ABBY JOHNSON WRAZ Z CINDY LAMBERT
przełożyła
Agnieszka Rasztawicka-Szponar
Wydawnictwo Esprit
Moim Rodzicom, zawsze stojącym obok i wspierającym mnie, bez względu na to, w co się wplączę. Jesteście najlepszymi rodzicami pod słońcem Mojemu Mężowi i mojej Córce. Pragnę, żebyście zawsze byli ze mnie dumni. Ogromnie się cieszę, że możemy być razem. Kocham Was nad życie
SŁOWO OD ABBY JOHNSON
Od razu na wstępie pragnę zaznaczyć, że moja historia nie należy do łatwych. Nie jest prosta, ale to, czym się dzielę, jest prawdzi‑ we i wypływa z głębi serca. Za chwilę dowiecie się, że dobrych kil‑ ka lat spędziłam na linii starcia dwóch środowisk, obrońców życia (pro‑life) i tych, którzy opowiadają się za legalizacją aborcji oraz in‑ nymi prawami dotyczącymi zdrowia reprodukcyjnego (pro‑choice). Po której stałam stronie? Po obydwu. Poznacie moją drogę od naiw nej studentki po dyrektorkę kliniki Planned Parenthood, a potem obrończynię rodzin w trudnej sytuacji, gdzie troską obejmuje się wszystkich członków, także i dzieci poczęte. Dzielę się moją historią nie dlatego, że jestem z niej dumna. Bo nie jestem. Niemniej jednak moje myślenie i wybory nie różnią się od sposobu postrzegania świata przez ludzi, których spotykam. I dopóki nie odłożymy na bok naszych osobistych preferencji lub założeń odnośnie do tego, jak powinni myśleć i zachowywać się inni, nie będziemy w stanie zrozumieć tych, którzy mają odmien‑ ne zdanie, ani wejść z nimi w rzeczywisty dialog, by odkryć prawdę. Na każdym etapie mojej drogi robiłam co w mojej mocy, by być szczerą w swoim myśleniu i rozumowaniu – bez względu na to, jak niedoskonałe, kłopotliwe czy politycznie niepoprawne mogło się to wydawać. Przypuszczam więc, że chwilami i wy zadajecie sobie 7
te same pytania, przed którymi niejednokrotnie stawałam: Na‑ prawdę jesteś taka naiwna? Jak można być aż tak niekonsekwentną w tym, w co się wierzy i co się robi? Jak można być tak dwuznacz‑ ną, łatwowierną, tak głupią?… Rozumiecie, o co chodzi. Moja od‑ powiedź brzmiała: „Tak. Można”. Teraz również otrzymuję pytania typu: „Czy tobą i twoimi opowiadającymi się za życiem współpra‑ cownikami kieruje współczucie i troska, motywy prawdziwej po‑ mocy kobietom oraz czynienia świata lepszym miejscem do ży‑ cia?”. I znowu moja odpowiedź brzmi: „Tak”. Często dostrzegam, że takie odpowiedzi nie podobają się ludziom. To zrozumiałe. Moja historia nie należy do ładnych czy upo‑ rządkowanych i nie ma tutaj łatwych odpowiedzi. O, jakże lubimy szkalować naszych przeciwników – i dzieje się tak po obydwu stro‑ nach. Jakże łatwo zakładamy, że ci po „naszej” stronie są auten‑ tyczni, dobrzy i mądrzy; a ci po „ich” stronie są podstępni, głupi i fałszywi. A ja znalazłam dobroć i szczerość po obydwu stronach, podobnie jak niewierność i podstęp. Doświadczyłam tego, że do‑ bre intencje mogą być wypaczone złymi wyborami, bez względu na stronę tego sporu. Do dzisiaj mam przyjaciół wywodzących się z obydwu środo‑ wisk. Wszyscy pragniemy historii, która pokazałaby, że „my” je‑ steśmy dobrzy i mamy rację, a „oni” się mylą i są źli, czyż nie tak? Tymczasem stwierdzam, że dobro i zło istnieje po obydwu stro‑ nach barykady. I że „my” mamy z „nimi” znacznie więcej wspól‑ nego, niż potrafimy sobie wyobrazić. Nie zamykajcie jednak tej książki z powodu tego, co napisałam. Właśnie dlatego ją przeczytajcie. Poznajcie moją historię, a tym sa‑ mym zaskakujące pragnienia i motywy tej „drugiej” strony. To mi‑ łość sprawiła, że przeszłam z jednej strony na drugą. I mam nadzieję, 8
że setki tysięcy kolejnych osób miłość pociągnie ku prawdzie. Być może właśnie Ty będziesz tą osobą, której miłość odmieni kogoś po drugiej stronie barykady. Po której więc jesteś stronie? Zerkając na nich, najprawdopodob‑ niej wyłapiesz błędne myślenie i krzywdzące zachowania. A moje pytanie brzmi: Jesteś gotowy do tego, żeby także i tam dostrzec dobro, współczucie, wielkoduszność i poświęcenie? Czujesz się zakłopotany? Jeśli tak, witaj na pokładzie.
Nota specjalna
Imiona oraz rozpoznawalne szczegóły dotyczące niektórych osób w tej książce zostały zmienione, włączając wszystkich pracowni‑ ków oraz wolontariuszy z Planned Parenthood. Opisując wydarze‑ nia zawarte w książce, opierałam się nie tylko na wspomnieniach, lecz także na osobistej korespondencji i rozmowach z zaintereso‑ wanymi osobami.
Rozdział pierwszy
ULTRASONOGRAF
Cheryl zajrzała pospiesznie do mojego gabinetu. – Abby, w gabinecie zabiegowym potrzebują jeszcze jednej oso‑ by. Jesteś wolna? Zaskoczona, podniosłam wzrok znad dokumentacji, którą właś nie wypełniałam. – Oczywiście. Od ośmiu lat pracowałam w Planned Parenthood i jeszcze ani razu nie poproszono mnie do gabinetu zabiegowego, żeby poma‑ gać przy aborcji. Bardzo mnie więc zaskoczyła ta prośba. Przy za‑ biegach asystowały wyłącznie dyplomowane pielęgniarki i nikt inny z pracowników kliniki. Jako dyrektorka kliniki w Bryan w Teksa‑ sie w razie konieczności mogłam zastąpić każdego poza lekarza‑ mi i pielęgniarkami odpowiedzialnymi za medyczną stronę wizyty pacjentki. Kilka razy zgodziłam się towarzyszyć pacjentce podczas zabiegu, na jej prośbę, a nawet trzymałam niektóre z nich za rękę, ale tylko w charakterze kogoś, kto przyjmował je do kliniki i brał udział w procesie doradczym. Dzisiaj jednak tym się nie zajmowa‑ łam. Po co więc byłam im potrzebna? Dokonujący aborcji lekarz był już w naszej klinice wcześniej, dwa lub trzy razy. Mieszkał około stu sześćdziesięciu kilometrów dalej, gdzie wykonywał zabiegi w prowadzonym przez siebie gabinecie. 11
W czasie naszej rozmowy o współpracy, która miała miejsce kil‑ ka tygodni temu, zaznaczył, że podczas zabiegów aborcji korzysta z ultrasonografu, minimalizując tym samym ryzyko powikłań u pa‑ cjentki. Obserwując, co się dzieje w macicy, unikał ryzyka przebi‑ cia jej ściany. Spodobało mi się jego podejście. Wszystko, co pod‑ nosiło bezpieczeństwo kobiety i gwarantowało jej zdrowie, było jak najbardziej pożądane. Niemniej jednak wyjaśniłam mu, że taka praktyka nie mieści się w protokole naszej kliniki. Przyjął to do wiadomości i zapewnił, że będzie postępował zgodnie z typowy‑ mi dla nas procedurami. Mimo to ustaliliśmy, że w razie koniecz‑ ności może używać aparatu ultrasonograficznego. O ile mi wiadomo, w naszej klinice nigdy wcześniej nie przeprowa‑ dzano aborcji z wykorzystaniem ultrasonografu. Zabiegi wykonywa‑ no tylko w co drugą sobotę, planując od dwudziestu pięciu do trzy‑ dziestu pięciu aborcji w ciągu danego dnia. Do drugiej po południu chcieliśmy mieć już wszystko zakończone. Procedura typowa dla naszej kliniki zajmowała około dziesięciu minut, użycie ultrasono grafu oznaczało kolejnych pięć minut, jeśli zatem w planach było trzydzieści pięć zabiegów, każda dodatkowa minuta miała znaczenie. Zatrzymałam się na chwilę przed gabinetem zabiegowym. Nigdy nie lubiłam tam wchodzić podczas zabiegu; to, co się tam działo, napawało mnie dziwnym uczuciem. Każdy musiał jednak być przy‑ gotowany na taką ewentualność i nieść pomoc, gdy zachodziła po‑ trzeba. Otworzyłam więc drzwi i weszłam do środka. Pacjentka znajdowała się w pozycji gotowej do zabiegu, otrzy‑ mała już środki uspokajające i była półprzytomna. Padał na nią oślepiający blask zabiegowej lampy. Pielęgniarka ustawiała właś nie ultrasonograf przy stole operacyjnym. Na tacce obok lekarza leżały starannie poukładane narzędzia. 12
– Przy tej aborcji muszę użyć ultrasonografu. Będzie pani trzy‑ mała głowicę – wyjaśnił lekarz. Wzięłam głowicę do ręki i zaczęłam ustawiać obraz na apara‑ cie, podczas gdy w duchu kłóciłam się ze sobą. Nie chcę być tutaj. Nie chcę brać udziału w aborcji. Nie, to złe podejście – musiałam psy‑ chicznie się do tego przygotować. Wzięłam głęboki wdech, próbu‑ jąc wsłuchać się w płynącą z głośników kojącą melodię. To będzie ciekawe doświadczenie, nigdy jeszcze nie widziałam aborcji na monitorze USG – powiedziałam sobie w duchu. Być może wykorzystam to podczas rozmów kwalifikacyjnych z pacjentkami. Z pierwszej ręki dowiem się czegoś o tym bezpiecznym zabiegu. Poza tym za kilka minut będzie już po wszystkim. Nie miałam nawet pojęcia, że kolejnych dziesięć minut to bę‑ dzie wstrząs, który zupełnie odmieni moje życie. Wcześniej miałam już okazję asystować przy badaniu USG. To była jedna z usług, którą oferowaliśmy dla potwierdzenia ciąży oraz określenia jej wieku. Znajomość tej procedury nieco zagłu‑ szyła mój dyskomfort związany z przebywaniem w tym gabinecie. Rozprowadziłam żel po brzuchu kobiety, po czym zaczęłam po‑ ruszać głowicą, dopóki na monitorze nie pojawił się obraz płodu. Spodziewałam się ujrzeć to samo co podczas poprzednich ba‑ dań. Zwykle, w zależności od wieku ciąży oraz ułożenia płodu, na początku widziałam nóżkę lub główkę czy też część klatki piersio‑ wej i musiałam poruszać trochę głowicą, żeby uzyskać jak najlep‑ szy obraz. Tym razem jednak obraz był kompletny. Widziałam peł‑ ny, doskonały profil dziecka. Zupełnie jak Grace w dwunastym tygodniu – pomyślałam. Cofnęłam się w myślach o trzy lata, przypominając sobie, jak po raz pierwszy ujrzałam swoją córeczkę zwiniętą bezpiecznie w kłębek w moim 13
łonie. Obraz, który miałam teraz przed sobą, wyglądał identycznie, był tylko bardziej wyraźny, znacznie ostrzejszy. Przeraziłam się. Wyraźnie widziałam główkę, rączki oraz nóżki, a nawet maleńkie paluszki. Tak doskonale uformowane. W tym samym momencie słodkie wspomnienie o Grace zastąpił nagły przypływ lęku: Jaki obraz zobaczę za chwilę? Poczułam skurcz żołądka. Nie chcę na to patrzeć. To dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że tak myślała osoba od dwóch lat zarządzająca jedną z klinik Planned Parenthood, doradzająca kobietom w trudnej sytuacji życiowej i zapisująca niektóre z nich na zabieg aborcji, przeglądająca miesięczne raporty finansowe, za‑ trudniająca i szkoląca personel. Ale najdziwniejsze w tym wszyst‑ kim jest to, że nigdy nie byłam zainteresowana promocją samej aborcji. W klinice pojawiłam się osiem lat temu, przekonana, że głównym celem organizacji jest zapobieganie niechcianym ciążom, a tym samym zmniejszanie liczby aborcji. Bo taki właśnie był mój cel. I wierzyłam, że Planned Parenthood ocala życie – życie kobiet, które bez usług oferowanych przez sieć ich klinik mogłyby skoń‑ czyć w gabinecie jakiegoś „rzeźnika” z przedmieścia. Wszystkie te myśli przebiegły błyskawicznie przez moją głowę, gdy trzymałam głowicę na brzuchu kobiety. – Trzynaście tygodni – usłyszałam głos pielęgniarki, która po do‑ konaniu pomiarów określiła wiek płodu. – Dobrze – odparł lekarz i spojrzał na mnie. – Proszę tak trzy‑ mać głowicę, żebym przez cały zabieg mógł obserwować, co robię. Panujący w gabinecie chłód sprawił, że ciarki przeszły mi po ple‑ cach. Mój wzrok spoczywał cały czas na ekranie ultrasonografu, na którym widniał zarys doskonale uformowanego dziecka, gdy pojawiło się tam coś nowego. Do macicy wprowadzono kaniulę – narzędzie 14
chirurgiczne w kształcie słomki, przytwierdzone do końcówki ssą‑ cej rury. Zbliżające się do dziecka narzędzie wyglądało niczym ja‑ kiś intruz, zupełnie tam nie pasowało. Nie powinno go tam być. Absolutnie nie powinno. Moje serce przyspieszyło. Czas zwolnił. Nie chciałam na to pa‑ trzeć, nie mogłam jednak oderwać wzroku od ekranu. Nie mogłam nie patrzeć. Byłam przerażona i zarazem głęboko zaciekawiona ni‑ czym ktoś, kto zwalnia, przejeżdżając obok potwornego wypadku samochodowego i nie chce zobaczyć zmiażdżonego ciała, lecz nie odwraca wzroku. Spojrzałam na twarz pacjentki; z kącików jej oczu płynęły łzy. Wy‑ raźnie było widać, że cierpi. Pielęgniarka otarła jej twarz chusteczką. – Proszę oddychać – pouczyła ją delikatnym głosem. – Spokoj‑ nie oddychać. – Zaraz będzie po wszystkim – szepnęłam i przeniosłam wzrok na ekran. Początkowo dziecko nic sobie nie robiło z obecności kaniuli, któ‑ ra delikatnie otarła się o jego bok. Poczułam chwilową ulgę. No tak – pomyślałam – przecież płód nie czuje bólu. Sama za‑ pewniałam o tym niezliczone rzesze kobiet, zgodnie z tym, cze‑ go uczono nas w Planned Parenthood. To tylko zwykła tkanka, którą można usunąć; zatem nie ma tu mowy o bólu. Abby, weź się w garść. To bardzo prosty i szybki zabieg. Obserwując obraz na mo‑ nitorze, za wszelką cenę próbowałam logicznie wytłumaczyć so‑ bie całą tę sytuację, niestety, mój wewnętrzny niepokój szybko przerodził się w horror. Dziecko kopnęło gwałtownie maleńką nóżką, jakby chciało od‑ sunąć się od obcego przedmiotu. A gdy kaniula je dotknęła, obró‑ ciło się szybko, jakby chciało uciec. Wyraźnie widziałam, że ono 15
wyczuwa obecność tego narzędzia i jest zaniepokojone. Z osłupie‑ nia wyrwał mnie głos lekarza: – No to zaczynamy – zwrócił się pogodnym tonem do pielęgniar‑ ki. Chodziło o włączenie ssania. Podczas aborcji jest ono urucha‑ miane dopiero wtedy, gdy lekarz upewni się, że kaniula znajduje się we właściwym miejscu. Miałam ochotę krzyknąć: „Przestańcie!”. Potrząsnąć na wpół przytomną kobietą: „Niech pani zobaczy, co oni robią z pani dzie‑ ckiem! Niech pani się obudzi! Szybko! Proszę ich zatrzymać!”. I wtedy spojrzałam na własną rękę, którą trzymałam głowicę. Przecież byłam jedną z „nich”, uczestniczyłam w tym zabiegu. Zno‑ wu szybko przeniosłam wzrok na ekran. Lekarz obrócił właśnie ka‑ niulę, a maleńkie ciałko dziecka przekręciło się gwałtownie. Przez krótką chwilę wyglądało to tak, jakby było skręcane i wyżymane niczym ściereczka do naczyń. Po czym to drobne ciałko zaczęło się kurczyć i na moich oczach znikać w kaniuli. Ostatnią jego częś‑ cią, jaką widziałam, był doskonale uformowany kręgosłup, wsysa‑ ny przez to potworne narzędzie, a potem wszystko zniknęło. Ma‑ cica była pusta. Zupełnie pusta. Zamarłam w bezruchu, nie dowierzając temu, czego właśnie stałam się świadkiem. Nawet nie wiem, kiedy wypuściłam z ręki głowicę, która następnie ześlizgnęła się z brzucha pacjentki na jej udo. Czułam bicie własnego serca i krew pulsującą w tętnicy szyj‑ nej. Chciałam zrobić wdech, miałam jednak wrażenie, że nie mogę oddychać. Wciąż wpatrywałam się w ekran, pomimo iż nie było tam już nic widać. Nic też do mnie nie docierało. Byłam zupełnie oszo‑ łomiona i do głębi wstrząśnięta. Co jakiś czas docierały do mnie głosy pielęgniarki i lekarza, rozmawiających ze sobą, ale docho‑ dziły jakby z oddali, przypominając raczej niewyraźny hałas w tle, 16
zagłuszany przez głośne bicie mojego serca i jeden wielki szum, który miałam w uszach. W myślach wciąż na nowo widziałam maleńkie ciałko, zmiażdżo‑ ne i wsysane, oraz obraz Grace z pierwszego badania USG, wtedy miała podobne rozmiary. Przypomniałam sobie także jedną z wie‑ lu sprzeczek z mężem na temat aborcji. „Kiedy byłaś w ciąży z Grace, to nie był płód; to było dziecko” – powiedział Doug. A teraz uderzyło to we mnie niczym piorun: On miał rację! To, co było przed chwilą w łonie tej kobiety, żyło. To nie była jakaś tam tkanka czy jakiś zlepek komórek. To było dziecko, które walczyło o życie! I przegrało tę walkę w mgnieniu oka. To, o czym zapewniałam innych przez lata, to, w co wierzyłam i czego broniłam, jest kłamstwem. Nagle poczułam na sobie wzrok pielęgniarki i lekarza. Otrząs‑ nęłam się ze wszystkich tych myśli i podniosłam leżącą na nogach kobiety głowicę, próbując drżącymi rękami ustawić ją we właści‑ wym miejscu. – Abby, dobrze się czujesz? – zapytał lekarz. Pielęgniarka spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem. – Tak, wszystko w porządku – zapewniłam, usiłując odpowied‑ nio ustawić głowicę. Zaniepokoiłam się bowiem, że lekarz nie wi‑ dzi wnętrza macicy. Prawą dłonią przytrzymywałam głowicę, a lewa spoczywała delikatnie na brzuchu kobiety. Zerknęłam na jej twarz – jeszcze więcej łez i grymas bólu. Zaczę‑ łam poruszać głowicą, aż w końcu udało się uchwycić obraz puste‑ go wnętrza macicy. Przeniosłam wzrok na swoje dłonie. Patrzyłam na nie obojętnie, tak jakby nie należały do mnie. Ileż zła uczyniły te ręce w ciągu ostatnich ośmiu lat? Ileż razy życie zostało odebrane właśnie za ich pośrednictwem? Nie tylko przez nie, ale 17
także z powodu moich słów. A gdybym znała prawdę i mówiła o niej wszystkim tym kobietom… Wierzyłam w kłamstwo! Tak długo promowałam ślepo „linię organizacji”. Dlaczego? Dlaczego nie szukałam prawdy? Dlacze‑ go zamknęłam się na argumenty, które słyszałam? Drogi Boże, co ja zrobiłam? Moja dłoń leżała ciągle na brzuchu pacjentki, nagle poczułam, że właśnie tą ręką coś jej odebrałam. Okradłam ją. Poczułam ból w ręce, prawdziwy fizyczny ból. I wtedy gdy stałam tak obok stolika, z dłonią na brzuchu szlochającej kobiety, gdzieś z najgłębszych za‑ kamarków duszy przyszła jedna myśl: Nigdy więcej! Już nigdy więcej! Moje ruchy stały się automatyczne. Odstawiłam na bok ultra‑ sonograf, podczas gdy pielęgniarka delikatnie podniosła pacjent‑ kę. Kobieta wyglądała na oszołomioną i słabą. Pomogłam jej usiąść, poprosiłam, żeby przesiadła się do wózka i zabrałam do innej sali. Otuliłam ją cienkim kocem. Podobnie jak wiele innych pacjentek, które widziałam wcześniej, cały czas płakała, pogrążona w bardzo wyraźnym emocjonalnym i fizycznym bólu. Zrobiłam, co mogłam, żeby ją uspokoić. Minęło jakieś piętnaście minut i Cheryl poprosiła mnie znowu o pomoc w gabinecie zabiegowym. Ale w ciągu tych kilku chwil wszystko się zmieniło. Diametralnie. Przed oczami pojawił się obraz maleńkiego dziecka, które walczyło o życie, oraz twarz pa‑ cjentki. Poczułam się winna. Zabrałam jej coś cennego, a ona na‑ wet o tym nie wiedziała. Jak mogło do tego dojść? Jak mogłam na to pozwolić? Poświęci‑ łam siebie, swoje serce oraz karierę dla Planned Parenthood, po‑ nieważ zależało mi na losie kobiet przeżywających trudności. A te‑ raz znalazłam się w trudnym położeniu. 18
I kiedy wracam myślami do tamtego wrześniowego dnia w 2009 roku, dociera do mnie, jak niezwykle mądry jest Bóg, nie odkrywa‑ jąc przed nami przyszłości. Gdybym wiedziała wtedy, z czym tak naprawdę przyjdzie mi się zmierzyć, zabrakłoby mi odwagi, żeby cokolwiek zmieniać. A skoro nie wiedziałam, nie musiałam jeszcze szukać w sobie siły. Pragnęłam jednak zrozumieć, dlaczego zna‑ lazłam się w tym miejscu – dlaczego okłamywałam siebie, żyjąc w kłamstwie, szerząc kłamstwo i raniąc kobiety, którym tak bar‑ dzo chciałam pomagać. I koniecznie musiałam dowiedzieć się, co robić dalej. Właśnie tak wygląda moja historia.
Originally published in English in the USA under the title: Unplanned by Abby Johnson with Cindy Lambert Copyright © 2010, 2014 by Abby Johnson Polish edition © 2019 by Wydawnictwo Esprit with permission of Tyndale House Publishers, Inc. All right reserved Tłumaczenie: Agnieszka Rasztawicka-Szponar © Edycja Świętego Pawła 2012 Cover image by Jason Pearson Copyright © SOLI DEO GLORIA RELEASING All rights reserved Korekta: Angelika Ogrocka ISBN 978-83-66407-10-7 Wydanie I, Kraków 2019 Druk i oprawa: Abedik Wydawnictwo Esprit sp. z o.o. ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19 e-mail: sprzedaz@esprit.com.pl ksiegarnia@esprit.com.pl biuro@wydawnictwoesprit.com.pl Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Abby Johnson robiła zawrotną karierę. Zajmowała wysokie stanowisko, miała bardzo dobrą pensję i pracę inną niż wszystkie. Na co dzień zajmowała się aborcją. Co wydarzyło się w życiu Abby, że po pięciu latach pracy jako dyrektorka kliniki Planned Parenthood opuściła swoje stanowisko? Czego doświadczyła i z jakimi praktykami miała do czynienia, że postanowiła zmienić swe przekonania i dzisiaj walczy o życie nienarodzonych? Poznaj historię kobiety, która wyszła z samego jądra ciemności. Myślisz, że wiesz wszystko na temat przemysłu aborcyjnego? Oto przerażająca prawda, której nie znajdziesz w innych książkach, prasie ani na portalach internetowych.
Na podstawie prawdziwej historii Abby Johnson powstał film Nieplanowane
Lektura tej książki już od pierwszych jej stron sprawia, że włosy na głowie stają dęba, a na skórze pojawia się gęsia skórka. To uczucie nie mija do ostatniego słowa. Abby Johnson zobaczyła prawdę o poczętym życiu. A ta prawda odmieniła jej życie. Oby dzięki tej historii ot otworzyły się oczy milionom. Dorota Łosiewicz, dziennikarka „Sieci” i TVP
ISBN 978-83-66407-10-7 9
788366 407107
cena 32,90 zł (5% VAT) esprit.com.pl