Echo Rzeszowa

Page 1

UN I W ERS Y T E T R Z ESZ OWSK I s. 8-9

Nr 3 (195) lRok XVII marzec 2012 r. lISSN 1426 0190 Indeks 334 766 lwww.echo.erzeszow.pl Cena 2 zł, VAT 5% Miesięcznik Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa

Drużyna koszykarek rzeszowskiego AZS OPTeam RES-DRÓB, które zrobiły prawdziwą furorę w I lidze koszykówki. Od lewej w górnym rzędzie: Klaudia Kąsek, Katarzyna Furdak, Agata Rafałowicz, Elżbieta Mukosiej, Sandra Górecka. W dolnym rzędzie: Agnieszka Kret, Magda Bibrzycka, Karolina Łodygowska, Karolina Hogendorf, Olga Baran i Urszula Rosochacka. Fot. Józef Gajda.

c e n t ru m kong r e s ow e

Po terminalu, który otwiera niezwykle szeroko możliwości rozwoju połączeń lotniczych z całym światem, teraz oczekujemy na kolejną, ważną inwestycję dla Rzeszowa i regionu. Za niecałe trzy lata w Jasionce powstanie bowiem nowoczesne centrum kongresowo-wystawiennicze, które z uwagi na architekturę już zyskało potoczne miano – centrum kosmicznego. Inwestycja, która będzie kosztować 65 mln złotych, w dużej części zostanie sfinansowana z pieniędzy unijnych w ramach programu Rozwój Polski Wschodniej, reszta zaś z budżetu województwa.. Spośród czterech propozycji zgłoszonych w konkursie, zarząd województwa podkarpackiego za najlepszy uznał i zatwierdził do realizacji projekt Autorskiej Pracowni Projektowej Dom z Rzeszowa. Pracownia jest równolatką III Rzeczypospolitej, działa bowiem w branży budowlanej od 1989 roku i specjalizuje się właśnie w projektowaniu oraz nadzorze autorskim i budowlanym budynków mieszkalnych, oświatowych, administracyjnych, sakralnych i usługowych. Projekt tej pracowni – choć wskazany nie jednogłośnie, bo dwóch członków zarządu, jak informował Wiesław Bek, rzecznik marszałka podkarpackiego, wstrzymało się od głosu – jest stworzony jednocześnie z myślą o rozwoju funkcji centrum w perspektywie dalszych lat. Elastycznie bowiem można dobudować doń kolejne, funkcjonalne segmenty, jak chociażby część targową. Na etapie określonym w projekcie konkursowym centrum ulokowane będzie na ponad 23 tysiącach metrów kwadratowych. Ciekawy architektonicznie projekt wcale jednak nie jest najtańszy w realizacji spośród przedstawionych prac w konkursie. Projekt wykonawczy centrum kongresowego ma być gotowy jeszcze w tym roku oraz dopięte zostaną inne formalności związane z pozwoleniem na budowę i wyłonieniem w przetargu wykonawcy tej inwestycji. W przyszłym roku budowa ma ruszyć pełną parą i najpóźniej w dwa lata obiekt kongresowo-wystawienniczy ma być gotowy. Wybranie konkretnego projektu, co stało się w pierwszej dekadzie lutego br., zakończyło też wcześniejsze dyskusje i dywagacje, nie tyle o tym, czy takie centrum jest potrzebne w stolicy województwa, ale jak i kto ma je wykonać. Bo przypomnijmy, że inni wielcy inwestorzy rzeszowscy – choćby tylko wspomnieć

Wizualizacja cetrum kongresowo-wystawienniczego. o tych, którzy wznieśli Millenium Hall, albo budują City Center w miejscu wyburzonego hotelu Rzeszów i na obszarze obok – proponowali samorządowi wojewódzkiemu, aby skorzystać z ich ofert i w partnerstwie biznesowym w ich obiektach ulokować funkcje takiego centrum kongresowo-wystawienniczego. Ba, przecież do takiego miana z wielkimi kompetencjami może już pretendować także unowocześniony i rozbudowany hotel Prezydencki. Radni sejmiku i zarząd województwa zdecydowali jednak o samodzielnej inwestycji. Rzec można, że tym sposobem wspomniane centra i tak powstały, albo będą w niedalekiej przyszłości, a to firmowane przez samorząd będzie sztandarowo reprezentacyjne i poszerzy się tylko zakres możliwości promocyjnych regionu. Nie bez znaczenia jest miejsce, gdzie powstanie centrum kongresowe. Sąsiedztwo coraz nowocześniejszego portu lotniczego o pasie startowym drugim co długości w Polsce (po warszawskim Okęciu), znakomitych, wręcz najlepszych warunkach meteorologicznych w Polsce (najwięcej tzw. dni lotnych w roku) oraz położenie na najdalej wysuniętym na wschód miejscu w obszarze Unii Europejskiej, rokują dobrze lokalizacji tego centrum. Wreszcie to u nas jest również centrum Doliny Lotniczej, stowarzyszenia najważniejszych polskich firm tej branży oraz uczelni współpracujących z branżą lotniczą. Gdy w przyszłości uda się także połączyć Jasionkę z centrum Rzeszowa traktem

szynowym i funkcjonalniejszymi arteriami drogowymi, gdy autostrada A4 przebiegająca w niedalekim sąsiedztwie będzie już oddana do użytku na całej długości i z Drezna do Lwowa aż po Kijów mknąć będą turyści i przedsiębiorcy – to nowoczesny środek stolicy Podkarpacia w ogromnej mierze tamże w Jasionce właśnie będzie lokować różne swoje funkcje. Bo w otoczeniu portu oraz w obrębie Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego Aeropolis wyrasta już przecież w szybkim tempie nowoczesna technologicznie sieć różnych firm. I w tym kontekście należałoby też widzieć, i perspektywy metropolitalne wielkiego Rzeszowa, o co od lat walczy i zabiega prezydent Tadeusz Ferenc, i łączyć zgodnie interesy obecne miasta oraz gmin sąsiadujących. Budować te relacje na dalekosiężnych planach aglomeracji rzeszowskiej, tworzyć wizje i plany w zgodnej debacie o przyszłości. Bo czy chcemy, czy nie i tak centralnym punktem funkcjonalnym, takim zwornikiem przyszłej aglomeracji i metropolii rzeszowskiej będzie obszar lotniczej Jasionki. A centrum kongresowo-wystawiennicze atrakcyjnym punktem na tej mapie, miejmy nadzieję, że nie tylko urbanistycznym. Ryszard Zatorski

Wszystkim Paniom! Przypływu świeżych uczuć i kwiecistej adoracji życzy zespół redakcyjny.


2

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

KOMENTARZE

Zdzisław DARAŻ

Pomysł z powołaniem metropolii rozpalił emocje w całym kraju, bo stawką, oprócz prestiżu, są milionowe dotacje w euro. Rząd zapowiada, że projekty przedstawiane przez metropolie - dróg, oczyszczalni itd. - mają mieć pier wszeństwo do rządowego

był Wiesław Ciesielski). Działający przedstawiciele i posłowie z Rzeszowa zostali zmarginalizowani i w sferach rządowych nic nie znaczą. W tej sytuacji decyzje podejmują osoby dla Rzeszowa obojętne. Zastanawiające, dlaczego rzeszowski lider PO, Andrzej Dec, z taką determinacją walczy z ideą poszerzenia Rzeszowa? W prasie wręcz ucieszył się z faktu, że Rzeszów został skreślony z rządowego wykazu miast metropolitalnych, stwierdzając: „Na główne ośrodki wybrano miasta większe, lepiej rozwinięte i trudno mieć o to pretensje. Nie ma jednak co rozpaczać.” Jakąż obojętność i pogardę dla aspiracji Rzeszowa ujawnia rzeszowski radny Dec. Widocznie ma takie dyrektywy swojej partii. Wynika z tego, że PO jest przeciwko rozwojowi Rzeszowa. I taki sygnał otrzymali wyborcy z naszego miasta. Warto zestawić tę w y powiedź z w y powiedzią Andrzeja Sadowskiego, ekonomi-

rzeszów nie będzie metropolią z klucza

wsparcia... Nic dziwnego, że na lutowym spotkaniu byłych prezydentów, byłych radnych ten problem został podniesiony zarówno przez Andrzeja Szlachtę jak i Mieczysława Janowskiego. Okazuje się, że w najnowszym projekcie rządu z wykazu metropolii usunięto Rzeszów. Zgodnie z ustawą w całej Polsce ma powstać 12 obszarów metropolitalnych, które będą zarządzać m.in. transportem publicznym i gospodarką przestrzenną na swoim terenie. Niestety, w przyjętej właśnie nowej, rządowej koncepcji przestrzennego zagospodarowania kraju, Rzeszów nie został ujęty. Do 2030 roku ośrodki metropolitalne mają powstać w: Warszawie, Łodzi, Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu, Poznaniu, Szczecinie, Bydgoszczy z Toruniem oraz Katowicach wraz z wszystkimi miastami zrzeszonymi w Górnośląskim Związku Metropolitalnym. Dlaczego tak się stało? Zarówno z partii rządzących jak i opozycyjnych, co jest oczywiste, z Rzeszowa nie ma nikogo w rządzie (za rządów SLD wiceministrem finansów

sty z centrum im. Adama Smitha. „Nie widzę powodu, dla którego politycy z Warszawy mieliby decydować, które ośrodki będą metropoliami, a które nie. Owszem, należy je tworzyć, ale musi to być suwerenna decyzja samorządów. Rządowe podejście do tematu uważam za absurdalne. Przypomina czasy PRL-u i podcina skrzydła mniejszym miastom, które także chciałyby się rozwijać” – uważa A. Sadowski. Tak naprawdę to nie ma jasnych i jednoznacznych kryteriów, co to jest miasto metropolitalne. W warunkach całej Europy, sądzę że i w Polsce, nie może być wątpliwości tylko w stosunku do Warszawy. Sympatyk PO z rzeszowskiej prywatnej uczelni przedstawił opinię, której nie powstydziłby się największy wróg naszego miasta. A oto co mówił ten pan: „Miasto musi się rozwijać poprzez nowoczesne inwestycje, a nie przyłączanie kolejnych gospodarstw rolnych, kóz, kur i krów.” No cóż, wypada odpowiedzieć słowami marszalka Piłsudskiego: „Wam kury…, a nie o Rzeszowie się wypowiadać.”

wybór rektora

W Politechnice Rzeszowskiej odbyły się wybory nowego rektora. Dotychczas sprawujący tę godność prof. Andrzej Sobkowiak kończy właśnie już drugą z kolei rektorską kadencję, zatem zgodnie z obowiązującym stanem prawnym nie mógł ubiegać się o reelekcję po raz trzeci. Po przedbiegach w szrankach wyborczych pozostało trzech kandydatów: prof. Marek Orkisz, prof. Leonard Ziemiański i dr hab. Grzegorz Budzik. Już w pierwszej turze zdecydowaną w iększość u uczelnianych elektorów uzyskał prof. Marek Orkisz, dotychczasowy prorektor do spraw rozwoju. Serdecznie gratulujemy i życzymy niczym niezmąconego pasma rektorskich sukcesów. Zespół redakcyjny

INTERESUJĄCE

URODZIWY WIZERUNEK

Wizerunek rządu w wydaniu wojewódzkim jest na pewno najurodziwszy w kraju, a w dodatku metrykalnie najmłodszy. I nie są to komplementy z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet, ale stwierdzenie faktu, co poświadczają nasze panie na wojewodzińskim stolcu – Małgorzata Chomycz jako wojewoda i Alicja Wosik, mianowana w połowie lutego wicewojewodą oraz w imieniu tegoż zacnego urzędu występująca na co dzień już czas jakiś rzeczniczka Małgorzata Oczoś, wcześniej dziennikarka Radia WIA. Alicja Wosik też jest w mojej ocenie przede wszystkim dziennikarką, zarówno z wykształcenia jak i osiągnięć reporterskich, zwłaszcza z okresu pracy w oddziale TVP Rzeszów z owych sanocko-bieszczadzkich obszarów tematycznych. Ale i z doświadczeniem samorządowym na posadzie wiceburmistrza Zagórza, z której trafiła wprost do gmachu PUW przy ulicy Grunwaldzkiej w Rzeszowie. Wojewoda Chomycz, jak pamiętamy doskonale, ma najprawdziwsze bieszczadzkie korzenie rodzinne. Można by rzec przekornie, że Bieszczady zatem zbliżyły się jeszcze bardziej do wojewódzkiego centrum, co obydwu stronom może wyjść na dobre. A dziennikarskie doświadczenie pań i politologiczna wiedza, którą posiadły na studiach i doskonalą, na pewno są atutem w relacjach nie tylko z mediami – łącznikiem między władzą a społeczeństwem w przekazywaniu i kształtowaniu opinii – ale i w codziennych kontaktach i mediacjach z różnymi środowiskami. Wierzę, że wizerunek dokonań urzędników, sterowanych przez płeć piękną, będzie wzbudzał tylko podziw i dumę nas wszystkich.

Skrą, bo zawsze mogę czuć się usatysfakcjonowany – jednym razem jako ziomek bełchatowian, bacząc na moje rodzinne korzenie, innym razem jako ptok, a może już nawet krzok rzeszowski, wedle klasyfikacji ustalonej przez Franciszka Kotulę. Obyśmy tylko wespół, jako podkarpacianie, nie stracili na tej zamianie. Komendanta Stopczyka, który dał się poznać ludziom z dobrej strony, m.in. w Radomsku, Pabianicach i Łodzi, co wiem także bezpośrednio od swych braci i innych bliskich mi osób, będę teraz bacznie obserwował z bliższego dystansu, bo z dziesiątej półki szafy, która góruje nad gmachem, gdzie pełni swą misję komendant, który – jak podały media – już o szóstej zwykł pojawiać się na swym posterunku. Mogę zatem spokojnie, zamiast na zegarek spojrzeć tylko czy o szóstej rano zapala się światło w oknie naprzeciwko, jeśli oczywiście coś wyrwie mnie ze snu w środku nocy. Ale szkopuł i w tym, że nie wiem, które to jest okno.

GOŚCIŁ U NAS AMBASADOR USA Ambasador USA (drugi z lewej) w Wyższej Szkole Prawa i Administracji.

INSPEKTOR ZA GENERAŁA

Gen. Józef Gdański. Fot. Józef Gajda. Nasz generał został zesłany do Olsztyna i w miejsce nadinspektora Józefa Gdańskiego (który ponad 30 lat wypełniał znakomicie obowiązki policyjne w różnych miejscach, od Łańcuta poczynając, i strzegł naszego bezpieczeństwa , w tym przez ostatnie cztery lata na stanowisku komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie) pojawił się inspektor Zdzisław Stopczyk z Łodzi. W ocenach pozamerytorycznych rzec mogę, iż dla mnie powinno być to obojętne. Podobnie jak każdorazowy wynik, gdy siatkarze Resovii grają ze

Przez dwa dni (6 i 7 lutego br.) ambasador Stanów Zjednoczonych Lee A. Feinstein poznawał bezpośrednio nasze województwo, rozmawiał w różnych środowiskach z mieszkańcami, przedstawicielami samorządów i instytucji kultury, nauki oraz przemysłu. – Jest to region ludzi bardzo pragmatycznych i przedsiębiorczych, wykształconych i zdobywających wiedzę, którzy wciąż dążą do czegoś nowego, podobnie jak w moim kraju – oceniał ambasador na konferencji z dziennikarzami w Hotelu Ambasadorskim w Rzeszowie, a towarzyszył mu gospodarz miasta prezydent Tadeusz Ferenc. Dzień wcześniej ambasador Feinstein przekazał dyrektorowi Muzeum Zamkowego w Łańcucie, Witowi Karolowi Wójtowiczowi facsimile historycznych katalogów z łańcuckiego zamku, które znajdują się obecnie w Instytucie Getty’ego w Kaliforni. W Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rzeszowie spotkał się z młodzieżą i pracownikami książnic, które współpracują i otrzymały wsparcie z Fundacji Billa i Melindy Gates. Ambasador wyraził przekonanie, że dobre relacje naszego regionu z jego krajem wywodzą się nie tylko z historycznych doświadczeń, z tego że najwięcej Polaków w Ameryce ma podkarpacki rodowód, ale polegają współcześnie głównie na zainteresowaniu tym, co niesie przyszłość – na więzach współpracy kulturalnej, edukacyjnej i gospodarczej. Ryszard Zatorski

przytupy miejskie

ZADZIAŁAŁO NA GŁOWĘ

prof. Andrzej Sobkowiak

Nie zapominajcie o Towarzystwie Przyjaciół Rzeszowa! Prosimy o przekazanie 1 procentu od podatku, kierując go w Waszym PIT na rzecz Towarzystwa, wpisując adres: Towarszystwo Przyjaciół Rzeszowa 35-051 Rzeszów, ul. Słoneczna 2

KRS 0000039866

Rzeszowianie są często w eleganckiej formie zapraszani na prezentacje różnego rodzaju produktów zdrowotnych i dają się na to nabierać. Organizatorzy kuszą atrakcyjnymi upominkami, albo wręcz chwalą się altruistyczną rozrzutnością. Znajomy pofatygował się na jedno z nich, gdzie jakiś European Center miał pokazać skuteczny sposób zwalczania wszystkich paskudnych choróbsk z ciśnieniem do kitu, zepsutym sercem, miażdzycą, zwyrodnieniami czegokolwiek, reumatycznym połamaniem, nietrzymaniem moczu, cukrzycą w obie strony, przepitą wątrobą, pryszczami, hemoroidami i brakiem wiatrów na czele. Nie dawali rady tylko: impotencji, platfusowi, biegunce i teściowej. Czyli mieli coś w rodzaju dziesięciu szpitali specjalistycznych w jednym specyfiku. Ponadto każdy klient, który zechciałby ich zaszczycić, miał otrzymać gratis materac gorczycowy, a każdy uczestnik czyniący firmie zaszczyt prezent do 50 zł. Tym zdrowotnym kombajnem okazał się ów materac, który każdy jako klient mógł mieć pod warunkiem, że dopłaci marne 2 tysiące, bo tysiąc dostaje w prezencie. Cały ten materacowy kombajn kosztuje bowiem jedyne 3 tysiące. Rewelacja! Mniej więcej jak kupno kota rasy dachowiec wartości 10 tys. za dwa chomiki po 5 tysięcy. Znajomy nie kupił, bo materac nie dawał rady platfusowi i impotencji, a kota ma. Wyciągnął zatem łapę po obiecany upominek za 50 złotych, po

który musiał wysiedzieć się prawie dwie godziny. Dostał szkło powiekszające w plastikowej rączce, które w markecie kosztuje 3,80. Ale mieściło się w przedziale do 50 zł. Jednakże to z marketu powiększa, a darowane zaparło się i ni cholery. Ale za to jak działa na głowę! Znajomy bowiem zaklął szpetnie i podjął mocne postanowienie, że już durnia z niego nie zrobią.

EPOKOWY WYNALAZEK W przychodni specjalistycznej na Warzywnej opracowano nowy patent na pozbywanie się upierdliwych pacjentów, którzy zawracają głowy, i nie tylko, zapracowanemu personelowi i chcą być solidnie obsługiwani. Kto to widział? Skoro pacjentka od pół roku czeka w zarejestrowanej kolejce, a pani doktor zmieniła sobie dzień przyjmowania z poniedziałku na środę, to musi znowu rejestrować się na środę, bo była zapisana na poniedziałek, a w poniedziałek przyjęć już nie ma, a więc od nowa należy czekać, tym razem już rok. Przecież to jest znakomity wynalazek! Zmieniać co pół roku dzień przyjęć i pacjent wreszcie odczepi się albo palnie w kalendarz i po kłopocie. No, nie do końca, bo rejestratorki trochę roboty będą mieć. Ale reszta – święto! Nawojka Kumak


ECHO RZE­SZO­WA

Miasto

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

MIEJSKIE DECYZJE

Co tam panie w radzie

Na wniosek antyprezydenckiej opozycji w rzeszowskiej Radzie Miasta skreślono z budżetu miasta na 2012 rok fontannę multimedialną. Po drugiej wojnie światowej nastąpił gwałtowny i szybki rozwój Rzeszowa. Pod rządami prezydenta T. Ferenca nastąpiło istotne jego przyspieszenie. Aby nie było zbyt pięknie ta opozycja używa dosyć prymitywnego argumentu do podejmowanych inicjatyw, że są sprawy ważniejsze, głównie chodzi o inwestycje, które mają na celu sprawiać ludziom przyjemność. I tak argumentowano – Po co nam skatepark kiedy na osiedlu X istnieje niewyasfaltowana ulica? Po co nam aquapark, kiedy nie został poszerzony most Narutowicza? I tak dalej w tym stylu. Przecież każde miasto, obok obiektów użytecznych dysponuje obiektami, które po prostu sprawiają ludziom przyjemność. Człowiek potrzebuje do życia trochę przyjemności i radości, ale tej oczywistej prawdy nie chcą zrozumieć smutasy z prezydenckiej opozycji. Przepraszam, że podam przykład wielki z odległej historii, kiedy Rzymianie zbudowali akwedukt sprowadzając wodę z gór do miasta, to nie poprzestali na fakcie, że miasto ma wodę, ale na trasie akweduktu zbudowali fontanny, w tym Fontannę di Trevi, którą do dziś zachwycają się turyści. Tak ten problem widzą samorządy wielu podkarpackich miast. W Przemyślu zbudowano dla mieszkańców letnio-zimowy ośrodek wypoczynku, w którym działa nawet wyciąg narciarski. Nasze dzieci do dyspozycji mają jedynie pagórek na Cwajga. Dla przyjemności mieszkańców udostępniono kąpielisko Żwirownia, a poza tym właściwe nic. Śmierdzi nieuporządkowany zalew na Wisłoku, brak jest przystani żeglarskiej. W Bolestraszycach istnieje piękne arboretum. W Rzeszowie, pomimo że mamy w tej dziedzinie naukowców, nie zorganizowano nawet ogrodu botanicznego, bo opozycja uważa, że są potrzebniejsze obiekty. Nie doczekała się realizacji idea zbudowania wieży widokowej. Problem obecnie pojawia się w związku z Euro 2012. Jadący przez Rzeszów turyści mogli by zatrzymać się w Rzeszowie, tylko po co? O takim muzeum jakie ma Przemyśl możemy tylko pomarzyć. Rzeszów nawet nie dysponuje takim basenem jaki zbudowano w Nowej Wsi. Na zakończenie warto wyjaśnić, jaki projekt odrzucili radni. Projekt przewiduje, że przeobrażeniu ulec ma cały plac Armii Krajowej, na którym teraz znajdują się boiska i plac zabaw. Wybudowane mają tam zostać trzy fontanny. Pierwsza to fontanna multimedialna, tańcząca wieczorem wagowo w rytm muzyki i pełniąca także funkcję wodnego ekranu, na którym wyświetlane będą filmy. W ciągu dnia zaś służąca dzieciom jako wodny labirynt. Druga, półokrągła, o powierzchni ok. 200 m. kw. i bardziej klasyczna w formie. Element trzeci to ciąg kilku mniejszych, kwadratowych fontann, które powstałyby przy wejściu na plac. Na skarpie mają wyrosnąć trybuny. Istniejący plac zabaw zostanie przesunięty w inne miejsce. Niestety, tego w Rzeszowie nie będzie, ponieważ część radnych robi wszystko, aby nie dopuścić do realizacji żadnej inicjatywy prezydenta. Jak to ujął w telewizyjnej wypowiedzi przedstawiciel tej grupy radnych - „Pan Prezydent w wyniku wyborów stracił większość w radzie i teraz my rządzimy.” Tu nie liczy się miasto, tu liczy się nasza partyjność. Ten tupet jest o tyle śmieszny, że potęgę prawicy może złamać na sesji Rady Miasta grypa. Zdzisław Daraż

Porzekadło w ymądrza się, iż ponoć do trzech razy sztuka. U naszych radników sprawdziło się, jak najbardziej. Nadzwyczajną sesję, zwołaną w lutym z inicjatywy prezydenta Ferenca w sprawie wyrażenia woli przyłączenia do Rzeszowa Malawy, wpierw opuścili in gremio radni PiS i PO łącznie z przewodniczącym rady, któremu gdzieś w bojowej zawierusze umknęła z pamięci szlachetna i honorowa zasada, że kapitan opuszcza okręt ostatni. W ten sposób zerwali obrady, gdyż wychodząc z sali obrad zabrali z sobą wymagane statutowo kworum. Pozostali zatem mogli bez przeszkód iść na piwo, albo do domu. Ogłoszona przez wiceprzewodniczącego rady, Konrada Fijołka, kontynuacja obrad za tydzień nie doszła do skutku, ponieważ radni tych klubów postanowili je olać. Przecież o żadnej epidemii w mieście, czy dupnięciu w ich sadyby gradu meteorytów nic nie mówili ani w Radiu Maryja, ani nie pisali w lokalnej gazecie koszernej. Zatem owi radni nie zjawili się z jakiegoś ewidentnego i istotnego powodu. No, to deliberację radziecką sprolongowano o następny tydzień. Teraz rozpoczęła się prawdziwa zabawa polityczna i medialna. Poszczególne kluby radzieckie, przewodniczący i i prezydent zaczęli dyskutować poprzez media. Gdzieś musieli, skoro obrady zrywano. Ale prezydent Tadeusz Ferenc zeźlił się okrutnie i zaczął pytać o sens koalicji, której praktycznie nie było. Pewnie pytał o to nie tylko radnych i przewodniczącego, bo nagle zaktywizowali się parlamentarzyści z Platformy i nie tylko. Niektórzy twierdzą, że przeprowadzili oni solidne rekolekcje partyjne swoim radnym, w których precyzyjnie i bez niedomówień określili ich miejsce w szyku. Ponoć działo się coś jeszcze, bo trzecia i ostatnia część sesji nadzwyczajnej, to już obraz z zupełnie innej bajki. Przecierałem oczy ze zdumienia. W trzeciej części wszystko zaczęło się rutynowo, czyli powitanie, porządek i powtórzenie argumentacji za przyłączeniem Malawy, wygłoszone

smutasy

3

wszyscy stracili

Fot. Józef Gajda przez pełnomocnika prezydenta Krzysztofa Kadłuczkę. Poparcie pojawiło się po stronie Rozwoju Rzeszowa i SLD, rachityczny sprzeciw po stronie PiS, zaś grobowe milczenie zapadło w PO, gdzie nawet rezon straciła wojownicza zwykle radna Kaźmierczak. Wreszcie głos zabrał przewodniczący Andrzej Dec i wyjaśnił, że on już nie sprzeciwia się przyłączeniu Malawy. Otóż dopiero wizyta w Malawie uświadomiła mu, że jest w tej miejscowości zupełnie przyzwoita infrastruktura, o czym nikt z Magistratu go wcześniej nie oświecił. Dziwne, bo ja znam przynajmniej dwa takie kwity przygotowane przez dyrektor Raińczuk. Czy aby nie pomogły mu w tym okulary darowane w czasie rekolekcji? No, ale przewodniczący mógł również te kwity jakoś przeoczyć. Po raz pierwszy wyznał też naczelny powód, dla którego z takim uporem jego drużyna zwalczała pomysł przyłączenia Malawy. Chodziło o to, że automatycznie w skład Rady Miasta weszłoby 5 radnych z tej miejscowości, co stanowiłoby poważne zagrożenie dla jego kluczowej pozycji i mogłoby naruszyć obecny układ. Nie chodziło mu zatem o jakieś tam interesy miasta, o czym ustawicznie obwieszczał, a o najzwyklejszy interes osobisty. Ale ponoć, gdy ci z Malawy uświadomili mu, że nie zburzy to układu sił i nie zwichruje jego pozycji, postanowił ulec partyjnym rekolekcjom udzielonym przez parlamentarzystów i nie sprzeciwiać się podjęciu stosownej uchwały. Samo głosowanie stało się zatem formalnością. Oprócz klubów Roz-

wój Rzeszowa i SLD za przyłączeniem Malawy opowiedziało się czworo radnych PO i jedna radna z PiS. Przewodniczący rady dał sobie na wstrzymanie dla zachowania resztek twarzy w tej sprawie. Jeśli uzyskano taki efekt, to mam proste pytanie, po co Rada Miasta tę żabę jadła? Stracili na tym wszyscy: koalicja wiarygodność, przewodniczący i jego klub prestiż oraz narzucenie kagańca z góry, prezydent zdrowie i czas na wdrożenie całej maszynerii biurokratycznej związanej z przyłączeniem, klub PiS jedność, a cała rada powagę samorządową. Kto zyskał? Jedynie media, które żerowały tygodniami na tym pożałowania godnym incydencie i tak zwany magiel miejski, który miał o czym plotkować. Ponadto gołym okiem widać, że zaczyna solidnie trzeszczeć, a nawet pękać w obozie PiS. Z radnych tego klubu jakby uszło trochę powietrza. I wcale nie chodzi tu wyłącznie o inne głosowanie jednej radnej z tego klubu. Jedynie radny Antoni Kopaczewski tradycyjnie i niezmiennie przy każdej okazji rozwiązuje w czasie sesji kwadraturę koła wielkiej polityki światowej, europejskiej i naszego rządu, nawet przy okazji Malawy. Ale wtajemniczeni twierdzą, że ponoć przyszedł na świat porodem pośladkowym i dlatego rzeszowskim drobiazgom trudno dobić się do jego głowy. Z klubu ulotniła się gdzieś familiarna atmosfera i manifestowana pewność siebie. Czyżby pogłos centralnej schizmy solidarnej, a może żałoba po plajcie snu o potędze? Roman Małek

współczesna biblioteka Rozmowa z Barbarą Chmurą, dyrektorem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie

Od kilku miesięcy rzeszowską biblioteką kieruje Barbara Chmura. Poprosiliśmy ją o odpowiedź na kilka pytań dotyczących aktualnej sytuacji czytelnictwa i dalszego rozwoju biblioteki. - Jakie działania prowadzi WiMBP w Rzeszowie w zakresie upowszechniania czytelnictwa na terenie Rzeszowa? - Współczesne biblioteki publiczne przestały być wyłącznie wypożyczalniami książek, stały się coraz szerzej rozumianymi centrami informacji, kultury i miejscami w yrówny wania szans dla osób e-wykluczonych. Bardzo istotnym czynnikiem, mającym bezpośredni wpływ na wzrost czytelnictwa, jest zaopatrzenie bibliotek w nowości książkowe. W minionym roku WiMBP w Rzeszowie zakupiła 16 998 egz. różnych typów zbiorów, w tym 15 571 egz. książek. Wskaźnik zakupu zbiorów w 2011 r., czyli ilość zakupionych książek przypadających na 100 mieszkańców Rzeszowa, wyniósł 8,6 i wzrósł o 1,4 w porównaniu z rokiem 2010. Systematycznie uzupełniane są też, cieszące się powodzeniem, zbiory audiobooków i filmów. Na potrzeby czytelni czasopism, filii miejskich i dla oddziałów prenumerowano 464 tytuły prasowe. Korzystny wpływ na wzrost czytelnictwa ma udostępnienie na stronie internetowej biblioteki elektronicznych katalogów online, baz bibliograficznych, karto-

tek i serwisów internetowych. Dla wygody naszych czytelników uruchomiliśmy system elektronicznych udostępnień, z możliwością logowania na konto czytelnicze, zamawiania i rezerwowania wybranych książek przez Internet. Wszystkie nasze placówki zostały wyposażone w urządzenia do prezentacji treści służące promowaniu usług bibliotecznych, są to kioski informacyjne z dotykowymi panelami, elektroniczny system informacyjny (ekrany LED) i elektroniczne tablice ogłoszeń. Ponadto czytelnicy mogą korzystać bezpłatnie z Internetu z w ykorzystaniem komputerów bibliotecznych jak i własnych laptopów. W ramach działalności kulturalno-oświatowej wszystkie agendy biblioteczne organizują różnorodne imprezy czytelnicze, kierowane do przedstawicieli różnych środowisk i grup wiekowych, tak aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy 1383 imprezy, w tym 980 dla dzieci i młodzieży. Dobrą formą promocyjną są prowadzone przez nas lekcje biblioteczne. Zajęcia te również przygotowują młodzież szkolną do korzystania z usług bibliotecznych. - Jak ocenia Pani stan czytelnictwa w naszym mieście? - Według wyliczeń na koniec ubiegłego roku w oddziałach i filiach miejskich zarejestrowano 38 956 czytelników, nieco więcej niż w latach poprzednich. Najczę-

ściej biblioteki odwiedzały dzieci i młodzież oraz ludzie w przedziale wiekowym od 25 do 44 lat. Biorąc pod uwagę zajęcie, jako kryterium podziału, to statystycznie najliczniejszą grupę czytelników stanowi młodzież ucząca się. W 2011 r. zanotowano 725 218 wypożyczeń książek, 7 767 wypożyczeń czasopism nieoprawnych i 34 982 wypożyczenia zbiorów specjalnych. Łączna suma wypożyczeń wynosiła 767 967, czyli o 40 645 więcej niż w 2010 r. Z radością mogę stwierdzić, że nastąpił wzrost, zarówno liczby czytelników jak i wypożyczeń. Mam nadzieję, że te dane statystyczne będą w szybkim tempie wzrastać, ponieważ nieczytające społeczeństwo nie ma szans na skok cywilizacyjny. - Jakie są widoczne efekty utworzenia Podkarpackiej Biblioteki Cyfrowej? - Najbardziej wymierny w tym względzie jest fakt, że w 2011 r. licznik odwiedzin PBC odnotował 433 559 uży tkowników. Celem powołania PBC jest zapewnienie swobodnego dostępu do bazy dokumentów cyfrowych w wersji online, widocznych z każdego komputera podłączonego do Internetu. Aktualnie w zasobach tej biblioteki znajduje się 6 158 dokumentów, w tym cenne i unikatowe starodruki, rękopisy, grafika, dokumenty życia społecznego, mapy i archiwalne czasopisma.

- Jaką ma Pani wizję biblioteki w przyszłości w związku z ewentualnymi planami budowy nowej siedziby? - Chciałabym, żeby powstał nowoczesny funkcjonalny budynek, umożliwiający skupienie w jednym miejscu wszystkich usług i zbiorów, z wyłączeniem filii, które z założenia działają na terenie miasta. Zależy mi na stworzeniu przestrzennego miejsca spotkań ludzi, gdzie będzie można zrealizować swoje potrzeby czytelnicze, informacyjne, intelektualne a także rodzinne i towarzyskie, czyli wielopokoleniowej oferty pod jednym dachem dla dzieci, młodzieży, dorosłych czytelników i seniorów. Czytelnicy mieliby do dyspozycji stanowiska komputerowe, rozmieszczone na całej powierzchni bibliotecznej, w wypożyczalniach, przy zbiorach w wolnym dostępie, w pracowniach multimedialnych i komputerowych. Atutem takiej biblioteki byłyby otwarte i funkcjonalne pomieszczenia bez barier architektonicznych, niekrępujące ciągi komunikacyjne, gdzie niejako „przy okazji” można wypożyczyć lub oddać książkę, obejrzeć wystawę, zrobić prasówkę, skorzystać z Internetu, wypożyczyć, a nawet obejrzeć film, lub wysłuchać tekstu audiobooka. Chcemy stworzyć placówkę o charakterze międzykulturowym i międzypokoleniowym. Nowe warunki lokalowe sprzyjałyby wprowadzeniu samoobsługowej wypożyczalni oraz

Barbara Chmura zabezpieczenia zbiorów w systemie radiowym (RFID). Współczesne projekty biblioteczne charakteryzują się innowacyjnością, oryginalnością, funkcjonalnością. Gmach biblioteki powinien wyróżniać się z otoczenia, zaciekawiać i przyciągać uwagę swoim kształtem, formą i kolorystyką. Mam nadzieję, że w przyszłości powstanie taka biblioteka w Rzeszowie, gdzie oprócz pomieszczeń do obsługi czytelników znajdzie się też część dydaktyczno-wystawiennicza, pracownie związane z działalnością Podkarpackiej Biblioteki Cyfrowej i część administracyjno-gospodarcza. - Dziękuję za rozmowę. Stanisław Rusznica


4

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

Żyją wśród nas

pasjonatka czytelnictwa

Halina Szostkiewicz-Daraż Halina Szostkiewicz-Daraż od 1944 roku jako rodowita rzeszowianka mieszka w naszym mieście. Po ukończeniu liceum podjęła pracę zawodową w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Początkowo zatrudniona została w niepełnym wymiarze czasu pracy, dlatego też podjęła dodatkową pracę w Totolotku. W oddziale dla dzieci i młodzieży WBP pod kierownictwem Anny Kloc współorganizowała liczne autorskie spotkania dzieci ze znanymi pisarzami literatury dziecięcej, m.in. z: Haliną Rudnicką, Alfredem Szklarskim, Zbigniewem Nienackim, Adamem Bahdajem, Haliną Snopkiewicz. Organizowała wśród dzieci i młodzieży konkursy z wiedzy czytelniczej oraz bardzo udane inscenizacje bajek oparte na książkach znanych autorów. Przyczyniła się do zorganizowania kolejnych filii bibliotecznych dla dzieci w różnych dzielnicach miasta Rzeszowa oraz województwa rzeszowskiego. Zaocznie uzupełniała swoje kwalifikacje bibliotekarskie w ośrodkach szkolenia pomaturalnego w: Rzeszowie, Krakowie, Lublinie oraz Jarocinie. Będąc dobrze przygotowaną do pracy w bibliotekarstwie awansowała na kierownika działu instrukcyjno-metodycznego Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej. W tej roli przepracowała prawie 20 lat. Należała do aktywnych i bezpośrednich współorganizatorów różnych akcji. W specjalnej akcji „Rok Bibliotek”, biblioteki województwa rzeszowskiego uzyskały czołowe miejsca w Polsce pod względem wskaźnika nasycenia książek na jednego mieszkańca. Biblioteki legitymowały się najwyższym procentem czytelników w stosunku do liczby mieszkańców. Brała udział w akcji „System 60”, który dotyczył centralnego w skali województwa

zakupu książek dla bibliotek wiejskich. Przy okazji tego systemu po raz pierwszy zastosowano w bibliotece komputer. W latach 1986-1990 była współorganizatorem programu upowszechniania czytelnictwa, który realizowano pod hasłem „Rzeszowskie Spotkania Czytelników z Książką”. Program ten miał poparcie w odpowiedniej uchwale Wojewódzkiej Rady Narodowej. Zakładał on m.in. zwiększenie i rozwój na wsi sieci filii bibliotecznych o powierzchni użytkowej co najmniej 60 m kwadr. Dokonano wówczas zmiany wielu lokali bibliotecznych z prywatnych na społeczne. Halina Szostkiewicz w latach osiemdziesiątych współuczestniczyła w wielkim przedsięwzięciu, jakim były przygotowania i realizacja budowy nowego obiektu WBP. Oficjalnie rozpoczęło się to 17 stycznia 1984 roku naradą u prezydenta miasta Rzeszowa, na której ustalono, że w zabytkowych kamieniczkach nr 20, 21, 22, 23 położonych w rzeszowskim rynku zostanie zlokalizowana wojewódzka książnica. Niestety, z początkiem lat dziewięćdziesiątych, wraz ze zmianą ustroju w naszym kraju, adaptację do nowych potrzeb kamienic w Rynku wstrzymano, a pieniądze skierowano na budowę Teatru Lalki i Aktora „Kacperek”. Przez 16 lat pracowała w Centrum Ustawicznego Kształcenia Bibliotekarzy w Warszawie, pełniąc funkcję sekretarza Filii Centrum w Rzeszowie. W 1991 została kierownikiem filii szpitalnej WBP przy Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie, gdzie do chwili przejścia na emeryturę rozwijała czytelnictwo wśród chorych, zgodnie z zasadami biblioterapii. Od 1966 r. aktywnie działa w Związku Zawodowym Pracowników Kultury i Sztuki organizując koła terenowe tego związku. Sama też była wieloletnim przewodniczącym koła terenowego dla miasta i powiatu rzeszowskiego. W Stowarzyszeniu Bibliotekarzy Polskich była organizatorem wystawy sprzętu bibliotecznego podczas Krajowego Zjazdu Bibliotekarzy w Rzeszowie. Uczestniczyła w wielkiej akcji zbierania środków na odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. W Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej działało wówczas biuro organizacyjne loterii. Halina Szostkiewicz-Daraż przez 8 lat była ławnikiem w Sądzie Rejonowym w Rzeszowie do orzekania w sprawach rodzinnych. Obecnie jest wieloletnim, aktywnym członkiem Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa. Za swoją pracę otrzymała wiele odznaczeń i wyróżnień, m.in.: Złoty Krzyż Zasługi (1985), Odznakę Zasłużony dla Województwa Rzeszowskiego (1980), Odznakę Zasłużony Działacz Kultury (1963), Odznakę za Zasługi dla Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich (1980). Otrzymała nagrody od Prezydenta Rzeszowa, Wojewody Rzeszowskiego oraz Ministra Kultury i Sztuki. Stanisław Rusznica

stulatka!

Apolonia Krupa przyszła na świat w Przybyszówce 26 stycznia sto l a t t e mu , czyli za cesarskich rz ądów w Wiedniu Najjaśniejszego Pana Franciszk a Jó z e f a Apolonia Krupa I I. Z atem przeżyła dwie wojny światowe i wojnę bolszewicką. Już od 14 roku życia z woli rodziców podjęła służbę u żydowskiej rodziny w Rzeszowie. Musieli ją dobrze traktować, skoro w czasie okupacji przy pomocy sąsiadki podejmowała niebezpieczne ryzyko niesienia żywnościowej pomocy Żydom zamkniętym w rzeszowskim getcie. Zaopatrywała ich w skromne ilości kaszy, podpłomykow i masła.

W 22 wiośnie życia wyszła zamąż. Doczekała się piątki dzieci (trzech synów i dwóch córek) oraz 16 wnuków, tyleż samo prawnuków i już 12 praprawnuków. Pani Apolonia jest pracowitą i uczynną kobietą, prowadzącą przez wiele lat wraz z mężem niewielkie gospodarstwo rolne. Znana w Przybyszówce, i nie tylko, z tego, że nie była nigdy w stanie przejść obojętnie obok spotykanych ludzi. Epatuje do dziś swoistą życzliwością dla wszystkich ludzi oraz roztacza wokół siebie serdeczne ciepło i przychylność. Aż do 99. roku życia zachowała pełną sprawność pozwalającą jej na wykonywanie wszystkich podstawowych prac domowych, jak: sprzątanie, gotowanie, pranie i drobne prace w obejściu. Pod koniec ubiegłego roku uległa wypadkowi i wymaga opieki, którą sprawuje nad nią córka Czesława z wnuczkami. Zachowała znakomitą pamięć, a w niej wiele interesujących epizodów ze swojego długiego życia, które w interesujący, gawędziarski i malowniczy sposób potrafi relacjonować. Ciągle interesuje się aktualnościami z życia swojego otoczenia. Sama nie wiem czego można życzyć pani Apolonii, może 120 lat? Ale czy to nie będzie za mało? Józefa Winiarska

TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ RZESZOWA W 2011 ROKU

Obecną kadencję swojej działalności TPRz rozpoczęło od Walnego Zebrania Sprawozdawczo-Wyborczego, które odbyło się 17 kwietnia 2011 roku. Zebranie przyjęło założenia programowe na najbliższe cztery lata. Wybrano nowe władze, które na pierwszych posiedzeniach odpowiednio ukonstytuowały się. Przewodniczącym zarządu został ponownie Zdzisław Daraż, wiceprzewodniczącymi: Józef Kanik i Stanisław Ząbek, sekretarzem Zygmunt Rybarski, skarbnikiem Krzysztof Kadłuczko, członkami: Bogusław Kotula, Roman Małek, Stanisław Rusznica i Alicja Trzyna. Na przewodniczącego komisji rewizyjnej wybrano Tadeusza Stopińskiego, wiceprzewodniczącym został Bolesław Pezdan, sekretarzem Józef Gajda, a członkami Ryszard Lechforowicz i Ryszard Zatorski. Po pierwszym roku działalności TPRz chciałbym pokazać, jak czas ten został wykorzystany w pracach towarzystwa i odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu przyjęty program realizowano. Główną formę działalności stanowiły

zowanego zadania publicznego w zakresie ochrony zdrowia popularyzowaliśmy różne formy zdrowego wypoczynku, szczególnie poprzez uprawianie sportu i turystyki. Pisaliśmy dużo o sporcie szkolnym. Wiele tekstów było z życia osiedli. Pokazywaliśmy działaczy rad samorządowych i spółdzielczych. Wspieraliśmy wszystkie ciekawe inicjatywy społeczno-kulturalne. Poprzez teksty pokazywaliśmy działalność przedsiębiorstw pracujących na rzecz miasta i jego mieszkańców. Różnorodność działań Towarzystwa prezentowana w „Echu Rzeszowa” przyczyniła się do prawie dwukrotnego wzrostu prenumeratorów naszego czasopisma. W minionym roku wydaliśmy drukiem kilka pozycji książkowych. Ukazała się II cz. „Naszej galerii zasłużonych” autorstwa Józefa Kanika. Wydano drugą część książki „Sylwetki rzeszowian”, której autorami są: Józef Kanik, Roman Małek i Stanisław Rusznica. Bogusław Kotula opublikował „Gdy Rzeszów był Reichshofem” oraz zbiór opowiadań „Uśpić psa”, a także zbiór felietonów Jerzego Dynii „Z mojej loży”. Roman Małek wydał w

Prezydium forum „Otwarty mikrofon” na temat stosunków polsko-ukraińskich na pograniczu. Od lewej: wiceprezydent Stanisław Sienko, Zdzisław Daraż, prof. Marian Malikowski i były europoseł Andrzej Zapałowski. Fot. Józef Gajda przedsięwzięcia wydawnicze. W ramach „Resovianów” wydajemy miesięcznik „Echo Rzeszowa”. W sumie od początku ukazało się 195 numerów. Jeśli nic się nie zmieni, to w sierpniu tego roku pojawi się 200., jubileuszowy numer. Czasopismo to o objętości 16 kolumn wydawane jest w kolorze przez zespół redakcyjny: redaktor naczelny – Zdzisław Daraż, redaktor prowadzący każde wydanie Roman Małek i członkowie: Józef Gajda, Józef Kanik, Bogusław Kotula, Kazimierz Lesiecki, Stanisław Rusznica, Ryszard Zatorski. Zespół ten wspomagany jest przez wiele osób związanych blisko z TPRz, m.in.: Stanisława Kłosa, Jerzego Dynię, Ryszarda Lechforowicza, Józefa Ambrozowicza, Ninę Opic, Ryszarda Beresia, Adama Kulczyckiego, Rafała Białoruckiego, Dorotę kwokę, Jadwigę Kupiszewską. „Echo Rzeszowa” oprócz wersji papierowej udostępniane jest też w wersji elektronicznej. Przez miniony rok pokazywaliśmy w „Echu Rzeszowa”, jak rozwija się miasto

jednym zbiorze swoje felietony związane z funkcjonowaniem Rady Miasta Rzeszowa. Zatytułował go „Co tam panie w radzie?” Jest on pokłosiem pisanych w prawie pięcioletnim okresie felietonów w „Echu Rzeszowa”. Wszystkie książki cieszą się dużą popularnością. Najlepiej świadczy o tym szybkie wyczerpywanie się nakładu. Wydanie ich przyczyniło się do ożywienia działalności zespołu redakcyjnego cyklu „Resoviana”, który funkcjonuje w składzie: Zdzisław Daraż – przewodniczący i członkowie: Józef Kanik, Krzysztof Kadłuczko, Roman Małek, Bogusław Kotula, Stanisław Rusznica. Ciekawą formą pracy TPRz było zainicjowanie i współorganizowanie spotkań autorskich połączonych z promocją książek wydawanych przez wydawnictwo „Resoviana”. Organizowano je wspólnie z Klubem Wojskowym 21. Brygady Strzelców Podhalańskich oraz z Klubem RSM „Karton”. Przy tej okazji stwarzaliśmy możliwości prezentacji twórczości i dorobku różnych artystów oraz zespołów

Spotkanie z okazji promocji książki „Co tam panie w radzie”. W środku gen. Fryderyk Czekaj i gen Józef Gdański. Fot. Józef Gajda.

i jaki jest w tym udział mieszkańców. Stałymi działami czasopisma były m.in. prezentacje sylwetek ludzi w aktualnie zmieniającej się rzeczywistości oraz tych, którzy odeszli, ale pozostawili swój duży wkład w rozwój miasta. Prezentowaliśmy również młode talenty. Pokazywaliśmy różne stowarzyszenia, ważne wydarzenia społeczne i polityczne. W ramach reali-

muzycznych, m.in. zespołu „Old Rzech Jazz Band” Jerzego Dyni. Na rok 2011 oraz 2012 przygotowaliśmy „Kalendarze” wspólnie z firmą drukarską Gokart-International. Pierwszy kalendarz zawierał piękne widoki przyrody z rysunkami Krotosa, drugi miejsca wypoczynku i rekreacji w Rzeszowie. ciąg dalszy na s. 13


ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

Wspomnienia z wężykiem cz. 18

1. BRYGADA LOGISTYCZNA W BYDGOSZCZY

- Kto wymyślił tę Bydgoszcz? - Janusz Zemke, ówczesny wiceminister obrony narodowej. - Toruniowi na złość? - Chyba nie! Nasz coraz większy udział, w coraz bardziej skomplikowanych misjach wojskow ych poza granicami państwa, wymagał zupełnie innego przygotowania logistycznego. Stąd zrodziła się logiczna koncepcja utworzenia samodzielnej brygady logistycznej. Padło właśnie na Bygdoszcz i na mnie. - Znowu organizacja czegoś? - Nie inaczej. Zdołałem się już do tego przyzwyczaić. Ba, nawet polubiłem, ku swojemu zdumieniu. - Od czegoś zaczęło się? - Z Rzeszowa wyjechałem 17 grudnia 2003 roku na spotkanie opłatkowe przygotowywane na terenie przyszłej brydady. Nikogo tam nie znałem, zatem nawiązałem kontakt z dziekanem Pomorskiego Okręgu Wojskowego, ks. płk. Józefem Kubalewskim. - Z prośbą o modlitwę? - Niekoniecznie. Służyliśmy uprzednio przez 2 lata w Śląskim Okręgu Wojskowym, gdzie zdążyliśmy zaprzyjaźnić się. Przyjął moje zaproszenie do restauracji „Meluzyna” i po kolacji z nim mój pesymistyczny nastrój jakby zelżał, a świat nabrał nieco kolorystyki. - To była wigilia, a po niej? - W dniu następnym pojawiłem się, już jako przyszły dowódca brygady, na oficjalnym spotkaniu opłatkowym w pułku łączności. Właśnie stan osobowy tego pułku miał stanowić jądro mojej brygady, a jego dowódca miał zostać moim zastepcą. - Wrażenia? - Beznadzieja samotnego żagla na obcych wodach. Więcej podobnych spotkań opłatkowych nie chciałbym przeżywać. Drętwo, sztywno i do bliskich daleko. Zatem powrót do Rzeszowa po walizki najweselszy nie był. Ale 5 stycznia 2004 roku przyjechałem do Bydgoszczy trochę pomieszkać. - No i zaczęło się? - Trochę po grudzie. Przecież miałem świadomość, że podszeptują sobie kombinując, jak to się stało. Generał, dowodził już brygadą, szef logistyki okręgu wojskowego i zaczyna dowodzić czymś dla ambitnego pułownika. Ciekawe, co musiał przeskrobać, że za karę tak trafił? - Przeskrobał?

- Nic mi o tym nie wiadomo. Przełożeni uznali, że w ciągu kilku miesięcy brygada logistyczna musi osiągnąć pełną zdolność. Mieli świadomość pietrzących się trudności, z którymi może nie poradzić sobie ktoś nie zaprawiony w tego typu przedsięwzięciach. Potrzebowali takiego, kto nie zamyka się w specjalistycznych zawiłościach logistyki. Ja wówczas byłem w całej naszej armii ewenementem. Piechociniec, podhalańczyk, szef szkolenia korpusu i szef logistyki okręgu. Takie cztery w jednym, czyli w sam raz! - Stary pułk z nową brygadą zagrał? - Nie od razu. Dowodziło nas dwóch. Dowódca pulku rozwiązywał jednostkę, a ja z kilkoma nowymi oficerami zabrałem się za opracowanie organizacyjnej strategii dla brygady. - Wpadaliście na siebie? - Szkopuł był w tym, że ja w Pomorskim Okręgu Wojskowym znałem tylko dwóch generałów, dowódcę, gen. dyw. Zbigniewa Głowienkę i jego zastępcę gen. bryg. Zygmunta Dulębę. Wszyscy jednak wiedzą, że codzienne sprawy i problemy załatwia się na niższych szczeblach. Ponadto tych samych ludzi, którzy rozliczali pułk, przyjmowaliośmy do logistyki. - Niech rozliczają. - A właśnie. Czas, którego nie miałem, uciekał, a oni przeciągali sobie to rozliczanie. Ja do 30 marca musiałem rorganizować 1 batalion logistyczny i rozpocząć jego szkolenie, aby 1 lipca mógł po ludzku i gotowy odlecieć do Iraku. - Pewnie była pogadanka wychowawcza? - Taką przeprowadziłem wcześniej. Skoro nie udało się zresetować postawy, w ciągu dwóch dni pogoniłem zastepcę, wyrzuciłem z koszar coś z 300 specjalistycznych samochodów i głównie z szefem sztabu ppłk. Dariuszem Żuchowskim oraz szefem logistyki ppłk. Krzysztofem Grochem ruszylismy z kopyta do organizacji tej brygady. - Patrzyli na ręce? - I to jeszcze jak! Co dwa tygodnie miałem zaszczyt spotykać sie z ministrem Januszem Zemke, który ogromnie interesował się postępami w tworzeniu brygady. - To była okazja, aby coś skubnąć? - Wcześniej należało mieć wyniki. Baza brygady czasów swojej świetności już pewnie nie pamiętała. Zatem

zagadnąłem ministra, że skoro mam dowodzić prawdziwą „Pierwszą Brygadą”, to nie przystoi w takich dziadowskich warunkach. Dostaliśmy 3 mln. - Co na to biurokracja? - Kto mówił, że miało być łatwo? Wszystko pogarszał fakt, że był to ostatni rok funkcjonowania przy jednostkach wojskowych WAK-ów z prawem organizacji przetargów na roboty remontowe. Ogłosiliśmy piorunem 11 przetargów wartości do 300 tys każdy. - Po co aż taki pośpiech? - Bo tworzone w mejsce WAK-ów RZI nie były bezpośrednio związane z jednostkami, czyli droga biurokratyczna wydłużała się. A to oznaczało, że od pomysłu do realizacji w najlepszym przypadku upływa 2 lata. Biurokracja musi z czegoś żyć. W dodatku ciągle kombinuje co zrobić, aby inwestycje uwalić. Po co im za dużo roboty? Przecież muszą wydać wpierw kupę pieniędzy na opracowania planistyczne, następny rok dumają nad wyborem firmy. Wreszcie, jak dobrze pójdzie, w maju ogłoszą przetarg. Procedura pochłonie 3 miesiące, firma rozpoczyna roboty we wrześniu i nie ma możliwości wykorzystania pieniędzy do końca roku, zatem przepadają. Ale biurokracja wykonała kawał świetnej, nikomu niepotrzebnej roboty, zaś budy dekapitalizują się. - Na złość mamie odmrażają sobie uszy? - Nie, pan Parkinson i procedury kłaniają się! Gdybym poczekał na RZI, to w całym okresie służby w Bydgoszczy nie wybudowanoby nawet przysłowiowej sławojki. - Udało się ich uniknąć? - Jak najbardziej! Roboty szybko ruszyly pełną parą. Serce rosło patrząc na te czasy: dachy, elewacje, plac alarmowy, hala sportowa, obiekty szkoleniowe, wszystko jak na drożdżach. - Ktoś tego na co dzień pilnował? - Szef WAK-u, mjr rezerwy Janusz Ostomęcki. Według mnie najlepszy taki szef w całych Siłach Zbrojnych. Płakał, narzekał, ale wszystkich terminów dotrzymywał. Do dziś utrzymuję z nim kontakty. Solidnie to wszystko porozliczał spec od finansów ppłk Andrzej Ćwik i w dodatku wspólnie z ppłk. Krzysztofem Grochem zdążyli z wszystkimi przetargami na czas. - To zrobiliście z koszar „Hilton”? - Koszarowy „Hilton”, pewnie tak!

Ale miło było zewsząd słyszeć, zwłaszcza od emery towanych generałów bydgoskich, komplementy na temat rozkwitającej urody naszej brygady, niczym panny na wydaniu. - Po wydaniu tak zostało? - Jestem wdzięczny swoim następcom – płk. Mieczysławowi Pawlisiakowi i gen. bryg. Dariuszowi Łukowskiemu – za to, że mieli ambicję i chęci utrzymać prorozwojową tendencję, zresztą ze znakomitym skutkiem. Dlatego i dzisiaj koszary 1. Pomorskiej Brygady Logistycznej, to nieliczna górna półka w Polsce. - A jak było z wrastaniem w bydgoski grunt? - Z tym było gorzej, gdyż tu panowała zupełnie inna mentalność społeczna. Znakomicie obrazuje to realizacja mojego zamiaru ufundowania brygadzie sztandaru. - To proste, jak w Rzeszowie! - Ba, gdy w kwietniu swoim podwładnym przedstawiłem ten pomysł, popatrzyli na mnie z politowaniem, a zastępca oświecił mnie, że w Bydgoszczy to nie przejdzie, bo tu nikt ani funia na to nie da. - No to klops! - Nie ze mną takie numery! Kazałem słać stosowne kwity do Warszawy, opracować wzór i kazać haftować. - Wzór skomplikowany chyba nie był? - Zgoda! Większość elementów w całej armii była stała, tylko napisy i drobne symbole zmieniały się. Na patrona zaproponowałem króla Kazimierza Wielkiego. - Bo król prawdziwych chłopów? - Bo budowniczy, niczym logistycy, a ponadto urodził się ponoć w Kowalach na Kujawach. Przeszło gładko, królowi nikt sprzeciwu nie zgłosił. - Ale ktoś musiał ruszyć kiesą? - I ruszył! Agencją Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa szefował wówczas Zdzisław Siewierski, były wojewoda podkarpacki. Poprosiłem go o życzliwe wsparcie mojej wiekopomnej inicjatywy, a ten nie odmówił. Zresztą sfinansował również, i później karmił, szwadron konnicy. - Na wojnę do Iraku? - Dobre żarty, do celów reprezentacyjnych. W czerwcu 2004 roku wypucowana na zicher brygada zajęła na rynku w Bydgoszczy miejsca w szyku rozwiniętym. Na czele stał 1. Bata-

5

Gen. dyw. F. Czekaj

lion Logistyczny w pustynnych plamiakach, w których za k i l k a d ni wylatywał do Iraku oraz nasz znakomity szwadron na koniach. Nawet na bydgoszczanach zrobiło to wrażenie. - Wręczał reprezentant ofiarnego ludu Bydgoszczy? - Też coś! Odebrałem sztandar z rąk wiceministra Janusza Zemke, a wcześniej pokropił go z pełnym ceremoniałem i jak należy ochrzcił brygadę gen. dyw. bp Leszek Sławoj Głódź. Od tego momentu jej pełna nazwa brzmi do dziś – 1. Pomorska Brygada Logistyczna im. Króla Kazimierza Wielkiego. Zaś święto brydagy pod akselbantami i z należnymi honorami należy czcić 30 czerwca. - Święto świętem... - Pewnie! Wojsko przecież żyje szkoleniem! My w pół roku nie tylko zorganizowaliśmy brygadę, ale i dobrze wyszkoliliśmy jeden batalion ligistyczny, który z początkiem lipca wylądował w Iraku, gdzie z powodzeniem pełnił swoją misję. - Coś puszczańskiego w duszy nie grało? - Grało! Jako oficer ogólnowojskowy nie wyzbyłem się nigdy ciągot do szkolenia w warunkach bojowych. Dlatego w lasach, w Czarnym, czyli daleko od swoich baz rozwijaliśmy ćwiczebnie wiele stanowisk dowodzenia oraz składów polowych, a nawet ewakuowaliśmy tam uszkodzony sprzęt do tak zwanych PZUS-ów. - Pomagało? - Nawet bardzo! Począwszy od stanu osobowego kompanii, kończąc na sztabie brygady. Przecież dopiero przy stworzeniu warunków polowych wszystko wyłazi. - Skoro było tak dobrze, to musiał być najazd! - A jakże, był! Wytypowano naszą brygadę, jako miejsce spotkania całego, ważnego wojskowo ży wiołu z okazji świąt bożonarodzeniowych. Od zwierzchnika sił zbrojnych poprzez ministrów obrony narodowej, szefów sztabu generalnego po dowódców rodzajów sił zbrojnych i jeszcze paru ważnych postaci. Roman Małek

historia na kołku

chwała, ale komu i czemu?

Nie sądziłem, że jeszcze powrócę do nieszczęsnego i tragicznego w skutkach powstania listopadowego przy okazji 181. rocznicy jego wybuchu. O bezsensie politycznym, militarnym, narodowym i społecznym tego powstania już pisałem i nie zamierzam powtarzać się. Ale familiant ofiary katastrofy smoleńskiej, tyrający w stołecznej radzie, Andrzej Melak, powalił mnie inicjatywą uczczenia heroizmu naszych rodaków w tak zwanej bitwie o Olszynkę Grochowską. Cóż takiego ów Melak wymyślił? Otóż obecna ulica Chełmżyńska w stolicy ma przepoczwarczyć się w Aleję Chwały, przy której należy dupnąć na poboczach głazami upamiętniającymi milowe kroki narodowych dziejów, od potopu szwedzkiego do katastrofy smoleńskiej. Na końcu zaś, z ziemi urobionej z drążenia metra, ma być usypany kurhan wyższy o 16 metrów od krakowskiego kopca Kościuszki. A co! Chociaż bardziej logiczne byłoby sypanie kopca o wysokości 181 metrów i dosypywanie co roku po metrze. Mają też być kaplice i zwieńczenie fragmentami kolumny Zygmunta. Na radzieckiej sesji przemówił również aktor F. Olszański jako powstańczy gen. Żymirski, który w powstaniu postradał generalskie życie. Najpaskudniejsze w tym było to, że wszyscy inicjatorzy i prezenterzy byli trzeźwi. Rozpocznę od paru pytań retorycznych, na które nie oczekuję od pana Melaka żadnych odpowiedzi, ponieważ sensownych udzielić nie może. Może jedynie paranoicznie pleść smalone duby. Dlaczego pierw-

szy kamień w Alei Chwały ma mieć szwedzko-potopowy rodowód, czyżby wcześniej była jakaś dziura dziejowa? Cóż takiego historycznie wielkiego, oprócz tragicznej katastrofy, zdarzyło się pod Smoleńskiem, że należy od tego momentu datować nową epokę? Od kiedy całe powstanie i bitwa o Olszynkę jest powodem do narodowego wielbienia? Czy pan Melak choć trochę starał się zgłębić sens powstania i chociażby sam przebieg bitwy o Olszynkę? Gdyby zechciał sobie na to odpowiedzieć, z idiotyczną koncepcją poszedłby do doktora, albo na długi spacer. Przy sposobności dowiedziałem się również, że w miejscu owej bitwy z ruskimi stykają się jakieś płyty tektoniczne: germańska, szwedzka, rosyjska i austro-huculska. Architekt J. Heliński ponoć dorzucił jeszcze płytę polsko-polską. A że ziemią tu co rusz nie telepie, to pewnie cud wymodlony przez ojdoktora, posła Macierewicza, posłankę Sobecką i paru hierarchów. Bo na styku płyt tektonicznych musowo telepać powinno. A na styku aż pięciu, telepać nieustannie. Poza tym coś mi tu kanonicznie zdecydowanie nie gra. Przecież ówczesny papież powstanie potępił, a samych powstańców obłożył ekskomuniką za podnoszenie grzesznej ręki na prawowitą władzę Jewo Wieliczestwa Mikołaja I! To zaś znaczy, że coś z tymi kaplicami na kurhanie musi być nie tak. Tr z eba m ie ć n ie by le ja k ą wyobraźnię, aby autorom najgorzej zorganizowanego, a raczej w ogóle nieorganizowanego, powstania fundować jakąś Aleję Chwały, skoro

najmniejszego powodu do chwały w tym bezsensownym zrywie zbrojnym nie było. Była to jedynie próba ucieczki do przodu dwudziestu paru sdpiskujących podchorążych, którzy zostali zdekonspirowani. Uważali oni, że w ystarczy zamordować Konstantego i ruski zaborca od nazu narobi w portki, a Święte Przymierze przyśle naszym bohaterom laurkę i całuski. Cóż to za spiskowcy, skoro nawet nie wiedzieli o tym, że Belweder jest pusty, bo Konstanty wybrał się na popas do Wierzbna? Rozpoczęli od zastrzelenia sześciu polskich generałów, którzy realistycznie oceniali szanse powstania na zerowe. Ale i tego nie potrafili przeprowadzić solidnie, ponieważ jednego niesłusznie zastrzelili przez pomyłkę. Sama nierozstrzygnięta bitwa o Olszynkę obnażyła słabość powstania. Brak zdecydowania, jednolitego dowództwa oraz zwykłej pragmatyki bojowej stwarzały w dramatycznych okolicznościach wręcz humorystyczne sytuacje, że ktoś wydaje rozkazy, a ktoś ich nie wykonuje, ponieważ uznaje inne dowództwo i stamtąd tych rozkazów oczekuje. Improwizacja, brak sensownej koncepcji i kompetencyjny bajzel dopuszczalne są na ludowym festynie, ale już nawet na weselu, nie. A co dopiero w powstańczej armii i takim samym państwie. Jak w zderzeniu z taką rzeczywistością współbrzmią mrzonki Wysockiego o jakichś Termopilach? Chyba Termopilach ignorancji i nieodpowiedzialności. Cóż chwalebnego przysporzyło nam to powstanie nieprzygoto-

wane i przeprowadzone w sposób najgorszy z możliwych? Likwidację resztek autonomii, Sejmu, polskiego wojska wcielonego do carkiej armii, początek rusyfikacji, ogromną kontrybucję. Za własne pieniądze musieliśmy wybudować cytadelę i jeszcze utrzymać stacjonujący w Warszawie carski garnizon. Przywleczona przez rosyjską armię cholera i inne zarazy dziesiątkowały nasze ziemie, a wszystko co wartościowsze

z naszego narodu wylądowało albo pod ziemią, albo na zsyłkach, albo w 15-tysięcznej Wielkiej Emigracji. Każdy rozsądny naród starałby się jak najszybciej zapomnieć o jednym z najdrastyczniejszych przejawów obnażających jego przywary i słabości. U nas to nie powód do refleksji i wstydu, ale do chwały. No i chwała kłótliwym nieudacznikom! Roman Małek


6

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

Z mojej loży

W okresie karnawału wiele placówek kulturalnych stara się wykorzystać naszą chęć do większej akty wności i większy apetyt na rozrywkę. Jedne robią to skuteczniej, inne tylko na miarę swoich możliwości i pomysłów. Nowy rok Filharmonia Podkarpacka zainaugurowała BALEM WIEDEŃSKIM. Veronika Groiss i Fermin Montagaut, Jerzy Dynia w towarzystwie naszej orkiestry symfonicznej pod batutą Vladimira Kiradjewa wprowadzili słuchaczy w klimat „tamtego” Wiednia utworami J. Straussa. E. Kalmana. F. Lehara i J. Lannera. Przetańczyć całą noc – to nie tylko hit musicalowy, ale i tytuł następnego koncertu. Piękna muzyka, piękne głosy, a wśród nich ciągle młodzieńczy i ciągle w świetnej formie tenor z podkarpackim rodowodem Paweł Skałuba.

ale serial!

Jak żywy stanął mi przed oczyma jeden z moich pierwszych wywiadów jaki prowadziłem w studiu muzycznym rzeszowskiego Radia z red. Andrzejem Jaroszewskim i braćmi Zielińskimi. Andrzeja już nie ma, ale SKALDOWIE z braćmi Zielińskimi są i mają się dobrze. I jeszcze raz dał o sobie znać profesjonalizm. Zielińskim wcale nie przeszkodziły wyższe studia w tworzeniu rozrywki, a ich przeboje są ponadczasowe. Nie starzeją się. Można było się o tym przekonać podczas ich dwóch koncertów wraz z rzeszowskimi filharmonikami w połowie stycznia. Karnawałowe zawirowania przerwał koncert zorganizowany z okazji Dnia Judaizmu. W roli głównej wystąpił nazywany Pavarottim synagogi, niezrównany wykonawca muzyki żydowskiej, Joseph Malovany, kantor jednej z synagog w Nowym Jorku. Artysta nie ogranicza się do swojej muzyki. Ma w swoim repertuarze również utwory świeckie, a więc operowe, symfoniczne, oratoryjne. Dla melomanów rzeszowskich była to gratka nie lada.

Echa kulturalne

ECHO RZE­SZO­WA

RZESZOWSKI KALEJDOSKOP KULTURALNY przewinęli się przez BWA w całym OPERA W FILHARMONII W lutym w filharmonii zaprezentowano jedną z najpopularniejszych oper - „Carmen” G. Bizeta. Było to możliwe dzięki nowym warunkom technicznym stworzonym w wyniku przeprowadzonego nie tak dawno, gruntownego remontu i przebudowy sceny tej instytucji. Wszystkie główne partie wykonali znakomici śpiewacy krajowi i zagraniczni, wystąpił także gościnnie chór opery krakowskiej. Całość prezentowano zgodnie z najlepszymi kanonami sztuki teatralnej. Orkiestra zasiadła w stosownym kanale dla muzyków, chór nieustannie przemieszczał się po scenie w ruchu sytuacyjnym, zaś soliści oprócz pięknych głosów prezentowali dobre aktorstwo. W niczym artystycznego wyrazu nie umniejszało to, że nie było scenografii, baletu, a kostiumy miały jedynie kształt umowny. Poczuliśmy się jak w naszym, prawdziwym, wymarzonym teatrze muzycznym. Dlatego owacjom nie było końca. .

TAK TRZYMAĆ!

W glorii zwycięstwa wrócił z 33. Biesiady Teatralnej z Horyńca Zdroju rzeszowski Teatr z Przedmieścia. Z tego najdłużej trwającego i najbardziej prestiżowego festiwalu amatorskich zespołów teatralnych nasi artyści wrócili z najwyższą nagrodą festiwalu, „Złotym Rogiem Myśliwskim Króla Jana”. Twórcą teatru, głównym instruktorem i wykonawcą, czyli prawdziwą duszą jego artystycznych dokonań, jest Aneta Adamska. Ten sukces i artystyczny poziom teatru jest czymś wyjątkowym w ogólnej tendencji uwiądu amatorskiego ruchu teatralnego. Stąd nasz szczególny podziw i uznanie.

GODNY JUBILEUSZ

50-leciu. Było na czym oko zawiesić. Okazało się, że mamy bogactwo artystów młodych duchem i pędzlem.

PRAWDZIWA GALERIA

W Millenium Hall wicewojewoda Alicja Wosik (z lewej) w towarzystwie Marty Półtorak. Fot. Józef Gajda. W galerii Millenium Hall pojawiła się prawdziwa galeria sztuki. Okazuje się, że oprócz sprzętu agd, kosmetyków, ciuchów i kalafiorów można w galerii pohandlować również sztuką. Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta zorganizowało tam wystawę dzieł wybitnych polskich malarzy, między innymi: Zdzisława Beksińskiego, Magdaleny Abakanowicz, Józefa Szajny, Franciszka Starowieyskiego i Rafała Olbińskiego. Specyfika tej ekspozycji polega na tym, że po podziwianiu dzieł można je później nabyć na organizowanych aukcjach. Czyżby w galeriach od handlu pojawiać zaczęło się coś z prawdziwej galerii?

SUKCES ZESPOŁU

Od lewej: Ryszard Zatorski, Paweł Bącal i Tadeusz Dudek.

Wystawa obrazów Zdzisława Beksińskiego w foyer filharmonii. Fot. Józef Gajda. No, a później znów się zaczęło. „Księżniczka czardasza”, w której solistom towarzyszył Strzyżowski Chór Kameralny i niezapomniane arie: „Artystki z variete”, „Bo to jest miłość”. Dalej: na scenie Filharmonii ”Carmen” i jeszcze balet „Jezioro łabędzie”. Takiego serialu pomysłów i realizacji nie przypominam sobie na tej scenie. Jakby tego było mało, w ostatni piątek lutego w filharmonii odbył się koncert, jakiego do tej pory nie było: PRZESTRZENIE OBRAZU I DŹWIĘKU, zainspirowany rocznicą tragicznej śmierci artysty z naszego regionu Zdzisława Beksińskiego. Wystawa prac w foyer, ulubione utwory, które towarzyszyły kiedyś artyście podczas prac nad obrazami, niezwykłe Requiem A. Schnittkego, w którym zadziwił wykonawstwem Chór Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, no i jedna z solistek, alt Maria Lenart, rodem z Kolbuszowej. To robiło wrażenie. To, że przy każdej nadarzającej się okazji akcentuję obecność na scenie artystów mających związki z regionem, nie jest przypadkowe i nie wynika z mojego kompleksu prowincji. Bo prowincja to nie teren, ale określone myślenie. Zawsze myślałem, że radiowa DWÓJKA jest ostoją prawdziwej kultury muzycznej i w ogóle kultury. Zmieniłem nieco zdanie słuchając w połowie stycznia rozmowy prowadzonej na żywo przez jednego z warszawskich dziennikarzy (nazwisko pominę) z Panią dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, Martą Wierzbieniec. Protekcjonalny ton wypisz wymaluj z sytuacji „magnat i wasal”, dostrzegalny brak przygotowania do rozmowy, w której przebija ton „a co tam słychać w tym Rzeszowie”, „regionalna” filharmonia”, czy Pani dobrze się współpracuje z władzami (!) itp. Pan redaktor zapomniał, że filharmonia albo jest, albo jest tylko orkiestra symfoniczna. Zapewne nie wiedział, że przez lata m.in. dyrektorem gościnnym rzeszowskiej placówki był światowej sławy dyrygent, Jerzy Maksymiuk, no i że będzie znów w Rzeszowie prowadził koncert. To coś mówi! Przez przypadek dowiedziałem się, że artyści Podkarpackiej Filharmonii gościli w styczniu w Brukseli, kiedy otwierana była z udziałem władz podkarpackich polska placówka. Pojechał kwintet smyczkowy, kilku solistów – instrumentalistów, sopranistka Adrianna BujakCyran, no i rzeszowski wykładowca - tenor Jacek Ścibor. Publiczność miała okazję wysłuchać pięknych kolęd, ze znaną, międzynarodową na zakończenie, „CICHA NOC”. Cicho było jakoś o tym wyjeździe. W ubiegłych wiekach możni i bogaci „sponsorowali” kulturę, ale nie tylko w ten sposób, że kazali wypłacać skarbnikom określoną kwotę dukatów. Bywali na koncertach i wiedzieli, co jest grane. Nie przychodzili na koncerty z musu, dwa razy do roku z okazji jakiejś tam. Niestety, nie wszyscy mają tę świadomość, że kulturą też można promować swoją ziemię. Sens hasła „chleba i igrzysk” ciągle się zmienia i ma nową wymowę. Podobno przed nami wielka inwazja kultury. Dla mas. Z udziałem (czy znanych?) gwiazd kultury zachodniej. Na świeżym powietrzu. Ponieważ termin zbiega się z finałem Euro 2012, nieźle sobie pobiegamy od estrady do telewizora. Ciekaw jestem, która odmiana KULTURY zwycięży, fizyczna czy duchowa?

Po pojawieniu się w Rzeszowie tak zwanej „Grupy 14”, czyli tyluż właśnie krakowskich artystów plastyków, życie artystyczne, nie tylko w tej dziedzinie sztuki, nabrało w naszym mieście innego rytmu. Pojawiły się liczne inicjatywy upowszechnieniowe i twórcze. To zaś wymagało szybkiego zinstytucjonalizowania upowszechniania ambitnej twórczości plastycznej. W taki sposób powstało Biuro Wystaw Artystycznych, które właśnie w lutym obchodziło okrągły jubileusz 50-lecia swojej efektywnej działalności. Na jubileuszowej wystawie zaprezentowano najwybitniejsze dzieła twórców, którzy

„Uśmiech” w dynamiczym tańcu. Dziecięcy Zespół Artystyczny „Uśmiech” (Grupa A i B) uczestniczył w Ogólnopolskim Festiwalu Tańca Nowoczesnego w Lęborku na Pomorzu. Zespół zdobył Grand Prix za całokształt prezentacji choreograficznych Dariusz Dubiel

przed ekranem

ludobójstwo wołyńskie, takiego filmu nie ma

Jestem pełen podziwu dla ogromnej aktywności diaspory izraelskiej i jej środowisk w tworzeniu filmów o Holokauście. Również stacje telewizyjne, jak: Discovery Word, Discovery Historia, Discovery Science, Viasat History i wszystkie stacje w języku polskim emitują prawie codziennie filmy o Holokauście. W Polsce z tej problematyki nakręcono między innymi takie filmy, jak: „Ucieczka z Sobiboru”, „Pasażerka”, „Ostatni etap”, „Wyspa na ulicy ptasiej”, „Janusz Korczak –Król dzieci”, „Kornblumenblau” a ostatnio „W ciemności”. Filmy te z powodzeniem walczą o nagrody światowe, podziwiają je widzowie całego świata i bardzo dobrze. W drugiej wojnie światowej najwięcej Polaków zamordowali upowcy na Wołyniu. Zbrodnie te były całkiem podobne do tych, jakie faszyści Ukraińscy i Niemcy dokonywali na Żydach w ramach ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Zbrodnie te łączy z Holokaustem wiele podobieństw, jak: zaplanowanie masakry przez rząd (na Ukrainie podziemny), okrutne zabijanie kobiet, starców, dzieci, niemowląt przy pomocy narzędzi rolniczych, mordercami byli zwykli cywile, którzy zabijali swoich sąsiadów, ofiarami byli głównie Polacy, ale też Ukraińcy, którzy nie wykazywali entuzjazmu do masakrowania Polaków, np. zdarzało się, że Ukrainiec żonaty z Polką był zabijany, jeśli nie zabił swojej żony i wspólnych dzieci. Zbrodni tych nigdy nie osądzono, a niektórym sprawcom stawia się pomniki. Szkoda wielka, że nie powstał na ten temat żaden film, choć w połowie tak dobry, jak film pani Agnieszki Holland „W ciemności”. Niestety, poprawność historyczna nie pozwoliła i nie pozwala nam dotykać tego bolesnego tematu dla narodu polskiego. W czasach stalinowskich nie wolno było na ten temat pisać, bo przecież to Stalin w wyniku niczym niesprowokowanego najazdu, łamiąc umowy międzynarodowe zagarnął te ziemie dla ZSRR. Kiedy Jelcyn rozwiązał ZSRR i należało podjąć ten temat, to wówczas przemyślanin Zbigniew Brzeziński, moderator wschodniej polityki USA uznał, że można będzie oderwać Ukrainę od Moskwy.

Dzisiaj już wiemy że były to majaczenia. Owszem, w Polsce powstają programy związane z tematem wołyńskim, ale jako reportaże telewizyjne. Przecież golgota Polaków na Wołyniu zasługuje na film o wielomilionowych nakładach jak „Bitwa Warszawska”. Film potrzebny nie po to, aby psuć stosunki z naszym wschodnim sąsiadem, ale wychodząc z założenia iż za rzeź Polaków na Wołyniu nie odpowiada naród ukraiński, lecz grupa faszystów ukraińskich skupiona w UPA. Natomiast niezbędny jest po to, aby moralnie osądzić te wydarzenia podkreślając, że żadne argumenty polityczne nie upoważniają nikogo do mordowania bezbronnych ludzi, w tym dzieci, kobiety, starców. Ten film winien mieć przesłanie ogólnoludzkie, bowiem nie dotyczyłby tylko zwyrodnialców z UPA, ale wszystkich zbrodniarzy ludobójców ze Stalinem i Hitlerem na czele. Niestety, takie zbrodnie ludobójstwa dzieją się w świecie współczesnym np. Srebrenica w Jugosławii. Dlatego rzeż wołyńska ma wymiar międzynarodowy, ogólnoludzki. Nie wystarczy się jedynie obrażać, że upowskim mordercom zaczęto stawiać pomniki i uznawać ich za bohaterów narodu ukraińskiego. Chwała prezydentowi Janukowyczowi, że przerwał sabat czarownic i ustalił właściwą ocenę historyczną UPA. Na Ukrainie wyświetlany jest film „Żelazna Sotnia”. Film rozpoczyna krótka „zajawka” przedstawiająca bitwę partyzantów UPA z Wehrmachtem.(?) Po tym krótkim wstępie niewtajemniczonych w „wiry walki” widzów uświadamiają napisy po ukraińsku i po angielsku. Dowiedzieć możemy się m.in., że „na początku XX w. Ukraina została podzielona pomiędzy Rosję Radziecką i Polskę. (...). W 1943 r. Stalin oddał Polsce Zakerzonię, część odwiecznych ukraińskich ziem z prawie milionem ukraińskich mieszkańców. Dla obrony kraju przed represjami, w celu odrodzenia państwa. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów stworzyła podziemną organizację i siły zbrojne. Wśród nich była sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii pod dowództwem Mychajła Dudy „Hromenki”. Boże! Ty widzisz i nie grzmisz! Zdzisław Daraż


ECHO RZE­SZO­WA

Echa kulturalne

chasydzi w fotografii

Elimelech Weisblum, którego Świętowaniu towarzyszy spontagrób jest w Leżajsku, był jednym niczna, radosna zabawa. Pobyt chasydów w Leżajsku w z pierwszych cadyków w historii chasydyzmu. Cadyk („sprawie- roku 2010 i 2011 w sposób ciekawy dliwy”) to najwyższy autorytet przedstawił w Galerii Fotografii w sprawach wiary. Przypisywa- Miasta Rzeszowa Robert Podno mu zdolność bezpośredniego kulski na 30 wielkoformatowych obcowania z Bogiem. Do tradycji fotografiach. Jest co zobaczyć. Autor, zapytany o cel wystawy, należy pielgrzymowanie chasydów z całego świata właśnie do Leżaj- powiedział, że chodziło mu o ska, który jest dla nich jednym z przywrócenie pamięci o tym, co najważniejszych miejsc na świecie. już na stałe zniknęło z przestrzeni W rocznicę jego śmierci tu spo- polskich miast, a było wpisane w tyka się cały chasydzki świat. W ich przedwojenną codzienność, 2007 roku w 221 rocznice śmierci jest częścią dziedzictwa kultury i Elimelecha w modlitwach wzięło historii Polski. udział ponad 5000 chasydów, m.in. Tekst i fot. Józef Gajda z: Kanady, USA, Izraela i Europy. Chasydzi biorą udział w nocnych modlitwach przy grobie cadyka. Składają też życzenia na kartkach prosząc o pomoc w życiowych sprawach. We d ł u g n i c h cadyk Elimelech w rocznicę swej śmierci zstępuje Jerzy Dynia i Stanisław Rusznica w czasie z nieba i zbiera wernisażu wystawy. wszystkie prośby.

NASZA GALERIA ZASŁUŻONYCH

bogda olszaniecka 1944 – 2005

Urodzona w Stróżach koło Gorlic, była absolwentką polonistyki UJ (1967). Pracę rozpoczęła w Powiatowym Domu Kultury w Sanoku w 1967 r., w latach 1970-73 pracowała w Wojewódzkim Domu Kultury. Przez pięć lat pracowała w Wydziale Kultury i Sztuki Prezydium WRN w Rzeszowie. Od 1978 r. związała się ze spółdzielczością mieszkaniową. Najpierw inspirowala działalność społeczno-wychowawczą w Wojewódzkim Związku Spółdzielczości Mieszkaniowej, zaś od 1991 do przejścia na emeryturę w 2004 r. kierowała osiedlowym domem kultury „Akwarium”. Szczególnie interesowała się i wspomagała amatorski ruch żywego słowa. Wyczulona była na piękno ojczystego języka. Dzięki jej inspiracjom oraz doradztwu powstalo wiele zespołow recytatorskich w różnych miejscowościach województwa rzeszowskiego oraz w Rzeszowie. Nigdy nie szczędziła czasu ani sił na konsultacje i szkolenia, na wysłuchanie propozycji każdego recytatora. Ciekawie zorganizowała działalność osiedlowego klubu kultury „Akwarium”, czyniąc go centrum życia kulturalnego całego osiedla Pułaskiego. Była aktywna na wielu polach społecznego działania, w tym w Towarzystwie Kultury Teatralnej, w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci, we Wspólnocie Polskiej. Wyróżniono ją m.in. medalem im. dr. Jordana, odznaką zasłużony działacz kultury, dla województwa rzeszowskiego, Srebrnym Krzyżem Zasługi.

kazimierz dzięgiel 1936 – 2006

Urodził się w Grodzisku koło St r z y ż ow a . U kończ y ł L ic eu m Pedagogiczne w Rzeszowie (1954), Nauczycielskie Studium Muzyczne w Krośnie (1962) i zaocznie Wyższą Szkołę Muzyczną w Warszawie (1976). Krótko pracowal w Wysokiej Głogowskiej (od 1954), a potem w szkołach Rzeszowa, w SP nr 3 i nr 6, w I LO, w przedszkolach i ognisku muzycznym, w latach 70. w rzeszowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej aż do przejścia na emeryturę. Jego pasją życia było organizowanie i prowadzenie chórów. Prowadził je w szkołach podstawowych Rzeszowa, w Związku Nauczycielstwa Polskiego i przy kościołach w Rzeszowie. Chóry prowadzone przez niego osiągały wysoki poziom artystyczny, jeździł z nimi na przeglądy różnego stopnia w województwie i w Polsce. Cieszył się wysokim autorytetem wśród chórzystów i w środowiskach, w których działał. Za swoją pracę i społeczne zaangażowanie otrzymał wiele odznaczeń i wyróżnień, wśród nich m.in.: złotą odznakę ZNP i Polskiego Związku Chórów i Orkiestr, dyplom biskupa rzeszowskiego, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

7

wernisaż zbigniewa grzysia

Zbigniew Grzyś jest grafikiem komputerowym, co poświadczone ma także – chyba jako jedyny wśród dziennikarzy w regionie – międzynarodowym certyfikatem, który uzyskał jako stypendysta studiów dziennikarskich na Uniwersytecie w Urbino we Włoszech. Rysownik, grafik, malarz, autor scenografii teatralnych, plakatów, projektów graficznych i winiet kilkunastu gazet i czasopism oraz kilkudziesięciu podobnych opracowań książek i innych wydawnictw. Ma też w dorobku projekty akcydensowe. 24 lutego br. na wernisażu grafiki warsztatowej i wydawniczej w klubie Zodiak wykazał dobitnie, że dla niego komputer jest tylko jednym z narzędzi przy tworzeniu prac plastycznych. Czarno-białe grafiki publikowane w „Profilach”, można było porównać na wystawie z ich komputerowo przetworzoną współcześnie formą. Te same, a inne już jednak w wyrazie. W ogóle miało się wrażenie – obserwując wystawione prace, ale i wiele innych pokazanych filmowo na dużym ekranie – że grafiki Grzysia są niczym obrazy malarskie, jakby je rysował pędzlem na płótnie. Uświadamiają, że artysta w swoich

graficznych kompozycjach jedynie szowskich” i „Widnokręgu” – karyzamiast do palety normalnych farb, katury znanych i wybranych przez sięgnął do komputerowych zasobów artystę osób oraz satyryczny serial z kolorystycznych. Jacusiem Rzeszowiakiem, którego graWzbudza podziw malarskość grafik ficznie i ideowo, z nieco szwejkowskim i sprawność rysownika, ale i senty- sposobem widzenia i komentowania menty fotograficzne artysty, bo w zdarzeń, wymyślił i wykreował J. Sienprzeszłości i takim narzędziem posłu- kiewicz. A co sentymentalną balladą giwał się zdolnie. Zachwyt nad archi- przypomnieli na wernisażu, kwitując tekturą Rzeszowa sprzed dziesiątków tym utworem swój koncert muzycznolat, a nawet wieków, przekazał pla- -wokalny, synowie artysty – Bohdan stycznie w przetransponowanych kom- i Tomasz Sienkiewiczowie, twórcy puterowo obrazach widokówek. Na i liderzy zespołu Dwa Balony i Ten wystawie można było zobaczyć grafiki, Trzeci. Na gitarze basowej wspomagał publikowane zarówno we wspomnia- ich Grzegorz Pliś. Spójną, wieńczącą nych już „Profilach”, gdzie przez 15 lat był redaktorem graficznym, jak i późniejsze, gdy pracował w takim samym charakterze w „Nowinach” i „Super Nowościach” oraz najnowsze, przedstawiane w miesięczniku „Nasz Zespół Dwa Balony i Ten Trzeci. Dom Rzeszów”, gdzie Fot. R. Małek jego felietonowa public yst yk a poszerza na jest każdorazowo autorską refleksją sekwencją spotkania artystycznego graficzną. Na wystawie przedstawił był niezwyczajny koncert artystów z także prace warsztatowe, wykonane Mieleckiego Zagłębia Piosenki. Recybez impulsu powodowanego tekstem, tacyjne zdolności przejawił Andrzej który trzeba zilustrować. Ciach, który raczył zebranych swą Na swój wernisaż Zbigniew Grzyś poezją, a podwajali te doznania muzyzaprosił w przenośni, bo przypomniał cy, korzystając głównie z jego tekstów. nieżyjącego artystę Jerzego Sienkiewi- Kompozytor, gitarzysta i wokalistą cza. W prezentacji filmowej powróciły zarazem Andrzej Szęszoł jest liderem jego graficzne prześmiewcze obrazki tego zespołu. – zapamiętane z łamów „Nowin RzeRyszard Zatorski

koronki z niebylca

Kolejnym przedsięwzięciem Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych i rzeszowskiej Polfy było przygotowanie i otwarcie w sali ekspozycyjnej tej zacnej firmy farmaceutycznej wystawy rękodzieła artystycznego pod ogólnym tytułem „Koronki z Niebylca”. Właśnie z taką inicjatywą wystąpiło Towarzystwo Miłośników Ziemi Niebyleckiej, a pomysł trafił na podatny grunt Zachęty. Na wystawie można podziwiać niezwykłą prezyzję wykonania i misterne wzornictwo koronkarskie. Tę ongiś niezwykle popularną dziedzinę rękodzieła, obecnie zanikającą, postaniwiono reanimować właśnie w Nie-

Koronczarki z Niebylca oraz włodarze gminy. bylcu i okolicznych miejscowościach. O tym, że z dużym powodzeniem, zaświadczają wyjatkowej urody eksponaty przywiezione do salonu Polfy. Licznie przybyłych sympatyków Zachęty i rzeszowskiego swiata plastycznego przywitał gospodarz, dyrektor Tadeusz Pietrasz, zaś prezes Jacek Nowak przybliżył organizacy jne

kulisy całego przedsięwzięcia. Sporo ciekawych spostrzeżeń mieli włodarze niebyleckiej gminy. W czasie otwarcia można było zobaczyć koronczarki w akcji oraz posłuchać znakomitej, z duzymi tradycjami kapeli ludowej z Niebylca. Roman Małek

poezja pod szarotką

W Klubie Wojskowym 21. Brygady Strzelców Podhalańskich odbył się wieczór poetycki, poświęcony prezentacji nowych tomików poezji autorstwa Zdzisława Stokłosy i debiutantki Teresy Samojedny. Uczestników z trudem pomieściła największa sala klubowa. Wokalnym preludium poetyckiego spotkania uraczyły nas dwie solistki, laureatki licznych konkursów i festiwali, doskonalące swój kunszt w klubie wojskowym pod okiem Ewy Jaworskiej-Pawełek. Lirykę śpiewaną zaprezentowasły Agnieszka Podubny i Kasia Sztaba. Po takim nastrojowym przygotowaniu recytatorskimi talentami w prezentowaniu utworów z nowych tomików popisywali się: Dorota Kwoka, Stach Ożóg i Zdzisław Stokłosa. Zaś do prezentowanej i zawartej w tomikach twórczości poetyckiej z wyrozumiałą życzliwością i charakterystycznym wdziękiem odniosła się prof. Zofia Brzuchowska. Rom

Od lewej: Stach Ożóg, Teresa Samojedny, Dorota Kwoka, Zdzisław Stokłosa. Fot. R. Małek.


8

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

UNIWERSYTET zmienia się uniwersytet

Ostatnie 4 lata to czas realizacji wielu inwestycji, finansowanych z unijnych funduszy. Przykładem są 2 obiekty w Rzeszowie - Zalesiu, oddane do użytku w 2010 roku. Przy ulicy Zelwerowicza powstały: kompleks naukowo-dydaktyczny Uniwersytetu Rzeszowskiego: Regionalne Centra Innowacji oraz Transferu Technologii Produkcji, Przetwarzania i Marketingu w Sektorze Rolno-Spożywczym. W połowie 2007 roku rozpoczęto budowę kompleksu naukowo-dydaktycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego, którego pomysłodawcą i inicjatorem jest ówczesny dziekan Wydziału Biologiczno-Rolniczego, a obecny Prorektor ds. Rozwoju i Polityki Finansowej dr hab. inż. prof. UR Czesław Puchalski. Projekt został zrealizowany przy wsparciu Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej 20072013, Osi priorytetowej I i Nowoczesna Gospodarka, Działania I.1 Infrastruktura uczelni. Na wyposażenie powstałych w wyniku realizacji projektu laboratoriów uczelnia wydała 32 mln zł, zakup najlepszej, dostępnej na światowych rynkach aparatury

badawczej. Projekt poprzez wyposażenie laboratoriów w nowoczesny sprzęt umożliwia prowadzenie badań na najwyższym światow ym poziomie. Na podstawie utworzonej w ten sposób bazy nauko-badawczej zostaną opracowane nowoczesne technologie produkcji rolniczej, przetwarzania żywności oraz przetwarzania biomasy na energię. Uzyskaną wiedzą naukowcy dzielić się będą z przedsiębiorstwami, z sektora rolno-spożywczego. Umowa na finansowanie projektu budowy i modernizacji kampusu uniwersyteckiego na Zalesiu, została podpisana (jako pierwsza w Polsce) w listopadzie 2008 roku. Dzięki tej inwestycji uczelnia uzyskała ok. 23 tys. m2 powierzchni użytkowej w obiektach, 26 laboratoriów specjalistycznych, 6 nowych linii technologicznych oraz parkingi. Obiekt został oddany do użytkowania 30 września 2010 roku, a 11 października w nowym budynku odbyła się uroczysta inauguracja roku akademickiego 2010/201. Dziesiąta w historii Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Dzięki realizacji kompleksu naukowo-dydaktycznego ZALESIE powstały silnie zintegrowane ośrodki badawczo-rozwojowe, aktywnie oddziałujące na gospodarkę Podkarpacia. W ramach projektu utworzono regionalne centra: Centrum Transferu i Badań Podstawowych, Centrum Innowacji i Wdrożeń w Przemyśle Spożywczym oraz Centrum Przetwarzania Biomasy i Odpadów na Energię, Centrum KonferencyjnoNaukowe oraz Centrum Marketingu Produktów Spożywczych. Obiekty wykonane w ramach projektu Zalesie uzyskały szczególne uznanie w konkursie na „Budowę roku 2010”. Po raz jedenasty wybrano na Podkarpaciu ,,Budowę roku 2010”. Nagrody przyznano w 7 grupach. W kategorii ,,obiekty dydaktyczno-wychowawcze” nagrodę pierwszego stopnia oraz ty tuł BUDOWA ROKU PODKARPACIA 2010 przyznano dla inwestycji naukowo-dydaktycznej Uniwersytetu Rzeszowskiego zrealizowanego przy ul. Zelwerowicza, Rzeszów–Zalesie.

7 LAT WYCHOWANIA FIZYCZNEGFO

Wydział Wychowania Fizycznego funkcjonuje na Uniwersytecie Rzeszowskim od 1 kwietnia 2005 r., choć kierunek ma długa tradycje – początki były w filii WSP, w Krośnie. W 1988 roku tu utworzony został kierunek wf, a na Wydziale Społeczno-Pedagogicznym powstała Katedra Kultury Fizycznej. W roku 1991 rektor powołał Instytut Wychowania Fizycznego i Zdrowotnego w skład którego weszło 5 Zakładów: Sportu, Turystyki i Rekreacji, Teorii i Praktyki WF, Dydaktyki WF, Biologii, Medycyny Sportowej. W 1992 roku uruchomiono pięcioletnie studia wf i 2 nowych specjalizacje: rehabilitacji oraz turystyki i ochrony przyrody. Wówczas też przeprowadzono pierwszy nabór

na trzyletnie studia zaoczne dla nauczycieli. W 1996 r. nasz Instytut był jednym z 5 ośrodków w Polsce nadającym absolwentom tytuł magistra wf. Powstały nowe specjalności: odnowy biologicznej i rehabilitacji ruchowej. W następnych latach nastąpił rozwój badań naukowych i poszerzenie bazy naukowo-dydaktycznej. Wtedy też powstał kwartalnik „Przegląd Naukowy IWFiZ” i nawiązaliśmy współpracę naukową z podobnymi jednostkami w Preszowie i Lwowie. Oczekiwany Wydział Wychowania Fizycznego WSP stał się faktem 1 kwietnia 2005 r. Wówczas Senat Uniwersytetu Rzeszowskiego przyjął stosowną uchwałę. Później na kierunku wychowanie fizyczne powstała specjalność - turystyka i rekreacja. Utworzono studia w języku anielskim – Europejczyk – na których jest coraz więcej obcokrajowców w ramach europejskich programów wymiany i polskich studentów, wśród których taka forma studiowania cieszy się dużym powodzeniem. Od roku 2008 realizowane są studia I i II stopnia na kierunku turystyka i rekreacja. Do 2011 roku studia na wf i turystyce opuściło ok. 9 tys. absolwentów, z czego 4 tys. z tytułem magistra. Obecnie kształci się stacjonarnie prawie 1500 studentów, a niestacjonarnie 1300. Proces dydaktyczno-naukowy realizuje 95 nauczycieli akademickich, w tym: 4 profeso-

rów tytularnych, 17 prof. nadzwyczajnych i doktorów habilitowanych, 38 doktorów, 22 magistrów (asystentów) i 14 wykładowców. Przez ostatnie lata Wydział utrzymywał wysoką dynamikę rozwoju kadry, były 3 tytuły profesorskie, zatwierdzenie dwóch habilitacji, obrona 13 prac doktorskich. Zaawansowane są dwie habilitacje, otwartych jest 5 przewodów doktorskich. Dwaj profesorowie z Wydziału Wychowania Fizycznego są redaktorami naczelnymi czasopism fachowych: dr hab. prof. UR Wojciech Cynarski czasopisma o zasięgu europejskim „Ido Ruch dla Kultury/Movement for Culture”, a dziekan prof. dr hab. Kazimierz Obodyński: „Journal of Health Promotion and Recreation”. Po akredytacji, której procedurę przeszliśmy pozytywnie w ubiegłym roku z wysoką oceną, w najbliższym czasie powinniśmy osiągnąć, obok sukcesu dydaktycznego, również korzystny wynik finansowy wydziału. Jeśli tak się stanie, to będzie okazja do świętowania naszego jubileuszu w atmosferze dobrze spełnionej misji kształtowania kultury fizycznej na Podkarpaciu. Zapraszamy też na naszą stronę internetową na witrynie URz: http://wf.univ.rzeszow.pl Prof. dr hab. Kazimierz OBODYŃSKI, Dziekan Wydziału Wychowania Fizycznego

wspomnienie

Uniwersytet Rzeszowski rozpoczął swoją działalność 1 września 2001 r. – na mocy ustawy Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z 7 czerwca 2001 r., podpisanej 4 lipca. przez Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego. Pierwszym rektorem – wyznaczonym przez ministra szkolnictwa wyższego był prof. dr hab. Tadeusz Lulek. Po jego rocznej kadencji społeczność akademicka dokonała wyboru rektora na kadencję 2002-2005. Rektorem został prof. dr hab.


ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

9

T RZESZOWSKI LAUR REKTORA DLA NAJLEPSZEGO STUDENTA

Od 2005 roku w Uniwersytecie Rzeszowskim, w sposób szczególny wyróżniani są najlepsi absolwenci uczelni. Zgodnie z uchwałą Senatu jedna osoba otrzymuje LAUR REKTORA UNIWERSYTETU RZESZOWSKIEGO. Podczas uroczystej inauguracji roku akademickiego rektor wręcza specjalną statuetkę . O to zaszczytne wyróżnienie mogą ubiegać się studenci wszystkich magisterskich kierunków studiów dziennych i zaocznych, kończący studia w danym roku, w terminie wyznaczonym Regulaminem. Kandydatów do wyróżnienia zgłaszają władze Uniwersytetu, władze poszczególnych wydziałów, dyrektorzy instytutów oraz samorząd studencki. Wyboru

najlepszego dokonuje Kapituła, która w swojej ocenie uwzględnia uzyskane wyniki podczas studiów, ocenę z egzaminu dyplomowego, ocenę pracy dyplomowej, inne osiągnięcia na uczelni, pracę w kołach naukowych oraz na rzecz środowiska akademickiego, osiągnięcia artystyczne, sportowe i inne. Podczas inauguracji roku akademickiego 2011/2012 z rąk prof. Stanisława Uliasza, rektora UR statuetkę – Laur Rektora odebrał mgr Piotr Matłosz, absolwent Wydziału Medycznego. Fot. E. Wójcikiewicz

4. MIEJSCE W POLSCE DLA PRAWA

e jubileuszu

Włodzimierz Bonusiak, który był również rektorem następnej kadencji. W kwietniu 2008 roku na rektora został wybrany prof. dr hab. Stanisław Uliasz. W ubiegłym roku akademickim uczelnia obchodziła pierwszy „okrągły” jubileusz. Świętowano dziesięciolecie stworzenia w Rzeszowie Uniwersytetu. Z tej okazji odbył się m.in. wspaniały koncert w Rzeszowskiej Filharmonii. Wystąpił trochę starszy, bo liczący 35 lat zespół reprezentacyjny Resovia Saltans.

W dniach od 21 do 22 lutego b.r. w Popowie odbyło się doroczne spotkanie Ministra Sprawiedliwości, Jarosława Gowina, z dziekanami wydziałów (uczelni publicznych i niepublicznych) na których prowadzony jest kierunek prawo. W spotkaniu tym uczestniczyli także Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego – prof. dr hab. Barbara Kudrycka oraz szefowie samorządów prawniczych, m.in.: prezes Naczelnej Rady Adwokackiej – Andrzej Zwara, prezes Krajowej Rady Radców Prawnych – Maciej Bobrowicz, prezes Krajowej Rady Notarialnej – Lech Borzemski, wiceprezes Krajowej Rady Komorniczej – Rafał Łyszczek, a także Leszek Pietraszko – Dyrektor Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Tematem przewodnim tego spotkania było omówienie wyników egzaminów wstępnych na aplikacje prawnicze (głównie: adwokacką, notarialną i radcowską) oraz określenie profilu absolwenta kierunku prawo, który najlepiej odpowiadać będzie oczekiwaniom stawianym przez samorządy prawnicze. Ministerstwo Sprawiedliwości od czterech lat dokonuje precyzyjnych analiz wyników egzaminów na aplikacje prawnicze z których wynika, że w latach 2008 – 2011 do egzaminów przystępowało ok. 60 % absolwentów prawa z danego roku. Warto podkreślić, że na egzaminach – organizowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości – wszystkich kandydatów obowiązują te same zasady i taki sam zakres przedmiotowy. To powoduje, że egzamin ten jest jednolity w całym kraju i stwarza kandydatom równe szanse. Warunkiem przyjęcia na aplikację jest zdanie egzaminu wstępnego. Pytania testowe dla kandydatów na aplikantów adwokackich, radcowskich i notarialnych opracowywane są przez niezależne zespoły powołane przez ministra sprawiedliwości, który na spotkaniu w Popowie podkreślił, że jedynym kryterium sukcesu i przyjęcia na aplikację jest wiedza magistra prawa. Na podstawie rankingu stworzonego przez Ministerstwo Sprawiedliwości, według danych za ubiegły rok, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Rzeszowskiego znalazł się na czwartym miejscu w Polsce, wyprzedzając - między innymi - Uniwersytet Warszawski. Spośród absolwentów naszego Wydziału z roku 2011 do egzaminu na aplikacje (adwokacką, radcowską, notarialną) przystąpiło 154 osób (45,58% absolwentów), natomiast wspólnie z absolwentami z ubiegłych lat do egzaminów na aplikację

adwokacką przystąpiło 189 osób a na radcowską 178 osób. W c a ł y m k raju do egzaminów tych przystąpiło 10 918 osób, a wyniki pozytywny uzyskało 4 844 osób (44,73%). Średnia zdawalność wynosiła: na aplikację adwokacką 52%, na aplikację radcowską 45,4%, a na aplikację notarialną 15,3%. Uwzględniając odsetek osób które uzyskały wynik pozytywny do liczby osób które do tych egzaminów przystąpiły (spośród absolwentów naszego Wydziału Prawa i Administracji) zdawalność ta wyniosła odpowiednio: na aplikację adwokacką 54,79% (czwarte miejsce w kraju), na aplikację radcowską 51,05% (piąte miejsce w kraju). Według takiego kryterium egzamin na aplikację notarialną zdało 21,95% naszych absolwentów, co plasuje Wydział Prawa i Administracji UR na drugim miejscu w Polsce (bezpośrednio za Uniwersytetem Jagiellońskim). Ministerstwo Sprawied liwości dokonało także zbiorczej analizy wyników egzaminów na aplikacje: adwokacką, radcowską i notarialną. Wynika z niej jednoznacznie, że Wydział Prawa i Administracji UR znalazł się w gronie najlepszych, ustępując tylko Uniwersytetom: Jagiellońskiemu, Łódzkiemu i Śląskiemu. Sukces ten jest o tyle znaczący, że zanotowaliśmy awans z miejsca 11 w roku 2010 na miejsce 4 w 2011 roku. Z przedstawionych przez Ministerstwo Sprawiedliwości danych wynika także, co nie budzi zdziwienia, że większe szanse na uzyskanie pozytywnego wyniku na egzaminach aplikanckich mają studenci studiów stacjonarnych oraz posiadający bardzo dobre oceny na dyplomie ukończenia studiów. Powszechnie przyjmuje się, że procentowy wskaźnik osób, które uzyskują wynik pozytywny na egzaminach aplikacyjnych stanowi najbardziej rzetelny sposób oceny jakości kształcenia na wydziałach prawa oraz stanowi wyznacznik potencjału absolwentów. Niezaprzeczalnie, dotyczy to głównie tych absolwentów, którzy pragną realizować swoje życie zawodowe w jednej z profesji prawniczych. Pamiętać jednak należy, że studia na wydziałach prawa nie są zdeterminowane jedynie kształceniem zawodow ym, ale są także studiami uniwersalnymi, koncentrującymi się na przekazywaniu wiedzy, umiejętności i kompetencji przydatnych w administracji, biznesie oraz polityce. Tegoroczne w ynik i, podane przez Ministerstwo Spraw ied l iwości, w tym ta k że w ysoka pozycja Wydziału Prawa i Admini-

stracji UR, były szeroko komentowane zarówno przez uczestników narady w Popowie, jak i stały się przedmiotem prasowych doniesień, zarówno ogólnopolskich jak i lokalnych. Osiągnięcia Wydziału Prawa i Administracji potwierdzają tezę, że nie tylko studiowanie w dużych ośrodkach, o wieloletnich tradycjach kształcenia na kierunku prawo, daje gwarancję, czy zwiększa szansę, odniesienia sukcesu na egzaminach prawniczych. Sk ładow ych su kcesu naszego Wydziału jest, co oczywiste, wiele. To niewątpliwie efekt systematycznych starań o podnoszenie jakości kształcenia, starań które - co należy podkreślić - są udziałem całej społeczności akademickiej naszego Wydziału. Bez wątpienia sukces ten jest także, a być może przede wszystkim, efektem w y tężonego w ysiłku i życiow ych ambicji absolwentów Wydziału Prawa i Administracji UR. Serdecznie zatem im gratulujemy i tym bardziej jesteśmy dumni, że ufając nam związali z naszym Wydziałem istotną część swojego życia. Dali w ten sposób dowód, że warto studiować prawo na Uniwersytecie Rzeszowskim. Wreszcie, sukcesu tego trudno byłoby się spodziewać, gdyby nie praca organizacji studenckich skupiających studentów w Samorządzie Studentów, Europejskim Stowarzyszeniu Studentów Prawa ELSA Poland, w poradni prawnej oraz w kołach naukowych. Praca w tych organizacjach rozwija nie tylko ich umiejętności społeczne, ale także, jak choćby poprzez organizowanie przez Samorząd Studentów Wydziału próbnego egzaminu na aplikacje, pozwala studentom opanować trudne teoretyczne zagadnienia oraz umiejętności ich stosowania w praktyce. W przeciwieństwie do budowanych, według różnych metodologii, rankingów w ydziałów prawa ten przedstawiony przez Ministerstwo Sprawiedliwości, z punktu widzenia tych którzy pragną w przyszłości wykonywać jeden z zawodów prawniczych, wydaje się być najbardziej obiektywnym. Uwzględnia się w nim bowiem łatwo mierzalne wartości – ilość absolwentów którym udało się uzyskać wynik pozytywny na egzaminach uprawniających do podjęcia aplikacji prawniczych. Dr Marcin Niemczyk Prodziekan Wydziału Prawa i Administracji Fot. E. Wójcikiewicz i archiwum

Teksty: Ludwik Borowiec Fot. archiwum URz


10

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

droga białej do rzeszowa

Była to uciążliwa droga. Rozmawiam o niej ze Stanisławem Ząbkiem, przewodniczącym Rady Osiedla, radnym Rady Miasta, jednym z członków grupy inicjatywnej za włączeniem Białej do Rzeszowa. - Jak to zaczęło się i kiedy? - Zaczęło się na przełomie 1977 i 1978, kiedy to ówczesne władze bez konsultacji (jak to bywa dzisiaj) włączyły do osiedla Drabinianka około 45% powierzchni i ludności sołectwa Biała. Przyłączona część została dodatkowo odcięta od reszty wsi z uwagi na całkowicie zniszczony drewniany most na Strugu w rejonie ulicy Gościnnej. W latach 1980-1982, kiedy w czynie społecznym przeprowadzano gazyfikację wsi, stan techniczny mostu uniemożliwiał zasilanie gazem tej części włączonej do miasta. Był to historyczny moment w dziejach Białej, także z tego względu, że to wtedy zakorzeniła się na trwałe opinia, iż gminie Tyczyn nie opłaca się inwestować w sołectwo Biała, bowiem ono wcześniej czy później i tak zostanie włączone do Rzeszowa. Mieszkańcy sołectwa, mimo wszystko sami skutecznie poprawiali sobie warunki życia, budując w czynach społecznych sieć kanalizacyjną, wodociągową, chodniki. - Co zyskało sołectwo na włączeniu do Rzeszowa? - Społeczna grupa inicjatywna zdecydowanie zmierzała do przyłączenia do Rzeszowa, widząc w tym wiele korzyści dla mieszkańców. Głównym jej argumentem za przyłączeniem były znaczne zaniedbania w zakresie inwestycji i remontów sieci dróg, bazy kulturalno-oświatowej,

katastrofalnego stanu stosunków wodnych, powodujących stałe zagrożenie powodziowe. Przykładem tego była np. sezonowa przejezdność dróg w kierunku przysiółka Łany czy agonalny stan domu kultury. Szacowaliśmy, że koszt wejścia w granice Rzeszowa wyniesie około 3-4 mln zł., które miałyby pozwolić na wykonanie najpilniejszych i niezbędnych robót. - A jak Pan szacuje rzeczywiste zyski? - Szacunkowa wartość zrealizowanych już oraz tych, będących w toku zadań inwestycyjnych i remontowych w zakresie struktury komunalnej, drogowej i oświatowo-kulturalnej, to na dziś około 30 mln zł. Drogi poprawiono tak, że są przejezdne przez cały rok. Odtworzono dom kultury tak, że został wyróżniony, jako najlepiej zmodernizowany obiekt kultury w 2010 r. Wykonano remont szkoły. Udrożniono sieć rowów komunalnych, melioracyjnych i drogowych, uzyskując w ten sposób poprawę odwodnienia terenów osiedlowych. Dzięki dużej pomocy prezydenta miasta oraz marszałka podkarpackiego rozpoczęto historyczną inwestycję pod nazwą „budowa zabezpieczeń przeciwpowodziowych na Strugu”. I wiele innych. Najpilniejszym zadaniem, oczekiwanym przez mieszkańców osiedla, jest przebudowa i modernizacja ulicy kardynała Karola Wojtyły. Mam nadzieję, że wkrótce i to zadanie doczeka się pełnej realizacji. - Dziękuję za rozmowę. Józef Kanik

na staroniwskim szlaku

Staroniwa – dzielnica Rzeszowa należąca do najstarszych w mieście. Położona jest w południowo-zachodniej części miasta i obejmuje powierzchnię ponad 445 ha. Mieszka tu około 2 tys. osób. Jako osada istniała przed 1390 rokiem, a od 1860 roku była samodzielną gminą wiejską, której obszar sięgał aż po zamek Lubomirskich. W 1902 roku wschodnią część Staroniwy przyłączono do Rzeszowa, a główna część została wchłonięta przez miasto w 1952 roku. Na terenach należących dawniej do Starowiny w latach 70. XX w. powstały nowe osiedla: Pułaskiego, Kmity i ostatnio Wzgórza Staroniwskie. Po stronie wschodniej tej dzielnicy znajduje się dworzec kolejowy Rzeszów-Staroniwa, który pochodzi z czasów, gdy miasto wchodziło w skład imperium Habsburgów. Na tej stacji zakończyła się 500-letnia historia rzeszowskich Żydów, których hitlerowcy wywozili stąd do obozów zagłady. Z ważniejszych obiektów znajdujących się na terenie osiedla jest Osiedlowy Dom Kultury z fachową kadrą instruktorską. Jest to obiekt, który został zbudowany na początku ubiegłego stulecia. Skupiało się w nim całe życie kulturalne Staroniwy. Przez pewien okres prowadzono nawet w nim lekcje szkolne. Obecnie spełnia wiele funkcji i umożliwia prowadzenie wielu przedsięwzięć kulturalnych, sportowych i rozrywkowych. Szkoła Podstawowa nr 14 im. Orląt Lwowskich z przeszło 100-letnią tradycją. Szkoła ma swój hymn, księgę Patrona, gazetkę szkolną, orlik, a od 2000 roku sztandar, który towarzyszy wszystkim ważniejszym uroczystościom. Jest Przedszkole nr 10 oraz dwa kościoły – parafialny pw. Narodzenia NMP i filialny pw. MB Fatimskiej. Miejscową parafię erygowano w 1975 roku. W 2007 roku powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Staroniwy. W osiedlu działa obecnie 12-osobowa rada osiedla, której przewodniczy od dwóch kadencji Julian

Jaworski oraz zarząd w składzie: Władysław Stanio – wiceprzewodniczący, Bogdan Niziołek – wiceprzewodniczący, Zofia Rogala – sekretarz i Barbara Siuzdak – skarbnik. Członkiem rady osiedla jest też radny Waldemar Wywrocki. Dzięki staraniom władz miejskich i wspomnianej rady osiedla dawna wieś Staroniwa, obecnie osiedle, zaczyna przypominać inne dzielnice miasta. Wszystkie domy podłączone są do wodociągów miejskich i wszyscy mieszkańcy korzystają z sanitarnej kanalizacji miejskiej. Największym problemem osiedla jest odprowadzenie wód opadowych. Wody po dużych opadach deszczu, czy roztopach płyną ulicami do niżej położonych ulic, ale i też na tereny mieszkalne, podtapiając posesje. Także problemem Staroniwy są drogi osiedlowe, które nie są trwale utwardzone. W tej sprawie są czynione starania w Urzędzie Miasta, by ten stan zmienić. Główną ulicą osiedla jest Staroniwska, przy której znajdują się wyżej wymienione obiekty, a na całej jej długości wykonany jest chodnik dla pieszych po jednej stronie. Innymi dużymi ulicami Staroniwy są ulice Przemysłowa i Boya Żeleńskiego, przy których znajdują się różne instytucje, hurtownie, zakłady usługowe i produkcyjne. Oprócz w ymienionych w yżej, osiedle obejmuje swoim zasięgiem następujące ulice: Balistyczną, Batalionów Chłopsk ich, Bednarską, Celowniczą, Cukierniczą, Cyprysową, Drukarską, Energetyczną, Hanasiewicza, Handlową, Jagodową, Kaletniczą, Kamieniarską, Krawiecką, Koralową, Langiewicza, Magazynową, Makową, Malarską, Malinową, Masarską, Miedzianą, Potokową, Piekarską, Rolniczą, Rzemieślniczą, Stolarską, Strzelniczą, Szewską, Ślusarską, Tkacką, Truskawkową, Wiktora, Winogronową, Witosa i Złotą. Osiedle Staroniwa jest to najbardziej zorganizowane i przyjazne mieszkańcom osiedle. Mieszkańcom z dużymi ambicjami. Ryszard Lechforowicz

potrzebujemy czystego powietrza

Od wielu lat mieszkańcy z bloków przy ulicy Korczaka 6, 8 i 10 oraz dzieci Szkoły Podstawowej nr 16 w osiedlu „Kmity” narażeni są na wdychanie nieprzyjemnego, gryzącego dymu, wydobywającego się z komina budynku przy ul. Wita Stwosza 55. Nie jest też najlepiej z wieloma innymi, niskimi budynkami w tym rejonie. Dzieje się tak w okresie zimowym, gdyż do ogrzewania pomieszczeń – jak mówią mieszkańcy – używa się pieców starego typu oraz często nisko gatunkowego węgla. W trakcie spalania wydziela się czarny lub pomarańczowy dym o wyjątkowo drażniącym zapachu - mówi Władysław Bielański, mieszkaniec z pobliskiego bloku. Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali ten problem do władz miejskich. Rada osiedla, jak mówi jej przewodnicząca, Halina Barszcz, prosiła już o interwencję w tej sprawie Straż Miejską oraz Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Niestety, ich działania nie przyniosły oczekiwanego rezultatu i w tym roku przez kolejną zimę

mieszkańcy osiedla byli zatruwani. Aktualnie samorządowa rada osiedla ponowiła interwencję do władz miejskich, dołączając protest mieszkańców z ich podpisami. Rada Osiedla „Kmity” zdaje sobie sprawę z trudności w rozwiązywaniu tego typu problemów na terenie miasta, gdyż nie jest to zjawisko odosobnione. Podobne sytuacje w okresie zimy występują w wielu innych osiedlach Rzeszowa i być może należałoby wreszcie przedsięwziąć środki zmierzające do wyeliminowania tego corocznego, śmierdzącego problemu. Mieszkańcy osiedla w piśmie skierowanym do prezydenta miasta proponują, aby zachęcić finansowo właścicieli domów do przyłączenia się do miejskiej sieci centralnego ogrzewania i tym samym zlikwidowania lokalnych kotłowni. Może trzeba zalecić wszystkim właścicielom takich kotłowni, aby w kominach zainstalowali odpowiednie filtry. Ostatnie doniesienia o zadymianiu miasta Rzeszowa budzą u mieszkańców obawę, bowiem toksyczne związki, które

wydostają się z kominów, zagrażają ich zdrowiu. Prowadzą one często do chorób oczu, podrażnienia naskórka, zapalenia górnych dróg oddechowych, nowotworów gardła, krtani i płuc, mogą być przyczyną astmy, chorób alergicznych itp. Dopuszczalna ilość toksycznych związków w 1 m sześc. powietrza jest 50 mikrogramów. W Rzeszowie, w lutym br. w szczytowym okresie mroźnych dni, odnotowano 139 mikrogramów w 1 m sześc. Zapylenie powietrza było zatem co najmniej dwa razy wyższe niż dopuszczalna norma. Ten wynik musi nas niepokoić. Obecne zanieczyszczenie powietrza w naszym mieście nie jest problemem jednego osiedla. Może należałoby spróbować rozwiązać tę sprawę w podobny sposób, jak to uczyniono z likwidacją azbestu? Tak czy inaczej problem ostatecznie powinien być rozwiązany, ku zadowoleniu mieszkańców i zadbaniu o nasze zdrowie, które jest najważniejsze. Stanisław Rusznica

dom moich marzeń

We wrześniu 2011 roku Podkarpacka Okręgowa Rada Izby Architektów RP zaprosiła uczniów trzecich i czwartych klas podstawowych z Rzeszowa i Krosna do udziału w inicjatywie pod nazwą Dzień Edukacji Architektonicznej. Celem jej była popularyzacja architektury i urbanistyki. W zgłaszających się szkołach architekci przeprowadzili lekcje tematyczne z pokazem slajdów. Na zakończenie Dnia Edukacji Architektonicznej zorganizowano

konkurs plastyczny dla dzieci pt. Dom Moich Marzeń. W konkursie wzięło udział siedem szkół z Rzeszowa i dwie szkoły z Krosna. Wpłynęło 198 prac z obu miast. W dniu 7 stycznia 2012 roku jury konkursowe nagrodziło trzy prace: Aleksandra Lenarta – ucznia kl. IVa z SP nr 14 w Krośnie, Dominika Wąsacza – ucznia kl. IIIa z SP nr 16 i Wiktorii Żółkiewicz – uczennicy kl. IVc z SP nr 11 w Rzeszowie. Przyznano również 38 wyróżnień oraz dodatkowo, poza-

regulaminową nagrodę specjalną dla Krystiana Trybusa z kl. IV SP nr 14 w Krośnie za model domu wykonany z zapałek. Wyróżniono też dwie klasy: klasę IVa z SP nr 10 i kl. IVc z SP nr 11 z Rzeszowa. Nagrodzone i wyróżnione prace można oglądać od 14 lutego br. w holu wejściowym Podziemnej Trasy Turystycznej w Rzeszowie, Rynek 26. Ryszard Lechforowicz

rzeszowski dom kultury

kulturalnik

WALENTYNKI NA JAZZOWO

ria, portrety, przebranie karnawałowe i gry planszowe. Atrakcją dla dzieci był kulig zimowy i pieczenie kiełbasy w stadninie koni oraz nauka jazdy na łyżwach na krytym lodowisku. Dzieci uczestniczyły także w seansie filmowym oraz sztuce bajkowej.

Old Rzech Jazz Band „Jazzowe Walentynki” to cykliczna impreza odbywająca się w Rzeszowskim Domu Kultury, filia „Słocina”. Koncert w dniu 14 lutego połączył zakochanych oraz miłośników muzyki jazzowej. Podczas imprezy wystąpił Zespół Śpiewaczy Wesołe Bajaderki, działający w Rzeszowskim Domu Kultury. Zespół skupiający artystów z Osiedla Słocina, zaprezentował piosenki i przyśpiewki o miłości, pokazując spojrzenie na miłość z dozą ludowego humoru. Na scenie domu kultury wystąpił także rzeszowski zespół Old Rzech Jazz Band. Zespół kierowany przez Jerzego Dynię przygotował jazzową podróż po krainie muzyki Louisa Armstronga. Mieszkańcy osiedla usłyszeli piosenki inspirowane jazzem oraz szlagiery jazzowe w nowych aranżacjach.

FERIE W MIEŚCIE Ponad 250 dzieci w wieku 7-12 lat z terenu Rzeszowa, ciekawie spędziło ferie zimowe w ramach wypoczynku zorganizowanego przez Rzeszowski Dom Kultury. Wszystkie zajęcia prowadzone przez instruktorów, miały formę warsztatów edukacyjnych. Podczas ferii dzieci uczestniczyły m.in. w zabawach muzycznych, tanecznych i karnawałowych oraz grach i zawodach sportowych. Powodzeniem cieszyły się zajęcia kulinarne, konkursy młodych talentów oraz zajęcia plastyczne, gdzie powstawała dziecięca biżute-

Twarze można rówież ciekawie pomalować.

TURNIEJ TENISA STOŁOWEGO Rzeszowski Dom Kultury, filia „Staromieście”, był organizatorem zawodów pn. III Staromiejski Turniej Tenisa Stołowego. Najlepsi zawodnicy otrzymali medale, statuetki oraz nagrody. 28 stycznia w zawodach indywidualnych uczestniczyło 25 zawodników podzielonych na dwie kategorie wiekowe. Wyniki indywidualne. Kategoria szkoła podstawowa, roczniki 1999-2001: pierwsze miejsce Michał Rosół, drugie Jakub Rykała i trzecie Adrian Wróbel. Kategoria open, rocznik 1998 i starsi: pierwsze miejsce Wiesław Wilk, drugie Aleksander Rosół oraz trzecie Andrzej Wydrzyński. Wyniki debla. Kategoria szkoła podstawowa: pierwsze miejsce Michał Rosół i Paweł Misiewicz, drugie Jakub Rykała i Adrian Wróbel oraz trzecie Hubert Żelazo i Adrian Latoszyński. Kategoria open: pierwsze miejsce Aleksander Rosół i Albert Czyż, drugie Andrzej Wydrzyński i Wiesław Wilk oraz trzecie Roman Tyburczy i Sławomir Piętowski. Rafał Białorucki


ECHO RZE­SZO­WA

Spotkania z przeszłością

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

11

zawierucha na wschodnim pograniczu cz. III Konflikt polsko-ukraiński wywołali Austriacy przekazując władzę nad Lwowem Republice Ukraińskiej. Przyjęta przez rząd polski w latach dwudziestych polityka inkorporacyjna do Ukraińców nie sprzyjała polityce porozumienia obu narodów. Antagonizowanie Ukraińców z Polską kontynuowali sowieci, a później Niemcy. Bez wątpienia główną odpowiedzialność za ludobójczy atak na Polaków ze strony UPA ponoszą nacjonaliści ukraińscy wykorzystywani przez Stalina i Hitlera.

Z Wołynia na Zakerzonię Czwarty agresor. W relacjach polsko-ukraińskich niezwykle ważnym faktem jest, że w agresji 1 września 1939 roku, w przymierzu z faszystowską III Rzeszą, udział wzięły zbrojne formacje i bojówki ukraińskie, utworzone przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Nie chcą o tym pamiętać nie tylko historycy ukraińscy, ale także „poprawni politycznie” historycy polscy. Dr Wiktor Poliszczuk, ukraiński historyk działający w Toronto w Kanadzie, napisał: Udział ounowskiego Legionu Suszki w agresji Niemiec na Polskę ma ogromne polityczne znaczenie. OUN wzięła udział w rozpętaniu II wojny OUN uzurpująca sobie prawo reprezentowania narodu ukraińskiego i chcąca uznawać siebie za najbardziej szlachetną „niepodległościową” formację polityczną, w „bratnim sojuszu” z faszystowską III Rzeszą oraz bolszewicką Rosją, ustawiła się w szeregu agresorów państwa polskiego i śmiertelnych wrogów narodu polskiego. We wrześniu 1939 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej bojówki OUN wymordowały kilka tysięcy osób cywilnej ludności polskiej oraz żołnierzy WP z rozbitych oddziałów.\

Kolaboracja nacjonalistów z hitlerowcami

W okupowanej przez hitlerowskie Niemcy Polsce nastąpiło związanie się ukraińskiego nacjonalizmu z III Rzeszą, naśladowanie hitleryzmu i ludobójczych metod działania... Pamiętać też trzeba, iż masowe rzezie Polaków, Żydów i in. faszyści ukraińscy zaczęli dopiero wówczas, gdy metodę tę pierwsi zastosowali Niemcy. Był to więc faszyzm kopiowany”. „Konspiracyjne państwo” OUN-UPA miało koncepcję, strategiczne plany i myśl wojskowo-partyzancką opartą na skrajnym nacjonalizmie i narodowym szowinizmie. W utworzonym w okupowanej Polsce Generalnym Gubernatorstwie obszar Małopolski od linii Ribbentrop-Mołotow na wschód wyróżniał się przywilejami dla Ukraińców np. gdzie utworzono również Ukraińską Policję Pomocniczą. 27 listopada 1942 roku Niemcy zaczęli wysiedlać polską ludność z wiosek na Zamojszczyźnie. Wykorzystali do tego celu ukraińskich policjantów i esesmanów, którzy podczas prowadzonych pacyfikacji okazali się być bardziej brutalnymi od żołdaków niemieckich. Do końca grudnia wypędzono Polaków z 60 wsi.

Początek Ludobójstwa Na III konferencji OUN-B w lutym 1943 roku wydany został tajny „Rozkaz nr 1” nakazujący „masową likwidację ludności polskiej, począwszy od Polesia i Wołynia”, a następnie na innych terenach, które OUN uznał za „etnicznie ukraińskie”. Rozkaz ten mógł być przekazywany tylko ustnie dowódcom UPA, pod rygorem zachowania jego tajności. Nie wiadomo, czy znajduje się w Państwowym Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, gdyż jest ono praktycz-

nie niedostępne dla historyków. Głównym zbrodniarzem, odpowiedzialnym za wydanie tego rozkazu jest Mykoła Łebed Opisy wyczynów upowskich mołojców są drastyczne jednak dla przykładu powtórzmy jeden opis za Stanisławem Żurkiem, Ukrainiec Józef Pawluk tak opisuje widziane wydarzenia: Poszedł on do wsi Władysławówka sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po około 3 godzinach i zdał relację. Prowidnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przeprowadzana na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich lachiw - żeby nikt nie pozostał - komunistów i Żydów też. Powiedział (Józef Pawluk - przyp. S.Ż.), że we wsi Władysławówce wybili wszystkich, 40 rodzin - ogółem 250 osób, leżą martwi, trupy. Zapytany, jak to się stało, opowiedział, że rano napadli na kolonię, 50-ciu Ukraińców - UPA, uzbrojonych, otoczyło i „zdobyło” wieś, podczas „zdobywania” wsi zastrzelili kilku Polaków, którzy uciekali. Pozostali bezbronni i sterroryzowani zostali oddani Ukraińcom, którzy oczekiwali w rejonie wsi przed jej „zdobyciem”. Była to zbieranina ludzi bez broni palnej, ze 150 osób, między nimi były nawet kobiety wszyscy posiadali kosy, sierpy, siekiery, widły, noże, cepy, szpadle, grabie, kłonice. Tak, na dany znak przez uzbrojonych Ukraińców, rzucili się na Polaków. Rozpoczęła się straszna rzeź, w tym zamieszaniu pobili i swoich. O tym opowiedział mi ojciec - mówił Pawluk, a sam widziałem koniec tego mordu - najgorzej znęcali się nad ostatnimi Polakami - rozszarpywali ludzi, ciągnęli za ręce i nogi, a inni ręce te odżynali nożami, przebijali widłami, ćwiartowali siekierami, wieszali żywych i już zabitych, rozcinali kosami, wydłubywali oczy, obcinali uszy, nos, języki, piersi kobiet i tak ofiary puszczali. Inni łapali je i dalej męczyli, aż do zabicia. Przy końcu ofiara była otoczona grupą rezunów - widziałem, jak jeszcze żyjącym ludziom rozpruwano brzuchy, wyciągano rękami wnętrzności - ciągnęli kiszki, a inni ofiarę trzymali.” UPA z Wołynia rusza na Zakerzonię. W sierpniu na wschodnie tereny Lubelsz-

czyzny napłynęły wielotysięczne fale przerażonych, polskich uciekinierów z Wołynia. Za nimi podążali „ukraińscy partyzanci”. Już we wrześniu pojawiły się na wschodnich terenach Lubelszczyzny ulotki wzywające Polaków do opuszczenia tych ziem. Miesiąc wcześniej na Wołyniu Ukraińcy wołali: „za Bug Lasze, po Bug nasze”, teraz okazało się, że i za Bugiem ziemia jest „etnograficznie ukraińska”. Daremnie interweniował abp Bolesław Twardowski u metropolity greckokatolickiego Andrzeja Szeptyckiego, aby ten wystąpił przeciwko mordowaniu Polaków Już w czasie wojny OUN przerzuciła z terenów Wołynia i Galicji Wschodniej na ziemie po lewej stronie Bugu i Sanu na tzw. „Zakierzonie” swe sotnie UPA. Te sotnie pojawiły się na terenie pow. lubaczowskiego w lecie 1944 r. posuwając się w ślad za przesuwającym się na zachód frontem. Zdzisław Daraż

na zielonej ukrainie

cmentarz łyczakowski a ukraińska głupota

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie prof. Stanisław Sławomir Nicieja, który niedawno gościł w Rzeszowie. Z takim zachwytem opowiadał o Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, a przede wszystkim o ludziach, których doczesne szczątki tam spoczywają, że tych opowieści można byłoby słuchać godzinami. Przy okazji promował kolejne wydanie książki poświęconej perle architektury lwowskiej, bo za taką trzeba uznać lwowską nekropolię, jedną z najpiękniejszych i największych w Europie, erygowaną w 1786 r., starszą od cmentarza na Powązkach w Warszawie. Spośród innych lwowskich cmentarzy ten na Łyczakowie wyróżnia się swoim reprezentacyjnym charakterem i bogactwem nagrobków, a to dlatego, że jak pisano sto lat temu, „na Łyczaków trafiało dobre towarzystwo”. Rzeźby, nagrobki, kaplice odzwierciedlały charakter miasta bogatych kup-

ców i mieszczan, wysokich urzędników, artystów, pisarzy, naukowców. Najnowsza publikacja prof. Niciei „Lwów, ogród snu i pamięci” jest podsumowaniem ponad 30-letnich badań profesora Stanisława Niciei nad Cmentarzem Łyczakowskim. Niewiele wiedzielibyśmy o tej polskiej nekropolii, o ludziach na niej pochowanych, autorach pomników nagrobnych, gdyby nie profesor Nicieja. Wówczas Cmentarz Łyczakowski, a właściwie jego stara, polska część, znajdowała się w stanie agonalnym. Od tego czasu sporo zrobiono, aby uratować cenne nagrobki, wykonane przez mistrzów sztuki nagrobnej. Cieszy fakt, że najcenniejsze pomniki i kaplice polskie są odnawiane, najczęściej z polskich funduszy. Jest to możliwe dzięki różnym akcjom ratowania zabytkowych nagrobków. Prowadzą je m.in. podkarpaccy dziennikarze i leśnicy, a także działacze kresowi z całej

15 marca 1656 - Rzeszów stał się świadkiem bitwy, którą wygrały wojska koronne dowodzone przez Stefana Czarnieckiego. 16-19 marca 2011 - Rzeszów gościł uczestników seminarium EURO 2012, które miało na celu wymianę doświadczeń dot. organizacji odpraw towarów i osób na wszystkich rodzajach przejść granicznych. 22 marca 1838 - Cesarz Ferdynand I nadaje przywileje dla miasta Rzeszowa. 22 marca 1928 - Rozporządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej Rzeszów wchodzi w skład Centralnego Okręgu Przemysłowego. 23 marca 1918 - Zostaje rozwiązany zarząd komisaryczny i reaktywowana jest Rada Miejska. 23 marca 1933 - Na mocy nowej usta-

wy o samorządnie terytorialnym zostaje wybrana Rada Powiatowa. W jej skład wchodzi 29 radnych. 25 marca 1993 - Powołano Diecezję Rzeszowską. Pierwszym biskupem został Kazimierz Górny. 28 marca 2008 - Ustanowienie logo Rzeszowa. 28 marca 1947 - W Jabłonkach w zasadzce zostaje zamordowany przez UPA gen.Karol Świerczewski, wiceminister Obrony Narodowej. Od marca 1939 – W miejscu dawnej firmy „Mars” w ramach COP wytwarzano miesięcznie 20-25 dział przeciwpancernych i 15-20 armat przeciwlotniczych, w większości na eksport do Wielkiej Brytanii. Zdzisław Daraż

k al e n da r i u m

Polski. W akcję ratowania zabytkowych polskich nagrobków można włączyć licznie studiującą we Lwowie młodzież polską. Potrzeba tylko ich dobrze zagospodarować. Może im uda się zachęcić swoich ukraińskich rówieśników, bo póki co, mało aktywna jest strona ukraińska. Szkoda, bo przecież spoczywają tam znakomite postaci, którym Lwów zawdzięcza bardzo dużo. Nie powinno mieć znaczenia, że byli to w większości Polacy, bo taki był ten gród w czasach galicyjskich. Ukraińcy chyba nie rozumieją, że rangę cmentarza wyznaczają jednak przede wszystkim nazwiska pochowanych. W przypadku Łyczakowa są to m.in. Julian Konstanty Ordon, Artur Grottger, Gabriela Zapolska, Maria Konopnicka, Ludwik Rydygier, Stefan Banach. Niestety w

ostatnim czasie na Cmentarzu Łyczakowskim, mimo że ma on status muzeum, nadal postępuje proces likwidowania starych, polskich grobów i nagrobków. Wszystko, co polskie jest stamtąd systematycznie wypierane. Niemniej jednak cieszy fakt, że w tym roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przeznaczyło kolejne środki na ratowanie zabytkowej lwowskiej nekropoli. W ramach Programu „Dziedzictwo kulturowe” przeznaczono 474 tys. zł na prace restauratorskie na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Dzięki nim uda się odrestaurować kolejne zabytkowe nagrobki. Adam Kulczycki


12

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

MÓJ POWOJENNY RZESZÓW Bogusław Kotula

Przejście z klasy VIII do IX dla wielu było końcem edukacji. Zdawało się egzaminy pisemne i ustne. Z biedą, ale przeskoczyłem te płotki. Już na początku dziewiątej było kijowo. Łacina u profesora Rodzonia i matma u profesora Bara były zdecydowanie nie dla mnie. Na pierwszzy okres dwie pały, a na półrocze nawet trzy. Jakąś nadzieją były lekcje polskiego z prof. Szpunarem, biologii z prof. Krzyżanowskim i wyczyny na wuefie u prof. Grzesika. Nie do zatrzymania były śledztwa Kaktusa, czyli prof. Perdeusa. Ostatnie ławki to dyżurne cymbały, zawsze gotowe do przyjęcia na swoją klatę całej winy, chociażby za niedostarczenie planowej ilości złomu czy makulatury. Nasza paczka od początku była

na cenzurowanym. Rysiek Temnyk, Andrzej Kruczek, Staszek Pytlewski, Leon Niezgoda czy Mieciu Żmigrodzki. Ojca Franciszka mój chwalebny pobyt w tej szkole nic nie obchodził, chociaż tylko kościół studencki dzielił go od syna Bogusława, bo właśnie objął stanowisko dyrektora Muzeum Okręgowego w Rzeszowie. A zatem – wszystkie kamery na mamę Michalinę. Brat Sławek był już na warszawskiej AWF i pobyt w rodzinnym domu zaliczał na godziny. Mama chodziła na wywiadówki i konspirowała licealne antypostępy młodszego. Stary i tak wszystko wiedział, bo telefon od dyrektora Jakubowicza do dyrektora Kotuli, to raptem kilkadziesiąt metrów kabla. Z dziewiątej nie wyszedłem na swoje. Na wiosnę zwiałem z chałupy. Nie pamietam, czy prysnąłem drugi, czy trzeci raz. Rysiek Temnyk nawalił, no może nie w pory, ale w każdym razie ze strachu. Towarowymi pociągami przez Kraków i Warszawę wylądowałem w Gdańsku. Ale emigracja do Szwecji nie powiodła się. Wróciłem do Rzeszowa na zasłużone, wydłużone wakacje. Piszę o tym tylko dlatego, że te kawałki mojego

bądź wola twoja

życiorysu nigdy do niczego nie były mi potrzebne. W dziesiątej byłem na widocznym forancie. Gdzieś przed świętami Bożego Narodzenia komitet rodzicielski zorganizował pierwszy, prawdziwy kurs tańca. Bomba! Drewniane walce, tanga, fokstroty, polki. Sztywne nogi, mokro w międzychodzie, na czole i pod pachami. I te dziewczyny! Pierwszy raz pod ręcami! Nad nami była już tylko jedenasta, maturalna. Profesor Perdeus wtedy wyraźnie odpuścił. Umowny, może nie do końca, trójkąt bermudzki. Tańcowanie w Olszynkach, w Kolejarzu, w robotniczych hotelach WSK, w Miejskich Ogrodach. „Gdzie się podziały tamte prywatki, niezapomniane...?” Zgryz numer jeden, to wolna chata. U kogo choć parę godzin wolności? Z ustawieniem dziewcząt, muzyki, płynnego wyskoku nie było nigdy sprawy. I tak rodził się nowy rozdział średniaków. Od Konarskiego przez drugie do Młodej Gwardii. Do tego kółka mało różańcowego nie załapywały się ani handlówka, ani mechaniczne czy mleczarskie. To był typowo rzeszowski układ z paniagowej, towarzyskiej trasy.

tam dymiły wapienniki

po Wielki Dział nad Czudcem. W dużej części są to piękne zespoły buczyny karpackiej w odmianie podgórskiej, często z domieszką jodły, piękne szczególnie wiosną, gdy dno lasu budzi się do życia. Początki Niechorza sięgają co najmniej XIV wieku. PierwWyrobisko wapienia sza wzmianka o jego istnieniu pochodzi z Z opisanym uprzednio Zgłobniem sąsiaduje od południa Nie- 1373 roku. Wieś była własnością chobrz, wieś duża i ciekawa. Jej prywatną. Należała m. in. do Tarzabudowania rozciągają się w dolinie nowskich, Ligęzów i Lubomirskich. bezimiennego potoku przewijające- Na przełomie XIX i XX przeżywała go się pomiędzy dwoma pasmami szczególny okres rozwoju społeczniewysokich, bezleśnych wzniesień, nego. Była tu wówczas szkoła, kółko na długości bez mała 7 km. Wieś rolnicze i biblioteka, działał teatr jest tak duża, że podzielono ją na włościański i kasa oszczędnościowoNiechobrz Dolny i Górny. Razem z -pożyczkowa. Pomimo współczesnego rozwoju i kilkoma przysiółkami jest to blisko 700 domów. Różnica poziomów intensywnej rozbudowy, tu i ówdzie pomiędzy dolną, a górną częścią zachowały się jeszcze stare, drewwsi wynosi około 150 m. Najwyżej niane domy oraz rozrzucone przy położona część wsi sięga wzgórza drogach i wśród pól sędziwe kapliczKrzemionka liczącego około 380 ki. Na południowym krańcu wsi, na m n.p.m., przez które przewija się wyniosłym wzgórzu, stoi monumendroga do Czudca. Tu już krajobraz talny krzyż jubileuszowy postawiony jest zgoła inny, wyraźnie podgór- w 2000 roku przez mieszkańców ski. Wierzchowiny wzgórz okrywa gminy Boguchwała. Najbardziej rozległy kompleks leśny ciągnący uwagi godną budowlą jest tu kościół się od Babiej Góry nad Babicą, parafialny pw. M.B. Nieustającej Pomocy, stanowiący znane, nie tylko

Nowomowa

w okolicy, Sanktuarium Maryjne. Usy tuowany na zboczu doliny, wzniesiony został w latach 19691971 według projektu rzeszowskiego architekta Jerzego Noska. Świątynia wyróżnia się oryginalną architekturą i bogatym wystrojem wnętrza, co – jak na tamte lata – było rzeczą rzadko spotykaną. To wyjątkowe dzieło współczesnej sztuki sakralnej autorstwa znanych twórców i w jednym przypadku ludowej artystki. Warto więc o tym nieco więcej opowiedzieć. Korpus kościoła w kształcie namiotu, połączony jest lekkim podcieniem z wysoką dzwonnicą, będącą kompozycją trzech krzyży, co w sumie tworzy piękne rozwiązanie przestrzenne. Jego fronton zdobi dekoracja plastyczna w ykonana techniką sgraffito, przedstawiająca drzewo genealogiczne Matki Bożej, autorstwa Włodzimierza Kunza. Jego dziełem jest również barwny fryz przed wejściem do kościoła oraz Ostatnia Wieczerza w prezbiterium. U wejścia znajduje się oryginalny portal wykonany z barwnych elementów ceramicznych z motywem winnej latorośli, autorstwa Leszka Dudka. Przestronne wnętrze zdobi polichromia malowana przez Eugeniusza Muchę i Bolesława Oleszko. Wypełniające okna witraże to dzieło Jerzego Słupskiego. Niezwykle pomysłowa jest ściana ołtarzowa

Prawie znik nęł y z rzeszows k ic h u l ic przedwojenne, prywatne bud k i, kioski, małe sklepiki. Podremontowana, podklajstrowana i podma lowa na pępkowa ulica 3 Maja wypuściła kilka państwowych sklepów ze standardowymi szmatami i trepami. Sławne, rzeszowskie ciuchy nadal królowały. Chodziło się na pachnąco, kolorowo i antysocjalistycznie. Modele fryzur ustanawiał Kaktus. Tu nie było silnych. Łachy ciuchowe przebijali ci od kierowania wywrotkami z RPTB: Leszek Rela, Henek Pitruszewski, Tosiek Górecki. Piękne kożuchy z Nowego Targu, samodziałowe, barczyste marynary, wąskie portki z manszetem na dłoń, no i te krawaty! Malowane i jak malowanie śniade dziewuchy z Karaibów. Kieszenie i pularesy tych wybrańców były nie do osiągnięcia przez.... No właśnie,

w prezbiterium wykonana z barwnego szkła przez Jerzego Olkusza. Największą ozdobą świątyni jest niewątpliwie obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy namalowany w 1948 roku przez księdza Władysława Luteckiego, który był także utalentowanym malarzem, koronowany przez Jana Pawła II w 1987 roku. Na koniec warto uwagę zwrócić na stacje Drogi Krzyżowej, dzieło miejscowej artystki Agaty Błażej. Dopełnieniem całości jest urządzony powyżej świątyni Park Matki Bożej. Zdobią go drewniane rzeźby w typie ludowym, autorstwa tejże artystki. Okoliczne wzniesienia, podobnie jak całe Pogórze, zbudowane są z fliszu karpackiego, tu ze znacznym udziałem margli i wapieni. Co najmniej od XVI wieku dobywano tu kamień wapienny i w y palano go. Najstarsza wzmianka o piecu wapiennym pochodzi z 1589 roku. W tym czasie wieś należała do M. S. Ligęzy i być może stąd dziedzic Rzeszowa pozyskiwał wapno potrzebne mu do budowy rzeszowskiego zamku i świątyń. Kamień wapienny na tzw. Sanktuarium Libówce dobywano

przez kogo? Partia żądała wielkiej roboty, chłop czekał na nawozy i maszyny, antyproletariacki chłoporobotnik dojeżdżał do Rzeszowa od piątej rano do siedemnastej. Władza walczyła z gorzałą. Bezkategoriowe knajpy udające restauracje: Ludowa, Podzamcze, Jutrzenka, Rybka, Wisielec, Tramwaj, Wiarus, Tatarska. Pięćdziesiątki, setki, halbowe siki, dyżurne zakąski z wyschniętego, żółtego sera i połówki sinego jaja. Z brudnego, zapaskudzonego dworca głównego nie tylko odjeżdżało się śmierdzącymi pociągami. W latach 60. wojewódzkie miasto Rzeszów zaczęło się budzić. Potrącany, szarpany, potrząsany otwierał oczy. Powoli, niechętnie, kaprawo.

do I wojny światowej. Sporadycznie także i później. Do dziś w okolicy zachowały się rozliczne, niekiedy spore zagłębienia po dawnych kamieniołomach i nazwy terenowe, jak m.in. Piecowska i Na Piecach. Nadchodzi wiosna. Warto więc wybrać się w te strony. Pooglądać co nieco, pomyszkować po okolicy i poszukać starych wyrobisk. Zaręcza, że to ciekawe zajęcie. Stanisław Kłos

maryjne w Niechobrzu

zapiratować gołą ustawę

Ministra – to według Joanny Muchy, sprawującej z niebywałym wdziękiem urząd ministerialny od narodowej tężyzny fizycznej, ma wabić się rodzaj żeński ministerialny w mianowniku liczby pojedyńczej. Czyli w bierniku tejże liczby mogę spotkać tylko ministrę Joannę. Chociaż była ponoć Joanna papieżem, ale nigdy nie papieżą. Pomysł przypadł mi do gustu. Ministra będzie jak orkiestra. Kupa grania! Palikot będzie mógł z powodzeniem rzec, że z tą ministrą można konie kraść, a z tamtym ministrem najwyżej piwo wychlapać albo czapkę zgubić. Gdy jednak przyjdzie do posługiwania się niektórymi przypadkami liczby mnogiej znowu wszystko wyrówna się, powiedzmy w celowniku czy narzędniku i co wtedy? Pani Joanna musi zatem trochę swój projekt jeszcze dopracować. Składować pieniądze – na emeryturę, ma się rozumieć, pro-

ponował jakiś spec w radiowej trójce. Problem w tym, że do tego potrzebne są przyzwoite składy, a przynajmniej jakieś wiaty. Banki i skarpety nie odpowiadają kryteriom i słusznie. Skoro już te składy znajdziemy, pojawi się od razu problem metody składowania owych pieniędzy. Czy jak cegłę na paletach, czy jak ziemniaki w kopcach, czy niczym siano w stogach? A co z bilonem płatniczym? Tylko we wiatach, bo inaczej zardzewieje. Według tej logiki, to jeździliśmy kiedyś rowerami składowakami, pływamy kajakami składowakami, składujemy jakieś oświadczenia, zażalenia czy monity, składujemy składowany scyzoryk, rozkładujemy i składujemy namiot. Ba, nawet składujemy jakąś książkę do druku! Zapiratować – książkę, potrafili internauci Andrzejowi Piątkowi, skądinąd przezacnemu publicyście rzeszowskiemu. Problem w tym,

że polszczyzna nie zna takiego czasownika, a już z przedrostkiem rządzącym formą dokonaną, tym bardziej. Chodziło o najzwyklejsze złodziejstwo internetowe dóbr intelektualnych, zwane piractwem. Forma o tyle ciekawa, że z całego pojęcia nasz słownik zna jedynie przedrostek za-, bowiem czasownika piratować już nie. Twór uformowano na wzór czasownika dokonanego zasadzić. Jednakże polszczyzna zna czasownik niedokonany sadzić. A sadzić można nie tylko las, ale i olbrzymie kroki a nawet duby smalone. Nie lepiej było powiedzieć, że książkę od razu przejęli internetowi piraci z uszczerbkiem dla autora? A tak przy okazji. Zadziwiająca jest znaczeniowa wędrówka owego rozbójnika morskiego, jakim był pirat. Wpierw z mórz przeniósł się na drogi, a teraz nawet do Internetu. Bardzo żywotna i rozwojowa bestia.

Zatowarowane – zostały wszystkie sklepy ogrodnicze, jakiejś tam firmy od zarabiania na miłośnikach ogródków i zieleniny wszelakiej. Tak przynajmniej chwalił się jej przedstawiciel w rolniczej telewizji. No i jak czują się wyrobnicy tyrający w zaopatrzeniu? Łyso im, bo w porę nie przestawili się na zatowarowywanie i konkurencja ich ubiegła. Zastanawiam się tylko, czy owo zatowarowywanie nie niesie zagrożenia, że można zatowarować się na językową śmierć! Co to znaczy postęp cywilizacyjny. Wystarczyło zaopatrzenie zastąpić zatowarowaniem i już nikt nic nie wie. No, chyba że zostanie uprzednio oświecony przez rolniczą telewizornię, za przeproszeniem, publiczną. Goła ustawa – o refundacji leków ponoć spowodowała receptowy bajzel. I słusznie! Przecież ustawowa golizna to nic innego, jak legislacyjna pornografia, któ-

ra przecież nie przystoi naszemu bogobojnemu Sejmowi. Co sobie Królowa Polski pomyśli! Ale dlaczego nie odziano jej – ustawy a nie królowej – przed spodziewaną zimą w stosowne rozporządzenia wykonawcze, albo inny prawny przyodziewek? Tu należy bez szemrania zatrudnić pisowskiego Cherlaka Holmsa, czyli posła Macierewicza, albo innego Rutkowskiego i kazać im wyśledzić oraz w kajdanach przywlec owych zboczonych złoczyńców od pornografii, którzy za takowe bezeceństwa winni palić się ze wstydu na ołtarzu narodowych wartości i cnót wszelakich. Zaś ojdoktor niezwłocznie powinien nad złoczyńcami odprawić stosowne egzorcyzmy i za pokutę kazać wiercić dziurę w uświeconej ziemi do toruńskich wód geotermalnych. Roman Małek


ECHO RZE­SZO­WA

Rozmaitości

TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ RZESZOWA W 2011 ROKU

ciąg dalszy ze s. 4

Spotkanie z prof. Rafałem Drozdowskim. Fot. Józef Gajda. Zdjęcia wykonane zostały przez członków TPRz Józefa Gajdę i Romana Małka. Warto odnotować duży udział członków TPRz: Romana Małka, Krzysztofa Kadłuczki i Józefa Gajdy w opracowaniu albumu fotograficznego pn. „Nie od razu Rzeszów zbudowano”, wydanego przez Galerię Fotografii Miasta Rzeszowa. Obecnie Towarzystwo poczyniło starania o wydanie płyty z piosenkami o Rzeszowie. TPRz prowadzi własną stronę internetową: www.echo.erzeszow.pl, mamy własną skrzynkę pocztową, email: redakcja@echo.erzeszow.pl.. Miniony rok charakteryzował się organizacją kilku interesujących, nowych form działalności. Staraliśmy się bardziej wychodzić poza nasz krąg oddziaływań społecznych. Organizowaliśmy fora dyskusyjne. Wspólnie z Instytutem Socjologii Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz prezydentem miasta zorganizowaliśmy w ratuszu spotkanie dyskusyjne z cyklu „Otwarty mikrofon”. Głównym bohaterem spotkania był autor hasła o innowacyjności Rzeszowa, prof. dr hab. Rafał Drozdowski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Drugie spotkanie zorganizowane w tym samym miejscu poświęcone było dyskusji nt. polsko-ukraińskiego współżycia na pograniczu. W dyskusji wzięli m.in. udział: prof. Marian Malikowski z Uniwersytetu Rzeszowskiego, autor publikacji „Wybrane problemy stosunków polsko-ukraińskich”, Zdzisław Daraż z Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa, autor książki „Zawierucha nad Sanem”, Andrzej Zapałowski, były wiceprzewodniczący Delegacji Parlamentu Europejskiego ds. Ukrainy, Adam Kulczycki, doktorant w

Instytucie Socjologii Uniwersytetu Rzeszowskiego. Spotkanie wywołało duży rezonans w mediach krajowych. Pisały też o nim gazety na Ukrainie. TPRz zamierza kontynuować takie spotkania. Praca wielu naszych członków została dowartościowana przyznaniem nagród i wyróżnień. W czerwcu ubiegłego roku nagrody Zarządu Województwa za działalność i osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury otrzymali: Zdzisław Daraż i Dorota Kwoka. Członkowie Towarzystwa udzielają się w różnych organizacjach. Wielu należy do Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Są to m.in.: Zdzisław Daraż, Józef Gajda, Ryszard Zatorski, Józef Ambrozowicz, Kazimierz Lesiecki, Stanisław Rusznica. Dwóch członków Józef Ambrozowicz i Józef Gajda należy również do International Federation of Journalists. W Zarządzie Rady Krajowej Ruchu Stowarzyszeń Regionalnych RP nasze Towarzystwo oraz inne organizacje pożytku publicznego reprezentuje Józef Gajda. Kilku członków TPRz w obecnej VI kadencji Rady Miasta jest radnymi, są to: Konrad Fijołek, Stanisław Ząbek, Wiesław Buż, Mirosław Kwaśniak, Czesław Chlebek, Waldemar Wywrocki. Członkiem TPRz jest również poseł na Sejm RP Tomasz Kamiński. W ocenie Zarządu przyjęte kierunki programowe na pierwszy rok nowej kadencji zostały zrealizowane, a nawet wzbogacone o nowe pomysły i inicjatywy członków Towarzystwa oraz wielu mieszkańców Rzeszowa, którzy na co dzień współpracują z nami. Stanisław Rusznica

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

13

hamlet po rzeszowsku Wystawienie w teatrze najwybitniejszego dzieła w światowej literaturze dramaturgicznej jest ogromnym wyzwaniem zarówno dla twórców jak i wykonawców. „Hamlet" jest dziełem złożonym, zawierającym wartości uniwersalne zarówno w warstwie filozoficznej, społeczno-obyczajowej czy też emocjonalnej. Odwieczny problem winy i kary dotyczy każdego społeczeństwa w każdej epoce, stąd tyle na ten temat dyskusji, rozpraw naukowych i utworów literackich. Pierwsi w kulturze europejskiej zmierzyli się z tym problemem twórcy dramatu i teatru starożytnej Grecji: Ajschylos, Sofokles i Eurypides. Zabójstwo Agamemnona, zwycięskiego wodza powracającego spod Troi przez żonę Klitajmestrę w łaźni własnego pałacu, musi być pomszczone. Mścicielem, czyli zabójcą matki, jest syn Agamemnona i Klitajmestry - Orestes. Problem zemsty, czyli kary za popełnioną winę, przewija się we wszystkich dramatach Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypedesa. Ten sam problem niesie ze sobą „Hamlet” Szekspira. Dramat ten, napisany dwadzieścia wieków później, jest jednak o wiele bardziej skomplikowany nie tylko w warstwie fabularnej, ale i filozoficznej, a zwłaszcza emocjonalnej. Stąd ogromne wyzwanie dla aktorów, zwłaszcza wykonawcy roli głównego bohatera - Hamleta. Czy zdoła udźwignąć ten koszmar zbrodni? Remigiusz Caban na inaugurację swojej dyrekcji w Teatrze im. W. Siemaszkowej powierzył realizację „Hamleta” angielskiemu reżyserowi, mniemając, że nikt tak nie rozumie Szekspira jak Anglicy. Jednak siedząc na widowni odnosimy wrażenie, że reżyser nie należy do najlepszych znawców Szekspira, albo bariera językowa nie pozwoliła mu porozumieć się z aktorami, którzy nie wiedzą, kogo grają. Przypuszczam, że grają cały tekst dramatu - bez skreśleń - stąd też przez pierwsze dwa akty wieje nudą ze sceny. Brak pomysłu inscenizacyjnego sprawia, że aktorzy ograniczają się do wejścia na scenę, wygłoszenia swojej kwestii i zejścia ze sceny. Z takiego przebiegu akcji nic nie wynika. Pewne ożywienie przynosi akt III i lV, ale to za mało na ponad czterogodzinny spektakl.

Akcja dramatu rozgrywa się w Królestwie Danii, w pałacu króla Hamleta, który podstępnie został otruty przez żądnego władzy brata Klaudiusza, obecnego króla Danii. Oto nocnym strażom, czuwającym nad bezpieczeństwem zamku, ukazuje się zjawa podobna do nieżyjącego króla Hamleta. Duch jednak nic nie mówi. Kiedy na nocne straże przychodzi wtajemniczony syn zmarłego króla - pojawia się Hamlet Zjawa. Duch oświadcza, że został otruty i wzywa syna, aby pomścił śmierć ojca. Czy grający Hamleta-syna Józef Hamkało sprostał temu zadaniu? Moim zdaniem nie. Najpiękniejszy, ale i najtrudniejszy monolog „być albo nie być - oto jest pytanie" został przez aktora spalony, a przez widza nieprzeżyty. Aktor, niestety, nie przekazał ani głębi filozoficznej, ani emocjonalnej. Jeśli zapraszamy aktora, aby zagrał gościnnie z miejscowymi aktorami, to musi być artysta znaczący, który pociągnie zespół na wyżyny i przyciągnie widza do teatru. To samo można powiedzieć o postaci króla Klaudiusza, którą również zagrał gościnnie Marek Urbański. Słynna scena, demaskująca sprawcę zbrodni, kończąca się słowami „więcej światła" pozbawiona jest napięcia dramatycznego. A szkoda! Właściwie widz zostaje zainteresowany akcją dopiero od sceny z grabarzem. Aktor Robert Chodur umiał dotrzeć do wielu pokładów tekstu Szekspira. Potrafił również zaakcentować filozofię egzystencji człowieka, ale również całą rubaszność towarzyszącą jego pracy. Nic od wieków w tym zawodzie się nie zmienia. Bardzo funkcjonalną i sugestywną scenografię stworzył sam reżyser. Mroczny i monumentalny pałac króla Danii wprowadza nas w atmosferę grozy i tajemnicy dramatu, w którym ma się rozegrać misterium wykrycia i ukarania winnych zbrodni. Nasuwa się pytanie, dlaczego autor kostiumów, Krzysztof Szczęsny, ubrał aktorów we współczesne kostiumy? Jedyna perełka, rodem z elżbietańskiego teatru, to scena-prolog pantomimiczny, wykonana przez aktora w kostiumie z epoki. Dariusz Dubiel

TANKUJ NAJTANIEJ! Stacja benzynowa ul. Lubelska Stacja benzynowa ul. Trembeckiego


14

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

zapraszamy dziewczęta i chłopców

Ruszyły zapisy do XII Turnieju Piłki Nożnej z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku, czyli mistrzostw chłopców i dziewcząt w kategorii U-10. Zwycięzcy tegorocznej edycji rozgrywek otrzymają niezwykłą nagrodę w postaci wyjazdu na mecz Mistrzów Europy, wyłonionych podczas zawodów, które rozegrane zostaną w Polsce i na Ukrainie Zapisy do Turnieju z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku już się rozpoczęły i potrwają do końca marca. Te prestiżowe rozgrywki dla młodych piłkarzy i piłkarek

z całej Polski, od lat biją rekordy popularności i stanowią żelazną pozycję w kalendarzu sportowych imprez dla trenerów i nauczycieli wychowania fizycznego. Tylko w ubiegłorocznej edycji wzięło udział ponad 85 000 dzieci z całej Polski, co oznacza, że już co piąty dziesięciolatek walczył o tytuł Mistrzów U-10! Kolejna edycja zapowiada się równie emocjonująco, ponieważ na młodych zawodników już czekają niezwykłe atrakcje i wspaniałe nagrody związane z Mistrzostwami Europy w piłce nożnej, a zwycięska drużyna – zdobywcy Pucharu Tymbarku, wyjadą w niezwykłą podróż na mecz Mistrzów Europy, wyłonionych podczas Euro 2012! Obok pasji, emocji i piłkarskich marzeń, które są wizytówką turnieju z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku, ważne są również nagrody przyznawane uczestnikom na każdym etapie rozgrywek. Pierwsze z nich zostaną przyznane za udział drużyn w eliminacjach gminnych i powiatowych. Trenerzy zgłoszonych zespołów otrzymają kurtki treningowe firmy JAKO, a zawodnicy pamiątkowe dyplomy. W trakcie finałów wojewódzkich, które dzięki zaplanowanym atrakcjom pozwolą poczuć niepowtarzalną atmosferę Mistrzostw Europy, wszyscy zawodnicy oraz trenerzy zostaną wyróżnieni medalami oraz atrakcyjnymi upominkami. Z kolei podczas wielkiego finału, który co roku jest fantastyczną imprezą sportową i wielkim piłkarskim świętem, dzieci otrzymają profesjonalne stroje piłkarskie i wspaniałe nagrody. Tą najcenniejszą jest prestiżowe trofeum w postaci Pucharu Tymbarku, który otwiera przed zwycięzcami Turnieju drogę na mecz Mistrzów Europy 2012 roku

drużyn mogą dobrać do swojego składu do 5 najlepszych zawodników z pozostałych zespołów. We wrześniu zostanie rozegrany wielki finał turnieju, podczas którego poznamy nowych Mistrzów w kategorii U-10, którzy wyjadą na mecz Mistrzów Europy 2012 roku.

Jak wziąć udział w Turnieju o Puchar Tymbarku? Zapisy do tegorocznej edycji turnieju już się rozpoczęły. Trenerzy, nauczyciele oraz opiekunowie mogą zgłaszać dowolną liczbę drużyn chłopców i dziewcząt w kategorii wiekowej do lat 10 (klasy I-III). Zespoły te mogą liczyć od 6 do maksymalnie 12 zawodników. Formularz zgłoszeniowy a także szczegółowe informacje na temat zapisów i turnieju, dostępne są na stronie www.zpodworkanastadion.pl

Harmonogram rozgrywek Pierwsze mecze XII Turnieju z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku rozpoczną się już w kwietniu na etapie gminnym i powiatowym. Następnie zwycięskie drużyny zmierzą się w jednym z 16 finałów wojewódzkich, które rozpoczynają się 14 maja. Najlepsze zespoły z poszczególnych województw wezmą udział w półfinałach, podczas których rywalizować będą o awans do wielkiego finału. Jedną z najważniejszych idei Turnieju o Puchar Tymbarku, jest wyłanianie piłkarskich talentów, dlatego począwszy od etapu rozgrywek gminnych, trenerzy zwycięskich

bliźniemu swemu

16 lutego br. w Europejskiej Galerii Sztuki (mieszczącej się w Millenium Hall w Rzeszowie) otwarto wystawę prac artystów, którzy ofiarowali je na aukcję dobroczynną, prowadzoną przez Fundację „Bliźniemu swemu”. Wystawa nosi tytuł: „Nie-wykluczeni. Odcienie szarości” i zakończy się 18 marca br. aukcją, na której zostaną zlicytowane wszystkie prace, eksponowane w galerii. Jest to już 12. edycja wystawy i aukcji na przestrzeni ponad 20 lat, od kiedy to po raz pierwszy włączyli się do tej akcji. O jej początkach przypomniał Emil Jurkiewicz, inicjator i siła napędowa tej wielkiej (dziś) i pięknej akcji charytatywnej. W 1988 r. przyszedł do niego Zygmunt Czyż, znany rzeszowski artysta malarz i grafik, i przyniósł jeden swój obraz mówiąc: „Chcę pomóc, ale nie mam pieniędzy, mogę ofiarować ten obraz”. Później parokrotnie wspomagał akcję. E. Jurkiewicz pojechał do Tadeusza Kantora. Sekretarka przypuszczała, że profesor wyrzuci petenta za drzwi. Ale ten po wysłuchaniu prośby i zapoznaniu się z celem akcji zdjął ze ściany swój obraz i wręczył go petentowi. A żona profesora otworzyła tampczan i wyciągnęła dwa kożuchy, które dołożyła do obrazu, by potrzebujący okryli się nimi w zimie. I tak stopniowo rozkręciła się ta akcja. Na jej obecną edycję przysłano blisko 300 prac. Wśród nich są dzieła m.in. Zdzisława Beksińskiego, Tadeusza Dominika, Stefana Gierowskiego, Romana Opałki, Jacka Sempolińskiego i, jak zwykle, wielu artystów z Rzeszowa i Podkarpacia.

Fundacja „Bliźniemu swemu” działa już 30 lat. Aukcje charytatywne są jedną, prócz kwest i koncertów, form zdobywania funduszy, wspierających działalność Towarzystwa im. św. Brata Alberta, które prowadzi jadlodajnie i schroniska dla bezdomnych, 102 placówki opieki, hospicja i domy dziecka (jeden z nich w Stalowej Woli), wydaje dziennie kilkanaście tysięcy posiłków potrzebującym. Przy okazji otwarcia tej wystawy wręczono medale 30-lecia Towarzystwa im. św. Brata Alberta osobom, wyróżniającym się w działalności charytatywnej. Otrzymali je m.in.: Marta Półtorak, która jest nie tylko sponsorem, ale równocześnie jednym z głównych organizatorów tej wystawy, Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, Mieczysław Janowski, b. europoseł, senator i prezydent Rzeszowa, towarzyszący i wspierający tę akcję od jej początku. Program otwarcia wystawy był bogaty i ciekawy. Może – jak na mój gust – za bogaty i za długi. Odebrał mi sporo sił niezbędnych do obejrzenia tak wielu i tak różnorakich prac, eksponowanych w tej wielkiej sali. Z bogatego programu poprzedzającego samo otwarcie wystawy spodobały się mi najbardziej występy: duetu wychowanków domu dziecka, zespół taneczno-choreograficznego „Kornele” z MDK w Rzeszowie, Aleksandra Berkowicza, kontrabasisty z Filharmonii, który zaśpiewał przy własnym akompaniamencie „Czarną kawę na dworcu w Rzeszowie”, no i zesþół muzyczny „Karczmarze”, towarzyszący nam także w czasie oglądania obrazów. Józef Kanik

KRÓTKO Co siódmy mieszkaniec Polski (15 proc.) posiada przodka w linii prostej urodzonego na dawnych Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej lub sam pochodzi z tamtych terenów – wynika z przeprowadzonego przez CBOS badania. *** Prezydent Stalowej Woli nakazał odcięcie prądu dla oświetlenia elewacji kościołów, ponieważ nie było prawnej decyzji o nieodpłatnym oświetlaniu kościołów. *** Dwanaście miesięcy temu, w styczniu, w rzeszowskim porcie lotniczym obsłużonych zostało nieco ponad 25 tys. pasażerów, podczas gdy styczeń obecnego roku zaowocował ruchem pasażerskim na poziomie 35 tysięcy osób.

*** Ludność Rzeszowa w latach od 1970 do 1990 wzrosła o 71 tys. Zaś w latach 1990 - 2010 tylko o 27 tys. *** W roku 1980 cały dług Polski wyniósł 23 mld ówczesnych dolarów, w tym było również zadłużenie bieżące – krótkookresowe. W oku 2012 zadłużenie Polski wynosi 280 mld dol. W porównaniu do dochodu narodowego zadłużenie jest czterokrotnie większe niż w roku 1980. *** Już po raz drugi Politechnika Rzeszowska otrzymała za projekt Nowoczesne Technologie stosowane w przemyśle lotniczym tytuł „Jakość Roku Srebro” w plebiscycie organizowanym przez redakcję Biznes


ECHO RZE­SZO­WA Wieści spod kija

PRZEDWIOŚNIE Wraz z nadejściem marca rozpoczyna się w przyrodzie okres przedwiośnia. Czas nieśmiałego zrazu, budzenia się życia z zimowego uśpienia. Początek miesiąca zgodnie z przysłowiem bywa „jak w garncu”. Mogą jeszcze wystąpić opady śniegu i przymrozki. Czasem zdarzają się nagłe nawroty zimy. Jednak coraz dłuższe dni, mocniej grzejące słońce zacierają ślady po zimie. W szarym jeszcze krajobrazie dostrzegamy pierwszą wiosenną zieleń. W lasach pojawiają się przebiśniegi, śnieżyce, przylaszczki, zawilce. Zakwita leszczyna, wawrzynek wilcze łyko, wierzba. Z zimowego snu budzą się ssaki: jeże, borsuki, a także niektóre gady i płazy. Do miejsc lęgowych powracają wędrowne ptaki: skowronki, żurawie, czajki, bociany, gęsi. W zamkniętych zbiornikach wodnych, jeszcze skutych lodem, nadal trwa zimowe odrętwienie. Rzeki szybciej radzą sobie z zimowymi okowami i w podwyższonym nurcie niosą krę. Ryby w takich warunkach nie mają stałych stanowisk, przebywają tam, gdzie zamiera nurt i woda jest spokojniejsza, w załamaniach brzegu i zatoczkach, gdzie tworzą się wsteczne prądy, za wszelkiego rodzaju przeszkodami (zatopione krzaki, drzewa, skupiska kamieni itp.) Wyprawa wędkarska o tej porze roku daje nam wiele wrażeń w postaci możliwości bezpośredniej obserwacji budzącej się do życia przyrody. Marzec to czas połowu przede wszystkim: płoci, okonia, jazia i miętusa. Ten ostatni gatunek właśnie ukończył tarło i intensywnie żeruje, a mimo to jest jedną z rzadziej poławianych ryb. Powodem tego są zwyczaje miętusa, jakże odmienne od większości gatunków ryb występujących w naszych wodach. Miętusa spotykamy niemal we wszystkich wodach, tak rzekach jak i jeziorach. Jest rybą typowo denną. Wybiera podłoże kamieniste lub żwirowe z licznymi kryjówkami. Żeruje głównie od zmierzchu do północy, zwłaszcza kiedy jest zimno, wietrznie i pochmurno. Można przyjąć że im gorsza pogoda tym aktywność miętusa jest większa. Pokarmem jego są przede wszystkim żywe i martwe ryby, a także mięczaki i larwy owadów. Przepada wręcz za ikrą, wyrządzając wielkie zniszczenia w tarliskach. Sprzęt wędkarski do połowu miętusa nie musi być wyszukany. Wystarczy zwykła gruntówka. Zestaw powinien być jednak dość wytrzymały, bo chociaż miętus nie jest rybą waleczną, to w łowisku często występują zaczepy. Jako przynęty używamy, oprócz naturalnego pokarmu, dżdżownice, świeżą wątrobę, a nawet jak twierdzą wędkarze specjalizujący się w połowie tej ryby, jelit drobiowych. Miętus osiąga długość do 50 cm i wagę 2 kg. Jego wymiar ochronny to 25cm. Jeżeli lubimy wędkować w ekstremalnych warunkach, musimy uzbroić się w cierpliwość. Poczekajmy na dni słoneczne, cieplejsze, ze stabilnym ciśnieniem i wybierzmy się z wędką spławikową na inną rybę aktywną o tej porze roku, czyli płoć, która wbrew powszechnemu mniemaniu nie jest wcale łatwą zdobyczą. Duża płoć to ryba płochliwa i wybredna. Trzeba nie lada umiejętności, aby skusić ją do pochwycenia naszej przynęty. Złowienie ryby tego gatunku o wadze powyżej 0,5 kg możemy uznać za sukces. Na szczęście wczesną wiosną, tuż po zejściu lodu, gdy w rzekach daje się zauważyć przybór wody, ryba staje się mniej ostrożna. Jest wygłodzona po zimowym poście, a ponieważ przygotowuje się do tarła, pragnie nabrać sił. Szukamy jej w zalanych łąkach, wśród miejsc zakrzewionych. Kiedy kończy się wiosenny przybór i rzeka wróci do swojego koryta, płoć zacznie gromadzić się do tarła w przybrzeżnych partiach wody o słabym nurcie. Do połowu płoci używamy bardzo delikatnego wędziska. Jej wymiar ochronny wynosi 15cm. Pod koniec miesiąca warto zapolować na marcowego lina. W marcu okresem ochronnym objęte są: boleń, brzana, certa, głowacica, lipień, sandacz, szczupak, sum, świnka oraz ryby prawnie chronione. Janusz Jędrzejek

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

beneficjenci Ostatniej jesieni wybrałem się do Blizny, żeby obejrzeć park historyczny otwarty z wielką pompą. Byli przedstawiciele duchowieństwa, parlamentarzyści, wojsko, liczni samorządowcy etc. Gdy opadł już kurz po otwarciu, mogłem spokojnie przyjrzeć się ekspozycji. Na środku sporego placu ogrodzonego płotem stoi replika pocisku V2 w skali, a jakże, 1:1. Wokół alejka z planszami i barak wybudowany tak, jakby go wtedy wznieśli hitlerowcy. Obok fragment obozowego ogrodzenia. Wszystko zrobione solidnie, z dobrych materiałów. Ordnung muss sein! WielNowy obóz w Pustkowie. ka tablica za główną bramą Ładniejszy jak za Niemców. obwieszcza z czyich pieniędzy to dzieło powstało. Otóż głównie z unijnych, a resztę dopłaciła gmina. Po dokładniejszym obejrzeniu plansz widać jednak, że budowie towarzyszył pośpiech, bo na głównej tablicy zamiast „Pustków” napisano „Pusktów”, a na innej zamiast „sondy kosmiczne” jest „sądy kosmiczne”, co u niektórych może wzbudzić kosmiczny śmiech. Obok parku historycznego skrzecząca pospolitość: drewniane, poszarzałe ze starości zabudowania z eternitowymi dachami, a przed bramą biedny domek i sklep-barak z blachy trapezowej, pod którym trzech obywateli raczyło się oranżadą. Siedzieli okrakiem na gołej ziemi jak żniwiarze z obrazu Breughla. Nie ma ławki, ani choćby drewnianej skrzynki, żeby usiąść. Piękne ławki są w parku historycznym, ale gasić pragnienie pod nowiutką rakietą, to jakoś nie wypada. Jak głosi napis na tablicy za płotem, beneficjentem projektu i partnerem jest Gmina Ostrów i Gmina Dębica. Ta ostatnia kilka kilometrów dalej, w Pustkowie, wybudowała podobny obiekt, tylko w większej skali - replikę hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Są baraki, wieże strzelnicze i podwójne ogrodzenie z wysokich słupów splecionych drutem kolczastym. W jednym z baraków ma być bar dla zwiedzających, a w nim – jak twierdzą złośliwi – będą serwować zupę z brukwi. Obie inwestycje budzą spore kontrowersje, jednym się podobają, innym nie. Najbardziej istotna jest wątpliwość, czy aby na pewno słowo „beneficjent” powinno się odnosić do gmin, które wzniosły te budowle? Józef Ambrozowicz

POD PARAGRAFEM

DOŻYWOCIE ZA OTRUCIE ŻONY

Sąd Okręgowy w Rzeszowie skazał na dożywotnie więzienie ratownika medycznego, oskarżonego o otrucie swojej żony. Do zdarzenia tego miało dojść w grudniu 2008 roku. Prokuratura zarzuciła 38 – letniemu ratownikowi Jackowi Ch. z Rzeszowa wstrzyknięcie żonie śmiertelnej dawki ketaminy - leku używanego w medycynie i weterynarii do znieczulenia ogólnego. Lek ten – jak stwierdzili biegli - spowodował u kobiety niewydolność krążeniowo-oddechową i doprowadził do jej śmierci. Jacek Ch. sam wezwał pogotowie ratunkowe, twierdząc, że żona zmarła niespodziewanie, podczas snu. Ponieważ policja ustaliła, że wcześniej kobieta była zdrowa Prokuratura Rejonowa dla miasta Rzeszowa wszczęła śledztwo, ale zostało ono umorzone. Rodzina zmarłej kobiety nie pogodziła się z tym faktem i złożyła zażalenie. Śledztwo zostało wznowione i przejęte przez Prokuraturę Okręgową w Rzeszowie. Początkowo ratownikowi medycznemu przedstawiono zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci żony. Jednak później zgromadzone dowody sprawiły, że zmieniono zarzut na umyślne pozbawienie jej życia. Biegli z zakresu toksykologii ustalili bowiem, że ofierze podana została dawka ketaminy czterokrotnie większa niż dopuszczalna. Według prokuratury w ogóle nie było wskazań do podania kobiecie tego leku, w dodatku Jacek Ch. nie miał takich uprawnień. Ketaminę może podać jedynie lekarz w szpitalu, podczas stałego monitorowania pacjenta. Nie wiadomo, co było motywem zabójstwa, gdyż były ratownik medyczny nie przyznał się do winy. Prokuratura uznała, że prawdopodobnie był styl życia oskarżonego, prowadzony „w tajemnicy przed żoną”. Ze względu na dobro dzieci oskarżonego proces toczył się przy drzwiach zamkniętych. Wymierzając karę dożywotniego więzienia sąd orzekł, że Jacek Ch. o warunkowe zwolnienie będzie mógł ubiegać się dopiero po 25 latach pobytu za kratkami. Od dłuższego czasu przebywa on w areszcie tymczasowym. Wyrok nie jest prawomocny. Obrońca zapowiedział apelację.

NIEDŁUGO CIESZYLI SIĘ ŁUPEM Zaledwie przez kilka minut cieszyła się bezkarnością dwójka włamywaczy do pomieszczeń biurowych przy ulicy księdza Jałowego w Rzeszowie, z których skradziono trzy laptopy. Do włamania doszło podczas weekendu. Po otrzymaniu powiadomienia o włamaniu na miejsce niezwłocznie skierowany został policyjny patrol. Dojeżdżając pod wskazany adres policjanci zauważyli mężczyznę i kobietę idących w kierunku parku przy ulicy Pułaskiego. Na widok radiowozu zaczęli oni uciekać, ale po krótkim pościgu zostali zatrzymani. Mieli przy sobie laptopa. Tłumaczyli, że notebooka znaleźli pod parkową ławką, ale policjanci w to nie uwierzyli. Oględziny pomieszczeń biurowych wskazywały, że rzeczywiście dokonano do nich włamania. W budynku zastano również kobietę wzywającą pomocy. Okazało się, że w chwili włamania przebywała ona w pomieszczeniach biurowych. Słysząc odgłosy włamania skontaktowała się z właścicielem biura, który z kolei wezwał policję. Zatrzymani: 29 - letni mężczyzna i 26 – letnia kobieta zostali osadzeni w policyjnym areszcie. Wstępne straty spowodowane włamaniem i kradzieżą oszacowano na łączną kwotę niemal 5 500 złotych. Wobec kobiety prokuratura zastosowała dozór policyjny, zaś mężczyzna postanowieniem sądu trafił na trzy miesiące do aresztu tymczasowego. Obojgu grożą kary nawet do 10 lat więzienia. Prokuratura Rejonowa zastosowała wobec nich dozór policyjny. kal

Zezem na wprost

Początek roku przyniósł w mediach dwa interesujące plebiscyty dotyczące Rzeszowa. Jeden ogłosiła gazeta, która koniecznie chciała wysondować wśród swoich czytelników, który z wytypowanych przez nią pomnikowych brzydactw w mieście jest najpaskudniejszy i dlatego w trymiga należałoby się go pozbyć. Nie za bardzo zrozumiałem, skąd w jednym worze z oczywistymi gniotami plastycznymi znalazło

15

Jeśli już ten pomnik internauci, nie tylko z Rzeszowa, uznali za najbardziej wyrazisty symbol miasta, pojawiły się u mnie odczucia ambiwalentne. Z jednej strony miałem satysfakcję z tego, że normalni ludzie nie dają ogłupić się jakimś popapranym naprawiaczom przeszłości, którzy w całej spuściźnie PRL widzą wyłącznie stalinowskie mordy i czarną dziurę wypełnioną strachem, indoktrynacją, gumofilcami i octem na półkach. Czekam, kiedy obecna sztuka przynajmniej zbliży się poziomem do ówczesnej. Z drugiej strony uświadomiłem sobie opłakany stan tego symbolu. Pod każdym względem. Przecież tak naprawdę coś koło tego monumentu ostatnio zrobił jeszcze prezydent Andrzej Szlachta. Niemal rzutem na taśmę, przed końcem kadencji, zdążył przyozdobić jego szczyt herbem miasta. W dodatku zafundował mu

symbol niemocy

się dzieło Mariana Koniecznego, czyli Pomnik Walk Rewolucyjnych. Komu mogło przyjść do głowy zestawianie tego monumentu z papieskim kiczem przy rondzie Jana Pawła II czy główką kapusty w rękach Bigosowej na skwerku Górskiego, że o otwieraczu do konserw przy Dąbrowskiego nie wspomnę. Można mieć różne skojarzenia, ideologiczne fobie, a nawet odruchy zapieczonej nienawiści, ale nie można kwestionować estetycznych właściwości przestrzennych. Pomnik ten swoje bezsprzeczne walory, przynajmniej estetyczne i plastyczne, posiada i tego nie są w stanie zmienić żadne modły, ani zaklęcia nieudacznych naprawiaczy świata, ponoć spłodzonego niedoskonale. Zresztą respondenci dali temu wyraz w głosowaniu. Wygrały rzeczywiste gnioty, czyli wrażliwość estetyczna w narodzie nie zginęła. Prawie równolegle popularny portal internetow y prowadził plebiscyt na najbardziej charakterystyczny symbol Rzeszowa. Wybór owych symboli był spory, ale wynik dla organizatorów wspomnianego rankingu gazetowego zapewne zaskakujący. To, co zaliczyli tylko z sobie znanych pobudek do pomnikowych brzydactw, zdecydowanie wygrało. Nie stolica innowacji, ratusz, zamek czy park „Solidarności”, lecz właśnie ów Pomnik Walk Rewolucyjnych. Za nim dopiero w sporej odległości uplasowały się rzeszowska WSK i historyczny herb miasta. Dosyć wysoko wylądowało także Muzeum Dobranocek, chociaż to jeszcze gówniarz i w dodatku z paskudnym rodowodem peerelowskim. Z pewnością taki wynik podziałał na wielu wymiotnie, ale demokracja swoje prawa ma. Na nic zatem zdało się zmasowane opluwanie, zohydzanie i ośmieszanie tego pomnika, a nawet ujawniane ciągoty burzycielskie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby pomnik ten, w nienaruszonej ani trochę formie, w intencjonalnym zawołaniu miał sławić „żołnierzy wyklętych”, byłby prawdziwym dziełem artystycznego geniuszu twórcy, godnym najwyższej atencji, pokropków z kadzidłami, wieńcowych pokłonów, a nawet mszy śpiewanej. I nawet waleczne postaci pomnikowe z brązu, i sama Nike Zwycięska pasowałyby jak ulał. Niekoniecznie do historycznych realiów, ale do idiotycznej polityki historycznej i jej nadętych wyznawców, jak najbardziej.

solidną kąpiel z pianką. Później pomnikowi było już tylko pod górkę. Wpierw przed wyborami samorządowymi radni za czapkę ulęgałek przekazali go razem z placem obok niego oo. bernardynom, jako rekompensatę za nie wiadomo co. Gdy niektórzy po niewczasie zorientowali się, że Pomnik Walk Rewolucujnych bezwiednie podnieśli do rangi architektonicznego elementu zespołu klasztornego, wszczęli raban, albo jak kto woli prawdziwy gewałt. Nikt naprawdę nie wyjaśnił, jak mogło do tego dojść, ale doszło. Rada wówczas wysmażyła uchwałę obligującą prezydenta do podjęcia działań zmierzających do wyprostowania pokrętnego statusu prawnego pomnika, czyli jego powrotu z bernardyńskiego wygnania do rodzimego magistratu. I co? Ano nic! Nie wrócił. Pani dyrektor od unijnego grosiwa zaprezentowała kiedyś w czasie sesji projekt uchwały o zadęciu miedzynarodowym, który miał wprowadzić okolice pomnika i jego samego każdej nocy w iluminacyjny fajerwerk. Uchwałę podjęto, jak najbardziej, i nawet zgodnie. I co? I nic! Pewnie dlatego, że pomnik jest klasztoru, a nie miasta. Nie wiem, dlaczego został aresztowany, czyli odgrodzony od reszty nieklasztornego świata blaszanym płotem. Ponoć były koncepcje wyburzenia go, obcięcia na wysokości 2/3 i postawienia u góry posągu naszego papieża, a nawet przysłonięcia od strony budowanego centrum pielgrzymkowego, zwanego eufemistycznie ogrodami, gabarytowo wyższym i szerszym krzyżem. Wyborne, dwa w jednym! Międzynarodówka i Te Deum. Ale symbol nadal marnieje w klasztornym areszcie. Te plebiscyty sprowokowały mnie nie tylko do swoistej refleksji retrospekcyjnej. Zmusiły też do sformułowania kilku pytań. Co zrealizowano ze wspomnianych uchwał Rady Miasta? Jaki jest sens poszukiwania nowych, promocyjnych symboli, skoro bez skrupułów poniewieramy sprawdzone i uznane? Czy rzeczywiście nie ma żadnych, realnych możliwości przywrócenia sensownego statusu prawnego Pomnikowi Walk Rewolucyjnych? Czy nawet w warunkach kuriozalnej własności pomnika nie ma możliwości zadbania o jego estetykę i konserwację? Za bardzo wierzącym w tę niemoc, to ja nie jestem. Roman Małek


16

Nr 3 (195) rok XVII marzec 2012 r.

Z ŁAWECZKI NAD WISŁOKIEM

polacy nie gęsi

Wstałam rano i postanowiłam posłuchać trochę radia. Stacji ci u nas bez liku. Jedna stacja - jakiś łomot, druga to szlifowanie angielskiego poprzez bardzo głośne piosenki, trzecia, czwarta i kolejna to samo. Szukam stacji lokalnych: słowa o tym i owym, wymądrzanie się polityków i zacinających się urzędasów, no i głośne piosenki, w większości po angielsku. Ubieram się i wychodzę z domu. Trzeba kupić coś do jedzenia, jakąś prasę, no i może jakiś ciuch, bo wiosna się zbliża. Przed blokiem zaparkowany na ostatnim skrawku mizernego trawnika samochód rozjeżdża kołami kolejne wgniecione koleiny... No cóż, nieważne dawne resztki trawnika, ważna jest nowa fura. Stoję i gapię się na manewry kierowcy. Pan na oko przed sześćdziesiątką, wychylając się przez szybę mówi: - Sorry, mogłaby się pani trochę cofnąć, bo źle mi wykręcić! - Słucham? – pytam. - No, cofnąć się trochę – mówi zangielszczony facet z podrzeszowską rejestracją. Cofam się, ale we mnie się zagotowało... W sklepie na półce z nabiałem sterty produktów, ale po bliższym przyjrzeniu się, tylko niewielka część polskiego producenta. Niby po polsku, ale nie polskie. Podobnie jak prasa, która od dawna nie jest w polskich rękach. Czy mam dalej wymieniać, co nie jest polskie? Ano: cukrownie, fabryki, banki, koleje, stocznie i Bóg wie, co jeszcze. Parę dni temu otwarto nowy szmateks między blokami. Pójdę, poszperam, znajdę jakiś ciuch, albo i nie znajdę, ale w każdym razie jakoś się odstresuję. Już z daleka widać kolorowy napis: „Twój Secend Hand”. O, kurcze, co jest? To już nawet w szmateksach nie tylko obce ciuchy, ale nawet obca nazwa? W końcu jesteśmy w Europie, a co zachodnie to the best. Ludzie, ludziska, puknijcie się w te swoje łby, wszak już wieszcz powiedział, że „ Polska papugą narodów”, więc może warto przyjrzeć się sobie, by nie śmieszyć innych... Jechałam kiedyś pociągiem do Krakowa i z pewną rodowitą Angielką rozmawiałyśmy sobie o tym i o tamtym, a ona w pewnym momencie, patrząc mi głęboko w oczy powiedziała: - Nie rozumiem was Polaków, po co na siłę naśladujecie zachód, po co wasze kawiarnie, restauracje, sklepy noszą obcobrzmiące nazwy, jakby to były włoskie tawerny, francuskie kawiarenki, czy angielskie shopy? Dlaczego nie szanujecie polskości? Święte słowa, oj święte! Przypomnijmy więc sobie słowa imć Mikołaja Reja: „Iż Polacy nie gęsi i swój język mają” - i weźmy je sobie do serca! Nina Opic

ECHO RZE­SZO­WA

Rozmaitości SPORTOWE PUZZLE

rzeszów gokartowy

Bez wielogodzinnych obrad Rady Miasta i bez zwyczajowych protestów radnych PiS i PO powstały w naszym mieście dwa tory gokartowe. Największy powstał w obiektach po Zelmerze, do dyspozycji jest na razie osiem gokartów o mocy 6,5 kM. W najbliższym czasie ma być jeszcze cztery pojazdy o mocy 9 kM. Osiągają one prędkość do 60 km/h. Tor ma powierzchnię 2500 metrów kwadratowych, a długość 450 metrów. W najwęższym miejscu ma 5 metrów szerokości. Mieści się na nim bezpiecznie dwa gokarty, bo każdy z nich ma szerokość 140 cm. Będzie to największy tor w naszym województwie. Zainaugurował również działalność inny tor kartingowy w Rzeszowie. Tor mieści się przy ul. Reja 12. Organizatorzy mówią, że został on tak zaplanowany, by dostarczyć emocji zarówno wymagającym kierowcom, jak i dodać odwagi tym, którzy przygodę z

kartingiem dopiero zaczynają. Dlatego przygotowali kilka prostych odcinków, ale też trochę zakrętów. Do dyspozycji odwiedzających będzie 11 aut o mocy 10 koni mechanicznych. Gokarty mogą rozwinąć prędkość do 50, 60 km na godzinę na otwartym torze. Każdy pojazd można przystosować do jazdy już dla 6-latków, zmniejszając moc, regulując kierownicę i siedzisko. Tor ma być czynny siedem dni w tygodniu. Od poniedziałku do piątku, w godzinach 14-22, a w soboty i niedziele od 12 do 22. W dni powszednie dorośli zapłacą za pierwszą jazdę (10 min.) 25 zł, a za każdą kolejną (10 min.) 20 zł. Dzieci do 12 lat odpowiednio 20 i 15 zł. Nieco drożej jest w wolne dni. Do tego czasu entuzjaści gokartów wyjeżdżali na tory do Lublina lub Tarnowa. Wielkie słowa uznania dla organizatorów. Zdzisław Daraż

Wiosna na karku, każdy burek za jakąś pieską płcią nadobną rozgląda się, może być nawet z kulawą nogą, a ty, kudłaju, spisz? Nie zrywasz się, za dzieło nie chwytasz? Emerytury padną!

MĄDROŚCI

Matko Boża, jak mi nie chcesz robić wstydu, to pomagaj! ojdoktor T. Rydzyk Nie ma takiej rury, której nie dałoby się przepchać. J. Kofta Nie powinno się marnować życia po to tylko, aby go jedynie przedłużać. E. Hamingway Atrakcje gokartowe w pozelmerowskiej hali. Fot. Józef Gajda.

Już od momentu urodzenia stoimy w kolejce na tamten świat. A. Decowski Lepiej palić fajkę, aniżeli czarownice. ks. A. Boniecki Kiedy przemawia złoto, elokwencja jest bezsilna. Erazm z Rotterdamu Mówcy powinni mieć na uwadze nie tylko to, aby wyczerpać temat, ale także by nie wyczerpać słuchaczy. W. Churchill Mów łagodnie i miej przy sobie gruby kij, a zajdziesz daleko. F. D. Roosvelt Zebrał Rom

czasopismo mieszkańców.

KRZYŻÓWKA 1

2

3

4

5

6

7 8 9 10 11

12

13

14 15 16 Poziomo: 3/ kwiat kojarzony z Dniem Kobiet, 7/ ładna ulica osiedla 1000-lecia, 8/ furman, 9/ budowlany lub bankowy od kontroli, 10/ zewnętrzna część książki, 11/ z balustradą na zewnątrz mieszkania, 14/ w słoiku razem ze śledziami i śliwkami, 15/ sprzężony z komputerem gwarantuje grafikę, 16/ u dziecka piękne lub zapłakane. Pionowo: 1/ instrument Nalepy lub Santany, 2/ wkrótce wiosna!, 3/ gapa, dość duży, czarny ptak, 4/ łodyga trawy, 5/ wyprawy wywiadowcze, 6/ wiązany do wizytowej koszuli, 11/ miasto z okocimiem, 12/ aktor z Teatru Maska, 13/ wiercony w poszukiwaniu kopalin. Rozwiązania prosimy przesyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji. Z tej krzyżówki wystarczy podać hasła zawierające literę G. Za prawidłowe rozwiązanie krzyżówki z poprzedniego numeru nagrodę otrzymuje Stanisław Wiśniewski z Rzeszowa. Emilian Chyla

Wydawca: TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ RZESZOWA. Redaktor naczelny: Zdzisław Daraż. Redagują: Józef Gajda, Józef Kanik, Bogusław Kotula, Kazimierz Lesiecki, Roman Małek, Stanisław Rusznica, Ryszard Zator­ski. Adres redakcji: 35-061 Rzeszów, ul. Słoneczna 2. Tel. 017 853 44 46, fax: 017 862 20 55. Redakcja wydania: Roman Małek. Przygotowanie do druku: Cyfrodruk Rzeszów, druk: Geokart-International Sp. z o.o. Redakcja nie od­po­wia­da za treść ogło­szeń i nie zwraca materiałów nieza­mó­wio­nych. Zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. email: redakcja@echo.erzeszow.pl, strona in­ter­ne­to­wa www.echo.erzeszow.pl ISSN – 1426-0190


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.