Hugh
Lofting
Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro
Hugh Lofting
Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro
Ilustrowała Maria Gromek Przełożyła Maria Makuch
Kraków 2013
C Z Ę Ś Ć PI E RWSZ A
Rozdział pierwszy
Nasiona z Księżyca
B
yła dziewiąta rano. Pisałem coś przy biurku doktora Dolittle w jego domu. Papuga Polinezja siedziała na parapecie i obserwowała ogród. Nuciła sobie marynarską piosenkę i patrzyła, jak gałęzie drzew wyginają się na wietrze. Nagle zaskrzeczała i zamilkła. – Tomku – odezwała się – ten próżniak Mateusz Mugg chce tu wejść. – Och, to świetnie! – wykrzyknąłem, wstając od biurka. – Idę go wpuścić. Karmiciel kotów od strasznie dawna się u nas nie pojawiał. – Pewnie znowu siedział w pace – mruknęła papuga. – Znów pożyczył sobie parę zajęcy z posiadłości pana Jenkinsa. -7-
Zwykły kłusownik i leń! Muszę chyba iść się napić. Pobiegłem otworzyć duże frontowe drzwi. Na schodkach stał Mateusz Mugg z uśmiechem na twarzy. – No nie, Tomek Stubbins! – krzyknął. – Za każdym razem gdy cię widzę, jesteś wyższy o stopę. – Powinieneś częściej się pojawiać, Mateuszu – odparłem. – Wejdź. Jak to dobrze, że jesteś. – Dzięki, Tomku. Chyba ci nie przeszkadzam. – Ale skąd. Doktor także się ucieszy, że przyszedłeś. Chodźmy do mojej pracowni. Pójdę go poszukać i powiem mu, że jesteś. – Tw o j e j pracowni! – rzekł Mateusz, idąc za mną. – Chcesz powiedzieć, że masz własny gabinet? – No – odparłem – to jest dawna poczekalnia doktora. Ale on pozwala mi używać jej jako gabinetu. Sam ma dzięki temu więcej spokoju do pracy. Proszę bardzo, jesteśmy. Podoba ci się? – O kurczę, jaka elegancja! Jaka fajna pracownia! I cała dla ciebie. Musisz czuć się tutaj okropnie dorosły. Ale masz szczęście! – Tak, Mateuszu – powiedziałem – wielkie szczęście. -8-
– Zakład, że mama i tata są z ciebie dumni. Zostać w twoim wieku sekretarzem wielkiego doktora Jana Dolittle! I z nauki czerpać same przyjemności! Żaden nauczyciel nie da ci po łapach. I masz dla siebie gabinet z biurkiem, kałamarzem, książkami, mikroskopem i niemal wszystkim co trzeba! Znasz już pewnie mowę zwierząt równie dobrze jak sam doktor. – Ale skąd! – zaśmiałem się. – Nie tak jak sam doktor. Nie wiem, czy komukolwiek jeszcze się to uda. Pójdę po niego, Mateuszu. Wiem, że bardzo chce się z tobą widzieć. – Zaczekaj. Zostaw go jeszcze chwilkę w spokoju. Najpierw, jeśli pozwolisz, chcę zamienić z tobą słówko sam na sam. – Jasne, Mateuszu – powiedziałem. – Może usiądziesz? Zamknąłem drzwi, a karmiciel kotów usadowił się w fotelu. -9-
– Teraz – stwierdziłem – nikt nam nie przeszkodzi, przynajmniej przez chwilę. O co chodzi, Mateuszu? Wychylił się do przodu i rozejrzał dokoła, jakby w obawie, że ktoś mógłby podsłuchiwać. – No więc – zaczął. Potem się roześmiał. – Zabawne, co? Zawsze muszę gadać szeptem, gdy chcę rozmawiać o waszej podróży z doktorem na Księżyc. Tak już mam, odkąd ci dziennikarze tu myszkowali i chcieli coś wywąchać. – No pewnie – powiedziałem – wcale się nie dziwię. – Pamiętasz, Tomku, gdy ostatnio się widzieliśmy? Doktor zajmował się nasionami melona przywiezionymi z Księżyca. Usiłował wyhodować rośliny, które zapewnią człowiekowi nieśmiertelność. Pamiętasz? – Tak, Mateuszu, pamiętam. – I o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Jak mu idzie z tym interesem zwanym wiecznością? Dla mnie to wszystko pachnie jakimś wariactwem. – Trudno cokolwiek powiedzieć, Mateuszu. Choć pomagam mu, jak umiem, widzę, że doktor zaczyna trochę się zniechęcać. Angielski klimat bardzo się różni od księżycowego. I mimo że próbujemy go odtworzyć w szklarni i cieplarni w naszym ogrodzie, jeszcze nie odnieśliśmy żadnego sukcesu. Znasz - 10 -
doktora, on nigdy się nie skarży ani nie narzeka, ale obawiam się, że traci zapał. Polinezja też tak uważa. Karmiciel kotów potrząsnął głową. – No, skoro papuga twierdzi, że Jan Dolittle jest zniechęcony, to z pewnością tak jest. Jak myślisz, co doktor teraz zrobi? – Nie wiem, Mateuszu. Staram się go nie zadręczać pytaniami. Nie cierpi, gdy mu się stoi nad głową. Podróż na Księżyc miała pomóc w badaniach nad przedłużeniem życia. On pragnie zachować jak najwięcej spokoju i czasu na to, co chce robić – sam mówi, że nie znosi, jak ktoś mu się wtrąca do pracy. – Myślisz, Tomku, że znów wybiera się w podróż? – Nie wiem. Powie nam, gdy będzie gotowy. Tego przynajmniej jestem pewien. – Już dawno nigdzie się nie ruszał. Pamiętasz, kiedy ostatnio to zrobił? – Trochę temu – odparłem. – Lepiej pójdę i go poszukam. Ty tu czekaj. Zaraz przyjdę. Byłem pewien, że znajdę doktora w pracowni – w rannych godzinach zawsze tam przebywał. Dziś jednak go tam nie znalazłem. Zacząłem rozglądać się za Polinezją, ponieważ przeczuwałem, że ona doskonale wie, gdzie jest doktor. Jej jednak także nigdzie nie było. Pomyślałem, że pewnie doktor poszedł na spacer. - 11 -
Gdy wróciłem do Mateusza, karmiciel kotów oznajmił, że dłużej już nie może czekać na Jana Dolittle. Musi coś załatwić w Puddleby, ale w ciągu dnia jeszcze przyjdzie. Na razie się z nim pożegnałem i wróciłem do siebie. Śmieszny stary Mateusz! Zawsze miał nadzieję, że Jan Dolittle (ze swojej przyjaźni z nim był bardzo dumny) kiedyś zabierze go w jedną z podróży. Był bardzo ciekaw świata i marzył o przygodach na nieznanych lądach. Natomiast Polinezja była pewna, że jedyne, czego chciał, to zwiać przed policją, kiedy coś przeskrobał.
Rozdział drugi
Irlandzki seter o imieniu Lord
W
tych dniach w domu i ogrodzie doktora miałem niesamowicie dużo pracy. Jednak zgadzam się z Mateuszem, który uważa, że mam szczęście. Wprawdzie żaden chłopak nie mógłby być bardziej zajęty – ale i szczęśliwszy. I z pewnością nikt na lata nauki nie spogląda z większą przyjemnością niż ja, Tomek Stubbins z Puddleby nad rzeką Marsh. Wiedza, jaką nabyłem od doktora Dolittle jako jego sekretarz, nie tylko była rzetelna. Jako chłopiec czerpałem z niej także świetną zabawę, pasję i emocjonujące przeżycia. Zagłębiałem się w mnóstwo rzeczy, które poznaje się dopiero, jak się jest dorosłym. Astronomia, nawigacja, geologia, historia skał i skamielin, medycyna, uprawa warzyw dla zdrowych i chorych – wszystko to i tysiące innych zagadnień niesamowicie mnie pasjonowało. - 13 -
Lecz była jedna jedyna dziedzina, która bardzo odróżniała moją naukę od tej, którą poznawali inni młodzi ludzie – to mowa zwierząt. Nigdzie na świecie nie doświadczyłbym czegoś takiego. Podobnie było z samym doktorem. Wiele razy mi powtarzał: – Stubbins, gdyby nie Polinezja i jej lekcje mowy papug, jakie mi dawała przed laty, nawet w jednej czwartej nie poznałbym tego, co wiem na temat historii naturalnej. A wtedy odpowiadałem: – Tak, sir. Tylko nie zapominajmy, że zwierzęta też panu ogromnie dużo zawdzięczają. Cóż było wiadomo na temat leczenia zwierząt, zanim się pan pojawił? Jednak i na mnie przychodziły chwile, kiedy zaczynałem się zastanawiać, czy znajomość mowy zwierząt zawsze była dla nas korzystna. Zwierzęta, które się pojawiały u doktora ze swoimi problemami (od koni zaprzęgowych po polne myszy), zabierały nam mnóstwo czasu. Doktor nigdy żadnego z nich by nie odesłał. Oprócz leczenia robiliśmy dla zwierząt mnóstwo innych rzeczy – czasami bardzo dziwnych. Na przykład - 14 -
gdy tego ranka wróciłem do swojego gabinetu, czekał już na mnie pies doktora, Jip. I Jip przyprowadził kolegę. Był nim irlandzki seter, który wabił się Lord. Imię świetnie do niego pasowało, ponieważ był najbardziej arystokratycznym, największym psim dżentelmenem, jakiego kiedykolwiek znałem. Kilka miesięcy temu Jip przyprowadził go do nas, by umieścić go w Schronisku dla Mieszańców założonym przez doktora. Nie, Lord nie był mieszańcem ani żadnym kundlem – absolutnie nie! Kiedyś zdobywał złote medale na wystawach psów. I choć doktor podejrzewał, że seter uciekł z jakiegoś bogatego domu, od Jipa i Lorda nigdy niczego na ten temat się nie dowiedział. Obaj bardzo prosili, by Lord mógł zostać członkiem Klubu Psa, mieszczącego się w obrębie zoo na końcu ogrodu doktora. Oczywiście Jan Dolittle nie miał nic przeciwko temu. Lecz według klubowych przepisów najpierw inne psy, czyli klubowy komitet, musiały wyrazić na to zgodę. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu na początku komitet nie chciał przyjąć biednego Lorda. Wszyscy członkowie byli mieszańcami, prawdziwymi kundlami, i wcale im się nie podobało, że do i c h klubu dołączy autentyczny psi arystokrata. Jip - 15 -
strasznie się zezłościł na komitet i prawie wszystkich członków wyzwał na walkę, tak że musiałem zrywać się w środku nocy i przerywać całą bitkę. Jednak rankiem komitet skapitulował i piękny seter irlandzki stał się członkiem klubu, zostając z nami. Tego ranka, spojrzawszy na oba psy czekające w gabinecie, od razu wiedziałem, że coś się stało. W dumnym, lecz przyjaznym wejrzeniu Lorda malował się wielki smutek, a Jip wyglądał na niezadowolonego i przygnębionego. Jip zaczął mówić pierwszy. Musicie pamiętać, że kiedy używam słowa „rozmowa” pomiędzy zwierzętami a mną, nie zawsze mam na myśli zwykłą ludzką rozmowę. Mowa zwierząt jest zupełnie inna. Często wykorzystujesz nie tylko usta. Psy używają ogonów, marszczą nosy, ruszają uszami, dyszą – w ten sposób porozumiewają się między sobą i pokazują, czego chcą. Oczywiście ani ja, ani doktor nie mieliśmy ogonów, by móc nimi machać. - 16 -
Machaliśmy więc połami naszych płaszczy. Psy są niezwykle mądre; bardzo szybko pojmowały, co człowiek chce powiedzieć, machając ogonem z płaszcza. Doktor Dolittle zaczął uczyć się mowy psów wiele lat przede mną i nigdy nie udało mi się dojść do jego biegłości. Ale całkiem nieźle dawałem sobie radę. Po lekcjach udzielanych mi przez starego Jipa (i przez papugę Polinezję, która również świetnie mówiła po angielsku) potrafiłem być zrozumiany przez każdego psa – nawet niemieckiego jamnika. – No więc, Tomku – zaczął Jip – Lord nie chce już z nami dłużej być. Chce sobie stąd iść. – Chce od nas odejść? – spytałem. – Dlaczego? Czyż w Klubie Psa nie jest mu dobrze? Biedny Jip był zbyt przygnębiony, by mówić dalej. Niespokojnie przebierał przednimi łapami. W końcu powiedział: – Nie, Tomku, to nie tak. Chodzi o to… że, że… no, że… – Nagle gwałtownie odwrócił się do drugiego psa. – Ty mu to powiedz, Lordzie – wyrzucił z siebie. – Dlaczego wszystko mam mówić za ciebie? Lord wyglądał przez okno na ogród. Teraz on zaczął się kręcić i przebierać łapami. Wreszcie się odezwał: - 17 -
– Więc, Tomku, ja.. a raczej my chcemy tobie o tym powiedzieć, nie idziemy do doktora, żeby nie ranić jego uczuć. Jest mi bardzo dobrze w Klubie Psa, lepiej niż kiedykolwiek w życiu. Tylko że… Seter przerwał i znów spojrzał przez okno. Zacząłem mieć obawy, czy kiedykolwiek w ogóle usłyszę, o co im chodzi. Ranek już niemal minął, a mnie czekało mnóstwo pracy. – Mów dalej! – powiedziałem. – Twierdzisz, że podoba ci się w klubie. Więc dlaczego chcesz stamtąd odejść? Znów zapadła krótka cisza. W końcu Lord popatrzył prosto na mnie i powiedział przyciszonym głosem: – To przez te króliki, Tomku. – Króliki? – zdziwiłem się. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to p r z e z n i e od nas odchodzisz? – Tak, właśnie przez nie – odparł pies. – Spowodowały, że moje życie jest nie do zniesienia. – Ale dlaczego? – spytałem. – Nic nie rozumiem. Bardzo szybko zaczął mi wszystko wyjaśniać: – Przebrzydłe króliki, one są takie bezczelne. Wiesz, Tomku, że doktor zabrania mi i Jipowi ich t k n ą ć , nawet pogonić. Mówi, że każde zwierzę mieszkające w jego domu czy ogrodzie ma prawo do życia w spokoju – nawet szczury w szopie z narzędziami. - 18 -
Doktor ma naprawdę dobre serce. Ale powinieneś zobaczyć te króliki! Wykopują sobie nory na jego trawniku, wszędzie gdzie im się podoba, i niszczą wszystko dokoła. Jednak to nie koniec. Ponieważ Jan Dolittle chroni je przed psami, stroją sobie z nas żarty. Jest coraz gorzej. Teraz w ogóle nawet nie chowają się do nor, gdy tamtędy przechodzę. Muszę zamykać oczy, aby ich nie widzieć. Któregoś dnia, gdy szedłem z zaciśniętymi powiekami, wpadłem na drzewo i okropnie uderzyłem się w głowę. One wzięły to za świetny żart i zaczęły się strasznie naśmiewać. Jeden z nich, chyba imieniem Kłapouch, wymyślił o mnie piosenkę. Coś takiego: Truś truś trusia! Spójrzcie tylko na Lordusia! Lezie ślepy sztywnym krokiem, My kicamy mu pod bokiem. - 19 -
Doktor Dolittle wyrusza nad Tajemnicze Jezioro!
Stary afrykański żółw, który pamięta czasy potopu, zaginął. Trzęsienie ziemi zmiotło jego dom z wyspy na Tajemniczym Jeziorze. Doktor Dolittle wraz ze swymi zwierzętami rusza na wyprawę, by uratować przyjaciela. Przed nimi długa, niebezpieczna podróż. Kogo spotkają po drodze? Jakie czekają ich przygody? I czy stary żółw opowie im jeszcze raz swoją historię?
Jedna z mniej znanych i najbardziej tajemniczych opowieści o doktorze Dolittle i jego zwierzętach. Cena 34,90 zł