Zeszyt 4 Pracowni Struktur Mentalnych

Page 1

PRACOWniA Struktur Mentalnych — zeszyt 4 styczeń 2012 Warszawa




Plansza 1 Plakat do znalezionego w internecie nagrania z telefonu komórkowego pt. „Człowiek panda” Do obejrzenia – youtu.be/tT4BGskbwE4

proj. Łukasz Walendziuk listopad 2011 walendziuk.com


WSTĘP —

W czwartym zeszycie Pracowni Struktur Mentalnych rozpoczynamy serię tematów, która określa pole naszych zainteresowań. W kolejnych zeszytach będziemy odnosić się do wybranych problemów-tematów wywodzących się z naszego otoczenia, z sytuacji tu i teraz. Symbol okna odtwarzacza filmowego, widniejący na okładce jest pretekstem do rozważań o wolnym czasie. Czy potrafimy nie być w pracy? Kiedy tam nie jesteśmy? Czy obcowanie z kulturą daje poczucie wolności i niezależności mentalnej? Czym jest wolność? Na kolejnych stronach, na podstawie własnych doświadczeń, staramy się określić, swój wolny czas. Kiedy go doświadczamy? W czwartym zeszycie publikujemy wybór materiałów dotyczących czasu wolnego, powstałych w ramach Pracownii Struktur Mentalnych. Pozostałe artykuły dostępne są w internecie, na Facebooku PSM – facebook.com/PracowniaStrukturMentalnych

— Łukasz Izert, Kuba Maria Mazurkiewicz


WOLNOŚĆ ZWANA WARCHOLSTWEM

Co pewien czas jadę gdzieś dalej na rowerze. Choćby 80 kilometrów – ze stolicy, gdzie teraz mieszkam, do domu rodzinnego w Dąbrowicach. Za każdym razem, kiedy jestem trochę dłużej na szosie, mam poczucie odklejenia od normalnego biegu wydarzeń. Nabieram dystansu do codzienności, co pomaga w głębszym zastanowieniu nad wartościowością rzeczy, którymi się zajmuję. W mieście z rowerem jest inaczej; służy raczej do szybkiego przemieszczania się między punktami, usprawnia poruszanie się. Momentów długiej jazdy w kontemplacyjnym nastroju jest może mniej, ale za to silne jest poczucie samodzielności (dawania sobie rady) i niezależności (polegania na sobie). Miejską odmianą długodystansowej jazdy na rowerze jest chodzenie. Szczególnie w większych miastach. Prawie dzień w dzień przemierzam trasę z Ochoty na Wolę. Wybitnie „żadną” częścią miasta: przy filtrach, potem Okopową i kawałek za skrzyżowanie z Aleją Solidarności. Wybór spaceru zamiast tramwaju, autobusu, czy metra przez długi czas nie był dla mnie czymś oczywistym. Odcinki między kolejnymi miejscami – domem a szkołą, spotkaniem a spotkaniem – poświęcałem na czytanie książki czy gazety.

Wydawało mi się, że w ten sposób dobrze wykorzystuję nawet najmniejsze drobiny wolnego czasu. Powoli jednak zacząłem zdawać sobie sprawę, że chwile pomiędzy wydarzeniami są najlepszymi momentami na zastanawianie się, przemyślenia, bycie wprost w wolnym czasie. Chwile te może najbardziej zasługują na nazwanie ich wydarzeniami właśnie. Są przerwami od nieustannego przyswajania kultury. Włączanie komputera jeszcze przed zdjęciem butów po wejściu do mieszkania i zasiadanie za chwilę przed ekranem, czytanie książek, pracowanie, oglądanie filmów. Wszystko to wiąże się z ciągłym zapośredniczaniem wiadomości, opinii, faktów. Jednak przetrawianie informacji odbywać się może dopiero w chwili skupienia. Na przykład podczas spaceru, jazdy na rowerze. Przemieszczanie się poprzez monotonię i określony, prosty cel, do którego się dąży, jest sytuacją szczególnie sprzyjającą myśleniu. Jest to rzadki moment prawdziwie wolnego czasu, który daje poczucie wolności. Moim zdaniem wartość ta ma wiele wspólnego z czasem wolnym. Powyżej opisałem sytuacje, w których szczególnie wiem, że nie mam obowiązków, zadań i spraw. Momenty, kiedy mam wolne. Zarówno spacer, jak jazda na rowerze generują specyficzny rodzaj nudy dający wytchnienie. Zawierają ponadto


jeszcze dwa fundamentalne elementy wolności – samodzielność i niezależność. Taka wolność jest nierozerwalnie złączona z czasem wolnym. Nie ma wolności bez czasu wolnego i czasu wolnego bez wolności, czyli umiejętności i siły do stanowczego odłożenia spraw na bok. Nawet wbrew zobowiązaniom. Może się wydawać to pójściem na łatwiznę, ale obecnie często jest niedocenioną umiejętnością. Istotniejszą niż największa obowiązkowość, prowadząca do zgubnego zajmowania się wszystkim, nawet rzeczami faktycznie nieistotnymi. Jakiś czas temu natknąłem się na wycinek prasowy o zwolnieniu dziennikarza Michała Karnowskiego z radiowej „Trójki”. Różne redakcje od razu dopatrywały się w tym sprawy politycznej, co całkiem możliwe. Jednak bardziej interesująca była bezpośrednia przyczyna zwolnienia, z której tłumaczył się Karnowski: Dwa razy zdarzyły mi się wypadki losowe – raz miałem wypadek samochodowy, innym razem wbrew wszelkim regułom zawiódł sprzęt budzący. Mam poczucie, że zawsze solidnie pracowałem, starałem się o najlepszych gości do audycji za naprawdę symboliczne pieniądze. Wiem też, że pani dyrektor miała naciski by mnie zwolnić. Pretekstu niestety dostarczyłem. Za zaistniałą sytuację przeprosiłem szefostwo radia i przepraszam słuchaczy1. Budzik przestał dzwonić. Bardzo znajomy poranek. Muszę BIEC. Muszę być na spotkaniu. Muszę napisać dwadzieścia emaili, stos nieprzeczytanych

fot. 1, Dąbrowice-Foligno-Dąbrowice, KMM

lektur piętrzy się pod nogami, kolejne wybitne filmy schodzą z afiszy, a nie było nawet chwili na kino. Tyle pomysłów. Tyle rysunków chciałbym zrobić. Tu zerknąć i tu się pokazać. Niezbędna staje się umiejętność wyboru, której uczą momenty kontemplacji. Skłaniają do budowania hierarchii wartości. Zastanowienia, które działania mają naprawdę znaczenie. Z pełną powagą, biorąc pod uwagę cały swój czas. Współczesna kultura wcale nie jest domeną wolności. Coraz bardziej staje się głównym pożeraczem czasu. Zajmuje uwagę udając niszę odpoczynku. Rzeczywiście, zamiast skłaniać do zastanowienia nad sobą i swoim czasem, proponuje w dużych ilościach gotowe pakiety odpoczywania. Sprzeciw wobec założonego z góry modelu kultury uznawany jest często za szukanie dziury w całym. Kultura jest przecież dobra, wzniosła, potrzeba na nią jednego procenta, a może i więcej! Nie ma co siać zamętu i warcholstwa w słusznej sprawie! 1. rp.pl/artykul/118849,723844.html

Kuba Maria Mazurkiewicz styczeń 2012 mazurkiewicz.gablotakrytyki.pl/959

fot. 2, Ochota-Wola, KMM


W rury i w chmury

Ósmy raz dzwoni. Ósmy raz wyłączam. Wstaję. Za późno. Śniadanie? Coś po drodze? Nerwowo. Gaz. Krany. Wychodzę... Służew – Centrum. Autobus – Metro. A zamknąłem? Nerwy. Spóźniony. Gdzie lista? Francuska – Wiatrak – Foksal. Wszystko naraz. Wszystko dziś.

Sprawy. Sprawy. Sprawy. Obiad? Nie. Szybciej. Bułka, kiełbasa. Lecę... Nowy Świat – Krakowskie. Sprawy. Sprawy. Spra... nagle chwyta. Skręca kichy. Wszystko znika... Dokąd iść? Jest kilka dobrych miejsc... Gdzie bliżej? Siadam.


Krzywa prawidowej aktywności

Krzywa nieprawodłowej aktywności

a

a

t

t 1

2

1

1

2

3

a - aktywność t - czas 1 - czas pracy 2 - czas wolny 3 - zatwardzenie umysłowe

Kupa to najlepsze alibi na świecie. Gdy byłem mały notorycznie grałem na zwłokę uciekając do toalety, kiedy mama zlecała mi prace domowe albo sięgała po pasek. Czy z chęci czy z potrzeby, dzisiaj kibel to wciąż najlepsza kryjówka. W tych dniach, w których mój czas wolny jest bezwzględnie redukowany, a zadania dnia nie mieszczą się w jednej dobie, toaleta urasta do rangi podręcznej pustelni. Cisza, spokój i najważniejsze, zamek w drzwiach. Tak jak w przypadku ciała, które przyjmując pokarm przetwarza go na energię, która w różny sposób wraca z powrotem do otoczenia, tak umysł zebrane informacje musi przetworzyć i oddać w postaci wiedzy i pomysłów. Gdy nie dam szansy umysłowi w postaci czasu na uwolnienie się od efektów swoich procesów, a tylko wciąż i wciąż dokładam mu pracy, mogę doświadczyć analogicznego, jak w przypadku gastrologicznym1 zatwardzenia, tyle że umysłowego. Na szczęście parcie na stolec nie wybiera i działa jak bezpiecznik dla zdrowia psychicznego, odrywając mnie regularnie od wszystkich spraw. Nie wiele jest czynności w moim życiu tak porządkujących rzeczywistość, jak siedzenie na kiblu. Siadając na muszli z zamiarem zrobienia kupy, wstępuję w czynność niezależną ode mnie, której przebieg mogę jedynie obserwować, ewentualnie skracając go lub wydłużając, ale przeważnie poddając się jego naturalnemu rytmowi. Nie ma tu planowania i strategii. Mogę rozmyślać i być zupełnie wolny. Celebruję tę

chwilę. Ten czas, w którym moje ciało się rozluźnia, jest znakomitą okazją, dzięki której mój umysł uwolniony od natłoku bodźców, gonitwy myśli i napięcia spowodowanego planem dnia, odpoczywa i swobodnie błądząc ujawnia mi dotąd niedostępne efekty swojej pracy w postaci pomysłów, idei i rozwiązań dla problemów. Dziwnym zrządzeniem losu moment, w którym oczyszczam swoje ciało, staje się też momentem oczyszczania umysłu. 1. zatwardzenie umysłowe – stan dużego napięcia psychicznego spowodowany ambicjami, natłokiem informacji i planów. Objawia się poprzez obniżenie produktywności i poczucie winy. Jest to stan, w którym nie można dobrze pracować, ani naprawdę odpoczywać

Łukasz Izert styczeń 2012 izert.gablotakrytyki.pl/58


W rury i w chmury

Ósmy raz dzwoni. Ósmy raz wyłączam. Wstaję. Za późno. Śniadanie? Coś po drodze? Nerwowo. Gaz. Krany. Wychodzę... Służew – Centrum. Autobus – Metro. A zamknąłem? Nerwy. Spóźniony. Gdzie lista? Francuska – Wiatrak – Foksal. Wszystko naraz. Wszystko dziś.

Sprawy. Sprawy. Sprawy. Obiad? Nie. Szybciej. Bułka, kiełbasa. Lecę... Nowy Świat – Krakowskie. Sprawy. Sprawy. Spra... nagle chwyta. Skręca kichy. Wszystko znika... Dokąd iść? Jest kilka dobrych miejsc... Gdzie bliżej? Siadam.


Krzywa prawidowej aktywności

Krzywa nieprawodłowej aktywności

a

a

t

t 1

2

1

1

2

3

a - aktywność t - czas 1 - czas pracy 2 - czas wolny 3 - zatwardzenie umysłowe Schemat 1, ŁI

Kupa to najlepsze alibi na świecie. Gdy byłem mały notorycznie grałem na zwłokę uciekając do toalety, kiedy mama zlecała mi prace domowe albo sięgała po pasek. Czy z chęci czy z potrzeby, dzisiaj kibel to wciąż najlepsza kryjówka. W tych dniach, w których mój czas wolny jest bezwzględnie redukowany, a zadania dnia nie mieszczą się w jednej dobie, toaleta urasta do rangi podręcznej pustelni. Cisza, spokój i najważniejsze, zamek w drzwiach. Tak jak w przypadku ciała, które przyjmując pokarm przetwarza go na energię, która w różny sposób wraca z powrotem do otoczenia, tak umysł zebrane informacje musi przetworzyć i oddać w postaci wiedzy i pomysłów. Gdy nie dam szansy umysłowi w postaci czasu na uwolnienie się od efektów swoich procesów, a tylko wciąż i wciąż dokładam mu pracy, mogę doświadczyć analogicznego, jak w przypadku gastrologicznym1 zatwardzenia, tyle że umysłowego. Na szczęście parcie na stolec nie wybiera i działa jak bezpiecznik dla zdrowia psychicznego, odrywając mnie regularnie od wszystkich spraw. Nie wiele jest czynności w moim życiu tak porządkujących rzeczywistość, jak siedzenie na kiblu. Siadając na muszli z zamiarem zrobienia kupy, wstępuję w czynność niezależną ode mnie, której przebieg mogę jedynie obserwować, ewentualnie skracając go lub wydłużając, ale przeważnie poddając się jego naturalnemu rytmowi. Nie ma tu planowania i strategii. Mogę rozmyślać i być zupełnie wolny. Celebruję tę

chwilę. Ten czas, w którym moje ciało się rozluźnia, jest znakomitą okazją, dzięki której mój umysł uwolniony od natłoku bodźców, gonitwy myśli i napięcia spowodowanego planem dnia, odpoczywa i swobodnie błądząc ujawnia mi dotąd niedostępne efekty swojej pracy w postaci pomysłów, idei i rozwiązań dla problemów. Dziwnym zrządzeniem losu moment, w którym oczyszczam swoje ciało, staje się też momentem oczyszczania umysłu. 1. zatwardzenie umysłowe – stan dużego napięcia psychicznego spowodowany ambicjami, natłokiem informacji i planów. Objawia się poprzez obniżenie produktywności i poczucie winy. Jest to stan, w którym nie można dobrze pracować, ani naprawdę odpoczywać

Łukasz Izert styczeń 2012 izert.gablotakrytyki.pl/58


Z gŁębi Nory

Wejście. Ma być początkiem. Chociaż cały cykl zaczyna się znacznie wcześniej i trwa o wiele dłużej. Proces tworzenia nie odbywa się wyłącznie w trakcie przebywania w pracowni (miejscu pracy). Na wyrzeźbienie czegoś z niczego potrzeba więcej czasu niż by się mogło wydawać. Cezura od-do nie wystarcza. Istotne jest też przed i po. Czas fizyczny, spędzony na pracy twórczej okazuje się być umowny – jest (powinien być) chwilą całkowitego skupienia – przetworzenia tego, co wcześniej i później. A jednak, jest momentem wyjętym z oczywistości, z codzienności. Pisząc o tym twórczym czasie, o funkcjonowaniu w pracownianej przestrzeni, chciałabym odwołać się do sformułowanego przez Michela Foucaulta zagadnienia heteretopii (hetero- gr. inny, topos- gr. miejsce). Można rozumieć je jako pojęcie abstrakcyjne, dotyczące przebywania w stanie odmienionym lub jako przestrzeń realną – miejsce wydzielenia społecznego. W odróżnieniu od utopii, heterotopia posiada zakotwiczenie w rzeczywistości materialnej. Często podawanym przykładem heterotopii jest lustrzane odbicie. Jest to obraz nienamacalny, a doświadczamy go chociażby poprzez obiekt, jakim jest lustro. Nie bez znaczenia jest fakt, że to co w nim odbite w sposób bezpośredni powtarza tak dobrze znaną nam przestrzeń. Heterotopie to miejsca wydzielone, miejsca inne – będące urzeczywistnieniem pewnej konwencji lub będące z danej konwencji wyzwoleniem. Heterotopią może być ogród jako wynaturzone zgromadzenie roślin rozmaitego pochodzenia albo więzienie – jako obszar odizolowania. Mój postulat jest taki, że czas odosobnienia poświecony na pracę twórczą jest właśnie rodzajem heterotopii. Zaszycie się w zaciszu nory, przebywanie w spokoju ducha lub w ferworze emocji – jednakowo oznacza całkowitą koncentrację. Ciało w tejże norze

czuć ma się komfortowo, wówczas struktury mentalne zaczną się uruchamiać. Jest to dobry stan, bo ciało i umysł współgrają. Ręka śledzi myśl, a myśl biegnie dalej. Otoczenie materialne przestaje istnieć jako takie, staje się tylko oprawą – wskutek odwiedzin w świecie introwertyczności, jedyną realną przestrzenią pozostaje powierzchnia kartki, jedynym wymiarem – gabaryt drewnianego klocka. Stosowane materiały są wtedy wspomnianym zahaczeniem w rzeczywistości, a jednocześnie – wyrzutnią w miejsce odmienne. Należy być ostrożnym, ponieważ zaszywanie się w norze niekiedy prowadzi do przekształceń. Następuje dziczenie, w ciszy. Komunikacja ze światem zewnętrznym coraz bardziej się utrudnia: heterotopia – inne miejsce – rzutuje na zachowanie osoby w niej przebywającej lub ją opuszczającej. Ciągła chęć powrotu do błogostanu twórczego sprawia, że funkcjonuje się w półśnie, częściowej izolacji. Wtedy posługiwanie się językiem werbalnym okupione jest pewnym wysiłkiem, bo to przecież system znaków wizualnych, sekwencja gestów na papierze stały się najbardziej oczywistą formą ekspresji, a narzędzia i receptory mowy – chwilowo porzucono. I znowuż – wyjście z pracowni trwa dłużej niż moment przekraczania jej progu – jest postępującym przebudzaniem, mozolnym powrotem do świata zewnętrznego. Wyjście. Okazuje się być aktem nieskończonym – bo dokonanym jedynie w sferze fizycznej, podczas gdy sfera mentalna zdaje się tkwić w tym samym miejscu. Tak, jak heterotopia zakotwiczona jest w rzeczywistości, tak twórca – funkcjonując już w codziennym otoczeniu – swoją kotwicę pozostawia zarzuconą w głębi nory.

— Olga Micińska styczeń 2012


O WOLNYM CZASIE

Masz trochę wolnego czasu? Dosłownie kilka minut... tak, żeby przeczytać ten tekst? Właśnie. Co z tym naszym czasem wolnym? Czym on w ogóle jest? Okresem pomiędzy pracą a snem? Błogim nicnierobieniem? Czasem na refleksję? Okazją do rozwoju? Momentem samotności? Wszystkim po trochu? Na pewno, ale od czego to zależy? Jak byłem młodszy cieszyłem się mocno ze swojej wolności i buntowałem przeciwko ramom, jakie narzuca tzw. system. Nie chciałem nigdy żyć „byle do weekendu”, nie zamierzałem odliczać tego co robię miarką tygodnia, a już na pewno nie pragnąłem popadać w rutynę codzienności. Obserwowałem swoich rodziców, którzy zmęczeni po pracy siadali na kanapie i leniwie oglądali telewizję. Nie chciałem tego. Nie codziennie. Potrzebowałem sensu, smaku życia, przygody, czegoś nowego, zaskakującego, czegoś więcej. W czasie wolnym wychodziłem więc na dwór, spacerowałem, czytałem książki, słuchałem muzyki, spotykałem się ze znajomymi, poznawałem świat i sprawdzałem jego granice. Mogłem robić to co chciałem... i przez to popadłem w rutynę. W pewnym momencie czas wolny przestał należeć do mnie. Zamiast szukać nowych bodźców leniwie poddawałem się wpływom środowiska. Grupa znajomych zapewniała mi rozrywkę i odpoczynek, stymulowała – prawie tak, jak telewizor moich rodziców. Teraz będąc bardziej świadomym staram się poświęcać swój czas wolny na zajęcia, które mnie rozwijają. Rozumiem już, że uciekanie przed ramami czasowymi i rutyną jest bezcelowe. Wiem, że mogę je odpowiednio wykorzystać planując swoją pracę i ucząc się dyscypliny. Umiem wyznaczać sobie konkretne zadania na poszczególne dni, co pozwala mi realizować plany i osiągać cele. Dbam jednocześnie o to, żeby zapewniać sobie czas w którym nic

od siebie nie wymagam i mogę się zwyczajnie polenić, spotkać ze znajomymi, napić, obejrzeć jakiś lekki film i odpocząć. Brzmi to wszystko bardzo prosto, ale w praktyce jest to ciężka walka. Zachowanie odpowiedniej równowagi, trzymanie dyscypliny, bycie dla siebie surowym i jednocześnie wyrozumiałym jest bardzo trudne. Często wybieram lenistwo i pozwalam innym decydować o tym, co będę robić, co oglądać, gdzie iść. Często też, na wzór moich rodziców, włączam telewizor lub bez sensu siedzę w Internecie. W małej ilości nie jest to nic złego, ale złapałem się już wiele razy na tym, że dysponując wolnym wieczorem nawet nie myślę o tym, jak go dobrze wykorzystać samemu tylko automatycznie sięgam po telefon. Uciekanie przed sobą nie jest chyba najlepszym sposobem spędzania czasu. W tygodniu normalnie pracuję. Na pełen etat. Dążę do tego, żeby moja praca łączyła się z moimi zainteresowaniami, tak żeby czas, który na nią poświęcam był w istocie czasem wolnym. W tej chwili jest chyba tylko pewnym obowiązkiem, który jest konieczny, żebym mógł zaspokoić swoje potrzeby i dalej się rozwijać. Obowiązkiem, który pochłania ogromną ilość czasu, którym dysponuję. Ogromną ilość czasu wolnego, bo w sumie całe nasze życie nim jest. Jesteśmy wolni w swoich wyborach. To jak chcemy spędzić wieczór. Z kim go chcemy spędzić. Co robimy na wakacjach. Gdzie pracujemy. Czym się zajmujemy na co dzień. Jak się bawimy w weekendy. Jak długo śpimy. To wszystko jest naszym wolnym wyborem. Każda minuta, godzina, każdy dzień, tydzień, miesiąc, rok – to okresy, w których podejmujemy decyzje. Bycie świadomym swojej wolności i odpowiedzialności jaka z niej wynika często jest przytłaczające. Wygodniej jest uciec od wyboru i zdać się na coś lub kogoś, kto za nas podejmie decyzje. Tylko, że wtedy istnieje poważne ryzyko, że na koniec życia powiemy to samo, co po przepitym weekendzie: „Kurwa, znowu nic nie zrobiłem”.

Michał Zając styczeń 2012 teksty.gablotakrytyki.pl/271


Moje paradoksy czasu wschodniego

1. Są dwie Rosje. Jedna centryczna, druga linearna. Minąłem Moskwę wielkim łukiem, ale jej siłę przyciągania czuć na tysiąc i więcej kilometrów. Gdzie by się nie znaleźć, ciągle z Moskwy albo do Moskwy. Nagle magnes puszcza i wpadam w koleinę transyberyjskiego szlaku. Przesuwam się przez te rozległe rejony duktem, którego równoleżnikowy układ trzyma mnie w garści zapętlonej rzeczywistości. Budzę się codziennie z tym samym kaprysem twarzy, otwierając oczy, widząc każdego dnia to samo. Nic się nie zmienia. Jadę czterdzieści dni zamknięty w pętli czasu. Najtrudniejsze staje się poskromienie ambicji. Aby coś zrobić. Aby dziś zacząć, skończyć jutro. Jutra nie będzie, bo prowadzony przez linię transsybiru daję się zamykać w pułapkę pętli dnia dzisiejszego. I tak zaczyna się swoboda. Wolność, o którą wołali zamknięci w tym więzieniu bez krat zesłani łagiernicy, a której szukają tu od zawsze outsiderzy, wykolejeńcy i wszelkiej maści wolne duchy. Gdzieś koło Nowosybirska pierwszy raz spotkałem chłopaka w dresie. Miał złamany nos i nic więcej. Ani grosza. Widziałem go również parę tysięcy kilometrów dalej, pod Irkuckiem i za Ułan Ude. Jechał na wschód, tak jak ja – stopem. Ale podczas gdy ja zdobywałem się na szczyty elokwencji i retoryki, gaworząc z kierowcami Kamazów, przekonując do zabrania mnie w dalszą podróż, on siedział i sam jak palec drwił z jakiegokolwiek personalnego zaangażowania w sprawy własnego losu.

I zawsze był pierwszy. Te kilka razy udawało mi się go doścignąć i chwilę pogadać, to on zawsze na mnie czekał, jakby to było oczywiste, że skoro widzieliśmy się wcześniej, to teraz też się spotkamy. Nic nie chciał. I nie wiem jakim cudem żył i przemieszczał się. Dla mnie uwięziony był po prostu w paradoksie pętli sybirskiego traktu. Na tej nitce szlaku nic nie da się ukryć. Wszyscy jadący z Omska wiedzą co się stanie w Krasnojarsku, bo ci jadący z Czyty nie mogą go ominąć. Nadchodzą wieczory i siedzę na tych stajankach, gdzie cumują karawany Kamazów ze wschodu i zachodu, jem kartoszki i piję czaj, opowiadam o sobie setny raz. Równoleżnik to niesamowita linia. Wyszedłem z domu dziewięć tysięcy kilometrów temu, a krajobraz ciągle jak na poligonie w Wesołej, gdzie bawiłem się jako dziecko. Sosny i brzozy. Ale nie linia wschód-zachód i prześlizgiwanie po niej jest tutaj kluczem. Tu sprawa rozchodzi się o brnięcie wgłąb. 2. W czołówce filmu Szczęśliwi Ludzie1 pojawiają się słowa: „Są takie miejsca, gdzie oligarchy nie trugajut”. Rzeczywiście, czas moskiewski jawi się jako abstrakt, a jego realia są równie kosmiczne, jak gwiazdy nad głowami. Są takie miejsca, jest takie miejsce, gdzie pewne ważne dla świata zdarzenia i decyzje są kompletnie nieistotne. Na Syberii mieszają się dwa porządki – wyobrażony, czyli państwowy i cywilizacyjny oraz ten ekstremalnie namacalny, właściwy tylko


temu miejscu, wyznaczany przez prawa przyrody, prawa ziemi. Nicolas Bouvier zauważył bardzo ciekawie2, że kolonizacja Syberii jest największą zmianą terytorialną w historii świata. Zauważył również, nie ukrywając ekscytacji, że nie pociągnęło to praktycznie żadnych konsekwencji. Miejsce to traktowane jest zatem jako margines, nawet jako śmietnik. Już przejeżdżając Wołgę – nota bene najpotężniejszą rzekę Europy – przebiegła mi przez głowę myśl, że gdyby to co na wschód od Moskwy zostało zagospodarowane w jakikolwiek sposób, zmieniło by to całkowicie równowagę świata. Co więcej, podróżując rok później po Azji Środkowej, czyli tym geograficznym centrum największego lądu świata, faktycznym centrum globu, uświadomiłem sobie jak bardzo ten środek jest pusty. Ale ta pozorna pustka to chyba najwspanialsza rzecz jaką mamy. 3. Stałem gdzieś na rogu ulic w Symferopolu. Próbowałem przejść przez ulicę. Zegar odliczający czas do zmiany świateł pokazywał, że zielone dla pieszych będzie jeszcze siedem sekund, a czerwone dla samochodów potrwa sześć. Samochody dostają sygnał start, gdy trwa zielone dla pieszych i ruszają z piskiem. Oto ten niesamowicie intrygujący aspekt: ze wszystkich, nawet najprostszych układów, założeń, umów, zasad można wydusić coś innego, zrobić coś inaczej, przekornie. Przecież z perspektywy perfekcjonizmu i ordnungu to musi prowadzić do katastrofy. Ale nie tutaj. Tutaj nie ma sprzeczności, nie ma w tym niekonsekwencji. Jest pewna umowność, uznaniowość. Przecież gdyby człowiek miał super dokładnie przestrzegać tych wszystkich zasad, które regulują nasze życie, to wszystko by się zawaliło. Gdyby żył tylko ideałem, wzorem, perfekcją – przewróciłby się na pierwszym schodku. Od razu wszystko by się zawaliło, bo gdy jeden trybik w mechanizmie się psuje, wszystko staje. Ale w pewnym stanie mentalnym, nawet w sytuacji najbardziej serio, gdy coś się wali, wystarczy postukać młotkiem i nie wiedzieć czemu wszystko

zadziała od nowa. Nie można wszystkiego Plansza literalnie2 traktować, każda zasada jest tylko swobodną umową, za której złamanie czasem należą się konsekwencje, ale mechanizm całości nie padnie. Gdyby człowiek miał przywiązywać wagę do tej jednej marnej sekundy różnicy w światłach organizujących ruch, musiałby też zobaczyć cały ten syf wokół. Musiałby również spojrzeć na chodnik, że jest dziurawy, że co drugiej, trzeciej płyty nie ma, a w dziurze po niej leżą śmieci. Musiałby zobaczyć, że wybetonowany plac jest popękany, częściowo zapadnięty, a przez szczeliny wychodzą korzenie tworząc wielkie muldy. Gdyby kierowca miał respektować prawa pieszych, gdyby chciał postawić na wyższą kulturę jazdy, musiałby zacząć również zauważać, że 30% asfaltu z drogi zniknęło i jedzie po szosie nieremontowanej od 30 lat, na której znajduje się kilka generacji marnych łat. 4. Urodziłem się w 1985 roku. Moje pierwsze odruchy kojarzenia jakichkolwiek mechanizmów świata są wykształcone na podstawie obserwacji legnącego rys. 2, Rosja centryczna, MCh

w gruzy socjalistycznego państwa. Ludzie urodzeni później już tego nie znają. Ci starsi absurdy czasów sowieckich zdążyli oswoić. Ja zapamiętałem je jako pierwsze błyski, po czym wszystko zniknęło. 1. Film w pełnej wersji: video.meta.ua/3604658.video Na podstawie oryginału Werner Herzog stworzył pełnometrażowy dokument Rok w tajdze. Trailer: vimeo.com/11748311 2. Bouvier, Nicolas: Drogi i manowce. Z autorem rozmawia Irene Lichtenstein-Fall. Warszawa: Noir sur blanc, 2002

— Michał Chojecki

rys. 3, Rosja linearna, MCh


Moje paradoksy czasu wschodniego

2-eatizl sn ogaelPiktsyzsw anżom eiN .awon do ałaizdaz ąndobows oklyt tsej adasaz adżak ,ćawotkart einlar -esnok ęis ążelan mesazc einamałz jerótk az ,ąwomu .eindap ein icśołac mzinahcem ela ,ejcnewk od ęgaw ćawyząiwyzrp łaim keiwołzc ybydG hcałtaiwś w ycinżór ydnukes jenram jendej jet net yłac ćyzcaboz żet ybłaisum ,hcur hcycąjuzinagro eż ,kindohc an ćezrjops żeinwór ybłaisuM .łókow fys ,am ein ytyłp jeicezrt ,jeigurd oc eż ,ywaruizd tsej ,ćyzcaboz ybłaisuM .iceimś ążel jein op ezruizd w a owoicśęzc ,ynakępop tsej calp ynawonotebyw eż -ezrok ązdohcyw ynilezczs zezrp a ,ytęindapaz łaim acworeik ybydG .ydlum eikleiw cązrowt ein ćiwatsop łaichc ybydg ,hcyzseip awarp ćawotkepser żeinwór ćązcaz ybłaisum ,ydzaj ęrutluk ązsżyw an op eizdej i ołęnkinz igord z utlafsa %03 eż ,ćażawuaz ejudjanz jerótk an ,tal 03 do jenawotnomerein eisozs .tał hcynram ijcareneg aklik ęis

.4 1. -urdo ezswreip ejoM .ukor 5891 w ęis mełizdorU ataSą iwśdwie wómRosje. zinahJedna cem kcentryczna, eiwlokhcikadruga j ainezlinearna. rajok yhc ogeMinąłem cąngel ijcaMoskwę wresbo ewielkim iwatsdopłukiem, an enocłale atzsjej kywsiłę ąs iprzyciągania nezdoru eizduczuć L .awna tsńtysiąc ap ogeni zwięcej cytsilajckilometrów. o s y z u r g w wósazc ydrusba israts iC .ąjanz ein oget żuj jeinźóp Gdzie by się nie znaleźć, ciągle z Moskwy albo do okaj ej mełatęimapaz aJ .ćiowso ilyżądz hcikceiwos Moskwy..ołNagle ęnkinmagnes z oktsyzspuszcza w myzci wpadam op ,iksyłbw koleinę ezswreip transyberyjskiego szlaku. oedi v.się 85640przez 63/au.ate temrozległe .oedi v :ijsrerejony w jen łepduktem, w m l iF . 1 Przesuwam hCM ,anzcyrtnec ajsoR ,2 .s yr

-artemon łep łyzrowts gozreH renreW u łanigyro eiwatsdop aN którego 113847równoleżnikowy 11/moc.oemi v :reli arTukład .ezdjattrzyma w koR tnmnie emukow garści d y wo ż enerI aiwamzrzeczywistości. or merotua Z .ecwBudzę onam i isię g or D :s alociN ,rei vz tym u o B .2 zapętlonej codziennie 2 0 0 2 , c n a l b r u s r i o N : a w a z s r a W . l l a F n i e t s n e t h ciL samym kaprysem twarzy, otwierając oczy, widząc

każdego dnia to samo. Nic się nie zmienia. Jadę czterdzieści dni zamknięty w pętli czasu. Najtrudniejsze staje się poskromienie ambicji. Aby coś zrobić. Aby dziś zacząć, skończyć jutro. Jutra nie będzie, bo prowadzony przez linię transsybiru daję się zamykać w pułapkę pętli dnia dzisiejszego. I tak zaczyna się swoboda. Wolność, o którą wołali zamknięci w tym więzieniu bez krat zesłani łagiernicy, a której szukają tu od zawsze outsiderzy, wykolejeńcy i wszelkiej maści wolne duchy. Gdzieś koło Nowosybirska pierwszy raz spotkałem chłopaka w dresie. Miał złamany nos i nic więcej. Ani grosza. Widziałem go również parę tysięcy kilometrów dalej, pod Irkuckiem i za Ułan Ude. Jechał ikcejohC łahciM na wschód, tak jak ja – stopem. Ale podczas gdy ja 2102 ńezcyts zdobywałem 454/lp.ikytyrkasię tolbna ag.iszczyty kcejohc elokwencji i retoryki,

hCM ,anraenil ajsoR ,3 .s yr

gaworząc z kierowcami Kamazów, przekonując do zabrania mnie w dalszą podróż, on siedział i sam jak palec drwił z jakiegokolwiek personalnego zaangażowania w sprawy własnego losu. I zawsze był pierwszy. Te kilka razy udawało mi się go doścignąć i chwilę pogadać, to on zawsze na mnie czekał, jakby to było oczywiste, że skoro widzieliśmy się wcześniej, to teraz też się spotkamy. Nic nie chciał. I nie wiem jakim cudem żył i przemieszczał się. Dla mnie uwięziony był po prostu w paradoksie pętli sybirskiego traktu. Na tej nitce szlaku nic nie da się ukryć. Wszyscy jadący z Omska wiedzą co się stanie w Krasnojarsku, bo ci jadący z Czyty nie mogą go ominąć. Nadchodzą wieczory i siedzę na tych stajankach, gdzie cumują karawany Kamazów ze wschodu i zachodu, jem kartoszki i piję czaj, opowiadam o sobie setny raz. Równoleżnik to niesamowita linia. Wyszedłem z domu dziewięć tysięcy kilometrów temu, a krajobraz ciągle jak na poligonie w Wesołej, gdzie bawiłem się jako dziecko. Sosny i brzozy. Ale nie linia wschód-zachód i prześlizgiwanie po niej jest tutaj kluczem. Tu sprawa rozchodzi się o brnięcie wgłąb. 2. W czołówce filmu Szczęśliwi Ludzie1 pojawiają się słowa: „Są takie miejsca, gdzie oligarchy nie trugajut”. Rzeczywiście, czas moskiewski jawi się jako abstrakt, a jego realia są równie kosmiczne, jak gwiazdy nad głowami. Są takie miejsca, jest takie miejsce, gdzie pewne ważne dla świata zdarzenia i decyzje są kom-


temu miejscu, wyznaczany przez prawa przyrody, prawa ziemi. Nicolas Bouvier zauważył bardzo ciekawie2, że kolonizacja Syberii jest największą zmianą terytorialną w historii świata. Zauważył również, nie ukrywając ekscytacji, że nie pociągnęło to praktycznie żadnych konsekwencji. Miejsce to traktowane jest zatem jako margines, nawet jako śmietnik. Już przejeżdżając Wołgę – nota bene najpotężniejszą rzekę Europy – przebiegła mi przez głowę myśl, że gdyby to co na wschód od Moskwy zostało zagospodarowane w jakikolwiek sposób, zmieniło by to całkowicie równowagę świata. Co więcej, podróżując rok później po Azji Środkowej, czyli tym geograficznym centrum największego lądu świata, faktycznym centrum globu, uświadomiłem sobie jak bardzo ten środek jest pusty. Ale ta pozorna pustka to chyba najwspanialsza rzecz jaką mamy. 3. Stałem gdzieś na rogu ulic w Symferopolu. Próbowałem przejść przez ulicę. Zegar odliczający czas do zmiany świateł pokazywał, że zielone dla pieszych będzie jeszcze siedem sekund, a czerwone dla samochodów potrwa sześć. Samochody dostają sygnał start, gdy trwa zielone dla pieszych i ruszają z piskiem. Oto ten niesamowicie intrygujący aspekt: ze wszystkich, nawet najprostszych układów, założeń, umów, zasad można wydusić coś innego, zrobić coś inaczej, przekornie. Przecież z perspektywy perfekcjonizmu i ordnungu to musi prowadzić do katastrofy. Ale nie tutaj. Tutaj nie ma sprzeczności, nie ma w tym niekonsekwencji. Jest pewna umowność, uznaniowość. Przecież gdyby człowiek miał super dokładnie przestrzegać tych wszystkich zasad, które regulują nasze życie, to wszystko by się zawaliło. Gdyby żył tylko ideałem, wzorem, perfekcją – przewróciłby się na pierwszym schodku. Od razu wszystko by się zawaliło, bo gdy jeden trybik w mechanizmie się psuje, wszystko staje. Ale w pewnym stanie mentalnym, nawet w sytuacji najbardziej serio, gdy coś się wali, wystarczy postukać młotkiem i nie wiedzieć czemu wszystko

zadziała od nowa. Nie można wszystkiego literalnie traktować, każda zasada jest tylko swobodną umową, za której złamanie czasem należą się konsekwencje, ale mechanizm całości nie padnie. Gdyby człowiek miał przywiązywać wagę do tej jednej marnej sekundy różnicy w światłach organizujących ruch, musiałby też zobaczyć cały ten syf wokół. Musiałby również spojrzeć na chodnik, że jest dziurawy, że co drugiej, trzeciej płyty nie ma, a w dziurze po niej leżą śmieci. Musiałby zobaczyć, że wybetonowany plac jest popękany, częściowo zapadnięty, a przez szczeliny wychodzą korzenie tworząc wielkie muldy. Gdyby kierowca miał respektować prawa pieszych, gdyby chciał postawić na wyższą kulturę jazdy, musiałby zacząć również zauważać, że 30% asfaltu z drogi zniknęło i jedzie po szosie nieremontowanej od 30 lat, na której znajduje się kilka generacji marnych łat. 4. Urodziłem się w 1985 roku. Moje pierwsze odruchy kojarzenia jakichkolwiek mechanizmów świata są wykształcone na podstawie obserwacji legnącego w gruzy socjalistycznego państwa. Ludzie urodzeni później już tego nie znają. Ci starsi absurdy czasów sowieckich zdążyli oswoić. Ja zapamiętałem je jako pierwsze błyski, po czym wszystko zniknęło. 1. Film w pełnej wersji: video.meta.ua/3604658.video Na podstawie oryginału Werner Herzog stworzył pełnometrażowy dokument Rok w tajdze. Trailer: vimeo.com/11748311 2. Bouvier, Nicolas: Drogi i manowce. Z autorem rozmawia Irene Lichtenstein-Fall. Warszawa: Noir sur blanc, 2002

Michał Chojecki styczeń 2012 chojecki.gablotakrytyki.pl/454


TRZEPAK

Szukaliśmy* idealnego trzepaka**. Był na zamkniętym podwórku***, więc użyliśmy trzepaczki****, jako klucza. Zbudowaliśmy fort*****.

*Szukaliśmy my – Nevine Mahmoud i Jaś Domicz. Poznaliśmy się kilka dni wcześniej. Nevine przyleciała do Poznania z Londynu. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach podczas spaceru, pokazywałem jej prace, które robiłem wcześniej. Jedna z nich działa się zaraz koło **trzepaka (jas12domicz.tumblr.com/place/). Nevine nigdy nie widziała czegoś takiego. Dla wszystkich, którzy potrafią zapomnieć, jaką trzepak pełni funkcje, wygląda jak smutna konstrukcja z placu zabaw. Choć nie trzeba nic o nim wiedzieć. Zwiedziliśmy wiele miejsc, ale ten był najbliższy naszym wyobrażeniom i ideałom. Wypatrzyliśmy go zza ***zamkniętej bramy. Za kratą-drzwiami widać było przycisk, którym otwierali je wychodzący mieszkańcy. Postanowiliśmy, że zbudujemy taką długą ****trzepaczkę, która nie mieściła się w tramwaju, ale sięgała do przycisku, przełożona przez kraty. *****Fort (nazywany też bazą) zrobiony był z szarej folii owiniętej wokół dolnej rury trzepaka, tak aby swoją konstrukcją przypominał o fikołku, który można zrobić przed wejściem.

Jaś Domicz grudzień 2011 trzepak.tumblr.com nevinemahmoud.com jas12domicz.tumblr.com fot. 3-4, trzepak, JD


Zeszyt 4 wydany przez Pracownię Struktur Mentalnych styczeń 2012, Warszawa Redakcja: Kuba Maria Mazurkiewicz (kuba.mazurkiewicz@gmail.com) Łukasz Izert (lukasz.izert@gmail.com) Współpraca: Michał Chojecki, Jaś Domicz, Olga Micińska, Łukasz Walendziuk, Michał Zając, Gablota Krytyki (www.GablotaKrytyki.pl), Fundacja Propaganda (www.WeArePropaganda.org) Opracowanie graficzne, skład i łamanie: Kuba Maria Mazurkiewicz Na okładce znak graficzny (odtwarzacz) projektu Kuby Marii Mazurkiewicza Korekta: Michalina Dąbrowska Oprawa: Michalina Dąbrowska i Łukasz Izert Druk: Drukarnia Uczelnianego Centrum Przedsiębiorczości na ASP w Warszawie (www.ucp.asp.waw.pl) Wydanie 1 Nakład: 100 egzemplarzy

Tekst główny złożono krojem Antykwa Półtawskiego 10 pt (www.jmn.pl)



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.