Kadisz dla Ruth fragment

Page 1

12

W Nowy Rok było lodowato.

Nasz placyk pokrywały zwały śniegu i warstwa lodu. Wzdłuż chodników ciągnęły się długie, wysokie zaspy. Mieszkańcy musieli z trudem uwalniać ulice od lodu własnymi rękami. Także my, dzieci, musieliśmy brać w tym udział. Z toporkiem i motyką wzięliśmy się do dzieła. Pilnował nas pradziadek. Od czasu do czasu widziałem, jak wyglądał zza zasłony naszego dużego pokoju. Kiedy jego zdaniem nie szło nam wystarczająco żwawo, pukał w szybę i machał ręką. Był to jednak zdecydowanie wieloznaczny gest, ponieważ niekiedy wydawało się nam, jakby w ten sposób obdarzał nas uznaniem za naszą harówkę. Dziarsko zatem rąbałem toporkiem lód przed naszym domem, a Ruth szuflą odwalała na bok zmarznięte bryły. Podobało mi się to. Bo byłem razem z Ruth. A po kilku dniach dostaliśmy nawet wolne w szkole. 85


– Teraz mamy rok 5698 – w pewnym momencie oznajmiła Ruth. Dla mnie taka data jednak była kompletnie niezrozumiała. Choćby dlatego, że do tylu nie nauczyliśmy się jeszcze liczyć w naszej szkole. A poza tym na naszych kalendarzach widniała zupełnie inna data. Ruth jednak upierała się przy tym, że dla Żydów jest już 5698 rok. Po tym jak pracowaliśmy ponad godzinę, moja babcia zawołała nas do domu. Mogliśmy usiąść w pokoju pradziadka. Był to naprawdę rzadki dowód uprzejmości! Dostaliśmy miętową herbatę i bożonarodzeniowe bułeczki. A pradziadek dzielnie nam towarzyszył. Dla mnie zawsze fascynujące było obserwowanie go przy jedzeniu. Od kiedy go znałem, nie miał ani jednego zęba. Coś tak nowomodnego jak sztuczna szczęka było wówczas praktycznie niedostępne. Musiał więc od lat gryźć i żuć szczęką. Ale potrafił rozgryzać i przeżuwać bez szczególnego trudu nawet twarde skórki chleba, a także jeszcze twardsze springerle mojej babci. Mój pradziadek wstał i zaprosił nas, żebyśmy jeszcze poszli z nim na chwilę do jego pracowni – szewskiego warsztatu. Tam mogliśmy się trochę ogrzać. Usiadł na swoim szewskim stołku, naciągnął but na pocięglu i wbił kilka kołków w podeszwę. Wcześniej wywiercił w nim dziury z pomocą szydła. 86


Tutaj, w pracowni pradziadka, naprawdę byłem w swoim żywiole. Z dumą mogłem wyjaśnić Ruth, do czego używa się poszczególnych narzędzi, po co są drewniane listwy, które stały w regale przy ścianie, do czego służy maszyna do obrabiania skóry, jak przygotowuje się klej do przyklejania podeszew, jak się szyje buty maszyną na pedał, co to jest szpilarek i trójnóg szewski. Wkrótce jednak skinąłem na Ruth i wymknęliśmy się z warsztatu. Wielka sypialnia, która jak wszystkie pokoje była połączona dwojgiem czy trojgiem drzwi, oferowała mnóstwo ciekawych rzeczy. Olbrzymi obraz z jeleniem na rykowisku wiszący nad łóżkiem czy twarda jak kamień marcepanowa świnka stojąca na umywalce – to tylko niektóre atrakcje. Moja babcia opowiadała mi kiedyś, że podarowała mojemu pradziadkowi tę marcepanową świnkę na Boże Narodzenie przed prawie dwudziestu laty. Pradziadkowi słodki prezent spodobał się tak bardzo, że nie zdecydował się go zjeść. Tak więc prawie doszczętnie skamieniała świnka po niemal dwudziestu latach wciąż stała w sypialni. W kącie tkwił złożony chiński parawan. Babcia nie potrafiła sobie przypomnieć, od kiedy tam zalegał. Nie był używany. Obok niego znajdowały się na wpół nim przesłonięte wąskie drzwi, które prowadziły do nie87


używanego niedużego sąsiedniego pokoju. Było to miejsce w naszym domu najbardziej tajemnicze obok olbrzymiej piwnicy. Ostrożnie uchyliłem drzwi. W pomieszczeniu panował upiorny półmrok. Ciężkie drewniane okiennice zawsze były zamknięte. Przez szczeliny wpadało niewiele światła. Oświetlenie elektryczne nie działało. Lampa na suficie nie miała żarówki. Pokazałem Ruth, że wszystko w tym pokoju było warte obejrzenia czy raczej dotknięcia. Przestrzeń była całkowicie zastawiona starymi meblami, wózkiem dziecięcym, małym regałem z zakurzonymi starymi książkami i już nieużywanymi prawidłami. Przy ścianie stało stare łóżko, najwyraźniej nieużywane od niepamiętnych czasów. Każdy nasz krok wzbijał mnóstwo kurzu, który sprawiał, że kichaliśmy, prychaliśmy i kasłaliśmy. – Tylko niczego tam nie popsujcie – usłyszeliśmy wołanie mojego pradziadka. Tak jakbyśmy w ogóle mogli tam cokolwiek popsuć. W ciemnym pokoju właściwie nie było ani jednej rzeczy, która byłaby niezepsuta. Nad drzwiami sypialni wisiały dwa skrzyżowane florety i maska szermiercza mojego ciotecznego dziadka Hermanna – sprzęt pochodzący jeszcze ze studenckich czasów. Obok wisiały szabla i pikielhauba mojego ciotecznego dziadka Wilhelma, który w wojnie 88


światowej w 1914 roku już po kilku dniach walk został zabity strzałem w głowę przez francuskiego strzelca wyborowego. W kącie tkwiła oparta o ścianę stara lanca ułańska z resztką proporczyka pod ostrzem. Pradziadek chętnie opowiadał, że pochodzi ona jeszcze z jego żołnierskich czasów i że położył nią niezliczonych wrogów. Była to tylko jedna z wielu barwnych historii, które opowiadał, kiedy był w odpowiednim nastroju. Babcia przy większości tych opowieści pobłażliwie kręciła głową i czasem tylko pytała pradziadka, czy mógłby spróbować to sobie dokładniej przypomnieć i czy przypadkiem nie przemawia przez niego fantazja. – Dziewczyno – mówił wtedy pradziadek, śmiejąc się przy tym – a może ja to wszystko sobie tylko przyśniłem? Wspomniałem o tym Ruth, ona zaś stwierdziła, że przecież jej tata także chętnie opowiada rozmaite historie. Zostaliśmy w ciemnym pokoju tylko przez krótki czas. Wzbity w powietrze kurz sprawił, że ledwie mogliśmy cokolwiek rozpoznać. Przypuszczałem też, że mój pradziadek wkrótce znowu pośle nas do rąbania lodu. W końcu przecież jeszcze nie skończyliśmy. Na zewnątrz zaś zaczęło powoli zmierzchać. Nie było wystarczająco dużo dziennego światła do rąbania lodu. Postanowiliśmy więc pójść na górę. 89


Ruth chciała mi już od dawna pokazać swoją jedyną i ukochaną lalkę. Choć prawie się nią nie bawiła. Łatwo to było zrozumieć. Z porcelanowej głowy zeszła farba, ręce i nogi, jak wypchane wiórami skórzane kiełbaski, wisiały już tylko na pojedynczych nitkach, a tułów w wielu miejscach był popękany. Ruth na dziurach, z których sypały się wióry, nakleiła plastry. – Miriam wkrótce umrze na uwiąd starczy – powiedziała, śmiejąc się, pani Rosenberg. Kiedy Ruth pokazywała mi lalkę, jej mama weszła do pokoju niezauważona przez nas. – Miriam dostałam od mojej cioci Racheli wiele, wiele lat temu w Polsce. Lalka jest o wiele starsza ode mnie – dodała pani Rosenberg. Takich rarytasów nie mogłem zaoferować sąsiadce. A lalek to już zupełnie żadnych. Ale chwila! Przecież ja też miałem straszliwie starą zabawkę, którą podarowała mi cioteczna babka. Była to blaszana mysz z mechanizmem sprężynowym, która po nakręceniu robiła kilka kółek i po kilku obrotach rozklekotana stawała. Mieliśmy jeszcze przed sobą całe ferie bożonarodzeniowe. Ruth i jej rodzice wprowadzili się do nas w ubiegłym roku. Minęło już tyle czasu? W ubiegłym roku... – to dla mnie oznaczało naprawdę zamierzchłe czasy. A teraz mieliśmy rok 5698. O tej liczbie 90


lat jeszcze długo potem nieraz rozmyślałem. Jednak bardziej kusiła teraźniejszość! Następnego dnia zamierzaliśmy wybrać się do ogrodu miejskiego, żeby poślizgać się na łyżwach na zamarzniętym jeziorze. Dostałem od mojego dziadka na gwiazdkę parę porządnych łyżew. Wcześniej należały do mojego dziadka, który zmarł wiele, wiele lat temu. Ruth również miała własne łyżwy. Następny dzień zapowiadał się więc zupełnie wyjątkowo!

91


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.