32
msza
w
purpurze
4. Wahanie Franciszkanie – a są ich trzy rodzaje: bro dacze, czyli kapucyni, brązowi, czyli bracia mniejsi, i czarni, zwani konwentualnymi – są wszyscy synami św. Franciszka z Asyżu, któ rego dziedzictwu równie trudno sprostać, jak ludziom pióra dorównać Szekspirowi. Bieda czyna z Asyżu był wielkim geniuszem. Często mawiało się o nim, że był doskonałym obra zem Chrystusa, a podobieństwo to umacnia ły jego stygmaty, jakie, niby Boską pieczęć, otrzymał pod koniec życia. Ja wyobrażam go sobie raczej jako młodszego brata w biblij nym znaczeniu tego słowa, bliskiego krewne go Świętej Rodziny, trochę nieobliczalnego, lubiącego przygody, ale wiernego, zafascy nowanego Starszym Bratem i zdecydowa nego dowieść, że Jego Ewangelię, nawet jej pozornie najbardziej szalone zadania, można wcielić w życie. Ten syn trzynastowiecznego kupiectwa, którego dosięgła łaska, przeżywał przypowieść o lilii polnej, żebrząc w okoli cach rodzinnego miasta ubrany w łachmany, prawiąc kazania do ptaków i ryb albo opie
wa h a n i e
wając Siostrę Wodę i Brata Wilka w Pieśni stworzenia, co mogłoby uczynić go patronem ekologów, gdyby ekolodzy chodzili na mszę. Należy tu zauważyć, że Asyż, urocze miasto, podupadłe na skutek rywalizacji z Flandrią i Wenecją, grzeje w umbryjskim słońcu reszt ki swej dawnej świetności i od wieków żyje dzięki dochodom, jakie zapewnia mu sława podmiejskiego włóczęgi. Począwszy od cudu na początku drogi (asyski Chrystus prosi Franciszka, by od budował jego Kościół, Kolbemu ukazuje się Maryja z dwiema koronami), niejedno łączy Franciszka z Asyżu i Maksymiliana Kolbego: przede wszystkim to samo poczucie Absolu tu – bez kompromisów, bez zastrzeżeń, bez odwrotu – szokujące tych, którzy obserwo wali, jak się ono rozwija; taka sama wyobraź nia twórcza: nieokiełznana, cudownie pocią gająca młodzież i bardzo niepokojąca ludzi rozsądnych, jakich spotyka się nawet w „za konie serafickim” św. Franciszka, w któr ym serafini, zobaczymy to na procesie, mają skłonność posługiwać się skrzydłami jako fo telem; takie samo pojmowanie ubóstwa jako najszybszego sposobu ściągnięcia na siebie Bożej szczodrobliwości; taka sama rycerska wizja istoty ludzkiej, którą spotykamy zresztą nienaruszoną – i tak samo dziś nie znajdują cą zrozumienia w świecie – u Jana Pawła II;
33
34
wa h a n i e
wreszcie to samo wyzwanie rzucone współ czesnemu światu. I właśnie to wyzwanie jest tematem tej książki. U lwowskich franciszkanów Maksymilian Kolbe był nie tylko dobrym uczniem, ale również świecił przykładem koleżeństwa. Prawdę rzekłszy, przodował we wszystkim, szczególnie zaś w matematyce, fizyce i ogól nie rzecz biorąc w naukach ścisłych. Był uroczym chłopcem o ładnej buzi, zawsze gotowym spieszyć z pomocą kolegom z gor liwością uczynnej duszy i swobodą kogoś, dla kogo problemy nie stanowią problemu. Dużo się modlił, prawie zawsze w pierwszym rzędzie – nie po to, by popisywać się poboż nością, ale żeby nie rozpraszali go wchodzą cy i wychodzący z kaplicy. Wesoły, łatwo wpadał w entuzjazm, ale równie szybko miał łzy w oczach, zwłaszcza gdy wyśmiewano się z jego pochodzenia spod zaboru rosyjskiego, jak gdyby chciano podać w wątpliwość jego prawdziwą polskość. Kolegów z ławy szkol nej zachwycał wynalazczy umysł Maksymi liana. Zachował się jego rysunek pojazdu międzyplanetarnego, który miał zawieźć go na Księżyc (chyba że przeznaczony był do fo tografowania gwiazd), i który może by wzbił się w powietrze, gdyby autor zdążył wynaleźć paliwo.
wa h a n i e
Niektórzy z jego profesorów mogli pięć dziesiąt lat później złożyć świadectwo w pro cesie kanonizacyjnym Maksymiliana Kol bego. Jedni uważali, że był miły i grzeczny, i tylko to powiedzieli. Inni natomiast pamię tali ucznia, który wszystko chciał wiedzieć i na korytarzach gimnazjum nękał ich pyta niami. Wszyscy jednak mówili o niezwykłej wrażliwości, która była przyczyną kryzysu nękających go skrupułów. Własne niedosko nałości jawiły mu się jako przeraźliwe ułom ności człowieka wykluczonego z życia wiecz nego. W tamtych czasach chorobę tę leczył kierownik duchowy, którego terapia polegała na przekonaniu chorego, że nie może ustana wiać się swoim własnym sędzią. Po tej terapii, która w gruncie rzeczy była lekcją pokory, Maksymilian nie przeżywał więcej podob nych prób i odzyskał z właściwą sobie radoś cią tę drobną cechę charakteru, której nikt, ani koledzy, ani nauczyciele, nie mogli nigdy zapomnieć: swój uśmiech, uśmiech łagodny jak pierwszy brzask jutrzenki padający na ży cie, którego przeznaczeniem była światłość, a które tak wcześnie pochłonęła noc. Koledzy widzieli przed nim wspaniałą ka rierę naukową, a jeden z profesorów, choć związany z zakonem franciszkańskim, ubo lewał nawet, że takie zdolności matematycz
35
36
wa h a n i e
ne wykorzystywane kiedyś będą jedynie do liczenia kolumn w jakimś klasztorze. Sam Kolbe chciał być żołnierzem. Umrzeć za ojczyznę – myśl ta narzuca się ze szczegól ną mocą, gdy ojczyzny nie ma. Bo trudno mówić o ojczyźnie, będąc więźniem u sie bie, w kraju pod zaborem trzech mocarstw, z którymi nic nas nie łączy – jedynie z Au strią religia, choć katolicyzm polski, wy wodzący się w równej mierze z Bizancjum i z Rzymu, bardzo różni się od katolicyzmu austriackiego, pozostałości Świętego Cesar stwa. Polska to kraj niepodobny do swych sąsiadów, nawet jeśli ma z nimi wspólne ko rzenie czy rysy. To, co u Rosjanina tak łatwo przechodzi w rezygnację, u Polaka prowadzi do buntu; nacjonalizm, który Prusaka umac nia w dyscyplinie, u Polaka rozbudza wro dzony indywidualizm. Polak uważa za swój obowiązek wykazać – samotnie, jeśli trzeba – wyższość istoty swej ojczyzny nie istnie jącej czy uciemiężonej. Jej historia utkana jest z tęsknoty i powstań, tak jak u Chopina zasłona z drobnego deszczyku sentymental nych i mieniących się barwami tęczy nutek od czasu do czasu rozstępuje się przed ka waleryjskim huraganem. Żaden naród nie został tak głęboko schrystianizowany. Woda chrztu płynie w nim niczym rzeka, która użyźnia całą jego kulturę, przy czym chrześ
wa h a n i e
cijaństwo zostało tu pojęte i przyjęte tak, jak nadanie szlachectwa istocie ludzkiej. Rozumiemy teraz, dlaczego rycerską wizję ludzkości Jana Pawła II tak źle pojmują drobnomieszczanie myśli zachodniej, którzy już dawno zastąpili ducha chrześcijaństwa chrześcijaństwem bez ducha. Cała rodzina Kolbe była głęboko patrio tyczna. Jak więc Maksymilian miałby być inny? Jego szachownica – bardzo lubił sza chy – była terenem manewrów, drewniany mi pionkami prowadził kampanie wojskowe albo opracowywał plany fortyfikacji obron nych, które uczyniłyby Lwów miastem nie do zdobycia, gdyby już nie było zdobyte. Jego młode serce nie mogło pozostać głuche na natarczywą skargę podzielonej między zabor ców ojczyzny. Ale tu raz jeszcze «adwokat diabła» mar szczy brwi: Kościół nie zalicza patriotyzmu do cnót wiodących do świętości. To właś nie, mimo obfitego żniwa duchowego i rzesz wiernych powołujących się na jego wstawien nictwo, opóźnia kanonizację ojca de Fou cauld. Czy był świętym z pustyni, którego nawrócenie i duchowość budzą podziw, czy dla ojczyzny został nadliczbowym agentem francuskiej dominacji w Afryce? Czy zginął za wiarę i tylko za nią? Kościół, który bierze
37
38
wa h a n i e
mistyków pod obserwację, chętnie kojarzy ich z wojskowymi – bohaterskimi lub nie – ze służby czynnej bądź z rezerwy. «Adwokat diabła» zastanawia się, czy czerwona korona z tego, co niewzruszenie nazywa „przypusz czalnym widzeniem”, nie była w oczach małego Kolbego odpowiednikiem „korony oblężniczej”, którą Rzymianie przyznawali obroń com miasta. Mały Kolbe też musiał się nad tym zastana wiać. W wieku szesnastu lat kariera wojsko wa wydawała mu się właściwsza niż mnisi habit, by służyć ojczyźnie, którą utożsamiał z wiarą. Chodziło tylko o to, by znaleźć ar mię, która nie byłaby ani rosyjska, ani au striacka, ani niemiecka, lecz polska. Prze szkody tego rodzaju nie mogły powstrzymać młodości. W każdym razie był tak głęboko przekonany, że jego droga nie wiedzie przez zakon, że udało mu się przekonać brata, aby i on z takiego wyboru zrezygnował. Był to pierwszy rekrut jego przyszłej armii. Dlate go też kiedy dobrzy ojcowie franciszkanie zaproponowali mu, by wstąpił do nowicja tu, który prowadzi do kapłaństwa, poprosił o rozmowę z przełożonym, by powiedzieć mu, że i on, i brat rezygnują. Jednak tego właśnie dnia jego matka zjawiła się w gim nazjum, by zawiadomić synów, że zamierza
wa h a n i e
zamieszkać u felicjanek, a mąż jej wstępuje do franciszkanów. Ciąg dalszy Kolbe opo wiedział w liście do matki dużo później, gdy starszy brat opuścił zakon: Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit i jego [Franciszka] chciałem odwieść... i wtedy była ta pamięt na chwila, kiedy idąc do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franus nie chce my wstąpić do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka – do rozmównicy. – Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną przysłała w tej krytycz nej chwili Mamę do rozmównicy. – I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie. – Już dziewięć lat prawie upłynęło od tej chwili; z trwogą i z wdzięcznością ku Nie pokalanej, narzędziu miłosierdzia Bożego, myślę o tej chwili. – Co by się stało, gdyby Ona nie podała wtedy swej ręki.3
Ojciec prowincjał przyjął uczniów. Ale wcale nie dowiedział się, że rezygnują z wło żenia habitu. Wprost przeciwnie, poprosili 3
Bezpośrednie cytaty z listów Maksymiliana Kolbe go, które w tekście oznaczono cudzysłowami, po chodzą z wydania: Bł. Maksymilian Maria Kolbe, Wybór pism, oprac. Joachim Roman Bara, Akade mia Teologii Katolickiej, Warszawa 1973.
39
40
wa h a n i e
go o przyjęcie do nowicjatu. Wspomniałem już, że starszy brat nie wytrwał. Ale w przy padku młodszego dzwonek zadzwonił w od powiedniej chwili – dając sygnał do rozpo częcia biegu w przeciwnym kierunku. Reszta życia to strzała, która szybuje do celu.