PRACOWniA Struktur Mentalnych — zeszyt 6 czerwiec 2012 Warszawa
—
Projekt „Ciasteczka” Michaliny Dąbrowskiej
Wścieklizna Praca nad szóstym zeszytem Pracowni Struktur Mentalnych zbiegła się z rozpoczęciem, w naszym kraju, Mistrzostw Europy w piłkę nożną. Swoje zdanie na temat tego wydarzenia wyraziliśmy na zorganizowanych, przy współpracy z Mateuszem Machalskim, warsztatach zatytułowanych EÓRO. Po warsztatach odbyła się wystawa w galerii studenckiej Turbo. Publikujemy dokumentację tego działania oraz plakat Michała Drabika – jednego z uczestników warsztatów.
W szóstym zeszycie zajmujemy się tematem wściekłości. Zarówno na poziomie ogólnospołecznym, jak i osobistym. Zastanawiamy się nad rolą, jaką wścieklizna pełni w codziennym życiu. Szukamy źródeł, obserwujemy konsekwencje. W bieżącym zeszycie publikujemy ponadto Ciastka Michaliny Dąbrowskiej, ilustrację Antka Sieczkowskiego, teksty Janka Owczarka, Michała Drabika oraz nasze.
—
Łukasz Izert i Kuba Maria Mazurkiewicz
fot. 1, projekt szalika ASP Hooligans Mateusza Machalskiego, model – Łukasz Radziszewski.
Spokojnie, to tylko agresja
—
Ostatnio wysiadając z autobusu na Nowym Świecie mijałem się w drzwiach z młodą drużyną piłkarzy ręcznych z Niemiec – dokładnie z Frankfurtu – jeśli wierzyć ich bluzom sportowym. Panowie byli widać w dobrych humorach, gdyż dwóch z nich podśpiewywało piękne niemieckie melodie rodem ze stadionu, co przechodzący obok autobusu, elegancko ubrany, starszy Pan skwitował prostym: „Zamknij mordę Szwabie“.1 I. Niemiec podobno jest porządny, Włoch to lekkoduch, Azjata to ktoś pracowity, a z Żyda zrobimy kogoś przedsiębiorczego. Cechą Polaków natomiast jest agresja. Nie jest ona jednak agresją banalną. Jej geneza jest skomplikowana tak, jak pokręcone były koleje losu uciskanego narodu. Przekazywana przez pokolenia, wyhodowana została niechęć do otwierania się przed obcym człowiekiem. Dlatego nie jest ona wystawiona na widok publiczny. Jest raczej skrzętnie ukrywana, schowana głęboko, w jądrze ludzkiego zachowania. Czasami jednak atakuje od wewnątrz, z siłą podobną do przemyślanych ataków Małego Głodu reklamującego znaną firmę nabiałową. Doświadczam tego wielokrotnie, gdy zamyślony zderzam się na ulicy z innym człowiekiem, który podobnie do mnie, nie był na tyle czujny, aby uszanować moją małą, prywatną przestrzeń życiową. Agresja jest lokalnym wirusem przekazywanym organoleptycznie. Gdy dostrzegam wypisaną w oczach mojego przechodnia irytację, sam się irytuję. Na razie delikatnie, jednak na tyle dostrzegalnie aby osoba, która lustruje mnie w poszukiwaniu, tej samej właśnie, narodowej cechy, również się tym faktem
poirytowała. Moja subtelna agresja udziela się nowopoznanemu, co, potęgując jego wcześniejszą agresję, zwykle kończy się próbą nawiązania krótkiego dialogu w stylu „Jak łazisz X”2. Wybuchy te zależne są od multum czynników i z tymi czynnikami powiązany jest poziom nasycenia napadu. II. Po przywitaniu burzy wreszcie odnajduję nocny do domu. Delikatnie mokry, bo przecież ubrany w kurtkę, mam czas na przemyślenia podsumowujące dzień. Na razie są natury erotycznej. Menelica o mokrych, rozlazłych włosach zagaja mnie czy nie oddam jej kurtki. To koniec jeśli chodzi o erotykę. Patrzę przez szybę. Na zewnątrz pioruny i deszcz. Patrząc na nią nic nie mówię, moim komentarzem niech będzie jej głupawy uśmiech. Powierzchowna ocena. Zmęczenie poplątane z libacją. Durnota z kretyństwem. Lekceważę ją. Wyciąga fajkę i zapala. Dym unoszący się w autobusie irytuje. Łechtając podrażniony nos, utrudnia oddychanie. Menelica znowu się do mnie odwraca i dmucha dymem w twarz. Pojebało ją. Z tym idiotycznym uśmieszkiem na twarzy ponawia próbę wyprowadzenia mnie z równowagi. Nie, nie pojebało jej, za moją głową dostrzegam uchylony lufcik. Logika prostoty tego działania powala. Powala jednak również moje nozdrza, dlatego na następnym przystanku wysiadam. Krew mnie zalewa, ale dalej nic nie mówię. Chyba nie ma sensu, na pewno nie teraz. Wychodzę na najbliższym przystanku i idę do domu pieszo. Wolę być zalewanym od zewnątrz. Przez deszcz. To zdrowsze dla mojej psychiki. 1. Mikołaj Drabik, Facebook, 21 maja o 21:35 2. X – epitet zależny od statusu społecznego, miejsca wychowania, intelektu osoby, zwykle o zabarwieniu negatywnym.
— Michał Drabik czerwiec 2012
Plansza 1. (następna strona), plakat projektu Michała Drabika
EÓRO
Znani plakaciści i młodzi projektanci zjednoczyli się, aby wyraźnie zaznaczyć swoje stanowisko wobec polityki władz miasta związanej z przygotowaniami do Euro 2012. Uczestnicy podjęli temat mistrzostw piłkarskich w kontekście np. traktowania przestrzeni publicznej, czy odpowiadania na potrzeby mieszkańców. Poprzez plakat twórcy chcą przywrócić artystom realną moc oddziaływania i uważają, że jest to nadal świetne narzędzie, mogące odebrać reklamie monopol na komunikat wizualny, w przestrzeni publicznej. Wystawa była poprzedzona warsztatem, na którym kilkudziesięciu twórców wykonało swoje plakaty, ręcznymi technikami graficznymi.
Warsztaty i wystawa plakatów Eóro odbyły się na przełomie maja i czerwca 2012 roku. Plakaty wykonano w pracowni graficznej na Wydziale Grafiki ASP w Warszawie, a wystawa odbyła się w studen- ckiej galerii Turbo. Organizatorzy: Łukasz Izert i Mateusz Machalski. Tekst – Łukasz Izert. fot. 1-5, warsztaty i wystawa Eóro, ŁI i KMM
Różne fight cluby
—
Jak dużo możesz wiedzieć o sobie, jeśli nigdy nie byłeś wkurzony? Nie zły na nauczycielkę wstawiającą uwagę. Nie zły na człowieka, który spóźnia się na ustaloną godzinę. Nie zły na kiepskich polityków. Tylko wkurzony. W stanie, gdy złość na tyle rozsadza, że nie można jej kisić w postaci jedynie myśli, a trzeba wyrzucić, ukierunkować, zadziałać. Przełożyć doznanie na działanie. Złość na poziomie jedynie mentalnym nie pociąga za sobą szerszych konsekwencji. Niewyartykułowana z czasem się rozwadnia, co nierzadko może prowadzić do różnych wyrzutów sumienia. Jej gęstości nadaje przede wszystkim perspektywa odpowiedzialności, wystawienia się. Zamieniona na słowa albo czyny jest według mnie synonimem faktycznego bycia w świecie, pokaźną konsekwencją własnego ja. Zwłaszcza czyny. Pod tym względem duże wrażenie zrobił na mnie oglądany dopiero niedawno Fight Club. Główny bohater traci modne mieszkanko i cały świat wali mu się w gruzach. Oczyszczenia nie zaznaje na miłych spotkaniach grup wsparcia, ani u psychologów, tylko podczas bójek z kumplami – co prawda planowanych, ale traktowanych zupełnie serio, bez skrupułów. Dwójka ludzi i pięści – to minimalny, piękny symbol niezbrukanej (poza krwią) odpowiedzialności. Sytuacja, w której – dosadnie już – wkurwienie powoduje pełniejsze i uważniejsze funkcjonowanie w rzeczywistości, zauważanie zjawisk, które wcześniej umykały. Wyostrzenie myślowych trybików. „Jak dużo możesz wiedzieć o sobie, jeśli nigdy się nie biłeś?”1. To jednak w filmie, wróćmy do rzeczywistości. Wydaje się, że w ciągu kilku ostatnich lat coraz więcej wokół nas różnych przypadków wkurzenia, obejmującego nieraz ogromne kręgi ludzi. Coraz częściej widać na żywo lub w telewizji, jak setki, tysiące osób wychodzi na ulice, manifestuje poglądy, robi burdy, bije się z policją, okupuje jakieś miejsca z powodu elementarnego wkurzenia, gniewu wobec
zastanej sytuacji. W tym wszystkim najbardziej dziwnym jest to, co dzieje się ponad ich głowami, ponad ulicą, ponad faktycznym uczestnictwem. Wydaje mi się, że bardzo często obserwujący czy komentujący te zjawiska, nie podchodzą do nich w sposób trzeźwy, tylko wybiórczy – związany z osobistymi preferencjami czy poprawnościowymi kliszami. Jakiś czas temu byłem na spotkaniu, gdzie dużo mówiło się o coraz większej świadomości obywatelskiej, czynnym dawaniu wyrazu społecznej złości. Pan pochwalił w tym kontekście protesty związane z likwidacją squatu Elba. Łatwo też chwali się oburzonych na Wall Street, czy zaświadcza o swojej niechęci do Euro 2012. Słuszny jest strajk instytucji sztuki i artystów – przecież to też obywatele. Natomiast jeśli swoje szczere i nieraz wcale słuszne oburzenie manifestują ludzie pod Pałacem Prezydenckim, to już nie są aktywnymi obywatelami – są oszołomami i politycznymi zadymiarzami. Nie wymiar polityczny jest tu jednak najważniejszy – chodzi o oddolność, obywatelskość, uczestnictwo. O przymioty społecznej wścieklizny. Nasze czasy są chyba zbyt gładkie na zrozumienie potencjału prawdziwego wkurzenia. Zbyt prosto (oczywiście, w niektórych przypadkach całkowicie słusznie) zamyka się je w ramy debilizmu, agresji, szaleństwa lub w zaślepieniu dostrzega jedynie pojedyncze przejawy tegoż. Przeważa wykalkulowany gniew salonowy, w sterylnych rękawiczkach – byle się nie zabrudzić, nie stracić zębów w postaci sondażowych słupków, czy perspektywy tkwienia w modnych strukturach. W końcówce Fight Clubu okazuje się, że wszystko, co widzieliśmy wcześniej to ściema, urojenia bohatera. Walka z przeciwnikiem to tak naprawdę okładanie po mordzie samego siebie. Pozostaje pokiereszowana twarz, lecz społeczna bomba jednak odpala – walą się biurowce. To w filmie, niemniej warto wrócić z tym do rzeczywistości. 1. cytat z filmu Fight Club
—
Janek Owczarek czerwiec 2012 trupiazupa.blogspot.com/2012/07/rozne-fight-cluby.
To pan się denerwuje kurwa, ja jestem spokojny
—
Wścieklizna najlepiej roznosi się w ścisku. W autobusach, w pociągach, w samochodach uwięzionych w korku, w kolejce w sklepie, czy w urzędzie. Tam gdzie ludzie się śpieszą i niecierpliwią. Wściekłość atakuje jak wirus, razi jak piorun. Zalewa nas krew i ogarnia biała gorączka. Wystarczy drobny pretekst, by normalny człowiek zmienił się w bestię. Ale wściekłość nie powstaje na ulicy, tu tylko się objawia. Przestrzeń publiczna jest dla niej areną. Ten stan rodzi się w naszych domach, w szkołach, miejscach pracy. Powstaje z kompleksów, z nałogów, problemów finansowych i rodzinnych, z wrażliwości, samotności, poczucia braku szczęścia. Problem nie leży w samej wściekłości, tylko w tym, że nie umiemy jej rozładowywać, nie badamy jej źródeł. Stres gromadzi się w ciele, tuż pod skórą. Kisimy się w sobie, aż w pewnym momencie wybuchamy z byle powodu. Stan ciągłego napięcia rzutuje na relacje z drugim człowiekiem. Często z założenia traktujemy się na ulicy jako potencjalni wrogowie. W takim stanie łatwo ulegamy manipulacjom i podżeganiu, często wykorzystywanym do zdobycia poparcia na froncie walk politycznych, kibicowskich, czy wyznaniowych. Sam często jestem w napięciu. Z zaciskiem w brzuchu, szukam zaczepki, wypatruję pretekstu. Ktoś za blisko stoi, ktoś mnie zaraz trąci. Szukam sprawiedliwości w odwiecznych prawach. Najpierw się wychodzi, kurwa! Planuję zemstę, alternatywne, krwawe scenariusze. Dam mu w mordę, obleję
wrzątkiem. Ciekawe, co się stanie. Kurwa, kiep to też śmieć! Gapią się na mnie ludzie. Im bardziej się śpieszę, tym bardziej się denerwuję, z byle powodu. Siadam w metrze, gość obok zajmuje dodatkowo moje pół miejsca, przecież wyraźnie widać gdzie się siedzenia kończą, kurwa! Siedzę w takim napięciu, kolanka razem, próbuję się rozluźnić, pomyśleć o czymś. Nie da rady, noga drętwieje. Jeszcze się przy hamowaniu pociągu udami stykamy, nie wytrzymam, ale siedzę. Albo jak mnie baba torbą popędza, jak się drzwi otworzą w autobusie. Przecież widzi, że wychodzę, to się pcha, kurwa! Mur przed drzwiami wagonu, kiedy pociąg staje. Nie wychodzę, stoję i czekam. O! Jak mnie na pasach nie chce przepuścić kierowca, albo straszy jak idę, blisko dojeżdża i się jeszcze, kurwa, dziwi, że idę. Stare baby, co zawsze coś im nie pasuje, mnie denerwują. Ciągle nawijają i jeszcze poparcia szukają i się patrzą, jak ktoś się do wyjścia pcha. Nie ustępuję i jeszcze delikatnie zastawiam i czekam na „przepraszam”. W kolejce wypatruję tylko cwaniaków, wszyscy patrzą, a jak się ktoś wpycha, „tu jest kolejka” – krzyczą chórem. Znowu pcha się ktoś, Niech mnie trąci tylko. Jeszcze się nastawiam. Już ja mu powiem. Pamiętam taką historię. Klasyczna wkurzająca sytuacja – zachodzenie drogi na przejściu dla pieszych. W połowie pasów gość zachodzi mi drogę pod kątem prawie 90 stopni. Wpadam na niego. Patrzę co zrobi. On na mnie i bez słowa. No to ja – przepraszam – mówię, a on na to: – Pan na mnie wpadł. – Pan mi zaszedł, ale nieważne, ja pana przeprosiłem – mówię. – Ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Odchodzi.
—
Łukasz Izert czerwiec 2012 izert.gablotakrytyki.pl/115
Pojedynki, potyczki, bitwy
—
W dniu Święta Niepodległości, w zeszłym roku, napisałem na gorąco kilka słów na temat sytuacji, która miała wtedy miejsce. Reportaż w trzech kadrach z 11 listopada 2011 roku: Wczoraj rano siedziałem w mieszkaniu, nie chciałem iść na żadną manifestację. Włączyłem wiadomości w komputerze – okazało się, że na kilku portalach dają bieżącą relację z wydarzeń w centrum Warszawy. Co 3-5 minut pojawiały się nowe informacje. Po jakiejś godzinie pomyślałem jednak, że bez sensu oglądać to wszystko wirtualnie, szczególnie, że dzieje się kilka kilometrów dalej. W mieście zapanowała zupełnie inna atmosfera niż zwykle. Dobrze znane drogi stały się ciaśniejsze. Coś jak po katastrofie smoleńskiej. Wszystko stoi na swoim miejscu, ale jednak jakiś trudny do nazwania ciężar wisi w powietrzu. Na ludzi też patrzy się inaczej. Szliśmy z Hanką zastanawiając się, czy ten jest antifa, czy jednak fifarafa. Proste szufladkowanie. Zupełnie, jak w tej wspaniale symbolicznej notce prasowej: 13:17 Na Twitterze pojawiają się informacje, że została zaatakowana grupa rekonstrukcyjna w strojach napoleońskich. – za. gazeta.pl
13:59 Więcej szczegółów na temat grupy, która zaatakowała policjantów. To członkowie niemieckiej grupy Antifa. Ubrani na czarno i uzbrojeni w pałki najpierw zaatakowali członków grupy rekonstrukcji historycznej, przebranych za wojska napoleońskie. Według naocznych świadków „antyfaszyści” wzięli ich za narodowców. – za. rp.pl
***
Całkiem zwyczajną sprawą, w naszym świecie, jest zdenerwować się na kogoś, wściec się i chcieć strzelić komuś w mordę. Bo zajechał drogę; pchał się w wejściu do autobusu; upierdliwie gadał, coś co przecież nie jest prawdą; był lepszy; znów zrobił tę samą irytującą rzecz; nic nie zrozumiał; wymagał samemu nie dając nic od siebie; nie pozmywał; nie słuchał; nie zapłacił; kazał czekać i traktował z góry. W urzędzie, przy spotkaniu z przyjacielem, w pracy, na ulicy, w domu. O grube nerwy nietrudno. Wściekłość jest wpisana w codzienność. Choćby się chciało być najbardziej ponad emocjami i daleko od przyziemności międzyludzkiego konfliktu, nie ucieknie się przed nim. Można za to wpaść jeszcze głębiej w bagienko niedopowiedzeń, jawnych pojedynków i szemrania po kątach. Konflikty między konkretnymi ludźmi i wściekłość wobec określonego zachowania, czy wypowiedzi drugiego człowieka, rys. Łukasz Izert
To pan się denerwuje kurwa, ja jestem spokojny
—
Wścieklizna najlepiej roznosi się w ścisku. W autobusach, w pociągach, w samochodach uwięzionych w korku, w kolejce w sklepie, czy w urzędzie. Tam gdzie ludzie się śpieszą i niecierpliwią. Wściekłość atakuje jak wirus, razi jak piorun. Zalewa nas krew i ogarnia biała gorączka. Wystarczy drobny pretekst, by normalny człowiek zmienił się w bestię. Ale wściekłość nie powstaje na ulicy, tu tylko się objawia. Przestrzeń publiczna jest dla niej areną. Ten stan rodzi się w naszych domach, w szkołach, miejscach pracy. Powstaje z kompleksów, z nałogów, problemów finansowych i rodzinnych, z wrażliwości, samotności, poczucia braku szczęścia. Problem nie leży w samej wściekłości, tylko w tym, że nie umiemy jej rozładowywać, nie badamy jej źródeł. Stres gromadzi się w ciele, tuż pod skórą. Kisimy się w sobie, aż w pewnym momencie wybuchamy z byle powodu. Stan ciągłego napięcia rzutuje na relacje z drugim człowiekiem. Często z założenia traktujemy się na ulicy jako potencjalni wrogowie. W takim stanie łatwo ulegamy manipulacjom i podżeganiu, często wykorzystywanym do zdobycia poparcia na froncie walk politycznych, kibicowskich, czy wyznaniowych. Sam często jestem w napięciu. Z zaciskiem w brzuchu, szukam zaczepki, wypatruję pretekstu. Ktoś za blisko stoi, ktoś mnie zaraz trąci. Szukam sprawiedliwości w odwiecznych prawach. Najpierw się wychodzi, kurwa! Planuję zemstę, alternatywtrezI zsakuŁ .syr
ne, krwawe scenariusze. Dam mu w mordę, obleję wrzątkiem. Ciekawe, co się stanie. Kurwa, kiep to też śmieć! Gapią się na mnie ludzie. Im bardziej się śpieszę, tym bardziej się denerwuję, z byle powodu. Siadam w metrze, gość obok zajmuje dodatkowo moje pół miejsca, przecież wyraźnie widać gdzie się siedzenia kończą, kurwa! Siedzę w takim napięciu, kolanka razem, próbuję się rozluźnić, pomyśleć o czymś. Nie da rady, noga drętwieje. Jeszcze się przy hamowaniu pociągu udami stykamy, nie wytrzymam, ale siedzę. Albo jak mnie baba torbą popędza, jak się drzwi otworzą w autobusie. Przecież widzi, że wychodzę, to się pcha, kurwa! Mur przed drzwiami wagonu, kiedy pociąg staje. Nie wychodzę, stoję i czekam. O! Jak mnie na pasach nie chce przepuścić kierowca, albo straszy jak idę, blisko dojeżdża i się jeszcze, kurwa, dziwi, że idę. Stare baby, co zawsze coś im nie pasuje, mnie denerwują. Ciągle nawijają i jeszcze poparcia szukają i się patrzą, jak ktoś się do wyjścia pcha. Nie ustępuję i jeszcze delikatnie zastawiam i czekam na „przepraszam”. W kolejce wypatruję tylko cwaniaków, wszyscy patrzą, a jak się ktoś wpycha, „tu jest kolejka” – krzyczą chórem. Znowu pcha się ktoś, Niech mnie trąci tylko. Jeszcze się nastawiam. Już ja mu powiem. Pamiętam taką historię. Klasyczna wkurzająca sytuacja – zachodzenie drogi na przejściu dla pieszych. W połowie pasów gość zachodzi mi drogę pod kątem prawie 90 stopni. Wpadam na niego. Patrzę co zrobi. On na mnie i bez słowa. No to ja – przepraszam – mówię, a on na to: – Pan na mnie wpadł. – Pan mi zaszedł, ale nieważne, ja pana przeprosiłem – mówię. – Ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Odchodzi.
—
Łukasz Izert czerwiec 2012 izert.gablotakrytyki.pl/115
Pojedynki, potyczki, bitwy
—
W dniu Święta Niepodległości, w zeszłym roku, napisałem na gorąco kilka słów na temat sytuacji, która miała wtedy miejsce. Reportaż w trzech kadrach z 11 listopada 2011 roku: Wczoraj rano siedziałem w mieszkaniu, nie chciałem iść na żadną manifestację. Włączyłem wiadomości w komputerze – okazało się, że na kilku portalach dają bieżącą relację z wydarzeń w centrum Warszawy. Co 3-5 minut pojawiały się nowe informacje. Po jakiejś godzinie pomyślałem jednak, że bez sensu oglądać to wszystko wirtualnie, szczególnie, że dzieje się kilka kilometrów dalej. W mieście zapanowała zupełnie inna atmosfera niż zwykle. Dobrze znane drogi stały się ciaśniejsze. Coś jak po katastrofie smoleńskiej. Wszystko stoi na swoim miejscu, ale jednak jakiś trudny do nazwania ciężar wisi w powietrzu. Na ludzi też patrzy się inaczej. Szliśmy z Hanką zastanawiając się, czy ten jest antifa, czy jednak fifarafa. Proste szufladkowanie. Zupełnie, jak w tej wspaniale symbolicznej notce prasowej: 13:17 Na Twitterze pojawiają się informacje, że została zaatakowana grupa rekonstrukcyjna w strojach napoleońskich. – za. gazeta.pl
13:59 Więcej szczegółów na temat grupy, która zaatakowała policjantów. To członkowie niemieckiej grupy Antifa. Ubrani na czarno i uzbrojeni w pałki najpierw zaatakowali członków grupy rekonstrukcji historycznej, przebranych za wojska napoleońskie. Według naocznych świadków „antyfaszyści” wzięli ich za narodowców. – za. rp.pl
***
Całkiem zwyczajną sprawą, w naszym świecie, jest zdenerwować się na kogoś, wściec się i chcieć strzelić komuś w mordę. Bo zajechał drogę; pchał się w wejściu do autobusu; upierdliwie gadał, coś co przecież nie jest prawdą; był lepszy; znów zrobił tę samą irytującą rzecz; nic nie zrozumiał; wymagał samemu nie dając nic od siebie; nie pozmywał; nie słuchał; nie zapłacił; kazał czekać i traktował z góry. W urzędzie, przy spotkaniu z przyjacielem, w pracy, na ulicy, w domu. O grube nerwy nietrudno. Wściekłość jest wpisana w codzienność. Choćby się chciało być najbardziej ponad emocjami i daleko od przyziemności międzyludzkiego konfliktu, nie ucieknie się przed nim. Można za to wpaść jeszcze głębiej w bagienko niedopowiedzeń, jawnych pojedynków i szemrania po kątach. Konflikty między konkretnymi ludźmi i wściekłość wobec określonego zachowania, czy wypowiedzi drugiego człowieka,
rys. Kuba Maria Mazurkiewicz
To pan się denerwuje kurwa, ja jestem spokojny
—
Wścieklizna najlepiej roznosi się w ścisku. W autobusach, w pociągach, w samochodach uwięzionych w korku, w kolejce w sklepie, czy w urzędzie. Tam gdzie ludzie się śpieszą i niecierpliwią. Wściekłość atakuje jak wirus, razi jak piorun. Zalewa nas krew i ogarnia biała gorączka. Wystarczy drobny pretekst, by normalny człowiek zmienił się w bestię. Ale wściekłość nie powstaje na ulicy, tu tylko się objawia. Przestrzeń publiczna jest dla niej areną. Ten stan rodzi się w naszych domach, w szkołach, miejscach pracy. Powstaje z kompleksów, z nałogów, problemów finansowych i rodzinnych, z wrażliwości, samotności, poczucia braku szczęścia. Problem nie leży w samej wściekłości, tylko w tym, że nie umiemy jej rozładowywać, nie badamy jej źródeł. Stres gromadzi się w ciele, tuż pod skórą. Kisimy się w sobie, aż w pewnym momencie wybuchamy z byle powodu. Stan ciągłego napięcia rzutuje na relacje z drugim człowiekiem. Często z założenia traktujemy się na ulicy jako potencjalni wrogowie. W takim stanie łatwo ulegamy manipulacjom i podżeganiu, często wykorzystywanym do zdobycia poparcia na froncie walk politycznych, kibicowskich, czy wyznaniowych. Sam często jestem w napięciu. Z zaciskiem w brzuchu, szukam zaczepki, wypatruję pretekstu. Ktoś za blisko stoi, ktoś mnie zaraz trąci. Szukam sprawiedliwości w odwiecznych prawach. Najpierw się wychodzi, kurwa! Planuję zemstę, alternatywne, krwawe scenariusze. Dam mu w mordę, obleję zciweikruzaM airaM abuK .syr
wrzątkiem. Ciekawe, co się stanie. Kurwa, kiep to też śmieć! Gapią się na mnie ludzie. Im bardziej się śpieszę, tym bardziej się denerwuję, z byle powodu. Siadam w metrze, gość obok zajmuje dodatkowo moje pół miejsca, przecież wyraźnie widać gdzie się siedzenia kończą, kurwa! Siedzę w takim napięciu, kolanka razem, próbuję się rozluźnić, pomyśleć o czymś. Nie da rady, noga drętwieje. Jeszcze się przy hamowaniu pociągu udami stykamy, nie wytrzymam, ale siedzę. Albo jak mnie baba torbą popędza, jak się drzwi otworzą w autobusie. Przecież widzi, że wychodzę, to się pcha, kurwa! Mur przed drzwiami wagonu, kiedy pociąg staje. Nie wychodzę, stoję i czekam. O! Jak mnie na pasach nie chce przepuścić kierowca, albo straszy jak idę, blisko dojeżdża i się jeszcze, kurwa, dziwi, że idę. Stare baby, co zawsze coś im nie pasuje, mnie denerwują. Ciągle nawijają i jeszcze poparcia szukają i się patrzą, jak ktoś się do wyjścia pcha. Nie ustępuję i jeszcze delikatnie zastawiam i czekam na „przepraszam”. W kolejce wypatruję tylko cwaniaków, wszyscy patrzą, a jak się ktoś wpycha, „tu jest kolejka” – krzyczą chórem. Znowu pcha się ktoś, Niech mnie trąci tylko. Jeszcze się nastawiam. Już ja mu powiem. Pamiętam taką historię. Klasyczna wkurzająca sytuacja – zachodzenie drogi na przejściu dla pieszych. W połowie pasów gość zachodzi mi drogę pod kątem prawie 90 stopni. Wpadam na niego. Patrzę co zrobi. On na mnie i bez słowa. No to ja – przepraszam – mówię, a on na to: – Pan na mnie wpadł. – Pan mi zaszedł, ale nieważne, ja pana przeprosiłem – mówię. – Ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Odchodzi.
—
Łukasz Izert czerwiec 2012 izert.gablotakrytyki.pl/115
Pojedynki, potyczki, bitwy
—
W dniu Święta Niepodległości, w zeszłym roku, napisałem na gorąco kilka słów na temat sytuacji, która miała wtedy miejsce. Reportaż w trzech kadrach z 11 listopada 2011 roku: Wczoraj rano siedziałem w mieszkaniu, nie chciałem iść na żadną manifestację. Włączyłem wiadomości w komputerze – okazało się, że na kilku portalach dają bieżącą relację z wydarzeń w centrum Warszawy. Co 3-5 minut pojawiały się nowe informacje. Po jakiejś godzinie pomyślałem jednak, że bez sensu oglądać to wszystko wirtualnie, szczególnie, że dzieje się kilka kilometrów dalej. W mieście zapanowała zupełnie inna atmosfera niż zwykle. Dobrze znane drogi stały się ciaśniejsze. Coś jak po katastrofie smoleńskiej. Wszystko stoi na swoim miejscu, ale jednak jakiś trudny do nazwania ciężar wisi w powietrzu. Na ludzi też patrzy się inaczej. Szliśmy z Hanką zastanawiając się, czy ten jest antifa, czy jednak fifarafa. Proste szufladkowanie. Zupełnie, jak w tej wspaniale symbolicznej notce prasowej: 13:17 Na Twitterze pojawiają się informacje, że została zaatakowana grupa rekonstrukcyjna w strojach napoleońskich. – za. gazeta.pl
13:59 Więcej szczegółów na temat grupy, która zaatakowała policjantów. To członkowie niemieckiej grupy Antifa. Ubrani na czarno i uzbrojeni w pałki najpierw zaatakowali członków grupy rekonstrukcji historycznej, przebranych za wojska napoleońskie. Według naocznych świadków „antyfaszyści” wzięli ich za narodowców. – za. rp.pl
***
Całkiem zwyczajną sprawą, w naszym świecie, jest zdenerwować się na kogoś, wściec się i chcieć strzelić komuś w mordę. Bo zajechał drogę; pchał się w wejściu do autobusu; upierdliwie gadał, coś co przecież nie jest prawdą; był lepszy; znów zrobił tę samą irytującą rzecz; nic nie zrozumiał; wymagał samemu nie dając nic od siebie; nie pozmywał; nie słuchał; nie zapłacił; kazał czekać i traktował z góry. W urzędzie, przy spotkaniu z przyjacielem, w pracy, na ulicy, w domu. O grube nerwy nietrudno. Wściekłość jest wpisana w codzienność. Choćby się chciało być najbardziej ponad emocjami i daleko od przyziemności międzyludzkiego konfliktu, nie ucieknie się przed nim. Można za to wpaść jeszcze głębiej w bagienko niedopowiedzeń, jawnych pojedynków i szemrania po kątach. Konflikty między konkretnymi ludźmi i wściekłość wobec określonego zachowania, czy wypowiedzi drugiego człowieka,
są wliczone w każde ludzkie życie. Rzecz jest nie do przeskoczenia. Utrzymuje teraźniejszy ekosystem. Jednak w sytuacjach takich, jak wspomniany 11 listopada, konflikt przybiera poważniejsze rozmiary. Przestaje być awanturą, w której uczestniczą bezpośrednio ludzie. Staje się starciem gotowych (przygotowanych) formuł. Być może znający się nawzajem publicyści przeciwstawiają się sobie osobiście, wściekają się na odmienne poglądy drugiego publicysty-człowieka. Prosta sprawa – sprzeczka może zdarzyć się na ulicy, może być i w dzienniku, a nawet w filozoficznym periodyku. Dużej różnicy w tym nie ma. Taki sam smród może się roznieść między dwoma rolnikami na wsi, jak i dwoma profesorami. Niezgoda dotyczy być może (?) spraw na różnym poziomie wyszukania i finezji, ale zachowania i istota relacji między skonfliktowanymi są takie same. W pewnym momencie kłótnia przestaje nawet dotyczyć pierwotnego problemu. Staje się niechęcią, albo bezdyskusyjnym znienawidzeniem. Na długo przed opisywanym Świętem Niepodległości, publicyści w różnych mediach, zaczęli napędzać kłótnię między ludźmi. Słowo po słowie nakręcili
rys. 3, Antek Sieczkowski
swoich czytelników do okopywania się, po dwóch stronach barykady. Do tego stopnia, że ludzie faktycznie zaczynają wierzyć, że ich osobistym konfliktem jest to, czy są skinami, czy kolorowymi dziewczynkami i chłopcami. Warto bronić swoich przekonań, wyobrażeń świata. Zastanawiać się, co jest dobre, a co złe. Jednak dobrze też pomyśleć, czy przekonania te są na pewno moje. Czy nie zaczynam korzystać z pakietu poglądów? Warto kłócić się z drugą osobą o konkretne sprawy. Świadczy to raczej o zdrowiu umysłowym. Gorzej jeśli wpadamy w zawikłanie i abstrakt plakietek, gotowych ogólnych przekonań i w takie same przegrody wkładamy adwersarzy.
—
Kuba Maria Mazurkiewicz czerwiec 2012 mazurkiewicz.gablotakrytyki.pl/1270
Zeszyt 6 wydany przez Pracownię Struktur Mentalnych czerwiec 2012, Warszawa Redakcja: Kuba Maria Mazurkiewicz (kuba.mazurkiewicz@gmail.com) Łukasz Izert (lukasz.izert@gmail.com) Współpraca: Michał Drabik, Janek Owczarek, Gablota Krytyki (www.GablotaKrytyki.pl), Opracowanie graficzne, skład i łamanie: Kuba Maria Mazurkiewicz Znak graficzny i rysunki na okładce projektu Łukasza Izerta. Oprawa: Michalina Dąbrowska i Łukasz Izert Wydanie 1 Nakład: 70 egzemplarzy
—
Tekst główny złożono krojem Antykwa Półtawskiego 10 pt (www.jmn.pl)