7 minute read
Po Zjeździe Chorągwi - okiem delegata (Bartłomiej Zych) s
PO ZJEŹDZIE CHORĄGWI OKIEM DELEGATA
phm. Bartłomiej Zych
Advertisement
Historia zaczęła się od wyboru delegatów na zjazd chorągwi. Pomyślałem sobie, że może by tak spróbować swoich sił i zostać reprezentantem naszego hufca. Przyznam się, że myślałem o starcie już przed zbiórką wyborczą, ale ostateczną decyzję podjąłem w momencie ogłoszenia przerwy na zgłaszanie kandydatów. Ucieszyło mnie, że jest więcej chętnych niż mandatów do obsadzenia, ponieważ dzięki temu mieliśmy wybór. Z uwagą słuchałem jakie pytania zadają instruktorzy. Szybka analiza tego, co siedzi w głowie i tego, czego się człowiek dowiedział przez ostatnią kadencję komendy chorągwi. Przyszedł czas wyboru i nie kryję, że po zwycięskim głosowaniu się ucieszy-
łem.
Przed zjazdem chorągwianym zacząłem się przygotowywać i zdałem sobie sprawę, że bycie delegatem to nie jest łatwy kawałek chleba. Przeczytanie wszystkich sprawozdań i projektów uchwał zajmuje sporo czasu, a jeszcze więcej analiza przedstawionych danych i przygotowanie sobie pytań. W gronie bydgoskiej reprezentacji podzieliliśmy się, na czym poszczególny delegat skupi się najbardziej. Mnie, tak jak możecie się domyślać, przypadła część finansowa i na tym się skoncentrowałem. Trzeba powiedzieć, że im dłużej się człowiek w to wpatrywał, tym więcej wątpliwości się pojawiało. Nie wszystkie pytania, które zadałem, były mojego autorstwa - jestem Waszym przedstawicielem i część pytań wyszła z naszego instruktorskiego grona. Przyszedł ten wielki dzień. Dobre śniadanie to podstawa - przecież nie ma rozpiski godzinowej i nie wiemy, kiedy będą posiłki. Jestem na miejscu, pobieram mandat i zasiadam na miejscu razem z bydgoską delegacją. Agent 043 melduje się na miejscu. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem wówczas, że ten numer będzie pojawiał się tak często w protokole zjazdowym w zestawieniu zadających pytania. Zanim jednak powstanie protokół, to potrzebowaliśmy instruktorów, którzy podejmą się jego stworzenia. Troszkę się naszukaliśmy, by znaleźć chętnych. Byłem pozytywnie nastawiony, we własnej ocenie dobrze przygotowany. Osoby wybrane do prowadzenia zjazdu wyglądały na pewne siebie i sądziłem, że pójdzie wszystko sprawnie. Jesteśmy transmitowani na żywo, co bardzo mnie ucieszyło - w końcu inni instruktorzy mogą w czasie rzeczywistym obserwować to święto demokracji.
Regulaminy zatwierdzone, można zaczynać… A nie, jeszcze wystąpienia zaproszonych gości, podziękowania i odznaczenia. Wiem, że to dobry czas i miejsce, ponieważ większość instruktorów jest obecna i nie ma ważniejszej chwili by wręczyć medale, ale to trwało i trwało. W pewnej chwili miałem wrażenie, że znajduję się w środku meksykańskiej fali, bo wstajemy i siadamy, wstajemy i siadamy. W tamtej chwili zacząłem mieć wrażenie, że czas nam ucieka, a krzesła nie będą naszym najlepszym sprzymierzeńcem.
Zaczynamy? Czas na przedstawienie sprawozdań władz. Zaczęło się robić poważnie i smutno jednocześnie. Można by powiedzieć, że niemalże jednocześnie zrezygnowała przewodnicząca sądu i przewodniczący komisji rewizyjnej. Dużo emocji. Na pewno nie było to łatwe dla występujących. Tu chciałbym bardzo podziękować druhnie Basi oraz druhowi Sławkowi za ogrom pracy i czas poświęcony na to, by nasza organizacja mogła sprawnie funkcjonować. Pomyślałem sobie: gdzie tu nasza praca z kadrą i braterstwo, skoro widzimy, że na samym starcie dwie osoby rezygnują. Czego zabrakło, czego było za mało, a czego za dużo? Te pytania nowa komenda powinna sobie zadać, by podobna sytuacja nie musiała się
powtórzyć.
Czas wreszcie przejść do czynów, zadawać pytania. Jeśli pamięć mnie nie myli byłem pierwszy. Lekki stresik był, ale tylko przez chwilę. Zadałem jedno pytanie, od razu uzyskałem odpowiedź więc idę dalej i pytam o kolejne zagadnienie. Nagle słyszę z sali, że tak nie powinno być, że nie przestrzegam regulaminu. Muszę się Wam przyznać, że wyleciało mi z głowy jak to ma wyglądać, ale miałem z tyłu głowy, że przecież jest przewodnicząca zjazdu, która w razie czego mi przypomni regulamin jeśli coś zrobię nie tak jak postanowiliśmy. Cóż, wyszło inaczej. Zapewne przez to później gdzieś pojawiło się lekko irytujące mnie stwierdzenie, że niektórzy nie trzymali się regulaminu. Nie wpłynęło to jednak w żaden sposób na to, co działo się dalej. Nasz hufiec się rozkręcił i według niektórych instruktorów siedzących przed ekranem, zdominowaliśmy mównicę. Według mnie zadane pytania były słuszne, zmierzające do uzyskania wyjaśnień czemu jest tak, a nie inaczej. Kilka pytań zapewne wywołało wątpliwości u innych delegatów. Jednak z biegiem czasu miałem wrażenie, że większość przyjechała raczej uczestniczyć w głosowaniach, niż wyjaśnić nieścisłości lub dowiedzieć się jak będzie wyglądać przyszłość. Przez długi czas zadawałem pytania o finansowe zobowiązania, o duże wydatki itd. W odpowiedzi jeden z delegatów stwierdził, że skoro druh komendant na początku powiedział, że mamy pokaźne środki, to nasza sytuacja jest dobra. Opadły mi ręce i się zastanawiałem czy jestem w tym samym miejscu i po co stałem przy tym mikrofonie. Co mnie jeszcze uderzyło? Opinia CKR o pracy chorągwianej komisji rewizyjnej, ale nawet bardziej sposób odpowiadania na pytania do tej opinii. Przedstawiciel CKR rozsiadł się przy prezydium (za zgodą, ale dopiero później się okazało, że nie był to najlepszy pomysł) i unosząc głos bronił opinii. Miałem chęć z równą dynamiką wstać i też wykrzyczeć swoje zdanie, ale przedstawiciele komisji się opamiętali i jakoś uspokoili. Tu też według mnie przewodnicząca powinna ostudzić emocje, ponieważ nie tak wygląda kulturalna dyskusja.
Większość zjazdu przebiegała spokojnie bez większych problemów, jednak czas jakby nie chciał zwalniać, a gnał nieubłaganie do przodu. Nadeszła pora, by wybrać władze, ale co było przykre w tym święcie demokracji? Nie ma kontrkandydatów, nie ma przez to debaty, różnego spojrzenia na dany problem, różnych koncepcji jak ma wyglądać przyszłość. Niestety taki obraz widzimy często także na hufcowych zjazdach. Wybieramy - bo musimy. Co to jest jednak za wybór, jedynie za lub przeciw. Z drugiej strony ciekawi człowieka powiedzenie „co będzie jeśli nie wybierzemy ” . Co jednak wtedy, gdy ktoś głosuje za kimś, bo nie ma alternatywy?
Kolejny raz czas już daje o sobie znać. Zmęczenie coraz większe, a co za tym idzie narasta zniecierpliwienie. Po wyborze komendy padła propozycja przeniesienia zjazdu na dzień następny. Podjęto decyzję o kontynuowaniu - z jednej strony na plus, ale z drugiej zniechęcenie było coraz większe. Dziś po całym zjeździe można powiedzieć, że była to jednak dobra decyzja, ponieważ druga część też nie należała do najkrótszych. Wybory pozostałych władz na zasadzie: kto chętny to go weźmiemy – lista kandydatów była mniejsza lub równa liczbie funkcji do obsadzenia. Niestety kolejny raz nie mamy większej możliwości dokonania trafnych decyzji, bo albo wybierzemy tych, co chcą, albo siedzimy kolejne godziny szukając na siłę. Z drugiej strony wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jaką wielką odpowiedzialnością obarczone są niektóre funkcje i to, że w ogóle są osoby chętne, to już jakiś sukces.
Liczymy głosy. To znaczy robi to komisja skrutacyjna, a jest może 4:45 gdy
siedzimy na sali w oczekiwaniu na werdykt. Czekanie to słowo, które będzie nam towarzyszyć przez następne półtorej godziny. Rozpoczęło się śpiewanie piosenek, tańce, żarciki. Wreszcie jakaś weselsza atmosfera, szkoda tylko, że tak późno (a może wcześnie). W końcu zjazd przerwaliśmy około 6:00 w niedzielę. Brawa dla delegatów, a zwłaszcza dla naszych przedstawicieli, za aktywny udział i wytrzymałość. Trzeba przy tym pamiętać, że my przyszliśmy na 10:00 i wyszliśmy o 6:00, ale na długo przed nami w sali obrad pojawiła się ekipa, która przygotowywała cały zjazd, a na koniec jeszcze sprzątała zwjała wszystko. Jeśli my jesteśmy zmęczeni, to co ma powiedzieć zespół organizacyjny, cichy bohater każdego zjazdu?
Myślicie, że to koniec? Na chwilę, ponieważ zostały uchwały do „przegłosowania ” . Sądzimy, że szybko pójdzie w końcu mieliśmy specjalną grupę na teams, by wymieniać się poglądami, zadawać pytania do autorów uchwał, jak i do władz w przyszłości odpowiedzialnych za ich realizację. Nic bardziej mylnego. Tym razem jednak zakończyliśmy w tym samym dniu, a w trakcie obrad zastała nas zima. Nie było zgodności, były wątpliwości, dyskusja, co akurat jest pożądane. Na tej części zjazdu jednak już nie wytrzymałem i głośno zwróciłem uwagę na nieład w dyskusji. Z jednej strony czekają instruktorzy, by zadać pytania, podczas gdy z drugiej strony inni podchodzą jak tylko mają wolny mikrofon. Kolejna kwestia: specjalnie wycofaliśmy uchwałę w sprawie liczby delegatów przypadających na daną liczbę członków hufca, ponieważ taki podpunkt znajdował się w innej proponowanej uchwale. Mało brakowało, a właśnie ten podpunkt zostałby wykreślony w drodze autopoprawki, co nas zbulwersowało. Postulat ten został na szczęście przyjęty jako wniosek ze zjazdu. Uchwała o wychowaniu duchowym została przyjęta w bardzo okrojonej formie w stosunku do tego, co proponowaliśmy. No i zapewne główny punkt zainteresowania naszej społeczności, tj. uchwała o majątku, została odrzucona. Udało się jednak przyjąć inną, której treść zobowiązuje Komendę Chorągwi i Komendę naszego Hufca do zorganizowania spotkania z całą bydgoską instruktorską społecznością, by wyjaśnić temat siedziby. Podsumowując te 28 godzin zjazdu wskazałbym na: • prowadzenie zjazdu czasami niespełniające oczekiwań; • zmęczenie; • poświęcenie zbyt dużo czasu na podziękowania (w ciągu roku nie ma takiej sposobności?); • brak kontrkandydatów; • emocjonalne wystąpienia ustępujących władz, po których ich przewodniczący odchodzą z ZHP (nie mówi to dobrze o wspólnocie zbudowanej przez poprzednią kadencję); • nadzieja na zamknięcie tematu dawnej siedziby i pozyskanie nowej siedziby dla hufca;
• możliwość zadawania pytań i rozmawiania, raczej rzadko zdarzało się zamknięcie dyskusji bez omówienia problemu.
phm. Bartłomiej Zych - Szczep Harcerski LAS, członek Hufcowej Komisji Rewizyjnej, drużynowy 144 BDH „Knieja "