Mądrość księdza Browna

Page 1



TĹ‚umaczenie Magda Sobolewska


„Wisdom of Father Brown” pierwsze wydanie angielskie 1914 r. Okładka Fahrenheit 451 Tłumaczenie Magda Sobolewska Korekta i redakcja Barbara Manińska Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz Skład, łamanie Point Plus ISBN 978-83-8079-288-3 Copyright © for the Polish translation by Magda Sobolewska Copyright © for the Polish edition by Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2018 Wydawca

Fronda PL , Sp. z o.o. Ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Faks 22 877 37 34 e-mail: fronda@fronda.pl www.wydawnictwofronda.pl www.facebook.com/FrondaWydawnictwo www.twitter.com/Wyd_Fronda www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

Wydrukowano na papierze ibook

dostarczonym przez Firmę Igepa

Druk i oprawa


SPIS TREŚCI Nieobecny Mister Glass. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Raj Złodziei . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29 Pojedynek doktora Hirscha. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Człowiek w pasażu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78 Pomyłka maszyny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104 Głowa Cezara . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 127 Fioletowa peruka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151 Zguba Pendragonów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 173 Bóg Gongów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 202 Sałata pułkownika Craya. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225 Dziwne przestępstwo Johna Boulnois . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 246 Bajka księdza Browna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 269

5



NIEOBECNY MISTER GLASS

MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

B

iura doktora Oriona Hooda, wybitnego kryminologa i specjalisty w dziedzinie pewnych zaburzeń moralnych, mieściły się przy bulwarze nadbrzeżnym w Scarborough, w pokojach oświetlonych rzędem dużych przeszklonych drzwi, przez które Morze Północne wyglądało jak niekończąca się ściana niebiesko-zielonego marmuru. W tym otoczeniu morze miało coś z monotonii niebieskozielonej lamperii, bowiem w pokojach pana Hooda rządziła niepodzielnie zatrważająca czystość, podobna do zatrważającej czystości morza. Nie należy jednak przypuszczać, że brakowało luksusu czy nawet poezji. Zarówno luksus, jak i poezja miały tam swoje miejsce, a nawet wyglądało na to, że z tego miejsca nie wolno im się ruszać. Nie brakowało luksusu choćby w tym, że na specjalnym stoliku stało osiem czy dziesięć pudełek najlepszych cygar, ułożonych jednak ściśle według planu, zgodnie z którym najmocniejsze znajdowały się zawsze przy ścianie, a najsłabsze – od strony okna. Na owym stoliku luksusu stał także oszklony barek z trzema gatunkami alkoholu, ale zdaniem niektórych fantastów whisky, rumu i brandy było w karafkach zawsze tyle samo. Nie brakowało poezji: lewy narożnik pokoju zajmowały półki z zestawem angielskich klasyków równie kompletnym, jak zgromadzony w prawym narożniku zestaw dzieł angielskich i obcych fizjologów. Jed-

7


NIEOBECNY MISTER GLASS

8

nak wyjęcie z rzędu książek tomu Chaucera albo Shelleya drażniło myśli tak samo, jak widok szczerby w przednich zębach. Nie można powiedzieć, żeby książek tych nigdy nie czytano; zapewne je czytano, ale miało się wrażenie, że są one przykute do miejsca łańcuchami, jak Biblie w dawnych kościołach. Doktor Hood traktował swoją prywatną kolekcję książek jak bibliotekę publiczną. A skoro aura sztywnej naukowej nietykalności otaczała nawet półki pełne liryki i ballad oraz stoły z tytoniem i alkoholem, nie trzeba dodawać, że atmosfera pogańskiej świętości tym bardziej broniła dostępu do półek ze specjalistyczną literaturą i stołów z kruchymi, by nie rzec czarodziejskimi przyrządami do badań z dziedziny chemii czy mechaniki. Doktor Hood przechadzał się wzdłuż amfilady pokoi, której granice – jak to się określa w podręcznikach geografii – stanowiły: od wschodu Morze Północne, a od zachodu zwarte szeregi tomów socjologiczno-kryminologicznego księgozbioru. Ubrany był w aksamit, jak artysta, ale bez krzty artystycznego nieładu; jego włosy, mimo że gęsto przetykane siwizną, rosły zdrowo i bujnie, a na rumianej, choć szczupłej twarzy malował się wyraz wyczekiwania. W każdym szczególe on sam, podobnie jak jego gabinet, robił wrażenie czegoś równocześnie nieustępliwego i niespokojnego, jak wielkie północne morze, nad którym (ze względów ściśle higienicznych) zbudował sobie dom. Przeznaczenie, będąc akurat w żartobliwym nastroju, pchnęło drzwi i wpuściło do tych długich, uporządkowanych, obrzeżonych morzem pokoi kogoś, kto stanowił najbardziej chyba zaskakujące przeciwieństwo ich samych i ich właściciela. W odpowiedzi na zdawkowe, lecz uprzejme


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

zaproszenie drzwi uchyliły się i do środka wsunęła się bezkształtna mała postać, dla której najwyraźniej własny kapelusz i parasol były równie nieporęczne, jak stosy bagażu. Zwinięty parasol był czarny, prozaiczny i już dawno nie nadawał się do naprawy, a szerokoskrzydły czarny kapelusz był nieczęsto widywanym w Anglii nakryciem głowy duchownego, sam człowiek zaś był uosobieniem wszystkiego, co swojskie i bezradne. Doktor przyglądał się przybyszowi z powściągliwym zdumieniem zbliżonym do tego, jakie okazałby, gdyby do jego gabinetu wpełzło jakieś wielkie, ale wyraźnie nieszkodliwe morskie zwierzę. Przybysz natomiast przyglądał się doktorowi z tą radosną, choć nieco zdyszaną pogodą ducha, jaką zwykle prezentuje korpulentna sprzątaczka, której właśnie udało się wsiąść do autobusu. Składa się na nią intensywna mieszanka wyrażanego publicznie samozadowolenia i ogólnego nieuporządkowania. Kapelusz przybysza potoczył się po podłodze, ciężki parasol z hukiem wysunął mu się spomiędzy kolan; nieszczęśnik wyciągnął rękę po kapelusz i schylił się za parasolem, ale równocześnie, z niezmąconym uśmiechem na okrągłej twarzy, przemówił następująco: – Nazywam się Brown. Proszę wybaczyć, ale przychodzę w tej sprawie, która dotyczy rodziny MacNab. Jak słyszałem, często pomaga pan ludziom w takich kłopotach. Proszę mi wybaczyć, jeśli się mylę. W międzyczasie, wyciągnąwszy się jak najdalej, zdołał odzyskać kapelusz i wykonał nad nim mały, śmieszny ukłon, jakby teraz wszystko było już w całkowitym porządku. – Nie bardzo rozumiem – odparł naukowiec z chłodną, wysiloną uprzejmością. – Obawiam się, że zaszła pomyłka.

9


NIEOBECNY MISTER GLASS

10

Jestem doktor Hood; prowadzę niemal wyłącznie działalność pisarską i edukacyjną. To prawda, że policja czasem konsultowała się ze mną w trudnych sprawach wyjątkowej wagi, ale… – Ach, to jest sprawa najwyższej wagi – wpadł mu w słowo człowieczek o nazwisku Brown. – Przecież jej matka nie zgadza się na zaręczyny – wyjaśnił i oparł się wygodnie, promieniejąc zdrowym rozsądkiem. Brwi doktora Hooda ściągnęły się groźnie nad oczami, w których błyskało coś, co mogło być gniewem, ale mogło też być rozbawieniem. – Mimo to – powiedział – nadal nie do końca rozumiem. – Widzi pan, oni chcą wziąć ślub – wyjaśnił człowiek w księżowskim kapeluszu. – Maggie MacNab i młody Todhunter chcą wziąć ślub. Czy może być coś ważniejszego? Sukcesy naukowe wielkiego Oriona Hooda pozbawiły go wielu rzeczy – jedni mówili, że zdrowia, inni, że wiary w Boga; nie pozbawiły go jednak całkowicie wyczucia niedorzeczności. Ostatnie pytanie prostodusznego księdza sprawiło, że z ust doktora wyrwał się zduszony śmiech, a on sam opadł na fotel, przyjmując ironiczną pozę lekarza udzielającego porady. – Proszę księdza – powiedział poważnie – minęło całe czternaście i pół roku, odkąd zostałem osobiście poproszony o rozwiązanie osobistego problemu: wtedy chodziło o próbę otrucia prezydenta Francji na bankiecie Lorda Mayora. Teraz, jak rozumiem, sprawa dotyczy tego, czy jakaś pańska znajoma o imieniu Maggie jest odpowiednią partią dla jej przyjaciela o nazwisku Todhunter. No cóż, widzi ksiądz, jestem uczciwym zawodnikiem i podejmę wyzwanie. Udzielę rodzi-


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

nie MacNab mojej najlepszej porady, podobnie jak udzieliłem jej Republice Francuskiej i królowi Anglii… nie, nawet lepszej: lepszej o czternaście lat. Nie mam dziś po południu nic innego do roboty. Proszę mi opowiedzieć tę historię. Mały duchowny o nazwisku Brown podziękował mu z niewątpliwą gorliwością, ale z niezmienną, osobliwą prostotą. Wyglądało to tak, jakby dziękował nieznajomemu w palarni za pożyczenie zapałek, a nie (jak było w istocie) wyrażał wdzięczność dyrektorowi królewskiego ogrodu botanicznego za to, że zgodził się pójść z nim na łąkę i szukać czterolistnej koniczyny. Po serdecznym podziękowaniu mały ksiądz niemal bez przecinka rozpoczął swoją litanię: – Mówiłem już panu, że nazywam się Brown i tak właśnie jest; pewnie pan widział mały katolicki kościółek, w którym pracuję, na końcu tych zapyziałych uliczek okalających miasto od północy. Na najdalszej i najbardziej zapyziałej uliczce, która biegnie wzdłuż morza niczym falochron, mieszka bardzo uczciwa, ale nieco wybuchowa wdowa nazwiskiem MacNab, chodząca do mojego kościoła. Ma ona jedyną córkę i wynajmuje pokoje; co do niej i jej córki oraz co do niej i jej lokatorów… no cóż, myślę, że można by wiele powiedzieć na obronę każdej ze stron. Teraz ma ona tylko jednego lokatora, młodego człowieka nazwiskiem Todhunter, ale kłopotu ma z nim więcej niż ze wszystkimi innymi, bo chce on poślubić młodą damę mieszkającą w tym domu. – A ta młoda dama – spytał doktor Hood z wielkim, niemym rozbawieniem – czego chce? – No cóż, ona także chce go poślubić – zawołał ksiądz Brown, prostując się energicznie na krześle. – Na tym właśnie polega ta okropna komplikacja.

11


NIEOBECNY MISTER GLASS

12

– To rzeczywiście potworna zagadka – powiedział doktor Hood. – O ile mi wiadomo – mówił dalej duchowny – ten młody James Todhunter to bardzo porządny człowiek, tylko że nikt o nim nie wie za wiele. Jest wesoły, śniady, zręczny jak małpa, gładko wygolony jak aktor i uprzejmy jak urodzony dworzanin. Zdaje się, że ma w kieszeni sporo grosza, ale nikt nie wie, czym się zajmuje. Dlatego pani MacNab (która ma skłonność do pesymizmu) uważa, że niewątpliwie jest to coś okropnego i zapewne związanego z dynamitem. Musi to być jakiś wyjątkowo nieśmiały i bezgłośny dynamit, bo biedak zamyka się tylko na kilka godzin dziennie w swoim pokoju i czegoś się uczy za zamkniętymi drzwiami. Twierdzi, że jego odosobnienie jest tymczasowe i uzasadnione, i obiecuje wyjaśnić wszystko przed ślubem. Tylko tyle wiadomo na pewno, ale pani MacNab mogłaby panu przedstawić o wiele więcej szczegółów, co do których nawet ona nie ma pewności. Wie pan, że tam, gdzie nic nie wiadomo, rozmaite historie rosną jak grzyby po deszczu. Jedna z nich mówi, że z jego pokoju dobiegają dwa głosy; ale po otwarciu drzwi zawsze okazuje się, że Todhunter jest sam. Inna znów mówi o tajemniczym wysokim osobniku w jedwabnym cylindrze, który pewnego dnia o zmierzchu wyłonił się z morskiej mgły, a może z morskiej otchłani i przeszedł bezszelestnie przez plażę oraz przydomowy ogródek, a potem rozmawiał z lokatorem przez otwarte okno. Rozmowa ta podobno skończyła się kłótnią. Todhunter gwałtownie zatrzasnął okno, a mężczyzna w cylindrze ponownie rozpłynął się we mgle. Historia ta powtarzana jest w rodzinie z największym zdumieniem, ale coś mi się


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

zdaje, że pani MacNab woli jej pierwotną wersję: otóż według niej ów Drugi Człowiek (kimkolwiek jest) wypełza co wieczór z wielkiej skrzyni stojącej w rogu pokoju, która przez cały dzień jest zamknięta na głucho. Widzi pan zatem, że drzwi Todhuntera traktowane są jak zamknięta brama wiodąca do wszelkich fantazji i potworności Tysiąca i jednej nocy. Z drugiej strony on sam jest nieduży, przyzwoicie ubrany na czarno, punktualny i niewinny jak zegar w salonie. Płaci czynsz bez dnia zwłoki, właściwie nie pije alkoholu, ma niewyczerpaną cierpliwość do małych dzieci i potrafi je zabawiać całymi dniami, ale najbardziej naglącą sprawą jest to, że taką samą popularność zdobył sobie u pierworodnej córki pani MacNab, która gotowa jest choćby jutro iść z nim przed ołtarz. Człowiek szczerze wyznający jakąś wielką teorię zawsze z upodobaniem stosuje ją do każdego drobiazgu. Zniżywszy się do poziomu prostodusznego księdza, wielki specjalista uczynił to z wielkim rozmachem. Usadowił się wygodnie w fotelu i zaczął przemawiać tonem nieco roztargnionego wykładowcy: – Nawet w najdrobniejszym wypadku warto najpierw zauważyć główne tendencje natury. Konkretny kwiat być może nie jest zwiędnięty na początku zimy, ale ogólnie kwiaty więdną; konkretnego kamyczka być może nigdy nie zmoczy fala przypływu, ale przypływ nieuchronnie nadchodzi. W oczach naukowca cała historia ludzkości jest serią zbiorowych ruchów, zniszczeń albo migracji, takich jak masakra much w zimie albo powrót ptaków na wiosnę. Otóż zasadniczym faktem całej historii jest rasa. To rasa rodzi religię; to rasa powoduje wojny w dziedzinie prawa

13


NIEOBECNY MISTER GLASS

14

i etyki. Nie ma mocniejszego przykładu niż owo dzikie, nieziemskie, zanikające plemię powszechnie nazywane Celtami, którego przedstawicielami są członkowie rodziny MacNab. Niscy, śniadoskórzy, wywodzący się od marzycieli i włóczęgów łatwo przyjmują przesądne wyjaśnienia wszelkich zdarzeń, podobnie jak nadal przyjmują to przesądne wyjaśnienie wszelkich zdarzeń, które (proszę wybaczyć) reprezentuje ksiądz razem ze swoim Kościołem. Nie ma nic niezwykłego w tym, że mając za sobą wyjące morze, a przed sobą (raz jeszcze proszę wybaczyć) zawodzący Kościół, ludzie ci przypisują fantastyczne cechy czemuś, co prawdopodobnie jest całkiem zwyczajnym wydarzeniem. Ksiądz, ze swoimi małymi parafialnymi obowiązkami, widzi tylko panią MacNab przerażoną opowieściami o dwóch głosach i o człowieku, który wyszedł z morza. Ale ktoś obdarzony naukową wyobraźnią dostrzega niejako całe klany MacNabów rozrzucone po całym świecie, w ostatecznej przeciętności tak jednorodne, jak jeden gatunek ptaków. Widzi w tysiącach domów tysiące pań MacNab, wpuszczających kropelkę przygnębienia do herbaty swoich przyjaciół; widzi… Zanim naukowiec miał szansę dokończyć swoją wypowiedź, z zewnątrz dobiegło bardziej naglące wezwanie; pospiesznie skierowano korytarzem kogoś w szeleszczącej spódnicy i w otwartych drzwiach ukazała się dziewczyna ubrana przyzwoicie, ale pospiesznie, z twarzą zgrzaną i rumianą od biegu. Miała jasne, rozwiane morskim wiatrem włosy i byłaby skończenie piękna, gdyby nie kości policzkowe, po szkocku wystające i zaczerwienione. Jej przeprosiny zabrzmiały obcesowo, niemal jak rozkaz.


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

– Przepraszam, że przeszkadzam, proszę pana – powiedziała – ale musiałam natychmiast pobiec za księdzem Brownem; to sprawa życia i śmierci. Ksiądz Brown zaczął dość chaotycznie podnosić się z krzesła. – Ależ, Maggie, co się takiego stało? – zapytał. – O ile mogę się zorientować, James został zamordowany – odparła dziewczyna, wciąż ciężko dysząc po biegu. – Znowu był u niego ten Glass; słyszałam wyraźnie, jak rozmawiali przez drzwi. Dwa różne głosy: James ma niski, buczący głos, a ten drugi był wysoki i drżący. – Ten Glass? – powtórzył ksiądz nieco zagubiony. – Wiem, że nazywa się Glass – odparła dziewczyna w wielkim zniecierpliwieniu. – Słyszałam jego nazwisko przez drzwi. Kłócili się, chyba o pieniądze, bo słyszałam, jak James powtarzał raz po raz: „Dobrze, Mister Glass” albo „Nie, Mister Glass” i jeszcze „Dwa lub trzy, Mister Glass”. Ale za dużo mówimy, musimy iść natychmiast, może jeszcze nie jest za późno. – Za późno na co? – spytał doktor Hood, który przyglądał się młodej damie z wyraźnym zainteresowaniem. – Dlaczego ów Mister Glass i jego kłopoty finansowe miałyby zmuszać nas do takiego pośpiechu? – Próbowałam wyważyć drzwi, ale nie mogłam – odparła szybko dziewczyna – więc pobiegłam na podwórze i udało mi się wspiąć na tyle wysoko, że zajrzałam do środka ponad parapetem. Było dość ciemno i pokój wydawał się pusty, ale przysięgam, że widziałam Jamesa, który leżał wciśnięty w kąt, jakby uduszony albo otruty. – To bardzo poważna sprawa – stwierdził ksiądz Brown, zbierając swój niesforny kapelusz i parasol, i wstając z miej-

15


NIEOBECNY MISTER GLASS

16

sca – prawdę mówiąc, właśnie przedstawiałem twoją sprawę temu gentlemanowi, a jego poglądy… – Uległy znaczącej zmianie – dopowiedział poważnie naukowiec. – Nie wydaje mi się, żeby ta młoda dama miała tak wiele wspólnego z Celtami, jak przypuszczałem. Jako że nie mam nic innego do roboty, włożę kapelusz i przejdę się z państwem. Po kilku minutach wszyscy troje zbliżali się do ponurego końca uliczki, przy której mieszkała rodzina MacNab: zdyszana dziewczyna zdecydowanym krokiem góralki, kryminolog z nonszalancką gracją (niepozbawioną lamparciej zwinności), a ksiądz energicznym, całkowicie pozbawionym godności truchtem. Wygląd tego przedmieścia usprawiedliwiał do pewnego stopnia uwagi doktora o przygnębieniu i osamotnieniu. Rozrzucone wzdłuż brzegu morza domy stały coraz dalej od siebie, ponure popołudnie ściemniało się przedwcześnie, morze było ciemnofioletowe jak atrament i szumiało złowieszczo. W mizernym ogródku pani MacNab, zbiegającym w dół ku plaży, dwa czarne, najwyraźniej uschnięte drzewa przypominały demoniczne ręce wzniesione gestem przerażenia, a kiedy sama pani MacNab nadbiegła ku nim ulicą z podobnie rozczapierzonymi chudymi dłońmi i twarzą skrytą w mroku, i ona miała w sobie coś z demona. Doktor i ksiądz odpowiadali zdawkowo na hałaśliwe potwierdzenie opowieści córki, do których matka dodała wiele niepokojących szczegółów, a także na obietnice zemsty, którymi sprawiedliwie obdzielała zarówno Mister Glassa za morderstwo, jak i Jamesa Todhuntera za to, że dał się zamordować, czy też za to, że śmiał się starać o rękę jej córki i nie dożył ślubu. Z frontowej części domu


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

przeszli wąskim korytarzem do drzwi pokoju lokatorskiego na tyłach. Doktor Hood ze zręcznością starego detektywa uderzył mocno ramieniem w deski i wyważył drzwi. Za nimi ukazała się milcząca scena katastrofy. Nikt, patrząc na nią, nie mógł nawet przez chwilę wątpić, że pokój ten był świadkiem jakiegoś sensacyjnego starcia co najmniej dwóch osób. Karty do gry były rozrzucone na stole i po całej podłodze, jakby przed chwilą ktoś przerwał grę. Dwa kieliszki stały przygotowane na bocznym stoliku, ale trzeci rozprysnął się na wszystkie strony, tworząc gwiazdę odłamków pośrodku dywanu. Kilka stóp dalej leżało coś, co wyglądało na długi nóż albo krótki miecz – prosty, ale z ozdobną malowaną rękojeścią; jego matowe ostrze odbijało nikły szary blask padający z ponurego okna, za którym czarne drzewa odcinały się na tle ołowianego morza. W przeciwległym kącie leżał jedwabny cylinder, jakby dopiero co potoczył się tam, strącony z głowy gentlemana; było to wrażenie tak silne, że niemal miało się ochotę sprawdzić, czy cylinder jeszcze się toczy. Za nim, w samym kącie, rzucony jak worek ziemniaków, ale związany jak bagaż kolejowy, leżał James Todhunter z ustami przewiązanymi szalikiem, z sześcioma czy siedmioma zwojami sznura wokół łokci i kostek. Jego brązowe oczy były przytomne i bacznie się rozglądały. Doktor Orion Hood zatrzymał się na chwilę na wycieraczce i przez moment upajał się tą milczącą sceną przemocy. Następnie przeszedł szybko przez dywan, podniósł jedwabny cylinder i z powagą włożył go na głowę wciąż unieruchomionego Todhuntera. Był na niego o tyle za duży, że niemal oparł mu się o ramiona.

17


NIEOBECNY MISTER GLASS

18

– Oto cylinder, który zostawił Mister Glass – powiedział doktor, wróciwszy z nim do pozostałych zebranych; obejrzał wnętrze kapelusza przez kieszonkową lupę. – Jak wyjaśnić to, że Mister Glass jest nieobecny, a jego kapelusz został na miejscu? Mister Glass przywiązuje przecież wagę do swojego ubioru. Cylinder, choć nienowy, ma modny krój i był systematycznie szczotkowany i polerowany. Mister Glass to podstarzały dandys, jak sądzę. – Ależ na Boga! – wykrzyknęła panna MacNab. – Dlaczego pan go wpierw nie rozwiąże? – Mówię „podstarzały” rozmyślnie, choć nie mam pewności – ciągnął dalej autor wywodu – przyczyna tego stwierdzenia może się wydawać nieco naciągana. Włosy istot ludzkich wypadają z różnym natężeniem, ale prawie zawsze trochę z nich wypada, tak że na niedawno noszonym kapeluszu mógłbym za pomocą lupy zaobserwować maleńkie włoski. Na tym nie ma ich wcale, co skłania mnie do wyciągnięcia wniosku, że Mister Glass jest łysy. Otóż, jeśli połączymy to z wysokim, kłótliwym głosem, który panna MacNab tak nam sugestywnie opisała (cierpliwości, droga pani, cierpliwości); jeśli powiążemy bezwłosą głowę i ton głosu często będący wyrazem starczej złości, to moim zdaniem możemy z tego wnioskować o nieco zaawansowanym wieku. Jednakże był to prawdopodobnie żwawy, a już na pewno wysoki staruszek. Mógłbym do pewnego stopnia oprzeć się na opisie jego wcześniejszego pojawienia się pod oknem w postaci wysokiego mężczyzny w jedwabnym cylindrze, ale wydaje mi się, że mam o wiele dokładniejsze wskazówki. Jeden z kieliszków rozprysnął się na wszystkie strony, ale jeden z odłamków wylądował wysoko, na półce


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

nad kominkiem. Nie mógłby znaleźć się w tym miejscu, gdyby naczynie to zostało rozbite przez stosunkowo niskiego człowieka, jakim jest pan Todhunter. – Jeśli już o nim mowa – wtrącił ksiądz Brown – to czy nie byłoby lepiej rozwiązać pana Todhuntera? – Nasze wnioski na postawie znajdującego się w pokoju szkła nie kończą się na tym – ciągnął dalej specjalista. – Powinienem powiedzieć od razu, że ten człowiek, Glass, mógł być nerwowy i łysy nie z powodu wieku, lecz hulaszczego trybu życia. Pan Todhunter, jak zostało już powiedziane, jest cichym, przedsiębiorczym mężczyzną i właściwie nie pije alkoholu. Te karty i kieliszki do wina nie są dla niego czymś zwyczajnym; zostały wyjęte ze względu na tego konkretnego gościa. Przypadkiem jednak możemy posunąć się jeszcze dalej. Pan Todhunter może jest, a może nie jest posiadaczem kieliszków do wina, ale nie wydaje się, by był posiadaczem jakiegoś wina. Co zatem miały zawierać te naczynia? Od razu zasugerowałbym jakąś whisky czy brandy, być może w dobrym gatunku, z piersiówki, którą miał przy sobie Mister Glass. Mamy zatem przybliżony wizerunek tego człowieka, a w każdym razie typu ludzkiego, jaki reprezentuje: wysoki, podstarzały, w eleganckim, choć nieco wyświechtanym ubraniu, bardzo, może nawet za bardzo lubiący grę w karty i mocne trunki. Mister Glass to gentleman, jakiego często spotykamy na marginesie społeczeństwa. – Słuchaj pan! – wykrzyknęła młoda kobieta. – Jeśli nie pozwoli mi pan przejść i rozwiązać go, wybiegnę na ulicę i zawołam policję. – Panno MacNab – odparł doktor Hood poważnie – nie radziłbym pani tak się spieszyć z wzywaniem policji. Pro-

19


NIEOBECNY MISTER GLASS

20

szę księdza, prosiłbym z całą stanowczością, żeby ksiądz przywołał swoją trzódkę do porządku; dla jej, a nie dla mojego dobra. No cóż, zobaczyliśmy już w przybliżeniu sylwetkę i charakter owego Glassa; a jakie podstawowe fakty są nam znane, jeśli chodzi o obecnego tu Jamesa Todhuntera? Jest ich w zasadzie trzy: że jest oszczędny, że jest mniej czy więcej majętny i że ma jakąś tajemnicę. Otóż są to trzy oczywiste oznaki człowieka szantażowanego. Natomiast przebrzmiała elegancja, rozwiązłe obyczaje i jazgotliwa nerwowość jego gościa to oczywiste cechy szantażysty. Mamy tu dwie typowe postacie dramatu związanego z opłacaniem milczenia: z jednej strony szacowny obywatel z jakąś tajemnicą, z drugiej hiena z West Endu, potrafiąca wpaść na trop tajemnicy. Ci dwaj ludzie spotkali się tu dzisiaj i pokłócili, tak że doszło do rękoczynów i użycia białej broni. – Zdejmiecie z niego te sznury czy nie? – uparcie spytała dziewczyna. Doktor Hood ostrożnie odłożył jedwabny cylinder na boczny stolik i podszedł do związanego. Lustrował go uważnie, a nawet poruszył nieco obracając do połowy za ramiona, ale odpowiedział jedynie: – Nie. Myślę, że te sznury wystarczą znakomicie, dopóki pani przyjaciele policjanci nie przyniosą kajdanek. Ksiądz Brown, który wpatrywał się bezmyślnie w dywan, podniósł okrągłą twarz i zapytał: – Co pan ma na myśli? Człowiek nauki wziął tymczasem dziwny sztylet czy miecz leżący na dywanie i poddając go dokładnym oględzinom, odpowiedział:


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

– Ponieważ zastaliście pana Todhuntera związanego, natychmiast doszliście do wniosku, że tym, kto go związał, był Mister Glass, który zapewne następnie salwował się ucieczką. Mam cztery zastrzeżenia do tego rozumowania. Po pierwsze, dlaczego tak elegancki gentleman jak Mister Glass zostawiałby swój cylinder, jeśli opuścił ten pokój z własnej woli? Po drugie – mówił dalej, przesuwając się w kierunku okna – oto jedyna droga ucieczki; jest ona zamknięta od wewnątrz. Po trzecie, na czubku ostrza widać maleńki ślad krwi, ale pan Todhunter nie jest zraniony. Glass, żywy czy umarły, musiał zabrać tę ranę ze sobą. Należy do tego dodać pierwotne prawdopodobieństwo: o wiele bardziej prawdopodobne jest, że osoba szantażowana będzie próbowała zabić swojego prześladowcę, niż że szantażysta będzie próbował zabić kurę znoszącą złote jajka. Oto, jak myślę, całkiem kompletna historia. – A więzy? – spytał ksiądz, którego szeroko otwarte oczy wyrażały coś w rodzaju bezmyślnego podziwu. – Ach, więzy – odparł ekspert szczególnym tonem. – Panna MacNab bardzo chciała wiedzieć, dlaczego nie uwalniam pana Todhuntera. No cóż, teraz mogę to wyjaśnić. Nie zrobiłem tego, bo pan Todhunter może uwolnić się z nich sam, kiedy tylko zechce. – Co takiego? – zawołali słuchacze w całkiem różnych tonacjach zdumienia. – Przyjrzałem się węzłom na ciele pana Todhuntera – wyjaśnił cicho doktor Hood. – Tak się składa, że znam się trochę na węzłach; jest to osobna gałąź wiedzy kryminologicznej. Każdy z tych węzłów został zawiązany przez niego samego

21


NIEOBECNY MISTER GLASS

22

i mógłby zostać przez niego rozwiązany; żadnego nie zawiązał wróg, który chciałby naprawdę go unieruchomić. Cała ta sprawa ze sznurami to sprytna sztuczka, dzięki której mieliśmy uznać za ofiarę jego, a nie tego nieszczęśnika Glassa, którego trupa być może zakopano w ogrodzie albo wepchnięto do komina. Zapadła pełna przygnębienia cisza; pokój pogrążał się w mroku; zmarniałe od morskiego wiatru gałęzie drzew w ogrodzie zdawały się chudsze i czarniejsze niż zwykle, choć miało się też wrażenie, że zbliżyły się do okien. Można było sobie niemal wyobrazić, że to potwory morskie, jakieś krakeny lub ośmiornice albo wijące się jamochłony wypełzły z morza, by zobaczyć koniec tej tragedii, której bohater, straszny człowiek w cylindrze, również wypełzł kiedyś na morski brzeg. W powietrzu unosiła się ciężka atmosfera szantażu, tej najbardziej ponurej z ludzkich spraw, która jest zbrodnią ukrywającą zbrodnię, jak czarny plaster kryjący czarną ranę. Twarz małego katolickiego księdza, zwykle beztroska, a nawet błazeńska, ściągnęła się nagle w dziwnym, zasępionym grymasie. Nie była to prosta ciekawość dziecięcej niewinności. Była to raczej twórcza ciekawość, która ogarnia człowieka, gdy jakaś myśl zaczyna mu świtać w głowie. – Proszę powtórzyć, doktorze – powiedział prosto, jakby coś nie dawało mu spokoju. – Chce pan powiedzieć, że Todhunter potrafi sam się związać i rozwiązać bez niczyjej pomocy? – To właśnie powiedziałem – odparł doktor. – O, Jeruzalem! – wykrzyknął niespodziewanie ksiądz. – Ciekawe, czy to naprawdę to?


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

Popędził na drugą stronę pokoju całkiem jak królik i z nowym ożywieniem zajrzał w częściowo zakrytą twarz więźnia. Potem odwrócił własną twarz z nieco głupkowatą miną do pozostałych. – Tak, to jest to! – zawołał z pewnym podnieceniem. – Nie widzicie tego w jego twarzy? Patrzcie na jego oczy! Zarówno profesor, jak i dziewczyna poszli za jego wzrokiem. A choć szeroki, czarny szal zakrywał dolną połowę oblicza Todhuntera, uświadomili sobie, że na jej górnej połowie odbija się jakieś zmaganie. – Rzeczywiście, dziwnie mu z oczu patrzy – zawołała młoda kobieta w wielkim poruszeniu. – Ach, bydlaki! Chyba go boli! – Nie wydaje mi się – zauważył doktor Hood. – Oczy rzeczywiście mają szczególny wyraz, jednak te poprzeczne zmarszczki wskazują na pewną drobną anomalię psychiczną… – Ach, bzdury! – zawołał ksiądz Brown. – Nie widzicie, że on się śmieje? – Śmieje? – powtórzył doktor, wzdrygając się. – Ale z czego, u diabła? – No cóż – odparł wielebny Brown przepraszająco – mówiąc prosto z mostu, zdaje się, że z pana. Doprawdy, sam mam ochotę śmiać się z siebie teraz, kiedy już wiem. – Teraz, kiedy o czym ksiądz wie? – spytał Hood z pewnym rozdrażnieniem. – Teraz, kiedy wiem – powtórzył ksiądz – jaki zawód uprawia pan Todhunter. Szurając obchodził pokój i zatrzymywał pozornie pusty wzrok na wszystkich przedmiotach po kolei, a przy każdym

23


NIEOBECNY MISTER GLASS

24

z nich ogarniał go równie pusty śmiech. Był to widok niezwykle irytujący dla kogoś, kto musiał mu się przyglądać z boku. Śmiał się głośno przy kapeluszu, jeszcze głośniej przy rozbitym kieliszku, ale przy kropli krwi na ostrzu sztyletu po prostu skręcał się ze śmiechu. Potem odwrócił się do rozdrażnionego naukowca. – Doktorze Hood – zawołał entuzjastycznie – jest pan wielkim poetą! Powołał pan do istnienia niestworzoną istotę. To coś o wiele bardziej boskiego niż dochodzenie zwykłych faktów! Doprawdy, nagie fakty są w porównaniu z tym dość zwyczajne i raczej komiczne. – Nie mam pojęcia, o czym ksiądz mówi – oznajmił doktor Hood z pewną wyniosłością – fakty, które przedstawiłem, są całkowicie pewne, choć z konieczności niepełne. Można zapewne pozostawić nieco miejsca dla intuicji (czy też poezji, jeśli tak chce ksiądz to ująć), ale tylko dlatego, że nie można jak na razie doprecyzować wszystkich szczegółów. Skoro Mister Glass jest nieobecny… – O tak, o tak – przerwał mu mały ksiądz, energicznie kiwając głową – ten fakt jako pierwszy musimy wbić sobie do głowy: Mister Glass jest nieobecny. Jest tak niezmiernie nieobecny. Wydaje mi się – dodał z namysłem – że nigdy nie było nikogo tak nieobecnego jak Mister Glass. – Chce ksiądz powiedzieć, że nie ma go w całym mieście? – spytał doktor. – Chcę powiedzieć, że nie ma go w ogóle nigdzie – odparł ksiądz Brown – nie ma go, można by rzec, w naturze rzeczy. – Poważnie uważa ksiądz – spytał specjalista z uśmiechem – że ktoś taki nie istnieje? Ksiądz przytaknął i powiedział:


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

– Naprawdę wielka szkoda, że go nie ma. Orion Hood wybuchnął pogardliwym śmiechem. – Hm – powiedział – zanim zajmiemy się setką kolejnych dowodów, weźmy pierwszy, jaki znaleźliśmy; pierwszy fakt, na który się natknęliśmy, wpadłszy do tego pokoju. Jeśli Mister Glass nie istnieje, to czyj to jest cylinder? – Pana Todhuntera – odparł ksiądz Brown. – Ależ on na niego nie pasuje – wykrzyknął zniecierpliwiony Hood. – Nie mógłby go nawet włożyć! Ksiądz Brown potrząsnął głową z bezbrzeżną łagodnością. – Nie powiedziałem, że mógłby go włożyć – odpowiedział. – Stwierdziłem tylko, że to jego cylinder. Albo, jeśli chce pan dokładniejszego rozróżnienia, cylinder, który jest jego własnością. – A na czym polega to dokładniejsze rozróżnienie? – spytał kryminolog z nutką szyderstwa w głosie. – Mój panie! – zawołał łagodny człowieczek wykonując pierwszy ruch, który można by uznać za gest zniecierpliwienia. – Jeśli przejdzie się pan do najbliższego kapelusznika, przekona się pan, że w mowie potocznej istnieje różnica między kapeluszem jakiegoś człowieka i kapeluszami, które są jego własnością. – Ale kapelusznik – zaprotestował Hood – wyciąga spore zyski z asortymentu nowych kapeluszy, które są jego własnością. A co wyciąga Todhunter z tego jednego starego kapelusza? – Króliki – odpowiedział niezwłocznie ksiądz Brown. – Co? – wykrzyknął doktor Hood. – Króliki, wstążki, cukierki, złote rybki, zwoje kolorowego papieru – wyliczał szybko wielebny gentleman. – Nie zrozu-

25


NIEOBECNY MISTER GLASS

26

miał pan tego, odkrywszy fałszywe więzy? To samo ze sztyletem. Pan Todhunter nie ma draśnięcia na zewnątrz, ale ma draśnięcie wewnątrz, jeśli wie pan, o co mi chodzi. – Chce ksiądz powiedzieć, wewnątrz ubrania? – spytała poważnie pani MacNab. – Nie chcę powiedzieć wewnątrz ubrania – zaprzeczył ksiądz Brown. – Chcę powiedzieć wewnątrz pana Todhuntera. – Istny dom wariatów! Co też ksiądz ma na myśli? – Pan Todhunter – wyjaśnił spokojnie ksiądz Brown – szkoli się na zawodowego magika, a także żonglera, brzuchomówcę i specjalistę od fałszywych więzów. Sztuczki magiczne są wyjaśnieniem kapelusza. Nie ma w nim śladu włosów nie dlatego, że nosił go przedwcześnie wyłysiały Glass, ale dlatego, że nigdy nie nosił go żaden człowiek. Żonglerka wyjaśnia obecność trzech kieliszków, które pan Todhunter uczył się podrzucać i łapać po kolei. Ale ponieważ dopiero się uczył, jeden z kieliszków roztrzaskał się o sufit. Żonglerka wyjaśnia także obecność sztyletu, którego połykanie to duma i obowiązek w zawodzie pana Todhuntera. Ale znów, ponieważ dopiero się uczył, zadrasnął się lekko w gardło tą nieszkodliwą bronią. Dlatego mówiłem o draśnięciu wewnątrz pana Todhuntera, chociaż, jeśli sądzić po jego minie, rana nie jest zbyt groźna. Ćwiczył także sztuczkę z uwalnianiem się z więzów na wzór braci Davenport1 i właśnie miał się uwolnić, kiedy wpadliśmy do pokoju. Karty, oczywiście, służą do wyko-

1

Znana para amerykańskich magików z końca XIX w.; jedna z ich koronnych sztuczek polegała na tym, że zamykano ich związanych w skrzyni z instrumentami, które po zamknięciu skrzyni zaczynały grać, a po otwarciu obaj bracia byli związani tak samo jak przedtem (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).


MĄDROŚĆ KSIĘDZA BROWNA

nywania sztuczek karcianych; są rozrzucone po podłodze, bo pan Todhunter właśnie ćwiczył numer z przerzucaniem kart w powietrzu z ręki do ręki. Utrzymywał swoje sztuczki w tajemnicy, bo po prostu, jak każdy inny magik, musiał to robić. Ale zwykły fakt, że jakiś bumelant w cylindrze podszedł kiedyś do jego okna i został przegnany z wielkim oburzeniem, wystarczył, żebyśmy wyobrazili sobie, że całe życie spędził w cieniu odzianej w cylinder zjawy o nazwisku Glass. – Ale co z dwoma głosami? – spytała Maggie, wytrzeszczając oczy ze zdumienia. – Nigdy nie słyszała pani brzuchomówcy? – spytał ksiądz Brown. – Nie wie pani, że mówi on najpierw swoim własnym głosem, a potem odpowiada sobie właśnie tym wysokim, piskliwym, nienaturalnym głosem, jaki słyszała pani przez drzwi? Zapadła długa cisza. Doktor Hood z zagadkowym, uprzejmym uśmiechem przyglądał się małemu księdzu, który skończył przemowę. – Jest ksiądz niewątpliwie bardzo pomysłowy – powiedział – nawet w powieści nie można by wyczytać nic lepszego. Ale Mister Glass ma coś, czego nie uda się księdzu zbyć byle wyjaśnieniem, czyli swoje nazwisko. Panna MacNab wyraźnie słyszała, jak pan Todhunter zwracał się do niego w ten sposób. Wielebny ksiądz Brown zachichotał jak dzieciak. – Ach, to – wykrztusił – to najgłupsza część całej tej historii. Kiedy nasz żonglujący przyjaciel podrzucał trzy kieliszki, liczył na głos, kiedy je chwytał, a także na głos komentował, kiedy nie udało mu się któregoś złapać. Tak naprawdę mówił

27


NIEOBECNY MISTER GLASS

więc: „Raz, dwa i trzy…, missed a glass…, raz, dwa…, missed a glass2” i tak dalej. Na chwilę w pokoju zapadła cisza, a potem wszyscy obecni wybuchnęli zgodnym śmiechem. Równocześnie mężczyzna w rogu pokoju spokojnie odplątał wszystkie spowijające go sznury i teatralnym gestem upuścił je na podłogę. Potem, wyszedłszy na środek pokoju, z ukłonem wyjął z kieszeni duży, zadrukowany niebieską i czerwoną farbą afisz, który oznajmiał, że ZALADIN, Największy na Świecie Sztukmistrz, Akrobata, Brzuchomówca oraz Człowiek-Kangur będzie miał zaszczyt przedstawić całkiem nowy program w Empire Pavilion w Scarborough w następny poniedziałek, punktualnie o ósmej wieczorem.

28

2

Missed a glass (ang.) – „upuściłem kieliszek”; słowa te brzmią bardzo podobnie do „Mister Glass”, stąd pomyłka panny MacNab.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.