The Problem of Pain by C.S. Lewis © C.S. Lewis Pte Ltd 1940. Published by Wydawnictwo Esprit under license from the CS Lewis Company Ltd. Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2010 All rights reserved Projekt okładki: Jan Krzysztofiak Na okładce: © Erika Svensson/Corbis Fotografia C.S. Lewisa na skrzydełku: © The Marion E. Wade Center, Wheaton College, Wheaton, IL. Used by permission Redakcja: Aleksandra Motyka Korekta: Kazimierz Bocian ISBN 978-83-61989-10-3 Wydanie I w tej edycji, Kraków 2010 Wydawnictwo Esprit SC ul. Soroki 4/3, 30-389 Kraków tel./fax 12 267 05 69 e-mail: sprzedaz@esprit.com.pl ksiegarnia@esprit.com.pl biuro@wydawnictwoesprit.com.pl Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Przedmowa Kiedy pan Ashley Sampson zaproponował mi napisanie tej
książki, spytałem go, czy mogę zrobić to anonimowo, gdybym bowiem miał powiedzieć, co tak naprawdę myślę o cierpieniu, byłbym zmuszony poczynić stwierdzenia wyrażające
nieugięty hart ducha, a każdy czytelnik, który wiedziałby, kim jest ich autor, musiałby uznać je za śmieszne. Pan
Sampson odparł, że charakter serii wydawniczej wyklucza
anonimowość, lecz zasugerował mi, bym napisał przedmowę, w której mógłbym wyjaśnić, że nie żyję zgodnie z zasadami, które głoszę. Oto ona. Niech dane mi będzie wyznać od razu, słowami starego, dobrego Waltera Hiltona1, że od-
noszę wrażenie, iż na kartach tej książki „jestem tak daleki
wyrażania swych prawdziwych uczuć na temat tego, co mó-
wię, że mogę jedynie błagać o miłosierdzie”. Zarazem z tego samego powodu nie można postawić mi zarzutu: „Drwi
z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany”2, bowiem cier1 Walter Hilton – XIV-wieczny mistyk angielski, autor dzieła Scala Perfectionis [Drabina doskonałości].
2 Oryg.: He jests at scars who never felt a wound – Szekspir, Romeo i Julia, akt II, scena 2, tłum. J. Kasprowicz.
6
Problem cierpienia
pienie, a nawet samo wyobrażenie poważnego cierpienia,
zawsze były dla mnie nieznośne. Jeśli jest ktoś, komu nie grozi niebezpieczeństwo niedoceniania tego przeciwnika – to właśnie ja. Muszę dodać również, że jedynym celem
tej książki jest rozwiązanie intelektualnego problemu, jaki
stawia cierpienie. Nigdy nie byłem na tyle niemądry, by
przypuszczać, że posiadam odpowiednie kompetencje, aby
nauczać owej dzielności i cierpliwości; moim czytelnikom nie mam do zaoferowania nic prócz przekonania, że gdy
doświadczamy cierpienia, odrobina odwagi przydaje się
bardziej niż ogromna wiedza, a odrobina ludzkiego współczucia – bardziej niż ogromna odwaga, zaś ponad wszystko pomocny jest najmniejszy choćby posmak miłości Bożej.
Jeśli po książkę tę sięgnie prawdziwy teolog, bez tru-
du dostrzeże, że jej autorem jest laik – w obu znaczeniach tego słowa: człowiek świecki i amator. Z wyjątkiem dwóch ostatnich rozdziałów, które mają miejscami spekulatywny
charakter, w moim odczuciu powtarzałem jedynie staro-
żytne i prawowierne nauki. Jeśli mój wywód jest w jakieś
części „oryginalny”, to znaczy nowatorski lub nieortodoksyjny, stało się tak wbrew mej woli i jest wynikiem mojej
ignorancji. Choć jestem świeckim anglikaninem i piszę
z tej pozycji, jednak starałem się nie zawrzeć w tej książce
niczego, z czym nie mogliby się zgodzić chrześcijanie innych wyznań.
Ponieważ praca ta nie ma erudycyjnego charakteru,
nie zadałem sobie wiele trudu, aby podawać źródła cyta-
Przedmowa
7
tów i idei tam, gdzie nie były one łatwe do odtworzenia. Każdy teolog z łatwością się zorientuje, co – i jak niewiele
– przeczytałem.
C. S. Lewis
Magdalen College, Oxford, 1940
Wstęp Podziwiam, z jaką odwagą ci ludzie podejmują się mówić o Bogu.
Zwracając się do niedowiarków, na początek starają się dowieść bóstwa za pomocą dzieł przyrody (…) to znaczy rodzić w nich mniema-
nie, że dowody naszej religii są bardzo słabe (…) Godne podziwu jest, że nigdy żaden autor kanoniczny nie posłużył się naturą, aby dowieść [istnienia] Boga.
Pascal, Myśli, IV, 242, 2431
Nie tak dawno temu, gdy byłem jeszcze ateistą, na pytanie
dlaczego nie wierzę w Boga, odpowiadałem mniej więcej
następująco: „Spójrz na wszechświat, w którym żyjemy. W większości wypełnia go pusta przestrzeń, absolutnie
ciemna i niewyobrażalnie zimna. Ciała niebieskie poruszające się w tej przestrzeni są tak nieliczne i drobne w porównaniu z samą przestrzenią, że nawet gdyby doskonale
szczęśliwe istoty zamieszkiwały tłumnie każde z nich, wciąż trudno byłoby uznać, że życie i szczęście to coś więcej
niż tylko produkt uboczny działania mocy, która stworzyła wszechświat. Tymczasem naukowcy są przeświadczeni, 1
B. Pascal, Myśli, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1989.
10
Problem cierpienia
że liczba gwiazd, wokół których krążą planety – tak jak krążą one wokół naszego Słońca – jest znikoma, zaś w naszym systemie planetarnym najprawdopodobniej jedynie Ziemia stanowi siedlisko życia. Co więcej, Ziemia istniała
przez wiele milionów lat, zanim pojawiło się na niej życie i zapewne będzie istnieć przez kolejne miliony lat po tym,
jak ono wygaśnie. Ostatecznie zaś, czymże jest owo życie na Ziemi? Wszystkie jego formy, aby istnieć, pożerają się
nawzajem. Niższe organizmy po prostu giną, lecz u wyższych pojawia się nowa jakość zwana świadomością, która
pozwala im doświadczać bólu. Ból towarzyszy ich narodzinom, ich życie polega na zadawaniu bólu, również w bólu
większość z nich umiera. Człowiek, najbardziej rozwinięte ze wszystkich stworzeń, posiada jeszcze inną własność
– zwiemy ją rozumem – dzięki której potrafi przewidzieć
własny ból, czemu towarzyszy wielkie cierpienie umysłowe, jak również własną śmierć, choć niczego tak bardzo
nie pragnie, jak trwać przy życiu. Rozumowi zawdzięczamy także setki pomysłowych wynalazków, dzięki którym
człowiek potrafi zadawać znacznie więcej bólu innym ludziom oraz stworzeniom bezrozumnym. Rzec można, że
tę zdolność wykorzystaliśmy w pełni. Historia ludzkości
stanowi zasadniczo ciąg zbrodni, wojen, chorób i trwogi,
z niewielką domieszką szczęścia; jest go akurat tyle, by
zapewnić doświadczającym go istotom bolesne poczucie straty, gdy im się to szczęście odbiera – a później dotkliwą
nędzę pamiętania. Ludzie starają się nieustannie uczynić
Wstęp
11
ów stan nieco znośniejszym i tak powstaje coś, co nazywają „cywilizacją”. Lecz cywilizacje upadają, a nawet jeśli są trwałe, same z siebie stają się przyczyną szczególnych
cierpień – tych ostatnich jest zapewne więcej niż ulg, jakie
cywilizacje przynoszą zwykłemu cierpieniu ludzkiej kon-
dycji. To, że taki jest charakter naszej cywilizacji, nie podlega dyskusji; jest też więcej niż pewne, że przeminie ona
tak samo, jak wszystkie jej poprzedniczki. A nawet gdyby tak się nie stało – cóż z tego? Rasa ludzka skazana jest na zagładę, podobnie jak każda rasa, która kiedykolwiek
pojawiła lub pojawi się w jakiejkolwiek części wszechświata. Naukowcy twierdzą wszak, że wszechświat ekspanduje
w nieskończoność i stygnie, a za jakiś czas cała jego materia ulegnie rozproszeniu. Historia nie prowadzi do niczego:
wszelkie życie okaże się ostatecznie przemijającym i absurdalnym grymasem na idiotycznej twarzy nieskończonej
materii. Gdy słyszę, że mam wierzyć, że to jest dzieło ła-
skawego i wszechmocnego ducha, muszę odpowiedzieć, że wszelkie dowody wskazują na coś dokładnie przeciwnego. Albo nie ma żadnego stwórcy, albo jest to duch obojętny na dobro i zło, lub wręcz zły”.
Była jedna kwestia, której nie spodziewałem się ni-
gdy podjąć. Nigdy nie zauważyłem, że to samo, co daje siłę i zasadność twierdzeniom pesymistów, nastręcza zarazem pewnych problemów. Jeśli wszechświat jest tak zły – lub
choćby w połowie tak zły – jak to w ogóle możliwe, że ludzkie istoty zaczęły uznawać go za rezultat działalności mą-
12
Problem cierpienia
drego i dobrego Stwórcy? Zgoda, ludzie są głupi – lecz nie aż tak. Niepojęte wydaje się to przejście od czerni do bieli,
od złego kwiatu do dobrego korzenia, od bezsensownego dzieła do jego nieskończenie mądrego twórcy. Spektakl wszechświata, jaki ujawnia się w ludzkim doświadczeniu,
nigdy nie mógłby stać się podstawą religii: to zawsze musiało być coś, wbrew czemu religia – pochodząca z innego źródła – była utrzymywana.
Byłoby błędem uznać, że nasi przodkowie byli po
prostu ignorantami, a zatem utrzymywali pewne przyjemne złudzenia co do natury, które w późniejszych
czasach rozwiał postęp nauki. Koszmar ogromu i pustki
kosmosu był dobrze znany w dawnych wiekach, gdy wiara była jeszcze zjawiskiem powszechnym. W niektórych
książkach można wyczytać wprawdzie, że w średnio-
wieczu myślano, że Ziemia jest płaska, a gwiazdy są blisko – lecz jest to kłamstwo. Już Ptolemeusz stwierdził, że
w porównaniu z odległością do gwiazd stałych Ziemia jest
pozbawionym rozmiaru punktem – a pewne popularne śre-
dniowieczne dzieło szacowało ten dystans na sto siedemnaście milionów mil. Nawet wcześniej, u zarania dziejów,
ludzie musieli doświadczać tego samego poczucia wrogiego bezmiaru – z bardziej oczywistych przyczyn. Człowiekowi prehistorycznemu pobliski las musiał jawić się jako na tyle nieskończony, by zrodzić poczucie obcości i zagrożenia
– którego my doświadczamy na myśl o kosmicznych promieniach i stygnących słońcach – zagrożenia, które każdej
Wstęp
13
nocy podpełzało, węsząc i wyjąc, pod same drzwi. Z pew-
nością we wszystkich epokach cierpienie i utrata życia były
czymś równie oczywistym. Chrześcijaństwo wywodzi się z religii Żydów, niewielkiego ludu wtłoczonego pomiędzy
wojownicze imperia, doświadczającego nieustannych klęsk
i niewoli – tragedii porównywalnych współcześnie z losem takich krajów jak Polska czy Armenia. To czysty nonsens
uznawać cierpienie za jedno z odkryć nauki. Wystarczy przez chwilę rozważyć fakt, że wszystkie wielkie reli-
gie głoszono i praktykowano na długo przedtem, zanim na w świecie pojawił się chloroform.
A zatem – tak w przeszłości, jak i współcześnie –
wnioskując z wydarzeń dziejących się na tym świecie, niedorzecznością byłoby sformułować twierdzenie, że
Stwórca jest istotą dobrą i mądrą – i nigdy go nie sformułowano na tej postawie1. W istocie źródło religii jest inne.
W dalszej części mojego wywodu nie dyskutuję przede wszystkim o prawdzie chrześcijaństwa, lecz opisuję jego pochodzenie – zadanie to, w mojej opinii, jest konieczne,
o ile mamy umieścić problem cierpienia we właściwym
kontekście.
W każdej rozwiniętej religii odnajdujemy trzy charak-
terystyczne elementy, w chrześcijaństwie zaś towarzyszy im jeszcze jeden. Pierwszy z nich profesor Rudolph Otto
1 To znaczy nie sformułowano go na samym początku istnienia religii. Po przyjęciu wiary w Boga „teodycee” wyjaśniające lub usprawiedliwiające niedole życia zwykle pojawiają się dość szybko w sposób naturalny (przyp. autora).
14
Problem cierpienia
nazywa doświadczeniem numinotycznym. Postaram się wyjaśnić ten termin czytelnikom, którzy nie spotkali się
w nim wcześniej. Gdyby powiedziano nam, że w sąsied-
nim pomieszczeniu znajduje się tygrys, wiedzielibyśmy,
że grozi nam niebezpieczeństwo i prawdopodobnie poczulibyśmy strach. Gdyby jednak powiedziano nam, że w sąsiednim pomieszczeniu jest duch, to – zakładając,
że w to wierzymy – nasz lęk miałby inny charakter. Nie
opierałby się na znajomości niebezpieczeństwa, bowiem w tym przypadku nie boimy się przede wszystkim tego, co duch mógłby mu zrobić – źródłem strachu jest sam fakt, że
to duch. Duch jest raczej „niesamowity” niż niebezpieczny, a ten szczególny rodzaj lęku, jaki wywołuje, nazwany bywa
Bojaźnią. Kontakt z tym, co niesamowite, pozwala otrzeć
się o granicę doświadczenia numinotycznego. Przypuśćmy
zatem, że powiedziano nam po prostu: „W sąsiednim
pomieszczeniu jest potężny duch”, a my w to wierzymy.
Nasze uczucia różniłyby się od zwykłego lęku przed niebezpieczeństwem, jednak bylibyśmy głęboko zaniepokojeni. Odczuwalibyśmy zdumienie i swoiste „kurczenie się”
– poczucie własnej nieodpowiedniości, by móc radzić sobie z takim gościem, i ukorzenia się przed nim – uczucie, któ-
re można wyrazić słowami Szekspira: „obok niego czuje się duch mój uciśnionym”1. To właśnie uczucie nazywamy
Bojaźnią, a obiekt, który je wywołuje, to Numinosum.
Oryg.: Under it my genius is rebuked. Słowa Makbeta na temat Banka; Szekspir, Makbet, akt III, scena 1, wers 55 (tłum. Józefa Paszkowskiego).
1
Wstęp
15
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ludzie od bar-
dzo dawna wierzyli, że wszechświat zamieszkują duchy. Profesor Otto wysuwa przypuszczenie, być może zbyt
śmiałe, że od samego początku duchy te traktowano z numinotyczną bojaźnią. Nie sposób tego udowodnić z tej
prostej przyczyny, że wypowiedzi wyrażające bojaźń numinotyczną i wypowiedzi wyrażające zwykły lęk przed
niebezpieczeństwem mogą używać identycznego języka
– „boimy się” nie tylko ducha, lecz również podwyżki cen w sklepach. A zatem teoretycznie jest możliwe, że niegdyś
ludzie uważali duchy po prostu za niebezpieczne i czuli
wobec nich to samo, co wobec tygrysów. Nie ulega jednak wątpliwości, że doświadczenie numinotyczne istnieje obecnie i że istniało od bardzo dawna.
Współczesny przykład tego rodzaju doświadczenia
odnaleźć można choćby na kartach książki O czym szumią wierzby. Oto Szczur i Kret zbliżają się do wyspy, którą za-
mieszkuje bożek Pan.
– Szczurze – wyjąkał wreszcie zdyszanym szeptem [Kret], drżąc cały. – Czy ty się boisz się? – Czy ja się boję? – mruknął Szczur, a oczy miał przepełnione bezbrzeżną miłością. – Bać się? Jego? Nigdy, przenigdy! A jednak, Krecie, boję się1.
1 K. Grahame, O czym szumią wierzby, tłum. M. Godlewska, Wrocław 1999, s. 118–119.
16
Problem cierpienia
Liczne świadectwa tego doświadczenia znajdziemy
w literaturze angielskiej ubiegłego stulecia, na przykład
u Wordswortha – zapewne najświetniejsze z nich zawiera fragment pierwszej księgi Preludium, w którym poeta
opisuje swoje przeżycia podczas przeprawy przez jezioro
w skradzionej łodzi. Z bardziej zamierzchłych czasów po-
chodzi czysty i mocny w wyrazie przykład: we fragmencie dzieła Malory’ego czytamy, że Sir Galahad „zaczął drżeć w chwili, gdy śmiertelne ciało zaczęło postrzegać rzeczy duchowe”1. Na początku naszej ery doświadczenie to znaj-
duje swój wyraz w Apokalipsie świętego Jana, który, jak pisze, upada do stóp zmartwychwstałego Chrystusa „jak mar-
twy”2. W literaturze pogańskiej napotkamy u Owidiusza pamiętny obraz ciemnego gaju na Awentynie, „na widok
którego rzekłbyś: «numen inest»3 – co można przetłumaczyć jako: „miejsce to jest nawiedzone” lub: „jest tam boska
Obecność”; a Wergiliusz daje nam opis pałacu Latynusa „horrendum silvis et religione parentum”4. W starożytnej literaturze greckiej zachował się fragment przypisywany
(choć prawdopodobnie niesłusznie) Ajschylosowi, w któ-
rym mówi się o tym, jak ziemia, morze i góry drżą pod
„straszliwym okiem swego Pana”. Sięgając jeszcze dalej Le Morte d’Arthur [Śmierć Artura] – romans napisany w 1485 roku przez sir Thomasa Malory’ego, będący kompilacją średniowiecznej literatury arturiańskiej. Księga XVII, rozdział XX.
1
2
Ap 1, 17.
Lucus Aventino suberat niger ilicis umbra, quo posses viso dicere ‘numen inest’ – Owidiusz, Fasti, III, w. 295–296.
3
4
„Otoczon lasem, z dawna czczon”, Eneida VII 172.
Wstęp
17
w przeszłość, docieramy do starotestamentowego proroka
Ezechiela, który w swojej teofanii mówi o budzących grozę kołach1. W Księdze Rodzaju powstały ze snu patriarcha
Jakub mówi: „O, jakże miejsce to przejmuje grozą!”2.
Nie wiemy, jak daleko wstecz dziejów ludzkości się-
gają te uczucia. Pierwsi ludzie niemal na pewno wierzyli
w rzeczy, które wzbudziłyby to uczucie w nas, gdybyśmy
podzielali ich wiarę, wydaje się zatem prawdopodobne,
że numinotyczna bojaźń jest tak stara jak sama ludzkość.
Jednak to nie kwestia datowania zajmuje nas najbardziej. Istotne, że uczucie to pojawiło się w ten czy inny sposób, rozprzestrzeniło się i nie znika z umysłu wraz ze wzrostem wiedzy i postępami cywilizacji.
Bojaźń ta nie jest rezultatem wnioskowania z widzial-
nego wszechświata. Nie ma możliwości przejścia od zwykłego poczucia zagrożenia do poczucia niesamowitości,
a tym bardziej do pełnego doświadczenia numinotycznego. Można argumentować, że to całkiem naturalne, że praczłowiek, otoczony przez realne niebezpieczeństwa,
a zatem przestraszony, powinien był wynaleźć „niesamowitość” i Numinosum. W pewnym sensie to prawda, niech
jednak wolno mi będzie doprecyzować, co mam na myśli.
Czujemy, że to „naturalne”, ponieważ – dzieląc ludzką naKsięga Ezechiela 1, 18: „wszystkie cztery miały obręcze, wysokie i straszliwe” (Biblia Warszawska); „taką wysokość miały, aż strach z nich pochodził” (Biblia Gdańska); w Biblii Tysiąclecia werset ten nie zawiera odniesień do grozy.
1
2
Rdz 28, 17.
18
Problem cierpienia
turę ze swymi odległymi przodkami – możemy wyobrazić sobie, jak sami reagujemy na niebezpieczne osamotnienie
w ten sam sposób; reakcja ta jest zaiste „naturalna”, w sensie
zgodności z ludzką naturą. Lecz to nie jest w najmniejszym
stopniu „naturalne” w takim sensie, że pojęcie „niesamo-
witości” lub Numinosum zawiera się już w pojęciu niebezpieczeństwa – czy też, że postrzeganie zagrożenia lub
niechęć wobec bólu związanego z ranami i śmiercią, do
której mogą doprowadzić, mogłyby przekazać choćby naj-
bardziej mgliste pojęcie grozy związanej z obecnością ducha lub numinotycznej bojaźni umysłowi, który jeszcze ich
nie pojął. Gdy człowiek przechodzi od fizycznego strachu do grozy i bojaźni, przeskakuje na inny poziom i pojmuje
coś, czego nigdy nie zdołałby doświadczyć – tak jak doświadcza się zwykłego strachu przed zagrożeniem – poprzez fizyczne fakty i wyciągnięte z nich logiczne wnioski.
Zwykle próby wyjaśnienia Numinosum wiążą się z pewnym presupozycjami – na przykład, antropolodzy wywodzą ten fenomen z lęku przed zmarłymi, jednak nie tłumaczą,
dlaczego właśnie zmarli (niezawodnie najmniej niebezpieczny rodzaj ludzi) mieliby wywoływać to szczególne
uczucie. Wbrew wszystkim takim usiłowaniom, musimy podkreślić, że groza i bojaźń leżą w innym wymiarze niż
strach. Należą one do natury interpretacji, jaką człowiek
daje wszechświatowi, lub wrażenia, jakie z niego odbiera; i tak jak w żadnym wyliczeniu fizycznych cech pięknego
obiektu nigdy nie da się zawrzeć jego piękna ani też w naj-
Wstęp
19
mniejszym stopniu przekazać komuś, kto nie doznał nigdy
doświadczenia estetycznego, co rozumiemy poprzez piękno, tak samo w żadnym rzeczowym opisie jakiegokolwiek
ludzkiego środowiska nie da się zawrzeć „niesamowitości”
i Numinosum – lub choćby ich sugestii. W istocie, zdają
się istnieć tylko dwa poglądy, jakie możemy utrzymywać na temat bojaźni. Albo jest ona jedynie pewnym nastawieniem w ludzkim umyśle, które nie odpowiada niczemu
obiektywnemu i które nie służy żadnej biologicznej funkcji, lecz nie wykazuje skłonności do zaniku, nawet gdy ów
umysł osiąga pełnię swego rozwoju u poety, filozofa lub
świętego – lub też stanowi ona bezpośrednie doświadczenie czegoś prawdziwie nadprzyrodzonego, czemu słusznie można by nadać miano Objawienia.
Numinosum nie jest tym samym, co moralnie dobre,
i człowiek owładnięty bojaźnią i pozostawiony samemu
sobie ma skłonność, by myśleć o obiekcie numinotycznym
jako czymś, co znajduje się „poza dobrem i złem”. Ta uwaga
prowadzi nas do drugiego podstawowego elementu religii. Wszystkie istoty ludzkie, o których mówią dzieje, cenią
pewnego rodzaju moralność; innymi słowy wobec pewnych proponowanych działań odczuwają wrażenia, które można wyrazić poprzez: „powinienem” lub „nie powinienem”. Te doświadczenia przypominają bojaźń pod jednym
względem, mianowicie nie da się ich logicznie wywieść
z otoczenia i fizycznych doświadczeń człowieka, który je
przeżywa. Możemy przerzucać się zwrotami: „chcę”, „je-
20
Problem cierpienia
stem zmuszony”, „tak będzie roztropnie” i „nie odważę
się”, jak długo nam się podoba bez wydobywania z nich najmniejszej sugestii „powinności” i „zakazu”. Podobnie
jak w przypadku Numionosum wszelkie próby wyjaśnie-
nia doświadczenia moralnego poprzez coś innego zawsze zakładają z góry obecność tego właśnie, co próbują wyjaśnić – tak jak słynny psychoanalityk, który wywodzi je
z prehistorycznego ojcobójstwa. Jeśli owo ojcobójstwo wy-
wołało w sprawcach poczucie winy, to znaczy, że czuli oni,
że nie powinni byli go popełniać; gdyby tego nie czuli, ów
akt nie mógłby wywołać w nich żadnego poczucia winy. Moralność, podobnie jak numinotyczna bojaźń, stanowi
skok w inny wymiar; człowiek wychodzi poza wszystko to, co może być „dane” poprzez fakty doświadczenia.
Posiada ona pewną cechę, zbyt istotną, aby ją zignorować. Ludzie mogą uznawać różne systemy etyczne – chociaż
u swej podstawy nie są one aż tak bardzo zróżnicowane,
jak się często twierdzi – ale wszystkie są zgodne w tym, że
zalecają zachowanie, którego ich stronnikom nie udaje się praktykować. Wszyscy ludzie podobnie zostają potępieni
nie przez obce kody etyczne, lecz przez swoje własne, a zatem wszyscy są świadomi swej winy. Drugi element religii
to nie zwykła świadomość samego prawa moralnego, lecz tego, że owo prawo moralne można aprobować i jednocześnie łamać. Ta świadomość nie jest ani logiczną, ani nielogiczną konkluzją z faktów doświadczenia; gdybyśmy
nie wprowadzili jej do naszego doświadczenia, nie mogli-
Wstęp
21
byśmy jej tam znaleźć. Jest to albo niewytłumaczalne złudzenie, albo objawienie.
Doświadczenie moralne i doświadczenie numinotycz-
ne są od siebie tak odległe, że mogą istnieć przez całkiem
długie okresy czasu bez ustanawiania wzajemnego kontaktu. W pewnych formach pogaństwa kult bogów i etyczne
dyskusje filozofów miały ze sobą bardzo niewiele wspól-
nego. Trzeci etap w religijnym rozwoju pojawia się wówczas, gdy ludzie zaczynają je ze sobą identyfikować – gdy Numinotyczna Moc, wobec której czują bojaźń, staje się
strażnikiem moralności, wobec której czują zobowiązanie. Raz jeszcze, może się to wydać nam bardzo „naturalne”.
Cóż może być bardziej naturalnego dla dzikusa owładniętego jednocześnie bojaźnią i poczuciem winy niż uznanie,
że ta sama moc, która budzi w nim bojaźń, jest zarazem autorytetem moralnym, która potępia jego winę? Zaiste,
jest to naturalne dla ludzkości. Lecz bynajmniej nie jest to oczywiste. Faktyczne zachowanie tego wszechświata,
który nawiedza Numinosum, nie przypomina zachowania,
którego wymaga od nas moralność. Wszechświat wydaje
się marnotrawny, bezwzględny i niesprawiedliwy; moral-
ność zaleca nam wartości przeciwne. Identyfikacji źródła bojaźni ze źródłem moralności nie da się też wyjaśnić jako
przejawu myślenia życzeniowego, bowiem utożsamienie to nie spełnia niczyich życzeń. Niczego nie moglibyśmy
pragnąć mniej niż Prawa – którego nagi autorytet jest już
i tak nieznośny – uzbrojonego w nieobliczalne żądania
22
Problem cierpienia
Numinosum. Ze wszystkich skoków podjętych przez ludzi w toku dziejów religii, ten jest z pewnością najbardziej zaskakujący. Nie jest niczym nienaturalnym, że znaczna
część ludzkości odrzuciła to utożsamienie; niemoralna re-
ligia i niereligijna moralność istniały w przeszłości i nadal istnieją. Zapewne tylko jeden lud w pełni uczynił ten nowy
krok, a mianowicie Żydzi. Niemniej jednak wielkie jed-
nostki we wszystkich miejscach i epokach czyniły go również, a tylko ci, którzy się nań decydują, są wolni od obsceniczności i barbarzyństwa cechujących religijność pozbawioną moralności oraz zimnego, smutnego przekonania
o własnej nieomylności właściwego czystemu, areligijnemu
moralizmowi. Jeśli oceniamy ów krok po jego owocach, należy nazwać go krokiem uzdrawiającym. I chociaż logika nie nakazuje nam, byśmy go podjęli, trudno jest stawiać
mu opór – moralność przenika nawet do pogaństwa czy panteizmu; nawet stoicyzm chcąc nie chcąc zgina kolana
przed Bogiem. Powtórzmy: może to szaleństwo – szaleństwo wrodzone człowiekowi i przynoszące szczęsne rezultaty – a może objawienie. Jeśli zaś uznamy je za objawienie,
wówczas najpełniej wyraziło się ono poprzez Abrahama,
bowiem to właśnie Żydzi w pełni i niedwuznacznie utoż-
samiali budzące bojaźń Numinosum, obecne na czarnych szczytach gór i w burzowych chmurach, ze „sprawiedliwym Panem”, który „kocha sprawiedliwość”1.
1
Ps 11, 7.
Wstęp
23
Czwarty podstawowy element religii stanowi pewne
wydarzenie historyczne. Wśród Żydów urodził się człowiek, który twierdził, że sam jest Tym – lub że jest synem
Tego – lub że jest „jednym z Tym”, który zarazem budzi
bojaźń natury i jest dawcą moralnego prawa. Twierdzenie
to jest w istocie tak szokujące, paradoksalne, wręcz budzą-
ce grozę – nie dajmy się zwieść i nie traktujmy tego lekko! – że możliwe są tylko dwie opinie na temat tego człowieka.
Albo był to skończony szaleniec szczególnie odrażającego
rodzaju, albo też był on – i jest nadal – dokładnie tym,
kim twierdził, że jest. Tertium non datur. Jeśli świadec-
twa czynią pierwszą hipotezę niemożliwą do przyjęcia, musimy zgodzić się z tą drugą. Jeżeli zaś tak uczynimy,
wiarygodne stają się dla nas wszystkie inne twierdzenia
chrześcijan, takie jak to, że ten Człowiek został zabity, lecz zmartwychwstał, oraz że Jego śmierć, pod pewnymi
względami niepojęta dla ludzkiej myśli, wywołała rzeczy-
wistą zmianę w naszych relacjach z „budzącym bojaźń” i „sprawiedliwym” Panem, zmianę na naszą korzyść.
Pytanie, czy wszechświat, jakim go widzimy, sprawia
wrażenie dzieła mądrego i dobrego Stwórcy, czy też dzieła
przypadku, bądź też istoty obojętnej lub wręcz nam nieprzychylnej, oznacza zlekceważnie z góry wszelkich waż-
nych czynników w problemie religii. Chrześcijaństwo nie stanowi konkluzji filozoficznej debaty na temat pochodze-
nia wszechświata: jest „katastrofą” – w znaczeniu przełomu – historycznym wydarzeniem, które nastąpiło po opisanym
24
Problem cierpienia
przeze mnie długim duchowym przygotowaniu ludzkości. Nie jest to system, w który musimy wpasować niewygodny
fakt cierpienia: chrześcijaństwo samo jest jednym z niewygodnych faktów, które musimy pomieścić w jakimkolwiek stworzonym przez nas systemie. W pewnym sensie chrześcijaństwo bardziej stwarza, niż rozwiązuje problem
cierpienia, bowiem cierpienie nie byłoby problemem, gdy-
by nie to, że wraz z naszym codziennym doświadczeniem tego bolesnego świata otrzymaliśmy coś, co uznajemy za
zapewnienie, że ostateczna rzeczywistość jest sprawiedliwa i miłująca.
Wyjaśniłem już mniej więcej, dlaczego to zapewnienie
zdaje mi się dobre. Nie wznosi się ono do logicznego przymusu. Na każdym etapie religijnego doświadczenia człowiek może się buntować – jeśli nie bez zadawania gwałtu własnej naturze, to na pewno nie bez popadania w absurd.
Może odwrócić swój duchowy „wzrok” od Numinosum
– o ile gotów jest wziąć rozbrat z połową wielkich po-
etów i proroków swojej rasy, z własnym dzieciństwem, z bogactwem i głębią nieskrępowanego doświadczenia. Może uznawać prawo moralne za złudzenie i odciąć się od wspólnej płaszczyzny człowieczeństwa. Może odrzucić
utożsamienie budzącego grozę Numinosum ze sprawiedliwym Panem i pozostać barbarzyńcą, który czci płodność,
zmarłych przodków, siłę życiową lub przyszłość. Lecz
cena, jaką za to się płaci, jest wysoka. Gdy zaś dochodzimy do ostatniego etapu, do historycznego Wcielenia,
Wstęp
25
pewność jest największa. Opowieść o Wcieleniu dziwnie przypomina wiele mitów, które były obecne w religii
od zarania dziejów, a jednak pozostaje od nich odmienna. Nie jest przejrzysta dla rozumu: nie moglibyśmy wymyślić jej sami. Nie ma w niej budzącej podejrzenie aprioryczności klarowności panteizmu lub fizyki newtonowskiej. Ma
ona pozornie arbitralny i idiosynkratyczny charakter, któ-
ry współczesna nauka uczy nas z wolna tolerować w tym
celowym świecie, gdzie energia tworzy się w małych cząsteczkach, których ilości nikt nie mógł przewidzieć, gdzie prędkość ma swoje granice, gdzie nieodwracalna entropia
nadaje czasowi rzeczywisty kierunek, a kosmos nie jest ani statyczny, ani cykliczny, lecz rozwija się, niczym dramat, od rzeczywistego początku do rzeczywistego końca. Jeśli kiedykolwiek miało do nas dotrzeć jakiekolwiek przesłanie
z rdzenia rzeczywistości, powinniśmy oczekiwać, że znajdziemy w nim jedynie ową raptowną zmienność, celową,
dramatyczną „zygzakowatość” cechującą chrześcijańską wiarę. Ma ona mistrzowski dotyk – szorstki, męski smak
rzeczywistości, która nie jest uczyniona przez nas czy dla nas, lecz uderza nas w twarz.
Jeśli, na takiej podstawie (lub na lepszych), podążamy
ścieżką, na którą została skierowana ludzkość, i stajemy
się chrześcijanami, pojawia się przed nami „problem” cierpienia.