Copyright © by for the translation by Heirs of Paweł Hertz Copyright © by Fundacja Zeszytów Literackich Warszawa 2010 ISBN 978-83-60046-09-8
SERIA PODRÓŻE Redaktor serii Marek Zagańczyk
Paweł Muratow
Obrazy Włoch Toskania i Umbria Tłumaczył i przypisami opatrzył
Paweł Hertz
ZESZYTY LITERACKIE
LUKKA
LUKKA
Z Pizy do Lukki jest nie więcej niż dwadzieścia wiorst, toteż z jednego miasta można by zobaczyć drugie, gdyby nie rozdzielały ich góry. Góry otaczają Lukkę ze wszystkich stron. Wokół miasta biegnie niezwykle gruby, doskonale zachowany mur z bastionami i szkarpami oraz szeroką fosą. Wszystko to sprawia wrażenie, jak gdyby miasto leżało gdzieś na pustkowiu, odcięte od świata, ni to twierdza, ni to więzienie. Wrażenie to nie opuszcza nas, a nawet wzmaga się w śródmieściu poprzecinanym niewiarygodnie wąskimi i krętymi uliczkami, na które pada wieczny cień wysokich domów. Nawet w jasny dzień listopadowy panuje tu wilgoć i głusza, duszne powietrze nie pozwala oddychać, toteż chcielibyśmy jak najszybciej znów znaleźć się na murach miejskich, gdzie lśni słońce, wieje wiatr i skąd widać dalekie, wyraźnie rysujące się na widnokręgu grzbiety gór. Obecnie mury Lukki zamieniono na szeroki bulwar wysadzony kilkoma rzędami wspaniałych platanów, które stanowią przedmiot dumy jej mieszkańców. Spacer po tych murach jest niezwykle przyjemny. W ciągu półtorej godziny można obejść całe miasto dokoła, wciąż mając przed sobą smukłe białe pnie platanów, pokryte zielenią kurtyny fortyfikacji, a dalej pola, wiejskie dzwonnice, błękitniejące podgórza i wreszcie dalekie, okryte śniegiem Alpy Apuańskie. Lukka nie dokazała w dziejach niczego, co już góry usposabiałoby do niej przychylnie. Jej historia jest pełna nikczem➢ 26 ➢
LUKKA
ności, hańby i poniżenia. Wiele z tego, co się wydarzyło w jej przeszłości, tłumaczą słowa Dantego: del no per li denar vi si fa ita1. Lukka nie może nawet się poszczycić, że — jak Genua i Wenecja — zdołała utrzymać swoją niepodległość aż po wiek XVIII2. Los takich miniaturowych państw „niezależnych” bywa widać jednakowy we wszystkich epokach. Podobnie jak małe księstwa niemieckie przed pięćdziesięciu laty i jak obecnie Monaco, Lukka już w wieku XVI stała się modnym miejscem kuracyjnym i domem gry dla całej Europy. Na trzy wieki przedtem, nim do tutejszych kąpieli zaczęli przyjeżdżać Byron, Shelley, Heine i Browning, kurował się tu Montaigne3. Od owego czasu w dziejach Lukki nie wydarzyło się nic godnego uwagi, jeżeli pominąć ciekawy epizod z czasów Napoleona, gdy miasto dostało się w udziale Elizie Bacciocchi. Od prowadzonych na ten temat rozmów w salonie Anny Pawłowny Szerer rozpoczyna się epopeja Wojny i pokoju4. Udział Lukki w dziejach renesansu był niewielki. Jedynym artystą, który się tu urodził, był Matteo Civitali5, rzeźbiarz z wieku XV, któremu współobywatele wznieśli pomnik. Zachowane tu liczne jego prace pozwalają wyrobić sobie należyty sąd o tym artyście. Widać z nich, że był to jeden z całkiem niezłych, sympatycznych, pełnych łagodnego wdzięku rzeźbiarzy, w jakich obfitowała druga połowa quattrocenta. Niejedno w jego pracach może się spodobać, ale nic oczywiście nie wywyższa go ponad jego florenckich rówieśników, Desideria, Mina, Benedetta i innych. Przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że Civitali czerpał ze źródeł florenckich i że ulegał tamtejszym wpływom. Najważniejsze prace tego rzeźbiarza znajdują się w katedrze, ale niektóre jego dzieła są również w miejskiej pinakotece6. Trzeba przyznać, że jest to jedna z najbardziej ponurych galerii w całych Włoszech. Z ogromnych płócien Fra Bartolommea7 wieje chłodem, choć przedmiotem ich są eksta➢ 27 ➢
OBRAZY WŁOCH. TOSKANIA I UMBRIA
zy. Cokolwiek by mówiono o poetyckiej świątobliwości, właściwej rzekomo obrazom tego dominikanina i gorliwego zwolennika Savonaroli, są to jedynie bardzo kunsztowne i bardzo akademickie kompozycje. Obrazy te raz jeszcze wskazują, że w okresie, gdy pracował Fra Bartolommeo, jakiś istotniejszy związek sztuki i religii nie był już możliwy, nawet w murach klasztoru dominikańskiego. Mimo całej gorliwości i pilności utalentowanego zakonnika droga do świętości w sztuce była zamknięta zarówno przed nim, jak i przed jego współczesnymi. Okres artystów pracujących dla chwały Bożej minął na zawsze, toteż poważne, dojrzałe, uczone malarstwo Fra Bartolommea było już chyba tylko pracą na chwałę Kościoła. Wszystkie te rozczarowania, które stają się naszym udziałem w Lukce, gdy szukamy w niej dzieł okresu odrodzenia, wynagradza nam obfitość zachowanych tu wspaniałych zabytków innej, bardziej odległej epoki. I w Lukce wrzała niegdyś gorączkowa praca artystów, i tu, jedna za drugą, wznoszo no śmia łe w kon strukcji, ory gi nal ne bu dow le, i tu kształciły się całe pokolenia obdarzonych niewątpliwymi zdolnościami wybitnych rzeźbiarzy. Było to dawno, w XII wieku, w okresie owego niezwykłego, a niekiedy wspaniałego porywu ku nowej architekturze, który sprawił, że styl romański w tej części Włoch nabrał całkiem szczególnego charakteru. Zjawisko to, znane pod nazwą „protorenesansu”, pojawiło się najpierw w Pizie. Ale tu, w Lukce, architektura pizańska tak się zakorzeniła i tak rozrosła, że można ją traktować jako specjalność miejscową. Jak to już dawno spostrzegli historycy sztuki, styl pizański utracił w Lukce swoją pierwotną czystość i przejrzystość. Obciążono go tu mnóstwem zbytecznych szczegółów, zaciemniono dążeniem do nadmiernej świetności i krańcowej wyrazistości. Jako najlepszy przykład tych cech może służyć okropna pod względem proporcji i chaotyczna fasada kościoła San Michele. Może nawet nie tyle zawiniła tu Lukka, ile okres, w którym wzniesiono większość znajdujących się w tym mieście kościołów. Prawie wszystkie powstały o pół wieku, a czasem nawet o wiek później niż ko➢ 28 ➢
LUKKA
ścioły pizańskie. Prawie wszystkie zbudowano właśnie wtedy, gdy rozpoczął się schyłek „protorenesansu toskańskiego” i gdy, jak to zwykle bywa wówczas w sztuce każdego okresu, zewnętrzny przepych i nagromadzone w niezwykłej obfitości szczegóły zaczęły przesłaniać ubóstwo treści. Istnieje również inne wyjaśnienie przyczyny owej nadmiernej kwiecistości tutejszej architektury XII i XIII stulecia. Niezliczone ozdoby, zawiłe szczegóły, kunsztowna ornamentacja plastyczna, całe góry subtelnie obrobionego kamienia i marmuru — wszystko to świadczy o przebudzeniu się nowej wrażliwości, o nieprzezwyciężonym dążeniu ku nowej i niezbadanej jeszcze sztuce rzeźby. Pod tym względem Lukka i Pistoia wyprzedzają nawet Pizę o kilka dziesięcioleci. Istniejący w tych miastach „mistrzowie kamieniarscy” i wieloosobowe zespoły snycerzy stworzyli szkołę, w której kształtowała się rzeźba pizańska. Resztki ich rozległej działalności wciąż jeszcze są niezmiernie liczne w Lukce. Sztukę nieznanych poprzedników Niccola Pisano najlepiej można studiować, oglądając zdobiące fasadę katedry reliefy związane z legendą o św. Marcinie, patronie miasta, oraz mnóstwo reliefów w innych kościołach, jak San Giovanni, San Salvatore, San Frediano, San Michele. Zachowane napisy wskazują niekiedy twórców tych prac. Ich imiona — Guidetto i Guido da Como, mistrz Robert, mistrz Biduin — uzupełniają rząd dziwnie brzmiących starodawnych imion wyrytych na rzeźbach w Pistoi — mistrzów Gruamonsa, Rudolfina i Adeodata8. Rzeźby romańskie, zwłaszcza takie, jak na fasadzie katedry lub jak chrzcielnica w San Frediano, stanowią najistotniejszą część dziedzictwa artystycznego Lukki. Ale to, co w tym mieście jest najświetniejsze, stanowi jednak dzieło przybysza, wielkiego rzeźbiarza sieneńskiego, Jacopa della Quercia. Ów współcześnik i godny współzawodnik Donatella wzniósł w katedrze nagrobek młodej Hilarii del Carretto. Wśród niezliczonych nagrobków wzniesionych w wieku XV sarkofag Hilarii jest jednym z najprostszych, najczystszych i najgłębiej ujętych. Quercia dał tu dowód zdumiewającej powściągliwości uczuć, niezwykłej cnoty artystycznej. Młoda ➢ 29 ➢
OBRAZY WŁOCH. TOSKANIA I UMBRIA
kobieta spoczywa na wieku sarkofagu — śpiąc czy też odpoczywając; u jej nóg leży ulubiony pies. Wokół sarkofagu biegnie fryz, na którym małe dzieci podtrzymują niezwykle ciężkie girlandy. Quercia na tym poprzestał, jak gdyby chcąc odwrócić uwagę widza od amorków, które tak często nie pozwalają się nam skupić i przeszkadzają swoimi uśmiechami, gdy oglądamy nagrobki florenckie. Harmonia i powaga tego nagrobka są nieskazitelne, młoda kobieta śpi głębokim snem śmierci. Wielkość tematu została tu w sposób prosty i mocny wyrażona w rytmie, który rządzi ciężkimi girlandami winnych łóz. Oprócz tych wszystkich rzeczy, mniej lub więcej znanych z wszelkiego rodzaju przewodników, przechadzka po ulicach Lukki sprawia pewną niespodziankę. Niespodzianką tą okazuje się niewielki gotycki kościółek Santa Maria della Rosa. Takie kaplice gotyckie są we Włoszech raczej rzadkością, a ta właśnie jest chyba najbardziej ze wszystkich wzruszająca. Krucha jak cacko Santa Maria della Spina w Pizie, pełna marmurów i posągów, jest oczywiście znacznie wspanialsza, ale nikt by chyba za nią nie oddał malutkiej Marii-Róży. Chyba nie ma w całych Włoszech innego miejsca, które by tak przypominało rycerską, żarliwą cześć okazywaną Róży Wiecznej. Patrząc na ustawiony w rogu kaplicy mały posążek Madonny z różą w dłoni i owym osobliwym uśmiechem Madonn pizańskich, z trudem powstrzymujemy wzruszenie. Jak gdyby na chwilę pozwolono nam tu spojrzeć w głąb pogrzebanego świata żarliwej wiary, długich modłów i nierozerwalnych ślubów. Te róże na ornamencie, który zdobi okno, wciąż jeszcze tchną cudownym aromatem, a ich szary kamień wydaje się delikatniejszy niż żywe płatki kwiatu. Kaplica Marii-Róży stoi opodal miejskich murów. Tak, mieszkańcy Lukki mogą doprawdy być dumni; takie platany, taki widok gór nieczęsto trafiają się nawet we Włoszech! Jasny dzień listopadowy chyli się ku wieczorowi; nadciąga chłód; gdzieniegdzie pod wielkimi żółtymi liśćmi, które zasypały bastiony, z pewnością znajdą się ślady nocnego przymrozku. Alpy Apuańskie stoją w śniegu za Carrarą i śnieg za➢ 30 ➢
LUKKA
czyna już spowijać szczyty Apeninów. Smutek osnuł nagie winnice, a koło wiejskich domów żółcą się wywieszone ku słońcu kolby kukurydzy. Tu, na murze, trwają bezczynni marzyciele — robotnik z butelką chianti, oficer i pani o chorowitym wyglądzie, sznur dziewcząt z przytułku. Wszyscy patrzą w dal — na góry, na doliny, które błękitniejąc, uchodzą w stronę Florencji, Pizy, w wielki, rozległy świat. Jak to musi być miło, gdy z wiecznej ciasnoty i wilgotnego chłodu tych wąskich jak szczeliny uliczek małego miasteczka, które przypomina więzienie, można wreszcie wyjść na te mury i zamyślić się o dalekiej podróży, o wolności, o życiu pełnym i bogatym! Jak mgliste wtedy rodzą się nadzieje i jak potem okazują się zawodne!
SA N G I M I G N A N O
SA N G I M I G N A N O
Późną jesienią — był już koniec listopada — lekka dwukółka szybko niosła nas traktem, który łączy San Gimignano z małą stacyjką Poggibonsi. Chmury leniwie zaciągały niebo, było bardzo chłodno; wydawało się, że jedziemy tak spiesznie, uciekając przed nadciągającą zimą. Po drodze z rzadka spotykaliśmy pieszych lub wozy naładowane beczkami wina. Sen zimowy ogarnął już pola. Z winnic opadły ostatnie liście, w oliwnych gajach zebrano już późne plony. Wszystko opustoszało; życie wiejskie schroniło się za opłotki, do spichrzów pełnych zboża, do loszków z winem i oliwą, do obszernych izb, gdzie płonął wielki ogień. A jedynym śladem owego życia był słup dymu unoszący się z komina, niewyraźne skrzypienie dobiegające zza zamkniętych wrót i zapach młodego wina sączący się z okien niskich murowanych piwnic. Nadeszły „święte dni wiejskich uroczystości”. W mroku loszków, w blasku woskowych świec domowego wyrobu, na ziemi przesiąkniętej czerwonym płynem rozpoczynało się zimowe święto zimowego Dionizosa. Byliśmy w sercu Toskanii, na trakcie wiodącym z Florencji do Sieny. W ów dzień listopadowy subtelność i surowa prostota toskańskich krajobrazów zaznaczały się ze szczególną siłą. Jesień, wiejska pora roku — a wokół nas ciągnęła się właśnie wiejska okolica — kryje w swoim łonie głębię i czystość życia. Ale tutejsza wieś jest obdarzona delikatną duszą artysty. Gleba tu ma nasyconą, bogatą barwę głębokiego brą➢ 33 ➢
OBRAZY WŁOCH. TOSKANIA I UMBRIA
zu. I nie ma nic szlachetniejszego nad srebrzystą zieleń oliwek i brązowe cienie na więdnących wzorzystych liściach winogradu. Nawet szare jesienne obłoki lśniły perłowym blaskiem, a nieskończona dal wydawała się przezroczysta niby drogie kamienie o barwie błękitu. Horyzont Toskanii zawsze jest wyraźnie obwiedziony biegnącymi, jedna za drugą, delikatnymi liniami niewysokich wzgórz. Tak właśnie powinien wyglądać horyzont w ojczyźnie wielkich malarzy. Nie ma tu naszego nieokreślonego smutku i niewypłakanej skargi naszych lasów i wąwozów. Świat jest tu taki, jakim go stworzył Bóg, który podarował ludziom obficie rodzące drzewa, wino oraz zboże i nie tylko zapowiedział im, że będą pracowali w pocie czoła, lecz dał im także mocne, jak jesienne powietrze, rubaszne uciechy oraz jasny i subtelny geniusz artystyczny. W odległości jakichś może pięciu wiorst na wzgórzu przed nami pojawił się zarys San Gimignano, wyraźny i delikatny. Trzeba było skręcić w lewo i po sporym objeździe powoli jechać zakosami pod górę. „Trzynastowieżowe” miasto znikło nam na chwilę z oczu. Kiedy jechaliśmy pod górę, na niebie nastąpiły zmiany — ołowiane cienie spłynęły ku zachodowi i cienka opona chmur zalśniła nagle, prześwietlona słonecznym blaskiem. Byliśmy już wysoko; dokoła jak okiem sięgnąć widniały pola i winnice Toskanii, pociemniałe lasy dębowe, obejścia, nad którymi unosił się dym, lśniące czerwienią dachówek sioła ze skromną wiejską dzwonnicą. Wokół nas ciągnęła się ziemia święta — ojczyzna godnego i wzniosłego piękna, które stało się udziałem człowieka. Z ogromnym wzruszeniem wjechaliśmy w starą bramę San Gimignano i mijając pustą, ze średniowiecznym niedbalstwem wybrukowaną ulicę, zatrzymaliśmy się przed małym prowincjonalnym albergo. Czekało nas tu miłe, znajome wnętrze na poły wiejskiego zajazdu. Odpoczęliśmy w wielkiej wybielonej izbie, ogrzaliśmy się u komina, a potem zjedliśmy śniadanie w towarzystwie oficera, który znalazł się tu służbowo, oraz młodego francuskiego malarza przybyłego na plener. Kiedy wyszliśmy, na ulicy było cicho i pusto. Tylko w jednym ➢ 34 ➢
SA N G I M I G N A N O
oknie pokazała się czyjaś twarz: ktoś chciał popatrzyć na przyjezdnych. Za tymi pociemniałymi murami, które przetrwały już stulecia, życie toczy się tak powoli, że niekiedy jego nurt staje się wprost niewidoczny. Znacznie wysunięte, na modłę florencką, gzymsy domów sprawiają, że ulica wydaje się jeszcze węższa i że panuje w niej wieczny cień. Ale wieże u jej wylotu — słynne wieże San Gimignano — stały w pełnym blasku. Jesienne słońce, po raz ostatni przed nadejściem zimy, ogrzewało źdźbła trawy wyrosłej tam wysoko, w szczelinach między starymi kamieniami. Wieże stanowią dumę i chwałę San Gimignano1. Sprawiają, że to miasteczko jest osobliwością historyczną, ziszczonym snem o gwelfach i gibelinach, o Dantem i o pobożnych sieneńskich frescanti. Wzniosła je w wieku XIV maleńka rzeczpospolita miejska, tutejsze rody szlacheckie. Wieże te dotychczas zachowały swoje dawne nazwy, dziś jeszcze jedna z nich nosi miano wieży Salvuccich, a druga, od nazwiska przysięgłych nieprzyjaciół tej rodziny, nazywa się wieżą Ardinghellich. Takie same wieże wznosiły się niegdyś nad Florencją i nad Sieną. Tam zniszczyły je bieg czasu i nowe potrze by życia. Za chowa ły się tyl ko w tym ma leń kim miasteczku, które ominęły błogosławieństwa i pokusy cywilizacji. San Gimignano chroniło te bezużyteczne i dziwaczne budowle niby swój największy skarb. W wieku XVII zarząd miasta zlecił mieszkańcom, aby pod najsurowszą odpowiedzialnością utrzymywali wieże w ich stanie pierwotnym, a tym, którzy dopuścili do jego naruszenia, nakazał ich odbudowę. Per la grandezza della terra, powiedziano w owym dokumencie, stanowiącym rzadkie świadectwo wzniosłej mądrości ludowej. Ciemny strop i wysoka, oświetlona słońcem wieża — oto, w jak skrajnych sprzecznościach rysuje się nam epoka Dantego. Ciemne namiętności na dnie życia i wzlot ku niebu pojedynczych mistycznych świateł, wznoszących się z jej kamiennych labiryntów. Ale nie na tym koniec. Jeszcze tu mamy barwną tkankę życia, śmiech, dźwięk lutni, beztroską młodość i przelotną miłość. Tak nam powiada pewien staro➢ 35 ➢
OBRAZY WŁOCH. TOSKANIA I UMBRIA
dawny poeta, który urodził się w tym właśnie miasteczku, może nawet wcześniej niż Dante „fu nato e cresciuto sovra’l bel fiume d’Arno alla gran villa”*. Folgore da San Gimignano2 poświęcił jeden z cyklów swoich sonetów florenckiemu gronu młodych mężczyzn i kobiet, które zbierało się dla wspólnych zabaw, a drugi cykl poświęcił podobnemu gronu w Sienie. Już choćby tytuły tych cyklów — Miesiące i Dni — świadczą o umiłowaniu zwykłych uciech potocznego życia. Czy warto o cokolwiek zabiegać, gdy tak miło w dzień styczniowy wyjść na ulicę w zacisznym San Gimignano i obrzucać się śnieżkami z gromadą ładnych dziewcząt? Uscir di fora alcuna volta il giorno Gittando della neve bella e bianca A le donzelle, che staran dattorno. Albo gdy nadejdzie maj i gdy zaczną Pulzellette, giovane e garzoni Baciarsi nella bocca e nelle guancie… Z trudem możemy sobie wyobrazić owe zabawy i owe pocałunki na tych wąskich uliczkach małego miasteczka, wśród ubogich, surowych murów kamiennych, u stóp nie wiadomo komu grożących wież. Uśmiech owego życia, jego ciepło już dawno znikły. Historia zapisała wszystkie spory i biedy owego czasu. Najświetniejszy ze wszystkich poetów na ziemi stworzył świątynię, w której dotychczas trwa najwznioślejszy duch epoki. Ale na zawsze znikły jednodniowe myśli, uczucia i uczynki ludzkie — cały ów drogocenny mały świat, któremu sądzono znikać bez śladu i którego nie może utrwalić nawet wszechmocna sztuka. San Gimignano, położone między Florencją i Sieną, musiało uczestniczyć w dziejowym pojedynku tych dwóch miast. Sprzyjało raczej Florencji, Siena bowiem jako zbyt bli* Urodził się i wzrastał nad piękną rzeką Arno w wielkim mieście [Przypisy gwiazdkowe, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą od Tłumacza].
➢ 36 ➢
SA N G I M I G N A N O
sko położona była bardziej niebezpieczna. Mimo to wszystkie kościoły i budowle publiczne w wieku XVI były zdobione przez mistrzów sieneńskich, a nie florenckich, co stanowi jeszcze jeden dowód przewagi Sieny nad Florencją w malarstwie trecenta. Dzieła mistrzów sieneńskich można oglądać w niewielkim muzeum miejskim mieszczącym się w sali Palazzo Comunale, a także w dwóch przepięknych kościołach — w Sant’Agostino i w kolegiacie3. Największą ozdobą muzeum miejskiego jest wielki fresk przedstawiający Bogurodzicę w otoczeniu zastępów świętych i aniołów. Lippo Memmi, twórca tego fresku, uczeń Simona Martini, podjął tu temat swojego mistrza, rozwinięty w jego fresku znajdującym się w Palazzo Pubblico w Sienie, a znanym pod nazwą Maestà4. Obok napis: „W tej sali przemawiał Dante, wysłany przez Rzeczpospolitą Florencką”. Było to 8 maja 1330 roku, „na połowie czasu” życia poety. Inni malarze sieneńscy pracowali w kościołach. Barna i Bartolo di Fredi wymalowali długie rzędy fresków na murach kolegiaty5. Sądząc ze znajdującego się tu cyklu, Barna byłby zapewne najwybitniejszym spośród następców Lorenzettiego. Ale umarł młodo — pracując w tym kościele, spadł z rusztowania i zabił się na miejscu. Inny Sieneńczyk, Bartolo di Fredi, wydaje się w porównaniu z nim niesamodzielny i niezbyt utalentowany. Trudno zrozumieć, jak można temu malarzowi o ograniczonych zdolnościach przypisywać freski w kościele Sant’Agostino. Freski te znajdują się w jednej z na poły mrocznych kaplic i przedstawiają narodziny oraz zaśnięcie Najświętszej Marii Panny. Wiele tu pięknych, a nawet niezwykłych szczegółów — uskrzydlone zastępy aniołów w Zaśnięciu, majestatyczna prostota wnętrza w Narodzinach. To jedna z najbardziej harmonijnych kompozycji trecenta, lecz dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze pomijana w wielotomowych dziejach sztuki włoskiej. W wieku XV San Gimignano ostatecznie znalazło się pod panowaniem Florencji i wtedy właśnie zaczęli tu pracować artyści florenccy. Malowali tu Piero Pollaiuolo, Domenico Ghirlandaio i Benozzo Gozzoli. Ktokolwiek chciałby wyrobić ➢ 37 ➢
OBRAZY WŁOCH. TOSKANIA I UMBRIA
sobie ostateczny sąd o malarstwie Ghirlandaia, nawet jeżeli dokładnie przestudiował jego freski florenckie, musi przyjechać do San Gimignano. Może wtedy Ghirlandaio przestanie wreszcie uchodzić za malarza, który dostrzegał jedynie zewnętrzny kształt rzeczy. Ghirlandaio malował tu kaplicę św. Finy, młodziutkiej obrończyni wiary, która pod wieloma względami przypomina swoją siostrę z Północy, św. Lidwinę, o której pisał Huysmans6. I Ghirlandaio udowodnił, że jest nie tylko malarzem kobiecych strojów i kobiecego życia. Był obdarzony ogromnym wyczuciem duszy kobiecej we wszystkich jej poruszeniach i przejawach. Inaczej nie zdołałby przecież ani powziąć pomysłu, ani namalować owej tchnącej jakąś niemal boską czystością grupy — dwóch kobiet u wezgłowia wychudłej, umierającej dziewczyny. Św. Fina leży na podłodze; na szare ściany izby kładą się cienie postaci ludzkich i kilku wyszukanie prostych sprzętów; z twarzy starych ko biet tchnie głę bo ka świa do mość cu du. W otwar tych drzwiach pojawiło się widzenie zwiastujące śmierć Finy, zrodzone z błękitnego powietrza ciągnących się dokoła pól Toskanii. Ghirlandaio pracował w kolegiacie; w innym kościele, w Sant’Agostino, Benozzo Gozzoli namalował kilka fresków przedstawiających sceny z życia błogosławionego ojca Kościoła. Cóż to za niezwykły artysta! Po Campo Santo w Pizie, gdzie jego freski ciągną się na przestrzeni prawie półwiorstowej, znów pojawia się tutaj odmieniony i powabny, jego sztuka znów lśni i skrzy się nowym uśmiechem. W istocie Benozzo osiąga tu szczyty swoich możliwości. To, co tu namalował, prześciga jego freski w Pizie i w Montefalco. Z tym freskiem można porównać tylko Orszak Trzech Króli w kaplicy Medyceuszów we Florencji7. Benozzo nigdzie szczerzej nie dał wyrazu owej dziecinnej radości, która przepełniała jego duszę, niż w jednej ze scen tego fresku, która przedstawia szkołę. Rodzice przyprowadzili małego Augustyna do nauczyciela. Pod postacią ojca Benozzo namalował tu jednego ze swoich współczesnych, zamożnego Florentyńczyka o miłych, szczerych rysach. Jego żona to kobieta jeszcze młoda, ➢ 38 ➢
SA N G I M I G N A N O
smukła i zamyślona. Nauczyciel ma ostry profil humanisty. Tuż obok kilku uczniów; jeden ponownie zbliża się do nauczyciela, inny wygląda zza pleców kolegi, jeszcze inny dźwiga na ramionach małego, nagiego chłopaczka, który wymownie spogląda na rózgę nauczyciela. Dalej, pod arkadami budowli w stylu wczesnego odrodzenia, widać szkołę, rząd jasno- i ciemnowłosych głów dziecinnych. A jeszcze dalej ulica, kościół, błękitne niebo z białymi obłokami, tonące w srebrnym blasku pięknego świątecznego dnia. Wszystko tu mówi o nieskończonym umiłowaniu, jakim Benozzo otaczał tych ludzi florenckich, uczniów, ulice i obłoki — o jego umiłowaniu świata i życia. Dla tego malarza wszystko w widowisku życia było niezwykłe. Jego wyobraźnia we wszystkim znajdowała coś odświętnego. Udając się do Mediolanu, jego Augustyn mija baśniowe krainy, gdzie rosną palmy i jeszcze jakieś nigdy niewidziane drzewa. W dali widnieje fantastyczne miasto, w którym mogłaby mieszkać królowa Saby, a piękny paź biegnie tuż obok konia młodego podróżnego. Scena przybycia do Mediolanu dała malarzowi okazję do przedstawienia dwóch postaci — młodego rycerza i giermka, który odpina mu ostrogi, pełnych najczystszego i najszlachetniejszego romantyzmu. Ta prosta scenka tchnie niezwykłym urokiem cnót rycerstwa chrześcijańskiego. Benozzo ma duszę tak radosną, że z trudem powstrzymuje uśmiech nawet wtedy, gdy maluje scenę smutną i poważną. W scenie śmierci św. Moniki całkiem nieoczekiwanie i bez jakiegokolwiek związku z uroczystym i pobożnym tematem namalował na przykład dwoje nagich dzieci bawiących się z psem. W takich niezwiązanych z treścią obrazu epizodach lubił okazywać swój „trzeźwy spokój” ów pracowity, łagodny, dobroduszny malarz florencki, który całe swoje życie spędził na rusztowaniach przed świeżo wyprawionymi murami skromnego kościoła, odległego klasztoru lub lśniącego zielenią cmentarza. Kiedy wychodziliśmy z Sant’Agostino, słońce skłoniło się już ku zachodowi. Jego pobladłe promienie padały teraz prosto na twarze staruszek, które rozsiadły się rzędem na wyso➢ 39 ➢
OBRAZY WŁOCH. TOSKANIA I UMBRIA
kich schodach kościoła. Gdy wyszliśmy, umilkły na chwilę i odprowadzały nas spojrzeniem. A my spieszyliśmy się, chcąc zwiedzić całe miasteczko przed odjazdem. Ale San Gimignano jest tak niewielkie, że można je obejść w pół godziny. Błądząc na chybił trafił, spotkaliśmy w jednej z uliczek kilku mężczyzn, którzy raźnie pompowali i rozlewali wino. Wydaje się, że jest to jedyne zajęcie tutejszych mieszkańców. Ile tu wina! Rynsztokiem spływała ciemna czerwona strużka, a to przecież było szlachetne, skrzące się chianti. Nagle znaleźliśmy się na stoku wzgórza. Zachodzące słońce rzucało na zalane blaskiem pola dziwaczny cień miasta. Cienie wież sięgały daleko, niby palce jakiejś gigantycznej dłoni. Posiedzieliśmy chwilę w innym miejscu, na wąziutkiej terasie noszącej miano Via degli Innocenti, pod starym drzewem oliwnym czerwieniejącym w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Wzrok biegnie stąd nad niezmierzonymi obszarami ku jakimś nieznanym górom i dolinom pogrążonym w mroku wieczornym. Tam, w dali — Poggibonsi, Certaldo, gdzie urodził się Boccaccio, i Siena, gdzie będziemy dzisiaj nocowali. Przed wyjazdem raz jeszcze podeszliśmy ku wieżom. Płonęły teraz u szczytu czerwonym blaskiem zachodu i rzeczywiście wydawały się złowieszcze. Kiedy czekaliśmy na konie za bramą San Matteo, zebrały się wokół nas dzieci podobne do uczniów na fresku Benozza. Chłopiec o poważnym wyrazie twarzy prosił o znaczki zagraniczne do swojego zbioru. Dziewczęta gryzły maleńkie oliwki i częstowały nas nimi, a my daliśmy im jabłka. Ale oto nadjechała dwukółka, żegnamy się z dziećmi i ruszamy. Zjeżdżamy w dół. Szybko zapada mrok, a niebo na zachodzie lśni teraz oślepiającym złotem. Oto malarz Francuz owinięty płaszczem, który go chroni przed chłodem, pracuje wytrwale, usiłując namalować to złoto, tę Gloria in excelsis. Oby mu się to udało, oby je namalował tak mądrze i szczerze, jak się to udawało starym mistrzom sieneńskim! Zapada noc, droga słabo bieleje. Niebo już całe w gwiazdach. Kiedy długo jedzie się końmi w takie gwiaździste noce, ➢ 40 ➢
SA N G I M I G N A N O
wtedy myśli przejmują nas do głębi, ogarniają całą naszą istotę. Przypominają się inne noce, sanna droga zimą z Perejasławia Zaleskiego do monasteru Troickiego8 albo w kwietniu, na Wielkanoc, gdzieś pod Borowskiem i Małojarosławcem. Tyle wtedy było gwiazd, jak gdyby ktoś je wysypał z worka. I teraz też tyle ich, tyle… Woźnica odwraca się i mówi: „Poggibonsi”. Żal rozstawać się z drogą, nocą i gwiazdami. Czeka nas mała stacyjka, gdzie ogień płonie na kominie, potem cicho sunący pociąg, długi tunel, a za tunelem Siena.
VA L D ’ O RC I A
SPIS RZECZY
Miasta Toskanii Prato i Pistoia / 7 Piza / 16 Lukka / 26 San Gimignano / 33 Siena / 42
Od Tybru do Arna Dolina Umbrii / 79 Asyż / 93 Perugia / 103 Drogami Piera della Francesca / 140 Lato włoskie / 164 Przypisy / 203 Indeks osób i dzieł / 225 Indeks miejsc / 234