IKS - Instytut Kultury Stosowanej

Page 1

gramiejska.pl poznaniloveyou.com poznańskie instytucje kultury (samorządowe, pozarządowe i prywatne)

ISBN 978-83-7768-049-0

nasi partnerzy:

numer specjalny Poznańskiego Informatora Kulturalnego, Sportowego i Turystycznego IKS

październik 2012 – październik 2013



Szanowny Studencie ……………………………………. (tu wpisz swoje imię i nazwisko) niniejszym wręczamy Ci indeks Instytutu Kultury Stosowanej. Mamy nadzieję, że stanie się on Twoim przewodnikiem po mieście, a także instrukcją obsługi naszej całorocznej zabawy w kulturalne zaliczenia. Czytaj nas od deski do deski, a dowiesz się wszystkiego, co wiedzieć powinieneś, jeżeli naprawdę chcesz studiować w Poznaniu. Większość z nas też to niedawno przerabiała – znamy miasto jak nikt: od jasnej i ciemnej strony. Z nami nie zginiesz, choć czasem pewnie trochę pobłądzisz po poznańskich zakamarkach, żeby pośród miejsc magicznych znaleźć te, które polubisz najbardziej. Obiecujemy, że będzie to błądzenie przyjemne, twórcze i inspirujące. Dostajesz do ręki mapę wydaną przez poznaniloveyou.com, a także przewodnik w postaci tekstów naszych dziennikarzy i rysunków Oli Szmidy.

N AGR O DY

Czytaj nas na wyrywki (miesiąc po miesiącu), spotykaj się z nami w kolejnych wyznaczonych miejscach i mierz się z kolejnymi zadaniami, jeśli chcesz zagrać w naszą grę i wygrać nagrody:

# całoroczną „sieciówkę” MPK na przyszły rok akademicki (fundator: Solar) # możliwość bezpłatnego korzystania przez cały przyszły rok akademicki z roweru miejskiego (fundator: Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Poznań)

# możliwość zwiedzenia z dziesiątką przyjaciół prawdziwego browaru, a na finał kurs degustacji piwa w browarowym pubie (fundator: Kompania Piwowarska)

# całoroczny zapas „mieszanki studenckiej” i innych przekąsek (fundator: Lorenz) # całoroczny imienny bilet VIP-owski na przyszły rok akademicki do jednego z partnerów,

z którymi przygotowujemy kolejne zaliczenia (fundatorzy: poznańskie instytucje kultury) # jeden semestr dowolnie wybranego kursu językowego (fundator: empik school) Staramy się, żeby na finał w październiku przyszłego roku nagród było jeszcze więcej! Poznawaj Poznań, baw się dobrze i wygrywaj! Zawsze miej indeks „IKS-a” przy sobie! Powodzenia! re(da)ktor Instytutu Kultury Stosowanej Ewa Obrębowska-Piasecka aplikacja Instytutu Kultury Stosowanej na profilu portalu kulturapoznan.pl pod adresem www.facebook.com/kulturapoznan regulamin Instytutu Kultury Stosowanej i aktualności na stronie www.wmposnania.pl/indeks i na kulturapoznan.pl szczegóły dotyczące poszczególnych zaliczeń w kolejnych numerach „IKS-a” dziekanat Instytutu Kultury Stosowanej w Centrum Informacji Miejskiej przy ul. Ratajczaka 44 dyżury dziekanatu: poniedziałki w g. 14-17 kontakt: indeks@wm.poznan.pl


semestr 1

miejsce

październik

Miejska tkanka czyli raz, dwa, trzy… żyjesz Ty! Ciężki plecak, do tego walizka i mapa w dłoni. Przyjechałeś do Poznania? Witaj zatem w naszej grze, Studencie!

Otwierasz drzwi pociągu i z trudem wydostajesz się na peron. Tłum ludzi, harmider, chaos. Zadanie pierwsze: kupić bilet na tramwaj albo autobus! Ale gdzie? Dworce są dwa: stary i nowy. Ojej, jest i trzeci: Zachodni! Wschodni też? Też, ale na zupełnie innej stacji. Mętlik w głowie. Ruszasz. Raz, dwa trzy… Schody. W prawo tunelem, w górę do holu. Bingo! Mają tu punkt informacji Zarządu Transportu Miejskiego. Bilety czasowe, przystankowe, okresowe, PEKA, Elektroniczna Legitymacja Studencka, biletomaty… Ratunku! Szybka decyzja: na razie wystarczy jeden bilet czasowy, ulgowy! A na bagaż? – Na bagaż nie trzeba – odpowiada pani z okienka. Bilet jest, mapa jest. Ruszasz znowu. Raz, dwa, trzy, cztery… już jesteś na przystanku autobusowym. Rozkład jazdy. Linia nr 68. Odjazd 19.23. Podjeżdża zielono-żółty autobus. Wciskasz się do niego, a z Tobą cały przystanek. Trzy, dwa, jeden… – Pssss – drzwi się zamykają. – Bip, bip, bip – pasażerowie kasują bilety „niezwłocznie po ruszeniu pojazdu”, jak nakazuje napis na kartoniku. – Bip – robisz i Ty! Niezwłocznie. Teraz nerwowo patrzysz na zegarek, masz tylko 15 minut, żeby dotrzeć do celu. – Ding-dong – odzywa się głośnik. Dworcowa, Zamek, Urząd Wojewódzki, Polonez, Armii Poznań. Mija 13 minut, w końcu jest i Słowiańska! Wysiadasz, a z Tobą cały autobus. Wysiadający wyglądają dokładnie tak jak Ty, więc pewnie idą w to samo miejsce. Po schodach do przejścia podziemnego wleczesz walizkę i plecak. Jest tablica: kierunek – Piątkowska! Hura! To tam, gdzie masz trafić! Raz, dwa, trzy … Schody. Wdrapujesz się, jesteś nad trasą Pestki. Nad czym? Nad trasą Poznańskiego Szybkiego Tramwaju. W oddali świecą już neony: „Zbyszko” i „Jagienka”. Raz, dwa, trzy… Po pięciu minutach jesteś już przy portierni wskazanego w liście z uczelni akademika. Gratulacje! Etap wstępny do życia w Poznaniu został zaliczony! Teraz weź klucz i rozgość się w pokoju akademickim. Włącz internet i wpisz: www.gramiejska.pl. Zapisz się do niej. Planszę już znasz, to Poznań. Ty jesteś pionkiem. Dokąd chcesz iść? Decyduj! jan gładysiak


człowiek

temat

www.gramiejska.pl Znacie takie klimaty? Noc, las, zimno, ponuro. Do wymarszu szykuje się zastęp Pasikoników. Mają pójść tropem Gżegżółek, które opuściły obóz kilka godzin wcześniej. No tak, to podchody… Nuda. Ale my mamy dla Was coś znacznie ciekawszego! Sześć lat temu Szymon Dąbrowski, człowiek przemiły i zwariowany, odpalił wraz z przyjaciółmi coś ekstra: grę miejską! Udało im się zorganizować już ponad 50 zabaw. Jeśli pomnożyć to przez liczbę uczestników, to wyjdzie nam naprawdę niezły wynik. Czego możecie się spodziewać po takiej grze? Wszystkiego, to mało powiedziane! Była już „Enigma”, było „Powstanie Wielkopolskie”, „Czas Patriotów”, „Czerwiec’56”, „W grodzie Przemysła”, „Granice Poznania”, a nawet gry na rowerach i na sportowo. Jeśli się w to wciągniecie, to poznacie Poznań od podszewki. Nawet największe Pyry przy Was wymiękną. Wierzcie nam, że nie codziennie można pohandlować jak w średniowieczu, znaleźć skarb w klasztorze Dominikanów albo zobaczyć Poznań z wieżowców Alfy. Poza tym, jest z tego nie tylko uciecha, ale też nagrody! Kto by nie chciał wygrać piłki z podpisem Michela Platiniego? Żebyście mogli się dobrze bawić, sporo osób musi to wcześniej przygotować. Na szczęście oni też mają z tego frajdę, bo wybudowanie wehikułu czasu to nie byle co. Jakiego wehikułu? O tym opowiada Szymon Dąbrowski obok. jan gładysiak wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.gramiejska.pl 28.10. pod wodzą Szymona Dąbrowskiego spotykamy się finale I Międzynarodowego Festiwalu Gier LET’S PLAY POZNAN. Wszyscy, którzy się tam pojawią, dostaną zaliczenie pierwszego wykładu. Dokładną godzinę i miejsce poznacie na stronie www.gramiejska.pl. Jeśli chcecie zaliczyć także ćwiczenia z tego przedmiotu, zarejestrujcie się jak najszybciej na stronie letsplaypoznan.pl i weźcie udział w grze finałowej. Liczba punktów, które uzyskacie za to zadanie, będzie uzależniona od Waszych wyników w festiwalowych zmaganiach. Weźcie ze sobą nasz indeks! Do zobaczenia!

Wehikuł czasu Szymona Dąbrowskiego Które gry miejskie najbardziej utkwiły ci w pamięci? Moja ukochana gra to „Enigma”, doczekała się już kilku następnych edycji i to w kilku miastach. Poświęcona jest poznańskim matematykom, którzy złamali tajemnicę niemieckiej maszyny szyfrującej. Zdecydowanie najbardziej niezwykłą rzeczą, jaką musieliśmy zrobić, było jednak wybudowanie wehikułu czasu do gry „Powrót do przeszłości”. Stoi teraz w piwnicy i czeka na kontynuację gry. Wehikuł czasu? Jak to działa? Nie wiesz jak działa wehikuł czasu? Normalnie! Podajesz kod aktywujący i już: przenosisz się w dowolnie wybrane czasy, gdzie spotykasz ludzi z epoki. Kiedy użyjemy go następnym razem, musisz przyjść i zobaczyć. Jak się przygotowuje grę miejską? To cały ciąg działań. Gra, która trwa jeden dzień, wymaga często miesiąca pracy, bardzo solidnej pracy. Najpierw musi się jednak pojawić pomysł. Skąd go wziąć? Ja się z pomysłem zderzam. Chodzę z nim kilka dni i w pewnym momencie wszystko jest jasne. Tak się to robi. Potem trzeba opracować szczegóły koncepcji, grafiki, działań informatycznych… Wszystko to udało nam się już wypracować przez 6 lat działalności. Ile osób się tym zajmuje? Jest nas blisko sześćdziesiątka – głównie studenci i niedawni absolwenci. W bezpośrednich przygotowaniach bierze udział około 10 osób, reszta to ci, którzy wcielają się w postacie. Jesteśmy otwarci na nowe kontakty. Każdy może się do nas zgłosić ze swoją propozycją gry lub chęcią udziału w przygotowaniach. W każdej chwili można się znaleźć po drugiej stronie tej barykady. rozmawiał jan gładysiak


Studencki alfabet mieszkaniowy czyli kolejna przeprowadzka Jeśli byliście zapobiegliwi, to macie już lokum w Poznaniu. Jeśli nie – nie będę czarować: szanse na upolowanie atrakcyjnej cenowo oferty są w tej chwili niewielkie. Dla pocieszenia – w ciągu roku to się zmieni.

N

iedługo minie 9 lat, odkąd wyprowadziłam się z domu rodziców i zaczęłam wynajmować pokoje w Poznaniu. Miesiąc temu przeprowadzałam się po raz dwunasty (w tym drugi w ostatnim roku). Myślałam, że tym razem nic mnie już nie zaskoczy, ale wynajmujący wykazują się coraz większą „fantazją”. Dla tych, którzy jeszcze nie mają pokoju albo nie są zadowoleni z tego, który mają – krótki alfabet poszukiwacza.

A

jak akademik. Akademik wydaje się być najtańszą opcją i najczęściej nie wymaga już żadnych opłat dodatkowych. Na pokój trzyosobowy trzeba przeznaczyć w tym roku od 312 zł (Politechnika Poznańska) do 330 zł (DS Hanka – UAM). Ceny pokoi dwu- i jednoosobowych różnią się znacznie w zależności od standardu domu studenckiego. W należącym do Uniwersytetu Medycznego DS Hipokrates miejsce w „dwójce” to koszt 275 zł, w akademikach PP – od 322 do 385 zł, w DS Jowita (UAM) – 395

zł, najdroższy jest nowoczesny DS Karolek (UM) – 500 zł plus media wg liczników. „Jedynka” w DS Wawrzynek (UM) to 385 zł, DS Zbyszko (UAM) – 500520 zł, Karolek – 650 zł plus rachunki. Życie w akademiku jest pełne przygód i nowych znajomości, ale jeśli (jak ja) nie jesteś fanem korytarzowych imprez o trzeciej nad ranem i palenia pod Twoim pokojem – zdecydowanie odradzam.

B

jak biuro kwater lub agencja po­średnictwa. Przydatna raczej dla osób szukających całego mieszkania, nie pokoju. Opcja dla tych, którzy mają trochę oszczędności – w pierwszym miesiącu trzeba zapłacić nawet potrójnie (czynsz + kaucja + prowizja dla biura). Uwaga na oszustów, którzy pobierają opłatę już w momencie rejestracji w biurze. Nie ma żadnej pewności, że wśród proponowanych ofert będzie coś interesującego!

C

jak casting. Pierwszy raz spotkałam się z nim 4 lata temu. To, że

spodobał Ci się pokój, który właśnie obejrzałeś, wcale nie oznacza, że w nim zamieszkasz. Musisz jeszcze poczekać na porównanie z dziesiątkami innych kandydatów. Możesz się poczuć prawie jak w TV.

D

jak „dobry dojazd”. Przy obecnych remontach drogowych, „dobry dojazd w każde miejsce Poznania” jest czystą fikcją. Jeśli w ogłoszeniu pojawia się tylko połączenie autobusowe, trzeba się liczyć z tym, że obiecane „15 minut do centrum” w tygodniu będzie trwało około godziny. Lepiej poszukać czegoś bliżej uczelni albo zaopatrzyć się w rower i kombinezon przeciwdeszczowy.

G

jak gumtree. Najpopularniejsze miejsca wyszukiwania ofert to internetowe portale ogłoszeniowe, po wpisaniu w google „mieszkania dla studenta” pojawiają się ich dziesiątki. Moim absolutnym faworytem jest Gumtree. Znajdziesz tam wszystko: pokoje, mieszkania, wyposażenie wnętrz czy


rowery. Minusem jest to, że na przełomie września i października ogłoszenia stają się nieaktualne czasem już po 15 minutach.

nie słowu „przytulny”. Teraz używa się go do opisu pokoju o wielkości do 6 m2, w którym mieści się łóżko oraz pół szafy. Brzmi lepiej niż „ciasny”, prawda?

K

jak kaucja. Najczęściej w wysokości jednego czynszu, choć nie jest to regułą. Jeśli nic nie zniszczyliśmy, kaucja podlega zwrotowi przy wyprowadzce. Spotkałam się też z propozycją zapłaty „bezzwrotnej kaucji”, co było próbą wyłudzenia dodatkowych pieniędzy. Podziękowałam umiarkowanie serdecznie.

S

O

M

jak ogrzewanie. Jeśli w ogłoszeniu pojawia się „kamienica”, trzeba się liczyć z tym, że do rachunków miesięcznie w sezonie grzewczym dochodzi kilkaset złotych za gaz lub prąd. Mój dotychczasowy rekord to rachunek za gaz na 1800 zł za ogrzanie dwóch dużych pokoi przez dwa miesiące.

P

jak „przytulny pokoik”. Portale ogłoszeniowe nadały nowe znacze-

jak stancja. Pokój z rodziną lub u starszej osoby. Opcja tańsza niż pokój w mieszkaniu studenckim, ale trzeba się liczyć z mniejszą swobodą. Spotkałam się z ofertą pani, która stwierdziła, że kuchenki gazowej mogłabym czasem użyć, ale nie za często, bo „przecież student nie gotuje, tylko się uczy”.

jak mieszkanie studenckie. Najlepsza według mnie opcja, choć cenowo wychodzi najdrożej. Za miejsce w pokoju dwuosobowym trzeba obecnie zapłacić 400-550 zł, za „jedynkę” od 600 zł do 800 zł. Do tego najczęściej dochodzą rachunki za prąd, gaz, internet. Za to mamy swobodę w przyjmowaniu gości i większą kontrolę nad tym, kiedy chcemy się uczyć, a kiedy zorganizować imprezę.

U

jak umowa. Specjaliści polecają, żeby spisać ją najlepiej u notariusza. Zdarza się to, niestety, rzadko. Ja umowę otrzymałam dotąd 4 razy. Umowa powinna zawierać okres wypowiedzenia i określać, za co ewentualnie właściciel może nam nie oddać kaucji. W praktyce, jeśli nie zostaniemy zameldowani choćby czasowo, długość naszego najmu zależy wyłącznie od decyzji właściciela.

Z

jak zwierzęta domowe. Wszyscy kochają psy i kotki... w memach na demotywatorach. Jeśli opiekujesz się zwierzakiem, nie jesteś najlepszym kandydatem na najemcę. Nie mówię, że się nie da, ale podczas ostatnich łowów na 10 przeprowadzonych przeze mnie rozmów telefonicznych – 9 kończyło się w momencie, kiedy pytałam, czy mogę wprowadzić się z futrzakiem. Powodzenia! aleksandra glinka


semestr 1

temat

listopad

Scena na trzy zmiany

Nie wierzcie, jeśli mówią wam, że studia są pięcioma latami laby. To mit. Nawet jeśli akurat wybraliście taki kierunek, że nauki w nim jak na lekarstwo, dobrze by było, żebyście jednak wzięli się do pracy. Pozrzędzę trochę; praca to okazja do zdobycia praktyki, poznania innych ludzi, uczenia się od siebie nawzajem i od tych, którzy trochę więcej już w życiu zrobili. Na szczęście, praca niejedno ma imię. Nie musi oznaczać wyłącznie przekładania papierów w strzelistych, przeszklonych budynkach korporacji albo obsługi wózka widłowego w magazynie na obrzeżach podejrzanej dzielnicy. Zanim więc przywdziejecie białe kołnierzyki albo bure fartuchy, spróbujcie poznać różne smaki pracy. Zabieramy Was na Scenę Roboczą! Scena Robocza, jak sama nazwa wskazuje, służy do roboty. To miejsce, gdzie artyści poznańskiej (mitycznej, lecz rozdrobnionej i średnio zorganizowanej) sceny alternatywnej mogą przygotowywać kolejne projekty w spokoju i w ciszy. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że inicjatorem przedsięwzięcia jest właśnie Teatr Strefa Ciszy. Scena Robocza pracuje na trzy zmiany. Po pierwsze, jest – jako się rzekło – miejscem poszukiwań, eksperymentów i prób podejmowanych przez jej rezydentów. Po drugie, widzowie mogą tu obejrzeć wyniki tych zmagań; zobaczymy tu zarówno premiery, jak i wartościowe spektakle (poznańskie i nie tylko), które warto odświeżyć. Po trzecie, to miejsce, gdzie odbywają się warsztaty, dyskusje, wykłady, projekcje… Wszystko, co może mieć związek z teatrem, w którym nie ma kulis, gongów i sztywnego podziału na widzów i aktorów. Scena miała początkowo zaistnieć przy ulicy (nomen omen) Roboczej na Wildzie w ramach rewitalizacji tej, jakże pięknej, lecz mocno zaniedbanej (również kulturalnie) dzielnicy. Nie udało się, ale idea przetrwała i zaowocowała w baraku przy ul. Grunwaldzkiej 55, gdzie od 9 lat mieszka Teatr Strefa Ciszy, który dzieli się teraz z innymi (ciasnym, ale własnym) domem. natalia grudzień


człowiek miejsce

Barak nad baraki! Kompleks baraków (jeden z nich to właśnie Scena Robocza) przy Grunwaldzkiej, niezaprzeczalnie ma swój klimat. To okolica żywcem wyjęta z wakacji anno domini 1986 nad Bałtykiem: niskie drewniane domki, droga wyłożona sześciokątnymi, betonowymi płytami, dużo zieleni. Każdy barak to inna bajka: Monar, Kościół Zielonoświątkowców, Okna Plastikowe i Scena Robocza. Miejsce ma swoją historię – grał tu Jerzy Grotowski, zaczynał kabaret Tey (gdy przez chwilę mieściły się tu akademiki). Kompleks leży przy jednej z szerokich, nowoczesnych arterii miasta, a za plecami ma starą, willową dzielnicę Grunwald. Barak Sceny Roboczej to 400 m2 dzielonych między Teatr Strefę Ciszy, Dom Tańca i do niedawna także Barak Kultury (o nim więcej na str. 34) . Może pomieścić od 10 do 100 osób, co daje potężne stężenie kultury – i na metr kwadratowy, i na głowę publiczności. natalia grudzień wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

www.scenarobocza.pl W listopadzie spotykamy się na Scenie Roboczej przy ul. Grunwaldzkiej 55 pod wodzą Adama Ziajskiego Tu dostaniecie Wasze drugie zadanie. Szczegóły w listopadowym numerze „IKS-a”.

pkt.

Wdzięk i upór Adama Ziajskiego Kto pasowałby lepiej do tematu „praca” niż facet, który nie tylko powtarza „róbmy swoje”, ale też „swoje robi”? Jest fenomenalnym przykładem łączenia wrodzonego wdzięku z uporem i żelazną konsekwencją. Artystyczną działalność zaczął jeszcze przed maturą: przyszedł do studenckiego Ośrodka Teatralnego Maski z gotowym spektaklem „Trzeba ją mieć…” i natychmiast odniósł sukces! Jako student kulturoznawstwa na UAM założył Teatr Strefa Ciszy, w którym namiętnie zgłębiano warsztat aktorski (i trochę przynudzano). Przełom nastąpił w połowie lat 90. zeszłego wieku, kiedy podczas festiwalu Malta Strefa pokazała swoje plenerowe spektakle: „Judasze” i „Wodewil miejski” (grany w… fontannie na placu Wolności). Istne szaleństwo! Od tego momentu jest coraz lepiej, ciekawiej, odważniej, a zespół zdobywa wciąż nowe „nieteatralne przestrzenie” i serca kolejnych widzów. Adam nie ogranicza się tylko do pracy artystycznej: był jednym z organizatorów Poznańskiego Kongresu Kultury, a także inicjatorem pomysłu Sceny Roboczej. Dawno wpadł na to, że działając wspólnie, można zajść o wiele dalej i zrobić o wiele więcej za o wiele mniejsze pieniądze. Wciąż mu się to udaje. natalia grudzień, eop


Bądź egoistą! Pomagaj! o co chodzi z tym wolontariatem? Wolontariat w Polsce kojarzy się nadal z wrzucaniem pieniędzy do puszkiskarbonki albo nakłanianiem innych do jej napełniania. A przecież wolontariat daje więcej możliwości i korzyści. Obopólnych.

C

entrum Wolontariatu w Zagrzebiu promowało ideę wolontariatu słowami: „To najłatwiejszy i najszybszy sposób, by poczuć się użytecznym i dobrym”. W Polsce akcje promocyjne też nie stronią od sloganów z podkreślonym słowem „pomagać”. Rok 2011 był Europejskim Rokiem Wolontariatu. Wtedy wystartowała kampania z Mariuszem Pudzianowskim, polskim strongmanem, który na plakatach i bilboardach, napinając mięśnie, wyrzucał śmieci, wyprowadzał psy i robił pranie. Wszystko pod hasłem „pomaganie wzmacnia”. Takie stawianie sprawy powoduje, że ktoś, kto angażuje się w wolontariat, bo chce się czegoś nauczyć, coś poznać, a przy okazji coś zrobić, wychodzi na egoistę. A to nie tak!

Świat stoi otworem – W wolontariacie świetne jest to, że można się sprawdzić w nowych sytuacjach, poznać ludzi, którzy często mają fascynujące zainteresowania i przeżyć coś nowego – mówi Klaudia Rutkowska z poznańskiego Stowarzyszenia Jeden Świat, które działa od 1992 r. w ramach międzynarodowej organizacji Service Civil International (SCI). Zajmuje się organizowaniem wolontariatów krótkoi długoterminowych oraz prowadzi projekty edukacyjne. Wolontariaty krótkoterminowe, powszechnie znane pod nazwą workcampy, to wyjazdy zagraniczne, trwające od 2 do 4 tygodni. To coś zupełnie innego niż wyjazd turystyczny – można poznać mieszkańców i kulturę

danego kraju z innej perspektywy. Praca na workcampie jest przeróżna – od animowania czasu dzieciom, przez prace remontowe, do organizacji festiwalu czy koncertu. Workcamp jest też formą nauki: od umiejętności miękkich – komunikacyjnych i językowych, po wiedzę z zakresu funkcjonowania np. systemu pomocy społecznej w innym kraju. – Wolontariat uczy aktywności i odpowiedzialności za samego siebie i swoje otoczenie – mówi Klaudia Rutkowska. Jeden Świat organizuje projekty związane z promowaniem idei pokoju i porozumienia – stawia na wielokulturowość, różnorodność, równość i ekologię.

Dają spontaniczność i zapał To nie jedyna możliwość aktywności wolontariackiej w Poznaniu. Z roku na rok rozwija się wolontariat przy różnego rodzaju imprezach kulturalnych. Weźmy poznańskie lato, praktycznie przez całe wakacje obfitujące w różnorodne wydarzenia: od dużego międzynarodowego festiwalu Malta, przez skromniejszy, lecz równie światowy festiwal muzyki etnicznej Ethno Port, po Transatlantyk czy Polską Akademię Gitary. Przy każdym z nich pracowali wolontariusze, właściwie współorganizując te wydarzenia. Oprócz konkretów w postaci budowania sceny, obsługi biura prasowego czy zajmowania się artystami, dają z siebie o wiele więcej. Organizatorzy dobrze o tym wiedzą. – Sam udział wolontariuszy, z ich spontanicznością, zapałem i szczerością, wnosi coś więcej niż tylko darmową pracę. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby organizatorzy Ethno Portu nie angażowali do współpracy wolontariuszy, wcześniej czy później przeistoczyłby się on w zwyczajną komercyjną imprezę, jedną z wielu oferowanych przez wszechobecny i potężny przemysł rozrywkowy – twierdzi Jerzy

Paczka, który przyglądał się pracy wolontariuszy przy Ethno Porcie.

Po czym poznać wolontariusza? Kim są wolontariusze? Statystycznie rzecz ujmując, wolontariusz to... studentka. Utrwaliło nam się w kulturze, że pomaganie jest niemęskie i że wolontariat w znacznym stopniu polega na dawaniu z siebie przy stosunkowo małych korzyściach. To stereotypy, które zmieniają się wraz ze wzrostem wiedzy o samym wolontariacie. Zmienia się także wiek wolontariuszy. Ze względu na ilość wolnego czasu, większość osób angażujących się w wolontariat to studenci, ale rośnie liczba wolontariuszy w wieku 30+. Mało tego, na przykład na workcampy jeżdżą już zupełnie niestandardowi przedstawiciele tej grupy - np. młode matki z dziećmi. Wolontariusz nie musi mieć specjalnych cech charakteru, poza otwartą głową, ciekawością świata, chęcią poznawania nowych ludzi. Ważna jest też znajomość angielskiego (lub innych języków) w przypadku imprez, które w założeniu są międzynarodowe. Czy wolontariusz jest stały w uczuciach? Niektórzy pałają miłością do określonej imprezy i są z nią co roku, na dobre i na złe. Rośnie też grupa, która wybiera różnorodne projekty, zgodnie z różnymi polami zainteresowań. Jedno jest pewne – kto raz złapie wolontariackiego bakcyla, łatwo się go nie pozbędzie. Patryk Woźniak z grupy technicznej w czasie Ethno Portu rozbrajająco podsumował korzyści, jakie dał mu wolontariat: – Zdałem sobie sprawę z tego, ile ciekawych wydarzeń dzieje się wokół i zupełnie bez sensu mnie omija. Czas więc pomyśleć o sobie, zdobyć się na trochę egoizmu i... zrobić coś użytecznego. natalia grudzień zobacz też: www.wolontariat.org.pl, www.jedenswiat.org.pl


całoroczne ZADANIE SPECJALNE!

Artenalia! zróbmy sobie sami święto studenckiej kultury Można marudzić, że w Poznaniu nic się nie dzieje, a można wziąć sprawy w swoje ręce. Ja zdecydowanie wolę to drugie! A Ty?

J

eśli ktoś szuka informacji o wydarzeniach kulturalnych (i wie, gdzie ich szukać), powie, że w Poznaniu mnóstwo się dzieje. Jak najbardziej się z tym zgadzam. Nasuwa mi się jednak złośliwe pytanie: ile z tych wydarzeń tworzą studenci? Ogromna liczba propozycji to występy zawodowców, którzy ze studenckim życiem mają niewiele wspólnego. Ktoś powie, że na takie wydarzenia przychodzi przecież wielu żaków, są zatem uczestnikami wykładowca

kultury, płacą za bilety, doznają wspaniałych przeżyć estetycznych, więc jest super. OK. Nie o to mi jednak chodzi. Kłopot polega na tym, że uczestniczymy zwykle biernie, zaś punktem wyjścia do mówienia serio o jakiejkolwiek kulturze studenckiej mogłyby być tylko takie działania, w których organizację młodzi ludzie wkładają trud i czas. Kiedyś to podobno wyglądało tak, że „studentom chciało się coś robić, bo inaczej nic by się nie działo”. Działalność artystyczna wypływała z potrzeby intelektualnego wyżycia się, odreagowania, stwarzania okazji do spotkań. Studenci realizowali więc swoje zwariowane, często kontrowersyjne pomysły,

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.artenalia.pl Zaliczenie tego kulturalnego wykładu dostaniecie po przysłaniu swojego pomysłu na majowe Artenalia 2013. Ćwiczenia zaliczymy Wam wtedy, kiedy pomysł okaże się świetny i uda się go wspólnie zrealizować. Szczegóły w listopadowym numerze „IKS-a”.

które przeszły do historii. Dzisiaj oferta instytucji kultury, knajp, organizacji pozarządowych jest znacznie bogatsza i atrakcyjniejsza niż dawniej. Pewnie dlatego częściej jesteśmy odbiorcami niż nadawcami. Dopadła nas też cyfryzacja i postęp technologiczny, który pozwala na swobodniejszy dostęp do informacji i ich przepływ, ale niesie też ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Nie musimy już uczyć się grać na gitarze, bo przy ognisku możemy puścić nasz ulubiony zespół z telefonu. Na imprezie odpalamy YouTube i każdy jest DJ-em. Tylko że to nie to samo. Żaden substytut nie jest pełnowartościowy. Wyjdzie na to, że marudzę, a przecież wcale nie jest tak źle. Bardzo się cieszę, że nadal są studenci, którzy chcą się rozwijać, tworzyć i przychodzić na pokaz jakiegoś dziwnego filmu dla pięciu świadomych osób, który wywołuje taką dyskusję, że aż tańczyć się chce na ulicy. Coraz częściej nachodzi mnie jednak pewna myśl: jakie to byłoby wariactwo, gdyby każdy student z Poznania wybrał sobie jakiś temat i dowolną drogę artystycznej ekspresji! Wyobrażacie sobie? Prawie 360 wydarzeń dziennie przez cały rok! Wiem, wiem – to przesada. Ta wizja pokazuje jednak, jak wielki drzemie w nas potencjał i ile możemy zrobić, jeśli tylko tego zechcemy. Wchodzicie w to? Jeśli tak, piszcie na adres: szymon.goralczyk@gmail.com szymon góralczyk


semestr 1

miejsce

listopad

Alternatywa przy Ratajczaka 44

Ośrodek kultury alternatywnej Teatru Ósmego Dnia kończy w tym roku 20 lat. Będzie okazja do wspomnień, ale też do krytycznego spojrzenia na współczesną rzeczywistość. Pierwszy raz Teatr Ósmego Dnia widziałam w plenerze. Do mojego rodzinnego miasta zespół przyjechał z „Arką” – pełnym ognia, efektownym spektaklem w otwartej przestrzeni. Od kiedy zamieszkałam w Poznaniu, schody prowadzące do siedziby teatru przy Ratajczaka 44 pokonywałam często. Oprócz spektakli „Portiernia” czy „Osadzeni” w pamięci utkwiła mi rozmowa z Arturem Domosławskim, pierwsze spotkania poznańskiej Krytyki Politycznej, debaty wokół prawa do miasta z udziałem poznańskich środowisk wolnościowych. Ósemki przez lata były bezdomne. Jako teatr studencki grywały w przestrzeniach związanych z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza: w Ośrodku Teatralnym Maski, galerii Akumulatory, klubie Od Nowa, Eskulapie. Gdy stały się profesjonalnym zespołem na etacie poznańskiej „Estrady”, na krótko otrzymały piętro blaszanego pawilonu na poznańskich Ratajach. Jak wspomina Ewa Wójciak, okres małej stabilizacji szybko się skończył. Po 1984 r. początkowo zezwalano im grać w kościołach, a później zmuszono do emigracji. Po upadku żelaznej kurtyny „Ósemki” wróciły i od 1992 r. zajmują obecną siedzibę przy ul. Ratajczaka 44 na drugim piętrze budynku Arkadii. „Ósemki” to zdecydowanie więcej niż teatr. Funkcjonują także jako ośrodek kultury alternatywnej. Na deskach czarnej sali pojawiają się młode teatry i performatywne projekty, które nie mają szans na znalezienie swojego miejsca gdzie indziej, jak Teatr Palmera Eldritcha, Porywacze Ciał czy „Cuentacuentos” Evy Rufo. Swoje spektakle prezentują też grupy wykluczone z publicznego dyskursu, jak osoby bezdomne czy upośledzone. „Osadzeni”, ostatni spektakl Ósemek, powstał we współpracy z więźniami osadzonymi w areszcie śledczym przy Młyńskiej. Platformę dialogu poszerzają spotkania z ludźmi kultury czy społecznikami. Podczas swojej jedynej wizyty w Poznaniu gościł tu profesor Leszek Kołakowski. Odbyły się spotkania z Adamem Michnikiem, księdzem Tischnerem, swoje wykłady prowadziła tu też profesor Magdalena Środa. Ośrodek Teatru Ósmego Dnia skończył w tym roku 20 lat. Z tej okazji w listopadzie teatr zaprasza na cykl spotkań, które będą okazją do wspomnień, ale też do krytycznego spojrzenia na współczesną rzeczywistość. Jak zawsze. aleksandra glinka


Dwa lata temu za sprawą Teatru Ósmego Dnia rozpętała się w mediach (i nie tylko) dyskusja nad tym, czy miejska instytucja kultury powinna otwarcie mówić o swoich sympatiach politycznych. Radykalna postawa teatru w tej sprawie nie była w gruncie rzeczy niczym nowym. Ósemki konsekwentnie podążały za zawartym w „Jednym tchem” programie, który zakładał, że zadaniem teatru jest demaskowanie fałszu i sztucznego patosu. Teatr ten od początku swego istnienia działa w opozycji: artystycznej (zbaczając ze ścieżki wytyczonej przez sceniczne eksperymenty Jerzego Grotowskiego), a także politycznej (będąc zbyt radykalnym zarówno dla komuny za czasów peerelu, jak i dla rządów demokratycznych we współczesnej Polsce). „Ósemki” uważane są za czołowych przedstawicieli teatru buntu. Już na początku lat siedemdziesiątych we „Wprowadzeniu do...”, obowiązkową leninowską propagandę aktorzy potrafili przekształcić w zawoalowaną satyrę na peerelowską rzeczywistość. Za kolejne spektakle („Przecena dla wszystkich”, Ach, jakże godnie żyliśmy”, „Więcej niż jedno życie”) doznawali szykan i represji. Po delegalizacji w 1984 roku, w „Piołunie” oskarżali władzę w jeszcze ostrzejszym tonie. Dziś, zdaniem Ewy Wójciak, Teatr Ósmego Dnia jest zbyt dojrzały, żeby wierzyć w rewolucję. Buntowi Ósemek bliżej do pracy organicznej niż do gwałtownego przewrotu. aleksandra glinka wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

www.osmego.art.pl W listopadzie spotykamy się w Teatrze Ósmego Dnia przy ul. Ratajczaka 44 pod wodzą Ewy Wójciak. Tu dostaniecie Wasze kolejne zadanie. Szczegóły w listopadowym numerze „IKS-a”.

pkt.

lady heroina Ewa Wójciak

człowiek

sprawa

Więcej niż teatr

Adam Michnik nazwał ją polską „Iron Lady”. Z brytyjską „Żelazną Damą” łączy ją bezkompromisowość oraz mocny charakter, dzielą – poglądy polityczne. Ewa Wójciak jest osobą, u której serce mieści się zdecydowanie po lewej stronie. W stosunku do władzy nie ma złudzeń. Za komuny nie bała się stanąć w kontrze do systemu. Dziś broni tych, którzy w demokratycznym społeczeństwie zostają zepchnięci na margines. W 2009 r. na majowej demonstracji w obronie Rozbratu podkreślała siłę ­squatu, jako miejsca alternatywnych działań. Pod koniec sierpnia 2012 r. pojawiła się z poezją na pikniku popierającym protest mieszkańców kamienicy na ul. Stolarskiej. Jacek Zembrzuski powiedział o niej „heroina Ósemek”. Była jedną z nielicznych kobiet w męskim świecie alternatywnego teatru. Do zespołu dołączyła na początku lat 70. W latach 80., gdy peerelowskie władze postawiły ją przed wyborem: zostać w Polsce z rodziną czy bez prawa powrotu dołączyć do Ósemek, wybrała paszport z biletem w jedną stronę. Teatr był dla niej najważniejszy. Jest w nim do dziś. Od 2001 roku pełni w zespole funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego. aleksandra glinka


porządna rewolucja czyli bunt po poznańsku Miasto nad Wartą uchodziło zawsze za konserwatywne, zachowawcze i podporządkowane odgórnym porządkom, jakie by one nie były. Jego najsłynniejszym symbolem są jednak zbuntowane koziołki i niejeden protest się tu przecież odbył. Skąd więc ten stereotyp?

R

zecz może w tym, że poznańskie rewolucje, powstania i bunty są skuteczne. Mają swoje korzenie w pracy u podstaw i zmieniają rzeczywistość – na trwałe.

Bunt z ducha kontrkultury We wstępie do „Wprowdzenia do...” – jednego z pierwszych spektakli studenckiego jeszcze wtedy Teatru Ósmego Dnia – Lech Raczak napisał, że „bunt jest celowy i skuteczny tylko wówczas, kiedy jest wymierzony przeciw konkretnym zjawiskom i kiedy w miejsce zwalczanych potrafi zaproponować nowe

wartości”. Choć zmienił się system polityczny, problemy, z którymi walczyły wtedy „Ósemki”, zniknęły tylko częściowo. Inwigilacja obywateli, motywowana w PRL-u ochroną społeczeństwa przed zachodnimi imperialistami, dziś prowadzona jest w imię walki z kryminalistami. Cenzura nie zniknęła, zmieniły się tylko oficjalne powody, dla których pewne treści nie znajdują się w przestrzeni publicznej. „Ósemki”, w nieco zmienionej formie (i już bez Lecha Raczaka, który podążył własną artystyczną drogą), buntują się nadal. Nie są jedyne. Współpracują z wieloma środowiskami, którym nie podoba się zastana rzeczywistość. Jest tych środowisk sporo.

Bunt pod flagą czarno-czerwoną Najbardziej radykalną przestrzenią buntu w Poznaniu jest Rozbrat – jedyny istniejący obecnie w mieście squat. ­Squatting to czynny protest przeciwko istnieniu pustostanów w sytuacji, kiedy

ludzie nie mają gdzie mieszkać. Na ul. Pułaskiego odbywają się spotkania Federacji Anarchistycznej. Działa tu Ogólnopolski Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza, który występuje w obronie robotników Cegielskiego czy najsłabszych przedstawicieli prekariatu, których prawa pracownicze łamane są na co dzień. W zeszłym roku osoby związane ze squatem powołały Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów, udzielające porad prawnych i podejmujące konkretne działania na rzecz lokatorów kamienic, których właściciele próbują nielegalnymi metodami doprowadzić do wyprowadzki. Kolektyw „Jedzenie Zamiast Bomb” w sezonie jesienno-zimowym, w każdą niedzielę rozdaje darmowe, wegańskie posiłki osobom, które mieszkają na ulicy lub nie stać ich na zakup czegoś ciepłego. Kolektyw „Otwarte klatki” występuje w obronie praw istot, które same się o nie nie upomną: organizuje demonstracje przeciwko planom zakładania w Wielkopolsce kolejnych farm zwierząt


futerkowych czy „Kuchnię społeczną”, czyli spotkania wokół aktualnych kwestii społecznych, połączone z wegańskim lunchem. Oprócz anarchistów w Poznaniu działają też inne lewicowe organizacje przeciwstawiające się neoliberalnym przemianom miasta, jak lewicowa Alternatywa, Młodzi Socjaliści czy fundacja ZaCzyn.

Bunt kobiet i środowisk tęczowych Od 13 lat działa w Poznaniu Stowarzyszenie Kobiet Konsola. Każdego ósmego marca organizuje ono Manifę – marsz na rzecz praw kobiet. Od zeszłego roku dołączyło do ogólnoświatowej kampanii V-day, przeciwstawiającej się przemocy wobec kobiet. Założyło czytelnię Gender Studies. Występuje też przeciwko jawnej i ukrytej dyskryminacji lesbijek oraz osób transseksualnych w przestrzeni publicznej. W tych działaniach wspiera je Sto-

warzyszenie Dni Równości i Tolerancji, które corocznie organizuje dni na rzecz praw osób LGBT, w ramach których odbywa się między innymi Marsz Równości i Tolerancji. Historia marszu w dość wyraźny sposób pokazuje, że poznańska demokracja nie jest idealna. W 2005 r., w obawie przed konfrontacją z chuliganami, prezydent Poznania nie wydał zgody na przemarsz. Mimo to manifestacja się odbyła, ale została brutalnie spacyfikowana przez policję, 68 uczestników trafiło do aresztu. Późniejsza decyzja sądu podważyła zasadność działania administracji miejskiej oraz funkcjonariuszy policji. Od 2006 r. marsze równości odbywają się bez przeszkód.

Bunt w innej skali W Poznaniu aktywnych jest jeszcze wiele organizacji pozarządowych i oddolnych inicjatyw społecznych. Krytyka Polityczna organizuje spotkania wokół książek, które analizują bieżące problemy społeczne. W obronie

praw człowieka występuje poznańska grupa Amnesty International. Przyjeżdża festiwal „Watch Docs – prawa człowieka w filmie”. Pracownia Pytań Granicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza wydaje krytyczne czasopismo naukowe „Praktyka Teoretyczna”. Wiosną 2012 r. buntownicy opanowali miejską zieleń – członkowie inicjatywy Ulepsz Poznań na znak protestu przeciwko miejskiej brzydocie w dziurach drogowych zasadzili rośliny.

Po co ten bunt? Czy bunt poznańskich środowisk jest skuteczny? Można zaobserwować pewne zmiany, marsze równości idą dalej, zastraszani lokatorzy zyskali szansę uzyskania bezpłatnej pomocy. Z drugiej strony, cięcia wydatków publicznych są coraz bardziej widoczne, pojawiają się nowe problemy, którym trzeba i można się przeciwstawić. Obywatele mają głos nie tylko podczas wyborów. aleksandra glinka


semestr 1

miejsce

grudzień

stary nowy Pawilon To miejsce miało być początkiem naprawdę wielkiej sprawy: przeobrażenia zabytkowej i niszczejącej Starej Gazowni w Nową i zaadaptowania jej na imponujące centrum kultury. „Rewitalizacja zespołu budynków dawnej gazowni (…) stworzy miejsce spotkania sztuki, nowych technologii i nowych idei społecznych. Stanie się nowym centrum miasta, agorą, żywym ośrodkiem informacji i rozrywki. Będzie to miejsce demokratyczne, otwarte dla każdego, gdzie goście będą nie tylko konsumentami, ale przede wszystkim partnerami i żywymi uczestnikami” – takie były założenia ambitnego projektu „Nowa Gazownia”, za którym murem stanęło całe poznańskie środowisko artystyczne oraz mieszkańcy. Postawiony przy Ewangelickiej 1 i otwarty w czerwcu 2011 r. okrągły, szklany budynek miał być z założenia miejscem tymczasowym – zapowiedzią tych wszystkich dużych i ważnych zmian. Póki co jednak na przedsięwzięcie „Nowa Gazownia” środków w miejskim budżecie brak. I projekt utknął w miejscu. A „tymczasowy” pawilon przy Ewangelickiej zaczął żyć własnym życiem. Estrada Poznańska, która zarządza tym miejscem, od kilku miesięcy stara się wypełnić go treścią. Organizuje tu koncerty, spotkania, warsztaty. Największe poznańskie festiwale: Animator, Ethno Port, Dancing Poznań, Transatlantyk korzystały z tej przestrzeni. I będą korzystać nadal. Jednym z ostatnich pomysłów na pawilon jest „Akademia na okrągło” – cykl warsztatów różnej maści, które do końca roku będą odbywać się tu regularnie – od muzycznych, przez dziennikarskie, fotograficzne po tworzenia wideoklipów. O Pawilon Nowa Gazownia zahaczy na pewno listopadowy festiwal Made in Chicago, a także grudniowy Poznań Baroque. sylwia klimek


sprawa

człowiek

barokowy Cezary Zych

baroque dla hipsterów Fara, kościół jezuitów i fontanna Prozerpiny – to chyba najbardziej wyraźne w Poznaniu ślady baroku. Ale jest jeszcze jeden, na który można trafić od roku: to festiwal Poznań Baroque. Druga edycja odbędzie się w grudniu. Ubiegłoroczną – premierową – edycję pewien bardzo (po)ważny bloger, na bardzo (po)ważnym blogu www.muzykabarokowa.bloog.pl, podsumował tak: „Dwa występy zespołu Orchestra Libera Classica należą do tych moich przeżyć muzycznych, które będę wspominał jeszcze wiele lat, a także chwalił się nimi w hipsterskim towarzystwie. Do doskonałości zabrakło niewiele”. Tak, potwierdzam – ktoś prowadzi bloga o muzyce barokowej! I naprawdę sporo miejsca poświęca na nim koncertom Poznań Baroque. Swoją drogą, ciekawe jak na hasło „barok” zareagują ci, „przed którymi będzie się chwalił” i czy przy najbliższej okazji klikną „Lubię to” na profilu Poznań Baroque na facebooku? W każdym razie, trzeba śledzić bloga i festiwal. Zwłaszcza że jest szansa, że w tym roku zainteresują się nim także hipsterzy. A wiadomo, że oni wiedzą najlepiej, czym zainteresować się warto. sylwia klimek wykładowca

wykład / ćwiczenia

www.estrada.poznan.pl

zaliczenie

pkt.

www.pawilon.org

W grudniu spotykamy się w Pawilonie Nowa Gazownia przy ul. Ewangelickiej 1 pod wodzą Cezarego Zycha. Tu dostaniecie Wasze kolejne zadanie. Szczegóły w grudniowym numerze „IKS-a”.

Mówi się o ludziach wszechstronnych, że są renesansowi. Szerokie horyzonty Cezarego (prawo, filozofia, muzyka…) wskazywałyby na to, że i jego należy włączyć do tego grona, a jednak trudno nazwać go inaczej niż człowiekiem… barokowym. Liczba znakomitych pomysłów, na które wpada i z rozmachem realizuje, łatwość, z jaką o nich opowiada i je promuje, a także sama jego malowniczo imponująca postać mają w sobie coś z iście barokowego przepychu, ale też uświadamiają, że „barok” nie znaczy „nadmiar” – raczej wieczny niedosyt. Przyznaje, że najchętniej słucha ostatnio ciszy. Ale zaraz dodaje, że także muzyki improwizowanej we wszystkich postaciach. Najwięcej zawdzięczają mu melomani i muzycy zwani „dawnymi”. To za jego sprawą sale koncertowe i kościoły zaczęły wypełniać tłumy młodych ludzi, chcących słuchać Bacha, Telemanna, Vivaldiego czy Haendla. Nie za karę! Z wyboru, z fascynacji, z pasji, którą zaraził ich Cezary. Dzięki niemu i jego gościom odkrywali w dawnym brzmieniu współczesną estetykę i współczesne emocje. Pismo „Canor” i fundacja o tej samej nazwie, wieloletnia współpraca z Orkiestrą Arte Dei Suonatori, kolejne festiwale (Muzyka w raju, Muzyka dawna persona grata, Festiwal Haendlowski, Festiwal trzech baroków, Festiwal smyczków i strun – wystarczyłoby tego na trzy życiorysy. A on wciąż ma nowe pomysły. Teraz zaprasza nas na Poznań Baroque. Ja się na to piszę! ewa obrębowska-piasecka


semestr 1

miejsce

styczeń

Czym się różni meskalina od Meskaliny? meskalina: „organiczny związek chemiczny o właściwościach halucynogennych”. Meskalina: klub w samym centrum Poznania o właściwościach przyciągających. meskalina: „występuje naturalnie w niektórych kaktusach – między innymi w pejotlu i san pedro”. Meskalina: występują tu naturalnie tuzy alternatywnego grania, tej klasy co Frank Turner. meskalina: „została pierwszy raz wyizolowana i zidentyfikowana w 1887 roku przez Niemca Arthura Hefftera”. Meskalina: została pierwszy raz wyizolowana z Meskala i zidentyfikowana muzycznie w 2010 roku przez poznaniaka Benka Ejgierda. meskalina: „efekty działania meskaliny utrzymują się do 12 godzin po zażyciu”. Meskalina: efekty działania Meskaliny utrzymują się w mieście właściwie bez przerwy. meskalina: „wysokie dawki wywołują silne zmiany percepcyjne i bardzo wyraźne efekty wizualne, szczególnie przy zamkniętych oczach”. Meskalina: wysokie dawki wywołują silne zmiany percepcyjne i bardzo wyraźne efekty wizualne, szczególnie przy otwartych oczach i uszach. meskalina: „działanie meskaliny określane jest zwykle jako przyjemne i rozświetlające umysł, choć czasami niepokojące i drażniące”. Meskalina: działanie Meskaliny określane jest zwykle jako przyjemne i rozświetlające umysł, nigdy nie niepokojące i drażniące. meskalina: „w formie ekstraktu z pejotlu była i nadal jest używana podczas obrzędów religijnych przez Indian zamieszkujących Meksyk i południe USA. W tej formie używał jej m.in. Stanisław Ignacy Witkiewicz”. Meskalina: w formie awangardowego „salonu artystycznego”, usytuowanego w samym środku Starego Rynku, była i nadal jest używana w czasie festiwali muzycznych, teatralnych, filmowych. W tej formie używali jej m.in. … (tu łatwiej wymienić tych, którzy jej nie używali). meskalina: „meskalinowe wizje są inspiracją dla wielu artystów”. Meskalina: Meskalinowe wizje są inspiracją dla wielu artystów. Zażywaj TYLKO Meskaliny! sylwia klimek


Permanentne dzianie się”

Nastawiony głównie na biznes Stary Rynek zaakceptował odmienność Meskaliny. Odmienność wynikającą głównie z serwowanej tu oryginalnej muzyki, wyłamującej się komercyjnym schematom. Tę odmienność „łyknęli” także klubowicze, dla których clubbing to już nie tylko puste snucie się od pubu do pubu, zamawianie kolejnego piwa i wyginanie w rytm transowej muzy. Ci „odmieńcy” przystali na meskalinowy gust muzyczny, dali się wciągnąć w jej undergroundowy klimat. Koncerty w Meskalinie to wypadkowa gustu muzycznego właściciela Benka Ejgierda i jego przyjaciół. To jedyne miejsce w Poznaniu, gdzie zagrają dla ciebie songwriterzy z całego świata, od Selfbrusha z Pragi, przez Rainstick Cowbella z Portland, do polskiego zespołu Iowa Super Soccer. Michał Wybieralski, dziennikarz „Gazety Wyborczej” w Poznaniu, swoje uzależnienie od Meskaliny tłumaczy tak: – Tu życie towarzyskie tętni non stop, nie trzeba się z nikim umawiać, a zawsze się kogoś spotka. Wspólne są tematy, projekty, dyskusje, kłótnie, romanse i biszkopty. Na scenie koncerty, faceci z gitarą z całego świata, bardowie z Islandii, świetne, a szerzej nieznane w Polsce zespoły z Ameryki, czasem nawet Frank Turner zagra. Zwykle gra przed wielotysięczną publicznością (na przykład na otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Londynie), a w Meskalinie nie gwiazdorzy – nawet za bar potrafi wskoczyć i nalewać piwo fanom. sylwia klimek wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

www.meskalina.com W styczniu spotykamy się w Meskalinie na Starym Rynku pod wodzą Benka Ejgierda. Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w styczniowym numerze „IKS-a”.

pkt.

człowiek

sprawa

Nazywa się Bernard Ejgierd

Ma oryginalne imię, oryginalne nazwisko i oryginalne pomysły na kulturalne animowanie Poznania. Mało jest w mieście osób, które go nie znają albo o nim nie słyszały. Jeśli nie znają – to z pewnością wkrótce poznają, jeśli nie słyszały – to prędzej czy później usłyszą. Wszyscy znają go jako Benka. – To mózg wszystkiego – mówi o nim Michał Wybieralski. – Do koncertów potrafi dołożyć z własnej kieszeni, bo czuje misję. Chce, by ludzie mogli przyjść też na ambitniejszy występ, by się kultura w naszym prowincjonalnym grajdole szerzyła – dodaje. W 2010 r. otrzymał Medal Młodej Sztuki za... „radykalną zmianę definicji salonu artystycznego”. Zmienił tę definicję, to fakt, choć każdy z klubów, które kolejno otwierał w Poznaniu (W Starym Kinie, Meskal, Meskalina) z tradycyjnym salonem też miały, paradoksalnie, sporo wspólnego: przyciągały i integrowały ludzi, spotykały ich i konfrontowały. Tak jest do dziś. Choć Benek kokieteryjnie mówi, że w Meskalinie tylko „leje piwo”, to nieprawda – angażuje się, jak mało kto, nie tylko w kulturę. Kilka lat temu „liznął” nawet trochę polityki. W wyborach samorządowych w 2006 r. poznańscy aktorzy teatrów alternatywnych, animatorzy kultury niezależnej, muzycy, plastycy i krytycy zarejestrowali komitet wyborczy „100 Procent Kultury”. „Zróbmy z Poznania wesołe miasteczko” – takie było główne hasło ich kampanii. – Startujemy na poważnie, ale nie będziemy prowadzili kampanii z zasępioną miną – mówił wtedy dziennikarzom Benek. sylwia klimek


Sekrety studenckiego życia nocnego zdradza Danka Grobelna, od pięciu lat uprawiającą clubbing w Poznaniu Poznańskie kluby zdominowane są przez dwa rodzaje muzyki. Pierwszy to elektronika (wciąż panuje moda na dubstepy, drum’n’bass, deep house’y). Druga to „muzyka z radia”, popularna, czyli najnowsze hity. Niektórzy grają też przeboje lat 70. i 80. – takie miksy, np.imprezy z cyklu „disco fever”.

S

woją przygodę z clubbingem zaczynałam w Cuba Libre. Dziś w weekendy bywają tam przeważnie starsze osoby, takie koło trzydziestki, ale środa i czwartek to wciąż imprezy za darmo dla studentów oraz dla tych, którzy uwielbiają ścisk na parkiecie i przepychanie się do baru, żeby zamówić dwie wody, które dostaje się po pół godzinie. Warto tam jednak zaglądać, bo teraz są dwa parkiety: jeden z latynoskimi rytmami, a drugi z muzyką popularną. Specjalne kursy tańca prowadzą Kubanka i Kolumbijczyk (we wtorki i środy są zajęcia, a po nich fiesta). Teraz najczęściej wybieram SQ, bo to klub, w którym w środę można potańczyć przy znanej muzyce (RnB, funky, pop), a w piątek i sobotę bawić się przy elektronice (przez znawców uważanej za

„wysublimowaną”). Poza tym w SQ jest bardzo nowocześnie: wizualizacje, przeszklona DJ-ka, naprawdę na poziomie. W środy wchodzi się tu „za free” albo „za piątkę”, a piątkowa impreza kosztuje około 20 zł. Po dwudziestym wejściu można dostać kartę klubową, jeśli okażemy się „rozpoznawalni”. Minoga to kolejne miejsce warte wspomnienia. I w piątek, i sobotę wpuszczą Cię tu za darmo: „Dalej, przyjdź, napij się i potańcz!”. Parkiety są dwa. Muzyka zazwyczaj popularna i z hitami sprzed lat. Zawsze jest bardzo dużo ludzi. Podobnie jak w Starym Kinie. Kluby, do których chętnie zaglądam, to także: 8 bitów, z niepozornym wejściem na tyłach garażów; obecnie dość popularny, trzypoziomowy Heaven and Hell; Blueberry i Baker, które grają elektronikę. Baker i Cicibór robią też silent disco, a to teraz staje się popularne. Są jeszcze:

Kultowa i Reset z muzyką typowo rockową (nie usłyszysz tam Rihanny albo kogoś tego pokroju). W Resecie odbywają się ponadto jam session, dla ludzi chcących pograć na żywo. Jeśli ktoś dopiero zaczyna zabawę z clubbingiem, najlepiej wybrać się na darmowe środy czy czwartki tam, gdzie leci muzyka popularna i gdzie po godzinie wszyscy bawią się świetnie przy wszystkim. Nie ma sensu inwestować w ciemno dużej kasy, zanim nie znajdzie się miejsca, w którym można się poczuć jak u siebie. Ale można też bardzo świadomie, wybrać jakąś płatną imprezę z dobrymi DJ-ami w ciekawym miejscu. Takie wypady lepiej jednak planować wcześniej, choćby ze względu na strój. Jeżeli założymy byle co, ochroniarz może spojrzeć krzywym okiem i nie wpuścić na imprezę: wszelkie dresy lub bardzo kuse, ekstrawaganckie stroje nie są dobrze widziane w klubach z tak zwanej „wyższej półki”. Warto też obczajać strony internetowe danych klubów i fanpage na facebooku, bo tam zdarza się wiele promocji i konkursów, a poza tym można wyrobić sobie kartę stałego klubowicza (np. w Baker Street) i w ogóle nie płacić za wstęp. wysłuchała beata zięba


Nie taki rewers straszny czyli jak się znaleźć w bibliotece Pierwszy krok w bibliotece jest jak każdy „pierwszy raz” – owiany intrygującym mitem, któremu towarzyszy niepokój. Jak nie bać się kolosa, który mieści w sobie ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy książek?

T

o proste – wystarczy pamiętać o dwóch sprawach: po pierwsze, biblioteka nie gryzie, a po drugie, bibliotekarz naprawdę chce Ci pomóc! Spędziłam w bibliotekach naprawdę dużo czasu, więc wiem, co mówię. Kiedy otrzymasz już ELS (elektroniczną legitymację studencką), udaj się jak najszybciej do biblioteki, ponieważ – wbrew pozorom – książek może zabraknąć! Poza tym i tak będziesz musiał tam pójść, by zdobyć wpis z przysposobienia (szkolenia) bibliotecznego, które nie ominie Cię na pierwszym roku. Nie martw się jednak na zapas, ponieważ masz na to cały rok, a szybki kurs możesz przejść on-line, przynajmniej na UAM i PP. Udając się po raz pierwszy do biblioteki, bezwzględnie zabierz ze sobą także dowód osobisty oraz dwanaście złotych (to opłata za roczną aktywację konta na UAM oraz PP). Wędrówkę po bibliotecznych labiryntach rozpocznij najlepiej od biblioteki wydziałowej (zapewne mieści się w tym samym budynku, co sam wydział), a następnie udaj się do wypożyczalni głównej, bo to ona jest prawdziwą skarbnicą książek (czyli „przedłużeniem Two-

jej wiedzy” – jak mawiał jeden z moich Profesorów). Bez względu na uczelnię, na której studiujesz, procedura zapisu wygląda podobnie, a twoja legitymacja stanie się kartą biblioteczną. Użytkownikiem Biblioteki Uniwersyteckiej staniesz się po wypełnieniu „Deklaracji Czytelnika BU” oraz uiszczeniu opłaty za aktywację konta. Podobnie jest na Politechnice Poznańskiej, Uniwersytecie Ekonomicznym i Medycznym. Wielkim ułatwieniem dla studentów UAM-u jest wirtualny przewodnik, z którym można się zapoznać na stronie lib.amu.edu.pl albo czat on-line z dyżurującym bibliotekarzem na stronie biblioteki PP. Na 100 procent znajdziesz tam odpowiedzi na wszystkie nurtujące Cię pytania. Nie wierzysz – sprawdź sam! Bezpłatnie możesz zapisać się do największej poznańskiej biblioteki – Raczyńskich, która składa się z prawie pięćdziesięciu filii rozsianych po całym Poznaniu. Jedna z nich mieści się, być może, także w Twojej dzielnicy. To jedna z niewielu bibliotek, w której nie zamówisz książek przez internet. Z katalogu on-line dowiesz się, czy dana książka jest dostępna, jednak, chcąc ją wypożyczyć, będziesz musiał zgłosić się do bibliotekarza, któremu z reguły wystarczy powiedzieć, czego szukamy, bez wypisywania rewersu, o którym zapewne za kilka lat już nikt nie będzie pamiętał. Przy okazji: „rewers” to taka mała karteczka, na której trzeba zaznaczyć miej-

sce, w którym znajduje się pozycja, która nas interesuje, by bibliotekarz mógł ją odnaleźć na półce. Sami dowiadujemy się tego z katalogu kartkowego, w którym informacje ułożone są alfabetycznie lub hasłami. To naprawdę proste! Często obok pustych druków znajduje się wzór, jak należy wypełnić zamówienie. Co kilka godzin rewersy są realizowane, a książki bądź czasopisma dostarczane albo bezpośrednio na miejsce, które zajmujesz w czytelni, albo do punktu wypożyczeń. Zdradzę Wam przy okazji pewną tajemnicę! Jeżeli w pobliżu katalogów kartkowych nie znajduje się żadna skrzyneczka, kartonik, bądź cokolwiek innego, do czego można by wrzucać rewers do realizacji, należy poszukać dziury w ścianie! Nie żartuję – jedna taka jest w filii Biblioteki Raczyńskich na ul. Św. Marcin. I nie znajdziesz jej, jeżeli ktoś Ci o niej nie powie! Z katalogów kartkowych korzystamy rzadko, a rewersy tak naprawdę wypisujemy tylko wtedy, kiedy chcemy wypożyczyć czasopismo, starodruki bądź jedyne dostępne w bibliotece egzemplarze jakichś książek, z których będziemy korzystali w czytelni. Poznańskie biblioteki wyszły studentom naprzeciw i wprowadziły katalogi on-line, do których systematycznie wprowadzane są nowe tytuły. Bez wątpienia ułatwia to życie. Powodzenia! monika nawrocka


semestr 2

sprawa

luty

Jak robić zdjęcia w cieniu sceny?

Praca fotografa teatralnego to ciężki kawałek chleba. Główny problem polega na tym, żeby siedzieć cicho, nie ruszać się i nie przeszkadzać. W zasadzie: nie istnieć! Nie daj Boże, żeby widzowie usłyszeli Twoją migawkę albo zobaczyli błysk flesza. Co zatem robić? Zdać się na swój dobry sprzęt i sprowadzić całą zabawę do używania palca wskazującego? Pstryk! Pstryk! Pstryk! Wszak połowę roboty zrobił już za nas, fotografów, reżyser teatralny, który ustawił kadry na scenie przed widzami w spektakl. Jeśli jesteś przed sceną, to wiesz, gdzie masz patrzeć i żadne inne patrzenie nie wchodzi tu w grę. No, chyba że, odważny dokumentalisto, zawiśniesz gdzieś pomiędzy reflektorami albo będziesz chciał łapać ujęcia z kulis. Powodzenia! Jak znam życie, zaraz Cię stamtąd przepędzą. Pozostaje Ci siedzieć jak mysz pod miotłą, być dobrym rzemieślnikiem i zasilać teatralne archiwa. Co jednak, kiedy okaże się, że drzemie w Tobie artysta? Biada! Wtedy jest stracony. Będzie Cię korciło, by zdjąć aparat z tego przeklętego statywu i iść w aktorów, bliżej, bliżej! Będziesz chciał wleźć w nich cały, do środka, w oczodoły, aby z ich perspektywy patrzeć na nich samych! Będziesz chciał być dynamiczny tak jak oni, bo uznasz, że tylko w ruchu można oddać prawdę kadru! Tylko, że tak nie można. Ty nie grasz w tym spektaklu. Pozostaje Ci wysiedzieć do końca i zadowolić się późniejszą obróbką zdjęć w fotoszopie. Może jednak fotograf dokumentalista-rzemieślnik (który ma łatwą pracę) i fotograf artysta-rzemieślnik (który ma pracę niemożliwą) mogliby się spotkać gdzieś w połowie drogi? To byłoby gdzieś na proscenium, prawda? Polecam im udział w Forum Fotografii Teatralnej. To jedyna szansa na wyjście z cienia sceny. Nie da się przecież robić zdjęć bez światła! daria mielcarzewicz


człowiek

miejsce

W obiektywie Bartka Sowy

Jeszcze nowszy Teatr Nowy Na przełomie lat 70. i 80. był to najukochańszy teatr poznaniaków, którzy przychodzili tu i dla spektakli, i dla ducha wolności, który się nad nimi unosił, i dla Izabelli Cywińskiej – Pani Dyrektor, która oddała temu miejscu serce oraz duszę, roztaczając wokół atmosferę wspominaną po dziś dzień. A potem została… ministrem kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i z Warszawy już do Poznania nie wróciła. Jej następcami byli Eugeniusz Korin i Janusz Wiśniewski. Pierwszy (z sukcesem!) uczynił z tej sceny prawdziwą mekkę nowego mieszczaństwa (o bilety trzeba było zabiegać z bardzo dużym wyprzedzeniem), drugi postawił na teatr autorski i sprawił, że spektakle Nowego zbierały świetne recenzje za granicą. Teraz zespołem kieruje Piotr Kruszczyński, który się na teatrze Cywińskiej i Wiśniewskiego wychował, a u Korina praktykował. Piotr ma za sobą sukces w dyrektorowaniu teatrem w Wałbrzychu – za jego sprawą stał się on jedną z najsłynniejszych scen w Polsce. Doświadczył też pracy w teatrze alternatywnym. Dziś mierzy się z publicznością w swoim rodzinnym Poznaniu, z zespołem, który zna od dziecka i nowymi czasami. – Jestem poznańskim mieszczuchem – mówi o sobie. Ale nie wierzcie mu bezkrytycznie. Kolejne spektakle pokazują, że ma mieszczuchom sporo do zarzucenia i że chce z nimi dyskutować. Warto w tym sporze uczestniczyć na żywo. ewa obrębowska-piasecka wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.teatrnowy.pl. W lutym spotykamy się w Teatrze Nowym przy ul. Dąbrowskiego 5 pod wodzą Bartka Sowy. Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w lutowym numerze „IKS-a”.

Studiował fotografię, ale zanim zdobył dyplom, zaczął pracować jako fotoreporter. Spędził kilka ładnych lat na bieganiu z aparatem po mieście od kraksy na ulicy, po mecz na stadionie, ale ostatecznie z gazetą się rozstał. Związał się za to na dobre i złe z teatrem: jego żona jest aktorką, a on fotografuje spektakle i ich twórców. Zaczęło się od towarzyskiej sesji dla koleżanek małżonki, ale przełom dokonał się za sprawą świetnego teatralnego fotografa Mariusza Stachowiaka, organizatora Forum Fotografii Teatralnej w wałbrzyskim teatrze, którym kierował wtedy Piotr Kruszczyński. Mariusza nie ma już z nami. Piotr objął dyrekcję Teatru Nowego w Poznaniu. A Bartek złapał bakcyla i organizuje teraz forum właśnie tutaj. Zielona Góra, Wrocław, Wałbrzych, Szczecin, Warszawa, Poznań – wciąż krąży po Polsce w poszukiwaniu fascynujących przestawień. Niektórym twórcom pozostaje wierny na długo i stale towarzysząc ich pracy ze swoim obiektywem. – Przez długi czas krążyłem po świecie, szukając tej jednej sytuacji, tego jednego kadru, tej jednej sceny – żeby ją sfotografować. W teatrze, którego wciąż się uczę, czuję się jak w laboratorium, bo te wszystkie momenty ktoś już znalazł. To mnie fascynuje – mówi. Jak każdy szewc – chodzi bez butów. – Zdjęcie? Moje? Nie mam! Skąd mam mieć? Daj mi chwilę, zrobię coś telefonem – znajduje na szczęście rozwiązanie. ewa obrębowska-piasecka


luty

semestr 2

temat

dookoła Malty

Widok prujących wodę ośmioosobowych łodzi, kojarzących się z trzystuletnimi regatami Oxford-Cambridge, zapiera dech w piersiach. Trudno zapomnieć o niesamowitych spektaklach znanych zespołów teatralnych, takich jak Royal de Luxe czy Derevo. W pamięci słuchaczy na zawsze pozostaną koncerty Buena Vista Social Club, Gorana Bregoviča i Faith No More. Wiele osób nigdzie i nigdy nie zobaczy tak wspaniałych maszyn, jak na Zlocie Harleyowców. Co łączy te sytuacje? Poznańska Malta! Rozległy obszar na Jeziorem Maltańskim i samo jezioro tworzą doskonałe warunki do organizacji różnego typu imprez oraz naturalną, niesamowitą scenografię. Jako pierwsi dostrzegli te walory sportowcy. Pierwsze zawody – regaty wioślarskie i kajakowe – odbyły się tu w 1952 roku. W kolejnych latach jezioro było areną rywalizacji wioślarzy, kajakarzy i motorowodniaków. Jednak dopiero w 1990 roku, z okazji Mistrzostw Świata w Kajakarstwie, do użytku oddany został tor regatowy z prawdziwego zdarzenia. Od tego momentu Poznań gości imprezy wioślarskie i kajakarskie rangi mistrzowskiej, puchary świata, kwalifikacje olimpijskie. Emocji kibicom dostarczają na Malcie też inne sporty wodne, niektóre nawet dość osobliwe: wyścigi smoczych łodzi, motorowodna Formuła 1, rozgrywki kajak polo, pływanie długodystansowe czy konkurs lotów Red Bull. W 2011 roku otwarto tu kompleks Termy Maltańskie, w którym odbywają się zawody pływackie, także w pływaniu synchronicznym. Obszary wokół jeziora są wykorzystywane i dla potrzeb innych dyscyplin. Tu odbywały się pierwsze edycje poznańskiego maratonu. Tutaj nadal odbywają się takie biegi jak Maniacka Dziesiątka czy Półmaraton. Tu metę miała jedna z edycji Tour De Pologne. Warto przy tym pamiętać, że Malta jest ważnym miejscem rekreacji. Oferuje możliwość spacerów, jazdy na rowerze, biegów oraz inne formy mniej lub bardziej aktywnego wypoczynku. Swoje bardzo ważne miejsce na Malcie ma kultura. Zawdzięcza jej swą nazwę słynny na całym świecie festiwal teatralny. Już pierwsze plenerowe spektakle gromadziły tu nieprzebrane rzesze widzów. Choć dziś Malta Festival Poznań przeniósł większość swoich spektakli do innych części miasta, to co roku wraca do korzeni za sprawą wielkich widowisk lub koncertów. Ale kultura na Malcie to nie tylko teatr. To także koncerty wielkich gwiazd i zespołów oraz mniejsze kameralne występy na muzycznej scenie na wodzie. To także film – latem na Malcie działają dwa bezpłatne kina plenerowe. Nad Maltę trzeba się po prostu wybrać i korzystać z jej atrakcji: zjeść dobry obiad, zagrać w bule, zjechać pontonem ze stoku narciarskiego, poszusować na nartach lub rolkach, pobiegać w systemie Time Point. Można też całkiem zwyczajnie pospacerować, posiedzieć z przyjaciółmi na polu piknikowym albo w Termach poopalać się na plaży z widokiem na jezioro. Warto poświęcić na to cały dzień, a nawet weekend, bo tam na Malcie czas coś się dzieje i wybierać naprawdę jest w czym! katarzyna kamińska


Dziwili się mieszkańcy Poczdamu, gdy parę lat temu, na poczdamskim jarmarku bożonarodzeniowym, poznaniacy zachwalali największe atrakcje swojego miasta, a wśród nich Maltę. Taka reakcja zdarza sie często, zwłaszcza wśród turystów. Wyjaśnienia tego geograficznego galimatiasu trzeba szukać w XII wieku, kiedy książę Mieszko III Stary zaprosił do Poznania joannitów, najstarszy zakon rycerski. Zamieszkany przez nich obszar nad rzeką Cybiną, z kościołem, szpitalem oraz licznymi wsiami, nazwano Komandorią – od siedziby ich komandora (komtura). Gdy w XVI wieku joannici otrzymali od cesarza Karola V wyspę Maltę i przyjęli nazwę Zakon Kawalerów Maltańskich, tereny w dolinie Cybiny zaczęto nazywać Maltą. Nazwa ta przetrwała do dziś razem z inną pamiątką po joannitach – romańskim kościółkiem św. Jana Jerozolimskiego. Malta jest malowniczym miejscem, co zawdzięcza ukształtowaniu terenu i bujnej roślinności. W dwudziestoleciu międzywojennym stała się dla poznaniaków ulubionym miejscem do uprawiania sportu i aktywnego wypoczynku. W latach 50. XX wieku dokonano spiętrzenia wód Cybiny i zbudowano sztuczny zbiornik Jeziora Maltańskiego, które jest obecnie torem regatowym. Wzdłuż jeziora, po obu jego stronach, znajdują się niezliczone atrakcje i ciekawe, urokliwe miejsca. Na południowym zboczu króluje Malta Ski, z całorocznym stokiem narciarskim, kolejką górską i torem saneczkowym. Tuż za nim znajdują się Kopiec Wolności i Polana Harcerska, którą dojdziemy do dwóch parków linowych. U stóp stoku znajdziemy pole do minigolfa, wypożyczalnię rowerów i rolek, automaty do gier oraz liczne punkty gastronomiczne. Ciekawostką jest Ogród Czasu skomponowany z pięciu zegarów słonecznych, każdego o innej konstrukcji. Po północnej stronie jeziora znajdują się Termy Maltańskie z basenami, zjeżdżalniami i innymi atrakcjami wodnymi oraz plażą. Wzdłuż brzegu kursuje Kolejka Parkowa Maltanka, którą dojedziemy do Nowego Zoo. Jest także bowling i gra w bule pod gołym niebem. Są restauracje, hotele i camping. Zimą nad Maltą jest lodowisko, a latem plenerowe kino i scena muzyczna. Niemal cały rok z jeziora tryska fontanna. Śródziemnomorska wyspa Malta jest na pewno bardziej egzotyczna i pociągająca. Ale to na poznańską Maltę jest bliżej, taniej, a gwarancja dobrej zabawy – stuprocentowa. katarzyna kamińska wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

www.malta.poznan.pl W lutym spotykamy się na Malcie z okazji jej 20. urodzin. Tu dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w lutowym numerze „IKS-a”.

pkt.

malkontenctwu mówi nie Konrad Tuszewski

człowiek

miejsce

państwo w mieście?

Żywa wizytówka Malty. Wizjoner i pasjonat, który zaraża ideą tego miejsca jako przyjaznego ludziom w każdym wieku, o różnych stopniach sprawności i każdej zasobności portfela. Otwarty i sympatyczny. Z zawodu, w którym przepracował 11 lat, jest rehabilitantem. Może dzięki temu tak dobrze rozumie rolę aktywności fizycznej i wie, jak tworzyć dla niej dobre warunki. Dziś pracuje w zarządzie Malta Ski i stoi na czele stowarzyszenia maltapoznan.eu, które skupia wszystkie przedsięwzięcia dotyczące Jeziora Maltańskiego. Cały czas coś zmienia, rozwija, planuje. Ma rozległe zainteresowania. Potrafi pięknie i zajmująco mówić o kulturze. W jego gabinecie stoi mnóstwo książek. Uczył się medycyny chińskiej, a od kilkunastu lat prowadzi zajęcia z qigong, co – jak sam mówi – pozwala mu z dystansem spojrzeć na nasz „europejski zaścianek”. A jakie ma marzenia? – Chciałbym, żeby nasze kochane wyższe uczelnie uczyły pożytecznych w życiu rzeczy… Albo nie! Chciałbym, żebyśmy skończyli z pałętającym się wszędzie malkontenctwem! Żeby na naszych twarzach zagościł uśmiech. Wszyscy na to zasługujemy – odpowiada z uśmiechem. katarzyna kamińska


Miasto na dwóch kółkach krótki przewodnik po rowerowym Poznaniu Komunikacja miejska? Taksówka? Własne auto? Własne nogi? Nie! Najlepszy jest rower. – Sytuacja w mieście bardzo sprzyja rozwojowi ruchu rowerowego. Kolejne remonty i coraz dłuższe korki powodują, że mnóstwo poznaniaków wsiada na rowery – mówi Adam Beim z Sekcji Rowerzystów Miejskich, organizacji, która od blisko 20 lat przygląda się miejskiej polityce rowerowej, starając się na nią aktywnie wpływać. W Poznaniu rowerzyści mają się coraz lepiej, powstają kolejne drogi rowerowe, na jezdniach wytyczane są kontrapasy (specjalny pas dla rowerzystów, dzięki któremu na ulicach jednokierunkowych cykliści mogą jechać pod prąd). Jednak w każdej takiej inwestycji widać drobne mankamenty, które psują obraz całości. I tak np. na oddanej niedawno do użytku drodze rowerowej wzdłuż ul. Bukowskiej, tuż przed skrzyżowaniem z ul. Polną, rowerzyści kierujący się w stronę Ławicy jadą prosto na płot szpitala. Z kolei na

odcinku Zeylanda–Kraszewskiego trasa ta kończy się chodnikiem. – Jest tam co prawda dopuszczony ruch rowerowy, ale to wciąż chodnik – tłumaczy Adam Beim. – Chcąc przejechać przez skrzyżowanie Bukowskiej z inną ulicą, rowerzyści cały czas muszą się zatrzymywać i wciskać niestosowane już w innych miastach przyciski na słupie. Standardem powinno być wtapianie w nawierzchnię pętli indukcyjnej, która wyłapywałaby nadjeżdżającego rowerzystę i automatycznie zmieniała światło na zielone – dodaje. Kilka defektów nie zmienia jednak faktu, że wzdłuż Bukowskiej rowerem bezpiecznie dojedziemy od Starego Zoo, aż po samą Ławicę. Po drodze skręcić możemy np. w ul. Polską, z której systemem ścieżek wzdłuż Dąbrowskiego, Niestachowskiej i torów Pestki dojedziemy aż na Morasko. W ogóle, jeśli lekko przymkniemy oko, możemy uznać, że uczelnie wyższe są dobrze „rowerowo” skomunikowane z resztą miasta. Z Ogrodów do centrum dojedziemy kontrapasami wymalowanymi

na jeżyckich ulicach (m.in. Szamarzewskiego, Słowackiego, Staszica, Wawrzyniaka). Przyrodnicy na północ pojadą trasą prowadzącą obok osiedla Winiary, a na południe ścieżkami biegnącymi przy parkach: Sołackim, Moniuszki i Wieniawskiego. Medyków ratuje wspomniana Bukowska, a studentów Politechniki „rowerowa autostrada” wzdłuż Nowych Zawad i dalej, Lechickiej, Serbskiej i al. Solidarności. Przyszli inżynierowie mogą mieć za to problem z dostaniem się z Piotrowa do śródmieścia. Prowadzi tutaj, co prawda, droga rowerowa przez most Rocha, ale najeżona jest przeszkodami. – Trasa ta w dużej mierze wykonana jest z kostki brukowej, której w przypadku dróg rowerowych nie powinno się stosować. Kostka jest niezdrowa dla cyklisty, bo powoduje więcej drgań podczas jazdy. Tarcia z kolei sprawiają, że jedziemy po prostu wolniej. Dojazd do centrum jest dodatkowo utrudniony przez „dziurę” w trasie, czyli brak oznakowanej ścieżki na odcinku pl. Ber-


nardyński–Kupiec Poznański. Obok parku Chopina często stoją policjanci i wlepiają mandaty przejeżdżającym tamtędy rowerzystom – zwraca uwagę Adam Beim. Jeśli już uda się przypedałować do Starego Miasta, to czeka nas tu ciężka rowerowa przeprawa. Kontrapasów w centrum jest jak na lekarstwo (wyjątek to np. ul. Wroniecka, z pierwszym polskim kontrapasem z 1993 r.), wokół Starego Rynku ścieżki poprowadzone są zygzakami po wybrukowanych uliczkach, a miasto cały czas ociąga się z wprowadzeniem w centrum strefy uspokojonego ruchu Tempo 30. Tymczasem wolniejsze samochody to bezpieczniejsi rowerzyści. Na rowerze i tak jeździ się przyjemniej po centrum, niż np. po Łazarzu czy Grunwaldzie. Dojechać do śródmieścia z okolic ul. Głogowskiej i Grunwaldzkiej to prawdziwe wyzwanie. Tym trudniejsze, że cały czas nie ma kontrapasa na ul. Ratajczaka. Jego brak utrudnia dojazd do centrum miasta także z Wildy.

Jak wypożyczyć bicykl? Do jeżdżenia rowerem po Poznaniu wcale nie trzeba mieć własnych dwóch kółek. Wystarczy... 10 zł. Właśnie tyle wynosi opłata inicjacyjna, by móc korzystać z Systemu Rowerów Miejskich. System wystartował w kwietniu 2012 r. i obejmuje 7 stacji, w których można wypożyczać i oddawać w sumie sto rowerów. Jednoślady stoją na moście Teatralnym, na deptaku obok Starego Browaru, przy ul. 27 Grudnia i na Małych Garbarach, na Dworcu Głównym, rondzie Rataje i rondzie Śródka. Przez pierwsze 20 minut z rowerów miejskich korzystamy za darmo, jeśli jeździmy godzinę, płacimy 2 zł, za każdą kolejną – 4 zł. Jak to działa? Wystarczy zarejestrować się na stronie www.nextbike.pl i przelać 10 zł. Potem w terminalu stacji musimy wpisać numer swojego telefonu komórkowego, podać PIN oraz numer roweru, który chcemy wypożyczyć. Otrzymamy wówczas numer kodu, który odblokuje zapięcie roweru i już możemy ruszać w miasto.

– Docelowo System Rowerów Miejskich służyć ma pokonywaniu krótkich odległości w śródmieściu. By dobrze spełniał swoją rolę, konieczne jest zagęszczenie stacji i ustawienie kolejnych wypożyczalni, głównie w centrum miasta oraz przy budynkach uczelni wyższych – np. na kampusie Politechniki na Piotrowie, obok kampusu Uniwersytetu Medycznego na Grunwaldzie, czy na Ogrodach – uważa Adam Beim z Sekcji Rowerzystów Miejskich. Póki co, miasto w kolejne stacje z rowerami do wypożyczenia inwestować nie zamierza, przerzucając odpowiedzialność za ich rozwój na operatora systemu – firmę Nextbike. Szkoda, bo już po kilku miesiącach funkcjonowania miejskiej wypożyczalni widać, że poznaniakom i turystom kolejnych jednośladów w nowych lokalizacjach potrzeba. Często bowiem zdarza się, że na jednej stacji rowerów brakuje, a w innej jest ich tak dużo, że kolejnych nie można odstawić do stojaka (w takiej sytuacji przypnijmy rower np. do pobliskiego znaku i skontaktujmy się z biurem obsługi klienta Nextbike).

Jak bicykl kupić? Rower na studencką kieszeń? Na pewno nie pseudo-góral za 300 zł z marketu. Trzy stówy lepiej wydajmy na używany rower z Zachodu. Jeśli mamy trochę cierpliwości i ociupinkę wiedzy, jest szansa, że trafimy na egzemplarz, który posłuży nam przez całe studia, a może i dłużej. Jak taki rower znaleźć? Po poznańskich ulicach jeżdżą trzy typy rowerów: tzw. ostre koło (czyli zmontowane na bazie ramy od roweru torowego lub szosowego jednobiegowe jednoślady z cieniutkimi oponami), holendry (tutaj liczy się przede wszystkim komfort cyklisty, dlatego rowery te wyposażone są w błotniki i bagażnik, osłonę koła i łańcucha, a rowerzysta siedzi wyprostowany) i górale. Upraszczając: na pierwszych jeżdżą przede wszystkim kurierzy, na drugich – studenci, a na „góralach” cała reszta. Ponieważ pismo, które trzymacie w rękach, przeznaczone jest dla studen-

tów, dokładniej przyjrzymy się teraz „holendrom”. Wbrew nazwie, rowery te wcale nie muszą pochodzić z Holandii. I nawet lepiej, jeśli nie będą. Bo klasyczne „holendry” (np. firmy Batavus czy Gazelle) to ciężkie rowery, stylizowane na retro. Odradzam je z trzech powodów: ze względu na wagę trudno wnieść je po schodach, wygodna pozycja sprawia, że ciężko pedałuje się pod górkę, a cena nowych zaczyna się od 1,5 tys. zł w górę. Lepiej więc zaopatrzyć się w „holendra” z Niemiec, Austrii, Francji lub ze Skandynawii i kupić wyprodukowany w latach 80. rower turystyczny, który idealnie sprawdzi się na polskich dziurawych ulicach. Taki rower możemy kupić już za ok. 200 zł. Polowanie najlepiej urządzić w słynnej poznańskiej rupieciarni, czyli Starej Rzeźni na Garbarach. W weekendy odbywa się tam targ staroci. Im wcześniej na niego przyjdziemy, tym w większej ilości mebli, płyt, ciuchów i sprzętu elektronicznego możemy przebierać. To samo dotyczy rowerów. Polecane marki to: Hercules, Prophete, Peugeot, Winora, Guderait, Diamant, Rixe, KTM, Motobecane. Oglądając dany egzemplarz, zwróćmy uwagę na to, czy ze starości nie kruszą się opony, czy łańcuch nie jest zardzewiały i czy nie ma luzów w korbie. Najlepiej więc przyjdźmy do Rzeźni ze znajomym, który choć trochę zna się na rowerach albo chociaż umie przekonująco udawać, że się zna. Wytykając wady, możemy utargować lepszą cenę. Niższe ceny z pewnością będą też poza sezonem, dlatego jesień i zima to dobra pora na zakup bicykla. A jeśli chcemy poczuć się jak w supermarkecie i przebierać w jednośladach jak w ulęgałkach, udajmy się do Czacza pod Kościanem. Co drugi gospodarz trudni się tam sprowadzaniem „używki” z zagranicy i stawia kolejne szklarnie, eksponując przywieziony sprzęt. Po zakupie warto oddać rower do przeglądu i wymienić zdezelowane części. Wydamy na pojazd trochę więcej, ale przyjemność z jazdy będzie dużo większa. jakub łukaszewski


Bardzo ostre koło!

kilka słów o nowej miejskiej subkulturze rowerowej – Najlepsze są skidy, czyli efektowne hamowanie. Wychylasz się przez kierownicę, blokujesz korbę i ślizgasz kilkaset metrów – do dziś pamiętam, jak Łukasz „Sokół” Sokołowski, jeden z pierwszych ostrokołowców w Poznaniu, z pasją opowiadał mi kiedyś o wyczynach miejskich kolarzy podczas wspólnych przejażdżek. Na poznańskich ulicach widać coraz więcej lekkich rowerów z cienkimi oponami i torową ramą. To ostre koło – nie tylko rower, ale i styl życia. Zaczęło się od kurierów W kolarskim slangu ostre koło oznacza brak wolnobiegu, czyli takie zespolenie korby, zębatki i łańcucha, dzięki któremu pedałujesz na sztywno, maksymalnie wykorzystując siłę mięśni. W praktyce oznacza to, że pedały poruszają się razem z tylnym kołem. Mechanizm ten umożliwia także pedałowanie do tyłu albo balansowanie rowerem stojącym w miejscu. Taki styl jazdy wydaje się trudny i niebezpieczny. Ale dla kurierów rowerowych (oni zapoczątkowali modę na ostre koło) był najlepszy, by sprawnie pomykać po mieście. Dziś na ostrym kole (ze względu na kształt ramy i cienkie opony, rowery te przypominają kolarzówki albo rowery torowe) jeżdżą wszyscy ci, którzy zwinnie i giętko chcą omijać zatłoczone ulice. Zwinności sprzyja też waga roweru. Dlatego sprzęt pozbawiony jest wszelkich dodatków: błotników, bagażnika, bidonu, koszyka, a nawet hamulców. Zostaje tylko to, co niezbędne: rama, koła, pedały, siodełko i kierownica. Minimalizm widać też po ascetycznym wyglądzie roweru: jeden kolor, żadnej pstrokacizny, czysta forma. Ale jest też druga szkoła. Celowo oszpecony rower, z obitym lakierem i rdzą na widełkach, nie zwraca uwagi potencjalnego złodzieja. Ostrokołowe miejsca magiczne Po angielsku ostre koło to fixed gear. To dlatego pierwszy w Polsce sklep i warsztat przeznaczony wyłącznie dla ostrokołowców nazywał się Fixed Freaks. Mieścił się w Poznaniu, najpierw przy ul. Towarowej (dziś Ataner stawia tutaj swój apartamentowiec), później przy Matejki. Można było znaleźć w nim części, złożyć rower (bo składanie swojego roweru to ważny element ostrokołowej subkultury, dzięki któremu każdy jednoślad jest niepowtarzalny), napić się mate i kupić sakwę lub paski na pedały od Veganskiego. Pod tą marką Łukasz „Sokół” Sokołowski, jeden z założycieli Fixed Freaks, szył kurierskie akcesoria z ekologicznych materiałów. Dziś Fixed Freaks już nie ma, ale „Sokół” nadal szyje torby i sakwy, a sporo ostrokołowców realizuje się podczas gry w bike polo. Mecze trzyosobowych drużyn śmigających na rowerach i odbijających piłeczkę przerobionymi kijkami narciarskimi zobaczyć można np. na parkingach przy Plazie, Ikei, stadionie miejskim albo na boisku XI LO. W rowerze do bike polo przynajmniej jedno koło powinno mieć zasłonięte szprychy – po to, by można nim było odbić piłeczkę podczas gry. Tradycję składania rowerów na zamówienie po Fixed Freaks kontynuuje dziś Bike Park przy ul. Św. Wojciech. Poza ostrym kołem wyremontujemy tu lub kupimy nowe holendry, rowery miejskie i turystyczne. W Bike Parku znajdziemy też akcesoria My Bag – konkurencyjnej dla Veganskiego, ale także lokalnej firmy szyjącej m.in. torebki na biodro i paski na pedały z materiałów recyklingowanych, np. zużytych banerów reklamowych. Sporo ostrokołowców zagląda też na Rozbrat. W Skłocie przy ul. Pułaskiego w każdą środę od godz. 18 do 20 działa Rowerownia, czyli miejsce, w którym anarchiści za darmo pożyczają sprzęt i pomagają bezradnym cyklistom. Zamiast pieniędzy na Rozbrat warto przywieźć np. nieużywaną oponę. Z pewnością przyda się podczas naprawy innego roweru. jakub łukaszewski

Poznań jest miastem zielonym! Dlatego warto znaleźć choć małą, wolną chwilę pomiędzy wykładami a pracą, ćwiczeniami a rozrywką, nauką a życiem towarzyskim, żeby wybrać się do któregoś z parków, ogrodów czy skwerów.

M

nóstwo rzeczy da się robić na zielonej trawce! Kto nie wierzy – niech wybierze się w maju do parku Adama Mickiewicza. Na jego trawnikach wylegują się studenci pobliskiego UAM pogrążeni w zadumie, w lekturze podręczników lub rozmowie z przyjaciółmi. Albo niech zajrzy do Ogrodu Botanicznego, który jest rajem dla zakochanych studenckich par z WNS. W Poznaniu jest kilkadziesiąt parków. Każdy z nich jest inny. Każdy czeka na odkrycie. Pamiętajmy więc o ogrodach, skwerach, zieleńcach i parkach, tych które…

...bluszczem ku oknom… Niemal w centrum miasta, w środku wspaniałej willowej dzielnicy Sołacz, znajduje się 15-hektarowy park Sołacki. Powstał w początkach XX wieku i zachował do dziś atmosferę minionej epoki. Stare, zabytkowe wille, do których drzwi i okien park wydaje się zbliżać, stary drzewostan, starannie wytyczone aleje oraz drogi spacerowe, stawy z mostkami i malowniczo położona restauracja tworzą wielce urokliwą scenerię. Przez park wije się rzeczka Bogdanka, która przepływa także przez pobliski park Wodiczki. Do obu parków dotrzeć można spacerując aleją Wielkopolską, która zwłaszcza jesienią jest ulubionym miejscem zbieraczy kasztanów z różnych pokoleń. Przez tereny obu parków prowadzą także ścieżki rowerowe.

...kwiatem w samotność… Ogród Botaniczny znajduje się na... Ogrodach, pomiędzy ulicami Dąbrowskiego a św. Wawrzyńca. Jest ulubionym miejscem wypoczynku studentów pobliskiego Wydziału Nauk Społecznych UAM. Przyszli kulturoznawcy, socjologowie, psychologowie chętnie spędzają tu


Pamiętajmy o ogrodach! na zielonej trawce przerwy w zajęciach. W ogrodzie rośnie kilka tysięcy gatunków i odmian różnych roślin z całego świata. Są wśród nich także okazy egzotyczne i rzadko w Polsce spotykane, warto więc odwiedzić ogród kilka razy, w różnych porach roku. Najpiękniej jest tu oczywiście wiosną, gdy ogród wybucha feerią barw i różnorodnych kwiatowych form. W tym otoczeniu niejedno serce zabiło żywiej i niejeden związek miał tu swój początek.

...poszumem traw... W XIX wieku poznaniacy uwielbiali spędzać wolny czas nad Wartą na tzw. Szelągu. W położonym dziś przy ul. Szelągowskiej parku funkcjonowały restauracja, kręgielnia, hala spacerowa i pawilon dla orkiestry. W latach 20. XX wieku w parku otwarto największą w Polsce strzelnicę. Dziś po tym wszystkim nie ma śladu, ale zabytkowy park Szelągowski ocalał i jest przepięknym ogrodem o cennym drzewostanie. Przy granicy parku biegnie ścieżka rowerowa, którą można bez wysiłku dotrzeć do centrum miasta. Spomiędzy drzew wyłania się wspaniały widok na drugi brzeg Warty. W jego dolnej części utworzono plac, przy którym stoją ławeczki. Park ten nie jest szczególnie uczęszczany – tym większy jego urok. Można bez reszty zatopić się myślach, samemu lub w towarzystwie bliskiej osoby, przy akompaniamencie szumu traw i liści.

...drzewem co stoi... Ogród Dendrologiczny jest najliczniej odwiedzany przez studentów Uniwersytetu Przyrodniczego, przede wszystkim w celach dydaktycznych. Warto jednak zauważyć, że ma on nie tylko walory edukacyjne, ale jest także pięknym parkiem w stylu angielskim. Kolekcja drzew obejmuje ponad 900 gatunków i odmian, a najstarsze okazy liczą ponad 100 lat. Ogród robi fascynujące wrażenie jesienią,

gdy liście zaczynają mienić się kolorami. Ogród jest dobrym miejscem na spacer. Można zwiedzić go z przewodnikiem, a po wycieczce pójść lub pojechać rowerem na pobliskie tereny spacerowe Golęcina. Najciekawsze z nich to jezioro Rusałka oraz obiekty sportowe: stadion lekkoatletyczny i żużlowy oraz korty tenisowe.

...uspokojeniem wśród tylu spraw… Jest taki park, do którego z równym upodobaniem uczęszczają miłośnicy przyrody i wielbiciele historii, poszukiwacze przygód i ci, których inspiruje sztuka, pełni energii wyczynowcy i przesiadujące na ławkach leniuchy. Ten park to Cytadela – liczący prawie 90 hektarów dawny Fort Winiary. Cytadelę zbudowali Prusacy w II połowie XIX wieku. Jako obiekt wojskowy funkcjonowała aż do zakończenia II wojny światowej, po której podjęto decyzję o jej rozbiórce i przekształcenia w park. Do dziś zachował się dawny kształt Cytadeli, a także przeróżne pozostałości po zabudowaniach fortecznych. Zamieszkuje je kilka gatunków nietoperzy, których liczba jest co roku sprawdzana przez poznańskich przyrodników. Poza nietoperzami w parku można spotkać lisy, jeże, wiewiórki, sarny oraz liczne gatunki ptaków – Cytadela jest ich ostoją. Fortyfikacje budzą ogromną ciekawość wśród kolekcjonerów pamiątek wojennych i turystów zainteresowanych militariami. Lepiej jednak nie zwiedzać ich samemu, ponieważ może być to niebezpieczne. Park jest także ważnym miejscem pamięci. Znajduje się tu 5 cmentarzy, na których pochowani są m.in. żołnierze kilku narodowości, polegli w wyniku XIX- i XX–wiecznych wojen, oraz ofiary Poznańskiego Czerwca ’56. Są też dwa muzea: Uzbrojenia i Armii Poznań. Po wyasfaltowanych alejach Cytadeli chętnie jeżdżą rolkarze, skateboar-

dziści i rowerzyści. Najdłuższą jest główna aleja parku, która zaczyna się od pomnika Bohaterów przy al. Armii Poznań, okrąża środkową część parku i wraca w kierunku pomnika. Ważnymi punktami na mapie parku są amfiteatr, rosarium i Dzwon Pokoju, usytuowany na skraju łąki sportowej. U jego stóp odbywają się różne wydarzenia, np.: Misterium Męki Pańskiej, koncerty, spektakle i warsztaty w ramach Biennale Sztuki dla Dziecka, pokazy kawaleryjskie w czasie Dni Ułana i wiele innych. Park jest też galerią sztuki. Na jego terenie znajduje się ponad sto dwadzieścia rzeźb. Najbardziej znana realizacja to „Nierozpoznani” Magdaleny Abakanowicz, złożona ze stu dwunastu żeliwnych postaci pozbawionych głów. Cytadela to rozległy obszar, na którym łatwo się zgubić. Jeśli ktoś szuka spokoju i okazji do wyciszenia, może zaszyć się w którymś z jego zakątków i przez cały dzień nie zobaczyć żywej duszy. Na Cytadeli nie słychać nawet ruchu ulicznego. Z drugiej strony park nierzadko nawiedzają grupy rozbawionych imprezowiczów. Nie zachęcamy do włączania się w ich grono, gdyż może to grozić sankcjami prawnymi. O parkach w Poznaniu można by pisać bez końca. Wyróżnić należałoby z pewnością jeszcze Maltę (o niej piszemy więcej na str. 22), park Wilsona z pobliską Palmiarnią, a także Stare i Nowe Zoo. Poznań ma szczęście. Tu łatwo (także w XXI wieku) znaleźć odpowiedź na pytanie poety: „I dokąd uciec, w za ciasnym bucie, gdy twardy bruk? Są gdzieś daleko przejrzyste rzeki i mamy XX wiek”. katarzyna kamińska Wszystkie śródtytuły są cytatami z wiersza Jonasza Kofty „Pamiętajcie o ogrodach”


semestr 2

miejsce

marzec

X muza w Muzie To ulubione kino poznaniaków. W rankingu przeprowadzonym w grudniu 2011 r. przez „Głos Wielkopolski” Muza zostawiła daleko w tyle swoich konkurentów, zdobywając 46% głosów. Wraz z Kluboksięgarnią Głośna oraz Jogą nad Muzą tworzy Kamienicę Kultury, której celem jest walka o przywrócenie ulicy Św. Marcin jej dawnego splendoru. Kultowe kino studyjne, które uważnie wsłuchuje się w potrzeby widzów, również tych bardzo wymagających. W jego klimatycznym (choć po remoncie nieco bardziej designerskim) wnętrzu można zobaczyć nie tylko ambitne filmy, których trudno szukać w hałaśliwych multipleksach, ale też znaleźć chwilę wytchnienia od zgiełku dnia codziennego. Od 1 lutego 2008 r. Muza jest prowadzona przez Estradę Poznańską. Cztery lata temu hucznie świętowała swoje setne urodziny. Obecna nazwa kina funkcjonuje od lat 50. (wcześniej wielokrotnie zmieniało szyld; otwarto je jako „Theater Apollo”, w 1910 przechrzczono na „Colosseum”, w 1934 na „Europę”, rok później na „Świt”, w 1940 działało jako „Zentral Lichtspiele”, a w 1945 nazwano je „Wolność”). Seanse w Muzie odbywają się bez coli i popcornu, jednak łasuchy na pewno znajdą coś dla siebie w bogatym herbaciano-kawowo-czekoladowym menu Muzy Art Cafe (uwaga! solenizanci w dniu swoich urodzin otrzymują w prezencie słodki upominek). Inicjatywą kinowej kawiarenki jest akcja „Kup pan/i książkę”. Stanął tam regał z po(d)rzuconymi książkami czekającymi na nowych właścicieli. Nad dobrą energią Muzy czuwają państwo Kalinowscy, genii loci tego miejsca, okrzyknięci mianem „największych kinomaniaków na świecie” (przez blisko 40 lat obejrzeli wspólnie ponad 10 tys. filmów), którzy w lipcu 2010 r. zamieszkali w niewielkiej oficynie mieszczącej się nad kinem. karolina gumienna


Motto tego kina brzmi: „Wiemy, co gramy” i nie jest to tylko pusty slogan. Starannie dobrany repertuar, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, oraz ciekawy program wydarzeń kulturalnych przyciągają do Muzy rzesze kinomanów. W ciągu roku organizowane są liczne przeglądy filmowe (rozpiętość tematyczna jest naprawdę imponująca – od filmów skandynawskich, poprzez holenderskie produkcje eksperymentalne, aż po Food Film Fest) oraz retrospektywy twórców już uznanych i tych jeszcze niedocenianych. Do stałych cyklów filmowych pojawiających się w Muzie należy Babska Muza, w ramach której pokazywane są dokumenty o kobietach działających w świecie sztuki, Animuza, zapoczątkowana wraz z pojawieniem się w Poznaniu Festiwalu Filmów Animowanych Animator oraz Muza Pięciu Żywiołów – w pełni poświęcona dokonaniom japońskiej kinematografii. Działalność kina Muza obejmuje także aktywność na polu edukacyjnym, skierowaną do różnych grup społecznych – od młodzieży szkolnej (Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej) aż po osoby niewidome i słabowidzące (Razem w Kinie). Od 1966 roku w Muzie działa klub DKF Kamera. Udzielali się w nim m.in. Kazimierz Młynarz, Czesław Radomski, Lech Jeszka oraz Edward Pawlak. W 1966 r. DKF Kamera zyskał rozgłos, organizując retrospektywę twórczości Ingmara Bergmana. W latach 80. pokazy klubowe cieszyły się tak wielkim zainteresowaniem, że kolejka przed kinem dorównywała swoją długością ogonkom ustawiającym się pod sklepami mięsnymi. Mając na uwadze studenckie zmagania z permanentnym brakiem gotówki, Muza wprowadziła Tanie Czwartki (bilety za jedyne 5 zł!). Żeby zaoszczędzić na kinowych rozrywkach, warto również (poprzez stronę internetową lub bezpośrednio w kasie kina) zapisać się do newslettera, który uprawnia do stałej zniżki. karolina gumienna wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.kinomuza.pl. W marcu spotykamy się w Muzie przy Św. Marcinie pod wodzą Anny Litewki-Anttolainen. Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w marcowym numerze „IKS-a”.

ulubiona psychoza Anny Litewki-Anttolainen

człowiek

sprawa

Filmowa uczta w więcej niż pięciu smakach

Odpowiada za program kulturalny oraz repertuar Muzy. Miłość do kinematografii ma we krwi – podpatrywała pracę ojca, który najpierw prowadził (zlikwidowaną w 2003 r.) Gwiazdę na Al. Marcinkowskiego, potem zaś Amarant, pierwsze kino studyjne otwarte w Poznaniu po 1989 r. Zanim trafiła do Muzy, pracowała w firmie ArtFilm, zajmującej się dystrybucją filmów w Poznaniu i Wielkopolsce. Krytykuje polskie kino za uleganie pokusie stosowania łatwych rozwiązań. Jakość prezentowanych tytułów przedkłada nad słupki sprzedaży. Nie wyobraża sobie tygodnia bez przynajmniej jednego seansu „Psychozy” Hitchocka. Uwielbia kryminały, zarówno na ekranie, jak i na papierze. karolina gumienna


semestr 2

sprawa

marzec

KultuROlnicy

Rolnicy i ogrodnicy czy kulturalni animatorzy tworzą Strefę Kultywator? Nie pracowali na roli, a jednak się zdecydowali na tę uprawę. Postanowili użyźniać glebę, na której kultura może wyrosnąć w samym centrum Poznania. Nie potrzebują do tego odpowiedniej pory roku ani szczególnych warunków atmosferycznych. Będą ulepszać w deszczu i chłodzie, podczas suszy i mrozów! Póki co, we dwoje. Pracy jednak, jak to na roli, jest bardzo dużo, zatem każda pomocna para rąk będzie mile widziana. To apel do wszystkich tych, którzy chcą się przyłączyć do akcji i pomóc Wielkopolsce, by ta wydawała jak najwięcej kulturalnych plonów. Jeżeli nie wiecie, jak możecie spożytkować Waszą energię, zgłoście się do kultuROlników, a oni Wam pomogą. Będą pielęgnować waszą ideę, aż ta wypuści pąki i obrodzi. Strefa Kultywator zajmie się nie tylko rzadkimi okazami, ale inwestuje także w cykliczne wydarzenia – by żadne klęski nie miały miejsca, by nikt nie czuł kulturalnego głodu. Kultywator obejmie wszystkie gałęzie kultury, m.in. teatr, muzykę i plastykę. Wesprze nawet najbardziej jałowe kawałki gleby, by te, ożywione, stały się pełnowartościowymi składnikami kulturalnej karmy! Brzmi strasznie? Wcale nie! Także w kulturze dopiero po kilku latach użyźniania widać rezultaty. Miejmy nadzieję, że w tym przypadku zobaczymy je wcześniej! monika nawrocka www.strefakultywator.com


miejsce

człowiek

Ona i On czyli Joanna Maciaszczyk i Michał Rypiński

Zielona 8 pod różową taczką Strefa Kultywator mieści się przy ul. Zielonej – niedaleko Kupca Poznańskiego, pomiędzy pl. Bernardyńskim a parkiem Chopina. Trafisz tam na pewno! Nad drzwiami wejściowymi widnieje logo – mała, różowa taczka. Do Kultywatora można przyjść codziennie od 11 rano, a w weekendy od 15. Kiedy już się tam dotrze, można siedzieć tak długo, jak się chce. Nikt Was stamtąd nie wyrzuci, bo Strefa działa do ostatniego klienta! Można przyjść z przyjacielem albo z książką, od rana poczytać, obejrzeć wystawiane tam prace często (nie)docenianych artystów, bądź skorzystać z darmowego wi-fi i popracować, a wieczorem wrócić na koncert. – Na razie skupiliśmy się na eventach muzycznych, bo to najlepiej czujemy, a poza tym chcieliśmy dać się poznać i dotrzeć do jak największej ilości osób – mówi Joanna Maciaszczyk. – Teraz zamierzamy uderzyć w coś innego. Mamy w planach cykle wykładów dla artystów dotyczące biznesu w kulturze i warsztaty dla dzieci oraz dorosłych. Myślimy także o tym, by móc pokazywać tu niszowe filmy, a także opiekować się maluchami, których rodzice chcą właśnie zrobić zakupy. Oczywiście, pamiętamy o studenckich czwartkach! Będzie tanie piwo, ale nie tak po prostu… – dodaje z tajemniczym uśmiechem, snując plany na przyszłość. monika nawrocka wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.strefakultywator.com. W marcu spotykamy się w Strefie Kultywator przy ul. Zielonej 8 pod wodzą Anny Maciaszczyk i Michała Rypińskiego. Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w marcowym numerze „IKS-a”.

Piękni, pełni zapału i pozytywnej energii właściciele dwumiesięcznej Strefy Kultywator. Poznali się na studiach, Joanna przyjechała spod Łodzi, a Michał jest z Poznania. Ona jest muzykolożką, która niespecjalnie lubi gotować, on – improwizującym kucharzem oraz specjalistą od turystyki i rekreacji. Ona to menedżerka kultury i ekspert od PR, on – spec od spraw technicznych, który z niczego potrafi zrobić wszystko. Ona współpracowała z Radiem Afera i Festiwalem Nostalgia, on związany był z Teatrem Castingowym mplusm. Ona słucha jazzu i lubi operę, on maluje ciała. Ona była krytykiem muzycznym w gazetce studenckiej i kwartalniku „Opcje”, gra na perkusji, robi zdjęcia camerą obscura, niedługo zostanie wydana jej książka (praca magisterska) o francuskiej operze symbolicznej, a jej największą pasją są ludzie, bo to oni inspirują i motywują. On jest początkującym artystą, którego prace były kilkukrotnie wystawiane m.in. w Galerii Wielkiej czy podczas tegorocznych Artenaliów (maluje obrazy niestandardowymi technikami na formach z pleksi). Chciałby również spróbować sztuki murali out-door, ponieważ jego obrazy często zahaczają o street art. Nie sposób opisać w kilku zdaniach tej charyzmatycznej, twórczej pary. Najlepiej pójść na Zieloną 8 i przyjrzeć się efektom ich wspólnej pracy. monika nawrocka


semestr 2

sprawa

kwiecień

Ligatura, czyli dymki ze środka Europy Komiks to bękart kultury, taki sam jak gry wideo i filmy animowane. Traktowany po macoszemu, niemodny wśród intelektualistów i autorytetów. W świadomości ludzi, to książeczka dla dzieci (bo rysowana), lub zdziecinniałych facetów koło trzydziestki. Aż wstyd się przyznać, że do czytania. W Polsce to już w ogóle tragedia... oczywiście narodowa! Znamy tu głównie komiks przygodowo-fantastyczny i historyczny. Paweł Huelle - kiedyś pisarz dziś nauczyciel (lub odwrotnie) - twierdził nawet, że nienawidzi komiksu, bo to sztuka dla ubogich. Ech… Ciężkie to warunki do życia dla jakiejkolwiek dziedziny kultury, a co dopiero dla takiej, która sama ma wiele na sumieniu. Bo, jak każda dziedzina kultury, komiks produkuje rzeczy wartościowe i takie, które nadają się tylko do kosza. Jednak w przypadku komiksu obraz tych ostatnich przysłania resztę. Komiks kojarzy się z superbohaterami z jednej strony Pacyfiku (komiks amerykański) lub z mangą po drugiej (komiks japoński). A przecież jest jeszcze cały środek... Europy. Ligatura to Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej organizowany przez Centralę - projekt promujący komiks z Europy Środkowej. Teraz brzmi to dumnie, ale zaczęło się, jak zawsze, skromnie - w 2007 roku od wystaw w klubie Meskal (starszy brat Meskaliny). Wystawy miały pokazać, że komiks mówi o czymś innym niż wpływ lateksowego ubrania na ratowanie świata. I pokazywały: rzeczywistość społeczną w Czechach, Rumunii, na Węgrzech i na Słowacji. Z czasem inicjatywa zaczęła się rozszerzać. Festiwal początkowo miał odzierać komiks ze slapstickowej otoczki. Później, zamiast zżymać się na ciągłe stereotypowe nastawienie wobec komiksu, organizatorzy skupili się na pokazywaniu przykładów mądrych komiksów (taki też mają slogan). Chcieli, żeby festiwal był miejscem spotkania zarówno artystów z czytelnikami, jak i artystów z artystami, Zachodu ze Środkową Europą. Komiks ma dzięki Ligaturze zejść pod strzechy i sprawić, żeby czytelnicy uważający się za obytych w kulturze, sięgnęli po pozycje zgodne ze swoimi zainteresowaniami. Jak oddzielić ziarno od plew, podpowiadają „Zeszyty Komiksowe” - wydawany przez Centralę jedyny w Polsce magazyn krytyki komiksowej. Poznań jest wyjątkowym miejscem na komiksowej mapie Polski. W poznańskiej Bibliotece Uniwersyteckiej znajduje się największy w Polsce księgozbiór komiksowy. natalia grudzień


Miejscem przypisanym do komiksu jest kartka – czy to w postaci papierowej, czy elektronicznej. W przypadku fotografii, tradycjonaliści twierdzą, że musi ona zostać wydrukowana na papierze, żeby zasłużyła na tę nazwę. Komiks, całe szczęście, jest mniej nadęty i bardziej alternatywny, a przez to w awangardzie. Komiks może być stworzony zarówno z pikseli, jak i z tuszu. Papierowa kartka jeszcze całkowicie nie ustąpiła miejsca komputerowi. Ale wszystko wskazuje na to, że tak się wkrótce stanie – podobnie jak w przypadku gazet i książek. natalia grudzień wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.ligatura.eu. Nad kartką papieru spotkamy się w kwietniu pod wodzą Michała Słomki. To będzie Wasze kolejne zadanie. Gdzie? Szczegóły w kwietniowym numerze „IKS-a”.

człowiek

miejsce

Wciąż jeszcze kartka Walczący z bohaterami Michał Słomka Koordynuje projekt Centrala (od Central Europe Comics Art), który organizuje Ligaturę. Mówi, że nie wyobraża sobie czytania wyłącznie komiksów, ale też nie wyobraża sobie ich nieczytania. Według niego komiks ma ciemne i jasne strony, ale bezwzględnie należy do pakietu kulturalnego, który każdy średnio obyty człowiek powinien posiadać. Jeśli interesujesz się prawami człowieka, sięgasz po film dokumentalny, reportaż lub książkę na ten temat, to tak samo powinnaś / powinieneś sięgnąć po komiks. Jego przygoda z narracją obrazkową zaczęła się jeszcze w czasie studiów, kiedy trafił na komiksy, które stanowiły zupełnie równorzędne w stosunku do książek czy filmów, źródło wiedzy o innych krajach i kulturach. Michał mówi, że zainteresował się komiksem, bo lubi bronić słabszych. Przed superbohaterami. natalia grudzień


semestr 2

miejsce

kwiecień

Barak czyli Zamek Na początku był barak. Właściwie zgrzebna szopa, zbita z drewnianych desek. Miała skrzypiące drzwi, nieszczelne okna, przeciekający dach… Ale to właśnie tu wszystko się zaczęło: barak nr 1 przy ul. Grunwaldzkiej 55, siedziba Teatru Strefa Ciszy. Z „baraku” małą literą w „Barak” przez duże B, zamienił go z pomocą przyjaciół Przemek Prasnowski, jeden z ówczesnych aktorów Strefy. „Barak Kultury powstał spontanicznie – z jakieś potrzeby i braku” – napisał potem w swojej pracy magisterskiej, twórca i główny „maszynista”, Prasnowski. Zetknął ze sobą ludzi ze środowiska poznańskich teatrów alternatywnych i wykładowców kulturoznawstwa na UAM, którego jest absolwentem. Z tego spotkania narodziła się główna idea Baraku, oparta na dialogu i polifonii, a grono z miesiąca na miesiąc poszerzało się, przyciągając ludzi o bardzo różnym światopoglądzie. Barak Kultury zaczynał od wykładów, choć nigdy za katedrą. Żadnych wskaźników, rzutników, tablic, sztywnego podziału na wykładowców i słuchaczy. Żadnych gadających głów, odczytu z kartki, ziewającej publiki. Przemek ukuł pojęcie „wykłady polifoniczne”, co wyjątkowo szeroko otwierało barakową formułę: poszczególnym wykładom towarzyszyły projekcje, akcje artystyczne, teatralne, wystawy, koncerty. Niezobowiązujące miejsce sprzyjało dodatkowo przełamywaniu barier, skracaniu dystansu, stało się ciekawą alternatywą dla sztywnych, akademickich sal. I jest nią do dziś. Barak Kultury to rozmowa, spotkanie. Właściwie na każdy temat: miłość, śmierć, religia, ewolucja, rewolucja, dzieciństwo, starość… I nie jest to rozmowa specjalistów, doktorów, profesorów, tylko pasjonatów. Wykładowcą może być każdy, widzem też. Kiedyś do Baraku na spotkanie zatytułowane „Kloszard”, przyszli… kloszardzi. I to oni w jednej chwili stali się ekspertami. To im specjaliści od resocjalizacji, akademiccy znawcy tematu zadawali pytania. Role naturalnie odwróciły się, sztywny podział na „autorytety” i „widownię” został zniesiony, a jedni i drudzy wyszli ze spotkania bogatsi o nowe doświadczenia. Od kilku lat Barak Kultury rezyduje w Zamku, a szopa przy Grunwaldzkiej dalej służy przede wszystkim teatrom – kilka tygodni temu rozpoczęła tam działalność Scena Robocza, o której pisaliśmy obszerniej na 6 stronie. sylwia klimek


sprawa

człowiek

polifoniczny Przemysław Prasnowski

Poznaj Innego „Inwazję barbarzyńców – Inny festiwal” wymyślili, by zmierzyć się z tematem inności – w życiu, sztuce, teatrze… – Mamy kłopot z zaakceptowaniem inności wokół nas. To nasza odpowiedź na ten problem – zaznaczał przed drugą edycją Przemek Prasnowski. Festiwal wystartował w 2011 r. Jego twórcy mocno uwierzyli, że przez kulturalne działania mogą trudny stan rzeczy zmienić. – Gdybyśmy nie wierzyli, że można to zmienić przez kulturę, nie robilibyśmy tego festiwalu – podkreślali. Podczas pierwszej edycji zorganizowali m.in. recital wirtuoza skrzypiec Miklosza Deki Czurei – jednej z ofiar dyskryminacji Romów w poznańskich restauracjach. Wystawili monodram Hacena Sahraoui, Francuza i Algierczyka mieszkającego w Polsce, człowieka, który gdziekolwiek jest, zawsze czuje się „obcym”. Opowiedzieli też wstrząsające historie sowieckich kobiet, które podczas II wojny światowej ramię w ramię z mężczyznami walczyły na pierwszej linii frontu z hitlerowskimi wojskami. A dla poznaniaków po pięćdziesiątce zorganizowali wspólny happening w parku przed operą, miejscu na co dzień okupowanym przez młodych. Takie są ich pomysły na oswajanie inności: przez spotkanie z Innym, przez rozmowę z Nim. Pracują właśnie nad kolejną edycją. sylwia klimek wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.barakultury.pl. W kwietniu spotykamy się w CK Zamek przy Św. Marcinie pod wodzą Przemysława Prasnowskiego. Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w kwietniowym numerze „IKS-a”.

Aktor, animator, kulturoznawca, reżyser i twórca wydarzeń kulturalnych, od niedawna także tata kilkumiesięcznego Zbyszka. A do tego kierowca z prawem jazdy kategorii B. Niespiesznie i zazwyczaj bez niepotrzebnego rozgłosu realizuje kolejne kulturalne inicjatywy. Pomysłem życia, na który wpadł siedem lat temu i który z roku na rok kiełkuje i pączkuje, był Barak Kultury. W tej chwili to już prawnie ukonstytuowana Fundacja, która ma swojego „prezesa”, „zarząd” i „biuro”, ale w której wszystkie te pojęcia dawno uległy przedefiniowaniu. Prezes bardzo nie lubi, kiedy mu się „prezesuje”. Za „szefem” też nie przepada. Wciąż podkreśla, że Barak to wspólna sprawa wielu osób. W każdym współpracowniku potrafi odnaleźć potencjał i go wyzwolić. Inspiruje. A takie podejście działa. Ma za sobą wiele lat w Teatrze Strefa Ciszy. Z Adamem Ziajskim i Adamem Wojdą przez lata tworzyli trzon zespołu. Byli bodaj ostatnim pokoleniem nawiązującym do klimatu ruchu studenckiego, który w tym czasie (przełom lat 80. i 90.) powoli dogorywał. Robili teatr w przestrzeni miejskiej, żyli nim i oddychali. Ale w pewnym momencie Przemkowi zabrakło powietrza, przestrzeni. Odnalazł ją w Baraku przez duże B, a ze Strefą i barakiem przez małe b pożegnał się. Swą małą tęsknotę za teatrem realizuje od niedawna w Ba-Ku teatrze – jednej z najnowszych inicjatyw Baraku. W otwartej, szerokiej formule Fundacji jest miejsce także na spektakle, akcje artystyczne, działania performatywne. Zrobili „Romea i Julię na ulicy Św. Marcin”, „Schron”, „Ćmę” i „Szrot”. Przemo reżyserował i grał, współtworzył scenariusze i scenografie. – Bo on sam jest polifoniczny – śmieje się Ela Pabich z Baraku. sylwia klimek


JAK NIE UMRZEĆ Z GŁODU czyli mleczaki i stołówczaki Student zaradny człowiek: usmaży parówki na żelazku, ugotuje zupę za pomocą grzałki do herbaty albo zrobi frytkownicę ze starego komputera. Ale przecież czasem trzeba sobie też pozwolić na odrobinę luksusu! Do tego właśnie służą bary mleczne oraz stołówki studenckie!

Mleczaki Kto jeździ po świecie, ten wie, że bary mleczne istnieją tylko w Polsce. Cieszcie się więc, że właśnie tu studiujecie, tym bardziej, że w Poznaniu mleczaków nie brakuje. Korzystanie z nich jest banalnie proste. Z wiszącej na ścianie wielkiej listy dań robicie własny miks obiadowy, po czym pani ekspedientce (słowo adekwatne!) mówicie, co wymyśliliście. Może to być dowolna kombinacja, panie słyszały już niejeden kulinarny pomysł i żadne banalne pyzy z musztardą czy zupa pomidorowa w szklance ich nie zdziwi. Oto lista barów mlecznych, które sami odwiedziliśmy i mamy się znakomicie!

Bar „Caritas” (pl. Wolności 1) Jedyny z poznańskich barów mlecznych, którym nie zarządza GSS Społem. Zawsze jest w nim tłok i zawsze trzeba siedzieć z kimś innym przy stoliku, co niewątpliwie służy nawiązywaniu nowych znajomości, zwłaszcza tych międzypokoleniowych – zatem jest to zaleta. Spotkacie tutaj cały przekrój społeczny i zawodowy, bo prócz studentów przychodzą tutaj bankowcy, pracownicy biur, turyści, zakonnice, matki z dziećmi czy emeryci. Panie uwijają się z podziwu

godną szybkością i w niepojęty sposób nic im się nie myli! Co tam zjecie? Oczywiście pyzy, których dostaniecie dwa razy więcej, niż zamówiliście, pod warunkiem, że przywieziono właśnie mniejsze pyzy niż zwykle. Jest też cały stos naleśników przeróżnych i ze wszystkim. A czego nie zjecie? W piątek żadnego mięsa – wiadomo, Caritas.

sobie osłodzić branie kredytu na 30 lat. Choć miejsca jest mniej, pozostały tu smaki, które tak lubiła słynna Krystyna Feldman (stała bywalczyni!). Kostka serowa z frytkami to jedna z popularniejszych kombinacji, spróbujcie więc, a dostaniecie do tego dużo keczupu lub innego sosu. Jest też cała lodówka deserów i koktajli.

Bar Mleczny „Przysmak”

Bar Mleczny „Euruś”

(róg ul. Podgórnej i Al. Marcinkowskiego) Można zjeść na parterze, ale całe menu dostępne jest też w sali na piętrze. Warto się wspiąć, bo macie szansę na obiad z jedynym w swoim rodzaju widokiem na ulice Poznania. Jeśli brak Wam pomysłu na to, co zjeść, warto spróbować „oferty dnia”. Jeśli cierpicie na chwilowy brak środków do życia, bo bankomat znowu nie chce Wam wypłacić ostatnich 8 zł, wtedy za ostatnie grosze kupcie zupę. Są bardzo tanie i leją ich dużo. Najecie się!

(ul. Głogowska, na terenie MTP) To chyba najmłodszy poznański bar mleczny, mieści się w jednym z targowych pawilonów. Nazwę wymyślili w plebiscycie poznaniacy, świeżo po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Są tu dwie przestronne sale, więc miejsca nie brakuje. Zjawiają się licznie goście targowi oraz żacy z pobliskiej Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych. Królują oczywiście naleśniki! Szczerze możemy Wam polecić te z pieczarkami, brzoskwinią i kurczakiem. Brzmi egzotycznie, ale są naprawdę niezwykłe!

Bar Mleczny „Kuchcik” (Św. Marcin 75) Z zewnątrz wydaje się mały, ale to złudzenie, bo w środku jest dużo miejsca. Oryginalny wystrój pamięta jeszcze poprzedni ustrój. Szybciutko ustawiacie się w kolejkę, która zwykle jest spora i spokojnie oddajcie się medytacji nad tablicą z daniami. Naszym faworytem są naleśniki z kurczakiem i sosem tzatziki robionym na miejscu. Dla chłopaków obowiązkowo podwójna porcja!

Bar Mleczny „Santos” (ul. Koronna 1, blisko akademików UAM oraz Uniwersytetu Przyrodniczego) Miał być ekskluzywną restauracją, ale chyba coś nie wypaliło, więc szybko wrócono do jego poprzedniej funkcji. Tylko restauracyjny wystrój pozostał. Poczujecie się naprawdę luksusowo, jedząc ogórkową za 2,5 zł. Latem kupicie też lody na gałki.

Bar Mleczny „Pod Arkadami”

Bar Mleczny „Przy Bałtyku”

(pl. Cyryla Ratajskiego 10) Niestety, padł ofiarą wysokich czynszów i w ostatnim czasie solidnie się zmniejszył. W dawnej części jeden z banków otworzył kafejkę, żeby klienci mogli

(ul. Bukowska 12a) Przy Bałtyku czyli gdzie? No właśnie, to jest problem, bo legendarne kino „Bałtyk” zniknęło z powierzchni ziemi już wiele lat temu. Nazwa wciąż jednak


pozostała. Bar mleczny, który uciekł z wyburzanego kina, choć w nowej lokalizacji, zostawił sobie pamiątkę dawnych czasów. Wbrew pozorom do baru łatwo trafić, zwłaszcza jeśli studiujecie w Colegium Chemicum to mijacie go na ul. Grunwaldzkiej, przechodząc obok terenów targowych. Zjecie tam prawdziwy polski obiad z schabowym i ziemniakami, a z rana jajecznicę z chlebem.

Stołówczaki Skoro już zbrataliście się już z różnymi stanami społeczeństwa, czas na coś jeszcze bardziej uczelnianego – stołówki! W zasadzie ma je większość wydziałów państwowych uczelni. My opowiemy Wam tylko o tych, które przetestowaliśmy na własnym żołądku czyli o naprawdę kilku. Tę na Wydziale Prawa i Administracji widzieliśmy wyłącznie zza szyby, a o tych, które ma politechnika, tylko słyszeliśmy smakowite opowieści. Wiemy też, że Uniwersytet Przyrodniczy ruszyło sumienie i zacznie wkrótce budować jedną wielką megastołówkę dla swoich żaków. Tymczasem czytajcie o kilku tych stołówkach, które już są:

Stołówka w Jowicie (ul. Zwierzyniecka 7) Jest otwarta tylko do 16.15, więc jeśli ktoś ma zajęcia do 16, musi solidnie dodać gazu, żeby zdążyć. Wejście jest zaraz przy przystanku autobusowym „Rondo Kaponiera” dla wysiadających. Zimą obowiązuje tu darmowa szatnia, do której lepiej nie gubić numerka, bo przestanie być darmowo. Po wyjściu z szatni bierzemy tacę, ustawiamy się w kolejce i we właściwym momencie pokazujemy kucharzom, co chcemy mieć nałożone na talerz. Na koniec bierzemy też pyszny

kompocik i przy kasie pani podlicza wszystko, co sobie nałożyliśmy. Siadamy przy stołach z obrusami nieznanymi w barach mlecznych i konsumujemy. Jeżeli uwielbiacie kotlety schabowe rozbite do grubości kartki papieru, to jest to miejsce dla Was. Na koniec odnosimy tacę z talerzami do zmywalni. Usłyszycie tu sporo obcych języków bo w Jowicie międzynarodowa brać jest bardzo liczna, więc „zagraniczni” schodzą (często w dresach i kapciach) zjeść obiad.

Stołówka na Wydziale Historii (ul. Św. Marcin 78) O zupie pieczarkowej z tej stołówki krążą legendy! Jest obłędnie pyszna, więc obowiązkowo musicie jej spróbować, zresztą podobnie jak innych zup o kremowej konsystencji. Do stołówki dostaniecie się wchodząc głównym wejściem na Wydział Historii, a potem z głównego holu schodami w dół. Ponieważ znajdujecie się właśnie w dawnym Komitecie Wojewódzkim PZPR, nie dziwcie się marmurom na ścianach. Przewrotność dziejów i tych, którzy umieścili Wydział Historii zawodowo szukający prawdy o naszych losach, w siedzibie partii, dla której kłamstwo było codziennością, jest niezwykła. Dopełnia go dawna partyjna, a dziś uczelniana, stołówka z wielkim obrazem Margaret Thatcher, który jest jak wisienka na torcie, w tym wielkim chichocie historii. Stołówka słynie z dobrego smaku, nie dziwią więc tłumy przeróżnych bywalców. Obsługa jest unikatowa. Wykupuje się przy kasie osobno zupę, osobno drugie danie. Na każde dostajemy żeton. Podchodzimy do okienka, gdzie wydają zupę, dajemy zielony żeton i mówimy, co chcemy na pierwsze danie (pieczarkową!). Z pełną

michą siadamy przy stoliku, kładąc drugi żeton (czerwony) w widocznym miejscu. Kiedy będziemy w trakcie jedzenia zupy, przyjedzie do nas kelnerka lub kelner i zapyta, co chcemy dostać na danie drugie. Grzecznie zamówimy, a kiedy będziemy dochodzić do dna w naszej misce, nadciągnie część druga obiadu.

Stołówka na Wydziale Nauk Społecznych (ul. Szamarzewskiego 89) Krokiety!!! Łatwo się zorientować, że to one są najpopularniejsze, bo panie wciąż głośno krzyczą, że kolejna porcja jest do odebrania. Ponieważ to stołówka aż dwóch wydziałów UAM mieszczących się na słynnym Szamarzewie (obok WNS korzysta z niej też Wydział Studiów Edukacyjnych), jest zawsze bardzo pełna. Dzięki temu macie szansę na zjedzenie obiadu przy jednym stole z dwoma zacnymi profesorami, albo chociaż z jakimś lubianym doktorem.

Bufet „Polikaktus” Znajduje się na Morasku i jest po drodze do reszty wydziałów, bo mieści się na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa. Warto tam zajść, byle nie w czasie przerwy między wykładami, bo wtedy trzeba będzie polować na miejsce. Dostaniecie tam normalne dania obiadowe robione na miejscu. Jako że student ma młody żołądek, to może sobie też zaszaleć i zjeść zapiekankę czy kebab, nie mówiąc już o frytkach. Jeśli naprawdę nie znajdziecie tam miejsca, to spokojnie! Naprzeciwko WNPiD jest Wydział Biologii, a na nim stołówka. Na nowym Wydziale Chemii też ma być. Smacznego! Jan Gładysiak


Zostańmy freeganami czyli jak przeżyć tydzień za 20 zł? Jest kryzys. Ceny skaczą ponad akceptowalny poziom wytrzymałości portfeli. Stypendia nie rosną. O pracę ciężko. Wielu z nas staje przed zadaniem: jak sobie radzić bez pieniędzy?

M

amy w portfelu całe 20 złotych. Jak nie stracić wszystkiego od razu i bez sensu? Najlepiej pobiec szybko do najbliższego supermarketu, póki pieniądze jeszcze nie przeciekły nam przez palce. Polecam żywność przecenioną z racji zbliżającego się nieuchronnie końca terminu przydatności do spożycia. Zdarzają się kosze z produktami za bezcen: paczka kaszy czy ryżu za 30 groszy! Jeżeli znajdziemy taką promocję, można śmiało stwierdzić: jesteśmy uratowani. Wystarczy kupić kilka kilo węglowodanów prostych i można robić znakomite dania. Do tego przyda się worek cebuli za złotówkę: tania i smaczna, a przy okazji uchroni nas przed przeziębieniem.

Można też zainwestować w ze dwie przyprawy, żeby nie tylko na ilość, ale też i na jakość naszych posiłków postawić. Jak słusznie zauważyliście, będzie to, niestety, odżywianie ignorujące w dość bezczelny sposób piramidę żywieniową. Ziemniaki jako warzywa mogłyby trochę urozmaić nasze menu, głównie z racji swojej przystępnej ceny. Jeżeli jednak stwierdzimy, że pyry to nie warzywo z prawdziwego zdarzenia, warto wybrać się na bazar tuż przed jego zamknięciem. Na przykład na tani targ na Rynku Łazarskim, który polecam znacznie bardziej, niż strzeżony w nocy rynek na Wielkopolskim, z kosmicznymi cenami. Tam można zapytać o owoce i warzywa doświadczone przez los, nie nadające się już do sprzedaży, które mogą zostać Wam… ofiarowane. To samo dotyczy restauracji, które wyrzucają sporo dobrego jedzenia. Warto też pamiętać o degustacjach ruszających w każdy weekend w super-

marketach. Wystarczy, że poprosimy hostessę o solidniejszą porcję. Cała sztuka polega na tym, by sobie uzmysłowić, że żyjemy w czasach nadmiaru. Jest na półkach mnóstwo produktów, które się przeterminują, zanim ktoś je kupi, a restauracje serwują ogromne porcje, które mało kto jest w stanie zjeść. W dużym mieście zawsze gdzieś marnuje się żywność. Wstydzicie się? Czego? Mając w portfelu 20 złotych, wcale nie musimy myśleć o sobie jako o ludziach biednych. Stańmy się freeganami, a dodatkowo zyskamy także w towarzyskim rankingu. Pozostaje jeszcze kwestia używek. Ale i ona jest możliwa do rozwiązania. Szczególnie polecam wernisaże, gdzie możemy wypić lampkę wina, a przy okazji obejrzeć wystawę za darmo. Życie za 20 złotych naprawdę jest możliwe. Wystarczy tylko trochę wyobraźni i dużo odwagi. beata zięba


kebaboznawstwo rozmowa z Filipem Górnikiem z klubu Meskal Skąd sława kebaboznawcy, jaką Ci się przypisuje? Pracuję w knajpie, więc kończę pracę w nocy. Kolacja „na mieście” może o tej porze oznaczać wyłącznie wyprawę do jednej z mniej czy bardziej podrzędnych bud. Śmiało można powiedzieć, że sporo ich zaliczyłem. Wolisz eksperymentować niż chodzić do jednej ulubionej? Byłem przez jakiś czas DJ-em, grałem w różnych miejscach. Lubiliśmy wtedy ze znajomymi szukać w każdej nowej okolicy nowych bud z jedzeniem. Zrobiła się z tego zabawa, a z czasem wyłonili się nam liderzy szybkiego i taniego żarcia. Wiadomo, że do miejsc najpodlejszych nigdy już nie wracaliśmy. Czego należy unikać? Odradzam wszystkie budy w przyczepach kempingowych z odkręconymi kołami. To się zawsze źle kończy dla

żołądka: albo od razu, albo następnego dnia. Złym zwiastunem jest też mielone mięso na rożnie z kebabem. Najczarniejszą legendą owiane było swego czasu okienko na Gwarnej. Na szczęście już je zamknęli. Serwowali w nim takie obrzydlistwo, na które mówiliśmy „skóro-burgery”. Polewali je dobrymi sosami (mściły się dopiero następnego dnia!). Ech… pochłonęliśmy tego sporo, niestety. A jakie miejsca polecasz? Najlepsze są moim zdaniem, dwie sieciówki – Tek Doner i Doner Kebab. Oni serwują superczyste mięcho, trochę droższe, ale naprawdę dobre. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie jedzenie to straszny syf, ale ma swój urok w nocy po imprezie. Na czym ten urok polega? W każdej kebabowni można spotkać cały przekrój społeczny: od menela,

po pana w białej koszuli, z dużą ilością żelu na włosach. Jest taki fajny kebab przy Matejki. Zawsze pełno w nim taksówkarzy i policjantów, ponieważ mają kawę i herbatę za darmo. Swoją drogą, bardzo bezpieczne miejsce! Kiedy nie wejdziesz, zawsze dwa, trzy radiowozy. Mieliśmy kiedyś z kumplami taki rytuał, że tydzień w tydzień o piątej rano po skończonym graniu wpadaliśmy na Teatralkę, na zapiekankę z salami. Pani widziała nas z daleka, o nic nie pytała, tylko wkładała co trzeba do pieca. Zakładaliśmy się też o to, kto zje więcej ostrego sosu, na przykład sambalu. Straszne rzeczy się po czymś takim działy, więc nie polecam. W budach jada się tylko po imprezie? O tak! Na trzeźwo w życiu bym czegoś takiego nie zjadł! rozmawiała beata zięba


semestr 2

sprawa

maj

Prawdziwa Plaga Poetów Co dwa lata, wiosną, w całym Poznaniu rozkwita poezja. Panoszy się nie tylko w komnatach cesarskiego zamku (podczas wieczorów literackich, sesji oraz seminariów z udziałem wybitnych twórców współczesnych), ale dosłownie wychodzi na ulice (happeningi, interwencje plastyczne w przestrzeni miasta), oplata się wokół parkowych drzew („Aleja wierszy”– akcja grupy Twożywo), zaskakuje przechodniów, dumnie prężąc się na citylightach, staje przed mikrofonem, a nawet rozpycha się łokciami na boisku piłkarskim, gdzie poeci i krytycy rozgrywają mecz o rację ostateczną. Festiwal Poznań Poetów to niepowtarzalna szansa na spotkanie z najwybitniejszymi twórcami (jak dotąd byli to m.in. Ryszard Krynicki, Krystyna Miłobędzka, Andrzej Sosnowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Jacek Podsiadło, Bronisław Maj, Bogdan Zadura, Marzanna B. Kielar, Tomasz Różycki, Tadeusz Dąbrowski, Edward Pasewicz, Agnieszka Kuciak, Marta Podgórnik, Dariusz Sośnicki, Mariusz Grzebalski, Krzysztof Siwczyk, Tomaž Šalamun, Miloš Doležal) oraz autorytetami z dziedziny historii i krytyki literackiej. Pomysł na święto poezji zrodził się w głowie prof. Piotra Śliwińskiego, który wcześniej wraz ze studentami z pisma „Pro Arte”, kwartalnika kulturalno-literackiego, organizował wydarzenia mające na celu popularyzację poezji. Organizatorzy Poznania Poetów pokazują nowe oblicze poezji i kierują swoje działania do osób o różnorodnych zainteresowaniach, pokazując, że wiersze może i powinien czytać każdy. W poprzedniej edycji (ze względu na zbliżające się wielkimi krokami długo wyczekiwane Euro) sporo uwagi poświęcono piłce nożnej. Fani futbolu mieli okazję dowiedzieć się, co łączy kibicowskie pieśni z Bogurodzicą oraz wziąć udział w „Konkursie na Hymn Kibica”. Poznań Poetów bierze pod swoje skrzydła debiutujących liryków, którzy dotąd pisali tylko do szuflady, dając im szansę na zaistnienie, a nawet na publikację. Kolejna edycja Poznania Poetów została zaplanowana na 20–26 maja 2013 r. Zatem pióra w dłoń! karolina gumienna


miejsce

człowiek

strasznie niesamowity Piotr Śliwiński

Twierdza kultury Zwaliste gmaszysko w samym centrum miasta budzi mieszane uczucia. Trudno go nie zauważyć, trudno nie poddać się jego wielkości, ale jeszcze trudniej – zwłaszcza od pierwszego wejrzenia – polubić. Za to następne wrażenia są już znacznie lepsze. Zamek Cesarski powstał po to, żeby wyraźnie dać do zrozumienia poznaniakom, że w mieście panują prusacy. Pełnił tę rolę przez wiele lat, będąc bastionem niemieckiej władzy. Za czasów peerelu zaanektowali go komuniści. W latach 60. zeszłego wieku radykalnie zmienił swoją funkcję, stając się Pałacem Kultury. To tu kolejne generacje młodzieży uczestniczyły w zajęciach recytatorskich, plastycznych, muzycznych, modelarskich i wszelkich innych, mających za zadanie „krzewić kulturę”. To tu odbywały się liczne kulturalno-propagandowe imprezy, przyciągające tłumy. Ale to tu działało także kultowe kino Pałacowe i jeszcze bardziej kultowy DKF. W XXI wiek zamek wchodzi jako centrum kultury z prawdziwego zdarzenia: organizujące festiwale, wystawy, koncerty, spektakle, spotkania. Życie zacznie tu tętnić jeszcze intensywniej po oddaniu do użytku – lada moment! – nowoczesnej Sali Wielkiej. Jeśli chcecie się dowiedzieć o historii tego miejsca czegoś więcej, polecam zwiedzanie zamku z przewodnikiem (bardzo ciekawe!), a także spektakl „Glosolalia” Teatru Usta Usta, podczas którego wędruje się po wszystkich zakamarkach tego labiryntu. ewa obrębowska-piasecka wykładowca

wykład / ćwiczenia

www.poznanpoetow.pl.

zaliczenie

pkt.

www.zamek.poznan.pl

W maju spotykamy się w CK Zamek przy ul. Św. Marcin pod wodzą Piotra Śliwińskiego Prasnowskiego. Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w majowym numerze „IKS-a”.

Kurator festiwalu Poznań Poetów od pierwszej edycji tej imprezy. Profesor w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Autor wielu artykułów i książek krytycznoliterackich (Przygoda z wolnością. Uwagi o poezji współczesnej, Świat na brudno. Szkice o poezji i krytyce), współautor Literatury polskiej XX wieku, Literatury polskiej 1976–1998 i Poezji polskiej po 1968 roku. Od 2006 r. przewodniczący jury Nagrody Literackiej Gdynia. Śliwiński od lat walczy o polskie czytelnictwo. Skutecznie czaruje słowem. Nie lubi mód językowych, dlatego drażnią go nadużywane (również przez niego samego): „strasznie”, „niesłychanie” i „niesamowicie”. Rozczarowują go książki Michela Houellebecqa. W dorosłym życiu odkrył na nowo Panią Bovary i dzieła Żeromskiego, po które wcześniej sięgał wyłącznie z konieczności. Książki pochłania od deski do deski, jeśli tylko mają w sobie „zadziorek”. Wiele oddałby za rozmowę z Mironem Białoszewskim. Otwarcie i stanowczo sprzeciwia się panoszącemu się ostatnio poglądowi głoszącemu, że można sobie wyobrazić kulturę bez literatury. Stawia znak równości między człowiekiem myślącym i człowiekiem oczytanym. Polskiemu rynkowi literackiemu zarzuca kolektywizm, impulsywność i ślepe podążanie za zachodnimi trendami. Lubi podróże, małe i duże. Do niedawna nałogowo grał w piłkę nożną. Wraz z nastoletnim synem na bieżąco śledzi poczynania Lecha Poznań. Zakochany w labradorce Norze. Swoich studentów zachęca do samodzielnego myślenia i nieoglądania się na autorytety. karolina gumienna


semestr 2

miejsce

maj

Bombonierka bez żaby

Na frontonie tego gmachu pręży się dumnie napis: „Naród Sobie”. Nie bez powodu – przecież poznaniacy złożyli się na to, żeby w mieście powstała polska scena i użyli wielu podstępów, żeby mogła funkcjonować w czasie zaborów. Przetrwała do dziś.

Ma ona za sobą i lata tłuste, i lata chude. Długo panowało przekonanie, że nad teatrem ciąży klątwa – mówiło się wręcz, że jeden z dyrektorów, Wilam Horzyca, w akcie zemsty zakopał żabę, która przynosi temu miejscu pecha. Od wielu lat nikt jednak tej anegdoty nie przypomina z tego prostego powodu, że w Polskim dużo się dzieje. Jego największy atut to młody, prężny aktorski zespół, który możemy oglądać zarówno w bardzo współczesnym repertuarze (organizuje się tu nawet konkurs na współczesną sztukę i wystawia dramaty laureatów), jak i w mocno zreinterpretowanej klasyce. Przełom rozpoczęły dyrekcje Lecha Raczaka oraz Pawłów – Wodzińskiego i Łysaka – którzy narobili w tym miejscu sporo twórczego zamieszania: niemal każda kolejna premiera kończyła się burzliwą dyskusją i na foyer, i w prasie, i podczas sesji Rady Miasta. Długo nie zagrzali miejsca w Poznaniu, zostawiając w wiernych widzach niedosyt i tęsknotę, ale też poczucie, że powrót do czasów sprzed ich działalności nie jest już możliwy. Trzeci Paweł – Szkotak – obecny dyrektor stanął przed zadaniem łatwym, bo szlak reform został już przetarty, ale i trudnym, bo musiał sprostać poprzednikom. Wciąż trzyma się dzielnie! Teatr wygląda jak bombonierka: niewielki, pluszowy, rzeźbiony, złocony. Kilka ładnych lat temu przeprowadzono w nim jednak remont, który przystosował to miejsce do nowych czasów: i technologicznie, i estetycznie. Od niedawna działa też wyremontowana scena kameralna w Malarni – można tam oglądać „Hamleta”. Polecam. ewa obrębowska-piasecka


Doroczne święto w Teatrze Polskim to festiwal „Bliscy Nieznajomi”. Oglądamy wtedy spektakle naszych sąsiadów z Europy Wschodniej: Niemców, Rosjan, Ukraińców, Rumunów, Węgrów… Każda z kolejnych edycji poświęcona jest innemu tematowi: były już blizny historii, była rodzina, byli wykluczeni, byli herosi i heroiny, byli też przechodnie. To znamienne, że miejsce, które miało być bastionem polskości, jest dziś tak otwarte na inne nacje i inne kultury. Twórcom tego festiwalu przyświeca przekonanie, że doświadczenie komunizmu jest wspólne dla naszej części kontynentu i że borykamy się z podobnymi problemami. Głęboko wierzą także w to, że teatr może być miejscem spotkania i przestrzenią dialogu na tematy trudne, gorzkie, bolesne. Oglądaliśmy w ramach „Bliskich Nieznajomych” niemiecką „Germanię”, która okrutnie rozprawiała się z pruską tradycją swego narodu, oglądaliśmy „Transfer” Jana Klaty, który odnosił się do polsko-niemieckiego pogranicza, ale też „Sorry, Winnetou”, gdzie reżyser Piotr Ratajczak mierzył się z mitologią westernu i jej wpływu na życie jego pokolenia. Ech… mnóstwo było tych przedstawień. A przed nami kolejne! ewa obrębowska-piasecka wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.teatr-polski.pl.. W maju spotykamy się w Teatrze Polskim przy ul. 27 Grudnia 8/10 pod wodzą Pawła Szkotaka . Tam dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w majowym numerze „IKS-a”.

Alternatywnie tradycyjny Paweł Szkotak

człowiek

sprawa

Znamy się (już nie) tylko z widzenia

Jest w Polsce tylko dwóch reżyserów, którzy równie dobrze radzą sobie z pracą w teatrze repertuarowym i niezależnym – przekonywał kiedyś Lech Raczak. Miał na myśli siebie i Pawła Szkotaka. Szkotak jest dyplomowanym psychologiem. Swojej wiedzy nie wykorzystuje jednak w gabinecie terapeutycznym. Od czasów studenckich jego największą pasją jest teatr. Taki teatr, który zajmuje się ludzkimi problemami: zarówno indywidualnymi, jak zbiorowymi. Jedno jego teatralne dziecko to Teatr Biuro Podróży, z którym zjeździł niemal wszystkie kontynenty. – A założyliśmy ten zespół w czasach, kiedy o podróżach można było tylko marzyć – opowiada ze śmiechem. Biuro Podróży słynie z przedstawień plenerowych, w których za pomocą szczudeł i pochodni opowiada się historie Giordano Bruno, Makbeta czy Ijona Tichy’ego. Ambicją zespołu jest to, żeby łączyły one widowiskową formę z ważkim tematem. Drugie dziecko to Teatr Polski, którym kieruje już drugą kadencję. Kiedy przed laty obejmował to stanowisko, aktorzy bali się, że wyjdzie z nimi na ulicę i każe wyczyniać akrobacje na szczudłach. Okazało się, że do takich przedsięwzięć angażuje tylko ochotników. Z roku na rok jest ich coraz więcej. ewa obrębowska-piasecka


semestr 2

temat

maj

Pełna harmonia! Jeśli Akademia Muzyczna, to oczywiście koncerty. A wybór jest duży – zdarza się, że mając ochotę na porcję dobrych dźwięków, trzeba wybierać między jedną z trzech scen (Auli Nova, Auli Akademii – zwanej Starą, oraz Sali Kameralnej), na których studenci występują w tym samym czasie. Te najbardziej doniosłe wieczory to koncerty orkiestr akademickich, działających pod artystycznym kierownictwem prof. Marcina Sompolińskiego oraz dr. Przemysława Neumanna. Zespoły występują także pod batutami dyrygentów gościnnych, a repertuar obejmuje tak różnorodne style i gatunki, że nawet najbardziej wysublimowane gusta zostaną zaspokojone. W ciągu roku odbywają się również mniejsze recitale, koncerty kameralne oraz cykliczne: dość wspomnieć o Poniedziałkach w Akademii, Wtorkach Wokalnych czy tworzonych przez studentów i studentom dedykowanych – Kreaspiracjach. Potężną publiczność – z oczywistych względów – gromadzą koncerty organizowane przez Zakład Jazzu i Muzyki Estradowej. Tak – Akademia to nie tylko sztuka dla wtajemniczonych, skosztować można tu również rozrywki serwowanej przez profesjonalistów! Można by rzec: koncerty koncertami, ale czy to wszystko? Oczywiście, że nie. AM, jak na wyższą uczelnię przystało, jest też gospodarzem konferencji, sympozjów i sesji naukowych. Dla kulturalnej równowagi, na drugiej szali znajdują się festiwale, ogólnopolskie i międzynarodowe konkursy muzyczne oraz mistrzowskie kursy i warsztaty. malwina kotz


Poznań dumny jest ze swojej Dzielnicy Cesarskiej. Trzeba przyznać, że wśród zabudowań tak ściśle związanych ze sztuką (w sercu miasta mamy Teatr Wielki, CK Zamek, Aulę Uniwersytecką, pełniącą funkcję sali koncertowej Filharmonii Poznańskiej, czy budynek dawnego Ziemstwa Kredytowego – obecnie siedzibę administracyjną Filharmonii) szczególne miejsce zajmuje Evangelisches Vereinhaus. Po II wojnie światowej właśnie w tym gmachu przy ówczesnej ul. Armii Czerwonej 87, ulokowała się Akademia Muzyczna im. I. J. Paderewskiego. Z tych murów wychodzą co roku absolwenci – artyści, dzięki którym sąsiadujące instytucje mają rację bytu. To jedna z ośmiu uczelni muzycznych w Polsce. Jedyna w swoim rodzaju. Podążając Świętym Marcinem w kierunku Kaponiery, w dowolnej porze dnia lub nocy, nie sposób nie dostrzec szklanej bryły dokładnie naprzeciw pl. Mickiewicza. Mieszkańcy nazywają ją Akwarium lub Słoikiem. Był czas, kiedy w sieci stanowiła tło dla sporów dotyczących… budki z kebabem. Kebab ostatecznie zniknął, a znakomicie eksponowane (zwłaszcza przy nocnej iluminacji) dziewięćdziesiąt ton dźwiękoszczelnego szkła to Aula Nova – sala koncertowa poznańskiej AM. Szkło jest tu skądinąd istotnym motywem. Szklane korytarze łączą bowiem Aulę ze skrzydłem z 2000 roku i dalej, całą nową część, z dawnym Domem Ewangelickim. Każdy z tych trzech obszarów to odrębny charakter, inne historie, wyjątkowi ludzie. malwina kotz wykładowca

wykład / ćwiczenia

www.amuz.edu.pl

zaliczenie

www.kreaspiracje.pl

W maju spotykamy się na Akademii Muzycznej pod wodzą Marcina Sompolińskiego. Tu dostaniecie kolejne zadanie. Szczegóły w majowym numerze „IKS-a”.

pkt.

człowiek

miejsce

Szklane domy przy Świętym Marcinie

Wybitnie trudny przypadek Marcina Sompolińskiego Przez lata działalności Akademii swoje losy splotło z nią wielu Wielkich: Feliks Nowowiejski, Tadeusz Szeligowski, Antonina Kawecka, Stefan Stuligrosz, Jadwiga Kaliszewska… I współcześnie nie brakuje charyzmatycznych postaci, którym zarówno studenci, jak i miasto zawdzięczają ciągłą świeżość pomysłów na akademickie wydarzenia. Niebotyczny wzrost, cola w lewej dłoni, neseser z dyskretnie wystającą batutą – w prawej. Nieodłączny atrybut to również charakterystyczny zapach ulubionych papierosów. To zaś, czego nie widać na pierwszy rzut oka, to umysł wybitnie kreatywny, cięty język oraz odwaga, która pozwala wszystkie te elementy wykorzystywać w dobrych (ale nieraz skomplikowanych) sprawach. Panie i Panowie, to właśnie Marcin Sompoliński! Niegdyś skrzypek; dzisiaj profesor dyrygentury, od 1993 r. szef Orkiestry Symfonicznej AM oraz artystyczny mózg tej placówki. Chociaż nie negocjuje się z nim łatwo, to zawsze owocnie, a przedsięwzięcia, których się podejmuje, skazane są na sukces. Działa niezmiennie z rozmachem, nigdy zachowawczo. Choćby koncerty orkiestry akademickiej w Moskwie czy studencka premiera kultowego Zauberflöte Mozarta na deskach Teatru Polskiego to marzenia nie zważające na żadne trudności czy ograniczenia. A co najważniejsze: marzenia zrealizowane. malwina kotz


semestr 2

sprawa

czerwiec

PTT czyli Pełno Tutaj Tworów

Jeśli komuś się zdaje, że Polski Teatr Tańca zajmuje się wyłącznie tworzeniem i prezentacją spektakli, to grubo się myli. PTT jest rodzajem laboratorium sztuki tańca, gdyż z zespołem pracują nie tylko choreografowie przypisani do teatru, lecz także ci zapraszani z zewnątrz – a są to artyści wybitni; wystarczy wspomnieć choćby Matsa Eka czy Ohada Naharina. PTT daje też szansę na rozwijanie skrzydeł twórcom początkującym. Działa tu Atelier, gdzie tancerze szlifują swoje umiejętności choreograficzne, a widzowie mogą podziwiać takie spektakle, jak uwodzicielska etiuda „Unknown – Niewiadoma” Pawła Malickiego czy zupełnie nieprzewidywalna akcja „Double trouble” Karoliny Wyrwał. Co roku w sierpniu PTT organizuje Międzynarodowy Festiwal Teatrów Tańca, podczas którego prezentuje dzieła zespołów z całego świata (od Izraela przez Kraków, po Koreę). A skoro już padło słowo „sierpień”, nie da się nie powiedzieć o Międzynarodowych Warsztatach Tańca Współczesnego, które gromadzą uczestników na zajęciach od contemporary przez jazz po tango i hip-hop. Trzeba wspomnieć jeszcze o dwóch sprawach. Pierwsza to Polskie Stowarzyszenie Choreoterapii zajmujące się terapią i psychoterapią poprzez taniec, a druga – najmłodsze dziecko PTT, czyli Centrum Choreograficzne, mające na celu działanie na rzecz poprawy sytuacji zawodowej tancerzy i choreografów oraz współpracę między tanecznymi ośrodkami Wielkopolski. W czerwcu czeka nas prawdziwa eksplozja tańca związana z 40. urodzinami PTT i zwieńczeniem jubileuszowego sezonu „XL”. Aż się boję myśleć, co się będzie wtedy działo w Poznaniu, ale jedno jest pewne – trzeba wziąć w tym udział! hanna raszewska


Scena bez stałego adresu Polski Teatr Tańca, ul. Kozia 4, 61-835 Poznań. Niby jest adres, ale nie do końca własny. Ten piękny, stary budynek to siedziba Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej, od której PTT dzierżawi użytkowaną przez siebie przestrzeń. Gabinet, sekretariat, pokoik impresariatu, sala prób… Niby jest wszystko, czego artystom potrzeba do pracy, a jednak brak miejsca w teatrze najważniejszego, czyli sceny. Polski Teatr Tańca powstał w Poznaniu 40 lat temu, jest wizytówką miasta i ma status teatru objazdowego. Rzeczywiście, objechał pół świata. Anglia, Białoruś, Cypr, Ekwador, Francja, Holandia, Izrael, Japonia, Litwa, Meksyk, Niemcy, Rosja, Rumunia, Szwajcaria, Szwecja, Tunezja, Turcja, Ukraina, USA, Węgry, Włochy – to nie alfabetyczny indeks w atlasie świata, ale lista (pobieżna) miejsc, w których poznański zespół pokazywał swoje spektakle. Gdzie mogą go oglądać poznaniacy? Tak naprawdę wszędzie, gdzie się da. Raz w muzeum, raz w operze, a raz na dziedzińcu, placu czy chodniku. Ostatnie miejsca pobytu czasowego to Hala nr 2 Międzynarodowych Targów Poznańskich przy Głogowskiej 14 (zwana „mp2”), oraz Aula Artis w budynku Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa przy Kutrzeby 10. Tam ich szukajcie, ale miejcie też oczy i uszy szeroko otwarte, bo nigdy nic nie wiadomo! hanna raszewska wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.ptt-poznan.pl. W czerwcu spotykamy się z Polskim Teatrem Tańca pod wodzą Ewy Wycichowskiej. Gdzie? Tego dowiecie się z czerwcowego numeru „IKS-a”. Tam dostaniecie Wasze kolejne zadanie.

człowiek

miejsce

tańcząca z czasem Ewa Wycichowska

„Głosem kobiecym (z nieznanej poetki)” debiutowała jako choreograf w Łodzi w 1980 r. Poetką (w ruchu) była zawsze, ale na pewno nie da się o niej powiedzieć „nieznana”. Czarowała publiczność jako primabalerina łódzkiego Teatru Wielkiego, zarówno w repertuarze klasycznym, jak i współczesnym. Jest autorką ponad 70 spektakli, które zapierały dech w piersiach widzom na całym świecie. Piastuje dyrekturę naczelną i artystyczną Polskiego Teatru Tańca – Baletu Poznańskiego, gdzie nie tylko uprawia własną twórczość, lecz także zaprasza wybitnych zagranicznych choreografów, czyniąc z Poznania miejsce znane i kochane na arenie międzynarodowej. Zainicjowała i nadal prowadzi przedsięwzięcie Dancing Poznań, łączące Międzynarodowy Festiwal Teatrów Tańca i Międzynarodowe Warsztaty Taneczne. Kieruje zakładem tańca na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, gdzie wykłada m.in. teorię i kompozycję tańca oraz środki wyrazu scenicznego. Sędziuje prestiżowym konkursom tanecznym, zasiada w Międzynarodowej Radzie Tańca UNESCO. Zarządza Polskim Stowarzyszeniem Choreoterapii, doprowadziła do powstania Centrum Choreograficznego w Poznaniu. Jest laureatką wielu nagród i odznaczeń. Nie pytajmy, czy można zrobić więcej, bo wtedy na pewno to zrobi, rozciągając dobę już nie do 48, ale do okrągłych 100 godzin. hanna raszewska


Duchowy fitness bardzo subiektywny przewodnik po duszpasterstwach akademickich Macie już gdzie spać i wiecie, gdzie jeść? Ogarniacie plan zajęć i wszystkie zaułki wydziału? Czas na zadbanie o formę. Duchową formę! Bez tej nawet nie zabierajcie się za formę fizyczną.

A

merykańscy naukowcy, którzy zmierzyli i zważyli już prawie wszystko, a w dodatku przeliczyli to na sekundy, odkryli, że wierzący żyją dłużej. Nie sposób im nie wierzyć – wiadomo, Amerykanie! Zanim więc zaczniecie szukać, jak by się tu wkręcić na uczelnianą siłownię czy basen, znajdźcie najbliższe Wam duszpasterstwo. Może okaże się, że z solidną dawką ćwiczeń duchowych dostaniecie też te fizyczne. Jesteście niewierzący? I co z tego! Przecież nikt tego nie sprawdza! Oto nasz subiektywny przegląd kilku poznańskich duszpasterstw akademickich.

DA Ojców Dominikanów Uwaga! Uzależniają na zawsze! Zdecydowany numer jeden wśród duszpasterstw. Dlaczego? Po prostu – tak już jest. Niektórzy myślą, że w Poznaniu duszpasterzami są tylko oni. Zanim zaczniecie tam chodzić, poważnie się jednak zastanówcie, bo uzależniają na całe życie. Uzależniać zaczynają zwykle bardzo wcześnie, bo już o 7 rano są tam msze święte dla studentów (tzw. „siódemki”). Potem wspólne śniadanie i… na zajęcia! Za późno? W grudniu, w adwencie, będzie wcześniej, bo o 5.30 zaczynają się Godzinki do Najświętszej Maryi Panny, a po nich najsłynniejsze w Polsce roraty. Musicie na nie iść. Wypełniona po brzegi świątynia, blask świec, śpiewy po łacinie i czytania z pism Ojców Kościoła to coś jedynego w swoim rodzaju. Duszpasterstwo działa codziennie, przez

cały rok akademicki, jest więc mnóstwo spotkań traktujących o bardziej i mniej przyziemnych sprawach. A w każdą niedzielę o 19 – akademicka msza święta. O najwyższy duchowy poziom będzie dbać od tego roku sam przeor klasztoru, o. Cyprian Klahs, do spółki z o. Wojciechem Dudzikiem. Słynna na całą Polskę Lednica odcięła wprawdzie pępowinę od duszpasterstwa, ale przecież trudno, żeby dziecko porzuciło swoich rodziców, u Dominikanów znajdziecie więc też i Lednicę, uosabianą przez o. Jana Górę. Więcej na www.poznan.dominikanie.pl

DA „Don Bosco, Księża Salezjanie Specjaliści od spraw wielkich Zgromadzenie salezjanów założone przez św. Jana Bosko, za cel obrało sobie pracę z młodzieżą. W Kościele katolickim regułą jest, że każdy zakon posiada tzw. „cel specjalny”. Skoro salezjanie postawili na młodych, trudno, by nie stworzyli też duszpasterstwa akademickiego, zwłaszcza że tuż obok kościoła, przy ul. Dożynkowej, rozciąga się całe osiedle akademików. Salezjański kościół to ten wielki, który wygląda jak piramida z czterema krzyżami. Ogromna świątynia oznacza też dużo miejsca: studenci mają dla siebie własną kaplicę oraz salki. Zaraz po tym, jak wezmą już udział w spotkaniach, dyskusjach i modlitwach, mogą w tychże salkach uczyć się języków obcych czy nawet tańczyć. Jest i Dom Młodzieżowy, a w nim sala sportowa, siłownia oraz bursa. Warto przychodzić do salezjanów na akademicką mszę w niedzielę. Na pewno nie zaśpicie, bo odprawia się ją o 20.15 (w dolnym kościele). Poza tym, jeśli już się u nich pojawicie, będziecie mieli okazję przyłożyć się do wielkiej rzeczy. To w tym duszpasterstwie narodziło się słynne Misterium Męki Pańskiej,

które co roku odbywa się na Cytadeli. Choć obecnie działa ono już na własny rachunek, to DA Don Bosco wspiera je duchowo, personalnie i logistycznie. Duszpasterstwo prowadzi ks. Artur Rzepecki (jeździ rowerem!). Więcej na www.dapoznan.salezjanie.pl

DA św. Rocha Błogosławiona na wyciągnięcie ręki Politechników zwykło się na uniwersytecie traktować dość stereotypowo, przypisując im mnóstwo negatywnych cech. Żeby mieć choć trochę spokoju od mędrkujących humanistów, wiele lat temu przenieśli się więc na drugą stronę Warty, czyli na Piotrowo. Rozważnie wybrali lokalizację, albowiem przy uczelnianych gmachach i znajdujących się za płotem akademikach, wznosi się dumnie od wielu już wieków kościół pw. św. Rocha. Łatwo do niego trafić – to ten przy moście św. Rocha. Skoro studenci zjawili się w tej okolicy tak licznie, powstało też duszpasterstwo. Tak, zgadliście: Duszpasterstwo Akademickie św. Rocha. Opiekuje się nim ks. Jacek Rogalski. Oprócz duszpasterskiego pakietu obowiązkowego w postaci akademickich mszy świętych (w niedzielę o 20), scholi, wykładów, czy kręgu biblijnego, dostaniecie też coś ekstra – grupę Ruchu Focolari. To duszpasterska nowość prosto z Włoch. Mało tego, salki akademickie mieszczą się podziemiach, a nad nimi w kościele pochowana jest święta osoba! Straszne? Wręcz przeciwnie! To bł. siostra Sancja Szymkowiak, więc jeśli potrzebujecie cudu, to do niej należy udać się z prośbą o pomoc. Modlitwa o zdany egzamin przy grobie błogosławionej działa (tak przynajmniej twierdzą ci, którzy zdali). Więcej na www.daswroch.progpol.pl


DA „Gościniec św. Wawrzyńca Księża Pallotyni Oh, my God! Był już św. Roch, teraz czas na kolejne równie popularne imię. Duszpasterstwu Księży Pallotynów patronuje św. Wawrzyniec. Zawitajcie więc do „Gościńca św. Wawrzyńca”, bo tak w całości brzmi nazwa duszpasterstwa. Jeśli jesteście studentami Uniwersytetu Medycznego (na przykład stomatologii), to macie blisko. Po solidnym borowaniu możecie skoczyć na drugą stronę ulicy, na przykład na „Bible meetings”, albo na „DA Cinema”. Brzmi zagranicznie? Bo jest zagranicznie. Jeśli więc macie jakichś znajomych studentów z zagranicy, to już wiecie gdzie ich wysłać – na pogadanki biblijne po angielsku do Pallotynów. W przypadku medycznej uczelni, gdzie co ósmy żak studiuje w języku angielskim, inicjatywa zacna. Ciekawe, jak obcokrajowcy wypowiadają nazwę duszpasterstwa? Goschtsychi­niets Schwien­ tego Wawschynica? Może być! Więcej na www.gosciniec.pallotyni.pl

Ciekawi mogą zajrzeć na osobistą stronę duszpasterza ks. Tomasza Kalisza: www. xtomek.com

DA „Morasko Capoeira i decoupage na plebanii Nowy kampus UAM na Morasku rośnie jak na drożdżach, musiało więc powstać nowe duszpasterstwo. I powstało. Na osiedlu Jana III Sobieskiego, bardzo blisko pętli, jest Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, w którym działa to najmłodsze duszpasterskie dziecię. Jako że lat nie liczy zbyt wiele, to i jego pomysły na ewangelizację niewiele mają wspólnego z tradycją. Wiecie co to jest capoeira? Jeśli nie, to tam się dowiecie, a w dodatku będziecie mogli regularnie ją ćwiczyć. Blisko jest Szkoła Zakonu Pijarów z salą sportową, z której korzysta duszpasterstwo. Do tego dochodzi (kolejne trudne słowo) decoupage, którego też możecie się tam uczyć i przyozdobić wszystko, co tylko zechcecie. Kontaktujcie się z nimi przez www. damorasko.amu.edu.pl. Ks. Mateusz

Napierała, który jest tam duszpasterzem, na pewno odpisze.

DA „Winiary” Oaza w środku miasta Myśląc „katolicy”, widzicie pewnie oczyma wyobraźni oazowe dziewczyny w wyciągniętych swetrach i spódnicach oraz chłopaków z gitarą i długimi włosami? Zweryfikujcie, jak jest naprawdę, w Duszpasterstwie Akademickim Winiary, gdzie działa Oaza Akademicka. Wielkie skupisko akademików przy ul. Piątkowskiej sprawiło, że pobliski kościół pw. św. Stanisława Kostki (patrona młodzieży) stał się domem dla rzeczonego duszpasterstwa. Trafić łatwo, bo kościelną wieżę widać z daleka. Ale spotkać ich można nie tylko tam, bo każde duszpasterstwo to także wyjazdy, wędrówki, podróże, spływy, pielgrzymki. Co jeszcze? Zajrzyjcie na ich stronę internetową: www.dawiniary. stanislawkostka.pl – zaprasza osobiście duszpasterz ks. Tomasz Tarczyński. jan gładysiak

reklama

pierwszym polskim miesięcznikiem w największym sklepie internetowym

Piszemy m.in.: ✓ w drodze do ołtarza – dla przygotowujących się do małżeństwa, ✓ nie bójmy się mówić o seksie, ✓ czy Kościół trzeba reklamować? ✓ dzieci nie są naszą własnością, ✓ z czego się spowiadam.

czytaj nas też na: www.miesiecznik.wdrodze.pl prenumerata wydań drukowanych: prenumerata@wdrodze.pl, tel. 61 850 47 27


sesja poprawkowa

temat

wrzesień

miłosna mapa

To krótka historia tego, jak miłość do Poznania stała się wspaniałym aktem twórczym. Przed kilkoma laty skromny człowiek Błażej Szydzisz przyjechał z Łodzi do Poznania. Zatrudniał się w drukarniach i wszelakich innych miejscach, które miały cokolwiek wspólnego z poligrafią. Spotkał też ludzi, których głowy wciąż pękały od pomysłów. W międzyczasie świat poszedł do przodu: pojawiły się samoloty, komputery, youtube. Któregoś najzwyklejszego pod poznańskim słońcem dnia Błażej i jego przyjaciele wymyślili „to coś” czyli klip „Poznan, I Love You”. Biegną w nim przez miasto, a miasto biegnie razem z nimi. Internet oszalał, ludzie lajkowali, a twórcy nie wierzyli własnym oczom. Dalej wszystko potoczyło się już samo: następny filmik, następny, następny. I tak od dwóch lat. Poligrafia upomniała się jednak o Błażeja i zawołała wilka do lasu. Zamiast więc bezmyślnie upajać się swą miejską miłością, ekipa rozłożyła ją na czynniki pierwsze. Rach ciach! I jest mapa „Have a nice TEY in Poznan”. Macie ją w tym numerze! Ludzie z „Poznan, I Love You” byli wszędzie: dotknęli, spróbowali, pomacali, obejrzeli, przeczytali, wypili, zatańczyli, zaśpiewali. Sprawdźcie! To działa. jan gładysiak


człowiek miejsce

Po prostu Poznań Byłeś w Londynie? A może Berlinie albo w Pradze, Lizbonie, Waszyngtonie, Paryżu, Madrycie czy Rzymie? To cudowne miasta, prawda? Jedyne, obłędne, niepowtarzalne, najlepsze. Więc dlaczego tylko wtedy, kiedy zbliżasz się do Poznania, pojawia się to napięcie w żołądku? Dlaczego, kiedy wysiadasz na dworcu, lub wychodzisz z samolotu, mijasz tablicę z nazwą „Poznań”, czujesz podekscytowanie i za chwilę ulgę – „jestem w domu”? No, dlaczego? Przecież to oczywiste: jak objęcie ramion, przytulenie, pocałunek na powitanie. Poznań to miasto, które Cię kocha. Bez Ciebie by nie istniało. To Ty je tworzysz. Pokaż mu to tak, jak pokazuje ekipa „Poznan, I Love You”. To Twoje miasto. Na Ciebie czeka i Ciebie chce obdarować. Nieważne, gdzie się urodziłeś. Teraz jesteś stąd. jan gładysiak wykładowca

wykład / ćwiczenia

zaliczenie

pkt.

www.poznaniloveyou.com. W lipcu spotykamy się… Ech, to nie takie proste! Miejsce trzeba będzie znaleźć na mapie „Have a nice TEY in Poznan” Szczegóły w lipcowym numerze „IKS-a”.

miejscówki Błażeja Szydzisza Dlaczego wyszliście z internetu? To naturalny następny krok po filmach. Mówimy w nich ludziom, że Poznań jest fajny i fajnie się po nim chodzi, a na mapie pokazujemy, gdzie chodzić i jak tam trafić. Poza tym w filmie nie da się pokazać wszystkich miejsc, bo ciągle coś się zmienia. Także po wydaniu pierwszej i drugiej mapy okazało się, że pewne wiadomości są już nieaktualne, więc jednak nie opuściliśmy sieci i zrobiliśmy aplikację facebookową, którą możemy uzupełniać na bieżąco (od red.: aplikacja dostępna jest na fb.com/poznaniloveyou oraz na fb.com/kulturapoznan) Map jest na rynku mnóstwo. Czy to dobry pomysł, żeby robić kolejną? Faktycznie map jest dużo, ale prawie wszystkie są komercyjne! Nasza nie powstawała na tej zasadzie, że idziemy do jakiegoś lokalu i mówimy: „za pięć stów jesteście na naszej mapie”. Chcieliśmy po prostu zrobić prezent tym wszystkim ludziom, którzy prowadzą fajne miejsca. Nie zapłacili nam za to ani złotówki, bo dowiedzieli się o tym dopiero wtedy, kiedy mapa już powstała. Jak wybraliście te miejsca? Wszystkie odwiedziliśmy. Na mapie znalazły się dlatego, że coś tam znaleźliśmy, że miło spędziliśmy czas. Sugerowaliśmy się też opinią znajomych i przyjaciół. Od drugiej edycji pytaliśmy o zdanie również naszych fanów na facebooku. Cała prawda o nich jest w naszych opisach, w których czasem wbijamy też jakąś szpilkę. To po prostu nasze subiektywne spojrzenie na te miejscówki. Ludziom się to spodobało. Wszędzie tam, gdzie mapy zostały wyłożone do darmowego brania, rozeszły się bardzo szybko, a ludzie dopytywali się, czy będą następne. Będą! rozmawiał jan gładysiak


SuperPEKA na ratunek czyli jak oswoić komunikację miejską Jeżeli jesteście z poznańskiego, to pewnie bawiliście się kiedyś w „gonito”. Przed goniącym mogła nas zawsze uratować „peka”. Włodarze miasta też byli kiedyś dziećmi i też się bawili. Dlatego w dojrzałym wieku wymyśli PEKĘ, czyli Poznańską Elektroniczną Kartę Aglomeracyjną. Ona może Wam naprawdę pomóc.

L

w którym złożyliście formularz lub który wskazaliście w elektronicznym wniosku. Idziecie tam z dowodem osobistym i z uśmiechem odbieracie kartę. Za darmo! Macie na to 30 dni. # Pełni szczęścia ładujecie na kartę bilet okresowy w punkcie ZTM lub biletomacie i jeździcie sobie spokojnie po mieście. To wszystko. Karta ratuje Was nie tylko w razie spotkania z kontrolerem, ale także chroni Wasze nerwy: nie musicie wciąż zerkać na zegarek, żeby sprawdzić, czy czasowy bilet jest jeszcze ważny. W dobie nieustających miejskich remontów to walor nie do pogardzenia. Gdyby ktoś nie dał się przekonać, że PEKA to najlepsze rozwiązanie, może też naładować bilet miesięczny na Elektronicznej Legitymacji Studenckiej. jan gładysiak

reklama

ubicie ekstremalne rozrywki? Jedna jest w Poznaniu na wyciągnięcie ręki. Robi się to tak: wsiadacie bez biletu do tramwaju lub autobusu i czekacie, aż będzie kontrola. Kiedy kontroler jest już blisko, wyskakujecie na przystanku, na który właśnie zajechał pojazd. Zwykle nie udaje Wam się uciec, więc płacicie 260 zł kary. To jeszcze drobiazg. Trud-

niejszy jest drugi etap rozrywki, czyli przeżycie w wielkim mieście bez tych 260 zł na koncie. Wchodzicie w to? Nie? No, to mamy dla Was ratunek przed brakiem biletu. To właśnie PEKA. Jej wyrobienie i używanie jest bardzo łatwe: # Możecie zrobić wszystko w sieci pod adresem www.peka.poznan.pl. Tam wypełniacie formularz, podając obowiązkowo Wasz adres mailowy, wgrywając swoje zdjęcie zgodnie z instrukcją i wskazując miejsce odbioru karty, którym może być punkt ZTM albo oddział Banku Zachodniego WBK. # Można to też zrobić analogowo, w jednym z punktów Zarządu Transportu Miejskiego lub placówce BZ WBK i wypełnić formularz oraz dołączyć zdjęcie. # Po 10 dniach roboczych karta powinna być gotowa do odbioru w punkcie,

koncerty mecze na dużym ekranie imprezy okolicznościowe od poniedziałku do czwartku*

od

3zł

imprezy od 2200 czwartek – lata 80/90. piątek – rock&pop sobota – pop&rock

piwo wódka whisky wino * nie dotyczy imprez zewnętrznych i zamkniętych

Wielka 9 tel. +61 85 01 499 johnny@johnnyrocker.pl www.johnnyrocker.pl


j z nami tancieie w mieś w każdym numerze

iksowa kart(k)a rabatowa

R a b at k a jeszcze więcej informacji o kulturze w Poznaniu jeszcze więcej zniżek na bilety, książki, płyty, kawę, piwo, obiady...


Indeks Instytutu Kultury Stosowanej (numer specjalny „Poznańskiego Informatora Kulturalnego, Sportowego i Turystycznego IKS”) redakcja: Ewa Obrębowska-Piasecka ilustracje: Ola Szmida projekt graficzny: Joanna Pakuła korekta: Anna Kraszewska i Magdalena Surma-Konwinska opieka redakcyjna: Grażyna Soroka reklama: Robert Wikariak i Elżbieta Woźna portrety naszych wykładowców powstały na bazie zdjęć z ich prywatnych archiwów lub archiwów instytucji kultury, z którymi są związani redakcja nie odpowiada za treść reklam

wydawca: Wydawnictwo Miejskie Posnania, ul. Ratajczaka 44, 61-728 Poznań tel. 61 851 86 01 redakcja „IKS-a”: ul. Ratajczaka 44 I p., 61-728 Poznań, tel. 61 851 96 49 www.kulturapoznan.pl, www.ikspoznan.pl, iks@wm.poznan.pl ISBN 978-83-7768-049-0 publikacja bezpłatna


reklama

Klub Bilardowy Hades Najlepszy klub bilardowy w Poznaniu! Organizujemy turnieje oraz szkolenia bilardowe

Jesteś studentem? U nas zniżki na barze oraz na stoły bilardowe ;)

Jesteś kibicem sportowym? U nas najważniejsze wydarzenia sportowe na telebimie! Chcesz się rozerwać? Sprawdź kalendarium - na pewno trafisz na Karaoke Show !!! Więcej informacji na stronie facebook:

www.facebook.com/KlubBilardowyHades

Zapraszamy! Dąbrowskiego 140, tel. 61 847 51 72


reklama

–10% Green Way ul. Taczaka 2, ul. Zeylanda 3 ul. 23 Lutego 11 Wegetariańskie obiady, ciasta, wegetariańskie towarzystwo, a od jesieni także spotkania na temat wegetariańskiej kuchni. Na ile sposobów można przyrządzić soję czy soczewicę? Przekonajcie się sami!

Z IKS-em macie tu zniżkę 10%


reklama

Drogi Studencie, z kuponem taniej ! babki ��fe

+

=10

Zapraszamy na:

babeczki - cupcake’i muffiny słodkie i wytrawne pyszną kawę (na wynos) Zapewniamy również smakowitą atmosferę :)

Babki Cafe, ul. Kramarska 21/2, 61-765 Poznań, tel. 790 296 300

www.facebook.com/BabkiCafe


reklama


reklama




gramiejska.pl poznaniloveyou.com poznańskie instytucje kultury (samorządowe, pozarządowe i prywatne)

ISBN 978-83-7768-049-0

nasi partnerzy:

numer specjalny Poznańskiego Informatora Kulturalnego, Sportowego i Turystycznego IKS

październik 2012 – październik 2013


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.