Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi_ Krzysztof Szewczyk, Maria Szabłowska

Page 1


Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 2

2013-08-22 15:19:33


MARIA SZABŁOWSKA KRZYSZTOF SZEWCZYK

LUDZKIE GADANIE Życie, rock and roll i inne nałogi

KRAKÓW 2013

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 3

2013-08-22 15:19:33


Copyright © by Maria Szabłowska & Krzysztof Szewczyk Projekt okładki Mariusz Banachowicz Fotografie na pierwszej i czwartej stronie okładki © Sebastian Skalski/www.sebastianskalski.com Opieka redakcyjna Julita Cisowska Krzysztof Janiczek Bogna Rosińska Korekta Barbara Gąsiorowska Opracowanie typograficzne Irena Jagocha Daniel Malak Łamanie Irena Jagocha ISBN 978-83-240-2447-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2013 Druk: CPI Moravia

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 4

2013-08-22 15:19:33


WSTĘP

Maria Szabłowska (M.S.): Bardzo się cieszę, że Agata Passent zgodziła się, by nasza książka nosiła tytuł Ludzkie gadanie. Krzysztof Szewczyk (K.S.): Dziękujemy Ci, Agato. Ta piosenka Twojej mamy, Agnieszki Osieckiej, tak pięknie zaśpiewana przez Marylę Rodowicz i Seweryna Krajewskiego, doskonale oddaje nastrój naszych rozmów. M.S.: Masz na myśli „gadu, gadu, gadu – nocą” i „baju, baju, baju – dniem”? K.S.: Nie, raczej ten fragment: A potem siadamy tuż przy kominku i długo gadamy, że to, że sio, tak samo jak ten tłum na rynku, jak ten tłum, pleciemy – co, kto, kto kiedy, gdzie kto...

Przecież siadaliśmy u ciebie w domu przy kominku i wspominaliśmy czasy słusznie minione i te mniej odległe. Z tych rozmów powstała nasza książka. 7

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 7

2013-08-22 15:19:33


WSTĘP

M.S.: No tak, ale z zastrzeżeniem, że „pleciemy” to licentia poetica. Staraliśmy się być rzetelni do bólu, chociaż pewnie nie zawsze się udało, bo wspomnienia blakną, a to samo wydarzenie różni ludzie inaczej pamiętają. K.S.: Właśnie dlatego trzeba wszystko zapisywać i dawać świadectwo. Bo jak nie my, to kto? M.S.: I jak nie teraz, to kiedy? K.S.: Ale się zrobiło poważnie, a my przecież o niepoważnych sprawach rozmawiamy. O artystach, piosenkach, festiwalach, modach... M.S.: Pozornie niepoważnych. Przecież piosenka może dotrzeć do największej liczby odbiorców. Pod tym względem żadna książka, sztuka teatralna ani film nie mogą się równać z prawdziwym przebojem. I nie mówię tutaj o Ona tańczy dla mnie, tylko o wartościowych hitach, których słuchała cała Polska. Mamy fantastycznych kompozytorów, tekściarzy, poetów i artystów... Na ich piosenkach wychowały się pokolenia. Piosenka to dobro kultury. Oczywiście nie każda, ale ja naprawdę uważam, że polska piosenka momentami bywa świetna. K.S.: I tu się z tobą zgadzam, choć są tacy, którzy uważają, że „to już było i nie wróci więcej”. M.S.: Ale to ty zawsze mówisz, że dobra muzyka już była. K.S.: Chcesz się o to kłócić? Przecież musisz przyznać, że coś w tym jest. Wyobrażasz sobie współczesną muzykę bez fundamentów rock and rolla? 8

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 8

2013-08-22 15:19:33


WSTĘP

M.S.: Nie wyobrażam sobie i cieszę się, że widziałam i słyszałam, jak powstawały te fundamenty. Mało tego, próbowałam ocalić tamten czas od zapomnienia, nagrywając wywiady z najważniejszymi świadkami epoki. Znalazły się one w mojej książce Cały ten big beat. W 1993 roku udało mi się porozmawiać z Czesławem Niemenem, Markiem Grechutą, Tadeuszem Nalepą, Andrzejem Korzyńskim, Piotrem Kaczkowskim... i innymi. Fragmenty tych rozmów zdecydowaliśmy się wpleść w naszą rozmowę na końcu wybranych rozdziałów (Ze wspomnień), żeby jeszcze lepiej pokazać prawdę czasu. K.S.: A prawda ekranu? M.S.: Prawda ekranu była później. Oboje zaczynaliśmy w telewizji Macieja Szczepańskiego, w epoce kiedy budowano „Drugą Polskę”, o tym też opowiemy. Zastanawiam się tylko, czy powiedzenie „prawda czasu, prawda ekranu” jest jeszcze zrozumiałe. K.S.: To był tytuł cyklu telewizyjnego, w którym pokazywano filmy przeważnie z Armią Radziecką w roli głównej, ale i tak większość sądzi, że to fragment dialogu z Misia Stanisława Barei. M.S.: Bo w Misiu to też było. Czasami będziemy mówić o rzeczach i sprawach tak odległych, że ludzie mogą nie zrozumieć różnych niuansów i terminów. Na przykład mogą nie wiedzieć, że saturator to wózek produkujący wodę sodową przez nasycanie wody dwutlenkiem węgla. I że z takiego wózka kupowało się wodę sodową z sokiem (malinowym i wiśniowym najczęściej) albo bez. K.S.: A jeżeli bez, to bez jakiego? – taki dowcip był wtedy popularny. Spokojnie, będziemy wszystko objaśniać. Na przykład: co robili 9

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 9

2013-08-22 15:19:33


WSTĘP

oprawcy muzyczni albo jakim cudem za Gomułki w Polskim Radiu grano zagraniczne piosenki... M.S.: Albo co zobaczył Mick Jagger na Nowym Świecie w Warszawie na wystawie komisu w 1967 roku! K.S.: No i nareszcie powiesz całą prawdę o prywatce z Animalsami, bo to przecież się działo w twoim domu. M.S.: Powiem całą prawdę, chociaż to czasy zamierzchłe i otulone mgłą niepamięci, dlatego tak wiele osób się przyznaje do tej prywatki. K.S.: O czasach mniej zamierzchłych też sobie pogadamy. M.S.: No to gadu, gadu. K.S.: Za chwilę, chciałbym jeszcze podziękować pracownikom mojej firmy za wyrozumiałość. Ostatnio trochę rzadziej w niej bywałem, ponieważ z tobą dużo gadałem. M.S.: No to jeszcze podziękujmy mojemu mężowi za obiady, które nam gotował, i zacznijmy już nasze Ludzkie gadanie.

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 10

2013-08-22 15:19:33


ROZDZIAŁ 1

FRUWA TWOJA MARYNARA

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 11

2013-08-22 15:19:33


Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 12

2013-08-22 15:19:33


FRUWA TWOJA MARYNARA

M.S.: Naszą rozmowę powinniśmy zacząć od powiedzenia raz jeszcze, wszem wobec, że nie jesteśmy małżeństwem. I nigdy nim nie byliśmy. Chociaż zawsze kiedy przychodzę przed programem do telewizyjnej charakteryzatorni, charakteryzatorzy pytają: „A o której będzie małżonek?”. Może z tych żartów bierze się to przekonanie. K.S.: Wydaje mi się, że to nic nie da. Choćbyśmy mówili i tłumaczyli nie wiem jak długo, i tak już zawsze będziemy mężem i żoną. Ludzie wiedzą lepiej. Ostatnio nasze nominacje do Telekamer „Tele Tygodnia” tylko utwierdziły ich w tym przekonaniu. Dostaliśmy dwie nominacje: w kategorii program rozrywkowy/teleturniej i w kategorii osobowość telewizyjna. W tej drugiej potraktowano nas oczywiście łącznie. Osobowość telewizyjna: Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk. M.S.: Telewizja nas połączyła, i koniec... Kiedyś kupowaliśmy z mężem choinkę. Ściemniało się i było zimno, więc oboje mieliśmy na głowach ciepłe czapki, nasunięte niemal na oczy. Jeden z dwóch młodych panów sprzedawców mówi do mnie: „Pani to jest nawet podobna do tej, co prowadzi Wideotekę dorosłego człowieka”. Odpowiedziałam, że to ja. Na to ten młody do swojego towarzysza: „Widzisz, mówiłem, że to ona, oglądam Wideotekę, to wiem”. Ten drugi na to: „Panią to ja też poznałem, ale ten pan to zupełnie inaczej wygląda na ekranie”. „Bo ten pan to jest mój mąż” – odpowiedziałam. Po czym usłyszałam: „No właśnie, i w telewizji zupełnie inaczej wygląda”. K.S.: Pamiętasz, jak pojechaliśmy do Opola poprowadzić jubileusz Anki Panas? To był czerwiec, Dni Opola, piękna pogoda, więc poszliśmy na giełdę staroci. W tamtym regionie starocie są bardzo ciekawe, dużo poniemieckich rzeczy. Kupiłem wielką fajansową miednicę, 13

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 13

2013-08-22 15:19:33


ROZDZIAŁ 1

w której teraz trzymam owoce. Ludzie nas poznawali, pozdrawiali... Nagle słyszymy teatralny szept: „Popatrz, państwo Gucwińscy idą”. M.S.: Nie dość, że znowu małżeństwo, to jeszcze jakieś inne. To chyba na tym polega, że jak jesteśmy razem na ekranie, to jest jakiś rodzaj sugestii, że potem też wszędzie jesteśmy razem. Kiedyś przyszedł do nas do domu ksiądz po kolędzie. Byłam z mężem, rozmawialiśmy o różnych sprawach, a na koniec ksiądz zapytał: „Przepraszam, a gdzie jest pan Krzysztof?”. Przecież on wiedział, że nie jesteś moim mężem. Tak samo jak wiedział to lekarz, który przyjechał kiedyś z wizytą domową. Miałam chyba ze czterdzieści stopni gorączki, Marek – mój prawdziwy mąż – mówił mu, że się przez ręce przelewam, i o innych objawach mojej choroby opowiadał, a on i tak w jakimś momencie zapytał: „A gdzie jest pan Krzysztof?”. K.S.: To wszystko wina telewizji. Skoro już jesteśmy przy anegdotach: pamiętasz koncert dla aptekarzy w Łomży? Po części oficjalnej i artystycznej był wspaniały bankiet. Alkoholu mnóstwo. Nagle podchodzi do mnie pan, który już musiał być w barze dobrych kilka razy, i zaczyna mi się bardzo natarczywie przyglądać. Dosłownie widzę, jak te jego szare komórki pracują, bo on wiedział, że mnie zna, tylko nie wiedział skąd. W pewnym momencie go olśniło. Kołysząc się z lekka, wycelował we mnie palec i powiedział: „Apteka starego człowieka!”. M.S.: To mi przypomina, że złośliwi nazywają nasz program „Wideoteką starego człowieka”, ale to nie jest prawda. Mamy bardzo dużo młodych widzów i dla nich jesteśmy edukacyjni, a dla starszych – nostalgiczni. Starzy nas oglądają i wspominają swoje młode lata, a młodzi dowiadują się od nas, jak wyglądało życie ich rodziców i dziadków. 14

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 14

2013-08-22 15:19:33


FRUWA TWOJA MARYNARA

K.S.: Wideoteka pomostem między pokoleniami! M.S.: Nie śmiej się, coś w tym jest. Myśmy byli świadkami, nie bójmy się tego słowa, rewolucji. Mieliśmy szczęście być przy narodzinach rock and rolla, zwanego w Polsce bigbitem. Ta muzyka dawała nam wolność, była naszym oknem na świat. K.S.: Im głośniej grali, tym lepiej; zapominało się o szarej rzeczywistości. Czerwone Gitary miały nawet taki slogan reklamowy: „Gramy i śpiewamy najgłośniej w Polsce”. M.S.: Chociaż według dzisiejszych standardów to było granie liryczne i raczej kameralne. W czasach pierwszych sukcesów Czerwonych Gitar jeszcze się nie znaliśmy, a jednak już coś nas łączyło. Oboje jesteśmy dziećmi prywaciarzy. K.S.: Ja tylko w połowie, bo mama pracowała w sektorze uspołecznionym. Tata zresztą na początku też. Był dyrektorem uzdrowisk w Kudowie-Zdroju, Krynicy-Zdroju, w Lądku-Zdroju. W jakimś momencie jako dyrektor dostał ofertę „nie do odrzucenia”, żeby zapisać się do PZPR, więc zostawił te uzdrowiska i wróciliśmy do Warszawy. Zaczął pracować w Stołecznej Estradzie, która już wtedy organizowała sporo koncertów. Tam się zaprzyjaźnił z Romanem Waschko... M.S.: Najbardziej znanym krytykiem muzycznym tamtych lat. Pisał o jazzie i muzyce rozrywkowej. Czytali go wszyscy. K.S.: Zaprzyjaźnił się też ze Stanisławem Cejrowskim, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego i tatą Wojtka, „pierwszego kowboja Rzeczypospolitej”, no i oczywiście z Franciszkiem Walickim. 15

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 15

2013-08-22 15:19:33


ROZDZIAŁ 1

M.S.: Stanowili mocną grupę, byli pionierami rewolucji muzycznej, która miała nastąpić. Jazzu, który wyszedł z okresu katakumbowego, i bigbitu. Przecież Franek Walicki wymyślił specjalnie tę nazwę: „bigbit”, żeby nie drażnić władzy „imperialistycznym rock and rollem”. Chyba w żadnym innym kraju rock and roll nie był nazywany bigbitem. K.S.: Oni wtedy organizowali pierwsze koncerty jazzowe i bigbitowe poranki w Filharmonii Narodowej, które cieszyły się olbrzymim powodzeniem. Szukali młodych talentów. Ja trenowałem pływanie w Młodzieżowym Klubie Sportowym Pałacu Młodzieży, który istniał przy Pałacu Kultury. Czasami po basenie, z mokrą jeszcze głową, chodziłem do restauracji czy kawiarni Kongresowa, tej z fontanną w środku. Tam także odbywały się eliminacje akcji „Czerwono-Czarni szukają młodych talentów”. Może stąd się wzięło powiedzenie: „wariat z mokrą głową”. W tamtych czasach zdobywałem też odznakę pałacową. Wybrałem sobie specjalizację fotograficzną. I wiesz, kto nas uczył? Marek Karewicz. Pamiętam, że zawsze na zajęcia o trzeciej po południu przynosił sobie butelkę mleka. Widocznie o tej porze bardzo potrzebował mleka. M.S.: Marek Karewicz – pierwszy fotograf jazzu i rock and rolla. Dokumentalista tej rewolucji. Nie ma zespołu ani wokalisty z tamtych lat, któremu Karewicz nie zrobiłby zdjęcia. Człowiek historia. Zawsze mówi, że zaczął fotografować, bo sądził, że władza szybko się zdenerwuje i nie pozwoli na te koncerty, na te „zdziczałe wrzaski”, więc chciał to utrwalić chociaż na zdjęciach. K.S.: À propos władzy, czy u ciebie w domu rozmawiało się o polityce? Bo u mnie – cały czas. Pamiętam, że kiedy jeszcze mieszkałem 16

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 16

2013-08-22 15:19:33


FRUWA TWOJA MARYNARA

u dziadków we Włocławku, przychodził sędzia Zaniewski, człowiek ze Wschodu, i cały czas mówili: oni to, oni tamto. Ja nie wiedziałem, kim są ci „oni”, ale dziadkowie nie chcieli mi nic powiedzieć. Chyba żebym niczego nie wypaplał. Dziadek miał radio z zieloną gałką, słuchało się Wolnej Europy i to było jedyne źródło prawdziwych informacji. M.S.: U nas też się słuchało Wolnej Europy, Głosu Ameryki i chyba Londynu, ale tak żebym ja jak najmniej usłyszała. Mój tata wymyślił sobie, że od najmłodszych lat trzeba mnie izolować od polityki, nie narzucać mi „antysocjalistycznych poglądów”, bo przecież będę musiała żyć w komunistycznym kraju, więc niech sama zdecyduję we właściwym czasie, czy mi się ten ustrój podoba, czy nie. K.S.: Czyli uważał, że ten ustrój będzie zawsze, że nie ma najmniejszych szans na zmiany. W czasach stalinowskich i później większość też tak myślała. M.S.: Mówił, że nie tylko on, ale i ja do końca życia będziemy w PRL-u, i chciał mnie do niego przystosować. Babci i mamie zakazał komentarzy na temat polityki w mojej obecności. To się oczywiście nie udało, bo mama słuchała tych „wrogich rozgłośni” nie tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć, ale też – a może przede wszystkim – dla muzyki. Słuchała programów Willisa Conovera Voice of America Jazz Hour w Głosie Ameryki... K.S.: Willis Conover! Co to był za głos, kwintesencja Ameryki. M.S.: Kiedy byłam na początku lat dziewięćdziesiątych na stypendium w Stanach Zjednoczonych, udało mi się nagrać z nim rozmowę. 17

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 17

2013-08-22 15:19:33


ROZDZIAŁ 1

Oczywiście wiedział, jak popularne były jego audycje w Polsce w latach pięćdziesiątych i później. To były dla słuchaczy takie jazzowe uniwersytety. Przed rozpoczęciem rozmowy powiedział, że musi ustawić głos. To też nagrałam: wydawał dziwne dźwięki, gulgotał, chrząkał. Rozśmieszyło mnie to, a on powiedział, że gdyby tak nie pracował nad głosem, tobyśmy go tak uważnie nie słuchali. K.S.: Chyba była też jakaś muzyczna audycja w Wolnej Europie. M.S.: Tak, to tam usłyszałam po raz pierwszy Elvisa Presleya. Jak dziś pamiętam: mama puściła radio na cały regulator, kiedy zagrali Heartbreak Hotel Elvisa. Przybiegłam do jej pokoju, bo nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś tak fantastycznego. Ona się przestraszyła, przyciszyła radio i powiedziała, że taka muzyka jest zakazana. No to jak ja mogłam polubić ustrój, który zakazuje tak pięknie śpiewać! Niedługo potem w mojej piwnicy powstał klub muzyczny. Piotr Zamecznik, który potem skończył ASP, wyjechał do Norwegii i był jednym z najlepszych plastyków w tamtym kraju, porobił w tej piwnicy piękne malunki i napisy na ścianach typu „I love Elvis”. I tam się przez jakiś czas spotykaliśmy, zupełnie jak w Autobiografii Perfectu. Boguś Olewicz napisał: „W mej piwnicy był nasz klub”, ale ja go jeszcze wtedy nie znałam, więc coś musiało wisieć wtedy w powietrzu, że takie piwnice powstawały. K.S.: I twój ojciec nie stawiał „pieca martenowskiego”? W tekście piosenki jest: „martenowski stawiał piec”, więc to można chyba zostawić? M.S.: Nie, chociaż odgruzowywał Warszawę. Ojciec nigdy nie zapisał się do partii. Przed wojną był pływakiem, grał w waterpolo, był sekretarzem Polskiego Związku Pływackiego. Zagrał jako statysta w jednym z ostatnich 18

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 18

2013-08-22 15:19:33


FRUWA TWOJA MARYNARA

polskich przedwojennych filmów Sportowiec mimo woli z Adolfem Dymszą. Był fanatykiem sportu, więc myślał, że po wojnie też w sporcie się gdzieś zaczepi. Jakoś się nie udało, więc poszedł pracować przy budowie MDM-u. Był tam sztukatorem, czyli robił gipsowe odlewy różnych ozdób, które umieszczano na elewacjach albo we wnętrzach domów. Do dziś dnia jedna z tych rzeźbionych głów z MDM-u wisi na naszym tarasie. Ojciec pracował też w Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca „Mazowsze” w Karolinie. Był intendentem. Jeszcze z czasów przedwojennych znał Tadeusza Sygietyńskiego, kompozytora, późniejszego szefa „Mazowsza” i męża Miry Zimińskiej, i on mu pomógł. W Karolinie mój ojciec był świadkiem, jak Sygietyński przesłuchiwał po raz pierwszy Irenę Santor, która przyjechała tam z listem polecającym od profesora Zdzisława Górzyńskiego. Podobno śpiewała jak anioł i była piękna jak z obrazka. Sygietyński po zakończonym przesłuchaniu wykrzykiwał: „Brylant, znalazłem brylant”. Tata twierdzi, że ten zachwyt nie bardzo się podobał pani Mirze Zimińskiej-Sygietyńskiej, a on sam do końca życia został wiernym fanem Ireny Santor. Kiedy śpiewała, pogłaśniał radio na cały regulator. Szybko się wyniósł z Karolina, bo nie mógł ścierpieć apodyktycznej żony Sygietyńskiego, i najszybciej jak można było, założył prywatny biznes. Kiedy już weszłam w erę bigbitu, bardzo mnie denerwowała ta jego miłość do Santor. Dla nas wtedy Irena Santor i Jerzy Połomski byli przedstawicielami starej szkoły, która powinna się znaleźć na śmietniku historii. Trzeba było dorosnąć, żeby docenić klasę i talent Ireny i Jerzego. K.S.: Co produkowała firma twojego taty? M.S.: Wyroby z plastiku, polistyrenu i polietylenu. K.S.: Czyli miał wtryskarki? 19

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 19

2013-08-22 15:19:33


ROZDZIAŁ 1

M.S.: Tak, miał wtryskarki, warsztat był w naszej piwnicy. K.S.: Mieć wtedy wtryskarkę znaczyło, że było się poważnym przedsiębiorcą. M.S.: Robił taką zabawkę: marynarz wspinający się po linie – pociągasz za sznurek, a marynarz włazi coraz wyżej. Robił też specjalną okrągłą szczotkę Diana do czesania i masażu głowy, grzebień do tapirowania, zabawkę jo-jo... A wzory tych wszystkich rzeczy przysyłał wujek Władek Weissman z Ameryki. Chodził tam po sklepach i wypatrywał. Potem przysyłał to w paczkach, a już później, kiedy było można, często przyjeżdżał i przywoził jakieś amerykańskie wynalazki, które tata miał ewentualnie produkować. Wujek zawsze mówił, że Amerykanie wierzą tylko w prywatny biznes i wszystko, co państwowe, musi prędzej czy później runąć. W ramach swojego prywatnego biznesu kupił od kogoś w Ameryce ogromny pakiet polskich przedwojennych filmów. Wszyscy mu to odradzali, bo w socjalizmie filmy polskie sprzed 1939 roku były uważane za kompletny kicz. Kiedy Jerzy Bossak zobaczył spis tytułów, wykrzyknął, że to są skarby. Pomógł wujkowi sprzedać je Filmotece Narodowej. K.S.: Jak byłaś traktowana jako córka prywaciarza? M.S.: Niektórzy wytykali mnie palcami. Od prywaciarza gorszy był chyba tylko badylarz. K.S.: Tutaj potrzebne jest, zdaje się, objaśnienie historyczne. Prywaciarze to byli właściciele małych firm, warsztatów i przedsiębiorstw. A badylarze to po prostu ogrodnicy, hodowcy warzyw i kwiatów. W PRL-u 20

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 20

2013-08-22 15:19:34


FRUWA TWOJA MARYNARA

jedynie słuszna była gospodarka uspołeczniona, z prywaciarzami i badylarzami się walczyło. M.S.: Chłostało się ich biczem satyry. W gazetach pełno było satyry na prywatną inicjatywę... Pisało się, że prywatni przedsiębiorcy są jacyś „szemrani”, gorsi. Bogacą się nadmiernie, oszukują... Ja się trochę wstydziłam. Inni rodzice chodzili do biur, pracowali od ósmej do czwartej po południu, a u nas w piwnicy tylko te wtryskarki na okrągło chodziły. Dopiero kiedy tata zaczął robić te grzebienie do tapirowania, koleżanki mnie polubiły, bo dałam niektórym. Świetnie się tapirowało włosy tymi grzebieniami. Amerykański wynalazek! K.S.: Moja mama nie była bardzo zadowolona z pocztówkowej firmy ojca. Jakoś nie wierzyła w jej potencjał. Ona pracowała na porządnej państwowej posadzie, a tu nagle – mąż prywaciarz. Urzędy podatkowe wszędzie węszyły oszustwa. W każdej chwili mogła przyjść kontrola. Żyło się w zagrożeniu. Wystarczył jakiś donos, na przykład zawistnego sąsiada, i już był domiar. Na szczęście u nas nic takiego się nie stało, ale słyszało się o takich przypadkach. M.S.: U nas też nie, ale pamiętam to groźne słowo „domiar”. Nie rozumiałam, co ono znaczy. Tata powiedział mi, że to rodzaj kary finansowej, która może spaść na każdego i w każdej chwili, bo cały system jest tak wymyślony, że właściwie uniemożliwia uczciwe prosperowanie prywatnej firmie. Później przeczytałam u Tyrmanda, że „tylko rzeczy oczywiste i słuszne są niewykonalne w socjalizmie”. K.S.: Domiar to był podatek nakładany odgórnie przez urząd skarbowy, przeważnie bardzo wysoki i nijak się mający do rzeczywistych dochodów firmy. 21

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 21

2013-08-22 15:19:34


ROZDZIAŁ 1

M.S.: Domiary się wymierzało, żeby zniszczyć tak zwaną prywatną inicjatywę. K.S.: A ja w ogóle nie miałem żadnych przykrości jako dziecko „prywatnej inicjatywy”. Wręcz przeciwnie. W związku z działalnością ojca u nas w domu stały dwa magnetofony: NRD-owski szmaragd i czeska tesla, i było mnóstwo taśm z muzyką, pięknie opisanych. Przybiegaliśmy ze szkoły i mogliśmy słuchać muzyki do woli. Koledzy mnie kochali. Zresztą ja już dużo wcześniej u dziadków dużo słuchałem. Dziadkowie mieli patefon i płyty, przedwojenne i powojenne. Słuchałem Ordonki, Mieczysława Fogga, Marty Mirskiej. Ciotka uczyła mnie śpiewać Szumi woda i Marynikę. Chciałem koniecznie grać na jakimś instrumencie i wybrałem sobie akordeon. M.S.: W Polskim Radiu ciągle grała Orkiestra Mandolinistów Edwarda Ciukszy i Zespół Akordeonistów Tadeusza Wesołowskiego, taty Sławka, późniejszego twórcy zespołu Papa Dance. K.S.: W trzeciej, czwartej klasie podstawówki nosiłem ten bardzo ciężki akordeon Weltmeister do szkoły muzycznej i byłem bardzo dumny. Uczyłem się z książki Jerzego Orzechowskiego, słynnego pedagoga akordeonu, w której były różne ćwiczenia, a na końcu – rock and roll. Nie mogłem się doczekać, kiedy dobrnę do tego rock and rolla. A jaki to był szpan, kiedy już go zagrałem! Moja pierwsza sympatia, bardzo ładna, eteryczna blondynka z ulicy Starodębskiej we Włocławku, była zachwycona. Kochałem się w niej, bo nie dość, że była taka ładna, to jeszcze miała białą skórzaną zagraniczną pilotkę. Dzisiaj to jest Irena Nejman, mama aktora Andrzeja Nejmana. 22

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 22

2013-08-22 15:19:34


FRUWA TWOJA MARYNARA

Chyba mniej więcej w tamtym czasie byłem pierwszy raz na koncercie Zgaduj-zgaduli. M.S.: Zgaduj-zgadula! Też tego słuchaliśmy z rodzicami w radiu. Nie tylko występowali tam najpopularniejsi piosenkarze i orkiestry, ale były też skecze i różne zagadki. Zgaduj-zgadula miała również wydania koncertowe. K.S.: No właśnie, i do Włocławka ze Zgaduj-zgadulą przyjechała moja ukochana Maria Koterbska. Nie pamiętam, jak się dostałem na stadion kolarski. Stałem przy płocie, którym ogrodzona była cała płyta. Tłok był straszny. Obok mnie stało dwóch pracowników MPK, jakiś kierowca i konduktor chyba. Mocno podcięci. Ja byłem totalnie zauroczony głosem Marii Koterbskiej, nie wierzyłem własnemu szczęściu. M.S.: Ona była megagwiazdą. Swingowała, czyli umiała śpiewać tak jak amerykańskie wokalistki. Miała zresztą z tego powodu kłopoty. Opowiadała w naszym programie, że partia zabroniła jej tak śpiewać. Normalnie miała zakaz przez jakiś czas, musiała pojechać do Warszawy do Ministerstwa Kultury i Sztuki do jakiejś ważnej pani naczelnik. Usłyszała od niej, że jeśli nie przestanie uprawiać amerykańskiego stylu śpiewania, nie nagra już żadnej piosenki. Marysia odpowiedziała, że jej to samo tak wychodzi, inaczej nie potrafi. Wtedy pani naczelnik zaczęła jej puszczać płyty znanych radzieckich gwiazd i zapytała: „Czy nie może się pani na nich wzorować?”. Marysia na to, że nie ma tak wspaniałego głosu, gdzieżby śmiała się równać z radzieckimi śpiewaczkami. Usłyszała w odpowiedzi, że będzie miała dużo czasu na zastanowienie się nad sobą. Radio dostało zakaz nagrywania Koterbskiej i nawet 23

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 23

2013-08-22 15:19:34


ROZDZIAŁ 1

sam Władysław Szpilman, jego szef muzyczny, nic nie mógł na to poradzić. Piosenki Marysi zniknęły z radia. I wtedy studenci Uniwersytetu Warszawskiego przyjechali do Katowic (wtedy jeszcze Stalinogrodu), bo tam nagrywała Koterbska, i zagrozili publiczną manifestacją pod hasłem: „Chcemy nowych piosenek Koterbskiej”. Na szczęście pan Jan Frankl, jej mąż, wytłumaczył im, że jeżeli coś takiego zrobią, to żona już nigdy nie zaśpiewa. Po jakimś czasie, pewnie było to już po śmierci Stalina, kiedy pojawiły się nieśmiałe symptomy odwilży politycznej, sprawa się uspokoiła. K.S.: No i wyszła moja piękna Koterbska w tym Włocławku, a jeden z tych z komunikacji, od których zionęło alkoholem, na cały głos powiedział; „Aaale dupa!”. Tak obraził tę moją idolkę. Z całej siły kopnąłem go w kostkę i uciekłem. I tak uratowałem cześć i honor Marii Koterbskiej. M.S.: Kiedy twój tata otworzył firmę pocztówkową, były już inne gwiazdy. I ty się chyba już w kim innym kochałeś... K.S.: Nie żebym się zaraz kochał, ale podobały mi się bardzo Helena Majdaniec i Ada Rusowicz z Niebiesko-Czarnych. Na okrągło słuchałem przeboju Ady Za daleko mieszkasz, miły i marzyłem, żeby mieszkać jak najbliżej tej pięknej dziewczyny. M.S.: A ja wolałam innych solistów Niebiesko-Czarnych – Czesława Niemena i Wojtka Kordę. Też byli piękni. Czesław już wtedy komponował i śpiewał piękne piosenki: Stoję w oknie, Czy mnie jeszcze pamiętasz?. 24

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 24

2013-08-22 15:19:34


FRUWA TWOJA MARYNARA

K.S.: Ojciec opowiadał mi, jak Niebiescy pojechali do Stanów na koncerty. Oczywiście wszyscy wyjeżdżający na Zachód muzycy przeznaczali zarobione dolary na sprzęt i instrumenty. Sklep muzyczny w Chicago prowadził polski Żyd, który obsługiwał wszystkich Polaków, bo w latach sześćdziesiątych mało kto mówił po angielsku. No więc chodzą po sklepie, oglądają i nagle zobaczyli radio, które działa na baterie bez wtyczki do kontaktu. To był pierwszy tranzystor. Można było go wziąć pod pachę, iść ulicą i słuchać muzyki. Niesamowite. Zachwyceni postanowili go kupić, ale rozsądne wokalistki Ada i Helena zasiały niepokój: „Czy to radio będzie grało w Polsce?” – pytają właściciela. A on po chwili zastanowienia i z pełną powagą odparł: „Proszę państwa, oczywiście, że będzie grało, przecież radio nie wie, gdzie jest”. M.S.: Jak długo firma twojego taty produkowała pocztówki dźwiękowe? K.S.: Kilka lat. Ale ile piosenek wydała i wylansowała! W radiu najpierw była tylko Jedynka, a potem doszła jeszcze Trójka, ale tam się piosenek tak dużo nie grało, zagranicznych prawie wcale, więc ludzie gremialnie kupowali te pocztówki. Firma taty wydawała na bieżąco. Dużo więcej niż Polskie Nagrania, bo one zawsze miały problemy z masą na płyty. Jak coś było modne, na pocztówkach ukazywało się od razu, a w Polskich Nagraniach – jeśli dobrze poszło – po roku, dwóch. M.S.: Czy pocztówki dźwiękowe to był polski wynalazek? K.S.: Nie, to z zagranicy przyszło. Na Zachodzie było modne nagrać dla kogoś życzenia, zadedykować piosenkę. 25

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 25

2013-08-22 15:19:34


ROZDZIAŁ 1

M.S.: A u nas było wtedy tak mało zachodniej muzyki i z takim trudem ją się zdobywało, że te pocztówki zastępowały prawdziwe płyty. K.S.: Zapotrzebowanie było ogromne. Dzień i noc prasa zasuwała. Najpierw nagrywali po jednej piosence na pocztówce, potem już dwie, a nawet więcej. Pracownia pocztówek mieściła się przy Puławskiej 74. Obok częściami samochodowymi handlował ojciec przyszłego rajdowca Janusza Kiljańczyka. Na dole w piwnicy stała prasa i pan Zenek harował od świtu do nocy. Pan Zenek był kolegą taty z armii kościuszkowskiej. Firma była zarejestrowana na żonę przyjaciela ojca z wojska, Ludwika Kwapińskiego – Pracownia Pocztówek Dźwiękowych Zofia Kwapińska. Ojciec i Ludwik wrócili z dywizją do Polski. Ludwik, jeszcze wcześniej, przed biznesem pocztówkowym, miał jeden z pierwszych w Polsce saturatorów – woda sodowa z sokiem lub bez, szklanka na łańcuchu. Kolejki się do niego ustawiały, bo to była nowość, olbrzymie pieniądze na tym zarobił. Potem wyjechał szybko na Zachód i został pierwszym przedstawicielem Sanyo w Polsce. Miał łeb do interesów. Tam, w tej pracowni, wylądował także jeszcze jeden ich kolega z armii – Tadeusz Cynkin. Był zawodowym wojskowym, pułkownikiem. Robił karierę polityczną w Poznaniu, był bardzo przystojny. W czasie jakichś wyborów rozklejano w akademikach hasła: „Każda dziewczyna głosuje na Cynkina”. Potem jednak przyszedł rok 1968, a on był Żydem. Wszystko stracił, a mój tata i Ludwik go przygarnęli. Sprzedawał tam, bezpośrednio przy Puławskiej, te pocztówki. A ojciec rozwoził je po całej Polsce. Przynosił je do domu w szarych kopertach, rozkładał na tapczanie, a potem starannie pakował do walizki, walizkę do samochodu, i jechał. 26

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 26

2013-08-22 15:19:34


FRUWA TWOJA MARYNARA

M.S.: Woził je do kiosków RUCH-u? Pamiętam, że tam je kupowałam. K.S.: Do kiosków i do prywatnych sklepów, bo już jakieś nieliczne wtedy były. Cynkin najpierw sprzedawał pocztówki, a potem na fali emigracji żydowskiej po 1968 roku wyjechał do Szwecji z matką i młodą żoną. Dostał tam trzypokojowe mieszkanie. Matka z przyzwyczajenia spała w kuchni na łóżku polowym, które przywiozła z Polski. Dwie rzeczy zabrała: to łóżko i czajnik. Byłem tam u nich: wchodzę do kuchni, a mama, tak pod osiemdziesiątkę, siedzi na łóżku polowym i czyta rozmówki polsko-szwedzkie. Uczyła się nowego języka – w życiu na nic nie jest za późno. M.S.: Skąd twój tata i jego koledzy mieli piosenki, które nagrywali na pocztówki? K.S.: Zagraniczne z płyt, między innymi od Romana Waschko. Miał ich mnóstwo, bardzo często mnie też pożyczał albo dawał. Opowiadał mi dużo o muzyce, wciągał mnie w ten świat. Nie miał dzieci, więc traktował mnie trochę jak syna. Jego ojciec profesor Stanisław Waschko wykładał techniki handlu zagranicznego na mojej sopockiej uczelni. Bardzo ciężko się było tam dostać, więc kiedy się zdecydowałem zdawać na tę uczelnię, Roman powiedział: „Zadzwonię do ojca, on ci pomoże”. Po egzaminach, czekając na wyniki, pojechałem na wakacje pod namiot do Wilkasów z moim psem, pięknym bokserem Pegazem, który strasznie chrapał w nocy. Ludzie z sąsiednich namiotów byli pewni, że to ja. Któregoś dnia zamówiłem międzymiastową, dzwonię do domu, a mama przerażona mówi: „Co ty zrobiłeś, wcale na te egzaminy nie pojechałeś, profesor Waschko chciał ci pomóc, ale ciebie nie było”. Profesor był już mocno starszy i chyba mnie po prostu przegapił. 27

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 27

2013-08-22 15:19:34


ROZDZIAŁ 1

M.S.: No i proszę, jaki zdolny jesteś! Zdałeś bez żadnej protekcji. A wracając do piosenek na pocztówkach, zagraniczne były od Romana Waschko, a polskie? K.S.: A polskie – z Polskiego Radia. Czasami mieli je, jeszcze zanim znalazły się na antenie. Pracownia była bardzo blisko radia. Na płyty polskich artystów trzeba było bardzo długo czekać, a na pocztówkach były od razu. Taki Piotr Szczepanik na przykład: Żółte kalendarze czy Kochać. To był szał. Szczepanik bardzo się podobał. Był naszym pierwszym „chłopakiem z sąsiedztwa”. M.S.: Wypatrzył go na jakiejś studenckiej imprezie późniejszy szef Studia Rytm doskonały kompozytor Andrzej Korzyński. Dzisiaj Andrzej jest znany przede wszystkim ze swojej muzyki filmowej, ma na koncie kilkaset filmów kinowych i telewizyjnych: Człowiek z żelaza i Człowiek z marmuru Andrzeja Wajdy, filmy Andrzeja Żuławskiego, Akademia pana Kleksa Krzysztofa Gradowskiego... Ale nie można zapominać, że Korzyński miał i ma niesłychanie lekką rękę do przebojów. To on stworzył Franka Kimono, napisał słowa Mydełka fa (do muzyki syna), skomponował dla Maryli Rodowicz Do łezki łezka, Kasa – sex... Korzyński twierdzi, że zobaczył lśniące oczy słuchaczek i już wiedział, że rodzi się gwiazda. Skomponował dla Piotra Szczepanika te dwie piosenki, które stały się, jedna po drugiej, w 1965 i 1966, piosenkami roku w Polskim Radiu. Kompozytor kupił sobie za nie dom na Mokotowie i samochód. Nie żadną tam warszawę, ale prawdziwego RFN-owskiego volkswagena garbusa. K.S.: Kupił go od mojego ojca. To był garbus 1200 – kosztował 1200 dolarów, a garbus 1300 – 1300 dolarów. To nie był dla Andrzeja szczęśliwy 28

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 28

2013-08-22 15:19:34


FRUWA TWOJA MARYNARA

samochód. Niedługo potem mieli z Sylwią bardzo poważny wypadek. Sylwia cudem przeżyła. M.S.: Andrzej Korzyński jest moim radiowym ojcem, ale o tym potem. Teraz porozmawiajmy o Radiu Luxembourg. Było dla nas niezwykle ważne. Tylko tam puszczali prawdziwe zachodnie piosenki. Nowe i dużo. Słuchało się wieczorem i w nocy, na falach średnich – 208: „208 Radio Luxembourg. Your station of the stars”. Miałam specjalny zeszyt, w którym notowałam kolejność listy przebojów i tytuły nowości. Notorycznie przychodziłam do szkoły niewyspana. Sprawdzałam z koleżanką swoje zapiski, bo przecież nie znałyśmy jeszcze dobrze angielskiego, więc nie wszystko rozumiałyśmy. To ona powiedziała mi o Radiu Luxembourg. A ty jak się o nim dowiedziałeś? K.S.: Nie pamiętam. Pamiętam tylko, że jeszcze w podstawówce dostałem od ojca szwedzkie radio tranzystorowe Luxor. Zabrałem je ze sobą na wakacje do Suchej Rzeczki koło Augustowa i tam zacząłem słuchać z chłopakami. Potem już stale słuchałem. M.S.: Ja dostałam od wujka Władka z Ameryki amerykańskie radio tranzystorowe Zenith. W dodatku czarno-złote. To był czad! Podobno na Saskiej Kępie było tylko jedno takie radio. Wszyscy mi zazdrościli. Wujek przysyłał mi też płyty i gumę do żucia. Bezcenne! Miałam najmodniejszą i prawie niedostępną muzykę. Posiadanie płyt to był wtedy najwyższy stopień wtajemniczenia. Mało kto miał wtedy dużo płyt na własność, ale trzeba było mieć jakiś wyjściowy kapitał. Można się było potem wymieniać. Albo pożyczyć od kogoś płytę i szybko przegrać ją na taśmę. Właściciele jednak niezbyt chętnie je pożyczali, bo się bali, że płyta wróci do nich zniszczona. Zdarzały się takie 29

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 29

2013-08-22 15:19:34


ROZDZIAŁ 1

przypadki, że płyta zdążyła w jedną noc obejść kilkanaście domów i potwornie zdarta wracała do właściciela. I jeszcze jedno: jak się miało dobre płyty, było się zapraszanym na prywatki. Janusz Świerczyński, niegdyś prezenter Dziennika telewizyjnego, obecnie biznesmen, uszył z filcu specjalny pokrowiec na longplaye, żeby mu się nie niszczyły na prywatkach, a okładki zostawiał w domu. K.S.: Skąd te płyty w ogóle wtedy były, to jest bardzo ciekawe. Przywozili je marynarze, piloci i sportowcy, czyli ludzie, którzy mogli wyjeżdżać za granicę. Płyty były bardzo drogie, więc mogli to traktować zarobkowo, ale wielu robiło to z czystej pasji do muzyki. M.S.: Na przykład Witek Woyda, słynny znakomity szermierz. Teraz organizuje się memoriał szermierczy jego imienia. Kochał muzykę i przywoził Witoldowi Pogranicznemu płyty do jego pierwszych audycji w Rozgłośni Harcerskiej. K.S.: Płyty były też w komisach i na ciuchach, wystawione między butami, kosmetykami i angielskimi tweedami z paczek. Trochę później można było czasami coś kupić w takich specjalnych sklepach nazywanych ośrodkami kultury bratnich krajów socjalistycznych. To były oficjalne sklepy krajów bloku wschodniego, nie tylko z płytami oczywiście. Sprzedawano w nich pamiątki, ubrania, alkohole. Generalnie rzecz biorąc, wszystko, czym się dany kraj chciał pochwalić. Kiedyś moja mama kupiła sobie w takim sklepie piękny radziecki zegarek. Był bardzo cieniutki, w przeciwieństwie do wszystkich innych radzieckich zegarków, grubych i topornych. Była bardzo szczęśliwa, ale zaraz okazało się, że zegarek nie chodzi. Kiedy poszła reklamować, powiedziano jej, że jest za cienki, żeby mógł chodzić. 30

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 30

2013-08-22 15:19:34


FRUWA TWOJA MARYNARA

M.S.: W ośrodku czechosłowackim oprócz płyt kupowałam biżuterię Jablonexu i kryształowe kieliszki. Cygara i takie bardzo mocne i modne wtedy papierosy, partagásy, kupowało się u Kubańczyków. K.S.: A ja w ośrodku NRD-owskim kupiłem płytę orkiestry Jamesa Lasta! Węgrzy i Czesi wydawali też czasami na licencji płyty zachodnich wykonawców. M.S.: Nie tylko oni. Kubańczycy też. Właśnie w kubańskim ośrodku kupiłam sobie Elvisa. To była płyta wydana po jego powrocie z wojska, Elvis Is Back, po hiszpańsku: Elvis regresa. Prawdziwi koneserzy nie szanowali jednak takich płyt, uważali je za podróbki. Liczyły się tylko oryginały. K.S.: Podobno Lucjan Kydryński, powszechnie uważany za najlepszego polskiego konferansjera, powiedział, że takich szarpidrutów nie będzie zapowiadał. Do dziś nie rozumiem, jak on mógł to zrobić, przecież to już wtedy była światowa kapela. Najpopularniejsi, obok Beatlesów, byli wtedy Stonesi. Myśmy niedowierzali, że oni rzeczywiście do nas przyjadą. M.S.: Stonesi mieszkali wtedy w Hotelu Europejskim. To były takie czasy, że bez żadnej ochrony Mick Jagger mógł sobie pójść na spacer. Doszedł Nowym Światem do rogu Chmielnej i na wystawie komisu zobaczył płytę Rolling Stonesów. Zdziwił się trochę, bo stała w otoczeniu butów i torebek, a nad nią wisiały sukienki. K.S.: A jak się zdziwili ci, którzy go wtedy widzieli na tej szarej warszawskiej ulicy. Takiego kolorowego ptaka! 31

Szablowska_Szewczyk_Ludzkie gadanie.indd 31

2013-08-22 15:19:34


SZALONE ROCKANDROLLOWE LATA W SZAREJ RZECZYWISTOŚCI PRL-u: Jakie były początki pracy Marii Szabłowskiej i Krzysztofa Szewczyka w radiu? Kto chodził do przedszkola z Marylą Rodowicz? Jak to się stało, że na prywatce u Marii Szabłowskiej pojawił się słynny zespół THE ANIMALS? Kto sprzedawał lalki Barbie w swoim garażu? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w książce najbardziej rozpoznawalnego duetu polskiej telewizji. Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk towarzyszyli narodzinom polskiego bigbitu i zarażali Polaków miłością do rock and rolla. Jednocześnie próbowali poradzić sobie w trudnej i absurdalnej rzeczywistości Polski Ludowej. Ich książka to barwna i nostalgiczna opowieść o czasach minionych – o szalonych prywatkach i wielkich gwiazdach, a także o modzie ulicy i pustych sklepowych półkach. ~~~~ Zabawne i sentymentalne. Czytam i czuję, że łączy nas pamięć o świecie, którego już nie ma, a nas dotyczył. Jest lekko i dowcipnie, polecam.

MARYLA RODOWICZ Państwo Sz. & Sz. rozmawiają w tej książce niby o piosence, ale tak naprawdę opisują też Polskę drugiej połowy XX wieku, która przy wszystkich swoich wadach miała jedną ogromną zaletę: dzisiejsi starzy byli wówczas młodzi. A dzisiejsi młodzi dowiedzą się z tych rozmów sporo o czasach swoich starych.

WOJCIECH MANN Cena 39,90 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.