Wiosna w Różanach_Bogna Ziembicka

Page 1


Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 2

2013-07-25 13:36:15


BOGNA ZIEMBICKA

Wiosna w Rózanach

KRAKÓW 2013

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 3

2013-07-25 13:36:15


Copyright © by Bogna Ziembicka Projekt okładki: Aleksandra Szmak Fotografie na okładce: owoce – © Konstanttin / Shutterstock.com, tło – © ollyy / Shutterstock.com Ozdobnik we wnętrzu książki: Katarzyna Haduch Opieka redakcyjna: Adriana Celińska, Arletta Kacprzak Redakcja tekstu: Maria Kula, Adriana Celińska Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak Adiustacja: Joanna Hołdys / Wydawnictwo JAK Korekta: Maria Armata / Wydawnictwo JAK, Joanna Hołdys / Wydawnictwo JAK Łamanie: Andrzej Choczewski / Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-7515-219-7

www.otwarte.eu Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków, tel. (12) 61 99 569 Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak, w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 4

2013-07-25 13:36:15


„Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne, czy to poważne, czy to pożyteczne – co świat ma z dwojga ludzi, którzy nie widzą świata? [...] Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej. Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać”. Wisława Szymborska, Miłość szczęśliwa

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 5

2013-07-25 13:36:15


Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 6

2013-07-25 13:36:15


1

– Cześć, Eryk. – Zosia! Jaka miła niespodzianka! – Nie przeszkadzam? Mogę ci zająć chwilę? Choćby całą wieczność. Nie odważył się jednak powiedzieć tego głośno, nawet żartem. Była teraz z Krzysztofem. Miała mu urodzić dziecko. Serce mu się ścisnęło, choć życzył Zosi tylko dobrze i powinien się cieszyć jej szczęściem. – Oczywiście. – Dzwonię, żeby ci podziękować za róże. Przepiękne! – Cieszę się, że ci się podobały. Konwencjonalne formułki były wygodnym parawanem. Same się nasuwały i gładko przechodziły przez gardło. Zosia milczała chwilę. Kiedyś Eryk proponował, że do niej oddzwoni, by mogli dłużej rozmawiać, nie narażając jej firmy na koszty. Tymczasem teraz powiedział: – Marianna mówiła, że impreza była udana i że byliście w Różanach. Bardzo się cieszę, że tam wracasz. – Rozmawiałeś z nią? – Gadamy czasem na Skypie. Dzwonił do Marianny, a do niej nie! – Teraz dzwonisz do niej – powiedziała. Nutka zazdrości w jej głosie ucieszyła Eryka. – Do Marianny mogę zadzwonić w ciągu dnia, a ty do wieczora jesteś w pracy. Ta różnica siedmiu godzin między Polską a Japonią bardzo utrudnia kontakty. Naturalnie, nie był to najważniejszy powód. Ale przecież nie będzie się łasił i skomlał, próbując ją przekonać, że jest dla niej lepszym facetem niż Krzysztof! 7

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 7

2013-07-25 13:36:15


Zosia była rozczarowana. Ucieszył się, że ją słyszy, a teraz mówił tak, jakby czytał z kartki. W bileciku dołączonym do róż napisał: „Die ganze Welt. Wystarczy jedno słowo. Nic się nie zmieniło”. Tymczasem zmieniło się wszystko. – Jak... jak się czujesz? Przez tysiące dzielących ich kilometrów wyczuła, że jest skrępowany, pytając ją o to. – Dzięki, bardzo dobrze. Znów zapadła niezręczna cisza. Nigdy tak nie było, kiedy z nim rozmawiała. – Muszę kończyć – westchnęła. – Wyrzucą mnie z pracy, jak zobaczą rachunek za tę rozmowę... – zawiesiła głos, dając mu drugą szansę, żeby powiedział, że oddzwoni. Eryk milczał. – To do widzenia. – Pa, Zosiu. Zosia się rozłączyła. Czuła się okropnie. Za chwilę musiała wyjść do pracy, tymczasem marzyła tylko o tym, żeby wrócić do łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. Żołądek powoli się jej zaciskał. Niemal widziała jego ohydne faliste ruchy. Zerwała się z kanapy i pobiegła do łazienki. Nachyliła się nad muszlą i zwróciła śniadanie, które przed chwilą zjadła. Twarz miała pokrytą zimnym, lepkim potem. Było jej słabo. Usiadła na podłodze i się rozpłakała. Ktoś delikatnie zapukał do drzwi. – Zosiu? Wszystko w porządku? Podniosła się z trudem i ze sztuczną wesołością powiedziała: – Nic mi nie jest, nianiusiu. Zaraz wychodzę. Umyła zęby i poprawiła makijaż. Wyglądała okropnie, z lekko obrzękniętą twarzą i czerwonymi oczami. A czuła się jeszcze gorzej, niż wyglądała. Powoli doszła do parku Krakowskiego. Był jasny majowy poranek. Mijający ją ludzie wyglądali na zdrowych i szczęśliwych. Jakaś starsza pani uśmiechnęła się do niej. Zosia z ogromnym wysiłkiem zdobyła się na sztuczne rozciągnięcie 8

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 8

2013-07-25 13:36:15


warg. Bolała ją głowa, znów wracały mdłości... Czuła się tak, jakby miała sto lat i ważyła sto kilo. Marianna w Różanach pewnie jeszcze słodko spała, Krzysztof pojechał służbowo do Londynu, a Eryk... Eryk był tak daleko! Bzy ciągle jeszcze kwitły. Przy kiosku Ruchu naprzeciwko kina Mikro rosła ich wielka zdziczała kępa. Syringa vulgaris. Zosia przypomniała sobie przekrój rurki kwiatowej z puchatymi pylnikami i subtelnym dwudzielnym słupkiem. Choć obudzona o północy potrafiłaby bez zająknienia wyrecytować klasyfikację tego gatunku, gdy go widziała, nigdy nie myślała o nim poprawnie „lilak”. „Bez – bzowate, lilak – oliwkowate. Poza tym, choć tradycyjnie mówi się lilak turecki, bo sprowadzono go z Turcji, naprawdę pochodzi z Bałkanów”, usłyszała w głowie głos profesora Garbarza. Turcja... Bałkany... Oliwkowate... Nigdy nie była na południu i nie widziała rosnącego na wolności drzewa oliwnego. I znów poczuła się okropnie nieszczęśliwa. Zielone światło na Alejach paliło się tak krótko. Zdążyła przejść tylko jedną jezdnię. Potem stała na skwerze i czekała na zmianę świateł. Musi wstawać wcześniej albo jeździć autem, choć to niecałe dwa przystanki. W tym tygodniu już raz się spóźniła. Przeszła przez Aleje i znów czekała przy pasach na Karmelickiej. Chciała iść słoneczną stroną ulicy. Miała dreszcze, choć ranek był ciepły i słońce coraz mocniej grzało. Zabrzęczała komórka. Nie chciało się jej nawet sprawdzić, kto przysłał SMS-a. Dopiero gdy dowlokła się do biura i wchodziła po schodach, sięgnęła do kieszeni. Eryk! „Tak naprawdę nie ma godziny, żebym o tobie nie myślał. Pamiętaj, że jeśli tylko zechcesz, rzucę ci pod nogi cały świat. Die ganze Welt”.

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 9

2013-07-25 13:36:16


2

Marianna po raz sto pięćdziesiąty ósmy odsunęła kosmyk, który uparcie wchodził jej do oczu. Westchnęła, zdjęła okulary, łyknęła kawy, wstała od komputera i poszła do sieni. W komodzie widziała kiedyś spinkę do włosów. Otworzyła górną szufladę i zaczęła w niej grzebać. Naturalnie, od razu znalazła guzik od wiosennej kurtki, którego miesiąc temu szukała przynajmniej godzinę. Teraz nie był jej już do niczego potrzebny. Klimat powoli zaczynał przypominać tropiki: po chłodnej i mokrej porze zimowej niemal od razu przychodziły upały. Kupowanie ubrań przejściowych było kompletnie bez sensu. Marianna przypomniała sobie srebrzyste przedwiośnia dzieciństwa, z płatami śniegu długo topniejącymi w cienistych miejscach, z pierwszymi cieplejszymi promieniami słońca wywołującymi spod ziemi żółte, kosmate podbiały. Skowronka ostro i słodko dzwoniącego na kryształowym niebie... Coś błysnęło w rogu szuflady. Jest! Chwyciła spinkę i wyprostowała się przed lustrem. Nie wiedziała, czy to wina jaskrawego popołudniowego słońca, czy starego lustra, w każdym razie wyglądała wyjątkowo niekorzystnie. Nad lewym uchem w burzy rudych włosów przeświecały siwe nitki. Okulary do komputera zrobiły jej brzydki ślad na nosie. Pomarańczowe piegi schodziły z nosa na niemal pucołowate policzki. Pod brodą czaił się tłusty cień drugiego podbródka. Ramiączka starego podkoszulka eksponowały ramiona okrągłe jak kiełbasy. Zgroza. Odwróciła wzrok, by nie zobaczyć odbicia z profilu, i wróciła do pracy. Nie mogła się jednak skupić. Przedtem przeszkadzały jej włosy, teraz obraz, który zobaczyła w lustrze. 10

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 10

2013-07-25 13:36:16


Wstała i obiema rękami dotknęła brzucha. Miała prawie taki brzuch jak Zosia, która była w czwartym miesiącu ciąży. Sapnęła zniecierpliwiona. Potem wciągnęła brzuch. Zosia nie potrafi zrobić takiej sztuczki! Spojrzała na papiery rozłożone na biurku. No to już po robocie! Wróciła do komputera i zaczęła otwierać kolejne strony z opisami diet odchudzających. Sałata, pomarańcze, jajka na twardo... Ryby, winogrona, zupa z brokułów... Same dobre rzeczy! Poczuła, że jest okropnie głodna. Skoro od jutra się odchudza, to dziś może zjeść coś pysznego. Ostatni raz. Poza tym chrupiący chleb będzie zakazany, więc trzeba go zjeść dziś, żeby się nie zmarnował. Od razu poweselała. Poszła do kuchni. Lubiła swoją kuchnię. Stary kredens, który pomalowała na wrzosowo, ciąg jasnych szafek pod lśniącym blatem, marmurowa płyta do robienia ciasta, duży, wygodny zlew, lodówka... Co my tu mamy? Gdy bardzo dawno temu odchudzała się po raz pierwszy, jej marzeniem była dieta polegająca na jedzeniu rzeczy odchudzających. Na przykład talerz pachnącej kwaskowej zupy pomidorowej, po której chudnie się pół kilo, albo sałatka ze szpinaku odchudzająca o kilogram... Sałatka ze szpinaku! Dobry pomysł! Poszła do salonu i nastawiła płytę Gordona Haskella. Potem odruchowo wyjęła z kredensu butelkę whisky. Nie, whisky ma za dużo pustych kalorii. Nalała sobie kieliszek białego wina. Jest dobre na trawienie. W koszyku leżała ćwiartka chleba prądnickiego. Fantastycznie wypieczona, z porowatą ośródką i grubą chrupiącą skórką. Marianna beztrosko ukroiła piętkę, posmarowała masłem od Wolskich i lekko posoliła. Sól morska jest bardzo zdrowa. Stanęła przy oknie i patrzyła na rzadki brzozowy zagajnik, w którym wśród białych pni zaczynały kwitnąć niebieskie dzwonki. Sprężysta piętka trzeszczała jej w zębach. Mmm... Smaku świeżego majowego masła nie da się z niczym porównać. 11

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 11

2013-07-25 13:36:16


Tak musi wyglądać niebo. Haskell śpiewał jej o tym, jaka jest cudowna, a Marianna zgadzała się z każdym słowem. Ugotowała jajko na twardo i zrobiła sos z octu balsamicznego, oliwy, czerwonej cebuli i czosnku. Potem na klarowanym maśle udusiła kilka pieczarek. Do dużej miski włożyła liście szpinaku, dodała grzyby, jajko, fetę, polała sosem i posypała posiekanym koperkiem. Wciągnęła zapach. Niebiańska woń! Jeszcze jeden kieliszek wina i kromeczka z masłem... Tak... Wyszła na ganek. Jedzenie z widokiem na ogród, z How Wonderful You Are Haskella w tle, tego jej trzeba było!

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 12

2013-07-25 13:36:16


[rozdział 2]

PRZEPISY PANI ZUZANNY Zwolennicy tak zwanego zdrowego żywienia pewnie się skrzywią, ja jednak jestem zdania, że w kuchni nie można się obejść bez masła i smalcu. Kotlet wieprzowy usmażony na dobrym smalcu ma całkiem inny smak (o niebo lepszy!) niż smażony na oleju. A ryba albo grzyby usmażone na sklarowanym maśle to czysta poezja! Klarowane masło Masło (prawdziwe, to z dodatkiem oleju się nie nadaje) roztopić bardzo powoli na najmniejszym ogniu w odkrytym rondlu z grubym dnem. Pianę, która tworzy się na górze, trzeba delikatnie zbierać łyżką cedzakową i wyrzucać. Ostrożnie zlać żółty tłuszcz z wierzchu – to właśnie jest sklarowane masło. Wodę z dna z białkiem wylać. Gdy masło się ustoi, przelać do naczynia ze szczelnym zamknięciem (bez wody, która na pewno jeszcze będzie przy dnie). Zamknąć, gdy całkiem ostygnie. Takie masło można długo przechowywać (w ciemnym, chłodnym miejscu), dlatego ja klaruję od razu 4–5 kostek i trwa to mniej więcej pół godziny. Z kostki masła wychodzi jakieś pół szklanki masła klarowanego. Smalec domowy Dobrą, świeżą słoninę (w Krakowie zwaną bilem) kroimy w drobną kostkę. Łatwiej się kroi, gdy jest zimna (można ją włożyć na trochę do zamrażarki). Można też zemleć ją w maszynce, wtedy jednak smalec ma nieco inną konsystencję i inny (według 13

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 13

2013-07-25 13:36:16


mnie gorszy) smak. Można także po prostu kupić mieloną słoninę, trzeba ją jednak uważnie obejrzeć – jeśli została zmielona ze skórą, to się nie nadaje na skwarki, bo będą twarde jak kamienie. Wrzucamy pokrojoną słoninę do rondla z grubym dnem i powoli wytapiamy na małym ogniu, od czasu do czasu mieszając. Gdy skwarki zrobią się złotawe i chrupiące, zestawiamy smalec z ognia, a gdy przestygnie, wybieramy skwarki łyżką cedzakową do jednego naczynia, a smalec zlewamy do innego (szklanego lub kamionkowego). Skwarki są pyszne do chleba. Można z nich także zrobić smalczyk. Smalczyk Pokroić w drobną kostkę trochę surowego wędzonego boczku i powoli wytopić na kilku łyżkach domowego smalcu. Dodać skwarki ze smalcu i smażyć jeszcze przez kilka minut. Przestudzone zlać do naczynia. Pod koniec smażenia boczku można dodać trochę drobno posiekanej cebuli, a potem, razem ze skwarkami, jabłko pokrojone w kostkę (najlepsza szara reneta) i nieco majeranku. Zimą, szczególnie po nartach, nie ma nic lepszego niż gorąca herbata, a do tego kromka chleba ze smalczykiem, solą i pieprzem.

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 14

2013-07-25 13:36:16


3

Marianna przejechała przez rondo Grunwaldzkie i wjechała na most. Widok na Wawel był z tego miejsca oszałamiający. Miała ochotę się zatrzymać, oprzeć o balustradę i gapić to na Wawel, to na Mangghę pod falistym dachem naśladującym ruch szarej Wisły. Spojrzała na zegar. Gimnastyka zaczynała się za piętnaście minut. Nie ma czasu na głupstwa. Obowiązek wzywa. Wjechała w Dietla. Zawsze się jej podobała ta ulica. Miała w sobie rozmach i elegancję. Może nie paryskie, ale jednak. Tory tramwajowe były ukryte w pasie zieleni. Pani Zuzanna, niania Zosi, która niemal całe życie mieszkała na pobliskim Stradomiu, opowiadała jej kiedyś, że zanim zbudowano most Grunwaldzki i puszczono tędy tramwaj, chłopi przyjeżdżający z mlekiem do Krakowa zostawiali tu furmanki. Odpoczywające w cieniu konie, leniwie chrupiące siano albo owies, zostawiały po sobie pamiątki, a okoliczni mieszkańcy mogli potem zbierać dzikie pieczarki, które pięknie rosły na końskim nawozie. Niektórzy co sprytniejsi chłopcy sprzedawali je nawet na targu, na pobliskim placu Nowym. Z górnych pięter kamienic na pewno widać Wawel jak na dłoni. Chyba miło byłoby tu mieszkać. Na przykład w tej perłowoszarej albo lepiej w tej pomalowanej na przydymiony indyjski róż. Zjechała na prawy pas. Akurat zapaliło się zielone światło i bez zatrzymywania przejechała przez skrzyżowanie z Krakowską. Znalezienie miejsca do parkowania w tej okolicy i o tej porze graniczyło z cudem. To był jednak szczęśliwy dzień. Marianna skręciła w Miodową i zobaczyła, że z chodnika zjeżdża 15

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 15

2013-07-25 13:36:16


furgonetka UPS. Natychmiast wjechała na jej miejsce, ubiegając blondynkę mniej więcej w jej wieku, która o sekundę później zauważyła okazję. Pomachała jej z uśmiechem, chwyciła torbę z rzeczami i niemal biegiem puściła się chodnikiem. Miodowa nie jest najradośniejszą ulicą w Krakowie. I nie chodzi nawet o usytuowany na jej końcu żydowski cmentarz. Wąska i zabudowana wysokimi kamienicami, miejscami tworzy niemal tunel. Są tu kawiarnie, jak na całym Kazimierzu, są także stare, ciemne sklepiki, w których można kupić chleb, kiszone ogórki i przewiązaną powrósłem wiązkę drewna na podpałkę. Marianna truchtem minęła synagogę Tempel. Po raz tysięczny, jak zawsze kiedy była w tej okolicy, obiecała sobie, że w tym roku już na pewno nie przegapi Festiwalu Kultury Żydowskiej. Zdyszana wpadła na schody starej kamienicy, gdzie na pierwszym piętrze był fitness club. Właściwie mogłaby już spokojnie wrócić do domu. Dzięki temu biegowi spaliła na pewno milion kalorii. W każdym razie była wykończona i czuła, że za chwilę złapie ją kolka. W szatni nikogo już nie było. Marianna przebrała się błyskawicznie i weszła do dużej sali ze ścianą luster. Na drugim jej końcu w rytm dyskotekowej muzyki fikała nogami szczuplutka dwudziestolatka uczesana w koński ogon, w czerwonej opasce na jasnych włosach i czarnym kostiumie do ćwiczeń. Marianna położyła na podłodze swoją matę, a potem zajęła miejsce w ostatnim szeregu ćwiczących. Wszystkie kobiety w sali, oprócz instruktorki, były po czterdziestce. Marianna obdzwoniła kilkanaście fitness clubów, szukając zajęć, po których nie będą musieli wynosić jej na noszach. Kilka razy, gdy zapytała o gimnastykę dla czterdziestolatek, usłyszała: „A! Chodzi pani o gimnastykę starczą?”. Natychmiast odkładała wtedy słuchawkę. Nie dość, że teraz stale była głodna, to jeszcze ktoś śmiał jej insynuować, że jest stara! Skupiła się, bo naśladowanie sekwencji ćwiczeń wcale nie było takie łatwe. Maszerując w miejscu, wyciągnąć ręce przed siebie, skierować dłonie do góry, potem w dół, dwa razy 16

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 16

2013-07-25 13:36:16


klasnąć, położyć na ramionach, wyprostować w bok, opuścić. I tak dziesięć razy. Przy ósmym otworzyła usta i razem z pozostałymi głośno dyszała, zgodnie ze wskazówkami instruktorki. Bieg w miejscu, skłony, przysiady, podskoki. Po dwudziestu minutach zaczęło ją kłuć w boku i na chwilę usiadła na podłodze. Gdy przytrafiło się jej to na pierwszych zajęciach, zacisnęła zęby i ćwiczyła dalej. A kiedy kolka stała się nie do wytrzymania, po prostu wyszła, ubrała się i pojechała na umówioną wizytę do kosmetyczki. Następnym razem instruktorka podeszła do niej przed zajęciami i poprosiła, by nie wychodziła wcześniej, tylko ćwiczyła we własnym tempie albo po prostu usiadła i chwilę odpoczęła. Teraz skwapliwie skorzystała z tej rady. I tak widziała postępy: kolka po dwudziestu minutach, nie po pięciu. Mimo wszystko te czterdzieści pięć minut gimnastyki dwa razy w tygodniu traktowała jak smutny obowiązek. Fajnie było pójść do sklepu i kupić sobie szałowy fiołkowy kostium do ćwiczeń, do tego ciemnoróżową matę, adidasy i opaskę na włosy w tym samym odcieniu różu. Gdyby na tym można było poprzestać! Może powinna biegać albo zapisać się na basen? Rozważała te możliwości w szatni, choć doskonale wiedziała, że żadna siła nie zmusi jej do wstania przed dziewiątą, a następnie budzenia sensacji we wsi, gdy z rozwianym włosem będzie pędzić na przełaj przez pola. Zebrała rzeczy i wyszła do holu. Rzuciła okiem na tablicę ogłoszeń. Zajęcia o nazwie Cellulit Killer. Chyba ze skalpelem w roli głównej? Trening obwodowy. Nie miała pojęcia, na czym to może polegać. Zajęcia na stepie. Ciekawe, czy także na pustyni i w puszczy. Fizjoterapia prowadzona przez Ożannę Dylewską. No proszę, kto by pomyślał, że w tym katolickim kraju to rzadkie hebrajskie imię jest takie popularne. W Wadowicach chodziła do szkoły z Ożanną Kapustą i była pewna, że to jedyna polska Ożanna. Do wizyty u kosmetyczki miała dziś półtorej godziny. Przyszło jej do głowy, by zadzwonić do Zosi i wyciągnąć ją na 17

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 17

2013-07-25 13:36:16


lunch. Wprawdzie dochodziła dopiero jedenasta, ale może nie odmówią ciężarnej. Boże, co za okropne słowo! Gdy sięgnęła po telefon, poczuła, że ktoś się na nią gapi. Odwróciła głowę. No tak, blondynka, która celowała w to samo miejsce na chodniku. Wlepiała w nią oczy, a teraz szła w jej stronę. Chyba nie chce się bić. Marianna wyprostowała plecy i uśmiechnęła się szeroko. To podobno działa na ludzi tak jak demonstracja ostrych zębów na dzikie zwierzęta. – Wiedziałam, że to ty! – zawołała blondynka i chwyciła Mariannę za ręce. Zrobiła taki ruch, jakby chciała przegryźć jej gardło, skończyło się jednak na pocałunku gdzieś w okolicy najpierw prawego, potem lewego ucha. Marianna stała jak słup soli. Nic z tego nie rozumiała. – Marianna, prawda? Marianna Milejko? Marianna niepewnie kiwnęła głową. Pierwszy raz widziała tę kobietę na oczy. A właściwie drugi. – Nie poznajesz mnie? Ożanna. Oszka Kapusta. Pamiętasz? – Oszka? – Marianna w panice usiłowała w tej szczupłej niebieskookiej blondynce w białym lekarskim fartuchu zobaczyć grubą Oszkę o szarej cerze, szarych włosach i szarych oczach ledwie widocznych zza grubych szkieł brzydkich okularów. Niemożliwe. – Niemożliwe! – powtórzyła na głos. Kobieta się roześmiała. – Nic się nie zmieniłaś. Bezpośrednia jak zawsze! Pamiętasz, jak na polskim w trzeciej klasie zagięłaś naszą wychowawczynię, bo okazało się, że przeczytałaś wszystkie tomy Ani z Zielonego Wzgórza, a Starą baśń znasz lepiej niż ona? Powiedziała ci wtedy: „Tylko sobie nie wyobrażaj, że jesteś jakimś geniuszem”, a ty jej na to: „Nigdy nic nie wiadomo”. Podziwiałam twoją pewność siebie. Marianna nagle przypomniała sobie tę scenę i uwagę na dwie strony w dzienniczku. Wcale nie czuła się pewnie. W trzeciej klasie paznokcie miała obgryzione do żywego mięsa. 18

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 18

2013-07-25 13:36:16


– Oszka! Wyglądasz fantastycznie! Co tu robisz? – Pracuję. – Oszka wskazała drzwi na końcu korytarza. – Jestem fizykoterapeutką. – Spojrzała na zegarek. – Za kilka minut mam pacjenta. Spieszysz się? Może skoczymy na kawę? Za piętnaście minut? – Tak szybko ci to pójdzie? – Dziś ma ostatni zabieg. Laser. Potem mam pół godziny przerwy. To co, masz czas? Marianna zastanowiła się przez chwilę. Nigdy specjalnie nie przyjaźniła się z Oszką. Jednak... czemu nie. – Mam. Poczekam. – Super. Jestem za kwadrans – rozpromieniła się Oszka. Pobiegła korytarzem i znikła w swoim gabinecie. Marianna poszła do łazienki trochę się ogarnąć. Nie chciała wypaść blado na tle przemienionej jakimś cudownym sposobem dawnej koleżanki. Potem usiadła na końcu korytarza, gdzie pod oknem ustawiono dwa fotele, a na parapecie leżały kolorowe gazety. Z sali gimnastycznej dobiegały dźwięki muzyki i głośnych komend. Z drugiej strony Marianna słyszała delikatne dźwięki sitara. Może powinna zapisać się na jogę? Chudnięcie wysiłkiem mentalnym na pewno jest łatwiejsze i przyjemniejsze niż oblewanie się potem przy muzyce disco. Zaburczało jej w brzuchu. Jogurt na śniadanie, nawet zrobiony w domu, nawet z łyżeczką płatków i mandarynką, to boleśnie mało. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Na drugim końcu korytarza Oszka żegnała się z pacjentem i towarzyszącą mu dziewczyną. Marianna wstała, odłożyła gazetę na parapet i sięgnęła po torbę. Słyszała, jak para idzie do wyjścia, cicho rozmawiając. Odwróciła się od okna i zobaczyła, jak śliczna ciemnowłosa dziewczyna troskliwie prowadzi pod ramię lekko utykającego mężczyznę: wysokiego, chudego pięćdziesięciolatka z krótko ostrzyżonymi, siwiejącymi na skroniach włosami. Poznała go od razu, choć widziała go tylko raz w życiu: zagadnął ją w barze, w którym była z Zosią, a później, zanim wyszły, 19

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 19

2013-07-25 13:36:16


posłaniec przyniósł od niego bukiet anemonów... Potem czasem o nim myślała, a nawet udając sama przed sobą, że to nic nie znaczy, zajrzała do tego baru raz i drugi i była rozczarowana, że go nie spotkała. Mężczyzna nachylił się do dziewczyny, mówiąc coś cicho, a potem objął ją czułym gestem, przepuszczając przez drzwi. Tak był nią zajęty, że w ogóle nie zauważył stojącej nieruchomo Marianny.

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 20

2013-07-25 13:36:16


4

Zosia jeszcze raz spojrzała w lustro. Przytyła kilka kilogramów i jej twarz trochę się zaokrągliła. Na szczęście zaokrąglił się także biust i z przyjemnością popatrzyła na swoje piersi wyraźnie rysujące się pod cienką sukienką. Stanęła bokiem i położyła dłoń na lekko wypukłym brzuchu. Potem palcami odciągnęła sukienkę i starała się wyobrazić sobie, jak będzie wyglądać za kilka miesięcy. Trochę ją przerażała ta perspektywa. Zbliżyła twarz do lustra. Przed tygodniem pojawiło się na niej kilka paskudnych wyprysków i Zosia poprosiła Mariannę, by wzięła ją do swojej kosmetyczki. Gdy mieszkała w Różanach, rano i wieczorem po prostu smarowała twarz kremem i na tym kończyło się jej dbanie o urodę. Teraz przesunęła dłonią po twarzy gładkiej jak pupcia niemowlęcia – ulubione powiedzenie kosmetyczki – i poruszyła palcami w płytkich butach. Pedicure sprawił, że także jej stopy nabrały aksamitnej gładkości. – Wychodzę! – zawołała w głąb mieszkania. Z salonu wyszła niania. – Pokaż się, skarbie – powiedziała. Zosia po raz pierwszy włożyła sukienkę przypominającą o jej stanie. Odcięta pod biustem, eksponowała jej nowo nabyte krągłości. Oczy Zosi lśniły jak lazurowe paciorki, które miała na szyi. – Wyglądasz pięknie. Baw się dobrze. – Nie wiem, o której wrócę – powiedziała Zosia z lekkim rumieńcem. Ostatnia kolacja u Krzysztofa przeciągnęła się do rana. 21

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 21

2013-07-25 13:36:17


– Jutro obiad o drugiej, jak zwykle w sobotę. – Niania mrugnęła do niej. – Może zaprosisz Krzysia? – Jesteś niemożliwa! I kochana. – Zosia uściskała ją. – W takim razie jesteśmy jutro przed drugą. Zbiegła po schodach, choć niania nieustannie ją napominała, że powinna na siebie uważać. Czuła, że może góry przenosić. Skończyły się mdłości, i to nie tylko poranne, jak czytała w mądrych książkach, także południowe, popołudniowe i wieczorne. Nie czuła już bolesnego pieczenia w przełyku ani pojawiającego się czasem dziwnego bólu brzucha przypominającego ból menstruacyjny, który przecież na dziewięć miesięcy powinien odejść w niepamięć. Był początek czerwca, czuła się świetnie i szła przez park Krakowski do Krzysztofa. Czy była na świecie kobieta szczęśliwsza od niej? Specjalnie wybrała drogę naokoło, by przedłużyć tę chwilę i popatrzeć na kwiaty i drzewa. Wciągnęła cudownie świeży, lekko cierpki zapach topól. Gdyby umiała robić perfumy, zrobiłaby sobie właśnie takie. Gdy usłyszała w domofonie głos Krzysztofa, jej serce mocniej zaczęło bić. Czasem chciała, by nogi nie miękły jej na samą myśl o nim, czasem zaś życzyła sobie, by tak zostało do końca świata. Pozwalała sobie nawet na marzenia, w których szli lipową aleją w Różanach, trzymając się za ręce, a przed nimi biegło kilkoro małych dzieci, może dwóch chłopców i dziewczynka... Drzwi mieszkania Krzysztofa były uchylone. Gdy weszła, rozmawiał przez telefon. Podszedł do niej i objął ją ramieniem, a potem odsunął się o krok i przyjrzał się jej uważnie. Zosię nieodmiennie zachwycało to, że zawsze zauważał nową sukienkę czy nowe uczesanie. – Witaj – powiedział miękko, gdy odłożył słuchawkę. – Musiałem załatwić jeszcze jedną sprawę, żeby potem nikt nam nie przeszkadzał. Nowa sukienka? – Tak, kupiłam ją wczoraj. Powoli przestaję się mieścić w starych rzeczach. – Wyglądasz pięknie – powiedział, nieświadomie powtarzając słowa niani. 22

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 22

2013-07-25 13:36:17


Dbał o nią niemal jak niania i za to też go kochała. Pamiętał, że lubi włoską kuchnię, i często na kolację przywoził coś z Corleone, jednej z ich ulubionych restauracji. Mały stół w kuchni był już nakryty i czekała na nim jej ulubiona sałatka z marynowanego kurczaka. – Czego się napijesz? – spytał Krzysztof. – Wody z cytryną. – Nie będzie ci żal, jeśli ja napiję się wina? Był taki kochany. Po sałatce były ravioli ze szpinakiem i ricottą, a potem Krzysztof jadł ser i pił wino, a Zosia rozkoszowała się tiramisu. Krzysztof opowiadał o Izraelu, z którego wrócił przed dwoma dniami. Współpraca z firmą produkującą kosmetyki z Morza Martwego rozwijała się wspaniale. Zosia dotknęła lazurowych paciorków, które Krzysztof przed miesiącem przywiózł jej z Hebronu. Powiedział wtedy, że każda panna młoda ma w wyprawie szkło z Hebronu. Na pewno były dobrą wróżbą. Nieznacznym ruchem zdjęła buty i delikatnie dotknęła stopą jego łydki, a potem wsunęła mu ją pod nogawkę spodni. Odstawił kieliszek. Światło lampy błysnęło na jego jasnych włosach i najpierw uśmiechnęły się jego szarozielone oczy, potem uśmiech pojawił się na ustach... Palcem wodził po jej ręce w takim samym rytmie, w jakim ona pieściła stopą jego łydkę. Potem przechylił się nad stołem, ujął jej twarz w obie ręce i pocałował ją w usta. Jego dłoń przesunęła się na szyję, kark, plecy... Zosia westchnęła głośno. Bez butów sięgała mu do brody. Powoli rozpiął jej sukienkę, guziczek po guziczku. Chciała krzyczeć: „Szybciej!”, a jednocześnie pragnęła, by to się nigdy nie skończyło. Sukienka miękko opadła jej do stóp. Została tylko w niebieskiej bieliźnie i paciorkach na szyi. Odsunął się na długość ramion i przez chwilę na nią patrzył. Potem jednym ruchem wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. 23

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 23

2013-07-25 13:36:17


Kochali się niecierpliwie, jakby świat miał się za chwilę skończyć. Potem, gdy w łóżku pili herbatę, Zosia zmierzwiła mu włosy i lekko ugryzła go w ucho. Zawsze miała duży temperament, teraz jednak była nienasycona. Jej okrągły brzuszek w zaskakujący sposób pogłębiał jego doznania. Wszystkie kobiety, z którymi był, miały płaskie brzuchy i nigdy nie czuł tego co teraz, gdy na nim leżała. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby Zosia na zawsze już została taka okrągła. Zaczynał rozumieć orientalne upodobanie do obfitych kształtów. Harem był świetnym wynalazkiem: szczupła kobieta na pokaz, na imprezy i wizyty, i kilka pulchnych do łóżka. To dopiero byłoby życie.

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 24

2013-07-25 13:36:17


5

Gdy Zosia wyszła, pani Zuzanna wróciła do salonu i ciężko usiadła na kanapie. Przed dwoma tygodniami skończyła osiemdziesiąt cztery lata. Zaczynała czuć się staro. Nie przypuszczała, że kiedyś tego doczeka. Radość życia jakby powoli z niej uchodziła. Po południu wyjęła z szafy kilka niebieskich zeszytów, w których od wczesnej młodości zapisywała sobie różne rzeczy. Miała nadzieję, że przypomnienie dawnych szczęśliwych chwil poprawi jej nastrój. Napiła się herbaty i wzięła leżący na wierzchu zeszyt. Otworzyła go na chybił trafił. 8 grudnia, piątek Babcia znów mnie zaskoczyła! Gdy jej powiedziałam, że nie wyjdę za Jasia, pokiwała głową: „Jedno głupstwo wystarczy. Po co do ciąży dodawać przymusowe małżeństwo. Bo na myśl o doktorze Lackowskim krew ci nie tańczy, prawda?”. Czasem mi się wydaje, że ona wie, że kocham Piotra.

Następne zdanie było tak mocno pokreślone, że w kartce zrobiła się dziura. Pani Zuzanna jednak doskonale pamiętała, co tam napisała, a potem z pasją skreśliła w grudniu trzydziestego dziewiątego roku: „Chociaż on nie żyje”. Ręce jej się tak trzęsły, że upuściła zeszyt na podłogę. I dobrze. Trąciła go nogą. Czemu otworzyła akurat ten?! Poszła do swojego pokoju i przyniosła wielkie krawieckie nożyce. Dawno nie miała ich w rękach. Jednak choć pocięła 25

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 25

2013-07-25 13:36:17


zeszyt na drobne kawałki, zawinęła w gazetę i wrzuciła do kosza na śmieci, pamięć podsuwała jej obrazy dawnych dni. Idzie środkiem nawy kościoła Mariackiego i razem z innymi druhnami niesie koronkowy welon Hanki, która za moment powie „tak” panu Piotrowi Boruckiemu. Czternastoletnia Zuzanna patrzy ciekawie na narzeczonego. Ich oczy się spotykają. Przeszywa ją dreszcz jak prąd elektryczny. Jeszcze nie wie, że nigdy nie zapomni tej chwili i że do końca życia będzie kochać tego mężczyznę. Nawet teraz, choć jego kości dawno rozsypały się w proch na nadrzecznej łące... Boże Narodzenie w Różanach, zaraz po tym, jak urodził się Staś... Szalony kulig, gdy jechała z Piotrem w jednych saniach, a on obejmował ją ramieniem... Polowanie, na które poszła razem z Piotrem i doktorem Pomianem-Lackowskim, i nawet do głowy jej nie przyszło, kim ten drugi będzie kiedyś w jej życiu... Bal w Różanach, którego była królową i na którym tańczyła z Piotrem... Umówiona schadzka w bibliotece i czekająca tam na nią kobieta w wiejskiej bluzce wyszywanej w kwiaty. Duch o czarnych, okrutnych oczach kobry. Pani Zuzanna nie wierzyła w duchy. W różańskiego jednak tak, bo dwa razy widziała go na własne oczy. Legenda mówiła, że właściciel Różan uwiódł i porzucił piękną wieśniaczkę i że pewnej nocy zjawiła się ona w jego małżeńskiej sypialni, pocałowała go, a potem zagłębiła rękę w jego piersi i wyciągnęła z niej serce. I że potem zabijała w ten sam sposób mężczyzn, którzy złamali serce jakiejś kobiecie. Zuzannie nie zrobiła krzywdy. Gdy przyszła do niej pierwszy raz, we śnie, głaskała ją po głowie i szeptała, że śmierć rodziców i Justyny nie była winą Zuzanny... Nie przypominała wtedy szykującej się do ataku kobry. Miała oczy jak dwa ciemne jeziora, spokojne i rozświetlone księżycem... Pani Zuzanna z trudem wstała z kanapy. Choć dochodziła dopiero ósma, postanowiła się położyć. Napisała na kartce: „Stasiu, Zosia wróci dopiero jutro na obiad. Ja położyłam się wcześniej. Kolację masz w lodówce”, i oparła ją o flakon z różami na stole w jadalni. 26

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 26

2013-07-25 13:36:17


Rzadko brała coś na sen, tym razem połknęła tabletkę lorafenu. Śniło się jej lato. Rozgrzany słońcem, pachnący las, fioletowe wrzosy na tle ciemnozielonych poduszek mchu. Uśmiechnęła się przez sen i odwróciła na drugi bok. Gałki oczne pod powiekami zaczęły się szybciej poruszać. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Czoło się zmarszczyło, a usta zacisnęły w wąską kreskę. Jęknęła przez sen. Nadal było lato. Szła piaszczystą drogą w bezlitośnie prażącym słońcu, niosąc na rękach dziecko. Buty miała pełne piasku. Szczypiący pot ściekał jej po twarzy, po plecach, po brzuchu. Wczepione w nią dziecko ciążyło jej jak kamień. Zacisnęła zęby i powoli, metodycznie oderwała dziecięce ramiona od swojej szyi. Ruchem bioder strząsnęła oplatające ją nogi w sandałkach i szaroburych podkolanówkach, które kiedyś były białe. Pochyliła się i położyła dziecko na ziemi. Nagle kątem oka zauważyła jakiś ruch. Wyprostowała się gwałtownie. Przy drodze wyrosły trzy lśniące wilgocią kopce czarnej ziemi z wielkimi krzyżami. Wiedziała, czyje to groby. Odskoczyła do tyłu i nagle wpadła w piaszczysty lej jak mrówka. Chciała krzyknąć i piach zasypał jej usta.

Wiosna w Rozanach_144-205_max.indd 27

2013-07-25 13:36:17



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.