ZAGUBIENI W RZECZYWISTOŚCI
STR. 3
nr 7
30 marca 2017
PRZESTĘPCZOŚĆ NA ŻOLIBORZU
facebook.com/wilsoniak
STR. 4
Wspólna sprawa – zapłacimy, by żyło nam się lepiej?
Ostatni Żoliborzanin Przed przekroczeniem progu nie wiemy czego się spodziewać, ale jest w nas pewność, że spotkamy się tu z żywą historią. Dlatego wchodzimy do mieszkania profesora Durko, urodzonego w 1915 roku studwuletniego warszawiaka i siadamy naprzeciwko niego.
Według danych z lutego 2017 roku na terenie Żoliborza dostępnych jest ok. 40 tys. miejsc parkingowych. Zarejestrowanych na terenie dzielnicy jest ponad 35 tys. samochodów indywidualnych i około 4 tysiące samochodów ciężarowych. Opierając się na twardych danych, czy Żoliborz potrzebuje stref płatnego parkowania niestrzeżonego? Odpowiedzi na to pytanie poszukiwała Klaudia Ziemiańska w rozmowie z Zastępcą Burmistrza Dzielnicy Żoliborz, Grzegorzem Hlebowiczem i Radnym Dzielnicy Żoliborz, Toma-
szem Michałowskim.
J
esteśmy zdecydowani wysłuchać opowieści o przedwojennej Warszawie i Żoliborzu, o miejscach obecnych w teraźniejszej przestrzeni, lecz dla sędziwego Pana niejako tylko z nazwy. Otrzymane zaproszenie to możliwość podróży w przeszłość, na którego odwrocie zostało napisane: „Wszystko się zmieniło. Moja Warszawa nie istnieje. Został zabity duch miasta, które istniało 700 lat i powoli się rozwijało (…) jednak wszystko zostało zrównane z ziemią, przez co nie ma już mojego miasta.” Opowieść zaczyna się pod koniec lat 20. XX wieku, kiedy to Janusz Durko sprowadza się wraz z rodziną do nowo-
reklama
prof. Janusz Durko – wspomina przedwojenny Żoliborz
budowanego Żoliborza, mającego przeobrazić się w dzielnicę ludzi postępowych. Pan Janusz staje się obserwatorem jego początków, codziennych trudów, Powstania Warszawskiego oraz tego, jakiego nabierał kształtu na przestrzeni dziesięcioleci. Po pierwszych wspomnieniach dowiadujemy się, że ówczesny Żoliborz dzielił się na enklawy, które były następstwem różnic społecznych. Jedną z nich stanowił rejon ciągnący się po wschodniej części ul. Czarnieckiego. Tu zamieszkiwała głównie kadra wojskowa, a wieczorami do hotelu przy pl. Inwalidów chętnie przybywali oficerowie.
Druga strona obecnej ul. Mickiewicza to zupełnie inny obraz, z którego wyłaniają się „domy, domki z drewna dla nędzy i biedoty, ciągnące się wzdłuż po drugiej stronie, od strony Żoliborza w rejonie Dworca Gdańskiego, gdzie mieszkali ludzie, którzy nie mieli gdzie się podziać.” Podobnie wyglądał Marymont zamieszkały przez „rozmaity element”. Spółdzielnie zakładała inteligencja i stanowiły one kolejną zwartą, zamkniętą społeczność. Obchodzono w nich własne święta, rządziły się wewnętrznymi Dokończenie na ááá STR.
2
REDAKCJA: Stoją Panowie po przeciwnej stronie barykady, jeśli chodzi o kwestię wprowadzenia stref płatnego parkowania niestrzeżonego (SPPN). Zacznijmy jednak od zdefiniowania problemu – mamy do czynienia ze zbyt małą ilością miejsc parkingowych czy może wręcz przeciwnie? BURMISTRZ G. HLEBOWICZ: Mój sto-
sunek do strefy płatnego parkowania przeszedł ewolucję. W tej chwili na SPPN patrzę z perspektywy konsekwencji dotykających Żoliborza, który nie jest objęty tą strefą. Liczba miejsc postojowych pokrywa się z potrzebami mieszkańców. Problem miejsc parkingowych nie powinien dotyczyć naszej dzielnicy. A jednak dotyczy. Graniczymy ze strefą, w której trzeba płacić za miejsca postojowe, a ponieważ tutaj nie trzeba, jest to zachętą do tego, żeby skorzystać z tej bezpłatnej możliwości. Chciałbym tę promocję dla gości miasta stołecznego zakończyć. RADNY T. MICHAŁOWSKI: Największym problemem Warszawy jest ogromna liczba samochodów indywidualnych, co powoduje problemy komunikacyjne (np. korki, miejsca parkingowe), ale także problemy z zanieczyszczeniem powietrza, czyli smogiem. Jest możliwość budowania miejsc parkingowych. Ona istnieje „do góry” albo „do dołu”, nie ma możliwości uczynienia tego w przestrzeni bocznej. Niestety, odbywałoby się to kosztem np. zieleni miejskich, przeciwko czemu ja głośno występuje. Dla miasta istotne jest by SPPN były rentowe. Do tego potrzebny jest rotacyjny system miejsc parkingowych – duża wymiana samochodów podczas godzin funkcjonowania strefy. Co dla Żoliborza jest istotne? Ograniczenie ilości samochodów parkujących w dzielnicy, które przyjeżdżają w ciągu dnia do miasta czy do centrum. W mojej ocenie SPPN nie jest tu właściwym rozwiązaniem, ponieważ mankamentem wprowadzenia strefy jest niestety redukcja dotychczasowych miejsc parkingowych ze względu na wymogi ustawowe.
Co jest głównym problemem Żoliborza wobec tego? TM: Problem parkowania w Warsza-
wie to przede wszystkim kwestie dotykające osób przyjezdnych. Mam na myśli obrzeża okołowarszawskie lub samochody osób, które mieszają w Warszawie bez meldunku. GH: Mamy na Żoliborzu zarejestrowanych 35 741 samochodów z czego 1/3 to pojazdy firmowe, czyli 25 tys. to indywidualne zarejestrowane. TM: Przypuszczamy, że obecnie drugie tyle, czyli ok. 20 tys. samochodów jest z rejestracjami pozawarszawskim. GH: Udajmy się w małą retrospekcję. W I turze wyborów prezydenckich w Warszawie pojawił się postulat ograniczeń wjazdu do stolicy. W II turze obydwoje głównych kandydatów zdystansowało się do tego pomysłu. Niestety dopóki nie pojawi się kandydat, który powie – tak faktycznie trzeba wprowadzić administracyjne lub ekonomicznie ograniczenia wjazdu do Warszawy, problem deficytu miejsc postojowych nie będzie rozwiązany. Czy wprowadzenie SPPN jest remedium – wypada mi zgodzić się z Panem Radym, że to rozwiązanie ani do tej pory nie przyniosło żadnego efektu w skali stolicy. Jednak nie jestem władny, żeby wypowiadać się o problematycznych kwestiach warszawskich. Mogę mówić o problemach Żoliborza. Dla naszej dzielnicy będzie to sposób na zakończenie promocji dla mieszkańców północno-wschodniej części aglomeracji, północno-wschodniej części województwa mazowieckiego. Będzie to szansą na to, żebyśmy zostali sami z tymi 35 tys. samochodów, nawet jak dołożymy do tego 25 tys. niezarejestrowanych samochodów, to dalej jest to liczba dużo mniejsza niż ta, którą gościmy teraz bezpłatnie. TM: Jestem zdecydowanym zwolennikiem rozwiązań systemowych jak np. wprowadzenia stref wjazdowych, które funkcjonują w europejskich miastach. Zaskakujące, że w pewien sposób Pan Burmistrz uderza także w siebie, mówiąc o tym, że problem z nieprzyjęciem takich rozwiązań jest powiązany z upartyjnieniem samorządu. Zgadzam się też Dokończenie na ááá STR.
3
30 marca 2017
2
Ostatni Żoliborzanin Dokończenie ze ááá STR.
prof. Janusz Durko – tytułowy „Ostatni Żoliborzanin”
Drodzy Czytelnicy! To już siódme wydanie Wilsoniaka, które oddaję w Państwa ręce. Marzec jest miesiącem wielu zmian. Wiosna wygrywa z zimą, cieplejsze dni zachęcają do spacerów, a aura sprzyja aktywności. W tym wydaniu chcę zachęcić Państwa do refleksji nad otaczającym nas Żoliborzem, tym który obser wujemy każdego dnia oraz tym który przemija i już nie powróci. W tym celu zachęcam do przeczytania wywiadu pt. „Ostatni Żoliborzanin”. Namawiam również do zapoznania się z pasjonującą historią najsłynniejszego cmentarza na Żoliborzu w ar tykule „Smętarz Katolicki na Powązkach”. Roz ważaniom na temat współczesności podjęliśmy się w felietonie „W dzisiejszych czasach”, jednak daremno tam
1
prawami – miały np. swoje sądy polubowne, a symbolem wspólnoty była tęcza. Zróżnicowania występowały również między pozostałymi dzielnicami Warszawy. Mieszkańcy Śródmieścia nie wyjeżdżali poza jego obręb. Prawie w ogóle nie jeżdżono na Pragę, a „mieszkańcy Pragi rzadko do Warszawy”. Wbrew opiniom o przedwojennym blasku, nam – ulegającym nadmiernej egzaltacji, Pan Janusz pozwala na spojrzenie jego oczami na Warszawę codzienną, w której znaczna część ludzi mieszkała ubogo, nierzadko „w piwnicach z widokiem na buty”. Z postrzępionych wspomnień nie umyka nam informacja o braku wakacji, zastępowanymi przez nieliczne dni wolne od pracy; „Nie istniało przed wojną pojęcie wakacji, zwłaszcza jeżeli chodzi o tak zwany proletariat, ludzi pracy, robotników. Nikomu nie przyszło do głowy, że coś takiego może istnieć jak wakacje”. Mieszkańcy miasta organizowali ten czas („raz w roku na Zielone Świątki”) spacerami do Lasu Bielańskiego czy nad Wisłę; „Chodzili do Bochenka [właściciel tawerny przy klasztorze na Bielanach – przy. red.], popijali piwo, a gdy za dużo było wypitego piwa, to zdarzało się, że nie trafiali do swojej rodziny, która gdzieś tam pod jakimś drzewem wypoczywała i grała na harmonii.”
szukać odpowiedzi na pytanie jak żyć? Pewną inspiracją może być artykuł „Zagubieni w rzeczywistości”, który stanowi komentarz do aktualnego trendu publikowania podręczników do życia. Warto również pomyśleć o przyszłości naszej dzielnicy. Problem utworzenia na Żoliborzy strefy płatnego parkowania wzbudza kontrowersje. Postanowiliśmy zapytać o opinię na ten temat zastępcę burmistrza, Grzegorza Hlebowicza oraz radnego dzielnicy, Tomasza Michałowskiego. W artykule „Przestępczość na Żoliborzu” poruszyliśmy również niepokojący problem nasilenia się naruszeń prawa. Mam nadzieję, że dzięki naszym artykułom spojrzą Państwo na Żoliborz z nowej perspektywy. W imieniu całej redakcji zapraszam do lektury. REDAKTOR NACZELNA
S O NIA M ATLAK
W kontraście do ubogich peryferii wyrastało ekskluzywne Śródmieście, wraz z którym narodziło się pojęcie „Paryża Północy”; „W czasie zaborów mieszkanki Petersburga przyjeżdżały do Warszawy żeby się stroić. I to, że Warszawa została nazwana drugim Paryżem wynikało stąd, że było dosłownie kilkanaście ulic w śródmieściu bardzo eleganckich, czyli ze wspaniałymi sklepami, restauracjami, gdzie ludzie mogli się zabawić, dobrze zjeść i czuli się w pewnym sensie swobodniejsi, a nie pod uciskiem cara. Stąd nazwa. Wymyślili ją Rosjanie, co tutaj przyjeżdżali chcąc się ładnie ubrać, dobrze zaprezentować. Tak było do czasu, kiedy opuścili Warszawę w 1915 r. Natomiast daleko, daleko Warszawie do Paryża. A jeśli chodzi o peryferie to już powiedziałem, że to komicznie wyglądało, ponieważ śródmieście cudowne, a w okolicy Wola – drewniana, Marymont – drewniany, Pelcowizna – drewniana.” Rozpamiętując kolejne ulice, których dawny blask staramy się wyobrazić, ponownie wracamy na Żoliborz, gdzie, jak się okazuje, nie zawsze znano pojęcie asfaltu. Na wszystkich głównych ulicach, jak Mickiewicza, Słowackiego czy Krasińskiego, były tak zwane kocie łby, „nie takie kostki jak w śródmieściu, tylko kamień włożony do piasku. I tak ulice wyglądały nawet w czasie wojny.” Idąc słowo po słowie i historia po historii, nagle odrywamy się, gubiąc w jednym z zakamarków opowieści. Chcemy zobaczyć to, czego po-
cząt kowo nie wi dać. Spo glą da my na Profesora o kilkadziesiąt lat młodszego, mówiącego do nas jak rówieśnik z rówie śni kiem, gdzie moż na pójść i miło spędzić czas. Wierzymy mu, bo wiemy, że ma doświadczenie, którego nie przyjdzie nam przeżyć. Sięgamy wzrokiem tam, gdzie wskazują jego ręce i zastanawiamy się nad tym, jak niewiele się zmieniło mimo upływu czasu. Styl i przedwojenna klasa pozostały, przyszły jednak lata dodające powagi.
Na koniec pytamy o najważniejsze, czyli o wartości, którymi warto było się kierować. Po chwili zastanowienia otrzymujemy odpowiedź: „Myślę, że harcerstwo dało mi dużo, bardzo dużo. Ja jestem niezmiernie wdzięczny temu, że byłem harcerzem, bo nauczyłem się wszystko robić samodzielnie. Do dzisiejszego dnia, jak mi się oderwie guzik to go przyszyję bez żadnej pomocy. Każdą czynność wykonywałem sam przez całe życie, a tego nauczyło mnie harcerstwo. Dało mi właśnie tę umiejętność życia, radzenie sobie samemu we wszystkim, co jest niezbędne w życiu, łącznie z kompasem i wędrowaniem przez las, żeby nie zabłądzić”. W IK TOR J A SIO NOW SKI K ATA RZY NA P RUSZ KIE WICZ
3
Wspólna sprawa – zapłacimy, by żyło nam się lepiej? Dokończenie ze ááá STR.
1
z Panem Hlebowiczem, że problem Żoliborza wiąże się przed wszystkim z napływem mieszkańców północnych i północno-wschodnich okolic okołowarszawskich, dlatego, że ci mieszkańcy dojeżdżają przede wszystkim do I linii metra. Powoduje to ogromne problemy wokół obu stacji znajdujących się na terenie dzielnicy, czyli Marymontu i Placu Wilsona. Może należy wprowadzić SPPN tylko w newralgicznych punktach jak te przy stacji metra? TM: Niestety utworzenie SPPN je-
czenie miejsc, tam gdzie można parkować spowoduje uporządkowanie miejsc postojowych. Nareszcie na kolejnym pasie trawy, czy drzewach nie będą parkowane samochody.
Wspominali Panowie o redukcji miejsc dotychczasowych – czy rzeczywiście należy się tego obawiać? TM: Tak, na przykładzie innych
dzielnic wynosi ona 20-30%. GH: Na Żoliborzu zapewne wyniosłaby więcej ze względu na wąskie ulice, nie spełniające wymogów ustawowych. TM: Nawet uruchomienie pustki technologicznej nad bocznicą koleją metra przy pl. Wilsona nie przyniesie efektu. To ewentualne 150 miejsc, redukcja będzie znacznie wyższa. Trzeba też wziąć pod uwagę, że SPPN nie obowiązuje mieszkańców wyłącznie we wskazanej przez nich tzw. swojej okolicy za postój kilka ulic dalej trzeba będzie zapłacić. GH: Pan Radny wspomniał słusznie, że pojawi się problem odwożenia dzieci do szkoły, zrobienia zakupów itp. Zwy-
Czy istnieje jakaś alternatywa dla SPPN? GH: Niezależnie od tego czy miasto
Burmistrz G. Hlebowicz i radny T. Michałowski
kle sklepy mają własny, bezpłatny parking. Natomiast uiszczanie opłaty sięgającej czasem kilka groszy za postój na wysadzenie dziecka, to nie jest dużo. Natomiast ja się do tego dystansuję. Ja nie patrzę na politykę miasta w sposób bezkrytyczny. Po prostu uważam, że wprowadzenie teraz i na obecnych zasadach SPPN jest dla dzielnicy korzystne.
Zgadzam się również z tym, że powinniśmy korzystać z doświadczeń europejskich miast i ograniczyć wjazd pojazdów do miasta. Zasady odpłatności miejsc postojowych nie załatwiają sprawy, bo jak Pan wie w obecnych granicach SPPN wydano więcej abonamentów i uprawnień niż miejsc postojowych, więc te dwie rzeczy muszą iść z sobą w parze.
zechce wprowadzić SPPN– nic już się bardziej nie pogorszy. Jest w tej chwili tak tragicznie, że gorzej być trudno. TM: Miasto mówi o wyprowadzeniu ruchu samochodów indywidualnych z centrum, zawężając drogi, poprawiając dostępność do transportu publicznego. Należy sięgnąć po rozwiązania systemowe, które spowodują, że mieszkańcy zostawią samochód. Dokładając do tego bezpłatny transport publiczny w godzinach szczytu, może spowodować to, że mieszkańcy nie wsiądą za kierownice. K LAU DIA Z IE MIAŃ SKA
rys. Dominika Hoyle
dynie w tych częściach jest przerzuceniem problemu o ulicę dalej. Jeśli miałaby być wprowadzona SPPN (której jestem przeciwny ze względu na redukcję miejsc parkingowych) to tylko obejmująca całą dzielnice. Z punktu widzenia miasta to przerzucenie problemu na Bielany, które wkrótce będą musiały zmie-
rzyć się z podobnym problemem i też będą musiały wprowadzić strefy płatnego parkowania.
Czy możemy wskazać jakieś jeszcze korzyści i zagrożenia płynące z wprowadzenia SPPN? GH: Wprowadzenie SPPN i wyty-
Zagubieni w rzeczywistości Wydaje się, że kiedyś życie było nieco prostsze. Przynajmniej takie wrażenie można odnieść czytając „Chłopów” Reymonta, czy inne dzieła dotyczące egzystencji przeciętnego człowieka w czasach minionych. Przestrzeń, w której żyli ludzie ograniczała się zazwyczaj do własnej rodziny. Chociaż, oddając sprawiedliwość, była to znacznie większa familia niż obecnie, składająca się z co najmniej kilku pokoleń pod jednym dachem. W pewnych wyjątkowych okolicznościach ta przestrzeń życiowa rozciągała się na całą wieś, a niekiedy nawet i na okoliczne sioła. Oczywiście ten opis kreuje obraz niepełny, ale oddający pewien, jakże aktualny współcześnie, problem.
Problemy, które dotykały tych ludzi były ze wszech miar rzeczywiste i lokalne. Tragedią dla danej rodziny mogła być śmierć krowy, która zapewniała pożywienie dla wszystkich domowników. Huragan, który zniszczył zboże tuż przed zborami ściągając na rodzinę głód i brak możliwości zarobienia pieniędzy. Głowę rodziny pochłaniały tak kluczowe kwestie, jak wydanie pierwszej córki za mąż, czy wysłanie najmłodszego syna do zakonu. W każdym razie problemy pochodziły z najbliższego otoczenia. Nie brały się znikąd, czy też z nie wiadomo skąd. No może poza wojną zjawiającą się znienacka i przewracającą całe życie do góry nogami. Jednak mimo różnych kataklizmów i pokrętnych teorii, nasz świat nie chce stanąć w miejscu i ciągle mknie do przodu. Z perspektywy jednostki
rozszerzył się do wręcz niewyobrażalnej wcześniej wielkości. Można to sobie zobrazować jako proces nadmuchiwania balonu. Na początku wydaje się niepozorny. To jest właśnie świat, w którym żyje reymontowski człowiek skupiony na najbliższym otoczeniu zmagający się z każdego dnia z prozą życia. Później ten balon nabiera powietrza nieustająco zwiększając swoją objętość tym samym poszerzając świat, w którym znajduje się człowiek. Jednostka przestaje być tylko członkiem rodziny, czy sąsiadem staje się członkiem narodu, by ostatecznie wejść w buty mieszkańca globalnej wioski. Zmiany w otaczającym nas świecie zaczęły zachodzić coraz szybciej. Człowiek przestał nadążać za wszystkimi nowinkami technologicznymi. Nie był i nie jest w stanie wchłaniać pełnej dawki informacji, która jest serwowana mu każdego dnia. Ponadto w raz z rozszerzeniem świata do standardowych etykietek takich, jak ojciec, syn, dziadek zaczęły dołączać kolejne nakładające się obowiązki, ale przede wszystkim zwiększające konsternację. Już nie było się tylko mieszkańcem swojej wsi, ale także państwa, członkiem organizacji jednoczącej dany kontynent, przedstawicielem pewnej kultury… Można by mnożyć te maski jeszcze przez dłuższy czas, ale nie to jest sednem problemu. Człowiek poczuł się zagubiony. Nie każdy wiedział jak się odnaleźć w natłoku tych informacji. Niektórzy wykorzystywali nowe możliwości jakby
istniały one od zawsze. Jednak nie dotyczyło to wszystkich. Część osób zaczęła odczuwać poważny dysonans związany z pełnieniem różnych ról społecznych. Nie jest przypadkiem, że ziarno psychoanalizy padło na podatny grunt wraz z rozszerzaniem się świata. Człowiek zaczął mieć problemy, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. Jednak współczesny świat ma to do siebie, że generuje problemy, na które wytwarza jeszcze większą ilość rozwiązań. Tym samym powstało i ciągle powstają setki poradników z cyklu „jak żyć”. Jeżeli ma się jakiś problem, sytuacja nas przytłacza albo po prostu brakuje nam pomysłów na siebie, wystarczy sięgnąć po jedną z tych książek. Można w nich znaleźć odpowiedzi na niemal wszystkie frapujące nas kwestie. Od osób nieco bardziej związanych z trenowaniem dowiemy się w jaki sposób naładować swoje życiowe baterie, żeby stać się jednym z króliczków Duracella. Blogerzy sprzedadzą nam swoje rozwiązania na życie, które w ich przypadku się sprawdziły. Naukowcy zaś pokażą nam, jak dokonać zmiany w sposób kontrolowany i przynoszący zamierzone efekty. Do tego można by dorzucić coraz bardziej popularne książki prezentujące sposoby na szczęśliwe życie wywodzące się z innych kultur. Czy warto czytać takie książki? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Niewątpliwie jeżeli jesteśmy w stanie utrzymać dystans do słów autora i zachować zdolność do racjonalnej analizy,
to nie powinny nam zaszkodzić, a nawet mogą pomóc. Konfrontowanie własnych doświadczeń z cudzymi zawsze może spowodować jakąś twórczą zamianę. Zwłaszcza, że zazwyczaj autorzy tych książek mają nieco więcej doświadczenia, a co za tym idzie poważniejszy zbiór przemyśleń. Niektóre z nich są bardzo błyskotliwe i inspirujące. Problem pojawia się w momencie, w którym jesteśmy zdesperowani, żeby zmienić swoje życie. Poziom ogólnej frustracji sięga zenitu i nie wiemy jak sobie z tym poradzić. Wtedy sięgamy po pierwszą lepszą książkę i… możemy skończyć z pustą szafą, bo w ramach wprowadzania minimalizmu do swojego życia wyrzuciliśmy wszystkie ubrania albo rzuciliśmy pracę, żeby wyruszyć zwiedzać świat, ale zapomnieliśmy o kilku kredytach. Scenariuszy można nakreślić bardzo wiele. Niektóre z nich są bardziej, inne mniej prawdopodobne. Nie ulega jednak wątpliwości, że takie książki należy czytać bardzo krytycznie nie szukając gotowych rozwiązań, które natychmiast odmienią nasze życie. Jak to się mówi lepiej czerpać z nich małą łyżeczką. Też się najemy, a może przy okazji nie udławimy. Globalna wioska ma to do siebie, że poza tymi miejscami, które jeszcze w pełni do niej nie dołączyły, przepływają przez nią non stop informacje. Jest to proces ciągły i nie do pohamowania. Tak samo jest z poradnikami na życie. Jest ich cała masa. Wybór jest tak doskonały, że twórcy kapitalizmu mogliby zacierać ręce z radości. Jednak przy tak bogatej ofercie przydałoby się jeszcze jedno – poradnik jak dobrać adekwatny dla nas poradnik na życie. M I CHAŁ M ATE USZ M A CIĄG
30 marca 2017
4 Na terenie Żoliborza miało miejsce w ostatnim czasie wiele nieprzyjemnych zdarzeń związanych z dużym nasileniem przestępstw i to nie byle jakich, lecz takich o których do tej pory nie słyszało się o nich w naszej dzielnicy. W zeszłym roku głośno mówiło się o tym co wydarzyło się w jednym z mieszkań przy ul. Potockiej. Chodzi o sprawę Kajetana P. Mężczyzna poćwiartował kobietę, po czym przetransportował jej ciało do swojego wynajowanego mieszkania taksówką. Morderca podpalił mieszkanie i uciekł z miejsca zdarzenia. Poszukiwano go przez pewien czas w kraju i zagranicą. Przestępcę policja odnalazła na Malcie, skąd był deportowany do Polski, obecnie czeka na wyrok. Sprawa była głośna na cały kraj i poza nim. Z kolei pod koniec lutego tego roku miała miejsce strzelanina na jednej z kolonii przy ul. Popiełuszki 11A. W tym przypadku mężczyzna uciekał przed policją, kiedy ta miała wykonać pewne czynności w tym budynku. Sprawca miał być wylegitymowany przez policjantów na klatce schodowej, zamiast tego zaczął uciekać. Na dziedzińcu kolonii mężczyzna oddał strzały w kierunku policjantów. Mężczyzna zdołał uciec z miejsca zdarzenia. Sprawą zajmuje się Prokuratura Krajowa i Komenda Stołeczna. Pół miesiąca później prawie obok, bo w budynku mieszkalnym ZUSu (d. X kolonia WSM) przy ul. Krasińskiego 20 policja zatrzymała poszukiwanego listem gończym Arkadiusza Ł. ps. „Hoss”. Mężczyzna jest podejrzany
reklama
Przestępczość na Żoliborzu
za oszustwa metodą „na wnuczka”. Mężczyzna ukrywał się w jednym z mieszkań stosując kamuflaż. Zgolił włosy i brodę, przebierał się za robotnika w kasku. W mieszkaniu znaleziono go wraz z małżonką. Przez kilka dni policja obserwowała budynek w którym znajdował się Hoss w celu upewnienia się, czy jest to faktycznie poszukiwany. Mężczyzna został aresztowany. Prawdopodobnie Arkadiusz Ł. oszukał ludzi na ok. 3 mln zł. Okradał nie tylko w Polsce, ale również na terenie Austrii i Niemiec.
Natomiast w ostatnim tygodniu miał miejsce napad na urząd pocztowy przy pl. Grunwaldzkim. Na pocztę wtargnął 37-letni Grzegorz B. Mężczyzna otrzymał zarzuty za napad rabunkowy z użyciem broni, nielegalne posiadanie broni, a także zmuszenie groźbą osoby znajdujące się na poczcie oraz policjantów do określonego zachowania. Mężczyzna groził wszystkim, że jeśli nie zostaną wykonane jego polecenia to zastrzeli dziewczynkę, która przyszła na pocztę wraz z rodzicami. Kasjerki natychmiast włączyły alarm i zablokowały drzwi. W niedługim czasie na placu znajdowało się już mnóstwo radiowozów. Na miejscu pojawili się antyterroryści, a także pirotechnicy. Mężczyznę udało się obezwładnić oraz przewieźć do jednostki policji. Zatrzymanemu grozi 15 lat pozbawienia wolności. Jak się okazało mężczyzna był spoza Warszawy i posiadał ogromne długi. Nikomu na szczeście nic się nie stało.
Zaraz po tym zdarzeniu niecały kilometr dalej, a dokładnie na osiedlu Zatrasie, pojawiły się napisy na elewacji oraz klatce schodowej jednego z budynków w tym osiedlu. Wandal wypisał imię i nazwisko jednego z mieszkańców, podjąc przy tym informację, że jest pedofilem. Niestety nie wiadomo, czy prześladowana osoba faktycznie popełniła jakieś przestępstwo, aby ją tak nazywać, czy jest to czyjaś wyjątkowa złośliwość lub próba zastraszenia. Napis pojawił się również na jednym z murków przed Przedszkolem Publicznym Nr 87. Ponadto w wielu miejscach pojawiły się kartki z wizerunkiem osoby podawanej
w pewnien sposób o zastraszaniu zbiorowym. Jeśli faktycznie jakaś osoba zamieszkująca na tym osiedlu była związana z tego typu przestępstwem, to takimi sprawami powinna zająć się policja, a nie że osoba, która czuła się pokrzywdzona. Nikt ma prawa dewastować cudzego mienia i podawać dane osobowe publicznie w takiej formie. W związku z tymi wszystkimi przypadkami, które miały miejsce na Żoliborzu należy się zastanowić czy nasza piękna i zielona dzielnica jest nadal bezpieczna? Należy się nad tym problemem pochylić i należałoby rozważyć, co dalej trzeba będzie z tym zro-
za pedofila podając jej dane osobowe. Były one rozmieszczone przed wejściami do klatek schodowych w pobliskich budynkach. Na szczeście wszystkie napisy zostały zamalowane. Poza osobą posądzoną o pedofilię napisy siały postrach wśród mieszkańców, więc można mówić
bić! W poprzednich latach nie słyszało się o tego typu przestępstwach w naszej dzielnicy. Mam nadzieję, że Żoliborz nie stanie się stereotypem dzielnicy, w której panoszy się masowo przestępczość tego rodzaju. W IK TOR Z A JĄC
5
W dzisiejszych czasach Kolejna niedziela. Dodatkowo pochmurna, ponura, posępna – kolejna bez słońca, na pewno. Zastanawiam się, która może być godzina i czy to już czas, aby zebrać siły złożone podczas snu i spróbować otworzyć nadal ociężałe powieki.
Staram się, przymuszam i rozdzielam sklejone ze sobą rzęsy, na których pozostały resztki nocy i olejku rycynowego. Czuję, że znowu przesuszyły mi się usta, mimo tego, że mam nawilżacz powietrza. Naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, że w dzisiejszych czasach nic nie działa poprawnie i zazwyczaj za krótko. Szkoda nerwów, więc spokojnie. Otwieram oczy i widzę, że szaro, no ale żadna niespodzianka – wiedziałam. I co, dochodzi dwunasta, południe, znowu nie wyszło z budzikiem na dziesiątą, nie mówiąc o dziewiątej. Może przestanę go ustawiać i odejdzie ode mnie uczucie, że straciłam dodatkowy czas na sen, który nic mi nie dał? I tak jestem zmęczona, młoda i już zmęczona. Dobra, wstaję, przecież zaraz będzie ciemno, a przed tym wolałabym chociaż dojść do łazienki i spłukać z siebie sen. Ale… może zostanę? Jest niedziela, brzydko za oknem, a poza dziesiątkami obowiązków mogących poczekać, mam cały wolny dzień. Zrobię sobie śniadanie do łóżka i wypiję zieloną herbatę. Może obejrzę film i nawet niech będzie po angielsku! Tylko istnieje ryzyko, że nakruszę na pościel, którą później musiałabym wytrzepać, a jak coś wyleję skończy się na praniu, na co nie mam ochoty, a film okaże się za trudny, wobec czego moje życie za łatwe. Nie, już wstaję. Dlaczego tu jest tak zimno? Co to za grzejniki, które grzeją tylko wtedy, kiedy nie ma mnie w domu?! Zero logiki. I czy ja dobrze widzę? Nowa krosta? Jeden, może trzy kieliszki wina i automatyczna reakcja, za to kilkumiesięczna kuracja antytrądzikowa równa się brak efektów. Nie ma sprawiedliwości. Jestem głodna i dzisiaj zdecydowanie chcę coś na słodko. Może omlety z dżemem truskawkowym? Ale chwila,
nie mam truskawkowego, jest z ananasem – nie lubię. Zresztą patelnia nieumyta, łyżka brudna. Trudno, niech będą kanapki. Rany, ten chleb jest taki suchy! Kupowałam wczoraj, a już dzisiaj mogłabym nim karmić ptaki. Skład niby normalny, jak to w chlebie – mąka, woda i tak dalej. No ale smak? Coś między styropianem a zużytą gumą do żucia. Chyba znowu zmienię piekarnie. Tylko gdzie teraz? W dzisiejszych czasach nawet chleb nie jest chlebem, w mięsie nie ma mięsa, warzywa są z upraw genetycznie modyfikowanych, a dziury w serze to pewnie efekt reakcji chemicznej. Za naście lat będzie czekał na mnie rak i statystycznie nie będę jedyna. Już po szesnastej. Kilka godzin za mną, kilka przede mną, wokół mnie rozsiada się nuda, zza okien wieje przygnębienie, przed drzwiami stoi niechęć i ja jestem gdzieś pomiędzy. Mogłabym wyjść i spóźnić się na autobus, który przyjechałby za wcześnie. Mogłabym też wyjść wcześniej i odjechać za późno. Od kogoś gdzieś przypadkiem i jednym uchem usłyszałabym o istocie życia. O tym, jak to jest możliwe, że w XXI wieku istnieją ludzie, którzy nie
korzystają z Internetu, przez co bliżej im do niebytu niż do materii. O tym, że sieciówki odzieżowe wykorzystują pracę dziecięcych rąk, z których jednak nikt nie potrafi zrezygnować. Wpadłyby do mnie słowa o niemoralnym traktowaniu zwierząt i przepisie na rosół z kostki. Otarłabym się o tematy polityczne, plany gospodarcze i taktyki sportowe. W każdym z miejsc przykleiłyby się do mnie spojrzenia, pomruki, gorące wiadomości. Może otworzyłabym się na którąś ze stron i zyskałabym świadomość? Nie wiem. Zostaję w domu, w swoich czterech ścianach. Patrząc przez okno widzę, jak mija mi kolejna niedziela i myślę o tym, że zsuwa się z nieba za szybko. Chciałabym ją zatrzymać, opóźnić o chwilę koniec, aby móc spróbować ochłonąć w jej chłodnym wietrze. Wystawiłabym twarz w ciszę i odpoczęłabym. Ale w zamian za to między odgłosami rozmów, kłótni, trąbiących samochodów, przejeżdżających autobusów, szurających przechodniów, wyraźniej słyszę, że kiedyś było lepiej. Gdy otwieram oczy dzień już się skończył. K ATA RZY NA P RUSZ KIE WICZ
6
30 marca 2017
7
Smętarz Katolicki na Powązkach … czyli rzecz o skandalicznych pochówkach, żywych mieszkańcach grobowców oraz bohaterskich topielcach. Dlaczego jeden z generałów mieszkał w grobowcu? Kim był tajemniczy młodzieniec z rzeźby „Wyzwolenie”? Dlaczego Warszawiacy unikali Powązek? Cmentarz Stare Powązki gdy powstawał, pod koniec XVIII wieku, był nowinką i wzbudzał kontrowersje. Działo się tak ponieważ przez wieki chowano zmarłych jak najbliżej kościoła. Tymczasem w oświeceniu pojawiła się idea cmentarzy zakładanych poza miastem. Jak każda nowość cmentarze stały się przedmiotem sporów, ówczesna scena polityczna podzielona była między zwolennikami nowego, a miłośnikami tradycji. Konfederaci barscy argumentowali iż bogobojnych nieboszczyków-katolików chowa się jak „psie padło”. Stać za tymi nikczemnościami miał sam król Stanisław August Poniatowski, który w ten sposób „spotwarzał religię i najświętsze uczucia narodu”. Sprawa wzięła swój początek z faktu iż ówczesny minister spraw wewnętrznych, czyli marszałek wielki koronny Stanisław Lubomirski, zakazał pochówków „intra muros”. Cmentarze w coraz bardziej zaludnionych miastach nie wytrzymywały napływu nieboszczyków. Chowano coraz płycej pod ziemią i skracano czas na możliwość kolejnego pochówku. Kronikarze XVIII-wieczni wspominają, iż z cmentarzy roznosił się smród, nierzadko również psy i koty rozkopywały groby. Zdarzało się, iż w dzień odbywał się pogrzeb na cmentarzu, a w nocy rodzina podrzucała nieboszczyka na tradycyjny cmentarz parafialny przy kościele. Trzem parafiom warszawskim brakowało dobrego miejsca na nekropolię. W tej sytuacji pojawił się mąż opatrznościowy, znakomity fundator, starosta z Klonowa, Melchior Korwin Szymanowski (praszczur Karola). Ofiarował na nowy smętarz grunt – wydmy przy drodze na Powązki. Choć złośliwi, a takich w Warszawie nie brakowało, mówili iż ofiara była miła Panu Bogu ale diabłem podszyta. Sąsiadką Szymanowskich była Izabela Czartoryska, która na Powązkach założyła, słynny w Europie, romantyczny ogród uciech. Starosta z piękną Izabelą toczyć miał spór o grunty. Jadąc do swojego wspaniałego ogrodu na Powązkach musiała mijać posępne wydmy z cmentarzem. Ale w te złośliwości wierzą tylko podelcy plotkarskiej stolicy. Ręce precz od pięknej księżnej i zacnego starosty! Król Stanisław August i jego rodzony brat, Prymas Polski, Michał Poniatowski sfinansowali budowę cmentarza i kościoła. Dominik Merlini zaprojektował kościół i katakumby. Gdy odwiedzamy kościół pw. Karola Boromeusza mało kto zauważa, że na obrazie rozmodlonego patrona świątyni, na dole uwieczniono scenę porwania króla Polski. Historia porwania przez konfederatów Barskich wstrząsnęła ówczesnym światem europejskiej dyplomacji, było to wszak jeszcze przed wydarzeniami rewolucji francuskiej. Kościół stoi w miejscu gdzie ostatni z porywaczy, Jan Kuźma, uwolnił króla. Władca postanowił jako wotum dziękczynne wybudować świątynię i namalować obraz.
Kościół Karola Boromeusza
Nagrobek Ignacego Blumera
Cmentarz otwarto 21 października 1792 roku, z wielką pompą, w obecności króla i dworu, magistratu Warszawy, biskupa Okęckiego i … nastąpił klapa. Brakowało chętnych do pochówku gdzieś daleko na wydmach za miastem (chociaż w pobliżu księżnej). Dlatego rok później postanowiono zaduszkowym egzekwiom nadać dużo ocieplającego cmentarz blasku – donosił „Korespondent krajowy i zagraniczny”. Jednak wraz z pochówkami kolejnych osób z duchowieństwa i arystokracji cmentarz stawał się coraz bardziej oswojony. Choć i tak ten Świętokrzyski, do zamknięcia w 1838, był popularniejszy. Jakie były po temu powody? Stare Powązki były daleko za miastem. Stan cmentarza pozostawiał wiele do życzenia. Klementyna Hoffmanowa skarżyła się w swych listach na hieny cmentarne okradające nieboszczyków z ubrań i biżuterii. Nie było przepisów regulujących zasady funkcjonowania, wytyczonych alejek. Drzewa, krzewy rosły w nieładzie. Bałagan powodował też okresowy wzrost masowych pochówków spowodowanych nawiedzającymi Warszawę epidemiami i kolejnymi wojnami. Kazimierz Władysław Wójcicki pisał: „Były czasy niedawne, gdy mór uderzył na miasto i zaczął dziesiątkować ludność, że tutejsze dzwony biły od świtu do nocy po trzysta przeszło razy, kiedy
ustawały ręce grabarzom, bo do północy grzebano zmarłych”. Wydaje się, że podopieczni Stefana Bema spoczywają na innym cmentarzu, ale kto wie? Do dziś można odnaleźć grób Stefana Bema, znanego mistrza sprawiedliwości, czyli po prostu kata warszawskiego. 19 lat pełnił tę funkcję, wcześniej studiował chirurgię, był oficjalistą na dworze Karola Stanisława Radziwiłła „Panie Kochanku”, konfederatem barskim. Prezydent Ignacy Wyssogota Zakrzewski mianował go katem. Stefan Bem był osobowością dawnej Warszawy: „ jako starej chorągwi stary wojak doznawał chlubnych względów od znakomitych wodzów. Na sąsiednich domu Stefana Bema Faworach (Żoliborz) mieszkający gen. Henryk Dąbrowski rzadko go pomijał bez pogawędki o ubiegłych czasach, zabierał go nawet często do siebie, by pogaworzyć o nich. Książę Józef Poniatowski wspierał go hojnymi darami w drzewie do budowli i opału, co w dawnych regestrach dóbr Jabłonny znaleźć częste ślady można” wspominał Kazimierz Wójcicki. O jego popularności w stolicy świadczyło przysłowie w Warszawie: „Pójdziesz ty do Stefanka na śniadanie.” Przy grobie Ignacego i Marianny Blumerów każdy może znaleźć coś ciekawego. Miłośnik piękna i architektury zwróci reklama
Brama Honoraty na Powązkach
uwagę na starodawną kwaterę. Kolumna marmurowa z egipską głowicą i uskrzydlonym słońcem to nawiązania do sztuki starożytnego Egiptu. Charakter pomnika wskazuje na czas powstania - wojny napoleońskie, to wtedy łupiono... tzn. odkrywano starożytności egipskie, sztuka kraju faraonów stała się modną w Europie. Romantycznie usposobione panie zainteresuje zapewne historia miłości dzielnego oficera i jego młodziutkiej ukochanej. Dużo starszy Ignacy Blumer poślubił słynącą z piękna włoską hrabiankę Mariennę Benicję Ceccopieri. Mimo dużej różnicy wieku przystojny, okryty sławą oficer o „twarzy ściągłej, oczów niebieskich, czoła wysokiego”, był dla Marianny kimś wartym uwagi. Ignacy Blumer miał aż nadto dobre CV do nakręce-
nia filmu wojennego, lub może nawet serialu? Był to dzielny żołnierz i zdolny oficer pochodzący z rodziny irlandzkiej, walczył w wojnie z Rosją 1792 roku, insurekcji kościuszkowskiej, legionach i w Księstwie Warszawskim. Będąc w niewoli austriackiej zasłynął z tego, że o mało nie zrzucił z okna komendanta więzienia, w efekcie doprowadziło to do zmiany stosunku Austriaka do więźniów. Był na San Domingo. Podczas kampanii moskiewskiej w 1812 roku dokonywał heroicznych czynów. Dowodził obroną Modlina gdzie odmówił podpisania aktu kapitulacji w imieniu oddziałów polskich. Wreszcie został generałem Królestwa Kongresowego. cdn. K ON RAD TAR NO POL SKI W AR SZAWA Z BU TA
30 marca 2017
8
Trudna sztuka Składamy sylaby, tworzymy słowa, a zaraz po nich zdania. Obracamy się wśród kształtów z alfabetu, aby móc komunikować się z innymi i przekazać im to, co leży nam na języku. Poprzez akt mowy jesteśmy w stanie wymieniać się informacjami, opiniami lub opowiedzieć o uczuciach.
Od pierwszych dni życia oczekuje się od nas słów, które stworzą nić porozumienia, wobec czego sklejamy z liter własną osobowość, stając się czytelnymi. Słowami chcemy opowiedzieć o wszystkim, co objęło spojrzenie, co dotknęły dłonie czy gdzie poniosły nas nogi. Wypełniliśmy świat nazwami rzeczy i zjawisk – odróżniamy białe od czarnego. Jednym słowem: m ó w i m y. Mówimy wszędzie i o wszystkim. Wypuszczamy z siebie parami zdania, które zaczepiają się o inne uszy. W głowach mamy szlaki wyrazów na każdą okazję. Ale mówić nie znaczy r o z m a w i a ć. Nie rozmawiamy o tym, czemu niektóre ze słów przechodzą łatwiej przez nasze usta, a kilka z nich pozostaje przed kratą zębów. Mówimy o pogodzie, fryzurach i polityce. Wymieniamy się codziennymi błahostkami, naciągamy mięśnie twarzy i wypełniamy czas słowami, które później przydeptujemy na chodniku w drodze do domu. A w domu nie rozmawiamy o swoich problemach, wątpliwościach, słabościach. Omijamy trudne słowa, które przygniatamy na krześle podczas obiadu. Wybieramy wygodę przez niewygodę i wolimy przemilczeć swędzące nas słowa, choć kłują i gryzą, choć znane, słyszane i oklepane. Ale nadal dla nas krępujące. Jednak zdarzają się sytuacje, kiedy z mówienia wyrasta rozmowa i możemy być świadkami głośnego wypowiadania słów pochwa, sex i orgazm. Takie okazje, mimo tego, że rzadkie, pozwalają na oswojenie się z tym, co naturalne. I na pewno wiedzą to
Goście Kamila Dąbrowy – Magdalena Boczarska i dr Andrzej Depko
Magdalena Boczarska odpowiadającą na pytania gości
Ci, którzy zdecydowali się przyjść na spotkanie w „Tęczy od kuchni” (28 lutego) z Magdaleną Boczarską (Michaliną Wisłocką w „Sztuce kochania” Marii Sadowskiej), udowadniając, że da się wygodnie porozmawiać przy winie i kawie o sprawach przykrytych pościelą, jeśli nawet miałyby się okazać równie trudną sztuką, co sztuka kochania. K ATA RZY NA P RUSZ KIE WICZ
Egzemplarze „Sztuki kochania”, które powędrowały w ręce gości
Kakofonia to jest nasz festiwal na sto dwa! W sobotę, 18 marca w Szkole Podstawowej nr 92 im. Jana Brzechwy odbył się Festiwal Hufca Warszawa-Żoliborz „Kakofonia”. Jak co roku, wzięło w nim udział kilkaset zuchów i harcerzy z całych Bielan i Żoliborza.
Głównym punktem wydarzenia był konkurs piosenki, ale nie obyło się również bez konkursu teatralnego, filmowego, plastycznego, fotograficznego oraz kulinarnego. Każdy podzielony na kategorie wiekowe. „Piosenki mają dziwną zdolność wpływania na dusze ludzkie. Urabiają nastroje, wzbudzają uczucia, zasiewają ziarna piękna.” Aleksander Kamiński W harcerstwie muzyka i śpiew odgrywają ważną rolę. Poczynając od apeli, ognisk obrzędowych i kominków, na przerwach poobiednich na obozach kończąc. Muzyka występuje niemal na każdym kroku. Nie bez przyczyny często spotykamy się z wyobrażeniem harcerza z gitarą w ręku. Kiedy młody człowiek siada ze znajomymi, czy też nieznajomymi i zaczyna śpiewać, tworzy się między nimi nić zrozumienia i jedności. Atmosfera się rozluźnia i można w pożyteczny sposób zrelaksować się oraz miło spędzić czas. Jednak integracja i relaks nie są jedynymi atutami muzykowania w har-
cerstwie. Obcowanie dzieci od najmłodszych lat z muzyką daje im również możliwość wzięcia w tak dużym
Festiwal Kulturalny „Kakofonia”
dla nich wydarzeniu. Jest próbą nie tylko talentu, ale też odwagi i charakteru. Powoli uwrażliwiają się też
na piękno i z każdym rokiem mogą podwyższyć swoje umiejętności niemal w każdej dziedzinie sztuki.
Muzyka jest tak cudownym i ważnym zjawiskiem, nie zapominajmy o niej. N ATALIA C ICHOŃ
fot. Adrian Kala
9
30 marca 2017
10 Wielki świat Doktora Hałabały
Żoliborska ballada rowerowa, czyli dlaczego warto chodzić do biblioteki Z najnowszych badań czytelnictwa przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową i TNS Polska wynika, że w zeszłym roku czterech na dziesięciu Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Opowiem Wam zatem historię o tym, że jednak warto czytać książki i chodzić do biblioteki. rełek: czołowy film z mojego dzieciństwa: „Zawieszeni na drzewie” z Louisem de Funè sem oraz dwa muzyczne białe kruki: nówki sztuki, prawie nieśmigane, kompaktowe płyty kultowej (przynajmniej dla mojego pokolenia), amerykańskiej grupy Alice in Chains: „Dirt” oraz „Jar of Flies”. Znając ich wartość, wymieniłem książki (o przygodach detektywa Monka autorstwa Lee Goldberga) i szybko popędziłem do mieszczącego się w centrum stolicy, z tyłu byłego kina „Relax”, komisu z płytami. Tak jak przypuszczałem, płyty Alice in Chains były ciągle w cenie. Po krótkich negocjacjach „opyliłem” obie za stówkę.
Zdjęcia ELLA
reklama
go błękitnego rumaka. Po napompowaniu wszystkich kół, ruszyłem do najbliższej biblioteki na ul. Mickiewicza, (niemal tuż posesji Prezesa i jego kota) żeby zapoznać się ze świeżo wydanymi dziennikami i tygodnikami. Około godz. 12.05, udałem się do kolejnej, żoliborskiej czytelni znajdującej się na ul. Śmiałej; tym razem, aby wymienić przeczytane już książki. Jakie było mój zdumienie, kiedy otwierając drzwi biblioteki… moim błękitnym oczom ukazał się stolik, na którym leżały pozostawione, już chyba nikomu niepotrzebne gazety, książki, płyty VCD, DVD i CD. Z zaciekawieniem przejrzałem cały asortyment i wyszperałem wśród nich kilka pe-
s
Autor na Żoliborzu
Pewnego dnia umówiłem się w słoneczny, niedzielny poranek z kolegą i pojechaliśmy na bielański Wolumen. Pretekstem naszej wyprawy była chęć nabycia drogą kupna nietypowej baterii do nietypowego zegarka żony, której to próżno było szukać w pobliskich zakładach zegarmistrzowskich. Po odbyciu szybkiego rekonesansu na terenie największej giełdy elektronicznej w Polsce i przeprowadzeniu analizy wszystkich elementów związanych z nabyciem owej nietypowej baterii (bo przecież nie żony, jakby ktoś z Was się spodziewał) doszliśmy do wniosku, że musimy jeszcze raz, ale tym razem spokojnie i systematycznie, zawęzić obszar poszukiwania owej baterii, pomijając bazarowe stoiska ze sprzętem pomiarowym, podzespołami, częściami elektronicznymi, narzędziami dla elektroników, sprzętem AGD/RTV, telefonami komórkowymi, radiami samochodowymi, itp., itd., et cetera. W tym celu zsynchronizowaliśmy zegarki i rozdzieliliśmy się, umawiając się za kwadrans w tym samym miejscu. Jednak nie minęła chwila, kiedy w moich amerykańskich portkach zaczął pojawiać się jakiś sygnał. To kolega dawał cynk, że zlokalizował stoisko z bateriami. Kupiliśmy zatem tę legendarną już baterii, zadowoleni zaczęliśmy się kierować w stronę domu… a tu przed samym wyjściem stoi facet ze starym, niebieskim rowerem i chce go nam opchnąć „za 150 polskich złociszy, kierowniku”. Na odczepnego mówię mu, że możemy go zabrać za stówkę, ale chłop się uparł, że odda za 110 złotych. I nie wiem jak to się stało, ale mój kolega się zgodził i wyszliśmy z Wolumenu nie tylko z tą baterią, ale wyjechaliśmy z niego rowerem. Rower, jak to rower – niebieski, miał dzwonek, działające przednie i tylne lampki, przerzutki; wszystko działające, aczkolwiek jakieś takie staroświeckie. Biorąc pod uwagę fakt, iż miałem w swojej karierze cyklisty już chyba z dziesięć welocypedów (z francuskiego: vélocipè de) i to najnowszych marek, tylko ten jeden był w stu procentach sprawny. Moje największe pasje w życiu to muzyka, książki i piwo, które jest moim paliwem. Ale skąd na te przyjemności, jak mówi moja małżonka (ta od tych baterii), brać ciągle kasę? Pomyślałem, że może warto wybrać się do biblioteki, wypożyczyć nowe książki, podwyższyć statystki czytelnictwa, a po drodze zastanowić się skąd do czorta wytrzasnąć kasę na moje zbytki. Jak pomyślał, tak „sdjełał”. To był poniedziałek, godz. 11.11, kiedy postanowiłem przetestować moje-
Autor i jego błękitny rumak
11
Klub dyskusyjny pod topolami (Kępa Potocka)
To była dokładnie godzina 14.27 (jak powiedziałby w swoim programie Bogusław Wołoszański), kiedy znowu zabrzęczała moja komórka. Wiedziałem, że o tej godzinie może dzwonić tylko jedna osoba – mój kolega, który był dopiero co po obiedzie i wybierał się na spacer. Umówiliśmy się o piętnastej, tradycyjnie w dyskusyjnym „Klubie pod topolami” mieszczącym się nad żo li bor skim ka nał kiem (czwarta ławka od małego placu zabaw dla dzieci, vis-à-vis baru „Kępa
Po toc ka”, zwa ne go po pu lar nie „U Araba”). Miałem, zatem jeszcze dość czasu, żeby za część zarobionej dniówki kupić cztery piwa i dwie setki okowity: dla mnie – setkę wiśniówki, dla mojego druha, konesera wyrobów legendarnego, polskiego koncernu spirytusowego z warszawskiej Pragi – setkę żytniówki. Dokładnie o godz. 15.00 na horyzoncie pojawił się idący szybkim, marszowym krokiem, dzierżący w dłoniach swoją zużytą już nieco firmową reklamówkę
człowiek, co prawda starej daty, ale bardzo wysportowany i punktualny… mój kolega. Podczas naszego spotkania przeanalizowaliśmy dokładnie obecną sytuację na rodzimych i światowych rynkach finansowych, przejrzeliśmy reklamowe gazetki z pobliskich super i hipermarketów oraz wymieniliśmy się przeczytanymi, najnowszymi książkami. Po czym każdy z nas udał się w inną stronę. I tak właśnie kończy się ta wiosenna, rowerowa ballada. P IOTR Z AJ DEL
KIEDY MOŻEMY SKORZYSTAĆ Z PRZEDAWNIENIA ROSZCZENIA? Niejednokrotnie banki, czy firmy windykacyjne dochodzą zapłaty roszczeń, których termin wymagalności (termin zapłaty) upłynął wiele lat temu. W jaki sposób można bronić się przed takimi roszczeniami? Zawsze należy dokonać oceny merytorycznej takiego roszczenia oraz przedstawionej przez powoda dokumentacji. Natomiast warto także zwrócić uwagę na kwestię przedawnienia dochodzonego roszczenia. Istotą przedawnienia jest to, że po upływie określonego w przepisach czasu, dłużnik może uchylić się od spełnienia świadczenia (np. zapłaty długu). Przy uwzględnieniu przez sąd zarzutu przedawnie nia, sąd od da li powódz two. Zgłaszając zarzut przedawnienia dłużnik może zatem uwolnić się od obowiązku zapłaty sumy pieniędzy wynikającej np. z umowy pożyczki czy kredytu. W aktualnym stanie prawnym sąd rozpozna zarzut przedawnienia roszczenia jedynie w sytuacji zgłoszenia takiego zarzutu przez dłużnika. W konsekwencji, aby skorzystać z dobrodziejstwa jakie niesie dłużnikowi ta instytucja, trzeba ten zarzut zgłosić w sądzie i zrobić to w sposób wyraźny. Sąd nigdy w tym zakresie nie wyręczy
strony, ani nawet nie pouczy o takiej możliwości. Zarzut przedawnienia może zgłosić osoba, od której dochodzi się zapłaty roszczenia majątkowego, czyli np. zapłaty za świadczenia telekomunikacyjne (te-
lefon, internet), zwrotu pożyczki, kredytu czy rat za najem mieszkania. Ogólne terminy przedawnienia wynoszą co do zasady 10 lat lub 3 lata dla roszczeń o świadczenia okresowe oraz dla roszczeń związanych
z prowadzeniem działalności gospodar czej. Świad cze nia okre sowe to np. czynsz najmu, raty pożyczki czy od set ki. Po zo sta łe rosz cze nia przedawniają się po upływie 10 lat, chyba że przepisy szczególne (zwią-
Wilsoniak przy wsparciu patrona merytorycznego obsługującego projekt Kancelarii Prawnej Powroźnik i Wspólnicy Sp. k., i dzięki uprzejmości Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Odział Żoliborz-Bielany zaprasza na bezpłatne porady prawne z zakresu roszczeń finansowych. Terminy kwietniowych spotkań: 4 i 25 kwietnia w godzinach 17:30 – 19:00 w siedzibie TPW przy ul. Marii Kazimiery 20 lok. 2
za ne z po szcze gól ny mi ty pa mi umów) stanowią inaczej. Teoretycznie do skorzystania z tego zarzutu wystarczy stwierdzenie „zgłaszam zarzut przedawnienia”, przedstawione pisemnie lub ustnie przed sądem. Niejednokrotnie zdarza się, że sądy wymagają bliższego określenia terminu, w jakim dane roszczenie uległo przedawnieniu, co wymaga podjęcia aktywności w toku postępowania sądowego. Liczenie tego okresu niekiedy bywa kłopotliwe z uwagi na konieczność określenia terminu wymagalności roszczenia. Istotne jest także, aby zarzut przedawnienia został zgłoszony w odpowiednim czasie, tj. właściwym ze względu na tok rozpoznania sprawy. Przepisy kodeksu postępowania cywilnego zobowiązują strony postępowania do wskazywania twierdzeń, dowodów oraz zarzutów w pierwszej możliwej sytuacji (np. w sprzeciwie od nakazu zapłaty, odpowiedzi na pozew). Zgłoszenie zarzutu przedawnienia w późniejszym terminie może być nieskuteczne i może zostać pominięte przez sąd. Obrona w procesie sądowym wymaga aktywności od pozwanego. Wskazać należy, iż sądy co do zasady nie działają za stronę i skorzystanie przez stronę z przysługujących jej praw wymaga podjęcia stosownych czynności procesowych. A DWOKAT W OJCIECH P OWROŹNIK , K ANCELARIA P RAWNA P OWROŹNIK I W SPÓLNIC Y SP. K .
12
30 marca 2017
13
ZWYCIĘSTWO ŻOLIBORZAN Z TARCZYNEM
Dobra gra naszych obrońców jednym z czynników zwycięstwa
Żoliborska Pomarańcza w znakomitym stylu pokonała u siebie na boisku (ul. Potocka 1) przyjezdny UKS Tarczyn 6 – 2. Inauguracja rozgrywek po wiosennym wznowieniu pokazuje siłę i potencjał KS Marymont 1911 Warszawa.
W minioną sobotę 25 marca przy wietrznej pogodzie Marymont 1911 podjął drużynę z Tarczyna. Nasi chłopcy wykorzystali pierwszą okazję do pokazania jak dużo dały im jesienno-zimowe treningi. Pomimo feralnej bramki, strzelonej w wyniku nieuważnego podania obrona grała bardzo dobrze. Znakomicie sprawdzili się napastnicy. Po uzyskaniu znacznej przewagi piłkarze Marymontu pokazali techniczny kunszt wymiany piłki,
Żoliborska Pomarańcza w ataku
ZA A D O P T U J
tym samym demonstrując przykład znakomitej gry na czas. Wiele zaplanowanych akcji, które zademonstrowali piłkarze było niemalże kalką z treningów i wyrazem ciężkiej pracy, którą zawodnicy wnieśli w drodze do zgrania się drużyny. Najlepszym dowodem jest wynik meczu. Podajemy sobotnich strzelców: Krzysztof Gołos 2', Bartosz Pawlak 23', Damian Bedynek 32', 44',
Paweł Niemirski 62', Paweł Głuszek, 89' Znakomicie sprawdził się bramkarz Paweł Sędek, który obronił groźny rzut wolny i wyjął piłkę ze światła bramki. Długimi podaniami, z pominięciem
środka pola, tworzył szybkie, dogodne sytuacje dla naszych napastników. Kiedy trzeba było wprowadzał spokój, kiedy trzeba zagrzewał do boju. Kolejny mecz Pomarańczowi zagrają z UKS Orzeł Baniocha.
Marymont 1911 w znakomitym stylu pokonał rywali
PSI AK A
ŚWITEK – mały psi aniołek. Cudowny, subtelny, łagodny dorosły piesek biszkoptowo-rudy, do pół łydki. Świtek kocha ludzi i całym swoim serduszkiem pragnie mieć dom. Świtka trzeba ogrzać, przytulić, zapewnić, że się go będzie kochać. Trzeba też mieć dużo łagodności i nieco cierpliwości, bo Świtek może być na początku troszkę onieśmielony nową sytuacją. Świtek ładnie chodzi w szeleczkach i na smyczy. Jest bardzo miły i całkiem bezbronny w stosunku do innych psów. Świtek jest wykastrowany. Tel. w sprawie adopcji Świtka: 570 778 444; 502 906 532 SZARI – radosny psiak w większe i mniejsze kropki i cętki. Szaro-czarne psie zjawisko. Trochę łat, trochę kropek, nadgryzione przez psiego kolegę ucho, a do tego cudne, zdziwione oczy. Wzrost niewielki, do pół łydki, piesek raczej dłuższy niż wyższy. Wiek ok. 5 lat. Poza tym wszystkim ogromne serce, w nim hektar miejsca na miłość, a w każdym spojrzeniu obietnica dozgonnego oddania. Szari jest pieskiem o wspaniałym, łagodnym charakterze, umiejącym żyć w zgodzie ze wszystkimi – z ludźmi i zwierzętami. Jest stuprocentowo grzecznym, czystym pieskiem, nie sprawiającym żadnego kłopotu. Szari bardzo potrzebuje domu, bardzo chce być wreszcie czyjś. Tel. w sprawie adopcji Szariego: 516 034 615
30 marca 2017
14
DO ZOBACZENIA NA ŻOLIBORZU marzec/kwiecień 2017
SOFA 2017 czyli Sceniczny Otwarty Festiwal Artystyczny, 31 marca – 1 kwietnia, LXIV LO im. St. I. Witkiewicza, ul. Elbląska 51 Zapraszamy na festiwal organizowany przez uczniów Witkacego. W tym roku bawimy się: 31.03 – od godziny 16 do 22, tego dnia swoje występy zaprezentują zespoły teatralne 01.04 – od godziny 12 do 22. W Prima Aprilis zapraszamy na koncerty, wystawy malarskie, fotograficzne oraz występy taneczne. Tegorocznym tematem jest fabryka słodyczy, więc zapewniamy apetyczne dekoracje, niesamowity klimat i słodki rollercoster dla Waszego podniebienia w kawiarence. Trzydziestego pierwszego marca i pierwszego kwietnia przyjdźcie posiedzieć z nami na Sofie! Wstęp wolny. reklama
Sentymentańce – Żoliborskie Wieczory Taneczne, 1 kwietnia, godz. 19.00, Tęcza od Kuchni, ul. Suzina 8 Po karnawałowych szaleństwach chwila wyciszenia …zamyślenia… i po chwili... chwila zatańczenia. Za sprawą starych mistrzów powrócimy do czasów, w których melodia słowa i poezja dźwięków były węglem kamiennym i kamieniem węgielnym dobrej piosenki i dobrego życia. Innymi słowy będzie ładnie i besame mucho. A potem rozejdziemy się do domów, by w przeddzień wiosny, ponownie wynaleźć maszynę parową i gramofon. Wstęp wolny. Zapraszamy! Koncert „Pejzaże moje” – Grześkiewicz&Zawadzki, 1 kwietnia, godz. 19.00, La Boheme, ul. Mysłowicka 1 Recital Agaty Grześkiewicz z muzyką Michała K. Zawadzkiego inspirowany utworami OSIECKIEJ, PRZYBORY, KOFTY... Wystąpią: Agata Grześkiewicz (wokal) Michał K. Zawadzki (piano) Niezwykły recital autorski pianisty Michała K. Zawadzkiego do tekstów współczesnych, żyjących (!) polskich autorów pochodzących zarówno z rodzinnego miasta kompozytora, Płocka (Karolina Słyk, Maciej Woźniak, Marek Grala), jak i z innych zakątków Polski – Kaszub (Łukasz Majewski, Jerzy Fryckowski), Gdańska (Bożena Ptak), Krakowa (Agnieszka Grochowicz) i Lublina (Tomasz Rokosz). Jedynym wyjątkiem w tym zestawie jest wiersz Jonasza Kofty. Zarówno wokalistka, jak i pianista, to wrażliwcy wychowani na dobrej piosence artystycznej/literackiej, stąd w programie recita-
lu utwory starannie dobrane pod względem tekstowym – miłośnicy twórczości Osieckiej, Przybory, Grechuty czy Kofty, którzy szukają w piosence mądrego tekstu, z pewnością się nie zawiodą. Na wspaniałą, niezwykle obrazową i pełną emocji muzykę stworzoną przez Michała K. Zawadzkiego szczególny wpływ wywarli tacy twórcy, jak Grzegorz Turnau, Ewa Kornecka i Jerzy Wasowski. Piosenki powstawały na przestrzeni lat 2008–2014. Do ich zaśpiewania kompozytor zaprosił Agatę Grześkiewicz, która w niezwykle sugestywny i osobisty sposób potrafi odmalować bogatą kolorystykę emocji zawartą w tekstach – zarówno lirycznych, sentymentalnych, jak i groteskowych czy kabaretowych. A jakie są tytułowe pejzaże? Wypełnia je smutek, tęsknota, miłość… Nie brak w tych tekstach żalu wynikającego z utraty i obaw przed tym, co nas czeka w drodze… Jakże i nam bliskie są takie „krajobrazy”…? Ile razy wśród podobnych wiedliśmy swą „wędrówkę”…? Recital zdobył I nagrodę XVII Ogólnopolskiej Giełdy Piosenki Poetyckiej „Wieczorne Nastroje” w Kwidzynie. Bilety: Pay What You Want* *system płatności, gdzie kupujący płaci dowolnie wybraną kwotę Iza Kowalewska – Pod dachami Paryża, 1 kwietnia, godz. 19.30, Kalinowe Serce, ul. Krasińskiego 25 Iza Kowalewska – Pod dachami Paryża, koncert inspirowany piosenką francuską. Wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów. Współzałożycielka zespołu „Muzykoterapia”. Styl muzyczny Izy oscyluje pomiędzy jazzem a piosenką artystyczną.
Twórczość którą proponuje wypełniona jest mądrym słowem, które stawia na równi z muzyką. Koncerty Izy są niezwykle energetyczne, a wrażenia na długo pozostają w pamięci i emocjach słuchaczy. Produkcje płytowe Izy Kowalewskiej cieszą się ogromną popularnością wśród publiczności i słuchaczy stacji radiowych. Zostały też wręcz entuzjastycznie przyjęte przez recenzentów i krytyków muzycznych. Artystka ma za sobą liczne koncerty w kraju (m. in. na Gdynia Summer Jazz Days, Jazz Jemboree, Off Festival. Open Air festiwal, Męskie Granie etc.) jak i za granicą – Algieria, ZEA, Niemcy, Francja, Piosenkarka tworzyła linie melodyczne, pisała teksty i nagrywała wokal oraz współpracowała z takimi twórcami jak: Fisz, EMADE, O. S. T. R., Envee, Medium, Sistars, Novika Czarny HIFI, Krzysztof Kiljański, Adam Strug, Tomasz Stańko, Leszek Możdzer, Katarzyna Nosowska, HEY, Ania Rusowicz. Bilety w cenie 35 zł Rezerwacje 887 333 383 Script Fiesta 2017, 3 – 8 kwietnia, Warszawska Szkoła Filmowa, ul. Zajączka 7 Najlepsza i największa w Polsce specjalistyczna impreza poświęcona sztuce scenariopisarskiej odbędzie się w dniach 3-8 kwietnia 2017! Będzie to już 6. edycja organizowanego przez Warszawską Szkołę Filmową festiwalu Script Fiesta. Festiwal dla scenarzystów Script Fiesta jest połączeniem szkoleń, paneli dyskusyjnych, spotkań i warsztatów. Jest to wyjątkowa impreza, która umożliwia twórcom zdobycie wiedzy na najwyższym poziomie, pozyskanie kontaktów branżowych oraz wymianę doświadczeń i różnorodnych koncepcji arty-
stycznych. Odbędą się spotkania z wybitnymi specjalistami nie tylko z Polski, ale także z zagranicy, którzy reprezentują różne środowiska (scenarzyści, dramaturdzy, literaci, aktorzy, reżyserzy, twórcy gier, producenci filmowi, telewizyjni i twórcy niezależni). Wydarzeniu towarzyszy także Pitch Fiesta, podczas której autorzy mogą nawiązać kontakt z kilkudziesięcioma przedstawicielami stacji telewizyjnych oraz firmami producenckimi. Udział w festiwalu i wydarzeniach towarzyszących jest całkowicie bezpłatny dla uczestników. Ponadto, z myślą o tych, którzy nie mogą przyjechać do Warszawy, większość wydarzeń festiwalowych transmitowana będzie na żywo w Internecie. Tegorocznym partnerem festiwalu jest Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych. Do zobaczenia! Libner Cybulski Duo w PraCoVni, 8 kwietnia, godz. 19.00, PraCoVnia Art-Club, ul. Popiełuszki 16 Ruff Libner – didjeridoo, audio/video, drumle & Gwidon Cybulski – djembe, balafon, vocal, ngoni, drumle Grają razem od 2002, znani na polskiej etno/folkowej scenie z zespołów Nell' Ambientes, Gadająca Tykwa, Radio Samsara. W duecie zagrają improwizowane i aranżowane dźwiękowe opowieści na żywo, po polsku i w prywatnym, tajemnym języku Gwidona, sferę wizualną wypełnią kręcone przez Ruffusa ruchome obrazki z Indii i Nepalu. Wstęp: 10 zł PraCoVnia piOsenKi: Latający Dywan, 12 kwietnia, godz. 20.00, PraCoVnia Art-Club, ul. Popiełuszki 16 Zapraszamy na koncert!
15
ROTMISTRZ PILECKI UPAMIĘTNIONY NA RAZIE TABLICĄ, CZEKAMY NA POMNIK W niedzielę 26 lutego przy al. Wojska Polskiego 40 o godzinie 11:00 w związku z obchodami pamięci o Żołnierzach Wyklętych została odsłonięta nowa wmurowana wcześniej tablica pamiątkowa ku czci Witolda Pileckiego (1901-1948) rotmistrza kawalerii Wojska Polskiego, współzałożyciela Tajnej Armii Polskiej, żołnierza Armii Krajowej, więźnia i organizatora ruchu oporu w KL Auschwitz. Autora raportów o Holocauście, tzw. Raportów Pileckiego, oskarżonego i skazanego przez władze komunistyczne Polski Ludowej na karę śmierci, którą wykonano w 1948 roku. Pośmiertnie odznaczonego w 2006 Orderem Orła Białego. Miejsce upamiętnienia nie jest
przypadkowe. To właśnie w tym budynku 19 września 1940 roku rotmistrz przebywający w mieszkaniu Eleonory Ostrowskiej dał się złapać niemieckiej żandarmerii w celu zbadania struktury oraz zorganizowania ucieczki z obozu. W uroczystościach odsłonięcia tablicy brała udział rodzina rotmistrza reprezentowana między innymi przez wnuczkę, Beatę Pilecką-Różycką, która podkreśliła, że jej Dziadek zawsze łączył, a nie dzielił. Na uroczystościach byli również obecni przedstawiciele zarządu dzielnicy w osobie zastępcy burmistrza dzielnicy Żoliborz pana Grzegorza Hlebowicza, przedstawiciele władz samorządu w osobach przewodniczącego rady dzielnicy dra Adama Buławy oraz przewodniczącego komisji kultury Konrada Smocznego, oprócz nich obecna była delegacja partii Nowoczesna z przewodniczącą koła żoliborskiego Jolantą Zjawińską. Uroczystości rozpoczęły się zaraz po 11: 00 od przemówienia burmistrza, po którym głos zabrał przewodniczący rady dzielnicy Adama Buława z wykształcenia historyk który w siedmiu punktach
przedstawił życiorys i najważniejsze chwile z życia bohatera. Po minucie ciszy upamiętniającej poległych żołnierzy wyklętych, delegacje dzielnicy Żoliborz oraz partii Nowoczesna złożyły wieniec i wiązankę biało-czerwonych kwiatów, po czym odśpiewano hymn Polski, a rodzina rotmistrza zapaliła biało-czerwone znicze. Warto nadmienić, że tablica nie będzie jedyną formą upamiętnienia Witolda Pileckiego w al. Wojska Polskiego ma oprócz tego, powstać pomnik upamiętniający rotmistrza. Prace nad monumentem już się rozpoczęły. Postać rotmistrza, jak i jego postawa oraz walka o wolną Polskę, powinna być przykładem dla każdego obywatela państwa polskiego. Jego odwaga i poświęcenie dla ojczyzny są godne podziwu i powinny stanowić wzór patriotycznej postawy. Miejmy nadzieję, że słowa pani Beaty będą nadal aktualne, a postać rotmistrza będzie wciąż łączyła, a nie dzieliła, stwarzając okazję do wspólnej narodowej zadumy oraz pojednania, wspólnego uczczenia symboli niepodległej Polski. B AR TEK K A ŁU ŻA
Głos mieszkańców
Fot. Paweł Fila
Kwiaty pod tablicą ku czci rotmistrza przy al. Wojska Polskiego 40 reklama
16
30 marca 2017