The Cottage Cheese Hotel, by Agnieszka Stelmaszyk - Zielona Sowa

Page 1


The Cottage Cheese Hotel by Agnieszka Stelmaszyk

- low preview - sample translation


HOTEL POD TWAROŻKIEM


Tekst: Agnieszka Stelmaszyk Ilustracje: Marcin Piwowarski Redakcja: Agnieszka Skórzewska Korekta: Adam Tyszka Projekt graficzny i DTP: Agencja Wydawnicza i Reklamowa AKCES

© Copyright for the text Agnieszka Stelmaszyk, Warszawa 2014 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2014 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

ISBN 978-83-7895-858-1

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 96 tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51 wydawnictwo@zielonasowa.pl www.zielonasowa.pl

Druk: Polska


Agnieszka Stelmaszyk

HOTEL

POD TWAROĹťKIEM

Ilustracje: Marcin Piwowarski



CZARNY KOT I KOŁO ZAPASOWE Jeszcze teraz, gdy pomyślę o tym, co wydarzyło się kilka dni temu, nie mogę w to wszystko uwierzyć. A cała historia zaczęła się całkiem przypadkiem… Jechałyśmy z mamą na Mazury. Wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy zabrały ze sobą koło zapasowe. Spakowałyśmy pięć walizek, dmuchany ponton, piłki plażowe, leżaki, koce, rolki i mnóstwo innych rzeczy, ale ani jednego koła zapasowego. Mknęłyśmy właśnie wąską asfaltową drogą przecinającą las, gdy nagle zauważyłam na

5


poboczu czarnego kota. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i pomachał mi łapką! – Mamo, czarny kot! – zawołałam. – Mam nadzieję, że nie przyniesie nam pecha – odpowiedziała mama, zerkając przez szybę jadącego auta. I wtedy to się stało… Rsss... Bum! Bum! Psss… – Co to? – zaniepokoiłam się. – Chyba złapałyśmy gumę – powiedziała mama z nieco przerażoną miną i natychmiast zatrzymała się na poboczu drogi. Czym prędzej wyszłyśmy z samochodu, żeby sprawdzić, co się stało. Rzeczywiście, jedna opona była całkiem sflaczała. – Co my teraz zrobimy, mamo? Jak pojedziemy dalej? Mama zmarszczyła brwi. Otworzyła bagażnik, wyciągnęła walizki i pakunki, dmuchany ponton i rolki… i jęknęła: – Ojej, nie mamy koła zapasowego! – Może zadzwonimy po pomoc drogową? – podsunęłam rozwiązanie naszego problemu. – Zuzanko, jesteś genialna – mama podskoczyła z radości i pocałowała mnie w policzek. Wpakowałyśmy szybko wszystkie bagaże do auta, a potem mama wyciągnęła z torebki telefon komórkowy. Wybrała odpowiedni numer i czekała na połączenie. Wszystkim naszym poczynaniom przez cały czas przypatrywał się czarny kocur. Ten sam, który machał do mnie łapką. – Halo? Czy to pomoc drogowa? – mama usiłowała się skontaktować z kimś, kto by nam pomógł. Połączenie jednak rwało się co chwilę. – To chyba przez tego kocura – zawyrokowała, patrząc na niego z wy-

6


rzutem. – Przynosi nam pecha. A kysz! – tupnęła nogą, lecz kot ani myślał sobie pójść. – A mnie się wydaje, że on chce nam coś powiedzieć – stwierdziłam. – Dobrze by było, gdyby nam znalazł jakieś miejsce noclegowe – westchnęła mama ciężko. – Nie możemy jechać dalej, zapada już zmierzch, a moja komórka nie ma tu zasięgu. To jakieś dziwne miejsce – bezradnie rozejrzała się wokół. Po obu stronach drogi był las i ani żywego ducha w pobliżu. Nawet żaden samochód nie nadjeżdżał. Byłyśmy zupełnie same. No może niezupełnie, bo towarzyszył nam czarny kot. Popatrzył na nas i zakręcił się w kółko. A potem poruszył łebkiem tak, jakby wskazywał nam drogę. – On chyba chce, żebyśmy za nim poszły – powiedziałam do mamy. – Może ta ścieżka dokądś prowadzi? – zastanawiałam się, widząc, że kot wszedł na wąską dróżkę, ledwo widoczną wśród traw i paproci. Mama zamyśliła się. – Może masz rację. Niedaleko jest pewnie jakaś wieś, stąd ten kot tutaj. Pójdziemy kawałek ścieżką. Jeśli nie napotkamy żadnego domostwa, wrócimy do samochodu – zdecydowała dzielnie moja mama. Zabrała swoją torebkę z bezużytecznym telefonem komórkowym, jedną walizkę z naszymi rzeczami i ruszyłyśmy za czarnym kotem. Ko-

7


cur biegł truchcikiem i odwracał się, jakby sprawdzał, czy za nim nadążamy. – On naprawdę nas gdzieś prowadzi – cieszyłam się podekscytowana. – Oby nie do domku Baby Jagi – mruknęła ze sceptyczną miną mama. W tym samym momencie las skończył się i zobaczyłyśmy przed sobą jakieś zabudowania gospodarcze. – Hura! To jest wieś. Kiciuś, jesteś kochany! – ucieszyłam się. – Tutaj na pewno ktoś nam pomoże – krzyknęłam radośnie. Wesołe i roześmiane przyśpieszyłyśmy kroku. Wreszcie stanęłyśmy przed osobliwym budynkiem. – Czy to jest fabryka? – spytałam, patrząc zaskoczona na wysoki komin i dość szeroką rampę. – To nie jest fabryka, lecz zakład mleczarski – odrzekła zdumiona mama. – Ale skąd on się tutaj wziął? – Nie mam pojęcia, córeńko. Dookoła były pola i lasy. Po co ktoś w takim miejscu wybudował mleczarnię? To była dla mnie wielka zagadka. Tu naprawdę dzieje się coś niepojętego. Kot poruszył niecierpliwie ogonem i miauknął głośno: – Miauu… I zaraz wszedł na schodki rampy pokrytej beżowymi płytkami. Podmuch wiatru zakołysał ozdobnym szyldem, który nad nią wisiał. Gdy przestał się poruszać, chóralnie odczytałyśmy z mamą napis: – Hotel Pod Twarożkiem. – Zawsze to jakiś hotel – powiedziała półgłosem mama. – Jeśli są w nim wolne miejsca, a nie wygląda na oblegany – dodała z przekąsem – to przenocujemy tutaj. Rano spróbujemy naprawić samochód i poje-

8


dziemy dalej. Mam nadzieję, że z tego hotelu uda się wezwać pomoc drogową. Z pewną obawą weszłyśmy po schodkach na rampę. Wtedy zobaczyłyśmy przeżarte rdzą, metalowe drzwi, z których obłaziła bordowa farba. Czarny kot stanął właśnie przed nimi. Mama spojrzała na kota, potem na mnie i po chwili wahania otworzyła drzwi. Nienaoliwione zawiasy zazgrzytały tak przeraźliwie, że aż dostałam gęsiej skórki. Kot tymczasem wspiął się schodami na piętro. Trzymając się rzeźbionej, drewnianej poręczy, ruszyłyśmy za nim. Wąskie schody, pokryte czerwoną wykładziną, prowadziły pod drzwi z napisem: „Recepcja”. A czarny kot gdzieś zniknął. – Wchodzimy? – spojrzałam pytająco na mamę. – No dobrze – odparła i odchrząknęła kilka razy, żeby dodać sobie odwagi. Mama weszła do recepcji pierwsza, a ja zaraz za nią. Nie zgadniecie, kogo zastałyśmy w środku!... – O, dzień dobry! Jak to miło, że mamy gości. Jakże się cieszę! – powitał nas sympatyczny głos. – Mam na imię Szarlotta – przedstawiła się siedząca za masywnym biurkiem najprawdziwsza, łaciata krowa! Oczy wyszły mi niemal z orbit, a szczęka opadła prawie do samej podłogi. – Dzień dob… dobry… – wyjąkała moja mama, ściskając jednocześnie wyciągniętą raciczkę Szarlotty. – Nie wiem, czy dobrze trafiłyśmy – wydukała mama, jakby miała za chwilę zemdleć. – Zepsuł się nam samochód i chciałyśmy tu przenocować. Ale jeśli trafiłyśmy pod niewłaściwy adres, a wszystko na to wskazuje, to… to… Mama nie mogła się wysłowić.

9


10


– Ależ skąd, skarbie! Dobrze trafiłyście! – zapewniła krowa. – Nasz hotel to idealne miejsce na kilkudniowy wypoczynek. – Czy są wolne pokoje? – zapytałam, bo zauważyłam, że mama chwilowo nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu. – Naturalnie, kochanie. Mamy piękne pokoje o wysokim standardzie. Nasz hotel oferuje również SPA. Może chcą panie skorzystać? – popatrzyła na nas i, nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej: – Nasze SPA słynie z zabiegu odmładzającego. Cudowne właściwości posiada kąpiel w basenie pełnym mleka. Tak kąpała się słynna egipska królowa Kleopatra. U nas również możecie poczuć się jak królowe, muuu – zamuczała z entuzjazmem krowa. – Och, to rzeczywiście bardzo kusząca propozycja – odparła mama. – Na razie jednak chciałabym nieco odpocząć. – To zrozumiałe, zaraz sprawdzę, który pokój jest wolny – Szarlotta otworzyła grubą księgę. – Trzynastka jest wolna – krowa uśmiechnęła się, po czym wstała i podeszła do sekretarzyka z mnóstwem szufladek. – Gdzieś tu musi być klucz – mruknęła, próbując zajrzeć do właściwej szufladki, co okazało się dość trudne, bo szufladki zaczęły się z Szarlottą bawić w ciuciubabkę. Wyskakiwały to jedna, to druga, ale nim krowa do którejś zajrzała, już się chowały z powrotem! – Bądźcie grzeczne, moje drogie – krowa łagodnie napomniała szuflady i wreszcie wyciągnęła kluczyk z przywieszonym do niego numerem pokoju. – Proszę – podała mi duży, ciężki klucz. – Dziękujemy – skinęła głową mama. – Edek zaraz was zaprowadzi – powiedziała słodziutko Szarlotta. Otworzyła drzwi i ryknęła: – Edeeek! Po chwili, na cienkich, krótkich nóżkach, do recepcji wkroczył nasz hotelowy boy.

11


– Edek Edamski, do usług! – Ukłonił się przed nami żółty ser z wąsikiem i bródką z szarej pleśni. Uchylił zieloną czapeczkę z daszkiem i zaczął targać naszą walizkę. – Zaprowadź panie do trzynastki – poleciła mu krowa Szarlotta. Wyszłyśmy z recepcji i podreptałyśmy posłusznie za Edkiem Edamskim do pokoju na samym końcu korytarza. – Jeśli będą panie czegoś potrzebowały, proszę zadzwonić dzwoneczkiem. Leży na nocnym stoliku. Pokojówka Matylda Serwatka codziennie rano sprząta i zmienia ręczniki – poinformował Edek i obdarzył nas szerokim uśmiechem. – Aha, uważajcie na lustro. Czasami ma humory i bywa złośliwe! – dorzucił na odchodnym. Okazało się, że pokój, wbrew naszym obawom, był całkiem przytulny. Ściany pomalowano na lawendowo, a w oknach wisiały białe, koronkowe firanki. W wazoniku na stole stały świeże kwiatki lawendy. Mama od razu zrzuciła pantofle i usiadła na łóżku zasłanym narzutą w tańczące krówki. – Ja chyba śnię! – jęknęła. – Co to za miejsce? – Połóż się i odpocznij – poradziłam mamie i z wilgotnego ręczniczka szybko przygotowałam jej zimny kompres na czoło. Z wrażenia rozbolała ją głowa. Mama odetchnęła z ulgą i zapadła w drzemkę. Trochę mi się nudziło, więc podeszłam do dużego, owalnego lustra przy pięknej, starodawnej toaletce. Na razie wszystko wyglądało zupełnie normalnie. – O rany, jestem okropnie potargana – stwierdziłam, kiedy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyciągnęłam z walizki kosmetyczkę i grzebień. Usiadłam na trójnogim taboreciku i zaczęłam rozczesywać splątane włosy. Nagle w lustrze zamiast mojego odbicia pojawiła się zupełnie obca twarz – jakiegoś rudego chłopaka o wyjątkowo złośliwej fizjonomii.

12


– Czy to ładnie tak się zachowywać? – zwróciłam się z wyrzutem do lustra. Taborecik, na którym siedziałam podskoczył, a lustro zadźwięczało coś cichutko, jakby nieco zawstydzone, i z powrotem pojawiła się w nim moja twarz. Doprowadziłam się do porządku i przełożyłam nasze rzeczy z walizki do rzeźbionej szafy. A potem zostawiłam śpiącą mamę, która cały czas mamrotała pod nosem: „Nie do wiary! To niemożliwe!”, i poszłam zwiedzać ten niezwykły hotel.

13


H

OT

ATRAKCJE E W ELO

W pokojach obok panowała cisza, jakby nikt w nich nie mieszkał, dlatego postanowiłam zejść na dół, na samą rampę. Tym bardziej, że przypomniałam sobie, że na końcu tej rampy były chyba jeszcze jedne zamknięte drzwi. Postanowiłam sprawdzić, co się za nimi kryje. Kiedy je ostrożnie otworzyłam, za moimi plecami rozległ się nieznajomy głos: – Jak ci się u nas podoba? Mało serce nie wyskoczyło mi z gardła, ponieważ o moje nogi otarł się czarny kot. – To ty mówisz? – spytałam, choć po tym, co zobaczyłam wcześniej, nie powinno mnie to dziwić. – A widzisz tu kogoś innego? – poruszył znacząco wąsikami. – Jestem Tycjan – przedstawił się, podając mi łapkę. – Chcesz poznać nasz hotel? – zapytał. – Jasne! – zawołałam, a echo poniosło mój głos po opustoszałym zakładzie pełnym tajemniczo bulgoczących rur i zbiorników. Tycjan pokazał mi kilka niesamowitych zakamarków: jogurtownię, masłownię, twarożkarnię i aparatownię z mnóstwem urządzeń. A po-

14


15


tem po cichutku podeszliśmy do pomieszczenia, z którego dobiegało głośnie chrapanie: – Chrrrr, zzzz… Nie uwierzycie, ale wewnątrz na długich półkach drzemały… sery! – Dlaczego one tutaj śpią? – zapytałam szeptem. – Dojrzewają – odparł Tycjan, po czym ostrożnie wycofaliśmy się z dojrzewalni. Gdy zapoznałam się już z hotelem, podeszła do mnie krowa Szarlotta. – Chcesz skorzystać z kąpieli z hydromasażem? – zapytała. – Czemu nie – odparłam. „Kąpiel w bąbelkach dobrze mi zrobi”, pomyślałam. Szarlotta pokazała mi przebieralnię urządzoną w starym biurze. Przebrałam się w strój kąpielowy, który już tam na mnie czekał. Później krowa zaprowadziła mnie do dużego zbiornika wypełnionego ciepłą wodą. Weszłam do środka, ale nic się nie działo. – Poproszę o ten hydromasaż! – zawołałam. – Się robi! – odkrzyknął ochoczo Edek Edamski. Natychmiast przybiegło kilka innych serów, okrągłych i pękatych, małych i dużych. W rączkach trzymały długie, grube węże podobne do strażackich. I już po chwili bardzo silnym strumieniem wytrysnęła z nich woda. – Aaaa – pisnęłam, bo strugi wody uniosły mnie wysoko w powietrze. – Dosyć! Starczy! – wołałam spod sufitu. – Jak sobie życzysz! – odkrzyknął Edek i natychmiast zakręcił zawór z wodą. Bęc! Chlust! Chlast! Woda rozbryzgnęła się na serowe ludki, a ja wylądowałam na dnie zbiornika. – Jak ci się podobało? – Edek Edamski podbiegł do mnie z zaaferowaną miną. – Bardzo się staraliśmy – zapewnił z uśmiechem.

16


– Wiem, zauważyłam – odchrząknęłam, z trudem gramoląc się z wielkiej wanny. Krowa Szarlotta podała mi ręcznik. Kiedy się osuszyłam i ubrałam, wyszłam na podwórze, znajdujące się się na tyłach magicznej mleczarni. Było już szarawo i powoli robiło się ciemno. Nagle usłyszałam czyjeś ciche rozmowy. Zaciekawiona podeszłam do niskiego murku, zza którego dochodziły szepty. Myślałam, że to te zwariowane sery, ale myliłam się. To były dwa koty. Oba siedziały na rozkładanych, zielonych krzesełkach nad studzienką kanalizacyjną. W łapkach trzymały wędki. – Co robicie? – spytałam z ciekawością. – Ciii – Tycjan położył pazurek na pyszczku. – Musisz być cicho! – dodał ten drugi kot, którego jeszcze nie znałam. – To mój przyjaciel, Rudasek – przedstawił go szeptem Tycjan. – Bardzo mi miło – skinęłam głową. – Tam są ryby? – zdumiałam się. Podeszłam na palcach do krawędzi studzienki i zajrzałam do jej wnętrza. Wcale nie było w niej wody. Ani żadnych ryb. – Co łowicie? – spojrzałam ze zdumieniem na koty. – Szczury – wyjaśnił Tycjan. – Szczury? Na wędkę? – musiałam się upewnić, czy dobrze usłyszałam. – Naturalnie – wtrącił się Rudasek. – Wyjątkowo dobrze tutaj biorą. Może chcesz powędkować z nami? – zaproponował. – Mamy jeszcze jedną wędkę i zapas sera na przynętę. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo Tycjan nagle wykrzyknął z werwą:

17


– Jest! Bierze! O nie! Wolałam nie oglądać tego złowionego szczura. – Dziękuję za zaproszenie, ale chyba pójdę poszukać innego zajęcia – powiedziałam i szybko wycofałam się za murek.

18


A?

ON

IE JEST KO Z D R G

Gdy wróciłam do hotelu, panowało w nim spore zamieszanie. Wszędzie biegały zdenerwowane sery. – Gdzie moja korona? Jestem przecież królem serów! Kto śmiał ukraść moją koronę?!– wykrzykiwał pękaty ser siedzący na małym tronie. Miał długi płaszcz z purpurowej parafiny i siwą, obfitą brodę z pleśni. – Co się stało? – zwróciłam się do Szarlotty, która przechodziła akurat obok. – Serowi Królewskiemu zginęła jego korona – wyjaśniła, ale nie wyglądała na specjalnie przejętą. – Chętnie pomogę jej szukać – zaproponowałam i natychmiast przyłączyłam się do poszukiwań. Najpierw zajrzałam do jogurtowi. Na długiej taśmie stały kubeczki do jogurtów o różnych smakach, ale korony nigdzie nie zauważyłam. Weszłam do następnego pomieszczenia. Było w nim mrocznie i trochę strasznie. Na środku znajdował się ogromny piec. Czarny jak smoła byk ze złotym kolczykiem w nosie wrzucał do niego węgiel na szufli. – Przepraszam, czy nie widział pan tu królewskiej korony? – spytałam grzecznie, choć byk odrobinę mnie przerażał.

19


20


Byk przerwał pracę i przyjrzał mi się bacznie. Oparł się na trzonku szufli i podrapał po rogu. – Korona, powiadasz? – zamyślił się na moment. – Nie, nie widziałem tu takiej – odparł w końcu. – Pewnie Ser Królewski znowu ją zgubił? – zapytał z uśmiechem. Skinęłam potakująco głową. – Korony dosyć często mu giną. Sądzę, że Tycjan coś wie na ten temat – byk puścił do mnie oko. – No tak, jasne! – wykrzyknęłam. – Już wiem, gdzie ona się podziała – olśniło mnie. Podziękowałam bykowi i pognałam szukać czarnego kota. – Edku, widziałeś Tycjana? – spytałam w biegu, bo na łowisku nie zastałam już czarnego kota. – Zdaje się, że teraz jest w laboratorium. Piąte drzwi na prawo. Tam go szukaj – udzielił mi cennej wskazówki Edek Edamski. Rzeczywiście Tycjan był w laboratorium. Siedział przy stole pełnym retort, menzurek i tajemniczych flakoników. Na nosie miał okulary i ze skupieniem potrząsał probówką z jakimś złotawym płynem. Podeszłam do niego zaintrygowana. – Co robisz? – Usiłuję wyprodukować złoto – odpowiedział, nie przestając potrząsać probówką. – Złoto? – zaciekawiłam się jeszcze bardziej. – Tak. Kiedy wynajdę złoto, polecę na Wyspy Kanaryjskie. Słyszałem, że są tam wyjątkowo pyszne kanarki – Tycjan oblizał wąsy. – Dlatego właśnie próbuję stworzyć złoto – pochwalił się. W tym samym momencie po całym laboratorium rozszedł się ohydny smrodek zepsutych jajek, a złoty płyn w probówce zmienił barwę na zgniłozieloną. – Fuj! – zatkałam sobie nos.

21


– No cóż, kiepski ze mnie alchemik. Znowu się nie udało! – prychnął kot. – Musimy się stąd ewakuować – roześmiał się. Prędko wybiegliśmy z laboratorium i znaleźliśmy się w wolnej od smrodu twarogowni. – Właściwie, co cię do mnie sprowadza? – zapytał Tycjan. – Korona – powiedziałam, robiąc znaczącą minę. – Ach, tak – kot przygryzł wąsiki. – Wiesz, gdzie podziała się korona Sera Królewskiego? – spojrzałam prosto w jego zielone oczy. – W zasadzie, to… hm… tak… – Tycjan z zakłopotaniem przegarnął łapką futerko. – Użyliście z Rudaskiem tej korony jako przynęty na szczury? – dociekałam. – Jakby to powiedzieć… – Tycjan wiercił się pod ciężarem mojego spojrzenia. – W sumie, tak – przyznał w końcu. – Ale nie przejmuj się, często tak robimy – machnął łapą. – Sery szybko zrobią swojemu królowi nową koronę. Zobaczysz! Nie byłam tego taka pewna. W końcu wykonanie królewskiej korony to chyba nie byle co, ale okazało się, że Tycjan miał rację. Kiedy później spotkałam w holu Ser Królewski, miał on już zupełnie nową serową koronę.

22


D O DŻIN

ŻI N N

Późnym wieczorem zeszłyśmy z mamą do jadalni. Przy długim stole siedziały już gadające sery oraz dwa koty, Tycjan i Rudasek. Po chwili dołączył też byk Ferdzio z kotłowni i wszyscy razem zasiedliśmy do kolacji, którą podawała krowa Szarlotta. W połowie posiłku wydało mi się, że ktoś obok mnie głośno wzdycha. Ani Szarlotta, ani koty, ani nawet serowe ludki zdawały się nie zwracać uwagi na te dźwięki. Po mojej lewej ręce stało puste nakrycie, ale nikt przy nim nie usiadł. Koło talerzyka stał kartonik mleka. W pewnym momencie coś w nim jęknęło i ze świstem wyleciała z niego zgnieciona kulka papieru! A za nią jeszcze jedna i jeszcze jedna. Spojrzałyśmy z mamą zdziwione na Szarlottę. – To poeta, Dżino Dżinn. Jest naszym stałym gościem – krowa uśmiechnęła się do nas. – Kiedy pisze wiersze, rzadko wychodzi z kartonika – dodała. – Dżino, zjedz coś proszę – Szarlotta odezwała się do tajemniczego dżinna. – Pani! Jestem w natchnieniu, a ty mi mówisz o JEDZENIU?! – zadudniło wzburzonym tonem z wnętrza kartonika.

23


– Wybacz, Dżino, ale samą sztuką chyba się nie najesz? – odrzekła z troską i naganą jednocześnie krowa Szarlotta. – Och! – wykrzyknął zniecierpliwiony dżinn i w końcu opuścił swoje mieszkanko. Dżino miał śniadą cerę i czarne, rozmarzone oczy, a na głowie śnieżnobiały turban. Powiódł po nas wszystkich nieprzytomnym wzrokiem. Teatralnym gestem złapał się za serce i rzekł patetycznie: – Sztuka, droga Szarlotto, jest pożywką dla mej duszy! O ciało zupełnie się nie troszczę, gdyż i tak sczeźnie! A dusza ma nieśmiertelną będzie po wieki, a sława ma uleci daleko poza granice tego kraju, a... – A może jednak skusisz się na moje knedliki ze śmietaną? – spytała Szarlotta, podtykając poecie półmisek pod nos. – Twoje knedliki, Szarlotto... no cóż, jeśli skuszę się na jednego, ma sztuka nie ucierpi nadto – usprawiedliwił się dżinn z łakomstwem w oczach. Po czym zjadł nie jednego knedlika, lecz dwa półmiski knedli z nadzieniem jagodowym, obficie polanych śmietaną. – Umm, mniam… – mlaskał poeta niezbyt kulturalnie. – Jak zwykle są wyborne! – mówił z pełnymi ustami. – Chyba napiszę poemat na ich cześć! Szarlotta uśmiechnęła się zadowolona z tego, że jej dania wszystkim smakują. Po kolacji goście zaczęli odchodzić od stołu. – Jedzenie było naprawdę przepyszne – powiedziała moja mama. – Będę polecać państwa hotel znajomym. – Och, to cudownie! – ucieszyła się krowa Szarlotta. – Ja również pożegnam się z paniami – wtrącił się nagle Dżino Dżinn, który aż do tej pory opychał się łakociami. – Moja muza mnie wzywa! – wykrzyknął i czknął głośno. – O, pardon – zawstydzony zakrył dłonią usta, ukłonił się i zaczął znikać w swoim kartoniku. Po tak obfitym

24


25


posiłku nie było to łatwe i z wielkim trudem zmieścił się w niedużym otworze pozbawionym nakrętki. Było już bardzo późno i postanowiłyśmy z mamą położyć się spać. Myślałam, że to już koniec dzisiejszych przygód, ale nie przewidziałam tego, co miało się wydarzyć w nocy…

26


NOCNE STRAC

HY

Po północy obudziło mnie dziwne skrzypienie. Rozchyliłam muślinowe zasłonki, które wisiały nad łóżkiem i spojrzałam w nieprzeniknioną czerń pokoju. Postawiłam bosą stopę na chłodnej posadzce i próbowałam dłonią wymacać lampkę nocną. Nagle... – Aaaa! Wrzasnęłam jak oparzona. Wskoczyłam z powrotem do łóżka i po czubek głowy nakryłam się kołdrą. – Co się stało? Pali się? – Mama całkiem zdezorientowana i rozespana, uniosła się nieco na łokciach. – Ktoś tam jest! – pisnęłam. – Gdzie? – Mama usiadła i przetarła oczy. – Och, to DUCH! – wykrzyknęła równie przerażona i natychmiast wskoczyła do mnie pod kołdrę. – Przepraszam panie, nie chciałem pań przestraszyć, ale chyba się zgubiłem – powiedział grzecznie duch, który wyszedł właśnie z komody. Moja mama dygotała cała, bo jeszcze nigdy nie widziała prawdziwego ducha. Zastanawiała się, czy krzyczeć, czy uciekać z pokoju, czy robić obie rzeczy naraz.

27


– Słyszałem, że w tym hotelu znajdę przytulny kąt, ale chyba zabłądziłem... Duch wydawał się mocno zakłopotany. W tym samym momencie do pokoju wpadła Szarlotta w nocnej koszuli, ze świeczką w dłoni. – Co się stało? Usłyszałam jakieś krzyki – zapytała z troską w głosie. – Tam jest dd-duch! – wyjąkała spod kołdry mama. – Gdzie? – rozejrzała się Szarlotta. W rogu pokoju dostrzegła białą postać. – Ojej, rzeczywiście. Dobry wieczór panu – powiedziała uprzejmie krowa. – Szuka pan pewnie wygodnego lokum? – Tak, właśnie w tym celu przybyłem. Od godziny błąkałem się po okolicy i nie mogłem znaleźć tego hotelu – rzekł zmęczonym głosem duch. – Proszę udać się ze mną do recepcji, zaraz znajdziemy dla pana jakiś pokój – rzekła Szarlotta. – Dziękuję – duch ukłonił się nisko, po czym popłynął za krową, przenikając przez drzwi i ściany. – Mamo, możesz już zdjąć kołdrę z głowy – roześmiałam się. Mama ostrożnie wystawiła spod pościeli jedno oko. – Poszedł już sobie? – spytała drżącym głosem. – Nie bój się, już go tu nie ma – pocieszyłam. – Co za zwariowany hotel! – wymruczała mama, wracając do swojego łóżka. Dla pewności dobrze okręciła się kołdrą i po chwili z powrotem zapadła w sen. Tylko ja już nie mogłam zasnąć. Kiedy wreszcie zaczęły kleić mi się oczy, usłyszałam na górze dziwne szelesty i tajemnicze kroki. Wcześniej sądziłam, że nad nami nie ma już żadnych pokoi i że nikt tam nie mieszka. Teraz postanowiłam to sprawdzić… W hotelowym korytarzu paliły się małe lampeczki. Na ścianach w zło-

28


29


conych ramach wisiały portrety krów w białych koronkowych czepkach i w kapeluszach. Miałam niemiłe wrażenie, że bacznie mnie obserwują. Minęłam złocony posąg Sera Królewskiego i nagle za dużym kwiatem w doniczce odkryłam wysuwaną drabinkę. Najwyraźniej prowadziła na strych. Czyżby ktoś tam mieszkał? Powoli wysunęłam drabinkę i ostrożnie się po niej wspięłam. Na strychu panował półmrok. Znajdowało się tam mnóstwo dziwacznych przedmiotów pokrytych grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Początkowo nie zauważyłam nikogo, prócz kilku obrzydliwych pająków. Przez niewielkie okienko w dachu wpadało srebrne światło księżyca. W jego blasku zobaczyłam staroświecką walizkę podróżną. Już chciałam do niej podejść i dokładnie ją obejrzeć, gdy nagle zaskoczył mnie czyjś basowy głos: – Dobrze, że jesteś. Trzeba trochę zakurzyć mój apartament! Przydałoby się też więcej pajęczyn. Odwróciłam się i zobaczyłam jegomościa z farbowaną jasną czupryną i sterczącą grzywką, lśniącą od lakieru i brylantyny. Jego oczy były podkrążone, z sinymi obwódkami, jakby od dawna nie spał. Przyjrzał mi się bacznie, a po namyśle stwierdził: – Hm, widzę, że jednak nie jesteś z obsługi hotelowej. Już wiem! – zakrzyknął. – Pewnie chcesz ode mnie autograf? Jegomość energicznym krokiem podszedł do staroświeckiej walizki, otworzył ją i ze stosiku równo ułożonych fotosów wyciągnął swoje zdjęcie. Usiadł przy kulawym sekretarzyku, po czym zamaszyście złożył na zdjęciu podpis. – Proszę! – Wręczył mi je takim gestem, jakby był to bezcenny skarb. Zdumiona, odczytałam napis na fotografii: – Argymir Wampirzycki. Tego mi jeszcze brakowało. Byłam sam na sam z wampirem!

30


Black cat and spare tyre Even today, when I think about what happened a few days ago, I can't believe it all. And the story started by shear accident... Me and Mom were going to the Lake District. All would have been fine, had we taken a spare tire with us. We had packed five suitcases, inflatable raft, beach balls, sunbeds, blankets, rollerblades and a whole bunch of other stuff, but not a single spare tire. We had just passed a narrow tarmac road crossing the forest, when suddenly I noticed a black cat standing on the side of the road. It looked at me with its keen eyes and waved its paw at me! "Mom, a black cat!", I exclaimed. "I hope it won't bring us bad luck", Mom replied, glancing through the window of the moving car. And then it happened... Rsss... Boom! Boom! Pssss.... "What is it?", I was alarmed. "I think we've had a puncture", Mom said, her face slightly terrified, as she pulled over on the side of the road. We rushed out of the car to check what had happened. Indeed, one of the tires was completely flat. "What do we do now, Mom? Can we drive on?" Mom wrinkled her eyebrows. She opened the trunk and took out all suitcases and bags, inflatable raft and rollerblades and... she sighed. "We don't have a spare tire!" "Maybe we should call road service", I said, thinking I might know how to solve our problem. "Susie, you are a genius", Mom jumped with joy and kissed me in the cheek. Quickly, we packed all luggage into the car and Mom took out her mobile phone. She dialed a number and waited for connection. The black cat had been watching us carefully ever since we stopped. It was the one which had waved its paw at me.


"Hello, road service?", Mom was trying to contact someone able to help us, but the connection only took a few seconds. "It must be because of that cat", she decided, casting a reproachful look at the animal. "It's bringing us bad luck. Shoo!", she thumped her foot but the cat didn't feel like leaving. "And I think it's trying to tell us something", I said. "It would be nice of him to find us somewhere nice to sleep", Mom heaved a deep sigh. "We can't drive any farther and it will be dusk soon. And I have no bars on my phone. This place is weird", she said, glancing around helplessly. On either side of the road there was forest and not a soul was visible nearby. Even no cars passed. We were all alone. Well, we had the company of the cat. It looked at us and spun around and then it moved its head as if trying to point us the way. "I guess it wants us to follow", I said to Mom. "Maybe this path leads somewhere?", I wondered as the cat entered a narrow path, hardly visible amidst grass and ferns. Mom thought for a while. You might be right. There must be some village nearby and the cat must live there. Let's follow the path a little. If we see no buildings, we will come back to the car", Mom decided bravely. She took her back with her useless mobile phone, one suitcase with various things and then we followed the black cat. It trotted, turning around as if checking if we are behind it. "It really wants to lead us somewhere", I exclaimed excitedly. "Hopefully not to a witch's hut", Mom snorted sarcastically. At the very same time the forest ended and we saw some farm buildings ahead of us. "Hurrah! There's a village. You're so sweet, kitty!", I laughed. "There must be someone to help us here", I said with joy. Now happy and smiling, we quickened the pace. Finally we stood in font of an eerie building. "Is it a factory?", I asked, eyeing a large chimney and a broad ramp with surprise.


"Not a factory, but a dairy plant", Mom was also surprised. "But how did it get here?" "I have no idea, baby." All around there were only forests and fields. Why would anyone build a dairy plant in a place like that? I found it very mysterious. Something strange was really going on... The cat wagged its tail impatiently and gave out a loud meow. Then it climbed the stairs of the ramp, which was laid with beige tiles. A gust of wind waved a decorative sign hanging above. When it stopped moving, we read out what it said in unison: "Cottage cheese Hotel". "Still, it's a hotel", said Mom under her breath. "As long as there are vacancies, and it doesn't appear to be crowded", she joked "we will spend

the

night

here.

In

the

morning, we will try to repair the car and drive on. I hope it will be possible to call road service from the hotel. Wearily, we stepped onto the ramp. Then we saw rusty, metal door with claret paint peeling away. The cat stopped right in front of them. Mom looked at the animal, then at me and, hesitating, opened the door. Its dry hinges squeaked so loudly they gave me goose bumps. Meanwhile, the cat has climbed onto the first floor. We followed it, holding a carved wooden rail. Narrow stairs laid with a red carpet led to a door named "Reception". The cat was gone. "Do we enter?", I looked at Mom encouragingly. "Well, ok", she said and cleared her throat a few times. Mom went into the reception first and I followed her closely.


You will never guess who we found there!... "Oh, good day! So nice to have some guests. I'm so happy!", a polite voice greeted us. "My name is Charlotte", said the owner of the voice, sitting behind a massive desk. It was a real, spotted cow! My eyes nearly jumped out of their sockets, and my jaw collapsed almost touching the floor. "Good... day...", my Mom mumbled, shaking the cows hoof. "I'm not sure if we got to the right place", Mom stuttered as if she was about to faint. "Our car has broken down and we would like to spend the night here." If this is isn't the right place, and I'm afraid it might well be so, then we... Mom was at a loss for words. "Not at all, my dear. You found just the right place!", the cow assured. "Our hotel is perfect for a few-days' stay. "Do you have free rooms?", I asked, noticing Mom was temporarily incapable of speaking. "Naturally, my dear. We have beautiful rooms with high standard. Our hotel also has a SPA. Would you like to use it?", she continued, looking at us and went on, without waiting for an answer. "Our SPA is famous for its rejuvenating treatments. A bath in a pool full of milk has amazing benefits. Even Cleopatra, famous Egyptian Queen took such baths. So you can feel like queens here, too, mooo", Charlotte mooed enthusiastically. "Well, this really seems tempting", Mom replied. "But first we simply need to rest. "I understand. Let me check which rooms are available", said Charlotte, opening a large book. Number thirteen is free", the cow smiled, got up and approached an escritoire with lots of little drawers. "The key must be somewhere here", she mumbled, trying to find the right drawer which turned out pretty hard as the drawers started to play hideand-seek with her. They jumped out one after another and before Charlotte could reach inside, they slammed shut back! "Be kind, my dears", the cow scolded the drawers gently and finally she took out a key with room number fastened to it. "Here you are", she said, passing me the large, heavy key.


"Thank you", Mom nodded. "Eddy's going to walk you to your room soon", Charlotte said sweetly. She opened the door and roared. "Eeeeeddyyyy!" Soon, our bellhop entered the reception on his thin, short legs. "Eddy Edam, at your service!", a piece of cheese with moustache and beard of grey mould bowed in front of them. He tipped his green cap and started pulling our suitcase. "Take the ladies to number thirteen", Charlotte instructed. We went out of the reception and obediently walked behind Eddy Edam towards the room at the very end of the hall. "If you should need anything, please ring the bell. It is on your bed table. Our room maid Matilda Whey cleans every morning and exchanges towels", Eddy said and gave as a wide grin. "And be careful with the mirror. It is sometimes moody and spiteful!", he added before he left. It turned out that, contrary to our first impression, the room was quite cozy. The walls were painted lavender and the windows were decorated with white, lacey curtains. Fresh lavender flowers were in a flask on the table. Mom took off her shoes right away and sat in the bed, covered with a blanked with dancing cows pattern. "I must be dreaming!", she groaned. "What is this place?" "Lie down and rest", I advised and made a simple cold compress from a damp towel. It all had given her a headache. Mom sighed with relief and took a nap. I was a little bored so I approached a large oval mirror next to and old-fashioned dresser. So far, everything was looking pretty normal. "Wow, my hair is totally messed up", I realized when I saw my reflection in the mirror. I took out the comb and make-up bag. I sat on a three-legged stool and started combing my tangled hair. Suddenly, instead of my reflection, a completely strange face appeared. It was some red-haired boy with exceptionally spiteful appearance. "Is it nice to behave like this?", I asked the mirror reproachfully.


The stool I was sitting on jumped up and the mirror gave a faint sound, as if shamed slightly. And then my face reappeared again. I spruced myself up and moved our things from the suitcase into large carved wardrobe. Then I left Mom asleep, as she kept on mumbling: "No way! Impossible!" and went for a walk around the incredible hotel.

Hotel's attractions It was all quiet in the neighboring rooms, as if no one stayed there so I decided to go down, onto the ramp. Even more that I recalled at the edge of the ramp there was one more closed door. I decided to check what hid behind it. When I opened the door carefully, I heard an unknown voice behind me. "How do you like it here with us?" My heart almost jumped out of my chest as I saw the black cat at my feet. "You can speak?", I asked, but after what I had seen before, I guess I shouldn't have been so surprised. "And do you see anybody else here?", he moved his whiskers a little. "My name is Titian", he introduced himself and offered his paw to shake. "Would you like to see the hotel?" "Of course!", I cried, my voice echoing around the deserted plant, full of mysterious bubbling pipes and containers. Titian showed me a few incredible nooks and crannies: yoghurt room, butter room, cheese room and apparatus room full of different devices. And then, quietly, we went to a room loud snoring was coming from. "Chrrr, zzzz..." You won't believe but it was pieces of cheese sleeping on long shelves! "Why are they sleeping here?", I whispered. "They are maturing", Titian explained and we both backed out of the maturing room. Once I had seen the whole hotel, Charlotte came to me. "Would you like to take a bath with water massage?", she asked. "Why not", I replied. "A bubble bath will serve me well", I though.


Charlotte showed me the changing room in the old office. I put on the swimsuit which was already waiting there. Then the cow led me to a large container filled with warm water. I entered it but nothing happened. "Water massage, please", I demanded. "Here it comes", Eddy Edam shouted excitedly. Suddenly a few other cheeses came, round and bloated, large and small. They were all holding thick long hoses, similar to those used by firemen. And after a while water shot out of them with strong currents. "Aaah!", I squealed, as the water raised me high in the air. "Enough, that's enough!", I cried from under the ceiling. "As you wish", Eddy cleared his throat and closed the tap. Bang! Splash! Splash! The water sprayed on the cheese-guys and I landed in the middle of the container. "How did you like it?", Edek Edam approached me, preoccupied. "We did a good job", he assured me with a smile. "Yeah, I noticed", I cleared my throat, finding it difficult to get out of the large tub. Charlotte handed me a towel. When I was dried and dressed, I went outside, to the courtyard of that magical dairy plant. It was already dusky and was getting dark. Suddenly I heard some quiet conversations. Curious, I approached a low stone wall from behind where the sounds were coming. I thought it was the crazy cheeses but I was wrong. It was two cats. They were both sitting on green chairs over a drain, holding fishing rods. "What are you doing?", I asked, curiously. "Shhh", Titian placed a paw over his mouth". "You must be quiet", the other cat added. I didn't know him. "This is my friend, Reddy", Titian introduced him, whispering. "Nice to meet you", I nodded. "Are there any fish there?", I wondered. I tiptoed close to the edge of the drain and looked inside. There was no water there. And no fish.


"What are you trying to catch?", I eyed the cats questioningly. "Rats", Titian explained. "Rats? Using fishing rods?", I had to make sure I heard it well. "Obviously", Reddy replied. "This is quite a spot. Would you like to try it with us?", he offered. "We have one more rod and some cheese as bait. I was unable to answer, as Titian suddenly shouted energetically: "It's on! Rat on!" Oh no! I didn't feel like looking at the rat. "Thank you very much for your offer, but I guess I will look for something else to do", I said and quickly jumped back over the wall.


For more information, please visit our Rights Catalogue:

http://issuu.com/zielonasowa/docs/rights_ca talogue_2015 OR write an email: marta.broniarek@zielonasowa.pl Marta Broniarek-WoĹşniak Rights Specialist


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.