Beksińscy. Portret podwójny_Magdalena Grzebałkowska

Page 1



Wydawnictwo Znak Krak贸w 2014



Tosi i Robertowi



s

„Droga Ewo. Mam do zakomunikowania smutną wiadomość. Tomek nie żyje. Popełnił samobójstwo w wigilię świąt i znalazłem go sztywnego w pierwszym dniu świąt o godzinie 15. Pisałem Ci o tym, że jest w tej sprawie od sierpnia, czy nawet dawniej, czerwony alert, no i tak się to wreszcie skończyło. Ukryłem dowody rzeczowe przed prokuraturą, bo zostawił kartkę z informa­ cją, że list do mnie jest na komputerze, a nagranie w dyktafonie. Obawiając się, że wszystko zagarnie policja i potem będą to słuchać rozmaici przypadkowi ludzie, i będzie ktoś w oparciu o to robić rozmaite prace habilitacyjne, skopiowałem na dyskietkę i skasowałem z komputera list do mnie oraz schowałem do kieszeni dyk­ tafon i kartkę z informacją, zanim jeszcze przyjechało pogotowie. Myślę, że do­ brze zrobiłem, choć zarówno policja, jak i pani prokurator nie mogli zrozumieć, dlaczego nie zostawił listu, i to budziło ich największe podejrzenia. Wprawdzie list do mnie był raczej rzeczowy, co komu mam oddać i co załatwić, więc mogłem go im pokazać, lecz nie było już czasu, by się o tym przekonać, ale ta­ śma była tak osobista, że tylko ja jej posłuchałem i może jeszcze raz posłucham, a po­ tem zniszczę, tak jak mnie o to prosił. Prosił też, by po ewentualnym przesłu­chaniu, zniszczyć jego dziennik, który prowadził na minikasetach i była tego cała sterta. Po raz pierwszy od czasu śmierci Zosi poczułem rodzaj radości, że umarła, nie doczekawszy tego, co byłoby dla niej nie do zniesienia. Ja jestem bardziej odpor­ ny. Poza tym ktoś musi zostać na koniec. Ja jeden wiedziałem, jak jemu było ciężko, mimo iż był egoistą i egocentry­ kiem, tym niemniej charakteru się nie wybiera. Myślę, że chyba dobrze się sta­ ło, jak się stało. Ostatnie jego słowa nagrane na taśmie mówiły o tym, jak bardzo rozczaro­ wał go świat, w którym przyszło mu żyć, i że pragnął zawsze żyć w innym świe­ cie, gdzie reguły są proste, przyjaźń jest przyjaźnią i tak dalej. W przybliżeniu


8

Beksińscy. Portret podwójny

kończyło się to tak: »Wiem, że to świat fikcji, ale może i ja przez te 41 lat byłem fikcją. Odchodzę do świata fikcji, bo tylko tam było mi dobrze. Błagam na wszyst­ ko, nie budź mnie«. Ubrał koszulkę z napisem Jacob’s Ladder (drabina Jakubowa) i nie wiem, czy miało mieć to jakieś znaczenie symboliczne. Obawiał się, że go znajdę, zanim środki nasenne go zabiją, i dlatego, jak wyni­ kało z taśmy, nie jadł już od 23 grudnia, by środki szybciej zadziałały, i wyrzucił do zsypu ich opakowania, aby ewentualnie pogotowie nie wiedziało, czym się zatruł. Miał to zrobić już 23 grudnia wieczorem, ale przypomniał sobie, że w piątek zakreśla zawsze w gazecie filmy, które mam nagrać z telewizji, i mogę się zaniepo­ koić, dlaczego nie przyszedł. Przyszedł więc 24, około godziny 14, zakreślił ewi­ dentnie takie filmy, które tylko jego mogły zainteresować, bo wie, że ja nie oglądam westernów. Miało to na celu uspokojenie mnie, gdybym się czegoś zaczął domy­ ślać, i tak zresztą zadziałało. Jak wynika z nagrania, które zrobił po łyknięciu proszków, zażył je 24 grud­ nia o godzinie 15.05. Ja znalazłem go po 24 godzinach. Już przedtem się niepoko­ iłem, bo dzwoniła do mnie jego bliska przyjaciółka Anja Orthodox, która rozma­ wiała z nim po jego powrocie ode mnie do domu i wydawało jej się, że jest z nim niedobrze, więc proponowała, żebym zaprosił go do siebie lub poszedł do niego. Ponieważ zapowiedział mi, że w związku z zaziębieniem wyłączy na dwa dni te­ lefon, bo chce się wykurować, byłem początkowo przekonany, że tak jest. Po telefo­ nie od niej zadzwoniłem, ale zgłosiła się tylko automatyczna sekretarka, zaś te­lefon komórkowy był wyłączony. Poszedłem więc i wielokrotnie dzwoniłem do drzwi. Była albo 16.50 albo 17.10, nie mogę w tej chwili sobie tego uzmysłowić. Ponie­ waż nie otwierał, a ja nie miałem klucza, bo jak się dopiero na drugi dzień okazało, schował go u mnie na dnie jakiejś porcelanowej donicy z Dynowa i przykrył in­ nymi rzeczami, to myślałem, że wetknął korki do uszu i śpi, zażywszy środki na­ senne. Trudno było podejmować decyzję o wyłamaniu drzwi. Na drugi dzień jed­ nak znalazłem te klucze i gdy poszedłem, już od dawna nie żył. Tak to wyglądało. No nic. Jeśli chcesz jakieś dodatkowe informacje, to napisz. Pięknie wszystkich pozdrawiam. Zdzisław. Warszawa: niedziela, 26 grudnia 1999 rok, godz. 16.07”1.


s

Dom Dom zwodził na manowce każdego, kto próbował go ogarnąć i zrozumieć. Nigdy nie pozwolił sfotografować się w całości, wystawiając do zdjęcia najwyżej ukruszone schodki wejściowe od podwórza, obrośniętą dzikim winem butwieją­ cą werandę od ogrodu, chwiejną drewnianą galeryjkę biegnącą wzdłuż jednej ze ścian czy zaniedbane podwórko ze studnią nakrytą spiczastym daszkiem. Nie da­ wał się zobaczyć z ulicy, schowany za apteką Eisenbachów, ani zza Potoku Pło­ wieckiego, ukryty za drzewami. Pilnie strzegł tajemnicy, że na początku był war­ sztatem kotlarskim. Henryk Waniek, przyjaciel Zdzisława Beksińskiego, jest pewien, że dom zbu­ dowano na planie kwadratu, z dziwacznym małym podwórkiem wewnątrz, na które nie było wejścia. Pamięta amfiladowy obieg, w którym wszystko się kręciło. Ale to niemożliwe: kryty blachą dom – drewniany, parterowy niby szlachecki dwór – z lotu ptaka przypominał wiejską grubaśną chałupę z budynkami gospo­ darczymi przyklejonymi z dwóch boków, na kształt litery U. Dom mieszał ludziom w głowach. W ciemnych korytarzykach tracili poczu­ cie czasu i przestrzeni. Wychodzili z pracowni do łazienki, a trafiali ma werandę. Chcieli iść do dziecinnego, lądowali u Zofii. Przez kuchnię wchodzili do spiżarni, przez pokój Tomasza do babci Stanisławy, czyniąc nieraz konfuzję. Szukali drzwi do pracowni, zamiast tego stawali przed szafą z gipsowymi czaszkami. Nocna trasa do łazienki, którą Zdzisław swego czasu wytyczył małymi ża­ róweczkami, zamiast wspomagać pokonywanie zakrętów, utrudniała przejście. Beksiński zwierzył się kiedyś Wańkowi, że światełka z korytarza składają się na skomplikowaną materię jego snów. Dom nic sobie nie robił z remontów, bielenia ścian wewnątrz, łączenia gwoź­ dziami połamanych poręczy werandy. Nie obchodziła go zamiana salonu w pracow­ nię, podział sypialni na dwa pokoje, zapełnianie odległych pomieszczeń lokatorami.


10

Beksińscy. Portret podwójny

Rozpadał się niemal niezauważalnie, gubiąc łaty tynku, spod którego wyłaziły de­ ski i trzcina. W Sanoku mieszkało pięć pokoleń Beksińskich. Wszyscy w tym samym domu. Tylko ulica kilka razy zmieniła nazwę. Z Lwowskiej na Jagiellońską (Galicja i II RP), z Adolfa Hitlera (okupacja) na Świerczewskiego (PRL). Domu Beksińskich już nie ma. Został wyburzony pod koniec lat siedemdzie­ siątych XX wieku. Beksińskich też już nie ma. Zdzisław, ostatni z rodziny, został zamordowa­ ny w 2005 roku.

s

Sanok (...) a poza tym nie przepadam za Sanokiem, do czego nie wypada się przyznawać, ale co jest faktem. Sanok kojarzy mi się z moim dzieciństwem, a wspomnienia mojego dzieciństwa nigdy nie napawały mnie nostalgią, a wręcz przeciwnie. Niby wszystko miałem jak po maśle: dobrych rodziców, nie najgorsze rodzinne warunki materialne, nie byłem też chyba głupi, ale sam siebie cholernie nie lubiłem. Nieustannie wydawało mi się, że jestem gorszy od innych: słabszy, mniej przystojny, tchórzliwy, nieśmiały, bez muskułów, jednym słowem dupa. Na dodatek panicznie bałem się dziewcząt. Potem, po ukończeniu studiów, przez kilka lub kilkanaście lat pracowałem w Sanoku na opinię zakały rodziny i miasta. (...) To wszystko wraca do mnie w formie wspomnień dziś, gdy już wszystko minęło, świat jest inny, inni ludzie, inne moje miejsce w świecie i w Sanoku, ale skaza pozostała i Sanoka nie cierpię jak zarazy1. * Wiele lat później matka powie mu, że zaszła w ciążę przypadkowo2. On będzie ją kochał i jednocześnie się jej brzydził. „Wzdrygam się, gdy mnie moja mama do­ tknie ręką, czego z całego serca chciałbym już ze względu na nią uniknąć, a co jest silniejsze ode mnie”3 – napisze do przyjaciela Andrzeja Urbanowicza. Stanisława Beksińska, nauczycielka szkoły powszechnej, w mroźną niedzie­ lę 24 lutego 1929 roku o godzinie dwudziestej trzeciej rodzi syna, swoje pierw­ sze i ostatnie dziecko. Za oknem pada śnieg. Cała Europa jest skuta lodem. Jak donosi największa w wo­ jewództwie „Gazeta Lwowska”, statki na Morzu Bałtyckim zamarzły w portach,


Sanok

11

w Rumunii spadł czarny śnieg, wzbudzając panikę wśród ludności, ale pociągi z Kra­ kowa do Warszawy, mimo śnieżycy, jeżdżą z minimalnym opóźnieniem. Noworodek nie rusza się, milczy jak martwy. „Dopiero mnie tam w tyłek wstrząs­ nęła położna i ja nagle zacząłem ryczeć”4 – Zdzisław Beksiński zwierzy się ze śmie­ chem swojemu marszandowi Piotrowi Dmochowskiemu. Chłopczyk waży 4,378 kilograma, mierzy 55 centymetrów. Matka ma 29 lat (155 cm wzrostu, 66 kg wagi), ojciec Stanisław Beksiński – 42 lata (171 cm, 67 kg). * I rrraz! Przysiad, rozciąganie sprężyn. Służąca, kucharka, ogrodnik i dostawcy ze wsi mówią do Zdzisława „paniczu”, a jak podrośnie: „młody panie”.

Panicz Zdzisław Beksiński


12

Beksińscy. Portret podwójny

Dwa. Podciąganie na drążku, skłon. Inne dzieci noszą kurtki po ojcach, dla panicza szyje się ubranka na miarę. Marynarskie albo garniturki w kratę. Na zimę kombinezon narciarski. Trzy. Skręt tułowia, przewrót do przodu. Zdzisio chodzi do przedszkola i szko­ ły, ale nie wolno go bić! „Inne dzieci były bite i przez księdza, i przez panią w ­szkole, a mnie nikt by się nie ośmielił”5 – napisze w liście do Urbanowicza. Zdzisia bije się w domu. „Ojciec uderzył mnie tylko raz w życiu, a mama lała mnie przy każ­ dej okazji, a (...) lała na oślep, gdzie popadnie”6. Cztery. Naprzemienne podnoszenie ciężarków. Mama nazywa Zdzisia po nie­ miecku Sonntagskind (niedzielne dziecko). Szuka w nim artysty. Chowa na pa­ miątkę rysunki syna. Zapisuje, że auta z krzywymi kółkami narysował 8 grudnia 1930 roku, a na rysunku dwóch splecionych głowonogów, z tego samego miesią­ ca, czyni zapisek „Tatusio i mamusia”. Czeka, aż chłopiec nieco podrośnie i będzie mógł sięgnąć do klawiatury rodzinnego fortepianu, wtedy zatrudnia dla niego na­ uczycielkę muzyki. Chce wychować wirtuoza. Chłopiec ćwiczy palcówki Bacha, na imieniny ojca gra utwory Schuberta. Po latach powie: „Fortepianu nienawidzi­ łem i była to wina pani, która mnie uczyła. Powiedziałem kiedyś ojcu, że chciał­ bym, aby pierwsza bomba, która spadnie, rozwaliła ten cholerny grat”7. Marzenie się prawie spełni. Nie pierwsza, ale ostatnia bomba nie uszkodzi co prawda forte­ pianu, ale Zdzisławowi urwie czubki palców lewej dłoni. Pięć. Pompki. Ojciec tłumaczy, że mężczyzna nie płacze i nie demonstruje uczuć. Babcia wpaja: „Gdzie cię chętnie widzą, tam rzadko bywaj”, matka uczy: „Bądź grzeczny, szanuj ludzi, nie wywyższaj się”. „Byłem wychowany na kogoś w rodzaju białego sahiba, co jednak w praktyce dało Anglika z Kołomyi i chyba nie jest mi z tym dobrze”8 – powie Zdzisław Beksiński pod koniec życia. Sześć. Bieg slalomem wokół jabłonek. Zdzisio może bez ograniczeń korzystać z biblioteki rodziców. Ulubiona autorka mamy to Selma Lagerlöf, ulubieni auto­ rzy ojca – Nietzsche i Schopenhauer. Zdzisio czyta Kamasutrę na przemian z Bi­ blią Wujka. Powie: „Księgi Królewskie o Dawidzie, Saulu (...) w mojej optyce nie bardzo różniły się rozwojem akcji od Tarzana, który wtedy był jedną z moich pod­ stawowych lektur”9. Największe wrażenie robi na nim fragment Psalmu 22(23): „Bo choćbym też chodził w pośrzód cienia śmierci, nie będę się bał złego; bowie­ meś ty jest ze mną”10. Zapamięta go na całe życie. Siedem. Przewroty do tyłu, przysiady. Mężczyźni w rodzinie Beksińskich od pokoleń pozostają obojętni na Boga, za to kobiety balansują na granicy dewocji. Stanisława Beksińska jest wychowanką szkoły przyklasztornej. (Wspomina, że ból zęba leczono tam sypaniem pieprzu do ucha. Od pieprzu tak zaczyna boleć ucho, że zapomina się o zębie. A „nieprzyzwoite” strony w Panu Tadeuszu zakonnice spi­ nały szpilkami). Zdzisio modli się co wieczór, przystępuje do komunii. Po latach napisze: „Wiarę utraciłem powoli, na raty, w zasadzie pierwszym i zasadniczym


Sanok

13

powodem był fakt, że nie chciało mi się mówić pacierza wieczorem”11. Chodzi na kursy dla ministrantów. Prosi Boga w modlitwach, żeby coś zrobił, bo on nie chce coniedzielnych wystąpień w białej komży przed ołtarzem. We wrześniu 1939 roku Bóg zsyła Zdzisiowi wojnę. Osiem. Siad płotkarski, skłony. W odpowiednim czasie Zdzisław zostaje uświa­ domiony, że onanizm prowadzi do wysychania rdzenia pacierzowego i drżenia gło­ wy. Na wszelki wypadek matka lub ojciec podglądają syna przed zaśnięciem albo bez zapowiedzi wchodzą do pokoju. Po każdej masturbacji ogarniają go wyrzu­ ty sumienia. I zawsze już będzie miał wrażenie, że jest obserwowany z ukrycia. Dziewięć. Wymachy ramion. W zdrowym ciele zdrowy duch. Ojciec budzi Zdzisława codziennie rano. Ręcznik, mydło i bez względu na pogodę biegną myć się do oddalonego o kilometr Sanu. Jeśli nie ma nikogo w pobliżu, pływają nago w rzece. Syn będzie wspominał: „Stary miał fioła na punkcie nudyzmu i u nas po ogrodzie łaziło się bez majtek”12. Ogród Beksińskich jest jak tor przeszkód. Stanisław Beksiński, szczupły i umięśniony działacz Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, żołnierz Armii Hal­ lera, kazał poustawiać między drzewami drążek do podciągania się i akrobacji, skocznię do skakania o tyczce i na odległość. Nakłania syna do gimnastyki, bie­ gów na sto metrów, ćwiczeń hantlami.

Z rodzicami


14

Beksińscy. Portret podwójny

Zdzisio ma własną wiatrówkę, kieszonkowe wydaje na śrut, strzela do pta­ ków. Czasem trafia. Nad Potokiem Płowieckim przerzucono kładkę, za nim aż po San rozciągają się grunty Beksińskich. Stanisław zleca tam budowę kortów tenisowych i zatrud­ nia dzieci do podawania piłek, ogrodnik dba o trawę. W wolne dni Beksińscy gra­ ją z przyjaciółmi w tenisa, Zdzisław ma własną rakietę. Latem składają kajak, płyną w nieznane, nocują w namiotach. Wędrują w góry i po lasach. Żeglują po jeziorach. W 1933 roku wyjeżdżają ze Zdzisiem i znajomą parą na wakacje do Gdyni. W białych marynarskich ubraniach zwiedzają miasto i port, płyną statkiem, w strojach kąpielowych opalają się na plaży. Zimą Zdzisio jeździ na łyżwach. Ma też swoje narty. Ferie spędza z rodzica­ mi w górach, najczęściej w Poroninie, w pensjonacie siostry ojca Władysławy i jej męża Franciszka Orawca, oficera Wojska Polskiego. Dorosły Zdzisław Beksiński, choć będzie pływał bardzo dobrze, nigdy z własnej woli nie wejdzie do żadnej wody poza wanną. Nie zrobi skłonu ani przysiadu. Nie pojeździ na nartach. Nie wyjedzie na wakacje. Lasom, łąkom i górom będzie życzył, żeby je wyasfaltowa­ no. Dziennikarce się zwierzy: „Gdy ojciec umarł, pozwoliłem sobie gruntownie zniewieścieć, po swojemu”13. Dziesięć. Głęboki wdech i wydech. Koniec gimnastyki rodzinnej. * Po latach Zdzisław będzie zdumiony, w jaki sposób Federicowi Felliniemu udało się w filmie Amarcord pokazać przedwojenny Sanok. „Nawet postacie są te same. Skąd wzięła się taka identyczność? Nie tylko współbrzmienie wizji, ale identyczność postaci!”14. Miejscowi księża bywają u Beksińskich na kolacji, zostają na brydża i są czę­ stowani alkoholem. Młodociani żydowscy komuniści biorą udział we wspólnych wycieczkach kajakowych. Sanok czasem plotkuje o Beksińskich, nazywa uszczyp­ liwie kotlarzami, wypomina, że nie są „starosanoccy”, tylko „nowi”, i szepcze, że rodzice Zdzisia to nieudane małżeństwo. „Miasteczko było małe (...). Wszyscyśmy wszystko wiedzieli i ja, choć tego nie lubiłem, wiedziałem zawsze, kto z kim, gdzie i tak dalej”15 – wspomni po latach Marian Pankowski, pisarz urodzony w Sanoku, starszy od Zdzisława o dekadę. Beksińscy to elita miasteczka z osiemnastoma tysiącami mieszkańców. Nie naj­ bogatsi i najbardziej znaczący, ale są w mieście już od stu lat. Był wśród nich rad­ ny i założyciel warsztatu kotlarskiego (pradziadek Zdzisława Mateusz16), archi­ tekt, inżynier miejski i honorowy obywatel miasta (dziadek Władysław), inżynier geodeta, mierniczy przysięgły, jeden z ośmiuset trzydziestu trzech w całej Polsce, jeden z sześciu w Sanoku (ojciec Stanisław).


Dziadkowie Władysław i Helena Beksińscy (po prawej) z siostrą babci Jadwigą Chrzanowską i jej mężem oraz psem


16

Beksińscy. Portret podwójny

Zdzisław: „byliśmy rodziną w pełnym tego słowa [znaczeniu] burżuazyjną, a więc tenisy, brydże, podróże”17, „wujek był piłsudczykiem i legionistą, a dziadek endekiem, ciotka wojującą antysemitką. To była francuska prowincja z francuskich filmów o aptekarzu, księdzu i komuniście, wraz z jej nieuchronnym zidioceniem”18. Dom trzyma Beksińskich przy sobie, choć odziera ich z prestiżu. Wciąż żyją ci, którzy pamiętają, że długo służył za warsztat kotlarski. Władysław Beksiński każe więc pod koniec XIX wieku wybudować kamienicę na ulicy Sobieskiego, na­ przeciwko gimnazjum. Połowę budynku wynajmują pod kasyno oficerskie. Jaroslav Hašek w powie­ ści o wojaku Szwejku napisze, że w sanockim kasynie mieścił się dom publiczny, w którym Szwejk szukał oberleutnanta Duba. Zdzisław po latach wspomni: „Fak­ tem jest, że dom, który opisuje Hašek, należał do nas (...) tak więc z lubością draż­ niłem swoich krewnych i starszą generację, powołując się na Haška”19. „U mnie w mieszkaniu wisi w przedpokoju stare i odrapane lustro. Jest to na 100 procent lu­ stro z sanockiego burdelu. (...) Na podstawie kilku elementów (naprzeciwko gim­ nazjum, drewniane schody etc.) ustaliłem, że dom ten należał do mego dziadka”20. Drugą połowę domu zajmują Beksińscy. Ale rodzina chyba nie czuje się dobrze w centrum miasta bez ogrodu, potoku i werandy. Połowę kamienicy w 1922 roku dostaje w wianie Władzia, ciotka Zdzisia, druga połowa przypada jego ojcu Sta­ nisławowi, a Beksińscy wracają do skrzydła od strony potoku, w starym drewnia­ nym budynku. Po drugiej stronie ulicy stoi karczma Murowanka, gdzie woźnice wjeżdżają­ cy do miasta zatrzymują się na wódkę u Tulika. Obok karczmy odbywają się tar­ gi. „Poniżej Murowanki, jak oddalało się od centrum i od wzgórza, była Posada Olchowska – przedmieście, gdzie mieszkali przede wszystkim robotnicy fabrycz­ ni”21 – zapamięta Marian Pankowski. Kto mija dom Beksińskich i idzie lub jedzie do miasta, ten wie, że teraz należy nabrać rozpędu. Bo budynek stoi u stóp stromej góry, na której usadowiły się za­ mek nad przepaścistym urwiskiem, rynek z biegnącymi od niego ulicami i dzielni­ ca żydowska. Marian Pankowski będzie wspominał, że na zbocze wspinało się na czterech łapach, a jeśli padał deszcz, „zjeżdżało na czterech literach”22. Każdy ma swój Sanok. Kiedy u Beksińskich grają w tenisa, u Pankowskich, mieszkającej po sąsiedzku lewicującej rodziny robotniczej, komornik chce zlicy­ tować meble za długi. Marian Pankowski: „W mieście była wtedy ogromna nędza (...). Ubóstwo było takie, że jak byłem w piątej gimnazjalnej, to miałem przerwać naukę, bo nie było pieniędzy na czesne”23. Narodziny Zdzisława zbiegają się ze światowym kryzysem. W 1930 roku pod domem Beksińskich przechodzi tłum protestujących robotników z Sanowagu. Żą­ dają pracy. Dochodzi do starć z policją, cztery osoby są ranne. „Ilustrowany Kuryer


Sanok

17

Codzienny” odnotowuje: „W dniu 6 marca 1930 r. polała się krew w trzech mia­ stach, tj. w Nowym Jorku, Berlinie i Sanoku”24. W Sanoku żyją obok siebie Polacy, Żydzi (około 30 procent mieszkańców) i Ukraińcy. Zdzisiowi przed wojną rodzice pozwalają grać w piłkę nożną z żydowskimi dziećmi, ale z ukraińskimi nie. Dalej Pankowski: „Żyliśmy harmonijnie i z Żydami, i z Ukraińcami. (...) Nie było przy tym jednak jakiejś wielkiej przyjaźni tych trzech wymienionych spo­ łeczeństw. Każda z tych grup etnicznych była dość zamknięta. Ukraińcy i Żydzi mieli swoje organizacje, swoich członków, swoje biblioteki, piękne chóry w cer­ kwiach i synagogach – czyli każdy sobie. (...) W małym miasteczku to wszystko się zacierało – dopiero w trzydziestym piątym, trzydziestym szóstym roku, kiedy już pachniało Hitlerem, studenci sanoccy przywieźli antysemityzm ze Lwowa”25. Ale Sanok, jeszcze przed pierwszą wojną światową, słynie na Podkarpaciu z ob­ rzędu Judasza. W Wielką Środę wybrani chłopcy zrzucają z wieży kościelnej kukłę ubraną w chałat skradziony wcześniej z płotu w dzielnicy żydowskiej. Pankow­ ski: „Moja mama zawsze protestowała: »Nie pójdziesz ty z tymi bandytami«. A ja: »Mamo, ale oni rzucą z wieży Judasza«. Mama wiedziała, że tu chodziło o prze­ śladowanie Żyda, i chciała mnie odwieść od pomysłu udziału, ale ja wówczas nie byłem świadom celu tego obrzędu i było mi żal, że inni chłopcy mogą biec z pał­ kami i okładać nimi Judasza. Ten zwyczaj miał oczywiście swoją wymowę religij­ ną, jako walka ze Złem”26. Dorosły Zdzisław Beksiński będzie się odcinał od antysemityzmu sanockich znajomych. Ciężko przeżyje też wydarzenia marcowe z roku 1968. * „W dzieciństwie bałem się zasypiać, bałem się tego, przez co będę musiał przejść”27 – Zdzisław Beksiński napisze do Henryka Wańka w l972 roku. Najwcześniej jest Smok. Nie widać go, tylko słychać. Zdzisio dość szybko identyfikuje go jako zapuszczany w podwórku motocykl sąsiada. To w ­wieku trzech lat. Potem pojawia się niewielki, ubrany na biało mężczyzna. Zdzisio nazywa go „ku­ charzem”. „Stawał za siatką mego łóżeczka i stał tam, patrząc na mnie uważnie, co mnie denerwowało do najwyższego stopnia i kazałem mu stale »idź«, ale on stał i pa­ trzał”28. Obok „kucharza” pojawia się zmora pod postacią baby, która siada dziecku na piersiach i przygniatając je, nie pozwala mu się poruszyć. To w wieku pięciu lat. Służąca Beksińskich ma książeczkę do nabożeństwa, a w niej obrazki z Matka­ mi Boskimi Bartolomé Murilla, w koronkowych ramkach i cukierkowych kolorach.


18

Beksińscy. Portret podwójny

Pozwala ją oglądać paniczowi. Tłumaczy mu, że półksiężyc, na który Maryja na­ stępuje bosą stopą, to sierp, jakim obcięła głowę wężowi (szatanowi). Na Zdzisia, kiedy psoci, wołają w domu „Ty diable, ty szatanie”. Któregoś wieczoru, jeszcze zanim Zdzisio zacznie chodzić do szkoły, do „ku­ charza” i zmory dołącza Matka Boska. „U nas ze stacji słychać szybujące pociągi. Owóż to fu, fu, fu było sygnałem, że Matka Boska zaczyna schodzić ze ściany i za­ raz się do mnie dobierze. (...) Podobnie jak przy zmorze nie mogłem się ruszyć, bo byłem jakoś tam przywalony czymś ciężkim i Matka Boska mogła wygodnie po­ czynać sobie ze mną. Do jej ulubionych numerów było ulokowanie się okrakiem na mojej twarzy, po uprzednim zadarciu kiecki, co naturalnie zaczynało mnie dusić, a w jakiś sposób poznawałem, że sprawia jej rodzaj przewrotnej przyjemności”29. Zdzisio boi się zjaw, ale go nie dziwią. Halucynacje miewa także jego ojciec. Mówi się w rodzinie, że Stanisława Beksińskiego nawiedzają krasnoludki. Cho­ dzą po jego łóżku. O zmorach Zdzisia nikt w domu nie wie. Chłopiec jest skryty. * Rok 2012. Szukam dziecięcych znajomości Zdzisława Beksińskiego. Jadę do Krakowa. To niespodziewana wizyta. Naciskam dzwonek, drzwi uchyla siwa dama. „Czy panią pogryzł w dzieciństwie pies Beksińskich?” – pytam. Uśmiecha się, wpuszcza do środka. Krystyna Sieraczyńska jest malarką. Na ścianach jej miesz­ kania wiszą barwne miasta, kwiaty, duży portret kobiety. Na meblach porozwie­ szane ubrania, tkaniny. Artystka robi dziś generalne porządki, ale dla mnie ogła­ sza chwilę przerwy. Krystyna Sieraczyńska wspomina: „Dom Beksińskich stał na rogu ulicy Potoc­ kiego, przy której żeśmy mieszkali. Byłam starsza od Zdzisia o trzy miesiące. On był jedynakiem i przychodziliśmy z bratem się tam bawić. Przypuszczam, że na­ sze rodziny się znały. Mój tata był agronomem, pracował w terenie tak jak Zdzi­ sia ojciec, którego zresztą nigdy nie widziałam. Pani Beksińska była bardzo sym­ patyczna, wydawała mi się wtedy starsza, nie dama z wyglądu, ale godna, raczej ciepła. Oni mieli dużego psa, według mnie wilczura. Zawsze był uwiązany. Pamię­ tam, tamtego dnia przyszliśmy bawić się w pogodny letni dzień. Pani Beksińska przygotowała nam na werandzie coś do picia. Mieliśmy loteryjkę, jakieś przesu­ wanie czegoś na planszy, kostka i pionki. Ja siedziałam tyłem do ogrodu, brat po prawej, Zdzisio po lewej. I nagle coś się na mnie wali, i tu mi wbija dwa kły w kark. Nie wiem, czemu ten pies był wtedy spuszczony. Miałam sześć czy siedem lat, nie przypominam sobie, żebym płakała, ale na pewno byłam przestraszona. Chyba


Sanok

19

bardziej zdenerwowała się pani Beksińska, ale spokojnie poszła do pokoju, przy­ niosła wodę utlenioną i zaczęła mi to przemywać, dość pogodnie mówiąc, że do wesela się zagoi. Zdzisio był zawsze chmurnym, wycofanym, pucułowatym chłopcem. Nie pa­ miętam, żeby się śmiał albo psocił. Myśmy wkrótce wyjechali z Sanoka, kontakt się urwał”. Psa Beksińskich pamięta też Jerzy Potocki, młodszy o dwa lata kuzyn Zdzi­ sława. Jego matka Maria była rodzoną siostrą Stanisławy Beksińskiej. Oparł laskę o stół w podziemnej kawiarni hotelu Jagiellońskiego w Sanoku. W okienkach pod sufitem obserwujemy nogi przechodniów. Kilkadziesiąt metrów stąd stał dom Beksińskich. Jerzy Potocki opowiada: „Tego psa mieli niedobrego strasznie, ­bałem się go potwornie. Żółty, duży jak owczarek niemiecki, ale kundel. Przychodziłem nieraz do Zdzisława, pieska chciałem pogłaskać, a on próbował mnie ugryźć. Więc oni chowali go, jak ktoś przychodził, zamykali”. Beksińskim pies był wierny. Na zdjęciach widać, jak tulą się do niego, mały Zdzisio siedzi na jego grzbiecie. * Koledzy nazywają Zdzisia Loba, bo chwali się, jak świetnie mu wychodzi na korcie zagranie zwane „lobem”. Z jakiegoś powodu dzieci go nie lubią, szydzą z panicza. Ma niewielu kolegów i jednego przyjaciela Jurka, w szkole powszechnej. Ma też wroga. Wróg nazywa się Bodziak i chodzi z Beksińskim do tej samej klasy. Zdzisław Beksiński: „dostałem od niejakiego Bodziaka po ryju za to, że po­ wiedziałem, iż Pan Jezus był Żydem. Sprawa oparła się o księdza, który znalazł się w kłopotliwej sytuacji, która groziła spadkiem pozycji Pana Jezusa z pierwszej piątki Top Twenty na sam szary koniec. Aby zyskać na czasie, zadał pytanie: A ty, Bodziak, jak sądzisz, jakiej narodowości był Pan Jezus? Bodziak nie miał cienia wątpliwości: Pan Jezus był Polakiem. Miał racjonalne i nieskażone mesjanizmem wyjaśnienie dla swoich przekonań: Matka Boska jest Królową Korony Polskiej. Przecież Żydówy nie wybraliby na polską królową”30. Między Beksińskim a Bo­ dziakiem dochodzi do bójki, chłopcy mają scyzoryki. Po tym zdarzeniu rodzice przenoszą Zdzisława do innej szkoły. „Myślałem, że to dlatego, że do pierwszej krwi walczyłem (...). Dopiero mając trzydzieści lat, dowiedziałem się, że ksiądz, który w tej szkole uczył, lubił chłopców i rodzice na wszelki wypadek mnie prze­ rzucili do innej”31 – powie po latach w wywiadzie. Nawet jeśli przejmuje się obojętnością kolegów, nie mówi o tym nikomu. Czy­ ta książki, dużo rysuje. Mama nazywa go „poprzeczniakiem”.


20

Beksińscy. Portret podwójny

Zdzisław nie lubi siebie ani swojego ciała. Marzy o wyglądzie twardziela Flash Gordona z komiksów, które czyta na tony, a w lustrze widzi niewieścią szczękę, łagodne baranie oko, krągłe biodra i zbyt duże sutki – będą jego utrapieniem do końca życia. Po latach powie: „Nie chciałem być uroczy. Chciałem (...) być face­ tem o stalowym spojrzeniu i takim uderzeniu pięścią. Niestety nigdy, nawet we śnie, nie spełniły się moje marzenia o sobie”32. * Rok 2012. Ogłaszam w „Tygodniku Sanockim”, że szukam kolegów Zdzisła­ wa Beksińskiego. Zdzisław Kukla dzwoni po miesiącu, dopiero teraz przeczytał zaległą gazetę. Starszy od Beksińskiego o dwa lata, mieszkał na sąsiedniej ulicy Ko­ narskiego, która wylotem patrzyła na dom Zdzisia. Mówi: „Były wakacje, czer­ wiec lub lipiec, pod koniec okupacji. Zachodziłem często do niego, siedzieliśmy na werandzie obrośniętej winem. Panowała bardzo miła atmosfera, mama Zdziska przynosiła napitek z owoców. Ojca nie spotkałem nigdy. Rozmawialiśmy trochę o książkach. Byłem wtedy zafascynowany Ferdynandem Ossendowskim, a Zdzi­ sek mówił mi, że go takie przygodowe książki nie interesują. Czytał wtedy trylo­ gię Karela Čapka Hordubal. Meteor. Zwyczajne życie. Polecał mi ją bardzo. Wiedziałem, że miał kuzyna, ale nie spotkałem u niego innych chłopaków. Nie­ dużo kolegów miał, specjalnie nie zabiegał o towarzystwo. Wystarczałem mu ja i kuzyn. Zapamiętałem, że Zdzisław nie lubił przyrody, wycieczek. Próbowałem go wy­ ciągnąć na kajaki, grzyby, ale nie chciał. A ja prosto od niego szedłem sam w sa­ nockie lasy. Po wakacjach zaczęła się szkoła. Nasze drogi się wtedy rozeszły”. Jerzy Potocki pamięta Zdzisława inaczej. „Mieliśmy różne zainteresowania. Ale łączyło nas jedno: lubiliśmy wędrówki. Przed wojną chodziliśmy z ojcami, bo by­ liśmy za mali. Ale po wojnie mamy nas puszczały. Kanapki, coś do picia i w góry. Obeszliśmy nasze okolice. Dwa razy byliśmy w Poroninie, u rodziny Beksińskich. Wtedy z ojcami poszliśmy zaliczyć Orlą Perć, całą Kościeliską, połaziliśmy dużo. Zdzisław szedł chętnie, nie wiem, czemu potem mówił, że natura jest ohydna”.


s

Spis treści Wstęp  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7

Dom  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Sanok  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10 Wojna  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21 Po wojnie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27 Kraków  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 Zosia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 Śmierć ojca  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 46 Inżynierek  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48 Plastik  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51 Artysta I  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54 Dziecko  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 Antyfotografia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 67 Autosan  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71 Artysta II  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 74 Scripta manent  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78 Zwyczajne życie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 81 Tomeczek  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87 Pomarańczarnia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 91 Czeladnik  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 96 Malarz  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Tomek  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105 Potwór  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 112 Masochista  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115 Miasteczko  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 122 Cień  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126 LSD  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 129


476

Spis treści

Wystawa 1970  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135 Kompozytor  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138 Tomasz  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 144 Zdrajca  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 154 Goście, Goście  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 160 Trzydziestolecie PRL  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 169 Licealista  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 172 Doctor Jimmy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 181 Mieszkanie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 190 Mamy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 199 Maturzysta  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 202 Śmierć pierwsza. Rok 1977  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 204 Klepsydra  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 206 Nic  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 211 Katowice  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 212 Mozarta 6  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 216 Muzyka  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 220 Śmierć druga. Rok 1979  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 223 Śmierć trzecia. Rok 1979  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225 Lot nad kukułczym gniazdem  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 230 Sonaty 6  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 234 Sympatyczniak  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 238 170 kamieni  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 243 Dom kultury  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 245 Dedal  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 246 Radio  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 251 Prezenter  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 253 Marszand  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 254 DZ, KH, OH  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258 Mistrz i Piotr  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 261 Sprawunki  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 268 Wystawa  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 270 Film  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 275 Śmierć czwarta. Rok 1985  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 279 G.  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 284 Satelita i wahadłowce  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 285 Landszafty  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 289 Śmierć piąta. Rok 1988  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 293 Kamera  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297 Życie nietowarzyskie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 300 Japończycy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 303 Extrawertyk  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 307


Spis treści

477

Recenzent  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 311 A teraz coś z zupełnie innej beczki  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 313 Kserokopiarka  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 318 Komputer  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 320 Dzień Niepodległości  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 321 Wystawy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 325 Kazimierz Handler  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 331 Książka  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 332 Tętniak aorty zstępującej  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 334 Nosferatu  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 335 Przyjaciel  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 341 Niepełna lista rzeczy, których Tomasz Beksiński nienawidzi (w porządku alfabetycznym)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 346 Humanoidy rodzaju żeńskiego  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 351 Zosia odchodzi  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 354 Nadkobieta  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 360 Śmierć ostatnia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 367 Znak  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 377 Testament  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 381 Dmochowski raz jeszcze  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 382 Fotomontaże  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 385 Księża gospodyni  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 388 Złota rączka  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 390 Aaatrakcyjny wdowiec  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 391 Mistrz i Puchalska  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 392 Falsyfikat  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 395 Skarbonka  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 399 Życie. Instrukcja obsługi  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 401 Drobniaki  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 409 Dolina Śmierci  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 411 Cztery ostatnie miesiące Zdzisława Beksińskiego  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 412 Cztery ostatnie miesiące Pawła Handlera  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 415 Dwa listy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 416 Poniedziałek  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 417 Dwadzieścia ciosów kłutych  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 418 Krótka wiadomość tekstowa  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 424 Podziękowania  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 425 Przypisy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 427 Indeks osób  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 463 Źródła ilustracji zamieszczonych w książce  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 471 Reprodukcje dzieł Zdzisława Beksińskiego zamieszczone na wkładkach  . . . . . . 473



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.