Ta książka to krzyk wzywający do schronienia się w cieniu Matki Jezusa. Augustyn Pelanowski OSPPE
KS. PIOTR GLAS
OSTATNIE WOŁANIE
MARYI Wydawnictwo Esprit
Copyright © by Piotr Glas 2019 Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2019 All rights reserved Na okładce: © littlekop / shutterstock.com Redakcja rozdziałów 1–4: Agata Chwirot Redakcja wstępu i rozdziałów 5–6: Agnieszka Zielińska Korekta: Maria Wojciechowska Korekta dodatku z modlitwami: Monika Nowecka ISBN 978-83-66061-41-5 Wydanie I, Kraków 2019 Druk i oprawa: Abedik Wydawnictwo Esprit sp. z o.o. ul. Przewóz 34/100, 30‑716 Kraków tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19 e‑mail: sprzedaz@esprit.com.pl ksiegarnia@esprit.com.pl biuro@wydawnictwoesprit.com.pl Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Rozdział 1
Krzyk Matki
Maryja woła – a może powinienem powiedzieć mocniej: krzyczy – dziś do świata i do Kościoła. Wszystkie znaki na niebie i ziemi już od stu pięćdziesięciu, a może nawet dwustu lat uświadamiają nam, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Można w to wierzyć albo nie, można mieć maryjną pobożność lub jej nie mieć, ale nie sposób zaprzeczyć temu, iż współczesność, to, co się dzieje w tej chwili, jest – jak to Maryja powiedziała ks. Stefano Gobbiemu – czasem wielkiej duchowej bitwy. Maryja odgrywa w niej olbrzymią rolę. Do Niej, jak to zostało zapowiedziane w Apokalipsie, należeć będzie ostatnie słowo, bo Bóg Jej dał władzę pokonania Szatana. To brzmi niewiarygodnie, ale Bóg swojemu stworzeniu – kobiecie – dał ostatnie słowo w walce z całą potęgą piekła. Z tego też powodu Maryja tak zaangażowała się w najnowszą historię, wołając przez różnych wybranych przez siebie synów 27
i córki do ludzi w wielu miejscach świata. Ona chce, abyśmy otworzyli oczy i serca, abyśmy wyrwali się z letargu, z ciemności, która nas ogarnęła, z przerażającej mgły, która opadła na Kościół i na każdego z nas. Nie chodzi tylko o ludzi wierzących, ale także o niewierzących – zagubieni jesteśmy wszyscy, tak jedni, jak i drudzy, i nie wiemy, do czego dążymy, dokąd zmierzamy. Każdy z nas chce doświadczyć miłości, akceptacji, sensu życia, a także zrozumieć, jaki jest sens cierpienia zarówno tego cielesnego, jak i – coraz częściej – duchowego oraz emocjonalnego. Bardzo wielu z nas szuka, ale w złych miejscach. Młodzi poszukują sensu w ciągłej rozrywce, w idolach, których dzisiaj świat masowo produkuje, wszelkiego rodzaju używkach oraz w rozwiązłości seksualnej. To tam szukają nie tylko przyjemności, lecz także sensu, celu swojego życia. Niestety wielu z nich kończy źle, w szpitalach psychiatrycznych brakuje miejsca dla dzieci i młodzieży, a leki antydepresyjne stały się chlebem powszednim dla wielu ludzi. Dlaczego jednak nie szukają tego w Kościele, w życiu duchowym, w wierze? Odpowiedź jest dla nas, ludzi wierzących, dramatyczna. Nie szukają, bo nie mogą tego w nas znaleźć, bo często w nas tego chrześcijaństwa nie widzą. Chrześcijaństwo, które powinno być dla wierzącego drogą i stylem życia, stało się jedynie pustym hasłem. Dla bardzo wielu ludzi – tu, 28
na Zachodzie – jesteśmy już tylko pewną mało znaczącą strukturą, instytucją charytatywną, punktem pomocy albo miejscem usług religijnych. Niestety, paradoksalnie, czujemy się z tym dobrze i komfortowo, a ludzie niezaangażowani religijnie nie widzą powodu, dla którego mieliby tracić czas na coś, co nie wnosi wiele do ich życia, nie wygląda autentycznie, co nie przybliża ich do Boga. A oni w wielu wypadkach nie chcą tylko doświadczyć wspólnoty czy pomocy charytatywnej, oni – ci wierzący i poszukujący – chcą po prostu znaleźć i przeżyć autentyzm wiary, a przez to samego Boga. Rozrywkę, wspólnoty różnego rodzaju czy kluby mają gdzie indziej, nie muszą szukać ich akurat w Kościele. Nie potrzebują nawet spełnienia pragnień, o których mówi część kaznodziejów: „Chcesz być uzdrowiony, zostaniesz uzdrowiony”; „Jeśli jesteś samotny, przyjdź, my cię kochamy”. Kawa, herbata, ciasteczko, dobry humor, rodzinna atmosfera. To można znaleźć gdzie indziej, do tego nie potrzeba Kościoła. Wiele naszych wspólnot przestało być miejscem poznania i odkrywania Boga poprzez wiarę, miejscem kultu i uwielbienia Pana oraz oddawania Mu czci. W wielu miejscach postawiliśmy człowieka w centrum, czcimy i uwielbiamy samych siebie, skupiając uwagę na naszych ludzkich sprawach. Lepszy czas i miejsce na nie możemy jednak znaleźć gdzie indziej. Gdy mamy problemy 29
zdrowotne, idziemy do lekarzy, a mówców motywacyjnych usłyszymy na stadionach. Jeśli Kościół nie ukazuje nam prawdziwych wartości i nie rozwija naszej relacji z Bogiem, a jest za to – jak mówią Anglicy – „ekonomiczny w prawdzie”, wówczas kwestionujemy sens brania udziału w życiu parafialnym czy nabożeństwach. Często słyszy się, jak ludzie, szczególnie młodzi, mówią otwarcie o stracie czasu, nudzie i bezcelowości praktyk religijnych. Odrzucamy więc wiarę, wartości chrześcijańskie, oddalamy się od Kościoła, a co za tym idzie – od samego Boga. W ostatnich dziesięcioleciach widzimy, jak ten proces szybko przybiera na sile, a obecnie staje się on wręcz przerażający. I dlatego właśnie Maryja, Matka Kościoła, wkroczyła teraz bardzo stanowczo i z taką mocą w dzieje świata. Ten proces porzucania Boga na rzecz idoli, fałszywych bóstw – czy będzie to Rewolucja, Postęp, Rozum, zabsolutyzowany Naród, klasa społeczna albo Natura – rozpoczął się już na przełomie XVIII i XIX wieku. To wtedy wiarę zaczęto zastępować emocjami, rozumem czy pseudonaukami, a miłość uznano jedynie za romantyczne uniesienie, które nie wiąże się z odpowiedzialnością. Papiestwo traciło autorytet, ludzie darzyli uznaniem inne osoby czy instytucje. Rewolucja zniszczyła struktury kościelne, a wielu
30
księży przeszło na drugą stronę. Liczni kapłani, biskupi, a nawet prymasowie wstępowali do lóż masońskich, głosili zafałszowaną wiarę, a przynajmniej wiarę skażoną obcymi jej myślami filozoficznymi. Zamiast przypominać, że człowieka obciąża grzech, zaczęto popierać nauczanie Jana Jakuba Rousseau, który twierdził, iż to kultura i religia psują człowieka, a w stanie naturalnym jest on doskonały czy wręcz święty; w innych miejscach zamiast mówić o tym, że Bóg stworzył nas do świętości, zaczęto na wzór jansenistów głosić, że jesteśmy tak bardzo zniszczeni grzechem, iż nic nie może nam pomóc, nic nie może nas uratować, iż nie jesteśmy nawet zdolni przystępować do Komunii Świętej. I właśnie w takich skomplikowanych okolicznościach przychodzi Matka Boża. Właśnie wtedy papież Pius IX daje nam Ją za wzór, ogłaszając dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Gdy świat staje się duchowym bagnem, gdy w Kościele pojawia się straszliwa herezja modernizmu, doprowadzając do korupcji duchowej, jedynym ratunkiem pozostaje Maryja, Matka Syna Bożego. Ona pokazuje, że odkupienie ludzkości znaleźć można jedynie w Jezusie Chrystusie, Zbawicielu świata – jak mówi Pismo Święte: „nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które
31
moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12)1. Została Ona zachowana przez Boga od zepsucia grzechem pierworodnym. Ona sama jest świętością prowadzącą nas najpewniejszą i najdoskonalszą drogą do swego Syna. Maryja w słowach skierowanych do ks. Stefano Gobbiego przypomina, że chce poprzez ludzi wybranych przez siebie i swojego Syna doprowadzić do pierwotnego blasku dzieło stworzenia. My, współcześni, tak daleko odeszliśmy od Boga, a mówiąc mocniej: odrzuciliśmy Go z naszych społeczeństw, że Ona musi nadzwyczajnie interweniować, by przy pomocy wybranych ludzi, często małych i poniżanych, przywrócić skarb wierności Bogu. Obecnie w Kościele można coraz częściej zaobserwować, że na tronie sadzamy człowieka i jego doczes ne sprawy zamiast Boga. A przecież naszym celem jako ludzi Kościoła jest oddawanie czci samemu Bogu i stawianie Go w centrum uwielbienia i naszej egzystencji. To właśnie Trójca Święta ma otrzymać od nas, wiernych, największą chwałę. Lecz my zaczęliśmy czcić i ubóstwiać nasze zdrowie i ciało, świat, ekologię, a co gorsza usprawiedliwiać i wręcz błogosławić grzech. Sedno tkwi w tym, że wielu ludzi tak naprawdę nie chce szukać w Kościele ekologii, 1 Cytaty biblijne podano za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Poznań 2012.
32
dobrego samopoczucia, samoakceptacji, medytacji transcendentalnej czy jogi, ale samego Boga. Trudno w to uwierzyć, ale ogromna liczba osób właśnie teraz poszukuje w życiu czegoś więcej, ludzie pragną Boga, chociaż nie znają Go po imieniu. Jeżeli nie mogą Go znaleźć w Kościele, w nas, wyznawcach Chrystusa, to idą gdzie indziej, choćby do innych zborów chrześcijańskich czy różnej maści pseudochrześcijańskich sekt. I powinniśmy zrozumieć, że udają się tam, ponieważ myślą, iż to właśnie tam Pana Boga się wielbi i chwali we właściwy sposób. Trzeba tu niestety powiedzieć ze smutkiem, że spora część tych grup jest – jeśli chodzi o wiarę, o modlitwę, o życie – bardziej radykalna od nas. Dlatego dzisiaj, częściej niż kiedykolwiek w historii, Maryja, Matka Kościoła, wzywa nas – chrześcijan katolików – do tego, byśmy radykalnie rozniecili ogień gorliwości, byśmy odnaleźli światło Prawdy, które ukryliśmy pod korcem. Ona wkracza w dzieje, aby ratować Kościół. Tak, wiem, zapewne zaraz ktoś powie, że dano nam obietnicę, iż Kościół przetrwa i Szatan go nigdy nie pokona, albo że już bywało gorzej w przeszłości. Jednak nigdzie nie jest powiedziane, jaki będzie ten Kościół, który przetrwa. Czy te struktury, które znamy, przetrwają próbę współczesnych skandali? Maryja patrzy na to, co się dzieje, na bankructwo duchowe wielu autorytetów i wzywa nas jak nigdy wcześniej do pokuty, 33
powrotu do pierwotnej gorliwości życia chrześcijańskiego, miłości Boga ponad wszystko oraz do wytrwałej modlitwy w intencji przyszłości Kościoła i świata. Kościół trzeszczy jak stary okręt, który znajduje się na niespokojnym morzu – biją w niego złowrogie fale, miotają nim podczas sztormu, kolejne elementy jego wyposażenia są dewastowane, a on sam jest coraz bardziej zniszczony i kruchy. Spójrzmy, jak atakowane i niszczone jest obecnie Kapłaństwo, bez którego nie ma Eucharystii ani sakramentu pojednania. W wielu miejscach na świecie Szatan przez lata kusił kapłanów, by nadużywali swojej władzy czy pozycji społecznej, by popadali w grzechy ciężkie, a szczególnie w grzech sodomii seksualnej. To była jego przerażająca strategia. Wielu kapłanów wierzyło, że są kryci, że ich postępowanie nigdy nie wyjdzie na jaw, że wolno im więcej niż innym, że nikt nie odważy się podnieść na nich ręki. Zło – na przykład w Irlandii, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Chile i wielu innych krajach, jak również (co niestety ukazały nam ostatnie dramatyczne wydarzenia) w Polsce – rozwijało się jak ukryty nowotwór aż do momentu, gdy zostało zdemaskowane i upublicznione. Wtedy w najlepszym dla sił Złego momencie nastąpił krach, który zmiótł irlandzką wiarę, zniszczył instytucję i całkowicie rozbił autorytet kapłanów. A wszystko dlatego, iż dali się oni 34
uśpić złu, iż pozwolili się opętać – bo ja sam nie wierzę, by ktoś, kto wykorzystywał małoletnich, nie był jednocześnie demonicznie zniewolony; nie wierzę, by ktoś, kto bronił takich ludzi, nie był zwiedziony przez Złego. Szatan zawsze tak działa, to jego strategia: usypia nas, przekonuje, że nic nam nie grozi, że nic się nie dzieje i jesteśmy bezpieczni oraz bezkarni, że Bóg nam wszystko wybaczy. Wydarzenia w Irlandii mogą być dla nas lekcją, ostrzeżeniem przed tym, co nas czeka, jeśli nie zaczniemy walczyć o Kapłaństwo, o kapłanów, o czystość serca i ciała, o odrodzenie wewnątrz Kościoła. To jest ostrzeżenie skierowane do całego Kościoła, także tego w Polsce. Jeśli się nie opamiętamy, jeśli nie podejmiemy walki duchowej, to może nastąpić gigantyczny kryzys, krach duchowy i to już nie tylko w poszczególnych krajach, lecz także w całym Kościele. I naprawdę wystarczy sięgnąć do historii, by zobaczyć, iż takie potężne kryzysy już na Kościół przychodziły. Po odstępstwie arianizmu cała Afryka Północna, która wówczas była chrześcijańska, przeszła na islam. I na tych terenach już nie ma Kościoła, nie widać więc powodów, dla których mielibyśmy twierdzić, że w Europie będzie on zawsze trwał. Jeśli zaś chcemy szukać przykładów z naszej europejskiej i bliższej historii, to wystarczy wspomnieć wiek XIX, gdy potężne jeszcze w XVIII wieku zakony skurczyły się 35
dziesięciokrotnie, gdy cały Kościół utracił kapłanów, a miliony ludzi odstąpiły od wiary – często pociągali ich w tym kierunku księża czy pastorzy, którzy sami utracili wiarę. Wiek XX to jedynie kontynuacja tego procesu, czas masowej apostazji, która obecnie tylko się pogłębia i to w tempie zawrotnym. Maryja wzywa nas, błaga jak kochająca Matka, byśmy zaczęli ewangelizować już nie tylko świat, lecz także Kościół, który – jak sama mówi – ogarnięty jest oparami Szatana, zagrożony utratą wiary i odstępstwem. Kryzys, który obecnie wstrząsa Kościołem, to nie tylko kryzys celibatu czy naszej tożsamości, ale przede wszystkim – kryzys wiary. Jeśli mamy wiarę, przyjmujemy, że to, co powiedział Jezus, jest prawdą, i opieramy na tym nasze życie, nasze postępowanie, nasze działania. Wiadomo, że upadamy, że często nam się nie udaje, ale wtedy wstajemy, dokonujemy rachunku sumienia, szukamy pojednania z Bogiem w sakramencie spowiedzi, postanawiamy poprawę i próbujemy iść dalej. Gdy jednak brakuje nam wiary, zaczynamy podważać to, co mówił Jezus, zaczynamy przekonywać – podobnie jak generał pewnego zakonu – że w istocie nie wiadomo, co On mówił, ponieważ nie było wtedy magnetofonów, i wówczas próbujemy rozmywać jasne przesłanie Ewangelii Jezusa. Lecz to sięga głębiej, bo jeśli tracimy wiarę, to jednocześnie tracimy też świadomość, że w naszym życiu jesteśmy osobiście 36
odpowiedzialni zarówno za nasze słowa oraz czyny, jak i za innych. Ojciec jest odpowiedzialny za dzieci, proboszcz za wiernych, biskup zaś za wiernych w diecezji oraz swoich kapłanów. Jeśli on naprawdę wierzy, to musi mieć świadomość, iż odpowie również za każdego z nich. Taki biskup odpowie za swoich kapłanów, wiernych w swojej diecezji, przełożony zakonny za każdego zakonnika, który mu podlegał, a ja odpowiem za każdego wiernego w mojej parafii. Jeśli wierzę w sąd ostateczny, jeśli wierzę w Boga, który będzie mnie sądził za każde słowo i każdy czyn, to nie mogę na wszystko machnąć ręką i stwierdzić, że mnie to nie obchodzi. Ja za każdą moją decyzję osobiście odpowiem przed Panem. Maryja przypomina o tym nie tylko jednostkom, lecz także całemu Kościołowi. Ona woła: „Uwierzcie”, „Niech Kościół na nowo uwierzy w Ewangelię Jezusa”. To istota Jej przesłania. Ona nie mówi niczego nowego, nie zmienia nauczania, ale wzywa nas do tego, byśmy wrócili do źródeł, byśmy skupili się na Bogu i Jego postawili na pierwszym miejscu, zamiast „meblować” Kościół po swojemu, byśmy powrócili do tego, co jest skarbem Kościoła, czyli do Ewangelii. Oczywiście, gdyby zapytać wielu wierzących, to okaże się, iż każdy z nich jest przekonany, że głosi Ewangelię, ale – jak sądzę – Matka Boża wzywa nas do tego, byśmy uwierzyli, to znaczy: wprowadzili 37
w życie Ewangelię rozumianą dosłownie, w całym jej radykalizmie. My często wybieramy wygodne interpretacje – nasze, ludzkie – a nie nauczanie Kościoła. Pytamy, czy rzeczywiście Jezus tak powiedział. Wątpimy i rozmiękczamy słowo Boga według własnych poglądów. Jednak wzięcie Ewangelii dosłownie wymaga odważnych, radykalnych decyzji, a na nie często nie jesteśmy gotowi. Wybieramy więc poszukiwanie tego, co Jezus mógł lub chciał powiedzieć. Zastanawiamy się, co prawdopodobnie powiedział albo jak można Go rozumieć. Doskonale widać to w podejściu do grzechu. Matka Boża powtarza często, że dzisiaj świat, i nie tylko świat, bo każdy z nas z osobna, usprawiedliwia grzech, tłumaczy go. Dzisiaj wielu prosi nas, kapłanów, abyśmy ten grzech nie tylko tolerowali, ale wręcz błogosławili w imię kochającego nas Boga. A Jezus mówi wprost: Jeśli zatem twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia [wiecznego], niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do 38
królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie ginie i ogień nie gaśnie (Mk 9, 43–48).
Tak, mamy być radykalni, mamy zrywać z każdym grzechem, ponieważ on prędzej czy później doprowadzi nas do wiecznej tragedii oddzielenia się od Boga. Zamiast tego jednak wierzymy w słowa, które sami wymyśliliśmy, i przekonujemy siebie wzajemnie, że Pan Bóg tak bardzo nas kocha i jest tak dobrym Ojcem, iż wszyscy pójdziemy do nieba. Powtarzamy, że Bóg jest tak bardzo miłosierny, iż wszystkim wszystko wybaczy; że nie ma znaczenia, jak wygląda moja pobożność ani nawet jakiego jestem wyznania, bo przecież Bóg jest ojcem wszystkich. Lecz takiego nauczania nie znajdziemy w Ewangelii, to tylko nasze samooszukiwanie się, które może prowadzić do naprawdę dramatycznych skutków. Jeśli tak niby miałaby wyglądać prawda, to trudno nie zadać pytań: Po co mam być księdzem? Dlaczego mam żyć w celibacie? Po co mąż ma być wierny żonie, a żona mężowi? Jaki jest sens naszego poświęcenia i ofiary? Skoro nasze czyny i wybory nie mają większego znaczenia, to w istocie nic nie ma znaczenia? Jesteśmy siłą skazani na niebo? Współcześni teologowie, głosiciele miłosierdzia, odrzucają jednak nie tylko nauczanie moralne Jezusa, lecz także fakty z Jego życia. Tłumaczą nam, iż 39
nauka nie była wtedy tak rozwinięta, a dzisiaj wiemy, że ludzie cierpią na różne choroby psychiczne i że w zasadzie Chrystus nie wypędzał złych duchów, tylko leczył ludzi chorych psychicznie. Czytałem kiedyś wywiad z pewnym kapłanem, znanym autorytetem duchowym, który stwierdził, że dzisiaj opętania niemal nie występują, że są skrajnie rzadkie, a wielu ludzi powinno się leczyć w szpitalach psychiatrycznych. To niewiarygodne, iż można coś takiego powiedzieć. Ale to najlepiej pokazuje nie tylko stan wiedzy, ale przede wszystkim stan wiary owego kapłana. Wygodniej jest wyjaśnić sobie, że to wszystko nieprawda, ponieważ wtedy nie trzeba się mierzyć z problemem Szatana, jego działania, jego zwodzenia. Wystarczyłoby jednak porozmawiać z jakimkolwiek doświadczonym egzorcystą, aby dostrzec, że tysiące ludzi błaga o pomoc w zniewoleniu lub opętaniu. Tego nie wymyślili przewrażliwieni egzorcyści, to się dzieje naprawdę. I nie mówię tylko o przyjęciu tego do wiadomości, ale o tym, iż Ewangelia mówi prawdę, to nie są bajkowe opowiadania, to nadal dzieje się w naszych czasach. Potrzebna nam jest teraz wiara szczera, głęboka, heroiczna, prawdziwie nadprzyrodzona. Potrzebujemy jej my: księża, ojcowie i matki. Bez takiej wiary, ale i bez wiary w ogóle, nie ma zbawienia. Bo choć zbawieni jesteśmy z łaski, to jednak przez wiarę, która zmienia nasze życie. My nie 40
zdajemy sobie sprawy z powagi sytuacji – zapominamy, że wokół nas miliony, nawet dziesiątki milionów ludzi nie wierzy. Na przykład w Wielkiej Brytanii jest około sześćdziesięciu pięciu milionów mieszkańców, z których może ponad sto tysięcy przychodzi w niedziele do kościoła. I aż trudno nie zadać pytań: Co się stanie z resztą? Co będzie z ludźmi, którzy mówią świadomie Panu Bogu „nie” lub którzy nie otrzymali od nikogo przekazu wiary? I właśnie w tych trudnych i desperackich dla Kościoła czasach Maryja wkroczyła do akcji, żeby walczyć właśnie o nich. Ona walczy i woła, by ludzie przebudzili się z letargu. Maryja woła tak już od dawna. Sto lat temu ostrzegała nas w Fatimie, ale i tak wojna wybuchła, ponieważ ludzie nie chcieli Jej słuchać. Zginęły miliony, lecz świat wrócił do poprzedniego stylu życia, a nawet do gorszego. Mamy do czynienia z masowymi apostazjami – takich odstępstw nie było jeszcze w historii ludzkości; ludzie odchodzą od Boga i od Kościoła, choć wcale nie oznacza to, że przestali szukać Absolutu czy Prawdy. Niestety robią to na własną rękę, bo nie znajdują Prawdy tam, gdzie powinni ją znaleźć, czyli w Chrystusowym Kościele. Straciliśmy w wielu miejscach ogień Ducha Świętego i autentyzm naszej wiary. Jednak Matka Boża wkracza w dzieje świata w sposób zdecydowany. Ona nie proponuje nam jakiejś nowej drogi, ale stare, dobre rozwiązania, proste ścieżki, 41
które mają nam wskazać właściwą i prawdziwą drogę do Boga. W La Salette wzywa nas do pełnego uczestnictwa w niedzielnej Mszy Świętej i do odmawiania Modlitwy Pańskiej, a w Fatimie przypomina o Różańcu. Jak widać, to nic bardzo trudnego czy skomplikowanego. Jednak ten prosty przekaz Matki my – niestety także w Kościele – zastąpiliśmy skomplikowanymi wywodami teologicznymi czy, odwrotnie, banalnymi nowinkami, których jedynym celem jest niekiedy zamaskowanie Prawdy głoszonej w Kościele od zawsze, Prawdy, której nauczał Jezus Chrystus. Czasem myślę, że gdyby Pan Jezus przyszedł dzisiaj ponownie na świat, to zostałby szybko skrytykowany przez współczesnych teologów za to, że mówi za dużo o Bogu, że wypędza złe duchy, że głosi o ogniu piekielnym, że czyni cuda, że ostrzega przed wiecznym potępieniem. Współczesne nauczanie wielu teologów często mówi o tym, iż złe duchy nie istnieją, piekło jest puste, a mówienie o grzechu i słabościach to mowa nienawiści. Wszystko dziś klasyfikuje się jako nietolerancję i różnego rodzaju fobie. Jakby tego było mało, może się okazać, iż Jezus – gdyby chcieć zastosować do Niego wzorce proponowane przez wspomnianych teologów – w istocie nie był szczególnie tolerancyjny i miłosierny. Nie uzdrowił wszystkich, a tylko niektórych; nie zlikwidował ubóstwa i nierówności; potępiał ostro grzech i ludzi, którzy w nim 42
trwali, a liderów religijnych, arcykapłanów i faryzeuszy traktował niezwykle surowo. Jednak my nie chcemy o tym słyszeć, kompletnie rozminęliśmy się z tym, co Bóg chciał nam powiedzieć i co nam rzeczywiście przekazał. Zamiast uwierzyć w moc Bożą i Jego potęgę, w to, że On może wszystko, my próbujemy wyjaśnić, dlaczego w część rzeczy zawartych w Ewangelii nie musimy już wierzyć albo dlaczego do niektórych wydarzeń dochodziło wiele wieków temu, a teraz już nie. My – ludzie Kościoła w XXI wieku – ograniczamy Boga w Jego mocy i miłości. Piękne słowa i głęboka intelektualnie teologia zastąpiły działanie Pana, opowiadanie o przeżyciach innych zastąpiło opowieść o moim własnym życiu i o tym, co Bóg w nim uczynił. Ewangelia życia została zastąpiona analizą Ewangelii, bo brakuje nam prostej, ewangelicznej wiary. Matka Boża niejednokrotnie w wielu miejscach prosiła nas o to, byśmy na nowo czytali Ewangelię z wiarą, prostotą i pokorą ducha. To w niej jest wszystko napisane. Z niej mamy czerpać bogactwo i nią się kierować. To jest nasze życie wieczne. Gdy czytamy w Piśmie Świętym, że apostołowie mają nakładać ręce, uzdrawiać i głosić Ewangelię, to trudno nie zapytać: Czy współcześnie biskupi tak czynią? Czy oni rzeczywiście, jak to mówi ojciec święty Franciszek, „czują zapach owiec”? Czy odwiedzają ludzi? Spowiadają? Czy mają czas porozmawiać ze 43
zwykłymi ludźmi i to nie z pozycji hierarchy, ale normalnego człowieka? Czy chcą nieoficjalnie odwiedzić zwyczajne domy, zobaczyć, jak żyją zwykli ludzie, z jakimi problemami się zmagają, a czasem jaka jest ich nędza materialna, a przede wszystkim duchowa? Czy czas na to mają rektorzy seminariów? Profesorowie teologii? Może w jakichś miejscach tak jest, ale w przeważającej części przypadków za bardzo skupiamy się na instytucji i obowiązkach instytucjonalnych, a za mało na prostocie Ewangelii i wynikającej z niej prostocie życia. Nam tak często brakuje żywej i prawdziwej wiary. Gdybyśmy mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to jako kapłani przenosilibyśmy góry. A one wciąż stoją tam, gdzie stały. Kto ma taką wiarę, ten ma największy skarb. Wiary nie da się nauczyć, nie sposób jej wyczytać z książek czy też obejrzeć na YouTubie. Ona jest darem, który się otrzymuje na kolanach, o który trzeba się modlić i zabiegać. Bez modlitwy osobistej nic nie osiągniemy. Dzisiaj zaś mamy do czynienia z poważnym kryzysem modlitwy, który skutkuje z kolei kryzysem samej wiary w naszych rodzinach, jak również potężnym kryzysem samego kapłaństwa w świecie. Może najmocniejszym przykładem jest historia założyciela Legionistów Chrystusa, który – choć wprawdzie założył potężną instytucję kościelną, cenioną i szanowaną także przez papieży – był sodomitą i zniszczył wiele powołań, 44
zdeprawował setki dzieci, skrzywdził innych, a na łożu śmierci oznajmił, że jest niewierzący i odrzucił sakrament spowiedzi. Nie trzeba się tym gorszyć, bo już Paweł VI mówił, iż czuje swąd Szatana w Kościele. Nie łudzimy się, że w tak potężnej instytucji, jaką jest Kościół, nie ma zła. Są w nim dzieci światłości, i to bardzo dużo, ludzie świeccy i duchowni oddani Chrystusowi do końca, ale też – jak mówi Biblia – dzieci diabła; jest pszenica i kąkol. Wyraźnie widać to w Kościele prawosławnym, gdzie w czasach Związku Sowieckiego było wielu męczenników, wspaniałych kapłanów, ale nie brakowało i agentów KGB. W Kościele katolickim było podobnie – mieliśmy i mamy mnóstwo świętych duchownych, lecz również agentów masonerii czy sowieckich służb specjalnych wysyłanych do seminariów, by tam robili podstępną robotę, o czym mówiła Bella Todd, nawrócona na katolicyzm amerykańska komunistka, podczas zeznań przed Komisją do Badania Działalności Antyamerykańskiej. A my do dzisiaj zbieramy żniwo ich działań. Oczywiście każdy może zbłądzić, upaść, pomylić się, ale trwanie w tym postępowaniu, czy tym bardziej ukrywanie go, jest szatańskie. Ujawnianie tych struktur zła wymaga od człowieka wielkiej odwagi. Zobaczmy, co się dzieje z tymi, którzy zdecydowali się walczyć ze złem w Kościele. Znamy wielu takich, którzy zaczęli nazywać sprawy 45
po imieniu, mówić, że zło jest złem, i właśnie z tego powodu mieli wielkie problemy, przeżywali osobiste tragedie, odrzucenie – także w samym Kościele. Maryja już to wszystko zapowiedziała w objawieniach. Ostrzegała, iż przyjdą mroczne czasy, w których takie osoby będzie się piętnować, usuwać z szeregów Kościoła; będzie się suspendować kapłanów, mówić i rozgłaszać, często w sposób ukryty, wszystko złe o nich. Trzeba jednak pamiętać, że to sam Zbawiciel – jedyny sędzia, Jezus Chrystus – nas oceni, to do Niego należy ostatnie słowo, a nie do żadnego człowieka na ziemi. Jednak codzienna walka o prawdę i prostą wiarę musi się toczyć także w nas samych, w naszej duchowej przestrzeni. To jest wielki wysiłek, bój, naprawdę trudny, toczony każdego dnia. Maryja wzywa nas przez ks. Gobbiego: „Bądźcie czujnymi wartownikami w godzinie największego tryumfu Szatana i wszystkich duchów zła. […] Świat jest w rękach Szatana. Dlatego właśnie dusze stały się niewolnikami grzechu”2. Bądźmy czujnymi wartownikami, bo Szatan „jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć” (1 P 5, 8). Stracić wiarę jest bardzo łatwo, szczególnie jeśli trwamy w grzechu, a nie korzystamy z tego, co mamy 2 Do Kapłanów, umiłowanych synów Matki Bożej, tłum. E. Bromboszcz, Katowice 2018, s. 732.
46
w Kościele – skarbu spowiedzi, rozgrzeszenia i pojednania z Bogiem. Mistycy Kościoła od dawna ostrzegają, że w chwili jakiejś duchowej katastrofy osobistej czy po popełnieniu grzechu śmiertelnego, który nas naprawdę odłącza od Boga, trzeba iść jak najszybciej do spowiedzi i szukać pojednania z Bogiem. Nie należy trwać w tym grzechu ani usprawiedliwiać go. Nie możemy ciągle oszukiwać samych siebie, że wszystko mamy pod kontrolą. Najważniejsze to nie czekać. Mało kto z nas, duszpasterzy, ma dziś odwagę otwarcie nauczać wiernych Katechizmu Kościoła katolickiego, który jasno mówi: „Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego naszego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego”. Te słowa naprawdę przerażają. Czy za takie słowa jednak nie będą oskarżać mnie o brak miłości bliźniego i o nietolerancję? Niestety, i to także jest wielką chorobą naszego współczesnego życia kościelnego, w wielu regionach świata praktyka spowiedzi w zasadzie zanikła. Mimo to w krajach Europy Zachodniej do Komunii Świętej przystępuje niemal cały Kościół, a to oznacza, że ogromna większość ludzi przyjmuje Eucharystię niegodnie, popełniając śmiertelny grzech świętokradztwa. U ludzi wierzących zanikła świadomość grzechu, a wraz z nią potrzeba spowiedzi. W konfesjonałach 47
ludzie mówią: „Ja nie mam żadnych grzechów” albo „To jest przecież normalne”, „Wszyscy tak robią” czy „Musimy iść z postępem”. A gdy w czasie Mszy Świętej zaczyna się nauczać na kazaniu na przykład o grzechach seksualnych, to wówczas niemal pewną reakcją części wiernych jest bunt. Pewna osoba powiedziała mi: „Nigdy w życiu nie myślałam, że ksiądz o takich rzeczach będzie mówił w kościele”. Dochodzi więc do tego, iż mówienie o grzechach, a szczególnie nieczystych, rodzi zgorszenie i opór wśród wierzących. A przecież większość z tych ludzi przez palce patrzy na swoje dzieci żyjące bez ślubu w grzechu cudzołóstwa, nie dostrzegając w tym niczego niewłaściwego… Dlaczego tak jest? Ponieważ my – wierzący – chcemy mieć Boga, który będzie nam pomagał, jednocześ nie niczego od nas nie wymagając. On ma nam służyć, dawać, błogosławić, ale niczego nie może od nas żądać. To ma być miłość niewymagająca. Na tym zasadza się cały dramat dzisiejszej tak zwanej teologii sukcesu, bardzo popularnej i przyjmowanej z otwartymi ramionami. Nie próbuję tu budować jakiejś teologii chrześcijanina bezgrzesznego. Oczywiście, że wszyscy grzeszymy, jesteśmy grzesznikami. Każdy z nas doświadczył tego upadku. Kiedyś ludzie wiedzieli, że jak człowiek zgrzeszy, to musi się z tego wyspowiadać. Nie było innej opcji. Dzisiaj coraz częściej ludzie – także ci, 48
którzy nazywają się wierzącymi – uznają, że nie popełniają grzechów, albo tłumaczą się obyczajami współczesnego świata. Chłopak żyje z dziewczyną, ale tłumaczy, iż nie ma w tym nic złego, wszak nikogo nie krzywdzi. „Ona chce i ja chcę. Jest obopólna zgoda. Dopasowujemy się” – twierdzi. Na wszystko potrafimy znaleźć uzasadnienie. W zgromadzeniach zakonnych dzieje się podobnie. Ślub posłuszeństwa coraz częściej wśród młodych zakonników okazuje się nieistotny. Z czystością jest lepiej, ale trzeba pamiętać, jak katastrofalne dla duszy osoby duchownej są konsekwencje łamania tego ślubu. Świecki może po prostu nie przystąpić do Komunii, ale kapłan musi sprawować Mszę Świętą oraz przyjąć Eucharystię i – co gorsze – niegodnie, świętokradczo. A mistycy jasno mówią, co się wtedy dzieje, jak Jezus zostaje jeszcze raz potwornie ubiczowany, ukrzyżowany i znieważony w osobie popełniającej świętokradztwo poprzez takie działanie. Oczywiście może się zdarzyć, iż kapłan tak postąpi, ale czuje wtedy, że upadł, i wzbudza akt żalu, jeśli jednak robi to stale, habitualnie, jeśli nie dostrzega, jakiego zła się dopuszcza, to jest to duchowe samobójstwo, które prostą drogą prowadzi zarówno do ruiny życia duchowego, jak i do utraty wiary, a co za tym idzie – do duchowej śmierci. Oczywiście nie brakuje dziś teologów, którzy przekonują, że grzech śmiertelny jest bardzo trudno popełnić, bo 49
przecież okoliczności, świadomość czy dobrowolność sprawiają, iż grzech ciężki jest niemal niemożliwy, lecz – jak już wcześniej wspomniałem – Katechizm Kościoła katolickiego mówi zupełnie co innego. To jest jasne nauczanie Kościoła, które obowiązuje każdego katolika. Obecnie jak nigdy dotąd Matka Boża przychodzi do nas – pogubionych – i wskazuje nam drogę, prowadzi w ciemnościach niewiary, a czyni to za pomocą objawień, które są uznane przez Kościół. Koniecznie należy pamiętać, że to uznanie jest istotne, bo Szatan mąci i dochodzi do wielu fałszywych objawień, i spotykamy fałszywych mistyków, którzy robią wszystko, żeby ludziom namieszać w głowach. Dlatego nie zapominajmy, iż przy lekturze tekstów przesłań czy prywatnych objawień niezbędne jest przynajmniej imprimatur Kościoła, a najlepiej jeszcze zatwierdzenie przez biskupa miejsca. Gdy zaś mamy już takie potwierdzenie, trzeba pamiętać, że to, co mówi Maryja, każde Jej słowo, jest wspaniałym pokarmem, który możemy dać człowiekowi. To nie są słowa ludzkiej mądrości, ale słowa Matki naszego Pana. Kiedy słuchamy Jej objawień, mamy pewność, że to Ona przemawia do nas jak zatroskana i kochająca Matka. Oczywiście nie ma w tych słowach nic sprzecznego z Ewangelią, nic nowego, nic specjalnie zaskakującego czy sensacyjnego, ale Ona jako Matka tak przepięknie 50
i z taką miłością tłumaczy nam objawienie Pańskie, daje nam tyle ciepła, tyle nadziei, że dzięki Niej na nowo odkrywamy prawdę. „Nie lękajcie się, bo wasza Mama przygotowuje dla was wszystko”3 – mówiła Matka Boża za pośrednictwem ks. Stefano Gobbiego. Ona – według słów i polecenia Jezusa – jest naszą Matką. Taka Mama jest tylko jedna, nikt nie może podrobić Jej miłości, Ona nigdy nie chce naszej krzywdy. Niestety także w Kościele coraz więcej osób odrzuca tę prawdę, nie chce modlić się za wstawiennictwem Matki Bożej, nie chce Jej słuchać, uznaje, że objawienia maryjne nie są nam do niczego potrzebne, a wręcz przesłaniają samego Jezusa. A w wersji bardziej zajadłej zaczyna się nawet prześladować kapłanów wiernych Matce Bożej, co także przepowiedziała Maryja w słowach skierowanych do ks. Gobbiego. To prześladowanie nie przychodzi od ludzi z zewnątrz, od muzułmanów czy niewierzących, ale od swoich! Największe represje w Kościele będą dotyczyć tych kapłanów, którzy są kapłanami maryjnymi, którzy oddali się całkowicie w niewolę Jezusowi poprzez Matkę Bożą. Dlaczego tak jest? Szatan wie, iż taki ksiądz jest dla niego dużym niebezpieczeństwem, potężnym zagrożeniem. Tam, gdzie jest obecna Maryja, tam nie ma nieczystości. To nie znaczy, że człowiek taki nigdy nie 3 Tamże, s. 103.
51
zgrzeszy, nie potknie się, nie upadnie (co jest ludzkie), ale na pewno nie będzie trwać w grzechu. Tam, gdzie Matka Boża jest prawdziwie obecna, nie sposób żyć podwójnym życiem. Mężczyzna, który często odmawia Różaniec, trwa przy Matce Bożej, nie będzie miał kochanki na boku, nie będzie uzależniał się od pornografii. Może oczywiście zgrzeszyć, lecz Maryja nie pozwoli, aby uporczywie trwał w grzechu nieczystym. Nie można tych postaw połączyć – tak jak nie sposób zmieszać oleju z wodą, tak nie da się połączyć grzechu nieczystości i bliskiej relacji z Matką Bożą. Zdumiewające jest to, jak Ona cudownie działa, kiedy rzeczywiście oddamy Jej wszystko, każdy milimetr naszego ciała, całych siebie, naszą świadomość. Kiedy oddajemy się całkowicie Chrystusowi poprzez Jego Matkę, to wówczas Ona nie tylko przygarnia nas do siebie, ale także zaczyna za nas walczyć i jak pisze św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, dopuści nas do swojej wiary w czasach kryzysu. Czy to nie jest piękne? Jednak żeby naprawdę trwać przy Maryi, potrzebny jest radykalizm. Nie wystarczy za Nią pójść na dziesięć procent, nawet na pięćdziesiąt, trzeba iść na sto procent. Nie wystarczy, że odmówimy czasem Różaniec czy pójdziemy na pielgrzymkę – musimy oddać się Jej całkowicie, zerwać z grzechem, zmienić swoje myślenie, styl życia, podejście do wielu spraw.
52
Spis treści
Wstęp (Augustyn Pelanowski OSPPE) 5 Rozdział 1 Krzyk Matki 27 Rozdział 2 „Wtedy wybije Moja godzina”, czyli pierwszy szkic dramatu wiary z Quito 59 Rozdział 3 „Nie ma już osoby, która byłaby godna ofiarować Przedwiecznemu za świat Żertwę bez skazy”, czyli dramatu wiary szkic drugi 89 Rozdział 4 Broń na czas kryzysu 121 Rozdział 5 Droga czasów ostatecznych 159 Rozdział 6 Zwycięstwo przyjdzie przez Maryję 203
Dodatek. Modlitwy 215 Różaniec Święty 217 Nowenna pompejańska 237 Koronka do siedmiu boleści Matki Bożej 247 Koronka do krwawych łez Maryi 265 Nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca 269
Aby świat poznał, jak straszny jest gniew Ojca Niebies kiego wobec współczesnego świata, Bóg przygotowuje wielkie oczyszczenie całej ludzkości. Matka Boża w Akicie Ksiądz Stefano Gobbi, Sekretarz Matki Bożej, pisał, że Maryja jest straszna i potężna. Straszna dla wszystkiego, co demoniczne, i potężna, gdy roztacza nad nami swoją opiekę. Jak rozumieć wydarzenia ostatnich dekad? Co Maryja chce nam powiedzieć o czasach zamętu, w których żyjemy? Jaką nadzieję nam pozostawia? Ksiądz Piotr Glas, który Maryi oddał całe swoje kapłańskie życie, prowadzi nas przez kolejne orędzia naszej Matki – w Fatimie, Akicie, Kibeho i La Salette – w których Maryja wzywała do przemiany serc. Jej przesłania to odpowiedź na współczesny kryzys wiary. To także konkretne wskazówki, co mamy zrobić, by przygotować się na przyjście naszego Pana.
W chwili moralnej i duchowej tragedii Kościoła, w obliczu dramatu wiary świeckich i kapłanów może nas uratować tylko słuchanie głosu z nieba – wołania Maryi. ISBN 978-83-66061-41-5 9
788366 061415
Cena 32,90 zł (5% VAT) esprit.com.pl