Erica Bauermeister „PrzepiÚknie napisana, smakowita, chwytajÈca za serce powieĂÊ”. Sarah Addison Allen, autorka Sïodkiego zapachu brzoskwiñ
DUŻA CZCIONKA
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 2
2014-01-09 13:29:56
Erica Bauermeister
Szkoła Niezbędnych Składników
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 3
tłumaczenie Krzysztof Skonieczny
2014-01-09 13:29:56
Tytuł oryginału The School of Essential Ingredients Copyright © 2009 by Erica Bauermeister Copyright © for the translation by Krzysztof Skonieczny Fotografia na pierwszej stronie okładki © Nana77777/Shutterstock.com Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku Pracownia 12A ISBN 978-83-240-2502-2
Między Słowami 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 E-mail: promocja@miedzy.slowami.pl Wydanie I, Kraków 2014 Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o.o. 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569 Druk: Drukarnia Colonel, Kraków
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 4
2014-01-09 13:29:56
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 5
Dla Heidi, Karin i Taty
2014-01-09 13:29:56
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 6
2014-01-09 13:29:56
prolog
L
illian najbardziej lubiła chwilę przed tym, jak włączała światła. Stała w drzwiach kuchennych restauracji, zostawiając za sobą wilgotne od deszczu powietrze, i czekała na nadejście zapachów – dojrzałego zakwasu chlebowego, słodkiego aromatu mielonej kawy i łagodniejącego z czasem czosnku. Pod nimi mieszały się mniej uchwytne wonie świeżego mięsa, surowych pomidorów, kantalupów i wilgotnych liści sałaty. Lillian brała wdech, czując, jak zapachy rozchodzą się dookoła niej i w nią wnikają. Próbowała wychwycić także te, które mogłyby sugerować, że na dnie stosu leży zgniła pomarańcza albo że nowa asystentka
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 7
7
2014-01-09 13:29:56
wciąż używa zbyt dużo curry. Używała. Była córką jej przyjaciółki i radziła sobie nieźle z nożami, ale Lillian czasem miała wrażenie, że próbuje nauczyć burzy z piorunami subtelności. Dziś jednak był poniedziałek. Żadnych asystentek, żadnych klientów szukających pociechy albo uroczystości. Dziś był poniedziałek – dzień lekcji gotowania. Po siedmiu latach uczenia Lillian wiedziała, jak będzie wyglądał początek pierwszych zajęć – uczestnicy będą wchodzić przez drzwi kuchni samotnie albo po dwie, trzy osoby, które spotkały się przy wejściu do niemal nieoświetlonej restauracji, prowadząc ciche, nerwowe rozmowy nieznajomych, którzy niedługo będą nawzajem kosztować swoich potraw. Kiedy już znajdą się w środku, niektórzy skupią się w grupach, wykonując pierwsze próby nawiązania bliższej znajomości, a inni zaczną przemierzać kuchnię, przesuwając palcami po mosiężnych garnkach albo podnosząc lśniące czerwone papryczki niczym małe dzieci przyciągane przez nisko wiszące ozdoby na choince. Lillian uwielbiała obserwować swoich uczniów w tej chwili – byli cząsteczkami, które w miarę mieszania się ze sobą stawały się coraz bardziej
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 8
8
2014-01-09 13:29:57
skomplikowane i intrygujące, ale na samym początku, kiedy wciąż jeszcze wyraźnie odcinali się od nieznanego sobie otoczenia, łatwo było zrozumieć ich istotę. Młody mężczyzna dotyka ramienia jeszcze młodszej kobiety stojącej obok niego i pyta o jej imię, podczas gdy jej dłoń opada na blat ze stali nierdzewnej i przesuwa się po jej gładkiej powierzchni. Inna kobieta stoi samotnie, a myślami wciąż jeszcze pozostaje z... dzieckiem? Kochankiem? Co pewien czas zdarzają się pary – zakochane albo w rozsypce. Uczniowie Lillian przychodzili na kurs z różnych powodów – niektórych przyciągało niezaspokojone jeszcze pragnienie usłyszenia szeptów komplementujących ich umiejętności kulinarne, inni chcieli raczej znaleźć kucharza, niż nim zostać. Niektórzy uczestnicy w ogóle nie mieli ochoty na lekcje – przybywali z kartami podarunkowymi w ręce, jakby zmuszeni do podjęcia marszu ku pewnej zgubie; wiedzieli, że ich ciasta nigdy nie wyrosną, a ich sosy śmietanowe będą pełne wprawiających w zażenowanie grudek mąki, kolących w oczy niczym rachunki w skrzynce pocztowej, do której zajrzeliśmy w oczekiwaniu na list miłosny. Zdarzali się także uczniowie, którzy wydawali się nie mieć wyboru, którzy nie potrafili żyć poza
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 9
9
2014-01-09 13:29:57
kuchnią, podobnie jak kleptoman nie potrafi utrzymać rąk w kieszeniach. Przychodzili pierwsi i wychodzili ostatni, fantazjowali na temat odejścia z pracy w korporacji i zostania kucharzami z mieszaniną poczucia winy i przyjemności właściwą dorosłemu, który podczas wizyty w restauracji nie zamawia dania głównego, tylko od razu słodki deser. Nic dziwnego, że Lillian szczególnie upodobała sobie tych ostatnich, jednak tak naprawdę wszyscy byli dla niej fascynujący. Wiedziała, że niezależnie od tego, z jakich powodów znaleźli się na zajęciach, w którejś chwili każdemu z uczestników oczy rozszerzą się z radości albo zaszklą łzami wzruszenia – zawsze tak było. Każdemu zdarzy się to w innej chwili, z innych powodów – i właśnie w tym tkwiło źródło jej fascynacji. Nie ma dwóch przypraw, które działałyby w ten sam sposób. Kuchnia była gotowa. Przed Lillian rozciągały się długie blaty ze stali nierdzewnej, w ciemności sprawiające wrażenie ogromnych i zimnych. Nie musiała się rozglądać, by wiedzieć, że Robert odebrał dostawę warzyw od dostawcy, który dostarczał je tylko w poniedziałki. Caroline stała nad chudym, wygadanym Danielem, dopóki nie wyszorował podłóg i dopóki nie wyniósł grubych gumowych mat
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 10
10
2014-01-09 13:29:57
na zewnątrz i nie polał ich wodą z węża, przywracając im czarny kolor i połysk. Za drzwiami wahadłowymi po drugiej stronie kuchni czekała gotowa sala jadalna, cicha przestrzeń usłana stolikami przykrytymi wykrochmalonymi białymi obrusami, z serwetkami poskładanymi w ostre trójkąty na każdym miejscu. Dziś jednak nikt nie będzie korzystał z sali jadalnej. Liczy się tylko kuchnia. Lillian rozciągnęła palce raz i drugi, a potem włączyła światło.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 11
2014-01-09 13:29:57
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 12
2014-01-09 13:29:57
lillian
L
illian miała cztery lata, kiedy ojciec odszedł z domu, a zszokowana matka zanurkowała niczym foka w oceanie książek. Lillian patrzyła, jak matka tonie w nim i znika. Mimo młodego wieku instynktownie czuła bezosobową naturę tego wyboru dokonanego po to, by przetrwać, i przyzwyczaiła się do myśli, że od tego momentu będzie tylko obserwatorem stojącym na brzegu. W tym nowym życiu twarz matki Lillian zlała się z serią okładek książek, pojawiających się w miejscu, gdzie zazwyczaj znajdowały się oczy, nos czy usta. Lillian szybko nauczyła się, że okładki potrafią sygnalizować nastrój podobnie jak wyraz twarzy,
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 13
13
2014-01-09 13:29:57
ponieważ jej matka zatapiała się w lekturach tak głęboko, że osobowość głównego bohatera zaczynała ją otaczać niczym rozpylone szczodrą ręką perfumy. Lillian nigdy nie była pewna, kto przywita ją przy śniadaniu, mimo że szlafrok, włosy i stopy pozostawały te same. Czuła się, jakby jej matka była czarodziejką, choć Lillian zawsze podejrzewała, że czarodzieje, których widywała na przyjęciach urodzinowych, wracali do domu i zamieniali się na powrót w korpulentnych panów z trojgiem dzieci i nieskoszonym trawnikiem przed domem. Matka Lillian po prostu kończyła jedną książkę i zaczynała następną. Zainteresowanie matki książkami nie było całkowicie cichym zajęciem. Na długo przed tym jak ojciec je zostawił, na długo zanim Lillian dowiedziała się, że słowa mają również znaczenie, a nie są tylko muzyką zawierającą się w modulacji głosu, matka czytała jej, ale nigdy z książek z kartami z kartonu o ilustracjach w kolorach podstawowych. Matka Lillian zlekceważyła tych kilka tomików, które trafiły do ich domu jako prezenty. – Nie trzeba jeść ziemniaków – mówiła – kiedy czekają na nas gotowe czterodaniowe obiady. I zaczynała czytać.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 14
14
2014-01-09 13:29:57
Dla matki Lillian wszystko w książce było magiczne, ale najbardziej zachwycały ją odpowiednio dobrane słowa. Kolekcjonowała wyszukane frazy i skomplikowane rytmy, opisy, które falowały na stronie niczym surowe ciasto wlewane do formy. Czytała na głos, by umieścić słowa w powietrzu, gdzie mogła je słyszeć, a nie tylko widzieć. – Och, Lily – mówiła – posłuchaj tego. Brzmi zielono, nie sądzisz? I Lillian, która była jeszcze zbyt mała, by wiedzieć, że słowa to nie kolory, a myśli to nie dźwięki, słuchała powoli przepływających przez nią sylab i myślała, że właśnie tak brzmi zieleń. Gdy ojciec Lillian odszedł, wszystko się zmieniło i dziewczynka coraz wyraźniej widziała, że pełni funkcję niemego i uprzejmego asystenta w pracy polegającej na kolekcjonowaniu wyjątkowych fraz lub – gdy zdarzyło im się akurat być w miejscu publicznym – stanowi po prostu społecznie akceptowalne uzasadnienie zachowania matki. Ludzie uśmiechali się, sądząc, że matka karmi literacką wyobraźnię córki, ale Lillian wiedziała, co tak naprawdę się dzieje. Dla niej matka była muzeum słów, a ona aneksem, koniecznym w chwili gdy w głównym gmachu kończyło się miejsce.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 15
15
2014-01-09 13:29:57
Nic dziwnego, że gdy przyszedł czas na naukę czytania, Lillian zbuntowała się. Sprzeciw przyszedł jej o tyle łatwo, że jeszcze przed rozpoczęciem nauki w przedszkolu odczuwała w stosunku do książek przypływy agresji, które sprawiały, że czuła się jednocześnie zdezorientowana i do pewnego stopnia potężna. Książki kojarzyły się Lillian z okładkami, a słowa z dźwiękiem i ruchem, nie zaś znakami. Nie potrafiła odnieść rytmów, które wplotły się w jej wyobraźnię, do tego, co widziała na papierze. Litery leżały płasko na stronicach jak wysuszone czarne trupy mrówek ułożone ze sztywną precyzją. Na samej kartce Lillian nie widziała ani odrobiny magii i choć zwiększyło to jej ocenę umiejętności matki, nie wzbudziło zainteresowania książkami.
Właśnie podczas pierwszych potyczek ze słowem drukowanym Lillian odkryła gotowanie. Po odejściu ojca prace domowe przekształciły się dla jej matki w rzadko osiągany cel podróży; pranie stało się przyjacielem, do którego wciąż zapomina się zadzwonić. Lillian nauczyła się tych czynności, chodząc za matkami swoich koleżanek, które udając, że jej nie zauważają, dawały użyteczne rady na temat
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 16
16
2014-01-09 13:29:57
wybielacza albo wymiany worka w odkurzaczu, jakby była to po prostu kolejna dziecięca zabawa. Lillian uczyła się i niedługo udało się jej doprowadzić dom – a w każdym razie tę jego część, której mogła dosięgnąć – do pewnego rodzaju porządku. Jednak prawdziwie fascynowało Lillian gotowanie, które odbywało się w domach jej koleżanek – zapachy, które zaczynały ją wzywać właśnie wtedy, gdy musiała wracać na wieczór do domu. Niektóre z nich były ostre niczym odpowiednik stukotu obcasów na parkiecie. Inne przypominały ciepłe powietrze pod koniec lata. Lillian patrzyła, jak zapach topiącego się sera powodował, że dzieci ospale wychodziły ze swoich pokojów, widziała, że czosnek sprawiał, że stawały się gadatliwe, a ich żarty rozwijały się w opowieści o minionym dniu. Lillian dziwiła się, że nie wszystkie matki zdawały się to pojmować. Na przykład matka Sarah zawsze gotowała curry, kiedy kłóciła się ze swoją nastoletnią córką – zapach unosił się po całym domu niczym wyzwanie. Ale Lillian szybko uświadomiła sobie, że wiele osób nie rozumiało języka zapachów, który dla niej był jasny jak przekaz plakatu na słupie ogłoszeniowym. Myślała, że być może zapachy pełniły w jej życiu tę samą funkcję, jaką u innych pełniło słowo
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 17
17
2014-01-09 13:29:57
drukowane – żyły własnym życiem, rosły i zmieniały się. Rozmaryn to nie tylko zapach roznoszący się po ogrodzie, ale i to, jak pachniały jej ręce po tym, jak zebrała go trochę dla matki Elizabeth, aromat mieszający się z ciężką wonią kurczęcego tłuszczu i czosnku w piekarniku, wreszcie jego pozostałości na kanapowych poduszkach następnego dnia. Od tamtej pory Elizabeth już zawsze stanowiła dla Lillian składnik zapachu rozmarynu, który przypominał jej to, jak jej okrągła twarz marszczyła się w uśmiechu, gdy przyjaciółka podkładała jej kolczastą gałązkę pod nos. Lillian lubiła myśleć o zapachach, podobnie jak lubiła czuć w rękach ciężar wielkiego rondla matki Mary albo to, jak wanilia wkradała się do smaku ciepłego mleka. Często wspominała chwilę, kiedy matka Margaret pozwoliła jej pomóc sobie w przygotowaniu białego sosu – odgrywała to wspomnienie w myślach tak, jak niektóre dzieci próbują odtworzyć przebieg wyjątkowo udanego przyjęcia urodzinowego. Margaret zrobiła nadąsaną minę, ponieważ, jak oznajmiła stanowczo, nigdy nie wolno jej było pomagać w kuchni, ale Lillian zignorowała nakazy lojalności, wspięła się na krzesło i patrzyła: najpierw na masło, które roztapiało się na patelni jak kraniec
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 18
18
2014-01-09 13:29:57
fali wsiąkający w piasek, potem na mąkę, z początku ohydną grudę niszczącą obraz całości, dopóki nie została dokładnie wymieszana. Lillian chciała rozgnieść grudki, ale matka Margaret prowadziła jej dłoń powolnymi, kolistymi, delikatnymi ruchami, aż mieszanina stała się gładka, gładka... Obraz znów się zmienił, gdy zaczęły dolewać mleka – sos rozszerzał się w miarę wnikania do niego płynu i Lillian raz za razem stwierdzała, że więcej już się nie pomieści, że mieszanina rozpadnie się na część stałą i płynną, ale tak się nie stało. W ostatniej chwili matka Margaret uniosła kubek z mlekiem nad rondel, a Lillian spojrzała na sos, nietknięte pole śniegowe pachnące ukojeniem, które przychodzi pod koniec choroby, kiedy świat znów zaczyna wydawać się łagodny i serdeczny.
Kiedy Lillian skończyła osiem lat, zaczęła przejmować kucharskie obowiązki w domu. Matka nie oponowała – jedzenie nie zniknęło wraz z ojcem Lillian, ale choć gotowanie podczas czytania nie było niemożliwe, okazało się problematyczne. Matka Lillian miała tendencję do mylenia przypraw, jeśli książka była wyjątkowo wciągająca, więc posiłki były mniej
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 19
19
2014-01-09 13:29:57
udane, choć czasem również bardziej intrygujące. Tak czy inaczej, po przekazaniu obowiązków kuchennych córce przez matkę obie poczuły coś na kształt ulgi. Przekazanie kulinarnej pałeczki oznaczało początek lat eksperymentowania, które stało się wolniejsze i mniej zwyczajne przez to, że Lillian całkowicie odrzucała słowo drukowane – nie mogła znieść nawet książek kucharskich. Przy tego rodzaju podejściu nauka tajników smażenia jajecznicy mogła zająć cały tydzień – jednego dnia tylko jajka, delikatnie rozbełtane widelcem, następnego – ubite z mlekiem, potem z wodą, następnie ze śmietaną. Jeśli matka Lillian miała coś przeciwko tej metodzie, nie wypowiadała się, towarzysząc córce w wyprawach w poszukiwaniu składników, podążając za nią wzdłuż sklepowych półek i czytając na głos z książki dnia. Poza tym, myślała Lillian, serwowanie jajecznicy przez pięć dni z rzędu wydawało się sprawiedliwą karą za tydzień zdominowany przez Jamesa Joyce’a. Może powinna dziś dodać szczypiorek. „tak powiedziałam tak chcę Tak”*. * J. Joyce, Ulisses, tłum. M. Słomczyński, Kraków 2000, s. 583 (przyp. tłum.).
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 20
20
2014-01-09 13:29:57
W miarę jak umiejętności kulinarne Lillian poprawiały się, dowiedziała się też kilku niespodziewanych rzeczy na temat gotowania. Zauważyła, że kiedy z wyrabianego ciasta powstawał twardy chleb, psuł nastrój ludziom, którzy go jedli. Zrozumiała, że miękkie, ciepłe ciasteczka zaspokajały inne potrzeby niż ciastka zimne i kruche. Im więcej gotowała, tym bardziej zaczynała pojmować, że przyprawy są naznaczone emocjami i wspomnieniami miejsc, z których pochodziły, oraz tych, które odwiedziły w ciągu lat, kiedy były w użyciu. Odkryła, że ludzie reagują na przyprawy tak jak na innych ludzi, instynktownie akceptując jedne, a przy innych z drżeniem wpadając w stan podobny do stężenia pośmiertnego. Jeszcze przed ukończeniem dwunastego roku życia Lillian zaczęła wierzyć, że prawdziwy kucharz, taki który znał się na ludziach i przyprawach, mógł przewidzieć reakcje na swoje dania, jeszcze zanim zostały skosztowane, wpływając w ten sposób na przebieg posiłku albo wieczoru. To odkrycie sprawiło, że Lillian wpadła na Wspaniały Pomysł.
– Wygotuję ją z tego – powiedziała Lillian do Elizabeth, gdy siedziały na werandzie jej przyjaciółki.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 21
21
2014-01-09 13:29:57
– Co? Elizabeth, starsza o osiem miesięcy od Lillian, dawno już straciła zainteresowanie gotowaniem na rzecz mieszkającego po sąsiedzku chłopca, który w chwili gdy rozmawiały, wykonał dramatyczny skok na deskorolce z rampy ustawionej przed bramą jej domu. – Moją mamę. Wyciągnę ją z tego dzięki gotowaniu. – Lily – na twarzy Elizabeth pogarda mieszała się ze współczuciem. – Kiedy wreszcie dasz sobie spokój? – Nie jest z nią jeszcze tak źle, jak myślisz – odparła Lillian. Zaczęła wyjaśniać przyjaciółce swoje teorie na temat ciastek i przypraw, aż uświadomiła sobie, że Elizabeth raczej nie uwierzy w potęgę gotowania, a tym bardziej nie da się przekonać, że mogłoby ono wpłynąć na matkę Lillian. Ale dla Lillian jedzenie odgrywało taką rolę, jaką w życiu innych osób odgrywa religia, zrobiła więc to, co robi wielu ludzi, którzy znaleźli się w krytycznym momencie swojego życia. Stojąc tego wieczora w kuchni w otoczeniu garnków i patelni, które zebrała przez te wszystkie lata, zaproponowała pewien pakt.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 22
22
2014-01-09 13:29:57
– Pozwólcie mi ją z tego wyleczyć – pertraktowała – a będę gotowała przez całe życie. Jeśli mi się to nie uda, skończę z tym na zawsze. Położyła dłoń na dnie trzydziestopięciocentymetrowej patelni i złożyła przysięgę. I tylko dlatego że jeszcze nie skończyła dwunastu lat i była słabo obeznana z tradycyjnymi religiami, nie zdawała sobie sprawy, że większość paktów z siłami wyższymi wymaga ofiary. Brała więc na siebie wielkie ryzyko, ponieważ mogła albo odnieść całkowite zwycięstwo, albo wszystko stracić.
Podobnie jak w przypadku innych tego rodzaju przedsięwzięć, początki były katastrofalne. Napędzana nadzieją Lillian natarła na matkę całym arsenałem potraw mających dosłownie wytrącić jej książki z rąk – wybierała dania intensywnie pachnące przyprawami, celując wprost w żołądek i emocje. Przez tydzień kuchnię wypełniał aromat ostrych czerwonych papryczek i kolendry. Matka Lillian niewzruszona zjadała swoją porcję, po czym wracała do stałej diety złożonej z dziewiętnastowiecznych brytyjskich powieści, w których jedzenie rzadko odgrywało dramatyczną rolę.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 23
23
2014-01-09 13:29:57
Lillian zatem wycofała się, przegrupowała szyki i zaczęła przygotowywać matce jedzenie, które pasowało do czytanej danego dnia książki. Owsianka, herbata i słodkie bułeczki, gotowana marchewka i biała ryba. Po trzech miesiącach zainteresowanie Charlesem Dickensem wreszcie minęło, lecz jego miejsce zajęła determinacja, by przeczytać wszystkie dzieła Henry’ego Jamesa. Lillian wpadła w rozpacz. Jej matka zmieniła co prawda kontynent, ale jedynie literacki. – Utknęła – powiedziała Lillian do Elizabeth. – Lily, to nie zadziała. – Elizabeth stała przed lustrem. – Po prostu ugotuj jej kilka ziemniaków i daj sobie spokój. – Ziemniaki – powtórzyła Lillian.
Dwudziestopięciokilogramowy worek ziemniaków leżał u podnóża schodów w piwnicy domu Lillian. Matka zamówiła je, gdy czytała Olivera Twista – podstawowe produkty spożywcze pojawiały się wtedy pod ich frontowymi drzwiami w takich ilościach, że sąsiedzi zaczęli pytać, czy Lillian i jej matka nie planują przyjęcia albo budowy schronu. Kilka lat wcześniej Lillian być może wpadłaby na pomysł
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 24
24
2014-01-09 13:29:57
wzniesienia twierdzy z jedzenia, ale teraz miała ważniejsze sprawy na głowie. Wzięła nóż i przecięła jutowe sznurki, którymi był związany worek, a następnie wyjęła z niego cztery podłużne ziemniaki. – Dobrze, moje piękne – powiedziała. Zaniosła je na górę i zmyła brud z ich skórki, a następnie szczotką wyczyściła dołeczki i skazy. Elizabeth zawsze narzekała, kiedy matka kazała jej myć ziemniaki na obiad, na głos pytając Lillian i wszystkich obecnych, dlaczego nie można po prostu wyprodukować gładkich. Jednak Lillian lubiła te zagłębienia i skazy, nawet jeśli z ich powodu mycie zabierało więcej czasu. Przypominały jej niezaorane pola, a każdy pagórek i jama były domem dla małych zwierząt, miejscem ich bitew i romansów. Kiedy ziemniaki były czyste, zdjęła z suszarki swój ulubiony nóż, pocięła je na ćwiartki i wrzuciła po kolei do dużego niebieskiego garnka pełnego wody, który postawiła wcześniej na kuchence. Uderzając o dno, wydawały głuchy, przyjemny odgłos, następnie obracały się przez chwilę, aż wreszcie, znalazłszy swoje miejsce, zastygały, jedynie delikatnie kołysząc się, gdy woda zaczynała bulgotać. Matka weszła do kuchni, trzymając na wysokości oczu Dzieła zebrane Henry’ego Jamesa.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 25
25
2014-01-09 13:29:57
– Obiad czy eksperyment? – zapytała. – Zobaczymy – odparła Lillian. Niebo za oknami ciemniało. Kierowcy samochodów włączali już światła, a promienie zachodzącego słońca przebijały się przez chmury, nadając wszystkiemu niebieskoszary odcień. Światło wiszących w kuchni lamp odbijało się od chromowanych części wyposażenia i spokojnie tonęło w drewnianych powierzchniach blatów i podłogi. Matka Lillian usiadła z otwartą książką na czerwonym krześle przy stole kuchennym. – „Pamiętam – czytała na głos – że wszystko rozpoczęło się szeregiem kolejnych wzlotów i upadków, jak gdyby huśtawką, o ruchach na przemian właściwych i błędnych...”* Lillian, słuchając nieuważnie, schyliła się i wyciągnęła z szafk i niewielki rondel. Postawiła go na kuchence i napełniła do jednej trzeciej wysokości mlekiem. Kiedy przekręciła pokrętło kuchenki, płomień uniósł się i dotknął ścianek naczynia. – „Był taki moment, kiedy przysiąc bym mogła, że słyszałam słaby i daleki płacz dziecka, a w następnej * H. James, W kleszczach lęku, tłum. W. Pospieszała, Poznań 1990, s. 17 (przyp. tłum.).
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 26
26
2014-01-09 13:29:57
chwili omal się nie poderwałam, spłoszona lekkimi krokami w korytarzu obok moich drzwi...”* Woda w dużym niebieskim garnku delikatnie bulgotała, sprawiając, że ziemniaki przemieszczały się z cichą rezygnacją, niczym pasażerowie w zatłoczonym autobusie. Kuchnia wypełniła się ciepłem parującej wody i zapachem grzejącego się mleka, a przez okna wpadały ostatnie różowe światła dnia. Lillian włączyła lampę nad kuchenką i sprawdziła ostrym końcem noża ziemniaki. W sam raz. Ściągnęła garnek z ognia i przelała jego zawartość do durszlaka. – Przestańcie się gotować – szepnęła, oblewając ich parujące powierzchnie zimną wodą. – Przestańcie w tej chwili. Strząsnęła z ziemniaków resztki wody. Skórka zeszła łatwo niczym szal zsuwający się z kobiecych ramion. Lillian powrzucała ćwiartki, jedna po drugiej, do dużej metalowej miski, a następnie włączyła mikser i patrzyła, jak zmieniają się w jednolitą masę, wzgórki przeistaczają się w grudkowate chmury bawełny. Topiące się kawałki masła tworzyły na tle poruszającego się białego wiru długie, lśniące żółte * Tamże, s. 19 (przyp. tłum.).
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 27
27
2014-01-09 13:29:57
linie. Podniosła mniejszy garnek i powoli wlała mleko do ziemniaków. Potem wsypała sól. W sam raz. Po chwili zastanowienia podeszła do lodówki i wyciągnęła kawałek twardego parmezanu. Starła odrobinę na deskę do krojenia, a następnie podniosła pierzaste kawałeczki palcami i upuściła je niczym mgiełkę do kręcącej się zawartości miski. Szybko zniknęły w ziemniaczanej masie. Wyłączyła mikser, a następnie przeciągnęła palec po powierzchni purée i posmakowała. – Gotowe – powiedziała. Sięgnęła do szafk i i wzięła dwie miski do makaronu, szerokie i płaskie, na których wąskim brzegu ledwie mieścił się skomplikowany niebiesko-żółty szlaczek, i postawiła je na blacie. Nabrała dużą drewnianą łyżką purée i ułożyła białą górkę w samym środku każdej z misek. Na koniec zrobiła niewielkie wgłębienie na środku każdej porcji, po czym ostrożnie włożyła do niego dodatkową grudkę masła. – Mamo – powiedziała, ostrożnie stawiając przed nią miskę i widelec – kolacja. Matka Lillian zmieniła pozycję na krześle, tak by znaleźć się bliżej stołu. Książka obracała się wraz z jej wyciągniętą ręką niczym igła kompasu.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 28
28
2014-01-09 13:29:57
Ręka matki Lillian sięgnęła po widelec i sprawnie ominąwszy Dzieła zebrane, wbiła go w ziemniaki. Uniosła widelec w górę. – „Po raz pierwszy w pewnym sensie poznałam, czym jest przestrzeń, powietrze i swoboda, czym jest cała muzyka lata i pełnia tajemnic przyrody. A do tego doszły jeszcze rozmyślania, a rozmyślania nasycone były słodyczą...”*. Widelec zakończył podróż do ust matki Lillian, zniknął w nich, a następnie pojawił się znowu, pusty. – Hmm... – rzekła. A potem nastała cisza.
– Mam ją – powiedziała Lillian do Elizabeth po szkole, gdy siedziały w domu Elizabeth i jadły tosty z ciepłym masłem orzechowym. – Bo udało ci się sprawić, że przestała mówić? – Elizabeth brzmiała sceptycznie. – Zobaczysz – odparła Lillian. Choć w ciągu następnych kilku dni matka rzeczywiście wydawała się spokojniejsza, największa różnica, jaka zaszła w jej zachowaniu, zaskoczyła Lillian. * Tamże, s. 31 (przyp. tłum.).
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 29
29
2014-01-09 13:29:57
Matka wciąż czytała, ale w całkowitym milczeniu. Lillian dawno już przestała uznawać czytanie na głos przez matkę za próbę komunikacji, więc nie żałowała, że nie była już zbiornikiem na ulubione frazy, jednakże nie na taki efekt liczyła. Była pewna, że ziemniaki okażą się magiczne.
Wracając do domu ze szkoły, Lillian skróciła sobie drogę, idąc wąską boczną ulicą biegnącą od głównej arterii do wiejskiej drogi prowadzącej do jej domu. W połowie trasy znajdował się sklepik spożywczy, który Lillian odkryła pewnego letniego popołudnia, gdy w wieku siedmiu lat sfrustrowana puściła dłoń matki i udała się we wcześniej nieodwiedzanym kierunku, zastanawiając się, czy matka zauważy jej nieobecność. Tego letniego dnia najpierw poczuła sklep, a dopiero potem go zauważyła – ostre i drażniące zapachy łaskotały ją w nos i ciągnęły w głąb wąskiej uliczki. Sam sklepik był mikroskopijny, nie większy niż salon w mieszkaniu, a jego półki wypełniały puszki z napisami w językach, których nie rozumiała, i świece oprawione w szkło, na których namalowani byli ludzie o smutnych twarzach i głowach otoczonych aureolami. Szklaną witrynę obok kasy wypełniały
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 30
30
2014-01-09 13:29:57
patelnie z jaskrawokolorowym jedzeniem – żółtym, czerwonym i zielonym, o intensywnym dymnym zapachu, niekiedy ostrym. Kobieta stojąca za kontuarem, zauważywszy, że Lillian stoi przy witrynie i przygląda się daniom, zapytała: – Chciałabyś spróbować? Nie: „Gdzie twoja matka?”, nie: „Ile masz lat?”, tylko: „Chciałabyś spróbować?”. Lillian spojrzała na nią i uśmiechnęła się. Kobieta sięgnęła do witryny i wyciągnęła coś żółtego i podłużnego. – Tamal – powiedziała i podała go Lillian na papierowym talerzyku. Na zewnątrz był miękki i lekko chrupiący, a wnętrze stanowiło festiwal mięsa, cebuli, pomidorów i czegoś, co mgliście przypominało cynamon. – Rozumiesz jedzenie – skomentowała kobieta, kiwając głową i patrząc, jak Lillian je. Lillian znów podniosła wzrok i poczuła, że poddaje się jej uśmiechowi. – Dzieci mówią na mnie Abuelita – rzekła staruszka. – Chyba słyszę, że idzie twoja matka. Lillian nadstawiła uszu i usłyszała zbliżający się wzdłuż wijącej się uliczki głos czytającej matki. Raz
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 31
31
2014-01-09 13:29:57
jeszcze rozejrzała się po sklepie i zauważyła dziwny drewniany przedmiot zwisający z haka zawieszonego na jednej z półek. – Co to? – zapytała, wskazując. – A jak myślisz? Abuelita zdjęła przedmiot i podała go Lillian, która patrzyła na jego nieregularny kształt – piętnastocentymetrowy drążek zakończony główką z wyżłobieniami przypominającymi bruzdy na polu. – Myślę, że to magiczna różdżka – odparła Lillian. – Być może – rzekła Abuelita. – Być może powinnaś ją zatrzymać, na wszelki wypadek. Lillian wzięła różdżkę i wsunęła do kieszeni płaszcza, jak szpieg ukrywający tajne dokumenty. – Wracaj, kiedy chcesz, mała kucharko – powiedziała Abuelita. Przez następne lata Lillian często wracała do sklepu. Abuelita dawała jej lekcje na temat przypraw i potraw, których nie znała z domów Elizabeth i Margaret. Pokazała jej awokado, na zewnątrz pomarszczone i zrzędliwe, w środku zielone niczym wiosna, kremowe jak lody, kiedy je rozetrzeć na guacamole. Zapoznała ją z dymnymi zapachami papryczek chipotle i słodko-ostro chrupiącą kolendrą,
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 32
32
2014-01-09 13:29:57
którą Lillian lubiła tak bardzo, że Abuelita zawsze dawała jej gałązkę do zjedzenia po drodze do domu. Abuelita nie mówiła dużo, ale gdy już się to zdarzało, były to prawdziwe rozmowy.
Gdy Lillian weszła do sklepu tydzień po zrobieniu purée dla matki, Abuelita przyjrzała się jej uważnie. – Czegoś ci brakuje – zauważyła po chwili. – Nie udało się – odparła zrozpaczona Lillian. – Myślałam, że ją mam, ale nie udało się. – Opowiedz mi o tym – powiedziała po prostu Abuelita. Lillian opowiedziała jej o ciastkach, przyprawach, Henrym Jamesie, purée ziemniaczanym i poczuciu, że być może jedzenie nie ma jednak magicznej mocy, by obudzić matkę z jej długiego literackiego snu, że być może jednak matce został już tylko sen. Gdy Lillian skończyła swoją opowieść, Abuelita przez chwilę milczała. – Nie chodzi o to, że zrobiłaś coś nie tak, po prostu jeszcze nie skończyłaś. – A co mam jeszcze zrobić? – Lillian, serce każdego człowieka łamie się na swój sposób. Każdemu trzeba innego lekarstwa, ale
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 33
33
2014-01-09 13:29:57
niektórych rzeczy potrzebujemy wszyscy. Przede wszystkim potrzeba nam poczucia bezpieczeństwa. Ty jej je dałaś. – Więc dlaczego wciąż jest nieobecna? – Ponieważ aby być częścią tego świata, potrzebujemy czegoś więcej niż bezpieczeństwa. Twoja matka musi sobie przypomnieć, co straciła, i znów tego zapragnąć. Mam pomysł – dodała po chwili Abuelita. – To może zająć kilka minut. Abuelita podała Lillian ciepłą kukurydzianą tortillę i kazała usiąść przy okrągłym stoliku przy drzwiach. Lillian patrzyła, jak Abuelita oderwała kawałek brązowej papierowej torby i zaczęła coś na nim pisać z czołem zmarszczonym z wysiłku. – Nie jestem pisarką – powiedziała, skończywszy. – Nigdy nie sądziłam, że to wiele warte. Ale zrozumiesz, co mam na myśli. Odłożyła papier, podniosła następną torbę na zakupy i odwrócona do Lillian plecami, zaczęła zbierać przedmioty ze sklepowych półek. Następnie złożyła zapisany kawałek papieru, umieściła go na torbie i podała ją Lillian. – Proszę – powiedziała. – Daj mi znać, jak poszło.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 34
34
2014-01-09 13:29:57
W domu Lillian otworzyła torbę i poczuła zapachy pomarańczy, cynamonu, czekolady deserowej i czegoś, czego nie mogła zidentyfikować, głębokiego i tajemniczego niczym perfumy utrzymujące się w fałdach kaszmirowego szala. Wyłożyła składniki na kuchenny blat i rozłożyła kawałek papieru przygotowany przez Abuelitę, spoglądając na niego z pewną rezerwą. Choć pismo Abuelity trudno było odczytać – każda litera była gruba jak gałąź i niemal równie sztywna – z pewnością był to przepis. Lillian korciło, by wyrzucić go do śmieci, ale zawahała się, zauważywszy pierwszą linijkę tekstu. Weź swoją różdżkę.
Lillian stanęła jak wryta. – Niech będzie – powiedziała. Podsunęła do blatu krzesło i stanęła na nim, sięgając na szczyt szafk i po czerwone blaszane pudełeczko, w którym trzymała swoje najcenniejsze skarby. Różdżka znajdowała się niemal na dnie, pod pierwszym biletem Lillian do kina i miniaturową repliką weneckiego mostu podarowaną jej przez ojca niedługo przed tym, jak odszedł, zostawiając tylko pieniądze i swój zapach na pościeli, który zniknął,
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 35
35
2014-01-09 13:29:57
na długo zanim Lillian nauczyła się prać. Pod różdżką leżało stare zdjęcie matki trzymającej małą Lillian. Matka patrzyła prosto w obiektyw z uśmiechem tak wielkim, bogatym i zachwycającym jak najwspanialsze czekoladowe ciasto, jakie mogłaby sobie wymarzyć Lillian. Dziewczynka długo przyglądała się zdjęciu, następnie zeszła z krzesła, ściskając różdżkę w prawej dłoni, i chwyciła przepis. Wlej mleko do rondla. Użyj prawdziwego, tłustego mleka.
Abuelita zawsze narzekała na dziewczynki ze szkoły Lillian, które nie chciały jeść jej tamale i prosiły o enchilady bez śmietany i zawsze ściągały z wierzchu ser. – Chudzielce – mówiła Abuelita z pogardą. – Myślą, że można patykiem przywabić pszczoły. Przygotuj świderki ze skórki pomarańczowej. Odłóż je na bok.
Lillian uśmiechnęła się. Skrobaczka do skórki pomarańczowej była dla niej czymś, czym dla
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 36
36
2014-01-09 13:29:57
niektórych kobiet jest para czerwonych butów na szpilkach – frywolnym szaleństwem nadającym się tylko na przyjęcia, ale jakże rozkosznym. Kiedy Lillian znalazła ten niewielki przyrząd na garażowej wyprzedaży rok wcześniej, od razu przyniosła go Abuelicie z szerokim uśmiechem. Wtedy nie wiedziała nawet, do czego służy, po prostu zakochała się w rączce ze stali nierdzewnej i wymyślnym metalowym zakończeniu z pięcioma skromnymi otworkami, wykończonymi na brzegach niczym falbanki na halce. Niewiele było okazji do użycia skrobaczki – każda z nich była świętem. Lillian uniosła pomarańczę, zbliżyła ją do nosa i powąchała. Pachniała światłem słonecznym i lepiącymi się dłońmi, lśniącymi zielonymi liśćmi i niebieskim bezchmurnym niebem. Przypomniał jej się sad, gdzieś w Kalifornii albo na Florydzie, i rodzice spoglądający na siebie nad jej głową, matka, która podaje jej żółtopomarańczowy owoc niemieszczący się jej w dłoniach i która ze śmiechem mówi, że właśnie stąd biorą się produkty w sklepach spożywczych. Teraz Lillian wzięła skrobaczkę i przeciągnęła po okrągłej powierzchni owocu, wycinając ze skórki pięć długich pomarańczowych świderków, odsłaniając gorzką białą warstwę.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 37
37
2014-01-09 13:29:57
Złam cynamon na pół.
Laska cynamonu była lekka i zwinięta jak kruchy zwój papirusu. To nie patyk, przypomniała sobie Lillian, przyglądając mu się bliżej, tylko kora, miejsce spotkania zewnętrza i wnętrza. Złamała go z trzaskiem, uwalniając pikantny, ostro-słodki zapach, który drażnił ją w oczy i nos, sprawiając, że język jej drżał nawet przed posmakowaniem. Dodaj skórkę pomarańczową i cynamon do mleka. Zetrzyj czekoladę.
Twarda tabliczka czekolady była zawinięta w żółtą folię w czerwone paski, jej ciemna powierzchnia lśniła po otwarciu. Czekolada chrobotała, ocierając się o cienkie oczka tarki, opadając na blat delikatnymi wiórkami, uwalniając woń zakurzonych pomieszczeń na zapleczu, pełnych czekolady deserowej i starych listów miłosnych, dolnych szuflad antycznych biurek i ostatnich jesiennych liści, migdałów, cynamonu i cukru. Wrzuciła ją prosto do mleka. Dodaj anyż.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 38
38
2014-01-09 13:29:57
Jakże niewielką ilość startej przyprawy w torebce dała jej Abuelita. Tkwiła w niej cicho, nie zwracając uwagi swoim łagodnym kolorem, podobnym do mokrego piasku na plaży. Rozwiązała kokardkę, otworzyła torebkę i w kierunku jej nosa, jakby tańcząc, dotarło wirujące złoto i lukrecja, przynosząc ze sobą połacie odległej pustyni i czarnego bezgwiezdnego nieba, tęsknotę, którą czuła oczami i koniuszkami palców. Kładąc torebkę z powrotem na blacie, Lillian wiedziała, że ta przyprawa jest dla niej zbyt dojrzała. – Naprawdę, Abuelita? – powiedziała na głos do pustego pomieszczenia. Tylko odrobinę. Gotuj na wolnym ogniu, aż składniki się połączą. Będziesz wiedziała, kiedy to nastąpi.
Lillian zmniejszyła płomień. Podeszła do lodówki, wyciągnęła śmietanę kremówkę i ustawiła mikser na maksymalną prędkość, co pewien czas zaglądając do rondla. Po chwili zaczęła zauważać, jak drobiny czekolady znikają w mleku, topią się, a całość staje się coraz gęstsza i coraz bardziej kremowa, wiele składników stapia się w jedność. Użyj różdżki.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 39
39
2014-01-09 13:29:57
Lillian wzięła różdżkę i w zamyśleniu zaczęła obracać ją w dłoniach. Stanowczo chwyciła cienką środkową część i włożyła żłobioną końcówkę do rondla. Mieszała, obracając różdżkę między dłońmi i powodując, że mleko z czekoladą falowało, a jego powierzchnia zaczęła bulgotać. – Abrakadabra – rzekła. – Proszę... Po przygotowaniu wlej matce do kawy.
Jedną z umiejętności życiowych, których matka nie poświęciła dla książek, było robienie kawy – na blacie zawsze stał gorący dzbanek, niezawodny jak wełniany płaszcz. Lillian napełniła kubek matki do połowy kawą, a następnie dodała czekolady z mlekiem, zostawiając w rondlu skórkę pomarańczową i cynamon, by płyn miękko układał się na języku. Przyozdób bitą śmietaną, by dodać delikatności. Daj matce.
– Co to za wspaniały zapach? – zapytała matka, gdy Lillian wniosła kubek do salonu. – Magia – odparła Lillian.
auermeister_Szkola_Niezbednych_Skladnikow.indd 40
40
2014-01-09 13:29:57
Matka sięgnęła po kubek i uniosła go do ust, delikatnie dmuchając na powierzchnię – para uniosła się i trafiła do jej nozdrzy. Pociągnęła łyk na próbę zaintrygowana, uniosła wzrok znad książki i skupiła w jakimś odległym punkcie, jej twarz delikatnie się zaczerwieniła. Kiedy skończyła, oddała kubek Lillian. – Gdzie się nauczyłaś to robić? – zapytała, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. – Wspaniale! – powiedziała Abuelita, gdy Lillian opowiedziała jej tę historię następnego dnia. – Sprawiłaś, że przypomniała sobie o swoim życiu. Teraz musi tylko po nie sięgnąć. Przepis na to – dodała, odpowiadając na pytanie, które malowało się na twarzy Lillian – musisz znaleźć sama. Uda ci się. Jesteś kucharką. To dar od twojej matki. Lillian uniosła brwi z niedowierzaniem. Abuelita patrzyła na nią delikatnie rozbawiona. – Czasem, niña, największe dary pochodzą z tego, czego nam nie dano. Dwa dni później Lillian poszła po szkole prosto do domu. W nocy zmieniła się pogoda i kiedy Lillian wychodziła ze szkoły, powietrze miało w sobie 41
Lillian bardzo wczeĂnie odkryïa magiÚ ukrytÈ wbjedzeniu. Filiĝanka aromatycznej czekolady ibzapach jabïek pomogïy jej odciÈgnÈÊ zapracowanÈ matkÚ od obowiÈzków ibskïoniÊ jÈ do tego, by wiÚcej czasu spÚdzaïy razem. Wtedy przekonaïa siÚ, ĝe wbkuchni ibwbĝyciu potrzebna jest harmonia, pïynÈca zbidealnego poïÈczenia niezbÚdnych skïadników.
DziĂ Lillian prowadzi restauracjÚ ibkurs gotowania, na którym przekazuje swoim uczniom sekret, jak za pomocÈ jedzenia rozpÚdziÊ smutki ibobudziÊ serce. TowarzyszÈce przygotowywanym potrawom smaki, zapachy ibdoznania odmieniÈ wiÚcej niĝ jedno ĝycie…
Cena 14,90 zï