetworzenia informacji aby zasiliły one własny kapitał dziecka, który służyć ma do realizacji zamierzeń życiowych. Być może nawet nie zdajemy sobie sprawy, że także poprzez wybór przedszkola dla naszego dziecka musimy świadomie zadbać o rozwój jego potencjału sił witalnych – tak, aby za 30 lat dorosły już wtedy człowiek nie cierpiał na marazm i brak tych sił uniemożliwiających wykonywanie pracy. Najlepiej, aby ta codzienna droga wzbudzała entuzjazm, siłę i radość uczenia się, dzięki czemu w przyszłości mali ludzie mogą stać się dla innych autorytetami.
13
Deficyt naturalności W Polsce brakuje przedszkoli tego typu. Poszukiwania w internecie spełzły na niczym. Na hasło „leśne przedszkole” otworzyły się strony placówek, które noszą te wyrazy w nazwie, ale nie są „przedszkolami bez ścian” – jak czasami się je określa. Leśne wychowanie mogą zapewniać przedszkola waldorfowskie – zwłaszcza jeśli są usytuowane blisko lasu, plaży, pól. W 1914 roku, czyli niemal przed wiekiem, zrodziła się pierwsza inicjatywa wychowania na świeżym powietrzu – za sprawą Rachel i Margaret McMillan, które jako pierwsze zwróciły uwagę, że coś złego dzieje się z dziećmi z uprzemysłowionych miast. Już wtedy nazwały to zjawisko „nature deficit disorder”. W połowie ubiegłego wieku (1950) w Danii powstało pierwsze leśne przedszkole, dzięki doświadczeniom i praktyce Elli Flaton, która zabierała do lasu zarówno swoje dzieci, jak i dzieci sąsiadów. Z inicjatywą uformowania przedszkola wystąpili rodzice zadowolonych maluchów. W Szwecji Skogsmulle powstały w 1957 roku – zainicjował je Goesta Frohm, były żołnierz. Nawiasem mówiąc, z historii wychowania wiemy, że generał Baden Powell zainicjował powstanie skautingu, z którego wywodzi się harcerstwo i trzeba przyznać, że posiada ono również nurt leśny czy puszczański, jak często sami harcerze o nim mówią. Teraz warto byłoby więc założyć tylko takie przedszkole...
„Kultura Enter” nr 21 kwiecień 2010
14
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
I.
Anna Komorowska
Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej Dziecko, jak każdy obywatel, ma prawo wypowiadać się na tematy z nim związane, w tym również na temat otaczającej je przestrzeni. Dzieci nie tylko są zdolne do tego, aby formułować swoje potrzeby dotyczące przestrzeni, ale są wręcz ekspertami w wybranych dziedzinach, dostrzegają obszary problematyczne, zwracają uwagę na miejsca niebezpieczne, są znawcami swojej okolicy. Są również niezwykle kreatywne i chętnie biorą udział w inicjatywach tego typu.
Aspekt prawny Demokracja gwarantuje obywatelom możliwość wypowiadania się w sprawach dla nich ważnych. Dotyczy to również dzieci. Najważniejszym dokumentem mówiącym o ich prawach jest Międzynarodowa Konwencja o Prawach Dzieci, zatwierdzona przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w 1989 roku i ratyfikowana przez większość państw świata. Według Konwencji dzieci mają prawo do życia w odpowiednich warunkach, umożliwiających im prawidłowy rozwój (artykuł 6). Postanowienie to można odnieść nie tylko do podstawy egzystencjalnej – wyżywienia, opieki zdrowotnej – ale również do przyjaznego środowiska życia. Z kolei artykuł 12 mówi o prawie do „swobodnego wyrażania własnych poglądów we wszystkich sprawach dotyczących dziecka”, co stanowi bezpośrednią podstawę do uwzględniania tej grupy wiekowej przy wszelkich działaniach partycypacyjnych, również na poziomie informowania o podejmowanych działaniach w przestrzeni publicznej, o czym mówi artykuł 13 (prawo do otrzymywania informacji). Niezwykle ważny jest również artykuł 31 podkreślający prawo dzieci do zabawy. W roku 1996 na konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie osiedli ludzkich Habitat II w Stambule podkreślano, że tworzenie przyjaznych miast dla dzieci poprawia jakość życia wszystkich mieszkańców. Dokumenty takie jak Konwencja o Prawach Dzieci, podpisana w Stambule Habitat Agenda czy Agenda 21 są zgodne co do tego, że dzieci i młodzież
15
to nie tylko część społeczeństwa o specjalnych potrzebach, ale również ogromny potencjał i energia, które powinny być wykorzystane w procesie rozwoju miast. Aspekt pedagogiczny i psychologiczny Nasuwa się pytanie – czy dzieci są zdolne do udziału w podejmowaniu ważnych decyzji dotyczących przestrzeni? I jednocześnie – czy włączanie młodych ludzi w poważne sprawy nie jest szkodliwe dla ich prawidłowego rozwoju? Dzieciństwo rządzi się przecież swoimi prawami. Oczywiście partycypacja dzieci nie może wyglądać tak samo jako w przypadku ludzi dorosłych. Musi być dostosowana do wieku uczestników zarówno pod względem merytorycznym (zakres i szczegółowość dyskutowanego tematu) jak i narzędzi (forma warsztatów, dobór zdjęć w prezentacjach, praca na makietach). Warto jednak poszukać takiej formy, która będzie atrakcyjna dla najmłodszych, a jednocześnie efektywna. Działania tego typu doskonale rozwijają u dzieci kompetencje społeczne, ułatwiające późniejsze funkcjonowanie w społeczeństwie. Dopuszczenie dziecka do uczestnictwa w działaniach społecznych różnego typu jest ważnym elementem wychowania: „To nierealne oczekiwać od dzieci, że nagle staną się odpowiedzialnymi obywatelami, uczestniczącymi w życiu społeczeństwa w wieku 16, 18 czy 21 lat bez uprzedniego rozwijania umiejętności i poczucia odpowiedzialności.” (R. A. Hart) Lansdown pisze, że prawo do partycypacji nie ma dolnej granicy wiekowej. Nawet małe dzieci potrafią,
16
Anna Komorowska | Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej
oczywiście w specyficzny dla siebie sposób, wyrażać swoje potrzeby i opinie. Z doświadczeń Child Heath Project realizowanego w Londynie wynika, że uczestnikami partycypacji mogą być już cztero-pięciolatki. Dzieci mogą wypowiadać się poprzez rysunek, fotografię, opowiadania, a także muzykę czy taniec. Ważne jest tutaj wyczucie i umiejętność odczytywania znaczeń tych form przekazu. Dogłębna analiza rysunku małego dziecka, koniecznie uzupełniona obserwacją zachowań autora w trakcie tworzenia i jego komentarzem, może nam dostarczyć informacji o jego odczuciach i potrzebach. Rysunki są nie tylko odzwierciedleniem rzeczywistości, ale również pragnieniem zmian. Przykładem mogą tu być zajęcia, w czasie których poprosiłam sześciolatki o narysowanie placu zabaw, znajdującego się przy przedszkolu. Dzieci, poza zjeżdżalniami, huśtawkami i innymi elementami, które rzeczywiście wchodzą w skład placu zabaw, rysowały samochodzik, którego tam nie ma. Dopiero z rozmów z dziećmi wynikło, że dawniej taki element się tam znajdował, ale został zniszczony. Pozostał jednak w ich pamięci. Tematem rysunków był istniejący plac zabaw, ale prowadzący mógł wyciągnąć z nich wnioski do projektu nowego obiektu. Warto również dodać, że pod wieloma względami dzieci przedszkolne czy wczesnoszkolne są bardziej zaawansowane niż ich starsi koledzy czy nawet dorośli. Czy nie zdarzyło się Wam poprosić swojego dziecka o pomoc w obsłudze komputera albo o przetłumaczenie tekstu z angielskiego? Do tego dodajmy
kreatywność i wyobraźnię, zaangażowanie czy umiejętność mediacji (na przykład między kłócącymi się rodzicami). Jest to niebywały potencjał, który należy wykorzystać przy tworzeniu lepszych miejsc. Kolejnym ważnym dokumentem, nawiązującym do Konwencji jest dokument „A World Fit for Children” („świat przyjazny dzieciom”).1 Dokument wzywa wszystkie narody do pomocy w tworzenia świata przyjaznego dzieciom, poprzez eliminowanie ubóstwa, objęcie opieką i edukacją wszystkich dzieci, poprzez rozważne gospodarowanie zasobami naturalnymi, ale również poprzez partycypację dzieci, respektowanie ich prawa do wypowiedzi i udziału w podejmowaniu decyzji (artykuł 7). Dokument ten, przyjęty przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych, został również „przetłumaczony” na język dziecięcy, co umożliwia zapoznanie się z nim również najmłodszym. Przykładem może być fragment, który w oryginale brzmi: „Disadvantaged and marginalized children, including adolescents in particular, need special attention and support to access basic services, to build self-esteem and to prepare them to take responsibility for their own lives.” W wersji językowej przyjaznej dla dzieci zostało zaproponowane takie sformułowanie: “Disadvantaged and forgotten children, particularly adolescents, need special attention and support so they can: • access basic services; • feel good about themselves; • prepare themselves to take responsibility for their own lives.”2
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
Drabina partycypacji dzieci i młodzieży Pojęcie „drabina partycypacji”, stworzone przez Arnsteina, pomaga określić zakres podejmowanych działań i rzeczywisty udział społeczeństwa w kształtowaniu przestrzeni. Hart użył tej przenośni do wyobrażenia partycypacji dzieci i podzielił ją na poszczególne „szczeble”: Manipulacja. Mówi się, że dzieci są najczęściej fotografowanymi i najrzadziej branymi pod uwagę członkami społeczeństwa. Często zdarza się, że organizowane są konsultacje z udziałem dzieci, ale ich głos nie jest brany pod uwagę. Na „szczeblu manipulacji” dorośli twierdzą niezgodnie z prawdą, że ich działania były inspirowane dziecięcymi projektami. Najbardziej radykalnym przykładem manipulacji jest wykorzystywanie dzieci do noszenia politycznych plakatów podczas demonstracji, której założenia są dla nich niezrozumiałe. Dekoracyjność (partycypacja pozorna). Dzieci wykorzystywane są do „upiększania” jakiejś uroczystości, spotkania. Uczestniczą w działaniach, których nie rozumieją. Dekoracyjność od manipulacji różni się tylko tym, że dorośli nie twierdzą, że dane działania były inspirowane przez dzieci. Partycypacja sterowana to sytuacja, w której dzieciom oddaje się głos z sprawach dla nich istotnych, ale w rzeczywistości nie pozwala się im swobodnie formułować swoich opinii, ani wpływać na temat i sposób komunikowania się. Przykładem są tu konferencje czy konsulaty dziecięce, których forma i język jest za trudny dla tej grupy wiekowej.
17
Te trzy dolne „szczeble” nie można nazwać partycypacją. Kolejne poziomy, pokazujące różne stopnie partycypacji to: Informowanie. Dzieci są informowane o danym projekcie. Wiedzą jaki jest cel realizacji danego projektu, kto podejmuje decyzje. Nie mogą jednak wpływać na ich zmiany. Informowanie i konsultacja. Projekt realizowany jest przez dorosłych, jednak dzieci informowane są o jego przebiegu. Na pewnych etapach przeprowadza się konsultacje z udziałem dzieci, a ich głos jest brany pod uwagę. Inicjatywa dorosłych, dzielenie się decyzjami z dziećmi. Na tym szczeblu dzieci traktowane są jako grupa równorzędna do dorosłych, ponieważ partycypacja dzieci jest już częścią partycypacji społecznej obejmującej wszystkie grupy wiekowe. Wszystkie badania przedprojektowe i konsultacje prowadzone są z uwzględnieniem najmłodszych członków społeczeństwa. Inicjatywa i prowadzenie dzieci. Spotykane są również sytuacje, w których dzieci same podejmują działania zmierzające do wprowadzenia rzeczywistych zmian w ich najbliższym otoczeniu. Inicjatywa dzieci, dzielenie się decyzjami z dorosłymi. Inicjatywy dzieci są zauważone i docenione przez dorosłych, którzy włączają się w działania, umożliwiając realizację pomysłu dzieci. Nie trzeba chyba dodawać, że ostatnia z wymienionych sytuacji zdarza się bardzo rzadko. Nie oznacza to jednak, że jest niemożliwa. Przykładem może być polski projekt „Płockie podwórka”, w których
18
Anna Komorowska | Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej
dzieci same podjęły inicjatywę poprawy jakości swojego sąsiedztwa. Ich praca została nagrodzona w konkursie na najpiękniejsze podwórko, a jednorazowa akcja przerodziła się w długofalowy projekt społeczny, który nadal trwa. Rozwój idei partycypacji dzieci i młodzieży Podejmowane działania z zakresu partycypacji mogą różnić się między sobą nie tylko stopniem zaangażowania społeczeństwa, ale również podejściem do roli dzieci w procesie kształtowania przestrzeni miejskiej. Francis i Lorenzo przeanalizowali działania tego typu z ostatnich trzydziestu lat i wyróżnili siedem etapów w rozwoju idei partycypacji, które nazywają domenami (lub dziedzinami), a poniżej nazwiemy je postawami lub podejściami. Podejście do tematu partycypacji dzieci zmieniało się na przełomie ostatniej dekady. Poniżej przedstawiono najważniejsze z nich, w kolejności chronologicznej. Nie ma wśród nich postaw całkiem słusznych lub całkiem złych. Każda z nich ma swoje plusy i minusy, które warto rozważyć. Podejście romantyczne, gdzie dzieci traktowane są jako czynni projektanci swojej przestrzeni. Ich projekty i pomysły uważa się za lepsze od idei dorosłych. To podejście odegrało istotną rolę w promowaniu idei partycypacji, jednak wyłączenie dorosłych z wszelkich działań, z góry skazywało je na niepowodzenie. Nie wniosły one rzeczywistych zmian w przestrzeni. Postawa „obrońcy” zakłada przejęcie przez projektantów roli „obrońców” dzieci, strzegących ich praw, jednak bez bezpośredniego angażowania ich
w proces projektowania czy decydowania. Działania w obrębie tej postawy przyniosły jednak wymierne korzyści, takie jak wstrzymanie planów przebudowy miast, które nie uwzględniały potrzeb najmłodszych mieszkańców. Postawa badawcza wynikająca z socjologicznego podejścia do dzieci. Naukowcy prowadzili liczne badania na temat życia dzieci w mieście, stworzyli podstawowe zasady tworzenia dobrej przestrzeni, jednak odrzucili możliwość wciągnięcia dzieci w proces badania i projektowania. Podejście edukacyjne polega głównie na edukacji przestrzennej, która pobudza świadomość i kształtuje postawy prospołeczne u dzieci, co w przyszłości zaowocuje bardziej odpowiedzialnym udziałem w partycypacji. Działania w obrębie tej domeny nie są więc bezpośrednio nastawione na rzeczywiste zmiany w przestrzeni, a prowadzą raczej do przygotowania dzieci do udziału w planowaniu w dorosłym życiu. Podejście prawne skupia się raczej fakcie, że partycypacja wynika z praw dzieci w ogóle, niż z ich potrzeb związanych z przestrzenią miejską. Postawa zwana „instytucjonalną” wprowadza dzieci w działania, ale w określonych instytucjonalnie ramach, traktując dzieci jak dorosłych, z takimi samymi prawami i kompetencjami, co prowadzi do wypaczenia idei partycypacji, a rezultaty takiego działania są często ograniczone lub wręcz sprzeczne z rzeczywistymi oczekiwaniami. Postawa proaktywna. Łączy ona badania socjologiczne i psychologiczne z bezpośrednim działaniem, polegającym na współpracy między dorosłymi i dziećmi.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
Realizowane projekty odzwierciedlają rzeczywiste potrzeby dzieci i wprowadzają istotne zmiany w otoczeniu. Obecnie dąży się do realizacji projektów „proaktywnych”. Działania praktyczne są uzupełniane wiedzą teoretyczną. Powstają podręczniki dla samorządów, organizacji pozarządowych, instytucji edukacyjnych, projektantów. Jedną z najważniejszych pozycji jest książka autorstwa Driskella „Creating Better Cities with Children and Youth. A manual for participation”, wydana przez UNESCO. Partycypacja dzieci jest również jednym z elementów grantu badawczego realizowanego obecnie przez Zespół Podstaw Kulturowych Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej.
19
II.
rampy, platformy, schody i drewniane kraty, które można było przesuwać i ustawiać w dowolny sposób. Organizowano również warsztaty i dyskusje na temat przyszłego wyglądu tego miejsca. Ważnym elementem projektu było zatrudnienie wybranych młodych osób do współorganizacji i kontaktu ze społecznością lokalną, gdyż do tej pory relacje te były bardzo trudne. Starsi mieszkańcy często narzekali na młodzież przesiadującą na ulicy, której z kolei dokuczał brak miejsca spotkań i ciągłe przeganianie. Eksperyment trwał dwa tygodnie. Metoda ta często stosowana jest w projektach realizowanych przez Snug & Outdoor3, grupę artystów projektujących innowacyjne place zabaw dla szkół i przestrzeni publicznych, przeważnie z udziałem lokalnej społeczności, szczególnie dzieci.
Cowley Teenage Space w Londynie to miejsce spotkań i różnego typu aktywności młodych mieszkańców dzielnicy Brixton. Realizację obiektu poprzedziły warsztaty eksperymentalne, podczas których młodzież miała możliwość wypróbowania odmiennych sposobów użytkowania tego terenu i podjęcia decyzji, które z tych rozwiązań będzie najciekawsze. Na placu zabaw ustawiono podłużne
Chelsea Flower Show to najważniejszy w Wielkiej Brytanii festiwal sztuki ogrodowej, na którym prezentowane są najnowsze trendy w projektowaniu ogrodów, akcesoria i sprzęt pomocny w ich zakładaniu i pielęgnacji, jak również nowe odmiany roślin ozdobnych. W 2008 roku zaprezentowano dwa ogrody projektowane z myślą o dzieciach. Pierwszy to „Edible Playground” (w dosłownym tłumaczeniu „jadalny plac zabaw”), ogród warzywny i sad. Autorzy projektu, firma Dorset Cereals, produkująca zdrową żywność, zachęca do zakładania takich ogrodów przy szkołach oraz włączania uczniów w ich zakładanie i utrzymanie.4 Drugi warty uwagi ogród, do realizacji którego zaproszono dzieci, zatytułowano „The Marshalls Garden
Programy realizowane w Wielkiej Brytanii i innych krajach europejskich, w tym również w Polsce, potwierdzają, że dzieci nie tylko są zdolne do formułowania swoich potrzeb dotyczących przestrzeni, ale zaskakują swoją kreatywnością i pomysłami, niezwykle przydatnymi w projektowaniu przestrzeni edukacyjnych czy rekreacyjnych.
20
Anna Komorowska | Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej
The Marshalls Garden. Fot. Anna Komorowska
That Kids Really Want!”5 Marshalls, firma produkująca nawierzchnie i małą architekturę, to główny sponsor festiwalu na lata 2007-2009, a jednocześnie jeden z wystawców. Projektanci zastanawiali się, w jaki sposób ogrody są użytkowane przez dzieci, jakie są ich potrzeby i oczekiwania, jak zachęcić pokolenie wychowane na grach komputerowych do wyjścia z domu oraz jak je uświadamiać na temat potrzeb środowiska naturalnego. Dzieci w wieku szkolnym są dziś z pewnością lepiej informowane o zagrożeniach środowiska niż ich rodzice kilkanaście lat temu, jednak wiedza teoretyczna nie zawsze przekłada się na praktykę. Ogród zaproponowany przez firmę Marshalls to organiczny plac zabaw, umożliwiający nie tylko spędzenie wolnego czasu, ale również przeżycie „przygody” z wodą i ciekawą roślinnością, stymulującą wszystkie zmysły. Do udziału w tworzeniu wizji ogrodu zostały zaproszone dzieci w wieku od 7 do 11
lat. Podczas warsztatów Chelsea Project Workshops prowadzonych przez Chrisa Collinsa i Svena Wombwella, ogrodników znanych z BBC, dzieci uczyły się skąd pochodzą różne drzewa, trawy i kwiaty, które z nich są szczególnie atrakcyjne dla ptaków, motyli i innych zwierząt, jaką rolę pełni woda w ogrodzie. Następnie zaprezentowano przykłady dobrze zaprojektowanych przestrzeni. Na zakończenie dzieci opowiadały o swoich wymarzonych ogrodach i o elementach niezbędnych do zabawy. Rysunki dzieci zostały przekazane głównemu projektantowi. Ian Dexter zwrócił uwagę na to, że uczestnicy warsztatów w swoich pracach często odnosili się do gier komputerowych i filmów. Stworzył więc miejsce, które odpowiadało na marzenia dzieci – ogród kryjący wiele niespodzianek, takich jak tunel schowany w pagórku, czy ścieżka, która okazuje się wężem, albo „sekretne przestrzenie”, schowane pod skałami do wspinaczki. Zaproponował różnorodne rośliny, o grubych, mięsistych, „architektonicznych” liściach, jak i o delikatnym, miękkim, drobnym ulistnieniu. Kwiaty, poprzez swój kolor, kształty i zapachy pobudzają wszystkie zmysły. Zrealizowany projekt został wyróżniony w kategorii „ogrody wystawowe”. Evergreen Adventure Playground ogłoszony „placem zabaw roku 2005” (London Adventure Playground of the Year) powstał w wyniku przebudowy jednej z londyńskich ulic, która wymagała likwidacji istniejącego placu zabaw. Architekci, którym powierzono realizację nowej przestrzeni dla dzieci, postanowili stworzyć miejsce przyjazne dla
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
wszystkich, również dla niepełnosprawnych.6 W proces projektowania wciągnięto dzieci, pracowników socjalnych i wolontariuszy. Pracę z dziećmi poprzedziły wizyty studyjne na placach zabaw dostosowanych dla dzieci niepełnosprawnych. Niektórzy pracownicy socjalni ukończyli kursy Makaton (program rozwoju komunikacji posługujący się specjalnymi gestami i symbolami, ułatwiający kontakt zarówno z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo, jak i zdrowymi), a zdobytą wiedzę przekazali dzieciom, żeby ułatwić im porozumiewanie się. Architekci regularnie konsultowali swoje pomysły z dziećmi. Ci, którzy nie mogli brać udział w spotkaniach, byli na bieżąco informowani przez pracowników ośrodka o postępach, mogli też oglądnąć rysunki architektów, umieszczone na wystawce. Źródłem informacji dla projektantów była również nieformalna obserwacja jak dzieci użytkują przestrzeń. Uwagi dzieci były uwzględniane na wszystkich etapach projektu (jeden element został zmieniony tuż przed zainstalowaniem wyposażenia placu). Program Joined Up Design for Schools to inicjatywa The Sorrell Foundation7, mająca na celu przebudowę możliwie największej ilości szkół w Wielkiej Brytanii i promocję dobrego dizajnu wśród młodych ludzi. Od 2000 roku w programie wzięło udział 10 000 uczniów. Artyści tworzą projekty we współpracy z dziećmi, których postawiono w roli klientów. Realizacja tego przedsięwzięcia odbywa się poprzez następujące etapy: zapoznanie przedstawicieli
21
szkół z ideą projektu, list intencyjny do projektantów, w którym uczniowie określają swoje potrzeby, spotkania z artystami – wizyty studyjne, dyskusje, warsztaty projektowe, konsultacje pomysłów z dziećmi, następnie prezentacja projektów przygotowanych przez artystów oraz ich realizacja. Zakres tematyczny projektów był niezwykle szeroki, od wystroju korytarza i strefy wejściowej, stołówki czy toalet, poprzez zagospodarowanie terenu przy szkole, aż do identyfikacji wizualnej – nowego loga szkoły czy projektu mundurków. Jednym z najważniejszych tematów, często poruszanych przez uczniów jest przestrzeń socjalna – miejsce spotkań i wypoczynku w czasie przerw. Architekci zaproszeni do udziału w projekcie, zostali poproszeni o stworzenie propozycji nowych aranżacji szkolnych podwórek. Jednym z przykładów może być szkoła Cape Cornwall w St Just, dla której zaproponowano zmianę szarego, pustego podwórka w przykryty kolorowymi daszkami, chroniącymi przed nadmiernym słońcem, ogród rzeźb, z rabatami kwiatowymi, wodą, z trawiastą ławką, stołem, przy którym można usiąść i zjeść drugie śniadanie lub poczytać książkę. Fundacja Sorrell zorganizowała wystawę „What’s Next for Schools?”, która wyjaśnia ideę i zachęca kolejne szkoły do udziału w projekcie. Przykład polski W roku szkolnym 2007/2008 Małopolski Instytut Kultury zrealizował projekt „Oswoić przestrzeń”, skierowany do przedszkoli i szkół z terenu Małopolski. 8 Dzieci biorące udział w całorocznych warsztatach miały
22
Anna Komorowska | Udział dzieci i młodzieży w decydowaniu o przestrzeni miejskiej
okazję nie tylko opowiedzieć, jak wyobrażają sobie swój idealny plac zabaw, ale również przeanalizować teren przy szkole, zastanowić się, jakie są najpilniejsze potrzeby tego obszaru, a także własnoręcznie wybudować wybrane elementy placu zabaw. Celem cyklu było zarówno stworzenie nowego miejsca, jak i rozwijanie w uczniach wrażliwości na otaczającą przestrzeń, pogłębianie wiedzy na temat najbliższego krajobrazu kulturowego, zabytków i architektury regionalnej oraz rozwijanie kreatywności i twórczego myślenia. Efektem końcowym były trzy place zabaw, zrobione z wikliny i materiałów naturalnych. Jeden z nich to „Ścieżka bosych stóp”, zrealizowana w krakowskim przedszkolu nr 51. Dzieci w wieku przedszkolnym ogromną wagę przywiązują do spraw związanych z przyrodą, jej obserwacją i ochroną. Sześciolatek doskonale wie, jak segreguje się śmieci i dlaczego nie można palić plastikowych butelek. Dużo czasu poświęca też na wpatrywanie się w maszerujące mrówki czy zbieranie muszli na plaży. Stąd pomysł utworzenia ścieżki która pozwoliłaby poznać – dotknąć, powąchać i zobaczyć różne naturalne materiały, takie jak liście, szyszki, kamienie. Na ostatnich zajęciach przed wakacjami dzieci, z pomocą wikliniarza profesjonalisty i wolontariuszy MIK-u, wyplatały wiklinowe obrzeża ścieżki, a następnie układały poszczególne materiały naturalne, zbierane wcześniej z rodzicami. Projekt był kontynuowany w roku szkolnym 2008/2009, zakładał udział architektów krajobrazu, którzy wysłuchawszy uwag dzieci na temat terenu przyszkolnego oraz po spisaniu ich pomysłów
i marzeń odnośnie idealnego placu zabaw, stworzą dla nich profesjonalne projekty zagospodarowania tej przestrzeni. Wówczas szkoła, która otrzyma takie opracowanie, może je stopniowo realizować (w miarę swoich możliwości finansowych) lub ubiegać się o dofinansowanie, na przykład z środków unijnych.
Wystawa promująca Joined Up Design for Schools. Fot. Anna Komorowska
* Projektowanie z udziałem dzieci nadal pozostaje czymś niezwykłym, jednostkowym wydarzeniem, opisywanym jako ciekawostka. Tymczasem zapraszanie najmłodszych użytkowników przestrzeni do konsultacji przy projektach, które bezpośrednio ich dotyczą, takich jak place zabaw, szkoły, domy kultury, powinno stać się normą, tak jak spotkanie z klientem, który zleca nam wybudowanie ekskluzywnej willi. Partycypacja dzieci i młodzieży ma podstawy prawne, psychologiczne i pedagogiczne. Nie trzeba się
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | DZIECIŃSTWO
jednak odnosić do dokumentów czy konwencji, żeby wiedzieć, że dzieci doskonale wiedzą czego oczekują od najbliższego otoczenia. Z codziennej obserwacji wiemy, że są miejsca szczególnie przez dzieci lubiane, odwiedzane. Są i takie, które są unikane, pomimo, że nam, dorosłym, wydają się dobrze zaprojektowane. Może po prostu warto czasami zapytać najmłodszych, jakie są ich oczekiwania i potrzeby? Dzieci bardzo chętnie odpowiedzą na takie pytania i udzielą wskazówek. A my stworzymy miejsca naprawdę potrzebne, unikając wielu kosztownych błędów, które trudno później naprawić. Dla wielu firm taki etap pracy nad projektem jest oczywisty, jak chociażby dla Snug & Outdoor, Gareth Hoskins Architects czy Fielding Nair International. Miejmy nadzieję, że takich firm będzie coraz więcej. Należy sobie również życzyć konkursów architektonicznych, w których uczestnicy będą zobowiązani do konsultacji z dziećmi, jak na przykład w organizowanym przez The Open Architecture Network, 2009 Open Architecture Challenge: Classroom.9 „Kultura Enter” nr 5, 8 grudzień 2008, marzec 2009
23
Literatura • Riggio E., Child friendly cities: good governance in the best interest of the child, w: Environment&Urbanization Vol. 14 No. 2, 2002, s. 45-58. • Building Belter cities with children and youth, Environment&Urbanization Brief-6, 2002. • Schaffer H. R., Psychologia dziecka, PWN 2006, s. 222. • Hart R. A., Children’s participation. From tokenism to citizenship, w: Innocenti Essays No 4, Unicef 1992. • Lansdown G., Can you hear me? The right of young children to participate in decisions affecting them, Bernard van Leer Foundation, 2005. • Francis M., Lorenzo R., Seven realms of children’s participation, w: Journal of environment psychology, 22, 2002, s. 157-169. W języku polskim ukazało się streszczenie tego artykułu, autorstwa L. Nanni, Dzieci zmieniają współczesne miasta. Koncepcje, realizacje, możliwości, w: Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni, nr 4-2004, s. 8-9. • Driskell D., Creating Better Cities with Children and Youth. A manual for participation, UNESCO publishing, Paryż 2002.
24
str. 26 Jacek Warda Planowanie rozwoju miasta. Danie w 3 minuty Proces planowania przypomina spiralę. Jest systemem i procesem, nie pojedynczym dokumentem. Dokument opisuje jedynie jego aktualny stan.
EDUKACJA str. 32 Jan Kamiński Działania artystyczne jako sposób rozmowy o przestrzeni Pojemny, wieloznaczny język sztuki może być najlepszym narzędziem dialogu pomiędzy użytkownikami przestrzeni.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | EDUKACJA
26
Plan jest niczym. Planowanie jest wszystkim. Dwight Eisenhower
Jacek Warda
Planowanie rozwoju miasta. Danie w 3 minuty Planowanie to pięta achillesowa Polaków. Nie umiemy, nie lubimy, nie uważamy za potrzebne. W ogóle: nie. Albo jeżeli już, to pro forma. Takie są skutki demokracji bez edukacji. Dla tych, co czują ten wilczy głód, o który nam chodzi: coś na szybko.
Jeżeli chodzi o nasz popularny stosunek do planowania, to można go sprowadzić do trzech punktów: 1) mamy jakieś niejasne poczucie, że rozwój trzeba planować; 2) a z drugiej strony przekonanie, że planować się nie da; 3) jest też pogląd, że „Unia wymaga takich dokumentów”. Z tym ostatnim to częściowo racja. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego wymaga często przedkładania strategii rozwoju miasta jako załącznika do wniosków o granty, choć nie jest w stanie ocenić jakości tych dokumentów. W poprzednim okresie planistycznym 2004-2006 ministerstwo wymagało na przykład od gmin wymyślonego na takie potrzeby dokumentu o nazwie „Plan Rozwoju Lokalnego”. Gminy opracowały wymagane dokumenty o źle kojarzącym się skrócie „PRL” i często zagadnienie planowania rozwoju uznały za „odfajkowane”. Na szkoleniach, które prowadziłem, często byłem świadkiem sytuacji, gdy na pytanie „Jakie projekty są najbardziej potrzebne?” padała odpowiedź: „A na co dają? Bo u nas panie, to by się wszystko przydało.” Taki jest los strategii pisanych „pod środki zewnętrzne”. Wpisuje się wszystko, bo nie wiadomo, na co „będą dawać”. Tymczasem zarządzanie wymaga posiadania „mapy sytuacji”, a niechęć do planowania strategicznego, składanie uchwalonych strategii na najwyższych, niedostępnych półkach szafy, jest wynikiem niezrozumienia przez samorząd dwóch zasadniczych cech planowania.
27
Zasada kolejnych przybliżeń Mamy planowanie strategiczne, taktyczne i operacyjne. Funkcja każdego z tych planów I jest zupełnie inna. Plan strategiczny przypomina mapę terenu, po którym się poruszamy. Oznaczone są wszystkie obiekty, do których musimy dotrzeć, i wszystkie istotne cechy terenu, które mogą wpłynąć na szybkość naszego ruchu. Jest to „raport o stanie gminy”. Z rysunku mapy powinno wynikać, do jakich punktów na mapie musimy dotrzeć (czyli jakie cele osiągnąć), ale nie musi, a nawet nie powinna ona zawierać szczegółów marszruty. To właściwy plan strategiczny. Jeszcze bowiem nie wiemy jaka będzie pogoda, jakimi będziemy dysponować w każdym momencie środkami. Nie musimy, a nawet nie powinniśmy na tym etapie ustalać harmonogramów. Naszym zadaniem jest tu jedynie zdefiniowanie problemów i znalezienie powiązań między problemami. Konieczne jest jakościowe opisanie działań, które trzeba podjąć, aby dany problem rozwiązać. Podsumowując: zarządzanie strategiczne, to definiowanie problemów i analiza wszystkich powiązań instytucjonalnych, szukanie rozwiązań „w poprzek” wydziałów i departamentów. Dobrym przykładem specyfiki zarządzania strategicznego w administracji są doświadczenia Joanny Kluzik-Rostkowskiej, minister Pracy i Polityki Społecznej w rządzie PiS, która w roku 2006 opracowała strategię rządowej polityki prorodzinnej i tak komentowała trudności powstałe w trakcie jej formułowania: „Szybko przekonałam się, że nie warto robić polityki rodzinnej «od problemu do
28
Jacek Warda | Planowanie rozwoju miasta. Danie w 3 minuty
problemu», bo działania rozproszone więcej kosztują. A poza tym trzeba stworzyć spójny system, połączyć wszystko: przedszkola, żłobki, system pracy. Do tej pory żłobki były pod opieką Ministerstwa Zdrowia, przedszkola w gestii samorządów, a bezrobotne kobiety szukały wsparcia w Ministerstwie Pracy. Każdy widział kawałek problemu i tylko tym się zajmował.” Przeszkody te, zdaniem pani minister, to przede wszystkim bariery mentalne. Czasami daje się je przełamać przez zmiany prawne, czasami skutkuje prezentacja rozwiązania działającego w innym miejscu. Przykładem celów sformułowanych na poziomie strategicznym może być część ogólna (strategiczna właśnie) Planu Rozwoju Lokalnego gminy Strzelce Opolskie. Oto jak opisano zadanie o nazwie: Stworzenie systemu wodociągowego obejmującego całą gminę: „Aby zapewnić wszystkim mieszkańcom w sposób niezawodny dostęp do czystej bieżącej wody powszechnie tworzy się rozległe, zamknięte koliście systemy wodociągowe. Dzięki temu likwiduje się lokalne ujęcia wody, dostarczające wodę często niskiej jakości [...]. Dodatkowo strefa ochronna wokół lokalnych ujęć stwarza ograniczenia w produkcji rolnej i działalności gospodarczej – ich likwidacja usuwa te ograniczenia. Koliste zamknięcie systemu pozwala natomiast na dostarczanie wody, nawet jeśli nastąpi na jednym z kierunków awaria – woda jest wówczas dostarczana z drugiego kierunku. Stworzenie takiego systemu wodociągowego jest celem spółki komunalnej Strzeleckie Wodociągi i Kanalizacja.” Nie ma w tym opisie wyliczania konkretnych dat, do kiedy problem zostanie rozwiązany – składa się on
zapewne z wielu projektów szczegółowych likwidacji kolejnych ujęć. Być może na tym poziomie przydatna byłaby mapka pokazująca schematycznie strukturę sieci oraz ujęcia, które będą podlegać rozbudowie lub likwidacji. Na tym jednak koniec szczegółów. Od tego są plany o krótszym horyzoncie zdarzeń. Drugim poziomem planowania, jest planowanie taktyczne. Taktyka – to pojęcie nieużywane w samorządzie. Zawsze była tylko strategia i zarządzanie operacyjne. Cóż to jest to „planowanie taktyczne”? Oglądałem jakiś czas temu rysunki pokazujące, jak pływano na starożytnych galerach. Statkiem zarządzał kapitan – on decydował, gdzie statek ma płynąć, jaki cel osiągnąć. Równie oczywisty jest ostatni poziom zarządzania – to galernicy przypięci do wioseł, poganiani przez nadzorców. Gdzie tu zarządzanie taktyczne? To bębniarz, który nadaje rytm wioślarzom. Bo zarządzanie taktyczne to zarządzanie koordynacyjne. Miasto ma wiele planów, ale konieczne jest ich zgranie w czasie, budżecie i przestrzeni. Nie da się realizować wszystkich planów na raz z powodu ograniczeń zasobów. Konieczne jest uzgadnianie spraw związanych z zarządzaniem przestrzenią. W końcu – możliwość pozyskania funduszy zewnętrznych wymusza często kolejność realizacji zadań. To wszystko ktoś musi trzymać w ręku, aby nie okazała się nagle, iż rozpoczęcie nadmiernie szerokiego frontu robót, rozpoczęcie realizacji zbyt licznych zadań – obiektywnie koniecznych – nie spowoduje spadku sprawności działania. W końcu mamy zarządzanie operacyjne. Prowadzą je dyrektorzy poszczególnych wydziałów
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | EDUKACJA
i departamentów, na bieżąco zarządzając podległą im jednostką. I tak np. Wydział Dróg i Mostów będzie prowadził remonty i nowe inwestycje według uchwalonego przez radę gminy Wieloletniego Planu Inwestycyjnego (który jest dokumentem zarządzania taktycznego). Aby zagadnienie powiązania poszczególnych poziomów planowania był bardziej zrozumiałe, rozpatrzmy przykład. Powiedzmy, iż Prezydent Miasta postanowił systemowo uporządkować okolice dworca kolejowego. Zaplanowanie strategii takiego działania – co może niektórych zaskoczyć – powinno się zaczynać od konsultacji z mieszkańcami. Ich odczucia, co przeszkadza im w życiu, jakie mają kłopoty, są punktem wyjścia do planowania strategii. Jednocześnie również poszczególne wydziały Urzędu Miasta referują leżące w ich kompetencjach problemy związane z tym obszarem. Na tym – strategicznym – poziomie zarządzania mamy więc ujęcie problemowe, a wartością jest znajdywanie powiązań pomiędzy poszczególnymi problemami cząstkowymi oraz badanie potrzeb mieszkańców. Przykładowo: mieszkańcy skarżą się na brak kanalizacji – to określenie potrzeby. Teraz poszczególne wydziały urzędu ustalają, co należałoby zrobić, aby budowa kanalizacji w tym miejscu była możliwa. Okazuje się, że budowa sieci musi być połączona z przebudową drogi, ta z kolei – powiązana z przebudową sąsiedniego skrzyżowania. Wykonywanie tych inwestycji bez takiego powiązania będzie marnotrawstwem środków (część prac trzeba byłoby powtarzać). Opisane potrzeb, sposobu jego rozwiązania
29
i powiązań między problemami jest końcem etapu strategicznego. Teraz jest miejsce na planowanie taktyczne (koordynacyjne). Władze miasta, znając środki jakimi ono dysponuje oraz szacując szanse na pozyskanie środków zewnętrznych, opracowują szczegółowy plan inwestycyjny w perspektywie kilku lat, aktualizowany co roku lub nawet częściej. Ten plan działań musi być z kolei uzgodniony z możliwościami wykonawczymi miasta – z Wieloletnim Planem Finansowym, oraz planami przestrzennymi. Następnie poszczególne projekty składające się na plan działań, a za które odpowiedzialny jest Urząd Miasta (bo przecież znaczna część działań może być niezależna lub częściowo niezależna od struktur urzędu) przechodzą do rocznego planu poszczególnych wydziałów. To już zarządzanie operacyjne. Zasada cykliczności Planowania jest procesem iteracyjnym – cyklicznie powtarzalnym. Tu anegdota z życia. Gdy w roku 1995 zaczynałem zajmować się problematyką zarządzania, miałem przyjemność pracować przez krótki okres z Jerzym Rutkiewiczem, pierwszym burmistrzem gminy Warszawa-Centrum po niezależnych wyborach do samorządu w 1990 roku. Otóż podczas tej pierwszej kadencji uczestniczył on w wyjeździe studyjnym do Nowego Jorku, gdzie przyglądał się funkcjonowaniu tamtejszego Urzędu Miasta. Poprosił, by mu pokazano strategię rozwoju. Pracownik zaprosił go do pokoju, w którym stała sporych rozmiarów szafa.
30
Jacek Warda | Planowanie rozwoju miasta. Danie w 3 minuty
W środku rzędy książek, rzec można – roczników, przybywających od roku 1928 do roku poprzedzającego wizytę. „Co to jest?” – spytał zdumiony gość z Polski. „To właśnie nasza strategia” – odpowiedziano mu. „Co roku piszemy ją od nowa.” Widać, że planowanie jest systemem i procesem, nie pojedynczym aktem i pojedynczym dokumentem. Dokument jest jedynie opisem stanu procesu planowania na dany moment. Proces planowania przypomina spiralę. Powtarzamy te same etapy procesu, ale na nowym poziomie, w nowych uwarunkowaniach. Gdy myślę o zarządzaniu, przychodzi mi stale na myśl japońska zasada kaizen, co można przetłumaczyć: „zróbmy to lepiej”. Studium przypadku: strategia Lublina Tu mam kłopot, ponieważ o nieboszczykach wypada mówić wyłącznie dobrze, albo wcale, a omawiany właśnie dokument – jest martwy. Dlaczego? [W roku 2009 – red.] tekst strategii (pełna nazwa: „Strategia Rozwoju Miasta Lublin na lata 2008 – 2015 (aktualizacja)”) można znaleźć na stronie internetowej Urzędu Miasta10, ukryty pod nieczytelnymi dla mieszkańców nazwami plików: urm_442_ XXIV_2008_1 („Diagnoza stanu wyjściowego”, część raportowa strategii) oraz urm_442_XXIV_2008_2 (część planistyczna). Jak już wspomniałem, celem strategii jest wyodrębnienie i opisanie problemów, powiązań między nimi oraz przedstawienie sposobów ich rozwiązania. Pomocny w tej pracy jest raport, który jednak nie
stanowi istoty tego opracowania. Po co nam raport? Aby wyłowić kluczowe problemy. Ma zebrać kluczowe fakty, uporządkować je. Ma wskazać szanse, które mamy rozwijać i bariery, które musimy omijać. W raporcie nie umieszczamy wszystkich informacji, jakie możemy znaleźć w odniesieniu do miasta, a jedynie te, które po analizie dadzą się skomentować jako szansa, bariera lub punkt wyjścia do ciekawego rozwiązania lub choćby interesującego pytania, jakie możemy postawić. Dane często wymagają zestawienia z danymi porównawczymi z innych miast, aby widać było, czy dana wartość jest duża czy mała, i czy trzeba w związku z tym podjąć jakieś działania. Dane nie stanowią jeszcze wiedzy ani nawet informacji. Aby to zrozumieć, możemy odwołać się do codziennego doświadczenia: ciągle dociera do naszych oczu ogromny strumień danych. Nasz mózg je porządkuje i interpretuje. Dopiero wtedy stają się informacją. Z kolei informacje powiązane ze sobą i uporządkowane według zadanych zasad tworzą wiedzę, która pozwala nam się poruszać w świecie. Dlatego powtórzmy jeszcze raz, bo jest to niezwykle ważne: sprawą kluczową dla strategii jest odpowiednie dobranie informacji w raporcie „stanu rzeczy”. Danych mamy zawsze za dużo i można je zestawiać na nieskończenie wiele sposobów. Tylko informacje, które można skomentować (są skomentowane) mogą znaleźć się w raporcie, i tylko informacje zawarte w raporcie mogą się znaleźć w jego podsumowaniu. Tymczasem z „Diagnozy stanu wyjściowego” weźmy przykładowo punkt z tabeli zagrożeń
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | EDUKACJA
w opracowanej analizie SWOT (słabych i mocnych stron): „niedostosowanie alokacji środków unijnych do potrzeb miasta”. Na jakich informacjach oparte jest to twierdzenie? Inna wartość przedstawiona w raporcie: wskaźnik wykrywalności przestępstw wynosi 40,8%. To dużo czy mało? Jakie działania są konieczne w związku z tym faktem? Omówienie kryteriów, według jakich można dokonywać oceny poprawności strategii oraz bardziej szczegółowe omówienie samej strategii wykracza poza ramy tego artykułu. Nie wydaje mi się to też bardzo istotne dla zrozumienia zasad właściwego planowania. Zamiast skupiać się na brakach tego co jest, proponuję zastanowić się nad krokami na przyszłość. Potraktujmy po prostu istniejącą strategię jako pierwszy krok w niekończącym się procesie. I zróbmy krok następny. Stwórzmy obywatelską strategię rozwoju miasta W wielu miastach czy gminach można znaleźć ludzi, którym zależy i którzy coś potrafią. W Lublinie mamy Forum Kultury Przestrzeni, setki osób zajmujących się architekturą i urbanistyką. Są studenci i są osoby pracujące w tych zawodach. Są osoby zainteresowane przestrzenią publiczną, traktujące to jako swoją pasję. Cześć niezbędnych analiz można wykonać jako prace licencjackie i magisterskie. Są w Lublinie organizacje pozarządowe gotowe zaangażować się w taki projekt. Są w końcu ciekawe wyniki kampanii „Lublin 2020” prowadzonej przez lubelska „Gazetę Wyborczą”. W taki projekt powinien się oczywiście
31
włączyć także Urząd Miasta. Niech wyniki prac będą dostępne w formie elektronicznej, a ostateczny dokument – wydany drukiem. W ten sposób zaczniemy proces, który nie będzie miał końca. Albowiem każda społeczność ludzka składa się z ludzi. A człowiek, w odróżnieniu od owadów – nie ma formy doskonałej. „Kultura Enter” nr 09 kwiecień 2009
32
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | EDUKACJA
Jan Kamiński
Działania artystyczne jako sposób rozmowy o przestrzeni Jeśli działania czy obiekty artystyczne powstają we współpracy z użytkownikami przestrzeni, jeśli będą zachęcały do zatrzymania się, dotknięcia, zabawy, obserwacji, do spotkania – mogą stać się początkiem pozytywnych zmian w myśleniu, a także w zagospodarowaniu przestrzeni.
Opowiedz mi o przestrzeni Najczęściej myślimy o przestrzeni intuicyjnie, a gdy próbujemy ją precyzyjnie opisać, napotykamy na trudności z rozpoznaniem jej zróżnicowanej natury. Stanowi to zachętę by wkraczać w przestrzeń w sposób niekonwencjonalny, poznawać i opisywać ją poprzez różnego rodzaju działania artystyczne. W krajobrazie otwartym, w miastach i mniejszych osiedlach, w krajobrazie ulic i placów pojawiają się więc rozmaite instalacje, obiekty, niewielkie działania artystyczne, happeningi oraz różnorodne akcje, których formalne nazewnictwo trudno sprecyzować. Upraszczając – każde z tych zdarzeń można określić jako pewną wypowiedź, która skierowana jest od jednej osoby do drugiej. To podstawowe rozumienie odnoszące się także do innych obszarów sztuki wskazuje nam kierunek, w którym można podążać, tworząc działania artystyczne, a także próbując je odczytywać. Warto tu dodać, że środki artystyczne, dzięki swojej specyfice, posiadają ogromny wachlarz możliwości i dają szansę nie tylko na wypowiedź artysty, ale także na dialog pomiędzy użytkownikami przestrzeni. Reguły gry Zauważyć można, że wypowiedzi artystyczne funkcjonują według pewnych reguł. Aby mówić o przestrzeni trzeba ją poznać, w jakiś sposób odkryć. Wówczas można zaryzykować tezę, że warto ujawnić swoje odkrycie innym. Wypowiedź artystyczna staje się pewnym procesem, prowadzącym od odkrycia wartości przestrzeni do sformułowania jej opisu.
33
Wielokrotnie właściwością działań jest także to, że pojawiają się one w miejscach, które opisują – są z nimi bezpośrednio związane, a ich przeniesienie w inne miejsca pozbawia je sensu. Kod artystyczny łączy opisywany przedmiot, jego użytkowników oraz twórców, skupiając ich w jednym miejscu i czasie. Opowieść artystyczna może dotyczyć rozmaitych cech i elementów przestrzeni. Może odnosić się do cech fizycznych, kompozycji, wartości estetycznych, opowiadać o jej właściwościach niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka. Może odwoływać się do przeszłości miejsca i w jakiś sposób ją przywoływać. Może zwracać uwagę na sposób, w jaki użytkowana jest przestrzeń lub poprzez kontrast – jak mogłaby się zmienić, co mogłoby się w niej wydarzyć. Szczególnie cenne są działania w przestrzeniach zaniedbanych lub użytkowanych w sposób wywołujący konflikty czy problemy. Czasowa ingerencja artystyczna może ujawnić ich ukryte piękno lub wykazać, że dotychczas nieprzyjazna przestrzeń może stać się MIEJSCEM. Wspomniana strategia bazująca na odkryciu i opowieści o wybranym aspekcie terenu bywa określana terminem site-specific. Możliwa jest także strategia przeciwna – w przestrzeń wprowadza się nowy obiekt, który staje się wyróżnikiem przestrzeni i buduje jej nowy charakter. Zamiast obiektu może być też działanie będące niejako na pograniczu obu tych dążeń. Odpowiedź na działanie Pojawianie się wypowiedzi artystycznych w przestrzeni rodzi ich pełną dostępność i możliwość nawiązania
34
Jan Kamiński | Działania artystyczne jako sposób rozmowy o przestrzeni
kontaktu. Daje to szansę na wejście w interakcje, a nawet w dialog z osobami, które w tej przestrzeni przypadkowo lub z premedytacją się znajdą. Jeśli osoby wejdą w dialog, opowieść może snuć się dalej. Odpowiedź na działanie artystyczne może mieć różny charakter – od akceptacji do negacji, od wejścia w interakcję, przejęcia w użytkowanie, aż do zniszczenia. Umieszczając wypowiedź w przestrzeni przyjmujemy ryzyko każdego ze zdarzeń, zarówno sytuacji, gdy nasz obiekt zostanie wykorzystany jako siedzisko, miejsce zabaw dla dzieci, element użytkowy, jak i jego zniszczenia, kradzieży lub... zjedzenia (zdarza się tak czasami, jeśli prace wykonane są ze smakowitych części roślin, które wzbudzą zainteresowanie zwierząt). Każda z tych możliwości jest informacją: o twórcach i użytkownikach, o ich kondycji i o jakości krajobrazu, który na co dzień tworzymy. Pojawienie się obiektu artystycznego w przestrzeni wiąże się także z różnymi zaskakującymi sytuacjami. Zdarza się, że trzeba zmienić sposób wykonania, materiał, skalę obiektu, ponieważ dopiero w trakcie pracy, w kontakcie z „żywą” przestrzenią, ujawniły się niedostrzegane wcześniej cechy. Odkrycie to może być zaskakujące zarówno dla wykonawców pracy jak i dla odbiorców. Niespodziewane mogą być także reakcje użytkowników przestrzeni, odbiorców pracy. Ich interpretacja, rozumienie może być inna niż ta, którą zamierzał autor. Odbiorcy mogą mieć inne doświadczenia, skojarzenia, wspomnienia. Mogą zdarzyć się zabawne sytuacje, gdy artystyczne obiekty stają się formami użytkowymi, miejscem wypoczynku, placem zabaw, idealnym miejscem do
robienia fotografii, schronieniem przed deszczem, itd. Wielofunkcyjność prac jest wpisana w naturę działań. Ale może być również inaczej. Przemyślana artystycznie forma może stać się dla kogoś przeszkodą, uciążliwym i niepotrzebnym wymysłem – czasem mogą być to zarzuty słuszne, a sprzeciw, który wywołują, każe zastanowić się nad sposobem ingerencji w przestrzeń i być może zweryfikować pierwotne założenia. Zdarzają się również sytuacje, które pokazują jak zmienia się nastawienie użytkowników. Czasem działanie wydaje się zbyt radykalne i dlatego początkowo wzbudza sprzeciw, jednak po pewnym czasie zyskuje akceptację. Jako przykład może tu służyć czasowe zamykanie ulic dla ruchu budzące sprzeciw zwolenników sprawnej komunikacji. Dopiero uzyskanie świadomości, ile przestrzeni można w ten sposób uwolnić od samochodów i oddać ludziom, powoduje zmianę nastawienia do realizacji. Jednak każda ingerencja wymaga to od tych, którzy wkraczają w przestrzeń ze swoimi działaniami gotowości na różne sytuacje, ale także wyczucia lokalnych, czasem subtelnych uwarunkowań. Działanie artystyczne skupia na sobie uwagę i koncentruje zjawiska które trudniej zauważyć w przestrzeni na co dzień traktowanej jak chleb powszedni, gdzie zjawiska nie zachodzą tak jaskrawie. Czasami przestrzenna wypowiedź artystyczna poprzez swoją wyjątkowość, a także poprzez czas trwania, zyskuje charakter „święta” wyróżniającego się z „powszedniości” przestrzeni. W krajobrazie potrzebujemy zarówno jednego jak i drugiego – zarówno powszedniości jak i niezwykłości.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | EDUKACJA
Podziały formalne Warto w skrócie przytoczyć formalny podział poszczególnych zjawisk w przestrzeni, zaznaczając jednak, że nie jest on ostry i często spotyka się wypowiedzi łączące rozmaite nurty sztuki. Kiedy ingerencja dotyczy krajobrazu otwartego, a w działaniu wykorzystywane są materiały naturalne – ziemia, kamienie, części roślin, trawa, określa się ją jako land-art, sztuka ziemi. Blisko stąd do nurtów ekologicznych: sztuki zaangażowanej ekologicznie, tworzonej w myśl zasady zrównoważonego rozwoju, czy nurtów radykalnych, które zakładają brak jakichkolwiek działań artystycznych, które mogłyby zaszkodzić przyrodzie (na przykład poprzez zakaz używania substancji syntetycznych, niszczenia roślin, gleby itp.). Kiedy mamy do czynienia z działaniem w przestrzeni polegającym na umieszczeniu tam nowego elementu, w postaci konstrukcji, elementów syntetycznych, barwników itp., mówimy o instalacji, obiekcie. Tu bliskie będzie pojęcie street-art, nurtu zorientowanego na działania w przestrzeni miasta. Dodatkowo pojawiają się zdarzenia wchodzące w reakcję z użytkownikami przestrzeni, happeningi, performanse, a ich pogranicze to wszelkiego rodzaju sytuacje, akcje w których obserwatorzy stają się uczestnikami działania lub aktywnie je przekształcają. Można zadać pytanie: czy działania artystyczne przyczyniają się do poprawy stanu krajobrazu? Czy służą czemuś więcej niż tylko wolnej wypowiedzi twórcy? Przykłady wskazują na wiele korzyści wynikających z wprowadzenia artystycznego komunikatu w przestrzeń. Tam gdzie właściwie została dobrana
35
skala, forma i treść działania, gdzie działanie w pewien sposób „wynika” z charakteru przestrzeni lub stara się go świadomie uzupełnić, gdzie wypowiedź nie przytłacza przestrzeni i tych, którzy w niej przebywają. Zdarzenia takie mogą na chwilę zmienić wyobrażenie o przestrzeni, zaproponować nowe spojrzenie na nią. Mogą stać się elementem przyciągającym uwagę i zachęcającym do przebywania w obszarze postrzeganym dotychczas jako mało atrakcyjny. Jeśli działania czy obiekty artystyczne powstaną we współpracy z użytkownikami przestrzeni, jeśli będą zachęcały do zatrzymania się, dotknięcia, zabawy, obserwacji, do spotkania – mogą stać się początkiem pozytywnych zmian w myśleniu, a także w zagospodarowaniu przestrzeni. Korzystne jest także przywoływanie i przekazywanie informacji o przeszłości, historii, nieistniejących obiektach lub o symbolice związanej z miejscem, dla których artystyczna forma wydaje się doskonałym środkiem. Tam gdzie mamy do czynienia ze świadomą ingerencją artystyczną i gdzie możliwa jest odpowiedź na nią, ujawnia się charakterystyczna cecha przestrzeni – możliwość jej przekształcania poprzez rozmowę użytkowników. „Kultura Enter” nr 24 lipiec 2010
str. 38 Marcin Rutkiewicz Katastrofa w przestrzeni To nie architekci, nie urbaniści i miejscy planiści kształtują ostateczną postać przestrzeni publicznej. Ich dokonania są tylko tłem dla reklamy zewnętrznej.
KONFLIKT str. 48 Roland Zarzycki Kreując kreatywność Kulturę zrównano ze spektaklem. Godzą się na to zarówno włodarze miast, artyści, jak i mieszkańcy.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
38
To co wewnątrz domu, należy do ciebie, to co na zewnątrz, do wszystkich. (chińskie)
Marcin Rutkiewicz
Katastrofa estetyczna. Reklama w przestrzeni publicznej Reklama zewnętrzna wymknęła się w Polsce spod kontroli. Przestrzeń publiczna została przez nią zawłaszczona i zdewastowana. Obcując na co dzień z wizualnym chaosem, zaczynamy traktować go jako stan normalny, przestajemy go dostrzegać. Stępiamy własną wrażliwość, tracimy poczucie harmonii, przenosimy zgodę na nieporządek i bylejakość do przestrzeni prywatnych. Czy istnieje granica nasycenia przestrzeni publicznej reklamą? Zdaniem samych prezesów firm reklamowych, w obecnym stanie prawnym – nie istnieje.
Jestem entuzjastą pejzażu, a nigdy jeszcze nie widziałem takiego, któremu pomogłaby obecność billboardu. Trzeba być ostatnim łotrem, żeby szpecić billboardami radujące oko przestrzenie. David Ogilvy, założyciel agencji reklamowej Ogilvy & Mather, “Confession of An Advertising Man”, (1963) Być może trudno w to uwierzyć, ale to nie architekci, nie urbaniści i nie miejscy planiści kształtują dziś ostateczną postać przestrzeni publicznej, w której wszyscy wspólnie funkcjonujemy. Dokonania tych specjalistów, którzy teoretycznie powinni mieć ostatnie zdanie na temat wyglądu naszych miast, stanowią tylko tło dla działania siły mającej o wiele większy wpływ na wygląd naszego otoczenia – dla reklamy. Reklama zewnętrzna, z angielska zwana outdoorem, wymknęła się w Polsce spod jakiejkolwiek kontroli. Przestrzeń publiczna została przez nią całkowicie zawłaszczona. Jednocześnie reklama stanowi immanentną część naszej kultury i mechanizm napędowy gospodarki. Spełnia ona także bardzo istotną rolę informacyjną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może postulować jej likwidacji, jednak musi ona podlegać ograniczeniom. Nie jest to zamach na wolność słowa, ani na prawo do dysponowania własnością prywatną, podobnie jak nie są nią ograniczenia związane z emisją hałasu, czy zanieczyszczeń.
39
Krajobraz po bitwie Na rynku reklamy outdoorowej trwa wojna. Pięć największych firm rozbudowuje na wyścigi swoje systemy nośników, starając się prześcignąć konkurencję, lub przynajmniej dotrzymać jej tempa i nie wypaść z gry. Ten bowiem, kto zapewni klientom najlepszą ekspozycję reklam i największe dotarcie z komunikatem do klienta, zgarnie najlepsze kontrakty, nikt więc nie może pozwolić sobie na skrupuły czy wątpliwości. Na co bardziej ruchliwych skrzyżowaniach tablice reklamowe pokrywają wszystkie ściany budynków i tworzą swoiste zagajniki na narożnikach ulic. W eksponowanych miejscach całe budynki pokryte są gigantycznymi siatkami reklamowymi. Wylotówki z miast biegną korytarzami powstałymi ze szpalerów tysięcy tablic reklamowych. Słupy trakcyjne, latarnie, sygnalizacja uliczna i skrzynki sterownicze infrastruktury miejskiej pokryte są kożuchem plakatów i ulotek. W Warszawie, gdzie skupiona jest jedna czwarta wszystkich nośników reklamowych w Polsce, w zasadzie skończyło się miejsce na ziemi i na ścianach budynków, więc billboardy coraz częściej pojawiają się na dachach. Ponieważ tam miejsca jest jeszcze sporo, tablice reklamowe ustawiane są kompletnie bez szacunku dla proporcji okolicznej architektury, dosłownie przygniatając budynki, na których stoją. Mało tego, reklamy coraz śmielej pojawiają się tam, gdzie szukamy ciszy i spokoju, w miejscach wypoczynku: na plażach, stokach narciarskich, terenach zielonych, czy trasach turystycznych. Wskakują nam przed oczy, gdy sięgamy po pistolet na stacji benzynowej, łapiemy uchwyt w autobusie, zamykamy się
40
Marcin Rutkiewicz | Katastrofa estetyczna. Reklama w przestrzeni publicznej
w kabinie publicznej toalety, czy kładziemy monety na szklanej podkładce w kasie sklepu. Nie ma przed nimi ucieczki, to nie telewizor, gdzie podczas emisji reklam możemy zmienić kanał, albo iść sobie zrobić herbatę. Jednocześnie, według danych Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej, zrzeszającej największe firmy tej branży, ilość tablic reklamowych w Polsce rośnie w tempie około 10% rocznie. Prezesi tych firm, pytani wprost, czy istnieje granica nasycenia przestrzeni publicznej reklamą, czy nastąpi moment, w którym się zatrzymają, odpowiadają krótko: przy obecnym stanie prawa – nie. Jeśli popytna nasze usługi będzie nadal rósł, będziemy starali się go zaspokoić. Do kogo należy przestrzeń publiczna? Chaos w przestrzeni publicznej naszego kraju nie jest problemem garstki sfrustrowanych estetów. Jej stan świadczy o kulturze kraju i poziomie rozwoju estetycznego zamieszkującego go społeczeństwa dobitniej, niż ilość teatrów czy muzeów. W tym wypadku stwierdzenie, że „byt określa świadomość” jest prawdziwe, jak w żadnym innym. Obcując na co dzień z chaosem w przestrzeni publicznej, zaczynamy traktować go jako stan normalny, przestajemy go dostrzegać. Stępiamy własną wrażliwość, tracimy poczucie harmonii, przenosimy zgodę na nieporządek i bylejakość do przestrzeni prywatnych. Jaka jest przyczyna obecnego stanu rzeczy? Klucz do zagadki leży w rozwiązaniach prawnych, a przede wszystkim – w obecnej definicji przestrzeni publicznej. Okazuje się mianowicie, że to, co w powszechnym
odczuciu uważamy za przestrzeń publiczną, w świetle polskiego prawa wcale nią nie jest. Jako obywatele, nie mamy jakiegokolwiek wpływu na ilość reklam w naszym otoczeniu i nie czerpiemy żadnych korzyści ze zgody na ich obecność. Również władze miast i gmin są całkowicie bezradne wobec inwazji reklam. Mogą decydować jedynie o tym, co dzieje się na terenach municypalnych, czyli na nieruchomości pozostających w ich wyłącznej gestii. To nikły, często jednocyfrowy procent powierzchni każdej gminy. Na prywatnym gruncie zrobić można praktycznie wszystko. Nikt nie zabroni właścicielowi udekorowania zewnętrznych ścian swojego budynku mozaiką dwudziestu billboardów i dziesiątek pomniejszych tablic reklamowych, zaś na okalających budynek trawnikach i płotach ustawienia i wywieszenia kolejnych. Emitowanie hałasu, czy zanieczyszczeń z terenu prywatnego jest bowiem limitowane i kontrolowanie, emitowanie „hałasu” wizualnego, „zanieczyszczeń” wizualnych – nie. Przyczyny katastrofy Ministerstwo Infrastruktury twierdzi, że obecnie obowiązujące prawo wystarczająco zabezpiecza przestrzeń publiczną przed podobnymi działaniami. Wystarczy, aby ograniczenia dotyczące reklam zapisane były w tzw. planach miejscowych, czyli urzędowych dokumentach urbanistycznych, opisujących, co i gdzie można budować. Praktyka tego nie potwierdza, bo koń jaki jest – każdy widzi. Problem w tym, że sporządzanie takich planów to proces kosztowny i wieloletni. W Warszawie plany te pokrywają jedynie ok. 17% powierzchni miasta, zaś sporządza się je głównie
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
dla terenów rozwojowych, peryferyjnych. Problem reklam dotyczy natomiast przede wszystkim stref centralnych, już zagospodarowanych. Dotychczasowe unormowania dotyczące reklamy zewnętrznej rozproszone są pomiędzy wiele aktów prawnych. Są nieprecyzyjne, a kontrola ich wykonania leży w gestii wielu instytucji, dla których często jest to problem drugorzędny. Sytuacja ta umożliwia podmiotom zajmującym się reklamą zewnętrzną tzw. „kreatywną interpretację” tych przepisów, pozwalającą na lokowanie nośników reklamowych w przestrzeni publicznej w zgodzie z prawem z jednej strony, a niemal poza wszelką kontrolą z drugiej. Jak to możliwe? Jako szczególnie degradujące dla przestrzeni publicznej można wskazać następujące mankamenty prawa: • Nie istnieje jakiekolwiek ograniczenie ilości i wielkości nośników reklamowych, a także minimalnych odległości pomiędzy nimi. Największy billboard w Warszawie ma ok. 170 m2 powierzchni, a normą są nośniki trzydziestosześcio- i czterdziestoośmiometrowe. W Paryżu wielkość tablic reklamowych ograniczono niedawno do 8 m2. W Polsce jest w tej chwili ok. 110 tysięcy billboardów wszelkiego typu. W USA, gdzie każdy stan reguluje ich liczbę we własnym zakresie, na terenie poszczególnych stanów (o powierzchni często większej, niż Polska) liczba ta oscyluje z reguły wokół 20 000. Cztery amerykańskie stany: Vermont, Alaska, Hawaje i Connecticut wprowadziły całkowity zakaz billboardów na swoim terytorium
41
Fot. z archiwum autora
• Brak jest wyznaczonych stref o szczególnym znaczeniu, całkowicie wolnych od reklam. Nikogo nie dziwią reklamy pojawiające się na muzeach, cmentarzach, kościołach, uczelniach, zabytkach, na terenie parków czy nadmorskich plaż. • Większości nośników reklamowych w Polsce sytuowana jest na podstawie zgłoszenia, nie wymagającego uzyskania decyzji o warunkach zabudowy, czyli zgody odpowiedniego urzędu. Firmy ustawiają reklamę, wysyłają zgłoszenie tego faktu do urzędu i celowo opóźniają odbiór listów poleconych poza ustawowy 30-dniowy termin, uniemożliwiając w ten sposób doręczenie sprzeciwu wobec podjętych działań. Po 30 dniach samowolka legalizuje się i nic już w tej sprawie nie można zrobić. W szczególności, na podstawie zgłoszenia ustawia się billboardy na tak zwanych fundamentach nie zagłębionych.
42
Marcin Rutkiewicz | Katastrofa estetyczna. Reklama w przestrzeni publicznej
Oznacza to, że jeśli noga gigantycznego billboardu tkwi w kilkutonowym klocu betonu, stojącym wprost na trawniku, konstrukcja taka nie wymaga niczyjej zgody na jej ustawienie w przestrzeni miasta, oczywiście oprócz właściciela tego trawnika. • Czas trwania procedury rozbiórki lub usunięcia nielegalnie umieszczonych reklam jest dłuższy, niż okres trwania kampanii reklamowych, których te nośniki dotyczą. Reklamodawcy osiągają więc w nielegalny sposób swój cel i dochody, zachowując jednocześnie pozory legalności. Wyczerpują całą procedurę odwoławczą, a po otrzymaniu ostatecznej decyzji urzędu, nakazującej usunięcie reklamy, robią to natychmiast. Tyle, że kampania reklamowa właśnie się skończyła. Z tej drogi często korzystają reklamy wchodzących do kin filmów.
Fot. z archiwum autora
• Dolegliwość kar za nielegalnie umieszczone reklamy jest bardzo niska, wielokrotnie niższa od przychodów z tytułu ich eksploatacji. Dla przykładu, nielegalna, miesięczna ekspozycja wielkopowierzchniowej siatki reklamowej na zabytkowym, objętym ochroną konserwatorską budynku, przy reprezentacyjnym bulwarze Warszawy przynosi firmie wpływy na poziomie nawet 250 tys. zł. Grzywna, jaka za to grozi, to najwyżej 5 tys. zł. • Za rozlepianie plakatów na przystankach, słupach itp., ukarać można jedynie mandatem osobę bezpośrednio te plakaty przyklejającą, co i tak się nigdy nie dzieje. Zleceniodawca pozostaje bezkarny. Istnieją firmy wyspecjalizowane w tej formie reklamy nielegalnej, której pracownicy znają grafik przejazdów miejskich służb oczyszczania i pojawiają się w wybranych miejscach chwilę po nich. W ten sposób reklamy takie wiszą kilka dni, do następnej wizyty tych służb. • Reklamodawcy wykorzystują brak jednoznacznej definicji reklamy, jako komunikatu niosącego treści komercyjne, o dowolnej postaci fizycznej. Z tego powodu wystarczy dołożyć do billboardu kółka i staje się on... pojazdem, który można zaparkować na dowolnie długo w wybranym miejscu miasta. Reklamy coraz częściej udają inne przedmioty – bankomaty, automaty do napojów, ławki czy miejskie kwietniki. Spotkać też można gigantyczne billboardy umieszczone na nadmuchiwanych
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
ścianach, które w ciągu godziny można ustawić w dowolnym miejscu i równie szybko zwinąć, czy reklamy projektowane nocą na ścianach kamienic z rzutników wideo dużej mocy, wożonych w samochodach. • Brak jest instytucji jednoznacznie odpowiedzialnej za kontrolę rynku reklamy zewnętrznej. Instytucje takie jak policja, straż miejska czy nadzór budowlany traktują reklamę zewnętrzną jako problem czwartej kategorii i często w ogóle nie podejmują interwencji. W tych warunkach firmy outdoorowe, zarówno te działające legalnie, jak i nielegalnie, mogą umieścić dowolną reklamę w praktycznie dowolnym miejscu, z czego skwapliwie korzystają. Outdoor jest bowiem jedną z najskuteczniejszych form bezpośredniej komunikacji marketingowej i popyt na ten rodzaj usług ze strony reklamodawców jest olbrzymi. Jeśli nie wiadomo o co chodzi – chodzi o pieniądze Gigantyczne pieniądze likwidują wszelkie skrupuły. Według danych wspomnianej już Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej, w tym roku wartość legalnego rynku outdoorowego wyniesie ok. 800 milionów zł, a jest to tylko część obrotów całej branży. Oprócz przychodów firm działających nielegalnie, nie wlicza się do nich choćby kwot wydatkowanych na reklamy na pojazdach – tramwajach, autobusach czy taksówkach. Problem pieniędzy najdobitniej widoczny jest na przykładzie reklam wielkopowierzchniowych,
43
zakrywających całe budynki. Lokatorzy czynszowych kamienic, kuszeni perspektywą kilkusetzłotowej bonifikaty w opłatach, godzą się na zasłonięcie na lata okien swojego mieszkania płachtami reklamowymi. Ci, którzy się nie godzą, zostają zwykle przegłosowani i zmuszani są przez wspólnoty do życia bez dostępu światła i świeżego powietrza. Dopiero ostatnio, po wielu latach takich praktyk, prawa tych lokatorów wzięły pod obronę sądy. Pracowników firm, których biurowce znikają za płachtami reklamowymi, nikt nie pyta o zdanie, czy zgadzają się na pogorszenie warunków pracy. Studenci zamieszkujący akademik Riviera w Warszawie otrzymali zakaz wypowiedzi dla mediów, krytykujących zasłonięcie okien w pokojach, pod groźbą usunięcia z akademika z powodu „działania na szkodę uczelni”. Właściciel zabytkowego hotelu na centralnym placu stolicy zrezygnował z remontu budynku i zamienił go w gigantyczny słup ogłoszeniowy. Przychody z ekspozycji reklamy na fasadzie są porównywalne z dochodami, które mógłby przynieść hotel. Każda tablica reklamowa to kilkaset złotych miesięcznie dla właściciela nieruchomości. A czasy są takie, że liczy się każdy grosz, każdy wiesza więc tyle reklam, ile może. Tam, gdzie jeszcze ich nie ma, potencjalnych reklamodawców kuszą stosowne zachęty. Reklama a zdrowie Firmy zajmujące się reklamami wielkopowierzchniowymi twierdzą, że drukowane są one farbami kompletnie nieszkodliwymi dla zdrowia i posiadającymi wszelkie niezbędne atesty, zaś osoby uskarżające się
44
Marcin Rutkiewicz | Katastrofa estetyczna. Reklama w przestrzeni publicznej
na nieprzyjemny zapach w mieszkaniu, bóle głowy czy mdłości, prawdopodobnie się mylą lub są nadwrażliwe. Reklamy te wieszane są na budynkach tuż po wydrukowaniu, gdzie bowiem suszyć płachtę o powierzchni boiska piłkarskiego? Dziwnym zbiegiem okoliczności, reklamy te zmieniane są zwykle w piątek, w godzinach popołudniowych, kiedy nie pracuje już SANEPiD. Do poniedziałku reklama ma czas, by wyschnąć. Mało tego, przepisy nakazują SANEPiD-owi pobieranie próbek powietrza w pomieszczeniach tylko przy zamkniętych oknach, co całkowicie mija się w tym wypadku z celem badania. Tak więc oprócz cichych utyskiwań, póki co nie istnieją twarde dowody na szkodliwość reklam. Jednak nie może pozostać obojętne dla samopoczucia kilka lat życia za płachtą odcinającą powietrze, światło i widok z okna w dzień, a świecącą tysiącami wat halogenowej mocy po zmroku. Wspólnoty mieszkaniowe potrafią walczyć jak lew z cieniem budynku stawianego w sąsiedztwie, o problemie reklam panuje jednak z ich strony głębokie milczenie. Reklama (podobno) nie jest taka zła Co ciekawe, duża część społeczeństwa nie dostrzega nawału reklam. Wyrobiliśmy w sobie mechanizm odrzucania niechcianych treści, narzucanych nam w przestrzeni publicznej, podobny do przełączania kanału w telewizorze podczas nadawania reklam. Jednocześnie firmy outdoorowe powołują się na wyniki badań (SMG/KRC z 2004 roku), które wskazują, że 70% ankietowanych uważa, że reklamy wzbogacają przestrzeń miast, czynią ją bardziej kolorową
i wielkomiejską, spełniają też istotne funkcje informacyjne. Nietrudno dowieść, że metodologia badań pozwalających na takie twierdzenia została nieco nagięta pod potrzeby konkretnych rezultatów, choćby poprzez przedstawianie badanym wyjątkowo atrakcyjnych zdjęć reklam w przestrzeni miasta, niemniej jednak badania takie istnieją i stanowią mocny argument w dyskusji o ograniczeniach, jakie powinniśmy wprowadzić dla reklamy w przestrzeni publicznej. Firmy outdoorowe twierdzą także, że nie istnieją jakiekolwiek dowody pozwalające na stwierdzenie, że reklamy umieszczane w pasie drogi pogarszają warunki bezpieczeństwa ruchu drogowego. O ile ostrożnie można zgodzić się z takim twierdzeniem w stosunku do reklam statycznych, o tyle na pewno nie można tego powiedzieć o najnowszym krzyku techniki w dziedzinie reklamy zewnętrznej – o wideobillboardach, czyli gigantycznych ekranach telewizyjnych. Jak wiadomo, oko ludzkie reaguje na ruch i ten rodzaj reklam ma wyjątkową zdolność do skupiania na sobie uwagi. Z tego powodu w USA, gdzie wideobillboardy zaczęły stanowić poważny problem, wprowadzono szereg obostrzeń, od wprowadzenia minimalnej częstotliwość odświeżania obrazu (w poszczególnych stanach od 3 do 10 sekund) aż po całkowity zakazu ustawiania tego typu urządzeń przy drogach. Jak to się robi w Chicago Moment, w którym powinniśmy zadać sobie pytanie, czy tak ma wyglądać nasz kraj, już dawno minął. Jak poradzić sobie z tym problemem? W odruchu złości i bezradności można próbować wylać dziecko
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
z kąpielą, tak jak uczyniły to na przykład dwa lata temu władze brazylijskiego Sao Paulo. Nie mogąc poradzić sobie z chaosem w przestrzeni publicznej, to kilkunastomilionowe miasto wprowadziło... całkowity zakaz reklamy na swoim terenie. W ciągu kilku miesięcy z ulic zniknęły nie tylko billboardy, ale także szyldy, a nawet drobne wywieszki informacyjne. Okazało się jednak, że to radykalne rozwiązanie odsłoniło mało atrakcyjną twarz miasta, spowodowało również spory chaos informacyjny.11 Niemniej jednak pozwoliło władzom miasta na nowo i w sposób planowy ułożyć sobie stosunki z firmami outdoorowymi. Podobnie postąpiły władze Aten, które przed olimpiadą w 2004 roku nakazały usunięcie wszystkich billboardów z dachów domów, by odsłonić turystom widok na miasto ze wzgórza Akropolu. Władze Los Angeles toczą od kilku lat w sądach boje z prawnikami firm outdoorowych o całkowite usunięcie reklam z miasta. W kilkudziesięciu miastach Europy i Ameryki Północnej władze doszły do porozumienia z branżą outdoorową i czerpią z tego spore korzyści. Krzykiem mody są tak zwane programy rowerowe – w zamian za wieloletni monopol na eksploatację ściśle określonej liczby nośników reklamowych na terenie miasta, firma finansuje budowę systemu wypożyczalni rowerowych. W Paryżu, w zamian za 10-letni monopol na 1800 billboardów, firma JCDecaux zamontowała w całym mieście 1400 automatycznych wypożyczalni, w których dostępnych jest 20 000 rowerów. (Dla porównania – w Warszawie jest ponad 20 000 billboardów). Firma zapewnia pełną, bezpłatną
45
obsługę systemu, a wypożyczenie roweru związane jest z niewielką opłatą, wnoszoną w automatach podobnych do parkometrów. Wartość tego kontraktu szacowana jest na 90 milionów euro. O jego zaletach proekologicznych, czy prozdrowotnych nawet nie warto wspominać. W większości krajów o wysoko rozwiniętej gospodarce rynkowej, które z tym problem mają do czynienia nie od dwudziestu, a od stu lat, istnieje po prostu rygorystycznie przestrzegane prawo, limitujące ilość i jakość reklam w przestrzeni publicznej. Z reguły jest to odrębny, całościowy i precyzyjny akt prawny, na straży którego stoi wyspecjalizowany urząd. Co możemy zrobić u siebie? Nie mogąc pogodzić się ze stanem przestrzeni publicznej w Polsce i postępującym procesem jej degradacji, oraz biernością urzędów w tej sprawie,
Fot. z archiwum autora
46
Marcin Rutkiewicz | Katastrofa estetyczna. Reklama w przestrzeni publicznej
wraz z grupą przyjaciół założyliśmy stowarzyszenie MiastoMojeAwNim.12 Jego statutowym celem jest doprowadzenie do uchwalenia Ustawy o estetyce przestrzeni publicznej, pozwalającej na efektywną kontrolę rynku reklamy zewnętrznej. Uważamy bowiem, że Polsce potrzebne jest odrębne i jednolite prawo dotyczące tej dziedziny gospodarki, gdyż tak długo, jak długo będziemy łatać obecny system, tak długo będziemy chodzić w połatanym ubraniu, które natychmiast rozpruje się gdzie indziej. Dotychczasowe próby ulepszania tego systemu nie dały nic, lub przyniosły skutek odwrotny od pożądanego. Na przykład w Warszawie, zakaz umieszczania reklam w pasie drogi spowodował jedynie, że reklamodawcy przesunęli swe nośniki kilka metrów dalej, na najbliższy prywatny kawałek gruntu. Uważamy przede wszystkim, że w odniesieniu do kwestii reklamy, należy zmienić definicję przestrzeni publicznej. W odniesieniu do problemu reklam powinno nią być wszystko to, co – mówiąc kolokwialnie – widać z ulicy, również na terenie prywatnym. Umieszczanie komunikatów reklamowych w tak zdefiniowanej przestrzeni publicznej powinno podlegać kontroli i ograniczeniom, podobnie jak emisja hałasu, czy reklam w TV. Uważamy, że konieczne jest także jednoznaczne zdefiniowanie reklamy zewnętrznej poprzez jej funkcję (informacja o charakterze komercyjnym), a nie fizyczną postać nośnika. Jest to szczególnie ważne ze względu na pojawiające się, nowe technologie (np. projektowanie reklam na budynkach przy pomocy rzutników wideo wysokiej mocy) i na nasilającą się tendencję do
przybierania przez reklamy postaci innych przedmiotów (pojazdów, bankomatów, automatów do kawy, kwietników, ławek, przystanków, etc.). Uważamy, że nowe prawo powinno zawierać następujące rozwiązania: • Wprowadzenie możliwości ustalenia limitu ilości nośników reklamowych zarówno w skali całego kraju, jak i w poszczególnych miastach i gminach. • Mierzenie ilości nośników reklamowych poprzez liczbę odsłon treści reklamowych na każdym nośniku (dotyczy to problemu tzw. scrolli – reklam przewijanych, oraz reklam wykorzystujących techniki wideo). • Wprowadzenie maksymalnej wielkości nośników reklamowych, w zależności od wielkości miasta i rejonu ich umiejscowienia, oraz minimalnych odległości pomiędzy nimi; sugerujemy maksymalną wielkość reklam w strefach centralnych miast na poziomie maksymalnym 2 m² w ciągach pieszych i 8 m² poza nimi. • Wprowadzenie stref ochronnych, całkowicie wolnych od reklam, obejmujących: tereny zielone, tereny rekreacyjne, zabytki i rejony zabytkowe, cmentarze, miejsca kultu religijnego, miejsca pamięci, szkoły i uczelnie, gmachy administracji państwowej i użyteczności publicznej, Miejski System Informacji, oznakowanie dróg. • Powiązanie zgody na umieszczanie reklam na wielkoformatowych siatkach, z faktycznie wykonywanym remontem fasady budynku; reklamy takie winny być umieszczane na rusztowaniach
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
budowlanych, nie zaś bezpośrednio na fasadzie; postulujemy wprowadzenie maksymalnego okresu ekspozycji takich reklam (6 miesięcy) i okresu karencji do następnej ekspozycji (5 lat). • Wprowadzenie całkowitego zakazu umieszczania wideobilboardów i wielkoformatowych ekranów wideo w miejscach widocznych z dróg dla pojazdów kołowych. • Konieczność uzyskiwania zgody na umiejscowienie każdej reklamy o powierzchni większej niż 1 m2. • Skrócenie procedur administracyjnych, związanych z rozbiórką lub usuwaniem nielegalnie umieszczonych nośników reklamowych, do maksymalnie 1 tygodnia. • Zwiększenie kar za umieszczenie nielegalnej reklamy do poziomu przekraczającego przychody z jej eksploatacji. • Umożliwienie karania reklamujących się w sposób nielegalny firm i podmiotów (sprawstwo kierownicze), a nie osób bezpośrednio umieszczających nielegalne reklamy w przestrzeni publicznej; zlikwiduje to zjawisko plakatów i ogłoszeń umieszczanych w olbrzymich ilościach na elementach infrastruktury miejskiej, takich jak słupy sygnalizacji miejskiej, latarnie, skrzynki sterownicze itp.
47
Postulujemy ponadto utworzenie jednej instytucji kontrolnej, całościowo odpowiadającej za egzekwowanie nowych przepisów. Koszty utworzenia i funkcjonowania tej służby powinny ponieść w całości podmioty czerpiące dochody z umieszczania w przestrzeni publicznej treści komercyjnych. Proponujemy wprowadzenie opłaty na poziomie 3% przychodów z takiej działalności. Mechanizm ten zastosowano już z powodzeniem w obowiązującej Ustawie o kinematografii, wobec nadawców komercyjnych, finansujących obecnie Polski Instytut Sztuki Filmowej. Jako stowarzyszenie, skupiliśmy się obecnie na prowadzeniu działalności lobbingowej, mającej na celu nakłonienie wszystkich instytucji odpowiedzialnych za stan przestrzeni publicznej w Polsce, do nacisku na Ministerstwo Infrastruktury, by podjęło ono prace nad opracowaniem i wdrożeniem nowego prawa. Prowadzimy też cykliczną akcję „Czyste Miasto”, mającą uświadomić ludziom, że mają realny wpływ na kształt własnego otoczenia. Co miesiąc czyścimy z nielegalnych reklam słupy, przystanki i ściany w wybranym fragmencie miasta i zachęcamy do tego przechodniów. Ta akcja ma wymiar raczej symboliczny, niż praktyczny, jej zadaniem jest zwrócenie uwagi na problem. „Kultura Enter” nr 04 listopad 2008
48
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
Roland Zarzycki
Kreując kreatywność Termin „kreatywność” na stałe zagościł w słowniku agencji reklamowych, unijnych urzędników, wszelkiej maści coachów i ekspertów. Światowa finansjera ramię w ramię z administracją publiczną uwierzyła w zwiastowane przez Richarda Floridę narodziny klasy kreatywnej. Czy aby jednak ludzie nie byli kreatywni jeszcze zanim obwieszczono powszechny imperatyw kreatywności? Czy otwarty umysł, talent i pomysłowość nie przekładały się od zawsze na materialny zysk? Czy więc cokolwiek się zmieniło albo narodziło?
Inflacja kreatywności Starożytność bez wątpienia była epoką wynalazków totalnych, dziejowych odkryć, które ukształtowały historię ludzkiego świata. Powszechnie niedoceniane wieki średnie – choć w swym mozolnym, scholastycznym rytmie – także doprowadziły do wypracowania szeregu wiekopomnych rozwiązań i koncepcji. Renesans to geniusz i niedoścignione wizje Leonarda da Vinci, wyprawy Kolumba, odkrycia Bacona, Galileusza czy Machiavellego. Zrodzony w baroku konceptyzm to wszak prototyp tej tak popularnej dziś „kreatywności”. Podobnie oświeceniowe ideały wiedzy, głęboka potrzeba zrozumienia otaczającego świata, nie tylko antycypowały współczesne mody, ale także wyzwalały autentyczne, niespożyte pokłady kreatywności. Nie mniej przełomowy charakter miały odkrycia wieku XIX, w którym powstała teoria ewolucji Darwina, teoria rozwoju kapitalizmu Marksa oraz niezliczona ilość rozmaitych wynalazków napędzających obłędne tempo rozwoju cywilizacyjnego w Europie i Ameryce Północnej. Wreszcie przełomowe odkrycia wieku XX: telewizja, DNA, atom, loty kosmiczne, Internet. To nieustannie wzrastające tempo rozwoju było czytelną sugestią, że postęp myśli ludzkiej będzie coraz szybszy. Pozwoliło to także stworzyć mit progresu cywilizacyjnego, w który chętnie uwierzyli zwłaszcza ludzie z Wall Street, Silicon Valley i Brukseli. I rzeczywiście, poruszamy się dziś samochodami zaopatrzonymi w pokładowe komputery, liczbę dostępnych kanałów telewizyjnych (wielu „w HD”) mierzymy w tysiącach, latamy kapkę dalej w kosmos,
49
czasami udaje nam się wyleczyć złośliwy nowotwór. Zarazem na świecie głoduje ponad miliard ludzi, jeszcze więcej nie ma dostępu do opieki medycznej, rozwarstwienie w dystrybucji dóbr nigdy nie było większe, a stan środowiska naturalnego dawno przekroczył poziomy pozwalające na jego regenerację. Wszystko to sprawia, że coraz częściej nękają nas niezręczne pytania: czy ludziom żyje się coraz lepiej? Czy aby na pewno powinniśmy określać bieżące procesy cywilizacyjne mianem rozwoju? Czy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza dokonaliśmy odkrycia, które można nazwać przełomowym? Swego czasu Arystoteles wyraził przekonanie, że rozwój filozofii i nauki w Grecji możliwy był dzięki dobrodziejstwu wolnego czasu, którym dysponowali dobrze sytuowani obywatele greckich państw-miast. Tymczasem nadejście współczesności odebrało nam ten właśnie element: czas wolny. Jak wyjątkowo trafnie pisze Zygmunt Bauman, obecnie upływa on znacznie szybciej, a każda wolna chwila zostaje błyskawicznie zagospodarowywana i skonsumowana przez rynek pędzący pod dyktando postępu. Pracujemy by konsumować, konsumujemy by pracować. Także procesy twórczego myślenia, odkrywania zostały wpisane w tryby machiny produktywności – dziś tworzymy, wynajdujemy i odkrywamy zawodowo. Zawodowstwo oznacza profesjonalizm, zarazem jednak podporządkowanie regułom gry rynkowej. W konsekwencji współczesna kreatywność to już nie wynalazki przekładające się na dobrobyt ludzi, to nie wiekopomne dzieła, to także nie przełomowe idee.
50
Współczesna kreatywność to lepsze kampanie marketingowe, pozwalające zwiększyć konsumpcję dóbr, to sprawniejsze samoloty bezzałogowe, pozwalające likwidować niewygodnych wrogów z krajów rozwijających się bez konieczności ryzykowania życiem własnych żołnierzy, to wreszcie uczone, ciekawsze, a co najważniejsze jeszcze bardziej kreatywne bajanie o kreatywności. Symptomatyczne, że im mniej odkrywamy, tym więcej o kreatywności mówimy. Im bardziej egzotyczne i nieznaczące w praktyce są nasze odkrycia, tym gorliwiej je celebrujemy. Im usilniej przymuszamy się do kreatywności, tym bardziej wtórni jesteśmy.
Tyrania postępu Cóż więc się zmieniło? Niewątpliwie ewolucji podlega porządek gospodarczo-polityczny, w którym jesteśmy zanurzeni i który stwarza niepodlegające dyskusji tło naszego życia. Ubóstwo olbrzymich mas ludzi i wzrastające bezrobocie nie tyle zachęcają do kreatywności, co ją wymuszają. Wypychanym poza margines społeczeństwa młodym ludziom udaje się niekiedy dokonać gospodarczych cudów, dzięki którym wymykają się objęciom biedy, a opinia publiczna odtrąbia triumf przedsiębiorczości. Znacznie mniej spektakularny, ale powszechny los tych, którzy wyścig przegrywają lub odmawiają w nim udziału, umyka uwadze. Można odnieść wrażenie, że sztucznie stymulowana kreatywność jest tak daleka od nieskrępowanej swobody twórczego myślenia Starożytnych, jak
Roland Zarzycki | Kreując kreatywność
dalece odmienna jest sytuacja współczesnych ludzi rzuconych na rynek pracy od opisywanej przez Arystytotelesa kondycji Helleńczyków, którzy tworzyli fundamenty współczesnej kultury. W Europie kreatywność postrzegana jest jako motor napędowy gospodarki i szansa na odzyskanie dominującej pozycji Starego Kontynentu na ekonomicznej mapie świata. Świadczy o tym nie tylko tematyka współcześnie toczonych w Brukseli dyskusji, ale także dokumenty operacyjne, jak opublikowany w 2010 roku przez komisję Europejską green paper dotyczący rozwoju przemysłów kreatywnych i kulturalnych. Im bardziej ewidentny staje się sukces kapitalistycznych gospodarek Chin i Indii w wyścigu o wykręcenie jak najwyższego PKB dzięki jak najefektywniejszemu przykręceniu śruby pracownikom, tym bardziej Europę przeraża wizja czasów, w których to człowiek z Zachodu szyje koszulki na eksport do Azji. Antidotum dla tracącej oddech gospodarki europejskiej ma więc stać się innowacyjność i kreatywność, które to od zawsze były domeną krajów tej części globu. Optymizm wiążący się z tą genialną strategią lekko zatruwa jednak pytanie, na ile jest ona racjonalna i znajduje oparcie w faktach, na ile zaś jest to brzytwa, której chwyta się tonący. Postrzeganie kreatywności jako nadziei na lepszą przyszłość i przezwyciężenie piętrzących się kryzysów gospodarczych rodzi jeszcze jedną wątpliwość. Mechanizm przekształcania każdego fragmentu rzeczywistości w towar jest konstytutywny dla gospodarki
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
kapitalistycznej. W krajach rozwiniętych konsumpcja odmieniana jest przez wszystkie przypadki, a wyrafinowanemu utowarowieniu podlegają coraz bardziej subtelne elementy naszego życia. O ile sam człowiek stał się towarem i narzędziem dawno temu, to obecnie przyszedł czas na utowarowienie wszelkiej idei, myśli czy koncepcji. I tak, poprzez rozwój praw do własności intelektualnej, grabieże dokonywane techniką patentowania, sublimacja procesu komodyfikacji sięgnęła samej kreatywności. Ironią losu jest, że wspomniane techniki pozwalające kreatywność sprywatyzować, jednocześnie są dla niej zabójcze. Czy więc to dzisiejsze rozprawianie o kreatywności, żonglowanie nią w debatach i aktach autokreacji nie jest po prostu freudowskim lapsusem? Czy aby nie jest tak, że podświadomie boleśnie odczuwając jej deficyt, neurotycznie ją afirmujemy? A prościej: czy nie mówimy o niej tak dużo właśnie dlatego, że coraz bardziej nam jej brakuje?
Kult indywidualizmu Potrzeba bycia kreatywnym, kształtowania podmiotowości, z całą mocą ujawnia się życiu prywatnym jednostki. Fundamentem społecznie zdrowego, stabilnego i udanego życia jest wszak akceptacja i uznanie ze strony grupy osób znaczących, które otaczają człowieka w skomplikowanej przestrzeni relacji interpersonalnych. Ilość uwagi, jaką jednostce poświęcają inni uczestnicy gier społecznych, waga jej głosu, siła oddziaływania jej gestów, determinuje pozycję w,
51
zwykle hierarchicznej, strukturze. Jedna ze strategii budowania tej pozycji opiera się na manifestacji odmienności. Kwestionowanie utartych schematów i tradycyjnych wartości zazwyczaj zdobywa jednostce uwagę społeczności. Zarazem współczesny świat znudzony wszystkim, zblazowany wtórnością, złakniony kreatywności, ceni zwłaszcza to, czego brak najbardziej mu doskwiera: odmienność. Tym samym bycie wyjątkowym jest obecnie w cenie. Autentyczna unikalność jest jednak jednocześnie coraz bardziej wymagająca. Już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Herbert Marcuse obwieścił jednowymiarowość świata. Wszelka kontestacja jest łatwo wchłaniana przez główny nurt, alternatywy ujarzmiono i wpisano w obowiązujący dyskurs, ewentualnie odłożono do szuflady zarezerwowanej dla buntowników. Jak znakomicie opisuje to w No Logo Naomi Klein, bycie rewolucjonistą i noszenie koszulki z Che Guevarą jest w pełni akceptowalne, o ile za koszulkę tę się zapłaci, a pomiędzy wybuchami obywatelskiej krnąbrności posila się burgerami z McDonalda i tankuje na Shellu. Innymi słowy: konsumuj, a potem do woli opowiadaj o rewolucji i chodź na manifestacje. Dość widoczne jest zatem, że odmianę, nowość i kreatywność po prostu się kreuje, a następnie sprzedaje. Towar ten stał się przy tym źródłem dość lukratywnych interesów. Każdy ułamek nowości jest natychmiast podchwytywany przez korporacje, wielką maszynerię wizerunkową, specjalistów, którzy potrafią
52
oszlifować ten diament. Tym sposobem innowacyjne pomysły są skupowane za bezcen i przekuwane na wielomilionowe zyski dzięki globalnej dźwigni i niepohamowanemu popytowi na wyjątkowość. Prosta to zasada rynku, że drogie jest to, co rzadkie. Z drugiej strony nawet pod nieobecność autentycznych pomysłów, agencje reklamowe całkiem sprawnie radzą sobie z kreowaniem oryginalności przy wykorzystaniu technik psychologiczno-marketingowych. I jakoś się to wszystko kręci. W naszym polu społecznym zwykliśmy więc dziś grywać w kreowanie kreatywności. Jak i w innych grach, tak i tu reguły kształtujemy w codziennych interakcjach. Nagrodą jest społeczne uznanie, które przy dłuższej rozgrywce da się wprząc w show biznes i przełożyć na zysk materialny. Mamy też i karę ostracyzmu dla przegranych, których opinia publiczna spycha w niebyt zgodnie z najprawdziwszą z ontologii esse est principi. Ważne przy tym, by pamiętać, że rozgrywce podlegają także same kryteria. I tak agencje kreatywne i reklamowe kształtują gusta klientów. Rynek ustala, co jest w cenie i co w modzie. Zarządcy renomowanych uczelni i instytutów badawczych dyktują mody na badania naukowe. A korporacyjni sponsorzy dyktują, czym ci zarządcy interesować się powinni. Dopiero z dalszej perspektywy widać, że w istocie toczy się tu prawdziwy konflikt interesów i rozgrywka o hegemonię w polu władzy. Tło tworzy szara codzienność mas, którym pozostaje gorączkowanie się skandalami z prasy. Mas wytresowanych na kowali własnego losu i self-made-manów. Jednak,
Roland Zarzycki | Kreując kreatywność
by świat mógł grać w kreatywność, miliardy muszą pracować naprawdę.
Richarda Floridy banał kreatywności Wymyślić coś nowego nie jest łatwo. Trzeba przy tym uważać, by w kreatywnym zapale nie trafić za kratki, wymyślając i propagując coś, co zostało już uprzednio wymyślone i opatentowane. Jak trafnie wskazuje Daniel Bensaïd, w istocie jest nawet jeszcze gorzej, zdarza się bowiem, że nawet coś tak wtórnego, jak uprawa zbóż, którą od niepamiętnych czasów stosują autochtoni, może zostać opatentowana, a następnie zakazana. Na całe szczęście ciągle można jeszcze rozprawiać o kreatywności. Ba, o kreatywności prawić nawet warto, by wesprzeć mit rozwoju jednostki jako wolnej molekuły, której trzeba tylko powietrza i wolnego rynku, by rozwinęła skrzydła swych indywidualnych kompetencji. Takim to rozprawianiem zajęli się piewcy klasy kreatywnej z Richardem Floridą na czele. Niedościgniony wzór kreacji – tuż obok szeregu innych rekordów – jeszcze w zamierzchłych czasach ustanowił Bóg Wszechmogący tworząc wszystko z niczego. A choć trudno akt ów przebić, współcześni przypowieść tę biorą za dobrą monetę i próbują swych sił twórczych, przynajmniej w wymiarze werbalnym. Każdy polityk szerzy dziś wieść o kryzysie, a od kiedy kultura biznesem się stała, także i o wyczerpaniu rezerw prostych, potrzebie gospodarki opartej na wiedzy i rozwoju przemysłów kreatywnych i kulturalnych.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
Zdarza mu się czasem wspomnieć o inwestycji w człowieka. Zaprawdę brzmi to chlubnie i uczenie, w praktyce jednak nie przekłada się na nic namacalnego. Obserwujemy więc w ostatnich dekadach wysyp kreatywności aplikowanej we wszystkich możliwych dziedzinach życia. Jest kreatywna bankowość, która pozwala w łatwy sposób przelewać pieniądze podatnika europejskiego francuskim i niemieckim gigantom bankowym, dzięki aparatowi fikcyjnej pomocy dla pogrążonej w kryzysie Grecji, bądź skupywaniu toksycznych obligacji przez Europejski Bank Centralny. Kreatywność ta, choć może wcale nie aż tak wyszukana, w praktyce działa: bankowcy inkasują kolejne transze greckiej pomocy, a świat wini Grecję za kryzys strefy euro. Podobną kreatywnością wykazuje się zresztą także amerykański FED przekazując co roku prywatnym gigantom finansowym biliardy (1 i 12 zer) dolarów. Działania te mają także bardziej lokalne i powszechne oblicze określane jako kreatywna księgowość. Mamy i kreatywny marketing. Burze mózgów raz po raz przetaczają się przez agencje reklamowe całego świata, by zlać nas chwilę potem rzęsistym deszczem reklam, które zachęcają do kolejnego kredytu konsumenckiego. Wszyscy zresztą wiemy, że najskuteczniejsze są te reklamy, które nie tyle prezentują produkt, co gotowy, indywidualny styl życia dodawany gratis. Spryskaj się Axem, a przybędzie ci charyzmy. Kup Nike’i, a nie będzie dla ciebie rzeczy niemożliwych. Kup Ipoda, a przybędzie ci podmiotowości. Taka też i rola Marków Kondratów, Antoniów Banderasów i Johnów Cleese’ów, którzy przekonują ludzi na
53
granicy bankructwa, że jeśli wezmą kredyt konsolidacyjny, to za dotknięciem magicznej różdżki staną się tak fajni i niezależni, jak nasze gwiazdy. Mamy wreszcie i kreatywność w kulturze. Wspominane przemysły kreatywne i kulturalne są autentycznym błogosławieństwem, pozwalają bowiem konsumować szybciej, lepiej i – co najważniejsze – więcej. Mimo całej ludzkiej kreatywności w kreowaniu kreatywności, w istocie król jest nagi, a na naszych oczach rozgrywa się cyniczny festiwal pozorów.
Festiwal jako pasywność ucieleśniona Kiedy pół wieku temu Guy Debord pisał o spektakularyzacji życia społecznego, prawdopodobnie nie spodziewał się, jak totalne oblicze spektakl ów może przybrać w wieku XXI. Spektaklem stają się obecnie intymne tragedie ludzi, szczyty polityczne G8 czy G20, spektaklem jest demokracja ze swoimi konsultacjami społecznymi i kulturą partycypacji, spektaklem staję się nawet krytyczna refleksja nad spektakularyzacją. Deficyt idei i sposobów pozyskania atencji opinii publicznej stał się tak dotkliwy, że chwytać trzeba po wszelkie środki. W obszarze kultury radykalne przesunięcie ku spektaklowi manifestuje się poprzez festiwalizację życia kulturalnego. Wrocławskie życie publiczne jest sztandarowym przykładem zaklinania i kreowania rzeczywistości. Nie poruszając poważnych tematów, zwrócić wystarczy
54
uwagę na kwestię dla władz miasta marginalną, jaką jest życie kulturalne. Warto podkreślić, że nie idzie tu o koncerty i spektakle z biletami, na które nie stać większości mieszkańców, ale o życie kulturalne. Nie od dziś wiadomo, że „kulturę” najłatwiej produkuje się opłacając gwiazdę, by dla przykładu „zaśpiewała”: należy wyłożyć pieniądze (podatnika), gwiazda śpiewa, ludzie się gapią i wracają do domu zadowoleni. Kultura została liźnięta. Kreatywnie tworzy się tu mit o finansowaniu kultury, podczas gdy finansuje się nie tyle kulturę, co rozrywkę. Podobnie zresztą przedstawia się promocja piłki nożnej, a w istocie gapienia się, jak inni w piłkę grają. W istocie nie ma to ze sportem nic wspólnego, o ile za aktywność sportową nie uznać neurotycznego podskakiwania po każdej strzelonej bramce. Tak pojęta festiwalizacja życia publicznego ma przy tym czysto polityczne podłoże: pasywność mas jest na rękę niewidzialnej ręce rynku. Wymiar edukacyjny, angażowanie lokalnej społeczności w samodzielne działania, tworzenie przestrzeni dla swobodnych dyskusji i spotkań, zazwyczaj funkcjonują wyłącznie w formie deklaratywnej. Warto jednak o nich wspominać, bo dobrze wyglądają we wnioskach unijnych i raportach końcowych. W istocie zwykli ludzie nie mają czasu, sił, ani ochoty, by włączać się w animowanie życia kulturalnego. Konieczność ciężkiej pracy skutecznie zniechęca do aktywności społecznej tych, którym ciężko związać koniec z końcem, nawet nie wliczając wydatków na przedstawienia operowe czy teatralne. Te zarezerwowane są dla nowej elity; nowej, bo nie tyle
Roland Zarzycki | Kreując kreatywność
intelektualnej, co finansowo-przyjacielskiej. O ile oczywiście wygospodaruje ona chwilę pomiędzy jednymi zakupami a drugimi, by odwiedzić teatr. W istocie idzie tu o wąską grupę osób, która mimo wysokich dochodów, nie musi nawet płacić za udział w wydarzeniach kulturalnych – finansowane przez podatnika bilety i specjalne zaproszenia są dystrybuowane w gronie znajomych. Idzie więc o tę grupę osób, która zna się aż nadto dobrze, o ludzi, którzy wpadają na siebie raz po raz, więc siłą rzeczy znają się i wspierają wzajemnie. W przypadku Wrocławia to zaś akurat ci sami ludzie, którzy lokują się w górnych obszarach zarobków, o pensjach stanowiących kilkudziesięciokrotność mediany zarobków, podbijający średni dochód w mieście do niespotykanie wysokiej średniej 1 000 euro brutto. Choć więc podatki płacą wszyscy, to na końcu zebrane pieniądze trafiają na z góry upatrzone pozycje. Oczywiście część środków jest dystrybuowana pomiędzy podmioty zewnętrzne i można się o nie ubiegać w drodze konkursów. Wydatkowanie pewnych pul podlega z kolei wyjątkowo restrykcyjnym procedurom przetargowym. Problem w tym, że cała armia przepisów, jakimi obwarowana jest dystrybucja, w praktyce nie stanowi jakiegokolwiek zabezpieczenia w obliczu życzliwej ręki podawanej przez zaprzyjaźnionych urzędników. Nie dziwi więc, że także wokół przemysłu, jakim stała się kultura, krąży coraz więcej interesantów ze świata finansjery i twardego biznesu. Przykładowo we Wrocławiu potężne pieniądze na projekty kulturalne i sportowe regularnie wygrywa
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | KONFLIKT
firma Dynamicom, która w kręgach fachowców obśmiewana jest za partactwo i brak profesjonalizmu. Błąd popełniany jest w samym punkcie wyjścia: kulturę zrównano ze spektaklem. Godzą się na to zarówno włodarze, artyści, jak i mieszkańcy. Ci ostatni pasywnie podziwiają tych, których show biznes namaścił do roli gwiazd. Nadworni artyści, animatorzy i kuratorzy finansowani ze środków publicznych robią, co do nich należy: trochę prowokują, trochę szokują, trochę prawią o nieuczesaniu i buncie – tak akurat, by wszyscy mieli poczucie, że kultura jest niezależna, by skanalizować rewolucyjne nastroje, ale zarazem, by głowy nadto nie wychylać. A co najważniejsze: by nie tykać tematów drażliwych i politycznych – kultura dla artystów, a polityka dla polityków. Tymczasem paradoks komodyfikacji polega na tym, że im bardziej realne ma przełożenie krytyka, im bardziej jest ona twórcza i autentyczna, tym bardziej odcina się ją od finansów i uwagi opinii publicznej. Komercyjny sukces jest z kolei zwykle najlepszym dowodem ujarzmienia, fasadowości i braku prawdziwego politycznego znaczenia. Skomodyfikowana kultura traci swój najważniejszy wymiar, jakim jest potencjał krytyczny. Sztuka nie zaprasza już do Gadamerowskiego jej współtworzenia, ale raczej do pasywnej recepcji komunikatów o zabarwieniu artystycznym. Wymiar hermeneutycznej gry interpretacji zastępuje konsumpcja determinowana tyranią rynku. Procesy te znajdują swe odzwierciedlenie w pasywności obywatelskiej i bezładnych
55
poszukiwaniach wartości prowadzonych po omacku wśród rubieży zgranych motywów. Autentyczna potrzeba narracji, która nadawałaby życiu jakikolwiek sens, spycha jednostki w objęcia Jana Pawła II, Matki Polski, czy ku adoracji insygniów lokalnej drużyny piłkarskiej. Uzupełnienie tych pozytywnych elementów krztą nienawiści do Innego, homoseksualisty, muzułmanina czy imigranta, pozwala ostatecznie spreparować jakiś karłowaty zalążek tożsamości. Taki jest polityczny efekt ignorowania delikatnej tkanki stosunków międzyludzkich, wtłaczania ich w okowy relacji rynkowych, pauperyzacji osłodzonej snuciem mitów o wolności i możliwościach. To w istocie banalnie proste – każde działanie ma konsekwencje; brak działania także.
Podatnik mecenasem kreatywności Jak Europa długa i szeroka organizuje się konferencje, debaty, spotkania, konsultacje, panele, podczas których eksperci debatują, radzą, prawią o rozwoju, demokracji, a i kreatywności. Wysyp specjalistów oferuje swoje usługi w zakresie doradztwa wszelkiego: począwszy od szkoleń w zakresie robienia dobrego wrażenia, na byciu kreatywnym kończąc. Całe pokłady banałów przekazuje się w niesmacznie profesjonalny sposób – prawione krągłym językiem, przy wykorzystaniu modnego, branżowego słownictwa i sugestywnych frazesów, obowiązkowo okraszone niezobowiązującym żartem dla rozluźnienia. Tak zarabia się pieniądze w kreatywny sposób. A wiadomo, że za usługi te najhojniej płaci podatnik.
56
Ten stan rzeczy nie dotyczy oczywiście wyłącznie kultury, ale całości wydatków publicznych. Otwarte fundusze emerytalne od przeszło dekady grabią polskiego podatnika w majestacie polskiego prawa i przy pełnym przyzwoleniu polityków. Koncerny farmaceutyczne naciągają podatnika europejskiego na zakup niepotrzebnych szczepionek – jak miało to miejsce w przypadku siejącej przerażenie epidemii świńskiej grypy – w majestacie europejskiego prawa i przy pełnym przyzwoleniu polityków. Być może najbardziej skandalicznym aktem pogwałcenia fundamentów demokracji były decyzje rządów o sfinansowaniu z publicznych pieniędzy finansowych spekulacji oraz hazardowych igraszek finansistów z Ameryki i Europy w okresie katastrofy finansowej z lat 2008-2009. Pogłębiające się kryzysy społeczne, które ujawniają się z coraz większą mocą na całym świecie jasno dowodzą, że kreowanie kreatywności nie rozwiąże naszych problemów gospodarczych. Na dłuższą metę nie da się bowiem uprawiać polityki prawiąc o kreatywności i wolności ekonomicznej, jednocześnie rujnując materialne fundamenty gospodarki. Podobnie nie jest możliwe rozwijanie kultury poprzez reprodukcję bezmyślnego spektaklu, za który rachunek wystawia się podatnikowi. „Kultura Enter” nr 49 październik 2012
Roland Zarzycki | Kreując kreatywność
57
58
str. 66 Marek i Marlena Happachowie Miasta, makiety, mieszkańcy Projektujemy i konsultujemy na ulicy, w bezpośrednim kontakcie z mieszkańcami, na ruchomej makiecie w skali dostosowanej do projektu.
str. 84 Marcin Skrzypek Coming-out kultury szerokiej
str. 60 Małgorzata Spasiewicz Czas architektury tymczasowej Warto czerpać inspirację z efemerycznych obiektów, ich elastyczności i spontaniczności.
ludzie
str. 76 Gall Podlaszewski Demokracja a teoria architektury i urbanistyki
Coraz częściej kulturę postrzega się nie poprzez wybitne jednostki oklaskiwane przez tłum, ale w kategoriach zrównoważonego rozwoju.
Jak przestrzeń wpływa na rozwój demokracji i społeczeństwa obywatelskiego? Jakie rozwiązania przestrzenne najlepiej realizują idee demokracji w mieście?
60
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Małgorzata Spasiewicz
Czas architektury tymczasowej Obcujemy z nią codziennie, nie wiedząc, że istnieje. Ignorujemy ją za jej pospolitość. Nie nadajemy jej nazwy, bo jest niestandardowa i kontrowersyjna, więc nie pasuje do klasycznej definicji architektury. A jednak, czy tego chcemy, czy nie, architektura tymczasowa istnieje i kształtuje nasze otoczenie, a więc i nas samych.
W historii zachodniej architektury konstrukcje tymczasowe obecne są już od czasów średniowiecza, a ich rozkwit przypada na okres baroku, gdzie efemeryczne budowle były narzędziem propagandy świeckiej lub religijnej. Konstrukcjom tymczasowym zaczęto przyznawać tytuł dzieł architektonicznych wraz z pojawieniem się pierwszych wystaw światowych w XIX wieku. Wtedy też ukształtował się pierwszy charakterystyczny typ architektury tymczasowej: szklane pawilony, lekkie obiekty o stalowym szkielecie. Dzisiaj efemeryczność w architekturze przyjmuje wiele postaci. Tymczasowość architektury może być zarówno zaletą i wadą. Jej krótkotrwałość pozwala na odważne eksperymenty. Bez konieczności dostosowania się do przyszłych ewentualnych zmian można radykalnie dopasować się do konkretnego momentu, chwilowych potrzeb. Wadą tymczasowości obiektów prowizorycznych jest zaś to, że przez nią często nie przykładamy wagi do ich wykonania. Łatwo zignorować istnienie czegoś, co ma za chwilę zniknąć, choć przez tą chwilę nam towarzyszy i tworzy przestrzeń. Rzecz chwilowa jest poślednia, marginalizowana. Mając na uwadze jej dobre i złe strony zastanowię się, jak architektura tymczasowa wpływa i mogłaby wpływać na nasze otoczenie. Czy architektura może być tymczasowa? Na początku pojawia się problem definicji. Bo czy architekturą można nazwać coś, co z założenia istnieje tylko tymczasowo? W potocznym rozumieniu architektura utożsamiana jest z trwałością. Takie skojarzenie wynika
61
z potrzeby bezpieczeństwa, którego zapewnienia oczekujemy od obiektów architektonicznych. To także nasz bagaż kulturowy. Zachodnia cywilizacja stawiała sobie solidne kamienne lub ceglane pomniki. Wytrzymałość i trwałość były i wciąż są jednymi z najważniejszych wartości. Konstrukcje nietrwałe, wznoszone z takich materiałów jak drewno czy glina, uważane były za gorsze, przynależące do innej kategorii. W końcu Firmitas to jedna z części witruwiańskiej triady (Fenustas, Firmitas, Utilitas – Piękno, Trwałość, Użyteczność). Jednak, mimo że napisany ponad dwa tysiące lat temu traktat „O architekturze ksiąg dziesięć” nadal stanowi ważny argument w dyskusji o architekturze, dziś jej definicja jest znacznie szersza. Zmienia się wraz ze przekształcającym się światem i ludzką mentalnością. Trudno w dzisiejszych czasach ciągłych zmian pominąć aspekt tymczasowości. Architektura (potrzeby) chwili Liczna grupa budynków wznoszonych na chwilę (choć czasem istniejących lata) to schronienia lub inne obiekty, które powstają bez udziału architektów, najczęściej bez planów. Drażnią oko estety, wprowadzają „bałagan” w uporządkowaną strukturę miasta, a jednocześnie są najwierniejszym odbiciem rzeczywistych ludzkich potrzeb. Mimo, że lekceważone w dyskusji o architekturze, są ważnym fenomenem w przestrzeni miejskiej. W nielegalny sposób mieszka 10% ludzi na świecie. I choć zjawisko to najsilniej występuje w krajach trzeciego świata, „tymczasowa architektura” mieszkaniowa kryje się w każdym polskim mieście, choć niezauważana lub skutecznie
62
Małgorzata Spasiewicz | Czas architektury tymczasowej
Lublin, osiedle Widok. Fot. z archiwum autorki
wypierana ze świadomości przez jego pozostałych mieszkańców. W Lublinie można ją znaleźć m. in. nad Bystrzycą. Najczęściej uczęszczana lubelska trasa rowerowa biegnie wśród osiedli, o których istnieniu większość mieszkańców w ogóle nie wie. Zabudowania za byłą cukrownią wydają się nie pasować do obrazu miasta XXI wieku. Niektóre ze stojących tam domów przypominają zbitkę przybudówek z niepotrzebnych nikomu materiałów, rozbudowywaną w ramach możliwości na wszystkie strony. Są to jednak zabudowania w większości zadbane. Widać, że ich mieszkańcy będący jednocześnie projektantami i budowniczymi dołożyli wszelkich starań, żeby jak najlepiej urządzić swoje otoczenie. Inne jeszcze nieprojektowane konstrukcje tworzą architekturę targowisk, które dopisują się do krajobrazu miejskiego często w nieakceptowany i nieharmonijny sposób. Z drugiej strony, niejednokrotnie są one z kolei intrygującym obrazem kreatywności i różnorodności mieszkańców.
Trudno wyobrazić sobie, że te samowolne struktury mogłyby zintegrować się z projektowanym miastem. Jest to jednak możliwe, ale wymaga od architekta umiejętności dialogu. Przykładem mogą być tutaj mieszkania socjalne zaprojektowane przez chilijską grupę Elemental w slumsach w Iquique. W miejscu chaotycznej prowizorycznej zabudowy architekt zaproponował kwartały, tworzące modułowe jednostki. Każda składała się z części bazowej i szkieletu, który stwarzał możliwość rozbudowy wedle potrzeb i gustów użytkownika. Zachowany został w ten sposób indywidualny charakter osiedla, a jednocześnie podniesiono w nim bezpieczeństwo i standard życia. Prowizoryczne konstrukcje tworzone we własnym zakresie bez architektów i planistów współtworzą miejską przestrzeń. Często są niezauważane i marginalizowane, ale niewątpliwie stanowią jej część. Warto wejść z nimi w dialog, postarać się o włączenie ich do projektowanej struktury na równych prawach. Budowane według potrzeby chwili, ciągle zmieniane, mogą też stanowić obszerne źródło wiedzy o tym, co rzeczywiście jest ludziom potrzebne. Mogą być również inspiracją dla architektów starających się nadać swoim projektom jak najbardziej „ludzki” wymiar. Architektura wyczekiwania Innym aspektem tymczasowości w architekturze są etapy powstawania budynku. Z punktu widzenia architektonicznej wartości obiektu zwykle nie interesuje nas proces jego powstawania, tylko ostateczny efekt. Architekci chwalą się błyszczącym budynkiem, ale mało który eksponuje dokumentację jego wznoszenia.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Właśnie dlatego, że to forma przejściowa – jest tymczasowa, to znaczy nieważna. Odwracamy od niej wzrok i ignorujemy jej obecność. Chyba, że budynkiem staje się jego wieczna poczwarka, tzn. przejściowy etap zamienia się praktycznie w formę ostateczną, a ta staje się tak natarczywa, że nie możemy dłużej pozostawać wobec niej obojętni. Jednym z wielu przykładów tego typu jest lubelski „Teatr w Budowie”. Etap przejściowy jego powstawania jest trwałym elementem krajobrazu dla co najmniej dwóch pokoleń. Podobnie szkielet hali sportowej w wąwozie na Czubach czy niedokończony wiadukt – przykłady można by wyliczać długo. Czy takie obiekty, których budowa zatrzymała się na pewnym etapie rozwoju, można awansować do tytułu formy architektonicznej? Czy może powinniśmy ignorować tę przejściową fazę budynku? Z pewnością warto dostrzec piękno niedokończonego obiektu. Na tym oparł swój pomysł Bolesław Stelmach, zwycięzca konkursu na projekt Centrum Spotkania Kultur. Zamiast zmienić „Teatr w Budowie” w teatr nareszcie zakończony i pozwolić zapomnieć o niechlubnym etapie historii tego budynku, uwypuklił on tę jego cechę. Zaprojektowany obiekt nadal sprawia wrażenie niedopowiedzianego, pozostał w nim element wyczekiwania na to, co wydarzy się za chwilę. Stara konstrukcja budynku nie została w pełni zakryta, dzięki czemu możemy podziwiać elementy wznoszonego przez już 36 lat budynku, współgrające z jego nową odsłoną. Jeśli obiekt w tym kształcie powstanie, pozwoli zachwycać się nie tylko nowym gmachem, ale całą historią „Teatru w Budowie” i uwrażliwi na okres
63
„pomiędzy”. [Oddanie do użytku Centrum Spotkania Kultur ostatecznie zaplanowano na rok 2015 – red.] „Czasoprzestrzenne dziury” w mieście wykorzystuje działające na pograniczu architektury i sztuki niemieckie biuro Umschichten. Nazwa przetłumaczona na polski znaczy „zamieniać miejscami, przegrupowywać”. Ich projekty korzystają z działek, do których są już plany i wstrzeliwują się w martwy okres wyczekiwania na ich realizację. Nawet materiały, z których korzystają są pożyczone. Tak działał projekt „PopUp!” w Stuttgarcie. Podczas gdy ważyły się losy działki, Umschichten zorganizowało na jej terenie własną budowę. Z belek do deskowania konstrukcji żelbetowych zbudowano plac ze sceną, ławkami i basenem, który dodatkowo przez miesiąc nieustannie przetwarzano. Architekci-artyści z tego biura często tworzą impresje na temat miejsc, zwracając szczególną uwagę na ich kondycję w konkretnym momencie. Tego
Lublin, osiedle Czuby. Fot. z archiwum autorki
64
Małgorzata Spasiewicz | Czas architektury tymczasowej
typu „stopklatką” historii budynku, który miał być adaptowany na centrum kultury, była instalacja poprzedzająca jego przebudowę. Po demontażu okien i drzwi wewnątrz, stworzono z nich konstrukcję, która „wylewała się” przez okno na ulicę. Architektura w czasach ciągłego ruchu: nomada, narzędzie dialogu, katalizator Tymczasowość architektury nie musi być kłopotliwa, lecz może stanowić jej atut, ponieważ odzwierciedla ducha naszych czasów, których znakami są chwilowość i zmienność. Odwołuje się do nich tzw. architektura wędrująca, będąca odpowiedzią na coraz większą mobilność ludzi. W większości jej przykładów to obiekty o trwałej formie, których chwilowość polega na krótkim postoju w danym miejscu, ich okresowym oddziaływaniu na przestrzeń. Razem z digitalizacją, większą dostępnością do najnowszych osiągnięć technicznych oraz tendencją do personalizacji używanych przez nas przedmiotów, a także naszego otoczenia, coraz częściej wzywa się do zerwania z arbitralnym kształtowaniem przestrzeni miejskiej na rzecz włączania do tego procesu mieszkańców. Przy realizacji tych postulatów świetnie sprawdza się właśnie architektura tymczasowa. Jako przykład podać można proces powstawania otwartej biblioteki osiedlowej w Magdeburgu, której twórcom w 2010 roku przyznana została prestiżowa nagroda The European Prize For Urban Public Space. Zanim wzniesiono ostateczną budowlę, w docelowym miejscu i rzeczywistej skali, powstał jej prototyp
stworzony wspólnie z mieszkańcami ze skrzynek po piwie. Do czasu zgromadzenia funduszy na budowę funkcjonowała tam biblioteka tymczasowa. Dzięki temu mieszkańcy poczuli, że jest ona ich własnością, społecznym dobrem, a architekci mogli dogłębnie poznać rzeczywiste potrzeby użytkowników i uwzględnić je w ostatecznym projekcie. Architektura chwili może działać jak katalizator aktywujący procesy odnowy zaniedbanych obszarów w mieście. W oczekiwaniu na „twarde” projekty rewitalizacyjne, przed procesem ostatecznej degradacji takich miejsc mogą je chronić właśnie realizacje tymczasowe. Taką rolę ma spełniać Nomadic Museum – wędrująca galeria sztuki, którą można rozmontować i ponownie złożyć w innym miejscu. Pierwsza wersja galerii zbudowana z towarowych kontenerów i papierowych tub zaprojektowana została przez japońskiego architekta Shigeru Bana i inżynierów z Buro Happold. Instalowano ją na portowych nadbrzeżach Nowego
Lublin, targ przy ul. Ruskiej. Fot. z archiwum autorki
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Yorku, Santa Monika i Tokyo, gdzie wniosła nową jakość – nieobecną tam wcześniej sztukę – ożywiając w ten sposób przemysłowe okolice. Podobna idea przyświecała twórcom KontenerART – mobilnego ośrodka twórczego, w którym rolę pracowni pełnią blaszane kontenery. Miejsce jest otwarte, zarówno na twórców, jak i odwiedzających. Kontener ART od 2008 roku osiadał w różnych lokalizacjach w Poznaniu. W tym roku ożywia pasywne do tej pory rejony dzielnicy Chwaliszewo i starego koryta Warty. Tymczasowe rozwiązania są idealne do prezentacji współczesnej sztuki: dążącej do niekonwencjonalnych rozwiązań, szokującej, szukającej nowych form kontaktu z odbiorcą. Pomysłem berlińskiej grupy Public Art Lab było stworzenie wędrującego i nieustannie zmieniającego się muzeum, które w 2004 przemierzało ulice Berlina, a następnie trafiło do Wiednia i Barcelony. Do współpracy zaproszono artystów, którzy z modularnych elementów sami tworzyli scenerie dla swoich ekspozycji. Eksperymenty z prowizorycznymi budynkami odpowiadają także nowoczesnym modelom edukacji poszukującej nowych form partycypacji, autoekspresji i dialogu. Obiektem, który powstał w oparciu o te założenia jest Aula Abierta. Studenci architektury, Akademii Sztuk Pięknych i innych dziedzin zainteresowani miejską tematyką potrzebowali interdyscyplinarnego miejsca spotkań, gdzie mogliby poszerzać swoje zainteresowania i dzielić się nimi z odbiorcami. Z pomocą architekta Santiago Cirugeda zbudowali swoją siedzibę z materiałów uzyskanych z rozbiórki pobliskiego magazynu. Aula służy do dziś.
65
Trudno przekonywać do tymczasowości w kraju, w którym prowizoryczność jest aż zbyt dobrze znanym i nielubianym elementem codziennego życia. Ale właśnie dlatego warto ją odkryć i nadać jej nowe znaczenie. Tam, gdzie może stanowić potencjał, powinniśmy postarać się go wydobyć. Jeśli zaakceptujemy konieczność istnienia konstrukcji chwilowych i zaczniemy tworzyć je z równą starannością, co obiekty stałe, słowo „prowizoryczny” może zyskać zupełnie inny wydźwięk. Warto czerpać inspirację z efemerycznych obiektów, ich elastyczności i spontaniczności. W końcu sami jesteśmy takimi obiektami. „Kultura Enter” nr 26 wrzesień 2010
66
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Marek i Marlena Happachowie
Miasta, makiety, mieszkańcy Najważniejszym efektem projektowania i konsultowania z użyciem makiet, na ulicy, w bezpośrednim kontakcie, były nie tylko powstałe koncepcje, ale też informacja o prowadzonych działaniach, aktywizacja mieszkańców i zaproszenie ich do udziału w procesie. Ludzie są coraz bardziej świadomi i kompetentni, dlatego powinni uczestniczyć w przekształcaniu swojego miasta.
Oboje z mężem jesteśmy „blokersami”. Pochodzimy z osiedli zbudowanych z prefabrykowanych elementów i również na takim osiedlu dziś mieszkamy. Właśnie dlatego blokowiska oraz idea współpracy z ludźmi są dla nas tak ważne. Dwie trzecie powierzchni Warszawy zajmują wielkie zespoły mieszkaniowe, ale jako mieszkańcy na co dzień wypieramy ten fakt ze świadomości. Stolicę postrzegamy poprzez Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto, Nowy Świat czy oswojony już Pałac Kultury i Nauki. Organizujemy wycieczki szlakiem zachowanych przedwojennych kamienic i śladami getta. Nie chwalimy się natomiast Bemowem, Chomiczówką czy Tarchominem. Tymczasem musimy pamiętać, że – czy tego chcemy czy nie – największy wpływ wywiera na nas codzienne otoczenie, a nie atrakcje turystyczne. Dlatego jako architekci zajmujemy się tym środowiskiem, które nas realnie otacza. Widoki Mokotów blok Siekierki blok lotnisko blok Siekierki blok Mok o Miron Białoszewski, „Obmiatanie panoramy patrzeniami na trzy widoki między dwoma zasłaniaczami”
67
Wiersz Mirona Białoszewskiego opisuje widok z naszego okna. Ten krótki tekst jest wyrazem rozpadu więzi przestrzennych, jaki nastąpił poprzez budowę wielkich osiedli. Tworzone w różnych okresach i technologiach zespoły mieszkaniowe tak naprawdę zlewają się w jedną homogeniczną magmę, w której człowiek przestaje być jednostką, a staje się numerem w statystyce. O tym, że wielkie osiedla są bezprecedensowym zjawiskiem w naszej historii świadczy fakt, że nie znalazły one nazw w dotychczasowym słowniku. Próbując je jakoś opisać, mówimy o „mrówkowcach”, o „szafach” czy o „blokowiskach”. Zwykle zwracamy uwagę na bogactwo przestrzeni publicznych, które widać np. na dziewiętnastowiecznych ulicach i placach. Wykazują one wielką chłonność na różne funkcje, informacje, symbole czy elementy małej architektury. Jeśli zaś popatrzymy na formy bloków, okaże się, że nie nadają się one do umieszczania żadnych detali. Ich fasady ożywają dopiero po zmroku, kiedy pojawia się na nich ten charakterystyczny regularny wzór oświetlonych okien. Groteskowo wygląda na tle bloku maleńki kiosk, ławeczka czy ogródek. Kompozycja fasady najczęściej nie łagodzi efektu ogromnej bryły, która przygniata przechodnia. Czasem nawet trudno odnaleźć własne okno. Nasze mieszkanie mieści się w jednym z dwóch bliźniaczych bloków. Kiedy wracam zmęczona do domu, zdarza mi się skręcić do niewłaściwej klatki, mimo, że mieszkam na tym osiedlu już od osiem lat. Przestrzeń między blokami zajmują parkingi, których oczywiście jest ciągle za mało, bo kiedy je projektowano nikt nie przewidywał obecnego
68
Marek i Marlena Happachowie | Miasta, makiety, mieszkańcy
Fot. z archiwum autorów
rozpowszechnienia samochodów. Auta zalewają więc najpierw ciągi pieszojezdne a potem tereny zielone. Jednak najbardziej charakterystyczny, przynajmniej w Warszawie, jest drugi rodzaj przestrzeni międzyblokowej – „psie pola”, czyli nazywane tak przez mieszkańców puste miejsca, przeznaczone pierwotnie na tereny zielone, ale niedokończone i nigdy niezakomponowane. W przestrzeni tej nie ma osi, punktów kulminacyjnych, strony lewej ani prawej, nie ma początku i nie ma końca. Przelewa się ona między blokami tworząc bezładne widoki, ale nie tworząc perspektywy. Na „psie pola” wychodzi się z psem, więc nie da się tam pograć w piłkę czy zrobić pikniku. Czasem są one zorganizowane wg projektu architekta ale nie odpowiadają potrzebom mieszkańców. Tworzą się przedepty widoczne szczególnie zimą, kiedy ścieżki prowadzą zupełnie gdzie indziej
niż wskazuje asfalt. Teoretycznie są to tereny zielone, ale ta zieleń jest bezwartościowa, złożona głównie z trawy i samosiejek. Te przestrzenie stanowią same w sobie jakąś wartość, bo oddalają od siebie bloki, ale żadnej nowej jakości nie tworzą. Administracje są im często niechętne, bo widzą w nich jedynie obciążenie budżetu w postaci opłaty gruntowej. W praktyce więc właśnie na tych pustych terenach – które sprawiają wrażenie, że ktoś je zostawił nie wiadomo po co – stawia się nowe bloki, bo spółdzielnie, mogą na tym zarobić. Dochodzimy więc do paradoksu, że administracja osiedla, która ma przede wszystkim zarządzać otrzymanym mieniem i podnosić jakość życia mieszkańców, zaczyna widzieć swój sukces w działalności deweloperskiej polegającej na zagęszczeniu zabudowy, co standard życia na osiedlu stanowczo obniża. Tak brak wiedzy o przestrzeni publicznej wypacza ideę spółdzielni. Arsenał środków mogących pomóc w aranżacji „psich pól” jest od setek lat ten sam: mała architektura, zieleń i kompozycja przestrzenna. Wracamy do osi i punktów węzłowych. Oczywiście, nie muszą to być rozwiązania standardowe jakimi w przypadku małej architektury jest „przedwojenna” latarnia-pastorałki i mosiężna ławka. Co zamiast nich? Szkoda, że nie istnieją łatwo dostępne dla przeciętnego Polaka źródła wiedzy na ten temat. Wydawnictwa, które można dostać w kioskach albo operują hermetycznym językiem, albo – jak katalogi domków jednorodzinnych – rozpowszechniają architektoniczną konfekcję. Wiele pism doradza, jak się ładnie ubrać, są też magazyny o wnętrzach. Ale o przestrzeni na zewnątrz – ciągle
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
nic. Nie ma mody na ładną przestrzeń. Niewątpliwie przykład mógłby iść z góry, od instytucji publicznych, które jednak tymczasem brukują place lub zabudowują swoje działki od granicy do granicy. Gdyby część publicznych pieniędzy przeznaczały na aranżację otoczenia, byłby to dobry wzór dla mieszkańców. A może seriale? Sponsorami medycznych telenowel są producenci leków, których nazwy pojawiają się w kolejnych odcinkach. Gdyby udało się dofinansować serial, w którym pokazywano by udane przykłady aranżacji przestrzeni, dobry wzór dotarłaby pod strzechy. Ludzie między tymi blokami między kwaczącymi dziećmi, wronami i się zwleczeniami parę osób mały czas tu dech tu strach tu cho cho cha i tyle
69
natrętnej obecności dźwięków zza ściany, od których chcemy się odseparować. Jest to takie bycie osobno-razem – blokowanie. Podobne myślenie widać również w sposobie odnoszenia się do mieszkańców blokowisk polegającym na ich stygmatyzacji. Osiedla, szczególnie te położone na obrzeżu miasta, stały się synonimem marginalizacji społecznej. Tak więc doszło do spadku poczucia wartości nie tylko wśród samych mieszkańców, ale także do negatywnego postrzegania ich przez ludzi z zewnątrz. W blokowiskach pojawiły się problemy społeczne takie jak wzrost przestępczości nieletnich czy liczba samobójstw, ale też zjawiska, które trudno ująć w statystykach, jak rosnąca bierność czy pasywność mieszkańców.
Miron Białoszewski, „jak to powiedzieć” Główny problem z blokowiskami kryje się w drugim znaczeniu słowa „blok”. Blok to nie tylko bryła, prostopadłościan, ale również czynność polegająca na ograniczaniu czy izolowaniu. Samo życie w bloku to odosobnienie we własnym mieszkaniu, ale przy
Mieszkańcy okolic podwórka na skrzyżowaniu ulicy Szwedzkiej i Równej w Warszawie pracują z makietą. Fot. z archiwum autorów
70
Marek i Marlena Happachowie | Miasta, makiety, mieszkańcy
Na szczęście albo na nieszczęście człowiek może się zaadaptować do każdych warunków. Dlatego ludzie z biegiem lat pokochali swoje blokowiska. „Gazeta Stołeczna” przeprowadziła swego czasu sondaż, pytając mieszkańców osiedli, czy lubią swoje miejsca zamieszkania. Typowa odpowiedź: „lubię to miejsce, bo mieszkam tu tyle lat”. Muszą więc wytwarzać się mechanizmy adaptacyjne:
Każdy z nas ma schronienie w betonie, oprócz tego po jednym balkonie, na nim skrzynkę, gdzie sadzi begonie; odbywamy śmierci i porody, oglądamy prognozę pogody, aby żyć, mamy powody; jednocześnie nam biją godziny, jednakowo się kłócimy, godzimy, odpoczynek nasz jest jaki? – godziwy; z okna widać w porze szarówki stuwatowe w innych oknach żarówki; a pod blokiem kredens z ciężarówki właśnie znosi firma transportowa i ktoś dźwiga – ależ się zmordował – sofę, która jest jak zawsze bordowa. Stanisław Barańczak, „każdy z nas ma schronienie w betonie” Kiedy patrzymy w okna naszych sąsiadów widzimy, że u wszystkich telewizor stoi w tym samym miejscu, bo układ mieszkań jest mało elastyczny.
Charakterystyczna doniczka z begonią czy inne elementy indywidualizacji balkonu stają się naszym sposobem na przeżycie w mrówkowcu. Jak ten problem rozwiązać na większa skalę? Wyróżniliśmy 4 alternatywy: Wyburzyć. To hasło cały czas powraca: „Wyburzmy relikty PRL-u, wybudujmy nowe ładne budynki”. Po podliczeniu kosztów okazuje się jednak, że takie działania są mało opłacalne. Wykup mieszkań, gruntu oraz wyburzenie miałoby ekonomiczny sens, gdyby w tym samym miejscu powstał jeszcze większy budynek. A nawet gdyby do tego doszło, to czy nowe znaczy lepsze? Przykłady nowoczesnego budownictwa blokowego wydają się temu zaprzeczać. Kompleksowa modernizacja. Tego typu działania miały miejsce w wielu krajach: Niemczech, Szwecji, Francji, Austrii, Stanach Zjednoczonych. Warszawa próbowała przyswoić podobne programy, ale problemem okazała się skala tego zjawiska i skomplikowana sytuacja własnościowa. Pojawiają się właściciele gruntów, ale często też stan własności samych lokali jest skomplikowana. Mamy mieszkania własnościowe, spółdzielcze i zakładowe. Dopóki nie jest wyjaśniona sprawa własności lokali przynajmniej w skali jednego budynku, modernizacja jest bardzo trudna. A kiedy już do niej dochodzi, to najczęściej sprowadza się ona do termomodernizacji, bo na takie właśnie działania dostać można dotacje czy dofinansowania. Skutki bywają anegdotyczne. Na przykład nasz budynek został ocieplony drugi raz w przeciągu 3 lat. Nałożono następną warstwę styropianu, dzięki czemu administracja zanotowała kolejne „osiągnięcie”, ale przecież
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
tak naprawdę nie zmieniło się nic. I kolejny problem: firmy sprzedające usługi termomodernizacyjne oferują projekt plastyczny w cenie styropianu. To, co w największym stopniu stanowi o wyglądzie osiedli, zależy od pomysłu osoby często zupełnie przypadkowej. Poczekać aż się rozpadną. Jest to najczęściej stosowana strategia, ale problem w tym, że nie wiemy, ile trzeba poczekać. Bardzo trudno ocenić stan konstrukcji, gdyż elementy prefabrykowane, z których ją zbudowano, były produkowane przy znacznych oszczędnościach. Nie wiemy ile jeszcze faktycznie wytrzyma dany element. Na przykład najczęściej wcale nie pękają płyty, lecz korodują wieszaki na których są one zawieszone. Jedynym pewnym sposobem byłoby testowe obciążenie balkonów i mieszkań, aby przekonać się o ich wytrzymałości eksperymentalnie.
Konsultacje z makietą w Podkowie Leśnej. Zdjęcie ze statywu do fotografowania wyników ustawień Fot. z archiwum autorów
71
Katalizowanie zmian oddolnych. Chodzi tu o rozmaite inicjatywy takie jak artystyczne malowanie fasad, wertykalne ogrody, panele słoneczne czy umieszczanie w ogródkach różnych konstrukcji stworzonych samodzielnie przez mieszkańców. Najczęściej, aby wywołać jakąś satysfakcjonującą zmianę na lepsze, wcale nie trzeba wielkich pieniędzy czy kompleksowych działań, centralnie zaplanowanych jak za PRL-u. Okazuje się, że ludziom zależy np. na ładniejszym widoku z okna, że wielkim osiągnięciem jest zmiana godzin otwarcia sklepu czy doprowadzenie linii autobusowej. Takie zabiegi bardzo poprawiają standard życia, a nie wymagają wielkich przekształceń. Stegny Praca nad blokowiskami rozpoczęła się od projektu dyplomowego opracowanego pod kierunkiem dra Krzysztofa Domaradzkiego na warszawskim Wydziale Architektury. Za jej temat wybrałam osiedle Stegny, m. in. dlatego, że sondaży internetowych było ono bardzo lubiane przez mieszkańców. Wyszłam z założenia, że należy zacząć od miejsc, w których warto coś zmienić. Poza tym, Stegny są osiedlem bardzo ciekawym. Po pierwsze, leżą przy Trakcie Królewskim, który wcale nie kończy się na placu Trzech Krzyży, ale prowadzi aż do Wilanowa, a Stegny stanowią jego pierzeje. Po drugie, osiedle ma czytelną strukturę, z lotu ptaka trochę przypominającą przekrój jajka. Wewnątrz znajduje się grupa punktowców otoczona pierścieniem zieleni, a wokół tego jądra długie budynki tworzą rozchodzącą się na zewnątrz, promienistą strukturę. Pierwotnie wszystkie klatkowce miały być niższe, ale polityka mieszkaniowa
72
Marek i Marlena Happachowie | Miasta, makiety, mieszkańcy
sprawiła, że ostatecznie urosły. Zielony pierścień wokół „żółtka” umożliwia dojście wszędzie, szczególnie do szkół i przedszkoli, bez konieczności przekraczania jezdni. W samym centrum osiedla zaprojektowano ośrodek usługowy, który nigdy nie powstał. Właśnie tam możemy znaleźć typowe „psie pole”. Mój pomysł zakładał, aby cały projekt zrealizować na podstawie wypowiedzi mieszkańców. Na początku podeszłam do tego bardzo klasycznie, zrobiłam skomplikowane ankiety, z którymi chodziłam do mieszkańców, potem pracowicie przerabiałam je na wykresy i tabelki. Analizowałam, jak odpowiadają ludzie w poszczególnych partiach osiedla, w budynkach o danej ilości pięter itd. Na podstawie wszystkich tych badań dowiedziałam się przede wszystkim, że mieszkańcy tak naprawdę nie chcą niczego nowego. Projekt polegał więc na dokończeniu tego osiedla według pierwotnych planów – przede wszystkim wybudowaniu centralnie położonego ośrodka usługowego oraz stworzeniu programu drobnych przekształceń – uzupełnień zieleni, małej architektury, przekształceń fasad i wnętrz budynków oraz organizacji miejsc parkingowych. Nowością była propozycja obudowania ulicy przebiegającej przez środek osiedla usługami, ponieważ wyraźnie ich mieszkańcom brakowało. Najciekawszym efektem mojego dyplomu, który obroniłam w 2004 roku, nie był jednak wcale sam projekt, ale oddźwięk, jaki wywołał. Dyplom został nagrodzony i opisany w prasie, z której dowiedzieli się o nim mieszkańcy. Całe partie projektu przedrukowano w lokalnych gazetach zostawianych na wycieraczkach, a sami mieszkańcy zaczęli się z przedstawioną
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Mieszkańcy ul. Wileńskiej w Warszawie pracują z makietą. Fot. z archiwum autorów
Technicznie to nas przerosło. Ostatecznie strona ładowała się pięć minut, a na zdjęcia nie było już miejsca. Praca nie poszła jednak na marne. Efekty poszukiwań historii warszawskich blokowisk wykorzystane zostały we wstępie do „Przewodnika po warszawskich blokowiskach Jarosława Trybusia”. Wspólnie z grupą zapaleńców założyliśmy też stowarzyszenie ODBLOKUJ, którego celem działania jest poprawa środowiska mieszkalnego, poszukiwanie rozwiązań, które mogą być wcielone w życie prostymi i niedrogimi metodami przy zaangażowaniu mieszkańców w cały proces zmian – od decyzji po wykonanie.
wizją niezwykle utożsamiać. Wystarczyło zebrać i wyartykułować potrzeby mieszkańców aby zaktywizować ich do dalszych działań. Często się słyszy, że mieszkańcy nie mają swojego zdania, że kiedy się ich pyta o takie sprawy, słyszy się tylko bełkot. To nieprawda. Mieszkańcy mają swoje zdanie. Istnieje natomiast problem przełożenia ich opinii na język fachowców, którzy tworzą projekt. Ostatecznie miejscowy plan zagospodarowania uwzględnił wiele aspektów pracy, ale nie udało się wybudować centrum usługowego. Decyzje wydane zostały mimo sprzeciwów i „psie pole” zajmują dziś kolejne bloki mieszkalne. Następny krok postanowiliśmy zrobić zupełnie inaczej: tak żeby od początku do końca było po naszemu. Najpierw działaliśmy w sposób wirtualny – założyliśmy mapę wszystkich warszawskich osiedli, gdzie chcieliśmy umieszczać oryginalne plany i zdjęcia stanu obecnego oraz stworzyć miejsce, gdzie dalibyśmy możliwość wypowiedzi samym mieszkańcom.
Mieszkańcy i makiety Opracowaliśmy metodę, która stanowi próbę włączenia użytkowników przestrzeni do procesu planowania poprzez konsultacje poszczególnych rozwiązań w terenie. Działania odbywają się poprzez akcję na ulicy, w bezpośrednim kontakcie z mieszkańcami. W ten sposób przy projektowaniu miasta nie unikamy opinii grup społecznych wyłączonych dotychczas z dyskursu o przestrzeni. Propozycje i możliwości zmian przedstawiane są na ruchomej makiecie w skali dostosowanej do projektu. Baza makiety w neutralnym białym kolorze przedstawia stan istniejący. Na takim podkładzie ustawiać można barwne klocki reprezentujące nowe elementy przestrzenne – budynki, małą architekturę, nawierzchnie i zieleń. Elementy te przedstawiają konkretne rozwiązania przestrzenne przygotowane na podstawie opracowanych dla danego terenu koncepcji (przez prowadzących konsultacje lub innych projektantów) albo pojedyncze ideowe
73
wyobrażenia konkretnych rodzajów wyposażenia (np. ławka, latarnia, miejsce parkingowe), o ustawieniu których decyduje uczestnik akcji. W sytuacjach kiedy opracowane elementy nie obejmują rozwiązania zaproponowanego przez uczestnika, pomysły ilustrowane są przez tworzone na bieżąco dodatkowe klocki. Jednocześnie z ustawianiem makiety wypełniany jest formularz, gdzie zapisywane są uwagi, których przedstawienie na makiecie jest ze względów technicznych niemożliwe oraz informacje na temat uczestników. Każde ustawienie makiety i formularz opatrzone są numerem identyfikacyjnym. Praca z makietą umożliwia zmiany na bieżąco – zawsze można dodać nowy klocek i przestawić drzewa. Jest to forma ciekawa plastycznie i rodzaj happeningu, co skutecznie przyciąga uwagę przechodniów. Możliwość ustawienia czegoś, a nie tylko wypowiedzenia swojego zdania, pozwala osłabić barierę komunikacyjną związaną z brakiem kompetencji. Taka metoda konsultuje rozwiązania, dając jednocześnie swobodę wypowiedzi. Dzięki natychmiastowej weryfikacji można zobaczyć w przestrzeni swoje pomysły. Ujęta w klocki giełda pomysłów pozwala w prosty sposób podać informacje: co można, co się zmieści, jakie są bariery techniczne. Pracę z makietami bezpośrednio w terenie projektu prowadziliśmy przez kilka następnych lat na ulicy Wileńskiej w obrębie warszawskiej dzielnicy Praga, w przestrzeni konkretnego podwórka na skrzyżowaniu ulicy Szwedzkiej i Równej, w Podkowie Leśnej, Starej Miłosnej, w centrum warszawskiej dzielnicy Wesoła.13
74
Marek i Marlena Happachowie | Miasta, makiety, mieszkańcy
Wnioski Dobór elementów według klucza rozwiązań najczęściej wybieranych zawsze generuje jakąś kompilację, kompromis, który być może nawet trudny do przyjęcia dla uczestników akcji, dlatego każda z akcji miała swój ciąg dalszy. Wyniki konsultacji przedstawiane były nie tylko urzędnikom, ale samym mieszkańcom, co często stanowiło początek kolejnej dyskusji. Podkreślić też trzeba, że w trakcie jednego warsztatu można omówić tylko generalne założenia projektu. Dobór materiałów i małej architektury powinien nastąpić w kolejnym etapie. Najważniejszym efektem opisanych działań były nie tylko powstałe koncepcje, ale też informacja o prowadzonych działaniach, aktywizacja mieszkańców i zaproszenie ich do udziału w procesie. Ludzie są coraz bardziej świadomi i kompetentni, dlatego powinni uczestniczyć w przekształcaniu swojego miasta. Brak albo nieskuteczność mechanizmów partycypacji społecznej stanowią problem zarówno dla mieszkańców, jak i dla władz miasta. Wykluczenie z porządku architektonicznego przekłada się w praktyce również na wykluczenie z miejskiej wspólnoty. Nie trzeba formalnych zakazów czy wysokich płotów, aby powstrzymać mieszkańców przed pojawianiem się w pewnych przestrzeniach. Gdy otoczenie jest nieprzyjazne, często wystarczy brak zachęty. Architektura silnie na nas oddziałuje, a każde spotkanie z tkanką miasta jest rodzajem testu na prawo naszej przynależności – jeśli czujemy się dobrze, to jest to przestrzeń przeznaczona dla nas; jeśli czujemy się wyobcowani, zazwyczaj mamy ku temu powody – oznacza to, że
nasza obecność w danym miejscu jest źle widziana, albo przynajmniej nieprzewidziana. Konfiguracja przestrzeni i prawo do bycia widzialnym w przestrzeni miasta wskazuje, kto ma prawo zabierać głos w sprawach istotnych dla wspólnoty i czyje argumenty są uznawane za prawomocne, a czyj głos albo w ogóle nie jest słyszalny albo jest uznawany za niewarty uwagi bełkot. Zaktywizowanie mieszkańców Warszawy jest tym trudniejsze, że dotychczas nie byli zachęcani do brania udziału w konsultacjach i mieli poczucie, że redukuje się ich do roli niemych obserwatorów, których jedynym zadaniem jest docenić powstały projekt. Sprzeciw mieszkańców wobec zrealizowanej decyzji bywa traktowany jako wyraz niewdzięczności, braku dobrej woli albo przejaw ignorancji, która nie pozwala docenić wizji zespołu urbanistów i architektów. Projekty rewitalizacji przestrzeni, które nie są konsultowane z mieszkańcami i nie zyskują ich sympatii, rzadko wywołują otwarte konflikty społeczne. Zazwyczaj napotykają na niemy protest i są przez nich omijane. Pojawiają się granitowe pustynie, które mieszkańcy starają się przemierzyć jak najszybciej. Mieszkańcy miast nie lubią przestrzeni, które zostały stworzone nie dla ich wygody, ale miały cieszyć oko projektanta lub patrzącego z wysoka urzędnika. „Kultura Enter” nr 26 wrzesień 2010 nr 27/28 październik/listopad 2010 nr 29 grudzień 2010
75
76
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Gall Podlaszewski
Demokracja a teoria architektury i urbanistyki DEMOKRACJA to dialog. PRZESTRZEŃ MIEJSKA to część sfery publicznej. AKTOR to każdy z mieszkańców świadomy swojej roli. ŻYCIE POLITYCZNE MIASTA to artykułowanie i realizacja potrzeb przez aktorów. PARTYCYPACJA SPOŁECZNA to udział mieszkańców w życiu politycznym miasta. PROCES PLANISTYCZNY to wymiana wiedzy o przestrzeni pomiędzy aktorami. ARCHITEKT to projektant przestrzeni pośredniczący w wymianie wiedzy. RATUSZ to przestrzeń demokracji przedstawicielskiej. CENTRUM MIEJSKIE to przestrzeń demokracji innowacyjnej.
Aby móc zacząć mówić o demokracji, należy najpierw ujednolicić rozumienie tego pojęcia, ponieważ jego znaczenie zmieniało się w historii, a także zmienia się w każdej subiektywnej perspektywie. Można powiedzieć, że są różne demokracje lub też że jest jedna demokracja widziana jako zmienny w czasie system. We współczesnej debacie teoretyków demokracji, obok poszukiwania nowych modeli demokracji liberalnej opartej na systemie przedstawicielskim, można wyróżnić aprecjację demokracji bezpośredniej opartej o innowacyjne instytucje i bazującej na procesie społecznego uzgadniania14 w zgodzie z zasadą wzrostu świadomości społecznej wraz z większą wolnością jednostek w samodecydowaniu. Przedmiotem niniejszego eseju jest analiza warunków powstawania społeczeństwa obywatelskiego, oraz skali demokracji uwarunkowanej kontekstem przestrzennym, w którym każdy z nas żyje i który każdemu z nas w jakiś sposób doskwiera wywołując zainteresowanie sprawami dzielnicy lub miasta. W ten sposób abstrakcyjne pojęcie demokracji zostaje związane z fizyczną przestrzenią, miejscem, w którym demokracja ma się realizować równolegle do przestrzeni społecznej i wirtualnej. Przestrzeń a społeczeństwo Architekci od początku powstawania miast wydają oceny na temat jego funkcjonowania, starają się proponować pro-rozwojowe rozwiązania. Stają się projektantami i planistami miejskimi. Praktyczna realizacja obiektów finansowanych ze środków publicznych wymaga szczególnej uwagi na szeroki
77
kontekst społecznoekonomiczny miasta. Nawrócenie architektów na postawy wrażliwe społecznie nasiliło się niedługo po II wojnie światowej i było widoczne podczas kongresu CIAM 8 w 1952 roku zatytułowanym „The Heart of the City”.15 Przewodniczący John Sert postulował na nim powtórne wytworzenie „serc miast” tętniących życiem. Cały kongres poświęcony był rozważaniom nad środkami architektonicznymi, dzięki którym przestrzeń miast ponownie stałaby się przyjazna ich mieszkańcom. Należy podkreślić, iż wtedy jeszcze przywiązywano najwięcej wagi do rozwiązań czysto kompozycyjnych i estetycznych, podczas gdy następne dekady przyniosły myślenie bardziej procesualne oparte strukturalnie o sieciową współpracę ludzi zgodnie z charakterem demokratycznego ustroju. O ile centralne planowanie odzwierciedla systemy autorytarne, o tyle odpowiednikiem planowania dla krajów demokratycznych jest sieciowość, równy dostęp do informacji, itd. Olbrzymi rozwój miast, który na zasadach wolnorynkowych nasilił się jeszcze bardziej od czasu kongresu, znacznie utrudnił zadowalającą realizację tamtych postulatów.16 Po ponad półwieczu potrzeba odnowy środowiska miejskiego ponownie nasila się zarówno w manifestach architektów i architektów krajobrazu17, pod postacią raportów pozabranżowych18 , jak w licznych inicjatywach obywatelskich19. Problem ma swoje źródło w skali globalnych przemian, determinujących rozwój miast ponad uwarunkowaniami wynikającymi z potrzeb lokalnych. Międzynarodowe Stowarzyszenie Planistów Miejskich i Regionalnych (ISOCARP)
78
Gall Podlaszewski | Demokracja a teoria architektury i urbanistyki
w kolejnym uaktualnieniu Międzynarodowego Manualu Praktyki Planistycznej (IMPP)20 przypomina priorytety wypracowane na podstawie analizy procesów rozwojowych miast krajów pierwszego i trzeciego świata: • długofalowe planowanie wykorzystania i zarządzania zasobami • osiąganie celów planistycznych bez rozwoju gospodarczego • usprawnienie partycypacji społecznej i wdrażania jej wytycznych • wpływanie na politykę przez planowanie zorientowane mocniej na potrzeby publiczne • wykształcanie mocnej zawodowej etyki poprzez nieustającą samoocenę. W Polsce w przyjętej w grudniu 2008 aktualizacji do Strategii Rozwoju Kraju mającej ambicję kształtowania holistycznej polityki rozwoju społeczeństwa i państwa, zawarto propozycję uzupełnienia obszaru dotyczącego „budowy sprawnego państwa oraz zintegrowanej wspólnoty społecznej i jej bezpieczeństwa” o: • uwzględnienie konieczności zapewnienia sprawnych, przejrzystych i przyjaznych obywatelowi instytucji publicznych • podkreślenie znaczenia wzrostu bezpieczeństwa indywidualnego; • zwrócenie uwagi na rozwój edukacji obywatelskiej; • wzmocnienie kwestii aktywności społecznej obywateli i zaufania społecznego;
• uwzględnienie wzmocnienia roli organizacji pozarządowych w procesie kształtowania mechanizmów rozwojowych.21 W Polsce oraz innych krajach postkomunistycznych, zagadnienia społeczne wciąż nie są ściśle odnoszone do przestrzeni miejskiej tak, jakby związek przestrzeni i jej użytkowników dopiero przebijał się do szerszej świadomości. Być może dlatego, że system przepływu informacji pomiędzy zarządzającymi miastem i jego użytkownikami powoli wykształca się, nie przybrał jeszcze adekwatnych form lub nie znajduje uznania u władz miejskich jako mało relewantny, „dialog na poziomie minimum”. Można z pewnością powiedzieć, że lefebvre’owskie pytanie oraz jego parafrazy (kto ma prawo do miasta? do kogo należy miasto? kto ponosi odpowiedzialność za jego stan?) nie zostały jeszcze publicznie zadane na rodzimym gruncie. „Kiedy ludzie nie mogą kontrolować świata, zmniejszają świat do rozmiarów ich możliwości kontroli, mianowicie do najbliższego sąsiedztwa”22 lub, jak można obserwować w kraju, do własnego mieszkania lub działki z domem jednorodzinnym. Poczucie sprawczości, możliwości wpływania na własne otoczenie – samodecydowanie – znacznie słabnie lub wręcz zanika. Otaczająca przestrzeń zamiast dawać pole dla bogatych i częstych interakcji społecznych, a także zwyczajnej regeneracji sił witalnych staje się wroga lub po prostu nieobecna w naszych życiach. Niezadowalający poziom zagospodarowania przestrzeni (m.in. dominacja samochodów, brak infrastruktury służącej interakcjom społecznym, nieprzyjazne materiały,
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
kiepska estetyka i wykonanie, itd.) odzwierciedla niskie wymagania społeczeństwa (wobec nieuświadomionych możliwości), ale jest też wynikiem samego sposobu gospodarowania przestrzenią. (Jak to się dzieje że nasze otoczenie wygląda tak a nie inaczej?). „Kluczem do sukcesu jest zmiana sposobu sprawowania władzy. Zasadniczy motyw tej zmiany polega na tym, że to władze publiczne mają pełnić rolę służebną wobec społeczeństwa, a nie odwrotnie.”23 „Miasto dla ludzi, nie ludzie dla miasta”, jak powiedział kiedyś Albert Einstein. Jak okaże się dalej, potrzebna jest refleksja zarówno po stronie zarządzających, jak i użytkowników miasta oraz równocześnie po stronie architektów.24 Zasady progresywnego zarządzania miastem, a więc zgodnego ze zmieniającymi się globalnie uwarunkowaniami, a więc zarządzania, którego nadejścia wszyscy zdają się oczekiwać, zostały opisane już dwie dekady temu przez Davida Osborne’a i Teda Gaeblera w amerykańskim bestsellerze „Rządzić inaczej”. Jak duch przedsiębiorczości przekształca administrację publiczną. Niektóre z tych zasad to: • Władze aktywizujące – sterowanie zamiast wiosłowania (1) • Władze w rękach społeczności – uwłaszczenie zamiast obsługiwania (2) • Władze konkurencyjne – wprowadzenie zasady konkurencyjności do systemu zarządzania (3) • Władze z poczuciem misji – przekształcenie organizacji kierujących się przepisami (4) • Władze zdecentralizowane – od hierarchizacji do współudziału i pracy zespołowej (9).25
79
W „The Creative Cities” Charles Landry opisuje suplementarne do powyższych warunki, jakie musi spełniać miasto, by odnieść sukces w dobie rosnącej konkurencyjności miast. To docenienie miejskiej kultury, ekspresji wartości i tożsamości było kluczowe dla możliwości reagowania na zmiany (cywilizacyjne) – przede wszystkim w kulturze organizowania się. Oparcie perspektywy rozwoju o kulturę było kluczowe w umożliwieniu planowania miejskiego, zaś rozpoznanie faktu, iż nikt nie może przeprowadzić miejskiej zmiany sam było kluczowe dla pokonania przepaści pomiędzy dyscyplinami, instytucjami, oraz podejściami reprezentowanymi przez sektory publiczny, prywatny i woluntarystyczny. Musiały zostać wymyślone nowe formy działania. Sama współpraca międzywydziałowa w urzędzie nie potrafiła wyzwolić miejskiego potencjału. Niezależne sektory planowania, ekonomii, społeczne, edukacyjne i kulturalne nie nauczyły się wzajemnego wpływania na podstawowe założenia, sposoby działania i cele. Skuteczna polityka miejska wymaga zatem podejść kreatywnych, holistycznych, antycypujących i opartych na ludziach. Trwały sukces polega na rozwijaniu myślenia polityków i „agentów” miejskich.26 Na podstawie cytowanego wcześniej IMPP można podjąć próbę usystematyzowania współczesnego procesu planistycznego z podziałem na sektory „aktorów” lub jak woli Landry „agentów” przestrzeni miejskiej. • I sektor PUBLICZNY: urzędnicy, politycy – realizacja celów publicznych; struktura wertykalna
80
Gall Podlaszewski | Demokracja a teoria architektury i urbanistyki
• II sektor PRYWATNY: przedsiębiorcy – realizacja celów prywatnych; struktura wertykalna lub horyzontalna • III sektor POZARZĄDOWY: organizacje – ekonomia społeczna, kreatywność; struktura horyzontalna • IV sektor SPOŁECZNY: mieszkańcy – użytkownicy, odbiorcy działań; brak struktury. Każdy z tych sektorów w jakiś sposób użytkuje przestrzeń. W uproszczeniu np.: I – realizacja w niej celów politycznych, II – korzyści ekonomiczne, III – życie w przestrzeni, IV – zaspokojenie indywidualnych potrzeb. Przytaczani powyżej badacze: Landry, Osbourne, Gaebler postulują zwiększenie efektywności zarządzania miejskiego poprzez rozszerzenie pola działania na zainteresowanych aktorów miejskich. Długotrwała przemiana jakościowa wymaga zaspokojenia potrzeb tych aktorów, a więc wymiany wiedzy w procesie kształtowania przestrzeni miejskiej. Dla wyzwolenia procesów kreatywnych wymagane są jednak różnorodne działania wychodzące poza przewidziane obecnym prawem procedury. Potrzeba współpracy tych aktorów dla skutecznej realizacji ustalonych celów publicznych odzwierciedla się w nowych definicjach demokracji. Innowacje w Demokracji to „instytucje specjalnie wymyślone i powołane do życia w celu zwiększenia i pogłębienia uczestnictwa obywateli w procesie politycznego podejmowania decyzji”. A dzieje się to głównie poprzez: bezpośrednie zaangażowanie obywateli, zamiast jednostronnej koncentracji na wybranych
przedstawicielach; instytucjonalizację (wprowadzenie w życie) tych innowacji w proces strategicznego podejmowania decyzji, odchodzenie od korzystania z tradycyjnej instytucjonalnej infrastruktury współczesnej demokracji27 na rzecz nowoczesnych narzędzi komunikacji społecznej umożliwiających zaistnienie łańcucha reakcji: informacja -> świadomość -> aktywność obywatelska -> rozwój jakościowy Uznanie zwykłego człowieka za podstawę systemu planowania i realizacji założeń miejskich ma swoje podstawy we współczesnych poszukiwaniach teorii urbanistyki. W „Urban Dialectics” Andy Merrifield z nadzieją wyczekuje powstania teorii urbanistyki nie stojącej w opozycji do zdrowego rozsądku czy codzienności życia, lokalnych mitów i plotek, ludzkiej omylności. [...] Powinna być promowana praktyka urbanistyczna w której prawdziwi ludzie – zwykli ludzie – powinni być na przedzie. Ludzie, którzy wielkimi i małymi czynami przemieniają świat, który również zmienia ich.28 Modyfikacja systemu planowania wymaga adaptacji (tam gdzie to możliwe) lub stworzenia nowej przestrzeni dla zaistnienia i wyzwolenia omawianych procesów tam, gdzie istniejąca przestrzeń nie stwarza odpowiednich warunków. Musimy niezwłocznie zrozumieć, że nie żyjemy oddzielnie w świecie fizycznym i psychicznym – te dwie projekcje są całkowicie zlane w jedną egzystencjonalną rzeczywistość. Projektując i budując fizyczne
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
struktury, tworzymy jednocześnie i esencjonalnie struktury mentalne i rzeczywistości. Niestety, nie wytworzyliśmy jeszcze dość wrażliwości i narzędzi rozumienia interakcji pomiędzy naszymi zewnętrznymi i wewnętrznymi krajobrazami.29 Juhani Palasmaa niezależnie od dotychczasowych dokonań nauki psychologii środowiskowej, odnosi się do naszej, jako projektantów, wrażliwości na oddziaływanie przestrzeni na człowieka. Na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej podczas seminarium „Teoria architektury” pod kierunkiem prof. Lecha Kłosiewicza w dniu 26 listopada 2008 autor [niniejszego eseju] poszukujący podobnych związków pomiędzy przestrzenią i aktywnością społeczną, dokonał eksperymentalnej prezentacji wstępnych założeń pracy dyplomowej. Rysunek pierwszy przedstawiał salę zajęć w trakcie semestru, której przestrzeń (rozrzucone stanowiska 2-4 osobowe) ograniczało uczestnictwo studentów do indywidualnej pracy. Rysunek drugi przedstawiał układ sali po przemeblowaniu z udziałem studentów (stoły przesunięte pod ściany, studenci gromadzący się pośrodku sali na wspólnej przestrzeni) sprzyjający koncentracji na sprawach wspólnych. Zainicjowana sytuacja w uproszczony sposób wyjaśniła tezę o tym, że układ przestrzeni może mieć wpływ na stopień naszej aktywności społecznej. Na potwierdzenie – dyskusja seminaryjna po prezentacji trwała ponad pół godziny. Wcześniej do dyskusji nawet nie dochodziło. Zrozumienie konsekwencji oddziaływania kreowanej przestrzeni podejmowane przez Palasmaa oznacza zarówno odpowiedzialność architekta przed
81
usługodawczym społeczeństwem, jak i szansę świadomego wspomagania procesów kształtujących to społeczeństwo. Jeśli zatem jesteśmy świadomi mocy narzędzi jakie mamy do dyspozycji i ich znaczenia dla spodziewanych przemian, należy przyjrzeć się warunkom realizacji powyższych założeń w fizycznej przestrzeni miast. Demokracja przedstawicielska – ratusz Poniżej przedstawiono opis idealnego ratusza reprezentującego lokalną społeczność z rozdziału „Lokalne ratusze” w „Języku wzorców” Christophera Alexandra oraz komentarz uwzględniający uwarunkowania koszalińskie. Każdy człowiek przychodzący do siedziby władz ze swoimi pomysłami i skargami powinien czuć się w niej jak w domu. Musi mieć przeświadczenie, że jest to forum, jego miejsce, do którego może zadzwonić i porozmawiać z osobą odpowiedzialną za to czy tamto lub umówić się z nią na spotkanie za dzień lub dwa. Lokalny ratusz – stanowi terytorium społeczności której służy, jest zbudowany w sposób zapraszający do spontanicznego odwiedzania, by rozmawiać o polityce. Otwarta przestrzeń wokół budynku jest tak ukształtowana, by ludzie chcieli się tam gromadzić i zatrzymywać na dłużej.30 Obserwacja wnętrza ratusza koszalińskiego wykazuje, iż nie do końca spełnia on powyższy postulat. Nie tylko korytarzowy rozkład biur jest dość odpychający, ale również hole nienajlepiej spełniają swoją reprezentacyjną funkcję:
82
Gall Podlaszewski | Demokracja a teoria architektury i urbanistyki
• niskie stropy • nieprzyjemne materiały wykończeniowe • słabe światło dzienne pomimo południowej ekspozycji • brak przystępnej informacji o mieście. Właściwości te można – za wyjątkiem żelbetowej struktury konstrukcyjnej budynku – poprawić bez kosztownej przebudowy. Dzisiaj ratusz funkcjonuje w przestrzeni rynku tylko poprzez swoją elewację – bez udzielania miastu tego, co w środku. Podział jest wzmocniony dodatkowo prostopadłym parkingiem wzdłuż ulicy. Zasadą projektu nowego zagospodarowania powinno być przywrócenie budynku ratusza jako ważnego aktora w życiu placu. Uważamy, że słabość lokalnego zarządzania jest w dużej mierze uwarunkowana i spowodowana przez fizyczną naturę budynku ratusza, która podkopuje zarząd lokalnej społeczności, nawet tam, gdzie urzędnicy tej instytucji są otwarci na udział społeczeństwa w rządzeniu. Istotą tego problemu jest poczucie bezsilności odczuwane na poziomie społeczności. Kiedy ktoś udaje się do ratusza, aby podjąć działania w sprawie dotyczącej swego sąsiedztwa lub społeczności, od razu znajduje się w defensywie. Zarówno budynek, jak i urzędnicy pracujący w ratuszu służą całemu miastu. Jednostkowy problem urzędnicy ci postrzegają jako mało ważny wobec problemów całego miasta, sami wyglądają na bardzo zajętych i wydają się obcy. Petenta prosi się o wypełnienie formularzy i umówienie się na spotkanie. Często związek między tymi formularzami,
spotkaniem a sprawą, z którą się przychodzi, jest dość niejasny. Po krótkim czasie członkowie danej społeczności czują się coraz bardziej odsunięci od ratusza, od centrum podejmowania decyzji i od procesu decyzyjnego w kwestiach, które mają wpływ na ich życie. Poczucie bezsilności szybko narasta. Społeczność potrzebuje publicznego forum wyposażonego w nagłośnienie, ławki, ściany na których można wywieszać ogłoszenia.... Teren należący do społeczności, gdzie ludzie przychodziliby gdyby tylko uznali, że należy coś przedsięwziąć w jakiejś sprawie, publiczne forum – nazywamy areną.31 „Tania i zawsze dostępna powierzchnia biurowa” otoczona szeregiem drobnych usług służących lokalnej społeczności, a także „naszyjnik projektów społecznych”, czyli lokalne centrum obywatelskie to kluczowe według Alexandra elementy składające się na ośrodek lokalnej władzy obywatelskiej. Prace Alexandra dotyczą głównie doświadczeń miast amerykańskich o nieco innej specyfice funkcjonowania demokracji opartej na świetnie wyuczonej umiejętności społeczeństwa amerykańskiego do samoorganizowania się. Uniwersalny opis Alexandra pomimo różnic kulturowych pokrywa się z obserwacją ratusza koszalińskiego. Projektowana warstwa programowa nowego rynku powinna uzupełniać zaobserwowane braki ratusza. Wprowadzenie części jego funkcji do należącej do wszystkich obywateli przestrzeni miejskiej stałoby się przestrzennym wyrazem demokratycznej dystrybucji władzy. Ratusz jest nieodzowny jako obiekt administracyjny, ale w zgodzie z istotą sfery publicznej rozumianej
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
szeroko tak jak public realm u Hannah Arendt, czy później np. u Neila Smitha32, budynek ratusza powinien zostać uzupełniony o cechy inkluzywności i otwartości. Według Arendt, która widziała miasto jako polis, samozarządzającą się społeczność, której obywatele deliberują, debatują i dochodzą do rozwiązań, sfera publiczna spełnia trzy kryteria: • przeżywając życia śmiertelników, poprzez upamiętnianie społeczeństwa tworzy jego historię • dla różnych grup ludzi jest areną angażowania się w debatę i przeciwstawne boje • jest dostępna wszystkim i użytkowana przez wszystkich. Bliżej współczesności, dla Loukaitou-Sideris i Banerjee33, „sfera publiczna w idealnym ujęciu funkcjonuje jako forum politycznej akcji i przedstawicielstwa; jako neutralny i wspólny grunt dla społecznej interakcji, wymiany zdań i komunikacji oraz jako scena nauki życia w społeczeństwie, rozwoju indywidualnego oraz informowania”. Te wszystkie funkcje nie mogą spełniać się w jednym obiekcie ratusza, którego w codziennym funkcjonowaniu gospodarzami są władze, nie obywatele, dlatego ważne jest zapewnienie odpowiedniej infrastruktury spełniającej powyższe wymogi również w otoczeniu ratusza i w przestrzeni publicznej miasta. „Kultura Enter” nr 18/19 styczeń/luty 2010
83
84
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
Marcin Skrzypek
Coming-out kultury szerokiej Kultura szeroka to nowe pojęcie opisujące rozległy obszar społecznych działań kulturalnych mających oddolną i spontaniczną naturę. Ich charakter określa zasada „zrób to sam”, tworzenie kapitału społecznego, połączenie wiedzy i wyobraźni a także zdolność tworzenia nowych trendów.
Kulturę szeroką opisuje książka „Kultura szeroka. Księga wyjścia.” Wydana w czerwcu 2011 roku przez Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Oprócz tekstów publicystycznych, które podsumowuje niniejszy artykuł, zawiera ona opisy 25 lubelskich środowisk kultury niszowej w większości stworzone przez ich przedstawicieli. Są to: wolontariusze, kuglarze, osadnicy alternatywni, animatorzy ruchu folkowego, bębniarze, poeci, osoby uprawiające capoeirę, fani fantastyki, ruch rycerski, muzyczna scena niezależna i amatorska, teatr alternatywny, arteterapia, miłośnicy kolei i komunikacji miejskiej, motocykliści, rowerzyści, skateboadrdziści, kibice sportowi, raperzy, twórcy streetartu, środowisko Tektury (niezależnego „domu kultury”), społecznicy dbający o przestrzeń publiczną („nowi mieszczanie”), twórcy i animatorzy komiksu i turyści piesi. Książka ta pokazuje, że kultura jest czymś więcej, niż się dotychczas wydawało. Opisuje ona rozległy obszar społecznych działań kulturalnych mających oddolny i spontaniczny charakter, zwanych kulturą niezależną, nieformalną, alternatywną, niszową, amatorską, offową czy fanowską. Chcemy dla niej ukuć nowe określenie: kultura szeroka (przekornie wobec „wysokiej”), ponieważ inne jej nazwy mają nieco pejoratywny, gettoizujący wydźwięk. Kultura szeroka jest dopełnieniem, przeciwwagą i kontrapunktem dla kultury znanej i uznanej, performatywno-komercyjnej, nazywanej wysoką, mainstreamową, oficjalną, masową, popularną lub narodową, którą tworzą profesjonaliści szanowani za wyjątkowe osiągnięcia. O ile kultura mainstreamowa szuka doskonałości w wąskiej
85
specjalizacji i tworzy podział na artystów i publiczność, o tyle kultura szeroka rozwija się horyzontalnie. Jest bliska, dostępna, włącza, uczy, zachęca do aktywności. W myśleniu o kulturze następuje powolna, ale trwała zmiana. Coraz częściej postrzega się ją nie poprzez wybitne jednostki oklaskiwane przez tłum, ale w kategoriach zrównoważonego rozwoju. Duże kraje europejskie myślą poważnie o mierzeniu dobrobytu swoich obywateli wskaźnikiem PKB, lecz indeksem szczęścia wymyślonym w Bhutanie, kraju biednym, ale o silnej tożsamości kulturowej. Idąc tym tropem, sporządzono w Wielkiej Brytanii raport pt. „Five Ways to Well-being”, który stara się odpowiedzieć na pytanie, jakie są źródła szczęścia. Sporządzili go nie działacze kultury, lecz ekonomiści, którzy wskazali, że dobre samopoczucie dają nam zwykłe, niedoceniane czasem codzienne czynności, takie jak kontakty z innymi ludźmi, dawanie im czegoś od siebie, uczenie się nowych rzeczy oraz bycie aktywnym i ciekawym świata.34 Dokładnie tak działa kultura szeroka. Powszechnej akceptacji tego nowego myślenia dowodzi hasło Europejskiej Stolicy Kultury 2011 w Turku „Culture does good” („Kultura dobrze robi”) i program obchodów oparty właśnie na filozofii wellbeing. Jeśliby narysować drogę między kulturą a szczęściem, to „Five Ways to Well-being” wskazuje jej półmetek – co trzeba robić, aby mieć się dobrze. Kultura szeroka pomaga w pokonaniu pierwszej połowy tej drogi, odpowiadając na pytanie, jak to zrobić. Można wskazać cztery charakterystyczne rysy kultury szerokiej, które wyłaniają się z zamieszczonych tekstów:
86
Zasada „zrób to sam”, czyli DIY (Do It Yourself). Wspomina o niej Michał Wolny w tekście o scenie niezależnej, a wyjaśnia poniżej.35 Jest to osobna filozofia przedsiębiorczości, wedle której lepiej jest samemu tworzyć kulturalne wydarzenia czy obiekty sztuki niż na nie chodzić lub je kupować. DIY ma ścisły związek z działaniami amatorskimi, obywatelskimi i ekologicznymi. Warto zauważyć, że w języku polskim słowo „amator” oznacza zarówno nieprofesjonalistę, jak i zapaleńca. Tworzenie kapitału społecznego. Wspólne zainteresowania i działania rozwijają sieć kontaktów i wzajemnego zaufania. Ponieważ kultura szeroka tworzona jest na początku bez pieniędzy, jedyny jej zasób stanowi właśnie kapitał społeczny. Ten punkt jest ściśle związany z DIY. Razem można po prostu zrobić więcej. Edukacja i kreatywność. Na to zwrócił uwagę Krzysztof Księski (prezes Lubelskiego Stowarzyszenia Fantastyki „Cytadela Syriusza”), pisząc, że fantastyka opiera się na rzeczywistości, którą trzeba poznać, aby móc wyobrażać sobie światy alternatywne. Kultura szeroka twórczo przekształca lub aktywnie wykorzystuje jakieś źródło: tradycję, przestrzeń miasta, kulturę popularną, krajobraz, co wymaga zdobycia wiedzy o tym źródle. Aktem kreacji może tu być zarówno tworzenie nowych treści, jak i fotografowanie, wędrowanie czy upiększanie przestrzeni. Punkt ciężkości w tych działaniach jest położony na relację, grę z kontekstem, a nie na ekspresję siebie, nawet jeżeli w efekcie powstają wybitne dzieła autorskie.
Marcin Skrzypek | Coming-out kultury szerokiej
Książka dostępna pod adresem: http://biblioteka.teatrnn.pl /dlibra/Content/29958/KULTURA+SZEROKA_CALOSC.pdf Projekt graficzny: Małgorzata Rybicka
Tworzenie trendów. Zauważył to Boniek Falicki (skateboarder), kiedy zastanawialiśmy się, co definiuje kulturę szeroką: jest źródłem nowych pomysłów, koncepcji, stylów, które potem przedostają się do mainstreamu. Stąd też Michał Stanowski pisze o ruchu artystów Nieprzetartego Szlaku. Poza tymi czterema cechami, środowiska kultury szerokiej różnią się między sobą wszystkim: krytycznym lub afirmacyjnym podejściem do rzeczywistości, stosunkiem do rynku, formą organizacji i osobowością prawną, czasem istnienia, liczebnością, statusem
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | LUDZIE
społecznym itd. Nie przeszkadza to jednak wielu ich członkom sympatyzować z kilkoma środowiskami jednocześnie. Uważny czytelnik z pewnością wychwyci te koneksje zachodzące między poszczególnymi dyscyplinami kultury szerokiej. Kultura szeroka została pokazana w książce poprzez studium przypadku Lublina. Możliwe, że jest ona zjawiskiem, które powinno być opisywane tylko w ten sposób – przez zanurzenie się w konkretnym lokalnym kontekście, przez pryzmat indywidualnego horyzontu zdarzeń obywatela danej społeczności. W opisach poszczególnych grup staraliśmy się oddać głos ich reprezentantom lub liderom, sugerując im wyjście od wspólnych kategorii opisu, takich jak nazewnictwo, miejsca, działania czy bolączki. Ostatecznie jednak każdy autor opowiada o swoim środowisku tak, jak mu wygodnie, własnym językiem i w formie, którą uznał za najlepszą: artykułu, eseju, sprawozdania, notatek w punktach, szkicu historycznego itd. Niektóre z opisów mają kilku autorów lub są uzupełnione materiałami archiwalnymi. Wszystkie one wciągają czytelnika w charakterystyczny żargon, opisują właściwe dla środowiska aktywności, wartości i motywacje. Co do typologii opisywanych środowisk, wybraliśmy nietypową drogę, gdzie dominanta decydująca o charakterze danej grupy zależy od kontekstu czy kąta patrzenia, jaki w danym momencie nas interesuje. Niech kultura szeroka będzie czymś migotliwym, mieniącym się znaczeniami i umykającym jednoznacznemu opisowi jak elektron. Wybór przedstawionych w książce środowisk dyktowały dwa kryteria:
87
chęć jak najszerszego i reprezentatywnego spojrzenia na różnorodność opisywanego zjawiska oraz dostępność kontaktów w danym czasie. Stąd „raster” rozpoznania poszczególnych środowisk jest nierówny, a o wielu grupach w ogóle nie wspomniano. (...) Teksty zawarte w tej publikacji to stop-klatki, słowne fotogramy stanu rzeczy. Są one pamiątką spotkania między nami, jej autorami, a ludźmi, do których zgłosiliśmy się z intrygującą i nietypową prośbą o opisanie swojej pasji i określenie siebie jako reprezentanta jakiejś grupy, co nigdy nie jest łatwe. Serdecznie im dziękujemy za okazane zaufanie i współpracę. Dzięki ich zaangażowaniu włożonemu w tę książkę być może ktoś kiedyś opisze to wszystko lepiej lub inaczej. Właśnie dlatego jest to księga wyjścia, a nie dojścia. „Kultura Enter” nr 36 lipiec 2011
88
str. 90 Antoni Pacuk Radczenko Wilno – Europejska Stolica Kultury 2009. Antropologia porażki Miano zrealizować ambitne projekty, miały pojawić się słynne nazwiska, pozostał niesmak i 1,5 miliona litów długu.
str. 96 Edwin Bendyk Miasto w kryzysie, miasto po kryzysie Najłatwiej przygotować sprawozdania urzędowe, prezentujące nakłady, wysiłek instytucjonalny, oficjalny program. Jednak o wiele ciekawsze są procesy społeczne.
stolica str. 102 Grzegorz Kondrasiuk Polskie Stolice Kultury Ciągle przed nami debata o odpowiedzialności za kulturę, jak i o kulturze rozumianej jako odpowiedzialność.
90
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
Antoni Pacuk Radczenko
Wilno – Europejska Stolica Kultury 2009. Antropologia porażki Wybór Wilna, razem z austriackim Linzem, na Europejską Stolicę Kultury w roku 2009, miał być nobilitacją i szansą dla zaprezentowania Wilna światu. Litewska stolica miała pokazać Europie, jak w ciągu niespełna 20 lat można z postsowieckiego, prowincjonalnego miasta przeistoczyć się w światową metropolię. Miano zrealizować ambitne projekty, miały pojawić się słynne nazwiska. Wydano ponad 100 milionów litów – pozostał niesmak i 1,5 miliona długu.
Faktycznie przez ostatnie 10 lat litewska stolica, zwłaszcza w okresie kadencji młodego i ambitnego mera wywodzącego się z ramienia liberałów – Arturasa Zuokasa, w szybkim tempie przeobraziła się nie do poznania (co prawda większość inwestycji dotyczyła centrum miasta, czyli miejsc odwiedzanych przez turystów, zapomniano o obrzeżach miasta, które stanowią 70% Wilna). Niektórzy złośliwcy i krytycy rządów Zuokasa żartowali, że ambitny mer próbuje stworzyć z Wilna bardziej europejskie miasto od miast w Europie Zachodniej. Niestety, zawrotnej „transformacji” litewskiej stolicy towarzyszyły nie tylko rosnące jak grzyby po deszczu wieżowce, ambitne projekty z zakresu kultury, biznesu czy zagospodarowania przestrzeni oraz milionowe inwestycje, ale również niekończące się afery korupcyjne, pozwy sądowe oraz prokuratorskie śledztwa. W czasie jednego z dochodzeń dotyczącego przekupywania i zastraszania członków Rady Miasta, Arturas Zuokas bojąc się aresztowania uciekł na jeden dzień do Polski. Obecnie większość spraw sądowych dotyczących byłego już mera została umorzona z powodu braku materiału dowodowego, albo z powodu przedawnienia. Nie ma to większego znaczenia, bowiem przez większość litewskich analityków Arturas Zuokas, który przed kilkoma laty był nazywany nadzieją litewskiej polityki i prorokowano mu fotel premiera, jest zaliczany do „wielkich przegranych”, a jego partia – Związek Liberałów i Centrum, balansuje na granicy progu wyborczego. Z organizacją Europejskiej Stolicy Kultury było podobnie. Arturas Zuokas (ex-mer nadal jest
91
nazywany „ojcem chrzestnym projektu”) i jego ekipa z zapałem wzięli się do roboty. Przy projekcie w różnych okresach pracowało 500 wolontariuszy, a inicjatywę wsparło ponad 300 prywatnych sponsorów. Do stworzonej w roku 2006 specjalnej instytucji publicznej „Wilno Europejska Stolica Kultury 2009” (po litewsku w skrócie – VEKS) od początku szerokim strumieniem popłynęły fundusze z Ministerstwa Kultury, stołecznego samorządu oraz Komisji Europejskiej. W latach 2006-2008 na przygotowania wydano ponad 70 milionów litów, w roku ubiegłym – kolejne 34 miliony. Do roku 2008 instytucja ta pozostawała praktycznie poza kontrolą społeczną i państwową. Na rok przed oficjalnym otwarciem, po licznych skargach ze strony inteligencji i opozycyjnych polityków, działalnością VEKS zajęła się prokuratura. Doszło nawet do zmiany kierownictwa. Nie poprawiło to jednak zbytnio wizerunku VEKS. Wilno jako Europejska Stolica Kultury grzęzła w coraz to większych skandalach korupcyjnych i kryminalnych. Oponenci i media oskarżały organizatorów o trwonienie ogromnych funduszy na wydatki nie mające z kulturą wiele wspólnego, co z kolei mocno uderzyło w międzynarodowy prestiż imprezy. Obecnie konta instytucji są zablokowane, a prokuratura bada sposób wydania 200 tysięcy litów. Mocno uderzył w organizatorów również kryzys gospodarczy. VEKS musiał skorygować swój budżet i okroić część wydatków. – Ten projekt nie miał nic wspólnego z kulturą, jego głównym celem było przywłaszczenie jak największej liczby pieniędzy podatnika. To jest inicjatywa bardzo chytrych ludzi, którzy dążą do
92
Antoni Pacuk Radczenko | Wilno – Europejska Stolica Kultury 2009. Antropologia porażki
zawłaszczenia jak największych funduszy. I jak na razie doskonale im się to udaje – pisał jeszcze w 2008 roku litewski reżyser Audrius Nakas. Jest on jednym z najbardziej zaciekłych krytyków projektu. W tej sprawie powołał niezależną społeczną inicjatywę ekspertai.eu, której nadrzędnym celem jest patrzenie VEKS’owi na ręce. Do największych afer Audrius Nakas zalicza stworzenie portalu internetowego za 700 tysięcy litów, podczas gdy przeciętny koszt to od 20 do 50 tysięcy litów. Wiele głosów sprzeciwu w litewskim społeczeństwie wywołał remont budynku Wileńskiej Opery za 80 milionów, z czego 40 milionów na projekt przeznaczył VEKS. Krytycy są zdania, że za taką sumę można było wybudować nowy budynek. Część pieniędzy wydano na projekty, których nigdy nie zrealizowano. Tak było z na przykład z budową wejścia dla niepełnosprawnych do wileńskiego Ratuszu za 6 milionów litów. Najbardziej jednak mieszkańcom Wilna i Litwy zapadło w pamięci noworoczne fajerwerkowe show na otwarcie imprezy, zorganizowane przez niemiecką firmę SBS Buhnentenchnik GmbH za 4 miliony litów. Organizatorzy dotychczas nie są w stanie przedstawić opinii publicznej i prokuraturze wszystkich dokumentów i kosztorysów. Tymczasem, pomimo śledztwa prokuratorskiego, organizatorzy są dobrej myśli i nie mają sobie wiele do zarzucenie. Dyrektor projektu Rolandas Kvietkauskas na swoje usprawiedliwienie podaje, że w ciągu 2009 roku w Wilnie odbyło się ponad półtora tysiąca imprez kulturalnych i artystycznych, które odwiedziło ponad półtora miliona mieszkańców
Wilna i turystów. Niektóre z tych projektów mają być kontynuowane. Organizatorzy chcą je uczynić swoistą wizytówką miasta. – Są to długoterminowe inwestycje, których efekt będziemy odczuwali przez kilka dobrych lat – oświadczył Rolandas Kvietkauskas, dyrektor VEKS. Do najbardziej udanych imprez dyrektor zalicza wystawę w Narodowej Galerii Malarstwa, Festiwal Operowy, czy pierwsze w Wilnie Targi Sztuki „ArtVilnius’09”. Dyrektorowi wtóruje wicemer Wilna i jeden ze współorganizatorów projektu Gintautas Babravičius. – Takiego zainteresowania naszą stolicą nie mieliśmy od czasów uzyskania niepodległości – wyznał wicemer Wilna. Jest w tym sporo prawdy. W ostatnim roku Wilno odwiedziło wielu przedstawicieli mediów z Europy i świata. W Wilnie gościły ekipy telewizyjne z niemieckiego Deutsche Welle, czy ARD, włoskiego TV RAI oraz Ciak TV, a także z Euronews. Swoje audycje o Wilnie nadawały France International i Golos Rosii. Ukazały się artykuły prasowe w brytyjskich „Observer” i „Daily Mail”, irlandzkim „Irish Times”, francuskiej „La Tribune”, portugalskim „Publico” czy „National Geographic Traveler” ze Stanów Zjednoczonych. Organizatorzy deklarują, że będą kontynuowali swą działalność. 30 kwietnia 2010 VEKS, zgodnie ze swoim statutem, został rozwiązany. Na jego miejsce powołana nowa spółka, z tymi samymi osobami u steru, „Wileńskie Święta” („Vilniaus Šventes”). Na działalność nowej instytucji w miejskim budżecie już przeznaczono 3 miliony litów. Pomimo licznych skandali towarzyszących imprezie projekt miał kilka jasnych punktów. Dla ludzi
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
z zewnątrz, nie obeznanych zbytnio w litewskich realiach, spełnił swoje podstawowe zadania. Wilno stało się widoczne na turystycznej mapie świata, jako spokojne i przytulne europejskie miasto z przystępnymi cenami, spełniające podstawowe standardy światowe. Liczba turystów odwiedzających litewską stolicę w roku ubiegłym wzrosła o ponad 30 proc. Ogółem do Wilna zawitało prawie 60 tysięcy gości z zagranicy. Tylko w 2008 roku było ich 40 tysięcy. Na pierwszym miejscu byli Polacy – 11192 osób, dalej Rosjanie i Niemcy. Warto wspomnieć chociażby koncert islandzkiej wokalistki Björk, organizowany prawie 3 lata. Niestety Litwa nadal jest klasyfikowana jako kraj mały i średniozamożny, który wielkie gwiazdy omijają w swoich trasach koncertowych. Przedsięwzięcie to miało wielu krytyków. Organizatorom zarzucano, że pieniądze wydawane są na komercyjny projekt, nie mający nic wspólnego z Litwą. Jest w tym trochę racji, ale projekt „Wilno − Europejska Stolica Kultury” miał być nie tylko wizytówką miasta, ale również świętem dla mieszkańców. Zwłaszcza, że Björk należy obecnie do jednych z najbardziej oryginalnych i niekonwencjonalnych wykonawców pop na świecie. Z każdego kupionego biletu 1 euro było przeznaczone na specjalny fundusz do walki z AIDS. Miejscowi Polacy również dołożyli swoją cegiełkę do Stolicy Kultury. W sierpniu ubiegłego roku odbył się I Światowy Zjazd Wilniuków. Impreza była całkowicie autonomiczna, ale firmowana i popierana przez VEKS. Wilniuk – to osoba polskiego pochodzenia, która rodzinnie lub emocjonalnie jest związana
93
z Wilnem. W ramach imprezy odbyły się liczne wystawy, koncerty, dyskusje i wykłady poświęcone losom Wilna i Wilniuków. Organizatorzy zapowiedzieli, że zjazdy Wilniuków będą kontynuowane. Od dobrych dziesięciu lat podobne wydarzenie jest organizowane przez miejscową społeczność żydowską, która przygotowuje światowe zjazdy Litwaków. Pozytywnym momentem kulturowej stolicy była organizacja pierwszych Targów Sztuki „ArtVilnius’09”. W ramach Targów odbyły się prezentacje artystycznych galerii z 31 państw. Do Litwy przybyli przedstawiciele z Łotwy, Rosji, Niemiec, Rumunii, Armenii, czy Kazachstanu. Polskę reprezentowały Galeria Leto z Warszawy, Galeria Miejska z Bydgoszczy oraz poznańska Galeria Piekary. – Targi bardziej sprawiają wrażenie festiwalu artystycznego, niż targów, w których uczestniczą prawdziwi kolekcjonerzy, ale to dopiero początek i jesteśmy dobrej myśli. Niewątpliwie nie jest to jeszcze impreza na miarę Targów Sztuki w Bazylei, ale jak na pierwszy raz jest bardzo dobrze zorganizowana. Ludzie bardzo sympatycznie na nas reagują – dodaje Anna Jaworska z Galerii Piekary. Ciężko powiedzieć czy impreza będzie kontynuowana, ponieważ potrzebuje wielkich inwestycji, a obecny kryzys gospodarczy mocno uderzył w potencjonalnych sponsorów. Wskaźnik korupcji na Litwie, według Transparency International, nadal jest bardzo wysoki. Duży wpływ na taką sytuację ma sowiecka spuścizna oraz brak silnego społeczeństwa obywatelskiego, nadal też politycy oraz ludzie z publicznej administracji próbują załatwiać sprawy poza granicami wyznaczonymi
94
Antoni Pacuk Radczenko | Wilno – Europejska Stolica Kultury 2009. Antropologia porażki
przez prawo. Organizacja projektu „Wilno – Europejską Stolicą Kultury” nie ustanowiła tu precedensu, a skala przywłaszczania publicznych pieniędzy w tym wypadku była nawet nieporównywalnie wyższa od innych projektów tego typu. Negatywny obraz wileńskiej ESK obecny jest nie tylko w litewskiej prasie, ale również w mediach europejskich. Portal internetowy EUobserver.com upatruje porażki wileńskiej ESK nie w ogromnej korupcji, a w kryzysie gospodarczym oraz braku koordynacji współpracy rządu i stołecznego samorządu. Litewskim organizatorom zarzucano również brak umiejętności w szukaniu sponsorów lokalnych. Słów krytyki nie żałował przedstawiciel Komisji Europejskiej Robert Scott: – Wilno było prawdziwą katastrofą, oni nie potrafili znaleźć pieniędzy na projekty – powiedział portalowi EUobserver.com Robert Scott. ESK nie została jednak przekreślona. Znaczna część spośród litewskich artystów skorzystała z szansy zaprezentowania siebie światu. Organizatorom, nie zważając na wszystkie trudności i złą opinię, udało się zaciekawić ludzi sztuką. Takie imprezy jak święto ulicznych muzyków czy „Tebunie naktis” („Niech będzie noc”) – kiedy przez całą noc w Wilnie odbywały się koncerty, happeningi czy spektakle – cieszyły się dużą popularnością wśród zwykłych mieszkańców. „Kultura Enter” nr 22/23 maj/czerwiec 2010
95
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
96
Edwin Bendyk
Miasto w kryzysie, miasto po kryzysie Strona społeczna to nie grupa interesu, to całość działająca w imieniu dobra publicznego, dążąca do budowy samoodtwarzającego się systemu zarządzania istotnym fragmentem przestrzeni miasta. Jego budowa może w każdej chwili zakończyć się katastrofą, o ile nie uzyska on odpowiedniego stopnia złożoności. Ponadto system taki musi nieustannie żywić się energią społecznego zaangażowania. O tę właśnie energię chyba najtrudniej, a jej poziom jest największą niewiadomą, jaką trzeba wyjaśnić, analizując spuściznę starań o tytuł ESK. Czy rzeczywiście przygotowanie projektów zmieniło społeczną mapę polskich miast? Czy to tylko projekcje fantazji animatorów?
Europejska Stolica Kultury, dziwna inicjatywa. Bo przecież to raczej upokarzająca idea, by miasta, samorządne w końcu organizmy polityczne uczestniczyły w infantylnym przedsięwzięciu – konkursie, w którym muszą prężyć się przed mniej lub bardziej przypadkowo wybranym jury. Po co? By udowodnić, niczym uczniowie w szkole, że lekcja kultury została odrobiona i możliwa jest promocja do kolejnej, wyższej klasy. Przecież powinny wiedzieć same, co dla nich ważne i bez zewnętrznego mentorstwa doceniać znaczenie kultury. Skoro jednak duże państwo potrzebuje imprezy sportowej w rodzaju Euro, by uzyskać zdolność realizacji projektów o znaczeniu strategicznym, jak budowa dróg i modernizacja kolei, to trudno dziwić się, że podobna logika rządzi miastami w tym właśnie państwie. Mimo tej konstatacji długo jednak nie mogłem wyjść ze zdziwienia, że do konkursu o tytuł ESK stanęła Warszawa. Chyba trudno o mocniejszy dowód prowincjonalizmu stolicy Polski. Najwyraźniej jednak potrzebujemy w Polsce, jak osiołki, marchewki dyndającej przed oczami, by się zmobilizować do poważniejszego, zbiorowego wysiłku. Byle mobilizacja przyniosła efekt, a nie skończyła się przysłowiowym malowaniem trawników na zielono, by zdążyć na uroczyste otwarcie igrzysk. W przypadku Euro właśnie ćwiczymy taki scenariusz. Bezgraniczną mocą swego woluntaryzmu politycy kończą drogowe inwestycje – wystarczy jedno posiedzenia Sejmu, by zrobić to, z czym nie poradziły sobie ekipy budowlane. Odpowiednia ustawa z mocą buldożera otwiera niedokończone szlaki dla ruchu. Ale na olimpiadę już na pewno zdążymy wybudować, co trzeba.
97
Wystarczy jednak tego sarkazmu. Nie zastąpi on analizy niezbędnej, by nie przeoczyć czegoś ważnego, co mogło wydarzyć się w miastach walczących o tytuł ESK. Najłatwiej przygotować sprawozdania urzędowe, prezentujące nakłady, wysiłek instytucjonalny, oficjalny program. Ten materiał już znamy. O wiele jednak ciekawsze są procesy społeczne. Czy i na ile starania o tytuł ESK zmieniły polskie miasta? Odpowiedź na to pytanie wymaga pogłębionych badań, lecz dobrym wstępem są próby autoanalizy podejmowane przez uczestników starań. Pierwszą bodaj okazję już po ogłoszeniu werdyktu stworzyło seminarium „Miasto kultury czy miasto kulturalne? Kultura jako płaszczyzna mobilizacji społecznej i obywatelskiej w polskich metropoliach” zorganizowane 25 listopada 2011 roku w Bydgoszczy. Na spotkanie przybyli, obok pełniącej funkcje gospodarza Bydgoszczy, przedstawiciele Poznania, Lublina, Łodzi, Gdańska, Warszawy. Lublin, Gdańsk i Warszawa zakwalifikowały się do II etapu konkursu, Bydgoszcz, Poznań i Łódź przepadły już przy pierwszym podejściu. Różnica nie bez znaczenia. Bydgoszcz zdążyła już zracjonalizować niepowodzenie i przekuć je na program „Kultura w budowie”. Jego efektem był bydgoski Kongres Kultury, który zapoczątkował proces ważnych przemian instytucjonalnych (w listopadzie 2011 roku nie było jeszcze o nich wiadomo). Łódź miała już za sobą Kongres Regionalny, z kolei Poznań przygotowywał się do swojego kongresu z początkiem zaplanowanym na 1 grudnia.
98
Edwin Bendyk | Miasto w kryzysie, miasto po kryzysie
Lublin i Gdańsk dopiero odreagowywały stres i euforię towarzyszącą przygotowaniom w drugim etapie. A także wyraźne rozczarowanie werdyktem. Pytanie jednak zasadnicze: co dalej? Bydgoska dyskusja służyła nie tyle szukaniu odpowiedzi, co bardziej przypominała sesję terapeutyczną. Z jednej strony pokazała, w jaki sposób można próbować przekuć porażkę w sukces, z drugiej zaś pomogła nazwać problemy, które w trakcie gorączki przygotowań umykały uwadze. Kolejne spotkanie, na początku lutego w Lublinie miało już zupełnie inny charakter. Po pierwsze, zgromadziło znacznie szerszą, niemal pełną reprezentację miast ubiegających się o tytuł ESK. Po drodze też miały miejsce ważne wydarzenia: prezydenci Katowic i Lublina zapowiedzieli, że będą realizować przygotowane programy, w Bydgoszczy został podpisany Pakt dla Kultury, w zwycięskim Wrocławiu doszło do zmian kadrowych w ekipie ESK. Wszystkie te wydarzenia pokazały, że kwestie związane z kulturą ciągle są żywe i mobilizują lokalne środowiska. Z kolei czas jaki upłynął od rozstrzygnięcia konkursu ostudził emocje. W efekcie lubelska dyskusja miała o wiele bardziej produktywny charakter. W jej toku ujawnił się zasadniczy spór związany ze strategią działań i relacji między stroną społeczną a „obozem władzy”. Ufaj, sprawdzaj, partycypuj Jeden z modeli umownie został nazwany „poznańskim” i wywodzi się klasycznego rozumienia demokracji liberalnej. Polega on na podstawowej zasadzie,
że nie każdy musi rządzić ale każdy może krytykować. Obywatele mają więc prawo od władzy wymagać, władzę kontrolować w trybie nie tylko wyborczych kadencji, to jednak sprawujący władzę ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za stan dobra i spraw publicznych. Granicy dzielącej przestrzeń społeczno-polityczna na „My” i „Oni” nie należy zacierać. Strony dysponują różnymi, niewspółmiernymi zasobami: władza dysponuje zarówno większym dostępem do informacji, jak i ma do dyspozycji profesjonalny aparat urzędniczo-instytucjonalny. Ta dysproporcja może prowadzić w konsekwencji do manipulacji, a obywatelska partycypacja może być wykorzystywana jako dodatkowa legitymacja dla działań rządzących. W końcu sprawa najważniejsza – kwestia reprezentatywności. Władza wyłaniana jest podczas formalnego procesu demokratycznego. Co jednak daje prawo grupom obywateli do ewentualnego współrządzenia w modelu aktywnej partycypacji? Model „bydgoski” kwestionuje przesłanki modelu „poznańskiego”. Nowoczesny schemat władzy demokratycznej jest już nie do utrzymania. Asymetria informacyjna dająca rządzącym uprzywilejowaną pozycję przy podejmowaniu decyzji radykalnie się zmniejszyła: wiedza jest coraz bardziej rozproszona w całej sieci społecznej. Po to, by skutecznie zaspokajać potrzeby obywateli i zarządzać dobrem publicznym potrzebne są wydajne mechanizmy dotarcia do tej wiedzy. Jednym z nich jest właśnie ciągłe zaangażowanie społeczne w sprawy publiczne. Spór zasadniczy, nie ma on jednak uniwersalnego rozstrzygnięcia. Model „poznański” jest niewątpliwie
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
Fot. Tomasz Kulbowski
bezpieczniejszy, „bydgoski” niesie większy potencjał zmiany i oddziaływania na rzeczywistość. Wymaga jednak, o czym piszę szerzej w książce „Bunt Sieci” spełnienia wielu warunków. Zacząć trzeba od zmniejszenia nieufności, jaką darzą się wzajemnie aktorzy życia publicznego. Władza nie ufa obywatelom, dopatrując się w ich aktywności korporacyjnej mobilizacji mającej na celu zawłaszczenie publicznych środków. Obywatele nie ufają władzy, posądzając ją, że źle definiuje interes publiczny. Starania o tytuł ESK w przypadku wielu miast okazały się doskonałym czynnikiem inicjującym proces wspólnej dyskusji o mieście. Przygotowania wymagały zarówno zobiektywizowanej diagnozy sytuacji kultury, a także wzajemnego opowiadania
99
sobie miasta. Zarówno ujawnione w diagnozach fakty, jak i tworzone narracje o mieście przyczyniły się do stworzenia wspólnego zasobu pojęć. To warunek konieczny, by możliwe było rzeczywiste porozumienie. To jednak jeszcze zbyt mało, by doprowadzić do działania. Potrzebny jest moment ucieleśnienia się opinii, kiedy na hasło „sprawdzam” rzucone przez władzę (czerpiącą swą legitymację z legalnych procedur demokratycznych) strona społeczna może odpowiedzieć liczącym się poparciem. Taki właśnie moment zdecydował o dynamice wydarzeń w Bydgoszczy podczas Kongresu Kultury we wrześniu 2011 roku. Spotkanie rozpoczęło się w atmosferze dużej nieufności, lecz jednocześnie także gotowości wszystkich stron na nowe otwarcie. Nastąpiło ono wówczas, gdy spektakularnym sukcesem zakończył się pomysł stolików społecznych. Dowolna grupa co najmniej pięciu obywateli mogła zorganizować w ramach kongresu debatę na interesujący ją temat. Powstało blisko trzydzieści grup, które ujawniły nie tylko olbrzymie zainteresowanie społeczne, lecz również wyartykułowały konkretne postulaty. Na hasło „sprawdzam” władza uzyskała mocną odpowiedź: strona społeczna to nie grupa interesu, to całość działająca w imieniu dobra publicznego. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć, na ile bydgoski przypadek wynika ze szczęśliwych zbiegów okoliczności, a na ile z przemyślanych od początku działań uczestników procesu. Faktem jest, że kolejne kroki prowadzą do budowy samoodtwarzającego się, złożonego systemu zarządzania istotnym fragmentem
100
Edwin Bendyk | Miasto w kryzysie, miasto po kryzysie
przestrzeni miasta. Budowa takiego systemu może w każdej chwili zakończyć się katastrofą, o ile wcześniej system ten nie uzyska odpowiedniego stopnia złożoności. Ponadto system taki musi nieustannie żywić się energią społecznego zaangażowania. O tę właśnie energię chyba najtrudniej. I poziom tej właśnie energii jest największą niewiadomą, jaką trzeba wyjaśnić analizując spuściznę starań o tytuł ESK. Czy rzeczywiście przygotowanie projektów zmieniło społeczną mapę polskich miast? Czy to tylko projekcje fantazji animatorów? Pytanie kluczowe i palące zarazem. Lubelskie spotkanie odbywało się w czasie, gdy na ulicach polskich miast ujawniła się nowa, nieznana dotąd siła. Protesty przeciwko porozumienia ACTA skupiły ok. 100 tys. ludzi w kilkudziesięciu polskich miastach. Badacze z Zespołu Analizy Ruchów Społecznych nie mają wątpliwości, że siła ta ma nie tyle charakter ruchu społecznego, co ruchu kulturowego. Ruchu całkowicie antyestablishmentowego, negującego cały praktycznie ład instytucjonalny: od instytucji władzy, przez media i instytucje kultury po tradycyjne struktury społeczeństwa obywatelskiego. Nie chodzi jednak o te 100 tys., które protestowały przeciwko ACTA w imię swoiście rozumianej wolności dostępu do kultury. Ważniejsze jest pytanie, czy te 100 tys. to nie jest aby wierzchołek góry lodowej, symptom nowych form podmiotowości organizującej się poza radarami aktualnego ładu instytucjonalnego. Być może, to jedynie pytanie-hipoteza, energii potrzebnej dla społecznego działania należy szukać poza schematem podziału na model „bydgoski”
i „poznański”. Oba modele będą bezproduktywne i zakończą się klęską, jeśli okaże się, że służą wyłącznie grom w ramach establishmentu. Wraca w tym momencie problem zasadniczy – wiedzy o społecznej rzeczywistości. Na ile formy i praktyki życia społecznego i kulturalnego znajdują odbicie w ładzie instytucjonalnym, a na ile umykają temu ładowi. Gorzej, nie są dostrzegane również przez badaczy próbujących opisać stan spraw, bo używają oni nieadekwatnych narzędzi i języków. Języki te trzeba dopiero odkryć, a także stworzyć. To zadanie dla sztuki i kultury, wielkie dla nich wyzwanie. Historia dostarcza wielu przykładów, kiedy kulturalny establishment okazywał się największą przeszkodą dla rozwoju żywej kultury. Owszem, trzeba patrzeć z ostrożnością na rewolucyjny zapał wszelkiej maści hunwejbinów. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne są roszczenia, w których pod maską obrony istotnych dla kultury wartości zasiedziałe grupy interesu chronią zwyczajnie swój komfort i status quo. „Kultura Enter” nr 43 kwiecień 2012
101
102
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
Grzegorz Kondrasiuk
Polskie Stolice Kultury Hasło „Polskie Stolice Kultury” pojawiło się podczas pracy nad lubelskim wnioskiem do konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Założenie tak nazwanego projektu było jednoczące, sytuując się w kontrze do idei konkurowania, i polegało na krajowym sieciowaniu, współpracy, wymianie doświadczeń miast kandydujących – zamiast rywalizacji. Po wyborze Wrocławia, „stolicy” europejskiej kultury w roku 2016 z pewnym zdziwieniem zauważyliśmy, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby spotkać się w gronie „stolic” polskich. Co więcej, właśnie teraz warunki do spotkania i wspólnej pracy są nad wyraz sprzyjające.
Doświadczenia ostatnich lat zaprocentowały właściwie w każdym z miast związanych z ESK; w Białymstoku, Bydgoszczy, Gdańsku, Katowicach, Lublinie, Łodzi, Poznaniu, Toruniu, Szczecinie, Wrocławiu, Warszawie środowiska kulturalne zdynamizowały swoją aktywność, a w niektórych wciąż utrzymuje się wysoki poziom mobilizacji wyzwolony przez ten dziwaczny wyścig. Ich kontakty dość długo pozostawały w zamrażarce – ostatnio tego rodzaju forum zebrało się w styczniu 2011 roku, a spotkanie w Lublinie było pierwszą po werdykcie próbą zgromadzenia reprezentacji osób i instytucji, pracujących w warunkach miasta „post ESK”. Aby nie samoograniczyć się kombatanckimi wspomnieniami, od początku postanowiliśmy (piszę te słowa również jako organizator) temat dekonstruować, zadając pytanie: czy nie tylko metropolie, ale i inne miasta oraz mniejsze ośrodki regionalne mogą skorzystać z naszych doświadczeń? Okazało się jednak, że nie uda się uciec od konieczności zdefiniowania sytuacji wyjściowej, od odpowiedzi na inne, poprzedzające pytanie: a jakie te doświadczenia właściwie są? Świat nieprzedstawiony No właśnie – jakie? Na to pytanie trudno jest odpowiedzieć, ponieważ kilkuletnia praca nad kandydaturami miast do ESK, nad wielkimi narracjami miejskimi, pozostaje wciąż światem nieprzedstawionym. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (polski organizator konkursu) debatę nad „efektem ESK” zgrabnie zakończyło tuż przed wyborami, sprowadzając całą rzecz do kilku marketingowych
103
frazesów. Najwymowniej można się o tym było przekonać chociażby na wrocławskim Europejskim Kongresie Kultury. Sprawa została skwitowana mimochodem, niezależnie od przebiegu debat, gdzie w hermeneutycznych, roztaczanych niemal w nieskończoność kręgach padało sporo celnych diagnoz i przykładów. Podczas oficjalnych otwarć, zamknięć i podsumowań, główni jego koryfeusze, czy też przedstawiciele mecenasa, Bohdan Zdrojewski i Michał Merczyński zaprezentowali wykładnię Kongresu. Ustalił on przede wszystkim, że „kultura jest ważna”, a nawet – że „kultura się liczy”, i to pomimo faktu, że istnieje ona we wskazanej wszem i wobec przez Zygmunta Baumana „płynnej rzeczywistości”. Stanowisko MKDiN-u w sprawie ESK, pozbierane z przeróżnych okruchów, fragmentów wywiadów i napomknięć Ministra, jest w stu procentach zbieżne z oficjalnym werdyktem Komisji Selekcyjnej, i podobnie jak werdykt, z zatrważającą lekkością ślizga się po powierzchni zjawisk: projekt ESK zakończył się sukcesem, „wygrali wszyscy”, ponieważ w miastach-kandydatach w sferze kulturalnej nastąpił bezprecedensowy skok jakościowy i ilościowy. Każde z 11 polskich miast-kandydatów jawi się tu jako niemalże Bilbao, albo materiał do analizy dla kolejnego Floridy. Wiele wypowiedzi w tym tonie padało nie tylko w gorącym, emocjonalnym okresie tuż po ogłoszeniu wyniku, ale i podczas wrocławskiego Kongresu. I podobnie jak wydźwięk Europejskiego Kongresu Kultury, jedyny sens miały w pomnażaniu zgiełku promocyjnego tokowania. Co ciekawe, z tego obowiązującego tonu wyłamywały się jedynie głosy docierające z przestrzeni europejskiej.
104
Symptomatyczne zderzenie postaw nastąpiło podczas jednej z debat, zorganizowanej gościnnie we Wrocławiu przez A Soul for Europe, niezależny ekspercki think-tank, złożony z unijnych polityków, analityków i praktyków. Nigdzie w Polsce podczas toczonej od dobrych kilku lat żywej i otwartej debaty na temat tego projektu, nie słyszałem równie radykalnych i krytycznych sądu na temat ograniczeń procesu wyłaniania i organizacji Europejskich Stolic Kultury. We Wrocławiu padały one z ust wieloletnich obserwatorów i czynnych uczestników tego największego z unijnych projektów kulturalnych, takich jak Robert Palmer, autor raportu na temat długoletniego wpływu projektu na kulturę, gospodarkę, turystykę i społeczność miast w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, czy Jean-Pierre Deru z Marcel Hicter Foundation. Wielokrotnie pojawiały się tam opinie o konieczności gruntownego przemyślenia założeń projektu, o tym, że „nadszedł czas zmiany paradygmatu ESK” (R. Palmer), że „ESK nie da się już zmienić, dziś to tylko wielka strategia promocyjna, zatem zbudujmy zamiast ESK coś nowego, od podstaw” (J-P. Deru). Natomiast Jacek Purchla reprezentujący polską część Komisji Selekcyjnej zakończonej niedawno odsłony konkursu na rok 2016, podzielił się refleksją utrzymaną właśnie w oficjalnym, entuzjastycznym tonie, opowiadając o tym, jak bardzo podniesiony był na duchu rozmowami z samorządowcami miast-kandydatów. „Świadomie czy nie, oni wszyscy mówili Floridą!” – konstatował. Gdzie zatem jest prawda, nasza lokalna prawda o ESK, już po wyborze kolejnej stolicy, na początku procesu
Grzegorz Kondrasiuk | Polskie Stolice Kultury
wdrażania tego gigantycznego projektu, zakładającego wydanie największych bodaj od Stanisława Augusta pieniędzy na kulturę? W sposób najprostszy ową mitologię sukcesu, „efekt ESK” zweryfikować można za pomocą analizy budżetów miast i budżetu krajowego. Analiza taka (czy ktoś podejmie ten trud?) wykazałaby, czy decydenci rzeczywiście mówią Floridą, czy może Balcerowiczem, z czasów pamiętnego wystąpienia na krakowskim Kongresie, kiedy w stronę ludzi kultury padały epitety o mentalności sowieckiego działacza. Pouczające w tym względzie mogą okazać się również korepetycje z dwudziestopięcioletniej historii projektu ESK, która nie była bynajmniej wyłącznie pasmem sukcesów. Ewaluacja ESK w Patras (2006), Wilnie (2009) czy Pecsu (2010) wskazuje na serię porażek organizacyjnych, naciski polityczne, próby wpływania na program artystyczny, ograniczenie projektu kulturalnego do roli miejskiej kampanii marketingowej, podejrzenia o korupcję. ESK – paradoksy Być może jedyną figurą retoryczną przystającą do miejskich historii z ESK w tle jest paradoks, a właściwie przygodna gra paradoksów. Bo czy może się udać próba uporządkowania faktów w logiczny ciąg w sytuacji, kiedy zajmujemy się zbiorem przypadkowych sekwencji zdarzeń o nieprzewidywalnych konsekwencjach? Oto gigantyczny europejski projekt kulturalny, flagowa jednostka unijnej polityki kulturalnej, zawija w końcu do Polski, tylko z jednego powodu: po prostu nadeszła nasza kolej. Co więcej, projekt ten
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
w samej swojej istocie oparty jest na radykalnej uznaniowości. Największe polskie miasta przeobraziły się w „kandydatów”, karnie ustawiając się w kolejce przed „ekspertami” (ciekawemu odwróceniu uległa tu zwyczajowa kolejność zdarzeń – zazwyczaj to miasta oceniają i zatrudniają potrzebnych im fachowców, a nie odwrotnie). Wszczęto jedenaście operacji na żywych organizmach metropolitalnych, niejednokrotnie związanych z dość dużymi nakładami finansowymi, często o olbrzymim oddźwięku społecznym, medialnym czy wreszcie politycznym. Na podstawie pieczołowicie przygotowanych „aplikacji” (wniosków konkursowych), po serii wizyt i egzaminów wybrano jedno z miast. Szczęśliwiec otrzymał wymyślony przed ćwierć wiekiem tytuł i prawo organizacji (głównie za własne pieniądze) pod tym szyldem rocznego programu wydarzeń. I jeszcze taka ciekawostka: mechanizm tego konkursu nie przewiduje skutecznego systemu weryfikacji obietnic złożonych we wniosku, a tytułu odebrać się nie da. Konieczność wpisania miasta w zaproponowaną przez ESK matrycę poskutkowała również grami z czasem. W kulturze (czytaj – w Polsce) strategiczne planowanie możliwe jest w skali roku (co jest wymuszone takim właśnie cyklem budżetowym), oraz dwóch lat (w takich odstępach odbywają się wybory samorządowe i krajowe). Dlaczego? Od 1990 roku, kiedy uchylono ustawę o centralnym planowaniu, mamy do czynienia z możliwą do psychoanalitycznego zinterpretowania ucieczką od przyszłości. Tymczasem idea ESK zmusiła zespoły (i stojące za nimi samorządy) do większego konceptualnego wysiłku.
105
W sytuacji, kiedy nie do końca pewny jest kształt jutrzejszego dnia, tak śmiało zakrojone działania strategiczne przemieszczają się w rejony bliskie myśleniu utopijnemu. A nic tak nie kształtuje tożsamości zbiorowej, jak dobrze skrojona utopia (w tym przypadku – utopia zrównoważonego rozwoju i zintegrowanego, kreatywnego społeczeństwa). W dodatku – jeśli władza lokalna, codziennie podejmująca najbardziej realne decyzje o wieloletnich, czasem wielopokoleniowych skutkach, uznaje utopię za swoje oficjalne stanowisko i wypisuje je na sztandarach (tak jak to stało się z konkursowymi „aplikacjami”). Póki co,
Znak inicjatywy „Polskie Stolice Kultury”. Projekt: Karol Grzywaczewski
106
wykonano na tej drodze pierwszy krok, w niektórych miastach zwiększając budżety przeznaczone na kulturę i działania społeczne, promując nie tylko instytucje, ale i mniejsze podmioty. Od razu też, co łatwe do przewidzenia, wszędzie znaleźli się ludzie, którzy utopię (oraz idee konkursu, zawarte w hasłach „wymiar europejski” oraz „miasto i obywatele”), oraz próby jej sprostania, wzięli na poważnie (najczęściej dlatego, że sami ją od dawna realizowali). Zawiązały się lokalne porozumienia łączące tak różne światy, jak branża kulturalna, administracja, biznes, organizacje społeczne, czy samorzutne inicjatywy obywatelskie. Przekraczając podziały „ludzie lokalni”, lokalni patrioci, bez pardonu skorzystali z koniunktury nakręconej przez bardzo ładne, ale trochę puste europejskie hasło, po to, by wypełnić je własnymi, od lat gromadzonymi postulatami. Zawodowo i wolontaryjnie w konkurs ESK (a tak naprawdę – w naprawę swojego miasta, rozumianego nie tylko jako przestrzeń realna, ale i mentalna) zaangażowały się dziesiątki tysięcy mieszkańców. Oto więc oblicze paradoksu – projekt pozbawiony zasadniczo treści, w istotnej swej części oparty na marketingu miejskim i promowaniu w Europie marki miasta, dookreślają i nasycają wartościami grupy, które na codzień od marketingu, a często i od władzy, dzieli spory dystans. „Wymiar europejski” podają sobie z „miastem i obywatelami” ręce na zgodę. Gorzej, gdy po rozstrzygnięciu, „miasto i obywatele” zaczynają pytać – co z owego „wymiaru” pozostało miastu na co dzień, i może przydać się mieszkańcom.
Grzegorz Kondrasiuk | Polskie Stolice Kultury
*** Dziś, kiedy bezpowrotnie odeszło medialne zainteresowanie, możemy w końcu bez emocji zapytać: czy „inwestycja w zbiorową wyobraźnię” przynieść owoce nie tylko we wrocławskiej ESK, nie w dziesięciu pozostałych przypadkach, ale w szerszym kontekście tych ponad siedmiuset polskich miast? Rozstając się w lutym, na odchodne wyznaczyliśmy sobie kilka zadań, które być może zbliżają do odpowiedzi na to pytanie. Wśród nich – dokumentacja procesów w poszczególnych miastach i doprowadzenie do rzetelnego projektu badawczego obejmującego 11 miast kandydackich. Żadne ze zjawisk wywołanych przez ESK nie zostało bowiem w odpowiedni sposób opisane ani zanalizowane. Trudno bowiem za takie podsumowanie uznać zdawkowy, wręcz obraźliwy w swoim ogólnikowym i deklaratywnym tonie Raport Komisji Selekcyjnej konkursu, która na kilku kartkach papieru stwierdziła, że właściwie wygrali „wszyscy”, i życzyła tym wszystkim wszystkiego najlepszego, zakładając zapewne, że jakoś to będzie. Tymczasem oblicza tego zwycięstwa bywają bardzo różne. W jednych miastach założenia „aplikacji” są kontynuowane, w innych następuje powrót do status quo, jeszcze gdzie indziej – regres. Instytucje i zespoły pracują dalej, w innych – dochodzi do ich likwidacji. Ci, którzy pozostali na placu boju, obierają nowe cele. Pozostali odchodzą do innych zajęć. Znikają poświęcone projektom ESK strony internetowe, rozwiązywane są zespoły, zamykane projekty. (...)
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | STOLICA
Będąc w samym oku cyklonu, wielokrotnie miałem poczucie, że zajmując się „produkowaniem” kultury, nie jesteśmy w stanie tego fenomenu odpowiednio opisać, że potęgująca się wokół kultury aktywność tworzy jakiś nowy rodzaj języka społecznego, który wciąż czeka na przechwycenie, na swoją werbalizację. Pewne jest jedno – czerwcowy werdykt nie zakończył, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, działań naprawczych zakrojonych na szeroką skalę, nie wygasił oddolnych aktywności. Pozostaje do rozstrzygnięcia, jak je wspomagać i przetransferować z ekskluzywnego metropolitalnego klubiku ESK do innych, mniejszych i większych miast. Być może należy rozpocząć od rzetelnej analizy kilkuletniego okresu starań o tytuł ESK 2016 w Polsce, po to, żeby wyciągnąć wnioski, przydatne wszystkim aktorom społecznej sceny. Grono praktyków kultury związanych z tymi działaniami postanowiło wysunąć propozycję stworzenia takiego raportu podsumowującego, kierując go do organizatora polskiej edycji konkursu – Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego. W liście sygnowanym przez reprezentantów 11 miast-kandydatów napisaliśmy: Zwracamy się do Pana Ministra z postulatem zainicjowania projektu ewaluacji kilkuletnich starań o tytuł ESK 2016 w Polsce, oraz projektu monitorującego procesy zapoczątkowane przez udział w konkursie. Oba te przedsięwzięcia wymagają znacznych nakładów finansowych, przekraczających możliwości poszczególnych ośrodków. Z tego powodu uważamy,
107
że projekt powinien zostać przeprowadzony pod egidą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – jako formalnego organizatora konkursu, oraz Narodowego Centrum Kultury – jako operatora projektu. (...) W naszej opinii, w ramach postulowanych projektów badawczych zespół niezależnych ekspertów – we współpracy z lokalnymi obserwatoriami kultury oraz w partnerstwie z ośrodkami kontynuującymi programy stworzone w aplikacjach – powinien dokonać analizy skutków działań podjętych przez wszystkie jedenaście miast, obserwując ich wdrażanie po rozstrzygnięciu konkursu, oraz wysuwając wnioski i rekomendacje. Całość powinna opierać się na pogłębionych badaniach przeprowadzonych w miastach kandydujących i zawierać analizy m. in.: programów, poniesionych i planowanych wydatków, formalnych i nieformalnych struktur organizacyjnych, form współpracy międzysektorowej oraz dobrych praktyk. Efektami projektu powinny być: zgromadzenie i publikacja kompletnej bazy danych oraz raport opublikowany w językach polskim i angielskim, który będzie nie tylko dokumentem archiwalnym, ale także zbiorem rekomendacji dla samorządów lokalnych i operatorów kultury, oraz organizatorów konkursu i miast kandydujących do tytułu ESK w kolejnych edycjach. Mamy nadzieję, że dzięki procesom monitoringu i ewaluacji o powyżej nakreślonych założeniach, nasze doświadczenia, skupiające się głównie w środowiskach kulturalnych i w zamkniętej liczbie miast, zostaną wykorzystane na zasadzie transferu know-how także i w mniejszych, regionalnych ośrodkach, oraz w innych krajach Europy.
108
W oczekiwaniu na odpowiedź, czytając materiały nadesłane z 11 miast-kandydatów, dochodzę do wniosku że porównywanie ze sobą miast startujących w konkursie nie prowadzi do jednoznacznej konkluzji. Poza jedną, niekoniecznie konstruktywną. Wdarcie się ESK w status quo w jakim tkwi polska kultura, obnażyła podstawowe słabości modelu, w którym kompletnie rozmyte jest pojęcie odpowiedzialności za podejmowane dzieła, szczególnie te w długiej perspektywie trwania i o niewymiernych efektach. Kultura znajduje się w sferze „pomiędzy”, pomiędzy samorządem a rządem, instytucjami a NGO, między tzw. kulturą wysoką a demokratyzującą się sferą przenikania działań społecznych i kulturowych. Bywa instrumentem sprawowania władzy, wyjątkowo podatnym na użytkowe, instrumentalne traktowanie przez aktorów społecznej sceny. Nie należy do nikogo – więc każdy z graczy rości sobie do niej prawo, obarczając kulturę takimi zadaniami jak: zarabianie pieniędzy, promocja bytów politycznych (państwo narodowe, UE) i miast, marketing polityczny, dyplomacja kulturalna, a nawet rozwój gospodarczy, i integracja społeczna. Zadania są więc wielkie, a odpowiedzialność „zadających” – żadna. Ciągle przed nami debata o odpowiedzialności za kulturę, jak i o kulturze rozumianej jako odpowiedzialność.
„Kultura Enter” nr 43 kwiecień 2012
Grzegorz Kondrasiuk | Polskie Stolice Kultury
109
110
str. 112 Michaił Grigoriewicz Tałałaj Miasto teokratycznych marzeń str. 116 Hubert Mącik Paradoks Formy Otwartej
Jeśli gdzieś istnieje teokracja, to tylko na Świętej Górze Atos – dziwacznej pozostałości Bizancjum, zajmującej cały półwysep nad Morzem Egejskim.
UTOPIA
str. 126 Paweł Laufer Ukraińska perseweracja
Taki spokój, ten stopień ataraksji historycznej, błogiej demencji narodowej, może posiąść tylko ten który nie wie, jakiej spuścizny, jakich doświadczeń jest spadkobiercą.
Mówimy o potrzebie ochrony światowego dziedzictwa myśli architektonicznej. Ale co mamy chronić? Substancję osiedla, czy ideę architekta w niej zawartą?
str. 132 Katarzyna Hołda Performans à la Gusto Polacco
Licheńskie sanktuarium ma fundamentalną zaletę, której brakuje wielu współczesnym kościołom – jest w nim decyzja. Twórcy Lichenia zagrali va banque.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
112
Michaił Grigoriewicz Tałałaj
Miasto teokratycznych marzeń Jeśli gdzieś istnieje teokracja, to tylko na Świętej Górze Atos – dziwacznej pozostałości Bizancjum, zajmującej cały półwysep nad Morzem Egejskim. Tu wszystko jest przesiąknięte wiarą i kultem, zapachem kadzidła i fresków (na przemian z zapachem wodorostów i jodu). Tu wcielono w życie ekstremalne marzenia zakonników: na górze Atos oficjalnymi mieszkańcami mogą być wyłącznie mnisi, kobiety tu, jak wiadomo, nie mają wstępu, a całe życie mikro-państewka jest surowo podporządkowane regułom zakonnym. Oto ona – realnie zbudowana teokracja, lub dokładniej – „teotokokracja”, tj. władza Matki Boskiej, albowiem zgodnie z legendą z Atosu właśnie Bogurodzica została igumienią (przeoryszą) całej góry Atos, wszystkich jej mieszkańców. Właśnie ona jakoby nie chciała obecności innych kobiet...
Wszystko na górze Atos jest niezwykłe. Góra ta nie posiada normalnych, „geograficznych” wymiarów: tutaj podróżnik przemieszcza się w innych wymiarach, nawet czasowych. Na półwyspie, w rzeczywistości, do tej pory istnieje Bizancjum, nie podbite ani przez krzyżowców, ani przez Turków, ani przez „postchrześcijańską” Europę. Jak gdyby wzmacniając te odczucia mieszkańcy góry Atos żyją według kalendarza juliańskiego (daty według „nowego” stylu często są ignorowane), a czas jest odliczany jak kiedyś w Bizancjum – od zachodu słońca, przy czym różnica między zegarem świeckim a zakonnym zmienia się w zależności od pory roku: w lecie jest to w przybliżeniu trzy godziny, a zimą – pięć. Jednak najważniejsze jest to, iż tutaj są inne wymiary duchowe. Poza granicami półwyspu pozostaje „świat” z mnóstwem, według mieszkańców góry Atos, nieistotnych problemów. Na Górze jest inna przestrzeń życiowa, gdzie występuje jeden jedyny „problem” – zbawienie duszy. Wszystko pozostałe jest nieistotne, razem z telewizją, radio, restauracjami i innymi „osiągnięciami” cywilizacji. Mnisi nie „żyją”, nie „pracują”, oni rzeczywiście zbawiają dusze. Rozmowy tu od razu przechodzą na inny poziom. Zamiast zwykłego „jak tam praca?”, „ile zarabiasz?”, „co z mieszkaniem?”, tutaj mogą od razu zapytać: „czyś jesteś gotów na Sąd Ostateczny?”. A zapytać tak, jak gdyby ten oto Sąd nastąpi jutro. Na całym półwyspie nie ma osiedli, wsi: tylko klasztory, duże i małe. Jednak jest miasto, zarazem stolica półwyspu. A zwie się to miasto, jedyne na Górze, Kareis. Również to miejsce nie ma sobie równych w świecie.
113
Przede wszystkim – to istotnie jest stolica mikro-państewka. W Kareis znajdują się miejscowe władze, Protat – instytucja, rozstrzygająca o losach mnichów, określająca ich stosunki wewnętrzne i zewnętrzne, ze „światem”. Członkowie Protatu są wybierani spośród przedstawicieli dwudziestu „panujących” monasterów i po wybraniu noszą tytuł antyprosopa, lecz zazwyczaj są zwani protatowcami. Nie ma na świecie innego tak oryginalnego miasteczka, w którym jest tylko jedna główna ulica, a dokoła – kilka zaułków. W centrum znajduje się stary Sobór Uspieński (Zaśnięcia Marii Panny). W górnym miejscu jego ołtarza (prezbiterium) jest przechowywana cudowna ikona Matki Boskiej „Godne Jest” (Axion Esti), patronka całego półwyspu. Sobór ten należy do całego Atosu i msze są odprawiane przez duchownych, wyznaczonych przez Protata. Przy całej głównej „alei” znajdują się warsztaty, kafejki, sklepiki z wyrobami, sprzedawanymi przez mnichów, ażeby podtrzymać swój skąpy byt zakonnika. Dookoła rozłożyły się cele (konaki), gdzie mieszkają „dyplomaci” od monasterów, członkowie Protatu. W każdej celi, jest ich dziewiętnaście (monaster Kotłomusz jest położony w pobliżu Kareis i z oszczędności cel nie posiada), znajduje się cerkiew i kilku mnichów. Jest oczywiście i cela „Pantelejmona”, do której zaglądają pielgrzymi rosyjscy. Podczas mojego pierwszego pobytu na górze Atos (ze dwadzieścia lat temu), antyprosopem, tj. przedstawicielem Protatu, był ojciec Mikołaj, który serdecznie mnie przyjął. Pamiętam, jak po rozmowie wziął solidną teczkę: „Czas do pracy”.
114
Michaił Grigoriewicz Tałałaj | Miasto teokratycznych marzeń
W Kareis skupiona jest cała działalność zewnętrzna. Kiedyś w każdą sobotę przyjeżdżali tu ludzie, z wiosek spoza Św. Góry, sprzedawać różne towary, a pustelnicy przynosili swoje rękodzieła, nierzadko kunsztownie wykonane: krzyżyki rzeźbione, ikony i inne rzeczy. Tu, w stolicy „republiki mnichów”, z przedstawicielstwami „dyplomatycznymi” monasterów, z rezydencją Protatu, jaśniej zdajemy sobie sprawę ze złożoności funkcjonowania państwa świętogórskiego. Opowiem dokładniej o jego ustroju. Na Świętej Górze jest dwadzieścia monasterów, szesnaście skitów i około siedmiuset cel i cel kaliwa. Należałoby wyjaśnić różnice między tymi instytucjami zakonnymi. Monaster jest to instytucja etatowa, wszechwładny gospodarz jednej dwudziestej części półwyspu oraz wszystkich tam zabudowań. Wszystkie pozostałe siedziby wchodzą w skład monasterów.
Góra Atos, fot. A. Kitaev
Skit posiada trochę więcej swobody działania, cela – mniej. Kaliwa jest najmniejszą „strukturą”, nie posiada nawet własnej cerkwi. Zwykle jest to niewielka chatka, którą zamieszkują mnisi, w większości rzemieślnicy. W dni świąteczne chodzą do pobliskich cerkwi znajdujących się w celach lub skitach. Oprócz tego istnieją kawioci, tj. mnisi lokatorzy, jak również siromachy, mnisi bezdomni oraz żebracy, mieszkający gdzie popadnie. Różnorodne monastery wzrastały i przestawały istnieć, rozwijały się i podupadały w zależności od przyczyn wewnętrznych oraz politycznych zmian w państwach, do których należał w różnym czasie Atos. Ważniejszymi momentami w historii Świętej Góry było zajęcie przez krzyżowców Konstantynopola, zmuszenie mnichów do przejście na katolicyzm (XIII wiek) oraz upadek Imperium Bizantyńskiego (mnisi ze Św. Góry uniknęli pogromu dzięki lojalności wobec sułtana). Niemało było i innych, mniej znaczących wydarzeń – najazdy Maurów i Katalończyków, trzęsienia ziemi, ekspedycje karne osmańskiego rządu. W zamierzchłych czasach na górze Atos oczywiście nie było monastycznej hierarchii. Wszyscy mnisi byli wtedy równi, tak jak i powinno być. Okazywali posłuszeństwo swoim świątobliwym starcom, którzy spośród siebie wybierali głównego zwierzchnika Świętej Góry, prota. Powierzano mu „ster” i prawo do rozpatrywania nieporozumień. Działała ogólna reguła zakonna. Jednak potem szereg monasterów, korzystając z przychylności cesarzy bizantyńskich, zaczęło podporządkowywać sobie sąsiadów, stopniowo
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
całe terytorium półwyspu przeszło we władanie dwudziestu monasterów. Jeszcze na początku XX wieku monastery te posiadały prawa władców feudalnych. Za opłatą pozwalały urządzać na swoim obszarze skity i cele, oddawały ich w dzierżawę, a po śmierci dzierżawców zabierały ich majątek do monasteru i znów wydzierżawiały. Bez błogosławieństwa zakonników klasztornych mieszkańcy małych eremów nie mogli nawet ściąć drzewka na swojej działce. A trzeba było udzielić święceń kapłańskich uczniowi, naprawić cieknący dach, potrzebne było drzewo na opał, należałoby zbudować nową szopę – a więc świątobliwy starzec szedł do klasztoru i prosił o „błogosławieństwo”. Obecnie, dzięki Bogu, te czasy minęły i zależność małych eremów od „macierzystych” monasterów w większości wypadków stała się prawie formalną. Bardzo wielu mnichów woli teraz „zbawiać duszę” poza monasterami, które bardziej są narażone na wpływy „świata”. Doświadczeni pielgrzymi także wolą zatrzymywać się w skitach i celach, bliżej do świątobliwych starców i życia zakonnego. Jednak ani jedno państwo, nawet mnichów, nie może obyć się bez stolicy. Nawet pustelnicy czas od czasu odwiedzają ją – po pocztę od swoich duchowych świeckich uczniów. „Kultura Enter” nr 01 sierpień 2008 przekł. Nina Sajewicz
115
Góra Atos, fot. A. Kitaev
116
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
Hubert Mącik
Paradoks Formy Otwartej Modernizm w architekturze nie poddaje się dziś jasnej ocenie. Ta epoka wielkich teorii i niespotykanego wcześniej społecznego zaangażowania architektów jest od ponad czterdziestu lat gorąco krytykowana, ale jednocześnie wciąż wielu twórców pozostaje wiernych jej zasadom.
Już pod koniec lat pięćdziesiątych XX w. pojawiły się pierwsze głosy sprzeciwu wobec terroru przemyślanej do najmniejszych szczegółów, zazwyczaj o subtelnie wyważonych proporcjach, ale zimnej i wszędzie tak samo kosmopolitycznej, architektury modernizmu, „apoteozy przymuszonego, biurokratycznego ducha” – jak twórczość Ludwiga Miesa van der Rohe określił Lewis Mumford.36 Co znamienne koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku to czas pełnego, wydawałoby się, sukcesu nowoczesnej architektury, która ostatecznie ogarnęła po 1956 roku również najsilniej się jej dotąd opierające kraje socjalistyczne. Jedną z charakterystycznych cech modernizmu w architekturze było jego „przeteoretyzowanie” – w zasadzie każdy architekt nowoczesny był teoretykiem – do każdej większej realizacji dodawano wyczerpujący komentarz, niejednokrotnie kontrastujący z efektami prac projektowych i budowlanych. Zamiary większości architektów tej doby były szlachetne, jak poprawa jakości życia zwykłego człowieka, ale czasem również niepokojące, jak kształtowanie przez architekturę osobowości mieszkańców. Znamienne było również programowe nieliczenie się z przeszłością, tradycją, która zawsze jest ważnym elementem życia ludzkiego, projektowanie dla człowieka anonimowego. Rozdźwięk między teorią a praktyką architektury modernistycznej był szczególnie duży w krajach socjalistycznych. Przede wszystkim rozdźwięk ów występował w dziedzinie budownictwa mieszkaniowego, najbardziej masowego i przez to wymagającego najwięcej wydatków, a zarazem najbliższego zwykłym ludziom i co za tym idzie najbardziej podatnego na
117
krytykę. Główną przyczyną problemu były zarządzane przez władzę oszczędności, wynikające z dysproporcji między ideologicznie i politycznie podbudowaną chęcią dania mieszkań wszystkim, którzy ich potrzebowali, a możliwościami państwa. Odrębnym problemem pozostaje ocena budownictwa mieszkaniowego tej epoki w PRL i innych państwach socjalistycznych, która nie może być jednoznaczna. Nie ulega wątpliwości, że dzięki masowej budowie mieszkań faktycznie podniesiono poziom życia większości społeczeństwa, jak również nie ulega wątpliwości, że stawiane wówczas budynki były słabej jakości i do dziś stanowią o brzydocie krajobrazu prawie wszystkich polskich miast i miasteczek (a nawet wielu wsi). Ostatnio szczególnie głośny stał się w Polsce problem przestępczości na modernistycznych osiedlach37 – czyżby rozwój tego typu zachowań był rzeczywiście determinowany przez bezosobową, idealną, nowoczesną architekturę? Przy tym pytaniu od razu przychodzi na myśl casus osiedla Pruitt-Igoe w St Louis.38 Warto się zastanowić, jak bardzo twórczość Oskara Hansena pasuje do tych ogólnych stwierdzeń na temat architektury modernizmu? Jak głęboko koncepcje i dzieła Hansena wpisują się w panoramę wielkich teorii i realizacji modernistycznych? System Lata 60-te XX wieku to okres dla polskiej architektury wyjątkowy. Dziś, gdy patrzymy na zszarzałe ściany mniej lub bardziej zaniedbanych budynków z tego okresu nie zastanawiamy się nad tym. Najczęściej nawet nie przyglądamy się im zbyt dokładnie.
118
Hubert Mącik | Paradoks Formy Otwartej
Przechodzimy obok, przyzwyczajeni do ich widoku, nie odróżniamy ich od masowej produkcji lat 70tych i 80-tych, najsłabszej materiałowo i estetycznie o skrajnie zwulgaryzowanych, niedostosowanych do otoczenia formach. Budynki z lat 60-tych są dla nas zbyt młode, byśmy traktowali je jako zabytki i zarazem zbyt stare, zbyt zaniedbane, zbyt opatrzone, by nas interesowały. Ale jednocześnie dziś trudno znaleźć w Polsce nazwiska tak znaczące dla światowej architektury, jak wówczas Oskar Hansen i nie sposób wśród współczesnej produkcji architektonicznej w naszym kraju wybrać dzieła o takiej dojrzałości koncepcji i tak nowatorskie, jak lubelskie osiedle im. Juliusza Słowackiego. Także wielkie koncepcje przestrzenne, jak hansenowski Linearny System Ciągły, nie mają dziś żadnego odpowiednika.
Osiedle Słowackiego, Lublin, fot. z archiwum autora
Linearny System Ciągły był wielkim programem teoretycznym, utrzymanym w ogromnej skali – skali całego kraju (ale, zgodnie z teorią Formy Otwartej39, możliwej do rozszerzenia również poza jego granice). Była to teoria doskonale wpisująca się w panoramę modernizmu – architektura uzyskiwała gigantyczny, nadludzki wymiar i miała tworzyć nowy świat i nowego człowieka. Przy opracowywaniu LSC Oskar Hansen korzystał z założeń teoretycznych swojej koncepcji Formy Otwartej – architektura otwarta, a taka właśnie miała wchodzić w skład Systemu – to według Hansena taka, która poddawałaby się zmianom nie tracąc aktualności i nie marnotrawiąc środków.40 Koncepcja LSC kształtowała się od początku lat sześćdziesiątych – przy okazji niektórych realizacji Oskar Hansen stopniowo rozważał pojedyncze problemy związane z kształtowaniem Systemu: w blokach na warszawskim Rakowcu tematem było przede wszystkim kształtowanie elewacji jako zbioru zindywidualizowanych części, zaś w osiedlu im. Juliusza Słowackiego w Lublinie opracowano przede wszystkim problem jak najlepszych relacji stref obsługiwanej i obsługujących41. Podstawą szerszych wniosków stały się projekty konkretyzacji LSC, opracowywane od 1966 roku, a zwłaszcza studium pasma mieszkaniowo-usługowego LSC Ursynów-Lasy Kabackie, opracowane przez zespół pod kierunkiem Hansena w roku 1968. Zwartą koncepcję wraz z objaśniającymi ją ilustracjami i krótkim opisem studium dla LSC Ursynów-Lasy Kabackie przedstawił architekt w 1970 roku na łamach miesięcznika „Architektura.”42
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
„Przed współczesnym polskim twórcą układów osadniczych stawia się zadania o nadludzkiej skali i charakterze – rozwiązywanie problemów wielkich liczb w oparciu o egalitaryzm społeczny, daje się do ręki środki dotychczas nieosiągalne: tereny nieograniczone interesem prywatnym wynikające z racji społecznych, scalone społecznie fundusze, scalony uspołeczniony przemysł.”43 W ten sposób Oskar Hansen ukazywał przyczyny i determinanty teorii „nowego, wspaniałego świata” nowoczesnych struktur osadniczych. Rozmachowi opracowywanych teorii sprzyjał przede wszystkim system polityczny i społeczny – zwłaszcza scentralizowane zarządzanie gospodarką – a więc możliwości przeznaczania wielkich funduszy na wielkie przedsięwzięcia budowlane, ale również sposób wywłaszczania gruntów celem przekazania ich pod masową zabudowę. W teorii Hansena widoczne jest bezkompromisowe, typowo „modernistycznie” podejście do historii i historycznych form przestrzennych. Nowy system osadniczy, chociaż początkowo miał przede wszystkim uzupełniać istniejący i „meliorować nadwyżki ludności”, w rezultacie miał dotychczasową sieć osadniczą całkowicie zastąpić. Jak pisał Hansen: „(...) dziś wobec tempa przemian nie możemy pozwolić sobie na stosowanie kryteriów przeszłości, musimy przełamać wyobraźnię ograniczoną pamięcią rzeczy widzianych.”44 Hansen był świadomy odpowiedzialności związanej z oddziaływaniem swoich propozycji przestrzennych. Swoją teorię stawiał w opozycji do chaotycznej – jego zdaniem – i zatracającej czytelność rozmiaru
119
i relacji odśrodkowej formy miasta o nadmiernie zagęszczonym centrum. Miasto takie określone zostało wówczas przez Hansena jako kapitalistyczne, które wyewoluowało z czytelnej formy przestrzennej miasta feudalnego o określonym stosunku do natury w kierunku rozlewającej się, nieczytelnej, bezskalowej substancji. Nadmierny rozrost miast odśrodkowych był zdaniem jego przekroczeniem progu zmian ilościowych, jakie ma taki układ i zarazem jest niszczeniem „twarzy” kulturowej miasta.45 Linearny System Ciągły określany był w latach 60-70-tych przez Hansena jako odpowiednia forma osadnicza dla socjalistycznego, egalitarnego społeczeństwa drugiej połowy XX wieku, miał być odpowiednim narzędziem oddziaływania na psychikę członka społeczeństwa. Główną ideą LSC było stworzenie „domu” wspólnego dla ludzi miast i wsi, który to „dom” miał łączyć w sobie pozytywne cechy życia w mieście (udogodnienia cywilizacji) i życia na wsi (umożliwienie bliskiego kontaktu z przyrodą).46 Inspiracją dla architekta przy tworzeniu koncepcji LSC była biologiczna zależność układu zasilania od potrzeb życia organizmu oraz zależność strefy obsługiwanej od strefy obsługującej – w tym przypadku wzorem był naturalny liniowy schemat osadniczy – wieś ulicówka. Jednocześnie przyznawał się Hansen do – i tak zresztą czytelnych w koncepcji LSC – inspiracji studiami nad pasmowymi układami miast takich twórców jak Soria y Mata, Milutin i Le Corbusier.47 Układ LSC miał się składać z trzech pasm. Pasmem podstawowym i głównym elementem układu
120
miało być pasmo mieszkaniowo-usługowe z nieuciążliwym przemysłem, które stanowić miało strefę obsługiwaną. Obok pasma mieszkaniowo-usługowego ciągnąć się miało pasmo upraw rolnych i lasów wraz z historycznymi układami osadniczymi i przemysłem wydobywczym. Dopełnieniem układu miało być trzecie pasmo – przemysł uciążliwy. Pasmo lasów i upraw oraz pasmo przemysłu uciążliwego stanowiły strefy obsługujące. Przemieszczanie się pomiędzy pasmami umożliwić miała bezkolizyjna komunikacja poprzeczna. Szerokość poszczególnych pasm miała być determinowana przez zerowy bilans zatrudnienia danego rejonu, warunki zdrowotne okolicy, programową intensywność zaludnienia, warunki glebowe, profil przemysłu i postulowaną izochronę dotarcia z mieszkania do miejsca pracy, która miała wynosić od 30 do 45 minut. Bilans zerowy zatrudnienia nie oznaczałby konieczności powiązania miejsca pracy z mieszkaniem – elastyczność wyboru miejsca pracy miała zapewnić rozwinięta komunikacja wzdłuż pasma.48 Przewidywano trzy etapy realizacji odcinków pasm LSC. Etap pierwszy – określony przez Hansena jako „obiektywny”, realizowany przez państwo, polegać miał na budowie stanu surowego – uzbrojeniu terenu w „regały” na mieszkania. Etap drugi – określony jako konkretne zamówienia społeczne – realizowany w skali określonej grupy społecznej, np. spółdzielni mieszkaniowej – miał polegać głównie na przekazaniu konkretnemu odbiorcy miejsca na mieszkanie. I wreszcie etap trzeci – „subiektywny” – realizowany w skali pojedynczego mieszkańca, miał
Hubert Mącik | Paradoks Formy Otwartej
polegać na realizacji własnego mieszkania – albo w spółdzielni, albo inną drogą, np. samodzielnie.49 Koncepcja samodzielnego kształtowania przestrzeni mieszkalnej w oparciu o schemat konstrukcji budynku to kolejna „czysto modernistyczna” cecha teorii Hansena. Miała ona na celu indywidualizację poszczególnych mieszkań i tym samym umożliwienie pełnej identyfikacji mieszkańca z domem. Ponadto, umożliwienie indywidualnego kształtowania przestrzeni w zależności od potrzeb całkowicie zgadzało się z Hansenowską koncepcją Formy Otwartej.50 Jak stwierdzał Hansen: „(...) chodzi o możliwość przekształceń przestrzeni mieszkalnej obecnego społeczeństwa o charakterze rodzinnym, np. na przestrzeń mieszkalną społeczeństwa bezrodzinnego. Chodzi o to, żeby bez zmian podstawowej struktury konstrukcyjno-instalacyjnej, a dzięki jej wyjściowemu charakterowi można było całkowicie przekształcić zależności przestrzenne wewnątrz struktury mieszkalnej”.51 Jak w większości przypadków, także w realizacjach Hansena indywidualizacja okazała się iluzją – jak stwierdził później Jacek Nowicki, na Rakowcu mieszkańcy nie mieli nic do powiedzenia – kształt elewacji jest wyłącznym dziełem architekta, zaś na osiedlu im. Słowackiego w Lublinie indywidualizacja ograniczyła się do różnorodnego, niesymetrycznego rozmieszczenia balkonów.52 W podsumowaniu artykułu Oskar Hansen kreślił wizję doskonale pasującą do epoki wielkich teorii architektonicznych – wizję, która dzisiaj dla nas brzmi miejscami złowieszczo: „(...) bezklasowy, egalitarny, bezhierarchiczny charakter formy
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
Osiedle Słowackiego, Lublin, fot. z archiwum autora
domu społeczeństwa w LSC ma być dominantą układu osadniczego. Forma LSC powinna czytelnie przekazywać odbiorcy jego współzależność ze zbiorowością i zależność zbiorowości od jednostki, czytelną zależność stref obsługujących od stref obsługiwanych poszczególnych pasm i ciągów, a co najważniejsze, przekazać odbiorcy sens merytoryczny metody LSC, poprzez wrażenie świadomego kształtowania formy otoczenia człowieka, polegającego na współzależności wzrostu standardu od rozwoju układu osadniczego, jak również wrażenie naturalnych możliwości przekształceń w miarę rozwoju społeczeństwa. W pejzażu dom ludzi miast i wsi to układ osadniczy zintegrowany z przestrzenią dzięki linearności, dzięki społecznej skali odpowiedni do skali pejzażu natury.”53
121
Osiedle Osiedle im. Juliusza Słowackiego zostało zaprojektowane przez Oskara Hansena i jego małżonkę Zofię w latach 1960-1963. Realizacja trwała między 1963 a 1966 rokiem. Założenie osiedla przewidywało wyodrębnienie trzech stref, z których każda pełnić miała (i pełni do dziś) własne funkcje. Głównym elementem systemu jest strefa obsługiwana – budynki mieszkalne, umieszczone pomiędzy dwiema strefami obsługującymi: północną, gdzie znalazło się zaplecze gospodarcze i gdzie dopuszczono komunikację kołową oraz południową, przeznaczoną na wypoczynek i zaspokojenie potrzeb kulturalnych. Ciekawy jest komentarz, zapewne pióra samego Hansena54, rozpoczynający opis osiedla im. Juliusza Słowackiego w książce Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa: „Przy projektowaniu osiedla Słowackiego pierwsze szkice, jak to zwykle bywa, najpełniej wykazały założoną treść. Treścią tą była spółdzielczość rozumiana przez projektantów jako jeden organizm, dający jednostkom szereg przywilejów i korzyści możliwych do uzyskania tylko w tym systemie organizacyjnym. Chodziło o przełamanie pojęcia własności domu prywatnego i wytworzenie poczucia przynależności do całego osiedla.”55 Osiedle składa się z trzech zespołów mieszkaniowych, złożonych z dwóch typów budynków (typ A i B), które to zespoły uzupełnione zostały dwiema grupami po trzy jedenastokondygnacyjne budynki wysokościowe, rozmieszczone po wschodniej i zachodniej stronie układu. We wszystkich blokach
122
przemieszano ze sobą mieszkania różnych wielkości, co miało stworzyć naturalne warunki współżycia i oddziaływania na siebie różnych typów rodzin56. We wszystkich budynkach zastosowano zróżnicowanie logii-balkonów – zarówno pod względem ich rozmiarów, jak i umiejscowienia w elewacji. Takie rozmieszczenie miało na celu indywidualizację poszczególnych mieszkań. Niestety, był to jedyny sposób indywidualizacji, na dodatek niezależny od woli mieszkańców.57 Osiedle Słowackiego wzbudziło duże zainteresowanie i stało się chyba najbardziej znaną realizacją architektoniczną Hansena.58 Środowisko architektów doceniło tę pracę. W opublikowanym w 1970 roku przez „Politykę” rankingu najważniejszych realizacji okresu 1945-1970, opartym na przeprowadzonym w 1969 roku wśród 1500 członków SARP sondażu, osiedle Słowackiego zajęło szóstą lokatę. Tylko jeden zespół mieszkaniowy architekci docenili bardziej – na piątym miejscu znalazło się osiedle „Sady Żoliborskie”. Pierwsze miejsce zajęła Trasa W-Z, a drugie tzw. Ściana Wschodnia ul. Marszałkowskiej w Warszawie, trzecie miejsce zajęła odbudowa warszawskiej Starówki, a czwarte Stadion X-lecia. Jak widać, wyżej od lubelskiego osiedla znalazły się w tym rankingu tylko prestiżowe realizacje stołeczne, na które nie szczędzono nakładów.59 W przytoczonych obok rankingu wypowiedziach architekci podkreślali doskonałe powiązanie budynków osiedla Słowackiego z ukształtowaniem terenu, odejście od utartych schematów i „konsekwentną realizację własnych teorii przez architekta”.60
Hubert Mącik | Paradoks Formy Otwartej
Forma osiedla Słowackiego pozostała czytelna i wyjątkowa jedynie dla osób zorientowanych w temacie. Tym samym dzieło Oskara Hansena wpisało się doskonale w panoramę wielkich i w sensie semantycznym, elitarnych bardziej niż egalitarnych, realizacji modernistycznych. Niewątpliwym atutem jest fakt, że układ przestrzenny osiedla nie uległ od
Osiedle Słowackiego, Lublin, fot. z archiwum autora
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
czasu jego budowy większym zmianom – jedynym wyjątkiem jest trwająca obecnie przebudowa dawnego domu kultury na kościół parafialny, który jednak nie zaburzy zbytnio układu, przeznaczenie kościoła nie wykracza poza funkcje dopuszczone w strefie obsługującej południowej. Można uznać, że w tym przypadku forma osiedla okazała się faktycznie otwarta, zgodnie z koncepcją Hansena osiedle udaje się dostosować do zmieniających się potrzeb społecznych. Cały układ osiedla posiada niezaprzeczalne atuty: interesującą, ciekawie powiązaną z terenem architekturę i położenie blisko centrum miasta i miasteczka akademickiego. Po odpowiednio przeprowadzonej rewaloryzacji osiedle Słowackiego mogłoby stać się atrakcyjną dzielnicą mieszkaniową dla klasy średniej i ciekawym obiektem turystycznym – a atrakcji turystycznych nigdy za wiele – nawet w tak interesującym pod względem zabytków architektury mieście, jak Lublin. W rozumieniu polskiego prawa, osiedle Słowackiego spełnia kryteria zabytku i może zostać objęte ochroną konserwatorską – jest świadectwem minionej epoki i ze względu na swój ciekawy układ przestrzenny i jako przykład realizacji „postępowych”, modernistycznych teorii jego zachowanie zdecydowanie leży w interesie społecznym. Nie ulega też wątpliwości jego wartość artystyczna i historyczna. Problemem nie jest potrzeba objęcia osiedla ochroną – to powinno być bezdyskusyjne. Jeżeli we Wrocławiu dąży się do ochrony młodszych i bez porównania mniej interesujących formalnie i ideowo bloków, tzw. „sedesowców” z latach 70-tych, tym bardziej Lublin powinien chronić niezaprzeczalną część
123
światowego dziedzictwa myśli architektonicznej, jaką jest osiedle Słowackiego. Problemem jest przedmiot, zakres i sposób ochrony. Mówimy „chronić” – ale co chronić? Substancję osiedla, czy ideę architekta w niej zawartą? Osiedle Słowackiego to realizacja Formy Otwartej, architektura zaprojektowana tak, by możliwie swobodnie przekształcać i rozwijać ją w zależności od potrzeb, architektura dla ludzi, a nie przestrzenny fetysz, pomnik stworzony dla uwielbienia fundatora i twórcy. Czy można traktować Formę Otwartą tak, jak traktuje się zamknięte formalnie, skończone dzieła architektury historycznej? Czy nie byłoby bliższe sensowi Formy Otwartej chronienie owej „otwartości”? Dbanie o umożliwianie swobodnego rozwoju i przekształceń w miarę ludzkich potrzeb? „Rodzina się powiększa, moda przemija. Budynek musi być strukturą zdolną do transformacji. (...) w zależności od lokalnych warunków ekonomicznych istnieje możliwość rozrostu” – mówił Oskar Hansen w opublikowanym w grudniu 2003 roku wywiadzie dla pisma „Domus”. Na temat osiedla Słowackiego dodawał: „Cel jest taki, aby każdy użytkownik miał możliwość zmiany tego, co otrzymał (...) Specjalnie robiliśmy tę architekturę tak, alby była jak najbardziej wolna, otwarta.” Jak bardzo sytuacja osiedla Słowackiego nie przystaje do tradycyjnego myślenia o ochronie dziedzictwa kulturowego pokazuje „skandal” nagłośniony niedawno przez lubelskie media. Użytkownik jednego z pawilonów w zespole budynków handlowych przy ul. Wileńskiej nadbudował swój lokal, co stało się pretekstem do serii tekstów prasowych opisujących
124
„niszczenie” unikalnego dzieła architektury, jakim jest osiedle Słowackiego. Paradoksalnie, tradycyjne myślenie w kategoriach zamkniętych, skończonych form, zwyciężyło nad rewolucyjnymi ideami Hansena. Co znamienne, nikt nie wyraził sprzeciwu, gdy w tym samym czasie, w którym trwał szum medialny wokół nadbudowy pawilonu, ogrodzono cały zespół budynków usługowych, a tym samym – dosłownie i w przenośni – zamknięto Formę Otwartą. Zamiast zakończenia: Teatr Formy Otwartej Na skraju osiedla im. Juliusza Słowackiego, w narożniku między ulicami Wileńską i Balladyny, znajduje się niewielki, sztucznie usypany pagórek. Na jego szczycie pod koniec lat 60-tych XX wieku zbudowano mały amfiteatr, złożony z kilkunastu kwadratowych platform o różnych wysokościach i rozmiarach. Dzisiaj małe sceny i widownie są niemal całkiem zrujnowane. Na niektórych z nich pozostały jeszcze kikuty metalowych stelaży ławek. Pomiędzy nimi leżą szkła potłuczonych butelek, niedopałki papierosów, na jednej ze zniszczonych ławek wisi blaszana tablica: „Uwaga! Roboty drogowe!” Miejsce dawniej żywe, chętnie używane przez mieszkańców osiedla, przez ostatnie dwadzieścia lat zamieniło się w zakątek całkowicie opuszczony. Amfiteatr miał stanowić pole dla dowolnych działań kulturalnych, jakie chcieliby w tym miejscu prowadzić mieszkańcy. „Wielopoziomowy system kwadratowych tarasów, na których postawi się ławki, gdzie kilkudziesięciu bardziej poetycko
Hubert Mącik | Paradoks Formy Otwartej
nastawionych mieszkańców osiedla będzie mogło usiąść słuchając i patrząc” – tak określał to miejsce krytyk Jerzy Olkiewicz w opublikowanym w kwietniu 1967 roku w „Architekturze” krótkim eseju o Oskarze Hansenie. Lubelski amfiteatr był chyba najlepszą ilustracją dążeń Hansena do uaktywnienia zwykłych ludzi. „Przestrzeń architektury Hansena żyje tylko dzięki człowiekowi. On jest jej niezbędnym składnikiem, nieodłącznym aktorem wypełniającym wnętrze: jest jej współtwórcą” – pisał J. Olkiewicz. „Człowiek wypełnia i tworzy tę przestrzeń, jego obecność jest konieczna, aby wnętrza pawilonu wystawowego, galerii sztuki czy mieszkania ożywały – zostały w pełni zakomponowane”. Życie potwierdziło te spostrzeżenia: amfiteatr na osiedlu im. Słowackiego stał się martwy i niepotrzebny, gdy mieszkańcy osiedla przestali nadawać mu treść swoją obecnością. Stał się pustą skorupą z betonu, pozbawioną sensu, który architekturze może zapewnić tylko jej adresat: człowiek. [Teren amfiteatru, położony w obrębie boisk szkolnych, został w roku 2012 odnowiony w ramach rządowego programu Orlik – red.] Przestrzeń w układzie LSC miała kształtować człowieka w duchu egalitaryzmu i demokratyzmu, a zarazem dawać mu możliwość rozwoju, być dla niego „chłonnym tłem”61 – z dzisiejszego punktu widzenia możemy też jednak potraktować wizję LSC jako totalitarną. Oskar Hansen stwierdził, że LSC z jego egalitaryzmem i możliwością indywidualizacji jest „odruchem samoobrony” przed wszechogarniającą unifikacją współczesnego świata.62 To prawda, że
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
propozycje Hansena pozostawiały użytkownikom wiele możliwości kształtowania przestrzeni mieszkalnej, ale przecież tylko w pewnych określonych granicach. Najbardziej charakterystyczny jest tu problem podstawowy: możliwość wyboru miejsca mieszkania – to możliwość realna, ale możliwość ta byłaby poważnie ograniczona – mieszkanie mogło być tylko w paśmie, w żadnym wypadku poza nim, bo przecież mieszkanie poza LSC wyróżniałoby swojego użytkownika, naruszałoby egalitaryzm systemu i wprowadzało hierarchię. Ten ktoś stałby się „bardziej inny” niż reszta różnorodnych i indywidualnych ale równych miejscem zamieszkania ludzi, a wtedy okazałoby się, że pozostali są identyczni pomimo stworzenia im możliwości indywidualnej realizacji powierzonej przestrzeni. Krótko mówiąc: w LSC żaden mieszkaniec nie mógłby bez burzenia założonej egalitarnej struktury wyjść poza system. Czy jednak LSC, wyznaczone przez architekta-demiurga „chłonne tło” ludzkich działań jest większym ograniczeniem wolności człowieka niż „tradycyjne”, „zamknięte” układy przestrzenne w jakich współcześnie żyjemy? Ograniczone planami zagospodarowania przestrzennego, granicami prawa własności, problemami i rosnącymi kosztami transportu? To już temat na dłuższą dyskusję, dotyczącą wszystkich dziedzin życia, nie tylko architektury. „Kultura Enter” Nr 00 lipiec 2008
125
126
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
Paweł Laufer
Ukraińska perseweracja Ukraińska perseweracja, w znaczeniu w jakim używa tego pojęcia psychiatria, to kurczowe trzymanie się minionych, utartych schematów funkcjonowania, przeżywanych wcześniej doświadczeń i wyuczonych ról. Takie schematy, jako minione, doświadczone, znane i przewidywalne dają obietnicę poczucia bezpieczeństwa, jakiejś stabilizacji, odnalezienia się i jakiejś normalności tym, których dotyka zaburzenie własnej tożsamości, którzy doświadczają wielkiej zmiany, w której czują się zagubieni.
Historyczna hipokryzja W Perejasławiu, na placu Chmielnickiego, stoi wypielęgnowany pomnik trzystuletniej jedności Rosji i Ukrainy (1654-1954): „Na wieki razem. Na wieki z rosyjskim narodem” – głosi napis. Na cokole stoją dwie kobiety. Ukraina z konstytucją w dłoni i mądra Rosja w długiej sukni. Rosja jedną ręką obejmuje Ukrainę z tyłu i prowadząc ją, drugą wskazuje kierunek w dali. Miasto przygotowywało się do święta 1000-lecia pierwszej wzmianki literackiej o nim. Główne uroczystości miały się odbyć na placu pod pomnikiem upamiętniającym rozwiązanie siczy zaporoskiej, czyli zlikwidowanie przez Katarzynę II rodzącego się państwa ukraińskiego na drodze zawartej tu ugody perejasławskiej. W tym samym czasie, w Odessie, ku oburzeniu części społeczeństwa, miano odsłaniać pomnik tej samej carycy w uznaniu dla jej zasług w budowie państwa ukraińskiego. Lenin na złom Artiom, podobnie jak jego znajomi, twierdził, że jemu perejasławski pomnik nie przeszkadza. Zadałem więc pytanie bardziej precyzyjnie, czy czuje się Ukraińcem, a jeśli tak, to czy nie przeszkadza mu pomnik poddaństwa i poniewierki jego narodu, które przez tę samą kobietę z cokołu, czule obejmującą Ukrainę, było prowadzone na pomór z głodu, za druty gułagu, na śmierć w białomorskich kanałach i w donbaskich szybach? Artiom był człowiekiem spokojnym i wyważonym. Raz jeszcze odparł beznamiętnie, że nie. Nie przeszkadza. Pomyślałem wtedy, że taki spokój, ten stopień ataraksji historycznej,
127
błogiej demencji narodowej, może posiąść tylko ten, który nie wie, jakiej spuścizny, jakich doświadczeń jest spadkobiercą. Dobrze. Może wiedział. Ale co z wiedzy, która jest nieuświadomiona. Bo gdyby umoczyć koniuszek języka choćby w kropelce istoty sprawy, to zawyje człowiek do nieba, i kości jego gorliwie zadrżą. Artiomowi pomnik nie przeszkadzał i nie widział potrzeby jego usuwania. Dla niego był on symbolem upamiętniającym minione czasy, pamiątką historyczną po tym, co było. Takim „krzyżakiem”, którego kupuje się w kiosku z pamiątkami w Malborku. Takim „na pamiątkę” kawałkiem berlińskiego muru. Zestawem do zabawy „Mały Inkwizytor”, grą komputerową „Wietnamcy kontra żabojady”. Kiedy zasugerowałem Artiomowi, żebyśmy dokonali w nocy małego sabotażu i zawiązali Rosji oczy, a Ukrainie w miejsce konstytucji włożyli podręcznik alfabetu Braille’a zamieniając w ten sposób rolę obu kobiet, Artiom oburzył się. Po 1989 roku Polacy swój gniew i radość mogli wreszcie zamanifestować publicznie. Co uczynili burząc pomniki obalonego ustroju. Jeszcze wczoraj święte z namaszczenia urzędu stały się symbolem hańby i wszelkiej niesprawiedliwości z jaką walczyli, dlatego musiały natychmiast zniknąć. Przeszkadzały do tego stopnia, że osoby prywatne łożyły z własnej kieszeni na ich rozbiórkę (np. w Lublinie). Dlaczego te same symbole totalitarnej władzy i stalinowskich zbrodni przeciw ludzkości (do których Rosja wciąż nie chce się przyznać, vide Katyń, wielki głód) nie przeszkadzają Ukraińcom? Być może dlatego, że nie ma dostatecznej wiedzy, że pamięć historyczna
128
jest zideologizowana. Może dlatego, że prawie 40% obywateli uznaje ugodę perejasławską za dobre wydarzenie, że ta sama połowa społeczeństwa, która cieszy się z uzyskania przez Ukrainę niepodległości, biada nad rozpadem ZSRR. Że nie ma na Ukrainie chyba ani jednej postaci historycznej i jednego historycznego wydarzenia, co do których istniałaby powszechna, zgodna ocena.63 Być może dlatego, że – ku zażenowaniu Saszy z Chmielnickiego – na Ukrainie partia polityczna bez żenady może nazwać się „Komunistyczną”. Że nie przeszkadza ta upiorna scheda, jeśli tak do końca nie wie się kim się jest. Że ludzie czują wciąż na karku rosyjski oddech i jedni po prostu boją się, lub są wobec tych kwestii obojętni, drudzy zaś nie dadzą szargać przegniłej już mocno (ale „swojej”) świętości. Burzyć ale po co? W jednej z ukraińskich gazet trafiłem na krótki artykuł, w którym poruszono tę kwestię. Zapytano dlaczego na Ukrainie, w której socjalizm dawno już zmienił się na kapitalizm, popiersia Lenina do dziś w większości miast i wsi zajmują poczesne miejsca? I dlaczego władze ich nie usuwają? Ministerstwo Kultury w odpowiedzi przypomniało, że już od dawna istnieje zgoda na działania w tym kierunku z wyłączeniem pomników będących wybitnymi dziełami sztuki, a odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponoszą terenowe odziały i urzędy kultury, które już dawno temu winne były je zdemontować: „Ale jakoś wszędzie ręce nie sięgają” – kwituje elokwentnie ministerstwo. Wiktor Niebożenko – dyrektor
Paweł Laufer | Ukraińska perseweracja
fot. Paweł Laufer
Ukraińskiego Barometru – dodaje, że do tej delikatnej kwestii należy podchodzić z rozwagą: „Oczywiście, że każdy pomnik będący symbolem minionej epoki, drażni nową władzę i nowe pokolenia. Jednak do ich likwidacji należy podchodzić rozważnie. Nie można za jednym zamachem przekreślić ogromnego fragment historii – powstanie próżnia, rozdarcie. Myślę, że pomniki przeszłości, w tym także przywódcy światowego proletariatu, powinny pozostać gdzieś na peryferiach i obok budynków, w których gromadzą się zwolennicy minionego ustroju. Powinny jednak zniknąć z reprezentacyjnych placów większych miast. Należy je demontować bez krzyku i demonstracji i już, oczywiście nie po to, żeby natychmiast na ich miejscu postawić brązowe posągi Szuchewicza, czy Bandery” – kończy Niebożenko. I w tym chyba problem. Że nie wiadomo po co?
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
Świecie! Bądź wdzięczny Rosji! „Na imię mam Nikołaj! Tak samo, jak wielki, mocny car. Nikołaj!” – powiedział z dumą około czterdziestoletni, rosły jegomość i podbił z emfazą ostatnią zgłoskę, wyrzucając do nieba dłoń w agitatorskim geście. „Ale nazwisko mam prawdziwie ukraińskie, bo jestem prawdziwym Ukraińcem i dla Ukrainy zrobię wszystko!” – oświadczył uroczyście Nikołaj Kiełbasa. Prawdziwy Ukrainiec ze Wschodu. Z Nowopetriwki nad Morzem Azowskim. Zatrzymałem się tu na nocleg w drodze do Bierdiańska, w gospodarstwie matki Nikołaja – Haliny, która wynajmowała skromne kwatery, jak zresztą czyni większość mieszkańców nadmorskich miejscowości. Nikołaja ciekawiło, jak żyje się Polakom po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Sam był sceptyczny, co do przystąpienia do Unii Ukrainy. Nikołaj prezentował dość często spotykany wśród Ukraińców pogląd na ten temat. Ów sceptycyzm jest swoisty i nie jest on wypadkową jakiejś samooceny chęci, pragnień, czy możliwości. Bierze się stąd, że wielu Ukraińców to dzisiaj zakompleksieni introwertycy, którym w ogóle w głowie nie mieści się coś takiego. Wstąpienie do Unii jest w ich mniemaniu rzeczą najzwyczajniej nieosiągalną. Jest to tak nieprawdopodobne, pozbawione wszelkiej realności i racjonalności, że właściwe raczej sferze wiary lub niewiary, a rozmówcy pytani o Ukrainę w Unii elektryzują się, reagują permanentnym zaskoczeniem i zdziwieniem: „My? W Unii?” – zaśmiał się pobłażliwie Andriej z Zaporoża i spojrzał wyrozumiale na człowieka naiwnego. Kiedy tym samym rozmówcom przypominam o Euro 2012, jako wyraźnym znaku zachęty i oceny ukraińskich możliwości,
129
konsternują się: „Może rzeczywiście jest to możliwe? Ale kiedy to będzie?”. Nikołaj, jako pilny uczeń i doskonała inkarnacja rosyjskiego manicheizmu, po zastanowieniu, podbił swój stanowczy sprzeciw stwierdzając, że właściwie za nic w świecie nie chciałby być w Unii, wśród tych wszystkich państw, w tym parszywym Zachodzie i NATO. Że nie chciałby być w sytuacji mojej, w sytuacji Polski, która: „Jak służący, kłania się Ameryce” – oznajmił z wyższością i dozą pogardy. Nie byłem lepszy, gdy odpowiedziałem, że jeśli już się kłaniam, to wolę kłaniać się Amerykanom, niż Rosjanom. Niżby do ukłonu zmuszał mnie ciężar Workuty albo Kołymy. Na to Nikołaj zawyrokował z lekkością mówiąc, że Polacy powinni być wdzięczni tej Rosji za to, że nas wyzwoliła. Oskarżył Polaków o tchórzostwo i zupełny brak umiejętności walki i obrony, przez co Niemcy bez przeszkód wtargnęli na Ukrainę. Przypomniał mi, że to Armia Czerwona walczyła za Polskę, że to przecież czerwonoarmiści wygrali wojnę. Co mogłem powiedzieć? Że państwo podziemne jedyne w historii świata? Że armia polska na wschodzie? Że polscy lotnicy w Wielkiej Brytanii? Że bitwa pod Monte Cassino? Albo, że polska partyzantka? Miałem powiedzieć wobec takich zarzutów, że się myli? Podziękowałem armii Nikołaja za pakt Ribbentrop-Mołotow, za „awanturę warszawską”, za PKWN, za proces szesnastu i za to, że gdy jego armia do nas wlazła, tak wyjść nie mogła wyzwalając nas przez następne prawie 50 lat. I miałem to usłyszeć jeszcze wiele razy, że Polska kłania się Ameryce i powinna być wdzięczna Rosjanom za wyzwolenie.
130
Paweł Laufer | Ukraińska perseweracja
Trzymajmy się Rosji Mówić, że Ukraina Wschodnia ma silne konotacje prorosyjskie to tautologia. Ważne było dla mnie odczucie tego faktu, mocne i wyraźne, wynikające z jakże różnego stosunku do spraw wspólnych, wspólnych odgórnie spajającą je klamrą historyczną i wspólnych tym rodzajem wspólności, która wcale nie łączy a dzieli. Jakże znamienne i wymowne dla tych doświadczeń są hasła, które głoszono w Doniecku podczas minionych wyborów prezydenckich: „Dla zadośćuczynienia oddajmy Ukrainę Zachodnią Polsce”, „Zbiór funduszy na uzbrojenie”, „Partia Regionów – Partia Patriotów”, „Przesiedlimy Hucułów do pieców hutniczych”. Ile w tych słowach szowinistycznego odrzucenia wszystkiego, co znajduje się po zachodniej stronie Dniepru. Tu właśnie najwyraźniej
fot. Paweł Laufer
dostrzec można w postawach ludzkich coś, co nazwać można ukraińską perseweracją, w tym znaczeniu w jakim używa tego pojęcia psychiatria. Chodzi tu o to powracanie i kurczowe trzymanie się minionych, utartych schematów funkcjonowania, przeżywanych wcześniej doświadczeń i wyuczonych ról jakie się grało. Takie schematy funkcjonowania, jako minione, doświadczone, znane i przewidywalne dają obietnicę poczucia bezpieczeństwa, jakiejś stabilizacji, odnalezienia się i jakiejś normalności tym, których dotyka zaburzenie własnej tożsamości, którzy doświadczają wielkiej zmiany, w której czują się zagubieni. Takie zjawisko w skondensowanej formie obserwować można w postawach mieszkańców Wschodniej Ukrainy. W ich niechęci do zachodnich wzorców, które w silnie zsowietyzowanej i zateizowanej rzeczywistości sieją zamęt, w sprzeciwie, jaki wywołuje konfrontacja z innym spojrzeniem na tę samą historię, w ich przywiązaniu do pomników i w tęsknych westchnieniach za dawnym ustrojem. Przeraził mnie w tym trzydziestopięcioletni Sierioża z Nowomoskowska. Człowiek, który po swoich ciężkich doświadczeniach życiowych uwierzył głęboko w Boga. Ciekawił go mój stosunek do komunizmu. Wprost, bez znieczulenia, rozgrzany rozmową odpowiedziałem, że to wielkie kłamstwo przywdziewające pozór prawdy kosztem tych, którzy musieli zginąć, bo byli zagrożeniem dla utrzymania tego pozoru. „Ja jestem komunistą” – powiedział z nieukrywaną żarliwością Siergiej i kontynuował: „Wydaje mi się, że błądzisz. Bo komunizm jest tym, co dobrze ukazuje pewna filmowa metafora. To ci żołnierze, którzy
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
w nieludzkim mrozie pilnują na postoju pociągu ze zbożem. Ze zbożem, które jedzie do potrzebujących, prostych ludzi. I ci żołnierze, mimo że śmiertelnie głodni, ziarnka pszenicy do ręki nie wzięli. Stali, pilnowali i umierali”. Potem zjedliśmy wspólną kolację. „Kultura Enter” nr 00 lipiec 2008
131
132
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
Katarzyna Hołda
Performans à la Gusto Polacco To brak decyzji i odwagi, nie gustu, jest największym problemem współczesnej polskiej sztuki religijnej. Bo gdyby te kościoły było po prostu niegustowne, to by jeszcze nie było najgorzej. Ale one chcą być niegustowne, a jednak gustowne. Surowe i zarazem ozdobne, w jednym stylu i jednocześnie w kilkunastu. Chcą być nowoczesne, ale zarazem nie chcą ani zrezygnować, ani redefiniować starych czy ludowych form.
I. Jest malarstwo, które dobrze nas charakteryzuje, a kładzie nacisk na nasze zalety. To kwietne krzyże Łukasz Korolkiewicza. W stanie wojennym ludzie w ramach protestu politycznego układali na ulicach krzyże z kwiatów i zniczy. Zaczęło się to dziać w Warszawie na Placu Zwycięstwa (dziś Plac Piłsudskiego), gdzie w 1979 roku papież odprawiał mszę, a w 1981 roku podczas pogrzebu kardynała Wyszyńskiego stał katafalk, potem rozprzestrzeniło się na inne miasta. Korolkiewicz namalował cykl obrazów przedstawiających te krzyże, ale nie o same krzyże tu chodzi; za nimi rozgrywa się akcja, performans, a krzyże są jego efektem i narzędziem: ludzie układają krzyż, potem wojsko go niszczy i rozjeżdża czołgami, potem ludzie znów przychodzą i układają go na nowo, panowie młodzi (panowie, nie panie; za ojczyznę, jak wiadomo, walczą tylko panowie) składają do tego krzyża bukiety ślubne, potem krzyż znów jest niszczony. Jest tu trochę wiary, trochę odwagi, cierpienia, trochę przekory i awanturnictwa; jest zabawa w rozumieniu Huizingi. Jest ostentacja religijna i prowokacja polityczna. Agata Raczyńska i Alejandro Perez Tamaro pisali niedawno w „Wysokich Obcasach” o lokalnym kulcie Najświętszej Śmierci w Meksyku. We Włoszech w Padwie uderzyło mnie wprowadzanie nowoczesnej rzeźby do zabytkowych kościołów (na przykład ołtarz w katedrze w dosyć ryzykownym ale udanym zestawieniu z zabytkowym wnętrzem) ale tam rzeźby są ważnym elementem miasta od czasów rzymskich, a włoscy rzeźbiarze zawsze lubili eksperymenty.
133
Natomiast Korolkiewicz pokazuje nam polityczny kontekst polskiej religijności, sposób, w jaki Polacy za pomocą symboliki religijnej prowadzą dyskurs polityczny. Prowokacja zawsze była elementem sztuki religijnej i to wcale nie takim marginalnym – Caravaggio na przykład namalował św. Mateusza w chwili gdy ten pijany zwiesza się nad stołem, potrafił też w obrazach religijnych całkiem otwarcie krytykować mechanizmy religijności. A Polacy dopuszczają w plastyce kościelnej prowokację polityczną jako metodę dyskusji z przeciwnikiem ideowym. (Nie bez powodu w sztuce krytycznej jest tak dużo prowokacji religijnej w politycznej dyskusji z kościołem. Zresztą sztuka religijna mogłaby szukać w krytycznej tropów, na przykład jeśli chodzi o posługiwanie się skrótem myślowym i symbolem, sposób konstruowania narracji, rozwiązania plastyczne, wykorzystanie nowych mediów.) Ale, inaczej niż sztuka krytyczna, można na tę polityczność patrzeć nie oceniająco lub pozytywnie, jako na element naszej tożsamości, specyfikę naszej kultury, na której można budować wartość tak jak to właśnie zrobił Korolkiewicz. Itzak Danziger, izraelski rzeźbiarz, taką wartość znalazł w beduińskich prowizorycznych obozowiskach i szukał sposobów, by ten rodzaj wizualności oddać w rzeźbie. Frida Kahlo wielokrotnie wykorzystywała wizerunki związane z meksykańskimi kultami. Korolkiewicza interesuje sytuacja społeczna, Danzigera też, ale próbuje on również tworzyć konwencję formalną, Kahlo wydaje się przebywać we własnym świecie, ale wszyscy ci trzej artyści, każdy na swoim gruncie, dokonują tego samego zabiegu.
134
Naturalnie trudno z entuzjazmem witać polityczność sztuki sakralnej, gdy jej dominującymi orędownikami są Orły Białe ukrzyżowane na Krzyżach Katyńskich, Krzyże Katyńskie broczące krwią Sybiraków i bożonarodzeniowe szopki księdza Jankowskiego, podczas gdy Włosi mają „Ekstazę św. Teresy”. Ale my mamy też na przykład piękne, oryginalne szopki krakowskie o bizantyjskim posmaku, z flagami i z orłem. Nadzieje budzi Bursztynowy Ołtarz do kościoła świętej Brygidy w Gdańsku, powstający z inicjatywy Jankowskiego, ale o zupełnie innej wymowie niż jego szopki – wotum za odzyskanie niepodległości w 1989 roku Bursztynowy Ołtarz zaprojektowali Stanisław Radwański i Mariusz Drapikowski. Ołtarz ma jasny, konkretny program intelektualny, kształtem zaś nawiązuje do gotyckiego wnętrza. W jego centrum znajduje się kopia ikony częstochowskiej – Matka Boska, patronka ludzi pracy, namalowana przez ks. Franciszka Znanieckiego po masakrze robotników w 1970 roku. Na obraz nałożona jest bursztynowa sukienka, natomiast obok obrazu umieszczone są orły z białego bursztynu oraz znaczek Solidarności, również z bursztynu. Ołtarz ma także stanowić nawiązanie do Bursztynowej Komnaty, co daje kolejny aspekt historyczny. Po obydwu stronach obrazu stoją figury patronek Europy – św. Brygida Szwedzka, patronka tego kościoła i św. Elżbieta Hesselblad. W obrazach Korolkiewicza wizualny aspekt naszej religijności reprezentowany jest przez kwiaty. Niedawno rozmawiałam z Dunką, która zamieszkała w Lublinie i okazało się, że dla niej uderzające i bardzo polskie i katolickie było właśnie to, że jest tu tak dużo kwiatów
Katarzyna Hołda | Performans à la Gusto Polacco
na cmentarzach. Tak, kwiaty są piękne, lecz to tylko mały, drobny pyłek w ogrodzie naszych sztuk kościelnych, zaś pozostałe dzieła, które w nim zakwitają, niestety nie zawsze zakwitają w dobrym kierunku. Ale to brak decyzji i odwagi, nie gustu jest największym problemem współczesnej polskiej sztuki religijnej. (Na Soborze II stwierdzono, że kościół żadnego stylu nie uznaje za swój, w każdym może powstawać sztuk areligijna.) Bo gdyby te kościoły było po prostu niegustowne, to by jeszcze nie było najgorzej. Ale one chcą być niegustowne, a jednak gustowne. Surowe i zarazem ozdobne, w jednym stylu i jednocześnie w kilkunastu, na miarę a zarazem z metra. Chcą być nowoczesne, ale zarazem nie chcą ani zrezygnować, ani redefiniować starych czy ludowych form np. w rodzaju obrazu „Jezu ufam Tobie”, który ma moc zniszczenia lub przynajmniej osłabienia całego wnętrza, zwłaszcza prostego. (Obraz ten został namalowany według wskazówek św. siostry Faustyny Kowalskiej. Chrystus, którego ujrzała w swojej wizji, miał polecić, by namalowano obraz Go przedstawiający w takiej postaci, w jakiej się ukazał Faustynie. Obraz namalowano w latach 30-tych XX wieku). Problem chyba w tym, że trudno ten wizerunek przetransponować do innej konwencji, a ta w której się go maluje, jest dysonansem w wielu wnętrzach. Być może opis św. Faustyny jest zbyt konkretny, zbyt jednoznaczny, zwalnia artystów z wysiłku samodzielnej interpretacji. Teresa czuła coś ciałem, Faustyna zobaczyła gotowy obrazek na miarę swojej bynajmniej nie artystycznej wyobraźni. Brak decyzji i porażka na poziomie estetycznym zwykle wydają się wynikać z braku decyzji na
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
Bazylika w Licheniu. fot. wikimedia.org
poziomie intelektualnym, ideowym. Trzeba więc zacząć od pytań – jaki program ideowy? Jaka sztuka do niego pasuje? Jak ma służyć ludziom i rytuałom? Co ma mówić i jakim językiem plastycznym? Do kogo i w jakim celu? Dobrym wzorem wydaje się Ołtarz Bursztynowy; pojawiają się udane próby tworzenia sztuki sakralnej o wyrazie uniwersalnym. Program czysto teologiczny, bez odniesień politycznych i aktualnych ma kościół św. Boboli w Lublinie. Architektem jest Stanisław Fijałkowski, autorem wnętrza Dobrosław Bagiński. Mamy tu koncepcję świątyni jako miejsca stale dokonującego się ludzkiego przymierza z Bogiem, zaś dokonywanie się przymierza jest rozumiane jako proces w czasie, od potopu do wypełnienia się wizji z Apokalipsy św. Jana. Program ikonograficzny,
135
rozplanowanie przestrzeni i poszczególne elementy symbolicznie tę treść przekazują. Mówi o tym sam Bagiński w wywiadzie umieszczonym na stronie internetowej. W kościele tym mamy próbę stworzenia nowej konwencji plastycznej, pewnego systemu znaków, symboliki; Bagiński wprowadza też instalację do wnętrza kościelnego (chociaż to akurat jest bardziej widoczne w jego Grobach Pańskich). Jeśli nie wiadomo co robić, zawsze można wykorzystać wzory tradycyjne, już sprawdzone. Takim powrotem do przeszłości jest kościół św. Krzyża na KUL- u w Lublinie. Ściany i filary nawy głównej są w tym wnętrzu pokryte polichromią z lat 60-tych XX w., nawiązującą do stylu bizantyjskiego i romańskiego. W treści malowidła odwołują się do encykliki „Pacem in terris” Jana XXIII. Nad mensą, w absydzie znajduje się rzeźba Jerzego Jarnuszkiewicza – Chrystus Triumfujący z ramionami rozłożonymi jak na krzyżu. Wartością unikatową są oczywiście świątynne wnętrza Jerzego Nowosielskiego. W artykule „Czyściec” Krystyna Czerni pisze między innymi o odrzucaniu sztuki Nowosielskiego przez wiernych. II. I tutaj zataczamy wielkie koło; wychodząc od performansu czasów klęski uwiecznionego na płótnach Korolkiewicza dochodzimy do performansu czasów prosperity – Wielkiego Performansu à la Gusto Polacco. (Prosperity, którą – dodajmy – wyprorokowała Matka Boska, objawiając się w XIX w. pasterzowi Mikołajowi Sikatce w podlicheńskim lesie.)
136
Sanktuarium maryjne w Licheniu powstało na pamiątkę objawień które kilkakrotnie miały tu miejsce w XIX w. Maryja – przyszła Matka Boska Licheńska – objawiała się z białym orłem na piersi, nakazywała ludziom by się nawracali i przepowiadała przyszłe losy Polski. (Przepowiedziała również powstanie sanktuarium). Nowa bazylika to wotum narodu polskiego na Wielki Jubileusz 2000 lat chrześcijaństwa. Na całe sanktuarium składają się trzy kościoły, kilkadziesiąt kaplic, rzeźby, pomniki, ogrody, sadzawki z amorami i tak dalej. W przesiąkniętym polskim mesjanizmem programie ideowym sanktuarium przewija się wszystko, co najlepsze w naszej tradycji narodowej – martyrologia, Jan Paweł II, kwiat konwalii jako świadectwo „prastarej kultury tej ziemi”, Popiełuszko i budowa Petrochemii Płock, ale także symbolika numerologiczna i nawiązania do Biblii. Ambicją architekta tej budowli, Barbary Bieleckiej, było stworzenie kolejnego ogniwa w wielkim łańcuchu arcydzieł architektury od Egiptu, poprzez Panteon do bazyliki św. Piotra. Bielecka mówi o Gusto Polacco – tradycyjnym polskim porządku architektonicznym. Jak wiadomo, sanktuarium przyciąga tłumy i zarabia na siebie niewiarygodne ilości pieniędzy. Licheń budzi protesty. Dyskusje toczą się w gazetach i w internecie. Wielu protestuje przeciwko mówieniu w tym wypadku o „stylu polskim”. Mówi się, że kościół jest kiczowaty i skandaliczny. Lecz, jak pisze Ewa Klekot w „Architekturze” 7/2008 – nie ma czegoś takiego, jak obiektywny kicz. Kiczem jest po prostu to, co się podoba tym, którzy stoją niżej
Katarzyna Hołda | Performans à la Gusto Polacco
w hierarchii społecznej. Rzeczywiście, wydaje się, że krytyka Lichenia ma charakter klasowy. Sanktuarium zarzuca się, że łamie zasady architektury, że pełne jest niekonsekwencji i barbaryzmów. Barbaryzmy jednak są typowe dla sztuki ludowej, z którą Licheń ma wiele wspólnego, chociaż dla niektórych jest jej upadkiem lub w ogóle nią nie jest. (W sztuce nie ludowej też się zresztą pojawiają.). Ale krytycy Lichenia zdają się porównywać go z dawną sztuką ludową, w stylu Cepelii zamiast z dzisiejszą, chociaż od początku XX wieku sztuka ludowa jak każda inna przeszła pewne przeobrażenia. Znakiem jej dążenia do nowoczesności są plastikowe ogrodowe świstaki, fontanny z OBI i tak dalej. Bielecka jednak przekracza tę konwencję, nie ogranicza się do oklepanych, standardowych motywów lecz wprowadza nowe (czy przynajmniej pierwszy raz stosuje na taką skalę) dla dzisiejszej masowej plastyki kościelnej elementy – egipskie, art decowskie. Trzeba też zwrócić uwagę, że próbując ustalać zasady stylu, Bielecka siłą rzeczy jakoś porządkuje polski bałagan i anarchię estetyczną, w jakimś przynajmniej stopniu poskramia chaos wizualny, typowy dla polskiego krajobrazu. Licheń to jest to, co może osiągnąć sztuka ludowa, gdy pozbędzie się ograniczeń materialnych. I pamiętajmy przy tym o jednym – o specyfice miejsca. To jest sanktuarium, miejsce pielgrzymek, które leży na uboczu i gdzie przybywają ci, którzy chcą. Nie psuje otoczenia, bo został wybudowany w szczerym polu. Nie narzuca się, nie każe płacić na siebie podatków i nie oczekuje, że wszystkie pozostałe kościoły w Polsce będą wyglądały tak jak on. Ma przyciągnąć,
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | UTOPIA
zrobić wrażenie, dać ludziom przeżycie duchowe, estetyczne, religijne i cel ten spełnia. Krytycy Lichenia niepokoją się jego fenomenalną frekwencją i zachwytem, jaki on wywołuje u pielgrzymów. Przypuszczam, że czasami mamy tu zresztą do czynienia ze swego rodzaju błędem w rozumowaniu, z założeniem, że skoro bodziec jest – zdaniem tego, kto rozumuje – tandetny, nieautentyczny to i przeżycie przezeń wywołane musi być płytkie, tandetne, nieautentyczne. Licheńskie sanktuarium ma fundamentalną zaletę, której brakuje wielu współczesnym kościołom – jest w nim decyzja. Trudno podejmować decyzje artystyczne, trudno tworzyć sztukę radykalną, bo zawsze się podlega jakimś ograniczeniom we własnym umyśle, zawsze dąży się do bezpieczniejszej opcji. Ale twórcy Lichenia wyczuli potrzebę i zaryzykowali. Wyczuli kontekst kulturowy i weszli w konwencję bezkompromisowo. To jest po prostu gra va banque – monumentalny, reprezentacyjny, wręcz cesarski gmach w samym środku łanów zboża, do których nota bene nawiązuje złoto we wnętrzu tej świątyni. Licheń ma polot – liście paproci zamiast papirusów na egipskich głowicach, zrywające się do szarży ławki o husarskich skrzydłach... Panuje tu też to, o czym już mówił Huizinga, to znaczy duch zabawy. W Licheniu się dzieje – najpierw jedziemy szosą i nagle wśród pól wystrzela błyskająca kopuła. Na miejscu działa bardzo dużo różnych bodźców. Efekty wizualne, dzwony (których można posłuchać na blogu Tomasza Różalskiego). Jest dużo akcji, spacerowania – od Golgoty do cudownego źródełka,
137
a stamtąd do miejsca piknikowego itd. Tutaj należałoby się zastanowić, czy wierni rzeczywiście wszystko w Licheniu biorą tak do końca śmiertelnie poważnie. Julian Tuwim w eseju pt. „W oparach absurdu” dowodzi, że kultura ludowa (szlachecka zresztą też) czuje i lubi absurd. W myśleniu Polaków o sztuce religijnej wciąż odzywa się barok. Widać to też na zupełnie innym poziomie, na przykład w malarstwie Tadeusza Boruty – w kompozycji, teatralności ustawień postaci, w dosyć ciężko malowanych ciałach i tkaninach. Licheń odpowiada również i na to zapotrzebowanie, przy czym oblicze baroku, które nam pokazuje, jest oczywiście zupełnie różne od tego w malarstwie Boruty. Tutaj mamy Sarmację, panpolonizm, dyskurs polityczny który łączy naiwność i zaściankowość z najbardziej klasycznymi wzorami Iliady i Odysei, gdzie aktywnymi graczami politycznymi obok ludzi są bogowie; tam Apollo prowadzi swych protegowanych do zwycięstwa, tu Maryja, nasza królowa. Myślę, że pod względem radykalności Licheń śmiało też można uznać za spadkobiercę Krzyżtopora, który miał być pałacem jak żaden inny. Podobno nad jadalnią zamiast sufitu wisiało tam gigantyczne akwarium ze złotymi rybkami, przez które widać było niebo, zupełnie jak na uczcie u Neptuna; podobno pałac był połączony z zamkiem Ossolin podziemnym tunelem wyłożonym taflami cukru, którędy to jeździło się saniami. W Krzyżtoporze występowało też podobne jak w Licheniu zamiłowanie do liczb – cztery wieże jak cztery pory roku, dwanaście sal jak dwanaście miesięcy i tak dalej.
138
Bardzo barokowe w stylu są działania obliczone na wywołanie silnych wrażeń. Synkretyzm jest sarmacki, co się objawia choćby w męskim stroju szlacheckim; synkretyzm jest też cechą sztuki ludowej. Wyraźnie pokazuje to na przykład Antoni Kroh w książce pt. „Sklep potrzeb kulturalnych” w opisie stroju góralskiego. Dla polskiej metody tworzenia w ogóle bardziej charakterystyczne wydają się synkretyzm, łączenie gotowych motywów i konserwatyzm niż wymyślanie nowych wzorów. Nieważne, że twórcy Lichenia może nie mieli takich intencji – stało się. Licheń, cały performans, który toczy się wokół tej świątyni jest kompletnie surrealistyczny, począwszy od wrzucenia tego gigantycznego, bizantyjskiego obiektu w sam środek uprawnych pól a skończywszy na dysonansie poznawczym jaki wywołuje i na dyskusji, w której profesjonaliści, historycy sztuki, architekci próbują przykładać do sanktuarium miarę zupełnie innego kanonu estetyki. Surrealizm zaś, absurd, mogą okazać się ścieżką pełną odkryć dla sztuki sakralnej. Jeśli idea o której mówimy jest tak abstrakcyjna i irracjonalna, to odpowiedni by ją wyrazić mógłby być z jednej strony język abstrakcyjny, surowy ale także język irracjonalny, purnonsensowy. „Kultura Enter” nr 07 luty 2009
Katarzyna Hołda | Performans à la Gusto Polacco
Literatura: • „Architektura” 7/VII 2008. • Antoni Kroh, Sklep potrzeb kulturalnych, Warszawa 1999. • Dorota Narewska, Licheń. Przewodnik po sanktuarium maryjnym, Warszawa 2004. • Agata Raczyńska, Alejandro Perez Tamaro, Śmierć w wielkim mieście, [w:] „Wysokie Obcasy”, 3 I 2009. • Richard Schechner, Performatyka. Wstęp, Wroclaw 2006. • Antoni Słonimski, Julian Tuwim, W oparach absurdu, Warszawa 1991. • www.brygida.gdansk.pl/ • www.pl.wikipedia.org/wiki/Obraz_Jezu_ufam_ Tobie • www.bobola.pl/ • www.tygodnik.onet.pl/33,0,6940,1,artykul.html • www.fusa.boo.pl/index.php?id=dzwieki/dzwony/ lichen • www.pl.wikipedia.org/wiki/Bernard_z_Clairvaux
139
140
str. 142 Sebastian Bernat Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego Projektowanie krajobrazów dźwiękowych wprowadza do procesu planowania przestrzennego „czwarty wymiar”.
zmysły
str. 152 Maciej Bączyk Niewidzialna mapa Wrocławia Zamiast pięknej, barokowej budowli z jej bogatym wnętrzem – jeden, ułamany paluszek w wyrzeźbionej dłoni Matki Boskiej.
142
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | zmysły
Sebastian Bernat
Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego Krajobraz dźwiękowy to część kultury miasta, a projektowanie urbanistyczne powinno być „świadome dźwiękowo”. O wysokiej kulturze planowania miast świadczy uwzględnianie kryteriów akustycznych w takich aspektach jak zachowanie odpowiednich odległości między zabudową, stosowanie odpowiednich materiałów budowlanych czy zapewnienie komfortu akustycznego w środkach komunikacji publicznej.
Bez przerwy rozbrzmiewa wokół nas fascynująca, makrokosmiczna symfonia. Jest to symfonia krajobrazu dźwiękowego świata. Jesteśmy jednocześnie jej słuchaczami, wykonawcami i kompozytorami. Jakie dźwięki chcemy zachować, propagować i mnożyć? Gdy odpowiemy na to pytanie, dźwięki męczące i niebezpieczne staną się na tyle wyraźne, byśmy wiedzieli czemu musimy je wyeliminować. Cytat ten pochodzi z książki Raymonda M. Schafera „The tunning of the world” wydanej w 1977 roku. Wprowadził on w niej pojęcie krajobrazów dźwiękowych (soundscape) określając je jako „landscapes portrayed in sound”. Krajobraz dźwiękowy – prawo, badania naukowe Prawo Unii Europejskiej wymogło konieczność sporządzania dla miast „map akustycznych” mających służyć do diagnozy hałasu oraz do prognozowania zmian klimatu akustycznego. Mapy akustyczne mają być podstawą do sporządzenia „Programów ochrony środowiska przed hałasem”, które dla każdej aglomeracji liczącej ponad 250 tys. mieszkańców powinny być uchwalone do 30 czerwca 2008. W znowelizowanej ustawie Prawo ochrony środowiska64 uwzględniającej wymogi Unii Europejskiej, wprowadzono m. in. pojęcie „obszarów cichych”, których wyznaczenie jest wiążące dla instrumentów planowania przestrzennego. Pomimo zwiększenia dbałości o akustyczny komfort mieszkańców, w małym stopniu zwraca się uwagę na jakość dźwięku w przestrzeni publicznej.
143
Nie jest doceniane znaczenie dźwięku dla kreowania tożsamości miasta, jego klimatu i nastroju. Miasta upodabniają się do siebie również w sferze dźwiękowej. Kiedy w dowolnym mieście zamkniemy oczy i usłyszymy dźwięki dochodzące z ulicy, zaczynamy odnosić wrażenie, że jesteśmy w przestrzeni, którą doskonale znamy. Zaczynamy tracić orientację i świadomość, gdzie właściwie jesteśmy. Dźwięk jest istotnym elementem krajobrazu, który funkcjonuje w powiązaniu z jego pozostałymi komponentami, uzupełnia obraz, wnosząc nową treść, tworzy atmosferę miejsca, wpływa na ocenę krajobrazu, kształtuje jego charakter. Pełna przestrzenna złożoność krajobrazu ujawnia się nam, gdy dostrzegamy obraz, słyszymy dźwięk, czujemy zapach. Przestrzeń dźwiękową, w której funkcjonuje człowiek, kształtują dźwięki należące do rozmaitych kategorii, takie jak: naturalne odgłosy przyrody, dźwiękowe skutki uboczne cywilizacyjnej działalności człowieka (np. hałas pojazdów i urządzeń mechanicznych), dźwięki będące wyrazem artystycznej działalności człowieka (np. muzyka), sygnały (np. odgłos karetki pogotowia) czy dźwięki mowy ludzkiej. W pionierskich studiach środowiska dźwiękowego miast Michael Southworth (1969) badał reakcje różnych grup ludzi podczas wycieczki dookoła Bostonu i na tej podstawie wykazał, że ocena przestrzeni miejskiej zależy od informacyjnej zawartości dźwięku oraz kontekstu w którym jest spostrzegany.65 Współcześnie badane są na przykład preferencje krajobrazów dźwiękowych w obrębie placów miejskich66, a w ulepszaniu jakości krajobrazu miejskiego
144
Sebastian Bernat | Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego
dostrzega się rolę znaczeniowej zawartości dźwięku (podejście semantyczne)67, docenia się również różnorodność krajobrazu dźwiękowego i dźwiękową tożsamość miejsc. Analizując rozdrażnienie spowodowane hałasem (noise annoyance) wskazuje się na potrzebę rozpoznania źródła hałasu, charakteru i częstości jego występowania w ciągu doby, wpływu topografii na rozchodzenie się hałasu oraz wpływu dźwięku na preferencje krajobrazowe z uwzględnieniem kontekstu i doświadczenia odbiorców.68 Dopiero wszystkie te czynniki razem wzięte kształtują w pełni zrównoważony krajobraz dźwiękowy.69 W miastach europejskich dostrzegana jest konieczność dbałości o wysoką jakość dźwięku (akustyczny komfort) w przestrzeni publicznej miast. W ramach międzynarodowego projektu RUROS (Rediscovering the Urban Realm and Open Spaces)70 ważne miejsce zajmuje dbałość o środowisko dźwiękowe i akustyczny komfort. Analizowane są parametry akustyczne, jak również badana jest percepcja dźwięku oraz wzajemne interakcje dźwięku i społeczeństwa. W badaniach jakościowych krajobrazu dźwiękowego wypracowanych w Instytucie Cresson w Grenoble poprzez zastosowanie metody ankietowej i mapy myśli (acoustic cognitive map) wskazano najbardziej znaczące miejsca i sytuacje, które składają się na krajobraz dźwiękowy Madrytu, a następnie – poprzez nagrania i wywiady – poddano je dalszym badaniom uwzględniającym różne doświadczenia akustyczne.� Madryt okazał się mozaiką złożoną z różnorodnych krajobrazów dźwiękowych dalekich
od hałasu. Tworzą ją miejsca, które pod względem wrażeń akustycznych można określić jako: reprezentacyjne, ekspresyjne (wyrażające szczególny sposób doświadczania miasta, sąsiedzką atmosferę) czy „delikatne” (odczucia życia miejskiego, miejsca spotkań). Znalazły się wśród nich m. in. podziemia, park, małe place, główna miejska arteria komunikacyjna, centrum handlowe i tradycyjny bar. Okazało się, że te ostatnie najlepiej charakteryzują specyfikę Madrytu. Jeszcze bardziej wnikliwe metody zastosowano w projekcie SILENCE72, którym objęto m. in. cztery europejskie miasta: Bruksela, Barcelona, Bristol, Genua. W ramach przeprowadzonych w nich badań wykonano pomiary akustyczne, przeprowadzono obserwacje podczas spacerów dźwiękowych,
Brucknerhaus. fot. wikimedia.org
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
przeanalizowano wpływ elementów struktury urbanistycznej (ukształtowanie powierzchni, roślinność, zabudowa) i poszczególnych rodzajów aktywności (transport, aktywność ludzka, mechaniczna aktywność, woda, powietrze, zwierzęta) na krajobraz dźwiękowy, a także przeprowadzono studia percepcji dźwiękowej metodą ankietową. Następnie w oparciu o te badania i o studia terenowe (pomiary akustyczne) wskazano propozycje dla kształtowania nowej jakości dźwiękowej tych miast. Głównym kryterium wyboru badanych miejsc była ich wyraźna jakość dźwiękowa oraz dostępność dla penetracji pieszej. Stąd wśród analizowanych obszarów znalazły się place, parki miejskie i historyczne centra miast. W celu uwzględnienia dynamiki krajobrazów dźwiękowych spacery dźwiękowe były wykonywane trzy dni w tygodniu (czwartek, piątek, sobota) trzy razy w ciągu dnia (rano, południe, wczesny wieczór). O wyjątkowości projektu świadczy też zastosowanie kilku metod badań oraz uzupełnienie metod ilościowych (pomiarów) metodami jakościowymi (ankietowymi) uwzględniającymi ludzkie doświadczenie. Projektowanie akustyczne przestrzeni publicznych Również w Polsce wzrasta zainteresowanie dźwiękowym wymiarem przestrzeni publicznych w miastach, które zaczęły nabierać coraz większego znaczenia w kontekście poszukiwań tożsamości i niepowtarzalności miejsc. Chcąc być atrakcyjne i konkurencyjne, miasta zaczynają dbać o komfort
145
zamieszkania swoich rezydentów. W zagospodarowaniu przestrzennym wraca się do wielofunkcyjności, złożoności i rozwiązań interaktywnych. Zaczyna się dostrzegać rolę czynników społecznych, historycznych i kulturowych w zwiększaniu konkurencyjności ich przestrzeni. Szczególnie cenione jest nawiązywanie do tradycji i naśladownictwo minionych epok poprzez odtwarzanie atmosfery historycznej. Powstają deptaki z elementami małej architektury (fontanny, ławeczki, drzewka), co w konsekwencji poprawia jakość krajobrazu dźwiękowego przestrzeni publicznych. Z reprezentacyjnych budynków rozlegają się hejnały (sygnały rozpoznawcze), na placach czy pieszych pasażach coraz częściej można usłyszeć żywą muzykę. Przestrzeń publiczna miast zaczyna brzmieć wielogłosowo. Jednak nie wszystkie te dźwięki są harmonijnie wpisane w przestrzeń. Często stanowią one przypadkowy, ubocznym produkt innych działań. W tej sytuacji zasadne wydaje się prowadzenie rewitalizacji akustycznej czyli procesu mającego na celu służyć poprawie warunków życia ludzi (przywróceniu ładu przestrzennego, ożywieniu gospodarczemu i odbudowie więzi społecznych) poprzez kompleksowe działania przestrzenne, szczególnie w zdegradowanych częściach miast, z naciskiem na kształtowanie nowej jakości dźwiękowej krajobrazu. Proces ten może odegrać ważną rolę w uporządkowaniu przestrzeni, przy uwzględnieniu lokalnych uwarunkowań takich jak zróżnicowanie rzeźby i pokrycia terenu czy kontekstu kulturowego.
146
Sebastian Bernat | Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego
Dzięki projektowaniu akustycznemu przestrzeni publicznych można znacznie ułatwić rozpoznawalność miejsc, wzmocnić ich geograficzną oraz kulturową specyfikę i dzięki temu nadać krajobrazowi nową jakość. Projektowane dźwięki powinny odznaczać się wysoką jakością brzmienia, łączyć się z otoczeniem i być akceptowane przez mieszkańców. Konieczne jest przy tym uwzględnianie informacyjnej zawartości krajobrazu dźwiękowego poprzez eksponowanie dźwięków charakterystycznych i kreowanie w ten sposób wizytówki dźwiękowej miasta oraz dowartościowanie ciszy poprzez wydzielenie obszarów cichych czy stref ciszy. W projektowaniu przestrzeni akustycznych miast istotne jest oczywiście zwrócenie uwagi na naturalne krajobrazy dźwiękowe występujące w dolinach rzek czy parkach i wprowadzenie nowych instrumentów dla ich ochrony. Podstawę dla projektowania akustycznego powinno stanowić rozpoznanie dźwięków pięknych, wartościowych i znaczących oraz niemiłych i zbędnych oraz identyfikacja miejsc szczególnych. Istotne jest przy tym uwzględnianie opinii publicznej, co oznacza, że projektowanie akustyczne nigdy nie powinno być projektowaniem odgórnym. Kreując krajobrazy dźwiękowe powinno się oceniać nowe dźwięki przed ich wprowadzeniem (np. w ramach oceny zgodności funkcji planowanych obiektów z istniejącym lub oczekiwanym krajobrazem dźwiękowym) oraz chronić dźwięki charakterystyczne dla danego obszaru (soundmarks). Zwracając uwagę na znaczenie dźwięku dla mieszkańców, projektowanie
krajobrazów dźwiękowych wprowadza „czwarty wymiar” do procesu planowania przestrzennego. Warto podkreślić, że projektowanie akustyczne następuje w fazie planowania przestrzennego, w przeciwieństwie do kontroli hałasu, które podąża za procesem planowania. Ochrona przed hałasem, to nie tylko budowa ekranów akustycznych w oparciu o obiektywne wskaźniki hałasu ale także odpowiednie rozwiązania ruchu drogowego czy tworzenie przyjaznych krajobrazów dźwiękowych w oparciu o subiektywną ocenę uciążliwości hałasowej. Do określania dopuszczalnego poziomu hałasu używa się wskaźnika LDWN, który oznacza długookresowy średni poziom danego dźwięku wyrażony w decybelach w ciągu wszystkich dób roku, z uwzględnieniem pory dnia, pory wieczoru oraz pory nocy. Badania ankietowe zastosowane w celu przygotowania „Programu ochrony przed hałasem miasta Poznania”73 pozwoliły jednak stwierdzić, że występowanie problemu hałasu nie zawsze pokrywa się z wartościami wskaźnika LDWN. Wyniki ankiet w niektórych punktach miasta Poznania poddały konieczność działania przeciwhałasowego pomimo, że hałas generowany był ze źródła nie rozpatrywanego na mapie akustycznej takiego jak np. tor wyścigowy. Odpowiedzi ankietowe potwierdziły też istnienie tzw. „bonusów akustycznych” czyli, przykładowo, że tę samą reakcję na hałas wywołuje hałas generowany przez samochód i o 3-6 dB głośniejszy hałas tramwaju. Definicja LDWN nie uwzględnia tego typu subiektywnych różnic, co oznacza, że nie zawsze można
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
stosować tą samą miarę dla różnych źródeł hałasu. Jednakowa wartość LDWN różnych źródeł hałasu nie zawsze oznacza jednakową ich dokuczliwość. Jako dobry przykład dbałości o jakość krajobrazu dźwiękowego, na uwagę zasługuje troska władz Londynu o warstwę akustyczną krajobrazu bulwarów, parków i skwerów nabrzeża Tamizy wyrażona w „Strategii walki z hałasem dla Londynu”.74 Promuje ona strefy ciszy i obszary względnej równowagi oraz krajobrazów dźwiękowych szczególnej wartości (areas of relative tranquillity or special soundscape interest). Ponadto dostrzega ona potrzebę tworzenia nowej jakości dźwiękowej w obrębie placów i ulic, wzmacnianie pozytywnych dźwięków i zapewnienie wyrazistości dźwięków charakterystycznych (np. dzwonów) a także kształtowanie różnorodności i odpowiednich sekwencji krajobrazów dźwiękowych doświadczanych podczas spacerów. Dla władz Londynu ważne jest również wkomponowywanie festiwali muzycznych w przestrzeń miasta. Linz – modelowe miasto akustyczne Linz to zaledwie dwustutysięczne austriackie miasto położone nad Dunajem cieszyło się w 2009 roku wraz z Wilnem zaszczytnym tytułem Europejskiej Stolicy Kultury. Miasto – dotychczas kojarzone pozytywnie ze słodkim przysmakiem „Linzer Torte”, „Linzką symfonią” Mozarta, astronomem Johannesem Keplerem oraz kompozytorem i organistą Antonem Brucknerem, a także negatywnie z Adolfem Hitlerem (spędził tu 3 lata życia) i zatruwającym środowisko przemysłem
147
Ars Electronica Center. fot. wikimedia.org
(zakłady chemiczne, huty, stocznie) – stało się centrum kulturalnym Europy. Organizatorom „roku kultury” udało się połączyć przeszłość miasta z odważnym spojrzeniem w przyszłość. Linz udowodnił, że nie zatrzymuje się na przeszłości, ale eksperymentuje, łączy stare z nowym, interpretuje. W wyniku realizacji programu kulturalnego zdecydowanie zmienił się image miasta. Hasło „Linz” stało się uznaną marką. W dziedzinie skutecznego marketingu kulturalnego funkcjonuje też określenie „model z Linz”. Sukces Linzu jako Europejskiej Stolicy Kultury był możliwy dzięki otwartości władz na inicjatywy społeczne, czego bardzo przekonującym dowodem jest funkcjonujący w tym mieście „Public Space Server”75 poprzez który mieszkańcy są zachęcani do zabrania głosu, opowiedzenia o swoim ulubionym miejscu, dźwiękach, itd. Władze miasta mogą za jego
148
Sebastian Bernat | Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego
pośrednictwem poznać preferencje i opinie mieszkańców. Podkreślić też należy, że w Linzu dużą rolę przywiązuje się do jakości życia. Prawie 50% powierzchni miasta przypada na tereny zielone, ponad 30% to tereny zbudowane, około 7% wody a 12% powierzchnie komunikacyjne. Otwarte tereny są świadomie zachowywane ze względu na wartość rekreacyjną, znaczne powierzchnie łąk naddunajskich są chronione. Od zawsze Linz sprzyjał tworzeniu. Określany jako „perła baroku” o rzymskich korzeniach zachował szereg zabytków (pałace, kościoły, muzea, kamienice) z tej i innych epok. W Linzu występują także wyjątkowe współczesne dzieła architektury. W parku naddunajskim znajdują się futurystyczne metalowe rzeźby. Nad Dunajem zlokalizowano także nowoczesne budynki Filharmonii Brucknerhaus, Muzeum Sztuki Lentos oraz Muzeum Przyszłości Ars Electronica Center. Wyjątkowo prezentuje się Lentos Kunstmuseum – szklany budynek z prześwitem na rzekę, zwany przez mieszkańców „statkiem ze szkła”, bądź „szwajcarskim pudełkiem”, w nocy podświetlany setkami neonowych lamp. Ars Electronica Center to miejsce eksperymentów ze światłem i dźwiękiem, w którym każdy zwiedzający może wypróbować interaktywne instalacje. Rządzą tu lasery, roboty i trójwymiarowa telewizja. Najnowocześniejsze technologie poszerzają granice ludzkiego poznania i wykorzystywane są do tworzenia dzieł sztuki. W przestrzeń publiczną miasta Linz wpisały się na trwale wyjątkowe festiwale, z których najbardziej znany jest Festiwal Brucknerowski czy festiwal sztuki, technologii i muzyki elektroakustycznej
Ars Electronica. W czasie pełnej rozmachu imprezy Klangwolken organizowany jest spektakl światło-dźwięk. Dźwięki jednej z symfonii Brucknera i pokaz laserowy są tłem dla wielkiego festynu nad Dunajem. Ale na program Europejskiej Stolicy Kultury składało się również bardzo dużo małych projektów. Bogata, różnorodna i niekonwencjonalna oferta kulturalna przyciągnęła do Linzu ponad 2,5 miliona turystów z całego świata. Jednym z celów miasta było przygotowanie oferty kulturalnej dla wszystkich. Stąd liczne projekty zrealizowano w przestrzeniach publicznych. Nawiązując do swych muzycznych korzeni Linz uruchomił od listopada 2008 do listopada 2009 specjalny program pod nazwa „Miasto akustyczne” (Hörstadt)76, promując się jako modelowe pod względem troski o ciszę miasto Europy. Projekt ten miał zachęcić do świadomego słuchania dźwięków miasta i przeciwstawienia się hałasowi poprzez codzienne, indywidualne wybory. Zamierzeniem autorów programu jest wykraczać działaniami poza rok 2009 promując świadome projektowanie środowiska akustycznego jako sposób na zachowanie równowagi środowiska, lepszą organizację przestrzeni i wyższą jakość życia. W realizacji projektu „Miasto akustyczne” zaproponowano m. in. doświadczanie ciszy poprzez otwarcie miejsc spokoju Ruhepol Central Kino i Ruhepol Cathedral oraz organizację „Dnia bez muzyki”. Umożliwiono także odkrywanie dźwięków, m. in. poprzez utworzenie Akustikonu – miejsca akustycznych odkryć (akustyczne iluzje, eksperymenty, poznanie natury dźwięku) czy też wkomponowanie w przestrzeń publiczną instalacji dźwiękowych szwajcarskiego artysty
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
Andresa Bossharda. Na głównym placu miasta przy informacji turystycznej zamontowana została wyjątkowa mapa dźwiękowa zachęcająca do poznania miasta przez uszy. W Ars Electronica Center powstała maszyna dźwiękowa, w świątyniach odbywały się koncerty muzyki sakralnej i organowej. W ofercie turystycznej zaproponowano także specjalny program wycieczek prezentujący miasto akustyczne. Oprócz przedstawionych powyżej wymiernych inicjatyw ważną rolę w projekcie „Miasto akustyczne” odegrało sformułowanie polityki wyznaczającej kierunki działań, wytyczne dla planowania urbanistycznego w aspekcie akustycznym. Dokument „Linz Charta” przyjęła do realizacji Rada Miejska Linzu w styczniu 2009. Innym miastom zaproponowano przyłączenie się do deklaracji, której doniosłość dostrzegły już niemieckie Erlangen i Hamburg oraz belgijskie Liege. Przyjęcie „Linz Charta” to zobowiązanie do kształtowania dźwiękowej różnorodności miasta, uwzględnienia wymagań akustycznych w budownictwie, transporcie, planowaniu przestrzennym, upowszechnienia edukacji dźwiękowej, zapewnienia partycypacji społecznej i promocji innowacyjnych inicjatyw społecznych na rzecz ochrony przed hałasem. W dokumencie podkreślono że przestrzeń akustyczna jest własnością wspólną i konieczne jest przyjęcie odpowiedzialności za jej kształtowanie. Bardzo ważnym działaniem z perspektywy realizacji zapisów deklaracji była kampania przeciw obecności hałasu i muzyki tła w przestrzeni publicznej (przemocy akustycznej), w której zwrócono uwagę na potrzebę zachowania publicznie dostępnych miejsc odpoczynku.
149
Linz, za sprawą działań projektu „Miasto akustyczne” w ramach rezydencji Europejskiej Stolicy Kultury 2009, może być traktowany jako wzorcowe miasto wykazujące troskę o kształtowanie jakości dźwiękowej przestrzeni miejskiej. Zauważyć jednak należy, że również w innych europejskich miastach wprowadzane są działania na rzecz ochrony ciszy i harmonijnych krajobrazów dźwiękowych. W „Strategii walki z hałasem dla Londynu” (Sounder City) poprzez partnerstwo publiczno-prywatne promowane są przykładowe projekty ulepszania warstwy dźwiękowej oraz poprzez właściwe planowanie minimalizowany jest hałas i zabezpieczane są najcenniejsze, unikalne krajobrazy dźwiękowe. Obszarami szczególnego zainteresowania są doliny rzeczne, skwery, parki, otwarte przestrzenie jako ostoje spokoju i równowagi (tranquillity). Planowanie przestrzenne ma promować strefy ciszy oraz obszary względnej równowagi i osobliwych krajobrazów dźwiękowych (Areas of relative tranquillity or special soundscape interest). Jakość dźwiękowa traktowana jest także jako dziedzictwo kulturowe godne ochrony i przywracania. Dostrzegana jest potrzeba tworzenia nowej jakości dźwiękowej w obrębie placów i ulic. Istotne jest wzmacnianie pozytywnych dźwięków, zapewnienie wyrazistości dźwięków charakterystycznych (np. dzwonów), kształtowanie różnorodności i odpowiednich sekwencji krajobrazów dźwiękowych doświadczanych podczas spacerów. Ważne jest także wkomponowywanie festiwali muzycznych w przestrzeń miasta. Krajobraz dźwiękowy jest postrzegany jako część kultury miasta.
150
Sebastian Bernat | Miasto akustyczne. Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego
Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego – postulaty Krajobraz dźwiękowy jest postrzegany jako część kultury miasta, a projektowanie urbanistyczne ma być „świadome dźwiękowo”. O wysokiej kulturze planowania miast świadczy uwzględnianie kryteriów akustycznych w takich aspektach jak poprzez zachowanie odpowiednich odległości między zabudową, stosowanie odpowiednich materiałów budowlanych czy zapewnienie komfortu akustycznego w środkach komunikacji publicznej. Krajobrazy dźwiękowe powinny: • wzmacniać geograficzną i kulturową tożsamość miejsc; • kreować wizytówki dźwiękowe miasta, jednoznacznie z nim kojarzonej; • identyfikować miejsca szczególne; • wyróżniać dźwięki przyjemne i wartościowe, minimalizować uciążliwe; • uwzględniać strefy ciszy i obszary ciche (doliny, parki, obszary zielone); • ożywiać dźwiękiem przestrzenie publiczne – poprzez specyficzne projekty akustyczne takie jak np. rzeźby dźwiękowe. W projektowaniu urbanistycznym powinno się: • być świadome dźwiękowo, uwzględniając elementy rewitalizacji akustycznej; • zapewniać wysoką jakość dźwięku w przestrzeni publicznej; • zapewniać różnorodność i odpowiednie sekwencje krajobrazów dźwiękowych;
• eksponować dźwięki charakterystyczne (np. dzwonów); • oceniać dźwięki przed ich wprowadzeniem w przestrzeń publiczną (projektowanie akustyczne następuje w fazie planowania projektu w przeciwieństwie do kontroli hałasu, które podążają za procesem planowania). Szczególne wskazówki dla kształtowania krajobrazów dźwiękowych: • dbałość o informacyjną zawartość dźwięku, jego związki z otoczeniem, funkcją obszaru, przyrodą i kulturą; • wytyczanie dźwiękowych ścieżek spacerowych i tworzenie „ogrodów brzmieniowych”; • odtwarzanie atmosfery historycznej w miejscach szczególnych; • wkomponowywanie festiwali muzycznych w przestrzeń miasta; • włączenie mieszkańców w kształtowanie nowej jakości dźwiękowej krajobrazu (poprzez konsultacje społeczne, badania ankietowe); • ochrona przed hałasem to nie tylko budowa ekranów akustycznych, ale także wyłączenie pewnych obszarów z ruchu lub jego ograniczenie (progi spowalniające, fotoradary, regulacja świateł); • monitorowanie klimatu akustycznego w przestrzeni publicznej; • subiektywna ocena uciążliwości hałasowej (nie można stosować tej samej miary dla różnych źródeł hałasu – badania ankietowe pozwalają
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
jednoznacznie wskazać punkty, gdzie problemy hałasowe są najpilniejsze); • zakaz reklamy dźwiękowej; • ograniczenie uciążliwości związanych z imprezami masowymi (organizowanie imprez rozrywkowych w miejscach oddalonych od zabudowy mieszkalnej, rozsądne ustawienie mocy wzmacniaczy akustycznych); • wprowadzenie zapisów sprzyjających ograniczaniu hałasu do miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego; • usprawnienie pracy straży miejskiej w zakresie szybkiego skutecznego reagowania na ekscesy powodujące zakłócanie ciszy, szczególnie w porze nocnej (np. hałas gwałtownie przyspieszających motocykli); • likwidacja istniejących uciążliwości hałasów instalacyjnych; • opracowanie i wdrożenie systemu informowania społeczeństwa o stanie klimatu akustycznego i trendach jego zmian, przyporządkowanie terenom ich standardu akustycznego; • działania edukacyjne – kształtowanie świadomości dźwiękowej w mediach. „Kultura Enter” nr 6, styczeń 2009 nr 20, marzec 2010
151
152
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
Maciej Bączyk
Niewidzialna mapa Wrocławia Wycieczki z niewidomymi przewodnikami kazały mi odkrywać na nowo dobrze znane miejsca. Punktem wyjścia do „Niewidzialnej mapy” było szukanie inspiracji dla fotografii. Dwa lata pracy nad projektem uświadomiło mi jednak, w jak wielu innych dziedzinach takie spotkania mogą być inspirujące. Architektura, urbanistyka, komunikacja, fonosfera, orientacja i identyfikacja miejsc to tylko niektóre z nich.
Geneza Projekt „Niewidzialna mapa Wrocławia” powstawał przez dwa lata (2005-2006) i był realizowany we wrocławskim Ośrodku Postaw Twórczych (www.opt-art. net). Nie pozostaje to bez znaczenia dla genezy całego projektu. Ośrodek Postaw Twórczych jest miejską instytucją kultury, której główną ideę stanowi edukacja kulturalna poprzez sztukę. Realizacja tej idei w dużej mierze opiera się na prowadzeniu kilku pracowni edukacji kulturalnej, z których bodaj największym zainteresowaniem cieszy się pracownia fotograficzna. To właśnie jej stała obecność i towarzysząca tej obecności dyskusja na temat fotografii zrodziła pomysł pierwszego przewodnika po Wrocławiu stworzonego przez ludzi niewidzących. Myślą bezpośrednio inspirującą moje działania była przewrotna koncepcja stworzenia obrazu fotograficznego we współpracy z człowiekiem, który nigdy nic nie widział. Chciałbym zatem podkreślić, że pomysł na „Niewidzialną mapę Wrocławia” w swoim pierwszym, pierwotnym kształcie nie wynikał z potrzeby integracji środowiska osób niepełnosprawnych z ludźmi sprawnymi. Potencjalni niewidzący uczestnicy projektu od samego początku byli przeze mnie traktowani jak ludzie, którzy przez swój odmienny sposób odbierania rzeczywistości dysponują niedostępną dla mnie wiedzą. W związku z tym bardziej odczuwałem oczywistą potrzebę zbliżenia się i poznania osób niewidzących niż stwarzania pretekstu do wspólnych działań mających na celu integrowanie niewidomych z resztą społeczeństwa. Chciałem dowiedzieć się, jak wygląda świat, kiedy go nie widzimy.
153
Co mogą powiedzieć o naszym otoczeniu pozostałe zmysły i czy opowieść człowieka pozbawionego wzroku może stać się inspiracją do pracy nad obrazem fotograficznym. Oczywiście przewidywałem, że współpraca z osobą niewidzącą jak najbardziej może być inspirująca, lecz charakter i efekty tej współpracy były dla mnie wyprawą w nieznane.
Efekt bezpośredni Ponieważ Ośrodek Postaw Twórczych, jako miejska instytucja kultury, może ubiegać się o różnego rodzaju granty finansowe przeznaczone na prowadzenie projektów, postanowiłem złożyć odpowiedni wniosek i w ten sposób pozyskać środki na realizację „Niewidzialnej mapy”. Jednocześnie zaproponowałem współpracę nad projektem Karolowi Krukowskiemu, który ostatecznie stał się wykonawcą wszystkich fotografii zawartych w przewodniku. To właśnie Karolowi przypadła w udziale rola „medium” – łącznika pomiędzy niewidzącym przewodnikiem a obrazem fotograficznym. Dwa lata pracy przyniosły setki negatywów, z których ostatecznie wybraliśmy trzydzieści zdjęć Wrocławia i trzydzieści jeden zdjęć dokumentujących powstawanie przewodnika. Wszystkie znajdują się w wydanej przez Ośrodek Postaw Twórczych książce pt. „Niewidzialna mapa Wrocławia”. Efekty naszej pracy można również zobaczyć na pokazywanej od czasu do czasu wystawie, która jak do tej pory prezentowana była m. in. w galeriach BWA we Wrocławiu i Bydgoszczy, galerii Pauza w Krakowie i Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku. Wydana
154
w trzech językach książka z dołączoną do niej płytą CD oraz wystawa składająca się z trzydziestu jeden zestawów fotografii i ich opisów w czarno-druku i brajlu – to bezpośredni efekt projektu. Efekt ten nie byłby możliwy bez zaplecza administracyjnego i technicznego Ośrodka Postaw Twórczych i wsparcia finansowego mecenatu Samorządu Miasta Wrocławia.
Efekty, których nie przewidziałem Przystępując do realizacji „Niewidzialnej mapy”, poczyniłem jedno założenie, którego konsekwentnie trzymałem się do samego końca pracy: zrezygnowałem z jakichkolwiek teoretycznych przygotowań, choć nigdy wcześniej nie spotkałem osoby niewidzącej ani nie czytałem żadnej książki na temat dysfunkcji wzroku. Wszystkiego, czego chciałem dowiedzieć się o „niewidzeniu”, postanowiłem dowiedzieć się bezpośrednio od osób niewidzących – bez żadnej metody badawczej, bez przygotowanych wcześniej pytań, które należałoby zadać uczestnikowi projektu i bez znajomości różnych teorii na ten temat. Okazało się, że rezygnując z wcześniej opracowanego modelu teoretycznego, zupełnie nieświadomie zastosowałem metodę badawczą znaną socjologii jako „teoria ugruntowana”. Dowiedziałem się tego kilka miesięcy po wydaniu książki od Wojciecha Łukowskiego, profesora Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, poznanego na spotkaniu autorskim w księgarni Czuły Barbarzyńca w Warszawie. Pierwszą z osób niewidzących do której zadzwoniłem z prośbą o krótkie spotkanie był Jerzy
Maciej Bączyk | Niewidzialna mapa Wrocławia
Ogonowski, tłumacz przysięgły z języka francuskiego i rosyjskiego, prezes Towarzystwa Inteligencji Niewidomej RP, który stracił wzrok jako roczne dziecko. Zapytałem go, czy ma jakieś swoje wyjątkowe miejsca we Wrocławiu. Odpowiedź uzyskałem dopiero po dwóch tygodniach, kiedy spotkaliśmy się ponownie. Porównał on Rynek Wrocławski, jaki pamiętał z lat sześćdziesiątych, do tego, jaki znamy współcześnie. Pierwsza różnica którą wymienił, była następująca: „Teraz po Rynku wszyscy chodzą znacznie wolniej”. To mnie zupełnie zaskoczyło. Nie znam nikogo, kto
Niewidzialna mapa Wrocławia. fot. z archiwum autora
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
by w pierwszej kolejności zwrócił uwagę na taką, wydawałoby się, banalną sprawę. Przez ostatnie kilkanaście lat Rynek Wrocławski przekształcił się w atrakcję turystyczną, deptak. Kiedyś był miejscem codziennej gonitwy, przez Rynek przejeżdżały tramwaje, w pobliżu Ratusza stała stacja benzynowa. Mieszkańcy traktowali to miejsce tak samo jak każdą inną ulicę czy plac. Teraz tramwajów i ruchu ulicznego już nie ma, zamiast tego – mnóstwo kawiarni, restauracji i klubów wystawia swoje stoliki, przy których całymi godzinami przesiadują ludzie. Teraz po Rynku już nie chodzimy, tylko przechadzamy się. Spotkanie z panem Ogonowskim uświadomiło mi, że warto zwiedzać miasto z osobą niewidzącą, a był to dopiero początek naszej wycieczki. Podobnych zaskoczeń było więcej. Wszystkie one pokazały, jak wiele jest rzeczy, które mnie otaczają, które widzę i słyszę każdego dnia, a których w istocie nie znam. Spotkanie z osobami niewidzącymi stało się dla mnie niesamowitym treningiem wrażliwości. Właściwie przez cały czas rozmawialiśmy o miejscach, w których już kiedyś byłem, czasem wielokrotnie, ale wycieczka z niewidomym przewodnikiem kazała mi odkryć je na nowo. To, co jest najbardziej zaskakujące, często zawiera się w dwóch, trzech prostych zdaniach, które wystarczają za cały opis choćby najbardziej niezwykłego miejsca. Te luźno rzucone uwagi, jeśli uważnie je przeczytamy, odkrywają całą, zaniedbaną przez nas sferę. Poniżej przedstawiam kilka przykładów z moim osobistym komentarzem, który jednak na pewno nie wyczerpuje wszystkich możliwych wniosków, interpretacji i skojarzeń.
155
MACIEJ KUCHTA: „Na Maślicach [dzielnica Wrocławia] jest klimat osiedla w małym miasteczku. Ludzie chodzą powoli, dzieciaki na ulicy w piłkę grają, kogut gdzieś zapieje, pies zaszczeka. Zdałem sobie sprawę, że tu jest tak samo jak w Kępnie.” To bardzo cenna obserwacja dla wszystkich, którym wydaje się, że wszędzie jest dobrze, gdzie nas nie ma. W pewnych okolicznościach Wrocław niczym nie różni się od Kępna. PIOTR MALKOWSKI: „To jest duży teren. W zasadzie to nie ma sposobu, żebym mógł zapamiętać jego układ. [...] Nie pamiętam, którędy żeśmy przyszli, z jakiego kierunku, i gdzie dokładnie byliśmy.” Niech czytający to zdanie spróbują sobie wyobrazić podobne doświadczenie. Osoba niewidząca na otwartej, rozległej przestrzeni nie poradzi sobie bez pomocy drugiego człowieka. W związku z tym szansę na samodzielne poruszanie się poza domem daje życie w mieście, z jego gęstą siatką ulic, chodników, krawężników i zorganizowanym, przewidywalnym transportem publicznym. PIOTR MALKOWSKI: „Przed stawem jest mostek, lekko pod górkę, i z górki i już wiedzieliśmy, że jesteśmy na miejscu.” Przechodziłem przez ten mostek w Parku Południowym dziesiątki razy – „lekko pod górkę, i z górki” – nigdy nie pomyślałem o nim jako o tablicy informacyjnej. MAGDALENA RADWAŃSKA: „Śnieg wygłusza wszystko, bardzo dobrze słychać tę różnicę, jakby
156
się było w coś opatulonym. Śnieg ma też swój zapach. Pada i wszystko zaczyna inaczej pachnieć.” Ile jest osób, które zwracają uwagę na zapach śniegu? IRENEUSZ MORAWSKI: „Lubię okolice ulicy Nowowiejskiej po dziś dzień, bo tam są prostopadle ułożone ulice; równolegle i prostopadle. Jest to wspaniałe rozwiązanie, bardzo korzystne dla niewidomych.” To, co dla jednych jest być może nudne i monotonne, dla innych stanowi najsensowniejszy, a przez to pozytywnie konotowany układ miejskiej zabudowy. PAWEŁ BOGDAŁA: „Tramwaj stawał przed zwrotnicą, chyba na światłach, i czekał. Właśnie wtedy było słychać ten dźwięk. Tak jakby samochód przejeżdżał przez coś przednią osią, a potem tylną – takie brzdęk, brzdęk. [...] Wiedziałem wtedy, że jestem już na Krupniczej, tutaj koło Podwala [...] stamtąd było jeszcze co najmniej sześć, siedem przystanków do szkoły.” Autor tych słów wspomina dźwięk, który przez kilka lat dzieciństwa spotykał zawsze w tym samym miejscu, w drodze do szkoły. Wielu z nas często wspomina dawny układ ulic, budynków i placów. Oglądamy znane nam miejsca, utrwalone na fotografiach sprzed kilkudziesięciu lat. Czy będziemy kiedyś w podobny sposób wspominać dźwięki, wklejać je do albumów, tworzyć dla nich muzea? Oczywiście utrwalanie i prezentowanie fonosfery obecne zwłaszcza w nurcie tzw. field recordingu istnieje już od dawna. Kiedy jednak na półce w księgarni, obok albumów fotograficznych ze zdjęciami Wrocławia, pojawi się płyta z dźwiękiem Wrocławia?
Maciej Bączyk | Niewidzialna mapa Wrocławia
PATRYCJA BOGDAŁA: „Nie do końca rozumiem, jaki układ ma to skrzyżowanie. Przechodząc przez nie, trzeba trafić na wysepkę, która jest w połowie drogi, a potem iść dalej w stronę poczty. Nie bardzo wiem, gdzie ta wysepka się zaczyna, bo ma zbyt niskie krawężniki.” Osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim uzyskuje swobodę dzięki obniżonym krawężnikom. Niewidzący za pomocą laski starają się wyczuć, gdzie kończy się chodnik, a zaczyna ulica. Obniżony krawężnik powoduje niebezpieczną utratę orientacji. Jak powinno wyglądać przejście dla pieszych, które byłoby dobre dla wszystkich? KATARZYNA: „Zawsze unikałam tego placu, jak tylko mogłam. [...] Czy to jest jakiś sześciokąt, ośmiokąt; foremny, nieforemny i gdzie są wyjścia, na jakie ulice?” Przejście podziemne na placu Jana Pawła II znam od dwudziestu lat. Tak przynajmniej do tej pory mi się wydawało. Właściwie to nic o nim nie wiem. Czy to jest jakiś sześciokąt, ośmiokąt; foremny, nieforemny... IRENEUSZ MORAWSKI: „Kiedyś, przed laty, pojechaliśmy z wycieczką po centrach przemysłowych Dolnego Śląska. No i przejeżdżając przez Krzeszów, ludzie zawołali, że co prawda barokowy kościół w Krzeszowie nie jest osiągnięciem przemysłu socjalistycznego, ale nie sposób tutaj nie wejść. Weszliśmy. Oczywiście któryś z przyjaciół opowiadał mi, jaki to piękny kościół. Nic z tego nie pamiętam, bo i po co. Pamiętam za to figurkę Matki Boskiej, która miała
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012 | ZMYSŁY
ślicznie wyrzeźbioną rękę. Ta ręka była jak żywa, miała takie drobne kosteczki na wierzchu. Jak podałem jej dłoń, to aż takie ciepełko z niej spłynęło, ale biedna, miała złamany ostatni paluszek. Ludzie zachwycali się kościołem, bryłą, aniołami, a mnie się zapamiętał ten ułamany paluszek w ręce Matki Boskiej. Lata minęły i nadal dokładnie pamiętam tę dłoń.” Ta opowieść, której autorem jest niewidzący od urodzenia pan Ireneusz Morawski, idealnie oddaje różnicę w odbieraniu otaczającej nas rzeczywistości. Zamiast pięknej, barokowej budowli z jej bogatym wnętrzem – jeden, ułamany paluszek w wyrzeźbionej dłoni Matki Boskiej. Takie wspomnienie utkwiło w pamięci pana Ireneusza. Być może taka właśnie odległość – od katedry do ułamanego najmniejszego palca drewnianej dłoni – dzieli nasze różne sposoby patrzenia na świat. Historia ta niezmiennie pozostaje dla mnie fascynująca.
Efekty, których nie widać Jak już wcześniej wspomniałem, punktem wyjścia dla „Niewidzialnej mapy” było poszukiwanie inspiracji dla obrazu fotograficznego w doświadczeniach osób niewidzących. Dwa lata pracy nad projektem uświadomiło mi, jak wiele innych dziedzin może inspirować spotkanie z kimś, kto używa pozostałych zmysłów znacznie intensywniej ode mnie. Zagadnienia dotyczące architektury, urbanistyki, komunikacji, fonosfery, orientacji i identyfikacji miejsc to tylko drobny obszar ujęty w tych kilku przytoczonych przykładach.
157
W trakcie pracy nad projektem poznałem Wiesława Hudona, który zgodził się napisać wstęp do naszej publikacji. To właśnie on uznał za konieczne zaopatrzenie mapy w dokumentację rozmów z uczestnikami projektu. Na ponad sześćdziesięciu stronach niewidzący opowiadają o tym, co ich denerwuje, co sprawia im przyjemność, co im się śni, czy jest dla nich ważny wygląd innych ludzi, jak rozumieją kolory, perspektywę i wiele innych zjawisk, których nie mogą zobaczyć, a które starają się zrozumieć. Posługując się nieświadomie metodą właściwą dla teorii ugruntowanej, czułem się, jakbym był oprowadzany przez moich niewidomych rozmówców nie tylko po Wrocławiu, ale także po całym osobliwym świecie dostępnym dzięki innym zmysłom. Dzięki temu wiem, który kościółek ma niezwykły zapach i w którym supermarkecie spożywczym nie śmierdzi (według Maćka Kuchty jest tylko jeden taki we Wrocławiu). Inną kwestią dotyczącą supermarketów i wielu innych sklepów jest to, że często osoby niewidzące nie mogą do nich wchodzić ze swoim psem przewodnikiem. Nic nie pomagają odpowiednie dokumenty, udowadniające, że mamy do czynienia z przeszkolonym, gruntownie wytresowanym psem. To jedna z rzeczy, która wyprowadza z równowagi moich rozmówców. Problem sprowadza się do braku wyobraźni i elementarnej uwagi – jak określa to niewidzący student historii Grzegorz Modrzyński. Wielu ludzi nie potrafi też odnaleźć się w sytuacji, w której osoba niewidoma prosi o pomoc. Zamiast wysłuchać do końca, o co chodzi i wskazać właściwą drogę albo podać potrzebną informację, wpadamy
158
w nienaturalny popłoch, stajemy się drażniąco nadopiekuńczy lub, co jest już zgoła kuriozalne, traktujemy niewidomego jak żebraka (działa tu zapewne stereotypowe skojarzenie „ślepego z laską” z żebrakiem przed kościołem). W związku z tym dochodzi do wielu idiotycznych sytuacji, których moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy tylko starali się wysłuchać i zrozumieć drugiego człowieka. Niech podsumowaniem tego wątku będzie anegdota, którą opowiedział mi wspominany przed momentem Grzegorz Modrzyński: „Na studiach miałem panią od łaciny, która przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziała, że nie widzi mnie na swoich zajęciach. Odpowiedziałem jej spokojnie, że ja też siebie nie widzę. Mimo trudnego początku w trakcie roku okazało się, że jest bardzo w porządku kobietą.” Gdyby zacząć cytować fragmenty tych wypowiedzi i na bieżąco je komentować, powstałby materiał na kolejną książkę. Wspomnę zatem o jeszcze jednym kluczowym momencie, w którym wróciło do mnie pytanie z dzieciństwa – co się widzi, kiedy się nic nie widzi? Co to jest NIC? Stereotypowe wyobrażenie na ten temat przyzwyczaiło mnie sądzić, że NIC jest czarne i jest pustką: – Jest tam coś? – Nic – odpowiadamy, zaglądając do pustego pudełka. – Widzisz tam coś? – Nic – to w momencie, kiedy zaglądamy do piwnicy bez latarki w ręku.
Maciej Bączyk | Niewidzialna mapa Wrocławia
NIC jest czernią i pustką. Dzięki temu NIC jest oswojone i w ogóle jest jakieś. Co zatem widzi osoba niewidząca od urodzenia, niemająca poczucia światła, niemająca oczu (co w praktyce oznacza oczy szklane). Co ma przed oczami? No właśnie NIC. Oto co mówi na ten temat jeden z uczestników projektu: PAWEŁ BOGDAŁA: „Nie mam w ogóle oczu, więc nie mam czegoś, co jest przed oczami. Nie jest ani ciemno, ani jasno. Skoro nie ma oczu, to taki zmysł dla mnie nie istnieje. Widzenie jest jakby czystą abstrakcją.” Teraz już nie potrafię sobie wyobrazić, co stoi za krótkim słowem – NIC. Wiem jednak, że nie jest ani czarne, ani białe, ani puste, ani pełne. Po dokładnym przemyśleniu tego zagadnienia doszedłem do wniosku, że nie potrafię sobie wyobrazić, co to znaczy – nic nie widzieć, tak jak osoby niewidzące nie potrafią sobie wyobrazić, co to znaczy widzieć. Mamy dokładnie taki sam problem, tylko nasze doświadczenia nie dają się sprowadzić do wspólnego mianownika. Pozostaje nam tylko spotkać się i porozmawiać na ten temat. „Kultura Enter” nr 7 luty 2009
159
160
1 www.case.edu/orgs/cwrumun/cwrumun.org/ Chair.pdf 2 www.unicef.org/specialsession/under-18/ childfriendlyver-outcome.doc 3 www.snugandoutdoor.co.uk 4 www.edibleplaygrounds.co.uk 5 www.marshalls.co.uk/transform/chelsea 6 www.cabe.org.uk/default. aspx?contentitemid=2715 7 www.thesorrellfoundation.com 8 www.mik.krakow.pl/autoportret-warsztaty. html 9 www.openarchitecturenetwork.org/ competitions/challenge/2009 10 www.bip.lublin.eu/bip/um/index. php?t=200&id=63247 11 www.flickr.com/photos/tonydemarco/ sets/72157600075508212/ 12 www.miastomojeawnim.pl 13 www.odblokuj.org; Marlena i Marek Happachowie, Miasto, makiety, mieszkańcy: www. kulturaenter.pl/miasto-makiety-mieszkancy-cz-1/2010/11/, oraz: http://kulturaenter.pl/ miasto-makiety-mieszkancy-cz-2/2010/12/. 14 Michael Saward, Demokracja, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2008.
Przypisy
15 Jose Sert, E. N. Rogers, J. Tyrwhitt, The Heart of the City: Towards the Humanisation of Urban Life, International Congresses for Modern Architecture, Lund, Humphries, London 1952, tłum. wł. 16 Konflikt liberalizmu (wolność jednostki) i wypaczeń wolnego rynku powodujących znaczne nierówności społeczne odzwierciedlone w dezintegracji przestrzeni miejskiej, w: Martin Parker, Valerie Fournier, Patrick Reedy, The Dictionary of Alternatives, Utopianism and Organization, Zed Books, New York, 2007, s. 159. 17 Vittorio Magnago Lampugnani, Hier könnte, sollte, oder musste geschehen. Möglichkeiten in Architektur und Städtebau: ein Versuch. w: Wolfgang Weinzierl (red.), Dreissig Jahre Landschaftsarchitektur, Donau Courier, 2003, s. 84, tłum. wł. 18 Potrzeba nasycenia funkcjonalnych przestrzeni humanistyczną wrażliwością została dostrzeżona już nawet poza środowiskiem architektów w niebranżowym raporcie PricewaterhouseCoopers pt. Cities of the Future: Global Competition, Local Leadership. www.pwc.com, 2005, s. 15 19 Np. www.pps.org, natomiast w Polsce: „Wspólna przestrzeń” zrzeszająca niezależne grupy i stowarzyszenia jak: Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” (Lublin, www.tnn.lublin.pl); Sieć „Miasta dla rowerów” (www.rowery.org), Grupa Pewnych Osób (Łódź, www.gpo.blox.pl), Towarzystwo Upiększania Wrocławia (www.tumw.pl),
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012
SISKOM (Warszawa, www.siskom.waw.pl). [Aktualnie: Kongres Ruchów Miejskich – www.kongresruchowmiejskich.org – red.] 20 Judith Ryser, Teresa Franchini, The World of Planning and its Future w International Manual of Planning Practice, ISOCARP, The Hague 2008, s.20, tłum. wł. 21 Założenia aktualizacji Strategii Rozwoju Kraju 2007-2015, dokument przyjęty przez Radę Ministrów dnia 30 grudnia 2008, Warszawa, www.mrr.gov.pl 22 Manuel Castells, The New Urban Crizis, w: Dietmar Frick (red.), The Quality of Urban Life: Social, Psychological and Physical Conditions, Berlin, New York 1986, s. 18, tłum. wł. 23 Strategia Rozwoju Kraju, listopad 2006, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, www.mrr.gov.pl 24 projektantów miejskich? architektów? urbanistów? planistów? nauczycieli? edukatorów?... Kim dzisiaj jest architekt? 25 David Osborne i Ted Gaebler, Rządzić inaczej. Jak duch przedsiębiorczości przenika i przekształca administrację publiczną, Media Rodzina, Warszawa 2005, s.12. 26 Charles Landra, The Creative City: A Toolkit for Urban Innovators, tłum. własne, s. 15 27 Tamże, s. 8.
161
28 Andy Merrifield, Urban Dialectics. Social Struggle in the Capitalist City, Monthly Review Press, New York 2002, s. 17, tłum. wł 29 Juhani Pallasmaa, New Architectural Horizons, fragment wykładu wygłoszonego podczas Association of Collegiate Schools of Architecture Intrnational Conference, sierpień 2003, opublikowanego w „Architectural Design” 2/2007, s. 17. 30 Christopher Alexander, Język wzorców, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2008, rozdz. 44. 31 Tamże. 32 Hannah Arendt, The Human Condition, University of Chicago Press, Chicago 1980, Setha Low, Neil Smith, The Politics of Public Space, Routledge, New York 2006 – gdzie powracając do historii starożytnej zaznacza się, iż dla Greków przestrzeń publiczna niemal z definicji była przestrzenią miasta. 33 Anastasia Loukaitou-Sideris, Tridib Banerjee, Urban Design Downtown, Poetics and Politics of Form, University of California Press, Berkeley, CA 1998, s. 175, w: tamże, s. 46. 34 Raport „5 dróg do pomyślności” („5 Ways to Well-being”) jest podsumowaniem obszernych badań na temat czynników wpływających na zdrowie i jakość życia, przeprowadzonych przez New Economics Foundation dla Departamentu
162
Biznesu, Innowacji i Umiejętności rządu Wielkiej Brytanii w ramach projektu „Mental Capital and Well-being”. Raport ten podkreśla wagę relacji społecznych, nauki i kultury dla długości i jakości życia. Międzynarodowe badania wykazują, że osoby, które utrzymują kontakt z innymi, są aktywne, zwracają uwagę na swoje otoczenie, nieustannie się uczą i dają coś innym od siebie – żyją dłużej i mają poczucie większego spełnienia w życiu. Wyniki tych badań są niezwykle ważne dla polityki sektora spraw publicznych w Wielkiej Brytanii i w innych krajach, takich jak Francja, które zrozumiały, że stanu zdrowia obywateli i stabilnego rozwoju społecznego nie da się mierzyć wyłącznie wskaźnikami ekonomicznymi.
Szukaj kontaktu... Z ludźmi wokół Ciebie. Z rodziną, przyjaciółmi, kolegami i sąsiadami. W domu, pracy, szkole i w Twojej społeczności. Pomyśl o nich jak o fundamentach swojego życia i zainwestuj swój czas w ich rozwój. Rozwijanie tych kontaktów będzie wsparciem i wzbogaci każdy Twój dzień.
Bądź aktywny... Idź na spacer lub pobiegaj. Wyjdź z domu. Przejedź się na rowerze. Zagraj w coś. Uprawiaj ogródek. Tańcz. Ruch sprawia, że czujesz się dobrze. Przede wszystkim znajdź taką aktywność fizyczną, która sprawia Ci radość i która pasuje do Twojego poziomu mobilności i kondycji.
Przypisy
Zwracaj uwagę... Bądź ciekawy. Dostrzegaj piękno. Zwróć uwagę na to, co niecodzienne. Zauważ zmiany pór roku. Delektuj się chwilami, kiedy idziesz do pracy, jesz obiad czy rozmawiasz z przyjaciółmi. Miej świadomość otaczającego Cię świata i tego, co czujesz. Refleksja nad swoim doświadczeniem pomoże Ci zrozumieć, co jest dla Ciebie ważne. Nie przestawaj się uczyć... Spróbuj czegoś nowego. Wróć do dawnych zainteresowań. Zapisz się na kurs. Podejmij się nowego zadania w pracy. Napraw rower. Naucz się grać na instrumencie lub gotować swoją ulubioną potrawę. Postaw sobie cel, którego realizacja sprawi Ci satysfakcję. Uczenie się nowych rzeczy da Ci większą pewność siebie, a także dostarczy zabawy.
Dawaj... Zrób coś miłego dla przyjaciela lub obcego. Podziękuj komuś. Uśmiechnij się. Oddaj swój czas innej osobie. Dołącz do grupy. Dostrzegaj potrzeby innych, tak jak dostrzegasz swoje. Widok siebie i własnego szczęścia włączonego w szerszą społeczność może dać niewiarygodną satysfakcję i zbudować relacje z ludźmi wokół Ciebie. François Matarasso tłum. Konrad Szulga, Ewa Kipta. Dzięki uprzejmości UM Lublin.
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012
35 P.S. – Michał Wolny DIY Marcin Skrzypek poprosił mnie o napisanie krótkiego tekstu dotyczącego idei DO IT YOURSELF (DIY), czyli „zrób to sam”. Trudno jest zdefiniować zjawisko, w które jest się emocjonalnie i osobiście zaangażowanym od dłuższego czasu, dlatego też taka będzie moja relacja: osobista i emocjonalna. Sama idea „zrób to sam” odnosi się do niezwykle licznej grupy działań, inicjatyw, pomysłów, więc chciałbym skupić się na zasadach, na jakich (moim zdaniem) to zjawisko funkcjonuje. • DIY jest oparte na współdziałaniu ludzi o wspólnej pasji, na partnerskich zasadach między poszczególnymi uczestnikami/uczestniczkami danego działania lub czynności, w pewnym sensie znosi niepotrzebną barierę między twórcą a odbiorcą, ponieważ każdy z nas, w myśl tej idei, potencjalnie może tym twórcą zostać. Nie ma tu miejsca na lepszych czy gorszych – działanie w myśl idei „zrób to sam” znosi hierarchię pomiędzy jednostkami, zapewnia bezpośredni kontakt, wyzwala ich ogromny potencjał oddolnej samoorganizacji. • DIY wypływa też z naturalnej chęci pochwalenia się efektem swojej pracy przed innymi (głównie przez znajomymi), chęci udowodnienia samemu sobie, że się coś potrafi, że umie się przełamać własną niemoc bądź nabyć nowe umiejętności.
163
• „Zrób to sam” wynika z wewnętrznej potrzeby kontroli nad swoimi działaniami. Sam decydujesz co, kiedy i jak zrobisz, sam czy wspólnie i na jakich zasadach, niezależnie czy dotyczy to rysowania komiksu, wydawania płyt, organizowania koncertu czy tworzenia ozdób. Nie musisz wchodzić w niewygodne zależności, które często zabierają całą przyjemność, satysfakcję tworzenia czegoś samemu. DIY daje wolność twórczą i przestrzeń do realizacji własnych pomysłów. Można rzec, że niezależne działanie może być dla nas ambitnym wyzwaniem, dzięki któremu się realizujemy. • Najczęściej, ze względu na niewielkie środki i możliwości – często na własny koszt – wymusza to większą kreatywność i pomysłowość, np. tworzenie nowych rzeczy z recyklingowanych przedmiotów. Z pewnością pociąga to za sobą pewne wyrzeczenia i ograniczenia, wymaga poświęcenia, ale efekt smakuje o wiele lepiej, pełniej, daje spełnienie, satysfakcję. Dzięki autentycznemu entuzjazmowi, talentowi, kreatywności, włożonemu sercu we własną pracę, można „nadgonić” wiele niedociągnięć czy braków. • Najważniejsi w całej układance są oczywiście aktywni ludzie, wszystko odbywa się na zasadzie dobrowolnej wymiany. • Idea DIY uczy odpowiedzialności za siebie i za innych, wspierania innych aktywności z nadzieją na rewanż, pomagania sobie i dawania
164
Przypisy
z siebie tego co każdy z nas może zaoferować, nie oczekując materialnych profitów. Daje nam radość wolnego i nieskrępowanego tworzenia, bez oglądania się na mody i trendy. • DIY jest też ogólnoświatową siecią pozytywnej wymiany – idei, postaw, przedmiotów, usług. Jest tworzeniem własnych kanałów informacji oraz przestrzeni, które zapewniają możliwość niezależnego działania, samemu bądź z pomocą przyjaciół. • DIY jest wyzwaniem, ale wyzwaniem na wyciągnięcie ręki. Dosłownie.
d.i.y. or die!
36 Cyt. za: Ch. Jencks, Modern Movements in Architecture, wydanie polskie Ruch nowoczesny w architekturze Warszawa 1987, s. 111. Za jeden z najważniejszych przykładów reakcji przeciw modernizmowi nie wynikającej z założeń politycznych, ale artystycznych i społecznych zarazem, uważa się Manifest przekleństw przeciwko racjonalizmowi w architekturze F. Hundertwassera, ogłoszony 4 lipca 1958 roku, po polsku opublikowany przez P. Trzeciaka, Historia, psychika, architektura, Warszawa 1988, s. 233. Pod względem oddziaływania na opinię publiczną najważniejsza była praca Jane Jacobs, Death and Life of American Cities, wydana w 1961 roku, w której autorka przeprowadziła miażdżącą krytykę wpływu modernistycznych osiedli na zachowania społeczne – jej zdaniem przyczyną degradacji
zachowań było odejście od tradycyjnej obrzeżnej zabudowy ulic, umożliwiającej ciągłą kontrolę mieszkańców nad przestrzenią publiczną ulicy. Wprowadzenie dużych obszarów zieleni wyłączonych spod kontroli mieszkańców umożliwiło rozwój gangów młodzieżowych. Z tezami Jacobs polemizował na polskim gruncie m. in. Jacek Nowicki, stwierdzając, że powrót do formowania przestrzeni miejskiej na wzór małego miasteczka jest w końcu XX wieku niemożliwy, zob. J. Nowicki, Kształt przestrzeni mieszkalnej, Warszawa 1980, s. 61-62. Wyraźnie dzisiaj widoczny również w Polsce renesans zabudowy obrzeżnej ulic – bardzo dobrze przyjmowany przez mieszkańców tak projektowanych dzielnic – pokazuje, że J. Nowicki mylił się. 37 Na dodatek często i z upodobaniem określanych przy tej okazji, zwłaszcza przez dziennikarzy, jako socrealistyczne. 38 Ch. Jenkcs, The Language of Post-Modern Architecture, London 1977 (wydanie polskie: Architektura postmodernistyczna, Warszawa 1988). Jencks ogłosił upadek modernizmu podając nawet symboliczną datę dzienną tego zdarzenia – za którą uznał wysadzenie 15 lipca 1972 roku ok. godz. 15.32 bloków osiedla Pruitt-Igoe w St Louis. Osiedle to było jednym z typowych przykładów realizacji „postępowych” zasad nowoczesnej architektury. Wzniesione w latach 1952-1955 według projektu G. F. Hellmutha, M. Yamasaki i J. W. Leinwebera,
165
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012
złożone z eleganckich 14-piętrowych bloków, pełne słońca, przestrzeni i zieleni, nagrodzone przez Amerykański Instytut Architektury za prawidłowe spełnienie założeń modernistycznego zespołu mieszkalnego, bardzo szybko stało się niezdatne do zamieszkania ze względu na wyjątkowo wysoki poziom przestępczości – propozycje rewaloryzacji założenia zostały odrzucone przez socjologów. Por. H. Drzewiecki, Słowo wstępne do polskiego wydania Ruchu nowoczesnego w architekturze Ch. Jencksa, s. 13 oraz E. Węcławowicz-Gyurkovich, Postmodernizm w polskiej architekturze, Kraków 1998, s. 12-13. 39 Programowy tekst Hansena Forma Otwarta w: W kręgu Formy Otwartej, oprac. J. Gola, E. Józefowska, M. Sitkowska, W. Włodarczyk, Warszawa 1986; Najszersze omówienie twórczości Hansena i jego teorii zawarto w dwóch niedanwo wydanych publikacjach: O. Hansen, Towards Open Form/Ku Formie Otwartej, opr. Z. Hansen i J. Gola, Warszawa 2005 oraz O. Hansen, Zobaczyć świat, Warszawa 2006. W kwestii Formy Otwartej w architekturze zob. również O. Hansen, Estetyka Formy Otwartej, „Architektura” t. XXI, 1970, nr 4, s. 145-147 i 166.
42 O. Hansen, Linearny System Ciągły, „Architektura” t XXIV, 1970, nr 4/5, s. 125-137. 43 Tamże, s. 125. 44 Tamże 45 O. Hansen, dz. cyt., s. 125. 46 Tamże. Kontakt z przyrodą byłby jednak poważnie ograniczony – nie trzeba chyba pisać o tym, jak bardzo różni się kontakt z przyrodą mieszkańca domu jednorodzinnego (czy nawet w zabudowie szeregowej), który po wyjściu na zewnątrz w bezpośrednim otoczeniu swojego domu jest wciąż u siebie, od kontaktu z przyrodą mieszkańca bloku, który aby wydostać się na zewnątrz musi przejść przez przestrzenie w różnym stopniu publiczne, jak klatki schodowe, windy, itp. 47 Tamże. Do inspiracji pracami Le Corbusiera Oskar Hansen przyznał się otwarcie w wywiadzie, przeprowadzonym w 1986 roku przez Wojciecha Włodarczyka, gdzie stwierdził, że uważa Le Corbusiera za poprzednika LSC; zob. W kręgu Formy Otwartej, s. 16-17 i s. 33. 48 O. Hansen, dz. cyt., s. 127.
40 Por. Ch. Jencks, Ruch nowoczesny..., s. 463.
49 O. Hansen, dz. cyt., s. 127-129.
41 J. Nowicki, Środowisko mieszkaniowe, Cz. 2, Osiedla warszawskie – projekty – doświadczenia XX w., Warszawa 2003, s. 58.
50 Można odnieść wrażenie, że tutaj Hansen popadł w pewną sprzeczność – z jednej strony odrzucał „pamięć rzeczy widzianych”, ale z drugiej strony jedną z inspiracji dla formy otwartej
166
i zarazem indywidualizacji mieszkania i kształtowania go w zgodzie z pojawiającymi się potrzebami były dla niego naturalne, historyczne formy architektury, niezwiązanej ze ścisłym planowaniem, takie jak np. budownictwo rybaków na włoskiej wysepce Procidia, którzy swoje lepione z gliny i kamieni domostwa kształtowali zupełnie dowolnie i naturalnie – w miarę potrzeb je powiększali czy indiańskie pueblo; por. J. Olkiewicz, Oskar Hansen, „Architektura” t. XXI, 1969, nr 4, s. 135-136 i W kręgu Formy Otwartej, s. 32. W kwestii swobody kształtowania elewacji przez mieszkańców interesujące mogłoby być pytanie czy teorie Hansena miały jakiś wpływ na F. Hundertwassera i jego „prawo okien”, w którym austriacki malarz ogłosił, że każdy mieszkaniec budynku powinien mieć prawo do samodzielnego i niczym nie ograniczonego kształtowania formy elewacji w granicach zasięgu rąk ludzkich od swojego okna? 51 O. Hansen, Linearny System Ciągły..., s. 129. 52 J. Nowicki, Środowisko mieszkaniowe, Cz. 2, Osiedla warszawskie – projekty – doświadczenia XX w., Warszawa 2003, s. 58. 53 O. Hansen, dz. cyt., s. 135. 54 Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa, red. R. Karaś, Warszawa 1968, s. 48; wśród autorów tego opracowania wymieniony jest również O. Hansen, niestety poszczególne fragmenty nie są przyporządkowane autorom. Zapewne
Przypisy
O. Hansen był autorem (lub współautorem) fragmentu rozdziału trzeciego książki, Działalność inwestycyjna, w którym, na s. 47-50 omówione jest będące wówczas jeszcze częściowo w budowie osiedle im. Juliusza Słowackiego. O autorstwie Hansena może świadczyć m. in. charakterystyczny dla jego publikacji podniosły i fachowy zarazem język tych fragmentów. Jednoznacznie określonych autorów ma jedynie część druga opracowania (Jan Turowski i Roman Mitaszko), poświęcona socjologicznym aspektom istnienia LSM. 55 Tamże, s. 47. 56 Tamże, s. 49. 57 J. Nowicki, dz. cyt., s. 58. 58 Wymieniane jest chyba w każdej syntezie polskiej architektury powojennej; zob. m. in. P. T. Szafer, Współczesna architektura polska, Warszawa 1988, s. 103-104 oraz B. Lisowski, dz. cyt., s. 90. 59 Murowane bestsellery, „Polityka” r. XIV, 1970, nr 3, s. 1 i 4-5. W tym samym numerze i na tych samych stronach komentarz A. Paszyńskiego, Trasą polskiej architektury.
167
KONCEPTY MIEJSKIE 2008-2012
63 Zob. Ukraina po pomarańczowej rewolucji – co zmieniło się w postawach i wartościach społeczeństwa, OSW, Warszawa 2006.
74 Sounder City. The Mayor’s Ambient Noise Strategy. Greater London Authority 2004.
64 Dz. U. 2001 nr 62 poz. 627.
76 www.hoerstadt.at/?lang=en
65 Southworth M.,1969, The sonic environment of cities, Environment and Behavior, vol. 6, s. 49-69. 66 Yang W. Kang J., 2005, Soundscape and sound preferences in urban squares: a case study in Sheffield, Journal of urban design, 10 (1) 61-80. 67 Raimbault M., Dubois D., 2005, Urban soundscapes: experience and knowledge. Cities 22, 5, 339-350. 68 Schulte-Fortkamp B., Lercher B., 2003, The importance of soundscape research for the assessment of noise annoyance at the level of the community, TecniAcustica Bilbao. 69 Adams M., Cox T., Moore G., Croxford B., Refae M., Sharples S., 2006, Sustainable soundscapes: noise policy and urban experience, Urban Studies, vol. 43.,13, 2385-2398. 70 http://alpha.cres.gr/ruros/
60 Murowane bestsellery, s. 4-5.
71 Barrio I.L., Carles J., 1995, Acoustic Dimensions of Inhabited Areas: Quality Criteria, The Soundscape Newsletter 10, p.10-13.
61 W kręgu Formy Otwartej, s. 30-31.
72 www.silence-ip.org/site/
62 Tamże, s. 34.
73 www.poznan.pl/mim/public/publikacje/ ?id=11105&instance=1017&parent=0&lang=pl
75 http://public.linz.at/
Maciej Bączyk Edwin Bendyk Sebastian Bernat Dobrochna Grott-Korzeniowska Marek i Marlena Happachowie Katarzyna Hołda Jan Kamiński Anna Komorowska Grzegorz Kondrasiuk Paweł Laufer Hubert Mącik Gall Podlaszewski Antoni Pacuk Radczenko Marcin Rutkiewicz Marcin Skrzypek Małgorzata Spasiewicz Michaił Grigoriewicz Tałałaj Jacek Warda Roland Zarzycki
Od 2008 roku w magazynie „Kultura Enter” opowiadaliśmy Miasto – i miasta. Spośród kilkudziesięciu artykułów do książki wybraliśmy dziewiętnaście, grupując je wokół następujących tematów /tagów: dzieciństwo, edukacja, konflikt, ludzie, stolica, utopia, zmysły. Tak powstały „Koncepty miejskie” – podręczna antologia funkcjonujących obecnie sposobów rozumienia, opowiadania, używania Miasta; szkic pojęciowej mapy, za pomocą której próbujemy przyłapać jego fenomen.
Lublin 2012