Czarny motyl

Page 1

CZARNY MOTYL

CZARNY MOTYL

Fabularyzowana historia Haliny Szwarc –

łodzianki, która poszła na wojnę z Hitlerem

Lidia Liszewska   Robert Kornacki

Projekt okładki Grzegorz Bociek

Ilustracje na okładce

© Mark Owen | Trevillion Images

© gpointstudio | freepik.com

© sygn.: 3_1_0_9_3852_242396, 3_1_0_11_10296_82933 | Narodowe Archiwum Cyfrowe

© Bundesarchiv_Bild_137-051639A | Wikimedia Commons

Fotografie w książce

© sygn.: 3_2_0_-_8558_68922, 3_1_0_9_3845_242407, 3_2_0_-_8551_68911, 3_1_0_9_3874_242353, 3_2_0_-_8557_68921, 3_1_0_9_3849_242400, 3_2_0__4133_57710 | Narodowe Archiwum Cyfrowe

© Imperial War Museum id MH 13110, Bundesarchiv_Bild_183-J09396, Bundesarchiv_R_49_Bild-0108 | Wikimedia Commons

oraz prywatne archiwum autorów

Fotografie autorów na okładce i na s. 371 zostały wykonane przez słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Bełchatowie

Redakcja

Anna Seweryn

Redakcja techniczna, skład i łamanie Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Anna Jeziorska

Typografia

© Zenon – Riccardo Olocco | fonts.adobe.com

© Contralto – Jan Tonellato | fonts.adobe.com

Wydanie I, Gdańsk 2023

tekst © Lidia Liszewska, Robert Kornacki, 2023

© Wydawnictwo FLOW

ISBN 978-83-67402-28-6

Wydawnictwo FLOW

biuro@wydawnictwoflow.pl

tel. 538 281 367

Druk i oprawa

Drukarnia READ ME

Ja bym się chciała do konspiracji zapisać… Halina Szwarc

Prolog

Aparat policyjny w Łodzi rozbudowany jest do olbrzymich rozmiarów. Gestapo liczy tu 180 osób. Bardzo pokaźna jest liczba konfidentów; wśród nich niestety sporo Polaków. […] Dysponując tak rozbudowanym aparatem śledczym, policja niemiecka doprowadziła kontrolę nad społeczeństwem łódzkim do granic doskonałości.

Raport nr 9 Sekcji Zachodniej Departamentu Informacji Delegatury

Rządu na Kraj, woj. łódzkie, II. Terror i eksterminacja* natarczywy dźwięk telefonu wybudził z zamyślenia stojącego przy oknie mężczyznę. Krótką chwilę trwało, zanim ten oderwał wzrok, by z malowniczo rozciągającego się przed budynkiem szpaleru młodych kasztanowców przenieść go na brzęczący natrętnie aparat. Nawet sekundę nie wahał się jednak z podjęciem decyzji – podejść do solidnego dębowego biurka i podnieść słuchawkę czy nadal łapać przy parapecie pierwsze promienie słoneczne.

Majowe słońce nie było tego dnia specjalnie nachalne, ale ładnie oświetlało zarówno sam gabinet, jak i widoczny w oddali zamknięty zasiekami wylot dawnej alei Anstadta. W jasnej plamie skąpany był też ustanowiony w pobliżu

* Cyt. za: Andrzej Rukowiecki, Łódź 1939–1945. Kronika okupacji, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2012.

7

posterunek żandarmerii. Grupka porządnie umundurowanych, ale i lekko rozleniwionych żołnierzy strzegła przy nim wstępu osobom postronnym. Na nadmiar pracy, a już na pewno na wyjątkowo stresujące warunki narzekać raczej nie mogli.

Łódź – włączone do Rzeszy duże polskie miasto – już przed wojną miała dość liczną reprezentację niemieckich mieszkańców. Teraz ich liczba zwiększyła się wielokrotnie, Polacy zepchnięci zostali do gorszych dzielnic, a ludność żydowska zamknięta w getcie. Wprowadzony przez hitlerowską administrację terror skutecznie tłumił pomysły potencjalnego buntu, choć akcje dywersyjne polskiego podziemia zdarzały się regularnie. Ale od kolportowania ulotek i malowania haseł na murach do zbrojnego napadu na przedstawicieli rasy panów droga była daleka. Najeźdźcy czuli się tu więc niemal komfortowo.

Jedna z wojskowych ciężarówek właśnie się zatrzymała przy szlabanie; kierowca nie zgasił silnika, utrzymując gotowość do wyjazdu w miasto. Dzień dopiero się zaczynał, było po godzinie ósmej, ale w całym budynku dało się wyczuć jakieś napięcie. Jakby zaraz miało się wydarzyć coś nadzwyczajnego.

Nieliczni Polacy, którzy zapuszczali się w to miejsce, myśleli zapewne podobnie – że trzeba niezwykłej perfidii albo zwykłej niewiedzy, by na siedzibę łódzkiego Gestapo wybrać dawną żydowską szkołę, zbudowaną na działkach należących do tak mocno niearyjskich właścicieli, jak Lieb Liebensztejn, Abram Moryc czy Ludwik Cukier. I to

8

na dodatek w kompleksie, który opierał się w swym architektonicznym wyrazie na modernistycznych założeniach weimarskiej szkoły Bauhausu.

A może zdecydował o tym jednak niemiecki pragmatyzm i zamiłowanie do porządku? Obiekt zbudowano przecież ledwie kilka lat temu, był przestronny i bez trudu pomieścić mógł zarówno pracowników administracji i funkcjonariuszy śledczych, jak i tych, którzy w efekcie donosu albo zwykłego pecha najgorsze godziny swojego życia musieli spędzić w piwnicznych celach. Tych ostatnich nie brakowało, a i przygotowane dla nich pomieszczenia rzadko pozostawały puste. Dochodzące z nich jęki i krzyki były równie intensywne tak za dnia, jak i w nocy.

Teraz podobne dywagacje nie miały jednak najmniejszego znaczenia, bo choć szkołę zdołano wybudować w terminie i była gotowa na przyjęcie pierwszych żydowskich uczniów już po wakacjach 1939 roku, to wybuch wojny zmienił wszystko. Obecnie, już w Litzmannstadt*, budynkiem przy przemianowanej z alei Anstadta na Gardestrasse 7 zawiadywał SS-Obersturmbannführer** Otto Bradfisch.

Był rok 1944, doktor Bradfisch mógł się pochwalić zespołem stu pięćdziesięciu jeden funkcjonariuszy i blisko siedmiuset agentami, których on i jego poprzednicy skaperowali do pracy i zarejestrowali w Wydziale „N” – Nachrichtendienst. Jakiś czas temu bardzo ciekawą informację

** niem. podpułkownik SS

9
* Litzmannstadt to niemiecka nazistowska nazwa Łodzi, nadana rozkazem Adolfa Hitlera 11 kwietnia 1940 roku.

przekazał jeden z takich kapusiów i dlatego być może już

dziś będą mogli posmakować zwycięstwa w prowadzonym przez siebie śledztwie.

Niemiecka propaganda potrzebowała dobrych wiadomości, dlatego Bradfisch błyskawicznie odepchnął się barkiem od ściany i w dwóch sprężystych susach był przy dzwoniącym telefonie.

– Herr Obersturmbannführer, jesteśmy gotowi do akcji, samochód czeka – zameldował karnie sekretarz kryminalny Boettcher, po czym umilkł, najwyraźniej czekając na ewentualne dodatkowe polecenia.

Wszystko mieli opracowane w najdrobniejszych szczegółach, niewiele można było dodać do ustalonego planu. Chociaż…

– Przypomnij mi, proszę, kogo bierzesz ze sobą – dodał dla porządku doktor Bradfisch.

Jako prawnik zwracał uwagę na detale, był wszak człowiekiem wykształconym. Zanim wojenne koleje uczyniły go nadburmistrzem komisarycznym w tym przeklętym mieście i w równie odpychającym Kraju Warty, pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Bawarii. Później robił porządek z homoseksualistami i czyścił niemieckie szeregi z przeciwników politycznych, by w końcu skupić się na tępieniu Żydów na Białorusi. Tu, w Litzmannstadt, trochę narzekał na nudę, bo przecież nadzór nad wysyłką do SS-Sonderkommando Kulmhof am Ner kolejnych dziesiątków tysięcy podludzi nie był specjalnie ekscytujący. Ot, zwykła, przyziemna robota, by nie powiedzieć – nor-

10

malna buchalteria. Zresztą i w tym zadaniu trafiła się ponadroczna przerwa, kiedy obóz zlikwidowano, wysadzając w powietrze baraki i krematoria. Ale Führer żądał wyników, więc infrastrukturę trzeba było szybko odtworzyć. Mimo to nadburmistrz zdecydowanie się nie przemęczał, choć czasem i jemu trafiało się coś wyjątkowego. Jak choćby ta polska świnia, Halina Klomb! – Pojedzie ze mną Tamm – odpowiedział zapytany i po chwili dodał: – Jan zna się na robocie jak mało kto, a tamten polski ptaszek będzie dla nas śpiewał jeszcze dzisiaj!

Bradfisch nie miał co do tego żadnych wątpliwości i podzielał entuzjazm podwładnego. Działalność tej kobiety była wyraźną plamą na honorze instytucji, w której pracował. Polka robiła dużo złego i wciąż pozostawała nieuchwytna. Domyślali się, że kursowała regularnie między Rzeszą a jej rodzinną Łodzią, raz już ją nawet mieli, jednak… Miała do tej pory nad wyraz dużo szczęścia. Schluss*, dziś karty się odwrócą!

– Zmiana planów – zarządził niespodziewanie. – Nie chcę tam żadnych nerwowych sytuacji!

– Tak jest, Herr Obersturmbannführer! – Boettcher stuknął obcasami i słuchał uważnie.

– Żadnej ciężarówki – podjął wątek nadburmistrz.

– Jeszcze mi tego brakuje, żeby to polskie ścierwo zdążyło sięgnąć po cyjanek i się otruć. Pojedziecie dyskretnie, * niem. koniec

11

dorożką i w cywilnych ubraniach. I mam tu ją mieć żywą, zrozumiano?

– Jawohl*! – Funkcjonariusz kiwnął głową na potwierdzenie i poczekał, aż jego przełożony odłoży słuchawkę.

Obersturmbannführer Otto Bradfisch zrobił to, krzywiąc twarz w uśmiechu niemal promiennym, po czym wrócił do swego posterunku przy oknie. Wcześniej zerwał jednak kartkę w niewielkim podręcznym kalendarzu, leżącym na biurku. W zasadzie powinien to zrobić jego adiutant, ale młody Fritz Wrecke chodził ostatnio niewyspany i zaniedbywał mniej ważne obowiązki – nic dziwnego, Bradfisch zlecił mu nadzorowanie transportu najważniejszych dokumentów łódzkiego Gestapo do tajnego magazynu w Zbąszyniu, nad pięknym jeziorem Błędno. Tak na wszelki wypadek, a w zasadzie gdyby zwycięski pochód niemieckiego oręża nie był tak całkiem niepowstrzymany. Różne słuchy dochodziły i do Kraju Warty, a prawniczy umysł Bradfischa doskonale potrafił wyobrazić sobie, co się stanie, kiedy gromadzone przez nich dokumenty wpadną w niepowołane ręce.

23 maja, odczytał na głos datę, pomijając zwyczajowe informacje o wschodzie i zachodzie słońca. Ten ostatni interesował go o tyle, że być może – jeśli jego ludzie uwiną się jak należy – jeszcze przed wieczorem będzie mógł zameldować w Berlinie o kolejnym sukcesie.

* niem. Tak jest!

12

Zegar niemieckiej firmy Junghans dostojnie wybił godzinę dziewiątą. Przed szlabanem nie było już ciężarówki, ale w miejsce zajmowane przez nią jeszcze chwilę temu zmierzało dziarskim krokiem dwóch mężczyzn. Byli to Fryderyk Boettcher i Jan Tamm, którzy zdążyli zamienić mundury na garnitury i teraz tylko wysoko podniesione głowy, sprężystość ruchów i starannie przystrzyżone włosy zdradzały, że to niemieccy żołnierze ruszający na łowy.

Rozdział 1

Po kilkakrotnym omówieniu sprawy Gdańska już przed wieloma miesiącami przedstawiłem Rządowi Polskiemu konkretną propozycję. Propozycję tę podaję Wam obecnie do wiadomości, Panowie Deputowani, i będziecie mogli sami orzec, czy nie jest ona w służbie pokoju europejskiego największym ustępstwem, jakie tylko było możliwe. Jak już podkreśliłem, rozumiałem zawsze konieczność posiadania przez to państwo dostępu do morza i zawsze brałem to pod uwagę. Nie jestem przecież demokratycznym mężem stanu, ale realistycznym narodowym socjalistą. Uważałem więc również za konieczne wyjaśnić Rządowi Warszawskiemu, że tak jak on pragnie dostępu do morza, tak i Niemcy potrzebują dostępu do swej prowincji na Wschodzie*.

Przemówienie Adolfa Hitlera, Reichstag, 28 kwietnia 1939 roku

nigdy wcześniej Halina Kłąb nie była tak blisko śmierci.

Nie swojej, z jej ciałem i duszą było wszystko w porządku, choć ostatnie pożegnanie kochanego profesora Oskara

Eckerta przeżyła bardzo mocno. A fakt, że właśnie dziś, 5 maja 1939 roku, w dniu pogrzebu jej matematyka, ona sama świętowała szesnaste urodziny, po prostu zszedł na drugi plan, a nawet wydawał się kompletnie błahy i nieistotny.

* https://encyklopedia.pwn.pl/materialy-dodatkowe/haslo/HitlerAdolf-Przemowienie-w-Reichstagu-28-kwietnia-1939-r;1582204.html [dostęp: 29.03.2023].

14

I kiedy grono pedagogiczne gimnazjum Heleny Miklaszewskiej, szkoły, do której uczęszczała, zastanawiało się –niemal nad trumną swojego kolegi po fachu – czy udział uczennic katolickiej szkoły w pogrzebie protestanta jest aby właściwy, ona wciąż słyszała łagodny, wręcz dobrotliwy głos starego profesora. Nigdy nie krzyknął, nigdy też nie dał po sobie poznać, że mniej lub bardziej nieudane potyczki panien „od Miklaszewskiej” z algebrą czy geometrią kaleczą jego uszy. Był wyrozumiały, zarówno dla nich, jak i dla chłopców z mieszczącego się przy tej samej ulicy, ale pod numerem sześćdziesiątym ósmym, Gimnazjum Kupców*.

Halina miała dość tych dyskusji. Jakby to w Łodzi miało jakiekolwiek znaczenie – kto żyd, kto protestant, a kto kupuje „Rycerza Niepokalanej”. W tym mieście od zawsze mieszały się języki, wyznania, kuchnie i przesądy. Dlaczego więc po śmierci ich przyjaciela mieli oceniać, kogo inwokował w modlitwie w swej ostatniej godzinie? Bo Oskar Eckert był ich przyjacielem, dziewczyna była tego pewna –udowadniał to na każdej lekcji, nie tylko wpajając im twierdzenia i reguły, ale też dając dużo więcej. Mówił im o Polsce, o tym wielkim szczęściu, jakim jest możliwość nauczania w ojczystym języku. Profesor Eckert był polskim patriotą.

– I takim go chcę zapamiętać – powtórzyła na głos, kiedy z cmentarza wracała do domu.

Szła bez pośpiechu. Słońce muskało ciepłem policzki nastolatki i, tak jak zawsze o tej porze roku w Łodzi, mrugało

15
* Potoczna nazwa Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców.

zawadiacko w szybach kamienic przy ulicy św. Andrzeja.

Wyraźnie widziała już otwarte okna na parterze pod numerem czterdziestym drugim. To za nimi znajdowały się wynajmowane przez rodziców dwa pokoje z kuchnią i łazienką, luksus, na który w śródmieściu nie każdego było stać. Ojciec przypominał jej o tym za każdym razem, gdy buntowniczym tonem w częstych z nim dysputach próbowała wyłożyć mu swój system wartości. „Nic nie poradzę, że materialne dobra są odległym punktem na mojej liście rzeczy i spraw w życiu najistotniejszych” – zdarzało jej się wykrzyczeć, nie raz czy dwa.

Odwróciła się na pięcie. Jeszcze nie chciała wracać do domu.

Być może dobiegało końca jej dzieciństwo… I nie tylko w związku z tym, że właśnie dziś kończyła szesnaście lat, ale także dlatego, że strata, którą w sobie niosła przez rozświetlone wiosennym blaskiem ulice, odcinała ją szorstką kreską od przejrzystości lat naiwnych i prostych.

Halina zatrzymała się na wprost wejścia prowadzącego na wąskie i podłużne podwórko, zamknięte z trzech stron dwupiętrowymi oficynami. Takie widoki towarzyszyły jej, odkąd przenieśli się tu z ulicy Kilińskiego, a jeszcze wcześniej z Bałut – do niedawna podobno największej wsi w Europie, obecnie ubogiej, w większości żydowskiej dzielnicy Łodzi. Bałuty były jednak dla niej dziś już tak dalekie, że wręcz nierzeczywiste. Jak ta chwila, która trzymała ją teraz w objęciach. A może to tylko świeżość i młodość bezczelnie zaglądały w oczy śmierci?

16

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.