Niebezpieczny poeta. Konstanty Ildefons Gałczyński_Anna Arno

Page 1



Anna Arno

KONSTANT Y ILDEFONS GAŁCZ YŃSKI

Niebezpieczny

poeta Wydawnictwo Znak Kraków 2013



Czasy Ildefonsa

„Ildefons nigdy nie był mały, od razu był dorosły. Mały to był Kostek” – wspominał Jan Hoppe1. W szkolnym pisemku Gałczyński podpisywał się tylko pierwszym imieniem, ale gdzieś około matury polubił Ildefonsa. „Niebiańskie imię” stało się częścią fantastycznej persony, którą wówczas już świadomie kreował. „Pierwsza rzecz, jaka mi się narzuca we wspomnieniu, to jego trwanie jakby jednocześnie w dwóch rzeczywistościach. Mijały się one zupełnie widocznie: to jedna, to znów druga zajmowała pierwsze miejsce” – opowiadał Aleksander Maliszewski 2. Kalambury, żarty sytuacyjne, wchodzenie we własny świat były sposobem bycia Gałczyńskiego. Godzinami dialogował z bohaterami Chestertona albo wygłaszał czułe przemówienie do rzeźbionej żelaznej bramy. Włodzimierza Słobodnika zabrał kiedyś na przyjęcie do obcych ludzi, ponieważ przypadkiem podsłuchał, że akurat przyjmują gości. Takimi wybrykami niektórym imponował, ale innych zrażał: „Ta dwutorowość rzeczywistości stała się z biegiem lat osobistym, niepowtarzalnym wdziękiem Konstantego, ale w owym czasie, w stanie, że tak powiem, surowym, była niekiedy dla otoczenia nie do zniesienia”3. Nawet przyjaciele nie mieli pewności, czy Gałczyński mówi serio, czy żartuje: „Szliśmy pewnego razu ulicą Leszno – wspominał Włodzimierz Słobodnik. – Nagle minął nas mały, rumiany staruszek o wielkich odstających uszach. Kostek


30

Niebezpieczny poeta

popatrzył na niego i powiedział: – Co za cudowny staruszek! Wygląda jak Pinokio, czyli Pietrzynka. Gdybym pociągnął go za uszy, to z pewnością wysunąłby długi różowy języczek! Bałem się, że Konstanty gotów jest wprowadzić w czyn swoje słowa, mocno więc pociągnąłem go za rękaw”4. Gałczyński wywoływał wokół siebie chaos: „nie wiem, ile w tym jest pozy artystowskiej, ile nonszalancji, ile potrzeby – zastanawiała się Sabina Sebyłowa. – On nie może nalać wody zwyczajnie z syfonu do szklanki, lecz siedząc przy biurku i mając syfon przed sobą, wstrzykuje po trochu i oczywiście ciągle popija. Jeśli syfon jest uszkodzony, nie przeszkadzają mu wyciekłe strużki”5. Gałczyński nie poprzestawał na naturalnym uroku, próbował profesjonalnie nauczyć się czarów. Przyjaźnił się z warszawskimi wróżbitami, a w grubym czarnym brulionie układał Dzieje szarlatanów oraz robił notatki do rozprawy o brzuchomówstwie. Próbował też swoich sił na scenie. Stefan Wiechecki, który dyrektorował w Teatrze Popularnym, zapamiętał utwór sceniczny zaprezentowany przez dwóch studentów: „głównymi bohaterami byli Pat i Patachon czy też Flip i Flap. Dzieło było wodewilem, miało mnóstwo piosenek i muzykę własną. Jeden z autorów nazywał się Włodzimierz Słobodnik, a drugi Konstanty Ildefons Gałczyński”6. Przez pewien czas Gałczyński poważnie próbował aktorstwa: jesienią 1925 roku wstąpił do Instytutu Reduty. Zapewne spodobały mu się nowatorskie idee Osterwy, który uczył grać emocjonalnie, całym sobą. Ale poeta zrezygnował po dwóch miesiącach: brakowało mu cierpliwości do systematycznych prób, nie wytrzymywał też życia w komunie. Miał jednak głęboki głos i wrodzone zdolności. Znakomicie recytował swoje wiersze, a aktorów podpytywał o techniki dykcji czy oddechu. Mimo to Jerzy Ronard Bujański uważał, że Gałczyński nie sprawdziłby się w teatrze, bo choć kpił i błaznował, nie mógłby imitować cudzych emocji7. Prowokacyjne zachowania, inscenizowanie samego siebie były próbą zaczarowania rzeczywistości albo też obronną tarczą, komiczną maską, która przesłaniała często chmurną twarz.

Debiutem prasowym Gałczyńskiego był wiersz Szturm, który ukazał się w „Rzeczpospolitej”, w dodatku literackim prowadzonym przez Kornela Makuszyńskiego. Jest to zgrabnie zrymowany, buńczuczny utworek. Sięgając po militarne metafory, poeta nawołuje do buntu, młodzieńczej przebudowy świata: Naprzód! przed nami cały dzień, a w sercach gra odwaga – nędzarzem jest, kto się nie zmaga


Czasy Ildefonsa

31

i kto się trwożnie walczyć wzdraga... do szturmu! jeszcze dzień!...

Nastoletniego poetę rozpiera energia, zdania kończy wykrzyknikami, pragnie wyśpiewać własny apetyt na życie: Pobiegniemy na bój wściekłym tańcem, upiło nas dzisiaj życie! Każdy z nas jest obłąkańcem, każdy zatknie chorągiew na szczycie. Marsz! Marsz! Marsz!

Autorowi Koziołka Matołka Gałczyński po latach poświęcił wiersz Wróbla Wielkanoc, opatrzony dedykacją „Magistro – discipulus” („Mistrzowi – uczeń”). Makuszyński docenił jego talent, kiedy jeszcze był nieopierzony, egzaltowany i naśladował innych poetów. Wkrótce Gałczyński porzuci patos i romantyczne metafory, odnajdzie własny, przekorny styl. Kolejne wiersze ukazały się kilka miesięcy później w „Twórczości Młodej Polski”8. Ten skromny debiut był jak chrzest bojowy, przepustka do literackiego świata. Uzbrojony w publikację nieznany młodzieniec dumnie rozparł się w kawiarni. W tych latach literackie tuzy urzędowały w „Małej Ziemiańskiej” przy „skamandryckim” stoliku na półpiętrze. Podobni Gałczyńskiemu początkujący literaci umawiali się raczej w „Kresach” na rogu Wareckiej i Nowego Światu. Kelnerowały tu zbiedniałe szlachcianki, a na „pół czarnej” wpadali wszyscy. Obłąkany Przerwa-Tetmajer w czarnych okularach notorycznie nie płacił za ciastko i oddawał „zatrutą” kawę, zaglądali muzycy


32

Niebezpieczny poeta

z konserwatorium i gwiazdki kabaretów po próbach, a malarz Kamil Witkowski pojawiał się ze swoją kaczką Leokadią. „Jak nigdzie i nigdy spotykały się oko w oko, stolik przy stoliku kolejne pokolenia” – wspominał „Kresy” Stanisław Maria Saliński. Pewnego deszczowego dnia Gałczyński krzyknął „O Zeusie!”, a na progu w blasku pioruna pojawił się Franz Fiszer, zwalisty bywalec stołecznych knajp9. Gałczyński wiedział, że na tej scenie musi zabłysnąć. Śniady, kruczowłosy, zwracał na siebie uwagę „południową” urodą. Miał szarozielone oczy, smutne, nawet gdy śmiały się usta. „Był w nich wyraz jakiegoś skupienia, zamyślenia prawie męczącego” – wspominała Maria Grzybowska10. Gałczyński był świadomy swoich atutów i pewny siebie. Do Aleksandra Maliszewskiego, którego wiersze znał z łamów „Twórczości Młodej Polski”, wystosował następujący liścik: Szanowny Kolego! Jeśli czujecie się dość silnym, aby stanąć do walki z wyzyskiem możnych, przyjdźcie we czwartek do ogródka kawiarni „Kresy”. Będę czekał przed wejściem o godzinie dwunastej. Trzciński. Post scriptum: Łatwo rozpoznacie mnie w tłumie po nieprzeciętnej urodzie, dystynkcji i czapce w kieszeni. T 11.

W podobny sposób przedstawił się Włodzimierzowi Słobodnikowi – zapukał do jego mieszkania, pochwalił wiersze kolegi i wspomniał o własnych: „Na razie nie chcę jeszcze »ujawniać się«. Używam więc pseudonimu »Mieczysław Zenon Trzciński«”. Kilka lat później w podarowanym Słobodnikowi wierszu napisze: „Gdy gorzki deszcz wycieka z rynn, / Dobrze poecie przy poecie”12. Dwudziestoletni


Czasy Ildefonsa

33

debiutant chciał się przytulić do innych, potrzebował środowiska, które dodałoby mu odwagi. Gałczyński prędko został gwiazdą literackiej cyganerii, która żyła pomiędzy uniwersytetem a stolikiem w „Kresach”. Grupka zorganizowała się wokół koła literackiego, nad którym opiekę objął tolerancyjny profesor Józef Ujejski. Studenci z tego grona: prezes Maliszewski, ale także Stefan Flukowski, Władysław Sebyła, Stanisław Ciesielczuk, Władysław Bieńkowski, stali się paczką Gałczyńskiego. Koło literackie pracowało na wysokich obrotach, a dyskusje nie zawsze przebiegały spokojnie. „Nieraz huczało w tym młynie niesamowicie – wspominał Aleksander Maliszewski. – Dyskusje, wieczory autorskie, awantury, protesty, kocie muzyki – słowem i my także usiłowaliśmy przemalować świat na swój kolor”13. Regularnie spotykano się na Chłodnej u Ady Taubenhauz (jednej z uczennic Gałczyńskiego), której ojciec częstował sutą i zakrapianą kolacją. Poeta zostawał też na „kakaowe noce” u Słobodnika. Najbliżej zaprzyjaźnił się jednak ze Stanisławem Marią Salińskim, który nosił ksywkę „Dziadzia”, bo choć nie najstarszy w towarzystwie, był najbardziej światowy i wygłaszał dydaktyczne przemówienia. Zanim wstąpił na warszawską polonistykę, Saliński studiował we Władywostoku i pływał na statkach. Pisał egzotyczne wierszyki i marynistyczną prozę, a przede wszystkim snuł opowieści o swoich przygodach. Elegancki, na pozór stateczny młodzian na pierwszy rzut oka wszystkim różnił się od żywiołowego Gałczyńskiego. Obaj uwielbiali jednak alkoholowe eskapady i ekscentryczne wybryki. Przesiadywali w knajpach gorszego autoramentu, gdzie bez ceregieli piło się wódkę pod śledzia. Spod „Kazia” na Ordynackiej birbantów odwoził na kredyt zaprzyjaźniony fiakier. „Miał szczególną sympatię do Konstantego i czasem napraszał się sam: »No już, jedziemy na Towarową, ja konia stawiam«”14. „Sugestywne, barwne opowiadania o lądach i morzach, o służbie na statkach, o miastach, ludziach, zdarzeniach wszystkim nam zawróciły w głowach, a najwięcej Konstantemu” – wspominał Aleksander Maliszewski15. To za sprawą Salińskiego literaci śpiewali o ustach dziewcząt z Colombo, kapitanie Papawaju i Murzynach tłuczonych na miał. Gremialnie wyrykiwali też Białego słonia, swój nieoficjalny hymn z egzotycznymi słowami w refrenie: Biały słoń. Biały słoń. Saj mań joj dzon gaj njoj.

Teksty układano zwykle zbiorowo, a melodie komponował i wygrywał na pianinie student polonistyki Jakub Feldman, zwany Olafem (Gałczyński dodał mu jeszcze nazwisko Svensen). Pewnie bardzo by się zdziwili, gdyby wiedzieli, że niektóre


34

Niebezpieczny poeta

z tych piosenek weszły na trwałe do żeglarskiego repertuaru. Na znak przyjaźni „kapitanowi” Salińskiemu Gałczyński ofiarował groteskowy panegiryk: Takiej brody tańczącej zazdrościłby ci szaman Twoje wiersze – instrumenty pachnące, twoje wiersze – wielobarwna pijama (...) Od Twoich to zaklęć szarlatana każda noc jak czerwona malaria O, módl się do szatana za nas, o Stanisławie Mario! (Do Stanisława Marii Salińskiego)

Saliński wspominał, że dzięki niemu Gałczyński głębiej poznał rosyjską poezję. Zabierał go na poetyckie biesiady do Milanówka, gdzie jego rosyjska kuzynka Nina Jesipowiczówna z pamięci odtwarzała improwizacje pijanego Jesienina i na wyrywki recytowała Błoka. Na znak wdzięczności Gałczyński przyniósł kiedyś różę dla „bożestwiennogo Aleksandra”, a dla Niny pęczek rzodkiewek, które zresztą sam zjadł. Te noce „w sercu boru” kilka lat później wspominał w Sympozjonie: Iżem tu was przywołał, nie dziwcie się wcale: łatwiej tu będzie gadać, mądrzej będzie szaleć niźli w mieście, gdzie każdy człowiek jest chochołem.


Jestem niebezpiecznym poetą!

Pewnego razu w kawiarni „Kresy” Gałczyński wystąpił ze szczególnym recitalem. Wstał od stolika i w patetycznej pozie wyrecytował wiersz znanego grafomana: „Megalozaury – / bić w litaury! / Pterodaktyle – precz z mej aury! Po epicyklach przę się w nikosferę: / żywioł guślarnych fakirów. / A-a-a-ach! / – – – – – / w pierś mą uderzył czarny asteroid, / że się cofnąłem ku transzom geoid. / O-o-o!”. Kiedy oburzony autor tego utworu, samozwańczy „piewca słowiańszczyzny”, gotował się już ze złości, Gałczyński wytłumaczył, że jest jego wielbicielem: „»Stawiam sobie za cel wyuczenie na pamięć wszystkich jego poematów. Niech mi mistrz wierzy, że dzielę się tą poezją z kolegami jak gościnni Słowianie podpłomykami. Cóż, słowo drukowane, dla wszystkich dostępne« – kończył z aktorskim gestem. Krajewski zgrzytnął zębami, obrócił się plecami i opuścił kawiarnię. Gniew jego wyraził hałas z siłą odrzuconych drzwi”1. Gałczyński miał wyczucie szmiry, patosu, pseudopoezji. Nie


36

Niebezpieczny poeta

zawsze jednak trzymał się od nich z daleka. Zależało mu przecież na kontakcie z rówieśnikami. Kawiarnia „Kresy” była nieoficjalną siedzibą grupy poetyckiej Smok. Zainicjowali ją studenci Wolnej Wszechnicy Polskiej pod przewodnictwem Zdzisława Roykiewicza, ale wkrótce dołączyli literaci z innych parafii. Aleksander Maliszewski wspominał pierwsze zebranie: „Mówią o poezji, ale w jakiś dziwny dla mnie sposób. Pada zdanie: »Poeta jest kołem działającym rytmicznie w maszynie świata«. Co to znaczy? Ciągle się powtarza słowo »maszyna« i że Max Jacob, i że Marinetti, i że auto jest piękniejsze niż Nike Samotracka. Nie widziałem Nike, ale to chyba zupełnie inne piękno”2. Młodzi wydawali również swoje pismo, z czarnym chińskim smokiem na okładce. Gałczyński pojawił się na ich wieczorku, reklamowanym jako „wiosenna powódź poezji”, i poprosił, aby go przyjęli: „»Zasadniczo należę do koła literackiego przy UW, ale tam ciągle jeszcze tkwią w Młodej Polsce« – uzasadniał swoją kandydaturę. – Przynieście swoje utwory na najbliższe zebranie, ich wartość zdecyduje – powiedział przewodniczący Smoka”3. Po latach, przeglądając stare egzemplarze pisemka, Maliszewski stwierdzał, że jego poziom był mizerny, a autorzy nadrabiali zuchwałością. W drugim numerze zamieścili swój program, który zdradzał, że znali awangardowe manifesty. W kolejnym zeszycie Gałczyński publikuje buńczuczne Słowa zwycięskie, gdzie rzuca „futurystyczne” pogróżki i miesza surrealne skojarzenia: Ja wiem, ja wiem, że przyjdzie Dzień i cały świat zapłonie od mych gorących słów. Słowa – kule ogniste, słowa – błyskawice syczące, słowa – cwałujące konie – meteory lecące z gwizdem! Ja wiem, że przyjdzie dzień panowania mych gorących słów! (...) Przypuszczam, że zgłupiejesz, właścicielu składu gumowych kołnierzyków, gdy przed twym sklepem moje słowo rozbije gazową latarnię i szyby zielone odświetlnego soku runą na asfalt z brzękiem.

Na koniec Gałczyński ostrzega: „Obywatele! Miejcie się na baczności! Jestem niebezpiecznym poetą!”. Ale chociaż Smok bardzo się odgrażał, jego poeci wzdychali do „stęsknionej jesieni”, która „rozpięła się na ziemi w ekstazie rozkoszy”. W niezamierzonej parodii futuryzmu naczelny redaktor wyznawał: „I znów będę patrzył w Twoje rozkochane oczy, / Daleko piękniejsze niż pędzące wiersze Juliana Tuwima”4. Trudno się dziwić, że „Smok” został zauważony w rubryce Pisma najgorsze „Wiadomości Literackich”. Recenzent z rozkoszą sparafrazował utwory młodych poetów i wydał wyrok:


Jestem niebezpiecznym poetą!

37

„Zwykle zaczyna się od miłości – a kończy na smoczku. Tu zaczęło się od miłości życia (przedmowa) – a skończyło na »Smoku«”. Gałczyński, którego utworów nie było w krytykowanym numerze, zabrał głos w obronie kolegów. „Recenzja taka zasługuje tylko na miano persyflażu, na który każdego stać, kto ma trochę dowcipu”. Redakcja odpowiadała wyniośle, że nie przewiduje taryfy ulgowej dla młodzieży, a żaden ze skamandrytów nie debiutował na takim poziomie5. Gałczyński pocieszał kolegów: „A będziemy mieli jeszcze własne ulice i place, zobaczycie!”. Poeci ze Smoka organizowali przez pewien czas „wieczory satyry” w „Café Walter”. Gałczyński występował w podwójnej roli autora i wykonawcy. Na tej scence recytował swoją Balladę o trąbiącym poecie, z dowcipem opartym na wadzie wymowy: Mówią, że była panienka, co miała na imię Ina. Gdy chciała powiedzieć: „kocham”, mówiła: „kokaina”.

Być może satyryczne ćwiczenia pomagały Gałczyńskiemu uwolnić się od młodzieńczego patosu i młodopolskich zaśpiewów. Miał wyczucie absurdu i potrafił na poczekaniu zrymować wierszyk. Maria Grzybowska zapamiętała piosenkę Szofer zakochany, którą spontanicznie ułożył do skomponowanej przez nią melodii. Pojawiają się w niej motywy absurdalnej miłosnej rozpaczy, które jeszcze nieraz powrócą w „lżejszych” wierszach Konstantego Ildefonsa: Ja ciebie kocham, ty okrutna, Ja ciebie kocham, a ty nie! Przeklęta dziewko bałamutna Chyba powieszę się. Przepiłem cztery samochody Matisa, Forda, Citroën, Od czterech dni nie golę brody, Tylko miłości chcę! 6

Gdzieś około 1928 roku właściciel „Kresów” zbankrutował, a młodzi poeci przenieśli się na terytorium wroga, do słynnej „Małej Ziemiańskiej”. „Tam nie strzelało się z armat ani z broni palnej – wspominał Józef Wittlin. – Tam urabiano dobrą i złą opinię wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób parali się w Polsce literaturą, sztukami pięknymi i teatrem”7. Wyroki bywały dożywotnie; pokonany na osłodę


38

Niebezpieczny poeta

kupował pączka lub napoleonkę. Witold Gombrowicz, który miał w „Ziemiańskiej” „swój” stolik, wspominał dwuznaczną atmosferę tego lokalu: „wchodziło się z ulicy w ciemność, w jakąś okropną zupę z dymu i zaduchu, z której to otchłani wyzierały zdumiewające oblicza usiłujące coś wykrzyczeć i wygestykulować w powszechnym szumie. Krogulcze rysy rozmaitych »schöngeistów«, czyli pięknoduchów intelektualnych, bratały się z poczciwością i okrągłością gąb wsiowych, chłopskich, wczoraj przybyłych z Lubelskiego, spod Lwowa, zdarzała się twarz cwana z przedmieścia, a czasem wystrzelał sumiasty wąs szlagona – albowiem była to kawiarnia poetów, a poeci rodzą się wszędzie, jak ro8 bactwo” . W surowej hierarchii tego miejsca towarzystwo Gałczyńskiego snuło się gdzieś pomiędzy parterem przeznaczonym dla debiutantów i kibiców a pierwszym piętrem, które, jak to określił Gombrowicz, zajmowali „poeci proletariatu”.


Jestem niebezpiecznym poetą!

39

Tych nieco pretensjonalnych, ambitnych młodzików z „Małej Ziemiańskiej” sarkastycznie, lecz ze szczyptą melancholii sportretował we Wspólnym pokoju Zbigniew Uniłowski. Młody pisarz, były pikolak w „Adrii” i podopieczny Karola Szymanowskiego własne rysy nadał postaci Lucjana Salisa – chorego na suchoty debiutanta (niestety poniekąd spełnił własne proroctwo – zmarł w wieku dwudziestu siedmiu lat). Tytułowy „wspólny pokój” przy ulicy Nowiniarskiej Uniłowski wzorował na mieszkaniu Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego. Również pozostałe postaci łatwo zidentyfikować jako literatów, którzy w większości należeli do Smoka, a w 1928 roku utworzyli grupę i pismo „Kwadryga”. Powieść wykracza jednak poza ramy środowiskowej sensacji. Lucjan Salis zastanawia się, dlaczego koledzy są zgorzkniali, i tłumaczy to doświadczeniem wojennym. „To pokolenie w literaturze polskiej (...) widziało chaos, rozprzężenie obyczajów, przewalanie się obcych wojsk, rewolucje i pożary – pisał nieco młodszy Czesław Miłosz. – Dorastało potem ze schowaną na dnie pamięci świadomością zła, jakie kryje się w ludziach, z niezatartym obrazem nędzy ludzkiego bytowania”9. We Wspólnym pokoju Gałczyński został wyróżniony. Przeglądając nowe tomiki, Lucjan Salis komentuje: „Oto świetne, o europejskim poziomie i smaku wiersze Gałczyńskiego”10. Konstanty Ildefons został również zaszyfrowany w postaci Klimka Paczyńskiego. Uniłowski przyznał mu rolę moralisty, głosu sumienia. W kawiarni zapada cisza, a: „Klimek Paczyński, patrzący na wszystkich krytycznym wzrokiem, zaczyna nagle mówić podniesionym głosem: – O, jacyż wy wszyscy jesteście nudni – banda matołów. Siedzicie w tym siedlisku snobów, chlejecie tę kawę, która wam na pewno nie smakuje, i udajecie dojrzałych, mądrych ludzi (...). Drażnicie mnie wszyscy, wy – dwudziestokilkuletni staruszkowie”. Paczyński zarzuca kolegom, że ich bunt jest pusty: „Mój Lucjanie, najsmutniejsze z całej tej rozmowy jest to, że obaj nie mamy idei. Nie wiemy, czego się trzymać (...). Każde młode pokolenie literackie dawało coś nowego. My, niby ci najmłodsi, nie mamy nic, nie przedstawiamy sobą nic”11. Prawdziwy, niespełna dwudziestoletni Gałczyński należał do dobrze zapowiadających się poetów, których największą siłą była wiara w siebie. Składał patetyczną deklarację własnej mocy: „Śnię wspaniałe pomysły, dramaty mocarne” (Pomysły). Jego młodzieńcze wiersze zdradzały talent, ale nie były oryginalne. Wiatr w zaułku to nieomal plagiat z Tuwima, a żarliwa patriotyczna deklaracja: „Nosimy Cię w swych sercach wyblakli poeci”... (Polska), pobrzmiewa Lechoniem. Dopiero w groteskowo-żałobnej piosence Włożę spodnie czarne, cmentarne Gałczyński przemówił własnym głosem. Przedrzeźnia sentymentalne młodopolskie westchnienie („jeno te białe modrzewie”) i mdlejące wiersze drugorzędnej poetki z kręgu Skamandra:


40

Niebezpieczny poeta

Gdy skonam, o moi najdrożsi, a skonam wieczorem niebieskim, napiszcie list, przyjaciele, do panny Felicji Kruszewskiej. Felicja, słodka poetka, napisze mi epitafium: JAKA SZKODA, PANOWIE I PANIE, ŻE ZNOWU POETĘ SZLAG TRAFIŁ!

Wiersz, do którego ktoś podłożył muzykę, stał się nieoficjalnym hymnem warszawskiej awangardy; ponoć zachwycony słuchał go sam Szymanowski. Tak naprawdę jednak Gałczyński popuścił wodze fantazji nie w wierszu, ale w groteskowej powieści Porfirion Osiełek, czyli Klub Świętokradców. Tutaj się rozzuchwalił, wykorzystał cyganeryjne przygody i satyryczny talent. Swoje dziełko napisał w ciągu kilku tygodni w 1926 roku, chwaląc się, że mobilizuje go chrapanie służącej. Jak zauważyła Małgorzata Baranowska, poeta z rozmysłem przechwalał się wybujałą wyobraźnią: „Prus, gdyby mu się coś takiego zdarzyło, ukryłby to tak dokładnie, że nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli, ale należy sądzić, że po prostu przy jego koncepcji sztuki nic takiego przy pisaniu nie mogło mu się zdarzyć”12.


Jestem niebezpiecznym poetą!

41

Trudno się dziwić, że młodzieńcza „powieść” Gałczyńskiego w niczym nie przypomina Lalki. Porfirion Osiełek jest zlepkiem skojarzeń, które układają się w na wpół abstrakcyjny kolaż, z luźno splecionym wątkiem fabularnym. Tytułowy bohater „Porfirion Osiełek false Hilarion Gaff ” jest „fabrykantem sztucznych nosów i noktambulikiem”, a przy tym pijakiem i amatorem brzuchomówstwa. Konstruując swój fantastyczny patchwork, poeta wykorzystał skrawki mitologii (imię Porfirion pożyczył od jednego z gigantów), wysoki język biblijny („gdy wypełniały się dni”), obce wyrazy (oliban, helikon), a także zasłyszane powiedzonka i łacińskie sentencje. Po raz pierwszy pojawiają się tutaj „plac Kuglarzy” i „ulica Szarlatanów” – adresy, które na trwałe wpiszą się w topografię poety. Gałczyński wyrywa słowa z kontekstu, gwałtownie zmienia rejestry. Miesza potoczne zbitki wyrazów, podwórkowy język i dorzuca nazwę rzymskiej monety: Na rogu ulicy Szarlatanów, wsparty o złoto-czerwony szyld restauracyjny, gdzie napisane było wołowymi literami „Obiad z rybą i pieczywem 8 sestercyj”, żebrak zwany Łagodnym uderzył Porfiriona Osiełka w ramię i oświadczył spokojnie: –  Mógłbyś mnie wspomóc, stary kondlu.

Poeta zabawia się na wpół pornograficznymi aluzjami (pan Osiełek ma w okolicach lędźwi brodawkę wielkości gołębiego jaja i „uspokaja się metodycznie” w bramie jakiegoś domu). Nie stroni też od surrealistycznej makabry: w powieści pojawiają się na przykład surowy kotlet w wybebeszonej kanapie, który okazuje się zwłokami bliźniąt, czy też walający się w korytarzu fragment odgryzionego ucha. W jednym ze swych snów na jawie Porfirion Osiełek wygłasza przekleństwo-pochwałę: O miasto dzieciobójców, astrologów i szarlatanów, o domie, wszeteczeństwa pełen, pozdrawiam cię pozdrowieniem trzykrotnym; o miasto kuglarzy, lunatyków i dziewczyn z pąsowymi wstążkami, śpiewam cię pieśnią pochwalną; o miasto duszonych noworodków, dziewic brzemiennych i świętokradców, przeklinam cię trzykrotnym przekleństwem. Selah.

Wydany dopiero w 1929 roku Osiełek bywał interpretowany jako „pożegnanie młodości, a zarazem apogeum tego wszystkiego, co było w niej dla Gałczyńskiego najciekawsze i najlepsze: cygańskiej swobody, żywiołu fantazji, magii warszawskich ulic, podwórek, knajp, kamienic, przetwarzanych dotknięciem poetyckiej różdżki Prospera”13. Zresztą sam Gałczyński opatrzył powieść przypisem: „Warszawa – Tohu – Bohu – Dawno”, jakby podkreślając, że należy do minionej epoki. „Tohu – Bohu” to potoczna nazwa mordowni naprzeciwko kościoła Świętego Krzyża, gdzie


42

Niebezpieczny poeta

przy cienkiej kawie Gałczyński czytał na głos swój powstający utwór: „Widzę te liniowane kartki wyrwane z zeszytu szkolnego, równe, czytelne, duże pismo, zielony atrament, któremu, jak się okazuje, pozostał wierny do końca – wspominał Stanisław Maria Saliński. – I każda kartka – wspaniała deformacja rzeczywistości, znajomej doskonale, rzeczy prawdziwe i realne, odbite wielorako we wklęsłych i wypukłych zwierciadłach”14. Przyjaciele Gałczyńskiego czytali przygody Porfiriona Osiełka jak doprawione ostrą przyprawą dzieje swojej młodości: „Znaliśmy Epifanię, wiedzieliśmy, z jakich elementów autor ulepił wdowę Heksenszus, kto służył za model do postaci Wulkana, a kto pozował do portretu sekretarza policji Softa” – chwalił się Aleksander Maliszewski15. Niestety koledzy nie zostawili klucza do Osiełka, zdradzając tylko, że Gałczyński mścił się w nim na pannie Ninie, recytatorce z Milanówka, a zezowata Epifania, zwana Pifcią, ma jakiś rys smokowej poetki Niny Rydzewskiej. Z kolei Stanisław Saliński przyznał się do współudziału w bachanaliach z tłuczonym szkłem i marynarzem w czerwonej czapeczce. Jakiś warszawski cwaniak żonglował wówczas jajkami na twardo, ale Gałczyński wykreślił ten szczegół, bo i tak nikt by nie uwierzył...


Spis treści s

Imię pierwsze cesarskie, drugie imię niebiańskie. . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Dyscypuł . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19 Czasy Ildefonsa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29 Jestem niebezpiecznym poetą! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35 Siedem dni urlopu proszę dla autora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43 Kociołeczek pełen wrzenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48 Świat jeszcze potrwa godzinę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Gęśliczki sanacyjne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 Boję się zostać wieszczem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 68 Nie byłoby małżeństwa, gdyby nie nasza miłość . . . . . . . . . . . . . . . . . 73 Wstawiony czy symulant . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85 Potem w Berlinie Konstanty.... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93 Jest tajemnicze Wilno, pomarańczowo-zielone . . . . . . . . . . . . . . . . . . 106 O naszym gospodarstwie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 116 Jeść chce si. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126 Na nowe cię pchniemy tory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 139 Ten Gałkiewicz. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155 Zaśpiewałem i miałem przykrości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 174 Pięć lat milczałem jak głaz. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 185 Cóżem winien, żem tak się nabłąkał . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 203 Więc wróciłeś, oszuście, słodki szarlatanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 234 Gęś z fiołkami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 248 Dobra propaganda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 260 Zaczarowana dorożka. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 277 Moim departamentem jest księżyc . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 281


464

Niebezpieczny poeta

Tutaj mój port . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 285 Poeta i mandarynki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297 Zlata Praha. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 314 Sąd nad królem Midasem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 319 Czego ode mnie chcecie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 339 Z blasku i drżenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 358 NIO – sylaba, BE – sylaba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 367 Wiersz tego wieszcza niedostępny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 374 A ty jesteś zdrajca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 384 Śpiewam dzieło snycerza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 390 Pochwaleni niech będą ornamentatorzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 396 Gdy odejdę, nie płacz, moja żono . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 404 Przypisy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 422 Nota bibliograficzna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 450 Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 451 Spis ilustracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 460




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.