Najemnik_John Geddes

Page 1

John Geddes

NAJEMNIK

Nierazz na wł włas a ne as n życ ycze zeni nie ew wk kra r cz czałł w sam m śro ode dek ek w wo oje enn n e eg go pi p ekła ła. Adrena alilina n sta tała ł się jeg ła ego o uz uzal ależ eżni n enie em. Ele lekt ktry kt ry yzu zują j ca ją a his isto tori to r a na ri naje jemn m ik ka, najs na jsku js kute ecz czni niej ejsz szeg ego żo żołn łnie ie erzza do wyn ynaj ajęc aj ęcia ęc ia.. ia


Geddes_Najemnik.indd 2

2014-07-24 10:22:00


John Geddes

Na jemnik tłumaczenie Michał Romanek

Kraków 2014

Geddes_Najemnik.indd 3

2014-07-24 10:22:00


Tytuł oryginału Highway to Hell Copyright © by John Geddes and Alun Rees 2006 Copyright © for the translation by Michał Romanek Projekt okładki Magda Kuc Fotografia na pierwszej stronie okładki Copyright © Notorious91/Vetta/GettyImages Opieka redakcyjna Julita Cisowska Przemysław Pełka Artur Wiśniewski Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku Pracownia 12A ISBN 978-83-240-2584-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2014 Druk: Abedik

Geddes_Najemnik.indd 4

2014-07-24 10:22:00


Przedmowa do polskiego wydania

Podczas wielu moich przejazdów autostradą do piekła ani razu nie spotkałem Polaka zatrudnionego jako kontraktor (PMC, czyli pracownik prywatnej firmy wojskowej). Gdyby było inaczej, od razu bym go poznał. W jego zachowaniu widać by było, że jest twardy jak kamień, nie usłyszałbym od niego zbędnego słowa. W starciu z rebeliantami okazałby się nieustraszony i zdecydowany, jak człowiek stworzony do walki. Skąd to wiem? Wiem to, bo do dziś powtarza się budzące grozę opowieści o polskich żołnierzach, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii, by kontynuować walkę z nazistami. Te opowieści głoszą ich chwałę i składają się na prawdziwą legendę. Gdy byłem jeszcze w szkole, poznałem część tej legendy: opowiadania o szaleńczej odwadze polskich dywizjonów spitfire’ów podczas bitwy o Anglię. Polscy piloci stanowili czwartą co do wielkości grupę narodowościową w siłach lotniczych aliantów i przypisuje im się 11 procent wszystkich zestrzeleń niemieckich samolotów. 7

Geddes_Najemnik.indd 7

2014-07-24 10:22:00


Pr zedmowa do polskiego w ydania

Z kolei polskie okręty wojenne przypłynęły do Szkocji, by kontynuować walkę na morzu, a pamięć o ich poświęceniu w bitwie o Atlantyk czczona jest do dziś – podobnie jak pamięć o bohaterskich czynach stu sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych, którzy stawali ramię w ramię ze swoimi brytyjskimi towarzyszami broni w najcięższych bitwach na pustyni Afryki Północnej oraz w kampanii prowadzonej w Europie. Nieustępliwy, dumny i nieustraszony. Po tym rozpoznałbym Polaka w szeregach PMC i byłbym dumny, podróżując po irackiej autostradzie z jednym z nich. Druga wojna światowa jest już historią, ale historią wspaniałą – której wielkości niestety nie dorównało oddanie zachodnich polityków. Zawiedliśmy naszych polskich sojuszników. Polskim żołnierzom nie pozwoliliśmy wziąć udziału w paradzie zwycięstwa w Londynie, a Związkowi Sowieckiemu pozwoliliśmy najechać wasz kraj. To wstyd. Nasz wstyd, nie wasz.

Dlatego chciałbym zadedykować polskie wydanie mojej opowieści o autostradzie do piekła polskim bohaterom drugiej wojny światowej. John Geddes czerwiec 2013 roku

Geddes_Najemnik.indd 8

2014-07-24 10:22:00


Rozdział 1

Kontakt!

Po raz pierwszy zobaczyłem ich, gdy dojeżdżali do autostrady. Uwięzieni w sznurze pojazdów przepychali się między nimi, chcąc się przebić do przodu, niecierpliwi, nerwowi, zirytowani; zły nastrój prowadzącego przenosił się przez kierownicę i pedał gazu na cały samochód, szarpiąc i miotając nim na boki. Przyglądałem się im, kiedy mijaliśmy wlot drogi dojazdowej, a teraz widziałem w ramce lusterka, jak jadą już za nami: wzbijając za sobą chmurę pyłu w porannym tłoku na drodze przecinającej Al-Falludżę, co chwila zmieniali pasy. Pick-upy przewożące na otwartej platformie robotników, za którymi w mętnym ciepłym strumieniu powietrza furkotały ich luźne ubrania, usuwały się z drogi, pozwalając czarnemu BMW serii 7 rwać do przodu. Wyglądało to jak stado umykające przed wielkim drapieżnikiem, który gdzieś w głębi upatrzył sobie ofiarę. Wiedziałem już, co się szykuje – podobnie jak obserwujący rozwój sytuacji ze swoich pick-upów i zdezelowanych sedanów członkowie stada. Oni przyglądali się pogoni z raczej słabnącym 9

Geddes_Najemnik.indd 9

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

zainteresowaniem, szczęśliwi, że to nie ich goni czarne BMW, ale przede wszystkim z nadzieją, że uda im się uniknąć ściągnięcia na siebie jego uwagi. Szczerze mówiąc, wiedziałem, na co się zanosi, już w chwili gdy zobaczyłem samochód z przyciemnianymi szybami, który na chwilę utknął na drodze dojazdowej. Był aż za bardzo typowy: takich właśnie aut najczęściej używają bandy rebeliantów w Iraku. Dlatego kiedy pojawili mi się w lusterku, miałem stuprocentową pewność, że za chwilę zaatakują. Jedyna różnica między mną a pozostałymi obserwatorami polegała na tym, że ja nie byłem członkiem stada. Nazywam się John Geddes. Kiedyś byłem chorążym w SAS, a obecnie jestem żołnierzem fortuny, spluwą do wynajęcia albo, jak kto woli, najemnikiem. Miałem dbać o życie pozostałych osób w naszym samochodzie, a jechaliśmy z Jordanii do Bagdadu najniebezpieczniejszą drogą na świecie, wiodącą przez obwodnice Al-Falludży i Ar-Ramadi. To droga, którą nazywa się autostradą do piekła. W samochodzie poza mną było czterech ludzi: ekipa telewizyjna jednej z większych brytyjskich stacji i jordański kierowca. Dlatego kiedy patrzyłem, jak dogania nas to BMW, wszystkie moje zmysły pomagały mi skupić się jedynie na tym, byśmy wyszli z tego żywi: i moi klienci, i ja. Prawie nie spuszczałem wzroku z lusterka, kątem oka jedynie i pozostałymi zmysłami starając się sprawdzić, czy do pościgu nie dołączyły się inne drapieżniki, jak się jednak okazało, wszystko miało się rozegrać tylko między nami a nimi. Ahmed, mój kierowca, też ich zobaczył. Nie musiałem mu mówić, kto to. Zaczął mamrotać i pleść coś pod nosem, ale nie mam pojęcia, czy się modlił, czy przeklinał – widać było tylko, że jest przerażony. Zazwyczaj nigdy się nie pocił, teraz jednak w ciągu paru sekund na jego czole i karku pojawiły się regularne strużki. 10

Geddes_Najemnik.indd 10

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

BMW zrównało prędkość z naszą i jechało tuż za nami, co było już ewidentną wskazówką. W wojsku mówi się o czymś takim „sygnał gotowości do walki”, ale ja nie potrzebowałem żadnych sygnałów; już odkąd zauważyłem tę siódemkę, miałem baaardzo złe przeczucia. Potem zaczęli nas wyprzedzać. Przez chwilę lekko uniosłem trzymany na kolanach karabinek AK-47, ale odłożyłem go z powrotem. Wcześniej miałem otwarte okno, teraz jednak je zamknąłem, by pozostać w ukryciu za przyciemnianym szkłem. BMW zrównało się z nami i opuściło czarną szybę w przednim oknie: niczym odwrócona kurtyna odsłoniła kierowcę i siedzącego obok niego gościa, który wyglądał na szefa. Wyprzedzili nas, jadąc dość prędko, a mimo to spokojnie i gładko, bez najlżejszych oznak stresu. Przecież to był ich teren; to oni byli najsilniejszym drapieżnikiem w łańcuchu pokarmowym i nie musieli nigdzie się spieszyć. Pewnie myśleli sobie, że może jesteśmy bogatymi Irakijczykami albo Kuwejtczykami. Fajnie też by było trafić na turystów z Japonii (choć trudno w to uwierzyć, oni naprawdę przyjeżdżają z Tokio, żeby pozwiedzać Irak). Łupem w postaci trzyosobowej zachodniej ekipy telewizyjnej, którą miałem faktycznie w samochodzie, jadący czarnym BMW byliby zachwyceni – tylko pomyśleć, ile będzie forsy z okupu, a nawet gdyby nie, to i tak zostaje sprzęt, który można sprzedać: kamera, trzy telefony satelitarne. Czysty zysk, a w dodatku będzie można zastrzelić jordańskiego kierowcę jak psa. Ahmed ciągle mamrotał coś pod nosem, ale tym z BMW najwyraźniej nie było spieszno łagodzić jego napięcia, bo zauważyłem, że zwalniają i ponownie jadą równolegle do nas. Potem zostali za nami, ale zaraz znowu wyrwali do przodu i jeszcze raz się z nami zrównali. Może bawiła ich ta gra w kotka i myszkę. Moi 11

Geddes_Najemnik.indd 11

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

klienci odsypiali kaca. Pomyślałem, że nie warto ich budzić – i tak nic nie pomogą. Mimo wszystko miałem pewną przewagę nad napastnikami: z naszego SUV-a GMC doskonale widziałem bandytów z góry. Kiedy więc zajrzałem przez ich opuszczone okno przy tylnym siedzeniu, zobaczyłem tam trzech uzbrojonych mężczyzn. Z przodu siedział kierowca; częściowo odwinięta kefija raz odsłaniała, raz zakrywała jego złowieszczy uśmiech; gość obok niego miał chustę owiniętą wokół twarzy i wychylał się przed kierowcę, wymachując kałasznikowem. Też mam taki, ale się nie chwalę – pomyślałem. Oczy płonęły mu nienawiścią i pogardą; jasne było, że chce nas zmusić do zatrzymania się. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy poczułem, że pochylam się w stronę maski naszego auta, bo Ahmed, człowiek, który miał najwięcej do stracenia – własne życie – faktycznie zaczął hamować.  – Jedź, kurwa, Ahmed! – warknąłem. Stopa naszego kierowcy poszła z powrotem w dół i na chwilę zepsuliśmy tym kanaliom z siódemki popisy jazdy synchronicznej, ale szybko nas dogonili. Przerażony Ahmed bełkotał coś bez najmniejszej przerwy po arabsku, a ja patrzyłem przez przyciemnianą szybę na czterech uzbrojonych mężczyzn w samochodzie. Lata doświadczenia mówiły mi, że ich zachowanie i sposób obchodzenia się z bronią wskazują na to, że ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewają, jest prawdziwa walka. Najwyraźniej byli przekonani, że to oni mają w ręku wszystkie karty i że wcześniej czy później zjedziemy na pobocze, by podać im ich zdobycz na tacy. Postanowiłem trzymać swojego asa w ukryciu: na kolanach, poza zasięgiem ich wzroku. Po raz kolejny wysunęli się przed nas i po raz kolejny ich szef wychylił się w naszą stronę, ale tym razem wysunął swój AK przed 12

Geddes_Najemnik.indd 12

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

kierowcą i wytknąwszy lufę przez okno, puścił nam serię nad maską, żeby skłonić nas do zatrzymania się. Walczyłem z pokusą otwarcia okna i wystawienia swojego kałasznikowa. „As pod stołem – powtarzałem jak mantrę – as pod stołem”. Wyparłem z myśli wszystko inne poza bandytami i swoją ukrytą kartą. Wiedziałem, co muszę zrobić, bo kiedy bandzior strzeliłby drugi raz, celowałby już w samochód, a to by było bardzo niewesołe. Zza przyciemnianej szyby wpatrywałem się w dzielącą nas odległość: blisko metr, na który składała się blacha drzwi i wirujące, pełne pyłu powietrze. Widziałem wyraźnie, że wkurzony bandzior obok kierowcy próbuje mi się przypatrywać. Opuściłem szybę i popatrzyłem na niego. Przewierciłem go wzrokiem, a potem zrobiłem, co trzeba: zagrałem swoim asem. Ale nawet wtedy nie wyciągnąłem go na stół; w ogóle go nie zobaczyli. Po prostu nacisnąłem spust kałasznikowa, którego ciągle trzymałem na kolanach, i puściłem długą serię. Wzmocnione we wnętrzu samochodu znajome metaliczne terkotanie AK stało się przeokropną, ogłuszającą kakofonią. Bach! Bach! Bach! Wydawało się, że trwa to w nieskończoność, wypełniając mój świat straszną fanfarą zniszczenia. Bach! Bach! Bach! Wystrzeliwane z broni automatycznej pociski przeciwpancerne w czasie tysięcznej części sekundy przebijały się przez nasze drzwi, a potem przez drzwi BMW serii 7, rozrywając tam bez różnicy metal i ludzkie ciała. Patrzyłem, jak eksploduje głowa kierowcy, która z powodu różnicy wysokości pojazdów znalazła się dokładnie na linii strzału. Siedzący obok przerażony bandzior wrzeszczał na całe gardło, a miejsce wcześniejszej nienawiści i pogardy zajęło w jego oczach niedowierzanie, kiedy pociski z karabinka dosięgły i jego, przeszywając mu ciało na wylot. 13

Geddes_Najemnik.indd 13

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

Bach! Bach! Bach! Palec cały czas trzymałem zaciśnięty na spuście, a kule wciąż jeszcze przez parę sekund przecinały dzielący nas metr odległości, aż nagle BMW zwolniło i zostało w tyle. Patrzyłem na nie w lusterku i widziałem, jak spod maski bucha para i czarny dym, co upewniło mnie, że moje ostatnie pociski zniszczyły im blok silnika. Odwrócony obraz w lusterku pokazał mi, jak czarnym BMW zaczyna zarzucać i jak auto wpada w poślizg. Wokół nas nadal było mnóstwo innych samochodów, ale i osobowe, i ciężarowe z wyćwiczoną łatwością ulatniały się teraz z miejsca, w którym na pełnej prędkości doszło do strzelaniny. Mnie jednak nie interesował ruch na drodze; najważniejsza była pewność, że kierowca nie żyje, a siedzący obok niego szef przypuszczalnie również. Trzech uzbrojonych bandytów z tyłu nie miało nawet tyle czasu, by splunąć, nie mówiąc już o tym, by mogli zareagować, poza tym nie mieli na to żadnych szans, bo ich BMW wypadło z gry.  – Jedź, kurwa, jedź! – krzyczałem do Ahmeda, więc dodał gazu i wycisnął sto dwadzieścia na godzinę, a ja odwróciłem się do korespondenta i jego ludzi, którzy siedzieli teraz sparaliżowani i ogłuszeni po najbardziej brutalnym obudzeniu, jakiego dane było im doświadczyć w życiu.  – Okej, chłopaki? – spytałem, ledwo słysząc własne słowa. Za mgiełką wypełniającego wnętrze samochodu gryzącego dymu widziałem, że przytaknęli sztywno. Patrzyłem, jak ich oczy wciąż wędrują w stronę broni, którą nadal trzymałem na kolanach, potem na drzwi obok mnie i z powrotem. Próbowali dojść, dlaczego nie strzelałem przez okno, dlaczego drzwi nie wyglądają jak złom, tylko są podziurawione szeregiem zgrabnych otworków osmolonych ogniem wystrzałów. Próbowali dociec, dlaczego nadal żyją. 14

Geddes_Najemnik.indd 14

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

– Witajcie w Al-Falludży – powiedziałem, ale moi bladzi jak ściana pasażerowie nie byli skłonni do rozmowy i aż do Bagdadu nikt nie powiedział już ani słowa.

Nasza podróż zaczęła się tego dnia o świcie: słońce zaczynało wschodzić nad miastem, nadal jeszcze stygnącym z wczorajszego upału niczym gigantyczny betonowy piec akumulacyjny, a nasze uszy drażniło dochodzące ze wznoszącego się nad centrum Ammanu minaretu zawodzenie muezina, który wzywał wiernych na modlitwę. Ten monotonny śpiew, oklepany podkład dźwiękowy każdego filmu dokumentalnego, jaki tylko powstał na temat Bliskiego Wschodu – niby nie ma w nim nic nieoczekiwanego, ale i tak za każdym razem człowiekiem aż wstrząsa i zawsze jeżą mu się od tego włosy na karku. W tamtym okresie ten dźwięk irytował mnie nieodmiennie. Śpiew muezina stał się motywem przewodnim mówiącym o śmierci i chaosie, a na rozpoczęcie dnia był niemiłym przypomnieniem, jak bardzo została wynaturzona religia oparta na zasadzie porządku i wzajemnego szacunku, przyjmując postać alibi dla mordowania i zamachów bombowych. Tego dnia zdążyłem już wziąć prysznic i się ogolić, sprawdziłem też (trzykrotnie) swój ekwipunek; był przygotowany zawczasu, więc wystarczyło go przejrzeć. Sprawdzanie ekwipunku jest stałym elementem mojego życia i stało się do tego stopnia rutyną, że niemal zdarza mi się zaglądać w lustro, czy biorę na pewno właściwego gościa do roboty. Wziąłem niewielki plecak z pakietem przetrwania, sprawdziłem, czy mam dokumenty i paszport, po czym zszedłem na dół do hotelowego holu, by spotkać się z resztą grupy. Korespondent był moim stałym klientem, jego kamerzysta – doświadczonym 15

Geddes_Najemnik.indd 15

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

gościem, znającym się na rzeczy, a trzecim członkiem ekipy był dźwiękowiec i facet od wszystkiego. Kierowca, Ahmed, ciągle jeździł na tej trasie. Omówiłem z nimi ogólne zasady. Zawsze zaczynamy od briefingu – w wojsku mówimy na to „odprawa” – podczas którego przypominam, co mają robić w sytuacji, gdyby na drodze doszło do wypadku, gdybyśmy wpadli w zasadzkę albo gdyby ich uprowadzono. Stojąc tam, czułem się jak personel pokładowy w samolocie podczas recytowania przed odlotem instrukcji postępowania w razie niebezpieczeństwa, natomiast rozwaleni na pokrytych skórą hotelowych sofach moi klienci wyglądali na równie znudzonych jak większość pasażerów. Na ich twarzach pojawił się blady uśmiech, kiedy dotarłem do informacji:  – Pamiętajcie: nie zatrzymujemy się na stacjach benzynowych, odlewamy się na poboczu, a jak lejemy, to nie gapimy się na fiuta, tylko cały czas zachowujemy czujność i rozglądamy się dokoła. Podczas tej wyprawy nie było kobiet, ale gdyby były, mówiłbym dokładnie to samo (uwzględniając oczywiście różnice anatomiczne). Klienci wiedzieli, że nie żartuję, bo dodałem:  – Będą po drodze stacje benzynowe, ale tam nie wolno stawać, od kiedy na jednej zatrzymała się na herbatkę ekipa CNN, która potem została ostrzelana przez rebeliantów. Jechali za nimi i strzelili parę razy od tyłu. Zabili kierowcę, a pozostali mieli ogromne szczęście, że udało im się uciec. Czas było ruszać, więc moi klienci wstali z wygodnych siedzeń i podeszli do stosu aluminiowych skrzyń ustawionych obok wielkiego GMC pod frontowym zadaszeniem przed wejściem do hotelu.  – Sztywne pudła dajcie zaraz za tylne fotele – powiedziałem. 16

Geddes_Najemnik.indd 16

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

Dzięki temu skrzynie z kamerami zapakowano tam, gdzie mogły zapewnić przynajmniej jakąś ochronę przed pociskami wystrzeliwanymi do nas od tyłu. Miękkie bagaże, plecaki i torby z ubraniami poukładano za skrzyniami. W trakcie załadunku sprzętu korespondent chodził nerwowo tam i z powrotem, jakby ćwiczył jakiś kawałek przed nagraniem. Pili do późna z kamerzystą, dlatego nie mogli się już doczekać, aż wsiądą do wozu i zasną. Tymczasem Ahmed zaciągał się jakimś cuchnącym papierosem. Stanąłem od nawietrznej, uważnie obserwując, co się dzieje, a wschodzące słońce odbijało się od moich lustrzanych okularów. Ten Ahmed to miły gość, dobry mąż i ojciec. Doskonale wie, że rebelianci zawsze zabijają pojmanych jordańskich kierowców. Dlaczego? Bo na rynku zakładników są nic niewarci, a poza tym to zdrajcy islamu, skoro wynajmują się jako szoferzy niewiernych najeźdźców. Jak wszyscy Jordańczycy, którzy codziennie ryzykują życie, wożąc ludzi do Bagdadu, Ahmed musi być albo bardzo spłukany, albo bardzo odważny – albo, jak podejrzewam, jedno i drugie. Dałem mu znak, wskazując maskę samochodu. Podniósł ją, żebym mógł osobiście sprawdzić poziom oleju i płynu w chłodnicy. Spojrzałem nawet na płyn do spryskiwaczy. Zawsze lepiej sprawdzić dwa razy; o przetrwaniu decyduje dbałość o szczegóły. Rzuciłem też okiem na opony, żeby się upewnić, że mają niewytarty bieżnik, po czym Ahmed przekręcił kluczyk w stacyjce i popatrzyłem, że miernik poziomu paliwa wskazuje pełny bak.  – Dzięki – powiedziałem. – Masz wszystko, czego ci potrzeba do szczęścia? Ahmed uśmiechnął się w odpowiedzi, więc zwróciłem się do ekipy telewizyjnej.  – No to wsiadamy: czas ruszać, chłopaki. Sprawdźcie, czy na pewno wszystko macie. 17

Geddes_Najemnik.indd 17

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

Podróż do irackiej granicy zajęła trzy godziny. Przez ten czas moi pasażerowie za wiele nie gadali, ustalili tylko parę spraw: z kim będą się spotykać, jaką historię chcą nagrać jako pierwszą. Korespondent i kamerzysta wkrótce przysnęli i tylko ich głowy od czasu do czasu przechylały się z jednej strony na drugą pod wpływem ruchów samochodu. Niedługo dołączył do nich dźwiękowiec. Ten pierwszy etap podróży jest zawsze niesłychanie nudny: kolejne kilometry żółtawoszarych skał i piachu, więc wiedziałem, że dopóki nie dotrzemy do Iraku, nie zobaczymy najmniejszych śladów roślinności. Urzędnik brytyjskiej administracji, który przed bez mała stu laty wykreślał na mapie linie wyznaczające granice między tymi dwoma krajami, dał Jordańczykom gorsze ziemie. Przypadł im w udziale krajobraz iście księżycowy, pod którym nie ma nawet kropli ropy, podczas gdy Irakijczycy dostali dwie rzeki i chociaż trochę zieleni, a wszystko to na gigantycznych złożach ropy. Zmianę krajobrazu zauważyłem tuż przed tym, jak moim oczom ukazał się sam posterunek graniczny, na który składa się kilka nijakich budynków oraz zlokalizowane w pewnym oddaleniu od miejscowej administracji niewielkie więzienie wojskowe US Army. Widok granicy ożywił mnie i wyrwał z monotonii minionych trzech godzin, wypełnionej jedynie dźwiękiem kół jadących po asfalcie – wiedziałem, że teraz nastrój bardzo się zmieni. Na jordańskim posterunku zawsze więcej się dzieje: najpierw pięćdziesięcioosobowa kolejka, wbijanie wiz, no i oczywiście obowiązkowa opłata za zwolnienie z dodatkowych formalności granicznych. Iracki patrol graniczny najczęściej tylko daje znak, że można jechać, a jedynie od czasu do czasu zagląda do dokumentów, ale nigdy nie ma z tym przesadnych ceregieli, więc wkrótce zatrzymaliśmy samochód obok amerykańskiej wartowni, bo tam zwykle miał miejsce bardzo ważny punkt całej procedury. 18

Geddes_Najemnik.indd 18

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

– No to teraz, chłopaki, włóżcie kamizelki kuloodporne, a ja pójdę po narzędzia – powiedziałem, po czym znikłem w wartowni. Kiedy byłem w Iraku po raz pierwszy, dowiedziałem się, że wiele ekip ochroniarskich, opuszczając ten kraj, zakopuje broń w tajnych składach po irackiej stronie, odczytuje współrzędne miejsca na GPS i podczas kolejnej wyprawy po przekroczeniu granicy z powrotem po prostu wykopuje swój arsenał. Ten zwyczaj ani trochę mi się nie podobał. Bo co będzie, jeśli podczas gdy my kopiemy schowek, z ukrycia patrzą na nas czyjeś nieżyczliwe oczy? Wtedy po powrocie można wykopać w tym miejscu minę pułapkę albo wejść na niewielką minę przeciwpiechotną podłożoną na powitanie przez rebeliantów. Nie, to nie był sposób dla mnie. Przez jakiś czas zastanawiałem się nad tym problemem, aż wreszcie moja wrodzona sympatia oraz podziw dla Amerykanów i ich sposobu prowadzenia interesów popchnęły mnie do podjęcia bezpośredniego działania. Podczas pierwszej wyprawy przez granicę zajrzałem do amerykańskiego posterunku granicznego i zagadałem do dowódcy, wielkiego sierżanta sztabowego z Luizjany. Kiedy się już sobie przedstawiliśmy, spytałem go:  – Pamięta pan, jak to jest w tych westernach? Kiedy kowboje przyjeżdżają do miasta, szeryf odbiera im broń.  – No jasne – powiedział.  – No bo w sumie ani ja nie jestem kowbojem, ani pan szeryfem, ale tak mi przyszło do głowy, że mógłby pan zrobić dla mnie coś podobnego, tylko odwrotnie: czy to byłby kłopot, gdyby pan odbierał mi broń, jak będę, że tak powiem, wyjeżdżał z miasta i wracał do Jordanii?  – Ale skąd! Nie ma żadnego problemu, z przyjemnością! – oznajmił. I tak to się ułożyło. Zdawałem im broń, dostawałem pokwitowanie, a oni trzymali wszystko elegancko w zamknięciu do 19

Geddes_Najemnik.indd 19

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

czasu naszego powrotu. Nie trzeba się martwić o miny ani podstępne zasadzki, nie trzeba się pocić, machając łopatą w krzakach. I w ogóle nie trzeba myśleć o tym, że coś – albo kogoś – trzeba będzie gdzieś zakopać. Z tego kulturalnego układu płynął jeszcze jeden ważny pożytek, a była nim okazja do pogadania z jankesami w wartowni, okazja do dowiedzenia się czegoś na temat aktywności rebeliantów, o której wiadomości docierały do Amerykanów na bieżąco. W pobliżu jordańskiej granicy problemy nie zdarzały się często, ale goście w wartowni zawsze wiedzieli, jeśli gdzieś dalej na drodze coś się działo, i chętnie dzielili się tą wiedzą z przejeżdżającymi. W Iraku informacja może decydować o przetrwaniu. Jeszcze tego samego dnia przypieczętowaliśmy naszą umowę z sierżantem skrzynką piwa, za które jankesi zawsze są bardzo wdzięczni, bo te biedaki służą w armii, w której panuje prohibicja. Potem pokazałem im na strzelnicy parę specjalnych ćwiczeń z kałasznikowem i udzieliłem kilku cennych wskazówek na temat walki przy użyciu tego rosyjskiego karabinka. Byli przeszczęśliwi, a ja bardzo się cieszyłem, że zostawiłem w tym oddziale US Army nieco szlifu z Hereford. Więc również tym razem zajrzałem do wartowni i wręczyłem swoje pokwitowanie, po czym zaczekałem, aż broń zostanie przyniesiona ze składnicy i mi oddana.  – No to zaczynamy. Młody żołnierz przystąpił do wydawania po kolei poszczególnych składników mojego prywatnego arsenału.  – Jeden AK-47, numer seryjny...  – Dzięki, nie trzeba numeru; na pewno to ten sam.  – Oczywiście, proszę pana. A więc mamy jeden karabinek automatyczny AK-47 plus sześć magazynków po trzydzieści nabojów, 20

Geddes_Najemnik.indd 20

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

jeden pistolet Glock plus cztery magazynki po dwanaście nabojów. Numer seryjny? – spojrzał na mnie pytająco.  – Nie, dzięki.  – Okej, no to idziemy dalej. Dwa granaty L2 bez oznaczeń i jeden granat z białym fosforem. To wszystko, proszę pana, wystarczy tu podpisać i może pan zabrać broń. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?  – W sumie chyba nie, wielkie dzięki. – Nabazgrałem nazwisko na dole kwitka. – Na drodze nic ciekawego?  – Z tego, co wiemy, wszędzie spokój. Życzę panom szczęśliwej podróży.  – Dzięki, kolego. Do zobaczenia w drodze powrotnej. Przeniosłem broń do samochodu. Stojąca przy nim ekipa wyraźnie pominęła ten fakt milczeniem, ponieważ oficjalnie broń palna w ogóle nie miała prawa istnieć, nie mówiąc już o granatach.

Brytyjskie i inne europejskie sieci telewizyjne wyznają zasadę, że kiedy dziennikarzowi towarzyszy broń, traci on swoją bezstronność i neutralność, czego skutkiem może być narażenie na porwanie i (jakkolwiek drastyczna jest ta myśl) możliwość, że skończy się ono egzekucją. Utrzymuje się, że – paradoksalnie – od tego losu chronić może korespondentów brak broni, ponieważ stanowi on wyraźny dowód, że ekipa telewizyjna składa się wyłącznie z osób niebiorących udziału w walce. Gdyby to było takie proste! Można przyjąć niemal za pewnik, że ludzie pokroju osławionego Musaba az-Zarkawiego, człowieka Al-Kaidy w Iraku, nie zadali sobie trudu, by zapoznać się z wytycznymi dla pracowników stacji telewizyjnych, natomiast same ich czyny dobitnie ilustrują ich poglądy w tej kwestii. A są one dość proste. W ich słowniku nie występuje 21

Geddes_Najemnik.indd 21

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

takie pojęcie jak „neutralność”, a liczy się dla nich wyłącznie ich własna wynaturzona interpretacja słowa, które Wszechmocny ucieleśnił na świętych kartach Koranu. Interpretacja ta sprowadza się zasadniczo do ogólnej zasady, że nikt, absolutnie nikt, nie ma prawa poruszać się spokojnie po ich krajach. Zasada ta stoi w głębokiej sprzeczności z mocno zakorzenioną w świecie arabskim tradycją gościnności. Dzisiaj w Iraku zamiast gościny należy raczej się spodziewać wykorzystania własnego wizerunku w celach propagandowych: może to być na przykład występ w paru filmach wideo, w trakcie których będzie można nagrać swoje błagalne apele, a po ostatnim dać sobie odciąć głowę. Amerykańskie sieci telewizyjne od razu zdały sobie sprawę, jak wygląda sytuacja w regionie, i na ogół ich ekipy podróżują z bardziej niż wystarczającą ilością uzbrojenia, by móc stawić czoła przeciętnej bandzie rebeliantów. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy może paść strzał snajpera albo kiedy trafi człowieka pocisk wystrzelony z granatnika, nie ma też sposobu, by uchronić się przed pałającym piekielną żądzą mordu i zniszczenia zamachowcem samobójcą, jednak z wyjątkiem tych najgorszych ewentualności ekipy telewizyjne mogą być spokojne, że mają to, co potrzebne do obrony i do utrzymania konwoju do chwili, gdy nadejdzie pomoc. Są oczywiście argumenty przemawiające za ich strategią i przeciw niej – można o niej powiedzieć, że cechuje ją autorytaryzm – ale nie ma absolutnie żadnych sensownych argumentów na rzecz przemieszczania się po Iraku bez broni. Żadnych. W każdym razie w tym wypadku przeprowadziłem już swobodną i szczerą wymianę poglądów na te tematy ze swoimi klientami i powiedziałem im, że mogą oczywiście zakazać mi wzięcia broni. Ja jednak zignoruję ich zakaz i wezmę broń, chyba że absolutnie tego nie chcą, ale w takim wypadku będą musieli znaleźć 22

Geddes_Najemnik.indd 22

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

sobie kogoś innego do konwojowania. W tym oczywiście tkwił cały szkopuł, ponieważ znalezienie kogoś, kto zechciałby pojechać tą autostradą bez broni, przypomina nieco szukanie darmowego piwa w burdelu. Podobnie jak całkiem sporej liczbie innych osób zajmujących się ochroną przejazdów na tym terenie mnie również zdarzyło się ze dwadzieścia albo i więcej razy, że dałem się przekonać, by jechać tą autostradą bez broni. Jednak wielokrotnie było wtedy tak, że niebezpieczeństwo mijało nas o włos, i czułem się wtedy nagi i bezbronny, dlatego postanowiłem, że albo będę podróżował z bronią, albo wcale. Jeśli komuś się to nie podoba, nie musi jeździć ze mną.  – Słuchaj – powiedziałem korespondentowi – wystarczy, że powiesz w redakcji, że będziesz jechał z ochroniarzem, któremu wydałeś polecenie, żeby nie zabierał broni. Tyle im powiedz, a potem udawaj, że nie widzisz, co ze sobą zabieram. Proste. Nie widziałeś, więc jakby się wydało, wina spadnie na mnie.  – Wszystko pięknie, John, ale za jeżdżenie z uzbrojonym ochroniarzem mogę wylecieć z roboty – odpowiedział.  – Jasne, że możesz, i to by było straszne, ale równie dobrze możesz zostać zabity, jeśli nie będę miał broni. Zresztą o tym, że złamałem zasady, twoi szefowie dowiedzą się tylko wtedy, kiedy zostaniemy porwani, no a wtedy to już i tak nie będzie miało znaczenia.  – Święta racja, John, ale co będzie, jak...  – Żadnego „co będzie”, stary. Powiem ci, co będzie. Jak grupa rebeliantów postanowi wziąć nas jako zakładników z tego powodu, że mam broń, to stanie się tak dlatego, że tej broni nie użyję. Dlatego jak nas porwą, to tak czy siak będzie to moja wina, więc możesz mnie wylać, dzięki czemu twoi szefowie nie wyleją ciebie. A tymczasem udawaj, że mój karabin jest niewidzialny. Zgoda?  – Okej, tylko... 23

Geddes_Najemnik.indd 23

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

– Żadnych „tylko”. Stoi?  –  Stoi. I tak to mniej więcej wyglądało. A mimo to nie mam najmniejszych wątpliwości, że nawet dziś ten klient mógłby stracić pracę, gdyby w jego redakcji – w bezpiecznym londyńskim studio – dowiedziano się, że złamał ich niewzruszone zasady dotyczące reporterów wojennych. Czysty obłęd.

Tak czy owak stanęło na tym, że biorę broń, czego dowodem było jej przyniesienie przeze mnie z amerykańskiej składnicy. Mogłem więc wrócić do spraw organizacyjnych. Członkowie ekipy włożyli kamizelki kuloodporne, grube i nieporęczne, takie jakie najczęściej widzi się w relacjach telewizyjnych: zapewniają maksymalną ochronę, ale poruszanie się w nich to istna męka. Ja używam własnej, ściśle specjalistycznej kamizelki kuloodpornej zaprojektowanej do walki w trudnych sytuacjach. Kamizelka jest bardzo droga, ale wedle deklaracji z prospektu ma stanowić „sprawdzony kompromis między pełną ochroną a mobilnością”. Tego nie wiem, ale na pewno czuję się w niej wygodniej. Napięcie w samochodzie wyczuwalnie wzrosło. U pasażerów dało się zauważyć wyraźny lęk, mimo że do rozpoczęcia naprawdę podnoszącego adrenalinę przejazdu przez Al-Falludżę i Ar-Ramadi brakowało jeszcze z półtorej godziny. Prawdziwa jazda zaczyna się od miejsca znanego jako punkt 127. Jest to znajdujący się na poboczu zwykły znak drogowy na środku pustkowia, umieszczony tam po to, by poinformować znużonego podróżnego, że ma jeszcze 127 kilometrów do Bagdadu – jednak dla użytkowników autostrady do piekła nabrał on ogromnego znaczenia. Stało się tak dlatego, że z bliżej nieznanych przyczyn tak się jakoś składa, że na zachód od 24

Geddes_Najemnik.indd 24

2014-07-24 10:22:01


Kontak t!

punktu 127 nic się nigdy nie dzieje, ale po drugiej stronie często potrafi się rozpętać prawdziwe piekło. Obecnie jest to praktyczny punkt spotkań i miejsce, w którym można się zatrzymać, zastanowić i odpowiednio nastroić przed kluczowym odcinkiem drogi. Rozpoznałem okolicę punktu 127, zanim dotarliśmy do samego znaku, i kazałem Ahmedowi zjechać na bok na krótki postój. Przypomniałem wszystkim podróżnym, że zanim odjedziemy, mają się odlać (zachowując czujność), bo nie będziemy się już po drodze zatrzymywać, chyba że ktoś nas do tego zmusi. Korespondent ziewnął; wyglądał na nieco poirytowanego, bo przerwano mu drzemkę, a gdyby przespał całą drogę aż do Bagdadu i obudził się dopiero przed hotelem, mógł sobie oszczędzić niepokoju i stresu z powodu niebezpieczeństw czyhających na autostradzie. Odkręciłem butelkę i pociągnąłem łyk wody, po czym wziąłem się do przygotowania przestrzeni w szoferce na resztę trasy. Równocześnie nastrajałem się psychicznie na wszelkie możliwe niespodzianki. Towarzyszył temu ustalony porządek działań, wyraźnie wskazujący, że w naszej podróży dotarliśmy do ważnego momentu, od którego potrzebna będzie zwiększona czujność.  – Dobra, chłopaki, hełmy na głowy i proszę ich nie zdejmować aż do końca wycieczki. Jeśli chcecie coś wyjąć z bagażu, to teraz, bo jak ruszymy, to nie chcę o tym słyszeć. Nie będzie takiej możliwości, choćby nie wiadomo co to było. Kiedy poprzypinali sobie hełmy, uważnie się im przyjrzałem. Na ich twarzach odmalowywał się rodzący się lęk, jak u kogoś, kto szykuje się na szaleńczą przejażdżkę rollercoasterem. Ich bezbarwne oczy były niemal szkliste od adrenaliny, którą nabrzmieli. Nie mieli ochoty na to, co ich czeka, ale mimo to byli zdecydowani i coraz silniej czuli, jak wali im serce, jak toczona przez każdego wewnętrzna walka, by zachować pozorny spokój, wysusza im usta. 25

Geddes_Najemnik.indd 25

2014-07-24 10:22:01


Rozdział 1

Ahmed przesuwał w palcach sznurek koralików i nieświadomie przygryzał wargę, z niecierpliwością czekając, aż z powrotem zasiądzie za kierownicą. Ja byłem zajęty mocowaniem zapasowej kamizelki kuloodpornej do okuć drzwi od wewnątrz samochodu, by stworzyć dodatkową barierę między pasażerami a ewentualnym ogniem z broni ręcznej. To skuteczne zabezpieczenie, które ocaliło niejedno ludzkie życie. Ponownie odezwał się odruch sprawdzania, więc zerknąłem na poziom oleju, wody i paliwa. Na wszelki wypadek. Kiedy już wszyscy wsiedliśmy do wozu, położyłem sobie na kolanach swojego kałacha, przykrywając go zielono-czarną kefiją, by nikt go nie wypatrzył, i wręczyłem Ahmedowi glocka. Wiedziałem, że będzie umiał się nim posługiwać, bo wcześniej mu wszystko pokazałem. Kierowca wetknął go między udo a fotel i skinął w moją stronę.  – No to jedziemy – powiedziałem, co też Ahmed uczynił, przyspieszając tak bardzo, jakby chciał oderwać odrzutowiec od pasa startowego, i coraz mocniej dociskając pedał gazu. Miał go w ten sposób dociskać przez całą drogę do Bagdadu, utrzymując prędkościomierz na poziomie stu kilometrów na godzinę, jakby goniło go pół piekła – i kto wie, czy tak nie było. Ruch zaczął nieco gęstnieć, kiedy zbliżyliśmy się do Al-Falludży, miasta, które leży po obu stronach autostrady, otaczając ją niczym złowroga izolacja, zbombardowane, ostrzelane i zrujnowane, ale w przeważającym stopniu nieugięte. I właśnie wtedy dostrzegłem ich, jak przepychają się przez korkujące się pomału samochody na drodze dojazdowej. A potem czarne BMW pojawiło się za nami w lusterku, rwąc do przodu...

Geddes_Najemnik.indd 26

2014-07-24 10:22:01



„Wzmocnione we wnętrzu samochodu znajome metaliczne terkotanie AK stało się przeokropną, ogłuszającą kakofonią. Bach! Bach! Bach! Wydawało się, że trwa to w nieskończoność, wypełniając mój świat straszną fanfarą zniszczenia. (…) Wystrzeliwane z broni automatycznej pociski przeciwpancerne w czasie tysięcznej części sekundy przebijały się przez nasze drzwi, a potem przez drzwi BMW serii 7, rozrywając tam bez różnicy metal i ludzkie ciała”. Nazywają ich „psami wojny”. Podejmując ogromne ryzyko, biorą udział w różnych koniktach zbrojnych. Zimni profesjonaliści – najemnicy. Nie ma lepszych specjalistów od zabijania. Bez nich nie wygrywa się wojen. John Geddes jest jednym z nich. Od podszewki poznał los najemnika, a nawet stał się jednym z najbardziej cenionych „na rynku” specjalistów w dziedzinie wojny. W pełni poświęcił się ekstremalnie ryzykownej pracy, która z czasem stała się jego uzależnieniem. W tej książce opowiedział swoją historię, a także prawdziwe historie swoich kolegów po fachu, zarysowując przy tym bardzo autentyczny, pełen dramatyzmu obraz współczesnej wojny, w której nie ma miejsca na sentymenty.

Cena 39,90 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.