Waldemar Okoń
Atlantyda
2007
Biblioteka Wrocławskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich seria Z kołatką, XVI (4)
Tu nic się nie dzieje patrzę na zielone mosty kto podpali paryż kto ogień ugasi kto przyjmie mnie do siebie na chleb łaskawy kiedy niknę topię się na dnie rzeki kochana w dalekich zatopiona lustrach.
2
Panny święte wspinają się na drzewa galopują po niebie na obłokach z grzywą ogiera grożą pomorem ogniem i głodem dość mają świętości niechętnie mówią o dziewictwie i męce na kole biały mlecz zalewa im usta ta forma miłości nie narusza istoty rzeczy tak jest lepiej gdy jesteśmy ogarnięci płomieniem i głodem modlimy się łatwiej niż zazwyczaj.
3
Położenie rąk nie leczy pozwól zamglić się oczom zasnąć dotykowi przyjdzie potop obmyje nielicznych dziecko arki przywita gołębia kiedy krwawisz przypominasz różę zerwaną przez ciemne słońce położenie rąk nie leczy leżymy zranieni i święci na plecach piętno kaina nowego przymierza i starych uczuć resztki kwiaty.
4
Moje targowiska są próżne złożone jak szczęki gryzą rękę przyjaciela nie chcą ssać piersi matczynej walczą nie będzie tu zwycięzcy ani zwyciężonych patrzymy w głąb ziemi wróżymy z jelit z rozkładu i mierzwy z tłuszczu i wojłoku nie możemy upaść ani zaniedbać niczego bowiem jesteśmy wynajęci na wieczność.
5
Czerwony ptak nie doleciał do nieba zabrakło mu sił i pokarmu gorący śnieg nie zasypał nas ciaśniej pozostaliśmy w środku zawiei łóżko serca usypia i budzi porcelana wabi kwiatem wiśni czerwony kogut pieje ostatni raz nie mów o miłości nie trzeba.
6
Fiołki więdną więdną i alpy i kaukaz zamglony nie ma stoków powłóczystych zapiętych na ostatnie kwiaty proszę o litość dla gór tych mieszkańców zbyt długo próbują ucieczki ratują dobytek błądzą po pustych domach wiem o nich więcej niż o atlantydzie wyjęto ich spod prawa pamięci przemijania.
7
To co jest czyste czystym pozostanie ogryziemy kości przeczekamy klęski po zagładzie nie wyjdziemy na lądy podmokłe to co jest we mnie wewnątrz pozostanie po miłości wypierzemy pościel lepię z gliny słodkie koguciki człowiek też przemyka pod palcami to co jest grzeszne jeszcze nie stworzone bóg się waha diabeł wkręca mięso to co jest czyste czystym pozostanie po ponownym obrocie rzeczy słowa.
8
Złota płytka pod powiekami rozsypuje się w proch popielec na wierzbach nowe bazie głoszą chwałę naszą jesteśmy ostatnimi mieszańcami planety – w tle rozsypane ciała złota płytka pod powiekami niszczeje – popielec ma swoje prawa jak jaszczurki gryziemy grusze dojrzałe nie wierząc w dusz naszych obcowanie.
9
Strzały spadają do nieba łuk napięty osuwa w ciepły wieczór nie walczymy dłużej zwyciężyliśmy dzień i noc skomli u nóg piękna była walka wspaniałe zwycięstwo nasze wąwozy nie rozbrzmiewają już echem nikt nie atakuje podstępnie barbarzyńcy odeszli pozostawiając dziecko które śpi spija krople owija w bawełnę miękkie słowa sączy miód do dzbanów zawieszonych wysoko.
10
Rozbitego lustra nie można skleić kaleczy palce przechadza się po gościńcu podtrzymywane przez ramę pozostałą z czasów kiedy rzeczy miały swoje imiona a poeci kochali na wpół umarłe kobiety – świat nie przebacza tym którzy go porzucili – rzeczy wylewają się z kanałów rdzewieją na hałdach domagają wysłuchania przypominają starego człowieka który ssie suche drewno twój wiersz jest poddaniem zbyt długo na niego czekałeś zbyt wysoko chciałbyś go cenić.
11
Dlaczego mnie nie rozumiesz jestem otwarty jak rana jestem dlaczego do mnie nie przyjdziesz porzucony przez ciebie ślepnę dlaczego odrzucasz mnie tak łatwo potrzebne są tylko dwa płaszcze dwie miski soczewicy dlaczego mnie nie rozumiesz na wyciągniętej ręce szumi piosenka więc otwórz ramiona póki jeszcze jestem.
12
Koronacji nie będzie nie udało się wykuć korony zdobyć odpowiednich klejnotów i o świętość pomazania coraz trudniej nie będzie też wniebowstąpienia pójdziemy tam chyłkiem przez cmentarze za miastem lub dół przypadkowy pod lasem nie będzie trąb grania czyneli i surm zbrojnych na chwałę koronacji nie będzie tylko ciernie coraz gęstsze i chwasty bujne o życiorysie żebraczym.
13
Martwe skrzypce owoce granatu ptak bez wnętrzności i pierza kryją w sobie tajemnicę poznania jakże odległą od muzyki sfer i niebiańskiej harmonii – niekiedy odczytuję z nich ślady twoich warg resztki śliny twój obraz i podobieństwo unoszę wyżej kto czyim jest odbiciem – granat wybucha rozrywa nas giniemy piękni i nienormalni skrzypce grają same koncert wyzwolenia kto czyim jest pocieszeniem?
14
Prorocy we własnym kraju wieszczą obojętność i stada motyli widzę jak objawiają się młodo żyją jeden dzień nie nadążają za słowami które jak piana wydobywają się z ust wściekłe i pogodzone odrzuceni przez naturę muszą wołać na pustyni głośniej niż niebo i ziemia jednocześnie.
15
Niekiedy narzucasz swoją wolę – ogień opowieści garotta wzruszenia – potrzebne wam jest pocieszenie pomimo cierpień i próśb o najdłuższą mękę lub o pomoc w czasie miłości choroby lub uwięzienia przychodzicie bezszelestnie poszukujecie serca wyrywacie nam oddech i nie wiemy kto katem tu jest a kto ofiarą kto przeżyje kolejny czas odczytania.
16
Boisz się słów zbyt znaczących lękasz przestrzeni i wymiarów czasu kryjesz w oddali nie – znaczenia tam jesteś milkniesz pisząc wiersze są coraz cichsze nic się z nich nie rodzi lubię kiedy prowadzą nas w stronę codziennego wydalania.
17
Nad klawiszami pył boski dym dzisiaj nie gramy dzisiaj śpimy ze sobą oddajemy miłości – drzazgi płoną szmaty gorejące lecą aby wzniecić pożary popiół ciał naszych gorejący diament – piorun uderza dwa razy pył nasącza leśną wilgocią boski dym ulatuje nie obawia mąk piekielnych z bogiem lub mimo boga.
18
Ciepły wiatr i nie wiem kim oni są jak giną czuję obecność milionów cierpię delikatnie jestem nieczysty mogą dotykać mnie i zabijać ostatnimi ukłuciami życia – ciepły wiatr łagodzi ból przecież nikt nie pyta kim oni są i dokąd idą liczy się teraźniejszość – nagły skurcz gardła szelest stóp żółty pokorny a chciałem o woalu i firance o fortepianie z nirwaną nie udało się nawet w łagodnej krainie mojej wyobraźni.
19
Nastrojowa rzeka obezwładnia mnie jak list na falach który mówi: muszę cię uwolnić i cień księżyca cień rzucany przez drzewo jak most ciemny wiadomy tak płyniemy do nowego orleanu słodki książę i marcepanowa księżniczka skuszona już i powolna wilgotna jak kartka papieru między palcami jeszcze raz na falach świetliki odblask naszego czaru delta jak gitara z atłasu muszę cię uwolnić zabić miękkim nożem gumową lalką cień węża między nogami obezwładnia mnie do nowego orleanu jest daleko rzeki mogą nie dopłynąć zmęczone uwalnianiem i raz jeszcze i raz.
20
Tu gdzieś jest drewniana klatka która mnie prześladuje podnosi się opada zgodnie z pulsowaniem księżyca nie ukrywa niczego dowodzi jedynie mojego istnienia – to bardzo dużo jeżeli jestem tak nierzeczywisty – selene przychodzi aby mnie pocałować okryć chłodnym oddechem zostawić krople śliny na prętach suchych i wytrwałych tu gdzieś jest drewniana przepaska to bardzo dużo jeżeli jestem nagi istnieję wytrwale.
21
Rzeka mojego szaleństwa płynie niknie jej spokojne wody zachęcają do skoku nie zanurzam się w niej jednak ani nie czekam na cud by przejście było łatwe a brzegi nieruchome piszę o odchodzeniu kiedy wody odejdą poród przyjdzie jak najszybciej wiem że morze jest blisko siły natury są tak wielkie a papier tak słaby rzeka mojego szaleństwa nie ma źródeł na twarzach naszych tren na oczach daremność płyniesz nikniesz łamiesz nieruchomą strzałę. Jeden haust poezji oddech łyk powietrza wchłanianie wszystkimi porami ciała jak silniej można przeżywać nasycać się wnikać wydzielać potem krwawym czyżby on był poetą? 22
Kolce na języku zmysły zawodzą dusza obawia się łąki zielonej porastam włosiem w miejscach intymnych niszczę piękno w zarodku a ono jak perz jak strup chce znowu wykwitnąć świętymi księgami muszę walczyć pielęgnować kolce wysuwać język dusza sobie poradzi ma tyle czułych miejsc tajemnych przejść i zamkniętych korytarzy o nią się nie martwię ale zmysły ale kwiaty najdalsze.
23
Tak krucha jest noc niepewny dzień zmierzch nie rozgranicza ani świt nie budzi leżymy bezsenni i wielcy zegar bełkoce pod głowami kamienie ciążą jak dziecko w łonie odwróć się do mnie weź mnie pod siebie niech spłynę krwią nie pierwsza i nie ostatnia dziewica i dziwka grota zapomnianych kroków ciało nie rozgranicza duch nie pobudza już nas odartych z uczuć pogryzionych przez psy bezsenne i wielkie.
24
Coraz mniej jest skreśleń wchodzę do inferna i wychodzę nienaruszony dotykam absolutu jest ulotny i bezwonny przeważnie jednak grzebię w odpadkach w składach rzeczy porzuconych moja pewność ma trwałe podstawy wiele lat samotności próżne słowa wchodzę w ciebie i wychodzę nienaruszony wiem że jesteś ulotna i czysta dlatego myjemy się uważnie i sennie przed miłością i po moja pewność wynika z obserwacji codziennej uważnej absolutnej.
25
Weronisi Królestwo twoje nie ma końca jak dzień o błękitnych oczach jak przelot ważki kiedy poruszasz berłem z cukru galopują koniki o słodkich kopytkach na karuzeli lusterka odbijają lusterka bez końca biegnie wiewiórka rudy las zaplątany w modrzewiu kiedy poruszasz rączką igły stają się lżejsze i nie wiem co znaczyć ma płacz nasz powszedni.
26
Oddychałem już tymi słowami – były lżejsze ich smak zielonego daktyla – oddychałem już tym powietrzem – wonny eol parafina z mydłem – świece gasną – powrót jest trudniejszy niż myślałem – zmartwychwstanie nie zawsze przynosi właściwe efekty niekiedy czynione zbyt szybko zawodzi prześladuje nagich i bezbronnych wobec zbyt dojrzałego nieba.
27
Te krople wir kosmiczny i przepaść jak pięść rozbita pięścią odurzony mięsem i chorobą pogrążam się w piasku jak goya ja – mieszkaniec miasta nad rzeką o kamiennym prądzie uspokajam rozum błagam demony by przyszły wypiły te krople skrzydła zamknięte.
28
Śnieżny pył mój ból porzucony na grudzie mój ból rozdeptany butami które unoszą was w stronę granic nieznanych gdy ja zostaję rozsiewam pyłki największego kwiatu czekam aż urodzi się matka nasz ból chcę powierzyć ziemi.
29
Trud istnienia zażywamy jak narkotyk o podkrążonych oczach – ciemne znamię na twojej skórze pośród kryształów które dźwięczą i są czyste – boski geometra już o to zadbał aby nie było wśród nich fałszywych kamieni ani soli zbyt gorącej słonej jak łza która nie znajduje miejsca pod powieką samobójcy i kata tak podobnych jeżeli spojrzymy na nich z tej samej strony lustra.
30
Tak płynie płynnie pochody potoki pojęcia deszcze czekają na suszę błękitny nerw uderzył plączemy nitki wrzeciona ukłucie nie boli sen o tragedii zaczyna się bez aktorów może dopłyną łapiąc oddech coraz trudniejsze są monologi sceny balkonowe i trudniej niż to było dawniej jest czekać na widownię.
31
Kobiety tęsknią oczekują na śmierć i piekło lub zbawienie i niebo wszystko jedno kiedy osuwają się wolno wzdłuż nierównej powierzchni napinamy drzewo wielostrunne jego jęk o wezbranych wargach jego skowyt o śliskich podeszwach kobiety tęsknią oczekują na złoty pył napój cienisty rzekę brylantyny czyżbyśmy nigdy nie istnieli byli sztuczni poruszani na palcach?
32
Rzeczy dojrzałe dojrzewają powoli żółty chrystus tobiasz zielony patrzę na gałęzie drzewa na błękitnego anioła za oknem i kto to może sprawdzić nie mogę dotknąć nie mają ran patrzę z wysoka kto to może wiedzieć czy patrzę czy tylko widzę.
33
Martwa natura nie może ożyć nie można mówić o życiu wewnętrznym jabłka albo stołu nurtuje ją jednak potrzeba ruchu upadku lub przemienienia w inny wymiar tak bawię się nią jak nożem – nóż też jest i może za chwilę upaść – pomóż mi nie być martwym wobec przedmiotu o nieustalonym pochodzeniu pomóż mi mówię do ciebie który oświetlasz nas światłem świecy i czujesz jak razem martwiejemy.
34
Trochę za późno jabłko czerwone czerwone jabłuszko trzymam cię w rękach dojrzewasz pod palcami na pluszowym fiolecie kanapy wcześniej nie było tu nikogo puste pokoje i ich urok nieziemski drży światło pod oknami opowieści rodzą się nieustannie nasza historia jeszcze się nie zaczęła.
35
Mój świat niknie lekcja pokory dopiero nas czeka coraz mniej jest mi wolno uczynić lampy gasną przejścia są niemożliwe przenikanie nie udaje się ostatecznie ucząc się poezji występuję przeciwko sobie paradoks pokornych słów lęku którego nikt nie posiadł występny.
36
Trójkąt ryb w zielonym szkle wąski jest czas i falowanie nieba nie ryzykujesz niczego patrzysz jak śmierć zabiera jak gips kruszeje ławica milknie w powietrzu trudno jej nie utonąć w tej kałuży.
37
Egzekucja została odłożona róże kwitną gałęzie prężą niespokojne ramiona lustro mówi prawdę czekam na powrót życia na oceany wypełniające brzegi falą niepokoju na żaglowce płynące razem z tobą wyzbytą wstydu w podmuchu wiatru i tylko płatki kwiatów i tylko ciernie nagie mogą powstrzymać nas od wejścia w siebie pozostania pod ogromnym żaglem pod powłoką cienką jak uderzenie bicza egzekucja została odłożona to wiele wyjaśnia nawet miłość lub podobnie banalne słowa.
38
Oczyszczający powiew liny na których możemy błądzić powietrze zamknięte duszne w resztkach papieru i szmat mówią o sztuce wysokiej o bohaterach i bogach zapowiadają powrót do ojca i syna do blednącego ducha oczyszczający oddech bluźnierstwa pozwala przetrwać mękę ognia i torturę wody wystarczy wąska przerwa byśmy podnieśli głowy jeden łyk chłodu strumień zimna aby myśl biegła w stronę tajemnicy trójcy bez względu jak to nazwiesz porządek musi być nawet w naszym państwie herezji. Pełni miodu brodaci mężczyźni naga pierś zanurzona pod wodą wolny ruch sowiookiej ateny i mądrość która wyszła z morza mediterraneo tam jestem zawsze odległy i święty brodzę w lagunach wysp porzuconych o świcie pełni miodu kędzierzawi mężczyźni pod stopami 39
mamy dłonie kobiet które wiodą nas tak jak ty nas wiedziesz mediterraneo głębia nasza i nasze szaleństwo.
40
Nasze drzewa co stało się z nimi kto je ściął i spalił nieuważnie tyle słów tyle strzał wysłanych jak za ręce ująć bez ich cienia nasze drzewa płyną ponad wodą mają z brązu wykute korzenie mogą zranić nieuważnych drwali mogą przeżyć kiedy my umrzemy.
41
Nie wszystko akceptujemy dzieci o trzech głowach ptaki pozbawione śpiewu niebieskie szkiełko rozbite o ścianę czeka na swoją bastylię kasztany mają wiele owoców nie wszystkie wzrosną na szczęście cień przebiega pomiędzy drzewami przerasta moją wyobraźnię coraz więcej rzeczy jest od niej większe szkiełko czeka na zmartwychwstanie kiedy już nie będzie nieba ani piekła nie będzie nic pod nami rzeczy rośnie kurz opuszczony.
42
Poeci pragną głosek wyrytych w skale i słów splecionych w jedno poeci mieszają napoje z powoju i mięty lubczyku i cykuty piją powoli zapominają dostojnie grymas zniecierpliwienia kiedy idziesz drogą po co przyszedłeś jeżeli jesteś tak prawdziwy po co niepokoisz nas śpiących nad falami w gronach gniewnych spragnionych.
43
My złote pszczoły karmione cukrem na siłę wydzielamy słodycz silniejszą niż gorycz ludzi niż łąki śmiertelne nad nami lepka ciecz nie pozwala odlecieć tym którzy w milczeniu karmią nas od rana – jak poznać jak dowiedzieć się kto stoi po drugiej stronie słowa – tak traci się zdolność tworzenia pyłu i drzew i kwiatów przejrzystych nad ranem.
44
Drążę język opuchnięty rozdarty jak ramiona krzyża gwóźdź w nim tkwi idę dalej rozkład postępuje szybciej niż światło od gwiazdy podwójnej dalszy zanikam poszukuję złota i chmurnego oblicza pozostaje grymas ust ciała przekwitanie poszukuję wody życia oczyszczenia.
45
Bóg długiego życia ma głowę wydłużoną w dzieciństwie inni bogowie szczęścia lubią go bardzo gryzą te same pestki dyni i miękką lakę bóg złej śmierci przypomina starca z językiem wyschniętym od pragnienia inni bogowie zła boją się go bardzo przechodzą jak najszybciej aby nie widzieć martwej skóry mój bóg zasypia o północy nie wiem co mam mu powiedzieć jak go pocieszyć w czasie snu przewraca się na drugi bok myśli o kobietach o ich otwartych ciałach jest pełen herezji i buntu przeciwko sobie niekiedy wymyśla wyznawcę na obraz i podobieństwo ale wie że jest to niemożliwe dlatego gwałtownie wchodzi w kobietę i nie chce się ponownie narodzić.
46
Układanka z gołębiego serca i krwi wilczej nie może się udać kaleczy widnokręgi niszczy stada zakłóca wewnętrzny rytm ławic naśladuje boga w jego najlepszym momencie kiedy próbował ułożyć całość z przypadkowych dni stworzenia – pamiętam o niepowodzeniu panteistów znam dogmat osoby podział na ducha i materię – układanka ze snu i strzelca który przyszedł z gwiazd udaje się mimo sprzeciwu mędrców gołębie serca krwawią wilki łagodnieją w pół słowa krótki żywot mędrca dopełnia się goryczą.
47
Wierzby tamtego lądu nie płaczą osiki nie drżą poruszane przez strach ludzie pamiętają swoich dobroczyńców los nie niweczy tam życia piszemy o chłodnej płachcie na rozpalonym czole o tęsknocie zamienionej w ziarna grochu które rozsiewane przez zielone rynny pękają kwitną pachną aromatem o ukrytej na zawsze treści istotnej cierpienia.
48
Umyłem ręce od grzechu umyłem twarz od maski stałem się bezbronny lecz potrafię nadal ukrywać się przed wami wiązać bandaże spinać klamry na przegubach dłoni – niewidzialność zobowiązuje do nieustannego stroju do szelestu kiedy idziemy – hałas zwabia widzialnych prowadzi do współczucia wtedy zabijam mszczę się aby móc umyć ręce obmyć twarz po wysiłku.
49
To jest ostre i to jest okrutne wbija się pod paznokcie w sposób który każe porzucić nadzieję – taniec obronny tak pełny i gorzki jak zgniła pomarańcza – to jest mokre i to jest śliskie uderzamy rytmicznie o ziemię tryska krew damy w białych sukniach zostawiają ślady najdelikatniejsze to jest proste i to jest piękne tym bardziej że nigdy się nie skończy jak my jak gwiazdy nasze.
50
Palmy i nasz bóg bóg pod palmami poszukuję wody bóg pije z ręki jest spragniony żywego słowa owoce rosną wysoko pustynia narasta między nami bóg jest szczęśliwy nareszcie zrozumiał człowieka będzie odtąd bardziej ludzki nie ulegnie przemocy świętości palmy rzucają cień bóg nie rzuca cienia jest przezroczysty widać w nim jedynie krople wody i nasze człowieczeństwo jak wolno nikną wysychają.
51
Fontanny purpurowej mgły i ja konkretny nieskończony tryskam pianą z której narodzisz się tuż przy brzegu i w której utoniesz w czasie modlitwy o deszcz zabraknie nóg rąk i bioder nie będzie sił aby ukończyć dzieło doskonałe miłości.
52
Chłodne powietrze owiewa twarze trzepoczą się mgły nocy uścisk ćmy w pajęczynie chłód gwiazd to jest przezroczyste i dźwięczy nasze życie zaplątane i święte.
53
Zwrócony w stronę południowego słońca czekam na słońce północne czekam aż przyjdzie on współistotny i podzieli dwoje bliźniąt sarnich pomiędzy spragnionych rozda wilgotny miąższ podziemnych rzek zwrócony w stronę wschodniego słońca – wiem że zachód powtarza wschód i jest jego odbiciem – jak dam sobie radę jak poradzę z grzesznymi z czterech stron innego świata?
54
Jeszcze tu nie umarłeś umarłeś już za lasem i za wodą tutaj jeszcze nie tylko tam nie wcześniej i nie później w odpowiednim momencie już miesiąc wzeszedł i ktoś tam klaszcze ale nikt przecież nie czeka za borem dzień jest dla zakochanych obumieramy nocą tamte śmierci wiążą włosy drzewa umówione nie spotkają cię więcej ani bóg ani szatan będziesz sam coś za coś coś przeciwko czemuś jak zawsze nieprzetłumaczalne.
55
Narzeczeni w tej głębokiej czerwieni na sobie pod sobą obok siebie w niebie rosną poziomki i maki zmęczyliśmy się ciałem jak kiedyś jak w czasach pierwszych tamtych takich.
56
Wszystko ulega oczyszczeniu w ogniu i powietrzu salamandry błądzą elfy płoną przedwcześnie przenikamy smugę któryś raz z rzędu nasze ręce są czyste rany zasklepiają się dziewictwo powraca niepokalane tylko na obrzeżach resztki chwasty nie donoszone płody kraj rodzinny jak pierwsze kochanie.
57
Pola las gubię się odchodzę tam muszą być łąki z duszami zagubionymi nad ranem pismo które ciepły wiatr owiewa czułe odnalezione zbyt późno.
58
Pelikan łapie oddech krople krwi nastroszone pióra w krzyżu zbawienie ptaki odlatują jesienią i powracają wiosną anioły chodzą po miedzy i zbierają martwe pisklęta ich twarze niczego nie wyrażają czekamy na deszcz który wszystko spłucze do kości.
59
Wielka burza jej siła chce mnie zabić wielki las jego siła ponad śladami wielka miłość przechodzi obok ma gołębie oczy piersi opięte chmurą drzewa i ptaki milkną kłaniają się do ziemi żyją kolejnym życiem.
60
Taki czas umierają wszyscy i jezus chrystus i inni mniej znani nie ma świętych niewiast nie przyszedł niewierny tomasz nie ma nikogo tylko skowronki wysoko na niebie mają swoje piętnaście minut.
61
Ciepły wieczór złocone zachody i beż trochę tombaku – jak zawsze sztuka opisu – ciepły wieczór spleciony różaniec kochamy się na księżycu który pobladły jak do modlitwy przychodzi noc jak zawsze dłonie złożone wargi wyblakłe opis lśni jak zawsze odbitym światłem.
62
Wracamy niebem wysokim i wszystko jest ponad nami na ziemi nic nie zostaje trwamy poniżeni żarliwe płótna płoną pali deszcz jak ogień chłodny i wykwintny tym razem serce umarło rozum zasnął tak jest lepiej bez bólu i zwątpienia.
63
Ulepione kule nie widzą nas na papierze japonia z wiśni – próba koloru przed następnym wschodem garną się psy i okien zamykać nie trzeba kraj jest tak daleki aż po drzewa które przychodzą zabić makbetów wyspy przybite nieostrożnie do ścian.
64
Wieziemy w górę stado łabędzi rzeka ugina się pod nami aż do buta morza aż do niepamięci odrywamy oczy w górze puste promienie liżemy trochę cukru one jak zawsze są nieme biorę serce jak na obrazie broczy z papieru tętni podróż wymyślona jak wszystko głośna i barwna jak zawsze aż umilkniemy.
65
Widok z okna przynosi parę żagli gdzieś w tle ludzie sączący powoli piasek niesiemy skorupy muszli jakbyśmy odchodzili od patrzenia do pokoju w którym palą się karty płomienie obnażają damę i króla błazna gorejącego wraz z nimi
66
To będzie droga piaszczysta i koła zanurzone w niej przesypujące kurz i pył który z wąwozu aż do nas łaskawie matko boża łaskiś pełna i koń siwy ślepy na jedno oko z chomątem wytartym pod słońce i pod wiatr spokojnie jedziemy i nie wiem kto jedzie z nami ale droga letnia z zapachem ziół skrzydlatym pszczołami odurzeni gorącem i koła zanurzone w niej coraz wolniej proszę boga o trwanie o ewę która mnie skusi i tak zostaniemy już nie wypędzeni i nie nadzy ślepy koń trafi sam dotykiem kopyt który słyszę wyraźnie podążamy pożądamy coraz wolniej i wolniej pod słońce i pod wiatr.
67