Safari za progiem domu

Page 1


SAFARI ZA PROGIEM

DOMU


MARZENNA W. NOWAKOWSKA

SAFARI ZA PROGIEM

DOMU


Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451 Zdjęcia na okładce Archiwum Autorki, Wikipedia, Wikipedia Commons, Jarosław K. Nowakowski, Grzegorz Leśniewski, pixabay Zdjęcia w książce Jarosław K. Nowakowski, Grzegorz Leśniewski, Wikipedia, pixabay Redakcja i korekta Ewa Popielarz Skład i łamanie TEKST Projekt Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz ISBN 978-83-66177-20-8 Copyright © by Marzenna W. Nowakowska Copyright © for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2018 Wydawca Zona Zero Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Faks 22 877 37 34 e-mail: wydawnictwo@zonazero.pl


Rodzicom, którzy – choć nie byli przyrodnikami – nauczyli mnie ciekawości świata za progiem. I wnukom, którzy tę edukację kontynuują z równym zapałem.



„Niebezpiecznie wychodzić za własny próg, mój Frodo (…). Trafisz na gościniec i jeżeli nie powstrzymasz swoich nóg, ani się spostrzeżesz, kiedy cię poniosą”. J.R.R. Tolkien*

* J.R.R. Tolkien (1997). Władca Pierścieni, Drużyna Pierścienia, Trzech to już kompania, Mysiadło, 60.



KASZUBSKIE

SAFARI

1. Trzmiele i orszoł na sadźcu 1 3

2 4

2. Ćma na wodozbiorze 3. Ślimaki nagie w miłosnym uścisku 4. Latolistek cytrynek


1

4

1. Borsuk w szopie 2. Gąsienica i ślimak na mahonii 3. Tyberiusz – niemowlę mroczka 4. Kretówki niszczą założenie ogrodowe

2

3


2

1

1. Mrowisko wyjęte z donicy 2. Ogrodnica niszczylistka 3. 10 maja 2017 roku spadł śnieg 3


1

1. Szadź wokół stawu 2. Pająk na lodzie 3.–4. Czerwiec w ogrodzie.

2


4

3



PUSZCZA Wierzchucińska


RAMZES


SPIS

TREŚCI

WSTĘP 11 MASZ WIADOMOŚĆ 18 WIEK NIEWINNOŚCI 76 SZTUKA KOCHANIA 150 ANATOMIA STRACHU 234 GRA O TRON 306 ŹRÓDŁA ZDJĘĆ 391



WSTĘP

o wam odbiło?! – to pytanie zawsze pada. „Z centrum Warszawy w miejsce oddalone o ponad 400 kilometrów? Tak daleko od rodziny, przyjaciół, znajomych? Nie wystarczyłby Złotokłos, Posiadały albo Truskaw?” No właśnie – co nami kierowało? To była miłość od pierwszego wejrzenia! Kupiliśmy ziemię pośrodku olbrzymiej polany, między jeziorem a Puszczą Wierzchucińską. Kiedy się na to decydowaliśmy, granic naszej hipotetycznej działki nie było nawet na mapie. Miały dopiero zostać wyrysowane przez geodetę. Ja chciałam górkę. Sprzedający odmówił – potrzebna mu była do reintrodukcji królików. Miały tam kopać nory i rozmnażać się. Nawiasem mówiąc,

11


SAFARI ZA PROGIEM DOMU

projekt okazał się fiaskiem. Króliki, owszem, kopały nory, rozmnażały się, ale wyginęły w ciągu trzech sezonów. Tak czy owak – górka nie znalazła się w naszych granicach. Za to dostaliśmy rów, przez większą część roku wypełniony wodą, staw i niewielkie zadrzewienie, które wówczas szumnie nazwaliśmy lasem. Zanim ostatecznie zdecydowaliśmy się na zakup, postanowiliśmy poznać okolicę. Mapa pokazywała liczne oczka wodne, kilka sporych jezior, a linie poziomic wiły się malowniczo, wyznaczając tak miłe dla oka – i egzotyczne dla mieszkańca płaskiego jak naleśnik Mazowsza – pagórki, wąwozy i dolinki. Był początek listopada 2003 roku. Wtedy nie było jeszcze szlabanu na tej leśnej drodze. Nie wiem, czemu w nią skręciliśmy. Obydwoje nas tam ciągnęło. Minęło kilkanaście lat, a ja dalej odczuwam magię tamtego momentu. Mój mąż też. Ludzie często pamiętają różne wydarzenia inaczej. My tamtą chwilę – identycznie. Pamiętamy, co mówiliśmy i jak uzasadnialiśmy to szaleństwo, stojąc na pomoście z czerwoną poręczą, nad gładką jak lustro taflą śródleśnego jeziorka porośniętego wokół wełnianką, z odbijającymi się kolorowymi drzewami i różowiejącymi już chmurami. Było idealnie cicho. Chcieliśmy zobaczyć więcej tego lasu. W końcu, jeśli się zdecydujemy, może to będzie trasa naszych najczęstszych spacerów? Czy warta zachodu? Po lewej zażółciło się torfowisko prześwitujące między starymi dębami, bukami i świerkami, teraz już wyciętymi na deski i opał, między innymi do naszego kominka. Po prawej, głęboko wcięta w leśny wąwóz, wiła się rzeczka

12


WSTĘP o brzegach zrytych kopytami jeleni, saren i dzików, jak afrykańska Masai Mara w okresie wielkich migracji gnu. Mało apetyczny mostek zniechęcił nas do skrętu w prawo. Ścieżka prowadząca w lewo, wzdłuż wschodniego brzegu jeziora, spełniła obietnicę. Co ja mówię? Oczarowała! Otworzył się przed nami widok, który zdecydował o naszej przyszłości. A ja poczułam, że chcę pisać, ale nie o egzotycznych stworzeniach, tylko o naszych, tych, które tu spotkam, zaraz po wyjściu za próg. Kiedy więc dom stanął, mieszkanie na warszawskim MDM-ie znalazło nowego właściciela, a nasze wszystkie meble zapełniły zaledwie część salonu, zaczęło się moje safari. A że za próg nigdy nie dało się wyjść bez potężnego psa Brysia, obrońcy na odludziu – który uleczył mnie z głębokiej kynofobii, czyli panicznego lęku przed psami, nawet tymi wielkości jamnika – i stadka kotów, one też stały się nieodłącznymi towarzyszami obserwacji. Po Brysiu, który dożył pięknego jak na dużego szwajcarskiego psa pasterskiego wieku 13 lat, w obejściu króluje Ramzes, też szwajcar. I pokazuje mi zupełnie inne zwierzęta niż Bryś. Bryś uwielbiał zające. Nie w sensie kulinarnym. On o nie naprawdę dbał. Nie narzucał się. Kładł się i patrzył. Ramzes nie ma w sobie tej opiekuńczości, ale za to ogromną ciekawość i nos stworzony do tropienia – to on wyniuchał jeża, borsuka i parę nutrii, które pewnego dnia postanowiły sprawdzić, czy nie da się założyć domu nad naszym stawem, ale chyba zrezygnowały, bo nigdy więcej ich nie widziałam. Bryś był nastawiony do życia melancholijnie i opiekuńczo, Ramzes – czeka na wyzwania i zabawę.

13



WSTĘP Lubię zwiedzać ten świat za progiem w towarzystwie zwierzaków, przeszukiwać literaturę naukową, żeby widzieć i rozumieć jeszcze więcej, a potem pisać i dzielić się odkryciami z czytelnikami. Tę przyjemność cudownie oddała Wisława Szymborska w wierszu Radość pisania z tomiku Widok z ziarnkiem piasku:

Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Czy z napisanej wody pić, która jej pyszczek odbije jak kalka? Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy? Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta spod moich palców uchem strzyże.

Szymborska w tym samym wierszu dalej pisze: „Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę, pozwoli się podzielić na małe wieczności. (…) Bez mojej woli nawet liść nie spadnie, ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopyta”1. To właśnie panowanie nad kreowaną rzeczywistością w pisaniu o przyrodzie cieszy mnie najbardziej, ale nie wyobrażam go sobie bez naukowych źródeł informacji. Dlatego na końcu każdego rozdziału znajduje się spis literatury, z której korzystałam. To nie tylko dowód staranności, ale także rodzaj hołdu dla setek naukowców. Bez ich wysiłków nie mogłabym napisać tej książki. Większość faktów należy do nich. Ja tylko przefiltrowałam je

15


SAFARI ZA PROGIEM DOMU

przez moje doświadczenie i wrażliwość. Dzielę je z Wami, czytelnicy. Wiem, bo mi o tym mówicie, kiedy spotykamy się w świecie realnym, i piszecie, kiedyś – w listach do redakcji, teraz – w mailach. Ta książka jest dla takich fascynatów przyrody jak my, bo niekoniecznie dla miłośników zwierząt. „Nie jestem miłośnikiem zwierząt. Nie kocham pająków. Pająki mnie fascynują. A to zupełnie co innego” – stwierdził w jednym z wywiadów David Attenborough, absolwent Uniwersytetu w Cambridge, który porzucił myśl o karierze naukowej w zoologii i został najsłynniejszym na świecie popularyzatorem wiedzy o przyrodzie. Myślę, że wielu ludzi nie kocha pająków, gąsienic, mrówek, chrząszczy. Ja też nie. Ale to fascynujące stworzenia i dlatego tyle miejsca poświęciłam im w tej książce. Na pomysł, by Safari za progiem domu powstało, wpadło wydawnictwo Zona Zero. Drodzy, bardzo Wam dziękuję, że zwróciliście się właśnie do mnie, bym tę książkę napisała. Szczególnie dziękuję Maciejowi Marchewiczowi. Bez Twojego przekonania, że potrafię i że to właśnie o mój styl pisania chodzi, nie znalazłabym w sobie siły, by podjąć to wyzwanie. Bez wiary szefa Wydawnictwa, Michała Jeżewskiego, że skończę na czas, nie umiałabym się zmusić do pracy tak wytężonej. Wasza cierpliwość, ustępstwa i zachęty dały mi niespotykany w dzisiejszych czasach komfort pracy i możliwość szukania głębiej, dalej i – co za tym idzie, mam nadzieję – ciekawiej. Dziękuję też moim najbliższym za słowa otuchy, gdy przychodziło zwątpienie, i za entuzjazm, z jakim

16


WSTĘP wysłuchiwali, co odkryłam. Mojej córce, Izabeli, za życzliwą recenzję i krytykę. I mojemu mężowi, Jarkowi, za codzienne wsparcie, miłość i pyszne obiady. Kochany, Twoja wiara we mnie nieodmienne mnie zadziwia i zawsze dodaje skrzydeł. I to od pierwszego tekstu o zwierzętach, który napisałam 26 lat temu. Pamiętasz? Marzenna W. Nowakowska skraj Puszczy Wierzchucińskiej, 17 października 2018

1 W. Szymborska (1996). Widok z ziarnkiem piasku. 102 wiersze, Poznań.


O motylach budzących lęk, roztańczonych niedźwiedziach, bezlitosnym mobbingu, narkomanach, kłamcach, rozśpiewanych trupich główkach i bocianach mordujących chórzystów w błękitach. Słowem – kurs wstępny Akademii dra Dolittle, by zrozumieć, po co, w jaki sposób i dlaczego dzikie stworzenia wysyłają i odbierają wiadomości. Dobre i złe. Jawne i tajne. I te bardzo, bardzo romantyczne.


MASZ

WIADOMOŚĆ

ębowa kłoda prychnęła. Właśnie miałam wrzucić ją na taczkę, ale prychnięcie powtórzyło się i przeszło w syczenie. Potem dwa płaty kory nad sękiem uniosły się, zatrzepotały i nagle spojrzało na mnie czworo kiepsko pomalowanych oczu. Oczu, które nawet u schyłku jesieni przywodziły na myśl kwietną łąkę, słońce i lato. Lato tego roku było mokre. Na Kaszubach jak nie dżdżyło, to lało, jak nie lało, to mżyło albo przynajmniej siąpiło. Drewno do kominka, jedynego źródła ogrzewania mojego domu zimą, zamiast wyschnąć – namokło. Chowanie go pod dach w sierpniu, co było rytuałem, odkąd przeprowadziliśmy się na kaszubską wieś, w tej sytuacji nie miało sensu. Zostało w stosach w nadziei, że złota polska

19


SAFARI ZA PROGIEM DOMU

jesień je podsuszy. Nic z tego. W połowie października deszcze padały nadal. Pająki nie mogły wędrować na nitkach babiego lata, ale za to jesień była romantycznie zamglona, intensywnie pachnąca i barwna jak rzadko. Klony i grusze szalały wszystkimi odcieniami ognia: od płomiennej żółci, przez morelowe plamy, po głębokie czerwienie hojnie oblekające całe gałęzie. Róże przeżywały drugą wiosnę, kwitnąc kiściami. Na głogach lśniły korale owoców wśród nadal soczyście zielonych liści. Serce rosło, gdy podziwiałam te cuda, do chwili gdy wzrok znów spoczął na kłodach. Tam, zamiast suchych spękań, wykwitały jędrne owocniki dziwnych grzybów. Palić będą się marnie, ale może okaże się, że to coś interesującego? Pędzę do domu sprawdzić. Kapeluszowe cudo rosnące na naszych zimowych zapasach okazuje się hubą dębową zwaną też gmatwkiem dębowym1. Ładnie, ale łacińska nazwa rodzajowa jest bardziej romantyczna: Daedalea, od Dedala, który błądził po mitycznym labiryncie, co nawiązuje do zawiłego układu blaszek, jakie tworzą się pod okapem górnej części owocnika. Można po nim błądzić myślami i nigdy nie znaleźć wyjścia. Rozmyślać można choćby o tym, że jesienne kolory stanowią sygnał skierowany do owadów: masz wiadomość! Barwy żółte i brązowe to proste wywieszki informacyjne. Coś w rodzaju: „Zamknięte do wiosny”. A drobnym drukiem: „Szanowne owady, uprzejmie informuję, że choćbyście nie wiem jak nakłuwały moje liście, nie uświadczycie już słodkiego soku, nie warto też liści szarpać, gryźć ani żuć. Nie mają żadnych wartości odżywczych”.

20


MASZ WIADOMOŚĆ Kiedy bowiem dni stają się krótkie, a chłód przenikliwy, rośliny to, co cenne, magazynują pod korą i w korzeniach2. Pakują wtedy także zieloną maszynerię produkującą energię, a szczególnie elementy budujące chlorofil3. To ten barwnik, o którym na lekcjach biologii dowiadujemy się, że wychwytując energię słońca umożliwia komórce sprytną zamianę wody, dwutlenku węgla i soli mineralnych w składniki odżywcze, jak cukry, białka i tłuszcze, oraz w związki biologicznie aktywne, jak hormony czy enzymy. Chlorofil pracuje w mikrofabrykach roślinnej komórki zwanych chloroplastami. Jesienią zielone fabryczki zmieniają się w żółte, zwane gerontoplastami, w których znajdują się żółte i pomarańczowe barwniki – karotenoidy4. Ich ujawnienie się to właśnie sygnał dla świata, że chlorofil został rozłożony na czynniki pierwsze. Te czynniki zwykle są pozbawione koloru, ale część z nich lśni fluorescencyjnym błękitem, odbijając ultrafioletowe widmo światła słonecznego5. My, ludzie, nie widzimy tej barwy, lecz w oczach wielu zwierząt, których siatkówka wrażliwa jest na tak krótkie fale promieniowania, jesień (i dojrzały banan) lśni nie tylko ciepłymi barwami, ale i połyskliwym błękitem. Widać w październiku Natura robi wypasioną imprezę, ostatnią przed zimowym wyciszeniem. Za ostentacyjną czerwień odpowiada z kolei trzecia grupa barwników – zwanych antocyjanami6. Czerwień jak to czerwień. Mocny kolor o mocnym przekazie. W dodatku produkowany jesienią nadzwyczaj aktywnie. Czy to nie zadziwiające? To tak jakby pomalować dom przed jego zburzeniem. Klony, grusze, jagody amerykańskie czy

21


SAFARI ZA PROGIEM DOMU

aronie chcą przed zrzuceniem liści zaszpanować? Stroją się na imprezę? Nic podobnego. To groźba przygotowująca drzewom i krzewom grunt w negocjacjach z pożerającymi je owadami7. Czerwień mówi: „Zobaczcie, pazerne sześcionogi, już się niby pakuję, ale mam tyle siły, że mogę sobie pozwolić na ten gest. Podziwiajcie wibrującą czerwień i zmykajcie, bo z takim samym rozmachem odeprę każdy atak na moje młode listki wiosną. Jeśli więc chcecie gdzieś złożyć jaja, żeby w kwietniu i maju wasze dzieci pasły się na słodkich listkach, to poszukajcie słabszego drzewa. Ja nasycę moje pączki takimi truciznami, że się nie pozbieracie!”. Jest jeszcze parę innych teorii dotyczących czerwieni jesiennych liści, choćby o łabędzim śpiewie umierających gałęzi8, ale mnie ta podoba się najbardziej. Podziwiając „grożące” szkarłatem klony, ustawiłam pod stosem drewna taczkę, żeby przenieść kłody pod dach, zanim przyjdzie śnieg i je oblepi, odbierając im resztkę energetycznej wartości. Zaczęłam wrzucać jedną, drugą, potem kolejne. Wtem kłoda prychnęła. Wyraźnie, groźnie, jak wściekły kocur. Co jest?! Przyjrzałam się bliżej. Nic. Po chwili delikatne poruszenie i znów prychnięcie. I nagle dwa płaty kory nad sękiem uniosły się, zatrzepotały i… spojrzało na mnie czworo kiepsko pomalowanych oczu. W spękaniach dębowej kory ukrywał się motyl. Czarno-brązowe plamy i żyłkowanie na złożonych skrzydłach idealnie wtapiały się w marmurkowy wzór pleśni i porostów na korze. Motyl szykował się do zimy w ciemnej jamce, jakich pełno tworzy się w stosach drewna, a ja, przenosząc kłody, właśnie ją zniszczyłam.

22


MASZ WIADOMOŚĆ Było zimno. Ruch owada – zależnego, jak na zwierzę zmiennocieplne przystało, od zewnętrznej temperatury – był spowolniony. Kiedy jednak wzięłam go na rękawiczkę, żeby przenieść w inne miejsce, znów otworzył skrzydła i, nie przerywając prychania i syczenia, błysnął dwoma parami wielkich oczu. Oczu kręgowca. Z wyraźną tęczówką i czernią źrenicy. Szczególnie plamy na tylnych skrzydłach są groźne. Pionowe „źrenice” przywodzą na myśl oczy żmii, lisa lub kota. Przyrodnicy od lat zgadzają się, że rolą tych plam jest straszyć ptaki mające chrapkę na pawiki rusałki, bo to właśnie ten gatunek motyla trzymałam w ręce. Czyżby prychnięcie wzmacniało ten przekaz? Porzuciłam układanie kłód i zaczęłam zgłębiać literaturę naukową, żeby to sprawdzić. Pawiki rusałki to jedne z najbarwniejszych i najłatwiej rozpoznawalnych motyli Europy. W wiosenne i letnie dni zachwycają mieniącymi się czarno-żółto-niebieskimi plamami na ceglastoczerwonym aksamicie skrzydeł. Ponieważ zimują w formie dorosłego owada, między innymi w stosach martwego drewna, należą do pierwszych motyli, które widzimy wiosną, i do ostatnich podziwianych jesienią. Są pospolite, więc świetnie nadają się, by odłowić kilka do badań bez obawy o naruszenie równowagi biologicznej ekosystemu. Po zabraniu pawików do laboratorium można sprawdzić eksperymentalnie, czy są one w stanie przestraszyć głodną sikorkę lub mysz. Tego właśnie zadania podjęła się grupa skandynawskich naukowców. Najpierw poddała testom wpływ motylego blefu na sikory modraszki9, a potem na gryzonie10. Konkretnie na

23


SAFARI ZA PROGIEM DOMU

dwa ich gatunki: mysz wielkooką leśną i mysz polną. Za pomocą farb i nożyczek badacze dokonali drobnych ingerencji w skrzydła żywych motyli. Farbki wykorzystali, by zamalować obie pary „oczu” niektórych z doświadczalnych owadów. Nożyczkami zaś skrócili motylom skrzydła wzdłuż tych brzegów, gdzie przednie zachodzą na tylne. Właśnie tam powstaje dźwięk, który w literaturze określa się jako „syczenie”. Więc właściwie jak należałoby wydawać ten dźwięk: „syczeć” czy „prychać”? – mógłby dopytać dr Dolittle. Jedno i drugie, ale zacząć trzeba od prychnięcia. Jak każdy właściciel kotów, dobrze znam ten wystrzał dźwiękowej fali, gdy kocur najpierw syczy, a potem nagle prycha na rywala w kolejce do kawałka wątróbki albo ulubionego legowiska. Sama prycham, kiedy nie życzę sobie, żeby moje koty wchodziły do talerzy, gdy jemy na tarasie. Goście spoglądają rozbawieni, a ja – zamiast przegonić intruza ręką albo krzyknąć – powarkuję cicho, a potem wypuszczam nagle powietrze, unosząc górną wargę i marszcząc nos: prrrrych! Potem, by zdyscyplinować koty, wystarczy już ledwo słyszalne syczenie. Takie właśnie odgłosy wydawały moje pawiki, pocierając przednimi skrzydłami o tylne. Prychały, a dopiero później syczały. Wracając do eksperymentu. Żeby upewnić się, że nie sama manipulacja barwami i kształtem wpływa na jego wynik, niektórym motylom badacze przycięli skrzydełka w innym miejscu, „nieprychającym”, i namalowali czarne plamy w partiach skrzydeł innych niż te z wizerunkiem

24


MASZ WIADOMOŚĆ oczu. Wreszcie motyle „naturalne” i te poddane manipulacji wystawiono na atak modraszek. I co? Z 20 pawików, którym zamalowano „oczy”, aż 13 zginęło w dziobie ptaków. Z 34 pawików niepoddanych eksperymentalnemu „makijażowi” został zjedzony zaledwie jeden! Okazało się też, że samo błyśnięcie oczami wystarczy, żeby wystraszyć sikorkę, a syczenie ani nie pomaga, ani nie przeszkadza. Co innego, gdy motyl machnie skrzydłami na mysz. Nawet ten z przyciętymi skrzydłami, niewydającymi dźwięku, zniechęca w ten sposób głodnego ssaka. Mysz jednak ucieka dalej, gdy machnięciu towarzyszy motyle prychnięcie. Wniosek? Prychanie pawików wyewoluowało na czas chłodnych miesięcy, gdy gryzonie mogą je zaskoczyć smacznie śpiące wśród gałęzi, w załomach kory czy stosach drewna do kominka. A że największym wrogiem myszy są koty, słusznie, że głos wydawany przy pocieraniu skrzydeł przypomina kocie prychanie i syczenie, a oczy na skrzydłach mają pionową źrenicę. Pawiki i klony to nie jedyne ofiary, które komunikują się z wrogami. Daniele wysoko podskakują na sztywnych nogach z ogonem uniesionym niczym proporzec11. Zupełnie jakby taki cyrkowiec chciał powiedzieć wilkom czy rysiowi: „Ha! Przepadł wasz element zaskoczenia, to teraz popatrzcie. Jestem tak wysportowany, zdrowy i silny, że w życiu mnie nie dogonicie. Radzę dać sobie spokój”. Popisywanie się wigorem na niewiele jednak się zda, gdy pod opieką ma się niezdarne jeszcze młode lub – całkiem nieruchawe – jaja. Bo co może wymyślić ptak, który założył gniazdo na ziemi i widzi zbliżającego się lisa, kota czy

25


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.